Zdradzieckie drony. Stanisław Michalkiewicz

Zdradzieckie drony

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    21 września 2025

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5897

Kiedy wydawało się, że jedyną wojną, która zagraża naszemu nieszczęśliwemu krajowi, jest wojna polsko-polska, jaka ze zmiennym szczęściem i rozejmami toczy się od co najmniej 20 lat między obozem zdrady i zaprzaństwa, z Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda na czele, a obozem „dobrej zmiany” z Prawem i Sprawiedliwością Naczelnika Państwa Kaczyńskiego Jarosława, w nocy z 9 na 10 września, kiedy to „wszyscy patrioci” przygotowywali się do uroczystych obchodów kolejnej miesięcznicy smoleńskiej ku czci prezydenta Lecha Kaczyńskiego – zimny ruski czekista Putin dopuścił się zbrodniczej prowokacji. Jak zarządziła nasza niezwyciężona armia, prowokacja polegała na wystrzeleniu w polską przestrzeń powietrzną 19 dronów-wabików, z których trzy zostały zestrzelone viribus unitis Paktu Atlantyckiego, a pozostałe spadły na ziemię, z wyjątkiem jednego, który miał spaść na dach i go uszkodzić.

Energiczne śledztwo grupy prokuratorów, którzy zlecieli się na miejsce niczym ruskie drony, co prawda ustaliło, że dach wcześniej zniszczyła zbrodnicza wichura, ale jeśli nawet, to wichura była też sprokurowana przez Putina, a poza tym – wyjątki potwierdzają regułę. Skoro padł rozkaz, że to ruska prowokacja, to obywatel Tusk Donald natychmiast ostrzegł ludność cywilną, że jeśli ktoś będzie powielał ruską „dezinformację”, to będzie z nim brzydka sprawa. I rzeczywiście – jak tylko pan red. Lisicki, naczelny redaktor „Do Rzeczy”, wyraził pogląd, że cała ta historia mogła być następstwem przypadkowego zbłądzenia dronów, zaraz został ofuknięty jako ruska onuca przez zapomnianego trochę dzisiaj pana red. Piotra Zarembę, który zarazem ujawnił, że takie wypowiedzi wzbudzają sprzeciw „ekspertów i publicystów” – oczywiście publicystów posłusznych, co to słuchają rozkazów swoich oficerów prowadzących.

Co prawda identyczny pogląd wyraził był też amerykański prezydent Donald Trump, ale – co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie – a poza tym Wielce Czcigodny Giertych Roman od razu go zdemaskował: „Trump nas zdradził. Kto w Polsce wspiera Trumpa, należy do zdrajców.” Jak to pisał w „Towarzyszu Szmaciaku” Janusz Szpotański? „Depesza pędzi już do Gnoma. Donald Trump – zdrajca. Punkt i koma.

Wprawdzie na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, że te całe drony, to właśnie wabiki, skonstruowane ze sklejki. Kosztują grosze – ale na radarach wyglądają tak samo, jak te bojowe, więc dotychczas Ukraińcy zestrzeliwali je przy użyciu drogich kartaczy, z których każdy kosztował ciężkie dolary. Aliści właśnie tej nocy przestali je zestrzeliwać, wskutek czego wleciały one do Polski, niektóre nawet przez Białoruś, która Polskę o nich ostrzegła. Coś mogło być na rzeczy, bo już następnego dnia ukraiński minister spraw zagranicznych przypomniał, że Ukraińcowie od dawna domagali się, by państwa NATO, przede wszystkim Polska, zestrzeliwały ruskie drony nad Ukrainą i Białorusią. Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie może być słowa prawdy, bo prawdę, to głoszą „eksperci” i zaangażowani publicyści w rodzaju pana red. Zaremby, a nie jakiś tak Trump Donald. Jeśli chodzi o penetrowanie prawdy, to nasz, tubylczy Donald jest lepszy od amerykańskiego Donalda, ale Donald to jeszcze nic w porównaniu z Księciem-Małżonkiem. Od pewnego czasu mówi się, że Książę-Małżonek szykowany jest na stanowisko premiera rządu – gdyby obywatel Tusk Donald się zaśmierdział – a w perspektywie – nawet na prezydenta naszego bantustanu – żeby Żydowie, za pośrednictwem Pierwszych Dam – mogli kręcić głową państwa.

Toteż ruska prowokacja najwyraźniej stała się dla Księcia-Małżonka prawdziwym darem Niebios. Zaraz pośpieszył do Kijowa, gdzie wysłuchał zbawiennych pouczeń prezydenta Zełeńskiego i już wiedział, że Donald Trump nie miał racji mówiąc o ruskiej pomyłce – gdy to była prowokacja. Kogo słucha ten cały Donald Trump, komu on właściwie służy? Jakby słuchał Księcia-Małżonka, to od razu spenetrowałby prawdę, a Wielce Czcigodny Giertych Roman nie miałby żadnego powodu, by go demaskować, jako zdrajcę. Toteż i Książę-Małżonek zaraz załatwił był w Kijowie, że polscy żołnierze pojadą na Ukrainę, gdzie przez Ukraińców będą szkoleni w zakresie zestrzeliwania ruskich dronów i to nie tylko nad Polską – ale również nad Ukrainą i Białorusią.

Wywołało to w części opinii publicznej zaniepokojenie, bo spełnienie ukraińskich oczekiwań oznaczałoby wciąganie Polski w wojnę z Rosją i to w sposób nie pociągający za sobą żadnych zobowiązań ze strony NATO. Chodzi o to, że słynny art. 5 traktatu waszyngtońskiego przewiduje możliwość uruchomienia procedur sojuszniczych, nawiasem mówiąc – bez żadnego automatyzmu – ale tylko „w razie zbrojnej napaści” na państwo członkowskie. Jeśli natomiast ono samo włączy się do konfliktu, który się toczy od kilku lat, to warunek „zbrojnej napaści” nie jest spełniony. Z uwagi na te obawy, „eksperci” musieli wytłumaczyć Księciu-Małżonku, że chociaż oczywiście chce dobrze, to znaczy – pragnie wciągnąć Polskę w wojnę, to trochę się zagalopował.

W rezultacie Książę-Małżonek sprecyzował swoje poprzednie stanowisko zarówno w kwestii szkolenia polskich żołnierzy w zwalczaniu ruskich dronów – że owszem, będą szkoleni – ale w Polsce, a nie na Ukrainie, a po drugie – w kwestii zestrzeliwania ruskich dronów nad Ukrainą i Białorusią – że decyzja w ten sprawie musi zapaść w kierowniczych gremiach NATO. Z uwagi na to, że o żadnym awansie na stanowisko premiera Książę-Małżonek nie może nawet marzyć bez poparcia Niemiec, zwłaszcza w sytuacji, gdy ma szlaban do Białego Domu, zanim jeszcze pan prezydent Nawrocki przyjedzie do Berlina, już zaczął przekonywać kanclerza Merza do koncepcji zestrzeliwania. Jestem pewien, że kanclerz Merz nie będzie miał nic przeciwko temu, bo z punktu widzenia Niemiec, wkręcenie również Polski w maszynkę do mięsa byłoby prawdziwym darem Niebios.

Z Polski przekręconej przez maszynkę do mięsa, można by zrobić wszystko, nawet dokończyć proces zjednoczenia Niemiec i to nie według granicy z 1937 roku, tylko według granicy z roku 1914. Czegóż chcieć więcej? Jeśli tedy Książę-Małżonek już nie może doczekać się wojenki, to od razu widać, że najlepiej nadaje się i na premiera rządu, a potem – na prezydenta. W dodatku robi dywersję prezydentowi Nawrockiemu, który uparł się na te całe reparacje – a tymczasem, dzięki Księciu-Małżonku – Niemcy poczęstują prezydenta Nawrockiego ofertą „gwarancji bezpieczeństwa” dla Polski. To znakomite wyjście, bo jeśli Niemcy gwarantowałyby Polsce bezpieczeństwo, to znaczy – iż to one w razie czego miałyby tytuł do negocjowania z Putinem. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Książę-Małżonek dostanie od Niemców jakiś Ritterkreuz.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Plecak – i na Zaleszczyki!

Plecak – i na Zaleszczyki!

20 września 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5896

W związku z ruską prowokacją, polegającą na puszczeniu na nasz nieszczęśliwy kraj 19 dronów-wabików, nastąpił skokowy wzrost nastrojów wojowniczych, zwłaszcza wśród naszych Umiłowanych Przywódców, no i wyższych oficerów naszej niezwyciężonej armii. Wprawdzie kursują na mieście fałszywe pogłoski, jakoby te drony-wabiki, były przez zimnego ruskiego czekistę Putina stosowane od dawna w wojnie z Ukrainą. Ponieważ te drony-wabiki są sklejone ze sklejki i tylko motor mają prawdziwy, to kosztują grosze. Ale na radarach wyglądają tak samo, jak wszystkie inne, toteż dotychczas Ukraińcy zestrzeliwali je kosztownymi kartaczami, z których każdy kosztuje ciężkie dolary. Aliści w nocy z 9 na 10 września, kiedy u nas połowa naszego umęczonego narodu przygotowywała się do uroczystych obchodów kolejnej miesięcznicy smoleńskiej, a druga połowa uparła się tej pierwszej przeszkadzać, Ukraińcy postanowili nie strzelać do dronów-wabików, tylko zwyczajnie je przepuścili. Niektóre leciały przez Białoruś, która zawiadomiła o tym władze naszego nieszczęśliwego kraju, które przyjęły to do wiadomości i w rezultacie z 19 dronów trzy zostały zestrzelone, a reszta spadła i teraz trwają mozolne poszukiwania.

Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy tym bardziej, że obywatel Tusk Donald, któremu jak zawsze w takich sprawach basuje Naczelnik Państwa Kaczyński Jarosław, przestrzegł przed kolportowaniem ruskiej dezinformacji, bo z każdym, kto się tej myślozbrodni dopuści, będzie brzydka sprawa.

Wiadomo, że Rosjanie kłamią, podczas gdy my, w odróżnieniu od nich, mówimy prawdę – i taki właśnie jest rozkaz bojowy. Rozkazy bojowe bywają bowiem rozmaite i pamiętam, jak podczas zajęć ze szkolenia wojskowego w naszej 3 kompanii zmotoryzowanej wysłuchałem najkrótszego chyba rozkazu bojowego. Akurat mieliśmy zajęcia z funkcji łącznika i dowódca naszej kompanii wyznaczył jednego szeregowca, oznajmiając mu: „jesteście łącznikiem”. Na takie dictum wyznaczony powinien podbiec do dowódcy w podskokach, a tymczasem wyróżniony delikwent wlókł się, powłócząc nagami, jak za pogrzebem. Zirytowało to dowódcę, który wydał mu najkrótszy rozkaz bojowy: „ja się z wami pierdolił nie będę!” Ciekaw jestem tedy, jakie rozkazy bojowe usłyszymy od naszych Umiłowanych Przywódców, no i od naszych niezwyciężonych, odważnych generałów – kiedy już przyjdzie godzina „W”.

A ta godzina podobno nadchodzi – co wynika wprost z deklaracji sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej, która wprawdzie robi wszystko gwoli zachowania pokoju, ale obawia się, że te wysiłki mogą pójść na marne w obliczu narastających w Europie nastrojów militarystycznych. Jak wiadomo, militaryści nawołują, by „korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny”. I rzeczywiście – jeśli popatrzeć na ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego, czy tamtejszych oligarchów, a wreszcie – na przewożone na Ukrainę transporty luksusowych samochodów, to każdy widzi, że to święta racja. Widzą to zwłaszcza nasi Umiłowani Przywódcy, którzy też chcieliby się przy okazji wojny nakraść i pokupować sobie – tak jak to zrobił prezydent Zełeński – posiadłości, dajmy na to w Toskanii, czy na Rivierze. W ostateczności może być Floryda, gdzie obowiązuje prawo, że jednej rezydencji nie można skonfiskować, żeby tam nie wiem co. Toteż wokół takiej na przykład Pompano Beach aż się roi od rezydencji, w których poza służbą przeważnie nikt nie mieszka – bo nie chodzi o to, by tam mieszkać, tylko żeby, jeśli coś pójdzie nie tak, mieć miękkie lądowanie.

Oczywiście – przed czym przestrzegał Bułat Okudżawa w piosence, jak to na wojnę wyruszał nasz król – że „słodkich pierniczków dla wszystkich nie starczy i tak”. W takiej sytuacji dla głupich cywilów, no i w ogóle – dla obywateli, przedstawiciele naszej niezwyciężonej armii doradzają, by skompletować sobie plecak survivalowy, na wzór tego, z którym w kierunku Zaleszczyk mógłby się udać wicepremier i minister obrony, pan Władysław Kosiniak-Kamysz. Co tam spakował sobie pan minister – tego akurat nie wiem. Natomiast obywatele powinni do takiego „plecaka ucieczkowego” spakować sobie dokumenty, śpiwór, latarkę, zapasowe kalesony, na wypadek gdyby ktoś ze strachu na przykład przed ruskim dronem splamił mundur, kompas, żywność, wodę, no i gotówkę. Obawiam się, że te oficjalne porady mogą być ocenzurowane.

Bo na przykład – jaką to niby gotówkę zabrać do plecaka ucieczkowego? W polskiej walucie? Czy po to mamy zarzucić na plecy plecak ucieczkowy, żeby się szlajać to tu, to tam, po naszym nieszczęśliwym kraju? Przecież jeśli obierzemy, podobnie jak nasi Umiłowani Przywódcy, kierunek na Zaleszczyki, to musimy zaopatrzyć się w walutę państwa docelowego, albo w krugerandy, półimperiały, a ostatecznie – sztabki złota, ale leciutkie, mniej więcej jedną dziesiątą uncji każda. Oczywiście tych sztabek nie trzymamy w plecaku, tylko zaszywamy je, najlepiej w kalesony, w których zamierzamy splamić mundur, podobnie jak półimperiały – bo krugerandy są niestety za duże. Taka złota waluta będzie z wdzięcznością przyjęta wszędzie. Nie możemy jednak zapomnieć o walucie wymiennej, czyli – o wódeczce. Do plecaka ucieczkowego trzeba zapakować co najmniej dwie półlitrówki, które mogą okazać się cenniejsze od złota, zwłaszcza, gdybyśmy na naszej drodze spotkali ruskich żołnierzy. Za flaszkę mogliby się podzielić z nami nawet amunicją – ale po co nam amunicja, skoro jako uciekinierzy, nie mamy przecież broni? Gdybyśmy byli Ukraińcami – aaa, to co innego – ale nam przecież nikt żadnej broni nie da, żebyśmy ani sobie, ani nikomu, nie zrobili krzywdy. Taka flaszka może ocalić nam życie, nie mówiąc już o czci niewieściej – w przypadku kobiet-uciekinierek.

Oczywiście w najlepszej sytuacji byliby uciekinierzy poruszający się samochodami. Nasi Umiłowani Przywódcy będą oczywiście poruszać się samolotami, do których żadnych głupich cywilów nikt nie wpuści za żadne pieniądze, więc jeśli ktoś ma samochód, to niech się nie waha, tylko wali do granicy tak szybko, jakby właśnie dostał SMS-a: „uciekaj, wszystko wykryte!” Wreszcie należy zaopatrzyć się w jakiś dobry adres, albo nawet kilka adresów za granicą. Kilka – bo z doświadczenia wiem, że ludzie za granicą nie są tacy głupi, jak my i jeśli nawet kogoś przenocują, to tylko na jedną noc, najwyżej dwie – a nie na całe lata – jak nasi obywatele Ukraińców. Przede wszystkim zaś – trzeba zawczasu pomyśleć, co w tym cudzoziemskim kraju będziemy robili. Kiedy Antoniemu Słonimskiemu udało się we wrześniu 1939 roku uciec przez Zaleszczyki do Paryża, wiozący ich taksówką biały Rosjanin udzielił im życzliwej rady: ja by sowiewtował tiepier pakupić taksi – patom budiet tiażeło!

