Rok nowej normalności, po którym z rozrzewnieniem wspomnimy jeszcze tę starą, normalną normalność

30.12. Rok nowej normalności, po którym z rozrzewnieniem wspomnimy jeszcze tę starą, normalną normalność


Jerzy Karwelis Gru 31 30 grudnia, wpis nr 1941


Koniec roku, to czas podsumowań i wieszczenia. Jak się prowadzi taki dzienniczek, jak mój, to jest to spore ułatwienie. Po prostu sięga się do zeszłorocznych podsumowań i wróżb i patrzy się czy i co się sprawdziło. I już w tym momencie widać pustkę stojącą za taką postawą – i co z tego, że się wiedziało co się zdarzy? I tak się zdarzyło, zaś głos wołającego na puszczy, „że wilki idą” słyszy tylko taki sygnalista jak ja i garstka podobnych do mnie wołaczy, zaś stadko ostrzeganych owieczek dalej potulnie żuje trawkę propagandy ciesząc się z kędziorków wełny przekonań marszczonych powiewem zdarzeń, które stają się powoli runem strzyżącej je historii. Moja sława żadna, wieszczy do planowania nie biorą, zaś prorokowanie jest przysłowiowo ostracyzmowane przez społeczeństwo. Tu wszyscy przywołują przykład Kasandry, której nikt nie słuchał, ta zaś skończyła jako nałożnica swego ciemiężcy. Mnie bardziej przekonuje los Laokoona, który zginął za swe słuszne przepowiednie, zaś ostrzegani przyjęli to za karę od bogów, znak, że się mylił.
Ale, kurde, ciężko się powstrzymać od wieszczenia. Choćby dla rzadkiej satysfakcji, by jakiemuś interlokutorowi, co biadoli „kto to wiedział?”, albo „trzeba było mówić” – pokazać swoje zapiski z nawoływań wśród głuchych. Tak po prostu, żeby nie było.A więc co się spełniło z moich przewidywań na ten rok, czynionych rok temu? Co do świata, to rozszerzenie się napięć międzynarodowych w formę osmatycznej III wojny światowej potwierdziło się.
Co prawda chyba nikt nie prorokował rok temu takiej skali konfliktu w Gazie, ale grzęźnięcie wojny na Ukrainie w stagnację a la I wojna światowa sprawdziło się. Tak samo rozszerzenie się oddziaływania działań globalistycznych, wzmożenie roli WHO stało się potwierdzonym faktem kolejnych kroków planowanego procesu. Co do Europy to też wszystko wedle planów – sanitaryzm stał się coraz bardziej nachalnym pretekstem do wprowadzenia kontroli społeczeństwa, implementacji paszportów nie tylko szczepiennych oraz ewidencji stanu i przemieszczania się ludności.
Potwierdziły się też przewidywane ciągoty federacyjne Berlina przebranego w szaty unijne. Czego nie przewidziałem, to marcowego dealu Bidena z Sholtzem polegającego na powierzeniu Niemcom roli amerykańskiego prokurenta na Europę. Co, zdaje się, zaważyło również na wyniku wyborów w Polsce. Tu nic nie przewidywałem co do rezultatu elekcji, tylko wychodziło mi jedno – jak nie przewrócimy tego przysłowiowego stolika, to właściwie nic się nie zmieni co do służebnej roli Polski. Zmienią się tylko, jak mawia gaśnicowy poseł, klęczniki.No dobra, większość przepowiedni się sprawdziła i, jako że dobrze mi idzie, to można – z powyższymi zastrzeżeniami o daremności tego czynu – pokusić się o rzut oka za horyzont roku 2024.
 Jak tu już pisałem, będzie to rok wyborczych sekwencji, ponad 2 miliardy ludzi wybiorą sobie władzuchnę. Dla nas najważniejsze etapy to styczniowe wybory na Tajwanie (tak, tak – dla nas, bo ich wynik to może być przyspieszenie eskalacji konfliktu USA-Chiny), potem szybka piłka z naszego podwórka, czyli sekwencja wybory samorządowe w Polsce i wybory do Europarlamentu. Pierwsze super ważne, bo może to być jeszcze bardziej żałosne w skutkach przeniesienie walki totemów partii plemiennych na władzę na dole. Potem przyjdzie zdyskontowanie wyników antyunijnych ciągot, czyli wybory do wykastrowanego Parlamentu Europejskiego. Następnie mamy małą perypetię z wyborami prezydenta na Ukrainie, jeśli dojdą one w ogóle do skutku. I zwieńczenie tego maratonu pod koniec roku – wybory na prezydenta USA. Te ostatnie dla nas bardzo ważne ze względu na możliwą zmianę zainteresowania Amerykanów wojną na Ukrainie i rewizji zaangażowania USA w naszej części kontynentu.
Co do naszego podwórka, to wieszczę zaognienie się wojny plemiennej (choć to się wydawało niemożliwe przy jej poziomie) do fazy zagrażającej integralności państwa. Mamy bowiem do czynienia z sytuacyjnym traktowaniem demokracji. Jak obecna władza miała ją przed rokiem 2015 to mówiła, że demokracja to większość w głosowaniu, jak ją po 2015 roku straciła, to demokracją stała się już nie większość w głosowaniu, ale przestrzeganie trójpodziału władzy, chuchanie na instytucje oraz trzymanie się procedur i zwyczajów. Jak się 15 października wajcha przestawiła, to znowu mamy, że większość może wszystko. Koszulki z napisem KONSTYTUCJA można już odwiesić do szafy na pamiątkę, lub konieczność doń powrotu, zaś rządzi dziś rympał, czyli polityka faktów dokonanych (dodam – przez silnych ludzi). Czy to się będzie rozszerzać na następne akcje pt. „Wejście” do innych instytucji – zobaczymy.
W kolejce stoi „trybunał Przyłębskiej” w odróżnieniu do Trybunału Konstytucyjnego Rzeplińskiego, który nigdy tak nie był nazywany, choć równie takim był. Potem jest ostateczne rozwiązanie kwestii neo-KRS-u i wejście z buta do NBP.Czy lud na to pozwoli? A co on ma w ogóle do gadania?! „Kiedy Padyszachowi wiozą zboże nikt nie martwi się o los myszy”, mówi powiedzenie. Nikt tam więc jagodnego suwenira nie będzie się pytał o zdanie. Jednak jak myszy na statku zaczną podjadać rzeczone zboże, to objawi się faza surowości i nie jedno jeszcze zobaczymy. No, bo co lud może? Popatrzmy: mamy ultrasów, którzy by jeszcze bardziej podkręciliby dintojrę na Kaczorze. Furda tam z Konstytucją, bo ta przecież nie przewidywała rządów PiS-u i potrzeby sprzątania po nim. To dowodzi sytuacyjnego podejścia do złotoustych idei demokracji, którą można włączać i wyłączać na żądanie. Mamy też lud jagodny, który nie widzi, że coś jest nie tak, albo widzi i wypiera, bo musiałby przyznać, że się pomylił i to w tempie dwóch miesięcy od aktu zawierzenia do jego blamażu.
A więc brnąć będzie w rozszerzającą się akceptację końskich dawek neodemokracji dozowanej przez rządzących.Po drugiej stronie mamy małpę w klatce. Przypomnę tę figurę polskiej sceny politycznej. Narodziła się za czasów Platformy Pierwszej, kiedy do roku 2015 wystarczyło tylko przejechać prętem po klatce, by siedząca tam małpa, ku uciesze gawiedzi, rzuciła się wściekła na kraty. Do 2015 roku siedział w klatce PiS i wystarczyło tylko przejechać prętem po pamięci śp. Lecha Kaczyńskiego i jego brat robił z siebie pośmiewisko, zamiast ofiary. Jak mu ktoś w końcu przemówił do rozsądku i małpa się zacięła z reakcją, to można było zobaczyć już tylko to, że jakiś debil wali prętami po klatce. W polskiej martyrologii sympatii do ofiar bieguny się więc zmieniły i role się pozamieniały. Poniżana w milczeniu małpa dostała banana władzy i jej miejsce w klatce zajął Tusk. Numer z prętem działał doskonale w drugą stronę, aż się role znów odwróciły. Teraz PiS znowu siedzi w klatce, zaś Tuski jadą po kratach prętem uchwał sejmowych, zaś pisowska małpa znowu skacze do krat z wściekłym pyskiem. Stąd moja teza, że w Najjaśniejszej, dopóki ta będzie plemiennie pogrążona w wojnie polsko-polskiej, bawimy się w tę naprzemienną zabawę w klatkę i pręt. Tylko, że widzowie muszą coraz więcej płacić za takie widowisko.
Tak nam chyba zejdzie, może nie do końca kadencji, ale na pewno do końca tego przyszłego roku.Jacy z tego wyjdziemy? To zależy, bo popatrzmy jaki może być mój następny wpis na koniec 2024 roku. Taki podsumowujący. Że co się stało, że wszystko się rozprzęgło, że polskie państwo stanęło na skraju niewydolności już nie tylko organizacyjnej, ale i wspólnotowej? A tak może być. Dualizm sądów, pozaustrojowa jazda na rympał i główny rak – przyzwolenie na to części społeczeństwa, dla której cel uświęca środki. Psucie państwa może dojść do form nieodwracalnych, osłabiając Polskę i wydając ją na żer zewnętrznych sił i wpływów.A to mamy politycznie zagwarantowane. USA tak czy siak pójdą stąd, zostawiając nas na pastwę federalizujących Europę Niemców, wyraźnie tęskniących do powrotu do romansu z Rosją. Tusk witany w Brukseli, już bez żadnej żenady, jako „meldujący wykonanie zadania”. Podłączenie się do fali centralizacyjnej, akceptacja zieloności, tęczowości, a co najważniejsze – dalszej fiskalizacji ze strony Brukseli to proces już widoczny. Bez żenady, w pierwszych dniach nowej władzy.
A co po drugiej stronie? Łże-opozycja. Próba zawłaszczenia wszelkiej merytoryki i formy sprzeciwu przez eunochowy PiS. Ten, który fałszywie zajmuje miejsce alternatywy dla nowych rządów, którą nie jest. Nie jest, bo protestuje przeciwko decyzjom, które sam przecież podejmował.To tak jak z protestami przeciwko przejęciu TVP. Nowi robią to na rympał, ale z drugiej strony stoją tacy sami grzesznicy przeciwko wolności słowa. Mówią o pluralizmie, jakby walka dwóch przeciwstawnych dwójpolówek medialnych wypełniała definicję wielości poglądów i opinii. To był tylko duopol, czyli cwańsza forma zblatowanego monopolu. Jakbyście wy tam Lichockie uprawiali pluralizm w TVP, a nie cenzurę, to sam bym dzisiaj stał na Woronicza. I tak było z wyborami. Dlategoście dostali bęcki, bo nie byliście koncyliacyjni. 100% władzy, albo nic, na prawo-lewo od nas tylko ściana, a więc zamknęliście się w klitce własnych idei.
To się dwa razy udało, ale do trzech razy sztuka. I tak może być przez cały 2024 rok. Będziemy mieli fałszywą alternatywę dla władz, obarczoną imposybilizmem wtórnym – rządzą potwory, ale tylko my możemy to zmienić. Kto tego będzie próbował bez nas, albo nie daj Boże, przeciw nam, to zdrajca i podskórny tuskownik. Czyli znowu monopol, tym razem na opozycję. I życie polityczne w Polsce ustanie, zakonserwuje się w pokracznych formach obciachowego show sejmowego, dowodzonego przez marshowka rotacyjnego.
Pamiętam te czasy, kiedy łudziliśmy się, że jak odejdzie pandemiczne szaleństwo, to już gorzej być nie może i wyjdziemy na światło może nie normalnej normalności, ale normalności nowej, bo przecież po pandemicznym resecie nic nie mogło zostać takie samo. I miało być tak, że nie mogło być już gorzej. A jak mówi klasyk, trawestując – było cieszyć się pandemią, bo nowa normalność będzie o wiele straszniejsza. I tak się kroi ten nasz nowy rok, prorokuję, że może nie najgorszy, bo takie kierunki zawsze mogą zaskoczyć. Jak pamiętam nieczęsto zdarzały się podsumowania, że spodziewano się gorszego roku, a zdarzył się całkiem dobry. Teraz mamy okres naporu – większość przepowiedni, i tak katastroficznych, okazuje się przestrzelona w swym optymizmie.I czego tu życzyć sobie i Państwu, a zwłaszcza swoim dzieciom i wnukom, na ten Nowy Rok przy takich kasandrycznych, ups… laokonowych wnioskach? No, może tego, byśmy się nie wstydzili świata, jaki przekażemy swoim następcom. Jeśli bowiem nasza indywidualna perspektywa każe nam godzić się na to wszystko, to niech chociaż odpowiedzialność za tych, których powołaliśmy na świat zepsuty naszymi zaniechaniami, będzie dla nas busolą na ten rok i bodźcem do działania.                       Wystąpił Jerzy Karwelis

