Polacy i przewrót w edukacji. Czy uciekniemy spod topora? Ruch Obrony Szkoły.

Polacy i przewrót w edukacji. Czy uciekniemy spod topora? Ruch Obrony Szkoły.

Tomasz A. Żak w-edukacji-czy-uciekniemy-spod-topora

Pstryk – i światło!

Pstryknąć potem jeszcze raz,

Zaraz mrok otoczy nas.

Julian Tuwim

Nie wiem czy Państwo wiecie, ale w Polsce coraz więcej ludzi nie zgadza się ze sposobem rządzenia naszym krajem. Zaczyna mi to przypominać „solidarnościowe” przebudzenia Polaków przełomu lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Co ważne, nie chodzi tutaj tylko o dotkliwe podwyżki cen czy nawet o ułomną bieżącą politykę zagraniczną. Prawdziwe polskie elity myślą o naszych dzieciach i wnukach, myślą o przyszłości – i o to tutaj chodzi.

  ===========================

Zdawać by się mogło, że w państwach zrzeszonych w Unii Europejskiej wolność jest czymś oczywistym, zresztą podobnie jak dostępność do edukacji służącej człowiekowi możliwie jak najlepiej. Tymczasem w Polsce w roku 2021 powstało Stowarzyszenie Nauczyciele dla Wolności, a rok później ta jak i podobne inicjatywy z różnych stron kraju skupiły się w organizacji o znamiennej nazwie – Ruch Obrony Szkoły.

W swych pierwszych działaniach środowisko to firmowało się dwoma jednoznacznymi hasłami: „STOP dla segregacji sanitarnej w szkołach!” oraz „Nauczyciele przeciwko covidowemu faszyzmowi”. Bardzo szybko jednak te inicjatywy – jakże potrzebne w terroryzowanym „pandemiozą” świecie – naturalnie przerodziły się w komplementarne myślenia o edukacji. Oświata to tylko jeden z segmentów, w ramach którego jesteśmy dostosowywani do życia w bez-alternatywnej inkluzji, ale kto wie, czy nie segment nader kluczowy. W końcu nauczanie jest obowiązkowe i kontrolowane niemal w całości przez państwo. O ile jeszcze możemy, jako rodzice, zabronić dziecku uczestnictwa w podejrzanej moralnie imprezie rozrywkowej odbywającej się poza godzinami lekcyjnymi, to nie da się nie posłać dziecka do szkoły, gdzie takowa impreza może się również odbyć.

Wziąłem niedawno udział w internetowej konferencji, a raczej dyskusji, zorganizowanej przez te środowiska, którym autentycznie zależy na polskiej szkole i w ogóle na naszej Ojczyźnie. Konferencja dotyczyła tzw. edukacji włączającej, czyli części wdrażanej przez Unię Europejską „agendy zrównoważonego rozwoju 2030”. Choć od jesieni ubiegłego roku temat ten zaczął się przebijać do świadomości społecznej, to niestety wciąż jest nieznany.

Wyjaśnijmy więc, że „edukacja włączająca” oznacza totalną zmianę obecnego systemu oświaty. Ten zostanie pozbawiony szkół specjalnych, a dzieci, którymi dotąd tam się opiekowano, będą włączone do ogólnodostępnych klas szkół publicznych. W unijnej nowomowie szkoły specjalne zwie się „segregacyjnymi”, a „segregacja” jest oczywiście niezgodna z ichnią „polityką spójności”. W efekcie tych, nie tylko semantycznych manipulacji, szkoły specjalne będą pozbawione dofinansowywania z „Funduszu Partnerstwa”, czyli trzeba je będzie po prostu likwidować. Jak się bowiem okazuje, tzw. środki europejskie, gdy chodzi o szkolnictwo, mogą być przeznaczane wyłącznie na edukację włączającą, a nie na pokrycie innych edukacyjnych potrzeb państwa członkowskiego. Pieniądze będą tylko na te inicjatywy, które są zgodne z przyjętymi i usankcjonowanymi dekretowo „europejskimi wartościami”.

