Antybrukselski protest rolników a ukrywana prawda o Wandei 

Antybrukselski protest rolników i zapomniana prawda o Wandei 

Ewa Polak-Pałkiewicz

https://niezalezna.pl/opinie/antybrukselski-protest-rolnikow-i-zapomniana-prawda-o-wandei/519363


Dziś, gdy europejscy rolnicy zmuszeni są demonstrować przeciwko decyzjom Brukseli, zapominamy często, że ludzie, którzy uprawiają własną ziemię, są zawsze (oprócz Kościoła) największym wrogiem rewolucji. Ich protesty bierze się za partykularną obronę własnych interesów. Andrzej M. Cisek w książce „Kłamstwo Bastylii” przypomina, że ci, którzy znają wieś tylko z filmów, przypisują jej mieszkańcom naiwność: „Chłop, w odróżnieniu od tego, co myślą o nim tak zwani ludzie z miasta, jest wielkim indywidualistą i wie dokładnie, czego chce. A chce bardzo niewiele, bo tylko żyć życiem swych przodków. Z własnego doświadczenia wie, że każda interwencja z zewnątrz, każda nowa idea może zagrozić jego istnieniu, odrzuca ją. Nie pozwala sobie dyktować, co ma robić i jak się zachowywać”.

Jeśli utożsamia się inteligencję z gotowością do przyjmowania nowinek, łatwo jest oskarżać chłopów o głupotę, ograniczoność i zatwardziałość. Nazywać tępym uporem trwanie chłopa przy swoich przekonaniach. Nie przyjmować do wiadomości, że jest to obrona przed wykorzenieniem i narzucaniem statusu niewolnika. „Ten tępy upór –  dodaje A.M. Cisek – w odrzucaniu nowego pozwolił przechować tradycje narodowe. Gdyby nie on, to być może zniknęłyby na zawsze takie języki jak czeski, ukraiński czy litewski”.  Upór oznacza u chłopów to, że nie dają się na nic nabrać.

Wandea wyparta z pamięci 

Pierwsze ludobójstwo w czasach nowożytnych dokonane zostało przez jakobinów na francuskich chłopach z prowincji Wandea. Jego celem było „ostateczne rozwiązanie” kwestii obecności na tej ziemi tysięcy ludzi uprawiających własną ziemię, niepoddających się rewolucyjnej indoktrynacji. Powstanie wandejskie, które ogarnęło także mieszczaństwo i część arystokracji, było inspirowane przez lud. Chłopi oczekiwali od „panów” tylko przywództwa militarnego. „Była to insurekcja ludowa, a nie »polityczna« ani nawet »społeczna« – podkreśla Messori – przeciw próbom dechrystianizacji, którą wprowadzała drapieżna mniejszość w stolicy”. Kilkadziesiąt lat wcześniej prowadził tu słynne misje św. Ludwik Maria Grignion de Montfort (Jan Paweł II zapożyczył od niego zawołanie: „Totus Tuus”).

Vittorio Messori przypomina, że wielu katolików, a nawet niektórzy biskupi, zachowało wobec 200-letniej rocznicy rewolucji francuskiej „krępujące milczenie na temat trzech tysięcy zamordowanych księży, wielu zgwałconych zakonnic i setek chłopów poćwiartowanych w tych prowincjach, w których wzniecili powstanie, gdyż nie chcieli zrezygnować ze swojej religii”. Moja znajoma, doktor historii, która odwiedziła lokalny uniwersytet w La Rochelle, nie spotkała tam nikogo, kto by chciał zamienić choćby parę zdań na temat Wandei – wszyscy udawali głuchych. 

Powstanie wandejskie w obronie chrześcijaństwa było pierwszym przypadkiem radykalnego odrzucenia przez prostych ludzi jednej ze współczesnych ideologii. Chłopi odrzucali potem kolejno marksizm i faszyzm.

Bez szemrania natomiast, przypomina Messori, naród francuski „zgodził się na autorytaryzm napoleoński, który zdławił »nieśmiertelne« zasady 1789 roku”.

