Przyznawanie zasiłków idzie opornie. Dwa miesiące po powodzi, zdecydowana większość poszkodowanych rodzin wciąż nie może rozpocząć remontów za obiecane przez rząd zasiłki. – Przecież to jest ogromna liczba osób, kilkanaście tysięcy wniosków, a w gminach jest ograniczona liczba urzędników w OPS-ach. To są malutkie urzędy – tłumaczy rzecznik wojewody dolnośląskiego.
Żelaźno, jedna ze zniszczonych podczas powodzi miejscowość na Dolnym Śląsku / fot.Monika Rutke/Tysol.pl
Zasiłki trafiły do 778 rodzin
Dwa miesiące po powodzi, temperatura powietrza spada, zaczynają się opady śniegu, a poszkodowani wciąż nie mają pomocy finansowej deklarowanej przez rząd Donalda Tuska tzw. zasiłków na remonty mieszkań i domów. Wojewoda dolnośląski uspokaja, że środki “już” są przelewane. Jak powiedział Tysol.pl rzecznik prasowy wojewody dolnośląskiego Bartosz Wojciechowski, na dzisiaj pieniądze z zasiłków trafiły do 778 rodzin.
Wpłynęły dla 3060 rodzin wnioski o wartości 227 mln zł, do dzisiaj wypłaciliśmy gminom kwotę 148 229 571 zł, a 778 rodzin ma już pieniądze na koncie – mówi rzecznik.
Kilkanaście tysięcy rodzin wciąż czeka
Oznacza to, że w województwie dolnośląskim wciąż ponad kilkanaście tysięcy rodzin czeka na zasiłki. Na pytanie, dlaczego proces wypłaty zasiłków tak się ciągnie pomimo zapewnień rządu, że powodzianie nie zostaną bez pomocy przed zimą, rzecznik odpowiada:
Przecież to jest ogromna liczba osób, kilkanaście tysięcy wniosków, a w gminach jest ograniczona liczba urzędników w OPS-ach. To są malutkie urzędy. Tymczasem my nie odpowiadamy za samorząd, my wspieramy samorząd. I teraz po tych wszystkich rozmowach i doświadczeniach już jesteśmy o tyle do przodu i wiemy, że to wsparcie urzędników jest potrzebne. Oni też myśleli, że sobie poradzą, przekierowywali z różnych innych wydziałów w swoich miejscowościach, w swoich miastach tylko to się okazało jeszcze niewystarczające.
Na szczęście, dzięki nagłośnieniu przez media w poprzednim tygodniu (w tym przez telewizję wPolsce24) stanu faktycznego (do poniedziałku 18 listopada w województwie dolnośląskim liczba przyznanych zasiłków wynosiła zero), będą z całej Polski kierowani urzędnicy dla wsparcia samorządów.
Pragnę podkreślić, że ten system w tej formie jest dla nas nowością, że taka liczba wniosków i takie kwoty mają być wypłacane. Dlatego poprawiamy go z dnia na dzień – mówi Bartosz Wojciechowski.
Piotr Topiński Film o bobrach już tu był. Ta wersja jest uzupełnieniem poprzedniej z nowymi obrazkami i zmienionym komentarzem. [No i – bardzo, ze względu na Chyżego i jego wiedzę – aktualny. MD]
Aresztowano właśnie internautę, Bo „w błąd wprowadzał na temat powodzi”. Łajdak fałszywe informacje dał te: „Brak jest pomocy. Wielu nie wychodzi Z domów z obawy przed szabrownikami.” Kłamca się znalazł szybko za kratami.
Ach, przecież żadnej powodzi nie było! Płemieł zapewniał, że „nie ma obawy”. A jeśli nawet kogoś przemoczyło, Więc „czy płemieła zamkną?” jest ciekawy, Niech internauty areszt zapamięta! Powodzi… NIE MA. Polska… uśmiechnięta!!!
klioes vel pislamista 1 October 2024
Sygnaliści w demokracji walczącej
Zły sygnalista to Sebastian T. Chociaż w wiezieniu drań nie znajdzie się, To sygnał (fake news!), który wysłał w sieć, Powinien zakaz bodnarowski mieć!
Bo sygnalista dobry dobry wspiera rząd. (Nie alarmuje, gdy rząd robi błąd. A alarmuje w czas powodzi złej, Gdy krytykuje ktoś rząd.) Zgłasza… hejt.
klioes vel pislamista 1 October 2024
Wał Tuska czyli Demokracja walcząca
Przyszli z bronią, sześciu policjantów… Czy wystarczy? Ilu rebeliantów
Trzeba zamknąć!? – Jeden!… Zrobił źle: Skrytykował rząd i TVP!!!
Podkomisarz pan Marcin Zagórski Informuje, jak redaktor Turski, O przestępstwie: „Te czynności stąd. Prokurator potem, w końcu sąd.”
Sprawne państwo!… „Wały wytrzymały- By… No, ale bobry się dobrały Do tych wałów… i stąd wody plusk.” – Informuje premier Donald Tusk.
I rozjaśnia na kształt Peru Słońca: „Demokracja w Polsce jest walcząca! Będą wały!…” (JEDEN WIELKI WAŁ. Bo sam naród polski tego chciał.)
klioes vel pislamista 1 October 2024
GestaPO czyli Gdzie jest Konstytucja?
Biuro Zwalczania Cyberprzestępczości Ratunkiem wielkim jest już dla ludności! W czasie powodzi łobuz z Lądka-Zdroju Nie będzie więcej czynił niepokoju. Sebastian, łobuz dwudziestodwu-latek Albo zamilknie, albo świat zza kratek Będzie oglądać przez długie trzy lata… Centralne Biuro ma na niego bata!
Sebastian straszył, że „po okolicy Lądka i Stronia chodzą szabrownicy. Są uzbrojeni! Ludzie wyjść się boją. A brak policji, służby z dala stoją.” Służby nie stały jednak, a… siedziały Przed komputerem i Facebook czytały! „Wykryły fake news”. (Już wiesz, Sebastianie, Że nie popłaca służb krytykowanie.)
Gesta oznacza czyny po łacinie. PO – Platformę, w której jak w rodzinie… (No, jak w rodzinie… na przykład Soprano, Lub Corleone) wszyscy to dostaną, Co TuSSk nakaże. To obywatele! Obywatelsko wiecowali wiele… Wytryskiwało słowo, jak polucja Z ust: „Kon-sty-tu-cja!” – Gdzie ta Konstytucja?
klioes vel pislamista 1 October 2024
POwódź
Marek Boroń, nadinspektor, W sprawie Sebastiana P. Policyjny chwaląc sektor, Wypowiedział słowa te: „Pod zarzutem wprowadzania Służb państwowych podle w błąd Doszło dziś do zatrzymania…” Służby były bierne? – skąd! Służby czynne w internecie Były w czas wylewu wód! Czujnie pomagały przecie… Organizacyjny cud! Powódź! Giną w falach ludzie,
Ginie mienie, ginie zwierz… Lecz nie wątpić nam o cudzie: Sebastianie w państwo wierz! Nie wierzyłeś… Twoja wina! W sieci ujawniłeś strach. Zawitała więc drużyna I do pierdla ciebie – trach! „Ratownictwa utrudnianie” – Jest w kodeksie na to hak. I co, panie Sebastianie, Służby w Lądku są, nie tak?
Na tę POwódź w czas powodzi Adwokata sobie weź. Państwo stres Ci wynagrodzi: Sucha cela czeka gdzieś….
“Warto było się ubezpieczyć” — pomyślała pani Maria, kiedy jej dom niedaleko Lądka-Zdroju został kompletnie zalany przez powódź. Jej polisa opiewa na 1 mln zł. Potem przyszedł mail z PZU. “Szok i niedowierzanie” — mówi właścicielka. Kwota odszkodowania opiewała na 85 tys. zł. W obszernym wyjaśnieniu PZU tłumaczy, że to nie jest ostateczna wycena, a jedynie zaliczki i wstępne kwoty odszkodowania.
Historię Marii Łukaszewskiej i jej rodziny opisuje “Gazeta Wyborcza”. Kiedy wylała Biała Lądecka, dom pani Marii, położony we wsi Stójków, niedaleko Lądka-Zdroju, został zalany do wysokości pierwszego piętra, co spowodowało znaczne uszkodzenia konstrukcji oraz wnętrza budynku.
Odszkodowanie po powodzi. “Szok i niedowierzanie”
Zdjęcia pokazujące katastrofalne skutki powodzi w okolicy robił m.in. fotoreporter “Wyborczej” Tomasz Pietrzyk. Widać na nich zalany do pierwszego piętra dom pani Marii. Woda zabrała wiatę, bramę z murowanymi słupkami, kostkę brukową. Oderwana od podłoża szopa została całkowicie zniszczona i zniknęła w nurcie.
Polisa opiewa na 1 mln zł. Ubezpieczyciel wysłał najpierw informację o kwocie 40 tys. zł. Następnie przyjechał rzeczoznawca. Na początku pani Maria myślała: “Warto było się ubezpieczyć”. Ale później przyszedł mail z decyzją PZU, że odszkodowanie wyniesie niespełna 85 tys. zł.
“To był szok i niedowierzanie, próba doczytania, czy gdzieś drobnym druczkiem nie jest dopisane, że to tylko jakaś druga transza” — wspomina właścicielka domu, cytowana przez “Wyborczą”.
Poszkodowani w powodzi chcą dochodzić swoich praw od ubezpieczycieli
Pani Maria jest zdeterminowana, by dochodzić sprawiedliwości, planuje zaangażować niezależnego eksperta do przeprowadzenia kosztorysu oraz współpracuje z kancelarią prawną, która zaoferowała pomoc pro bono.
Jej komunikacja z ubezpieczycielem odbywają się obecnie za pośrednictwem pełnomocnika prawego. Rodzina nie traci nadziei, że ich sytuacja zostanie potraktowana z należytą powagą i otrzymają adekwatne do strat odszkodowanie.
Odszkodowanie po powodzi. PZU odpowiada na zarzuty
Jak pisze PZU: “Nie wchodząc w szczegóły opisanej sprawy (objętej tajemnicą ubezpieczeniową), chcielibyśmy wyjaśnić, że:
— kwoty, które są wymienione w artykule to zaliczki i wstępne kwoty odszkodowania;
— nasza decyzja w sprawie wypłaty zaliczki nastąpiła już dwa dni po zgłoszeniu szkody – 14 września szkoda powstała, 17 września została zgłoszona, a już 19 września wypłacono zaliczkę. Tego samego dnia rzeczoznawca przeprowadził oględziny na miejscu zdarzenia w celu oszacowania wstępnej kwoty odszkodowania, co jest absolutnie niestandardowym i proklienckim działaniem;
— PZU skontaktował się z poszkodowaną, która nie uczestniczyła osobiście w oględzinach, by jeszcze raz wytłumaczyć status postępowania;
— w poniedziałek 30 września będzie na miejscu kolejna wizyta rzeczoznawcy, aby ostatecznie ocenić wartość odszkodowania”.
Kiedyś, za kowida, z kilku powodów miałem takie cykliczne formy, które nazwałem kowidkami. Tematy zasadniczo pandemiczne były dość posępne, ja siedziałem w kwarantannie bezrobocia i ckniło mi się już za tematami nie tyle błahymi, co raczej pokazującymi przemianę świata jaki znaliśmy w formach mniej ponurych. Było tego sporo, to cały rozdział w moim pisanym (i wciąż gdzie niegdzie do kupienia) „Dzienniku zarazy”. To tam, lapidaria współczesności, czyli kawałki większych całości dawały asumpt do wywiedzenia z okruchów świata większych konstrukcji rzeczywistości, zazwyczaj ukrytych. Może to tylko te kawałki oprą się presji czasu i wbrew pozorom najmniej się zestarzeją, dobitniej niż poprzez „naukawe” tabelki pokazując ludzki, kulturowy i społeczny wymiar „nowej normalności”.
Teraz mamy to samo, można więc po kowidkach wprowadzić… powodzianki. Też kawałki zdarzeń około-powodziowych mogą wskazać w którym kierunku zmierza dziś świat, znaleźć jakąś wypadkową tej szarpaniny. Bo z każdego chaosu wyłania się w końcu jakiś kierunek, czasami uśredniony, czasami ukryty, bo wyznaczony, azymut zmiany. Tak samo i z powodziankami, fragmentami wymytych konstrukcji, odłamkami połamanych pni ideologii – pokazują one nam skąd przyszły, byleby się zatrzymać, popatrzeć i poanalizować. I nie dotyczy to tylko czasów powodziowych, w ich dosłownym znaczeniu.
Powódź trwa od dawna i zalewają nas fale, ale nie wody, tylko głupoty i kłamstwa. Tak – świat zgłupiał, wiedza staniała, od kiedy samo posiadanie, choćby i najgłupszych, poglądów usprawiedliwia ich wygłaszanie.
