Żadne hasło, choćby i najbardziej nośne, nie wygłosi się samo z mocą, która porwie tłumy. Żadna idea, choćby najbardziej błyskotliwa, genialnie uzasadniona i poparta niedającym się znieść autorytetem, nie osiągnie niczego poza zaistnieniem, jeśli nie ubierze się jej w szaty pięknych słów, które sprawią, że trafi ona pod ulizane strzechy jej propagatorów. Idea nie okraszona zamaszystym gestem i nie wypowiedziana spiżowym głosem drżącego z przejęcia wybrańca – nie rozpali serc publiczności. Hitchens potrafił dać ateistom i to, i wiele więcej.
Christopher Hitchens był mieszkającym w Stanach Zjednoczonych krytykiem literackim i publicystą. Pochodził z Wielkiej Brytanii, gdzie też się kształcił. Sławę zdobył jednak nie dzięki swojej pracy nad literaturą czy komentarzami natury politycznej, ale głosząc, że „Bóg nie jest wielki, a religia wszystko zatruwa”1. Był autorem kilku książek, które stały się światowymi bestsellerami, niezależnie, a raczej pomimo ich rzeczywistej wartości. Najpopularniejszą z nich, noszącą znamienny tytuł Bóg nie jest wielki, Bill Donohue2 nazwał „śmieciem” podczas jednej z debat z Hitchensem3. Nasz bohater spędził spory kawał życia na przekonywaniu, że teizm, a szczególnie religia chrześcijańska, to tragiczne nieporozumienie wspierane przez ludzi niskich moralnie i intelektualnie niedomagających. Hitchens zmarł w 2011 roku. Sentencja głosi: de mortuis ni(hi)l nisi bene – „o zmarłych tylko dobrze” i choć człowiek jest istotą, która ze swej naruszonej natury niezwykle utrudnia spełnienie wymogów starożytnych Rzymian, to jednak chcąc cokolwiek o zmarłym powiedzieć, mówmy prawdę, a wtedy, jak sądzę, wymóg mówienia dobrze będzie spełniony.
Mowa jest srebrem, ale…
Christopher Hitchens, będąc jednym z czterech jeźdźców ateistycznej apokalipsy (pozostali to Harris, Dawkins i Dennett), niewątpliwie wyróżniał się wśród nich zdolnościami oratorskimi. Odbył dziesiątki debat, podczas których niejednokrotnie popisywał się umiejętnością zręcznego operowania słowem. Hipnotyzował publiczność, umiejętnie budując opowieść o Bogu, którego nie ma. Jak na wykształconego Brytyjczyka przystało, miał usta pełne nie tylko „gorących kartofli”, ale także, a może przede wszystkim – frazesów. Jego czarujące żarciki, budujące napięcie pauzy, opowieści o niespodziewanym zakończeniu, błyskotliwe paralele, cięte riposty i zuchwałe interpretacje były wyzwaniem dla przeciwników, koszmarem wątpiących, ale jednocześnie też przyjemnością dla słuchacza.
Hitchens dobrze radził sobie z tłumem, potrafiąc uzyskać oklaski nawet od publiczności skrajnie mu nieprzychylnej, jak ta zgromadzona na jednej z najostrzejszych nagranych debat Hitchensa, prowadzonej z działaczem katolickim Billem Donohue w ramach cyklu „Chesterton–Belloc Debate”. Niezachwiana pewność siebie pomagała mu przetrwać, gdy przyparty do muru pytaniem oponenta, musiał wyprowadzić rozmowę na bezpieczniejsze dla siebie wody – tam, gdzie znowu można kluczyć po meandrach ogólników, autorskich fabrykacji, przesady, ignorancji swojej i słuchaczy lub po prostu ordynarnego kłamstwa. Czyż nie tak właśnie wybrnął z pytania zadanego przez Tureka, a sformułowanego wcześniej przez Leibnitza: dlaczego cokolwiek istnieje?4
To wszystko zmusza mnie do skonstatowania ze smutkiem, że talenty podarowane człowiekowi przez Boga bywają używane, aby Go atakować i oddalać od Niego ludzi. Mowa była jednym z największych bogactw guru nowego ateizmu, ale z pewnością i on sam, i świat, który go znał, więcej zyskałby na złotorodnym milczeniu niż na srebrzystym blasku mowy, która nie wyrażała prawdy.
