POLAK, TUREK – DWA BRATANKI

POLAK, TUREK, DWA BRATANKI

Krzysztof Baliński

„Dramat współczesnej Armenii” – to temat wykładu profesora Tadeusza Trajdosa, wygłoszonego na spotkaniu zorganizowanym przez Centrum Edukacyjne Polska, z okazji – jak domniemywać – rocznicy ludobójstwa, gdy w 1915 roku śmierć z rąk Turków znalazło 1,5 miliona Ormian. Interesującego wykładu wysłuchałem. Głosu w dyskusji zabrać nie mogłem. Dlatego poniżej kilka refleksji.

Czy istnieje jakakolwiek „polska polityka zagraniczna”? Takie pytania stawiamy, gdy „polscy” dyplomaci wypowiadają się o Turcji. To dyplomacja na poziomie chłopców w piaskownicy. To chaotyczne miotanie się od ściany do ściany, bełkot i puste zaklęcia o „naszym przyjacielu przez wieki, Turcji”. Meandry polityki zagranicznej w wykonaniu warszawskiej dyplomacji trudno rozszyfrować (także dlatego, że klucz szyfrowy nie jest zdeponowany w ponurym gmaszysku MSZ w Alei Szucha, ale widoczny jest jej nowy wektor – strategiczne stosunki z Turcją (oczywiście obok strategicznego sojuszu z państewkiem leżącym w Palestynie i sojuszu z armią dowodzoną przez telewizyjnego komika, broniącą Polski przed Putinem).

To „zasługa” wszystkich ekip politycznych rządzących Polską po ‘89. Gdy przy kościele św. Mikołaja w Krakowie wzniesiono kamienny krzyż ormiański upamiętniający rzeź Ormian, protestował nie tylko ambasador Turcji, ale i polski MSZ. „Warszawa będzie ambasadorem Turcji w UE i chcielibyśmy Turcję widzieć w niedalekiej przyszłości, jako członka UE” – takie bzdury głosiła Ewa Kopacz. Grzegorz Schetyna bredził:Nasze relacje handlowe sięgają XV wieku, kiedy to sułtan zagwarantował swobody handlowe polskim kupcom. To przykład tureckiej przyjaźni i zaufania, z której polscy przedsiębiorcy korzystali przez wieki”. Bajdurzył także Witold Waszczykowski: „Polskę i Turcję łączy przyjaźń, która nie ma odpowiednika w historii politycznej […] będziemy robić, co tylko w naszej mocy, aby przywrócić stabilność na Bliskim Wschodzie,  wspólnie z naszym przyjacielem przez wieki, Turcją”.

Przy czym wypowiedź Schetyny przypomina przymilanie się Turkom bujdą, że demonstracyjnym pytaniem „Czy przybył już poseł z Lechistanu?”, miano rozpoczynać oficjalne audiencje u sułtana tureckiego, oczekując posła z Rzeczypospolitej, nieistniejącej już wówczas na mapie Europy. Tymczasem Turcja nie uznała rozbiorów Polski, nie z miłości do Polski, lecz dlatego, że toczyła krwawe wojny z Rosją. W ślad za głupawymi oświadczeniami, szły głupawe analizy: Polska i Turcja mają wspólne interesy w kwestii bezpieczeństwa narodowego, są państwami, które są zaniepokojone próbami odbudowy pozycji Rosji.

Do cytowanych doszlusował prezydencki minister Jakub Kumoch: „Turcja jest krajem, który najlepiej rozumie Polskę w kwestiach bezpieczeństwa. Stosunki są doskonałe, ponieważ między Polską a Turcją nie ma ani jednego problemu”. Dalej poszedł na całego, mówił o połączeniu „ogromnej potęgi Turcji i ogromnej potęgi Polski”. Złożył też deklarację: „Absolutnie chcemy, aby Turcja była członkiem UE”. Ale na tym nie koniec. Przystąpił do finezyjnej rozgrywki dyplomatycznej – udał się z tajną misją do Istambułu, by spotkać się z pewnym pohańcem (tak nazywano u Sienkiewicza Tatarów). Ale nie po to, żeby montować, jak otumaniony przez kabalistów Adam Mickiewicz, Legion Żydowski do walki z Rosją, lecz złożoną z islamistów z Krymu międzynarodową brygadę do walki z Rosją. Innymi słowy: Kiedyś mówiło się „Węgier, Polak, dwa bratanki”, i że Jan III Sobieski pogonił Turków pod Wiedniem. Dziś mówi się „Polak, Turek, dwa bratanki”, i że Turcy pomagają nam pogonić Ruskich pod Charkowem.

Armenia nie jest prorosyjska. Podejście Ormian do Rosji to wybór mniejszego zła. Wciśnięta między Azerbejdżan i Turcję, z pamięcią o tureckim ludobójstwie, skazana jest na Rosję, bez względu na to, kto rządzi w Moskwie. Innej siły zdolnej do pomocy Ormianom nie ma i nie będzie. Tu przypomnijmy, że Turcy, aby usprawiedliwić masakrę Ormian, oskarżyli ormiańskich przywódców o spiskowanie z Rosjanami. Przypomnijmy też, że Ormianie są na Kaukazie „od zawsze”, że Turcy przybyli tam w XI wieku, zajmując większą część historycznej Armenii, i że obecne granice Armenii wyznaczył Stalin.

Ale i Turcja nie jest antyrosyjska. Jej stosunki z Rosja są więcej niż poprawne, biznesowe doskonałe i odznaczają się daleko posuniętym pragmatyzmem. No i – Turcja pomaga Rosji omijać sankcje UE i NATO narzucone po wybuchu konfliktu ukraińsko-rosyjskiego. Dla prezydenta Turcji Erdoğana, współpraca z Putinem zwiększa pole dyplomatycznego manewru. Z tego powodu współpracuje z Szanghajską Organizacją Współpracy, aplikuje o członkostwo w BRICS. Turcja traci stopniowo wartość sojuszniczą dla NATO także dlatego, że podsyła islamistów na Synaj i do Libii, do walki z sojusznikami Waszyngtonu. Rosja natomiast ma paradoksalnie po swojej stronie kilka państw NATO, i ma potężny atut – jest kluczowym uczestnikiem wojny z Państwem Islamskim wspieranym przez Turcję.

Są i konflikty, ale nie dotyczą geopolityki, lecz stosunku do popieranych przez Turcję islamistów. Putin, angażując się w Syrii, zapobiegł eksterminacji syryjskich chrześcijan, w tym tych, których przodków mordowali sto lat temu Turcy. Przykładem niech będzie miasteczko Kasab na pograniczu z Turcją, jedyna miejscowość ormiańska, która ocalała po rzezi Ormian. To w pobliżu niej Turcy zestrzelili rosyjski samolot w trakcie walk toczonych pomiędzy wspierających armię Asada wojskami rosyjskimi, a wspieranymi przez lotnictwo tureckie terrorystami. Kilka dni później, przenikający z terenów Turcji, islamscy fanatycy zdobyli Kasab, kilkunastu Ormianom rytualnie ścięli głowy, sprofanowali kościoły, a 670 ormiańskich rodzin musiało salwować się ucieczką. Nawiasem mówiąc, w 1915 r.poza Ormianami zginęli aramejscy i asyryjscy wyznawcy Chrystusa, a 100 tysięcy chrześcijanek zostało wcielonych do haremów.

