Reakcja bidnej spanikowanej kobiecinki [Marszałek Witek] wskazuje, że agenturalna przeszłość Morawieckiego jest prawdą. Poseł Braun zawiadamia służby.

Reakcja bidnej spanikowanej kobiecinki [marszałek Witek] wskazuje, że agenturalna przeszłość Morawieckiego jest prawdą.

Braun zawiadamia służby o możliwej współpracy Morawieckiego ze STASI!

Marszałek Sejmu nerwowo przerywa wystąpienie, a polska bezpieka żenująco komentuje sprawę!

https://wprawo.pl/braun-zawiadamia-sluzby-o-mozliwej-wspolpracy-morawieckiego-ze-stasi

Dziś (15.12.2022) z mównicy sejmowej poseł Grzegorz Braun (Konfederacja) poruszył sprawę doniesień dziennikarza śledczego Leszka Szymowskiego o możliwej współpracy premiera Mateusza Morawieckiego z komunistyczną, niemiecką bezpieką STASI. Marszałek Witek nerwowo przerwała posłowi wystąpienie, a dzień wcześniej w żenujący sposób zarzuty skomentował Stanisław Żaryn, rzecznik bezpieki w Polsce.

– Minął tydzień od upublicznienia przez dziennikarza śledczego Leszka Szymowskiego informacji o podwójnej rejestracji Mateusza Jakuba Morawieckiego jako tajnego współpracownika sowiecko-niemieckiej tajnej służby STASI. Pseudonimy “Jakob” i “Student”. Cisza w eterze utrzymywana przez władzę i służby skłania mnie do złożenia wniosku formalnego w zgodzie z regulaminem o zarządzenie przerwy, zwołanie konwentu seniorów, tak aby pani marszałek mogła skonsultować sposób przedstawienia Wysokiej Izbie informacji o tej sprawie, a z ostrożności procesowej proszę traktować tę moją wypowiedź jako publiczne zawiadomienie szefa służb, ministra sprawiedliwości… – dziś z mównicy sejmowej mówił Grzegorz Braun.

Przemówienie przerwała Marszałek Sejmu Elżbieta Witek: – Proszę zawiadomić, proszę zawiadomić, no właśnie kogo, proszę zawiadomić no właśnie kogo nerwowo odpowiadała Witek.

================================

W sprawie potencjalnej współpracy Morawieckiego ze STASI wypowiedział się także Stanisław Żaryn, zastępca Ministra Koordynatora Służb Specjalnych. Zamiast informacji o wszczętym postępowaniu weryfikującym informacje podane przez Szymowskiego, Żaryn pokusił się o komentarz redukujący poważne doniesienia dziennikarza śledczego do rangi… rosyjskiej propagandy.
W polskiej przestrzeni informacyjnej odnotowano próbę zdezawuowania i podważenia wiarygodności Premiera RP poprzez insynuowanie jego związków ze służbami NRD. Te pomówienia, jednoznacznie zbieżne z celami informacyjnymi FR, padły na podatny grunt cz. klasy politycznej w Polsce – na Twitterze napisał Żaryn.

To pierwsza i ostatnia reakcja obozu rządzącego na poważne zarzuty, wysunięte przez dziennikarza śledczego. Co więcej, jak wskazuje zam Szymowski, sprawą o dziwo nie zajmuje się nie tylko polska władza, ale także media głównego ścieku.
Gdyby w kraju z dobrze funkcjonującą demokracją znany dziennikarz śledczy (prawie 20 lat pracy) ogłosił, że prezydent albo premier został zarejestrowany przez obcy wywiad kilkadziesiąt lat temu, wywołałoby to polityczne trzęsienie ziemi. Gdyby dziennikarz mówił prawdę, dostałby Pulitzera a polityk zakończyłby karierę. Gdyby okazało się, że dziennikarz kłamie, szybko zmieniłby zawód. To, że nasze media w ogóle tej sprawy nie zauważyły, nasi dziennikarze przeszli nad tym do porządku dziennego a premier i jego otoczenie udają, że sprawy nie ma – to wszystko świadczy o tym w jak głębokim paraliżu pogrążony jest nasz kraj – na Facebook’u sprawę skomentował Szymowski.

O trupach i kochankach w szafie.