Hitchens i prawda
Zestawienie tych dwóch słów mogłoby zostać uznane za nadużycie, więc spieszę z wyjaśnieniem. Otóż Hitchens miał niewiele wspólnego z prawdą, przynajmniej jeśli chodzi o jego wypowiedzi dotyczące Boga i Kościoła. Słowo „niewiele” jest tu bardzo ważne. Nie można powiedzieć „nic”, bo w wypowiedziach tego ateisty pojawiały się różne elementy, którym nikt nie może zaprzeczyć. Nie można jednak mówić o tym, że Hitchens mówił prawdę. Pozostawanie pomiędzy, a raczej umiejętne nawiązywanie do pewnych prawdziwych wydarzeń i zjawisk w określonym kontekście i dorzucanie do nich własnych pomysłów i interpretacji, przedstawianych jako fakty, prowadziło w rezultacie do z góry zamierzonych rezultatów, ale nie do prawdy. Posłużenie się przykładem będzie lepiej oddawało stosunek Hitchensa do prawdy i do tych, którzy go słuchali.
Niemal stałym punktem debat Hitchensa o Bogu była krótka opowieść o Bożej interwencji w historię ludzkości. W debacie z jego własnym bratem, Peterem, brzmiała ona następująco:
Oto, w co macie wierzyć: przez 100 tysięcy lat ludzie rodzili się jako gatunek naczelnych. Długość życia – 25 lat – przez pierwsze kilka tysięcy lat. Śmiertelność noworodków – powszechna. Przerażające choroby wywoływane mikroorganizmami. Trzęsienia ziemi, wulkany… niezwykłe. Walki o ziemię, o terytorium, o jedzenie, o kobiety, z powodów plemiennych – straszne. I przez 95–96 tysięcy lat Niebo patrzy na to z założonymi rękami, z obojętnością, z chłodem. I potem, około 3–4 tysiące lat temu i to jedynie w naprawdę barbarzyńskiej i zacofanej części Bliskiego Wschodu. Nie w Chinach, gdzie ludzie chociaż potrafili czytać, czy myśleć, czy uprawiać naukę. Nie, nie. W barbarzyńskiej, zacofanej części Bliskiego Wschodu Bóg zadecydował, że już nie może tak dłużej i że czas interweniować. I czyż może być lepszy sposób niż ludzka ofiara, plagi i masowy mord? „No jeśli to nie sprawi, że zaczną się zachowywać moralnie, to już nie wiem co…”. Jeśli znajduje się tu chociaż jedna osoba, która może skłonić się do wiary w coś takiego, sama robi z siebie osobę, po pierwsze, bardzo głupią, a po drugie, bardzo niemoralną5.
Ten motyw powtarzał się wielokrotnie w innych debatach i zawsze służył temu samemu: pokazaniu, jak Bóg, którego głosi wiara chrześcijańska, jest zły, głupi, okrutny, nieumiejętny, absurdalny. Przyjrzyjmy się opowiadaniu Hitchensa, które, aby je odpowiednio sklasyfikować, wymagałoby utworzenia nowego gatunku literackiego. Hitch-story – ta nazwa wydaje się adekwatna do tego, co brytyjski publicysta wypisywał i wygadywał. Nazwanie tego po prostu kłamstwem byłoby chyba zbyt trywialne. Hitchens twierdzi, że pokaże nam w skrócie, w co wierzymy, będąc chrześcijanami czy ogólniej – monoteistami. Zaczyna dość niespodziewanie, bo od… oszacowania długości przebywania człowieka na ziemi według kryteriów przyjmowanych przez niektórych naukowców. Wymienia kilka nazwisk wraz z proponowanymi przez ich dumnych nosicieli datami pojawienia się człowieka na ziemi. Ani to ciekawe, ani pouczające, ani przystające do zdania wprowadzającego.
