Herezja rozwiązłości, czyli kto naprawdę odbiera nam wolność?

Herezja rozwiązłości, czyli kto naprawdę odbiera nam wolność?

(Fot. stock.adobe.com)

Na szósty (ostatni) odcinek cyklu PCh24.pl o „nowoczesnych herezjach” zapraszają ks. prof. Piotr Roszak i Tomasz D. Kolanek.

Kliknij TUTAJ i zobacz wszystkie opublikowane w tej serii rozmowy

Według abp. Fultona Sheena herezja rozwiązłości oznacza wywrócenie na opak wolności. „Rozwiązłość definiuje wolność jako prawo do robienia wszystkiego, cokolwiek się człowiekowi podoba robić, czyli brak prawa, ograniczeń, dyscypliny. Człowiek uważany jest za wolnego, jeśli wszystko, czego zapragnie, zostaje spełnione; nie jest natomiast wolny, jeśli jego pragnienia zaspokojone nie są”, wskazuje amerykański hierarcha. Jaka w związku z tym jest katolicka definicja wolności?

Zdecydowanie inaczej katolicyzm rozumie wolność, gdyż nie traktuje jej jako wolności „od”, np. ograniczeń, praw czy moralnych wskazań, ale jako wolność „do” osiągania tego, co wartościowe. Wolność nie jest po prostu jakąś nieokiełznaną siłą w człowieku, która by go pchała w różne strony. To sposób wybierania dobra, bo człowiek wybierając jedynie dobro nie traci wolności – wybór zła sprawia, że kolejne wybory są obarczone uzależnieniem, jak wybór narkotyków nie jest przejawem wolności, gdyż w rezultacie tego wyboru i kolejnych tego rodzaju człowiek ostatecznie traci wolność.

Od stuleci toczy się w kulturze spór tych dwóch rodzajów wolności, które można jeszcze inaczej ująć, z jednej strony wolność oparta na samym wybieraniu, to znaczy dopóki mam alternatywę jestem wolny. Zwolennik takiej wolności na siłę będzie szukał innych opcji, aby mieć z czego wybierać. W takiej optyce, w niebie zabraknie wolności, bo zbawieni nie mogą trafić do piekła czy nie wybrać Boga, którego widzą twarzą w twarz. Nie mogą przestać kochać Boga, a jednak dopiero wtedy są prawdziwie wolni, bo – i tu pojawia się ta druga forma wolności – jest ona mocą osiągania dobra, jej istota tkwi w sposobie właściwym człowiekowi kierowania się do celu, a więc przez akceptację tego, co jest prawdziwym dobrem, bez przymusu, po uprzednim poznaniu prawdy.

W traktowaniu wolności jako kaprysu robienia co się chce wybrzmiewają różne współczesnej herezje, między innymi koncepcje tzw. „wolności morfologicznej”, która wypływa wprost z transhumanizmu, a są oparte na nienawiści do ciała. Wolność wówczas to możliwość robienia z ciałem co się chce, bez nawet prawa do krytyki czy podawania argumentów przeciwnych.

Po co człowiekowi wolność?

Aby mógł realizować dobro i ustanawiać prawdziwe relacje. Nie da się zrozumieć chrześcijaństwa bez wolności, to pewien paradoks, bo ciągle słychać narzekanie jak to chrześcijanie nie lubią wolności, a przecież to podstawowy warunek zbawienia. Tylko wolny człowiek może kochać… a Bóg zaprasza do wspólnoty miłości, więc znaleźć się tam mogą jedynie ci, którzy tego chcą.

Wymaga to więc poszerzania rozumienia wolności. Toruński filozof, prof. Marek Szulakiewicz podkreśla w swojej ciekawej książce „O mocy rozstrzygania. Siedem esejów o wolności” (Toruń 2024), że wolność to pewna „orientacja”, krytykując tym samym dominujące socjopolityczne podejście do wolności związane z redukcją wolności do uwalniania się od wpływu innych czy forsowania własnych przekonań.

Trudno się z tym nie zgodzić obserwując jak temat wolności bywa eksplorowany na gruncie polityki. Potrzebujemy, diagnozuje dalej prof. Szulakiewicz, powrotu do metafizycznego ujęcia, które wolność rozumie jako orientacje moralną, sposób realizacji wartości, odchodząc tym samym od dwóch skrajności: mówienia „nie” temu, co wcześniej było normą lub tradycją i bezrefleksyjnego przyjmowanie zdania innych, zwalniającego z myślenia. Nie można oddać kontroli nad własnym życiem innym, różnej maści ideologiom, interesom. Człowiek potrzebuje wolności jako „wewnątrz-sterowalności”, by użyć sformułowania wspomnianego prof. Szulakiewicza.

Wydaje mi się, ze można to porównać do jazdy np. samochodem. Współcześnie są one wyposażone w skomplikowaną elektronikę, umożliwiającą automatyzacje wielu funkcji, np. pilnowania toru jazdy, aby przez rozproszenie nie zjechać na drugi pas i stworzyć zagrożenie, ale tego typu wsparcie nie jest ograniczeniem i nie pozbawia wolności kierowcy.

Kiedy fałszywe rozumienie wolności stało się ogólnoświatową normą? Kiedy wolność zaczęła być pojmowana jako wezwanie do robienia czegokolwiek na co tylko ma się ochotę, czyli przede wszystkim łamania Prawa Bożego i prawa naturalnego?

Dyskusje między dwiema wspomnianymi wcześniej koncepcjami wolności – „od” i „do”, które można rozpatrywać również jako spór między wolnością opartą na wybieraniu i wolność opartą na wartościach – sięga korzeniami późnego średniowiecza, czasów Wilhelma Ockhama, ale wybucha z nową siłą wraz z oświeceniem. To wówczas, ludzie uważający, że mogą sami odważyć się być mądrymi (zgodnie ze słynną dewizą sapere aude!) i tym samym przejść z okresu dzieciństwa intelektualnego do dorosłości, są przekonani, że zrobią to przez krytykę dotychczasowych form. Tak jak dziecko, które wychodzi z dzieciństwa negując swoje dawne nawyki, reagując alergiczne na wspomnienia rodziców i stawiając im gorzkie „nie’: już nie jestem dzieckiem.

Przechodząc z poziomu metafory na grunt myśli, można zauważyć, że to wówczas w XVIII wieku ideałem stała się krytyka, stająca się kwintesencją filozofii: już nie mądrość, ale krytyka. Wtedy wydaje mi się pojawiają się pierwsze przebłyski wolności jako swawoli moralnej, wprowadzanie nowej moralności, a co zostanie potem wzmocnione przez liberalizm i modernizm pod koniec XX wieku.

Mówienie „nie” stało się symptomem wolności i miało mieć swój wyraz w mówieniu „nie” Kościołowi, prawu moralnemu i naturalnemu, to wtedy rodzi się poszukiwanie tzw. prawdziwego Jezusa Chrystusa, którego rzekomo źle przedstawiają Ewangelię i tworzy się cały nurt pisarzy piszących o Jezusie jako rewolucjoniście, feminiście, micie, że nigdy nie istniał, że lansował poglądy Buddy i inne niedorzeczności.

Skoro człowiek może robić wszystko w imię wolności, to po co jakiekolwiek prawo?

Jedynie po to, aby zabezpieczać chyba samowolę, np. nie pozwalając, aby samowola doprowadziła ludzi do pozabijania siebie nawzajem. Tak rodzi się nowożytna idea ograniczeń wolności jedynie wolnością innego, bez wtrącania się w zakres wyboru, jego racjonalność… tu ujawnia się rozwód z kulturą argumentacji, którą chrześcijaństwo lansowało przez wieki. To wyjaśnia awersję do prawa, nawet jeśli ma ono za zadanie zabezpieczyć podstawowe wartości – życia, prawdy, dobra – umożliwiające przecież zaistnienie wolności. Nawet takie prawa są opresyjne dla zwolenników samowoli, bo jakoś zmuszają do odpowiedzi na odkrywane wartości… niechęć do jakichkolwiek reguł anarchizuje życie duchowe i społeczne, bo podważa się wtedy nawet oczywiste naturalne zobowiązania wynikające z natury jak np. wychowanie potomstwa, bo przecież taki obowiązek też ogranicza wolność… To spirala absurdu, w którą wprowadza idea samowoli. Rację miał Antoine de Saint-Exupery w „Twierdzy”, ze zbydlęcenie człowieka dokonuje się wtedy, gdy nie stawia mu się żadnych wymagań… 

Co sprawia bowiem, że coś jawi się w życiu jest ważne? Czy samowola może to pokazać – ową ważność – skoro każdy wybór jest dobry, skoro nie można go oceniać – wtedy wszystko jest ważne… Czy zasady gry w szachy ograniczają graczy czy tworzą możliwości? Czy da się grać z szachy z kimś, kto neguje zasady, czy jest możliwa z taką osobą jakakolwiek komunikacja? Liberalna koncepcja wolności – która stoi za ową ‘samowolą, można tak w dużym skrócie powiedzieć – jest po prostu dewastująca.

