U progu nowego etapu

U progu nowego etapu

Stanisław Michalkiewicz magnapolonia

Gdyby jakiś polski nieboszczyk z okazji Wszystkich Świętych zmartwychwstał i zabrał się do czytania “Gazety Wyborczej”, to mógłby nabrać podejrzeń, że tamtejszy Judenrat ma na punkcie Kościoła katolickiego i w ogóle – chrześcijaństwa – obsesję. Takie podejrzenie byłoby zresztą uzasadnione i to podwójnie. Po pierwsze dlatego, że Żydowie na punkcie chrześcijaństwa mają obsesję od samego początku, to znaczy – odkąd chrześcijaństwo się pojawiło.

Chodzi o to, że do czasu pojawienia się chrześcijaństwa Żydowie uważali, że są wyjątkowi, ponieważ są pupilami Stwórcy Wszechświata, z którym pewien mezopotamski koczownik zawarł geszeft, na podstawie którego Stwórca Wszechświata zobowiązał się oddać im świat w arendę. Nie cały Wszechświat; co to, to nie – ale naszą – jak mówią ekologowie – “planetę”, co to obecnie przeżywa niewymowne katiusze z powodu globalnego ocieplenia.

Tymczasem chrześcijaństwo nie tylko podważyło ten judaistyczny ekskluzywizm, ale nawet go w pewnym sensie ośmieszyło, ponieważ za ulubieńców Stwórcy Wszechświata uznało również tak zwanych głupich gojów. Tymczasem Żydowie głupich gojów uznają za istoty człekopodobne – o czym każdy może się przekonać choćby na podstawie lektury broszury księdza Bonawentury Pranajtisa “Chrześcijanin w Talmudzie żydowskim”.

Teraz wprawdzie JE abp Stanisław Gądecki przeforsował w naszym nieszczęśliwym kraju obchody “Dnia Judaizmu”, podczas których część katolickiego duchowieństwa zajmuje się propagowaniem żydowskiego przemysłu rozrywkowego. Niektórzy – jak np. JE bp. Tadeusz Pieronek, podczas przesłuchania, jakiemu poddała go resortowa “Stokrotka”, czyli pani red. Monika Olejnik na konwejerze w TVN  – przyznał nawet że Żydów nie wolno na chrześcijaństwo nawracać.

W ten sposób ocenzurował samego Pana Jezusa, który przykazywał apostołom, by “szli i nauczali wszystkie narody”, a nie tylko niektóre – ale najwyraźniej Ekscelencja uważał, że z Panem Jezusem łatwiej się dogada, niż z  resortową “Stokrotką”. Ciekawe, że przy tym wszystkim zwolennicy wspomnianego “dialogu” nie przechodzą na judaizm, tylko trzymają się tego całego chrześcijaństwa, jak pijany płotu.

Wyjaśnienie może być proste; rabinowie wcale nie życzą sobie takich konsekwencji dialogu, bo stanowiłoby to dla nich pojawienie się konkurencji, której nikt nie lubi, a zwłaszcza – delegaci Stwórcy Wszechświata na poszczególne kraje. Poza tym i poeta twierdzi, że najlepiej, kiedy człowiek “się trzyma tego, w co już raz wdepnął”, podając negatywny przykład rabina ben Alego ze Smyrny. “Gdy go grzeszna zwabiła pokusa na katolicki dwór Constantinusa, wyrzekł się wiary ojców i Talmudu i zaczął kochać bliźnich – nie bez trudu.”

Aliści wkrótce cezarem obwołano Juliana Apostatę. “Rabbi się tedy modli do Zeusa, uczy się mitologii lecz psikusa los powtórnemu zrobił neoficie, bo Apostata w Persji stracił życie. Więc wrócił Kościół i rządy biskupie, a neofita znów dostał po d…”.

Toteż nic dziwnego, że i Judenrat, który – jak wszystkie Judenraty wszystkich gazet wyborczych na świecie – niezmiennie pozostaje w awangardzie rewolucji komunistycznej – do Kościoła  i chrześcijaństwa zieje nienawiścią w nadziei, że rewolucja zmiecie je z powierzchni “planety”, która dzięki temu będzie mogła zostać oddana w arendę starszym i mądrzejszym.