Zacieranie śladów zbrodni 

W 1986 r. ukazała się książka młodego historyka Reynalda Sechera pt. „Ludobójstwo franko-francuskie: Wandea pomszczona”, która wywołała we Francji głęboką konsternację. Autor usiłował dotrzeć do dokumentacji wydarzeń z lat ­1792–1799 i szybko zorientował się, że publiczne archiwa nie zawierają żadnych dokumentów potwierdzających masakrę wojsk rewolucyjnych na ludności Wandei. W archiwach prywatnych znalazł jednak mapy rządowych geodetów. Wynika z nich, że z 50 tys. domów w Wandei 10 tys. zostało zrównanych z ziemią (20 proc.). Zagładzie uległo całe bydło, uprawy rolne zostały zdewastowane; program eksterminacji opracowany w Paryżu zakładał skazanie na śmierć głodową mieszkańców Wandei, którzy przeżyli, ukrywając się w lasach. „Niech nam nie mówią o humanitaryzmie wobec tych bestii z Wandei, wszyscy zostaną wykończeni”, mówił gen. Carrier do żołnierzy, którym rozkazano mordować wieśniaków. 

Źle uzbrojeni, ale niezwykle zaciekli Wandejczycy walczyli pod sztandarami Najświętszego Serca Jezusa oraz pod tymi, na których widniały burbońskie lilie. Paryż apelował o bezwzględność w „oczyszczaniu ziemi ze złej rasy” – groźnej, bo nie zamierzała zaakceptować Deklaracji praw człowieka. Opisy bezwzględności i okrucieństwa, także wobec kobiet, dzieci i starców, mogą dziś rywalizować z ekscesami najgorszych w historii morderców w rodzaju Stalina i Hitlera.  Reynald Secher użył po raz pierwszy słowa „ludobójstwo” wobec metod rozprawienia się z Wandejczykami, którzy chcieli tylko jednego: by nie zmuszano ich do przyjmowania praw rewolucji. W ciągu niecałych dwóch lat zginęło, a właściwie zostało z premedytacją wymordowanych, 120 tys. Wandejczyków. 

Zorganizowani w oddziały według przynależności do parafii powstańcy wykazywali wyjątkową pomysłowość i refleks. „Oddziały porozumiewały się pomiędzy sobą za pomocą skrzydeł wiatraków ustawionych według przyjętego kodu”, pisze A.M. Cisek. Kobiety były sanitariuszkami i zajmowały się zaopatrzeniem, dzieci były posłańcami i doboszami. Młody domokrążca z gminy Pin, ojciec jedenaściorga dzieci, Jacques Cathelineau, który został wybrany na przywódcę i ogłoszony „generałem armii katolickiej i królewskiej”, okazał się genialnym wodzem. Dowódcy wojskowi hr. Henri de Rochejaquelein i Francois de Charette oraz kilku innych zawodowych oficerów arystokratów dodawali sił walczącym męstwem i brawurą. Powstańcy stoczyli 17 wielkich bitew i 700 mniejszych utarczek. Niestety, przewaga armii republikańskiej skazała Wandeę na klęskę. [no i – gdy mieli szansa na zwycięstwo – rozeszli się do żniw… Jak nasi rycerze po Grunwaldzie. MD]

Uroczyście i radośnie, w rytm „Marsylianki”

Niewyobrażalne okrucieństwo, z jakim armia i tzw. kolumny piekielne obchodziły się z jeńcami, rannymi, kobietami w tej krwawej wojnie francusko-francuskiej, powinno trafić do wszystkich uczciwych podręczników historii, w których nadal pokutuje mit, że podburzane przez księży „ciemne masy” porwały się przeciwko deklarującej nowy humanizm Republice.

Gdy w 1989 r. we Francji obchodzono w Paryżu z wielką pompą 200. rocznicę „matki wszystkich rewolucji”, wśród fajerwerków, pochodów i zabaw pod gołym niebem przedstawiciele arystokracji nałożyli czarne opaski, a „potomkowie wandejskich chłopów pikietowali ulice w proteście przeciwko przesadnej wesołości świętujących tłumów” (Messori). Wymowa tych wydarzeń powinna być wskazówką, w czasie gdy historia staje się terenem manipulacji, pisana jest wciąż na nowo, zwłaszcza w podręcznikach najnowszej generacji.

Wtedy staną się jasne źródło i sens manifestacji rolników z całej Europy, także naszych rodaków, którym „zjednoczona Europa” zamierza odebrać podstawy egzystencji i sprowadzić ich do rzędu niewolników zależnych od kaprysów różnych oszustów, rzekomych speców od klimatu. Polscy rolnicy czują odpowiedzialność nie tylko za ziemię przodków, swoje rodziny, ale także za rodaków. 