20.08.2022 Stanisław Michalkiewicz https://prawy.pl/121671-stanislaw-michalkiewicz-o-trupach-w-szafie-felieton/

Od 1990 roku mijają już 32 lata, a my nadal nie wiemy, czego w archiwach MSW, szukała tzw. “komisja Michnika” – czy to znalazła, a jeśli tak, to jaki zrobiła z tego użytek. Bo jakiś użytek chyba zrobiła.

Jak dowiedziałem się kiedyś od mojego Honorable Correspondant, podczas kontroli w archiwum MSW natrafiono na teczkę Bronisława Geremka. To znaczy nie tyle na teczkę, co na jej okładki – bo poza nimi nic w teczce nie było.

Tymczasem, skoro była teczka, to musiała coś zawierać, ot choćby kartkę z zapisanym zdaniem: “Zatrzymany podczas obchodu dworca” – jaką podczas chruszczowowskiej “odwilży” znalazł nieszczęśnik, któremu udało sie przeżyć 25 lat łagru, na jaki został skazany z powodu tego zatrzymania, a co w “Archipelagu GUŁ-ag” opisał Aleksander Sołżenicyn.

Najwyraźniej zawartość teczki Bronisława Gremka została przez kogoś usunięta. Przez kogo – nie wiadomo – ale w tej sytuacji podejrzenia muszą kierować się również w stronę “komisji Michnika”, która nie tylko przez kilka miesięcy buszowała w archiwum MSW, ale w dodatku, wbrew obowiązującym tam procedurom, nie pozostawiła żadnych śladów swojej obecności, ani też nie złożyła sprawozdania.

Warto dodać, że ta “komisja” w skład której wchodził co najmniej jeden tajny współpracownik SB, penetrowała archiwa MSW u progu sławnej transformacji ustrojowej, kiedy to rekrutowano korpus zbawców ojczyzny i kompletowano korpus autorytetów moralnych. Dla pełnego obrazu musimy jeszcze dodać, że o ile Służba Bezpieczeństwa, której szef, generał Mirosław Milewski, został w maju 1985 roku zdymisjonowany ze wszystkich stanowisk partyjnych i państwowych, a sama SB została na przełomie lat 80-tych i 90-tych poddana tzw. “weryfikacji”, w następstwie której wyrzuceni ze służby ubecy stali się najtwardszym jądrem przestępczości zorganizowanej, to wywiad wojskowy, który transformację ustrojową przeprowadzał pod nadzorem Daniela Frieda i Władimira Kriuczkowa, przeszedł ją w szyku zwartym i pod nazwą “Wojskowych Służb Informacyjnych”, przez 16 last działał oficjalnie już w “wolnej Polsce”, werbując korpus nowych konfidentów i plasując ich w kluczowych segmentach nie tylko państwa, ale i życia publicznego.

Żeby postawić kropkę nad “i”, trzeba dodać, że konfidenci SB, którzy zostali przejęci przez Urząd Ochrony Państwa, albo przez Wojskowe Służby Informacyjne, nigdy nie zostali ujawnieni – może z wyjątkiem dwóch przypadków. Jeden miał miejsce 4 czerwca 1992 roku, kiedy to szef Klubu Parlamentarnego KL-D Jan Krzystof Bielecki, zwoławszy posiedzenie klubu, zjawił się z zalakowanymi kopertami i powiedział: nie otwierałem, ale który był – niech wstanie. Wstało trzech – ale jeden – jak się okazało – niepotrzebnie, bo już był konfidentem UOP i w kopercie fiszki z jego nazwiskiem nie było.

Drugim znanym mi przypadkiem jest pewien lubelski profesor, którego pełnych akt o znanych mi sygnaturach nie mogłem dostać w lubelskim IPN z uwagi na ich “wypożyczenie”, ale potem wpadła mi w ręce sporządzona przez SB lista konfidentów z ulicy Narutowicza i przyległych w Lublinie, gdzie przeczytałem nazwisko, adres i pseudonim owego profesora, który – jak się okazało jeszcze później – został przejęty przez “nowe” służby. [Oj, znałem go dobrze… Kł.. MD]

