DIAMENTY NA PUSTYNI



https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/diamenty-na-pustyni,p1237020491

Sławomir M. Kozak www.oficyna-aurora.pl 2022-06-10

Jeszcze w czerwcu ma zapaść wyrok w sprawie Ghislaine Maxwell, długoletniej wspólniczki Jeffreya Epsteina, oskarżonej o handel ludźmi i pomoc w wykorzystywaniu seksualnym nieletnich. O jej procesie i wyczynach jej wspólnika, piszę w ostatniej książce „TerraMar – utopia elit”.

Dziś jednak stawiam pytanie, co łączyło pedofila Jeffreya Epsteina, scjentologów, kwarki, nazistów, bombę atomową, a nawet Trockiego i Kościół Katolicki?

Spieszę wyjaśnić, że zadając je nie liczę na efektowny „lid” na pierwszej stronie tygodnika, chcę tylko zwrócić uwagę na pewną zbieżność. Wszystkie przywołane przeze mnie elementy łączy pewna okoliczność geograficzna. Zaczynając od końca, pomijając fakt, że opisywana tu para ma w swym życiorysie audiencję u papieża Jana Pawła II, jedna z posiadłości przez nią wykorzystywanych do przestępczych czynów, czyli ranczo Zorro w Nowym Meksyku, leży zaledwie 50 mil od Jemez Springs. To jeden, z dwóch ośrodków terapeutycznych w całych Stanach Zjednoczonych, do którego amerykańscy biskupi wysyłali księży oskarżonych o molestowanie seksualne dzieci, począwszy od lat 50 ubiegłego wieku. Przez to miejsce przeszło ponoć kilkuset księży pedofili. Zaledwie połowę tego dystansu, bo niespełna 25 mil, dzieli ranczo Espteina od najstarszej stolicy kolonialnej Ameryki Północnej, jaką jest Santa Fe. To tutaj, na jednej z ulic, funkcjonowała apteka Zook’s, będąca bazą rosyjskich szpiegów, w której, w roku 1940, agenci NKWD, w tym

Ramon Mercader, planowali szczegóły dotyczące zabójstwa Lwa Trockiego. W niej też omawiali detale dotyczące kradzieży tajemnic bomby atomowej z 

Narodowego Laboratorium Los Alamos, odległego od rancza Zorro również o 50 mil.

W r. 1945 na terenach White Sands, w linii prostej znajdującej się 111 mil od byłej już posiadłości Epsteina, zdetonowano pierwszą taką bombę, o kodowej nazwie „Trinity” („Trójca”), którą zbudowali naukowcy w ramach tzw. projektu Manhattan. To na terenach tamtejszych, bezkresnych rancz rozwijał się prężnie przez lata amerykański program kosmiczny, który nie dałby podwalin pod dzisiejsze 

Siły Kosmiczne Stanów Zjednoczonych, gdyby po II Wojnie Światowej, nie ściągnięto w to miejsce tysięcy niemieckich naukowców, najczęściej zresztą pospolitych zbrodniarzy.

To także w Santa Fe, znajduje się uczelnia, którą Epstein wspierał finansowo, łącznie na ponad ćwierć miliona dolarów. Instytut Santa Fe zajmuje się badaniem systemów złożonych, za największy swój sukces uznając osiągnięcia nad tzw. 

sztucznym życiem, a wśród jej pracowników, większość stanowią właśnie naukowcy wywodzący się z Laboratorium Los Alamos. Najważniejszym z nich był, zmarły w 2019 r., profesor 

Murray Gell-Mann, członek Amerykańskiej Akademii Nauk i noblista. Jego nazwisko stało się głośne na całym świecie, kiedy w latach 60 ubiegłego wieku wysunął  hipotezę istnienia

kwarków. Mniej było znane z obecności w prywatnym notesie Epsteina i bliskiej  zażyłości jego właściciela z miłośnikiem nauk wszelakich, który przeżył go o niespełna trzy miesiące.

