Umizgi i konsultacje programowe

Umizgi i konsultacje programowe

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)  •  29 października 2023 tekst

W „Rzeźni numer 5” Kurt Vonnegut użył ciekawego porównania; po orgazmie zwycięstwa mamy rodzaj łagodnej gry miłosnej, która nazywa się „przeczesywaniem terenu”. Myślę, że odnosi się ono nie tylko do batalii militarnych, ale również – politycznych. Po wyborach, które można porównać do kulminacyjnego momentu bitwy, po orgazmie zwycięstwa, prawdziwego lub udawanego, nadchodzi łagodna gra miłosna w postaci umizgów „programowych”, no i konsultacji, które właśnie rozpoczął pan prezydent. Zaczął od spotkania z PiS-em, a następna w kolejce była Koalicja Obywatelska, której trzon stanowi Volksdeutsche Partei, a wokół niej krążą „stronnictwa sojusznicze”. Jednocześnie trwają pokątne starania o przeciągnięcie na jedną lub drugą stronę Trzeciej Nogi, to znaczy, pardon – oczywiście Trzeciej Drogi. Te freudowskie pomyłki biorą się chyba ze wspomnień z czasów prezydentury Kukuńka. Jak pamiętamy, najpierw wspierał on prawą nogę, potem lewą, a w końcu został między nogami, czyli czymś w rodzaju „trzeciej nogi”.

Pan minister Czarnek właśnie powiedział, że jakieś rozmowy „trwają”. Może i „trwają”, bo czemu nie – ale z drugiej strony właśnie został ogłoszony skład „gabinetu cieni” z charyzmatycznym Donaldem Tuskiem jako premierem.

Ten „gabinet cieni” został ogłoszony chyba trochę na wyrost, bo – jak wiadomo, pan prezydent ma 30 dni od dnia wyborów na zwołanie pierwszego posiedzenia nowego Sejmu. Potem komuś – prawdopodobnie komuś z PiS – powierzy misję tworzenia rządu. Ten ktoś będzie miał 14 dni na ogłoszenie Sejmowi jego składu, a Sejm albo udzieli mu votum zaufania, albo nie. Jeśli PiS-owi uda się przeciągnąć na swoją stronę Trzecią No… – to znaczy, pardon; nie żadną Trzecią Nogę, tylko oczywiście – Trzecią Drogę, to wtedy votum zaufania wydaje się bardzo prawdopodobne. Jeśli nie – to następny ruch należy do pana prezydenta, który może zaproponować Sejmowi własny rząd – na przykład złożony z tzw. „fachowców spoza Sejmu”.

Precedens już był w postaci rządu pana premiera Marka Belki, do którego nie przyznawało się żadne ugrupowanie parlamentarne – a on rządził, jak-gdyby-nigdy-nic. No, ale pan Marek Belka miał aż dwa pseudonimy operacyjne, co wiele wyjaśnia. Jeśli jednak Sejm w zuchwałości swojej tę propozycję odrzuci i votum zaufania takiemu rządowi nie udzieli, to wtedy sam musi przeforsować jakiś rząd i udzielić mu votum zaufania, bo jak nie, to prezydent rozwiązuje ten cały Sejm i rozpisuje nowe wybory.

Opozycja skupiona wokół Donalda Tuska i Volksdeutsche Partei już nie może się doczekać, kiedy wreszcie dorwie się do władzy. Nietrudno ich zrozumieć; 8 lat ścisłego postu robi swoje, a tu konfitury władzy już-już w zasięgu ręki. Dlatego apelują do pana prezydenta by nie czekał 30 dni, tylko zwołał Sejm natychmiast – ale jak dotąd prezydent jest głuchy na te wołania i solennie celebruje konstytucyjne procedury, a nawet zwyczaje. Inna rzecz, że tego „gabinetu cieni” nie musimy brać na serio. Jak bowiem pamiętamy, w roku 2007 Platforma Obywatelska też miała „gabinet cieni”. Kogóż tam nie było! Kiedy jednak przyszło do tworzenia rządu, to z tego całego „gabinetu” stanowiska swoje objęły tylko dwie osoby: pan Drzewiecki został ministrem sportu i pani Ewa Kopacz – ministrem zdrowia. Inne resorty objęły zupełnie inne osoby. Na przykład ministrem obrony, zamiast pana Zdrojewskiego, został lekarz psychiatra Bogdan Klich. Kiedy słuchałem komentarzy niektórych generałów na temat wojny, jaką USA prowadzą na Ukrainie z Rosją do ostatniego Ukraińca, to dopiero teraz potraktowałem tę nominację z pełnym zrozumieniem. Dla niepoznaki pan Klich prowadził jakiś instytut studiów strategicznych, ale niech nas ta nazwa nie myli, bo zajmował się on takimi zagadnieniami, jak wpływ kultury żydowskiej na polską – i temu podobnymi. Zamiast pana Chlebowskiego ministrem finansów został brytyjski poddany z pierwszorzędnymi korzeniami, pan Rostowski, ministrem sprawiedliwości – zamiast pani Pitery – pan Ćwiąkalski – i tak dalej.

Tłumaczyłem sobie te zdumiewające zmiany tym, że do premiera Tuska, który też zastąpił na tym stanowisku Jana Marię Rokitę, przyszedł ktoś starszy i mądrzejszy i powiedział jemu tak: „wiecie, rozumiecie, Tusk. Macie tu papierek ze składem waszego gabinetu i nic nie kombinujcie, bo wynikną z tego same zgryzoty, a my będziemy musieli przypomnieć wam, skąd wyrastają wam nogi”.

Toteż i teraz wprawdzie wiemy, że w marcu br. prezydent Józio Biden pozwolił Niemcom, jako swojej europejskiej duszeńce, urządzać Europę po swojemu, ale zdaje się że chciałby zachować kontrolę nad naszą niezwyciężoną armią, której zresztą podesłał amerykański kontyngent – już chyba na stałe.

Zatem o ostatecznym składzie „gabinetu cieni” nie będzie decydował ani Donald Tusk, ani pan Hołownia z panem Kosiniakiem-Kamyszem, ani pan Czarzasty, tylko ludzie poważni. Skoro my to wiemy, to wie to tym bardziej pan prezydent Duda i dlatego te wszystkie gesty nie robią na nim specjalnego wrażenia. Wiadomo, że skoro spod kurateli amerykańskiej przechodzimy, niechby i częściowo, pod kuratelę niemiecką, to na scenie politycznej naszego bantustanu musi dokonać się podmianka na pozycji lidera – taka sama, jak w roku 2015, tyle, że w drugą stronę.

Niemcy już rozpoczęły urządzanie Europy po swojemu i na początek chcą zlikwidować prawo weta w Unii Europejskiej, nie tylko zastępując je głosowaniem większościowym, ale również ograniczając skład Rady Europejskiej, będącej organem władzy prawodawczej UE, z 27 do 15 przedstawicieli. W ten sposób na drodze budowy IV Rzeszy uczyniony zostanie kolejny milowy krok.