Cóż ma opinia, na przykład, Dawkinsa na temat okresu pojawienia się człowieka na ziemi do zasad wiary chrześcijańskiej? Czyżby Dawkins, Gould czy Collins byli jakimiś nowymi prorokami? Nie. A może są oni upoważnieni do współtworzenia zasad wiary chrześcijan? Nic o tym nie słyszałem. To żerowanie na autorytecie, jakim obdarzani są dzisiaj tak zwani naukowcy. Mało kto jest odporny na cudzysłów podpisany skrótem „prof.”. Pierwszą reakcją słuchacza, który już zapomniał o wstępnym: „Oto, w co macie wierzyć”, będzie przyjęcie do wiadomości rzekomego faktu, który podsuwa Hitchens. Widać tu, jak system, w którym żyjemy, wpływa na możliwości percepcji danej wypowiedzi. „Oto, w co macie wierzyć” powinno zostać odniesione bezpośrednio do wywodu o czasie pojawienia się człowieka, a więc przyjęte z lekceważeniem, dystansem, a może nawet intelektualnym i moralnym obrzydzeniem, charakteryzującym reakcję na wyjątkowo ohydne kłamstwo bądź niebezpieczny, lecz podatny na zastosowanie w życiu, absurd. Ale nie jest. „Oto, w co macie wierzyć” niejako omija wypowiedź o stu tysiącach lat człowieka na ziemi i wraca z niszczycielską siłą dopiero, gdy Hitchens baja o Bogu. Ten skok przenosi słuchaczy w miejsce, gdzie przyjmują oni sprzeczne z wiarą chrześcijańską powstanie człowieka wskutek ewolucji z innych stworzeń, nieokreślony w nauce wiary czas pojawienia się człowieka na Ziemi i na tym mają budować zrozumienie kolejnych części „hitchstoryjki”.
Hitchens po zakomunikowaniu, że przyjmie opinie kompromisowe wśród różniących się opinii naukowców, ale i tak przecież nie mające wiele wspólnego z wiarą, pojawienie się człowieka 100 tys. lat temu, podaje skrótowy opis straszliwego położenia człowieka, który nic nie wiedząc o świecie, żył w przerażeniu, szybko umierał, musiał wciąż walczyć z przeciwnościami i nie mógł liczyć na pomoc z którejkolwiek strony. Tak, według tego ateisty, wyglądało około 96 tys. lat. Czy Hitchens nie wie, że wiara chrześcijańska zachowała opis szczęśliwego życia człowieka w okresie poprzedzającym wspomnianą nędzę? Wie to doskonale! Problem w tym, że to niszczyłoby jego chwytliwą narrację. Czy słuchacze Hitchensa nie wiedzą o tym? Oczywiście, że wiedzą. Ten stan powoduje, że wypowiedzi Hitchensa wyglądają jak występ słabej trupy kabaretowej: żart jest kiepski, ale ludzie się śmieją ze względu na kontekst. Tutaj niby wszyscy wiedzą, że opowieść Hitchensa ma tyle samo luk, co sam ateizm, ale łatają to albo wbitymi do głów, albo bez oporu (dla znieczulenia sumień) – przyjętymi założeniami. Hitchens pokazuje tu, jak łatwo można grać na komunałach, systemowych kłamstwach wbijanych dzieciom do głów w szkołach i propagandowych hasłach, którymi jesteśmy syceni aż do rozpuku. Zabiegiem, który zabezpieczył głowę Brytyjczyka przed jajkami mogącymi się o nią roztrzaskać, co pokazywało niezadowolenie zlekceważonych słuchaczy, było: „Wszyscy wiemy, że religia to bzdury, więc podaję wam fakty naukowe, którym nie zaprzeczycie choćby ze względu na popierające je autorytety. Cokolwiek naukowego dodam do narracji religijnej, jest od niej ważniejsze. Jeśli religia mówi coś innego niż nauka, myli się. Kto by stawiał religię ponad nauką, jest śmieszny”.
Hitchens twierdzi dalej, że Stwórca, widząc nędzę człowieka, siedział z założonymi rękami. Nagle, ni stąd, ni zowąd, Bóg zadecydował, że czas interweniować. Hitchensowi nie podoba się, że Bóg objawił się na obskurnym terenie zamieszkanym przez niepiśmiennych pasterzy i wybrał tortury własnego Syna na najlepszy sposób Odkupienia.