Polska niedowieziona

Polska niedowieziona

14 listopada, wpis nr 1232 dziennikzarazy Jerzy Karwelis

Jak tu już zaprorokowałem na temat Tuska, trochę już wiadomo jak to będzie wyglądać. Biegacze kolejnej kadencji moszczą się w blokach i widać powoli jak, a właściwie w jakim kierunku, będą biegać. Jako się rzekło z Tuskiem, co widać zresztą po pierwszych posiedzeniach w Sejmie – będą igrzyska zamiast chleba. Pytanie tylko czy lud się tym pożywi? Ekstremalni pewnie i owszem, bo tym tak dudni zemstą w główkach, że długo nie usłyszą burczenia w brzuszkach. Ale z innymi będzie gorzej. Tusk ładnie wystawił Hołownię na marszałka Sejmu, bo ten się będzie zużywał w sejmowych awanturach, co osłabi jego potencjał jako kandydata na prezydenta koncyliacyjnego, na jakiego się maluje. Już mieliśmy tego próbę, kiedy po swoim sejmowym expose „marszałka wszystkich Polaków” wspólnie z kolegami, i własnymi głosami wykopał z prezydium Sejmu i Senatu przedstawicieli zwycięskiej w wyborach partii. Tusk siedział cichutko w ławach i się uśmiechał, bo rączki z tyłu, a brudną robotę odwalali inni. Ale to już drobnica – dzieje się za to w PiS-ie.

PiS i jego nowa narracja

Dzień pierwszy sejmowy, to PiS-u dwa wystąpienia: sprawozdanie ustępującego rządu autorstwa Mateusza Morawieckiego oraz wywiad w biegu, udzielony przez prezesa Kaczyńskiego. Ten ostatni był poprzedzony mniej emocjonalną i mniej wyzwiskową analizą dokonaną w przeddzień 11 listopada. Z tych wszystkich opowieści wyłania się nowy kierunek PiS-u, o dużym potencjale rozwojowym, ale przede wszystkim polaryzacyjnym. Chodzi o zapędy federalizacyjne Unii Europejskiej.

PiS samomianował się tu głównym walczącym z Unią. Ma to osiągnąć kilka celów (sceptycy mówią – kilka cel…). Po pierwsze PiS gra znowu na podział. Oni chyba tak już mają, że inaczej nie mogą. Zresztą cała scena polityczna gra na podział, bo to się najbardziej opłaca, ale jedynie w horyzoncie praktycznym. Dla powalczenia, wywalczenia i ewentualnie utrzymania władzy. Co oznacza zanik programów pozytywnych, bo jedyny postulat anihilacji przeciwnika, trudno uznać za coś budującego. Będziemy więc mieli powtórkę z rozrywki, czyli zawłaszczenie tematu unijnego, tworzenie sekt i fal histerii. Ale, używając analogii do scenariusza smoleńskiego z tą zanikającą suwerennością Polski, to tak jakby za sterami fatalnej tutki siedział Jarosław Kaczyński, a po jej rozwaleniu żalił się Polakom, że to wszystko przez Tuska. Przecież obecny lejek utraty właściwie już niepodległości nie powstał wczoraj – PiS ochoczo wchodził w niego przez ostatnie osiem lat, z naiwnością dzieciaka, co najmniej dając się ograć wciąż na ten sam trick.

Teraz więc narzekanie na Unię, której się podpisało wcześniej wszystko jest obliczone na łaskawą niepamięć, ale chyba tylko własnego twardego elektoratu. Ten jest w stanie wybaczyć Jarosławowi wszystko, a właściwie zapomnieć o niewygodnych faktach. Ale to „twardziele” z PiS-u. Inni, którzy się wahnęli w wyborach, przeszli to tu, to tam, i nie kupią tej bajeczki o niewinnych łątkach, które od tyłu zaszła Unia.

Znowu zły Tusk i Konfa

To jest też granie na złego Tuska, ten bowiem, nawet jakby tylko realizował dalszy ciąg kalendarza utraty suwerenności rozpisanego przez PiS, wyjdzie na strasznego egzekutora brukselsko-berlińskich zapędów. Tu będzie jechane. Spodziewajmy się rwania biało-czerwonych szat z trybuny sejmowej, oraz oczywistych replik ze strony nowej większości – o co wam chodzi, pany, przecież jedziemy na wspólnym wózku, który wy też pchaliście w tę stronę. Oczywiście, Tusku poluzuje parę propozycji, które niby pójdą za daleko, wstawi się o odpuszczenie do Ursuli, nawet wskaże palcem na PiS, że już z tym pozbawieniem suwerenności to się zapędził swoimi zgodami. Ale to będą tylko harce na użytek wewnętrzny – na zewnątrz wszystko się odbędzie jak trzeba.

PiS robi to też ze względu na konkurencję z prawej strony. Znowu wnioski błędne zostały wyciągnięte z oczywistych faktów. Czyli znowu – żadnych kolegów, żadnego hodowania rozszerzających swój elektorat przyszłych partnerów koalicyjnych. Kaczyńskiemu dwa razy udał się cud – hołdując strategii „ja siama” udało mu się zebrać większość, a to jest cud właśnie w obowiązującej ordynacji proporcjonalnej, która zakłada rozproszenie i zdolność do koalicji. I dalej w to brnie. Symbolem tego, że teraz będzie na złą Konfederację jest nawet taka małostkowość, jak odmówienie jej siedzenia w ławach sejmowych z brzegu prawej strony. Nawet wizualnie PiS ma wyglądać na jedyną prawicową partię, choć rację miał pewien X-sowicz, że tak naprawdę, biorąc pod uwagę podejście do gospodarki i polityki społecznej, to PiS powinien siedzieć gdzieś pomiędzy Koalicją Obywatelską a Lewicą. PiS rzutem na taśmę a właściwie zrządzeniem losu odebrał w końcówce kampanii monopol Konfederacji na dwa kluczowe dla niej tematy: Ukraina i migranci – widzi w tej niszy swoją szansę na wywalenie z tych pól konkurencyjnej Konfederacji, którą już od dni pierwszych sejmowych oskarża o kolaborację z tuskami. Zrządzenie losu z tymi dwoma tematami nie polegało na tym, że Kaczyński zobaczył tam szansę. Bóg chyba jednak go lubi(-ł?), bo znowu poddał mu fuksa, jakim był widowiskowy najazd migrantów na Lampeduzę, żeby nie wspomnieć o tym, że buta Zełeńskiego dała mu pretekst do zmiany narracji proukraińskiej. Doszło aż do tego, że PiS pojawił się na granicy i u rolników jako ich obrońca. I znowu jak z Unią – najpierw sam powywijał jako „sługa narodu ukraińskiego”, by za chwilkę taktycznie wstawić się za ofiarami swych własnych błędów.

PiS idzie na podział, czego dowodem jest wręcz prowokacyjne wystawienie posłanki Witek na stanowisko marszałka Sejmu. Wiadomo było, że nie przejdzie, że to jest pusty gest, mający tylko rozsierdzić jeszcze tylko przez chwilę opozycyjne ławy. Tyle się przy tych pierwszych podchodach nagadało na Witek (genialny jak zwykle Braun! I tego człowieka schowano na wybory, by zamiast soczystych i kwiecistych połajań na system zaprezentować centromiałkość samobójczej narracji Konfederacji w końcówce kampanii), tyle się nagadało, że jej krytyczna ocena przeniosła się na jej porażkę w kandydowaniu również na wicemarszałka. PiS to moim zdaniem robi specjalnie, by pokazać brzydką twarz opozycji, ale i nowego marszałka. Czyli gramy na zaostrzenie podziału, nawet za cenę nieobsadzenia wakującego stanowiska. Będzie mówione – proszę, tacyście nowi, a nie ma w prezydium Sejmu nikogo ze zwycięskiej partii! Opozycja zgodziłaby się pewnie na inną propozycję PiS-u, ale właśnie o to chodzi, by się na tę konkretną nie zgodziła, po to by utyskiwać na gorsze (w rzeczywistości takie same, tyle, że ze znakiem odwrotnym) standardy nowej władzy.