To przez Turcję wiodą główne szlaki przerzutu broni i rekrutów dla Państwa Islamskiego, którzy na opanowanych przy wsparciu Turcji terytoriach dokonują zbiorowych mordów na Wyznawcach Chrystusa, palą kościoły, gwałcą chrześcijanki, sprzedają je na specjalnie zorganizowanych targach niewolnic. To także Turcja, wspierając Azerbejdżan, przerzucała dżihadystów z Syrii. Tymczasem „polska” dyplomacja nie tylko ślepo popiera Turcję, ale zgłasza gotowość do wysłania polskich żołnierzy w obronę Turcji przed samolotami, które bombardują pozycje islamistów. Minister w rządzie PiS ujął to tak: „Razem z UE i NATO dokładamy starań, aby zapewnić pokój na Bliskim Wschodzie. Będziemy robić, co tylko w naszej mocy, aby przywrócić stabilność w regionie,  wspólnie z naszym przyjacielem przez wieki, Turcją”.

Najklarowniej wyłożył to Przemysław Żurawski vel Grajewski: Emocjonalne spojrzenie na konflikt azersko-ormiański, fałszywy obraz chrześcijańskiego narodu zagrożonego eksterminacją ze strony wojującego islamu, któremu to narodowi należy się nasza solidarność. Interesy Polski są odmienne niż te wynikające z tego sloganu. Wnioskami dla Polski powinny być: Polska i Turcja jako państwa członkowskie NATO znajdują się w sojuszu wojskowym; Armenia jest sojusznikiem Rosji wrogiej Polsce i dokonującej agresji na sąsiadów; Polska w żadnym wypadku nie ma interesu w popieraniu sojusznika Rosji; rywalizacja rosyjsko-turecka na Kaukazie leży w interesie Polski, zużywa bowiem zasoby Rosji i zawraca Turcję z powrotem ku Zachodowi. Przy czym cytowany profesor z długim nazwiskiem i z długim wąsem to nie byle kto – to doradca prezydenta RP i członek Rady Politycznej PiS.

To także członek sitwy polskich polityków i dyplomatów o dziwnej predylekcji do wygłaszania geopolitycznych bzdur, wyznających tylko jeden kanon polityki zagranicznej: Bij Moskala! Kiedyś proponował „stworzyć przeciw Rosji koalicję z Turcją, której Rosja zaszła za skórę w kwestii syryjskiej. Proste narzędzia jak zamknięcie wszystkich cieśnin czarnomorskich i bałtyckich dla rosyjskich statków. Ułatwiliby też sytuację Czeczeni i Tatarzy, a może Syberia głośniej domagałaby się autonomii. Krótko mówiąc – tak, jak małemu Przemkowi wszystko kojarzyło się z dupą – tak dużemu wszystko kojarzy się z Rosją. Zafiksowany na Putinie, Putinem tłumaczy wszystko. Działa wedle prymitywnego schematu: Wróg mego wroga jest moim przyjacielem. A wszystko w imię mrzonek, na których opiera się cała polityka wschodnia, gdzie Armenia niepoddająca się Rosji, ale też niemająca zamiaru z Rosją walczyć, jest wrogiem Polski. To takie pokrętne myślenie nakazuje „naszym” politykom wyznawać doktrynę: Po co wypominać Turkom 1,5 miliona zamęczonych na śmierć i ćwierć miliona chrześcijanek wcielonych do tureckich haremów, skoro Erdoğan broni Polski przed Putinem. 

Tymczasem wiedzieć trzeba, że Erdoğan to wychowanek islamistycznego ruchu powiązanego z Bractwem Muzułmańskim, że wywodzi się z najczystszej tradycji radykalnego, antyzachodniego islamizmu. Kiedyś wyrecytował wiersz tureckiego poety z wersetem: „Kopuły meczetów to nasze hełmy, a minarety nasze bagnety”. Na zwołanym w Stambule islamskim szczycie podniósł sprawę „odzyskania islamskich terytoriów okupowanych, Karabachu i Krymu”. Lansował też doktrynę, że problemy regionu można rozwiązać metodami radykalnego islamu, i że narzędziem do ekspansji islamu w całej Azji ma być Turcja. W swych wystąpieniach kilkakrotnie napomknął też o „wojnie religijnej pomiędzy krzyżowcami a półksiężycem”.

Na szczyt zaprosił Mustafę Dżemilewa, który reprezentował infiltrowanych przez Turcję Tatarów Krymskich, co do których istnieją dowody, że są przerzucani przez turecki wywiad do Syrii, gdzie walczą u boku Państwa Islamskiego. A co do Dżemilewa to przypomnijmy: W lipcu 2016 r. Radosław Sikorski ogłosił: „Pierwszym laureatem Nagrody Solidarności w wysokości 1 miliona euro został Mustafa Dżemilew”. Nie słyszeliśmy natomiast głosu Radka-Zdradka, gdy decyzją Erdoğana bazylika Hagia Sophia w Konstantynopolu, najwspanialsza budowla świata chrześcijańskiego I tysiąclecia naszej ery, zamieniona została w meczet.

A „nasi” dyplomaci niezmiennie opowiadają się za członkostwem Turcji w UE. Tymczasem wprowadzenie do tak osłabionego organizmu dynamicznej religijnie i  demograficznie Turcji pogłębi kryzys tożsamości i kulturową dekadencję Europy oraz doprowadzi do jej zupełnego rozkładu. Oznacza też, że partia Erdoğan będzie najsilniejszą partią w Parlamencie Europejskim. Stanowisko tym bardziej kuriozalne, że społeczności tureckie w Europie Erdoğan wykorzystuje jako dźwignię przeciwko krajom Zachodu. Sprzeciwia się też integracji i asymilacji muzułmanów w Europie. Turkom niemieckim powiedział: „Nigdy się nie integrujcie, integracja jest zbrodnią przeciwko ludzkości”. A to już jest równoznaczne z cywilizacyjną bombą zegarową.

Jeśli zastanowimy się nad tym, dlaczego w konflikcie armeńsko-azerskim Polska wybrała stronę turecką – to odpowiedź jest prosta. Trzeba tylko wyszukać, gdzie w tej układance jest Izrael. Reszta ułoży się sama. Tajemnica tkwi w tym, że wspieranie przez Turcję Azerbejdżanu i wspierany przez Turcję islamski ekstremizm wychodzą naprzeciw potrzebom państwa chazarskiego w Palestynie. Nie od rzeczy będzie też przypomnieć, że także podsyłanie przez Turcję przez Bałkany (i przez Białoruś) islamskich „uchodźców” jest w interesie Izraela.

Tu pojawia się pytanie: Czy nie stąd bierze się pęd dyplomatów korporacji Geremka do obsługi stosunków z Turcją? Kimbyli i są ambasadorowie Rzeczypospolitej w Ankarze? Andrzej Ananicz, Jakub Kumoch, Maciej Lang, wszyscy – ma się rozumieć zupełnie przypadkowo – Chazarowie. W Azerbejdżanie ambasadorem RP był jeszcze do niedawna znawca języka jidysz. Kuriozum jest obsada placówki w Kazachstanie, z akredytacją na Kirgistan, gdzie ambasadorem został Selim Chazbijewicz, b. szef Związku Tatarów w Polsce. Czy u Selima nie dojdzie do konfliktu lojalności, bo Tatarzy to Turcy Krymscy, odwiecznie prawa ręka Turka, a Kazachowie, Kirgizi, Azerowie to Turcy Kaukascy. I tu kolejne pytania: Dlaczego ambasadorem w Armenii nie zrobili polskiego Ormianina, a został nim Piotr Skwieciński, autor słów: „Dla Polski lepiej jest, żeby w Kijowie rządzili nie tylko banderowcy, ale nawet sam Bandera, niż odbudowa imperium rosyjskiego”?

Turcja ma duży potencjał sprawiania kłopotów z migrantami. Większość „uchodźców” koczujących za płotem na granicy z Białorusią przybyło z lotnisk tureckich. Można nawet mówić o synchronizacji działań tureckich z Mińskiem i Moskwą. I jeszcze jedno – Turcja pozwala sobie na to po wizycie prezydenta Dudy w Ankarze, po pomocy udzielonej przez polskich strażaków w pożarach w Turcji, po zakupie za 270 mln dolarów tureckich dronów i po wysłaniu przez Polskę kontyngentu wojskowego na południe Turcji, w celu pomocy Turkom w obronie ich granicy przed… napływem imigrantów. Krótko mówiąc – takiego tragicznego bilansu w polskiej polityce zagranicznej jeszcze nie odnotowano.