Drugi powód może być nie tak doniosły, tylko natury raczej osobistej. Nie wiem, czy przywódca tubylczego Judenratu, pan red. Adam Michnik, był ochrzczony, chociaż na etapie łaszenia się  “lewicy laickiej” do Kościoła, swego syna ochrzcił i to u samego księdza prałata Henryka Jankowskiego – ale nie sądzę, by kiedykolwiek przystępował do spowiedzi. On nie – ale inni członkowie Judenratu już mogli. Z takich doświadczeń niekiedy rodzą się obsesje, o których wspomina poeta w nieśmiertelnym poemacie “Towarzysz Szmaciak”.

Jest tam scena, kiedy szef UB Rurka karci Szmaciaka za mało wartościowe donosy: “Wiecznie ten klecha! Do znudzenia! Pewnie ci nie dał rozgrzeszenia za to, że w kwiecie swej młodości waliłeś konia bez litości?”

Podobnie było w przypadku mojej faworyty, Wielce Czcigodnej Joanny Scheuring-Wielgus, która do dzisiaj nie może zapomnieć o kłopotliwej sytuacji, kiedy w wieku 14 lat się spowiadała, a spowiednik koniecznie chciał wiedzieć, czy już się bzykała.

Toteż po latach zaciągnęła do papieża Franciszka swego przełożonego z fundacji “Nie bzykajcie się”, pana Marka Lisińskiego jako ofiarę księdza-pedofila, a  wzruszony Ojciec św. nawet go pocałował – na szczęście tylko w rękę – bo wkrótce okazało się, że pan Lisiński nie jest żadną ofiarą, tylko naciągaczem, niczym Zenek Dreptak z ballady Tadeusza Chyły. Jak się okazuje, wskazówka dla każdego, kto chce przez życie przejść spokojnie, by nie rozdrażniał trzech ludzi: kobiety, kucharza i człowieka z nożem, jest uzasadniona.

Muszą się tego wystrzegać zwłaszcza ludzie znani i zamożni – jak na przykład Roman Polański. Okazało się właśnie, że jakaś pani po 50 latach przypomniała sobie, że ją upił i nie tylko wsadził jej rękę pod spódniczkę, ale nawet “zgwałcił”. Ciekaw jestem ile pod tym pretekstem od niego zażąda; czy tylko miliona dolarów, czy – uznając, że na biednego nie trafiło – np. nie 10 milionów? Słusznie; jak naciągać, to naciągać!

Wymowni Francuzi twierdzili, że najlepszymi przyjaciółmi kobiet są brylanty – ale tak było na poprzednich etapach, kiedy niezawisłe sądy jeszcze tak nie współczuły “siostrom”, jak teraz. Teraz najlepszymi przyjaciółmi kobiet są niezawisłe sądy. Wracając do Romana Polańskiego, to chciałbym przypomnieć, że mniej więcej te same środowiska, które jeszcze niedawno stawały w jego obronie, pryncypialnie schłostały Janusza Korwin-Mikke, kiedy powiedział, że ustalać tak zwany “wiek rębny” dla panienek powinny one same w porozumieniu z matkami – a nie rząd.

Ta reakcja pokazuje, jak bardzo zakorzenione są w naszym społeczeństwie, nawet w środowiskach wykształconych, ciągoty etatystyczne.

Daleko z tym nie zajedziemy tym bardziej, że oto – po marcowym przyzwoleniu, jakiego kanclerzowi Scholzowi udzielił Józio Biden, by Niemcy urządzały Europę po swojemu – na naszych oczach przyspiesza budowa IV Rzeszy, wskutek czego faszyzm zostanie nam – chciałem napisać: narzucony – ale wcale nie musi być nam narzucony, bo przez zdecydowaną większość naszego społeczeństwa będzie przyjęty z radością – że wreszcie państwo się wszystkim zajmie.

Najwyraźniej również Kościół wyczuwa nadchodzące znaki czasu i próbuje się do nich akomodować – o czym świadczy list skierowany do szerokich mas ludowych przez Ojców Synodalniaków. Jeśli tak się stanie, będzie to znak, że nadszedł nowy etap, kiedy Kościół i chrześcijaństwo stanęło w ariergardzie rewolucji komunistycznej. W tej sytuacji również Judenraty gazet wyborczych chyba będą musiały trochę się wyciszyć?