Tam, wygłaszanie – bez względu na rację, kłamstwo i manipulacje zrównuje się z wiedzą, nauką, a zwłaszcza z rozumem. Stąd ten potop. I wcale nie jest tak, że to proces gwałtowny, jakaś fala, którą można przetrzymać w zbiornikach retencyjnych zdrowego rozsądku. Nie, ta fala rośnie powoli, acz systematycznie, a właściwie rosła już od dawna, tak, że nie zauważyliśmy, że sięga już nam do szyi, do ust…
Prawdziwa powódź
Tak, potoki głupoty zalewają nam usta. Coraz mniej ludzi mówi co myśli. Najbardziej krzykliwi są sprzedawcy prymitywnych ideologii na bazarku chwilowych mód, trendów pozwalających nadać (choćby i chwilowego) sensu rozchwianym tożsamościom. Kiedy możesz być codziennie kimś innym, możesz być wszystkim, a więc i… nikim. Pływać w tych prądach błocka występujących z brzegów egzystencji, udawać, że to piękne chwile, choć dookoła piętrzą się brudne wody potoków kłamstw, półprawd i szaleństw. Spróbujemy dziś sobie nastawić taką sieć na te wylane wody i złapać co tam żywioł przyniesie.
Trzymając się dosłownej powodzi widać państwo z przemoczonej dykty. Zaprawdę rachunek III RP nie przynosi chwały klasie politycznej. Ta, zapatrzona w perspektywę czteroletniej swej kadencji na nachapanie się, ani myśli o projektach infrastruktury krytycznej, ani chce na to przeznaczać, w końcu publiczne, pieniądze. Te, wydane w zapobiegawczy sposób może i kiedyś uratują parę regionów, ale nie przyczynią się do realizacji podstawowego modelu biznesowego polskiej polityki – przekupywania elektoratu jego własnymi pieniędzmi. I tak jest teraz.
Kiedyś był za komuny taki żart: co się zbiera jak są żniwa latem? Odpowiedź brzmiała – plenum KC. I teraz mamy to samo. W Sejmie jeden obwinia drugiego, co daje pewność, że nic z tzw. odporności państwa nie będzie, za to jak jest powódź, to co się robi? Ustawę i tworzy nowe ministerstwo. Uwaga – ministerstwo od powodzi dowodzi… dalekowzroczności rządzących, bo ci wiedzą, że z takim podejściem powodzie będą się zdarzały coraz częściej i dlatego warto taki resort mieć pod ręką, bo będzie co robić. Przypomina to mądrość Rosji, posiadającej ministerstwo do sytuacji nadzwyczajnych. Tak, ruskie wiedzą, że sytuacje nadzwyczajne to u nich standard, pewniejszy niż… standard sytuacji normalnych i może warto się poduczyć od nich tam, skoro nas czeka, przez zaniechania własne, to samo?
Ale nie można wszystkiego zwalać na polityków. Ci to przecież zwierciadło duszy demokratycznej narodu naszego. No, bo ktoś toto wybiera, c’nie? Sami oni z kosmosu nie zlecieli. Ktoś to wynalazł i wypromował, bo przypadki samorodnych społeczników na poziomie polityków to widok rzadki. Nawet jak taki się gdzieś na kamieniu narodzi, to i tak musi przejść przez sito wodzowskiego systemu i ugiąć karku. Wielu też wyskakuje jak diabeł z pudełka, bo są depozytariuszami interesów nie naszych i ich nagłe wzrosty w górę to nie są przypadki. I w tym maglu siedzi suweren i wybiera „mniejsze zło”.
W dodatku elektorat zaciśniętych zębów coraz mniej je zaciska, uważając stan dwójpolowki, który sam prokuruje – za normalny. Sam go prokuruje, bo jak się takim uświadomi, że poza wojną polsko-polską jest cały kosmos politycznych wizji i możliwości, to pytają się – to gdzie oni są? Łapią za łeb i ściągają z powrotem do gara zero-jedynkowych swar. Nie rozumiejąc, że pytanie o alternatywę to pytanie do nich samych. Lepiej narzekać, wybierać między kaczorem a potworem niż wziąć się do roboty, założyć coś ciekawego, zdobyć sprawczość, choćby i w radzie osiedla. Ale nie – na tym lenistwie bazuje mizeria politycznych propozycji polskiej „klasy” politycznej. Klient jest mało wymagający, w krawacie ciągłego nieawanturowania się, a więc można mu opchnąć wszystko na bazarku, gdzie do wyboru są tylko niby-prawicowe gruszki i niby-liberalne jabłuszka. Wszystko zaś lewicowe, gdyż wedle przepowiedni ojców-założycieli każda demokracja kończy się (co najmniej) socjalizmem.
Bóbr to zawsze bóbr jest – nigdy nie zawiedzie
A więc cała powódź utonie w potokach gadulstwa, jakim było „sprawozdanie” z powodzi rządu uczynione przed ławami posłów. Obejdzie się ze wszystkim na poziomie PR-u i obrzucaniu się winą, a to charakterystyczne dla tego typu demokracji sondażowej, gdzie słupki poziomu wody są szybko zamieniane na słupki poparcia. I naród to kupił i kupi. Poparcie drgnie nieznacznie, gruszki potanieją o parę groszy, zaś w koalicji jabłek to premierowe pójdzie w górę, ale kosztem kolegów z rządu. I tak się skończy ten test na państwo, którym w pewnym sensie była powódź. Tak, państwo teoretyczne, służby w gotowości na kryzys zbijające z nudów bąki, tak bardzo, że jak przyjdą termina, na które mają być gotowe, ba – takie termina, które w ogóle uzasadniają ich tych służb istnienie, to jak nadejdą to okazuje się, że państwa nie ma, co najwyżej w przeddzień powodzi, w kilka dni po ostrzeżeniu o fali, bawią się, tak jak w Jeleniej Górze, zaraz potem zalanej, w (nomen omen) Dziki Zachód. Żeby tam Zachód! – wychodzi, że to celebra Dzikiego Wschodu, ale… bez bonusa posiadania ministerstwa do spraw nadzwyczajnych.
Na koniec wyszło, że winni wszystkiemu, oprócz PiS-u rzecz jasna, są… bobry. Czyli teraz gwiazdek będzie nie osiem, ale dziesięć, bo tyle wychodzi z hasła „jebać bobra”. (Przepraszam za seksualny podtekst, ale co się tam komu kojarzy, to nie moja wina). Ten nowy winny, bóbr znaczy się, to może być przyczynek do końca kruchej koalicji rządzącej. Nie dość, że zieloni mianowani przez Tuska, jako opiekuni klimatycznej histerii, obsiedli „powodziowe” resorty i są nawet przez szefa rządu z lekka podgryzani za powodziowe zaniedbania, to jeszcze teraz trzeba się będzie zająć bobrami. A jak się zająć? Co z nimi zrobić? Ja wiem, że lewica, co to ich uważa za gatunkowych uchodźców i zastanawia się nad tym, by je traktować jak migrantów, to by pewnie z nimi poprowadziła dialog pt.: „wiecie, Bóbr, sprawa jest, wicie-rozumicie… Donek się wściekł i odpuśćcie sobie te mierzeje, zaś wały to jednak specjalność polityki a nie bobrowatych”.
No, bo co – teraz już na poważnie – co z bobrami zrobić? Za okropnego, gnębiącego zwierzaki PiS-u (wide przecięta piłą przez ministra Szyszkę wiewiórka padła w pniu ściętego drzewa) populacja bobra wzrosła ponad dziesięciokrotnie i co teraz? Lewica, siedząca na klimatycznych stołkach ma się zwrócić do znienawidzonych myśliwych celem zorganizowania bobrów odstrzału? Będzie z tego kłopot.
Lewica się wykrzaczyła na powodzi z 1997 roku na słowach ówczesnego premiera, że „trzeba było się ubezpieczyć”. Tuskom zaszkodził sam on, lekceważąc prognozy a dołożyła jeszcze klimatyczna minister bredząc coś o pożyczkach dla powodzian. PR-owsko się z tego jakoś wykręcają, ale już dołożył minister od finansów, gwarantując dotację na kasy fiskalne dla powodzian. Ja to przeżyłem w 1997 roku, kiedy prowadziłem we Wrocławiu magazyn komputerowy CHIP. Byliśmy w sporze podatkowym z aparatem zdzierczym w stolicy Dolnego Śląska. Mieliśmy pecha, bo się osiedliliśmy gospodarczo na Starym Mieście, a okazało się, że wrocławska Izba Skarbowa, a zwłaszcza nasza dzielnica to podatkowy poligon eksperymentalny, gdzie lokalnie testowano na jakie sposoby można pognębić polskiego przedsiębiorcę, by wyniki takich eksperymentów móc implementować na poziomie ogólnopolskim. I w trakcie takiego wieloletniego eksperymentu pismo z decyzją, by się nie przeterminowało, przywieziono do nas w trakcie powodzi… łódką. Tak, ze skarbówki. Nas zalewało, ale młyny podatkowe (nawet zalane) mielą konsekwentnie.
Tak i teraz – ludzie dziś potracili dorobek całego życia, łącznie z tzw. warsztatami pracy, ale pierwsze co dostaną, to dopłaty do odtworzenia narzędzia do zbierania od nich danin. Aparat zdzierczy działa z całą bezwzględnością. Roboty nie będziesz miał, ale w zrujnowanym sklepie, na zalanej ladzie pierwsze co stanie, to kasa fiskalna. Za którą zapłaci państwo do… kieszeni producenta takiej kasy. Składki na siebie i pracownika zapłacisz, co najwyżej rozłożą ci to na raty. ZUS, to samo. I nie ma tak, żeby nowy rząd sięgnął jedną ręką do gotowych przecież mechanizmów tarczowych za czasów nieszczęsnego kowida. To, że te tarcze to była bzdura, bo po co było robić lockdowny, skoro epidemiologicznie nie miały one żadnego znaczenia, ale PiS-owcy wtedy, a zwłaszcza zaplątany w to wszystko nieszczęsny równie PFR zrobili dofinansowanie na nieporównywalną skalę i to w sposób interwencyjny. Żadnych spowiedzi, kontroli, weryfikacji – na oświadczenie. Pomoc głównie bezzwrotna i w kilku falach. A tu, dzisiaj i skala mniejsza i – jeżeli już – to płatności odroczą. Tak, płatności od nieistniejących interesów.
Powodziowa mowa nienawiści do labilnego LGBT
Mamy pierwsze powodziowe ofiary dezinformacji. Gościa co się skarżył na socjal mediach na niedowład władz chłopaki od Tuska przymknęli. Powód był jasny, jak woda z pękniętej tamy: jest zagrożenie, a ten tu wprowadza dezinformację. No, przecież ćwiczyliśmy to za kowida, kiedy takie typki jak nie przymierzając ja, swymi wpisami siały wątpliwość wśród ludu ciemnego, który się przez takich nie szczepił, umierał masowo, ku uciesze depopulacyjnego Putina.
Od tego czasu zrobiliśmy postępy, tak bowiem wygląda ta „nowa normalność”, że przed jej nastaniem to za takie kłamstwa niebu obrzydłe miałeś wytykanie palcem i stymulowany medialnie ostracyzm zaszczepionych. Dziś dostaniesz areszt, co pokazuje, że w ramach postępów w walce z „mową – tu powodziowej – nienawiści” doszlusowaliśmy do Europy, która szykuje wiele jeszcze w tym temacie.
No, Mumia Europejska przygotowuje, skoro jesteśmy już przy niej, elektroniczny portfel. To taki poszerzony eObywatel. Oczywiście dobrowolny, tak pewnie, jak kiedyś szczepionki. I zaraz się przypadkiem i nagle okaże, że bez niego nie wejdziesz, nie kupisz, nie polecisz. Też trenowane za kowida, teraz – jak i wszystko inne – rozwinięte na nowy poziom. Po prostu potestowaliśmy na ile w rozmiękczone paniką masło społeczne wejdzie rozpalony nóż obostrzeń (ale mi się grafomańska metafora przyplątała…) i wyszło, że można pociągnąć toto na różne obszary. A więc będzie taki portfelik. I wyszło, że Unia przy robieniu identyfikacji płci takiego posiadacza wykoncypowała płci siedem: dla nauki podaję jakie nas czekają, otóż pcie: męska, żeńska, nieznana, inna, między, zróżnicowana i otwarta. Proszę się tylko nie przejmować i nie wkuwać tego na blachę. Zaraz przecież stawią się niedoszacowane jednorożce-cis i trzeba będzie listę pci rozszerzać w nieskończoność.