Hasło „żywią i bronią” nie jest pustym sloganem; zdekonspirowane plany dotyczące przyszłości Europy i Polski przywracają mu aktualność. Rolnicy, organicznie niezdolni do przyjmowania fałszu, udowadniają, że Platforma z jej szefem rozumie politykę jako bezwzględną walkę z wrogiem, a wroga widzi w Polakach. Tak jak kiedyś przywódcy rewolucji francuskiej widzieli go w Wandejczykach. 

Rolnicy są naturalnym wrogiem każdej rewolucji. Trzeba być sprawiedliwym wobec własnej przeszłości, zdają się mówić chłopskie rodziny, w których domach wiszą święte obrazy, gdzie szanuje się starszych, aborcja jest czymś nie do pomyślenia, a uprawianie ziemi spełnieniem obowiązku wobec Boga i ludzi.

Bogacz rolniczy z Ukrainy zarobił 141 mln dol. w rok – dzięki UE. Naszych rolników zatkało.

Największy rolnik Ukrainy pokazał, ile zarobił dzięki UE. Naszych rolników zatkało.

wiadomosci.wp

Spółka MHP – największy ukraiński konkurent polskich firm drobiarskich – podała, że głównie dzięki eksportowi mięsa do Unii Europejskiej przychody są rekordowe i przekroczyły 3 mld dol. Szefowie MHP wspominają o pokonaniu takich barier w handlu, jak protesty na polskiej granicy. Nasi rolnicy grzmią: – Ich zysk to nasze pieniądze.

Powtarzające się strajki na polskiej granicy (red. chodzi o blokady rolników i przewoźników), w połączeniu z podobnymi problemami na granicach Węgier, Rumunii i Słowacji, w dalszym ciągu zwiększają koszty dostaw mięsa drobiowego do Unii Europejskiej. (…) Aby przeciwdziałać strajkom, szybko zmienialiśmy środek transportu lub trasę, na przykład przekierowując naszą flotę ciężarówek przez inne kraje i alternatywne, dłuższe trasy – poinformowali w czwartek szefowie firmy MHP z Ukrainy.

Firma zarządza 351 tysiącami hektarów ziemi w Ukrainie. Prowadzi hodowle kurczaków i produkuje mięso, żywność, a także uprawia zboża. Właścicielem 60 proc. akcji spółki, notowanej na giełdzie w Londynie, jest Jurij Kosiuk. W czwartek miał powody do zadowolenia, gdy łącząc się z inwestorami z Londynu i innych rynków, prezentował wyniki finansowe za rok 2023.

Przychody wzrosły do 3 mld dolarów (przed agresją Rosji było 1,9-2,3 mld dol).

Wpływy z eksportu (głównie na rynki UE) wzrosły do 1,8 mld dol. (wcześniej eksport wynosił ok. 1 mld rocznie). Zysk na czysto wyniósł 141 mln dol. (za 2022 rok ponieśli 240 mln straty). MHP odnotowała urodzaj w plonach zbóż,głównie kukurydzy i pszenicy, które z zyskiem sprzedano na rynkach zagranicznych. Dane pochodzą raportu rocznego opublikowanego 2 maja.

Mięso po dwa dolary. Nasi drobiarze w szoku

W najnowszym raporcie MHP poinformowała też, że średnia cena sprzedawanego przez nich mięsa kurczaków wynosiła niecałe dwa dolary za kilogram (1,95 dol. w przeliczeniu ok. 8 zł). Taka stawka gwarantowała im zyskowność handlu. 45 proc. eksportu kurczaków szło do Unii Europejskiej.

Już rok temu nasi drobiarze rwali włosy z głowy. – Produkt MHP rozszedł się po UE w cenach dla nas nieosiągalnych, wręcz dumpingowych – mówił w WP Dariusz Goszczyński, prezes Krajowej Rady Drobiarstwa-Izby Gospodarczej.

– W efekcie mamy w sklepach pierś kurczaka po 13-14 zł, gdy polski producent nie ma co myśleć o opłacalności, jeżeli cena będzie poniżej 19 zł. Ten produkt wypiera polski drób z ważnego segmentu unijnego rynku, jakim jest zaopatrzenie restauracji i hoteli – podkreślał.

