Bajkowy świat Richarda Dawkinsa . Jeździec ateistycznej apokalipsy .

Karol Kilijanek, Zawsze wierni, nr 3 [220] Czerwiec 2022

To, że dorośli nie wierzą w bajki, jest powszechnie przyjmowanym faktem, jednak obserwacje, jakich każdy z nas z łatwością może dokonać każdego dnia, i to nawet w swoim najbliższym otoczeniu, pokazują coś zgoła innego. Wiara we wszelkiego rodzaju osobliwe pomysły, ryzykowne teorie czy zwykłe bezczelne głupoty, pleni się wśród ludzi każdego stanu ducha i portfela. W naszych czasach, kiedy edukacja mas za wszelką cenę próbuje osiągnąć poziom rynsztoku, a zasłyszany slogan wystarczy za prawdę, awangardę wierzących w pomysły rodem z bajek stanowią ci, których należałoby oto podejrzewać jako ostatnich, czyli naukowcy.

Awangarda, jak przystało na grono prowodyrów, musi wyróżniać się pewnymi specjalnymi cechami. Podobnie jest z naukowcami. Są otoczeni nimbem chwały i uważani za osoby wyjątkowe, których warto słuchać, a każda ich wypowiedź, choćby pozbawiona sensu, jest lepsza niż w pełni logiczny wywód kogoś, kto nie jest tzw. ekspertem. Mówi się o nich, że są wykształceni, że mają wysoki iloraz inteligencji, że w ich rękach spoczywa przyszłość ludzkości. Nauka to obecnie wiodąca wartość, która jest na tyle wielka, na ile nierozumiana, i równie niebezpieczna, co zbawienna. Tak sama nauka, jak i zabobonne przekonanie o jej tajemniczej sile są jak ostry nóż w ręku dziecka może być śmiertelnie niebezpieczny, jeśli niewprawnej i nieświadomej ręki nie poprowadzi ktoś dorosły. Z tymi wszystkimi zagrożeniami i szansami mierzy się także jeden z najbardziej znanych ateistów świata, Richard Dawkins.

Jeździec ateistycznej apokalipsy

Clinton Richard Dawkins to brytyjski biolog ewolucyjny i publicysta. Był profesorem zoologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley i Uniwersytecie Oksfordzkim. Jest autorem wielu książek i jeszcze większej liczby artykułów. Wśród prac Dawkinsa co najmniej kilka pozycji to światowe bestsellery, co w języku osób, którym prawda leży na sercu, znaczy książki których nie należy kupować. Wymieńmy kilka z nich: Bóg urojony, Samolubny gen, Ślepy zegarmistrz, Wyrastanie z Boga.

Mając na uwadze gusta współczesnych odbiorców kultury najniższej, Dawkins nie omieszkał też wyprodukować kilku filmów, które według popularnej systematyki plasują się wśród produkcji dokumentalnych, a w rzeczywistości są tylko spotami edukacyjnymi dla ateistów, lepszymi od reklamy taniego piwa o tyle tylko, że przynajmniej chcą wyglądać na pokazujące prawdę. Skoro już wspomnieliśmy o ateizmie, omówmy go trochę szerzej. Dawkins jest jednym z tzw. czterech jeźdźców ateistycznej apokalipsy. Obok Hitchensa, Harrisa i Dennetta, Dawkins pędzi przez świat na swym trupio bladym koniu (por. Ap 6, 8), aby siać zamęt wśród wierzących w Boga, którego według niego nie ma.

Richard Dawkins nie wierzy w istnienie jakiejkolwiek siły duchowej, która mogłaby wpływać na rzeczywistość. Uważa, że wszechświat powstał W wyniku powolnych przemian ewolucyjnych w łonie materii i rozwinął całe widoczne bogactwo form żywych z pomocą doboru naturalnego. Od tego zestawu poglądów dzieli nas już tylko krok do ataku na religię ogólnie, a na Kościół jakżeby inaczej w szczególności. Krok ten Dawkins wykonał już dawno, ale wygląda na to, że dla pewności pozostania po niewłaściwej stronie barykady zrobił kilka kolejnych.

Richard Dawkins i jego twórczość to temat już dobrze znany i wszechstronnie opracowany tak przez amatorów, jak i uczonych. Nie chcąc powtarzać tego, co już powiedziano postanowiłem udać się w nieco dziewicze tereny dawkinsologii i prześledzić: co, jak i do kogo mówił, wykrzykiwał lub z angielska flegmą cedził przez zęby podczas debat, wykładów, nieco sztucznych dialogów z kolegami ateistami czy krasomówczych popisów publicznych. Profesor Dawkins został wykreowany na naczelnego ateistę świata. Szczególnie po przeniesieniu się Christophera Hitchensa do rzeczywistości, W którą nie wierzył, ateistyczny światek potrzebował kogoś, kto będzie w stanie równie elokwentnie bronić stanowiska niewierzących. Utrata mówcy o wyjątkowych zdolnościach, jakim bez wątpienia był Hitchens, wymagała reakcji. Z trzech pozostałych przy życiu jeźdźców nowego ateizmu jedynie Dawkins był w stanie zapełnić lukę po zmarłym i zrobił to doskonale, nie tracąc niczego z tego, co na niwie bezbożnictwa udało mu się dotąd osiągnąć. Ani Dennett, ani w szczególności Harris nie posiadali takiej rozpoznawalności, charyzmy czy talentów retorycznych jak Dawkins. Mimo że jego spokojny i usypiający głos z początku nie zachęca do słuchania, to treść i styl wypowiedzi dosyć szybko intrygują i zwracają uwagę. Zawiły sposób formułowania wypowiedzi czasami utrudnia odkrycie, co Dawkins właściwie chce przekazać, i prowokuje do pytania, czy on sam to wie.

Równocześnie sprawia to wrażenie słuchania mędrca, który swoje głębokie przemyślenia wyraża ostrożnie i z rozwagą dobiera wyłącznie te słowa, w które on sam chciał ubrać swoje myśli lub w które ustroić je należało. Spokój, z jakim oksfordzki profesor werbalizuje to, co nazywa prawdą, pozwala mu grać osobę pewna tego, co mówi. Wspomniana zawiłość wypowiedzi, kluczenie po meandrach znaczeniowych i mieszanie języka naukowego z na poły poetyckim pozostawiają zawsze furtkę, którą uczony z Oksfordu może wymknąć się oponentowi, gdy ten zacznie odkrywać, że za mętnymi wywodami siwowłosego zoologa nie stoi nic poza propagandową paplanina, której oczekują od niego ateiści.

Ostatecznie to dla nich jest Dawkins i jego wystąpienia. Może nieco go przeceniam, ale sądzę, że ma on więcej niż wystarczające możliwości intelektualne pozwalające na rozpoznanie błędów światopoglądu ateistycznego, a nawet na przyjęcie rozumem prawdy objawionej, co nazywamy wiarą. Z jakiegoś jednak powodu tego nie robi. Nie stać go nawet na postawę podobną do tej prezentowanej przez zmarłego kilka lat temu prof. Bogusława Wolniewicza, który określał siebie mianem „niewierzącego rzymskiego katolika”. Twierdził on, że nie otrzymał daru wiary w Boga, ale nie zamierza z tego powodu dezawuować cywilizacyjnego znaczenia świętego Kościoła katolickiego.

Ateista debatuje

Richard Dawkins przeprowadził długi szereg rozmów z różnymi osobami. Można wyraźnie zauważyć, że stosunek jego rozmówców do osoby profesora oraz do podejmowanych tematów rozciągał się od groteskowej uległości i życzliwości, przyjmującej formę jakiegoś benefisu czy kółka wzajemnej adoracji, aż do irytacji. W zależności od okoliczności Dawkins zmieniał też treść i emocjonalne nacechowanie swojej narracji. Kiedy wiedział, że może sobie na to pozwolić jak w benefisowym spotkaniu z Lawrence’em Kraussem, australijskim fizykiem o niewyparzonym języku dawał upust swoim uprzedzeniom, otwarcie manipulował i głośno śmiał się z niskich żartów Kraussa bądź sam opowiadał podobne.

