W piątek, tuż przed wiecem Rafała Trzaskowskiego w Gdańsku, pojawił się Batman, a obok niego zawisł transparent #ByleNieTrzaskowski.
Batman nie miał tyle szczęścia, co Zorro i Spiderman / fot. X
Ośmiu policjantów weszło do mieszkania w centrum Gdańska i wylegitymowało mężczyznę w stroju Batmana.
Powodem był ogromny baner z hasłem “Byle Nie Trzaskowski”, wywieszony tuż przed wiecem Rafała Trzaskowskiego.
Interwencja wywołała lawinę komentarzy w sieci.
Policja zatrzymała Batmana w Gdańsku
W piątkowe popołudnie, tuż przed rozpoczęciem ciszy wyborczej, z okna kamienicy przy głównej arterii Gdańska wywieszono kilkumetrowy baner z napisem “Byle Nie Trzaskowski”. Obok transparentu stanął mężczyzna przebrany za Batmana.
Do sieci trafiło wideo, na którym widać, jak ośmiu funkcjonariuszy wchodzi do mieszkania i obezwładnia bohatera. Materiał opublikował dziennikarz Michał Jelonek.
Ośmiu funkcjonariuszy Policji weszło do pokoju hotelowego, w którym przebywał Batman. Wcześniej wywiesił transparent #ByleNieTrzaskowski. Standardy białoruskie – napisał.
Fala komentarzy w sieci
Historyk i publicysta prof. Sławomir Cenckiewicz skomentował wydarzenie krótko: “Tuskoland jest tragikomiczny”.
Dziennikarz Paweł Rybicki napisał: “To nie jest żart: policjanci wjechali w kilkunastu typa do Batmana, który dziś wywiesił w Gdańsku obok wiecu Rafała transparent #ByleNieTrzaskowski”.
Superbohaterowie z #ByleNieTrzaskowski
To kolejny symboliczny protest “superbohaterów” przeciwko kandydatowi Koalicji Obywatelskiej. Wcześniej tajemniczy “Zorro” w Tarnowie oraz dwóch “Spidermanów” w Gliwicach rozwiesili identyczne bannery. Policja zapowiadała wówczas, że poszukuje sprawców, jednak do tej pory nie ujawniono, by ktokolwiek usłyszał zarzuty.
Ośmiu funkcjonariuszy Policji weszło do pokoju hotelowego, w którym przebywał Batman. Wcześniej wywiesił transparent #ByleNieTrzaskowski
Twórca internetowy Bartosz Pałucki nagrał krótki materiał filmowy pokazujący jak zakłamany jest Rafał Trzaskowski
Materiał poraża, a to i tak nie wszystkie oszustwa Trzaskowskiego.
Każdy, kto choć trochę śledzi politykę, wie, że Rafał Trzaskowski potrafi mówić jednego dnia tak, a drugiego dnia już zupełnie inaczej. Jednak zebranie do kupy nagrań wypowiedzi Trzaskowskiego robi wrażenie.
Trzaskowski jest zakłamany praktycznie w każdym ważnym dla Polski i Polaków temacie. Przed kampanią wyborczą zapewne mówił bardziej szczerze, to co myśli, a teraz, praktycznie w każdej dziedzinie, mówi coś zupełnie innego, bo tak mu wychodzi z sondaży.
Zielony ład, imigranci i kryzys na polskiej granicy, CPK, Nord Stream II, przyjęcie tzw. uchodźców, 500 plus, KPO, Ukraina czy kwota wolna od podatku to tylko niektóre tematy, w których Trzaskowski delikatnie mówiąc ściemnia.
Dzisiaj pan Rafał kreuje się na wielkiego patriotę i obrońcę polskich interesów, a jeszcze kilka miesięcy temu jego agenda była całkowicie antypolska, prowadzona w interesie globalistów, Brukseli czy Niemiec. Może i jest leniem, lalusiem, samcem omega i pionkiem stawianym całe życie w różnych miejscach przez swoich zwierzchników (bo zna języki), ale w zakłamaniu jest równie dobry, co jego mistrz Donald Tusk.
Możemy być niemal pewni, że w przypadku jego wygranej w niedzielnych wyborach, w Polsce stanie się to samo, co w Rumunii. Już następnego dnia ruszy brukselska nawała imigrantów i cenzury, a cała polityka rządu i prezydenta skupi się na dociskaniu śruby krnąbrnym Polakom, którzy nie chcą zielonego ładu, szprycowania dzieci i przybyszów z nożami na ulicach.
Poniżej materiał pana Bartosza Pałuckiego – tylko dla ludzi o mocnych nerwach.
Wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich wywołały w krajowych „elitkach” prawdziwą erupcję pogardy wobec zwykłych Polaków. Reakcje pełne poczucia wyższości dobitnie pokazują, skąd bierze się ich gotowość do przekazywania kontroli nad państwem międzynarodowym gremiom.
Mantrą „wykształconego inteligenta z wielkich ośrodków” pozostaje utyskiwanie na populizm, który rzekomo trawi polską politykę. Jedną z podstawowych cech populizmu — w jego najczęściej przytaczanej definicji — jest przeciwstawianie ludu złowrogim elitom, co uznawane bywa za tanią, demagogiczną i dzielącą naród retorykę. Cóż jednak począć, gdy to same „elity” okazują otwartą wrogość wobec społeczeństwa, sugerując (a nierzadko wprost deklarując), że lud trzeba „wziąć za mordę”? Czy w takim przypadku tzw. populistyczni podżegacze nie zostają przypadkiem pozbawieni pracy — bo „elity” samodzielnie odgrywają ich rolę? A może nigdy nie było żadnego podżegania — jedynie wierne opisywanie rzeczywistości, oparte na wieloletnich obserwacjach?
„Kołtuneria” idzie do urn
Wydawałoby się, że przedstawiciel elit powinien umieć poskromić emocje i – kierując się instynktem samozachowawczym – powstrzymać się od obrażania ponad dziesięciu milionów obywateli, którzy w pierwszej turze zagłosowali na kandydatów prawicy. Choćby po to, by w drugiej turze pozyskać choćby ułamek ich głosów – co przy obecnym układzie sił może zaważyć na wyniku wyborów. Okazuje się jednak, że niechęć „elitek” do tej części społeczeństwa jest tak silna, że chęć jej zamanifestowania góruje nad zmysłem politycznym, którym same się chełpią.
Doskonałym przykładem tej postawy jest prof. Radosław Markowski, który w licznych studiach telewizyjnych obsadza sympatyków prawicy w roli pasożytów, żerujących na dobrobycie wytwarzanym przez elektorat lewicowo-liberalny. Co więcej, popełnia przy tym szkolny błąd, jednocześnie zarzucając tej grupie brak kompetencji politycznych – co dodaje całej sytuacji tragikomicznego wydźwięku. I nie jest w tym odosobniony – wielu jego towarzyszy po prostu nie potrafi się powstrzymać. To silniejsze od nich.
Uderzające jest to, że „elitki”, tak chętnie potępiające ideologie rasistowskie, same nie stronią od klasizmu – a przecież ten, jak pokazuje historia różnych zakątków świata, potrafił przynieść równie wiele, jeśli nie więcej ofiar. Pogardliwe określenia wobec uboższych czy gorzej (formalnie) wykształconych warstw społeczeństwa stanowią integralny element retoryki lewicowo-liberalnej inteligencji, środowisk artystycznych i dziennikarskiego mainstreamu. Kompozytor Zbigniew Preisner wzywał do „zastopowania trendu prawicowego pospólstwa i szaleństwa”. Krystyna Janda ubolewała, że wybory pokazały, iż „polskie społeczeństwo to naród, w którym króluje chamstwo i cwaniactwo”. Znana z medialnych kontrowersji aktywistka Justyna Klimasara sięgnęła po klasykę – przywołując „ciemnotę” polskiego ludu. Tymczasem niekoronowany król polskiego klasizmu, prof. Wojciech Sadurski, sugerował niskie IQ każdemu, kto nie popiera Rafała Trzaskowskiego, a widzów Krzysztofa Stanowskiego, który nie opowiedział się za „właściwym kandydatem”, nazwał po prostu „kibolstwem”.
Przebił go jednak prof. Jan Hartman, który określił wyborców prawicy mianem „debili, faszystów, nieuków i bigotek”; a złoty medal klasizmu w kategorii żeńskiej, należałoby chyba przyznać prof. Magdalenie Środzie, która wyraziła pogardę wobec faktu, że jeden z kandydatów dorabiał w czasie studiów jako ochroniarz — uznając to najwyraźniej za coś godnego potępienia — i umieściła tego typu osoby do szufladki „cwaniaków”. Oberwało się zresztą nie tylko jednostkom, lecz całemu społeczeństwu: zdaniem Środy Polacy „nie cenią wolności, brzydzą się równością i tolerancją” i najwyraźniej „potrzebują ciężkiego buta na karku”. Nie zawiedli też zawodowi tropiciele antysemityzmu: psycholog Michał Bilewicz publicznie pytał – w kontekście wyborów – „po której stronie drzwi w Jedwabnem staniesz?”, a portal Onet starał się rozpaczliwie skojarzyć Karola Nawrockiego z faszyzmem i hitleryzmem (inne media i NGO-sy robiły to samo z Braunem i Mentzenem). Osobnym przypadkiem pozostaje pogrążony w mentalnym rozdwojeniu pisarz Jakub Żulczyk – z jednej strony potępiający elitaryzm, z drugiej bez oporów stygmatyzujący Nawrockiego jako „ulicznego chama” na podstawie trzeciorzędnych przesłanek.
To wszystko stanowi reprezentatywną próbkę, którą możemy dziś bez trudu przeanalizować dzięki popularności mediów społecznościowych. Ich zaletą jest to, że czas między powstaniem myśli a jej ogłoszeniem światu jest krótki – co oznacza, że wiele wypowiedzi, zwłaszcza tych emocjonalnych , oddaje autentyczne nastroje i poglądy przedstawicieli „wyższych sfer”. Dla nas stanowi to dodatkową wskazówkę: jeśli kimś się pogardza i żywi wobec niego niechęć, trudno oczekiwać, by działano na rzecz jego upodmiotowienia. Przeciwnie – naturalnym celem staje się jego marginalizacja. Problem w tym, że ta „kołtuneria” i „pospólstwo”, które elity chciałyby usunąć z debaty publicznej, to większość polskiego społeczeństwa. Cóż więc z tą demokracją, o której elity tak często mówią? No trudno, trzeba pozostawić fasadę wyborów powszechnych, a w istocie przekształcić system w stronę oligarchii liberalnej.
Lęk salonu
Każdy z głównych kandydatów prawicowych (z braku miejsca pomińmy tych, którzy uzyskali słabsze wyniki, choć podobne mechanizmy dotyczą również ich) symbolizuje coś, co budzi odrazę u tzw. „inteligenta”: Braun – obskurantyzm i antysemityzm, Mentzen – wspomniane już cwaniactwo, a Nawrocki – nienajszlachetniejsze pochodzenie i związki z „ulicą”. Ta trójgłowa figura budzi paniczny lęk „proeuropejskiej inteligencji”, która od lat dostrzega ją w polskim ludzie.
To, jak owe „elitki” wyobrażają sobie przeciętnego Polaka oraz swój własny obóz, jest oczywiście rażąco sprzeczne z rzeczywistością. Cwaniactwo, układy z mafią czy pseudonaukowe „płaskoziemstwo” (choćby w postaci ślepego przyjmowania każdej modnej bzdury z Zachodu) są równie dobrze, albo i lepiej udokumentowane po ich stronie. Trwałe obrzydzenie zwykłymi Polakami daje się jednak wyjaśnić z perspektywy socjologicznej – zwłaszcza jako mechanizm podkreślania własnej pozycji w hierarchii społecznej. Można więc sądzić, że choć tego typu postawy szkodzą politycznie, to służą indywidualnym interesom – ostentacyjna pogarda wobec „plebsu” przynosi prestiż wśród własnej klasy. A ponieważ egoizm jest integralnym składnikiem liberalnego światopoglądu, nie dziwi, że profesorowie, celebryci i inni przedstawiciele establishmentu myślą przede wszystkim o sobie, a dopiero w drugiej kolejności – o losie całego obozu.
Ponieważ jesteśmy już na etapie drugiej tury wyborów, analizę wizerunku Brauna i Mentzena w oczach Salonu zostawmy na osobny artykuł. Skupmy się natomiast na nienawiści, jaka spadła na Karola Nawrockiego. To przypadek szczególny – obnażający wszystkie najgorsze uprzedzenia warstwy uważającej się za krajowych „aristoi”. Wystarczy porównać ten atak z tym, jaki spotkał Andrzeja Dudę pięć i dziesięć lat temu – był on zdecydowanie łagodniejszy, bo Duda pochodził z krakowskiej inteligencji, co nieco amortyzowało agresję. Nawrocki jest natomiast ucieleśnieniem największego koszmaru Salonu: człowiekiem wychowanym przez ulicę, świadectwem niepowodzenia transformacji, zaprzeczeniem propagandy geremkowszczyzny i michnikowszczyzny, które przez dekady wmawiały, że wszystko poszło dobrze.
Jego historia pokazuje, że „elitki” gotowe są stosować stygmatyzację i stereotypy – których rzekomo nie znoszą – wobec warstw uboższych. Działa tu mentalność kastowa: „pospólstwo”, które – przez sam fakt życia w niepewnych warunkach i w otoczeniu, którego się nie wybiera – zostaje zrównane z półświatkiem. Wyobraźmy sobie, że te same kryteria stosowano by wobec środowisk LGBT – osoba, która by się na to odważyła, zostałaby natychmiast wyklęta przez demoliberalny mainstream. Tymczasem wobec kandydatów z ludu – wszystko uchodzi na sucho. Nawrocki staje się więc figurą tego, czego establishment najbardziej się obawia: brutalnego, nieokrzesanego motłochu, który – co gorsza – może wygrać liczebnością i zburzyć monopol liberałów. Łatwość, z jaką „elita” dehumanizuje i pomawia ludzi jego pokroju, pokazuje, jak głęboko zakorzenione są jej uprzedzenia. Bo dla niej lud to siedlisko złodziejstwa, chuliganerii, moralnej degeneracji. I dlatego nie ma większego wroga niż człowiek wywodzący się z ludu, który zyskuje realną władzę. Im bardziej taki ktoś jest atakowany, tym większy strach zdradza atakujący.
Wyborczy sukces prawicy wpisuje się w szerszy trend narastającego znużenia (anty)kulturą woke, szaleństwami migracyjnymi i ekoterrorystycznymi ideologiami. To wszystko przeraża lewicowych i liberalnych rewolucjonistów, którzy dobrze wiedzą, że jeśli nie zatrzymają tej fali, backlash dotrze także do Polski. Sytuację komplikuje dodatkowo fakt, że w ostatnich dniach Stany Zjednoczone – przewidując możliwą zmianę władzy – zaczęły wyraźnie sygnalizować niezadowolenie z łamania praw opozycji przez rząd Tuska. „Elity” rządzące zdają sobie sprawę, że porażka Trzaskowskiego w drugiej turze, zwłaszcza po chwilowym zakopaniu topora wojennego przez różne nurty prawicy – od dryfujących ku centrum po radykalne – może zapoczątkować formowanie się prawicowej koalicji, będącej dla nich śmiertelnym zagrożeniem.
Władysław Kosiniak-Kamysz i Rafał Trzaskowski w Niecieczy. / Foto: PAP
Bunt w szeregach PSL. O ile władze Polskiego Stronnictwa Ludowego oficjalnie poparły Rafała Trzaskowskiego, o tyle już lokalni działacze ludowców nie chce oddać głosu na kandydata Koalicji Obywatelskiej.
Z doniesień Onetu wynika, że część polityków PSL-u nie zamierza popierać Rafała Trzaskowskiego w II turze wyborów prezydenckich, która odbędzie się w niedzielę 1 czerwca. Oficjalne poparcie dla prezydenta Warszawy wyraził natomiast szef ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz.
Na nic się to jednak zdało w szeregach ludowców, którzy podkreślają, że Trzaskowski nie jest gwarantem realizacji postulatów PSL. Wypominają mu także walkę z krzyżem, czy poparcie dla środowisk LGBTRTV.
– Nie będę się opierała na rekomendacji kierownictwa partii, bo mam swój rozum. Namawiam wszystkich, by głosowali zgodnie ze swoim sumieniem, rozumem i sercem. Rozmawiałam też z innymi działaczami PSL, na Lubelszczyźnie nie wszyscy pójdą za głosem lidera. Wiadomo chyba, na kogo oddam swój głos – oświadczyła w rozmowie z Onetem radna miasta Puławy Anna Szczepańska-Świszcz. Z kolei już na początku kampanii Marek Sawicki oświadczył, że nie zagłosuje na Trzaskowskiego w II turze.
Wśród ludowców pojawiają się także argumenty związane z górnictwem. Starosta łęczyński Daniel Słowik oświadczył, że może oficjalnie poprzeć Trzaskowskiego tylko pod jednym warunkiem – że „ON i lokalna PO «krwią» się podpiszą, że zagwarantują Bogdance rozwój, nowy szyb i fedrowanie do przynajmniej 2050 roku”. „Jak tego nie będzie – to będzie przysłowiowa polityczna gilotyna” – dodał. Analogiczny postulat wystosował do PiS-u i Karola Nawrockiego.
Jak widać, ludowców nie przekonał ich własny lider, który podczas spotkań z wyborcami twierdził, że Trzaskowski jest miłośnikiem polskiej wsi, szanuje tradycję oraz wiarę chrześcijańską…
– Witos to jest dobro narodowe nas wszystkich. My nikogo z patriotyzmu nie wykluczamy. My włączamy pod biało-czerwoną wszystkich. Dzisiaj prawnuk Wincentego Witosa był razem z nami. Więc wszyscy ci, którzy się martwią, jak Witos patrzy na nas, to myślę z wielką przyjaźnią i radością, że jesteśmy wspólnie razem, z dobrymi intencjami, kochamy polską wieś, ziemię, rolnictwo, nasze tradycje, kochamy wszystko to, z czego wyrastamy. I ta miłość to nie tylko słowa, to są też czyny – twierdził podczas spotkania w Niecieczy.
Piszę dziś do Pana jako do Przyjaciela Życia i Rodziny. Piszę na chwilę przed ciszą wyborczą, w sytuacji, gdy wielu z nas doświadcza poważnej rozterki co do niedzielnego głosowania.
Z pewnością wie Pan, co mam na myśli… Kandydaci, którzy jednoznacznie deklarowali obronę życia dzieci przed aborcją i lobby LGBT, odpadli w I turze wyborów. Pozostało dwóch. Jeden jawnie proaborcyjny i zainteresowany przekazaniem licznych przywilejów dla lobby zboczeńców. Drugi – czasem mówiący pięknie o wartościach, by znów za chwilę poddawać w wątpliwość konieczność pełnej ochrony życia dzieci, zmieniający deklaracje w zależności od etapu kampanii. W ostatnich dniach Karol Nawrocki złożył jednak konkretne deklaracje:
Moim celem będzie wsparcie dla polskiej rodziny i zabezpieczenie jej przed niebezpiecznymi ideologiami i przymusami narzucanymi przez grupy ideologiczne. Przed takimi zjawiskami szczególnie powinny być chronione dzieci.
Jako Prezydent będę chronił życie od poczęcia do naturalnej śmierci.
Stoję na niezachwianym stanowisku, że wolność decydowania o swoich poglądach i przekonaniach, w tym wolność słowa czy prawo rodziców do wychowywania dzieci, zgodnie z własnymi przekonaniami to sprawy fundamentalne.