Musi to w działaczach Volksdeutsche Partei wzbudzać rozmaite nadzieje, bo zapowiadają surowe rozliczenia – że będą wszystkich dusić gołymi rękami – i tak dalej. W tej sytuacji bez ponownego uruchomienia chwilowo nieczynnych obozów koncentracyjnych się nie obejdzie, a kto wie, czy nie trzeba będzie budować nowych – bo winowajców zagrażających demokracji przez te 8 lat namnożyło się co niemiara. Warto w związku z tym przypomnieć, że pierwszy taki nowy obóz w Gostyninie uruchomiony został właśnie z inicjatywy pobożnego Jarosława Gowina, który w drugim rządzie Donalda był ministrem sprawiedliwości – więc taki precedens też jest. Wyobrażam sobie, jak na tę myśl musi zacierać ręce trzecie pokolenie ubowców, bo czekać ich będzie bardzo dużo wesołych miejsc pracy, w których można będzie dać upust instynktom w tak zwanym „majestacie prawa”.

I tylko Konfederacja zachowuje się tak, jakby utraciła wszelką nadzieję i jak dotąd, całą swoją aktywność kieruje do wewnątrz. Właśnie pod zarzutem „sabotowania kampanii” „zawiesiła” Janusza Korwin-Mikke, co w przełożeniu na język ludzki oznacza zakaz wypowiedzi publicznych – no i „wyrzuciła” go w Rady Liderów. Kto tam teraz w tej Radzie radzi, komu i co – tego nie wie nawet pan Grzegorz Braun, który na razie ani nie został zawieszony, ani wyrzucony – ale wszystko przed nami, bo dintojra dopiero się rozpoczęła. Może nie wyaresztują się nawzajem – jak to pisał Mrożek w dramacie ze sfer żandarmeryjnych – ale to chyba jedyna, nowa nadzieja.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Zwycięstwo za każdą cenę. Lajf ist brutal, plugaws and full of zasadzkas.

Zwycięstwo za każdą cenę

Stanisław Michalkiewicz   28 października 2023 michalkiewicz

Ponieważ wybory niczego zdecydowanie nie przesądziły, rozpoczęły się targi w postaci przeciągania Trzeciej Drogi. Rzecz w tym, że ani PiS, ani Volksdeutsche Partei, bez „Trzeciej Drogi” nie będą w stanie zapewnić rządowi utworzonemu przez jednych albo przez drugich, votum zaufania w Sejmie – którego uzyskanie jest wymagane przez konstytucję. Komu uda się przeciągnąć Trzecią Drogę na swoją stronę – ten będzie wygrany. Oczywiście takie zwycięstwo będzie bardzo kosztowne, bo „Trzecia Droga” nikomu swojego serduszka za darmo nie otworzy, ale – jak powiadają wymowni Francuzi – a la guerre comme a la guerre – czyli straty muszą być. Jakże inaczej, skoro Jarosław Kaczyński stoi przed alternatywą: albo stracić wszystko, albo tylko stracić dużo? Z kolei Donald Tusk jest spragniony zwycięstwa, bo w przeciwnym razie Niemcy mogą położyć na niego lachę i przestanie być ich najukochańszą duszeńką, co by oznaczało koniec dobrego fartu. Toteż gotów jest na zapłacenie za zwycięstwo, niechby nawet pyrrusowe, każdą cenę . Zresztą w jego przypadku inaczej być nie może, bo sama Koalicja Obywatelska jest zlepkiem kilku partii. Największa jest oczywiście Volksdeutsche Partei, ale są też popłuczyny po Nowoczesnej, poza tym – jacyś „Zieloni” i Bóg wie, kto jeszcze. Wszystkim im trzeba będzie pozwolić, by umoczyli pysk w melasie, a przecież to dopiero początek, bo nie ma większości bez Lewicy, która też ma swoje idee fixe, nie tylko na odcinku bzykania i skrobanek, ale również – na odcinku kościelnym i w ogóle – religijnym. Pozwolenie na umoczenie pyska w melasie również im, oznacza wojnę z Kościołem, ale również napięcia w stosunkach z PSL-em, który właśnie przymierza się do zajęcia po Jarosławie Kaczyńskim miejsca Męża Opatrznościowego Kościoła i Chrześcijaństwa. Jeśli idzie o pana Hołownię, to już dał głos, domagając się dla swojej partii resortu obrony. Nietrudno zgadnąć, że nowym ministrem musiałby zostać pan Michał Kobosko, który – jako były uczestnik niezwykle wpływowego waszyngtońskiego think-tanku: Rady Atlantyckiej – jest mężem zaufania USA. Skoro tak, nieomylny to znak, iż Amerykanie, którzy wprawdzie ustami prezydenta Bidena w marcu br. pozwolili Niemcom, jako swojemu najlepszemu sojusznikowi w Europie, urządzać ją po swojemu – pragną zachować kontrolę nad naszą niezwyciężoną armią tym bardziej, że wprowadzili do Polski swój kontyngent wojskowy już na stałe. Politycznie zatem oznacza to, że wprawdzie może u nas nastąpić podmianka na pozycji lidera politycznej sceny – podobna do tej z roku 2015, tyle, że w odwrotną stronę – ale nawet wtedy Polska będzie kondominium niemiecko-amerykańskim. Jak widzimy, wielkiej rewolucji nie będzie, bo przecież zarówno Jarosław Kaczyński, jak i premier Morawiecki robili co mogli na odcinku umacniania IV Rzeszy, z tą różnicą, że werbalnie się od niej odcinali, podczas gdy Donald Tusk uczynienie z Polski jednego z landów IV Rzeszy Niemieckiej uczynił dziełem swojego życia.

Jak wspomniałem odbywają się targi, których wyniku trudno przewidzieć, chociaż Wielce Czcigodny europoseł Dominik Tarczyński twierdzi, że „wszystko będzie dobrze”, dając do zrozumienia, że PiS już znalazło potencjalnego koalicjanta, ale chyba tkwi on jeszcze w wyborczym amoku, podczas gdy inni wybitni politycy powoli odzyskują poczucie rzeczywistości. Na przykład pan prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski nawet chyba za bardzo poddaje się pesymizmowi, bo wyraża obawę, że opozycja zniszczy „wszystko, co zdołano zbudować w ciągu tych ośmiu lat”. Co zniszczy, to zniszczy – ale na pewno nie „wszystko”. Na przykład nie zniszczy „sektorów strategicznych”, które można rozpoznać po tym, iż właśnie tam funkcjonują spółki Skarbu Państwa. One nie zostaną wcale „zniszczone”, tylko – ponieważ ich organem założycielskim jest aktualny minister od gospodarki – obsadzone nowymi ludźmi w radach nadzorczych i zarządach. Podobnie rządowa telewizja – która odtąd będzie ćwierkała za nowym rządem, a nie za rządem „dobrej zmiany”. Na mieście krążą nawet fałszywe pogłoski jakoby Donald Tusk zamierzał pozostawić wszystkich tamtejszych funkcjonariuszy na dotychczasowych stanowiskach, z tym, że musieliby teraz ćwierkać z całkiem innego klucza. Gdyby ta fałszywa pogłoska jakimś cudem okazała się prawdziwa, to z całą pewności rządowa telewizja biłaby wszelkie rekordy oglądalności, przynajmniej w pierwszym okresie, bo potem nawet i to – jak zresztą wszystko inne – by spowszedniało. Wreszcie, skoro Amerykanie chcą utrzymać kontrolę nad naszą niezwyciężoną armią, to nikt nie ośmieli się na przykład przerwać budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego, bo jest to amerykańska inwestycja wojskowa w naszym zakątku Europy, za którą Polska tylko płaci – jak zresztą za wszystko inne. Kto by na CPK, w ramach którego mają być zbudowane 4 pasy startowe o długości 4 kilometrów każdy, zdolne do przyjmowania najcięższych amerykańskich samolotów transportowych i w dodatku położone mniej więcej 200 km od granicy wschodniego obszaru NATO – więc kto by na CPK podniósł rękę, to ta ręka zostałaby mu natychmiast odrąbana, a egzekucji tej wcale nie musieliby przeprowadzać Amerykanie, tylko na przykład Niemcy, które bardzo sobie cenią amerykańskie przyzwolenie na urządzanie Europy po swojemu i nie będą się przejmowali żadnymi tubylczymi uprzedzeniami.

