„Kościół Franciszka – rozmarzony”: Dośpiewuje nowe zwrotki „Imagine”

„Kościół Franciszka rozmarzony”: Dośpiewuje nowe zwrotki „Imagine”

Filip Obara rozmarzony-franciszek-dospiewuje-nowe-zwrotki-imagine

Czy Pan Jezus był marzycielem? Takie wrażenie możemy odnieść słuchając licznych przemówień papieża Franciszka. Kiedy Namiestnik Chrystusa mówi o „powszechnym braterstwie”, „inkluzywności” i świetlanej przyszłości pełnej „pokoju i sprawiedliwości”, którą zapewnią organizacje międzynarodowe specjalizujące się w świeckim „zbawianiu” świata i koncerny farmaceutyczne, możemy poczuć się jakby John Lennon zza grobu dośpiewywał kolejne zwrotki utopijnego songu Imagine

Doskonałą okazją do przedstawienia owej wizji chrześcijaństwa rozmarzonego było dla papieża Franciszka ostatnie święto… Chrystusa Króla. A jakże. „Bądźcie marzycielami” – to wezwanie powracało niczym refren, nie zakłócone ani razu „szorstką” mową o jakimś tam społecznym panowaniu Chrystusa. – To chciałbym wam powiedzieć: my, my wszyscy, jesteśmy wam wdzięczni, za to, że marzycie. Kiedy młodzi marzą, czasami robią dużo hałasu. (…) Róbcie raban, ponieważ jest on owocem waszych marzeń – zwrócił się Wikariusz Chrystusa do młodzieży. Dodał przy tym, że „także jako Kościół potrzebujemy marzyć” i pracować, „abyśmy odbudowali rodzinę ludzką, by razem tworzyć naszą przyszłość sprawiedliwości i pokoju, upewniając się, że nikt nie zostanie wykluczony”.

Nie był to pierwszy raz, gdy słyszeliśmy podobne słowa. Poprzednią okazją był ubiegłoroczny 107. Dzień Migranta i Uchodźcy, kiedy to w specjalnym pisemnym przesłaniu Franciszek opowiedział o swoim inkluzywnym marzeniu o nowym Jeruzalem. Zdaniem Biskupa Rzymu Kościół stanie się „bardziej katolicki”, jeżeli w swoich działaniach będzie „włączał” szerokie rzesze pozostające na „egzystencjalnych peryferiach” (ulubione określenie Franciszka). Papież przestrzegł jednak, że to „włączanie” nie może być oparte na modelu „prozelityzmu”. Nie ma więc mowy o wskazywaniu błędów i grzechów, aby poprzez spowiedź sakramentalną i uznanie władzy Kościoła przywieźć błądzących do jednej owczarni Chrystusa. Chodzi o „jedność w różnorodności”, o słuchanie, o podążanie za człowiekiem ku jego „pełnej barw” przyszłości, której znakiem będą różnorodność i wielokulturowość.

Jest to ideał nowego Jeruzalem (por. Iz 60; Ap 21, 3), w którym wszystkie narody spotykają się w pokoju i harmonii, sławiąc dobroć Boga i cuda stworzenia. Aby jednak osiągnąć ten ideał, musimy wszyscy starać się zburzyć mury, które nas oddzielają i budować mosty, które sprzyjają kulturze spotkania, świadomi istniejących między nami głębokich wzajemnych powiązań. W tej perspektywie, współczesne migracje dają nam możliwość przezwyciężenia naszych lęków, aby pozwolić się ubogacić różnorodnością tego daru, jakim jest każdy z nas. Zatem, jeśli tylko tego chcemy, możemy przekształcić granice w uprzywilejowane miejsca spotkania, gdzie może rozkwitnąć cud coraz większego „my” – mówił papież.

Nie mogło oczywiście w tej pan-humanistycznej krotochwili zabraknąć odwołania do idei powszechnego braterstwa. – Nie możemy bać się marzyć i czynić to wspólnie, jako jedna ludzkość, jako towarzysze tej samej drogi, jako synowie i córki tej samej ziemi, która jest naszym wspólnym domem, wszyscy jesteśmy siostrami i braćmi – zapewnił Franciszek.

Te marzenia o inkluzywności to oczywiście tylko jeden – najbardziej barwny – z licznych elementów „Magisterium Franciszka”. Trudno byłoby je wszystkie ująć w jednym artykule, ale warto pamiętać, że to właśnie ich suma skłoniła bp. Athanasiusa Schneidera do gorzkiej ironii określenia urzędującego papieża „kapelanem ONZ i antychrześcijańskich ideologii” – tego zresztą ONZ, z którym Stolica Apostolska – jak niedawno zadeklarował Franciszek – pozostaje w „uprzywilejowanych relacjach” (tu akurat w odniesieniu do proaborcyjnego UNESCO).

Czy Kościół marzy?

Nie ma nic złego w snuciu marzeń, to jasne. Są one wyrazem najgłębszych pragnień naszych dusz. I Kościół pewnie nieraz marzył, choć trudno byłoby to stwierdzić faktograficznie w kontekście występowania tego konkretnego słowa. Ale śledząc historię zbawienia, możemy wyobrazić sobie pierwszych chrześcijan, jak marzą… by ewangeliczny zaczyn rozszedł się po pogańskich społeczeństwach i zgodnie z zapowiedzią Pisma podporządkował wszystkie dusze i wszystkie państwa prawdziwemu Bogu; czy też rycerzy krzyżowych śniących o wolnej i poddanej panowaniu Chrystusa Ziemi Świętej; możemy wyobrazić sobie i te „mniejsze”, lecz nie mniej wzniosłe marzenia, jak choćby przeszywające duszę małej Bernadety Soubirous pragnienie, by znów ujrzeć Piękną Panią – Niepokalaną, która nie w sennym marzeniu, lecz we własnej osobie ukazywała się jej w grocie za strumykiem w Lourdes.