/odpowiedzi z dn. 25.05.2025 na pytania KKP i sztabu G. Brauna/
Przyglądam się temu, co obecnie rządzący przepychając tzw. ustawę o mowie nienawiści chcą zrobić z polską wolnością słowa i jestem tym oburzony. I nie podpisałbym nigdy czegoś takiego.
/odpowiedź w dn. 22.05.2025 w programie „Mentzen Grilluje”/
Mamy więc deklaracje, które należy zapamiętać i z nich rozliczyć przyszłego Prezydenta Polski. Politycy, gdy dostaną się na swoją funkcję, lubią zapominać o składanych obietnicach, jednak mając w ręku powyższe deklaracje będziemy mogli wszyscy – Pan i ja – przypominać o konieczności ich realizacji, szczególnie, że w pierwszej kadencji prezydent zazwyczaj stara się wykazać przed wyborcami, by mieć szansę na drugą kadencję.
Co na pewno stanie się, jeśli wygra Rafał Trzaskowski?
Po pierwsze – natychmiast speckomisja sejmowa ruszy naprzód i dokończy prace nad czterema ustawami w pełni legalizującymi aborcję. Oni czekają tylko na zmianę prezydenta i nie ukrywają, że Trzaskowski podpisze im wszystko, co uchwalą.
Po drugie – ustawa o mowie nienawiści wraz z szaleńczymi wytycznymi Adama Bodnara wejdzie w życie. Nie będzie już żadnej możliwości obrony dzieci w szkołach przed obowiązkową demoralizacją. Także Pan będzie mógł pójść do więzienia za post na Facebooku lub wpis na grupie na komunikatorze. To, co przeżywam teraz ja – od 8 lat ścigana przez 16 gejów na drodze cywilnej w sądzie za słowo „zboczenie” – dotknie także Pana, ale mocniej – poprzez Prokuraturę, w procesie karnym, w kilka lub kilkanaście miesięcy. Lobby LGBT wymusi poprawność i wsadzi do więzienia wszystkich, którzy będą chcieli zachować zdrowy rozsądek.
Po trzecie – natychmiast zostanie uchwalona ustawa o zmianie płci – zapowiedziała to Minister Równości Katarzyna Kotula jeszcze w styczniu tego roku i tłumaczyła, że czekają tylko na swojego prezydenta.
Po czwarte – aborterzy ośmielą się jeszcze bardziej. Zbrodnie, które dziś popełnia się w Oleśnicy, będą dziać się w każdym szpitalu z oddziałem położniczym. Pseudo-przychodnie aborcyjne jak Abotak w Warszawie na Wiejskiej będą w każdym większym mieście.
Po piąte – nasza Ojczyzna nie przeżyje żadnego wielkiego katharsis i nie odbije się od dna, jak zdaje się niektórym publicystom. Zlewaczały parlament do spółki z życzliwym sobie prezydentem dociśnie Polakom śrubę i zniszczy zasoby energii, dobrych ludzi, wytresuje bezmyślne masy. Nie będzie gorzej, by potem było lepiej. Będzie gorzej, a potem jeszcze trudniej będzie wstać z kolan. Mesjanizm zawsze prowadził Polskę wprost w przepaść.
Świadoma, że nie jesteśmy w sytuacji idealnej, ale równocześnie wiedząc, że najprawdopodobniej właśnie nadszedł moment, by ratować życie polskich dzieci przed największą możliwą katastrofą, proszę, aby poszedł Pan na wybory i oddał głos przeciw Rafałowi Trzaskowskiemu. A Karolowi Nawrockiemu zapamiętał przedwyborcze obietnice, a jeśli wygra, nie ulegał euforii, patrzył prezydentowi na ręce i rozliczał go z obietnic.
Wynik wyborów będzie się ważył do ostatniej chwili. Pański głos jest kluczowy.
Obrońcy życia powinni iść na głosowanie i oddać w tych wyborach ważny głos.
Nie ulegajmy pokusie zdystansowania się od sytuacji w Polsce i pozostania w domu, bo „lepszy kandydat już odpadł”. Nie można sobie na to pozwolić.
PS – Nie bądźmy naiwni, ale też nie uciekajmy w wygodnictwo. Pójście na te wybory i zagłosowanie przeciw Rafałowi Trzaskowskiemu jest obowiązkiem każdego prolifera.
Absurdalna cisza wyborcza się zbliża, a więc post ten publikuję w piątek, by nie było że się nie pilnuję, choć mam nadzieję, że tekst pochodzi do wyborów i nie spełni przesłanek agitacji wyborczej. W sumie nie będę pisał o konkretnych kandydatach, tylko o tym jaki obraz Polski ujawnił nam się w tej kampanii. Bo to – podobno – czas przesilenia, a w takich momentach, kolejnych „najważniejszych wyborach w III RP”, spadają maski, bo działa się na rympał i liczy się wynik, nawet kosztem utraty resztek pielęgnowanego wizerunku. Można więc zaglądnąć pod maseczkę III RP, by zobaczyć jej prawdziwe rysy. I to będziemy tu robili, na przykładzie przypadków z kampanii.
Kasa misiu, kasa
Tak to jest w społeczeństwie postpolityki, że gdy suweren o pamięci złotej rybki zostanie poddany jakieś presji informacyjnej, zaraz o tym zapomina. Wypiera, czyli o tym nie myśli, albo internalizuje, gdy pod wpływem umiejętnie sączonej propagandy zaczyna przyjmować wcześniejsze kontrowersje jako rzecz normalną, zaś w rezultacie samodzielnie przez siebie zinterpretowaną. Takim faktem, ciążącym od zarania na kampanii, jeszcze przed wyborem Nawrockiego na obywatelskiego kandydata PiS-u, było odcięcie ugrupowania Kaczyńskiego od dotacji dla partii politycznych, w kluczowym, przedkampanijnym momencie. Co prawda minister zaczął wypłacać subwencję w ratach, ale dopiero w maju, czyli na końcówce kampanii, za co osobiście kiedyś zapłaci, i to karnie, gdyż nawet sama PKW, z ostrym personalnym przegięciem na stronę uśmiechniętej koalicji, oświadczyła jasno, że PiS-owi się te pieniądze należą, zaś p. minister będzie już od tej pory w każdych wyborach nie tyle walczył o swoich politycznych pupili, co o wolność.
Casus PKW pokazuje kolejną słabość III RP w użyciu. Nie jest ona przytykiem systemowym, choć to system wyłania długofalowo takie skutki. Jest nimi myślenie każdej z politycznych grup, że jeśli rządzą, to już na zawsze. Są tu dwie perspektywy – obie słabe dla kraju. Pierwsza jest taka, że chłopaki robią ustrojowe rzeczy betonujące ich ekspansje i „wyjście” na instytucje, ale ten cały że tak powiem dorobek wpada w ręce nowych dziedziców władzy. I tak samo, jak i z innymi instytucjami, było w przypadku PKW. PiS tam namieszał, ale tą nową ścieżką okupacji instytucji przeszli się nowi zwycięzcy i obsiedli PKW, jednak na tyle, by zakwestionować zeznanie PiS, które miało odebrać mu dotację, ale już nie na tyle, by po przegranej w wyższej instancji nie poddać się, choć tu pan minister – na własną odpowiedzialność karną – nie wywiązywał się długo ze swoich obowiązków.
Druga perspektywa grzebania w państwie ma mniejszy wymiar, ale przez masowość skali równie szkodzi krajowi. Jej charakter ma wymiar indywidualny, lub grup interesów, które obsiadają instytucje by się nachapać i to szybko, bo w perspektywie czteroletniej (no, góra – ośmioletniej) kadencji i zniknąć. To za nimi dzisiaj jeżdżą Bodnarowcy i wsadzają. Ale w ten sposób wydeptane synekurki stają się gotową siecią do przejęcia, wystarczy tylko, by obsadzić tę mapkę swoimi i system działa dokładnie tak samo, tylko kasa płynie w odwrotną stronę. A jest powiedziane, że nie wolno przeganiać much żrących ci otwartą ranę, bo te się najedzą i dadzą spokój, zaś przeganianie ich sprowadzi tylko nowe, które też się będą chciały pożywić, tyle że od nowa. I wybory są takim przeganianiem much, stąd wysysana moc Polski, w trybie ciągłym i powtarzalnym. Po prostu mamy cały ciąg nalotów nowych, wygłodniałych much, które lądują na otwartej ranie III RP.
Ale wróćmy do kampanii. Zapoczątkowany na wejściu ruch miał pozbawiać PiS środków na wstępie, bez względu jakiego kozaka wystawią, a więc był to taki ruch jak z filmu Gladiator, gdzie przed walką na publicznej trybunie podstępny rywal zadaje skryty cios pod miziurkę, tak by lud widział „uczciwą” walkę, choć przeciwnik jest śmiertelnie osłabiony. Jako się rzekło – od sprawy minęło już sporo czasu, cios z subwencją był jednak zadany publicznie, choć wyparty i nikt już nie pamięta o tej podstawowej nierównowadze w wydawałoby się uczciwej walce. Nie trzymam tu, broń Boże, strony PiS-u, boć uważam całą sprawę finansowania partii, za wysoce szkodliwy polski system. On jest po to, by utrwalać dwójpolówkę polską, gdyż bogatemu zostanie tylko dodane, zaś biednemu – zabrane. Czyli to wzmacnia istniejącą strukturę: za pieniądze podatników dwie partie (z przydatkami) bawią się w niby śmiertelną walkę, zaś cała reszta, z powodu właśnie przewagi systemowo-finansowej, ma nie wyjść poza formułę planktonu.
Mało tego – planktonowi jeszcze rzuca się pod nogi systemowe kłody na wejściu, jak choćby proces zbierania podpisów, który w przypadku dużych przechodzi systemowo po członkach partii, zaś planktonowi muszą zbierać ręcznie, co jest utrudniane przez… system, bo jednocześnie wymaga na liście poparcia podania PESEL-u, zaś w tym samym czasie ostrzega w kampanii, żeby PESEL-u nie dawać byle komu, bo to niebezpieczne. W ostateczności podrzuci do przysyłanych podpisów paru umarlaków, przetrzepie listy maluczkich sprawdzając ich podpisy pod światło, czy nie ma skrótu nazwy miasta i czy nie brakuje drugiego nazwiska, zaś dużym sprawdzi próbki losowe z setek kartonów wypełnionych po ścieżce – uważam że przepisywanych z wyborów na wybory – list partyjnych. Start więc był nie tylko systemowo przeciwko PiS-owi w postaci cofnięcia dotacji, ale jest systemowo utrwalony, bez względu na rządzących, na ochronę dwójpolówki z dodatkiem pomijalnych przystawek do dwudaniowego menu.
Ład medialny
Kampania pokazała media w świetle dnia. Tu, na froncie ideologicznym, nie ma zmiłuj. Tak jak pomiędzy kampaniami mamy makaron nawijany powoli na uszy, to w okresach wzmożenia można zobaczyć media takie jakimi są. Jest to jak z odpływem – nie tylko można wtedy zobaczyć kto pływał bez majtek, ale też można odkryć jakież to kopytka zagrzebane są w mule i kto ma jaki pistolecik w cholewce. Na górze, gdy nie ma odpływu wyborczego widzimy dostojnego łabędzia i tylko jak się wszystko osuszy z kitu widać wyraźnie jakie to czarne łapy bełtają mętną wodę. I tak było teraz.
Zacznijmy jednak od samej struktury. Widać tu wyraźnie dwie rzeczy: rolę mediów publicznych, które, bez względu na rządzącą ekipę, nie mogą się powstrzymać od robienia swojej władzy dobrze (czym wyrządzają jej serie śmiertelnych niedźwiedzich przysług) oraz rzecz drugą – różnicę pomiędzy pluralizmem mediów, a duopolem. Zacznijmy od tej pierwszej, czyli mediów publicznych.
Jako mądrzy mówią – nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, i to się powtarza. „Fur Deutschland” lansowane do wyrzygu przez Kurskiego utopiło PiS, bezwarunkowe i bezwstydne wsparcie publicznych dla Trzaskowskiego w sumie mu też zaszkodziło. I debaty w Końskich, i obsada ich przez mediaworkerów z ewidentnym, nawet merkantylnym, nie ideologicznym, konfliktem interesów, to już jazda po zauważalnej bandzie. A to wszystko przecież proste jest – wybory prezydenckie to gra o przeciągnięcie wahających się, bo twardy elektorat nie wystarczy. Linia TVP, wzięta żywcem z ideolo Jaruzela ze stanu wojennego, a więc „walki i porozumienia” dała tu efekty pokraczne. No, bo powiedzmy, że wahający się zobaczył ciągłe ataki na nieuśmiechniętych w mediach maintreamowych i się dał zwieść Trzaskowskiemu, który nagle zaczął mówić wręcz… Braunem, o Mentzenie już nie wspominając. Potem poszedł do takiego TVN czy TVP i zobaczył, że ten system politycznych wartości, o który zechciał się rozszerzać Trzask jest największym ściekiem, wrażym delikatnym umysłom otwartym na ukrofilskość, filosemityzm, federacjonizm unii czy globalizm. Toż to żywa sprzeczność, a to zniechęca umysły dążące do koherentnych odpowiedzi, a taka jest potrzeba wahających się.
Ale to problem całej kampanii Trzaska, który raz to, zaraz po pierwszej turze, obiecuje likwidację średniowiecznego prawa aborcyjnego (jakby takie istniało w średniowieczu), zaś siadając po tym z Mentzenem do egzaminu zakończonego słynnym wyjściem na piwo – gada sobie swobodnie z autorem skandalicznej dla jego środowiska „piątki Mentzena”. No, jest tu jakaś duża sprzeczność i miotanie się. Ta sprzeczność jest niegroźna dla twardego elektoratu, gdyż jest uzasadniona potrzebą ściemniania elektoratu wahającego się. Twardzi wybaczają takie fikołki w celach taktycznych i wybaczą każde zaprzaństwo swego faworyta, który przecież „tak nie myśli”, tylko „tak mówi”, by się frajerzy nabrali. Tak, bo twardzi uważają wahających się za frajerów do nabrania i ich im nie szkoda. Są dla nich durniami, którzy są na tyle głupi, że wciąż jeszcze nie wybrali, bo się wahają, a tu nie ma co się wahać – wszystko jest jasne od dawna.
Ale wróćmy do obietnicy wyjaśnienia subtelnych różnic pomiędzy pluralizmem a duopolem w mediach. Bo to kochani nie jest wszystko jedno, choć – szczególnie w ustach pogonionego ostatnio PiS-u – argument ich gnojenia był pokazywany jako grzech przeciwko pluralizmowi, a tu chodziło o powrót do duopolu bardziej. Duopol medialny jest naturalnym odtworzeniem dwu-plemienności sceny politycznej. Nie może być inaczej. Każdy ma mieć przecież swoją bańkę, o której pisałem ostatnio. A to, zamiast wyjaśniać nam złożoność świata, redukuje go do dwóch ramion imadła, w które system wkłada nasze głowy. Jest więc to wizja co prawda coraz mniej koherentnych (vide ideologiczne miotanie się Trzaska) prawd, ale są to prawdy dwie, uproszczone do zero-jedynkowego wyboru. To upraszcza wizję świata każdego z plemion, ale nie jest żadną atrakcyjną propozycją dla wahających się, a to o nich jest cała gra.
A propos – mamy trzy grupy wahających się: takich co się zastanawiają na kogo pójść zagłosować, drugich – czy w ogóle pójść na wybory – i trzecich, o których się teraz toczą boje, to grupa tych, którzy wahają się na kogo przerzucić swoje głosy ze swego ulubieńca na wybór w drugiej turze. Łatwo zobaczyć, że wszystkie te aktywne grupy, łącznie z niedoszacowaną grupą tych, co dołączą dopiero w drugiej turze, to elektorat interwencyjno-ratunkowy, czyli wyboru mniejszego zła. To reakcja by nie rządził jeszcze gorszy. I to do nich walą medialne armaty dwójpolówki. Skoro wybór ma być mniej gorszego, to nie walczy się na programy, czyli dobroć „naszego”, tylko o to jak bardzo zły jest ten gorszy. Stąd taka, delikatnie mówiąc, brudna kampania, haków, zarzutów, wyciągania brudów. Stąd też zerowe poziomy merytoryki nie tylko w propagandzie (tu cudownie odwołujemy się do emocji histeryzowanych tłumów), ale i w debacie. Tylko Stanowski ze swymi godzinnymi formatami dał ludowi posłuchać kto to naprawdę kandyduje.
A więc duopol medialny wciąga nas tylko w prymitywną wojnę dwóch plemion, co jest Antypodami pluralizmu. Powiecie – media społecznościowe to alternatywa do duopolu. Ale spójrzcie jak się je konsumuje: przecież to trzy na krzyż propozycje upakowane algorytmami (niechby płatnymi, ale bardziej niestety ideologicznymi), które serwują Wam bańki mainstreamu, na równi z trzema programami telewizji publicznej za komuny. Tylko super spece są w stanie sterylnie dobierać docierające do nich informacje. Większość to selekcja platform, to co dostajemy. Mamy po prostu, jak w restauracji, menu dnia dla klienta, zaś sami pchamy się w łapy „przewodników po sieci”, bo nie mamy czasu, narzędzi i ochoty przedzierać się codziennie przez opisany przeze mnie, a generowany przez pozorny pluralizm mediów – szum informacyjny.
Kolejny aspekt pozoracji tego łże-pluralizmu to reklamy. Dostajemy nie to co się nam podoba, tylko to, za co ktoś zapłacił. To jak z markami konsumpcyjnymi. Trzeba wielkiej staranności, by wygrzebać jakiegoś niszowego dostawcę i producenta, chętniej idziemy do medialnych żabek na każdym rogu, by tam się dowiedzieć co i jak. A o promocjach dowiadujemy się z mediów. I tak samo jest w kampanijnej polityce. Dla mnie najbardziej ponure jest to, że to za pieniądze samego podatnika, pochodzące z dotacji, robi się mu wodę z mózgu, płaci więc on sam za własne ogłupianie i by uniknąć tej smutnej konstatacji… przyjmuje te argumenty w końcu za swoje, ba – nawet przez siebie wymyślone. Czyli, jak u medialnego Marksa – kasa kształtuje świadomość.
Rozdrobnienie
Kampania ukazała nam systemowo ugruntowane rozdrobnienie prawicy. Jest tego sporo. Antysystemowcy dostali teraz niezły wynik, ale ich rozdrobnienie – systemowe, powtórzmy – nie tworzy z nich żadnej realnej siły. Jedni, jak Konfederacja, podejrzewani są o chęć dosiąścia się do stolika, nie by go przewrócić, ale by przy nim się jednak usadowić. Drudzy, jak Braun, dają brutalnie realistyczne diagnozy, ale ich postulaty byłyby do zrealizowania tylko wtedy, gdyby jakimś cudem POPiS ugruntowany systemowo zniknął. Nie ma żadnej drogi walki z systemem, tylko wszyscy won. No dobra, może i racja, tylko jak? Jak, skoro w tym procesie trzeba się będzie, choćby w okresie przejściowym, mierzyć na wyznaczonej przez system arenie, a on nie jest taki głupi, by nie widzieć zagrożenia z tej strony.