Przypomnijmy: polska dyplomacja nie tylko zabiega w Brukseli o zniesienie wiz dla Turków, tj. o usunięcie ostatniej zapory oddzielającej Polskę od nadsyłanych przez „przyjaciela przez wieki” „przyjaciół-uchodźców” i zniesienie kontroli ruchu między obozowiskami Państwa Islamskiego a Warszawą, ale zgodziła się, aby eunuchy z Komisji Europejskiej wypłaciły Turcji 6 miliardów euro haraczu za powstrzymanie fali imigrantów. I jeszcze jedno – do okupu dla Turków, 71 milionów dorzucił rząd Morawieckiego.

Armenia nie graniczy z Polską. Nie żyje tam żadna polska mniejszość. A jednak powinniśmy postrzegać ją w odmienny sposób. To kraj, z którym łączą nas wielowiekowe związki, obecność Ormian w Polsce, ich rola w naszej kulturze, i to że to kraj chrześcijański o losach równie tragicznych, co Polacy. Czy nie powinniśmy patrzeć na konflikt ormiańsko-azerski przez pryzmat interesów chrześcijan prześladowanych przez islamistów? Czy w tym konflikcie nie chodzi o starcie cywilizacji? Czy nasz stosunek do Armenii nie powinien być podyktowany wspólnotą cywilizacyjną?

Tymczasem Zbigniew Girzyński z PiS obwieścił: „Turcja jest z tego samego kręgu kulturowego, co Polska”. Czym nas okrutnie zaskoczył, bo zawsze myśleliśmy, że azjatycka Turcja to cywilizacja turańska, a Polska to – dogorywająca, co prawda, ale jednak – cywilizacja łacińska. Podobne cywilizacyjne zaprzaństwo widać w podejściu naszych mężów stanu do pomajdaniarskiej Ukrainy: Donbas to Azja, a jej zachodnia banderowska część to Europa; Oligarchowie ukraińscy to nie azjatyccy Chazarowie, tylko judeochrześcijanie. Nawiasem mówiąc Erdoğan to czystej wody antysemita, ale akurat to naszym łowcom antysemitów nie przeszkadza. A co do Ukrainy, to naszym geo-strategom zabrakło refleksji, że w wojnie na wschodzie chodzi także o wepchnięcie Polski w strefę wschodniej cywilizacji turańskiej.

„Nie” dla członkostwa Turcji w UE, nie oznacza „nie” dla Turcji. Erdoğan w wielu aspektach może być dla Polski wzorcem, jak prowadzić wielowektorową politykę zagraniczną. W przeciwieństwie do „naszych” polityków, ma prawdziwy geniusz negocjacyjny. Radzi sobie najlepiej we wszystkich konfliktach w regionie. Przykładem niech będą relacje z Rosją. Turcja należy do NATO, a zatem paktu wymierzonego w Rosję. Niemniej nie przeszkadza to jej występować w roli mediatora w wojnie rosyjsko-ukraińskiej oraz aplikować do członkostwa w grupie BRICS, której Federacja Rosyjska jest jednym z liderów. Można wręcz powiedzieć, że zwycięża wszędzie. Niestety dotyczy to także wiktorii na Kaukazie, gdzie pomogła azerskiemu „młodszemu bratu” zmasakrować Ormian.

Co roku, 24 kwietnia, w dniu w którym Ormianie upamiętniają swój holokaust, w Kongresie Stanów Zjednoczonych pojawia się projekt rezolucji o „tureckim ludobójstwie”, którą Kongres zawsze odrzuca. AIPAC, B’nai Brith i Amerykański Komitet Żydowski, w wysiłkach na rzecz utrącenia takiej rezolucji i zatuszowania zbrodni, współpracują z Turcją. Biorą wzór ze słynnego „cytatu armeńskiego” Adolfa Hitlera: „Naszą siłą jest nasza szybkość i brutalność. Dżyngis Chan rzucił miliony kobiet i dzieci na rzeź z premedytacją i z lekkim sercem – historia widzi w nim tylko wielkiego założyciela państw. To, co mówią o mnie słabe cywilizacje zachodnioeuropejskie, nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Wydałem rozkaz – i zastrzelę każdego, kto wyrazi choć jedno słowo krytyki – że celem wojny nie jest osiągnięcie jakiejś linii geograficznej, ale fizyczna eksterminacja wrogów. Obecnie tylko na wschodzie umieściłem oddziały SS Totenkopf, dając im rozkaz nieugiętego zabijania bez litości wszystkich mężczyzn, kobiet  dzieci i starców polskiej rasy i języka, bo tylko tą drogą zdobyć możemy potrzebną nam przestrzeń życiową. Kto w naszych czasach jeszcze mówi o eksterminacji Ormian?”.

Nie tylko nie pozwalają na martyrologię armeńską. Nie pozwalają też na martyrologię Polaków. I dlatego, w kontekście dramatu współczesnej Armenii, mamy odpowiedź na pytania:Dlaczego nie będzie przeprosin za Rzeź Wołyńską? Dlaczego nie będzie zgody na ekshumację pomordowanych? Rządzące Ukrainą żydobanderowskie klany w tej sprawie nie ustąpią, bo wiedzą, że monopol na tym polu przysługuje tylko Żydom i że ich patron w Białym Domu nie zgadza się na martyrologię Polaków. I jeszcze inna refleksja: Ekshumacji w Jedwabnem nie chcą ofiary, a ekshumacji na Wołyniu nie chcą kaci.

Krzysztof Baliński

IDIOCI DYPLOMATYCZNI

Krzysztof Baliński

Na początek Viktor Orbán:

„Małe kraje nie mogą sobie pozwolić na głupich przywódców.
To przywilej dużych krajów”
.


Nieodzownym elementem scenariusza rozbiorowego (copyright Grzegorz Braun) musi być postępująca kompromitacja państwa. Starożytny mędrzec chiński nakazywał tępić idiotów u siebie, ale zdecydowanie popierać ich u sąsiadów. Po tę broń nie wahają się sięgać i Niemcy i sąsiedzi z Jedwabnego, którzy zawsze wspierają u nas najgłupszych, a tępią mądrych.

W Polsce też mieliśmy takiego mędrca – Jakub Berman, w referacie wygłoszonym w kwietniu 1946 r. w Krakowie, na posiedzeniu egzekutywy Komitetu Żydowskiego, nakazywał popierać na odpowiednie stanowiska tylko jednostki mierne. I dziś można odnieść wrażenie, że w całej krzątaninie na polskiej scenie politycznej chodzi wyłącznie o utrzymywanie określonego poziomu głupoty i o wymianę jednych idiotów na drugich.
Minister obrony narodowej nie zna się na wojsku, minister edukacji nie zna się na edukacji,
minister zdrowia nie zna się na medycynie, a premier nie zna się na niczym.

