„Zero waste”

„Zero waste”

Izabela BRODACKA

Dopóki „zero waste” jest zabawą starszych znudzonych pań albo nastolatek, które ze starych swetrów robią kubraczki dla psów i kotów wszystko jest w porządku. Zasada, żeby nic nie marnować wydaje się być bardzo rozsądna w świecie zawalonym niepotrzebnymi rzeczami niskiej jakości. Tych rzeczy nie opłaca się konserwować ani naprawiać więc są wyrzucane na śmietnik. Śmietniki puchną i zajmują coraz więcej miejsca na Ziemi.

Podam przykład rzeczy na których się dobrze się znam. Kiedyś siodło sprawiało się sobie na całe życie, a służyło często dla kilku pokoleń. Oczywiście było drogie ale dbano o nie, smarowano, czyszczono i trzymano w suchym , przewiewnym miejscu. Teraz w znanej firmie sportowej kupuje się tanie siodełko, które nie wytrzymuje nawet jednego sezonu. Zaczyna się pruć, rozłazić i nawet nie warto go naprawiać. To samo dotyczy ogłowi, kantarów, lonży i innych jeździeckich akcesoriów. Są szyte maszynowo, tańsze i stokroć gorsze od tych zachowanych jeszcze, przedwojennych. Do specjalnych celów, na przykład na pokazy koni czystej krwi czyli arabów, zamawia się ogłowia u nielicznych już i bardzo drogich rymarzy.

To samo dotyczy mebli, samochodów, lodówek, pralek czy sprzętu elektronicznego. Stare egzemplarze wymiata na śmietnik nie tylko postęp techniczny i moda. Projektuje się je specjalnie tak żeby czas ich życia był krótki. Ideolodzy „zero waste” wydają się nie rozumieć, że współczesna gospodarka opiera się na produkowaniu wielkiej liczby nikomu nie potrzebnych rzeczy.

Do produktu krajowego brutto wlicza się przecież nie tylko usługi prostytutek, agencji reklamowych i firm doradczych oraz wszelkie ulotki wrzucane do kosza przed przeczytaniem. Ślepi wyznawcy „zero waste” nie chcą zrozumieć, że kiedyś luksusowa konsumpcja była dostępna dla dość wąskiej warstwy uprzywilejowanych, a zapewniała ją cała armia pracujących, żyjących na nierównie niższym poziomie. Czasami było to wręcz minimum egzystencji. Inaczej mówiąc- producent karet nie jeździł sam karetą.

Współczesna ekonomia oparta jest na zupełnie innej zasadzie. Producent jest jednocześnie konsumentem i gdyby Jan Kowalski czy John Smith nie kupowali wytwarzanych przez siebie tandetnych towarów produkcja stanęłaby i zapanowałby kryzys. Dlatego budził zastrzeżenia szlachetny zryw przysyłania paczek z darami w czasach stanu wojennego a obecnie niezadowolenie producentów wywołuje funkcjonowanie tak zwanych „lumpeksów”. Kupując za grosze bawełnianą bluzkę w lumpeksie odbierasz dochody krajowemu producentowi podobnych bluzek.

Oczywiście, że to uproszczenie i proszę nie podejrzewać mnie o naiwność Wiadomo że nastąpiła specjalizacja różnych przemysłów, nie wszyscy muszą produkować bawełniane bluzki, dlatego też coraz częściej jedynym miejscem pracy dla szarego człowieka są szeroko rozumiane usługi. Wyobraźmy sobie, że przejęci zasadą „ zero waste” nic nie wyrzucamy, i jak po wojnie przerabiamy stare spódnice na sukienki dziecięce. Wtedy wynikało to z braków a nie z ideologii, poza tym ludzie zajęci byli odbudową kraju po wojennych zniszczeniach więc mieli co robić. Obecnie restrykcyjne stosowanie zasady „zero waste” doprowadziłoby do krytycznego bezrobocia.

Naprawdę poważnym a nie wydumanym problemem jest natomiast bezprzykładne marnotrawstwo żywności. Pamiętam czasy gdy pan z wiaderkiem zabierał z restauracji czy z domu wczasowego tak zwane zlewki dla świń. Od czasu pojawienia się choroby Creutzfeldta-Jakoba żywienie świń resztkami zawierającymi białko zwierzęce jest surowo zakazane.W każdej restauracji, barze, gospodzie, a także w pensjonatach, domach wczasowych , sanatoriach a przede wszystkim w szpitalach i szkołach codziennie wędrują do kubła tony wysokiej jakości żywności.

Organizatorzy zjazdów i sympozjów wiedzą, że dobrym i opłacalnym rozwiązaniem jest tak zwany „bufet szwedzki”. Nieliczne łasuchy, mające swobodny dostęp do koryta zawsze zjedzą w sumie mniej niż w przypadku porcjowania żywności wyrzuca się po niejadkach. Ktoś powinien pomyśleć jak zorganizować bufet szwedzki również w szpitalach i sanatoriach. choć niewątpliwie byłoby to trudniejsze. Pacjenci mają diety bilansowane pod kątem ich dolegliwości i trudno sobie wyobrazić, że przebierają w potrawach jak klienci hotelu czy spa. Poza tym ze względów sanitarnych nic z kuchni szpitalnej nie powinno opuszczać szpitalnych murów. Uważam jednak, że przy dobrej woli można by dawać pacjentom do wyboru dozwolone dla nich potrawy zamiast bezdusznie stawiać na stoliku całą porcję nawet dla mało przytomnych czy słabo kontaktujących osób. Oczywiście można oczekiwać oporu ze strony personelu medycznego i tak nadmiernie obciążonego pracą. Trzeba byłoby jakoś umotywować ten personel do oszczędzania. W szpitalu nie oszczędza się środków czystości, nikt nie oszczędza na przykład gumowych rękawiczek, bo takie oszczędności mogłyby być fatalne w skutkach, również ekonomicznych.

Tak czy owak rozsądne zapobieganie marnowaniu żywności jest o wiele istotniejsze niż prucie starych swetrów i wytwarzanie z nich kołderek czy kubraczków dla piesków. Zasada „zero waste” jest dobrym przykładem słusznych na pozór zasad, których nie da się jednak zrealizować bez przymusu czyli bez totalitarnego zarządzania społeczeństwem. Bardzo szlachetna wydaje się na przykład zasada żeby wszyscy ludzie byli równi nie tylko przed Panem Bogiem i wobec prawa lecz tak na co dzień, en masse.

Fakt, że wszelkie próby zrealizowania tej zasady okazały się jak dotąd chybione i zapłaciły za nie życiem miliony ludzi powinien dać jej zwolennikom do myślenia i skłonić ich do rezygnacji z programu, który okazał się utopią. Warto zapewne propagować nie wykluczanie osób starszych, inwalidów czy chorych psychicznie, można wdrażać specjalne programy informacyjne lecz zawsze trzeba się zastanowić czy te programy nie przynoszą więcej szkód niż pożytku. A przede wszystkim trzeba rozumieć, że nie powstał jak dotąd model idealnego społeczeństwa, a dla realnie istniejących społeczeństw najgroźniejsze są utopijne ideologie.

Trzeba głośno mówić

Trzeba głośno mówić

Izabela BRODACKA

Trzy razy pomyśl potem zrób a wyda czyn owoce”. Straciłam zaufanie do tego starego aforyzmu”. Wiele przykładów wskazuje, że jeżeli trzeba coś ważnego zrobić należy robić to natychmiast ,bez zwłoki a przede wszystkim bez zbędnego gadania. Ci którzy opowiadają o swoich zamiarach giną niespodziewanie w niejasnych wypadkach lub padają ofiarą skrytobójców. Gdyby profesor Walerian Pańko nie zapowiedział w mediach, że następnego dnia ujawni w Sejmie wszystkie ustalenia NIK na temat afery FOZZ i jej beneficjentów być może żyłby do dziś dnia. Sama słyszałam tę wypowiedź i pamiętam, że mnie zmroziła. „Po co on to mówi” – pomyślałam – „ powinien nic nie mówić i natychmiast zrobić to co zaplanował”. Następnego dnia zginął w nigdy nie wyjaśnionym wypadku samochodowym, a akta FOZZ-u zaginęły. Tak przynajmniej powiedział mi Lech Kaczyński pokazując pusty sejf.

Ten sam błąd popełnił komunistyczny premier Piotr Jaroszewicz. Błąd tym dziwniejszy, że znał dobrze obyczaje swoich towarzyszy. Jaroszewicz od dłuższego czasu zapowiadał wydanie swoich pamiętników, w których obiecywał napisać prawdę i tylko prawdę. Prawdę nie tylko niewygodną lecz bardzo groźną dla działającej nadal w Polsce sowieckiej agentury ukrytej po transformacjach w różnych organizacjach i instytucjach. Jego pamiętniki, których istnienie potwierdzał syn oraz liczni znajomi zginęły i nigdy się nie odnalazły. Kolejne ustalenia skandalicznie prowadzonego śledztwa mogły świadczyć tylko o lekceważącym stosunku władz do sprawy. Skandalem było przede wszystkim wpuszczanie na miejsce zbrodni licznych ciekawskich zadeptujących wszelkie ślady, poza tym poszukiwanie sprawców mordu wśród lokalnych rzezimieszków. Jaroszewicz zmarnował okazję powiedzenia prawdy, zginął torturowany i upokarzany i jak twierdzą ludzie z jego środowiska był sam sobie winien. „Prawdy mu się zachciało, też coś”- mawiano w kuluarach. Prawda dla lewicy jest wrogiem a nie wartością.

Trudno uwierzyć w taką dezynwolturę lecz bardziej jeszcze zdumiewający jest przypadek zabójstwa generała Marka Papały. Policje wszystkich krajów w przypadku zabójstwa jakiegokolwiek funkcjonariusza, nie mówiąc już o komendancie, zwierają szeregi i solidarnie dążą do ujęcia sprawcy. Tymczasem policja wykazywała skrajne lekceważenie tej sprawy. Publikowano absurdalne, nawet dla laika, komunikaty i jak w przypadku Jaroszewicza typowano przypadkowych sprawców spośród lokalnego marginesu społecznego. Podobno Papała żonglował jakimiś papierami, które traktował jako zabezpieczenie i atut. Pomylił się. Jeżeli chciał prawdy powinien wysypać natychmiast wszystko co wie. Może i tak by zginął lecz zyskałaby prawda. Na „hakologię stosowaną”, która jest moim zdaniem przyczyną zabetonowania naszego życia politycznego Papała był jak się okazało za słaby. Przecenił swoje możliwości.

Podobny błąd popełnił również Andrzej Lepper. Jego zabójstwo nie zostało i nie zostanie zapewne nigdy wyjaśnione. Nie ma sensu przytaczać tu argumentów, że nie było to samobójstwo bo są powszechnie znane i jak na razie dostępne w sieci. Jak na razie, bo dyktatura 13 grudnia szykuje nam cenzurę prewencyjną. Już jest projekt.

Rozumie to dobrze prezydent Donald Trump. Pierwszego dnia swego urzędowania zabrał się do rozmontowywania domu wariatów w którym zamknęło nas wszystkich światowe lewactwo. Zapowiedział przede wszystkim odejście od ideologii dowolnego wyboru płci stwierdzając bez ogródek, że są tylko dwie płcie. Zapowiedział odstąpienie od religii zielonego ładu nie tylko bzdurnej, lecz bardzo niebezpiecznej dla wszystkich krajów i społeczeństw. Wyciągnął właściwe wnioski z zamachu w którym cudem uniknął śmierci i zdecydował się odtajnić akta dotyczące innych zamachów w USA, przede wszystkim zabójstwa Johna Kennedy’ego.

To wielki krok w historii Ameryki gdzie ludzie od dawna uważają, że demokracja jest fikcją, że to tylko listek figowy dla rządów deep state, a to co najważniejsze z konieczności jest tajne i ukryte przed społeczeństwem. Miejmy nadzieję, że Trump zdąży zrealizować swoje obietnice, a przede wszystkim odtajnić akta. John Kennedy nie zdążył przecież – jak pamiętamy – zrealizować swoich politycznych planów.

Za najważniejsze posunięcie Trumpa uważam jednak przeciwdziałanie tak zwanej tranzycji. Tranzycja czyli nieodwracalne okaleczanie ogłupionej młodzieży i dzieci będzie niewątpliwie symbolem hańby naszej epoki tak jak obozy zagłady są hańbą XX wieku a przede wszystkim hańbą wszystkich współczesnych Hitlerowi Niemców.

Kolejną niezwykle ważną dla świata sprawą jest przeciwstawienie się zapędom różnych krajów, w tym Polski i krajów UE, do reaktywowania cenzury. Jasne stało się, że roli czwartej władzy nie odgrywają i nie mogą odgrywać żadne tak zwane media głównego nurtu zależne od sponsorów i -tak jak obecnie w Polsce- od brutalnych działań władzy. Rolę kontrolera władzy mogą pełnić wyłącznie wolne media społecznościowe.

Wracając do wydarzeń krajowych. Tę stajnię Augiasza mógłby oczyścić tylko krystalicznie czysty strumień prawdy. Nie bójmy się prawdy. Nie liczmy się z układami towarzyskimi i partyjnymi. Trzeba sporządzić rejestr spraw koniecznych do wyjaśnienia i ujawniać co w tych sprawach wiemy. „Nie trzeba głośno mówić” dał tytuł swojej wspaniałej powieści Józef Mackiewicz. Wynika z niej, że wręcz przeciwnie, trzeba głośno mówić. Losy książek Mackiewicza w wolnej Polsce, czyli fakt, że środowisku Michnika udało się zablokować na długie lata ich rozpowszechnianie, oraz ostatecznie sprowadzić grono wielbicieli jego twórczości do koneserów starszego pokolenia ma fatalne skutki.

Naiwność wszelkich Julek i innych lemingów bierze się stąd, że sami nie doświadczyli na własnej skórze działania imperium zła i łykają jak gęś kluski te wszystkie propagandowe brednie którymi są karmieni. Ostatnie pokolenie, płonąca planeta i temu podobne. Jeżeli nie otrzeźwieją naprawdę będą ostatnim pokoleniem. Miejmy jednak nadzieję, że działania Trumpa będą jak wody rzek Alfios i Penejos które oczyściły mityczne stajnie.

Znów przedmurze obrotowe

Izabela BRODACKA

Najpierw PiS się stuczył a teraz Tusk pisieje.

Bardzo żałuję, że tego sama nie wymyśliłam. Podwędziłam ten wyborny dowcip z tytułu artykułu w „ Do rzeczy”.

Przez wiele lat za wzorcowy model polityki traktowało się zgniły kompromis. Większość polityków, nawet tych mających najlepsze intencje uważało, że należy w oficjalnych wypowiedziach trzymać się poglądów bliskich centrum  oraz reguł politycznej poprawności.

Tymczasem polityczna poprawność, która przywędrowała do nas z Ameryki sparaliżowała na całe lata amerykańskie elity intelektualne i naukowe. Zamiast zajmować się poważnymi badaniami naukowcy zajmowali się udowadnianiem, że IQ rasy czarnej jest dokładnie takie samo jak IQ rasy białej a przedstawiciele tych ras nie różnią się zupełnie niczym, zapewne nawet kolorem skóry. Nie wolno było używać słowa Murzyn nie tylko w publikacjach lecz również w rozmowach prywatnych. Słowo to traktowane było  jako rasistowskie, poniżające i wykluczające a za prawidłowe przyjęto nazywanie Murzynów Afroamerykanami.

Ten idiotyzm przyjął się również w innych krajach, między innymi w Polsce. Prowadzi to do sytuacji, których nawet Bareja by nie wymyślił.  W Beskidzie Niskim, w okolicach Gładyszowa w rodzinie łemkowskiej urodził się Murzynek. Całkowicie zintegrował się z lokalnym środowiskiem, pasł z innymi dzieciakami krowy, służył do Mszy w katolickim kościele w białej komży, w której wyglądał zresztą prześlicznie. Jak powinniśmy go nazywać? Afroamerykaninem? Przecież ani on ani jego rodzice nigdy nie byli w  Ameryce i w Afryce. A może Afrogładyszowianinem?  Albo Afrołemekiem?

Wydaje się, że to nieistotne drobiazgi. Co za znaczenie ma jak  nazywamy przedstawicieli innej nacji. Jeżeli na przykład Cyganie chcą być nazywani Romami dlaczego im tego odmawiać? Niespostrzeżenie element woluntarystyczny wchodzi jednak do innych dziedzin życia.

Dlaczego odmawiać Wojtkowi nazywania go Marysią? Polityczna poprawność,  która jest emanacją głupoty ignoruje konsekwencje prawne i życiowe podobnych rozwiązań. Jak przy takiej dowolności wyboru utrzymać w mocy kategorie sportowe? Jak zapewnić komfort i bezpieczeństwo kobietom, z którymi Wojtek chciałby się kąpać w tej samej łazience?

Głupota mnoży się jak komórki nowotworowe. Zamiast dwóch pojawiło się kilkadziesiąt dowolnie wybieranych płci oraz katedry zajmujące się badaniami nad nimi. Jeżeli można dowolnie określać sobie płeć to właściwie dlaczego nie można wybrać sobie wykształcenia? Dlaczego czepiamy się pani Kotuli która wybrała sobie magisterium z anglistyki? Cieszmy się raczej, że nie postanowiła zostać chirurgiem i na postawie swego wolnego wyboru nie zażądała dopuszczenia do operacji na otwartym sercu albo operacji mózgu.

To nie jest żaden oryginalny pomysł. W Kambodży za czasów reżimu Pol Pota robotnicy rolni wykonywali skomplikowane operacje (kończące się oczywiście śmiercią pacjenta), a lekarze kopali rowy. Tak zdaniem Pol Pota była realizowana równość i sprawiedliwość  społeczna.

Donald Trump jak to dziecko z baśni Andersena, powiedział wreszcie  „król jest nagi”. Dla Amerykanów, a być może dla nas wszystkich, oznacza to wypuszczenie nas z domu wariatów, w którym coraz częściej się czuliśmy.

