Czy Polska powinna wystąpić z UE?
Mocna diagnoza Rafała Ziemkiewicza
https://pch24.pl/czy-polska-powinna-wystapic-z-ue-mocna-diagnoza-rafala-ziemkiewicza

(PCh24TV)
Politycy są niewolnikami sondaży. I jeśli wynika z nich, że Polacy są za obecnością naszego kraju w UE, to ci obierają taki kierunek działań. Tymczasem, jak się okazuje, respondenci nie bardzo wiedzą z jakich powodów popierają UE.
Efekt? Politycy – bez względu na bilans w relacjach Polski z UE – w obawie przed oskarżeniem o unio-sceptycyzm zamiast podejmować dialog ze społeczeństwem, prą ślepo w pro-unijność.
O zjawisku opowiadał red. Rafał Ziemkiewicz goszczący w warszawskim Klubie Stańczyka.
– Wszyscy jesteśmy zajęci jakimiś sprawami, a politycy – niestety bez względu na swój obóz polityczny – podchodzą do Unii Europejskiej z jakimś nabożnym lękiem wywołanym przez sondaże – ocenił publicysta.
Jak zauważył, w badaniach opinii publicznej wciąż wielu Polaków odpowiada twierdząco na pytanie o poparcie dla polskiego członkostwa w UE, choć ta liczba się kurczy. Popierają, ale nie bardzo zastanawiają się co właściwie się popiera i na jakich zasadach. Ale ów głos jest znaczący dla polityków, którzy zakładają, że skoro wszyscy są za UE, to nie wolno być przeciwko niej, bo to jest zguba wyborcza. – W związku z tym panicznie boją się oskarżeń i to widzieliśmy zwłaszcza w czasie rządów PiS-u, który autentycznie, panicznie bał się oskarżenia, że chce wyprowadzić Polskę z Unii Europejskiej. A takie oskarżenia co drugi dzień były w TVN-ach formułowane – mówił.
To wypieranie się sceptycyzmu wobec UE miało swoje konsekwencje. Padały deklaracje ze strony PiS, że nigdy nie opuścimy struktur UE, a prezydent Andrzej Duda zaproponował nawet, by polskie członkostwo w unii wpisać do konstytucji.
– To wszystko jest bardzo smutne i moim zdaniem pokazuje, że politycy nie cenią sobie polskiego społeczeństwa i uważają je za w masie swojej dość bezmyślne, ponieważ jeżeli boją się komunikacji społecznej, boją się dialogu, boją się rozmawiać o członkostwie w Unii Europejskiej, wykonują wspomniane gesty, to skutkiem tego jest wysłanie do UE sygnału: możecie z nami robić co chcecie, a my nigdy się nie odważymy zaprotestować. Wsiadanie do stołu negocjacyjnego z przesłaniem, ale na pewno się dogadamy, ale na pewno się zgodzimy… No cóż to jest? – pytał Ziemkiewicz.
Tymczasem są też inne sondaże, jak choćby badanie Eurostatu sprzed kilku lat, w którym pytanie zadano nieco inaczej: Czy przyszłość swojego kraju widzisz raczej w Unii Europejskiej, czy raczej poza Unią Europejską? Okazał się, że Polska była jedynym krajem, w którym wyraźnie wygrali ci, którzy mówią, że widzą przyszłość Polski raczej poza UE (46% do 42%, przy niewielkiej grupie niezdecydowanych).
– 46% Polaków wykazało się zdrowym rozsądkiem, mówiącym, że jesteśmy w Unii Europejskiej, powinniśmy być w Unii Europejskiej dopóki nam się to opłaca. A jeżeli nam się to nie opłaca (zdaniem 46% niebawem przestanie się sprawa opłacać – myślę, że ta liczba wzrosła po doświadczeniach kilku ostatnich lat), to wtedy powinniśmy dać sobie spokój i robić czegoś, co nam się nie opłaca – dodał.
Jak zauważył Ziemkiewicz, w tamtym okresie żaden polityk – poza Konfederacją, która wtedy jeszcze była uważana za egzotyczną, skrajną formację, która nie ma szans dojścia do władzy – z głównego nurtu nie ważył się sformułować tezy, że to się musi opłacać. – Wszyscy uznali, że to jest oczywiste, że członkostwo w UE to jest jakieś złapanie Pana Boga za nogi – skomentował.
