Archiwa tagu: kultura
Immunoterapia swoista. Jak kształtują „nowego człowieka”.
Immunoterapia swoista
Izabela Brodacka
Znaną metodą leczenia alergii jest odczulanie, czyli immunoterapia swoista polegająca na podawaniu systematycznie rosnącej dawki alergenów, na które pacjent jest uczulony.
Podam prosty przykład. Po wypowiedziach Spurek, Jachiry i Nitrasa przeciętny obywatel przestaje reagować oburzeniem na propagowany „zielony ład”. Myśli, że światowi projektanci „zielonego ładu” to takie samo żałosne panopticum jak część naszego Sejmu.
Tymczasem „zielony ład” jest równie groźny dla ludzkości jak marksizm czy hitleryzm, a jego twórcy, na przykład Bill Gates, równie niebezpieczni jak Hitler, Stalin, Mao czy Pol Pot.
Alergia nie jest czystą fanaberią organizmu. Wystąpienie wysypki jest dowodem, że organizm broni się przed substancją, która jest dla niego szkodliwa. Leczenie objawowe alergii jakim było kiedyś podawanie dzieciom przy każdej okazji dipherganu było bez sensu. Dziecko przestawało kaszleć albo kichać, lecz choroba wirusowa rozwijała się nadal. Rodzice uspokojeni brakiem objawów wtórnych tracili z oczu zasadniczą dolegliwość.
Odczulanie społeczeństwa na znieważanie religii katolickiej i wspólnoty wiernych rozpoczęło się już dawno. Jakiś dureń podarł publicznie Biblię. [To jest nie tylko”dureń”, ale i satanista. MD] Uznano to za nic nie znaczący gest. Jakaś idiotka parafrazowała w obraźliwy sposób hasło „Bóg honor i ojczyzna”. Matce Boskiej domalowano tęczową aureolę. Przez cały kraj przetoczyła się fala dewastacji budynków kościelnych i zakłócania porządku nabożeństw.
Epatowanie społeczeństwa obrzydliwymi utworami literackimi spowodowało powszechne znieczulenie na turpizm, na brzydotę. Powieści składające się z niecenzuralnych słów i opisujące obscena przedstawiano publiczności jako „twórczy eksperyment”. Jednym z takich eksperymentów miała być sztuka “Klątwa” wystawiana w 2017 roku w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Reżyserem przedstawienia opartego na motywach dramatu Stanisława Wyspiańskiego pod tym samym tytułem był Chorwat Oliver Frljić
W trakcie spektaklu w ramach immunoterapii swoistej pokazano seks oralny aktorki z figurą Jana Pawła II oraz scenę podcierania się flagą Watykanu. Inna aktorka zastanawiała się głośno, co by się wydarzyło, gdyby zorganizowano zbiórkę pieniędzy na zabójstwo Jarosława Kaczyńskiego, a w trakcie jej kwestii krzyż stojący na scenie był ścinany piłą mechaniczną.
To nie był żaden eksperyment artystyczny, to oczywista „подготовка” do obecnego frontalnego ataku na Jana Pawła II i propozycji opiłowywania katolików. To próba odczulenia społeczeństwa, przyzwyczajenia ludzi do braku reakcji na obrażanie ich uczuć religijnych, na ewidentne świętokradztwo. Wrogowie katolicyzmu jednak się trochę przeliczyli. Kolejny, najnowszy atak na Jana Pawła II wywołał wstrząs anafilaktyczny. To wyjątkowo silna, wręcz paradoksalna, reakcja organizmu na bodźce, które odbiera on jako istotne zagrożenie. Tym razem odczulanie się nie udało.
Afera wybuchła po reportażu TVN24 „Franciszkańska 3” którego autorem był Marcin Gutowski oraz książce holenderskiego dziennikarza Ekke Overbeeka pod tytułem: „Maxima culpa”. Obaj twierdzą, że Jan Paweł II w czasach, gdy jako Karol Wojtyła kierował archidiecezją krakowską (1964–1978) ukrywał przestępstwa seksualne duchownych wobec osób małoletnich. W oczach większości osób publikowane materiały są niewiarygodne i nie zaszkodziły wizerunkowi Papieża.