Człek się gubi, gdyż jednocześnie taka np. Gruzja, poszła w inną stronę, ale oni tam walą ruską onucą, a więc, to jasne, że tam wszystko na odwrót niż postępowe hasła Unii naszej. W Gruzji oto ogłoszono, że nie będzie żadnych związków LGBT, żadnych adopcji z ich strony i żadnych tam zmian płci. Widać wyraźnie, że Gruzja tym samym odcięła sobie bezpowrotnie jakąkolwiek szansę na członkostwo w Unii, nie wiadomo tylko czy tak naprawdę o nie zabiega. Jest to też drogowskaz dla wszystkich aspirujących do członkostwa, zwłaszcza Ukraińców. Nie wiem, czy oni tam, jak my kiedyś, naiwnie myślą, że starają się o przyjęcie do grona cywilizowanego Zachodu. Jak w zamian otrzymają pigułę polit-poprawności, unurzaną w zielono-tęczowej brei, to mogą im się tam nagle priorytety pozmieniać. Myśmy kiedyś byli tak naiwni i teraz nie ma co płakać, że „nie do take Unie żeśmy wchodzily”. Z Ukrainą to myślę, że ta będzie przez Berlin trzymana w wiecznym przedpokoju, co dla nas wróży jak najgorzej. Będziemy bowiem mieli quasi-członka, z przywilejami, ale bez obowiązków. Bez regulacji unijnych szybko nas zaleją swymi produktami, zabijając nasze rolnictwo, transport i co tam jeszcze z rozmontowywanej Polski zostanie.
Koniec z atomem
Jeszcze resztką wątku zahaczymy o powódź. Klimatyczni rozlewacze wód umoszczeni w ministerstwach klimatycznych dają po zaworach. W biały dzień opadały maski. Pamiętacie państwo jak toto się zarzekało, że elektrownie atomowe w Polsce będą, się zrobi, ale nie tak jak pisiory, co na atomie podkraść (jak zwykle) chciały. Zrobimy porządnie, ale trzeba przeprowadzić ponowne analizy, jakieś raporty, studia wykonalności, no po prostu na świętego nigdy. Coś jak z CPK – zrobiła się awanturka, a więc PR-owsko się będzie mówiło, że i owszem, tak-tak, policzymy jeszcze raz, a tu już Austriacy lotnisko zaczynają, zaś Orban zbuduje swoje CPK z Chińczykami. I tak będzie z atomem. Ostatnio prowadziłem panel z rządowym ekspertem od atomu a chwilę po tym się dowiedziałem, że minister klimatu 19 września rozwiązał zespół ds. rozwoju energetyki jądrowej w Polsce. A więc mamy już po makale. Zostaną ulubieńcy kilmatystycznej religii – wiatraki, fotowoltaika, grzanie gnojem i takie tam. Już nie muszą udawać, przynajmniej idą na szczerość, co jest smutnym wyjątkiem w czasach hipokryzji.
Smutne równie wieści z Rafako. Ta niegdyś perełka polskiego rodzimego biznesu właśnie ogłosiła upadłość. Specjalizowała się w instalacjach energetycznych, na nieszczęście „poważnych”, czyli wielkoskalowych modułach energetycznych, a taka energetyka, w świetle biblii klimatyzmu, idzie na zatracenie, łącznie z prawie tysięczną załogą. Nie ma i nie będzie zamówień. Wiatraki – z Niemiec, fotowoltaika – z Chin. Nie załapiemy się. Ale ostatnio, jak wspomniałem, prowadziłem panel na kongresie budownictwa. Mówiliśmy o tym, czy polskie budownictwo zarobi na miliardach przeznaczonych na transformację energetyczną. Na panelu, i sali byli wszyscy: wykonawcy, dostawcy, dystrybutorzy, ale nie było żadnego przedstawiciela państwa. Czyli i inwestora, i regulatora zarazem. Wróży to „powtórkę z rozrywki”.
Zaszczepione bankructwo inwestycyjne
Pamiętacie państwo inne, oprócz klimatycznego, koło zamachowe gospodarki za „pierwszego Tuska”? Program budowy autostrad? Tak żeby zdążyć na Euro 2012? Też było kasy w opór, ale się zrobił taki dziwny układ, że przetargi na drogi wygrywały wielkie firmy zagraniczne, które zbudowały je za pomocą polskich podwykonawców, którym w większości… nie zapłaciły. A więc zagraniczni dali takie ceny – wiedząc, że pod-wykonawcom nie zapłacą –, że wygrali przetargi, kasę zwinęli, zaś polska branża drogowa, która miała urosnąć na tych inwestycjach – zbankrutowała.
Grozi nam teraz to samo, na zieloną transformację rząd wybierze zagranicznych wykonawców, bo ci będą mieli akurat „pożądane” technologie, ci wezmą polskich podwykonawców, podwykonawcy Ukraińców, marża popłynie na Zachód, nic nie zostanie w kraju, nawet płace pracowników. Upadek Rafako pokazuje jak to będzie szło – koniec z własną produkcją, wszystko (nawet i ich stare technologie) kupimy u „starszych i mądrzejszych”, nawet pieniądz dotacyjny przepłynie przez Polskę jak woda przez gęś i wróci na Zachód. Zainwestujemy w wymuszane przez Unię technologie energetyczne, zostanie u nas niestabilne barachło, pieniądze z funduszy, pożyczek i podatków oddamy z powrotem, nawet nie zarabiając u siebie na inicjującej inwestycji.
Jak już tu pisałem, powódź przykrywa medialnie wiele innych rzeczy, co to ich tak na żywca wprowadzać może byłby i strach, a tak – pod falami medialnego błocka – dzieje się wiele. To, że na świecie dużo się dzieje, to już dla nas nie ma znaczenia, bo kto się tam polską powodzią na świecie przejmuje? Ale u nas, jak za kowida, dzieją się rzeczy równoległe, ba – nawet przyspieszają pod medialną osłoną powodzi.
Zastanawia akcja obrony rodziców przed szemranymi szczepieniami dzieci w szkołach, głównie na HPV, czyli mające zapobiegać (w sposób medycznie wysoce wątpliwy) rakowi macicy. Mają szczepić głównie dzieci, i to płci obojga i zobaczymy jak to będzie. Czy będzie egzekwowane prawo rodzica do decydowania o terapii, jakim poddane jest jego dziecko, czy systemowo, albo gorzej – na pół-legalu niepytania się rodziców, sprawa przejdzie jak w kowidzie: na poziomie przymusowej dobrowolności? Czy rodzice to oleją, tak jak olewali bezsensowne i wręcz zbrodnicze szczepienie dzieciaków szczepionką mRNA? W sieci wiele instrukcji, opinii prawnych co do uprawnień rodziców w stosunku do szkół w tym względzie, ale wszystko może się odbyć na rympał: szczepną ci dziecko i dowiesz się post factum.
Tak wyglądają rozsypane odłamki nowej, tym razem powodziowej, normalności. Są jak kawałki rozbitej butelki na barykadzie. Kształtu butelki nie zobaczysz, ale odbijają światło słoneczne. Słońca nowego, które już zaczyna razić rezolutne oko ale i cieszyć oczy naiwne, otwarte na patrzenie prosto w słońce nowego. Tuż przed oślepieniem.
Firmy, które dotknęła powódź, muszą zapłacić podatek za zniszczone przez wodę towary. Fiskus nie ma dla nich najmniejszej litości.
Powodzianie muszą zapłacić podatki od straconych towarów. “Ubezpieczyciele wypłacają już odszkodowania poszkodowanym przez powódź. I co się okazuje? Że dla przedsiębiorcy jest to przychód z działalności gospodarczej, który trzeba opodatkować. Przykładowo, jeśli rozlicza się według skali i jest w drugim progu, zapłaci 32 proc. PIT” – napisała dzisiejsza “Rzeczpospolita”.
Cytowana przez gazetę Monika Dziedzic, radca prawny, doradca podatkowy, partner w MDDP, oceniła, że to “niemiła niespodzianka dla firm dotkniętych powodzią, teraz bowiem liczy się dla nich każdy grosz”. Do odszkodowań za zniszczone towary czy surowce nie pasuje żadne ze zwolnień, ani z ustaw o PIT/CIT, ani ze specjalnych przepisów przeciwpowodziowych. Dziennik zwrócił też uwagę, że jedyne, co przysługuje przedsiębiorcom, to zwolnienie dla odszkodowań za zniszczone środki trwałe, które jest jednak mocno ograniczone.
Tymczasem warszawski sejm przeprowadził w czwartek pierwsze czytanie rządowego projektu nowelizacji ustawy o szczególnych rozwiązaniach związanych z usuwaniem skutków powodzi oraz poselskiego projektu ustawy o szczególnych rozwiązaniach związanych ze wsparciem finansowym dla poszkodowanych przez powódź w 2024 roku. Autorami projektu są posłowie PiS.
Jak poinformował minister rozwoju i technologii Krzysztof Paszyk, na wsparcie.. [ i bla-bla… md]
Poszkodowani w powodzi przeczytali komunikat. Koniec kasy, wnioski o pomoc wstrzymane
Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Opolu poinformował o… wstrzymaniu przyjmowania wniosków na usuwanie skutków powodzi. Poszkodowani stracili dorobek życia, ale okazuje się, że zostali na lodzie!
Województwo opolskie mocno ucierpiało w trakcie powodzi. Największych zniszczeń w wyniku powodzi na Opolszczyźnie doświadczyły Głuchołazy. Woda zniszczyła dwa mosty – tymczasowy i konstrukcję nowej przeprawy, a następnie wlała się do centrum miasta i do wsi leżących poniżej Głuchołazów.
Woda opadła i rozpoczęło się szacowanie strat, a powodzianie wnioskują o pomoc. Ale dziś okazało się, że…wstrzymano nabór wniosków na usuwanie skutków powodzi na terenie województwa opolskiego.Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Opolu wydał komunikat.
– Z przykrością informujemy, że zmuszeni jesteśmy wstrzymać nabór wniosków o dotacje w ramach „Specjalnego programu udzielania pomocy finansowej na zapobieganie i usuwanie skutków powodzi dla terenów objętych stanem klęski żywiołowej na obszarze województwa opolskiego” z powodu wyczerpania kwoty przeznaczonej na realizację tego Programu ze środków Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Opolu – czytamy w komunikacie.
Obecnie zostanie przeprowadzona ocena złożonych wniosków. Po ich weryfikacji i ostatecznym rozliczeniu, w przypadku powstania oszczędności, nabór zostanie uruchomiony ponownie. Jednocześnie informujemy, że wnioski złożone po 27 września br. pozostaną bez rozpatrzenia. – dodano.
“Uśmiechnięta Polska” – podsumował jeden z komentujących na stronie WFOŚiGW. A powodzianie muszą liczyć na to, że “powstaną oszczędności”.
Choć powodzie na ziemiach należących obecnie do III RP zdarzały się co najmniej od ponad tysiąca lat i bywały znacznie gorsze w skutkach niż ta obecna czy z 1997 roku, to nikt się tym specjalnie nie przejmuje. Nikt z osób działających publicznie. W mediach bezwstydnie wygaduje się najbardziej banalne kłamstwa czy formułuje się absurdalne zarzuty.
Powodzie od setek albo tysięcy lat
Powodzie w Polsce, w szczególności na Dolnym Śląsku czy Śląsku, występują nie od lat, ale od wieków. A gdybyśmy mieli jak to sprawdzić, to zapewne występują od tysiącleci. Pojawienie się człowieka w tych regionach niczego nie zmieniło, choć niektórzy próbują sugerować, że jest inaczej.
Układ Dolnego Śląska sprawia, że region jest bardzo narażony na powodzie. Jedna z najgorszych powodzi miała mieć miejsce w 1310 roku. Jan Długosz w swojej kronice pisał, że drugi dzień powodzi zatopił „całe przedmieście Kłodzka”, gdzie „utonęło przeszło dwa tysiące ludzi”.
Solidna ulewa i powódź była również podczas starcia sił francuskich i prusko-rosyjskich pod Kaczawą, 26 sierpnia 1813 roku. Uznaje się, że powódź wielkich rozmiarów, która wówczas nawiedziła tereny Dolnego Śląska, była przyczyną porażki Francuzów w bitwie i gwoździem do militarnej trumny Napoleona Bonapartego.
Natomiast najstarsza historycznie odnotowana powódź w Polsce pochodzi z końca X wieku. Oczywiście, są to przekazy ustne, które kronikarz spisał, słysząc przekaz od kogoś, który ktoś kiedyś usłyszał od kogoś innego etc. Więc przekaz może być nie do końca dokładny.
[Przecież Iliada i Odyseja były przekazywane jedynie ustnie przez parę wieków… md]
Wskazuje jednak, że powodzie w Polsce występowały i bywały znacznie tragiczniejsze w skutkach niż dzisiaj. A i zanim historycznie odnotowano powodzie, te na pewno występowały w tym regionie.
Powódź spowodowało podważanie klimatyzmu
Nie przeszkadza to jednak klimatystom w wykorzystywaniu tragedii ludzi połączonej z nieudolnością władz w szerzeniu swoich fideistycznych bzdur, obarczając przy tym de facto winą osoby, które w pierdoły o zmianach klimatu rzekomo wywoływanych głównie przez człowieka, nie wierzą.
