Referendum i „mroczni siewcy Putina”

Referendum i „mroczni siewcy Putina”

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    20 sierpnia 2023 mroczni-siewcy

Wreszcie w przeddzień defilady z okazji święta Wojska Polskiego, które przypada 15 sierpnia – w rocznicę zwycięskiej Bitwy Warszawskiej z bolszewikami – rozładowało się napięcie, w którym trzymał nas Naczelnik Państwa. Jak wiadomo, Naczelnik Państwa kilka dni wcześniej ogłosił pierwsze pytanie, jakie zadane zostanie obywatelom w tak zwanym referendum, które ma być zorganizowane 15 października – jednocześnie z wyborami parlamentarnymi. To pierwsze pytanie dotyczyło stosuniu obywateli do „wyprzedaży” przedsiębiorstw państwowych – czy są „za”, czy przeciwnie – „przeciw”. W kolejnych dniach następne pytanie zadała pani Beata Szydło – ongiś premier rządu, a dzisiaj – na emeryturze dla „byłych ludzi” w Parlamencie Europejskim, przypominającym pociąg z wariatami („szósta godzina z minutami, jedzie pociąg z wariatami…”). Pani Beata zapytała, czy obywatele pragną wydłużenia wieku emerytalnego, czy przeciwnie – woleliby tak, jak obecnie. Z kolei swoje pytanie ujawnił wkrótce pan premier Morawiecki – czy obywatele chcą przymusowej relokacji migrantów, jak życzy tego sobie unijna „biurokracja”, czy nie. I wreszcie, w przeddzień defilady, pan minister Błaszczak zapytał obywateli, czy chcieliby rozbiórki płotu na granicy polsko-białoruskiej. Sejm ma podjąć decyzję w sprawie referendum 17 sierpnia – ale chyba będzie to formalność, bo skoro i Naczelnik i pani Szydło i pan premier Morawiecki, nie mówiąc już o panu ministrze Błaszczaku zdecydowali, to nie ma o czym mówić. Jak nietrudno się domyślić, prawidłowa odpowiedź na każde pytanie powinna być negatywna. Cztery razy nasze stanowcze „nie!” Przypomina to inne referendum, w którym prawidłowa odpowiedź brzmiała „3 razy tak!”, ale to było dawno, jeszcze za Stalina, więc referendum w 33 roku transformacji ustrojowej musi jakoś różnić się od tamtego.

Wprawdzie pytania zostały sformułowane podchwytliwie, więc inteligentny obywatel natychmiast skapuje, o co chodzi, ale przecież do głosowania pójdą różni obywatele; zarówno ci inteligentni, jak i pozostali. Toteż pytania pozostawiają pewien niedosyt. Gdyby na przykład pierwsze pytanie było sformułowane tak: czy jesteś za wyprzedażą przedsiębiorstw państwowych, które zdrajca Tusk chciałby za bezcen oddać niemieckim rewizjonistom i odwetowcom w rodzaju Hupki i Czai – to nawet najbardziej pozostały obywatel wiedziałby, jak należy odpowiedzieć. Niestety tego dodatku nie ma, na czym żeruje Judenrat „Gazety Wyborczej” i zgodnie z leninowskimi normami życia partyjnego o organizatorskiej funkcji prasy, sypie piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, drukując instrukcje, co robić z tymi referendalnymi kartami. Chodzi o to, żeby za żadne skarby ich nie wypełnić, a potem – Boże broń – nie wrzucać do urny, tylko ewentualnie – całkiem gdzie indziej. Drugie pytanie referendalne też mogłoby zostać uzupełnione na przykład takim oto dodatkiem: „które zdrajca Ojczyzny Donald Tusk, wraz ze swoimi kolaborantami z PSL, kilka lat temu podniósł”. Podobnie pytanie trzecie: „tych roznoszących różne choroby migrantów, których Donald Tusk na polecenie niemieckich rewizjonistów i odwetowców, chciałby tu sprowadzić na zgubę Narodu Polskiego”. Wreszcie uzupełnienie do pytania czwartego w sprawie płotu „któremu sprzeciwiał się Donald Tusk, co to – po powrocie do władzy – natychmiast by go zburzył, na polecenie uzurpatora Aleksandra Łukaszenki”. Widocznie jednak Naczelnik pragnął uniknąć nadmiernej ostentacji i całą inicjatywę utrzymać w granicach demokratycznej, przedwyborczej krytyki. Bo wprawdzie pragniemy być „suwerenni” – jakże by inaczej?! – ale skoro w Unii Europejskiej „jesteśmy i być chcemy”, to jednak trzeba uważać.

Co innego Konfederacja, która do Unii Europejskiej ma stosunek niejasny i w ogóle głosi poglądy nie do przyjęcia przynajmniej przez pana Jaśkowiaka, piastującego urząd prezydenta Poznania. Z miłości do wolności słowa i demokracji pan Jaśkowiak, czy może jacyś jego pomagierzy, zrobili „no pasaran” panom Bosakowi i Mentzenowi, którzy zamierzali zrzucić maski i zatruć krystaliczną wielkopolską atmosferę jakimiś poglądami nie zatwierdzonymi przez partię i rząd. W ogóle roi się tam pod podejrzanych typów, których katalog opublikował właśnie Judenrat „Gazety Wyborczej” informując, że to „mroczni siewcy Putina”, który „mieszają nam w głowie”. W jaki sposób ci „mroczni siewcy” mogą mieszać w głowie Judenratowi „Gazety Wyborczej”, który głowy ma przecież zatwierdzone jeszcze przez Bermana – tajemnica to wielka. W związku z tym jednak na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, jakoby miał zmartwychwstać obywatel, a właściwie towarzysz Różański i właśnie idzie na Polskę robić porządek a wspomniana publikacja Judenratu jest zwiastunem tego, co będzie się działo. Wprawdzie w tych fałszywych pogłoskach nie ma słowa prawdy, bo słowa prawdy płyną wyłącznie jak nie od Judenratu, to z ukraińskiego Sztabu Generalnego, a nie z jakichś fałszywych pogłosek, ale z drugiej strony wszystko to być może, bo skoro historia się powtarza na odcinku referendum, to dlaczego nie może powtórzyć się na odcinku Różańskiego? Wyobrażam sobie jak na zew znajomej trąbki zareagowaliby semiccy czekiści: Piperman i Biberglanc. Każdy z nich w mgnieniu oka by odmłodniał, jakby go kto na sto koni wsadził! Ale przecież nie tylko oni. Iluż młodych potomków semickich czekistów i ich tubylczych pomocników też by chętnie sprawdziło, czy ma „wzrok bystry i rękę niechybną” – jak słynny Jagoda – ileż młodych potomkiń czekistek, też chciałoby pościskać wrogom ludu genitalia w szufladzie biurka – jak to robiła Luna Bristigerowa?

Nie płoszmy ptaszka; niech mu się zdaje, że naszej partii siły nie staje (…) aż o poranku za oknem dojrzy kontury tanku, potem na schodach usłyszy kroki. Wnet się posypią piękne wyroki!” – pisał w proroczym natchnieniu Janusz Szpotański, któremu niezawisły sąd wszak też wlepił piękny wyrok za operę „Cisi i Gęgacze”. Na razie jednak, zgodnie z zasadami dialektyki, mamy etap kadzenia suwerenom, etap zapytywania ich, co myślą, a to o wyprzedaży przedsiębiorstw, a to o emeryturach, a to o migrantach, a to o płocie – a jak ci, którzy myślą, że to wszystko naprawdę, na te pytania odpowiedzą prawidłowo, to nadejdą odpowiednie warunki do zmiany i powoli wkroczymy w etap surowości, kiedy będzie się liczyła czujność wobec wrogów narodu i inne pryncypia. Przewidział to wszystko Adam Mickiewicz, pisząc w „Dziadach” o Senatorze: „patrz; dzisiaj on pazury schował i będzie się przymilał”. Ale pazury – pazurami, a z obfitości serca usta mówią i oto Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego złapała dwóch osobników, którzy rozlepiali w Krakowie i Warszawie ulotki werbujące ochotników do „Grupy Wagnera”. Tuż przed zapowiadaną defiladą. Ładny interes!

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

O ukraińskiej kontrofensywie: „Widać, że tu wiedza wojskowa posuwa się do przodu”

O ukraińskiej kontrofensywie: „Widać, że tu wiedza wojskowa posuwa się do przodu”

posuwa-sie

Stanisław Michalkiewicz na swoim kanale na YouTube odniósł się do mitycznej ukraińskiej kontrofensywy.

Publicysta wyjaśnił, dlaczego jest, jak jest.

– Na Ukrainie działania wojenne ugrzęzły na dobre. Już myśleliśmy, że Ukraińcy nie są zdolni do przeprowadzenia kontrofensywy, która była zapowiadana głuchą wieścią między ludem, ale wreszcie się wyjaśniło, co jest przyczyną tego zastoju na froncie wojny, jaką Stany Zjednoczone i całe NATO prowadzi z Rosją na Ukrainie do ostatniego Ukraińca – powiedział Michalkiewicz.

Okazało się, że lato jest przyczyną, a konkretnie bujny rozwój roślinności. Tych przyczyn było już więcej, na początku to był mróz i śnieg (…), potem się zrobiły roztopy, to też nie można, bo błoto. Później błoto podeschło, ale też nie można było przeprowadzić kontrofensywy, bo kurz – wyliczał.

– Jak czytałem książkę feldmarszałka von Mansteina „Stracone zwycięstwa”, to on się tam bardzo na ten kurz skarżył, rzeczywiście – dodał.

– Widać, że tu wiedza wojskowa posuwa się do przodu, bo takiemu głupiemu cywilowi jak ja, to by się zdawało, że bujny rozwój roślinności sprzyja działaniom wojennym, bo wtedy łatwiej jest się schować za bujną roślinnością, a tu okazuje się, że nie. Może dlatego, że nieprzyjaciel też się może schować za bujną roślinność .

– Zobaczymy, co się będzie działo, jak liście opadną z tej bujnej roślinności. Wtedy to już wiadomo, słota będzie. Tak jak przysłowie ludowe mówi: „kiedy na świętego Prota jest pogoda albo słota, to w świętego Hieronima będzie deszcz albo go ni ma”– skwitował.

Michalkiewicz ironizował, że „możemy przewidzieć, jakie będą losy wojny na Ukrainie”.

Co wiedzą bociany?

Co wiedzą bociany?

Stanisław Michalkiewicz    17 sierpnia 2023 bociany

W mediach pojawiły się alarmujące doniesienia, że bociany już odlatują – a mamy dopiero pierwszą dekadę sierpnia. Najwyraźniej coś się dzieje – tylko jeszcze nie wiadomo co. Przyczyny tego fenomenu – jak się wydaje – mogą być dwie. Pierwsza – że to jest skutek walki, jaką ludzkość prowadzi z klimatem. Nie wiadomo bowiem, jakie stanowisko w tym konflikcie zajmują bociany – czy są po stronie ludzkości, czy raczej po stronie klimatu. Jeśli po stronie ludzkości – no to najwyraźniej pragną nas przed czym przestrzec. A jeśli po stronie klimatu – to wprawdzie nie mają intencji, żeby nas przestrzegać, ale skoro się przedwcześnie ewakuują, to może to być nieomylny znak, że tutaj zarówno im, ale skoro im, to być może i nam – zagraża jakieś niebezpieczeństwo. Tak czy owak – nie jest dobrze.

Ale jeśli nawet dalsze pozostawanie tutaj przestaje być bezpieczne, to niekoniecznie musi to być walka z klimatem. Jak wiadomo, władze ukraińskie – czemu jeszcze przed wileńskim szczytem NATO dał wyraz pan Anders Rassmussen, doradca prezydenta Zełeńskiego – marzą o tym, by wojna, jaką na terenie Ukrainy USA i NATO prowadzą z Rosją do ostatniego Ukraińca, rozlała się na inne państwa Europy Środkowej, przede wszystkim – na Polskę, której władze też sprawiają wrażenie, jakby nie mogły się już tego doczekać. Jak pamiętamy, przed kilkoma laty, prawdopodobnie wysłuchawszy zachęty Naszego Najważniejszego Sojusznika, Polska – do spółki z potężnym mocarstwem litewskim – rozpoczęła zabawę w mocarstwowość, z panią Swietłaną Cichanouską w roli głównej. Chodziło o to, by zasiadła ona na fotelu białoruskiego prezydenta w Mińsku, do którego pretendował również Aleksander Łukaszenka. Okazało się jednak, że ani Polska, ani Litwa nie są zdolne do przeforsowania tego pomysłu. W rezultacie pani Swietłana z Białorusi uciekła, poderwane do tej zabawy w mocarstwowość polskie środowiska na Białorusi zostały wyaresztowane, a Aleksander Łukaszenka, razem z całą Białorusią, został wepchnięty w ramiona zimnego ruskiego czekisty Putina. Wydawałoby się, że po takim doświadczeniu ochota do zabawy w mocarstwowość już naszym Umiłowanym Przywódcom wywietrzeje, ale gdzie tam! Najwyraźniej to ich właśnie musiał przeczuć XVII-wieczny francuski aforysta, Franciszek ks. de La Rochefoucauld pisząc, że tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego. Oto w niedzielę 6 sierpnia, przed 3 rocznicą wyborów prezydenckich na Białorusi, rozpoczęła się w Warszawie konferencja „Nowa Białoruś” z udziałem zarówno pani Swietłany, jak i pana Pawła Łatuszki. Celem konferencji była odpowiedź na pytanie, jakby tu obalić Akleksandra Łukaszenkę i wprowadzić na Białorusi prawo i sprawiedliwość. Okazało się jednak, że na to pytanie nikt nie zna odpowiedzi, więc widocznie Nasz Najważniejszy Sojusznik na razie odłożył walkę o demokrację na Białorusi na termin późniejszy. Tak bywało i wcześniej; przypominam sobie, jak Kondoliza Rice, bodajże w roku 2005 oświadczyła, ze USA nie będą już forsowały przyłączenia Ukrainy i Gruzji do NATO, a tylko pilnowały, żeby zapanowała tam demokracja. Jak pamiętamy, w rezultacie 8 sierpnia roku 2008 gruziński prezydent Saakaszwili rozkazał uderzyć na Osetię. Była, to – jak się wydaje – samowolka tego awanturnika – bo już 10 sierpnia Gruzja jednostronnie poprosiła o zawieszenie broni, co Rosja odrzuciła, a w tym czasie francuski minister spraw zagranicznych Bernard Kouchner, przedstawił w Moskwie pomysł zakończenia wojny. Tedy 12 sierpnia Rosja „zawiesiła operację zmuszenia do pokoju” i działania wojenne ustały. Dzięki temu w Tbilisi mógł odbyć się wiec z udziałem prezydentów, m.in. Lecha Kaczyńskiego, który wygłosił tam przemówienie, uważane dziś w niektórych środowiskach za profetyczne, a w dodatku, kiedy w nocy podjechał samochodem w kierunku gruzińskich posterunków, to „rozległy się strzały”. 30 września 2009 roku europejska komisja międzynarodowa sporządziła raport, według którego wojna została rozpoczęta niezgodnym z prawem międzynarodowym atakiem Gruzji. Toteż kiedy w roku 2012 Saakaszwili przegrał wybory, to za tę i inne awantury zostały mu postawione zarzuty, a wtedy uciekł do Brukseli. Ponieważ Gruzja wysłała za nim list gończy, pojechał na Ukrainę, gdzie w maju 2015 roku, już po słynnym „Majdanie”, na który USA wyłożyły 5 mld dolarów, otrzymał ukraińskie obywatelstwo. Ponieważ jednak zaczął podskakiwać prezydentowi Poroszence, ten w 2017 roku pozbawił go ukraińskiego obywatelstwa, a potem kazał aresztować. Po licznych awanturach, trafił m.in do Polski, skąd wrócił na Ukrainę, bo prezydent Zełeński przywrócił mu obywatelstwo. Ale i tam coś poszło nie tak, bo w 2021 roku wrócił do Gruzji, gdzie wsadzono go do lochu, w którym siedzi do dnia dzisiejszego.

Rozpisałem się o tym bojowniku o świętą sprawę demokracji między innymi, żeby pokazać, że pani Swietłana Cichanouska aż tak bardzo jeszcze nie dokazuje, więc może aż tak źle nie skończy, jak Michał Saakaszwili. Ale – jak słychać – po wspomnianej konferencji w Warszawie, powstał Zjednoczony Gabinet Przejściowy Białorusi z panią Swietłaną na czele i panem Łatuszką, jako wicepremierem. Ten rząd rozpoczyna wydawanie białoruskich paszportów. Warto dodać, że „Dowody Osobiste Suwerena II Rzeczypospolitej Polskiej” wydaje u nas pan Jan Zbigniew hrabia Potocki, uważający się – podobnie jak pani Swietłana za prezydenta Białorusi – za prezydenta Polski. W ogóle prezydentów mamy u nas całkiem sporo, bo za prezydenta Polski uważa sie też pan Mariusz Max-Kolonko, a pikanterii dodaje całej sprawie fakt, że np. pan prof. Mirosław Piotrowski z KUL nie ukrywa, że pan Andrzej Duda wcale nie jest prezydentem i nawet całkiem przekonująco to uzasadnia.

Ale na tym nie koniec zbiegów okoliczności, bo po deklaracji szefa europejskiej Volksdeutsche Partei, pana Manfreda Webera, że jego partia będzie zwalczała PiS, pan premier Morawiecki wyzwał go na pojedynek – oczywiście nie na szpadryny, tylko na argumenty. Pan Weber się uchylił, proponując wysłanie jakiegoś swojego giermka, ale pan premier Morawiecki uznał to za obrazę godności narodowej, więc pewnie tylko ostrzela plac – oczywiście celnymi argumentami. Ale incydent może mieć ciąg dalszy, bo właśnie w Sejmie PiS zamierza złożył projekt uchwały, sprzeciwiający się niemieckiej ingerencji w demokratyczne wybory w Polsce. „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz” – jak głosi nasz program minimum w stosunku do Niemiec. To bardzo ładnie – ale co będzie jak Aleksander Łukaszenka przeforsuje w białoruskim parlamencie identyczną uchwałę w związku z rządem pani Cichanouskiej w Warszawie? Rzeczywiście, bociany mają powód, żeby nie czekać dłużej, tylko odlatywać, póki jeszcze można.

Niebiosa zsyłają prowokacje. „Oj dana, dana!”

Niebiosa zsyłają prowokacje

Stanisław Michalkiewicz„Goniec” (Toronto)    13 sierpnia 2023 michalkiewicz

Jakże nie współczuć naszym Umiłowanym Przywódcom, którzy uprawianie prawdziwej polityki mają surowo zakazane, a tu zbliżają się wybory i trzeba czymś uwodzić swoich dotychczasowych i potencjalnych wyznawców? Na przykład postępowania naszych mężyków stanu w sprawie Ukrainy w ogóle nie można nazwać polityką. Polityka powinna mieć bowiem jakiś cel, podczas gdy w tym postępowaniu niepodobna się tego dopatrzeć. Tu nie ma żadnej polityki, tu jest tylko nadskakiwanie, z okazji zbliżających się wyborów maskowane tromtadrackimi deklaracjami pana premiera Mateusza Morawieckiego, który najwyraźniej w tej tromtadracji się coraz wyspecjalizował i nabrał eksperiencji – chociaż oczywiście, kiedy już wygłosi swoje, to potem, albo nawet jeszcze przedtem, podpisuje wszystko, co mu tam starsi i mądrzejsi każą. Ale sama tromtadracja nie wystarczy, bo coraz więcej obywateli zaczyna kapować, o co naprawdę chodzi – a to stwarza dla naszych Umiłowanych Przywódców sytuację nie do pozazdroszczenia.

