Prezydent Zełeński jak Kukuniek. Ukochany kraj.

Prezydent Zełeński jak Kukuniek.

Stanisław Michalkiewicz https://www.magnapolonia.org/prezydent-zelenski-jak-kukuniek/

Już się wyjaśniło. Wojna jaką Stany Zjednoczone prowadzą na Ukrainie z Rosją do ostatniego Ukraińca, najwyraźniej przeciągnie się jeszcze przez następny rok – oczywiście aż do ostatecznego zwycięstwa, które w amerykańskim Kongresie zapowiedział prezydent Zełeński, za co został przez kongresmanów wynagrodzony owacją na stojąco – niczym w swoim czasie Kukuniek.

Ale nie wszyscy się do owacji przyłączyli. Dwójka kongresmanów z Partii Republikańskiej nie klaskała, a kongresmanka w swojej zuchwałości posunęła się do tego, że powiedziała, iż nie poprze nowego pakietu pomocy dla Ukrainy, dopóki się nie wyjaśni, na co właściwie poszło poprzednie 50 mld dolarów. Dziwaczny pomysł, bo przecież każde dziecko wie, że te 50 mld poszło na wojnę z Putinem. Dlatego właśnie militaryści powtarzają, by korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny.

Pod wojennymi gruzami można schować znacznie więcej, niż 50 mld dolarów – na co zapewne liczy ekipa pana premiera Morawieckiego. Z czeluści środowisk rządzących dobiegają bowiem fałszywe pogłoski, jakoby forsy miało starczyć do marca. Nie ma w tym ani słowa prawdy, bo forsy starczy na tyle, na ile będzie trzeba. Wprawdzie Polska nie jest wyspą skarbów, ale dzięki zbawiennej polityce rządu i partii to znaczy – oczywiście partii  i rządu – pokonamy wszystkie trudności i żaden wróg nie złamie hartu w nas –  jak w patetycznych czasach stalinowskich pisał Konstanty Ildefons Gałczyński w wierszu “Ukochany kraj” [por. na końcu. md] . Gdyby jednak mimo wszystko Polska została  wciągnięta do wojny z Rosja, to partia i rząd mogłyby poczuć się bezpieczniej – bo wtedy już bez żadnego skrępowania można by wszystko zwalić na Putina, a jeśli ktoś by temu nie dowierzał i kręcił nosem, to zaraz wzięłaby go w obroty patriotyczna trójka klasowa, podobna do tej, która niedawno w kiblówce skazała pana doktora Zbigniewa Martykę za głoszenie „poglądów niezgodnych z aktualną wiedzą medyczną”. Wprawdzie jeszcze uniknął dołu z wapnem, ale przecież na świetlistym szlaku rewolucji jesteśmy dopiero na początku drogi, więc wszystko przed nami.

Wróćmy jednak do amerykańskiej wizyty prezydenta Zełeńskiego. Prezydent Biden wielkodusznie podarował mu 45 mld dolarów, dzięki czemu już wiemy, że wojna potrwa jeszcze co najmniej przez rok – a potem się zobaczy. Bo przecież świat na Ameryce się nie kończy i inne państwa NATO  też zostaną zobowiązane do przekazania, ile tam na każde wypadnie z rozdzielnika. Może z wyjątkiem Polski, która i bez prinuki przekaże Ukrainie wszystko, co tylko ma – bo czyż nie taka właśnie jest powinność “sługi narodu ukraińskiego”?

Prezydent Żełeński prezent przyjął, ale – w odróżnieniu od pana prezydenta Dudy –  bez czołobitności i nawet powiedział, że jest on “niewystarczający”, jako że politycy ukraińscy  jako zasadę przyjęli postawę roszczeniową. Tedy z jednej strony zadeklarował, że “przełom” nastąpi w przyszłym roku i nie ma wątpliwości, że przybierze on postać ostatecznego zwycięstwa. Taka determinacja została przez Kongres przyjęta wybuchem euforii, bo wprawdzie kongresmani wiedzą, że o tym, kiedy nastąpi przełom i jaką przybierze postać, zadecydują Stany Zjednoczone – ale o tym nie trzeba głośno mówić. Głośno wypada oklaskiwać prezydenta Zełeńskiego i wznosić na jego cześć entuzjastyczne okrzyki – bo gdzie można znaleźć drugiego takiego przywódcę, który za 45 mld dolarów gotów jest w imieniu USA prowadzić na Ukrainie walkę z Rosją  do ostatniego Ukraińca?

Może aż tak źle nie jest, może i u nas taki Umiłowany Przywódca by się znalazł, ale dopóki nie padły odpowiednie rozkazy, to lepiej się nad tym nie zastanawiać, bo już starożytni Rzymianie, którzy na każda okoliczność zawsze mieli jakąś pełną mądrości sentencję mawiali, że “nomina sunt odiosa”. Zamiast tedy poszukiwać wśród Umiłowanych Przywódców kolegów prezydenta Zełeńskiego, lepiej zwróćmy uwagę, w jaki sposób z ogarniętej wojną Ukrainy odleciał on do Stanów Zjednoczonych. Otóż na mieście krążą fałszywe pogłoski, jakoby przyjechał koleją do Przemyśla, a dopiero stamtąd został przewieziony na lotnisko w Jasionce, skąd Boeingiem odleciał do Waszyngtonu. Te same fałszywe pogłoski utrzymują, jakoby nasze służby specjalne nic o tym nie wiedziały, w co bym chętnie wierzył, gdyby te pogłoski nie były fałszywe – bo po co o takich sprawach informować naszych bezpieczniaków, wśród których pewnie aż sie roi od agentów Putina, skoro jeden dostał się aż do komisji co to likwidowała Wojskowe Służby Informacyjne?

Teraz Wielce Czcigodny poseł Macierewicz spiera się z Księciem-Małżonkiem, który go tam wsadził, ale nie o to chodzi byśmy w tak delikatnej sprawie zajmowali jakieś stanowisko, tylko że decyzja – o ile taka by zapadła – by o niczym tubylczych bezpieczniaków nie informować, byłaby jedynie słuszna. Dzięki temu bowiem prezydent Zełeński  – podobnie jak wcześniej Naczelnik Państwa, co to luksusową salonką pojechał w odwrotnym kierunku – z Przemyśla do Kijowa – bezpiecznie dotarł do Waszyngtonu, dzięki czemu świat mógł na własne oczy przekonać się, że jest on aktualną amerykańską duszeńką. Jaką cenę Ukraina za to będzie musiała zapłacić – to inna sprawa – a zresztą nie taka znowu istotna, skoro na te cele gotówkę wyłożą nie tylko Stany Zjednoczone, ale i inne państwa NATO. Z samego kurzu, który podnosi się przy liczeniu takiej forsy, można wykroić kilka ładnych, oligarchicznych fortun, dzięki którym można będzie z apetytem spożywać owoce ostatecznego zwycięstwa.

Tymczasem nasi Umiłowani Przywódcy przez całe święta, aż do Trzech Króli, których liczbę pan Ryszard Petru tak efektownie podwoił, będą łamali sobie głowy, jakby tu i pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić. Chodzi oczywiscie o rozwiazanie problemu kwadratury koła, jaki pojawił się na skutek pokazania rządowi “dobrej zmiany” gestu Kozakiewicza przez prezydenta Dudę. Z jednej strony pan prezydent  nieugięcie stanął na nieubłaganym gruncie porządku konstytucyjnego i poszanowania jego prerogatyw w zakresie nominacji sędziowskich, a z drugiej pan premier Morawiecki pryncypialnie zapowiedział, że Polska “musi” przekuć podyktowaną przez Komisję Europejską formułę bezwarunkowej kapitulacji w żelazne ramy ustawy i to bez niepotrzebnych modyfikacji. Tedy jurysprudensi będą musieli wykoncypować jakąś pojemną formułę, w której obydwa nieubłagane stanowiska zostaną pogodzone.

Okres świąteczny temu mimowolnie sprzyja, bo dostarcza mnóstwa okazji, by pokrzepić umysł wódeczką. Jeśli tedy wysiłki jurysprudensów zostaną uwieńczone powodzeniem, to Pani Kierowniczka Sejmu 11 stycznia przeprowadzi głosowanie nad ustawą w tempie stachanowskim, a niepokornym posłom, którzy kręciliby na to nosem, każe następnego dnia przyjść z rodzicami.

====================




M. D.

Dołączam dla młodzieży:

Konstanty Ildefons Gałczyński

Ukochany kraj

Wszystko tobie, ukochana ziemio,
nasze myśli wciąż przy tobie są,
tobie lotnik triumf nad przestrzenią,
a robotnik daje dwoje rąk.
Ty przez serce nam jak Wisła płyniesz,
brzmi jak rozkaz Twój potężny głos,
murarz, żołnierz, cieśla, zdun, inżynier
wykuwamy twój szczęśliwy los.

Ukochany kraj,
umiłowany kraj,
ukochane i miasta, i wioski,
ukochany kraj,
umiłowany kraj,
ukochany, jedyny, nasz, polski.
Ukochany kraj,
umiłowany kraj,
ukochana i ziemia, i nazwa,
ukochany kraj,
umiłowany kraj,
nasza droga i słońce, i gwiazda.

My trudności wszystkie pokonamy,
żaden wróg nie złamie hartu w nas,
w słońce jutra otworzymy bramy,
rozśpiewamy, rozświecimy czas.
To dla ciebie najgorętsze słowa,
wszystkie serca, siła wszystkich rąk,
to dla ciebie, piękna i Ludowa,
każdy dzień i każdy nowy dom.

Ukochany kraj,
umiłowany kraj,
ukochane i miasta, i wioski,
ukochany kraj,
umiłowany kraj,
ukochany, jedyny, nasz, polski.
Ukochany kraj,
umiłowany kraj,
ukochana i ziemia, i nazwa,
ukochany kraj,
umiłowany kraj,
nasza droga i słońce, i gwiazda.
Konstanty Ildefons Gałczyński
1953

Przy wódeczce – o kwadraturze koła

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)  •  25 grudnia 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5308

Nie ma mowy, by – wzorem lat ubiegłych – nasz nieszczęśliwy kraj pogrążył się choćby na kilka dni w świątecznej nirwanie. To znaczy – kraj może się i pogrąży, natomiast w kręgach rządowych i w kręgach skupionych wokół Kancelarii Prezydenta będzie trwała burza mózgów, jakby tu i pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić.

Chodzi o to, że pan prezydent Duda nieugięcie stanął na nieubłaganym gruncie porządku konstytucyjnego i niewzruszonego charakteru dokonanych przez niego 3000 nominacji sędziowskich, podczas gdy pan premier Morawiecki, po którym powtórzył to rzecznik jego rządu pan Miller, powiedział, że warunkiem odblokowania pieniędzy z UE jest przyjęcie ustawy o Sądzie Najwyższym w brzmieniu zaproponowanym przez Komisję Europejską panu ministrowi Szynkowskiemu (vel Sękowi), zaś pan Miller dodał, że jeśli nawet byłyby jakieś modyfikacje, to nie powinny one odbiegać od podanego wzorca.

A wzorzec przewidywał, że sprawy dyscyplinarne sędziów przejmie od Sądu Najwyższego Naczelny Sąd Administracyjny – co jest ewidentnie sprzeczne z konstytucyjnym zakresem kompetencji tego Sądu – no i że musi być zachowana możliwość „testowania niezawisłości”, to znaczy – sytuacja, w której sędziowie rekomendowani do nominacji przez „starą” Krajową Radę Sądownictwa, w której zasiadali sędziowie, co to samego jeszcze znali Stalina, a w każdym razie – generała Jaruzelskiego – mogli podważać legalność nominacji sędziów rekomendowanych przez „nową” Krajową Radę Sądownictwa, w której zasiadają już tylko sędziowie, co to znają samego Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego.

Mamy zatem do czynienia z próbą rozwiązania kwadratury koła i gdyby nie obawa przed oskarżeniem o ruską agenturę, to przytoczyłbym na tę okoliczność ruskie przysłowie, że „biez wodki dieła nie razbieriosz”, co się wykłada, że bez wódki sprawy rozwiązać się nie da. Na szczęście idą Święta, potem Sylwester, Nowy Rok i tak aż do „Sześciu Króli”, których liczbę, jak wiadomo, podwoił pan Ryszard Petru, dzięki czemu przeszedł już do historii, jako wybitny teolog. W tym czasie okazji do pokrzepienia umysłu wódeczką nie zabraknie, toteż nie ulega wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania, lepiej…” – no, mniejsza z tym), że jakieś rozwiązanie znajdą panowie jurysprudensi, dzięki czemu Pani Kierowniczka Sejmu Elżbieta Witek będzie mogła przeprowadzić głosowanie w tempie stachanowskim, a posłom, którzy próbowaliby kręcić na to nosem, każe przyjść następnego dnia z rodzicami.

Nawiasem mówiąc, pan premier Morawiecki próbował ekscytować opinię publiczną opisami, co będziemy za te unijne pieniądze mogli zrobić, a tymczasem – jak ujawnił Wielce czcigodny europoseł Jacek Saryusz-Wolski – wszystkie wydatki zostały już odgórnie rozplanowane: ponad 40 procent forsy ma pójść na walkę z klimatem, ponad 20 – na cyfryzację – i tak dalej. Wprawdzie na walce z klimatem niejedno można ukręcić, podobnie jak i na cyfryzacji, więc podniecenie w kręgach rządowych jest całkowicie zrozumiałe, jednak z punktu widzenia naszego nieszczęśliwego kraju może to wyglądać całkiem inaczej. Właśnie bowiem Sejm uchwalił ustawę budżetową na przyszły, 2023 rok, z której wynika, że dochody państwa mają wynosić 604 mld złotych, a wydatki – prawie 70 mld złotych więcej. Nie o to jednak przede wszystkim chodzi, tylko o to, że pan minister Miller uznał to za wielki sukcesie, bo w roku 2015 dochody budżetowe były prawie 3 razy mniejsze. Gdyby porównał to z czasami Bolesława Chrobrego, to wypadłoby to jeszcze korzystniej.

To prawda – tylko dlaczego obywatele mieliby się cieszyć z tego, że rząd aż tak bardzo zdziera z nich skórę?

Tym bardziej, że mamy kolejne zmartwienie. Oto zaprzyjaźniony ukraiński dygnitarz – jak to między bracią-szlachtą – podarował swemu przyjacielowi, Głównemu Komendantowi Policji w Polsce w prezencie granatnik. I kiedy tak pan komendant się tym granatnikiem w gabinecie bawił, broń w pewnym momencie wystrzeliła, „przebijając dwa stropy”. Wszyscy koncentrują się na komicznym, czy może groteskowym aspekcie tego wydarzenia, ja jednak chciałbym zwrócić uwagę na aspekt symboliczny. „Nie ma przypadków, są tylko znaki” – mawiał ś.p. ks. Bronisław Bozowski, więc nie można wykluczyć, że po tragedii w Przewodowie , gdzie od ukraińskiego prezentu zginęły dwie osoby, może to być kolejne poważne ostrzeżenie ze strony Pana Boga, by z tą całą przyjaźnią polsko-ukraińską jednak nie przesadzać. Wprawdzie strona ukraińska twierdzi, że „nikt” nie chciał „skrzywdzić” komendanta głównego polskiej policji, ale w takim razie dlaczego generał, który granatnik sprezentował, został właśnie „zawieszony”? Dlatego wyjątkowo popieram pomysł Wielce Czcigodnego posła Łajzy, który domaga się powołania do wyjaśnienia tej sprawy specjalnej komisji. Od siebie dodam tylko, że byłoby dobrze, gdyby na jej czele stanął Wielce Czcigodny Antoni Macierewicz, bo wtedy komisja ponad wszelką wątpliwość stwierdzi, że granatnik został podmieniony przez Putina, który w ten sposób nie tylko chciał dopełnić miary swoich nieprawości, ale i rzucić cień na odwieczną przyjaźń polsko-ukraińską.

Nawiasem mówiąc, nie tylko ukraiński generał został zawieszony. Na karę zawieszenia prawa wykonywania zawodu lekarza został właśnie skazany przez Sąd Lekarski pan doktor Zbigniew Martyka za to, że głosił „poglądy sprzeczne z aktualnym stanem wiedzy medycznej”. Nooo, to nie on jeden, bo w historii medycyny takich winowajców na szczęście było wielu, bo w przeciwnym razie nadal leczylibyśmy rozmaite choroby zamawianiem. Poza tym takie rzeczy chyba powinno się ustalać na naukowych sympozjonach, a nie w trybie kiblowym – bo okoliczności wskazują na to, że rozprawa odbywała się bez udziału publiczności, przed którą jakieś fagasy zwyczajnie zatrzasnęły drzwi. Nie tylko zresztą przed publicznością, ale również przed Wielce Czcigodnym posłem Grzegorzem Braunem i Wielce Czcigodnym posłem Konradem Berkowiczem, którzy chcieli przysłuchiwać się rozprawie w ramach wykonywania swoich obowiązków poselskich. Posłowi Braunowi nieznany sprawca omal nie złamał drzwiami ręki, a tylko go skaleczył. Przybyła na miejsce policja oczywiście okazała się wobec fagasów bezsilna, bo dowódca patrolu nie miał nawet granatnika, którym mógłby przynajmniej ich postraszyć. Nie o to jednak przede wszystkim chodzi, bo nasi obywatele wiedzą, że na policję w takich sytuacjach liczyć nie można.

Co innego, gdyby chodziło o przysolenie posłowi Braunowi mandatu za „niemanie” maseczki – ooo, tu skuteczność byłaby stuprocentowa! Chodzi o to, że wyrok sądu lekarskiego kolektywu potwierdza podejrzenia, że pod pretekstem epidemii promotorzy komunistycznej rewolucji znacznie przyspieszyli proces rewolucyjnych przemian. Sytuacja bowiem przypomina czasy stalinowskie, kiedy to w awangardzie nauki przodującej stał Trofim Łysenko [Академик, Народный Учёный md] , którego teorie szalenie spodobały się Stalinowi. Tedy każdego, kto w Łysenkę nie wierzył, brał w obroty stosowny kolektyw, co często kończyło się dołem z wapnem.

Pan dr Martyka szczęśliwie dołu jeszcze uniknął, ale przecież znajdujemy się dopiero na początku drogi, chociaż – jak widzimy – na odcinku kolektywów rewolucja naukowa została już zabezpieczona. No a w przyszłym roku – zobaczymy.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Groteskowe sukcesy

Stanisław Michalkiewicz 16.12.2022 https://prawy.pl/123327-stanislaw-michalkiewicz-groteskowe-sukcesy

Coraz więcej sukcesów rządu “dobrej zmiany” zaczyna ocierać się o niezamierzone efekty komiczne, a ściślej – groteskowe. Groteska, jak wiadomo, zawiera w sobie pomieszane elementy komiczne i tragiczne – i taką właśnie naturę mają sukcesy rządu “dobrej zmiany”.

Żeby nie zagłębiać się zbyt daleko w mroki historii, popatrzmy tylko na sukces ostatni w postaci “wynegocjowania” przez pana ministra Szynkowskiego (vel Sęka) odblokowania środków dla Polski z tzw. funduszu odbudowy. Treść “porozumienia” dowodzi, że Komisja Europejska po prostu podyktowała panu ministrowi formułę bezwarunkowej kapitulacji Polski, a on zwyczajnie przyjął ją do wiadomości, chyba nawet nie zdając sobie sprawy, że niektóre żądania Komisji Europejskiej są ewidentnie sprzeczne z konstytucją naszego bantustanu.

Ale takie są skutki, gdy stanowiska ministerialne obejmują ludzie, może nie dosłownie z ulicy, ale bez przygotowania do pracy w służbie zagranicznej państwa. Inna sprawa, że jeśli negocjacyjnym partnerem pana ministra ze strony unijnej była pani Vera Jurova, to można powiedzieć, że trafił swój na swego, bo – o ile pamiętam – w jej życiorysie poczesne miejsce zajmuje epizod kryminalny, natury podobnej do tego, o który została oskarżona zastępczyni przewodniczącej Parlamentu Europejskiego.

Ale panu premierowi Morawieckiemu, któremu pan red. Szymowski właśnie wyciągnął casus pascudeus w postaci tajnej współpracy z NRD-owską STASI, której aktywa po zjednoczeniu Niemiec przejęła BND, sukces był potrzebny bez względu na koszty. Ponieważ Naczelnik Państwa ostatnio zakochał się – oczywiście politycznie, to chyba jasne – w premierze Morawieckim, pani kierowniczka Sejmu dostała rozkaz, żeby sukces przekuć w żelazne ramy ustawy jeszcze przed świętami, a więc – w tempie stachanowskim – co w podskokach wykonała.

