Głupcy na swobodzie

Głupcy na swobodzie 

Izabela BRODACKA

Wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie

” – przestrzegał Czesław Miłosz. Nie do końca zgadzam się z szacownym noblistą. Parafrazując jego słowa stwierdzam, że największą klęską w przyrodzie, w społeczeństwie i w polityce jest nie wariat lecz głupiec na swobodzie.

Pisałam już o tym lecz niektóre fakty warto przypominać.

Był to rok 1995. Obowiązywały wówczas egzaminy wstępne na wyższe uczelnie. Pewna znana mi nastolatka usiłowała dostać się na socjologię na UW. Egzaminy pisemne poszły jej znakomicie, z matematyki dostała najwyższą ocenę. Poległa na egzaminie ustnym. Postawiono jej pytanie: „świat z granicami czy bez granic?”  Opowiedziała się za pozostawieniem granic, które jej zdaniem chronią przed przenoszeniem się chorób zakaźnych oraz przenikaniem w niekontrolowany sposób do kraju różnych niepożądanych osób, choćby przestępców, a także niepożądanych towarów, choćby narkotyków. „Ależ pani ma kosmatą wyobraźnię młoda damo” – powiedział jeden z zasiadających w komisji głupców z profesorskim tytułem i rozbawiony przekonywał ze swadą, że dzięki liberalnej demokracji wojen na świecie nie ma i już nigdy nie będzie, epidemie dawno zostały opanowane przez szczepienia i politykę zdrowotną, a imigranci to doskonali fachowcy, którzy wzbogacą naszą kulturę i pozytywnie wpłyną na rozwój gospodarki.

Nie dość, że głupi to dodatkowo źle poinformowany bo wprawdzie w lipcu 1995 roku skończyła się wojna domowa w Bośni I Hercegowinie, której efektem był rozpad dawnej Jugosławii, a Unia Europejska zdążyła już inkorporować 15 państw, nadal jednak trwała wojna domowa w Somali i nie było żadnych gwarancji że nie wybuchną w Afryce inne wojny. Poza tym w 1995 roku rozpoczęła się I Wojna czeczeńska. Ciekawe co powiedziałby pan profesor na temat trwającej obecnie wojny na Ukrainie oraz na temat pandemii, która – prawdziwa czy sztucznie wywołana – objęła cały świat, przenosząc się bez przeszkód z kraju do kraju.

Premier Polski zapowiedział ostatnio przywrócenie kontroli na granicy ze Słowacją, przez którą przeciekają podobno do Polski nielegalni imigranci. Już nikt nie próbuje obecnie twierdzić, że są to świetni fachowcy, inżynierowie i lekarze. To nie są również biedni ludzie, którzy jak twierdziła pewna idiotka poruszają się w zimie wpław graniczną rzeką jedząc korzonki i – jak zaprezentowała w filmie kolejna idiotka- popijając szkłem z termosu celowo rozbitego i podanego przez pogranicznika. A raczej nie idiotka lecz wredna kłamczucha, która przemyca swoje fantasmagorie jako wizję artystyczną, a pożyteczni idioci traktują to jako opis rzeczywistości.

Głupców na swobodzie dzielę na wrednych idiotów i -jak ich nazwał Lenin -pożytecznych idiotów. Pożytecznych oczywiście dla naszych wrogów a nie dla nas. Wredni idioci opowiadają kłamstwa czyli jak to się dzisiaj mówi prezentują różne nieprawdziwe narracje, a pożyteczni idioci wierzą w te kłamstwa.

Nasuwa się pytanie, którzy idiota jest gorszy – wredny czy pożyteczny?. Stalin zapytany co jest gorsze prawicowe czy lewicowe odchylenie w partii odpowiedział podobno: „ oba gorsze”. Za jego przykładem odpowiadam: „obaj gorsi”. Gdyby wredni głupcy jak Stalin i Hitler nie snuli wymyślonych przez ich spaczone umysły fantasmagorii świat nie doświadczyłby nieszczęścia stalinizmu i hitleryzmu. Gdyby nie oportunistyczni głupcy, którzy powielali i wcielali w życie te groźne brednie, niekoniecznie w nie wierząc, nie zginęłyby miliony niewinnych ludzi. Gdyby jednak liczni pożyteczni głupcy nie uwierzyli w te brednie ani Stalinowi ani Hitlerowi nie udałoby się przeprowadzić ich morderczych planów. 

Nie dajmy się zwariować. Nie zapisujmy się do grona pożytecznych idiotów, którzy przełkną każdą brednię, nie zauważając oczywistych sprzeczności.  Jeżeli Tusk chciał przyjąć tysiące imigrantów zaproszonych do Europy przez Merkel to jaki sens ma roztrząsanie przez niego sprawy kilkuset nielegalnie wydanych wiz? Jeżeli nasze władze pod pretekstem pandemii ograniczały liczbę uczestników rodzinnych spotkań i reglamentowały nawet dostęp do kościoła czy na cmentarz to zgodnie z jaką logiką przepuściły przez nasz kraj przeszło 7 milionów nieszczepionych i nieprzebadanych Ukraińców, a prawie dwóm milionom pozwoliły się osiedlić przyznając im pesel, prawa obywatelskie, bezpłatne leczenie, zasiłki i emerytury?

Albo zatem bzdurą była pandemia i nasze władze dobrze o tym wiedziały, albo przedkładają one interesy Ukraińców nad dobro obywateli własnego kraju. Jeżeli nawet to prawda, że nielegalnie wydane wizy uzyskiwano za łapówki to czy słynny doktor koperta, którego tylko immunitet chroni przed prokuratorem nie ośmiesza się bijąc w tej sprawie  na alarm?

Niedoszła studentka socjologii skończyła studia przyrodnicze i zajmuje się dydaktyką. Uczy matematyki. Jest bardzo zadowolona, że nie musi uczyć historii czy biologii. Biologia została znowu, jak za czasów Miczurina i Łysenki, zindoktrynowana. Wprawdzie nie musimy już wierzyć w dziedzicznie cech nabytych (na przykład mrozoodporności) i możliwość hodowania gruszek na wierzbie lecz każą nam wierzyć w jeszcze gorsze brednie. Choćby w globalne ocieplenie i słuszność walki z emisją CO2,  który jest przecież podstawowym surowcem asymilacji czyli gazem życia. Zmuszają również do popierania bredni genderowych.

Najlepszym dowodem pączkowania totalitaryzmu jest powrót obyczaju „rozrabiania” kolegów z pracy i ze studiów. Dokładnie jak za czasów Stalina gorliwi aktywiści uczelniani domagają się usunięcia ze studiów kolegów o niepoprawnych politycznie poglądach, a izba lekarska nagminnie odbiera prawo wykonywania zawodu lekarzom, którzy prezentowali inne niż obowiązujące poglądy na temat pandemii. Sądy, o których niezawisłość tak się troszczy UE skazują na karę bezwzględnego pozbawienia wolności dziewczynę, która wydarła innej szmacianą torbę tylko dlatego, że była to torba tęczowa, a więc niezwykle ideologicznie cenna. To czyste wariactwo.

Jeżeli jednak świat zwariował, jeżeli wokół nas są głupcy my musimy zachować zdrowy rozsądek.

Wraca nowe

Wraca nowe 

Izabela Brodacka

Wszyscy pamiętamy uroczą książeczkę dla dzieci Janusza Korczaka pod tytułem: „Król Maciuś Pierwszy”. Korczak dobrotliwie przekonuje w niej dzieci, że nie wystarczą dobre intencje i chęć dogodzenia wszystkim, że rządzenie państwem jest trudną i odpowiedzialną sztuką, a każdy błąd ma poważne konsekwencje.

Donald Tusk przez niektórych uważany za Króla Donalda Pierwszego nie ma raczej dobrych intencji. Jednak w czasie wyścigu obietnic związanym z kampanią wyborczą, chcąc dogodzić wszystkim, zdecydowanie prześciga innych kandydatów w proponowanych głupotach. Jedną ze stu idiotycznych obietnic Tuska jest obietnica zlikwidowania prac domowych zadawanych dzieciom i młodzieży, które nazwane zostało przez niego reliktem dziewiętnastowiecznego modelu oświaty. Cały system obowiązkowej oświaty powszechnej jest wynalazkiem dziewiętnastego wieku, ale jak na razie nikt nie kwestionuje jego skuteczności i poprawności poza libertarianami czy anarchistami, którzy jak słynny Kononowicz chcieliby żeby nie było niczego. Bezpłatnej oświaty, bezpłatnego lecznictwa, ubezpieczeń społecznych i innych instytucji współczesnego państwa. Tymczasem z powszechną oświatą jest podobnie jak z demokracją – jest to system pełen wad lecz jak na razie nie wymyślono nic lepszego. Zwolnienie od prac domowych, to znaczy zakaz zadawania prac domowych przez nauczycieli, oznaczałby zwolnienie ucznia z obowiązku samodzielnej pracy.

Tymczasem jak wiadomo nie wystarczy zrozumienie jakiegoś tematu czy problemu, które można uzyskać na lekcji, żeby się w tym temacie swobodnie poruszać, żeby zdobytą wiedzą operować. Nie wystarczy na przykład rozumieć zasady algebry żeby nie robić błędów rachunkowych w obliczeniach. Trzeba zdobyte umiejętności wyćwiczyć. Moim uczniom, którzy zgłaszają podobne jak Tusk idiotyczne postulaty nieodmiennie tłumaczę- wysłuchaj na przykład zrozumiałego dla ciebie wykładu na temat narciarstwa i zjedź z Kasprowego, albo wysłuchaj wykładu na temat konnej jazdy i wygraj wyścig, albo po zdaniu egzaminu z przepisów drogowych, bez lekcji jazdy, siądź za kółkiem. Bez treningu, bez wyrobienia sobie tego co można nazwać pamięcią mięśniową nie da się uprawiać żadnego sportu, ani prowadzić samochodu, ani wykonywać niezbędnych dla pracy inżyniera obliczeń. Uczniowi który pyta mnie do czego będą mu w życiu potrzebne „ tangensy i logarytmy” odpowiadam brutalnie-  „zapewniam cię, że jeżeli będziesz sprzedawał buraki na bazarze nie będą ci do niczego potrzebne”. Powinnam chyba dodawać- „ również  jeżeli będziesz politykiem a w szczególności europosłem nie będą ci do niczego potrzebne”.

Większość  uczniów rozumie znaczenie własnej pracy w zdobywaniu wiedzy, domagają się wręcz żeby im coś zadawać do domu, albo proszą o sprawdzenie nie zadanych wypracowań czy rozwiązanych dobrowolnie w domu zadań. Problem pracy samodzielnej ucznia można oczywiście rozwiązywać na różne sposoby. Można wprowadzić -jak we Francji -popołudniowe zajęcia szkolne podczas których uczniowie odrabiają lekcje pod kierunkiem nauczyciela. Można – jak w szkołach brytyjskich- wprowadzić instytucję tutora, który opiekuje się uczniem i pomaga mu w samodzielnej pracy. Prace domowe mogą nie być przymusowe. Ich przydatność dla miejsca na wyższej uczelni, czy dobrego wykształcenia gwarantującego później pracę weryfikuje życie. Tuskowi sekunduje w idiotycznych pomysłach Hołownia proponujący tęczowe paski na świadectwach co ośmiesza ideę wyróżniającego dobrego ucznia paska białoczerwonego. To tyko zwykła głupota i ukłon w kierunku środowisk LGBT. Naprawdę groźna jest jednak kolejna propozycja Hołowni. Chce on zlikwidować ocenę z zachowania, którą uważa za represyjną i wprowadzić w jej miejsce samoocenę uczniów. Hołownia jest zbyt młody, albo za słabo wykształcony żeby rozumieć, że budzi w ten sposób ducha Makarenki. Samocena uczniów, albo co gorsza ocena ich przez kolektyw były praktykowane w czasach stalinowskich. W mojej szkole podstawowej uczniowie, na których doniósł ktoś z kolektywu czyli gorliwy kolega o zetempowskiej mentalności, musieli składać na apelu samokrytykę przed całą szkołą. Do dziś pamiętam chłopczyka, który stojąc na apelu przed kolegami i nauczycielami nie mógł wydusić ani słowa a potem wypłynęła mu na oczach całej szkoły kałuża moczu z nogawki. Na drzwiach naszej klasy partyjna wychowawczyni, awansowana z PGR, umieściła specjalną skrzynkę, do której gorliwi wrzucali donosy na kolegów. Potem uczniowie musieli tłumaczyć się przed całą klasą a klasa oceniała ich postawę. To właśnie nazywało się wówczas samooceną albo oceną przez kolektyw. Była to replika podobnych seansów donosicielstwa, które odbywały się w zakładach pracy. Nazywane były potocznie „rozrabianiem kogoś”. Osoba  „rozrabiana” , wskazana przez tak zwany kolektyw czyli przez złośliwych, gorliwych albo po prostu głupich kolegów zmuszana była do składania publicznej samokrytyki, do upokarzania się przed dyrekcją i kapusiami uważającymi się za cenzorów moralności. Takie seanse podłości i nienawiści wzorowane były na sowieckiej Rosji gdzie skazani na karę śmierci składali przed partyjnymi kolegami samokrytykę a czasem dziękowali za otrzymany wyrok albo domagali się surowego wyroku również dla kolegów równie niewinnych jak oni. Wyroki były pokłosiem rozgrywek Stalina z kolejnymi ekipami uważanymi przez niego za konkurencję.

Natomiast na Uniwersytecie Warszawskim grupa hunwejbinów wśród których był Leszek Kołakowski sowieckim wzorem „rozrobiła” profesora Tatarkiewicza. Młodzi nie pamiętają tych ponurych czasów lecz powinni rozumieć, że ocena ludzi opiera się i powinna opierać na ścisłym podziale na oceniających i ocenianych. Pomieszanie tych grup oznacza zawsze albo stalinizm, albo nepotyzm i łapownictwo. Uczniowie krytykujący swoich kolegów albo podlizują się nauczycielom  łamiąc uczniowską solidarność grupową albo uczestniczą w zbiorowym oszustwie oceniając zaprzyjaźnionych kolegów zbyt wysoko. Zarówno Tuskowi jak Hołowni brakuje wyraźnie wykształcenia i umiejętności logicznego myślenia.

 Przekraczanie granic

 Przekraczanie granic  

Izabela Brodacka

     Miałam ostatnio okazję rozmawiać z mieszkającą w Paryżu koleżanką, która jest autorką wielu książek i wykładowcą filozofii, więc powinna chyba starać się myśleć logicznie. Kiedy wyraziłam swoją uzasadnioną dobrą opinię o stanie Białorusi pod rządami Łukaszenki zaczęła wykrzykiwać, że Łukaszenko jest zbirem i sługusem Putina i z tego samego faktu wynika, że na Białorusi jest i będzie skrajna nędza.

Dodajmy, że nigdy nie była na Białorusi, a swoje zdanie opiera jak sądzę na stanowisku francuskich sowietologów. Przyjmijmy, że Łukaszenko jest faktycznie wcielonym diabłem. Faktem jest również, że Łukaszenko organizuje graniczne burdy mające na celu destabilizację sytuacji w naszym kraju. Nieistotne czy robi to pod dyktando Putina czy rewanżuje się w ten sposób za udział naszych aktywistów w organizowanych przeciwko jego władzy puczach. W takim razie nie mamy innego wyjścia niż obrona przed nasyłanymi przez Łukaszenkę nielegalnymi imigrantami przywożonymi na granicę przez białoruskie służby i czynnie atakującymi polskich pograniczników. Łukaszenko – zgadzam się-  jest obecnie sługusem Putina, a ci uchodźcy są sługusami Łukaszenki odgrywającymi wyznaczone przez niego role. W tej sprawie stanowisko znajomej jest jednak całkowicie inne i zupełnie nielogiczne.

Wpisuje się w narrację Holland i całego środowiska. Środowiska wrogów Polski uważających się niesłusznie za polską elitę. Nie da się tych ludzi inaczej określić. Nielegalni imigranci zdaniem Holland i jej akolitów to biedni ludzie, którzy szukają swego miejsca na ziemi, a brutalne polskie służby im to uniemożliwiają.

Gdzie tu sens gdzie tu logika- jak powiedział mały Jasio, który zepsuł powietrze w klasie i został za to wyrzucony za drzwi. Tuwim powiedziałby natomiast, że 

 ci ludzie: patrząc – widzą wszystko  o d d z i e l n i e:

     Że dom… że Stasiek… że koń… że drzewo…

    Jak ciasto biorą gazety w palce

     I żują, żują na papkę pulchną,

     Aż, papierowym wzdęte zakalcem,

     Wypchane głowy grubo im puchną.

      To fragment wiersza Tuwima zatytułowanego „Mieszkańcy”. powszechnie znanego pod tytułem „ Straszni mieszczanie”. Tuwim w Drugiej Rzeczpospolitej miał wyraźnie kompleks obywatela drugiej kategorii, bo ziejąca z tego wiersza nienawiść do klas wyższych uosabianych dla niego przez mieszczaństwo wyraźnie przekracza postulaty i wymagania socrealizmu sformułowane przez Melanię Kierczyńską, a właściwie Melanię Cukier. Szkoda tonera i klawiatury na pisanie o tej ponurej postaci. 

Tuwim w podobnej sytuacji napisał: „szkoda papieru i atramentu tudzież peiperu i putramentu” nawiązując do równie ponurych postaci literatury polskiej tego okresu jakimi byli socrealistyczni pisarze Peiper i Putrament. Tuwim niewątpliwie był mistrzem słowa a to co przypisywał mieszczanom można odnosić raczej do głupców.

