Mondo cane czy mondo humanum. Cywilizacja schodzi nie na psy lecz „na ludzi”.

Mondo cane czy mondo humanum. Cywilizacja schodzi nie na psy lecz „na ludzi”.

Izabela Brodacka

Za czasów komuny lecznictwo weterynaryjne było na poziomie nieosiągalnym w państwowej służbie zdrowia. Weterynarze okazywali pacjentom więcej empatii i wielkoduszności niż zwykli lekarze. Bardzo lubię zwierzęta, zawsze starałam się im pomóc na własną rękę i za własne pieniądze. Weterynarze wiedząc, że leczę zwierzęta z wypadku lub przybłąkane wielokrotnie nie brali ode mnie z własnej inicjatywy pieniędzy, ofiarowywali leki i starali się o miejsce dla wyleczonego zwierzaka. Aby nie być gołosłowną pozwolę sobie opisać kilka takich przypadków. Pewnego dnia na moich oczach na ulicy wówczas Marchlewskiego (obecnie Jana Pawła II) w Warszawie taksówkarz celowo potrącił a właściwie przejechał ogromnego mieszańca wilczarza. Z najwyższym trudem zniosłam z jezdni zalane krwią ogromne psisko i stałam bezradnie nie wiedząc co zrobić. Zatrzymał się następny taksówkarz i mówiąc, że wstyd mu za kolegę zawiózł mnie ( za darmo) do lecznicy weterynaryjnej SGGW mieszczącej się wówczas przy ulicy Grochowskiej. Okazało się, że pies ma złamaną szyjkę kości udowej i został zakwalifikowany do tak zwanego „ gwoździowania” . Bardzo trudna operacja trwała przeszło 4 godziny, lekarze wzięli jednak opłatę tylko za zszycie łapy czyli najniższą z możliwych. Pies spędził u nas w domu cały miesiąc co było trudne gdyż trzeba było pilnować żeby nie położył się na chorej łapie. Gdyby gwóźdź wypadł operacji nie dałoby się powtórzyć gdyż ułamek kości od strony stawu był zbyt krótki. Wszystko skończyło się dobrze, pies wyzdrowiał i odnalazł się jego prawdziwy właściciel. Co ciekawe po powrocie z lecznicy do domu znalazłam w kieszeni płaszcza sporą sumę pieniędzy, którą wsunęli mi zapewne świadkowie wypadku. Byłam zbyt zszokowana żeby to zarejestrować. Przechodnie pomagali mi zresztą jak mogli, przynieśli jakieś koce i tektury żeby nie brudzić taksówkarzowi samochodu krwią, a wpychając mi do kieszeni pieniądze praktycznie złożyli się na operację i utrzymanie chorego zwierzaka.

Kiedy indziej znany doktor Marek Salewicz z lecznicy weterynaryjnej przy ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie nie tylko wyleczył za darmo szczeniaka znalezionego w mroźny dzień w śniegu na Polu Mokotowskim lecz oddał mi swoje własne kartki na mięso żebym mogła go dobrze odżywiać po operacji. Takie dobre uczynki nie tylko się długo pamięta lecz warto je przypominać. Gdyby nie doktor Salewicz musiałabym w ponurych czasach kartek dobrze karmić psa kosztem dzieci.

Kolejna prawdziwa historia. Pewnego dnia sroki wydziobały oczko dzikiemu kociakowi na daszku nad bramą mojej kamienicy. Sąsiad usiłujący ratować kotka został przez niego pogryziony i spadli razem z drabiny. W lecznicy przy Gagarina zaopiekowano się kotkiem za darmo. Oka nie dało się uratować ale miał dodatkowo składaną złamaną przy upadku łapkę. Został nazwany Cyklopem, wyrósł na pięknego kota i znalazł dobry dom. Nie był to odosobniony przypadek. Lecznica przy Gagarina wyleczyła zabłąkaną fretkę i namówiła na jej adoptowanie mego syna. Fretka podróżowała potem z synem nawet na Kostarykę. Pewna znajoma została również namówiona aby wziąć z lecznicy przy Gagarina bezdomnego ślepego boksera.

Służba zdrowia pierwsza zeszła na psy. Do szpitala nie sposób się obecnie dostać nawet ze skierowaniem, udając się z pilnym problemem na SOR czeka się na pomoc nawet kilkanaście godzin, na wizytę u specjalisty kilka do kilkunastu miesięcy, podobnie na niezbędną operację.

Przez wiele lat za wzór opieki medycznej stawiano właśnie opiekę weterynaryjną. W przekonaniu, że sprawił to wolny rynek wielu reformatorów postulowało prywatyzację służby zdrowia. Uważali, że płacąc za leczenie – jak u weterynarza- będzie można wymagać właściwego poziomu usług, że wolny rynek wyeliminuje lekarzy gorszych czy niezbyt uczciwych. Za wzór stawiano również usługi stomatologiczne, które sprywatyzowały się praktycznie jeszcze za czasów komuny. W przychodniach państwowych leczyli zęby wyłącznie ludzie bardzo ubodzy albo straceńcy. Uczciwi stomatolodzy pracujący w przychodniach państwowych nie mieli dostępu do dobrych materiałów więc ich usługi z konieczności nie były na wystarczającym poziomie. Niskie zarobki w „uspołecznionej” służbie zdrowia rekompensowali sobie prywatną praktyką używając w niej sprowadzane za dewizy materiały i leki.

Obecnie lecznice weterynaryjne też zeszły na psy. Po prostu całkowicie się skomercjalizowały. Jest recepcja , komputery, elegancka poczekalnia i cukierki dla klientów, ale nie ma już tej atmosfery życzliwości dla zwierząt oraz dla ludzi którzy ratują je na własny rachunek. Każdy zwierzak poddawany jest na ogół licznym – potrzebnym lub nie – drogim badaniom, a koszty leczenia są koszmarne. Mojemu psu po wypadku badano poziom cholesterolu i echo serca, a nie rozpoznano zapalenia otrzewnej. Po zainkasowaniu 3000 zł. za całkowicie zbędne moim zdaniem badania weterynarze zaproponowali mi łaskawie, że mogą psa „ dośpić”.

Nie podaję nazwy lecznicy bo nie jest to tekst interwencyjny. Dowcipny mechanik samochodowy powiedział, że znalezienie uczciwego weterynarza jest obecnie tak samo trudne jak znalezienie uczciwego mechanika samochodowego. Mam nadzieję, że on sam jest uczciwy.

„Zejść na psy” jest to określenie potoczne, a jak obecnie brzydko mówią dziennikarze i politycy – „kolokwialne”. Oznacza ono całkowity upadek. Na psy zeszła etyka lekarska nakazująca przede wszystkim nie szkodzić pacjentowi, indywidualną odpowiedzialność zastąpiły procedury. Nie tylko w medycynie.

Słynny pilot “Sully” Chesley Sullenberger, który 15 stycznia 2009 roku wylądował na rzece Hudson w Nowym Jorku, ratując wszystkich pasażerów został oskarżony o naruszenie procedur. Uratował tych ludzi po prostu bezprawnie, natomiast gdyby zginęli zgodnie z procedurą wszystko byłoby w porządku.

Zastąpienie ducha prawa literą prawa to jak twierdzi Feliks Koneczny kwestia cywilizacyjna. Cała nasza cywilizacja schodzi na psy.

A może jest inaczej. Cywilizacja schodzi nie na psy lecz na ludzi. Tak jak na ludzi zeszła weterynaria.

Pieski świat. Ustawa o zwierzątkach.

Pieski świat. Ustawa o zwierzątkach.

Izabela Brodacka

Szykuje się kolejny groźny bubel prawny. Grupa ludzi, którym wydaje się, że występują w obronie zwierząt złożona z polityków, aktorów, aktywistów różnych organizacji oraz – o zgrozo – podobno prawników skierowała do Sejmu obywatelski projekt ustawy „ Stop Łańcuchom”.

Jest to grupa samozwańcza, która uzurpuje sobie prawo do decydowania o losie całych populacji, których nie jest właścicielem. Nie ma w tej grupie naukowców, a także przedstawicieli Lasów Państwowych i Polskiego Związku Łowieckiego. Na pozór intencje projektantów ustawy wydają się być bardzo szlachetne- chcą oni raz na zawsze zlikwidować niepożądane ciąże u psów i kotów, topienie lub usypianie szczeniąt i kociąt oraz cierpienia wiejskich psów uwiązanych na zbyt krótkich łańcuchach.

Warto jednak zauważyć, że jest to filozofia fizycznej „eliminacji życia niewartego życia” (Vernichtung von lebensunwertem Leben) czyli programu realizowanego w III Rzeszy w latach 1939–1944, który przez współczesne totalitarne lewactwo został obecnie przeredagowany i polukrowany szlachetnymi intencjami. Aby starszy człowiek nie czuł dyskomfortu „ życia niewartego życia” należy go poddać eutanazji. Aby nieuleczalnie chore dziecko nie czuło się kiedyś wykluczone i gorsze od rówieśników najlepiej objąć je „protokołem terapii daremnej” i zagłodzić na śmierć. Aby koniki wożące turystów do Morskiego Oka z Tatrach nie przemęczały się należy zastąpić je meleksami wiedząc dobrze, że wszystkie te konie, co do jednego, wylądują w rzeźni. Żaden góral nie będzie przecież utrzymywał niepotrzebnego mu zwierzęcia.

Inicjatorzy ustawy mają na celu zlikwidowanie całej populacji zwierząt nierasowych przez przymusową kastrację wszystkich psów i kotów. Przypomina to jak żywo niemieckie projekty eugeniczne zakładające kastrowanie osób upośledzonych, przenoszących genetyczną chorobę albo tylko nie spełniających standardów nordyckiej rasy. Oczywiście (wbrew aktywistom ochrony zwierząt) nie należy przypisywać zwierzętom praw przysługujących tylko człowiekowi. Ustawy rzekomo chroniące zwierzęta nie powinny jednak pogarszać losu tych zwierząt a przede wszystkim nie powinny być idiotyczne i sprzeczne wewnętrznie.

Kastrowanie psów i kotów i tak jest obecnie bardzo popularne i ma pewne racjonalne przesłanki. Nie może być to jednak kastrowanie przymusowe. Konsekwentne stosowanie nieuchwalonej na szczęście jak dotąd ustawy oznaczałoby wytępienie całej populacji psów i kotów uważanych za nie wartościowe, bo nie spełniające wzorca jakiejś rasy, nie posiadające rodowodu czy nie zarejestrowane w Związku Kynologicznym.

Stanowi to cyniczne, a przede wszystkim pełne hipokryzji podejście do ochrony psów i kotów oraz do dobrostanu zwierząt, który autorzy definiują w swojej ustawie jako: „zespół warunków bytowania, utrzymania i przetrzymywania zwierząt, uwzględniający ich potrzeby w zakresie zarówno zdrowotnym, biologicznym i somatycznym, jak i w zakresie psychicznym, behawioralnym, społecznym i emocjonalnym, mający na celu osiągnięcie stanu uogólnionego zdrowia zwierzęcia i jego humanitarnego traktowania oraz zapewnienie zwierzęciu możliwości wyrażania naturalnych zachowań”.

Twórcy tej ustawy reprezentują, w swej nieuleczalnej głupocie, być może nawet nieświadomie, interesy skupionych w Związku Kynologicznym hodowców psów rodowodowych i hodowców rasowych kotów. Jak wiadomo ceny rodowodowych psów i kotów są niezwykle wysokie i nie każdego jest stać na ich zakup. Wiele osób woli zresztą z różnych przyczyn hodować zwykłe kundle. Przede wszystkim kundle są zdrowsze od psów rasowych. W hodowli psów rasowych trudno uniknąć chowu wsobnego, czyli krzyżowania egzemplarzy spokrewnionych, co wzmacnia wady genetyczne. Poza tym wzorzec eksterieru rasowego psa wymusza dobór egzemplarzy przeznaczonych do rozpłodu pod kątem pożądanej wizualnie, lecz niekorzystnej medycznie cechy.

Na przykład suki zarejestrowanej w 1893 roku w Stanach Zjednoczonych rasy Boston terier nie są na ogół w stanie urodzić swego jedynego szczeniaka siłami natury, rodzą przez cesarskie cięcie, albo giną przy porodzie. Natomiast owczarki niemieckie ( zwane w Polsce alzackimi) były selekcjonowane pod kątem charakterystycznej sylwetki – cechuje ją głębokie kątowanie, czyli ułożenie kończyn tylnych i kości biodrowej w stosunku do linii kręgosłupa. Mówiąc prościej mają wyżej bark niż zad. W rezultacie prawie 100 % populacji owczarków niemieckich cierpi na dysplazję stawu biodrowego. Nie bez przyczyny policyjny zakład tresury psów w Sułkowicach chętniej skupuje mieszańce niż psy rodowodowe gdyż mieszańce są zdrowsze, bardziej wytrzymałe i bardziej inteligentne. Psy rasowe szczególnie dużych ras, są bardziej chorowite i żyją o wiele krócej niż zwykłe kundle. Trzymanie pasa rasowego oznacza dla właściciela duże kłopoty i koszty. Jest to przede wszystkim wysoka cena szczeniąt, większe wydatki na weterynarzy, oraz droga „ zbilansowana” – jak się to pisze w reklamach – karma. Jeżeli ktoś nie ma zamiaru prowadzić hodowli i zarabiać na sprzedaży szczeniąt, a chce mieć tylko przyjaciela albo stróża podwórka inwestowanie w pasa rodowodowego nie ma dla niego żadnego sensu. Ludzkim niezbywalnym prawem jest prawo do wybrania sobie na przyjaciela zwykłego kundla.

Poza tym uszczuplanie puli genetycznej zwierząt jest zawsze poważnym błędem.  W 1859 roku pewien Anglik przywiózł do Australii króliki, by móc na nie polować. Sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli, a populacja królików wzrosła z czasem do około 10 miliardów. Zwierzęta zniszczyły środowisko naturalne i doprowadziły do wyginięcia kilku rodzimych gatunków. Dla potrzeb walki z królikami sprowadzono do Australii kaktusy meksykańskie. Obecnie Australia z najwyższym trudem zmaga się z ich plagą,

Przetrzebienie populacji dzikich kotów już zaowocowało w dużych miastach w Polsce plagą szczurów, które jak wiadomo przenoszą liczne choroby zakaźne i pasożytnicze. W Warszawie szczury bezceremonialnie spacerują w samym centrum miasta. Zajęły stworzoną przez człowieka niszę ekologiczną.

Naczelne Izby Lekarskie i Pielęgniarskie imienia doktora Mengele

Naczelne Izby Lekarskie i Pielęgniarskie imienia doktora Mengele

Izabela BRODACKA

W kwietniu 2023 roku zostały opublikowane wytyczne Towarzystwa Internistów Polskich dotyczące terapii daremnej. Dokument został poparty przez większość polskich towarzystw naukowych a także Naczelną Izbę Lekarską i Naczelną Izbę Pielęgniarek i Położnych. Protokół terapii daremnej pozwala zaniechać leczenia osób, których wyleczenie jest zdaniem komisji lekarskiej, praktycznie dwuosobowej, niemożliwe. Co więcej – zabrania podjęcia ich leczenia przez inne placówki medyczne.

Zastanówmy się przez chwilę. Każda terapia z definicji jest daremna gdyż śmierć jest nieuchronnym finałem ludzkiego życia. Do niedawna za daremną terapię uważano zabiegi, które mogły przedłużyć życie pacjenta tylko o kilka dni, a co najwyżej o kilka tygodni, kosztem jego ogromnych cierpień. Decyzję o zaniechaniu takiej terapii podejmował, jeżeli był przytomny, sam pacjent albo jego rodzina. Tak było w przypadku Jana Pawła II, który wręcz prosił aby zaniechano uporczywej terapii (tak to się wtedy nazywało) podtrzymującej go przy życiu.

Proponuję jak zawsze prosty eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że idziemy z chorym psem do weterynarza a ten oświadcza, że nic się już nie da zrobić i psa trzeba uśpić. Nie zgadzamy się na to i zabieramy psa do domu. Nie do wyobrażenia jest, że weterynarz odmawia wydania nam psa gdyż – jak twierdzi – jego terapia jest daremna, zamyka go w klatce i pozwala mu zdechnąć z głodu i pragnienia. Tym bardziej nie do wyobrażenia jest, że pies został objęty „protokołem terapii daremnej” i żadna inna lecznica nie zechce, a właściwie nie ma prawa, podjąć się jego leczenia ani udzielić doraźnej pomocy. Jeżeli nawet choroba zwierzęcia jest nieuleczalna, właściciel ma prawo za własne pieniądze zapewnić mu leczenie w innej placówce lub przynajmniej opiekę paliatywną. Ludziom też powinno się to należeć, jak temu psu, lecz ludziom się często tego odmawia.

Proponuję następny eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że jakaś matka, pijaczka albo alkoholiczka zapomniała o swoim dziecku i umierało ono w łóżeczku z głodu i pragnienia. Gdyby dziecko przeżyło zostałoby natychmiast odebrane przez sąd i skierowane do tak zwanej pieczy zastępczej, gdyby zmarło matce groziłoby nawet dożywocie za spowodowanie śmierci dziecka ze szczególnym okrucieństwem. Dziecko odbiera się rodzicom z bardziej błahych przyczyn. Wystarczy, że dziecko ma brudną piżamkę lub, że w domu jest bałagan, albo muszki owocówki.

Tymczasem objęcie jakiegoś dziecka protokołem terapii daremnej oznacza, że zaprzestaje się leczenia takiego dziecka. Teoretycznie rzecz biorąc powinno ono otrzymywać środki przeciwbólowe, wodę i pokarm. Praktycznie najczęściej pozbawia się je jedzenia i picia i pozwala umrzeć w głodowych męczarniach. W przypadku Alfiego Evansa musiał zapaść wyrok sądowy skazujący go na okrutną śmierć. Obecnie wystarczy decyzja dwuosobowej komisji lekarskiej, aby dziecko zostało odłożone na bok bez opieki i odżywiania. Rodzice Alfiego Evansa nie mogli odebrać go ze szpitala i nie byli dopuszczani do swego dziecka. Rodzina Terri Schiavo nie mogła nawet podać jej wody.