Zmarnowane referendum

Ale głównym pisowskim tematem grzanym będzie walka o utrzymanie unijnego weta. Tu będzie totalny monopol na temat, dopóki PiS nie odda publicznej telewizji. To zajmie tak ze trzy miesiące, zanim pojawią się tam komisarze, ale przez ten czas będzie dudnienie w jeden bęben. A przecież można było inaczej. PiS musi teraz żałować, że przerżnął z głupoty referendum. Gdyby tam wstawił jedno pytanie o zaakceptowanie rezygnacji z weta, to miałby i frekwencję, i większość po swojej stronie. Teraz by szermował wolą ludu, że tuski jej nie respektują, mimo tego, że od wyniku, nawet stanowiącego, referendum daleka droga do realizacji, to można byłoby wtedy mocno grzać temat i nawet zrobić ruch na referendum polexitowe, a co najmniej dać sobie nowy impuls do zjednoczenia eurosceptyków z nową narracją. Ta dzisiaj jest już przegrzana po pudle referendalnym.

Najgorsze jest, że to temat ważny, tylko… PiS się za niego wziął. Przypomnę, że formacja Kaczyńskiego miała od 2015 roku dość dobrze zdefiniowany projekt tego, gdzie się ma znaleźć Polska. Tylko realizacja nie wyszła. Nie wyszła na tyle, że z powodów wręcz estetycznych Polacy przyjęli projekt dużo gorszy, nawet o tym nie wiedząc. Ale tak to jest z PiS-em: swoją kampanię tradycyjnie oparł na polaryzacji, walił w Tuska, zamiast przypominać o swoich dobrych dokonaniach. Suweren więc o tym zapomniał, zniesmaczył się tą ciągłą walką i poszedł nie do Tuska, ale do… Hołowni, który wrzucił pod koniec kampanii ideę pojednania, którą kupił elektorat zmęczony Tuskiem.

Należy też przypomnieć, że wielu głosujących z powodu młodego wieku nie pamiętało rządów Tuska, a tylko tego strasznego PiS-u, więc dla nich decyzja była boleśnie prosta – może być tylko lepiej. Ci, niewiele wiedzieli o osiągnięciach PiS-u, dla nich to była normalka, zawsze tak było za ich świadomego życia, wystarczy sobie tylko uświadomić, że najmłodsi głosujący na Tuska mieli po 10 lat, jak w 2015 roku odchodził pełowski klientelizm z jego wrodzonymi wadami, które teraz – zmutowane – będzie można obejrzeć ponownie. Dla nich dorosłe życie to ten okropny PiS, którym straszono codziennie, a który sam dostarczał kontrargumentów przeciw sobie, popadając w pychę opartą na (mylnym okazało się) przeświadczeniu, że jesteśmy jacy jesteśmy, ale alternatywą jest straszny Donek. A okazało się, że to magicznie sprawdzające się do dziś zaklęcie już nie działa, zaś perspektywa pojednania i zejścia z kręgu wojny polsko-polskiej emulowana fałszywie przez Trzecią Drogę pozwala wahającemu się wyborcy wybrać coś innego niż proponowane „mniejsze zło”.

Zawłaszczą i nie dowiozą

To rodzi niebezpieczeństwo takie, że taktyczne znowu, i obliczone na rynek wewnętrzny, zmonopolizowanie przez PiS tematu obrony naszej suwerenności przed Unią może skończyć się tak samo. Strategiczny temat będzie niedowieziony. Najpierw pogonimy wszystkich konkurentów do tej idei, zawłaszczymy ją, a potem spitolimy. Jak zwykle. Dlatego jest to niebezpieczny moment, bo nie tylko PiS może to przegrać, ale i wszyscy Polacy.    

Napisał Jerzy Karwelis

Dudy smalone, czyli siostra mnie zabije..

Wersja audio

Jerzy Karwelis

Wciąż trwa promocja mojej książki “Dziennik zarazy”. Wciąż można zamówić egzemplarze z dedykacją od autora. Link do zamówienia: https://siedmiorog.pl/dziennik-zarazy.html

Zaproszenie na wieczorek autorski w Warszawie, w dniu 12 lipca, o godz. 19.00 z, tyłu budynku teatru Komedia znajduje się tutaj. 

Siostra mnie zabije, bo go bezwarunkowo uwielbia. Chodzi o prezydenta Dudę. Nigdy z nią o powodach tego zachwytu nie rozmawiałem, bo trzeba dbać o utrzymanie minimum relacji. A siostra jest w tym temacie zadziorna i ma charakter po naszej marce – jest uparta w poglądach, do których sama (?) dochodzi. Ja prezydenta Dudę uważam za prezydenta nijakiego, który źle kończy swoją posługę. To, że był propisowski, to nie dziwota. To raczej oczywistość wynikająca z realnego kształtu III RP. Mamy – oczywiście przy zastrzeżeniu stałej plemienności polityki polskiej – dwa wyjścia: albo prezydent jest z obozu aktualnie rządzącego, i wtedy mamy układ, w którym ustrojowa rola prezydenta jest pomijalna, albo w przypadku gdyby prezydent pochodził z obozu przeciwnego rządowi, to mamy tu do czynienia z realną pokusą rozsadzania wszelkich inicjatyw, bo przy słabości pozycji prezydenta, ma on jednak jedną prerogatywę – destrukcyjną.

Oczywiście w tej sytuacji najlepszy byłby prezydent spoza tej wojenki polsko-polskiej, ale co zrobisz, jak się suwenir uparł i masz do wyboru zawsze któryś z powyższych wariantów. A taki pozaukładowiec, ba – bezpartyjny, byłby zbawieniem dla tego układu, bo tonowałby krawędzie plemiennych sporów o nieważne totemy i inaczej spriorytetyzował by politykę polską. Ale gdzie nam tam marzyć o tem.

I mieliśmy przez osiem lat układ wspólnej grupy krwi, słaby, szczególnie w drugiej kadencji. W pierwszej to się jakoś Duda pilnował, bo miał w perspektywie drugą kadencję i uważał, by nie podpaść swemu elektoratowi, nie tylko władzy Kaczyńskiego. Dlatego parę razy zawetował, w dodatku ewidentnie niekonstytucyjne ustawy. Co prawda większość takich baboli puścił, ale i tak więcej się stawiał niż Komorowski swojemu obozowi.

Końcówka tej kadencji to amok i dęcie w dudy. Widać, że świadomość niemożności kandydowania na trzecią kadencję wskazała prezydentowi inne priorytety. W dodatku przyszła wojna i poziom klepania Polski po plecach nabrał większej rangi, do której trzeba by się było załapać. A moim zdaniem takie są plany prezydenta Dudy – wygodna synekurka międzynarodowa. A – jak uczy przykład podobnych, zawiedzionych, ambicji innego prezydenta – Kwaśniewskiego – żeby takiego kopa międzynarodowego w górę otrzymać, trzeba się układać w głównym nurcie międzynarodowej polityki. A tę, w polskim paradygmacie, wyznaczają dziś Amerykanie. I im trzeba iść nie tylko na rękę, ale i antycypować i wręcz podkręcać ich oczekiwania. A w tym względzie Amerykanie wyznaczyli Polsce rolę wspomnianej przez niesławnie znikniętego rzecznika MSZ, „sługi narodu ukraińskiego”. I stąd już wywodzi się zrozumienie wszelkich działań prezydenta Dudy, który powoli zdaje się zapominać czyjego państwa jest głową.

Ostatni wywiad udzielony radiu Zet to już kompletna katastrofa. Pomijając całe to pitolenie o stanie wojennym, co to ma przestawić wybory, to główną kwestią stała się sprawa Rzezi Wołyńskiej i zbliżających się obchodów. Po odpowiedziach prezydenta widać o jaki elektorat się obecnie stara i nie zdaje się on być miedzy Odrą a Bugiem, ale jest znacznie mniej nieliczny, sprowadzony do kilkudziesięciu decydentów nad Potomakiem. Prezydent położył się w wywiadzie w tej kwestii ze trzy razy i to na amen, ujawniając odsłonięty brzuch swej własnej, bo nie narodowej, racji stanu. Pojedziemy po kolei.

Hmmm… mówienie księdzu Isakowiczowi, żeby się zajął tym, czym kapłan powinien się zajmować, to już jest walnięcie w dno. Do tej pory PiS bronił Kościóła i księży przed zarzutami „mieszania się do polityki”, uważając – i słusznie -, że Kościół swą wiekową obroną polskości zagwarantował sobie głos w politycznych sprawach. A tu nagle, że nie? To znaczy, że księża do kościołów, politycy do Sejmu, a… pasta do butów? Czyżbyśmy zatoczyli koło i wrócili do czasów komuny? Ksiądz Isakowicz jest akurat kapelanem rodzin wołyńskich i nawet jako kapłan, a nie obywatel, znajduje się ze swoją krytyką na miejscu. Okazało się jednak, że nie o czasie.

I nie trzeba było długo czekać, by wygrzebano z interentu, że podobne słowa o księżach wyraził piekłoszczyk Urban wspominając o śp. księdzu Jerzym Popiełuszce. Wszyscy (a może Duda nie) wiemy jak to się dla księdza skończyło. Ale – słowo, panie prezydencie, wylatuje ptakiem a wraca krową. Po czymś takim w pierwszej kadencji nie miałby Pan w ogóle lotu do startu w drugiej. Ale tu – jak dowiodłem – nie znajdują się już pańskie priorytety.

Drugi paw to… cytat z Kwaśniewskiego. Tak, to przecież Kwachu startował z hasłem: „Wybierzmy przyszłość!” I pan prezydent obecny powtarza je w kontekście wołyńskim. To może przypomnę, że prezydenta obóz bardzo się oburzył na takie stawianie sprawy. Że to kolejne, po Mazowieckim, postawienie grubej kreski, tym razem pod rachunkami sprywatyzowanej nomenklatury III RP. A teraz jakie rachunki, jakich krzywd będziemy przekreślać, tym razem nie obcą, ale własną dłonią? Gdzie ta symetria pomiędzy stronami? Gdzie ta wyższa racja, gumkująca już nawet nie krzywdy, ale pamięć o nich?  