  Bo przecież tylko wariat może dowolnie wybierać sobie płeć, uważać, że jest Ramzesem, Napoleonem albo Chrystusem i zmuszać innych do szanowania i wspierania jego szaleństwa. Nic dziwnego, że światowe lewactwo, które zawsze chciało zmieniać nie tylko bieg rzek lecz również prawa przyrody i naturę człowieka zareagowało na decyzje Trumpa histerią.

Strategią obrony lewactwa jest jak zawsze kłamstwo. Przede wszystkim przeinacza się orędzie Trumpa. Słuchałam go bardzo uważnie. Trump powiedział na przykład wyraźnie, że nielegalni imigranci, kryminaliści będą z Ameryki deportowani. Słowo „kryminaliści” zręcznie usuwano z tłumaczenia tego orędzia a nasze zakłamane władze zadeklarowały pomoc dla Polaków, którzy rzekomo mają być masowo deportowani z USA.

Przypomina mi to jako żywo akcję zbierania śpiworów dla bezdomnych. Otóż 13 maja 1986 roku Jerzy Urban, w retorsji ( zamiast podziękowania) za przysłane ze Stanów Zjednoczonych do ludowej Polski mleko w proszku, zapowiedział przekazanie przez peerelowskie władze pięć tysięcy śpiworów i koców dla bezdomnych z Nowego Jorku.  

Jeszcze bardziej perfidna jest taktyka kameleona. Donald Tusk nie przypomina sobie obecnie, że odsądzał Donalda Trumpa od czci i wiary, pani Nowacka, zapewne do czasu wyborów prezydenckich, zawiesza przymus uczestniczenia dzieci w edukacji seksualnej zwanej dla niepoznaki edukacją zdrowotną, a Rafał Trzaskowski, który finansował działania na rzecz LGBT Jolanty Lange vel Gontarczyk podejrzewanej o zabicie księdza Blachnickiego deklaruje się obecnie jako konserwatysta i obrońca tradycyjnych wartości.  

Koalicja 13 grudnia z najgłębszym przekonaniem używa Putina jako straszaka zapominając, że to ich leader Donald Tusk chciał resetu stosunków z Rosją „ taką jaką ona jest”.  Premier Tusk wypowiada się obecnie krytycznie na temat systemu opodatkowania energii w budownictwie i transporcie czyli ETS2 który przecież sam współtworzył. Jednak to coś więcej niż zwykła strategia kameleona politycznego czy  strategia bandyty, który dla odwrócenia od siebie uwagi krzyczy „ łapaj złodzieja” .

Po raz kolejny mamy do czynienia nie tylko z obrotowymi zarzutami, które działają jak obosieczny miecz, albo dwa końce kija, lecz z obrotowym zjawiskiem. Komunizm kulturowy, który zaatakował nas z zachodu przyniósł aberracje stokroć być może groźniejsze od aberracji zgrzebnego, swojskiego realnego socjalizmu, bo dotykające nie tylko gospodarki lecz istoty życia jednostki. Walka zachodnich liberałów z Kościołem, rodziną i tradycyjnymi wzorcami życia przekroczyła wszystko do czego w swej ograniczonej pomysłowości byli zdolni nasi komuniści i słusznie przez niektórych traktowana jest jako rezultat postulowanego przez Gramsciego długiego marszu lewicy przez instytucje. 
Pozostaje nam zatem nieodmiennie rola przedmurza obrotowego.

Plac prostytucji i okolice

Plac prostytucji i okolice

Izabela BRODACKA

Niezawodny jak zawsze Stanisław Michalkiewicz w swoim cotygodniowym felietonie przypomniał słowa pieśni sławiącej kiedyś Związek Radziecki

Широка страна моя родная,

Много в ней лесов, полей и рек!

Я другой такой страны не знаю,

Где так вольно дышит человек.

Przetłumaczę ten tekst bo obecnie młodzi ludzie nie znają na ogół języka rosyjskiego.

Mój kraj jest ogromny. Wiele w nim lasów pół i rzek. Nie znam innego takiego kraju. W którym tak swobodnie oddycha człowiek.

Uruchomiło to wspomnienia. W szkole podstawowej nr. 121 przy ulicy Różanej w Warszawie śpiewaliśmy często tę pieśń po rosyjsku podczas codziennych apeli. Uczono nas rosyjskiego bodajże od czwartej klasy. Otóż ostatni wers pieśni w interpretacji moich kolegów, młodych żartownisiów i sabotażystów brzmiał nieodmiennie: „Ja drugoj takoj strany nie znaju gdzie tak wolno zdycha czeławiek”. Tego tłumaczyć chyba nie trzeba. Dyrektor szkoły był moim zdaniem bardzo przyzwoitym człowiekiem. Starał się chronić uczniów imitując surowość. Darł się „kto znowu przekręca słowa pieśni?” ale nie próbował tego ustalić. W końcu zrezygnowano ze śpiewania tego utworu.

Po śmierci Stalina nasza wychowawczyni rozdała nam, rozpaczliwie płacząc, żałobne czarne wstążeczki z portretem generalissimusa. Nie podam jej nazwiska choć je pamiętam, bo nie chcę zrobić przykrości jej ewentualnym potomkom. Do historii nie przeszła, była niezbyt mądrą nauczycielką z awansu społecznego. Podobno przed przeniesieniem do Warszawy, gdzie komunistyczne władze celowo osadzały właściwy ideologicznie element społeczny była dójką w PGR. Nieco starszy od nas kolega z klasy zorganizował nas i pobiegliśmy dużą grupą przez ulice Mokotowa wrzeszcząc co sił: „ Stalin umarł, hip hip hura”. Nazwisko tego kolegi podam – nazywał się Leszek Mokrzanowski. I pomyśleć że taki młody chłopak więcej wiedział i rozumiał niż noblistka Szymborska, która przecież wielbiła Stalina i płakała po jego śmierci podobnie jak nasza wychowawczyni, dójka z PGR. W naszej klasie był również Wojtek Gąssowski (pseudo Kaczor), który zrobił karierę piosenkarską. Wspominam go jako dobrego kolegę i uroczego dowcipnisia lecz Leszek, którego podobnie jak Wojtka nigdy potem na swojej drodze życiowej nie spotkałam jest dla mnie do dziś dnia wzorem odwagi, dojrzałości i świadomości politycznej.

Wdzięcznie wspominam również pewnego górnika, który poprosił przy mnie o bilet do Katowic. Byłam wówczas małym dzieckiem, czekałam z ciocią w kolejce do kasy. „ Takiego miasta nie ma” -powiedziała kasjerka aby zmusić go do użycia powszechnie znienawidzonej nazwy Stalinogród. „ To poproszę do Siemianowic” odparł niczym nie zmieszany górnik. Jak widać jego nie pokąsał Hegel ani nie połknął pigułek Murti- Binga. W przeciwieństwie do naszych licznych pisarzy i intelektualistów.

To o czym piszę były to małe, na pozór nic nie znaczące gesty, które podobnie jak „mały sabotaż” za okupacji hitlerowskiej podtrzymywały społeczeństwo polskie na duchu.

Minęło wiele, wiele lat.

Kiedy po Okrągłym Stole przygotowywano pierwsze częściowo wolne (czyli rzekomo wolne) wybory znajomi a nawet nieznajomi szeregowi działacze solidarnościowi z różnych miast i miasteczek, którzy zatrzymywali się u nas na nocleg (mieszkaliśmy w pobliżu Dworca Centralnego w Warszawie, a ludzie polecali sobie nawzajem przydatne kontakty i adresy) pędzili co sił w nogach na Plac Konstytucji do kawiarni Niespodzianka żeby ogrzać się w świetle urzędujących tam solidarnościowych prominentów. Można było wyściskać się z Wałęsą, zrobić sobie fotkę z Mazowieckim czy zamienić kilka słów z Michnikiem, a nawet –jeżeli los sprzyjał- z Kuroniem. „Znowu wybieracie się na Plac Prostytucji” nieodmiennie drażnił się z nimi mój mąż. Bardzo się oburzali, byli pełni nadziei i entuzjazmu, nie chcieli zrozumieć, że zapewniwszy miękkie lądowanie komunie po prostu sprzedali ruch Solidarności i jego zwycięstwo, że dali się – jak to mówią górale -„wyonacyć” Niektórzy z nich mieli wprawdzie wątpliwości co do czystości kontraktu Okrągłego Stołu lecz byli również tacy, którzy jak ta łatwa kobieta aż przebierali nóżkami z chęci pokazania się w doborowym towarzystwie kawiorowej opozycji, podlizania się prominentom, wepchnięcia się do jakiś struktur władzy, czyli z pragnienia zwykłego politycznego prostytuowania się.

Jeden z nocujących u nas znajomych, z gdańskiego środowiska spółdzielni robót wysokościowych „Świetlik”, która jak wiadomo stała się kuźnią gdańskich liberałów, gdy już znalazł się w kręgu władzy zaczął nosić garnitury. „Nie mogę przecież w instytucjach publicznych pokazywać się, jak przy robotach wysokościowych w brudnym kombinezonie”- przekonywał mojego męża. „Rozumiem, do domu publicznego nie można wybrać się w brudnym kombinezonie” – prowokował go mąż. „Wasze uśmieszki to typowa Schadenfreude, radość maluczkich, którzy nie mogą się pogodzić, że są mierzwą historii”- ostro odcinał się znajomy polityk.

Po kilku latach przyznał nam w wielu sprawach rację. Był przyzwoitym człowiekiem, zginął w katastrofie smoleńskiej, niepotrzebnie legitymizował swoim nazwiskiem złą – moim zdaniem -sprawę. Chyba jednak nie zasługiwał na takie wredne żarty. Poza tym ja też przyznaję mu rację – jedynym pocieszeniem, a czasami jedynym sposobem działania nas maluczkich, którym się wmawia, że są suwerenem, a którzy tak naprawdę są mierzwą historii, jest wrogie traktowanie wrogich nam i Polsce instytucji.

„Unia Europejska to burdel na kółkach”- powiedział pewien polityk ale czyż nie jest to najprawdziwsza prawda. „Jakaś justytutka wydała znowu skandaliczny wyrok”- usłyszałam niedawno. Chodziło oczywiście o członka stowarzyszenia sędziów Justitia słynących z tendencyjnych politycznie wyroków. „Polski Sejm cechuje bezhołownia prawna, przepraszam bezhołowie prawne” -żartuje komentator telewizyjny. Jeden z dziennikarzy opisując rządy Tuska odmienia: dyktator, dyktatorek, dyktatusek.

Czy naprawdę już tylko to nam pozostało? Mały sabotaż jak za okupacji niemieckiej? Czy tylko to potrafimy?

Grzech Piłata a psychologia motłochu

Grzech Piłata a psychologia motłochu

Izabela BRODACKA

Wielu historyków zajmujących się analizą dwóch wielkich totalitaryzmów, które odebrały życie milionom ludzi, obróciły w ruinę pół Europy i uczyniły nieznośnym życie wielu pokoleń nie wiadomo dlaczego upiera się przy twierdzeniu, że zarówno Hitler jak i Stalin byli postaciami charyzmatycznymi. Wydaje mi się, że mają trudność z pogodzeniem się, że tak odrażający i mali (zarówno duchem jak i wzrostem) ludzie mogli zawładnąć milionami. Łatwiej było zrozumieć podporządkowanie Rosjan bezwzględnemu tyranowi Stalinowi gdyż zawsze uważało się ich za naród przywykły do knuta i absolutnej władzy caratu. Trudniejszy do pojęcia wydawał się fakt, że naród który wydał Beethovena i Kanta stał się narodem morderców i złodziei . Czym innym w oczach ogółu wydaje się być wielki przestępca a czym innym obleśny zbok jakim był Adolf Hitler. Ludzie przez miłość własną chcą postrzegać zło jako demoniczne. Trudno im się przyznać, że tak łatwo mu ulegli.

Tymczasem jak twierdzi Hannah Arendt zło jest banalne. Biografowie Hitlera forsujący tezę o jego niezwykłym wpływie na ludzi powołują się zwykle na filmy przestawiające Niemki wyjące w stanie zbiorowego orgazmu podczas jego przemówień. Tak jakby nic nie wiedzieli na temat psychologii tłumu, na temat praw rządzących motłochem. To motłoch przecież wbrew opinii Piłata zażądał ukrzyżowania Chrystusa, dla rozrywki motłochu zakuwało się w Średniowieczu skazańców w dyby i urządzało publiczne egzekucje, dla rozrywki motłochu zaprojektowano gilotynę. Przecież wyrok śmierci – sprawiedliwy lub nie, prawomocny lub nie – można było wykonywać w zaciszu zakładu karnego.

To paryski motłoch wyciem radości przyjmował każdą spadającą głowę . Zarówno głowy arystokratów jak i przywódców rewolucji, którzy popadli w niełaskę (zgodnie z zasadą, że rewolucja pożera własne dzieci) jak Maximilien de Robespierre. Przywódcy Rewolucji Francuskiej traktowali motłoch czysto instrumentalnie.

Podobnie traktował motłoch Hitler, a Hitlera traktowali współcześni mu politycy i mężowie stanu. Był dla nich użytecznym narzędziem w rozprawie z szerzącymi się w Niemczech ruchami komunistycznymi. Na przykład prezydent Rzeszy Paul Ludwig Hans Anton von Beneckendorff und von Hindenburg  lekceważył Hitlera i głęboko nim pogardzał. Jak kiedyś publicznie powiedział – „Hitler nadaje się co najwyżej na naczelnika prowincjonalnej poczty. Mógłby wtedy lizać mnie od tyłu. Mam na myśli – lizać znaczki z moją podobizną”. Jak na arystokratę i prezydenta Rzeszy to trochę mało eleganckie słowa na temat człowieka, którego sam Hindenburg powołał przecież na kanclerza Rzeszy. Hindenburg popełnił grzech zaniechania. Ten sam grzech który popełnił Piłat umywając ręce.

Piłat nie miał zamiaru narażać się dla kłopoty w obronie nic nie znaczącego dla niego człowieka. Cóż z tego, że niewinnego. Miliony niewinnych giną przecież pod walcem historii. Grzech zaniechania wynikający być może ze złej oceny psychopaty, którego dopuściło się do władzy popełniali wszyscy z otoczenia Hitlera z wyjątkiem oczywiście półgłówków tworzących jego oddziały szturmowe.

Dużą rolę odgrywała również chęć korzyści wynikających ze służenia dyktatorowi i jego chorej ideologii. Trudno uwierzyć, że doskonała reżyser Leni Riefenstahl tak zakochała się w Hitlerze, że łaziła za nim jak pies i poświęciła swój bezsporny talent propagandzie zbrodni III Rzeszy.

Równie trudno uwierzyć, że noblistka Szymborska pisała miłosne wiersze do ospowatego karła, tyrana i mordercy Stalina. Trudno również uwierzyć, że ktoś mógł nie wiedzieć o ich zbrodniach. Te zbrodnie eskalując w czasie, stawały się w oczach ludzi banalne, codzienne.

W hitlerowskiej Rzeszy zaczęło się od eutanazji chorych dzieci. No cóż, one i tak nie przeżyłyby – tłumaczono sobie, ich egzystencja jest ciężarem dla państwa i dla rodziców. To samo dotyczyło chorych psychicznie i nieuleczalnie chorych dorosłych. „To nie moja sprawa”- pocieszał się Hans Schmidt . Bicie ludzi na ulicach, prześladowanie Żydów i rabowanie żydowskich sklepów. To też nas nie dotyczy pocieszali się dobrzy Niemcy a Żydzi przecież są sami sobie winni. Wielu z tych dobrych Niemców uważało Hitlera za głupka od brudnej roboty, którego po jej wykonaniu odsunie się od władzy.

Podobnie za nieszkodliwego głupka uważano w stoczni Wałęsę. Bohaterowie strajku wiedzieli o jego donosicielstwie, byli nawet w posiadaniu taśmy z nagranym przyznaniem się pijanego Wałęsy do winy, ale tę taśmę Ania Walentynowicz dała na przechowanie Borusewiczowi i taśma gdzieś zaginęła. Jak mi mówiła Ania uważali, że Wałęsa nadaje się wyłącznie na przejściowego trybuna ludowego a potem go się odsunie od władzy. Jak się okazało nie było to takie łatwe i pospolity tani kapuś został prezydentem RP. ( Przez ostrożność procesową dodam, że jestem w posiadaniu nagrania tej rozmowy z Anią, oczywiście za jej zgodą). Inteligentni, wykształceni ludzie jakimi są Gwiazdowie popełnili wobec Wałęsy ten sam błąd jaki wobec Hitlera ( zachowując wszelkie proporcje ) popełnił Hindenburg. Nie docenili go.

Jestem świadoma, że moja analiza jest jednostronna. Powinnam uwzględnić obiektywne okoliczności dojścia Hitlera do władzy – gorycz niemieckiej klęski w I Wojnie Światowej, rujnujące kraj reparacje, utratę części terytorium w tym Prus Wschodnich, inflację, bezrobocie i wreszcie kryzys światowy 1929 roku. W przypadku samego Hitlera można byłoby rozważać kazirodcze małżeństwo jego rodziców, fakt, że nie mógł udowodnić swej czystości rasowej, fakt że zatrudniony był w wojsku jako szpicel i prowokator. Tak czy owak Hitler pragnął wielkich Niemiec pod swoim przywództwem a sprowadził je na dno upadku mordując przy okazji (ostrożnie licząc) 50 milionów ludzi. Ludzie z jego otoczenia, Hindenburg, Ludendorff , a także zwykli dobrzy Niemcy nie tylko nie docenili tkwiącego w Hitlerze groźnego potencjału szaleństwa lecz popełnili grzech Piłata. Nie przeciwstawili się złu dopóki nie było za późno. Wobec narastającego bezprawia umyli ręce.

Uważajmy żeby nie popełniać tego samego grzechu.

Mondo cane czy mondo humanum. Cywilizacja schodzi nie na psy lecz „na ludzi”.