– „Ludzi, którzy publicznie kwestionowali zmiany klimatu i ich skutki dla Polski, należy wysłać do przymusowej pracy społecznej przy usuwaniu strat na zalanych terenach” – napisał na X Jan Mencwel, współtwórca stowarzyszenia „Miasto Jest Nasze”.
Tak więc nie jesteś idiotą? Wiesz, że powodzie były znacznie wcześniej i bywały gorsze i zwyczajnie nie uważasz, że obecna powódź spowodowana jest dogmatyką klimatystów i tym, że nie chcesz pić z papierowej słomki? To należy wysłać Cię do obozu pracy.
Jan Oleszczuk-Zygmuntowski, współprzewodniczący Polskiej Sieci Ekonomii podobnie, z tym że nie chce wysyłać nikogo na przymusowe roboty. Zamiast tego proponuje rabunek, zwany „specjalną opłatą karną nakładaną na publiczne wypowiedzi negujące antropogeniczne zmiany klimatu”.
Podobnych wypowiedzi było wiele, choć nie wskazywały na „karanie” zuchwalców mających czelność korzystać z wolności słowa i przytaczania faktów zgodnie z kontekstem sytuacyjnym. Tzw. denialiści klimatyczni – czyli osoby nie dające się zwariować i weryfikujące brednie klimatystów – są de facto współwinni powodzi. Absurd, ale przez wielu odbiorców klimatystycznych traktowany jako święta prawda.
Najgorsze w tym wszystkim rzecz jasna jest zachowanie polityków, partyjnych i ich propagandystów, niesłusznie nazywanych „dziennikarzami”. Tradycyjnie PiS zarzuca nieudolność KO, a KO PiS-owi. Opozycja – która przecież rządziła przez osiem lat – krzyczy: „wina Tuska”, rząd zbagatelizował zagrożenie.
Wybitnie wyróżnia się tutaj strona pisowska z przystawkami. Użytkownik X Fan Jacka Gnoja zrobił kilka zestawień pasków z telewizji Republika. Co na nich możemy przeczytać? „Służby Tuska nie radzą sobie z ulewnym deszczem”, „Służby Tuska nie radzą sobie z opadami deszczu”, „Tusk zlekceważył zagrożenie – są ofiary i zalane miasta”, „Czesi radzą sobie z powodzią, Polska tonie”, „Tusk: »Różne kraje różnie sobie radzą«”, „Czesi ostrzegali przed powodzią – Tusk przekonywał, że »prognozy nie są przesadnie alarmujące«”.
To ostatnie jest akurat prawdą. Donald Tusk faktycznie w piątek dwa tygodnie temu twierdził, że „dzisiaj nie ma powodu, żeby przewidywać zdarzenia w skali, która wywołałaby zagrożenie na terenie całego kraju”. – Nie ma powodu do paniki, ale jest powód, żeby być w pełni zmobilizowanym – mówił Tusk.
W mediach społecznościowych korzystają z sytuacji czołowi pisowscy politycy, formalnie do PiS (jeszcze) nie należący. Zbigniew Ziobro na X twierdził, że „kiedy Zjednoczona Prawica kierowała państwem, strażacy nie musieli prosić, żeby ktoś im przekazał środki na nowy sprzęt”. Przy tej bezczelnej wypowiedzi przypomnieć muszę, że na Ukrainę za darmo wysłano dziesiątki tysięcy jednostek sprzętu, w tym pomp używanych do wypompowywania wody. W innym wpisie chwalił się, że „Fundusz Sprawiedliwości przeznaczył na ten cel [środki na sprzęt – red.] ponad ćwierć miliarda zł”.
Z kolei rządowa strona wydaje się być istnym kosmosem. Urszula Zielińska, sekretarz stanu w Ministerstwie Klimatu znana z radykalnie klimatystycznych postulatów i minister Klimatu Paulina Hennig-Kloska, są de facto twarzami wstrzymywania prac nad zabezpieczaniem rzek przed wylaniem. W imię natury i klimatu właśnie. Ponadto Zielińska, zapowiedziała propozycję pożyczek dla powodzian z oprocentowaniem 2,5 proc. Jedna z czołowych postaci rządu państwa, które za darmo oddawało sprzęt Ukraińcom, a setkom tysięcy z nich zapewniło przywileje w Polsce, proponuje Polakom dotkniętym powodzią pożyczkę z oprocentowaniem.
Polak przed szkodą i po szkodzie głupi
Podsumowując sytuację, III RP jest nadal formalnie państwem, które w rzeczywistości jest mokrym kartonem posklejanym ekskrementami. Obecnie jest wybitnie mokrym kartonem, lecz jego istota się nie zmieniła.
Faktem jest, że jeśli państwo już chce działać i się wtrącać – a III RP jest państwem socjalistycznym i interwencjonistycznym – to jest totalną kompromitacją fakt, że od 1997 roku nic się nie zmieniło. Fatalnie o politykach świadczy to, że nie potrafią powstrzymać się od ataków i zbijania kapitału politycznego, w momencie gdy trwa powódź. Choć – jak wielokrotnie już to zaznaczałem – najwyraźniej przywykliśmy do tego. Bo mnie te reakcje w ogóle nie szokują.
Państwo zajęte jest na co dzień rozkradaniem tubylców oraz podjudzaniem swoich wyznawców propagandą, nie ma czasu na konkretne działania. O zbiornikach retencyjnych, tamach czy innych zabezpieczeniach zaczyna się myśleć tylko w sytuacji kryzysowej, gdy już jest za późno na realne działania i prewencja w danym momencie nie ma racji bytu.
A ludzie? Ludzie to akceptują. Polacy dali się wytresować na partyjną lojalność i potakiwanie swoim umiłowanym przywódcom. Przyzwoitość nie ma dla nich żadnego znaczenia. De facto nie ma znaczenia jeszcze bardziej niż dla polityków, gdyż ludzie w partii politycznej widzą coś na kształt zbawienia.
Na koniec jeszcze pytanie. Spójrzcie, proszę, na chaos informacyjny oraz nieprzygotowanie państwa na realne zagrożenie. Wyobraźcie sobie teraz, że nie mamy powodzi, tylko inwazję obcego państwa. Nie musi być to Rosja, Ukraina czy Niemcy. Dajmy na to – państwo wielkości Słowacji czy Litwy. Jak myślicie, ile trwałaby obrona, zanim rząd ogłosiłby kapitulację? Przecież III RP nie potrafi poradzić sobie dosłownie z niczym.
Wrześniowa powódź, która uderzyła w Polskę, była jednym z najbardziej dramatycznych wydarzeń pogodowych w ostatnich latach.
Premier Donald Tusk, który jeszcze 13 września uspokajał, że „prognozy nie są przesadnie alarmujące”, dwanaście dni później podczas wystąpienia w Sejmie wskazał, iż kataklizm był wynikiem „największej ulewy w historii regionu”. To stwierdzenie miało na celu usprawiedliwienie pewnych niedociągnięć rządu w obliczu tak nagłej i bezprecedensowej sytuacji.
Tło: pierwsze prognozy i reakcja rządu
W środę wieczorem, 25 września, premier Donald Tusk wraz z ministrami zaprezentował w Sejmie informacje na temat powodzi oraz podjętych działań mających na celu usunięcie jej skutków. Premier podziękował „cichym bohaterom” — mieszkańcom terenów dotkniętych przez żywioł, którzy wykazali się solidarnością i współpracą, mimo trudnych warunków. Tusk zaznaczył, że „wszyscy — niezależnie od barw partyjnych — jednoczą się z nimi w tym trudnym czasie”.
„Prognozy nie były przesadnie alarmujące”
Premier przypomniał słowa, które padły 13 września, gdy zapewniał, że „prognozy nie są przesadnie alarmujące, ale nie ignorujemy tych prognoz”. Jeszcze wtedy nie było mowy o powodzi, a główne prognozy meteorologiczne nie wskazywały na skalę zagrożenia, która miała się objawić kilka dni później. Jednakże, jak wskazał Tusk, powódź, która nawiedziła Polskę, była skutkiem największej ulewy w historii Europy Środkowej. „Nigdy tak dużo deszczu nie spadło w tak krótkim czasie” – podkreślał premier.
Wezwanie do solidarności
Tusk zauważył, że w rozmowach z mieszkańcami zniszczonych terenów wielokrotnie spotkał się z prośbami o wsparcie ponad podziałami politycznymi. — Słyszałem, że oczekują od nas solidarności, a nie politycznej bijatyki — powiedział premier. Przypomniał także, że w momentach kryzysowych Polacy wielokrotnie zdawali egzamin z solidarności. „W polskiej historii zawsze sprawdzaliśmy się, kiedy w dramatycznych momentach jednoczyliśmy się z tymi, którzy najbardziej potrzebowali wsparcia”.
Krytyka i odpowiedź opozycji
Podczas wystąpienia w Sejmie, premier odniósł się także do przerywania jego wypowiedzi przez posłów opozycji, zwłaszcza z PiS. „Kiedy nie ma się nic konstruktywnego, mądrego do powiedzenia, lepiej milczeć i słuchać tych, którzy chcą podzielić się informacją,” stwierdził Tusk. To odniesienie do posłów PiS miało na celu zwrócenie uwagi, że w obliczu tak dużej tragedii priorytetem powinno być wspólne działanie, a nie polityczna walka.
Problem fake newsów i „rosyjskiej dezinformacji” – czyli standardowy kabaret w wykonaniu ukraińskich sług z rządu
Premier Tusk przestrzegł przed rozprzestrzenianiem „dezinformacji i fake newsów”, które w momencie kryzysu potrafią siać dodatkowy chaos. Jako przykład podał fałszywe informacje o wysadzaniu wałów powodziowych, co miało wzbudzać niepotrzebną panikę. Tusk podkreślił, że nie można dopuścić, by „złe działania” i „źli ludzie” zniszczyli zaufanie społeczeństwa do rządu i służb ratowniczych.
Wskazał także na wzrost aktywności kont powiązanych z Rosją, które miały na celu podsycanie niepokojów społecznych. Warto jednak dodać, że ruda kłamliwa świnia, która ponosi pełną odpowiedzialność za sytuację, z jaką mierzyła się południowa Polska, nie przestawiła na to żadnych dowodów.
Rozliczenie działań ratowniczych
Premier zapowiedział, że akcja ratownicza oraz działania anty-powodziowe będą dokładnie rozliczone. „Wszystko zostanie sprawdzone,” zapewnił. Zwrócił się również do opozycji, uznając ich prawo do krytyki, ale zaznaczył, że krytyka powinna być oparta na faktach, a nie na politycznych kalkulacjach. Premier obiecał, że zostanie przeprowadzony audyt działań, który wyjaśni, czy i gdzie doszło do opóźnień w udzielaniu pomocy. [Winni będą producenci worków – admin]
Powódź, która znienacka zaatakowała południe Polski, pokazała dwa fatalne zjawiska: antypowodziowe roszczenia mieszkańców od rządu oraz faktyczne, wieloletnie zaniedbania kolejnych ekip rządzących.
„Trzeba się było ubezpieczyć” – ta wypowiedź byłego premiera Włodzimierza Cimoszewicza przeszła do annałów. Polityk powiedział to spontanicznie, przy kamerach telewizyjnych, latem 1997 roku, wizytując tereny dotknięte przez ówczesną „powódź tysiąclecia”.
Choć jego wypowiedź zabrzmiała brutalnie, szczególnie w uszach mieszkańców zalanych terenów, to jednak była najbardziej słusznym i brutalnie szczerym wnioskiem, na jaki można sobie było pozwolić. Gdy w minionym tygodniu fala powodziowa dotknęła miasta na Dolnym Śląsku, premier Donald Tusk zapowiedział, że poszkodowani Polacy mogą liczyć na rządowe zapomogi. Ze wspólnej kasy, zasilanej pieniędzmi wszystkich podatników, będą więc wypłacane zasiłki na zupełnie niejasnych zasadach. To zaś może zakończyć się kolejną „aferą”, gdy część tych pieniędzy w niewyjaśnionych okolicznościach zniknie.
Złe wsparcie
Pomoc wsparcia dla powodzian jest dobry, pod warunkiem że płynie z serca, a nie z państwowych pieniędzy. Dużą sumę na pomoc ofiarom „wielkiej fali” przekazał właściciel InPost-u Rafał Brzoska. Swoje pieniądze wysłał również Sławomir Mentzen (choć ten drugi raczej ze względu na kampanię prezydencką). Zapowiedzi o zasiłkach pozwalają premierowi Tuskowi prężyć się przed kamerami i robić sobie PR na krzywdzie i nieszczęściu ludzkim. Nieszczęściu, dodajmy, na własne życzenie.
Poprzednia powódź na Dolnym Śląsku miała miejsce w roku 2010, a więc przed 14 laty. Wcześniejsza, w roku 1997, a więc 13 lat wcześniej. Mniejsza powódź zalała południe Polski w roku 1984, jednak wówczas komunistyczna władza starała się odwrócić uwagę opinii publicznej od niej. To pokazuje, że Odra i jej dorzecza wylewają średnio raz na 13 lat i jest to normalne zjawisko przyrodnicze. Można również spodziewać się, że kolejna „wielka powódź” będzie miała miejsce za 13 lub 14 lat, a więc w roku 2037 lub 2038 Odra znów wystąpi z brzegów. Czy znów kolejny premier będzie chciał budować na tej tragedii polityczny PR?