“Lecz tymczasem na mieście inne były już treście”, a konkretnie okazało się, że ośmieszony został pan prezydent Andrzej Duda. On też robi różne dziwne rzeczy, ale mniejsza w tej chwili o to. Rzecz w tym, że panu ministrowi Szynkowskiemu (vel Sękowi) Komisja Europejska przykazała surowo, żeby w podyktowanej Sejmowi regulacji znalazło się też tak zwane “testowanie niezawisłości”. Polega ono na tym, że jedni niezawiśli sędziowie mieliby prawo podważania legalność innych niezawisłych sędziów, co pośrednio skutkowałoby chyba koniecznością uchylania orzeczeń zapadłych z ich udziałem.

Solidarna Polska zwróciła uwagę, że doprowadziłoby to do całkowitej anarchizacji wymiaru sprawiedliwości, który zamieniłby się w zwyczajny “burdel i serdel” – jak mawiał marszałek Piłsudski. Myślę, że wielu niezawisłym sędziom, zwłaszcza zwerbowanym w charakterze konfidentów jeszcze przez WSI, albo przez ABW w ramach “operacji Temida”, taka sytuacja bardzo by odpowiadała, bo stwarzałaby znakomitą okazję do korumpowania się na cały regulator.

Muszą być bowiem jakieś przyczyny, dla których niezawisły sąd we Wrocławiu skazuje sprawców podpalenia kukły “podobnej do Żyda” (ciekaw jestem, w jakimi sposobami tamtejszy niezawisły sąd dopatrzył się takiego podobieństwa?) na więzienie, podczas gdy niezawisły sąd w znanym na całym świecie z niezawisłości Poznaniu, puszcza wolno jegomościa z rozdziwaczoną płcią, który kukle opatrzonej zdjęciem abpa Jędraszewskiego przed kamerami poderżnął gardło. Wyobrażam sobie, że gdyby abp. Jędraszewski był rabinem, to Judenrat “Gazety Wyborczej” podniósłby klangor aż pod sam nos Najwyższego, a wtedy niezawisły poznański sąd, na samą myśl o uniewinnieniu owego jegomościa, ze strachu splamiłby togę.

“Stąd nauka jest dla żuka”, że konstytucyjną zasadę równości obywateli wobec prawa, podobnie jak inne konstytucyjne zasady, możemy śmiało włożyć między bajki. Pan prezydent Duda, który sprawuje swój urząd już drugą kadencję, nie może o tym nie wiedzieć, w czym nie byłoby nic dziwnego, bo jaki pan – taki kram – ale tym razem nieugięcie stanął na nieubłaganym gruncie porządku konstytucyjnego, bo przyjęty do wiadomości przez ministra Szynkowskiego (vel Sęka) unijny dyktat ośmieszał go bezpośrednio. Chodzi o to, że wszystkich tych sędziów, również tych, którzy w tamach “testowania” mogliby zostać uznani za “nielegalnych”, przecież mianował on osobiście. Krótko mówiąc, uznał się za bezczelnie wydymanego zarówno przez pana ministra Szynkowskiego (vel Sęka), pana premiera Morawieckiego i wreszcie – przez Naczelnika Państwa – w związku z czym postanowił pokazać im wszystkim “gest Kozakiewicza”, stwierdzając, że będzie nieugięcie stał na nieubłaganym gruncie porządku konstytucyjnego, co wymaga szerokich konsultacji, w związku z czym o żadnym stachanowskim tempie mowy być nie może. Na takie dictum pani kierowniczka Sejmu uzyskała zgodę Naczelnika Państwa na zdjęcie w podskokach projektu ustawy o Sądzie Najwyższym z porządku dziennego i teraz wszyscy przez parę tygodni będą nad nim wydziwiali. No dobrze – ale co będzie, jak pani Jurova i pani Urszula von der Layen powiedzą, że albo Sejm przyjmie ustawę w brzmieniu podyktowanym panu ministrowi Szynkowskiemu (vel Sękowi), albo prędzej Polska zobaczy ucho od śledzia, niż chociaż centa z funduszu odbudowy? Co wtedy zrobimy, to znaczy – co zrobi pan prezydent – i co wtedy swoim wyznawcom powie Naczelnik Państwa? Przedstawienie bohaterskiej obrony suwerenności będzie musiało się przecież kiedyś skończyć i nastąpi bolesny powrót do rzeczywistości.

Tymczasem, jakby było mało tragedii w Przewodowie, to omal nie doszło do nieszczęścia w Komendzie Głównej Policji. Oto pan komendant dostał od swojego ukraińskiego przyjaciela w prezencie granatnik załadowany ostrą amunicją. I kiedy tak się w swoim gabinecie tym prezentem bawił, granatnik wystrzelił, “naruszając strop” i wyrządzając inne szkody, ale ofiar w ludziach na ołtarzu przyjaźni polsko-ukraińskiej tym razem na szczęście udało się cudem uniknąć.

Czy jednak nie należałoby potraktować tego wydarzenia, jako kolejnego poważnego ostrzeżenia ze strony Pana Boga, żeby z tą całą przyjaźnią polsko-ukraińską jednak nie przesadzać? “Timeo Danaos et dona ferentes” – pisał Wergiliusz w “Eneidzie” – co się wykłada, że boję się Greków nawet jak przychodzą z darami. Okazuje się, że ukraińskie podarunki niekoniecznie muszą wychodzić nam na zdrowie, w odróżnieniu od Ukraińców. Świat wyłazi ze skóry by podsyłać im i pieczone i smażone, w związku z czym z Paryża dobiegają fałszywe pogłoski, że pani Ołena Zełeńska w luksusowym sklepie przy Avenue Montaigne w ciągu godziny wydała na dobry początek 40 tysięcy euro.

“Korzystajcie z wojny, bo pokój będzie straszny” – twierdzą militaryści i okazuje się, że mają trochę racji.

Demokracja demokracją – ale ktoś przecież musi tym kierować !

Demokracja demokracją – ale ktoś przecież musi tym kierować !

Kulisy demokracji kierowanej.

9.12.2022 https://prawy.pl/123213-stanislaw-michalkiewicz-kulisy-demokracji-kierowanej-felieton/

Stanisław Michalkiewicz

Demokracja demokracją – ale ktoś przecież musi tym kierować! – twierdził w filmie Krzysztofa Zanussiego “Kontrakt” partyjny buc, grany przez Janusza Gajosa. Taki pogląd nie jest specjalnie popularny w środowisku mikrocefali, uważających, że demokracja, to pełny spontan i odlot, niczym Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy pana “Jurka” Owsiaka.

Inaczej w środowisku hołdującym teoriom spiskowym, które programowo nie wierzy w żadne oficjalne wersje, niczym ów uczeń, co to opowiadał, iż pani w szkole mówiła, że Fenicjanie robili szkło z piasku. – To nie jej wina – wyjaśniał słuchaczom. – Ona tak musi, bo inaczej wylaliby ją z roboty.

Taki sceptycyzm nie jest pozbawiony podstaw, zwłaszcza w krajach które doświadczyły komunizmu w jego sowieckiej wersji – bo są również wersje inne, na przykład ta, którą obecnie forsuje Partia Demokratyczna w USA, no i oczywiście – Unia Europejska. Ta alternatywna wersja różni się od bolszewickiej między innymi tym, że nie jest obliczona na niszczenie instytucji publicznych, tylko na ich wykorzystanie dla potrzeb rewolucji. Na tym właśnie m.in. polegała polityka narodowościowa uprawiana przez Józefa Stalina. – Nie możecie wytrzymać, żeby nie mówić, dajmy na to, po białorusku? A gadajcie sobie na zdrowie, byleście tylko w tym języku wychwalali socjalizm i Józefa Stalina.

Więc w krajach, które doświadczyły na sobie komunizmu w wersji sowieckiej, zwłaszcza w pokoleniu starszym, które tę szczepionkę dostało, dość powszechnie panuje sceptycyzm wobec rozmaitych wynalazków. Jakże inaczej, skoro ludzie pamiętają, jak to ówcześni utytułowani eksperci stręczyli wszystkim na przykład “centralizm demokratyczny”, a więc coś, czego nigdy nie było, nie ma i nie będzie? Co innego ludzie młodzi, którzy tej szczepionki nie dostali. To właśnie oni stanowią lwią część uczestników wszystkich “strajków kobiet” i innych, podobnych przedsięwzięć, w których naiwniacy płci obojga są przez cwanych promotorów komunistycznej rewolucji wykorzystywani do destrukcji organicznych więzi społecznych, by w ten sposób historyczne narody przerobić na “nawóz historii”, wykorzystywany potem przez rewolucyjne Judenraty. Wtedy przyjdzie kryska również na proletariat zastępczy, który – jako już niepotrzebny – zostanie przepuszczony przez maszynkę do mięsa – jak to zrobił Stalin z tak zwanymi “starymi bolszewikami”.

Wróćmy jednak do kwestii, czy demokracja to pełny spontan, czy też ktoś tym kieruje? Wyjdźmy od pytania, co jest niezbędne do rządzenia państwem? Dwie rzeczy: wiedza i siła. I jednym i drugim dysponuje armia i tajne służby. Wprawdzie dzisiaj, kiedy słyszymy deklaracje niektórych naszych generałów w związku z wojną na Ukrainie, możemy nabrać wątpliwości, czy mają oni w ogóle jakąś wiedzę, czy tylko kierują się myśleniem życzeniowym, ale może nie jest aż tak źle, może oni też są w sytuacji, jak ta nauczycielka, co to mówiła dzieciom, że Fenicjanie robili szkło z piasku. Doniesienia medialne, jakoby w wojsku nikt nie był pewny dnia ani godziny, takiemu optymizmowi sprzyjają. Inna sprawa, czy wskutek tego nasza generalicja nie zatraciła zdolności rządzenia państwem, bo przecież przyzwyczajenie, zwłaszcza długoletnie, do wygadywania głupstw, staje się drugą naturą, a od tego może już nie być odwrotu.

Co innego tajne służby, czyli bezpieczniacy. Jeśli nawet nie wszystko, to w każdym razie bardzo wiele wskazuje na to, iż naszą demokracją to one kierują i to od stanu wojennego, wprowadzonego 13 grudnia 1981 roku, Jak pamiętamy, wtedy internowany został Edward Gierek i jego pierwszy minister Piotr Jaroszewicz. Przecież nie ze względu na to, że byli oni przeciwni socjalizmowi, czy sojuszowi z ZSRR, tylko ze względów edukacyjno-pedagogicznych – żeby pokazać, że partia już się nie liczy, tylko bezpieka – wojskowa i “cywilna”, czyli SB. I tak już zostało z tym, że SB w połowie lat 80-tych została przez wywiad wojskowy rozgromiona i to on w rezultacie przeprowadził u nas sławną transformację ustrojową, zgodnie z ustaleniami poczynionymi przez Daniela Frieda z Departamentu Stanu ze strony amerykańskiej i ówczesnego szefa KGB Władimira Kriuczkowa ze strony sowieckiej.

Dodatkową poszlaką jest nie tylko to, że wywiad wojskowy przeszedł transformację ustrojową w szyku zwartym, podczas gdy rozgromiona SB została poddana “weryfikacji”, ale również to, że prezydentami w “wolnej Polsce” zostawali tajni współpracownicy jak nie wywiadu wojskowego, to SB – o ile zostali przejęci przez wywiad wojskowy. Tak było z generałem Jaruzelskim, tak było z Kukuńkiem, tak było z Aleksandrem Kwaśniewskim i tak było z Bronisławem Komorowskim. Epizodu konfidenckiego nie miał Lech Kaczyński i Andrzej Duda – chociaż czy w takich sprawach można mieć absolutną pewność? Co na ten temat pisze poeta?

“Za ten grzech Ojczyznę biedną ogień spaliłby niebieski,

gdyby nie to, że jej strzeże anioł: Zygmunt Wasilewski.

On tu jeden trzyma fason ponad Żydów podłą zgrają

i on jeden nie jest mason – chociaż – czego nie gadają?”

Jak wiadomo, wywiad wojskowy w postaci WSI został zlikwidowany we wrześniu 2006 roku, nawiasem mówiąc, przy udziale jegomościa obecnie zdemaskowanego jako rosyjski szpieg, którego, niczym gorący kartofel, przerzucają między sobą Antoni Macierewicz i Książę-Małżonek – kto był jego wynalazcą – ale nie o to chodzi, tylko o to, że oficjalna nieobecność WSI w naszym życiu publicznym jest tylko wyższą formą obecności, Chodzi po agenturę zwerbowaną i jeszcze za komuny i potem – już w “wolnej Polsce”. Została ona starannie uplasowana w zasadniczych miejscach życia publicznego i za jej pośrednictwem kolejne mutacje WSI ręcznie sterują nie tylko polityką, nie tylko gospodarką, nie tylko wymiarem sprawiedliwości, ale w olgóle – całym życiem publicznym. Dodatkowym, ale bardzo ważnym elementem tej sytuacji jest okoliczność, że u progu transformacji ustrojowej, bezpieczniacy na wszelki wypadek, gdyby coś jednak poszło nie tak, przewerbowali się do naszych – wtedy przyszłych, a teraz – obecnych sojuszników i wykonują dla nich zadnia zlecone, a te zależności utrzymują się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii, jako że mamy u nas dziedziczenie pozycji społecznej.

Przypominam to wszystko, bo właśnie pan red. Leszek Szymowski podał informację, że pan premier Mateusz Morawiecki był dwukrotnie zarejestrowany jako tajny współpracownik NRD-owskiej STASI – ale, że jego teczka w Niemczech jest nadal utajniona, bo odmówiono mu wglądu do niej, chociaż o to prosił.

Ta okoliczność wyjaśniałaby wiele zagadek, ale skłania też do pytań. Po pierwsze, dlaczego Naczelnik Państwa w 2015 roku byłego doradcę Donalda Tuska wprowadził do rządu Beaty Szydło na stanowisko wicepremiera, a potem, kiedy w ramach “głębokiej rekonstrukcji rządu”, spuścił panią Szydło z wodą na emeryturę do Parlamentu Europejskiego, a na premiera wysunął właśnie pana Morawieckiego?

Po drugie – czy pan red. Szymowski natrafił na dokumenty dotyczące premiera Morawieckiego rzeczywiście – jak pisze – przypadkowo, czy też zostały mu one zręcznie, “bez jego wiedzy i zgody”, podrzucone? Od odpowiedzi na to pytanie zależą różne rzeczy, m.in. ewolucja sceny politycznej naszego bantustanu w przyszłym roku, kiedy to my wszyscy, jako, “suwerenowie”, będziemy celebrować święto demokracji w postaci wyborów. Jak bowiem mawiał wybitny klasyk demokracji Józef Stalin, jeszcze ważniejsze od tego, kto liczy głosy, jest przygotowanie “suwerenom” prawidłowej alternatywy. A kiedy alternatywa jest prawidłowa? Wtedy, gdy bez względu na to, kto wybory wygra, będą one wygrane.

Dwa wektory hipokryzji

Stanisław Michalkiewicz 3 grudnia 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5293

Citius, fortius altius! – głosi wymyślone przez Piotra Coubertin hasło ruchu olimpijskiego, co się wykłada, że szybciej, mocniej, wyżej! Ta dewiza – jak przypuszczam – obowiązuje w sporcie w ogóle, bo w przeciwnym razie, czyż pierwszorzędni fachowcy z dziedziny fizjologii i medycyny nie kombinowaliby tak intensywnie nad metodami, pozwalającymi przekraczać granice wydolności organizmu ludzkiego? Poczciwy Coubertin sądził, że to będzie szlachetna rywalizacja, chociaż nawet w starożytnej Grecji, w której nawet czas liczono według igrzysk olimpijskich, musiały zdarzać się przekręty, skoro w ówczesnym regulaminie czytamy, że nie wolno podstawiać innym zawodnikom nogi. Ale wtedy nawet próby dyskretnej pomocy bogini Fortunie – bo zwycięzca w – dajmy na to – biegu – uchodził za faworyta tej bogini, na dowód czego otrzymywał wieniec oliwny z oliwki rosnącej w świętym gaju – nie dorównywały obecnym tym bardziej, że sport stał się jedną z głównych gałęzi przemysłu rozrywkowego, więc przy tak ogromnych pieniądzach o żadnej szlachetnej rywalizacji mowy już być nie może. Wiele, a może nawet wszystko zależy od odpowiedniego żywienia i tresury zawodnika, którego potem menażerowie wystawiają na arenę, ku uciesze gawiedzi, która zresztą równolegle rozwija własne obyczaje i w ogóle – tak zwane subkultury, które znakomicie przyczyniają się do nieustannego zwiększania obrotów tej gałęzi przemysłu rozrywkowego.

Zdarzają się jednak sytuacje zaskakujące, o których wspominał w swoich felietonach Janusz Głowacki. Akurat zdarzyło się, że w Monachium palestyńscy – wtedy, przynajmniej w tak zwanym „naszym obozie”, mówiło się „bojownicy”, bo w obozie jakimś takim nie naszym, używano już nowoczesnego przezwiska: „terroryści”, które to słowo („to takie słowa są”? – dziwili się ostentacyjnie gitowcy z poprawczaka na spotkaniu z pisarzem próbującym się im podlizać przy pomocy tzw. „grypsery” – co pięknie opisał Marek Nowakowski) zaczyna wypierać z wokabularza politycznego dotychczasowe przezwisko: „faszyści” – więc palestyńscy – niech im będzie – terroryści, wzięli izraelskich sportowców w charakterze zakładników. Od tamtej pory również sport znalazł się w służbie bezpieczeństwa, co doprowadziło do kłopotliwych sytuacji opisanych przez Janusza Głowackiego. Zawodnikom – w tym akurat przypadku – sprinterom, dla bezpieczeństwa, na torze towarzyszyli antyterroryści. I oto zdarzyło się, że antyterrorysta w pełnym oporządzeniu i z długą bronią przybiegł na metę przed zwycięzcą biegu. Zapanowała kłopotliwa sytuacja tym bardziej, że związek zawodowy antyterrorystów kategorycznie zażądał, by tego funkcjonariusza nie tylko uznać za zwycięzcę, ale w dodatku wypłacić mu wynagrodzenie przeznaczone dla złotego medalisty – przeciwko czemu gwałtownie zaprotestował związek zawodowy sprinterów argumentując, że ten antyterrorysta nie należał do związku sprinterskiego, więc żaden medal mu się nie należy, a wynagrodzenie – tym bardziej. Mniejsza o to, jak się to skończyło, bo ważne jest co innego: że wbrew oczywistym i powszechnie znanym faktom, wszyscy próbują podtrzymać w opinii publicznej przekonanie, jakoby związki sportowe były rodzajem kontemplacyjnych zakonów, gdzie „w skupieniu cnotliwem” sportowcy poddają się tresurze.

Ostatnio ofiarą tej hipokryzji padł prezes Polskiego Związku Tenisowego, który został oskarżony o – jakże by inaczej! – „molestowanie” zawodniczek. Składał im mianowicie rozmaite propozycje, albo prawił komplementy, które po latach i po gruntownym namyśle, przestały im się podobać. Ciekawe, że nie słyszałem, by żadna z jego ofiar zrezygnowała z tresury we wspomnianym związku, chociaż o ile mi wiadomo, nie ma jeszcze ustawy, która by nakładała na obywateli obowiązek przynależności do jakiegoś związku sportowego. Ale nie ma też ustawy, która nakładałaby na obywateli obowiązek zawierania małżeństw, a mimo to mnóstwo ludzi to robi, narażając się na straszliwe konsekwencje przewidziane w ustawie o przeciwdziałaniu przemocy domowej. Owszem, można się od nich wymigać, przeprowadzając w porę rozwód, którego przyczyną może być na przykład „okrucieństwo moralne”. Taki właśnie przypadek opisał Melchior Wańkowicz, przysłuchując się rozprawie rozwodowej w Reno, w stanie Nevada. Żona oskarżała męża właśnie o „okrucieństwo moralne”, ale dociekliwy sędzia domagał się konkretów – na czym ono polegało. – Ziewał w mojej obecności – po namyśle odpowiedziała żona. – Oooo, to rzeczywiście coś niebywałego – skomentował oburzony sędzia – ale może jeszcze coś pani sobie przypomni? – Naśmiewał się z wuja Jimmy’ego – odparła kobieta po jeszcze dłuższym namyśle. – Z wuja Jimmy’ego! Coś podobnego! – zawołał oburzony sędzia. Stuknął młotkiem i już było – jak to mówią – „po harapie”.