Kamieniem obrazy dla Holland, Jandy, Tokarczuk, licznych innych aktorów, pisarzy, a ogólnie rzecz biorąc ludzi sztuki i nauki jest fakt, że do głosu doszły w Polsce środowiska o innych niż oni poglądach, o innym zapleczu kulturowym, wdeptane kiedyś w ziemię przez komunę. Ja nazywam tych wszystkich, obrażonych na rządy dobrej zmiany, stalinowską grupą interesu. Ich rodziny albo oni sami instalowali w Polsce komunizm i dzięki temu stali się elitą w sensie dostępu do wszelkich dóbr. Były to zrabowane prawdziwym właścicielom mieszkania, cudze pałace, elitarne uczelnie i stypendia zagraniczne. Udało im się przejść suchą stopą przez czerwone morze komunizmu. W czasie gdy akowcy gnili w więzieniach stalinowska grupa interesu brylowała w cudzych pałacach. Udało im się również wepchnąć do opozycji a właściwie na czoło opozycji i w imieniu społeczeństwa dogadali się ze swoimi przy Okrągłym Stole. Wydawało im się, że taki stan będzie trwał wiecznie, że stali się jak brytyjska rodzina królewska niejako arystokracją rodową. Czy rządzą dobrze czy źle czy prowadzą się dobrze czy skandalicznie ich pozycja jest nienaruszalna. Gdy władza i przywileje zaczęły wymykać się z rąk przedstawicielom naszej arystokracji z sowieckim tankiem w herbie, ogarnęła ich wściekłość i nienawiść.

Jak ktoś słusznie powiedział obecna walka o władzę toczy się – symbolicznie rzecz biorąc- pomiędzy trzecim pokoleniem AK oraz trzecim pokoleniem UB. Ten podział się spetryfikował dlatego wydaje się, że w Polsce żyją dwa nienawidzące się plemiona. Jak Tutsi i Hutu. Ta walka pozornie polityczna tak naprawdę toczy się o pozycję i przywileje. Niestety  toczy się również o wartości. Lewica zawsze walczyła o władzę i przywileje zasłaniając się wartościami. Kiedyś był to egalitaryzm czyli powszechna równość. To wartość utopijna, traktowana przez komunistów tylko jako pretekst. Niestety dawali się na ich hasła nabierać liczni naiwniacy, lecz oczywiście w partii było więcej zwykłych oportunistów. Obecnie proletariatem zastępczym dla lewactwa są mniejszości seksualne, a programem walka z mitycznym globalnym ociepleniem i związana z nią transformacja energetyczna, aborcja i eutanazja. Ogólnie rzecz biorąc- likwidacja wartości cywilizacji łacińskiej. Komuniści mordowali wcielając siłą w życie swoje ideały. Ich ofiary- to jak sami mówili -były jak te wióry, które lecą przy rąbaniu drzewa. Obiecywali po osiągnięciu swego celu, czyli stanu powszechnej równości, powszechną szczęśliwość i złoty wiek ludzkości. Obecna lewacka ideologia jest o wiele bardziej niebezpieczna. Występując w obronie planety czy bardziej konkretnie klimatu, cywilizacja ta uznała za głównego wroga człowieka. Realizacja utopijnych celów nowego lewactwa związana jest nieuchronnie z depopulacją. Jest to cywilizacja śmierci. Oczywiście ginąć mają zwykli ludzie traktowani jak motłoch. Ma zamiar tworzyć się dla nich getta czyli miasta piętnastominutowe. Zamierza się odebrać im prawo do przemieszczania się Elita władzy będzie chroniona specjalnymi przywilejami. 

      A  Agnieszka Holland swoim filmem przekroczyła wszelkie granice. Granice przyzwoitości i lojalności. A przede wszystkim granice absurdu. 

Ariergarda i awangarda 

Ariergarda i awangarda  Izabela Brodacka

Powszechnie wiadomo, że każda innowacja techniczna ułatwia życie lecz utrudnia opanowanie ewentualnej  awarii. Im urządzenie jest bardziej skomplikowane tym usunięcie awarii jest trudniejsze, a konsekwencje awarii bardziej poważne. Doświadczyłam tego wielokrotnie. W czasach dominacji płyt winylowych miałam dość prymitywny  gramofon, którego ramię było ustawiane ręcznie. Potem nabyłam gramofon o wiele droższy, z automatycznie ustawianym ramieniem  i od razu zaczęły się z nim kłopoty. Nieustannie się  psuło uniemożliwiając mi słuchanie muzyki (oczywiście wyłącznie klasycznej). Przeprosiłam się więc ze starym, niezawodnym gramofonem. Następne doświadczenie tego typu dotyczyło samochodu. Wracałam kiedyś ze znajomą w zimie, przy dwudziestostopniowym mrozie, całkowicie skomputeryzowanym samochodem. Komputer zepsuł się i okno nie dawało się zamknąć. Musiałyśmy zatkać okno poduszką – na szczęście taką miałyśmy w samochodzie. Potem samochód po postoju nie zechciał ponownie zapalić.

Zatęskniłam do samochodów uruchamianych korbą, z oknami otwieranymi też korbką, albo zamykanymi na zatrzask jak w citroenie deux chevaux. Takim samochodzikiem przejechałam kiedyś bez awarii całą Francję. Jeszcze bardziej niezawodny jest Muscel. Taki samochodem wybrałyśmy się z koleżanką na Białoruś zaraz po wycofaniu się z tego kraju sowietów. Na szosach spotykałyśmy tylko podobne Muscele i słynne Ziły 105 ( mawiano w Polsce: ził sto piać- trochę jechać trochę pchać ). Tak, że nie rzucałyśmy się w oczy a o to nam wówczas chodziło.

Wygodne, zautomatyzowanie pilotowanie samolotem stało się przyczyną licznych katastrof lotniczych. Wiedzę na ten temat czerpię między innymi z programu telewizyjnego „Katastrofy w przestworzach”. Swoją drogą – to, co zrobiono z katastrofą w Smoleńsku całkowicie odbiega od sprawdzonych procedur badania katastrof lotniczych.

Jeszcze inny przykład. Kiedy drzwi do chaty zamykało się na skobel nie było problemów z ich otwarciem w przypadku zepsucia tego prymitywnego zamka. Kłódkę można zawsze w ostateczności przepiłować. Znam przypadek gdy osoba, która zainstalowała w swoim mieszkaniu zamek otwierany telefonem nawet z innego kraju za pomocą specjalnej aplikacji, spędziła noc na klatce schodowej gdyż żaden ze ślusarzy nie potrafił sobie poradzić z tym zamkiem, a pancerne drzwi uniemożliwiły ich wyłamanie.

Bardzo wygodnie jest jadąc na weekend włączać przez telefon ogrzewanie czy ustalać temperaturę  w domku letniskowym. Gdy jednak aplikacja zawiedzie można przez cały weekend marznąć bo nie uda się ustawić termostatu. Nie da się również napalić w chacie choćby szyszkami, bo olejowy czy gazowy piec jest sterowany przez komputer, a poza tym w ogóle nie ma paleniska.

 Polecam bardzo zabawny filmik (https://www.youtube.com/watch?v=wCpISezG7fA ), który przedstawia perypetie człowieka jadącego elektrycznym samochodem z Wielkiej Brytanii do Iławy. Ma on poważne kłopoty z ładowaniem samochodu choć jest biegły w stosowaniu różnych aplikacji telefonicznych. Cóż ma powiedzieć w takiej sytuacji „ wykluczona cyfrowo” babcia? 

Rozwój techniki jest nieuchronny choćby ze względu na wygodnictwo ludzkie. Powoduje jednak jako efekt uboczny ogłupianie ludzi i pozbawia ich elementarnych umiejętności. Obecnie młodzi ludzie nawet we własnym mieście używają GPS i jak zauważyłam tracą przez to orientację przestrzenną. Błądzą nie tylko w lesie lecz potrafią opuszczając stację benzynową pojechać w przeciwnym do zamierzonego zwrocie. Na przykład jadąc do Zakopanego wracają przez pomyłkę do Warszawy i reflektują się dopiero wtedy gdy odezwie się GPS.

Dobry pilot gdy zawodzi automatyka wyłącza automatycznego pilota i przejmuje sterowanie ręczne. Automatyczny pilot ma ułatwiać prowadzenie samolotu a nie, jak to z tragicznym skutkiem często bywa, rządzić człowiekiem. Dobry pilot poradzi sobie mając wolant w ręku nawet w przypadku awarii. Nie bez powodu mawiało się kiedyś, że polscy lotnicy potrafili latać nawet na drzwiach od stodoły. Podobnie, ten kto potrafi dobrze jeździć konno na oklep zawsze poradzi sobie w siodle. Wybitna amazonka Paulina Wodzicka ukończyła kiedyś wyścig w Pradze nie sygnalizując utraty strzemienia, nie zmieniając nawet dosiadu. Komisja techniczna nie mogła w to uwierzyć więc jeden z członków komisji biegał po torze wyścigowym szukając zgubionego strzemienia. Większość jeźdźców amatorów po utracie strzemienia dobrowolnie wycofuje się z wyścigu, a pewien znany polski dżokej gdy odpięło mu się puślisko spadł z konia i wyścigu nie ukończył. Jak widać jeździł gorzej od Pauliny, więc jego nazwiska przez wyścigową solidarność nie podam. Amazonki wyginające się wdzięcznie w siodle podczas zajęć jeździeckich nie potrafią na ogół bez strzemion nie tylko galopować lecz nawet stępować. 

Sklepowa, która aby ustalić ile wynosi dwa razy dwa uruchamia kasę, po awarii kasy nie jest w stanie sobie poradzić nawet ze sprzedaniem kilograma buraków. To samo dotyczy młodzieży szkolnej. Dlatego wielu nauczycieli zabrania używania kalkulatora na lekcjach matematyki, co przez młodzież traktowane jest jako szykana. Kalkulator oczywiście jest wspaniałym urządzeniem i wygodnie jest z niego korzystać. Starsi ludzie pamiętają koszmar towarzyszący obliczeniom technicznym czy statystycznym gdy dysponowaliśmy tylko tablicami logarytmicznymi i suwakiem logarytmicznym. Jednak nie jest dobrze gdy ludzie nie znają podstawowych algorytmów rachunkowych i w przypadku jakiejś awarii są równie bezradni jak niektórzy współcześni kierowcy bez GPS.

Chciałabym być dobrze zrozumiana. Nie propaguję powrotu do jaskiń i oświetlania domów łuczywem. Nie pożądana jest jednak sytuacja takiego uzależnienia od sztucznej inteligencji, że osoba nie dysponująca GPS błądzi nawet w Lesie Kabackim. Nie do przyjęcia byłby również prawny nakaz używania GPS czy prawny zakaz oświetlania domu łuczywem. Prawo nie powinno się zmieniać w rytm zmiennych paradygmatów, które najczęściej są tylko niczym nie uzasadnioną hipotezą ad hoc, chwilową modą intelektualną. 

Król Julian na prezydenta

Król Julian na prezydenta

Izabela Brodacka

W trakcie wyborów prezydenckich w 2005 roku byłam z ramienia PiS mężem zaufania w jednej z mokotowskich komisji wyborczych. Ku mojemu  zdumieniu na bardzo wielu kartach wyborczych widniał dopisek: „ król Julian na prezydenta”. Nie rozumiałam o co chodzi dowcipnisiom, szczególnie, że głosy z różnymi, nawet wulgarnymi dopiskami okazały się ważne, dopóki zgorszone moją ignorancją wnuki nie namówiły mnie do obejrzenia ich ulubionego serialu:  „Pingwiny z Madagaskaru”. 

Kilka dni temu z prawdziwą przyjemnością obejrzałam odcinek „Pingwinów” poświęcony pandemii, która wybuchła w ZOO. Objawem choroby było nieznośne swędzenie. Dla bezpieczeństwa ZOO król Julian, narcystyczny lemur, zarządził kwarantannę chorych w akwarium, do którego wepchnięto ich jak worki z kartoflami, jednego na drugim. Warto posłuchać wypowiedzi króla Juliana na temat jego odpowiedzialności za losy całego ZOO. Jakbym słyszała naszych propagandzistów od szczepionek, maseczek i zamykania ludzi w domach. Król Julian jest poza tym esencją – jeżeli można tak powiedzieć- przezydenckości.  Esencją polityka, którego jedyną rolą jest pilnowanie żyrandola, lecz który swoimi chaotycznymi i megalomańskimi posunięciami przynosi społeczności ZOO wiele szkody. Po wielu latach zrozumiałam wreszcie o co chodziło dowcipnisiom z 2005 roku i bardzo się wstydzę, że nie widziałam tego wcześniej.

Wzorcem władcy absolutnego,  zawsze  słuchanego przez swoich poddanych jest również król z którym spotyka się Mały Książe, bohater słynnej powieści dla dzieci od roku do stu lat, którą napisał Antoine de Saint-Exupéry. 

Król podczas rozmowy przekazuje Małemu Księciu filozofię swojej władzy.  Otóż jeżeli władca chce być dokładnie wysłuchiwany przez swoich poddanych musi im wydawać wyłącznie rozsądne rozkazy.

„Si j’ordonnais à un général de voler une fleur à l’autre à la façon d’un papillon, ou d’écrire une tragédie, ou de se changer en oiseau de mer, et si le général n’exécutait pas l’ordre reçu, qui, de lui ou de moi, serait dans son tort?” Co znaczy:

„Gdybym nakazał generałowi latać jak motylek z kwiatka na kwiatek, albo napisać tragedię, albo zmienić się w morskiego ptaka i jeżeli generał nie wykonałby otrzymanego rozkazu to kto popełniłby błąd, on czy ja?” 

Mały Książę dobrze zrozumiał króla. Poza tym poczuł się trochę znudzony jego wywodami więc powiedział:

Si votre majesté désirait être obéie ponctuellement, elle pourrait me donner un ordre raisonnable. Elle pourrait m’ordonner, par exemple, de partir avant une minute”. Co znaczy:

Jeżeli Wasza Wysokość pragnie być dokładnie wysłuchany może mi wydać jakiś rozsądny rozkaz. Może mi na przykład rozkazać abym odszedł stąd przed upływem minuty”.

Ne mogłam się oprzeć przed zacytowaniem tych tekstów w oryginale bo podczas szkolnego międzynarodowego obozu językowego w Giżycku odgrywałam właśnie rolę króla i swoją rolę pamiętam do dziś. Małego Księcia brawurowo odegrała koleżanka Basia Sokół. Na marginesie. W szkolnych przedstawieniach zawsze grałam króla, mędrca albo smoka. Nigdy nie zagrałam królewny, księżniczki a nawet choćby tylko nieszczęsnej topielicy czyli Ofelii – a tak o tym marzyłam. Taki już jest mój podły los.

Kiedy Mały Książę poprosił króla żeby rozkazał słońcu zajść ten odparł, że czeka na sprzyjające okoliczności. Na planetoidzie numer 325 oprócz króla mieszkał – o ile dobrze pamiętam – tylko stary szczur. Król zaproponował księciu aby jako minister sprawiedliwości regularnie skazywał tego szczura na śmierć a potem go ułaskawiał. A Małego Księcia opuszczającego planetoidę zgodnie z wydanym rozsądnym rozkazem król mianował swoim ambasadorem.

Revenons à nos moutons – wracając do naszych baranów czyli do naszego tematu.

Wydaje mi się, że filozofia władzy jaką prezentuje król z planety Małego Księcia jest dokładnie filozofią władzy naszego obecnego prezydenta. On też usiłuje zawsze być rozsądny i wydawać wyłącznie rozsądne rozkazy. Nie chce rozumieć, że nie da się wszystkich zadowolić i trzeba czasami zdecydowanie opowiedzieć  się po jednej ze stron. Nie da się służyć Ukrainie ( takie sformułowanie padło w oficjalnej rządowej narracji)  oraz  przyjaźnić z jej dość operetkowym prezydentem i wytłumaczyć potomkom ofiar rzezi wołyńskiej, dlaczego bezskutecznie się walczy o prawo do godnego pochówku ich krewnych. Jeżeli Ukraińcy chcą budować swą tożsamość narodową w oparciu o kult Bandery nie mamy prawa w tym uczestniczyć. Doszukiwanie się zasług Bandery oraz symetrii wzajemnych krzywd jest dla nas po prostu niedopuszczalne. To tak jakby trawestując znane powiedzenie zapalić Panu Bogu tylko ogarek a diabłu całą świecę. Nie można cieszyć się, że wilk jest syty jeżeli owca została pożarta.  

W innych działaniach prezydenta też widać zdumiewającą niekonsekwencję.  Bez sensu jest inicjować reformę systemu prawnego i natychmiast tę reformę blokować. Albo wnosić poprawki do już przegłosowanej  i skierowanej tylko do podpisania  ustawy. Pragnienie żeby zadowolić wszystkich to syndrom Zeliga, któremu w Chinach robią się skośne oczy.  Trzeba wreszcie zrozumieć, że tak jak niemożliwa jest synkretyczna religia, niemożliwe jest stworzenie synkretycznej wersji historii. Interesy ludzkie są sprzeczne, podobnie sprzeczne są interesy narodowe. Sprawa sądowa, z której obydwie strony wychodzą usatysfakcjonowane wyrokiem jest jedną ze szlachetnych utopii. Podobną utopią okazał się koniec historii, który głosił Francis Fukuyama. Natomiast niefrasobliwe pisanie historii pod cudze dyktando grozi, że staniemy się w oczach świata winnymi wszystkich jego nieszczęść i wszelkich zbrodni. Forsowanie podyktowanej doraźnymi względami politycznymi wersji historii grozi również utratą narodowej tożsamości . Szczególnie niebezpieczne jest gdy doraźnie przyjęty paradygmat polityczny jest traktowany jak dogmat, a sprzeciwiający się jego wyznawaniu traktowani jak schizmatycy. Tak został potraktowany ksiądz Isakowicz Zaleski upominający się o pamięć o wołyńskim ludobójstwie nazywanym dla rozmycia odpowiedzialności tragedią.