Po ujawnieniu nazwisk szefów ministerstw można było odnieść wrażenie, że byli losowani, a nie wybierani według posiadanych kwalifikacji. Chociaż jakaś logika w tym była: Ministrem kultury został podpułkownik, któremu brak kultury i bezpieczniackie nawyki pomogły w szturmie na siedzibę TVP. Ministerstwem sprawiedliwości kieruje b. rzecznik praw anty-Polaków. Kiedyś ministerstwem obrony zarządzał lekarz psychiatra i mógł być z tego jakiś niewielki pożytek. Dziś jest nim pediatra, i wątpić należy, czy ma większe szanse na uzdrowienie armii niż chorych dzieci. Ale to nie wszystko – ci, którzy kierują się instrukcjami Jakuba Bermana, wyszykowali nam jeszcze większą tragedię. Na czele rządu stanął Donald Tusk, dla którego „Polska to nienormalność”, a marszałkiem Sejmu został Szymek Hołownia, którego zidiociały publicysta Onetu Janusz Schwertner powitał: “Bóg faktycznie istnieje i po prostu zesłał posłom Hołownię”.
Sytuacja jest niezwykle trudna. Polska potrzebuje mężów stanu. Dyplomacją powinni kierować najlepsi z najlepszych. Tymczasem Radek Sikorski na czele MSZ oznacza tylko jedno: powrót „ministerstwa spraw przegranych”. Niemcy mieli idiomatyczne określenie na chaotyczną i bezskuteczną robotę – „Polnische Wirtschaft”, czyli polska gospodarka.

Inni nasi sąsiedzi w czasach przedrozbiorowych „polskim sejmem” nazywali bezładne gadanie. Dziś obiegowe staje się powiedzenie „polska dyplomacja”.
To Radek Sikorski, całą nędzą swego intelektu, doprowadził do tego, że Białoruś, spośród sąsiadów na Wschodzie kraj nam najbardziej życzliwy i najlepiej traktujący żyjących tam Polaków, przekształcił się w jeden z najbardziej nam wrogich. Zamiast finezyjnej dyplomacji, mieliśmy partactwo. W nagonce na Łukaszenkę tak się w swym ogłupieniu zapędził, że pozostało mu tylko w zanadrzu wypowiedzenie wojny. Zamiast dogłębnie przemyślanej dyplomacji, mieliśmy ciąg głupich pociągnięć, a sytuację podsumować można było: Dyrektor kołchozu ograł sromotnie absolwenta Oksfordu, a nawet zrobił z niego dupka.
Łukaszenko zdiagnozował Radka, że przydałyby mu się konsultacje u dobrego psychiatry. Tej trafnej diagnozy nic lepiej nie potwierdza, niż fotka Radka w uniformie afgańskiego mudżahedina. Chociaż ten ostatni przypadek tłumaczyć może to, że nawąchał się jakiegoś miejscowego halucynogennego zielska. Chora fizjonomia Sikorskiego to prawdziwy cymes: wybałuszone oczy, nerwowe tiki, głupawe uśmieszki, pokraczne miny, z których wyziera twarz pospolitego głupka. Poziom intelektualny jego wypowiedzi często graniczy z matołectwem. Wszystko na poziomie wójta Chobielina Dworu, czyli osady, której
oddzielenie od wsi Chobielin załatwił sobie, „żeby goście z zagranicy nie mieli go za wieśniaka”. A co do mudżahedina, to na obronę intelektu Radka trzeba przypomnieć, że Nagrodę Solidarności w wysokości 1 miliona euro przyznał Mustafie Dżemilewowi, liderowi Tatarów Krymskich, których kontyngent walczy u boku Państwa Islamskiego pod opieką tureckiego wywiadu, tego samego, który logistycznie wspiera przemieszczanie się tzw. uchodźców z Azji do Europy.
To miał być pokaz dyplomatycznych sukcesów. Chodzi o konferencję PO zwołaną w Krakowie. Problemem w tym, że główny mówca przypomniał, że był kiedyś ministrem spraw obcych. Piorunującym dowodem sukcesów miało być objęcie przez Tuska stanowiska „prezydenta Europy”. Tymczasem to była klęska, i to dla Polski bardzo kosztowna. Bo warunkiem było wykastrowanie dyplomacji z jakiejkolwiek walki o narodowe interesy.
Ukoronowaniem tej bezdennej głupoty była kapitulacja wobec Rosji i wypowiedź dla niemieckiego cajtunga: „Rosja nie powinna być wykluczana z procesu rozszerzania NATO”. W ślad za tym uczynił z Siergieja Ławrowa swego przyjaciela, który doglądał upośledzonego Radka pięć razy w roku. Polsce nic to nie dało, bo nawet dureń wiedział, że o Polsce Putin rozmawia bezpośrednio z kanclerzem Niemiec. Gdy oglądało się migawki filmowe z tych wizyt, mowa ciała pokazywała, kto był mistrzem, a kto rozgrywanym durniem.
Były radykalny antykomunista, a dziś koalicjant żydokomuny, po drodze pełniący (z woli ludu pracującego miast i wsi) zaszczytne funkcje ministra obrony i marszałka Sejmu, ma przydatną przywarę – wprost mówi to, co folksdojcze skrywają. To on był pierwszym, który otworzył Polakom oczy na powiązania Tuska, i to nie w sposób pokątny, ale w świetle kamer, wzywając Niemcy, by przewodziły Europie. Zdemaskowała go też inna wypowiedź: Prawica nie przyjmuje do wiadomości, że Niemcy stracili na naszą rzecz 20 proc. swojego przedwojennego terytorium, że reparacji i Kresów pozbawił nas Związek
Radziecki, że Niemcy głównie finansują nasze transfery z Unii. I nie chciało się wierzyć, że słowa te wypowiedział polski polityk, bo tezy, że Ziemie Odzyskane to reparacje, nie głoszą nawet neonaziści w Berlinie. W tym miejscy nawiążmy do cytowanego na początku mędrca z Chin. W listopadzie 2012 r. organ amerykańskich trockistów, „Foreign Policy” umieścił Sikorskiego na liście „100 czołowych myślicieli świata”?
W MSZ było – trzymając się stylistyki wieszcza – cymbalistów wielu, ale wszystkich na głowę pobił Radek. Urzędował tam 7 lat, a dyplomacja w jego wykonaniu przyniosła Polsce same straty. Nie było w niej ani ładu, ani składu, a jedynym stałym elementem było – język szybszy niż pomyśli głowa. Wytłumaczeniem było to, że za korzyści osobiste był gotów na wszystko, nie tylko krzewić demokrację na Białorusi, ale robić z siebie idiotę. A co do fizjonomii Radka: „Twarz zwiędła, zuchwała, bezczelna. Oczy nadzwyczaj wypukłe i drapieżne. Gotowy służyć każdemu i nieraz prosty wypadek rozstrzygał, po której stawał stronie. Ojczyzna, wiara, słowem wszystkie świętości, były mu zupełnie obojętne”. To słowa
Sienkiewicza, ale… Henryka.

Bo ten kamrat z rządku to też niezły idiota, i też uzależniony od używek. Typowy modus operandi Radka: Wyjmuje smartfon i tweetuje: Dać Ukrainie rakiety dalekiego zasięgu. A Rosjanie to z ochotą podchwytują, rozpowszechniając w świecie opinie, że Polacy to podżegacze wojenni i prowokatorzy. A Radek? A Radek się cieszy jak dziecko, że znowu pokazali go w telewizorze. Wśród europosłów było wielu idiotów, ale na głowę bił wszystkich Radek. Kiedyś zagadał dla niemieckiego portalu: „Trzeba stworzyć europejską jednostkę wojskową, w której mogliby służyć obywatele państw członkowskich i stowarzyszonych z UE. Jak dużą? – Szczebel brygady byłby dobrym początkiem. Wstępnie nazywam to legionem europejskim, co trafnie może się kojarzyć z francuską legią cudzoziemską, która mogłaby nam ten legion wyszkolić. Byłby złożony z ochotników, bo wtedy – wydaje mi się – powstałoby przyzwolenie polityczne do użycia takiej jednostki”. Inny, równie idiotyczny pomysł – utworzenie dla uchodźców „centrum recepcyjnego” w Polsce, na granicy polsko-białoruskiej. Na całe szczęście bezmyślnego „pomysłu” nie podchwycili Anglicy i Włosi. Pierwsi tworzą taki ośrodek w Rwandzie, a drudzy w Kosowie.