Jaki jest sens „wolności dla samej wolności”? Czy taka „wolność” w ogóle ma sens?

Słyszałem, że ostatnio tzw. słowem roku było brain-rot, czyli „gnicie mózgu”, opisujące bezmyślne przewijanie tzw. rolek, przeglądanie stron internetowych bez żadnego celu. Wydaje mi się to symptomatyczne i opisujące istotę przekonania, o które Pan pyta, wolności dla niej samej… ale wolność dla samej wolności oznacza w gruncie rzeczy dominację tymczasowości, zagubienie w świecie, które pogłębia jeszcze bardziej kulturowy odruch – bardzo już utrwalony i często ludzie nie wiedzą dlaczego tak robią – odrzucania pomocnej dłoni, w postaci prawa czy tradycji, chcących stanowić punkt odniesienia, aby się orientować… Nie ma sensu wolność rozumiana jako samowola, oparta na buncie i kaprysie, a tak naprawdę na indywidualizmie, bo człowiek w ostatecznym rozrachunku ma wrażenie, ze żyje na niby, nic nie jest ważne i ostateczne, a przez to traci siebie. Ratunkiem może być racjonalność, która wspiera wybory prawdziwych wartości, ale i tu tkwimy w klinczu, skoro podważa się sam rozum w naszej kulturze.

Abp Sheen podkreśla, że siewcy herezji rozwiązłości powtarzają, iż najważniejsze, to być autentycznym w tym, co się robi. Odnoszę wrażenie, że pogląd ten zaczyna przedostawać się do Kościoła. Co najmniej kilkukrotnie słyszałem od teologów, że w sumie nieważne, w co się wierzy. Ważne, żeby wierzyć autentycznie i szczerze, ponieważ Pan Bóg chce różnorodności religijnej. Przepraszam, ale coś mi tutaj nie gra…

To nie są nowe zagrożenia, wiele razy w historii pojawiały się redukcje wiary do zaufania Bogu, nie wymagające przyjmowania żadnej prawdy o Bogu. Dla takich koncepcji wiara to akt rozumu, ale woli – ale czy to rzeczywiście jest wiara czy może raczej: łatwowierność. W moim przekonaniu to ciągle ta sama choroba, którą można dziś nazwać neomodernizmem, o której ostatnio pisał w jednej z książek kard. Ennio Antonelli[1]. Chodzi o przekonanie, że nie trzeba przyjmować Ewangelii, prawd wiary, zasad moralnych wypływających z chrześcijaństwa, bo można wierzyć po swojemu i jak się chce, byle być autentycznym i po prostu wierzyć, czyli ufać. Ale o takiej postawie nie przeczytamy w Ewangeliach, nie znajdziemy u Jezusa zdań o tym, ze nie ważne jaki masz obraz Boga… nie ważne w jakiego Mesjasza wierzysz, bylebyś wierzył. Nie. Znajdziemy za to wezwania do nawrócenia, metanoia, które jest zmianą myślenia, oczyszczaniem wiary z antropomorfizmów, wznoszeniem umysłu ku Bogu, a nie ściąganiem i wciskaniem Boga w nasze schematy. Jezus domagał się wiary w Siebie, koryguje wiarę uczniów, ukazuje tajemnice Królestwa i piętnuje np. w przypowieściach jak bardzo złe wyobrażenie Boga rzutuje na potem na postępowanie, wystarczy przypomnieć sobie gdy mowa o słudze, który zakopał talenty z obawy przed swoim panem (por Mt 25,14-30). 

Czym jest „wolność religijna”? Czy jako katolicy, czyli ludzie wierzący, że tylko nasza wiara jest święta i prawdziwa możemy porzucić akcję ewangelizacyjną i próby nawracania świata w imię rzekomej „wolności religijnej”?

Nie, wolność religijna nie oznacza tego, ze nie można kogoś przekonywać do wiary, wręcz przeciwnie. Wolność religijna to uznanie fundamentalnego prawa do posiadania poglądów religijnych, swobodnego ich wyznawania w pluralistycznym społeczeństwie, brak przymusu do wyznawania określonej wiary lub do ateizmu, a takowy przymus może dokonywać się zarówno w postaci fizycznej agresji, jak również subtelnych form ośmieszania, strereotypizowania osób wierzących. Chodzi zatem o pozytywne uprawnienie „do” realizacji wyznawanej wiary, a nie jedynie tolerowanie innych. To ważne przejście, od znoszenia poglądów, z którymi się nie zgadzamy do postawienia na to, aby człowiek wybierał, a przez to zakorzeniał się w wyznawanej prawdzie. To wprost wypływa z godności człowieka, o czym wspominałem, a która wyraża się w przekonaniu, że istotą osoby jest wolne zdążanie do celu, a nie bycie prowadzonym na siłę.

Ale idea wolności religijnej nie oznacza, że wszystkie religie są równe, ani tego, że Bóg chce rzekomo wielości religii. Może zostać przez Niego „dopuszczona”, ale nie „chciana”. W takich dyskusjach jak sądzę myli się religijność i wiarę, zapominając o możliwych wypaczeniach – przez grzech – różnych form religijności, a tego Bóg przecież nie chce, podobnie jak nie chce żadnego zła.  

Swego czasu zwracał Ksiądz profesor uwagę na łamach PCh24.pl, że wielu innowierców poszukuje Prawdy, a tą Prawdą jest Chrystus. Coraz częściej we Francji mamy do czynienia z następującą sytuacją: muzułmanie najpierw dokonują konwersji na któryś z odłamów protestantyzmu, a następnie nawracają się na świętą wiarę katolicką. Z drugiej strony coraz częściej słyszymy, że rodzice w Polsce nie ochrzcili dzieci, ponieważ jak te skończą 18 lat same zdecydują, czy tego chcą. Proszę o komentarz.

Z zewnętrz wielokrotnie widać lepiej i konwertyci czasem nas wierzących, będących „w środku” Kościoła, po prostu zawstydzają, bo cenią sobie to w chrześcijaństwie, co dla nas, od lat katolików, jest oczywiste, banalne i tego nie doceniamy. Widać, że w skali świata, w takiej makro-perspektywie, chrześcijaństwo jest atrakcyjne, ale społeczeństwa zachodnie są tym zmęczone, może się wstydzą tego… pojawiają się zjawiska jak auto-cenzura, gdzie sami katolicy unikają przyznawania się, ze są katolikami.

Argument, że same dzieci mają wybrać jaką wiarą chcą żyć i dlatego nie wolno ich chrzcić jest absurdalny: w tak wielu różnych aktywnościach dzieci nie pytamy o zdanie, np. nie odkładamy decyzji o nauce alfabetu aż zdecydują, w którym języku chcą mówić albo czy pójdą i do jakiej szkoły podstawowej, bo wiadomo ile zależy od edukacji wczesnoszkolnej. Rodzice troszczą się również o formację religijną dzieci, szanując przy tym rozwijające się sumienie dziecka, bo tam rodzi się wolność, którą trzeba wzmacniać – stawiając wymagania – ale nie niszczyć. W tych sprawach dobrze widać, ze zaniechanie wychowania religijnego już jest jakimś wyborem (za dziecko!), a więc nie ochrzczenie dziecka w sytuacji, gdy rodzice są praktykującymi katolikami a rzekomo w imię wolności dziecka jest czymś nie zrozumiałym.

To rodzi wręcz absurdalne sytuacje, jak np. sprzeciwy rodziców w przedszkolach czy szkołach, żeby dzieci nie śpiewały kolęd w okresie Bożego

 Narodzenia czy nie brały udziału w jasełkach: czy zamierzają w imię tej ich wolności karmić ich tylko jedną wizją świata, udawać, ze nie ma kolęd, które stanowią część kultury, słychać w radio, w hipermarketach. Czy z wszystkim, z czym rodzice się nie zgadzają, tak separują dziecko czy tylko z religią? Bo jeśli religia stała się tak wrogo traktowana, to wypływa to z ideologii niż racjonalnych argumentów. Ktoś po prostu wmówił i wmawia, że religia jest czymś złym, a to rodzi swoje konsekwencje.

Według abp. Sheena to właśnie dlatego, że opisaliśmy sobie wolność jako prawo do robienia wszystkiego, co się komu podoba, zbudowaliśmy cywilizację będącą niczym innym jak tylko siatką krzyżujących się na planie ekonomicznym, politycznym i międzynarodowym jednostkowych egoizmów. Czy egoizm jest grzechem?