Komuna idzie na skróty

W pierwszych latach istnienia żydowskiej gazety dla Polaków pod redakcją pana red. Adama Michnika, była tam rubryka pod nazwą „Telefoniczna opinia publiczna”, Zamieszczane tam były opinie formułowane przez czytelników – chociaż z czasem zaczęły zagęszczać się podejrzenia, że te opinie formułowali nie żadni „czytelnicy”, tylko specjalny zespół redakcyjny. Chodziło o rodzaj asekuracji, że te „kontrowersyjne” opinie nie wyrażają stanowiska redakcji, tylko czytelników, których Judenrat nie chce pod żadnym pretekstem cenzurować. Tymczasem wewnętrzna cenzura jest nieunikniona, bo redakcja sama decyduje, jakie publikacje się ukażą, a jakie nie – bo na tym przecież polega redagowanie gazety. W tej sytuacji podejrzenia, iż w „Telefonicznej opinii publicznej” przekazywane są opinie preparowane przez redakcję nie były aż tak bardzo pozbawione podstaw.

Podobnie postępowała partia za pierwszej komuny. Kiedy zależało jej na stworzeniu pretekstu do zaatakowania jakichś środowisk społecznych, z reguły nie robiła tego wprost. Najpierw bowiem inspirowała do sformułowania pożądanej opinii, niekoniecznie nawet w postaci nawoływania do rozprawy, tylko raczej zdziwienia, że władza to toleruje, jakiegoś zagranicznego kolaboranta, uplasowanego albo w gazecie wydawanej przez którąś z zachodnich partii komunistycznych, albo nawet – co było lepsze – w piśmie z komunistami nie kojarzonym. Potem „Trybuna Ludu”, czy „Żołnierz Wolnościprzedrukowywał tę zagraniczną publikację – że to przecież nawet nie my tak uważamy, tylko zagranica i to w dodatku – zachodnia – no a później już bezpieka robiła swoje.

Po kilku latach „Telefoniczna opinia publiczna” została zlikwidowana, ale Judenrat nie zrezygnował z takich asekuracyjnych publikacji pilotażowych – tylko przybrały one postać listów do redakcji. Czy są one autentyczne, czy też preparowane przez jakiegoś następcę Lesława Maleszki – tego oczywiście nie wiem, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby tak właśnie było. Zresztą nie o to chodzi, bo jeśli ktoś chce wierzyć w autentyczność tych listów, to oczywiście nie można mu tego zabronić – ale znacznie ciekawsze jest to, co ci czytelnicy do redakcji piszą.

Oto w numerze z 10 grudnia, a więc w dzień po pokazaniu przez rządową telewizję karesów pana red. Michnika z generałem Jaruzelskim, czytelnik nazwiskiem „Przemysław Wiszniewski” napisał list, w którym oskarża rząd „dobrej zmiany” o to, że przyzwyczaja ludzi do łamania coraz to nowych praw człowieka. Brzmi to trochę groteskowo, nawet nie z tego powodu, że tak właśnie jest, tylko przede wszystkim dlatego, że „Gazeta Wyborcza” łamanie praw człowieka nie tylko popierała i popiera, ale nawet gorąco do tego zachęca. Na przykład – że przechodząc do porządku nad konstytucyjnymi gwarancjami dla różnych swobód obywatelskich – rząd z dnia na dzień przejął władzę dyktatorską, zamykając obywateli w aresztach domowych. Że przechodząc do porządku dziennego nad konstytucyjnymi gwarancjami swobody działalności gospodarczej i własności, każe właścicielom zamykać ich przedsiębiorstwa i to w dodatku – bezterminowo, a „Gazeta Wyborcza”, która na innym etapie, to znaczy – na etapie walki o praworządność – nieubłaganym palcem wytykała rządowi prawdziwe, czy też urojone występki przeciwko konstytucji i nawet urządzała seanse kicania w jej obronie, teraz jakby w ogóle o konstytucji zapomniała. Nie mogę powstrzymać się od uwagi, że Judenrat „Gazety Wyborczej”, zdominowany przez przedstawicieli „lewicy laickiej” w pierwszym, albo w drugim pokoleniu, nie chce wierzgać przeciwko zaostrzającej się właśnie walce klasowej, która tylko w tym się zmieniła, że z terenu ekonomicznego, gdzie brało się pod obcasy, albo i do dołów z wapnem, „reakcję”, „drobnomieszczan” i „kułaków”, została przeniesiona na teren medyczny, gdzie nie tylko rząd, ale i rozmaici „aktywiści” obmyślają coraz bardziej wyrafinowane sposoby prześladowania obywateli uchylających się przed szprycowaniem. Judenrat z widoczną przyjemnością piętnuje „szurów”, „foliarzy” i „płaskoziemców” , tak samo, jak kiedyś ich przodkowie – zadowoleni ze swego rozumu semiccy sowieccy kolaboranci – piętnowali „ciemnogród” i inne myślozbrodnie przeciwko ukochanemu socjalizmowi.