Przyznać trzeba, że czasami ma przebłyski inteligencji. 6 bm. w TVP, mówiąc o handlu wizami, powiedział: To był symptom czegoś znacznie poważniejszego – mianowicie tego, że za rządów poprzedniej koalicji, zmieniono nam skład etniczny naszego kraju bez żadnych decyzji czy to Rady Ministrów, czy Sejmu, czy nawet premiera. Do Polski napłynęło w tych ośmiu latach spoza Europy więcej migrantów, niż w jakimkolwiek porównywalnym okresie tysiącletniej historii Polski”. Szkoda tylko, że był w tym mało wiarygodny, bo niweluje to jego dawne podejście do imigrantów. Kiedyś w Senacie oświadczył: „Proponujemy, aby w miejsce pojęcia Polonia zacząć stosować nowe ‘diaspora polska’ czy ‘diaspora narodowa’. By być jej częścią nie trzeba mieć polskich korzeni. Naszym oddziaływaniem chcemy objąć wszystkich tych, którzy mają sentyment do Polski lub mają związki rodzinne lub historyczne z ziemiami historycznej Rzeczypospolitej. Diaspora polska to wszyscy, którzy Polsce dobrze
życzą”. Zdradził też, o kogo chodzi. Nawiązał do USA i żyjącej tam „b. wpływowej, potężnej w mediach diaspory, która dysponuje potężnymi środkami, potrafi wpłynąć na politykę wobec Izraela”. Wygadał się także z czymś innym: „Ja uważam, że jeżeli dzisiaj na przykład amerykańscy Żydzi zaczynają się starać o polskie paszporty – wydajemy 25 tysięcy polskich paszportów w Stanach Zjednoczonych – to to jest dobrze, a nie źle”.
Oprócz zgryzot, Radek sprawił nam ulgę, gdy oświadczył: „Tym razem nie wystartuję w wyborach prezydenckich. Podjąłem decyzję, że mój start nie przyczyniłby się sprawie wyboru praworządnego i europejskiego prezydenta wolnej Polski”. Tym niemniej jego heroiczny gest nie zapobiegł kandydowaniu innej idiotki – Kidawy-Błońskiej. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. To dobrze, że Radek tak często zabiera głos. Bez jego szczerości lub raczej szczerej do bólu głupoty, trudniej byłoby zrozumieć, na czym polega zagrożenie dla Polski, i że od katastrofy dzielą nas jedne wybory prezydenckie wygrane przez konferansjera żydowskiej TVN. Bo nie zapominajmy – „w bratniej Ukrainie” nie cackali się z idiotami i prezydentem zrobili telewizyjnego komika.
Wiceministrem został Teofil, syn starego dyplomatycznego durnia Władysława Bartoszewskiego, też „profesora” od obowiązującej do dziś doktryny polityki zagranicznej „Polska to panna stara, brzydka i bez posagu”. Już w pierwszych dniach urzędowania Teofil uraczył nas kilkoma cymesami. O sytuacji w Gazie stwierdził: „Żydzi są naszymi braćmi. Musimy się z państwem Izrael identyfikować”.

Kiedy wojna na wschodzie ma się ku końcowi, podgrzewa do pokonania Moskwy i nawołuje do oddania wszystkiego Ukrainie. Zaprosił też dziennikarzy do swego podwarszawskiego dworku, chwaląc się… luksusową łazienką dla psów. Pytanie, czy będzie godnym zastępcą swojego szefa, powinno poprzedzić: Czy idiotyzm jest dziedziczny? Nie za bardzo wypada w kontekście Radka i Teofila odwoływać się do filozofów, ale Platon powiedział: „Mądrzy mówią, ponieważ mają coś do powiedzenia. Głupcy mówią, ponieważ muszą coś powiedzieć”. Jeszcze lepsze jest powiedzenie: Głupi mówi co wie, a mądry wie co mówi. Niezłe określenie miał też Władek Bartoszewski: „dyplomatołki”.
Godnym szefa będzie Teofil także z innego powodu – chorobliwego zainteresowania pieniędzmi. Otóż potomek kresowej rodziny ziemiańskiej, historyk sztuki Andrzej Stanisław Ciechanowiecki, ojciec chrzestny Teofila, opłacił Teofilowi (synowi Władysława primo voto Bartosiak, pochodzącego ze wsi Żaby, gdzie był lokajem na miejscowym dworze) studia w Cambridge. Ciechanowiecki założył fundację swego imienia (która wyposażyła Zamek Warszawski w 3 tysiące dzieł sztuki) oraz prywatną fundację Non Omnis Moriar, do której przekazał swój majątek. Teofil natomiast założył spółkę Max and Max Limited i za pieniądze Ciechanowieckiego, bez jego wiedzy i zgody, zakupił dla spółki kilka apartamentów w
Warszawie. Kiedy jego dobroczyńca odkrył oszustwo i zażądał zwrotu pieniędzy, Teofil
sprzedał apartamenty, prezesem spółki mianował żonę, przekazał jej wszystkie udziały, spółkę rozwiązał, a Ciechanowiecki zobowiązał fundację do walki o odzyskanie skradzionego majątku, który sąd wycenił na 17 mln. I co ciekawie – o tej sprawie pisała „Gazeta Wyborcza”. Co do dziedziczenia idiotyzmu, to warto wspomnieć o zasługach ojca Teofila w szkalowaniu Polski i Polaków. Przyjął złoty medal Gustawa Stresemanna, kanclerza Niemiec i polakożercy. Mało tego, z owym antypolskim orderem w klapie składał wieniec w czasie uroczystości rocznicy Powstania Warszawskiego, a gdy został za to wygwizdany, nazwał Polaków „ochrzczonym motłochem” i powiedział, że „w czasie okupacji bardziej bał się Polaków niż Niemców”. W izraelskim Knesecie bił się w piersi za „antysemityzm Polaków”, mówiąc: „Dzisiejsi studenci będą za dziesięć czy piętnaście lat posłami, ministrami, dyrektorami i oni będą określać życie polskie, a nie ta ciemnota, gdzieś tam na zapadłej prowincji, która opowiada jakieś głupstwa, a która dobrze czytać i pisać nie umie”. Kiedy kapituła Orderu Orła Białego, której był członkiem, głosowała nad przyznaniem orderu rotmistrzowi Pileckiemu, zgłosił swój sprzeciw. Krótko mówiąc – dyplomacja, jak i cały rząd, wpadła w ręce takich idiotów.
Na koniec kilka faktów z kategorii „idioci dyplomatyczni”: „Kaczyński spowodował wygraną Bidena, żeby odwrócić uwagę od protestów polskich kobiet”.

Tweet byłego ministra a dziś europosła Dariusza Rosatiego, uznawanego w PO za finezyjnego dyplomatę, który tak skomentował wyniku wyborów w USA, był tak idiotyczny, że wielu uznało go za „fake”. Nie był to jednak żart, lecz opinia na serio. Rosatiemu w głupocie sekundował Tusk, który spotkanie Salvini-Urban-Morawiecki określił: „To sojusz proputinowski”.
Z głęboko mądrych zagrań dyplomatycznych” słynął Jacek Czaputowicz. Zorganizował w Warszawie konferencję antyirańską. Rachunek za imprezę wyniósł 2 miliony 233 tysiące złotych, które polski podatnik wydał tylko po to, aby świat dowiedział się z ust sekretarza stanu USA, że polskim i amerykańskim bohaterem narodowym jest Frank Blajchman, bandyta z UB, nadzorca stalinowskich łagrów, herszt komunistycznej bandy rabunkowej. A także po to, aby dać Netanjahu okazję do wygłoszenia antypolskich tyrad i aby dziennikarka
NBC mogła napisać „Powstańcy w Getcie walczyli przeciwko polskiemu i nazistowskiemu reżimowi”. Obecny przy tym Czaputowicz stał z głupawą miną, trzymając ręce na przyrodzeniu. Zareagował tylko bloger: „To jest k… polski minister spraw zagranicznych?”.

