Łącznicy chcą nas łączyć

Stanisław Michalkiewicz   12 grudnia 2023 micha

Niedawno Jego Eminencja Grzegorz kardynał Ryś w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” oświadczył, że jako naród „jesteśmy w stanie absolutnie krytycznym”, bo on „nie pamięta” społeczeństwa „aż tak zantagonizowanego”. Coś musi być na rzeczy, tym bardziej, że Eminecja zwierzył się z tego akurat w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, kierowanej przez Judenrat, który do tego „antagonizowania” wydatnie się przyczynia. Taktownie, albo może tylko przezornie, bo – jak powiada poeta – „na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności” – nie wytknął tego wspomnianemu Judenratowi nieubłaganym palcem, bo jest tajemnicą poliszynela, że akurat on jest przez Judenrat przeciwstawiany innemu wybitnemu przedstawicielowi tubylczej hierarchii kościelnej, mianowicie JE abpowi Markowi Jędraszewskiemu, który w oczach nie tylko Judenratu, ale również mikrocefali tworzących środowisko tej gazety, uważany jest za czołowego wstecznika, żeby nie powiedzieć – delegata Belzebuba na Polskę. To oczywiście przesada, bo uznanym delegatem Belzebuba na Polskę jest oczywiście pan Adam Darski, używający pretensjonalnego pseudonimu „Nergal” – ale tak czy owak, krakowski ordynariusz lokowany jest na przeciwległym biegunie, niż Eminencja. Przejdźmy jednak do porządku nad tymi taktownymi objawami przezorności Eminencji i zajmijmy się analizą przedstawionej przez niego diagnozy polskiego społeczeństwa.

Takie zantagonizowanie społeczeństwa, które niewątpliwie jest faktem, musi przecież mieć jakąś przyczynę. Myślę, że jest nią okoliczność, nad którą Eminencja zdaje się przechodzić do porządku, a która ma dla tej diagnozy znaczenie zasadnicze. Otóż – jak wielokrotnie pisałem – chodzi o to, że od roku 1944 historyczny naród polski został zmuszony dzielić terytorium państwowe z polskojęzyczną wspólnotą rozbójniczą, która posługuje się językiem polskim tylko dlatego, że w swojej masie nie zna biegle żadnego innego języka – ale poza tym nic jej z historycznym narodem polskim nie łączy – może z wyjątkiem pragnienia pasożytowania na nim i wysługiwania się każdemu, kto tę możliwość wspomnianej wspólnocie obieca.

Korzeni tej wspólnoty możemy doszukać się w początkach września 1939 roku, kiedy to prezydent Mościcki wydał rozporządzenie o amnestii, którego celem było rozładowanie więzień w obliczu wojny z Niemcami. Przewidywało ono szereg warunków, ale w miarę rozpadania się struktur państwowych w obliczu postępów niemieckiej ofensywy, nikt nie miał już głowy do ich przestrzegania i służba więzienna po prostu uwolniła wszystkich więźniów, jak leci. Zdecydowaną większość z nich stanowili kryminaliści, którzy po powrocie w rodzinne strony, bardzo szybko oddali się swojemu tradycyjnemu zajęciu, czyli bandytyzmowi. Sprzyjała temu okupacja, podczas której Niemcy kontrolowali głównie miasta i miasteczka, podczas gdy na wieś zaglądali sporadycznie.