Obecnie rodzina też nie jest dopuszczana do umierającego śmiercią głodową dziecka, szpital staje się niejako właścicielem jego ciała. Natomiast niezgoda na wydanie dziecka rodzicom, aby mogli ratować je jak umieją, jest uzasadniana faktem, że transport zagraża jego życiu co jest okrutną kpiną z ich uczuć i z elementarnej logiki.

Objęcie kogokolwiek protokołem terapii daremnej zakazuje leczenia go wszelkim innym placówkom medycznym. Ubezpieczenie zdrowotne jest przymusowe. Każdy z nas zebrał podobno w NFZ około 300 tysięcy złotych i nie wszystko wykorzystał. Wystarczy objąć go protokołem terapii daremnej aby mu te zgromadzone fundusze ukraść i w razie potrzeby odmówić mu pomocy. Oczywiście zrozumiałe jest, że szpital nie chce albo nie może ponosić kosztów drogiego leczenia w przypadku bezspornie beznadziejnym. Ale lekarze, którzy są tylko ludźmi mogą po prosu się mylić, albo nawet – z czym trudniej się pogodzić – mieć złą wolę. Przede wszystkim niedopuszczalne jest zakazywanie rodzinie prób ratowania życia chorego na własną rękę i uniemożliwianie odebrania chorego z odmawiającej mu pomocy, czyli skazującej go na śmierć, placówki. Alfiego skazał na śmierć brytyjski sąd.

To kolejny paradoks. Sąd nie ma prawa skazać na śmierć nawet wyjątkowo okrutnego mordercy. Sąd norweski skazał Breivika, mordercę przeszło siedemdziesięciu osób z wyspy Utøya tylko na 21 lat. Natomiast już nie sąd, lecz dwójka przypadkowych lekarzy, może skazać zupełnie niewinnego człowieka na śmierć.

Uświadommy sobie, że to właśnie Hitler rozpoczął swoje rządy od mordowania chorych psychicznie dorosłych oraz niepełnosprawnych dzieci.

Akcja T4 (Aktion T4, E-Aktion) był to program polegający na fizycznej „eliminacji życia niewartego życia” (Vernichtung von lebensunwertem Leben) realizowany w III Rzeszy w latach 1939–1944. Uważa się także, że ogółem w latach 1939–1945 zabito około 200 000 ludzi upośledzonych i niepełnosprawnych w tym także dzieci. Pamiętamy również wstrząsające sceny selekcji dzieci na rampie w obozie koncentracyjnym gdy szły one na palcach aby udawać wyższy wzrost i ocalić życie. Takim selekcjonerem jak kapo w obozie staje się obecnie lekarz.

Gdyby choć jedna osoba u której stwierdzono śmierć pnia mózgu wróciła do życia, definicję śmierci mózgowej należałoby uznać za nieprawidłową. Tymczasem profesor Talar przywrócił do normalnego życia setki osób i nikt nie wyciąga z tego właściwych wniosków.

Oto prawdziwa historia. W pewnym szpitalu urodziły się dziewczynki, bliźniaczki. Lekarz prowadzący oświadczył, że jedna z dziewczynek ma nowotwór mózgu i polecił rodzicom pożegnać się z dzieckiem. W innym szpitalu okazało się, że rzekomy nowotwór jest zwykłym ropniem. Dziewczynka została uratowana, wspaniale się rozwija, jest uzdolniona matematycznie, pływa, jeździ konno i na nartach.

Na szczęście nie trafiła na lekarzy spod znaku doktora Mengele.

Rok 2024. Orwell ubogacony.

Rok 2024. Orwell ubogacony.

Izabela BRODACKA

Z komentarza w mediach, których nie zamierzam reklamować dowiedziałam się, że w Ameryce zwyciężył populizm. Zmiana znaczenia terminu populizm, którą chciałabym się tu zająć zaszła zapewne spontanicznie, być może nawet bez złych intencji, a jednak jest bardzo charakterystyczna dla naszych ponowoczesnych czasów. Populizm kiedyś oznaczał oczekiwania i żądania ludu. Mówiąc bardziej kategorycznie – motłochu. Motłochu, który w czasach rzymskich burząc się przeciwko władcy wykrzykiwał panem et circenses ( chleba i igrzysk- a na ogół wystarczały mu same igrzyska). Który chciał się tylko najeść do syta i oglądać krwawe walki gladiatorów albo okrutne mordowanie chrześcijan. Motłochu, który w czasie rewolucji francuskiej rozkoszował się widokiem obcinanych głów arystokracji i księży. Elita natomiast za swe powołanie uważała zawsze obronę kraju, troskę o wartości, zajmowanie się kulturą, sztuką i nauką.

Współczesny nam motłoch z satysfakcją przyjmuje torturowanie księdza, poniżanie niewinnych urzędniczek, prześladowanie umierającego człowieka, zakłócanie nabożeństw, opluwanie słowne przeciwników politycznych w mediach oraz dosłowne w czasie różnych manifestacji. Tym razem jednak podobno tak postępuje bynajmniej nie motłoch lecz elita. To elita pluje na PiS, wykrzykuje publicznie wulgarne słowa, niszczy pomniki i dzieła sztuki, a populistami nazywa tych którzy troszczą się o losy społeczeństwa i jego najsłabszych członków, o wolność jednostek, o niezależność państwa. Do elity należą podobno ci wszyscy ludzie sztuki wykrzykujący wulgarne hasła, do elity należy chyba pani Janda, której erotyczne fantazje na temat defekowania na jej głowę to kliniczny przypadek koprofilii. Zmiana znaczenia słowa populizm następowała powoli. Najpierw zamiast żądań ludu zaczęto tak nazywać wszelkie żądania formułowane w imieniu ludu, traktowanego jako nośnik autentycznych wartości w opozycji do żerującej na nim arystokracji. W chwili gdy elitą władzy w Polsce stał się motłoch role się odwróciły. Oczekiwania spauperyzowanej i odsuniętej od znaczenia arystokracji rodowej, jak i arystokracji ducha, jako skierowane przeciwko władzy stały się w ten sposób populistyczne, a obyczaje tej ustanowionej na sowieckich tankach władzy traktowane jako elitarne. Ten sam efekt obserwujemy na zachodzie w wyniku postulowanego przez Antonio Gramsciego „długiego marszu przez instytucje”. Populistą w tym sensie może być nazwany Trump, który troszczy się o swój kraj, o Amerykę, a za elitę uważa się marksistów kulturowych sprowadzających wolność ludzką do wolności kopulowania w dowolnych konfiguracjach oraz wolności zabijania nienarodzonych dzieci.

Mówiąc cokolwiek na temat zmiany znaczenia słów nie sposób nie powołać się na Orwella. Zwroty takie jak: „Wielki Brat patrzy” czy „wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze” oraz takie pojęcia, jak „nowomowa” („new-speak”), „policja myśli” („thought police”), „dwójmyślenie” („doublethink”) i „myślozbrodnia” („thoughtcrime”) są używane nie tylko w specjalistycznych rozprawach poświęconych totalitaryzmowi, lecz również w potocznym języku.  W latach 1936–1937 Orwell, podobnie jak wielu prominentnych komunistów, w tym polskich, brał udział w wojnie domowej w Hiszpanii. Jednak w przeciwieństwie do polskich komunistów, a byli to między innymi bracia Mołojcowie, Henryk Toruńczyk ( ojciec Barbary Toruńczyk) czy Grzegorz Korczyński, potrafił wyciągnąć wnioski z tego co zaobserwował i z tego co go osobiście spotkało. Choć walczył na froncie po stronie republikańskiej, po wybuchu w maju 1937 kolejnej wojny domowej, czyli niejako wojny domowej w trakcie wojny domowej, stał się – jak wielu innych- przedmiotem represji. Wojna domowa w czasie wojny domowej była to kierowana przez rezydenta NKWD Aleksandra Orłowa akcja mordowania swoich czyli tych, którzy opowiedzieli się po stronie republiki. Mordowanie swoich było jak wiadomo znakiem rozpoznawczym sowieckich komunistów. Orwellowi szczęśliwie udało się uciec do Anglii. W autobiograficznej książce „ W hołdzie Katalonii” wydanej w Anglii jeszcze w czasie trwania hiszpańskiej wojny domowej zdemaskował prawdziwą rolę jaką w niej odgrywały sowieckie służby specjalne NKWD i GRU.

Swoje doświadczenia Orwell podsumował również w dwóch najbardziej popularnych powieściach. Są to bajka polityczna pod tytułem „ Folwark zwierzęcy” oraz wydana w roku 1949 dystopia „ Rok 1984” czyli wizja państwa totalitarnego a więc sprawującego totalną kontrolę nad ludźmi, ich językiem, ich sposobem myślenia, a nawet nad ich przeszłością.

Częścią tak sprawowanej kontroli jest gwałcenie słów, zmiana ich znaczenia najczęściej na wręcz przeciwne do ukształtowanego przez tradycję językową. Taka zmiana robiona jest na ogół, celowo, w złych intencjach. Służy ogłupianiu ludzi oraz ukrywaniu prawdziwego oblicza systemu przemocy.

Cóż powiedziałby Orwell gdyby znalazł się w 2024 roku w Polsce? Gdyby był świadkiem szalejącego bezprawia, które nazywane jest przywracaniem prawa, demokracji walczącej która jest terrorem i zubożenia społeczeństwa nazywanego dobrobytem. Zapewne przeraziłby się, że to co mogło grozić Światu w roku 1984 stało się rzeczywistością w roku 2024.

Orwell przekonał się w Hiszpanii, że jak to sformułował Maksymilian Robespierre  „rewolucja pożera własne dzieci”. Mordowanie swoich nie było przecież wyłącznie sowiecką specjalnością. Historia rewolucji francuskiej to nie tylko historia mordowania arystokracji i duchowieństwa. To historia wzajemnego mordowania się wcześniejszych sojuszników, w imię hasła „liberté, égalité, fraternité ou la mort” ( wolność, równość, braterstwo albo śmierć).

Jak powiada Adam Mickiewicz w „Lirykach lozańskich”. 

Gęby za lud krzyczące sam lud w końcu znudzą,

I twarze lud bawiące na końcu lud znudzą.

Ręce za lud walczące sam lud poobcina.

Imion miłych ludowi lud pozapomina.

Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie

Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie”.

I właśnie ci ciemni, mali lecz niestety głośni ludzie nami obecnie rządzą.

Regeneracja wałów

Regeneracja wałów

Izabela Brodacka

Na ścianie jednej z kamienic w Alejach Ujazdowskich w pobliżu Placu Trzech Krzyży wisiał swego czasu szyld: „Regeneracja wałów”. Pod tym szyldem zbierali się podochoceni bywalcy sąsiednich knajp zaśmiewając się do łez. Zniecierpliwiony właściciel warsztatu dopisał własnoręcznie na szyldzie niezgrabnym pismem słowo „ korbowych” lecz to tym bardziej śmieszyło podpitych przechodniów. Takie były uroki nocnego życia w PRL. Nie miejmy złudzeń – bywalców nocnych lokali nie rozśmieszała perspektywa naprawy prawdziwych wałów korbowych, ani nawet ewentualnie wałów nadrzecznych. Termin „regeneracja wałów” nieodmiennie kojarzył im się z koniecznością zreformowania państwa polskiego, które trzeba zacząć od oddania do naprawy i zregenerowania rządzących nim wałów. To wynikało z ich rozmów, które wracając z pracy mimo woli podsłuchiwałam czekając na przystanku na autobus. Ekipy podpitych elegantów zmieniały się, lecz ku memu zdumieniu wszyscy mówili prawie to samo a przesłanie szyldu kojarzyło im się nieodmiennie z polityką. To zjawisko, które Michel Foucault nazwałby episteme – emanacja zbiorowej świadomości epoki, manifestowanej i werbalizowanej na różne sposoby i w różnych okolicznościach. Wszyscy w Polsce, poczynając od dozorcy a kończąc na profesorze uniwersytetu mieli świadomość, że rządzą nami wały i trzeba próbować jakoś te zużyte wały zregenerować, naprawić. Głęboko zakorzenione było również przeświadczenie, że w danych warunkach geopolitycznych nie da się tych wałów po prostu wymienić. Trzeba by było ich wszystkich powywieszać czego wbrew pobożnemu życzeniu wyrażonemu w znanej piosence („a na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”) nikt tak naprawdę nie chciał, ani nie oczekiwał. Jasne było przede wszystkim, że komuniści nie dadzą się tak łatwo usunąć więc jedynym sposobem zmiany socjalistycznego ustroju jest przeciągnięcie tych komunistycznych wałów na naszą stronę, zregenerowanie ich.

Faktem bezspornym było, że rządziły nami wały. Ludzie którzy dzięki rosyjskim tankom zyskali swoje stanowiska i przywileje i którzy bali się wykonać jakikolwiek ruch, nawet jeżeli widzieli idiotyzmy, w których uczestniczą. Mam na myśli czasy po październiku, gdyż za czasów Stalina uczestniczyli w zbrodniach. W morderstwach sądowych, w torturowaniu akowców i innych uczestników niepodległościowego podziemia. Takie drobiazgi jak rabunek mieszkań, mebli obrazów i kosztowności nie zasługują nawet na wypominanie wobec ogromu tamtych, prawdziwych zbrodni. Socjalizm z odrobinę bardziej ludzką twarzą, o który zabiegali wszelkiej maści rewizjoniści charakteryzowała przede wszystkim wszechogarniająca głupota, niewolnicze zapatrzenie w Związek Sowiecki i niemożność. Obecnie nazywa się taki stan rzeczy imposybilizmem władz. Wtedy niemożność kojarzyła się z byciem kastratem, wałachem czyli wałem i za takich uważano powszechnie tych wszystkich ministrów, dyrektorów oraz dyplomatów. Nauką zarządzał człowiek, który nie umiał nawet pisać ortograficznie, przemysłem ktoś nie znający zasad mechaniki, gospodarką mędrek, który nie umiał obliczyć procentu a ambasadorowie nie znali na ogół żadnego języka w tym języka własnego kraju. „Gdyby oni rządzili dobrze to niech by sobie rządzili, ale niestety rządzą beznadziejnie i w tym kraju nie da się wytrzymać” – taką opinię słyszało się na co dzień w kawiarni i na ulicy.

Aktualne przez cały czas było przesłanie wierszyka, który faktycznie powstał dużo wcześniej, za czasów prezydentury Trumana czyli w latach pięćdziesiątych: „Truman, Truman, spuść ta bania, bo jest nie do wytrzymania. Jedna bombka atomowa i wrócimy znów do Lwowa. Choć zastaniem same zgliszcza, jednak ziemia to ojczysta. Druga mała, ale silna, i wrócimy też do Wilna”. Przesłanie to sprowadzało się do stwierdzenia, że za czasów komunizmu, a potem realnego socjalizmu w Polsce jest nie do wytrzymania. Nędza, brak mieszkań, braki w zaopatrzeniu. Kiełbasa zwyczajna i pasztetówka zwana szpachlówką jako rarytasy stołu. „Trybuna Ludu” zamiast papieru toaletowego na haku w toalecie. Maluch na talony dla przodowników pracy socjalistycznej i pralka Frania wystana w kolejce albo kupiona spod lady. Braki w zaopatrzeniu nie dotyczyły wyższych szarż komunistycznych lecz dotykały również szeregowych partyjników. Marzyła im się poza tym prawdziwa własność ziemi czy nieruchomości, a nie mieszkania funkcyjne przyznawane z łaski przywódców. Choć w teorii gardzili prywatną inicjatywą i badylarzami tak naprawdę nie mieliby nic przeciwko denacjonalizacji środków produkcji. Oczywiście pod warunkiem, że to oni staliby się fabrykantami i właścicielami ziemskimi. Socrealistyczni pismacy dochrapawszy się miana pisarza za wydawane w wielomilionowych nakładach nędzne produkcyjniaki, których tytułów nikt obecnie nie pamięta, uważali się za elitę intelektualną kraju. Jedni i drudzy sądzili, że oni i ich potomkowie będą zawsze rządzić Polską. To miał im zapewnić kontrakt Okrągłego Stołu. Przy jego okazji wały dały się łatwo zregenerować czyli nawrócić na liberalizm. Koncepcja regeneracji wałów była podstawowym błędem opozycji. Nadzieje, że komunista gdy się uwłaszczy i stanie się kapitalistą zacznie lepiej myśleć okazały się złudne. Wały się replikują, wały produkują kolejne wały. Inaczej mówiąc -ludzie tworzą struktury a struktury kształtują ludzi, Złudne było, pozytywistyczne przeświadczenie, że małe zmiany na lepsze doprowadzą do wielkich rezultatów. Jest inaczej –małe zmiany na gorsze prowadzą zawsze do rezultatów fatalnych lecz małe zmiany na lepsze też kończą się często źle. Dobrym przykładem jest naprawa samolotu przez regenerację jakiejś jego części. Zregenerowana część, na przykład jakiś wał, pęka doprowadzając do katastrofy. Zużyte i uszkodzone części samolotu należy wymieniać, a nie regenerować.

Okrągłostołowa regeneracja wałów doprowadziła do tego, że nadal nami rządzą wały jeszcze głupsze, mniej kompetentne i bardziej bezczelne od komunistycznych. Wały prowadzące państwo- jak ten samolot- wprost do katastrofy.

Rzucony na pożarcie

Rzucony na pożarcie

Izabela Brodacka 1.XI. 2024

Pędzi trojka, звoнят колокольчики ( dzwonią dzwoneczki ) uczepione do dugi, w sankach rozpiera się jaśniepaństwo rozkoszując się zimową przejażdżką. Za sankami ciągnie jednak sfora wygłodzonych, gotowych do ataku, wilków. Jaśniepaństwo zrozumiawszy, że nie umkną wilkom decydują się wyrzucić im na pożarcie kucharczyka. Po kucharczyku leci psiarczyk, potem lokaj i ochmistrz. Lepiej przecież stracić służbę niż życie.