Głupota sięgnęła zenitu, gdy okazało się że Polska jest największych zwolennikiem członkostwa Turcji w Unii. Zabrakło elementarnej refleksji, że wprowadzenie do tak osłabionego organizmu dynamicznej demograficznie i religijnie Turcji pogłębi kryzys tożsamości i kulturową dekadencję Europy, że islamistyczna partia Erdogana będzie najsilniejszą partią w Parlamencie Europejskim, że prowadzi w prostej linii do kolejnego miliona imigrantów w Europie, zniesienia kontroli ruchu między obozowiskami Państwa Islamskiego a Brukselą. À propos – zwolennik członkostwa Turcji w Unii, prezydencki minister Jakub Kumoch obcował wcześniej z genialną doktryną polityczną Bartłomieja Sienkiewicza „ch.., d… i kamieni kupa”, założyciela Ośrodka Studiów Wschodnich, w którym pracował, a który analizuje całodobowo Wschód, tak abyśmy mogli zrozumieć różnice pomiędzy dobrymi oligarchami na Ukrainie i złymi oligarchami w Rosji.
Do idiotów dorzućmy Andrzeja Olechowskiego. Będąc ministrem na promowanie Polski i jej interesów nie miał czasu. Promował za to swego pryncypała. Gdy Wałęsę określił mianem „polskiej coca-coli”, Herling-Grudziński skomentował: Po takiej wypowiedzi wolno niestety zastanowić się, czy aby nasza scena polityczna nie zmierza wielkimi krokami do przeistoczenia się w ośrodek psychopatologii politycznej. Zachwalając uroki członkostwa Polski w UE powiedział: „Będziemy współdecydowali o naszych sprawach”. Z kolei Zbigniew Rau przyznał medal Bene Merito („za działalność wzmacniająca znaczenie Polski na arenie międzynarodowej”) rabinowi Chabad. Nawiasem mówiąc, Rau to dowód na to, że
przy pomocy sztucznej inteligencji można wskrzesić zmarłych, skrzyżować Skubiszewskiego z Geremkiem i wygenerować kanon interesu narodowego polegający na byciu „sługami narodu ukraińskiego”.
Sytuacja Polski jest niezwykle trudna i polityka zagraniczna powinna być dziełem dogłębnie przemyślanym. Tymczasem w „polskiej” dyplomacji głupota goni głupotę, groteska groteskę, uderza polityczne dyletanctwo, wdawania się w gry, w których nie wiedzą, o co chodzi. Słuchając „naszych” ministrów (obecnego i poprzednich) można odnieść wrażenie, że największym zagrożeniem dla Polski jest Putin. Brakuje natomiast refleksji, że może lepiej mieć za sąsiadów stabilne państwa, nawet rządzone przez dyktatorów, niż przez „demokratyczne” marionetki od Sorosa. Tak, jak zdiagnozował to prosty, zresztą kresowy, chłop w filmie „Sami swoi”: „Zawsze lepszy stary wróg za miedzą”.
Stara mądrość głosi, że z idiotą nie należy dyskutować, bo wszystko sprowadza do własnego poziomu. Dyskutować nie, ale pisać tak. Nie dyskutujmy zatem, ale pokazujmy, zwłaszcza gdy sami się o to proszą.  I jeszcze jedno – charakterystyczną cechą idiotów jest szczerość, a idiotów dyplomatycznych nieprzestrzeganie zasady: język dyplomatyczny służy do ukrywania myśli, a nie do ich ujawniania. Dawajmy im zatem jak najwięcej okazji i
pozwalajmy mówić. Jeśli Polacy chcą odzyskać swoje państwo, muszą pozbyć się idiotów suflujących tezy, że nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy, bez przywództwa Niemiec nad Europą i bez strategicznych stosunków z Izraelem. Bo nawet dziecko wie, że nie ma wolnej Polski bez wymiecenia z urzędów miotłą do gołej ziemi tego całego zidiociałego towarzystwa, notorycznie przegrywających miernot, ludzi nie tylko nie myślących po polsku, ale nie myślących w ogóle.

Jest i inne rozwiązanie: Kiedy pojawiały się klęski żywiołowe, Inkowie i Aztekowie składali bogom – jako przebłagalną ofiarę – swoich wodzów. Nie jest to sugestia złożenia Sikorskiego na ołtarzu boga Chabad. To, po prostu, przypomnienie ładnego zwyczaju i skutecznego. Z tym że w przypadku MSZ nawet gaśnica nie wystarczy, trzeba miotacza ognia. Nie zapominajmy też o idiotach, którzy idiotów wybierają. Bo to, że ktoś tak głupi wkradł się do Sejmu i rządu to dowód na niezłe zidiocenie elektoratu, który śpi przez 4 lata, a jak się budzi to tylko po to, aby zagłosować na… idiotów. Mamy Radka i mamy Teofila.
Prawdziwym dramatem jest jednak to, że mamy wyborców skłonnych na nich głosować. I czy nie mają racji ci, którzy twierdzą, że największymi idiotami są wyborcy idiotów? I czy nie
miał racji George Orwell, gdy powiedział: „Ludzie, którzy głosują na nieudaczników,
złodziei, zdrajców i oszustów, nie są ich ofiarami. Są ich wspólnikami”
?

Krzysztof Baliński

================================

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5102868/polska-czy-ukropolin-czyli-polska-palestyna-europy

RŻNĄ GŁUPA a NACHODŹCÓW KUPA

RŻNĄ GŁUPA a NACHODŹCÓW KUPA

Krzysztof Baliński 29 września 2023

Kto w orędziu do narodu mówi o „największej aferze, z jaką mierzyliśmy się w XXI wieku”? – żydowski marszałek polskiego Senatu. Kto najbardziej aferę podgrzewa? – żydowska gazeta dla Polaków. Kto twierdzi, że niechęć wobec imigrantów prowadzi do holocaustu? – Agnieszka Holland. Kto żąda „Wpuśćcie tych ludzi do Polski! Kim są, ustali się później!” – Iwona Hartwich. Dlaczego Jaś Hartman, członek żydowskiej loży Synów Przymierza cieszy się, że „w Polsce za 20 lat może być więcej meczetów niż kościołów”? Dlaczego organ prasowy imigrantów przybyłych w taborach Armii Czerwonej pisze: „Polska za 25 lat będzie normalnym europejskim krajem, z kosmopolityczną, stolicą, pełnym cudzoziemców, a przez centra dużych miast przepływać będzie każdego dnia kolorowy, wielojęzyczny tłum”? Dlaczego redaktor naczelny „Krytyki Politycznej” żąda: „Polska powinna przyjąć nie 3,3, lecz 16 milionów Żydów, ponieważ to Polacy powinni znaleźć się w mniejszości?

To nie tylko skutek niefrasobliwości Angeli Merkel. To perfidny instrument wrogów naszej cywilizacji. Wędrówka ludów, likwidacja granic, mieszanie ras znakomicie przyspieszają upadek państw narodowych. Paul Johnson wyodrębnił cel, jaki judaizm stawia sobie wobec kultury chrześcijańskiej: Podważać spoistość społeczeństwa chrześcijańskiego przez propagowanie wielokulturowości i masową imigrację. Czy to przypadek, że otwarcia granic i wpuszczenia milionów imigrantów żądają ludzie o imigrancki pochodzeniu i o uchodźczych nazwiskach? Czy to przypadek, że za przyjęciem imigrantów są Michnik i Gross? Czy związku z tym nie ma to, że Joe Biden troszczy się o „integralność terytorialną” Ukrainy, a nie troszczy się o integralność terytorialną południowej granicy USA, przez którą przewalają się imigranci z całego świata, w tempie 250 tysięcy na miesiąc? Czy nie dlatego, że wraz z nim doszli do władzy marksiści pochodzenia żydowskiego, wcielający w życie tezę „granice są rasistowskie”? Czy nie profetyczne było ostrzeżenie Barbary Spectre: „Europa wchodzi w tryb wielokulturowości, a Żydzi będą znienawidzeni, ponieważ zawiadują tym procesem”? No i mamy, co mamy – społeczeństwa wielorasowe w Europie, wzorowane na USA, gdzie Żydzi rządzą, a biali użerają się z kolorowymi.