Toteż nic dziwnego, że w tej sytuacji, niczym tonący brzytwy, chwytają się wszelkich okazji, które stwarzają choćby cień szansy zademonstrowania Woli Mocy. Okazję stworzył niedawno doradca prezydenta Zełeńskiego, pan Mychajło Podolak, oświadczając, że Ukraina będzie uważała Polskę za swego umiłowanego przyjaciela – ale tylko do końca wojny. Wprawdzie konferencja w Arabii Saudyjskiej, gdzie przedstawiciele 30 państw, w tym oczywiście Polski, radzili, jak zaprowadzić pokój na Ukrainie, nie doszła do żadnych konkluzji, w związku z czym wojna potrwa chyba aż do listopada przyszłego roku, kiedy w Ameryce odbędą się wybory prezydenckie, ale nie w tym rzecz. Nawiasem mówiąc, jakże by w Arabii Saudyjskiej miało dojść do jakichś konkluzji, skoro nie zaproszono tam Rosji? Ale to nie nasza sprawa; niech się Ukraińcy martwią, ilu jeszcze ich zostało do przepuszczenia przez maszynkę do mięsa.

Nas interesuje bardziej, co w takim razie będzie po wojnie. Wielce Czcigodny pan Jacek Saryusz-Wolski już zdążył podziękować panu Podolakowi za „szczerość”, a tymczasem okazało się, że to tylko kremlowskie kłamstwa, bo pan Podolak tak naprawdę powiedział coś zupełnie innego. Jaka jest tedy ukraińska prawda na czas powojenny – tego jeszcze nie wiemy. Bardzo w tej sytuacji możliwe, że przekonamy się o słuszności nawoływań militarystów, by korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny – ale co z tego, skoro przekonaliśmy się, że nasi Umiłowani Przywódcy z wojny też korzystać nie umieją – bo trudno uznać za korzyść sytuację, że Polska na podstawie umowy z 2 grudnia 2016 roku udostępnia Ukrainie za darmo zasoby całego państwa? Chyba już niewiele nam zostało, bo Ukraińcy coraz wyraźniej prezentują wobec Polski postawę mocarstwową i coraz częściej obwąchują się z Niemcami. W takiej sytuacji pokój może stać się jeszcze straszniejszy, bo kiedy wojna się skończy, to może to znaczyć tylko tyle, że Ukraina przestanie wojować z Rosją – ale bynajmniej nie to, że pokój nastanie w ogóle. Cóż; sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało, bo na tym świecie pełnym złości każdy błąd się mści i to nie tylko na błądzącym, ale przede wszystkim na tych, w imieniu których błądzący błądzi.

Ale to tylko jeden – można powiedzieć – epizod w naszych stosunkach z sąsiadami, bo właśnie nasi Umiłowani Przywódcy, wyeksploatowawszy do gołej ziemi prowokację białoruską w postaci przelotu dwóch białoruskich śmigłowców nad Białowieżą, chwycili się kurczowo prowokacji następnej. Nawiasem mówiąc, w przypadku prowokacji białoruskiej nasza niezwyciężona armia początkowo nie była pewna, czy dać się prowokować, czy udawać, że żadnej prowokacji nie było, ale po naradzie, rada w radę uradzono, że jednak była, bo w okresie przedwyborczym taka prowokacja, to prawdziwy dar Niebios, dzięki któremu można napiąć muskuły nie tylko własne, ale przede wszystkim – cudze – w czym nasza sojusznica, ambasadoressa USA przy NATO, okazała się pomocna, dając do zrozumienia, gdy gdyby polską przestrzeń powietrzną naruszyli niechby nawet Marsjanie, to i tak wszystko pójdzie na rachunek Putina.

Więc po wyeksploatowaniu do gołej ziemi prowokacji białoruskiej, Niebiosa szczęśliwie spuściły nam następną. Na Jarmark Dominikański w Gdańsku Dulczessa Wolnego Miasta zaprosiła niemiecki zespół folklorystyczny, który odśpiewał chóralnie XIX-wieczną niemiecką piosenkę biesiadną. W tej piosence występował refren w postaci „heidi, heida”, co znaczy mniej więcej tyle, co nasze: „oj dana, dana!” – ale mnóstwo Umiłowanych Przywódców natychmiast uznało to za „przyśpiewki hitlerowskie”. Takie skojarzenia miała m.in. pani Anna Fotyga, która dumnie piastowała w naszym bantustanie stanowisko ministra spraw zagranicznych i zasłynęła z gwarancji suwerenności, jakich na brukselskim korytarzu, między schodami i toaletą, udzielił na jej ręce dla Polski jakiś jegomość. Wielce Czcigodny pan Płażyński, który też kandyduje w tych wyborach, uznał te przyśpiewki za „nazistowskie” i nie posiadał się z oburzenia. W tej sytuacji swoje oburzenie zaczęli wyrażać też kolejni kandydaci, bo jużci – „nie tylko dla grzeszników Pan Bóg stworzył rzeczy smaczne” – jak mawiał pewien biskup-sybaryta – ale sprawa przycichła za przyczyną pana Manfreda Webera, szefa europejskiej Volksdeutsche Partei, który w niemieckiej telewizji miał powiedzieć, że jego partia będzi zwalczać w Polsce PiS. Takiej prowokacji nie mógł puścić płazem sam pan premier Mateusz Morawiecki, który wyzwał pana Webera na coś w rodzaju pojedynku z tym, że nie na szpady ani szpadryny, tylko na argumenty, czyli – na debatę. „Panie Weber, proszę nie posługiwać się swoim pomocnikiem Donaldem Tuskiem. Proszę stanąć do debaty!” Przypomina mi to trochę uwagę wygłoszoną przez Władysława Gomułkę pod adresem niemieckiego kanclerza Konrada Adenauera: „Prędzej pan, panie Adenauer, odgadnie jakiej płci są anioły, niż my się wyrzekniemy naszych Ziem Zachodnich!” Ale Władysław Gomułka prężył wtedy muskuły sowieckie, podczas gdy pan premier Morawiecki rosyjskich prężyć nie może, ukraińskich też już nie bardzo, a tylko – amerykańskie. Ale co z tego, skoro nawet prezydent Józio Biden skłania się do wniosku, że wybory prezydenckie w Ameryce ustawiał Putin, a w każdym razie w nie „ingerował”? Tak samo w wybory polskie zaingerował pan Weber, który zresztą odmówił osobistego stawienia się na udeptanej ziemi 2 października i zamierza wysłać „reprezentanta”. Nie wiadomo jednak, czy w tej sytuacji pan premier Morawiecki zechce zniżyć się do debaty z „reprezentantem”, czy też tylko ostrzela pole i otrąbi zwycięstwo. Słowem – będzie się działo, tym bardziej, że właśnie pan prezydent Duda ogłosił termin wyborów 15 października. Jakoś musimy do tego dnia dotrwać, a być może Niebiosa miłosiernie obdarzą nas jeszcze jakimiś prowokacjami, bez których nie wiadomo, jak byśmy sobie poradzili.

Planeta szaleju

Planety szaleją

Stanisław Michalkiewicz 12 sierpnia 2023 szalej

Już kiedyś o tym pisałem, ale przypomnę, bo nigdy dość przypominania w sytuacji, gdy historia się powtarza. Rosyjski historyk Lew Gumilow, syn poetki Anny Achmatowej, zwanej „Anną Wszechrosji”, w monumentalnym dziele „Cywilizacja wielkiego stepu” poświęconym imperium Mongołów, zastanawia się nad przyczynami, dla których narody przez stulecia pozostające w letargu, nagle zaczynają wykazywać niezwykłą dynamikę, wyłaniają z siebie przywódców wyciskających z ziemi krew, zakładają imperia (imperium Czyngis Chana było największym lądowym imperium w dziejach świata), a potem znowu na całe stulecia popadają w letarg. Eliminując po kolei różne prawdopodobne przyczyny, dochodzi do wniosku, że owe – jak to nazywa – przypływy i odpływy „pasjonarności” mają przyczyny kosmiczne. W pierwszym odruchu większość ludzi się z tym nie zgadza, ale kiedy zastanowimy się nad tym głębiej, to to wyjaśnienie Gumilowa już nie jest takie nieprawdopodobne. Bo przecież z wpływami kosmicznymi na ludzi spotykamy się częściej, niż nam się wydaje. Nie mówię już nawet o przypływach i odpływach oceanów, które są następstwem grawitacji Księżyca, ale skoro już o Księżycu mowa, to niepodobna nie zauważyć jego wpływu na kobiety, których cykl życiowy regulowany jest właśnie przez to ciało niebieskie. Wypada też wspomnieć o zapisie w kronice Jana Długosza, który odnotowuje tam wydarzenie, jak to za jego życia gromady dzieci europejskich dlaczegoś ciągnęły na Mont Saint Michel we Francji, gdzie przypływy i odpływy oceaniczne są szczególnie spektakularne. Poza tym Konrad Lorenz twierdzi nawet, że większość zachowań ludzkich uważanych za kulturowe, tak naprawdę ma przyczyny biologiczne, tylko ludzie z powodu pychy nie chcą tego przyznać.

To spostrzeżenie wydaje się godne przypomnienia zwłaszcza dzisiaj, kiedy to w ramach operacji duraczenia miliardów ludzi tak zwane studia genderowe stały się dyscypliną akademicką. Tymczasem jest to szamaństwo, podobne do fantasmagorii Trofima Łysenki, ulubionego naukowca Józefa Stalina, który jego bałamuctwa nazwał „nauką przodującą”. Łysenko zajmował się genetyką i doszedł do wniosku, że z perzu można wyhodować pszenicę, Ponieważ w ZSRR, w odróżnieniu od pszenicy, perzu było od dostatkiem, Stalinowi bardzo się to spodobało. Genderowcy, twierdzący, że płeć jest determinowana kulturowo, a nie biologicznie, są współczesnymi przedstawicielami „nauki przodującej” – szamaństwa, zdemaskowanego właśnie przez Konrada Lorenza.

Ale mamy jeszcze lepszy dowód na rolę wpływów kosmicznych na zachowania ludzkie i to w skali masowej. Wykryła to m.in. słynna „Kora”, śpiewając w piosence „Szał niebieskich ciał”, jak to „planety szaleją”. Rok ziemski, jak wiadomo, jest okresem, w którym Ziemia wykonuje pełny obrót wokół Słońca. Bo mamy jeszcze tzw. „rok platoński”, czyli okres w którym oś ziemska w ramach tzw. precesji, zakreśla wokół bieguna niebieskiego ogromne koło. Rok platoński trwa 26 tysięcy lat i to właśnie precesja jest jedną z prawdopodobnych przyczyn zmian klimatu. Ale mamy jeszcze rok galaktyczny, czyli okres, w którym Układ Słoneczny, wraz z Ziemią, dokonuje pełnego obiegu centrum galaktyki Drogi Mlecznej. Trwa on 250 mln lat i według obliczeń, Układ Słoneczny dokonał do tej pory tylko 20 takich obiegów. Wróćmy jednak do roku ziemskiego. Jest ona zjawiskiem kosmicznym, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości.

Tymczasem widzimy, że wystarczą cztery takie obiegi Ziemi wokół Słońca, by ludzie zaczęli wariować. Oczywiście nie wszyscy w ten sam sposób, co to, to nie, bo Rosjanie w ramach tzw. „kremlowskich kłamstw” twierdzą, że każdy durak po swojemu suma schodit, co się wykłada, że każdy wariat wariuje po swojemu. I wszystko się zgadza. Co cztery lata mamy bowiem u nas wybory parlamentarne, a na przykład w USA co cztery lata mają wybory prezydenckie. No i cóż widzimy? Jak tylko rozpoczyna się rok wyborczy, nasi Umiłowani Przywódcy zaczynają fantazjować, jak to będą przychylali nam nieba, a miliony ludzi, którzy w latach wcześniejszych na nich narzekają, teraz im wierzą i daliby się nawet za nich pokroić.

Wyjaśnić ten fenomen można tylko na gruncie zagadkowych wpływów kosmicznych, do wyjaśnienia których można by batogiem zapędzić genderowskie szmaństwo, sprawdzając w ten sposób przydatność tych osób dla nauki. Na przykład teraz przywódca Volksdeutsche Partei Donald Tusk, który przecież jest już dużym chłopczykiem, tak się przejął rzewnymi opowieściami pani Joanny Parniewskiej, jak to pewnego dnia odkryła w majtkach kleksa, że aż postanowił zwołać na 1 października „marsz miliona serc” oczywiście – serc złamanych. Aliści okazało się, że pani Joanna nie bardzo nadaje się na cierpiętnicę, bo podczas psychodramy, jaka urządzono jej w Sejmie, zaczęła się przechwalać, jaką to jest kochanką i w ogóle. Co teraz Donald Tusk zrobi z tym fantem, skoro nawet Judenrat „Gazety Wyborczej” z dnia na dzień przestał się panią Joanną interesować?

Zresztą mniejsza o to, bo pewnie w miarę pogłębiającego się amoku, w jaki wprowadzają go wpływy kosmiczne, coś tam znowu wymyśli, jak to bywa z wariatami – bo ważniejsze jest do, co wyprawia rząd „dobrej zmiany”. Pan premier Morawiecki, jakby zapominając o Naszym Najważniejszym Sojuszniku, który nie po to w 2014 roku za 5 miliardów dolarów kupił sobie Ukrainę, żeby teraz do niej dokładać, złożył buńczuczne oświadczenie, że nawet jeśli Komisja Europejska nie pozwoli Polsce na podjęcie suwerennej decyzji o przedłużeniu embarga na ukraińskie, a właściwie – amerykańskie „zboże techniczne” – (bo tym zbożem zasypały polskie magazyny trzy koncerny, które na Ukrainie mają 17 milionów hektarów; dwa z nich: Cargill i Du Pont są amerykańskie, a trzeci, Monsanto, też był amerykański, ale kilka lat temu wykupił go niemiecki Bayer za 63 mld dolarów), to Polska „i tak” to embargo przedłuży.

Tymczasem Ukraińcy, udając, że nie rozumieją, że to nie naprawdę, że to tylko z powodu przedwyborczego amoku, sztorcują pana premiera i Polskę za „nieprzyjazne” deklaracje, chociaż pan premier , odzyskując na chwilę poczucie rzeczywistości, zwrócił uwagę, że w sprawie „tranzytu” nic się nie zmieni. Tymczasem pamiętamy, ze to „zboże techniczne”, które zasypało polskie magazyny, też miało przejeżdżać tylko „tranzytem” – ale do dzisiaj nie wiemy, co się stało, że nie przejechało, ani nawet – co to za firmy je tu wysypały, chociaż pan minister Telus wielokrotnie się odgrażał, że je zdemaskuje.

Słowem – wariactwo zatacza coraz szersze kręgi – bo jakby tego było mało, to rząd uczepił się prowokacji – tym razem białoruskiej. Chodzi o to, że dwa białoruskie śmigłowce przeleciały nad Białowieżą. Nasza niezwyciężona armia początkowo wszystkiemu zaprzeczyła, ale po naradzie widocznie ktoś doszedł do wniosku, że to znakomity pretekst do podgrzania nastrojów – żeby wystraszony naród skupił się wokół rządu i Naczelnika Państwa. Toteż okazało się, że prowokacja rzeczywiście miała miejsce, ale to jeszcze nic, bo Książę-Małżonek Radosław Sikorski oświadczył, że jak tak, to trzeba było je zestrzelić. Próżno Wielce Czcigodny Patryk Jaki, tłumaczy mu, że to by wywołało wojnę – o czym marzy Putin – ale to groch o ścianę, bo Książę-Małżonek – jak to on – wie swoje? Kropkę nad „i” postawił Naczelnik Państwa twierdząc, że tylko ktoś „skrajnie niemądry” mógłby się na to nabrać – znaczy się – na tę prowokację. Słuszna jego racja, chociaż z drugiej strony to przecież Naczelnik Państwa nastręczył Polakom Księcia-Małżonka na ministra obrony, podobnie jak przedtem Kukuńka na prezydenta.

Jak widzimy, wpływy kosmiczne sprawiają, że nasz nieszczęśliwy kraj pogrąża się w odmętach szaleństwa. Możemy pocieszać się tym, że nie tylko nasz – bo u Naszego Najważniejszego Sojusznika jest podobnie, skoro urządza debaty nad UFO, oraz opowiada, jak to Putin manipuluje amerykańską demokracją. Na szczęście 31 grudnia rok się skończy i jeśli nawet nadal będziemy pod wpływem „pasjonarnosci”, to już na całkiem inne tematy.

W kanikularną posuchę

Stanisław Michalkiewicz: W kanikularną posuchę michalkiewicz-w-kanikularna-posuche

Nie wiadomo, kiedy właściwie odbędą się wybory, bo na mieście krążą fałszywe pogłoski, że na pana prezydenta Dudę wywierane są naciski, żeby przesunął je z połowy października, na połowę listopada. Listopad – wiadomo – “niebezpieczna dla Polaków pora” – jak twierdził wielki książę Konstanty Pawłowicz w “Nocy listopadowej” Stanisława Wyspiańskiego. Oczywiście chodzi o Polaków prawdziwych, jak na przykład Jarosław Kaczyński, czy Mateusz Morawiecki, a nie jakichś farbowanych na “ryżo” lisów, jak, dajmy na to – Donald Tusk – co to w dodatku przewodzi Volksdeutsche Partei.

W takiej sytuacji przesuwanie wyborów na listopad mogłoby stanowić kolejną dywersję pana prezydenta Dudy wobec Naczelnika Państwa. Tymczasem jeszcze nie zagoiły się rany po poprzedniej, kiedy to pan prezydent najpierw podpisał ustawę o utworzeniu nadzwyczajnej komisji do badania ruskich wpływów w naszej – pożal się Boże! – polityce, ale  po dwóch dniach, wystraszony obsztorcówą ze strony pana ambasadora Marka Brzezińskiego, zawetował własny podpis. Nie tylko zawetował, ale zaproponował własny projekt, który obecnie, po pewnych perypetiach, został zatwierdzony i wchodzi w życie.

To znaczy – niezupełnie wchodzi, to najsampierw Sejm musi wybrać tę komisję – ale nie z parlamentarzystów, tylko z fachowców spoza Sejmu. Już ta okoliczność sprawia, że zainteresowanie wyborem komisji nie jest aż takie duże tym bardziej, że właśnie Sejm, podobnie jak i Senat, rozjeżdża się na wakacje. Ale nawet jak już z wakacji wróci, to też nie bardzo wiadomo, po co właściwie powoływać tę komisję, skoro pan prezydent Duda wyrwał jej żądło w postaci możliwości orzekania 10-letniego szlabanu na piastowanie funkcji publicznych? Tymczasem właśnie ono było pomyślane jako tajna broń na Donalda Tuska – ale dywersja pana prezydenta Dudy położyła kres tym nadziejom.

Tymczasem wybory, wszystko jedno; w październiku, czy listopadzie, jednak się zbliżają i ten czas trzeba czymś wypełnić i to nie byle czym, tylko rewelacjami mogącymi zelektryzować opinię publiczną. I tu objawiła się – co tu ukrywać – degrengolada Donalda Tuska, który wszedł na drogę, jaką nastręczyły mu jakieś “skisłe Szekspiry majtek damskich”. Tylko tymi złowrogimi podszeptami tłumaczę sobie wynajęcie pani Joanny Parniewskiej z Krakowa, której stworzono nawet okazję do odegrania w Sejmie psychodramy.

Całe przedstawienie jednak okazało się na nic, bo pani Parniewska, zamiast – jak tresuje swoich podopiecznych fundacja “nie bzykajcie się!” – zademonstrowania spazmów i innych symptomów straszliwej traumy – zaczęła się przechwalać, jaką to nie jest “kochanką” – co postawiło w szalenie niezręcznym położeniu Wielce Czcigodną Wandę Nowicką oraz moją faworytę, Wielce Czcigodną Joannę Scheuring-Wielgus, która tylko co wróciła z Rwandy, gdzie łączyła się z Murzynami.

W tej sytuacji nie było sensu dalej lansować pani Joanny, jako heroiny walki o prawa kobietów – ale to z kolei postawiło pod znakiem zapytania sens urządzania 1 października “marszu miliona serc” złamanych – bo w krążących po mieście fałszywych pogłoskach, jakoby kulminacyjnym momentem tej imprezy miałoby być bliskie spotkanie III stopnia Donalda Tuska z panią Joanną, nie było ani słowa prawdy. Tymczasem nawet podczas Światowych Dni Młodzieży w Lizbonie przewidziane zostały “momenty” w postaci zeznań ofiar molestowania.