Podzielam tu pogląd redaktora Łukasza Warzechy. Takie słowa to realny onucyzm. Zamilczanie tej sprawy, po to, by nie drażnić narodu w wojnie, przy krzewieniu banderyzmu na Ukrainie, jako wzorca walk niepodległościowych i aspiracji tożsamościowych roznieca tylko animozje pomiędzy naszymi narodami i JEST NA RĘKĘ Putinowi. Stanowczo nie na rękę byłoby spełnienie minimum postulatów Polaków i rodzin wołyńskich w szczególności. Za to to utrzymywanie tej hipokryzji fałszywej racji stanu utrzymuje niesnaski pomiędzy nami. W dodatku Polacy, jak zwykle, domagają się tylko gestów i nawet na to nie stać strony ukraińskiej, by je wykonać. Po wywiadzie Dudy, na Kremlu wystrzeliły korki od szampanów – kurs będzie kontynuowany, z wynikami jakie ostatnio przyszły w badaniu akceptacji obecności Ukraińców – dramatyczny spadek. I na to pracuje mocno państwo polskie, bo Polacy dali już swoją odpowiedź: solidarność dla uchodźców i niechęć do wykorzystywania rządowo uprzywilejowanej pozycji, przewyższającej nawet prawa obywatelskie Polaków.

Mieliśmy już dwie wypowiedzi odniesione do innych, źródłowych cytatów: Urbana i Kwaśniewskiego. Teraz pora na własną licencję poeticę prezydenta. Prezydent stwierdził, że nie jest zwolennikiem „latania z widłami” w tej sprawie. Chciałbym przypomnieć, że w tej sprawie, u jej zarania, kto inny z widłami latał. I nie była to żadna metafora, panie prezydencie. Jak można coś takiego pomyśleć, a co dopiero – powiedzieć?

Teraz, na zakończenie cytacik„W głównym holu Sejmu stoi wystawa przeciw homofobii, w przyziemiu ustawiono wystawę upamiętniającą Ofiary Wołynia.” Kto jest autorem tego wpisu? Ksiądz Isakowicz? Oszalały od smrodu ruskich onuc poseł Braun? Jakaś inna agentura? Nie, to pan – jeszcze wtedy nie prezydent – Andrzej Duda, data wpisu to 10 lipca 2013 roku. Tak, dzień przed rocznicą Rzezi Wołyńskiej, którą okrąglicę prezydent spędzi w Wilnie, na szczycie NATO. Wtedy, gdy ze swym obozem walczył o głosy, to była ważna sprawa, dziś jest sprawą kłopotliwą, zaś priorytety głowy państwa są gdzie indziej – na forum międzynarodowym. I to nie dlatego, że po 10 latach i 8 latach rządu PiS-u wszystko się w tej sprawie już załatwiło. Przeciwnie – wszystko chce się zamieść pod dywan. Bo my prowadzimy politykę wdzięczności wobec Ukrainy, która wobec nas prowadzi wyłącznie pragmatyczną politykę transakcyjną. Dziecko widzi, kto na tym lepiej wyjdzie.

Dziecko tak, ale prezydent – nie. Pewnie dlatego, że on osobiście wyjdzie na tym wcale nieźle.

PS. Siostra mnie zabije, na bank. Ale już nie mogłem: ósmy rok i wszystko jak krew w piach…

Napisał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

To już jest koniec – możemy iść? Niedzielski obiecał ósmą zdaje się falę na lato, a tu WHO przyszło i wszystko popsuło.

Niedzielski obiecał ósmą zdaje się falę na lato, a tu WHO przyszło i wszystko popsuło.

To już jest koniec – możemy iść?

Niedzielski obiecał ósmą zdaje się falę na lato, a tu WHO przyszło i wszystko popsuło.

Jerzy Karwelis o-juz-jest-koniec-mozemy-isc??

5 maja, dzień 1159. Wpis nr 1148 zakażeń/zgonów 251/2

——————————————-

o, jak nas zamykali ponad trzy lata temu na dwa tygodnie, to każdy sobie myślał, że jak będzie koniec tej pandemii to będzie święto.

A tu dziś maoista z WHO ogłosił, że to koniec pandemii i nawet syreny nie zawyły. To dziwne, co oznacza, że, jak pisałem nikt nie chce świętować, bo jeszcze przyjdzie komuś do głowy ochota na podsumowania. A tu ochoty nie ma, choć chętka do domknięcia sprawy jest, ale dziwnie dzielona.

Whoowczyk powiedział, że „z nadzieją ogłasza” (co to za konstrukcja – nadzieją na co, że to prawda?) koniec pandemii, ale żeby czujności nie tracić, bo co trzy minuty kowid zabija i najgorsze co można zrobić, to powiedzieć ludziom, że zagrożenia nie ma. Ale panie Ghebrejesus, my jesteśmy o dwa lata do przodu, bo w kampanii na Dudę premier powiedział, że wirus jest w odwrocie, i zagrożenie mija, ale wirus wrócił zaraz po wyborach z odwrotu i odwrotnie zaatakował kolejnymi falami.

Czyli władze uprawiają dualizm – z jednej strony ma to być koniec, ale nie taki, by zamykać ten rozdział jakimiś niebezpiecznymi bilansami. Czyli nic nie jest rozstrzygnięte i stoimy w gotowości – stand by’u.

No, szału nie ma. A miało być tak pięknie. To dziwne, bo człowiekowi się wydawało, że im dłużej toto dwutygodniowe będzie trwało, tym radość z końca mąk będzie większa, a tu naród nawet nie kwiknął. To ciekawy fenomen, który spróbujemy rozwikłać. Czemu się więc nie cieszą? Ano z czego, że coś się skończyło, skoro ci co kończą ostrzegają, że to nie koniec? Po drugie – co się cieszyć jak tyle strat dookoła? Po trzecie – społeczny bilans strat, tych co przeżyli, to zwątpienie we własną sprawczość i humorki nie mogą dopisywać, skoro człek się zorientował, że nic nie znaczy w obliczu omnipotencji władzy. A ta pozostała wybujała kowidowo na nowe czasy nie naruszona.

No, bo mamy też i aspekt nasz własny. Jak zwykle się wystawiliśmy na pośmiewisko. Ok, WHO, co to zaczęła, bo ogłosiła, że idzie, a teraz, że przeszło, robi to swoim rytmem, ale ogłasza na świat. A my to zrobimy dwa miesiące później. Czemu? Czyżby wirus tu szalał, bardziej niż gdzie indziej? Figę! Przecież sam minister Niedzielski mówił, że w 2023 roku trzymał falę obostrzeń nie z powodu  koronawirusa, tylko (sfałszowanego) wysypu grypy.

A widział kto kiedy stan pandemii ogłoszony z powodu grypy w Polsce? No nie, ale jak widać – wedle mojej tezy – władzuchnie spodobała się nadzwyczajność swoich kompetencji pandemicznych i ten stan będzie przedłużała ile się da, nawet podstawiając inne patogeny, skoro korona już nie dowozi.

Co się ma stać przez te dwa miesiące, kiedy świat już odjedzie, a my tu będziemy kowidzić? No, właściwie nie wiadomo. Niedzielski obiecał ósmą zdaje się falę na lato, a tu WHO przyszło i wszystko popsuło. To fala czego będzie na wakacje? Czegoś co już nie jest pandemią? No, to albo-albo. Albo kolejna fala pandemii, albo nie ma pandemii. Proszę się zdecydować, czy to może będzie kolejna polska kowidowa specyfika? A co z kolejnymi szczepionkami? Jak pisałem wcześniej Ursula kupuje już dawkę ósmą, my dopiero na piątej jesteśmy. To jak to będzie? Aha – wytłumaczą nam może, że pandemia pandemią, nawet jak nie ma pandemii grypy to i tak szczepionki są i czekają, a więc tak może być i z koronawirusem. Ale to zakłada dobrowolność szczepień i wynikający z tego koniec prób szczepionkowego paszportowania, bo jak uzasadnić takie cuda, skoro pandemii nie ma?

I jak widać my tu sobie będziemy jeszcze po słowiańsku swoje odczekiwać, a reszta świata odjedzie. Ja już prorokowałem, że całe halo z odogłoszeniem pandemii u nas się skończy na żałosnym zniesieniu maseczek w aptekach, ale utrzymaniu ich w przychodniach i szpitalach. To taka pozostałość walki o pierdoły, w dodatku nieuzasadniona. To emulacja fałszywego konfliktu, po to by się nie zajmować bilansem, a brak jej uzasadnienia jest oczywisty – po kiego maseczki w szpitalach (pomijając, że tego nikt nie przestrzega), skoro mają bronić przed czymś, co właśnie ogłoszono, że odeszło? Wiem – w przychodniach grupki pacjentów stacjonarnych dopilnują przestrzegania przepisu, bo przecież zabijemy babcie-dziadków parszywym oddechem.

Może rzeczywiście, to będzie jedyny trwały efekt działania pandemii. Maseczki jako wielofunkcyjna maszynka kowidowa. Po pierwsze znak widomy, że coś się czai, po drugie – znak przynależności do którejś z grup, jakie stworzył, a właściwie wydzielił czy podzielił, sterowany kowid.

No właśnie – miało być narodowe święto, a skończyło się na żenujących detalach. Naród niczego nie świętuje, a znaki na ziemi i na niebie wyraźnie wskazują, że dziś nie ogłoszono wcale pokoju wieczystego z wszelkimi gwarancjami bezpieczeństwa, przeciwnie – to co najwyżej rozejm, po to by strony się rozeszły do siebie, kumulując siły na pewną dogrywkę. To tylko przerwa w zmaganiach i biada temu, kto tę pieredyszkę weźmie za koniec zabawy. Już taki jeden był, co to ogłaszał koniec historii. Pamiętajmy, że licho, a tym bardziej sanitarystyczny globalizm – nie śpią. Z byle kim.        

Jerzy Karwelis Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

„Komu bije dzwon” wolności? Bije on tobie, ale pod warunkiem, że go słyszysz.