Przypomnijmy, jednak, że swobodny handel firm z Ukrainy z odbiorcami UE jest możliwy, odkąd w marcu 2022 unijni politycy uzgodnili, że jest to forma pomocy w prowadzeniu obrony przed Rosją. Jurij Kosiuk nawiązał do tego wątku. – Wpłaciliśmy równowartość 164 mln dolarów podatków do ukraińskiego budżetu państwa i jesteśmy największym podatnikiem sektora rolnego. Nigdy to wsparcie nie było większe i ważniejsze niż podczas trwającego konfliktu – ogłosił Kosiuk, zwracając się do akcjonariuszy.

Dodatkowo 21 mln dol. spółka wydała na inicjatywy związane z pomocą dla sił zbrojnych Ukrainy. 2380 pracowników MHP zostało zmobilizowanych do ukraińskiej armii, a 125 spośród nich zginęło, zaginęło lub jest w niewoli. – Opłakujemy ich tragicznych los – skomentował Kosiuk.

Ich zysk to nasza strata?

Do danych potentata rolnego odniósł się Roman Kondrów z ruchu Podkarpacka Oszukana Wieś, inicjator blokad na granicy. – Miliardy? Ja dobrze słyszę!? To potwierdzenie słuszności naszych protestów. Staliśmy przeciwko oligarchom i ich korporacjom, nie na przekór ukraińskim rolnikom. Za takimi firmami nie ma rolników, są różni bogaci ludzie z tego świata – komentuje Kondrów w rozmowie z WP.

Towar z Ukrainy przeszedł przez UE, zabierając nam nasze rynki zbytu, a my tu walczymy o przetrwanie rodzinnych gospodarstw rolnych. Czyli ich zyski to są właściwie nasze pieniądze! – dodaje.

Rolnik musi sprzedać 3 razy więcej zboża niż parę lat temu, by kupić ciągnik.

Rolnik musi sprzedać 3 razy więcej zboża, by kupić ciągnik. Skala kryzysu poraża!

29.04.2024., Kamila Szałaj

https://www.tygodnik-rolniczy.pl/pieniadze/oplacalnosc-w-rolnictwie/rolnik-musi-sprzedac-3-razy-wiecej-zboza-by-kupic-ciagnik-szokujaca-skala-kryzysu-2509038

14 lat temu rolnik musiał sprzedać 171 ton pszenicy, żeby kupić ciągnik. Teraz musi sprzedać prawie 500 ton! Te dane potwierdzają szokującą skalę kryzysu w rolnictwie, zwłaszcza że w 2010 roku ceny skupu były niższe.

Sytuacja w rolnictwie jest katastrofalna. Ceny skupu spadają, ale koszty produkcji wciąż pozostają wysokie, a nawet rosną. Tak jest m.in. w przypadku maszyn rolniczych. To najszybciej drożejąca grupa środków produkcji – od 2021 roku ceny maszyn poszły w górę o prawie 70 proc.!

– Od początku roku do marca br. maszyny podrożały średnio o 2 proc. Dla porównania podwyżki cen w tym samym czasie rok wcześniej wyniosły 6,6 proc., a w 2022 r. – 13,5 proc. Ceny w marcu br. były jednak przeciętnie o 6,8 proc. wyższe niż rok wcześniej – wylicza dr Arkadiusz Zalewski z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej.

Ile pszenicy musi sprzedać rolnik, żeby kupić ciągnik?

Tragiczną sytuację rolników potwierdzają też dane z GUS. GUS wyliczył, ile rolnik musiałby sprzedać pszenicy w marcu tego roku, by kupić ciągnik.

Ciągnik był wart tyle co:

  • 467,5 t pszenicy,
  • 602 ton żyta,
  • 48,74 t żywca wieprzowego,
  • 35,63 t żywca wołowego
  • 175200 l mleka.

Rolnik musi sprzedać 3 razy tyle pszenicy i o 100 tysięcy litrów mleka więcej, żeby kupić ciągnik

A jak to było 14 lat temu? W tym samym okresie 2010 roku ciągnik kosztował tyle co 171 t pszenicy, 242 t żyta, 21 t żywca wieprzowego, 17 t żywca wołowego i 76400 l mleka. Z tych wyliczeń wynika, że obecnie rolnik musi sprzedać prawie 3 razy więcej zboża niż 14 lat temu żeby kupić ciągnik. Musi też sprzedać ponad 2 razy więcej tuczników i  2 razy więcej bydła. A mleka musi sprzedać o 100 tysięcy litrów więcej!