Mondo cane czy mondo humanum. Cywilizacja schodzi nie na psy lecz „na ludzi”.

Izabela Brodacka

Za czasów komuny lecznictwo weterynaryjne było na poziomie nieosiągalnym w państwowej służbie zdrowia. Weterynarze okazywali pacjentom więcej empatii i wielkoduszności niż zwykli lekarze. Bardzo lubię zwierzęta, zawsze starałam się im pomóc na własną rękę i za własne pieniądze. Weterynarze wiedząc, że leczę zwierzęta z wypadku lub przybłąkane wielokrotnie nie brali ode mnie z własnej inicjatywy pieniędzy, ofiarowywali leki i starali się o miejsce dla wyleczonego zwierzaka. Aby nie być gołosłowną pozwolę sobie opisać kilka takich przypadków. Pewnego dnia na moich oczach na ulicy wówczas Marchlewskiego (obecnie Jana Pawła II) w Warszawie taksówkarz celowo potrącił a właściwie przejechał ogromnego mieszańca wilczarza. Z najwyższym trudem zniosłam z jezdni zalane krwią ogromne psisko i stałam bezradnie nie wiedząc co zrobić. Zatrzymał się następny taksówkarz i mówiąc, że wstyd mu za kolegę zawiózł mnie ( za darmo) do lecznicy weterynaryjnej SGGW mieszczącej się wówczas przy ulicy Grochowskiej. Okazało się, że pies ma złamaną szyjkę kości udowej i został zakwalifikowany do tak zwanego „ gwoździowania” . Bardzo trudna operacja trwała przeszło 4 godziny, lekarze wzięli jednak opłatę tylko za zszycie łapy czyli najniższą z możliwych. Pies spędził u nas w domu cały miesiąc co było trudne gdyż trzeba było pilnować żeby nie położył się na chorej łapie. Gdyby gwóźdź wypadł operacji nie dałoby się powtórzyć gdyż ułamek kości od strony stawu był zbyt krótki. Wszystko skończyło się dobrze, pies wyzdrowiał i odnalazł się jego prawdziwy właściciel. Co ciekawe po powrocie z lecznicy do domu znalazłam w kieszeni płaszcza sporą sumę pieniędzy, którą wsunęli mi zapewne świadkowie wypadku. Byłam zbyt zszokowana żeby to zarejestrować. Przechodnie pomagali mi zresztą jak mogli, przynieśli jakieś koce i tektury żeby nie brudzić taksówkarzowi samochodu krwią, a wpychając mi do kieszeni pieniądze praktycznie złożyli się na operację i utrzymanie chorego zwierzaka.

Kiedy indziej znany doktor Marek Salewicz z lecznicy weterynaryjnej przy ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie nie tylko wyleczył za darmo szczeniaka znalezionego w mroźny dzień w śniegu na Polu Mokotowskim lecz oddał mi swoje własne kartki na mięso żebym mogła go dobrze odżywiać po operacji. Takie dobre uczynki nie tylko się długo pamięta lecz warto je przypominać. Gdyby nie doktor Salewicz musiałabym w ponurych czasach kartek dobrze karmić psa kosztem dzieci.

Kolejna prawdziwa historia. Pewnego dnia sroki wydziobały oczko dzikiemu kociakowi na daszku nad bramą mojej kamienicy. Sąsiad usiłujący ratować kotka został przez niego pogryziony i spadli razem z drabiny. W lecznicy przy Gagarina zaopiekowano się kotkiem za darmo. Oka nie dało się uratować ale miał dodatkowo składaną złamaną przy upadku łapkę. Został nazwany Cyklopem, wyrósł na pięknego kota i znalazł dobry dom. Nie był to odosobniony przypadek. Lecznica przy Gagarina wyleczyła zabłąkaną fretkę i namówiła na jej adoptowanie mego syna. Fretka podróżowała potem z synem nawet na Kostarykę. Pewna znajoma została również namówiona aby wziąć z lecznicy przy Gagarina bezdomnego ślepego boksera.

Służba zdrowia pierwsza zeszła na psy. Do szpitala nie sposób się obecnie dostać nawet ze skierowaniem, udając się z pilnym problemem na SOR czeka się na pomoc nawet kilkanaście godzin, na wizytę u specjalisty kilka do kilkunastu miesięcy, podobnie na niezbędną operację.

Przez wiele lat za wzór opieki medycznej stawiano właśnie opiekę weterynaryjną. W przekonaniu, że sprawił to wolny rynek wielu reformatorów postulowało prywatyzację służby zdrowia. Uważali, że płacąc za leczenie – jak u weterynarza- będzie można wymagać właściwego poziomu usług, że wolny rynek wyeliminuje lekarzy gorszych czy niezbyt uczciwych. Za wzór stawiano również usługi stomatologiczne, które sprywatyzowały się praktycznie jeszcze za czasów komuny. W przychodniach państwowych leczyli zęby wyłącznie ludzie bardzo ubodzy albo straceńcy. Uczciwi stomatolodzy pracujący w przychodniach państwowych nie mieli dostępu do dobrych materiałów więc ich usługi z konieczności nie były na wystarczającym poziomie. Niskie zarobki w „uspołecznionej” służbie zdrowia rekompensowali sobie prywatną praktyką używając w niej sprowadzane za dewizy materiały i leki.

Obecnie lecznice weterynaryjne też zeszły na psy. Po prostu całkowicie się skomercjalizowały. Jest recepcja , komputery, elegancka poczekalnia i cukierki dla klientów, ale nie ma już tej atmosfery życzliwości dla zwierząt oraz dla ludzi którzy ratują je na własny rachunek. Każdy zwierzak poddawany jest na ogół licznym – potrzebnym lub nie – drogim badaniom, a koszty leczenia są koszmarne. Mojemu psu po wypadku badano poziom cholesterolu i echo serca, a nie rozpoznano zapalenia otrzewnej. Po zainkasowaniu 3000 zł. za całkowicie zbędne moim zdaniem badania weterynarze zaproponowali mi łaskawie, że mogą psa „ dośpić”.

Nie podaję nazwy lecznicy bo nie jest to tekst interwencyjny. Dowcipny mechanik samochodowy powiedział, że znalezienie uczciwego weterynarza jest obecnie tak samo trudne jak znalezienie uczciwego mechanika samochodowego. Mam nadzieję, że on sam jest uczciwy.

„Zejść na psy” jest to określenie potoczne, a jak obecnie brzydko mówią dziennikarze i politycy – „kolokwialne”. Oznacza ono całkowity upadek. Na psy zeszła etyka lekarska nakazująca przede wszystkim nie szkodzić pacjentowi, indywidualną odpowiedzialność zastąpiły procedury. Nie tylko w medycynie.

Słynny pilot “Sully” Chesley Sullenberger, który 15 stycznia 2009 roku wylądował na rzece Hudson w Nowym Jorku, ratując wszystkich pasażerów został oskarżony o naruszenie procedur. Uratował tych ludzi po prostu bezprawnie, natomiast gdyby zginęli zgodnie z procedurą wszystko byłoby w porządku.

Zastąpienie ducha prawa literą prawa to jak twierdzi Feliks Koneczny kwestia cywilizacyjna. Cała nasza cywilizacja schodzi na psy.

A może jest inaczej. Cywilizacja schodzi nie na psy lecz na ludzi. Tak jak na ludzi zeszła weterynaria.

Pieski świat. Ustawa o zwierzątkach.

Pieski świat. Ustawa o zwierzątkach.

Izabela Brodacka

Szykuje się kolejny groźny bubel prawny. Grupa ludzi, którym wydaje się, że występują w obronie zwierząt złożona z polityków, aktorów, aktywistów różnych organizacji oraz – o zgrozo – podobno prawników skierowała do Sejmu obywatelski projekt ustawy „ Stop Łańcuchom”.

Jest to grupa samozwańcza, która uzurpuje sobie prawo do decydowania o losie całych populacji, których nie jest właścicielem. Nie ma w tej grupie naukowców, a także przedstawicieli Lasów Państwowych i Polskiego Związku Łowieckiego. Na pozór intencje projektantów ustawy wydają się być bardzo szlachetne- chcą oni raz na zawsze zlikwidować niepożądane ciąże u psów i kotów, topienie lub usypianie szczeniąt i kociąt oraz cierpienia wiejskich psów uwiązanych na zbyt krótkich łańcuchach.

Warto jednak zauważyć, że jest to filozofia fizycznej „eliminacji życia niewartego życia” (Vernichtung von lebensunwertem Leben) czyli programu realizowanego w III Rzeszy w latach 1939–1944, który przez współczesne totalitarne lewactwo został obecnie przeredagowany i polukrowany szlachetnymi intencjami. Aby starszy człowiek nie czuł dyskomfortu „ życia niewartego życia” należy go poddać eutanazji. Aby nieuleczalnie chore dziecko nie czuło się kiedyś wykluczone i gorsze od rówieśników najlepiej objąć je „protokołem terapii daremnej” i zagłodzić na śmierć. Aby koniki wożące turystów do Morskiego Oka z Tatrach nie przemęczały się należy zastąpić je meleksami wiedząc dobrze, że wszystkie te konie, co do jednego, wylądują w rzeźni. Żaden góral nie będzie przecież utrzymywał niepotrzebnego mu zwierzęcia.

Inicjatorzy ustawy mają na celu zlikwidowanie całej populacji zwierząt nierasowych przez przymusową kastrację wszystkich psów i kotów. Przypomina to jak żywo niemieckie projekty eugeniczne zakładające kastrowanie osób upośledzonych, przenoszących genetyczną chorobę albo tylko nie spełniających standardów nordyckiej rasy. Oczywiście (wbrew aktywistom ochrony zwierząt) nie należy przypisywać zwierzętom praw przysługujących tylko człowiekowi. Ustawy rzekomo chroniące zwierzęta nie powinny jednak pogarszać losu tych zwierząt a przede wszystkim nie powinny być idiotyczne i sprzeczne wewnętrznie.

Kastrowanie psów i kotów i tak jest obecnie bardzo popularne i ma pewne racjonalne przesłanki. Nie może być to jednak kastrowanie przymusowe. Konsekwentne stosowanie nieuchwalonej na szczęście jak dotąd ustawy oznaczałoby wytępienie całej populacji psów i kotów uważanych za nie wartościowe, bo nie spełniające wzorca jakiejś rasy, nie posiadające rodowodu czy nie zarejestrowane w Związku Kynologicznym.

Stanowi to cyniczne, a przede wszystkim pełne hipokryzji podejście do ochrony psów i kotów oraz do dobrostanu zwierząt, który autorzy definiują w swojej ustawie jako: „zespół warunków bytowania, utrzymania i przetrzymywania zwierząt, uwzględniający ich potrzeby w zakresie zarówno zdrowotnym, biologicznym i somatycznym, jak i w zakresie psychicznym, behawioralnym, społecznym i emocjonalnym, mający na celu osiągnięcie stanu uogólnionego zdrowia zwierzęcia i jego humanitarnego traktowania oraz zapewnienie zwierzęciu możliwości wyrażania naturalnych zachowań”.

Twórcy tej ustawy reprezentują, w swej nieuleczalnej głupocie, być może nawet nieświadomie, interesy skupionych w Związku Kynologicznym hodowców psów rodowodowych i hodowców rasowych kotów. Jak wiadomo ceny rodowodowych psów i kotów są niezwykle wysokie i nie każdego jest stać na ich zakup. Wiele osób woli zresztą z różnych przyczyn hodować zwykłe kundle. Przede wszystkim kundle są zdrowsze od psów rasowych. W hodowli psów rasowych trudno uniknąć chowu wsobnego, czyli krzyżowania egzemplarzy spokrewnionych, co wzmacnia wady genetyczne. Poza tym wzorzec eksterieru rasowego psa wymusza dobór egzemplarzy przeznaczonych do rozpłodu pod kątem pożądanej wizualnie, lecz niekorzystnej medycznie cechy.

Na przykład suki zarejestrowanej w 1893 roku w Stanach Zjednoczonych rasy Boston terier nie są na ogół w stanie urodzić swego jedynego szczeniaka siłami natury, rodzą przez cesarskie cięcie, albo giną przy porodzie. Natomiast owczarki niemieckie ( zwane w Polsce alzackimi) były selekcjonowane pod kątem charakterystycznej sylwetki – cechuje ją głębokie kątowanie, czyli ułożenie kończyn tylnych i kości biodrowej w stosunku do linii kręgosłupa. Mówiąc prościej mają wyżej bark niż zad. W rezultacie prawie 100 % populacji owczarków niemieckich cierpi na dysplazję stawu biodrowego. Nie bez przyczyny policyjny zakład tresury psów w Sułkowicach chętniej skupuje mieszańce niż psy rodowodowe gdyż mieszańce są zdrowsze, bardziej wytrzymałe i bardziej inteligentne. Psy rasowe szczególnie dużych ras, są bardziej chorowite i żyją o wiele krócej niż zwykłe kundle. Trzymanie pasa rasowego oznacza dla właściciela duże kłopoty i koszty. Jest to przede wszystkim wysoka cena szczeniąt, większe wydatki na weterynarzy, oraz droga „ zbilansowana” – jak się to pisze w reklamach – karma. Jeżeli ktoś nie ma zamiaru prowadzić hodowli i zarabiać na sprzedaży szczeniąt, a chce mieć tylko przyjaciela albo stróża podwórka inwestowanie w pasa rodowodowego nie ma dla niego żadnego sensu. Ludzkim niezbywalnym prawem jest prawo do wybrania sobie na przyjaciela zwykłego kundla.

Poza tym uszczuplanie puli genetycznej zwierząt jest zawsze poważnym błędem.  W 1859 roku pewien Anglik przywiózł do Australii króliki, by móc na nie polować. Sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli, a populacja królików wzrosła z czasem do około 10 miliardów. Zwierzęta zniszczyły środowisko naturalne i doprowadziły do wyginięcia kilku rodzimych gatunków. Dla potrzeb walki z królikami sprowadzono do Australii kaktusy meksykańskie. Obecnie Australia z najwyższym trudem zmaga się z ich plagą,

Przetrzebienie populacji dzikich kotów już zaowocowało w dużych miastach w Polsce plagą szczurów, które jak wiadomo przenoszą liczne choroby zakaźne i pasożytnicze. W Warszawie szczury bezceremonialnie spacerują w samym centrum miasta. Zajęły stworzoną przez człowieka niszę ekologiczną.

Naczelne Izby Lekarskie i Pielęgniarskie imienia doktora Mengele

Naczelne Izby Lekarskie i Pielęgniarskie imienia doktora Mengele

Izabela BRODACKA

W kwietniu 2023 roku zostały opublikowane wytyczne Towarzystwa Internistów Polskich dotyczące terapii daremnej. Dokument został poparty przez większość polskich towarzystw naukowych a także Naczelną Izbę Lekarską i Naczelną Izbę Pielęgniarek i Położnych. Protokół terapii daremnej pozwala zaniechać leczenia osób, których wyleczenie jest zdaniem komisji lekarskiej, praktycznie dwuosobowej, niemożliwe. Co więcej – zabrania podjęcia ich leczenia przez inne placówki medyczne.

Zastanówmy się przez chwilę. Każda terapia z definicji jest daremna gdyż śmierć jest nieuchronnym finałem ludzkiego życia. Do niedawna za daremną terapię uważano zabiegi, które mogły przedłużyć życie pacjenta tylko o kilka dni, a co najwyżej o kilka tygodni, kosztem jego ogromnych cierpień. Decyzję o zaniechaniu takiej terapii podejmował, jeżeli był przytomny, sam pacjent albo jego rodzina. Tak było w przypadku Jana Pawła II, który wręcz prosił aby zaniechano uporczywej terapii (tak to się wtedy nazywało) podtrzymującej go przy życiu.

Proponuję jak zawsze prosty eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że idziemy z chorym psem do weterynarza a ten oświadcza, że nic się już nie da zrobić i psa trzeba uśpić. Nie zgadzamy się na to i zabieramy psa do domu. Nie do wyobrażenia jest, że weterynarz odmawia wydania nam psa gdyż – jak twierdzi – jego terapia jest daremna, zamyka go w klatce i pozwala mu zdechnąć z głodu i pragnienia. Tym bardziej nie do wyobrażenia jest, że pies został objęty „protokołem terapii daremnej” i żadna inna lecznica nie zechce, a właściwie nie ma prawa, podjąć się jego leczenia ani udzielić doraźnej pomocy. Jeżeli nawet choroba zwierzęcia jest nieuleczalna, właściciel ma prawo za własne pieniądze zapewnić mu leczenie w innej placówce lub przynajmniej opiekę paliatywną. Ludziom też powinno się to należeć, jak temu psu, lecz ludziom się często tego odmawia.

Proponuję następny eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że jakaś matka, pijaczka albo alkoholiczka zapomniała o swoim dziecku i umierało ono w łóżeczku z głodu i pragnienia. Gdyby dziecko przeżyło zostałoby natychmiast odebrane przez sąd i skierowane do tak zwanej pieczy zastępczej, gdyby zmarło matce groziłoby nawet dożywocie za spowodowanie śmierci dziecka ze szczególnym okrucieństwem. Dziecko odbiera się rodzicom z bardziej błahych przyczyn. Wystarczy, że dziecko ma brudną piżamkę lub, że w domu jest bałagan, albo muszki owocówki.

Tymczasem objęcie jakiegoś dziecka protokołem terapii daremnej oznacza, że zaprzestaje się leczenia takiego dziecka. Teoretycznie rzecz biorąc powinno ono otrzymywać środki przeciwbólowe, wodę i pokarm. Praktycznie najczęściej pozbawia się je jedzenia i picia i pozwala umrzeć w głodowych męczarniach. W przypadku Alfiego Evansa musiał zapaść wyrok sądowy skazujący go na okrutną śmierć. Obecnie wystarczy decyzja dwuosobowej komisji lekarskiej, aby dziecko zostało odłożone na bok bez opieki i odżywiania. Rodzice Alfiego Evansa nie mogli odebrać go ze szpitala i nie byli dopuszczani do swego dziecka. Rodzina Terri Schiavo nie mogła nawet podać jej wody.