Ziemkiewicz przypomniał, że politycy decydujące o wejściu Polski do UE realizowali plan dołączenia naszego kraju do struktur zachodnich, które miało nam załatwić „wszystko”. Tyle tylko, że zabrakło wyraźnego sformułowania po co wchodzimy do UE.
Nikt takiego celu, żaden z naszych przywódców, ani żaden z naszych intelektualistów ówczesnych, nie określił tego po co my wchodzimy do UE. Generalnie odpowiadano na dwa sposoby. – Znaczy nie odpowiadano konkretnie: to się przecież samo rozumie. Wchodzimy do UE, bo nam się to należy, bo jesteśmy od zawsze częścią zachodu, bo wyrwaliśmy się z posowieckiej okupacji i teraz musimy dołączyć do Europy, bo to jest wyższa cywilizacja, bo stamtąd płyną dobre wzorce, bo stamtąd płynie demokracja, stamtąd płynie wolność i tak dalej i tak dalej – przypomniał. Druga odpowiedź, na użytek kampanii wyborczej PO, mówiła o tym, że Polska otrzyma ogromne pieniądze.
Szybko okazało się, że nie jest to takie oczywiste, że dostaniemy, jak będziemy grzeczni, jak nie będziemy podnosili tematów trudnych – a przecież te dotyczyły zarówno katastrofy w Smoleńsku, jak i reparacji czy Nord Stream.
– Nikt nie odpowiedział na pytanie, po co my wchodzimy do Unii Europejskiej? No więc ja na to pytanie odpowiadałem. Wchodzimy do UE, bo potrzebujemy być w europejskim obszarze gospodarczym. Potrzebujemy móc konkurować na równych prawach, sprzedawać nasze produkty na zachód, móc umożliwić naszym firmom zarabianie na całym kontynencie. To jest istotne, to jest potrzebne, to jest nasz zysk z bycia w Unii Europejskiej. Cała reszta to jest koszt, ponieważ nie potrzebujemy UE jako struktury politycznej. Bo po co nam to? Nie po to, żeśmy latami walczyli o suwerenność, że teraz oddawać suwerenność w jakiejś kolejnej formie nie wiadomo dlaczego – wskazywał.
Jak zauważył, gdy wchodziliśmy do UE, była to inna unia, oparta na współpracy państw, które umówiły się między sobą na wolne przepływy: swobodę przepływu kapitału, towarów, usług i pracowników. Dziś UE „jest jakimś tworem uzurpacyjnym, totalnie bezprawnym”.
– Podstawą UE, podstawą tych trzech przepływów i stworzenia instytucji, które pilnują tych trzech przepływów, była zasada delegowania (…) Unia opiera się na delegowaniu uprawnień przez państwa narodowe. Państwo narodowe, część swoich uprawnień delegują na organa unijne. Dotyczy to głównie spraw gospodarczych. I tyle mają władzy organa unijne, i tyle mają uprawnień, ile im delegowano. Czyli delegowano np. im możliwość rozsądzania sporów gospodarczych, podatków. Nie mają żadnej władzy więcej. Ale potworzono rozmaite ciała i jak to zwykle bywa, zaczyna się rozpychać biurokracja (…) A ta działa zawsze tak samo: uzurpuje sobie i wyrywa kolejne uprawnienia, które nie wynikają z prawa – podsumował.
– Komisja Europejska, która została stworzona jako sekretariat, koordynujący wspólne polityki, bo potem po trzech przepływach pojawiły się wspólne polityki redystrybucyjne, na przykład fundusze na podniesienie infrastrukturalne bardziej zacofanych europejskich obszarów. Więc KE, która jest li tylko w świetle traktatu takim sekretariatem, koordynującym te wspólne polityki, zaczęła kombinować jakby to być europejskim rządem. Chociaż nie ma do tego żadnych podstaw – dodał. Tak oto KE zaczęła wymuszać rozmaite posunięcia na krajach członkowskich (np. blokując środki unijne) i przeszła do szantażowania krajów członkowskich.
Więcej o sposobie prowadzenia polityki przez UE, roli TSUE, Parlamentu Europejskiego w wykładzie Rafała Ziemkiewicza na PCh24TV: