Co zrobią dziewczyny?

Co zrobią dziewczyny?

 Stanisław Michalkiewicz 15 lutego 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5772

Dziewczyny płaczą, bo skończyło się już lato” – śpiewała za głębokiej komuny piosenkarka Magda Umer. Oczywiście koloryzowała, bo gdzieżby tam dziewczyny płakały z powodu zakończenia lata? Zdzisława Sośnicka była bliższa prawdy, bo z kolei po zakończeniu lata śpiewała: „żegnaj lato na rok, stoi jesień za mgłą, czekamy wszyscy tu, pamiętaj nas i wracaj znów”. Lato bowiem, podobnie jak inne pory roku, ma to do siebie, że powraca, więc żadne dziewczyny nie powinny z powodu chwilowego zakończenia lata dostawać spazmów.

Co innego, jak kończy się forsa. Ooo! To poważna sprawa i z tego powodu rzeczywiście; nie tylko dziewczyny mogą dostać spazmów. A właśnie z taką sytuacją mamy do czynienia za sprawą złowrogiego prezydenta Sanów Zjednoczonych, Donalda Trumpa. Tak jak urzędnik jednym ruchem, ręki może każdemu dać z państwem zaślubiny, tak prezydent Trump jednym ruchem ręki zakręcił dziewczynom, oczywiście tym postępowym, skupionym wokół „polskiej fundacji pomocowej »Feminoteka«”, kurek ze szmalcem. Fundacja ta reklamuje się, że udziela kobietom „wszelkiego rodzaju pomocy” w tym również – pomocy „seksualnej”. Nawet nie śmiem się domyślać, co taka „seksualna” pomoc może oznaczać, zwłaszcza „w rodzinie” – bo przede wszystkim o to chodzi.

Za moich czasów studenckich kolega K. utrzymywał, że chodzi o pomoc dla początkujących dobiegaczy, udzielaną przed doświadczonych – jakby to określiła pani prof. Inga Iwasiów ze Szczecina – „jebaków”. Kolega K. w natchnieniu opisywał, że taki pomocnik obserwuje z bliska przebieg „czynności seksualnej” i głosem udziela debiutantowi wskazówek: wyżej!, niżej!, teraz! – dzięki czemu czynność wreszcie dochodzi do skutku. Feminoteka udziela też kobietom pomocy – jednak dopiero „po gwałcie”, podczas gdy z zagadkowych przyczyn, przed gwałtem żadnej pomocy kobietom nie udziela, nawet gdyby taka jedna z drugą u nóg jej się tarzała.

Gdyby tonący błagał o markę pocztową i u nóg mi się tarzał – nie dam – taki jestem” – mówił „książę na pure nonsensach” Władysław Grabowski w poemacie Słonimskiego „Popiół i wiatr”. To znaczy, to wszystko Feminoteka robiła do tej pory, dopóki był amerykański szmalec. No ale teraz, za sprawą złowrogiego prezydenta Trumpa, kurek ze szmalcem został zamknięty, nad czym ubolewają płomienni bojownicy o nieubłagany postęp. Co teraz będzie z nieubłaganym postępem, czy nie cofnie się on aby pod naporem wstecznictwa? Dotychczas wstecznictwo było odcięte od wszelkich kurków ze szmalcem i – rzecz ciekawa – jakoś dawało sobie radę, głównie dzięki poparciu wsteczników, którzy na postępy nieubłaganego postępu spoglądają z rezerwą, a nawet podejrzliwie.

Postępowcy natomiast z reguły byli popodłączani do rozmaitych kurków z łatwym szmalcem, toteż szeregi postępactwa rosły w postępie geometrycznym. Weźmy na przykład takiego „Jurka” Owsiaka, który tylko patrzeć, jak zostanie poddany procedurze beatyfikacji przez Przewielebne Duchowieństwo Kościoła Otwartego – bo policja już zawczasu traktuje go w sposób szczególny, wyłapując starowinów i starowiny, co to dopuściły się przeciwko niemu myślozbrodni – a oni nie tylko do wszystkiego się przyznają, ale i prawidłowo zeznają, że zainspirowały ich do tych myślozbrodni programy złowrogiej telewizji „Republika”, co to zamiast pryncypialnie potępić wroga publicznego Zbigniewa Ziobrę, jak to robią wszyscy mądrzy, roztropni i przyzwoici, co to rozpoznają się po zapachu, to robi z nim prowokacyjne wywiady. A co teraz będzie? Jak Ameryka przestanie dawać szmalec, to gdzie pójdą postępowcy?

A to dopiero początek problemów, bo akurat gruchnęła wieść, że prezydent Donald Trump mianował ambasadorem amerykańskim w Warszawie JE Tomasza Rose. Pan Tomasz Rose jest Żydem – ale ortodoksyjnym, podobno o bardzo konserwatywnych poglądach. Ostatnie wystąpienie prezydenta Trumpa pokazuje, że w Żydach- syjonistach – a przypuszczam, że pan Tomasz Rose jest jednym z nich – szczególnie sobie upodobał, więc nie ma co wierzgać przeciwko ościeniowi tym bardziej, że największe zgryzoty z nim może mieć Judenrat „Gazety Wyborczej”.

Jak wiadomo, pozostaje ona od początku w awangardzie nieubłaganego postępu, więc gdyby w Warszawie pojawił się amerykański ambasador o podobnie konserwatywnych poglądach, jak pan Rose – ale nie Żyd, tylko głupi goj – to Judenrat zrobiłby z niego marmoladę, a w każdym razie – utrudnił mu funkcjonowanie zgodne z poglądami. W przypadku pana Rose może być trudniej, bo pan red. Michnik może dostać faxem z Tel Awivu wiadomość: wiecie, rozumiecie, Michnik. Wyście się chyba pomylili i popadli w jakieś antysemickie odchylenie. Jak się nie opamiętacie, to będzie z wami brzydka sprawa, zrozumiano? A ponieważ finanse Judenratu w znacznym – jak znacznym, tego do końca nie wiemy – zależą od stosunków, nawet nie z „samym głównym Srulem”, tylko z jakim Srulem drobniejszego płazu, to Judenrat dziesięć razy się zastanowi, nim podniesie rękę na pana ambasadora Tomasza Rose. I on wie i my wiemy, że ta ręka może mu zostać odrąbana i to nie przez żadną „władzę ludową”, tylko przez Naszego Najważniejszego Sojusznika.

Ale to jeszcze nic – bo wprawdzie w tej chwili prezydent Trump pozakręcał wszystkie kurki z amerykańskim szmalcem – oczywiście poza kurkiem dla bezcennego Izraela – ale z czasem, jak komuś każe dokonać przeglądu beneficjentów i na liście „naszych sukinsynów” umieści kogo tam zechce – to jestem prawie pewien, że pan ambasador Tomasz Rose będzie chciał zachować wpływ na te sprawy – to wyposzczone postępactwo zacznie podlizywać się jemu, odżegnując się na wszelki wypadek od wszelkich skojarzeń z Judenratem – chyba, żeby i Judenrat, zgodnie z mądrością etapu, obrzezał się na ortodoksję i wstecznictwo. Wtedy ponownie rozgorzeje walka ideologiczna – ale tym razem o życzliwość Ambasady – co sprawi, że wszelkie mrzonki Wielce Czcigodnej Katarzyny Kotuli, czy Nowackiej Barbary, rozwieją się w mglistość.

Co w tej sytuacji zrobią dziewczyny? Czy będą płakały, że oto przestają być proletariatem zastępczym dla promotorów komunistycznej rewolucji, czy też natychmiast zapomną o tym, że są oprymowane przez „męskie szowinistyczne świnie”, tylko po staremu zechcą się z tymi świniami zaprzyjaźniać, gwoli odbywania bliskich spotkań III stopnia? Janusz Korwin Mikke twierdzi, że kobiety mają skłonność do przyjmowania za swoje poglądów mężczyzn, z którymi akurat sypiają. Jeśli tedy zaczną gustować w męskich, szowinistycznych świniach, to będzie nieomylny znak, że nasz bantustan i mniej wartościowy naród tubylczy powraca na drogę normalności, a nie błąka się po manowcach postępactwa.

Stanisław Michalkiewicz

Wokół „Księgi win Judy”

Wokół „Księgi win Judy”

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia”    13 lutego 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5771

Starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji, mawiali, że „habent sua fata libelli” – co się wykłada, że książki mają swoje losy. I oto na naszych oczach, za sprawą pana profesora Rafała Pankowskiego sprawdza się trafność tego spostrzeżenia. Ten pan Pankowski to osobliwa postać w ruchu robotniczym, bo pod pewnym względem podobny jest do ciotki felietonisty warszawskiej „Kultury” „Hamiltona”. Otóż ten Hamilton, który pozował na przestarego starca, tak naprawdę nazywał się Jan Zbigniew Słojewski i wolne chwile spędzał w winiarni „U Hopfera”, dzisiaj już nieistniejącej. Była tam jedna ława i jeden duży stół, za którym przeważnie siedział właśnie Hamilton, a reszta towarzystwa lokowała się, gdzie kto mógł – przeważnie na pustych kartonach po winie – zaś pani Stasia nalewała każdemu, ile kto chciał.

Otóż ten Hamilton napisał kiedyś o swojej ciotce, która miała takie dziwne natręctwo, że nie mogła wziąć na kolana kota, żeby mu zaraz nie szukać pcheł. Pan Rafał Pankowski jest do niej podobny, ale przy tym podobieństwie są i różnice. Pan Pankowski nie szuka żadnych pcheł, tylko antysemitników i ma takie natręctwo, że nie tylko widzi antysemitnika pod każdym krzakiem, ale w dodatku – zaraz go demaskuje przed surową ręką sprawiedliwości ludowej. Na tym uciułał sobie rozmaite naukowe tytuły a także inne wyrazy uznania, wśród których, niczym perła w koronie, błyszczy nagroda od żydowskiej Ligi Antydefamacyjnej z Nowego Jorku, którą wręczył mu – niestety nie „sam główny Srul” – tylko delegat Ligi na Europę, pan Srulewicz. No cóż; jak to mówią, dobra psu i mucha.

Więc tym razem pan Pankowski i różni inni tropiciele – bo jak w jakiejś branży jest koniunktura, to zaraz pojawiają się entreprenerzy – a tak się składa, że koniunktura w branży tropienia antysemitników jest dziś wyjątkowo dobra – wytropił książkę pod tytułem Księga win Judy, którą wznowił pan Przemysław Holocher w wydawnictwie Magna Polonia. Tytuł jest mylący, bo sugeruje, że chodzi o wina, produkowane przez Judejczyków w Izraelu – a tymczasem książka skupia się na rozmaitych łajdactwach, których sprawcami mają być Żydowie.

Tropiciele antysemitników twierdzą, że to wszystko nieprawda, że niemiecki autor Wilhelm Meister, który tak naprawdę nazywał się Paul Bang, wszystko to sobie wyssał z brudnego palca. Skąd wiedzą, skąd on to sobie wyssał – tajemnica to wielka, bo autor, znaczy się – Wilhelm Meister napisał tę książkę w roku 1919, kiedy pana Rafała Pankowskiego jeszcze nie było na świecie (i komu to przeszkadzało?). Najwyraźniej jednak wspomniane natręctwo zmusza go, by karmił się takimi lekturami, a potem odkryte rewelacje tak go rozpierają, że w dyrdy biegnie do najbliższego posterunku Milicji Obywatelskiej i składa stosowne doniesienie. W związku z tym pan Przemysła Holocher właśnie dostał powiestkę z komisariatu, by złożył zeznania w sprawie myślozbrodni, znaczy – żeby przyznał się do wszystkiego, a zwłaszcza – propagowania „faszystowskiego ustroju państwa” – chociaż w roku 1919 to nawet Mussolini dopiero zaczynał eksperymentować z faszyzmem, a o Hitlerze nikt jeszcze nie słyszał. Ale to bez znaczenia, bo jak niezależny prokurator, a potem niezawisły sędzia odbierze telefon: wiecie rozumiecie, wy z tego całego Holochera to zróbcie marmoladę, taką, wiecie – pokazuchę – to chyba nikt nie ma wątpliwości, że posypią się piękne wyroki.

Ale co robi przewidujący i niezależność prokuratury i niezawisłość sądów i potrzeby pana Rafała Pankowskiego, który musi przecież zarobić na bułeczkę i masełko – Stwórca Wszechświata? Stwórca Wszechświata dopuszcza tak zwane przypadki. Oto premier bezcennego Izraela, Beniamin Netanjahu, wykonując manewr ucieczki do przodu przed więzieniem, sprowokował przy pomocy Mosadu „niespodziewany” atak rakietowy złowrogiego Hamasu na Izrael ze Strefy Gazy. W części dna morskiego należącego do Strefy Gazy, odkryto bowiem bogate złoża gazu i ropy, więc bezcenny Izrael bez wahania uderzył na Strefę Gazy, rozpoczynając w ten sposób operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej. Oczywiście o żadnym więzieniu nie było już od tej chwili mowy, a Beniamin Netanjahu, jako mąż opatrznościowy, stanął na czele izraelskiego rządu jedności narodowej. Wprawdzie ta cała Gaza została zrównania z ziemią, niczym warszawskie getto po stłumieniu powstania przez generała SS Jurgena Stroopa – ale złowrogiego Hamasu nie udało się wybić, ani nawet – odebrać z jego szponów izraelskich zakładników. Poza tym w USA zmieniła się ekipa, więc bezcenny Izrael zawarł ze znienawidzonym Hamasem zawieszenie broni, w ramach którego zakładnicy stopniowo są wypuszczani, podobnie jak palestyńscy więźniowie – w proporcjach 30 Palestyńczyków za jednego Żyda.

Tymczasem prezydent Trump przyjął premiera Netanjahu, jako pierwszego zagranicznego gościa w Białym domu i po dwustronnych rozmowach poinformował opinię międzynarodową, że USA chcą przejąć Strefę Gazy, uprzątnąć gruz i urządzić tam śródziemnomorski kurort – ale przedtem zamierzają przesiedlić 2 miliony tamtejszych Palestyńczyków. Na razie nie wiadomo dokąd, bo ani Egipt, ani Jordania, gdzie ci Palestyńczykowie mieliby – oczywiście dla własnego dobra, jakże by inaczej? – zostać przesiedleni, nie chcą o niczym słszeć, podobnie jak Palestyńczykowie – ale już wiadomo, jaki jest rozkaz. Premiera Netanjahu, który się temu przysłuchiwał, jakby ktoś na sto koni wsadził. Nic dziwnego, skoro Lebensraum tak się zaczyna poszerzać, to jakże się nie radować? Radowałby się z tego nawet wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler, a przecież premier Beniamin Netajnahu nie jest od niego gorszy.

No dobrze – ale gdzie tych Palestyńczyków przesiedlić? Gdyby żył Heinrich Himmler, Reinhardt Heydrich i Adolf Eichmann, to można by rozważyć ewentualne przesiedlenie ich „na Wschód” – ale żaden z tych specjalistów już nie żyje. W tej sytuacji muszę złożyć pomysł racjonalizatorski, by wykorzystać do tego doświadczenia zdobyte podczas kolektywizacji w ZSRR. Otóż pewien kontyngent chłopów wywieziono na Wyspę Zajęczą na Oceanie Lodowatym i tam zostawiono, tak, jak stali. Po roku komisja, która przybyła zobaczyć, co i jak, nie zastała już nikogo żywego, tylko białe kości, starannie oczyszczone przez morskie ptactwo. Dokonał się recykling, w dodatku nie tylko nieszkodliwy dla planety, tylko przeciwnie – pożyteczny. Dzięki temu lepiej rozumiemy przyczyny dla których prezydent Trump chciałby przyłączyć do USA Grenlandię, a także Kanadę. Moim zdaniem Kanada jest nawet lepsza, bo na kanadyjskim terytorium Nunawut jest sporo wysp na Oceanie Lodowatym, chyba nawet bezludnych, albo w najgorszym razie zasiedlonych przez jakąś stację badawczą, którą przecież można by zawsze przenieść gdzie indziej – i sprawa załatwiona. I pomyśleć, że w czasie, gdy starsi i mądrzejsi właśnie kreują nową postać świata, naszym przeznaczeniem jest zajmowanie się myślo-zbrodniami. Co za hańba, co za wstyd!

Stanisław Michalkiewicz

Ziemia, metale i demokracja. I śmiech perlysty.

Ziemia, metale i demokracja

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    11 lutego 2025 michalkiewicz

Jak wiadomo, podczas każdego bankietu wszyscy jedzą, piją, lulki palą, „dokoła krąży śmiech perlysty” – jak śpiewał Wojciech Młynarski – aż do momentu, gdy o godzinie 11, czy o północy, pojawia się kelner z rachunkiem. W tym momencie gwar cichnie, „perlysty” śmiech zamiera, a każdy biesiadnik z niepokojem spogląda na innych. I właśnie taki moment zbliża się na Ukrainie, gdzie – zgodnie z zapowiedzią prezydenta Trumpa – ma „zakończyć się” wojna. Dotychczas wojna ta, wszczęta z powodu zachęty, jakiej prezydentowi Zełeńskiemu udzielił prezydent Józio Biden – żeby odrzucił porozumienia mińskie, a w zamian za to Ukraina zostanie przyjęta do NATO – co dostarczyło zimnemu ruskiemu czekiście Putinowi pretekstu do uderzenia na Ukrainę w nadziei jej podbicia, „denazyfikacji” i „neutralizacji”, to znaczy – wybicia jej z głowy udziału w NATO. Okazało się jednak, że Amerykanie i Angielczycy w międzyczasie zdążyli Ukrainę uzbroić po zęby, a nawet podszkolić tamtejsze wojsko, więc ruscy szachiści szybko przekonali się , że zajęcie Ukrainy z marszu jest niemożliwe bez użycia broni jądrowej. W tej sytuacji zmienili cele wojenne na skromniejsze – to znaczy – uzyskanie lądowego połączenia Rosji z Krymem i przejęcie uprzemysłowionych obszarów Ukrainy po wschodniej stronie Dniepru – akurat tego obszaru, który Bohdan Chmielnicki przekazał w roku 1654 w Perejasławiu rosyjskiemu carowi Aleksemu. Rosja w zasadzie ten cel wojenny zrealizowała, podczas gdy amerykański cel wojenny w postaci „osłabienia Rosji” – o czym otwartym tekstem mówił w Kijowie sekretarz obrony USA Lloyd Austin – o ile został zrealizowany, to chyba tylko częściowo. No a Ukraina? Straciła kilkaset tysięcy żołnierzy, nie licząc podobnej liczby rannych bez rąk, nóg – a ponadto znaczna część obywateli, przede wszystkim młodych mężczyzn, zwyczajnie uciekła za granicę, wskutek czego populacja tamtejsza zmniejszyła się z ponad 40 do jakichś 25 milionów, co oznacza nie tylko brak rezerw ludzkich, ale nawet zagrożenie zastępowalności pokoleń. Jeśli dodać do tego zniszczenia materialne, to bilnas wypada dla Ukrainy fatalnie. No, a teraz Donald Trump chce tę wojnę „zakończyć”. Łatwo powiedzieć – ale jak?