Reprezentująca Ruch Obrony Szkoły Hanna Dobrowolska, ekspert oświatowy, mówi otwarcie, że celem tej rewolucji w polskim szkolnictwie „na pewno nie jest zapewnienie rzetelnego wykształcenia młodym Polakom, a raczej przechowanie włączonych we względnym bezpieczeństwie przez kilka godzin dziennie. Na dodatek pod warunkiem całkowitego podporządkowania się rodziców dyrektywom sporządzonym przez inkluzyjne kadry. A dalej – stworzenie nowego „włączonego” społeczeństwa, bez wiedzy, bez tożsamości, otwartego na ideologię gender i LGBT, łatwo sterowalnego i uzależnionego od systemu i zarządzających”.

Udział w konferencji potwierdził dowodnie to, czego się spodziewałem: świat „liberalnej demokracji” konsekwentnie zmierza do totalitarnej kontroli nad człowiekiem, a w ramach takiego „monitoringu” jednocześnie tegoż człowieka „debilizuje”. Uczestnik dyskusji, Bartosz Kopczyński z Towarzystwa Wiedzy Społecznej w Toruniu, nie ma wątpliwości, że od teraz „program nauczania zostanie całkowicie zmieniony”, a podstawa programowa będzie po prostu marksistowska. Od lat widzę to w ramach świata sztuki, szczególnie sztuki teatru, gdzie instytucje przejęte przez współczesnych czekistów od kultury demoralizują na potęgę, a równocześnie dekonstruują piękno oraz prawdę. Obecne „włączanie” oświaty do tego systemu jest prostą konsekwencją takiej polityki. Po sprostytuowaniu środowisk artystycznych koniecznym jest masowe upowszechnienie tego, co dotąd formatuje statystycznie niewielkie grupy premierowych widzów teatralnych, czy wciąż tych samych uczestników wernisaży w galeriach sztuki.

Wszystko to, krok po kroku zmienia naszą tożsamość narodową i w ogóle cywilizacyjną. Plasterek po plasterku odcina się Polakom ich miłość do ojcowizny i do Ojczyzny, a nade wszystko naszą religijność, naszą chrześcijańską duchowość. Aby przekonać nierozumiejących tego, co się dzieje, w sztuce używa się argumentu o „wolności tworzenia” albo o „ekspresji artystycznej”; natomiast w edukacji słyszymy dzisiaj o „szansie dla dzieci pokrzywdzonych przez los” albo o „równości”. Najpopularniejszym słowem-młotkiem, którym posługują się XXI-wieczni rewolucyjni komisarze jest „empatia”.

Jakieś dwa lata temu chór homoseksualistów z San Francisco wyśpiewał całemu światu takie oto przesłanie: „Nawrócimy wasze dzieci. Dzieje się to krok po kroku. Cicho i subtelnie. I ledwo to zauważycie (…). Idziemy po nie. Przychodzimy po wasze dzieci”.

Protestowano tu i ówdzie (również w Polsce), jakby nie zdając sobie sprawy, że za tym „artystycznym eventem” kroczy polityka. Za takim światopoglądowym sztandarem idą dyrektywy, uchwały i ustawy, idzie cały aparat państwa, również ten represyjny wobec opornych lub myślących inaczej. Zaczyna się – można by rzec – niewinnie. Ot, w takiej Ameryce ponad pięćdziesiąt lat temu od hasła „Czyń miłość, nie wojnę”. U nas może od tego złowieszczego „Róbta co chceta”. A potem się to sankcjonuje politycznie. I pojawia się w końcu projekt firmowanej przez Ministerstwo Edukacji i Nauk ustawy pod jakże miłym dla ucha i serca tytułem: „Projekt ustawy o wsparciu dzieci, uczniów i rodzin”, który urzędnicy sygnują po swojemu jako „UD319”, a autorzy projektu puentują zdaniem: „Rozwiązania w powyższym zakresie wejdą w życie 1 września 2026 r.”.