Lidl i cała grupa Schwarz walczy z Krzyżem. We Włoszech, Grecji, Austrii i Niemczech. Nie tylko w Polsce i Gietrzwałdzie. Konsumenci postanowili o bojkocie sieci handlowej Lidl. Scjentologia w handlu.

Lidl i cała grupa Schwarz walczy z Krzyżem. We Włoszech, Grecji, Austrii i Niemczech. Nie tylko w Polsce i Gietrzwałdzie. Scjentologia?

Krzyż niewygodny dla Lidla. Czyżby dla całej grupy Schwarz ?

Krzyż – największy przeciwnik niemieckiej sieci handlowej Lidl

Konsumenci postanowili o bojkocie sieci handlowej Lidl. Ale w 2017 roku.

Trzeba powtórzyć!

Redakcja Polityka Polska

09.2017

1. Lidl usuwa krzyże z etykiet własnych produktów.

Niemiecka sieć dyskontów Lidl usuwa krzyże z produktów własnej marki. Graficy firmy zretuszowali kopuły kościołów przedstawionych między innymi na opakowaniach sera feta.

Sieć Lidl zorganizowała w ostatnim czasie „tydzień grecki”, w ramach którego oferowała klientom produkty nawiązujące do tradycji kulinarnych tego kraju. Pod marką „Epidamous” sprzedawano między innymi ser feta, tzatziki czy moussaka. Zdjęcia na etykietach przedstawiają widok na wyspę Santorini, a konkretne – na charakterystyczną biało-niebieską architekturę. Jednak z kopuł kościołów graficy Lidla… po prostu usunęli wszystkie krzyże.

Na sprawę jako pierwsza zwróciła uwagę belgijska stacja RTL Info. – Z zasady wystrzegamy się wykorzystania symboli religijnych. W ten sposób chcemy podkreślić naszą neutralność – powiedział jej rzecznik firmy.

Zretuszowane fotografie widoczne były także na produktach oferowanych w Austrii i Niemczech. W internecie pojawiło się mnóstwo głosów krytycznych; nie brakowało oburzonych klientów deklarujących, że więcej już nie zrobią w Lidlu zakupów.

W odpowiedzi na falę krytyki rzecznik Lidla zapewnił klientów, że celem firmy nigdy nie było urażanie kogokolwiek, a jeżeli ktoś poczuł się niekomfortowo, to należą mu się przeprosiny.


10.2017

2. Krzyż – największy przeciwnik niemieckiej sieci handlowej Lidl

Niemiecka sieć handlowa „Lidl” konsekwentnie okalecza świątynie chrześcijańskie na swoich materiałach reklamowych.

Po wrześniowej aferze podczas kampanii „Tygodnia Greckiego” teraz na broszurach reklamowych „Lidla” wycięto krzyż z wieży kościoła św. Antoniego Wielkiego w włoskim miasteczku Dolceacqua. Burmistrz tego włoskiego miasteczka złożył do kierownictwa „Lidla” oficjalną skargę w związku z zakłamaniem obrazu malowniczego kościoła.

Kościół parafialny pw. św. Antoniego Wielkiego pochodzi z XV wieku. Jest to najbardziej charakterystyczny obiekt kojarzący się z Dolceaqua, urokliwym miasteczkiem w Ligurii, w północno – zachodnich Włoszech. Kościół posiada kwadratową wieżę narożną, która stała się podstawą dzwonnicy. Budynek sakralny został odbudowany w formie barokowej i ozdobiony bogatymi dekoracjami wnętrz;  w tym malowidłem renesansowego artysty Ludovico Brea z 1515 roku.

Patron świątyni w Dolceaqua Antoni Wielki (Opat) żył w III i IV wieku. Był on egipskim pustelnikiem, został uznany za świętego przez Kościół katolicki  i anglikański, Cerkiew prawosławną i Koptyjski Kościół Ortodoksyjny. Jednak dla handlowców z „Lidla” ważniejsza była poprawność polityczna i neutralność światopoglądowa niż uszanowanie świątyni pod wezwaniem św. Antoniego Wielkiego.

Jak podaje portal Błagowiest.info, wypuszczenie materiałów reklamowych z wymazanym w obróbce graficznej krzyżem miało na celu podobno nieurażanie uczuć mieszkających we Włoszech muzułmanów.

„Christian Today” przypomniał o podobnym incydencie antychrześcijańskim z „Lidlem” jako głównym bohaterem, gdy z użytego na drukach reklamowych „Lidla” zdjęcia Santorini, z kościołem typowym dla greckiego miasteczka, także wymazano krzyż.

Kierownictwo niemieckiej sieci także tłumaczyło się wówczas, żenie chciało nikogo szokować. Brak symboliki religijnej miał być wyrazem neutralności światopoglądowej, będącej podstawą polityki handlowców z Niemiec.