Nie tylko grzechem, ale i głupotą, ponieważ niszczy głębokie relacje, a grzech głupoty to paraliż duchowy, a więc problem chcenia pewnych rzeczy bez żadnego ich odniesienia do celu. Głupotą jest chcieć rzeczy bez celu albo które nam szkodzą. To może być widoczne na poziomie jednostki, ale i gospodarki, gdzie lansuje się model konsumpcji, w którym masz gromadzić różne produkty, ile się tylko da, nie ważne czy to pomaga w osiąganiu celu życia czy też nie. Niewielu dziś pyta po co jest gospodarka i dobrobyt, tu urywa się odpowiedź, a przecież to są środki, a nie cele do osiągania.

Egoizm tak rozumiany to odmiana pychy lub próżności – ulubiony grzech Złego, jak to pada w jednej z ostatnich scen w filmie „Adwokat diabła” – „Próżność to zdecydowanie mój ulubiony grzech”, mówi szatan, który wcielił się w filmie w właściciela kancelarii prawniczej Johna Miltona. Egoizm rozbija relacje głównego bohatera, ale ten scenariusz jest niezwykle popularny, skupieniem jedynie na sobie i nawet celebrowaniem siebie.

Czy uzasadnionym jest twierdzenie, że XXI wiek jest wiekiem egoistów? Gdyby było inaczej to chyba nie mielibyśmy m. in. takiej fali rozwodów, czy aborcji, która jest „tłumaczona” słowami o „zrujnowanym życiu”, prawda?

Na różne sposoby socjologowie opisują kolejne pokolenia, charakteryzując ich zachowania i wybory, ale chyba nie jest przypadkiem, że obok liter na oznaczenie pokoleń mówi się także o „me-generation”. W tym określeniu chodzi o wagę, jaką przywiązuje się do „moje” – moje poglądy, moje pieniądze, mnie, dla mnie, z mego powodu. To wskazanie, że egoizm oznacza zerwane sieci powiązań z innymi, który wypływa z kryzysu sensu i celu życia. To pochodna tego, ze znika w kulturze „moment transcendencji”, który pojawiał się dzięki religii – jeśli nie ma transcendencji to po co mieć wiele dzieci, to nie jest już ideał, dla którego warto cokolwiek poświęcać, np. swoje wakacje. Nie mówię o sytuacji trudności z posiadaniem dzieci, ale o samoograniczaniu się co do liczby potomstwa wynikającej z pewnej mentalności, gdzie nie ma „niczego więcej niż ten świat”.

Czy nie jest tak, że to, co piewcy wolności nazywają „auto-ekspresją” i „wyrażaniem siebie” jest w istocie „autodestrukcją”?

Tak, bo to spuszczenie hamulców i trwanie w fałszywym odczuciu, ze nie ma reguł, a nawet że nikt nie może ich nadać, bo to będzie przemoc, nienowoczesne, paternalistyczne. Zobaczmy, nawet nie można powiedzieć, ze istnieją reguły, bo to może okazać się dla kogoś obraźliwe. To znaczy, że nie jest to już kłótnia o poszczególne kwestie, różnice w poglądach, ale w ogóle o to, by nie było wartościowania. Istotnie, budowanie na byciu sobą – ale jakim? – jest banałem, bo nie oznacza żadnego kierunku życia, a kręcenie się w kółko, wokół własnego ‘ja’.

Dlaczego „wyrażanie siebie” według piewców wolności zawsze, ale to zawsze musi polegać na odrzuceniu prawa, konwencji, tradycji i autorytetu?

Wyczuwam ironię w Pana pytaniu, ale trudno inaczej… rzeczywiście, dla piewców swobody obyczajowej jest tylko jeden dopuszczalny sposób wyrażania siebie, wszystkie inne są zabronione. Wyrażanie siebie przez życie zgodne z prawem moralnym, w odniesieniu do sprawdzonej tradycji, nie ma tego wątku „buntu” i kwestionowania zastanej formy życia, a chodzi przecież innym o dokonanie rewolucji.

W takim myśleniu, ze jesteśmy sobą jak mówimy wszystkiemu „nie, bo nie”, jest ukryte przekonanie, że na dnie osobowości jesteśmy kłębkiem namiętności, że dając upust nieokiełznanym emocjom jesteśmy „sobą”. Dlaczego tak jest? Bo ważniejsze jest osłabienie dotychczasowych form życia niż autentyczność, a więc widać jak to się traktuje instrumentalnie, jako środek w wojnie kulturowej. Niektórzy niestety przekładają to na wychowanie, w którym mówią, ze dziecko wszystko może, nie wolno niczego zabraniać, tyle, że w taki sposób rodzą się ludzi niezdolni do życia we wspólnotach. Skutki takiej pedagogiki już dostrzegamy.

„Wśród nielicznych ograniczeń, na jakie pozwala sobie człowiek kultury odczuciowej, są te, które sprzyjają jego własnemu dobrostanowi fizycznemu. Dieta to niemal jedyna pozostała jeszcze forma dyscypliny, ale dieta to jednak nie post. Dietę stosuje się dla ciała; post – dla duszy. Ograniczenia moralne, dyscyplina duchowa, życie ascetyczne, unikanie złych myśli i pokus, limitowanie sobie dostępu do godziwych przyjemności życiowych – wszystkie te rzeczy są bez sensu dla człowieka nowoczesnego, który ma poczucie, że zagwarantowano mu możliwość odrzucenia standardów moralnych z tego jednego tylko, ale wystarczającego powodu, że są one stare”, pisze abp. Sheen. Kolejny raz w tym cyklu musi paść pytanie: w ciągu 80 lat zmieniło się tyle, że jest to samo, tylko bardziej, prawda?

Wiele zrobiono, aby wspominane przez abp Sheena wysiłki ascetycznie kojarzone były z odległą przeszłością, a przez to nieaktualne. Nastąpiła erozja sensu, być może to wynik tego, że nie do końca trafiało do wszystkich uzasadnienie „dlaczego coś robimy”, a jeśli padało, to z racji tego, ze rozpadły się szersze ramy kulturowe, a przez to sens dawnych praktyk, przestawały mieć znaczenie takie uzasadnienia.

Na tym polega tragizm, że nie można być trochę chrześcijaninem, że można sobie wybrać jedne praktyki katolickie, a inne odrzucić, gdyż jak to się dziś popularnie mówi „to idzie w pakiecie”, dlatego, że wynikają one z pewnej kultury, która uzasadnia te praktyki. Tymczasem zaczęto tę zewnętrzną kulturę rozbierać na części, a przez to straciły grunt motywacje dla tych praktyk. Tak, dieta pozostała, ale to produkt „chrześcijańskopodobny” – post był i jest czymś innym, on ma cel duchowy, nie cielesny: nie pościmy by schudnąć na święta, ale by przygotować się na Wielkanoc, przyjęcie Chrystusa.

Dlatego warto przywracać prawdziwy sens praktykom chrześcijańskim, przejść do ponownego ich tłumaczenia, wdrażać takie abecadło chrześcijańskie. My czasem błędnie zakładamy, ze wszyscy wiedzą i znają tradycję, a lepiej założyć odwrotnie, że trzeba każdy krok tłumaczyć. Wiele na tym zyskamy. Nie ma innej drogi niż pogłębienie wiary – jak strumień, który nie płynie, bo są na drodze nurtu przeszkody, i dlatego trzeba pogłębić koryto….

Zdecydowanie zmieniło się wiele w ciągu 80 lat, ale to nie jest tak, że się da zatrzymać kulturę, zabetonować ją, a przecież w średniowieczu i baroku też się ona zmieniała, ale to my chrześcijanie inspirowaliśmy i zmienialiśmy kulturę, a teraz kultura zmienia nas. Jakoś mi się wydaje, ze to w gruncie rzeczy nasza słabość. Przestaliśmy inspirować świat, bo może sami nie dajemy się inspirować Ewangelii, żyjąc w przekonaniu o wstydzie z chrześcijaństwa. Ewangelia jednak to naprawdę szczyt nowoczesności.

Trochę to przypomina sytuację „wyłączenia prądu”, jak dziś tzw. trzeci stopień zasilania – to nie jest tak, że nie działa lodówka, ale, że po prostu wyłączono prąd: nasze najlepsze urządzenia nie mają więc prawa działać! Zatem najpierw potrzeba przywrócić kulturę chrześcijańską, bo nie da się funkcjonować i rozwijać w kulturze, która jest materialistyczna i egoistyczna. Trzeba nawrócić kulturę, wiele razy nam się to udawało, w starożytności i nowożytności, czemu teraz nawet nie próbujemy?

„Człowiek nowoczesny, który odrzucił moralność, poddaje swoją wolność opinii publicznej, stając się niewolnikiem mody i przemijających trendów; chrześcijanin zaś, korzystając ze swej wolności, oddaje ją Bogu, po czym nabywa godność niewolnika Nieskończonego, w którym jest Miłość i Prawda, i Życie”, podkreśla autor „Wojny i rewolucji”. Czy to nie jest trochę paradoks? Aby zyskać prawdziwą wolność, trzeba stać się niewolnikiem?