6.02. Porzućcie nadzieję na Norymbergę – wy, którzy to czytacie.

6 lutego, dzień 706. Wpis nr 695 https://dziennikzarazy.pl/6-02-porzuccie-nadzieje-na-norymberge-wy-ktorzy-to-czytacie/

No dobra, widzę ochotę na pomstę. Tabuny płaskoziemców wykrzykują: a nie mówiłem!? W przekaziorach widać nawróconych, niekiedy nawet niezakłopotanych, niegdysiejszych ultrasów (wierzymy, że bezinteresownych i teraz, i wtedy), którzy mówią rzeczy, za które wywalało się jeszcze miesiąc temu z mediów społecznościowych i studia (czasami z pracy). Ale dziennikarzami zajmiemy się później. Dzisiaj – eksperci. Przypomnę, że byli oni źródłem wiedzy nieomylnej, nie mylić z naukową. Jak na sesji u Ojca Rydzyka powiedział doktor Martyka, banowano i pociągano do odpowiedzialności nie za nienaukowe stwierdzenia, gdzieżby – wywalano za tezy niezgodne z (dodajmy – aktualnym) stanowiskiem (dodajmy – dobranych) ekspertów. Brylowali ultrasi z Rady Medycznej, którzy wprawiali w szok publiczność i chyba im (lekarzom i mediom) się to spodobało.

Jak straszyli

Ale po porządku. Najpierw straszyli, od razu i bez opamiętania. To znaczy, pardon, od kiedy, jak twierdzi naród „nie przyszły przelewy”. Przyszli ultrasi najpierw pękali z pandemii, maseczek i wręcz twierdzili, że to kolejny medialny humbug. Profesor Gut, minister Szumowski – szydzili z maseczek. Profesor Simon, ultras kowidowy nr jeden, obśmiewał pandemię. Potem im się odmieniło. Niektórzy mieli momenty zachwiania, gdy mówili rzeczy niedopuszczalne, a że to tylko sprawa społeczno-psychologiczna (Pinkas), czy o tym, że pandemia będzie ciągnięta, aż producenci masek zarobią (żarcik Horbana). Ale to nie tylko u nas – ciekawy filmik pokazujący jak łgali w świecie – nie odstajemy od średniej.

No, straszono – popatrzmy np. na TVN z 6 kwietnia 2020: „W Olsztynie kierowcy spod myjni odjeżdżali z mandatami. To nie jest czas na mycie samochodów – wyjaśniają funkcjonariusze.” No i słynny zakaz wchodzenia do lasów, autorstwa Lasów Państwowych, z 3 kwietnia 2020. Ale znając leśników, taki pomysł musiał pochodzić z zewnątrz. Skąd? To jest tajemnica lasu, jak głosi kabaret „Łowcy. B”. Albo taki Krzysztof Stanowski, no przecie, że dziennikarz. 19 marca 2020 jako jeden z pierwszych nawołuje do większej stanowczości naszych mundurowych, oczywiście w imię dobra głupich mandatowanych. Już pojawiają się (marzec 2020, a więc 2 tygodnie od pacjenta „zero”) niewybredne wyzwiska w stosunku do (przyszłego) foliarstwa: „Uważam, że do akcji #ZostańWdomu najbardziej aktywnie powinna się włączyć policja i wyrobić sobie roczny rekord mandatów, po raz pierwszy w historii kraju przyjętych owacją. Nie idziesz do pracy albo po pilne zakupy – siedź na dupie. Nie rozumiesz? Płać, dopóki nie zrozumiesz”.

Eksperci bonmociarze

No, ale nie myślmy, że to tylko wtedy, dawno, w Kwarantannie Pierwszej, kiedy wszystkim odbiło. Otóż nie. Wraz ze zwycięstwem rewolucji (tu – kowidowej) walka klas (zaszczepionych i niezaszczepionych – moje) zaostrza się. Dodają się do tego dwie rzeczy – media potrzebują świeżej krwi szokujących setek, najlepiej w wykonaniu tytułu profesorskiego w fartuchu. Do tego nakłada się ewidentny ciąg na szkło kowidowych ultrasów, którzy prześcigali się jeszcze niedawno w mnożeniu zagrożeń, opakowanych w dobre do cytowania szlagworciki. Proszszsz…

Profesor Matyja: „Świąt nie będzie. Będziemy chodzili na pogrzeby”. Tak, to o ostatnich świętach. Pamiętacie państwo, jak nie wychodziliście z cmentarzy, zaś kolędy zamieniliście na pieśni żałobne. I co? No, nie ze świętami, ale z wiarygodnością profesora? My tu sobie śmiechy-chichy, a tu nam koło nosa przeszła katastrofa. Profesor Horban wieszczył przed świętami (tymi co my spędzaliśmy z profesorem Matyją na cmentarzach), że do końca stycznia trafi do szpitali do miliona pacjentów (w Polsce jest jakieś 200.000 łóżek) i że zabraknie stadionów dla chorych. Mamy pierwszy tydzień lutego i jakoś nic. Nie, żebym tęsknił, żeby się Horbanowi sprawdziło, ale też nie mam co się cieszyć, że profesor – głowa słynnej Rady – po raz kolejny straszy.

Wielu nie wyczuło mądrości etapu i krzyknęło: do ataku!, kiedy odwody światowe zaczęły już się zwijać. Minister Kraska już się pogubił: 21 stycznia stwierdził (herezja nr 1 jeszcze dwa tygodnie temu), że koronawirus będzie traktowany jak grypa, by dwa dni później oświadczyć, że nieszczepiony będzie wykluczony z życia publicznego. Za brak szczepionki przeciw… grypie? Profesor Flisiak, tak ten z Rady Medycznej, się obudził. „Kwarantanna jest zbędna, to fikcyjne panowanie nad epidemią”. To jak to jest, panie profesorze? Był Pan w Radzie i oczywiście głosił Pan takie zdania odrębne, kiedy koledzy walili sanitaryzmem w logikę, i nic? A teraz – o! Było wtedy stawać okoniem, ale pewnie Pan stawał, i wszystko jest w protokołach posiedzeń tego superrządu? Ups, chwileczkę… a gdzie protokoły? A?

Ale zastosujmy tu biblijną zasadę syna marnotrawnego, cieszmy się z każdego nawrócenia. Ale co powiedzieć o zatwardzialcach? Profesor Czuczwar: „Antyszczepionkowcy mają krew na rękach”. Tak, mówi o tym przedstawiciel zawodu, którego praktyki posłały do grobów już około 200.000 Polaków, bo do tylu wzrosły zgony ponadnadmiarowe licząc średnią z 10 lat (Paweł Klimczewski już to liczy). I to antyszczepionkowcy mają krew na rękach z powodu… zakrzepicy. Rozumiem, że ją wywołują, bo krew stygnie w przerażonych żyłach. Nie, to nie szczepionki powodują kłopoty z zakrzepicami i zapaleniami mięśnia sercowego. Tylko nieszczepy. I to wszystko 30 stycznia, kiedy tabory sanitaryzmu światowego zawróciły – paru profesorów wciąż trwa w okopach i wygraża przez przedpiersie nieistniejącemu przeciwnikowi. Żałosne.

No i jak tu teraz wierzyć ekspertom? Jak nie wierzyć foliarzom, antyszczepionkowcom, którzy wcale nie byli w większości przeciwni szczepionkom, tylko TEMU preparatowi, alarmując, że nie jest wystarczająco przebadany i będą z tego tylko kłopoty? Autorytety nastraszyły, nałgały jak nie wiadomo co i teraz komu wierzyć, kochana redakcjo? I jestem ciekaw, kto wyjdzie i teraz powie, że idzie coś jeszcze większego i czy ktoś go będzie słuchał? Czy jak naprawdę coś przyjdzie, to będzie jak z bajką o Piotrusiu, który fałszywie alarmował, że idą wilki, a jak naprawdę przyszły to nikt się nie przejął? Oj, ten kowid to będzie totalny reset dla wielu autorytetów, ale same tego chciały i ciężko na to pracowały.

To się wszystko da opowiedzieć

Pojawia się nowa piosenka – zapłacicie za to. W wersji skromnej – odszczekacie jak jeden, w wersji maks: Norymberga 2.0. Lud mówi: „Każdy naród, który nie rozliczy swoich pandemistów, prędzej, czy później będzie musiał przeżyć kolejną pandemię. Pokusa jest zbyt wielka.” Ja już pisałem dlaczego Norymbergi nie będzie. Spoko, będą udawali, że „Polacy, nic się nie stało”… Będą czytać takie „Dzienniki”, jak ten, by (szczególnie dziennikarze) pobrać słownik pojęć i zapiski jak to szło, żeby przeskoczyć do awangardy nowej narracji. Ale moim zdaniem – radość z ujrzenia podeptanej buty jest przedwczesna. To się wszystko da opowiedzieć. My, w PR-rze z nie takich kłopotów wyciągaliśmy klientów.

Będzie to tak szło: na początku nikt nic nie wiedział o koronawirusie, musieliśmy postępować jak chciała WHO, bo „im widnieje”, i tak samo jak inne kraje, bo tego chciały przestraszone narody (tu jakieś badanko paniki). Nad mediami nie mamy kontroli, trzeba było z bólem serca zamykać firmy i ludzi, ale tak robili wszyscy. I tu clou: NIKT NIE WIE JAK ŹLE BY SIĘ TO SKOŃCZYŁO, gdybyśmy tego nie zrobili. Pewnie stosami trupów, a dzięki temu ich uniknęliśmy. 200.000 nadmiarowych zgonów to efekt kolejnych złych wcześniejszych polityk zdrowotnych wszystkich ekip (tu naprzemiennie, jak to w wojnie polsko-polskiej). „PiS wini Pełowca, Pełowiec PiSa, a nam reszcie wszystko zwisa…”). Wypruliśmy się (my?!?) z kasy na tarcze i mamy inflację z tego powodu. Ale cóż było robić? Czemu zwijamy sztandar sanitaryzmu? Bo Omikron – tak to mają wirusy pod koniec pandemii – jest szybko rozprzestrzeniający się ale mało śmiertelny. A więc – drugie clou: możemy odwołać obostrzenia, bo TERAZ już nie ma po co ich trzymać. Wtedy – owszem. To nauka, panowie i panie, nie pomyliliśmy się w niczym, to tylko kolejna faza walki z pandemią. I tu uwaga – clou trzecie – ZWYCIĘSTWO. A co, nie chcecie zwycięstwa? Aha, jeszcze szczepionki. To proste. Były robione na kolejne warianty wstecz i chytrus-koronawirus nas wyprzedzał zawsze o jeden wariant. I tak nie dogoniliśmy go. A staraliśmy się, bo przecież tego chcieliście (tu kolejne badanka, że wszyscy byli za szczepionkami).