Ta stara rosyjska bajka jest doskonałą metaforą sposobów zarządzania własnym wizerunkiem przez większość partii politycznych. Aby przekonać wyborców o rzetelności i nieprzekupności członków partii należy poświęcić jednego ze swoich i wyrzucić go wilkom, czyli opinii publicznej, na pożarcie. Lepiej stracić jednego ze swoich niż władzę i wpływy. Tę strategię próbował kiedyś zastosować Adam Michnik nagrywając i denuncjując Rywina. Niezbyt mu się to jak pamiętamy udało. Przejdzie do historii jako prekursor nagrywania rozmów ze znajomymi i przyjaciółmi i donoszenia na nich władzom i mediom.

Zasada „Amicus Plato, sed magis amica veritas”, na którą powołują się szlachetni w swoim mniemaniu donosiciele jest raczej zasłoną dymną dla prawdziwej strategii, którą przez analogię do defenestracji, starej komunistycznej metody rozliczania się ze swoimi, proponuję nazywać desankizacją. (i tu apel do korekty- proszę mi tego neologizmu nie wyrzucać)

Byłam pewna, że obecne władze zdecydują się prędzej czy później rzucić opinii publicznej kogoś ze swoich na pożarcie. Naiwnie przypuszczałam, że będzie to Sławomir Nowak, którego kryminalna i biznesowa operatywność przekroczyła cierpliwość nawet wyjątkowo skorumpowanych służb Ukrainy. O wiele lepszym kandydatem do wyrzucenia z sanek okazał się jednak Janusz Palikot.

Janusz Palikot funkcjonował przez wiele lat jako enfant terrible polskiej polityki. To z mojej strony bardzo uprzejme określenie. Powinno się go nazywać – настоящий хам. Palikot był prekursorem niewyobrażalnego chamstwa, które stało się znakiem rozpoznawczym zwolenników Koalicji Obywatelskiej. Te wszystkie babcie Kasie, panie Lempart, a także pani profesor Uniwersytetu Szczecińskiego wykrzykująca dosłownie hasło ukryte zwykle pod kryptonimem ośmiu gwiazdek oraz Krystyna Janda ze swą publicznie deklarowaną koprofilią to uczniowie Janusza Palikota.

W 2007 roku Palikot, ówczesny poseł PO, wystąpił na konferencji prasowej uzbrojony w gumowy członek i atrapę pistoletu. „To są rzeczywiście symbole prawa i sprawiedliwości dzisiaj w Polsce” – oświadczył. Gdy pojawiał się problem grożący Platformie zniżką w sondażach, Tusk dawał mu zlecenie na prowokację odwracającą uwagę społeczeństwa od realnych problemów. „Zajmij się lepiej tym Kaczyńskim, skoncentruj na nim, bo ci to dobrze wychodzi” cytuje Tuska Palikot w książce „Kulisy Platformy”

Zapewne na zlecenie Tuska Palikot obrażał również ofiary katastrofy smoleńskiej i ich rodziny. Pikietowanie łódzkiej kurii z pętem kiełbasy, flaszką wódki i twarzą kardynała Głódzia na krzyżu zbitym z brudnych listew (2010) miało być formą protestu przeciwko klerykalizacji przestrzeni publicznej oraz forsowaniem programu finansowania zabiegów in vitro z budżetu państwa. Ulubioną pieśń Jana Pawła II  czyli „Barkę” Palikot kwituje jednym zdaniem: „Przerażająca muzycznie, niewolnicza w słowach”. Wykonując kolejne zadania zbiera również kapitał polityczny. „Wykorzystywałem sytuacje, kiedy Platforma miała kłopoty, bo wiedziałem, że wtedy będą mnie pompować. Ale mnie zawsze chodziło o jakąś sprawę, o jakiś standard!”.

Kapitał polityczny zbity na szarganiu wszelkich narodowych świętości okazał się jednak mizerny.

W wyborach parlamentarnych w 2015 roku partia Palikota Twój Ruch utworzyła ze Zjednoczoną Lewicą koalicję, która nie zdołała przekroczyć 8-procentowego progu i nie weszła do Sejmu. W rezultacie Palikot nieodwracalnie wypadł z polityki. Nigdy nie miało sensu pytanie Palikota o poglądy. Poglądy dostosowuje on do mądrości politycznego etapu, a polityka to czysta gra. Będąc etatowym skandalistą wyrzuca z partii Jana Hartmana za felieton o legalizacji kazirodztwa (2014). Widać tak zawiał wiatr historii. Na temat tygodnika „Ozon”, który jak pamiętamy wylansował hasło „zakaz pedałowania” Palikot wyraża jednak czynną skruchę i składa samokrytykę : „To jest coś, czego ja najbardziej się wstydzę. Nawet ten mój radykalizm dzisiejszy może po części wynikać z tego, że wciąż nie wybaczyłem sobie tego, co się wtedy w «Ozonie» zdarzyło”.

Palikotowi wydawało się, że będąc z wyboru błaznem odgrywa w kraju ważną rolę moralną. On sam i jego gloryfikatorzy posługiwali się przy tym słynnym esejem Leszka Kołakowskiego z 1969 roku pod tytułem „Kapłan i błazen” przeciwstawiającego sobie te dwie społeczne role. Palikot aspirował również do roli Stańczyka.

Nie przyszło mu do głowy, że będąc błaznem i to kiepskim błaznem tak naprawdę jest tylko kukiełką na sznurku Tuska wykonującą na jego zlecenie idiotyczne podrygi. Jest łątką z fraszki Jana Kochanowskiego, którą na wiele lat wsadzono do mieszka, a obecnie wyciągnięto tylko po to żeby wyrzucić z sanek jak kupkę zbutwiałych szmatek.

Nie umiem ustalić czy Palikot, jak mu zarzuca prokuratura, faktycznie okradł znajomych i kontrahentów na blisko 70 milionów. Wybór Palikota na ofiarę pokazowego dochodzenia ma jeszcze jeden aspekt. W książce „ Kulisy Platformy” autor dość bezceremonialnie obsmarowuje znajomych polityków i biznesmenów, w tym samego Tuska. Dziwne, że znając mściwość Tuska nie oczekiwał takiego finału ich relacji.

Wilki byłyby chyba rozczarowane gdyby zamiast w smakowitym lokajczyku zatopiły zęby w zbutwiałej szmacie.

Dla przypomnienia czytelnikom-fraszka: „ O żywocie ludzkim” Jana Kochanowskiego.

Fraszki to wszytko, cokolwiek myślemy,
Fraszki to wszytko, cokolwiek czyniemy;
Nie masz na świecie żadnej pewnej rzeczy,
Próżno tu człowiek ma co mieć na pieczy.
Zacność, uroda, moc, pieniądze, sława,
Wszystko to minie jako polna trawa;
Naśmiawszy się nam i naszym porządkom,
Wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom.

Grzech zaniechania. Przemysł transplantacji.

Grzech zaniechania. Przemysł transplantacji.

Izabela BRODACKA

Opisywałam sprawę polskiego turysty który w wypadku samochodowym doznał ciężkiego urazu czaszki. We włoskim szpitalu w oparciu o definicję śmierci mózgowej uznano go za zmarłego i przeznaczono do pobrania narządów. Wentylowano tylko jego ciało nie zajmując się mózgiem, nie próbowano usunąć krwiaka.

Rodzina postanowiła przenieść pacjenta do innej kliniki, a potem transportować do Polski w nadziei, że doktor Talar, któremu udało się przywrócić do normalnego życia przeszło tysiąc osób ze stwierdzoną przez lekarzy tak zwaną „ śmiercią mózgową” zechce się nim zająć. Ordynator jednak stanowczo odmówił zgody na przewiezienie pacjenta do innej placówki oświadczając, że prawo nie tylko mu pozwala lecz każe odłączyć go od respiratora. Następnego dnia o określonej przez samego siebie godzinie lekarz wyrwał choremu z tchawicy rurkę respiratora. Zaszokowana rodzina widziała jak chory umiera dusząc się.

Nie sposób ustalić czy ofiara wypadku samochodowego we Włoszech mogła być uratowana. Przyjmijmy, że lekarze mieli rację i stan pacjenta był beznadziejny. Jakim prawem jednak zatrzymali go siłą i zamordowali. Wyjęcie rurki respiratora nie oddychającemu samodzielnie pacjentowi to wykonanie wyroku śmierci wydanego nie przez sąd lecz przez przypadkowych lekarzy zapewne zainteresowanych finansowo uzyskaniem od chorego narządów.

Na karę śmierci sąd nie może skazać w Europie żadnego, nawet najbardziej okrutnego  przestępcy, natomiast sąd brytyjski skazał na śmierć malutkiego  Alfiego Evansa zezwalając na odłączenie dziecka od aparatury podtrzymującej życie i zalecając w razie konieczności podanie mu zastrzyku z trucizną.

Rodzicom, którzy dali dziecku klapsa odbiera się w Europie prawa rodzicielskie. W tym przypadku to rodzicom odebrano prawa rodzicielskie, bo nie godzili się na zabicie dziecka, a policja nie dopuszczała ich do synka. Rodzice mają przecież konstytucyjne prawo do decydowania o sposobie leczenia dziecka, w tym mają prawo przenieść je do innej placówki zapewniającej ich zdaniem lepszą opiekę.

Co więcej – pielęgniarka szkolna nie może bez zgody rodziców podać dziecku nawet aspiryny. Brytyjscy lekarze uznając, że chłopiec jest nieuleczalnie chory, choć nie potrafili go jednoznacznie zdiagnozować, nie pozwolili przewieźć go do kliniki, która deklarowała chęć leczenia Alfiego, a w razie konieczności  bezpłatną opiekę nad nim do końca życia. Odmowę przewiezienia dziecka do innej kliniki uzasadniono stwierdzeniem, że transport może zaszkodzić jego zdrowiu co w tej sytuacji brzmi jak okrutny żart.

Zdaniem katów, którzy ośmielają się nazywać lekarzami chłopiec miał po odłączeniu od respiratora oddychać tylko trzy minuty. Oddychał jednak samodzielnie przez kilkanaście godzin. W tym czasie nie podawano mu żadnych kroplówek, skazując na powolną śmierć z głodu i odwodnienia. Przetrzymywanie dziecka siłą w szpitalu, głodzenie, odmowa podania tlenu to po prostu zwykłe morderstwo. Poparte decyzją sądu, a więc morderstwo sądowe.
Morderstwem było również zatrzymanie siłą we włoskim szpitalu polskiego pacjenta i odłączenie go od respiratora.

Cywilizacja śmierci nie dba o jakąkolwiek logikę. W szkole nie można podać dziecku bez zgody rodziców nawet witamin czy aspiryny natomiast pigułka poronna ma być udostępniana dzieciom bez zgody rodziców i bez recepty . Rodzicom nie wolno siłą zatrzymać niesfornego nastolatka w domu natomiast szpital może siłą zatrzymać pacjenta tylko po to, żeby go zabić.

Podczas poświęconej transplantacji konferencji, w której uczestniczyłam, lekarze zapewniali, że definicja śmierci mózgowej jest jak najbardziej poprawna, a kwestionują ją tylko – tacy jak ja – medyczni laicy. Kiedy zapytałam dlaczego znieczula się rzekomo martwego pacjenta przed pobraniem od niego narządów najpierw zarzucono mi kłamstwo, a potem ktoś cynicznie powiedział, że tylko po to żeby pacjent nie fikał w czasie zabiegu bo to rozprasza chirurga i może on zepsuć pobierany narząd.

Potwierdzeniem tej brutalnie wyrażonej prawdy jest historia 36-letniego Thomasa TJ Hoovera, u którego lekarze szpitala Baptist Health Richmond w Kentucky (USA).stwierdzili śmierć mózgową w wyniku przedawkowania narkotyków. Gdy rozpoczęli operację wycinania serca, mężczyzna zaczął miotać się na stole operacyjnym i płakać. Koszmar rozegrał się w październiku 2021 roku, lecz dopiero teraz poinformowała o tym amerykańska stacja NPR. Jak ustalili dziennikarze w wyniku rozmów z rodziną i personelem medycznym za pobranie narządów – w tym przypadku serca – odpowiadała KODA (Kentucky Organ Donor Affiliates).

Pracownica szpitala Natashy Miller, zdecydowała się zeznać, że widziała jak rzekomo martwy mężczyzna zaczął się ruszać i płakać. Natomiast inna pracownica Nyckoletta Martin twierdziła, że było to efektem podania pacjentowi środków uspokajających. Siostra Hoovera Donna Rhorer, zobaczyła, jak jej brat, wieziony z oddziału intensywnej terapii na salę operacyjną, nagle otworzył oczy lecz personel uspokajał ją, że to po prostu normalny odruch.Jednak gdy Hoover zaczął się ruszać i płakać, chirurdzy podjęli decyzję o zaniechaniu pobrania narządów do przeszczepu.

Hoover miał wiele szczęścia. Przeżył, mieszka ze swoją siostrą, której obecność w szpitalu zapewne uratowała mu życie, cieszy się tym życiem choć walczy z poważnymi problemami zdrowotnymi.

Ze szpitala w związku z tą historią musiała odejść kilka osób, a sprawą zajął się prokurator generalny stanu Kentucky.

Ktoś mógłby mi zarzucić, że się powtarzam. Jest to jednak jeden z objętych omertą temat. Lobby transplantologiczne jest bardzo silne, za tym procederem – jak na razie zupełnie legalnym – stoją ogromne pieniądze a zwykły człowiek nie rozumie, że coś takiego może go też dotyczyć. W XIX wieku bano się powszechnie pochowania żywcem od czasu gdy w 1844 roku Edgar Allan Poe opublikował nowelę pod tytułem „Premature Burial” ( Przedwczesny pogrzeb) . Podobno Poe nie fantazjował. Czyżby w XXI wieku ludzie nie bali się nawet pokrojenia żywcem?

Milczenie na ten temat to grzech zaniechania.

Antynomie praktycznego rozumu

Antynomie praktycznego rozumu

Izabela Brodacka

Wiele lat temu przeczytałam w „Tygodniku Powszechnym” żartobliwy felieton pani Józefy Hennelowej na temat ekologii. Tygodnik Powszechny nazywany był w środowisku patriotycznym „ Obłudnikiem Powszechnym” więc czytywałam go raczej rzadko, tekst Hennelowej był jednak dla mnie pouczający. O ile pamiętam napisała, że nie wie czy z ekologicznego punktu widzenia słuszne jest otwieranie w Krakowie okien. Wpuszczając do pokoju świeże powietrze wpuszcza się jednocześnie wyziewy z Nowej Huty. Nie wiadomo co jest gorsze – duchota czy trucizny zawarte w dymie. A może w ekologii wcale nie chodzi o człowieka i powinniśmy zastanowić się czy z ekologicznego punktu widzenia słuszne jest zatruwanie krakowskiego powietrza wyziewami z własnego mieszkania?. Pani Hennelowa antycypowała w ten sposób zwrot jaki uczyniła współczesna ekologia. Z troski o środowisko człowieka ekologia przerzuciła się na troskę o środowisko Ziemi, a dla realizacji ochrony Ziemi człowiek jest więcej niż przeszkodą, jest szkodnikiem, którego populację należy ograniczyć a resztki tej populacji ubezwłasnowolnić setkami restrykcyjnych przepisów. Pani Hennelowa zwróciła również uwagę na nieusuwalne sprzeczności każdej, jakkolwiek rozumianej ekologii.

Jest wiele tego przykładów. Gorliwi wyznawcy ochrony naszej rzekomo płonącej planety, zwolennicy oszczędzania wody i energii polecają na przykład używanie najnowszej generacji zmywarek, które są w stanie doprowadzić naczynia do czystości w niskiej temperaturze i przy użyciu niewielkiej ilości wody. Zastanówmy się jednak jak silne muszą być środki chemiczne zapewniające ten efekt. Spuszczanie stężonych chemikaliów do ścieków, a wraz ze ściekami do rzek, zatruwa rzeki i szkodzi żyjącym w nich organizmom. Źle spłukane resztki tych substancji podtruwają również nas samych. Używanie takich zmywarek jest więc niekorzystne zarówno z punktu widzenia ekologii humanistycznej, nastawionej na ochronę środowiska człowieka jak i holistycznej czyli chroniącej wszystkie istoty żywe, co jak wiadomo w świecie, którym rządzi łańcuch pokarmowy jest niemożliwe. Nawet przy tak prostej czynności jak obieranie kartofli gospodyni domowa może mieć zasadnicze wątpliwości. Z jednej strony eksperci polecają jej obieranie kartofli cienko, gdyż pod skórką gromadzą się witaminy i inne korzystne dla ludzkiego organizmu substancje, z drugiej strony przestrzegają, że pod skórką gromadzą się środki ochrony roślin i wszelkie inne trucizny.

Podobne nieusuwalne antynomie dotyczą również wielu procedur leczniczych. Leki przeciwko pewnym dolegliwościom mają czasem tak groźne skutki uboczne, że lekarz powinien zastanowić się czy warto na przykład uzyskać u pacjenta pożądany efekt kosmetyczny niszcząc mu nerki i wątrobę. Do takich leków i procedur medycznych lekarze i pacjenci mają więc z konieczności stosunek ambiwalentny.

Pewien wykładowca psychologii UW nieodmiennie podaje studentom jako przykład ambiwalencji uczuciowej następujące zdanie: „ w wypadku samochodowym zginęła moja teściowa prowadząc mój nowy samochód”. Ale poważnie – klasycznie ambiwalentny stosunek mają specjaliści do regulacji rzek i budowania zbiorników retencyjnych. Wiadomo że z przyrodniczego punktu widzenia najkorzystniejsza jest retencja naturalna. Nieuregulowana rzeka, taka jak na przykład Bug, kilka razy w roku zalewa okoliczne łęgi pozostawiając po wycofaniu swych wód urocze jeziorka i starorzecza. Ogromne obszary nadrzeczne tworzą piękne, reliktowe krajobrazy ale są nieużyteczne nie tylko przemysłowo lecz nawet rolniczo.