Słowem – świat wcale się nie zawali, tym bardziej, że istnieje jeszcze konstytucja, zawierająca takie kruczki, które mogą umożliwić rządowi „dobrej zmiany” trwanie przy sterze państwowej nawy niechby i do wiosny, kiedy to pan prezydent Duda będzie mógł w tak zwanym majestacie prawa rozwiązać Sejm i rozpisać nowe wybory. Na przykład – z powodu perturbacji z uchwaleniem ustawy budżetowej, której nieuchwalenie w przepisanym terminie wywołuje właśnie taki skutek. Art. 222 konstytucji stanowi, że rząd powinien przedstawić Sejmowi projekt ustawy budżetowej co najmniej na 3 miesiące przed rozpoczęciem roku budżetowego, który u nas rozpoczyna się 1 stycznia. Wprawdzie rząd „dobrej zmiany” przedstawił Sejmowi projekt budżetu, ale Sejm nie zdążył go uchwalić przed jego rozwiązaniem. Zgodnie z prawem, wszystkie projekty ustaw, których proces legislacyjny nie został zakończony przed końcem kadencji Sejmu, która upłynęła 30 września, traktowane są, jakby ich nie było. Dotyczy to również ustawy budżetowej. W takiej sytuacji już widać, że nowy rząd – wszystko jedno jaki, a zwłaszcza utworzony przez dotychczasową opozycję – nie będzie w stanie tego terminu dotrzymać. Co z tego wyniknie – tego oczywiście nie wiemy tym bardziej, że rozstrzyganie takich spraw leży w gestii Trybunału Konstytucyjnego, a akurat tam młyny sprawiedliwości mielą wyjątkowo powoli. Zatem może się sprawdzić porzekadło znane jeszcze z czasów pierwszej komuny, że „lajf ist brutal, plugaws and full of zasadzkas”.

Finis Poloniae?

Finis Poloniae?

Stanisław Michalkiewicz magnapolonia

Czym żyje Polska? To zależy kto. Na przykład środowiska polityczne żyją nadzieją, że albo PiS-owi uda się przeciągnąć na swoją stronę Trzecią No…, to znaczy, pardon – nie żadną “Trzecią Nogę”, tylko oczywiście Trzecią Drogę.

Z kolei aktywiści Volksdeutsche Partei i Lewizny – że Trzecią No… (ach, te freudowskie pomyłki; Aleksander Fredro napisałby: “cóż u diabła z tym kutasem” – co wykorzystał Tadeusz Boy-Żeleński do skomentowania jubileuszowego przemówienia lekarza, przypadkowo ginekologa: “I choć wrogie siły czasem pępowinę, panie, przedrą (cóż u diabła z tym kutasem – jak powiadał stary Fredro)” – więc, że Trzecią Drogę uda się im utrzymać przy sobie – bo wszyscy wymienili pierścionki zaręczynowe.

Z kolei grona podczepione pod środowiska polityczne albo szukają miękkiego lądowania na jakichś synekurach, których w strukturach naszego demokratycznego państwa prawnego jest już chyba więcej, niż normalnych miejsc pracy, albo ostrzą sobie zęby na spodziewaną wyżerkę w spółkach Skarbu Państwa, sektorach strategicznych – i tak dalej.

Żony obstalowują toalety, w których będą brylowały na rozmaitych galówkach, naturalne przyjaciółki oczekują na brylanty, które – jak wiadomo – są prawdziwymi przyjaciółmi kobiet, a przyjaciele już nie mogą doczekać się koncesji na hurtownie spirytusu. Reszta, oszołomiona propagandą,   albo przeżuwa klęskę “swojej” formacji, albo onanizuje się sukcesem swojej – jak na przykład słynna Babcia Kasia, która właśnie rozkazała panu prezydentowi Dudzie, by jak najszybciej zwołał Sejm, na którym Donald Tusk zaprzysięgnie swój rząd.

Tymczasem pan prezydent jakby puszczał polecenia Babci Kasi mimo uszu, solennie celebrując nie tylko konstytucyjne przepisy, ale nawet zwyczaje, a poza tym daje do zrozumienia zarówno Donaldu Tusku, jak i stronnictwom sojuszniczym Volksdeutsche Partei, że jak nie będą grzeczni, to zablokuje im każdą ustawę. Rzecz w tym, że Volksdeutsche Partei, Trzecia Droga i Lewica, mają razem zaledwie 248 mandatów, podczas gdy  do obalenia weta prezydenta potrzeba ich aż 276.

W tej sytuacji pogróżki Donalda Tuska i Umiłowanych Przywódców drobniejszego płazu, że będą wszystkich dusić gołymi rękami, wyglądają raczej na przechwałki tym bardziej, że nie wiadomo jeszcze, co zrobią stare kiejkuty, które – jak pamiętamy – w roku 2008  urządziły Donaldu Tusku aferę hazardową, z której ratować musiała go sama Nasza Złota Pani z Berlina, załatwiając mu nagrodę im. Karola Wielkiego i przenosząc mocną ręką na brukselskie salony, gdzie wystrugała go na człowieka.

A stare kiejkuty mogą zrobić to, co każą im zrobić Nasi Sojusznicy – albo jeden, ten Najważniejszy, albo drugi, też Bardzo Ważny, ale nie tak ważny, jak ten Najważniejszy, który wprowadził do naszego bantustanu swój kontyngent wojskowy i daje do zrozumienia, że chciałby zachować kontrolę nad naszą niezwyciężoną armią. A jeśli nad niezwyciężoną armią, to i nad starymi kiejkutami – to chyba jasne?

W tej sytuacji trudno się dziwić, że pan prezydent Duda puszcza mimo uszu polecenia Babci Kasi. I tak uprzejmie z jego strony, że nie kazał wyszczuć jej psami.

Więc kiedy Polska żyje mniej więcej tymi absorbującymi zagadnieniami, Niemcy, skwapliwie korzystając z przyzwolenia udzielonego im w marcu br. przez prezydenta Józia Bidena, by urządzali Europę po swojemu, właśnie energicznie się do tego  zabierają.

Pamiętając o wskazówkach wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera, który na spotkaniu z gauleiterami w roku 1943 powiedział, że w Europie małe państwa nie mają racji bytu, bo tylko Niemcy są w stanie prawidłowo Europę zorganizować, oraz na manifeście innego przywódcy socjalistycznego, a właściwie komunistycznego, otoczonego w Unii Europejskiej kultem Altiero Spinellego, że historyczne narody i ich państwa  mają być zlikwidowane.

Dlaczego? Bo przynoszą tylko same zgryzoty – Niemcy właśnie zamierzają nie tylko zlikwidować prawo weta, ale w dodatku – zmniejszyć liczbę uczestników Rady Europejskiej z 27 do 15, co oznacza, że niektóre bantustany przestaną być tam nawet reprezentowane. A które “niektóre”? Nietrudno się domyślić, że w pierwszej kolejności te, które będą próbowały sypać piasek w szprychy parowozu dziejów, co to pędzi ku “federalizacji” Europy. Bo w IV Rzeszy, która właśnie na naszych oczach staje się ciałem, Ordnung muss sein, czyli – jak mówią w Wielkopolsce – musi być “porzundek”.

