Planeta szaleju

Planety szaleją

Stanisław Michalkiewicz 12 sierpnia 2023 szalej

Już kiedyś o tym pisałem, ale przypomnę, bo nigdy dość przypominania w sytuacji, gdy historia się powtarza. Rosyjski historyk Lew Gumilow, syn poetki Anny Achmatowej, zwanej „Anną Wszechrosji”, w monumentalnym dziele „Cywilizacja wielkiego stepu” poświęconym imperium Mongołów, zastanawia się nad przyczynami, dla których narody przez stulecia pozostające w letargu, nagle zaczynają wykazywać niezwykłą dynamikę, wyłaniają z siebie przywódców wyciskających z ziemi krew, zakładają imperia (imperium Czyngis Chana było największym lądowym imperium w dziejach świata), a potem znowu na całe stulecia popadają w letarg. Eliminując po kolei różne prawdopodobne przyczyny, dochodzi do wniosku, że owe – jak to nazywa – przypływy i odpływy „pasjonarności” mają przyczyny kosmiczne. W pierwszym odruchu większość ludzi się z tym nie zgadza, ale kiedy zastanowimy się nad tym głębiej, to to wyjaśnienie Gumilowa już nie jest takie nieprawdopodobne. Bo przecież z wpływami kosmicznymi na ludzi spotykamy się częściej, niż nam się wydaje. Nie mówię już nawet o przypływach i odpływach oceanów, które są następstwem grawitacji Księżyca, ale skoro już o Księżycu mowa, to niepodobna nie zauważyć jego wpływu na kobiety, których cykl życiowy regulowany jest właśnie przez to ciało niebieskie. Wypada też wspomnieć o zapisie w kronice Jana Długosza, który odnotowuje tam wydarzenie, jak to za jego życia gromady dzieci europejskich dlaczegoś ciągnęły na Mont Saint Michel we Francji, gdzie przypływy i odpływy oceaniczne są szczególnie spektakularne. Poza tym Konrad Lorenz twierdzi nawet, że większość zachowań ludzkich uważanych za kulturowe, tak naprawdę ma przyczyny biologiczne, tylko ludzie z powodu pychy nie chcą tego przyznać.

To spostrzeżenie wydaje się godne przypomnienia zwłaszcza dzisiaj, kiedy to w ramach operacji duraczenia miliardów ludzi tak zwane studia genderowe stały się dyscypliną akademicką. Tymczasem jest to szamaństwo, podobne do fantasmagorii Trofima Łysenki, ulubionego naukowca Józefa Stalina, który jego bałamuctwa nazwał „nauką przodującą”. Łysenko zajmował się genetyką i doszedł do wniosku, że z perzu można wyhodować pszenicę, Ponieważ w ZSRR, w odróżnieniu od pszenicy, perzu było od dostatkiem, Stalinowi bardzo się to spodobało. Genderowcy, twierdzący, że płeć jest determinowana kulturowo, a nie biologicznie, są współczesnymi przedstawicielami „nauki przodującej” – szamaństwa, zdemaskowanego właśnie przez Konrada Lorenza.

Ale mamy jeszcze lepszy dowód na rolę wpływów kosmicznych na zachowania ludzkie i to w skali masowej. Wykryła to m.in. słynna „Kora”, śpiewając w piosence „Szał niebieskich ciał”, jak to „planety szaleją”. Rok ziemski, jak wiadomo, jest okresem, w którym Ziemia wykonuje pełny obrót wokół Słońca. Bo mamy jeszcze tzw. „rok platoński”, czyli okres w którym oś ziemska w ramach tzw. precesji, zakreśla wokół bieguna niebieskiego ogromne koło. Rok platoński trwa 26 tysięcy lat i to właśnie precesja jest jedną z prawdopodobnych przyczyn zmian klimatu. Ale mamy jeszcze rok galaktyczny, czyli okres, w którym Układ Słoneczny, wraz z Ziemią, dokonuje pełnego obiegu centrum galaktyki Drogi Mlecznej. Trwa on 250 mln lat i według obliczeń, Układ Słoneczny dokonał do tej pory tylko 20 takich obiegów. Wróćmy jednak do roku ziemskiego. Jest ona zjawiskiem kosmicznym, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości.

Tymczasem widzimy, że wystarczą cztery takie obiegi Ziemi wokół Słońca, by ludzie zaczęli wariować. Oczywiście nie wszyscy w ten sam sposób, co to, to nie, bo Rosjanie w ramach tzw. „kremlowskich kłamstw” twierdzą, że każdy durak po swojemu suma schodit, co się wykłada, że każdy wariat wariuje po swojemu. I wszystko się zgadza. Co cztery lata mamy bowiem u nas wybory parlamentarne, a na przykład w USA co cztery lata mają wybory prezydenckie. No i cóż widzimy? Jak tylko rozpoczyna się rok wyborczy, nasi Umiłowani Przywódcy zaczynają fantazjować, jak to będą przychylali nam nieba, a miliony ludzi, którzy w latach wcześniejszych na nich narzekają, teraz im wierzą i daliby się nawet za nich pokroić.