Naturalna retencja jest niemożliwa w wielkich miastach i na terenach gęsto zabudowanych, takich jak miasta i wsie na Dolnym Śląsku. Żyjemy w określonej cywilizacji, musimy się z tym pogodzić i dostosowywać sposoby działania do istniejących warunków. Aby chronić życie mieszkańców tych terenów ich domy i zakłady pracy musimy zrezygnować z ekologicznych mrzonek. Terenu gęsto zabudowanego, o bogatej infrastrukturze nie da się zamienić w rezerwat czy nawet tylko skansen. Budowa zbiorników retencyjnych i wałów jest w takim terenie konieczna, niezależnie od tego co twierdzą nawiedzeni działacze ekologiczni. Zauważmy, że żywioł jakim jest nieokiełznana wielka woda spowodował podczas ostatniej powodzi ogromne zniszczenia krajobrazu naturalnego, spowodował również śmierć wielu zwierząt, które nie zdołały się schronić przed wodą. Powyrywane z korzeniami drzewa, zwłoki saren, lisów i zajęcy, błotne sadzawki w miejscu łąk i pól to rezultat niefrasobliwego stosunku obecnych władz do zagrożeń realnych i fetyszyzowania zagrożeń nierealnych. Zło obecnej ekologii, podobnie jak zło współczesnej polityki medycznej sprowadza się właśnie do przeceniania zagrożeń nierealnych, często zupełnie fikcyjnych a nie dostrzegania zagrożeń prawdziwych. Polityka renaturyzacji rzek doprowadziła do prawdziwej klęski społecznej i ekologicznej. Walka z realnym czy fikcyjnym zagrożeniem (zdania na ten temat są jak wiadomo podzielone) jakim był wirus Covid-19 spowodowała dwieście tysięcy tak zwanych nadmiarowych zgonów.

Wiadomo, że można zarobić na wszystkim, na chorych i zmarłych, na lekach i szczepionkach, na transplantacji narządów i trumnach, na pralkach i zmywarkach. Jasne jest więc, że forsowanie pewnych rozwiązań technicznych i prawnych zawsze będzie w interesie lobbujących na ich rzecz grup społecznych. Warto się więc zastanowić co miała naprawdę wspólnego z troską o środowisko ustawa wiatrakowa forsowana przez minister tego resortu, a napisana zapewne przez doradzających jej lobbystów i czy ta ustawa nie była po prostu pisana w interesie firmy Siemens pragnącej pozbyć się zalegającego jej magazyny wiatrakowego złomu.

Uświadomienie sobie nieusuwalnych sprzeczności ekologii jest jednak o wiele istotniejsze od podejrzeń o korupcję i doszukiwanie się we wszystkim gry ekonomicznych interesów. Czy możliwe jest osiągnięcie w ekologii arystotelesowskiego złotego środka? Raczej nie, gdyż ekologia została zaprzęgnięta w służbę polityki i ideologii.

Laksacja legislacyjna

Laksacja legislacyjna

Izabela BRODACKA

W większości sklepów w mojej dzielnicy stoi miseczka z wodą a na szybie widnieje napis „pet friendly”. Wiele sklepów i kawiarni z podobnymi napisami zaprasza również psy do środka. To bardzo miłe i wygodne dla właścicieli zwierzaków lecz nie koniecznie dla innych gości. Pies w sklepie z pieczywem jest zupełnie nie na miejscu i trzeba zrozumieć, że inni klienci mają prawo się go brzydzić.

Wracając do napisów. Przede wszystkim im nie ufam. Podobnie jak nie ufam licznym fundacjom i stowarzyszeniom zajmującym się ochroną zwierząt, choć zwierzątka bardzo lubię, miewałam po kilka zwierząt na raz, najczęściej były to psy i koty bezdomne, zabrane z ulicy, często leczone sporym kosztem. Rzecz w tym, że moim własnym kosztem. Za pieniądze wydane na leczenie tych zwierząt mogłabym sobie kupić niejednego psa rasowego lecz nigdy nie przyszło mi to do głowy choć znam się dość dobrze na rasach psów.

Te napisy nie budzą mego zaufania bo to tylko moda. Być może szlachetna moda lecz – jak każda moda intelektualna- niezbyt mądra i pełna hipokryzji. Do fundacji i stowarzyszeń ochrony zwierząt nie mam zaufania gdyż znam przypadki zbierania przez nie funduszy na ratowanie zwierzęcia dawno padłego lub uśpionego. Narwani aktywiści tych organizacji potrafią odbierać właścicielowi konia za rzepy w ogonie czy splątaną grzywę. Narwani aktywiści chcą również koniecznie doprowadzić do zastąpienia koni przewożących turystów do Morskiego Oka meleksami, co dla tych pracujących koni oznacza śmierć w rzeźni.

Moja sąsiadka była świadkiem następującego wydarzenia. Samochód potrącił na parkingu szczeniaka owczarka niemieckiego. Jego pan spokojnie zdjął mu obróżkę i oddalił się godnym krokiem. Sąsiadka podniosła połamanego pieska, wyleczyła i był jej towarzyszem przez długie lata. Zachowanie właściciela psa było moim zdaniem obrzydliwe, a sąsiadki szlachetne. I tyle. Zdania pozostałych sąsiadów były podzielone. Byli wśród nich przekonani, że świat można poprawić donosami więc koniecznie chcieli doprowadzić do skazującego eleganckiego pana wyroku sądowego. Obecnie nazywa się takiego naprawiacza świata przez donosy – sygnalistą. Kiedyś nazywało się go kapusiem. W języku młodzieżowym podobno ( nie wiem dlaczego ) mówi się na takiego sygnalistę „ szśdziesiona”.

Ja natomiast najchętniej wyjaśniłabym ręcznie właścicielowi szczeniaka niestosowność jego postępowania, a sąsiadkę uhonorowałabym podaniem jej nazwiska, lecz nie mogę tego zrobić ze względu na RODO. Kolejny przejaw laksacji legislacyjnej Unii Europejskiej to zarządzenie chroniące dane osobowe obywateli UE, które zostało opublikowane w Dzienniku Urzędowym Unii Europejskiej 4 maja 2016 roku, a weszło w życie 25 maja 2018 roku.

W wyniku ślepego stosowania się do podobnych idiotyzmów w mojej kamienicy zdjęto listę lokatorów. Sanitariusze pogotowia regularnie walą w nocy w moje okno ( mieszkam na parterze) żeby dowiedzieć się gdzie mieszka pani Nowacka czy Kowalska, która zasłabła, wezwała pogotowie ale nie zdążyła podać numeru lokalu. Jeszcze trafniej ilustruje idiotyzm i szkodliwość tego zarządzenia popularny w środowisku medyków dowcip. Przestrzegająca RODO pielęgniarka wywołuje pacjentów mówiąc: „Pierwszy wchodzi pan z kiłą a następny z rzeżączką”.

Trzeba zrozumieć, że nie da się wszystkiego uregulować prawnie a mnożenie przepisów i zarządzeń, często sprzecznych wewnętrznie, nie przynosi nic dobrego. Wręcz przeciwnie, paraliżuje ludzi, czyni ich biernymi i bezwolnymi, a co gorsza pozbawionymi ludzkich odruchów. Ze względu na odpowiedzialność za szkody poniesione przez pasażerów w niezawinionym nawet przez kierowcę wypadku zanika na przykład obyczaj podwożenia przypadkowych przechodniów do sklepu czy kościoła i całkowicie zanikł autostop, jako sposób podróżowania młodzieży.

Ludzie boją się udostępnić nieodpłatnie zbędne im chwilowo mieszkanie rodzinie czy znajomym gdyż, albo będą musieli płacić podatek od wynajmu choć nie wynajmują, albo darmowy lokator zapłaci podatek od nienależnego zysku jakim jest darmowe lokum. Dlatego właściciele mieszkań wolą aby stały puste, a ceny wynajmu szybują. Sytuację pogarsza fakt tak zwanej ochrony posesoryjnej dzikich lokatorów czyli takich, którym zakończył się okres umowy, którzy nie płacą za ogrzewanie i media i dewastują cudze mieszkanie. Każdy z nich zgłasza w sądzie jakąś dolegliwość, sprawy o eksmisję ciągną się latami i dlatego wynajmowanie mieszkania stało się bardzo ryzykowne. W rezultacie całe bloki i kamienice stoją puste. Ochrona lokatorów specjalnej troski czyli chorych oraz obarczonych dziećmi obraca się przeciwko nim samym. Nikt rozsądny nie wynajmie im lokalu albo wynajmie za bardzo wysoką opłatą. Gdyby właściciele mieszkań mogli swobodnie dysponować swoją własnością to znaczy gdyby mogli łatwo usunąć z własnego mieszkania niepożądanego lokatora zadziałałby rynek i ceny wynajmu nieuchronnie spadłyby.

Zwolennicy wejścia Polski do Unii Europejskiej liczyli na poszerzenie obszaru swojej wolności. Okazało się, że zaczęły ich obowiązywać setki dodatkowych przepisów ograniczających ich swobody. Aby zdobyć mieszkanie młodzi ludzie muszą brać kredyty i stają się niewolnikami swego zadłużenia. Dyrektywa mieszkaniowa UE zmuszająca właścicieli domów do kosztownej ich termomodernizacji to założenie dożywotnio kolejnym milionom ludzi kredytowego chomąta. Natomiast starych ludzi, którym nikt nie da kredytu albo nie będą w stanie go spłacać pani minister klimatu ma zamiar przenosić do kontenerów lub domów opieki. Pod pretekstem walki z globalnym ociepleniem zakazuje się ubogim ludziom palenia węglem i drewnem i nakazuje przejście na niezwykle drogie ogrzewanie elektryczne. Miasta mają zostać zamknięte dla starych samochodów co uniemożliwi niezamożnym ludziom dojazd do lekarza czy na zakupy. Jak ktoś powiedział- jedyne naprawdę dostępne w UE wolności to wolność kopulowania w dowolnej konfiguracji i wolność skrobania.

A ja chciałabym zobaczyć na każdej instytucji państwowej tabliczkę z napisem:people-friendly

Zalewa nas…zwykła głupota

Zalewa nas…zwykła głupota

Izabela BRODACKA

Czekając kiedyś na Dworcu Centralnym na gości z Zakopanego usłyszałam następujący komunikat:„ pociąg z Zakopanego jest opóźniony o około 40 minut. Opóźnienie pociągu może się zmniejszyć, zwiększyć lub ulec zmianie”. Naprawdę nie zmyślam. Oczekujący na peronie zaśmiewali się do łez ale mnie przeraziła głupota personelu dworca i świadomość, że od takich ludzi zależy bezpieczeństwo pasażerów.

Dokładnie tak samo czuję się teraz słysząc mądrości, które wygłaszają politycy. Planeta płonie, w wyniku globalnego ocieplenia grozi nam susza, musimy oszczędzać wodę, zakazujemy podlewania ogródków, nie wolno budować zbiorników retencyjnych, nie wolno regulować Odry, trzeba renaturalizować krajobraz.

A że właśnie teraz woda zatapiała polskie miasta i wsie? Globalne ocieplenie może się przecież – jak opóźnienie pociągu z Zakopanego – zwiększyć, zmniejszyć, lub ulec zmianie. Jeżeli termometry będą wskazywały -20 C to też będzie przecież globalne ocieplenie, które właśnie uległo zmianie.

Bezspornym faktem jest, że klimat Ziemi zmienia się. Tak jak wielokrotnie zmieniał się w jej historii. Wątpliwą jest natomiast teza, że zmienia się wyłącznie w wyniku działalności człowieka. Działalność człowieka ma niewątpliwie wpływ na klimat i stan przyrody lecz jest to wpływ znikomy. Tym bardziej nonsensowną i groźną w skutkach jest teza, że niekorzystne zmiany klimatu powoduje emisja dwutlenku węgla do atmosfery. Dwutlenek węgla jest gazem życia, gdyż jest niezbędny jako surowiec asymilacji. Brak dwutlenku węgla spowodowałby degradację świata roślinnego, w konsekwencji zmniejszenie pogłowia zwierząt roślinożernych, a w dalszej konsekwencji wymieranie zwierząt mięsożernych oraz wszystkożernych. W tym człowieka, który biologicznie rzecz biorąc jest ssakiem. Reglamentowanie emisji dwutlenku węgla i pobieranie za tą emisję opłat to oczywiście świetny interes więc nic dziwnego, że istnieje potężne lobby, które tym się zajmuje i tym steruje.

Równie dobrze można by reglamentować ludziom oddychanie czy wydalanie i wprowadzić opłaty za te czynności fizjologiczne. To byłby jeszcze lepszy interes.

Ostatnie wydarzenia to całkowita kompromitacja klimatycznych utopii – i przy okazji rządu Tuska. Trudno sobie wyobrazić większą liczbę kompromitujących ich wypowiedzi i wydarzeń. Jak słusznie kiedyś powiedział Ziemkiewicz „ Rządzi nami gang Olsena, który potyka się o własne sznurowadła”. Tragiczne jest, że za głupotę rządzących płacą niewinni ludzie. Tusk postulował, żeby ci którzy nie mają nic do powiedzenia milczeli. Szkoda, że sam nie zastosował się do swoich światłych rad. 13 września obwieścił urbi et orbi, że: „ nie ma powodu do paniki, prognozy nie są przesadnie alarmujące” podczas gdy już 11 września IMGW ogłasza III stopień zagrożenia powodziowego. W niedzielę 15 września podczas konferencji w Kłodzku Tusk stwierdza : „tama powinna wytrzymać”. Za niespełna 3 godziny tama pęka i Kłodzko zostaje zalane. W jednej z wypowiedzi odpowiedzialnością za powódź Tusk obciążył bobry. Byłoby to nawet śmieszne gdyby nie było tragiczne. Pamiętamy, że kiedy 6 kwietnia 2024 w rosyjskim mieście Orsk na południowym Uralu pękła tama, która następnie częściowo się zawaliła, jeden z odpowiedzialnych za jej stan oświadczył, że tamę przegryzły myszy.

Ta analogia wydaje się nie być przypadkowa. Nawet ludzie, których trudno podejrzewać o sympatię do obecnej opozycji stracili cierpliwość. „Były miejsca, gdzie państwo nie zadało egzaminu. Bo go nie było” – powiedział Adrian Zandberg i dodał „Tego nie da się załatwić opowieścią o dobrym carze i złych bojarach. Mamy problem systemowy, coś nie zadziałało z zarządzaniem kryzysowym”

Dziennikarz śledczy Marcin Wyrwał napisał: „ W Kotlinie Kłodzkiej nie było polskiego państwa”. Natomiast Jacek Żakowski w programie TVP Info powiedział: „ Tusk sięgnął po metodę putinowską, której się w demokracjach nie stosuje” W ten sposób ocenił łajanie urzędników przez premiera podczas zebrań sztabów kryzysowych. Bronił Tuska Marcin Kierwiński, pełnomocnik rządu do spraw odbudowy po powodzi, a sam Tusk oświadczył, że krytykują działania rządu źli ludzie. „To niedopuszczalne, odrażające próby rujnowania zaufania pomiędzy ratowanymi i ratującymi” – stwierdził.

Za taką próbę przeszkadzania w akcji ratowniczej uznano wpis pewnego młodego człowieka do którego zatrzymania potrzebnych było aż sześciu policjantów. Tymczasem młody człowiek skarżył się w mediach społecznościowych właśnie na nieobecność w jego miejscowości policjantów, którzy mogliby przeszkodzić w szabrowaniu pozostawionego dobytku. Tragikomedia omyłek i idiotyzmów trwa nieustannie. 25 września minister klimatu i środowiska Paulina Henning- Kloska głosuje – podobno przez pomyłkę – przeciwko specustawie powodziowej. To jeden z dwóch głosów „ przeciw” przy 416 głosach „za” . Drugi głos „ przeciw” oddał Paweł Zalewski. W ramach pomocy dla powodzian Niemcy przysłali podobno zupełnie niekompletne mopy. Brakuje im kijów. Przypomina to wysłanie na Ukrainę w ramach niemieckiej pomocy starych hełmów. Choć to brzmi jak ponury żart minister finansów Andrzej Domański ogłosił dopłaty w kwocie 2 tys. zł do zakupu kas fiskalnych dla powodzian prowadzących firmy. Przypomina im w ten sposób, że choć stracili firmy i cały dobytek podatki i tak będą musieli płacić. Nie pomylił się jak widać Beniamin Franklin twierdząc, że „na tym świecie pewne są tylko śmierć i podatki”

Donald Tusk w niezwykle długim przemówieniu sejmowym zapowiada, że będzie musiał podejmować niezwykle trudne „decyzje infrastrukturalne” i będzie przekonywał ludzi do budowy zbiorników retencyjnych. Jakby zapominał, że jego rząd miał zamiar renaturalizować krajobraz, a mieszkańców terenów zalewowych do budowy zbiorników nie trzeba przekonywać.

Można zauważyć, że warunkiem powodzenia tych wszystkich wręcz humorystycznych zabiegów jest pełna amnezja wsteczna społeczeństwa. Nawet antyrosyjskość stała się obecnie bronią obrotową i zwolennicy resetu nie wstydzą się zarzucać innym sprzyjanie Putinowi.

=====================

Mail:

No, zalewa już też wściekłość. Kiedy jednak zamieni się w siłę obalająca te Wieżę Głupoty i bezczelności?