W tej sytuacji Wielce Czcigodny eurodeputowany Jacek Saryusz-Wolski, który z niejednego komina już wygartywał; i w PZPR i w Solidarności i w Platformie, z ramienia której był nawet wiceprzewodniczącym Europeische Volksdeutsche Partei, aż wreszcie wylądował w PiS –  bije na alarm, chociaż – jak samokrytycznie zauważa – jest już na to trochę za późno.

I słuszna jego racja, bo na alarm trzeba było bić w czerwcu 2003 roku, kiedy to urządzone zostało w Polsce referendum akcesyjne, w którym zarówno obóz “dobrej zmiany”, jak i obóz zdrady i zaprzaństwa, zgodnie agitowały za Anschlussem. Sam pan Jacek Saryusz-Wolski przykładał rękę do Anschlussu nawet wcześniej, bo od roku 1991.

Przypominam to, żeby pokazać, że osoba tak dobrze zorientowana w sprawach europejskich nie mogła nie wiedzieć, że w 1993 roku wszedł w życie traktat z Maastricht, który zmienił formułę funkcjonowania wspólnot europejskich z konfederacji, czyli związku państw, na federację, czyli państwo związkowe, którego budowa jest właśnie finalizowana.

Skoro tedy “bije na alarm” dopiero teraz, to tylko dlatego, że Naczelnik Państwa, który w 2003 roku też stręczył Anschluss, próbuje jeszcze straszyć wszystkich Tuskiem – że to niby on sprzeda polską suwerenność, podczas gdy Naczelnik Państwa by ją uratował.

Że Tusk ją sprzeda, to rzecz pewna, ale przecież i Naczelnik, całkiem niedawno , bo w czerwcu 2021 roku, pomógł zrobić milowy krok w stronę IV Rzeszy, osobiście forsując w Sejmie ratyfikację ustawy o zasobach własnych UE, która wyposażyła Komisję Europejską w prawo zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej UE oraz nakładania “unijnych” podatków.

Teraz mamy do czynienia tylko z dalszym ciągiem tej polityki, bo teraz chodzi o przekazanie do wyłącznej kompetencji Unii Europejskiej dodatkowych 65 obszarów. A co w tej chwili radzi pan Jacek Saryusz-Wolski? Radzi zbudować “koalicję państw i społeczeństw”, która by się tym niecnym zamiarom skutecznie sprzeciwiła. Nietrudno się domyślić, że na czele takiej koalicji powinien stanąć Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, bo – jak mawiał Stefan Kisielewski – któż potrafi lepiej naprawić zegarek, niż ten, kto go zepsuł?

O względy „sławnej śpiewaczki”

O względy „sławnej śpiewaczki”

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    24 października 2023 michalkiewicz

Na procesie norymberskim generał Jodl, później skazany na śmierć i stracony, przesłuchiwany był m.in. na okoliczność niemieckiego uderzenia na Jugosławię. „Nasz stosunek do Jugosławii – powiedział – przypominał ubieganie się o względy sławnej śpiewaczki.” Oczywiście do czasu, bo kiedy Anglicy zorganizowali w Belgradzie zamach stanu, wskutek którego nastąpiła zmiana rządu, który wyprowadził Jugosławię z „paktu trzech”, Hitler nakazał uderzenie i po tygodniu było już po wszystkim. Wspominam o tym zeznaniu generała Jodla, bo właśnie, w ramach tzw. „części artystycznej” tegorocznych obchodów święta demokracji, będziemy świadkami, to znaczy – nie tyle może świadkami, bo ta część części artystycznej odbywa się w zaciszu gabinetów szefów poszczególnych politycznych gangów – co obserwatorami tak zwanych „znamion zewnętrznych”, po których będziemy mogli dedukować, kto kogo skorumpował i za jaką cenę.

Wyniki wyborów bowiem są takie, że największym ich wygranym jest Trzecia Droga, czyli koalicja Polski 2050 i posiadacza stuprocentowej, a w patriotycznych porywach nawet większej zdolności koalicyjnej, czyli PSL-u. Uzyskała ona 65 mandatów, podczas gdy Zjednoczona Prawica – 194, Volksdeutsche Partei z satelitami, czyli Koalicja Obywatelska – 157, Lewica – tylko 26, co w porównaniu z wynikiem z roku 2019 stanowi spadek o prawie połowę, a Konfederacja – 18 mandatów. W związku z tym ani PiS, ani Volksdeutsche Partei nie jest w stanie samodzielnie utworzyć rządu. Wprawdzie Donald Tusk zachowuje się tak, jakby te wybory wygrał, ale to, kto będzie prawdziwym zwycięzcą, zależy od tego, komu uda się na swoją stronę przeciągnąć Trzecią Drogę. Gdyby PiS dokonał tej sztuki, to miałby większość bezwzględną i rząd utworzony przez taką koalicję uzyskałby w Sejmie votum zaufania, zostałby zaprzysiężony przez pana prezydenta, no i markowałby rządzenie naszym nieszczęśliwym krajem – bo prawdziwe rządy sprawują u nas, jak wiadomo, Nasi Sojusznicy, jedni i drudzy.

Gdyby zaś Trzecią Drogę na swoją stronę przeciągnęła Volksdeutsche Partei, to mogłaby uzyskać większość bezwzględną dla swojego rządu. Wprawdzie Donald Tusk w dniu wyborów ogłosił, że jest „najszczęśliwszym człowiekiem na świecie”, ale chyba przedwcześnie i w dodatku na wyrost. Wszystko bowiem zależy od tego, komu swoje względy okaże „sławna śpiewaczka”, kto skutecznie zapuka do jej serduszka, no i oczywiście – ile to wszystko będzie kosztowało. Problem w tym, że PiS będzie mógł zapłacić więcej, bo zasoby państwa rozdzieli tylko między dwa polityczne gangi, a niechby nawet trzy – bo Trzecia Droga składa się z dwóch gangów – podczas gdy Donald Tusk musiałby rozdzielić zasoby całego państwa między cztery gangi, bo bez Lewicy większość nie stworzy, nawet jeśli pozyskałby względy Trzeciej Drogi. W tej sytuacji Trzecia Droga ma się nad czym zastanawiać zwłaszcza, że – jak 17 października powiedział Wielce Czcigodny Antoni Macierewicz – negocjacje właśnie się rozpoczęły.

Jednak bez względu na to, który polityczny gang przeciągnie na swoją stronę Trzecią Drogę, na pewno pojawią się oskarżenia o sfałszowanie wyborów. Jeśli Trzecią Drogę przeciągnie na swoją stronę PiS, to Volksdeutsche Partei, wsparta przez Judenrat „Gazety Wyborczej” i tak zwane „towarzycho” autorytetów moralnych, to znaczy – karierowiczów, co to za komuny pięli się do wyższych grządek w PZPR, SB czy później – w Wojskowych Służbach Informacyjnych – podniesie larum, że „demokracja” została „zgwałcona” i cierpi niewymowne katiusze, niczym molestowane seksualnie panienki. Natychmiast Komisja Europejska zainicjuje postępowanie, a przebierańcy z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości przysolą Polsce kolejne surowe kary finansowe – i tak dalej.