Ile pszenicy, świń i bydła trzeba sprzedać, żeby kupić tonę saletrę?

Żeby kupić 1 tonę saletry rolnik w marcu 2024 r. musiał sprzedać:

  • 3,1 tony pszenicy
  • 3,9 t żyta,
  • 0,32 t żywca wieprzowego,
  • 0,23 t żywca wołowego
  • 1100 l mleka

Dla porównania 14 lat temu (w 2010 roku), żeby kupić tonę saletry rolnik musiał sprzedać:

  • 2,3 tony pszenicy
  • 3,2 t żyta,
  • 0,28 t żywca wieprzowego,
  • 0,23 t żywca wołowego
  • 1000 l mleka

Ile tuczników rolnik musi sprzedać, by kupić mieszankę paszową?

Mimo ogromnego wzrostu cen skupu tuczników, rolnik w dalszym ciągu musi sprzedać żywca więcej niż 14 lat temu, żeby kupić tonę paszy.

Żeby kupić 1 tonę mieszanki paszowej dla tuczników rolnik musiał sprzedać w marcu 2024 roku:

  • 3,2 t pszenicy,
  • 4,1 t żyta,
  • 0,33 t żywca wieprzowego,
  • 0,24 t żywca wołowego,
  • 1200 l mleka.

Z kolei w 2010 roku było to: 2,1 t pszenicy, 2,9 t żyta, 0,25 t żywca wieprzowego, 0,21 t żywca wołowego i 900 l mleka.

Z tych wyliczeń wynika, że obecnie rolnik musi sprzedać dużo więcej płodów rolników, by kupić ciągnik, paszę czy nawóz niż 14 lat temu.

14 lat temu ceny skupu niższe, ale rolnik mógł kupić dużo więcej

Co ciekawe w 2010 roku ceny skupu były dużo niższe, a i tak rolnik mógł kupić dużo więcej środków produkcji za tonę pszenicy i innych płodów niż obecnie.

Wg GUS, w marcu 2024 r. ceny skupu wynosiły (w nawiasie ceny z 2010 roku):

  • trzoda chlewna – 7,37 zł/kg (3,89 zł w 2010 r.)
  • bydło – 10,08 zł/kg (4,56 zł w 2010 r.)
  • pszenica – 768,50 zł/kg (598 zł w 2010 r.)
  • żyto 596,80 zł/kg (421 zł w 2010 r.)
  • mleko 2,05 zł/l (1,06 zł w 2010 r.)

image

Ależ ukraińska lisica: Niech rolnicy z Polski hodują warzywa, kwiaty i… marihuanę

Ukraiński „wujek dobra rada” wymądrza się i szydzi: niech rolnicy z Polski hodują warzywa, kwiaty i… marihuanę

pch24.pl/niech-rolnicy-z-polski-hoduja-warzywa-kwiaty-i-marihuane

(Alex Lissitsa. Fot. HANNAH MCKAY / Reuters / Forum)

„Interesującą” radę ma dla polskich rolników Alex Lissitsa, szef Ukraińskiego Klubu Agrobiznesu. Uważa on, że ponieważ nie są oni w stanie sprostać konkurencji ze wschodu, powinni skupić się – zamiast produkować zboże – na hodowli warzyw czy… konopi indyjskich.

Lissitsa zapomniał najwyraźniej, z jakich to powodów ukraińskie zboże importowane do naszego kraju przez setki dostawców, jest kilkakrotnie tańsze od polskiego. Jeden z istotnych czynników stanowi tu szereg rygorystycznych regulacji, które muszą spełniać nasi wytwórcy. Unia Europejska nakłada na branżę nie tylko obciążenia finansowe, lecz także administracyjne – również bardzo kosztowne.

Po ataku Rosji na Ukrainę, pod hasłami pomocy naszym sąsiadom w eksporcie zbóż – rzekomo np. do Afryki – otwarto polskie granice dla towarów wielokrotnie tańszych, a przy tym nieobarczonych surowymi wymogami Unii Europejskiej. W efekcie niebadane, niespełniające unijnych norm żyto, pszenica czy rzepak zalały tutejszy rynek.