Z komunikatów wynika, że ofiary molestowania musiały zostać odpowiednio pouczone przez pierwszorzędnych fachowców, bo podobno nawet papież Franciszek “intensywnie słuchał”. Co prawda również mojej faworycie udało się go zainteresować przypadkiem pana Lisińskiego z fundacji “nie bzykajcie się!” do tego stopnia, że go pocałował – na szczęście tylko w rękę, bo – jak się potem okazało – pan Lisiński został zdemaskowany jako naciągacz.

W tej sytuacji świat musiałby wstrzymywać oddech w oczekiwaniu, czy pan Szymon Holownia “zleje się” z Polskim Stronnictwem Ludowym, czy jednak się nie “zleje”, gdyby nie rząd “dobrej zmiany”. Nawiasem mówiąc, według ostatnich doniesień, pan Hołownia jednak się “zleje”, z czego naturalnie wszyscy się radują, jako że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. Tymczasem rząd “dobrej zmiany” doprowadził do gwałtownego zaostrzenia stosunków na odcinku polsko-ukraińskim. Ambasador Rzeczypospolitej w Kijowie został “wezwany” do tamtejszego MSZ, a ambasador Ukrainy w Warszawie – “zaproszony”.

Chodzi oczywiście o zboże, którym trzy koncerny; dwa amerykańskie, a jeden – obecnie – niemiecki, mające na Ukrainie latyfundia o powierzchni 17 mln hektarów, zasypały polskie magazyny. Graniczące z Ukrainą rządy państw środkowoeuropejskich zwróciły się do Komisji Europejskiej z supliką, by pozwoliła im na podjęcie suwerennej decyzji o przedłużeniu embarga po 15 września, ale pan premier Morawiecki buńczucznie oświadczył, że Polska “i tak” to embargo przedłuży.

Ukraińcy, jakby nie wiedzieli, że to przecież nie naprawdę, a tylko ze względu na przedwyborczą pokazuchę, zaczęli narzekać, że “populizm” i w ogóle, więc rząd “dobrej zmiany” na wszelki wypadek nie odważył się sytuacji zaostrzać. Może to zbytek ostrożności, bo – jak się własnie okazało – ukraińska kontrofensywa utknęła z powodu intensywnego wzrostu roślinności. Wcześniej utykała najpierw z powodu mrozów, potem – z powodu roztopów i błota, później – ze względu na kurz, którego na Ukrainie nigdy nie brakowało, na co uskarżał się jeszcze podczas II wojny  światowej feldmarszałek von Manstein – no a teraz – z powodu roślinności.

Jesienią co prawda liście opadną, ale wtedy zaczną się szarugi i błoto, a potem sciśnie mróz – i tak aż do ostatecznego zwycięstwa. Tymczasem mój Honorable Correspondant zwraca mi uwagę, że ta roslinność, to może być pozór – na co wskazywałby rekordowy poziom ukraińskich rezerw walutowych. Podejrzewa on, że na dostawach broni Ukraina robi znakomite interesy, bo nikt nie patrzy jej na ręce, komu co odprzedaje, dzięki czemu można ominąć rozmaite surowe międzynarodowe restrykcje, od jakich w tej branży się roi.

Taki monsieur Zacharoff sprzedawał broń wszystkim stronom wojującym, co było sprawiedliwe, bo nikt nie miał krzywdy, ale to dawne, dobre czasy, podczas gdy teraz obowiązuje “sprawiedliwość społeczna”, w związku z tym biurokraci we wszystko wtykają swoje mięsiste nosy. Ale to nie nasza rzecz, chociaż trochę i nasza, bo Polska, na podstawie umowy z 2 grudnia 2016 roku, broń i amunicję daje Ukrainie za darmo – ale widocznie taki los wypadł nam, żebyśmy się poświęcali dla pokoju i demokracji.

Toteż rząd “dobrej zmiany” uczepił się prowokacji, której tym razem dopuścił się białoruski uzurpator Aleksander Łukaszenka. Oto dwa białoruskie śmigłowce prowokacyjnie przeleciały nad Białowieżą. Początkowo nasza niezwyciężona armia twierdziła, że nic nie przeleciało, ale widocznie rada w radę uradzono, że jednak przeleciało – bo taka prowokacja to  przecież dla rządu prawdziwy dar Niebios! Znowu okazało się, że jak nie Putin, to Łukaszenka jest dobry na wszystko, a zwłaszcza – na kanikularną posuchę, kiedy już nie ma czym ekscytować opinii publicznej. Od razu odezwała się ambadoressa USA przy NATO, słowem – Polska jednym susem wskoczyła do pierwszego szeregu mocarstw światowych.

Czegóż chcieć więcej?

Stanisław Michalkiewicz

Polecamy również: Banderyzm kwitnie na Ukrainie. Problem narasta

Przypadek i konieczność

Przypadek i konieczność

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    3 sierpnia 2023

Byłby to przypadek rzadki – a czy w ogóle są przypadki?” – zapytywał retorycznie w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak” Janusz Szpotański. Podobne wątpliwości musiały targać przewielebnym księdzem Bronisławem Bozowskim z kościoła Panien Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Twierdził on, że „nie ma przypadków, są tylko znaki”.

Ten ksiądz Bozowski był wielkim oryginałem. Pewnego razu w marcu po mszy św. wezwał zebranych, by pomodlili się za duszę Józefa Stalina. Nie był to przypadek, bo tego dnia przypadała kolejna rocznica jego, śmierci. W kościele zaszumiało, więc ks. Bozowski odwrócił się i powiedział: wiem, że to was zaskakuje, ale pomyślcie sami; któż bardziej potrzebuje modlitwy, jeśli nie on? Ciekaw jestem, co by było, gdyby zaproponował modlitwę za duszę Adolfa Hitlera, który z pewnością potrzebował modlitwy nie mniej, niż Józef Stalin.

Dotychczas nie słyszałem, by ktokolwiek wpadł na ten pomysł, co pokazuje, jak bardzo oddaliliśmy się – co dotyczy również papieża Franciszka – od ducha franciszkańskiego. Św. Franciszek uważał, że człowiek nieszczęśliwy zasługuje na współczucie bez względu na to, czy nieszczęście spotkało go z jego winy, czy nie. Myślę, że 30 kwietnia 1945 roku, w dniu swojej samobójczej śmierci, Adolf Hitler musiał być bardzo nieszczęśliwy. Ale co tam odwoływać się do Adolfa Hitlera, kiedy obawiam się, że żaden proboszcz w Warszawie nie przyjąłby intencji mszalnej za dusze żołnierzy ukraińskich i rosyjskich, poległych w toczącej się wojnie. Za ukraińskich – owszem, bardzo chętnie – ale za jednych i drugich to już nie bardzo. A przecież w obliczu śmierci wielkich, a może nawet żadnych różnic między nimi nie ma? Toteż na wszelki wypadek nawet przedstawicielom „kościoła otwartego” ze zboru przy świętej ulicy Wiślnej w Krakowie, łatwiej demonstrować odwagę i pryncypialne przywiązanie do wiary Chrystusowej podlizując się pederastom, którzy przecież wcale nie są nieszczęśliwi. Przeciwnie – na „marszach równości” demonstrują niezmiennie znakomite samopoczucie, więc o żadnym współczuciu w ich przypadku mówić nie można.

Do tych rozważań zainspirowała mnie sprawa „pani Joanny”, która twierdzi, jakoby przeżywała wielkie katiusze z powodu niedostatecznej rewerencji z jaką potraktowała ją policja. A jeśli podsumować dotychczasowe ustalenia, to było tak: pani Joanna twierdzi, że najadła się jakichś wczesnoporonnych specyfików, po których zrobiło się jej niedobrze, więc powiadomiła doktora. Tymczasem doktor, w przekonaniu, że ma do czynienia z próbą samobójczą, powiadomił policję, która panią Joannę zrewidowała w poszukiwaniu trucizny. Trucizny nie znaleziono, wobec czego pani Joanna opuściła szpital i wszytko mogło zakończyć się wesołym oberkiem.

Ale się nie zakończyło, co skłania do postawienia pytania, czy to był przypadek, czy nie. Do postawienia tego pytania skłania również okoliczność, że pani Joanna nie tylko miała epizody psychiatryczne, ale w dodatku – co jedno z drugiego może wynikać – była tzw. „aktywistką aborcyjną” i nawet widziałem jej fotografię z hasłem: Ch… z wami, aborcja z nami!Kogo miała na myśli pani Joanna używając tych zaimków? Na pierwszy rzut oka trudno zgadnąć, bo – jak twierdził Aaronek z popularnej w 1968 roku anegdoty – żadnej logiki w tym nie ma. Żeby bowiem „aborcja” była „z nami”, to najpierw trzeba jednak dokonać bliskiego spotkania III stopnia z „ch…”. Pani Joanna, która jest dużą dziewczynką, sprawiającą w dodatku wrażenie wyedukowanej w sprawach płciowych, nie może takich rzeczy nie wiedzieć tym bardziej, że stawia retoryczne pytania, „kto ma prawo decydować o mojej macicy, jeśli nie ja sama?” Jeśli chodzi o „macicę”, to ma całkowitą rację; mogłaby ją sobie wypatroszyć nawet piłą mechaniczną i nikt by nie powiedział złego słowa, chyba, żeby przy tej okazji obryzgała któregoś ze spektatorów – bo jestem pewien, że taki widok przyciągnąłby wielu amatorów mocnych wrażeń.

Kto wie, czy nie można by nawet zebrać od nich pewnej kwoty, jak to próbowała zrobić pewna Francuzka w Paryżu, kiedy to po strzelaninie w okolicy stacji metra Blanche, wystartował przybyły tam wcześniej policyjny helikopter: „un franc pour spectacle!” – powiedziała obchodząc gapiów z kapeluszem. Jeśli jednak ktoś wcześniej do macicy pani Joanny, w trakcie bliskiego spotkania III stopnia z ch…., wstrzyknąłby zawartość swoich pęcherzyków nasiennych, to sprawa się komplikuje. Nie można bowiem przejść do porządku nad kwestią, czy macica wypełniona zawartością wspomnianych pęcherzyków, stanowiłaby wyłączną własność pani Joanny, czy też rodzaj współwłasności – bo jużci – zawartość pęcherzyków od niej przecież by nie pochodziła.

A przecież to wcale nie koniec komplikacji, bo po wstrzyknięciu do macicy zawartości wspomnianych pęcherzyków, dochodzi tam do połączenia komórek, w następstwie czego pojawia się następna osoba, która wprawdzie do „macicy” żadnych pretensji może nie wnosić, ale może żądać od demokratycznego państwa prawnego, urzeczywistniającego zasady sprawiedliwości społecznej, żeby zagwarantowało mu prawa wynikające z art. 31 ust. 2 konstytucji („każdy jest obowiązany szanować wolności i prawa innych”) tym bardziej, że zgodnie z art. 32 ust. 2 konstytucji, „nikt” nie może być dyskryminowany w życiu (…) społecznym (…) z jakiejkolwiek przyczyny” – a więc na przykład z przyczyny, że jest bardzo mały, czy, że jeszcze nie głosuje na Volksdeutsche Partei Donalda Tuska.

Tymczasem właśnie Donald Tusk, podobnie jak Judenrat „Gazety Wyborczej” rzucił się na panią Joannę z chciwością sępa i od razu, na kanwie jej katiuszy, zapowiedział na 1 października, a więc tuż przed wyborami, zorganizowanie „marszu miliona serc” złamanych, przypuszczam, że pod patronatem doktora Mengele. Skłania mnie to do podejrzeń, że pani Joanna mogła zostać zwyczajnie wynajęta do odegrania roli męczennicy faszystowskiego reżymu i że żadnej aborcji farmakologicznej nie przeprowadziła, ani nie planowała próby samobójczej. Aktorzy odgrywają rozmaite postacie i psychodramy, ale to nie jest żaden przypadek, tylko czysty – jeśli można tu użyć tego słowa – interes.

O zupełnie odmiennej sytuacji donosi mi Honorable Correspondant z Malmo w Szwecji. Oto przed tamtejszym niezawisłym sądem stanęła panna Greta Thunberg pod zarzutem okazania nieposłuszeństwa policji. Panna Greta nie zaprzeczała nieposłuszeństwu, ale oświadczyła, że ponad nie postawiła konieczność. Wykonywała mianowicie to, co było konieczne dla ratowania „klimatu”, czy może „planety”. Mimo to niezawisły sąd 24 lipca skazał ją na niewielką grzywnę, podobnie jak w Polsce „Babcię Kasię”, która policjanta wybatożyła kijem od szturmówki. Takie to ci przypadki chodzą po ludziach, co zdarza się zwłaszcza, gdy ludzie chodzą po ludziach, albo się na nich kładą!

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Prezent od Stalina i od Bidena

Prezent od Stalina i od Bidena

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    1 sierpnia 2023 prezent

Konferencja w Teheranie, jaka odbyła się na przełomie listopada i grudnia 1943 roku przesądziła o wschodniej granicy Polski, która miała przebiegać wzdłuż tzw. „linii Curzona”, a także – de facto – o zachodniej. Chodzi o to, że na tej konferencji postanowiono, iż Niemcy zostaną podzielone na strefy okupacyjne, a sowiecka strefa będzie przylegała do Polski, przez którą będą biegły do niej linie komunikacyjne. Żeby nie było wątpliwości co do intencji Naszych Sojuszników w stosunku do Sojusznika Naszych Sojuszników (taką formułę nasi statyści wymyślili po zerwaniu przez Stalina stosunków dyplomatycznych z rządem RP), ogłoszono tam również decyzję o zaprzestaniu pomocy dla Draży Michajłowicza w Jugosławii, a cała aliancka pomoc miała być przeznaczona dla Józefa Broz Tito, przywódcy tamtejsze partii komunistycznej. Mówiąc krótko, Nasi Sojusznicy, przechodząc do porządku nad rozmaitymi polskimi nadziejami, wynagrodzili Stalina nie tylko Polską, ale również innymi państwami Europy Środkowej.

Konferencja w Jałcie w lutym 1945 roku te wszystkie postanowienia potwierdziła, dodając do nich również decyzje co do składu przyszłego polskiego rządu. Jak przystało na szczerych i patentowanych demokratów, co to w „Karcie Atlantyckiej”, jako najważniejsze postanowienie uznali „prawo narodów do posiadania własnych rządów” i „własnego niepodległego państwa”, najwyraźniej Nasi Sojusznicy uznali, że dla mniej wartościowego narodu tubylczego tak będzie najlepiej. Toteż rząd w naszym bantustanie zaprojektował nam Józef Stalin, który początkowo nawet łaskawie zgodził się na opatrzenie go „demokratycznym” kwiatkiem do sowieckiego kożucha w osobie Stanisława Mikołajczyka. Stanisław Mikołajczyk długo się tym zaszczytem jednak nie nacieszył, bo w obawie przez aresztowaniem i znalezieniem się w dole z wapnem, „wybrał wolność”, uciekając na Zachód i w ten sposób nic już nie zakłócało „jedności moralno-politycznej narodu”, która przetrwała aż do sławnej transformacji ustrojowej w roku 1989.

W 1945 roku, już po pokonaniu Niemiec, odbyła się konferencja w Poczdamie, na której wschodnia granica Niemiec nie została ustalona, a decyzja w ten sprawie została odłożona do „traktatu pokojowego” z Niemcami. Sęk w tym, że w 1945 roku „Niemiec” nie było, bo Hitler już nie żył, rządu admirała Donitza nikt nie uznawał, więc nie było z kim podpisać traktatu. Z punktu widzenia Józefa Stalina, który na konferencji w Teheranie przekonał Naszych Sojuszników do zaakceptowania „linii Curzona”, taki rozwiązanie było idealne, bo posiadanie przez Polskę tzw. „Ziem Odzyskanych” zależało wyłącznie od jego woli, co skłaniało polskie władze do zaakceptowania okupacji sowieckiej. Dopiero 7 grudnia 1970 roku podpisany został w Warszawie układ, w którym Republika Federalna Niemiec uznała granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej. Sęk w tym, że Republika Federalna Niemiec z Polską nie graniczyła, więc – po pierwsze – to uznanie miało przede wszystkim wymiar moralny, a po drugie – Republika Federalna Niemiec nie była „Niemcami” w rozumieniu postanowień Konferencji w Poczdamie, więc ten układ nie miał charakteru ani rangi traktatu pokojowego.

Zmiana nastąpiła dopiero na przełomie lat 80-tych i 90-tych, kiedy to mocarstwa „poczdamskie” wyraziły zgodę na „zjednoczenie Niemiec”, czyli na wchłonięcie przez Republikę Federalną Niemiec dawnej sowieckiej strefy okupacyjnej, czyli Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Pojawiła się zatem szansa na odtworzenie „Niemiec”, z którymi Polska mogłaby podpisać traktat pokojowy, który ostatecznie rozstrzygałby sprawę granicy polsko-niemieckiej. Kanclerz Helmut Kohl zaproponował tedy, by mocarstwa „poczdamskie”, które uczestniczyły w „Konferencji 2 plus 4” (dwa państwa niemieckie oraz cztery mocarstwa „poczdamskie:”: USA, Wielka Brytania, Związek Sowiecki i Francja), najpierw zgodziły się na zjednoczenie Niemiec, a potem zjednoczone Niemcy podpiszą z Polską stosowny traktat pokojowy. Ten pomysł szalenie Polskę zaniepokoił, bo kiedy Niemcy się już zjednoczą, to Polska nie miałaby żadnego narzędzia, by wymusić na nich zawarcie traktatu pokojowego. W interesie Niemiec bowiem niewątpliwie leżało przeciąganie jak najdłużej stanu tymczasowości w tej sprawie, natomiast interes Polski był odwrotny. Toteż Polska podjęła interwencję, m.in. u pani Margaret Thatcher. Była ona na szczęście przeciwna zjednoczeniu Niemiec i mówiła, że tak kocha Niemców, że życzyłaby im, by nie mieli zaledwie dwóch państw, ale niechby nawet dwadzieścia! Tedy uradzono, że Niemcy zgodzą się, iż Konferencja dwa plus cztery „ma charakter” traktatu pokojowego z Polską – bo jak nie, to żadnego zjednoczenia nie będzie. Kanclerz Kohl, któremu zależało, by przejść do historii jako zjednoczyciel Niemiec, z ciężkim zapewne sercem się na to zgodził i 14 listopada 1990 roku zjednoczone już Niemcy podpisały z Polską traktat graniczny. Nie jest to jednak traktat pokojowy, a tylko „graniczny”, co pozostaje w pewnej sprzeczności z ustaleniami Konferencji w Poczdamie, która ostateczne decyzje co do przynależności państwowej obszarów na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej odkładała do traktatu pokojowego.

Przypominam o tym wszystkim ze względu na niedawną wypowiedź rosyjskiego prezydenta Putina, który przypomniał, że „Ziemie Odzyskane” Polska otrzymała w prezencie od Stalina. Wprawdzie popularne porzekadło mówi, że kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera, ale – po pierwsze – Stalin chyba w żadne piekło nie wierzył, a po drugie – warto przypomnieć pełną mądrości sentencję starożytnych Rzymian, że cuius est condere, eius est tolere, co się wykłada, że kto ustanowił, ten może znieść. Czy oznacza to również, że ten, kto podarował, może również odebrać? To nie jest już takie oczywiste – ale warto przypomnieć, jak to w latach 60-tych Nikita Chruszczow, którego pięknie ugoszczono we wschodnim Berlinie powiedział, że to właściwie wszystko jedno, czy ujście Odry ze Szczecinem jest w rękach polskich, czy niemieckich. Rzeczywiście – z punktu widzenie Kremla przebieg linii demarkacyjnych między poszczególnymi prowincjami sowieckiego imperium nie był znowu taki ważny. Z punktu widzenia polskiego wyglądało to inaczej, toteż Władysław Gomułka nakazał przeprowadzenie w Szczecinie wielkiej defilady wojskowej, po której już nikt do tej sprawy nie wracał. Ogromnie tedy jestem ciekaw, co polski minister spraw zagranicznych powiedział rosyjskiemu ambasadorowi, który w związku z wypowiedzią Putina został wezwany do MSZ. Myślę jednak, że cokolwiek by mu nie powiedział, to ambasador, a Putin już na pewno, się tym nie przejmie.