Jeśli jednak Trzecią Drogę uda się przeciągnąć na swoją stronę Donaldu Tusku, to larum podniesie PiS, że „zdrada panowie”. Komisja Europejska puści jednak te hałasy mimo uszu, ale znowu wtrącić się może Nasz Najważniejszy Sojusznik, który wprawdzie w marcu br. uznał Niemcy za swego „niezawodnego partnera” w Europie, to znaczy – pozwolił mu na urządzanie Europy po swojemu – ale może nie do tego stopnia, by całkiem abdykował z wpływów w naszym bantustanie. Może jednak Nasz Najważniejszy Sojusznik będzie siedział cicho, bo przecież pan Szymon Hołownia, za którym jak cień stoi pan Michał Kobosko, jest wynalazkiem amerykańskim, więc jak pójdzie do Tuska, to dziury w niebie nie będzie tym bardziej, że PiS coraz bardziej podpadał Partii Demokratycznej, która przecież stoi na nieubłaganym gruncie postępu, na dowód czego pan ambasador Brzeziński wywiesił był na amerykańskiej ambasadzie w Warszawie tęczową flagę sodomczyków. Tak czy owak czekają nas kolejne jazgoty i wzajemne oskarżenia, dzięki czemu nasz nieszczęśliwy kraj upodobni się jeszcze bardziej do wiodących demokracji światowych.

Na dodatkową uwagę zasługuje powrót retoryki, jaką żydokomuna do spółki z Sowietami używała w latach 40-tych i wczesnych 50-tych. Jak pamiętamy, żydokomuna stała wtedy na czele „fołksfrontu”, zwanego „blokiem demokratycznym”, grupującym totalniaków i ich przydupasów. Teraz żydokomuna, której tradycje godnie pielęgnuje Judenrat „Gazety Wyborczej”, związała swoje losy z Volksdeutsche Partei, jako że i wiadoma diaspora na tym etapie ściśle koordynuje swoje inicjatywy np. w zakresie pedagogiki wstydu, z historyczną polityką niemiecką. Pan Włodzimierz Czarzasty, weteran „Ordynackiej”, jako demokrata jest, można powiedzieć, łącznikiem między dawnymi i nowymi laty, podobnie jak odnotowany w „Małym Słowniku Filozoficznym Akademii Nauk ZSRR” Wasilij Wasiliewicz Dokuczajew, „filozof gleboznawca, społecznik i demokrata”. U nas od takich „filozofów gleboznawców” aż się roi, więc nic dziwnego, że szeregi „bloku demokratycznego” rosną, niczym młode kadry związku kombatantów.

Największym wszelako przegranym tych wyborów wydaje się Kościół katolicki, zwłaszcza gdyby przeciągnięcie Trzeciej Drogi udało się Donaldu Tusku. Lewica, w której dominują egerie, osobiste nieprzyjaciółki Pana Boga, w rodzaju mojej faworyty, Wielce Czcigodnej Joanny Scheuring-Wielgus, czy pani Diduszko, z pewnością chciałyby nie tylko „opiłować”, co się tylko da, wyrzucić religię ze szkół, co boleśnie uderzyłoby Kościół finansowo, powierzyć resort edukacji np. pani Rubik, która nie tylko ma eksperiencję, ale nawet napisała książkę o nauce bzykania, wprowadzić skrobanki na żądanie i na koszt państwa, a w dodatku – wypowiedzieć konkordat. Wszelako PSL, któremu taki radykalizm byłby chyba nie w smak, może w tej sytuacji okazać się mężem opatrznościowym, co pokazuje, że nie ma tego złego, bo by na dobre nie wyszło.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Demokracja zwyciężyła – a potem się zobaczy

Demokracja zwyciężyła – a potem się zobaczy

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    22 października 2023 oj, ta demokracja

Wielkie święto dziś…” – ale nie u Gucia, bo co to za święto, kiedy Gucio tylko gumę miał do żucia, podczas gdy my obchodziliśmy święto naszej demokracji? W demokracji chodzi o wiele więcej, niż o gumę do żucia, chociaż i o gumę też – jakże by inaczej – ale przede wszystkim o to, kto i w jaki sposób będzie przez najbliższe lata przychylał nam nieba. Jak wiadomo, nieba przychylają nam nasi Umiłowani Przywódcy, którzy 15 października stanęli do konkursu o 560 lukratywnych i pozbawionych jakiejkolwiek odpowiedzialności synekur, zwanych mandatami poselskimi, albo senatorskimi.

Z takimi mandatami wiążą się rozmaite przywileje z immunitetem na czele, co dla wielu porządnych obywateli stanowi skarb nieoceniony. Chroni on zarówno przed wtrąceniem do aresztu wydobywczego, jak i przez zaciągnięciem przed niezawisły sąd, z którym – jak to z sądem – nigdy nic nie wiadomo. Byle komu takiego przywileju przyznać nie można, toteż suwerenowie przyznają je osobom, które gotowe są poświęcić wszystko dla Polski. Cóż bowiem wynagradzać przywilejami i sowitym uposażeniem, jak nie gotowość służenia Polsce i przychylania obywatelom nieba? Toteż wszyscy kandydaci unisono zachęcali suwerenów, by udzielili im mandatu – i tak się stało. Do głosowania w wyborach stanęło ponad 74 procent obywateli, co stanowi rekord od czasu sławnej transformacji ustrojowej, kiedy to do głosowania w tzw. kontraktowych wyborach stanęło tylko 68 procent. Poprzednio Umiłowani Przywódcy odczuwali pewien niedosyt, bo trudno mówić o „poparciu narodu”, kiedy do głosowania idzie niecałe 50 procent. W dodatku ordynacja nasza jest tak skonstruowana, że gdyby do wyborów poszli tylko sami kandydaci i zagłosowali – każdy na siebie – to wybory byłyby ważne. Kiedy jednak do wyborów idzie prawie 75 procent narodu, to co innego.

Jak się po dwóch dniach okazało, najlepszy wynik uzyskała Zjednoczona Prawica, zdobywając w Sejmie 194 mandaty. Na drugim miejscu znalazła się Koalicja Obywatelska, to jest – Volksdeutsche Partei z satelitami, która zdobyła 157 mandatów. Na trzecim miejscu znalazła się „Trzecia Droga”, czyli PSL i Polska 2050 pana Szymona Hołowni, zdobywając 65 mandatów. Za nią uplasowała się Lewica z 26 mandatami, co w porównaniu do wyników z roku 2019 stanowi prawie połowę mniej, a na ostatnim miejscu – Konfederacja z 18 mandatami. W porównaniu z rokiem 2019 zwiększyła swój stan posiadania o 7 mandatów – ale dominuje tam podobno poczucie klęski i szykują się nawet jakieś dintojry. Widocznie wszyscy spodziewali się lepszego wyniku i teraz koniecznie trzeba znaleźć ojca klęski, która – jak wiadomo – jest sierotą.

Ale nie o to chodzi, bo najważniejszym zadaniem Sejmu jest utworzenie rządu. Tak się jednak składa, że nikt nie uzyskał tylu mandatów, by mógł samodzielnie utworzyć rząd – bo do tego trzeba mieć przynajmniej 231 mandatów. Toteż wbrew pozorom, największym zwycięzcą tych wyborów okazała się „Trzecia Droga”. Wprawdzie ma tylko 65 mandatów, ale bez jej poparcia nikomu nie uda się utworzyć rządu. A w takiej sytuacji konstytucja dopuszcza rozwiązanie Sejmu i rozpisanie nowych wyborów. Słowem – cały pogrzeb, to znaczy, pardon – oczywiście nie żaden pogrzeb, tylko całe święto na nic, a w dodatku, kto wie, co wtedy zrobiliby suwerenowie, bo wiadomo – łaska pańska na pstrym koniu jeździ.