12 września premier powołał, w miejsce Piotra Wawrzyka, Jarosława Lindenberga, byłego redaktora „Gazety Wyborczej”, brata założyciela tej gazety, wysokiego funkcjonariusza MSZ od 1990 roku. Lindenberg karierę robił za urzędowania wszystkich ministrów. Po „odzyskaniu MSZ” przez PiS został dyrektorem gabinetu Anny Fotygi. Protegowanemu Geremka aura sprzyjała także w czasie „pontyfikatu” A. Kwaśniewskiego. Minister Dariusz Rosati nie tylko zagwarantował Geremkowi, będącemu wówczas formalnie w opozycji, stan posiadania, ale w sprawach kadrowych „jadł mu z ręki”. Przed komisją sejmową przesłuchującą kandydatów na ambasadorów stawali regularnie: jeden kandydat z partii Geremka i jeden z partii Rosatiego, a Geremek mówił: „To piękny dowód istnienia rozumnego układu politycznego”. Premier Oleksy, gdy jego niektórzy, mniej wtajemniczeni i mniej wyrobieni politycznie partyjni koledzy dawali wyraz zdziwieniu takim roszadom, kpił: „Pamiętajcie durnie o okrągłym stole!”.

Tu przypomnijmy: gdy Geremek kompletował swój zespół w MSZ, decydowało obce pochodzenie, bezpieczniackie przeszkolenie i rekomendacja Michnika. Przypomnijmy też, kogo bracia Kaczyńscy zrobili ministrem, gdy w 2005 roku „odzyskali MSZ”. Stefana Mellera, syn agenta Kominternu (a ministrem odpowiedzialnym za sprawy zagraniczne w Kancelarii Premiera Ryszarda Schnepfa, syna funkcjonariusza Informacji Wojskowej). To z tych samych powodów „Gazeta Wyborcza” mogła pozwolić sobie na szczerość, gdy w 2007 władze w MSZ objął Radek Sikorski, że „MSZ tak naprawdę kieruje ekipa skompletowana jeszcze przez Geremka”. Zapytajmy zatem: Czy w przypadku Lindenberga nie chodzi o uspokajający sygnał, że po 2015 nic się nie zmieniło, że MSZ tak naprawdę kieruje ekipa skompletowana jeszcze przez Geremka? Czy uchodźcze pochodzenie wielu ministrów w rządzie Morawieckiego nie jest „pięknym dowodem istnienia rozumnego układu politycznego”? I czy to przypadek, że w polskim MSZ polskiego chłopa z Kielc podmienili na Żyda, i że na kozła ofiarnego wyznaczyli figuranta ubeckich i geremkowskich złogów w MSZ, któremu wydawało, że jest wiceministrem? To wszystko to nie przypadek. To żelazna precyzja i logika postępowania w obsadzie kluczowych stanowisk.

Czego można spodziewać się po tej zmianie? Po pierwsze – nie zmianie, bo Lindenberg to stary i sprawdzony funkcjonariusz. Po drugie – jest z nacji handlowej i wizy też sprzeda, tylko więcej i drożej. Po trzecie – jest związany z Klubem Inteligencji Katolickiej, środowiskiem narkotyzującym się oparami chanukowych świec. W jednym z pierwszych numerów „Wyborczej” opublikował bluźnierczą i głupkowatą parodię Mszy Świętej. Ostentacyjne kpiny z katolików zgorszyły nawet „Tygodnik Powszechny”, który zrugał „pana Jarka”. Wkrótce po tym zniknął z gazety brata. Z uwagi na umiarkowany talent publicystyczny? Z potrzeby rzucenia na front dyplomatyczny? W MSZ jego kariera nabrała tempa, a szczególnego rozpędu nadało jej katolickie PiS. Tu inna uwaga: nowy podsekretarza stanu będzie odpowiedzialny nie tylko za wizy, ale także za dyplomację publiczną, czyli obronę dobrego imienia Polski w świecie. Przed oskarżeniami redaktora Michnika?

Podczas kampanii wyborczej mówi się o wszystkim, tylko nie o narodowości polityków. Tymczasem wszyscy zaangażowani w akcję podmiany ludności Polski to imigranci o uchodźczych nazwiskach. Oczywiście z poprzednich fal, kiedy to w ramach powrotu Polaków ze Związku Sowieckiego, wśród „repatriantów” było 65 procent Żydów, niemówiących po polsku, z miejsc tak egzotycznych jak Armenia. A czy przypadkiem jest to, że imigrantów z takim zapałem wpuszcza do Polski „żoliborska grupa rekonstrukcji historycznej sanacji”? Przypomnijmy, że Piłsudski przyznał polskie obywatelstwo 600 tysiącom Żydów, którzy wyemigrowali po I wojnie światowej z Rosji. Tak więc, po 80 latach, wracamy do realiów sanacyjnej II RP, i to bynajmniej nie pod względem terytorium.

Przeraża nie tylko zaplanowany, konsekwentny i skuteczny proces podmiany ludności. Przeraża także proces wyganianie Polaków z Polski. Zapoczątkował go Berman, kontynuował Kiszczak, przyspieszył Mazowiecki i Tusk, a finalizuje Morawiecki, ubogacając „ten kraj” milionami obcych, w dodatku często Polski nienawidzących. Pamiętajmy o systemowej ekspatriacji Polaków w stanie wojennym, o wyrzuceniu z Polski przez „ludzi honoru”, przy przyzwoleniu, a nawet za namową „demokratycznej opozycji”, 2 milionów młodych Polaków. Pamiętajmy, że to za namową Geremka i Michnika, Kiszczak skazał na banicję tysiące działaczy „S”, strasząc śmiercią, wręczając paszporty ze stemplem jednokrotnego przekroczenia granicy. I to, a nie internowanie Macierewicza, było największą zbrodnią.

Do drugiego wielkiego narodowego exodusu doszło po ’89. Liczby porażają – z Polski, uciekając przed „Zieloną Wyspą” Tuska, a potem „Dobrą Zmianą” Morawieckiego, wyemigrowało 4 miliony Polaków. To wielka narodowa katastrofa. Ci wszyscy, których Polska utraciła, mówią to samo: wyjechali,  bo w Polsce nie dało się żyć, bo nie mogli założyć rodziny, bo kredyty mieszkaniowe zżerały  większość dochodów. I tak cofnęliśmy się do epoki pierwszych Piastów, gdy podstawowym towarem eksportowym byli niewolnicy wywożeni z Polski przez żydowskich kupców. W sumie z Polski wygnali 8 milionów Polaków, 20 procent całej populacji. W ciągu 40 lat Polska straciła więcej ludności, niż podczas II wojny światowej.

Katastrofa demograficzna nie pojawiła się z dnia na dzień. Zasadniczą jej przyczyną jest brak mieszkań. Bo to liczba mieszkań wybudowanych w danym roku wyznacza z precyzją liczbę dzieci, jakie urodzą się 5 lat później. Tymczasem po ‘89 zlikwidowano budownictwo społeczne i instytucje wspierające budownictwo mieszkaniowe. Dla młodych Polaków stworzono ścieżkę „dostępu do mieszkania” poprzez kredyt bankowy we frankach, a najwięcej takich kredytów udzielił Bank Zachodni WBK, którym w latach 2007-2015 kierował Mateusz Jakub Morawiecki. W Krajowym Funduszu Odbudowy jest „Zielona energia”, jest „Zielona inteligentna mobilność”, a nie ma nic o mieszkaniach! Innymi słowy – Morawiecki przyszłość Polski przekazał w ręce żydowskich deweloperów i banksterów. Innymi słowy mamy patriotyczno-chrześcijańsko-narodowo-konserwatywny rząd, a politykę demograficzną Sorosa.