Reszta to rzeczywiście plankton. A skąd on się bierze w Polsce? Ano z wpojonego społeczeństwu strachu przed tzw. „utraconym głosem”. To też gra popisowa – oba plemiona w tym argumencie widzą gwarancje korzystnej dla siebie dwójpolówki. No bo popatrzmy – powiedzmy pojawia się w kampanii prezydenckiej jakiś rozsądny kandydat, który mówi o grzechach III RP i pokazuje jak je zniweluje systemowo, ma program i tzw. format prezydencki. Czy lud na niego zagłosuje? Gdzież tam – nawet najbardziej rozsądni dziennikarze powiedzą: nawet fajny ci on, ale nie na dzisiejsze czasy. Co on tam ma za pakę (chociaż właśnie ją zbiera w tej kampanii), ciekawy, ale bez szans. A potem ci sami dziennikarze (o plemiennych nie ma co mówić) wylewają krokodyle łzy nad słabością dwuplemiennej sceny politycznej i płonną nadzieją, że „wciąż nie pojawia się ten trzeci”. No tak – a jak się pojawi, to włącza się u nich ta sama maszynka paraumysłowa, że przecież tu nie chodzi o pierdoły, tylko o ratowanie Polski z rąk konkurenta-podleca.
Presja na obawę przed zmarnowanym głosem jest tak duża, że działa nawet w rzadkich momentach, kiedy nie ma ona swego pragmatycznego uzasadnienia. A takim momentem jest właśnie głosowanie w pierwszej turze. Twardzi i tak wiadomo jak zagłosują, można dać sygnał systemowi, a tu zostają, również medialnie, włączane odruchy psa Pawłowa. Zmarnuję swój głos na kogoś, kto nie przejdzie. Ależ w pierwszej turze, przy dwójpolówce – wiadomo że nie przejdzie, ale możesz wysłać sygnał przeciwko dwójpolówce i to w określonym kierunku, który właśnie może być kapitałem początkowym nowego ruchu, na który czeka, jak się okazało w czasie badań z lutego tego roku, 58,2% Polaków. A tak było w dużej mierze teraz. To te wyniki, wcale nie odzwierciedlające sceny polskich poglądów, oba plemiona uznały za legitymizację nie tylko swoich plemion, ale systemowej dwójpolówki, jako zagospodarowującej całość pomysłów na Polskę. A tam są tylko pomysły jak zdobyć władzę, ale wcale nie ma pomysłów co począć z Polską.
Do tego potrzebne jest systemowi systemowy właśnie poziom rozdrobnienia, bo na tym korzystają nasze oba plemiona. PiS będzie walczył z każdym po prawej stronie, no, może z wyjątkiem Mentzena, którego ocenia jako przyszłego koalicjanta, bo po nauczce z ostatnich wyborów uznał, że bez koalicjanta nie da rady. Ale, jak znam PiS tam są genetyczne wręcz ciągoty do włączenia się mechanizmów zjadania przystawek i proces ten zacznie się natychmiast kiedy strony się policzą. Po prostu wodzowska partia nie znosi kompromisów. Na rozdrobnieniu prawicy i antysystemowców zależy również drugiej stronie. Oni u siebie mają przebierających nogami koalicjantów i dopuszczają ich swobodnie do kontrolowanego udziału w koalicji w zależności od montowania większości w parlamencie. A więc walczą nie u siebie, ale na osłabienie PiS-u. Tuskowym zależy by tam u Kaczora pałętał się jakiś plankton, który robi dwie rzeczy – daje materiał do straszenia swoich ekstremistami oraz – mając świadomość priorytetu prymatu na prawicy Kaczyńskiego – tworzy obszar do podgrzewania konfliktów na prawicy. Rozdrobnienie trwa i trwa mać. Jest na rękę każdej ze stron, co wyrażało się wręcz poprzez wsparcie planktonu w zaistnieniu jej pomocy w zbiórce podpisów (PiS), jak i w nagłaśnianiu przez lewicowy mainstream wyskoków ekstremistów z prawej, pozapisowskiej strony.
Skręcana kampania
Co do wpływu państwa na kampanię to, gdyby takie numery jak dziś Tusk wyczyniał PiS, to mielibyśmy ryk w Brukseli i OBWE na karku. Grzmiałoby wszędzie o białoruski standardach, ale jesteśmy w oparach demokracji walczącej, która zwalnia z oceny środków do osiągnięcia szlachetnego celu. Żeby nie było, żem naiwny – ja widzę coraz to jak partie używają państwa i środków publicznych do grania na rzecz w ich zespołów wyborczych. Taka jest cena za brak kontroli nad władzami, której ostatnia forma demokracji faszystowskiej w służbie globalizmu – nie zapewnia. Społeczeństwo podzielone na plemiona nie będzie przecież się ekscytowało, a właściwie nie będzie ekscytowane przez rządzących informacjami o systemowym czerpaniu z zasobów państwa, by nasi wygrali. A nawet gdyby wiedziało i się tym ekscytowało (co wcale nie jest jednoznaczne), to i tak na zasadzie „nie mamy płaszcza i co nam pan zrobisz?” nie miałoby co z tym zrobić, bo wszelkie mechanizmy społecznej kontroli nie funkcjonują.
No dobrze, ale jesteśmy dziś na etapie analizy odsłon rzeczywistych kulis działania takiego mechanizmu i muszę powiedzieć, że Tuskowy obraz skali i natężenia wprzęgnięcia państwa we wpływ na wybory przekroczył dziś skalę nawet wyobraźni. Popatrzmy co się pokazało. Przede wszystkim cały mechanizm nielegalnego wpływu na wybory poprzez finansowanie przekazu spoza obowiązkowej ścieżki materiałów komitetów wyborczych. Mieliśmy tu dwa objawy, ciekawe. Po pierwsze tzw. kampanie pro-frekwencyjne. Nawet nie chcę tu przypominać, że mają one charakter, dowiedziony systemowo i statystycznie, wsparcia strony lewicowo-liberalnej. To dodatkowi wyborcy dali w 2023 roku władzę koalicji uśmiechniętej. Starzy wymierają i żeby wygrać z PiS-em, który i tak pójdzie w rzednących szeregach, trzeba tylko wytrącić młodych z lenistwa, a ci już będą wiedzieli gdzie pójść i co zrobić. Teraz jednak to przestało wystarczać: pojawiła się fundacja finansowana m.in. ze środków pozagrobowej USAID, która już pojechała po bandzie. Opiszę, bo stosowny filmik zniknął po aferze z Sieci, przykład w jaki sposób kampania profrekwencyjna może wspierać konkretnego kandydata, bez wymieniania jego nazwiska.
Mamy oto na przykład taką sytuację. Trzaskowski jest przeciwny obniżaniu podatków (w zależności oczywiście do kogo mówi), zaś taki Mentzen to i owszem. I idzie reklama „profrekwencyjna”. Młodzi polscy żołnierze walczą w okopach współczesnej wojny. Jeden krzyczy, że nie ma już amunicji. Drugi krzyczy, że nie ma dostaw, bo rząd obniżył podatki w związku z tym, nie ma kasy na naboje. Ten pierwszy odkrzykuje, że on na taki rząd nie głosował, na co ten drugi mówi – no właśnie. I strzela z palców w stronę wroga, symulując ustami (pju-pju) dźwięk wystrzałów.
Przekaz niby profrekwencyjny, ale wiadomo, przez kogo nie ma naboi.
Drugi sposób, to reklamy wprost, zza granicy. I tu był ciekawy numer, bo chłopaki złapały się we własne wnyki. Gra była na wariant rumuński, żeby sobie zostawić na półce możliwość zakwestionowania niekorzystnego wyniku wyborów, używając przetrenowanego w Rumunii argumentu zewnętrznego (ruskiego, znaczy się) wpływu na kampanię. NASK, instytucja publiczna fatalnie zamieszana w ten proceder, komunikuje, że zanotował reklamy zlecane spoza kraju, zasugerował, że od Putina, które miały oddziaływać na trzech kandydatów. Jak się zrobiła afera to wyszło wszystko na odwrót: tak, były reklamy zza granicy, ale właściwie nie reklamy tylko posty podbijane finansowo, robiono to z Wiednia za pomocą fundacji prowadzonej za pieniądze globalistów przez byłego szefa konkurencyjnej wobec Orbana wtedy bezpieki, zaś polski wątek prowadził do polskiej fundacji z ewidentnymi koneksjami z Trzaskowskim i Platformą.
Tak, w reklamy dotyczyły trzech kandydatów, tyle że – czego nie powiedziano – atakowały Mentzena i Nawrockiego, wspierały zaś Trzaskowskiego. To tak jakby NASK powiedział o kimś, kto został pobity przez siedmiu zbirów, że uczestniczył w bójce z udziałem ośmiu osób. Najbardziej niepokoi umoczenie w tym wszystkim NASK-u, który na komisji sejmowej nie mógł wytłumaczyć się z zasadności swych wcześniejszych oświadczeń, ale i brak reakcji zarówno mediów na tę aferę (Boże, żeby to PiS wywinął, to by było po Nawrockim), ale i kompletne milczenie służb oraz prokuratury. A trzeba dodać, że taki właśnie NASK jest odpowiedzialny za ochronę sieci przed dezinformacją, będąc jednocześnie jej źródłem, będzie też NASK wkrótce – jeśli wygra Trzask i podpisze blokowaną przez Dudę i oglądaną przez Trybunał Konstytucyjny ustawę – odpowiedzialny za tropienie i wskazywanie prokuraturze do skazań za tzw. „mowę nienawiści”, co się wykłada, że będzie takim urzędem państwowej cenzury. Wiedzmy więc w jakie ręce idzie wolność słowa w Polsce.
I tu wchodzi Tusk…
Końcowy akcent pokazujący kompletny blat polityczno-medialno-służbowy to afera, która miała na finiszu kampanii ostatecznie wyłożyć Nawrockiego, czyli sprawa sutenerstwa kandydata. Wystarczy popatrzeć na kolejność zdarzeń. Tusk z tydzień temu wypuszcza szczura, że idą jakieś kompromaty na Nawrockiego i wyjdą w świat za parę dni. Za parę dni wychodzi obrzydlistwo w Onecie, że są anonimowi świadkowie, że Nawrocki doprowadzał (chyba nie do orgazmu?) prostytutki w hotelu, gdzie był ochroniarzem. A więc zbieg jest taki, że premier zapowiada przyszły materiał prasowy, co oznacza, że wie nad czym pracuje Onet, co jest kompromitacją i medium, i premiera. Niewyjaśnione jest tylko kto zaczął? Czy Onet usłużnie poinformował premiera (coś jak właściciel Rzeczpospolitej, Hajdarowicz pod śmietnikiem, kiedy powiedział Tuskom, że idzie materiał o trotylu w samolocie smoleńskim), albo Tusk takie cudo zamówił w Onecie. Tertium non datur.
Nie dość, że Tusk postawił Onet w trudnej sytuacji, to jeszcze polazł do Polsatu z własnymi kwitami (skąd, nie zapytano), że nie ma tam, że anonimowy świadek coś powiedział, ale jest gościu z krwi i kości, który to potwierdzi. Okazało się, że jest to gangus, patologiczny kłamca i potwarca z gdańskiego półświatka (ach te gdańskie komeraże!), ostatni ktoś, na kogo się można powołać. Zapytany dlaczego takie wielkie przewiny nie wyszły w trakcie wielokrotnego sprawdzania Nawrockiego, również przez służby za rządów Tuska, ten odpowiedział, że widocznie służby to przegapiły.
Czym uderzył w… służby. Nie tylko podważając ich kompetencje, ale nie tłumacząc, że dotarły do tych rewelacji przypadkiem akurat na parę dni przed końcem kampanii. Odezwali się także Onetowi twórcy tego paszkwila, mówiąc, że premier bredzi, bo z zeznań jego informatora, że Nawrocki pracował wtedy dla sutenera (pan Bu, jak wyraził się o nim pan premier), który miał wtedy lat 16 i że byliby autorzy idiotami, gdyby opierali swoje rewelacje na premierowym źródle informacji. Posypało się więc wszystko, ale zasłony opadły.
Wiele mówiono o tym, że Tusk się włączy do kampanii. Chłopcom ze sztabu widocznie brakowało wigoru, mimo sugestii napędzania się jego członków substancjami. Mnie to dziwiło. Przecież cała strategia dwóch obozów kampanijnych opierała się na wzajemnych staraniach przyklejenia (to PiS) Trzaskowskiego do rządów Tuska, który wyraźnie i dramatycznie tracił w sondażach, tak jak chłopcy od Trzaska lansowali kandydata na podmiot samodzielny, który wszystko sam załatwiał, zaś porażki rządu – jeśli takie w ogóle były – szły na konto… PiS-u, który nie dość, że zbankrutował kraj, to jeszcze pozostawił po sobie zakamuflowaną, acz rozproszoną sieć pisuarowych sabotażystów. A więc PiS wyciągał Tuska, zaś Trzaski go chowały.
A tu nagle – że się włączy. Skoro wiadomo, że nie będzie twarzował, bo to szkodzi Trzaskom, to jak się włączy? Ano – kompromatami prokurowanymi przez służby. No, bo kto się dowiedział że jakiś gangus ma jakieś rewelacje na temat Nawrockiego? Przecież nie dziennikarze Onetu, bo to zakwestionowali, nawet co do wiarygodności źródła. Tusk z nim pogadał? No, nie… Pewnie poszedł tam jakiś bezpieczniak, pokazał haki na gnojka i ten zaśpiewał wszystko jak było napisane przed spotkaniem. A takie numery, zwłaszcza w gdańskim grajdołku, gdzie służby z gangami świadczą sobie różne usługi wzajemne to przecież codzienność naszej rzeczywistości.
Takie rzeczy, jak publikowanie aktów notarialnych, wyciągów z przelewów bankowych Nawrockiego to już rympał po całości. Do takich dokumentów nie może mieć dostępu nikt spoza stron uczestniczących. A nie jest nią ani kandydat, ani ministrowie, ani premier. Wyciąg z banku z zewnątrz mogą uzyskać tylko służby. Pytanie czy zdobyły to legalnie czy nielegalnie? W obu przypadkach odpowiedź byłaby arcyciekawa. W przypadku legalu – trzeba by prześledzić kto o to wystąpił i na zasadzie jakiej przesłanki. W przypadku nielegalu – skąd urzędnicy weszli w posiadanie takich materiałów? Ale to pytanie nie na te wybory i nie na te media.
Widać więc jazdę po bandzie, bez żenady. A brak odpowiedzi tzw. opinii publicznej będzie tylko rozzuchwalał kolesi.
Na Rumuna
Ważne jest też nie systemowe, ale przycznowo-skutkowe ulokowanie spojrzenia na polską kampanię. Jest nim przypadek Rumunii, która jest o jedną fazę przed nami. Można więc stamtąd czerpać pouczające przykłady, skutkujące wnioskami na przyszłość w naszym przypadku. Że tam unieważnili wybory na podstawie cienkich i tajnych doniesień o onucowych wpływach na proces wyborczy – mieliśmy podobną próbę w Polsce (vide afera z NASK). To że nasze służby pytały się rumuńskich nie o to, jak wyglądał onucowy atak (którego nota bene oczywiście w Rumunii nie było), ale jak „załatwili” wykluczenie niepoprawnego kandydata, to też pikuś, bo numer sutenerski, robiony wyraźnie w obliczu paniki wyników pierwszej tury, wybuchł w brudnych łapach. Ale jest o wiele ważniejszy wniosek.
Otóż chodzi o strategię mainstreamu rumuńskiego, okazało się, że zwycięskiej, a raczej o to co mówili przed wyborami, a co zrobili po wygranych wyborach. Otóż Rumuni załatwili sprawę fachowo i wielowarstwowo. Po pierwsze napuścili rumuńskich Węgrów przeciwko antysystemowemu kandydatowi, podbijając jego nacjonalizm, jako wrogi mniejszościom. U nas ten numer nie przejdzie, nawet jak Trzaskowski obieca Ślązakom ich język – chleba wyborczego z tego nie będzie. Ciekawym krokiem, też zwycięskim, okazała się w Rumunii mobilizacja elektoratu zagranicznego. U nas wybory będą na żyletkę i obserwować można gwałtowny wzrost rejestracji Polonii w tej turze. To może być ta słomka, która złamie kark któremuś z naszych wielbłądów. Jak zagłosuje Polonia? Ta jest, głównie w USA, antylewicowa. Europejska – protrzaskowa. A może tam też będzie wzmożenie frekwencyjne, które jak w Polsce 2023 zmieniło całkowicie rachuby na stronę lewactwa?
Najważniejsze są jednak dwa wątki. W Rumunii do końca, wszyscy kandydaci zarzekali się, że żadnych uchodźców nie przyjmą. Wyśmiewano takie sugestie, tak jak u nas, kompletnie na gębę. Na gębę, gdyż czyniono to w tym samym czasie kiedy niemieckie radiowozy podwoziły na granicę ludzkie niechciane „odpady” własnej polityki migracyjnej. Bagatelizowano też w Rumunii wszelkie napomknienia o wiszącej nad nimi cenzurze. W tydzień, tak, w tydzień, po wygranych wyborach otwarto granice i osłonowo wprowadzono cenzurę „mowy nienawiści”, tak, by fakt tego wyborczego zaprzaństwa nie mógłby być ani nagłaśniany, ani komentowany.
U nas było to samo – jak pójść szlakiem tego zarzekania się i wrócić do nierzadkich form wysypywania się czy to naszych polityków, czy prasy zachodniej, to widać, że wszyscy przeczekują tylko do zwycięskiego końca tych wyborów, zaś cały harmonogram do tej pory ukrywanych i wypieranych rozwiązań czeka już w szufladzie. Pisałem już o tym: najpierw – jak w Rumunii pójdzie u nas dyszel migranci i cenzura, potem – już hurtem: katastry, związki partnerskie, prawo aborcyjne, zadłużanie kraju, wojska Polskie na Ukrainie i… wszystko to co do tej pory negował Trzaskowski. Taka to nauka, a jej prawdziwość będziemy w stanie sprawdzić jedynie w przypadku fatalnego zwycięstwa Trzaskowskiego. I wtedy z pokorą, acz i radością, przyjmę każdy dowód, że z tą prognozą repliki rumuńskiego scenariusza to się pomyliłem.
I na koniec – jedyny pozytywny bohater
Po wyborach będziemy zalani wspominkowymi analizami na temat przebiegu kampanii prezydenckiej. Wszak znowu mieliśmy do czynienia z „najważniejszymi wyborami w III RP”, co dowodzi, że trafił się nam ustrój gibającej się wajchy, który co wybory walczy o swój zero-jedynkowy stan. I to ten stan niestabilności zdaje się być… jedyną pewną rzeczą w Najjaśniejszej.
Ale będziemy mieli wysyp analiz jak doszło do ostatecznego wyniku, gdzie wielu komentatorów będzie przekonywało, iż wiedzieli od początku jak się skończy, choć wynik zdawał się być niepewny do końca. Pojawią się więc opisy fenomenu wysypu debat, ostatecznego upadku telewizji publicznej, machinacji w stosunku do procesu wyborczego w wykonaniu instytucji państwowych, „włączenia się” Tuska za pomocą materiałów służb do kampanii wyborczej, czy feralnego piwa mentzenowskiego. Co z tego zostanie – zobaczymy.
Ale raczej zostaną właśnie jakieś takie podkolorowane szczególiki, bon moty, czy zabawne przygody. Debata kampanijna ostatecznie ukazała mierność poziomu politycznej klasy w jej dialogu z suwerenem. Ale i suweren nie był tu zbyt wymagający, zadowalając się przyczynkarskimi tematami, emocjami, w końcu bagiennym poziomem zarzutów, nie mówiąc o programach. Poziom jest więc wyrównany i konia z rzędem temu kto wskaże kto zaczął – politycy zaniżając poziom, czy mało wymagający lud?