W tym kontekście wypowiedź ukraińskiego lobbysty udzielona portalowi Politico, brzmi jak szyderstwo. 

– Protekcjonizm na dłuższą metę nie uratuje unijnego sektora rolnego – uważa prezes Lissitsa.

Polscy rolnicy są zbyt mali, aby być prawdziwymi graczami na globalnym rynku zbóż, gdzie muszą konkurować z krajami takimi jak Ukraina, Brazylia czy Rosja – stwierdził.

– Lepiej byłoby specjalizować się w produkcji kwiatów, owoców czy warzyw. Albo nawet marihuany – dodał.

Źródło: Farmer.pl/Politico RoM

Piekarnie na skraju bankructwa. Gigantyczny [5-krotny] wzrost rachunków za gaz! Chleb będzie bardzo drogi

https://nczas.com/2022/08/30/piekarnie-na-skraju-bankructwa-gigantyczny-wzrost-rachunkow-za-gaz-chleb-bedzie-bardzo-drogi/

30 sierpnia 2022

Już na przełomie 2021 i 2022 roku w Polsce zaobserwowaliśmy dużą podwyżkę cen energii. To był jednak dopiero początek. Szalejące ceny… Piekarnie płacą za gaz nawet pięć razy więcej miesięcznie niż jeszcze rok temu.

Produkcja pieczywa w Polsce staje się coraz mniej opłacalna. Rekordowe ceny doprowadzają lokalne piekarnie na skraj bankructwa.

Wojciech Jaros, prezes Spółdzielni Produkcyjno-Handlowej „Samopomoc Chłopska” w Kolbudach na Pomorzu, w rozmowie z portalem money.pl zdradza, że rachunek za gaz rok do roku wzrósł mu aż pięciokrotnie.

Rachunek za gaz. Było 20 tys. zł, jest 100 tys. zł

Kupuję gaz spotowo. Ostatni rachunek, jaki dostałem, opiewa na około 100 tys. zł za miesięczne zużycie, a rok temu wynosił on 20 tys. zł. Udział energii w kosztach rośnie w niesamowitym tempie, a końca nie widać – wskazuje.

Piekarnie bazują na gazie, więc horrendalne ceny tego surowca odbijają się szczególnie na tej branży.

Każdemu z nas wydawało się, że są granice absurdu. Jak była podwyżka pod koniec 2021 r., to myśleliśmy, że gorzej być nie może. Okazuje się, że może być i to znacznie gorzej. Coraz trudniej prowadzić firmę według jakiegoś planu. Dziś to bardziej „radosna twórczość” – uważa Jaros.

Piekarnie czy cukiernie nie mają wyjścia i muszą podnosić ceny, by pokryć koszty. Problem w tym, że nie mogą tego robić w nieskończoność. A koszty wciąż rosną.

Ludzie kupują coraz więcej mrożonego pieczywa

Branża już zauważa zmianę nawyków konsumentów. Rzemiosło zaczyna przegrywać z przemysłem. Ludzie coraz częściej kupują mrożone pieczywo z hipermarketów, bo jest tańsze.

Stowarzyszenie Producentów Pieczywa zwraca uwagę na jeszcze jeden istotny problem.

Miesiąc przed wojną otrzymaliśmy pismo, w którym dystrybutor gazu – Polska Spółka Gazownictwa – poinformował nas, że w przypadku niedoborów, my tego gazu nie otrzymamy w wymaganych ilościach. Jeśli nie dostaniemy gazu i prądu, to nie wypieczmy pieczywa. Nawet mrożone pieczywo jest podpiekane – mówi Jacek Górecki, prezes SPP, które odpowiada za 30 proc. krajowej produkcji pieczywa.

Dodaje, że jeszcze kilka miesięcy temu koszt gazu stanowił 1-2 proc. finalnej ceny produktu. Dziś to już ok. 7 proc. A podrożały także inne składniki (mąka, drożdże, cukier – itd.), podrożał transport. Stąd coraz więcej płacimy za sam chleb czy bułki.

Górecki wskazuje, że od kilku miesięcy trwają rozmowy z rządem, by branżę uznać za odbiorców chronionych. Urzędnicy wykazywali niby zrozumienie, ale finalnej odpowiedzi nadal nie ma.