Pouczająca jest jednak historia Piusa XII. Nagonkę na Papieża rozpoczęła inscenizacja sztuki zachodnioniemieckiego dziennikarza Rolfa Hochhutha pt. “Namiestnik” (“Der Stellvertreter”), którą wystawiono w Teatrze Narodowym w Warszawie w 1966 roku. Jej prapremiera odbyła się trzy lata wcześniej w zachodnioberlińskim Volksbühne w inscenizacji oraz reżyserii Erwina Piscatora. Autor oskarżył Piusa XII, o zbrodnię milczenia wobec masowych mordów hitlerowskich w Europie. Choć mit ten skutecznie obalają w książce „Tajne Archiwum Watykańskie. Nieznane karty z historii Kościoła” Grzegorz Górny i Janusz Rosikoń, którzy dotarli do przechowywanych w Tajnym Archiwum Watykańskim dokumentów, zła opinia przylgnęła do Piusa XII w Polsce na długo.
Udało się uniewrażliwić społeczeństwo na bardzo wiele innych negatywnych aspektów życia społecznego. Czego uczą nas na przykład programy typu „Wyspa miłości”? Nie nazwalibyśmy chyba tego programu „Szkołą żon” (L’école des femmes to komedia satyryczna Moliera z 1662), a nawet szkołą gejsz, lecz raczej szkołą pań do towarzystwa w najgorszym rozumieniu tego słowa. „Gazeta Wyborcza” idąc za ciosem stwierdziła, że prostytucja to „praca jak każda inna”. „Wyspa miłości” działa czy działała podobnie jak słynny program „Big brothel” (tytuł sparafrazowany celowo) oswajający z ekshibicjonizmem psychicznym i nie tylko psychicznym. Spółkowanie pod prysznicem na oczach wielomilionowej widowni trudno uznać za normę postępowania cywilizowanych ludzi. Nie widziałam tego, ale wierzę moim „sygnalizatorom”. Zadekretowano takie nazywanie donosicieli, a w szkołach odbyły się nawet obowiązkowe szkolenia mające nakłonić nauczycieli do donoszenia na swoich uczniów. Donosiciel ma odtąd stać się postacią pozytywną, człowiekiem zatroskanym o losy świata. Donoszenie na sąsiada, który pali drewnem, na sąsiadkę która zostawiła na chodniku psią kupę czy na nauczycielkę, która nie chce Zosi nazywać Wojtkiem – ma być szlachetne. W ten sposób chce się zlikwidować tak zwaną „mentalność porozbiorową”, w dekalogu której donoszenie na bliźniego było i nadal jest najcięższym grzechem.
Eksponowanie starej wariatki plującej na policjantów, innej wariatki nakłuwającej igłą zdjęcie nielubianego polityka czy ekshibicjonisty klepiącego się publicznie po genitaliach, a także komentowanie z aprobatą tych ekscesów ma za zadanie zlikwidowanie alergii ludzi na ordynarne zachowania zasługujące na potraktowanie policyjną pałką. Przyzwyczaja ludzi do chamstwa traktowanego jako norma.
To też forma immunoterapii, odczulania społeczeństwa, likwidowania jego wrażliwości wrodzonej lub wyuczonej przez tradycję i właściwe wychowanie.
Tak kształtuje się „nowego człowieka”.
Co studiować?
Małgorzata Todd https://mtodd.pl/?wysija-page=1&controlle
Szanowni Państwo!
Za czasów Piłsudskiego powiadano, że „nie matura, a chęć szczera zrobi z ciebie oficera”. Teraz chęć szczera może zrobić z ciebie nawet profesora w dowolnej dziedzinie, wystarczą odpowiednie układy.