Ale to raczej przypadki wyjątkowe, które potwierdzają regułę, że konfidenci są przez swoich oficerów prowadzących chronieni przed dekonspiracją, dzięki czemu bezpieczniacy mogą ręcznie sterować nie tylko całym państwem, ale również całym życiem publicznym. Konfidenci ci bowiem zostali starannie uplasowani w takich miejscach, gdzie różne pomysły przybierają postać prawa – a więc w konstytucyjnych organach państwa, w miejscach, gdzie kontroluje się kluczowe segmenty gospodarki, z sektorem finansowym na czele, w miejscach, gdzie decyduje się o śledztwach – komu zrywamy paznokcie, a komu nie, w miejscach, gdzie wydaje się wyroki; kogo wtrącamy do lochu, albo puszczamy z torbami, a kogo puszczamy wolno i wreszcie w miejscach, gdzie kształtowane są masowe nastroje, a więc w mediach, przemyśle rozrywkowym i środowiskach opiniotwórczych.

Ci konfidenci też wiedzą, komu zawdzięczają swoje wyniesienie, pozycję materialną i społeczny prestiż, toteż są dyspozycyjni i zdyscyplinowani. Jeśli dodamy to tego, że w początkach transformacji ustrojowej założyciele obecnych ubeckich dynastii, które stanowią trzon tak zwanych “służb”, poprzewerbowywali się do naszych nowych sojuszników, a te zależności reprodukują się w kolejnych owych dynastii pokoleniach, to lepiej rozumiemy przyczyny, dla których na przykład tak wielka część środowiska sędziowskiego wmontowuje się w wojnę hybrydową, jaką od 2016 roku Niemcy prowadzą przeciwko Polsce – tym razem z wykorzystaniem pretekstu praworządności. Tak byłoby nawet wtedy, gdyby ABW nie przeprowadziła w swoim czasie operacji “Temida”, której celem był werbunek konfidentów właśnie w środowisku sędziowskim.

Jeśli chodzi o środowiska opiniotwórcze, to zdumiewająca była zwłaszcza postawa wielu dostojników Kościoła, którzy nie tylko bagatelizowali przypadki tajnej współpracy duchownych z SB i nie wyciągali z tego powodu żadnych konsekwencji, ale w dodatku wyrażali życzenie, by bezpieczniackie archiwa zostały “zabetonowane”.

Przypomina to postawę Pani, Która Zabiła Pana z ballady Mickiewicza “Lilie”: “Ach, pójdę aż do piekła byleby moją zbrodnię wieczysta noc powlekła!” Trudno w tej sytuacji się dziwić, że to milczące przyzwolenie na jedno łajdactwo, zostało przez wielu odczytane, jako przyzwolenie na kolejne łajdactwa, pod pretekstem których wrogowie Kościoła prowadzą dziś przeciwko niemu nieustającą kampanię.

Te wszystkie wspomnienia odżyły po przeczytaniu swego rodzaju odezwy, jaką skierował przewielebny ojciec Ludwik Wiśniewski OP do Naczelnika Państwa. Wskazuje on – zresztą całkowicie słusznie – że kierowana przez Jacka Kurskiego rządowa telewizja zatruwa “Duszę Narodu”. To prawda – ale nie cała. Cała prawda bowiem wygląda tak, że “Duszę Narodu” z jednej strony zatruwa telewizja rządowa, ale z drugiej strony – również telewizja nierządna, żydowska telewizja dla Polaków, czyli TVN.

Tymczasem przewielebny ojciec Wiśniewski sprawia wrażenie, jakby tego nie dostrzegał, niczym mąż, który zastał żonę w sytuacji wskazującej na zdradę małżeńską. Z trzaskiem otwiera kolejne drzwi w poszukiwaniu gacha, za każdym razem komunikując głośno: “tu go nie ma!” Wreszcie otwiera szafę, a tam stoi gach [goły md] z rewolwerem w ręku. “I tu go nie ma!” – krzyczy mąż zatrzaskując drzwi szafy.

Przewielebny Ojciec Ludwik Wiśniewski za pierwszej komuny był znany ze swej opozycyjnej postawy. Byłoby przykro, gdyby miało się okazać, że w swojej szafie ma trupa, który zmusza go do wybiórczej troski o “Duszę Narodu”.

Analogie bajeczne. Wojna hybrydowa Makreli.