Przede wszystkim dlatego, że w Europie nie ma obecnie żadnego porządku politycznego. Porządek jałtański już nie obowiązuje, bo na jego miejsce, po 25 latach od rozpoczęcia prac nad jego ustanowieniem, podczas dwudniowego szczytu NATO w Lizbonie, 19 i 20 listopada 2010 roku, proklamowano strategiczne partnerstwo NATO-Rosja. Był to właśnie „porządek lizboński”, który nastał na miejsce jałtańskiego. Najważniejszym postanowieniem było strategiczne partnerstwo NATO-Rosja. Najtwardszym jądrem tego partnerstwa było strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, a kamieniem węgielnym tego partnerstwa, był podział Europy na strefę rosyjską i strefę niemiecką – prawie dokładnie wzdłuż linii Ribbentrop-Mołotow. Prawie – bo republiki bałtyckie, które pierwotnie były po wschodniej stronie kordonu, po ewakuacji imperium sowieckiego z Europy Środkowej i przyłączeniu ich do NATO, znalazły się po stronie zachodniej. I kiedy wydawało się, że klamka zapadła na 50, a może nawet na 100 lat, prezydent Obama wysadził ten porządek w powietrze, wykładając 5 mld dolarów na zorganizowanie na Ukrainie „majdanu”, którego celem była zmiana rządu tego państwa i wyłuskanie go z rosyjskiej strefy. Od tamtej pory w Europie wschodniej trwa przepychanka, która – jak się wydaje – powoli dobiega końca – jako, że żadna ze stron – ani USA ze swoimi wasalami, ani Rosja – nie uzyskały ostatecznego zwycięstwa.

W tej sytuacji najbardziej prawdopodobnym zakończeniem awantury na Ukrainie będzie „zamrożenie konfliktu”. To jednak oznaczałoby, że Ukraina, wysłuchawszy zachęty rządu amerykańskiego, by pozwoliła się wkręcić w maszynkę do mięsa – utraci około 20 procent swego terytorium i to nie wiadomo, na jak długo, bo te tereny zostały urzędowo włączone do terytorium Federacji Rosyjskiej. Jeśli tedy Amerykanie nadal zechcą wykorzystywać Ukraińców w charakterze swego mięsa armatniego, to będą musieli pod adresem Ukrainy wykonać jakiś gest. A jaki? Pewne światło na tę sprawę rzucił pan prezydent Duda, deklarując 3 maja ub. roku zamiar przeforsowania „unii polsko-ukraińskiej”. Co to konkretnie miałoby oznaczać – tego nikt nie wie, bo pan prezydent, któremu widocznie ktoś starszy i mądrzejszy natarł uszu, zaraz swój pomysł zawetował. Nie wiadomo tedy, czy pod hasłem „unii” nie kryje się pomysł zrekompensowania Ukrainie utraconych na rzecz Rosji terytoriów kosztem części terytorium polskiego: województwa podkarpackiego i części małopolskiego oraz lubelskiego – bo cóż to za różnica, kto będzie tymi terenami administrował, kiedy proklamuje się „unię”? Ale na tym może się nie skończyć, bo – o czym była mowa na szczycie NATO w Wilnie – USA będą chciały skaptować przynajmniej niektóre państwa europejskie do udziału w ostatecznym rozwiązaniu kwestii chińskiej. Mam na myśli przede wszystkim Niemcy, które być może nie powiedziałyby: nie – ale nie za darmo. Na przykład poprosiłyby o zgodę na dokończenie procesu zjednoczenia – to znaczy – na odtworzenie granicy wschodniej sprzed I wojny światowej – o czym przebąkiwała całkiem niedawno przedstawicielka niemieckiej AfD. Ponieważ stosunki niemiecko-polskie są obecnie co najmniej tak samo złe, jak stosunki polsko-rosyjskie, to w sytuacji europejskiego zawirowania można spodziewać się wszystkiego. Również i tego, że USA wykorzystałyby tę okazję do ustanowienia na reszcie terytorium, jakie pozostanie po Polsce – Judeopolonii – realizując w ten sposób swoją ustawę nr 447.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Igraszki zastępcze

Igraszki zastępcze

Stanisław Michalkiewicz igraszki-zastepcze 28 lipca

Ponieważ nasi Umiłowani Przywódcy, a tym bardziej – Wielce Czcigodni Parlamentarzyści – uprawianie prawdziwej polityki mają surowo zakazane, to muszą sobie wynajdywać jakieś zajęcia, którymi mogliby wypełnić sobie czas i zabić nudę.

Niektórzy ludzie nie wierzą, żeby nasi Umiłowani Przywódcy mieli surowo zakazane uprawianie prawdziwej polityki, więc żeby nie być gołosłownym, podam kilka przykładów.  3 maja ubiegłego roku, przemawiając z okazji rocznicy Konstytucji, pan prezydent Duda, zupełnie na trzeźwo i bez pistoletu przy głowie, zadeklarował intencję przeprowadzenia unii polsko-ukraińskiej.

Jestem przekonany, że chciał dobrze, to znaczy – że chciał podlizać się Naszemu Najważniejszemu Sojusznikowi, odgadując jego życzenia, a nawet je uprzedzając. Myślę, że spodziewał się, iż Nasz Najważniejszy Sojusznik poklepie go po plecach i powie “nu Duda, maładiec! – a potem, jak już przestanie być tubylczym prezydentem, obieca mu trafikę. Aliści musiał spotkać się z reprymendą, bo w kilka dni później już tylko powiedział, że granica polsko-ukraińska powinna “łączyć”, a nie “dzielić”.

Ale żeby nawet “łączyła” – cokolwiek miało by to znaczyć –  to musi najpierw istnieć. A skoro musi istnieć, to znaczy, że o żadnej “unii” nie ma mowy.

Co się mogło stać? Ano prawdopodobnie to, że ktoś przypomniał panu prezydentowi przysłowie: “co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie!”. Rzecz w tym, że o tym, czy Polska będzie nadal istniała, czy też dostanie rozkaz, by “zlać się” z Ukrainą, nie będzie decydował pan prezydent Duda, tylko Nasz Najważniejszy Sojusznik. Tym razem reprymenda była jeszcze dyskretna, ale w rok później Nasz Najważniejszy Sojusznik dyskrecję w stosunku do pana prezydenta Dudy porzucił.

Kiedy pan prezydent w podskokach podpisał ustawę o nadzwyczajnej komisji do badania ruskich wpływów w naszej – pożal się Boże! – polityce, w przekonaniu, że podpisując “lex Tusk”, znowu odgadnie najskrytsze życzenia Naszego Najważniejszego Sojusznika i zostanie przez niego pochwalony, Sojusznik, ustami pana ambasadora Marka Brzezińskiego, który pełni u nas obowiązki ambasadora Lebiediewa, a w każdym razie – Aristowa – obsztorcował pana prezydenta, że to niby jest “zaniepokojony”.

A czym? Przecież nie komisją, która – nie dość, że nie może powstać, to w dodatku przez kilka przedwyborczych miesięcy zajmowałaby się biciem piany – tylko samowolką pana prezydenta Dudy. “Wiecie, rozumiecie, Duda, jak coś macie podpisać, to najpierw zapytajcie starszych i mądrzejszych, czy wam wolno. Żadnych mi tu samowolek – bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa.” Toteż obsztorcowany pan prezydent dwa dni po podpisaniu ustawy, zawetował potulnie własny podpis.

A żeby obsztorcować  pana premiera Morawieckiego, to Nasz Najważniejszy Sojusznik nawet się nie fatyguje osobiście, tylko zleca to zadanie  ukraińskiemu premierowi Denysowi Szmyhalowi, a nawet jego zastępczyni Julii Swyrydenko, która samowolkę pana premiera Morawieckiego w sprawie embarga na ukraińskie “zboże techniczne” nazwała “niedopuszczalną”. Toteż pan premier zaraz odzyskał poczucie rzeczywistości, dając do zrozumienia, że Polska nadal jest “sługą narodu ukraińskiego” i tłumacząc się tylko, że został źle zrozumiany, bo przecież “tranzyt” ukraińskiego “zboża technicznego”, nadal będzie możliwy – jak to było przedtem.

Dodajmy do tego powściągliwość ministra rolnictwa, pana Telusa, który od miesięcy nie ośmiela się podać  nazw firm, które tym “tranzytowym” zboże zasypały polskie magazyny. Pewne światło na tę powściągliwość rzuca okoliczność, że zboże to zostało wyprodukowane przez trzy koncerny, które na Ukrainie mają latyfundia o ogólnym obszarze 17 mln hektarów.

Dwa z nich: Cargill i DuPont – to koncerny amerykańskie, a trzeci, Monsanto, też był amerykański, ale przed kilkoma laty został wykupiony za 63 mld dolarów przez niemiecki Bayer. Wszystkie one mają swoje polskie oddziały, więc nic dziwnego, że pan minister Telus nie spełnia swoich obietnic, bo wie, że zaraz by mu przypomniano, skąd wyrastają mu nogi.

Skoro tedy najwięksi nasi dygnitarze uprawianie samodzielnej polityki mają surowo zakazane, to cóż dopiero mówić o dygnitarzach drobniejszego płazu, czyli o Wielce Czcigodnych Parlamentarzystach? W ich przypadku o żadnej polityce nie może być mowy, ale z drugiej strony trzeba suwerenom urządzić od czasu do czasu pokazuchę, jeśli nie głębokiego sporu politycznego, to przynajmniej pochylenia się nad losem obywateli.

Toteż parlamentarny Zespół do Spraw Kobiet urządził przestawienie z udziałem pani Joanny Parniewskiej z Krakowa, która od tygodnia znalazła się na czele orszaku męczenników faszystowskiego reżymu, dystansując nawet pana sędziego Igora Tuleyę. Inna sprawa, że pan sędzia Tuleya do takiego przedstawienia  nie bardzo się nadaje. Pani Joanna, to co innego: najsampierw zaszła w ciążę, potem najadła się jakiś wczesnoporonnych pastylek, od czego zrobiło się jej niedobrze.

Próbowała kurować się winkiem, ale winko jakoś tym razem nie pomagało, więc zadzwoniła do doktora, a pani doktor doszła do wniosku, że ma do czynienia z próbą samobójczą i zawiadomiła policję. Policja – i odtąd już nie ma wątpliwości, co naprawdę się zdarzyło – zrobiła pani Joannie rewizję osobistą w poszukiwaniu cyjanku potasu. Rewizja osobista polega m.in. na tym, że trzeba zdjąć majtki, a nawet zrobić przysiad.

Wiem, co mówię, bo za komuny takie przyjemności mnie spotykały. Tymczasem pani Joanna takiej siurpryzy najwyraźniej się nie spodziewała, a miała w majtkach podpaskę, w dodatku z kleksem. Obciach straszny – no i właśnie Parlamentarny Zespół do Spraw Kobiet uznał, że musi się tym zająć, by położyć kres samowoli policji. Najwyraźniej Wielce Czcigodni członkowie Zespołu muszą uważać, że propozycję zdjęcia majtek może złożyć kobiecie albo jej aktualny dobiegacz – oczywiście za zgodą wyrażoną w akcie notarialnym, albo “siostra” w ramach siostrzanych baraszkowań – ale w żadnym razie policja, nawet przy rewizji osobistej!

Co z tego wyniknie, czy Zespół zgłosi jakieś propozycje de lege ferenda – tego jeszcze nie wiemy – ale z pewnością się wzruszył, bo i pani Joanna przykładnie się rozbeczała, podobnie jak kiedyś Wielce Czcigodna Beata Sawicka, którą agent Tomek podstępnie rozkochał, chociaż do sprokurowania ciąży już się nie posunął.

Jak tam będzie, tak tam będzie – ale już nie ulega wątpliwości, że dzięki tym traumatycznym przeżyciom, pani Joanna Parniewska zostanie dokooptowana do grona autorytetów moralnych, a poza tym – “stając się damą i pisarką” – napisze książkę, na podstawie której na przykład pani reżyserowa Agnieszka Holland nakręci film z wyeksponowaniem “momentów”, który oczywiście dostanie Oskara, od czego wzbogaci się kultura światowa i tubylcza.

Obrazki z piekła kobiet

Obrazki z piekła kobiet

Stanisław Michalkiewicz   27 lipca 2023 obrazki

Każdy redaktor naczelny wie, ileż udręki każdego roku dostarcza mu sezon ogórkowy. Gazeta, czy portal musi ukazać się każdego dnia, podobnie jak program radiowy, czy telewizyjny – a czym tu wypełnić łamy, czy czas antenowy, kiedy nawet zapowiadana od miesięcy decydująca ukraińska kontrofensywa najwyraźniej weszła w fazę wakacyjnej przerwy, w związku z czym Ukrainki, które – uciekając przed wojną – schroniły się z dziećmi w Polsce i zostały przez hojny rząd „dobrej zmiany” obdarowane socjalem na koszt polskiego podatnika, jak gdyby nigdy nic, wyjeżdżają na Ukrainę na wakacje, pilnując się wszelako, by przed upływem miesiąca znowu schronić się przed wojną w Polsce, bo w przeciwnym razie ryzykują utratę socjalu za który na Ukrainie mogą spędzić wakacje na poziomie telewizyjnych „królowych życia”? Toteż każdy ratuje się, jak tam potrafi, zamieszczając np. rewelacje o artystce, co to maluje obrazy „krwią menstruacyjną”, a w przerwach demonstruje „masaż członka”, czy – ale to już desperacja – o praniu majtek damskich, splamionych „kleksem” – jak prać, żeby nie było śladów.

To wbrew pozorom poważna sprawa, skoro nawet Stanisław Wyspiański, kreśli w ”Weselu” postać „Dziada”, którego zjawa Jakuba Szeli molestuje, żeby dał mu „kubeł wody” („Dajcie bracie kubeł wody; gębę myć, ręce myć, suknie prać – nie będzie znać!”). Chodziło oczywiście o tzw. „rabację galicyjską” w ramach której włościanie rżnęli krwiopijców piłami („myśmy wszystko zapomnieli; mego dziadka piłą rżnęli!”) – niczym w 1943 roku na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej.

Ale w sukurs żurnalistom przychodzi Adam Grzymała-Siedlecki. Był on w za Najjaśniejszego Pana dyrektorem teatrów miejskich w Krakowie i na podstawie własnych doświadczeń utrzymuje, że „pewniakiem”, również w sezonie ogórkowym, jest sztuka w której kobieta cierpi z powodu męskiej przewrotności. Toteż trudno się dziwić, że kiedy pani Joanna łyknęła pigułkę wczesnoporonną i została przez ratowników medycznych zawieziona do szpitala, gdzie ponoć miała grozić samobójstwem, w związku z czym zawiadomiona policja przeszukała jej rzeczy, czy przypadkiem nie ukryła gdzieś kapsułki z cyjankiem potasu, Judenrat „Gazety Wyborczej” rzucił się na nią z zachłannością sępa, w nadziei wyciśnięcia z tego incydentu wszelkich możliwych i życiodajnych soków, przede wszystkim politycznych.

Chodzi o przestawienie przypadku pani Joanny jako elementu „piekła kobiet”, które na tym etapie rewolucji komunistycznej, w której Judenraty tradycyjnie pozostają w awangardzie, pełnią funkcję proletariatu zastępczego. Proletariat zastępczy – czy to „kobiety”, czy sodomczykowie – są dla rewolucyjnej awangardy na wagę złota, bo cóż to za rewolucjoniści, co nie mają proletariatu, który by „wyzwalali”? „Co to za gospodarz, co ni ma chałupy?” – śpiewają górale na Podhalu. Swoją szansę natychmiast wywąchał też szef Volksdeutsche Partei Donald Tusk, zapowiadając na 1 października „Marsz miliona serc”. Chodzi oczywiście o serca złamane – ale w związku z tym na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, że na tę okoliczność Donald Tusk przemieni się w kobietę, by w ramach solidarności publicznie zrobić sobie skrobankę w nadziei, że zachwycone panie będą na jego partię głosowały i w ten sposób zrobi „no pasaran” znienawidzonemu Jarosławowi Kaczyńskiemu.

Nawiasem mówiąc w policyjnym komunikacie czytamy, że gdy ktoś grozi samobójstwem, to policja musi go zrewidować, ponieważ nie może pozwolić, by grożący spełnił swoją groźbę. Nie bardzo wiadomo dlaczego właściwie nie może, bo podstawowa zasada prawa rzymskiego głosi, że volenti non fit iniuria, co się wykłada, że chcącemu nie dzieje się krzywda, więc jeśli ktoś pragnie przyśpieszyć bliskie spotkanie III stopnia z Trójcą Świętą, to dlaczego policja czuje się w obowiązku mu w tym przeszkadzać?

Pani premier Margaret Thatcher była innego zdania. Kiedy w 1981 roku grupa uwięzionych członków IRA ogłosiła strajk głodowy, zabroniła karmić ich pod przymusem, wychodząc z założenia, że skoro chcą w ten sposób popełnić samobójstwo, to niech się stanie według ich woli. Nie pozwoliła wodzić się za nos i w rezultacie 10 uczestników głodówki zmarło na – jak to określił koroner – „zagłodzenie dobrowolne”. No, ale Margaret Thather była ostatnim w Europie prawdziwym mężczyzną – co przewidziała u nas Danuta Rinn w swoim słynnym przeboju „Gdzie ci mężczyźni” („Jak bezwolne manekiny, przestawiane i kopane, gęby pełne wazeliny, oczka stale rozbiegane, bez godności, bez honoru, zakłamane swoje racje, wykrzykuje taki w domu śmiesznym szeptem po kolacji…”).

Najciekawsze jednak w tym wszystko jest to, że pani Joanna nie jest pierwszym łupem redakcyjnego Judenratu „Gazety Wyborczej”. Żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak wspomniany Judenrat rzucił się do wyzwalania pani Anety Krawczykowej. Pani Aneta pracowała w biurze poselskim Wielce Czcigodnego Stanisława Łyżwińskiego z „Samoobrony”, którego Judenrat, wraz z Wielce Czcigodnym Andrzejem Lepperem z upodobaniem nazywał „knurami”. Owe „knury” miały panią Anetę wykorzystywać seksualnie, obiecując w zamian miejsce na listach wyborczych „Samoobrony”. Wzbudzało to w pani Anecie nadzieje na karierę polityczną w naszym Sejmie – ale z jakichś powodów, których dzisiaj już nie pamiętam – do umieszczenia jej na liście kandydatów „Samoobrony” do Sejmu nie doszło. Wtedy pani Aneta postanowiła swoją krzywdę przenieść na forum publiczne i w ten sposób sprawa trafiła do Judenratu, który swoim zwyczajem podniósł klangor aż pod niebiosa. Kłopotliwym elementem całej tej sprawy była córeczka pani Anety, która podejrzenia co do jej autorstwa kierowała właśnie w stronę „knurów”. Doszło tedy do przetestowania DNA – najpierw Wielce Czcigodnego Stanisława Łyżwińskiego, którego autorstwo zostało wykluczone. Wtedy pani Aneta wskazała na Wielce Czcigodnego Andrzeja Leppera – ale jego autorstwo zostało też wykluczone. Powstała szalenie kłopotliwa sytuacja, w związku z czym pani Aneta wyraziła przypuszczenie, że autorem mógł być anonimowy mężczyzna, któremu oddała się w okolicach dworca kolejowego w Piotrkowie Trybunalskim. Tego było już za wiele nawet dla Judenratu, toteż klangor został wyciszony, bo jużci – jak powiadają wymowni Francuzi – du sublime au ridicule in n’y a qu’un pas – co się wykłada, że od wzniosłości do śmieszności jest tylko krok. Ciekawe, czy w przypadku pani Joanny ten krok zostanie zrobiony, czy też pozostanie ona heroiną walki o wyzwolenie kobiet w naszym nieszczęśliwym kraju przynajmniej do wyborów?