Dla mnie znakiem czasu wyrażonym w kampanii będzie… Zorro. Pojawił się on na dachu w czasie tarnowskiego wiecu kandydata Trzaskowskiego, rozwinął wraży transparent i… znikł. Stał się już nie memem, ale mitem, gdyż ruszyły za nim zagony państwa polskiego, co nadało Zorro natychmiast ludowej solidarności, zaś w przypadku państwa – był to kolejny dowód na jego upadek. Ale popatrzmy na ten mit – czyż nie jest to jednak tęsknota rodaków, że do tej nudnej nawalanki polskiej wiochy przyjedzie ktoś z zewnątrz, beztwarzy bohater, co to wystrychnie skostniały układ na dudka, zamiesza i zniknie. I że się będzie na niego czekało, aż się zjawi znikąd, naprawiając krzywdy i karcąc ciemiężycieli?
Właśnie, może ten Zorro to taka tęsknota za wywróceniem wszystkiego i początkiem nowego? Wszak ostatnie badania wykazały, że większość Polaków ma nadzieje na nową partię. I pytanie – co się stanie z tą nadzieją po wyborach, które w dużej mierze ugruntowały fatalizm dwój-plemienności?
Czy Zorro do nas kiedyś przyjdzie i zostanie na stałe? Czy tylko od czasu do czasu skoczy na konia z dachu kolejnej kampanii i odjedzie, zaś na stałe zostaniemy z tą dwójpolówką, pilnowaną przez sierżanta Garcię?
Wygrana Rafała Trzaskowskiego to zagrożenie dla Kościoła i Polski – ważny apel do katolików
Przeczytaj zanim zagłosujesz – apel do sumień katolików!
Sławomir Olejniczak (Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi)
Szanowni Państwo, Przed nami druga tura wyborów prezydenckich. Jako katolicy stoimy przed decyzją, która nie jest tylko kwestią politycznych sympatii – to kwestia wierności zasadom naszej wiary i troski o przyszłość Polski.Trzeba więc wziąć udział w tych wyborach, aby uniemożliwić Rafałowi Trzaskowskiemu zdobycie urzędu Prezydenta Rzeczpospolitej przez oddanie ważnego głosu na jego kontrkandydata!
Jeśli nie pójdziemy do wyborów, lub oddamy nieważny głos, przyczynimy się do zwycięstwa Rafała Trzaskowskiego – kandydata reprezentującego wszystko to, z czym nasze Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi walczy od początku swego istnienia. Dlaczego? Wyjaśniamy to w oświadczeniu, które załączam poniżej. ——————
Oświadczenie Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi w sprawie wyborów Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej
Kierowani umiłowaniem Boga i Ojczyzny, a także odpowiedzialnością za losy Rzeczypospolitej i Narodu Polskiego, z pełnym przekonaniem wołamy: przestrzegamy wszystkich katolików przed głosowaniem w II turze wyborów prezydenckich na Rafała Trzaskowskiego! Wiernym uczniom Jezusa Chrystusa nie wolno poprzeć polityka, który świadomie i otwarcie dąży do zniszczenia chrześcijańskiego porządku, wciąż jeszcze kształtującego prawo i życie społeczne Rzeczypospolitej. Oddanie głosu na kandydata Koalicji Obywatelskiej byłoby aktem niewierności wobec samego Stwórcy, jako że polityk ten głosi program, otwarcie zapowiadający pogwałcenie prawa naturalnego, między innymi w postaci postulatu legalizacji zbrodni aborcji oraz zapowiedzi realizacji rewolucyjnej agendy ruchu LGBT, w tym destrukcji instytucji małżeństwa poprzez zrównanie z nim w prawach związków jednopłciowych.Patron naszego Stowarzyszenia, Sługa Boży ks. Piotr Skarga, nie ustawał w piętnowaniu publicznych grzechów. Nie bacząc na urzędy i godności tych, którym niósł świętą Ewangelię, przypominał z prawdziwie chrześcijańską odwagą i jasnością wywodu, jakie obowiązki mają sprawujący władzę. Wśród nich na pierwszym miejscu wymieniał poszanowanie porządku moralnego oraz praw Kościoła katolickiego. Tymczasem Rafał Trzaskowski nie ukrywa, że obydwie te rzeczy ma w głębokiej pogardzie. W przemówieniu wygłoszonym zaraz po zakończeniu I tury wyborów prezydenckich zapowiedział, że jego pierwszą decyzją jako prezydenta Rzeczypospolitej będzie ułatwienie mordowania dzieci nienarodzonych, drugą zaś – odebranie Kościołowi katolickiemu funduszy, które wspierają jego funkcjonowanie, zabezpieczając materialne możliwości realizacji misji powierzonej mu przez samego Zbawiciela. Jako głowa państwa Rafał Trzaskowski chce zatem przede wszystkim obrazić Boga, zezwalając na legalne zabijanie niewinnych, co jest w oczach Stwórcy jedną z największych zbrodni. W kolejnym kroku zamierza uderzyć w Kościół, ustanowiony przez samego Jezusa Chrystusa dla naszego zbawienia. Choć demokratyczni politycy niejednokrotnie rzucają słowa na wiatr, w przypadku Rafała Trzaskowskiego nie ma cienia wątpliwości, że jeśli zostanie on prezydentem, zrealizuje to, co zapowiedział. Swoboda uśmiercania dzieci w łonach matek oraz bezpardonowa walka z katolicyzmem są elementarnymi częściami programu całej jego formacji, co w praktyce widzieliśmy w ostatnich latach aż nazbyt często. Aresztowania kapłanów, poniżanie biskupów, próba usunięcia religii ze szkół, zdecydowane wsparcie udzielane ludziom odpowiedzialnym za mordowanie nienarodzonych – tak właśnie przedstawia się rzeczywistość społeczna i polityczna po 13 grudnia w naszym kraju. Jeżeli to Rafał Trzaskowski obejmie najwyższy urząd w naszym państwie, nic nie stanie już na przeszkodzie domknięciu brutalnego i bezbożnego systemu, który buduje w Polsce premier Donald Tusk wraz podległymi mu urzędnikami.Głos na Rafała Trzaskowskiego byłby zarazem głosem poparcia dla projektu zniszczenia świętej instytucji małżeństwa. Polityk Koalicji Obywatelskiej zapewnia, że podpisze ustawę legalizującą zawieranie głęboko gorszących i sprzecznych z naturą związków jednopłciowych, które Kościół katolicki piętnuje od dwóch tysięcy lat. W obecnej sytuacji demograficznej, w jakiej znajduje się Polska, dalsze osłabianie instytucji małżeństwa i rodziny jest nie tylko niemoralnym występkiem, zasługującym na potępienie, ale również aktem bezbrzeżnej głupoty politycznej i wielką szkodą wyrządzaną Ojczyźnie. Jeżeli Rafał Trzaskowski zostanie prezydentem, jeszcze bardziej zagrożona zostanie wolność słowa, która doznaje pod rządami obecnej koalicji kolejnych uszczerbków. Nikt nie położy kresu tak zwanej walce z mową nienawiści, instrumentalnie wykorzystywanej do walki z przeciwnikami politycznymi, a polegającej między innymi na penalizacji nie tylko wszelkiej krytyki rewolucyjnej agendy LGBT, ale nawet publicznego cytowania Pisma Świętego i oficjalnego nauczania Kościoła Katolickiego. W efekcie pod rządami Rafała Trzaskowskiego albo – z powodu skali terroru politycznego – nikt nie będzie miał nawet odwagi do występowania w obronie Świętej Wiary i publicznego krytykowania bezprawia oraz niemoralności, albo też więzienia zapełnią się wierzącymi katolikami, w tym również kapłanami. Wierni synowie i córki Kościoła katolickiego nie mogą poprzeć Rafała Trzaskowskiego również z powodu szacunku i czci dla historii naszej Ojczyzny. Od ponad tysiąca lat nasi przodkowie oddawali życie za niepodległość Polski, walcząc przeciw wrogom, chcącym zniewolić nasz naród i wykorzenić polskość, ściśle związaną z wiarą katolicką. Rafał Trzaskowski chce podeptać tę wielowiekową ofiarę, optując za ograniczaniem możliwości rozwojowych Polski na korzyść innych państw, zwłaszcza Niemiec. Jest gotów na przyjęcie przez Polskę unijnej waluty i pozbawienie Rzeczypospolitej suwerenności w tak kluczowej kwestii jak polityka monetarna. Jest też zwolennikiem włączenia Polski do ogólnoeuropejskiego systemu edukacyjnego, co może doprowadzić do całkowitego zerwania linii przekazu polskiej tradycji, historii i kultury. Polska albo będzie odwoływać się do swojego chrześcijańskiego dziedzictwa, szanując wolności obywatelskie i wiarę przodków, albo nie będzie jej wcale. Kształtowanie prawa i życia społecznego według ładu nadanego przez Stwórcę jest nieusuwalnym obowiązkiem każdego narodu, co w szczególności dotyczy Narodu Polskiego, mogącego – z łaski Bożej – od tysiąca lat wzrastać w zbawczym świetle nauki Chrystusowej, wiernie głoszonej przez Kościół. Dlatego oddanie głosu na kandydata Koalicji Obywatelskiej, który to zobowiązanie kategorycznie odrzuca, nie może mieć miejsca w przypadku katolickiego wyborcy.
Powtarzamy zatem nasz apel: Polacy! Katolicy! Nie oddawajcie głosu na Rafała Trzaskowskiego! Szanowni Państwo, z powodów przywołanych w powyższym oświadczeniu, niezależnie od sympatii politycznych, rozmaitych urazów czy zrozumiałego dystansu wobec poszczególnych ugrupowań i polityków, naszym obowiązkiem wobec chrześcijańskiego dziedzictwa naszej Ojczyzny, a także wobec żyjących i przyszłych pokoleń Polaków, jest wzięcie udziału w tych wyborach i oddanie ważnego głosu na Karola Nawrockiego.
Na koniec zachęcam do modlitwy za Ojczyznę słowami naszego wielkiego patrona, księdza Piotra Skargi: “Boże, Rządco i Panie narodów, z ręki i karności Twojej racz nas nie wypuszczać, a za przyczyną Najświętszej Panny, Królowej naszej, błogosław Ojczyźnie naszej, by Tobie zawsze wierna, chwałę przynosiła Imieniowi Twemu, a syny swe wiodła ku szczęśliwości.”
Sławomir Olejniczak Prezes Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi
Także i ten artykuł piszę po południu w dniu 29 maja 2025 roku, trzy dni przed II turą wyborów prezydenckich w Polsce, już po tym, gdy Sławomir Mentzen oświadczył, że nie widzi powodów, aby głosować na Trzaskowskiego, a Grzegorz Braun powiedział wprost i wyraźnie, że odda głos na Karola Nawrockiego.
W poprzednim artykule rozważałem konsekwencje wyboru Rafała Trzaskowskiego, wskazując pewność katastrofalnych konsekwencji tego wyboru. Trzeba dla uczciwości wskazać możliwe do przewidzenia wyboru alternatywnego – Karola Nawrockiego.
−∗−
Kto na obrazie: Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki, książę, minister skarbu Królestwa polskiego 1821-1830. Żeby chociaż tyle. LINK
Także i ten artykuł piszę po południu w dniu 29 maja 2025 roku, trzy dni przed II turą wyborów prezydenckich w Polsce, już po tym, gdy Sławomir Mentzen oświadczył, że nie widzi powodów, aby głosować na Trzaskowskiego, a Grzegorz Braun powiedział wprost i wyraźnie, że odda głos na Karola Nawrockiego.
W poprzednim artykule rozważałem konsekwencje wyboru Rafała Trzaskowskiego, wskazując pewność katastrofalnych konsekwencji tego wyboru. Trzeba dla uczciwości wskazać możliwe do przewidzenia wyboru alternatywnego – Karola Nawrockiego.
O ile możemy być pewni skutków tego pierwszego wyboru, o tyle ten drugi jest dla nas zagadką. Wielu ludzi świadomych tego, czego dokonywał PiS, szczególnie w drugiej kadencji swoich rządów jest pewnych, że Nawrocki nie będzie w niczym lepszy od Trzaskowskiego i deklaruje brak udziału w II turze wyborów. Wielu wciąż się waha, nie wiedząc, czy wybrać mniejsze zło, czy pozostać wiernym swoim niezłomnym postanowieniom. Spróbuję rozjaśnić wątpliwości.
Sytuacja, w jakiej znajdzie się Prezydent RP będzie całkowicie różna od tej, wobec której stanął poprzedni, jeszcze urzędujący lokator Pałacu Prezydenckiego. Główna różnica polega na gwałtownej zmianie w globalnym układzie sił, co stało się po 20 stycznia 2025 roku, gdy urząd objął Donald Trump, a co nazywam Czwartą Rewolucją Amerykańską.
Większość mainstreamu nad Wisłą dotąd nie wie, co się dzieje, tak samo, jak większość Polaków. Czy wiedzą o tym decydenci w PiS, należy wątpić, ale można przynajmniej być pewnym, że odczytują oczekiwania Amerykanów. Ci oczywiście mają na uwadze swój interes, ale on akurat jest po części zbieżny z naszym, szczególnie na tle polityki pruskiej, realizowanej przez UE. Polityka pruska, przypomnę, to całkowita likwidacja państwa polskiego i uwłaszczenie się Rzeszy na naszym terytorium i zasobach, także ludzkich. Dziś Rzeszą jest państwo niemieckie, używające Unii Europejskiej, co realizuje dalekosiężny cel główny – budowę państwa światowego.
Obecna polityka amerykańska skierowana jest przeciwko zarówno państwu światowemu, jak i Unii Europejskiej. Polityka PiS zaś polega na przylgnięciu do polityki amerykańskiej. Do końca 2024 r. była ona ogólnie zbieżna z dążeniami UE i państwa światowego, więc zarówno KO, jak i PiS miały komfort jednoczesnego podążania za dwoma centrami decyzyjnymi, mówiącymi jednym głosem. Od początku 2025r. komfort zniknął, a pojawił się dysonans poznawczy.
Nasze obydwa ugrupowania magdalenkowe znalazły się w opozycji rzeczywistej, a nie tylko sztucznej. KO za Niemcami i UE, PiS za USA, które dogadują się z Rosją. Bardzo to przypomina sytuację z czasów I Wojny Światowej, gdy socjaliści Piłsudskiego wraz z liberałami i lewicowymi ludowcami byli za państwami centralnymi, czyli Prusami, zaś ND Dmowskiego wraz ze zwykłymi ludowcami popierały najpierw Rosję, a później aliantów. Dziś państwami centralnymi jest UE, a aliantami – USA, dążące do normalizacji stosunków z Rosją.
Jeśli chodzi o polską scenę polityczną, za UE są lewicowi liberałowie (KO), komuniści (cała lewica) i lewicowi ludowcy (Trzecia Droga), natomiast za USA są socjaliści (PiS), prawicowi liberałowie (Konfederacja Mentzena) i odradzająca się siła narodowa (Konfederacja Korony Polskiej Brauna).
Amerykańscy preceptorzy zażądają określonych zachowań od sił, które wspierają. W takiej sytuacji znajdzie się PiS i Karol Nawrocki, jeśli zostanie prezydentem. To, czego będą oczekiwać Amerykanie, będzie zapewne mniej dolegliwe niż to, do czego zmuszą nas siły globalno-unijne. Jeśli wiodące siły polityczne zachowają chociaż minimum zdrowego rozsądku i nie będą uprawiać politycznej prostytucji, Polska odniesie z tego duże korzyści, tym bardziej, że UE nieuchronnie zmierza do raf, na których się rozbije, mając zresztą potężnych wrogów, którzy jej w tym pomogą. Takie możliwości będzie miał prezydent Nawrocki, jeśli oczywiście prezydentem zostanie. Jak się wobec tego zachowa?
O tym, jak sprawował będzie swój mandat człowiek, który zostanie prezydentem, decydują cztery czynniki: prerogatywy, zaplecze polityczne, naciski ponadnarodowe, osobowość. Prezydent ma w Polsce władzę bardzo ograniczoną, ale jednocześnie dość dużą niezależność oraz znaczny nieformalny wpływ na opinię publiczną. Jeśli chce, może więc osiągnąć znacznie więcej, niż wynika z prerogatyw urzędu. O zapleczu politycznym i naciskach z zewnątrz napisałem wyżej. Pozostaje osobowość. Kim takim jest Karol Nawrocki, tego dokładnie nie wiemy. Jego dotychczasowe doświadczenia polityczne nie postawiły go w sytuacji takich wyborów, które pozwoliłyby nam go sprawdzić. Coś możemy jednak wywnioskować z jego wcześniejszej historii.
Chłopak, który poszedł w boks zawodniczy, ponoć bramkarzował w sopockim Grand Hotelu, uczestniczył w pozasystemowych, grupowych walkach na pięści. Lewacja pieje i robi z tego rumor, powołując się na względy moralne. Jakaż to jest u nich moralność? Lepiej chyba być bramkarzem, niż .upiarzem, a kobiet nie powinno się zrzucać z końca członka, jak chciałby pewien minister. Co zaś do prostytucji, to oni chcą jej nauczać systemowo w szkołach podstawowych, a prezydent stolicy wydaje okrągłe sumki na organizacje wspierające tą dziedzinę życia.
Bokser jednak się rozwinął i został doktorem. To wcale nieczęste połączenie, zwykle jest się albo jednym, albo drugim, tu zaś mamy syntezę. To daje bokserowi z niebokserskim tytułem doktorskim wielką przewagę nad typowym uczelnianym gryzipiórkiem, bokser zna powiem życie i robotę, a gryzipiórek zna zwykle tylko światek uczelnianych zagrywek. Przekłada się to na praktyczne doświadczenia. Człowiek od roboty robi robotę, za którą mu płacą, inaczej mu nie zapłacą. Wychowanek lewackich stypendiów bierze kasę za robienie syfu, inaczej nie będzie miał kasy. Gryzipiórek może lać wodę, i tak mu zapłacą.
Dochodzi też bardzo istotny aspekt. Facet, który dużo ćwiczy w ten sposób, że staje twarzą w twarz z drugim, podobnym facetem i stacza walkę na pięści, potrafi walczyć i się nie poddawać. Jeśli dostanie w mordę i upadnie, podnosi się i wali w mordę tego drugiego. Raz przegra, innym razem wygra, ale się nie poddaje. To bardzo dobra cecha, cenna szczególnie dla najważniejszych stanowisk w państwie.
Nowy prezydent (umownej) prawicy będzie miał inne jeszcze przewagi – wiedzę i doświadczenie poprzedników. Świadomość sytuacyjna względem planów unijno-globalnych jest nieporównanie większa, niż 5 lat temu, zarówno wśród ludzi władzy, jak też wśród ludu. Dzisiaj nie da się już odwalić takiego numeru, jak wypróbował Wielka Morawa, ludzie szybko się połapią. Nawet w strukturach socjalistów musieli się już zorientować, że nie można całej polityki państwa oprzeć na kłamstwie, oszustwie i zdradzie, że trzeba do rządzenia włączyć elementy prawdy. Poza tym Prezes już swoje lata ma, więc w nieodległej perspektywie czeka nas tam walka o władzę, w której ludzie nadmiernie splamieni nie będą w stanie utrzymać się tak, jak robią to jeszcze dziś, dzięki sile Prezesa. Nowy prezydent powinien być świadom, że Polacy nie zaakceptują dłużej tego, co wyprawiali Wielka Morawa i Duduś Gryzipiórek. Można tak jechać na biało-czerwonych flagach i Papieżu, straszeniem tymi drugimi i Putinem jakiś czas, ale bardzo już niedługi. Poza tym konkurencja nie śpi, obydwie Konfederacje chętnie zagospodarują wyborców, zniesmaczonych polityką narodowej zdrady. Socjaliści będą też w końcu musieli pogodzić się z tą rzeczywistością, że potrzebni są koalicjanci do współpracy, nie do skanibalizowania.