Tereny zalewowe
Cykliczny charakter wylewów Odry znany był jeszcze w XIX stuleciu. Wówczas bowiem na polecenie kanclerza Otto von Bismarcka przebadano sprawę i sporządzono mapę terenów zalewowych. Na tych terenach nie powstawały miasta ani fabryki, ani jednostki wojskowe – „żelazny kanclerz” nie chciał, aby ewentualna powódź doprowadziła do ich unicestwienia.
Te odkrycia pruskich naukowców z XIX wieku były znane komunistom, którzy przejęli władzę w Polsce po II wojnie światowej. Nie mogli oni jednak ze względów ideologicznych dopuszczać odkryć Bismarcka, który był kojarzony ze znienawidzonym, niemieckim szowinizmem. Najpierw komuniści, a potem postkomuniści obrazili się więc na rzeczywistość i „zapomnieli” o terenach zalewowych, zezwalając na budowanie tam osiedli. Jeszcze w latach 90. i 2000 deweloperzy uzyskiwali pozwolenia na budowę bloków mieszkalnych w miejscach, które już w czasach Bismarcka były oznaczone jako zalewowe. Natura powiedziała „sprawdzam”. W 1997 roku Odra i wpadające do niej rzeki wystąpiły z koryt, powodując tragedię tysięcy ludzi. Tragedię, której można byłoby uniknąć, gdyby nie wydawano pozwoleń na budowę osiedli na terenach zalewowych.
Doświadczenie roku 1997 również niczego nie nauczyło ani Polaków, ani kolejnych rządów. Dowodem tego jest fakt, iż władze samorządowe nadal wydawały decyzje zezwalające na budowy kolejnych osiedli mieszkaniowych na terenach zagrożonych zalaniem przez Odrę. To było kluczowe zaniechanie władz. Oczywiście kandydat na właściciela mieszkania powinien na własną rękę sprawdzić, czy nie zamierza zamieszkać tam, gdzie raz na kilkanaście lat podwórko może zmienić się w jezioro. Jednak większych kompetencji należy wymagać od urzędników samorządowych, którzy biorą przecież pensje za to, żeby wiedzieć, gdzie stawianie osiedli jest bezpieczne, a gdzie nie.
Państwo ma również szereg innych instrumentów do tego, by zabezpieczać mieszkańców przed powodziami oraz ewentualnie niwelować ich skutki. Pierwsza to infrastruktura drogowa. Osiem lat temu, na łamach Tygodnika „Angora” ujawniłem raport Najwyższej Izby Kontroli na temat polskich mostów. Wynikało z niego, że część polskich mostów, aktualnie użytkowanych, powstała przed powstaniem styczniowym (sic!). Gdy fala na rzece jest wyższa, most staje się podstawową drogą ewakuacji mieszkańców. Nikt przez lata nie pomyślał o modernizacji polskich mostów. A jest to tym bardziej wskazane, że fala powodziowa, niosąca za sobą porwane przedmioty (w tym barki), może z wielką siłą uderzyć w most i doprowadzić do jego zerwania.
Jednak to nie wszystko. Fala powodziowa uderzyła w miasteczka na Dolnym Śląsku, paraliżując w pierwszej kolejności drogi. Wszystko przez to, że drogi nie mają systemów odprowadzania wody. Widać to nie tylko na południu; jedna z głównych tras przelotowych przez Warszawę – trasa S8 – na odcinku w pobliżu Alei Mickiewicza również została źle zaprojektowana – wystarczy większy deszcz, aby woda na tym odcinku sparaliżowała ruch samochodowy.
Tymczasem na świecie znany jest system odprowadzania wód z ulic. Wystarczy tak wyprofilować nawierzchnię, by była nachylona pod kątem 1 stopnia w stronę pobocza. Kierowca nie czuje tego podczas jazdy, za to dla wody wystarczy, aby spłynąć na pobocze. Z kolei pobocza można wyposażyć w kratki odpływowe, by woda wpadała do nich i odpływała. System kratek można połączyć z rurami daleko odprowadzającymi wodę. O skuteczności tego systemu przekonałem się osobiście w 2010 roku. Po intensywnych deszczach, które zalały mi podwórko i ogródek, zleciłem podpięcie rynien do głównej rury odprowadzającej wodę z osiedla, na którym mieszkam. W rezultacie nie ma już deszczu tak intensywnego, który mógłby wyrządzić szkody na mojej posesji.
Elementem walki przeciwpowodziowej jest również budowa zbiorników retencyjnych. To potężne przestrzenie, które napełniają się miliardami litrów wody, w sytuacji gdy dochodzi do długotrwałych opadów. Zbiorniki retencyjne umożliwiają również zatrzymanie wzbierającej fali powodziowej. Potem wystarczy poczekać, aż deszcz przestanie padać (w tym czasie zbiornik powinien napełniać się wodą) i można spokojnie „zrzucać” nadmiar wody, by ilość nie pozwoliła wystąpić z koryta rzeki. Niestety kolejne rządy nie przyłożyły się do budowy zbiorników retencyjnych. Dowodem jest to, iż już pierwszego dnia wystąpienia wielkiej fali na Dolnym Śląsku przedstawiciele władzy samorządowej mówili, że umocnienia mogą nie wytrzymać naporu wody, a jego pęknięcie będzie oznaczało gwałtowne wylanie wody i prawdziwy armagedon dla mieszkańców.
Państwo może również umacniać i podwyższać wały wzdłuż brzegów rzek. Może również wprowadzać i egzekwować procedury na wypadek powodzi. Wielka fala na Dolnym Śląsku pokazała, że służby i mieszkańcy nie byli przygotowani na wielką wodę. Brakowało worków z piaskiem, służby spóźniały się z interwencjami, kilka osób zginęło wskutek wody. To z kolei każe wprowadzić procedury przeszkolenia obywateli na wypadek klęski żywiołowej – w sytuacji zagrożenia każdy powinien wiedzieć, co robić. Nikt tego jednak nie zarządził. Państwo wiec dopuściło się licznych zaniechań.
Złe myślenie
Najgorsze, co pokazała powódź na Dolnym Śląsku, to socjalistyczny kierunek myślenia osób pokrzywdzonych. Większość z nich nie widzi tego, że mieszkała na terenach zalewowych. Większość nie zauważyła tego, że zapomniała się ubezpieczyć od katastrofy.
Formułowali natomiast bardzo stanowcze roszczenia od państwa. Paskudną cechą socjalizmu jest to, że nie nauczył ludzi liczyć na siebie, tylko zawsze na państwo. Tymczasem powiedzmy sobie to uczciwie, to nie państwo jest od tego, żeby myśleć za swoich obywateli i traktować ich jak dzieci. Państwo może i powinno opracować mapy terenów zalewowych, by każdy wiedział, jak duże jest ryzyko wystąpienia powodzi w miejscu, gdzie zamierza kupić działkę albo postawić dom. Państwo powinno też zadbać o zbiorniki retencyjne, pogłębianie koryt rzek, umacnianie wałów, budowę mostów, kanalizacji i dróg – to prawda. Ale przecież nie może przyzwyczajać obywateli do tego, że niezależnie od tego, jakie decyzje podejmą, w trudnej sytuacji to państwo wypłaci im zasiłki. Niestety obecna polityka rządu Tuska idzie w tę stronę, by te socjalistyczne przyzwyczajenia umacniać, a na tragedii tysięcy Ślązaków robić polityczny PR.
“Nie tylko w Polsce bobry występują, a chyba tylko w Polsce szef rządu może wypowiadać takie bzdury” – uważa dr Andrzej Czech.
Podczas sobotniego posiedzenia sztabu kryzysowego w Głogowie premier Donald Tusk poruszył kwestię obecności bobrów na wałach przeciwpowodziowych. Szef rządu stwierdził, że “czasami trzeba wybierać między miłością do zwierząt a bezpieczeństwem miast”.
– Wasze sugestie nie są pierwsze, że trzeba szybkich zmian, jeśli chodzi o obecność bobrów na wałach. Myśmy w 2010 r. podejmowali decyzje, ekolodzy byli wnerwieni, ale są priorytety. Czasami trzeba wybierać między miłością do zwierząt a bezpieczeństwem miast, wsi i stabilnością wałów – mówił Tusk. – Wały są dzisiaj absolutnym priorytetem – podkreślił.
Wypowiedź szefa rządu szeroko komentowali politycy opozycji oraz internauci.
Ekspert: Piramidalna bzdura
Słowa Tuska wzburzyły dr. Andrzeja Czecha, eksperta w dziedzinie bobrów, autora książek na tematy tych zwierząt oraz członka Państwowej Rady Ochrony Przyrody.
“Twierdzenia premiera przypisujące bobrom rolę w powodziach przy tak wielkich opadach są piramidalną bzdurą wymyśloną na gorąco” – napisał ekspert w wiadomości mailowej wysłanej do redakcji “Gazety Wyborczej”.
Czech wskazał, że na świecie istnieją skuteczne metody odstraszające bobry od wałów przeciwpowodziowych. Odstrzał tych zwierząt wcale nie jest konieczny. Eliminacja populacji wyrządza bowiem krzywdę środowisku: redukuje naturalną retencję wody, zwiększa zagrożenie powodzią i przyczynia się do spadku bioróżnorodności.
“Bobry odgrywają kolosalną a niedocenianą rolę w gromadzeniu ponad 200 mln m3 wody w najbardziej newralgicznych miejscach w Polsce. Pozbycie się tego sojusznika w trakcie kryzysu klimatycznego będzie totalnym idiotyzmem” – wskazał dr Czech i dodał: “Nie tylko w Polsce bobry występują, a chyba tylko w Polsce szef rządu może wypowiadać takie bzdury”.
Kadrowe tsunami w Wodach Polskich po zmianie władzy. Zwolniono m.in. ekspertów od powodzi
Po zmianie władzy przeszło w zeszłym roku przez Wody Polskie kadrowe tsunami. Zwolniono nie tylko cały zarząd spółki, ale także większość pracowników średniego szczebla, również ekspertów odpowiedzialnych za politykę przeciwpowodziową – dowiedział się portal Niezależna.pl.
Państwowe Gospodarstwo Wody Polskie jest od 1 stycznia 2018 roku głównym podmiotem odpowiedzialnym za krajową gospodarkę wodną – odpowiadają m.in. za retencję czy stan zbiorników wodnych lub wałów.
Niezależna.pl zbadała zmiany kadrowe, które dokonały się w tej instytucji w ciągu minionego roku.
Zwolnienia w RZGW, zarządach zlewni i Nadzorach Wodnych
W porównaniu do ubiegłego roku nie został praktycznie nikt z ludzi zajmujących się na poziomie decyzyjnym walką z powodziami i retencją – twierdzą informatorzy Niezależna.pl, powiązani z Wodami Polskimi.
Z 11 dyrektorów Regionalnych Zarządów Gospodarki Wodnej od 2023 roku „uchował się” tylko jeden – w Rzeszowie. Odwołano też sporą część zastępców dyrektorów RZGW – zajmujących się m.in. walką z powodzią.
Poza tym ogromna czystka dotknęła osoby pracujące w 50 Zarządach Zlewni.
„Większości już nie ma. Pozostały tylko pojedyncze osoby” – twierdzą informatorzy Niezależna.pl. Od końca 2023 roku zmieniono Zarządy Zlewni na terenach, które powódź dotyczyła w szczególny sposób – w Nysie, Lwówku Śląskim, Legnicy, Wrocławiu czy Zielonej Górze. Efekt? Na stanowiska powołano osoby z dwuletnim doświadczeniem – np. w wydawaniu zgód budowlanych – ale bez praktyki dotyczącej gospodarowania wodami.
Na wielką skalę dokonano również zmian w 330 Nadzorach Wodnych.
Zastąpienie fachowców z odpowiednim wykształceniem i kompetencjami jest niezwykle trudne. Wody Polskie borykały się zawsze z brakami kadrowymi. Tymczasem zwolniono ludzi z długoletnim doświadczeniem, który pracowali w branży jeszcze przed rządami PiS. Zabito pamięć instytucjonalną spółki – ocenił jeden z rozmówców Niezależna.pl.
Nowe otwarcie w Wodach Polskich
Zmiana kierownictwa Wód Polskich rozpoczęła się w styczniu ub.r. I od razu spółka zmieniła filozofię działania. Nowa prezes Joanna Kopczyńska została powołana 11 stycznia. Już 22 stycznia odbyła spotkanie z proekologiczną organizacją WWF.