Stanisław Michalkiewicz

Prezesa NIK życie po życiu

Prezesa NIK życie po życiu

Stanisław Michalkiewicz (www.magnapolonia.org) 18 września 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5895

12 września Sejm ma przystąpić do wyboru nowego prezesa Najwyższej Izby Kontroli, jako że kadencja dotychczasowego prezesa, pana Mariana Banasia już się zakończyła. Warto w związku z czym przypomnieć, jak się kadencja pana Mariana Banasia na stanowisku prezesa NIK zaczęła. Wprawdzie Leszek Miller przenikliwie zauważył, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale po tym – jak kończy, ale – po pierwsze – musimy założyć, że pan Marian Banaś jest prawdziwym mężczyzną, a nie jakimś takim fałszywym, a po drugie – że nawet w przypadku prawdziwego mężczyzny decydujący jest koniec kariery – ale początkom też niepodobna odmówić jakiegokolwiek znaczenia. A właśnie początki kariery pana prezesa Banasia zasługują na uwagę.

Najpierw z jakichś zagadkowych powodów pan Marian Banaś musiał podpaść obozowi zdrady i zaprzaństwa, bo podesrała go w opinii publicznej telewizyjna stacja TVN, która tradycyjnie wysługuje się obozowi zdrady i zaprzaństwa kierowanemu przez Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda. W tym czasie Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński nie mógł się pana Mariana Banasia nachwalić, jako człowieka „kryształowego” – ale potem coś musiało pójść nie tak, bo okazało się, że pan Banaś nie tylko nie jest człowiekiem kryształowym, ale ma powiązania ze światem przestępczym i w ogóle. Żeby w tej sytuacji nie znaleźć się między nogami – jak to przytrafiło się Kukuńkowi, który najpierw wspierał prawą nogę, a potem lewą, aż znalazł się między nogami – pan prezes Banaś stanął na nieubłaganym gruncie bezstronności, skierowanej trochę bardziej przeciwko obozowi „dobrej zmiany”, a trochę mniej przeciwko obozowi zdrady i zaprzaństwa. Ten przechył jednostronny dał się zauważyć zwłaszcza po odsunięciu obozu „dobrej zmiany” od władzy przez Volksdeutsche Partei z satelitami w roku 2023, kiedy to pan prezes Banaś nieubłaganym palcem wskazywał nieprawości kolaborantów Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, włączając się tym samym siłą rzeczy w walkę o praworządność, której prowadzenie nakazała nam Nasza Złota Pani jeszcze w lutym 2017 roku, a która pod rządami Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje nabiera coraz większego rozmachu. Biczem karzącym w walce o praworządność został były sędzia, obywatel Żurek Waldemar, którego obywatel Tusk Donald wziął do swojego vaginetu na chłopaka od mokrej roboty na odcinku praworządności. Toteż obywatel Żurek Waldemar w walce o praworządność idzie na skróty do tego stopnia, że – jak głoszą fałszywe pogłoski – przy pomocy zarządzeń zmienia ustawy, a już szczególnie jest zażarty na odcinku neo-sędziów, których by chętnie utopił w łyżce wody. Dopiero na tym tle widać, jak obywatel Żurek Waldemar poświęca się dla Polski – że dla praworządności gotów jest łamać prawo. Tak właśnie uważał Adam Mickiewicz, skoro w „Reducie Ordona” napisał był, że „dzieło zniszczenia w dobrej sprawie jest święte, jak dzieło tworzenia”. A cóż jest lepszą sprawą, niż praworządność socjalistyczna? Żadnej lepszej sprawy od tej nie ma. Nic więc dziwnego, że w tej sytuacji na zakończenie swojej kadencji na stanowisku prezesa NIK, pan prezes Banaś przekazał obywatelu Żurku Waldemaru cały zestaw „przerażających” kompromatów, dzięki którym obywatel Żurek Waldemar będzie mógł dokonać przyspieszenia na odcinku walki o praworządność.

Historia się powtarza i to właśnie na odcinku kontroli państwowej. Jak pamiętamy, po obaleniu Władysława Gomułki, I sekretarzem KC PZPR został Edward Gierek, którego zapragnął wysadzić z siodła Mieczysław Moczar. W tym celu zwołał do Olsztyna sekretarzy wojewódzkich i nie wiadomo, jak by to się skończyło, gdyby nie dowiedział się o tym Edward Gierek, który znienacka też przyjechał do Olsztyna i w ten sposób pucz spalił na panewce. Ale Mieczysław Moczar za karę został odsunięty na boczny tor, to znaczy – na stanowisko prezesa NIK. Tam pracowicie zbierał kompromaty – i kiedy wskutek sierpniowych strajków w roku 1980 Edward Gierek przestał być I sekretarzem, Mieczysław Moczar przeszedł do natarcia. Powstała „komisja Grabskiego”, przy pomocy której, dzięki zgromadzonym kompromatom, partia stworzyła złudzenie przywracania praworządności socjalistycznej, rzucając na pożarcie „Solidarności”, jak nie jednego, to drugiego kolaboranta Edwarda Gierka. W porównaniu z dzisiejszymi standardami, tamte afery sprzed lat, to mizeria – ale wtedy budziły sensację i wielkie emocje – podobnie, jak tedzisiejsze, panabanasiowe, będą budziły przynajmniej w części opinii publicznej, podbechtanej przez niezależne media głównego nurtu, pozostające na usługach Volksdeutsche Partei – no i oczywiście – Judenratu.

W ten sposób były już prezes NIK może zapewnić sobie nie tylko życie po życiu, ale i zdobyć coś w rodzaju polisy ubezpieczeniowej na wypadek, gdy już nie będzie miał immunitetu, który przez całą kadencję dawał mu jakąś ochronę zarówno przez Scyllą, jak i Charybdą, to znaczy – zarówno przed Volksdeutsche Partei, jak i Prawem i Sprawiedliwością. Wprawdzie na razie sroży się w ministerstwie i prokuraturze obywatel Żurek Waldemar, który choćby ze względu na kompromaty, będzie chyba musiał pana Mariana Banasia oszczędzać, choćby z tego powodu, by zeznawał on prawidłowo w charakterze świadka na pokazowych procesach – ale jak tylko koalicji 13 grudnia powinie się noga – to ręka, noga, mózg na ścianie! Już tam nowy minister sprawiedliwości i prokurator generalny, przy pomocy neo-sędziów, którzy wszystkich staro-sędziów pewnie poprzenoszą w stan spoczynku wiekuistego – chyba, że ci z gorliwością neofitów, będą kontynuować walkę o praworządność, tyle, że z drugiej strony frontu – więc nowy minister i tak dalej, ze wszystkich podejrzanych osób, których nieubłaganym palcem wskaże mu Naczelnik Państwa – zrobi marmoladę.

Jedyny ratunek – w Putinie – na co wskazuje skwapliwość, z jaką zarówno uczestnicy obozu zdrady i zaprzaństwa, jak i kolaborantów Naczelnika Państwa, przyjęli rozkaz, że drony, co to spadły na terytorium naszego nieszczęśliwego kraju, zostały wysłane przez Putina w ramach prowokacji. Pragnienie wdania się w wojnę aż bije w oczy – i to jest całkiem w tej sytuacji zrozumiałe. Nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara, a w takiej sytuacji wybuch wojny jawi się jako całkiem pociągająca alternatywa. Kto tam będzie rozgrzebywał gruzy, żeby odszukać tam jakieś kompromaty, zwłaszcza, że zamiast nich, mogą tam być już tylko sadze? „Ach, pójdę aż do piekła, byleby moją zbrodnię wieczysta noc powlekła” – deklarowała Pani, co to zabiła Pana w balladzie „Lilie” Skoro towarzyszy temu aż taka determinacja, to rzeczywiście – jedyna nadzieja w Putinie – chyba, że okaże się on bardziej perfidny, niż przewiduje ustawa i wraz z prezydentem Trumpem zakończy wojnę na Ukrainie.

Stanisław Michalkiewicz

Organizacja przestępcza o charakterze zbrojnym

Organizacja przestępcza o charakterze zbrojnym

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    16 września 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5894

Niektórzy Czytelnicy wysuwają wobec mnie pretensje, że nazywam III Rzeczpospolitą organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym. Twierdzą, że pisząc, czy mówiąc takie rzeczy („Co pan mówisz takie rzeczy?!”) dopuszczam się ekscesu intensywnego krytyki, czyli rodzaju myślozbrodni przeciwko Polsce.

To oczywiście nieprawda, bo III RP jest jedną z wielu postaci państwa polskiego, które oficjalnie istnieje od ponad tysiąca lat – bo właśnie wiosną tego roku obchodziliśmy 1000 rocznicę koronacji Bolesława Chrobrego na pierwszego króla Polski. Najpierw tedy Polska była księstwem, uznanym przez ówczesną społeczność międzynarodową, a od wspomnianej koronacji Bolesława Chrobrego – nawet królestwem. Trwało to przez pewien czas – ale odkąd król Bolesław Krzywousty podzielił Polskę miedzy swoich synów, rozpoczął się okres rozbicia dzielnicowego. Przezwyciężył je dopiero Władysław Łokietek, który ponownie sprawił, że Polska znowu stała się królestwem. Potem, to znaczy – od małżeństwa litewskiego księcia, który po przyjęciu chrztu w obrządku katolickim, ożenił się z Jadwigą pochodzącą z francuskiej rodziny Anjou, która w tym czasie trzęsła sporą częścią Europy (ciotką naszej królowej Jadwigi była np. neapolitańska władczyni Joanna, zwana „Krwawą”, a to dlatego, że zamordowała co najmniej trzech swoich mężów, aż wreszcie czwarty ją uprzedził i tak zakończył jej żywot. Podobno astrolog po obejrzeniu gwiazd powiedział jej „maritabitur cum ALGO”, co się wykłada: „będziesz poślubiona ALGO”. To ALGO, to były pierwsze litery imion mężów Joanny. Uchodziła ona za olśniewającą piękność, toteż wielu ludzi nie chciało wierzyć, że mogła być zdolna do takich zbrodni, podobnie jak dzisiaj mnóstwo ludzi w Polsce wprawdzie „wie”, że obywatel Tusk Donald, to łotr z piekła rodem, podczas gdy Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński jest wzorem cnót wszelakich – ale to nie musi być prawda. Podobnie i wtedy mawiano: „kochajcie Boga i królowę Joannę” – no ale potem brzydka sprawa wyszła na jaw).

Władysław Jagiełło założył dynastię, za panowania której Polska wybiła się nawet na stanowisko mocarstwowe w Europie – a i potem też zażywała reputacji mocarstwowej – ale od „potopu szwedzkiego”, który trwał zaledwie pięć lat, jednak doprowadził do dewastacji państwa, porównywalnej z tą z czasów II wojny światowej, rozpoczął się schyłek. Ostatnim błyskiem polskiej mocarstwowości była odsiecz wiedeńska za panowania Jana Sobieskiego, po której mieliśmy już ześlizg po równi pochyłej, zakończony likwidacją państwa w roku 1795. Po 123 latach niewoli pod zaborami państwo polskie odrodziło się jako republika, co Naczelnik Państwa Józef Piłsudski notyfikował światu w specjalnej depeszy. Ale II Rzeczpospolita przestała istnieć w następstwie II wojny światowej. Co prawda w Londynie aż do 1990 roku istniał rząd RP na uchodźstwie, ale od 1972 roku, to znaczy – po cofnięciu uznania przez Stolicę Apostolską, już chyba nikt na świecie tego rządu nie uznawał, a rolę państwowości polskiej pełniła PRL. O Generalnym Gubernatorstwie nie wspominam, bo GG nie była formą państwowości polskiej, tylko rodzajem niemieckiej kolonii. W roku 1989 PRL zakończyła swój żywot, nastała sławna „transformacja ustrojowa” i „upadł komunizm” – a najlepszą ilustracją tego „upadku” było powołanie przez Zgromadzenie Narodowe, utworzone w następstwie tzw. wyborów kontraktowych, przywódcy tych „upadłych” komunistów, generała Wojciecha Jaruzelskiego na pierwszego prezydenta „wolnej Polski”. III RP narodziła się zatem w rezultacie tej politycznej sodomii – ale to nie jest oczywiście wystarczający powód, żeby tę formę polskiej państwowość nazywać „organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym”. To może nie jest powód – ale to nie znaczy, że nie ma żadnych innych powodów, które by tę charakterystykę uzasadniały. Wiekopomne reformy charyzmatycznego premiera Buzka

Kiedy po wyborach w 1993 roku powstał rząd koalicji SLD – PSL, wkrótce pojawiły się oskarżenia, że „zawłaszczył” on państwo. Warto przypomnieć, że po łacinie takie „zawłaszczenie” nazywa się „ocupatio”. W świetle tego III RP mogłaby zostać uznana za okupacyjną formację polskiej państwowości, bo faktu „zawłaszczenia” nie tylko nikt nie kwestionował – oczywiście poza zawłaszczycielami, czyli okupantami – no ale trudno, żeby oni sami podważali w ten sposób legitymizację swoje władzy. Nie trwało to jednak długo, bo w roku 1997 wybory wygrała Akcja Wyborcza „Solidarność”, która utworzyła koalicyjny rząd z udziałem Unii Wolności, na czele której stał prof. Leszek Balcerowicz. Premierem tego rządu został prof. Jerzy Buzek, cieszący się, przynajmniej w pewnych kolach, opinią premiera „charyzmatycznego”. Okazało się jednak, że okupanci z poprzedniego rządu obwarowali się na posadach w sektorze publicznym tak skutecznie, że nawet zmiana rządu nie mogła ich stamtąd ruszyć. Toteż nie było rady, tylko trzeba było utworzyć kolejne synekury w sektorze publicznym, żeby usadowić na nich zaplecze polityczne zwycięskiej koalicji. Temu celowi służyły cztery wiekopomne reformy charyzmatycznego premiera Buzka.

Tutaj parę słów natury ogólnej. Reformy mają dwojakie cele; cele rzeczywiste i cele deklarowane. Różnica między nimi polega nie tylko na tym że cele deklarowane są z wielką pompą ogłaszane, podczas gdy cele rzeczywiste skrywa z reguły zasłona milczenia, ale przede wszystkim na tym, że cele deklarowane – na przykład, że w następstwie reform obywatelom rząd przychyli nieba – z reguły nie przynoszą zadeklarowanych rezultatów. Tymczasem rzeczywiste cele reform mają to do siebie, że MUSZĄ się pojawić i to z reguły – natychmiast. Toteż w rezultacie wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Buzka nastąpiło niebywałe rozmnożenie synekur w sektorze publicznym, na których zostali osadzeni uczestnicy zaplecza politycznego rządzącej koalicji. To oczywiście pociągnęło za sobą wydatki; w następstwie wzięcia na utrzymanie dodatkowej armii naszych dobroczyńców, koszty funkcjonowania państwa wzrosły o około 100 mld złotych rocznie – bo wiadomo, że nasi dobroczyńcy, co to przychylają nam nieba, byle czego nie zjedzą, ani nie wypiją. Już to by wystarczyło na uzasadnienie nazwania III RP „organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym” – ale być może wielu moich krytyków to by jeszcze nie przekonało, więc postaram się o kolejny argument.