Wcale nie takie trudne będzie miał zadanie prezydent Nawrocki (jeśli nim zostanie), jeżeli zechce zapisać się w złotych księgach chwały, zamiast w czarnych księgach hańby. Aby znaleźć się w tych pierwszych, na początek wystarczy, że zrobi to, co obiecał w kampanii – zablokuje likwidację Polski. Jeśli zaś będzie wolał te drugie, wystarczy, że popłynie z prądem, wraz z tym, co zawsze tak spływa, torem Wielkiej Morawy i Dudusia Gryzipiórka. Mamy więc sytuacje dialektyczną, i nie jest to wybór mniejszego zła, jak się lubi powszechnie mówić. Wybór .upiarza będzie tym złym na pewno, natomiast wybór boksera jest niewiadomą – albo będzie zły, albo dobry, i na tą chwilę nie ma żadnej determinacji, a jeśli ktoś mówi, że na pewno wie, jak będzie, opowiada głupoty. Możemy więc zarówno doczekać się bramkarza Polski, broniącego swojego klubu przed niepożądanymi gośćmi, lub alfonsa, osłaniającego polityczną prostytucję. Co więc wybrać? Nic gorszego od .upiarza nie może nas spotkać, a czasy Dudusia Gryzipiórka już się nie powtórzą, bo jakiś wybór będzie musiał zostać dokonany. Lepiej więc już teraz dokonać go samemu, by nie pozwolić, aby ktoś zdecydował poza nami. Na dziś optymalnym wyborem jest nie dopuścić .upiarza, wybrać boksera i pilnować, aby nie okazał się zwykłym eskortem.
Grzegorz Braun, polski poseł do Parlamentu Europejskiego i prezes Konfederacji Korony Polskiej, zapowiedział w rozmowie z Tomaszem Sommerem utworzenie koła poselskiego swojego ugrupowania w obecnej kadencji Sejmu. Polityk przedstawił plany na najbliższe tygodnie oraz przygotowania do potencjalnych przedterminowych wyborów.
– Jeśli tak beztlenowo osiągamy taki wynik, no to co będzie, jak kropelkę tlenu tam dostaniemy, jak jakaś butla się pojawi? Co będzie, jak w Sejmie ukonstytuuje się jeszcze w tej kadencji koło parlamentarne, koło poselskie Konfederacji Korony Polskiej? – powiedział tajemniczo Braun.
Prezes Konfederacji Korony Polskiej podkreślił przygotowanie swojego ugrupowania do różnych scenariuszy politycznych.
– Konfederacja Korony Polskiej jest gotowa do sprintu. Gdyby nagle okazało się, że jednak jakimś cudem realizuje się scenariusz skrócenia kadencji, to my jesteśmy gotowi do takiego szturmu na okopy nieprzyjacielskie. I jeżeli nawet to będzie dłuższy marsz i wybory będą wedle kalendarza, bez anomalii za dwa lata, no to jesteśmy gotowi te prace prowadzić i będziemy te prace prowadzić – zapewnił.
Najbardziej konkretną deklaracją Brauna była zapowiedź utworzenia koła poselskiego w obecnej kadencji Sejmu. – Mam nadzieję już w najbliższych tygodniach – powiedział, zaznaczając, że więcej szczegółów w tej chwili nie zdradzi.
Jeśli do utworzenia koła poselskiego dojdzie, oznacza to, że któryś z obecnych parlamentarzystów dołączy do Korony Brauna. Obecnie w Sejmie zasiada dwóch posłów z KKP – Włodzimierz Skalik i Roman Fritz, którzy po odejściu z Konfederacji Wolność i Niepodległość (dziś tworzą je Nowa Nadzieja Mentzena i Ruch Narodowy Bosaka) są posłami niezależnymi. Do utworzenia koła trzeba minimum trzech posłów.
Braun dodał jedynie, że konferencja prasowa, na której ogłoszony zostanie polityczny transfer, może nastąpić już niebawem. – Wszyscy już układają listy wyborcze do tych następnych wyborów, a od niedzielnego wieczora (druga tura wyborów prezydenckich – red.) być może ta praca radykalnie przyspieszy – podsumował Braun.
Polonia Amerykańska od dziesięcioleci konsekwentnie wspiera interesy Narodu Polskiego, stojąc na straży suwerenności i niepodległości Polski. Z rosnącym niepokojem obserwujemy obecną sytuację geopolityczną w Europie, która stawia przed Rzecząpospolitą poważne wyzwania w zakresie zachowania jej niezależności.
Wybory prezydenckie w 2025 roku będą momentem kluczowym dla przyszłości Polski. Proces pogłębiania federalizacji Unii Europejskiej, popierany przez niektóre środowiska polityczne w kraju, w tym szczególnie te związane z Donaldem Tuskiem i Rafałem Trzaskowskim, budzi nasze uzasadnione obawy. Dalsze przekazywanie kluczowych kompetencji na rzecz instytucji unijnych, zdominowanych przez największe państwa członkowskie, a szczególnie przez Niemcy, może skutkować osłabieniem pozycji Polski, postępującą de-industrializacją kraju oraz ograniczeniem, lub nawet w końcu utratą naszej suwerenności.
W świetle tych wyzwań popieramy kandydaturę Karola Nawrockiego na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Jego dotychczasowa działalność, zwłaszcza w obszarze pielęgnowania polskiej tożsamości narodowej, pozwala sądzić, że będzie on w stanie skuteczniej niż jego kontrkandydat bronić interesów Polski tak w kraju, jak i na arenie międzynarodowej.
Wzywamy Polaków w kraju i za granicą do świadomego udziału w wyborach prezydenckich w 2025 roku oraz poparcia Karola Nawrockiego w nadchodzącej turze wyborów. Zadbajmy wspólnie o przyszłość Polski w tych trudnych czasach!
29 maja 2025
Podpisano:
Jerzy Bogdziewicz, Prezes Wydziału Floryda Kongresu Polonii Amerykańskiej
Richard Brzozowski, Prezes Wydziału New York – Long Island Kongresu Polonii Amerykańskiej
Andrzej Burghardt, Prezes Wydziału New Jersey Kongresu Polonii Amerykańskiej
Miroslawa Dulczewska-Miller, Founder & Honorary President, Polonia for Poland
Krzysztof Gajda, Prezes Stowarzyszenia Polaków w Teksasie
Jolanta Hałaczkiewicz, Prezes Wydziału Michigan Kongresu Polonii Amerykańskiej
Edward Wojciech Jeśman, President, Polish American Strategic Initiative (PASI)
i Prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej Południowej Kalifornii
Tomasz Kącki, President, Polish American Congress – Ohio Division
Tomasz Kołodziej, Prezes Wydziału Waszyngton/Maryland/Wirginia – Kongres Polonii Amerykańskiej
Leszek Pawlik, President, Coalition of Polish Americans
Andrzej Prokopczuk, Prezes Wydziału Północnej Kalifornii Kongresu Polonii Amerykańskiej
Brian Rusk, National Director, 1st Vice President, Polish American Congress, Western New York Division
Bożena Celina Urbankowska, Prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej Północnego New Jersey
Marek Waniołka, President of Polish American Congress of Missouri
Wiesław Wierzbowski, Prezes Wydziału Wschodniego Massachusetts Kongresu Polonii Amerykańskiej
Premier Węgier Viktor Orban wsparł Karola Nawrockiego, który kandyduje w wyborach prezydenckich w Polsce. Nawrocki, wspierany przez PiS, zmierzy się w niedzielę w II turze wyborów z kandydatem KO Rafałem Trzaskowskim, wspieranym przez brukselski i globalistyczne elity.
„Niech żyje Nawrocki!” – powiedział w czwartek, cytowany przez agencję Reutera, Orban podczas konferencji CPAC w Budapeszcie.
Rząd Orbana pozostaje w ostrym konflikcie z premierem Donaldem Tuskiem i jego środowiskiem. W grudniu ub.r. Budapeszt udzielił azylu Marcinowi Romanowskiemu, politykowi PiS i byłemu wiceministrowi sprawiedliwości.
Do uczestników CPAC w Budapeszcie zwrócił się również w nagraniu prezydent USA Donald Trump, który nazwał Orbana „wielkim człowiekiem”. Premier Węgier ocenił z kolei, że reelekcja Trumpa „zmieniła świat”, przedstawił też plan konserwatywnego zwrotu w UE.
„To nie jest Europa, którą nam obiecano. Bruksela skradła naszą przyszłość. Masowa migracja zniszczyła bezpieczeństwo publiczne, zielone dogmaty zniszczyły dobrobyt, a globalistyczne rządy nas zwodzą. Czas zająć Brukselę!” – zwrócił się do obecnych Orban.
CPAC to coroczna konferencja odbywająca się w USA, w której od lat 70. biorą udział konserwatywni aktywiści z całego kraju. W ostatnich latach została zdominowana przez zwolenników Trumpa. Spotkania odbywają się też w innych państwach, w tym – po raz czwarty – w stolicy Węgier.
Za kilkadziesiąt godzin oddam głos na Nawrockiego…
“Pójdę do obchodowej komisji wyborczej, oddam głos ważny i postawię krzyżyk przy nazwisku Nawrocki. I to jest chyba kluczowa informacja, która nie zmieni wiele, albo zgoła niczego nie zmieni w planach większości moich wyborców, tych, którzy oddali na mnie głos dziesięć dni temu, ponieważ oni w większości nie potrzebowali żadnych moich rekomendacji.
Oni w znakomitej większości są elektoratem myślącym bardzo poważnie o polskich sprawach i dlatego z pełnym spokojem i dużą łatwością podjęli swoje decyzje już wcześniej.
Kogo reprezentuje Trzaskowski?
Mamy do czynienia z ludźmi, którzy idą na całość, to znaczy idą po wszystko, co nasze. Idą po nasze zdrowie, życie, majętności, idą po nasze dzieci, idą po duszę polskiego narodu i po jego pieniądze.
Idą po duszę, bo chcą metodą gotowania żaby i krojenia na coraz grubsze plasterki tego salami narodowego, chcą uzyskać przynajmniej bierne zaniechanie, przyzwolenie, no właśnie na to, co najgorsze, na wszystkie te praktyki…”
… właśnie sprawy zdrowia, życia, w tym najsłabszych sprawy majętności Polaków wobec fałszywych doktryn klimatystycznych, aborcjonistycznych, eugenicznych, no i geopolityka. Geopolityka, to ma znaczenie, to będzie miało ogromne znaczenie w najbliższych dniach, tygodniach i miesiącach, czy wszystkie instrumenty władzy najwyższej były w rękach ludzi, którzy nie pozostawili co do tego wątpliwości, że bez najmniejszej rezerwy, bez zahamowania będą dalej przedkładać obce racje stanu nad Polską, będą dalej kierować się cudzymi interesami narodowymi, a Polski będą mieć w pogardzie”.
Rafał Trzaskowski deklaruje, że wspiera policję zapewniającą bezpieczeństwo mieszkańcom Warszawy.
On i jego ludzie robią wszystko, by poziom bezpieczeństwa obniżyć.
„Jestem po długiej rozmowie z Komendantem Głównym Policji. W latach 2021-23 rzeczywiście odnotowywaliśmy wzrost przestępczości zorganizowanej związanej z niekontrolowanym napływem członków grup przestępczych z zagranicy do Polski. Wbrew doniesieniom prasowym ten proces udało nam się wyraźnie zahamować dzięki konsekwentnej współpracy z Policją. W przyszłym tygodniu wspólnie z ministrem Tomaszem Siemoniakiem [szefem MSWiA i koordynatorem służb specjalnych – przy. red.] poinformujemy o kolejnych zdecydowanych działaniach gwarantujących nam wszystkim bezpieczeństwo” – wpis tej treści na platformie X Rafał Trzaskowski zamieścił w czwartek, 6 lutego.
Tydzień wcześniej zwołał uroczystą konferencję prasową, aby poinformować opinię publiczną, że ratusz postanowił przekazać policji nowe radiowozy i sprzęt specjalistyczny, kupiony ze środków Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy w ramach programu „Warszawa chroni”. Przekazany sprzęt kosztował 3,5 miliona złotych. Na konferencji prasowej obok Trzaskowskiego wystąpił inspektor Dariusz Walichnowski – komendant stołeczny policji. „To, co reprezentuje samorząd warszawski, to jest niezmiennie ogromna wartość. Jest to świadomość, jak bardzo ważną wartością jest bezpieczeństwo” – powiedział, nie szczędząc ciepłych słów pod adresem prezydenta stolicy.
Słowa a czyny
Na konferencjach prasowych Trzaskowski pozuje na polityka szczególnie wrażliwego na sprawy związane z bezpieczeństwem. W świat idzie przekaz: polityk PO będzie takim samym prezydentem i z równą gorliwością będzie dbał o to, abyśmy w cały kraju czuli się bezpiecznie. Czyny pokazują co innego. Lewackie pomysły Trzaskowskiego prowadzą wprost do tego, że poziom bezpieczeństwa w Warszawie spada. Choć oficjalnie sam polityk nie odpowiada za policję (ta podlega ministerstwu spraw wewnętrznych).
W lutym Trzaskowski wydał zgodę, aby na ulicy Wiejskiej, naprzeciwko Sejmu, w lokalu należącym do miasta stołecznego Warszawy, otwarła swoją siedzibę Abotak – pierwsza polska placówka oferująca aborcję na życzenie. Za Abotakiem stoi Aborcyjny Dream Team – zespół trzech kobiet aktywnie walczących o prawa aborcyjne. „Zasługi” Abotaku dla popierania Koalicji Obywatelskiej są nie do przecenienia, uczestnicząc w „czarnych marszach”, rozkrzyczane wariatki – deprawatorki przyłączały się do poparcia dla ekipy Tuska. Gdy Rafał Trzaskowski przyznał im miejski lokal, wybuchł skandal.
Po pierwsze dlatego, że powstała organizacja jawnie głosząca, iż będzie dokonywać aborcji wbrew obowiązującym przepisom prawa. Po drugie dlatego, że wokół siedziby Abotaku zaczęli gromadzić się przeciwnicy aborcji głównie ze środowisk pro-life. Obrońcy życia zaczęli namawiać kobiety przychodzące do Abotaku do tego, aby zrezygnowały z zabicia poczętego dziecka. To z kolei wywołało furię środowisk proaborcyjnych. I ich przedstawiciele również przyjechali na ulicę Wiejską. Agresja zaczęła narastać. Aby nie doszło do wybuchów przemocy, na ulicę Wiejską musiała przyjechać policja. Uzbrojeni funkcjonariusze pilnowali porządku, spisywali postronne osoby i upominali tych, którzy po jednej i drugiej stronie przejawiali największe emocje.
W tym samym czasie na numer alarmowy w Warszawie dzwonili mieszkańcy, aby poprosić o pilną interwencję lub zgłosić przestępstwo albo zagrożenie. Te osoby musiały czekać aż przyjedzie patrol – nieraz po kilkadziesiąt minut. Być może jedną lub drugą potrzebną interwencję dałoby się przeprowadzić szybciej, gdyby policjanci nie musieli pilnować porządku na ulicy Wiejskiej.
Złe inicjatywy
Pokazuje to dokładnie mechanizm działania Trzaskowskiego. Oficjalnie jako prezydent Warszawy nie ma wpływu na działania policji. Podlega mu jedynie Straż Miejska. Nie może więc brać odpowiedzialności za sukcesy policji, jej porażki, problemy czy reformy. Jednak jako prezydent stolicy podejmuje decyzje, które wywołują na tyle duże kontrowersje, że dochodzi do protestów i policję trzeba wysyłać do zapewnienia bezpieczeństwa zamiast do zdarzeń, które zakłócają spokój w Warszawie.
Weźmy przykład: muzeum Queer, ustawione przy ulicy Marszałkowskiej w Warszawie, budziło wstręt środowisk prawicowych. Trzeba więc było wysyłać radiowozy, aby były gotowe do reakcji, gdyby komukolwiek przyszło do głowy niszczyć budynek. Drugi przykład to słynny hostel dla osób LGBT. Wywołał on również zniesmaczenie i zgorszenie. Środowiska konserwatywne zapowiadały protesty. Aby do nich nie doszło, pod hostelem musiała pojawić się policja. Nie wiadomo, na ile zdarzeń nie udało się przez to zareagować, że patrole znowu musiały przez całą dobę monitorować sytuację wokół hostelu.
Wielkie braki
Tymczasem do tych wydarzeń dochodziło w czasie ogromnego kryzysu kadrowego policji. 22 kwietnia 2025 komendant główny – Marek Boroń – na specjalnej konferencji prasowej został zapytany przez dziennikarzy o sytuację kadrową w formacji. „Problemem nie jest brak chętnych do służby w policji, lecz baza szkoleniowa” – odpowiedział zaskoczony Boroń. – „Pracujemy nad jej rozbudową”. Jednak dane statystyczne nie wyglądają optymistycznie. Według danych z 1 marca 2025 w policji jest 110 709 etatów, a stan zatrudnienia wynosi 96237 funkcjonariuszy, co daje 14472 wakaty. To oznacza, że brakuje niemal 15 tysięcy policjantów. Problemy kadrowe to główne zmartwienie kolejnych szefów polskiej policji.
Tym bardziej że dotyczą nie stanowisk biurokratycznych, tylko „ulicznych”. W polskiej policji mamy do czynienia z przerostem kadrowym w Komendzie Głównej przy ulicy Puławskiej, z rozrastającymi się komórkami (często niepotrzebnymi) w centrali. To zaś przekłada się na braki w tych wydziałach bezpośrednio odpowiedzialnych za zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom. Ma o tym okazję się przekonać każdy, kto dzwonił na numer alarmowy, aby wezwać patrol, musi… czekać. W Warszawie, po wypadku drogowym, na załogę policyjną trzeba czekać często co najmniej 45 minut, interwencje po przestępstwach, awanturach domowych, rozpoczynają się często 2–3 godziny po zgłoszeniu. W tym czasie sprawca zdąży uciec. Boleśnie widać to było po słynnym napadzie na salon jubilerski w popularnym, warszawskim centrum handlowym. Sprawcy włamali się na oczach kamer monitoringu, a potem odjechali na wynajętych hulajnogach. Policjanci nie zdążyli ich zatrzymać, być może dlatego, że pilnowali okolic pobliskiego hostelu dla LGBT.
Niechciani kierowcy
Czy prezydent miasta, który nie jest zwierzchnikiem policji, ma wpływ na bezpieczeństwo? Ma, gdyż do jego dyspozycji pozostaje Straż Miejska. Ma ona uprawnienia niewiele mniejsze niż policja. Może patrolować ulice, prowadzić interwencje, zatrzymywać sprawców przestępstw. Jednak pod rządami Trzaskowskiego Straż Miejska wzięła na celownik tylko jedną grupę obywateli: kierowców. Patologiczna nienawiść prezydenta stolicy do właścicieli samochodów zdefiniowała jego politykę komunikacyjną: strefę czystego transportu, eliminowanie kolejnych miejsc parkingowych, zwężanie ulic, biegunka rondowa i semaforowa. Prowadzi to do paraliżu komunikacyjnego Warszawy, gdyż kierowcy – nie mogąc zaparkować – często zostawiają swoje samochody wbrew idiotycznym zakazom parkowania. W takiej sytuacji patrol straży miejskiej pojawia się natychmiast, a w stosunku do kierowcy wszczynana jest długotrwała i uciążliwa (i bezsensowna) procedura biurokratyczna.
Poziom bezpieczeństwa natychmiast by się podniósł, gdyby poluzowano reżim parkingowy, a strażników zaangażowanych do karania kierowców wysłał do patrolowania ulic, parków i osiedli.