Jednak nie zawsze znajdował się na scenie w cieplarnianych warunkach z podziwiającym go młodszym kolegą z tego samego, ateistycznego narożnika. Kiedy Dawkins stawał w szranki z kimś, kto nie podzielał zachwytów nad jego pisarstwem czy gawędziarstwem, często tracił rezon.

Z wielu różnych debat, w których cierpliwość Dawkinsa i jego odwaga wyrażania wprost pogardy dla religii były wystawiane na ciężką próbę, na wspomnienie zasługuje wywiad przeprowadzony przez pracownika brytyjskiego oddziału telewizji Al Jazeera. Redaktor Mehdi Hasan wygląda na doskonale zasymilowanego mieszkańca Wielkiej Brytanii, ale mimo to zachował swoją muzułmańską tożsamość.

Hasan nie pozwolił Dawkinsowi zdominować ich publicznego starcia. W ogromnej liczbie innych debat z Dawkinsem prowadzący, występujący w roli antagonisty – wierzącego, przyjmowali pozycję chłopca do bicia. Ich zadanie ograniczało się do niewyraźnej obrony swojego stanowiska, które nie było manifestacją wiary w Boga i jej uzasadnieniem, ale jedynie ustępliwym i cichym wskazywaniem że wierzący to może nie całe zło tego świata i że religia może i nie jest idealna, ale przynajmniej dzięki niej mamy św. Mikołaja. Hasan stał się oponentem Dawkinsa w pełnym tego słowa znaczeniu. W tak niesprzyjających okolicznościach Dawkins musiał częściej chować się za: „moim zdaniem”, „nauka twierdzi”, „religia zabija” lub skapitulować sromotnie, jak to zresztą uczynił po jednym z pytań Hasana. Otóż w trakcie wywiadu, W którym uczony ateista zdążył już wyśmiać katolicyzm i, mając ku temu najlepszą okazję islam został zapytany przez patrzącego mu prosto w oczy Hasana: „Czy ucząc swoją córkę historii z Koranu, jestem winny wykorzystywania swojego dziecka?”. Wyraźnie zakłopotany bojownik o świat bez Boga, który chwilę wcześniej perorował o tym, że wychowanie po katolicku czyni dzieciom większą szkodę niż wykorzystywanie na tle płciowym, odpowiedział cichym głosem i ze spuszczoną głową: „Nie, nie jest pan winny”. Ta sytuacja jest jednym z przykładów na emocjonalną słabość Dawkinsa w obliczu przeciwnika, który czołobitność zamienia na konkrety i który nie boi się konfrontować swoich przekonań z pomysłami ateistów. Należy tylko żałować, że operator Al ja-zeery nie wyeksponował nieco bardziej tej epickiej porażki Dawkinsa dosłownego i publicznego zaprzeczenia swoim własnym poglądom i to wyrażonym minutę wcześniej.

Kolejny przykład na emocjonalną kruchość guru ateistów spotykamy w programie „Q&A”, w którym doszło do debaty z George’em kard. Pellem z Australii. Wyśmiewany przez publiczność Dawkins dwukrotnie z wyraźnym podenerwowaniem i drżącymi ustami rzuca w stronę Widzów podniesionym głosem: „Co w tym jest śmiesznego?!”. Chyba nie jest to zachowanie, którego moglibyśmy się spodziewać po osobie obytej z mediami i grającej chłodnego intelektualistę nieprawdaż? Wystarczy to porównać z taktownym zachowaniem kard. Pella, kiedy gawiedź zasiadająca na widowni śmiała się prowokacyjnie, gdy ten wspomniał o zajmowaniu się młodymi chłopcami W kontekście przygotowywania ich do I Komunii św. Kardynał posmutniał, ale spokojnie przeczekał dzikie odgłosy wydawane przez publiczność i kontynuował przemowę. Dodać należy, że wspomniana gawiedź zyskała otwarte i wyraźne poparcie od Dawkinsa, który pokazał tym dowodnie, że „nie obchodzi go, co jest dobre.

Przy okazji wzmianki o kard. Pellu, musimy wspomnieć o czynniku, który niezwykle pomaga ludziom pokroju Dawkinsa w szerzeniu swoich poglądów z sukcesem, jakiego chyba oni sami się nie spodziewali. Chodzi o strach przed określeniem się, ukrywanie własnej tożsamości, brak niezachwianej wiary w nauczanie Kościoła, intelektualne zaczadzenie propagandą, które skutkuje przyjęciem pewnej części z pozoru nie przeczących wierze katolickiej hipotez naukowych i tworzenie hybrydy religii i naturalizmu.

Celowo nie mówię tu o hybrydzie religii i nauki, gdyż połączenie tych dwóch czynników w odpowiednim zakresie jest naturalne i prawidłowe, a W związku z tym pożądane prawdziwa nauka i prawdziwa religia mówią prawdę o różnych aspektach rzeczywistości, w której działają i, o ile nie zostają wypaczone, zawsze są zgodne. Mówię tu o niespójnym konglomeracie nieszkodliwych dla sekularyzrnu elementów religii lub około-religijnych tradycji (Mikołaj rozdający prezenty, choinka, zajączek itp.) i absolutnie konstytutywnych tez bezbożników, które czy w sosie religijnym, czy bez niego – i tak skutkują wyłączeniem prawdy objawionej z życia (ewolucja, Wieczna materia, brak rzeczywistości duchowej itd.). Kardynał Pell niestety nie był tu wyjątkiem i mimo swego niepośledniego intelektu, nie ustrzegł się poważnych błędów w prezentowaniu swoich poglądów, siłą rzeczy odbieranych przez Widzów jako katolickie. Tragiczne dla nas, katolików, jest to, że to nie Dawkins zmusił kard. Pella krytyką czy chociażby jakimś rodzajem emocjonalnego szantażu w stylu „pan naprawdę w to Wierzy?!” do wygłoszenia tez niebezpiecznie bliskich heretyckim, ale książę Kościoła powiedział to sam od siebie. Chodzi o określenie piekła mianem „miejsca oczyszczenia” i twierdzenia, że „nie ma nikogo w piekle”. To tego typu wypowiedzi podważają wiarę katolików, zachęcając ich do błądzenia po teologicznych labiryntach rojących się od błędnych zakamarków, zamiast trzymania się prostych zasad wiary. Czy przeciętny wierzący, mając w pamięci wypowiedź kardynała, zdoła obronić się przed pokusą dalszego rozmywania swojej wiary, szczególnie pod naporem śmiechu, krzyku, szyderstwa, przewagi liczebnej i retorycznej wrogów prawdy?

Dawkinsa rozumienie prawdy

Nie wrogiem, ale głosicielem prawdy nazywa siebie Richard Dawkins. Doprawdy, niewiele jest określeń, stawiających człowieka wyżej w moralnej hierarchii. Czy nie jest to jednak tylko kolejny objaw dawkinsowskiej megalomanii? Identyfikacja prawdy wymaga spełnienia kilku warunków, które ateizm programowo odrzuca. Prawda, jako zgodność sądu z poznawaną rzeczą, musi być możliwa do poznania. Prawda nie może być też relatywna, bo spadłaby do poziomu opinii i nie obowiązywałaby nikogo w sumieniu. Wykluczenie relatywizmu wymaga z kolei uniwersalnego odnośnika, którym możemy niejako zmierzyć prawdziwość naszego poznania. Czy ateizm pozwala nam spełnić te niezbędne założenia, a więc czy umożliwia odkrycie i poznanie prawdy? A jeśli nie, to czym jest prawda ateistów? John Lennox, oksfordzki matematyk, w debacie z Dawkinsem zapytał, skąd wie, czy to, co mówi, jest prawda (w rozumieniu klasycznym), skoro jest tylko molekułami w ruchu, jest sama materią bez czynnika duchowego, a to, co uważamy za rozum, jest produktem przemian chemicznych w mózgu powstałym przez ewolucję materii?