Trzy filary

Jedną z wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Buzka była reforma ubezpieczeń społecznych. Zanim jednak przejdę do jej omawiania, kilka słów natury ogólnej. Charyzmatyczny premier Jerzy Buzek utrzymał przymusowy charakter ubezpieczeń społecznych. Trudno mu się dziwić. Wyobraźmy sobie tylko, że ubezpieczenia społeczne miałyby charakter umowny. Ubezpieczalnia – zakładam, że złożyłaby swoją ofertę uczciwie – proponowałaby obywatelowi, żeby przez 30 albo i 40 lat lat oddawał jej połowę swojego dochodu. – Skoro taki rozkaz, to trudno – mógłby powiedzieć obywatel – ale co ja z tego będę miał? – Kiedyś coś ci damy – brzmiałaby uczciwa odpowiedź ubezpieczalni. „Kiedyś” – bo Sejm w każdej chwili może zmienić wiek emerytalny – i już po wspomnianej reformie zrobił to dwukrotnie! „Coś” – bo tenże Sejm może zmienić sposób naliczania emerytury – a któż może wiedzieć, co będzie za 30, czy 40 lat? Więc oczywiście „kiedyś – coś”. Nietrudno zauważyć, że nikt przytomny takiej umowy by nie podpisał – i dlatego ubezpieczenia społeczne są przymusowe.

Przechodząc do wiekopomnej reformy, przewidywała ona wprowadzenie trzech „filarów”; jednego podstawowego, drugiego wybranego i trzeciego – dobrowolnego. Filarem podstawowym zarządzał ZUS, ale filarem drugim – tym który można było sobie wybrać – administrować miały Fundusze Emerytalne, zaś trzecim – również firmy ubezpieczeniowe. Już mniejsza o te całe Fundusze – bo to był niemal ostentacyjny rabunek – ale ważniejsze, przynajmniej wtedy, wydawały mi się stosunki własnościowe.

Kiedy byłem zaproszony do telewizji łódzkiej na dyskusję na ten temat, zapytałem Wielce Czcigodną Ewę Tomaszewską, posłankę AWS, kto będzie właścicielem środków zgromadzonych na II filarze. – Ubezpieczony – odpowiedziała pani Ewa. – Aha – upewniałem się – więc jeśli ten ubezpieczony pewnego dnia zechce odbyć podróż dookoła świata, to pójdzie do „swojego” Funduszu, poprosi o wypłacenie mu pieniędzy, a oni, bez mrugnięcia okiem, mu je wypłacą? – No nie – odpowiedziała pani Ewa. – Jak to nie? Właścicielowi na jego żądanie nie wypłacą jego pieniędzy? – Bo każdy by tak chciał – odpowiedziała pani Ewa, zaś uczestniczący w debacie specjalista, pan prof, Hausner, ofuknął mnie, że „wszystko sprowadzam do absurdu”.

Działając wspólnie i w porozumieniu

Nie ma takiego okrucieństwa, ani takiej niesprawiedliwości, jakiej nie dopuściłby się nawet łagodny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy” – pisał Alexis de Tocqueville. No i stało się, że roku 2008 rządowi obywatela Tuska Donalda zabrakło pieniędzy. Skąd wziąć szmalec – oto pytanie! Na szczęście wtedy jeszcze panowała w Polsce praworządność, jak się patrzy, toteż rząd mógł działać wspólnie i w porozumieniu z władzą sądowniczą, na której rządy mogły jeszcze wtedy polegać, jak na Zawiszy. W poczuciu odpowiedzialności za Polskę i stojąc na nieubłaganym gruncie praworządności socjalistycznej, władza sądownicza dostarczyła ówczesnemu rządowi obywatela Tuska Donalda pozoru prawnego uzasadnienia dla masowego rabunku obywateli. Wbrew temu, co myślała Wielce Czcigodna Ewa Tomaszewska i inni Wielce Czcigodni posłowie uchwalający te wszystkie wiekopomne reformy, okazało się, że środki zgromadzone na Otwartych Funduszach Emerytalnych są środkami PUBLICZNYMI!

ego właśnie było trzeba rządowi obywatela Tuska Donalda, który po prostu wziął i przeniósł połowę (ok. 150 mld zł.) środków zgromadzonych na Otwartych Funduszach Emerytalnych do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Jak wyjaśnił obywatel Tusk Donald, stało się tak dla dobra obywateli, bo wiadomo, że pieniądze szczęścia nie dają, a poza tym – psują charakter.

Kropkę nad „i” postawił w listopadzie roku 2015 Trybunał Konstytucyjny stwierdzając, że środki zgromadzone na OFE mają charakter publiczny, a to oznacza, że rząd może nimi dowolnie dysponować. Dzięki temu premier Mateusz Morawiecki zadeklarował, że pozostałą resztę środków z OFE „przekaże Polakom” – a konkretnie – 25 proc. (35 mld zł) przeznaczy na rządowy Fundusz Rezerwy Demograficznej – i tak dalej. W ten sposób odbył się drugi rozbiór OFE – bo już wcześniej jednostki administrujące Otwartymi Funduszami Emerytalnymi wypłacały sobie prowizje – początkowo 10 procent, a potem – ile Bóg da, bez względu na wyniki finansowe Funduszy które zresztą kupowały obligacje Skarbu Państwa. Tak inwestować potrafi każdy głupi – nazwisk nie będę wymieniał, bo jeden proces mi wystarczy.

Zdrada narodowa

Przypominam o tym wszystkim nie tylko dlatego, by uzasadnić nazywanie III RP organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym, ale również dlatego, że Naczelnik Państwa obywatel Kaczyński Jarosław, przemawiając niedawno do swoich wyznawców w sali BHP Stoczni Gdańskiej, ostrzegł Konfederację przez przemyśliwaniem myślozbrodni w postaci ewentualnej koalicji z Platformą Obywatelską. Byłaby to – jak powiedział – „zdrada narodowa”. Wynika z tego, że Konfederacja jest skazana na koalicję z PiS.

No dobrze – ale jaka właściwie jest różnica między PO i PiS, skoro – jak przypomniałem – zarówno jedni, jak i drudzy dopuścili się zdrady narodowej, ograbiając w tak zwanym „majestacie prawa” obywateli III RP z pieniędzy, jakie musieli oni zgromadzić na OFE, a które następnie zostały przejęte przez obydwa rządy tzn. rząd PO i rząd PiS – i ślad po nich zaginął – jak po pieniądzach z FOZZ, czy Amber Gold? To, że dokonało się to przy zachowaniu pozorów legalności, niczego nie zmienia, poza tym, że dostarcza dowodu, iż cała III RP, żadnych jej agend nie wyłączając, jest organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym – bo jakże inaczej nazwać organizację, która przymusza obywateli do niekorzystnego rozporządzenia swoim mieniem, które następnie rabuje?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Judenrat mobilizuje w dniach ostatnich

Judenrat mobilizuje w dniach ostatnich

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    14 września 2025

Zapoczątkowana wizytą w Białym Domu ofensywa polityczna pana prezydenta Karola Nawrockiego rozwija się w tempie stachanowskim. Prosto z Waszyngtonu poleciał do Rzymu, gdzie odbył rozmowę z włoską panią premier Meloni, potem spotkał się z papieżem Leonem XIV, którego zaprosił do Polski – no a w planie – coraz to nowe podróże i wizyty. Ponieważ podejmowane przez funkcjonariuszy Propaganda Abteilung próby ośmieszenia, albo przynajmniej zdyskredytowania wizyty prezydenta Nawrockiego w Białym Domu spełzły na niczym, Książę-Małżonek chwalebnie się spostrzegł i natychmiast postarał się podłączyć pod ojcostwo tego sukcesu – bo wiadomo, że sukces ma wielu ojców, a klęska jest sierotą.

Toteż kiedy prezydent Nawrocki jeszcze nie zdążył odlecieć z Ameryki, Książę-Małżonek naspotykał się w Ameryce z każdym z kim tylko mógł – chociaż z samym prezydentem Trumpem mu się spotkać nie udało. Pewne światło rzucił na tę sprawę Wielce Czcigodny Adam Bielan informując, że obywatel Tusk Donald ma w Białym Domu szlaban z uwagi na głupstwa, których nawygadywał na temat Donalda Trumpa – a wygląda na to, że Książę-Małżonek też nie jest tam chętnie widziany, zarówno ze względu na własne wyczyny, jak i na dokonania jego Małżonki, naszej Jabłoneczki, która na łamach „prasy międzynarodowej”, czyli żydowskiej, obsmarowywała Donalda Trumpa, ile tylko mogła – aż wspomniany, Wielce Czcigodny Adam Bielan twierdzi, że małżeństwo Księcia-Małżonka z jego Małżonką wyświadczyło bardzo złą przysługę naszemu nieszczęśliwemu krajowi w zakresie prezentacji jego wizerunku na arenie międzynarodowej.

Najwyraźniej nasza Jabłoneczka musi być związana bardziej z amerykańską żydokomuną, niż z amerykańskimi syjonistami. O ile bowiem syjoniści Donalda Trumpa wspierali, nawet finansowo, to żydokomuna zieje do niego nienawiścią, przede wszystkim z powodu wyhamowywania przezeń w Ameryce rewolucji komunistycznej, w której awangardzie żydokomuna tradycyjnie występuje.

Wracając tedy do politycznej ofensywy prezydenta Karola Nawrockiego, to wprawdzie Książę-Małżonek odgrażał się, że prezydent próbuje wprawdzie korzystać ze swoich prerogatyw, ale i on, znaczy się – Książę-Małżonek – nie zawaha się korzystać ze swoich. Na razie jednak nie słychać, by Książę-Małżonek ponowił wysłanie panu prezydentowi instrukcji, jak ma się zachowywać za granicą, co ma mówić, a czego nie i w ogóle – bo trudno traktować prezydenta protekcjonalnie, a jednocześnie podłączać się do spółdzielni w charakterze ojca jego politycznego sukcesu. Na tym tle doszło zresztą między prezydentem a Księciem-Małżonkiem do zaiskrzenia, które wywołało falę zdumionego zgorszenia w warszawskim demi-mondzie. Tutejszy demi-mond bowiem we wszystkim słucha wytycznych Judenratu, który – podobnie jak amerykańska żydokomuna – zieje nienawiścią do Trumpa i do wszystkiego, co Trump w Polsce popiera, a przynajmniej – aprobuje.

Tym bardziej, że oto vaginet obywatela Tuska Donalda, a zwłaszcza vaginessa kierująca tam resortem edukacji, czyli obywatelka Nowacka Barbara chyba doznaje porażki, jeśli chodzi o przeforsowanie w szkołach umiłowanego przedmiotu w postaci tak zwanej „edukacji zdrowotnej”. W planach obywatelki Nowackiej Barbary przedmiot ten był pomyślany, jako jeden z taranów, którymi promotorzy rewolucji komunistycznej będą kruszyli bastiony reakcji. Ale rodzaj falstartu zdarzył się już na samym początku, bo „edukacja zdrowotna” nie stała się przedmiotem obowiązkowym, tylko – fakultatywnym, jak religia. Episkopat nawet zelżył nacisk na odcinku katechetycznym, natomiast wezwał rodziców, by nie zgadzali się na udział dzieci w „edukacji zdrowotnej” – a na wyrażenie swego sprzeciwu mają czas do 25 września. Ale już w pierwszych dniach września okazało się, że odmowa udziału w „edukacji zdrowotnej” przybrała charakter masowy.

W tej sytuacji Judenrat przypomniał sobie o leninowskich normach życia partyjnego w zakresie organizatorskiej funkcji prasy. Okazało się bowiem, że zapewnienia zawodowego katolika do specjalnych poruczeń, czyli pana red. Tomasza Terlikowskiego, iż „edukacja zdrowotna” nie zagraża zbawieniu, nikogo, czy prawie nikogo nie przekonały – no bo rzeczywiście – skąd właściwie pan red. Terlikowski może takie rzeczy wiedzieć? Wprawdzie Stwórca Wszechświata podobno nawet targował się z pewnym mezopotamskim koczownikiem – ale tak twierdzą Żydowie, którzy z tych targów uczynili fundament idei „Wielkiego Izraela”, z którą czuje się „związany” premier izraelskiego rządu jedności narodowej Beniamin Netanjahu, który właśnie, kładąc lachę na opinię międzynarodową, zapamiętale kontynuuje operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej – natomiast nic nie wiadomo, by między Niebem, a panem red. Tomaszem Terlikowskim działała jakaś „gorąca linia”.

Chcąc tedy nadrobić zaniedbania na tym odcinku, Judenrat mobilizuje, a to „uczniów”, a to „nauczycieli”, którzy urządzają pikiety, podpisuje listy protestacyjne, puszcza w ruch pana mec. Artura Nowaka, co to do dziś nie może utulić się w żalu po bliskich spotkaniach III stopnia z przedstawicielami przewielebnego duchowieństwa – oraz jego kolaboranta, Stanisława Obirka, który po zrzuceniu jezuickiego habitu, obsrywa Kościół katolicki, ile tylko może. Wydaje się jednak, że to może być musztarda po obiedzie, bo chociaż ludzie ekscytują się pikantnymi obrazami z udziałem księży i panienek płci obojga, to jednak traktują to jako rodzaj rozrywki, a nie przewodnika w życiowych wyborach, zwłaszcza dotyczących edukacji dzieci.

Tym bardziej, że przykład wpływu takiej edukacji na władze umysłowe młodzieży, nie wydaje się zachęcający. Oto grupa młodych ludzi płci obojga, których kiedyś Marianna Schreiber nakryła na biesiadowaniu, a która pretensjonalnie nazwała się „ostatnim pokoleniem”, planuje okupację Sejmu. Ponieważ ostatnio okazało się, że „ostatnie pokolenie” cieszy się poparciem takich „legendarnych” postaci w ruchu robotniczym, jak obywatel Frasyniuk Władysław, czy obywatelka Labuda Barbara, a ponadto podłączają się do niego weterani KOD-u, wzbudziło to podejrzenia o możliwą inspirację ze strony starych kiejkutów.

Jak tam będzie – tak tam będzie – ale marszałek Sejmu, obywatel Hołownia Szymon, może mieć z tego powodu potężne bóle głowy tym bardziej, że z tym całym „ostatnim pokoleniem” nigdy nic nie wiadomo. Oto w dniach ostatnich pewna panienka z tego właśnie pokolenia, położyła się pod obrazem Rejtana i podobnie jak on, rozchyliła sobie koszulę, pokazując wszystkim, co tam ma pod spodem. Okazuje się, że do zrobienia strip-tease’u każdy pretekst jest dobry, zwłaszcza gdy panienka ma co pokazać, a przy okazji pragnie doświadczyć dreszczyku.

Tymczasem innych dreszczyków postanowili dostarczyć obywatelom wojskowi z naszej niezwyciężonej armii. Przesłuchiwała ich pani Edyta Żemła i wszyscy – mimo braku wcześniejszego porozumienia miedzy sobą, zgodnie jej zeznali, że wojna jest nieunikniona, a wybuchnie tylko patrzeć – bo już w roku 2027. Najwyraźniej wojskowi otrzymali już jakieś rozkazy – bo sama tęsknota za wojną, podczas której wojskowi biorą za łeb głupich cywilów, chyba by nie wystarczyła do takiej precyzji. W tej sytuacji może się okazać, że „ostatnie pokolenie” swoja pretensjonalną nazwę zwyczajnie sobie wykrakało.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Jak nie Katarzyna, to król pruski

Jak nie Katarzyna, to król pruski

Stanisław Michalkiewicz 13 września 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5892

Jak wiadomo, sukces ma wielu ojców, podczas gdy klęska jest sierotą. Mimo starań podejmowanych przez Księcia-Małżonka, który ręcznie instruował pana prezydenta Karola Nawrockiego, żeby podczas spotkania z prezydentem Trumpem nie dłubał w nosie, nie trzymał rąk w kieszeniach, nie garbił się, a na pytania odpowiadał zdaniami pełnymi treści – a zwłaszcza przez funkcjonariuszy Propaganda Abteilung, którzy wprost wyłazili ze skóry, żeby już po spotkaniu wskazać jakiś kompromitujący prezydenta Nawrockiego szczegół – stanęło na tym, że pan prezydent Nawrocki odniósł w Waszyngtonie sukces.