Szczytowanie z komplikacjami

Szczytowanie z komplikacjami

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    22 lipca 2023 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5432

Pan prezydent Andrzej Duda syt chwały i sukcesu dyplomatycznego, jakiego dostąpił towarzysząc prezydentowi Zełeńskiemu w Łucku podczas drugiego aktu przedstawienia pod tytułem „Sodomia pojednania polsko-ukraińskiego”, odjechał na szczyt NATO w Wilnie. Pewnie po następne sukcesy, chociaż nie bardzo wiadomo jakie, ponieważ tuż przed wyjazdem, na pytanie, co zamierza podczas tego szczytu załatwić dla Polski, odpowiedział, że dla Polski nic. Tymczasem właśnie na tym szczycie prezydent Józio Biden ponownie mówił o potrzebie „wzmocnienia wschodniej flanki NATO”. Gdyby pan prezydent Duda nie był taki nieśmiały, to mógłby podsunąć prezydentowi Bidenowi pomysł, by USA sfinansowały uzbrojenie 200 tys. dodatkowych żołnierzy, o jakich, zgodnie z ustawą o obronie Ojczyzny, ma być powiększona nasza niezwyciężona armia i w ten sposób wzmocniły wschodnią flankę.

Niestety nieśmiałość pana prezydenta Dudy, spotęgowana niedawnym obsztorcowaniem go przez pana ambasadora Marka Brzezińskiego, na taką samowolkę mu nie pozwala, więc nie ma rady; pan minister Błaszczak po staremu będzie musiał kupować wszystko, co mu tam Amerykanie, albo Koreańczycy wtrynią i nie będzie się targował. W ten oto sposób może spełnić się marzenie pana prezydenta, że zbroimy się, byśmy nie musieli walczyć. Jeśli bowiem Polska nie będzie w stanie spłacić długów zaciąganych gdzie tylko się da przez rząd „dobrej zmiany” na przychylanie nam nieba, to wierzyciele będą mogli zająć nas bez walki.

Ale nie wybiegajmy zbyt daleko w przyszłość, bo gdy piszę ten felieton szczyt NATO w Wilnie jeszcze się nie zakończył. Biorą w nim udział nie tylko przedstawiciele państw członkowskich, ale również inni wasale Stanów Zjednoczonych: Japończycy, Koreańczycy i Australijczycy, bo zasadniczym celem szczytu jest przekonanie NATO do ostatecznego rozwiązania kwestii chińskiej. Wskutek tego nadzieje prezydenta Zełeńskiego, że Ukraina zostanie zaproszona do NATO, rozwiały się w mglistość, chociaż szef Paktu, pan Stoltenberg wychodził ze skóry, żeby mu tę gorzką pigułkę jakoś osłodzić. Zatem uradzono, że przyszłe wchodzenie Ukrainy do NATO będzie miało charakter jednoetapowy a nie dwuetapowy, a po zakończeniu wojny będą jej udzielone „zapewnienia”, a może nawet „gwarancje”.

Warto przypomnieć, że „zapewnienia” zostały Ukrainie udzielone jeszcze w 1994 roku, więc co to komu szkodzi udzielić jej ich po raz kolejny?

Tymczasem w Ameryce zbliżają się wybory prezydenckie, w których Józio Biden zamierza wziąc udział, najwyraźniej postanowiwszy, że będzie przewodził Ameryce i światu do upadłego. Wprawdzi odbędą sie one dopiero w listopadzie przyszłego roku, ale już teraz podnoszą się w Ameryce głosy powątpiewania, czy zaangażowanie w świętą sprawę Ukrainy było szczęśliwym pomysłem. Toteż pewnie ad captandam benevolentiam tamtejszej opinii publicznej niezależne media obiegły informacje, że „byli dyplomaci” amerykańscy prowadzą jakieś sekretne rozmowy z rosyjskim ministrem Ławrowem. W związku z tym na mieście krążą fałszywe pogłoski, że Amerykanie, którzy w 2014 roku kupili sobie Ukrainę za 5 mld dolarów, teraz kombinują, jakby tu ją w miarę korzystnie sprzedać, tym bardziej, że zapowiadana od miesięcy ukraińska kontrofensywa jakoś nie może się rozwinąć. Tamtejsze władze co prawda z dumą opowiadają, że „wyzwolony” został obszar 24 kilometrów kwadratowych, a innym razem – że obszar 160 kilometrów kwadratowych, czyli prostokąt o wymiarach 15 na 11 kilometrów, albo 20 na 8 – ale dla Amerykanów, przyzwyczajonych do większego rozmachu, może okazać się to niewystarczające, zwłaszcza w proporcji do udzielonej dotychczas Ukrainie pomocy. W dodatku ukraińskie władze, chyba trochę lekkomyślnie pochwaliły się, że ukraińskie rezerwy walutowe osiągnęły rekordowy poziom ponad 30 mld dolarów, co tamtejszych oligarchów z pewnością musi przyprawiać o euforię. Co innego tamtejsi obywatele.

Najwyraźniej z rekordowym poziomem rezerw walutowych nie wiążą żadnej nadziei, bo kto tylko może, to z Ukrainy zwiewa – co widzimy choćby na ulicach miast i miasteczek polskich, gdzie aż się roi od obywateli Ukrainy, przeważnie młodych płci obojga. Tymczasem rezerwy ludzkie zdominowane przez wynędzniałych emerytów do walki specjalnie się nie nadają, toteż trudno się dziwić, że wojna stopniowo przekształca się w „konflikt zamrożony”, o którym jeszcze w połowie ubiegłego roku wspominała amerykańska ambasadoressa przy NATO, jako jednej z „możliwych możliwości”. Czy jednak „zamrożenie konfliktu” może być uznane za „zakończenie wojny”, które – jak z naciskiem podkreślił sekretarz generalny NATO pan Stoltenberg – jest jednym z warunków „zaproszenia” Ukrainy do NATO? Tego na razie nie wiemy, toteż prezydent Zełeński, który w pierwszym odruchu nie ukrywał „rozczarowania”, a nawet „rozgoryczenia” decyzjami wileńskiego szczytu, później się zreflektował, demonstrując umiarkowany optymizm. Jak bowiem jeszcze za głębokiej komuny mawiał Janusz Wilhelmi, należy wystrzegać się pierwszych odruchów – bo mogą być uczciwe – toteż i prezydentowi Zełeńskiemu ktoś starszy i mądrzejszy mógł powiedzieć: „wiecie, rozumiecie Zełeński, wy się cieszcie, żeście żywi i zdrowi, bo jak będziecie mi tu demonstrowali rozczarowanie, czy inne fochy, to będzie z wami brzydka sprawa.

Okazuje się tedy, że z przyjęciem Ukrainy do NATO może być podobnie, jak z przyjęciem pana mecenasa Romana Giertycha do grona autorytetów moralnych. Wprawdzie pan red. Michnik na łamach „Gazety Wyborczej” wystawił panu mecenasowi coś w rodzaju certyfikatu koszerności, stwierdzając, że dostąpił „przemiany”, a nawet wyrażając nadzieję, że jak tak dalej pójdzie, to zaakceptuje nawet „związki partnerskie”, ale nadział się na polemikę, której autor najwyraźniej nie uwierzył w metamorfozę pana mecenasa i zalecał dalszą jego kwarantannę w ciemnościach zewnętrznych, otaczających Olimp, gdzie autorytety moralne spijają sobie z dzióbków nektar i ambrozję.

A skoro już o panu mecenasie mowa, to właśnie dostałem z wydziału karnego niezawisłego Sądu Rejonowego w Warszawie powiestkę informującą, że karna „rozprawa główna” przeciwko mnie rozpocznie się 1 sierpnia o godzinie 10. Chodzi o donos, jaki złożył na mnie pan Jaś Kapela, toteż w ramach przygotowań do atmosfery, jaka niewątpliwie będzie panowała na sali sądowej, pogrążam się w odmętach książki Joanny Siedleckiej „Kryptonim liryka”, zawierającej prezentacje sylwetek wybitnych konfidentów SB ze środowiska literackiego.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Przyjaciele i wrogowie ludu

Przyjaciele i wrogowie ludu

Stanisław Michalkiewicz micha

Kategorię przyjaciół i wrogów ludu wprowadził do publicystyki politycznej Włodzimierz Eljaszewicz Ulianow, znany jako “Lenin”, ale chyba nie jest to jego oryginalny wynalazek, bo ta kategoria pojawiła się podczas Rewolucji Francuskiej, kiedy to Jean Paul Marat wydawał pismo pod tutułem “Przyjaciel ludu”, a i później, jeszcze przed Leninem wydawane było w zaborze austriackim przez Bolesława Wysłoucha pismo pod tym samym tytułem.

Lenin zaś – jak to Lenin – podszedł to zagadnienia “naukowo”, niczym Kukuniek i w pracy: “Kto to są przyjaciele ludu i jak oni walczą z socjaldemokracją” nie tylko zdemaskował fałszywych przyjaciół ludu, ale też położył fundamenty pod sojusz robotniczo-chłopski, który – jeśli oczywiście nie liczyć bezpieki – stanowił ideologiczną podstawę “socjalizmu realnego”, zwanego również “komunizmem”. Przetrwał on – jak pamiętamy – do przełomu lat 80-tych i 90-tych, aż zbankrutował i ludzkość dała sobie z nim spokój.

Dała – ale nie do końca – bo w tradycyjnej postaci przetrwał on np. w Korei Północnej, czy na Kubie aż do dnia dzisiejszego, zaś w postaci zmordenizowanej właśnie jest forsowany zarówno w Ameryce Północnej, jak i w Europie. Kiedy w roku 1990 na zaproszenie UPR przyjechał do Polski laureat nagrody Nobla z ekonomii, prof. Milton Friedman, opowiadał nam, jak gdzieś w połowie lat 80-tych poprosił w Bibliotece Kongresu o program Komunistycznej Partii USA z lat 20-tych i z przerażeniem skonstatował, że wszystkie punkty tego programu zostały w USA zrealizowane. Obecnie rewolucję komunistyczną kontynuuje tam i eksportuje na świat Partia Demokratyczna, której lewe skrzydło, reprezentowane m.in przez panią wiceprezydent Kamalę Harris, to komuna w czystej postaci.

Wspominam o tych korzeniach, bo po 33 latach od sławnej transformacji ustrojowej, również w naszym bantustanie można już dostrzec podział na przyjaciół i wrogów ludu. Na razie nie przybrał on formy specjalnego ustawodawstwa, które – na podobieństwo “ustaw norymberskich” w III Rzeszy, dzieliło obywateli według kryteriów rasowych, ale wszystko przed nami, bo ogniskiem tej awangardy jest środowisko niezawisłych sędziów. Jak wiadomo, nie wystarcza mu już “orzekanie” zgodnie z “ustawami”, bo ambicje tego środowiska sięgają dalej – żeby sędziowie nie tyle “podlegali” ustawom, co je sami sobie pisali.

Ale i na gruncie dotychczasowego ustawodawstwa środowisko jakoś sobie radzi, dzięki czemu możemy już teraz podać przykłady orzecznictwa odwołującego się do leninowskich kryteriów przyjaciół i wrogów ludu.

Oto przed kilkoma laty opinię publiczną poruszył wyrok niezawisłego sądu w sprawie pana Piotra Najsztuba, legitymującego się przerwszorzędnymi korzeniami, ze wzgledu na które został zaliczony do przyjaciół ludu bez najmniejszych wątpliwości. Mimo, że w roku 2017, prowadząc samochód bez prawa jazdy, potrącił był on na pasach dla pieszych 77-letnią kobietę, niezawisły Sąd Okręgowy w Warszawie zatwierdził wyrok uniewinniający pana Najsztuba, a niezawisły Sąd Najwyższy oddalił kasację Prokuratora Generalnego.

Inaczej być nie mogło, bo ten cały Prokurator Generalny jest przedstawicielem reżymu Jarosława Kaczyńskiego, więc jako reprezentujący wrogów ludu z zasady racji mieć nie może, a poza tym w momencie zdarzenia było “ciemno”, więc wszystko zakończyło się wesołym oberkiem. Podobnie wesołym oberkiem zakończyła się sprawa jegomościa, który obrzucił kamieniem samochód “antyaborcyjny”, a następnie próbował wyciągnąć zeń kierowcę, przy okazji uderzajac go drzwiami.

Ponieważ zdarzenie było monitorowane, to niezawisła pani sędzia Louklińska z niezawisłego Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa nie mogła powołać się na “ciemności zewnętrzne” – ale w naszym, znaczy się – sędziowskim – fachu nie ma strachu. Jak nie można kijem, to można pałką, więc pani sędzia Louklińska wykombinowała sobie, że czyn owego jegomoscia charakteryzował się “znikomą szkodliwością społeczną”, więc karać go za to nie można.

A dlaczego czyn charakteryzował się znikomą szkodliwością społeczną? A dlatego, że zaatakowany samochód uprawiał zbrodniczą propagandę antyaborcyjną, a wiadomo przecież, że aborcja jest podstawowym prawem człowieków, a kobietów – w szczególności. Toteż wydała jedynie słuszny wyrok uniewinniający, wyjmując tym samym propagandowe działania wrogów ludu spod ochrony prawnej.

Pewne komplikacje wystąpiły w przypadku niejakiej “Babci Kasi” reprezentującej jedynie słuszny i przyjazny dla ludu ruch “Polskich Babć”, który został u nas zadaniowany w walce o “demokrację”, jak tylko w ramach operacji “Ulica i Zagranica”, Komisja Europejska, na której czele stały podówczas dwa niemieckie owczarki: Jan Klaudiusz Juncker i Franciszek Timmermans, wszczęła wobec Polski bezprecedensową procedurę sprawdzania stanu demokracji.

Tedy w ramach walii o demokrację “Babcia Kasia” obrzucała obelgami policjantów, a jednego nawet sprała kijem od szturmówki – bo “Polskie Babcie”, mając w pamięci pochody pierwszomajowe, na demonstracje brały ze sobą szturmówki. Policja – jak to policja – w konfrontacji z przyjaciółmi ludu  zachowuje chwalebną powściągliwość, bo wie, że w przeciwnym razie Judenrat “Gazety Wyborczej” zrobiłby z bardziej energicznego policjanta marmoladę. Jednak co policjant – to policjant – więc niezawisły Sąd Rejonowy dla Warszawy-Środmieścia znalazł się w obliczu potężnego dysonansu poznawczego. “Babcia Kasia”, jako patentowany przyjaciel ludu, żadnego przestępstwa z natury rzeczy popełnić nie może – ale z drugiej strony ten policjant…

Toteż w “wyroku nakazowym”, jak brzmi współczesna, elegancka nazwa starej, poczciwej “kiblówki”, zasądził od “Babci Kasi” 500 złotych grzywny i jakąś nawiązkę dla spałowanego gliniarza. Jestem pewien, że i grzywna i nawiązka zostaną pokryte ze specjalnego funduszu walki o demokrację i praworządność, więc “Baci Kasi” żadna krzywda nie spotka. Jeszcze  tego brakowało, żeby niezawisłe sądy krzywdziły zasłużonych przyjaciół ludu, co to jeszcze samego znały Stalina! “Czas zmienić politykę rolną, lecz ludzi krzywdzić nam nie wolno!” – grzmiał poeta.

Co innego z wrogami ludu. Wobec nich niezawisłe sądy nie mają żadnej litości, odpowiadając w ten sposób na tak zwane “społeczne zamówienie”, znane jeszcze z czasów pierwszej komuny. Oto panna Marika, która wraz z dwiema “nieustalonymi osobami” usiłowała – jak się okazało – nieudolnie – odbrać uczestniczce  “Marszu równości” z udziałem sodomczyków oraz ich sympatyków, płócienną torbę w barwach sodomczykowskich, została przez niezawisły sąd ze znanego na całym świecie z niezawisłości Poznania, skazana na 3 lata bezwzględnego więzienia pod zarzutem “rozboju”.

Ponieważ wróg ludu pracującego miast i wsi oraz osiedli spółdzielczych, mieszkaniowych i rybackich, czyli minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro nie tylko się za nią ujął i po roku nakazał  wypuścić ją z turmy, ale nawet napisał do prezydenta Dudy o ułaskawienie,  Judenrat “Gazety Wyborczej”, w ramach protestu przeciwko wypuszczeniu zbrodniarki podniósł klangor aż po same nozdrza Najwyższego. Okazało się bowiem, że panna Marika należała do Młodzieży Wszechpolskiej, co w oczach wypróbowanych przyjaciół ludu, co to samego jeszcze znali Stalina, samo w sobie jest zbrodnią niewybaczalną, toteż niezawisły sąd przysolił jej dodatkowo za “chuligankę”, a oskarżający zbrodniarzy prokurator wnosił o odrzucenie apelacji którą próbował wnieść towarzyszący pannie Marice mężczyzna.

Jak widzimy, wbrew przekonaniu pana ministra sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobry, wcale nie panuje on nawet nad podległym sobie aparatem prokuratorskim, który powinność swojej służby dla przyjaciół ludu rozumiał i za komuny i teraz. W efekcie w wymiarze sprawiedliwości naszego bantustanu mamy jeszcze burdel i serdel, ale światełko w tunelu już się pojawia i tylko patrzeć, jak niezwisłe sądy i prokuratura zostaną odpowiednio wytresowane.

Czwarta Rzesza nie może i nie powinna w sposób istotny różnić się przecież od Rzeszy III, no a tam wszystko grało, odkąd wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler sytuację uporządkował. Jak powiedział w “rozmowach przy stole” 16 listopada 1941 roku, “Nasz dzisiejszy wymiar sprawiedliwości już dawno doprowadziłby Rzeszę do rozpadu, gdybym nie stworzył korekty w postaci samopomocy państwowej. Oficer i sędzia – to dwaj nosiciele światopoglądu, a to oznacza władzę. Ale jeśli ma istnieć królestwo sędziów, to sądownictwo musi być tak homogeniczne rasowo,  żeby do prawidłowego orzekania wystarczały ramowe wytyczne.”

Jeśli o to chodzi, to pierwszy krok na tej słusznej drodze został zrobiony jeszcze w latach 90-tych i po roku 2000, kiedy to ABW kontynuowała operację “Temida”, dzięki której każdemu niezawisłemu sędziemu towarzyszy oficer prowadzący. No, może jeszcze nie każdemu, ale walka o praworządność w Polsce tak naprawdę zaczęła się dopiero od 2017 roku, toteż nic dziwnego, że tu i ówdzie mogą jeszcze pojawić się jakieś niedociągnięcia.

Polska groźnie kiwa palcem w bucie

Polska groźnie kiwa palcem w bucie

Stanisław Michalkiewicz    michalkiewicz „Prawy.pl” (prawy.pl)    20 lipca 2023

Zarówno Episkopat Polski, jak i władze państwowe w mig uwinęły się z odfajkowaniem 80 rocznicy rzezi obywateli Rzeczypospolitej, jaką OUN i UPA zaplanowały i przeprowadziły w roku 1943 na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, żeby zdążyć przed rozpoczęciem szczytu w Wilnie, na którym Polska bezskutecznie próbowała przekonać pozostałych członków Paktu, by „zaprosili” Ukrainę do NATO. Myślę, że gdyby nie zbliżające się jesienne wybory parlamentarne, to i tego odfajkowania by nie było – no ale wybory się zbliżają, więc ze strachu przed nieprzychylną reakcją części opinii publicznej, coś trzeba było zrobić – ale tak, żeby nikogo nie urazić; zarówno Ukraińców, jak i przede wszystkim – Naszego Najważniejszego Sojusznika, dla którego w tym sezonie Ukraina jest najukochańszą duszeńką.

oteż podczas pierwszego aktu przedstawienia pod tytułem „Sodomia pojednania polsko-ukraińskiego” JE abp Stanisław Gądecki wygłosił wprawdzie buńczuczne przemówienie, w którym między innymi wezwał, by „sprawców nazwać po imieniu”, ale sam się na ten krok nie odważył, toteż „sprawcy” ostatecznie nie zostali nazwani. Widząc, jak Ekscelencja przestraszył się własnej odwagi, reprezentujący Ukraiński Kościół Grekokatolicki JE abp Światosław Szewczuk wysłuchał spokojnie tej buńczucznej tyrady i w odpowiedzi zwrócił tylko uwagę na „obopólne rany”. Ani na krok nie odstąpił od zasadniczej oceny, jaką podtrzymuje w tej sprawie strona ukraińska, według której w roku 1943 na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej trwała „wojna domowa”, więc o żadnych „sprawcach” mowy być nie może. W tej sytuacji opowieści o „obopólnych ranach” spotkały się ze złośliwym komentarzem, że Ekscelencji pewnie chodziło o podobno autentyczny przypadek, kiedy jeden z rezunów, zarzynając Polaka, przypadkowo skaleczył się w rękę.