Stanisław Michalkiewicz 18 listopada 2021
http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5072
W 1720 roku stanął w Poczdamie tajny traktat prusko-rosyjski, w którym sygnatariusze zobowiązywali się do zablokowania każdej próby powiększenia wojska w Polsce. I chociaż takie próby były podejmowane, a nawet dochodziły do fazy ustawodawczej, to nigdy nie zostały sfinalizowane, aż do końca istnienia Rzeczypospolitej. A dlaczego? A dlatego, że obydwaj sygnatariusze tego traktatu mieli w Polsce rozbudowaną agenturę, która miała wszystkie takie próby udaremniać i skutecznie je udaremniała. Wspominam o tym przede wszystkim dlatego, że mamy obecnie bardzo dużo analogii z wiekiem XVIII, między innymi – rozbudowaną agenturę nie tylko w postaci bezpieczniaków, ale i folksdojczów, którzy zarówno w Parlamencie Europejskim, jak i tubylczym Sejmie wykonują zadania zlecone, dla niepoznaki drapując je w kostium politycznej rywalizacji z rządem. Zgodnie z moją ulubioną teorią spiskową, tuż przed proklamowaniem w Polsce i innych państwach Europy Środkowej ustrojowej transformacji, będącej rezultatem porozumienia sowiecko-amerykańskiego o ewakuacji z tego regionu imperium sowieckiego, bezpieczniacy, którzy stanowili przecież najtwardsze jądro systemu komunistycznego, zakrzątnęli się wedle przygotowania sobie polisy ubezpieczeniowej, na wypadek gdyby w rezultacie transformacji nastąpiły jakieś porachunki. Wprawdzie są oni ludźmi zdemoralizowanymi, ale inteligentnymi i spostrzegawczymi, toteż zorientowali się, że po ewakuacji Sowietów nastąpi odwrócenie dotychczasowych sojuszy politycznych i wojskowych. Dotychczasowi wrogowie zostaną sojusznikami, a dotychczasowi sojusznicy zaczną przepoczwarzać się we wrogów. W tej sytuacji najprostszym i zarazem najskuteczniejszym sposobem przygotowania na wszelki wypadek polisy ubezpieczeniowej było przewerbowanie się na służbę do centrali wywiadowczej któregoś z naszych przyszłych sojuszników, a oni we własnym interesie dopilnują, żeby nikt nie zrobił krzywdy agenturze, która właśnie wpadła im w ręce. Było to z ich punktu widzenia bardzo racjonalne, bo przecież większość pozytywnie zweryfikowanych funkcjonariuszy SB zasiliła Urząd Ochrony Państwa, zaś wywiad wojskowy przeszedł transformację ustrojową w szyku zwartym. Ci wszyscy bezpieczniacy wnieśli swoim nowym przełożonym w posagu agenturę, zwerbowaną nie tylko jeszcze za komuny, ale również potem, to znaczy już w „wolnej Polsce”. W tej sytuacji lepiej rozumiemy nie tylko gwałtowny sprzeciw wobec lustracji, podniesiony przez autorytety moralne w roku 1992, ale na przykład operację „Temida”, prowadzoną przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego już w „wolnej Polsce”, która miała na celu werbunek agentury w środowisku niezawisłych sędziów. Taka agentura jest szczególnie cenna również dla zagranicznych naszych sojuszników, toteż nic dziwnego, że wszelkie próby zdyscyplinowania tego środowiska są natychmiast i bardzo energicznie zwalczane. Obecnie wojna hybrydowa, jaką przeciwko Polsce i Węgrom prowadzą Niemcy, by nie dopuścić w przyszłości do jakichkolwiek mrzonek o Trójmorzu, toczona jest właśnie pod pretekstem walki o praworządność, w której do pierwszego szeregu płomiennych szermierzy zostali wypchnięci niezawiśli sędziowie, podobnie jak egzotyczni turyści prezydenta Łukaszenki są przez białoruskie wojsko popychani do forsowania polskiej granicy.