Jakie zatem studia wybrać? To zależy od tego co się chce osiągnąć. Jeśli zamierza się zdobywać duże pieniądze, to najkrótszą drogą są nielegalne machlojki, a studia prawnicze mogą przynieść tu podwójne korzyści. Kandydat na przyszłego milionera dowiaduje się, jak skutecznie omijać znane mu prawo i zawierać znajomości, które mogą okazać się przydatne, gdyby się jednak noga powinęła.
Człowiek chory, lub hipochondryk powinien studiować medycynę. Dawniej mógł mieć trudności z dostaniem się na ten kierunek studiów, bo już na wstępie trzeba było wykazać się dużą wiedzą z zakresu nauk przyrodniczych, same układy nie wystarczały. Dzisiejsza, wszechobecna „tolerancja” pozwala postaciom pokroju Kopacz otrzymać dyplom i „leczyć” ludzi. Szacuje się, że w Polsce brakuje sześćdziesięciu tysięcy lekarzy. Zatem na bezrybiu i rak ryba.
Jeśli ma się duże „parcie na szkło”, najlepiej wybrać uczelnię artystyczną. Tak, jak w poprzednich dwóch grupach, tak i tu, absolwenci dzielą się na tych, którzy umiłowali przedmiot studiów, czyli sztukę w tym wypadku, i tych, którzy miłują jedynie siebie z wzajemnością. Ci drudzy tworzą niezbędne kliki elegancko nazywane „kastami”.
A co z tymi, którzy umiłowali naukę w czystej postaci? Twórcy Nowego Wspaniałego Świata z nimi mają największy kłopot. Rzetelnie przeprowadzane doświadczenia naukowe źle służą ideologiom, rujnują dorobek „genderyzmu”. „ekologizmu”, „klimatyzmu” itp.
Na szczęście i zapewne z poręczenia, najbogatszych ludzi świata, po „unieważnieniu” matematyki, jako niepoprawnej politycznie, bo wymyślonej przez białych, heteroseksualnych mężczyzn, wszystko stało się możliwe. Jakość uczelni przechodzi w ilość. Teraz każdy może coś studiować zamiast pracować, bo do pracy nie każdy się nadaje.
Z pozdrowieniami
Małgorzata Todd
Czy nie wolno spalić własnej książki? [Przecież to moja rzecz].
Czy nie wolno spalić własnej książki?
O. Jacek Gniadek https://www.prokapitalizm.pl/czy-nie-wolno-spalic-wlasnej-ksiazki/
Ksiądz z Gdańska razem z dziećmi podczas rekolekcji spalił książki i inne przedmioty, które uważali za niepotrzebne. Rzeczy nie mają same w sobie wartości. Nadaję im wartość ze względu na ich użyteczność, a to jest bardzo subiektywne
Brak znajomości klasycznej ekonomii może zaprowadzić na manowce. Od dwóch dni czytam w mass mediach o spaleniu książek przez polskiego księdza i grupę ministrantów. Mówili o tym wczoraj w BBC. Dzisiaj głos zabrał prymas Polski bp Wojciech Polak, dla którego spalenie książek w Gdańsku jest wręcz gorszące.
Szkoła austriacka ekonomii twierdzi, że człowiek podejmuje decyzje na podstawie wyznawanych przez siebie subiektywnych wartości. Z punktu widzenia jednostki decyzje te są zawsze racjonalne, gdyż stanowią odzwierciedlenie jej najlepszego interesu, choć z innego punktu widzenia mogą wydawać się nieracjonalne, nierozsądne i krótkowzroczne. Subiektywistyczna nauka o ludzkim działaniu powstrzymuje mnie od wygłaszania sądów na temat celów działania drugiego człowieka. Nie muszę nawet odwoływać się do Biblii.
Idziemy dalej. Wolność słowa jest zawsze ograniczona przez własność prywatną. W moim domu lub firmie możesz powiedzieć, co chcesz, pod warunkiem, że pozwolę ci to zrobić.