W lutym spółka wydała komunikat zatytułowany „Nowe otwarcie w gospodarowaniu wodami przez PGW Wody Polskie”. Zapowiedziano w nim, że Wody Polskie „już na etapie planowania zadań utrzymaniowych i inwestycyjnych będzie uwzględniać publikacje wskazujące dobre praktyki dla działań realizowanych na rzekach, jeziorach, urządzeniach wodnych”.
Wśród tych publikacji znalazły się „Dobre praktyki utrzymania rzek”. (Wydane przez WWF Polska w sierpniu 2018 r.). Główny postulat w niej zawarty to „renaturyzacja rzek”.
Konieczne jest dziś – nie tylko ze względów środowiskowych, ale również ekonomicznych i społecznych – przewartościowanie podejścia do gospodarowania systemami rzecznymi, ograniczenie ich dalszego przekształcania i zaniechanie działań służących jedynie przyspieszeniu odpływu wód. Zamiast tego należy wprowadzić praktyki uwzględniające naturalne uwarunkowania hydrodynamiczne, siedliskowe i biologiczne, pozwalające na współdziałanie człowieka i przyrody oraz na wykorzystanie potencjału retencyjnego koryt i dolin rzek, a także na poprawę stanu ekologicznego wód – to jeden z postulatów WWF, które Wody Polskie uwzględniały w swoich działaniach. Spółka jest odpowiedzialna m.in. za to jak wpuszczano i wypuszczano wodę ze zbiorników na Nysie Kłodzkiej.
Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” • 24 września 2024 michalkiewicz
„Gdy z nieba lała się już ściana wody, dzwoniliśmy do województwa i mówiliśmy, że jest źle i że trzeba już działać. Uważano, że panikujemy” – mówi w rozmowie z „Onetem” jeden z samorządowców. Włodarze z Dolnego Śląska i Opolszczyzny przyznają, że rząd zdaje obecnie egzamin, „ale w pierwszych godzinach powodzi aparat państwa działał tragicznie”. – „Jeśli ostatecznie ktoś za to nie beknie, to ja już w Polskę nie wierzę – słyszymy”. Tyle w „Onecie”. Autor już nie ujawnił skąd „słyszał” taką deklarację, ale to nic nie szkodzi, bo i z tych kilku zdań poprzedzających, można wydedukować nie tylko co było, nie tylko – co jest – ale i – co będzie.
Wszystko bowiem wskazuje na to, że vaginet Donalda Tuska, który „nie uznaje” coraz więcej rzeczy, a nawet – coraz więcej instytucji państwowych, „nie uznał” również Cyklonu Genueńskiego, znanego w skrócie, jako „Cyklon G”. Już tam premier Donald Tusk wie, które Cyklony ma uznawać, a których nie uznawać i nikt mu nie powie, że może być inaczej. A dlaczego nikt mu nie powie? Wyjaśnia to zdanie, że jak już z nieba lała się „ściana wody”, to „województwo” uspokajało, żeby „nie panikować”. Wiadomo bowiem, że nic nie jest tak szkodliwe, jak panika. A co jest odwrotnością paniki? Odwrotnością paniki jest spokój i porządek. To nam mówi zbiorowa mądrość partii. Najsampierw zdecydować musi premier – czy spokojnie czekamy na rozwój wypadków, czy zaczynamy „panikować”. Ponieważ premier „nie uznał” Cyklonu G, jako że uznaje tylko Cyklony oznaczone inną literą, po województwach zapanował spokojna pewność siebie – zgodnie ze zbiorową mądrością partii. Zbiorowa mądrość partii obowiązywała nie tylko w PZPR. Przejęły ją od niej w spadku wszystkie inne partie, Volksdeutsche Partei nie wykluczając. Powiem więcej; w Volksdeutsche Partei zbiorowa mądrość partii może oddziaływać znacznie silniej, niż gdzie indziej. Wyobraźmy sobie tylko, że jakiś wojewoda zacząłby „panikować” bez upoważnienia, to znaczy – w sytuacji, gdy pan premier Donald Tusk jeszcze nie ubrał się w stosowną kurtkę, nie wezwał pana Ministra Siemoniaka („wiecie, rozumiecie, Siemoniak, weźcie wy dupę w troki i jedźcie ze mną w teren, zlustrować tę cała klęskę żywiołową – bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa”). Co by wtedy było”. Taki wojewoda musiałby zaraz okazać „czynny żal”, to znaczy – złożyć samokrytykę, być może nawet w towarzystwie sędziów, co to się strefili. Jedność partii i dyscyplina przede wszystkim.
Tymczasem zbrodniczy genueński Cyklon w ogóle nie zwracał uwagi na pryncypia demokracji socjalistycznej, a nawet – na pryncypia „demokracji walczącej”, którą Donald Tusk tuż przez powodzią proklamował i raził ziemię wodą, niczym Pan Bóg podczas pierwszego potopu. Wspomina o tym pobożna piosenka biesiadna: „Przez dni czterdzieści padał deszcz, Pan ziemię wodą raził. Przez dni czterdzieści Noe pił, spod beczki nie wyłaził. I przyszedł Cham i zaśmiał się, że Noe tak urżnięty. Za to go wyklął Pan i Cham do dziś wyklęty.” W tej sytuacji, gdy zbiorowa mądrość partii jeszcze nie została skierowana na aktywizm, co miały robić wały i zapory? Skoro nie było wsparcia od rządu, to zwyczajnie – zaczęły pękać, wskutek czego woda wspierana siłą grawitacji, zaczęła się rozlewać po coraz większym obszarze naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju. Inna sprawa, że stało się to, co stać się musiało i przed czym od lat przestrzegałem. Jeśli Ludzkość zacznie walczyć z Klimatem, to Klimat nie będzie miał innego wyjścia, jak podjąć walkę z Ludzkością. Kto wie, czy właśnie już się do tego nie przymierza, testując tu i ówdzie najbardziej buńczuczne rządy? Oczywiście takie testy muszą wypadać dla rządów fatalnie, bo cóż może taki jeden z drugim rząd przeciwstawić rozsierdzonemu Klimatowi? Najwyżej może utworzyć Ministerstwo Klimatu, obsadzić je jakąś panią i to wszystko. I cóż taka pani wskóra przeciwko Klimatowi? Ona nic nie wskóra, nawet gdyby w odruchu desperacji próbowała powstrzymać wodę tamponami z własnych majtek.
Toteż, kiedy do Donalda Tuska i jego kolaborantów wreszcie dotarło, że poza Jarosławem Kaczyńskim i „rozliczeniami”, jest jeszcze całe państwo z realnymi problemami, katastrofa rozwijała się zgodnie z planami sporządzonymi przez zbrodniczy Klimat. Rządowi dygnitarze dwoili się i troili, sztaby kryzysowe odbywały posiedzenie za posiedzeniem, aż się im od tego zaczęły robić odciski z przepracowania. Przestrzegał przed tym premier-generał Felicjan Sławoj Składkowski. Zapytał pewnego starostę, jak zamierza rozwiązać jakiś problem i usłyszawszy w odpowiedzi, że starosta właśnie „zwołał posiedzenie”, zwrócił mu uwagę, że pracować trzeba głową, a nie d…ą. Więc co miało się przerwać, to się przerwało, co miało zostać zalane, to zostało zalane, więc można powiedzieć, że obecność Donalda Tuska na obszarze klęski żywiołowej chyba nie przyczyniła się do zwiększenia ogólnego rozmiaru katastrofy, chociaż w pojedynczych przypadkach mogło to wyglądać całkiem inaczej.
Na wszelki tedy wypadek, gdyby sąd zagniewanego ludu zaczął kierować swoje ostrze przeciwko Donaldu Tusku i jego kolaborantom, stojący na czele Judenratu „Gazety Wyborczej” pan red. Adam Michnik zaapelował o solidarność. Teraz – powiedział – potrzebna nam jest solidarność. Nie żadne „rozliczenia” nie żadne gorzkie, czy czynne żale, tylko stara, poczciwa solidarność w imię której Jarosław Kaczyński ramię w ramię z Donaldem Tuskiem, będą „wspierać” ofiary powodzi. Najwyraźniej pan red. Michnik zwietrzył niebezpieczeństwo, że powódź może podmyć świetnie zapowiadającą się karierę Donalda Tuska i stąd nawiązanie do „solidarności”. Tak samo zrobił Józef Stalin, kiedy jeszcze do końca nie ochłonął ze strachu przed Hitlerem: „Bracia i siostry!” – beknął w radiowym przemówieniu.
No dobrze – ale kto „beknie” w sprawie „klęski żywiołowej”? Skoro sam pan red. Michnik postanowił rozciągnąć nad Donaldem Tuskiem ochronny parasol „solidarności”, to premier jest chyba z „beknięcia” wykluczony. Jeśli jednak nie on, to kto? Wychodząc naprzeciw zapotrzebowaniu społecznemu, proponuję trzy alternatywne teorie spiskowe. Pierwsza – że to Putin. Donald Tusk, nie mówiąc o marszałku Hołowni, czy Księciu-Małżonku, tyle mu się naodgrażał, że zimny ruski czekista mógł wziąć na ambit: jak wy mi tak, to ja wam tak – i Cyklon G gotowy. Teoria druga – że to pierwsze poważne ostrzeżenie Nieba po rozporządzeniu pani Nowackiej w sprawie ograniczenia religii w rządowych szkołach. Wprawdzie pani Nowacka podobno jest ateistką, ale to jej sprawa prywatniacka. Niech sobie będzie, kim chce, nawet Babą Jagą – ale to nie powód, żeby w imię własnych fantasmagorii, ściągała nieszczęścia na niewinnych obywateli. No i wreszcie – Jarosław Kaczyński! Że też od razu nikt na to nie wpadł?
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
W internecie skrytykował służby. “Przyszło 6 policjantów, uzbrojeni”
Znamy kulisy zatrzymania przez policję 22-letniego Sebastiana T., mieszkańca Lądka-Zdroju. Mężczyzna zamieścił wpis na Facebooku o braku działań służb na terenach powodziowych, który uznano za dezinformację. – To był tylko wpis ostrzegawczy. Prosiliśmy policjantów, żeby Sebastiana nie wyprowadzać w kajdankach – mówią nam jego bliscy.
Chodzi o wpis z połowy ubiegłego tygodnia. Na grupie Kłodzko 998 Alarmowo na Facebooku 22-latek zwrócił uwagę na problem z szabrownikami grasującymi podczas powodzi w Kłodzku. “Po Lądku i Stroniu i okolicznych wsiach chodzą uzbrojeni szabrownicy, ludzie boją się wyjść z psami na dwór, brakuje policji, wojska, ciężkiego sprzętu i przede wszystkim pomocy od państwa” – napisał Sebastian T.
Rzecz szybko stała się głośna za sprawą komendanta głównego policjinadkom. Marka Boronia. W środę, na posiedzeniu sztabu kryzysowego, mówił o tym konkretnym przypadku w kontekście dezinformacji w internecie. – Była to informacja nieprawdziwa. Tę osobę już zatrzymaliśmy i wspólnie z prokuraturą jutro będziemy ją rozliczać, to będzie art. 172 Kodeksu karnego, czyli utrudnianie akcji ratowniczej – poinformował Boroń. Sprawę opisywaliśmy w ostatni piątek.
Jak ustaliła Wirtualna Polska, sprawą zajęli się funkcjonariusze z Centralnego Biura Zwalczania Cyberprzestępczości (CBZC). Jej funkcjonariusze 18 września pojawili się w miejscu zamieszkania Sebastiana T. Funkcjonariusze zabezpieczyli telefon komórkowy mężczyzny, który poddali oględzinom. Po konsultacji z Prokuraturą Okręgową we Wrocławiu zatrzymanego przesłuchano w charakterze świadka.
Wirtualnej Polsce udało się porozmawiać z jedną z bliskich osób z rodziny mężczyzny, proszącej o zachowanie anonimowości.
– Policjanci pojawili się, kiedy akurat rodzice Sebastiana sprzątali sklep z odzieżą, który prowadzi jego ojciec w Lądku-Zdroju. Sklep był zalany i zniszczony. A Sebastian w tym czasie sprzątał piwnicę razem ze swoją dziewczyną i bratem. Dziewczyna zadzwoniła do matki 22-latka, by przyszła na chwilę, bo pojawiło się kilku policjantów, którzy zamknęli mieszkanie – relacjonuje nasz rozmówca.
Gdy kobieta pojawiła się na miejscu, jeden z funkcjonariuszy otworzył drzwi, od razu wziął jej telefon i odłożył w inne miejsce.
– Było 6 policjantów. Byli uzbrojeni, ubrani na czarno, a niektórzy z nich w kominiarkach. Poinformowali, że Sebastian zostaje zatrzymany za post na Facebooku. Powoływali się na art. 172 Kodeksu karnego przewidującego karę za “utrudnianie akcji mającej na celu zapobieżenie niebezpieczeństwu dla życia lub zdrowia wielu osób albo mienia w wielkich rozmiarach”. A był to jedynie post ostrzegawczy, a nie wpis, który miał uderzać w służby – opisuje bliski Sebastiana T.