Toteż zarówno Zjednoczona Prawica pod przywództwem Jarosława Kaczyńskiego, jak i Koalicja Obywatelska pod komendą Donalda Tuska rozpoczęła umizgi do „Trzeciej Drogi” w nadziei, że uda się ją skaptować , by utworzyć rząd. O ile Zjednoczonej Prawicy to by wystarczyło, o tyle Donald Tusk musi się dodatkowo umizgać do Lewicy, bo bez niej nadal nie miałby większości. Toteż rozpoczęły się tzw. „rozmowy programowe”, to znaczy – dzielenie skóry na niedźwiedziu, a konkretnie – wszystkich zasobów państwa z dochodami budżetowymi, czyli dochodami z przyszłych podatków na czele, między poszczególne grupy naszych Umiłowanych Przywódców. Pan prezydent Duda prawdopodobnie powierzy misję tworzenia rządu zdobywcy największej liczby mandatów, ale jeśli Jarosławowi Kaczyńskiemu nie uda się przeciągnąć „Trzeciej Drogi”, to sklecony przezeń rząd nie uzyska w Sejmie votum zaufania, więc prezydent nie będzie mógł wręczyć mu nominacji. W takiej sytuacji trud utworzenia rządu może podjąć Sejm – ale jeśli Donaldu Tusku też nie udałoby się skaptować „Trzeciej Drogi”, to też nic z tego i pan prezydent nie miałby innego wyjścia, jak rozwiązać Sejm i rozpisać nowe wybory. Oznaczałoby to, że Zjednoczona Prawica z Mateuszem Morawieckim, jako premierem rządziłaby aż do następnych wyborów, a ich wynik trudno dziś przewidzieć.

Myślę jednak, że w „Trzeciej Drodze” dojdzie do głosu zarówno instynkt samozachowawczy, jak i gotowość poświęcenia się w służbie dla Polski, bo ten niespodziewany sukces może się nie powtórzyć. Na razie Donald Tusk uznał się za najszczęśliwszego człowieka na świecie, bo „Trzecia Droga” daje mu do zrozumienia, że najchętniej zlałaby się z nim – oczywiście nie za darmo, co to, to nie – więc na początek stanowisko marszałka Sejmu dla pana Władysława Kosiniaka-Kamysza i resort obrony dla Polski 2050. Kto ma być szefem tego resortu – na razie nie wiadomo, ale myślę, że pan Michał Kobosko, który z pewnością cieszy się jeszcze większym zaufaniem Naszego Najważniejszego Sojusznika, niż dotychczasowy minister, pan Mariusz Błaszczak.

W ten sposób, nawet w sytuacji, gdy kierownictwo rządu objęłaby Volksdeutsche Partei, Nasz Najważniejszy Sojusznik kontrolowałby naszą niezwyciężoną armię, co w związku z wojną na Ukrainie, jest dla niego szczególnie ważne. To może mu w zupełności wystarczyć, jako że w marcu br. prezydent Józio Biden pozwolił Niemcom urządzać Europę po swojemu. Dlatego też nie tylko Donald Tusk, ale i Judenrat „Gazety Wyborczej” oraz grono autorytetów moralnych już nie może się doczekać objęcia rządów przez „blok demokratyczny” – taki sam, jak w latach 40-tych. Młodzi ludzie, którzy po raz pierwszy dorośli do wyborów, takich rzeczy nie pamiętają i myślą, że z tą demokracją to wszystko naprawdę – ale nie ma rady; każdy musi doświadczyć na własnej skórze skutków swojej naiwności. Oczywiście przewidziane będą też atrakcje za sprawą kolejnego koalicjanta, to znaczy Lewicy. Skupia ona nie tylko osobistych wrogów Pana Boga, ale również „kobiety”, które z jednej strony nie mogą doczekać się wprowadzenia do szkół nauki bzykania, a z drugiej – co zresztą jedno z drugiego wynika – aborcji na życzenie i oczywiście – na koszt podatników, którzy w bzykaniu udziału nie brali. Nietrudno się domyślić, że Lewicy chodzi o objęcie resortu edukacji, a na myśl o tym, co się teraz będzie w szkołach wyprawiało, nauczyciele podobno już na to konto tańcują do upadłego

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Oficjalna „Piątka Konfederacji”. Ostatni punkt to„zero socjalu dla Ukraińców”.

Oto oficjalna „Piątka Konfederacji”. Ostatni ujawniony punkt to nowość [VIDEO]

29.09.2023 piatka-konfederacji-ostatni-ujawniony-punkt

Krzysztof Bosak przedstawia Piątkę Konfederacji Źródło: YouTube / Konfederacja
Krzysztof Bosak przedstawia Piątkę Konfederacji Źródło: YouTube / Konfederacja

– Dziś Konfederacja przedstawia już oficjalnie swój pakiet pięciu punktów na finał kampanii – mówił podczas konferencji Konfederacji we Wrocławiu Krzysztof Bosak, przedstawiając „nową” Piątkę Konfederacji.

– Piąta lista, lista numer pięć i nowa Piątka Konfederacji, czyli cztery postulaty już znane i piąty, dość oczywisty, ale dodany, który chcemy mocno podkreślać na finale naszej kampanii wyborczej – tak konferencję prasową w stolicy Dolnego Śląska rozpoczął szef koła Konfederacji i lider Ruchu Narodowego – Krzysztof Bosak.

Postulaty, które do tej pory były znane, to kolejno: proste i niskie podatki, dobrowolny ZUS dla przedsiębiorców, mieszkania i domy tańsze o 30 proc., gotówka chroniona Konstytucją RP.

Ostatni ujawniony postulat z nowej Piątki to „zero socjalu dla Ukraińców”.

– To ostatnie hasło chcemy podkreślić dlatego, że stosunki Kijowa i Warszawy uległy… No chyba można powiedzieć, że maski po prostu opadły. Tam, gdzie był pozór przyjaźni, tam, gdzie był pozór partnerstwa, tam w tej chwili widzimy, że jest twarda gra, że jest wymiana ciosów, że jest agresywna retoryka, że jest zapowiadanie sankcji, zapowiadanie ceł, skarżenie się do Światowej Organizacji Handlu, uderzanie w polskie interesy gospodarcze w Brukseli –
mówił Krzysztof Bosak.

– My, jako Konfederacja, od samego początku ostrzegaliśmy przed taką sytuacją. Mówiliśmy, że mamy kolizyjne interesy, że otworzenie polskiego rynku bezwarunkowe na produkty, które są produkowane w zupełnie innym standardzie bez tych norm, które są wymagane od polskiego rolnika, jest głęboko niekorzystne dla polskich gospodarzy. Mówiliśmy o tym, że nie ma infrastruktury przesyłowej na wszystkie produkty z Ukrainy i mówiliśmy od samego początku o tym, że nie ma podstaw, żeby wszystkich w Polsce z paszportem ukraińskim obdarzyć przywilejami, które mają polscy obywatele – mówił narodowiec.

Cała konferencja:

https://youtube.com/watch?v=zTzQB-GdK4w%3Fsi%3DKCogGvGHQ4cjx0iK
===============================

mail:

Pięciu panów – to widać. Znaczy, że Grzegorza BRAUN wycięli? Źle by to świadczyło o ich zwartości i ideowości.