Na razie nikt tego nie wie – ale pewne poszlaki wskazują, że Ukraina będzie musiała ponieść jeszcze dodatkowe koszty. Chodzi o niedawną deklarację prezydenta Trumpa, który uzależnił dalsze zaopatrywanie Ukrainy w broń i tak dalej – od oddania jej Ameryce w arendę. Nie w sensie dosłownym – bo to by oznaczało, że Ameryka bierze na siebie obowiązek wzięcia Ukraińców na utrzymanie – tylko w postaci przekazania Amerykanom koncesji na wydobycie z ukraińskich złóż metali ziem rzadkich. Jestem pewien, że będzie się to nazywało „umocnieniem suwerenności Ukrainy”, której terytorium od pewnego czasu częściowo już należy do dwóch amerykańskich koncernów rolniczych i jednego niemieckiego. Prezydent Zełeński podobnież nie chce o tym słyszeć – bo któż chciałby słyszeć o konieczności zapłacenia kelnerowi rachunku – ale od czegóż demokracja? Demokracja jest dobra na wszystko, podobnie zresztą, jak zimny ruski czekista Putin, który dobry jest nawet „na ładną, niewinną panienkę”, a już na przywrócenie cenzury – to w sam raz. Właśnie pan minister cyfryzacji w vaginecie obywatela Tuska Donalda zapowiedział, że aby w wybory prezydenckie w naszym bantustanie nie wmieszał się Putin, to trzeba będzie wyposażyć urzędasa – konkretnie Szefa Urzędu Komunikacji Elektronicznej – w prawo „eliminowania” z sieci treści niezgodnych z demokracją. A skąd ten urzędas będzie wiedział, które „treści” są z demokracją zgodne, a które nie? To proste, jak budowa cepa. Zadzwoni do niego ktoś z ABW i powie: wiecie, rozumiecie, usuńcie z sieci takie a takie teksty, bo one przez Putina są wymierzone w demokrację walczącą. W odpowiedzi urzędas zamelduje: tak toczno, Wasze Wysokobłagorodije – i teksty usunie, bo i my wiemy i on wie, że w przeciwnym razie byłaby z nim brzydka sprawa. A wydawcy będą się przez lata bujali z niezawisłymi sądami, w których wiadomo: na dwoje babka wróżyła.

Czy w tej sytuacji możemy się dziwić, że właśnie prezydent Trump uzgodnił w Putinem, że na Ukrainie powinny najsampierw odbyć się wybory prezydenckie? Chodzi o to, że kadencja Wołodymira Zełeńskiego skończyła się w maju ubiegłego roku i ani tamtejszy wierchowny sowiet, ani nikt inny nawet się nie zająknął w kwestii następstwa. Nie trzeba dodawać, że wskutek tego demokracja na Ukrainie cierpi niewypowiedziane katiusze, czemu miłujące pokój i demokrację kraje muszą położyć kres. No a czy następny prezydent suwerennej Ukrainy też nie będzie chciał słyszeć o oddaniu kraju w amerykańską arendę? Może i coś by mu chodziło po głowie, ale od razu by się tej myśli pozbył w obawie przed utratą amerykańskiego parasola, bez którego wiadomo: ręka, noga, mózg na ścianie. Tymczasem Wołodymir Zełeński, o ile rozwścieczeni Ukraińcy nie uriezają mu przedtem głowy, oddali się na bezpieczną odległość, na przykład do Toskanii, gdzie ma posiadłość, że daj Boże każdemu, albo od razu do bezcennego Izraela, gdzie w doborowym gronie będzie do końca życia zaśmiewał się z głupich, ukraińskich gojów. Zresztą nie tylko z ukraińskich – bo przede wszystkim – z polskich, którzy, jak jakieś głupki, podpisali 2 grudnia 2016 roku umowę, na postawie której oddali Ukrainie za darmo sporo zasobów naszego nieszczęśliwego kraju, przy okazji go rozbrajając. Cóż z tego, że obywatel Tusk Donald się przechwala, iż Polska płaci na zbrojenia 4 czy nawet 5 procent swojego PKB, jeśli z szeregów naszej niezwyciężonej armii dobiegają utyskiwania, że nie ma ona amunicji, bo jej „nie produkujemy”? To co się produkuje w Zakładach Amunicyjnych w Nowej Dębie, czy z Skarżysku-Kamiennej? Serduszka dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy?

Wróćmy jednak do zakończenia wojny na Ukrainie. Najbardziej prawdopodobnym jej zakończeniem wydaje się zamrożenie konfliktu, o którym jeszcze w pierwszym roku tej wojny wspominała ambasadoressa USA przy NATO, ku irytacji prezydenta Zełeńskiego. Oznaczałoby to, że nieprzyjacielskie siły w dniu proklamowania zawieszenia broni zostają tam, gdzie są – a najwyżej między nimi zostanie utworzona „strefa zdemilitaryzowana”. Kto będzie ją nadzorował – oto pytanie. Pan prezydent Duda mało jaja nie zniesie, żeby wysłać tam polskich żołnierzy, niechby i bez amunicji. Czy jednak zimny ruski czekista Putin zgodzi się, by zajmujące strefę zdemilitaryzowaną wojska europejskich państw NATO, przybliżyły w ten sposób Pakt Atlantycki do granic Rosji? O wycofaniu Rosjan z zajętych terenów nawet nie mówię, bo to by wymagało nie zakończenia wojny, tylko jej kontynuowania i to nie przez miesiące, tylko przez lata – na co Ukraina nie ma już ani ludzi, ani chęci.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Ze wsi zatęchłej

Ze wsi zatęchłej

Stanisław Michalkiewicz  tygodnik „Goniec” (Toronto)    9 lutego 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5769

Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna” – napisał Stanisław Wyspiański w „Weselu”, wkładając w dodatku tę deklarację programową w usta Dziennikarza. Najwyraźniej proroctwa musiały go wspierać, bo – co prawda z ponad stuletnim opóźnieniem – ale właśnie z taką sytuacją mamy do czynienia w naszym nieszczęśliwym kraju teraz.

Oto kiedy Donald Trump rozpętał wojnę – na razie celną – z Kanadą, Meksykiem i Chinami, a do Panamy wysłał sekretarza stanu, żeby przekonał tamtejszego prezydenta, by nie wierzgał przeciwko ościeniowi, vaginet obywatela Tuska Donalda zaordynował naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu znieczulającą operę mydlaną ze znienawidzonym Zbigniewem Ziobrą w roli głównej. Libretto jest następujące: Sejmowa komisja Wielce Czcigodnej Sroki Magdaleny, kosztująca polskiego podatnika 200 tysięcy złotych miesięcznie (nie licząc kosztów dodatkowych, spowodowanych nakazanymi przez nią operacjami) powołana pod pretekstem „wyjaśnienia” sprawy zakupu i wykorzystania izraelskiego „Pegasusa”, rozkazała policji doprowadzenie przed swoje oblicze znienawidzonego Zbigniewa Ziobry. Policja szlajała się to tu, to tam, ale nikogo nie znalazła. Tymczasem okazało się, że znienawidzony Zbigniew Ziobro, jakby nigdy nic, udziela wywiadu telewizji „Republika”, mającej siedzibę w tzw. błękitnym wieżowcu, stojącym na miejscu dawnej synagogi, którą po stłumieniu powstania w getcie wysadził w powietrze Jurgen Stroop, a w którym obecnie ma siedzibę m.in. Gmina Żydowska w Warszawie. Podaję te szczegóły, nie tylko dlatego, że przed rozpoczęciem budowy tego wieżowca, rabini musieli odczyniać jakieś uroki, ale I ze względu na to, że nie pozostają one bez wpływu na przebieg akcji opery. Otóż gdy drogą operacyjną policja ustaliła, gdzie aktualnie jest znienawidzony Zbigniew Ziobro, natychmiast wysłała tam kompanię policjantów w radiowozach, żeby poszukiwanego osobnika pojmali i dostarczyli Wielce Czcigodnej Sroce Magdalenie na pożarcie. Atoli stróże prawa z tej gorliwości zapomnieli wziąć ze sobą nakazu przeszukania, co wykorzystał mężny pan red. Tomasz Sakiewicz, zatrzaskując stalową zaporę u wejścia do siedziby TV Republika.

Wprawdzie jeden strzał z policyjnego granatnika otworzyłby przejście, ale policjanci nie w ciemię bici: najwyraźniej skądś wiedzieli, że takich metod w tym świętym miejscu używać im nie wolno. Co innego wtargnąć do Pałacu Prezydenckiego, by pojmać tam panów Kamińskiego i Wąsika w momencie, gdy pan prezydent Duda zabawiał się w Belwederze z panią Swietłaną Cichanouską w mocarstwowość. To wolno, to się godzi – ale przecież nie tutaj! Toteż policjanci pokornie czekali, aż Zbigniew Ziobro udzieli na pytania pana red. Rachonia odpowiedzi pełnych treści. Wreszcie on sam „oddał się” – jak powiadają – policjantom, a oni co koń wyskoczy pojechali z nim do Sejmu. Tam komisja „obradowała” – a w każdym razie takiego wyjaśnienia udzieliła znienawidzonemu Zbigniewowi Ziobrze Straż Marszałkowska, która pod tym pretekstem przetrzymała go jakiś czas przy wejściu – aż się okazało, że komisja „zakończyła obrady”. Jak było naprawdę – wychlapał członek komisji, Wielce Czcigodny Wipler Przemysław. Powiedział on, że na wieść o przybyciu Zbigniewa Ziobry do Sejmu, członków komisji ogarnął nerwowy pośpiech, żeby natychmiast przegłosować wniosek o umieszczenie znienawidzonego Zbigniewa Ziobry na 30 dni w areszcie wydobywczym, nawiasem mówiąc – jego osobistym wynalazku. Ponieważ niektórzy członkowie komisji nie od razu skapowali, o co chodzi, Wiece Czcigodna Joanna Kluzik-Rostkowska musiała ich tarmosić, żeby przywrócić im świadomość – i w ten sposób komisja swój wniosek przegłosowała – po czym pocwałowała na konferencję prasową, by pochwalić się, że „powaga państwa” została uratowana. Ale Zbigniew Ziobro też zwołał konferencję prasową i powiedział, że to on wygrał, bo jednak przesłuchanie się nie odbyło.

Teraz na scenę występują jurysprudensi, nie tylko najtęższe głowy, jak np. pan prof. Zoll, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej, czy sędzia niezawisłego Sądu Najwyższego – i próbują tę sytuację jakoś zdefiniować w wyśpiewywanych ariach – a wtórują im w niezależnych mediach jurysprudensi drobniejszego płazu. Problem jest następujący: oto Trybunał Konstytucyjny orzekł, że ta cała komisja jest nielegalna – i na takim nieubłaganym stanowisku stoi Zbigniew Ziobro. Ale z drugiej strony obywatel Tusk Donald, podobnie, jak jego vaginet, tego całego Trybunału Konstytucyjnego „nie uznaje” i nie publikuje jego orzeczeń. W związku z tym niektórzy jurysprudensi uważają te orzeczenia za „nieważne” – ale inni – przeciwnie – że ważne. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak w kolejnych aktach opery wszyscy oni zaczną okładać się po głowach kodeksami, chłostać i podduszać łańcuchami – ale libretto jeszcze nie zostało napisane.

Jednak i bez tego napięcie rośnie, bo komisja Wielce Czcigodnej Sroki Magdaleny, rozzuchwalona mniemanym sukcesem, postanowiła wezwać przed swoje oblicze pana Bogdana Święczkowskiego, piastującego obecnie stanowisko prezesa wspomnianego Trybunału Konstytucyjnego. Pan prezes Święczkowski już teraz zapowiedział, że przed obliczem „nielegalnej” komisji stanąć nie zamierza, toteż nie ulega wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania, lepiej…” – no mniejsza z tym), że trzeba go będzie sprowadzić tam ciupasem, przy pomocy policji. Ale o ile znienawidzony Zbigniew Ziobro, zwłaszcza po chorobie, jest tylko cieniem siebie samego, o tyle pan prezes Święczkowski ma gabaryty tak potężne, że kompania policji, nawet z granatnikami, chyba nie wystarczy i trzeba będzie skierować na niego cały batalion. Wyobrażam sobie, jak ta wiadomość uraduje złodziei, czy nożowników, bo w warszawskim garnizonie brakuje prawie 2,5 tys. policjantów – więc do pilnowania interesu trzeba będzie zaangażować ORMO-wców, zwanych teraz „aktywistami”.

Sęk jednak w tym, że prezydent Trump obciął finansowanie rozmaitym filutom z „organizacji pozarządowych”, więc również „aktywiści”, do spółki z męczennikami praworządności, całą swoją aktywność wyładowują w lamentach z powodu utraty amerykańskich alimentów i apelach o „wsparcie”. Taka na przykład „Krytyka Polityczna” futrowana przez Sorosa, wspierała „Ostatnie pokolenie”, a dzisiaj apeluje do obywateli żeby ją samą „wspierali”. Sic transit gloria…”

Podczas gdy na naszej „wsi” która ani „zaciszna”, ani „spokojna” przecież nie jest, zabawiamy się operami mydlanymi, a zadowolony ze swego rozumu Książę-Małżonek poucza Donalda Trumpa, jak powinno się robić interesy, przemija powoli dotychczasowa postać świata.

Warto przy tym przypomnieć, że zwłaszcza w Europie, po wysadzeniu w powietrze przez prezydenta Obamę „porządku lizbońskiego” ustanowionego na szczycie NATO w Lizbonie 20 listopada 2010 roku, obecnie nie ma żadnego porządku politycznego. Można się spodziewać, że kiedy już prezydent Trump i prezydent Putin dogadają się co do sposobu zakończenia wojny na Ukrainie, to dotychczasowe karty zostaną przetasowane i nastąpi nowe rozdanie.

Co wtedy dostanie nasz nieszczęśliwy kraj?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Opery mydlanej ciąg dalszy

Opery mydlanej ciąg dalszy

Stanisław Michalkiewicz https://prawy.pl/133146-Michalkiewicz-Opery-mydlanej-ciag-dalszy

“Łoj cebula i cosnek ni ma cipa kostek. Łoj ni ma ani ziobra – jaka łona dobra!” – takie rewelacje słyszymy w ludowej piosence z Mazowsza, a jeśli z obawą cytuję te słowa w oryginale, to dlatego, że stanowią one myśl przewodnią, można powiedzieć – libretto kolejnego aktu opery mydlanej, jaką z łaski vaginetu obywatela Tuska Donalda zostaliśmy uraczeni na karnawał.

Myślałem, że vainet obywatela Tuska Donalda zafundował nam operę mydlaną z panem Marcinem Romanowskim w roli głównej na okres świątcznej nirwany z okazji Bożego Narodzenia, które już wkrótce będziemy obowiązkowo obchodzić razem z Chanuką, a ściślej – Chanukę razem z Bożym Narodzeniem – ale jak się okazało – nie doceniłem szczodrobliwości vaginetu obywatela Tuska Donalda, który zafundował nam kolejne akty opery mydlanej na karnawał – żebyśmy się nie nudzili, jak zakręci nam się w głowach od hołubców. Tym razem jednak w roli głównej obsadzony został już nie pan Marcin Romanowski, który obywatelu Tusku Donaldu i pozostałym oprawcom z wrogiego Budapesztu pokazuje środkowy palec – tylko znienawidzonego Ziobrę Zbigniewa, na którego parol zagięła Wielce Czcigodna Sroka Magdalena. Ten Ziobro Zbigniew musiał jej coś zrobić, jakiegoś “wesołego alleluja” – jak żaliła się w swoim czasie Irena Kwiatkowska na pewnego szuję: (“Szuja – alleluja wesołego zrobił mi!”) – jeszcze jak była w gangu Jarosława Kaczyńskiego – bo z tej żałości potem przylgnęła do pobożnego Jarosława Gowina, aż wreszcie wylądowała w bezbożnej Volksdeutsche Partei. Czy to z własnej inicjatywy Wielce Czcigodna Sroka Magdalena odbywała te polityczne peregrynacje, czy też realizowała zadania w ramach służby bezpieczeństwu, któremu się poświęciła – dość na tym, że zapłonęła nieprzejednaną nienawiścią do złowrogiego Ziobry Zbigniewa. A ponieważ nadarzyła się okazja, że Voksdeutsche Partei zrobiła ją przewodniczącą sejmowej komisji do spraw złowrogiego Pegasusa, to urządziła polowanie na Ziobrę Zbigniewa, zaś te sceny myśliwskie ze Środkowego Mazowsza posłużyły do napisania kolejnego aktu opery mydlanej.

Zgodnie z receptą Afreda Hitchcocka na interesujące widowisko , najpierw powinna wybuchnąć bomba atomowa, a potem napięcie już rośnie wedle własnej dynamiki – najsampierw rozpoczęły się “poszukiwania” złowrogiego Ziobry Zbigniewa przez policję. I co Państwo powiecie? Policja, która w mgnieniu oka “namierza” sprawców gróżb karalnych miotanych pod adresem Sługi Bożego “Jurka” Owsiaka, łapie ich, przesłuchuje, a oni nie tylko przyznają się do wszystkiego, ale jeszcze prawidłowo zeznają, że do tych myślo-zbrodni zostali zainspirowani audycjami złowrogiej telewizji “Republika” – tutaj zachowywała się całkiem inaczej. Szlajała się to tu, to tam , a złowrogiego Ziobry Zbigniewa jak nie było, tak nie było. I kiedy już wszyscy tracili nadzieję, okazało się, że poszukiwany, jak-gdyby-nigdy-nic, w złowrogiej telewizji “Republika” udziela wywiadu panu red. Rachoniowi. Natychmiast siedzibę telewizji “Republika” otoczyła kompania policjantów – ale jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy – z tej gorliwości zapomnieli o upoważnieniu do “wkroczenia” do siedziby tej stacji, w związku z czym pan red. Sakiewicz zatrzasnął stalowe zabezpieczenie, ufundowane dzięki szczodrości sympatyków. Policyjni siepacze nie odważyli się tego zabezpieczenia sforsować, chociaż jeden strzał z granatnika rozwiązałby problem, tylko pokornie czekali, aż złowrogi Ziobro Zbigniew skończy wywiad. Potem oddał się on do dyspozycji policjantów, którzy przywieżli go do Sejmu, gdzie komisja pod przewodnictwem Wielce Czcigodnej Sroki Magdaleny, nie czekała ani chwili, tylko w tempie stachanowskim przegłosowała, by złowrogiego Zbigniewa Ziobrę nie poddawać krzyżowemu ogniowi przesłuchań, tylko złożyć wniosek o umieszczenie go na dni 30 w areszcie wydobywczym. Ten cały areszt wydobywczy to, nawiasem mówiąc, wynalazek Ziobry Zbigniewa, skąd nauka jest dla żuka, że kto czym wojuje, od tego może zginąć.

Wokół tej sprawy namnożyło się mnóstwo kontrowersji, bo Wielce Czcigodny Wipler Przemysław wychlapał przed mikrofony i kamery że jak pani Sroka dowiedziała się iż Ziobro Zbigniew jest już w Sejmie, to wpadła w rodzaj paniki i pospiesznie zarządziła głosowanie wniosku o areszt oraz zamknięcie posiedzenia, zaś Wielce Czcigodna Kluzik Rostkowska Joanna szturchała niekumatych posłów, żeby nie marudzili.