Sukces zaś polegał nie tylko na tym, że prezydent Trump powtórzył, iż „nigdy nie myślał” o redukcji amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce; przeciwnie – „jak będzie trzeba”, to gotów jest tę obecność nawet zwiększyć – ale również na tym, że specjaliści od „mowy ciała”, których namnożyło się u nas bez liku, doszli do wniosku, iż prezydent Trump chyba prezydenta Nawrockiego lubi.

Co prawda dziennikarze w Gabinecie Owalnym pytali przede wszystkim o sprawy związane z tzw. aferą Epsteina – bo amerykańska opinia publiczna chciałaby się dowiedzieć, czy w fałszywych pogłoskach, wiążących prezydenta Trumpa z tą aferą jest jakieś ziarenko prawdy, czy nie ma – ale każdy przecież rozumie, że są na świecie sprawy ważne i sprawy nieważne. Oliwy do ognia dolał poza tym towarzyszący panu prezydentowi Nawrockiemu Wielce Czcigodny Adam Bielan, który otwartym tekstem ujawnił, że obywatel Tusk Donald ma w Białym Domu szlaban. Nawet jeśli Wielce Czcigodny swoim zwyczajem trochę koloryzuje, to trudno się temu dziwić, skoro obywatel Tusk Donald otwartym tekstem demaskował amerykańskiego prezydenta jako agenta Putina. Zdaje się, że Książę-Małżonek też nie jest tutaj bez winy – ale on jest w sytuacji znacznie lepszej od obywatela Tuska Donalda. Chodzi o to, że Małżonka Księcia-Małżonka, nasza Jabłoneczka, z uwagi na swoje pierwszorzędne korzenie, zawsze jest w stanie załatwić Księciu-Małżonku w Ameryce jakąś nagrodę pocieszenia. Toteż zanim jeszcze pan prezydent Nawrocki zdołał opuścić Biały Dom, Książę-Małżonek naspotykał się, z kim tylko mógł – czym nie omieszkał się pochwalić na konferencji prasowej, którą pragnąca uchodzić za obiektywną telewizja Polsat, w całości transmitowała. Najwyraźniej Książę-Małżonek też uznał, że panu prezydentowi Nawrockiemu amerykański debiut się udał, w związku z tym postanowił zaprezentować się w charakterze ojca tego sukcesu.

Było to konieczne również z tego powodu, że wprawdzie obywatel Tusk Donald też udał się w zagraniczną podróż, gwoli wzięcia udziału w spotkaniu tzw. „koalicji chętnych” – ale w sieci pojawiły się zdumiewające obrazy, jak to francuski prezydent Macron osobiście wychodzi witać każdego z przybyłych gości – a na powitanie obywatela Tuska Donalda wysyła jakiegoś urzędnika. Pewnie dlatego w niezależnych mediach głównego nurtu pojawiły się informacje, jakoby obywatel Tusk Donald odbył potem rozmowę w cztery oczy z prezydentem Macronem – ale co się stało, to się nie odstanie.

Powtórzyła się scena z kolejowej pielgrzymki „chętnych” do Kijowa, kiedy to starsi i mądrzejsi nie dopuścili obywatela Tuska Donalda do konfidencji, tylko skierowali go w miejsce odosobnione, podobno nawet – w co nie wierzę – do wagonu bydlęcego. Na domiar złego, prosto z Waszyngtonu, prezydent Nawrocki poleciał do Rzymu, gdzie konferował z szefową tamtejszego rządu, panią Meloni, a następnego dnia został, wraz z Pierwszą Damą, przyjęty przez papieża Leona XIV. Wprawdzie papież Leon XIV dlaczegoś zachowuje się tak, jakby go w ogóle nie było, ale tak czy owak, widać wyraźnie, że pan prezydent Nawrocki zamierza przejąć inicjatywę od vaginetu obywatela Tuska Donalda w zakresie polityki zagranicznej i że całkiem nieźle sobie na tym odcinku frontu radzi.

Na tym tle nie bez pewnej melancholii wypada odnotować, że polityka zagraniczna, wszystko jedno – czy w wydaniu vaginetu, czy w wydaniu pana prezydenta, polega na trzymaniu się jakiejś klamki. Obywatel Tusk Donald, najwyraźniej świadom, że jego możliwości w Ameryce są niewielkie, no a poza tym swoje wyniesienie zawdzięcza Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje, trzyma się klamki niemieckiej, podczas gdy pan prezydent Nawrocki – raczej amerykańskiej – a za sukces uważa zapewnienie, iż wojska amerykańskie w Polsce pozostaną, a „jeśli będzie trzeba”, to będzie ich nawet więcej. Warto w związku z tym przypomnieć, że dwa lata temu nawet Ukraina nie życzyła sobie żadnych obcych wojsk na swoim terytorium.

Teraz, to co innego; teraz prezydentowi Zełeńskiemu zmiękła rura i ratunek dla siebie widzi w „siłach pokojowych”, których wystawieniem mami go właśnie „koalicja chętnych” – tym skwapliwiej, że Rosja z góry oświadcza, że na żadne siły pokojowe z krajów NATO się nie zgodzi. Tymczasem my liczymy na Amerykanów, chociaż przecież wiadomo, że amerykańskie wojsko na pewno nie będzie słuchało rozkazów rządu polskiego, tylko własnego – i jak ten ichni rząd powie: chłopaki, tu się robi niebezpiecznie, więc wracamy do domu – to co my wtedy zrobimy?. Okazuje się, że od XVIII wieku nic się u nas nie zmieniło – jak nie Katarzyna, to król pruski.

Wracając do konferencji Księcia-Małżonka, to postawił on tam retoryczne pytanie, czy ktoś potrafi mu przedstawić chociaż jeden powód, dla którego nominacja pana Bogdana Klicha na ambasadora RP w Waszyngtonie byłaby niewłaściwa. Spieszę tedy z odpowiedzią. Pan Bogdan Klich, jak wiadomo, jest lekarzem-psychiatrą. Wysyłanie na ambasadora do Waszyngtonu akurat lekarza-psychiatrę, może być tam potraktowane, jako jakaś piekielna aluzja, a skoro już zdecydowaliśmy się trzymać amerykańskiej klamki, to trzeba takie rzeczy brać pod uwagę. Wprawdzie pan doktor Bogdan Klich w swoim czasie kierował instytutem studiów strategicznych – ale niech ta nazwa nas nie zwiedzie, bo ten cały instytut zajmował się takimi „strategicznymi” zagadnieniami, jak wpływ kultury żydowskiej na Polską – itp.

A skoro dotarliśmy do spraw żydowskich, to warto odnotować inicjatywę obywatela Żurka Waldemara, którego obywatel Tusk Donald wziął do swego vaginetu na chłopaka od mokrej roboty. Otóż obywatel Żurek pochwalił się, że wystąpił do Parlamentu Europejskiego o cofnięcie immunitetu Grzegorzowi Braunowi. Myślę, że Parlament Europejski do tego wniosku się przychyli, bo właśnie Grzegorz Braun, na forum jakiejś komisji, uczynił temuż Parlamentowi gorzkie wyrzuty, że zajmuje się „zielonymi wałami”, a tymczasem w Strefie Gazy, na oczach całego świata, dokonuje się ludobójstwo. To może jeszcze uszłoby mu płazem, gdyby nie postawił pytania, w jakim stopniu odpowiadają za to władze bezcennego Izraela, a w jakim – Żydowie żyjący w diasporze.

To pytanie nabiera ciężaru gatunkowego w świetle deklaracji Leszka Millera podczas piwa z Mentzenem. Leszek Miller powiedział, że zapytał Beniamina Netanjahu, czy bezcenny Izrael słucha się Żydów z diaspory, czy odwrotnie – Żydowie w diasporze słuchają władz bezcennego Izraela. Beniamin Netanjahu miał mu powiedzieć, że bez względu na to, czego sprawa dotyczy, decyzje podejmowane są w Tel Avivie. Toteż nic dziwnego, że Juderat już nie może doczekać się wtrącenia Grzegorza Brauna do lochu wydobywczego. A ponieważ u nas prędzej czy później, zwłaszcza pod rządami Volksdeutsche Partei, wszystko musi być na modłę niemiecką, to warto zwrócić uwagę na serię zagadkowych zgonów polityków AfD i to przed wyborami. Wprawdzie wszyscy oni mieli umrzeć śmiercią naturalną – ale tak czy owak, lepiej rozumiemy przyczyny nominacji obywatela Żurka Waldemara.

Stanisław Michalkiewicz

Owulacja, polucja i pchły

Owulacja, polucja i pchły

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia” 11 września 2025 michalkiewicz

Za głębokiej komuny, w warszawskiej „Kulturze” pisywał felietonista używający pseudonimu „Hamilton”. Za tym pseudonimem ukrywał się Jan Zbigniew Słojewski, który czasami sobie różne rzeczy zmyślał. Na przykład opisywał, jak to na polu bitwy pod Verdun (w której rzekomo brał udział), podziwia słynną „La Trancheee de Baionettes”: z równo przystrzyżonej trawy wystają błyszczące ostrza francuskich bagnetów na karabinach należących do żołnierzy przysypanych ziemią wskutek nagłej nawały ogniowej niemieckiej artylerii. Myślałem, że ta transzeja bagnetów tak wygląda, dopóki nie pojechałem na pole bitwy pod Verdun i nie zobaczyłem, jak jest naprawdę. A naprawdę nie ma tam żadnej trawy, zwłaszcza „równo przystrzyżonej”. Zamiast tego, pod betonowym klocem w kształcie litery „L” widać zbryloną ziemię, z której rzeczywiście wystają zardzewiałe ostrza francuskich bagnetów – ale chaotycznie, nie w żadnych „równych szeregach”.

Otóż tenże Hamilton któregoś razu pisał, że ma ciotkę, która cierpi na osobliwe natręctwo: nie może pogłaskać kota, bo jak tylko weźmie go na kolana, to zaraz musi szukać mu pcheł. To akurat mogła być prawda, bo oglądając w rządowej telewizji rozmowę pani Doroty Wysockiej-Schnepf z panem doktorem Andrzejem Olechowskim, doszedłem do wniosku, ze pani redaktor musi chyba cierpieć na natręctwo podobne do tego u ciotki Hamiltona – z tą różnicą, że nie dotyczy ono ani kota, ani pcheł, tylko pana prezydenta Karola Nawrockiego.

Przez cały czas trwania rozmowy, pani Dorota nie tylko sama usiłowała znaleźć u pana prezydenta Nawrockiego jakieś ośmieszające go wpadki, ale najwyraźniej oczekiwała, że jej rozmówca do tych poszukiwań się przyłączy. Tymczasem pan dr Olechowski nie tylko nie chciał się przyłączyć i nawet wobec natarczywości pani Doroty sprawiał wrażenie lekko zniecierpliwionego, ale czy to z prawdomówności, czy może z przekory, wypowiedział na temat wizyty pana prezydenta Karola Nawrockiego w Białym Domu kilka pochlebnych opinii – co pani Dorocie sprawiło widoczny zawód Słowem – jak mawiał Franciszek Fiszer – cały pogrzeb na nic.

Podobna sytuacja wystąpiła w programie obywatelki Gozdyry Agnieszki w telewizji „Polsat”, która to stara się słynąć z obiektywizmu. Niekiedy nawet to się udaje – ale nie w przypadku obywatelki Gozdyry Agnieszki, która chyba za blisko dopuszcza do siebie propagandowego diabełka. Najwyraźniej ten diabełek z powodzeniem kusi obywatelkę Gozdyrę Agnieszkę, żeby – po pierwsze – nie rozmawiała z osobami, które wezwała przed swoje oblicze, tylko – żeby je przesłuchiwała. Pokusy diabełka sięgają zresztą dalej – bo kiedy na pytania obywatelki Gozdyry Agnieszki delikwenci udzielają odpowiedzi nieprawidłowych, obywatelka Gozdyra sztorcuje ich dotąd, dopóki się nie przyznają, chyba, że czas audycji telewizyjnej, która z niewiadomych powodów nazwana jest pretensjonalnie „debatą” – dobiegnie wcześniej końca.

Najgorsze są nieproszone rady, ale mimo to, w czynie społecznym, wielokrotnie doradzałem delikwentom, że skoro już uważają, iż muszą stawiać się u obywatelki Gozdyry Agnieszki na jej wezwania, żeby – gdy zada im ona pytanie – zwracali się do niej scenicznym szeptem z propozycją, żeby im na ucho powiedziała, jak brzmi poprawna odpowiedź – a oni ją potem głośno powtórzą do kamery. Myślę, że taki przebieg „debaty” byłby jeszcze bardziej interesujący, niż zwyczajne sztorcowanie, a poza tym zarówno obywatelka Gozdyra, jak i wezwani przed jej oblicze delikwenci, mogliby uniknąć kłopotliwych sytuacji.

Podobną propozycję złożyłem w swoim czasie pani Elizie Michalik, która obsztorcowała mnie z powodu nieprawidłowych odpowiedzi na pytania dotyczące aborcji, a jeszcze wcześniej, gdy zadzwonił do mnie asystent naszej resortowej „Stokrotki”, czyli pani red. Moniki Olejnik, z propozycją wzięcia udziału w programie, odpowiedziałem, że chętnie przyjdę – ale muszę dostać wezwanie na piśmie, z numerem sprawy i zaznaczeniem, czy będę przesłuchiwany w charakterze świadka, czy podejrzanego. „Porządek musi być!” – zakończyłem uzasadnianie swoich warunków – i na tym się moje kontakty z panią redaktor zakończyły. Najwyraźniej wolała uniknąć ostentacji i nadal udawać, że uprawia dziennikarstwo, a nie czynności śledcze.

Wracając do „debaty” pod nadzorem obywatelki Gozdyry Agnieszki, to wzięła ona w obroty Wielce Czcigodnego Andrzeja Kosztowniaka z PiS, któremu towarzyszyła pulchna Katarzyna Lubnauer, piastująca w vaginecie obywatela Tuska Donalda fuchę wiceministra – bodajże od „edukacji”. Obywatelka Gozdyra Agnieszka, realizując cel przesłuchania w postaci przyznania się delikwenta, zadała mu pytanie, czy wie, co to jest owulacja. Okazało się, że Wielce Czcigodny Andrzej Kosztowniak nie wiedział. Co gorsza – nie wiedział też, co to jest polucja! W ten oto sposób obywatelka Gozdyra Agnieszka sprytnie udowodniła w obliczu pulchnej Lubnauer Katarzyny, że te wszystkie krytyki forsowanego przez MEN przedmiotu w postaci „edukacji zdrowotnej” nie są warte funta kłaków.