Wyjaśnić ten fenomen można tylko na gruncie zagadkowych wpływów kosmicznych, do wyjaśnienia których można by batogiem zapędzić genderowskie szmaństwo, sprawdzając w ten sposób przydatność tych osób dla nauki. Na przykład teraz przywódca Volksdeutsche Partei Donald Tusk, który przecież jest już dużym chłopczykiem, tak się przejął rzewnymi opowieściami pani Joanny Parniewskiej, jak to pewnego dnia odkryła w majtkach kleksa, że aż postanowił zwołać na 1 października „marsz miliona serc” oczywiście – serc złamanych. Aliści okazało się, że pani Joanna nie bardzo nadaje się na cierpiętnicę, bo podczas psychodramy, jaka urządzono jej w Sejmie, zaczęła się przechwalać, jaką to jest kochanką i w ogóle. Co teraz Donald Tusk zrobi z tym fantem, skoro nawet Judenrat „Gazety Wyborczej” z dnia na dzień przestał się panią Joanną interesować?

Zresztą mniejsza o to, bo pewnie w miarę pogłębiającego się amoku, w jaki wprowadzają go wpływy kosmiczne, coś tam znowu wymyśli, jak to bywa z wariatami – bo ważniejsze jest do, co wyprawia rząd „dobrej zmiany”. Pan premier Morawiecki, jakby zapominając o Naszym Najważniejszym Sojuszniku, który nie po to w 2014 roku za 5 miliardów dolarów kupił sobie Ukrainę, żeby teraz do niej dokładać, złożył buńczuczne oświadczenie, że nawet jeśli Komisja Europejska nie pozwoli Polsce na podjęcie suwerennej decyzji o przedłużeniu embarga na ukraińskie, a właściwie – amerykańskie „zboże techniczne” – (bo tym zbożem zasypały polskie magazyny trzy koncerny, które na Ukrainie mają 17 milionów hektarów; dwa z nich: Cargill i Du Pont są amerykańskie, a trzeci, Monsanto, też był amerykański, ale kilka lat temu wykupił go niemiecki Bayer za 63 mld dolarów), to Polska „i tak” to embargo przedłuży.

Tymczasem Ukraińcy, udając, że nie rozumieją, że to nie naprawdę, że to tylko z powodu przedwyborczego amoku, sztorcują pana premiera i Polskę za „nieprzyjazne” deklaracje, chociaż pan premier , odzyskując na chwilę poczucie rzeczywistości, zwrócił uwagę, że w sprawie „tranzytu” nic się nie zmieni. Tymczasem pamiętamy, ze to „zboże techniczne”, które zasypało polskie magazyny, też miało przejeżdżać tylko „tranzytem” – ale do dzisiaj nie wiemy, co się stało, że nie przejechało, ani nawet – co to za firmy je tu wysypały, chociaż pan minister Telus wielokrotnie się odgrażał, że je zdemaskuje.

Słowem – wariactwo zatacza coraz szersze kręgi – bo jakby tego było mało, to rząd uczepił się prowokacji – tym razem białoruskiej. Chodzi o to, że dwa białoruskie śmigłowce przeleciały nad Białowieżą. Nasza niezwyciężona armia początkowo wszystkiemu zaprzeczyła, ale po naradzie widocznie ktoś doszedł do wniosku, że to znakomity pretekst do podgrzania nastrojów – żeby wystraszony naród skupił się wokół rządu i Naczelnika Państwa. Toteż okazało się, że prowokacja rzeczywiście miała miejsce, ale to jeszcze nic, bo Książę-Małżonek Radosław Sikorski oświadczył, że jak tak, to trzeba było je zestrzelić. Próżno Wielce Czcigodny Patryk Jaki, tłumaczy mu, że to by wywołało wojnę – o czym marzy Putin – ale to groch o ścianę, bo Książę-Małżonek – jak to on – wie swoje? Kropkę nad „i” postawił Naczelnik Państwa twierdząc, że tylko ktoś „skrajnie niemądry” mógłby się na to nabrać – znaczy się – na tę prowokację. Słuszna jego racja, chociaż z drugiej strony to przecież Naczelnik Państwa nastręczył Polakom Księcia-Małżonka na ministra obrony, podobnie jak przedtem Kukuńka na prezydenta.

Jak widzimy, wpływy kosmiczne sprawiają, że nasz nieszczęśliwy kraj pogrąża się w odmętach szaleństwa. Możemy pocieszać się tym, że nie tylko nasz – bo u Naszego Najważniejszego Sojusznika jest podobnie, skoro urządza debaty nad UFO, oraz opowiada, jak to Putin manipuluje amerykańską demokracją. Na szczęście 31 grudnia rok się skończy i jeśli nawet nadal będziemy pod wpływem „pasjonarnosci”, to już na całkiem inne tematy.