Co prawda obydwie Wielce Czcigodne temu zaprzeczają, ale wiarygodność zwłaszcza Wielce Czcigodnej Joanny Kluzik-Rostkowskiej jest w moich oczach zerowa. Przeżyła ona bowiem tyle przełomów politycznych i ideowych, że podejrzewam, iż kręgosłup moralny, jako organ nieużywany, stopniowo jej zanikł. Świadczy o tym choćby nazwa politycznego gangu, w jakim brała udział po opuszczeniu Prawa i Sprawiedliwości: “Forsa jest najważniejsza”, to znaczy pardon; nie żadna tam “fosa” tylko “Polska” – Polska jest najważniejsza – gdzie kolegowała z takimi autorytetami moralnymi, jak Pawło Kowal, czy Paweł Poncyliusz, co widocznie musiało ją ostatecznie zbrzydzić i dała nura do Voksdeutsche Partei z ramienia której obecnie zarabia na bułeczkę i masełko w komisji do sprawy Pegasusa. Na domiar złego złowrogi Ziobro Zbigniew chlapnął, że na progu Sejmu zatrzymała go Straż Marszałkowska wyjaśniając, że komisja Wielce Czcigodnej Sroki “obraduje” – ale potem sie okazało, że już “zamknęła obrady”, oskarżając przy okazji złowrogiego Ziobrę Zbigniewa, że się przed jej oblicze perfidnie “nie stawił”.

Teraz do opery mydlanej włączyli się jurysprudensi, wśród nich pan prof. Andrzej Zoll, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej, sędzia Sądu Najwyższego i autorytety drobniejszego płazu – co gwarantuje nie tylko kontynuację, ale i obrastanie opery mydlanej w coraz to nowe wątki, nazwijmy je – “odpryskowe”. Jestem pewien, że do końca karnawału rozrywkę na najwyższym poziomie mamy zapewnioną, a jak dobrze pójdzie, to widowisko może przeciągnąć się również przez okres Wielkiego Postu, aż do Wielkiejnocy, z którą też nie bardzo wiadomo, co wkrótce będzie, bo słychać już głosy o ujednoliceniu daty, a skoro tak, to jestem pewien, że na dacie się nie skończy. Te materie nie wchodzą jednak do naszej opery mydlanej, więc na razie rzućmy na nie zasłonę, a co ma być, to pewnie będzie.

W tej sytuacji nikogo już nie obchodzi, że Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen znowu obsztorcowała Polskę, a więc i vaginet obywatela Tuska Donalda, a nawet głosi jakieś surowe kary. Patrząc na ostatnie fotografie Reichsfuhrerin, niepodobna nie zauważyć, że po chorobie się postarzała, a że “kobieta zmienną jest”, to może w tej sytuacji już straciła w obywatelu Tusku Donaldu, który – powiedzmy to sobie otwarcie i szczerze – też nie jest Adonisem? Więc chociaż for… – to znaczy pardon – jaka tam znowu “forsa”? Nie forsa, tylko Polska, Polska Jest Najważniejsza, to wszyscy chyba czujemy, że o naszych sprawach zadecydują starsi i mądrzejsi, podczas gdy my będziemy przeżywać kolejne akty opery mydlanej.

Stanisław Michalkiewicz

Towarzyszka Szmaciakowa

Towarzyszka Szmaciakowa

Stanisław Michalkiewicz  serwis „Prawy.pl” (prawy.pl)    4 lutego 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5766

Wpierw szarże były wielkim szykiem

lecz dziś z nich każdy – pułkownikiem.

Przejadł się także im doktorat,

więc na tytuły przyszła pora

pisał Janusz Szpotański w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak”.

Tak było w latach 80-tych, bo w poprzedniej dekadzie doktoraty nikomu jeszcze się nie przejadły. Świadczy o tym anegdota, jak to Edward Gierek rozmawiał z rektorem pewnego uniwersytetu. – Na którym roku jestem, towarzyszu rektorze? – Na drugim – towarzyszu sekretarzu. – Oj słabo się rektorze staracie, słabo!

Więc wtedy jeszcze doktoraty nikomu się nie przejadły, ale już na horyzoncie pojawił się nowy snobizm, sygnalizowany zresztą przez Janusza Szpotańskiego we wspomnianym nieśmiertelnym poemacie: „Dziś bowiem u partyjnych w modzie, jest pleść koszałki o swym rodzie”. Jak pamiętamy, na tym tle doszło do spięcia między Szmaciakiem a Rurką podczas przyjęcia, którym Rurka podejmował autokratę z sąsiedniego powiatu. Autokrata, gdy już sobie wypił, zaczął przechwalać się koligacjami żony, „z domu Pękal”: „Wiecie, Pękale herbu Walec. Lecz Szmaciak tu nie pękał wcale, bowiem na imię miał Waldemar (…) rzucił więc jakby od niechcenia, że ziemiańskiego pochodzenia i że dzieciństwo spędził w dworze”. Na to gospodarz przyjęcia, Rurka odrzekł: „Czyż być może? Odkąd to dworem jest chałupa? Patrzcie go: Szmaciak herbu Dupa – i opowiadać autokracie zaczął facecje o kamracie.

Okazało się jednak, że w środowisku szczerych demokratów walczących panują snobizmy jeszcze z poprzedniego etapu. Już nie „szarże” – bo dzisiaj mało kto snobuje się na wojsko, w czym wielki udział mają panowie generałowie naszej niezwyciężonej armii. Wystarczy tylko niektórych posłuchać, żeby raz na zawsze wybić sobie z głowy wszelkie snobizmy na „szarże”. Nazwisk oczywiście wymieniał nie będę, bo jeden proces o naruszenie faszystowskiej regulacji RODO mi wystarczy – ale przecież i tak każdy wie, o których generałów chodzi.

Demokratom, nawet tym „walczącym” z kolei nie bardzo wypada „pleść koszałki o swym rodzie”, więc pozostaje nieszczęsny „doktorat”. Oczywiście bywają wyjątki, bo na tym etapie jest moda na tak zwane „korzenie” – ale poza panią reżyserową zbyt wielu chętnych nie ma. Owszem, coraz więcej głupich gojów, jeśli nawet nie udaje Żydów, to im się podlizuje – jak na przykład szesnastu sygnatariuszy listu w sprawie chanuki, którzy za przykładem Jego Eminencji Grzegorza kardynała Rysia, tak się wgryźli w to całe chrześcijaństwo, tak się wgryźli, że aż się przegryźli na drugą, znaczy się – judaistyczną stronę.

W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Judenrat rozpocznie rekrutację do „Kościoła Otwartego”, pod którego namiotem znajdzie się miejsce dla każdego, nawet dla Szatana – bo kto to widział, żeby Szatan doznawał stygmatyzacji i wykluczenia jeszcze gorszego niż sodomczykowie i gomorytki? Więc powściągliwy jest nawet pan Rafał Trzaskowski, o którym mówią na mieście, że „korzenie” ma pierwszorzędne, bo podwójne. Raz jako przedstawiciel szlachty jerozolimskiej, a dwa – jako heres bliskich spotkań III stopnia ze starymi kiejkuty – ale jakoś się tymi zaletami nie chwali. Być może uważa, że skoro na prezydenta mniej wartościowego narodu tubylczego namaścił go przed kilkoma laty sam przewodniczący Światowego Kongresu Żydów Ronald Lauder i młody Soros, któremu stary grandziarz przekazał swoją fortunę, to wystarczy? Kto wie? Jeśli snobizm na „korzenie” dozna dynamicznego rozwoju, to wszystko jest możliwe,.

Jednak poza tymi wyjątkami, na tym etapie panuje snobizm na „doktorat”. Oto okazało się, że Wielce Czcigodna Katarzyna Kotula nie tylko chwaliła się wyższym wykształceniem i tytułem magistra, ale nawet w wywiadach prasowych dawała do zrozumienia, iż pracuje nad „doktoratem” i że im głębiej wgryza się w naukę, tym bardziej oddala się od Kościoła. Tymczasem okazało się, że wyższa szkoła gotowania na gazie, do której uczęszczała, w ogóle nie miała uprawnień do nadawania tytułu magistra, więc jej absolwenci musieli zadowolić się tytułem licencjata. Czy taki licencjatus może pracować nad „doktoratem”? Oczywiście może, jakże by inaczej, bo kto by mu zabronił, zwłaszcza w sytuacji gdyby był członkiem vaginetu obywatela Tuska Donalda – bo czyż Sejm nie mógłby podjąć uchwały, że uczonym doktorem może być każdy, nawet jak ma tylko wykształcenie średnie, to znaczy – coś tam wie, a czegoś tam nie wie? A jeśli chodzi o to, że w miarę wgryzania się w naukę, zwłaszcza tę, którą Józef Stalin nazywał „nauką przodującą”, taki licencjatus „oddala się” od Kościoła, to jest to dość zakorzeniona świecka tradycja. Już od stu lat najliczniejszymi wyznawcami „światopoglądu naukowego” są absolwenci akademii pierwszomajowych, a przypadek Wielce Czcigodnej Katarzyny Kotuli dowodzi, że tradycja ta jest ciągle żywa.

Tym bardziej, że Wielce Czcigodna Katarzyna Kotula chyba nie jest odosobniona. Członkiem vaginetu obywatela Tuska Donalda na stanowisku wiceministra sprawiedliwości, jest pan doktor nauk prawnych Arkadiusz Myrcha, który doktoryzował się pod kierunkiem profesora Marka Chmaja, najmłodszego profesora w naszym nieszczęśliwym kraju, na podstawie rozprawy „Postępowanie ustawodawcze”. Tytuł tej rozprawy doktorskiej wydaje mi się bardzo zachęcający i przypomina mi, jak to w 1972 roku przeglądając katalog rozpraw doktorskich w bibliotece Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, poprosiłem o kilka tych rozpraw, których tytuły wydały mi się zachęcające; na przykład „Przyczyny przestępstw ciężkiego uszkodzenia ciała”, albo „Budżet miasta Poznania w latach” jakichś tam. O wartości naukowej tych wszystkich rozpraw świadczyła okoliczność, że po wielu latach, kiedy to zostały napisane i stały się ozdobą Biblioteki Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, byłem ich pierwszym i jedynym czytelnikiem. To oczywiście niekoniecznie musi przesądzać o wartości rozprawy doktorskiej – ale muszę powiedzieć, że nie zawiodłem się również po ich przeczytaniu. Co więcej – w przypadku rozprawy traktującej o przyczynach przestępstw ciężkiego uszkodzenia ciała powziąłem podejrzenie, że autorowi w badaniach musiała pomagać cała rodzina. W pierwszej części rozprawy bowiem autor na wielu stronach maszynopisu wyliczał miejsca – nawet najdelikatniej mówiąc, mało prawdopodobne – w których może człowieka spotkać ciężkie uszkodzenie ciała. Ta wyliczanka została powtórzona w drugiej części rozprawy, z tą jednak poprawką, że w tych miejscach człowiek może doznać przestępczego ciężkiego uszkodzenia ciała. Naukowa konkluzja zaś była taka, że w poniedziałek o 3 nad ranem zdarza się mniej przestępstw ciężkiego uszkodzenia ciała, niż w sobotni wieczór. To akurat wydaje się prawdopodobne. Przypuszczam, że lektura rozprawy doktorskiej pod tytułem „Postępowanie ustawodawcze”, też mogłaby czytelnikowi dostarczyć wiele radości, chyba, żeby okazała się podobna do rozprawy o budżecie miasta Poznania, która była raczej nużąca.

Stanisław Michalkiewicz

Święty Jerzy, Chanuka i martyrologia

Święty Jerzy, Chanuka i martyrologia

Stanisław Michalkiewicz, „Goniec” (Toronto)    2 lutego 2025 michalkiewicz

Ledwo udało się wszystkim szczęśliwie przeżyć kolejny finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, który z roku na rok staje się coraz bardziej natrętnym pretekstem przeglądu cnotliwości obywateli naszego nieszczęśliwego kraju, a już rozpoczęły się uroczystości 80 rocznicy wyzwolenia obozu w Oświęcimiu-Brzezince, zgodnie z obecnie obowiązującym rozkazem, nazywanego „niemieckim, nazistowskim obozem Auschwitz-Birkenau”.

Zanim jednak przejdę do wspomnianej rocznicy, warto skupić się jeszcze na wspomnianym „finale”. Tegoroczny finał został podporządkowany zwalczaniu „nienawiści” – ale zwalczaniu selektywnym. Chodzi o to, że telewizja „Republika” pana red. Tomasza Sakiewicza, która wraz ze zmianą rządu utraciła alimenty, którymi za ancien regime’u futrowały ją spółki Skarbu Państwa, zwróciła się do obywateli z apelem, by nie wpłacali na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy pana „Jurka” Owsiaka, tylko na wspomnianą telewizję. Na widok takiej myślo-zbrodni wobec „symbolu dobra”, jakim okazał się pan „Jurek” Owsiak, pod batutą Judenratu „Gazety Wyborczej” jednym głosem zawyło stado autorytetów moralnych. No bo kto to widział, żeby wyłamywać się ze świadomej dyscypliny, kiedy przecież jest rozkaz, że „my wszyscy” nie tylko w lot spełniamy, ale nawet – kto może pojąć, niech pojmuje – odgadujemy życzenia „Jurka” Owsiaka i jego „kręcioły”.

Ale ktoś w Judenracie, a może w ścisłym kierownictwie starych kiejkutów doszedł do przekonania, że samo wycie stada autorytetów moralnych może nie wystarczyć i że oddziaływanie pedagogiczne na nasz mniej wartościowy naród tubylczy należałoby wzbogacić o nowe elementy, by wyjść naprzeciw oczekiwaniom Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen w kwestii Generalnej Guberni. Okazało się tedy, że pojawili się nienawistnicy, dlaczegoś przeważnie w podeszłym wieku, którzy pod adresem „Jurka” Owsiaka miotali tak zwane „groźby karalne”. Policja natychmiast ich namierzała, zatrzymywała i przesłuchiwała – a oni nie tylko przyznawali się do wszystkiego, ale w dodatku prawidłowo zeznawali, z czyjej działali inspiracji. Okazało się, że wszyscy, co do jednego, działali z inspiracji złowrogiej telewizji „Republika” pana red. Tomasza Sakiewicza, co może stanowić tak zwaną „padgatowkę” do uporządkowania rynku niezależnych mediów w taki sposób, by dopuszczane były tam tylko poglądy uprzednio zatwierdzone.

O potrzebie takiej regulacji świadczy choćby fakt zgłoszenia swojej kandydatury w tegorocznych wyborach prezydenckich przez Grzegorza Brauna. Nie tylko dopuścił się on samowolki względem pana Sławomira Mentzena, ale w dodatku opublikował billboard, na którym przedstawił alternatywę, że albo Chanuka, albo Boże Narodzenie. Wprawdzie pan Mentzen nie jest ulubieńcem Judenratu, ale w sytuacji, gdy na horyzoncie pojawił się złowrogi Grzegorz Braun, od razu został zakwalifikowany, jako tak zwane „mniejsze zło”. Kiedy więc nieubłagany palec wskazał na Grzegorza Brauna, jako na wroga publicznego numer jeden, natychmiast odezwał się Jego Eminencja Grzegorz kardynał Ryś, który alternatywę Grzegorza Brauna nazwał „antychrześcijańską”. Co to konkretnie znaczy – tego jeszcze nie wiemy, to znaczy – nie wiemy, czy chrześcijanie powinni obchodzić Chanukę zamiast Bożego Narodzenia, czy jednocześnie, czy też jeszcze inaczej – ale nie tracimy nadziei, że w odpowiednim czasie Eminencja nam to wszystko objawi.

Zresztą nie jest w tym odosobniony, bo odezwało się również 16 sygnatariuszy, którzy przestrzegli lud pracujący miast i wsi, by nie ulegali podszeptom złowrogiego Grzegorza Brauna. Wprawdzie „my, chrześcijanie” – jak piszą o sobie – Chanuki jeszcze nie obchodzimy, ale przecież w dialogu chrześcijaństwa z judaizmem ostatnie słowo nie zostało dotąd powiedziane, więc – jak powiada przysłowie – „jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści”. – Z kija – a cóż dopiero – z Chanuki? Im częściej będziemy czcili Najwyższego, zarówno w jednym, jak i w drugim obrządku, tym bardziej będzie On udelektowany, to chyba jasne, a dodatkowo uchronimy się przed „dewastacją życia publicznego, kultury katolickiej i oszpecaniem wizerunku Ojczyzny” – co byłoby w przeciwnym razie nieuchronne. W tej sytuacji nie ulega wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania, lepiej…” – no, mniejsza z tym), że 16 sygnatariuszy wspomnianego apelu zostanie dołączonych do stada autorytetów moralnych, podobnie jak Wielce Czcigodny Roman Giertych, któremu z okazji Dnia Judaizmu bodnarowcy z Prokuratury Krajowej umorzyli wreszcie śledztwo w sprawie forsy ze spółki PolNord. Toteż Wielce Czcigodnego Romana Giertycha jakby kto na sto koni wsadził i z tej wdzięczności doniósł na pana Karola Nawrockiego, kandydującego na prezydenta z ramienia PiS, że bezprawnie nocował w luksusowym apartamencie muzeum II wojny światowej w Gdańsku, czym spowodował niewyobrażalne szkody. Od razu po Wolnym Mieście Gdańsku zaczęły krążyć fałszywe pogłoski, że ten apartament jest przeznaczony dla ocalałych z holokaustu, a nie dla głupich gojów i że pan Nawrocki korzystając z niego, oprócz spowodowania szkody majątkowej wielkich rozmiarów, dopuścił się również świętokradztwa – ale niezależna prokuratura nie daje tym fałszywym pogłoskom wiary, więc żeby się przekonać, o co chodzi naprawdę, musimy poczekać na pogłoski prawdziwe, to znaczy – zatwierdzone.

Tym bardziej, że o fałszywości tych pogłosek świadczy dodatkowo okoliczność, że żaden z ocalałych z holokaustu, którzy przybyli na uroczystość 80 rocznicy wyzwolenia wspomnianego obozu, a która to uroczystość tak naprawdę okazała się obchodami Międzynarodowego Dnia Pamięci o Holokauście, we wspomnianym luksusowym apartamencie w Gdańsku nie nocował. W ten właśnie sposób, przy pomocy ONZ, która nie jest przecież niewrażliwa na różne argumenty, Żydowie zmonopolizowali martyrologię II wojny światowej i jeśli teraz ktoś będzie chciał przeprowadzić jakieś sprostowania, zostanie oskarżony o „kłamstwo oświęcimskie” i będzie w lochu jęczał i szlochał.

Nawiasem mówiąc, na wspomniane uroczystości Międzynarodowego Dnia Pamięci o Holokauście nie przybył zimny ruski czekista Putin, najwyraźniej obawiając się, że nie tylko zostanie tam aresztowany, jako zbrodniarz wojenny – ale również – zagazowany i skremowany – żeby tylko sprawiedliwości stało się zadość. Tym właśnie tłumaczę sobie niezapowiedzianą wizytę prezydenta Zełeńskiego – ale gwoli wynagrodzenia zawodu spowodowanego nieobecnością Putina – będzie mógł przypisać nie tyle może sobie, chociaż i sobie też, ale przede wszystkim Ukrainie – że to wojska ukraińskie wyzwoliły wspomniany obóz, a konkretnie – bohaterski pułk „Azow”. Putina nie ma, więc nie będzie protestował, a zresztą i tak nikt by go nie słuchał, zanim prezydent Donald Trump nie ustali z nim, co zrobić z tą całą Ukrainą i prezydentem Zełeńskim.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Ćwierkamy z nowego klucza

Ćwierkamy z nowego klucza

Stanisław Michalkiewicz,  Portal Informacyjny „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org)    1 lutego 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5764

Wśród dekretów, podpisanych na oczach publiczności przez prezydenta Donalda Trumpa, był m.in. dekret o wprowadzeniu stanu wyjątkowego na południowej granicy USA i deportacji nielegalnych imigrantów, o wystąpieniu USA z biurokratycznego gangu, pompatycznie nazywanego „Światową Organizacją Zdrowia” oraz o odstąpieniu Stanów Zjednoczonych o porozumienia paryskiego w sprawie walki ze znienawidzonym klimatem.