Ale nie to jest najważniejsze, tylko konkluzje, do jakich dochodzi „Przemysław Wiszniewski”. Wspominając swojego „mentora” z futrowanej pieniędzmi starego żydowskiego finansowego grandziarza Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, czyli nieżyjącego już pana Marka Nowickiego, dochodzi do wniosku, że wśród mnóstwa praw, jakie są zapisane w konstytucji, obywatele mają także cztery obowiązki. Trzy są też w konstytucji zapisane, to znaczy – obowiązek płacenia podatków, respektowania wyroków sądowych i obrony państwa przed zewnętrznym wrogiem, ale jeden w konstytucji zapisany nie jest. Chodzi o obowiązek obalenia „niesprawiedliwej, autorytarnej władzy”. O ile to możliwe – w wyborach – pisze pan Wiszniewski. I kończy: o ile to możliwe…”.

Wygląda na to, że Judenrat próbuje w ten sposób wysondować reakcję opinii publicznej na wezwanie do pójścia na skróty w celu dokończenia rewolucji komunistycznej siłą. Najwyraźniej sukcesy osiągnięte dzięki proklamowanemu w 1968 roku „długiego marszu przez instytucje”, które pożądane z punktu widzenia potrzeb komunistycznej rewolucji zachowania w coraz większym zakresie wymuszają, już nie przynoszą komunistycznym aktywistom takiej satysfakcji. Najwyraźniej, po 40 latach od stanu wojennego, oni też zatęsknili do zbrojnej przygody, żeby głos zabrał „towarzysz Mauzer”, a przedstawiciele mniej wartościowego narodu tubylczego mogli już tylko prowadzić „nocne rodaków rozmowy”, nasłuchując szmerów za oknem albo kroków na schodach. Tę tęsknotę można odczytać choćby z niedawnej inicjatywy ustawodawczej klubu parlamentarnego Lewicy, żeby w miejsce rządowego „obowiązku”, wprowadzić „przymus” szczepień, a przy okazji trochę się poznęcać nad heretykami. Perspektywa pójścia na skróty w wykonaniu komunistów wydaje się całkiem prawdopodobna. Inicjatywa od zakończenia II wojny światowej jest po ich stronie. To oni przygotowali przemyślaną strategię, to oni mają plan, który – dzięki opanowaniu, albo przynajmniej narzuceniu instytucjom państwowym i międzynarodowym swojego punktu widzenia, konsekwentnie, cierpliwie i metodycznie realizują, spychając przeciwników, którzy mogą tylko reagować – o ile w ogóle mogą – na ich posunięcia, do coraz głębszej defensywy. Co tu ukrywać; czas nie pracuje dla przeciwników komunizmu – tym bardziej, że oni, po sławnej transformacji ustrojowej, osiedli na laurach i nawet nie rozważają pójścia na skróty – jak to w Hiszpanii zrobił generał Franco, a w Chile – generał Pinochet.

W tej sytuacji nie wiemy tylko jednego, chociaż to i owo możemy już teraz wydedukować – jakich Umiłowanych Przywódców organizatorzy komunistycznej rewolucji nam narzucą. Myślę, że na pierwszym etapie posłużą się folksdojczami i karierowiczami w rodzaju Księcia-Małżonka, którym będzie towarzyszyło „stado dzikich bab” i zboczeńców, już nie maszerujących, ale wprost kopulujących na wszystkich trawnikach. A na etapie następnym, kiedy wszyscy już z „nowym” się oswoją, zajmie się nami i zrobi porządek towarzysz Adrian Zandberg i towarzyszka Anna Maria Żukowska – bo któż inny lepiej się do tego nada?