Spowiedź bez rozgrzeszenia

Spowiedź bez rozgrzeszenia

Izabele Brodacka

Niedawno wydawnictwo Te Deum opublikowało tłumaczoną przeze mnie książkę pod tytułem „Radość w cierpieniu, z Chrystusem w chińskich więzieniach”. Jej autorka, Chinka Rose Hu prześladowana przez komunistyczny reżim za wiarę katolicką opisuje swoje perypetie i swoją drogę duchową. Niezwykle ciekawy jest fakt, że reżimy tak odległe od siebie czasowo, kulturowo i topograficznie stosują dokładnie te same metody prześladowania niewinnych ludzi. Rose Hu pochodząca z zamożnej chińskiej rodziny uczęszczała do katolickiej szkoły. Gdy w Chinach władzę przejęli komuniści nie tylko zabraniali praktykowania katolickiej wiary lecz stworzyli alternatywne stowarzyszenia katolickie przypominające PAX i działalność księży patriotów w PRL. Podczas specjalnych seansów nienawiści zmuszali prześladowaną młodzież do składania publicznie samokrytyki. Co gorsza nakłaniali kolegów i przyjaciół oskarżonych o działalność antypaństwową do publicznego potępiania swoich kolegów, do formy samosądu. Rose Hu bardzo bolało, że na specjalnie zwołanym zebraniu jej przyjaciele wykrzykiwali: „Rose Hu jesteś podła, jesteś oszustką, nie chcemy mieć z tobą nic wspólnego”. Ta metoda prześladowania przeciwników politycznych czy klasowych nazywała się potocznie w czasach stalinowskich w Polsce „rozrabianiem kogoś”.

Moja ciotka po wojnie pracowała w „Czytelniku”. Przyjęto ją tylko dlatego, że przed wojną ukończyła dziennikarstwo, znała biegle kilka języków a przede wszystkim wspaniale operowała językiem polskim. Ktoś musiał przecież poprawiać potworne błędy językowe popełniane przez socrealistycznych pisarzy wynagradzanych wysokimi nakładami, nagrodami leninowskimi oraz przydziałem zrabowanych prawowitym właścicielom mieszkań i domów. Ciotka posługiwała się przy czytaniu rękopisów srebrnym lornion uratowanym cudem podczas ucieczki z Kresów. Nie robiła tego żeby się wywyższać lecz z biedy – nie było jej po prostu stać na okulary. Lornion ujawniało pochodzenie klasowe cioteczki, więc pewnego dnia mili koledzy, literaci i redaktorzy, zabrali się do jej „rozrabiania”. Zwołano zebranie, usiłowano- bezskutecznie zresztą – wymusić na niej samokrytykę, zamierzano wyrzucić ją z pracy. W jej obronie stanął, ku jej najwyższemu zdumieniu, Putrament. Nie z dobrego serca, bez złudzeń. Ktoś musiał przecież poprawiać jego koszmarne powieścidła – gnioty, pełne wulgaryzmów i rusycyzmów.

Samokrytyka czyli publiczna spowiedź przywędrowała do Polski wraz z instalatorami sowieckiej władzy. Spowiadał się Gomułka z prawicowego odchylenia i zaniedbań w kolektywizacji rolnictwa, spowiadali się literaci z zaniedbań w komunistycznej indoktrynacji społeczeństwa. Natomiast po 1956 roku spowiadali się ze swej fascynacji komunizmem. Ich niedościgłe wzory, sowieccy komuniści, potrafili składać samokrytykę nawet idąc na śmierć, a w trakcie procesów domagali się dla siebie surowego wyroku.

Publiczna spowiedź jako metoda terroryzowania społeczeństwa przetrwała jak widać do dziś bez zmian. Donald Tusk żąda aby samokrytykę składali sędziowie.

Podczas konferencji prasowej zorganizowanej przez polityków Zjednoczonej Prawicy przed siedzibą Ministerstwa Sprawiedliwości Patryk Jaki przypomniał rolę jaką odgrywała samokrytyka w czasach stalinizmu. Do składania samokrytyki zmuszano na przykład torturowanych żołnierzy Armii Krajowej.

Paradoksem jest – jak stwierdził Patryk Jaki – że sędziowie powołani przez Jaruzelskiego, czyli przez system sowiecki, odmawiają obecnie praw sędziowskich sędziom powołanym przez prezydenta wybranego w demokratycznych wyborach, czyli Andrzeja Dudę.

Relikty komunistycznych metod przetrwały w mentalności wielu ludzi nie mających pozornie nic wspólnego z komunistyczną ideologią. W wielu szkołach na przykład stosuje się metodę samooceny uczniów, a co gorsza nakłania klasę do oceniania swoich kolegów. Zwolennicy tych metod nie są zapewne świadomi, że nad ich szkołami unosi się duch Makarenki. Ten system oceniania prowokuje donosicielstwo i podlizywanie się nauczycielom oraz powoduje u uczniów konflikt lojalności.

Do samokrytyki zmuszają obywateli również urzędnicy urzędów skarbowych wymagający aby w przypadku pomyłek w zeznaniach albo nie dotrzymania terminu złożenia zeznań podatkowych wyrazić „ czynny żal”. Należy jednak rozumieć, że zupełnie czym innym jest zdawkowe wyrażenie „ czynnego żalu” przez oszusta podatkowego, a czym innym przez sędziego powołanego do decydowania o losach innych ludzi i do oceny ich postępowania.

W przypadku socrealistycznych artystów, którzy dobrze wiedzieli skąd wieje wiatr historii, a raczej na której półce stoją konfitury, ich usprawiedliwianie współpracy z komunistycznym zbrodniczym reżimem jakimiś metaforycznymi pigułkami Murti Binga nie jest przekonujące.

Albo byli durniami nie rozumiejącymi w czym uczestniczą więc nie nadają się na duchowych przywódców narodu, albo byli zwykłymi świniami. Tertium non datur. [Ależ – zwykle byli tym i tamtym… md]

Pragnienie aby czytelnicy śledzili ich dylematy i ich bolesne rozstawanie się z marksizmem można porównać do żądania syfilityka abyśmy śledzili z nabożeństwem kolejne stadia jego brzydkiej choroby – szankier miękki [to osobna choroba. md] , szankier twardy, paraliż postępowy. Otóż mogę współczuć syfilitykowi i wskazać mu lekarza ale nie chcę śledzić objawów jego choroby.

Twierdzenie, że wszyscy byli umoczeni, że wszyscy współpracowali z komunistycznym reżimem jest kłamstwem i bzdurą. Chirurg, który ratował życie ofiar wypadku współpracował z reżimem tylko o tyle, że był zatrudniony w państwowym szpitalu. Czy sabotując komunistyczne władze powinien uśmiercać pacjentów? Nauczyciel matematyki podobno kolaborował bo pensję płacił mu socjalistyczny pracodawca. Czy powinien w ramach sabotażu podawać uczniom fałszywe twierdzenia? Poza tym to nie prawda, że wszyscy donosili. Ci którzy tak twierdzą mają zapewne w pamięci własne doświadczenia rodzinne i środowiskowe.

I jeszcze jedno. Nie przeceniajmy czynnego żalu wyrażonego przez seryjnego mordercę na sali sądowej. Nie każda spowiedź kończy się rozgrzeszeniem.

Tylko jedno słowo

Tylko jedno słowo

Izabela BRODACKA

Jak już pisałam język ewoluuje. Zmiana znaczenia słów bywa zadekretowana politycznie. Przykładem tego jest wymuszanie, wbrew tradycji językowej, używania zwrotu „w Ukrainie” zamiast „ na Ukrainie”

Nowe słowa powstają często przez przejęcie słów z innego języka. Na przykład słowo wihajster oznaczające ( w języku potocznym, a nie literackim) bliżej nieokreślony przedmiot to spolszczenie niemieckiego pytania „Wie heißt er?” czyli: „co to jest?”. Ostatnio weszło w modę używanie zapożyczonego z języka angielskiego słowa „ epicki” w sensie „ wspaniały”. Jest to całkowicie sprzeczne z polską tradycją językową zgodnie z którą słowo epicki oznacza: „związany z epiką, właściwy epice, ujmujący temat w sposób opisowy” .

Zupełnie idiotyczne jest używanie zwrotu „ o co kaman? „ w sensie: „ o co chodzi?”. W angielskim „come on” ma wiele znaczeń. Najbliższe nadużywanemu w Polsce przez młodzież i (niestety) dziennikarzy jest używanie tego zwrotu gdy chcemy wyrazić wątpliwości co do czyjejś prawdomówności. Na przykład mówimy „Oh, come on it’s impossible” co się tłumaczy: „daj spokój, to niemożliwe”.

Czym innym zupełnie jest natomiast świadome przekręcanie słów w ramach żartu językowego. Znajoma mawia: „ugotuję ryżego” zamiast „ ugotuję ryż” oraz „ zeps” na swego psa co jest zabawną przeróbką polecenia „ wyjdź ze psem”. Ma to swój urok jak każdy persyflaż środowiskowy.

Przeróbki językowe charakteryzują również grypserę. Grypsera jest niewątpliwie językiem środowiskowym jednak żartobliwie używana jest wyłącznie w środowiskach całkowicie rozłącznych ze środowiskiem, w którym powstaje. Choć żartobliwie używają grypsery więziennej najczęściej ludzie młodzi, wiele zwrotów z grypsery przeszło do języka potocznego. Dla więźniów jednak grypsera jest sprawą śmiertelnie poważną, bo służy odróżnianiu swoich od obcych. Grypsera ewoluuje, a użycie przestarzałej grypsery grozi więźniowi śmiercią lub kalectwem, bo jest znakiem że się podszywa pod zamknięty klan grypsujących. Grypsera więzienna odgrywa więc taką rolę jaką kiedyś odgrywał język – służył odróżnianiu swoich od obcych. Od obcych w sensie narodowym, plemiennym, klasowym czy tylko środowiskowym.

Zauważmy że niektórzy używają języka polskiego całkowicie bezrefleksyjnie, często sprzecznie z prawdziwym znaczeniem używanych słów. Na przykład słowa: „ Kończ waść, wstydu oszczędź” to cytat z „Potopu” Sienkiewicza. Kieruje je Kmicic do Wołodyjowskiego prosząc go o zakończenie przegrywanego przez siebie pojedynku. Frazeologizm ten nie oznacza zatem:  „przestań się kompromitować”, lecz wręcz przeciwnie – oznacza: „oszczędź mi dalszych upokorzeń i pozwól wyjść z honorem z ośmieszającej mnie sytuacji”. Tymczasem powszechnie używany jest w dokładnie przeciwnym sensie.

Słowa: “kończ waść, wstydu oszczędź” kierowali do Mateusza Morawieckiego Marek Sawicki z PSL, Rafał Trzaskowski z KO oraz marszałek Sejmu Szymon Hołownia. Każdemu z nich chodziło o to, by premier Morawiecki zakończył misję tworzenia rządu, który nie ma szans na większość i oszczędził sobie wstydu.

Problem w tym, że w rzeczywistości, całkowicie nieświadomie, mówili coś zupełnie przeciwnego.

Podobnie w całkowicie przeciwnym do prawdziwego sensie używa się cytatu „mierz siły na zamiary” .

Sformułowany w „Pieśni filaretów” Mickiewicza zwrot oznacza „stawiaj sobie ambitne cele, a potem znajdziesz w sobie siły żeby je osiągnąć”. Jest to znaczenie wręcz przeciwne do „mierz zamiar według sił”, co oznaczałoby dopasowywanie zamiarów do posiadanych sił i środków czyli „nie porywanie się z motyką na słońce”. Hasło : „Mierz siły na zamiary” wielokrotnie kierowała koalicja KO do rządów PiS zarzucając im „porywanie się z motyką na słońce” w kwestii wielkich inwestycji takich jak przekop Mierzei Wiślanej czy budowę CPK. Całkowicie nieświadomie członkowie tej koalicji mówili jednak coś zupełnie przeciwnego.

Zdumiewające jest jak można zupełnie nie rozumieć tego co się mówi. Jak można nie odróżniać zdania twierdzącego od jego zaprzeczenia?

Moim zdaniem jest jednak jeszcze gorzej. Ludzie którzy nie rozumieją tego co mówią, nie rozumieją również tego co robią, nie rozumieją zła w którym uczestniczą. Ktoś kto jak Szymborska pisał o Stalinie: „Oto Par­tia – ludz­ko­ści wzrok. Oto Par­tia: siła lu­dów i su­mie­nie” nie rozumiał albo nie chciał rozumieć, że w ten sposób akceptuje i firmuje wszelkie zbrodnie Stalina, gułagi, Katyń a co gorsza instaluje stalinizm w Polsce. Ci którzy nazywali Żydów podludźmi akceptowali ich mordowanie. Ci którzy nazywają nienarodzone dziecko zlepkiem komórek akceptują zwykłe morderstwo i są odpowiedzialni za usankcjonowanie tego morderstwa dla niepoznaki nazywanego terminacją ciąży. Gwałt na człowieku – jak pisałam – zawsze jest poprzedzany przez gwałt na języku.

Ktoś kto nazywa mężczyznę kobietą, kto używa wobec uczniów imion odpowiadających płci do której oni danego dnia akurat się poczuwają, akceptuje całe zło i idiotyzm współczesnych ideologicznych poglądów na płeć. Akceptuje okaleczające operacje zmiany płci, rujnowanie życia tak okaleczonych i częste ich samobójstwa. Nie tylko akceptuje lecz odpowiada za nie moralnie. Dlatego nie wolno pozwalać na gwałcenie języka, na zmianę znaczenia słów, na nazywanie czarnego białym.

Jest jednak światełko w tunelu, społeczeństwa zaczynają się budzić.

Kiedy dyrekcja szkoły w Ohio rozkazała nauczycielce angielskiego Vivian Geraghty zwracać się do uczniów zgodnie z preferowanymi przez nich zaimkami genderowymi, kobieta zrezygnowała z pracy. Sprawa znalazła pomyślny finał, ponieważ Sąd federalny w Ohio uznał, że doszło do naruszenia pierwszej poprawki do konstytucji, chroniącej wolność słowa i wolność religijną.

Jako małe dziecko byłam świadkiem następującej sceny. Górnik poprosił w kasie o bilet do Katowic. „Nie ma takiej stacji – odpowiedziała kasjerka”. Chciała wymusić nazwanie Katowic Stalinogrodem. „To w takim razie jadę do Siemianowic”- zdecydował górnik. Byłam zachwycona choć górnik w końcu walczył tylko o jedno słowo. Zapamiętałam to wydarzenie na całe życie.

Stare grzechy rzucają długie cienie. Handel dziećmi to równie potężny rynek jak handel narządami. Korzenie „Dupiarza”.

Stare grzechy rzucają długie cienie. Handel dziećmi to równie potężny rynek jak handel narządami. Korzenie „Dupiarza”.

[Tytuł rozszerzyłem , przepraszam Autorkę, ale od jasności tytułu zależy ilość czytelników.. MD]

Izabela BRODACKA

Dziennikarze śledczy nie zajmują się z zasady sprawami wobec których obowiązuje ścisła omerta. Na przykład unikają jak ognia problemów związanych z transplantacją organów i działalnością gangów zajmujących się handlem narządami. Jest wiele przypadków niewyjaśnionych zaginięć młodych zdrowych ludzi, których praktycznie nikt nie szuka. Zdarzają się przypadki wymuszania na rodzinie zgody na pobranie narządów od pacjentów, u których stwierdzono tak zwaną śmierć mózgową. Zdarza się, że pacjentów nie posiadających rodziny, o których jak wiadomo nikt się nie upomni rozbiera się bez skrupułów na części zamienne pod pretekstem sekcji. Zdarza się również, że jak podejrzewają rodziny młodych motocyklistów zwanych popularnie „dawcami” nikt nie próbuje ich po wypadku ratować. Handel organami to ogromny rynek nielegalnych transakcji, natomiast sam proceder pobierania narządów od ludzi, których być może można by było uratować został zalegalizowany przyjęciem jako definicji śmierci tak zwanej „śmierci mózgowej”.

Ta definicja jest nieprawidłowa o czym świadczy fakt że profesor Talar wybudził ze śpiączki i przywrócił do normalnego życia kilkaset osób według tej definicji martwych.

Wprawdzie sprawa profesora Talara, który za swoje osiągnięcia zapłacił zawieszeniem prawa do wykonywania zawodu była opisywana w mediach, opisywana była również historia Agnieszki Terleckiej, którą ojciec uratował przed rozebraniem na części zamienne a profesor Talar przywrócił do życia, nikt nie odważył się jednak pójść tropem nielegalnych transakcji handlu narządami, choć fakt istnienia zajmującego się tym procederem przestępczego podziemia jest tajemnicą poliszynela.

Nikt z dziennikarzy śledczych nie idzie również tropem handlu dziećmi prowadzonym przez ośrodki adopcyjne. Gdy jakaś uboga matka sprzeda dziecko aby wyżywić pozostałe dzieci i żeby zapewnić sprzedanemu dziecku lepszy los odsądza się ją od czci i wiary no i oczywiście karze. Gdy to samo robi ośrodek adopcyjny, finansowy aspekt tej transakcji jakoś umyka dziennikarzom i przedstawiają tę działalność w różowych barwach. Handel dziećmi to równie potężny rynek jak handel narządami, a tam gdzie są wielkie pieniądze istnieje również ogromne zagrożenie dla dociekliwych. O wiele przyjemniej i bezpieczniej śledzić romanse celebrytów.

Inne ciekawe, niebezpieczne i niepopularne tematy to agentura wśród sportowców, szczególnie wśród brydżystów i alpinistów, którzy pozwolenie na częsty udział w zagranicznych turniejach oraz udział w wyprawach wysokościowych musieli opłacić donoszeniem. Dążenie do prawdy historycznej blokują rodziny agentów i donosicieli pozwami o naruszenie dóbr osobistych. Urazić kogoś może przecież nawet wzmianka o jego tuszy jak to było w przypadku znanej prezenterki telewizyjnej.

Niewielu dziennikarzy próbuje prześledzić losy kandydatów na urząd prezydenta państwa choć osoba publiczna powinna być przygotowana na ujawnienie jej tajemnic a poza tym powinna być jak przysłowiowa żona Cezara – poza wszelkim podejrzeniem.