Walka ze znienawidzonym klimatem poczęta została z powodu przyjęcia przez promotorów komunistycznej rewolucji fałszywej tezy, jakoby zmiany klimatyczne miały przyczyny antropogeniczne, to znaczy – spowodowane działalnością ludzi. Klimat się zmienia, to rzecz oczywista – ale nie z przyczyn antropogenicznych, tylko kosmicznych, na które ludzie nie mają i nigdy nie będą mieli żadnego wpływu. Po cóż więc forsowana jest fałszywa teza?

Z tych samych powodów, dla których biurokratyczny gang WHO zarządził epidemię zbrodniczego koronawirusa – żeby, stawiając na instynkt samozachowawczy, co w przypadku epidemii okazało się strzałem w dziesiątkę – zmusić miliardy ludzi do zachowań niecierpliwie oczekiwanych przez promotorów komunistycznej rewolucji. Jak pisałem – już na samym początku epidemii osiągnięte zostały, albo w każdym razie przybliżone zostały trzy komunistyczne cele: rządy, przechodząc do porządku nad konstytucyjnymi dyrdymałami, przejęły władzę dyktatorską – również w gospodarce – co wiązało się z praktycznym zlikwidowaniem własności prywatnej, no i w Amerykach oraz Europie, udało się, przynajmniej czasowo, wyrugować chrześcijaństwo z przestrzeni publicznej – niestety przy udziale najwyższych przedstawicieli i przywódców tej religii.

No a teraz prezydent Trump nie tylko odcina WHO amerykańską kroplówkę finansową, nie tylko zapowiada deportację nielegalnych imigrantów, ale ogłasza odstępstwo od „Zielonego Ładu” i innych wynalazków, jakie pojawiły się w ramach walki ze znienawidzonym klimatem. W dodatku zapowiedział powrót do paliw kopalnych, które przez postępactwo zostały uznane za wyklęte nośniki energii.

Mój Honorable Correspondant zauważy, że te posunięcia prezydenta Trumpa wywołały rezonans podobny do tajnego referatu Nikity Chruszczowa, wygłoszonego w Moskwie w lutym w956 roku. Potępił on tam „kult jednostki”, czyli – komunistyczne zbrodnie, w których sam brał udział, chociaż ostrze oskarżenia wymierzone zostało w Stalina. Ale przecież Stalin własnymi rękami tych wszystkich milionów nie wymordował. Ktoś musiał mu pomagać – no i na kogo teraz ma wskazać nieubłagany palec? W Polsce najlepszym refleksem wykazali się Żydowie, wskazując nieubłaganym palcem na głupich gojów, czyi „Chamów”. „Chamy” nawet nie protestowały. Owszem, strzelaliśmy w łeb, łamaliśmy kości, zrywaliśmy paznokcie – ale przecież to wy, „Żydy”, wyście nam kazali! Na to Żydowie – że to „antysemityzm”. Za tą tarczą chowają się, już w kolejnym pokoleniu ubeckich dynastii, do dnia dzisiejszego i od tamtej pory ze środowisk żydowskich płyną pod adresem Polski i Polaków oskarżenia o „antysemityzm”, którym wtórują rozmaici bardziej lub mniej utytułowani renegaci, zażywający reputacji „historyków”.

Wracając do deklaracji prezydenta Trumpa, to wywołały one rezonans w Europie, również w naszym nieszczęśliwym kraju. Oto były premier rządu ”dobrej zmiany”, Mateusz Morawiecki, który firmował i stręczył wyznawcom Jarosława Kaczyńskiego i pozostałym obywatelom „dekarbonizację” i „Zielony Wał”, nagle doznał całkowitej amnezji i niczego takiego nie pamięta. Nie tylko nie pamięta, ale nawet domaga się pokazania mu jego podpisu pod „Zielonym Wałem” – chociaż żyją ludzie pamiętający, że na forum Rady Europejskiej w roku 2019 założenia „Zielonego Wału” zaaprobował. I chociaż teraz opowiada, że tak skutecznie wszystko blokował, że „nic nie zostało przyjęte” i dopiero vaginet obywatela Tuska Donalda na wszystko się zgodził, – to fakty są inne. Premier Morawiecki, był „przeciw, a nawet za” i w rezultacie „Zielony Wał” wszedł w życie już w grudniu 2023 roku. Gdyby „nic nie zostało przyjęte” – jak łże pan Mateusz Morawiecki – to jakże te wszystkie wynalazki mogłyby wejść w życie?

Jeszcze raz potwierdziło się spostrzeżenie, że antagoniści, to znaczy Volksdeutsche Partei oraz Prawo i Sprawiedliwość mogą spierać się tylko o różnicę łajdactwa.

Dowodu dostarczył oczywiście obywatel Tusk Donald, który w Parlamencie Europejskim z miedzianym czołem wygłosił przemówienie w którym nie tylko skrytykował dotychczasową politykę UE w sprawie migrantów, nie tylko nie zostawił suchej nitki na „Zielonym Wale”, ale zadeklarował, że on sam był „za, a nawet przeciw”, a właściwie to tylko „przeciw”, a nie „za”. Krótko mówiąc, zaćwierkał z zupełnie innego klucza, niż ćwierkał dotychczas, co zirytowało do żywego Wielce Czcigodną europosłankę Konfederacji Annę Bryłkę, która odświeżała mu pamięć oraz Wielce Czcigodną europosłankę z Konfederacji, Ewę Zajączkowską-Hernik, która powiedziała, że obywatelu Tusku Donaldu jedna rzecz się udała, to znaczy – wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej.

Ale obywatel Tusk Donald ma wprawdzie pod sobą żołnierzy w osobach Wielce Czcigodnego posła Pupki, a także niemniej Wielce Czcigodnego posła Łajzy – ale podobnie jak ewangeliczny setnik – sam też jest postawiony pod władzą, a konkretnie – pod władzą Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen . Toteż obywatel Tusk Donald wprawdzie ma licencję na wygłaszanie z miedzianym czołem łgarstw podobnych do tych w wykonaniu Mateusza Morawieckiego – ale o tym, co w końcu będzie musiał robić, zdecyduje nie on, ale właśnie Reichsfuhrerin, która na tyle wydobrzała po „ciężkim zapaleniu płuc”, że nie tylko mogła polecieć do Davos, ale nawet wygłosić tam pełne niepokoju i rozterek przemówienie, w którym zaleciła zwarcie szeregów.

Chodzi o to, że Europa wchodzi „w nową erę rywalizacji geostrategicznej” w związku z tym będzie musiała „działać wspólnie”. Znaczy – żadnych samowolek, tylko ein Fuhrer, ein Volk i ein Reich – jak to w Rzeszy. Tymczasem węgierski premier Wiktor Orban i słowacki premier Fica zapowiadają sypanie piasku z szprychy rozpędzonego parowozu dziejów. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak obywatel Tusk Donald i jego vaginet dostanie od Reichsfuhrerin rozkaz spacyfikowania obydwu buntowników. Jak się vaginet do tego zabierze – trudno zgadnąć, bo wydaje się, że tu uchwała Sejmu nie wystarczy – ale nie to jest najważniejsze, tylko to – jak w tych warunkach ma się udać zapowiadany na kwiecień szczyt Trójmorza z udziałem prezydenta Trumpa?

Stanisław Michalkiewicz

Skończyły się żarty… Trump a sprawa polska.

Skończyły się żarty…

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    30 stycznia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5763

Zaczęły się schody. Takim spostrzeżeniem generała Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego można by skomentować inaugurację prezydentury Donalda Trumpa. Jak sam prezydent zauważył w inauguracyjnym przemówieniu, zachował życie po to, by znów uczynić Amerykę wielką. W tym celu zapowiedział wydanie w najbliższym czasie co najmniej 100 dekretów, zorientowanych jeśli nie na natychmiastowe osiągnięcie tego celu, to na rozpoczęcie procesów, zarówno w Ameryce, jak i poza nią, które będą ten cel przybliżały. Pierwszym konkretem jest wprowadzenie „stanu wyjątkowego” na południowej granicy USA, którego efektem ma być nie tylko wstrzymanie nielegalnej imigracji, ale również rozpoczęcie deportowania nielegalnych imigrantów z USA do krajów, z których przybyli. Ta zapowiedź spotkała się z krytyką ze strony papieża Franciszka, który nazwał ją „nieszczęściem”.

Wydaje się jednak, że prawdziwym nieszczęściem nie jest ta decyzja, co zagadkowa niemożność wprowadzenia w tych państwach, z których pochodzą nielegalni imigranci rozwiązań, dzięki którym desperackie wyprawy do Ameryki nie byłyby potrzebne. Na tym tle zachęcająco wyglądają przedsięwzięcia podjęte przez argentyńskiego prezydenta Ksawerego Milei, któremu w ciągu zaledwie roku udało się zdusić inflację, zlikwidować deficyt i uzyskać nadwyżkę budżetową. Dokonał tego konsekwentnie redukując biurokrację i związane z nią marnotrawstwo bogactwa narodowego. Nawiasem mówiąc, vaginet obywatela Tuska Donalda idzie w kierunku odwrotnym; rekordowy deficyt sięga 300 mld złotych, a dług publiczny już dawno przekroczył trzykrotny budżet naszego nieszczęśliwego kraju.

Wracając do Donalda Trumpa, to zamierza on, a właściwie nie tyle on, co mający w tych sprawach wolną rękę Elon Musk, radykalnie zredukować biurokrację. Nie chodzi w tym przypadku tylko o koszty jej utrzymania, ale przede wszystkim o koszty rozmaitych pomysłów, które biurokraci wprowadzają w życie, być może nawet w przekonaniu, że w ten sposób wyświadczają przysługę państwu i narodowi, na którym pasożytują. Jednak -jak zauważył Milton Friedman w „Tyranii status quo” – „piekło tak nie szaleje, jak zlekceważony biurokrata”. Zlekceważony – a cóż dopiero taki, nad którym zawisł miecz Damoklesa? W tej sytuacji program odbiurokratyzowania Ameryki może okazać się znacznie trudniejszy, niż cokolwiek innego. Polska jest znakomitym tego przykładem.

Kiedy w roku 1989 Milton Friedman wygłaszał w Sejmie wykład dla Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, powiedział wówczas, że Polska nie powinna naśladować bogatych krajów zachodnich, bo nie jest bogatym krajem zachodnim. Polska powinna naśladować rozwiązania, które bogate dzisiaj kraje zachodnie stosowały u siebie, gdy były tak biedne, jak Polska. Ta arcysłuszna rada została jednak zlekceważona zarówno przez stare kiejkuty, którym zależało na utrzymaniu sektora publicznego, by było co rozkradać w ramach „uwłaszczania nomenklatury”, jak i ambicjonerów z dawnej opozycji, którzy wiązali swoje nadzieje z objęciem posad w sektorze publicznym. Toteż wkrótce narodziła się rewolucyjna teoria o „sektorach strategicznych”, które muszą pozostać państwowe, żeby tam nie wiem co – i tak już zostało.

W tej sytuacji stosunkowo najłatwiejsze będą posunięcia w zakresie zwalczania politycznej poprawności w dziedzinie neurastenii płciowej, która przez promotorów komunistycznej rewolucji jest stręczona maluczkim jako wielka zdobycz ludu pracującego miast i wsi, jak również – wynalazków poczynionych w zakresie walki z klimatem. Tutaj prezydent Trump wydaje się zdeterminowany i nieustępliwy, toteż jest nadzieja, że Stany Zjednoczone pod jego przywództwem przestaną eksportować komunistyczną rewolucję do swoich wasali. Na tym tle szczególnie groteskowa wydaje się deklaracja profesoressy Joanny Senyszyn, która właśnie zapowiedziała wystawienie swojej kandydatury w tegorocznych wyborach prezydenckich.

Z naszego jednak punktu widzenia najważniejsza wydaje się kwestia, czy Donald Trump przedłuży Niemcom pozwolenie, jakiego były prezydent Józio Biden udzielił w marcu 2023 roku, by urządzały sobie Europę po swojemu. Na ten temat nie padło nic ważnego, ale nie jest wykluczone, że ta sprawa powinna zostać wyjaśniona najpóźniej do kwietnia, kiedy to prezydent Trump ma przyjechać do Warszawy na planowany „szczyt Trójmorza”. Wydaje się oczywiste, że dopóki w Polsce u steru będzie vaginet obywatela Tuska Donalda, to nie ma najmniejszych szans, by ten szczyt doprowadził do jakichkolwiek rezultatów. Przyczyna jest prosta, jak budowa cepa. Obywatel Tusk Donald ma do spełnienia w naszym bantustanie całkiem inne zadanie, mianowicie zadanie zniwelowania terenu pod Generalne Gubernatorstwo, czyli przekształcenie Polski w rodzaj niemieckiej kolonii w ramach IV Rzeszy. Tymczasem projekt Trójmorza, o którym Donald Trump wypowiadał się z zainteresowaniem już podczas wizyty w Warszawie w lipcu 2017 roku, godziłby w trzy ważne interesy niemieckie. Po pierwsze – podważałby niemiecką hegemonię w Europie. Po drugie – blokowałby budowę IV Rzeszy, w którą Niemcy tyle już zainwestowały oraz – po trzecie – umożliwiałby państwom leżącym w Europie Środkowej uwolnienie się od ograniczeń nakładanych na nie w ramach realizacji niemieckiego projektu „Mitteleuropa” z roku 1915, który od 1 maja 2004 roku realizowany jest za pośrednictwem instytucji Unii Europejskiej. Temu służą zarówno wynalazki dokonane w ramach walki ze znienawidzonym klimatem, jak i postępujące obezwładnianie państwa polskiego pod pretekstem „walki o praworządność”. Wreszcie – stosunki polsko-węgierskie, jak i polsko-słowackie i polsko-czeskie pod rządami vaginetu obywatela Tuska Donalda, wykluczają jakikolwiek postęp w kwestii Trójmorza.

Zatem, jeśli przed kwietniową wizytą prezydenta Trumpa w Polsce nie nastąpi przesilenie rządowe w naszym bantustanie, to „szczyt” – o ile w ogóle się odbędzie – nie doprowadzi do żadnych rezultatów. Co gorsza – może to skłonić prezydenta Trumpa do przekonania, że nie warto się w ten projekt angażować i że decyzja prezydenta Józia Bidena, którą ogłosił w ostatnich dniach swojej prezydentury o podziale Europy na część rokującą nadzieję na współpracę i tę pozostałą, w zasadzie była słuszna. To zaś może okazać się dla Polski katastrofalne w skutkach, zwłaszcza w kontekście zapowiedzi o zakończeniu wojny na Ukrainie, gdzie chyba każdy zdaje sobie sprawę z konieczności pogodzenia się Ukrainy z utratą co najmniej 20 procent dotychczasowego terytorium państwowego. Więc jeśli nawet wojna na Ukrainie się zakończy, to nie powinniśmy zapominać o uwadze Karola von Clausewitza, że to właśnie „wojna jest matką wszystkiego

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Braun mówi „sprawdzam”

Michalkiewicz: Braun mówi „sprawdzam”

30.01.2025 https://nczas.info/2025/01/30/tylko-u-nas-michalkiewicz-braun-mowi-sprawdzam/

To już pewne – Grzegorz Braun wystartuje w wyścigu o fotel Prezydenta RP. Co oznacza jego decyzja, dlaczego doszło do rozłamu w Konfederacji, a co najważniejsze – czy polski poseł do Parlamentu Europejskiego ma szanse na realny sukces wyborczy? O to zapytaliśmy Stanisława Michalkiewicza, publicystę „Najwyższego Czas-u!”.

Prezes Konfederacji Korony Polskiej Grzegorz Braun zdecydował się na start w wyborach prezydenckich 2025 roku. Pokłosiem startu przeciwko kandydatowi wybranemu Konfederacji Sławomirowi Mentzenowi było wyrzucenie Brauna z Konfederacji przez sąd partyjny.

Czytaj także: Braun: Trzeba przeprowadzić rzeź niewiniątek i reorganizację

Braun mówi „sprawdzam”

Stanisław Michalkiewicz: Z jego punktu widzenia to jest rzecz dobra, bo wypróbuje, jakie ma właściwie poparcie – nie w skali regionu czy województwa, ale w całym kraju. Jest to więc sprawdzian własnych wpływów i możliwość wyciągnięcia wniosków dla przyszłej działalności politycznej.

To oczywiście nie jest na rękę Sławomirowi Mentzenowi, ale inna rzecz, że aktualni decydenci w Konfederacji – jak przypuszczam – chcieli usunąć Grzegorza Brauna już po incydencie z gaśnicą. Wówczas jeszcze się bali, bo nie byli pewni, czy nie doprowadzi to do jakiejś reakcji łańcuchowej.

Teraz jednak już się nie boją, bo Braun najwyraźniej był tam marginalizowany od dawna. Szczerze powiedziawszy, to nie wiem, kto naprawdę kieruje Konfederacją. Jest jakaś Rada Liderów, ale czy ona się zbiera? Przemysław Wipler zachowuje się tak, jakby samodzielnie podejmował decyzje, być może słusznie.

Grzegorz Braun jest dużym chłopczykiem, bo rodzice pozwolili mu na samodzielną działalność, więc nic dziwnego, że skorzystał z tej opcji. Na razie plasuje się na poziomie Magdaleny Biejat, więc nie jest to rewelacyjny wynik w porównaniu z Mentzenem.

Tyle że Braun dotychczas nie prowadził żadnej kampanii, więc jego notowania mogą się zmienić – jest bardzo wyrazisty i jedzie po bandzie. Ostatnio powiedział, że trzeba zdenazyfikować Izrael, więc wyobrażam sobie, że będzie rezonans w mediach międzynarodowych. Braun właśnie na to liczy, że będzie w ten sposób zdobywać rozgłos, a co za tym idzie – zjednywać sobie niektóre środowiska.

Czytaj też: Braun złożył obietnicę przed wyborami. „Postaram się, żeby możliwie szybko otrzymali naglące zaproszenie na Okęcie” [VIDEO]

Precz! Niech żyje!

Precz! Niech żyje!