Obecnie rodzina też nie jest dopuszczana do umierającego śmiercią głodową dziecka, szpital staje się niejako właścicielem jego ciała. Natomiast niezgoda na wydanie dziecka rodzicom, aby mogli ratować je jak umieją, jest uzasadniana faktem, że transport zagraża jego życiu co jest okrutną kpiną z ich uczuć i z elementarnej logiki.

Objęcie kogokolwiek protokołem terapii daremnej zakazuje leczenia go wszelkim innym placówkom medycznym. Ubezpieczenie zdrowotne jest przymusowe. Każdy z nas zebrał podobno w NFZ około 300 tysięcy złotych i nie wszystko wykorzystał. Wystarczy objąć go protokołem terapii daremnej aby mu te zgromadzone fundusze ukraść i w razie potrzeby odmówić mu pomocy. Oczywiście zrozumiałe jest, że szpital nie chce albo nie może ponosić kosztów drogiego leczenia w przypadku bezspornie beznadziejnym. Ale lekarze, którzy są tylko ludźmi mogą po prosu się mylić, albo nawet – z czym trudniej się pogodzić – mieć złą wolę. Przede wszystkim niedopuszczalne jest zakazywanie rodzinie prób ratowania życia chorego na własną rękę i uniemożliwianie odebrania chorego z odmawiającej mu pomocy, czyli skazującej go na śmierć, placówki. Alfiego skazał na śmierć brytyjski sąd.

To kolejny paradoks. Sąd nie ma prawa skazać na śmierć nawet wyjątkowo okrutnego mordercy. Sąd norweski skazał Breivika, mordercę przeszło siedemdziesięciu osób z wyspy Utøya tylko na 21 lat. Natomiast już nie sąd, lecz dwójka przypadkowych lekarzy, może skazać zupełnie niewinnego człowieka na śmierć.

Uświadommy sobie, że to właśnie Hitler rozpoczął swoje rządy od mordowania chorych psychicznie dorosłych oraz niepełnosprawnych dzieci.

Akcja T4 (Aktion T4, E-Aktion) był to program polegający na fizycznej „eliminacji życia niewartego życia” (Vernichtung von lebensunwertem Leben) realizowany w III Rzeszy w latach 1939–1944. Uważa się także, że ogółem w latach 1939–1945 zabito około 200 000 ludzi upośledzonych i niepełnosprawnych w tym także dzieci. Pamiętamy również wstrząsające sceny selekcji dzieci na rampie w obozie koncentracyjnym gdy szły one na palcach aby udawać wyższy wzrost i ocalić życie. Takim selekcjonerem jak kapo w obozie staje się obecnie lekarz.

Gdyby choć jedna osoba u której stwierdzono śmierć pnia mózgu wróciła do życia, definicję śmierci mózgowej należałoby uznać za nieprawidłową. Tymczasem profesor Talar przywrócił do normalnego życia setki osób i nikt nie wyciąga z tego właściwych wniosków.

Oto prawdziwa historia. W pewnym szpitalu urodziły się dziewczynki, bliźniaczki. Lekarz prowadzący oświadczył, że jedna z dziewczynek ma nowotwór mózgu i polecił rodzicom pożegnać się z dzieckiem. W innym szpitalu okazało się, że rzekomy nowotwór jest zwykłym ropniem. Dziewczynka została uratowana, wspaniale się rozwija, jest uzdolniona matematycznie, pływa, jeździ konno i na nartach.

Na szczęście nie trafiła na lekarzy spod znaku doktora Mengele.

Rok 2024. Orwell ubogacony.

Rok 2024. Orwell ubogacony.

Izabela BRODACKA

Z komentarza w mediach, których nie zamierzam reklamować dowiedziałam się, że w Ameryce zwyciężył populizm. Zmiana znaczenia terminu populizm, którą chciałabym się tu zająć zaszła zapewne spontanicznie, być może nawet bez złych intencji, a jednak jest bardzo charakterystyczna dla naszych ponowoczesnych czasów. Populizm kiedyś oznaczał oczekiwania i żądania ludu. Mówiąc bardziej kategorycznie – motłochu. Motłochu, który w czasach rzymskich burząc się przeciwko władcy wykrzykiwał panem et circenses ( chleba i igrzysk- a na ogół wystarczały mu same igrzyska). Który chciał się tylko najeść do syta i oglądać krwawe walki gladiatorów albo okrutne mordowanie chrześcijan. Motłochu, który w czasie rewolucji francuskiej rozkoszował się widokiem obcinanych głów arystokracji i księży. Elita natomiast za swe powołanie uważała zawsze obronę kraju, troskę o wartości, zajmowanie się kulturą, sztuką i nauką.

Współczesny nam motłoch z satysfakcją przyjmuje torturowanie księdza, poniżanie niewinnych urzędniczek, prześladowanie umierającego człowieka, zakłócanie nabożeństw, opluwanie słowne przeciwników politycznych w mediach oraz dosłowne w czasie różnych manifestacji. Tym razem jednak podobno tak postępuje bynajmniej nie motłoch lecz elita. To elita pluje na PiS, wykrzykuje publicznie wulgarne słowa, niszczy pomniki i dzieła sztuki, a populistami nazywa tych którzy troszczą się o losy społeczeństwa i jego najsłabszych członków, o wolność jednostek, o niezależność państwa. Do elity należą podobno ci wszyscy ludzie sztuki wykrzykujący wulgarne hasła, do elity należy chyba pani Janda, której erotyczne fantazje na temat defekowania na jej głowę to kliniczny przypadek koprofilii. Zmiana znaczenia słowa populizm następowała powoli. Najpierw zamiast żądań ludu zaczęto tak nazywać wszelkie żądania formułowane w imieniu ludu, traktowanego jako nośnik autentycznych wartości w opozycji do żerującej na nim arystokracji. W chwili gdy elitą władzy w Polsce stał się motłoch role się odwróciły. Oczekiwania spauperyzowanej i odsuniętej od znaczenia arystokracji rodowej, jak i arystokracji ducha, jako skierowane przeciwko władzy stały się w ten sposób populistyczne, a obyczaje tej ustanowionej na sowieckich tankach władzy traktowane jako elitarne. Ten sam efekt obserwujemy na zachodzie w wyniku postulowanego przez Antonio Gramsciego „długiego marszu przez instytucje”. Populistą w tym sensie może być nazwany Trump, który troszczy się o swój kraj, o Amerykę, a za elitę uważa się marksistów kulturowych sprowadzających wolność ludzką do wolności kopulowania w dowolnych konfiguracjach oraz wolności zabijania nienarodzonych dzieci.

Mówiąc cokolwiek na temat zmiany znaczenia słów nie sposób nie powołać się na Orwella. Zwroty takie jak: „Wielki Brat patrzy” czy „wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze” oraz takie pojęcia, jak „nowomowa” („new-speak”), „policja myśli” („thought police”), „dwójmyślenie” („doublethink”) i „myślozbrodnia” („thoughtcrime”) są używane nie tylko w specjalistycznych rozprawach poświęconych totalitaryzmowi, lecz również w potocznym języku.  W latach 1936–1937 Orwell, podobnie jak wielu prominentnych komunistów, w tym polskich, brał udział w wojnie domowej w Hiszpanii. Jednak w przeciwieństwie do polskich komunistów, a byli to między innymi bracia Mołojcowie, Henryk Toruńczyk ( ojciec Barbary Toruńczyk) czy Grzegorz Korczyński, potrafił wyciągnąć wnioski z tego co zaobserwował i z tego co go osobiście spotkało. Choć walczył na froncie po stronie republikańskiej, po wybuchu w maju 1937 kolejnej wojny domowej, czyli niejako wojny domowej w trakcie wojny domowej, stał się – jak wielu innych- przedmiotem represji. Wojna domowa w czasie wojny domowej była to kierowana przez rezydenta NKWD Aleksandra Orłowa akcja mordowania swoich czyli tych, którzy opowiedzieli się po stronie republiki. Mordowanie swoich było jak wiadomo znakiem rozpoznawczym sowieckich komunistów. Orwellowi szczęśliwie udało się uciec do Anglii. W autobiograficznej książce „ W hołdzie Katalonii” wydanej w Anglii jeszcze w czasie trwania hiszpańskiej wojny domowej zdemaskował prawdziwą rolę jaką w niej odgrywały sowieckie służby specjalne NKWD i GRU.

Swoje doświadczenia Orwell podsumował również w dwóch najbardziej popularnych powieściach. Są to bajka polityczna pod tytułem „ Folwark zwierzęcy” oraz wydana w roku 1949 dystopia „ Rok 1984” czyli wizja państwa totalitarnego a więc sprawującego totalną kontrolę nad ludźmi, ich językiem, ich sposobem myślenia, a nawet nad ich przeszłością.

Częścią tak sprawowanej kontroli jest gwałcenie słów, zmiana ich znaczenia najczęściej na wręcz przeciwne do ukształtowanego przez tradycję językową. Taka zmiana robiona jest na ogół, celowo, w złych intencjach. Służy ogłupianiu ludzi oraz ukrywaniu prawdziwego oblicza systemu przemocy.

Cóż powiedziałby Orwell gdyby znalazł się w 2024 roku w Polsce? Gdyby był świadkiem szalejącego bezprawia, które nazywane jest przywracaniem prawa, demokracji walczącej która jest terrorem i zubożenia społeczeństwa nazywanego dobrobytem. Zapewne przeraziłby się, że to co mogło grozić Światu w roku 1984 stało się rzeczywistością w roku 2024.

Orwell przekonał się w Hiszpanii, że jak to sformułował Maksymilian Robespierre  „rewolucja pożera własne dzieci”. Mordowanie swoich nie było przecież wyłącznie sowiecką specjalnością. Historia rewolucji francuskiej to nie tylko historia mordowania arystokracji i duchowieństwa. To historia wzajemnego mordowania się wcześniejszych sojuszników, w imię hasła „liberté, égalité, fraternité ou la mort” ( wolność, równość, braterstwo albo śmierć).

Jak powiada Adam Mickiewicz w „Lirykach lozańskich”. 

Gęby za lud krzyczące sam lud w końcu znudzą,

I twarze lud bawiące na końcu lud znudzą.

Ręce za lud walczące sam lud poobcina.

Imion miłych ludowi lud pozapomina.

Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie

Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie”.

I właśnie ci ciemni, mali lecz niestety głośni ludzie nami obecnie rządzą.

Regeneracja wałów

Regeneracja wałów

Izabela Brodacka

Na ścianie jednej z kamienic w Alejach Ujazdowskich w pobliżu Placu Trzech Krzyży wisiał swego czasu szyld: „Regeneracja wałów”. Pod tym szyldem zbierali się podochoceni bywalcy sąsiednich knajp zaśmiewając się do łez. Zniecierpliwiony właściciel warsztatu dopisał własnoręcznie na szyldzie niezgrabnym pismem słowo „ korbowych” lecz to tym bardziej śmieszyło podpitych przechodniów. Takie były uroki nocnego życia w PRL. Nie miejmy złudzeń – bywalców nocnych lokali nie rozśmieszała perspektywa naprawy prawdziwych wałów korbowych, ani nawet ewentualnie wałów nadrzecznych. Termin „regeneracja wałów” nieodmiennie kojarzył im się z koniecznością zreformowania państwa polskiego, które trzeba zacząć od oddania do naprawy i zregenerowania rządzących nim wałów. To wynikało z ich rozmów, które wracając z pracy mimo woli podsłuchiwałam czekając na przystanku na autobus. Ekipy podpitych elegantów zmieniały się, lecz ku memu zdumieniu wszyscy mówili prawie to samo a przesłanie szyldu kojarzyło im się nieodmiennie z polityką. To zjawisko, które Michel Foucault nazwałby episteme – emanacja zbiorowej świadomości epoki, manifestowanej i werbalizowanej na różne sposoby i w różnych okolicznościach. Wszyscy w Polsce, poczynając od dozorcy a kończąc na profesorze uniwersytetu mieli świadomość, że rządzą nami wały i trzeba próbować jakoś te zużyte wały zregenerować, naprawić. Głęboko zakorzenione było również przeświadczenie, że w danych warunkach geopolitycznych nie da się tych wałów po prostu wymienić. Trzeba by było ich wszystkich powywieszać czego wbrew pobożnemu życzeniu wyrażonemu w znanej piosence („a na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”) nikt tak naprawdę nie chciał, ani nie oczekiwał. Jasne było przede wszystkim, że komuniści nie dadzą się tak łatwo usunąć więc jedynym sposobem zmiany socjalistycznego ustroju jest przeciągnięcie tych komunistycznych wałów na naszą stronę, zregenerowanie ich.

Faktem bezspornym było, że rządziły nami wały. Ludzie którzy dzięki rosyjskim tankom zyskali swoje stanowiska i przywileje i którzy bali się wykonać jakikolwiek ruch, nawet jeżeli widzieli idiotyzmy, w których uczestniczą. Mam na myśli czasy po październiku, gdyż za czasów Stalina uczestniczyli w zbrodniach. W morderstwach sądowych, w torturowaniu akowców i innych uczestników niepodległościowego podziemia. Takie drobiazgi jak rabunek mieszkań, mebli obrazów i kosztowności nie zasługują nawet na wypominanie wobec ogromu tamtych, prawdziwych zbrodni. Socjalizm z odrobinę bardziej ludzką twarzą, o który zabiegali wszelkiej maści rewizjoniści charakteryzowała przede wszystkim wszechogarniająca głupota, niewolnicze zapatrzenie w Związek Sowiecki i niemożność. Obecnie nazywa się taki stan rzeczy imposybilizmem władz. Wtedy niemożność kojarzyła się z byciem kastratem, wałachem czyli wałem i za takich uważano powszechnie tych wszystkich ministrów, dyrektorów oraz dyplomatów. Nauką zarządzał człowiek, który nie umiał nawet pisać ortograficznie, przemysłem ktoś nie znający zasad mechaniki, gospodarką mędrek, który nie umiał obliczyć procentu a ambasadorowie nie znali na ogół żadnego języka w tym języka własnego kraju. „Gdyby oni rządzili dobrze to niech by sobie rządzili, ale niestety rządzą beznadziejnie i w tym kraju nie da się wytrzymać” – taką opinię słyszało się na co dzień w kawiarni i na ulicy.

Aktualne przez cały czas było przesłanie wierszyka, który faktycznie powstał dużo wcześniej, za czasów prezydentury Trumana czyli w latach pięćdziesiątych: „Truman, Truman, spuść ta bania, bo jest nie do wytrzymania. Jedna bombka atomowa i wrócimy znów do Lwowa. Choć zastaniem same zgliszcza, jednak ziemia to ojczysta. Druga mała, ale silna, i wrócimy też do Wilna”. Przesłanie to sprowadzało się do stwierdzenia, że za czasów komunizmu, a potem realnego socjalizmu w Polsce jest nie do wytrzymania. Nędza, brak mieszkań, braki w zaopatrzeniu. Kiełbasa zwyczajna i pasztetówka zwana szpachlówką jako rarytasy stołu. „Trybuna Ludu” zamiast papieru toaletowego na haku w toalecie. Maluch na talony dla przodowników pracy socjalistycznej i pralka Frania wystana w kolejce albo kupiona spod lady. Braki w zaopatrzeniu nie dotyczyły wyższych szarż komunistycznych lecz dotykały również szeregowych partyjników. Marzyła im się poza tym prawdziwa własność ziemi czy nieruchomości, a nie mieszkania funkcyjne przyznawane z łaski przywódców. Choć w teorii gardzili prywatną inicjatywą i badylarzami tak naprawdę nie mieliby nic przeciwko denacjonalizacji środków produkcji. Oczywiście pod warunkiem, że to oni staliby się fabrykantami i właścicielami ziemskimi. Socrealistyczni pismacy dochrapawszy się miana pisarza za wydawane w wielomilionowych nakładach nędzne produkcyjniaki, których tytułów nikt obecnie nie pamięta, uważali się za elitę intelektualną kraju. Jedni i drudzy sądzili, że oni i ich potomkowie będą zawsze rządzić Polską. To miał im zapewnić kontrakt Okrągłego Stołu. Przy jego okazji wały dały się łatwo zregenerować czyli nawrócić na liberalizm. Koncepcja regeneracji wałów była podstawowym błędem opozycji. Nadzieje, że komunista gdy się uwłaszczy i stanie się kapitalistą zacznie lepiej myśleć okazały się złudne. Wały się replikują, wały produkują kolejne wały. Inaczej mówiąc -ludzie tworzą struktury a struktury kształtują ludzi, Złudne było, pozytywistyczne przeświadczenie, że małe zmiany na lepsze doprowadzą do wielkich rezultatów. Jest inaczej –małe zmiany na gorsze prowadzą zawsze do rezultatów fatalnych lecz małe zmiany na lepsze też kończą się często źle. Dobrym przykładem jest naprawa samolotu przez regenerację jakiejś jego części. Zregenerowana część, na przykład jakiś wał, pęka doprowadzając do katastrofy. Zużyte i uszkodzone części samolotu należy wymieniać, a nie regenerować.

Okrągłostołowa regeneracja wałów doprowadziła do tego, że nadal nami rządzą wały jeszcze głupsze, mniej kompetentne i bardziej bezczelne od komunistycznych. Wały prowadzące państwo- jak ten samolot- wprost do katastrofy.

Rzucony na pożarcie

Rzucony na pożarcie

Izabela Brodacka 1.XI. 2024

Pędzi trojka, звoнят колокольчики ( dzwonią dzwoneczki ) uczepione do dugi, w sankach rozpiera się jaśniepaństwo rozkoszując się zimową przejażdżką. Za sankami ciągnie jednak sfora wygłodzonych, gotowych do ataku, wilków. Jaśniepaństwo zrozumiawszy, że nie umkną wilkom decydują się wyrzucić im na pożarcie kucharczyka. Po kucharczyku leci psiarczyk, potem lokaj i ochmistrz. Lepiej przecież stracić służbę niż życie.