Św. Paweł określał się jako „sługa” Jezusa Chrystusa, ale w jego listach z Nowego Testamentu jest określenie doulos, z greckiego dosłownie niewolnik. Apostoł pisał do tego, ze żyje już nie on, ale Chrystus. Co to znaczy? Tomasz z Akwinu wyjaśniał to tak, że Chrystus staje się zasadą życia św. Pawła, a więc jest trochę jak silnik w samochodzie, który porusza autem, umożliwia osiąganie celów.

Bycie niewolnikiem prawdy, dobra, piękna – nie zniewala, to paradoks. Podobnie zresztą jak są dobre przyzwyczajenia. Wszystko zależy od przedmiotu… Człowiek nie jest samowystarczalny, komuś musi się powierzyć: pytanie czy Bogu czy Złemu.

Kto chce zachować, straci – ale stracić z powodu Jezusa to zyskać. Tak to paradoks, wiele jest takich w chrześcijaństwie, ale to oznacza, że pozorne sprzeczności – istota paradoksu – rozwiązują się na poziomie wyżej.

Skąd przekonanie, że dając ludziom maksimum wolności praktycznie bez praw, ograniczeń, tradycji i autorytetu ludzie zawsze będą robili rzeczy słuszne? Skąd przekonanie, że maksimum fałszywej wolności naprawi świat?

To kolejna wersja „angelizmu” w podejściu do człowieka. Ona funkcjonuje kulturowo od oświecenia w postaci mitu „dobrego dzikusa”, który byłby dobrym, ale niszczy go cywilizacja. Czynimy z człowieka anioła, zapominają o grzechu pierworodnym, a to najtrudniejsza z prawd dla tych ludzi, choć paradoksalnie tak łatwa do weryfikacji na ulicy. Problem jak już mówiliśmy, leży jednak w rozumieniu wolności i myleniu jej ze spontanicznością i dowolnością wyboru. Wolność jest siłą do osiągania dobra, zdolnością do wybierania go w sposób właściwy człowiekowi, a więc bez przymusu, natomiast wybór zła jest

Celowo w poprzednim pytaniu użyłem słowa „praktycznie”. Jedynym ograniczeniem dla „wolności bez granic” ma być rozum, ponieważ tylko on jest podobno w stanie zapanować nad impulsami anarchii. Ile jest w tego typu twierdzeniach prawdy pokazała nam historia, która uczy nas, że rozum jest najlepszym narzędziem, aby z wielką łatwością usprawiedliwiać wszelkie zło. Rozum został nam dany, by nas prowadzić do wiary. Co jednak, kiedy rozum zostaje wyrwany ze swych korzeni w Bogu?

Nie zawsze jest tak, ze rozum jest najlepszym narzędziem aby łatwo usprawiedliwiać zło, gdyż to pozornie jedynie racjonalne uzasadnienia. Zauważmy, że dyktatorzy boją się myślenia swoich obywateli i dlatego rozum to miecz obosieczny dla nich.

Może jednak istnieć rozum znieprawiony, który będzie rozwijał logikę zła, nakręcał to zło, czynił je coraz bardziej wyrafinowanym. Od dawna w chrześcijaństwie obecny jest ten paradoks, że wiara potrzebuje rozumu i go wzmacnia, że wiara rozwija rozum, a jednocześnie grzech wyciska swoje skutki na rozumie. Tradycja mówiła o tzw. ranach po grzechu pierworodnym, a jeden z nich dotknął rozumu, to rana „ignorancji’, niewiedzy o tym, co powinno się wiedzieć.

Ostatni papieże, św. Jan Paweł II i Benedykt XVI próbowali zrekonstruować to, co stało się z rozumem, gdy ten odszedł od Boga – to przypomina, by przywołać papieską metaforą, zakuwanie się ponownie w kajdany, bo Bóg, za którym tęsknił rozum, a może się wadził nawet próbując zrozumieć np. cierpienie niewinnych, ten Bóg zbawia także rozum, od zamknięcia w sobie i odsłania mu możliwości nieskończone.

Czy pokłosiem fałszywej wolności jest przekonanie, że grzechu nie ma, a zło – jeśli oczywiście istnieje – jest owocem braku odpowiedniej edukacji bezreligijnej?

Jeśli wolność jest absolutna i polega na samym wybieraniu, to oczywiście nie można oceniać tych decyzji, bo wtedy wprowadzamy jakieś kryteria, kanon zachowań, a to najgorsze, bo może rzekomo osłabić czyjąś wolność. A przecież to absurd, bo wówczas np. spojrzenie kogoś na mnie jest postrzegane jako „przemoc”, obecność symboli religijnych będzie rzekomo traumą… fanatyzm wolności staje się obsesyjny, bo istnienie jakichkolwiek praw ponoć ogranicza, ale to trwanie w iluzji, podobnej do sytuacji, w której ktoś odrzuca prawo ciążenia, bo go niby ogranicza. No tak, może się buntować przeciwko grawitacji, ale przecież nie na tym polega problem. Podobnie jak nie jest ograniczeniem naszej wolności, że musimy jeść, aby przeżyć… wolność w takim przypadku polega na tym, że my wybieramy co i kiedy będziemy jeść. Nie ma sprzeczności między koniecznością a wolnością, a tu jak mi się wydaje współczesna kultura liberalna popełnia błąd, na poziomie metafizyki…

Abp Fulton Sheen zwraca uwagę, że już ponad 80 lat temu na uniwersytetach rozgorzały dyskusję, podczas których w imię wolności próbowano relatywizować zło; podczas których mówiono o postępie, nauce, jako głównych wyznacznikach ludzkiego działania i egzystencji etc.. Czy można w związku z tym postawić tezę, że wszystkie herezje, o których rozmawialiśmy w tym mini-cyklu są ze sobą ściśle powiązane i nie jest tak, że oddając się jednej herezji jesteśmy odporni na pozostałe?

Z wadami i cnotami zasadniczo jest tak, że są ze sobą powiązane: to są pewne sprawności w czynieniu zła (wady) lub dobra (cnoty), więc angażują poszczególne władze człowieka, intelekt i wolę, a więc zależą od siebie wzajemnie.

Ale też braki pewnych cnót u człowieka np. cierpliwości czy sprawiedliwości sprawiają, że jego działanie, pomimo dobrych intencji, niestety przeradza się w wady. To trochę jak ze swetrem, który pruje się od jednej nici… Innymi słowy, potrzeba integralnego podejścia, całościowego, nie wystarczy poprawienie jednej wady, czy zwalczanie poszczególnej herezji. Relatywizm czy materializm mają wpływ na scjentyzm czy rozwiązłość… To oznacza, że budowanie odporności na te herezje wymaga przylgnięcia do pełni prawdy, a nie tylko do prawd cząstkowych, bycia dobrym w pewnych aspektach. G.K. Chesteron w „Ortodoksji” pisał, że wyprostowanym można być tylko pod jednym kątem, zaś pochylonym bardziej lub mniej, na wiele sposobów…

Ciekawe w cytowanej przez Pana wypowiedzi abp Sheena jest zwrócenie uwagi na to, że zło jest wtórne wobec dobra, dlatego często hasło „postęp” czy „nauka”, same w sobie będące czymś dobrym, były jednak wypaczane i wykorzystywane do rozwijania złych projektów przez to, że odcinało się je od korzenia i traktowała redukcjonistycznie

Na koniec – bo jakżeby inaczej – pozwolę sobie ostatni raz w tym cyklu zacytować abp. Sheena: „Wiek, który całą swoją ufność położył w oświeceniu, widząc w nim lekarstwo na zło, doświadczył na sobie opętania przez największe znane w historii świata zło i największą w dziejach wojnę”. Nie wiem, czy w XXI wieku czeka nas jeszcze większa wojna… Widzę jednak, że opętanie postępuje, a „lekarstwem”, które świat na nie proponuje jest… więcej oświecenia. Dokąd nas to zaprowadzi?

Paradoksalnie to droga prowadząca od „oświecenia” do „zaślepienia”… dlatego, że nie wystarczy oświecenie intelektualne, uzmysłowienie sobie co należy zrobić. To nie jest kwestia jedynie ignorancji, ale paraliżu woli, braku zaangażowania, lekceważenia zła i wmówienia człowiekowi, że nie musi się starać, ze nie ma sensu pokuta, post, wola jest siłą, która zamiast być usprawniania cnotą umiarkowania – która ją zwraca w stronę dobra godziwego, aby nie pomieszać hierarchii dóbr – ma być autentyczna i samowolna.