Stanisław Michalkiewicz, „Najwyższy Czas!”    28 stycznia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5762

Tak właśnie zachowują się demonstranci, wynajmowani w Ameryce na rozmaite demonstracje. Jak mogłem osobiście przekonać się podczas pobytu w Nowym Jorku w grudniu 2016 roku, kiedy przez miasto przewalały się jedna za drugą demonstracje przeciwko Donaldowi Trumpowi, ich uczestników ktoś wynagradzał według stawki 18,5 dolara za godzinę. W każdym razie taka ulotka werbunkowa wpadła mi w ręce. Kto ich wynagradzał i w jakim celu? Mówiono o starym żydowskim grandziarzu finansowym Jerzym Soroszu, który do Donalda Trumpa ział nienawiścią, chociaż tamten podlizywał się Żydom, jak rzadko który prezydent USA. Ale podlizywał się raczej syjonistom, podczas gdy trockiści, stanowiący drugie środowisko żydowskiej diaspory, nienawidzili go za poglądy sprzeczne z ideologią komunistyczną i z celami komunistycznej rewolucji. Tylko zatem tą nieprzejednaną nienawiścią tłumaczyłem sobie wtedy te demonstracje, które niczego już nie mogły zmienić, bo Donald Trump 5 listopada 2016 roku został wybrany. Toteż demonstranci, którzy też nie bardzo wiedzieli, o co konkretnie chodzi, wykrzykiwali na przemian: „Precz!” i „Niech żyje!” – no a potem dreptali do kasy, żeby odebrać honorarium.

Przypomniały mi się te myśliwskie sceny nowojorskie na wiadomość, że po tym, jak obywatel Tusk Donald, który doznał właśnie kolejnego ataku wścieklizny, poszczuł na ministra sprawiedliwości w swoim vaginecie, pana Adama Bodnara z czarnym podniebieniem, Wielce Czcigodnego – „oczywiście niewątpliwie” – Romana Giertycha – że jeżeli „rozliczenia” znienawidzonego PiS-u nadal będą się tak ślimaczyły, to on mianuje pana Romana – oczywiście „Wielce Czcigodnego” – wiceministrem sprawiedliwości. Ta groźba musiała zrobić wrażenie na panu ministru Adamu Bodnaru, który ze swojego ministerium uczynił pepinierę bodnarowców – bo natychmiast się zaktywizował. To zaktywizowanie polegało na tym, że faworyt ministra Bodnara, osobnik myślący, iż jest Prokuratorem Krajowym, nazwiskiem Dariusz Korneluk, przedstawił „raport” z przeglądu postępowań, prowadzonych przez prokuraturę w latach 2016-2023, obejmujący tymczasem około 200 spraw spośród 600, których badaniem zajmują się prokuratorowie. Okazuje się, że nie tylko młyny sprawiedliwości mielą powoli. Młyny niezależnej prokuratury też mielą rozważnie, co chwalebnie świadczy o szacunku, jaki dla swojej pracy odczuwają niezależni prokuratorzy. Jeszcze wprawdzie nie doszliśmy do sytuacji, w której prokurator zajmuje się jedną sprawą przez cały okres swojej służby państwu, ale jesteśmy na najlepszej drodze, znaczy – „na kursie i na ścieżce” – jak meldowali załodze samolotu wiozącego pana prezydenta Kaczyńskiego do Smoleńska, kontrolerzy lotów na wieży kontrolnej lotniska „Siewiernyj”.

Charakterystyczne dla „raportu” jest to, że wśród tych 200 spraw, a prawdopodobnie również wśród pozostałych 400, dominują, może nawet wyłącznie, postępowania dotyczące działaczy PiS. Na przykład – „kilometrówki” Wielce Czcigodnego europosła Ryszarda Czarneckiego, czy też sprawa wypadku drogowego samochodu wiozącego panią Beatę Szydło, czy wreszcie – sprawa tak zwanych „wież” spółki „Srebrna” w Warszawie. Skoro w okresie 14 miesięcy od powołania vaginetu obywatela Tuska Donalda niezależnym prokuratorom udało się przejrzeć 200 spośród 600 spraw, to znaczy, że przejrzenie pozostałych 400 może zająć im dwa razy więcej czasu – mniej więcej do końca kadencji obecnego vaginetu, nawet gdyby w tak zwanym międzyczasie nie doszło do przesilenia rządowego i do podmianki na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu.

Bo jeśli dojdzie do podmianki, to chyba nikt nie ma wątpliwości, że niezależni prokuratorzy natychmiast przestaną zajmować się tymi 600 sprawami dotyczącymi działaczy PiS, a zaczną zajmować się sprawami dotyczącymi działań funkcjonariuszy Volksdeutsche Partei oraz jej kolaborantów, ze szczególnym uwzględnieniem członków obecnego vaginetu obywatela Tuska Donalda. Sam obywatel Tusk Donald może już wtedy być Mocną Ręką ponownie przeniesiony na brukselskie salony przez Reichsfuhrerin Urszulę von der Leyen, która z zagadkowych przyczyn akurat w nim sobie upodobała, podobnie, jak wcześniej Nasza Złota Pani Angela Merkel, co to też ratowała go z rozmaitych opresji. Przyczyny są zagadkowe, bo przecież każdy widzi, że obywatel Tusk Donald nie jest żadnym Adonisem, a poza tym – swoje lata już ma, więc prawdopodobnie nie chodzi o wigor, tylko jakieś ukryte zalety intelektualne. Jakie? – Tajemnica to wielka.

Nie o to jednak chodzi, byśmy tu rozbierali sobie z uwagą te wielkie tajemnice, tylko zwrócili uwagę na inną tajemnicę państwową, która – jestem pewien, że niechcący – została przy okazji publikacji wspomnianego raportu ujawniona. Jestem pewien, że do zdrady tej tajemnicy państwowej doszło mimowolnie, że i pan minister Bodnar i osobnik myślący, iż jest Prokuratorem Krajowym, czyli pan Dariusz Korneluk, dobrze chcieli, ale wiadomo, że – jak mówi przysłowie – człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi – więc w końcu mleko się rozlało. Chodzi konkretnie o to, że w tych przeglądanych sprawach albo się wydało, że prokuratorzy „realizowali polityczne zamówienia lub oczekiwania”, albo, że nawet pojawiły się „wątki korupcyjne”.

Muszę powiedzieć, że to nie jest żadna niespodzianka. Skoro za pierwszej komuny niezależni prokuratorzy „realizowali polityczne zamówienia lub oczekiwania”, to dlaczego nie mieliby tego robić za obecnej komuny? Ale co innego, jeśli tylko byśmy tak podejrzewali, a co innego, kiedy niezależni prokuratorzy sami się zdemaskowali, jak nie przymierzając, generał Bagno z nieśmiertelnego poematu „Towarzysz Szmaciak”:

W tropieniu przestępstw gospodarczych

tak poniósł go szlachetny zapał,

że się dopiero opamiętał,

gdy się za własną rękę złapał.

Jeśli nawet to i owo w raporcie pana Dariusza Korneluka zostało przesadzone, to i tak mamy udokumentowany dowód, że ta cała niezależna prokuratura, to po prostu kupa gówna, podobnie, jak cały pozostały wymiar sprawiedliwości.

Z obfitości serca usta mówią, a tu mamy świadectwa samych prokuratorów, podobnie jak w sektorze sądownictwa – świadectwa samych sędziów, który nawzajem zarzucają sobie – być może w każdym przypadku słusznie – „nielegalność” – a więc – rodzaj uzurpacji. Wniosek z tego może być tylko jeden; zarówno w niezawisłym sądownictwie, jak i niezależnej prokuraturze, powinna zostać przeprowadzona „opcja zerowa”, to znaczy – rozpędzenie zarówno niezależnej prokuratury, jak i niezawisłych sądów i rozpoczęcie ponownej rekrutacji – oczywiście po przeprowadzeniu stosownej procedury filtracyjnej. Ale to tylko część problemu i to nawet nie najważniejsza – bo znacznie trudniejsza jest odpowiedź na pytanie, kto właściwie miałby to wszystko zrobić? Bezpieka przecież odpada, bo jest tajemnicą poliszynela, że wysługuje się ona obcym państwom, prawdopodobnie naszym obecnym sojusznikom, chociaż całkowitej pewności oczywiście mieć nie można, bo któż upilnuje strażników? A skoro nie bezpieka, to kto? Gdyby nasi generałowie mieli więcej odwagi cywilnej, to być może można by powierzyć to zadanie naszej niezwyciężonej armii – ale obawiam się, że to też może być zadanie niewykonalne, niczym poszukiwanie dziesięciu sprawiedliwych w Sodomie i Gomorze. Nie da się ukryć; dobrze to nie wygląda – a przecież to byłby dopiero początek, bo przecież po skompletowaniu nowego korpusu prokuratorów i niezawisłych sędziów, trzeba by zawczasu pomyśleć o mechanizmach utrudniających degenerację tych państwowych instytucji. Przypominam w tym miejscu o moim pomyśle, by tęgi batog na niezależnych prokuratorów i niezawisłych sędziów wręczyć obywatelom – bo żaden rząd nie powstrzyma się przed pokusą demoralizowania jednych i drugich, no a oni będą się skwapliwie tym demoralizatorskim zabiegom poddawać.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Wstrzymujemy oddech

Wstrzymujemy oddech

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    26 stycznia 2025

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5760

Wprawdzie cały świat wstrzymywał oddech do 20 stycznia, w oczekiwaniu na objęcie stanowiska prezydenta Stanów Zjednoczonych przez Donalda Trumpa – ale naszych Umiłowanych Przywódców ta sprawa jakby w ogóle nie interesowała. Inna sprawa, że ani pan prezydent Andrzej Duda, ani – tym bardziej – obywatel Tusk Donald – nie zostali tam zaproszeni – w odróżnieniu od Mateusza Morawieckiego, który został zaproszony do Waszyngtonu qua przewodniczący frakcji konserwatystów i reformatorów w Parlamencie Europejskim, którym został po wspaniałomyślnej rezygnacji z tego zaszczytu przez panią Meloni – no i Wielce Czcigodnego Dominika Tarczyńskiego, w którym Amerykanie najwyraźniej dopatrzyli się zalet niedostrzeżonych przez Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, który chyba w ogóle nie brał pod uwagę tej kandydatury w tegorocznych wyborach prezydenckich.

Że obywatel Tusk Donald nie został zaproszony do Waszyngtonu, to rzecz oczywista; jeszcze by tego brakowało, żeby tam pojechał i znowu nawymyślał prezydentowi Trumpowi od ruskich agentów. Na wszelki tedy wypadek go nie zaproszono. Dlaczego jednak nie został zaproszony pan prezydent Duda, utrzymujący, jakoby był najukochańszą duszeńką prezydenta Trumpa? Najwyraźniej pan prezydent Duda chyba z tymi faworami u amerykańskiego prezydenta grubo przesadza. Gdyby tak było, to już miałby zaklepaną posadę w MKOl-u – a tymczasem wygląda na to, że nic z tego. Z prezydentem Zełeńskim, dla którego pan prezydent Duda zrobiłby wszystko, a nawet jeszcze więcej, też chyba żadnych nadziei wiązać nie może, bo – po pierwsze – on też nie został zaproszony do Waszyngtonu, a po drugie – tylko patrzeć, jak wojna na Ukrainie się zakończy, no a wtedy mało kto chyba chciałby być w skórze Wołodymyra Zełeńskiego.

Na szczęście, dzięki wojnie na Ukrainie, ma on posiadłość i w Toskanii – a podobno i w innych ciepłych krajach – nie mówiąc już o możliwości powrotu do Ziemi Obiecanej, to znaczy – bezcennego Izraela – który właśnie ze zgrzytaniem zębów, realizuje zawieszenie broni ze znienawidzonym Hamasem, co to miał zostać „zlikwidowany” w ramach operacji ostatecznego rozwiązywania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy.

Ale mniejsza już o pana prezydenta Dudę, który najwyraźniej postanowił spróbować szczęścia w Davos. Jak wiadomo, w Davos wyznaczają sobie rendez-vous potężne wory złota, więc nawet jak pan prezydent nie zdąży dotknąć szaty bogini Fortuny, to chociaż przez chwilę wypławi się w luksusie: „chociaż żołnierz obszarpany, przecie stoi między pany” – jak głosi dawna polska pieśń żołnierska.

Znacznie ciekawsza wydaje się diagnoza postawiona w związku z objęciem władzy przez prezydenta Trumpa przez naszą Jabłoneczkę, czyli małżonkę Księcia-Małżonka. Daje ona wyraz swoim obawom z powodu „rządów tłumu” w Ameryce. W tej diagnozie widzimy nie tylko wpływ mądrości etapu, ale również skutek rozwoju rewolucyjnej teorii demokracji. Jak wiadomo, demokracja występuje w dwóch postaciach: demokracji spontanicznej i demokracji kierowanej. Demokracja spontaniczna objawiła się podczas ostatnich wyborów prezydenckich w USA, chociaż i tam były próby przeforsowania demokracji kierowanej, m.in. w postaci zamachu na Donalda Trumpa, czy akcji niezawisłych sądów. Demokrację kierowaną w działaniu mogliśmy obserwować podczas ostatnich niedoszłych wyborów w Rumunii, gdzie w pierwszej turze najlepszy wynik uzyskał kandydat niezatwierdzony. Jak wiadomo, tamtejszy niezawisły Sąd Najwyższy położył kres tej samowolce, unieważniając wybory i odkładając je do czasu, dopóki „tłum” się nie opamięta i nie poprze kandydata zatwierdzonego.

Tymczasem ten „tłum”, to przecież nic innego, jak „lud”, dla którego i przez którego mają być ustanawiane rządy. Wygląda na to, że w miarę rozwoju rewolucyjnej teorii demokracji, trzeba będzie zrewidować naiwne opowieści prezydenta Abrahama Lincolna, który nie miał okazji, by się z teorii rewolucji podciągnąć u naszej Jabłoneczki, co to najwyraźniej skłania się ku demokracji kierowanej – oczywiście przez starszych i mądrzejszych – no bo jakże by inaczej?

Więc kiedy świat wstrzymywał oddech przed inauguracją prezydentury Donalda Trumpa, w nasz bantustan wstrzymuje oddech przed “finałem” Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy „Jurka” Owsiaka, zaplanowanym na 26 stycznia. Jak w proroczej wizji napisał już dawno temu poeta, „wszelka dziwka majtki pierze”, to znaczy – zarządy wszystkich spółek Skarbu Państwa, jeden przez drugiego prześcigają się w wypłatach na rzecz „Jurka” Owsiaka, najwyraźniej pamiętając o przestrodze innego poety, że „mówiła żony ciotka: tych co płacą, nic nie spotka”. Jak się okazuje, literatura wyprzedza życie i to znacznie – ale nie o to w tej chwili chodzi, bo ważniejsze wydaje się sprzężenie, za pomocą którego stare kiejkuty próbują w tym roku powiązać Wielką Orkiestrę z przygotowaniami do ustanowienia narzędzi terroru, bez którego trudno będzie wyobrazić sobie funkcjonowanie Generalnej Guberni.

Toteż jak tylko zaczęły się przygotowania do wspomnianego „finału”, niczym grzyby po deszczu, zaczęły mnożyć się przeciwko „Jurkowi” Owsiakowi groźby karalne. Jak zgodnie i prawidłowo zeznali schwytani myślozbrodniarze, każdego z nich zainspirowały do myślozbrodni programy telewizji „Republika”, a zwłaszcza hasło, by nie wpłacać pieniędzy „Jurkowi” Owsiakowi, tylko – telewizji „Republika”. Wygląda na to, że dzięki temu będzie można nie tylko wprowadzić wobec mniej wartościowego narodu tubylczego eksperyment pedagogiczny w postaci potępienia myślozbrodni, ale również – uporządkować scenę medialną naszego bantustanu. Zmobilizowana została nie tylko Wdowa Narodowa, czyli pani Magdalena Adamowiczowa, ale również – Dulczessa Wolnego Miasta Gdańska, no i oczywiście – legitymujący się podwójnymi, pierwszorzędnymi korzeniami pan Rafał Trzaskowski, namaszczony już w 2022 roku na prezydenta naszego mniej wartościowego bantustanu nie tylko przez prezesa Światowego Kongresu Żydów Ronalda Laudera, ale i przez „Alexa” Sorosa, któremu stary grandziarz przekazał swoje imperium finansowe.

W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Sejm podejmie „uchwałę” w sprawie nowelizacji kodeksu karnego, penalizującego „mowę nienawiści”, a na tej podstawie zarówno niezależna prokuratura, jak i niezawisłe sądy, będą prześladować zarówno nienawistników, jak i oczywiście – „inspirujące” ich media. Dzięki temu zapanują jedynie słuszne i zatwierdzone poglądy, które pozostawione na pierwszej linii frontu ideologicznego niezależne media głównego nurtu będą zaszczepiać naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu, w ramach pluralizmu dostosowując ujednolicony przekaz dla każdego środowiska.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Michalkiewicz: Szesnastu szabesgojów! [gada godzinę! ]

Pod deklaracją podpisali się:

  • Marek Budzisz
  • Sławomir Cenckiewicz
  • Piotr Chrzanowski
  • Piotr Ciompa
  • Waldemar Gasper
  • Tomasz Grzegorz Grosse
  • Marek Jurek
  • Robert Kostro
  • Jacek Kowalski
  • Justyna Melonowska
  • Paweł Milcarek
  • Paweł Nowacki
  • Andrzej Nowak
  • Tomasz Rowiński
  • Maciej Urbanowski
  • Łukasz Warzecha
  • ==========================

Ich tekst jest tu:

https://nczas.info/2025/01/22/wielkie-oburzenie-bilboardami-brauna-powstala-deklaracja-szesnastu-akty-agresji-wrogosci-i-szerzenie-uprzedzen/

Szabesgoje w służbie Izraela i Ukrainy

Szabesgoje w służbie Izraela i Ukrainy

Stanisław Michalkiewicz, tygodnik „Goniec” (Toronto)    19 stycznia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5756

Obywatel Tusk Donald sprawia wrażenie wielkiego twardziela i w ogóle – ale okazało się, że to wszystko blaga, skoro na minę wsadził go pan prezydent Andrzej Duda, który z pozoru nie potrafi zliczyć do trzech. Inna sprawa, że prezydent Duda, czy to z własnej inicjatywy, czy to z czyjegoś podszeptu, wsadził obywatela Tuska Donalda na minę przy pomocy dźwigni Archimedesa. Archimedes, jak wiadomo, przechwalał się, że potrafi podnieść nawet Ziemię, byle tylko dostarczyć mu stosowny punkt oparcia do jego dźwigni. I pan prezydent znalazł taki punkt oparcia w postaci bezcennego Izraela, w konkretnie – w postaci premiera bezcennego Izraela, Beniamina Netanjahu. Na całym świecie wielkie wrażenie zrobił widok Kongresu Stanów Zjednoczonych, który właśnie Beniaminowi Netanjahu urządził owację na stojąco i to nawet zanim Dostojny Gość otworzył paszczę, by poinformować Ludzkość, w jaki sposób zamierza przychylać jej nieba. I amerykańscy twardziele wiedzą i my wiemy, że gdyby tak który nie wstał i nie oklaskiwał Beniamina Netanjahu, to już następnego dnia niezależne media zrobiłyby z niego marmoladę – a i tak mógłby taki jeden z drugim uważać się za szczęściarza, gdyby tylko na tym się skończyło. Toteż kiedy pan prezydent Duda z ostentacyjną wylewnością zwrócił się do znienawidzonego obywatela Tuska Donalda, by jego vaginet udzielił premierowi Netanjahu listu żelaznego, gdyby tylko zechciał on przyjechać do naszego nieszczęśliwego kraju na uroczystość 80 rocznicy wyzwolenia dziś chwilowo nieczynnego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, to obywatel Tusk Donald nie wahał się ani chwili i kazał swojemu vaginetowi powziąć stosowną uchwałę, którą vaginet w podskokach podjął.