Kontrowersyjny wpis stał się przyczyną zatrzymania Sebastiana T.Źródło: Facebook, fot: Facebook
W jego ocenie, słowa Sebastiana nie wzięły się z niczego.
– Dzień po powodzi ludzie pilnowali swoich zalanych domów czy mieszkań w kamienicach, bo bali się o swój dobytek. W rozmowach między sobą mówiono o kradzieżach. Na własne oczy widzieliśmy, jak chłopak już wskoczył na parapet parterowy i chciał wejść przez okno do cudzego mieszkania. Wyszliśmy zza budynku i go wystraszyliśmy. To było w biały dzień, a co dopiero w nocy…
Dwa dni po powodzi wojska było multum. Ale w ten dzień, kiedy Sebastian napisał ten post, w Lądku nie było nikogo. Było pusto. W naszej ocenie był to jedynie wpis ostrzegawczy – mówi nam osoba z rodziny zatrzymanego.
– Funkcjonariusz przekazał nam, że jeśli autor wpisu byłby z Wielkopolski czy Pomorza, to nic by się nie stało. Ale z racji tego, że wpis był mieszkańca Lądka-Zdroju, policja musiała interweniować. Prosiliśmy, żeby Sebastiana nie wyprowadzać w kajdankach, to policjant powiedział, że jak będzie grzeczny i nie będzie uciekał, to może tak pójść – relacjonuje nasz rozmówca.
I jak podkreśla, “to, co przeżyła cała rodzina do następnego dnia, kiedy Sebastian do nich zadzwonił, było straszne”.
– Noc spędził na policyjnym dołku. On się bardzo przestraszył całej sytuacji i okazał skruchę. Bo się naprawdę bał, a przecież nie chciał nic złego zrobić. Jeszcze w domu policjanci nas pytali, czy mamy dla Sebastiana telefon zastępczy, bo ten, który został zatrzymany, może być dłużej badany. Po czym po wyjściu z prokuratury oddali mu jednak jego telefon. Dziwne. To się w ogóle kupy nie trzyma – uważa nasz rozmówca.
Policja jest jednak innego zdania. – Treść postu sugerowała, że na terenie Lądka-Zdroju i Stronia Śląskiego dochodzi do naruszenia bezpieczeństwa obywateli oraz ładu i porządku publicznego. Jak się okazało, wpis ten wywołał fałszywy obraz sytuacji i przeszkadzał w prowadzeniu akcji ratowniczej, stąd czynności, jakie podjęli policjanci – argumentował podkom. Marcin Zagórski z Zespołu Prasowego Centralnego Biura Zwalczania Cyberprzestępczości (CBZC). I jak dodał, “aktualnie gromadzony jest materiał dowodowy, a dalsze decyzje będą podejmowane po jego skompletowaniu”.
Pytana przez Wirtualną Polskę policja (CBZC) o dalsze losy sprawy przysłała nam krótką informację. – Policjanci CBZC zakończyli wykonywanie czynności w tej sprawie. Tak jak informowaliśmy wcześniej, zatrzymany mężczyzna został przesłuchany w charakterze świadka i zwolniony do domu. Materiały zostały przekazane Prokuraturze Wrocław Psie Pole i w przypadku dodatkowych pytań proszę o kontakt z prokuraturą – informuje Marcin Zagórski z CBZC.
Chciałem opisać powodziowy dramat polityczny sam, ale skorzystam z lekko zmodyfikowanego tekstu w 12 punktach, napisanego przez posła Konfederacji Bronisława Foltyna. Bo (czary?) napisał on niemal dokładnie to, co ja chciałem napisać. Z powodzią było tak:
W latach 2015–23 PiS ignoruje budowę zbiorników retencyjnych na ścianie zachodniej.
Każda inicjatywa w tej sprawie jest torpedowana przez „ekologów” i „mieszkańców”.
Tych finansują służby niemieckie, a ABW miało i ma to tam, gdzie PiS miało zbiorniki.
Sprowadzane za niemieckie pieniądze „paprotki”, a obecnie już „ministry”, w licznych wypowiedziach mówią, że ryby są ważniejsze niż inwestycje w zbiorniki retencyjne.
Po zwycięstwie „uśmiechniętych” nic się nie zmienia poza tym, że „paprotki” i „ekolodzy” dostają ministerstwo klimatu.
Od 10 września rządzący dostają z systemu Copernicus ponad 100 alertów o nadchodzącym kataklizmie, a prof. Piotr Kowalczak sześć dni przed powodzią ostrzega, że wystąpi ona w Kotlinie Kłodzkiej.
Tusk 13 września kłamie, że „prognozy nie są przesadnie alarmujące”.
Wody Polskie (Ministerstwo Infrastruktury) nie widzą potrzeby opróżniania zbiorników.
14 września dochodzi do kataklizmu.
16 września Tusk ogłasza klęskę żywiołową, a „ministry-paprotki” proponują powodzianom kredyt 2,5 proc.
Ursula von der Leyen pozwala „uśmiechniętym” wydać na odbudowę, 5 mld euro z przelanej już na KPO kasy, którą media reklamują jako „załatwioną przez Tuska”.
Propagandyści rządowi wraz ze służbami blokują przepływ informacji. Szykanują internautów. Nieoficjalnie mówi się o 50 ofiarach powodzi i ponad 100 osobach zaginionych.
To jest niepełny jeszcze obraz klęski rządu Tuska. Do dymisji! Wszyscy! Bo ten kataklizm mógł być opanowany. Na budowę zbiorników retencyjnych było 14 lat. Gdyby one zaistniały i zadziałały, to powódź byłaby pod kontrolą, woda zostałaby spiętrzona, a później wypuszczona, nikt by nie zginął i żadne budowle nie zostałyby zalane.
Wystarczyło tylko przeanalizować fakty i z faktów wyciągnąć wnioski. Ale jak można coś takiego zrobić, skoro polscy decyzyjni politycy są opanowani przez przekaz niemieckiej propagandy, którą przyjmują bezkrytycznie, bo za pieniądze. Za te pieniądze są w stanie uwierzyć we wszystko: w globalne ocieplenie, w katastrofę klimatyczną, w suszę, powódź, a nawet holokaust niedźwiedzi polarnych i koralowców.
A przecież powódź to nie jedyna katastrofa, jaką w efekcie wywołują. Przecież w tym samym tygodniu, w którym uderzyła w Polskę powódź, okazało się, że cena energii dla przemysłu jest u nas dwa razy wyższa niż w Niemczech i Francji. To musi doprowadzić do deindustrializacji naszego kraju. Czy incele [zboczeńcy, idioci? nie znam słowa i nie chcę poznać. md] u władzy, którzy do tego doprowadzili, naprawdę tego nie rozumieją?
Oczywiście, że rozumieją. Ale łatwiej przyjąć niemieckie/unijne pieniądze, niż zrobić coś w interesie Polski. W efekcie w kraju stojącym na węglu brunatnym, z którego można wyprodukować najtańszą energię na świecie – energia jest najdroższa na świecie. Tylko dlatego, że klasa rządząca połasiła się na niemieckie łapówki. W takiej rzeczywistości, brutalnie znegliżowanej przez powódź, żyjemy.
Po długiej i męczącej kompromitacji rządów PiS przyszła błyskawiczna, choć nie mniej męcząca kompromitacja rządów PO. I powstaje pytanie, kiedy w końcu uwolnimy się od tych okropnych ludzi, którzy za niemieckie pieniądze są gotowi zniszczyć własny kraj?
Tematy, jakimi na co dzień zajmują się dziennikarze, w zaistniałej sytuacji musiały odejść na plan dalszy. Ważne jest co dzieje się tam, na południowym zachodzie.
Niczym w meczu o wszystko, uwaga rodaków kieruje się na miasta i wsie, na które napiera wielka woda. Uda się i wały nie pękną? Czy się nie uda? Będziemy mieć szczęście i klęska nas ominie?
A jeśli nie, to co? Tam, gdzie tego szczęścia brakło, ogłuszeni tragedią ludzie mogą liczyć tylko straty. Wyliczanka skrajnie dramatyczna. Temu woda zniosła dom, innemu tak zrujnowała, że nie ma co ratować. Kilka rodzin utraciło bliskich.
Co dalej? Tego nikt na razie nie wie. Na razie nie skończyła się walka z najgroźniejszym żywiołem jaki istnieje. Z nim nie da się ot, tak wygrać. Nie da się go zaaresztować, zagadać, pogonić zarządzeniem.
Jednak niekoniecznie musieliśmy być aż tak bezradni. Warunkiem ocalenia była wcześniejsza troska o rzetelne przygotowanie do ewentualnego kataklizmu. Czy Polska przygotowana była? Pytanie to wymaga wielowątkowych odpowiedzi specjalistów.
Nie jestem hydrologiem, posługuję się jak większość prostym rozumowaniem. Wskazuje ono na konieczność szczegółowości. Rozwijając: chodzi o każdy element, jaki może zdecydować o naszym być albo nie być w przypadku wielkiej wody. Nawet o drobiazgi, wydawałoby się bzdety, duperelki. Ot, chociażby to, o czym, od kiedy pamiętam trudniąc się dziennikarstwem, napomykali znawcy tematu, czasem robiąc to głośno i ostrzegawczo niczym Kasandra bolejąca nad zbliżającym się upadkiem Troi.
Polska jest idiotycznie, paskudnie zabetonowana. Byle chałupka ma przy wjeździe betonową wylewkę, nie mówiąc o zabetonowanych miastach, osiedlach, placach. Ulewny deszcz przez beton nie przecieknie. Wylewa się więc wszystkimi dostępnymi poboczami, zapełniając nawet najmarniejsze potoczki albo rowy, skąd obficie spływa do rzek.
Rozum nakazuje ten „betonowy raj” ostatecznie unicestwić. Jest to możliwe i nieskomplikowane. W miejsce przydomowego chodnika i podjazdu z betonu można dać np. płytki ażurowe z otworami. Takie leżą przed naszym domem, więc nigdy nie mamy tu kałuż i błota. Że nie jedzie się po tym, np. rowerem, gładko jak po betonie? Dolegliwość niewielka. Za to ochrona przed zalaniem oczywista. Pora już, by usuwanie betonu stało się OBOWIĄZKOWE. Ktoś warknie, że naruszy to „święte prawo własności”. A co ze świętym prawem do bezpieczeństwa?
Sumując relacje z zalanych terenów widać jak na dłoni, że najważniejszą i najczęściej poruszaną kwestią jest niedostateczna ilość zbiorników retencyjnych oraz różnej wielkości tam i zapór. Dosadnie mówiono o tym już w czasie poprzedniej powodzi, która zrujnowała dziesiątki ludzkich siedlisk, zalewając dramatycznie szczególnie te duże: Opole i Wrocław. Wówczas coraz głośniej zaczęła wykuwać się idea zabezpieczania przed wielką wodą właśnie takimi budowlami, co powinny ułatwiać odpowiednie przepisy oraz państwowe dotacje.
Kolejne rządy różnie na to reagowały. Najmocniej potrzeby te podkreślał (można to sobie sprawdzić w Internecie) rząd Morawieckiego. Niestety, natknął się na mur. Różni „mądrale” powiedzieli NIE! W tej, wcale nie małej grupie, byli oczywiście tzw. ekolodzy, którzy już zwyczajowo pokrzykiwali, żonglując frazesami, jak straszliwie takie konstrukcje wodne wpłyną na naturę.
Do tej zawsze rozwrzeszczanej grupy dołączyli, zachęceni propagandą, mieszkańcy kilku miejscowości Dolnego Śląska. Pamiętam te ich protesty i hasła sprzeciwu. Ostatnie odbyły się ledwie 4 lata temu. Powód poza ekologiczny rzucał się w oczy. Jako że proponowali to wówczas rządzący, trzeba było „bohatersko” wrzasnąć „NIE!”
W tym porywie obrony (kogo? czego?) dzielnie uczestniczyli nie tylko ekolodzy i mieszkańcy, ale też agitatorzy totalnej opozycji i powiązani z nią samorządowcy: Typowe działania w stylu „na złość mamie odmrożę sobie uszy”. Miast, gdzie odbywały się protesty, litościwie nie wymienię.
To co się dzieje, to WIELKA NAUCZKA. Czy ludzie wyciągną z niej wnioski? Skorzystają z udzielonej lekcji? Czy życiem naszego kraju ciągle ma sterować bój o władzę w wykonaniu różnych nad-ambitnych dżentelmenów? Czy ich okrągłe gadanie jak to walczą o Polskę i usilnie pracują na jej rzecz, odbuduje zrujnowane domy? Zapełni stajnie i obory zwierzętami w miejsce tych potopionych? Przywróci poczucie bezpieczeństwa ludziom, którzy nadaremnie lub długimi godzinami oczekiwali pomocy, dla rozrywki oglądając jak pan premier, znany tytan pracy, wcina szczawiową?
Każdy z nas ma obowiązek udziału w tym, co dotyka jego Ojczyzny. Moim obowiązkiem, jako dziennikarza jest obserwacja zdarzeń. Nawet jeśli te moje słowa niewiele zmienią.