Przy okazji, zadziwia jak bardzo stare problemy, rzekome lekarstwa, które się nie sprawdziły, z uporem są stosowane współcześnie. Wychodzi owe zacięcie ideologiczne, które nie liczy się z prawdą, a na siłę chce forsować swoją utopijną wizję świata. Przecież o tym irracjonalnym podejściu mówił w Ratyzbonie papież Benedykt XVI próbując pokazać, że skoro oświecenie nie zadziałało, recepty okazały się trujące, zniewalające i doprowadziły do kataklizmów wojennych XX wieku, to może trzeba się cofnąć do momentu, gdy podjęliśmy złą decyzję i podjąć na nowo inną? Skoro oświecenie zachęcało, aby żyć jakby Boga nie było, a to prowadziło do tragedii, to może choć spróbować żyć „jakby Bóg istniał”? Wydaje się to logiczne, ale niestety racjonalny głos papieża Benedykta XVI został całkowicie zakrzyczany, bo czy można podważyć dziedzictwo oświecenia? Dogmaty nowożytności są niepodważalne i wielu trzyma się ich choć prowadzą donikąd…  

Widząc kolejne absurdy i ogrom zła na świecie wiele osób pół-żartem, pół-serio rzuca hasło „Kometo, przybywaj”, co oznacza, że jedynym rozwiązaniem jest uderzenie asteroidy w Ziemię, ponieważ nie ma już ratunku dla cywilizacji, ludzkości etc. Otóż jest ratunek, a jest nim Chrystus Zmartwychwstały! Czy biorąc to wszystko pod uwagę powinniśmy jeszcze intensywniej modlić się o Jego powtórne przyjście?

Tak, ale trzeba to wołanie o przyjście Pana w chwale widzieć nie jako ucieczkę, ale jak słyszymy w modlitwie po Ojcze nasz w czasie Mszy świętej, w tzw. embolizmie, „abyśmy pełni nadziei oczekiwali przyjścia naszego Pana Jezusa Chrystusa”.

Nie chodzi o byle jakie czekanie, ale pełne nadziei… Dlatego św. Paweł mówi o Chrystusie zmartwychwstałym, że On jest początkiem… bo od Chrystusa wszystko się zaczyna. Istnieje jakaś kolejność zmartwychwstania, tak to św. Paweł powtarzał, a to bardzo istotna uwaga dotycząca nowego życia w Chrystusie, że dokonuje się według pewnej kolejności… my jesteśmy i czekamy na Chrystusa nie jako kogoś kto zrobi porządek za nas, ale który daje moc – płynącą ze Zmartwychwstania – by przyczyniać się do przychodzenia tego Królestwa.

Moc zmartwychwstania działa już dziś, choć w myśl pewnej logiki i chrześcijanie są pełni nadziei, gdy widzą moc Pana, który pokonał śmierć, piekło i szatana. A choć walka trwa, to wiadomo, że szala przesunęła się na stronę Chrystusa.

Bóg zapłać za rozmowę

Tomasz D. Kolanek

[1] E. Antonelli, Fedelta e rinnovemento. Una riflessione teologica e filosofica, Edizioni Ares, Milano 2023.

Droga Franciszka do „równości” religii. Od filmu z 2016 roku aż do Singapuru 2024

3 września 2024 pch24/droga-franciszka-do-rownosci-wszystkich-religii-od-filmu-z-2016-roku-az-do-singapuru-2024

Droga Franciszka do „równości” religii. Od filmu z 2016 roku aż do Singapuru 2024

Papież Franciszek konsekwentnie głosi indyferentyzm religijny. Po raz pierwszy dał temu wyraz w roku 2016, a ostatnio – 13 września 2024 roku, w najskrajniejszej jak dotąd wersji. Oto, jaką drogę przeszedł w tej sprawie Jorge Mario Bergoglio. 

13 września 2024 papież Franciszek przemawiając w Singapurze do młodych przedstawicieli różnych religii wygłosił swoiste credo indyferentyzmu religijnego.

Indyferentyzm religijny jest herezją potępianą przez papieży szczególnie silnie od końca XVIII wieku, kiedy zaczęły głosić go najpierw środowiska masońskie, a później również modernistyczne.

Przekonanie to zakłada, że nie ma znaczenia, jaką wyznaje się religię, bo wszystkie są prawdziwe (lub nieprawdziwe) w tym samym stopniu. Według indyferentysty człowiek ma pewne naturalne i wrodzone przeczucie boskości, ale nie jest w stanie powiedzieć na ten temat nic pewnego; może korzystać wyłącznie z doświadczeń własnych oraz tych, które zgromadzono w różnych tradycjach religijnych, z natury rzeczy względnych.

Kościół konsekwentnie odrzucał ten błąd, czyniąc to ze szczególną mocą w encyklikach „Mirari vos” Grzegorza XVI z 1832 roku, „Pascendi Dominici gregis” św. Piusa X z 1907 roku, „Mortalium animos” Piusa XI z 1928 roku, a także w „Syllabus errorum” wydanym za bł. Piusa IX w 1964 roku, encyklice „Redemptoris missio” św. Jana Pawła II z 1990 roku czy deklaracji „Dominus Iesus” kard. Józefa Ratzingera z 2000 roku. 

W Singapurze Franciszek stwierdził jednak, że „wszystkie religie są drogami do Boga”, a różnice między nimi są jak „różne języki, różne idiomy, żeby do Niego dotrzeć”; wyraźnie powiedział też, że „nasze religie są językami, ścieżkami do Boga” i mogą to być języki i ścieżki „sikhów, muzułmanów, hindusów, chrześcijan”. Wypowiedzi są w oczywisty sposób manifestacją indyferentyzmu religijnego.

W ciągu całego swojego pontyfikatu Franciszek nigdy jeszcze nie dał tak jasno i wprost wyrazu temu błędowi; ale nie znaczy to, by nie głosił go już wcześniej.

Chciałbym przypomnieć tu kilka najważniejszych przypadków, które pokazują, jak konsekwentnie papież kroczy ścieżką indyferentyzmu. 

Nagranie z 2016 roku. „Równość” czterech religii

W 2016 roku Stolica Apostolska opublikowała nagarnie promujące dialog międzyreligijny[1]. Pokazano na nim buddystkę, żyda, księdza katolickiego oraz imama – w tej kolejności. „Wierzę w Buddę”; „Wierzę w Boga”; „Wierzę w Jezusa Chrystusa”; „Wierzę w Boga, Allaha” – deklarowali kolejno.

Wówczas ukazano siedzącego za swoim biurkiem papieża. – Wielu myśli różnorodnie, czuje różnorodnie, szukając Boga albo spotykając Boga na różne sposoby. W tym tłumie, wśród tak wielu religii, jest tylko jedna pewność, którą mamy wszyscy: wszyscy jesteśmy dziećmi Boga – powiedział Franciszek. Następnie wszyscy pokazani wcześniej „wierzący” deklarowali: „Wierzę w miłość”. Na koniec każdy z nich zaprezentował na wyciągniętych dłoniach swój… „symbol religijny”. Były to: figurka buddy, menora, figurka Dzieciątka Jezus, islamski sznur modlitewny. Ręce zostały przysunięte, tworząc swoiste koło, gdzie każdy z „symboli” zdawał się mieć tę samą wartość; miało to najpewniej obrazować owo Franciszkowe „różnorodne szukanie albo spotykanie Boga”.

Co ciekawe… wideo zostało przemontowane. Stolica Apostolska usunęła pierwotny film, by w 2017 roku na swoim kanale opublikować nagranie w wersji skróconej – bez sceny, na której na wyciągniętych dłoniach prezentowane są „symbole religijne”. Rzecz można jednak nadal zobaczyć w całości poza papieskim kanałem.

Bóg chciał różnorodności religijnej?

W dniach 3 – 5 lutego 2019 roku Ojciec Święty gościł w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. 4 lutego w stolicy tego kraju, Abu Zabi, spotkał się z Ahmadem Al-Tayyebem, Wielkim Imamem Uniwerystetu Al-Azhar w Kairze. Obaj „przywódcy religijni” podpisali wówczas „Dokument o ludzkim braterstwie dla pokoju światowego i współistnienia”[2]. W dokumencie zapisano stwierdzenie: „Pluralizm i różnorodność religii, koloru skóry, płci, rasy i języka są wyrazem mądrej woli Bożej, z jaką Bóg stworzył istoty ludzkie. Ta boska Mądrość jest źródłem, z którego wywodzi się prawo do wolności wiary i wolności do bycia różnymi”. Polskie tłumaczenie jest zgodne z innymi wersjami językowymi, w tym z arabską. W porządku logicznym zacytowane stwierdzenie oznacza, że Bóg chciał różnorodności religijnej tak samo, jak chciał różnorodności koloru skóry, płci, rasy i języka. Oznacza to, że – według „Dokumentu” – Bóg chciał, aby niektórzy ludzie wyznawali religię katolicką, a inni – religie fałszywe, na przykład islam. W konsekwencji byłoby to jawną herezję indyferentyzmu religijnego. Pius IX w Syllabus errorum zamieścił następujące błędne stwierdzenie: „Ludzie mogą znaleźć drogę do wiecznego zbawienia i osiągnąć to wieczne zbawienie przez praktykowanie jakiejkolwiek religii” (pkt. 16). 