Atoli problem w tym, że Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze wystawił był za Beniaminem Netanjahu nakaz aresztowania z powodu zbrodni wojennych, popełnionych w ramach ostatecznego rozwiązywania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy. W odróżnieniu od USA, Rosji, Chin, no i oczywiście – bezcennego Izraela – które tego całego Trybunału „nie uznają”, Polska „uznaje” go jak najbardziej. Ale z drugiej strony jakże tu aresztować premiera Netanjahu? Prezydent Duda coś tam przecież musi wiedzieć, więc pewnie wiedział, że na samą myśl o podobnym zuchwalstwie obywatel Tusk Donald prędzej splamiłby mundur, więc wykorzystał tę okoliczność, żeby zdemaskować go przed światem jako zwyczajnego szabesgoja. Na domiar złego, obywatel Tusk Donald, przyzwyczajony do pobłażliwości ze strony Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen, załatwił sprawę w drodze uchwały swojego vaginetu, podczas gdy traktat międzynarodowy – a taki charakter ma „uznanie” MTK przez Polskę – ma rangę ustawy i to mającej priorytet przed regulacjami wewnętrznymi, więc ta uchwała była ostentacyjnym złamaniem prawa i to w dodatku – międzynarodowego. Natychmiast zareagował sam Trybunał, piętnując samowolkę vaginetu obywatela Tuska Donalda, a ku jego konfuzji – również rzecznik Komisji Europejskiej – bo tak się akurat stało, że Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen została złożona dyplomatyczną chorobą w postaci „ciężkiego zapalenia płuc”. Zapanowało powszechne oburzenie, na które przesłuchiwani przez niezależne media głównego nurtu członkowie Volksdeutsche Partei reagowali bezradnymi krętactwami. Na wyżyny krętactwa wzbił się Wielce Czcigodny Roman Giertych, który ofuknął „purystów prawnych”, że nie zauważają „stanu wyższej konieczności”. Ciekawe, czy po ogłoszeniu tej rewolucyjnej teorii Wielce Czcigodny Roman Giertych zostanie wreszcie włączony do stada autorytetów moralnych, czy jednak będzie musiał poddać się nieodwracalnej operacji chirurgicznej? Coś może być na rzeczy, bo obywatel Tusk Donald, który akurat doznał kolejnego ataku wścieklizny z powodu ślimaczących się „rozliczeń” ze znienawidzonym PiS-em, zagroził ministru Adamu Bodnaru z czarnym podniebieniem, że poszczuje na niego Wielce Czcigodnego Romana Giertycha, mianując go wiceministrem sprawiedliwości.

Żeby zatrzeć niemiłe wrażenie, spowodowane wsadzeniem go przez pana prezydenta na minę, obywatel Tusk Donald ogłosił wielki sukces. Wielki sukces polega na tym, że obywatel Tusk Donald myśli, iż władze Ukrainy zgodziły się na ekshumację ofiar rzezi wołyńskiej. Tymczasem ukraiński wiceminister kultury Andrij Nadżos zapewnił tylko o „pozytywnych intencjach” ukraińskich władz na rzecz „rozwiązania sporów”, związanych „z tematem ekshumacji”. Istotą tych „sporów” jest – po pierwsze – odmowa zgody ukraińskich władz na uznanie tej rzezi za „ludobójstwo”, a po drugie – żądanie od Polski „symetrii”, to znaczy – przeprowadzenia ekshumacji i upamiętnienia z pietyzmem w Polsce poległych członków Ukraińskiej Powstańczej Armii. Władze ukraińskie stoją bowiem na nieubłaganym stanowisku, że Polacy zamordowani w 1943 roku na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, to ofiary polsko-ukraińskiej „wojny”. Jest to oczywiście nieprawda, bo żeby mówić o „wojnie”, wszystko jedno – domowej, czy jakiejkolwiek innej, to muszą być przynajmniej dwie strony wojujące. W przypadku rzezi wołyńskiej tak nie było. Była tylko strona mordująca i strona mordowana, więc o żadnej „wojnie” nie może być mowy. Toteż zarówno Konfederacja, jak i kandydat na prezydenta z ramienia PiS, pan Karol Nawrocki nie podzielają euforii obywatela Tuska Donalda i Volksdeutsche Partei w tej sprawie. Pan Nawrocki powiedział nawet, że dopóki Ukraina nie zadośćuczyni polskim oczekiwaniom w tej sprawie, to on „nie widzi” tego państwa ani w strukturach NATO, ani w strukturach UE. Natychmiast ofuknął go również kandydujący na prezydenta pan Rafał Trzaskowski z pierwszorzędnymi korzeniami, stwierdzając, że realizacja tych ukraińskich ambicji jest „polską racją stanu”.

Okazuje się, że nie tylko to. Oto policja złapała jakiegoś starowinę z Małopolski, który miał zadzwonić do biura Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy z wiadomością, że „Jurka” Owsiaka trzeba „zastrzelić”. „Jurek” Owsiak, w obawie o życie swojej osoby, zaraz wystąpił o policyjną ochronę, której pan minister Siemoniak w podskokach mu udzielił. Ale na tym nie koniec, bo złapany starowina nie tylko przyznał się do wszystkiego, ale w dodatku zaczął prawidłowo zeznawać, że jego zbrodniczy zamiar został zainspirowany audycjami telewizji „Republika”, która zaapelowała, żeby pieniądze przekazywać nie „Jurkowi” Owsiakowi, tyko jej. To oczywiście zbrodnia niesłychana, więc wcale bym się nie zdziwił, gdyby stare kiejkuty tego starowinę zwyczajnie wynajęły, żeby nie tylko zadzwonił, nie tylko się przyznał, ale i prawidłowo zeznał, co konkretnie go do myślozbrodni zainspirowało. W związku z tym również przewodniczący KRRiTV zamierza podjąć w stosunku do „Republiki” stosowne kroki, pewnie w nadziei, że w ten sposób również i on wyleczy się politycznie. Okazuje się, że „Jurek” Owsiak, niczym Putin, jest dobry na wszystko.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Międzynarodówka szubieniczników

Międzynarodówka szubieniczników

Stanisław Michalkiewicz  18 stycznia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5755

A to się dopiero narobiło! Polska, za sprawą naszych Umiłowanych Przywódców, po raz kolejny skompromitowała się na arenie międzynarodowej, pokazując nie tylko Europie, ale i światu, wizytówkę tubylczej praworządności, o którą, na polecenie Naszej Złotej Pani z 2017 roku, walczymy do upadłego – obecnie pod wodzą obywatela Tuska Donalda i jego ferajny z Volksdeutsche Partei oraz bodnarowców z czarnym podniebieniem. Mam oczywiście na myśli deklarację obywatela Tuska Donalda, jako prezesa tubylczego vaginetu, że Polska udzieli ochrony premierowi bezcennego Izraela, Beniaminowi Netanjahu, nie dopuszczając do jego aresztowania, jeśli tylko zapragnąłby przespacerować się po chwilowo nieczynnym obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu-Brzezince, w 80 rocznicę jego oswobodzenia przez Ukraińców z Pierwszego Frontu Ukraińskiego.

Jak wiadomo, Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze, wydał za izraelskim premierem nakaz aresztowania za zbrodnie wojenne popełnione podczas operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy.

Nasz nieszczęśliwy kraj, w odróżnieniu od Stanów Zjednoczonych, Rosji i Chin, które trybunału haskiego na wszelki wypadek nie uznają, uznaje go jak najbardziej – co oznacza, że zobowiązał się do respektowania jego orzeczeń. Ale są sprawy ważne i sprawy ważniejsze, podobnie jak są zbrodniarze wojenni ważni i ważniejsi. Na przykład zimny ruski czekista Putin też został mianowany zbrodniarzem wojennym przez Senat Stanów Zjednoczonych, w związku z czym nie tylko obywatel Tusk Donald, ale i pan minister Siemoniak, oczywiście gdyby tylko mogli, to natychmiast by go aresztowali, a kto wie – może nawet własnoręcznie udusili krawatem wypożyczonym od Księcia-Małżonka.

Jednakże w przypadku premiera bezcennego Izraela, Beniamina Netanjahu, Kongres Stanów Zjednoczonych zgotował mu owację na stojąco i to jeszcze zanim Dostojny Gość otworzył paszczę, żeby poinformować Ludzkość, jak zamierza przychylić jej nieba. W takiej sytuacji żaden wasal Stanów Zjednoczonych nie ośmieli się zrobić najmniejszej przykrości Beniaminowi Netanjahu, nawet jeśli – jak to ma miejsce w przypadku naszego bantustanu – „uznaje” Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze. Okazuje się, że Polska nie po to podpisuje rozmaite zobowiązania międzynarodowe, żeby je wykonywać, tylko – żeby było ładniej.

Ale to zaledwie część pikanterii w tej sprawie.

Oto bowiem obywatel Tusk Donald złożył swoje oświadczenie w odpowiedzi na prośbę pana prezydenta Andrzeja Dudy. Ciekawe, jaka motywacja towarzyszyła panu prezydentowi kiedy tę prośbę pod adresem znienawidzonego obywatela Tuska Donalda kierował. Na pozór sprawia ona wrażenie autentycznej, bo wiadomo, że nie ma takiej rzeczy, której pan prezydent Duda nie zrobiłby dla bezcennego Izraela, podobnie, jak dla Ukrainy. Ale nie można też wykluczyć, że pod pozorem troski o dobrostan Beniamina Netanjahu podczas ewentualnego spaceru po chwilowo nieczynnym obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu-Brzezince, pan prezydent realizował perfidny zamiar wsadzenia obywatela Tuska Donalda na minę. Najwyraźniej pan prezydent wiedział, że obywatel Tusk Donald prędzej splami mundur, niż odważy się odmówić takiej prośbie, więc uznał, że nic łatwiejszego, by pod pozorem prośby, skompromitować jego vaginet, co to ma pełną paszczę frazesów o praworządności – że jak przychodzi co do czego, to po staremu wszystko załatwia po uważaniu.

Krótko mówiąc – pan prezydent pokazał Europie i światu, że obywatel Tusk Donald nie jest żadnym płomiennym szermierzem praworządności, tylko zwyczajnym szabesgojem, od których aż się w tak zwanych establishmentach roi. Dla Naczelnika Państwa, który dotychczas za takiego szabesgoja uchodził, taki obrót sprawy to prawdziwy dar Niebios, bo po raz kolejny okazało się, iż w sprawach naprawdę ważnych, z obywatelem Tuskiem Donaldem zawsze idą ręka w rękę. Co innego obywatele; czy ten incydent otworzy im oczy, czy też po staremu będą kibicowali jak nie jednemu, to drugiemu starszemu panu, którzy odgrywają role wyznaczone im jeszcze przez generała Kiszczaka?

Żebyśmy jednak nadmiernie się tą kompromitacją naszego i tak przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju nie dołowali, zwłaszcza, że wszyscy nawołują do myślenia pozytywnego, warto zwrócić uwagę, że pod względem praworządności nasz nieszczęśliwy kraj i buszujący w nim sędziowie nie są bynajmniej gorsi od sędziów amerykańskich. Oto prezydent-elekt Donald Trump został właśnie skazany za to, że – jak twierdziła jakaś wyeksploatowana dama – oferował jej pieniądze, żeby nie trzaskała dziobem. To dokładnie tak samo, jak u nas; jak tylko jakaś dama, a nawet jakiś jegomość, zaczyna trzaskać dziobem, że został „skrzywdzony”, to niezawisły sąd zaraz zalepia mu paszczę złotym plastrem. Ostatnio – czego nie może się nachwalić pan red. Tomasz Terlikowski – niezawisły sąd zalepił paszczę złotym plastrem wartości 400 tys. złotych jegomościowi, którego ksiądz proboszcz regularnie „krzywdził” dzień w dzień, nieprzerwanie przez trzy, czy nawet cztery lata, a ten regularnie tej krzywdzie dzień w dzień się poddawał. A mówiłem, że jak pani sędzia Anna Łasik ze znanego na całym świecie z niezawisłości sądowej Poznania, wprowadziła zasadę odpowiedzialności zbiorowej, to przemysł molestowania wejdzie w swój złoty wiek – i wszyscy, jeden przez drugiego, zaczną sobie przypominać, jak to zostali „skrzywdzeni”. – podobnie jak to się dzieje w Stanach Zjednoczonych.

Ale w USA, gdzie sądy wprawdzie są jeszcze niezawiślejsze, niż w naszym bantustanie – ale też – jak mówi Pismo Święte – „mają wzgląd na osoby”. Nowojorski niezawisły sędzia wprawdzie skazał prezydenta-elekta Donalda Trumpa, ale kary już nie odważył mu się wymierzyć. Tak samo było podczas procesu, jaki przez 7 lat toczył się w Lublinie przeciwko panu Grzegorzowi Wysokowi z donosu niejakiego pana Karola Adamaszka, podówczas kolaboranta tamtejszej „Gazety Wyborczej”. Niezawisły sędzia przez 7 lat wił się, jak piskorz, bo z jednej strony bał się zlekceważyć pana Adamaszka, żeby Judenrat nie zrobił z niego marmolady, ale z drugiej – resztki sumienia nie pozwalały mu skazać pana Wysoka, który nic złego nie zrobił. Oto jednym z „zarzutów” było zdanie, że „Adam Michnik – Żyd roku któregoś tam” – a reszta temu podobna. Toteż po 7 latach wydał wyrok salomonowy; uznał „winę” pana Wysoka, ale kary mu nie wymierzył.

Ja nie miałem takiego szczęścia, może dlatego, że w hierarchii donosicieli pan Jaś Kapela stoi wyżej od pana Adamaszka, a może niezawisłe sędzie z innych powodów, na przykład – na delikatną sugestię ze strony ABW, postanowiły mi dosolić, więc powoli kończę spłacać grzywnę i koszta, jakie poniósł drogi pan mecenas, stawający w charakterze oskarżyciela posiłkowego u boku mojej Prześladowczyni. W tej sytuacji jakże miło mi usłyszeć, że w waszyngtońskim Białym Domu zasiądzie taki sam szubienicznik, jak ja – tyle, że bez obowiązku płacenia grzywny i kosztów. Czegóż mogę chcieć więcej?

Stanisław Michalkiewicz

Prezent na Dzień Judaizmu

Stanisław Michalkiewicz: Prezent na Dzień Judaizmu

“Byłby to przypadek rzadki – a czy w ogóle są przypadki?” – pytał retorycznie poeta w nieśmiertelnym poemacie “Towarzysz Szmaciak”. Toteż i ja zachodzę w głowę (“Zachodzim w um z Podgornym Kolą…”), czy to przypadek zrządził, czy dobry los, że niezależna prokuratura bodnarowska umorzyła śledztwo w sprawie udziału Wielce Czcigodnego Romana Giertycha w powstaniu niedoborów w słynnej spółce “PolNord” akurat, gdy w Kościele w naszym bantustanie, obchodzony jest doroczny Dzień Judaizmu?

Jak czytamy na łamach organu Judenratu, siepacze Zbigniewa Ziobry, co to uwili sobie gniazdko w niezależnej prokuraturze, nękali Wielce Czcigodnego Romana Giertycha aż przez 8 lat, doprowadzając do tego, że z tej desperacji aż go zemdliło, w następstwie czego siepacz musiał przedstawić zarzuty zadowi Wielce Czcigodnego. Sprawa trafiła nawet do niezawisłego sądu, który salomonowo uznał, że przedstawienie zarzutów zadowi podejrzanego nie jest w myśl prawa skuteczne.

Tę sentencję trzeba by ryć spiżem na marmurze i to nie tylko na większą cześć i chwałę niezawisłych sądów w naszym bantustanie, ale również gwoli pouczenia wszystkich niewinnych, co przystoi im czynić, gdy znienacka jakiś siepacz zechce przedstawić im zarzuty. Wzorem Wielce Czcigodnego Romana Giertycha, każdy niewinny powinien się w tym momencie odwrócić twarzą do ściany i zemdleć – a siepacz niech się w swojej nieskuteczności buja.

Już z tego powodu Wielce Czcigodny Roman Giertych ma zapewnione miejsce w historii naszego i tak już wystarczająco nieszczęśliwego kraju – ale przecież nie zwalnia to nas z obowiązku rozebrania sobie z uwagą kolejnych okoliczności, dotyczących ostatniej decyzji niezależnej prokuratury o umorzeniu trwającego tyle lat śledztwa przeciwko Wielce Czcigodnemu.

Przede wszystkim zwraca uwagę okoliczność, że chociaż Roman Giertych został wciągnięty – ale nie na członka Volksdeutsche Partei, tylko na listę wyborczą w ostatnich wyborach parlamentarnych – a potem, dzięki oszałamiającemu sukcesowi, związanemu z koniecznością dokonania podmianki na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu – nie tylko został Wielce Czcigodnym, ale w dodatku obywatel Tusk Donald powierzył mu obowiązki “bicza Bożego” na PiS-iaków – to jednak śledztwo przeciwko niemu nadal trwało, jak-gdyby-nigdy-nic.

Najwyraźniej obywatel Tusk Donald, widząc rezerwę, z jaką stado autorytetów moralnych traktuje Wielce Czcigodnego, a także – na wszelki wypadek, gdyby Wielce Czcigodnemu coś niestosownego strzeliło do głowy – postanowił nie odcinać go od stryczka. I słuszna jego racja, bo jegomość, nawet niekoniecznie Wielce Czcigodny, kiedy zostanie odcięty od stryczka, to może popaść w sprośne błędy Niebu obrzydłe, a nawet próbować ukąsić rękę, która daje mu chleb i władzę.

Toteż Wielce Czcigodny na czele swego zespołu płomiennych szermierzy praworządności, demaskował i razobłaczał znienawidzonych osobników, których wskazał mu nieubłagany palec – ale z drugiej strony niezależna prokuratura cały czas trzymała go na stryczku, gdyby tylko coś poszło nie tak.

W ten sposób minęło aż 14 miesięcy od powołania vaginetu obywatela Tuska Donalda, ale sytuacja procesowa Wielce Czcigodnego nic się nie zmieniła w stosunku do okresu, gdy władzę nad niezależna prokuraturą sprawował znienawidzony Zbigniew Ziobro.

Mówiąc obrazowo, przez cały ten czas siedział on na jednym półdupku. Tymczasem niezależna prokuratura, na rozkaz ministra Adama Bodnara z czarnym podniebieniem, przeglądała sprawy wadliwie prowadzone przez prokuraturę Zbigniewa Ziobry, z punktu widzenia potrzeb politycznych nowego vaginetu.

Nowy vaginet bowiem naliczył aż 600 przypadków nieprawidłowości – a kiedy obywatel Tusk Donald  niedawno doznał kolejnego ataku wścieklizny i w tym stanie zagroził ministru Adamu Bodnaru, że jak “rozliczenia” będą się ślimaczyły, jak do tej pory, to on poszczuje go Wielce Czcigodnym Romanem Giertychem, nastręczając mu go na wiceministra sprawiedliwości. Najwyraźniej w Ministerstwie Sprawiedliwości i Prokuraturze Krajowej musiała zapanować trwoga, bo zaraz ogłoszony został “raport” – ale cząstkowy, dotyczący tylko 200 przypadków. Czy ten raport objął również przypadek śledztwa w sprawie spółki “PolNord”?