To się da zagadać. Zwłaszcza do publiki, która nie zniosłaby tego, że dała się zrobić w szczepiennego konia. A więc ta część opinii par excellence PUBLICZNEJ z szerokimi ramionami przyjmie każdego posłańca nowiny, że daliśmy z siebie wszystko. I władza, i naród. A koszty? No cóż – te są zawsze. Poza tym czeka nas na horyzoncie nowy wspaniały świat, poprzedzany nową normalnością. Nikt nie będzie pamiętał o upadłych firmach i zgonach, których można było uniknąć. Co dowodzi smutnej prawdy, że bankrutujesz i umierasz w samotności.

Żadnej Norymbergi nie będzie

Żadnej Norymbergi nie będzie. Wielu mówi, że to nie koniec, tylko „pieredyszka”. Za dobrze poszło. Okazało się, że w strachu rezygnujemy z wolności. I jest to powtarzalny proces.

Można zadać pytanie: Komu bije dzwon” wolności? Bije on Tobie, ale pod warunkiem, że go słyszysz. Kowid zabrał nam spory jej kawał. A wolność nie odrasta, jak utracony organ. Mamy jej coraz mniej – tym łatwiej będzie zabrać nam te resztki. Z drugiej strony, jak już kiedyś spisałem z pewnego transparentu: „Zabraliście nam wszystko, a więc nie mamy nic do stracenia”.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.   

Pamiętnik z roku 2456 się coraz bardziej sprawdza…

Dziś siedemsetny dzień polskiej pandemii. Tak, tej, w której mieliśmy się zamknąć na 2-3 tygodnie, a wyszło jak wyszło. Przy takich okrąglicach mam w zwyczaju (robię to już drugi raz) wracać do pewnego wpisu z 16 maja 2020 roku, a więc z zamierzchłych czasów końcówki Kwarantanny Pierwszej, w której jak widać po tekście poniższym – trochę zacząłem odjeżdżać. Był to drugi miesiąc kwarantanny i już w tej malignie zaczynałem miewać zwidy przyszłości. Bawiłem się lemowską formą mego Mistrza i popadałem w futurologię. Ale przy okrągłych okazjach wracam do tego tekstu, by zobaczyć czy coś się spełnia. I… spełnia się. A więc ku pamięci wiernym czytelnikom, i uciesze tym, którzy są z „Dziennikiem” od niedawna i nie natrafili jeszcze na ten tekst – przytaczam.

https://dziennikzarazy.pl/31-01-pamietnik-sie-coraz-bardziej-sprawdza/ Karwelis

————————

16 maja, rok 2456 (i.e)

Raport z eksploracji stanowiska nr 19, rejon Voila, obszar Mazovia

Do Głównej Dyrekcji Zarządzania Przeszłością

Szanowny panie prezesie-generale,

Pragnę powiadomić Pana, że w trakcie wykopalisk zespół nr 9 znalazł unikatowy artefakt sprzed około 450 lat, czyli z epoki Pierwszego Wirusa, a ściślej sprzed 2 lat przed ŚZM (Światowe Zdjęcie Masek), datowanego na 2022 rok i.e. (ich ery). Nazwaliśmy go Flashstick’iem z Varsovii. To fantastyczne znalezisko pozwoli nam uzupełnić historyczną wiedzę na temat funkcjonowania cywilizacji w tym nie dość rozpoznanym do dzisiaj okresie. Jak wiadomo Wielki Impuls skasował całą elektroniczną pamięć ludzkości oraz wszystkie zapisy farbą czy tuszem na papierze. Ocalały jedynie nieliczne świadectwa w formie papierowej i to tylko te uratowane przez Jamesa Bulera, bibliotekarza z Glasgow. Buler nieliczne egzemplarze wyniósł na wieś do chlewika swego kuzyna podczas Rewolucji Antyszczepionkowców (RA).

W ten sposób przypadkiem uratowały się bezcenne księgi, gdy po latach ujawniły się wyjątkowe zdolności ekranowania Impulsu przez cynowy sagan na pomyje (model Slop Light Limited), któremu książki Bulera służyły za podstawki. Prawdopodobnie Buler uratował gdzieś w ten sposób jeszcze więcej książek, ale nie wiadomo gdzie, gdyż jako należący do grupy oskarżanej o kolaborację z Rządem Światowym (tzw. yntelygent) został podczas RA rytualnie uśmiercony poprzez wciśnięcie na głowę tradycyjnej korony z cierniowych maseczek i nafaszerowanie go 10 litrami szczepionki antiCovid-6.0 przez członków komando K5G (Kill 5G) przy wsparciu młodzieżówki YMCA (Young Masks Carring Abort). Tytuły ocalone przez Bulera (pomijając tzw ero-varia, czyli rocznik kolorowego czasopisma pt. „Bezpruderyjne azjatki”) to głównie tzw. „Decameron” i „Guliwer”, do których jeszcze wrócimy w niniejszym Raporcie.

Przypomnijmy, że jedyną wiedzę jaką posiadamy o czasach po okresie Pierwszego Wirusa czerpaliśmy dotąd z tzw. Pendrive’a z Antwerpii, bo wcześniejsze zapiski zniszczył powyższy Impuls. W obu przypadkach – naszego Flashstick’a z Varsovii i Pendrive’a z Antwerpii – powtarzają się te same okoliczności przetrwania Wielkiego Impulsu przez wspomiane artefakty. Oba te przedmioty zostały znalezione w zwaliskach tekturowych tutek. Ich gigantyczne ilości zdają się obalać hipotezę profesora Gargola, który twierdził, że znajdowane już wcześniej tutki są pozostałością po tzw. papirusach toaletowych, nawijanych na nie. Postulowany przez profesora prozaiczny sposób ich użycia tu przeczy jego „toaletowej” tezie – ilość znalezionych tutek była w obu przypadkach przeogromna, co wyklucza potrzebę gromadzenia takiej ilości „papirusa” dla pojedynczego osobnika. Te sprzeczności mogą z kolei przemawiać za koncepcją dra Borgola, który wywodził, iż tutki miały raczej znaczenie religijne, w rodzaju wotów dla bóstwa, jak te z metalu, znalezione na ścianach dawnych świątyń. Jednak wota metalowe przedstawiały kształty uzdrowionych organów lub kończyn, co w przypadku sposobu użycia tutek „papirusa” musi budzić wątpliwości lub co najmniej niesmak co do tak skonstruowanej analogii.

Udało nam się odczytać treść z Flashstick’a z Varsovii. Tak jak w przypadku Pendrive’a z Antwerpii nieocenioną pomoc wykazało Tajne Depozytorium Maszyn Nielegalnych dając nam do dyspozycji jedyny ocalały cyfrowy egzeplarz maszyny z tamtego okresu (tzw. Apple z Tymbarku). Okazało się, że odczytany zbiór to „Dziennik zarazy”, zapiski z samego okresu Pierwszego Wirusa, jednak analiza komparatywna z innym dziełem z epoki podobnej pandemii – ze wspomnianym „Decameronem” – wykazała znaczne różnice. Pomijając ewidentnie wyższy poziom literacki autora „Decamerona”, oba zbiory zapisków różni podejście do opisywanej rzeczywistości.

Choć oba teksty łączy motyw kwarantanny, to zbiór z epoki tzw. Owrzodzenia dotyczy opowieści, które wymienia między sobą dziesięć osób zamkniętych w kwarantannie. Za to „Dziennik zarazy” jest monologiem jednego, nieznanego jeszcze autora. I tak jak wcześniejsze dzieło jest barwnym opisem obyczajów cywilizacji na tym etapie, tak „Dziennik” dotyczy głównie samej pandemii, i to przede wszystkim w jej aktualnym, politycznym aspekcie. Daje nam to mniejsze wyobrażenie o obyczajach epoki Pierwszego Wirusa, ale pokazuje znaczny stopień osadzenia ówczesnych wydarzeń w dominującym wtedy jak widać kontekście politycznym. To zaś uzupełnia brakujące do tej pory ogniwa łączące nieliczne ocalałe przekazy papierowe z czasami, o których już coś wiemy – chociażby ze wspomnianego już Pendrive’a z Antwerpii, opisującego okresy po Wielkim Zaszczepieniu, ale jeszcze sprzed dynastii Bosaków.

„Dziennik” pokazuje nam świat w jakimś do tej pory nieodczytanym konflikcie. Wszyscy się ze wszystkimi spierają, a głównie mówią o jakimś Kaczyńskim, o którym późniejsze dzieje, a właściwie nieliczne ich przekazy, milczą. Właściwie zapiski nie ujawniają czego dotyczy ten zażarty spór. Widocznie autor uważał go za na tyle oczywisty, że o jego przyczynach nie wspominał. Wielu naszych naukowców na podstawie tych zapisków potwierdza taki konflikt, jednak co do jego istoty ujawniają się różne hipotezy. Znalezione na innych stanowiskach (głównie stanowisko „Sasin”, pola 14 i 16) podarte tzw. „pakiety do głosowania”, podobizny w/w Kaczyńskiego w różnych stylach (koreański dyktator, tzw. Stalin, afrykański watażka) nie przybliżają nas do odkrycia znaczenia tych znalezisk. Do tej pory sama identyfikacja Kaczyńskiego wydaje się wewnętrznie sprzeczna – w linkach dziennika wspomina się w jego kontekście o jakimś Kaczorze-Dyktatorze, a zaraz znowu o jakimś Zbawcy Ojczyzny. Należy zastanowić się nad śmiałą tezą adiunkta Bobasa, że chodzi o tego samego człowieka, tylko różnie ocenianego. Ale tak skrajnie?  