Może przeoczył fakt, jak to zresztą uczynił z innymi, że Pan Jezus został niesłusznie skazany i zabity przez ludzi, a nie przez Boga. Może nieco nie doceniał mieszkańców ówczesnej Palestyny i jej położenia w kontekście znaczenia dla świata handlu i polityki? Tak czy inaczej, należałoby przynajmniej stwierdzić, że ci niepiśmienni prostacy mieszkający na tym zapadłym pustkowiu zrobili kawał dobrej roboty, dochodząc ze swoimi ideami na krańce świata.
Jak więc widzimy powyżej, Hitchens tworzy własną historię, którą wkłada w usta teistów i którą potem sam wyśmiewa jako absurdalną. Tak naprawdę to jego wypowiedzi są absurdalne i tylko wtórujące jego wykrzyknikom śmiechy i oklaski publiczności zdradzają, że, o zgrozo, nie on jeden w nie wierzył.
Wytłumaczenia, których nie ma. Argumenty, których brak
Hitchens zwykł był mawiać, że nauka i naturalizm dają o wiele lepsze i piękniejsze wytłumaczenia dla zjawisk zachodzących wokół nas i że nie da się udowodnić nieistnienia Boga, ale raczej wskazać na to, że jest On zupełnie niepotrzebny lub że nie ma powodu, żeby w Niego wierzyć. Konia z rzędem temu, kto wskaże wypowiedź Hitchensa zawierającą te zapowiadane szumnie, wspaniałe wyjaśnienia. Podobnie jest z argumentami, które wskazywałyby, że pogląd teistyczny jest błędny lub że da się lepiej wytłumaczyć rzeczywistość za pomocą ateizmu niż za pomocą teizmu. Jest to tym bardziej zaskakujące i aż nie do wiary, że ktoś, kto odbył tak wiele debat jak ten brytyjski publicysta, nie podejmował właściwie dyskusji nad argumentami podawanymi przez filozofów, jak William Lane Craig, czy apologetów, jak Frank Turek, z którymi wchodził w publiczne polemiki6. Tak jeden, jak i drugi zarzucali mu to publicznie w trakcie debat, ale on nie odpowiadał. Przechodził do kolejnych anegdotek i oskarżeń dotyczących wypaczeń obecnych w różnych religiach, nie chcąc zauważyć, iż to, że przedstawiciele jakiejś religii wysadzają się w powietrze, nie znaczy zupełnie nic w kontekście pytania o istnienie Boga. Właściwie to pojęcia dobra i zła wskazują na istnienie uniwersalnej instancji odwoławczej, która pozwala odróżnić jedno od drugiego, nie pozwalając na relatywizowanie zasad moralnych, ale tego Hitchens nigdy nie mógłby przyznać. Wolał, zamiast tego, mówić o ewolucyjnym przystosowaniu człowieka, które skłania go do dobra, bo jest ono lepsze w kontekście przetrwania. Zasady moralne mają więc umożliwić lepsze działanie społeczeństwa, co pozwala człowiekowi łatwiej utrzymać się przy życiu i rozmnożyć. Przy tym wszystkim Hitchens zapomniał dodać, że ewolucja w tym obszarze uczyniła ogromny skok dopiero po pojawieniu się chrześcijaństwa. Ciekawe, czemu to zawdzięczać? Zapytany o to Hitchens, pewnie odpowiedziałby, że jeszcze nie wiemy, ale nauka z pewnością to wkrótce odkryje. To, co my już teraz możemy odczytać ze słów Hitchensa, to to, że jeśli społecznie zyskowne byłyby mordy i kradzieże, to tak właśnie wyglądałoby dobro w jego ewolucyjnym i bezbożnym świecie. Zacytuję tu naszego ateistycznego bohatera i powiem: „Któż chce, aby to była prawda?!”7
Jak wspomniałem powyżej, problem rozpoznawania zła i dobra przez ludzi to według Hitchensa wrodzone przystosowanie ewolucyjne, sprowokowane uzasadnionym w kontekście przetrwania dążeniem do stworzenia społeczności pomagającej jej członkom osiągnąć ewolucyjny cel. Nie odpowiedział jednak na pytania Williama Lane’a Craiga8 czy Franka Tureka9 o to: skąd on wie, co jest dobre, a co złe? Od czego bierze miarę? Nie omieszkał za to oburzyć się na zuchwałość wierzących, którzy mają według niego twierdzić, że dopiero religia czy Bóg mówią człowiekowi, jak rozpoznać