Możliwe, że objął, ale możliwe, że nie – bo oto wystąpiły inne okoliczności, które mogły zmobilizować niezależną prokuraturę do pospiesznego umorzenia tego śledztwa i ogłoszenia tego postanowienia akurat w Dzień Judaizmu.

Jak bowiem pamiętamy, pan prezydent Duda zwrócił się do obywatela Tuska Donalda z prośbą, by jego vaginet udzielił listu żelaznego premierowi  bezcennego Izraela Beniaminu Netanjahu, gdyby przypadkiem przyszedł mu do głowy pomysł odwiedzenia dziś chwilowo nieczynnego obozu w Oświęcimiu-Brzezince, by się tam przespacerować w 80 rocznicę jego wyzwolenia przez Ukraińców z Pierwszego Frontu Ukraińskiego.

Sprawa była kłopotliwa, bo wcześniej Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze wydał za Beniaminem Netanjahu nakaz aresztowania  z powodu zbrodni wojennych, popełnionych podczas operacji ostatecznego rozwiązywania kwestii palestyńskiej  w Strefie Gazy. Wprawdzie Polska “uznaje” ten trybunał i nawet ratyfikowała stosowny traktat, ale co tam traktaty, kiedy chodzi o premiera bezcennego Izraela? Toteż vaginet obywatela Tuska Donalda w podskokach podjął stosowną uchwałę, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy, że perfidny prezydent Duda wsadził go na minę.

Toteż zaraz Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze ofuknął obywatela Tuska Donalda, że nie respektuje podpisanych traktatów, a na domiar złego ofuknął go również rzecznik Komisji Europejskiej. Krótko mówiąc – prezydent Duda zdemaskował przed całym światem obywatela Tuska Donalda, jako zwyczajnego szabesgoja, a nie żadnego płomiennego szermierza praworządności i demokracji.

I tu w sukurs obywatelu Tusku Donaldu przyszedł Wielce Czcigodny Roman Giertych, w gorzkich słowach wyrzucając “purystom prawniczym”, że nie rozumieją “stanu wyższej konieczności”.

Jestem pewien, że te skrzydlate słowa zostały usłyszane gdzie trzeba i w nagrodę za uznanie premiera bezcennego Izraela Beniamina Netanjahu za “stan wyższej konieczności”, vaginet obywatela Tuska Donalda nie tylko dostał rozkaz natychmiastowego odcięcia Wielce Czcigodnego Romana Giertycha od stryczka, ale również – ogłoszenia stosownego postanowienia akurat w Dniu Judaizmu. Nie wierzę, by zbieg tych wszystkich okoliczności mógł być przypadkowy.

Los pasożyta. „Oni udawali władzę, a my – opozycję”.

Dodatek dramatyzmu. Akurat jest dobry moment, aby to wyjaśnić

15.01.2025 Stanisław Michalkiewicz https://nczas.info/2025/01/15/dodatek-dramatyzmu-akurat-jest-dobry-moment-aby-to-wyjasnic/

Od lat powtarzam, że kto słucha Kukuńka, ten sam sobie szkodzi. To prawda, ale – jakby swoim zwyczajem powiedział Kukuniek – „jednocześnie” nieprawda. Wszystko bowiem zależy od tego, jak się Kukuńka słucha. Jeśli ktoś słucha Kukuńka w przekonaniu, że mówi on prawdę – ten oczywiście sam sobie szkodzi.

Kukuniek bowiem nigdy nie mówi prawdy, a swoje łgarstwa ukrywa za słowem „jednocześnie”, przy pomocy którego zaprzecza temu, co sam przed chwilą powiedział. Ale w tym, zdawałoby się, domkniętym systemie, jest luka. Rzecz w tym, że ludzie prości – a jest to określenie uprzejme – bywają szczerzy. Nie dlatego, by szczerość była ich charakterystyczną cechą. Jest akurat odwrotnie; ludzie prości – a jest to, powtarzam, określenie uprzejme – nie bywają szczerzy nie tylko na wszelki wypadek, ale przede wszystkim dlatego, że szczerość wydaje im się rodzajem głupoty. Dlatego kłamią, chachmęcą, ściemniają – żeby tylko nie zaprezentować się w charakterze durniów. Ale mimo tej wzmożonej czujności czasami zdarzy im się chwila szczerości.

I taki właśnie moment przytrafił się Kukuńkowi, kiedy z rozpędu wypsnęła mu się opinia, że „oni udawali władzę, a my – opozycję”. „Oni” – czyli stare kiejkuty, partyjniakowie i inni członkowie komunistycznej nomenklatury. Owszem, mieli oni pewną władzę, ale sami nie byli jej źródłem. Źródłem ich władzy byli Sowieciarze, którym „oni” się zaprzedawali z ciałem i duszą w zamian za możliwość pasożytowania na historycznym narodzie polskim. Bo pozycja materialna, społeczna i polityczna „onych” wynika właśnie z tego pasożytnictwa.

Los pasożyta

Pasożyta nie interesuje samopoczucie swojego żywiciela. Pasożyt nie zdaje sobie nawet sprawy, że jego egzystencja może przyprawić jego żywiciela o śmierć. A nawet gdyby jakimś sposobem zdał sobie z tego sprawę, to przecież swojej natury nie odmieni. Najwyżej zaprzeda się komuś innemu, kto mu obieca możliwość dalszego pasożytowania na swoim żywicielu. Tym właśnie tłumaczę skwapliwość charakteryzującą starych kiejkutów, partyjniaków i innych nomenklaturowców, którzy w okresie transformacji ustrojowej, jak na komendę, z „ludzi sowieckich” przepoczwarzyli się w europejsów. Ponieważ Sowieci uzgodnili z Amerykanami, że żadnych „rozliczeń” Sowieciarzy w Europie Środkowej nie będzie – wyjątek stanowił Mikołaj Ceaușescu, bo od każdej reguły musi być jakiś wyjątek – żadnemu Sowieciarzowi nie spadł włos z głowy. Przeciwnie – zaczęli przygotowywać się do zajęcia uprzywilejowanej pozycji w nowych warunkach ustrojowych, poprzez rozkradanie majątku państwowego, czyli eksploatowanie swego żywiciela aż do wycieńczenia.

Przepoczwarzenie się w europejsów nie polegało bynajmniej na jakiejś zmianie dotychczasowego systemu wartości. Sowieciarze bowiem żadnego systemu wartości nie mieli i nie mają – poza wysługiwaniem się kolejnym posiadaczom władzy, którzy obiecają im możliwość dalszego pasożytowania na swoim żywicielu. Ten „system” – jeśli można go tak nazwać – jest prosty jak budowa cepa – ale jego skuteczność zależy od jednego warunku. Otóż Sowieciarze muszą swojego żywiciela obezwładnić; to znaczy – odjąć mu zdolność rozpoznania rzeczywistości poprzez podsunięcie mu rzeczywistości podstawionej. I dopiero w tym kontekście możemy zrozumieć, co tak naprawdę powiedział wtedy Kukuniek, oznajmiając, że o ile „oni” udawali władzę, to „my” udawaliśmy opozycję.

„My” – czyli starannie wyselekcjonowana z opozycyjnej masy grupa osób zaufanych (zaufany po łacinie to „konfident”), którą Sowieciarze mianowali reprezentacją historycznego narodu polskiego i z którą podzielili się – ale nie „władzą”, tylko właśnie rolami – bo ta wyszperana w korcu maku reprezentacja odgrywać miała rolę opozycji, żeby w ten sposób zapobiec wytworzeniu się prawdziwej opozycji w stosunku do Sowieciarzy.Tak właśnie uzgodnił w Magdalence ze swoimi gośćmi generał Czesław Kiszczak, któremu Daniel Fried i Władimir Kriuczkow, co to ustalili ramy i przebieg transformacji ustrojowej w naszym bantustanie, przekazali swoje ustalenia do wykonania. I na tym właśnie od ponad 30 lat polega życie polityczne w naszym bantustanie, z tym że o ile Sowieciarze dla niepoznaki co pewien czas zmieniają szyld swojej odkrywce, o tyle opozycja, po krótkim epizodzie z Kukuńkiem na stanowisku „prezydenta”, występuje przez cały czas pod tym samym szyldem, mianowicie pod szyldem Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, który zresztą też od czasu do czasu kreuje formacje pod różnymi nazwami.

Gorliwe europejsy

Jak to w swoim czasie, powołując się na Stevena Spielberga, pisał pan Tomasz Jastrun – żeby masy nie znudziły się tym w końcu przecież monotonnym widowiskiem, trzeba wprowadzać do scenariusza coraz większą dawkę „dramatyzmu”. Toteż po okresie pewnego zastoju, jaki nastąpił po nieudanej próbie ujawnienia agentury w strukturach państwa, zastoju, który chyba był konieczny jako „siła wyższa” – by Amerykanie przyłączyli do NATO państwa Europy Środkowej, a potem by Niemcy przeprowadziły Anschluss tych państw do Unii Europejskiej – zaraz, w ramach „dodawania dramatyzmu”, rozgorzała burza w szklance wody w postaci walki politycznej, która w miarę upływu czasu zaostrza się niczym walka klasowa w miarę rozwoju socjalizmu. O co w tej przybierającej na sile wojnie chodzi – trudno zgadnąć – bo w sprawach naprawdę ważnych dla państwa i historycznego narodu-żywiciela między antagonistami nie ma żadnych różnic.

Tak było w czasie referendum akcesyjnego w 2003 roku, kiedy to nie tylko Donald Tusk ręka w rękę z Jarosławem Kaczyńskim stręczyli historycznemu narodowi-żywicielowi Anschluss do Unii Europejskiej, mamiąc naiwniaków wizją „Europy ojczyzn”, podczas kiedy już od 10 lat obowiązywał traktat z Maastricht, który zmienił formułę funkcjonowania Wspólnot Europejskich z konfederacji – czyli związku państw – na federację, czyli państwo związkowe: rodzaj IV Rzeszy. Tak było w 2008 roku, kiedy to 1 kwietnia głosowana była w Sejmie ustawa upoważniająca prezydenta do ratyfikacji traktatu lizbońskiego, który amputował Polsce ogromny kawał suwerenności – jak duży – nikt tego dotychczas nie wie, bo ani Donald Tusk, który ten traktat 13 grudnia 2007 roku podpisał, ani posłowie – chyba nawet wszyscy – którzy 1 kwietnia 2008 roku głosowali za upoważnieniem prezydenta do jego ratyfikacji, ani wreszcie prezydent, który 10 października 2009 roku go ratyfikował – go nie czytali.

W rezultacie do tej pory nie wiemy na pewno, czy Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu ma prawo grzebać w tubylczym systemie sądowniczym, czy nie. Pan sędzia Igor Tuleya z porządnej, ubeckiej rodziny, który do niedawna, obok Wielce Czcigodnego Romana Giertycha, znajdował się na czele białego orszaku męczenników praworządności, a obecnie szalenie się rozpolitykował, twierdzi, że jak najbardziej, że nie tylko może, ale nawet powinien zatwierdzać legalność każdego przebierańca w tubylczych trybunałach, podczas gdy „nielegalna” Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego pani Małgorzata Manowska twierdzi, że absolutnie takiego prawa nie ma, że jest to z jego strony uzurpacja. Jak jest naprawdę – nikt tego na pewno nie wie, chyba żeby ten cały traktat przeczytał. Ale po co go czytać, kiedy tylko patrzeć, jak zostanie znowelizowany w taki sposób, że członkowskie bantustany, to znaczy – „małe państwa” – jak mówił w 1943 roku Adolf Hitler – zostaną w UE pozbawione nawet pozorów suwerenności?

Kolejnym przykładem jest ustawa z czerwca 2021 roku, o ratyfikacji ustawy o zasobach własnych UE, przeforsowana przez Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego nawet wbrew części swojego klubu, przy pomocy klubu Lewicy, a więc – duchowego potomstwa Sowieciarzy. Na podstawie tej ustawy Komisja Europejska zyskała prawo zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii i nakładania bezpośrednich, „unijnych” podatków. O zagadkowej nominacji, najpierw w 2015 roku na wicepremiera, a potem w 2017 roku na premiera rządu pana Mateusza Morawieckiego, który w podskokach spełniał wszystkie żądania zarówno w zakresie epidemii, jak i „dekarbonizacji” czy „zielonych wałów”, szkoda nawet mówić – chociaż zarówno te zagadkowe nominacje, jak i skwapliwe posłuszeństwo pana Mateusza aż się prosi o wyjaśnienie, podobnie jak motywy, które Naczelnika Państwa zmusiły do tych wszystkich posunięć.

W przypadku Donalda Tuska, jako przywódcy Volksdeutsche Partei, czyli lidera obozu zdrady i zaprzaństwa, niczego wyjaśniać już nie trzeba, ale czy nieposzlakowany lider opozycji, Naczelnik Państwa, komuś podlega, a jeśli podlega – to konkretnie komu – to by się przydało wyjaśnić.

Akurat jest dobry moment, jako że w naszym bantustanie zbliżają się wybory prezydenckie. Tym razem „dodatek dramatyzmu” jest tak duży, że zaczynają się w tym bałaganie gubić nawet aktorzy obsadzeni w tym przedstawieniu, nie mówiąc już o statystach – ale w tym szaleństwie jest metoda. Jakże inaczej suwerenowie uwierzyliby, że salus Reipublicae zależy od tego, by wygrał „właściwy” kandydat, to znaczy – jeden z dwójki dobranej specjalnie w tym celu w korcu maku? Ale skoro dodatek dramatyzmu jest tak silny, że wprawia w zakłopotanie nawet wytrawnych krętaczy, to jest szansa, że uwierzą i że mistyfikacja, sprokurowana w Magdalence na użytek mniej wartościowego, tubylczego narodu-żywiciela, nadal zadziała, no a potem – niech się dzieje co chce, zwłaszcza gdy Adolf Hit… – to znaczy – pardon – nie żaden „Adolf Hitler”, tylko oczywiście Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen wyda dekret o utworzeniu Generalnego Gubernatorstwa, a zaraz potem – ustawę o zwalczaniu tchórzliwych zamachów na niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie, żeby wszystko było, jak się należy.

Nasze skarby narodowe

Stanisław Michalkiewicz: 1 https://www.magnapolonia.org/stanislaw-michalkiewicz-nasze-skarby-narodowe/

   Ach, któż nie pamięta sceny, kiedy to po zamordowaniu prezydenta Gdańska, pana Pawła Adamowicza podczas koncertu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, pan Jerzy, zwany poufale “Jurkiem”, Owsiak, demonstracyjnie wycofał swoją osobę z życia publicznego? Przypominało to zachowanie ruskiego cara Iwana Groźnego, który też się wycofał, ale w nadziei, że przerażony jego wycofaniem lud, ruszy z przebłagalnymi pielgrzymkami, żeby tylko dał się ubłagać.

Podobnie było w przypadku “Jurka” Owsiaka. Natychmiast ruszyły ku niemu przebłagalne pielgrzymki, by nie zostawiał nas sierotami, więc nic dziwnego, że “Jurek” Owsiak nie mógł pozostać głuchy na apele tylu serc gorejących i powrócił swoją osobą do życia publicznego, żebyśmy nie czuli się osieroceni. Oczywiście był to – jak zawsze w przypadku “Jurka” Owsiaka, pełny spontan i odlot, chociaż wielu ludzi doświadczonych twierdzi, że nic nie wymaga tak drobiazgowych i starannych przygotowań, jak właśnie stworzenie wrażenia pełnego spontanu i odlotu.

Pojawiły się na tym tle fałszywe pogłoski, jakoby “Jurek” Owsiak i cała ta Wielka Orkiestra, która zresztą do złudzenia przypomina popularną w III Rzeszy akcję “Pomocy Zimowej” (Winterhilfswerke), były dziełem starych kiejkutów, które w ten sposób pragnęły uchwycić nie tylo kluczowe segmenty gospodarki w naszym nieszczęśliwym kraju, ale również przejąć od “ajatollahów” rząd dusz nad mniej wartościowym narodem tubylczym.

[por.: Owsiak nie jest pierwszy. Za Hitlera dzieci też zbierały do puszek i rozdawały serduszka [VIDEO] md]

Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach, podobnie zresztą, jak w każdych innych, nie ma ani słowa prawdy, bo słowo prawdy jest tylko w pogłoskach prawdziwych, to znaczy – zatwierdzonych przez właściwe instancje. A jakaż instancja może być właściwsza od Departamentu Stanu?

Mówię oczywiście o obecnym etapie, etapie po transformacji ustrojowej, bo na etapie poprzedzającym sławną transformację, najwłaściwszą instancją był moskiewski Kreml. Więc chyba wszyscy pamiętają, jak to pani Sekretarz Stanu USA Magdalena Albright, co to nie była do końca pewna, czy jest czeską, czy serbską Żydówką, poinformowała nasz mniej wartościowy naród tubylczy, iż posiada on dwa skarby narodowe. Pierwszym skarbem narodowym był “drogi Bronisław”, czyli pan prof. Bronisław Geremek, a drugim – pan profesor Władysław Bartoszewski.

Złe języki twierdziły, że pan Władysław Bartoszewski nie jest żadnym profesorem, że legitymuje się konspiracyjną maturą, a jego profesorski tytuł pochodzi stąd, że Niemcy, którzy w ramach pokuty zapraszali go, by im opowiadał o popełnianych przez nich bezeceństwach zwłaszcza w Generalnej Guberni, a kiedy tak słuchali, to się rozrzewniali na wspomnienie dobrych czasów – więc ci Niemcy, u których wszystko musi być akuratnie, zastanawiali się, według jakiej stawki płacić mu za jego opowieści. Rada w radę uradzili, że według stawki profesorskiej – i tak już zostało.

Jak tam było, tak tam było – ale chyba nie czas po temu, by się zastanawiać nad autentycznością profesorskich tytułów, kiedy w kraju aż się roi od absolwentów Collegium Tumanum. Jeśli tedy wspominam o tamtych czasach, to tylko dlatego, by przypomnieć, że obydwa nasze zatwierdzone przez najwyższą instancję skarby narodowe utraciliśmy bezpowrotnie. A jak naród, nawet taki mniej wartościowy, jak nasz, może żyć bez skarbów narodowych?

Naród bez skarbów narodowych żyć nie może, a wiadomo, że matką wynalazków jest potrzeba, Skoro tedy pojawiło się gwałtowne społeczne zapotrzebowanie na  skarby narodowe, to musiał pojawić się stosowny wynalazek.

   Okazało sie tedy, że jedyną osobą predestynowaną do wypełnienia tej dotkliwej pustki jest właśnie “Jurek” Owsiak. Pojawiły się – tym razem oczywiście prawdziwe, to znaczy – zatwierdzone pogłoski – że jest on “symbolem dobra” – co potwierdziła sama Wdowa Narodowa, to znaczy – pani Magdalena Adamowiczowa, która, jako jedna z niewielu osób w Polsce, może wylegitymować się sądowym certyfikatem niewinności, toteż jej świadectwo, jako Wdowy Narodowej i jako osoby z certyfikatem niewinności, ma zasadniczy ciężar gatunkowy, zwłaszcza gdy chodzi o “symbole dobra”.