Interwencja bp. Athanasiusa Schneidera

Na publikację dokumentu z Abu Zabi zareagował biskup pomocniczy Nur-Sułtan w Kazachstanie, Athanasius Schneider. Podczas wizyty ad limina Apostolorum kazachskich biskupów Schneider powiedział papieżowi: „Ojcze Święty, w obecności Boga wzywam Waszą Świątobliwość w imię Jezusa Chrystusa, który wszystkich nas osądzi, o usunięcie tego stwierdzenia z międzyreligijnego dokumentu z Abu Zabi, które relatywizuje wyjątkowość wiary w Jezusa Chrystusa. W innym wypadku Kościół naszych dni nie będzie głosić całej prawdy Ewangelii, jak Apostoł Paweł powiedział Piotrowi w Antiochii (zob. Ga 2, 14)”[3]. Papież wdał się w dyskusję z biskupem; wkrótce nastąpiła jeszcze wymiana listów. Franciszek zgodził się z oceną bp. Schneidera, według której w dokumencie z Abu Zabi da się odczytać herezję; przekonywał jednak, że możliwe jest jednak również inne odczytanie, zgodne z nauką Kościoła – i to właśnie takie odczytanie miał na myśli. Bóg miałby pozytywnie chcieć różnorodności płci, kolorów skóry etc., ale różnorodność religii miałby jedynie dopuszczać (voluntas permissiva).

Na prośbę bp. Schneidera, Franciszek powiedział o tym publicznie. Uczynił to podczas audiencji generalnej 3 kwietnia 2019 roku. Stwierdził: „Dlaczego Bóg dopuszcza wiele religii? Bóg chciał to dopuścić: teologowie scholastyczni mówili zwykle o Bożej woli dopuszczającej. Chciał dopuścić tę rzeczywistość: jest wiele religii. Niektóre rodzą się z kultury, ale zawsze patrzą ku niebu, patrzą ku Bogu”[4]. Franciszek nie wspomniał jednak ani słowem o „Dokumencie” z Abu Zabi. Nie można więc potraktować jego wystąpienia jako formalnej korekty treści tego tekstu. Co więcej, „Dokument” nawet na stronach watykańskich pozostaje w wersji niezmienionej, bez żadnej noty wyjaśniającej. Jest ponadto od 2019 roku promowany przez Watykan jako jeden z podstawowych tekstów dotyczących dialogu międzyreligijnego; to niejako dokument założycielski Wysokiego Komitetu na rzecz Ludzkiego Braterstwa, organizacji powołanej do życia z inicjatywy papieża, a skupiającej oprócz reprezentantów Watykanu również muzułmanów, żydów czy ateistów[5].

Wysoki Komitet i Dom Rodziny Abrahama

Wysoki Komitet na rzecz Ludzkiego Braterstwa ogłosił jeszcze w 2019 roku, że w stolicy ZEA, Abu Zabi, stanie Dom Rodziny Abrahamowej. Miał to być kompleks trzech świątyń, złożony z katolickiego kościoła pw. św. Franciszka, meczetu im. imama Ahmada Al-Tayyeba oraz synagogi im. Majmonidesa. Budowa kompleksu została ukończona w 2023 roku; inauguracja nastąpiła 16 lutego, a otwarty dla zwiedzających stał się od marca tego roku[6]. Wszystkie trzy świątynie są do siebie zewnętrznie bardzo podobne. Choć nie zostało to powiedziane wprost, w oczywisty sposób sugerują one równorzędność trzech religii, chrześcijaństwa (katolicyzmu), islamu oraz judaizmu. Można powiedzieć, że Dom Rodziny Abrahamowej stanowi architektoniczną ilustrację relatywistycznego dramatu „Nathan der Weise” masona Gottholda Lessinga; żyd Natan w obrazowej przypowieści dowodzi swojemu islamskiemu rozmówcy Saladynowi, że nie da się dowieść, która z trzech religii jest prawdziwa, bo jest to poza mocą ludzkiego rozumu. Podobnie w Domu Rodziny Abrahamowej nie ma żadnego rozróżnienia: roszczenie do prawdy chrześcijaństwa, islamu oraz judaizmu zostało potraktowane jako równorzędne, to znaczy – można rzec – równie jałowe. Możemy się tylko domyślać, że gromadzący się na międzyreligijnych nabożeństwach w Abu Zabi będą odmawiać „Modlitwę do Stwórcy”, którą zaproponował całemu światu papież w encyklice Fratelli tutti z października 2020 roku. Modlitwa brzmi[7]:

Panie i Ojcze rodzaju ludzkiego, który stworzyłeś wszystkie istoty ludzkie z równą godnością, zaszczep w nasze serca ducha braterstwa. Natchnij nas marzeniem nowego spotkania, dialogu, sprawiedliwości i pokoju. Pobudź nas do tworzenia zdrowszych społeczeństw i bardziej godnego świata, bez głodu, bez ubóstwa, bez przemocy, bez wojen. Niech nasze serce otworzy się na wszystkie ludy i narody ziemi, by rozpoznać dobro i piękno, które zasiałeś w każdym z nich, aby zacieśnić więzi jedności, wspólnych projektów, wspólnych nadziei. Amen.

„Modlitwa do Stwórcy” mówi wprawdzie o stworzeniu wszystkich ludzi przez Boga i w tym sensie wyraża pewną obiektywną prawdę. Nie wspomina jednak ani słowem o celu życia ludzkiego ani o właściwym kulcie, jaki winni jesteśmy Bogu. W ten sposób staje się doskonale indyferentna: buddysta czy szamanista, muzułmanin czy żyd, protestant… Może odmówić ją każdy w przekonaniu, że w swojej „tradycji religijnej” ma wszystko, czego mu potrzeba. Trudno jednak o poważniejszy błąd…

Papież na Kongresie różnych religii

We wrześniu 2022 roku odbywał się w Nur-Sułtan w Kazachstanie VII Kongres Przywódców Religii Światowych i Tradycyjnych. W ramach kongresu zgromadzeni „przywódcy religijni” mieli przyjąć wspólną „Deklarację”. Jej treść odczytała anglikanka Jo Bailey Wells. W punkcie 10. przeczytała, co następuje: „Stwierdzamy, że pluralizm i różnice religii, koloru skóry, płci, rasy i języka są wyrazami mądrości woli Boga w stworzeniu. Stąd nieakceptowalne są wszelkie przypadki przymuszania do określonej religii i doktryny religijnej”[8]. Byłoby to powtórzenie herezji z „Dokumentu” z Abu Zabi. Papież słuchał odczytu Wells, przyjął go brawami, tak, jak wszyscy inni zgromadzeni. W oficjalnej wersji „Deklaracji” opublikowanej na zakończenie Kongresu punkt 10 brzmiał jednak inaczej, a mianowicie: „Stwierdzamy, że pluralizm odnośnie różnic w kolorze skóry, płci, rasie, języku i kulturze jest wyrazem mądrości Boga w stworzeniu. Różnorodność religijna jest dopuszczana przez Boga i stąd wszelki przymus do konkretnej religii i doktryny religijnej jest nieakceptowalny”. Wydaje się prawdopodobne, że do takiej przeformułowania doszło na wniosek Stolicy Apostolskiej. Oznaczałoby to chęć uniemożliwienia heretyckiej interpretacji „Deklaracji”. To znaczący krok naprzód względem „Dokumentu” z Abu Zabi; szkoda, że sam „Dokument” pozostał do dzisiaj niezmieniony.

Dziwny wywiad

3 lipca portal rządowego dziennika „Al Ittihad” ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich opublikował wywiad z papieżem Franciszkiem. Ojciec Święty został zapytany o Dom Rodziny Abrahamowej. Według tekstu wywiadu powiedział: „Jeśli chodzi o Dom Abrahama, uważam go za miejsce szacunku dla różnorodności, której Bóg chciał”[9]. W arabskim oryginale, który analizowałem, rzeczywiście padają słowa „różnorodność, której chciał Bóg”. „Al Ittihad” nie zamieścił nagrania wywiadu przeprowadzonego przez emirackiego dziennikarza. Jeżeli przyjąć, że zapisana treść odpowiada temu, co powiedział Franciszek, mielibyśmy do czynienia z powtórzeniem przez papieża błędu z „Dokumentu” z Abu Zabi.