Niezwykle ciekawa jest historia rodziny prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego. Lokatorzy kamienicy przy ulicy Freta 49/51 , w której państwo Trzaskowscy podobno zajmowali apartament na III piętrze, chętnie dzielą się ze słuchaczami, do których mają zaufanie, swoimi wspomnieniami. Do nich właśnie powinni dotrzeć dziennikarze śledczy badając jaką rolę w systemie inwigilacji społeczeństwa odgrywało środowisko muzyków jazzowych.

Jak wynika z akt IPN matka prezydenta Teresa Trzaskowska meldowała bezpiece o kontaktach muzyków i ludzi zajmujących się jazzem – Jerzego Matuszkiewicza, Leopolda Tyrmanda i Romana Waschki z dyplomatami USA.

Służba Bezpieczeństwa zarejestrowała ją w 1960 r. jako tajnego współpracownika działającego pod pseudonimem „Justyna”. Interesował się nią kontrwywiad PRL, ze względu na jej kontakty z I sekretarzem ambasady USA w Warszawie Thomasem Donovanem. Trzaskowska była jak wiadomo żoną jednego z najbardziej znanych muzyków jazzowych – Andrzeja Trzaskowskiego. Fakty dotyczące rodziny Rafała Trzaskowskiego przedstawił historyk i genealog Marek Jerzy Minakowski. Pierwszym mężem Teresy Trzaskowskiej był Marian Ferster, którego matka Władysława była zwykłym funkcjonariuszem UB. Stryjem Władysławy był Bolesław Drobner, w latach 50- tych I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Krakowie. Drobner był też ministrem PKWN i pierwszym prezydentem Wrocławia. Opowiadał się za przekształceniem Wrocławia w miasto wydzielone. Chciał stworzyć system gospodarczy eliminujący obieg pieniędzy opisany jako „republika drobnerowska”. Był zatem, zauważmy, prekursorem współczesnych niebezpiecznych utopii. Podobno pobił go jakiś radziecki generał po czym Kliszko przeniósł go do Krakowa, podobno ujawnił zdradzony mu przez Kliszkę plan aresztowania Stanisława Mikołajczyka co umożliwiło ucieczkę byłego premiera z kraju. Wyrzucony za to z PPS wstąpił natychmiast do PZPR. W Krakowie był zaprzyjaźniony z „Piwnicą pod Baranami” a właściwie umożliwił jej otwarcie.

Bratem ojca Mariana Ferstera Aleksandra był Karol Ferster, który stworzył w tygodniku „Przekrój” postać groteskowego reakcjonisty Augusta Bęc-Walskiego. „ Przekrój” jak pamiętamy był po wojnie dla społeczeństwa rodzajem wentyla bezpieczeństwa. Czytali chętnie ten tygodnik ludzie ujęci jego dowcipną formułą, kibicujący profesorowi Filutkowi i jego psu. Czytali nawet ci wyśmiewani i poniżani jako wzorce dla postaci Bęcwalskiego przedstawiciele czarnej reakcji. To bardzo typowe dla elit artystycznych tych czasów, że ich przedstawiciele grali niejako na dwie strony. Mogli udawać światowców i opozycjonistów ale serce mieli po lewej stronie. A raczej dobrze wiedzieli na której półce stoją konfitury. Rafał Trzaskowski też to wie i też ma feblika do komunistycznych agentów. To on przecież obficie dotował Jolantę Gontarczyk vel Lange agentkę SB funkcjonującą pod pseudonimem Panna, podejrzewaną o otrucie księdza Blachnickiego.

Czy naprawdę chcemy takiego prezydenta?

===============================

mail:

Wszyscy rozpisują się o matce  Trzaskowskiego, że była agentką SB ( TW SB – Justyna)… i donosiła… itd..itd..

Ale  nikt nie podaje najważniejszej informacji,  że była żydówką i nazywała się z domu Teresa  ARENS

Więc jej syn, Trzaskowski ( nazwisko ojca ) jest też żydem i dlatego został otoczony taką “czułą opieką”  Sorosa

I jest „ prowadzony”  po stanowiskach.. typowa długofalowa polityka Gminy..

Zakazy i nakazy. W komunie – a w neo-komunie.

Zakazy i nakazy. W komunie – a w neo-komunie.

Izabela BRODACKA

Nasze życie codzienne zostało zdeterminowane przez zakazy i nakazy w najdrobniejszych nawet sprawach. Oto komunikaty, którymi straszy nas prasa. „Wiele polskich gmin wprowadziło zakaz używania wody do podlewania ogródków przydomowych, działkowych, tuneli foliowych, trawników, upraw rolnych oraz napełniania basenów ogrodowych z wodociągu gminnego”

O ile łatwo można zrezygnować z napełniania basenu jak można wyobrazić sobie uprawianie warzyw bez podlewania ogrodu? Ideolodzy Zielonego Ładu chcą jednak jak wiadomo zakazać wszelkich upraw w ogródkach przydomowych zapominając o tym, że właśnie ogródki przydomowe wyratowały kiedyś ludność Советского Союза od śmierci głodowej.

Straż Miejska puka do drzwi domów w całej Polsce i sprawdza czy mieszkańcy dopełnili obowiązku wpisania domu czy lokalu do CEEB, czyli do Centralnej Ewidencji Emisyjności Budynków. Jest to ogólnokrajowy rejestr, który ma na celu monitorowanie źródeł ciepła oraz paliw wykorzystywanych do ogrzewania budynków.

Podczas wizyty strażników miejskich konieczne jest pokazanie dokumentu, który poświadczy, że lokal został wpisany do CEEB. Właściciele nieruchomości muszą dopełnić formalności w odpowiednim terminie. Nowe budynki powinny znaleźć się w CEEB w ciągu 14 dni. Warto wspomnieć, że wpis jest darmowy”- informują ustawodawcy.

Wpis jest wprawdzie darmowy ale w związku z objęciem wszystkich domów koniecznością płacenia za emisję CO2 nie jest to dla nas sprawa obojętna.

Osoby, które nie zadbały o wymianę starych pieców i kominków muszą się liczyć z poważnymi karami finansowymi. Za naruszenie przepisów antysmogowych grozimandat w wysokości do 500 zł, a nawet grzywna w wysokości 5000 zł.Warto zwrócić uwagę, że nie jest to jednorazowa opłata, a kontrolujący, na przykład strażnicy miejscy, mogą ją nakładać z każdą wizytą”.

Daje to władzy możliwość nękania obywateli wielokrotnie nakładanymi grzywnami i mandatami.

Ideolodzy Zielonego Ładu chcą wymusić na obywatelach przejście na ogrzewanie prądem. Z właściwym sobie idiotyzmem zapominają, że prąd trzeba wyprodukować wykorzystując naturalne źródła energii. Prąd wytwarzany przez wiatraki i ogniwa fotowoltaiczne to kosztowna ideologiczna utopia. Nie jest poza tym realne żeby mieszkańcy małych mazurskich osad przy szalejącym tam bezrobociu mieli z czego płacić za ogrzewanie prądem i gotowanie na kuchenkach indukcyjnych. Będą nadal palili gałęziami i szyszkami, a jeżeli władze będą ich nękać mandatami zejdą z gotowaniem do podziemia jak za czasów komuny zeszli bimbrownicy. Będą gotować w leśnych ziemiankach gdyż inaczej będą głodować i marznąć.

Resort klimatu i środowiska w projektowanym rozporządzeniu przewiduje zakaz sprzedaży z przeznaczeniem do użycia w sektorze bytowo-komunalnym sortymentów węgla: kostka, węgiel orzech, węgiel groszek i węgiel miał.

Dopuszczone natomiast będą orzech i groszek przeznaczone dla klasowych urządzeń grzewczych. Przy czym te urządzenia będą musiały spełnić parametry jakościowe zgodne z normą PN-EN 303-5”.

Nie mam zamiaru tracić czasu na sprawdzanie tej normy. Jak wiadomo normy mające na celu nękanie obywateli zmieniają się w zawrotnym tempie. Niedawno namawiano mieszkańców miast i wsi do zamiany pieców węglowych na piece gazowe. Teraz piece gazowe są już zakazane. W modzie są pompy cieplne i ogrzewanie elektryczne.

Termomodernizacja budynków ma być obowiązkowa w ramach unijnej walki o zeroemisyjność i neutralność klimatyczną. Temu poświęcona jest dyrektywa Energy Performance of Buildings Directive, czyli EFPD. W Polsce nazywana jest <dyrektywą budynkową>.

W grudniu 2021 r. Komisja Europejska zaproponowała zmianę charakterystyki energetycznej budynków jako część pakietu <Fit for 55>. Ta ma zagwarantować co najmniej 55-procentową redukcję emisji gazów cieplarnianych w UE do 2030 r.”

Czasy komuny a raczej czasy realnego socjalizmu uważa się za czasy potwornego zniewolenia i terroru. Faktycznie za czasów stalinowskich panował krwawy terror, jednak później ten terror zelżał.

Wprawdzie nie wolno było negować przyjaźni polsko radzieckiej, ryzykowne było opowiadanie antyrządowych dowcipów, nie wolno było uczyć o Katyniu lecz wolno było gotować na takich kuchenkach na jakie było nas stać, wolno było palić drewnem, wolno było jeździć samochodami które się posiadało. Nikt nie zabraniał nauczycielom zadawać prac domowych, nikt nie sprawdzał pieców i kominków, nikt nie karał za pomylenie pojemników z segregowanymi śmieciami.

Łatwiej było – twierdzę – omijać komunistyczne rafy ideologiczne niż sprostać laksacji prawnej charakteryzującej współczesny totalitaryzm w jego pozornie łagodnej wersji. Porażająca jest liczba często wzajemnie sprzecznych przepisów i regulacji produkowanych przez obecne rządy. Ich zadaniem jest sparaliżowanie obywateli, uniemożliwienie im normalnego funkcjonowania, oddanie we władzę różnych służb.

Zwolennicy liberalizmu gospodarczego wchodzili do Unii Europejskiej w złudnym przeświadczeniu, że odtąd nikt nie będzie się wtrącał do ich życia, nie będzie narzucał sposobu wychowywania dzieci a przede wszystkim form prowadzenia działalności gospodarczej. Wkrótce mieli się przekonać, że UE określa specjalnymi przepisami nawet krzywiznę banana i że w UE ślimaki zaliczane są do ryb [a marchewka do owoców. Md] .

Naśmiewano się z tego łagodnie w nadziei finansowych zysków. Unia miała dawać na wszystko – na utrzymanie ginących gatunków, na uregulowanie rzek, na renowację zabytków i oświetlenia ulic.

Rzadko komu przychodziło do głowy zastanowić się czy nie jesteśmy w tym systemie płatnikiem netto to znaczy czy czasem nie więcej wpłacamy do wspólnej kasy niż z niej dostajemy i jakim zniewoleniem będziemy musieli zapłacić za ewentualne zyski. Zamiast wolności światopoglądowej i religijnej otrzymaliśmy najprymitywniejszą formę obyczajowego libertynizmu to znaczy nie tylko dopuszczenie lecz zadekretowanie i reklamowanie wszelkich możliwych zboczeń płciowych zwanych odtąd orientacjami. A przede wszystkim objecie restrykcyjnymi nakazami i zakazami wszelkich form codziennego życia.

Bardzo krótkie ławki i pizza wyborcza

Izabele Brodacka

W tekście pod tytułem: „ Wystrugani z banana” próbowałam opisać miałkość polskiej klasy politycznej. Skutkiem tego stanu rzeczy jest krótkość ław politycznych wszelkich partii. Aby nie być stronniczą zacznę od PiS. Na kandydata na burmistrza Konstancina w ostatnich wyborach samorządowych PiS zaproponowało Marka Skowrońskiego, który jako były burmistrz Konstancina odegrał niechlubną rolę w aferze Łąk Oborskich . Wprawdzie Skowroński licząc zapewne na krótką pamięć obywateli kraju i wybiórczą pamięć obywateli Konstancina podobno twierdzi, że to on uratował łąki od przejęcia przez grupę inwestorów popieranych przez ówczesne Ministerstwo Skarbu Państwa, jednak fakty są niepodważalne. Skowroński wybory przegrał co potwierdza, że ta kandydatura była nietrafiona.

PiS premierem uczynił swego czasu ( w 2005 roku) Kazimierza Marcinkiewicza bardziej zajętego relacjonowaniem swoich kolejnych sukcesów i klęsk miłosnych niż losami kraju. Jego imponująca kariera – od belfra do premiera – została zamieniona na brylowanie w różnych Pudelkach i innych równie opiniotwórczych mediach. Z męża stanu stał się postacią humorystyczną.

W szeregach PiS byli również Radek Sikorski, Michał Kamiński, i wielu innych, którzy zmieniając ugrupowania stali się zaciekłymi wrogami tej partii. Czy wśród wielu światłych ludzi, których w Polsce nie brakuje nie mogli znaleźć się lepsi kandydaci do sprawowania odpowiedzialnych funkcji w rządzie? A przede wszystkim bardziej lojalni i konsekwentni w swoich poglądach i wyborach. Słuchając pana Kamińskiego ziejącego ogniem jak smok wawelski przeciwko PiS trudno uwierzyć, że był on kiedyś zaufanym członkiem tej partii. Aż się prosi aby trawestując poetę powiedzieć: „o polityku! ty puchu marny! ty wietrzna istoto”

Według niesprawdzonych pogłosek PiS nie ma właściwie kandydata, który mógłby wygrać zbliżające się wybory prezydenckie. Jednym z proponowanych kandydatów tej partii jest podobno nie znany szerokiej publiczności Zbigniew Bogucki, były wojewoda zachodniopomorski. Do Sejmu z listy PiS Bogucki dostał się po raz pierwszy w ostatnich wyborach po dwóch porażkach poniesionych w ubiegłych latach. W ubiegłym roku przegrał również w pierwszej turze wybory na prezydenta Szczecina uzyskując około 27%. Nic nie ujmując panu Boguckiemu ( możliwe, że byłby doskonałym prezydentem kraju) trzeba mieć świadomość, że w wyborach prezydenckich największą rolę odgrywa PR, nawet kiepski. Wygrywają ludzie znani, wielokrotnie pokazywani w mediach. Jak ktoś złośliwie powiedział – główka kapusty na kiju od miotły wielokrotnie pokazywana w telewizji miałaby duże szanse na wygraną prezydenckich wyborów.

Podobno PiS wystawiając nieznanych kandydatów chce uniknąć rywalizacji we własnych szeregach. Nazywajmy rzeczy po imieniu – chce uniknąć przepychania się kandydatów na bardzo krótkiej partyjnej ławce. Przepychaliby się zapewne Mateusz Morawiecki, Beata Szydło, oraz bardziej rozpoznawalny od Boguckiego Tobiasz Bocheński. Mateusz Morawiecki był premierem i sygnatariuszem bardzo niepopularnych w społeczeństwie decyzji. Mam na myśli politykę covidową, aprobatę kamieni milowych, wprowadzenie zielonego ładu, czy zadekretowanie ukrainofilii. Nie pamiętam aby Morawiecki zdementował skandaliczne sformułowanie rzecznika MSZ Łukasza Jasiny – „ wszyscy jesteśmy sługami narodu ukraińskiego”.

Nie czuję się sługą żadnego narodu (jak zapewne większość społeczeństwa polskiego) i nie życzę sobie aby ktoś w moim imieniu składał takie deklaracje. Beata Szydło nie uczestniczyła w tych wszystkich nietrafnych posunięciach, nie opatrzyła się, nie zużyła jako członek rządu. Jest jednak zapewne zbyt mało przebojowa. W niczym nie przypomina znanych w polityce kobiet. Dla mnie to wielka zaleta ale nie wiem czy podobnie odbiera to opinia publiczna.

Jaki jest Tusk i jego ferajna chyba już każdy widzi.

A jeżeli jeszcze nie widzi to wkrótce zobaczy. Przepychanki tych wszystkich hunwejbinów na politycznej ławie są jedyną nadzieją, że ich ławka się wreszcie załamie. Aby skomentować ewentualną rywalizację Tuska z Trzaskowskim powiem za Stalinem. Obaj gorsi a właściwie najgorsi. Przypomnę – Stalin zapytany czy gorsze jest prawicowe czy lewicowe odchylenie w partii odpowiedział krótko i rzeczowo: „ oba gorsze”. W odniesieniu do obu panów T nawet cytowanie Stalina nie wydaje mi się niestosowne.

Na siłę do tej ławki chcą się przysiadać Kołodziejczak , którego rolnicy podczas dożynek po prostu wygwizdali, Kosiniak Kamysz który uważa, że każda koalicja musi zawierać PSL, a więc on jest zakładnikiem i zwornikiem koalicji i Hołownia usiłujący zdobyć popularność zamieniając Sejm w prywatny kabaret. Wszyscy jak jeden mąż najgorsi.

Poza tym mam nadzieję, że obywatele naszego kraju wreszcie zauważą, że to wszystko co naobiecywał im Tusk w kampanii wyborczej to tylko pizza wyborcza. Dotychczas używaliśmy terminu kiełbasa wyborcza na określenie obietnic przedwyborczych, których obiecujący nie mają zamiaru spełniać. Ten związek frazeologiczny powstał za czasów realnego socjalizmu gdy przed wyborami rzucano do sklepów kiełbasę zwyczajną aby dobrze nastawić wyborców do głosowania na jedyną przecież listę PZPR. Obecnie bardziej trafne byłoby używanie terminu „ pizza wyborcza” odkąd dopuszczono, że właściciele wrocławskiej Pizzerii Mania Smaku dostarczyli około 300 pizz do lokalu wyborczego we wrocławskiej dzielnicy Jagodno. Lokal wyborczy w Jagodnie był najdłużej otwartym punktem wyborczym – ostatni wyborca opuścił lokal o 2:45 nad ranem.