Tymczasem zamiast neutralności serwuje się swoim klientom fałsz i pseudo-poprawność światopoglądową. Co prawda „Lidl” przekazał przeprosiny swoim klientom i mieszkańcom Dolceaqua, tłumacząc się, że takie zdjęcie został zaczerpnięte z banku gotowych fotografii. Trudno dociekać z jakich banków zdjęć korzystają marketingowcy „Lidla”, niemniej faktem jest, że już drugi miesiąc z kolei staje się dla tej sieci głośny ze względu na usuwanie symboli chrześcijańskich.

Niedawno przeciw usunięciu krzyża z zdjęcia kościoła w Santorini protestowali Czesi (m.in. w Brnie). W pierwszy poniedziałek września na drzwiach wejściowych i elementach zewnętrznych sklepów Lidla w Czechach pojawiły się naklejone z papieru białe krzyże, nawiązujące do cenzury fotografii kościoła w Santorini. Jeden z protestujących, według czeskiego portalu „Denik.cz”, miał powiedzieć, że spontaniczna akcja mieszkańców Brna wywołana została przesadną poprawnością, która powoli usuwa historyczne i kulturowe symbole związane z przeszłością i teraźniejszością Europy.

Jak widać po wypadku z kościołem w Dolceaqua niemiecka sieć niewiele nauczyła się po wrześniowej „wpadce”.

Za: Christian Today, heute.at, kurier.at

======================

mail: konsumenci postanowili o bojkocie sieci handlowej Lidl. Ale w 2017 roku. Trzeba powtórzyć!

==========================================

mail: Zobaczcie, jak Google WYCINA artykuły o anty-katolickiej działalności Lidla!

“TOP GUN” PO LATACH

  Sławomir M. Kozak www.oficyna-aurora.pl 2022-06-17 https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/top-gun-po-latach,p267409129

Kiedy 35 lat temu rozpoczynałem swoją życiową przygodę z lotnictwem, na ekrany światowych kin, wchodził film „Top Gun”, który stał się szybko prawdziwym hitem. W Polsce zrobił furorę, rozprowadzany w ogromnych ilościach na kasetach VHS, albowiem to właśnie schyłek lat 80. XX w. był czasem rozkwitu popularności magnetowidów.

W trakcie nauki w Ośrodku Szkolenia Kontroli Ruchu Lotniczego, oglądaliśmy go z kolegami z zapartym tchem, w oryginalnej wersji dźwiękowej, mając w założeniu osłuchiwać się z językiem angielskim i specyficznym żargonem. Film opowiadał o szkole lotniczej Miramar w Stanach Zjednoczonych, nazywanej 

Top Gun i przeżyciach uczących się w niej pilotów marynarki wojennej. Wartka akcja, wpadająca w ucho muzyka w modnym wówczas stylu teledyskowym i doskonałe zdjęcia, sprawiły, że film okrzyknięto mianem kultowego, i przez lata, żaden inny produkt Hollywood nie odebrał mu palmy pierwszeństwa w tym gatunku kinematografii. To właśnie ten film wyniósł na szczyty międzynarodowej sławy aktora Toma Cruise, grającego w nim pilota myśliwca F14 Tomcat. Nikt z nas nie widział w nim jeszcze gwiazdora, którym wtedy zaczynał się stawać. Przez wszystkie lata kariery pozostawał w kręgu zainteresowania mediów, które rozpisywały się nie tylko o jego dokonaniach zawodowych, ale też o życiu prywatnym.

Nie mieli z tym kłopotu, ponieważ Cruise dostarczał dziennikarzom tematów z dużą determinacją, stając się główną twarzą tzw. kościoła scjentologicznego, który reklamował zachęcając przede wszystkim świat aktorski do przekazywania scjentologom procentu od dochodów obiecując, że w zamian zdobędą moce, które wyniosą ich kariery w kosmos popularności. Niewątpliwie, aktor przyciąga do kin mnóstwo widzów, od kilku już dekad. Takie tytuły, jak „Ostatni samuraj”, „Wojna światów”, „Walkiria”, czy kolejne części „Mission Impossible”, ugruntowały jego silną pozycję na rynku. Jego sprawność fizyczna i niechęć do korzystania z pomocy kaskaderów, działają na ludzi, niczym magnes. Nieustannie na szczycie, wiecznie młody i bogaty, z pewnością przysporzył swym promotorom wielu wyznawców, choć jego aktywność na tym polu była tak natrętna, że z czasem zniechęcił do siebie sporą grupę koleżanek i kolegów po fachu. Być może była to zwykła zazdrość środowiska nie mogącego wybaczyć mu, bądź to majątku wycenianego na 600 mln dolarów, bądź to atrakcyjnych partnerek, którymi zwykł się otaczać, a przypomnijmy, iż do dziś zdążył się ożenić i rozwieść trzykrotnie. W Hollywood nikogo to nie razi, choć pojawiały się pogłoski, że to małżeństwa fikcyjne, będące przykrywką dla jego rzeczywistej orientacji seksualnej, o której całkiem głośno w kulisach. Otwarcie mówi się bowiem, że doborem jego małżonek zajmował się osobiście lider tego “kościoła”, który ponoć nie tylko zobowiązuje swych wyznawców do dożywotniej wierności i regularnego zasilania skarbca, ale posuwa się do aktów upokorzeń wobec nich, czy nawet zmuszania fanek do aborcji, a sam ruch znalazł się na celowniku FBI w związku z podejrzeniami o handel ludźmi.