Zobaczmy teraz, co się stało. Ksiądz z Gdańska razem z dziećmi podczas rekolekcji spalił książki i inne przedmioty, które uważali za niepotrzebne. Rzeczy nie mają same w sobie wartości. Nadaję im wartość ze względu na ich użyteczność, a to jest bardzo subiektywne. Fakt, że ktoś napisał książkę, nie oznacza, że jest dobra. Kupując ją, mogłem tak myśleć, ale później zmieniłem zdanie. Mam do tego prawo. Co więcej, kupując ją, nabywam prawo własności do rozporządzania książką. Ogranicza mnie tylko jedno prawo, którego zapis pojawia się na początku każdej książki: „Żadna część tej książki nie może być reprodukowana jakimkolwiek sposobem – mechanicznie, elektronicznie, drogą fotokopii….” Żaden wydawca nie pisze na książce, że nie wolno jej spalić lub oddać na makulaturę.
W mass mediach oberwało się księdzu i dzieciom, że palenie książek jest barbarzyństwem i wzbudzono u nich poczucie winy do tego stopnia, że może w tej chwili uważają to nawet za grzech i pójdą do spowiedzi. Dlaczego je spalili? Nie wiem, co było ich intencją. Czy myśleli, że w książkach i słoniach kryły się demony? A nawet jeżeli tak było, to ich sprawa. Można upomnieć, ale należy to uczynić proporcjonalnie do popełnionego błędu.
Kiedyś na pytanie, czy ogrzewanie zbożem jest moralne, odpowiedziałem dla Frondy: „Nie widzę różnicy między spalaniem zboża, a spalaniem ropy, czy gazu nie ma powodu, dla którego zboże jako takie miało być przeznaczone do wypieku chleba, a nie do produkcji energii. Znak krzyża robi się na chlebie nie dlatego, że jest w nim zboże, ale dlatego, że człowiek włożył swoją pracę w jego wypiek i że niegdyś stanowił główny składnik diety. Zresztą dziś często mówi się, że dieta wysoko węglowodanowa jest mniej zdrowa, niż dieta bardziej zróżnicowana”.
Na zakończenie rozmowy dodałem: „Większym problemem, niż produkcja energii, jest produkcja wódki ze zboża – a przecież nikt poważnie nie twierdzi, że należy zakazać produkcji alkoholu. Natomiast moją wątpliwość wzbudza aspekt interwencjonizmu gospodarczego, który wiąże się z wyróżnieniem zboża jako paliwa odnawialnego.”
Powróćmy do książek.
W Szwecji podobno Pippi Langstrumpf jest teraz uważana za rasistkę. Postępowi Szwedzi niszczą i palą „niepoprawne książki” Astrid Lindgren. Niektóre wyrażenia rażące dzisiejszego odbiorcę zastępowane są nowymi, politycznie poprawnymi zwrotami. To są ich książki, więc mogę z nimi robić, co chcą. Śmieję się z tego, ale jestem również daleki od porównania tego ze spaleniem biblioteki Aleksandryjskiej. Często posługujemy się plotką, że zrobili to muzułmanie, choć jednoznaczne ustalenie sprawców przez naukowców jest w dalszym ciągu niewyjaśnione.
Przy okazji palenia „Harry’ego Pottera”, obrońcy księdza przywoływali przypadek podarcia Biblii przez Adama Darskiego na jego koncercie. Było to, według sądu, wulgarne i prostackie, ale mógł to zrobić, ponieważ nabył czasowe prawa własności do sali, w której występował. Wydarzenie to miało miejsce dla określonej publiczności, która kupiła bilety i była przygotowana na taki performance. Co innego, gdyby A. Darski dokonał tego w przestrzeni publicznej.
Podobnie nasz ksiądz. Spalił książki na terenie swojej parafii, która jest przestrzenią prywatną.