Nie wiem czy ktoś raczył zauważyć, że to wydarzenie, o którym entuzjastycznie rozpisywała się cała prasa i trąbił T ( tak proponuję go nazywać) było podstawą do unieważnienia wyborów. Lokal wyborczy powinien być zamknięty dokładnie o określonej w ordynacji godzinie i w lokalu nie wolno przeprowadzać żadnych akcji propagandowych i reklamowych.

To nie jedyne i nie najważniejsze bezprawne działanie rządzącej koalicji.

I nawet pizza wyborcza nie pomoże gdy ława polityczna jest tak żałośnie krótka.

Gwałcenie języka

Gwałcenie języka

Izabela BRODACKA

Jak twierdził Orwell wszelka przemoc zaczyna się od zgwałcenia języka, od zmiany sensu słów. Jednym ze znanych sposobów zmiany znaczenia słowa było na przykład dodanie do niego przymiotnika socjalistyczny. I tak demokracja socjalistyczna była, jak pamiętamy, zaprzeczeniem jakkolwiek rozumianej demokracji, a sprawiedliwość socjalistyczna oznaczała morderstwa sądowe.

Język żyje, rozwija się, znaczenie słów się zmienia. Ważne jest żeby te zmiany zachodziły spontanicznie. Formy uważne za nieprawidłowe po pewnym czasie językoznawcy dopuszczają do łask jako formy oboczne. Reformy ortografii są też powszechną praktyką i wypada się z nimi pogodzić. Tak naprawdę to mało istotne czy piszemy jakiś wyraz z dużej czy z małej litery.

Zło zaczyna się moim zdaniem wtedy gdy dekretuje się zmiany językowe z przyczyn politycznych. Przykładem tego jest narzucanie określenia „ w Ukrainie” zamiast przyjętego od wieków w języku polskim „ na Ukrainie”. Określenie „ na Ukrainie” rzekomo obraża Ukraińców, narusza ich dumę narodową sugerując że Ukraina jest jakimś obszarem podległym. Nasi rządzący zadekretowali przecież ukrainofilię, jesteśmy podobno sługami narodu ukraińskiego i w świetle tego to historycznie uzasadnione określenie wydaje się niestosowne.

Tymczasem – twierdzę – nie jesteśmy zobowiązani do zaspakajania mocarstwowych ambicji obcych nacji. Jeżeli sąsiad w kamienicy każe się nazywać „jego wysokość pan Kowalski” nie koniecznie musimy się temu podporządkować. Kraj ościenny nie ma prawa wtrącać się w obyczaje językowe sąsiedniego kraju nawet jeżeli pewne sformułowania jego obywatelom nie odpowiadają.

Jak pamiętamy Alfred  Jarry powiedział podczas premiery sztuki Ubu Król: „Rzecz dzieje się w Polsce, czyli nigdzie”.  Czy żądaliśmy aby zrezygnował z tego dość kiepskiego przecież dowcipu?

Dobrym przykładem ingerencji polityki w język jest przyjęcie przez Sejm RP ustawy o „języku śląskim”. Język śląski ma być drugim po gwarze kaszubskiej językiem regionalnym w Polsce. Umożliwi to używanie oraz pisownię imion i nazwisk w języku śląskim w aktach stanu cywilnego i dokumentach tożsamości (np. dowodach osobistych). W gminach, gdzie co najmniej 20 proc. mieszkańców zadeklarowało w ostatnim spisie powszechnym (rok 2021), że posługuje się językiem śląskim w kontaktach domowych, będzie można go używać jako języka pomocniczego w urzędach, a pracownicy, którzy poświadczą jego znajomość, otrzymają dodatek do pensji.

Pojawi się możliwość nauki tego języka lub w tym języku w szkołach.Zostanie on wprowadzony na maturze w formie ustnej oraz pisemnej. Absolwenci szkół lub oddziałów z nauczaniem języka regionalnego nie będą mogli go jednak wybrać zamiast języka obcego nowożytnego (np. angielskiego lub niemieckiego) jako przedmiotu obowiązkowego.

Język śląski traktowany był dotąd jako pełna uroku gwara. Wiele terminów wywodzących się wprost z tej gwary weszło do języka potocznego. Na przykład u mnie w domu mówi się na makaron – nudle.

Taki sposób przenikania się gwar i języków to proces nie tylko naturalny lecz sprzyjający integracji i wzajemnemu zrozumieniu, którymi to hasłami wycierają sobie stale usta publicyści i politycy. Tymczasem dekretowanie języka śląskiego jako języka regionalnego, a nawet urzędowego bynajmniej nie sprzyja integracji. Długoletnia walka o odrębny język śląski związana była zawsze z separatystycznymi tendencjami tego regionu kraju. Te tendencje na pozór wydają się całkowicie sprzeczne z integracją europejską. Ale to tylko pozory.

Od samego początku wcielania w życie założeń UE postulowana była Europa regionów. W zamyśle miało to obniżać znaczenie państw narodowych przez podsycanie regionalnych antagonizmów i sprzyjać połączeniu tych państw w jeden większy, zarządzany centralnie, organizm. Jak widać dalekosiężne polityczne plany są jak zawsze realizowane czy inicjowane przez manipulacje językiem. Nie wdając się w polityczne dywagacje chciałabym przypomnieć, że Związek Radziecki zawalił się pod ciężarem centralnego zarządzania. Był to proces długi i bolesny. Ten sam los, to znaczy długi i bolesny rozwód, czeka nieuchronnie państwa Unii Europejskiej.

Przy okazji – apeluję aby nie używać tak zwanych feminatywów nawet żartobliwie, co stało się obyczajem w prześmiewczych programach niezależnych stacji takich jak „wPolsce”. Wielokrotnie powtarzane staną się normą językową i będą zaśmiecać nie tylko naszą mowę lecz co gorsza nasze myślenie. Zauważmy, że feminatywy były już dawno przyjęte w polskim języku lecz wyłącznie w odniesieniu do niektórych zawodów. Bez wahania użyjemy formy „kontrolerka” czy „traktorzystka”. Nie będziemy natomiast używać „ślusarka” bo jest to mylące. „Ślusarka” może oznaczać zespół pewnych czynności, a nie koniecznie osobę płci żeńskiej uprawiającą ślusarstwo.

Od dawna przyjęło się używać terminu „lekarka” w odniesieniu do kobiety lekarza czy „profesorka” w odniesieniu do nauczyciela akademickiego. Zauważmy jednak, że powiemy: „ pani X jest profesorem matematyki” a nie „ profesorką matematyki”. To drugie sformułowanie jest śmieszne i naruszające powagę funkcji. Podobnie dość śmieszne są terminy takie jak psycholożka czy socjolożka i skrajnie śmieszne takie jak „ministra”. Forsowanie używania feminatywów ma za cel ostateczne równouprawnienie kobiet i mężczyzn. Podobny cel miało kiedyś sadzanie kobiet na traktorach rujnujące ich zdrowie i nie uwzględniające oczywistych różnic płciowych. Cóż kiedy socjolog, pani profesor Magdalena Środa – jak oświadczyła publicznie – nie widzi żadnych różnic pomiędzy płciami.

Wiele lat temu o drugiej w nocy, w sali zbiorowej schroniska Murowaniec na Hali Gąsienicowej usłyszeliśmy dramatyczne pytanie: „ to jak się właściwie mówi karimat czy karimata?” Miałam właśnie zamiar obrugać młodego człowieka za obudzenie całej sali gdy z innego kąta usłyszałam: „ karimata to żeńska forma od karimat. To tak jak pająk i pajęczyna” . Słuchacze ryknęli śmiechem i chłopakowi się upiekło. Tę prawdziwą anegdotę przytaczam dla refleksji nad prawami języka.

Etyka Kalego. „Drogowskaz nie biegnie w kierunku, który wskazuje”.

Izabela BRODACKA

Od 2011 roku lotnisko we Frankfurcie przestrzega zakazu nocnych operacji lotniczych.Wyjątkiem są misje ratunkowe oraz loty w “interesie publicznym”, na przykład loty rządowe. Zezwolenia na takie loty wydaje nadzór lotniczy podlegający Ministerstwu Transportu i Gospodarki Hesji.

Jak donosi dziennik “Die Welt” pomimo tego zakazu 23 czerwca 2024 roku, po meczu Niemiec ze Szwajcarią, Olaf Scholz i Annalena Baerbock opuścili Frankfurt lotami startującymi o 23:39 i 23:54 Ministerstwo uzasadniło zgodę na te loty koniecznością udziału Baerbock w porannym spotkaniu ministrów spraw zagranicznych UE w Luksemburgu.

Jak wiadomo to właśnie Zieloni są w Hesji gorącymi orędownikami zakazu nocnych lotów.Stefan Naas z FDP (Freie Demokratische Partei ) skrytykował działania Zielonych i Baerbock określając je jako hipokryzję.

Wprawdzie jak pisze John le Carré w książce „ Subtelna prawda”- „Hipokryzja to hołd składany cnocie przez występek, drogi chłopcze. Obawiam się, że to najlepsze, na co nas stać w tym niedoskonałym świecie”, jednak hipokryzja ma w społeczeństwie nadal nie najlepsze notowania. Hipokryzja jest na ogół utożsamiana z podwójnymi standardami , z tym co potocznie nazywamy „etyką Kalego”. Ofiarom kolejnych reform edukacji pozwolę sobie przypomnieć o co chodzi. Bohater powieści Henryka Sienkiewicza „ W pustyni i puszczy” Murzynek Kali twierdził: „Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy to jest zły uczynek. Dobry, to jak Kali zabrać komuś krowy”. ( wbrew idiotycznej politycznej poprawności – Murzynek a nie Afroamerykanin bo żył w Afryce i nie miał nic wspólnego z Ameryką)

Z etyką Kalego mieliśmy do czynienia przez długie lata komunistycznej niewoli. Komuniści zabierający w imię sprawiedliwości społecznej dwory i pałace ziemiaństwu i arystokracji nie widzieli nic złego w balowaniu w tych zrabowanych dworach i pałacach nazywanych dla niepoznaki „ domami pracy twórczej”. Przyznając obywatelowi prawo do 5 metrów kwadratowych powierzchni mieszkania ( w uzasadnionych przypadkach do 10 metrów ) nie widzieli nic zdrożnego w zajmowaniu mieszkań o powierzchni nawet kilkuset metrów kwadratowych, zrabowanych prawowitym właścicielom.

Podwójne standardy czyli etyka Kalego zostały gładko przeniesione w czasy niepodległości, czy rzekomej niepodległości, po solidarnościowej rewolcie i transformacji ustrojowej. Ukuto wówczas zręczne hasło: „ drogowskaz nie biegnie w kierunku, który wskazuje”. Równie nośne jak ironiczne hasło powstałe jeszcze w czasach komuny: „ naród pije koniak ustami swoich przedstawicieli”. Albo jeszcze starsze przysłowie: „ co wolno wojewodzie to nie tobie narodzie”. Albo: „ wszystkie zwierzęta są sobie równe ale niektóre są równiejsze od innych”.

Wszystkie te ludowe mądrości oraz słynne zdanie z „ Folwarku Zwierzęcego” Orwella oznaczają jedno. Demokracja jest tylko listkiem figowym dla dyktatury równiejszych, a głoszone hasła w oczywisty sposób tych równiejszych nie obowiązują. Kiedyś przywileje były po stronie arystokracji rodowej, arystokracji krwi. Oni nie musieli być hipokrytami, nie musieli udawać równych. Z definicji byli lepsi.

Demokracja, przyjęcie równości wszystkich stanów i, wszystkich ludzi, wprowadziła hipokryzję. Władza opiera się na różnych hasłach, w które nie wierzą przede wszystkim sami ich twórcy. Twórców Zielonego Ładu ten postulowany Zielony Ład obchodzi dokładnie tyle co równość społeczna obchodziła komunistów. Dlatego latają samolotami jak szaleni na różne spotkania i konferencje, podczas których omawiają konieczność ograniczania albo wręcz zakazania lotów samolotami.

Jest to etyka Kalego w stanie czystym. Jest jednak w tej hipokryzji jakieś racjonalne jądro. Wszyscy nie mogą jeść kawioru chochlami, bo jest go po prostu zbyt mało. Dlatego sowieccy komisarze ludowi jedli go śmiało w imieniu reszty obywateli. Wszyscy nie mogą mieszkać w pałacach. Dlatego pałace zajmował lud pracujący miast i wsi poprzez swoich przedstawicieli. A że ten sztandarowy lud pracujący miast i wsi czekał w kolejce po kilkadziesiąt czasem lat na swoje kilkanaście metrów kwadratowych powierzchni mieszkalnej to trudno. „Z pustego i Salamon nie naleje” – jak mawiał mędrzec ludowy Gomółka. ( Tak właśnie mówił, Salamon, nie Salomon proszę nie poprawiać. )

Szczególnym aspektem hipokryzji czyli etyki Kalego jest fałszywa świętoszkowatość.

Perfekcyjnie ukazuje i wyśmiewa to zjawisko Molière w znanej komedii „Świętoszek” ( Le Tartuffe ou l’Imposteur). Jego bohater udaje pobożnego  aby przekonać do swojej osoby Orgona i pozbawić go majątku. Tak naprawdę jest bezwzględnym, zakłamanym, dwulicowym oszustem. Polecam tę lekturę osobom młodym, które w swojej świętej ( sic!) naiwności dają się oszukiwać współczesnym świętoszkom politycznym i które dałyby się zapewne również nabrać złodziejowi krzyczącemu w autobusie„ łapaj złodzieja” dla odwrócenia uwagi od swojej przestępczej działalności.

Dokładnie tak postępują współcześni fałszywi moraliści. Mając na koncie liczne afery finansowe, choćby aferę Amber Gold, w której ogromne straty poniosło wielu naiwnych obywateli, ośmielają się grać świętoszków i pod wymyślonymi zarzutami prześladować osoby, których jedyną w oczach koalicji 13 grudnia prawdziwą skazą było działanie w strukturach PiS.

Liczą przy tym na kiepską pamięć społeczeństwa. Na skłonność ludzi do uproszczonego rozumowania. – „On ukradł rower albo jemu ukradli rower- wszystko jedno, był zamieszany w kradzież”. Klasycznym przykładem hipokryzji oraz stosowania strategii zwanej „łapaj złodzieja” jest sprawa utworzenia komisji badającej wpływy rosyjskie w Polsce przez osoby działające swego czasu na rzecz resetu stosunków z Rosją „ taką jaka ona jest”. Tak przecież mówił Tusk i nie jest w stanie temu zaprzeczyć.

Dobrym papierkiem lakmusowym dla wykrywania hipokryzji jest też stosunek polityków do religii katolickiej. Gdy było potrzebne poparcie Kościoła Michnik ochrzcił swego syna, a Tusk wziął nawet ślub kościelny. Teraz traktują Kościół katolicki jako podstawowe zagrożenie demokracji w Polsce.

Socjalizm w akcji. Kryminogenne ustawy.

Socjalizm w akcji

Izabela BRODACKA

Stefan Kisielewski mawiał, że socjalizm z najwyższym trudem usiłuje rozwiązać problemy, które sam stwarza.

Sejm w zeszłym tygodniu szczęśliwie odrzucił w pierwszym czytaniu poselski projekt tzw. ustawy anty-flipperskiej, który miał wprowadzić zmiany w podatku od zakupu i sprzedaży mieszkań. Za przyjęciem tej ustawy była lewica (to jej posłowie byli autorami projektu) i prawie całe PiS. Zmiany miały na celu utrudnienie szybkiego obrotu nieruchomościami i przeciwdziałanie flippingowi traktowanemu jako spekulacja mieszkaniami.

Lewica ma naturalną skłonność do uważania za spekulację każdej działalności podejmowanej w celu uzyskania korzyści materialnej. W szczególności za spekulację uważa się kupowanie czegoś tanio po to żeby to sprzedać drogo.

Flipping polega właśnie na kupowaniu możliwie najtaniej mieszkań i sprzedawaniu ich możliwie najdrożej. Oczywiście za powodzeniem takiego interesu kryje się prawie zawsze czyjaś krzywda. Osoba sprzedając tanio obraz, którego wartości nie zna, czuje się poszkodowana przez nabywcę. Ma prawo uważać takiego nabywcę za oszusta, ale to tylko kategorie moralne, a nie prawne. Jak to mówią – za głupotę się płaci.

Zauważmy jednak, że aby takie interesy były w ogóle możliwe muszą zaistnieć jakieś warunki wstępne, musi istnieć jakiś błąd w systemie prawnym. Obrazów i antyków pozbywali się po wojnie spauperyzowani czy wręcz obrabowani przedstawiciele ziemiańskich i arystokratycznych rodzin albo ich potomkowie. Prześladowani jako czarna reakcja, nie mając dostępu do swoich dworów czy nawet mieszkań nie mieli możliwości skorzystania z profesjonalnej wyceny uratowanych obrazów czy przedmiotów. Szczególnie, że zatrzymanie tych przedmiotów przez prawowitego właściciela było traktowane jako przestępstwo. Wszystkie dzieła sztuki, dwory i pałace należały przecież do ludu pracującego miast i wsi, który z tych dóbr korzystał poprzez swoich przedstawicieli, na przykład przez autorów socrealistycznych gniotów, bawiących się w arystokrację w tak zwanych „domach pracy twórczej” urządzanych w tych dworach i pałacach.

Flipping czyli tanie kupowanie mieszkań nie byłby możliwy gdyby nie fakt, że w państwie polskim nie są chronione prawa własności. Najemca mieszkania, który nie tylko nie płaci właścicielowi umówionej sumy, lecz zadłuża mieszkanie nie regulując czynszu, a nawet je dewastuje, jest nie do usunięcia, nawet gdy minął termin umowy najmu. Jego eksmisję można załatwić tylko drogą sądową, sprawy o eksmisję ciągną się latami, nieuczciwy lokator zasłania się bezrobociem, niepełnosprawnością czy chorobą, a prawowity właściciel jest w sytuacji bez wyjścia. Jeżeli nie chce stracić mieszkania przez licytację komorniczą musi płacić za dzikiego lokatora czynsz, światło i gaz.