Mongolskie bezdroża indyferentyzmu

W dniach 31 sierpnia – 4 września 2023 roku papież Franciszek gościł w Mongolii. W niedzielę 3 września w stolicy Mongolii Ułan Bator odbyło się spotkanie międzyreligijne, w którym obok Franciszka udział wzięli przedstawiciele różnych wyznań, takich jak szamanizm, buddyzm, islam czy protestantyzm. Papież powiedział między innymi: „Już sam fakt, że jesteśmy razem w tym samym miejscu, jest przesłaniem: tradycje religijne, w swojej oryginalności i różnorodności, stanowią ogromny potencjał dobra w służbie społeczeństwu”[10]. Następnie stwierdził: „Religie są powołane do zaoferowania światu tej harmonii, której nie może dać sam postęp techniczny”.

Jeżeli fałszywe religie mają potencjał działania na rzecz dobra; jeżeli fałszywe religie mają jakieś własne wewnętrzne „powołanie” do budowania harmonii czy pokoju – to znowu może sugerować, że są przez Boga chciana, bo pełnią pożyteczną i wewnętrznie dobrą rolę w Jego planach. Innymi słowy, byłaby to myśl identyczna z tą, którą wyraził „Dokument” z Abu Zabi. Jest interesujące, że w zeświecczonym kluczu wizytę Franciszka w Mongolii odebrał jedyny mongolski kardynał, Giorgio Marengo. W wywiadzie stwierdził: „Obecność Ojca Świętego niewątpliwie zaoferowała ziarna harmonii, jako rodzaj przypomnienia dla nas wszystkich jako reprezentantów różnych tradycji religijnych, wielkiej wagi współpracy, budowy społeczeństwa, w których wartości duchowe są wysoko cenione, a w którym pęd do szybkiego zyskiwania bogactwa zostanie zbalansowany przez wagę ludzkich, moralnych i duchowych wartości. […] Papież przyniósł przesłanie pokoju, radości, przyjaźni, co tak często podkreślał w swoich wystąpieniach”[11]. Nie wspomniał ani słowem o Ewangelii, Chrystusie czy zbawieniu. „Tradycje religijne”, papież jako głosiciel doczesnego dobrobytu.

Podsumowanie

W związku z tym nie można mówić o jakimś błędzie, wyskoku czy przejęzyczeniu. Papież Franciszek od roku 2016 konsekwentnie przekonuje, że nie ma znaczenia, jaką kto wyznaje religię. Chociaż w 2019 roku próbował się z tego wytłumaczyć, dociśnięty przez bp. Athanasiusa Schneidera, później wracał do swojego błędnego przekonania, by w dniu 13 września 2024 roku wygłosić je już całkowicie wprost. Kodeks Prawa Kanonicznego (par. 751) mówi, że „herezją nazywa się uporczywe, po przyjęciu chrztu, zaprzeczanie jakiejś prawdzie, w którą należy wierzyć wiarą boską i katolicką”. Głoszenie indyferentyzmu religijnego w przypadku Franciszka jest w sposób ewidentny uporczywe. W związku z tym pojawiają się poważne pytania o kanoniczną odpowiedzialność papieża za jego słowa. Pozostaje modlić się i mieć nadzieję, że papież Franciszek zawróci z tej drogi i zacznie głosić wyjątkowość Kościoła katolickiego i jedyność zbawczą Jezusa Chrystusa, w czym mogą dopomóc mu odważni kardynałowie i biskupi, wskazując na głoszone dziś błędy wraz z ich konsekwencjami. 

Paweł Chmielewski

[1] Nagarnie można obejrzeć na stronie „Pope Video” w serwisie YouTube; jest datowane na 2017 rok, ale pierwotna publikacja nastąpiła rok wcześniej. To właśnie ocenzurowana wersja. Link: https://www.youtube.com/watch?v=FKuQqHMhJdY. Wersja pierwotna jest nadal dostępna na przykład tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=-6FfTxwTX34&t=81s. Kluczowy obraz wyglądał następująco:

[2] „Dokument o ludzkim braterstwie dla pokoju światowego i współistnienia” na stronie Watykanu: https://www.vatican.va/content/francesco/pl/travels/2019/outside/documents/papa-francesco_20190204_documento-fratellanza-umana.html.

[3] LifeSiteNews.com, EXCLUSIVE: Bishop Schneider says Vatican is betraying ‘Jesus Christ as the only Savior of mankind’. Link: https://www.lifesitenews.com/news/bishop-schneider-vatican-is-betraying-jesus-christ-as-the-only-savior-of-mankind/.

[4] Papa Francesco, Udienca generale, Piazza San Pietro, Mercoledì, 3 aprile 2019. Link: https://www.vatican.va/content/francesco/it/audiences/2019/documents/papa-francesco_20190403_udienza-generale.html/

[5] „Dokument” jest dostępny na stronie Komitetu. Link: https://www.forhumanfraternity.org/document-on-human-fraternity/.

[6] Dom ma swoją stronę internetową, na której można rezerwować wizyty; wejście w celach kultowych do któregokolwiek z – jak głosi strona – „domów modlitwy” jest dostępne bez rezerwacji. Link: https://www.abrahamicfamilyhouse.ae/.

[7] Encyklika Fratelli tutti Ojca Świętego Franciszka o braterstwie i przyjaźni społecznej. Link: https://www.vatican.va/content/francesco/pl/encyclicals/documents/papa-francesco_20201003_enciclica-fratelli-tutti.html.

[8] PCh24.pl, Herezja czy ortodoksja? Dziwne wydarzenia na VII Kongresie Przywódców Religii Światowych i Tradycyjnych. Link: https://pch24.pl/herezja-czy-ortodoksja-dziwne-wydarzenia-na-vii-kongresie-przywodcow-religii-swiatowych-i-tradycyjnych/.

[9] Wywiad można znaleźć na stronie alittihad.ae. Wystarczy wpisać w wyszukiwarce „al ittihad” oraz „papież Franciszek” po arabsku.

[10] Vaticannews.va, Papież: religie to potencjał dobra w służbie społeczeństwu. Link: https://www.vaticannews.va/pl/papiez/news/2023-09/papiez-religie-to-potencjal-dobra-w-sluzbie-spoleczenstwu.html.

=====================

mail:

Przeciwko „ewolucji Kościoła”. W takiej wizji Bóg nie istnieje…

Przeciwko „ewolucji Kościoła”. W takiej wizji Bóg nie istnieje…

przeciwko-ewolucji-kosciola

Marcin Zieliński w emocjonalnym uniesieniu / Fot. YouTube

Wizja Kościoła jaką reprezentuje papież Franciszek, przedstawia nieustanny progres, swoistą ewolucję natury religii katolickiej. Franciszek w przesłaniu na Światowe Dni Młodzieży w Lizbonie mówi, żeby być poetami, tworzyć coś nowego! „Bardzo piękna” interpretacja wiary, niestety nie jest ona katolicka. Papież wyraźnie pogardza tym, co stare w Kościele, a wywyższa to co nowe. W takiej wizji Bóg nie istnieje, ponieważ dopiero staje się i będzie istnieć za parę lat, być może po Światowych Dniach Młodzieży w Lizbonie.

Bóg „Jest tym, który jest”, to podstawowy przymiot Boga. Bóg po prostu jest! Kościół jest!

Te piękne prawdy podkreślają wartość bytu samego w sobie. Byt stoi nieskończenie wyżej od procesu, ponieważ proces nie może zaistnieć bez bytu, a byt istnieje bez procesu.

Te podstawy religijne, które jeszcze sto lat temu znały dzieci z podstawówki, umknęły całkowicie wielkim filozofom i teologom w Watykanie. Można by się z tego śmiać, gdyby nie było to straszne, ponieważ polityka papieża Franciszka prowadzi wprost do unicestwienia wiary katolickiej. Sakramenty i dogmaty nie mogą być płynne, ponieważ ich cechą nadaną przez Boga jest niezmienność. Papież i Kościół instytucjonalny istnieją w zasadzie tylko i wyłącznie po to, żeby bronić tych darów danych przez Pana Jezusa, o które ten się upomni na końcu czasów. Powoływanie się na posłuszeństwo nie za wiele pomoże, kiedy Bóg nie zastanie swojego Ciała na Mszy Świętej, a skaczących katolików na spotkaniu „ChwałuMu” z Marcinem Zielińskim. To nie są żarty. Nie należy obawiać się tej prawdy, ponieważ ta jest niezniszczalna.

Przyczyną herezji modernizmu, do której zalicza się ewolucjonizm, jest działalność wywrotowa zinfiltrowanego zakonu jezuitów, który kiedyś niósł sztandar Chrystusa w pierwszym szeregu. Człowiek może się zmienić, ale jego natura nie, ponieważ została ona nam dana z góry od Boga. Jak to możliwe? Nasza natura jest wolna, możemy zaprzeczyć samemu sobie i nie uznać swojej natury. Można ją odrzucić. Do tego namawia nas modernizm.