„Tak się rozmawia z blondynką”. Zajączkowska-Hernik weszła do gniazda lewackich os i POZAMIATAŁA.TVN.

„Tak się rozmawia z blondynką”. Zajączkowska-Hernik weszła do gniazda lewackich os i POZAMIATAŁA

25.09.2023 tak-sie-rozmawia-z-blondynka

Ewa Zajączkowska-Hernik.
Ewa Zajączkowska-Hernik. / foto: screen tvn24.pl

W niedzielę w TVN24 odbyła się debata wyborcza kandydatek w zbliżających się wyborach parlamentarnych. Konfederację reprezentowała Ewa Zajączkowska-Hernik. Nie obyło się bez „kontrowersji”.

Monika Olejnik grzmiała, że „jeden z liderów Konfederacji, Janusz Korwin-Mikke, obraża kobiety, mówiąc, że powinny głosować po 50. roku życia, bo mają mniej estrogenów (…) w ogóle ograniczyłby prawa kobietom w wyborach (…), o gwałtach mówi tak: «gwałcone, co to znaczy? Kobiety zawsze udają, że stawiają pewien opór i to jest normalne»”.

– Jak Pani się czuje z takim liderem, jednym z liderów Januszem Korwin-Mikkem, jak pani ocenia jego opinie? – pytała Ewę Zajączkowską-Hernik.

– Rozumiem, że w momencie kiedy mamy kryzys dyplomatyczny z Ukrainą, kiedy mamy aferę wizową, kiedy mamy galopującą inflację, rekordową inflację, najważniejszym tematem są po raz kolejny wypowiedzi Janusza Korwin-Mikke. W sumie mogłam się tego spodziewać po Pani redaktor – odparła przedstawicielka Konfederacji.

– Jest mi bardzo przykro na samym początku, że jako jedyna nie dostałam pytania z dziedziny gospodarki, podatków czy bieżącej sytuacji politycznej – podkreśliła w ramach riposty.

Zajączkowska-Hernik zwróciła się także do przedstawicielki Lewicy, Anny Marii Żukowskiej. – Szanowna Pani, jeżeli Pani lider, Pani szef jest posądzony przez własną matkę o bicie i znęcanie się psychiczne nad nią, to rozumiem – idąc Pani tokiem rozumowania – cała Lewica jest za tym, żeby nawalać kobiety, tak czy nie? – pytała.

Pytania, głównie do przedstawicielki Konfederacji

Jedna z rund obejmowała pytania wzajemne. Większość z nich skierowana była właśnie do kandydatki Konfederacji.

Przedstawicielka Bezpartyjnych Samorządowców Urszula Barbara Krawczyk zapytała o to, co Zajączkowska-Hernik miała na myśli, pisząc w mediach społecznościowych o debacie TVN24, iż „prowadzi sama Monika Olejnik. Powiedzieć, że wkraczam do gniazda lewackich os, to jakby nic nie powiedzieć”.

– Chociażby to, że jako jedyna w pierwszej turze nie otrzymałam żadnego pytania związanego z gospodarką, podatkami, inflacją, sytuacją ekonomiczną itd. – wyjaśniła kandydatka Konfederacji.

– Byłam święcie przekonana i wcale się nie zdziwiłam, bo to się dokładnie stało, jako jedyna dostałam pytanie czysto światopoglądowe i po raz kolejny zostały po prostu wyciągnięte kontrowersyjne wypowiedzi Janusza Korwin-Mikkego, który ma w naszej partii już funkcję wyłącznie honorową, więc to jest Wasz sposób właśnie na grillowanie Konfederacji – skwitowała.

– Jesteśmy dla Was największym zagrożeniem i doskonale o tym wiecie. Konfederacja jako jedyna jest partią pozaukładową, po to idziemy do Sejmu właśnie, by ten układ rozwalić, by skończył się układ PO, PiS-u, Lewicy, SLD, PSL itd., bo to jest jedna klika, która rządzi nami od 30 lat – dodała Zajączkowska-Hernik.

Krawczyk stwierdziła natomiast, że „czuje się zagrożona Konfederacją, bo w tej sferze obyczajowej, jesteście bardzo blisko to państwa typu Iranu”.

– Ja jestem mamą (…) i w życiu by mi do głowy nie strzeliło, żeby popierać aborcję. Doskonale wiem z czym to się wiąże (…) Ja osobiście jestem za ochroną życia, zawsze tego życia bronić będę, jestem mamą dwójki dzieci i nie wyobrażam sobie dokonać aborcji – odparła kandydatka Konfederacji.

Kolejne pytanie, także do przedstawicielki prawicowej koalicji, skierowała Żukowska. Jak twierdziła, „Pani koledzy chcą nas wszystkie kobiety stawiać w takiej sytuacji, kiedy będziemy zmuszone wtedy do urodzenia”. Przytoczyła wypowiedź Michała Wawra o tym, iż Konfederacja jest zwolennikiem usunięcia przesłanki z gwałtu z obecnych przepisów aborcyjnych.

– Jestem mamą dwójki dzieci, jestem za ochroną życia, natomiast nie śmiem stawiać się w roli kobiety, która jest zmuszona z jakiegoś powodu podjąć taką decyzję, czy chce taką decyzję podjąć (…) Ja osobiście nie jestem za tym, żeby likwidować tę przesłankę, jestem za tym, by obecny kompromis został na takim etapie, na jakim jest – powtórzyła Zajączkowska-Hernik.

– Ja nie za bardzo rozumiem tego, że Pani się za każdym razem jak jest pytana o słowa przedstawicieli swojej formacji od nich odcina, mówi: a ja to inaczej (…). Macie jakiś program czy te sto ustaw Mentzena to istnieje, czy ta piątka Konfederacji to istnieje? – grzmiała Żukowska.

– Uważa Pani swoje ugrupowanie za poważne, jeżeli nie pozwalają Pani samodzielnie myśleć? Właśnie to odróżnia Konfederację od chociażby Lewicy, że my jako członkowie Konfederacji mamy prawo do samodzielnego myślenia i nie musimy klepać tego, co mówią nasi liderzy – odparła przedstawicielka Konfederacji.

Zajączkowska-Hernik po raz kolejny przypomniała, że „nie jest za aborcją, jest za ochroną życia”, ale nie śmie „stawiać się w sytuacji kobiety, która z jakiegoś powodu jest do tego zmuszona, czy chce podjąć tak drastyczną decyzję”.

Następnie kandydatka Konfederacji zadała pytanie Żukowskiej. Dotyczyło ono działalności Wandy Nowickiej. – Towarzystwo Rozwoju Rodziny, które w latach 2001-2008 otrzymało 400 tys. dolarów od Planned Parenthood – powiedziała i przypomniała, „że to jest organizacja, która handlowała organami abortowanych dzieci”.

– Jakie relacje łączą Panią z Pani partyjną koleżanką, co ma Pani wspólnego z aborcyjnym lobbingiem i Federą, bo widzę, że Pani cały czas promuje u siebie tę organizację. A może, skoro Pani ma taki tok myślenia, to Pani również jest za tym, żeby handlować organami abortowanych dzieci? – pytała. W studio dało się słyszeć komentarz: „grubo”.

„Tak się rozmawia z blondynką”

Kolejne pytanie zadawała Aleksandra Gajewska, oczywiście także przedstawicielce Konfederacji.