Takie mieszkania kupują dużo poniżej ceny rynkowej flipperzy, a mają oni na ogół całkowicie pozaprawne sposoby pozbywania się dzikich lokatorów. Zupełnie marginalne jest w biznesie flipperskim czerpanie zysków z taniego zakupu mieszkań zrujnowanych, których właściciele nie mają czasu ani ochoty zajmować się ich remontowaniem i korzystnym sprzedawaniem. Złe funkcjonowanie prawa jest więc podstawą dobrych interesów flipperów. Jest poza tym kryminogenne. Zmusza zdesperowanych właścicieli do podejmowania pozaprawnych metod pozbywania się dzikich lokatorów albo krzywdzącego ich taniego sprzedania tych mieszkań w pełnej świadomości, że pozaprawnymi metodami posłuży się flipper.

„ Spekulację” mieszkaniami można ukrócić wyłącznie poprzez honorowanie praw właścicieli. Po upłynięciu terminu umowy najmu albo w przypadku dewastowania mieszkania przez najemcę powinien być on usuwany przez komornika bez sprawy sądowej.

Skandalem jest przy tym, że nawet zwykłego włamywacza do mieszkania prawo chroni przed natychmiastowym wyrzuceniem. Przysługuje mu tak zwana ochrona posesoryjna. Jeżeli jest wyjątkowo bezczelny to przy próbie siłowego wyrzucenia oskarża przed wezwaną policją właściciela mieszkania o naruszenie tak zwanego „miru domowego”.

Honorowanie prawa własności uruchomiłoby poza tym całkowicie zablokowany rynek wynajmu mieszkań, ceny wynajmu przy zwiększonej podaży spadłyby i byłoby to korzystne dla osób niezamożnych, których nie stać na zakup mieszkania, a także dla studentów. Zwiększenie podatków dla ludzi zajmujących się obrotem mieszkaniami mogłoby oczywiście popsuć im interesy lecz nie załatwi żadnych problemów społecznych w tym mieszkaniowych.

Podobnie zakaz handlu walutami za czasów komuny nie rozwiązywał problemów ekonomicznych kraju ani problemów dewizowych. Było to typowe leczenie dżumy cholerą.

Podobnych inicjatyw jest obecnie sporo. Świadczy to o tym jak głęboko zakorzenione jest socjalistyczne podejście do rzeczywistości. Zarówno w naszym kraju jak i na poziomie europejskim. Otóż 9 kwietnia Parlament Europejski zaakceptował pakiet migracyjny, który określa zasady postępowania z osobami próbującymi wjechać do UE bez zezwolenia.

Nowe przepisy mają uregulować problemy migracyjne w krajach Unii Europejskiej. Przewidują one rozlokowanie w tych krajach co najmniej 30 tysięcy osób rocznie. Konsekwencje nielegalnej migracji mają ponosić wszystkie kraje członkowskie. Ma temu służyć mechanizm obowiązkowej solidarności. Państwa unijne, które chcą uniknąć przyjmowania migrantów będą mogły zapłacić 20 tysięcy euro za każdą nieprzyjętą osobę.

Musimy sobie uświadomić jak dalece kryminogenny jest pakt migracyjny. Dla kryminalistów zajmujących się przemycaniem ludzi do Europy jest to sygnał, że mogą praktycznie bezkarnie intensyfikować swoje działania.

Twórcy i sygnatariusze paktu migracyjnego będą odpowiadać moralnie za śmierć ludzi tonących przy przeprawie przez Morze Śródziemne, za destabilizację życia w krajach przyjmujących nielegalnych imigrantów oraz za związane z tym napięcia społeczne. Będą również odpowiedzialni za eskalację przestępczych działań związanych z przemytem ludzi i handlem ludźmi, który jest z tym procederem związany. Niektórzy imigranci nigdy nie mają szansy ujrzeć “nowej ojczyzny”.

Wystrugani ze zgniłego banana.

Wystrugani ze zgniłego banana.

Izabela BRODACKA

Od dawna panuje przeświadczenie, że do polityki dobierani są ludzie na zasadzie selekcji negatywnej. Jest to zjawisko przede wszystkim z pogranicza socjologii, psychologii oraz ekonomii. Podobnie było z zawodem nauczyciela za czasów PRL. Do zawodu nauczyciela wchodziło się – jak twierdzono – poprzez selekcję negatywną gdyż pensje nauczycieli były tak niskie, a praca tak wyczerpująca, że kto mógł uciekał od tego zajęcia. Poza tym na wydziałach przyrodniczych obok specjalności teoretycznej i doświadczalnej istniała sekcja ogólna, którą wybierali z konieczności najsłabsi studenci. Przy pewnych staraniach mogli oni stać się w przyszłości dobrymi nauczycielami choć – zgodnie z przeświadczeniem ogółu – bez cienia talentu czyli tej iskry bożej, dzięki której nadawaliby się do uprawiania nauki.

Zawód naukowca cieszył się wówczas dużym społecznym poważaniem i dawał szanse na wyrwanie się z szarego socjalistycznego świata, wyjazdów a nawet przeniesienia się na upragniony Zachód. Zawód nauczyciela był na dole listy społecznego prestiżu choć dla wielu nauczycieli z powołania było to zapewne krzywdzące. Podobnie było w szkołach muzycznych i konserwatoriach. Osoby bez prawdziwego talentu muzycznego, które tam przypadkiem trafiły z konieczności uczyły potem w szkołach i ogniskach muzycznych.

Zawód polityka nie cieszy się obecnie społecznym prestiżem pomimo związanych z nim przywilejów. Jak mawiał Bismarck „ludzie nie powinni wiedzieć jak się robi kiełbasę i jak się uprawia politykę”.

I faktycznie jeżeli młody człowiek mówi, że chciałby zostać zawodowym politykiem odbierane jest to podobnie jak deklaracja, że chciałby pracować w rzeźni. Polityka traktowana jest jako brudna i niemoralna gra, w której udziału przyzwoity człowiek powinien unikać.

Osobnym problemem jest celowy dobór kadr do polityki. Polityk, który okrzepł w swoim zawodzie otacza się na ogół ludźmi wiernymi ale miernymi. Nie będzie przecież ryzykował, że ktoś okaże się od niego lepszy i zdystansuje go w hierarchii partyjnej.

Podobne zjawisko może występować również w innych dziedzinach ludzkiej działalności. W nauce – gdy znany i uznany naukowiec eliminuje kandydatów na asystenta potencjalnie od niego lepszych, w medycynie – gdy to samo robi ordynator, czy w wydawnictwie albo w teatrze.

Wprowadzenie systemu grantów niewiele w polskiej nauce zmieniło na lepsze, a nawet sytuację nauki paradoksalnie pogorszyło. Przyznawanie grantów nie ma wbrew pozorom nic wspólnego z realną oceną osiągnięć danego naukowca, jest to gra oparta na wymianie wzajemnych usług, najważniejszym celem placówki naukowej jest utrzymanie się na powierzchni w sensie ekonomicznym, a deklarowanie woli poszukiwania prawdy w czasach ponowoczesnych stało się wręcz humorystyczne.

Trudno sobie jednak wyobrazić, że do instytutów naukowych i innych placówek badawczych celowo przyjmowałoby się ludzi najgłupszych, najbardziej niemoralnych i sprzedajnych. Sprzedajność naukowców realizuje się poprzez ich podporządkowanie obowiązującym ideologicznym paradygmatom – wbrew ich prywatnym poglądom i co gorsza wbrew faktom. Żaden czynny naukowiec nie odważy się obecnie negować paradygmatu globalnego ocieplenia, co najwyżej będzie się wykręcał od jednoznacznych wypowiedzi.

Podobnie żaden lekarz, który nie chce narazić się na wykluczenie z zawodu, nie wypowiada się publicznie na temat ryzyka związanego ze szczepionkami przeciwko Covid-19. W najlepszym przypadku prywatnie odradza je pacjentom.

Tymczasem nasza klasa polityczna robi wrażenie celowo rekrutowanej przy użyciu selekcji negatywnej to znaczy celowego wyboru najgłupszych, najbardziej niemoralnych i sprzedajnych. Warto spróbować to wytłumaczyć bez użycia teorii spiskowych. Wprawdzie posłów na Sejm czy europosłów wybierają jak wiadomo obywatele, wybierają ich jednak spośród ludzi już wybranych, w ramach preselekcji, jaką jest tworzenie partyjnych list.

Człowiek, który ma dobry zawód, albo prawdziwą życiową pasję nigdy nie zgodzi się tracić czasu na noszenie teczki za partyjnym liderem niezależnie od tego jaką partię ten lider reprezentuje i jakie poglądy aktualnie głosi. Zawód polityka wybierają więc najczęściej ludzie mierni, który widzą w nim jedyną szansę na urządzenie się w życiu. Brak jest również związanych z polityką wielkich osobowości – ludzi, którzy mają własną wizję rozwoju kraju. Ci których przedstawia się jako wielkie osobowości czy postacie historyczne zostali najczęściej wykreowani, czyli jak mówi Stanisław Michalkiewicz wystrugani z banana. Dodam, że ze zgniłego banana.

Kreuje się ich lansuje, napompowuje ich żałosne ego tylko po to aby zdobyli pozycję społeczną i mogli służyć czyimś interesom grupowym. Pół biedy jeżeli jest to tylko interes jakiejś frakcji politycznej czy nawet przestępczej grupy interesu. O wiele gorzej gdy za judaszowe srebrniki politycy służą wrogom naszego kraju czy strukturom wobec kraju nadrzędnym, w których nasz kraj jest obszarem do zagospodarowania a jego obywatele jeszcze mniej liczącymi się pionkami, florą i fauną tego obszaru. Dziwne natomiast jest, że obywatele, którzy przeżyli czasy realnego socjalizmu i umieli sobie poradzić z jego orwellowskim językiem, dają się obecnie nabierać na tak prymitywne zabiegi socjotechniczne.

Nie do pojęcia dla mnie jest w jaki sposób Wałęsa, prymitywny cwaniak, postać wręcz humorystyczna, mógł zostać wykreowany na opatrznościowego męża stanu. Tym bardziej nie do pojęcia jest dlaczego ujawnienie, że był on zwykłym tanim donosicielem nie zmieniło w oczach wielu oceny jego postaci.

Nie do pojęcia jest również jak można poważnie traktować kłamliwego Pinokia skompromitowanego wieloma aferami, choćby dementi rządu Kataru w sprawie rzekomego zakupu stoczni, aferą hazardową, czy aferą Amber Gold. 35 lat prania mózgów w rzekomo wolnej Polsce bardziej zaszkodziło jak widać stanowi społecznej świadomości niż 70 lat komunistycznej propagandy za czasów realnego socjalizmu.

Można powiedzieć, że straciliśmy jako zbiorowość instynkt samozachowawczy.

Solidarność a ruch hipisowski

Solidarność a ruch hipisowski

Izabela BRODACKA

Co ma wspólnego ideologia hipisów z ideologią solidarnościową? To, że zarówno Solidarność jak i ruch hipisowski – twierdzę – zostały zainstalowane w Polsce przez służby.

Nie ma się o co obrażać, powszechnie wiadomo, że kraje satelickie sowieckiej Rosji upadały pod ciężarem głupoty własnego systemu, a klasa rządząca chciała pierestrojki przeprowadzanej w taki sposób, żeby nie tylko nic nie stracić lecz zachować wpływy oraz zyskać pieniądze i przejąć – jak to nazywał Marks – środki produkcji.

Charakterystyczne jest, że zarówno w Solidarności jak i w ruchu hipisowskim spotkały się odgórne tajne inicjatywy z autentycznym dążeniem społeczeństwa. Inaczej nie udałoby się zgromadzić w Solidarności 10 milionów członków, w tym wielu uciekinierów z PZPR. Nawet zatwardziali partyjnicy też chcieli zmiany sytemu, chcieli zostać kapitalistami, chcieli zastąpić swoje zależne od łaski akurat rządzącego kacyka przywileje – autentycznym bogactwem i przywilejami dziedzicznymi.

Dużo wcześniej – młodzi ludzie mieli dosyć peerelowskiej biedy i szarzyzny, chcieli kolorowo się ubierać i kolorowo żyć, chcieli popróbować narkotyków o których wyśpiewywali songi ich idole na przemycanych albo kupowanych w Peweksie płytach. Bliskie ich sercu były ideały wolnej miłości, a szczególnie im się podobała propozycja uprawiania miłości zamiast prowadzenia wojen.

Dla komunistycznej władzy natomiast dobry był i pożądany każdy sposób rozbrojenia młodzieży i odciągnięcia jej od polityki. Oddolna inicjatywa młodzieży spotkała się więc z perfidnym, dalekosiężnym planem komunistycznych służb. Dowodów na to, że komunistyczne służby wbrew pozorom sprzyjały rozwojowi ruchu hipisów w Polsce, oraz że niektóre komuny były pod opieką komunistycznych władz jest wiele. Jedną z takich ewidentnie tolerowanych a może nawet koncesjonowanych i „ prowadzonych” przez władze komun była organizacja niejakiego Proroka.

Prorok uważany za pierwszego i najwybitniejszego z polskich założycieli ruchu hipisów to pochodzący z podkrakowskiej wsi Józef Pyrz, malarz i rzeźbiarz po roku w zakopiańskiej szkole Kenara, oraz student filozofii na ATK. Rozpoczął on swoją misję latem 1967 r. w Mielnie, natomiast Idee hipisowskie wcielał w życie w komunie zorganizowanej w willi przy ul. Cyganeczki w Warszawie. Ta komuna była pewnego rodzaju wzorcem. Zasadą był brak zasad. Mieszkańcy komuny i ich goście sypiali na dwóch ogromnych własnoręcznie uszytych materacach. Niektórzy jej mieszkańcy pracowali ale zarobki szły do wspólnej kasy. Do szafy w korytarzu każdy wrzucał ubranie, w którym przyszedł z miasta, i wyjmował to, co mu się podobało. Według podobnych zasad funkcjonowały inne komuny czy pseudo komuny w Polsce.

Podobny styl prezentowała na przykład wspólnota tworząca teatr funkcjonujący przy Zakładach Azotowych w Puławach . Oni jednak, choć mieli podobno jak komuna Pyrza wspólne ubrania i pieniądze, skupieni byli na swojej artystycznej misji, a nie na realizacji narkotycznych, kolorowych snów.

Wracając do Proroka. Tylko ktoś bardzo naiwny mógłby uwierzyć, że bez parasola ochronnego ze strony służb można było przetrzymywać 60 osób w jakimś mieszkaniu czy willi. W PRL wystarczyło żeby w naszym mieszkaniu pojawił się kuzyn z innego miasta aby natychmiast odwiedził nas dzielnicowy. Po przyjeździe na wczasy na wieś, aby nie narazić się na kolegium, wszyscy pędzili zameldować się u sołtysa.

Jeszcze mniej prawdopodobna jest powielana w licznych hagiograficznych opisach wersja udziału komuny Proroka w inwazji wojsk sprzymierzonych na Czechosłowację. Jak pisze w swoim naiwnym tekście Grzegorz Łyś: <<Oprócz dywizji pancernych i zmechanizowanych LWP u schyłku lata pamiętnego roku 1968 ciągnęły na południe, ku granicy z Czechosłowacją, także gromady młodych ludzi w koszulach w psychodeliczne kwiaty. Przywódca polskich hipisów „Prorok” i jego najbliżsi uczniowie zabrali się na zlot w Dusznikach-Zdroju wojskową ciężarówką. Zrządzeniem losu zlot miał się rozpocząć w dniu, w którym wojska Układu Warszawskiego wkroczyły do Czechosłowacji, by zdławić praską wiosnę. Od rana nad Dusznikami huczały ciężkie wojskowe transportowce, a na przygranicznych drogach dudniły czołgi. I oto, w tej właśnie chwili, wśród spanikowanych kuracjuszy pojawił się w parku zdrojowym Prorok– w białej narzutce na głowie i z naręczem kwiatów w ręku – by głosić wszem i wobec: „make love, not war.”>>

Zrządzeniem losu zabrali się wojskową ciężarówką” – naiwność tej relacji przekracza granice idiotyzmu. Wojska udającego się na akcję nie zatrzymaliby na szosie żaden autostopowicz czy autostopowiczka, nawet Miss Polonia, a co dopiero stado 60 hipisów. Udział komuny Proroka musiał być dokładnie zaplanowaną operacyjną grą, której celem było odwrócenie uwagi opinii publicznej od inwazji na Czechosłowację. Dlatego tak uprzejmie wiozła hipisów do Dusznik wojskowa ciężarówka, a potem zapewniono im posiłki i kwaterę w schronisku Pod Muflonem. Powstanie wzorcowej komuny Proroka było częścią planu rozbrajania polskiej młodzieży. Najlepszy dowodem tego jest fakt, że Prorokowi i jego ludziom udzielał przez pewien czas schronienia klub ZMS na warszawskiej Starówce.

Ruch hipisów powstał w styczniu 1967 roku podczas festiwalu o nazwie The World’s First Human Be-in w dzielnicy Haight-Ashbury w San Francisco. Tego dnia naukowiec z Harvardu Timothy Leary ogłosił ostateczny zmierzch starych amerykańskich bogów, pieniądza i pracy oraz początek nowej religii miłości i wolności opartej na buddyzmie zen. Jej sakramentem było LSD. Idee te były kontynuacją koncepcji wyrażanych w imieniu pokolenia beatników przez Allena Ginsberga i Michaela McClure. Pomimo szalejącej w Polsce cenzury idee owe gorliwie i skrupulatnie rozpowszechniał tygodnik Forum. Dziewczyny i chłopcy szyli sobie kolorowe stroje, a zamiast LSD musiał im wystarczyć rozpuszczalnik tri. Wojowali z władzą i z kościołem.

W latach osiemdziesiątych Pyrzowi pozwolono emigrować do Francji gdzie lansował się – to też typowe – jako gorliwy katolik.