Ta stara rosyjska bajka jest doskonałą metaforą sposobów zarządzania własnym wizerunkiem przez większość partii politycznych. Aby przekonać wyborców o rzetelności i nieprzekupności członków partii należy poświęcić jednego ze swoich i wyrzucić go wilkom, czyli opinii publicznej, na pożarcie. Lepiej stracić jednego ze swoich niż władzę i wpływy. Tę strategię próbował kiedyś zastosować Adam Michnik nagrywając i denuncjując Rywina. Niezbyt mu się to jak pamiętamy udało. Przejdzie do historii jako prekursor nagrywania rozmów ze znajomymi i przyjaciółmi i donoszenia na nich władzom i mediom.

Zasada „Amicus Plato, sed magis amica veritas”, na którą powołują się szlachetni w swoim mniemaniu donosiciele jest raczej zasłoną dymną dla prawdziwej strategii, którą przez analogię do defenestracji, starej komunistycznej metody rozliczania się ze swoimi, proponuję nazywać desankizacją. (i tu apel do korekty- proszę mi tego neologizmu nie wyrzucać)

Byłam pewna, że obecne władze zdecydują się prędzej czy później rzucić opinii publicznej kogoś ze swoich na pożarcie. Naiwnie przypuszczałam, że będzie to Sławomir Nowak, którego kryminalna i biznesowa operatywność przekroczyła cierpliwość nawet wyjątkowo skorumpowanych służb Ukrainy. O wiele lepszym kandydatem do wyrzucenia z sanek okazał się jednak Janusz Palikot.

Janusz Palikot funkcjonował przez wiele lat jako enfant terrible polskiej polityki. To z mojej strony bardzo uprzejme określenie. Powinno się go nazywać – настоящий хам. Palikot był prekursorem niewyobrażalnego chamstwa, które stało się znakiem rozpoznawczym zwolenników Koalicji Obywatelskiej. Te wszystkie babcie Kasie, panie Lempart, a także pani profesor Uniwersytetu Szczecińskiego wykrzykująca dosłownie hasło ukryte zwykle pod kryptonimem ośmiu gwiazdek oraz Krystyna Janda ze swą publicznie deklarowaną koprofilią to uczniowie Janusza Palikota.

W 2007 roku Palikot, ówczesny poseł PO, wystąpił na konferencji prasowej uzbrojony w gumowy członek i atrapę pistoletu. „To są rzeczywiście symbole prawa i sprawiedliwości dzisiaj w Polsce” – oświadczył. Gdy pojawiał się problem grożący Platformie zniżką w sondażach, Tusk dawał mu zlecenie na prowokację odwracającą uwagę społeczeństwa od realnych problemów. „Zajmij się lepiej tym Kaczyńskim, skoncentruj na nim, bo ci to dobrze wychodzi” cytuje Tuska Palikot w książce „Kulisy Platformy”

Zapewne na zlecenie Tuska Palikot obrażał również ofiary katastrofy smoleńskiej i ich rodziny. Pikietowanie łódzkiej kurii z pętem kiełbasy, flaszką wódki i twarzą kardynała Głódzia na krzyżu zbitym z brudnych listew (2010) miało być formą protestu przeciwko klerykalizacji przestrzeni publicznej oraz forsowaniem programu finansowania zabiegów in vitro z budżetu państwa. Ulubioną pieśń Jana Pawła II  czyli „Barkę” Palikot kwituje jednym zdaniem: „Przerażająca muzycznie, niewolnicza w słowach”. Wykonując kolejne zadania zbiera również kapitał polityczny. „Wykorzystywałem sytuacje, kiedy Platforma miała kłopoty, bo wiedziałem, że wtedy będą mnie pompować. Ale mnie zawsze chodziło o jakąś sprawę, o jakiś standard!”.

Kapitał polityczny zbity na szarganiu wszelkich narodowych świętości okazał się jednak mizerny.

W wyborach parlamentarnych w 2015 roku partia Palikota Twój Ruch utworzyła ze Zjednoczoną Lewicą koalicję, która nie zdołała przekroczyć 8-procentowego progu i nie weszła do Sejmu. W rezultacie Palikot nieodwracalnie wypadł z polityki. Nigdy nie miało sensu pytanie Palikota o poglądy. Poglądy dostosowuje on do mądrości politycznego etapu, a polityka to czysta gra. Będąc etatowym skandalistą wyrzuca z partii Jana Hartmana za felieton o legalizacji kazirodztwa (2014). Widać tak zawiał wiatr historii. Na temat tygodnika „Ozon”, który jak pamiętamy wylansował hasło „zakaz pedałowania” Palikot wyraża jednak czynną skruchę i składa samokrytykę : „To jest coś, czego ja najbardziej się wstydzę. Nawet ten mój radykalizm dzisiejszy może po części wynikać z tego, że wciąż nie wybaczyłem sobie tego, co się wtedy w «Ozonie» zdarzyło”.

Palikotowi wydawało się, że będąc z wyboru błaznem odgrywa w kraju ważną rolę moralną. On sam i jego gloryfikatorzy posługiwali się przy tym słynnym esejem Leszka Kołakowskiego z 1969 roku pod tytułem „Kapłan i błazen” przeciwstawiającego sobie te dwie społeczne role. Palikot aspirował również do roli Stańczyka.

Nie przyszło mu do głowy, że będąc błaznem i to kiepskim błaznem tak naprawdę jest tylko kukiełką na sznurku Tuska wykonującą na jego zlecenie idiotyczne podrygi. Jest łątką z fraszki Jana Kochanowskiego, którą na wiele lat wsadzono do mieszka, a obecnie wyciągnięto tylko po to żeby wyrzucić z sanek jak kupkę zbutwiałych szmatek.

Nie umiem ustalić czy Palikot, jak mu zarzuca prokuratura, faktycznie okradł znajomych i kontrahentów na blisko 70 milionów. Wybór Palikota na ofiarę pokazowego dochodzenia ma jeszcze jeden aspekt. W książce „ Kulisy Platformy” autor dość bezceremonialnie obsmarowuje znajomych polityków i biznesmenów, w tym samego Tuska. Dziwne, że znając mściwość Tuska nie oczekiwał takiego finału ich relacji.

Wilki byłyby chyba rozczarowane gdyby zamiast w smakowitym lokajczyku zatopiły zęby w zbutwiałej szmacie.

Dla przypomnienia czytelnikom-fraszka: „ O żywocie ludzkim” Jana Kochanowskiego.

Fraszki to wszytko, cokolwiek myślemy,
Fraszki to wszytko, cokolwiek czyniemy;
Nie masz na świecie żadnej pewnej rzeczy,
Próżno tu człowiek ma co mieć na pieczy.
Zacność, uroda, moc, pieniądze, sława,
Wszystko to minie jako polna trawa;
Naśmiawszy się nam i naszym porządkom,
Wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom.

Grzech zaniechania. Przemysł transplantacji.

Grzech zaniechania. Przemysł transplantacji.

Izabela BRODACKA

Opisywałam sprawę polskiego turysty który w wypadku samochodowym doznał ciężkiego urazu czaszki. We włoskim szpitalu w oparciu o definicję śmierci mózgowej uznano go za zmarłego i przeznaczono do pobrania narządów. Wentylowano tylko jego ciało nie zajmując się mózgiem, nie próbowano usunąć krwiaka.

Rodzina postanowiła przenieść pacjenta do innej kliniki, a potem transportować do Polski w nadziei, że doktor Talar, któremu udało się przywrócić do normalnego życia przeszło tysiąc osób ze stwierdzoną przez lekarzy tak zwaną „ śmiercią mózgową” zechce się nim zająć. Ordynator jednak stanowczo odmówił zgody na przewiezienie pacjenta do innej placówki oświadczając, że prawo nie tylko mu pozwala lecz każe odłączyć go od respiratora. Następnego dnia o określonej przez samego siebie godzinie lekarz wyrwał choremu z tchawicy rurkę respiratora. Zaszokowana rodzina widziała jak chory umiera dusząc się.

Nie sposób ustalić czy ofiara wypadku samochodowego we Włoszech mogła być uratowana. Przyjmijmy, że lekarze mieli rację i stan pacjenta był beznadziejny. Jakim prawem jednak zatrzymali go siłą i zamordowali. Wyjęcie rurki respiratora nie oddychającemu samodzielnie pacjentowi to wykonanie wyroku śmierci wydanego nie przez sąd lecz przez przypadkowych lekarzy zapewne zainteresowanych finansowo uzyskaniem od chorego narządów.

Na karę śmierci sąd nie może skazać w Europie żadnego, nawet najbardziej okrutnego  przestępcy, natomiast sąd brytyjski skazał na śmierć malutkiego  Alfiego Evansa zezwalając na odłączenie dziecka od aparatury podtrzymującej życie i zalecając w razie konieczności podanie mu zastrzyku z trucizną.

Rodzicom, którzy dali dziecku klapsa odbiera się w Europie prawa rodzicielskie. W tym przypadku to rodzicom odebrano prawa rodzicielskie, bo nie godzili się na zabicie dziecka, a policja nie dopuszczała ich do synka. Rodzice mają przecież konstytucyjne prawo do decydowania o sposobie leczenia dziecka, w tym mają prawo przenieść je do innej placówki zapewniającej ich zdaniem lepszą opiekę.

Co więcej – pielęgniarka szkolna nie może bez zgody rodziców podać dziecku nawet aspiryny. Brytyjscy lekarze uznając, że chłopiec jest nieuleczalnie chory, choć nie potrafili go jednoznacznie zdiagnozować, nie pozwolili przewieźć go do kliniki, która deklarowała chęć leczenia Alfiego, a w razie konieczności  bezpłatną opiekę nad nim do końca życia. Odmowę przewiezienia dziecka do innej kliniki uzasadniono stwierdzeniem, że transport może zaszkodzić jego zdrowiu co w tej sytuacji brzmi jak okrutny żart.

Zdaniem katów, którzy ośmielają się nazywać lekarzami chłopiec miał po odłączeniu od respiratora oddychać tylko trzy minuty. Oddychał jednak samodzielnie przez kilkanaście godzin. W tym czasie nie podawano mu żadnych kroplówek, skazując na powolną śmierć z głodu i odwodnienia. Przetrzymywanie dziecka siłą w szpitalu, głodzenie, odmowa podania tlenu to po prostu zwykłe morderstwo. Poparte decyzją sądu, a więc morderstwo sądowe.
Morderstwem było również zatrzymanie siłą we włoskim szpitalu polskiego pacjenta i odłączenie go od respiratora.

Cywilizacja śmierci nie dba o jakąkolwiek logikę. W szkole nie można podać dziecku bez zgody rodziców nawet witamin czy aspiryny natomiast pigułka poronna ma być udostępniana dzieciom bez zgody rodziców i bez recepty . Rodzicom nie wolno siłą zatrzymać niesfornego nastolatka w domu natomiast szpital może siłą zatrzymać pacjenta tylko po to, żeby go zabić.

Podczas poświęconej transplantacji konferencji, w której uczestniczyłam, lekarze zapewniali, że definicja śmierci mózgowej jest jak najbardziej poprawna, a kwestionują ją tylko – tacy jak ja – medyczni laicy. Kiedy zapytałam dlaczego znieczula się rzekomo martwego pacjenta przed pobraniem od niego narządów najpierw zarzucono mi kłamstwo, a potem ktoś cynicznie powiedział, że tylko po to żeby pacjent nie fikał w czasie zabiegu bo to rozprasza chirurga i może on zepsuć pobierany narząd.

Potwierdzeniem tej brutalnie wyrażonej prawdy jest historia 36-letniego Thomasa TJ Hoovera, u którego lekarze szpitala Baptist Health Richmond w Kentucky (USA).stwierdzili śmierć mózgową w wyniku przedawkowania narkotyków. Gdy rozpoczęli operację wycinania serca, mężczyzna zaczął miotać się na stole operacyjnym i płakać. Koszmar rozegrał się w październiku 2021 roku, lecz dopiero teraz poinformowała o tym amerykańska stacja NPR. Jak ustalili dziennikarze w wyniku rozmów z rodziną i personelem medycznym za pobranie narządów – w tym przypadku serca – odpowiadała KODA (Kentucky Organ Donor Affiliates).

Pracownica szpitala Natashy Miller, zdecydowała się zeznać, że widziała jak rzekomo martwy mężczyzna zaczął się ruszać i płakać. Natomiast inna pracownica Nyckoletta Martin twierdziła, że było to efektem podania pacjentowi środków uspokajających. Siostra Hoovera Donna Rhorer, zobaczyła, jak jej brat, wieziony z oddziału intensywnej terapii na salę operacyjną, nagle otworzył oczy lecz personel uspokajał ją, że to po prostu normalny odruch.Jednak gdy Hoover zaczął się ruszać i płakać, chirurdzy podjęli decyzję o zaniechaniu pobrania narządów do przeszczepu.

Hoover miał wiele szczęścia. Przeżył, mieszka ze swoją siostrą, której obecność w szpitalu zapewne uratowała mu życie, cieszy się tym życiem choć walczy z poważnymi problemami zdrowotnymi.

Ze szpitala w związku z tą historią musiała odejść kilka osób, a sprawą zajął się prokurator generalny stanu Kentucky.

Ktoś mógłby mi zarzucić, że się powtarzam. Jest to jednak jeden z objętych omertą temat. Lobby transplantologiczne jest bardzo silne, za tym procederem – jak na razie zupełnie legalnym – stoją ogromne pieniądze a zwykły człowiek nie rozumie, że coś takiego może go też dotyczyć. W XIX wieku bano się powszechnie pochowania żywcem od czasu gdy w 1844 roku Edgar Allan Poe opublikował nowelę pod tytułem „Premature Burial” ( Przedwczesny pogrzeb) . Podobno Poe nie fantazjował. Czyżby w XXI wieku ludzie nie bali się nawet pokrojenia żywcem?

Milczenie na ten temat to grzech zaniechania.

Antynomie praktycznego rozumu

Antynomie praktycznego rozumu

Izabela Brodacka

Wiele lat temu przeczytałam w „Tygodniku Powszechnym” żartobliwy felieton pani Józefy Hennelowej na temat ekologii. Tygodnik Powszechny nazywany był w środowisku patriotycznym „ Obłudnikiem Powszechnym” więc czytywałam go raczej rzadko, tekst Hennelowej był jednak dla mnie pouczający. O ile pamiętam napisała, że nie wie czy z ekologicznego punktu widzenia słuszne jest otwieranie w Krakowie okien. Wpuszczając do pokoju świeże powietrze wpuszcza się jednocześnie wyziewy z Nowej Huty. Nie wiadomo co jest gorsze – duchota czy trucizny zawarte w dymie. A może w ekologii wcale nie chodzi o człowieka i powinniśmy zastanowić się czy z ekologicznego punktu widzenia słuszne jest zatruwanie krakowskiego powietrza wyziewami z własnego mieszkania?. Pani Hennelowa antycypowała w ten sposób zwrot jaki uczyniła współczesna ekologia. Z troski o środowisko człowieka ekologia przerzuciła się na troskę o środowisko Ziemi, a dla realizacji ochrony Ziemi człowiek jest więcej niż przeszkodą, jest szkodnikiem, którego populację należy ograniczyć a resztki tej populacji ubezwłasnowolnić setkami restrykcyjnych przepisów. Pani Hennelowa zwróciła również uwagę na nieusuwalne sprzeczności każdej, jakkolwiek rozumianej ekologii.

Jest wiele tego przykładów. Gorliwi wyznawcy ochrony naszej rzekomo płonącej planety, zwolennicy oszczędzania wody i energii polecają na przykład używanie najnowszej generacji zmywarek, które są w stanie doprowadzić naczynia do czystości w niskiej temperaturze i przy użyciu niewielkiej ilości wody. Zastanówmy się jednak jak silne muszą być środki chemiczne zapewniające ten efekt. Spuszczanie stężonych chemikaliów do ścieków, a wraz ze ściekami do rzek, zatruwa rzeki i szkodzi żyjącym w nich organizmom. Źle spłukane resztki tych substancji podtruwają również nas samych. Używanie takich zmywarek jest więc niekorzystne zarówno z punktu widzenia ekologii humanistycznej, nastawionej na ochronę środowiska człowieka jak i holistycznej czyli chroniącej wszystkie istoty żywe, co jak wiadomo w świecie, którym rządzi łańcuch pokarmowy jest niemożliwe. Nawet przy tak prostej czynności jak obieranie kartofli gospodyni domowa może mieć zasadnicze wątpliwości. Z jednej strony eksperci polecają jej obieranie kartofli cienko, gdyż pod skórką gromadzą się witaminy i inne korzystne dla ludzkiego organizmu substancje, z drugiej strony przestrzegają, że pod skórką gromadzą się środki ochrony roślin i wszelkie inne trucizny.

Podobne nieusuwalne antynomie dotyczą również wielu procedur leczniczych. Leki przeciwko pewnym dolegliwościom mają czasem tak groźne skutki uboczne, że lekarz powinien zastanowić się czy warto na przykład uzyskać u pacjenta pożądany efekt kosmetyczny niszcząc mu nerki i wątrobę. Do takich leków i procedur medycznych lekarze i pacjenci mają więc z konieczności stosunek ambiwalentny.

Pewien wykładowca psychologii UW nieodmiennie podaje studentom jako przykład ambiwalencji uczuciowej następujące zdanie: „ w wypadku samochodowym zginęła moja teściowa prowadząc mój nowy samochód”. Ale poważnie – klasycznie ambiwalentny stosunek mają specjaliści do regulacji rzek i budowania zbiorników retencyjnych. Wiadomo że z przyrodniczego punktu widzenia najkorzystniejsza jest retencja naturalna. Nieuregulowana rzeka, taka jak na przykład Bug, kilka razy w roku zalewa okoliczne łęgi pozostawiając po wycofaniu swych wód urocze jeziorka i starorzecza. Ogromne obszary nadrzeczne tworzą piękne, reliktowe krajobrazy ale są nieużyteczne nie tylko przemysłowo lecz nawet rolniczo.