O ile jednak wokół związków sportowych panuje zmowa hipokryzji, o tyle w teatrach – odwrotnie. Tam obowiązuje pełny spontan i odlot, zwłaszcza w sytuacji, kiedy sztuka jest nudna jak flaki z olejem i żeby zwabić publiczność i wyłudzić od niej forsę za bilety, dyrekcja musi „dodawać dramatyzmu”, wzbogacając akcję o tzw. „momenty”, to znaczy – rozbierając aktorów na scenie do naga, nawet, gdyby grali w sztuce „O krasnoludkach i sierotce Marysi” – albo nakłaniając ich do symulowania na scenie ostrego seksu. Jedną z przyczyn jest nasilająca się konkurencja ze strony telewizji, w których pojawia się coraz więcej programów kuplerskich, czy wręcz sutenerskich, więc nic dziwnego, że teatry starają się, jak tam potrafiła, dotrzymać kroku. O ile jednak w związkach sportowych hipokryzję purytańską uzasadnia się ideą olimpijską, o tyle w przybytkach Melpomeny – odwrotnie. Pozorem moralnego, a nawet artystycznego uzasadnienia wprowadzania „momentów”, jest ideologia feministyczna, której bojowym sztandarem jest „vagina”. W imię swobodnej manifestacji sekrecji vaginalnych można wszystko, bo jakiekolwiek ograniczenie miałoby cechy wykluczenia, stygmatyzacji, albo innych, modnych obecnie myślozbrodni.

Ale i tu „nowe” walczy ze „starym”, podobnie, jak to było za Stalina w sprawie kołchozów. Ofiarą tej walki padła pani dyrektor Monika Strzępka, którą na zbitą głowę wywalił z rządowego teatru pan wojewoda Radziwiłł. Gdyby pani Strzępka kierowała teatrem prywatnym, wojewoda nie miałby nic do gadania w sprawie obsady dyrekcji. Ale właśnie o prywatyzacji teatrów nikt nie chce słyszeć, bo jużci – kto by nie wolał, żeby do płacenia za chałtury zmuszać Bogu ducha winnych podatników, którzy na ogół i tak tam nie chodzą, bo zwyczajnie wolą pójść na wódkę?

Pan premier jak ta rura. Właśnie pęka.

Stanisław Michalkiewicz dosadnie: „Nic dziwnego, że pan premier jak ta rura. Właśnie pęka”

Czy premier Mateusz Morawiecki zostanie rzucony na pożarcie? Stanisław Michalkiewicz przedstawił dosyć ciekawą teorię.

https://nczas.com/2022/11/28/stanislaw-michalkiewicz-dosadnie-nic-dziwnego-ze-pan-premier-jak-ta-rura-wlasnie-peka/

W swoim najnowszym felietonie na łamach „Najwyższego Czasu” niezawodny red. Stanisław Michalkiewicz odniósł się do niedawnego przemówienia szefa rządu w Zakładach Lotniczych w Bydgoszczy, które mają serwisować amerykańskie samoloty F-16. Jak się okazuje, Mateusz Morawiecki zaprezentował wizję sfinansowania programu zbrojeniowego, dzięki któremu Polska znalazłaby się w czołówce europejskich mocarstw… a przynajmniej pod względem procenta PKB. Niestety problem polega na tym, że nadal nie uzyskaliśmy obiecanych pieniędzy od Komisji Europejskiej. Zastanawia więc optymizm premiera, który najwyraźniej nie martwi się, skąd uzyska środki na te wszystkie inwestycje.

Jak na razie KPO nie zostało zaakceptowane, co nie wróży dobrze na przyszłość.

„Nakreślił on tam szalenie ambitny program wydatków zbrojeniowych na poziomie nawet 4 procent PKB, co w liczbach bezwzględnych odpowiada ponad 100 miliardom złotych, chociaż pan premier wspomniał nawet o 140 miliardach. Najwyraźniej w ramach przepychanek w obozie »dobrej zmiany« pan premier zamierza przelicytować pana ministra Błaszczaka, który podobno kupuje wszystko, jak leci – i nawet się nie targuje. Pretekstem do tej rywalizacji jest oczywiście wojna na Ukrainie, co tylko jeszcze raz pokazuje trafność spostrzeżenia odwetowców i militarystów nawołujących, by »korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny«” – zauważa Stanisław Michalkiewicz w felietonie „Parura, rura, rura…”, który został opublikowany w najnowszym wydaniu naszego magazynu.

Michalkiewicz: Kto będzie winowajcą?

Jak przytomnie zauważa Stanisław Michalkiewicz, nieubłaganie zbliżają się wybory, a pieniędzy jak nie było, tak nie ma. Rodzi się więc pytanie, kto odpowie za tę niewątpliwą porażkę. Czyżby Zbigniew Ziobro, który od początku krytykuje uległość względem brukselskich decydentów i wiązanie wypłaty środków z kwestią tzw. praworządności? Otóż zdaniem publicysty całe odium spadnie na premiera Mateusza Morawieckiego, który jest przecież szefem rządu i ponosi największą odpowiedzialność za politykę państwa. Sprawy zaszły już za daleko, więc jego los został przesądzony. Zdaniem Michalkiewicza nie ma co liczyć na łaskę Naczelnika, który nie rzuci mu żadnego koła ratunkowego.

„Więc pomijając już kwestie prestiżowe, warto zauważyć, że blokada unijnych środków bije przede wszystkim w pana premiera Morawieckiego, który – jak głosi ludowa frywolna weselna przyśpiewka – »sięgnął ręką do kieszeni, namacał jaje«. Skoro my to wiemy, to pan minister Ziobro wie to jeszcze lepiej od nas, a tymczasem nieubłaganie zbliża się rok wyborczy, u progu którego Naczelnik Państwa będzie chyba musiał nieubłaganym palcem wskazać winowajcę wszystkich paroksyzmów. A któż będzie się tempore criminis lepiej nadawał na kozła ofiarnego niż pan premier Morawiecki?” – przewiduje Stanisław Michalkiewicz

Hupka i Czaja wiecznie żywi. Putin i Tuski tyż…

Hupka i Czaja wiecznie żywi

Stanislaw Michalkiewicz – October 28, 2022 https://www.goniec.net/2022/10/28/michalkiewicz-hupka-i-czaja-wiecznie-zywi/

No i jak tu nie wierzyć, że Putin jest dobry na wszystko? Wracając z Podlasia, gdzie miałem serię spotkań z tamtejszą publicznością, usłyszałem w radio RMF FM reklamę – jak się okazało – rządową. Rząd się tam przechwalał, jak to dba o obywateli, ile tarcz ochronnych dla nich przygotował, żeby włos im nie spadł z głowy – a jednocześnie przestrzegł, żeby nie wierzyć w “putinowską propagandę”.

        Najwyraźniej autor tego reklamowego tekstu uważał, że jak tylko ktoś nie basuje rządowi “dobrej zmiany”, to na pewno jest agentem Putina. Nie jest to może pomysł specjalnie oryginalny, bo i za pierwszej komuny partia szantażowała obywateli podobnie. Komu się polityka partii i rządu nie podobała, to lał wodę na młyn zachodnioniemieckich rewizjonistów i odwetowców: Hupki i Czai.

        W 1968 roku, kiedy nasza 3 kompania zmotoryzowana Studium Wojskowego UMCS w Lublinie słabo wykonała ostre strzelanie, pułkownik Kwaśniewski kazał zrobić zbiórkę i przez zaciśnięte zęby – bo miał taki sposób mówienia – przestrzegł, że każdy żołnierz, który nie wykona strzelania, będzie uważany za agenta Bundeswehry. Jak widzimy, transformacja ustrojowa to i owo zmieniła. Kiedyś Hupka i Czaja, a teraz Putin – ale mechanizm został taki sam, bo po co go zmieniać, skoro działał i za komuny i teraz?

   W ogóle, w miarę zbliżania się przyszłorocznej kampanii wyborczej, Putin wkracza u nas w samo centrum politycznego dyskursu. Kiedy wspólnik pana Marka Falenty, zażywający obecnie statusu “małego świadka koronnego” (“nie brak świadków na tym świecie – twierdził Rejent Milczek) powiedział, że pan Falenta sprzedał podsłuchane nagrania Putinowi, to Donald Tusk od razu wpadł w samołówkę i zaczął domagać się sejmowej komisji śledczej, a generał Dukaczewski powiedział nawet, że oto mamy dowód, iż podmianka na pozycji lidera politycznej sceny w 2015 roku została przeprowadzona przez Putina. Jeśli pan generał Dukaczewski naprawdę tak myśli, to można podejrzewać, że te wszystkie stare kiejkuty niewiele były i są warte. Nawiasem mówiąc, właśnie niezawisła prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie tajnych więzień CIA w Starych Kiejkutach. Jak pamiętamy, delikwenci byli tam przewożeni z bazy w Guantanamo na Kubie na lotnisko w Szymanach, a stamtąd – do Starych Kiejkutów, gdzie oprawiali ich amerykańscy oprawcy, podczas gdy stare kiejkuty stały na świecy – za co dostały 15 mln dolarów, które odebrały w amerykańskiej ambasadzie w Warszawie, zapakowane w kartony.

Domyślam się, że gdyby prokuratura kogoś w tej sprawie oskarżyła, to Nasz Najważniejszy Sojusznik pokazałby jej ruski miesiąc, a więc coś w rodzaju Putina i to w całej straszliwej postaci – więc nie wiemy nawet, czy z tych 15 milionów coś kapnęło dla ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego czy ówczesnego premiera Leszka Millera. Daj im Boże jak najlepiej, chociaż gdyby się pochwalili, to mielibyśmy gotowe wzory do naśladowania w charakterze autorytetów moralnych. Kto się bowiem prostytuuje na życzenie Naszego Najważniejszego Sojusznika, to jest autorytetem moralnym, podczas gdy nawet dawanie posłuchu “putinowskiej propagandzie” jest potępiane bez komentarza nawet przez radio RMF FM, chociaż uchodzi ono za rozgłośnię zaprzyjaźnioną raczej z obozem zdrady i zaprzaństwa. Czego jednak nie robi się dla Polski, zwłaszcza za pieniądze? Skoro dla Polski można nawet zabijać ludzi, to dlaczegóż powstrzymywać się przed prostytuowaniem?

   Wróćmy jednak do Donalda Tuska, który najwyraźniej w ferworze nie zauważył zastawionej na niego pułapki. Oto bowiem już następnego dnia “mały świadek koronny” zeznał, że syn byłego premiera, pan Michał Tusk, odebrał od niego reklamówkę z “Biedronki” w której znajdowało się 600 tys. euro tytułem łapówki. Pan Michał Tusk oczywiście energicznie zaprzeczył, ale wtedy świadek uzupełnił, że scena wręczania łapówki została nagrana i to z dźwiękiem aż przez dwie kamery, co młody pan Tusk nawet widział, ale podobno nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia.

To trochę podważa wszystkie zaprzeczenia, ale ma też plusy ujemne z punktu widzenia prokuratury, która – jak to wyjaśnił pan wiceminister Kaleta – podobno jeszcze nie zebrała dowodów i dlatego nie postawiła Michału Tusku, a może i Donaldu, żadnych zarzutów. Najwyraźniej nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go – to znaczy – by na przyszły rok Donald Tusk nie tylko odstąpił od żądania komisji śledczej, ale w ogóle – niczym stary towarzysz Wardęga z nieśmiertelnego poematu “Towarzysz Szmaciak” — “zwijał się jak w ukropie, by ratować chłopię”. W tej sytuacji otwiera się pole do działania dla pana prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego, który w maju za oceanem znalazł punkt oparcia u tamtejszych Żydów nie tylko  do wysadzenia w powietrze Donalda Tuska, którego Naczelnik Państwa uznał oficjalnie za porte-parole Republiki Federalnej Niemiec na Polskę, ale – kto wie? — może i samego Naczelnika, bo rząd premiera Morawieckiego cieszy się poparciem już tylko 26 procent indagowanych obywateli. Czyżby skrycie sympatyzowali z Putinem? Ładny interes! W każdym razie pan Trzaskowski też szykuje się do przyszłorocznych wyborów, zabiegając o względy sodomczyków i gomorytek, które najwyraźniej zaczynają tworzyć potężne polityczne lobby. Oto przypadkowo dowiedziałem się, że za namową pana Rabieja, który sam ma – jak mówił dowódca naszej zmotoryzowanej kompanii — “tendencje inklinacyjne”, chciał szpital miejski przy ul. Solec w Warszawie przerobić na hotel dla sodomczyków i gomorytek ze wszystkich 77 płci. Dlaczego sodomczykowie i gomorytki nie mogłyby bzykać się w zwyczajnych hotelach – tajemnica to wielka – ale na szczęście udało się ten szpital uratować.

        Tymczasem liczba agentów Putina rośnie i niedawno trafił na nią Książę-Małżonek za swoje dziękczynienie dla USA po eksplozjach przy bałtyckich gazociągach. Rządowa telewizja nakręciła specjalny film, w którym go bezlitośnie  zdemaskowała. To oczywiście dobrze, ale i niedobrze, bo jak już go zdemaskowała, to drugi raz zdemaskować go  nie może, a tymczasem do wyborów jeszcze rok i Książę-Małżonek może wymyślić coś jeszcze gorszego. Na razie w sukurs i Księciu i Donaldu Tusku ruszył Judenrat “Gazety Wyborczej”, na której łamach pan red. Tomasz Piątek, najwyraźniej już zdetoksowany, demaskuje Naczelnika Państwa, jak to stare kiejkuty dawały mu pieniądze. Czy z tych, które dostały za tajne więzienia CIA – tego nie wiemy, chociaż umorzenie śledztwa w tej sprawie przez prokuraturę otwiera pole do domysłów. Okazuje się, że niełatwo udelektować Naszego Największego Sojusznika, to znaczy – może i łatwo – tylko potem pojawiają się rozmaite zgryzoty. Ale już Voltaire zauważył, że kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku.

   Tymczasem Putin nowym fake-newsem wzburzył nie tylko światową opinię, ale i zdenerwował generałów w Pentagonie. Chodzi o “brudną bombę”, która miała przygotować Ukraina. Oczywiście Ukraina zaprzecza, ale tamtejsza wicepremierka wystąpiła z dramatycznym apelem, by uchodźcy, Boże broń, nie wracali do kraju, zwłaszcza w zimie. Najwyraźniej coś wie, czego my jeszcze nie wiemy. Tymczasem na Biegunie Północnym uformował się wir polarny, który – jak twierdzą eksperci — może sprawić, że zima albo będzie ciepła, albo będzie mroźna. Słowem — “kiedy na świętego Prota jest pogoda albo słota, to w świętego Hieronima będzie deszcz, albo go nima”.

        Jak widzimy, poruszone zostały nawet Moce, a tu pan Dawid Podsiadło, najwyraźniej pozazdrościł pannie Jamroży, która niedawno przypomniała sobie, jak to została zgwałcona, a wcześniej ogłosiła dokonanie apostazji. Pan Podsiadło jak dotąd żadnego zgwałcenia sobie nie przypomniał, więc właśnie głosił, że sposobi się do apostazji.

I Putin i “brudna bomba” i apostazja… Co my biedni teraz zrobimy?

Stanisław Michalkiewicz

Tresura

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5247 9 września 2022

Skończyły się wakacje, więc następuje bolesny powrót do rzeczywistości. A wygląda na to, że rzeczywistość, która – jak to się mówiło za pierwszej komuny – otacza nas coraz ciaśniej, ma swój punkt centralny, wokół którego wszystko się obraca. To tresura. Jak wiadomo, celem tresury jest wyrobienie u tresowanego odruchów Pawłowa, żeby na każdy bodziec bezrefleksyjnie reagował zgodnie z życzeniami tresera. Ten warunek bezrefleksyjnego reagowania na bodźce różni tresurę od wychowania. Wychowanie bowiem rozpoczyna się od wpojenia wychowankowi pewnego kanonu wartości, a nawet konwenansów, co do których zostanie on przez wychowawcę przekonany. Taką wartością jest na przykład lojalność, rozumiana nie tylko jako dotrzymywanie obietnic, ale również jako gotowość do poświęceń w imię dotrzymania słowa. Z tym bywa dzisiaj coraz gorzej, o czym świadczą między innymi coraz częstsze przypadki publicznego oskarżania osób z tych, czy innych powodów bliskich – byle tylko zadośćuczynić potrzebie zemsty. Inną wartością jest tolerancja, co do której narosło wiele nieporozumień. Przede wszystkim dlatego, że nie oznacza już ona cierpliwego znoszenia czyichś zachowań, które ktoś uważa za szkodliwe, niebezpieczne, czy po prostu wstrętne, tylko konieczność ich akceptowania. Jest to oczywiście rodzaj gwałtu na tresowanym do tolerancji, bo zmuszany on jest do rezygnacji z prezentowania własnego stanowiska, żeby nie urazić czyjegoś „dobrostanu”. Tymczasem cierpliwość w znoszeniu czyichś nieakceptowanych zachowań nie jest przecież i nie może być bezgraniczna. Granicą jest właśnie zmuszanie do akceptacji tych zachowań. Tymczasem treserzy właśnie tę granicę chcą znieść, a przynajmniej przesunąć, podejmując próby wprowadzenia odpowiedzialności karnej na przykład za „homofobię”, czyli wszelką formę sprzeciwu wobec uroszczeń sodomczyków. Na razie chodzi o opinie, ale któż może zagwarantować, że kiedy już ludzie zostaną wytresowani w ukrywaniu swoich opinii, czy w ogóle w unikaniu ich posiadania, tresura nie wkroczy w nowy etap, w etap wymuszania podporządkowania oczekiwaniom sodomczyków? W końcu zawiedzione oczekiwania mogą być uznane za formę naruszenia czyjegoś „dobrostanu”. Ciekawe, że jednym z argumentów, które mają uzasadniać takie stanowisko, jest pogląd, że skłonności sodomczykowskie są „naturalne”. Być może – ale krętki blade wywołujące syfilis też są pochodzenia naturalnego – jednak lekarze przechodzą nad tym do porządku i bez ceregieli próbują niszczyć je przy pomocy antybiotyków. Dlaczego zatem godzą się z opinią, że sodomczyków nie wolno leczyć? Czy taka zgoda nie jest przypadkiem następstwem intensywnej tresury? Wreszcie „naturalność” nie jest żadnym argumentem w przypadku niektórych zachowań. Wyobraźmy sobie jegomościa, który podczas uroczystej recepcji u prezydenta wychodzi na środek dywany, ściąga spodnie i publicznie tam się wyknoca. Potrzeba wypróżnienia ma charakter jak najbardziej naturalny, ale takich zachowań w normalnym społeczeństwie żaden normalny człowiek nie będzie akceptował z uwagi na konwenans, który nakazuje zaspokajanie takich naturalnych potrzeb w odpowiednich miejscach. To wcale nie jest sprawa bez znaczenia, bo właśnie dzięki konwenansom możliwe jest normalne funkcjonowanie społeczeństwa cywilizowanego. Kiedy wchodzę do pomieszczenia, w którym znajdują się inne osoby i uprzejmie je pozdrawiam, spodziewam się raczej równie uprzejmej odpowiedzi, a nie tego, że wszyscy rzucą się na mnie i zadźgają nożami. Pogarda nawet dla konwenansów jest zatem też niebezpieczna, bo podmywa podstawy cywilizacji, barbaryzując stosunki społeczne, czego efektem docelowym może być likwidacja społeczeństwa, jako pewnej organicznej więzi i zdegradowanie go do poziomu hordy, albo nawet „nawozu historii” – a do tego przecież prowadzi likwidacja historycznych narodów, postulowana w „manifeście z Ventotene”, którego autor jest otoczony kultem w Unii Europejskiej.

Niekiedy walka z konwenansami prowadzi do sytuacji groteskowych. Oto niedawno w Hiszpanii ustanowiono prawo, na podstawie którego, każdy stosunek seksualny musi być poprzedzony wyraźnie okazaną zgodą. Jest to niewątpliwie efekt zmasowanego oddziaływania na prawodawców ze strony osób albo niezrównoważonych psychicznie, albo doktrynerów, którzy własne urojenia próbują narzucić wszystkim innym za pośrednictwem państwa. Gdyby tedy potraktować serio nakaz uzyskiwania za każdym razem wyraźnej zgody na zbliżenie, to każdy flirt powinien kończyć się u notariusza, który sporządzałby stosowny akt – oczywiście za opłatą – ale na tym ceremonie by się nie kończyły, bo w takim akcie mogłyby być wprowadzone jakieś klauzule, których przestrzegania musiałby pilnować licencjonowany inspektor i to w trakcie czynności. Czy w tych warunkach ktokolwiek jeszcze podtrzymałby wyrażoną uprzednio przed notariuszem zgodę, a gdyby nawet – to czy sama czynność byłaby w tych okolicznościach nie tylko jeszcze oczekiwana, ale w ogóle możliwa? Dlatego właśnie nie powinniśmy się zgadzać na postulat, by również wariaci mieli swoją reprezentację parlamentarną, nawet jeśli ich stan nie został oficjalnie zdiagnozowany w sensie medycznym.