W drugim akcie przedstawienia, który odbywał się w Łucku, było jeszcze gorzej. Pan prezydent Andrzej Duda asystował prezydentowi Zełeńskiemu, który ani słowem nie zająknął się o żadnych „ekshumacjach”, nie mówiąc już o upamiętnieniu ofiar tej masakry, rzucając polskiemu prezydentowi ochłap w postaci deklaracji o potrzebie uczczenia „niewinnych ofiar”. Co to za „ofiary”, skąd się wzięły i co się z nimi stało – na ten temat – ani słowa. Inna rzecz, że prezydent Zełeński, podobnie jak inni członkowie ukraińskich władz, nie uważa, że powinien czynić pod adresem Polski, a zwłaszcza – pana Prezydenta Dudy – jakieś gesty. I on wie i my wiemy, że bez względu na to, co on zrobi, czy czego nie zrobi, Polska, a pan prezydent Duda w szczególności, będzie mu nadskakiwać.

Na tym przedstawienie pod tytułem: „Sodomia pojednania polsko-ukraińskiego” się zakończyło, w związku z czym pan Grzegorz Motyka mógł z ulgą poinformować na łamach „Gazety Wyborczej”, że „sprawę Wołynia” można już zdjąć z „politycznej agendy”. Jednak niezupełnie, bo pozostała jeszcze opinia publiczna z księdzem Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim, który wcześniej został przez pana prezydenta Dudę obsztorcowany, że zamiast czynnościami kapłańskimi”, zajął się „polityką”. Kiedy to usłyszałem, zaraz przypomniała mi się nie tylko recenzja pana Zagłoby o Rzędzianie: „zobacz, jak chleb bodzie! Ożeń się, mości starosto, to będziesz jeszcze lepiej bódł!” – ale również przemówienie Władysława Gomułki z marca 1968 roku: „Studenci do nauki, literaci do pióra, syjoniści do Syjamu!

Okazuje się, że po 33 latach od sławnej transformacji ustrojowej, kontynuacja jest większa, niż nam się wydaje. Wprawdzie Sejm i nawet Senat podjęły w tej sprawie „uchwały”, ale jakieś takie bezzębne, mające charakter groźnego kiwania palcem w bucie. Trudno się dziwić, skoro Umiłowanych Przywódców zaczyna już ogarniać amok związany z tworzeniem list kandydatów do Sejmu i Senatu, który usuwa na plan dalszy wszystkie inne sprawy. Owszem, trzeba jak najszybciej spełnić patriotyczne rytuały (bodaj je…!), ale co tu zajmować się jakimiś nieboszczykami, jakimiś ekshumacjami, kiedy przecież rozpoczyna się dzielenie konfitur władzy, a w dodatku nie ma pewności, czy Nasz Najważniejszy Sojusznik nie zmarszczy brwi ze zniecierpliwienia tymi polskimi martyrologiami, kiedy wiadomo, komu przysługuje monopol na takie rzeczy.

Toteż kiedy 11 lipca przed Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie, gdzie spoczywa młody żołnierz, Orlę Lwowskie, przewieziony tu z „polskich Termopil” czyli cmentarza w Zadwórzu pod Lwowem, grupa obywateli reprezentujacych organizacje kresowe i patriotyczne zebrała się by złożyć wieńce i kwiaty, Komenda Garnizonu naszej niezwyciężonej armii, wbrew wcześniejszym zapewnieniom, odmówiła delegowania kompanii honorowej i orkiestry. No jasne; honory wojskowe to można oddawać pod pomnikiem Stefana Bandery, który – tylko patrzeć – jak stanie przed odbudowanym Pałacem Saskim, a nie podczas „nielegalnych”, „samowolnych” zebrań obywateli, których nie wiadomo, czy przypadkiem nie inspiruje Putin, co to nieustannie próbuje sypać piasek w szprychy rozpędzonego dziejowego parowozu „pojednania”.

Tego samego dnia wieczorem, w Domu Dziennikarza przy ul. Foksal odbyła się promocja książki przygotowanej przez pana Pawła Zdziarskiego pod tytułem „Wołyń bez mitów”, z wyjątkowo licznym udziałem publiczności. Wśród prelegentów był ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, jak również Leszek Żebrowski, który zwrócił uwagę na charakterystyczny element tego masowego mordu. Wprawdzie masowo mordowali również Niemcy i Sowieci – ale tylko mordowali – natomiast raczej nie pastwili się nad ofiarami, zanim zadali im śmierć. W przypadku rzezi ludności polskiej na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w 1943 roku pastwienie się nad ofiarami było regułą, którą wyrażało hasło: „muczit’” (męczyć). To okrucieństwo charakteryzowało nie tylko ten masowy mord, ale również podobne zbrodnie wcześniejsze, więc może lepiej nie upajać się szczebiotaniem o wzajemnym przebaczeniu, zwłaszcza w sytuacji, gdy nie ma komu przebaczać, bo nikt nie odczuwa żadnej skruchy?

Przemawiając przed Grobem Nieznanego Żołnierza poseł Grzegorz Braun powiedział, że „państwo polskie zawiodło”. To prawda, ale warto dodać, że nie tylko w tej sprawie. Kończy się właśnie 8-letni okres rządów „dobrej zmiany”, które nie potrafiły, a raczej – nie ośmieliły się nakłonić władz ukraińskich do zgody na ekshumację, nie mówiąc już o upamiętnieniu ofiar.

A przecież można było w umowie z 2 grudnia 2016 roku, w której polski rząd, na podstawie art. 12, zobowiązał się do nieodpłatnego udostępniania Ukrainie zasobów całego państwa zapisać, że owszem – ale dlaczego „nieodpłatnie”, a po drugie – że pod warunkiem, iż rząd ukraiński wyraża zgodę na ekshumację i upamiętnienie ofiar – bo jak nie, to Polska nie tylko nic Ukrainie nie da, ale w dodatku zamknie granicę dla transportów broni i amunicji, a będzie – tak, jak to zrobił Wiktor Orban – przepuszczała tylko konwoje z pomocą humanitarną. Warto zwrócić uwagę, że Węgry też są w NATO i Unii Europejskiej, ale tamtejszy premier nie uważa się za niczyjego sługę, dzięki czemu węgierskie interesy państwowe są respektowane, podczas gdy polskie – niestety nie.

Hipokryzja i bezsilność

Hipokryzja i bezsilność

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    16 lipca 2023 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5429

Kiedy to piszę, szczyt NATO w Wilnie jeszcze się nie zakończył, ale już wiadomo, iż nadzieje prezydenta Zełeńskiego, że Amerykanie rozwiną przed nim czerwony dywan, żeby przeszedł po nim do NATO, oddalają się w mglistość. Ciekawe, że wszyscy spodziewali się sprzeciwu ze strony Niemiec, czy Francji, a tymczasem głównym szlabanowym okazał się amerykański prezydent Józio Biden. Z pozoru to zaskakujące, bo przecież Ameryka nie tylko futruje Ukraińców, dzięki czemu – jak podały tamtejsze władze – rezerwy walutowe Ukrainy osiągnęły „rekordowy poziom” ponad 30 mld dolarów. Wyobrażam sobie, jak zacierają na ten widok ręce tamtejsi oligarchowie, a przecież nie tylko Amerykanie Ukrainę futrują. Pod pretekstem wojny USA złapały mocno za mordę wszystkich swoich wasalów, którzy ze zgrzytaniem zębów muszą też Ukrainę futrować – a tu taka siurpryza!

No tak – ale przed szczytem NATO pojawiły się w mediach skrzydlate wieści, że jacyś „byli dyplomaci” amerykańscy prowadzą poufne rozmowy z rosyjskim ministrem Ławrowem. Skoro tak, to nieomylny to znak, że Amerykanie, którzy w 2014 roku kupili sobie Ukrainę za 5 mld dolarów i wkręcili ją w maszynkę do mięsa, teraz kombinują, jakby tu korzystnie ją sprzedać. O tym oczywiście nie trzeba głośno mówić, więc szczyt NATO na pewno gorzką pigułkę, którą prezydent Zełeński będzie musiał przełknąć, opakuje w jakiś efektowny, kolorowy celofan, na przykład w postaci „zapewnień” o strategicznym partnerstwie i „mapie drogowej”.

Warto w związku z tym przypomnieć, że „zapewnienia” to Ukraina miała już w 1994 roku i tyle z tego ma, że zamiast zgody na autonomię w dwóch obwodach: donieckim i ługańskim – jak było to ustalone w porozumieniach mińskich z 2014 i 2015 roku – prawdopodobnie utraciła bezpowrotnie cztery obwody przyłączone do Rosji: doniecki, ługański, zaporoski i chersoński – nie licząc oczywiście Krymu, no i dewastacji państwa, również w sensie demograficznym.

Jeszcze raz okazuje się, że kto ufa „zapewnieniom”, ten sam sobie szkodzi – jak to miało miejsce w przypadku Polski w roku 1939, czy Jugosławii w roku 1941 – ale władze polskie najwyraźniej o tym nie pamiętają. „Nesweek” właśnie doniósł, że na Ukrainie „tajną wojnę” prowadzi nie żadna Ukraina, tylko CIA, a Polska jest w nią umoczona po same uszy. Okazuje się, że my jak nie z KGB, to z CIA – bo przecież w tajnej wojnie u boku CIA uczestniczyły już dawno stare kiejkuty – te same, co kiedyś wojowały u boku KGB. Tym razem stały na świecy, podczas gdy w Starych Kiejkutach pierwszorzędni amerykańscy fachowcy oprawiali na żywca delikwentów zwożonych samolotami z bazy w Guantanamo – za co dostały od Wuja Sama 15 mln dolarów w gotówce.

Ciekawe, co dostanie pan prezydent Duda, który dla Amerykanów – no i oczywiście – Ukraińców – gotów jest na wszystko, włącznie z wkręceniem w maszynkę do mięsa również Polski? Tymczasem w Ameryce w przyszłym roku odbędą się wybory na prezydenta, w których Józio Biden zamierza uczestniczyć, najwyraźniej upierając się, że będzie przewodził Ameryce i światu do upadłego – w związku z czym ktoś starszy i mądrzejszy musiał mu powiedzieć: „wiecie, rozumiecie Biden, wy kończcie tę awanturę na Ukrainie najlepiej jeszcze w tym roku, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa”. I dlatego wileński szczyt – zgodnie z przewidywaniami pana Andersa Rasmussena, który coś tam przecież musiał wiedzieć – nie wypracuje „jednolitej strategii” wobec Ukrainy – oczywiście jeśli nie liczyć „zapewnień”. Tego gówna NATO nikomu nie żałuje, podobnie jak prezydent Zełeński nie żałuje żadnemu gościowi alarmowych syren w Kijowie.

Tymczasem w Polsce akurat 11 lipca przypada 80 rocznica rzezi wołyńskiej, w ramach której OUN i UPA zaplanowały i przeprowadziły masowy mord na Polakach z Wołynia i Małopolski Wschodniej, żeby w ten sposób oczyścić teren pod przyszłe ukraińskie państwo. Ta rocznica jest szalenie niewygodna dla naszych Umiłowanych Przywódców, zarówno kościelnych, jak i państwowych. Z jednej strony bowiem społeczeństwo, a przynajmniej spora jego część, coraz wyraźniej się niecierpliwi na widok ukraińskiej buty i nieustępliwości, którą niedawno, w krótkich żołnierskich słowach wyraził pan Drobowycz z tamtejszego IPN – że mianowicie nie będzie żadnej zgodny na ekshumację ofiar, nie mówiąc już o zgodzie na ich upamiętnienie, dopóki Polska wcześniej nie odbuduje na swoim terytorium wszystkich pomników UPA.

Jestem pewien, że nie jest to ostatnie słowo, bo gdyby Polska się na to zgodziła, to zaraz pojawi się warunek następny – żeby przed odbudowanym Pałacem Saskim w Warszawie, stanął pomnik Stefana Bandery, uważanego na Ukrainie za świątka zarówno przez władze państwowe, jak i tamtejszy, grekokatolicki kościół narodowy. Przed wyborami, w które hierarchia kościelna ostentacyjnie angażuje się po stronie rządu „dobrej zmiany”, trzeba było jednak wykonać jakiś gest pod publiczkę, chociaż z drugiej strony Nasz Najważniejszy Sojusznik surowo przykazał naszym Umiłowanym Przywódcom: „primum non nocere”, co się wykłada, żeby przede wszystkim nie szkodzić – oczywiście amerykańskim interesom na Ukrainie. Toteż zarówno Episkopat, jak i pan prezydent Duda z całym rządem, miotają się między tą Scyllą i Charybdą, co powoduje, niezamierzone zapewne, efekty groteskowe.

Episkopat urządził w Warszawie i Łucku przedstawienie ociekające hipokryzją. JE abp Stanisław Gądecki wygłosił w ramach tej imprezy buńczuczne przemówienie, w którym domagał się m.in. „nazwania sprawców po imieniu” – ale sam nie ośmielił się ich nazwać. Od kogo w takim razie się tego domagał – tajemnica to wielka. Ale nie tak znowu wielka, bo wiadomo, że ukraińska polityka historyczna stoi na nieubłaganym stanowisku, iż w 1943 roku na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej trwała „wojna domowa”, a w tej sytuacji o żadnych „sprawcach”, których trzeba by nieubłaganym palcem wskazać, nie może być mowy. Toteż grekokatolicki hierarcha, arcybiskup większy Światosław Szewczuk, spokojnie wysłuchał tyrady abpa Gądeckiego, ze swej strony wtrącając passus o obopólnych ranach. Znawcy przedmiotu powiadają, że prawdopodobnie miał na myśli podobno autentyczny przypadek, kiedy jakiś rezun z UPA, zarzynając Polaka, przypadkowo skaleczył się w rękę. Wprawdzie we wspólnym oświadczeniu obydwu dygnitarzy znalazł się passus o „potrzebie ekshumacji”, ale sęk w tym, że arcybiskup Szewczuk nie ma w tej sprawie nic do gadania, więc zgoda na takie sformułowanie nic go nie kosztuje. Tymczasem w Łucku, gdzie odbył się drugi akt tego przedstawienia, prezydent Zełeński wprawdzie wspomniał o „niewinnych ofiarach” – widocznie oprócz nich były też ofiary „winne” – ale o ekshumacji – ani słowa, podobnie jak o upamiętnieniu ofiar w miejscach, gdzie znajdowało się ponad tysiąc wymordowanych, spalonych i startych z powierzchni ziemi polskich wsi, A pan prezydent Duda, ograny jak dziecko, już tylko statystował w tym żałosnym pokazie bezsilności Polski. Toteż pan prof. Grzegorz Motyka, wspierający gdzie to tylko możliwe, ukraiński punkt widzenia, z wyraźnym uczuciem ulgi zakomunikował w żydowskiej gazecie dla Polaków, że sprawę „Wołynia” możemy już „zdjąć z politycznej agendy”.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Wizje tytanów myśli

Stanisław Michalkiewicz wizje-tytanow

“Nie temu bowiem system służy,

by prolet gnuśniał w dobrobycie

lecz aby wizje gigantyczne

tytanów myśli wcielać w życie”

– pisał w nieśmiertelnym poemacie “Towarzysz Szmaciak” Janusz Szpotański.

No dobrze – ale jakich tytanów? Na przykład Józefa Stalina, co to wynalazł “naukę przodującą”, która w postaci nieco zmodyfikowanej właśnie przeżywa renesans na uniwersytetach. Mówię oczywiście o takz studiach genderowych, które w swoich założeniach są bardzo podobne do rewelacji  wybitnego przedstawiciela “nauki przodującej” Trofima Łysenki.

Ten Łysenko twierdził, że dzięki swoim pracom w zakresie genetyki udało mu się wyhodować pszenicę z perzu. Perzu w Związku Radzieckim było bardzo dużo, znacznie więcej, niż pszenicy, podobnie, jak kiszonek na Ukrainie: “Bywa, że mija za dzionkiem dzionek, a tam nic nie ma oprócz kiszonek” – twierdził wybitny ukraiński poeta Taras w “Rozmowie w kartoflarni”, prowadzonej z udziałem”Gnoma”, czyli Władysława Gomułki, który też był tytanem myśli, podobnie jak Kukuniek, chociaż ten czuł się trochę nieswojo w gronie “mędrców Europy”, gdzie został skierowany przez Donalda Tuska, aby reprezentował nasz nieszczęśliwy kraj.

Toteż Gnom wypytywał Tarasa o różne rzeczy, na przykład – o makuchy, czy one też są na Ukrainie, czy ich tam nie ma. Bo makuchy miały dźwignąć na niespotykanie wysoki poziom zarówno rolnictwo, jak i hodowlę, które były oczkiem w głowie Gnoma. Na Ukrainie makuchów było pod dostatkiem, podczas gdy w Polsce ich brakowało, co strasznie martwiło Gnoma.

“Ach te makuchy, ach te makuchy!

Toż socjalizmu, są wprost złe duchy!

Gdy tylko w Polsce obejmę władzę,

szereg surowych ustaw wprowadzę.

Za krowobójstwo, za świniobicie,

będę odbierał mienie i życie!”

Więc “nauka przodująca” bardzo się Józefowi Stalinowi spodobała i kto nie wierzył w Łysenkę narażał się na poważne nieprzyjemności, znacznie poważniejsze od tych, którzy dzisiaj nie wierzą, dajmy na to,  w panią Agnieszkę Graff. Toteż członek Polskiej Akademii Nauk, prof. Kazimierz Petrusewicz na wszelki wypadek wierzył w Łysenkę jeszcze w roku 1964, w 11 lat po śmierci Stalina, aż ktoś życzliwy mu wytłumaczył i uspokoił, że już nie musi.

Jak widzimy, z gigantycznymi wizjami tytanów myśli nie ma żartów, bo w ich głowach lęgną się, jedna za drugą, podobnie jak “koncepcje” w głowie Kukuńka, wielkie idee, o których Aldous Hyxley pisał, że właśnie z nich rodzą się  wielkie nieszczęścia. Wspólnym mianownikiem  tych wielkich idei jest oczywiście pragnienie przychylania nam nieba. Jak mówił opisywany w “Towarzyszu Szmaciaku” sekretarz Partii w Pcimiu, niejaki Wardęga, co to miał Żydówkę żonę i syna Aleksa wyposażonego w “mózgowe zwoje” –

“Tu, gdzie się teraz pasą owce,

zbuduję Pewex i wieżowce,

siłownię-gigant, port, lotnisko,

muzea, uniwersytet – wszystko!

Ja chcę Pcim podnieść, uszczęśliwić,

ja chcę nim cały świat zadziwić!”

Nietrudno się domyślić, że takie ambitne programy, którym, mówiąc nawiasem, hołduje również rząd ”dobrej zmiany”, muszą kosztować – ale “gdy władzę twórczy szał ogarnie, to nie ma dla niej rzeczy trudnej” – no a potem, kiedy tytanowie myśli spoczywają  już w pokoju w alejach zasłużonych, trzeba spłacać zaciągnięte przez nich długi przez dwa, a nawet trzy pokolenia.