   Ale nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze lepiej. Toteż jakiś jegomość z Małopolski przez telefon komórkowy zaczął miotać pod adresem “Jurka” Owsiaka karalne groźby, że go “zabije”, czy nawet “zastrzeli”. W tej sytuacji nikt nie może się dziwić, że “Jurek” Owsiak zaczął obawiać się o życie swojej osoby i zwrócił się do vaginetu obywatela Tuska Donalda o ochronę policyjną, która oczywiście natychmiast otrzymał.

Co więcej – ta sama policja, co to nie mogła zdybać pana Marcina Romanowskiego i przez pomyłkę szukała go w klasztorze Przewielebnych Ojców Dominikanów w Lublinie, a nie w pobliskim klasztorze znienawidzonych Ojców Redemptorystów – chociaż już wtedy było wiadomo, że pan Romanowski uzyskał azyl polityczny na Węgrzech – tego jegomościa z Małopolski natychmiast namierzyła i teraz tylko pozostaje ustalić, czy to on sam dzwonił z tego telefonu, czy może anonimowy ktoś inny.

“Jak Pan  Bóg dopuści, to i z kija wypuści” – powiada przysłowie, toteż nic dziwnego, że kierujący ojczystymi policjantami obywatel Siemoniak aż pęka z dumy nad sprawnością państwa, które każdego przyskrzyni. To jest zresztą program vaginetu obywatela Tuska Donalda w kwestii migracyjnej: jak przyjdą Hindusi, to się ich wydusi, jak przyjdą Murzyni, to się ich przyskrzyni, jak przyjdą Azjaci, to się ich wytraci – i tak dalej, aż do ostatecznego zwycięstwa.

   Ale to jeszcze nic – bo,  jak wspomniałem, nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze lepiej – zdarzyło się, że do naszego nieszczęśliwego kraju zapragnął przyjechać sam premier bezcennego Izraela, Beniamin Netanjahu, żeby przespacerować się po chwilowo nieczynnym obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, który 80 lat temu został wyzwolony – jak to odkrył Wielce Czcigodny Grzegorz Schetyna – przez Ukraińców z Pierwszego Frontu Ukraińskiego.

W czasie wojny w Związku Radzieckim frontów nie  brakowało; był na przykład Front Stepowy, utworzony ze Stepowców, był Front Woroneski, utworzony z Worońców – no a Front Ukraiński – oczywiście z Ukraińców. Ale nie w tym rzecz, że Beniamin Netanjahu chciał się przespacerować, tylko – że Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze, wydał na niego świętokradczy nakaz aresztowania na podstawie fałszywych oskarżeń o jakieś “ludobójstwo” w Strefie Gazy.

W związku z tym pan prezydent Duda, który nie chciał pojawić się na galówce ku czci obywatela Tuska Donalda w Teatrze Wielkim, w obliczu tak poważnej zastawki zwrócił się do tegoż obywatela Tuska z prośbą, by jego vaginet udzielił premierowi bezcennego Izraela takiej samej ochrony, jakiej udzielił “Jurkowi” Owsiakowi. W ten oto sposób nasz nowy skarb narodowy –  “Jurek” Owsiak – jednym susem znalazł się na tym samym poziomie, co premier Beniamin Netanjahu. Czegóż chcieć więcej?

Galowo i zgrzebnie

Stanisław Michalkiewicz  tygodnik „Goniec” (Toronto)    12 stycznia 2025 michalkiewicz

Powoli dobiega końca stan nirwany, w jakim zazwyczaj pogrąża się w okresie Bożego Narodzenia nasz nieszczęśliwy kraj. Tym razem, z uwagi na rosnącą zawziętość obywatela Tuska Donalda, która udziela się nie tylko członkom jego vaginetu, ale nawet osobom pozornie niezaangażowanym, jak na przykład mój faworyt, prof. Wojciech Sadurski, co to nawet na poczekaniu wymyślił rewolucyjną teorię, dlaczego minister Domański nie powinien wypłacić PiS-owi subwencji – nirwana była jednak przerywana.

Po pierwsze dlatego, że od Nowego Roku Polska stanęła na czele Europy, a konkretnie – objęła po Węgrzech rotacyjne przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej, co oznacza, że obywatel Tusk Donald, albo osoba przezeń wyznaczona, będzie otwierał i zamykał posiedzenia tego gremium, a przy okazji załatwiał na boku rozmaite siuchty. Szczególną dumę odczuwa z tego powodu Książę-Małżonek, który dzięki temu będzie mógł przed całą Europą zademonstrować swój kunszt wiązania krawatów – a po drugie – że tego samego dnia, kiedy obywatel Tusk Donald urządził z tej okazji „galę” w Teatrze Wielkim, rolnicy z całej Polski zjechali traktorami do Warszawy, żeby zaprotestować przeciwko umowie z Mercosur, jaką niedawno podpisała Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen, no i przeciwko innym jej wynalazkom w rodzaju „Zielonego Wału”, który to całe europejskie rolnictwo zrówna z ziemią.

Nawiasem mówiąc, ten program nawiązuje do znanej z czasów pierwszej komuny koncepcji wyrównawczej. Wtedy chodziło o to, by inteligencję zrównać z robotnikami, robotników – z chłopami – a chłopów – z ziemią. Teraz Reichsfuhrerin tak otwarcie tej równości nie głosi, ale chłopi swoje wiedzą i protestują. Ponieważ jednak protest ten był zapowiedziany wcześniej, Reichsfuhrerin dyplomatycznie zapadła na „ciężkie zapalenie płuc” i w Warszawie się nie pojawiła. Podobnie uczyniło wielu innych Umiłowanych Przywódców i w rezultacie na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, jakoby obywatel Tusk Donald zmobilizował na wspomnianą „galę” nie tylko członków Volksdeutsche Partei, ale nawet batalion przebranych po cywilnemu żołnierzy WTK. Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy, bo każdy mógł na widowni Teatru Wielkiego zobaczyć nie tylko sezonowego marszałka Sejmu Szymona Hołownię, ale też posągową Małgorzatę Kidawę-Błońską, której koalicja przydzieliła fuchę marszałka Senatu. Nie było natomiast pana prezydenta Andrzeja Dudy, który akurat tego dnia pojechał na narty.

Wprawdzie wicefeministra do spraw europejskich w vaginecie obywatela Tuska Donalda, Magdalena Sobkowiak-Czarnecka poinformowała opinię publiczną, że vaginet wysłał panu prezydentowi list z zaproszeniem, więc „gdyby chciał, to mógł przyjść” – ale nie przyszedł, tylko wysłał jakiegoś swego doradcę doskonałego. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że pani Sobkowiak-Czarnecka naprawdę może myśleć, że w taki właśnie sposób powinno się zapraszać prezydenta państwa na „galę”.

Myślę w związku z tym, że pani Nowacka Barbara lepiej by zrobiła, wprowadzając zamiast tak zwanej „edukacji zdrowotnej”, w ramach której dzieci i młodzież będą nie tylko demoralizowane, ale i duraczone epidemicznie i klimatycznie – jakieś kursy kindersztuby dla elit politycznych – ale co tam marzyć o tem – jak mawiał Ignacy Rzecki z „Lalki”.

Nieobecny był też ambasador Węgier, którego obywatel Tusk Donald ostentacyjnie na „galę” nie zaprosił, mszcząc się w ten sposób na Wiktorze Orbanie za udzielenie azylu politycznego panu Marcinowi Romanowskiemu. Jestem pewien, że węgierskiemu premierowi na pewno nie pęknie od tego serce, ale ta mściwość do tego stopnia obywatelem Tuskiem owładnęła, że w swoim przemówieniu dał wyraz przekonaniu, iż „Europa” powinna czuć się szczęśliwa z powodu polskiej prezydencji. Nawet na widowni Teatru Wielkiego powiało grozą, bo jakże tu mówić o szczęśliwości w państwie mającym rekordowy deficyt budżetowy, rekordowy dług publiczny, rozbrojonym przez przyjaciół Ukrainy i przygotowywanym do przerobienia na Generalną Gubernię?

Nic dziwnego, że prezydent-elekt Donald Trump, w odróżnieniu od Wiktora Orbana, nie zaprosił obywatela Tuska Donalda na inaugurację swojej prezydentury, podobnie zresztą, jak ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego, co to brnie od sukcesu do sukcesu, ku swemu przeznaczeniu.

Podczas kiedy we dworze sztab wesoły łyka”, to znaczy – gdy w Teatrze Wielkim partia i rząd się „galowały” – na zewnątrz kotłowali się protestujący rolnicy, do których wyszedł europoseł Grzegorz Braun i pretendujący do stanowiska prezydenta z ramienia PiS, pan Karol Nawrocki. Pan Nawrocki skomplementował protestujących, zauważając, że „tutaj jest dzisiaj Polska”, chociaż w kwestiach będących przedmiotem protestu już nie był taki zdecydowany. Przedmiotem protestu było bowiem 5 razy stop”, to znaczy – stop umowie z Mercosur, stop Zielonemu Wałowi, stop importowi rolnemu z Ukrainy, stop niszczeniu polskich lasów i łowiectwa oraz stop wygaszaniu polskiej gospodarki.

Każdy z tych pięciu punktów jest rezultatem uczestniczenia Polski w UE – również „wygaszanie” polskiej gospodarki. To ostatnie też jest rezultatem Anschlussu Polski do UE 1 maja 2004 roku – bo w ten sposób Niemcy stworzyły warunki polityczne dla realizacji projektu „Mitteleuropa” z roku 1915. Przewidywał on urządzenie Europy Środkowo-Wschodniej w ten sposób, by zainstalować tam państwa pozornie niepodległe, ale de facto – niemieckie protektoraty – o gospodarkach trwale niezdolnych do konkurowania z gospodarką niemiecką, tylko uzupełniających i peryferyjnych. Więc wprawdzie pan Karol Nawrocki buńczucznie deklarował, że „nigdy” na to „nie pozwoli”, ale już Winston Churchill wyjaśnił premierowi rządu RP w Londynie, Stanisławowi Mikołajczykowi, że „nigdy”, to jest takie słowo, którego nikomu nie można zabronić wymawiać. Inna rzecz, że Rafał Trzaskowski, który niedawno na Lubelszczyźnie trzaskał dziobem, że „murem” stoi za rolnikami, ani pomyślał, by wyjść do protestujących – ale jakby pomyślał i wyszedł, to co by im powiedział? Ano – to samo – to znaczy, że on „nigdy” – i tak dalej.

Tymczasem pan minister Domański łamie sobie głowę, co tu zrobić w sytuacji, gdy niedawno, niczym jakiś wioskowy głupek, zadeklarował, iż „uznaje” tylko Państwową Komisję Wyborczą”, ale Sądu Najwyższego „nie uznaje” – a PKW właśnie przyjęła sprawozdanie finansowe PiS.

Obywatel Tusk Donald zadeklarował, że „na jego oko” pieniędzy nie ma i nie będzie – ale w razie czego to nie on będzie miał kłopoty, tylko pan Domański i to zarówno, gdy przeleje pieniądze, jak i – gdy ich nie przeleje. Podobno swoją decyzję ogłosi po Trzech Królach, kiedy nirwana oficjalnie się kończy i zaczynają się igraszki – ot na przykład – śledztwo w sprawie „zdrady dyplomatycznej złowrogiego Antoniego Macierewicza, na którego doniósł pan generał Jarosław Stróżyk z komisji do badania ruskich wpływów w naszym bantustanie.

————————–

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Adolf Hitler zaciera ręce

Adolf Hitler zaciera ręce

 Stanisław Michalkiewicz  11 stycznia 2025 michalkiewicz

Ja drugoj takoj strany nie znaju, gdie tak wolno dyszyt czeławiek” – głosiła jedna ze strof hymnu sowieckiego, który został wprowadzony 1 stycznia 1944 roku, bo przedtem rolę hymnu pełniła „Międzynarodówka”. Trzeba przyznać, że autor słów, Sergiusz Michałkow, miał poczucie humoru, bo napisać otwartym tekstem, że nie zna innego kraju, w którym człowiek tak swobodnie by „dyszał”, to niewątpliwie mocna rzecz.

[wg wiki: To nie był hymn. Muzyka została skomponowana przez Izaaka Dunajewskiego, a słowa do pieśni napisał Wasilij Lebiediew-Kumacz. md]

Podobna do deklaracji kandydata do Rady Najwyższej ZSRR z Pierwszego Stalinowskiego Okręgu Wyborczego Miasta Moskwy Józefa Stalina, że „nigdy i nigdzie nie było takiej demokracji, jak nasza”. Rzeczywiście, trudno temu zaprzeczyć tym bardziej, że w tych wyborach na kandydata Józefa Stalina oddano 120 procent głosów, czym obywatel Tusk Donald jeszcze pochwalić się nie może.

Inna sprawa, że nie da się ukryć, iż ta deklaracja brzmi bardzo dwuznacznie. Pewne wyjaśnienie co do jej właściwego znaczenia dał Osip Mandelsztam, pisząc w słynnym wierszu, za który powędrował na Kołymę, gdzie zresztą nie dotarł, bo umarł w łagrze „tranzytowym” pod Władywostokiem. A pisał tak: „Żyjemy tu nie czując pod stopami ziemi. Nie słychać i na dziesięć kroków, co szepczemy”, no a potem jeszcze gorzej, bo o samym Józefie Wissaarionowiczu: „Śmieją się karalusze wąsiska i cholewa, jak słońce rozbłyska”. Nic dziwnego, że w rezultacie „dyszał” już tak „wolno”, że w końcu przestał.

Ale w Związku Sowieckim to „dyszenie”, to była tylko taka metafora, przerzutka poetycka, bo jeszcze marksistowscy mełamedowie nie wpadli na to, żeby walczyć o czyste powietrze. Przeciwnie. Gdyby ktoś dzisiaj przeczytał wiersze poetów proletariackich („Ciepło energii atomowej stopi lodowce biegunowe”), to mógłby to uznać, za objaw skrajnego wstecznictwa, niemal – za „mowę nienawiści”. Tu trzeba oddać sprawiedliwość innemu wybitnemu przywódcy socjalistycznemu, Adolfowi Hitlerowi, który konieczność przebudowy społeczeństwa traktował jeszcze głębiej, niż Stalin swoją „pieriekowkę”. O ile Stalina interesowała tylko „pajka”, czyli porcja żywności, uzależniona od wydajności pracy więźnia (Naftali Aronowicz Frenkiel, jak nazwisko wskazuje – z pierwszorzędnymi korzeniami – opracował system tzw. „kotłów” – od „stachanowskiego” do karcerowego. Ale zdaniem wszystkich łagierników, najszybciej pozbawiała ludzi życia właśnie „pajka stachanowska”, teoretycznie najobfitsza – bo podstęp tkwił w tym, że wydatkowanie energii na wykonanie normy związanej z tą „pajką” nie bilansowało się z energią przez nią dostarczaną.), to Adolf Hitler pragnął całkowitej przebudowy społeczeństwa, by stało się ono organizmem pod każdym względem zdrowym. W tym celu – o czym chętnie rozprawiał podczas „rozmów przy stole” zamierzał nie tylko zakazać palenia papierosów, cygar i fajek, ale również – jedzenia mięsa – ale oczywiście dopiero po zwycięskiej wojnie.

Jak wiemy, osiągnięcie tych celów okazało się niemożliwe, z uwagi na rozgromienie III Rzeszy przez aliantów – ale słuszna myśl raz rzucona w powietrze, prędzej, czy później znajdzie swego amatora. Jeśli istnieje życie pozagrobowe, to Adolf Hitler z pewnością zaciera ręce z radości na widok twórczej kontynuacji jego idei przez współczesnych demokratów i postępaków. W dodatku Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen, która te wielkie idee swego poprzednika wprowadza w życie, wydaje się bardziej zadbana nie tylko od Hitlera, ale również przystojniejsza od poprzedniego Reichsfuhrera, „wiernego Henrysia”, czyli Heinricha Himmlera. Dzięki temu idee zrodzone w głowie Adolfa Hitlera też wydają się łatwiejsze do zaakceptowania, a w rezultacie IV Rzesza, pracowicie budowana miedzy innymi również naszymi rękami, nie będzie w jakiś istotny sposób różniła się od Rzeszy III. Nie tylko w kwestii czystego powietrza, ale również dyscypliny. Jak wiadomo, uniwersalne narzędzia wymuszania dyscypliny właśnie są tworzone. Na przykład karalność „mowy nienawiści” może okazać się takim narzędziem uniwersalnym, dzięki któremu trzeba będzie uruchomić chwilowo nieczynne obozy koncentracyjne, bo obawiam się, że izolator w Gostyninie nie wystarczy.

Żeby nie być gołosłownym, również w naszym bantustanie, który w porównaniu z innymi sprawia wrażenie trochę zacofanego, jednak wprowadzono zakaz palenia papierosów na przystankach autobusowych, chociaż są one usytuowane na świeżym powietrzu. Ale widać, że pan Rafał Trzaskowski, stara się naśladować Adolfa Hitlera na tyle, na ile może i jeśli nawet walka ze smogiem nie zawsze mu się udaje, to przynajmniej na przystankach autobusowych i tramwajowych czeławiekdyszyt” już tak „wolno”, jak w Związku Sowieckim. Jak się możemy domyślić, to wszystko dzieje się dla naszego dobra – żebyśmy mianowicie umierali jako ludzie całkowicie zdrowi, a nie tak – byle jak. Jak ktoś umiera całkowicie zdrowy, to od razu weselej mu na duszy, nawet jeśli na skutek forsowanej przez vaginet obywatela Tuska Donalda sekularyzacji, utraci nadzieję na bliskie spotkanie III stopnia z Trójcą Świętą.

Ożywione pragnieniem melioracji świata, bantustany bardziej postępowe od naszego, wprowadziły właśnie zakaz używania papierosów – również tych elektronicznych, które okazały się podobno jeszcze bardziej szkodliwe. Vaginet obywatela Tuska Donalda aż tak daleko jeszcze nie idzie, między innymi z powodu rekordowego deficytu budżetowego, który świadczy o zrównoważonym rozwoju naszego bantustanu. Jak bowiem wiadomo, zrównoważony rozwój polega na tym, że wszystko rośnie jak na drożdżach i to jednocześnie; podatki, deficyt budżetowy, dług publiczny, no i oczywiście – biurokracja, bo przecież taki zrównoważony rozwój sam się ani nie zrównoważy, ani nie rozwinie. Czuwać musi… – ale nie żołnierz, bo okazuje się, że żołnierze najpierw piją wódkę, a potem strzelają strzałami do głupich cywilów – tylko urzędnicy. Nikt tak nie przypilnuje, żeby rozwój był zrównoważony, jak referenci i starsi referenci, którzy stanowią sól ziemi czarnej. Więc nasz bantustan, z uwagi na wymagania zrównoważonego rozwoju, z zakresie papierosów jeszcze utrzymuje margines tolerancji, bo wiadomo, że nie ma pewniejszego fundamentu dochodów państwowych, jak spirytus i machorka – ale jestem pewien, że w vaginetach poszczególnych feminister już opracowywane są plany diety bezmięsnej. Takie zwiastuny pojawiały się jeszcze za pierwszej komuny, za czasów Edwarda Gierka, kiedy to mogliśmy rozkoszować się smakołykami z kryla, czy węgorzem z drobiu w opakowaniu zastępczym. Ale to był tylko etap prób i błędów, bo w dalszej perspektywie czeka nas dużo ruchu na świeżym powietrzu – no i „pajka stachanowska”.

Stanisław Michalkiewicz