Nie ukrywam, że to wszystko przyszło mi do głowy w związku z rozpoczęciem nowego roku szkolnego, któremu towarzyszy krytyka pana ministra Czarnka, jak również podręcznika do przedmiotu „Historia i teraźniejszość”, napisanego przez prof. Roszkowskiego. Judenrat „Gazety Wyborczej”, która jak zwykle znajduje się w awangardzie tej krytyki, ma „swój” podręcznik, napisany przez grupę autorów, którzy – jeśli dobrze zrozumiałem pochwałę – nie tyle może starannie unikają jakichkolwiek ocen, ale rygorystycznie stosują się do zasad „politycznej poprawności”. Ponieważ jestem przeciwnikiem państwowego monopolu edukacyjnego, który jest jednym z elementów piekielnej triady treserskiej (wspomniany monopol, media i przemysł rozrywkowy), uważam, że szkoły powinny mieć zróżnicowane programy kształcenia; w jednej na przykład bajzelmamy doskonaliłyby umiejętności uczniów w masturbacji, podczas gdy w innych – po staremu uczono by języków, historii, matematyki, fizyki, geografii i biologii – ale każda szkoła miałaby tylko tyle pieniędzy, ile by zarobiła. Jeśli już obywatele nie mogliby wytrzymać bez finansowania edukacji za pośrednictwem państwa, to wyjściem z sytuacji byłby bon edukacyjny; rodzice każdego ucznia dostawaliby od władzy bon opiewający na określoną sumę i tym bonem płaciliby za naukę swojego dziecka, a szkoła miałaby tylko tyle pieniędzy, ile bonów uzbiera. W ten sposób moglibyśmy uniknąć tresury, a zastąpić ją wychowaniem i kształceniem.

W cieniu rybobójstwa

Stanisław Michalkiewicz    tygodnik „Goniec” (Toronto)    21 sierpnia 2022

Rybi holokaust, jaki w dniach ostatnich nastąpił w Odrze, zepchnął na drugi, a nawet na jeszcze dalsze plany rewelacje, jakimi przez cały sezon ogórkowy karmiły swoich odbiorców niezależne media głównego nurtu w Polsce. O ile przedtem głównym tematem były podróże po kraju Naczelnika Państwa i Donalda Tuska, podczas których obydwaj Umiłowani Przywódcy podsrywali się wzajemnie, ewentualnie testowanie sędziów na niezawisłość, odbywające się zwłaszcza z Sądzie Najwyższym, być może dlatego, że pensje tamtejszych sędziów są najwyższe, więc i niezawisłość też, a także opowieści o reparacjach wojennych od Niemiec, to teraz tylko Odra i spływające z jej nurtem do morza śnięte ryby. To znaczy one do morza nie dopłyną, o tym nie ma mowy, bo są po drodze wyławiane i przekazywane do utylizacji. W ten sposób wyłowionych zostało już co najmniej 100 ton – aż dziw bierze, że tyle ich w Odrze w ogóle było.

Wszyscy zachodzą w głowę, co też mogło spowodować takie masowe rybobójstwo. Początkowo głównym podejrzanym była rtęć, ale Niemcy to zdementowali, chociaż nie do końca, bo po kolejnych badaniach rybich zwłok podobno ktoś kazał jednak wykryć tam ślady rtęci. Ale pani minister Moskwa wysunęła inną hipotezę, że mianowicie przyczyną zatrucia Odry było nadmierne zasolenie wody, spowodowane zrzutami słonej wody z kopalni. Których? A właśnie – tajemnica to wielka. Nie było to zresztą ostatnie słowo, bo środowiska radykalnych sanitarystów, przestrzegające przed kolejną falą koronawirusa zaczęły rozpowszechniać fałszywe pogłoski, jakoby przyczyną wyginięcia odrzańskich ryb było to, że nie zostały one zaszczepione przeciwko odrze.

Mnogość tych hipotez jest o tyle zaskakująca, że w naszym nieszczęśliwym kraju są co najmniej cztery urzędy, które powinny zajmować się ochroną środowiska: Ministerstwo Klimatu i Ochrony Środowiska, Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska, Główny Inspektorat Ochrony Środowiska oraz Wody Polskie. Najwyraźniej te dwa ostatnie zostały – jak na razie – głównymi winowajcami katastrofy, bo pan premier Morawiecki „ w trybie natychmiastowym” zdymisjonował szefa Wód Przemysława Dacę oraz Głównego Inspektora Ochrony Środowiska Michała Mistrzaka. Głowy się tedy posypały, ale mimo to nadal nie wiadomo, co było przyczyną zatrucia Odry, chociaż sprawę badają niezliczone laboratoria polskie, a także niemieckie. W rezultacie, wśród rozmaitych możliwości, wyjaśnienia może dostarczyć informacja, że wodę w Odrze zatruł Putin – co by pasowało każdemu: i Polsce i Niemcom i Czechom, a przede wszystkim – Ukraińcom, no i oczywiście – Stanom Zjednoczonym.

Ostatnio bowiem również na Krymie dzieją się zagadkowe rzeczy; eksplozje następują jedna po drugiej, ale Amerykanie powiadają, że amerykańska broń nie jest tam używana, a z kolei Ukraińcy – co prawda tak, żeby im nikt nie uwierzył – ale też się nie przyznają do ataków na Krymie. W tej sytuacji może to być prowokacja Putina, a skoro robi on nawet takie rzeczy, to dlaczego nie miałby wytruć ryb w Odrze? W takiej sytuacji nie tylko wszyscy odetchnęliby z ulgą, ale również ja mógłbym ubiegać się od milion złotych nagrody, ustanowionej za wskazanie sprawcy.

Tymczasem premier Morawiecki naigrawa się z Donalda Tuska, że „trzymał kciuki” za rtęć w Odrze, a niemiecki minister, dementując tę fałszywą pogłoskę, wbił mu nóż w plecy. W związku z tym opozycja już tylko ubolewa nad niedolą ryb, które w dodatku nie mają głosu. Tutaj jednak otwierają się przed klasą polityczną szerokie perspektywy, bo jeśli, dajmy na to, Volksdeutsche Partei kreowałaby się rzecznikiem ryb nie tylko w Odrze, ale i Wiśle oraz innych rzekach, to mogłaby wygrać przyszłoroczne wybory w cuglach i osadzić na synekurach w spółkach Skarbu Państwa swoich faworytów. Wspominam o tym m.in. dlatego, że właśnie w niezależnych mediach ukazały się niedyskrecje, iż osoby ulokowane przez Naczelnika Państwa w radach nadzorczych albo zarządach spółek Skarbu Państwa, w ciągu kilku lat dorobiły się milionowych majątków.

Któż w tej sytuacji nie chciałby poświęcić się służeniu Polsce?

Skażenie Odry zepchnęło na dalszy plan również Święto Wojska Polskiego, które w tym roku miało przebieg skromniejszy, niż w latach poprzednich. Przede wszystkim nie było defilady z użyciem ciężkiego sprzętu. Złośliwi powiadają, że to dlatego, że nie miałoby co defilować, jako że ciężki sprzęt został przez Polskę w całości przekazany Ukrainie, a spodziewanego, to znaczy – zakupionego tysiąca czołgów z Korei Południowej jeszcze nie ma. Wprawdzie wicepremier i minister obrony narodowej, pan Mariusz Błaszczak twierdzi, że mimo tych transferów polskiego uzbrojenia na Ukrainę, polskie zdolności obronne nie doznały żadnego uszczerbku, ale tak czy owak defilady nie było. Bardzo możliwe, że w tej sytuacji filarem naszej obronności jest gwarancja udzielona nam przez JE ambasadora USA w Warszawie Marka Brzezńskiego, że w razie czego Stany Zjednoczone będą broniły Polski do ostatniej kropli krwi – no i wręczenie nominacji 11 nowym generałom. W ogóle polska armia ma być najsilniejsza w Europie, bo jeśli nadejdą czołgi kupione w Korei Południowej i Ameryce, to będziemy mieli tyle czołgów, ile Wielka Brytania, Niemcy i Francja razem wzięte. Przed taką armią pierzchnie w popłochu każdy wróg, ale biorąc pod uwagę naszego pecha to obawiam się, że właśnie wtedy wojna się skończy.

Adam Grzymała-Siedlecki wspomina, jak to jeszcze w czasach rozbiorowych, dwory ziemiańskie w poszczególnych parafiach rywalizowały ze sobą o to, w której parafii będzie najbardziej okazały odpust, nie tylko w zakresie nabożeństwa, ale i w fazie późniejszej, rozrywkowej, która z udziałem licznych gości odbywała się na plebanii, często do późnej nocy. Z czymś podobnym mamy do czynienia teraz, z tą różnicą, że nie chodzi o rywalizację między parafiami o okazałość odpustu, tylko między telewizją rządową i jedną z telewizji nierządnych, żydowską telewizją dla Polaków, czyli TVN.

Rywalizują one między innymi o festiwale piosenki. O ile festiwal polskiej piosenki w Opolu jest zdominowany przez telewizję rządową, w związku z czym szansoniści niechętni rządowi „dobrej zmiany” unikają go, jak ognia, o tyle rozpoczynający się 16 sierpnia, trzydniowy festiwal w Sopocie jest odpustem firmowanym raczej przez żydowską telewizję dla Polaków, więc szansoniści opozycyjni, jeden przez drugiego, garną się do tamtejszej Opery Leśnej drzwiami i oknami, żeby śpiewać „o miłości, przyjaźni, empatii i pomocy potrzebującym”. Kiedy to piszę, festiwal jeszcze się nie zaczął, ale myślę, że wykonawcy okażą się na poziomie i jeśli, dajmy na to, będą śpiewać „o miłości”, to między wszystkimi 77 płciami, bo w przeciwnym razie mielibyśmy do czynienia z wykluczeniem i stygmatyzacją, a to – jak wiadomo – gorsze jest od śmierci.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Czy zatęsknimy za Putinem?

Stanisław Michalkiewicz 4 maja 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5173

Zatęsknisz jeszcze do mych ust– śpiewała Maryla Rodowicz w słynnej piosence „Ballada wagonowa”. Wymowni Francuzi powiadają, że lepiej tęsknić, niż nie tęsknić wcale, więc nie jest wykluczone, że jeszcze zatęsknimy za zimnym ruskim czekistą, zbrodniarzem wojennym Putinem. Wydaje się to absolutnie nieprawdopodobne, ale okoliczności się zmieniają, a wtedy nawet rzeczy wcześniej absolutnie niemożliwe, mogą nagle stać się możliwe.

Zanim jednak rozwinę ten temat, chciałbym podzielić się dobrą, a nawet znakomitą wiadomością. Oto Pan Bóg, który dotychczas sprawiał wrażenie, jakby nie mógł się zdecydować, po stronie których batalionów stanąć, a pan Przemysław Wiszniewski z „Gazety Wyborczej” nawet myślał, że po prostu śpi – wreszcie zdecydował się przejść na jasną stronę Mocy. Tak przynajmniej wynika z wypowiedzi doradcy prezydenta Zełeńskiego, pana Podolaka. Komentując zagadkowe eksplozje w Rosji przy granicy z Ukrainą wyraził przypuszczenie, że przyczyny zniszczeń rosyjskiej infrastruktury wojskowej mogą być rezultatem „boskiej interwencji” wobec „grzeszników, którzy w wielkanocną niedzielę masowo zabijali mieszkańców Mariupola”.

W takiej jednak sytuacji musielibyśmy przyjąć, że w Królestwie Niebieskim obowiązuje kalendarz juliański, a nie gregoriański, bo według kalendarza gregoriańskiego, niedziela wielkanocna była tydzień wcześniej. Jaki kalendarz zatem obowiązuje – tajemnica to wielka – tym bardziej, że według pana Wiszniewskiego, dopóki trwa wojna na Ukrainie, Zmartwychwstanie powinno być, a właściwie jest odwołane. Tymczasem odbyło się ono jak gdyby nigdy nic, co pokazuje, że jeszcze przed dwoma tygodniami w Królestwie Niebieskim wystąpił brak koordynacji. Na szczęście to już minęło, teraz już Pan Bóg stanął po właściwiej stronie, a to oznacza, że Rosja wojnę już przegrała. Tak w każdym razie uważa pan Antoni Blinken, sekretarz stanu USA, który razem z sekretarzem obrony, panem Lloydem Atkinsem, odbył pielgrzymkę do Kijowa, gdzie został przyjęty przez prezydenta Zełeńskiego. Natomiast sekretarz obrony uważa trochę inaczej – że mianowicie w tej wojnie chodzi o obezwładnienie Rosji.

Z tego wynika, że zwycięstwo w takiej postaci może być jeszcze odległe, o ile w ogóle nastąpi, bo – jak wynika z ustaleń ukraińskiego Sztabu Generalnego – Rosja utraciła na Ukrainie około 3 procent swoich zasobów militarnych, podczas gdy według Ministerstwa Obrony Rosji, Ukraina – znacznie więcej, w niektórych działach aż 100 procent, bo na przykład na 38 okrętów wojennych Ukraina straciła 38. Wypływa z tego jeden wniosek, że mianowicie bez stałych i coraz większych dostaw uzbrojenia i amunicji z zewnątrz, Ukraina nie mogłaby tej wojny kontynuować. Dlatego też 26 kwietnia amerykański sekretarz obrony wezwał do amerykańskiej bazy lotniczej w Ramstein w Niemczech ministrów obrony z 40 zależnych od USA państw i powyznaczał im zadania w zakresie pomocy wojskowej dla Ukrainy.

I tu dochodzimy do kwestii postawionej na początku, to znaczy – do tęsknoty za Putinem. Chodzi o to, ze Putin, wprawdzie toczy na Ukrainie wojnę z całym Sojuszem Atlantyckim, ale jest to „dziwna wojna”. Na przykład jak dotąd Rosjanie nie atakowali ani nie niszczyli ukraińskich linii kolejowych, ani węzłów kolejowych. [Już atakują. Skutecznie. md] Podobnie przez terytorium Ukrainy przebiera ropociąg i gazociąg, przez który tłoczy się do Europy Zachodniej 107 mln metrów sześciennych gazu na dobę. Osobliwość sytuacji polega na tym, że z tego gazu i z tej ropy korzysta też Ukraina, więc nie wysadza ropo – i gazociągu w powietrze, a Rosjanie też nie tylko go nie bombardują, ale nawet nie zakręcają Ukrainie gazowego kurka tak, jak to zrobili Polsce i Bułgarii. Wreszcie dostawy zachodniego uzbrojenia i amunicji docierają na Ukrainę bez przeszkód, umożliwiając Ukrainie kontynuowanie wojny i zadawanie wojsku rosyjskiemu strat w sprzęcie i w ludziach.

Z tego powodu Putina coraz mocniej krytykują rosyjscy wojskowi uważając, że taki sposób prowadzenia wojny nie tylko do niczego nie prowadzi, ale w dodatku jest trudny do logicznego uzasadnienia. Wychodzą z założenia, że nieprzyjaciela trzeba jak najszybciej obezwładnić wszelkimi dostępnymi środkami i na wszelkich polach, tymczasem wojna ograniczona to właśnie albo uniemożliwia, albo w dużym stopniu utrudnia.

Ciekawe, że podobnie było w Wietnamie, gdzie za sprawą sekretarza obrony Roberta McNamary, armia amerykańska, a zwłaszcza lotnictwo, prowadziło ograniczone działania, nie atakując wielu dostępnych celów tylko dlatego, że były one wyłączone w specjalnej liście. Taki sposób prowadzenia wojny powodował spore straty tym bardziej, że Amerykanie nie wojowali tam tylko z Wietnamem, ale – z całym Układem Warszawskim i Chinami na dodatek. McNamara był bowiem wierny swojej doktrynie „elastycznego reagowania”, zakładającej – jak się okazało – naiwnie – że nieprzyjaciel w rewanżu też nie będzie atakował niektórych celów. Oczywiście strona wietnamska ani myślała o takiej kurtuazji, bo w tym przypadku nie chodziło o broń jądrową, której użycia w Wietnamie domagał się senator z Arizony Barry Goldwater. Tymczasem doktryna elastycznego reagowania odnosiła się przede wszystkim do konfrontacji między mocarstwami atomowymi, przewidując, że będą one walczyły na przedpolach, taktownie oszczędzając nawzajem własne terytoria.

Pierwszy pomruk tego niezadowolenia wojskowych dał się słyszeć jeszcze przed świętami, kiedy to jeden z kremlowskich dygnitarzy oświadczył, że Rosja będzie traktowała transporty broni z zagranicy na Ukrainę, jako „legalne cele wojskowe”. Z czysto militarnego punktu widzenia jest to logiczne, ale może doprowadzić do gwałtownej eskalacji działań wojennych i rozlania się wojny poza granice Ukrainy, przede wszystkim na terytorium Polski, która jest głównym punktem tranzytowym tych transportów. Przy takim obrocie sprawy możemy zacząć tęsknić za powściągliwym Putinem, który, wbrew własnym „siłownikom”, prowadził na Ukrainie „dziwną wojnę”. Czy w swoim postępowaniu wzorował się na francuskim mężu stanu Jerzym Clemenceau, który uważał, że wojna jest sprawą zbyt poważną, by ją powierzać wojskowym, czy też jego powściągliwość wynikała z innego powodu – to nieważne, bo ważniejsze jest pytanie, czy „siłowniki” przekonają go do swoich racji, czy on ich – do swoich.

Trenujemy moralne oburzenie

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  •  30 marca 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5151

Jakim błogosławieństwem jest krótka pamięć! Pozwala ona ludziom pozostawać w poczuciu słuszności, a nawet wyższości moralnej, by z tej wieży z kości słoniowej udzielać innym zbawiennych pouczeń. W przeciwnym razie o żadnej słuszności, ani wyższości moralnej nie można by mówić, co ludzi ambitnych musiałoby wprawiać w dysonans poznawczy, a nawet – w przygnębienie.

Błogosławiony charakter krótkiej pamięci jest widoczny ostatnio zwłaszcza w związku z wojną na Ukrainie, która została wykorzystana do dalszego tresowania mniej wartościowych narodów tubylczych do zachowań stadnych. Epidemia zbrodniczego koronawirusa przestała bowiem robić wrażenie, więc tę wojnę treserzy uznali za prawdziwy dar Niebios. W tej chwili nie chodzi już o stadne wzbudzanie paniki z powodu zbrodniczego koronawirua, który, jak zwykle, okazał się taktowny i politycznie wyrobiony.

Teraz chodzi o tresurę w zakresie moralnego oburzenia, które – za sprawą pierwszorzędnych fachowców od wzbudzania masowych nastrojów – pozwalają tresowanym w moralnej czystości czyściochom, uczestniczyć w polowaniach na czarownice w przekonaniu, że całemu światu a nawet Zaświatom oddają przysługę.

Toteż jeden przez drugiego demaskują pod każdym krzakiem ruskich agentów, wymyślają nie tylko zbrodniarzowi wojennemu Putinowi, jego zdemoralizowanym pomagierom, nie mówiąc już o „sołdatach”, którzy właśnie otruli się pasztecikami, podanymi im przez poczciwą ukraińską babuszkę, pewnie kuzynkę ten pani, co to słoikiem z kiszonymi ogórkami, czy może pomidorami – bo różne szkoły rozmaicie to wydarzenie przedstawiają – strąciła zbrodniczego rosyjskiego drona. Pokazuje to, że żywność, czy to w postaci pasztecików, czy kiszonek, na naszych oczach staje się bronią strategiczną. Nie muszę dodawać, że trucie nieprzyjaciół pasztecikami nie tylko nie wzbudza w nikim żadnych moralnych wątpliwości, tylko radość – a to, co dostarcza radości ludziom sprawiedliwym, nie może być moralnie podejrzane. Przeciwnie – najwyraźniej mieści się ono w nakazie miłowania nieprzyjaciół, bo podanie im pasztecików – wszystko jedno; zatrutych czy nie – z pewnością jest aktem miłosierdzia, dzięki któremu nieprzyjaciele ci wcześniej mogą zostać zbawieni, chyba, że zostaliby potępieni za działanie w służbie wojennego zbrodniarza Putina zamiast go zamordować i w ten sposób obalić.

Ta różnica w podejściu do zagadnień moralnych bierze się z rozróżnienia między wojnami sprawiedliwymi i niesprawiedliwymi. Kryterium tego rozróżnienia wydaje się proste: sprawiedliwą jest wojna którą albo my, albo nasi przyjaciele, niechby nawet doraźni, toczą z nieprzyjacielem, zaś wojną niesprawiedliwą jest ta, którą nasz nieprzyjaciel toczy z nami, albo nawet tylko z naszym doraźnym przyjacielem. Wynika z tego, że ta sama wojna może być jednocześnie i sprawiedliwa i niesprawiedliwa. Jak się okazuje, zagadnienia teologii moralnej wcale nie są aż tak skomplikowane, jakby się na pierwszy rzut oka wydawało.