Takie zoperowanie Wielce Czcigodnego Andrzeja Kosztowniaka przynosi oczywiście obywatelce Gozdyrze Agnieszce zaszczyt – ale nie da się ukryć, że mogła ona bardziej wziąć sobie do serca interesy telewidzów. Nic bowiem tak nie przekonuje, jak dobry przykład – więc gdyby tak obywatelka Gozdyra Agnieszka przed kamerami podkasała spódnicę, zdjęła dessous i pokazała, na czym polega owulacja, to były z tego większy pożytek, niż z pogrążenia Wielce Czcigodnego Andrzeja Kosztowniaka. A gdyby obywatelka Gozdyra Agnieszka dodatkowo poświęciła się i dla Polski i dla telewidzów i na oczach całego kraju w ramach owulacji zniosła jajeczko, to być może taki widok wywołałby u Wielce Czcigodnego Andrzeja Kosztowniaka polucję i w rezultacie na oczach telewidzów doszłoby do powstania nowego życia. „My nowe życie tworzymy przez jedną noc” – w pieśniach masowych przechwalali się w czasach stalinowskich członkowie ZMP – a tu postęp byłby jeszcze większy, niż wtedy. Właściwie tak powinno być, na dowód, że świat idzie z postępem, co z pewnością udelektowałoby pulchną panią Katarzynę Lubnauer. Co prawda Wielce Czcigodny Andrzej Kosztowniak przyznał się, że nie wie, co to jest polucja – ale taka wiedza wcale nie jest potrzebna do jej wywołania. Molierowski pan Jourdain też nie wiedział, że mówi prozą, a przecież mówił, aż miło!

Ta sytuacja pokazuje, jak wielkie możliwości otwierają się przed telewizją, jeśli jej funkcjonariusze porzucą przestarzałe, bezpieczniackie schematy, tylko zaczną stawiać na kreatywność. Nie ukrywam, że z obywatelką Gozdyrą Agnieszką wiążę wielkie nadzieje.

Stanisław Michalkiewicz

Bilioner!

Bilioner!

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    9 września 2025

Nareszcie jakaś dobra wiadomość! Zaraz po rocznicowych uroczystościach z okazji klęski wrześniowej w 1939 roku, obywatel Tusk Donald ogłosił radosną wieść, że oto Polska dołączyła do grona 20 najlepszych gospodarek świata, czyli do grona „bilionerów” – to znaczy krajów, których Produkt Krajowy Brutto osiągnął bilion dolarów. To oczywiście bardzo miła wiadomość, która każdego obywatela powinna ucieszyć, chociaż żyją jeszcze obywatele pamiętający, jak to w latach 70-tych Polska była nie żadną tam dwudziestą, ale dziesiątą potęgą gospodarczą świata.

Wtedy – jak pamiętam – też bardzośmy się z tego cieszyli, chociaż jednocześnie coraz bardziej dawały nam się we znaki rozmaite uciążliwości dnia codziennego. Były to jednak – jak tłumaczono w rządowej telewizji – a żadnej innej wtedy jeszcze nie było – tak zwane „trudności wzrostu”. Chodzi o to, że rozwój gospodarczy, zwłaszcza rozwój burzliwy – a z takim właśnie mieliśmy wtedy do czynienia – oprócz plusów dodatnich – jak powiedziałby Kukuniek – generuje również plusy ujemne – właśnie w postaci „trudności wzrostu”. Gdyby rozwój gospodarki i w ogóle był mniej dynamiczny i burzliwy, to wszystko rozwijałoby się równomiernie. Tymczasem mieliśmy do czynienia z nader dynamicznym, zapierającym wprost dech rozwojem, w związku z czym jedne dziedziny rozwijały się – znaczy – rosły szybciej, podczas gdy inne – wolniej.

Dlaczegoś najszybciej rosły ceny, podczas gdy ilość towarów dostępnych na rynku, rosła wolniej – i to właśnie potęgowało owe sławne „trudności wzrostu”. No ale tak to już jest w gospodarce, zwłaszcza takiej, co to dynamicznie się rozwija – że takie, dajmy na to, ceny, strzelają w górę, jak radzieckie rakiety, podczas gdy inne dziedziny czołgają się tuż przy ziemi, na podobieństwo czołgów. Ale jeśli nawet, to znaczy – „tu i ówdzie” – jak mówiono w rządowej telewizji – dawały się odczuć „trudności wzrostu”, to przecież ogólny bilans niewątpliwie był krzepiący.

Co prawda i wtedy nie brakowało malkontentów w rodzaju kabaretowego artysty Jana Kaczmarka, który wyśpiewywał, że „pero, pero – bilans musi wyjść na zero!” – ale nikt nie traktował tego serio, ponieważ wszyscy wiedzieli, że Polska jest dziesiątą potęgą gospodarczą świata. Wśród tej dziesiątki była na przykład gospodarka amerykańska, w której też rozmaicie się działo; z jednej strony pasmo sukcesów, ale z drugiej – „trudności wzrostu” – i to wcale nie „tu i ówdzie” – jak u nas – tylko wszędzie, na całego. W związku z tym komunikat ogłoszony przez obywatela Tuska Donalda wprawdzie wzbudził – jak się należało – euforię – ale też przywołał wspomnienia dawnych dni, które – jak wiadomo – już wkrótce zakończyły się katastrofą.

Chociaż w papierach, a zwłaszcza – w przemówieniach – wszystko grało, niczym gruźlikowi w płucach, to jednak nastąpił bolesny powrót do rzeczywistości. Przewidział to laureat Nagrody Nobla z ekonomii, prof. Milton Friedman, który zwrócił uwagę na podobieństwo świata finansów i alkoholizmu. Najpierw – powiadał – jest nadmiar środków płynnych i euforia, a potem – nieubłaganą koleją rzeczy – pojawia się depresja. Żeby zdać sobie z tego sprawę, nie trzeba być laureatem Nagrody Nobla, ani nawet doktorem ekonomii. Takie rzeczy wie każdy praktyk, który eksperymentował ze środkami płynnymi. „Taka kolej rzeczy jest” – śpiewała Violetta Villas w piosence „Przyjdzie na to czas”.

Pogrążyłem się w rozpamiętywaniu tamtych dni nawet nie na wiadomość o kolejnym sukcesie naszego nieszczęśliwego kraju, który tak niespodziewanie, nawet dla siebie samego, awansował do grona 20 światowych potęg gospodarczych. Do rozpamiętywania skłonił mnie nie tyle komunikat obywatela Tuska Donalda o tym niewątpliwym sukcesie, co widok ministra gospodarki i finansów w vaginecie obywatela Tuska Donalda, pana Andrzeja Domańskiego. Właściwie niczego nie można mu zarzucić, ani do niczego się przyczepić – w wyjątkiem jednej rzeczy. Gotów jestem nawet ogłosić ludowy konkurs – czy ktoś widział pana ministra Domańskiego – nie mówię, że radosnego – ale przynajmniej – beztrosko uśmiechniętego? Wydaje mi się, że radość, a nawet beztroski uśmiech nie zagościł na jego twarzy, przynajmniej odkąd został dygnitarzem w vaginecie obywatela Tuska Donalda. Jeśli moje wrażenie jest trafne, to nie da się ukryć – muszą być jakieś przyczyny tego stanu rzeczy, które powinniśmy sobie rozebrać z uwagą.

Jak pamiętamy, orkiestra na „Titanicu” podobno grała do końca – ale nikt nie pamięta, by przy tej muzyce tańcował kapitan tego statku Edward James Smith. A dlaczego nie tańcował? Bo w odróżnieniu od większości pasażerów, wiedział, jaka jest sytuacja, więc gdzie mu tam było do tańca?

Czy to przypadkiem nie ta sama przyczyna sprawia, że pan minister Domański zachowuje poważny wyraz twarzy nawet w sytuacji, gdy Książę-Małżonek wysyła panu prezydentowi Nawrockiemu instrukcje, jak ma się zachowywać i co mówić podczas wizytowania przywódców cudzoziemskich państw? Jak wiadomo, chodzi o to, by nie dłubał w nosie, nie trzymał rąk w kieszeniach, ani się nie garbił – a na pytania odpowiadał zdaniami pełnymi treści – jak to czynił dowódca naszej 3 kompanii zmotoryzowanej Studium Wojskowego UMCS w Lublinie podczas egzaminu z psychologii.

Widocznie pan minister Domański wie już coś, czego my jeszcze nie wiemy, w związku z czym potrafimy weselić się z byle przyczyny, śmiejąc się, jak głupi do sera. No dobrze – ale co takiego właściwie pan minister Domański może wiedzieć, że zmiata mu to nawet cień uśmiechu z twarzy?

Otóż wprawdzie pan minister Domański nie może nie wiedzieć, że Polska dołączyła do grona 20 „bilionerów” – a przypuszczam nawet, że to on właśnie mógł w tej sprawie oświecić obywatela Tuska Donalda – ale jednocześnie ma dręczącą świadomość ciążącego na naszym nieszczęśliwym kraju brzemienia długu publicznego. Według oficjalnych danych, które nie mogą przecież być wyolbrzymiane, żeby niepotrzebnie nie płoszyć obywateli – na koniec I kwartału tego roku, państwowy dług publiczny przekroczył 1713 mld złotych i podobno powiększa się z szybkością około miliarda złotych na dobę.

Według projektu budżetu państwa na rok przyszły, deficyt budżetowy ma wynieść prawie 272 mld złotych. Ale na tym nie koniec, bo obok państwowego długu publicznego, jest też dług sektora instytucji rządowych i samorządowych, który na koniec I kwartału br. wyniósł 2 123,5 mld złotych – no i też rośnie w tempie stachanowskim. Biorąc pod uwagę aktualny kurs walutowy, oficjalny dług publiczny właściwie zrównał się z oficjalnym PKB. W tej sytuacji trudno się dziwić, że pan minister Domański jest taki poważny, żeby nie powiedzieć – ponury. Na jego miejscu każdy by taki był.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Skończyły się wakacje, zaczęły się schody

Skończyły się wakacje, zaczęły się schody

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    7 września 2025

Tegoroczne wakacje zakończyły się tragicznym akcentem. Podczas próby akrobacji nad lotniskiem w Radomiu, gdzie w dniach 30-31 sierpnia miało odbyć się widowisko „Air-Show”, rozbił się myśliwiec F-16, a pilotujący go major Maciej Krakowian z 31 Bazy Lotnictwa Taktycznego w podpoznańskich Krzesinach zginął na miejscu, pozostawiając żonę i osierocając dwóch synków. Co było przyczyną katastrofy – tego dokładnie nie wiadomo, bo na miejsce przybyła cała gromada prokuratorów – a w takiej sytuacji zanim oni między sobą dojdą do porozumienia, jaką wersję wydarzeń przedstawić – musi minąć sporo czasu. W jednej sprawie prokuratorzy mają pewność – że rozmowa, jaką między majorem Krakowianem a kontrolerem lotu nad radomskim lotniskiem przytoczyły media, nigdy się nie odbyła, że to najpewniej wytwór sztucznej inteligencji. Widać w tym uzasadnieniu postęp, bo jeszcze niedawno prokuratorzy bez wahania obciążyliby odpowiedzialnością za tę „dezinformację” ruskiego czekistę Putina – ale sztuczna inteligencja wydaje się wyjściem bezpieczniejszym, zwłaszcza w sytuacji, gdy nie możemy być do końca pewni, czy nadal jesteśmy „sługą narodu ukraińskiego”, czy jednak zaczynamy się powoli od tej służby emancypować.

Chodzi oczywiście o zawetowanie przez prezydenta Karola Nawrockiego ustawy o świadczeniach dla „obywateli Ukrainy”. Ukraińscy agenci, od których w establishmencie aż się u nas roi, od razu podnieśli klangor, że prezydent Nawrocki jest mordercą ukraińskich dzieci, może jeszcze nie takim, jak Putin, ale jak się nie opamięta, to… No właśnie; odpowiedzi na to dręczące pytanie dostarczył pewien „obywatel Ukrainy” wyjaśniając, że jak się nie opamiętamy, to Ukraińcy będą wzniecać w Polsce pożary i w ogóle – rozpocznie się wołynka. Na takie dictum nawet obywatel Kierwiński, któremu obywatel Tusk Donald przydzielił w swoim vaginecie fuchę ministra spraw wewnętrznych, nakazał owego „obywatela Ukrainy” deportować do ojczyzny, gdzie pewnie dostanie jakieś wysokie odznaczenie za bohaterską postawę. Prezydent Nawrocki wprawdzie zadeklarował, ze Polska za Ukrainą stoi „murem” – ale swojego veta nie cofnął, w związku z czym na razie nie wiemy, co w tej sprawie myślimy.

Zresztą sprawę świadczeń dla „obywateli Ukrainy”, za którymi ujęła się nawet przewielebna siostra Małgorzata Chmielewska, wkrótce przyćmiła afera z instrukcją, jaką Ministerstwo Spraw Zagranicznych skierowało do pana prezydenta Nawrockiego – co i jak mu wolno powiedzieć podczas spotkania z amerykańskim prezydentem Donaldem Trumpem 3 września, a czego mu pod żadnym pozorem nie wolno. Jakimści sposobem ta instrukcja przedostała się do niezależnych mediów głównego nurtu, wywołując w opinii publicznej najpierw zdumienie, a potem „litość i trwogę”. Chodziło nie tylko o poziom tego dokumentu, ale przede wszystkim o to, że – jak wyjaśnił Książę-Małżonek – instrukcja była solenną uchwałą, jaką podjął vaginet obywatela Tuska Donalda.

To rzeczywiście wzbudziło zaniepokojenie opinii publicznej, która wprawdzie wie, że obecna ekipa przy sterze naszego bantustanu jest najgłupsza od czasów Bolesława Chrobrego, ale była dotąd przekonana, że nie do tego stopnia. „Bo taka głupia to ja już nie jestem; może głupia – ale taka to już nie”? – śpiewała za pierwszej komuny Krystyna Zachwatowicz w Piwnicy pod Baranami. Okazało się, że sprawdziły się najgorsze przeczucia.

Żeby zatrzeć to nieprzyjemne wrażenie obywatel Tusk Donald zaprosił był Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje na polsko-białoruską granicę. Czy zrobił to z własnej inicjatywy, czy też Reichsfuhrerin, w obliczu narastających w „koalicji chętnych” nastrojów wojowniczych, zapragnęła doznać dreszczyku heroicznego – dość, że znalazła się tuż przy stalowym płocie na granicy z Białorusią. Okazało się, że za płotem są białoruskie sołdaty z długą bronią, w związku z czym obywatel Tusk Donald, powołując się na opinię tubylczych „służb”, zaproponował Reichsfuhrerin, żeby może konferencję prasową

zorganizować w innym miejscu, nie tak na widoku – ale ona nie chciała nawet o tym słyszeć, co utwierdza mnie w podejrzeniach, że chodziło jej o dreszczyk. Tedy obiecała, że Polska może dostać nawet 200 mln euro pożyczki na uzbrojenie Bundeswehry i na tym konferencja się skończyła. Obywatel Tusk podsumował ją krótko: „no to przeżyliśmy!” – i w ten oto sposób Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje uzyskała heroiczny liść do wieńca sławy. Inna sprawa, że obywatel Tusk Donald mógłby postarać się lepiej; taki na przykład Michał Saakaszwili miał zwyczaj wywozić swoich gości spragnionych laurów gdzieś w teren, a tam umówiony sołdat puszczał w ciemności serię z pistoletu maszynowego – co na wszystkich robiło wrażenie: „ale wcale się nie baliśmy!

Z kolei prezydent Zełeński, każdemu gościowi, którego przyjmował w Kijowie, fundował alarm lotniczy, to znaczy – kazał włączać syreny i przy akompaniamencie ich wycia spacerował po Kijowie ze struchlałym cudzoziemcem. Inna rzecz, że Donaldu Tusku może coś takiego i przychodziło do głowy – ale widocznie dostał z Berlina instrukcję: wiecie, rozumiecie Tusk; wy nie przesadzajcie z atrakcjami, żeby się nam Reichsfuhrerin nie przelękła. Na wszelki wypadek „Putin” samolotowi wiozącemu Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje do domu, wyłączył GPS, toteż na brak heroicznych dreszczyków nie powinna się uskarżać.