========================

mail:

Dla ignorantów:

Kiepski ma pomysła – czyli wesele w Atomicach

Kiepski ma pomysła czyli wesele w Atomicach 

Izabela BRODACKA

W nachalnie powtarzanej reklamie energetyki jądrowej pojawia się rodzina państwa Atomickich. To typowi wykształceńcy. Gdyby pofantazjować trochę na temat tej rodzinki można założyć, że tatuś jest socjologiem, a mamusia psychologiem klinicznym. Obydwoje są przekonani że zjedli wszelkie rozumy, że znają się równie dobrze na wirusologii, wyścigach konnych zasadach dodekafonii i energetyce jądrowej. Tatuś pracuje jako head hunter na rzecz międzynarodowej korporacji, mamusia diagnozuje osoby nie przystosowane do życia we współczesnym społeczeństwie. Tacy ludzie działają według zasady– „ja wam rzucam myśl a wy go łapcie”.

Nie ustalono definitywnie autora tej rewolucyjnej zasady. Zdania są podzielone – jedni twierdzą, że był to Roman Werfel inni że Hilary Minc a jeszcze inni, że słynny generał gazrurka  – Kazimierz Witaszewski. Dodam, że Witaszewski funkcjonował swego czasu jako jednostka inteligencji. Jeden Witaszewski równał się jednej czwartej nogi stołowej. Dla nie znających specyfiki PRL mogę przybliżyć sposób działania naszych domorosłych reformatorów przywołując Ferdynanda Kiepskiego, bohatera znanego serialu. „Mam pomysła” twierdzi Kiepski i żąda natychmiastowego wcielania tego „pomysła” w życie.

Może to być projekt zastąpienia samochodu spalinowego samochodem elektrycznym. Nie ma znaczenia, że produkcja elektryków przynosi środowisku o wiele większe szkody niż produkcja i eksploatacja samochodów spalinowych, że elektryki w przypadku pożaru są gaszone przez kilkanaście godzin hektolitrami wody w specjalnych kontenerach, że są potwornie drogie.

Może to być również projekt zainstalowania w każdym mieście  małego reaktora jądrowego. Kiepski nie ma pojęcia o fizyce jądrowej, nic go nie obchodzą znane katastrofy elektrowni jądrowych i ich konsekwencje. Kiepski ma pomysła i koniec. Kiepski locuta causa finita. Kiepski uważa, że bawełniana szmatka na twarzy chroni przed covid- 19. To bez znaczenia, że jak twierdzą specjaliści taka zawilgocona oddechem szmatka działa jak szalka Petriego na której hoduje się bakterie i wirusy. Kiepski jest ekonomistą lecz bez wahania podejmuje wiążące decyzje w sprawach medycznych, można powiedzieć, że w sprawach życia i śmierci. Kiepski jest moralnie odpowiedzialny za blisko dwieście tysięcy tak zwanych nadmiarowych zgonów związanych z jego zarządzeniami lecz któżby pociągał Kiepskiego do odpowiedzialności prawnej. Kiepski jest z definicji kiepski intelektualnie więc jak góry u Goethego jest poza dobrem i złem. Nie podlega ocenie prawnej ani żadnej innej. Jak wykazują liczne badania część rzekomych szczepionek zawierała roztwór soli fizjologicznej czyli placebo. To bez znaczenia gdyż Kiepski nie ma oporów przeciw przeprowadzaniu eksperymentów na ludziach bez ich wiedzy i zgody. 

Małe reaktory to prototyp testowany w Kanadzie i przeznaczony do instalowania w Polsce. Jak wiadomo prawo w Polsce zabrania instalowania eksperymentalnych urządzeń jądrowych. Cóż kiedy Kiepski miał pomysła a regulacje prawne niewiele go obchodzą. I tak nie ma przecież pojęcia o fizyce jądrowej a dyskusje z fachowcami w tej dziedzinie niewiele by zmieniły. Kiepski ma zresztą pod ręką fachowców dyspozycyjnych takich jak niezniszczalny Strupczewski, a przede wszystkim specjalistów od geopolityki którzy widzą w energetyce jądrowej okazję do zagrania na nosie Niemcom. Przyznam, że ten aspekt wprowadzenia w Polsce energetyki jądrowej przyjęłabym z prawdziwą schadenfreude pod warunkiem, że Kiepscy z właściwym im poziomem kultury technicznej nie wysadzą w powietrze całej planety, o której dobro tak się przecież  troszczą. Kiepskim wydaje się, że są niezwykle nowocześni i postępowi. Przewidział to Mrożek  (prorok jakiś – ki diabeł) i opisał w wydanym w 1959 roku satyrycznym opowiadaniu „ Wesele w Atomicach”. Nie ma sensu tego streszczać. Zacytuję dosłownie 

„Nadszedł dzień wesela. Trochę nieporęcznie wypadło, bo akurat w tym czasie zaczęli u nas przekształcać przyrodę. To, co było zalesione, ucywilizowano, ale za to zmelioryzowano, pustynie zaś zalesiono. Rzekę zawrócono, żeby płynęła w drugą stronę. W związku z tym droga do kościoła wypadła nieco dalej, zaś u mnie na podwórku powstała wielka tama o poważnym znaczeniu gospodarczym, tak że drzwi się całkiem nie odmykały i z trudnością można było wyjść z domu.” 

Jak to na wiejskim weselu – doszło do bójki lecz bójka była też bardzo nowoczesna.

 „Smyga zaszedł Piega i niespodziewanie wypalił go głowicą atomową, co ją miał schowaną za pazuchą. Pieg zatoczył się i zaczął promieniować, ale zdążył jeszcze guzik u surduta nacisnąć i z wyrzutni, co ją miał ukrytą w prawej nogawce, rakietę średniego zasięgu prosto w czoło tamtemu puścił. Byłby niewątpliwie Smygę wykończył, gdyby nie to, że mu ostatni człon rakiety nie odpalił i przez to nastąpiła dewiacja z kursu. Cofnął się Smyga, zakołysał i oparł o barierę cieplną, ale ta pękła i Smyga poleciał w głąb temperatury, przy stale wzrastającym jej współczynniku. – Ludzie, co robita?! – zawołał ojciec panny młodej, wskazując na staroświecki ścienny licznik Geigera”.

Narrator wraca z wesela do domu: 

„Noc była jasna, bo od zagrody, gdzie odbywało się wesele – takie promieniowanie biło, że bez trudu drogę znajdywałem. Szło się rześko, bo deszczyk radioaktywny też skropił raz i drugi. Trochę mi tylko to przeszkadzało, że czułem ssanie w organizmie, no, ale po zabawie – to rzecz zwyczajna – no i to, że zaczęły mi wyrastać dodatkowe nóżki, po trzy pary z każdej strony, zielony róg na czole, a na grzbiecie chitynowy pancerzyk. Jakoś jednak dobrnąłem do chałupy, przelazłem przez szparę w ramie okiennej i znalazłszy sobie zaciszne miejsce na listwie za szafą, z dala od pająków – zasnąłem spokojnie, rozpamiętując, jak to było na tym hucznym weselisku”.

Byłoby to bardzo zabawne gdyby nie lekcja jaką udzieliły ludzkości katastrofy w Czarnobylu i Fukushimie. Po obejrzeniu w sieci zdjęć  zatytułowanych: „ dzieci Czarnobyla” nawet największy entuzjasta energetyki jądrowej odzyska być może rozum. 

Nawróceni i odwróceni

Nawróceni i odwróceni  Izabela Brodacka

Jak się okazało dokładnie  2 lipca 2023 roku Donald Tusk stał się przeciwnikiem przyjmowania uchodźców. To historyczna data. Wszyscy pamiętają przecież jego wypowiedzi wspierające w 2015 roku  projekt przymusowej relokacji uchodźców, a także rozczulanie się nad tabunami usiłujących przedostać się do Polski nielegalnych imigrantów przywożonych na białoruską granicę przez białoruskie służby. Tusk zapomniał co mówił czy się nawrócił? W przypadku Tuska nawrócenia i odwrócenia są raczej chlebem powszednim nie ma się więc czym przejmować. Kilka lat temu zalegalizował swój związek z żoną biorąc ślub w kościele katolickim. Potem od kościoła się raczej odwrócił deklarując wspieranie aborcji na żądanie, a  ustami Nitrasa proponując opiłowywanie katolików. Takie nawrócenia i odwrócenia nie są jednak w naszej historii czymś niezwykłym. 

Starsi ludzie pamiętają prezydenta Bieruta, który w procesji Bożego Ciała trzymał ozdobną szarfę od monstrancji niesionej przez księdza. Zastanawialiśmy się wówczas czy nawrócił się na katolicką wiarę. Jak się okazało była to tylko mądrość etapu. Pamiętamy również, że Michnik nie tylko korzystał z opieki Kościoła lecz nawet podobno ochrzcił swego syna. W Komitecie Prymasowskim spotykała się elita kontraktowej opozycji. Potem Michnik uznał kościół katolicki za głównego nieprzyjaciela polskiej demokracji. Pamiętamy również Oleksego klęczącego przed obrazem Madonny w Częstochowie. Kiedy opowiadałam o tym z pewnym rozczuleniem znajomemu, bo tkwi w nas przecież biblijny archetyp syna marnotrawnego, kazał mi się zastanowić ilu ludziom Oleksy bezpowrotnie zniszczył życie. Tego się nie da jego zdaniem odkupić czczym gestem jakim jest manifestacyjne klękanie przed ołtarzem, które też było chyba tylko mądrością etapu.

Często słyszałam dyskusje na temat w jaki sposób tak zwana opozycja kontraktowa objęła rząd dusz i zmonopolizowała niepodległościowe dążenia Polaków. Otóż był taki moment gdy mówili oni dokładnie to co chcieliśmy słyszeć. Na własne uszy słyszałam podczas spotkania poświęconego obronie życia dzieci nienarodzonych organizowanego przez ruch Gaudium Vitae jak Jacek Kuroń indagowany o jego stosunek do aborcji powiedział, że jest przeciwnikiem aborcji i dodał niezwykle poetycko: „ gdy widzę cień za zasłoną to choć nie wiem co tam jest nie strzelam, bo mogę zabić człowieka, podobnie choć nie wiem od którego momentu płód staje się człowiekiem przez ostrożność chcę go chronić  w każdym stadium jego rozwoju”. Nie wiem co Kuroń mówiłby dzisiaj, wątpię jednak czy byłoby mu po drodze z Kają Godek. Ten sam Kuroń w białej czapce kucharza rozdawał bezdomnym zupę i pozował  na obrońcę  biednych ludzi. Na własne uszy  jednak słyszałam podczas jakiejś towarzyskiej imprezy, jak mocno znieczulony Kuroń, indagowany przez jakiegoś gorliwca o znaczenie słowa demokracja, powiedział: „ demokracja, demokracja- chamów trzeba za mordę trzymać i do roboty gonić i to jest właśnie ta cała słynna demokracja”. Sam Kuroń wyjaśnił strategię swojej formacji opisując jak jego zdaniem Indianie oswajali dzikie konie. Otóż Indianin wskakiwał na ogiera, przewodnika stada i przez pewien czas galopował w wybranym przez tego ogiera kierunku. Potem niespostrzeżenie zmieniał kierunek nawet o 180 stopni i wprowadzał w ten sposób całe stado do corralu. Dla znawcy koni są to oczywiście bzdury ale powyższa historyjka jest dobrą metaforą taktyki dzięki której kontraktowa opozycja wyprowadziła społeczeństwo polskie w maliny. 

Dobrym przykładem nawrócenia czy raczej odwrócenia (to termin używany w stosunku do agentów)  jest historia Romana Giertycha. 

Roman Jacek Giertych w latach 2001–2007 był posłem na Sejm IV i V kadencji, w latach 2006–2007 wiceprezesem Rady Ministrów i ministrem edukacji narodowej w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego, był również prezesem Młodzieży Wszechpolskiej i Ligi Polskich Rodzin. Jako minister oświaty wprowadził sporo rozsądnych rozwiązań i był znienawidzony przez lewactwo i wszelakich postępowców. Byłam świadkiem jak wycieczka szkolna przyprowadzona przez panie nauczycielki pod gmach Ministerstwa Edukacji Narodowej w Warszawie ( w czasie niemieckiej okupacji siedziba gestapo ) przy ulicy Szucha ( w czasie sowieckiej okupacji  Aleja I Armii WP ) skandowała: „ Giertych do wora, wór do jeziora”. Obecnie Giertych jest nie tylko prawnikiem capo di tutti capi opozycji czyli Tuska, lecz zdecydowanie opowiada się we wszystkich kwestiach światopoglądowych po przeciwnej stronie politycznej niż obecna władza. 

Nasuwa się pytanie kim są ci wszyscy ludzie, ci odwróceni i nawróceni? Czy są to tylko zwykli oportuniści wyspecjalizowaniu w łowieniu nawet najsłabszych podmuchów wiatru historii? A może są podwójnymi agentami? Może potrójnymi? Może wielokrotnymi? A może wręcz agentami obrotowymi?

Badacze ze szkoły Pawłowa wykonali kiedyś ciekawe doświadczenie. Otóż gdy psu pokazywano trójkąt dostawał miskę, a gdy pokazywano koło – dostawał w łeb. Pies doskonale funkcjonował i nie był w najmniejszym stopniu sfrustrowany. Wtedy zaczęto pokazywać mu trójkąt, którego rogi się zaokrąglały. Pies zaczął wyć, przestał jeść i wkrótce zdechł.

Obawiam się, że społeczeństwo polskie, coraz większe jego część, jest w sytuacji tego psa.

Politycy wiodących formacji są zmienni w poglądach jak kurek na kościele, a my z konieczności staliśmy się przedmurzem obrotowym. Tęskniliśmy do Zachodu, który miał nas bronić przed sowiecką dziczą. Po to między innymi wchodziliśmy do Unii Europejskiej. Tymczasem Unia nie obroni nas przed Rosją, ani Rosja przed Unią. Co gorsza Niemcy, główny rozgrywający Unii Europejskiej porozumiewają się z Rosją nad naszymi głowami jak to wielokrotnie już było w historii. Francja też zawsze miała do Rosji feblika. Jak zwykle jesteśmy zupełnie sami. Jak ten zajączek z bajki Krasickiego, którego wśród serdecznych przyjaciół zjadły psy. Okazało się, że to właśnie z Zachodu docierają do nas objawy marksizmu kulturowego groźniejszego w dalekosiężnych skutkach od topornego marksizmu sowieckiego. 

Prorocy i prekursorzy 

Prorocy i prekursorzy 

Izabela Brodacka

Pewna moja uczennica usiłowała się kiedyś dostać na wydział elektroniki PW. Były to czasy gdy nie było komputerów natomiast przeprowadzano egzaminy wstępne na uczelnie. Sekretarka wydziału wywieszała określonego dnia listę wyników egzaminu z matematyki i fizyki, w kolejności alfabetycznej, a nie według rankingu wyników, a następnego dnia po zdjęciu tej listy, listę przyjętych. Dlaczego- nie chcę nawet zgadywać. Moja uczennica była osobą podejrzliwą, a może tylko życiową. Przepisała ręcznie listę wyników przed jej zniknięciem ( dziś sfotografowałaby ją telefonem) i porównała z listą przyjętych. Okazało się, że na studia się nie dostała, natomiast przynajmniej kilkanaście osób przyjętych na wydział miało o wiele gorsze od niej wyniki egzaminów. Zgłosiła się do dziekana wydziału. Zdenerwowany dziekan usiłował jej wytłumaczyć, że aby było sprawiedliwie połowę miejsc na wydziale przeznacza się dla kandydatów z najlepszymi wynikami , a następną połowę rekrutuje od końca listy rankingowej, czyli przyjmuje tych z najgorszymi stopniami. Po chwili dziekan zasłabł, stracił przytomność i pomimo interwencji lekarskiej zmarł. Uczennica oczywiście została przyjęta, studia ukończyła, lecz przez cały czas studiów ciągnęła się za nią opinia osoby, która zabiła dziekana.

Powinniśmy sobie uświadomić, że dziekan który zapewne doznał wylewu był prekursorem obecnego postmodernistycznego paradygmatu zabraniającego oceniania czegokolwiek i kogokolwiek. Trudno uwierzyć, że w tym stanie rzeczy odbywają się jeszcze jakieś zawody sportowe, olimpiady, mecze piłki nożnej, wyścigi konne i konkursy chopinowskie. 

Z naszej Warszawskiej Gazety dowiedziałam się, że Publiczna Szkoła Podstawowa w Śremie wprowadziła obecnie następujące zasady promowania uczniów. Otóż każdy uczeń otrzymuje świadectwo z paskiem. Pasek białoczerwony oznacza – świetnie mi idzie, pasek niebieski- wierzę w swoją moc, pasek zielony-najlepiej wychodzi mi odpoczynek. W ten sposób nie tylko obniża się znaczenie czerwonego paska na świadectwie lecz całkowicie likwiduje rywalizację w wynikach nauki i praktycznie realizuje hasło: „róbta co chceta”. Każdy uczeń ma według autorów tego projektu jakieś zalety. Jeden dobrze się uczy a drugi z pasją leniuchuje. Każdy zasługuje żeby docenić jego talenty. 

Zasada, żeby pod żadnym pozorem nie dzielić ludzi wydaje się na pozór szlachetna. Każdy podział na uczniów bardziej zdolnych i mniej zdolnych jest przecież zwykłą dyskryminacją. Zgodnie z tą zasadą wielu pedagogów postuluje obecnie całkowite zlikwidowanie w Polsce szkół specjalnych i włączenie dzieci z problemami intelektualnymi do klas integracyjnych szkół zwykłych. Wydają się nie rozumieć, że w ten sposób robią krzywdę przede wszystkim właśnie dzieciom z problemami psychologicznymi, mało zdolnym czy wręcz upośledzonym. W szkole specjalnej miałyby one szanse nauczyć się niezbędnych w codziennym życiu umiejętności, które pozwoliłyby im potem na samodzielne funkcjonowanie w społeczeństwie

Otrzymałam ostatnio dokument „ Procedura postępowania w sytuacji zaistnienia podejrzenia przemocy w rodzinie” . Wśród wymienianych w dokumencie oczywistych rodzajów kryminalnej przemocy fizycznej, wymienione są zabronione i penalizowane rodzaje przemocy psychologicznej takie jak: krytykowanie, kontrolowanie, ograniczanie kontaktów oraz przemocy ekonomicznej jaką ma być wydzielanie pieniędzy.