Dawkins rozumie prawdę, jako „to, co się dzieje”, jako fakt empiryczny. Prawda jest skrajnie utylitarna i jest bardziej tworzona niż odkrywana. Prawda, nawet prawda naukowa, jak lubi dodawać Dawkins, aby sprawić wrażenie jakiegoś wyższego statusu prawdy naukowej nad „zwykłą”, jest produktem materii, poza którą nie ma uniwersalnej instancji, od której można wziąć miarę.

Idąc tym tropem, należałoby zapytać, jak Dawkins odróżnia prawdę uważana za taka przez jedną osobę od prawdy głoszonej przez inną? Dawkins z pewnością przytoczyłby jedno ze swoich ulubionych słów – dowód. Twierdziłby, że nauka wskazuje dowody na prawdziwość swoich twierdzeń. To jest błędne koło, które powoduje, że aby sprawdzić, czy wspomniany dowód jest prawdziwy, musimy zapytać o jego prawdziwość bądź fałszywość, aby znów uzyskać dowód dla dowodu.

Żeby wyjść z tego kołowrotu dowodzenia, musimy odwołać się do instancji przekraczającej nasz poziom, a będącej gwarancją istnienia poznawalnej rozumowo rzeczywistości i naszej możliwości jej odczytania, a nie szukania na wszystko dowodów potwierdzalnych empirycznie, czy inaczej mówiąc, naukowo.

Na transcendencję Dawkins zgodzić się nie może w końcu ewolucja to proces działający w jedynym, co istnieje, czyli w materii. Czy Dawkins mówiąc, że co prawda jesteśmy kształtowani zgodnie z zasadami ewolucji, ale społeczeństwo kształtujemy zupełnie inaczej, bo to pozwala nam żyć przyjemniej, sam nie zaświadcza o transcendowaniu ewolucji przez jej rzekomy produkt człowieka Ukształtowani w każdym elemencie przez ślepy proces przemiany materii, mamy jednak możliwość spojrzenia na nią z boku i poddania jej krytyce naszym rozumem, który ma też być jej produktem. To absurd, albo też dowód na wznoszenie się materii ponad możliwości własnej natury. Z ogólnym problemem poznania łączy się możliwość poznania dobra i zła oraz istnienia moralności bez Boga. Dawkins odpowiadał także na takie pytania. Zacytujmy wypowiedzi, które rzucą nieco światła na jego zapatrywania w tej kwestii.

W wywiadzie z Mehdim Hasanem Dawkins mówi, że jego pasją jest prawda naukowa i że nie obchodzi go właściwie czy coś jest dobre, czy złe. Wydaje się to doskonale współgrać z wielokrotnie przytaczanym przy różnych okazjach cytatem z książki Dawkinsa Rzeka genów (1995): Gdyby świat był wyłącznie zbiorowiskiem elektronów i samolubnych genów, bezsensowne tragedie […] byłyby właśnie tym, czego należałoby się spodziewać, podobnie jak równie ślepych trafów szczęścia. Taki świat nie byłby sam z siebie ani dobry, ani zły. Nie ujawniałyby się żadne rządzące nim normy. We Wszechświecie rządzonym przez ślepe prawa fizyki i zasadę genetycznej replikacji niektórym ludziom przydarzają się nieszczęścia, inni cieszą się zdrowiem i przychylnością losu, inie sposób dopatrzyć się w tym jakiejś przemyślanej intencji ani jakiejkolwiek sprawiedliwości. Świat, który obserwujemy, ma dokładnie takie właściwości, jakich należałoby oczekiwać, gdy nie ma żadnego planu, celu, dobra ani zła, tylko ślepa i bezwzględna obojętność. […] DNA ani o niczym nie wie, ani o nic nie dba. DNA po prostu jest, a my tańczymy tak, jak nam zagra.

Religia złem jedynym w świecie bez zła

Wyrażający takie poglądy autor twierdzi jednocześnie, że religia jest korzeniem wszelkiego zła. Tragedia człowieka, który żyje wśród tak oczywistych zaprzeczeń, równać się może jedynie moralnej i intelektualnej katastrofie tych, którzy go słuchają, mając go za autorytet. Te sprzeczności wyrażane są nie gdzieś pokątnie, niewyraźnie czy pod osłoną jakichś niezrozumiałych pojęć filozoficznych, mogących utrudniać ich zrozumienie. Dawkins mówi o tym wszystkim wprost, a jego książki sprzedawane są w milionach egzemplarzy. Mimo tego wszystkiego człowiek, który twierdzi, że nie ma dobra i zła a jest to zupełnie prawidłowy wniosek wyciągnięty z założenia, że Bóg nie istnieje i jednocześnie przejawy religii ma za zło, a ateizmu za dobro, fetowany jest jako mędrzec, naukowiec, ekspert, oświeciciel i bojownik o prawdę.

Nie uważajmy jednak Dawkinsa za zwykłego głupca. On wie, że nie mówi do ludzi wychowanych w próżni, ale pochodzących w przeważającym stopniu z rodzin żyjących w kulturze post-chrześcijańskiej. Nie mógł pozostawić pojmowania dobra i zła poza nawiasem życia. Znalazł rozwiązanie tego problemu, a zarazem sprzeczności uniwersalnej moralności z darwinizmem. Stwierdził m.in. w wywiadzie z Hasanem, że jest co prawda gorącym zwolennikiem darwinizmu W biologii, ale równie gorącym antydarwinistą w życiu społecznym. Na poziomie sloganu świetne wyjście z sytuacji. Zapewnił sobie brawa i cmokierów wśród zachwyconej swym czempionem ateistycznej publiki. Jednak nie pozwólmy, aby reszcie, czyli ludziom myślącym, umknęło kluczowe tu zagadnienie, podniesione przez Lennoxa w rozmowie w Muzeum Historii Naturalnej w Oksfordzie.

Mianowicie, jeśli jesteśmy tylko produktami przemiany materii, wraz z naszym mózgiem, naszym rozumem, naszymi myślami i uczuciami, a wszystko to jest tylko przypadkowym wytworem bezcelowego, niekierowanego przez żadną inteligencję procesu, to jak możemy wznieść się ponad ten poziom? Jak możemy stanąć obok, spojrzeć na możliwe efekty darwinizmu społecznego i powiedzieć, że nam się to nie podoba? Stosując podejście teistyczne, mówimy o wolnej woli, rozumie, jako władzach czynnika duchowego w człowieku i transcendowaniu materii przez ducha, ale to sprawy absurdalne w pojęciu ateistów.

Na takie dictum Dawkins nie znalazł odpowiedzi. Nie doczekał się jej Lennox, nie poznamy jej i my. Tym, którzy z niecierpliwością oczekują wypowiedzi Dawkinsa na ten temat, skrócę męki czekają nadaremno. Na to nie ma zadowalającej odpowiedzi. Można tylko stwierdzić: kończymy z ateizmem ostatni gasi światło. A czy ateizm może doprowadzić do jakiegoś zła? Nie, przynajmniej według Dawkinsa (i nie dlatego, że zło, tak jak i dobro, według niego nie istnieje). Zło może gdzieś orbitować w pobliżu ateizmu, ale nie może być nim powodowane. Dawkins zapytany w wywiadzie dla Al Jazeery o Stalina i Hitlera w kontekście ich ateizmu odpowiedział, że ich czyny nie mają związku z ateizmem. Według mędrca z Oksfordu „Stalin był ateista, ale nie był motywowany ateizmem”. A może jego czyny i ich skala były nim warunkowane? Dawkins odpowiedziałby pewnie tak, jak w debacie z Pellem: „Och, to śmieszne! To śmieszne!”. Jednak każdy, kto od ideologii bardziej ceni sobie prawdę w klasycznym, a nie dawkinsowskim, rozumieniu wie, że tym, co łączyło największych zbrodniarzy w dziejach, było przekonanie, że nie ma Boga; że nie ma nikogo, kto rozliczy człowieka za jego czyny.