Toteż właśnie tam bandytyzm stał się wkrótce plagą, nad którą ubolewał np. Adam hrabia Ronikier, będący prezesem Rady Głównej Opiekuńczej – jednej z dwu polskich organizacji oficjalnie działających w Generalnym Gubernatorstwie – bo drugą był Polski Czerwony Krzyż, kierowany przez hrabinę Marię Tarnowską. Władze polskiego państwa podziemnego próbowały jakoś opanować sytuację na tym odcinku, ale bez większego powodzenia, bo ZWZ, a potem Armia Krajowa, były w fazie organizowania się, a poza tym warunki okupacyjne temu nie sprzyjały. Jakościowa zmiana na gorsze dokonała się po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w roku 1941. Kiedy Stalin ochłonął już z pierwszego szoku, powołany został w Moskwie Sztab Partyzancki kierowany przez Pantelejmona Ponomarienkę, który wkrótce zaczął wysyłać emisariuszy, żeby po drugiej stronie frontu organizowali partyzantkę podporządkowaną Moskwie. Ci emisariusze docierali do wspomnianych band rabunkowych, przedstawiając im propozycje nie do odrzucenia: albo przyjmą naznaczonych przez Sowietów dowódców i politruków, albo nie zostanie z nich nawet mokra plama. Bandyci warunki przyjmowali tym chętniej, że wcale nie musieli zmieniać dotychczasowego trybu życia, a w dodatku zyskiwali politycznego protektora. Świadczą o tym choćby dzienniki bojowe tych partyzanckich formacji, w których czytamy np. że w wyniku akcji bojowej zdobyta została „bielizna damska i pościelowa”. Jasne, że nie na SS-manach, tylko w jakimś napadniętym i obrabowanym dworze. Pod koniec wojny, w 1944 roku ci partyzanci zasilili szeregi PPR i MBP, czyli komunistycznego aparatu terroru – i tak już zostało aż do roku 1989, kiedy to nastała sławna transformacja ustrojowa.

Dzięki niej drugie pokolenie tych „ojców założycieli” PRL sprawnie uwłaszczyło się na rozkradanym majątku państwowym, zakładając w ten sposób fundamenty pod uprzywilejowaną pozycję materialną, społeczną i polityczną w nowych warunkach ustrojowych. Warto bowiem dodać, że wspomniana transformacja została wynegocjowana między Amerykanami i Sowietami, a szczegóły zostały przekazane tubylczemu wywiadowi wojskowemu, który tę całą operację wykonał, jak tam potrafił. Drugie pokolenie tych „ojców założycieli” PRL tworzy tak zwaną elitę – ale po staremu deklaruje gotowość wysługiwania się każdemu, kto tylko obieca im możliwość dalszego pasożytowania na historycznym narodzie polskim.

Znakomitym przykładem jest niedawne głosowanie w Parlamencie Europejskim nad uchwałą stwierdzającą konieczność nowelizacji traktatu lizbońskiego. Jak wiadomo, za tą uchwałą głosowali m.in. tacy przedstawiciele polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, jak Wielce Czcigodny Włodzimierz Cimoszewicz, Wielce Czcigodny Leszek Miller, czy niemniej Wielce Czcigodny Marek Belka. Nie tylko głosowali, ale nawet wystąpili na konferencji prasowej, piętnując „eurofobów”, którym się wydaje, że proponowana nowelizacja doprowadzi do przekształcenia Polski w coś w rodzaju Generalnego Gubernatorstwa. Dokładnie takie samo stanowisko zajmuje Judenrat „Gazety Wyborczej”, który na tym etapie, wraz ze wszystkimi środowiskami żydowskimi, ściśle koordynuje swoją politykę z polityką niemiecką, której celem jest zbudowanie IV Rzeszy metodą pokojowego „jednoczenia Europy”, czyli przekupywania biurokratycznych gangów, administrujących poszczególnymi państwami europejskimi. O skuteczności tej korupcji świadczy choćby sytuacja na granicy polsko-ukraińskiej, której rozładowanie wymaga decyzji Komisji Europejskiej – bo to ona zawarła z Ukrainą umowę dopuszczającą ukraińskich przewoźników do działalności bez licencji. I właśnie Komisja Europejska ogłosiła, że żadnej zmiany nie będzie, między innymi dlatego, że w marcu br. rząd polski nie tylko zgodził się, ale nawet nalegał na przedłużenie tej umowy z Ukrainą. Ów rząd tworzyło to samo środowisko, które obecnie próbuje drapować się w kostium męczenników świętej sprawy niepodległości Polski. Rychło w czas!

Wspominam o tym przede wszystkim dlatego, że we wspomnianym wywiadzie Eminencja wskazuje na potrzebę pojawienia się „polityków i duchownych”, którzy „będą łączyć podzielne społeczeństwo”. Kandydatów nie brakuje; pchają się drzwiami i oknami – ale w jakim właściwie celu tak bardzo pragną nas „łączyć”? Czy przypadkiem nie w takim, byśmy bez oporu dali się znowu zapędzić do wspólnej obory?