Poseł PO grzmiała, iż „Mentzen mówi, że gwałt to mega niefajna sprawa, pani rzeczniczka partii mówi, że kobieta powinna bezwzględnie rodzić dzieci z gwałtu i kazirodztwa, Korwin-Mikke, który jest liderem listy, proszę się od niego nie odcinać, ogłasza, że chodzi o to, żeby kobiety nie miały prawa głosu”. – Pani jest w tym ugrupowaniu, to są Pani reprezentanci, która z tych wypowiedzi jest Pani taka najbliższa? – pytała.

– Której części zdania z mojej poprzedniej odpowiedzi Pani nie zrozumiała? Czy wypowiedź, która mówi jasno, że jestem mamą dwójki dzieci i nie jestem za aborcją, jestem za ochroną życia, natomiast nie śmiem się stawiać w roli kobiety, która takiej decyzji musi dokonać, jest niewystarczająca? Której części zdania z tej wypowiedzi Pani nie zrozumiała? – pytała Zajączkowska-Hernik. Odpowiedzi jednak nie uzyskała.

– Państwo chcą zmuszać kobiety do nieludzkich czasami dla nich decyzji, żeby urodzić dziecko chore, bądź stracić życie. Państwo chcą zmusić kobiety do rodzenia dzieci z gwałtu i kazirodztwa. Co Pani powiedziałaby swojej córce, co Pani powiedziałaby swojej siostrze, kiedy byłaby w takiej sytuacji, zmuszając ją do tego, żeby tego podjęła? Proszę się nie zasłaniać liderami, innymi osobami, ja się pytam o Panią. Niech Pani powie osobom, które nas dzisiaj oglądają jakie jest Pani zdanie w tej sprawie – brnęła dalej Gajewska.

– Tak się rozmawia z blondynką – skwitowała Zajączkowska-Hernik. Te słowa najbardziej oburzyły pozostałe zgromadzone w studio panie, mimo że kandydatka Konfederacji szybko przeprosiła za swe słowa.

– Pięć razy chyba powiedziałam, jakie jest moje stanowisko w wypadku aborcji. Anna Bryłka też ostatnio powiedziała, że jest za tym, by obecny kompromis utrzymać (…). Jeżeli Rafał Trzaskowski jest na spotkaniu z Panią Agnieszką Holland, która ze sceny mówi, że mężczyznom należy odebrać prawa wyborcze na 12 lat, to rozumiem, że (…) Pani również się z nim utożsamia? – odbiła piłeczkę Zajączkowska-Hernik.

– To są liderzy Pani partii – grzmiała Gajewska.

– A to jest lider Pani partii. Donald Tusk i Rafał Trzaskowski to są liderzy Pani partii. Rozumiem, że Pani utożsamia się z tym, że Donald Tusk bił swojego syna i utożsamia się Pani z tym, że Rafał Trzaskowski chce odebrać prawa wyborcze mężczyznom? – skwitowała Zajączkowska-Hernik.

Wymiana uprzejmości z Olejnik

Do akcji wkroczyła także sama Monika Olejnik. – Chciałam Panią teraz prosić o to, żeby Pani przeprosiła kobiety – zwróciła się do kandydatki Konfederacji.

– Przeprosiłam – przypomniała Zajączkowska-Hernik.

– Nie słyszałam – powiedziała Olejnik.

– Powiedziałam na początku wypowiedzi, że przepraszam – odparła kandydatka Konfederacji.

– Ale za co Pani przeprasza? – dopominała się jasnowłosa dziennikarka.

– Za użycie takiego określenia – wskazała polityk.

– Jakiego określenia? – dopytywała karcącym tonem prowadząca.

– Że rozmawiam z blondynką – stwierdziła Zajączkowska-Hernik.

– Dziękuję bardzo – powiedziała Olejnik.

– Bardzo proszę – dodała kandydatka Konfederacji.

„Panie nie chcą tego zrozumieć”

Następne pytanie, także skierowane do Zajączkowskiej-Hernik, zadała Żukowska. Polityk Lewicy podkreślała, że „Pani koledzy partyjni i to już nie tylko Korwin-Mikke mówią o patriarchacie, chcą wprowadzać patriarchat, Pan Korwin-Mikke deklaruje, że wszelkiej pomocy udzieli”.

– Czy Pani się w tym odnajduje jako kobieta, bo jeżeli Pani partia chce odebrać prawa wyborcze kobietom, to czemu Pani startuje, czemu Pani się– jeżeli już jest w tej Konfederacji – nie sprzeciwia takim wypowiedziom, bo nie słyszałam, że nie chcecie Żydów, nie chcecie homoseksualistów, nie chcecie praw wyborczych. Czy Pani się dobrze czuje w takim ugrupowaniu? – pytała.

– Szanowni Państwo mamy tutaj do czynienia z ewidentnym brakiem zrozumienia słowa mówionego, pewnie słowa pisanego również. Jest mi bardzo przykro, jeśli chodzi o poziom tej debaty, bo myślałam, że dostanę poważne pytania w kwestii naszego programu, natomiast standardowo są wałkowane różnego rodzaju wypowiedzi, a kiedy ja próbuję odbić piłeczkę i porozmawiać w ten sam sposób, na takim samym poziomie jak Pani Żukowska, czy jak Pani Gajewska, to jestem atakowana po raz kolejny tymi samymi pytaniami – wskazała Zajączkowska-Hernik.

– W zasadzie mogłaby cały czas odpowiadać w ten sam sposób, a Panie i tak nie zrozumieją co mam do powiedzenia, ale to nie wynika z tego, że Panie są mniej inteligentne, tylko to wynika po prostu z tego, że Panie nie chcą tego zrozumieć. Konfederacja jest dla Was bardzo dużym zagrożeniem, doskonale o tym wiecie – dodała.

– Pani by chciała rozmawiać tylko na tematy, które są dla Pani wygodne, pewnie każdy tak by chciał, tylko nie na tym polega debata publiczna. Debata publiczna polega na odpowiadaniu na zadawane pytania. Takie są Pani zadawane, a Pani zamiast udzielać konkretnych odpowiedzi: tak, nie, jakiejkolwiek konkretnej, to Pani robi obronę przez atak. Atakuje Pani inne kobiety – grzmiała Żukowska.

– Nie atakuje innych kobiet, sama jestem atakowana nagminnymi pytaniami o to samo. Przecież Wy mnie w kółko pytacie o to samo – podkreśliła kandydatka Konfederacji i wskazała trzy uczestniczki debaty, którym odpowiedziała w ten sam sposób w sprawie aborcji.

– Wy po prostu nie rozumiecie co się do Was mówi i to nie jest moja wina, że Wy nie rozumiecie co się do Was mówi. Same reprezentujecie taki poziom. Jeżeli ja odpowiadam konkretnie na pytanie, a Wy dalej nie przyjmujecie tego do wiadomości i dalej wyciągacie jakieś wypowiedzi, to jest po prostu tylko i wyłącznie Wasza wina – skwitowała.

Podsumowanie

Podsumowując debatę, Zajączkowska-Hernik przypomniała, że banda czworga jest odpowiedzialna za to „w jakiej sytuacji dzisiaj jesteśmy”, iż „to oni tworzą szkodliwe dla nas prawo”, a także, że „to oni zamknęli nas w domach kilka lat temu i doprowadzili do traumatycznych przeżyć, które odbijają się na naszych życiach do dzisiejszego dnia”.

– Jedyne czego chce PiS, to nie dopuścić Platformy do władzy, a jedyne czego chce Platforma, to oderwać Prawo i Sprawiedliwość od władzy, po to, by się do tej władzy dorwać – podsumowała.

MMC, RP ŹRÓDŁO TVN24