A tymczasem czytamy, że Unia Europejska od roku 2030 zamierza zlikwidować na swoim terenie sprzedaż papierosów.  Już teraz rozmnożyły się zakazy palenia, również na wolnym powietrzu, jeśli tylko jest to przystanek autobusowy, czy peron kolejowy. Skoro tedy od 2030 roku nie będzie można w Rze… to znaczy – pardon – w Unii Europejskiej sprzedawać papierosów, to z całą pewnością będzie to wstęp do całkowitego zakazu ich palenia.

Najwyraźniej wśród wariatów w sensie medycznym, którzy opanowali Unię Europejską, zapanowało pragnienie długiego życia. Jest w tym pewna logika, bo skoro coraz więcej ludzi pod wpływem komunistycznej propagandy, przestaje wierzyć w życie wieczne, to nic dziwnego, że chcieliby przynajmniej żyć długo. Wskutek tego wpadają w szpony rozmaitych szarlatanów, którzy stręczą im różne „cudowne diety”, albo – co gorsza – zaczynają obdarzać nieograniczonym zaufaniem doktorów, a doktorzy – jak to doktorzy – też mają swoje ideały zdrowego życia i chętnie by je narzucili każdemu człowiekowi – oczywiście dla jego dobra – żeby umierał zdrowszy.

Dopóki nie wychodzi to za próg gabinetu lekarskiego, to nie ma wielkiego, albo nawet żadnego niebezpieczeństwa, bo w takiej sytuacji nikt nie musi stosować się do wskazówek doktora. Problem zaczyna się w momencie, gdy doktorzy, na przykład w postaci gangu pretensjonalnie nazywającym się „Światową Organizacją Zdrowia”, przekształcają się w tytanów myśli i zaczynają rozmaite swoje wynalazki wymuszać. Jest to też rodzaj „nauki przodującej”, jako że we wspomnianym gangu decyzje podejmowane są przez głosowanie. Tak na przykład gang w tym właśnie trybie zadekretował, że dotychczasowe zboczenia płciowe przestały być zboczeniami, a stały się szlachetnymi „orientacjami”.

Tymczasem przez głosowanie żadnego faktu ustalić niepodobna, bo głosowanie dostarcza nam wyłącznie informacji o tym, co myślały, albo czego chciały osoby głosujące – a nie tego, jak jest naprawdę.

To, jak jest naprawdę, możemy tylko zbadać i stwierdzić – a nie ustalić przez głosowanie. Toteż przyzwolenie na działanie tego gangu jest wyjątkowo niebezpieczne, bo wskutek uprawianego tam szamaństwa, czyli „nauki przodującej”, cała ludzkość zostaje poddawana tyranii, w porównaniu z którą asyryjska despotia, czy wyczyny Stalina, albo Hitlera wyglądają na łagodne.

A skoro już wspomniałem o wybitnym przywódcy socjalistycznym Adolfie Hitlerze, to wypada przypomnieć, że w kwestii palenia tytoniu, czy w ogóle diety, miał on poglądy bardzo zdecydowane, a jeśli powstrzymywał się z ich narzucaniem zarówno Niemcom, jak i narodom podbitym, to ze względu na toczącą się wojnę. Ale po wojnie… Ten przykład pokazuje, że nawoływania militarystów, by korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny, wcale nie są tak całkiem pozbawione podstaw.

Wróćmy jednak do Hitlera, który podczas rozmowy przy stole, datowanej 22 stycznia 1942 roku wieczorem, powiedział, co następuje:

„Nie udałoby nam się skutecznie wprowadzić w Niemczech narodowego socjalizmu, gdybym zabronił spożywania mięsa. (…) Dopóki jadłem mięso, ogromnie się pociłem. Na jednym z zebrań wypiłem cztery miary piwa, a i tak straciłem dziewięć funtów! Potem wypiłem jeszcze sześć butelek wody.

Odkąd stałem się wegetarianinem, potrzebuję tylko łyk wody od czasu do czasu. Jeżeli położyć przed dzieckiem mięso i ciasto albo jabłko, nigdy nie sięgnie po mięso – to atawizm! Tak samo nie zaczęłoby pić wina czy piwa albo palić, gdyby nie widziało, jak to robią dorośli! (…) Kiedy przychodzę do lokalu, w którym ktoś pali, za godzinę – półtorej, dostaję kataru. Bakterie rzucają się na moje ciało, dym je pociąga, rozkoszują się ciepłem!”

No to teraz już wiemy, z inspiracji którego tytana myśli Unia Europejska zamierza wprowadzić wspomniany zakaz sprzedaży papierosów. Jest już przecież dawno po wojnie, a IV Rzesza nie może i nie powinna w jakiś istotny sposób różnić się od Rzeszy III. Wyobrażam sobie, jak Adolf Hitler zaciera ręce z uciechy.

Sodomia „pojednania”

Sodomia „pojednania”

Stanisław Michalkiewicz   13 lipca 2023 sodomia

Właśnie z udziałem Episkopatu Polski rozpoczęła się sodomia pojednania polsko-ukraińskiego. Muszę powiedzieć, że Episkopat w takich pojednaniach zaczyna chyba nabierać rutyny. W sierpniu 2012 roku, trzy lata po tym, gdy z łaski prezydenta USA Baracka Obamy, Polska 17 września 2009 roku przeszła spod kurateli amerykańskiej pod kuratelę „strategicznych partnerów” tzn. Niemiec i Rosji – Episkopat ręką JE abpa Józefa Michalika podpisał wraz z patriarchą Moskwy i Wszechrusi Cyrylem, deklarację o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim. No a teraz – z ukraińskim.

Czy ta deklaracja unieważni tamtą, zgodnie z zasadą: lex posterior derogat priori tym bardziej, że mężny naród ukraiński akurat wojuje z podłym narodem rosyjskim, w czym my nie tylko mu kibicujemy, ale na podstawie umowy podpisanej 2 grudnia 2016 roku przez pana Antoniego Macierewicza – podówczas tubylczego ministra obrony narodowej – udostępniamy Ukrainie nieodpłatnie zasoby całego naszego bantustanu? Nie jesteśmy w tym odosobnieni, dzięki czemu – jak poinformowały właśnie ukraińskie władze – walutowe rezerwy Ukrainy osiągnęły rekordowo wysoki poziom ponad 30 mld dolarów. Wyobrażam sobie, jak ta wiadomość musiała ucieszyć tamtejszych parchów-oligarchów.

Wróćmy jednak do sodomii pojednania polsko-ukraińskiego. Mowa jest tam o „tragedii”, nad którą oczywiście wszyscy ubolewamy, ale ubolewanie, to jedna rzecz, a przebaczenie, to rzecz druga – toteż „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Problem polega na tym, że nie bardzo jest komu przebaczać, ponieważ strona ukraińska wcale nie poczuwa się do winy. Świadczy o tym zarówno ukraińska ocena wydarzeń, jakie przed 80 laty rozegrały się na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej – że miała tam miejsce „wojna domowa”, a nie żadne „ludobójstwo”, z którego trzeba by się kajać – jak i okoliczność– że strona ukraińska projektodawców i wykonawców tej „tragedii” wynosi – może jeszcze nie na ołtarze, chociaż na drodze podlizywania się banderowcom pewnie i tego doczekamy – ale na pomniki – jak najbardziej. Jest to zrozumiałe tym bardziej, że współczesna Ukraina korzysta z ówczesnego ludobójstwa na Polakach, które miało dostarczyć Ukraińcom „przestrzeni życiowej” (po niemiecku – Lebensraum) – no i dostarczyło – co Polska z podkulonym ogonem przyjmuje do wiadomości.

Nie tylko przyjmuje do wiadomości, ale w dodatku tradycyjnie już wyrzeka się wymordowanych podówczas obywateli polskich. Władze polskie zachowały milczenie w roku 1937, kiedy to za kordonem NKWD przeprowadzała „operację polską”, w następstwie której około 100 tys. Polaków, co to znaleźli się po niewłaściwej stronie traktatu ryskiego straciło życie, a drugie tyle zostało deportowanych na syberyjską poniewierkę – ale to byli tylko Polacy, a nie polscy obywatele. Tymczasem Polacy mordowani w 1943 roku na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej przez Ukraińców, którzy może i byli „szowinistami”, a może tylko Ukraińcami – byli obywatelami Rzeczypospolitej, ale Rzeczpospolita w roku 1943 ich się też wyrzekła – tym razem nie ze strachu przed Stalinem, tylko – przed Churchillem.

Jak pisze w swoich pamiętnikach Adam hr. Ronikier, Delegatura Rządu na Kraj kategorycznie zabroniła Radzie Głównej Opiekuńczej organizowania polskiej samoobrony, chociaż – jak świadczy przykład z Równego, gdzie dwaj działacze RGO załatwili z niemieckim Kreishauptmanem broń i amunicję dla Polaków, a następnie rozprowadzili ją po rejonie, Polacy nie tylko potrafili utrzymać Ukraińców w ryzach, ale zaprowadzili bezpieczeństwo i porządek na tym obszarze.

No a teraz zarówno władze Rzeczypospolitej, ofuknięte niedawno przez pana Drobowycza z ukraińskiego IPN, ze swej strony ofuknęły księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, który za prezydenta Lecha Kaczyńskiego sam jeden sprzeciwił się prowokacyjnemu marszowi banderowców przez Polskę do Monachium. Episkopat, zamiast skorzystać z okazji, by przynajmniej siedzieć cicho, gdy nie starcza mu odwagi by powiedzieć prawdę – leje krokodyle łzy nad „tragedią” w ramach sodomii „pojednania” z udziałem ukraińskiego duchowieństwa z tamtejszego kościoła narodowego, który ani myśli wyrzekać się kultu Stefana Bandery. Ciekawe, jak daleko jeszcze zaprowadzi Przewielebnych Księży Biskupów ten sojusz ołtarza z tronem?

Bo nie ulega wątpliwości – chociaż o tym nie trzeba głośno mówić – że to nikczemne i tchórzliwe postępowanie aktualnych polskich władz państwowych i kościelnych, jest następstwem nacisków ze strony Stanów Zjednoczonych, które dla banderowców mają stosunek tradycyjnie wyrozumiały, jeśli nawet nie cieplejszy. Po wojnie wybaczyły im kolaborację z Hitlerem, co prawda dość jednostronną, niemniej jednak, podczas gdy winowajcy znacznie drobniejszego płazu wędrowali na szubienicę, albo do lochu.

Przyczyna była prosta; Anglosasi, którzy przedstawicieli innych narodów, a zwłaszcza narodów Europy Wschodniej w ogóle nie uważają za równych sobie ludzi – chociaż nigdy się do tego nie przyznają – uznali banderowców za znakomity materiał dla potrzeb dywersji wobec Związku Sowieckiego podczas „zimnej wojny”, w związku z tym nawet Żydom nie pozwalają powiedzieć na nich złego słowa. Świadczy o tym choćby miłująca prawdę pani Anna Applebaum, nasza „Jabłoneczka”, która banderyzm rozgrzeszyła, jako istotny składnik ukraińskiej tożsamości narodowej. Z kolei za komuny Ukraińcy „budowali socjalizm”, więc na wypominanie im jakiegoś Bandery czy Szuchewycza, ani Stalin, ani Chruszczow, ani Breżniew nie dawali przyzwolenia. Dlatego ukraińska diaspora w USA i Kanadzie została ideologicznie i politycznie zdominowana przez banderowców.

Kiedy byłem w Ottawie, zapytałem prezesa Kongresu Polonii Kanadyjskiej, który z przedstawicielami Światowego Związku Ukraińców w Toronto prowadził jakieś rozmowy, czy w tym Związku jest reprezentowany jakiś inny kierunek polityczny poza banderowskim, na co odparł, że nie tylko, że żadnego innego nie ma, ale w dodatku – „niechby spróbował być!”. Więc teraz, kiedy Amerykanie w 2014 roku za 5 miliardów dolarów kupili sobie Ukrainę, a teraz kombinują, jakby tu ją jakoś korzystnie sprzedać, banderowcy nie tylko są nadal pod amerykańską ochroną, ale Nasz Pan Miłosierny z Waszyngtonu najwyraźniej kazał podkulić chwosty swoim wasalom, co oni w podskokach właśnie wykonują. Z kolei politycy ukraińscy przez te lata doskonale opanowali sztukę obcinania kuponów politycznych i finansowych od prezentowania Ukrainy na terenie międzynarodowym, jako państwa specjalnej troski. Podobne to jest do upośledzonego na umyśle dziecka, któremu przezorniej będzie się nie sprzeciwiać, bo nigdy nie wiadomo, co wtedy zrobi – czy poderżnie gardło sobie, czy może całej rodzinie, a potem podpali dom. Toteż nikt się nie sprzeciwia, tyko z miedzianym czołem żyruje wszelkie łgarstwa tamtejszej „polityki historycznej”.

Francją rządzą eunuchy: Jedynym prawdziwym mężczyzną jest pani Maryna.

Francją rządzą eunuchy: Jedynym prawdziwym mężczyzną jest pani Maryna. Zamieszki, jakie wybuchły po zastrzeleniu 17-letniego złodziejaszka.

https://nczas.com/2023/07/08/michalkiewicz-jedynym-prawdziwym-mezczyzna-jest-pani-maryna/

W jednym z najnowszych felietonów, Stanisław Michalkiewicz skomentował sytuację we Francji. Publicysta odniósł się do zamieszek, jakie wybuchły po zastrzeleniu „17-letniego złodziejaszka”.

Michalkiewicz przypomniał, że „w Nanterre policjant zastrzelił 17-letniego złodziejaszka”.

– Rozpętało się piekło, nie tylko w Paryżu i na przedmieściach (…), ale na przedmieściach innych miast francuskich, dochodzi tam do niszczenia mienia, tzn. podpalania samochodów, rozbijania sklepów, napaści rabunkowych na przechodniów, którzy nieostrożnie wyszli z domu o tej porze – powiedział.

– Policja zachowuje się raczej powściągliwie, dlatego że obawia się, że jak się stanowczo bardziej zachowa, to wtedy dobre panie, te francuskie Janiny Ochojskie, zaraz ich oskarżą o stosowanie przemocy (…). Policja w zasadzie nie przeciwdziała temu, tak jakby czekała na rozwój wypadków – ocenił.

– Rozwój wypadków jest burzliwy, dlatego że np. w Marsylii podpalona została największa biblioteka w mieście. Nie wiem dlaczego akurat na tej bibliotece ta łobuzeria, dzicz wywarła swoją złość dodał.

Zdaniem Michalkiewicza opinia, że „Francji już nie ma, że została skolonizowana”, jest „trochę przesadna, dlatego że skolonizowane zostały duże miasta i przedmieścia zwłaszcza, gdzie policja się boi zaglądać, natomiast prowincja francuska została taka, jaka była”.

– Nie wiadomo, jak to dalej pójdzie, między innymi dlatego, że Francją rządzą eunuchy. Od śmierci generała de Gaulle’a tam jedynym prawdziwym mężczyzną jest pani Maryna Le Pen, a reszta to są eunuchy, które chyba nie wiedzą już do jakiej płci należą, w związku z tym nie są w stanie opanować tej sytuacji – ocenił.

Ta łobuzeria z przedmieść, która jest już w trzecim pokoleniu na socjalu, bo oni się tam pracą nie zhańbili. Już w trzecim pokoleniu jest na socjalu, od czasu do czasu rusza na miasto, zaczyna palić samochody, rozbijać sklepy itd., rząd mówi, że zrobi z nimi porządek, ale nie robi porządku, tylko po cichutku im podwyższa socjal, a im właśnie o to chodzi, żeby im podwyższać socjal.

– Epilogiem tych zabaw są marsze przeciwko przemocy, bo francuskie eunuchy, które się nawet boją powiedzieć przeciwko komu maszerują (…), więc maszerują przeciw przemocy.

Jak dodał, „Arabowie i Senegalczycy stoją na chodnikach i na widok tych smutasów, to zataczają się ze śmiechu”.

– Nie wiadomo jak to się skończy, bo widzimy, że budzi się reakcja na te umizgi do łobuzerii w postaci partii radykalniejszych, które dochodzą do głosu – podkreślił, przywołując przykłady Niemiec i Szwecji.

Panie Piperman, czy pan jestesz szczęszliwy?

Maskirowka

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    4 lipca 2023 Panie Piperman, czy pan jestesz szczęszliwy?

Panie Piperman, czy pan jestesz szczęszliwy?

Nu, a dlaczego ja mam bycz szczęszliwy?

Ja myszlę, że dżyszaj każdy stary czekista i Żyd powinien bycz szczęszliwy.

Nu, może on powinien bycz szczęszliwy, ale dlaczego, panie Biberglanc? Kto dał taki rozkaz i dlaczego – pan wiesz?

Rozkazu żadnego ja nie wiem, ale mnie wystarczy poczytacz na mediach i posłuchacz po radiach i pooglądacz w telewizjach, żebym ja był szczęszliwy.

A co pan, panie Biberglanc, takiego zobaczyłesz po tych telewizjach? Jakiesz momenty?

Jakie znowuż momenty, panie Piperman? W naszym wieku już nie ma żadne momenty. Ja jestem szczęszliwy, jak ja zobaczyłem, jaką udaną maskirowkę zrobił Putinu z tym naszym Żydkiem Prygożynem.

Aaaa, tak mnie pan mów! To sam cymes! Ten Putinu to Paganini maskirowki! Cały szwiat w nią uwierzył, no – może z wyjątkiem generała Leona Komornickiego, co to od razu wyczuł maskirowkę.

Masz pan Recht, panie Piperman. Nu, ale pan generał Komornicki skończył Woroszyłówkę, to on takie rzeczy ma w małym palcu, a te inne, to nigdy nie są pewne. Ony czekają, co powie Michniku, albo – co powiedzą w ukraińskim Sztabie Generalnym – i dopiero potem robią analizy znaczy sze – z tych fusów. A wtedy Michniku powiada, że ekszperczy mówią to samo, co i on i wszystkie mikrocefale sze nadymają, że zjadły wszystkie rozumy.

Ach, Michniku to mało jaja nie zniósł. Już mu sze zaczęło wydawacz, że nastał koniec Putinu, że nasze Żydki znowu zrobiły w Rosji rewolucję i teraz to już rewolucja zwyczęży i w Rosji i w Ameryce – a jak zwyczęży w Ameryce, to Ameryka spuszczy z wodą Kaczoru, premierem zostanie Tusku, on podżeli sze z Ukrainą, a Ameryka pozwoli Niemcom dokończycz dżeła zjednoczenia, a na resztówcze urządży Judeopolonię pod nadzorem Judenratu i w ten sposób załatwi sprawę ustawy nr 447. Ja go rozumię, bo kto na jego miejscu nie byłby szczęszliwy, – gdyby to tylko była prawda? Ale to nieprawda, prawda panie Biberglanc?

Nu, prawda, że nieprawda. Bo to była maskirowka, znaczy – razwiedka bojem. Uważasz pan, panie Piperman, Putinu kazał temu Prygożynowi rozpuszczycz japę, że Szojgu i Gierasimow powinny pójszcz w odstawkę, bo Ameryka wcale nie chczała wojny, tylko Szojgu chczał zostacz marszałem i wreszcze – że ony nie dają jemu amunicji i on sze wycofuje z Bachmutu. A przeczesz ten Prigożyt to nastojaszczy ruski czeławiek, to jak on mógł nie wiedżecz, że w Rosji nikomu takich samowolek nie wolno robicz?