Naturalna retencja jest niemożliwa w wielkich miastach i na terenach gęsto zabudowanych, takich jak miasta i wsie na Dolnym Śląsku. Żyjemy w określonej cywilizacji, musimy się z tym pogodzić i dostosowywać sposoby działania do istniejących warunków. Aby chronić życie mieszkańców tych terenów ich domy i zakłady pracy musimy zrezygnować z ekologicznych mrzonek. Terenu gęsto zabudowanego, o bogatej infrastrukturze nie da się zamienić w rezerwat czy nawet tylko skansen. Budowa zbiorników retencyjnych i wałów jest w takim terenie konieczna, niezależnie od tego co twierdzą nawiedzeni działacze ekologiczni. Zauważmy, że żywioł jakim jest nieokiełznana wielka woda spowodował podczas ostatniej powodzi ogromne zniszczenia krajobrazu naturalnego, spowodował również śmierć wielu zwierząt, które nie zdołały się schronić przed wodą. Powyrywane z korzeniami drzewa, zwłoki saren, lisów i zajęcy, błotne sadzawki w miejscu łąk i pól to rezultat niefrasobliwego stosunku obecnych władz do zagrożeń realnych i fetyszyzowania zagrożeń nierealnych. Zło obecnej ekologii, podobnie jak zło współczesnej polityki medycznej sprowadza się właśnie do przeceniania zagrożeń nierealnych, często zupełnie fikcyjnych a nie dostrzegania zagrożeń prawdziwych. Polityka renaturyzacji rzek doprowadziła do prawdziwej klęski społecznej i ekologicznej. Walka z realnym czy fikcyjnym zagrożeniem (zdania na ten temat są jak wiadomo podzielone) jakim był wirus Covid-19 spowodowała dwieście tysięcy tak zwanych nadmiarowych zgonów.

Wiadomo, że można zarobić na wszystkim, na chorych i zmarłych, na lekach i szczepionkach, na transplantacji narządów i trumnach, na pralkach i zmywarkach. Jasne jest więc, że forsowanie pewnych rozwiązań technicznych i prawnych zawsze będzie w interesie lobbujących na ich rzecz grup społecznych. Warto się więc zastanowić co miała naprawdę wspólnego z troską o środowisko ustawa wiatrakowa forsowana przez minister tego resortu, a napisana zapewne przez doradzających jej lobbystów i czy ta ustawa nie była po prostu pisana w interesie firmy Siemens pragnącej pozbyć się zalegającego jej magazyny wiatrakowego złomu.

Uświadomienie sobie nieusuwalnych sprzeczności ekologii jest jednak o wiele istotniejsze od podejrzeń o korupcję i doszukiwanie się we wszystkim gry ekonomicznych interesów. Czy możliwe jest osiągnięcie w ekologii arystotelesowskiego złotego środka? Raczej nie, gdyż ekologia została zaprzęgnięta w służbę polityki i ideologii.

Laksacja legislacyjna

Laksacja legislacyjna

Izabela BRODACKA

W większości sklepów w mojej dzielnicy stoi miseczka z wodą a na szybie widnieje napis „pet friendly”. Wiele sklepów i kawiarni z podobnymi napisami zaprasza również psy do środka. To bardzo miłe i wygodne dla właścicieli zwierzaków lecz nie koniecznie dla innych gości. Pies w sklepie z pieczywem jest zupełnie nie na miejscu i trzeba zrozumieć, że inni klienci mają prawo się go brzydzić.

Wracając do napisów. Przede wszystkim im nie ufam. Podobnie jak nie ufam licznym fundacjom i stowarzyszeniom zajmującym się ochroną zwierząt, choć zwierzątka bardzo lubię, miewałam po kilka zwierząt na raz, najczęściej były to psy i koty bezdomne, zabrane z ulicy, często leczone sporym kosztem. Rzecz w tym, że moim własnym kosztem. Za pieniądze wydane na leczenie tych zwierząt mogłabym sobie kupić niejednego psa rasowego lecz nigdy nie przyszło mi to do głowy choć znam się dość dobrze na rasach psów.

Te napisy nie budzą mego zaufania bo to tylko moda. Być może szlachetna moda lecz – jak każda moda intelektualna- niezbyt mądra i pełna hipokryzji. Do fundacji i stowarzyszeń ochrony zwierząt nie mam zaufania gdyż znam przypadki zbierania przez nie funduszy na ratowanie zwierzęcia dawno padłego lub uśpionego. Narwani aktywiści tych organizacji potrafią odbierać właścicielowi konia za rzepy w ogonie czy splątaną grzywę. Narwani aktywiści chcą również koniecznie doprowadzić do zastąpienia koni przewożących turystów do Morskiego Oka meleksami, co dla tych pracujących koni oznacza śmierć w rzeźni.

Moja sąsiadka była świadkiem następującego wydarzenia. Samochód potrącił na parkingu szczeniaka owczarka niemieckiego. Jego pan spokojnie zdjął mu obróżkę i oddalił się godnym krokiem. Sąsiadka podniosła połamanego pieska, wyleczyła i był jej towarzyszem przez długie lata. Zachowanie właściciela psa było moim zdaniem obrzydliwe, a sąsiadki szlachetne. I tyle. Zdania pozostałych sąsiadów były podzielone. Byli wśród nich przekonani, że świat można poprawić donosami więc koniecznie chcieli doprowadzić do skazującego eleganckiego pana wyroku sądowego. Obecnie nazywa się takiego naprawiacza świata przez donosy – sygnalistą. Kiedyś nazywało się go kapusiem. W języku młodzieżowym podobno ( nie wiem dlaczego ) mówi się na takiego sygnalistę „ szśdziesiona”.

Ja natomiast najchętniej wyjaśniłabym ręcznie właścicielowi szczeniaka niestosowność jego postępowania, a sąsiadkę uhonorowałabym podaniem jej nazwiska, lecz nie mogę tego zrobić ze względu na RODO. Kolejny przejaw laksacji legislacyjnej Unii Europejskiej to zarządzenie chroniące dane osobowe obywateli UE, które zostało opublikowane w Dzienniku Urzędowym Unii Europejskiej 4 maja 2016 roku, a weszło w życie 25 maja 2018 roku.

W wyniku ślepego stosowania się do podobnych idiotyzmów w mojej kamienicy zdjęto listę lokatorów. Sanitariusze pogotowia regularnie walą w nocy w moje okno ( mieszkam na parterze) żeby dowiedzieć się gdzie mieszka pani Nowacka czy Kowalska, która zasłabła, wezwała pogotowie ale nie zdążyła podać numeru lokalu. Jeszcze trafniej ilustruje idiotyzm i szkodliwość tego zarządzenia popularny w środowisku medyków dowcip. Przestrzegająca RODO pielęgniarka wywołuje pacjentów mówiąc: „Pierwszy wchodzi pan z kiłą a następny z rzeżączką”.

Trzeba zrozumieć, że nie da się wszystkiego uregulować prawnie a mnożenie przepisów i zarządzeń, często sprzecznych wewnętrznie, nie przynosi nic dobrego. Wręcz przeciwnie, paraliżuje ludzi, czyni ich biernymi i bezwolnymi, a co gorsza pozbawionymi ludzkich odruchów. Ze względu na odpowiedzialność za szkody poniesione przez pasażerów w niezawinionym nawet przez kierowcę wypadku zanika na przykład obyczaj podwożenia przypadkowych przechodniów do sklepu czy kościoła i całkowicie zanikł autostop, jako sposób podróżowania młodzieży.

Ludzie boją się udostępnić nieodpłatnie zbędne im chwilowo mieszkanie rodzinie czy znajomym gdyż, albo będą musieli płacić podatek od wynajmu choć nie wynajmują, albo darmowy lokator zapłaci podatek od nienależnego zysku jakim jest darmowe lokum. Dlatego właściciele mieszkań wolą aby stały puste, a ceny wynajmu szybują. Sytuację pogarsza fakt tak zwanej ochrony posesoryjnej dzikich lokatorów czyli takich, którym zakończył się okres umowy, którzy nie płacą za ogrzewanie i media i dewastują cudze mieszkanie. Każdy z nich zgłasza w sądzie jakąś dolegliwość, sprawy o eksmisję ciągną się latami i dlatego wynajmowanie mieszkania stało się bardzo ryzykowne. W rezultacie całe bloki i kamienice stoją puste. Ochrona lokatorów specjalnej troski czyli chorych oraz obarczonych dziećmi obraca się przeciwko nim samym. Nikt rozsądny nie wynajmie im lokalu albo wynajmie za bardzo wysoką opłatą. Gdyby właściciele mieszkań mogli swobodnie dysponować swoją własnością to znaczy gdyby mogli łatwo usunąć z własnego mieszkania niepożądanego lokatora zadziałałby rynek i ceny wynajmu nieuchronnie spadłyby.

Zwolennicy wejścia Polski do Unii Europejskiej liczyli na poszerzenie obszaru swojej wolności. Okazało się, że zaczęły ich obowiązywać setki dodatkowych przepisów ograniczających ich swobody. Aby zdobyć mieszkanie młodzi ludzie muszą brać kredyty i stają się niewolnikami swego zadłużenia. Dyrektywa mieszkaniowa UE zmuszająca właścicieli domów do kosztownej ich termomodernizacji to założenie dożywotnio kolejnym milionom ludzi kredytowego chomąta. Natomiast starych ludzi, którym nikt nie da kredytu albo nie będą w stanie go spłacać pani minister klimatu ma zamiar przenosić do kontenerów lub domów opieki. Pod pretekstem walki z globalnym ociepleniem zakazuje się ubogim ludziom palenia węglem i drewnem i nakazuje przejście na niezwykle drogie ogrzewanie elektryczne. Miasta mają zostać zamknięte dla starych samochodów co uniemożliwi niezamożnym ludziom dojazd do lekarza czy na zakupy. Jak ktoś powiedział- jedyne naprawdę dostępne w UE wolności to wolność kopulowania w dowolnej konfiguracji i wolność skrobania.

A ja chciałabym zobaczyć na każdej instytucji państwowej tabliczkę z napisem:people-friendly

Zalewa nas…zwykła głupota

Zalewa nas…zwykła głupota

Izabela BRODACKA

Czekając kiedyś na Dworcu Centralnym na gości z Zakopanego usłyszałam następujący komunikat:„ pociąg z Zakopanego jest opóźniony o około 40 minut. Opóźnienie pociągu może się zmniejszyć, zwiększyć lub ulec zmianie”. Naprawdę nie zmyślam. Oczekujący na peronie zaśmiewali się do łez ale mnie przeraziła głupota personelu dworca i świadomość, że od takich ludzi zależy bezpieczeństwo pasażerów.

Dokładnie tak samo czuję się teraz słysząc mądrości, które wygłaszają politycy. Planeta płonie, w wyniku globalnego ocieplenia grozi nam susza, musimy oszczędzać wodę, zakazujemy podlewania ogródków, nie wolno budować zbiorników retencyjnych, nie wolno regulować Odry, trzeba renaturalizować krajobraz.

A że właśnie teraz woda zatapiała polskie miasta i wsie? Globalne ocieplenie może się przecież – jak opóźnienie pociągu z Zakopanego – zwiększyć, zmniejszyć, lub ulec zmianie. Jeżeli termometry będą wskazywały -20 C to też będzie przecież globalne ocieplenie, które właśnie uległo zmianie.

Bezspornym faktem jest, że klimat Ziemi zmienia się. Tak jak wielokrotnie zmieniał się w jej historii. Wątpliwą jest natomiast teza, że zmienia się wyłącznie w wyniku działalności człowieka. Działalność człowieka ma niewątpliwie wpływ na klimat i stan przyrody lecz jest to wpływ znikomy. Tym bardziej nonsensowną i groźną w skutkach jest teza, że niekorzystne zmiany klimatu powoduje emisja dwutlenku węgla do atmosfery. Dwutlenek węgla jest gazem życia, gdyż jest niezbędny jako surowiec asymilacji. Brak dwutlenku węgla spowodowałby degradację świata roślinnego, w konsekwencji zmniejszenie pogłowia zwierząt roślinożernych, a w dalszej konsekwencji wymieranie zwierząt mięsożernych oraz wszystkożernych. W tym człowieka, który biologicznie rzecz biorąc jest ssakiem. Reglamentowanie emisji dwutlenku węgla i pobieranie za tą emisję opłat to oczywiście świetny interes więc nic dziwnego, że istnieje potężne lobby, które tym się zajmuje i tym steruje.

Równie dobrze można by reglamentować ludziom oddychanie czy wydalanie i wprowadzić opłaty za te czynności fizjologiczne. To byłby jeszcze lepszy interes.

Ostatnie wydarzenia to całkowita kompromitacja klimatycznych utopii – i przy okazji rządu Tuska. Trudno sobie wyobrazić większą liczbę kompromitujących ich wypowiedzi i wydarzeń. Jak słusznie kiedyś powiedział Ziemkiewicz „ Rządzi nami gang Olsena, który potyka się o własne sznurowadła”. Tragiczne jest, że za głupotę rządzących płacą niewinni ludzie. Tusk postulował, żeby ci którzy nie mają nic do powiedzenia milczeli. Szkoda, że sam nie zastosował się do swoich światłych rad. 13 września obwieścił urbi et orbi, że: „ nie ma powodu do paniki, prognozy nie są przesadnie alarmujące” podczas gdy już 11 września IMGW ogłasza III stopień zagrożenia powodziowego. W niedzielę 15 września podczas konferencji w Kłodzku Tusk stwierdza : „tama powinna wytrzymać”. Za niespełna 3 godziny tama pęka i Kłodzko zostaje zalane. W jednej z wypowiedzi odpowiedzialnością za powódź Tusk obciążył bobry. Byłoby to nawet śmieszne gdyby nie było tragiczne. Pamiętamy, że kiedy 6 kwietnia 2024 w rosyjskim mieście Orsk na południowym Uralu pękła tama, która następnie częściowo się zawaliła, jeden z odpowiedzialnych za jej stan oświadczył, że tamę przegryzły myszy.

Ta analogia wydaje się nie być przypadkowa. Nawet ludzie, których trudno podejrzewać o sympatię do obecnej opozycji stracili cierpliwość. „Były miejsca, gdzie państwo nie zadało egzaminu. Bo go nie było” – powiedział Adrian Zandberg i dodał „Tego nie da się załatwić opowieścią o dobrym carze i złych bojarach. Mamy problem systemowy, coś nie zadziałało z zarządzaniem kryzysowym”

Dziennikarz śledczy Marcin Wyrwał napisał: „ W Kotlinie Kłodzkiej nie było polskiego państwa”. Natomiast Jacek Żakowski w programie TVP Info powiedział: „ Tusk sięgnął po metodę putinowską, której się w demokracjach nie stosuje” W ten sposób ocenił łajanie urzędników przez premiera podczas zebrań sztabów kryzysowych. Bronił Tuska Marcin Kierwiński, pełnomocnik rządu do spraw odbudowy po powodzi, a sam Tusk oświadczył, że krytykują działania rządu źli ludzie. „To niedopuszczalne, odrażające próby rujnowania zaufania pomiędzy ratowanymi i ratującymi” – stwierdził.

Za taką próbę przeszkadzania w akcji ratowniczej uznano wpis pewnego młodego człowieka do którego zatrzymania potrzebnych było aż sześciu policjantów. Tymczasem młody człowiek skarżył się w mediach społecznościowych właśnie na nieobecność w jego miejscowości policjantów, którzy mogliby przeszkodzić w szabrowaniu pozostawionego dobytku. Tragikomedia omyłek i idiotyzmów trwa nieustannie. 25 września minister klimatu i środowiska Paulina Henning- Kloska głosuje – podobno przez pomyłkę – przeciwko specustawie powodziowej. To jeden z dwóch głosów „ przeciw” przy 416 głosach „za” . Drugi głos „ przeciw” oddał Paweł Zalewski. W ramach pomocy dla powodzian Niemcy przysłali podobno zupełnie niekompletne mopy. Brakuje im kijów. Przypomina to wysłanie na Ukrainę w ramach niemieckiej pomocy starych hełmów. Choć to brzmi jak ponury żart minister finansów Andrzej Domański ogłosił dopłaty w kwocie 2 tys. zł do zakupu kas fiskalnych dla powodzian prowadzących firmy. Przypomina im w ten sposób, że choć stracili firmy i cały dobytek podatki i tak będą musieli płacić. Nie pomylił się jak widać Beniamin Franklin twierdząc, że „na tym świecie pewne są tylko śmierć i podatki”

Donald Tusk w niezwykle długim przemówieniu sejmowym zapowiada, że będzie musiał podejmować niezwykle trudne „decyzje infrastrukturalne” i będzie przekonywał ludzi do budowy zbiorników retencyjnych. Jakby zapominał, że jego rząd miał zamiar renaturalizować krajobraz, a mieszkańców terenów zalewowych do budowy zbiorników nie trzeba przekonywać.

Można zauważyć, że warunkiem powodzenia tych wszystkich wręcz humorystycznych zabiegów jest pełna amnezja wsteczna społeczeństwa. Nawet antyrosyjskość stała się obecnie bronią obrotową i zwolennicy resetu nie wstydzą się zarzucać innym sprzyjanie Putinowi.

=====================

Mail:

No, zalewa już też wściekłość. Kiedy jednak zamieni się w siłę obalająca te Wieżę Głupoty i bezczelności?