Zastanówmy się jakie środki wychowawcze mają zatem rodzice. Nie mogą krytykować, ani kontrolować dziecka źle się uczącego albo biorącego narkotyki bo jest to przemoc psychologiczna. Nie mogą zabronić niewłaściwych znajomości, bo jest to ograniczanie kontaktów, nie mogą odebrać kieszonkowego bo jest to wydzielanie pieniędzy. Wobec wybryków dziecka są praktycznie bezradni.

To nie są teoretyczne dywagacje. Rodzice szesnastoletniej uczennicy ze szkoły, w której pracowałam skarżyli mi się, że dziewczyna przyprowadza do domu przypadkowych partnerów i nigdy nie wiedzą kogo spotkają w nocy w kuchni czy w łazience. Gdy przestali dawać jej pieniądze oddała sprawę do sądu o alimenty i tę sprawę wygrała. Nie mogli wyrzucić jej z domu, choć dawała zły przykład młodszym dzieciom, bo chroniło ją prawo. Jej kochankowie pustoszyli lodówkę, czuli się w ich domu jak u siebie, łykali jakieś prochy i palili marihuanę. Jedyne co rodzicom doradzał pedagog szkolny to wzywanie policji. Nie chcieli jednak żeby córka była notowana za narkotyki, stale mieli nadzieję, że się opamięta. Próbowałam z nią porozmawiać tłumacząc, że przy jej trybie życia skończy jako prostytutka przy autostradzie. Nawymyślała mi, po czym doniosła do dyrekcji, że ją obraziłam. Odtąd w czasie lekcji całkowicie ją  ignorowałam. Poskarżyła się dyrektorowi, że ją poniżam przez manifestacyjne pomijanie jej przy wzywaniu uczniów do tablicy. Widać było, że wśród kochanków ma sprytnego doradcę prawnego. Dyrektor wygłosił do nauczycieli przemowę w stylu: „wicie rozumicie -nie trzeba się wychylać, takie są  przepisy i jesteśmy bezradni, jej nic już i tak nie pomoże, a my musimy być kryci”. Oczywiście, że był to skrajny przypadek i nie należy wyciągać z niego daleko idących wniosków. Nie jestem psychiatrą ani psychologiem i nie mam zamiaru analizować ukrytych, głębokich przyczyn jej postępowania. Nie wiem i nawet nie chcę wiedzieć co się z nią stało. Nie zrobiłam jeż żadnej krzywdy, dostała ode mnie promocję na wyrost, z najniższą oceną. Nie pracuję już w tej szkole.  Z innymi byłymi uczniami mam bardzo dobry kontakt, zapraszają mnie na śluby, chrzty i komunie dzieci oraz obrony prac doktorskich

Podobnie proroczym prekursorem okazał się Krzysztof Kononowicz, kandydat na prezydenta Białegostoku, europosła, a potem nawet na prezydenta RP, który zasłynął sformułowaniem: „nic nie będzie”.

Musimy sobie uświadomić, że wszystko co obecnie obserwujemy w kraju i na świecie to wypisz wymaluj wizje umierającego na wylew dziekana elektroniki i sympatycznego choć nieco opóźnionego w rozwoju kandydata na najwyższe stanowiska w kraju i za granicą.  

Dno piekła. „Dla jego własnego dobra”.

Dno piekła. „Dla jego własnego dobra”.

Izabela Brodacka

Ludowe przysłowie mówi, że dobrymi intencjami wybrukowane jest dno piekła. Niezwykle szlachetną wydaje się na przykład zasada żeby pod żadnym pozorem nie dzielić ludzi. „Każdy podział na uczniów bardziej zdolnych i mniej zdolnych jest przecież zwykłą dyskryminacją”. Zgodnie z tą zasadą wielu pedagogów postuluje obecnie całkowite zlikwidowanie w Polsce szkół specjalnych i włączenie dzieci z kłopotami intelektualnymi do klas integracyjnych szkół zwykłych. Wydają się nie rozumieć, że w ten sposób robią krzywdę przede wszystkim właśnie dzieciom z problemami psychologicznymi, mało zdolnym czy wręcz upośledzonym. W szkole specjalnej miałyby one szanse nauczyć się niezbędnych w codziennym życiu umiejętności, które pozwoliłyby im potem na samodzielne funkcjonowanie w społeczeństwie. W klasie integracyjnej przeszkadzają innym dzieciom w nauce, są na marginesie życia towarzyskiego i nawet jeżeli nie są wyśmiewane i prześladowane, funkcjonują w najlepszym przypadku jako maskotki.

Tymczasem trzeba sobie uświadomić, że w życiu społecznym selekcja jest nieuchronna. Każdy przetarg, konkurs pianistyczny, rekrutacja do pracy wiąże się z odrzuceniem jednych i wygraną drugich. Udawanie, że można się kierować innymi zasadami jest zwykłą hipokryzją i przynosi efekt przeciwny do zamierzonego. Klasy integracyjne powinny być wyjątkiem, eksperymentem, wzorcem. Upowszechnienie ich przyniosłoby szkody wszystkim, a przede wszystkim dzieciom z problemami.

Inny ważny przykład. Wielkoduszny gest Angeli Merkel zapraszającej do kraju wszystkich chętnych przyniósł problemy, których nie potrafią rozwiązać nie tylko Niemcy i Francuzi lecz władze całej Unii Europejskiej. W Niemczech, Francji i Szwecji szerzy się przemoc ze strony wpuszczonych bez żadnej selekcji do kraju kryminalistów, imigranci nie chcą się integrować ani pracować, pustoszą budżety socjalne goszczących ich krajów. W wielu miastach są strefy „no go” do których nie wchodzi policja. Obecnie UE usiłując rozwiązać problemy, które sama stworzyła, wprowadza przymusową relokację uchodźców z Afryki i krajów Dalekiego Wschodu.

Takich przykładów jest wiele. Działacze ochrony zwierząt odbierają na przykład znanej mi starszej osobie żyjące w jej ogrodzie, czyli na swobodzie koty i „dla ich własnego dobra” je usypiają lub umieszczają w klatkach w schronisku. Kot jest zwierzęciem hierarchicznym i obecność innego kota nad jego głową jest dla niego torturą. Koty mogą przebywać w klatce tylko w razie bezwzględnej konieczności, na przykład w szpitalu dla zwierząt. „Obrońcy koni” nie pozwalają w przypadku kolki podnieść leżącego konia batem, po czym koń zdycha w męczarniach. Taka scena miała miejsce na szosie do Morskiego Oka gdy zaprzężony do bryczki przewożącej turystów koń dostał kolki, a zidiociałe paniusie nie pozwoliły młodemu góralikowi podnieść go z użyciem bata. co mogło uratować mu życie. Koń zdychał na oczach zrozpaczonego właściciela a paniusie podłożyły mu pod głowę torebkę. To wszystko sprawy znane mi z autopsji. „Dla jego własnego dobra” sąd umieścił przymusowo w domu opieki starego sąsiada bo kurator sądowej nie przypadły do gustu zakurzone książki w jego pokoju. Po dwóch miesiącach sąsiad zmarł na gangrenę. Zgodnie z opinią lekarki domowej przy jego, związanych z wiekiem, dolegliwościach mógł żyć jeszcze wiele lat w swoim bałaganie. W domu opieki ściany były zmywane myjką ciśnieniową ale nikt nie kontrolował cukrzycowych ranek na nogach staruszka, co doprowadziło go do gangreny i przedwczesnego zgonu.

W fałszywej, bo czysto formalnej, trosce o klimat wprowadzono ostatnio obowiązek załączania świadectwa energetycznego budynku do każdego aktu notarialnego i każdej umowy związanej z mieszkaniem. Utrudnia to dodatkowo obrót mieszkaniami i likwiduje rynek wynajmu mieszkań i tak istniejący w postaci szczątkowej ze względu na przepisy chroniące dzikich lokatorów przed wyrzuceniem ich z bezprawnie zajmowanego lokalu. W rezultacie ceny wynajmu szybują, więc wynajęcie mieszkania jest całkowicie niedostępne dla rodzin niezamożnych, których nie stać na zakup mieszkania na wolnym rynku. Kredyt nisko oprocentowany może okazać się dla niezamożnych rodzin pułapką gdyż gwarancje oprocentowania na poziomie 2% państwo daje tylko na 10 lat, a poza tym nawet przy tym niskim oprocentowaniu rata kredytu jest rzędu 3 tysięcy. W rezultacie troski o dzikich lokatorów i biednych wiele mieszkań stoi pustych. Niszczeją i nie przynoszą dochodu ich właścicielom. Ustawa dotycząca świadectw energetycznych nie przynosi nikomu korzyści z wyjątkiem być może firm specjalizujących się w sporządzaniu i wydawaniu takich świadectw. Niektóre z tych firm oferują dostarczenie świadectwa w ciągu 24 godzin co musi być fikcją.

Kuzynka wróciła niedawno z RPA. Jak powiedziała nigdy więcej tam nie pojedzie. W tym gorącym klimacie prąd wyłącza się codziennie na 8 godzin. Ludzie boją się wyjść na ulicę gdyż w miastach rządzą gangi. W 1990 roku Republika Południowej Afryki była najbogatszym krajem afrykańskiego kontynentu – dziś jest państwem trzeciego świata. Bezrobocie wynosi 30%, średnia długość życia jest poniżej 65 lat, a 10% mieszkańców cierpi na HIV.

Po likwidacji apartheidu nowy socjalistyczny [murzyńscy terroryści – komuniści md] rząd (Afrykański Kongres Narodowy) rozmontował gospodarką wolnorynkową i wprowadził ogromne przywileje socjalne.

Jak wskazuje jednak tak zwany współczynnik Giniego, po upadku apartheidu nierówności społeczne zamiast zmaleć poważnie wzrosły.

Jak napisał kiedyś Stefan Kisielewski: Socjalizm jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się trudności nieznane w żadnym innym ustroju” co należy rozumieć, że socjalizm z najwyższym trudem rozwiązuje problemy, które sam stwarza. Jak się okazuje dotyczy to nie tylko socjalizmu. Dotyczy to wszelkich systemów w których państwo za bardzo troszczy się o obywateli. Za komuny krążyło trafne hasło: „Przestańcie się troszczyć o nasze dobro, bo tak mało nam już go pozostało”. Ja natomiast jako pointę wolę zacytować znane ludowe porzekadło: „co się polepszy- to się… popsuje”

I kto to mówi ? 

I kto to mówi ? Izabela Brodacka, oczywiście…

Wysłuchałam wypowiedzi byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego na temat podpisania przez prezydenta Dudę ustawy o powołaniu komisji badającej wpływy rosyjskie w Polsce zwanej potocznie „Lex Anty Putin”, albo „Lex Anty Tusk”. Prezydent Kwaśniewski wieszczył katastrofę wizerunkową prezydenta Dudy wynikającą z faktu podpisania tej ustawy. Uważa, że ten czyn tak kompromituje Dudę, że oznacza koniec jego politycznej kariery. Jak rozumiem Kwaśniewskiemu nie chodziło o kompromitację w tradycyjnym, właściwym znaczeniu tego słowa. Chodziło mu raczej o to, że po zakończeniu kadencji prezydenta nikt nie będzie chciał wypłacać Dudzie, jak wielu innym byłym politykom, judaszowych srebrników w postaci honorariów za wykłady czy stypendiów i nagród różnych antypolskich fundacji i stowarzyszeń.

Mówi to człowiek, który po pijanemu wsiadał na oczach publiczności do bagażnika samochodu, który był pijany również podczas wizyty w Charkowie, na cmentarzu pomordowanych w Katyniu oficerów polskich, który ku radości ukraińskich studentów  bredził jak potrzaskany podczas wykładu w Kijowie tłumacząc im co oznacza jego zdaniem termin: „savoir-vivre”. Na własne oczy widziałam jak w liceum imienia Batorego wepchnął królową brytyjską do sali ujmując ją za łokieć, czego stanowczo zabrania protokół dyplomatyczny, a potem nie znoszącym  sprzeciwu tonem rozkazał jej jak psu: „sit down” co królowa skwapliwie wykonała. Z prawdziwym rozbawieniem wspominam jak upominał Ludwika Dorna i jego psa słowami: „Ludwiku Dornie, psie Sabo nie idźcie tą drogą”. To wszystko było naprawdę zabawne więc nic dziwnego, że Kwaśniewski króluje jako bohater licznych dowcipów, lecz nie jest to zachowanie godne męża stanu, prezydenta czy w ogóle polityka.

To zresztą typowe, że skompromitowani w tradycyjnym sensie tego słowa politycy są gratyfikowani po zakończeniu kadencji przez różne mniej czy bardziej formalne gremia. Wiluś Clinton nie przestrzegający zasad BHP przy używaniu cygara stał się wysoko opłacanym specjalistą od globalnego ocieplenia zwanego słusznie globalnym ocipieniem. Lech Wałęsa łamiący prawa statystyki sumami wygranymi w popularnego totka, w którym prawdopodobieństwo najwyższej wygranej jest jak jeden do około czternastu milionów, stał się wysoko opłacanym specjalistą od wszystkiego. Od historii Solidarności, historii własnej rodziny z naciskiem na elementy współżycia z żoną Danuśką, a ogólnie rzecz biorąc od historiozofii.

Trudno uwierzyć, że ktokolwiek chciałby wysłuchiwać tych bredni i jeszcze za to  płacić. Widać, że dla polityka  „życie po życiu” rządzi się zupełnie innymi niż prawa rynkowe zasadami. Jak wiemy w reklamie istnieje rynek gadających głów, a nawet taryfikatory honorariów za udział w reklamach. Każdy sportowiec, aktor czy celebryta ma swoją cenę, swoje miejsce w rankingu, te cenniki bywają publikowane więc każdy może poznać swoje zmieniające się notowania i starać się swoją pozycję poprawić. Nie dotyczy to jednak byłych polityków. Oni są opłacani z innej puli niż zyski ze sprzedaży szamponu czy pasty do zębów. A jaka to pula można się tylko domyślać. Fundacja Batorego futrowała, a nawet zatrudniała  w Polsce intelektualistów zaangażowanych w duraczenie ( jak to nazywa Stanisław Michalkiewicz) naszego społeczeństwa.

Jak inaczej można wytłumaczyć fakt, że znany nie żyjący już intelektualista Marcin Król w niewybrednych słowach nawoływał swego czasu do obalenia rządów PiS, nawet niedemokratycznymi metodami. Ostatnio podobny seans nienawiści zaprezentował znany aktor Andrzej Seweryn. Nie sposób bez zażenowania zacytować przesłania, które skierował podobno zupełnie prywatnie do swego wnuka. 

Natomiast we wrześniu ubiegłego roku inny znany aktor Adam Ferency podczas spotkania  z fanami w Świdnicy najpierw nieskładanie nawoływał, aby w wyborach nie głosować na Jarosława Kaczyńskiego, a po upływie pół godziny przerwał spotkanie. Ferency przyznał potem szczerze,  że był po prostu nietrzeźwy.

Gdyby szukać wspólnego mianownika tych wydarzeń jako pierwsza nasuwa się tak zwana  „choroba filipińska”, która dotknęła zarówno Kwaśniewskiego jak i Ferencego. Ale to chyba zbyt proste. Wszystkich ich łączy również to, że byli znani już za czasów PRL.  Ferency wsławił się rolami milicjantów oraz wrednych ubeków, do których to ról miał predyspozycje, że tak powiem, zewnętrzne i był tego całkowicie świadom. Rolą życia była jednak dla niego, moim zdaniem, rola cynicznego kamerdynera w serialu „Niania”.  Choć wytrzymałam tylko pół godziny tego wybitnego serialu mogę stwierdzić -to właściwe emploi Ferencego. Nie dociekając jakie były mechanizmy kariery w PRL można zauważyć pewien ich specyficzny rys. Za dawnych dobrych czasów aktor w społecznym odbiorze miał miejsce pokrewne jarmarcznemu kuglarzowi. Miał służyć rozrywce i tylko rozrywce. Rola aktora zmieniła się, przede wszystkim na zachodzie ze względu na wysokie zarobki pracowników fabryki marzeń. Ale dopiero w czasach PRL- bis aktor awansował w Polsce do roli proroka, wręcz wieszcza. Koniec komunizmu obwieściła społeczeństwu niejaka Szczepkowska. Bez niej nikt by nie zauważył zachodzących zmian.

Na temat czy komunizm naprawdę się skończył zdania są podzielone. Uważam, że po czerwonym komunizmie nadchodzi zielony, o wiele groźniejszy, grawitujący do czerni. Mający ambicie do władania całym życiem obywateli włącznie ze sposobem odżywiania się i poruszania. Komuniści zabraniali nam wyjazdów za granicę, lecz nie usiłowali jak ekologiści, a właściwie globaliści zamknąć nas w piętnastominutowych gettach. Co gorsza etapy rozwoju komunizmu są mylne i dla wielu trudne do rozpoznania. Tak w dziecięcej zagadce:  „Co to jest? Czarna jagoda. A dlaczego czerwona? Bo jeszcze zielona” 

Do udziału w marszu organizowanym przez Tuska nakłaniał Olbrychski, do eliminowania Jarosława Kaczyńskiego nakłaniał Ferency, a Andrzej Seweryn dał popis osobistej rynsztokowej kultury. Podobno w marszu brała udział elita. Faktycznie elita, rozpoznawalna po prawdziwie elitarnych hasłach pod którymi szła. 

Czyż nie jest tak, że od zasady: „dziel i rządź” bardziej skuteczna jest zasada: „strasz i rządź”?

Strachy na Lachy. Zarządzanie przez kryzys.

Czyż nie jest tak, że od zasady: „ dziel i rządź” bardziej skuteczna jest zasada: „ strasz i rządź”?