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”. http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5089 Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    21 grudnia 2021

Na stole i pod stołem

Po trzecim, zdalnym spotkaniu amerykańskiego prezydenta Józia Bidena z rosyjskim prezydentem Putinem (poprzednie spotkania odbyły się w czerwcu i lipcu), Biały Dom wstrzymał pomoc wojskową dla Ukrainy. Chodzi podobno o to, by w ten sposób „rozładować napięcie” na granicy Ukrainy z Rosją. Wszystko to być może, bo cóż to szkodzi prezydentowi Bidenowi, że zaprezentuje się światu w charakterze gołąbka pokoju – ale bardziej prawdopodobne jest to, że ad captandam benevolentiam Putina, podobnie jak Naszej Złotej Pani, prezydent Biden coś rosyjskiemu prezydentowi na Ukrainie obiecał i teraz ten prezent mu wręcza, ale w taki sposób, by stworzyć wrażenie, że nie było i nie ma żadnego prezentu, tylko szlachetna walka o pokój. Nie tylko zresztą on – bo pojawiły się doniesienia, że i Nasza Złota Pani, którą w dniach ostatnich na stanowisku kanclerza zastąpił Nasz Złoty Pan Ofaf Scholz, blokowała próby udzielenia Ukrainie wojskowej pomocy – tyle, że w ramach NATO.

Jeśli tak, to widać wyraźnie, że strategiczne partnerstwo niemiecko rosyjskie funkcjonuje w najlepsze, a i prezydent Biden próbuje reaktywować również strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, proklamowane 20 listopada na szczycie NATO w Lizbonie, a następnie, w roku 2013, wysadzone w powietrze przez prezydenta Obamę. Pokrywane jest to oczywiście buńczuczną retoryką, ale taki parawan jest konieczny, skoro prezydent Biden, szykując się do ostatecznego rozwiązania kwestii chińskiej, musi wygaszać konflikty na wszystkich innych kierunkach. Dlatego też podczas konferencji prasowej w Białym Domu prezydent Biden nawet ofuknął dziennikarkę, która koniecznie chciała się dowiedzieć, kiedy USA wyślą na Ukrainę wojska. W odpowiedzi stwierdził, że wysyłanie wojska „nigdy nie było na stole”. I zapytał: „czy pani jest gotowa wysłać amerykańskich żołnierzy na wojnę na Ukrainie, by walczyć z Rosjanami na polu bitwy?” Wyobrażam sobie, jak musiało to zasmucić Wielce Czcigodnego posła Kowala, który już nie może wytrzymać, by walczyć o Ukrainę do ostatniego amerykańskiego, a także – polskiego żołnierza. Prezydent Biden zaś odwrotnie – jeśli zamierzałby wojować z Putinem, to oczywiście – do ostatniego żołnierza ukraińskiego.

Tymczasem Nowym Naszym Złotym Panem został przywódca niemieckich socjaldemokratów Olaf Scholz, który niedawno przybył w gospodarską wizytą do Warszawy. Nastąpiła ona zaraz po zakończeniu zwołanego z inicjatywy Naczelnika Państwa „szczytu” mającego wyrazić zaniepokojenie deklaracją budowy Unii Europejskiej jako państwa federalnego, która znalazła się w umowie koalicyjnej, zawartej przez SPD, Zielonych i FDP.

Wprawdzie pan premier Morawiecki, który już nie może doczekać się zablokowanych miliardów z Funduszu Odbudowy, składał się, jak scyzoryk, ale Nasz Złoty Pan był wobec tych umizgów nieugięty, w odróżnieniu od generała Jaruzelskiego, który bez sprzeciwu, chociaż z widocznym zażenowaniem, znosił natrętne uściski i gorące pocałunki natrętnego pana red. Michnika. Te sceny, tuż przed 40 rocznicą wprowadzenia stanu wojennego, pokazała rządowa telewizja, wywołując wściekłość Judenratu „Gazety Wyborczej”, która oskarżyła prezesa Kurskiego o „wykradzenie” archiwum pani Teresy Torańskiej, która te obleśne sceny nakręciła.

