Spirytyzm i fakty dokonane

Spirytyzm i fakty dokonane

Stanisław Michalkiewicz    10 lutego 2024 spiryt

Wypadki chodzą po ludziach, zwłaszcza, gdy jedni ludzie włażą na drugich, albo nawet przy innych czynnościach, choćby tak niewinnych, jak lot samolotem do Berlina. Podkreślam, że chodzi o lot samolotem, bo sekta Antrovis, do której należała, a może nadal należy pani Barbara Labuda, twierdziła, że odbywa podróże kosmiczne i to bez udziału samolotów, czy innych statków powietrznych. Możliwe zatem, że podróżowali na miotle, a w takim razie opowieści o sabatach czarownic na Łysej Górze nabierają rumieńców. Nawiasem mówiąc, mimo tych wszystkich rewelacji, pani Labuda sprawowała urząd ministra w Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w sposób nie zwracający niczyjej uwagi.

Potwierdza to słuszność spostrzeżenia Lenina, że państwem może rządzić nawet kucharka – co zresztą widzimy w vaginecie Donalda Tuska. Na wszelki wypadek jednak ktoś starszy i mądrzejszy podesłał mu właśnie pana Pawła Grasia na szefa gabinetu, najwyraźniej przypomniawszy sobie przysłowie, że strzeżonego Pan Bóg strzeże. Jak my wszyscy na tym wyjdziemy, to inna sprawa. Możemy wyjść tak samo, jak Wielce Czcigodny Paweł Kowal, który właśnie poleciał po wskazówki do Berlina i w drodze przytrafił mu się casus pascudeus, bo ktoś w samolocie ukradł mu marynarkę. Lot do Berlina trwa krótko, więc jeśli pan Kowal nie zabalował poprzedniego dnia, to w samolocie nie zdążyłby się tak szybko znieczulić. Zatem tę przyczynę musimy wykluczyć. Jeśli jednak tak, to sprawa może wyglądać znacznie gorzej. Nie można bowiem wykluczyć, że Wielce Czcigodny Paweł Kowal mógł paść ofiarą spisku. Skąd możemy wiedzieć, czy do samolotu, śladem pana Kowala, nie wsiadł jakiś ruski agent, który niepostrzeżenie skradł mu marynarkę? Takie rzeczy się zdarzają, a nawet znacznie gorsze.

Jak wspominał jeszcze za głębokiej komuny felietonista warszawskiej „Kultury” Hamilton, podczas pewnego seansu spirytystycznego, jedna z jego uczestniczek poczuła, że w ciemnościach ktoś wsuwa dłoń między jej nogi – w dodatku – jak to wyśpiewują wymowni Francuzi – „direction coquette” („Un dimanche matin, avec ma putain, sur ma mobylette, je lui met la main entre les deux seins, direction coquette”). Początkowo pani się nie przestraszyła, bo myślała, że to mężczyzna, ale kiedy zobaczyła, że przy niej nikogo nie ma, przelękła się, niczym Wielce Czcigodna Kamila Gasiuk-Pihowicz, kiedy podczas posiedzenia Krajowej Rady Sądownictwa jeden z sędziów zwrócił się do niej zdaniem pełnym treści.

Dla ruskiego agenta przebranie się za ducha, to żadna sztuka, więc lepiej rozumiemy, dlaczego Wielce Czcigodny Paweł Kowal niczego nie zauważył. Tedy wszystko wydaje sie jasne, oprócz jednego. Co mianowicie miał Wielce Czcigodny Paweł Kowal w swojej marynarce? Nie zapominajmy, że przed kilkoma dniami, podczas pielgrzymki do Kijowa, Donald Tusk mianował go pełnomocnikiem rządu do odbudowy Ukrainy. A tak się złożyło, że właśnie Unia Europejska przyznała dla Ukrainy 50 mld euro – oficjalnie dla podtrzymania tamtejszej gospodarki, ale każdy wie, że oligarchowie co najmniej połowę z tego rozkradną, a reszta pójdzie do podziału między SBU i kadrę niezwyciężonej tamtejszej armii.