Rzuciłem okiem na stronę wiez.com.pl Od spalenia książek pojawiły się już tam cztery teksty na ten temat. Mogą pisać, co chcą. Jest wolność słowa. Szkoda tylko, że nie robią tego za swoje pieniądze. Czasopismo Więź jest dofinansowywane z pieniędzy publicznych przez Ministerstwo Kultury.
O. Jacek Gniadek SVD jest misjonarzem werbistą i doktorem teologii moralnej (ur. 1963). Pracował przez wiele na misjach w Afryce (Kongo, Botswana, Liberia i Zambia). Mieszka w Warszawie (Fundacja Ośrodek Migranta Fu Shenfu, Stowarzyszenie Sinicum im. Michała Boyma). Tekst pochodzi ze strony jacekgniadek.com.
Lemingi – Obecność w kulturze.[viki]
W masowej kulturze w odniesieniu do lemingów funkcjonuje określenie „masowe samobójstwo”. Mit pojawił się wiele wieków temu w Skandynawii, gdzie w ten sposób starano się wyjaśnić nagłe zmiany liczebności populacji[17]. Lemingi miałyby instynktownie dążyć do samozagłady, aby zapobiec zbytniemu zagęszczeniu populacji[10].
Mit o „masowym samobójstwie” lemingów ma długą historię, a na jego popularność złożyło się wiele czynników. W roku 1955 Carl Barks, ilustrator w wytwórni Disneya, narysował do magazynu Uncle Scrooge Adventures komiks pt. „Leming z medalionem” (The Lemming with the Locket). Komiks powstał z inspiracji artykułem w magazynie The American Mercury z 1954 i przedstawiał ogromne ilości lemingów, skaczących z norweskich klifów do morza. Na podstawie tego komiksu z kolei powstał jeden z odcinków Kaczych Opowieści pt. „Ulubione zwierzątko Scrooge’a” albo „Ulubieniec Sknerusa”, w oryginale Scrooge’s Pet[18].
Duży udział w upowszechnieniu błędnej tezy miał także film wytwórni Disneya White Wilderness (1958), pokazujący lemingi skaczące na pewną śmierć do morza. Po 24 latach udowodniono jednak, że scena ta była sfałszowana, podobnie jak poprzedzające ją sceny przedstawiające masową migrację tych zwierząt. W maju 1982 kanadyjska telewizja CBC w cyklu The fifth estate (Piąta władza, program typu śledczego), wyemitowała film Cruel Camera (Okrutna kamera), przedstawiający okrucieństwa wobec zwierząt w przemyśle rozrywkowym[19].
W filmie wykazano, że sceny przedstawione w White Wilderness były zaaranżowane: film nie był kręcony w Norwegii, lecz w kanadyjskim stanie Alberta, gdzie nie występują lemingi; sfilmowane gryzonie kupiono nad Zatoką Hudsona i przywieziono do Calgary; przedstawiona wielka migracja była jedynie zręcznym montażem wielu ujęć wciąż tych samych kilkudziesięciu zwierząt[20][21], zaś w kluczowej scenie „masowego samobójstwa” lemingi nie zeskakiwały z urwiska, ale były z niego zrzucane[22][17].
W grze Lemmings z 1991 zadaniem gracza jest powstrzymanie i właściwe ukierunkowanie bezmyślnego marszu gromady tytułowych „lemmingów” (postaci z wyglądu nie mających wiele wspólnego z prawdziwymi lemingami), które bez tej interwencji spadłyby z urwiska, weszły w dziurę lub wpadły w inne pułapki.