Spowiedź bez rozgrzeszenia

Spowiedź bez rozgrzeszenia

Izabele Brodacka

Niedawno wydawnictwo Te Deum opublikowało tłumaczoną przeze mnie książkę pod tytułem „Radość w cierpieniu, z Chrystusem w chińskich więzieniach”. Jej autorka, Chinka Rose Hu prześladowana przez komunistyczny reżim za wiarę katolicką opisuje swoje perypetie i swoją drogę duchową. Niezwykle ciekawy jest fakt, że reżimy tak odległe od siebie czasowo, kulturowo i topograficznie stosują dokładnie te same metody prześladowania niewinnych ludzi. Rose Hu pochodząca z zamożnej chińskiej rodziny uczęszczała do katolickiej szkoły. Gdy w Chinach władzę przejęli komuniści nie tylko zabraniali praktykowania katolickiej wiary lecz stworzyli alternatywne stowarzyszenia katolickie przypominające PAX i działalność księży patriotów w PRL. Podczas specjalnych seansów nienawiści zmuszali prześladowaną młodzież do składania publicznie samokrytyki. Co gorsza nakłaniali kolegów i przyjaciół oskarżonych o działalność antypaństwową do publicznego potępiania swoich kolegów, do formy samosądu. Rose Hu bardzo bolało, że na specjalnie zwołanym zebraniu jej przyjaciele wykrzykiwali: „Rose Hu jesteś podła, jesteś oszustką, nie chcemy mieć z tobą nic wspólnego”. Ta metoda prześladowania przeciwników politycznych czy klasowych nazywała się potocznie w czasach stalinowskich w Polsce „rozrabianiem kogoś”.

Moja ciotka po wojnie pracowała w „Czytelniku”. Przyjęto ją tylko dlatego, że przed wojną ukończyła dziennikarstwo, znała biegle kilka języków a przede wszystkim wspaniale operowała językiem polskim. Ktoś musiał przecież poprawiać potworne błędy językowe popełniane przez socrealistycznych pisarzy wynagradzanych wysokimi nakładami, nagrodami leninowskimi oraz przydziałem zrabowanych prawowitym właścicielom mieszkań i domów. Ciotka posługiwała się przy czytaniu rękopisów srebrnym lornion uratowanym cudem podczas ucieczki z Kresów. Nie robiła tego żeby się wywyższać lecz z biedy – nie było jej po prostu stać na okulary. Lornion ujawniało pochodzenie klasowe cioteczki, więc pewnego dnia mili koledzy, literaci i redaktorzy, zabrali się do jej „rozrabiania”. Zwołano zebranie, usiłowano- bezskutecznie zresztą – wymusić na niej samokrytykę, zamierzano wyrzucić ją z pracy. W jej obronie stanął, ku jej najwyższemu zdumieniu, Putrament. Nie z dobrego serca, bez złudzeń. Ktoś musiał przecież poprawiać jego koszmarne powieścidła – gnioty, pełne wulgaryzmów i rusycyzmów.

Samokrytyka czyli publiczna spowiedź przywędrowała do Polski wraz z instalatorami sowieckiej władzy. Spowiadał się Gomułka z prawicowego odchylenia i zaniedbań w kolektywizacji rolnictwa, spowiadali się literaci z zaniedbań w komunistycznej indoktrynacji społeczeństwa. Natomiast po 1956 roku spowiadali się ze swej fascynacji komunizmem. Ich niedościgłe wzory, sowieccy komuniści, potrafili składać samokrytykę nawet idąc na śmierć, a w trakcie procesów domagali się dla siebie surowego wyroku.

Publiczna spowiedź jako metoda terroryzowania społeczeństwa przetrwała jak widać do dziś bez zmian. Donald Tusk żąda aby samokrytykę składali sędziowie.

Podczas konferencji prasowej zorganizowanej przez polityków Zjednoczonej Prawicy przed siedzibą Ministerstwa Sprawiedliwości Patryk Jaki przypomniał rolę jaką odgrywała samokrytyka w czasach stalinizmu. Do składania samokrytyki zmuszano na przykład torturowanych żołnierzy Armii Krajowej.

Paradoksem jest – jak stwierdził Patryk Jaki – że sędziowie powołani przez Jaruzelskiego, czyli przez system sowiecki, odmawiają obecnie praw sędziowskich sędziom powołanym przez prezydenta wybranego w demokratycznych wyborach, czyli Andrzeja Dudę.

Relikty komunistycznych metod przetrwały w mentalności wielu ludzi nie mających pozornie nic wspólnego z komunistyczną ideologią. W wielu szkołach na przykład stosuje się metodę samooceny uczniów, a co gorsza nakłania klasę do oceniania swoich kolegów. Zwolennicy tych metod nie są zapewne świadomi, że nad ich szkołami unosi się duch Makarenki. Ten system oceniania prowokuje donosicielstwo i podlizywanie się nauczycielom oraz powoduje u uczniów konflikt lojalności.

Do samokrytyki zmuszają obywateli również urzędnicy urzędów skarbowych wymagający aby w przypadku pomyłek w zeznaniach albo nie dotrzymania terminu złożenia zeznań podatkowych wyrazić „ czynny żal”. Należy jednak rozumieć, że zupełnie czym innym jest zdawkowe wyrażenie „ czynnego żalu” przez oszusta podatkowego, a czym innym przez sędziego powołanego do decydowania o losach innych ludzi i do oceny ich postępowania.

W przypadku socrealistycznych artystów, którzy dobrze wiedzieli skąd wieje wiatr historii, a raczej na której półce stoją konfitury, ich usprawiedliwianie współpracy z komunistycznym zbrodniczym reżimem jakimiś metaforycznymi pigułkami Murti Binga nie jest przekonujące.

Albo byli durniami nie rozumiejącymi w czym uczestniczą więc nie nadają się na duchowych przywódców narodu, albo byli zwykłymi świniami. Tertium non datur. [Ależ – zwykle byli tym i tamtym… md]

Pragnienie aby czytelnicy śledzili ich dylematy i ich bolesne rozstawanie się z marksizmem można porównać do żądania syfilityka abyśmy śledzili z nabożeństwem kolejne stadia jego brzydkiej choroby – szankier miękki [to osobna choroba. md] , szankier twardy, paraliż postępowy. Otóż mogę współczuć syfilitykowi i wskazać mu lekarza ale nie chcę śledzić objawów jego choroby.

Twierdzenie, że wszyscy byli umoczeni, że wszyscy współpracowali z komunistycznym reżimem jest kłamstwem i bzdurą. Chirurg, który ratował życie ofiar wypadku współpracował z reżimem tylko o tyle, że był zatrudniony w państwowym szpitalu. Czy sabotując komunistyczne władze powinien uśmiercać pacjentów? Nauczyciel matematyki podobno kolaborował bo pensję płacił mu socjalistyczny pracodawca. Czy powinien w ramach sabotażu podawać uczniom fałszywe twierdzenia? Poza tym to nie prawda, że wszyscy donosili. Ci którzy tak twierdzą mają zapewne w pamięci własne doświadczenia rodzinne i środowiskowe.

I jeszcze jedno. Nie przeceniajmy czynnego żalu wyrażonego przez seryjnego mordercę na sali sądowej. Nie każda spowiedź kończy się rozgrzeszeniem.

Tylko jedno słowo

Tylko jedno słowo

Izabela BRODACKA

Jak już pisałam język ewoluuje. Zmiana znaczenia słów bywa zadekretowana politycznie. Przykładem tego jest wymuszanie, wbrew tradycji językowej, używania zwrotu „w Ukrainie” zamiast „ na Ukrainie”

Nowe słowa powstają często przez przejęcie słów z innego języka. Na przykład słowo wihajster oznaczające ( w języku potocznym, a nie literackim) bliżej nieokreślony przedmiot to spolszczenie niemieckiego pytania „Wie heißt er?” czyli: „co to jest?”. Ostatnio weszło w modę używanie zapożyczonego z języka angielskiego słowa „ epicki” w sensie „ wspaniały”. Jest to całkowicie sprzeczne z polską tradycją językową zgodnie z którą słowo epicki oznacza: „związany z epiką, właściwy epice, ujmujący temat w sposób opisowy” .

Zupełnie idiotyczne jest używanie zwrotu „ o co kaman? „ w sensie: „ o co chodzi?”. W angielskim „come on” ma wiele znaczeń. Najbliższe nadużywanemu w Polsce przez młodzież i (niestety) dziennikarzy jest używanie tego zwrotu gdy chcemy wyrazić wątpliwości co do czyjejś prawdomówności. Na przykład mówimy „Oh, come on it’s impossible” co się tłumaczy: „daj spokój, to niemożliwe”.

Czym innym zupełnie jest natomiast świadome przekręcanie słów w ramach żartu językowego. Znajoma mawia: „ugotuję ryżego” zamiast „ ugotuję ryż” oraz „ zeps” na swego psa co jest zabawną przeróbką polecenia „ wyjdź ze psem”. Ma to swój urok jak każdy persyflaż środowiskowy.

Przeróbki językowe charakteryzują również grypserę. Grypsera jest niewątpliwie językiem środowiskowym jednak żartobliwie używana jest wyłącznie w środowiskach całkowicie rozłącznych ze środowiskiem, w którym powstaje. Choć żartobliwie używają grypsery więziennej najczęściej ludzie młodzi, wiele zwrotów z grypsery przeszło do języka potocznego. Dla więźniów jednak grypsera jest sprawą śmiertelnie poważną, bo służy odróżnianiu swoich od obcych. Grypsera ewoluuje, a użycie przestarzałej grypsery grozi więźniowi śmiercią lub kalectwem, bo jest znakiem że się podszywa pod zamknięty klan grypsujących. Grypsera więzienna odgrywa więc taką rolę jaką kiedyś odgrywał język – służył odróżnianiu swoich od obcych. Od obcych w sensie narodowym, plemiennym, klasowym czy tylko środowiskowym.

Zauważmy że niektórzy używają języka polskiego całkowicie bezrefleksyjnie, często sprzecznie z prawdziwym znaczeniem używanych słów. Na przykład słowa: „ Kończ waść, wstydu oszczędź” to cytat z „Potopu” Sienkiewicza. Kieruje je Kmicic do Wołodyjowskiego prosząc go o zakończenie przegrywanego przez siebie pojedynku. Frazeologizm ten nie oznacza zatem:  „przestań się kompromitować”, lecz wręcz przeciwnie – oznacza: „oszczędź mi dalszych upokorzeń i pozwól wyjść z honorem z ośmieszającej mnie sytuacji”. Tymczasem powszechnie używany jest w dokładnie przeciwnym sensie.

Słowa: “kończ waść, wstydu oszczędź” kierowali do Mateusza Morawieckiego Marek Sawicki z PSL, Rafał Trzaskowski z KO oraz marszałek Sejmu Szymon Hołownia. Każdemu z nich chodziło o to, by premier Morawiecki zakończył misję tworzenia rządu, który nie ma szans na większość i oszczędził sobie wstydu.

Problem w tym, że w rzeczywistości, całkowicie nieświadomie, mówili coś zupełnie przeciwnego.

Podobnie w całkowicie przeciwnym do prawdziwego sensie używa się cytatu „mierz siły na zamiary” .

Sformułowany w „Pieśni filaretów” Mickiewicza zwrot oznacza „stawiaj sobie ambitne cele, a potem znajdziesz w sobie siły żeby je osiągnąć”. Jest to znaczenie wręcz przeciwne do „mierz zamiar według sił”, co oznaczałoby dopasowywanie zamiarów do posiadanych sił i środków czyli „nie porywanie się z motyką na słońce”. Hasło : „Mierz siły na zamiary” wielokrotnie kierowała koalicja KO do rządów PiS zarzucając im „porywanie się z motyką na słońce” w kwestii wielkich inwestycji takich jak przekop Mierzei Wiślanej czy budowę CPK. Całkowicie nieświadomie członkowie tej koalicji mówili jednak coś zupełnie przeciwnego.

Zdumiewające jest jak można zupełnie nie rozumieć tego co się mówi. Jak można nie odróżniać zdania twierdzącego od jego zaprzeczenia?

Moim zdaniem jest jednak jeszcze gorzej. Ludzie którzy nie rozumieją tego co mówią, nie rozumieją również tego co robią, nie rozumieją zła w którym uczestniczą. Ktoś kto jak Szymborska pisał o Stalinie: „Oto Par­tia – ludz­ko­ści wzrok. Oto Par­tia: siła lu­dów i su­mie­nie” nie rozumiał albo nie chciał rozumieć, że w ten sposób akceptuje i firmuje wszelkie zbrodnie Stalina, gułagi, Katyń a co gorsza instaluje stalinizm w Polsce. Ci którzy nazywali Żydów podludźmi akceptowali ich mordowanie. Ci którzy nazywają nienarodzone dziecko zlepkiem komórek akceptują zwykłe morderstwo i są odpowiedzialni za usankcjonowanie tego morderstwa dla niepoznaki nazywanego terminacją ciąży. Gwałt na człowieku – jak pisałam – zawsze jest poprzedzany przez gwałt na języku.

Ktoś kto nazywa mężczyznę kobietą, kto używa wobec uczniów imion odpowiadających płci do której oni danego dnia akurat się poczuwają, akceptuje całe zło i idiotyzm współczesnych ideologicznych poglądów na płeć. Akceptuje okaleczające operacje zmiany płci, rujnowanie życia tak okaleczonych i częste ich samobójstwa. Nie tylko akceptuje lecz odpowiada za nie moralnie. Dlatego nie wolno pozwalać na gwałcenie języka, na zmianę znaczenia słów, na nazywanie czarnego białym.

Jest jednak światełko w tunelu, społeczeństwa zaczynają się budzić.

Kiedy dyrekcja szkoły w Ohio rozkazała nauczycielce angielskiego Vivian Geraghty zwracać się do uczniów zgodnie z preferowanymi przez nich zaimkami genderowymi, kobieta zrezygnowała z pracy. Sprawa znalazła pomyślny finał, ponieważ Sąd federalny w Ohio uznał, że doszło do naruszenia pierwszej poprawki do konstytucji, chroniącej wolność słowa i wolność religijną.

Jako małe dziecko byłam świadkiem następującej sceny. Górnik poprosił w kasie o bilet do Katowic. „Nie ma takiej stacji – odpowiedziała kasjerka”. Chciała wymusić nazwanie Katowic Stalinogrodem. „To w takim razie jadę do Siemianowic”- zdecydował górnik. Byłam zachwycona choć górnik w końcu walczył tylko o jedno słowo. Zapamiętałam to wydarzenie na całe życie.

Stare grzechy rzucają długie cienie. Handel dziećmi to równie potężny rynek jak handel narządami. Korzenie „Dupiarza”.

Stare grzechy rzucają długie cienie. Handel dziećmi to równie potężny rynek jak handel narządami. Korzenie „Dupiarza”.

[Tytuł rozszerzyłem , przepraszam Autorkę, ale od jasności tytułu zależy ilość czytelników.. MD]

Izabela BRODACKA

Dziennikarze śledczy nie zajmują się z zasady sprawami wobec których obowiązuje ścisła omerta. Na przykład unikają jak ognia problemów związanych z transplantacją organów i działalnością gangów zajmujących się handlem narządami. Jest wiele przypadków niewyjaśnionych zaginięć młodych zdrowych ludzi, których praktycznie nikt nie szuka. Zdarzają się przypadki wymuszania na rodzinie zgody na pobranie narządów od pacjentów, u których stwierdzono tak zwaną śmierć mózgową. Zdarza się, że pacjentów nie posiadających rodziny, o których jak wiadomo nikt się nie upomni rozbiera się bez skrupułów na części zamienne pod pretekstem sekcji. Zdarza się również, że jak podejrzewają rodziny młodych motocyklistów zwanych popularnie „dawcami” nikt nie próbuje ich po wypadku ratować. Handel organami to ogromny rynek nielegalnych transakcji, natomiast sam proceder pobierania narządów od ludzi, których być może można by było uratować został zalegalizowany przyjęciem jako definicji śmierci tak zwanej „śmierci mózgowej”.

Ta definicja jest nieprawidłowa o czym świadczy fakt że profesor Talar wybudził ze śpiączki i przywrócił do normalnego życia kilkaset osób według tej definicji martwych.

Wprawdzie sprawa profesora Talara, który za swoje osiągnięcia zapłacił zawieszeniem prawa do wykonywania zawodu była opisywana w mediach, opisywana była również historia Agnieszki Terleckiej, którą ojciec uratował przed rozebraniem na części zamienne a profesor Talar przywrócił do życia, nikt nie odważył się jednak pójść tropem nielegalnych transakcji handlu narządami, choć fakt istnienia zajmującego się tym procederem przestępczego podziemia jest tajemnicą poliszynela.

Nikt z dziennikarzy śledczych nie idzie również tropem handlu dziećmi prowadzonym przez ośrodki adopcyjne. Gdy jakaś uboga matka sprzeda dziecko aby wyżywić pozostałe dzieci i żeby zapewnić sprzedanemu dziecku lepszy los odsądza się ją od czci i wiary no i oczywiście karze. Gdy to samo robi ośrodek adopcyjny, finansowy aspekt tej transakcji jakoś umyka dziennikarzom i przedstawiają tę działalność w różowych barwach. Handel dziećmi to równie potężny rynek jak handel narządami, a tam gdzie są wielkie pieniądze istnieje również ogromne zagrożenie dla dociekliwych. O wiele przyjemniej i bezpieczniej śledzić romanse celebrytów.

Inne ciekawe, niebezpieczne i niepopularne tematy to agentura wśród sportowców, szczególnie wśród brydżystów i alpinistów, którzy pozwolenie na częsty udział w zagranicznych turniejach oraz udział w wyprawach wysokościowych musieli opłacić donoszeniem. Dążenie do prawdy historycznej blokują rodziny agentów i donosicieli pozwami o naruszenie dóbr osobistych. Urazić kogoś może przecież nawet wzmianka o jego tuszy jak to było w przypadku znanej prezenterki telewizyjnej.

Niewielu dziennikarzy próbuje prześledzić losy kandydatów na urząd prezydenta państwa choć osoba publiczna powinna być przygotowana na ujawnienie jej tajemnic a poza tym powinna być jak przysłowiowa żona Cezara – poza wszelkim podejrzeniem.

Niezwykle ciekawa jest historia rodziny prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego. Lokatorzy kamienicy przy ulicy Freta 49/51 , w której państwo Trzaskowscy podobno zajmowali apartament na III piętrze, chętnie dzielą się ze słuchaczami, do których mają zaufanie, swoimi wspomnieniami. Do nich właśnie powinni dotrzeć dziennikarze śledczy badając jaką rolę w systemie inwigilacji społeczeństwa odgrywało środowisko muzyków jazzowych.