Izabela Brodacka

Tedros Adhanom Ghebreyesus 

dyrektor generalny Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) twierdzi, że do kolejnej pandemii może dojść już w ciągu trzech najbliższych lat. Tym razem, jak podkreśla, poważne zagrożenie dla ludzkości stanowi ptasia grypa. Mimo że do tej pory choroba nie występowała u człowieka, istnieje realne zagrożenie przeniesienia się na niego szczepu H5N1. Jak podaje “Daily Mirror”, niepokój u Ghebreyesusa wzbudza fakt, że szczep H5N1 już został zidentyfikowany u niektórych  ssaków. Na ptasią grypę chorowały wydry, lisy i norki. Teoretycznie mógłby więc powtórzyć się scenariusz rozpowszechnienia się na świecie pandemii podobnej do COVID-19

Istnieje w teorii zarządzania coś takiego jak „zarządzanie przez kryzys”. (management by crisis) Nie wolno mylić tego z zarządzaniem kryzysem. Zarządzanie kryzysem to konieczność w sytuacji zaistnienia prawdziwego kryzysu. Kryzysem może być epidemia, wojna, trzęsienie ziemi, załamanie rynków walutowych. Zarządzanie przez kryzys to zupełnie co innego. To prowokowanie albo imitowanie kryzysu dla zrealizowania określonych celów -dla przejęcia władzy, dla wymuszenia określonych rozwiązań gospodarczych lub prawnych, a czasami także dla uzdrowienia sytuacji w firmie czy w korporacji. 

Dobrym przykładem zarządzania przez kryzys wydaje się być niedawna pandemia zwana przez wielu plandemią. Na temat celu imitowania pandemii czyli organizowania plandemii można snuć różne teorie spiskowe. Straszenie społeczeństwa jak widać bynajmniej się nie skończyło. W ciągu kilku ostatnich dni polskie media nie tylko odgrzewają z wielkim zapałem wszelkie „strachy na lachy” znane nam z dawnych lat lecz śpiewają unisono z dyrektorem WHO.

Przez kilka dni rozwodzono się nad kocią zarazą czy kocią grypą będącą odmianą ptasiej grypy, która nie tylko dziesiątkuje bezdomne koty lecz zagraża rzekomo innym zwierzętom, a nawet ludziom. Potem poważnie wyglądający pan, lekarz a może aktor ( raczej aktor bo mówił bzdury) rozwodził się nad straszliwymi konsekwencjami zarażenia bąblowcem jakim jest zainstalowanie się w mózgu pacjenta, jak się niefachowo wyraził, robali. W kolejnym programie straszono konsekwencjami wypicia wody zwierającej toksyny wytwarzane przez sinice. Znajome dzieci odmawiają teraz stanowczo jedzenia owoców, wyjazdu nad morze i kontaktu ze zwierzętami w tym nawet z moim małym domowym psem.

Tasiemiec bąblowcowy (Echinococcus granulosus, bąblowiec) to bardzo rzadka choroba pasożytnicza. To gatunek tasiemca, który w postaci dojrzałej żyje w jelicie cienkim psowatych ( pies, szakal, lis, wilk) oraz rzadziej u mięsożernych zwierząt domowych na przykład kotów. Człowiek jest dla bąblowca żywicielem pośrednim. Zarażenie następuje po spożyciu niemytych owoców leśnych, zanieczyszczonej odchodami wody lub przez bezpośredni kontakt z zarażonymi zwierzętami z rodziny psowatych lub z kotami. W żołądku lub jelicie żywiciela pośredniego z jaja wydostaje się onkosfera, która czynnie przedostaje się do krążenia i z prądem krwi dostaje się do narządów wewnętrznych, głównie drogą żyły wrotnej do wątroby, ale także do płuc, mięśni, kości, mózgu, oka, śledziony, nerek, tkanki podskórnej. W narządzie onkosfera przekształca się w kolejne stadium rozwojowe, jakim jest bąblowiec. 

Choroba może rozwijać się długo, bez wyraźnych objawów, niezbyt zresztą  charakterystycznych. Bąblowiec tworzy w narządach żywiciela pośredniego, czyli człowieka, wolno rozwijające się cysty. Konsekwencje zakażenia bąblowcem mogą być oczywiście bardzo poważne. 

Listę podobnych zagrożeń można ciągnąć w nieskończoność.

Niewinne ukąszenie kleszcza może wywołać boreliozę. Nie leczona, wolno rozwijająca się borelioza prowadzi do poważnych chorób neurologicznych. Sama znam przypadek niezwykle energicznej kiedyś kobiety, instruktorki jeździectwa, która w wyniku przebytej i nie rozpoznanej w porę boreliozy jest praktycznie sparaliżowana.

Ale czy to znaczy, że powinniśmy zrezygnować z wakacyjnych wyjazdów a nawet ze spacerów w parku? Każde wyjście w góry w sezonie letnim grozi niespodziewaną burzą i porażeniem piorunem. Ale czy znaczy to, że mamy raz na zawsze zrezygnować z wycieczek? Czy można ustrzec się wszelkich niebezpieczeństw nie wychodząc z domu? Jak mówią dowcipni – „jeżeli ktoś ma pecha to w drewnianym domu cegła mu spadnie na głowę”. 

Chętni do straszenia ludzi mają w zanadrzu jeszcze wiele rozmaitych straszaków. Nie należy jeść tatara bo to grozi zapadnięciem na chorobę wściekłych krów. Choroba wściekłych krów ( BSE) jest uznawana za niebezpieczną zoonozę mogącą wywołać u ludzi wariant (vCJD) choroby Creutzfeldta -Jacoba. W imię walki z epidemią tej choroby wymordowano tysiące krów. Jednak jako straszak zdecydowanie wyszła z mody. Ostatnio zupełnie o niej nie słychać.

Wyszła z mody podobnie jak dziura ozonowa, która miała zagrażać naszej planecie tak jak teraz rzekomo zagraża emisja CO2. W imię walki z dziurą ozonową wyrzucono setki lodówek, ale obecnie całkowicie o niej zapomniano. Co roku w czasie wakacji czyli w sezonie ogórkowym powraca natomiast temat inwazji sinic. W tym roku straszy się wczasowiczów konsekwencjami przypadkowego łyknięcia wody zainfekowanej wydzielanymi przez nie toksynami.

Sinice to organizmy samożywne zaliczane do prokariotów ( podzbiór bakterii). Ostrzega się, że „nawet wdychanie powietrza nad zbiornikiem, w którym zachodzi zakwit sinic grozi poważnym zatruciem”. Dlatego zamykane są w kraju liczne kąpieliska. 

Zastanówmy się czemu to wszystko służy. Socjologowie, psycholodzy i politycy dobrze wiedzą, że ludzie zastraszeni są łatwiejsi do sterowania. Są gotowi zaakceptować zarządzenia naruszające ich prawa i żywotne interesy. Powoli można ich całkowicie sterroryzować i ubezwłasnowolnić.

Za naszą granicą toczy się dziwna wojna podczas której politycy różnych krajów zwiedzają Kijów, a zbuntowane rosyjskie  jednostki wojskowe maszerują sobie tam i z powrotem bez wyraźnego sensu. 

Czyż nie jest tak, że od zasady: „ dziel i rządź” bardziej skuteczna jest zasada: „ strasz i rządź”?

Osioł na moście czyli teoria reaktancji. [Poradnik dla władzę trzymających].

Osioł na moście czyli teoria reaktancji. [Poradnik dla władzę trzymających].

Izabela Brodacka 15 lipca 2023

W dzieciństwie zabawiano mnie opowieścią w jaki sposób Arab postępuje z osłem, który nie chce przejść przez most. Otóż Arab ciągnie osła za ogon udając, że nie chce dopuścić aby zwierzak przez ten most przeszedł. Wtedy uparty osioł na złość Arabowi przez most skwapliwie przechodzi. To były- jak pamiętam – opowieści dydaktyczne, którymi mnie karmiono gdy prezentowałam tak zwany ośli upór wobec poleceń dorosłych.

Z prawdziwymi osłami i ich narowami nie miałam do czynienia lecz wiele lat jeździłam na torze wyścigowym jako tak zwany jeździec amator. Jak wiele amatorek miałam kłopoty z trzymaniem koni podczas treningu. Otóż młode, dobrze karmione konie pełnej lub czystej krwi czyli folbluty i araby lubią galopować szybko. Jednak w czasie treningu koń nie może iść pełnym galopem, powinien iść galopem skróconym, czyli kentrować. Taki konik potrafi tak silnie ciągnąć wodze (w języku wyścigowym cugle), że po  kentrze jeździec nie może złapać oddechu, nie ma nawet siły rozluźnić mu popręgu. Jeżeli ktoś nie utrzyma konia i pozwoli mu ponosić, czyli iść pełnym galopem wyprzedzając inne konie, może to skończyć się wypadkiem, poza tym jest szkodliwe dla nóg konia. Doświadczeni jeźdźcy zawsze mi mówili, że bierze cugiel czyli ciągnie koń mocno trzymany i radzili zaczynać kenter na długim cuglu. „Jak na starcie złapiesz konia za łeb to się buntuje i zaczyna drzeć”- mówili.

To wszystko opisuje stworzona przez Jacka Brehma teoria reaktancji czyli teoria oporu psychicznego. Jej podstawą jest twierdzenie, że ludzie i zwierzęta reagują oporem na odebranie im swobody działania. Przez przekorę podejmują działania dla nich niekorzystne. Jak mówi ludowe porzekadło: „na złość tatuniowi niech mi uszy zmarzną”. Koń „złapany za łeb” czuje bolesny ucisk wędzidła ale gdy „weźmie cugiel i drze” wędzidło uciska go jeszcze  mocniej i musi go bardziej boleć. Wbrew ludzkiej, a może końskiej logice jednak tak właśnie koń postępuje.

Teoria reaktancji tłumaczy  również wyjątkową atrakcyjność rzeczy zabronionych  czyli „zakazanych owoców”. Psychologowie twierdzą, że charakterystyczne reglamentowanie seksu służyło we wszystkich kulturach podniesieniu jego atrakcyjności. Rewolucja seksualna przyniosła seksualności człowieka niepowetowane szkody zmniejszając atrakcyjność aktu seksualnego i sprowadzając go do banalnej fizjologii. Efektem tego jest wzrost we wszystkich społecznościach liczby osób aseksualnych, czyli zupełnie nie zainteresowanych seksem, a także liczba dewiacji, a przede wszystkim pedofilii. 

Teoria reaktancji może również tłumaczyć pewne polityczne wybory ludzi, szczególnie te dla nich niekorzystne, a praktyka reaktancji może służyć do manipulowania społeczeństwem. Uczciwie przyznaję, że do tych rozważań zainspirował mnie bardzo interesujący komentarz Witolda Gadowskiego.

Wszyscy pamiętają chyba niesławną panią Beatę Sawicką posłankę  PO, która w 2007 roku publicznie opowiadała o kręceniu lodów przy prywatyzacji służby zdrowia, dała się sprowokować agentowi Tomkowi i przyjęła z jego rąk łapówkę. Opublikowane taśmy z rozmowy Sawickiej z Tomkiem jednoznacznie ją obciążały, a poza tym oszustwa w służbie zdrowia dotykają przecież każdego obywatela. Powinno to zatem zapewnić wygraną PiS. Tymczasem po stronie Sawickiej opowiedzieli się jak na przekór nawet twardzi zwolennicy PiS  i opublikowanie tych taśm tylko partii zaszkodziło.

Tłumaczy to właśnie teoria reaktancji. Ludzie identyfikowali się z Sawicką, nie dlatego, że- jak twierdzili niektórzy publicyści- są sami mentalnie łapówkarzami i złodziejami, lecz na przekór zbyt nachalnemu przekazowi. Czyli – „na złość tatuniowi”. Efekty reaktancyjne mogą odegrać znaczącą rolę przy nadchodzących wyborach. Korzystanie z nich wymaga jednak dużego wyczucia. We wszystkich działaniach jest pewna granica, cienka czerwona linia, której przekroczenie wywołuje ten efekt. Na przykład pospieszne uchwalenie „lex anty-Tusk” napędziło moim zdaniem Tuskowi uczestników jego marszu. Ludzie – jak ten koń wyścigowy –  nie lubią gdy zbyt mocno chwyta się ich za łeb i biorą wtedy cugiel galopując często bez sensu, w nieokreślonym kierunku. Co ciekawe nieprawdopodobne chamstwo organizatorów marszu i opowiadających się po stronie opozycji artystów nie spowodowało tego efektu. Jak widać nie przekroczyli oni w ten sposób tej cienkiej, czerwonej, symbolicznej linii. Chamstwo czy wulgarny język nie naruszają poczucia wolności obywateli, nie chcą się oni czy nie potrafią zastanowić co się za tym chamstwem kryje.

Dobrym przykładem reaktancji jest właśnie obecny opór przeciwko powołaniu komisji do zbadania wpływów rosyjskich w Polsce. Taka komisja powinna przecież powstać już 30 lat temu.  W czasach Solidarności wszyscy poparliby ją bez zastrzeżeń.  Dużo się zmieniło przez te 30 lat. Naiwny entuzjazm zastąpiły gry polityczne. Ci najbardziej naiwni popierający kiedyś bezwarunkowo reformy Balcerowicza, Wałęsę, Mazowieckiego, Michnika i Geremka poczuli się oszukani. Oni nie zaufają już nigdy szlachetnym deklaracjom. Raz oszukani -każdego polityka będą uważali za oszusta, manipulatora i gracza. Komisję badającą wpływy rosyjskie w Polsce też uważają za grę polityczną, za narzędzie które może posłużyć do eliminacji przeciwników. I wbrew własnym interesom, „na złość tatuniowi” identyfikują się z góry z tymi skrzywdzonymi i jak Beata Sawicka poniżonymi. 

Inny przykład reaktancji to wyjątkowo duży przypływ chętnych do uczestniczenia we mszy trydenckiej odprawianej w kaplicy bractwa Piusa X w Radości po tym jak biskup Życiński nazwał lefebrystów szkodliwą sektą. [Dodam: A po haniebnych rekomendacjach kowidowych episkopatu – znów podwoiła się liczba wiernych – i kapłanów.. M. Dakowski]

Również wyraźny przyrost słuchaczy Radia Maryja po skrytykowaniu tego radia i oczernianiu Rydzyka przez gazetę Wyborczą oraz TVN. 

W okresie przedwyborczym prawa strona sceny politycznej powinna skorzystać z wyjątkowo dobrego doradcy PR. Trzeba bardzo uważać żeby nawet przypadkowo nie wywołać efektu reaktancji. Żeby ludzie nie poczuli się ograniczani w ich poczuciu wolności osobistej. Żeby im nie narzucano postaw i poglądów.

Skradzione dzieciństwo 

Skradzione dzieciństwo 


Izabela Brodacka

Pokazano małą dziewczynkę, która podczas marszu Tuska wykrzykiwała histerycznym głosikiem jakieś brednie na temat praw kobiet.

Cytuję dosłownie: 

 „Kobiety na początku nie miały swoich praw, były traktowane inaczej od chłopaków. Po co? Co zmienia płeć? 

– Kobiety dostały te prawa, a teraz PiS, co chce zrobić? Chce nam je odebrać! Po co? Jaka jest różnica? Kobiety mają te same prawa, co chłopcy! Co zmienia płeć? Nic! I po co oni to robią? Nie wiem, po to, aby nam życie uprzykrzyć”.  

Niewątpliwie była podpuszczona przez dorosłych. Ten potoczny termin jest tu bardziej na miejscu niż termin „inspirowana”.  Nieskładność jej wypowiedzi koresponduje z poziomem marszu i jego przesłaniem wyrażonym przez Andrzeja Seweryna. Seweryn był członkiem czerwonego harcerstwa, tak zwanych walterowców. nazwanych tak na cześć ich patrona, generała Świerczewskiego. To jak widać zaciążyło nad całym jego życiem.

Dziewczynka skojarzyła mi się natychmiast z Gretą Thunberg aktywistką ekologiczną, która wykrzykiwała na forum ONZ w podobnie histeryczny sposób: „ jak śmiecie?! ukradliście moje dzieciństwo”.

Jej międzynarodowa kariera musiała być inspirowana przez dorosłych. Ktoś ją na to forum wpuścił, ktoś dopuścił ją do głosu, ktoś sponsorował jej rejs przez Atlantyk. To właśnie ci ludzie ukradli jej dzieciństwo. Greta skutecznie odegrała swoją rolę. Otrzymała wiele nagród. Jej nazwiskiem nazwano również  jakieś żyjątka, co gwarantuje jej przejście do historii.  Jak mówi Stanisław Michalkiewicz to typowy autorytet wystrugany z banana, dodajmy – ze zgniłego banana. To niepełnosprawne umysłowo dziecko zostało wykorzystane przez dorosłych do ich własnych celów. Wykorzystano jej dziecięcą próżność, pychę i zwykłą głupotę.

Dobrym przykładem wykorzystywania dzieci dla zaspokojenia ambicji rodziców są młodociani zdobywcy wysokich gór. Wśród nich jest amerykański alpinista Jordan Romero, najmłodszy zdobywca Korony Ziemi. Na Mount Everest wszedł w wieku 13 lat i jest też najmłodszym zdobywcą tego szczytu. Jeszcze lepszym przykładem szaleństwa rodziców jest Selena Khawaja, nazywana górską księżniczką. Już w wieku 6 lat wspinała się w górach wysokich.  W wieku 9 lat zdobyła Spantik Peak o wysokości 7027 metrów. Jej ojciec wymarzył sobie jednak. że Selena zostanie najmłodszą zdobywczynią ośmiotysięcznika Broad Peak. Zanim wraz z ojcem w 2021 roku dotarła do bazy pod Broad Peak światowe media napisały, że już ten szczyt zdobyła. Było to wręcz zabawne, z licznych wypraw koczujących w bazie nikt nie dotarł wówczas nawet do obozu trzeciego. Ojciec  Seleny wybrał się pod Broad Peak ciężko chory, po jakiejś operacji z cewnikiem i workiem na mocz. Nic dziwnego, że wkrótce helikopter zabrał go do szpitala.