Zapewne jednak, obaj zdążyli wziąć udział w pierwszym międzyplanetarnym festiwalu, który w czerwcu 2018 r. organizował Instytut Santa Fe, a wśród najważniejszych punktów programu znalazły się m.in. takie tematy, jak – „poszukiwanie życia we wszechświecie”, „systemy inteligentne”, „inżynieria społeczna i ekonomiczna”, „wizualizacja i projektowanie niemożliwego” oraz pytanie końcowe „czy to koniec świata?”.

Na afiszu zapraszającym na to wydarzenie, naukowcy bez skrępowania umieścili „latające talerze”, całkiem więc możliwe, że w ciągu najbliższych paru lat globaliści naprawdę zaczną ludzkości wmawiać, iż zaatakowali nas „obcy”. Zresztą, pierwsze symptomy już pojawiają się w niektórych felietonach, na platformach na razie internetowych, więc trochę się pewnie jeszcze wstydzą wyjść z tym do mediów głównego nurtu. Ale, wszystko przed nami, nie w  takie rzeczy ludzie uwierzą, skoro całkiem spora grupa wyznawców tzw. kościoła technologii duchowej, wyczekuje na powrót swego guru – Rona Hubbarda, założyciela zakonu scjentologicznego, którego duch po przyjęciu nowego ciała udać się ma do 

Bazy Trementina, czyli kompleksu bunkrów leżących 80 mil na północny zachód od rancza Zorro. To w nim ponoć, przechowywane są z niezwykłą dbałością, spisane z namaszczeniem myśli Hubbarda na temat Tytanów, wytrawione na stalowych płytach i leżące w tytanowych pojemnikach, wypełnionych gazem argonowym. A, żeby było mu łatwiej trafić, na meksykańskiej pustyni wyryto logotyp zakonu, dwa zazębiające się okręgi z diamentami wewnątrz, całkiem dobrze widoczne z odpowiedniej wysokości.

Nawiasem mówiąc, Epstein chyba docenił atrakcyjność tego typu znaków na ziemi, bo w r. 2004 uzyskał zezwolenie na budowę niewielkiego odcinka linii kolejowej i postawienie repliki zabytkowego wagonu, z którego można by było podziwiać panoramę El Creston, czyli blisko 5000 piktogramów, pozostawionych tam przez pierwotnych mieszkańców Kotliny Galisteo, ponad 600 lat temu. Nie zdążył. Nowy Meksyk był z pewnością niezwykle przyjazny Epsteinowi. To chyba jedyny stan, który nie zdążył zarejestrować go, zgodnie z pierwszym jeszcze wyrokiem sądu, jako przestępcy seksualnego. Nie jest to szczególnie zaskakujące, skoro gubernator Nowego Meksyku 

Bill Richardson, także przyjaźnił się w Epsteinem, który jego nazwisko z numerem telefonu, skwapliwie zanotował w swej słynnej  „czarnej książeczce”. Warto jeszcze wspomnieć o innej atrakcji regionu, położonej także 50 mil od posiadłości Epsteina, czyli 

Armand Hammer United World College of the American West. Jest to międzynarodowa szkoła z internatem, pobudowana przez sponsora i miłośnika Rosji Sowieckiej, a Lenina szczególnie, czyli 

Armanda Hammera oraz 

księcia Karola.

Brak miejsca nie pozwala rozwinąć tego wątku, ale może kiedyś to dla Państwa nadrobię. Gubernator Richardson, były pracownik administracji Clintona, któremu poświęciłem więcej uwagi w ostatniej książce, jako oskarżanemu przez jedną z ofiar Epsteina, pojawił się w tej szkole raz w życiu, gdy zabiegając o głosy w wyborach, spotkał się tam z królową Jordanii i księciem Grecji. Tak oto, toczy się życie w odległym stanie Nowy Meksyk, wiążąc ze sobą na pozór zupełnie odległe i niezależne byty.

Felieton ukazał się w 23 wydaniu Warszawskiej Gazety