Zły zwiastun
Tak bardzo zły prezydent Warszawy był niestety liderem sondażów prezydenckich. Jeśli wielomiesięczny wysiłek sondażowi i liberalnych mediów przyniesie oczekiwany rezultat, Trzaskowski ma szansę przenieść się z gabinetu przy placu Bankowym do gabinetu w Belwederze. To oznacza, że będzie realizował tą samą politykę jako prezydent państwa. Trzeba się spodziewać, że będzie forsował ustawy dla środowisk tęczowych i aborcyjnych. Jego inicjatywy zaś będą wywoływać protesty środowisk patriotycznych, a zatem do zapobiegania starciom i agresji trzeba będzie wysyłać policjantów już nie tylko w Warszawie ale w całej Polsce.
Kandydat na stanowisko prezydenta Polski przez wiele lat publicznej działalności dał się poznać jako ponadprzeciętnie zaangażowany uczestnik transformacji społecznej skrywanej za hasłami walki ze zmianami klimatycznymi. Ta rewolucyjna zmiana, za którą stoją globalistyczne pato-elity, niesie za sobą planowe zubożenie całych społeczeństw i pozbawianie ludzi własności prywatnej.
Były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, przy okazji sprawy przedłożonej sędziom Trybunału Konstytucyjnego, którzy mają zbadać zgodność z ustawą zasadniczą unijnego zakazu ogrzewania węglem i gazem, wskazał, że to Rafał Trzaskowski wraz z premier Ewą Kopacz mają odpowiadać za wysokie ceny prądu, rujnujące biznesy i gospodarstwa domowe. Obecny pretendent do urzędu prezydenckiego w 2014 roku jako minister ds. europejskich zgodził się bowiem na unijny system ETS i „okłamywał Polaków, że ceny prądu nie wzrosną”.
Niezależnie od tego, jak było w tamtym przypadku – swoje „za uszami” ma tu przecież także były rząd Zjednoczonej Prawicy – śmiało można potwierdzić, że obecny prezydent Warszawy jest jednym z najbardziej radykalnych działaczy klimatycznych. Nie bez powodu został „Ambasadorem Paktu na rzecz Klimatu”.
Niebawem TK powinien rozstrzygnąć, czy unijny zakaz ogrzewania węglem i gazem jest niezgodny z Konstytucją i narusza suwerenność państwa. 20 maja grupa 100 posłów przedstawiała stanowisko w tej sprawie, zaznaczając, że „decyzja Trybunału będzie miała fundamentalne znaczenie dla polskiej suwerenności (…) i w gruncie rzeczy odbije się na życiu każdego Polaka”.
Wnioskodawcy zauważyli, że chociaż konstytucyjne przepisy dotyczące ochrony środowiska nakładają na państwo obowiązek prowadzenia polityki zgodnej z zasadą zrównoważonego rozwoju, to nawet po przekazaniu części kompetencji UE na mocy art. 90 ust. 1 Konstytucji RP, tutejsza administracja wciąż zachowuje prawo do decydowania o kluczowych kwestiach w tej dziedzinie. Dlatego UE nie może narzucać Europejskiego Systemu Handlu Uprawnieniami do Emisji (ETS), uniemożliwiając realizację przez państwo konstytucyjnych obowiązków odnoszących się do zapewnienia obywatelom równego dostępu do energii. Z tego powodu miało dojść do naruszenia artykułu 90 ust. 1 Konstytucji w związku z art. 4 ust. 1 ustawy zasadniczej. Unijne regulacje mają także przekraczać zobowiązania międzynarodowe, ingerując w konstytucyjne zasady i wartości.
Autorzy wniosku zakwestionowali obowiązek uczestnictwa przedsiębiorstw z sektorów energetycznych i energochłonnych w systemie ETS.
Posłowie mogli wskazać także na inne argumenty, tak jak zrobili to, przykładowo, konserwatywni prokuratorzy generalni w USA, pozywając największe fundusze inwestycyjne BlackRock, Vanguard i State Street. Zarzucili im zmowę oraz przynależność do „globalnego kartelu klimatycznego” (chodzi o różne sojusze klimatyczne), którego celem jest ograniczenie produkcji węgla i sztuczne zawyżanie cen, aby generować kolosalne zyski dla klimatycznych lobbystów (szerzej o tym na łamach PCh24.pl w artykule pt. „Amerykańscy prokuratorzy przeciwko klimatycznej zmowie gigantów. Czy Europa weźmie przykład?” ).
Rafał Trzaskowski a polityka klimatyczna
W Warszawie lobbyści i aktywiści żerujący na tym segmencie polityki publicznej, mają się bardzo dobrze. Wraz z zawarciem traktatu z Nancy ekipa Donalda Tuska potwierdziła nie tylko kontynuację agresywnej polityki klimatycznej, ale także zaangażowanie w projekty zmierzające do ścisłej centralizacji władzy w UE. Umowa między Francją a Polską czeka na ratyfikację i podpis nowego prezydenta RP.
Jeśli zostanie nim Rafał Trzaskowski, będzie to czysta formalność. Podobnie, należy się spodziewać, że zaakceptuje on wszelkie ustawy przybliżające nas do szybkiej realizacji celów Agendy 2030 – w sprawie bioróżnorodności (jeszcze bardziej radykalnych), a także klimatycznych.
Na jakiej podstawie tak twierdzimy? Chodzi o zaciągnięte już zobowiązania i inicjatywy podejmowane przez Rafała Trzaskowskiego jako już nie tylko byłego ministra ds. integracji europejskiej, ale przede wszystkim prezydenta Warszawy, którą to funkcję sprawuje od 2018 roku.
Inicjatywy włodarza stolicy
W 2019 roku Warszawa dołączyła do innych dużych miast, podpisując Deklarację C40 Clean Air Cities. Jej zasadniczym celem jest uzasadnianie wprowadzania tzw. stref czystego powietrza, czy też niskiej emisji. Aby politycy zyskali pretekst dla wprowadzania restrykcyjnej polityki klimatycznej, czujniki powietrza umieszczane są w najbardziej ruchliwych miejscach metropolii. Tak zgromadzone „dowody” posłużyć mają następnie miedzy innymi ograniczaniu ruchu samochodowego.
W 2022 roku ekipa Trzaskowskiego zainicjowała wraz z podmiotami lobbysty klimatycznego Michaela Bloomberga – Bloomberg Philanthropies i Clean Air Fund – projekt Breathe Warsaw. To „ambitne partnerstwo”, zainspirowane podobną inicjatywą w Londynie, doprowadziło do rozlokowania punktów pomiarowych w 165 warszawskich lokalizacjach. Dane zgromadzone dzięki tej, największej europejskiej tego rodzaju sieci, służyć miały opracowaniu kompleksowej bazy danych dotyczących jakości powietrza. Kolejnym krokiem miało być „zaprojektowanie ambitnej strefy niskiej emisji w stolicy do 2024 r.”, a także wsparcie „czystszych systemów grzewczych i wycofywanie ogrzewania węglowego”.
Trzaskowski podkreślił, że „ambitne cele wymagają konkretnych, profesjonalnych działań”. Stąd rozpoczęto współpracę z lobbystami, którzy „są ekspertami w zakresie poprawy jakości powietrza”.
Michael Bloomberg, który pełnił funkcję specjalnego wysłannika sekretarza generalnego ONZ ds. ambicji i rozwiązań klimatycznych to założyciel Bloomberg Philanthropies, właściciel agencji informacyjnej oraz ex-burmistrz Nowego Jorku. W 2017 roku, w związku z decyzją Donalda Trumpa o wycofaniu USA z Porozumienia paryskiego zażądał, by podmioty niepaństwowe, korporacje i lokalne władze miast traktować jak państwa. Chodziło o możliwość podejmowania przez nie międzynarodowych zobowiązań klimatycznych wbrew politykom administracji państwowej.
Bloomberg także promuje koncepcję wyłączania miast i federalizację świata poprzez wdrażanie wielopoziomowego systemu zarządzania, umieszczając coraz więcej „agentów zmian” (kadra zarządzająca) w firmach i samorządach. Ludzie ci są zobowiązani do realizacji projektów klimatycznych i „postępowych” światopoglądowo.
Trzaskowski już w 2019 roku podjął szereg aktywności w tym kierunku. Przyjął „Warszawską Deklarację LGBT+”, związaną m.in. z indoktrynacją genderową w administracji, edukacji itp., by budować tak zwane społeczeństwo otwarte, czyli inkluzywne.
Stypendysta organizacji George’a Sorosa – znanego amerykańsko-węgierskiego miliardera pochodzenia żydowskiego – w ostatnich latach chętnie współpracuje z jego synem Alexem. Tenże przejmując schedę po ojcu podjął decyzję o przebudowaniu charakteru funduszy, by skupić się na walce z „populistami” i budować „odporność demokracji”. Jednym ze sposobów na to jest tworzenie systemu globalnej cenzury. Trzaskowski w 2019 roku przystąpił do „paktu antypopulistycznego”, tak zwanego Sojuszu Wolnych Miast (Pact of Free Cities).
„Postępowi” burmistrzowie Pragi, Budapesztu, Bratysławy i Warszawy zobowiązali się do promocji liberalnych wartości w sferze światopoglądowej i realizacji ambitnej polityki klimatycznej. Trzaskowski, jeszcze niedawno temu opowiadał się za ambitniejszą redukcją emisji w Warszawie – aż o 60 procent do 2030 roku – chociaż miasto zobowiązało się do końca tej dekady zmniejszyć ją o „zaledwie” 40 proc.
Burmistrzowie „wolnych miast” wezwali UE do bardziej bezpośredniego udostępniania funduszy lokalnym społecznościom, omijając rządy centralne.
Wszyscy czterej politycy zdobyli władzę w 2018 roku. Pochodzą mniej więcej z tego samego pokolenia, chociaż Trzaskowski jest najstarszy. Obok niego sojusz podpisali: burmistrz Gergely Karacsony, który pokonał kandydata Fideszu w Budapeszcie, Matus Vallo z Bratysławy, architekt i lider popularnego zespołu rockowego, który startował jako kandydat niezależny, a także burmistrz Pragi Zdenek Hrib wybrany z ramienia Partii Piratów.
Karacsony podkreślił wówczas, że UE mogłaby bezpośrednio finansować projekty włodarzy miejskich i realizować globalny projekt transformacji, zgodnie z zasadą „Myśl globalnie, działaj lokalnie”.
Uroczystość podpisania sojuszu odbyła się na terenie kampusu Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego (CEU) w Budapeszcie – „kuźni kadr” UE i fundacji Open Society Sorosa, który został zmuszony do przeniesienia wielu swoich głównych projektów do Wiednia z powodu zmian prawnych Orbana i zakazu prowadzenia studiów genderowych.
We wspólnej deklaracji włodarze metropolii zobowiązali się do „ochrony i promowania wspólnych wartości wolności, godności ludzkiej, demokracji, równości, rządów prawa, sprawiedliwości społecznej, tolerancji i różnorodności kulturowej”. Ponadto zobowiązano się do szybszego wdrażania celów Porozumienia paryskiego i zrównoważonego rozwoju.
Według Euractiv.pl, pakt jest ideologicznie inspirowany książką z 2013 roku: If Mayors Ruled the World: Dysfunctional Nations, Rising Cities („Gdyby burmistrzowie rządzili światem: dysfunkcyjne narody, rozwijające się miasta”), autorstwa amerykańskiego socjologa Benjamina Barbera.
Hrib podkreślał, że sojusz ma przede wszystkim charakter „antypopulistyczny”. Dwa lata później w jednej z podkomisji kongresu USA burmistrzowie szerzej opowiadali o Sojuszu Wolnych Miast. Vallo wskazał, że „wzrost antydemokratycznego populizmu w wielu rządach narodowych na całym świecie”, a także „kryzys przywództwa i zaufania publicznego” zagroziły liberalnej demokracji, w Europie Środkowej w szczególności. Dlatego postanowili zinstytucjonalizować współpracę, by zaoferować „alternatywy dla populizmu i niedemokratycznych tendencji”. Zaznaczył, że „miasta mogą tworzyć projekty pilotażowe, oferować innowacyjne rozwiązania i koncentrować się na poinformowanych oraz świadomych obywatelach jako agentach zmian”. Mogą dzięki temu popychać proces transformacji.
Podkreślił, że „demokracja musi służyć klimatowi”. – Kryzys klimatyczny jest również kryzysem demokracji, a żywotność naszych demokracji zostanie wystawiona na próbę przez ich zdolność do stawienia czoła egzystencjalnemu niebezpieczeństwu globalnego ocieplenia i zdolność do łagodzenia jego negatywnego wpływu na nasze społeczeństwa – kontynuował w kongresie.
Sojusz Wolnych Miast powstał „z zamiarem ochrony otwartych, wolnych i demokratycznych społeczeństw na całym świecie”, a „w obliczu kryzysu klimatycznego” burmistrzowie „uznali podwójną odpowiedzialność (…) globalnej walki ze zmianą klimatu” i obrony demokracji liberalnej.
Włodarz Bratysławy przekonywał, że „poprzez kształtowanie śmiałych polityk publicznych, miasta muszą pozostać bastionami liberalnej demokracji i zjednoczyć się przeciwko politycznym siłom, które wykorzystują globalne kryzysy jako pretekst do scentralizowanego podejmowania decyzji, samolubnego nacjonalizmu i nieludzkich praktyk wobec upośledzonych grup społecznych lub etnicznych”.
Stąd potrzebna jest skoordynowana działalność decydentów międzynarodowych, krajowych i miejskich. Mają oni popychać postępowy projekt klimatyczny naprzód. „Dlatego my, burmistrzowie Sojuszu, w czerwcu 2020 roku wezwaliśmy Unię Europejską do ustalenia ambitniejszego celu redukcji emisji na rok 2030, nazywając narastający kryzys klimatyczny większym wyzwaniem niż pandemia koronawirusa, i dlatego powtórzyliśmy ten apel w liście i deklaracji na szczyt COP26 w Glasgow”.
Burmistrz Bratysławy argumentował, że „przede wszystkim miasta powinny pośredniczyć i wdrażać zmiany kulturowe, ponieważ nadchodzące zagrożenia – czy to kryzys klimatyczny, czy kryzys demokracji – można pokonać tylko poprzez zupełnie nową kulturę polityczną i głębokie zmiany w sposobie życia oraz myśleniu naszych społeczeństw”.
W styczniu 2023 roku, z inicjatywy fundacji German Marshall Fund of the United States, Global Parliament of Mayors (Globalnego Parlamentu Burmistrzów) i Sojuszu Wolnych Miast opublikowano Globalną Deklarację Burmistrzów na rzecz Demokracji. Burmistrzowie potwierdzili „niezachwiane zaangażowanie w odbudowę i wzmacnianie demokracji, walkę o wolne i uczciwe wybory w kraju i za granicą, obronę praworządności na wszystkich szczeblach władzy i rozwiązywanie problemów miejskich przez pryzmat demokracji i wartości demokratycznych”.
Deklaracja powstała w związku ze zobowiązanymi podjętymi przez burmistrzów na Szczycie na rzecz Demokracji w 2021 r. (szczyt Bidena) i w wyniku dialogu na temat demokracji, zorganizowanego przez Chicago Council on Global Affairs i GMF Cities. Deklarację przywołano w komunikacie grupy G7 we wrześniu tego samego roku jako ważny przykład miast biorących odpowiedzialność za rozwiązywanie globalnych wyzwań i odgrywających kluczową rolę w „demokratycznej innowacji”.
Wspierając te zobowiązania, starszy wiceprezes GMF Steven Bosacker powiedział: – Miasta zapoczątkowały demokrację. Teraz mają szansę ją uratować. Świadczy o tym poparcie dla tej deklaracji, a także ogromne wsparcie, jakie miasta okazały swoim odpowiednikom na Ukrainie, oraz wysiłki i plany mające na celu odbudowę zdewastowanych społeczności i miast w sposób inkluzywny, ekologiczny i demokratyczny.
Nowy zespół ds. klimatu i „Zielona Wizja Warszawy”
Prezydent Warszawy bynajmniej nie zrezygnował z podwójnej walki – przeciwko zmianom klimatu oraz „populizmowi”, czyli możliwości swobodnego wypowiadania tradycyjnych, konserwatywnych poglądów. Wręcz zintensyfikował działania w tym zakresie. Zaledwie rok temu powołał nowy zespół ds. klimatu, który ma szybciej i sprawniej realizować ambitne cele dotyczące osiągnięcia neutralności klimatycznej w Warszawie.
Zespół wdraża „Zieloną Wizję Warszawy” – mapę drogową do osiągnięcia celów polityki klimatycznej. Obejmuje ona długoterminowe kierunki działań i 27 konkretnych działań krótkoterminowych. Wskazuje, co miasto musi zrobić, aby zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych (są cele, wskaźniki i mierniki).
Redukcja emisji dotyczy sześciu głównych obszarów: infrastruktury energetycznej, budynków, planowania przestrzennego i infrastruktury niebiesko-zielonej, transportu, odpadów komunalnych, budowania kapitału społecznego i integracji.
Zgodnie z „Zieloną Wizją”, Warszawa ma szybko przekształcić się w miasto zwarte, policentryczne, w którym drastycznie ograniczy się możliwość korzystania z samochodów osobowych, dokona się szybkiej redukcji emisji zmuszając do termomodernizacji i przejścia na pompy ciepła oraz OZE, ograniczy produkcję odpadów itp. (przykładowe cele krótkoterminowe na s. 148 dokumentu „Zielona Wizja Warszawy”).
Prezydent Trzaskowski w artykule zamieszczonym na stronie EURACTIV, a poświęconym przyszłemu „zrównoważeniu” miast, skupił się na wyzwaniach kryzysu klimatycznego i utrzymaniu globalnego ocieplenia poniżej celu 1,5 stopnia C, zgodnie z Porozumieniem paryskim. „Los naszej europejskiej i planetarnej cywilizacji, zagrożonej jak nigdy dotąd przez kryzys klimatyczny, zależy od zdolności miast do działania i transformacji. Podwójne wyzwania naszej epoki, zapewnienie zielonej i sprawiedliwej odbudowy po kryzysie COVID i utrzymanie globalnego ocieplenia poniżej celu 1,5 stopnia C Porozumienia paryskiego, zostaną rozstrzygnięte w naszych ośrodkach miejskich” – stwierdził.
C40 i ograniczenie konsumpcji mieszkańców miast
Polityk PO należy również do gremium C40, które podkreśla, że celem klimatycznej polityki miejskiej jest ograniczenie konsumpcji miejskiej. Dlatego tworzy się Strefy Czystego Transportu i tak zwane miasta 15-minutowe/smart cities.
Podejmowane decyzje – pod wpływem lobbingu różnych podmiotów zagranicznych i krajowych, a także zgodnie z wytycznymi władz unijnych i oenzetowskich – służą drastycznemu ograniczeniu konsumpcji miejskiej do 2050 roku. Mamy zużywać mniej zasobów, mniej jeść, kupować i handlować, a także mniej korzystać z usług.
W celu mierzenia postępu w tym zakresie opracowano wskaźnik CBEI, który uwzględnia całkowitą emisję cyklu życia towarów i usług konsumowanych w mieście.
W styczniu 2022 r. na stronie c40knowledgehub.org, związanej z inicjatywą postępowych burmistrzów i prezydentów („liderów”) miast C40, ukazał się poradniczy artykuł: „W jaki sposób ograniczyć emisje oparte na konsumpcji w twoim mieście”.
Stwierdzono tam: „aby uniknąć degradacji klimatu, w ciągu następnej dekady emisje wiodących miast muszą zostać ograniczone o dwie trzecie, w tym emisje napędzane popytem miejskim”. Powołano się na raport C40 Cities z 2019 roku, nawiązujący do celu Porozumienia paryskiego, które w grudniu 2015 r. podpisały 193 państwa.