Ku zdumieniu wspinaczy zostawił córkę w bazie pod opieką oficera łącznikowego. Dziewczynka snuła się po bazie ale nie wyszła w góry i nigdzie nie dotarła. Zabrał ją kolejny helikopter. Co gorsza zaczęła konfabulować na temat swej bardzo rozsądnej rezygnacji ze zdobycia góry. Umieszczała wpisy na twitterze, w których groziła sprawą sądową ludziom komentującym nieodpowiedzialne zachowanie jej ojca i podającym lęk przed ekstremalną wspinaczką jako prawdziwą przyczynę jej decyzji. Nikt nie robił jej z tego zresztą zarzutu, to bardzo rozsądne, że się bała i całe szczęście, że nie podjęła próby zdobycia góry. Pomijając niebezpieczeństwa wspinaczki, długie przebywanie na tej wysokości, to znaczy w warunkach silnego niedotlenienia mózgu mogło wyrządzić jej niepowetowane szkody. Jednak dziewczynka podobnie jak Greta chciała zbudować całe swoje życie eksploatując szum medialny wokół niedoszłego na szczęście wyczynu. Zbyt szybko dorosła do zakłamanego świata mediów i reklamy. 

Żeby nie było nieporozumień. Zupełnie czym innym jest zabieranie dzieci na wycieczki w górach niskich czy nawet na wyprawy trekkingowe. Pewien Rosjanin zasłynął udziałem w trekkingu do bazy pod Mount Everestem z czteroletnim synem. Podobno mały był zachwycony tą, w zasadzie bezpieczną przygodą.

Bardzo liczne są przypadki wpychania dzieci w świat filmu i reklamy. Zmuszanie ich do udziału w stresujących castingach, ondulowania włosów, malowania paznokci. Pół biedy jeżeli dziecko jest równie próżne jak jego rodzice i czerpie satysfakcję z ról w serialach oraz z ocierania się na planie filmowym o znanych aktorów. Zdarza się jednak, że dziecko nienawidzi tego procederu, nie przekonują go wysokie zarobki, chciałoby korzystać z przywilejów dzieciństwa.

Nadmierne ambicje rodziców przejawiają się również przeciążeniem dzieci dodatkowymi zajęciami, wymaganiem żeby brały udział w konkursach i olimpiadach. Znam przypadki dzieci. które od rana do wieczora uczestniczą w różnych kursach i treningach, które z angielskiego są wożone na konną jazdę, basen czy ściankę wspinaczkową. Każde z tych zajęć samo w sobie może być rozwijające ale nadmierna ich liczba powoduje, że dziecko czuje się w opresji. Szczególnym przypadkiem są tu szkoły muzyczne. Wiadomo, że naukę muzyki trzeba zaczynać bardzo wcześnie i nie osiągnie się wyników bez morderczych ćwiczeń, do których dziecko trzeba zmuszać. Znam przypadek młodego człowieka, wybitnie uzdolnionego, realizującego w szkole podstawowej program liceum w ramach tak zwanego home schooling, który zapytany przeze mnie kim chciałby zostać odpowiedział, że chciałby wreszcie być normalny. Wymusił na rodzicach odebranie papierów ze szkoły muzycznej oraz oddanie go do zwykłego liceum. Nie chce koncertować, brać udziału w olimpiadach i się wspinać. Oczywiście może się zdarzyć, że będzie miał potem pretensje do rodziców, że go nie zmusili choćby do kontynuowania kariery pianistycznej. 

Proceder wykorzystywania dzieci jest dostrzegany przez władze wielu krajów. W Nepalu można uczestniczyć w wyprawach dopiero powyżej 16 lat, a w Chinach po ukończeniu 18 lat. Te ograniczenia drażnią wszelakiej maści libertarian. W wielu krajach zakazane jest wykorzystywanie dzieci w reklamie. Powinno się zakazać wykorzystywania dzieci przede wszystkim w polityce.

Wyroby czekoladopodobne 

Wyroby czekoladopodobne 

Izabela Brodacka

Wielokrotnie pisałam na temat podkultury erzacu czyli  namiastki. O zgodzie na to żeby wiązać emocje nie z rzeczami realnie istniejącymi lecz z ich imitacją. Żeby zastępować realną przyjaźń namiastką tej przyjaźni w sieci, a zamiast jeździć na nartach ekscytować się symulatorem zjazdu. Częścią tego zjawiska  jest powstawanie takich bytów jak liczne proletariaty zastępcze marksistów kulturowych.

Takim proletariatem zastępczym, dla którego dobra i w imieniu którego prowadzi się bezpardonową walkę o władzę mogą być jak wiadomo kobiety, dzieci a nawet koralowce z wielkiej rafy koralowej na których ratowanie władze Australii mają zamiar wydać podobno 3 miliardy dolarów.

Trzeba sobie uświadomić, że obok proletariatu zastępczego istnieją co gorsza zastępcze elity. Po zainstalowaniu w Polsce na sowieckich tankach proletariackiej władzy, do przywilejów i zrabowanych prawowitym właścicielom dóbr dorwali się przedstawiciele klas niższych czynnie uczestniczący w instalowaniu tej władzy. Wbrew deklaracjom o potrzebie  społecznej sprawiedliwości bez skrupułów realizowali swoje tęsknoty do luksusowego życia, a legitymizowali swoje przywileje samozwańczo obwołując się elitą kraju.  Niewątpliwie byli elitą władzy -siermiężnej, topornej, nazwanej przez Kisiela dyktaturą ciemniaków. Obsadzili ministerstwa, wydawnictwa i media. Przyznawali sobie nawzajem nagrody państwowe, wydawali w wielotysięcznych nakładach książki, odpoczywali w zrabowanych pałacach bawiąc się z samozadowoleniem małpy w kąpieli – tej małpy z bajki Aleksandra Fredry – w arystokrację.

To brzydkie skojarzenie przyszło mi do głowy gdy zobaczyłam w radziwiłłowskim pałacu w Nieborowie pewną komunistyczną ministrową paradującą w szlafroku i lokówkach przed zdumionymi dzieciakami ze zwiedzającej muzeum wycieczki szkolnej. Nie występuję tu bynajmniej jako rzecznik arystokracji rodowej. Ta formacja zapewne się przeżyła i nie ma dla niej miejsca we współczesnym świecie. Giną cywilizacje, upadają kultury i religie. Spadło znaczenie brytyjskiej monarchii. Cieszyć się jednak z zastąpienia arystokracji rodowej przez udającą ją samozwańczą arystokrację użycia i spożycia byłoby nonsensem. Ta nowa sowieckiego pomazania arystokracja utworzyła swoją własną elitę kulturalną. Elitę wytypowaną przez Borejszę i innych sowieckich aparatczyków. Zostawiła ona w naszej kulturze takie wiekopomne arcydzieła jak „ Numer 16 produkuje” czy  „Pamiątka z celulozy”, liczne obrazy, wiersze, filmy i sztuki teatralne o których obecnie dyskretnie starają się  zapomnieć nawet ich autorzy. Jeżeli wydawać książki i robić filmy mogli tylko wytypowani przez partię ludzie, jeżeli obsadzili katedry uniwersytetów, akademie sztuk pięknych i sądy to nie należy się dziwić, że  wychowali godnych siebie następców. Poza tym ulokowali w tych placówkach swoją progeniturę.

Właściwy sobie poziom moralny i intelektualny ta elita artystyczna zaprezentowała wypowiadając się we właściwy sobie sposób przy okazji organizowanego przez Tuska marszu. Spłynęła cieniutka warstewka pozłoty. Aktorzy, dziennikarze i artyści przemawiali do nas językiem pijanego folwarcznego parobka z najgorszych pańszczyźnianych czasów.  A za ich przykładem  ludzie, którzy wzięli udział w marszu występowali pod równie wyrafinowanymi, głębokimi i nośnymi intelektualnie hasłami. Niektóre z nich były nawet dowcipne i śmieszne. Na przykład hasło: „koniec obłędów i wykaczeń” będące parafrazą hasła:  „koniec błędów i wypaczeń” , którym za czasów realnego socjalizmu, przy każdej pozornej zmianie komunistycznej warty, usiłowano otumanić i ugłaskać niezadowolonych obywateli.  Nie wiem tylko czy dowcipniś niosący transparent z tym hasłem był świadom, że wpisuje się, tym razem żartobliwie, w komunistyczną tradycję mydlenia oczu społeczeństwu.

Ci którzy poszli na ugodę z elitami komunistycznej władzy i legitymizowali tę władzę tworząc salon tak zwanej warszawki, w którym rolę opozycjonistów odgrywały dzieci komunistycznych aparatczyków, a nawet niektórzy z tych aparatczyków, posługiwali się usprawiedliwiając ten stan rzeczy teorią krążenia elit niejakiego Vilfreda Pareta. Zgodnie z tą teorią, w życiu politycznym istnieje cykliczny proces polegający na tym, że elity po przegranej walce o władzę przechodzą do opozycji i wkładając więcej wysiłku, aby ponownie dojść do władzy wzmacniają swoje morale, swoje siły, natomiast elity, które sprawują władzę podlegają nieustannemu rozkładowi moralnemu, a przede wszystkim osłabianiu. Wynikałoby z tego, że krążenie elit jest formą ich nieustannego szlifowania, nieustannej selekcji i nie ma nic złego w wymieszaniu tych elit, w kolaboracji przedstawicieli obydwu grup. Najlepsi z przedstawicieli komunistycznych aparatczyków zrozumieli swe błędy i wypaczenia i stworzyli opozycję przeciwko sobie samym, a najlepsi z przedstawicieli dawnych elit zrozumieli że ich historyczną rolą jest porozumienie i współpraca z poprzednimi. Współpraca czyli kolaboracja, której rezultatem miało być gładkie, bez szkód i jakiejkolwiek odpowiedzialności przejście komunistów do prominentów nowego systemu.

To tak jakby najlepsza młodzież z Hitlerjugend twierdząc, że nie do końca odpowiadał jej hitleryzm zbratała się z pookupacyjnymi władzami i zajęła eksponowane stanowiska w nowych władzach i kulturze. Niewątpliwie wielu z nazistowskich zbrodniarzy uratowało życie i dobytek, a nawet przewerbowało się na służbę innych mocarstw, albo uciekło do Panamy i Argentyny jednak jednoznaczne potępienie hitlerowskiego ludobójstwa i procesy w Norymberdze uczyniły niemożliwym powstanie uogólnionego salonu w którym spotkałyby się dążące do korzystnego dogadania się frakcje -kontraktowa opozycja i hitlerowcy notable. Komunizm pomimo porównywalnej z hitleryzmem liczby ofiar nie miał swojej Norymbergi, nie został uznany za ludobójczy totalitaryzm i to zaciążyło nad losami państw postkomunistycznych, wszystkich tak zwanych demoludów. Miejsce prawdziwych elit tych krajów zajęły elity zastępcze. To takie wyroby czekoladopodobne.

Pars pro toto. Lewacki proletariat zastępczy.

Pars pro toto. Lewacki proletariat zastępczy.

Izabela Brodacka

Pars pro toto to błąd logiczny polegający na przypisywaniu całości własności przysługujących tylko jej części. Na przykład fakt, że wszystkie spotkane dotąd kruki są czarne nie dowodzi, że nie istnieją kruki białe. To tylko indukcja niezupełna albo statystyka. Natomiast znalezienie białego kruka obaliłoby twierdzenie, że wszystkie kruki są czarne. Podobnie choć w tysiącach sprawdzonych przypadków liczbę parzystą można przedstawić jako sumę liczb pierwszych  twierdzenie to nie jest jak dotąd udowodnione. Gdyby jednak znaleziono liczbę parzystą, która nie jest sumą liczb pierwszych twierdzenie, że każdą liczbę parzystą można przedstawić jako sumę liczb pierwszych zostałoby obalone.

Tragedia małego Kamila torturowanego i zamordowanego przez ojczyma uruchomiła zwolenników kary śmierci oraz  ludzi przeświadczonych, że największym zagrożeniem dla dziecka jest patriarchalna rodzina, a największym dobrem piecza zastępcza.

Tymczasem trzeba sobie uświadomić, że choć wykonanie wyroku śmierci bardziej skutecznie niż dożywocie uchroniłoby społeczeństwo przed powtórzeniem przez ojca Kamila jego zbrodni, nie uchroni innych dzieci przed działaniem podobnych psychopatów. Dla psychopaty kara nie ma roli odstraszającej, jest on przeświadczony o tym, że jest inteligentniejszy od reszty społeczeństwa, a poza tym stoi ponad prawem. Natomiast jak na zamówienie zwolenników tezy, że dzieci są własnością rodziców, a bezprawnie zawłaszczanie ich przez państwo przynosi im tylko szkody, kilka dni temu media poinformowały o przypadku znęcania się nad dziećmi w rodzinie zastępczej.

Tymczasem racjonalne podejście do tej sprawy jest następujące. Do katalogu niezbywalnych wolności ludzkich należy – twierdzę – wolność  posiadania w mieszkaniu muszek owocówek. Inaczej mówiąc nic nikomu do tego co jem, jak się ubieram i ile mam książek. A przecież zdarzały się przypadki odbierania dzieci za muszki owocówki w kuchni, a nawet za zakurzone książki w mieszkaniu. Problem polega na tym, że zbyt duża władza została powierzona funkcjonariuszom państwowym niższego szczebla. Pamiętamy czasy PRL gdy panią życia była sklepowa w  „mięśniaku”,  a królem kamienicy zwykły cieć donosiciel. Sklepowa sztorcowała klientów, wydzielała im łaskawie kawałki kiełbasy zwyczajnej albo tej sprzedaży odmawiała, a pokornie podporządkowywali się jej władzy lekarze i profesorowie uniwersytetu. Opinia ciecia mogła zadecydować o odebraniu obywatelowi paszportu, a nawet o umieszczeniu go w celi z okazji obchodów 22 lipca.

Równie idiotyczny i skandaliczny jest obecnie  fakt, że o odebraniu dziecka  rodzinie może zadecydować opinia jakiejś niedouczonej (a nawet wyjątkowo dobrze wykształconej) psycholog lub pracownika opieki społecznej. Natomiast w rzadkich przypadkach, gdy będące w opresji dziecko samo szuka pomocy, system okazuje się niewydolny. Dzieci katowane w rodzinie zastępczej uciekały przecież z domu ale nikt nie zechciał ich wysłuchać. Biologiczna matka dwojga dzieci zatłuczonych na śmierć w rodzinie zastępczej w Pucku  błagała o pomoc ale została zlekceważona pomimo, że dzieci zginęły w odstępie roku i prokurator powinien zauważyć, że w tej rodzinie dzieci zbyt często spadają same ze schodów.

Błąd logiczny pars pro toto popełnia zatem zarówno ten kto po zamordowaniu dwojga dzieci w rodzinie zastępczej w Pucku domaga się całkowitego zlikwidowania instytucji pieczy zastępczej jak i ten kto po śmierci Kamila domaga się kontrolowania wszystkich rodzin przez powołane do tego celu urzędy.

Specyficzne postrzeganie tak zwanego dobra dziecka, którym zasłaniają się sądy rodzinne wyrywające dzieci prawdziwym rodzicom doprowadziło do patowej sytuacji w relacjach pomiędzy dziećmi i rodzicami, a także pomiędzy młodzieżą i nauczycielami w szkole. Nauczyciel może niewiele. Nie może wyprowadzić siłą do dyrektora awanturującego się i używającego pod jego adresem obelg ucznia. Może w takiej sytuacji wzywać policję lecz jest to traktowane przez wszystkich, w tym przez dyrekcję, jako porażka pedagogiczna. Nie może zwrócić uczniowi w zdecydowanej formie uwagi bo zostanie oskarżony o przemoc słowną. Może tylko się zemścić na uczniach stawiając pały za zbyt trudne klasówki albo przyczaić się i „wypłacić” niesfornemu uczniowi nie dopuszczając go do matury. Niestety wielu zdesperowanych nauczycieli tak postępuje. Szkoła jest postrzegana przez młodzież jako instytucja opresyjna. Z kolei młodzież prześladuje słabszych psychicznie nauczycieli. Pamiętamy nauczyciela, któremu rozkoszni wychowankowie nakładali na głowę kosz do śmieci.

Młodzież prześladuje również siebie nawzajem. W wielu szkołach panuje autentyczna „fala”, dzieci są bite przez kolegów, zmuszane do opłacania reketu, poniżane słownie i ośmieszane w sieci. Zdarzają się samobójstwa spowodowane takim prześladowaniem, któremu trudno się przeciwstawić ubezwłasnowolnionym wychowawcom. Do arsenału środków prześladowania nauczycieli przez uczniów zidiociałe lewactwo dołączyło ostatnio zalecenie zwracania się do uczniów zgodnie z deklarowaną przez nich wybraną płcią i używając wybranego przez nich imienia. Zlekceważenie tego zakazu grozi wyrzuceniem z pracy.  Joshua Sutcliffe, nauczyciel matematyki w Szkole Cherwell w Oksfordzie został dożywotnio pozbawiony prawa do wykonywania zawodu po tym, jak przez pomyłkę nazwał dziewczynką udającą chłopca uczennicę. Nic dziwnego, że wśród dzieci i młodzieży panuje epidemia chorób psychicznych, której usiłuje się zaradzić budując szpitale psychiatryczne przeznaczone dla najmłodszych.

Dobrze ilustruje tę sytuację autentyczna historia pewnej polskiej rodziny.   Rozżalone za dyscyplinujące je zakazy dzieci oskarżyły rodziców o przemoc. W rezultacie spędziły prawie dwa lata w różnych placówkach opiekuńczych poznając na własnej skórze uroki „ pieczy zastępczej”. Tym razem sprawę udało się z najwyższym trudem „ odkręcić”. Dzieci przyznały się do kłamstwa, interweniowały media i dzieci szczęśliwie wróciły do domu.

Rola lewackiego proletariatu zastępczego dzieciom zdecydowanie nie służy.

Błękitny Kwiat lnu

Błękitny Kwiat lnuza Brodacka

Pamiętam, że swego czasu Adam Michnik uczył nas katolików zasad katechizmu. Kazał „nadstawiać drugi policzek do bicia i wybaczać wrogom”. Przede wszystkim komunistycznym aparatczykom i oprawcom. Miało to dokładnie taki sens jak gdybym ja nauczała Michnika zasad Talmudu, albo historii WKP(b).