Jak wiadomo, 31 sierpnia przypadła kolejna rocznica „porozumień gdańskich”, które w Gdańsku, Szczecinie i Jastrzębiu komunistyczna władza podpisała ze swoimi konfidentami: Lechem Wałęsą, Marianem Jurczykiem i Jarosławem Sienkiewiczem. Z tej okazji w wolnym mieście Gdańsku urządzono uroczystość, a właściwie – dwie uroczystości. Jedną z udziałem pana prezydenta Nawrockiego w „sali BHP”, gdzie ta polityczna sodomia miała miejsce i drugą – na zewnątrz, gdzie brylował Bogdan Borusewicz Dodatkowego dramatyzmu dostarczyło „ostatnie pokolenie”, które – jak się okazało – cieszy się protekcją „legendarnego” Władysława Frasyniuka oraz niemniej „legendarnej” Barbary Labudy, której już chyba nie rajcują kosmiczne loty na miotle na inne planety we ramach sławnej sekty „Antrovis”. Warto przypomnieć, że w przerwach między tymi podróżami pani Labuda pełniła obowiązki ministra w kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego w sposób nie zwracający niczyjej uwagi. No a teraz – „ostatnie pokolenie”. Ładny interes!

Tymczasem nadszedł dzień 1 września, kiedy to tradycyjnie rozpoczyna się rok szkolny w którym do szkół wchodzi m.in ”edukacja zdrowotna”. Episkopat uznał, że ta edukacja „szkodzi zbawieniu” i wezwał rodziców, by się nie zgadzali na udział ich dzieci w tych lekcjach. Kiedy to piszę, jeszcze nie wiadomo, czy większość rodziców posłuchała się Episkopatu, czy zawodowego katolika, pana red. Tomasza Terlikowskiego, który wszystkich zapewnił, iż „edukacja zdrowotna” zbawieniu nie zagraża słowem – i oświecił i uspokoił. Tak czy owak wygląda na to iż pan red. Terlikowski wysuwa się na czoło Kościoła Otwartego, od dawna promowanego u nas przez Judenrat „Gazety Wyborczej”.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Głupota, zdrada i męczeństwo. Michalkiewicz.

Głupota, zdrada i męczeństwo

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl” (prawy.pl)    5 września 2025

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5888

Wobec zaostrzającej się między dwoma politycznymi gangami okupującymi nasz nieszczęśliwy kraj, walki klasowej, coraz mniej jest punktów, w których między nimi panuje zgoda. Ot na przykład Książę-Małżonek wysłał prezydentowi Karolowi Nawrockiemu instrukcję, co powinien mówić, a czego nie powinien mówić w rozmowie z amerykańskim prezydentem Donaldem Trumpem. Ze strony Księcia-Małżonka był to chyba podstęp, którego celem było wzbudzenie u prezydenta Trumpa przekonania, że ten cały polski prezydent, to jakiś głupek – chociaż z drugiej strony nie można zapominać, że Książę-Małżonek ujawnił, iż wspomniana instrukcja była solenną uchwałą Rady Ministrów. Skoro tak, to nie można wykluczyć, że podejmując taką uchwałę, vaginet obywatela Tuska Donalda naprawdę życzył sobie, by prezydent Nawrocki podczas wizyty w Białym Domu tak właśnie się zachował.

Utwierdza mnie to w przekonaniu, że obecna ekipa u steru naszego nieszczęśliwego kraju jest najgłupsza od czasów Bolesława Chrobrego.

Z tego właśnie powodu do takiej ekipy znakomicie pasuje Książę-Małżonek. Nawet nie chodzi mi o to, że nie wystarcza mu puszczanie złotych myśli w fotel, tylko – że ulega swoistemu natręctwu, by dzielić się nimi z publicznością. Najgorsze bowiem jest to, że Książę-Małżonek wygaduje i wypisuje głupstwa – a to może szkodzić reputacji Polski na arenie międzynarodowej. Na przykład całkiem niedawno Książę-Małżonek własnymi słowami powtórzył tezę lansowaną wśród mikrocefali przez ukraiński Sztab Generalny – że Ukraina broni nie tylko siebie, ale również Polski i Europy, a nawet świata przed zimnym ruskim czekistą Putinem.

To, że takie opinie powtarzają płatni funkcjonariusze Propaganda Abteilung z niezależnych mediów głównego nurtu, to jasne – chociaż i oni nie grzeszą rozumem. Oto na przykład jednym tchem próbują przekonywać publiczność, że jak tylko Putin upora się z Ukrainą, to natychmiast żelaznym wojskiem runie na Europę, poczynając od naszego nieszczęśliwego kraju – a zarazem przekonują, że Rosja stoi nad przepaścią, że jej armia goni resztkami, a państwo – tylko patrzeć, jak się rozpadnie. Taki na przykład „Onet” potrafi zamieścić tego typu publikacje obok siebie tego samego dnia – pewnie w przekonaniu, że czytający to mikrocefale łykną jedno i drugie. To akurat może być prawda – bo trudno wymagać od mikrocefali, wychowanych na „Gazecie Wyborczej” jakiegoś minimum krytycyzmu – ale ministrowie spraw zagranicznych obcych państw – to chyba co innego? Skoro słyszą, jak Książę-Małżonek bredzi, iż Polska ma wobec Ukrainy dług wdzięczności, to jest rzeczą oczywistą, że muszą dojść do wniosku, że mają do czynienia z jakimś nadętym głupkiem, a jeśli w dodatku dotrą do nich pogłoski, jakoby Książę-Małżonek był szykowany na następcę obywatela Tuska Donalda – to już wiedzą, co mają myśleć o naszym nieszczęśliwym kraju. Ludowe przysłowie głosi, że lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć i tym właśnie tłumaczę sobie objawy lekceważenia i izolowania Polski na arenie międzynarodowej.

Wróćmy jednak do coraz rzadszych punktów, w których między okupującymi nasz nieszczęśliwy kraj politycznymi gangami panuje zgoda. Oto w dniach ostatnich przekonaliśmy się o ich istnieniu, a to dzięki męczeństwu, jakiego od dwóch nietrzeźwych osobników doznał w Siedlcach pan Adam Niedzielski, ongiś minister zdrowia w rządzie Mateusza Morawieckiego czasu epidemii zbrodniczego koronawirusa. Kiedy pan Niedzielski wychodził w towarzystwie z restauracji, nietrzeźwi osobnicy, po upewnieniu się, że to on, zaczęli go bić, a nawet kopać, przy akompaniamencie okrzyków: „śmierć zdrajcom ojczyzny!” Na szczęście restauracyjne towarzystwo odciągnęło napastników, których zresztą błyskawicznie rozpoznała tamtejsza policja, toteż podobno sami zgłosili się na komisariat i od razu przyznali do wszystkiego, co tam było trzeba.

Na ten incydent natychmiast zareagował obywatel Tusk Donald, oświadczając, że sprawcy pobicia Adama Niedzielskiego zostaną wkrótce złapani i pójdą siedzieć. „Zero litości!” – zakończył poleceniem dla niezawisłych sądów. Od razu widać, ile racji jest w znanym przysłowiu, że „bliższa koszula ciała”. Wprawdzie Wielce Czcigodny Grzegorz Napierniczak twierdzi, że pan Niedzielski powinien mieć pretensję do prezesa PiS, który jątrzy i dzieli Polaków – ale nasz męczennik wie swoje. Oto bowiem minister spraw wewnętrznych w vaginecie obywatela Tuska Donalda, obywatel Kierwiński, „z powodów politycznych” odebrał mu policyjną, czy też bezpieczniacką ochronę i dlatego doszło do męczeństwa. Prokuratura twierdzi, że przyczyną zadania męczeństwa panu Niedzielskiemu była „polityczna przynależność” pobitego – ale to niekoniecznie musi być prawda, a to ze względu na okrzyki sugerujące, iż pan Adam Niedzielski jest „zdrajcą ojczyzny”.

Zdrada ojczyzny wcale nie musi być związana z konkretną przynależnością polityczną. Jak bowiem wiadomo, członkowie obydwu gangów okupujących nasz nieszczęśliwy kraj, od dawna oskarżają się nawzajem o agenturalność, czyli zdradę. Któż nie pamięta publicznej deklaracji Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, skierowanej pod adresem obywatela Tuska Donalda: „wiem jedno – jest pan niemieckim agentem!” – albo raportu powołanej przez obywatela Tuska Donalda komisji do badania ruskich i białoruskich wpływów na politykę naszego bantustanu, w następstwie którego oskarżony o „zdradę dyplomatyczną” został złowrogi Antoni Macierewicz? Jednak niezależnie od tego, na mieście zaczęły krążyć fałszywe pogłoski, że obywatel Tusk Donald rozwiązał tę całą komisję pod przewodnictwem pana generała Jarosława Stróżyka, ponieważ złapał się za własną rękę. Jak tak było, tak tam było, zawsze jakoś było, bo wiadomo, że jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było.

Myślę wszelako, że męczeństwo pana Adama Niedzielskiego, to zbyt kusząca gratka, żeby skończyło się na skazaniu na surowe kary tylko dwóch sprawców. Jestem przekonany, że obywatel Żurek Waldemar zleci obywatelce Wrzosek zbadanie dodatkowych wątków – kto nietrzeźwiaków inspirował, ewentualnie – kto zlecił im pobicie byłego ministra zdrowia. Myślę, że przy odpowiednim podejściu pani Ewy Wrzosek, obydwaj delikwenci przyznają się do wszystkich wątków odpryskowych, jakie tylko będą wydawały się pożyteczne z punktu widzenia interesów vaginetu obywatela Tuska Donalda – no i oczywiście – praworządności socjalistycznej.

Oczyma duszy widzę dwa kierunki w jakich może podążać energiczne śledztwo. Pierwszy – to Rodacy-Kamraci, którym już postawiono 154 poważne zarzuty, więc jeszcze jeden więcej nie zrobi im specjalnej różnicy, a drugi – to Wielce Czcigodny Grzegorz Braun, który zapowiedział panu ministrowi Niedzielskiemu:„będziesz wisiał” – pod pretekstem przewinień jakich miałby się on dopuścić w związku z epidemią zbrodniczego koronawirusa, którą z dnia na dzień zakończył w roku 2022 zimy ruski czekista Putin.

Stanisław Michalkiewicz

Stanisław Michalkiewicz: Inflacja sztucznej inteligencji

Stanisław Michalkiewicz: Inflacja sztucznej inteligencji

“z agrestu poddanego torturom niejedno można wyciągnąć.”

Lepsze jest wrogiem dobrego. Przekonałem się o tym na własnej skórze, usiłując połączyć się z administratorem mojego kanału za pośrednictwem zoom. Dotychczas nawiązywałem łączność bez problemów, ale widocznie jakiś mądrala wpadł na pomysł, że on to wszystko ulepszy. Może by i ulepszył, gdyby nie posłużył się sztuczną inteligencją. Sztuczna inteligencja rozpanoszyła się na  zoomie, uniemożliwiając jakąkolwiek łączność,a najgorsze było to, że w żaden sposób nie można było sie jej pozbyć – chyba, żeby w ogóle wyłączyć zoom.

Od dawna wyrażałem obawy przed sztuczną inteligencją. Inteligencja, niechby nawet i “sztuczna” – cokolwiek by to miało znaczyć – to jeszcze-jeszcze. Co jednak będzie, kiedy zamiast inteligencji zdominuje nas sztuczna półinteligencja? Tymczasem taka inflacja wydaje się nieunikniona, ponieważ poziom inteligencji ludzi systematycznie się obniża.

Najlepszą ilustracją działań skierowanych na duraczenie całych pokoleń, są posunięcia w sferze edukacji, dokonywane przez Wielce Czcigodną vaginessę z vaginetu obywatela Tuska Donalda, obywatelkę Nowacką Barbarę.

Oto od 1 września wchodzi do szkół nowy przedmiot pod kryptonimem “edukacja zdrowotna”. W ramach tej dyscypliny uczniowie będą się kształcić w umiejętnościach przydatnych w agencjach towarzyskich, zwanych kiedyś burdelami. Absolwenci tych uczelni pozapisują się później do tej, czy innej partii – najlepiej takiej, którą utworzą stare kiejkuty – dostaną się do Sejmu, albo do Senatu – a nie daj Boże – do rządu – no i będą próbowali rządzić naszym nieszczęśliwym krajem – oczywiście przy pomocy sztucznej inteligencji, bo sami będą wiedzieli, że na własnej opierać się nie bardzo mogą.

Ale poziom sztucznej inteligencji też musi zostać dostosowany do poziomu inteligencji naturalnej – bo w przeciwnym razie wszelki kontakt między inteligencją sztuczną i tą zwyczajną zostałby zerwany – tak samo, jak kontakt pacjenta z pieniędzmi w państwowej służbie zdrowia. Jak pamiętamy, wiekopomna reforma charyzmatycznego premiera Buzka odbywała się pod hasłem, że “pieniądze idą za pacjentem”. Może i idą – ale  w takiej odległości, że wszelki kontakt – nie tylko wzrokowy, ale i każdy inny – został już dawno i bezpowrotnie zerwany.

Gdyby pieniądze szły nie “za” pacjentem, tylko razem z nim – aaa, to do żadnego zerwania kontaktu by nie doszło. No tak – ale co z tego miałaby biurokratyczna armia naszych dobrodziejów? Toteż nie ma rady; kontakt pieniędzy z pacjentem musi być zerwany, byle tylko biurokratyczne gangi tę łączność utrzymały.

Toteż i sztuczna inteligencja musi być skalibrowana z naturalną inteligencją takiej, dajmy na to, Wielce Czcigodnej Katarzyny Kotuli, bo jeśli chodzi o Kukuńka, to myślę, że jego przypadek jest już poza skalą.

W tej sytuacji inflacja sztucznej inteligencji jawi się, jako nieuchronna, a skoro tak – to inwazja sztucznej pół-inteligencji, albo nawet – ćwierć-inteligencji – to tylko kwestia czasu i to krótkiego.

Inna rzecz, że do rządzenia państwem, zwłaszcza takim, jak nasz nieszczęśliwy kraj, taka sztuczna półinteligencja wystarczy. Niedostatki na odcinku inteligencji można bowiem wypełnić tupetem – jak to zrobił wicepremier i minister obrony, obywatel Kosiniak-Kamysz Władysław, po tym, jak w Osinach w powiecie łukowskim dron niewiadomego pochodzenia “jebnął” w pole kukurydzy. Okazuje się, że drony niewiadomego pochodzenia musiały zapatrzyć się na płomiennych szermierzy demokracji i praworządności, co to nawoływali, żeby “jebać PiS”.

Napędzająca takie drony sztuczna inteligencja aż takich ambicji chyba nie ma – bo PiS jest całkiem liczną partią – ale skoro już padł rozkaz, żeby “jebać”, to posłuszny dron “jebnął” jak się należy – w pole kukurydzy. Tak w każdym razie widzi to Wielce Czcigodny Kosiniak-Kamysz Władysław – ni to z chłopów, ni ze szlachty – bo niby z chłopów – ale tych – z Marszałkowskiej.

Jak wspomniałem, półinteligencja wydaje się wystarczająca do rządzenia takim państwem, jak nasz nieszczęśliwy kraj, bo w razie czego niedostatki inteligencji można sztukować sobie jak nie tupetem, to sprytem.

Tak właśnie zamierza robić obywatel Tusk Donald, który po Radzie Gabinetowej ogłosił, że będzie “omijał” veta prezydenta Nawrockiego przy pomocy rozporządzeń.