Ta rewolucyjna teoria służy oczywiście podbudowaniu rewolucyjnej praktyki, bo w przeciwnym razie moglibyśmy mieć poważny kłopot z zakwalifikowaniem wojny, jako sprawiedliwej lub nie, a tak to wszystko jest jasne, dzięki czemu JE abp Stanisław Gądecki może nieubłaganym palcem wytykać patriarsze Moskwy i Wszechrusi Cyrylowi sprośne błędy Niebu obrzydłe, ponieważ wzdraga się on z potępieniem zimnego ruskiego czekisty, zbrodniarza wojennego Putina. Postępowanie patriarchy Cyryla jest bowiem tym bardziej godne potępienia, że Putina za zbrodniarza wojennego jednomyślnie uznał Senat Stanów Zjednoczonych, ten sam, który w roku 2017 jednomyślnie przyjął ustawę nr 447, a wiadomo, że co zostanie związane na ziemi, zwłaszcza na ziemi amerykańskiej, będzie związane również w Niebiesiech. W tej sytuacji nikt już nie może mieć wątpliwości, po czyjej stronie stanąć, kogo nieubłaganym palcem piętnować, a kogo podziwiać, jako jasnego idola.

I w tym właśnie momencie daje o sobie znać błogosławiony charakter krótkiej pamięci. Gdyby bowiem nie ona, to moglibyśmy popadać w dysonanse poznawcze. Weźmy na przykład taki kryzys karaibski, który omalże nie skończył się źle. Wszystko zaczęło się w roku 1959, kiedy to Fidel Castro na czele swoich partyzantów, obalił kubańskiego dyktatora Fulgencio Batistę, objął władzę i znacjonalizował wiele amerykańskich przedsiębiorstw, które na Kubie robiły rozmaite interesy. Trudno, żeby coś takiego mogło się Amerykanom podobać, toteż prezydent Kennedy pozwolił Centralnej Agencji Wywiadowczej, by zmobilizowała kubańskich emigrantów i żołnierzy najemnych, którzy obaliliby Fidela Castro i przywrócili na Kubie sprawiedliwość i porządek. W drugiej połowie kwietnia 1961 roku wojska te dokonały inwazji w Zatoce Świń, ale zostały zatrzymane, ponosząc wielkie straty, a ci, którzy nie zginęli, dostali się do niewoli, z której Stany Zjednoczone wykupiły ich później za wielkie pieniądze.

Na wszelki jednak wypadek Fidel Castro zacieśnił stosunki ze Związkiem Sowieckim, którego przywódca Nikita Chruszczow skorzystał z okazji, by na Kubie, pod nosem USA, zainstalować sowieckie pociski nuklearne. Tym razem sprawa była poważna, bo chociaż Kuba, podobnie jak Ukraina, była suwerennym państwem, które w związku z tym mogło przyjaźnić się, z kim tylko chciało i instalować na swoim terytorium takie uzbrojenie, jakie mu się żywnie podobało, to jednak Stany Zjednoczone nie mogły tolerować na Kubie broni, która mogłaby dosięgnąć znacznej części terytorium USA. Toteż prezydent Kennedy zarządził morską blokadę Kuby, a jednocześnie amerykańskie siły strategiczne zostały postawione w stan pogotowia na wypadek, gdyby sowieckie okręty, wiozące na Kubę broń jądrową i inne towary, nie zatrzymały się na rozkaz okrętów amerykańskich. Świat znalazł się na skraju nuklearnej Apokalipsy, ale tajniacy obydwu stron wynegocjowali kompromis, dzięki któremu pokój światowy został uratowany. Sowieci wycofali swoje rakiety z Kuby, w zamian za co Amerykanie wycofali swoje rakiety z Turcji, które wcześniej znalazły się tam w związku z prowadzoną przez USA polityką mocarstwową.

Warto przypomnieć, że mocarstwowość oznacza zdolność państwa do ustanawiania i egzekwowania swoich praw poza swoimi granicami. Egzekwowanie to dokonuje się albo przez podduszanie ekonomiczne, albo za pomocą siły zbrojnej, która oczywiście przechodzi do porządku nad suwerennością danego państwa. Dzięki temu zyskujemy pozór moralnego uzasadnienia, które potem pozwala na rozróżnienie, czy mieliśmy do czynienia z wojną sprawiedliwą, czy nie. Toteż nikomu, a zwłaszcza Senatowi USA, nie przyszło nawet do głowy, by w związku z inwazją w Zatoce Świń uznawać prezydenta Kennedyego za zbrodniarza wojennego. Przeciwnie – za sprawą odpowiedniego urabiania światowej opinii publicznej przez pierwszorzędnych fachowców od masowych nastrojów, prezydent Kennedy był powszechnie uważany za jasnego idola, podobnie jak dzisiaj – prezydent Zełeński.

Podobna sytuacja zaistniała w roku 2001, kiedy to po uderzeniu samolotów pasażerskich w Pentagon, wieże World Trade Center i w ziemię w Pensylwanii Stany Zjednoczone przyjęły doktrynę „ataku prewencyjnego”, przyznając sobie prawo „inwazji na dowolny kraj w dowolnym momencie”, jeśli tylko rząd amerykański uznałby, że z jakichś powodów byłoby to dla USA korzystne. We wrześniu 2002 roku Kongres USA stworzył pozory legalności w postaci rezolucji zezwalającej na użycie sił zbrojnych przeciwko Irakowi. Irak bowiem oskarżany był o posiadanie broni masowej zagłady, co potwierdzali liczni świadkowie, jako że już Rejent Milczek zauważył, że „nie brak świadków na tym świecie”. Prawdziwą przyczyną jednak było to, że Saddam Husjan zaczął się odgrażać, że w transakcjach eksportu ropy odejdzie od amerykańskiego dolara na rzecz euro lub japońskiego jena. Takiej zbrodni żaden miłujący pokój kraj nie mógł już tolerować. Toteż już od początku roku 2002, lotnictwo amerykańskie i brytyjskie, pod pretekstem ONZ-towskiej misji kontrolowania przestrzeni powietrznej Iraku, rozpoczęły nasilające się bombardowania, w celu zniszczenia irackiej obrony przeciwlotniczej. Te rajdy bombowe miały miejsce przed oficjalnym rozpoczęciem wojny na podstawie decyzji Kongresu 11 października 2002 roku. Oczywiście zarówno lotnictwo uderzeniowej koalicji, jak i odziały lądowe, starannie celowały w nieprzyjacielskich żołnierzy, unikając za wszelką cenę trafiania tamtejszych cywilów, a zwłaszcza dzieci. Wiarygodni świadkowie wielokrotnie widzieli, jak amerykańskie samoloty, w obawie przez skrzywdzeniem cywilów lub dzieci, wciągały z powrotem zrzucone już bomby oraz wystrzelone wcześniej pociski, dzięki czemu wszyscy myśleli, że żaden cywil podobno nie zginął.

Tak czy owak, sprawiedliwa wojna doprowadziła do obalenia Saddama Husajna, który nawet został przez niezawisły sąd skazany na śmierć przez powieszenie i powieszony, dzięki czemu nikomu już nie przychodziły do głowy pomysły, żeby dolar pozbawiać funkcji waluty światowej. Pewien kłopot sprawiała broń masowej zagłady, której z zagadkowych przyczyn nikt jakoś nie mógł znaleźć. Dopiero pan red. Bronisław Wildstein, nie ruszając się z Warszawy, wszystko wyjaśnił stwierdzając, że Saddam Husajn ukrył tę broń „w miejscach niemożliwych do wykrycia”.

Świat odetchnął z ulgą, chociaż w Iraku narastał chaos i przemoc, którego amerykańskie wojsko nie potrafiło opanować, aż wreszcie jesienią 2011 roku się wycofało do Kuwejtu, a wtedy się okazało, że mimo wspomnianych środków ostrożności, sami Amerykanie naliczyli aż 126 tysięcy zabitych cywilów, chociaż nie wiadomo, czy były wśród nich dzieci, czy ginęli wyłącznie cywile dorośli. Ale właśnie dlatego, że tak mało cywilów zginęło, prezydent Obama jesienią 2009 roku dostał pokojową Nagrodę Nobla, co pokazuje, że komitet noblowski tak samo miłuje pokój, jak prezydent Obama, który w tym czasie prowadził aż dwie wojny. Ale były to wojny o pokój, jako że każda wojna toczy się przecież o pokój – oczywiście z wyjątkiem wojen niesprawiedliwych, choćby takich, jaką na Ukrainie prowadzi zbrodniarz wojenny Putin – bo to jest wojna o wojnę. Toteż Putin żadnej pokojowej Nagrody Nobla nie dostanie, dzięki czemu jeszcze lepiej możemy się utwierdzić w podziale wojen na sprawiedliwe i niesprawiedliwe.

Myślę, że w takiej sytuacji również JE abp Stanisław Gądecki nie miałby najmniejszych wątpliwości, po czyjej stronie stanąć, co potępić, a co pochwalić, bo jak już padł rozkaz, że w ramach tresury wszyscy mamy wierzyć w to samo, to nie ma rady – wierzymy, albo przynajmniej udajemy, żeby sobie niepotrzebnie nie obciążać pamięci.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Sojusze dzielą się na realne i egzotyczne. Wśród serdecznych przyjaciół…

Stanisław Michalkiewicz Artykuł  •  tygodnik „Najwyższy Czas!”  •  23 lutego 2022

Nikt nam nie zrobi nic, nikt nam nie zrobi nic, bo z nami jest, bo z nami jest Marszałek Śmigły-Rydz” – zapewniały obywateli słowa patriotycznej piosenki. Zresztą – kto by tam zechciał nam coś zrobić, skoro mieliśmy potężnych sojuszników w postaci Wielkiej Brytanii i Francji? Co prawda malkontenci rozsiewali fałszywe pogłoski, jakoby Polsce została przeznaczona rola państwa, które poświęca wszystko, z własnym istnieniem włącznie, dla ratowania mocarstwowej pozycji Wielkiej Brytanii i Francji, jako gwarantek porządku wersalskiego, któremu śmiertelny cios zadało porozumienie niemiecko-sowieckie z 23 sierpnia 1939 roku, zwane „paktem Ribbentrop-Mołotow” – ale kto by tam słuchał jakichś malkontentów, kiedy większości szalenie imponowało, że Wielka Brytania zaproponowała Polsce sojusz? Tak oto już w 1939 roku zostaliśmy sojusznikiem Wielkiej Brytanii i byliśmy nim również w roku 1945, kiedy to w lutym, podczas konferencji jałtańskiej, Polska została odstąpiona Stalinowi.

Wspominam o tym, bo właśnie Wielka Brytania znowu zaproponowała Polsce i Ukrainie sojusz – a historia ma to do siebie, że lubi się powtarzać.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że sojusze dzielą się na realne i egzotyczne. Sojusz realny charakteryzuje się tym, że jeśli jeden z sojuszników traci niepodległość, to taki sam los czeka sojusznika drugiego. Sojusz egzotyczny natomiast charakteryzuje się tym, że jeśli jeden sojusznik utraci niepodległość, to drugi może tego nawet nie zauważyć. Przypominam o tym, bo w tej chwili Naszym Najważniejszym Sojusznikiem są Stany Zjednoczone, no a teraz może nim zostać również Wielka Brytania. Sojusz polsko-amerykański, podobnie, jak i polsko-brytyjski ma wszelkie znamiona sojuszu egzotycznego. Tej egzotyki Polska wyeliminować nie może, bo wynika ona z przyczyn obiektywnych, chociaż Polska mogłaby tę egzotykę zmniejszać – gdyby oczywiście nasi Umiłowani Przywódcy umieli kierować się interesami własnego państwa, a nie iluzjami, w następstwie których chętnie bawią się w mocarstwowość.

Jeszcze jedno warto przypomnieć. Otóż w pierwszej połowie lat 60-tych, ówczesny sekretarz obrony w administracji prezydenta Kennedy’ego, a potem – Johnsona, Robert McNamara, sformułował amerykańską doktrynę wojenną, zwaną „doktryną elastycznego reagowania”. W pewnym uproszczeniu sprowadza się ona do tego, by z nieprzyjacielem haratać się – ale na przedpolach, taktownie oszczędzając wzajemnie własne terytoria. Toteż poczynając od lat 60-tych wszystkie wojny, a potem – wszystkie operacje pokojowe, misje stabilizacyjne i walki o demokrację, toczyły się o przedpola; kto będzie miał ich więcej i jak daleko od własnego terytorium, a jak blisko terytorium nieprzyjaciela.

Kiedy 20 listopada 2010 roku, po 25 latach od rozpoczęcia negocjacji, na szczycie NATO w Lizbonie, ustanowiono nowy porządek polityczny w Europie, który miał zastąpić nieaktualny już porządek jałtański, wydawało się, że klamka zapadła na kilkadziesiąt, może nawet na 100 lat. Najważniejszym postanowieniem tego porządku było oczywiście proklamowane wtedy strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, którego najtwardszym jądrem było strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, a jego kamieniem węgielnym – podział Europy na strefę wpływów niemieckich i strefę wpływów rosyjskich, prawie dokładnie wzdłuż linii Ribbentrop-Mołotow. Zgodnie z tym porządkiem Ukraina pozostawała w rosyjskiej strefie wpływów, podobnie jak Polska – w niemieckiej. Ale pod koniec roku 2013 prezydent Obama wysadził i strategiczne partnerstwo NATO-Rosja i cały lizboński porządek w powietrze, próbując przy pomocy operacji „Majdan” wyłuskać Ukrainę z rosyjskiej strefy. Skończyło się to, jak dotąd, częściowym rozbiorem Ukrainy, która w ten sposób została nieprzyjacielem Rosji. Stany Zjednoczone natychmiast zaoferowały Ukrainie przyjaźń w nadziei, że na terenie tego państwa będą mogły, w razie potrzeby, prowadzić wojnę z Rosją do ostatniego ukraińskiego żołnierza. Teraz z identyczną oliwną gałązką stręczy się Ukrainie i Polsce Wielka Brytania.

Ukraina pręży muskuły, zapewniając wszystkich dookoła, a przede wszystkim – siebie samą – że jest „silna, zwarta i gotowa”, między innymi dzięki mobilizacji czegoś w rodzaju Volksturmu – co przypomina taniec wojenny Masajów, którzy w ten sposób dodają sobie odwagi przed polowaniem na lwa. Żeby jednak nikogo nie ogarnęły wątpliwości, to Amerykanie i Anglicy, a także Polska, która nie przepuszcza żadnej okazji by prowadzić politykę mocarstwową, wysyłają na Ukrainę broń i amunicję „defensywną” – w tym również strzelecką. Wprawdzie o „defensywnej” amunicji strzeleckiej słyszę pierwszy raz w życiu, ale może być to taki sam wynalazek semantyczny, podobny do „obowiązku”, który nie ma nic wspólnego z „przymusem”. Ale nie to jest ważne, bo ważniejsza jest odpowiedź na pytanie, czy Ukraina za te dostawy broni i amunicji płaci, czy nie. Podobnie, jak odpowiedź na pytanie, czy „wzmacnianie” wschodniej flanki NATO, m. in. na terenie Polski, odbywa się na koszt państw wzmacniających, czy też Polska musi zapłacić za „wzmocnienie” w takiej części, jaka na nią przypada? Stawiam to pytanie również dlatego, że na przestrzeni ostatnich 30 lat ukraińscy politycy, niezależnie od „orientacji politycznej” opanowali do perfekcji sztukę obcinania kuponów od prezentowania na terenie międzynarodowym Ukrainy, jako państwa specjalnej troski. Odczuwamy to przede wszystkim w Polsce, która za radą, albo – co jest bardziej prawdopodobne – kierując się poleceniem Naszego Najważniejszego Sojusznika, nie ośmiela się sprzeciwić Ukrainie w żadnej sprawie, nawet w sytuacji, gdy państwo to na swoim terytorium blokuje kolejowy tranzyt do Polski. Gdyby nasi Umiłowani Przywódcy kierowali się interesem własnego państwa, a nie poleceniami Naszego Najważniejszego Sojusznika, to – po pierwsze – wykorzystaliby intencję „wzmocnienia wschodniej flanki NATO” do wzmocnienia kosztem wszystkich państw członkowskich Sojuszu własnej siły militarnej, wysuwając argument, że „lasem polskich dzid narody zasłaniane od podboju, wynuciły pieśń swobody, pieśń miłości, pieśń pokoju” – jak pisał generał Franciszek Morawski – a po drugie – powiązać dostawy „amunicji defensywnej” na Ukrainę od likwidacji blokady polskiego tranzytu kolejowego.

Warto wreszcie wspomnieć, że – jak pisałem uprzednio – napięcie na ukraińsko-rosyjskiej granicy, jest elementem negocjowania przyszłego porządku politycznego w Europie, na miejsce wysadzonego w powietrze porządku lizbońskiego. Rosjanie , wykorzystując okoliczność, że to prezydent Biden wystąpił z taką inicjatywą w czerwcu ub. roku – licytują w górę, nie tylko domagając się gwarancji, że Ukraina nie zostanie przyjęta do NATO, ale również – i to jest ta licytacja w górę – żeby w Środkowej Europie sytuacja wróciła do stanu z roku 1997, kiedy NATO jeszcze nie zostało na Europę Środkową rozszerzone. Ale negocjacje rosyjsko-amerykańskie to jedna sprawa – bo inne państwa europejskie, jak Niemcy i Francja – nie chcą dać się wymiksować z rozmów o politycznym porządkowaniu Europy. Toteż na spotkanie z rosyjskim prezydentem w celu namówienia do „deeskalacji” wybierze się francuski prezydent Macron, a Niemcy na każdym kroku pokazują, że strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie funkcjonuje, jak w zegarku.

Wreszcie, zaraz po madryckim spotkaniu, podczas którego premier Morawiecki bez powodzenia próbował namówić Marynę Le Pen i węgierskiego premiera, Maryna uchyliła się od deklaracji, chroniąc się za murami lojalności wobec prezydenta swojego kraju, zaś Wiktor Orban pojechał do Moskwy, gdzie załatwił dla Węgier nie tylko zwiększenie dostaw rosyjskiego gazu po wcześniejszych, niższych cenach. Okazuje się, że przynależność do NATO, z którego Wiktor Orban nie zamierza bynajmniej Węgier wyprowadzać, wcale nie przeszkadza w prowadzeniu polityki elastycznej, jeśli nawet nie tak bardzo elastycznej, jak w przypadku tureckiego prezydenta Erdogana, to niemniej jednak. Czy nasi Umiłowani Przywódcy, którzy dotychczas wasalizowali Polskę, jak nie wobec jednego, to wobec drugiego kuratora, kiedykolwiek się tej sztuki nauczą?

Marzenia “dziewcząt” i starszych panów

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5123 17 lutego 2022

Powiadają, że pośpiech wskazany jest w dwóch przypadkach: przy biegunce i przy łapaniu pcheł. No dobrze – a jak jest w przypadku łapania pluskiew? Nie chodzi oczywiście o insekty, chociaż i z nimi bywają problemy. Melchior Wańkowicz w jednym ze swoich reportaży wspomina pobyt w hotelu – bodajże w Stambule – gdzie w pokoju roiło się od pluskiew. Poszedł do recepcjonisty w nadziei, że on coś temu zaradzi. Okazało się, że funkcję tę sprawuje biały Rosjanin, więc Wańkowicz zwrócił się do niego po rosyjsku: „czort znajet, kłopy…” – „Da, ani prakliatyje, kak abliezut…” – odpowiedział recepcjonista ze zrozumieniem i współczuciem.

W tym przypadku nie chodzi o insekty, ale o urządzenia podsłuchowe, zwane potocznie „pluskwami”. Jak wiadomo, są one powszechnie stosowane w tajnych służbach, a także – wśród kelnerów, zwłaszcza w nieistniejącej już dzisiaj restauracji „Sowa i przyjaciele”, która z tego powodu została natychmiast przez warszawską ulicę przechrzczona na restaurację „Pod pluskwami”. W ogóle były w Warszawie restauracje, które potocznie nazywały się inaczej, niż oficjalnie – na przykład restauracja naprzeciwko warszawskiego Pałacu Mostowskich, w którym za pierwszej komuny była Stołeczna Komenda Milicji Obywatelskiej, a teraz – Stołeczna Komenda Policji. Restauracja ta potocznie nazywana była Pod pałami”. W tym Pałacu Mostowskich byłem w 1988 roku przesłuchiwany przez funkcjonariusza SB w związku z przyłapaniem mnie na przewożeniu „bibuły” – ale ponieważ trwały już przygotowania do „okrągłego stołu”, to skończyło się na tym, że ów funkcjonariusz kazał mi „wypierdalać”. Ciekawe, czy pani Marta Lempart i jej wściekłe przyjaciółki nie czerpią przypadkiem z tego źródła inspiracji dla swego kultowego zawołania?