Wynikają z tego z kolei różne hipotezy dotyczące samego kształtu ustroju politycznego ówczesnej cywilizacji. Po pierwsze dużo się mówi o tzw. wyborach. Według profesora Dambasa chodzi tu o jakiś sposób selekcji czy powoływania menadżera państwa. Według niego łączy się to w nieodgadniony dotąd sposób ze wspomnianymi podartymi kopertami. Dodajmy, że chodzi o okres występowania państwa jako tworu politycznego, czyli mówimy o czasach jeszcze sprzed powołania Rządu Światowego, w którym to procesie koncepcja tzw. wyborów nawet nie była znana (zresztą do tej pory przecież nie wiadomo – o czym można mówić tylko na zamkniętych seminariach dla wybranych działaczy – skąd się Rząd Światowy wziął, ale skoro już się wziął i był od razu światowy…).

Sam proces wspomnianej selekcji wywoływał ówcześnie ogromne emocje i konflikty. Doktor Blombas uważa, że w kraju autora „Dziennika” istniały podziały na trzy ugrupowania, które różniły się według miejsca rytualizacji swoich obrządków (tzw. zakupy). Mieli to być żabkowcy, lidlowcy i biedronkowcy. Jednak hipoteza ta wydaje się dość słaba, gdyż oparta jest jedynie na nazwisku domniemanego przywódcy tej ostatniej grupy (Biedroń). Podział ten nie jest potwierdzony wprost w dzienniku. Doktor Balabis twierdzi z kolei, że konflikt ten ma inne podłoże, wywodzące się jeszcze od drugiej z ocalałych książek, autorstwa niejakiego Swifta pt. „Podróże Guliwera”. Występują tam dwa narody Liliputów i Blefusków, które wyniszczają się w długoletniej wojnie z powodu różnicy zdań co do tego, z której strony (grubszej czy spiczastej) należy stłuc jajko ugotowane na twardo by je obrać (i zjeść? było to jeszcze przed wyginięciem tzw. ptaków, które prawdopodobnie konstruowały w/w jaja). Doktor Balabis uważa, że to kontynuacja tego konfliktu, ale za jedyne poparcie tej tezy ma tylko to, że szef jednego z ugrupowań z „Dziennika” był niski, zaś druga strona politycznego sporu (Blefuskowie?) nie chcieli się spotkać z Liliuptami (sic!) na tzw. jajeczku…

Co jeszcze wiemy z zapisków? Głównie wiemy czego JESZCZE nie wiedzą ówcześni. Nie wiedzą, że już za dwa lata władzę nad cywilizacją przejmie grupa światowych oligarchów (tzw. grupa Windows) i że po chwilowej euforii związanej z ŚZM (patrz wyżej) zarządzi ona obowiązkowe szczepienie szczepionką przeciwko wirusowi (Wielkie Zaszczepienie), wynalezioną przez wspomnianą grupę. Ludzie epoki Wirusa nie wiedzieli także, że szczepionka ta doprowadzi do masowego wymierania i w jej wyniku do depopulacji, choć głosy takie się już pojawiały a ich autorzy kierowani byli do tzw. psychuszek. Tym bardziej nie wiedziano jeszcze, że sprawa wyda się po 20 latach, co spowoduje przywołaną już tu Rewolucję Antyszczepionkowców (RA), a co dopiero mówić o wiedzy na temat późniejszego Wielkiego Impulsu, który zawróci ludzkość ze zgubnej drogi w przepaść globalizmu, i potwierdzi ostatecznie dogmat o płaskości naszej planety.

W czasach „Dziennika” jedynie wzmiankuje się kwestie wynalezienia szczepień i ich obowiązkowości, ale nie ma to jeszcze wtedy większego znaczenia. W opowieściach króluje polityka, dająca nam jakieś pojęcie o tym czym żyli wtedy ludzie, ale widać, że podkłady konfliktów społecznych pod przyszłą RA zostały już wtedy położone. W sumie ludzkość miała tematy jednak dość lekkie, nieświadoma zakresu przyszłej zmiany całego paradygmatu swego funkcjonowania.

Należy jednak podkreślić wyjątkowość znaleziska, które uzupełnia nasze braki w wiedzy na temat rozwoju cywilizacji sprzed Wielkiego Impulsu. Teraz każdym z wpisów powinni zająć się antropolodzy i archeolodzy. W zapiskach znajduje się bowiem wiele fotografii z tamtego czasu i tzw. linków do Internetu, który został zdelegalizowany od czasu Wielkiego Zaszczepienia.

Wiemy coraz więcej, ale też coraz więcej pytań. Kopiemy więc dalej. Na razie same tutki…

P.S. Za tydzień wyślę posłańca z kolejnym raportem. Trzeba uważać, bo poprzedniego pojmało podobno ugrupowanie KORWiL (Konfederacja Obrony Rozumnych – Wolność i Ludożerstwo). Słuch o nim zaginął, strach myśleć – dlaczego.

z poważaniem

dr Yersey Pigeon

Więcej wpisów na moim blogu „Dziennik zarazy”.

Testoza polska

Dawno nie widziałem takiego zamieszania. Chodzi o ustawę obostrzeniową, nie żadną modyfikację ustawy posła Hoca, a właściwie posła, który był twarzą przedłożenia ministra Niedzielskiego. To trafiło do kosza, bo nowy projekt ma całkowicie inny kierunek. Wychodzimy z obowiązku szczepień pracowników (program minimum dla Niedzielskiego) i idziemy w kierunku testozy. A więc minister zdrowia ma pełne moralne prawo (obowiązek honorowy?) do ustąpienia.

https://dziennikzarazy.pl/28-02-testoza-polska/ Jerzy Karwelis 28 styczeń

=========================

Teraz trochę o zamieszaniu jakiego III RP nie widziała. Było tak:

„Komunikaty PiS na temat ustawy o segregacji sanitarnej z ostatnich 72 godzin:

będzie uchwalona na tym posiedzeniu

nie będzie

będzie, ale nie teraz

będzie uzupełniona o drugą

będzie zmieniona na inną

Ostatecznie przepychają. Dodatkowe posiedzenie we wtorek.”

I to tylko z ostatnich 72 godzin, a przecież lex Hoc już się przewijało po sejmowych korytarzach.

Teraz mamy powyższy chaos i poniższy bełkot. Oto poseł promujący, Piecha, który wymienił się z posłem Hocem na twarzowanie nowemu przedłożeniu:

No dobra, ale na poważnie co tam jest? Prawnie jest też bełkotliwie, ale przełóżmy to na polski, teraz, wyjątkowo za posłem Budką.

Testowanie i pojęcie pracownika

1. Ustawa stawia znak równości pomiędzy pracownikami a osobami wykonującymi usługi na podstawie umów cywilnoprawnych.

2. Raz w tygodniu pracownik ma prawo do bezpłatnego testu. Częstotliwość może ulec zmianie ze względu na sytuację epidemiczną albo dostępność testów (rozporządzenie ministra zdrowia).

Możliwość żądania przez pracodawcę wyników testów i świadczenia odszkodowawcze

1. Raz w tygodniu pracodawca ma prawo zażądać od pracownika podania informacji o posiadaniu negatywnego wyniku testu (nie ma mowy o jaki rodzaj testu chodzi). Częstotliwość może zmienić minister w rozporządzeniu.

2. Pracownik, u którego zostanie wykryty COVID, i który ma uzasadnione podejrzenie, że zaraził się w pracy, może w ciągu 2 miesięcy złożyć pracodawcy wniosek o wszczęcie postępowania odszkodowawczego. W takim wniosku pracownik ma wskazać osoby, z którymi miał kontakt w pracy w okresie 7 dni przed zakażeniem.

3. Pracodawca sprawdza, kto z pracowników, z którymi miał styczność zakażony, nie podał informacji o negatywnym wyniku testu i w ciągu 3 dni przekazuje taką listę wojewodzie.

4. Wojewoda wszczyna postępowanie i wydaje decyzję o przyznaniu (albo nieprzyznaniu) świadczenia odszkodowawczego w wysokości 5-krotności minimalnego wynagrodzenia za pracę (15.050 zł). W takiej decyzji określa się pracownika lub pracowników, którzy mają to świadczenie zapłacić. Jeśli jest ich kilku, płacą po równo.

5. Od takiej decyzji przysługuje wniosek o ponowne rozpoznanie przez wojewodę, a następnie skarga do sądu administracyjnego.

6. Jeżeli pracodawca nie sprawdzał, kto z pracowników się testował, a pracownik podejrzewa, że zaraził się w pracy, występuje o świadczenie odszkodowawcze bezpośrednio od pracodawcy. Procedura analogiczna jak powyżej.

7. Jeśli pracodawca zażądał wyników testów, a pracownik nie spełnił żądania, a potem okazało się, że jest zakażony, pracodawca może od niego zażądać świadczenia odszkodowawczego. Tu jest warunek – zakażenie pracowników musiało istotnie utrudnić działanie pracodawcy. Procedura ustalenia „odszkodowania” – analogiczna jak wyżej.

Badanie chorych na COVID

1. Nakaz badania fizykalnego chorych będących na izolacji domowej. Zakaz tele-porad.

Zwiększenie kary grzywny

1. Za nieprzestrzeganie zakazów, nakazów i ograniczeń covidowych obligatoryjna grzywna do 6000 zł. Wyłączenie możliwości pouczenia.

2. W drodze mandatu grzywna do 2000 zł.

3. Jeżeli wniosek o nałożenie grzywny jest kierowany do sądu, jej wysokość określa funkcjonariusz, a sąd nie może tej grzywny zmniejszyć.

4. Zniesiono zasadę, że prawo nie działa wstecz. W chwili orzekania stosuje się nowe przepisy, nawet jeśli poprzednie są względniejsze dla sprawcy.

Z ciekawszych układów zwraca uwagę wzmocnienie policjanta, aż do roli sądu, który nie może uchylić jego decyzji mandatowej. Skończy się rumakowanie, że nie przyjmuje mandatu, bo ten i tak określi funkcjonariusz, zaś jak pójdziesz do sądu to ci podwyższą do 6.000 zł. Ustawa tworzy mechanizm, że zakażony może domagać się od pracodawcy odszkodowania, z regresem tego ostatniego na pracownika, który miał być powodem zakażenia. Ciekaw jestem jak to będzie ustalane, kto zakaził kogo?