Ta deklaracja, którą powtórzyła też Wielce Czcigodna Hennig-Kloska, utwierdza mnie w podejrzeniach, że vaginet obywatela Tuska Donalda musiał wziąć pod stołem jakieś spore pieniądze od niemieckiego Siemensa, co to produkuje wiatraki dla “zielonego  wała”. Czy w przeciwnym razie obywatel Tusk Donald, a zwłaszcza – Wielce Czcigodna Kloska-Hening  – nadwerężałaby delikatną własną inteligencję, sztukując ją sobie sprytem?  Inna rzecz, że Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje chyba nie ma już zaufania, ani do półinteligencji obywatela Tuska Donalda, ani – tym bardziej – do obywatelki Hening-Kloski.

Dlatego też – wzorem Naszej Złotej Pani, czyli Anieli Merkelowej, co to 7 lutego 2017 roku przyjechała do Warszawy z gospodarską wizytą, po której kazała przybastować z walką o demokrację, na rzecz wzmożenia walki o praworządność, która trwa do dnia dzisiejszego – zapowiedziała gospodarską wizytę w naszym bantustanie .

  Ciekawe, co po swojej gospodarskiej wizycie rozkaże Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje – bo że coś rozkaże, to nie ulega wątpliwości – jak mawiała stara niania.

Pojawiły się w związku z tym na mieście fałszywe pogłoski, że aktywiści Komitetu Obrony Demokracji dostali już od swoich oficerów prowadzących polecenie przebrania się za wiatraki – a kiedy już Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje w towarzystwie obywatela Tuska Donalda będzie się posuwać w stronę granicy białoruskiej – żeby podążali za rządową kawalkadą i wymachiwali ramionami, to znaczy – wiatrakowymi skrzydłami, ile siły.

Te same fałszywe pogłoski utrzymują, że po niedawnej wizycie obywatela Żurka Waldemara w siedzibie Krajowej Rady Sądownictwa, którą poinformował, że będzie działał na rzecz wyrzucenia członków KRS z tego budynku –  powołanie dotychczasowej pani prokurator, obywatelki Wrzosek Ewy do Ministerstwa  Sprawiedliwości ma na celu objęcie przez nią obowiązków Luny Bristigerowej. Chodzi o neutralizowanie tak zwanych “neo-sędziów”.

Jak taki jeden z drugim “neo-sędzia” zostanie przesłuchany przez obywatelkę Wrzosek Ewę, która – podobnie jak Luna Bristigerowa – przytnie mu genitalia szufladą ministerialnego biurka, to natychmiast się opamięta i podporządkuje się wymaganiom praworządności socjalistycznej. Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma słowa prawdy – ale z drugiej strony – młotowanie “neo-sędziów” jakoś musi się odbywać.

Co na ten temat uważa sztuczna inteligencja? Stanisław Lem w jednym ze swych opowiadań twierdzi, że po wielu operacjach cyfrowych, śledczym maszynom o mocy kilku tysięcy trupsów, dzięki sztucznej inteligencji udało się  uzyskać  informację, że “z agrestu poddanego torturom niejedno można wyciągnąć.”

Czy nie w tym właśnie kierunku  potoczy się walka o praworządność w naszym bantustanie?  W końcu muszą być jakieś przyczyny, dla których obywatel Tusk Donald wziął do swojego vaginetu obywatela Żurka Waldemara na chłopaka od mokrej roboty.

Polecamy również: USA zakazały wjazdu delegatom Palestyny na zjazd ONZ

Walka z wiatrakami. Stanisław Michalkiewicz

Walka z wiatrakami

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    31 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5886

Literatura wyprzedza życie i to niekiedy nawet o ponad 400 lat. Tyle czasu upłynęło bowiem od napisania przez Miguela Cervantesa pierwszej części „Don Kichota”. Jak pamiętamy, jest tam scena, kiedy don Kichot na Rosynancie rusza do ataku na… wiatraki, które omyłkowo bierze za gestykulujących olbrzymów. Skrzydło wiatraka uderza go w głowę, dzięki czemu przekonuje się, że żadnych olbrzymów nie ma – ale bzika pozbyć się już nie może, więc dochodzi do wniosku, że zniknęli oni za sprawą czarnoksiężnika.

Kto by pomyślał, że po 420 latach widowisko walki z wiatrakami powtórzy się – ale nie w Hiszpanii, tylko w Polsce?

Oczywiście polskie widowisko jest zupełnie inne, nowoczesne – ale z literacką wizją Cervantesa ma wspólny mianownik. Jak wiadomo, przyczyną bzika, jaki owładnął Don Kichotem, były rycerskie księgi, czyli – literatura. Tak samo jest w przypadku widowiska polskiego. Ono również jest efektem bzika spowodowanego literaturą, ale nie w postaci opowieści o błędnych rycerzach, tylko – o ociepleniu klimatu, a właściwie – o „zmianach klimatycznych”.

Klimat rzeczywiście się zmienia, ale na tej kanwie powstała literatura fantastyczna, że przyczyny tych zmian są antropogeniczne, czyli – spowodowane działalnością ludzką. Jest to fantasmagoria podobna do opowieści o błędnych rycerzach – ale ponieważ mnóstwo zasobnych i wpływowych cwaniaków zwietrzyło tu możliwość nie tylko wydobycia szmalu („z wszystkiego można szmal wydostać, tak, jak za okupacji z Żyda” – twierdzi słusznie poeta), to propagowaniem bzika zajmują się przekupni eksperci, którzy w nagrodę dostają okruszki ze stołu pańskiego w postaci tzw. „grantów”. Politycy z kolei dostrzegają w tym korzyść podwójną. Po pierwsze – szmal, jako ekwiwalent za zbzikowane ustawodawstwo, te wszystkie „zielone wały” – i temu podobne – a po drugie – że duraczenie klimatyczne nadaje się do tresury obywateli jeszcze lepiej, niż koronawirus.

Na przykład u nas udało się już oduraczyć grupę młodych filutów, co to obwołali się „ostatnim pokoleniem” i odgrażają się, ze od września zaczną okupować tutejszy, warszawski Knesejm. Zobaczymy jak to będzie wyglądało; czy wytworzy się jakaś kohabitacja miedzy „ostatnim pokoleniem” a obywatelem Hołownią Szymonem, czy obywatelem Zgorzelskim Piotrem, czy też obywatel Żurek Waldemar, którego obywatel Tusk Donald wziął do swojego vaginetu na chłopaka od mokrej roboty, wtrąci „ostatnie pokolenie” do aresztu wydobywczego, gdzie na razie, w ramach programu pilotażowego, trzymani są „Rodacy-Kamraci”, którym niezależna prokuratura przedstawiła aż 154 poważne zarzuty, m. in. – że podobały się im obrazy Eligiusza Niewiadomskiego, co to zastrzelił prezydenta Gabriela Narutowicza.

Tymczasem vaginet obywatela Tuska Donalda przeforsował w Knesejmie „ustawę wiatrakową”, którą już wcześniej próbowała przepchnąć vaginessa nazwiskiem Henning-Kloska. Tym razem udało się ją przepchnąć, dopisując do niej postanowienia o zamrożeniu cen energii elektrycznej. Przy okazji jednak vaginet obywatela Tuska Donalda wepchnął tam zapis, że wiatraki, będące źródłem „energii odnawialnej”, która w ramach „zielonego wału” jest specjalnie preferowana, mogą być stawiane nawet w odległości 500 m. od zabudowań. Oczywiście to tylko pierwszy krok, bo jakby to się udało, to najbliższa nowelizacja zalegalizowałaby stawianie wiatraków w obrębie zabudowań, albo nawet – zamiast nich.

I kiedy wydawało się, że wszystko jest na najlepszej drodze, prezydent Karol Nawrocki nie tylko ustawę zawetował, ale ze swej strony wniósł własną – o zamrożeniu cen energii elektrycznej, które to przepisy zwyczajnie skopiował z ustawy zawetowanej.

Rozpoczęła się tedy walka nie tyle może z wiatrakami, chociaż odgrywają tu one zasadniczą rolę, co o wiatraki. Vaginet obywatela Tuska Donalda oskarża prezydenta Nawrockiego o działanie na szkodę „Polaków” – którzy wskutek tego będą musieli płacić „odmrożone” rachunki za prąd, ale prezydent Nawrocki odpiera te zarzuty – że przecież ustawę o zamrożeniu cen prądu do Knesejmu skierował, natomiast nie pozwoli szantażować się „lobbystom”. O jakich „lobbystów” może tu chodzić?

Produkcją wiatraków zajmuje się niemiecki koncern Siemens, zaś zapamiętałość vaginetu obywatela Tuska Donalda w walce o wiatraki nasuwa skojarzenia z aferą przeciętą przez złowrogiego Antoniego Macierewicza, którego obywatel Żurek Waldemar ma teraz zaciągnąć przed niezawisły sąd. Chodzi o francuskie śmigłowce „Caracal”, które zostały zakontraktowane za poprzedniego vaginetu obywatela Tuska Donalda. Aliści złowrogi Antoni Macierewicz, kiedy w roku 2015 został ministrem obrony w rządzie Beaty Szydło, kontrakt ten anulował.

Zapanowała sytuacja nieznośna, bo z okoliczności wynikało, że transakcji musiały towarzyszyć grube łapówki. Na dobrą sprawę trzeba by było tę forsę oddać – ale jak tu oddać, kiedy już się rozeszła? Wyobrażam sobie tedy, ilu ważniaków musiało budzić się w środku nocy zlanych zimnym potem i nie zasypiali już do rana. Aliści po felonii prezydenta Dudy w 2017 roku i głębokiej rekonstrukcji rządu na przełomie lat 2017-2018, kiedy to z nowego rządu Mateusza Morawieckiego wyleciał na zbity łeb minister Macierewicz, rada w radę uradzono, że nie żadni łapownicy, tylko Skarb Państwa, czyli podatnicy, zapłacą Francuzom 80 mln złotych. Można się tylko domyślać, ilu ważniaków odetchnęło z ulgą, że udało się im i pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić – ale na złowrogiego Macierewicza, ma się rozumieć, zagięli parol.

Tym razem może być podobnie – o czym świadczy zapamiętałość vaginetu obywatela Tuska Donalda i vaginessy nazwiskiem Henning-Kloska. Odgrażają się, że ponownie skierują do Knesejmu identyczną ustawę – ale co z tego, skoro vaginet nie ma tam co najmniej 276 posłów – a przynajmniej tylu trzeba, żeby odrzucić veto prezydenta. Podejrzewam tedy, że albo Siemens dał pod stołem forsę, komu tam było trzeba, albo niemiecka BND nakazała obywatelu Tusku Donaldu (wiecie, rozumiecie, Tusk. Wy kupcie u Siemensa tyle wiatraków, ile się tylko u was, w Generalnej Guberni zmieści – bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa) – albo i jedno i drugie. Czyż nie dlatego obywatel Tusk Donald, mimo rekonstrukcji rządu, utrzymał w swoim vaginecie obywatelkę Hening-Kloskę – bo nie zmienia się koni podczas przeprawy?

Jak pamiętamy, Don Kichota walnęło w głowę skrzydło wiatraka, co przywróciło mu częściowo poczucie rzeczywistości, chociaż bzik pozostał. W przypadku vaginetu obywatela Tuska Donalda bzik też pozostanie, bo został nakazany przez Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje – ale jak się rozwinie i zakończy sprawa ze szmalem?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Ostrzeganie spóźnione. Stanisław Michalkiewicz.

Ostrzeganie spóźnione

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl”   30 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5885

Nie jest dobrze. Ach, co ja mówię takie rzeczy! Nie jest dobrze, bo jest niedobrze! Na przykład wydawało się, że po spotkaniu prezydenta Trumpa z prezydentem Putinem na Alasce, zakończenie wojny na Ukrainie jest już w zasięgu ręki. Toteż do Waszyngtonu 18 sierpnia zlecieli się europejscy przywódcy – że to niby chcą wesprzeć ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego w jego rozmowach z prezydentem Trumpem, a przede wszystkim – udzielić Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa, bo wtedy jest nadzieja, że Ukraina im też udzieli jakichś gwarancji – na przykład podobnych do tych, jakie otrzymały USA na minerały, czy Anglicy – którzy też coś tam przecież musieli dostać w zamian za podpisanie „stuletniego partnerstwa” z Ukrainą.

Toteż Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje zaproponowała, by te gwarancje były „podobne” do art. 5 traktatu waszyngtońskiego, a więc – jeszcze słabsze od tego artykułu. I kiedy wydawało się, że wszystko zakończy się wesołym oberkiem, a prezydent Zełeński nabrał wigoru i swoim zwyczajem znowu zaczął marudzić – tym razem – w którym mieście może spotkać się z prezydentem Putinem, a w którym nie – rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow ogłosił, że takie spotkanie w ogóle nie jest planowane! W dodatku prezydent Trump wygłosił zagadkowy komunikat, że rezygnuje z roli pośrednika miedzy Ukrainą i Rosją. Ładny interes! I cóż my teraz poczniemy?

Ano, chyba po staremu Polska będzie „nieodpłatnie” udostępniała Ukrainie zasoby całego państwa – bo nie było słychać, by umowę z 2 grudnia 2016 roku ktoś wypowiedział – a jakby tego było mało, to obywatel Tusk Donald w ubiegłym roku zawarł z Ukraińcami jeszcze jedną taką umowę. Słowem – nawet bez żadnej okupacji pozostajemy „sługą narodu ukraińskiego”, którego przedstawiciele skutecznie kierują tubylczą administracją, zarówno za ancien regime’u, jak i za reżymu obecnego, znaczy – za Volksdeutsche Partei.

Chociaż Judenrat „Gazety Wyborczej” uspokaja, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo ukraińscy uchodźcy, w chwilach wolnych od służby dla rosyjskiego wywiadu, konwojowania nielegalnych migrantów, czy od bandyterki, w pocie czoła wypracowują znaczną część polskiego PKB, więc gdyby Polska wzięła na utrzymanie wszystkich w ogóle Ukraińców, to byłoby u nas jeszcze dobrzej – ale inni Żydowie, to znaczy – ci z lichwiarskiej międzynarodówki, muszą uważać inaczej, bo zaczynają vaginetowi obywatela Tuska Donalda ciskać kłody pod nogi. Wprawdzie vaginet siłą rozpędu jeszcze powiększa dług publiczny w tempie miliarda złotych na dobę, ale widocznie panu ministrowi Domańskiemu brakuje jeszcze więcej, bo postanowił cisnąć nas podatkami.

Od Nowego Roku ma podnieść akcyzę na alkohole i napoje chłodzące, ale na tym nie koniec, bo chce dobrać się też i do banków – a słyszymy, że w Senacie Wielce Czcigodni senatores mają dyskutować o „podatku od wiary” – jak to finezyjnie nazwał wspomniany Judenrat. Warto w tym miejscu przypomnieć starożytne, rzymskie porzekadło, że „senatores boni viri sed Senatus mala bestia” – co się wykłada, że senatorowie dobrzy ludzie, ale Senat – wściekłe zwierzę.

Teraz jest chyba jeszcze gorzej, bo do Senatu trafiają osobnicy, którzy nie nadają się nawet do Sejmu, a więc nie trzymają standardów Wielce Czcigodnej Kotuli Katarzyny, czy równie Wielce Czcigodnej Jachiry Klaudii, nie mówiąc już o również Wielce Czcigodnym Giertychu Romanie – a wisienką na torcie jest prezydująca temu towarzystwu posągowa Małgorzata Kidawa-Błońska, której Wielce Czcigodny poseł Pupka musiał scenicznym szeptem podpowiadać, co ma mówić do mikrofonu na konferencji prasowej, kiedy to kandydowała na prezydenta naszego bantustanu.