Dawkins z żelazną konsekwencją stosuje zasady tańca w rytmie melodii ślepego i bezlitosnego DNA. Mając za cel przekonanie jak największej liczby osób do swoich poglądów, wykorzystuje wszelkie dostępne środki, nie zwracając uwagi na ewentualność istnienia uniwersalnej moralności. Zapytany w jednym z programów o istnienie takiego właśnie, niezależnego od naszej woli, zbioru postaw, odpowiedział w sposób typowy dla siebie:

Absolutna moralność… Co miałaby zawierać absolutna moralność, którą może wyznawać osoba religijna? Kamienowanie ludzi za cudzołóstwo? Śmierć za apostazję, Karę za łamanie szabatu? To są rzeczy będące składowymi absolutnej moralności ufundowanej na religii. Nie sądzę, abym chciał absolutnej moralności. Chciałbym moralności, która jest przemyślana, racjonalna uargumentowana, przedyskutowana i ugruntowana na, mógłbym prawie że powiedzieć, inteligentnym projekcie.

Odpowiedź tej treści ociera się o bezczelność – trudno założyć, że Dawkins nie wiedział, co ma na myśli pytający go widz. Z premedytacją skierował temat na zupełnie inne tory tam gdzie dalej mógł popisywać się swoją zajadłą nienawiścią do religii. Udało mu się to tak łatwo z powodu formuły programu. Z pewnością Frank Turek czy John Lennox nie pozostawiliby jego wykrętu bez odpowiedniego komentarza, obnażającego pustkę stojącą za jego słowami.

Anatomia manipulacji

Zew ewolucji każe Dawkinsowi robić wszystko, żeby jego światopogląd zwyciężył i został przekazany dalej, a on daje mu się prowadzić. Swoimi wypowiedziami, czy to na piśmie, czy żywym słowem, tworzy trudny do przejścia labirynt, w którym słuchacze i czytelnicy się gubią, gdyż używają map po to właśnie stworzonych, aby nigdy nie mogli opuścić błędnych ścieżek i dotrzeć do celu. Co to za mapy i kto jest ich autorem?

Błędne założenia sprowokowane systemowo, propaganda, stereotypy, dezinformacja, brak krytycyzmu, granie na emocjach. Oto te mapy. Zaś kreślarzami błędnych szlaków są ci wszyscy, którzy decydują o zawartości wymienionych elementów architekci naszego świata. Interesariusze zła, ambasadorzy piekła. Czy nazwie się ich globalną elitą, finansistami, szarymi eminencjami polityki, masoneria czy szubrawcami nie ma to znaczenia. Chodzi o zakres spraw, którymi się interesują i którymi chcą kierować. W praktyce działa to idealnie. Chodzimy do szkół, gdzie uczy się dzieci o tzw. naukowych faktach, czyli np. ewolucji, sposobach datowania w geologii, rzekomych kłamstwach i zbrodniach Kościoła, dobrodziejstwach liberalizmu i demokracji, zakładanym liniowym rozwoju społeczeństw, co znaczy, że jeśli coś było dawniej, musiało być gorsze niż to, co mamy dzisiaj.

Umysł zniekształcony tak dogłębnie w szkole, zostaje zahartowany w ogniu błędu przez politykę państwa, eksponowanie autorytetu tzw. naukowców (ale tylko niektórych!) oraz powszechny konsensus dotyczący powyższych wypaczeń, zakładający, że tak właśnie ma być, że tak jest dobrze. Czy wobec powyższego kogoś jeszcze dziwi agresja wobec grup, które starają się kontestować ustalony gdzieś na wyżynach ludzkiej niegodziwości porządek?

Dawkins, niejako podskórnie, czuje, że same opowieści o ewolucji i jej rzekomo udowodnionym, bez najmniejszych wątpliwości, istnieniu nie wystarczą, aby przekonać ludzi do odrzucenia wiary w Boga. W związku z tym przebiera się od czasu do czasu w szaty filozofa i filozofuje. Czasem – taka jest przecież specyfika tematu Boga oponenci zmuszają go, aby podejmował jakieś filozoficzne zagadnienia. Jednym z nich, pojawiającym się dość często, było pytanie o cel. Po co istniejemy? Jaki jest cel ludzkiego życia? Dawkins i tutaj nie zawodzi, odpowiadając, że „pytanie dlaczego jest głupim pytaniem”. Proste i genialne, nieprawdaż? Ateiści już biją brawo. Pytać „dlaczego”, to jak pytać „jaki kolor ma galaktyka” tłumaczy Anglik. Słysząc takie stwierdzenia z ust człowieka, którym zachwycają się ludzie mający się za wykształconych, rozumiemy od razu, jaki poziom osiągnęła dziś ludzka myśl. Dawkins często podkreśla, jak ważna jest dla niego „prawda naukowa”.

Jak wskazywałem wyżej, nie jest jasne, co poza mającym pełnić funkcje propagandowe sloganem chce przez to powiedzieć ten ateista, skoro ani prawda, ani nauka nie są możliwe bez Boga. Sam Dawkins mawia, że „prawda jest tym, co się wydarzam. Próbując życzliwie dla brytyjskiego biologa zinterpretować jego słowa, przyjmijmy ich potoczne znaczenie. Prawda naukowa to fakt, którego istnienie poznano za pomocą środków charakterystycznych dla tej dziedziny nauki, która posiada odpowiednie do tego narzędzia.

Poddajmy próbie kilka twierdzeń Dawkinsa i sprawdźmy, jak radzi sobie z uznawaniem prawdy naukowej. Dawkins Wielokrotnie powtarza te same błędy dotyczące historii, teologii czy nawet jego Własnej dziedziny, czyli biologii. Kompletnie niszczy swój autorytet naukowca, wykoślawiając naukę o Trójcy Świętej i odkupieńczej śmierci Pana Jezusa. Dawkins stwierdził w debacie z kard. Pellem: To jest straszna idea, że Bóg, to uosobienie mądrości, wiedzy i mocy nie mógł wymyślić lepszego sposobu przebaczenia nam naszych grzechów niż zejść na ziemię, W swoim alter ego jako Jego Synu i dać się straszliwie torturować i zabić po to, aby przebaczyć samemu sobie”.

Gdzie indziej twierdzi, że chrześcijaństwo zaadaptowało niektóre z najlepszych wartości ludzkości, ale nie należą one ani do chrześcijaństwa, ani do żadnej innej religii. Często też wyrażał powątpiewanie w historyczne istnienie Pana Jezusa. Twierdzi, że ewolucja została z całą pewnością dowiedziona naukowo i nikt poważny nie może temu przeczyć oraz że „coś może powstać z niczego”?

Już powyższe przykłady dowodzą, jak Dawkins traktuje prawdy naukowe. Twierdzenia teologii, historii, czy biologii, którą parał się nasz bohater, zostają przypadkiem bądź specjalnie wykoślawione aż do stanu własnych przeciwieństw. Czy za poważnego naukowca można uważać kogoś, kto idzie debatować o istnieniu Boga z chrześcijaninem i używa własnej definicji Trójcy, wcielenia czy odkupieńczej śmierci Pana Jezusa sprzecznej z tym, czego ta religia naucza?

Jeden z błędów Dawkinsa pytanie o to, kto stworzył Boga doskonale skwitował Lennox: To stare pytanie uczniaka: kto stworzył Boga. I jestem w sumie zaskoczony, że znajduje je w twojej książce jako centralny argument, ponieważ to zakłada, że Bóg został stworzony. Nie dziwię się wobec tego, że nazwałeś swoją książkę Bóg urojony, bo stworzony Bóg to z definicji urojenielg. Grający wyważonego i chłodnego człowieka rozumu Dawkins pokazuje swoje prawdziwe oblicze nie tylko. gdy denerwuje się na publiczność, ustępuje po zadanym wprost pytaniu czy konsekwentnie odmawia debaty ze znanym apologetą teizmu, Williamem Lane’em Craigiem.