Poszlaką wskazującą na zdyscyplinowanie tej agentury jest zmiana tonu, jakiego obóz zdrady i zaprzaństwa oraz jego propagandowe tuby używały dotychczas przy komentowaniu sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. O ile przedtem nie szczędzili słów krytyki a nawet obelg pod adresem Straży Granicznej, policji i wojska, rozczulając się nad losem egzotycznych turystów a zwłaszcza – biednych dzieci, cierpiących niewypowiedziane katusze z rąk polskich Sił Zbrojnych – o tyle po życzliwych dla Polski deklaracjach wysokich funkcjonariuszy Unii Europejskiej i rzecznika Departamentu Stanu USA, wszyscy komplementują Straż Graniczną, policję i żołnierzy batalionów Obrony Terytorialnej za „wierną służbę” ojczyźnie. O dzieciach nikt już nie pamięta, z wyjątkiem pani Barbary Kurdej-Szatan, które nie zauważyła zmiany etapu i po staremu obrzuciła funkcjonariuszy „k…wami”. Skądinąd dobrze to o niej świadczy, bo nie przypuszczam, by pani Barbara została przez kogoś zwerbowana w charakterze tajnego współpracownika, w odróżnieniu od innych, którzy akurat w tych dniach doznawali nagłego olśnienia, odkrywając, że nie istnieje żadne „prawo człowieka” do nielegalnego przekraczania cudzej granicy.
„Słowicze dźwięki w mężczyzny głosie, a w sercu lisie zamiary” – pisał Adam Mickiewicz w balladzie „Świtezianka”. Nie tylko zresztą w mężczyzny, bo kobiety też potrafią wyciągać słowicze trele. Oto Nasza Złota Pani, która od 2016 roku prowadzi przeciwko Polsce hybrydową wojnę, jak nie o „demokrację”, to o „praworządność”, właśnie zwróciła się do swego strategicznego partnera, zimnego ruskiego czekisty Putina, by „wpłynął” na Aleksandra Łukaszenkę, żeby ten zaprzestał hybrydowej wojny przeciwko Polsce przy użyciu egzotycznych turystów. Na takie dictum dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, pan Dębski, udzielił Naszej Złotej Pani rady, że jak chce rozmawiać o polskich granicach z Rosjanami, to może by wcześniej zadzwoniła do Warszawy i uzyskała zgodę polskiego rządu. Najwyraźniej jednak Nasza Złota Pani musiała uznać wykonanie takiego telefonu za całkowicie zbędne, podobnie jak w 1720 roku. Wtedy też wystarczyło, że porozumieli się dwaj sygnatariusze, bo nawet biorąc pod uwagę rozpanoszenie się w Polsce agentury, informowanie Warszawy o zamiarze zablokowania powiększenia wojska i utrzymywania stanu anarchii, by Rzeczpospolita w ciągu najbliższych 50 lat przestała być podmiotem polityki międzynarodowej, mogłoby wzbudzić tam niezadowolenie i pragnienie zapobieżenia takiemu rozwojowi sytuacji.
Z kolei pana Dębskiego skrytykował pryncypialnie pan Ryszard Schnepf, były ambasador Polski w Waszyngtonie. Chodzi o to, że ani w Mińsku, ani w Moskwie nie chcą z Polską rozmawiać, podobnie jak to było w roku 1720 i że graniczna awantura jest obecnemu rządowi na rękę, bo w takich sytuacjach społeczeństwo ma skłonność skupiania się wokół niego. Tymczasem – chociaż pan Schnepf tego nie wypowiada – Ważniejsze od jakichś tam granic, które i tak wkrótce mają zniknąć, jest przecież obalenie Kaczyńskiego, podobnie jak w XVIII wieku najważniejsze wydawało się obalenie „Ciołka”, czyli Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Ciekawe, że pan Schnepf nie zauważa iż prośba Naszej Złotej Pani do Putina, by zmitygował Aleksandra Łukaszenkę, oznacza uznanie przez Niemcy de facto wchłonięcia Białorusi przez Rosję, a w tej sytuacji oferta pomocy z jej strony przypomina inną bajkę Mickiewicza o przyjaźni niedźwiedzia z zającem. Jak pamiętamy, niedźwiedź bardzo troszczył się o zająca i „zawsze go osapał, odrapał”. Pewnego zaś razu, gdy na nosie drzemiącego zająca usiadła mucha, poruszony jej zuchwalstwem niedźwiedź bez wahania zabił ją łapą – ale przy okazji również zająca. Ciekawe tedy, co miał na myśli Donald Tusk, apelując do przywódców UE, że „nie ma czasu na czekanie”.