Widać, że Nasz Złoty Pan będzie kontynuował rozpoczętą przez Naszą Złotą Panią w 2016 roku hybrydową wojnę z Polską i bez ceregieli próbował dyscyplinować nasz nieszczęśliwy kraj przy pomocy finansowych szantaży i dekretów ferowanych w podskokach przez dyspozycyjnych przebierańców z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. W tej sytuacji minister Ziobro powiedział, że w takim razie Polska powinna wstrzymać się z zapłaceniem corocznej składki do Unii i wetować wszystkie decyzje wymagające jednomyślności, aż Bruksela przestanie się Polski czepiać. Najwyraźniej jednak taka poważna zastawka musiała wystraszyć i Naczelnika Państwa i jego kolaborantów, bo w lud poszedł uspokajający komunikat, że to jest „prywatny” pogląd pana ministra Ziobry, a nie stanowisko rządu. Nie wiadomo nawet, czy stanowisko rządu wyrażają odgrażania się pana ministra Rau w sprawie reparacji. Gdyby bowiem Rada Ministrów wystąpiła w tej sprawie do niemieckiego kanclerza z oficjalną notą, to co innego, a tak, to widać, że chodzi tylko o przedwyborcze uwodzenie wyznawców Jarosława Kaczyńskiego, na których już nie działa ani katastrofa smoleńska, a „Polski Ład” wzbudza uczucia mieszane.

Z jednej bowiem strony obietnice mnożą się jak króliki, ale jednocześnie inflacja drenuje zasoby obywateli sprawniej od kieszonkowca. W tej sytuacji któż by nie chciał dostać np. ponad 850 mld dolarów od Niemiec tytułem reparacji? Każdy by chciał, tym bardziej, że pan Jan Zbigniew hrabia Potocki już dawno tyle właśnie wyprocesował przed Europejskim Sądem Polubownym – Sądem Arbitrażowym w Ciechanowie, utworzonym przez regionalną Radę Biznesu w Opinogórze. Na razie jedynym beneficjentem kampanii reparacyjnej jest dyrektor utworzonego właśnie przez premiera Instytutu Strat Wojennych, w którym będzie wiele wesołych miejsc pracy. Wesołych – ponieważ reparacji będziemy „dochodzić” tak samo, jak od 2010 roku „dochodzimy do prawdy” w sprawie katastrofy smoleńskiej.

Tymczasem w kraju nasila się walka klasowa – jak to przy rozwoju socjalizmu – z tym, że z terenu ekonomicznego, przeniosła się na płaszczyznę medyczną. To oczywiste w sytuacji, gdy stare kiejkuty nakradły się podczas uwłaszczania nomenklatury, a Umiłowani Przywódcy doją naszą biedną ojczyznę teraz.

Toteż Propaganda Abteilung nieubłaganym palcem, jako wroga klasowego piętnuje obywateli niezaszczepionych, wobec których rząd obmyśla coraz to nowe metody prześladowań, a ormowcy, „sygnaliści” i „aktywiści” już przestępują z nogi na nogę z niecierpliwości, kiedy wreszcie zabrzmi trąbka do ataku. W tej sytuacji zabrał głos dygnitarz zatrudniony na operetkowej posadzie rzecznika praw obywatelskich wskazując, że prześladowania – owszem – ale powinny mieć umocowanie w ustawie, a nie doraźnych zarządzeniach pana ministra Niedzielskiego. Słowem – chodzi o to, by pałki miały przepisową grubość, a pociski – odpowiedni kaliber. Wtedy prawa obywatelskie będą zagwarantowane zgodnie z konstytucją, co do której są wątpliwości, czy jest nadrzędna nad prawem unijnym, czy nie. Obrońcy konstytucji, którzy gwoli jej popierania urządzali nawet seanse kicania z udziałem pana mecenasa Romana Giertycha, uważają, że ta cała tubylcza konstytucja podlega prawodawstwu unijnemu, podczas gdy niszczyciele konstytucji, powołując się na orzeczenie „trybunału Julii Przyłębskiej” – jak postępactwo, z inspiracji JudenratuGazety Wyborczej”, nazywa Trybunał Konstytucyjny – uważają, że w Polsce jest ona prawem najwyższym. Jak się okazuje, nieoczekiwana zmiana miejsc przytrafiła się nie tylko małpoludowi w popularnym niegdyś filmie pod tym tytułem, ale i małpoludom z kręgu żydowskiej gazety dla Polaków, którzy małpują, co tylko mogą.

Stanisław Michalkiewicz 19 grudnia 2021

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada). http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5088