Jestem pewien, że takiego planu pan Paweł Kowal w swojej marynarce mieć nie mógł, bo aż do takiej konfidencji to on dopuszczony nie będzie. Mógł co najwyżej wieźć do Berlina projekt podziału między naszych mężyków stanu, no a przede wszystkim – między stare kiejkuty – jakichś okruszków, co to spadną ze stołu pańskiego. Skoro za samo stanie na świecy w Starych Kiejkutach, żeby nikt nie przeszkadzał amerykańskim specjalistom w oprawianiu delikwentów przywiezionych samolotami na lotnisko w Szymanach z bazy w Guantanamo, stare kiejkuty dostały z amerykańskiej ambasady 15 mln dolarów w gotówce, to cóż dopiero przy takiej okazji? W dodatku pan Kowal chyba zapomniał, co tam było zaprojektowane, bo inaczej przecież nie kompromitowałby się apelami o zwrot marynarki.

Tak, czy inaczej, zachowuje się dość lekkomyślnie, podobnie jak sędzia, tak zwany „dubler” w Trybunale Konstytucyjnym, pan Mariusz Muszyński, który dał wyraz swemu przekonaniu, że członkowie vaginetu Donalda Tuska, to „kretyni”, którzy uważają, że przy pomocy jakichś ustaw uda się im wysadzić go ze stanowiska. „Ustawy są za słabe, panie ministrze Grabiec” – powiedział, zwracając się do szefa Kancelarii Premiera Jana Grabca. Lekkomyślność pana sędziego Mariusza Muszyńskiego polega na tym, że najwyraźniej myśli on, że sędziowie-dublerzy będą przez pana ministra Bodnara wysadzani z siodła przy pomocy jakichś „ustaw”. Tymczasem nic podobnego. Czy na przykład w sprawie Prokuratury Krajowej wydana została jakaś ustawa, albo chociaż uchwała? Nic podobnego!

Pan minister Bodnar zastosował metodę faktów dokonanych, która – jak dotychczas – wydaje się skuteczna. Nie dlatego oczywiście, by pan minister Bodnar był taki mądry, czy wpływowy. O tym nie ma mowy. Skuteczność metody faktów dokonanych wynika z carte blanche, jaką Donaldu Tusku dała Reichsfuhrerin Urszula von der Layen, która jednocześnie zagwarantowała, że żadna Schwein z Unii Europejskiej nie odważy się tych faktów dokonanych kwestionować. W tej sytuacji pan minister Bodnar może nie tylko spokojnie położyć lachę na wszystkie tubylcze „ustawy”, ale nawet – oczywiście w razie potrzeby – zariezać krnąbrnego sędziego, który będzie próbował mu zaszurać. W ostateczności może wezwać na pomoc pana mecenasa Giertycha, który takiego delikwenta przytrzyma mocną dłonią za ręce i nogi, żeby pan minister przy riezaniu nie skaleczył się w rękę.

To już więcej poczucia rzeczywistości wykazuje pani Małgorzata Manowska, Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego, która ostatnio publicznie dała wyraz obawie przed zastosowaniem przez vaginet Donalda Tuska „wariantu tureckiego”. Jak pamiętamy, „wariant turecki” polegał na tym, że prezydent Erdogan, kiedy niezawiśli sędziowie mu zaszurali, co najmniej 1500 spośród nich natychmiast wtrącił do lochu, w reszta natychmiast odzyskała poczucie rzeczywistości tym bardziej, że nawet Nasz Najważniejszy Sojusznik prezydenta Erdogana za to nie ofuknął. Najwyraźniej audaces fortuna iuvat, podczas gdy Naczelnikowi Państwa w ogóle nie przyszło do głowy, by w ten sposób ostatecznie rozwiązać kwestię niezawisłości sędziowskiej.

Po ośmieszeniu pana prezydenta przy okazji pojmania panów Kamińskiego i Wąsika w Pałacu Namiestnikowskim, nawet prości sędziowie SN z Izby Kontroli Nadzwyczajnej zrozumieli, że wszystko rozstrzyga się w kategorii faktów dokonanych, więc nie ma co chronić się za papierowymi, jurydycznymi murami i w podskokach uznali ważność wyborów 15 października. Toteż nic dziwnego, że teraz Donald Tusk straszy pana prezydenta Dudę przedterminowymi wyborami. Już widocznie się dowiedział (czy przypadkiem nie od pana Pawła Grasia?), że Państwowa Komisja Wyborcza i Sąd Najwyższy zatwierdzi wybory, nawet gdyby obwodowe komisje wyborcze były otwarte dzień i noc przez całe trzy doby.

Stanisław Michalkiewicz