Jego emocjonalna słabość wychodzi na jaw także w niektórych fragmentach jego książek, jak w słynnym i wielokrotnie cytowanym fragmencie: Bóg Starego Testamentu jest prawdopodobnie najmniej przyjazną postacią całej literatury pięknej: zazdrosny i dumny z tej zazdrości; małostkowy, niesprawiedliwy, nie znający przebaczenia pedant; roszczeniowy, krwiopijczy zwolennik czystek etnicznych; mizoginiczny, homofobiczny, rasistowski, mordujący dzieci, ludzi w ogóle, czy też synów. W szczególności zsyłający plagi, megalomański, sadomasochistyczny kapryśnie manifestujący brak zrozumienia despota. […] Atakowanie tak łatwego celu nie byłoby fair”.

Czy tylko mnie kojarzy się to z wykrzykiwaniem steku wyzwisk przez źle wychowane dziecko o naruszonej emocjonalności Czy to licuje z powagą, jaką zwykło się przypisywać naukowcom, lub z wizerunkową kreacją Dawkinsa jako uosobienia mądrości i rozumu? Dawkins odrzucił wiarę jako nastolatek. Zastanawiam się, czego było w tym kroku więcej: naukowego dociekania o naturze Boga wszechświata i rozważania zawiłości teorii ewolucji czy popisu przed towarzystwem, robienia na złość nauczycielowi, czy może tylko oburzenia na własne urojenia o Bogu, które widać w powyższym cytacie?

Podsumowanie

W usta francuskiego uczonego Louisa Bounoure’a wkłada się czasem słowa: „Ewolucja to bajka dla dorosłych”. Kiedy chcemy zaznaczyć nasze powątpiewanie w czyjąś narrację pytamy sarkastycznie: a był wW tej bajce smok?

W bajce o ewolucji nie ma smoka – jest Dawkins i ateiści i, doprawdy nie potrzeba już więcej smoków ani latających potworów spaghetti. Poziom groteski zapewniony przez wyżej wspomnianych odbiegł od akceptowalnej normy na tyle daleko, że droga powrotu do równowagi może prowadzić jedynie przez wiarę w Boga Wszechmogącego.

Hitchens – złote usta ateizmu, prorok fałszu.

Żadne hasło, choćby i najbardziej nośne, nie wygłosi się samo z mocą, która porwie tłumy. Żadna idea, choćby najbardziej błyskotliwa, genialnie uzasadniona i poparta niedającym się znieść autorytetem, nie osiągnie niczego poza zaistnieniem, jeśli nie ubierze się jej w szaty pięknych słów, które sprawią, że trafi ona pod ulizane strzechy jej propagatorów. Idea nie okraszona zamaszystym gestem i nie wypowiedziana spiżowym głosem drżącego z przejęcia wybrańca – nie rozpali serc publiczności. Hitchens potrafił dać ateistom i to, i wiele więcej.

Christopher Hitchens był mieszkającym w Stanach Zjednoczonych krytykiem literackim i publicystą. Pochodził z Wielkiej Brytanii, gdzie też się kształcił. Sławę zdobył jednak nie dzięki swojej pracy nad literaturą czy komentarzami natury politycznej, ale głosząc, że „Bóg nie jest wielki, a religia wszystko zatruwa”1. Był autorem kilku książek, które stały się światowymi bestsellerami, niezależnie, a raczej pomimo ich rzeczywistej wartości. Najpopularniejszą z nich, noszącą znamienny tytuł Bóg nie jest wielki, Bill Donohue2 nazwał „śmieciem” podczas jednej z debat z Hitchensem3. Nasz bohater spędził spory kawał życia na przekonywaniu, że teizm, a szczególnie religia chrześcijańska, to tragiczne nieporozumienie wspierane przez ludzi niskich moralnie i intelektualnie niedomagających. Hitchens zmarł w 2011 roku. Sentencja głosi: de mortuis ni(hi)l nisi bene – „o zmarłych tylko dobrze” i choć człowiek jest istotą, która ze swej naruszonej natury niezwykle utrudnia spełnienie wymogów starożytnych Rzymian, to jednak chcąc cokolwiek o zmarłym powiedzieć, mówmy prawdę, a wtedy, jak sądzę, wymóg mówienia dobrze będzie spełniony.

Mowa jest srebrem, ale…

Christopher Hitchens, będąc jednym z czterech jeźdźców ateistycznej apokalipsy (pozostali to Harris, Dawkins i Dennett), niewątpliwie wyróżniał się wśród nich zdolnościami oratorskimi. Odbył dziesiątki debat, podczas których niejednokrotnie popisywał się umiejętnością zręcznego operowania słowem. Hipnotyzował publiczność, umiejętnie budując opowieść o Bogu, którego nie ma. Jak na wykształconego Brytyjczyka przystało, miał usta pełne nie tylko „gorących kartofli”, ale także, a może przede wszystkim – frazesów. Jego czarujące żarciki, budujące napięcie pauzy, opowieści o niespodziewanym zakończeniu, błyskotliwe paralele, cięte riposty i zuchwałe interpretacje były wyzwaniem dla przeciwników, koszmarem wątpiących, ale jednocześnie też przyjemnością dla słuchacza.

Hitchens dobrze radził sobie z tłumem, potrafiąc uzyskać oklaski nawet od publiczności skrajnie mu nieprzychylnej, jak ta zgromadzona na jednej z najostrzejszych nagranych debat Hitchensa, prowadzonej z działaczem katolickim Billem Donohue w ramach cyklu „Chesterton–Belloc Debate”. Niezachwiana pewność siebie pomagała mu przetrwać, gdy przyparty do muru pytaniem oponenta, musiał wyprowadzić rozmowę na bezpieczniejsze dla siebie wody – tam, gdzie znowu można kluczyć po meandrach ogólników, autorskich fabrykacji, przesady, ignorancji swojej i słuchaczy lub po prostu ordynarnego kłamstwa. Czyż nie tak właśnie wybrnął z pytania zadanego przez Tureka, a sformułowanego wcześniej przez Leibnitza: dlaczego cokolwiek istnieje?4

To wszystko zmusza mnie do skonstatowania ze smutkiem, że talenty podarowane człowiekowi przez Boga bywają używane, aby Go atakować i oddalać od Niego ludzi. Mowa była jednym z największych bogactw guru nowego ateizmu, ale z pewnością i on sam, i świat, który go znał, więcej zyskałby na złotorodnym milczeniu niż na srebrzystym blasku mowy, która nie wyrażała prawdy.

Hitchens i prawda

Zestawienie tych dwóch słów mogłoby zostać uznane za nadużycie, więc spieszę z wyjaśnieniem. Otóż Hitchens miał niewiele wspólnego z prawdą, przynajmniej jeśli chodzi o jego wypowiedzi dotyczące Boga i Kościoła. Słowo „niewiele” jest tu bardzo ważne. Nie można powiedzieć „nic”, bo w wypowiedziach tego ateisty pojawiały się różne elementy, którym nikt nie może zaprzeczyć. Nie można jednak mówić o tym, że Hitchens mówił prawdę. Pozostawanie pomiędzy, a raczej umiejętne nawiązywanie do pewnych prawdziwych wydarzeń i zjawisk w określonym kontekście i dorzucanie do nich własnych pomysłów i interpretacji, przedstawianych jako fakty, prowadziło w rezultacie do z góry zamierzonych rezultatów, ale nie do prawdy. Posłużenie się przykładem będzie lepiej oddawało stosunek Hitchensa do prawdy i do tych, którzy go słuchali.