Wybaczanie jest raczej przywilejem niż obowiązkiem chrześcijanina. Poza tym jest uzależnione od spełnienia pewnych warunków. Oczekujący wybaczenia przy konfesjonale musi szczerze żałować za swoje grzechy i mieć mocne postanowienie poprawy. Nie do pomyślenia jest żeby spowiadający się oświadczył: „niczego nie żałuję, jestem dumny ze swoich zbrodni i żądam bezwarunkowego  rozgrzeszenia”. Oczekujący wybaczenia musi bić się w swoją pierś, nie w cudzą.

Tymczasem polską specjalnością stało się wybaczanie oraz przepraszanie w cudzym imieniu. A przede wszystkim bicie się w cudze piersi. Biskupi polscy wybaczali i prosili o wybaczenie w imieniu wszystkich wymordowanych i poszkodowanych przez III Rzeszę. Nie pytali o zdanie żyjących przecież jeszcze więźniów hitlerowskich obozów ani rodzin pomordowanych przez Niemców. Ten historyczny akt był spowodowany zapewne ważną racją stanu  i miał głębokie chrześcijańskie przesłanie lecz niestety stał się wzorem dla licznych następców. Kwaśniewski miał prawo przepraszać za  pogrom kielecki w imieniu swoim i swoich towarzyszy, którzy za ten pogrom odpowiadali, ale nie w imieniu nas wszystkich. Za Jedwabne nie powinien wcale przepraszać gdyż przyznawał w ten sposób, że Polacy ponoszą winę za pogrom będący przecież dziełem Niemców. Choć był wówczas prezydentem nie miał ze strony społeczeństwa legitymacji do takich wystąpień. To tak jakby przyszła mi do głowy fantazja, żeby przeprosić Niemców w imieniu wszystkich Polaków za to, że doprowadzono Hitlera do samobójstwa. Wałęsa posunął się  jeszcze dalej. Przeprosił sam siebie w imieniu Krzysztofa Wyszkowskiego, który go przepraszać nie miał zamiaru. Przeprosił sam siebie za to, że usłyszał o sobie prawdę, opłacając nota bene te przeprosiny z pieniędzy Wyszkowskiego. 

Obecna racja stanu wymaga od nas powszechnej amnezji. Dla dobrych stosunków z Ukrainą mamy zapomnieć o ludobójstwie na Wołyniu, dla dobra stosunków z Unią Europejską mamy zapomnieć o zbrodniach niemieckich, nie tak dawno nakłaniano nas również do zapomnienia o zbrodniach sowieckich, lecz paradygmat polityczny się zmienił. Opozycja totalna już nie proponuje stawiania pomników sowieckim najeźdźcom, teraz comme il faut jest odsądzanie ich- i słusznie zresztą  -od czci i wiary. Natomiast wołyńskie okrutne rzezie sprowadzono do rangi sąsiedzkich sporów i animozji, które należy jak najprędzej przezwyciężyć. 

Przeczytałam, że zdaniem ekspertów pomoc dla walczącej Ukrainy wybitnie podniosła znaczenie naszego kraju w Europie i na świecie. Znowu wypinamy wątłą pierś do orderów. Jak proroczo napisał Wyspiański w Weselu:

„myśmy wszystko zapomnieli:
o tych mękach, nędzach, brudzie;
stroimy się w pawie pióra”.

A przecież jak twierdził Józef Piłsudski: „Naród, który nie szanuje swej przeszłości nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości”. A Adam Mickiewicz w III części „Dziadów”  powiada: „Jeśli zapomnę o Nich – ty Boże na niebie zapomnij o mnie!” Nie wolno nam zapominać  o ofiarach okrutnych morderstw i prześladowań i nikt nie ma prawa zmuszać nas do amnezji.

Nie nawołujemy przecież do odwetu. Nie oczekujemy również kajania się obecnie żyjących za winy ich przodków. Nie każcie nam jednak zapominać naszej tragicznej historii w imię dobrych sąsiedzkich stosunków albo co gorsza mocarstwowych rojeń zupełnie nie na miejscu we współczesnym świecie.  Jeżeli już mamy tworzyć z kimkolwiek wspólne państwo, to jak dowcipnie zauważył Stanisław Michalkiewicz postarajmy się zostać kolejnym stanem Ameryki. Ameryka jest daleko.

Do amnezji nawołuje się również dla dobrego samopoczucia. To tak jakby ktoś radził zgwałconej prze sąsiada kobiecie, żeby dla dobrego samopoczucia zapomniała o tym co ją spotkało, a w imię dobrych sąsiedzkich stosunków wybrała się z gwałcicielem na grzyby albo jeszcze lepiej- kupiła z nim na współkę mieszkanie czy dom. Zdania psychologów są w tej kwestii podzielone. Większość z nich zaleca  „przepracowanie” traumatycznych doświadczeń,  żeby uwolnić się od ich wpływu na nasze życie. Temu służą indywidualne sesje terapeutyczne, sesje zbiorowe oraz grupy wsparcia. Poza tym z takich doświadczeń należy  wyciągać wnioski. Kobieta ma prawo ( lecz nie obowiązek ) wybaczyć sąsiadowi, może poratować go w razie potrzeby chlebem i solą lecz nie powinna się z nim zbytnio spoufalać.

Historia jak wiadomo lubi się powtarzać.

Niektórzy traktują sesje terapeutyczne jako formę zbytecznego i szkodliwego dla zdrowia psychicznego rozdrapywania  ran. Zdarza się również, że traumatyczne doświadczenia z przeszłości służą wymuszaniu współczucia, zdobywaniu popularności, szantażowi finansowemu lub emocjonalnemu. Tak należałoby traktować ruch „me too” na ogół służący pogrążaniu kogoś w oczach opinii publicznej, albo zdobywaniu finansowej gratyfikacji. Po kilkudziesięciu latach kobiety przypominały sobie, że jakiś wpływowy człowiek je molestował.

Jeszcze bardziej absurdalny jest ruch  „wrażliwców” (woke culture) którzy opłakują złe traktowanie aborygenów w Australii albo rabowanie ziemi Indianom przez amerykańskich osadników. Równie dobrze i skutecznie można byłoby opłakiwać los ludzi zrzucanych z Tarpejskiej skały i żądać aby państwo włoskie wypłacało ich rodzinom ( raczej samozwańczym rodzinom) odszkodowania. Przecież „wrażliwcy” domagają się żeby państwo australijskie płaciło rodzinom Aborygenów odszkodowania za to, że edukowało ich dzieci w publicznych szkołach. Pomysłów na specyficzny Holokaust-biznes odwołujący się do prehistorii nie brakuje. Nam jednak chodzi tylko o pamięć. Jak pisał Żeromski: „Trzeba rozrywać rany polskie, żeby się nie zabliźniły błoną podłości”. Na znak pamięci przypnijmy zatem w rocznicę rzezi na Wołyniu kwiat błękitnego lnu.

Palma odbija

Palma odbija

Izabela Brodacka

Byłam pewna, że śnię albo, że pomyliły mi się daty i właśnie jest prima aprilis. Usłyszałam w wiadomościach że w Warszawie przy placu 5 Rogów stanęło kolejne dzieło Joanny Rajkowskiej – rzeźba dźwiękowa „Pisklę”, która kosztowała podatnika 250 000 złotych. Ta sama rzeźba przyniosła uprzednio artystce sukces międzynarodowy.  W  2019 roku w ramach Frieze Sculpture Joanna Rajkowska pokazała „Pisklę” w  Regents Park w Londynie. Pisklę to powiększone jajo kosa. Wykonane jest z pigmentowanego gipsu akrylowego, ma 240 cm długości i około 180 cm wysokości. Niebieskawy kolor skorupy uzyskano dzięki użyciu zmieszanych z gipsem sproszkowanych skał. Powierzchnia została ręcznie pomalowana przez artystkę. Rzeźba emituje dźwięki wykluwającego się pisklęcia -bicie serca, ćwierkanie i uderzanie dziobem w skorupę. Specjalne urządzenie (sound trasducer) zamienia całe jajko w głośnik co powoduje delikatną wibrację skorupy.

Nikt nie zapytał mieszkańców stolicy czy chcą wydawać tak ogromną kwotę na to dzieło. Również na inne, podobne „arcydzieła” tej samej artystki czyli palmę na rondzie de Gaulla,  sztuczne jeziorko na placu Grzybowskim oraz na szmacianą tęczę Julity Wójcik na placu Zbawiciela, która na szczęście zniknęła już z przestrzeni miejskiej,  wielokrotnie podpalana przez rozwścieczonych warszawiaków i pilnowana potem jak jakaś święta relikwia w dzień i w nocy przez dwa radiowozy.

 Banalnym jest stwierdzenie, że kultura jarmarczna wypiera, a właściwie już wyparła kulturę wysoką. Na przykład tancerki towarzyszące naszej gwieździe Eurowizji Blance w Liverpoolu poruszają się jak w ataku epilepsji wypinając tyłki i eksponując co chwila  krocze. Taniec stosowny w agencji towarzyskiej dla impotentów stał się normą i nikogo już właściwie nie razi ani nie obraża. Mnie też nie tyle obraża co śmiertelnie nudzi więc wyłączyłam to paskudztwo po kilku sekundach.

Wracając do gigantycznego jajka zdobiącego odtąd warszawski plac. Istnieje wiele pomysłów na ożywienie przestrzeni miejskiej  takich jak śpiewające ławeczki, pomalowani na srebrno czy złoto żywi faceci, piętnastometrowa gąsienica, którą porusza kilkanaście zamkniętych w jej wnętrzu osób, czy arlekiny tańczące na szczudłach. To wszystko widziałam wiele lat temu na festiwalu sztuki jarmarcznej, który odbywa się co roku w Awinionie. Uczestnicy tego festiwalu realizują jednak swoje pomysły za własne pieniądze. Przygotowują się do festiwalu przez cały rok, szyją kostiumy, projektują happeningi, a miasto ma za darmo turystyczną atrakcję. Na tym festiwalu  widziałam  „dzieło sztuki” porównywalne poziomem z palmą czy jajem. Była to naturalnej wielkości, drewniana, odpowiednio wyważona, męska kukła, która po dotknięciu wykonywała przez pewien czas miarowe ruchy frykcyjne. Oby tylko pani Joanna albo inny „artysta” nie skorzystali z tej inspiracji, bo prezydent Trzaskowski może za milion złotych wystawić taką „interaktywną instalację” przed ratuszem. Mieliśmy już przecież przed ratuszem ogródek z siedziskami z drewnianych skrzynek po burakach i z kilkoma rachitycznymi drzewkami w doniczkach, który kosztował podatnika około miliona złotych.

Prezydent Trzaskowski, nazywany powszechne Don Fecalio w uznaniu za wzbogacenie Wisły aż do samego Gdańska fekaliami ze stolicy, a sam siebie nazywający  (excusez le mot) Dupiarzem  ma talent do lekkiego wydawania publicznych pieniędzy. Do finansowania działalności osób takich jak Jolanta Gontarczyk vel Lange, komunistyczna agentka o pseudonimie Panna, zasłużona w inwigilowaniu księdza Blachnickiego, która przerzuciła się obecnie na propagowanie LGBT w szkołach i dostała na to przedsięwzięcie od Trzaskowskiego prawie dwa miliony złotych. 

Czy takie jajo, sztuczny stawek oraz palmę słusznie nazywa się dziełami sztuki? Przede wszystkim należałoby zastanowić się kim jest Joanna Rajkowska? Jeżeli jest artystką to jej wytwory są z całą pewnością sztuką zgodnie z przewrotną definicją – sztuką jest to czym zajmuje się artysta. Podobnie jak fizyką jest to czym zajmuje się fizyk, a religią to w co wierzy wierny. Pozostaje pytanie skąd biorą się artyści?   Ukończenie Akademii Sztuk Pięknych jak wiadomo nie wystarcza. Wielu jej absolwentów sprzedaje cebulę i kartofle, podczas gdy ceny nikiforów  ( to nazwa pospolita a nie imię własne) stale idą w górę.

Sądzę, że z wartością dzieł sztuki jest podobnie jak z pieniądzem zaufania. Nie mają pokrycia w złocie, a zaufanie po prostu się kreuje. Obawiam się, że w PRL zaufanie do artysty i jego dzieł kreował kiedyś Borejsza ( zwany powszechnie Borejsza – najważniejsza) pomazując na artystów wybranych według własnego, czyli stalinowskiego klucza. Ci pomazani pomazują (czyli wskazują) następnych i tylko tak można wytłumaczyć fakt, że obrzydliwa, tandetna  szmaciana tęcza, wbrew powszechnemu odbiorowi, może być traktowana jako dzieło sztuki. Szerzej na to patrząc – pisuar jest dziełem sztuki wtedy i tylko wtedy gdy wystawia go jako „Fontannę” Marcel Duchamp, a jest zwykłym urządzeniem łazienkowym gdy kupuje go w sklepie Kowalski. Kowalski na wystawie sztuki readymade przeżywa więc dysonans poznawczy. Nie wie czy ma do czynienia z dziełem sztuki czy też ma się czuć oszukany i obrażany. Sztuką jest obrazić mieszczucha i kazać mu za to zapłacić. Taką definicję sztuki zaproponowali przecież francuscy skandaliści.

Arcydzieła Joanny Rajkowskiej nie wyczerpują jednak tej definicji. Są prymitywne, naiwne, nieproporcjonalnie drogie lecz jednocześnie odwołujące się do drzemiącej w każdym fałszywej, infantylnej wrażliwości. Przytulić się do ogromnego jajka żeby wyobrazić sobie dobijającego się do nas pisklaka słuchając  nagranego i odtwarzanego przez głośnik oraz wzmocnionego mechaniczną wibracją dźwięku. To tak jakby zamiast zająć się dzieckiem przytulać porcelanową lalkę, zamiast zaprzyjaźnić się z kimkolwiek w realu -korespondować z awatarem, a zamiast uprawiać seks oglądać pornograficzne filmy.

To podkultura substytutu, wewnętrzna zgoda na to żeby wiązać emocje z namiastkami rzeczy realnie istniejących. 

Samobójstwo rozszerzone 

Samobójstwo rozszerzone 

Izabela Brodacka 13 maja 2023

Dla nas laików zagadką psychologiczną jest tak zwane  „samobójstwo rozszerzone”. Zupełnie czym innym jest morderstwo, po dokonaniu którego sprawca popełnia samobójstwo gdyż wie, że nie umknie wymiarowi sprawiedliwości. W tym desperackim akcie są pozory racjonalności. Bardziej przerażające jest samobójstwo dorosłego człowieka, który mając dość zmagania się z życiem zabija przed śmiercią własne dzieci. To też, choć potworne, ma jakieś racjonalne jądro. Samobójca nie chce żeby jego dzieci cierpiały, uważa że w ten dramatyczny sposób uchroni je przed nędzą ludzkiej egzystencji. Najbardziej wstrząsające wrażenie robi jednak na mnie samobójstwo niemieckiego pilota, który 24 marca 2015 r zabrał ze sobą w ostatnią drogę całą załogę i wszystkich stu pięćdziesięciu pasażerów, celowo rozbijając o górskie zbocze we francuskich Alpach samolot linii Germanwings lecący z Barcelony do Duesseldorfu. Był to 

Andreas Günter Lubitz. Lubitz cierpiał na depresję oraz hipochondrię, leczył się psychiatrycznie, szukał w sieci sposobów odebrania sobie życia. Obawiał się utraty wzroku, która realnie mu raczej nie groziła. Bał się wirusów, które mogli wnieść na pokład samolotu pasażerowie. Nie jest jasne dlaczego chciał się zabić, a tym większą tajemnicą jest dlaczego przy okazji zapragnął zabić przeszło 150 osób. [Było inaczej , spróbuję odnaleźć Mirosław Dakowski]

Piszę o tym tak szeroko bo wydaje mi się, że ludzkość jest obecnie w podobnym stanie psychicznym jak ów nieszczęsny pilot. Przede wszystkim większość ludzi cierpi na hipochondrię. Ludzie panicznie boją się nieznanych, tajemniczych chorób oraz – zupełnie irracjonalnie –  dwutlenku węgla, który jest przecież gazem życia. Gdyby zabrakło na naszej planecie dwutlenku węgla przerwana zostałaby asymilacja, a z nią cały cykl życia.  Dwutlenek węgla jest gazem niewidocznym, nietrującym (w przeciwieństwie do tlenku węgla), potrzebnym, a nawet wręcz niezbędnym. Uzasadniając szaleństwo ( dodajmy – szaleństwo intratne dla sprzedawców) jakim jest system handlowania pozwoleniami na emisję CO2 przedstawia się w mediach ten niewidoczny gaz jako smog, jako kłęby dymu wydobywającego się z jakiegoś monstrualnego komina.

To najlepszy dowód, że w straszenie dwutlenkiem węgla zaangażowane są potężne siły, że mówiąc klasykiem ( Ujejskim) „ inni szatani byli tu czynni”. Rozwiązania nie istniejącego problemu są tak głupie i niebezpieczne, że śmiało można postawić diagnozę. Autorzy tych rozwiązań  przygotowują się do popełnienia rozszerzonego samobójstwa. Wielu trzeźwych obserwatorów bieżących wydarzeń uważa, że jakiś tajemniczy Deep State szykuje masowe ludobójstwo. Ja upieram się przy swoim. Deep State -jeżeli istnieje- przygotowuje nie ludobójstwo lecz samobójstwo rozszerzone.  