Posprawdzajmy ten model przepuszczając go przez realnie możliwe przypadki:

Zdzisiek idzie na imieniny do szwagra, łapie kowida od zaszczepionej ciotki, dostaje kataru, robi test, wychodzi plus, Zdzisiek żąda 15 tys. od nieprzetestowanych kolegów z pracy, wojewoda przyznaje mu odszkodowanie.”

Albo takie:

„Pan Marian zaraził się covidem. Jego kolega z pracy Józef nie przetestował się w poniedziałek, w związku z powyższym Pan Marian poszedł do szefa i zażyczył sobie odszkodowania od Pana Józka w wysokości 5 jego pensji.”

Tak, mamy takie kwiatki. Co ciekawe, w procesie tym uczestniczy pracodawca i… wojewoda, który staje się w tym momencie władzą sądowniczą, nakładającą karę w formie odszkodowania. Wcześniejsza ustawa (ad) Hoc’a napuszczała pracodawcę na pracownika, bo ten pierwszy mógł z nieszczepem zrobić wszystko. Teraz podzielono ludzi na testowych i nietestowych, tym pierwszym dano bat na pracodawcę, a za jego pośrednictwem na kolegów z pracy. Mamy więc wianuszek kapowania, ale i wymuszeń. Masz się testować co chwilę, bo byle kolo, jak zachoruje na pozytywny test może cię wskazać jako winowajcę i popłyniesz na piętnaście kafli.

Poseł Piecha nawet sugeruje by, po prostu w poniedziałek przed pracą WSZYSCY się przetestowali to będą mieli spokój na cały tydzień. Poseł mówi o około 10 milionach testów w jednym dniu, co zakrawa na kpinę, bo wyporność polskiego przemysłu testowego wynosi około 150.000 testów dziennie, zaś akcja włączania aptek do testów (poza jej epidemiologicznym bezsensem) utknęła na około 100 punktach (testy jeszcze nie dojechały nawet do tej skromnej grupki) na 13.353 aptek w kraju.

Do tego dodajmy potencjalny wysyp ze sprawami do rozpatrzenia. Skoro dziennie mamy tak z 50.000 zakażeń, to powiedzmy skromnie, że 10% będzie wnosić o odszkodowania (ale chyba więcej, bo te kowidowe pieniądze będą leżały na ulicy). To daje 5.000 spraw, dziennie. Dowodzących, że gościu złapał kowida nie w tramwaju, ale od (nielubianego) kolegi, któremu ważność testu się właśnie skończyła. No, zapraszamy. Przecież sądy administracyjne leżą do góry brzuchem i nie mają co robić.

Dla porządku, bo wiadomo jak to będzie, rzućmy te pomysły na kanwę konstytucyjną. To jest koszmar, jak wyżymanie tego aktu przez prasę głupoty. Konstytucjonaliści nawet już nie mają włosów, by je sobie wyrwać analizując taką propozycję. Pierwsze z brzegu trzy delikty: „Odszkodowanie na podstawie decyzji administracyjnej? Domniemanie winy i odpowiedzialności współpracownika bez aktualnego testu COVID? Pieniądze zasądzane dla pracowników o ile doniosą na kolegów?”

Sprawa jest tak kuriozalna, że aby znaleźć w niej jakąś logikę to trzeba konstruować piętrowe spekulacje. Oto Sławomir Mentzen pisze: PiS nie mógł przepchnąć z opozycją ustawy Hoca, bo by im z klubu 20 osób odeszło, więc musieli dla pozoru dać projekt, którego opozycja nie poprze. Potem powiedzą, że próbowali coś zrobić, ale opozycja się nie zgodziła. Trzeba było tylko znaleźć kretyna, który ten bubel zgłosi.”

No bo przyjrzyjmy się temu. Staje pytanie: po co? Niedzielski odejdzie, prawnie – słabo, z większością do tej ustawy też kłopot. Bo opozycja odrzuci ten projekt i powie „sprawdzam” rządowej większości. PiS sam siebie pcha w kłopoty. Nie mówiąc już o elektoracie. Ten jest maksymalnie wkurzony, bo nawet ultrasi pisowscy pogubili się w tym slalomie. Etycznie zaś wygląda kiepsko (nie bójta się, Kościół nie piśnie nawet słowa, bożego), bo mamy wielopiętrowe systemy kapownictwa, również w celach komercyjnych, kompletne zlanie się trójpodziału władz. A właściwie wejście władzy wykonawczej w rolę sądowniczą i ustawodawczą, bo nikt zdrowy (na testy) nie uwierzy, że takie przedłożenia wypichcili przypadkowi posłowie-słupy. No, naprawdę nie mam pojęcia – po co?

No, dobrze, powiedzmy wejdzie ta ustawa. I co? Od testowania spadnie zakaźność? Omikrona? Przecież w innych krajach nic na niego nie działa. Jak na katar. A z katarem nie walczyliśmy testami, szczepionkami, lockdownami. A tu powalczymy. Tym razem zamiast (nieskutecznymi) szczepionkami, to testami. Ale to prosta droga do totalnego lockdownu. A przecież świat się już umówił, że to nie zadziałało. Epidemiologicznie to bez sensu, politycznie – też. Ja, wzorem pana Mentzena też posilę się o karkołomną próbę wyjaśnienia – po co? Musze się podeprzeć aż anegdotą:

Do papieża Jana Pawła II przyszła delegacja Żydów z Atlanty. Przedstawili mu propozycję, by za 10 milionów $ w tekście „Ojcze nasz…” w wersie „chleba naszego powszedniego daj nam Panie…” po słowie „chleba” dodać „i Coca-coli”. Papież z oburzeniem odmówił. Delegacja podwoiła kwotę. Papież ich wywalił i schodząc po watykańskich schodach przewodniczący delegacji zapytał wzdychając: „ciekawe ile mu dali piekarze?”.

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

Karwelis: Kolejna sztuczka statystyczna – tym razem trafia w zaszczepionych.

Dzień 665. Wpis nr 654 | Miałem już kilka wpisów jak się robi fale statystykami.

Fale są obecnie potrzebne, by wzmóc procesy szczepienne, a do tego należy postraszyć towarzystwo i to coraz bardziej, bo nawet trzeba przymusić tych co maja drugą dawkę, a więc akcja musi się rozszerzać na nowe targety niezaszczepionych, bo te rosną wraz z kolejnymi dawkami, zamiast maleć. Ostatnio pokazywałem technikę, która nie zagrała, bo miały być (karnie) obostrzone regiony o najniższym zaszczepieniu, a wyszło, że wirus sroży się głównie wśród liderów zaszczepień. Była to chytra sztuczka, ale wirus zawiódł. Pokazałem też jakie to może mieć skutki, nieciekawe.

Dziś pora na drugą sztuczkę, tyle, że o jeszcze bardziej doniosłych skutkach. Oto trafiłem na rozporządzenie ministra zdrowia z 6 maja 2021. Właściwie niewielu je komentowało, a jeszcze mniej ludzi wie o nim, zaś skutków jego stosowania domyślili się nieliczni. To rozporządzenie legło u podstaw nowych procedur, polegających na preselekcji pacjentów. Stąd pierwsze pytanie u lekarza – czy był pan/pani szczepiony/szczepiona? I według tego rozporządzenia jeśliś był szczepiony i nawet jak miałeś objawy kowida, to nie wolno cię było wysłać na test. W związku z tym zaszczepieni szli do domu, bez konieczności kwarantanny, bo tylko kontakt z wirusem do tego uprawniał. Mogli więc mieć wirusa, zakażać, bagatelizować własne objawy z całym „dobrodziejstwem” inwentarza.

Za to każdy nieszczepiony, nawet jak przyszedł z bolącą kostką – na testy. W dodatku postał sobie taki jeszcze w godzinnej kolejce w marznącym deszczu i jak jeszcze nic nie miał, to zaraz dostał. Miało to wykazać wyższość szczepień, bo przy takich procedurach rzeczywiście kowida mieli tylko niezaszczepieni. Po prostu zaszczepionym rząd stłukł termometr i ci nie mieli wirusa (wykrytego). Miało to wykazać nie tylko połączenie fali zakażeń z faktem niezaszczepienia, ale wskazać jednoznacznie na źródło czwartej fali. To folilarskie nieszczepy są temu winne, bo tak przecież stoi w statystykach.

To samo działo się w szpitalach. Na salach kowidowych zaczęli lądować wyłącznie niezaszczepieni, co było samospełniającą się przepowiednią, że to foliarze giną na własne życzenie, co wypominać zaczęła nawet kadra lekarska. Z kolei jeśliś był zaszczepiony, to bez testu, ale często z wirusem, lądowałeś na oddziale niekowidowym i mogłeś spokojnie pozakażać jeszcze zdrowych.

Taki to był mechanizm. Pompował korzystne statystyki, leciało to w telewizji (i wciąż leci), że wszyscy w szpitalach to niezaszczepieni, potem zaczęto kombinować jak koń pod górę, bo wyszło na jaw, że szczepionka nie powstrzymuje transmisji i osmatycznie zaczęto oswajać publikę, że tak, w szpitalach 70% chorych to osoby NIE W PEŁNI zaszczepione.

Potem pisano, że wszystkich chorych niezaszczepionych to było z 99%, ale okazało się, że to tylko tymczasowa prawda taktyczna, bo wliczono do tej liczby wszystkich chorych, nawet tych – większość przecież – z czasów kiedy szczepionki jeszcze nie było. Formalnie się zgadza, ale tak to jest ze statystką, że można się nią posługiwać, by udowodnić nawet sprzeczne tezy.

Ten proceder uderzył… w zaszczepionych. Ci, po wyjściu od lekarza, szli w miasto albo pod kołderkę, wedle własnego uznania. I jak się zakowidzili porządnie, nie będąc przetestowanymi, to przenaszali chorobę i zbyt późno dzwonili po kosmitów, by ci zawieźli ich do szpitala. Stąd, z tej procedury, która miała nadąć odpowiednio statystyki, bierze się w dużej mierze ta rosnąca szybciej niż wolniej fala napływu hospitalizowanych zaszczepionych i to ciężko chorych. Tak to statystyka w służbie propagandy ma całkiem inne, nieoczekiwane skutki, uderzające w dodatku w tych, którzy zachowali się dokładnie wedle procedur i oficjalnej narracji.

Jerzy Karwelis

https://dorzeczy.pl/zdrowie/244861/karwelis-kolejna-sztuczka-statystyczna-w-pandemii.html