Zebrało mi się na takie wspominki na wieść, że w zamian za obietnicę powierzenia mu stanowiska przewodniczącego sejmowej komisji śledczej, która ma wyjaśnić nie tylko aferę zbrodniczego „Pegasusa”, ale w ogóle – wszystkie przypadki inwigilacji, bodajże od roku 2005 do 2021 – Wielce Czcigodny Paweł Kukiz zgodził się przejść na jasną stronę Mocy, to znaczy – poprzeć nieprzejednaną opozycję pod wodzą Wielce Czcigodnego posła Pupki, porte parole szefa Volksdeutsche Partei Donalda Tuska – w głosowaniu za powołaniem komisji śledczej, czemu sprzeciwia się obóz „dobrej zmiany”. W ogóle w sprawie inwigilacji przy pomocy zbrodniczego, chociaż z drugiej strony, nie zapominajmy – izraelskiego „Pegasusa– odbyło się w Parlamencie Europejskim wysłuchanie pana mecenasa Romana Giertycha, który wraz z wielce Czcigodnym panem Brejzą, a także – horrible dictu – samym Donaldem Tuskiem – był inwigilowany. Jestem pewien, że po tym „wysłuchaniu” nie znajdzie się w naszym nieszczęśliwym kraju ani jeden niezawisły sąd, który odważyłby się aresztować pana mecenasa Giertycha, nie mówiąc już o skazaniu.

Gdyby tak postępował każdy skrzywdzony przez faszystowski reżym Jarosława Kaczyńskiego, to mogłoby się okazać, że w Polsce w ogóle nie ma, ani nigdy nie było żadnej przestępczości zorganizowanej – tylko czy Parlamentowi Europejskiemu wystarczyłoby czasu, żeby tak wszystkich wysłuchiwać? Tedy w czynie społecznym przypominam, że procedura jest taka; kiedy na schodach usłyszymy kroki, natychmiast odwracamy się na łóżku do ściany i popadamy w nirwanę tak, żeby prokurator przedstawiał zarzuty naszej dupie, dzięki czemu unikniemy statusu osoby podejrzanej, a potem, przez obficie smarowany złotem łańcuch znajomości, albo na zasadzie: róbmy sobie na rękę – załatwiamy sobie wysłuchanie w Parlamencie Europejskim – i po krzyku.

Więc skoro Wielce Czcigodny Paweł Kukiz przeszedł na jasną stronę Mocy, to komisja śledcza na pewno powstanie, tylko – czy cokolwiek wyjaśni? Doświadczenia ostatniej komisji śledczej w sprawie „Amber Gold” pokazują, że prawdopodobnie i ta nie wyjaśni niczego, bo wiadomo, że „nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go!” Wprawdzie Wielce Czcigodny Paweł Kukiz ma nadzieję, że ta komisja nie przekształci się w kolejną polityczną jatkę, ale wiadomo, że nadzieja, to matka głupich, a poza tym Wiece Czcigodny Paweł Kukiz, kiedy już odda głos za utworzeniem komisji, nie będzie nieprzejednanej opozycji do niczego potrzebny, a kto wie – może nawet go wydymają i nie dadzą mu zostać przewodniczącym?

Bo komisja, która przyznałaby sobie prawo badania przypadków inwigilacji na przestrzeni ostatnich 15 lat, w gruncie rzeczy działałaby przeciwko bezpieczniackim watahom, poczynając od Wojskowych Służb Informacyjnych, poprzez ABW do CBA, dla którzy rząd, za pośrednictwem bezpieczniackiej firmy, kupił zbrodniczego „Pegasusa”. Mowy zatem nie ma, by taka komisja cokolwiek wyjaśniła, poczynając od podstawowej sprawy: ilu będzie w niej zasiadało konfidentów WSI, Urzędu Ochrony Państwa, ABW, CBŚ, CBA, SKW, SWW – i tak dalej, i tak dalej.

W tej sytuacji tyle naszego, że możemy puścić wodze fantazji. „Kłębami dymu niechaj się otoczę, niech o komisji pomarzę, wpółsenny” – że pozwolę sobie w ten sposób strawestować Wieszcza. Kiedy tak puszczam wodze fantazji, to wyobrażam sobie, że komisja wyjaśnia na przykład sprawę operacji „Menora”, w której inwigilacji, a nawet rozmaitym szykanom i psim figlom zostałem poddany wraz z panem profesorem Jerzym Robertem Nowakiem i Waldemarem Łysiakiem. Chodziło o to, że nasza trójka przygotowywała na rocznicę powstania w getcie warszawskim coś tak okropnego, że nawet między sobą utrzymywaliśmy to w ścisłej tajemnicy – ale energiczna akcja ABW zapobiegła katastrofie, w której – jak się domyślam – tylko premie finansowe były prawdziwe. Ta operacja, o której przypadkowo dowiedziałem się z opóźnieniem, prowadzona była w okolicach roku 2012, a więc za rządów Donalda Tuska. Może w tej sytuacji szef Volksdeutsche Partei załatwiłby mi wysłuchanie w Parlamencie Europejskim? W końcu – jak mawiał pewien biskup-sybaryta – „azaliż tylko dla grzeszników Pan Bóg stworzył rzeczy smaczne?” Skoro mógł się tam wyżalić pan mecenas Roman Giertych, to dlaczego nie ja?

Me too – mógłbym powtórzyć tam za panienkami, co to – jak sobie teraz przypominają – były gwałcone przez całe lata – oczywiście z przerwami na sen i na posiłki.

Ale nie tylko na swoich prywatniackich sprawach by mi zależało, bo przecież – puszczamy dalej wodze fantazji – komisja mogłaby wyjaśnić też sprawy związane z prowadzoną przez ABW operacją „Temida, której celem był werbunek konfidentów w środowisku niezawisłych sędziów. Kto nakazał przeprowadzenie tej operacji, kto ją prowadził, ilu niezawisłych sędziów zostało zwerbowanych, jaka była przedtem i potem ich kariera zawodowa, jakie stanowiska zajmują obecnie i do jakiej partii politycznej należą, czy do opozycyjnych wobec rządu partii „Iniuria” i „Themis”, czy też do jakiejś rządowej?

I tak dalej – a przecież są jeszcze Wojskowe Służby Informacyjne, których oficjalnie nie ma – ale ta oficjalna nieobecność jest tylko wyższą forma obecności? Co z nimi? „Bo miewamy często głupie sny, ale potem się budzimy i…” – śpiewał Wojciech Młynarski, który tylko przez modestię nie dodawał, że budzimy się jak zwykle – ale z ręką w nocniku.

Hunter [Biden] nadal pod gazem?[i to – na Ukrainie…]

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5122

Felieton  •  tygodnik „Najwyższy Czas!”  •  15 lutego 2022

25 lipca 2019 roku amerykański prezydent Donald Trump miał zwrócić się do ukraińskiego prezydenta Władymira Zełeńskiego, żeby w zamian za 400 mld dolarów pomocy dla Ukrainy, prezydent Zełeński pomógł w „prześwietleniu” interesów Huntera Bidena, syna Józia Bidena, który na Ukrainie wydobywa gaz. Prezydent Trump oficjalnie zaprzeczył, by wysuwał pod adresem prezydenta Zełeńskiego takie propozycje, jednak z zapisu 30-minutowej rozmowy, przygotowanego na podstawie notatek urzędników wynika, że wątek Huntera Bidena i jego ukraińskich biznesów był poruszany.

Nawiasem mówiąc, Hunter Biden prowadził interesy nie tylko na Ukrainie, ale również w Chinach. Tak w każdym razie pisał „New York Post” w roku 2020 – że prowadził on „lukratywne transakcje” z największą prywatną chińską firmą energetyczną.

Podobno Zuckerbergi próbowały zablokować rozprzestrzenianie tej informacji w mediach społecznościowych, co skrytykował Donald Trump. Z publikacji tej wynikało też, że Józio Biden, jako wiceprezydent USA, wymusił na ukraińskich dygnitarzach zwolnienie prokuratora Wiktora Szokina, który prowadził dochodzenie w sprawie biznesów Huntera Bidena w firmie „Burisma Holding. Prawnik Huntera Bidena uznał te rewelacje za „teorie spiskowe”, wymyślone i kolportowane przez Rudi Giulianiego. Ale z twardego dysku odczytanego w Delaware z komputera należącego do Bidenów wynikało, że wiceprezydent Józio Biden młotował prezydenta Poroszenkę, by usunął on Szokina ze stanowiska prokuratora generalnego, bo jak nie, to Ukraina nie dostanie miliarda dolarów. Po takiej poważnej zastawce Szokin został usunięty, więc miliard trafił do prezydenta Poroszenki, który już tam z pewnością wiedział, jaki z niego zrobić użytek.

Nawiasem mówiąc, związki z firmą „Burisma” miał też Aleksander Kwaśniewski, który Hunterowi Bidenowi wystawił prawdziwą laurkę, że jest „kompetentny”. „Zbierał informacje. Był użyteczny, bo wiedział coś, czego my nie wiedzieliśmy”. Skąd „wiedział”? Aaaa, to tajemnica. Taka recenzja wystawiona przez Aleksandra Kwaśniewskiego, w którego biznesowe kompetencje nikt przecież nie ośmieliłby się wątpić sprawia, że niepodobna nie lubić Huntera Bidena, mimo jego skłonności do prochów i wódeczki, co zresztą z talentem opisał – m.in. jak bzykał szwagierkę i jakąś striptizerkę. Podobno w roku 2020 GRU przeprowadziło cyberatak na firmę „Burisma Holding”, a skoro Hunter Biden dostarczał tam zbierane wcześniej informacje, to GRU też pewnie chciało z nich skorzystać. Dodajmy, że „Burisma” to firma gazowa, należąca do oligarchy nazwiskiem Mykoła Złoczewski. Płacił on Hunterowi Bidenowi 50 tys. dolarów miesięcznie plus prowizje, dzięki czemu przez 16 miesięcy od kwietnia 2016 roku trafiło na jego konta ponad 3 mln dolarów. Zresztą od innych np. rosyjskiej bizneswoman Heleny Baturiny, też brał i to całkiem sporo. Daj Boże każdemu, ale problem w tym, że nie każdy po ojcu może nazywać się Biden, podobnie jak nie każdy ojciec jest wiceprezydentem USA i z ramienia tamtejszego rządu nadzoruje suwerenną Ukrainę.

Wspominam o tym wszystkim, by pokazać, że związki prezydenta Józia Bidena z Ukrainą nie datują się od niedawna, podobnie, jak związki z tamtejszymi oligarchami. Zresztą Ukraina jest swoistą federacją oligarchów, którzy mają swoje partie i swoich parlamentarzystów. Nie tylko zresztą parlamentarzystów, bo i prezydentów. Na przykład obecny prezydent Wołodymir Zełeński, jest wynalazkiem oligarchy z pierwszorzędnymi korzeniami Igora Kołomojskiego, obywatela Ukrainy, Izraela i Cypru, więc „Gazeta Wyborcza” nie może się go nachwalić.

Kontroluje on bowiem wiele mediów dla Ukraińców, dzięki czemu – podobnie jak żydowska gazeta dla Polaków – może informować światową opinie publiczną o takich faktach prasowych, jakie są akurat potrzebne. Dobrze jest o tym wszystkim pamiętać, byśmy wiedzieli, o co walczymy i za co zginiemy – jak to mówili partyjniacy za pierwszej komuny. Bo wiadomo; za Ukrainę bić się trzeba – o czym wie każde patriotyczne dziecko, a także wszyscy patrioci dorośli.

Zagraża jej bowiem zimny ruski czekista Putin, któremu najwyraźniej mało tego, co już sobie uzbierał i chciałby uzbierać sobie jeszcze więcej, na przykład – oskubać trochę Igora Kołomojskiego. Ale prezydent Józio Biden (nawiasem mówiąc, ciekawe, czy Hunter Biden nadal robi na Ukrainie interesy, czy też posłuchał ojca i ewakuował się w miejsce bezpieczne?) pokazuje zimnemu ruskiemu czekiście Putinowi gest Kozakiewicza i powiada: tu się zgina dziób pingwina – dlatego pingwina, że okazało się iż wśród pingwinów są sodomczykowie, więc Jego Ekscelencja Mark Brzeziński, amerykański ambasador w Warszawie, będzie miał „z natury” argument nie do zbicia, by skutecznie wytresować tubylców w kierunku nieubłaganego postępu.

Mniejsza jednak o pingwiny, bo ważniejsze, że prezydent Józio Biden wysyła na Ukrainę broń, podobnie jak Wielka Brytania, która nawet zaproponowała Ukrainie i Polsce sojusz, podobnie jak w roku 1939 i 1945. Naszym Umiłowanym Przywódcom oczywiście – podobnie jak i wtedy – szalenie to imponuje, więc w podskokach wysyłają na Ukrainę amunicję, chyba w dodatku za darmo, bo – po pierwsze – tak nam przykazał Nasz Najważniejszy Sojusznik, a po drugie – bo ukraińscy oligarchowie opanowali do perfekcji sztukę obcinania kuponów od prezentowania Ukrainy, jako państwa specjalnej troski – coś na podobieństwo upośledzonego umysłowo dziecka, któremu lepiej się nie sprzeciwiać, bo albo sobie zrobi krzywdę, albo podpali dom, albo popodrzyna wszystkim gardła.

Nie na wszystkich to działa, ale na naszych Umiłowanych Przywódców – jak najbardziej, zwłaszcza, że tak nam przykazał prezydent Józio Biden, który nawet przysłał nam 2 tysiące żołnierzy, żeby obronili nas przed złym ruskim czekistą Putinem. To się nazywa wzmacnianiem wschodniej flanki NATO – ale broni za darmo już nam nie daje, podobnie jak Wielka Brytania w 1939 roku. Ale bo też Hunter Biden nie robił żadnych interesów w Polsce, podczas gdy na Ukrainie – jak najbardziej.

Tymczasem zimny ruski czekista Putin nic, tylko knuje przeciwko Ukrainie spiski, których plany, jeden po drugim, mu „wyciekają” i zaraz wywiad amerykański podaje je do publicznej wiadomości, podobnie jak kiedyś rewelacje o broni masowej zagłady, którą miał posiadać straszliwy Saddam Husajn.

Na pewno to wszystko prawda, więc nie ma rady; si vis pacem para bellum, bo wiadomo, że nie ma wojny, która nie toczyłaby się o pokój. O wojnach o wojnę nikt przecież nie słyszał.

Zatem – jak powiada Wieszcz – „dzieło zniszczenia w dobrej sprawie jest święte, jak dzieło tworzenia” – a czyż jest coś lepszego niż męczeństwo „za wolność waszą i naszą”?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”

Dekompozycja

Stanisław Michalkiewicz tygodnik „Goniec” (Toronto)  •  13 lutego 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5121

To słowo znane jest jeszcze z czasów II Rzeczypospolitej, kiedy po śmierci Józefa Piłsudskiego obóz piłsudczykowski zaczął się rozpadać.

Ponieważ ideałem Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego jest przedwojenna sanacja, to nic dziwnego, że w jej naśladowaniu musiało dojść również do etapu dekompozycji. Nie tylko wewnątrz obozu „dobrej zmiany”, nie tylko ze względu na strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, które jak dotąd funkcjonuje, jak w zegarku, ale również dlatego, że od roku 2016 Niemcy prowadzą przeciwko Polsce wojnę hybrydową – aktualnie pod pretekstem praworządności. W tej wojnie wykorzystane są już wszystkie instytucje Unii Europejskiej, z Komisją Europejską i Europejskim Trybunałem włącznie.

Możemy przekonać się o tym właśnie teraz, kiedy – mimo protestów z polskiej strony, że kara za kopalnię „Turów” jest „bezprawna” – Komisja Europejska właśnie oświadczyła, iż potrąciła sobie te 70 mln euro z pieniędzy, jakie teoretycznie należały się Polsce z tytułu Funduszu Odbudowy. Skłoniło to Wielce Czcigodnego europosła Adama Bielana do wysunięcia pomysłu, by Polska z tego Funduszu w ogóle zrezygnowała. Wywołało to w Sejmie wściekłe ataki ze strony obozu zdrady i zaprzaństwa, co wzbudza podejrzenia, że skóra na niedźwiedziu mogła już zawczasu zostać podzielona.

A przecież te 70 mln euro to nie wszystko, bo licznik codziennie wybija milion euro z tytułu drugiej kary za zwlekanie z nakazanym przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości rozpędzeniem Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Od października uzbierało się już tego całkiem sporo; do połowy lutego może to być już około 120 mln euro, a końca nie widać. Wprawdzie prezydent Duda przedstawił projekt obliczony na to, by wilk był syty i owca cała, to znaczy – zastąpienia Izby Dyscyplinarnej Izbą Odpowiedzialności Zawodowej, ale sędziowie z antyrządowej partii „Iniuria” już ten pomysł wyśmiali, wyjaśniając, że nie tyle chodzi o Izbę, co o to, że w Sądzie Najwyższym i w innych zasiadają sędziowie „nielegalni” tzn. rekomendowani przez „nową” Krajową Radę Sądownictwa.

Na domiar złego środowisko skupione wokół ministra sprawiedliwości deklaruje, że prezydenckiego projektu nie poprze, co oznacza, że może on podzielić los „lex konfident”, która została odrzucona m.in. przy pomocy 24 głosów obozu „dobrej zmiany”. Jeśli tedy Polska ma nie zostać puszczona w skarpetkach, to nie ma rady – będzie musiała się ugiąć, rozpędzić Izbę Dyscyplinarną, żeby już całkiem nie demolować finansów państwowych, no i oczywiście pogodzić się z tym, że co upadło, to przepadło – bo Komisja Europejska z pewnością wykorzysta precedens „Turowa” i potrąci sobie nabite przez licznik kary z resztek Funduszu Odbudowy i z tego, co tam jeszcze zostanie.

Na to wszystko nakłada się w dodatku sprawa zbrodniczego „Pegasusa”, do którego w charakterze ofiary usiłował podłączyć się pan Hołownia, ale kanadyjska firma jego kandydaturę na męczennika odrzuciła. Obóz zdrady i zaprzaństwa domaga się powołania sejmowej komisji śledczej, ale wszystko zależy od Wielce Czcigodnego Pawła Kukiza, który gotów jest poprzeć powołanie tej komisji pod warunkiem, że zostanie jej przewodniczącym. Oprócz niego miałoby być jeszcze dwóch wiceprzewodniczących; jeden z obozu zdrady i zaprzaństwa, a drugi – z obozu „dobrej zmiany”. Kiedy badane byłyby przypadki inwigilacji w czasach rządów Donalda Tuska i Ewy Kopacz, to pracami komisji kierowałby wiceprzewodniczący z „dobrej zmiany”, a kiedy badane byłyby przypadki inwigilacji przez „dobrą zmianę”, to przewodniczyłby wiceprzewodniczący z obozu zdrady i zaprzaństwa. Wielce Czcigodny poseł Pupka wolałby jednak na stanowisko przewodniczącego tej komisji wysunąć pobożnego posła Jarosława Gowina, który po powrocie z kuracji już nie może się doczekać, by Naczelnikowi Państwa zadać dzięgielu, ale na wszelki wypadek sam przezornie wysuwa kandydaturę Wielce Czcigodnej pani Sroki.

Tymczasem po skrytykowaniu przez samego Naczelnika Państwa „Polskiego Ładu” już nie podoba się on tak bardzo nawet rządowej telewizji, ale to jeszcze nic, bo wszyscy czekają na przetasowania w rządzie. Swoją dymisję na wypadek odrzucenia „lex konfident” zapowiadał pan minister Niedzielski, ale głównym kozłem ofiarnym jak na razie został pan Kościński, który był ministrem finansów. Biuro Polityczne PiS podobno rozważa różne kandydatury, np. Pawła Nowaka, którego nominacja na to stanowisko oznaczałaby moim zdaniem, że wojskówka ponownie przejmuje kontrolę nad sektorem finansowym.

Fałszywe pogłoski nie omijają nawet premiera Morawieckiego – że to niby ma zostać prezesem NBP. Byłaby to już prawdziwa wisienka na torcie. Coś może być na rzeczy, bo podczas skromnej uroczystości z okazji 3 rocznicy śmierci b. premiera Jana Olszewskiego, fotografowie uchwycili moment, gdy podczas wymiany zdań z Antonim Macierewiczem, premier Morawiecki wprost przeszył go na wylot wzrokiem. Wygląda na to, że Antoni Macierewicz musiał przekazać mu jakiś niedobry komunikat, skoro tak to pana premiera wzburzyło.

Jakby tego było mało rośnie napięcie w związku z sytuacją na pograniczu rosyjsko i białorusko- ukraińskim. Zimny ruski czekista knuje coraz to nowe spiski przeciwko „suwerennej Ukrainie”, a ich plany natychmiast „wyciekają” do Amerykanów, którzy przedstawiają je opinii publicznej, podobnie jak to było z rewelacjami na temat broni masowej zagłady, posiadanej przez Saddama Husajna. Wtedy okazało się, że to były fakty prasowe, ale teraz, to co innego; teraz to chyba wszystko naprawdę. Toteż Amerykanie wysyłają na Ukrainę broń, a w ich ślady truchcikiem podąża Polska, przekazując Ukrainie amunicję i uzbrojenie za darmo.