To nie jest afera MSZ. To nie jest afera Wawrzyka, to jest afera Mariusza Kamińskiego z wąsikiem. Przy czym chodzi o wiceministra Wąsika Jana, bo gdyby chodziło o kalambur językowy, to napisalibyśmy, z uwagi na chorobę alkoholową inkryminowanego, „afera Mariusza Flaszki Kamińskiego”. Rządy się zmieniają, a w MSW spraw wiz „pilnuje” ciągle ta sama ekipa. Nie ma znaczenia, kto jest u władzy, bo Jakub Berman pozostawił po sobie godnych następców, których nikt nie kontroluje i nikt nie rozlicza. To oni wydają rocznie kilkanaście wiz dla Polaków z Kazachstanu i kilkaset tysięcy dla Azjatów. To oni wpuścili do Polski bez żadnej kontroli 10 milionów Ukraińców i, przy okazji, 150 tysięcy Azjatów przebywających na Ukrainie.

W sierpniu 2012 r. MSW przepchnęło w Sejmie ustawę o obywatelstwie. Jej przepisy dają możliwość nabywania polskiego paszportu przez osoby, które mają przodka z polskim obywatelstwem. A więc także potomkom Ukraińców służących w SS Galizien i wnukom Romana Szuchewycza. Zgodnie z ustawą, przyznanie obywatelstwa nie jest przywilejem, ale prawem, którego można dochodzić przed sądem. Tak więc, praktycznie każdy, komu przyznano status uchodźcy, po 2 latach spełnia warunki i ma do obywatelstwa ustawowo zagwarantowane prawo. W rezultacie, łatwiej jest dziś zdobyć polski paszport, niż prawo jazdy, a polskim obywatelem łatwiej jest dziś zostać Ukraińcowi, niż etnicznemu Polakowi z Ukrainy.

W 2007 r. Sejm uchwalił Ustawę o Karcie Polaka, z myślą o tych, którzy po wojnie zostali za wschodnią granicą lub w miejscach, dokąd trafili w wyniku sowieckich wywózek. Miała poświadczać ich narodowość, przywiązanie do polskiej tradycji i języka, ułatwiać kontakty z ojczyzną. Stanowi jasno i wyraźnie: „Jest to dokument potwierdzający przynależność do Narodu Polskiego”. Tymczasem Kartę przyznają głównie Ukraińcom, których związek z polskością polega na tym, że ich przodkowie mieli obywatelstwo RP. Karta umożliwia jej posiadaczowi od razu złożyć wniosek o stały pobyt, a rok pobytu wystarcza, by mieć polskie obywatelstwo. „Służby konsularne pracują nad milionem nowych wniosków o wydanie Karty, a zalecania MSZ są jasne: żadnych utrudnień, żadnych sprawdzeń, brać wszystkich jak leci. Możliwość uzyskania Karty ma każdy, kto pochodzi z kraju wchodzącego kiedyś w skład Związku Radzieckiego i mówi trochę po polsku. Polskie korzenie nie zawsze są nieodzowne” – zdradza „Die Welt”.

Powiązany z banderowską partią „Swoboda” portal opisał korupcyjny mechanizm pozyskania Karty. W rezultacie, wśród posiadaczy Karty znalazło się kilkanaście procent takich, którzy oficjalnie deklarują nie polską narodowość i odwołują się do ideologii UPA. Media ukraińskie otwarcie mówią, że za geszeftem kryją się funkcjonariusze polskich konsulatów, czyli – dodajmy od siebie – funkcjonariusze służb specjalnych, bo to one faktycznie i od dekad nadzorują i obsadzają swoimi konsulaty i Departament Konsularny MSZ. W całym procederze macza też palce Michał Dworczyk, herszt lobby ukraińskiego w rządzie, który nie tylko zmonopolizował tematykę współpracy z Ukrainą, ale i rozdaje karty w sprawach personalnych na polskich placówkach na wschodzie. A tak w ogóle – gdy przyjrzymy się ludziom rozdającym na prawo i lewo Kartę Polaka, to nie sposób nie zauważyć, że Polaków tam nie ma.

Co do zausznika premiera – swego czasu nieopatrznie wygadał się, że Rząd pracuje nad rozwiązaniami, które pozwolą na uproszczenie procedur związanych z osiedleniem się w Polsce wszystkich potomków mieszkańców I i II Rzeczypospolitej, którzy deklarują związek z Polską, co jednoznacznie oznacza, że zamierzają masowo osiedlać w Polsce niepolskie nacje. Gdy w lipcu 2022 Grzegorz Braun zwrócił uwagę, że przybysze z Ukrainy będą mogli ubiegać się o prawo stałego pobytu, a wkrótce po tym o obywatelstwo, został oskarżony o antyukraińską fobię i putinizm. Tymczasem Paweł Szefernaker – inny wiceminister pochodzenia uchodźczego poinformował, że Ukraińcy, którzy po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji przybyli do Polski, mogą od 1 kwietnia występować o pobyt stały w Polsce. Od tego dnia prawo takie wydawane jest taśmowo. Równie szybko przesiedleńcom przyznają obywatelstwo. A to już prawdziwy milowy krok ku przekształceniu Polski w państwo wieloetniczne.

Dla Tuska – to największy aferzysta XXI wieku. A nic nie mówi o aferach z czasów Radka Sikorskiego, kiedy korupcja i przekręty wizowe były normą, i w których sam brał udział. Dlaczego nie drąży tematu zatrzymania na lotnisku w podkrakowskich Balicach przewodniczącego gminy żydowskiej z ryzą pełnomocnictw in blanco zalegalizowanych przez polski konsulat w Tel Awiwie, które posłużyły do „odzyskania” wielu kamienic, bo sąd nakazał pełnomocnictwa oddać i przeprosić? Dlaczego Tusk i Kaczyński milczą na temat afery z handlem wizami z 2016 r. na placówce w Ankarze, w którą byli zaangażowani oficerowie Agencji Wywiadu? Wszyscy zostali awansowani. Jeden z nich został nawet szefem Agencji Wywiadu, a wszyscy, którzy chcieli sprawę wyjaśnić, zostali usunięci ze służby. 

Dlaczego o sprawach ważnych i istotnych mówi się bardzo mało albo nie mówi się wcale? Dlaczego w kampanii wyborczej pomijają temat imigrantów? Dlaczego nie spierają się na temat wojny w którą możemy być wciągnięci, kosztów pomocy dla Ukrainy, finansów państwa, kontroli nad służbami? Dlaczego Polacy raz po raz dostają po pysku i tylko się oblizują? Co robić, aby nie oszukali nas po raz kolejny, abyśmy nie obudzili się w kraju, który nie jest nasz? Zadajmy pytania: W którym programie wyborczym jest zapowiedź otwarcia granic? Co zrobią, by zachęcić do powrotu Polaków ze Wschodu i powstrzymać eksodus Polaków na Zachód? Żądać odpowiedzi przed wyborami, żeby nie powtórzyła się sytuacja z 2015, kiedy to po kilku tygodniach odkryliśmy, że to nie ci, na których głosowaliśmy.

Słuchajmy też rady abp. Józefa Michalika: „Katolik ma obowiązek głosować na katolika, mason na masona, a żyd na żyda”. No i przywróćmy słowo „ZDRADA”.

Krzysztof Baliński

==========================