Niemal stałym punktem debat Hitchensa o Bogu była krótka opowieść o Bożej interwencji w historię ludzkości. W debacie z jego własnym bratem, Peterem, brzmiała ona następująco:

Oto, w co macie wierzyć: przez 100 tysięcy lat ludzie rodzili się jako gatunek naczelnych. Długość życia – 25 lat – przez pierwsze kilka tysięcy lat. Śmiertelność noworodków – powszechna. Przerażające choroby wywoływane mikroorganizmami. Trzęsienia ziemi, wulkany… niezwykłe. Walki o ziemię, o terytorium, o jedzenie, o kobiety, z powodów plemiennych – straszne. I przez 95–96 tysięcy lat Niebo patrzy na to z założonymi rękami, z obojętnością, z chłodem. I potem, około 3–4 tysiące lat temu i to jedynie w naprawdę barbarzyńskiej i zacofanej części Bliskiego Wschodu. Nie w Chinach, gdzie ludzie chociaż potrafili czytać, czy myśleć, czy uprawiać naukę. Nie, nie. W barbarzyńskiej, zacofanej części Bliskiego Wschodu Bóg zadecydował, że już nie może tak dłużej i że czas interweniować. I czyż może być lepszy sposób niż ludzka ofiara, plagi i masowy mord? „No jeśli to nie sprawi, że zaczną się zachowywać moralnie, to już nie wiem co…”. Jeśli znajduje się tu chociaż jedna osoba, która może skłonić się do wiary w coś takiego, sama robi z siebie osobę, po pierwsze, bardzo głupią, a po drugie, bardzo niemoralną5.

Ten motyw powtarzał się wielokrotnie w innych debatach i zawsze służył temu samemu: pokazaniu, jak Bóg, którego głosi wiara chrześcijańska, jest zły, głupi, okrutny, nieumiejętny, absurdalny. Przyjrzyjmy się opowiadaniu Hitchensa, które, aby je odpowiednio sklasyfikować, wymagałoby utworzenia nowego gatunku literackiego. Hitch-story – ta nazwa wydaje się adekwatna do tego, co brytyjski publicysta wypisywał i wygadywał. Nazwanie tego po prostu kłamstwem byłoby chyba zbyt trywialne. Hitchens twierdzi, że pokaże nam w skrócie, w co wierzymy, będąc chrześcijanami czy ogólniej – monoteistami. Zaczyna dość niespodziewanie, bo od… oszacowania długości przebywania człowieka na ziemi według kryteriów przyjmowanych przez niektórych naukowców. Wymienia kilka nazwisk wraz z proponowanymi przez ich dumnych nosicieli datami pojawienia się człowieka na ziemi. Ani to ciekawe, ani pouczające, ani przystające do zdania wprowadzającego.

Cóż ma opinia, na przykład, Dawkinsa na temat okresu pojawienia się człowieka na ziemi do zasad wiary chrześcijańskiej? Czyżby Dawkins, Gould czy Collins byli jakimiś nowymi prorokami? Nie. A może są oni upoważnieni do współtworzenia zasad wiary chrześcijan? Nic o tym nie słyszałem. To żerowanie na autorytecie, jakim obdarzani są dzisiaj tak zwani naukowcy. Mało kto jest odporny na cudzysłów podpisany skrótem „prof.”. Pierwszą reakcją słuchacza, który już zapomniał o wstępnym: „Oto, w co macie wierzyć”, będzie przyjęcie do wiadomości rzekomego faktu, który podsuwa Hitchens. Widać tu, jak system, w którym żyjemy, wpływa na możliwości percepcji danej wypowiedzi. „Oto, w co macie wierzyć” powinno zostać odniesione bezpośrednio do wywodu o czasie pojawienia się człowieka, a więc przyjęte z lekceważeniem, dystansem, a może nawet intelektualnym i moralnym obrzydzeniem, charakteryzującym reakcję na wyjątkowo ohydne kłamstwo bądź niebezpieczny, lecz podatny na zastosowanie w życiu, absurd. Ale nie jest. „Oto, w co macie wierzyć” niejako omija wypowiedź o stu tysiącach lat człowieka na ziemi i wraca z niszczycielską siłą dopiero, gdy Hitchens baja o Bogu. Ten skok przenosi słuchaczy w miejsce, gdzie przyjmują oni sprzeczne z wiarą chrześcijańską powstanie człowieka wskutek ewolucji z innych stworzeń, nieokreślony w nauce wiary czas pojawienia się człowieka na Ziemi i na tym mają budować zrozumienie kolejnych części „hitchstoryjki”.

Hitchens po zakomunikowaniu, że przyjmie opinie kompromisowe wśród różniących się opinii naukowców, ale i tak przecież nie mające wiele wspólnego z wiarą, pojawienie się człowieka 100 tys. lat temu, podaje skrótowy opis straszliwego położenia człowieka, który nic nie wiedząc o świecie, żył w przerażeniu, szybko umierał, musiał wciąż walczyć z przeciwnościami i nie mógł liczyć na pomoc z którejkolwiek strony. Tak, według tego ateisty, wyglądało około 96 tys. lat. Czy Hitchens nie wie, że wiara chrześcijańska zachowała opis szczęśliwego życia człowieka w okresie poprzedzającym wspomnianą nędzę? Wie to doskonale! Problem w tym, że to niszczyłoby jego chwytliwą narrację. Czy słuchacze Hitchensa nie wiedzą o tym? Oczywiście, że wiedzą. Ten stan powoduje, że wypowiedzi Hitchensa wyglądają jak występ słabej trupy kabaretowej: żart jest kiepski, ale ludzie się śmieją ze względu na kontekst. Tutaj niby wszyscy wiedzą, że opowieść Hitchensa ma tyle samo luk, co sam ateizm, ale łatają to albo wbitymi do głów, albo bez oporu (dla znieczulenia sumień) – przyjętymi założeniami. Hitchens pokazuje tu, jak łatwo można grać na komunałach, systemowych kłamstwach wbijanych dzieciom do głów w szkołach i propagandowych hasłach, którymi jesteśmy syceni aż do rozpuku. Zabiegiem, który zabezpieczył głowę Brytyjczyka przed jajkami mogącymi się o nią roztrzaskać, co pokazywało niezadowolenie zlekceważonych słuchaczy, było: „Wszyscy wiemy, że religia to bzdury, więc podaję wam fakty naukowe, którym nie zaprzeczycie choćby ze względu na popierające je autorytety. Cokolwiek naukowego dodam do narracji religijnej, jest od niej ważniejsze. Jeśli religia mówi coś innego niż nauka, myli się. Kto by stawiał religię ponad nauką, jest śmieszny”.

Hitchens twierdzi dalej, że Stwórca, widząc nędzę człowieka, siedział z założonymi rękami. Nagle, ni stąd, ni zowąd, Bóg zadecydował, że czas interweniować. Hitchensowi nie podoba się, że Bóg objawił się na obskurnym terenie zamieszkanym przez niepiśmiennych pasterzy i wybrał tortury własnego Syna na najlepszy sposób Odkupienia.

Może przeoczył fakt, jak to zresztą uczynił z innymi, że Pan Jezus został niesłusznie skazany i zabity przez ludzi, a nie przez Boga. Może nieco nie doceniał mieszkańców ówczesnej Palestyny i jej położenia w kontekście znaczenia dla świata handlu i polityki? Tak czy inaczej, należałoby przynajmniej stwierdzić, że ci niepiśmienni prostacy mieszkający na tym zapadłym pustkowiu zrobili kawał dobrej roboty, dochodząc ze swoimi ideami na krańce świata.

Jak więc widzimy powyżej, Hitchens tworzy własną historię, którą wkłada w usta teistów i którą potem sam wyśmiewa jako absurdalną. Tak naprawdę to jego wypowiedzi są absurdalne i tylko wtórujące jego wykrzyknikom śmiechy i oklaski publiczności zdradzają, że, o zgrozo, nie on jeden w nie wierzył.