Te przypuszczenia można by mnożyć, ale jedno rzuca się w oczy – dotyczą one raczej poszczególnych członków wspólnoty w konkretnym momencie dziejów bądź ich osobistego życia, a nie Kościoła jako takiego. Trudno byłoby udowodnić tezę, iż niejako „z urzędu” Kościół marzy, jak sugeruje Franciszek. Niełatwo byłoby też znaleźć w źródłach objawienia i w magisterium papieży zachęty do marzenia jako stylu życia chrześcijanina, podobne do tych, które kieruje on do wiernych.

Ale czy w Piśmie Świętym nie ma nic na temat „marzeń”? Otóż jest, choć trzeba przyznać, że w nieco innym kontekście… I tak w księdze Mądrości Syracha czytamy: Mąż głupi miewa czcze i zwodnicze nadzieje, a marzenia senne uskrzydlają bezrozumnych (34,1). Podobny do chwytającego cień i goniącego wiatr jest ten, kto się opiera na marzeniach sennych – dodaje natchniony autor, po czym stwierdza: Marzenia senne bardzo wielu w błąd wprowadziły, którzy zawierzywszy im upadli. W podobnym duchu przemawia prorok Jeremiasz, mówiąc: Wy natomiast nie słuchajcie waszych proroków, waszych wróżbitów, waszych mających senne marzenia, waszych przepowiadaczy ze znaków ani waszych czarowników, którzy wam mówią: „Nie pójdziecie w poddaństwo króla babilońskiego” (27,9).

Kościół Chrystusowy jest jak zdrójzapieczętowany, a jego nauka jak ucho igielne – nie przeciśnie się przez nie nic, co podąża za duchem świata. Dlatego każde słowo, które – czy to ex cathedra czy w zwyczajnym nauczaniu – wychodziło z ust błogosławionej pamięci Namiestników Pańskich aż do Piusa XII, było precyzyjnie cyzelowane, często po łacinie, a przede wszystkim z pietystyczną dbałością o nieskazitelność doktryny weryfikowane na okoliczność zgodności z depozytem objawionej wiary. Łódź Piotrowa nigdy nie wypływała na zwodnicze fale wodolejstwa, dwuznaczności i marzycielstwa. Popuszczając wodze fantazji łatwo bowiem zatracić sprzed oczu gwiazdę przewodnią i zagubić rozum w nurtach błędów. A nie to jest zadaniem Urzędu Nauczycielskiego Kościoła, aby „towarzyszyć”, lecz to, by prowadzić. Dlatego – choć są to rozważania trudno uchwytne, eteryczne niczym Franciszkowe marzenie o inkluzywnym Jeruzalem – ośmielam się stwierdzić, że nie… Kościół nie marzy. Oblubienica Chrystusa trwa przy Prawdzie i jej naucza rozumnie i realistycznie, pociągając wszystkie narody i wszystkie indywidua do wstępowania w ślady Boskiego Zbawiciela, do schylenia karku pod słodkie jarzmo Jego praw i do dźwigania własnego krzyża.

You may say I’m a dreamer…

Wyobraź sobie, że wszyscy ludzie żyją w pokoju… Mam nadzieję, że kiedyś dołączysz do nas i świat stanie się jednym… Wyobraź sobie, jak wszyscy ludzie współdzielą cały świat… Możecie powiedzieć, że jestem marzycielem, ale nie jestem w tym sam – śpiewa Franciszek. To znaczy, przepraszam – John Lennon…

Oczywiście – na poważnie – jeszcze trochę brakuje, by te dwie narracje, jak dwie pieśni (łabędzi śpiew tego, co po Soborze Watykańskim II pozostało z oficjalnych struktur Kościoła i komunistyczny song jednego z Beatlesów) pokryły się. Niemniej ich melodie i niektóre przesłania niepokojąco zbliżają się do siebie…

I faktycznie Franciszek nie jest w tym sam. Towarzyszą mu dzisiejsi współbracia marzyciele, a także dawne pokolenia kościelnych modernistów ze słynnym metropolitą Mediolanu Carlo Marią Martinim na czele. Ów krańcowo liberalny jezuita w kardynalskim paliuszu również „miał marzenie”. Marzył mu się mianowicie „Nieustający Kościół Synodalny” (określenie katolickiego publicysty Edwarda Pentina), który byłby czymś jeszcze silniejszym i trwalszym niż ewentualny Sobór Watykański III.

Jaki będzie śpiew przyszłości? To zawierzajmy Panu, nie polegając zbytnio na ludzkich siłach i nadziejach. Jeżeli nawet w swojej mądrości dopuści On do przekształcenia „Kościoła posoborowego” w „Kościół synodalny”, to i tak prawdziwego Kościoła – choćby ograniczonego do garstki kapłanów i wiernych – zgodnie z obietnicą Pana, bramy piekieł nie przemogą, a żadna, nawet najmniejsza, skaza nigdy nie dotknie.