dobro i zło. Wygląda na to, że najlepszym sposobem na uniknięcie odpowiedzi na to prosto zadane pytanie jest zagranie na pysze tłumu. Tylko jedną ze sprzeczności, w których tonął Hitchens w każdej debacie, jest problem naturalnie występującego zrozumienia dobra i zła. Tuż po tym, jak mówił o okrucieństwach wyrządzanych sobie nawzajem przez ludzi, dodawał, że jeśli ktoś twierdzi, że dopiero od przekazania Mojżeszowi Dziesięciu Przykazań ludzie wiedzą, co jest dobre, a co złe, to są głupcami. Mimo rzekomej powszechności ewolucji i poznania dobra i zła dostępnego dla każdego człowieka z racji jego powstania w rezultacie ewolucji, nie wszędzie poziom moralności doszedł do poziomu prezentowanego przez tych, którzy starają się przestrzegać Dekalogu. Chyba i Hitchens odczuwał to „ewolucyjne przystosowanie” i przezornie nie osiedlił się w kraju spoza kręgu kultury (post)chrześcijańskiej, gdzie nie mógłby liczyć na to, że dla jego sąsiadów „nie zabijaj” znaczy coś więcej niż „nie zabijaj, jeśli nie chcesz” czy „nie zabijaj swoich”.
Hitchens twierdził, że nauka znalazła już wszystkie odpowiedzi, do których dotąd używano wytrychu „Boga” czy „Boga luk” (miał tu na myśli luki poznawcze, wypełniane ideą Boga). Zapytany o to przez jednego z dyskutantów nie wiedział jednak, jak możliwe jest np. utrzymywanie się stałych fizycznych, wciąż twierdząc bez zawahania, że Bóg nie jest tu wyjaśnieniem10. Mówił, że byłoby to jedynie przesunięcie pytania o jeden poziom dalej, ponieważ kolejnym pytaniem musiałoby być: kto stworzył Boga? Te dziecinne z pozoru pytania o stworzenie Boga nie są, a przynajmniej ja ich jako takich nie przyjmuję, prostym niezrozumieniem idei Boga. Musielibyśmy założyć, że człowiek skądinąd inteligentny i utalentowany nie wie nawet, z czym polemizuje. Byłoby to zbyt daleko idące uproszczenie. Pytanie o to, kto stworzył Boga, powodujące regres do nieskończoności – niekończące się pytania o to, kto stworzył kogo – jest pytaniem dla tej części publiczności, która ogląda takie debaty dla wyciągnięcia z nich najbardziej sugestywnych, najprostszych w przekazie i najłatwiejszych w zapamiętaniu odpowiedzi, które pozwolą pozostać przy obranym stanowisku. Obranym, ponieważ jedynym sposobem na przyjęcie światopoglądu, na który nie ma potwierdzenia rozumowego, jest dokonanie (samo)wolnego wyboru. Jak powiedział Hitchens: „Oczywiście, że mamy wolną wolę. Nie mamy wyboru”. Niestety, wydaje się, że wolna wola, ten wielki dar Boży, wielu osobom służy za walec miażdżący wyrzuty sumienia, zamiast za narzędzie, podnoszące człowieka tak wysoko, że sam Stworzyciel musi respektować jego wybory.
Hitchens nie tylko debatował z pojedynczymi oponentami, ale rzucił także wyzwanie całemu światu. Zadał pytanie i wezwał wszystkich do odpowiedzi. Pytanie brzmiało: „jakiego czynu o charakterze moralnym nie może wykonać ateista, ale może wykonać teista?”11. W obliczu pytania tak boleśnie ogólnego i aż proszącego się o nieporozumienia w fazie interpretacji jego poszczególnych części składowych, szukającego prawdziwej odpowiedzi kusi postąpienie z nim jak z antynomią i pozostawienie grzebania się w nim filozoficznym masochistom; bo przecież jak można pytać o moralny czyn ateisty, jeśli ten nie uznaje istnienia Boga, a więc uniwersalnej matrycy decyzji dotyczących rozpoznania dobra i zła? Jednak dla potrzeb dyskursu można prosto stwierdzić, że ateista nie może powiedzieć prawdy, bo bez Boga nie może ona zaistnieć. Mógłby jedynie powiedzieć, co sądzi lub czego by chciał, ale bez jakichkolwiek roszczeń do prawdy. W ostateczności, nawet to nie jest możliwe bez założenia istnienia Boga.