Na szczęście nie wpłynie to na zdolność bojową naszej niezwyciężonej armii – a przynajmniej tak uważa się w kręgach zbliżonych do Ministerstwa Obrony. W dodatku Wielka Brytania znowu zaoferowała Polsce – Ukrainie też – sojusz, podobnie jak w roku 1939 i 1945. Jak widzimy, niepokojących analogii jest całkiem sporo, więc nic dziwnego, że prezydent Macron nie chcąc, by Francja została z tej walki o pokój wymiksowana, odbył 5-godzinną rozmowę z czekistą Putinem, który jednak nawet go ofuknął, jako że wcześniej dogadał się z Chińczykami, co pozwoliło mu przerzucić na Białoruś dywizje syberyjskie. Niemiecki kanclerz Scholz podczas konferencji prasowej z prezydentem Józiem Bidenem pławił się w ogólnikach, a na pytania o losy gazociągu Nord Stream 2 udzielał odpowiedzi wymijających, podczas gdy prezydent Biden oświadczył, że jeśli Rosja zaatakuje Ukrainę, to będzie to koniec Nord Stream 2.

Co to konkretnie oznacza – nie wiadomo – ale cokolwiek by to konkretnie nie oznaczało, świadczyłoby o dekompozycji również wewnątrz NATO.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Akademia Nauk im. Pawki Morozowa?[PAN ! pam, pam…]

Za Stalina (“za Stalina – dyscyplina”) jednym z niezliczonych gierojów Związku Radzieckiego był Pawlik Morozow. Gierojem został z tego powodu, że za namową matki, która chciała zrobić na złość mężowi – złożył donos na własnego ojca, który miał pomagać uciekinierom z łagrów.

Stanisław Michalkiewicz https://prawy.pl/118299-stanislaw-michalkiewicz-akademia-nauk-im-morozowa-felieton/

——————————

…Ojciec oczywiście nie przeżył tego eksperymentu, ale oprócz plusów dodatnich miało to też plus ujemny – bo bez męża matka nie była w stanie utrzymać rodziny. Ale ten plus ujemny został przez Pawlika Morozowa przekuty w plus dodatni. Zaczął mianowicie regularnie donosić na chłopów ukrywających zboże – ale już za pieniądze, jako tzw. “seksot” (skrót od rosyjskich słów: siekrietnyj satrudnik, czyli tajny współpracownik). Z tego powodu został zabity i jako męczennik za świętą sprawę socjalizmu został gierojem, w którym upodobał sobie sam Ojciec Narodów.

Kiedy po II wojnie światowej Polska została przez swoich sojuszników (“niech żyją nasi sojusznicy, Amerykanie i Anglicy!), oddana Józefowi Stalinowi, co to “usta słodsze miał od malin”, po etapie oswajania, Polska wkroczyła w etap ostrej sowietyzacji.

Jednym z jej elementów było zlikwidowanie Polskiej Akademii Umiejętności i Warszawskiego Towarzystwa Naukowego, na miejsce których partia w 1951 roku utworzyła Polską Akademię Nauk. Celem tej instytucji było utrzymywanie w ryzach naukowców oraz ustalanie i podawanie do wierzenia prawd, które musiały być przyjmowane “powszechnie i bez zastrzeżeń”. Pierwszym prezesem PAN był biolog Jan Dembowski, który w normalnych, przedwojennych czasach, był profesorem Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Po zajęciu miasta przez Sowietów, zaczął duraczyć tam studentów marksizmem-leninizmem, po wojnie został attache naukowym przy ambasadzie polskiej w Moskwie, zaś od 1952 roku – prezesem PAN, gdzie oddawał się m.in. popularyzowaniu łysenkizmu. Łysenkizm, podobnie jak marksizm-leninizm, był to rodzaj pseudonaukowego szamaństwa, w którym właśnie z tego powodu Józef Stalin szczególnie sobie upodobał, a które tacy stalinowcy, jak np. członek PAN Kazimierz Petrusewicz propagowali aż do lat 60-tych, chociaż Stalin już nie żył, więc wcale nie musieli.

Potem, to znaczy w latach 1957-1962 prezesem PAN był filozof Tadeusz Kotarbiński, sportretowany przez Janusza Szpotańskiego w postaci “Teofoba Doro”; “Teofoba” – bo prof. Kotarbiński był zapamiętałym ateistą. Toteż w “Pleplutkach Teofoba Doro” pisze m.in: “Widząc jak Piotra męczy starość i zgrzybiałość, ogarnia Jana litość i serdeczna żałość. Więc powiada do niego: Piotrze, masz sklerozę. Czas po temu, byś zażył cyjankali dozę. Tako rzekłszy, z uśmiechem wręcza mu ampułkę. Lecz Piotr mu nie dowierza; kładzie ją na półkę, potem przez roztargnienie wyrzuca ją w wodę. Tak i sobie nie ulżył i zatruł przyrodę.”

W pleplutce zatytułowanej “Pognębienie krytyka”, czytamy z kolei: “Pewien krytyk zawistny, w którym żółć się kwasi, powiedział, żem jest głuptak i że mózg mam ptasi. Atoli zmilkł, gdym spytał: Zali to jest fraszka, wejść między profesory, gdy się ma mózg ptaszka?”

W tamtych czasach wszystko było jednak możliwe; ludzie rośli wraz z krajem i np. Jan Olszewski wspomina, jak to wybitnym naukowcem i działaczem państwowym został znakomicie ukorzeniony dawny lwowski szewc. Takie były szybkie ciężki awansu społecznego.

W miarę jednak gdy komunizm zaczął coraz głębiej zapadać na uwiąd starczy, Polska Akademia Nauk zwolna powracała do normalności – oczywiście jak na garbatego, bo partia i bezpieka nigdy nie przestały jej nadzorować. Po sławnej transformacji ustrojowej proces ten nawet jakby przyspieszył, ale historia, jak wiadomo, się powtarza tym bardziej, że po okresie pieriedyszki, w rewolucji komunistycznej znowu zaczynamy wchodzić w etap surowości, ze wszystkimi jego atrakcjami. Proces ten nie omija Polskiej Akademii Nauk, która najwyraźniej zaczyna wracać do swoich korzeni i najwyraźniej staje w awangardzie komunistycznej rewolucji.

Właśnie mój Honorable Correspondant nadesłał mi “Regulamin przyjmowania i wyjaśniania zgłoszeń w zakresie naruszeń prawa Unii”, stanowiący załącznik do zarządzenia Dyrektora Zakładu Historii Nauki PAN nr 2, z dnia 20 stycznia 2022 roku. Jest tam zawarty wokabularz, wyjaśniający znaczenie terminów nowej politgramoty.

Na przykład “Operator”. “Jest to osoba fizyczna lub prawna, świadcząca na rzecz Instytutu obsługę wewnętrznego kanału zgłoszeń”. Oczywiście “operator” sam niczego nie zgłasza, tylko – jak to w bezpiece – prowadzi “działalność operacyjną”. A w działalności operacyjnej wykorzystuje się konfidentów. To znaczy – tak było do niedawna, bo od niedawna konfidentów już nie ma, a na ich miejsce zjawili się “sygnaliści”. Toteż “Regulamin” precyzyjnie definiuje, kto jest “sygnalistą”. Otóż jest to “osoba fizyczna dokonująca zgłoszenia, która zgłasza lub ujawnia publicznie informacje na temat naruszeń, uzyskane w kontekście związanym z wykonywaną przez nią pracą, w szczególności, pracownik Instytutu, osoba, z którą rozwiązana została umowa o pracę lub uczestniczyła w procesie rekrutacji do pracy, a także osoba która świadczy pracę na podstawie innej, niż stosunek pracy, w tym na podstawie umowy cywilnoprawnej na rzecz Instytutu.

Z kolei w następnym dokumencie, to znaczy – w “Informacji na tablicę ogłoszeń, stronę internetową oraz dla pracowników” zawarty jest gorący apel do “sygnalistów”: “Sygnalisto! W Instytucie Historii Nauki im. Ludwika i Aleksandra Birkenmajerów Polskiej Akademii Nauk, funkcjonuje wewnętrzny kanał dokonywania zgłoszeń dotyczących naruszeń prawa Unii Europejskiej. Jeśli masz wiedzę lub podejrzenia na temat nieprawidłowości, które posiadłeś w związku z pracą wykonywaną na rzecz Instytutu lub jego podwykonawców, albo dążeniem do zawarcia umowy, masz możliwość zgłoszenia tego. Otrzymasz gwarancje poufności oraz ochrony, jaka należy się sygnalistom (ochrona o której mowa w dyrektywie Parlamentu Europejskiego i Rady UE 2019/1937 a dnia 23 października 2019 roku w sprawie ochrony osób zgłaszających naruszenia prawa Unii). (…) Zgłoszenia możesz dokonać na dwa sposoby: listownie, na adres Instytut Historii Nauki im. Ludwika i Aleksandra Birkenmajerów Polskiej Akademii Nauk, ul. Nowy Świat 72, 00-330 Warszawa z dopiskiem “Sygnalista” umieszczonym na wierzchniej części koperty bez konieczności wskazywania nadawcy lub osobiście, po wcześniejszym umówieniu się za pośrednictwem poczty elektronicznej (sygnalista.ihn@bims.info).

Autorem zarządzenia, z którego wynikają wspomniane “regulaminy” jest pan prof. Dr hab. Jacek Soszyński – co podaję do wiadomości, ażeby prawdziwa cnota i gorliwość w służbie praworządności i służbie bezpieczeństwa sygnalistów nie pozostała bez nagrody.

A my się tak kokosimy z tym izraelskim “Pegasusem”!

Podbój Kosmosu

Podbój Kosmosu

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    8 lutego 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5118

Panie Piperman, pan lecisz na Marksa?

Panie Biberglanc, czy pan mnie nie obrażasz? Pan mnie bierzesz za sodomczyka? Pan nie pamiętasz operacji „Hiacynt”? Pan nie wiesz, że po tej operacji żadnego sodomczyka w resorcie już nie było?

Co pan mówisz takie rzeczy! Dlaczego ja miałbym panu brać za sodomczyka? Ja wiem, że pan jesteś porządny czekista, jak przykazał Stalinu. Co mnie pan tu opowiadasz o hiacyntach?

Ja pana opowiadam o „Hiacyntu”, bo pan mnie pytasz, czy jak lecę na Marksa. Jak ja bym leciał na Marksa, to ja nie tylko byłbym sodomczykiem, ale sodomczykiem-nekrofilem!

Ajajajajajajaj! Ja panu bardzo przepraszam, ja chczałem panu zapytacz, czy pan lecisz na Marsa – a tu wyszło, jak zawsze. Ale pan sam rozumisz, że komu, jak komu, ale nam, starym czekistom, muszą się przytrafiać takie freudowskie pomyłki.

Nu dobrze już, dobrze. O freudowskie pomyłki to ja też wiem i ja sze na panu nie gniewam – ale powiedz pan, jak czekista czekiście – co pana przyszło do głowy z tym Marsem? Pan coś wiesz? Teraz nie będą już zsyłali na Kołymę, tylko na Mark… tfy!, widżysz pan, mnie też sze przytrafiła freudowska pomyłka, ale to tak zawsze, jak ja sze trochę zdenerwuje.

Nu, ja nic nie wiem o żadne zsyłki. Ja nie chczałem panu zaniepokoicz, ani zdenerwowacz. Ja nie wiedżałem, że pan taki nerwowy. Przeczesz Stalinu już 69 lat, jak nie żyje – a pan czągle o ta Kołyma?

Nu tosz mnie pan trochę uspokoił, choczasz z drugiej strony, to człowiek nie zna dnia ani godżyny. Tak mówi mój żęcz, co to pracuje w ABW – ale prywatnie, to bardzo porządny człowiek. No dobrze, ale jak nie będże Kołyma, to po co panu wiedżecz o tego, jak mu tam – Marsa? O co pana biega, panie Biberglanc?

Mnie o nic nie biega, ja tylko trzymam rękę na pulsze, ja słucham, co brzdąka w trzczynie, bo pan wiesz, taki to już nasz nawyk.

No to trzymaj pan rękę na tym pulsze – ale co to ma wspólnego z Marsem? Pan chcesz tam robicz jakiś interes?

I tu masz pan Recht, panie Piperman. Ja nie wiem, czy ja zrobię tam jakisz interes, ale inne czekisty może zrobią.

A dlaczego czekisty mają robicz interes akurat na Marsu, jak ony mogą robicz interes na Pegasusze? Teraz głupie goje sze o niego awanturują, ale jak sze już wygdaczą, jak pierze i kurz po tych walkach kogutów opadnie, to znowuż będże można wszystkich kontrolować przy pomocy tego Pegasusa, co go – jak pan wiesz – w ogóle nie ma! Jak ony mogą robicz wyrzuty resortowej czekistsce, co to Michniku ją nawet zlustrował?

Ach ten Michniku! Ja myszlę, że on już nie kontroluje tego swojego Judenratu, że tam sze panoszy ten – wi hajst der goj? – o! Ten Kurski, co to jego brat służy u Kaczyńskiego.

Pan myszlisz, że on jest goj? Ja nie uważam; ony, uważasz pan, podżeliły sze rolami; jeden służy u Michniku, a drugi – u Kaczyńskiego i w ten sposób kontrolują niezależne media głównego nurtu. Myszlisz pan, że głupie goje potrafiłyby cosz takiego?

Ja nigdy nic nie myszlę, a w ogóle to my wchodżymy teraz w jakiesz szczegóły, a ja sze panu zapytowywuję, czy pan leczysz na Marsa?

A dlaczego ja miałbym leczecz na Marsa?

Ja widzę, że pan jednak nie trzymasz ręki na pulsze, jak pan nie wiesz, że ludże szykują sze do podboju „czerwonej planety”.

Ludże? Jakie ludże? Jak to czerwona planeta, to nie ma co wpuszczacz tam jakiesz ludże! Jeszcze tego brakowało, żeby wszystkie ludże szwendały sze po czerwonej planecze! Stalinu przewróczyłby sze w grobie!

O, to to! Dobrze pan kombinujesz, panie Piperman. Jeszcze tego brakowało, żeby na Marsu wpuszczacz wszystkie ludże. Ależ żeby ich tak wszystkich nie wpuszczacz, to jak pan myszlisz, co trzeba zrobicz?

He, he! Pan panie Biberglanc bierzesz mnie pod włos, jakbym ja nie pamiętał, co mówił Lenin i Dzierżyński. Trzeba ufacz i kontrolowacz. Ufacz to każdy potrafi, nawet głupie goje, ale kontrolowacz, to już tylko my, stare czekisty.

Nu, a skąd stare czekisty znajdą sze na Marsu? Ony muszą tam już bycz, zanim zjawią sze tam wszystkie inne ludże. Znaczy – ony muszą poleczecz pierwsze, muszą tam zbudowacz szedżybę, no i oczywiszcze – areszt – bo przeczesz głupich gojów trzeba będże gdżesz przesłuchiwacz i trzymacz.

Co pan mówisz takie rzeczy? Czekisty miałyby budowacz sobie szedżybę i aresztu? To zbudują tu na żemi głupie goje, potem wszystko zostanie przewieżone na Marsu i poskładane, jak sze należy.

No dobrze – ale poskładacz też ktosz muszy, nie?

Hmmm. Tosz mnie pan zabił czwieka. Nie ma rady, trzeba będze wżącz kilka głupich gojów, niech ony wszystko poskładają, potem wykopią dół i po krzyku. I jak przylecą tam te wszystkie ludże, to już wszyzstko będże gotowe na ich przyjęcze.

Nu, a jak pan myszlisz, co my, stare czekisty będżemy robiły potem?

Jak to co? My będżemy w służbie bezpieczeństwa – żeby na Marsu nie było wrogu klasowego, co to trzeba zawczasu wytropicz i zdemaskowacz. A jak, niech Bóg zabroni, pojawią się tam antysemitniki co to by chczały zaprowadżycz na Marsu antisemitismus?

Nu, z antysemitniki to już my wiemy, jak sobie radżycz. W raże czego weżmie sze do pomocy tych głupich gojów z – jakże im tam” – a, z tego towarzystwa „Mniej więcej”, albo z tego monitorowania zachowań raszystowskich i ksenofobicznych. My będżemy sobie siedżecz nad protokołami, jak jakiesz burżuje, a ony będą zrywacz paznokcze i sze z te antysemitniki mordowacz.

Ach, panie Biberglanc, pan mnie wylewasz miód na serce. Ja już ide sze zameldowacz u generału, a pan chyba też – potem sze spakujemy, wszadamy w rakietę i jazda!

A nie zapomnij pan zapakowacz parę butelek – ale koszernej – najlepiej dżęgielówki. Tam na początku tego nie będże, a my przeczesz zaraz sze stęsknimy. A cóż lepsze na tęsknotę, jak nie dżęgielówka?

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Powrót świadomej dyscypliny

Wprawdzie cenzury w Polsce już „nie ma”, podobnie jak Wojskowych Służb Informacyjnych, czy izraelskiej broni jądrowej, ale ta oficjalna nieobecność jest tylko wyższą, bo zakonspirowaną formą obecności. Przybiera ona charakter znanej z czasów stalinowskich tzw. „świadomej dyscypliny”.

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)  •  6 lutego 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5117

—————————–

Cenzury nie ma, żaden cenzor nikomu nic nie skreśla, chyba, że Zuckerbergi na Facebooku, czy Youtubie, ale i tak wszyscy skądś wiedzą, o czym wolno pisać czy mówić, a o czym nie.

Możemy się o tym przekonać właśnie teraz, kiedy Kanadę przemierza Konwój Wolności, przed którym premier Trudeau z pomocą bezpieczniaków schował się w mysią dziurę, gdzie pewnie poprawia sobie brwi. Chociaż Ottawa przeżywa prawdziwy najazd obywateli domagających się likwidacji segregacji sanitarnej, chociaż zjechało tam z całego kraju kilkadziesiąt tysięcy wielkich ciężarówek, chociaż – co mogłem obserwować na nagraniu bodajże z Manitoby – że przy każdym skrzyżowaniu głównej drogi, którą podążają oflagowane ciężarówki, z drogami bocznymi, stoją grupy obywateli, powiewające kanadyjskimi flagami i wiwatujące na cześć uczestników Konwoju – to w polskich niezależnych mediach głównego nurtu nie ma na ten temat ani słowa.

Tylko rządowa telewizja raz przekazała o tym Konwoju wiadomość, ale pewnie dlatego, że w PiS pojawiły się rozbieżności co do segregacji sanitarnej. Inne media, z TVN na czele, nabrały wody w usta, jakby ktoś wydał im taki rozkaz, ale chyba nikt im niczego nie rozkazywał. W takim razie mamy do czynienia ze świadomą dyscypliną, nakazującą zaniechania rozmów o sznurze w domu wisielca.

Bo rzeczywiście mamy w Polsce sytuację delikatną. Pod pretekstem „piątej fali” epidemii, w ramach której zatwierdzona została nowa mutacja koronawirusa zwana „Omikronem”, nasi Umiłowani Przywódcy kombinują, jakby tu wykorzystać tę sposobność do wzięcia obywateli za mordę i odpowiedniego wytresowania. Za pierwszym podejściem była to tzw. „ustawa Hoca”, od nazwiska Wiece Czcigodnego posła PiS, który ją wykombinował. Na jej podstawie miały zostać powszechnie wprowadzone certyfikaty, które mogliby sprawdzać pracodawcy. Finezja tego pomysłu polegała na tym, by pracownicy kierowali swą klasową nienawiść przeciwko pracodawcom, a nie rządowi „dobrej zmiany” i w ogóle – Umiłowanym Przywódcom – którzy wiadomo; od ust by sobie odjęli, żeby przychylić nam nieba. Jednak na odgłos pomruków niezadowolenia, anonimowy dobroczyńca ludzkości „ustawę Hoca” wycofał, ale tylko po to, by jej miejsca zajęła następna, znana jako „lex konfident”. Wszyscy obywatele mają się testować, może nie tak często, jak Najjaśniejszy Pan zmieniał koszule (uczeń jeszybotu w Galicji pytał mełameda, jak często zmienia koszulę miejscowy bankier Brodzki. – Ooo, on to pewnie nawet raz na tydzień – powiada mełamed. – No a Rotszyld? – Rotszyld to pewnie codziennie. – A Najjaśniejszy Pan? – dopytuje uczeń. – A Najjaśniejszy Pan to wkłada koszulę i zdejmuje, wkłada – i zdejmuje.), niemniej jednak.