[zbiornik retencyjny = zaporowy, idiotko zakłamana... W dawnych czasach mówiło się o takich ideolo-kretynkach, że im w głowie króliki … urządzają erotyczne tańce. Teraz są to złote algi.. md]
[kolego, bez nerwów.. na Białorusi tak bezczelnie jednak nie jest. MD]
[to taki dwuznaczny tekścik, ale z braku lepszego… MD]
W ostatnich dniach Wody Polskie znalazły się w ogniu krytyki w związku z nieprzygotowaniem zbiorników retencyjnych na Nysie Kłodzkiej na nadchodzącą falę powodziową. Mimo ostrzeżeń o dużych opadach, zbiorniki nie zostały opróżnione, co w efekcie doprowadziło do trudnej sytuacji na terenach zalewowych. W odpowiedzi na zarzuty, Wody Polskie wydały kilka komunikatów, w których wyjaśniają swoje decyzje, tłumacząc się m.in. zmianami prognoz oraz koniecznością przeciwdziałania zakwitowi tzw. złotej algi.
Jednym z głównych argumentów Wód Polskich było powołanie się na prognozy meteorologiczne, które na początku września nie wskazywały na tak ekstremalne warunki pogodowe. Według komunikatu instytucji, prognozy na dzień 13 września pokazywały jedynie niski stan wód, co miało mieścić się w granicach koryt rzecznych. Dopiero w dniach 12-16 września sytuacja zmieniła się drastycznie – opady przekroczyły 300 mm w Kotlinie Kłodzkiej, co znacznie przewyższało wcześniejsze szacunki, w których mowa była o wodach powodziowych o prawdopodobieństwie wystąpienia raz na 200 lat . Wody Polskie tłumaczyły, że decyzje były podejmowane na podstawie dostępnych danych, które ulegały dynamicznym zmianom.
Drugim istotnym aspektem, na który zwrócono uwagę, była konieczność zapobiegania rozwojowi złotej algi. Prymnesium parvum, czyli złota alga, to gatunek glonów, który w warunkach sprzyjających – takich jak zasolenie wody i wysokie temperatury – może powodować toksyczne zakwity. Glon ten wytwarza substancje trujące dla organizmów wodnych, co prowadzi do masowego śnięcia ryb, jak to miało miejsce w Odrze w 2022 roku . Wody Polskie powołują się na zalecenia Międzyresortowego Zespołu ds. Odry, który zalecał odpowiednie zarządzanie zbiornikami wodnymi w celu zapobiegania zakwitowi algi, co wymagało ograniczenia przepływów i retencji wody.
Decyzja o utrzymaniu odpowiednich poziomów wody w zbiornikach była więc związana z dbałością o środowisko wodne i zapobieżeniem kolejnym ekologicznym katastrofom. Jak tłumaczy instytucja, wypuszczenie większych ilości wody mogłoby przyczynić się do wzrostu poziomu zasolenia, co byłoby idealnymi warunkami dla złotej algi. To jednak stawia pytanie: czy środki zapobiegawcze wobec zagrożeń ekologicznych mogą usprawiedliwiać potencjalne ryzyko powodziowe?
Jakby tego było mało, Wody Polskie poinformowały również o dwóch poważnych awariach zbiorników w trakcie trwania ekstremalnych opadów deszczu. Problemy te miały miejsce na zbiornikach Stronie Śląskie oraz Topola, co dodatkowo komplikowało zarządzanie kaskadą Nysy Kłodzkiej. Awaria zbiornika Topola na szczęście nie spowodowała zagrożenia dla miejscowości poniżej, gdyż całą falę powodziową przejęły zbiorniki Otmuchów i Nysa.
Cała sytuacja z pewnością wywołuje debatę nad skutecznością zarządzania wodami retencyjnymi w Polsce. Na przykładzie Nysy Kłodzkiej widać, jak złożony jest proces podejmowania decyzji, które dotyczą zarówno bezpieczeństwa mieszkańców, jak i ochrony środowiska. Z jednej strony, nieprzewidywalność warunków pogodowych zaskoczyła nawet specjalistów, z drugiej – rozwój złotej algi w wodach zbiorników również stanowi realne zagrożenie. W przyszłości być może potrzebne będą bardziej zaawansowane technologie prognozowania i zarządzania zasobami wodnymi, które uwzględnią zarówno aspekty ekologiczne, jak i zagrożenia dla ludności.
Jak pamiętamy, za pierwszej komuny Polskę regularnie nawiedzały dwie klęski i cztery kataklizmy.
Pierwsza klęska, to była klęska nieurodzaju, ale równie groźna była klęska druga – klęska urodzaju. Chodziło o to, że zarówno nieurodzaj, jak i urodzaj drastycznie zaburzał gospodarkę planową. Tu centralny planifikator dajmy na to zaplanował sobie, że podczas jesiennych wykopków zbierze się tyle a tyle kartofli, a tu się okazało, że owszem, zebrało się – ale tylko połowę zaplanowanej ilości.
Jeszcze gorsza była klęska urodzaju – kiedy okazywało się, że podczas jesiennych wykopków wykopano półtora raza więcej kartofli, niż przewidział centralny planifikator. To było jeszcze gorsze, to ponadplanowe kartofle trzeba było przewieźć – a niby gdzie, skoro magazyny były obliczone na całkiem inne ilości? W tej sytuacji dyrektorzy departamentów w ministerstwach dostawali zawałów, partia mobilizowała masy, by dawały odpór i w ogóle – robił się prawdziwy sądny dzień.
A cóż dopiero, kiedy na te cykliczne klęski nałożyły się cztery regularne kataklizmy w postaci wiosny, lata, jesieni i zimy? Na to już nie było rady, więc partia tylko pilnowała, żeby za każdym razem znaleźć jakiegoś winowajcę, no bo wiadomo było, że partia jest niewinna z zasady.
Wspominam o tym, bo wydaje się, że mimo transformacji ustrojowej, ta sytuacja się powtarza. Mam oczywiście na myśli słynny Cyklon Genueński, zwany w skrócie „Cyklonem G”, który doprowadził do obfitych, długotrwałych opadów w centralnej części Europy, a jeśli chodzi o nasz nieszczęśliwy kraj – to w Kotlinie Kłodzkiej, na Śląsku Opolskim i Śląsku Dolnym. Akurat gdy rozpoczęły się te opady, pojechałem do Wiednia na Targi Książki i nawet nie wyściubiliśmy nosa na miasto, bo przez trzy dni padał ulewny deszcz, niczym w pobożnej piosence biesiadnej:
„Przez dni czterdzieści padał deszcz, Pan ziemię wodą raził. Przez dni czterdzieści Noe pił, spod beczki nie wyłaził. I przyszedł Cham i zaśmiał się, że Noe tak urżnięty. Za to go wyklął Pan i Cham do dziś wyklęty.”
Jak pamiętamy, Noe co prawda się urżnął, ale dopiero, gdy Arka została zwodowana I potem można było tylko czekać. Przedtem, wraz z synami uwijał się przy budowie Arki, dzięki czemu nie tyko uratował siebie i swoją rodzinę, ale również zwierzęta – każdego po parze. Krótko mówiąc – nie lekceważył doniesień o nadchodzącym potopie. Tymczasem premier Donald Tusk zachował się trochę inaczej. Jego rząd programowo nie uznaje wielu rzeczy, na przykład – Trybunału Konstytucyjnego – i innych instytucji państwowych. Według fałszywych pogłosek nie chciał uznać też „Cyklonu G”, jako, że uznaje tylko całkiem inny Cyklon. Tymczasem zwiastuny nadchodzącego Cyklonu pojawiły się już zawczasu, ale wiadomo, gdy nie ma pewności, czy rząd taki Cyklon uznaje, czy nie, to lepiej się nie wychylać. Jak tam było, tak tam było; w każdym razie sztaby kryzysowe zaczęły odprawować posiedzenia, kiedy kryzys był już ante portas. Nawiasem mówiąc, przedwojenny premier-generał Felicjan Sławoj Składkowski, zapytał kiedyś pewnego starostę, jak zamierza rozwiązać jakiś problem, na co starosta odpowiedział, że właśnie zwołał posiedzenie. Zirytowany premier pouczył go tedy, że problemy rozwiązywać trzeba głową, a nie d…ą!
Więc kiedy sztaby kryzysowe radziły, jakby tu zaradzić katastrofie, woda, nic sobie nie robiąc z urzędowych ustaleń i procedur, przerywała jedną po drugiej tamy i wlewała się do miast, z których trzeba było ewakuować mieszkańców. Podobno przybyły na miejsce premier Tusk z całym vaginetem, własną piersią próbował zagrozić wodzie dostęp do wnętrza kraju, ale w bałwanach premier Tusk nie wzbudza żadnego respektu, podobnie jak występujący w dwóch osobach minister obrony narodowej: Kosiniak i Kamysz. W rezultacie bezczelna woda wdziera się coraz głębiej i głębiej, powodując rozmaite szkody, które rząd będzie naprawiał w ramach stanu wyjątkowego – bo właśnie zamierza wprowadzić stan wyjątkowy. Najsampierw przyzna po 10 tysięcy złotych poszkodowanym obywatelom, potem obiecuje 100 tys. złotych na zrekompensowanie różnych szkód, a wreszcie – po 200 tys. złotych na odbudowę domów.[No i zalecił przecież tańszy zakup kas fiskalnych.. md]
W tej sytuacji wypada czekać, aż wody potopu ustąpią i gdyby mieszkańcy zalanych terenów nie doświadczyli tragedii, to można by powiedzieć, że ten cały „Cyklon G”, to felix culpa, czyli szczęśliwa wina. Kiedy wydawało się, że Donald Tusk już kompletnie zafiksował się na znienawidzonym Jarosławie Kaczyńskim i „rozliczeniach”, dla których gotów byłby na wszelkie łajdactwa, z łamaniem konstytucji na czele – nagle okazało się, że poza Jarosławem Kaczyńskim i jego kolaborantami z PiS, istnieje jeszcze państwo ze swoimi realnymi problemami, którym trzeba stawić czoła. Dotychczasowe rezultaty aktywizmu rządowego pokazują, że sytuacja przerasta i to znacznie, możliwości rządu i samego pana premiera. Cóż tu mówić w tonie przechwałki o „Wale Tuska”, zwanym inaczej „Linią Imaginota”, skoro istniejące wały i zapory nie wytrzymały naporu wody? Cóż dopiero, gdyby do akcji włączył się zimny, ruski czekista Putin, popychając wezbrane rzeki do przodu?
W tej sytuacji tylko patrzeć, jak rząd, po ochłonięciu z pierwszego wrażenia, zacznie poszukiwać winowajców zaistniałej klęski żywiołowej. Wychodząc naprzeciw społecznemu zamówieniu na teorie spiskowe, od razu zgłaszam trzy możliwości, kierując się starą, rzymską zasadą, że omne trinum perfectum, czyli, że wszystko co potrójne, jest doskonałe. Otóż przy typowaniu winowajców na pierwszy plan wysuwa się oczywiście zimny ruski czekista Putin. Po tym, jak Donald Tusk tyle razy mu się odgrażał, nie mówiąc już o panu marszałku Hołowni, mógł sobie pomyśleć: jak wy mi tak – to ja wam tak – i zobaczymy, jak będziecie się bujać. Skoro dla Naszego Najważniejszego Sojusznika sprokurowanie Cyklonu Genueńskiego nie przedstawia żadnych trudności, to dlaczego miałoby ono być niewykonalne dla zimnego ruskiego czekisty? Druga możliwość jest taka, że Cyklon Genueński jest reakcją Nieba na rozporządzenie feministry Nowackiej z vaginetu Donalda Tuska w sprawie ograniczenia nauki religii w rządowych szkołach. Pani Nowacka oczywiście będzie rezonować, że jako ateistka w żadne Niebo nie wierzy – ale przecież Cyklon G jakąś przyczynę musi mieć – więc niby dlaczego akurat nie taką? Czy nie powinna odzyskać przynajmniej odrobiny poczucia rzeczywistości, żeby swoim butnym rezonerstwem nie narażała obywateli na straty materialne, a premier Tuska – na ryzyko dalszej utraty popularności? I wreszcie możliwość trzecia – że jeszcze pod koniec lat 50-tych komuna zainaugurowała szeroko zakrojony program melioracji wodnych. W rezultacie wszystkie, czy prawie wszystkie, naturalne i sztuczne zbiorniki retencyjne zostały skasowane, a woda deszczowa z pól spływa bezpośrednio do strumieni i rzek, a następnie – do morza.
Na tę możliwość wskazuje wypowiedź ministry klimatu, pani Pauliny Hening-Kloski, jakoby wszystko było w jak najlepszym porządku, bo wprawdzie na południu jest powódź – ale za to, na północy kraju – susza – więc wszystko – jak mawiają gitowcy „gra i koliduje”.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).