Tom Cruise, w związku z próbami pozyskiwania dla sekty francuskich polityków, został podobno okrzyknięty „bojownikiem organizacji” przez władze Paryża, które ogłosiły, iż nie będzie przez nie mile widziany w tym mieście. Nawiasem mówiąc, Francja nie uznaje tego kościoła za religię, stąd Cruise fatalnie trafił zabiegając niegdyś o spotkanie z premierem Nicolasem Sarkozym w czasie, gdy wielu członków sekty, m.in. jej założyciel Ron Hubbard, zostało skazanych za oszustwa i nakłanianie do samobójstwa. Jeśli zlewaczała i sprotestantyzowana Francja posunęła się do takiego gestu, to sprawa musiała być poważna.

Niemniej jednak, poza tym wszystkim, chciałbym zwrócić uwagę na element w zasadzie niezauważany, a będący moim zdaniem rzeczywistym motorem napędowym sukcesu aktora, jakim była amerykańska armia. Pod koniec lat 80 ubiegłego wieku, kiedy żelazna kurtyna formalnie opadała z głuchym łoskotem, chętnych do wojskowego życia w Stanach nie było. Młodych ludzi należało w jakiś sposób zachęcić do poświęcenia dla ojczyzny, mimo braku oficjalnego wroga. „Top Gun” spełnił swoją misję wyśmienicie. Do armii ruszyły rzesze młodzieży chcącej utożsamiać się z przystojnym i odważnym Maverickiem. A do tego, pilotem! Punkty werbunkowe lokalizowano obok kin. Ilość zgłoszeń do US Navy, przy której pomocy film powstał, jak opisywał to producent John Davis, wzrosła o 500%.

Młodzież ta nie miała jeszcze pojęcia o tym, że trzy lata później rozpocznie się wojna w Zatoce Perskiej, a wkrótce kolejne. Od „Pustynnej Tarczy” począwszy, przez „Pustynną Burzę”, „Nagły Grom” i wszystkie pozostałe misje „pokojowe i stabilizacyjne”. Ale Pentagon wiedział przecież doskonale. Później było jeszcze gorzej, bo we wrześniu 2001 roku, amerykańscy myśliwcy nie mieli okazji popisać się umiejętnościami na własnym niebie i ten blamaż ciążył dowództwu niczym kamień u szyi, przez kolejne dwie dekady.

Tak zrujnowany wizerunek trudno odbudować. Niezbędne są wielomilionowe nakłady i skuteczna propaganda.

I tu znowu wątek osobisty. W roku 2020, kiedy z czynną pracą w lotnictwie się rozstawałem, widzowie wyczekiwali już  na tzw. sequel, czyli obraz zatytułowany „Top Gun: Maverick”, który miał się pojawić w kinach, w czerwcu. Wszystko zaprzepaściła tzw. pandemia i na kontynuację przeboju kasowego przyszło nam czekać dwa lata. Tę, drugą część, podobnie, jak pierwszą, miał reżyserować Tony Scott, noszący się rzekomo z tym zamiarem już 10 lat temu. Ponoć, na dzień przed spotkaniem w tej sprawie z Tomem Cruise, popełnił samobójstwo.

Z realizacją pomysłu czekano do roku 2018 i podjął się jej reżyser polskiego pochodzenia, Joseph Kosinski. Film wszedł na ekrany pod koniec maja 2022 roku i z ust tych, którzy zdążyli go obejrzeć, słychać mnóstwo pochwał. Ja też go z chęcią zobaczę i liczę na emocje nie mniejsze, niż ponad trzy dekady temu. Maverick powrócił, tym razem w roli instruktora. Na innym typie samolotu, po przejściach, ale ciągle ten sam. Jak to szybko minęło. „Top Gun”, w swych dwóch odsłonach, stał się klamrą czasową mojego związku z lotnictwem, jakże dla mnie pięknego i ważnego. Wiem jednak, że miał niebagatelny wpływ także na życie (i to dosłownie) tysięcy innych ludzi. Obawiam się więc, że jeśli moja ocena powodu popularności tego obrazu jest trafiona, to w ciągu najbliższych paru lat ponownie odciśnie on swe piętno, nie tylko na miłośnikach kina.

Felieton ukazał się w 24 numerze Warszawskiej Gazety