Wytłumaczenia, których nie ma. Argumenty, których brak

Hitchens zwykł był mawiać, że nauka i naturalizm dają o wiele lepsze i piękniejsze wytłumaczenia dla zjawisk zachodzących wokół nas i że nie da się udowodnić nieistnienia Boga, ale raczej wskazać na to, że jest On zupełnie niepotrzebny lub że nie ma powodu, żeby w Niego wierzyć. Konia z rzędem temu, kto wskaże wypowiedź Hitchensa zawierającą te zapowiadane szumnie, wspaniałe wyjaśnienia. Podobnie jest z argumentami, które wskazywałyby, że pogląd teistyczny jest błędny lub że da się lepiej wytłumaczyć rzeczywistość za pomocą ateizmu niż za pomocą teizmu. Jest to tym bardziej zaskakujące i aż nie do wiary, że ktoś, kto odbył tak wiele debat jak ten brytyjski publicysta, nie podejmował właściwie dyskusji nad argumentami podawanymi przez filozofów, jak William Lane Craig, czy apologetów, jak Frank Turek, z którymi wchodził w publiczne polemiki6. Tak jeden, jak i drugi zarzucali mu to publicznie w trakcie debat, ale on nie odpowiadał. Przechodził do kolejnych anegdotek i oskarżeń dotyczących wypaczeń obecnych w różnych religiach, nie chcąc zauważyć, iż to, że przedstawiciele jakiejś religii wysadzają się w powietrze, nie znaczy zupełnie nic w kontekście pytania o istnienie Boga. Właściwie to pojęcia dobra i zła wskazują na istnienie uniwersalnej instancji odwoławczej, która pozwala odróżnić jedno od drugiego, nie pozwalając na relatywizowanie zasad moralnych, ale tego Hitchens nigdy nie mógłby przyznać. Wolał, zamiast tego, mówić o ewolucyjnym przystosowaniu człowieka, które skłania go do dobra, bo jest ono lepsze w kontekście przetrwania. Zasady moralne mają więc umożliwić lepsze działanie społeczeństwa, co pozwala człowiekowi łatwiej utrzymać się przy życiu i rozmnożyć. Przy tym wszystkim Hitchens zapomniał dodać, że ewolucja w tym obszarze uczyniła ogromny skok dopiero po pojawieniu się chrześcijaństwa. Ciekawe, czemu to zawdzięczać? Zapytany o to Hitchens, pewnie odpowiedziałby, że jeszcze nie wiemy, ale nauka z pewnością to wkrótce odkryje. To, co my już teraz możemy odczytać ze słów Hitchensa, to to, że jeśli społecznie zyskowne byłyby mordy i kradzieże, to tak właśnie wyglądałoby dobro w jego ewolucyjnym i bezbożnym świecie. Zacytuję tu naszego ateistycznego bohatera i powiem: „Któż chce, aby to była prawda?!”7

Jak wspomniałem powyżej, problem rozpoznawania zła i dobra przez ludzi to według Hitchensa wrodzone przystosowanie ewolucyjne, sprowokowane uzasadnionym w kontekście przetrwania dążeniem do stworzenia społeczności pomagającej jej członkom osiągnąć ewolucyjny cel. Nie odpowiedział jednak na pytania Williama Lane’a Craiga8 czy Franka Tureka9 o to: skąd on wie, co jest dobre, a co złe? Od czego bierze miarę? Nie omieszkał za to oburzyć się na zuchwałość wierzących, którzy mają według niego twierdzić, że dopiero religia czy Bóg mówią człowiekowi, jak rozpoznać dobro i zło. Wygląda na to, że najlepszym sposobem na uniknięcie odpowiedzi na to prosto zadane pytanie jest zagranie na pysze tłumu. Tylko jedną ze sprzeczności, w których tonął Hitchens w każdej debacie, jest problem naturalnie występującego zrozumienia dobra i zła. Tuż po tym, jak mówił o okrucieństwach wyrządzanych sobie nawzajem przez ludzi, dodawał, że jeśli ktoś twierdzi, że dopiero od przekazania Mojżeszowi Dziesięciu Przykazań ludzie wiedzą, co jest dobre, a co złe, to są głupcami. Mimo rzekomej powszechności ewolucji i poznania dobra i zła dostępnego dla każdego człowieka z racji jego powstania w rezultacie ewolucji, nie wszędzie poziom moralności doszedł do poziomu prezentowanego przez tych, którzy starają się przestrzegać Dekalogu. Chyba i Hitchens odczuwał to „ewolucyjne przystosowanie” i przezornie nie osiedlił się w kraju spoza kręgu kultury (post)chrześcijańskiej, gdzie nie mógłby liczyć na to, że dla jego sąsiadów „nie zabijaj” znaczy coś więcej niż „nie zabijaj, jeśli nie chcesz” czy „nie zabijaj swoich”.

Hitchens twierdził, że nauka znalazła już wszystkie odpowiedzi, do których dotąd używano wytrychu „Boga” czy „Boga luk” (miał tu na myśli luki poznawcze, wypełniane ideą Boga). Zapytany o to przez jednego z dyskutantów nie wiedział jednak, jak możliwe jest np. utrzymywanie się stałych fizycznych, wciąż twierdząc bez zawahania, że Bóg nie jest tu wyjaśnieniem10. Mówił, że byłoby to jedynie przesunięcie pytania o jeden poziom dalej, ponieważ kolejnym pytaniem musiałoby być: kto stworzył Boga? Te dziecinne z pozoru pytania o stworzenie Boga nie są, a przynajmniej ja ich jako takich nie przyjmuję, prostym niezrozumieniem idei Boga. Musielibyśmy założyć, że człowiek skądinąd inteligentny i utalentowany nie wie nawet, z czym polemizuje. Byłoby to zbyt daleko idące uproszczenie. Pytanie o to, kto stworzył Boga, powodujące regres do nieskończoności – niekończące się pytania o to, kto stworzył kogo – jest pytaniem dla tej części publiczności, która ogląda takie debaty dla wyciągnięcia z nich najbardziej sugestywnych, najprostszych w przekazie i najłatwiejszych w zapamiętaniu odpowiedzi, które pozwolą pozostać przy obranym stanowisku. Obranym, ponieważ jedynym sposobem na przyjęcie światopoglądu, na który nie ma potwierdzenia rozumowego, jest dokonanie (samo)wolnego wyboru. Jak powiedział Hitchens: „Oczywiście, że mamy wolną wolę. Nie mamy wyboru”. Niestety, wydaje się, że wolna wola, ten wielki dar Boży, wielu osobom służy za walec miażdżący wyrzuty sumienia, zamiast za narzędzie, podnoszące człowieka tak wysoko, że sam Stworzyciel musi respektować jego wybory.

Hitchens nie tylko debatował z pojedynczymi oponentami, ale rzucił także wyzwanie całemu światu. Zadał pytanie i wezwał wszystkich do odpowiedzi. Pytanie brzmiało: „jakiego czynu o charakterze moralnym nie może wykonać ateista, ale może wykonać teista?”11. W obliczu pytania tak boleśnie ogólnego i aż proszącego się o nieporozumienia w fazie interpretacji jego poszczególnych części składowych, szukającego prawdziwej odpowiedzi kusi postąpienie z nim jak z antynomią i pozostawienie grzebania się w nim filozoficznym masochistom; bo przecież jak można pytać o moralny czyn ateisty, jeśli ten nie uznaje istnienia Boga, a więc uniwersalnej matrycy decyzji dotyczących rozpoznania dobra i zła? Jednak dla potrzeb dyskursu można prosto stwierdzić, że ateista nie może powiedzieć prawdy, bo bez Boga nie może ona zaistnieć. Mógłby jedynie powiedzieć, co sądzi lub czego by chciał, ale bez jakichkolwiek roszczeń do prawdy. W ostateczności, nawet to nie jest możliwe bez założenia istnienia Boga.

Po co to wszystko?