Po co to wszystko?
Skoro Hitchens wraz ze swoimi akolitami nie zamierza nawet próbować podważać poglądu o istnieniu Boga, to o co mu chodzi? Do czego dąży? Skoro uważa, że nie ma Boga, mógłby po prostu z tym żyć i pozwolić innym żyć zgodnie z ich poglądami. Widocznie jednak jest coś, co popycha go do walki. Coś, co nie pozwala usiedzieć mu w miejscu, coś, co wzmaga jego rewolucyjny, nieco trockistowski zapał. Według mnie – choć w jego wypowiedziach, które znam, nigdy nie zostało to wyartykułowane dosłownie – chodzi o świat bez Boga. Nie o wolność wypowiadania się na ten temat czy nieskrępowaną możliwość proponowania każdemu wierzącemu tej ziejącej pustką alternatywy, ale o cały świat pozbawiony Boga. Jeśli uznamy, że dotychczasowy porządek świata opierał się na wierze w Boga – błędnej czy prawdziwej – to świat bez Boga wymagałby jakiegoś nowego porządku świata.
Hasło to – NWO (New World Order), Nowy Porządek Świata – nabrało cech metafizycznych i nie tylko żyje własnym życiem, ale tworzy alternatywne rzeczywistości. Jest wszystkim i niczym. Wielu go używa, ale niewielu, jak zauważyłem, wie jak je rozumieć. Jedni wyglądają globalnego kryzysu ekonomicznego, inni jednej super religii, jeszcze inni jakiegoś projektu ludobójczego o skali niespotykanej w historii. Jednak powinniśmy szukać pierwszych przyczyn. Żaden z projektów wspomnianych powyżej, niezależnie od tego, czy są to tylko bujdy na resorach, czy coś, co dzieje się na naszych oczach, musi zakładać jedną podstawową rzecz: Boga nie ma. Więcej, On może sobie nawet i istnieć, ale ludzie mają w Niego nie wierzyć. Wtedy, można zrobić z nimi wszystko. Albo prawie wszystko. O ile z tym „prawie” siły zła mogą jeszcze próbować iść na kompromisy, pertraktować, układać się i szukać porozumienia, o tyle z Bogiem, a raczej z tymi, którzy w Niego wierzą (bo to o nich chodzi, nie o Boga), nie pójdzie tak łatwo. Zawsze będą łamistrajkami, którzy mimo ekonomicznej niewoli zachowają wolność, bo wiedzą czym ona jest, mimo zwodniczej siły sekciarskiej propagandy zachowają prawdę i pozostaną na zawsze znawcami jej wartości. Niezmiernej wartości. Wartości o wiele przekraczającej życie ludzkie na ziemi, które jest tej prawdy jedynie częścią.
Tego chciałby Hitchens i ateiści – świata bez Boga. Świata, który oni sami ustawią według swoich pomysłów, bo nie będzie już uniwersalnego odniesienia. Świat taki stałby się ich igrzyskiem, ich folwarkiem, albo ich chlewem, gdzie hodowaliby rzeźną trzodę, przeznaczoną na żer dla bożków, którymi chcieliby zostać. Wtajemniczeni, wiedzący lepiej, przewodnicy i oświeceni. Folwark Hitchensa jest możliwy do zrealizowania tylko wtedy, gdy pozbawimy ludzi pojęcia Boga, na którym zasadzają się pojęcia prawdy, dobra, piękna, wolności, godności i człowieczeństwa. Hitchens nie widzi w nas ludzi – istot obdarzonych ciałem i duszą niematerialną, będącą nośnikiem wolności, rozumu, pamięci. On widzi w nas „wysoko wyewoluowane naczelne”12. Równie dobrze można z nas zrobić kotlety, o ile oczywiście będzie to społecznie uzasadnione. Hitchens nigdy się tak nie wyraził, nie musiał. Nie nadinterpretuję tu jednak jego poglądów, wyciągam wnioski.