Jak obliczył pan dr Mentzen z Konfederacji, ta zabawa kosztowałaby podatników ponad 50 mld złotych rocznie, ale najgorszy jest pomysł, by w przypadku, gdy jakiś pracownik się zarazi, nieubłaganym palcem nie tylko wskazał na kolegę, którego podejrzewa o zarażenie, ale w dodatku – żeby zażądał od niego odszkodowania w wysokości 15 tys. złotych. Podobno w obozie „dobrej zmiany” zdania na temat „lex konfident” są podzielone, toteż Naczelnik Państwa poszukuje sympatyków zamordyzmu gdzie indziej. Być może znajdzie ich w parlamentarnym klubie Lewicy, bo ta branie obywateli za mordę traktuje jako swoją ulubioną rozrywkę. Wprawdzie pomysł „lex konfident” spotyka się z krytyką, że balansuje na krawędzi rejonów psychiatrycznych i coś może nawet być na rzeczy, bo późną jesienią ub. roku CBOS podało, że co najmniej 70 proc. obywateli uważa, iż życie w Polsce sprzyja chorobom psychicznym, więc nie jest wykluczone, że głównym ogniskiem tej epidemii może być Sejm i Senat, ale nie jest też wykluczone, że w tym szaleństwie jest metoda.

Na ten trop naprowadziła mnie wiadomość, że w „Polskim Ładzie” znalazła się niespodzianka nazwana „pałacyk plus”. Chodzi o to, że jak ktoś kupi sobie, albo przynajmniej sobie wyremontuje zabytkowy pałacyk, to dostanie ulgę podatkową. Jeśli skojarzymy to sobie z 50 miliardami złotych rocznie, które trzeba będzie zapłacić za testy, to wyobraźmy sobie, ile zabytkowych pałacyków można sobie kupić albo wyremontować za 10 procent tej sumy? Dlatego właśnie uważam, że epidemia skończy się nie wcześniej, aż będzie trzeba, bo kiedy indziej trafi się taka wspaniała okazja do założenia starej rodziny? Pozbawiony złudzeń ksiądz biskup Ignacy Krasicki we „Wstępie do bajek” napisał m.in: „Był minister rzetelny – o sobie nie myślał”. Wracając tedy do „lex konfident” to w czynie społecznym podaję pomysł racjonalizatorski, że jak tylko wejdzie ona w życie, niech każdy zarażony nieubłaganym palcem wskaże na Jarosława Kaczyńskiego jako sprawcę zakażenia i pozwie go przed niezawisły sąd o 15 tys. złotych odszkodowania. Jestem pewien, że niezawisłe sądy potraktują takie pozwy z entuzjazmem i niezwykłą skwapliwością – bo u nas na „Konwój Wolności” liczyć chyba nie można, więc musimy działać inaczej. „Gwałt niech się gwałtem odciska” – powiada Wieszcz.

Tymczasem na Ukrainie bez zmian, niczym kiedyś na Zachodzie, w związku z czym pan generał Skrzypczak doszedł do wniosku, że żadnej wojny tam nie będzie, bo Rosja utraciła moment zaskoczenia. Rosja może utraciła, ale to nie znaczy, że nikomu by się taka „mała zwycięska wojna”, a przynajmniej – wojna do ostatniego ukraińskiego żołnierza – nie przydała. Czy np. Wielka Brytania nie przyjęłaby z uznaniem wojowania z Niemcami przy pomocy Ukrainy i Polski, której właśnie zaoferowała sojusz?

Powiadają, że historia się powtarza, więc wypada przypomnieć, że roku 1939 Polska była sojusznikiem Wielkiej Brytanii, podobnie jak w roku 1945, kiedy to została oddana w Jałcie Józefowi Stalinowi. W ramach obecnego sojuszu Anglicy wysyłają na Ukrainę broń defensywną, a Polska – „defensywną amunicję” strzelecką i artyleryjską. Artyleryjska – w porządku – ale o defensywnej amunicji strzeleckiej słyszę pierwszy raz, chociaż jestem starszym kapralem podchorążym rezerwy, a może nawet zostałbym oficerem, gdyby nie okoliczność, że w tamtych czasach byłem „wrogiem ludu”. Tymczasem ani Niemcy, ani Francja, ani nawet Węgry nie kwapią się do udziału w krucjacie na Ukrainie, ale skoro i Ameryka i Wielka Brytania Ukrainę wspierają, to nic dziwnego, że blokuje ona od wielu tygodni tranzyt kolejowy do Polski przez swoje terytorium, a Polsce nawet nie wolno z tego powodu jęknąć. Niczym innym, jak świadomą dyscypliną nie da się tego wyjaśnić, więc nic dziwnego, że i niezależne media o tym nie informują.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

W oparach fanatyzmu

Stanisław Michalkiewicz

Świat trwa w oczekiwaniu, co się wkrótce może zdarzyć; czy będzie wojna, czy nie. Wprawdzie Radio Erewań już dawno, jeszcze za pierwszej komuny, ostatecznie zdecydowało, że nie będzie żadnej wojny, a tylko walka o pokój i to taka, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu, ale walka o pokój to też nic dobrego, więc wielu ludzi się niepokoi.

Polska w tej walce o pokój oczywiście popiera Ukrainę, mimo, że ta z niezrozumiałych względów blokuje kolejowy tranzyt do Polski i nawet nie udziela żadnych wyjaśnień. Widocznie taki los wypadł nam, podobnie jak za pierwszej komuny, kiedy to myśmy wysyłali do ZSRR cukier, w zamian za co Sowieci brali od nas węgiel.

W tej nieprzyjemnej sytuacji zdarzają się jednak i dobre wiadomości – na przykład, że pobożny poseł Jarosław Gowin już czuje się dobrze i nawet wraca do polityki. Na początek ujawnił, że PiS „planował” użycie wojska przeciwko uczestnikom demonstracji organizowanych przez „Strajk Kobiet”, w następstwie których pojawiła się u nas epizoocja wścieklizny. Takie w każdym razie są podejrzenia. Jak wiemy, wojsko nie zostało użyte i protesty bez tego rozeszły się po kościach, ale jeśli były takie plany, to może rozwinąć się z nich kolejna afera, którą nasi Umiłowani Przywódcy będą rozdziobywali aż do końca sejmowej kadencji, która może być dłuższa, albo krótsza. W tym drugim przypadku Wielce Czcigodna Barbara Nowacka z KO już teraz zapowiada wtrącenie polityków Zjednoczonej Prawicy do więzienia. W takiej sytuacji pobożny poseł Gowin może uważać się za szczęściarza, bo chociaż nadokazywał się co niemiara i w rządzie Donalda Tuska i w rządzie „dobrej zmiany”, to do więzienia chyba nie trafi, skoro właśnie przechodzi na jasną stronę Mocy? Podobnie może być z sędziami; kroczący w białym orszaku męczenników reżymu Jarosława Kaczyńskiego, niezawisły sędzia Waldemar Żurek odgraża się, że nielegalni sędziowie nie tylko doznają surowych kar, ale będą odpowiadali również majątkowo. Nietrudno się domyślić, że ich mienie zostanie skonfiskowane, a następnie rozdane sędziom legalnym – bo cóż w tych zepsutych czasach wynagradzać, jak nie heroiczne przywiązanie do praworządności?

Wszystko jednak może rozstrzygnąć się w całkiem innych kategoriach. Właśnie portal „Onet”, nazywany również „Der Onet”, opublikował informację, że spada w Polsce liczba sióstr zakonnych, a główną tego przyczyną są zgony i że aż jedna trzecia tych zgonów nastąpiła z powodu zbrodniczego koronawirusa. Trudno znaleźć lepsze potwierdzenie szczerej uwagi starego żydowskiego grandziarza finansowego Jerzego Sorosa, że epidemia stworzyła „rewolucyjną szansę” przeforsowania przedsięwzięć, które w normalnych warunkach byłyby albo niemożliwe, albo bardzo trudne. Dialog z judaizmem, chociaż też może doprowadzić do ostatecznego rozwiązania kwestii chrześcijańskiej, musi jednak trochę potrwać, tymczasem przy pomocy zbrodniczego koronawirusa można pójść na skróty i załatwić sprawę od ręki. Toteż rząd „dobrej zmiany” podchodzi coraz bliżej do ustawy o segregacji sanitarnej, zwanej „ustawą Hoca”, Wielce Czcigodnego posła, który w ten sposób wejdzie do historii. Zaczyna się od pracodawców, którzy będą mogli przeprowadzać medyczną inwigilację, a następnie segregację sanitarną swoich pracowników. Jak któryś nie będzie miał „paszportu covidowego”, to będzie mógł zajmować najwyżej stanowisko stróża nocnego, a i to nie jest takie pewne. Ale przecież na pracodawcach się nie skończy, to rzecz pewna, bo zgodnie z prawem Murphy’ego, jak coś złego może się stać, to na pewno się stanie i już wkrótce bez takiego paszportu nie będzie można ruszyć ręką, ani nogą. Ale to jeszcze nic, bo tylko patrzeć, jak bez paszportu covidowego nie będzie można dostać się również do Królestwa Niebieskiego. Myślę, że w takiej sytuacji nawet najwięksi przeciwnicy szczepienia by się zreflektowali i się zaszczepili. Nie byłby to oczywiście żaden „przymus”, a tylko „obowiązek” – jak nas pouczył pan minister Niedzielski. W ten sposób, przynajmniej na tym odcinku, przywrócona zostałaby moralno-polityczna jedność narodu, jak to było za panowania Edwarda Gierka, którego przypomina nam wchodzący właśnie na ekrany film.

Tymczasem napisał do mnie pewien wojskowy informując, że żołnierze, którzy nie chcą przyjąć wyznania covidowego, w soboty muszą uczestniczyć w katechizacji, zwanej „szkoleniami”, podczas których zapoznawani są z dobrodziejstwami szczepionek. Mój Honorable Correspondant twierdzi, że takie katechizacje można by zorganizować niekoniecznie w soboty, tylko w każdy inny dzień, więc wybór soboty ma jego zdaniem charakter szykany, bo w dodatku niewierni żołnierze informowani są o tych szkoleniach podczas apelu, na którym znajduje się „pełny skład osobowy”. W odpowiedzi napisałem, że dobry wojak Szwejk zameldowałby posłusznie, iż zgodnie z wymaganiami dyscypliny wojskowej oczywiście będzie uczestniczył w szkoleniach, ale wyznania covidowego nie przyjmie.

Chodzi o to, że nawet żołnierza nie można zmusić do przyjęcia jakiegokolwiek wyznania, w tym również covidowego. Gwarantuje mu to art. 53 konstytucji, w obronie której, na oczach całej Polski pan mecenas Roman Giertych tak pięknie kicał. Na to mój Honorable Correspondant zwrócił mi uwagę, że on oczywiście na szkolenia uczęszcza, chociaż nie wierzy – ale nie o to chodzi, tylko o to, że dowódcy mają bardzo szeroki arsenał środków, by nakłonić żołnierzy przynajmniej do przyjęcia zewnętrznych znamion covidowego wyznania, na przykład – oddelegowanie na drugi koniec Polski, odmowa zgody na szkolenia, które pozwalają awansować lub zdobywać nowe uprawnienia, czy szlaban na wyjazdy na misje zagraniczne. Obawiam się, że na to dobry wojak Szwejk nie mógłby wiele poradzić, chyba, że jego dowódcą byłby feldkurat Otto Katz, który zaniedbywał nawet zewnętrzne znamiona, na co zwracali mu uwagę feldkuraci pobożni.

Muszę powiedzieć, że nastroje fanatyczne narastają i to z obydwu stron. Oto przewielebny ojciec Tadeusz Rydzyk postanowił zorganizować sympozjon poświęcony różnym aspektom wyznania covidowego, na które zaprosił również „kontrowersyjnych prelegentów”. Wydawać by się mogło, że właśnie tak powinno być, że podczas dyskusji powinny konfrontować się opinie przeciwne. Tymczasem covidowi fanatycy nie szczędzą mu gorzkich słów krytyki, że to „farsa” i w ogóle.

Jak to bywa z totalniakami, zamiast dyskusji wolą odbywać tzw. „zebrania budujące”, podczas których uczestnicy utwierdzają się w jedynej słuszności własnych opinii i fantasmagorii. Szczególnie niepokojące jest to, że ten obyczaj wkracza na uniwersytety, m.in. za sprawą hunwejbinów z komunistycznych młodzieżówek, którzy próbują terroryzować profesorów i inaczej myślących kolegów tak samo, jak ZMP-owcy w czasach stalinowskich. Ale z drugiej strony mamy do czynienia z podobnym fanatyzmem. Oto gdy poinformowałem, że się zaszczepiłem, runęła na mnie fala krytyki, jakbym co najmniej wystąpił ze Zjednoczonego Kościoła Czcicieli Phallusa Uskrzydlonego. Pan Karol P. napisał do mnie niezwykle gorzki list, w którym nie posiada się ze zgorszenia i zdumienia, że się zaszczepiłem i to w sytuacji, kiedy wiadomo, że trzecia dawka jest „w 100 procentach śmiertelna”. Inni korespondenci aż tak daleko nie idą, ale i oni dają wyraz swojemu rozczarowaniu, że nie zachowałem się, jak ów Cygan, który dla towarzystwa dał się powiesić.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5116 „Najwyższy Czas!” 5 lutego 2022

Wścieklizna i zdrada. Zapłacić i odsiedzieć !

11 stycznia dostałem SMS z przestrogą i radą, by uważać na zwierzęta domowe i dzikie w związku z epizoocją wścieklizny. Okazuje się, że kiedy my tu jesteśmy zajęci walką ze zbrodniczym koronawirusem, od tyłu zachodzą nas jeszcze groźniejsze mikroby w postaci wścieklizny. O ile bowiem Covid nie jest chorobą powodującą masową śmiertelność wśród osób, które na tę chorobę zapadły, to wścieklizna jest śmiertelna jak najbardziej.

Na szczęście na wściekliznę, to znaczy – przeciwko wściekliźnie – jest szczepionka, która nie budzi aż takich sporów i namiętności, jak szczepionki przeciwko zbrodniczemu koronawirusowi. Na przykład pani Barbara Nowak, będąc kuratorem oświaty w Małopolsce, musiała złożyć samokrytykę, jak w najlepszych czasach stalinowskich, za wygłoszenie opinii, iż szczepionka jest w zasadzie „eksperymentem medycznym”, Spotkało się to z masowymi protestami miłośników nauki, a najbardziej gorliwi ormowcy politycznej, a właściwie nie tyle politycznej, co medycznej poprawności, domagali się, by takie osoby pozbawiane były stanowisk, a kto wie – może i wolności? Pani kurator ani mi brat, ani swat, ale nagonka na nią ze strony wspomnianych ormowców, skłania mnie do zwrócenia uwagi, że każdy, kto przyjmuje szczepionkę przeciwko zbrodniczemu koronawirusowi, musi najpierw podpisać, że robi to dobrowolnie. Wiem, co mówię, bo sam dwukrotnie taki cyrograf podpisywałem. Tymczasem – o ile mi wiadomo – w przypadku szczepionki przeciwko tężcowi, czy choćby wściekliźnie, takiego obowiązku nie ma.

Dlaczego zatem w przypadku tej szczepionki trzeba podpisać wspomniany cyrograf? Myślę, że ze względu na konstytucję, która w art. 39 zakazuje poddawania ludzi eksperymentom medycznym bez ich zgody. Jak ktoś podpisze cyrograf, to od strony prawnej wszystko jest w jak najlepszym porządku. Skoro jednak rząd wymaga podpisywania cyrografu przed szczepieniem, to znaczy, że i sam nie jest pewny, czy urządza zwyczajne szczepienie, czy eksperyment medyczny.

——————–

Wróćmy jednak do wspomnianej epizoocji wścieklizny, która musiała przybrać niepokojące rozmiary, skoro obywatele są na nią uczulani przy pomocy SMS-ów. Skoro tak, to musimy zastanowić się nad źródłem zarazy, choćby po to, by uniknąć takich plag w przyszłości. Wydaje mi się, że wpadłem na właściwy trop, chociaż zdaję sobie sprawę, że wyjaśnienie może wzbudzać jeszcze większe kontrowersje i namiętności, niż szczepionki na zbrodniczego koronawirusa. Zapewne wszyscy pamiętamy doniesienia medialne o tym, jak to Donald Tusk „się wściekł” – już mniejsza o to, z jakich powodów. Zwracam uwagę, że te doniesienia pojawiały się zanim jeszcze ktokolwiek zaobserwował objawy wścieklizny u zwierząt domowych, czy dzikich. Wygląda na to, że mamy do czynienia z wyraźnym czasowym następstwem. Ale czy Donald Tusk mógłby osobiście pozarażać wścieklizną koty, psy, czy lisy? Jeśli już, to co najwyżej pana red. Tomasza Lisa, który rzeczywiście zdradza niepokojące objawy – ale to za mało na epizoocję, z jaką mamy obecnie do czynienia. Skoro wścieklizna objawiła się u zwierząt w skali masowej, to najpierw musiała być równie masowa transmisja zarazków.

I tutaj nasze podejrzenia kierują się w stronę Strajku Kobiet, bo urządzane przez nie demonstracje nie mogły nie wzbudzać graniczących z pewnością podejrzeń, iż przynajmniej niektóre osoby w nich uczestniczące, zdradzały objawy wścieklizny. Były one aż nadto widoczne, a przy tym występowały w skali masowej, między innymi za sprawą podjudzania ze strony Judenratu „Gazety Wyborczej”. Ten fenomen godzien jest rozbiorów, bo okazuje się, że nie tylko ludzie mogą zarażać się wścieklizną od zwierząt, ale również odwrotnie – że zwierzęta dostają wścieklizny w następstwie kontaktów ze wściekłymi ludźmi. Warto w takiej sytuacji zastanowić się nad profilaktyką, bo skoro Strajk Kobiet mógł doprowadzić do takich następstw, to czy jakimś remedium na to nie byłyby lockdowny, obejmujące tego rodzaju masowe demonstracje? Ja oczywiście zdaję sobie sprawę z delikatnej sytuacji, bo z jednej strony mamy prawo do demonstracji, no ale z drugiej strony mamy do czynienia z zagrożeniem jeszcze większym, niż zbrodniczy koronawirus we wszystkich jego mutacjach razem wziętych. Myślę w związku z tym, że konieczne byłoby jakieś wyjście kompromisowe, wypracowane przy udziale Rady Medycznej przy panu premierze Morawieckim oraz Rzeczniku Praw Obywatelskich. SMS, jaki otrzymałem 11 stycznia pokazuje, że periculum in mora, więc mam nadzieję, że wszyscy wezmą się do roboty.

Tymczasem mamy do czynienia z przypadkami zdrady tajemnicy państwowej, chociaż różne instytucje różnie na takie przypadki reagują. Niezawisły Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił pana Jakuba Żulczyka z zarzutu znieważenia pana prezydenta Andrzeja Dudy, którego pan Żulczyk nazwał „debilem”. Jeszcze na etapie śledztwa pojawiły się podejrzenia, że tak naprawdę to nie chodzi o zniewagę, tylko zdradę tajemnicy państwowej. Najwyraźniej na tym stanowisku stanął też niezawisły sąd, bo uniewinniając pana Żulczyka zauważył, iż jego czyn ma znikomą szkodliwość społeczną. A dlaczego? Czy nie dlatego, że ujawnienie faktu będącego przedmiotem tzw. „notoryjności powszechnej”, czyli tzw, „tajemnicy Poliszynela” nie może być żadną zdradą. Czy jednak tym wyrokiem Sąd Okręgowy w Warszawie nie znieważył pana prezydenta Dudy jeszcze bardziej? O ile jednak niezawisłe sądy wydają się bardzo pobłażliwe, zwłaszcza wobec pana Jakuba Żulczyka, o tyle inne instytucje państwowe reagują surowo na takie postępki.

Oto w trybie natychmiastowym odwołany został ze stanowiska ambasadora Rzeczypospolitej w Republice Czeskiej pan Mirosław Jasiński, za wygłoszenie opinii, iż sprawa kopalni „Turów” była wynikiem braku empatii i chęci podjęcia dialogu – i to przede wszystkim z polskiej strony”. Jest to niewątpliwe ujawnienie tajemnicy państwowej, a przynajmniej – tajemnicy rządowej, bo w tej sprawie rząd nie tylko idzie w zaparte, ale w dodatku pierwszorzędni fachowcy próbują dorabiać do tego pozory moralnego uzasadnienia. Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że ten „brak empatii” sporo Polskę kosztuje, bo ETS przysolił Polsce karę pół miliona euro za każdy dzień zwłoki, licząc od 20 września ubiegłego roku. Do 11 stycznia nazbierało się tego ponad 56 milionów euro, a przecież nie jest to jedyna kara, bo za Izbę Dyscyplinarną musimy płacić milion euro dziennie i z tego tytułu nazbierało się już ponad pół miliarda złotych.

Kto to wszystko zapłaci – oto jeszcze jedna tajemnica państwowa. Toteż z ulgą przyjęliśmy wiadomość o dymisji pana Jarosława Nowaka z operetkowej funkcji pełnomocnika MSZ do kontaktów z diasporą żydowską, który powiedział, że w sprawie żydowskich roszczeń Polska powinna „coś” zrobić. A cóż innego mogłaby zrobić, jak nie zapłacić i odsiedzieć?

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”. http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5109

Felieton  •  tygodnik „Najwyższy Czas!”  •  25 stycznia 2022