Życie sztuki i sztuka życia
Różnie się definiuje złoty wiek w sztuce. Dla mnie złoty wiek oznacza czasy gdy ludzie czekali na dzieło sztuki, gdy pojawienie się tego dzieła było dla wszystkich wielkim wydarzeniem. We wspaniałym filmie Tarkowskiego z 1966 roku pod tytułem „Rublow” ludzie czekają na dzwon, który wykonuje syn zmarłego ludwisarza. Tłum zbiera się na placu w oczekiwaniu na pierwszy dźwięk dzwonu. Społeczeństwo czekało niecierpliwie na dzieła Benvenuto Celliniego, czekało na kantaty Bacha i utwory Mozarta. Książki Sienkiewicza były drukowane w odcinkach w codziennej prasie, a w 1900 roku, z okazji 25-lecia pracy literackiej Sienkiewicza polskie społeczeństwo zorganizowało zbiórkę na zakup majątku w Oblęgorku i ufundowało go pisarzowi w podziękowaniu za jego pracę.
Trudno określić kiedy złoty wiek w sztuce skończył się definitywnie. Obecnie na dzieła sztuki raczej nikt nie czeka, w każdym razie nie czeka szeroka publiczność. Emocje związane z oglądaniem i kontaktem ze sztuką wyparło zbiorowe przeżywanie wydarzeń towarzyskich, ślubów, pogrzebów, tragicznych zgonów. Upadek komunizmu i odzyskanie podmiotowości przez kraje Europy Środkowo Wschodniej przyczyniły się dodatkowo do odwrócenia uwagi od sztuki. W czasach Solidarności mawiało się żartobliwie, że w naszych solidarnościowych wydawnictwach obowiązuje reguła „3S”.Oznacza to: „Sam napiszę, sam wydam, sam przeczytam”.
To wszystko przyszło mi do głowy w związku z postacią polskiego pisarza, dziennikarza i historyka Zbigniewa Święcha. Zbigniew Święch jest autorem znakomitej trylogii „Klątwy, mikroby i uczeni”. (t. I, W ciszy otwieranych grobów, 1988; t. II, Wileńska klątwa Jagiellończyka, 1993, t. III Ostatni krzyżowiec Europy. Oddychający sarkofag Warneńczyka, 1995). wysoko ocenianej przez fachowców między innymi przez profesora Aleksandra Gieysztora.
Warto byłoby przypomnieć tę trylogię choćby przez drukowanie jej w odcinkach w codziennej prasie. Cóż kiedy redaktorzy pism nie są tym pomysłem zupełnie zainteresowani. Wolą wałkować w nieskończoność głupawe wypowiedzi polityków, albo zajmować się rozwodami, romansami i wzajemnymi oskarżeniami celebrytów, czyli osób które są znane tylko z tego, że są znane. Redaktorzy znają zapewne statystyki czytelnictwa w Polsce, z których wynika, że 58% obywateli nie przeczytało w ciągu roku ani jednej książki natomiast 18% może się pochwalić lekturą co najwyżej dwóch książek rocznie. Dlatego nie wyobrażają sobie, że ktoś będzie chciał czytać książkę historyczną w odcinkach.
Nawet nie wiedzą jak bardzo się mylą tak nisko ceniąc społeczeństwo polskie. Kiedy blisko ćwierć wieku temu pracowałam w piśmie „Ładny Dom” redaktor naczelny twierdził, że statystyczny czytelnik ma cztery klasy szkoły podstawowej i żądał aby dziennikarze używali zdań co najwyżej czterowyrazowych. Statystykę tę oparł na konkursie, w którym nagrodą były nasiona bodajże rzodkiewki czy buraka. Proponowałam redaktorowi żeby zrobić w piśmie tak zwaną rozkładówkę poświęconą zdjęciom starej Warszawy. Odmówił twierdząc, że nikogo to nie zainteresuje. W tym samym roku stałam w Gdańsku w ogromnej kolejce żeby kupić album „Był sobie Gdańsk” -zbiór wspaniałych zdjęć starego Gdańska (jedyne prawdziwe osiągnięcie życiowe Tuska , jak widać potrafię niektóre jego działania pozytywnie ocenić).