Jak wynika z akt IPN matka prezydenta Teresa Trzaskowska meldowała bezpiece o kontaktach muzyków i ludzi zajmujących się jazzem – Jerzego Matuszkiewicza, Leopolda Tyrmanda i Romana Waschki z dyplomatami USA.

Służba Bezpieczeństwa zarejestrowała ją w 1960 r. jako tajnego współpracownika działającego pod pseudonimem „Justyna”. Interesował się nią kontrwywiad PRL, ze względu na jej kontakty z I sekretarzem ambasady USA w Warszawie Thomasem Donovanem. Trzaskowska była jak wiadomo żoną jednego z najbardziej znanych muzyków jazzowych – Andrzeja Trzaskowskiego. Fakty dotyczące rodziny Rafała Trzaskowskiego przedstawił historyk i genealog Marek Jerzy Minakowski. Pierwszym mężem Teresy Trzaskowskiej był Marian Ferster, którego matka Władysława była zwykłym funkcjonariuszem UB. Stryjem Władysławy był Bolesław Drobner, w latach 50- tych I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Krakowie. Drobner był też ministrem PKWN i pierwszym prezydentem Wrocławia. Opowiadał się za przekształceniem Wrocławia w miasto wydzielone. Chciał stworzyć system gospodarczy eliminujący obieg pieniędzy opisany jako „republika drobnerowska”. Był zatem, zauważmy, prekursorem współczesnych niebezpiecznych utopii. Podobno pobił go jakiś radziecki generał po czym Kliszko przeniósł go do Krakowa, podobno ujawnił zdradzony mu przez Kliszkę plan aresztowania Stanisława Mikołajczyka co umożliwiło ucieczkę byłego premiera z kraju. Wyrzucony za to z PPS wstąpił natychmiast do PZPR. W Krakowie był zaprzyjaźniony z „Piwnicą pod Baranami” a właściwie umożliwił jej otwarcie.

Bratem ojca Mariana Ferstera Aleksandra był Karol Ferster, który stworzył w tygodniku „Przekrój” postać groteskowego reakcjonisty Augusta Bęc-Walskiego. „ Przekrój” jak pamiętamy był po wojnie dla społeczeństwa rodzajem wentyla bezpieczeństwa. Czytali chętnie ten tygodnik ludzie ujęci jego dowcipną formułą, kibicujący profesorowi Filutkowi i jego psu. Czytali nawet ci wyśmiewani i poniżani jako wzorce dla postaci Bęcwalskiego przedstawiciele czarnej reakcji. To bardzo typowe dla elit artystycznych tych czasów, że ich przedstawiciele grali niejako na dwie strony. Mogli udawać światowców i opozycjonistów ale serce mieli po lewej stronie. A raczej dobrze wiedzieli na której półce stoją konfitury. Rafał Trzaskowski też to wie i też ma feblika do komunistycznych agentów. To on przecież obficie dotował Jolantę Gontarczyk vel Lange agentkę SB funkcjonującą pod pseudonimem Panna, podejrzewaną o otrucie księdza Blachnickiego.

Czy naprawdę chcemy takiego prezydenta?

===============================

mail:

Wszyscy rozpisują się o matce  Trzaskowskiego, że była agentką SB ( TW SB – Justyna)… i donosiła… itd..itd..

Ale  nikt nie podaje najważniejszej informacji,  że była żydówką i nazywała się z domu Teresa  ARENS

Więc jej syn, Trzaskowski ( nazwisko ojca ) jest też żydem i dlatego został otoczony taką “czułą opieką”  Sorosa

I jest „ prowadzony”  po stanowiskach.. typowa długofalowa polityka Gminy..

Zakazy i nakazy. W komunie – a w neo-komunie.

Zakazy i nakazy. W komunie – a w neo-komunie.

Izabela BRODACKA

Nasze życie codzienne zostało zdeterminowane przez zakazy i nakazy w najdrobniejszych nawet sprawach. Oto komunikaty, którymi straszy nas prasa. „Wiele polskich gmin wprowadziło zakaz używania wody do podlewania ogródków przydomowych, działkowych, tuneli foliowych, trawników, upraw rolnych oraz napełniania basenów ogrodowych z wodociągu gminnego”

O ile łatwo można zrezygnować z napełniania basenu jak można wyobrazić sobie uprawianie warzyw bez podlewania ogrodu? Ideolodzy Zielonego Ładu chcą jednak jak wiadomo zakazać wszelkich upraw w ogródkach przydomowych zapominając o tym, że właśnie ogródki przydomowe wyratowały kiedyś ludność Советского Союза od śmierci głodowej.

Straż Miejska puka do drzwi domów w całej Polsce i sprawdza czy mieszkańcy dopełnili obowiązku wpisania domu czy lokalu do CEEB, czyli do Centralnej Ewidencji Emisyjności Budynków. Jest to ogólnokrajowy rejestr, który ma na celu monitorowanie źródeł ciepła oraz paliw wykorzystywanych do ogrzewania budynków.

Podczas wizyty strażników miejskich konieczne jest pokazanie dokumentu, który poświadczy, że lokal został wpisany do CEEB. Właściciele nieruchomości muszą dopełnić formalności w odpowiednim terminie. Nowe budynki powinny znaleźć się w CEEB w ciągu 14 dni. Warto wspomnieć, że wpis jest darmowy”- informują ustawodawcy.

Wpis jest wprawdzie darmowy ale w związku z objęciem wszystkich domów koniecznością płacenia za emisję CO2 nie jest to dla nas sprawa obojętna.

Osoby, które nie zadbały o wymianę starych pieców i kominków muszą się liczyć z poważnymi karami finansowymi. Za naruszenie przepisów antysmogowych grozimandat w wysokości do 500 zł, a nawet grzywna w wysokości 5000 zł.Warto zwrócić uwagę, że nie jest to jednorazowa opłata, a kontrolujący, na przykład strażnicy miejscy, mogą ją nakładać z każdą wizytą”.

Daje to władzy możliwość nękania obywateli wielokrotnie nakładanymi grzywnami i mandatami.

Ideolodzy Zielonego Ładu chcą wymusić na obywatelach przejście na ogrzewanie prądem. Z właściwym sobie idiotyzmem zapominają, że prąd trzeba wyprodukować wykorzystując naturalne źródła energii. Prąd wytwarzany przez wiatraki i ogniwa fotowoltaiczne to kosztowna ideologiczna utopia. Nie jest poza tym realne żeby mieszkańcy małych mazurskich osad przy szalejącym tam bezrobociu mieli z czego płacić za ogrzewanie prądem i gotowanie na kuchenkach indukcyjnych. Będą nadal palili gałęziami i szyszkami, a jeżeli władze będą ich nękać mandatami zejdą z gotowaniem do podziemia jak za czasów komuny zeszli bimbrownicy. Będą gotować w leśnych ziemiankach gdyż inaczej będą głodować i marznąć.

Resort klimatu i środowiska w projektowanym rozporządzeniu przewiduje zakaz sprzedaży z przeznaczeniem do użycia w sektorze bytowo-komunalnym sortymentów węgla: kostka, węgiel orzech, węgiel groszek i węgiel miał.

Dopuszczone natomiast będą orzech i groszek przeznaczone dla klasowych urządzeń grzewczych. Przy czym te urządzenia będą musiały spełnić parametry jakościowe zgodne z normą PN-EN 303-5”.

Nie mam zamiaru tracić czasu na sprawdzanie tej normy. Jak wiadomo normy mające na celu nękanie obywateli zmieniają się w zawrotnym tempie. Niedawno namawiano mieszkańców miast i wsi do zamiany pieców węglowych na piece gazowe. Teraz piece gazowe są już zakazane. W modzie są pompy cieplne i ogrzewanie elektryczne.

Termomodernizacja budynków ma być obowiązkowa w ramach unijnej walki o zeroemisyjność i neutralność klimatyczną. Temu poświęcona jest dyrektywa Energy Performance of Buildings Directive, czyli EFPD. W Polsce nazywana jest <dyrektywą budynkową>.

W grudniu 2021 r. Komisja Europejska zaproponowała zmianę charakterystyki energetycznej budynków jako część pakietu <Fit for 55>. Ta ma zagwarantować co najmniej 55-procentową redukcję emisji gazów cieplarnianych w UE do 2030 r.”

Czasy komuny a raczej czasy realnego socjalizmu uważa się za czasy potwornego zniewolenia i terroru. Faktycznie za czasów stalinowskich panował krwawy terror, jednak później ten terror zelżał.

Wprawdzie nie wolno było negować przyjaźni polsko radzieckiej, ryzykowne było opowiadanie antyrządowych dowcipów, nie wolno było uczyć o Katyniu lecz wolno było gotować na takich kuchenkach na jakie było nas stać, wolno było palić drewnem, wolno było jeździć samochodami które się posiadało. Nikt nie zabraniał nauczycielom zadawać prac domowych, nikt nie sprawdzał pieców i kominków, nikt nie karał za pomylenie pojemników z segregowanymi śmieciami.

Łatwiej było – twierdzę – omijać komunistyczne rafy ideologiczne niż sprostać laksacji prawnej charakteryzującej współczesny totalitaryzm w jego pozornie łagodnej wersji. Porażająca jest liczba często wzajemnie sprzecznych przepisów i regulacji produkowanych przez obecne rządy. Ich zadaniem jest sparaliżowanie obywateli, uniemożliwienie im normalnego funkcjonowania, oddanie we władzę różnych służb.

Zwolennicy liberalizmu gospodarczego wchodzili do Unii Europejskiej w złudnym przeświadczeniu, że odtąd nikt nie będzie się wtrącał do ich życia, nie będzie narzucał sposobu wychowywania dzieci a przede wszystkim form prowadzenia działalności gospodarczej. Wkrótce mieli się przekonać, że UE określa specjalnymi przepisami nawet krzywiznę banana i że w UE ślimaki zaliczane są do ryb [a marchewka do owoców. Md] .

Naśmiewano się z tego łagodnie w nadziei finansowych zysków. Unia miała dawać na wszystko – na utrzymanie ginących gatunków, na uregulowanie rzek, na renowację zabytków i oświetlenia ulic.

Rzadko komu przychodziło do głowy zastanowić się czy nie jesteśmy w tym systemie płatnikiem netto to znaczy czy czasem nie więcej wpłacamy do wspólnej kasy niż z niej dostajemy i jakim zniewoleniem będziemy musieli zapłacić za ewentualne zyski. Zamiast wolności światopoglądowej i religijnej otrzymaliśmy najprymitywniejszą formę obyczajowego libertynizmu to znaczy nie tylko dopuszczenie lecz zadekretowanie i reklamowanie wszelkich możliwych zboczeń płciowych zwanych odtąd orientacjami. A przede wszystkim objecie restrykcyjnymi nakazami i zakazami wszelkich form codziennego życia.

Bardzo krótkie ławki i pizza wyborcza

Izabele Brodacka

W tekście pod tytułem: „ Wystrugani z banana” próbowałam opisać miałkość polskiej klasy politycznej. Skutkiem tego stanu rzeczy jest krótkość ław politycznych wszelkich partii. Aby nie być stronniczą zacznę od PiS. Na kandydata na burmistrza Konstancina w ostatnich wyborach samorządowych PiS zaproponowało Marka Skowrońskiego, który jako były burmistrz Konstancina odegrał niechlubną rolę w aferze Łąk Oborskich . Wprawdzie Skowroński licząc zapewne na krótką pamięć obywateli kraju i wybiórczą pamięć obywateli Konstancina podobno twierdzi, że to on uratował łąki od przejęcia przez grupę inwestorów popieranych przez ówczesne Ministerstwo Skarbu Państwa, jednak fakty są niepodważalne. Skowroński wybory przegrał co potwierdza, że ta kandydatura była nietrafiona.

PiS premierem uczynił swego czasu ( w 2005 roku) Kazimierza Marcinkiewicza bardziej zajętego relacjonowaniem swoich kolejnych sukcesów i klęsk miłosnych niż losami kraju. Jego imponująca kariera – od belfra do premiera – została zamieniona na brylowanie w różnych Pudelkach i innych równie opiniotwórczych mediach. Z męża stanu stał się postacią humorystyczną.

W szeregach PiS byli również Radek Sikorski, Michał Kamiński, i wielu innych, którzy zmieniając ugrupowania stali się zaciekłymi wrogami tej partii. Czy wśród wielu światłych ludzi, których w Polsce nie brakuje nie mogli znaleźć się lepsi kandydaci do sprawowania odpowiedzialnych funkcji w rządzie? A przede wszystkim bardziej lojalni i konsekwentni w swoich poglądach i wyborach. Słuchając pana Kamińskiego ziejącego ogniem jak smok wawelski przeciwko PiS trudno uwierzyć, że był on kiedyś zaufanym członkiem tej partii. Aż się prosi aby trawestując poetę powiedzieć: „o polityku! ty puchu marny! ty wietrzna istoto”

Według niesprawdzonych pogłosek PiS nie ma właściwie kandydata, który mógłby wygrać zbliżające się wybory prezydenckie. Jednym z proponowanych kandydatów tej partii jest podobno nie znany szerokiej publiczności Zbigniew Bogucki, były wojewoda zachodniopomorski. Do Sejmu z listy PiS Bogucki dostał się po raz pierwszy w ostatnich wyborach po dwóch porażkach poniesionych w ubiegłych latach. W ubiegłym roku przegrał również w pierwszej turze wybory na prezydenta Szczecina uzyskując około 27%. Nic nie ujmując panu Boguckiemu ( możliwe, że byłby doskonałym prezydentem kraju) trzeba mieć świadomość, że w wyborach prezydenckich największą rolę odgrywa PR, nawet kiepski. Wygrywają ludzie znani, wielokrotnie pokazywani w mediach. Jak ktoś złośliwie powiedział – główka kapusty na kiju od miotły wielokrotnie pokazywana w telewizji miałaby duże szanse na wygraną prezydenckich wyborów.

Podobno PiS wystawiając nieznanych kandydatów chce uniknąć rywalizacji we własnych szeregach. Nazywajmy rzeczy po imieniu – chce uniknąć przepychania się kandydatów na bardzo krótkiej partyjnej ławce. Przepychaliby się zapewne Mateusz Morawiecki, Beata Szydło, oraz bardziej rozpoznawalny od Boguckiego Tobiasz Bocheński. Mateusz Morawiecki był premierem i sygnatariuszem bardzo niepopularnych w społeczeństwie decyzji. Mam na myśli politykę covidową, aprobatę kamieni milowych, wprowadzenie zielonego ładu, czy zadekretowanie ukrainofilii. Nie pamiętam aby Morawiecki zdementował skandaliczne sformułowanie rzecznika MSZ Łukasza Jasiny – „ wszyscy jesteśmy sługami narodu ukraińskiego”.

Nie czuję się sługą żadnego narodu (jak zapewne większość społeczeństwa polskiego) i nie życzę sobie aby ktoś w moim imieniu składał takie deklaracje. Beata Szydło nie uczestniczyła w tych wszystkich nietrafnych posunięciach, nie opatrzyła się, nie zużyła jako członek rządu. Jest jednak zapewne zbyt mało przebojowa. W niczym nie przypomina znanych w polityce kobiet. Dla mnie to wielka zaleta ale nie wiem czy podobnie odbiera to opinia publiczna.

Jaki jest Tusk i jego ferajna chyba już każdy widzi.

A jeżeli jeszcze nie widzi to wkrótce zobaczy. Przepychanki tych wszystkich hunwejbinów na politycznej ławie są jedyną nadzieją, że ich ławka się wreszcie załamie. Aby skomentować ewentualną rywalizację Tuska z Trzaskowskim powiem za Stalinem. Obaj gorsi a właściwie najgorsi. Przypomnę – Stalin zapytany czy gorsze jest prawicowe czy lewicowe odchylenie w partii odpowiedział krótko i rzeczowo: „ oba gorsze”. W odniesieniu do obu panów T nawet cytowanie Stalina nie wydaje mi się niestosowne.

Na siłę do tej ławki chcą się przysiadać Kołodziejczak , którego rolnicy podczas dożynek po prostu wygwizdali, Kosiniak Kamysz który uważa, że każda koalicja musi zawierać PSL, a więc on jest zakładnikiem i zwornikiem koalicji i Hołownia usiłujący zdobyć popularność zamieniając Sejm w prywatny kabaret. Wszyscy jak jeden mąż najgorsi.

Poza tym mam nadzieję, że obywatele naszego kraju wreszcie zauważą, że to wszystko co naobiecywał im Tusk w kampanii wyborczej to tylko pizza wyborcza. Dotychczas używaliśmy terminu kiełbasa wyborcza na określenie obietnic przedwyborczych, których obiecujący nie mają zamiaru spełniać. Ten związek frazeologiczny powstał za czasów realnego socjalizmu gdy przed wyborami rzucano do sklepów kiełbasę zwyczajną aby dobrze nastawić wyborców do głosowania na jedyną przecież listę PZPR. Obecnie bardziej trafne byłoby używanie terminu „ pizza wyborcza” odkąd dopuszczono, że właściciele wrocławskiej Pizzerii Mania Smaku dostarczyli około 300 pizz do lokalu wyborczego we wrocławskiej dzielnicy Jagodno. Lokal wyborczy w Jagodnie był najdłużej otwartym punktem wyborczym – ostatni wyborca opuścił lokal o 2:45 nad ranem.

Nie wiem czy ktoś raczył zauważyć, że to wydarzenie, o którym entuzjastycznie rozpisywała się cała prasa i trąbił T ( tak proponuję go nazywać) było podstawą do unieważnienia wyborów. Lokal wyborczy powinien być zamknięty dokładnie o określonej w ordynacji godzinie i w lokalu nie wolno przeprowadzać żadnych akcji propagandowych i reklamowych.

To nie jedyne i nie najważniejsze bezprawne działanie rządzącej koalicji.

I nawet pizza wyborcza nie pomoże gdy ława polityczna jest tak żałośnie krótka.