Odpowiedzią na to jest modlitwa, różaniec święty, dążenie do wewnętrznej doskonałości duchowej, spalenie swoich wad w blasku krzyża, nieustanna kontemplacja Boga, zdrowa mistyka katolicka. To są rzeczy w zasięgu ręku. Polecam wszystkim dzieło „Trzy okresy życia wewnętrznego” Reginalda Garrigou-Lagrange OP.

Odpowiedzią na pychę ewolucji jest pokora modlitwy. Reakcją na fałszywe posłuszeństwo jest święta prawda. Odpowiedzią na atak jest zaakceptowanie woli Boga, która daje nam wolność.

Postępowy „kościół” [luterski] w Niemczech: Kneipe-Kirche, piwo, wino, pedalska tęcza. Trzy i pół minuty. Tylko dla osób o silnych nerwach.…

Postępowy „kościół” w Niemczech: Kneipe-Kirche, piwo, wino, pedalska tęcza…

Trzy i pół minuty. Tylko dla osób o silnych nerwach.

============================

2 cze 2023 LANDRINGHAUSEN Mehr Videos unter https://www.sat1regional.de/

In Landringhausen bei Barsinghausen wird ab sofort in einem evangelischen Gotteshaus angestoßen. Dreimal die Woche trifft man sich dort jetzt auf ein Bierchen oder einen Wein. Auf dem Dorf geht man neue Wege, um die Menschen wieder in die Kirche zu bekommen und auch, um die Dorfgemeinschaft zu festigen, denn die einzige Kneipe im Ort wurde 2020 dichtgemacht. Es spielen Bands, bald soll auch Karaoke gesungen werden und es gibt Figurentheater – und ganz nebenbei wird eben kräftig eingeschenkt.

========================

Mail, wymiana pytań:

Jeszcze lepiej by było, jakby raz w tygodniu można było w kościele podupczyć. Tłumy by waliły!

=====================

hi, hi… Nie wiem, czy dodać?

===============================

 hi, hi…

u mariawitów dupczyli, ale tylko duchowieństwo 🙂 

Sekta bergoglińska: Konferencja Episkopatu Belgii zatwierdziła i opublikowała obrzęd „błogosławienia” związków homoseksualnych

OŚWIADCZENIE Jego Ekscelencji Carlo Marii Viganò w sprawie „błogosławieństw” par homoseksualnych w Belgii

Ku ogromnemu zgorszeniu i szkodzie dla zbawienia dusz i honoru Kościoła Chrystusowego, Konferencja Episkopatu Belgii zatwierdziła i opublikowała obrzęd „błogosławienia” związków homoseksualnych, bezczelnie naruszając niezmienne nauczanie katolickiego Magisterium, które uważa takie związki za „wewnętrznie nieuporządkowane” i których jako takich nie tylko nie można  błogosławić, ale raczej należy potępić jako sprzeczne z naturalnym prawem moralnym. Ideologiczna podstawa tego świętokradczego obrzędu jest wskazana w subtelnie zwodniczych słowach Amoris Laetitia, które stwierdzają, że „każda osoba, niezależnie od orientacji seksualnej, powinna być szanowana w swojej godności i traktowana z należytą uwagą.”

Proces doktrynalnego i moralnego rozpasania prowadzony przez sektę bergoglińską trwa w niepowstrzymanym tempie, nie zważając na zamęt, jaki wywołuje wśród wiernych i wynikające z tego nieobliczalne szkody dla dusz.

Jest teraz oczywiste, ponad wszelką wątpliwość, że absolutnie niemożliwym jest pogodzenie nauczania Ewangelii z wypaczeniami tych heretyków, którzy nadużywają swojej władzy i autorytetu jako pasterze, wykorzystując je do celów zupełnie przeciwnych niż te, dla jakich Chrystus ustanowił Świętą Hierarchię w Kościele. 

Tym samym, jeszcze bardziej widoczne staje się perwersyjne odwrócenie ról, gdy ten, który zasiada w Rzymie, ma za zadanie formułować heterodoksyjne zasady przeciwne katolickiej doktrynie, a jego wspólnicy w diecezjach, w piekielnej próbie podważenia prawa moralnego i posłuszeństwa duchowi tego świata, mają za zadanie je stosować ku zgorszeniu.

Haniebne ekscesy niektórych przedstawicieli Hierarchii znajdują swoje źródło w świadomym i celowym planie pochodzącym z góry, który za pomocą „drogi synodalnej” chce uczynić zbuntowany Episkopat autonomicznym w szerzeniu błędów dotyczących Wiary i Moralności, a nawet  stosuje autorytaryzm, aby uniemożliwić wiernym Biskupom głoszenie Prawdy Chrystusowej.

+ Carlo Maria Viganò, Arcybiskup

21 września 2022 r.
Św. Mateusza Apostoła i Ewangelisty
Środa Suchych Dni Wrześniowych

Tłum. Sławomir Soja

Źródło: The Remnant (September 21, 2022) – „DECLARATION of His Excellency Carlo Maria Viganò regarding the “blessings” of homosexual couples celebrated in Belgium”

================

Wesprzyj naszą działalność [BIBUŁY md]

Skutek „drogi synodalnej” Franciszka: Niemieccy biskupi odeszli od Chrystusa i katolicyzmu.

Ostry zakręt Kościoła katolickiego w Niemczech. Nuncjusz wzywa do jedności..

Niemieccy biskupi poparli zniesienie celibatu, święcenia kobiet i odejście od rozumienia płci jako męskiej i żeńskiej.

To efekty obrad trzeciego zgromadzenia plenarnego „drogi synodalnej” we Frankfurcie nad Menem. W sobotę rano przyjęto na tym forum „dokument roboczy na temat homoseksualizmu w katechizmie”, a także „wyznanie winy wobec osób homoseksualnych”. Abp Nicola Eterović, nuncjusz apostolski w Niemczech, wezwał niemieckich biskupów do jedności z papieżem i Kościołem powszechnym.

05.02.2022 https://www.tvp.info/58347714/niemiecki-kosciol-katolicki-na-zakrecie-uczestnicy-drogi-synodalnej-za-kaplanstwem-kobiet-apel-nuncjusza

————————

Niemieccy biskupi poparli zniesienie celibatu, święcenia kobiet i odejście od rozumienia płci jako męskiej i żeńskiej. To efekty obrad trzeciego zgromadzenia plenarnego „drogi synodalnej” we Frankfurcie nad Menem. W sobotę rano przyjęto na tym forum „dokument roboczy na temat homoseksualizmu w katechizmie”, a także „wyznanie winy wobec osób homoseksualnych”. Abp Nicola Eterović, nuncjusz apostolski w Niemczech, wezwał niemieckich biskupów do jedności z papieżem i Kościołem powszechnym.

Uczestnicy trzeciego zgromadzenia plenarnego „drogi synodalnej” we Frankfurcie nad Menem, odbywającego się z udziałem biskupów i świeckich z całego kraju, opowiedzieli się w piątek m.in. za udzielaniem święceń kobietom oraz zniesieniem obowiązkowego celibatu dla duchownych obrządku łacińskiego.

Sugerowano także odejście od rozumienia płci jako męskiej i żeńskiej oraz opowiadano się za szeregiem innych kontrowersyjnych postulatów, które stanowiłyby odejście od dotychczasowego nauczania i praktyki Kościoła.

W sobotę rano przyjęto na tym forum „dokument roboczy na temat homoseksualizmu w katechizmie”, a także „wyznanie winy wobec osób homoseksualnych”.

Nuncjusz zabiera głos


Nuncjusz apostolski, który przebywa we Frankfurcie jako obserwator z ramienia papieża Franciszka, potwierdził, że synodalność jest „bardzo bliska sercu Ojca Świętego”. Nie jest to jednak „dążenie do konsensusu większości”.

„Papież często mówi o synodalności i pozytywnych aspektach z nią związanych, ale jednocześnie zachęca nas do unikania fałszywego rozumienia i błędów” – stwierdził abp Eterović.

Nuncjusz zacytował przemówienie papieża Franciszka do uczestników Zgromadzenia Plenarnego Kongregacji Nauki Wiary z 21 stycznia 2022 r.: „Można by pomyśleć, że proces synodalny polega na wysłuchaniu wszystkich, przeprowadzeniu ankiety i podaniu wyników. Wiele głosów, wiele głosów, wiele głosów… Nie. (…) Nie można uczestniczyć w procesie synodalnym bez rozeznania. Takie rozeznanie sprawi, że synod będzie prawdziwym synodem, którego najważniejszą postacią – powiedzmy to w ten sposób – jest Duch Święty, a nie parlament czy sondaż opinii, jaki mogą zrobić media”.