Dodano jednocześnie, że „miasta odgrywają zasadniczą rolę w ograniczaniu emisji zawartych w produktach i usługach, które konsumujemy, od żywności po materiały budowlane”. Dlatego też włodarze powinni działać na rzecz „zrównoważonej konsumpcji miejskiej”.
Zasugerowano, że po zinwentaryzowaniu emisji opartych na konsumpcji (CBEI), zaproponować trzeba rozwiązania i przekuć je na konkretne plany klimatyczne, obejmujące cele do osiągnięcia, mierniki postępu itd.
Takie szczegółowe zestawienia, ile i czego kupują mieszkańcy, co zjadają, ile i co produkuje się oraz zużywa w mieście prowadzą już od kilku lat miasta Portland, Oregon, San Francisco, Nowy Jork, Paryż czy Londyn.
Londyn, Nowy Jork skupiły się na „sektorach priorytetowych”, biorąc pod uwagę sektor żywności, mieszkalnictwa, transportu i sprzętów domowych (elektronika i inne urządzenia). Portland skoncentrowany jest na użytkowaniu pojazdów.
Plan działań na rzecz klimatu stolicy Francji z 2018 r. przewiduje redukcję emisji z konsumpcji („paryskiego śladu węglowego”) o 40 procent, koncentrując się na sferach żywności, budownictwa mieszkaniowego oraz transportu samochodowego.
Plan Vancouver, które chce ograniczyć emisje z budownictwa o 40 procent do 2030 r. (w porównaniu z rokiem bazowym 2018) koncentruje się na budowie domów z drewna pozyskiwanego „w zrównoważony sposób”, przy wykorzystaniu mieszanki betonu o niższej emisyjności. Jednocześnie celowo ogranicza liczbę miejsc parkingowych dookoła budynków. Przyjmuje się założenie, że należy tak planować rozmieszczenie lokali mieszkalnych, by obywatele nie musieli korzystać z aut osobowych, w tym docelowo także „elektryków”. Stąd osiedla mają być zagęszczone i powstawać wokół węzłów komunikacyjnych. Ludzie będą chodzić pieszo, jeździć na rowerach bądź hulajnogach i sporadycznie korzystać z komunikacji publicznej.
Polityka miast powinna się koncentrować na ograniczeniu sprzedaży wszelkich towarów (sugeruje się tworzenie „bibliotek/wypożyczalni” rzeczy używanych). By ograniczyć korzystanie z prywatnych aut, należy tworzyć strefy niskiej emisji, czystego transportu, mnożąc bariery dla kierowców.
Decyzje włodarzy miejskich stają się więc znacznie bardziej zrozumiałe dla przeciętnego obywatela, jeśli weźmie on pod uwagę wskaźnik CBEI. Jak wyjaśnia Urban Sustainability Directors Network (USDN), „Inwentaryzacja emisji oparta na konsumpcji (CBEI) to obliczenie wszystkich emisji gazów cieplarnianych związanych z produkcją, transportem, użytkowaniem i utylizacją produktów oraz usług zużywanych przez daną społeczność lub podmiot w danym okresie (zwykle roku). CBEI to sposób na zsumowanie kompleksowego śladu emisji danej społeczności”.
Włodarze mogą sprawdzić, czego mieszkańcy miasta „za dużo” kupują, używają i starać się poprzez ukierunkowaną politykę ograniczyć konsumpcję.
Chociaż zaznacza się, że dokładne obliczenia emisji konsumpcyjnych są trudne, to CBEI pozwala na „rozsądne szacunki”. Jak się wylicza CBEI? Bierze się pod uwagę miarę tego, co jest konsumowane, pomnożoną przez miarę tego, ile emisji „gazów cieplarnianych” jest związanych z każdą jednostką zużycia. Przykładowo, jeśli społeczność danego miasta zużywa milion ton cementu rocznie, a produkcja i transport każdej tony cementu wiąże się z emisją 1 tony CO2, wówczas CBEI cementu danej społeczności miejskiej będzie wynosił 1 milion ton CO2, niezależnie od tego, czy materiał został wyprodukowany w granicach jurysdykcji społeczności, czy poza nią. W ten sposób można obliczyć CBEI wołowiny, brokułów, samochodów bądź biletów na koncert.
Takie zestawienia inwentaryzacji emisji z konsumpcji dla miast (modele komputerowe) przedstawia Carbon Neutral Cities Alliance. Modele opierają się na pracach Stockholm Environment Institute (SEI).
USDN wskazuje ponadto, że działania włodarzy miast muszą być ukierunkowane na walkę ze wzrostem gospodarczym (zwijanie gospodarki, tak zwany degrowth) oraz degradowanie poziomu życia mieszkańców opierającego się na nabywaniu dóbr konsumpcyjnych. Ludzie mają skupić się na „samorozwoju”, czerpać przyjemność nie z nabywania rzeczy, lecz np. aktywności fizycznej.
USDN zaznacza także, że polityka miasta musi prowadzić do niwelowania nierówności (ograniczenie gromadzenia dóbr), aby uniknąć dalszych szkód dla naszej planety, jednocześnie poprawiając „jakość życia”. Z badań wynika bowiem, iż „bardziej równe społeczeństwa są lepiej przygotowane do zmniejszenia konsumpcji”. „Badania sugerują, że te cele są nierozerwalnie powiązane”. Po prostu „nierówności faktycznie napędzają wyższy poziom konsumpcji wskutek indywidualizmu, konsumeryzmu i rywalizacji o status. Praca nad poprawą równości społecznej kładzie podwaliny pod zmniejszenie wpływu konsumpcji”.
Dlatego samorządy powinny „zintegrować równość z inicjatywami zrównoważonego rozwoju” (ustrukturyzowane podejście do równości, podnoszenie świadomości społecznej na temat skutków nierówności i „opresyjności” istniejących stosunków władzy, historycznych uwarunkowań itp.).
Innymi słowy, samorządowcy mają wdrażać antykulturę tzw. wokeizmu, jak do niedawana miało to miejsce w USA, a czemu zdecydowanie sprzeciwiła się nowa administracja (regulacje i procesy przeciw raportowaniu ESG i polityce DEI – różnorodność, równość i inkluzja).
Politykom zaleca się łączenie kwestii zasady „sprawiedliwości środowiskowej” i zdrowia publicznego ze zrównoważonym rozwojem, kiedy tylko jest to możliwe, eksponując kwestie inkluzji.
I tak przykładowo za główny cel włodarze miasta Saint Louis postawili sobie inkluzję (włączenie) lesbijek, „gejów”, osób biseksualnych, „transpłciowych” i queer. Jednym z priorytetów burmistrza jest utrzymanie 100-procentowej oceny miasta w Indeksie Równości Miejskiej (MEI) Kampanii na rzecz Praw Człowieka w kwestiach ideologii LGBT i utrzymanie „zróżnicowanej” populacji oraz kultury. Więcej na ten temat w raporcie: Consumption-Based GHG Emissionss. Policy Framework for Cities, opracowanym przez The Carbon Neutral Cities Alliance z 2023 r. i w planie klimatycznym Saint Louis.
Miasta mają radykalnie zmienić politykę, strukturę władzy, pozwalając, by to mniejszości decydowały o inicjatywach zmierzających do degradowania stylu życia innych obywateli, aby ograniczyć ich przedsiębiorczość i konsumpcję.
Zachęty, straszenie, „ekonomia szturchania”, ustanawianie domyślnych standardowych rozwiązań, zakazy i kary to instrumenty prowadzenia polityki przez burmistrzów i prezydentów, którzy – jak sugeruje raport C40 z 2019 r. – muszą ograniczyć konsumpcję mięsa (16 kg na osobę rocznie), spożycie mleka, zmniejszyć kaloryczność posiłków mieszkańców swoich miast do 2500 kcal dziennie, by do 2030 r. emisje z konsumpcji żywności spadły od 31 do 37 proc.
O 39 procent należy zredukować emisję ze sprzedaży nowych ubrań i tekstyliów do końca obecnej dekady (3 nowe sztuki ubrania na osobę rocznie), ograniczyć dostępność lotów samolotem, nowych sprzętów elektronicznych, aut itp. Należy także porzucić miernik PKB, skupiając się na „jakości życia” i badaniu poziomu szczęśliwości.
Ograniczenie użytkowania aut prywatnych dokonywane pod pretekstem walki o „czyste powietrze” (to jeden z istotnych elementów polityki miejskiej, który ma przełożenie na wiele dziedzin i celów zrównoważonego rozwoju), tak naprawdę ma doprowadzić do drastycznego ograniczenia zdolności obywateli do nabywania dóbr i korzystania z usług, a ideologiczne cele DEI mają zbudować nowy elektorat zrównoważonego rozwoju, promując model „ekonomii pączka”.
Gospodarka i usługi mają się zwijać. Mieszkańcy najlepiej, jakby obniżyli poziom życia, mieli mniej dzieci (więcej na ten temat: Gender and the Climate Crisis: Equitable Solutions for Climate Plans 2022 przygotowany przez Center for Biologial Diversity) i zaakceptowali zrównywanie do dołu.
Miasta powinny wdrażać w życie model „ekonomii pączka”, czyli każdemu należy zapewnić minimalny standard życia, ale pod warunkiem uwzględnienia „granic planetarnych”, których nie można przekraczać (koncepcja Rockströma).
Zgodnie z wyjaśnieniami twórczyni „ekonomii pączka”, Kate Raworth, „zdrowa gospodarka” ma być tak zaprojektowana, by nie rosła (nie ma być wzrostu PKB), lecz by się „rozwijała”.
Thriving Cities Initiative opracowało City Portrait, czyli narzędzie do wdrażania modelu Raworth uwzględniającego społeczną, ekologiczną, lokalną i globalną perspektywę „rozwoju”.
Politycy powinni tworzyć sieć miast współpracujących na rzecz transformacji, a zalecenia różnych lobbystów oraz instytucji globalnych – jak Global Covenant of Mayors – mają pomóc w szybszej transformacji świata zgodnie z Porozumieniem paryskim i Agendą 2030 na rzecz zrównoważonego rozwoju.
Dzięki współpracy organizacji branżowych przedsiębiorców, izb handlowych oraz globalnych think tanków opracowujących standardy i wskaźniki, nowe zasady certyfikacji „zrównoważonych praktyk” (ład korporacyjny) mają usprawnić proces transformacji.
NGO-sy, media, tworzone sieci i ruchy społeczne „pomogą” w budowaniu świadomości oraz poparcia dla zmian i dynamiki transformacji. Kampanie kierowane do mieszkańców, lansowane mody, behawioralne „szturchanie” – to tylko niektóre z arsenału technik skłaniania obywateli do zmiany zachowań, by ograniczyli swój „ślad węglowy”.
Nie bez znaczenia jest fakt, że firmy produkujące i dystrybuujące różne czujniki powierza, a zwłaszcza te zajmujące się modelowaniem komputerowym mają w tym interes, żeby się upowszechniły ich usługi, wabiąc wizją tworzenia w czasie rzeczywistym żywej mapy emisji miejskich i obiecując dzięki temu lepsze powietrze (smart cities).
Jednak, jak zaznaczył dyrektor ICOS, dr Werner Kutsch (projekt ICOS ERIC – Europejskie Konsorcjum Infrastruktury Badawczej), który pilotuje unijny projekt w celu opracowania mapy rejestrującej pochodzenie i ilość emisji gazów cieplarnianych generowanych przez człowieka w dużych miastach, usługi te są bardzo kosztowne i „każdy burmistrz miasta rozważający dołączenie do projektu będzie musiał zastanowić się, czy zainwestować środki publiczne w badania nad zmianami klimatu, zamiast w szkoły lub placówki służby zdrowia”.
W projekt np. włączył się Kraków, obok Barcelony i Paryża.
Jeszcze w lipcu 2024 roku Warszawa włączyła się w projekt It’s in the Air burmistrzów C40. Celem jest tu tworzenie – mimo powszechnego sprzeciwu – większej liczby „stref czystego transportu”, tak zwanej niskiej emisji i „miast 15-minutowych”. Burmistrzowie ponad 30 miast zobowiązali się podczas spotkania w Paryżu do „ustanowienia lub rozszerzenia stref czystego powietrza do 2030 r.”. Obecny na imprezie prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski twierdził, że tego typu polityka cieszy się poparciem na całym świecie.
Kampania It’s In The Air uzupełnia program Breathe Cities C40, opracowany we współpracy z Bloomberg Philanthropies i Clear Air Fund,
Rozwiązania i specjalne czujniki Breathe testowano w Londynie (projekt Breathe London Blueprint to przewodnik dla innych miast).
Warszawa, obok Krakowa, Łodzi, Rzeszowa i Wrocławia należy także do miast „pionierskich” KE, które mają szybciej przekształcać się w tzw. miasta inteligentne, odporne, neutralne dla klimatu już do 2030 roku. Wnioski płynące z wdrożenia tam „innowacyjnych” rozwiązań posłużą za wzór do naśladowania w całej UE.
Szefowa KE Ursula von der Leyen, mówiąc w kwietniu 2022 r. o ekologicznej transformacji w Europie, podkreśliła, że „zawsze potrzebni są pionierzy, którzy stawiają sobie bardziej ambitne cele”.
Zgodnie z unijną inicjatywą miast pionierskich, włodarze powinni przedstawić „kontrakty klimatyczne”, czyli ogólny plan osiągnięcia neutralności klimatycznej w sektorach takich, jak: energia, budownictwo, gospodarka odpadami i transport wraz z powiązanymi planami inwestycyjnymi.
Włodarze miast uznali, że dobrze jest realizować koncepcję tzw. miasta 15-minutowego. Warszawa czerpie wzorce m.in. z Paryża, gdzie tę ideę wciela w życie burmistrz Anne Hidalgo, a jej głównym doradcą w tym zakresie jest guru 15-minutowych miast, prof. Carlos Moreno. Chociaż przyznał on w październiku 2024 r., że ludzie są niechętni tej idei, to i tak jest ona wdrażana wszędzie na świecie. Co prawda, ze względu na negatywne konotacje kilka miast w Wielkiej Brytanii odeszło od określenia „miasto 15-minutowe” , a rada miejska Oksfordu (która w dużej mierze przyjęła tę koncepcję) usunęła tę frazę ze swojego Planu Lokalnego 2040.
Niemniej „w ciągu ostatniego roku wdrożono koncepcję [miasta 15-minutowego] w wielu miejscach na całym świecie” – komentował Moreno w wywiadzie dla „Cities Today”. Obecnie mówi się o modelu „X-minutowym”, ponieważ jest wiele różnych wdrożeń koncepcji miasta 15-minutowego.
Doradca paryskiej burmistrz potwierdził, że w tej idei chodzi o to, aby metropolie zostały maksymalnie dogęszczone, by starać się maksymalnie ograniczyć ruch samochodowy. Miasta trzeba przebudować w taki sposób, by „po pierwsze, zerwać z zależnością od samochodu i przejść z miasta samochodowego na miasto ludzkie. Wiąże się to z przyjęciem aktywnej mobilności przy jednoczesnej poprawie możliwości transportu publicznego”. – Dziś, w XXI wieku, idea, że samochód jest symbolem wolności i niezależności, nie jest już wykonalna – przekonuje.
Moreno dodał także, że trzeba budować budynki wielofunkcyjne i starać się, by jak najwięcej osób mogło wykonywać pracę zdalnie, ewentualnie w miejscach pracy zlokalizowanych bardzo blisko domu.
Chociaż niektórzy planiści zaznaczyli, że jest to niewykonalne z powodu bardzo wysokich kosztów, Moreno pozostaje niewzruszony i mówi, że zmiany klimatu będą jeszcze bardziej kosztowne, jeśli nie będzie się z nimi walczyć. – Jednocześnie – komentował – wdrożenie tych projektów nie musi być drogie: zamiast kontynuować budowę na obrzeżach [miast] i budować więcej dróg, możemy przeznaczyć więcej środków na tworzenie zwartych, gęstych miast.
Projekt – jak się przekonali Duńczycy – służy gettoizacji i generuje o wiele większe problemy zagrażające bezpieczeństwu obywateli. Z tego m.in. powodu wypowiedzieli wojnę dzieleniu miast na kwartały i polityce inkluzji. 1 grudnia 2019 r. Ministerstwo Transportu i Mieszkalnictwa skandynawskiego państwa publikowało strategię walki z tzw. gettami. Strategia oficjalnie uznała za takie 28 dzielnic, przy czym 15 spośród tych obszarów miejskich sklasyfikowano jako „twarde getta”.
Trzaskowski nie tylko jest mocno ulokowany w grupie C40, ale w 2022 r. został włączony do zarządu Global Covenant of Mayors for Climate & Energy (GCoM). Zastąpił tam wspomnianą burmistrz Anne Hidalgo, która z kolei objęła inne bardziej intratne stanowisko. Odpowiadała za koordynację światowej polityki klimatycznej, stając się ambasadorką Globalnego Porozumienia Burmistrzów. Pomagała w kierowaniu miejskimi finansami klimatycznymi i zobowiązaniami przed pierwszym globalnym przeglądem na COP28 Bruksela i Paryż (22 czerwca 2023 r.).
Global Covenant Board reprezentuje największy światowy sojusz na rzecz przywództwa klimatycznego miast (około 11 700 miast). Sojuszowi współprzewodniczą: Michael R. Bloomberg i szczególnie nielubiany w Polsce, naczelny lobbysta unijny, były komisarz Frans Timmermans, wiceprzewodniczący wykonawczy Komisji Europejskiej ds. Europejskiego Zielonego Ładu.
Jak zaznaczono wówczas, prezydent Trzaskowski „jako członek zarządu GCoM, będzie pełnił funkcję ambasadora działań na rzecz klimatu na szczeblu lokalnym, krajowym i globalnym oraz pomoże Europie w osiągnięciu ambitnych celów redukcji emisji, ułatwiając rządom krajowym realizację najwyższych ambicji Porozumienia paryskiego”. Dodano, że „prezydent Warszawy, Rafał Trzaskowski wykazał się niezachwianym zaangażowaniem w transformację klimatyczną i energetyczną w Warszawie i całej Europie. Odegrał kluczową rolę w dostosowaniu Porozumienia Burmistrzów – Europa do europejskich ambicji neutralności klimatycznej i europejskiego prawa klimatycznego. Jako prezydent Warszawy, prezydent Trzaskowski będzie reprezentował Unię Europejską i region Europy Zachodniej w zarządzie GCoM”.
Bloomberg mówił wówczas, że Trzaskowski pomoże „zrobić więcej, szybciej, aby ograniczyć emisje”.
Podobnie Timmermans zaznaczył, iż Trzaskowski pomoże w przyspieszeniu zielonej transformacji.
Jeszcze w maju 2024 r. burmistrzowie C40 podpisali wspólną deklarację z Watykanem w sprawie przyspieszenia „zielonej rewolucji” na poziomie lokalnym.
Podczas szczytu watykańskiego zatytułowanego: „Kryzys klimatyczny a odporność klimatyczna”, burmistrzowie C40 podpisali „kluczowy protokół klimatyczny”, który został przekazany stronom konwencji UNFCCC (ramowej konwencji ONZ w sprawie zmian klimatu).
Wezwano tam do ograniczenia tempa globalnego ocieplenia o połowę w najbliższej przyszłości w drodze „sprintu” na rzecz szybkiej redukcji metanu i innych substancji zanieczyszczających klimat, połączony z „maratonem” mającym na celu zerową redukcję emisji CO2 poprzez dekarbonizację.
Innymi słowy, szybkie usuwanie paliw kopalnych i wygaszanie produkcji przemysłowej w połączeniu ze znacznym ograniczeniem hodowli zwierząt i uprawy roli miałoby być „najszybszą i najskuteczniejszą strategię spowolnienia ocieplenia, utrzymania limitu 1,5 stopnia C w zasięgu wzroku i ograniczenia ryzyka wystąpienia nieodwracalnych punktów krytycznych”.