Konsekwentne przekształcanie lokalnego konfliktu  w konflikt międzynarodowy, niczym nie uzasadniona segregacja ludzi przy okazji pandemii, która zaowocowała przede wszystkim milionami -w skali globu- nadmiarowych zgonów i zawieszeniem wszelkich ludzkich praw, prowokowanie kryzysu energetycznego przez zakaz używania znanych, tradycyjnych źródeł energii oraz prowokowanie światowego głodu przez ograniczanie czy wręcz niszczenie rolnictwa są wystarczającymi dowodami na szykowanie globalnego kataklizmu, a właściwie rozszerzonego samobójstwa. Historia jak widać niczego ludzi nie nauczyła. Hitler czy Goebbels byli nie tylko mordercami milionów niewinnych ludzi. Hitler i Goebbels popełnili w słynnym bunkrze samobójstwo rozszerzone. Nie tylko dlatego, że Goebbels przed zadaniem sobie śmierci zabił żonę i dzieci, lecz dlatego, że realizując swoje szaleńcze i zbrodnicze plany skończyli sami w hańbiący sposób pociągając za sobą na tamten świat miliony ludzi.  

Najgorsze jest to, że jak widać ludzkość nie nauczyła się bronić przed szaleńcami ciągnącymi ją w przepaść. Nie nauczyła się rozpoznawać szaleństwa we wczesnym, pozornie niegroźnym stadium. Cóż złego na pozór się kryje w trosce o losy naszej planety nawet jeżeli samozwańczo artykułuje tę troskę w imieniu ludzkości jakaś niespełna rozumu, zdiagnozowana zresztą, małolata? Cóż złego na pozór kryje się w trosce o dobre samopoczucie krów, nawet jeżeli tę troskę wyraża posłanka, która jeżeli dotąd nie została zdiagnozowana to tylko przez niedopatrzenie? Cóż złego na pozór kryło się w rojeniach Hitlera na temat wyższości rasy aryjskiej? Cóż złego kryło się na pozór w marzeniach Stalina i Lenina o powszechnym braterstwie całej bez wyjątków ludzkości?

Kiedy jednak Hitler i Stalin za przyzwoleniem  społeczeństw zaczęli wcielać w życie swoje mrzonki było już za późno na sprzeciw. Uruchomiły się mechanizmy totalitarnej władzy, cenzura prewencyjna, prześladowanie przeciwników (w tym członków własnego obozu) za najmniejsze odchylenie w poglądach od linii partii wyznaczanej arbitralnie przez przywódcę, który z nieszkodliwego wariata już nieodwołalnie i niepodważalnie awansował na charyzmatycznego przywódcę, ojca i zbawcę narodu. Gdyby społeczeństwo niemieckie nie poparło „nocy kryształowej”, gdyby sprzeciwiło się mordowaniu chorych psychicznie i niepełnosprawnych dzieci być może Hitler nie uzyskałby władzy umożliwiającej mu zaatakowanie całej Europy i wymordowanie milionów ludzi. Gdyby towarzysze radzieccy nie popierali skazywania przez Stalina ich własnych kolegów, a nawet członków rodzin, być może Stalin nie zdołałby utworzyć tak skutecznego w mordowaniu i terroryzowaniu ludzi sowieckiego imperium zła. Należało sprzeciwiać się póki czas bredniom Łysenki I Miczurina, stawiać  w miarę możliwości opór wobec pomysłów zmieniania biegu rzek i nawadniania pustyń, nie popierać donosicielstwa w szkołach i zakładach pracy. 

Teraz jest nasza kolej. Kolej na stanowcze przeciwstawienie się bredniom klimatycznym narzucanym nam przez Unię Europejską, a przede wszystkim mitowi globalnego ocieplenia, zakazowi używania samochodów spalinowych, oraz nachalnie reklamowanemu w mediach projektowi wprowadzenia pieniądza cyfrowego.

Jeżeli tego nie zrobimy będziemy mieć udział w samobójstwie rozszerzonym, do którego zmierza świat.

Dno piekła 

Dno piekła 

Izabela BRODACKA

Ludowe przysłowie  mówi, że dobrymi intencjami jest wybrukowane dno piekła. Kryje ono w sobie, jak zwykle ludowe przysłowia, głęboką mądrość.

Każdy ze zbrodniczych systemów totalitarnych zaczynał się od utopii, a każda utopia ma w sobie na pozór pewne racjonalne jądro. Na przykład marksizm opierał się na stwierdzeniu wyzysku klasy robotniczej  przez kapitalistów. Był to bezsporny fakt. Między bajki włóżmy brednie na temat tworzenia przez kapitalistę i jego robotników kochającej się rodziny. Podobną brednią są opisy niewolnictwa jako systemu rodzinnego, gdzie biali i czarni żyją we wzajemnej miłości i harmonii, oraz podobne opisy systemu pańszczyźnianego. Oczywiście mogło się zdarzyć, że dzieci kochały czarną nianię, albo, że panicz nadmiernie spoufalił się z jakąś dziewczyną folwarczną. Prawdą jest również że kapitalista, właściciel majątku, czy właściciel plantacji dając i organizując pracę, zapewniał swoim pracownikom minimum egzystencji. Pozycję społeczną  dziedzica i pańszczyźnianego chłopa dzieliła jednak przepaść. Choć szlachetne wydaje się marzenie szlacheckich rewolucjonistów o zrównaniu praw wszystkich ludzi na Ziemi, jednak jak pokazały kolejne rewolucje chłop pańszczyźniany na ogół chciał zająć miejsce dziedzica, a nie zrównać się w prawach i stanie posiadania z nim i ze wszystkimi innymi ludźmi na świecie.

Niektórym nawet się to udawało. Dowodem były spasione oblicza członków KC. Nie wystarczały im cudze mieszkania przy Szucha, w Alei Róż i Alei Przyjaciół meblowane zrabowanymi po dworach i pałacach antykami. KC zapewniał im opłacaną przez państwo służącą  oraz samochód służbowy z szoferem, a ich żony brylowały w pałacach Nieborowa i Obór. Była to raczej elita spożycia i użycia, bo przecież nie elita intelektualna i nie prawdziwa elita władzy. Pozostając na usługach sowietów instalowali w Polsce komunizm i za to właśnie dostawali mieszkania i przywileje. System, który po zwycięstwie proletariatu miał zapewnić ludzkości powszechny dobrostan jako warunek konieczny tego dobrostanu zakładał zlikwidowanie czy wręcz wymordowanie arystokracji i burżuazji. Był to warunek konieczny lecz nie wystarczający, bo w miarę postępu komunizmu walka klasowa miała się zaostrzać. Mgliste, szlachetne, trochę naiwne marzenie o powszechnej równości prowadziło zatem na samo dno piekła jakim był terror, masowe mordy i niewola społeczeństw. Było mgliste, naiwne  a przede wszystkim nieuczciwe intelektualnie, bo całkowicie sprzeczne z powszechnie znaną ludzką skłonnością do stratyfikacji, do pozycjonowania się. Hierarchie społeczne rodzą się jak wiadomo spontanicznie.  W przedszkolu, w szkole, w Akademii Nauk i w więzieniu. Poza tym ludzie różnią się urodą, stanem zdrowia i uzdolnieniami. Czy aby beznogi nie czuł się  gorszy i wykluczony należy wszystkim zdrowym obciąć nogę?

Podobnie szlachetna lecz niewątpliwie naiwna jest chęć zlikwidowania raz i na zawsze cierpienia zwierząt na naszej planecie. Aby przerwać łańcuch pokarmowy, który rządzi światem  należałoby wymordować wszystkie zwierzęta mięsożerne, a ludzi terrorem zmusić do wegetarianizmu. [Iiii. Oni widzą dalej, Autorko: Wolą nas wymordować, choć w ¾… md]

Pomijam tu  realny problem jakim byłby wówczas nadmierny rozrost populacji zwierząt roślinożernych dla których regulatorem liczebności w danym ekosystemie i naturalnym selekcjonerem są zwierzęta mięsożerne. Rolę selekcjonerów musieliby wówczas podjąć szlachetni i litościwi obrońcy zwierząt. Musieliby zabijać w ramach wyrzeczenia się zabijania. Musieliby zabijać „dla własnego dobra zabijanych zwierząt”. Ta pokrętna logika podszyta zwykłą hipokryzją bywa dla słabych intelektualnie uzasadnieniem czy usprawiedliwieniem aborcji i eutanazji.

To bardzo charakterystyczne, że realizacja utopii zawsze stwarza prawdziwe problemy z którymi ta utopia nie jest w stanie się uporać. W imię utopijnej walki o uwolnienie powietrza od CO2 zamierza zmusić się obywateli do rezygnacji z samochodów spalinowych na rzecz samochodów elektrycznych, które uszkodzone potrafią palić się przez 24 godziny wydzielając ogromne ilości spalin, a ich gaszenie odbywa się przez zanurzenie samochodu w całości w specjalnym, odpowiednich rozmiarów, kontenerze zużywającym wiele ton wody. (Dla niedowiarków:  pozar-elektrycznego-samochodu)

Poza tym szlachetne pomysły, nawet niegroźne, często są sprzeczne albo się nawzajem wykluczają. W trosce o czystość trawników nakazuje się na przykład zbierać psie kupki, które pozostawione w spokoju rozłożyłyby się w dwa tygodnie. Zbiera się je do plastikowych woreczków, które jak wiadomo rozkładają się 400 lat.

Pod pocztą przy Nowogrodzkiej w Warszawie od lat rdzewieje nigdy nieużywana platforma, która w założeniu miała służyć podnoszeniu inwalidy w wózku na schody. Podobne platformy niszczeją w wielu innych punktach miasta. Inwalidka, dla której na jej prośbę wysyłałam list na poczcie wyjaśniła mi, że sensacja związana z uruchamianiem platformy i z podróżowaniem na takiej platformie jest dla niej tak upokarzająca, że woli poprosić przypadkową osobę o pomoc, niż być rozrywką dla gapiów. Szlachetne intencje jeżeli nawet są szlachetne, a nie służą terroryzowaniu ludzi pod ich pretekstem, są kompletnie nielogiczne, wewnętrznie sprzeczne i asymetryczne. Dziecko z zespołem Downa można zgodnie z postulatami lewactwa swobodnie zabić w łonie matki, natomiast nie można mu w szkole zwrócić uwagi na niewłaściwe zachowanie.

Zauważmy, że rodzący się totalitaryzm zawsze posługuje się znakami niewerbalnymi i stygmatyzacją związaną z tymi znakami. W czasie pandemii maseczka na twarzy wcale nie miała chronić od wirusów lecz była znakiem przynależności. Zdaniem ministra zdrowia – do ludzi z poczuciem odpowiedzialności za innych. Faktycznie – do ludzi słabych, skłonnych podporządkować się każdemu absurdowi. Naznaczała uległych. Tak jak kiedyś opaska z żółtą gwiazdą. stygmatyzowała Żydów.

Każda próba naznaczania jakiejś grupy ludzi powinna być dla nas sygnałem alarmowym, bo prowadzi na dno piekła.

Język kłamie głosowi a głos myślom kłamie…

Język kłamie głosowi a głos myślom kłamie…

Izabela BRODACKA 15 kwietnia 2023

W mojej klasie w szkole podstawowej był chłopczyk o podwójnym bardzo charakterystycznym nazwisku połączonym spójnikiem  „vel”. Kiedyś przyniósł do szkoły prawdziwy pistolet i wyszło na jaw, że jest synem jakiegoś  tajniaka, ubeka. Nie podaję tego bardzo rzadkiego podobno nazwiska bo noszą je, jak sprawdziłam, szanowani ludzie różnych szanowanych zawodów, którzy zapewne nic nie wiedzą o rodzinnym trupie w szafie. A może wiedzą i się tym nawet szczycą. W naszych czasach wszystko jest możliwe. Chłopczyk wielokrotnie odgrażał się w klasie, że jego ojciec kogoś z nas aresztuje i „wyśle na białe niedźwiedzie”.  Używał takiej retoryki, wyraźnie wyniesionej z domu.

Naiwnym wydaje się, że „vel” to coś w rodzaju „von” i  że nobilituje posiadacza podwójnego nazwiska. Tymczasem „vel” to łacińskie słowo, znaczące „czyli”. Jeśli występuje z dwoma nazwiskami, to wskazuje na to, że ktoś używał lub używa tych dwóch nazwisk. Zwykle przynajmniej jedno z nich jest fałszywe albo celowo zmienione po to, by jego właściciel mógł ukryć swoją tożsamość. Konstrukcję typu „Kowalski vel Nowak” spotyka się najczęściej w komunikatach policyjnych i w kronice kryminalnej.

Kolejne nieporozumienie językowe to nieprawidłowe użycie zwrotu: „między Bogiem a prawdą” zamiast prawidłowo: „Bogiem a prawdą”. „Bogiem a prawdą” oznacza „prawdę mówiąc”. Przywołuje obyczaj przysięgania na Boga aby nasze słowa uznano za prawdę. Przecież między Bogiem i prawdą nie można nic stawiać bo Bóg jest prawdą nawet w rozumieniu wyłącznie kulturoznawczym.

To przeinaczenie ma jednak swoją logikę. Sens tego powiedzenia grawituje od „ściśle rzecz biorąc” do „na marginesie”. Tak jakby między prawdą i prawdą była jakaś szczelina w której mieści się to co mówimy. To typowo postmodernistyczne podejście do prawdy.

Do języka potocznego wszedł obecnie termin: „zadziało się” używany zamiast: „ zdarzyło się”, „stało się”, „miało miejsce”. Kto to u licha wymyślił?  Przecież „zapodziało się” lub „zadziało się” znaczyło zawsze „zagubiło się”.

Nie chodzi mi o to, żeby wyśmiewać czyjeś błędy językowe czy nieporadność językową. Fascynują mnie jednak przemiany języka, te spontaniczne, mimowolne a nie zadekretowane tak jak idiotyczna zmiana zwrotu „na Ukrainie” na zwrot „ w Ukrainie” inspirowana polityką. Taką spontaniczną zmianą sensu słowa na dokładnie przeciwny jest używanie słowa „bynajmniej” nie w sensie przeczenia lecz potwierdzenia. Podobnie  w przeciwnym, pozytywnym sensie używane jest przez niektórych słowo „niestety”. Pamiętam z kabaretowego programu radiowego; „to moja narzeczona bynajmniej niestety”.

Każda zmiana języka zarówno spontaniczna jak i zadekretowana jest znacząca. Doskonale rozumiał to Orwell. Komunistyczną nowomową i jej rolą w niewoleniu społeczeństwa zajmował się w Polsce miedzy innymi wybitny socjolog Jakub Karpiński.

Podstawowy problem to rozróżnienie pomiędzy znaczącym i znaczonym. Pamiętna jest przedwojenna anegdota sądowa opisująca skazanie kobiety za nazwanie sąsiada „sufraganem”. Kobieta nie widziała zapewne co oznacza słowo sufragan ale zdecydowanie chciała sąsiada obrazić. Słowo neutralne może być zatem uznane za obraźliwe w zależności od intencji osoby je wypowiadającej. Inna wielokroć przytaczana anegdota mówi o procesie pewnego wieśniaka, który nazwał Franciszka Józefa starym pierdołą. Krakowscy językoznawcy poproszeni o ekspertyzę oświadczyli zgodnie że „ stary pierdoła” oznacza  „szanowanego i lubianego starszego człowieka” i chłopina został uniewinniony.

Żarty językowe stają się z czasem normą językową. Boję się więc czasem nawet żartować. Na przykład historyka sztuki nazywa się u nas w domu „histerykiem sztucznym” na cześć pewnej damy tej specjalności, która była niezwykle pobudliwa i niezwykle nadęta. Muzykę klasyczną nazywamy „muzyką pogrzebową” od czasu gdy jeźdźcy z tatersalu w Koczku zgłosili się do właściciela ośrodka ze skargą, że słuchamy muzyki pogrzebowej. Na niedogotowany makaron mówimy  „al dante” zamiast „al dente” od czasu gdy ku naszej radości tak usprawiedliwiał paskudną pastę bardzo miły kelner z restauracji w Siemianach nad Jeziorakiem. Pewnie myślał, że Dante lubił jadać surowe kluchy. Zamiast „mam to w nosie” mówimy „mam to w nosiu” ponieważ politycy i dziennikarze nagminnie  mówią „ w cudzysłowiu” zamiast poprawnie „w cudzysłowie”. 

Te żarty to nasz rodzinny slang, persyflaż. Ze zgrozą myślę, że usłyszę kiedyś te same słowa wypowiadane zupełnie serio przez dziennikarza lub polityka. Podobnie jak zupełnie serio dziennikarze mówią „w tych pięknych okolicznościach przyrody” choć te słowa padły jako dowcip z ust Jana Himilsbacha w satyrycznym filmie  „Rejs” Marka Piwowskiego, a inny frazeologizm o żartobliwej proweniencji: „i to by było na tyle” jest też coraz częściej przez nich używany na serio.

To znak czasów, signum temporis. Kiedyś to lud psuł język elit. Na przykład mówiąc „ kontrol” zamiast kontrola, albo „sosza” zamiast „szosa”. Również używając jako przerywnika niecenzuralnych słów. Obecnie język ludu, czyli nas wszystkich, psują elity. Elity władzy, elity mediów, elity naukowe.  Oto jeden z przykładów.  Małgorzata Kidawa-Błońska odczytując  z mównicy sejmowej nazwę dzieła Kopernika “O obrotach sfer niebieskich” przekręciła ją na: „O obrotach stref niemieckich”.Chciałabym wierzyć, że był to tylko lapsus. A może to wręcz przejęzyczenie freudowskie? Inny przykład. Profesor Uniwersytetu Szczecińskiego Inga Iwasiów podczas demonstracji na szczecińskim Placu Solidarności bodajże w 2020 roku używała w swoim wystąpieniu wyjątkowo wulgarnych słów. Cytuję dosłownie : „jebać PiS i wypierdalać”. W jej obronie stanęli miedzy innymi dr Mikołaj Iwański, prorektor Akademii Sztuki w Szczecinie oraz dr hab. Tomasz Kitliński z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. No cóż. Ideał Uniwersytetu jako świątyni  wiedzy i kultury sięgnął bruku. Chciałabym jednak mieć nadzieję, że pani profesor stylizuje się tylko na ulicznicę.

 I jej język kłamie głosowi a głos myślom kłamie.