Skoro Hitchens wraz ze swoimi akolitami nie zamierza nawet próbować podważać poglądu o istnieniu Boga, to o co mu chodzi? Do czego dąży? Skoro uważa, że nie ma Boga, mógłby po prostu z tym żyć i pozwolić innym żyć zgodnie z ich poglądami. Widocznie jednak jest coś, co popycha go do walki. Coś, co nie pozwala usiedzieć mu w miejscu, coś, co wzmaga jego rewolucyjny, nieco trockistowski zapał. Według mnie – choć w jego wypowiedziach, które znam, nigdy nie zostało to wyartykułowane dosłownie – chodzi o świat bez Boga. Nie o wolność wypowiadania się na ten temat czy nieskrępowaną możliwość proponowania każdemu wierzącemu tej ziejącej pustką alternatywy, ale o cały świat pozbawiony Boga. Jeśli uznamy, że dotychczasowy porządek świata opierał się na wierze w Boga – błędnej czy prawdziwej – to świat bez Boga wymagałby jakiegoś nowego porządku świata.

Hasło to – NWO (New World Order), Nowy Porządek Świata – nabrało cech metafizycznych i nie tylko żyje własnym życiem, ale tworzy alternatywne rzeczywistości. Jest wszystkim i niczym. Wielu go używa, ale niewielu, jak zauważyłem, wie jak je rozumieć. Jedni wyglądają globalnego kryzysu ekonomicznego, inni jednej super religii, jeszcze inni jakiegoś projektu ludobójczego o skali niespotykanej w historii. Jednak powinniśmy szukać pierwszych przyczyn. Żaden z projektów wspomnianych powyżej, niezależnie od tego, czy są to tylko bujdy na resorach, czy coś, co dzieje się na naszych oczach, musi zakładać jedną podstawową rzecz: Boga nie ma. Więcej, On może sobie nawet i istnieć, ale ludzie mają w Niego nie wierzyć. Wtedy, można zrobić z nimi wszystko. Albo prawie wszystko. O ile z tym „prawie” siły zła mogą jeszcze próbować iść na kompromisy, pertraktować, układać się i szukać porozumienia, o tyle z Bogiem, a raczej z tymi, którzy w Niego wierzą (bo to o nich chodzi, nie o Boga), nie pójdzie tak łatwo. Zawsze będą łamistrajkami, którzy mimo ekonomicznej niewoli zachowają wolność, bo wiedzą czym ona jest, mimo zwodniczej siły sekciarskiej propagandy zachowają prawdę i pozostaną na zawsze znawcami jej wartości. Niezmiernej wartości. Wartości o wiele przekraczającej życie ludzkie na ziemi, które jest tej prawdy jedynie częścią.

Tego chciałby Hitchens i ateiści – świata bez Boga. Świata, który oni sami ustawią według swoich pomysłów, bo nie będzie już uniwersalnego odniesienia. Świat taki stałby się ich igrzyskiem, ich folwarkiem, albo ich chlewem, gdzie hodowaliby rzeźną trzodę, przeznaczoną na żer dla bożków, którymi chcieliby zostać. Wtajemniczeni, wiedzący lepiej, przewodnicy i oświeceni. Folwark Hitchensa jest możliwy do zrealizowania tylko wtedy, gdy pozbawimy ludzi pojęcia Boga, na którym zasadzają się pojęcia prawdy, dobra, piękna, wolności, godności i człowieczeństwa. Hitchens nie widzi w nas ludzi – istot obdarzonych ciałem i duszą niematerialną, będącą nośnikiem wolności, rozumu, pamięci. On widzi w nas „wysoko wyewoluowane naczelne”12. Równie dobrze można z nas zrobić kotlety, o ile oczywiście będzie to społecznie uzasadnione. Hitchens nigdy się tak nie wyraził, nie musiał. Nie nadinterpretuję tu jednak jego poglądów, wyciągam wnioski.

Można zapytać, dlaczego ktoś chciałby niewolić ludzi, przekonywać ich, że prochem i niczem13 jesteśmy nie tylko przenośnie i nie tylko w odniesieniu do Bożego majestatu, ale w rzeczywistości i zupełnie dosłownie? Bez hipotezy szatana nie da się odpowiedzieć na to pytanie. Zło dla zła, kłamstwo dla kłamstwa, oto czym jest ta zgubna ideologia rozpatrywana w świetle rozumu. Ani ateiści, ani żadna organizacja nie może realnie zyskać na ateizacji. Są to jedynie pozory zysku, pozory zwycięstwa, pozory wolności, pozory dominacji. Tylko zło jest w tym rachunku realne.

Wygląda więc na to, że to odwiecznemu przeciwnikowi należałoby przypisać autorstwo całego przedsięwzięcia. NWO, jako projekt szatański – brzmi nieco teorio-spiskowo, nieprawdaż? Nie wygląda jednak na to, abyśmy mogli stwierdzić inaczej, chcąc trzymać się prawdy. Niech więc tak pozostanie. Czy jednak czeka nas tak marny koniec? Czy Opatrzność miałaby na to pozwolić? Czy Bóg naprawdę jest taki, jakim chciał Go widzieć Hitchens – ten nowoporządkowy świata? Ja jestem dobrej myśli i nie boję się zalewu ateizacji i wprowadzenia NWO.

„Kto chce, aby to była prawda?” – wołał w uniesieniu Hitchens, podsumowując jedną ze swoich tyrad, mających w jego pojęciu demaskować ohydny teizm. Co do wynurzeń Hitchensa na temat Boga – nikt, jak sądzę. Na szczęście nikt też z taką „prawdą” nie musiał się konfrontować niezależnie od swojej woli, bo istniała ona jedynie w umyśle Hitchensa. Pozostaje nam tylko mieć chrześcijańską nadzieję, że mimo że ten międzynarodowy wieszcz świata bez Boga nie chciał, żeby istnienie Boga było prawdą, ostatecznie otrzymał jej ogląd na wieczność.

Karol Kiljanek

Przypisy

  1. Pod takim właśnie tytułem Hitchens wydał w 2007 roku książkę, która stała się światowym bestsellerem. W tym haniebnym paszkwilu, dziennikarz wykłada swoje poglądy na temat Boga i religii jako takiej. Książka jest dosyć popularna po dziś dzień, mimo iż nie zawiera niczego, poza literackimi popisami Hitchensa, w które ubrał on swój prosty przekaz o nienawiści do religii.
  2. William Anthony Donohue – socjolog, wykładowca akademicki, działacz katolicki.
  3. Debata Hitchens kontra Donohue https://www.youtube.com/watch?v=MsbZqNR7HZs [dostęp: 04.10.2021].
  4. Debata Hitchens kontra Turek https://www.youtube.com/watch?v=uDCDTaKfzXU [dostęp: 04.10.2021].
  5. Debata Hitchens kontra Hitchens https://www.youtube.com/watch?v=sNlskhOlYBY [dostęp: 04.10.2021].
  6. Np. tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=uDCDTaKfzXU [dostęp: 04.10.2021].
  7. „Who wants this to be true?!” – tym zdaniem Hitchens zwykł był podkreślać swoje konfabulacje na temat Boga.
  8. Debata Hitchens kontra William Lane Craig https://www.youtube.com/watch?v=0tYm41hb48o [dostęp 04.10.2021].
  9. Debata Hitchens kontra Turek https://www.youtube.com/watch?v=uDCDTaKfzXU [dostęp 04.10.2021].
  10. Debata Hitchens kontra Turek https://www.youtube.com/watch?v=uDCDTaKfzXU [dostęp 04.10.2021].
  11. Debata Hitchens kontra Hitchens https://www.youtube.com/watch?v=sNlskhOlYBY [dostęp: 04.10.2021].
  12. Debata Hitchens kontra Turek https://www.youtube.com/watch?v=uDCDTaKfzXU
  13. Por. A. Mickiewicz, Dziady, część III, akt I, scena V.

Za: Zawsze Wierni nr 6/2021 (217) | https://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/3022