Trzaskowski mocno zaangażował się w budowę inkluzji, prowadząc de facto walkę z krzyżami w budynkach administracji samorządowej, wspierając – z podatków mieszkańców – dewiacyjne „sztuki”, przewodząc paradom gejowskim, podpisując „Deklarację LGBT+”, jednocześnie usiłując zakazać akcji proliferów, Marszu Niepodległości itd. To wszystko, oczywiście w ramach walki z „populizmem” i w celu ugruntowania postępowych wartości liberalnych.
Udzielał się w różnych gremiach globalnych, od Światowego Forum Ekonomicznego poprzez niemieckie i amerykańskie think tanki i gremia globalnego zarządzania, a na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa kończąc. Zaznaczył tam kilka miesięcy temu, że władze Polski poradziły sobie z szerzeniem populizmu dzięki silnej i dość niezależnej władzy samorządowej, będącej obecnie bastionem obrony demokracji. Wspomagają one różne postępowe NGO-sy i propagują walkę z tak zwaną mową nienawiści.
„Ambasador Europejskiego Paktu na rzecz Klimatu”
Trzaskowski mianowany w grudniu 2020 r. – obok Katariny Luhr, zastępcy burmistrza Sztokholmu i przedstawicielki Eurocities w Radzie Porozumienia Burmistrzów – „Ambasadorem Europejskiego Paktu na rzecz Klimatu”, ma zobowiązania. Gdyby objął urząd prezydenta Polski, z pewnością z nich nie zrezygnuje. Tym bardziej, że jest szczerze i całkowicie przekonany do postulatów klimatycznych i postępowej eko-transformacji cyfrowej.
Ambasadorzy zobowiązali się do działań na rzecz klimatu, przekonywania społeczności do globalnych projektów klimatycznych i przekształcania ich „w przyrzeczenia działań na rzecz klimatu, aby zwiększyć działania, zachęcić innych do przyłączenia się lub rozpoczęcia własnych inicjatyw oraz skalowania i powielania dobrych pomysłów i projektów”.
– Nie można zrealizować Europejskiego Zielonego Ładu bez szczebla lokalnego – zaznaczył Trzaskowski podczas wydarzenia inauguracyjnego.
Pakt na rzecz Klimatu powinien obejmować „postępowe inicjatywy, takie jak Misja Neutralności Klimatycznej i Miast Inteligentnych, która wyznaczyła ambitny cel osiągnięcia 100 miast neutralnych klimatycznie do 2030 roku”.
W ubiegłym roku burmistrzowie C40 na czele z Trzaskowskim skierowali „Żądania polityczne” do nowych władz UE. Domagali się oni więcej dotacji na cele klimatyczne i wskazali, że „UE musi osiągnąć swoje cele klimatyczne tylko poprzez współpracę z miastami”, by jeszcze szybciej odchodzić od paliw kopalnych w przemyśle, transporcie i budownictwie.
Burmistrzowie poparli priorytety UE ogłoszone przez szefową KE Ursulę von der Leyen.
„Żądania polityczne”, do których dołączył Trzaskowski obejmują nie tylko „ciągły, bezpośredni dialog między miastami a Komisją Europejską w celu osiągnięcia neutralnej dla klimatu, sprawiedliwej Europy, która uwzględnia potrzeby i obawy mieszkańców”, ale także „wzmocnienia Europejskiego Zielonego Ładu” i „szybkiej redukcji emisji dwutlenku węgla”, a także federalizacji UE zgodnie z wizją Altiero Spinelliego.
Burmistrzowie chcą większej władzy, oczekując formalnego poparcia organów UE dla Koalicji na rzecz wysokich ambitnych partnerstw wielopoziomowych (CHAMP). Koalicja powstała podczas szczytu COP28 i oczekuje traktowania miast niemal jak państwa na forach międzynarodowych, by jako niezależne podmioty prezentowały swoje stanowisko w kwestii polityki klimatycznej (partnerstwa wielopoziomowe i inkluzywne zarządzanie). Pozwoliłoby to zniwelować decyzje suwerennych państw nieprzychylnie patrzących na politykę dekarbonizacyjną.
Już wcześniej, w 2014 roku został wydany Manifest samorządów lokalnych i regionalnych (CEMR), które stanowią przybudówkę międzynarodowej organizacji Zjednoczonych Miast i Władz Lokalnych. Dokument przewidywał dalszą emancypację od władz centralnych w celu przyspieszenia rozpadu państw oraz federalizacji w ramach UE. Samorządowcy byli zainteresowani pogłębieniem współpracy z podmiotami pozapaństwowymi związanymi z think-tankami globalnej finansjery, promującej szybką transformację społeczno-ekonomiczną świata, tzw. zieloną gospodarkę i ideologię gender.
Do CEMR należy Związek Miast Polskich i Związek Powiatów Polskich.
We wspomnianym Manifeście za kluczowe uznano m.in. ambitną redukcję tzw. gazów cieplarnianych (OZE, elektromobilność, strefy niskiej emisji, nowe dotkliwe podatki ekologiczne, podatki od nieruchomości itp.), głębszą integrację, sporządzenie nowego katalogu praw w celu lepszej integracji imigrantów i walki z „ksenofobią oraz dyskryminacją”, rozszerzenie wpływu ideologii gender, walkę z „nacjonalizmem” i interesami narodowymi.
CEMR chce Europy komunistycznej, opartej na zasadach Altiero Spinelliego.
„Samorządy lokalne i regionalne pragnące zjednoczonej Europy wzywają przyszłych członków Parlamentu Europejskiego do oparcia się na oddolnej strategii dążenia do większej integracji i legitymacji demokratycznej w UE, opracowanej przez Altiero Spinelliego, jednego z ojców-założycieli Unii Europejskiej, realizowanej następnie przez Grupę Spinellli w Parlamencie Europejskim” – apelowali w 2014 r. samorządowcy.
Chcieli oni nawet sporządzenia Podstawowych Praw Unii Europejskiej, domagając się takiego zdefiniowania ustroju UE, który będzie sprzyjał ścisłej integracji gospodarczej, fiskalnej i politycznej.
Obecne żądania burmistrzów skierowane do nowych władz UE dotyczą wyasygnowania znacznie większych funduszy na realizację polityki klimatycznej przez miasta w związku „ze znaczną luką inwestycyjną”.
Burmistrzowie naciskają także w sprawie polityki „jednego zdrowia”, która pozwoli na nakładanie nowych podatków klimatycznych pod pretekstem walki ze zmianami klimatu i utraty bioróżnorodności, promując wegetarianizm, weganizm, tzw. sztuczne mięso i dietę robaczaną.
Wreszcie oczekują większej promocji „zrównoważonej mobilności”, powszechnego tworzenia stref niskiej i zerowej emisji, ich rozszerzania, wdrożenia inicjatywy Water Resilience itp.
Kandydat PO na prezydenta RP z pewnością nie zrezygnuje ani z polityki klimatycznej, ani tym bardziej z walki z tzw. populizmem, uderzając w różnorodne środowiska, które stają na drodze do „postępowej” transformacji, walczących z coraz wyższymi i nowymi podatkami, które potem zasilają kieszenie tabunów lobbystów klimatycznych.
Jerzy Dobrowolski, znany aktor i satyryk, ostrzegał, że „nie ma nic gorszego niż człowiek wykształcony ponad własną inteligencję” . Widać zasadność tego ostrzeżenia po wynikach wyborów na prezydenta RP. Wykształceni z dyplomami, którzy nie mają zdolności odróżniania prawdy od kłamstwa, dobra od zła, przewidywania skutków, rozpoznawania przyczyn, głosowali zdecydowanie na Trzaskowskiego. Podobnie jak w zakładach karnych czy na Białorusi i w Rosji. Trudno się temu dziwić. To efekt cywilizacji komunistycznej, która negatywnie selekcjonowała kadry domeny akademickiej, a te przetrwały bezstratnie okres transformacji i budowy III RP. Akceptacja komunistycznej etyki nikczemnego postępowania jest przez nich nabyta i dziedziczona.
Głosowali na kandydata, który ich (anty)wartości nie naruszy, ich praw nabytych niegodziwie nie odbierze. Ten obiecywał, że ich nie cofnie do ciemności średniowiecza, zjednując sobie profesorów, którzy nie tak dawno stojąc przed pomnikiem Kopernika (przed Collegium Novum UJ) – średniowiecznego jeszcze studenta akademii krakowskiej – pomstowali na PiS zamierzający ich podobno cofnąć do poziomu średniowiecza (czyli do poziomu Kopernika?). Takiej zapaści się obawiali, na postępowego kandydata głosowali. On, jak głosi, pozostałości średniowiecza zlikwiduje, tak że żaden Kopernik ani Nawrocki ich poziomu nie obniży. Taką mają inteligencję, a wykształcenie jeszcze znacznie ją przewyższa. Strach się bać.
Na wsiach, gdzie ludzie wykształcenie mają na ogół mniejsze, ale rozum zdrowszy, głosowali głównie na Nawrockiego, bo wartości cywilizacji łacińskiej i pro-polskie są im droższe. Muszą sami przetrwać w trudnych okolicznościach przyrody, aby postępowy ład zielony i zarazem czerwony, lansowane przez wykształconych ponad własną inteligencję, czasem ich nie zrujnował. Są zdecydowani, aby pod hasłem „Bóg, Honor, Ojczyzna” kosami bronić naszych granic, swoich żon i dzieci, przed postępową imigracją i monowładzą prowadzącą do utraty naszej suwerenności. Przypominają, że tam gdzie są oni, tam jest Polska! I tak jest!
Szanowni Państwo, Niedzielne wybory mają krytyczne znaczenie.Naprawdę od nich zależy los tysięcy dzieci w łonach matek. Po raz pierwszy od wielu lat mamy sytuację, w której rząd tak zdecydowanie prze w kierunku legalizacji zabijania nienarodzonych i brakuje mu tylko prezydenta, który podpisze taką ustawę. Podobnie, zależy od nich przyszłość polskich rodzin i moralność młodzieży. Rząd jest o krok, aby pod płaszczykiem troski o zdrowie wprowadzić do polskich szkół obowiązkową permisywną edukację seksualną i brakuje mu jedynie prezydenta, który podpisze taką ustawę.
A człowiekiem, który podzielał takie stanowisko i zapewne jako prezydent obie te rzeczy poparłby bez mrugnięcia okiem jest Rafał Trzaskowski. Wskazywaliśmy na to wielokrotnie: stąd nasze zaangażowanie i decyzja o przygotowaniu ulotek, do zamówienia których w ostatnich tygodniach Państwa zachęcałem. Dziś, na ostatniej prostej przed głosowaniem, zachęcam do lektury wiadomości od mec. Jerzego Kwaśniewskiego, Prezesa Instytutu Ordo Iuris. W kilku akapitach niezwykle celnie podsumował konkluzje, które formułowaliśmy podczas narad połączonych zespołów Centrum Życia i Rodziny oraz Instytutu.Zachęcam Państwa do lektury i do pójścia do urn, by oddać głos przeciw kandydatowi, który popiera zabijanie nienarodzonych i demoralizację młodych.
Koalicji Obywatelskiej zawdzięczamy całkowite zdemolowanie ochrony życia dzieci przed narodzeniem. Lekarze-mordercy nie muszą już oglądać się na nic, bo dzieci można zabijać nawet tuż przed porodem. To wszystko zasługa wytycznych Ministerstwa Zdrowia wydanych pod dyktando środowisk aborcyjnych. A Rafał Trzaskowski i tak cały czas podkreśla, że chciałby jeszcze większej swobody w kwestii odbierania dzieciom życia.
„Oczywiście podpiszę ustawę liberalizującą prawo antyaborcyjne. A jeżeli trzeba będzie, to sam wystąpię z taką inicjatywą, dlatego, że to kobieta powinna decydować o swoim życiu i o swoim zdrowiu” – takie są aktualnie poglądy Rafała Trzaskowskiego. Jak wiadomo, mogą się zmienić w każdej chwili, więc o poglądach i deklaracjach nie warto pisać. Należy skupić się wyłącznie na tym, co sam Rafał Trzaskowski i jego formacja polityczna w kwestii aborcji dotychczas zrobili.
Koalicja Obywatelska ma krew na rękach
Zaczynając od końca: jednym z ważniejszych dokonań rządu Tuska są bezprawne wytyczne Ministerstwa Zdrowia i Ministerstwa Sprawiedliwości, które doprowadziły do tego, że w polskich szpitalach zabija się dzieci w ostatnim miesiącu ciąży. O Felku uśmierconym zastrzykiem z chlorku potasu usłyszała cała Polska. O innych dzieciach, zabitych w Oleśnicy i innych placówkach, nie słyszy nikt – i nikt słyszeć nie chce – a jest ich coraz więcej. W 2024 roku w Oleśnicy w wyniku tzw. aborcji uśmiercono 159 dzieci, w tym 25 (!) już po 24 tygodniu ciąży. A to tylko jeden szpital! Dzięki partyjnym kolegom Rafała Trzaskowskiego z każdym rokiem zabijanych jest coraz więcej dzieci – w 2024 roku wykonano 896 aborcji, w 2023 – 425, w 2022 – 161, a w 2021 – 103 (przed wyrokiem TK corocznie zabijano około tysiąca dzieci). Oto faktyczne działania – nie puste obietnice
Wytyczne MZ zmusiły szpitale w całym kraju do wykonywania aborcji właściwie na życzenie matki (za okazaniem zaświadczenia od jednego psychiatry), niewykonanie wyroku śmierci na dziecku w łonie matki grozi bowiem karą finansową, a nawet wypowiedzeniem kontraktu przez NFZ. Za odmowę wykonania aborcji bądź kwestionowanie orzeczenia psychiatry ukarano już szpitale w Łodzi, Pabianicach, Lubartowie i Wrocławiu.
Na podstawie opublikowanych przez Ministerstwo Zdrowia wytycznych (których nota bene nikt nie podpisał i nie mają one żadnej sygnatury wskazującej na to, że jest to obowiązujący dokument) można zamordować dziecko nawet do końca ciąży z powodu zagrożenia „dobrostanu psychicznego i społecznego” kobiety. Dzięki wytycznym MZ lekarze nie muszą już oglądać się na wiek zabijanego dziecka. Mogą uśmiercić każde, byle w momencie pozbawiania go życia, znajdowało się w brzuchu matki.
Co jeszcze „zawdzięczamy” kolegom Rafała Trzaskowskiego?
To, że przestępstwa związane z aborcją praktycznie nie są ścigane, bo jak twierdzi Minister Sprawiedliwości, jeśli chodzi o aborcję to mamy do czynienia z tzw. „niską szkodliwością społeczną czynu”. Ba, pod rządami KO aborcji nie tylko się nie ściga, ale wręcz do niej zachęca. Z mównicy sejmowej ministrowie i posłowie mogą promować nielegalną aborcję, prezentując pigułki, którymi można pozbyć się niechcianego dziecka. Minister ds. równości Katarzyna Kotula podczas parlamentarnej debaty powiedziała: „Za chwilę w swoich mediach społecznościowych opublikuję instrukcję przerwania ciąży”. I tak zrobiła, odsyłając potencjalne morderczynie własnych dzieci na strony internetowe przestępców aborcyjnych, którzy jawnie handlują substancjami poronnymi, które nie są nawet zarejestrowane w Polsce.
Koalicji Obywatelskiej zawdzięczamy również to, że tuż przy Sejmie, w samym centrum Warszawy (której Prezydentem jest Rafał Trzaskowski) może działać spokojnie „przychodnia aborcyjna” – miejsce, w którym jawnie, bez ukrywania czegokolwiek, pracują aktywistki aborcyjne sprzedające nielegalne preparaty uśmiercające dzieci. Każdą z pracujących tam osób można byłoby pociągnąć do odpowiedzialności karnej, ale organy ścigania, jakby na rozkaz z góry, zamykają oczy, zatykają uszy i udają, że prawo nie jest tam łamane. Policja i Straż Miejska zajmują się ochroną placówki przed obywatelami żądającymi stosowania obowiązującego prawa.
Warto zauważyć, że już poprzednia koalicja rządząca całkowicie zignorowała fakt, że przestępczość aborcyjna szerzy się w Polsce na niespotykaną dotąd skalę. Wymiar sprawiedliwości za czasów PiS umarzał wszystkie postępowania dotyczące działalności Aborcyjnego Dream Teamu, choć paragrafów umożliwiających skazanie przestępczyń aborcyjnych jest wiele, od pomocnictwa w aborcji, przez matactwa finansowe i podatkowe, po obrót nielegalnymi preparatami medycznymi. Aktualny rząd i wymiar sprawiedliwości już nie tylko nie ścigają przestępców, ale wręcz ich promują i zapraszają na salony. Obecność aktywistek aborcyjnych w Sejmie to już codzienność.
Co sam Rafał Trzaskowski zrobił dla dzieci?
Jako Prezydent Warszawy od lat godzi się na poddawanie najmłodszych ideologicznym eksperymentom. Promuje zboczenia i wspiera środowiska LGBT, patronował Paradom Równości, podpisał Deklarację LGBT i wprowadził (w ramach projektu „Szkoła Przyjazna Prawom Człowieka”) do warszawskich szkół deprawatorów ze skompromitowanych organizacji ideologicznych.
Jak podał w 2019 roku Instytut Ordo Iuris „szkolenia (w warszawskich szkołach – przyp. autorki) w ramach projektu prowadzili działacze podmiotów wchodzących w skład ruchu LGBT – Stowarzyszenia Lambda Warszawa (jednej z „organizacji powierniczych” warszawskiej Deklaracji LGBT), lubelskiego Stowarzyszenia Homo Faber (organizatora jednego z „Marszów Równości”), gdańskiego Stowarzyszenia na rzecz Osób LGBT Tolerado i Fundacji Diversity Polska. Według Aldony Machnowskiej-Góry, dyrektorki koordynatorki ds. kultury i komunikacji społecznej w Urzędzie m. st. Warszawy, realizacja tego projektu jest „tym wszystkim, czego oczekują społeczności LGBT i co zostało zapisane w Deklaracji”.
Jeśli działalność włodarza stolicy może być dla nas jakąś wskazówką co do tego, jaka mogłaby być prezydentura Trzaskowskiego to wiemy na pewno, że w Warszawie skutecznie dba on o interesy lobby LGBT i przestępców aborcyjnych. Należy się spodziewać, że dobro dzieci zawsze będzie miało u niego niższy priorytet niż dogodzenie zideologizowanym grupom nacisku. Można mieć pewność, że pod wpływem kolegów z rządu, jako Prezydent podpisze każdą ustawę poszerzającą dostęp do aborcji, chroniącą morderców dzieci nienarodzonych i otwierającą deprawatorom drzwi do „edukowania” najmłodszych.
Kto obroni bezbronnych?
Rafał Trzaskowski w Pałacu Prezydenckim to gwarancja, że los dzieci nienarodzonych się nie poprawi, a wręcz znajdą się one w jeszcze większym niebezpieczeństwie. Czy wybór Karola Nawrockiego może jakoś wpłynąć na poszerzenie ochrony bezbronnych? Na razie nie ma w tej sprawie jasnej deklaracji. Wyborcy, który za podstawowe prawo uznają prawo do życia, cały czas czekają na to, żeby kandydat PiS określił, czy planuje w jakikolwiek sposób wystąpić w obronie dzieci zabijanych przez aborcję. Oby się doczekali. Naród, który zabija własne dzieci jest narodem bez przyszłości. Prezydent Polski powinien zdawać sobie z tego sprawę.