Nu, za Stalinu to za mniejsze rzeczy szło sze do dołu z wapnem, a nawet i Breżniew by za to nie popuszczył. A tu Putinu, co to odczął tego Prygożyna od stryczka i pozwolił jemu zostacz parchem-oligarchem miałby takie rzeczy tolerowacz? No i jak wszystkie sojuszniki Zełeńskiego zaczęły sze namawiacz, czo to będże, jak po obydwu stronach frontu staną naprzeczyw szebie nasze Żydki, to Putinu kazał pucz zakończycz. No i Prygożyn nakazał odwrót spod Moskwy, żeby nie rozlewacz krwi. W nagrodę Putinu darował mu życze, a Wagnerowców poddał pod Szojgu. Ale żeby maskirowka trwała do końca, to nazwał go priedatielem i wojennym miatieżnikiem – żeby mu sze przypadkiem nie przewróczyło w głowie. I kazał Łukaszenku, żeby go wziął na Białorusz, dokąd pewnie Szojgu wkrótce przerzuczy Wagnerowców, a wtedy Ukraina już nie będże wiedżała, czy udawacz kontrofensywę na wschodże, czy zasłaniacz sze od północy – i tak dotrwa do 11 lipca, kiedy szczyt NATO w Wilnie „nie wypracuje jednolitej strategii dla Ukrainy” – jak powiedżał ten Rasmussen, a z kolei ten cały Stoltenberg powiedżał, że żadnego zaproszenia Ukrainy do NATO w Wilnie nie będże, tylko, że wszyscy sze zgodzą „przybliżacz Ukrainę do Sojuszu”. Nu, przybliżacz to można i sto lat!

A Swietłana Cichanouska powiedżała, że Białorusz nie potrzebuje bandytów, tylko pokoju. Czekaw jestem, z jakiego klucza by czwierkała, jakby rabiny i Blinken kazały dajmy na to, jej przyjącz Prigożyna na czerwonym dywanie. Pewnie chodżyłaby koło niego na zadnich nogach!

Ale rabiny tu nie miały nic do gadania, a poza tym i Jóżio Biden powiedżał, że Ameryka sze w ten pucz nie wstrącała, choczasz Prygożyn wtrączył sze w amerykańskie wybory i kazał wybracz Trumpa.

Kazał wybracz Trumpa? A rabiny co na to?

A co miały mówicz, jak Prygożyn to przeczesz nasz człowiek? W każdym raże ony z początku tak chyba myszlały, a i potem też, jak Trump podpisał ustawę 447? Ony Trumpa nie lubiły, wolały Hilarzycę, ale jak sze nie ma co sze lubi, to sze lubi, co sze ma.

Nu, a co na to Niemcy, panie Piperman?

Ach, ony albo tak udają, albo naprawdę zgłupiały. Ony powiedżały, że Prygożyn sze cofnął, bo zobaczył, że ludu go nie popiera. Uważasz pan, panie Biberglanc? Ludu! Jakby Hitler to usłyszał, to by chyba sobie palce ze złoszczy poobgryzał!

Ale Prygożyn mówił, że ludu go popierał, że ony machały chorągiewkami i że sze do niego szmiały.

A jakby koło panu przejeżdżały na tankach takie gołoworiezy, to pan bysz nie machał chorągiewką i sze nie szmiał do Prygożynu?

Ajajajajajajaj! Co pan mówisz takie rzeczy! Pewnie, że bym machał i że bym sze szmiał. Pan wiesz, panie Piperman, jak to u nasz jest, że zawsze naszy zwyczężają. Jacy „naszy”? Ano, czy, co zwyczężają! He, he!

Nu to ja teraz panu zapytowywuję, czy panu jestesz szczęszliwy?

A dlaczego ja nie mam bycz szczęszliwy, jak Putinu, staremu czekistu, choczasz my od niego starsze i my znali samego Stalinu, udała sze taka piękna maskirowka, że cały szwiat dał sze na to nabracz – z wyjątkiem generała Leona Komornickiego? Ten od razu spenetrował prawdę – no ale on skończył Woroszyłowkę, a ony nie.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Magdalenkowcy

Magdalenkowcy

Stanisław Michalkiewicz magnapolonia

W 1989 roku pan generał Czesław Kiszczak, któremu panowie Daniel Fried z ramienia amerykańskiego Departamentu Stanu i Władimir Kriuczkow, ówczesny szef KGB, przekazali uzgodnione zasady transformacji ustrojowej w Polsce do wykonania, w Magdalence rozpisał polityczne role między poszczególnych aktorów, zaangażowanych przez wywiad wojskowy do tego przedstawienia. Od 1986 roku, kiedy po spotkaniu prezydenta Reagana z Gorbaczowem w Reykjaviku okazało się, że istotnym elementem nowego porządku politycznego w Europie, który miałby zastąpić rozsypujący się porządek jałtański, będzie ewakuacja imperium sowieckiego z Europy Środkowej, w państwach tego regionu rozpoczęły się przygotowania do “transformacji ustrojowej”.

W Polsce, oprócz uwłaszczenia nomenklatury, żeby w nowych warunkach ustrojowych zajęła odpowiednią pozycję społeczną, elementem tych przygotowań było skompletowanie przez wywiad wojskowy takiej “reprezentacji społeczeństwa”, do której generał Kiszczak miałby zaufanie. Możemy to wydedukować z notatek z rozmów Jacka Kuronia z pułkownikiem SB Janem Lesiakiem, za pośrednictwem którego ten wybitny przedstawiciel “lewicy laickiej”, czyli dawnych stalinowców, co to w latach 60-tych, na tle konfliktu na Bliskim Wschodzie, pokłócili się z partią, a w latach 70-tych utworzyli jeden z nurtów “opozycji demokratycznej” –  Jacek Kuroń – przedstawił wywiadowi wojskowemu ofertę.

Ogólnie biorąc taką, że jeśli wywiad wojskowy dyskretnie pomoże “lewicy laickiej” w wymiksowaniu z podziemnych struktur “ekstremy”, to “lewica laicka” w rewanżu zagwarantuje komunistycznej nomenklaturze zachowanie pozycji społecznej w nowych warunkach ustrojowych i  zachowanie łupów zdobytych w ramach uwłaszczania. Toteż rozpoczęło się eliminowanie “ekstremy”, a w Magdalence generał Kiszczak zatwierdził “reprezentację społeczeństwa” pod przewodnictwem Kukuńka, który w drugiej połowie lat 70-tych został zdjęty z listy konfidentów SB, bo według wszelkiego prawdopodobieństwa został przejęty przez wywiad wojskowy.

Warto przypomnieć, że w Magdalence, obok Kukuńka, czy Michnika, siedział przy wódeczce Lech Kaczyński, a bracia Kaczyńscy w roku 1990 nastręczyli Polakom Kukuńka na prezydenta. W ten sposób ukształtowała się tubylcza scena polityczna. Z jednej strony “Jasnogród”, a z drugiej “Ciemnogród”; siły jasności i postępu, a z drugiej – siły “patriotyczne”,  które miały się rotacyjnie wymieniać przy władzy. I tak to trwa już ponad 30 lat, a wszelkie próby zakłócenia tej reżyserii, są przez stare kiejkuty bezpardonowo likwidowane.

Jak wyjaśnił w pierwszej połowie lat 90-tych na łamach “Gazety Wyborczej” pan red. Stefan Bratkowski w odpowiedzi na list grupy AK-owców Stanisława Jankowskiego “Agatona” – tak musi być, bo zostało ustalone, że żadna autentyczna reprezentacja narodowa nie będzie do władzy dopuszczona.

Dlatego też “magdalenkowcy” przez te 30 lat pracują nad stworzeniem wrażenia, że walczą miedzy sobą na śmierć i życie – w co wielu poczciwych ludzi święcie wierzy. Jeśli jednak przyjrzymy sie temu nieco uważniej, to okazuje się, że w sprawach istotnych dla państwa, które przesądzają o jego losie na dziesięciolecia, obydwa obozy idą ręka w rękę.

Tak było w przypadku referendum akcesyjnego w 2003 roku, tak było podczas głosowania 1 kwietnia 2008 roku nad ustawą upoważniającą prezydenta Kaczyńskiego  do ratyfikowania traktatu lizbońskiego i tak było w roku 2021, kiedy to Naczelnik Państwa, nawet przy sprzeciwie części własnego klubu, przy pomocy Lewicy przeforsował w Sejmie ratyfikację ustawy o zasobach własnych Unii Europejskiej, przyznającej Komisji Europejskiej prawo zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii, a więc – wszystkich państw członkowskich – oraz nakładania “unijnych” podatków. Przypominam o tym również dlatego, że ten sam Jarosław Kaczyński, na niedawnej konwencji Zjednoczonej Prawicy w Bogatyni, z miedzianym czołem oświadczył, że w Unii Europejskiej jesteśmy i być chcemy – ale “suwerenni”.

No a teraz obydwie strony: Jasnogród i Ciemnogród robią wszystko, by stworzyć wrażenie, że tylko one walczą o władzę i jeśli któryś gang: Prawo i Sprawiedliwość, czy Volksdeutsche Partei przegra wybory, to następnego dnia świat się zawali, a jeśli  świat jakoś to przetrwa, to nastąpi “finis Poloniae”.

Socjotechnika jest – nie można powiedzieć – zręczna i dosyć skutecznie odwraca uwagę opinii publicznej od tego, że – jak pisał Mickiewicz w “Grażynie” – “cóż stąd, że bije? Nikogo nie zabił!” Tymczasem, zgodnie z ustaleniami z Magdalenki, III Rzeczpospolita została ufundowana na niepisanej zasadzie: “my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych”. Dzięki temu, mimo, że przez każdorazowymi wyborami wszyscy się odgrażają, że puszczą przeciwników “w skarpetkach”, albo powtrącają do więzienia, jeszcze NIKOMU NIC SIĘ NIE STAŁO – a nawet pan Sławomir Nowak nie jest nawet wyjątkiem od tej zasady, bo został aresztowany tylko dlatego, że oskarżyli go Ukraińcy i nie było innego wyjścia.  Ale i jego sprawa z pewnością zakończy się wesołym oberkiem, jak tylko kurz opadnie, bo już w 2021 roku został przez niezawisły sąd wypuszczony z turmy po zapłaceniu miliona złotych kaucji. Chwała Bogu, miał z czego.

No a teraz rządowa telewizja puściła już trzeci odcinek horroru autorstwa pana doktora Sławomira Cenckiewicza i pana Michała Rachonia, obnażającego zdradę i łajdactwo Donalda Tuska i Księcia-Małżonka – jak do spółki z Putinem frymarczyli polskimi interesami państwowymi. Pomyślane było dobrze; na 4 miesiące przed wyborami Sejm ustanowi komisję do badania ruskich wpływów w polskiej – pożal się Boże – polityce, a swoistym pendant do odbywającej się przed jej obliczem kotłowaniny, będzie wspomniany “Reset”. Ale kiedy po podpisaniu stosownej ustawy pan prezydent Duda został publicznie obsobaczony za samowolkę  przez ambasadora Marka Brzezińskiego, po dwóch dniach zresetował własny podpis pod tą ustawą i zgłosił nowelizację.

Według jej postanowień członkami komisji nie mogą być parlamentarzyści, a ona sama nie będzie już mogła orzekać 10-letniego szlabanu na piastowanie stanowisk publicznych. W tej sytuacji chyba przez roztargnienie  pan prezydent przewidział możliwość odwołania się od decyzji komisji do sądu powszechnego – ale nie bardzo wiadomo – od jakiej – skoro komisja żadnych orzeczeń już nie będzie mogła podejmować. Ta nowelizacja została wprawdzie uchwalona, ale nikt z parlamentarzystów już nie ma serca do powoływania komisji, w której nie będzie mógł brylować, więc nagle sprawa jej powołania została wyciszona. Tymczasem “Resety” zostały nakręcone, forsa zainkasowana, więc trzeba było je wyemitować – ale w ten sposób cała para poszła w gwizdek.

Ale i ten gwizdek też się może przydać, bo zagłuszy proste pytanie, dlaczego to przez 8 lat rząd Naczelnika Państwa, mając takie dowody zdrady Tuska i Księcia-Malżonka nie wszczął przeciwko nim śledztwa z art. 129 kodeksu karnego (“Kto będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”), tylko posługuje się namiastkami w rodzaju pana doktora Cenckiewicza i pana Rachonia?

Certyfikat niezawisłości i inne wynalazki

Certyfikat niezawisłości i inne wynalazki

Stanisław Michalkiewicz  1 lipca 2023 tekst

24 czerwca rozpoczyna się Kongres Prawników Polskich, na który wybierają się także niezawiśli sędziowie zrzeszeni w nierządnej organizacji „Iniuria” co się wykłada jako krzywda, lub niesprawiedliwość, która zaś, dla zmylenia naiwniaków przyjęła pretensjonalną nazwę „Iustitia”, czyli sprawiedliwość. Ta cała „Iniuria” odgraża się, że „pokaże” pięć projektów ustaw, rozumiem, że napisanych przez samych niezawisłych sędziów i że będzie to w wymiarze sprawiedliwości naszego bantustanu „przełom” na miarę tego z 4 czerwca 1989 roku. Już ta deklaracja pokazuje, co to za towarzystwo, ta cała „Iniuria”. Sędziami bowiem z Polsce zostają duzi chłopcy i duże dziewczynki, w związku z tym i jedni i drugie powinni wiedzieć nie tylko to, co tam chłopcy mają w spodenkach, a dziewczynki pod spódniczkami, ale również i to, że 4 czerwca 1989 roku nie nastąpił żaden „przełom”, tylko siuchta, jaką PRL-owski wywiad wojskowy urządził z wyselekcjonowanym gronem osób zaufanych, które, z Kukuńkiem na fasadzie, udawały „stronę społeczną”.

Ten cały „przełom” w Polsce został bowiem uzgodniony przez Daniela Frieda z Departamentu Stanu USA i Władimira Kriuczkowa, szefa sowieckiego KGB, zaś generał Kiszczak dostał te uzgodnienia do wykonania, więc posłużył się Kukuńkiem, jako listkiem figowym, pod którym ukrył figę. Wywiad wojskowy przeszedł transformację ustrojową w szyku zwartym i nadzorował ten cały „przełom” najpierw jako Wojskowe Służby Informacyjne, z których w roku 2006 wypączkowały dwie watahy w postaci Służby Kontrwywiadu Wojskowego i Służby Wywiadu Wojskowego. Warto dodać, że kiedy podczas owego „przełomu” wielu ludzi myślało, że z tymi wyborami to wszystko naprawdę, więc skreślali komuszkom tzw. „listę krajową”, to generał Kiszczak zagroził, że te całe wybory rozgoni i wtedy Rada Państwa, w trakcie wyborów (!) zmieniła ordynację tak, żeby ci wszyscy faworyci reżymu znaleźli się w Sejmie. Taki to ci był ten cały „przełom”.

Skoro tedy wiemy już, co myśleć o tej całej „Iniurii”, to spróbujmy puścić wodze fantazji, co też niezawiśli sędziowie z tej organizacji wykombinowali sobie w tych pięciu ustawach. Żeby było śmieszniej, to warto przypomnieć, że ci płomienni szermierze praworządności sprawiają wrażenie, jakby dla konstytucji pozwolili się zabić i poćwiartować, a Kukuńkowi koszulka z napisem „Konstytucja” chyba przyrosła już do skóry, zupełnie nie zauważyli konstytucyjnego zapisu, iż sędziowie ustawom „PODLEGAJĄ”, a nie – że sami sobie je piszą. Ale nie wymagajmy zbyt wiele od niezawisłych sędziów, tej nadzwyczajnej „kasty” zadufków i wróćmy do tych całych ustaw.

Z dotychczasowej aktywności zarówno „Iniurii”, jak i sędziów zwerbowanych na konfidentów jeszcze przez WSI, a potem – przez ABW w ramach „Operacji Temida” – możemy się domyślać, że w tych ustawach zostanie położony nacisk na maksymalne gwarancje niezawisłości. Bez nich, jak wiadomo, nie ma mowy o „wolnych sądach”, które mają być lekiem na całe zło naszej młodej demokracji. Jakież to mogą być te gwarancje? Zacznijmy od rekrutacji niezawisłych sędziów. Dotychczas było tak, że do nominacji rekomendowała ich Krajowa Rada Sądownictwa, a prezydent wręczał nominacje. W ten sposób niezawisły sędzia dostawał się na utrzymanie państwa i od tej pory już nie musiał się o nic troszczyć, bo nawet jak mu wszystkie wyroki druga instancja pouchylała, to forsa płynęła zarówno stąd, jak i stamtąd, a niekiedy nawet z owamtąd, a na straży tych transferów ustanowiony został immunitet, dzięki któremu sędziemu każdy mógł – jak to się mówi – „skoczyć”.

No ale i tu pojawił się zgrzyt w postaci „nowej” Krajowej Rady Sądownictwa, która zaczęła rekomendować panu prezydentowi sędziów „nielegalnych”, a ten, niby jakiś wioskowy głupek, jak gdyby nigdy nic, wręczał im nominacje, od czego praworządność w naszym bantustanie doznaje niewymownych paroksyzmów. Dopóki była „stara” KRS, w której zasiadali sędziowie, co to z niejednego komina wygartywali, a niektórzy nawet „samego jeszcze znali Stalina” – wszystko było w jak najlepszym porządku. Kiedy jednak pojawiła się ta „nowa”, autorytety moralne zawyły jednym głosem tym boleśniej, że faszystowski reżym próbował przejść na ręczne sterowanie i zaczął sędziów dyscyplinować, co nieubłaganym palcem wytknęło mu nie tylko grono przebierańców z Luksemburga, ale i czyściocha moralna w osobie pani Very Jurovej z Komisji Europejskiej, co to na praworządność wyczulona jest szczególnie, jako że w swoim CV ma również epizod kryminalny.

Na tym tle łatwiej nam będzie przewidzieć kierunki zmian nakreślone w owych pięciu ustawach. Żadnej Krajowej Rady Sądownictwa nie powinno być, bo zawsze może pojawić się jakaś jeszcze nowsza i co wtedy? Dlatego niezawisłych sędziów powinny rekrutować organizacje, ale nie byle jakie, tylko właśnie „Iniuria” i „Themis”. Kogo by one wybrały w korcu maku, ten zostawałby sędzią już bez czekania na jakiegoś tam prezydenta, który potrzebny tu jest jak psu piąta noga. Listę takich sędziów „Iniuria” i „Themis” wysyłałyby do Ministerstwa Sprawiedliwości, a ono kierowałoby ich do poszczególnych niezawisłych sądów i przyznawało uposażenie. Chodzi o to, że sędziom przecież trzeba płacić, a ani „Iniuria”, ani „Themis” groszem nie śmierdzą, tylko – w ostateczności – najwyżej – jak to pisał Boy-Żeleński – „zapachem esencji różanej” („Zaś cnota dziewic niewinnych, o spraw to Panie nad pany, niech ma, zamiast wszystkich innych, zapach esencji różanej!”).

Żeby jednak nie dopuścić do całkowitego woluntaryzmu, kontrolę prawidłowości nominacji wyrywkowo sprawowałby Judenrat „Gazety Wyborczej”, bo – jak wiadomo – daje on rękojmię nieskazitelnego charakteru. No, może nie cały, ale na przykład pan red. Michnik, to z całą pewnością, podobnie jak pan red. Kurski – oczywiście ze względu na wiadome „korzenie”. Po takiej wyrywkowej kontroli, przede wszystkim pod kątem kręgosłupa ideowego, to znaczy – umiłowania praworządności – Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wydawałaby takim sędziom certyfikaty niezawisłości. Teraz niby obywatel może sędziemu testować niezawisłość – ale – jak zostałem pouczony przez dwa sądy – musi najpierw sam się dowiedzieć, czy taki sędzia jest, dajmy na to, konfidentem ABW, czy SKW, czy może CBA – bo jak nie – to nikomu niczego nie przetestuje. Dlatego też de lege ferenda można by postulować, by ABW, ewentualnie inne bezpieczniackie centrale, wydawały sędziom certyfikaty niezawisłości, dzięki czemu każdy sędzia mógłby się swoją niezawisłością wylegitymować, a każdy obywatel nie mógłby mieć najmniejszych wątpliwości, z kim ma do czynienia. Wymiar sprawiedliwości też by na tym skorzystał, bo stałby się bardziej przewidywalny – a przecież o to chodzi – bo niby o cóż innego?