Można zapytać, dlaczego ktoś chciałby niewolić ludzi, przekonywać ich, że prochem i niczem13 jesteśmy nie tylko przenośnie i nie tylko w odniesieniu do Bożego majestatu, ale w rzeczywistości i zupełnie dosłownie? Bez hipotezy szatana nie da się odpowiedzieć na to pytanie. Zło dla zła, kłamstwo dla kłamstwa, oto czym jest ta zgubna ideologia rozpatrywana w świetle rozumu. Ani ateiści, ani żadna organizacja nie może realnie zyskać na ateizacji. Są to jedynie pozory zysku, pozory zwycięstwa, pozory wolności, pozory dominacji. Tylko zło jest w tym rachunku realne.
Wygląda więc na to, że to odwiecznemu przeciwnikowi należałoby przypisać autorstwo całego przedsięwzięcia. NWO, jako projekt szatański – brzmi nieco teorio-spiskowo, nieprawdaż? Nie wygląda jednak na to, abyśmy mogli stwierdzić inaczej, chcąc trzymać się prawdy. Niech więc tak pozostanie. Czy jednak czeka nas tak marny koniec? Czy Opatrzność miałaby na to pozwolić? Czy Bóg naprawdę jest taki, jakim chciał Go widzieć Hitchens – ten nowoporządkowy świata? Ja jestem dobrej myśli i nie boję się zalewu ateizacji i wprowadzenia NWO.
„Kto chce, aby to była prawda?” – wołał w uniesieniu Hitchens, podsumowując jedną ze swoich tyrad, mających w jego pojęciu demaskować ohydny teizm. Co do wynurzeń Hitchensa na temat Boga – nikt, jak sądzę. Na szczęście nikt też z taką „prawdą” nie musiał się konfrontować niezależnie od swojej woli, bo istniała ona jedynie w umyśle Hitchensa. Pozostaje nam tylko mieć chrześcijańską nadzieję, że mimo że ten międzynarodowy wieszcz świata bez Boga nie chciał, żeby istnienie Boga było prawdą, ostatecznie otrzymał jej ogląd na wieczność.
Karol Kiljanek
Przypisy
- ↑Pod takim właśnie tytułem Hitchens wydał w 2007 roku książkę, która stała się światowym bestsellerem. W tym haniebnym paszkwilu, dziennikarz wykłada swoje poglądy na temat Boga i religii jako takiej. Książka jest dosyć popularna po dziś dzień, mimo iż nie zawiera niczego, poza literackimi popisami Hitchensa, w które ubrał on swój prosty przekaz o nienawiści do religii.
- ↑William Anthony Donohue – socjolog, wykładowca akademicki, działacz katolicki.
- ↑Debata Hitchens kontra Donohue https://www.youtube.com/watch?v=MsbZqNR7HZs [dostęp: 04.10.2021].
- ↑Debata Hitchens kontra Turek https://www.youtube.com/watch?v=uDCDTaKfzXU [dostęp: 04.10.2021].
- ↑Debata Hitchens kontra Hitchens https://www.youtube.com/watch?v=sNlskhOlYBY [dostęp: 04.10.2021].
- ↑Np. tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=uDCDTaKfzXU [dostęp: 04.10.2021].
- ↑„Who wants this to be true?!” – tym zdaniem Hitchens zwykł był podkreślać swoje konfabulacje na temat Boga.
- ↑Debata Hitchens kontra William Lane Craig https://www.youtube.com/watch?v=0tYm41hb48o [dostęp 04.10.2021].
- ↑Debata Hitchens kontra Turek https://www.youtube.com/watch?v=uDCDTaKfzXU [dostęp 04.10.2021].
- ↑Debata Hitchens kontra Turek https://www.youtube.com/watch?v=uDCDTaKfzXU [dostęp 04.10.2021].
- ↑Debata Hitchens kontra Hitchens https://www.youtube.com/watch?v=sNlskhOlYBY [dostęp: 04.10.2021].
- ↑Debata Hitchens kontra Turek https://www.youtube.com/watch?v=uDCDTaKfzXU
- ↑Por. A. Mickiewicz, Dziady, część III, akt I, scena V.