Nasi decydenci naprawdę nie doceniają polskiego społeczeństwa. W telewizjach dominują idiotyczne programy robione – jak to się mówi- przez idiotów dla idiotów. Gdyby któryś z szanownych redaktorów w czasie ostatniego konkursu chopinowskiego raczył pofatygować się jak zwykły obywatel po wejściówkę do Filharmonii zobaczyłby kolejkę ciągnącą się Marszałkowską do rogu Świętokrzyskiej i za zakrętem daleko w Świętokrzyską. Nigdy w czasach upadku realnego socjalizmu nie widziałam takich kolejek nawet po pralki, mięso ani po papier toaletowy. Na Requiem Mozarta wykonywane w kościele Świętego Krzyża w rocznicę śmierci Chopina trudno się zwykle dostać nawet z zaproszeniami.
Sztuka współczesna, oficjalna, obecna w mediach, sponsorowana przez państwo ogranicza się obecnie do prowokacji, do eksperymentu łamiącego wszelkie konwencje a w tym zasady estetyki i dobrego wychowania. Zgodnie z definicją: „Uprawiać sztukę oznacza obrazić obywatela i kazać mu za to zapłacić”. Zamiast życia sztuki mamy więc do czynienia ze sztuką życia i to na nasz koszt. Tę definicję sztuki wyczerpują spektakle „Klątwa” w warszawskim Teatrze Powszechnym, oraz „Dziady” w krakowskim teatrze Słowackiego. Oparta na motywach Wyspiańskiego „Klątwa” sprowadza się do epatowania imitacją wulgarnego seksu i antykościelnymi manifestacjami.
„Zdawało się, że po „Klątwie” Frljicia w Teatrze Powszechnym w Warszawie – z bezczeszczeniem krzyża, oralnym seksem ze statuą Jana Pawła II – już nic gorszego zdarzyć się nie może. A jednak…” pisze Elżbieta Morawiec. „Chętnych do obejrzenia „Dziadów” w Krakowie czy „Klątwy” w Warszawie nie brakuje, bo nic tak narodu nie ciekawi jak skandal. A że przy tej okazji najświetniejsze dzieła naszej literatury topione są w szambie, to nic takiego – ot, koszty rewolucji artystycznej”– zauważa Krzysztof Masłoń. Kilka dni temu zespół teatru Słowackiego w Krakowie butnie oświadczył: „Teatr jest nasz”.
Odpowiem: „Proszę bardzo, niech kupią budynek w trybie przetargu, niech sami finansują swoje modernistyczne spektakle, niech sami sobie wypłacają pensje. Albo niech zostaną teatrem ulicznym produkującym się na jarmarkach i odpustach i niech zbierają pieniądze do czapki”. Tak przecież działa wolny rynek, który jest fetyszem współczesnego liberalizmu. Jeżeli znajdą się chętni do opłacania skandalizujących wybryków nie mam nic przeciwko temu. Jako podatnik zdecydowanie jednak protestuję przeciwko opłacaniu z moich pieniędzy takiego dziadostwa jak spektakl „Dziadów”.
Jako podatnik chciałabym natomiast żeby którekolwiek z pism lokujących się po naszej, prawej stronie zdecydowało się drukować w odcinkach książki pana Święcha. Zapewniam że społeczeństwo doceni tę inicjatywę.
Wyciąć numer
Szanowni Państwo!
Czy zauważyliście, że przemawiam do Was po raz 555? Jak by tego było mało, to jeszcze w dniu o szczególnej dacie 2202 2022! Co z tego wynika? Raczej nic, ale poczytajmy to, za dobry znak.
https://mtodd.pl/?wysija-page=1&controller=email&action=view&email_id=484&user_id=0&wysijap=subscriptions
—————-
Zanosi się bowiem na wojnę, do której miejmy nadzieję nie dojdzie. Lepiej być jednak na nią przygotowanym, bo Putin jest gotów wyciąć nam dowolny numer, jakiego się nie spodziewamy, albowiem wojen nie wywołują ludzie zrównoważeni. Obronę pozostawmy tym, którzy się na tym znają.
Pozostali mogliby jednak zajmować się sprawami dotychczas niezałatwionymi, takimi, jak na przykład zastąpienie zmurszałej „elitarnej” kasty w kulturze, której, jak na razie nikt nie podskoczy, bo i po co się narażać? „Głodująca” Janda pomstowała, pomstuje i pomstowała będzie. Robimy jej na głowę milionowymi dotacjami, za które deprawuje młodzież przymusowymi porno przedstawieniami. Teatr Telewizji bywa tak straszliwie artystyczny, że działa jak środek wymiotny, albo przeczyszczający.
Prócz teatru, młodzież będzie miała muzea w niezliczonej ilości. Czy sama to doceni, nie wiadomo, ale nasi sąsiedzi na pewno. Przypomnijmy jak starannie Niemcy przygotowywali się do wojny, zbierając dane co należy ukraść, z którego polskiego muzeum. Rosjanie rabowali spontanicznie, co popadło, a czego nie zabrali, to zniszczyli. Obecny władca Kremla jest koneserem. Już na początku swojej kariery co zanurkował, to wydobywał z morza starożytne, cenne amfory.
Przetrwaliśmy wojny i rozbiory jako naród dzięki kulturze z literaturą na poczytnym miejscu. Promowaniem współczesnych, polskich talentów literackich, w tym scenarzystów, z całą pewnością nasi sąsiedzi nie są zainteresowani, a Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego?
Bez obaw, takiego numeru polskie ministerstwo niemieckim i rosyjskim przyjaciołom nie wytnie.
Zdrowia i wolności
Małgorzata Todd
Co mówi movie
Szanowni Państwo!
Movie już nic nie mówi od czasu przejęcia Hollywood przez neokomunę. Film amerykański, podobnie jak te powstające w innych zachodnich kinematografiach, przestały mieć cokolwiek sensownego do powiedzenia. Ograniczył się do bełkotliwej propagandy, albo idiotycznej bieganiny z pistoletem maszynowym.
W scenariuszu, jak i w każdej dobrej fikcji literackiej nie ma elementów zbędnych. W prawdziwym życiu i kiepskiej literaturze są, a często nawet dominują. Ilustracją tego twierdzenia niech będą najnowsze produkcje filmowe: „Babilon” rodzimej produkcji i rosyjska „Zwyczajna kobieta”.
Żeby było bardziej przewrotnie, to pierwsza z tych produkcji bierze na warsztat temat bardzo ważki, jakim było wprowadzenie stanu wojennego i robi z niego… sieczkę. Żadnej dramaturgii, wtykanie tu i ówdzie komiksowych obrazków, które jak rozumiem, miały za zadanie zachęcać małolaty. Jedyne przesłanie to takie, że źli są źli, a dobrzy dobrzy, co miały wykazać niepowiązane ze sobą sceny. Najlepsza nawet historia, partacko opowiedziana, zniechęca do tematu. Szkoda. Jedynie lista osób biorących udział w tym „artystycznym” wydarzeniu była imponująco długa. Wyświetlanie jej trwało z dziesięć minut i chyba nie pominięto nikogo z personelu całego gmachu przy Woronicza 17.
„Zwyczajna kobieta”, jak to zwyczajna kobieta, jest serialem bez zadęcia i bez przesłania dla ludzkości. Jest natomiast majstersztykiem. Każda scena ma znaczenie, każda wypowiadania przez aktora kwestia czemuś służy. Dobrze, że gdzieś na świecie są jeszcze ludzie, którzy do takiej perfekcji opanowali wykonywany zawód. I pomyśleć, że to zdarzyło się w Rosji! Szkoda, że u nas obowiązuje z jednej strony poprawność polityczna, a z drugiej kolesiostwo uniemożliwiające wybicie się nowym talentom, które na pewno gdzieś drzemią. Ogłaszam dla nich pobudkę.