Otóż senatores wykombinowali sobie, że jak ustanowią podatek w wysokości kilkuset złotych miesięcznie od każdego katolika, to po upływie roku, z Kościoła katolickiego nie zostanie nawet mokra plama. Ciekawe, że gorącym zwolennikiem takiego podatku był JE Tadeusz Pieronek. Zwróciłem wtedy uwagę, że to, co nie udało się Józefowi Stalinowi, może się udać księdzu biskupowi Pieronkowi. Najwyraźniej promotorzy rewolucji komunistycznej zamierzają wykorzystać doświadczenia niemieckie, gdzie purpurates najwyraźniej położyli lachę na to całe chrześcijaństwo z jego dogmatami i już tylko nawołują: „róbta, co chceta!”, a my będziemy wam błogosławili – ale nie za darmo! Jestem pewien, że i u nas taka perspektywa spodoba się entuzjastom „Kościoła Otwartego”, który od dziesięcioleci lansuje u nas Judenrat i jego krakowska ekspozytura w postaci „Dygotnika Powszechnego”. Okazuje się, że taki „sojusz tronu i ołtarza” niekoniecznie musi być zły; że ma on – jak się okazuje – również plusy dodatnie.

Inna sprawa, czy te posunięcia doprowadzą do rezultatów oczekiwanych przez pana ministra Domańskiego, czy raczej odwrotnych. Wprawdzie pan Domański jest dużym chłopczykiem, ale może nie pamiętać fiskalnych incydentów sprzed 24 lat, bo wtedy pewnie bardziej interesowało go, co tam dziewczynki mają pod spódniczkami. Otóż ówczesny premier Leszek Miller podniósł akcyzę na alkohol – bodajże o 15 procent – tak jak ma być teraz.

Niestety – zgodnie z efektem Laffera – dochody budżetu z akcyzy gwałtownie spadły, gorzelnie zaczęły bankrutować, a z zagranicy wlała się do Polski potężna rzeka wódki z przemytu. [No i bimberek! md] Na szczęście premier Miller rychło się spostrzegł, podwyżkę akcyzy cofnął i znowu dochody budżetu wróciły do poprzedniego poziomu, gorzelnie zaczęły pracować na trzy zmiany, a rzeka wódki popłynęła – ale w drugą stronę. W tej sytuacji inicjatywa pana ministra Domańskiego stanowi znakomitą ilustrację aforyzmu Franciszka ks. de La Rochefoucauld, że „tylko dlatego Pan Bóg nie zsyła na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego”.

Ale podnoszenie podatków, a zwłaszcza – forsowanie „podatku od wiary” – dowodzi również postępów socjalizmu. Jak wiadomo z marksistowsko-leninowskiej politgramoty, socjalizm ma doprowadzić do komunizmu, no a w komunizmie – wiadomo: nie ma własności prywatnej, więc wszędzie roi się od gołodupców, stuprocentowo uzależnionych od „państwa”, czyli – biurokratycznych gangów, które „państwo” oblazły. Toteż na tym tle lepiej rozumiemy, ile racji miał Józef Stalin głosząc spiżową tezę, że w miarę postępów socjalizmu walka klasowa się zaostrza.

Bo rzeczywiście się zaostrza; obywatel Żurek Waldemar, którego Tusk Donald wziął do swojego vaginetu na chłopaka od mokrej roboty, musiał podkręcić niezależnych prokuratorów, bo ci zaczęli się uwijać nie tylko wedle pana Roberta Bąkiewicza, ale również – wedle pana Mariusza Błaszczaka, czy szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, pana dra Cenckiewicza. Podobno zdradzili oni tajemnice państwowe. Ale przecież nasze państwo nie ma wobec nikogo żadnych tajemnic, bo nawet przy okazji upadku drona w Osinach w powiecie łukowskim wydało się, iż nasza niezwyciężona armia nie ma żadnego systemu wczesnego ostrzegania, a tylko systemy ostrzegania spóźnionego.

Stanisław Michalkiewicz

Bliskie spotkania III stopnia z biskupami

Bliskie spotkania III stopnia z biskupami

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    27 lipca 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5866

Nie milkną echa myślozbrodni, jakiej dopuścił się Grzegorz Braun. Wprawdzie został potępiony ponad podziałami, bo zgodnie potępili go wierzący i niewierzący, partyjni i bezpartyjni, żywi i uma… – no, mniejsza z tym – ale nadal nie wiadomo, co z tym fantem zrobić.

Władze, to znaczy – vaginet obywatela Tuska Donalda zachowuje się w tej sprawie tak, jak Murzyni, co to na pustyni złapali grubasa. Nie wiedzieli co mu zrobić, ucięli – no, mniejsza z tym. Pewne światło na tę sprawę rzucił Naczelnik Państwa, obywatel Kaczyński Jarosław. Stwierdził, że Grzegorz Braun „zaprzeczył holokaustowi” – przy czym słowo „holokaust” Naczelnik Państwa wymówił z dużej litery. Podobnie postępował pewien handlarz bydłem, który dorobił się na sprzedaży wołów. Kiedy już się dorobił, to słowo „wół” też zawsze pisał z dużej litery.

Wracając do Naczelnika, to stwierdził on dodatkowo, że myślozbrodnia Grzegorza Brauna negatywnie rzutuje na nasze stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. Najwyraźniej Naczelnik Państwa, podobnie jak wszyscy inni antysemici uważa, że Ameryką rządzą Żydowie, a już specjalnie kręcą prezydentem Donaldem Trumpem, który pragnąłby uchodzić za twardziela.. Coś może być na rzeczy, bo ostatnio przeczytałem energiczne dementi szefa Mosadu, który zaklinał się, że niejaki Epstein, co to – jak zwykle Żydowie – podsuwał rozmaitym twardzielom panienki i robił im tak zwane kompromitujące fotografie – na pewno nie był agentem Mosadu.

Zaraz przypomniało mi się, że „na pewno”, to wszyscy umrzemy, a poza tym – opinia księcia Gorczakowa, ministra spraw zagranicznych u cesarza Aleksandra III, co to twierdził, że nie wierzy nie zdementowanym informacjom. Ponieważ informacja, jakoby Epstein był agentem Mosadu, została energicznie zdementowana, to dzięki temu lepiej rozumiemy przyczyny, dla których prezydent Trump i inni amerykańscy twardziele, są tacy bezradni wobec premiera izraelskiego rządu jedności narodowej, Beniamina Netanjahu. Inna sprawa, że ta bezradność może być rezultatem panującej w USA hipokryzji, która – według francuskiego aforysty, Franciszka księcia de La Rochefoucauld – jest „hołdem, jaki występek składa cnocie”.

Kiedy za komuny SB przedstawiła Stanisławowi Catowi-Mackiewiczowi „kompromitujące” zdjęcia z nieskromnymi kobietami w nadziei, że w ten sposób skłonią go do uległości, ten, po obejrzeniu fotografii, zapytał, czy może pokazać je Wańkowiczowi – „bo jak mu opowiadam, to nie wierzy”.

Wracając do Naczelnika Państwa, to jego poglądy na sojusz polsko-amerykański sprawiają, że coś mogło być na rzeczy w krążących przed 2010 rokiem po Warszawie fałszywych pogłoskach, że jeden z braci Kaczyńskich jest Żydem tylko nie wiadomo który.

Tymczasem z potępieniem Grzegorza Brauna spieszą przedstawiciele kolejnych środowisk, w nadziei, że dzięki temu w Ameryce będą cieszyć się dobrą opinią i czesać fosę za występy. Na przykład ostatnio klawischowitz z muzycznego zespołu „Myslowitz” na widok plakatu z Grzegorzem Braunem aż przerwał koncert, żeby poinformować publiczność, że on też go potępia. Skoro communis opinio Grzegorza Brauna potępia, to ani chybi zostanie on potępiony i z powodu swojej myślozbrodni pójdzie do piekła, gdzie – jak wiadomo – cały czas będzie bolało. Myślę, że gdyby J. Em. Grzegorz kardynał Ryś (co zatwierdzicie na ziemi to będzie zatwierdzone w Niebiesiech) wystąpił z taką poważną zastawką, to już nikt, nawet niewierzący, nie odważyłby się podawać w wątpliwość zatwierdzonych dogmatów przemysłu holokaustu, a nasze stosunki z Ameryką weszłyby w wiek złoty.

Tymczasem nasz nieszczęśliwszy kraj zastyga w oczekiwaniu dwóch wydarzeń. Po pierwsze – głębokiej rekonstrukcji rządu, która już raz została odłożona, a po drugie – zaprzysiężeniu prezydenta-elekta Karola Nawrockiego przed Zgromadzeniem Narodowym. Vaginet obywatela Tuska Donalda wydrukował wreszcie stosowny komunikat, co oznacza, że obywatel Bodnar Adam z czarnym podniebieniem, już utracił nadzieję, że ponowne przeliczanie głosów w komisjach na coś się przyda. Toteż obywatel Hołownia Szymon rozsyła zaproszenia na to uroczyste zaprzysiężenie, które ma odbyć się 6 sierpnia, o godzinie 10.00. Wysłał je również do Kukuńka, który odpowiedział na nie jednym słowem: „odmawiam”. Miejmy tedy nadzieję, że nieobecność Kukuńka na uroczystości jakoś przeżyjemy.

Ale to jeszcze nic w porównaniu z mocarstwowym wystąpieniem Księcia-Małżonka wobec Watykanu. Otóż podczas pielgrzymki Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę, JE biskup Wiesław Mering wygłosił przemówienie, które się Księciu-Małżonku nie spodobało. W rezultacie nie tylko wysłał do Watykanu notę, by Stolica Apostolska zaniechała ingerencji w wewnętrzne sprawy Polski, ale w dodatku publicznie wezwał biskupa Meringa, by „zdjął sukienkę”. Podobno to wezwanie przez część przewielebnego duchowieństwa, zwłaszcza tę, która skłania się ku postępowi, zostało uznane za zaproszenie do bliskich spotkań III stopnia z vaginetem obywatela Tuska Donalda i rozbudziło wielkie oczekiwania. Z Watykanu żadna odpowiedź do tej pory nie doszła, ale gdyby doszła, to mogłaby składać się z zapytania, od kiedy Książę-Małżonek ma te objawy.

Chodzi o to, że biskupi uczestniczący w uroczystościach na Jasnej Górze nie są obywatelami Watykanu, tylko – obywatelami RP. Gdyby przemawiał tam dajmy na to, nuncjusz, to co innego – ale nuncjusza w ogóle tam nie było. W związku z tym w czynie społecznym proponuję by wzmocnić kadrowo Ministerstwo Spraw Zagranicznych, powołując na wiceministra Wielce Czcigodną Martę Wcisło, której – jak twierdzą znawcy przedmiotu – wszystko poszło w warkocz. Lepiej może nie będzie, ale za to – weselej.

A trochę radości akurat nam się przyda, bo Adam Bodnar z czarnym podniebieniem właśnie wystąpił o uchylenie immunitetu pani Małgorzacie Manowskiej, będącej Pierwszą Prezes Sądu Najwyższego, z zamiarem umieszczenia jej w areszcie wydobywczym. Jestem pewien, że na niej się nie skończy, tym bardziej, że pani Manowska zawiadomiła prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez vaginet Tuska Donalda, który opublikował wprawdzie uchwałę SN o ważności wyborów prezydenckich, ale dopisał tam opinię, że ten cały sąd nie jest w ogóle sądem, tylko bandą przebierańców. Jak tak dalej pójdzie, to ani się obejrzymy, a wszyscy wyaresztują się nawzajem i w ten sposób nastąpi finis Poloniae.

Przewidział to jeszcze za głębokiej komuny Sławomir Mrożek pisząc sztukę „Policjanci – dramat ze sfer żandarmeryjnych”, której pointa polega właśnie na tym, że wszyscy wyaresztowują się nawzajem. Jak się okazuje, wcale nie potrzeba tu Putina, wystarczy samoobsługa.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Czy Polska ma gestapo?

Czy Polska ma gestapo?

Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5884

„Magna Polonia” (www.magnapolonia.org)    28 sierpnia 2025

Co jeden człowiek chce ukryć, to drugi odkryje. Właśnie w dniach ostatnich (chyba rzeczywiście zbliżają się przepowiadane „dni ostatnie”) włoskie służby schwytały w Rimini „obywatela Ukrainy”, zamieszanego w wysadzenie w powietrze bałtyckich gazociągów Nord Stream 1 i Nord Stream 2. „Obywatel Ukrainy” nie tylko jest „zamieszany” w wysadzenie tych gazociągów w powietrze – ale w dodatku podejrzewany o koordynowanie całej operacji.

Wyobrażam tedy sobie, jak Włosi muszą na niego chuchać i dmuchać, żeby się Boże broń nie przeziębił, żeby się gdzieś nie potknął, ani nie przewrócił, żeby nie uderzył głową w schodek lub kaloryfer, żeby nie powiesił się w celi na własnych skarpetkach, żeby wreszcie przez więzienne okienko nie trafił go piorun kulisty – bo jeśli będzie żywy i zdrowy, to jest szansa, że powie, kogo właściwie koordynował, kto wydawał mu rozkazy, ile dostał forsy na przeprowadzenie operacji i od kogo, kto mu pomagał – i tak dalej i tak dalej. Pilnowanie takiego aresztanta musi być szalenie kłopotliwe, toteż myślę, że włoskie władze z ulgą powitały niemiecką prośbę o przekazanie „obywatela Ukrainy” tamtejszemu gestapo (jak jeszcze przed wojną pisał Konstanty Ildefons Gałczyński w nieśmiertelnym poemacie „Tatuś” – „każdy kraj ma gestapo”) .

Każdy – a więc i Włochy, a cóż dopiero – Niemcy? Oczywiście od każdej reguły są wyjątki, więc niektóre nieszczęśliwe kraje mogą gestapo nie mieć. Na przykład – nasz nieszczęśliwy kraj – ma gestapo, czy nie ma? Teoretycznie powinien mieć, bo bezpieczniackich watah jest u nas aż sześć, czy nawet siedem – ale co z tego, skoro zajmują się one głównie kręceniem lodów na własne potrzeby – a w najlepszym razie wysługują się centralom wywiadowczym krajów, które gestapo mają?

Jak wielokrotnie pisałem i mówiłem, bezpieka była najtwardszym jądrem pierwszej komuny, więc kiedy na przełomie lat 80-tych i 90-tych szukała jakiejś asekuracji, gdyby z tą całą „transformacją ustrojową” coś poszło nie tak – na wszelki wypadek przewerbowała się na służbę do naszych przyszłych, to znaczy – obecnych sojuszników – a ponieważ w naszym nieszczęśliwym kraju triumfy święci zjawisko dziedziczenia pozycji społecznej (dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, dzieci dygnitarzy – dygnitarzami – na przykład minister-ministrowicz Władysław Kosiniak-Kamysz – a dzieci konfidentów, czy agentów zostają konfidentami albo agentami) – i tamte zależności reprodukują się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii.

Ci agenci, którzy przez ostatnie 33 lata nawerbowali sobie konfidentów, przy ich pomocy kręcą nie tylko całym państwem, ale nawet – całym życiem publicznym – dzięki czemu bez trudu zainstalowali u nas ustrojowy model kapitalizmu kompradorskiego, przy pomocy którego eksploatują rodaków, a zyskami dzielą się z centralami, do których są przewerbowani. Jak nietrudno się domyślić, Polska nic z tego nie ma, więc na dobrą sprawę korzystniej byłoby rozpędzić tę bezpiekę na cztery wiatry.

Wtedy byśmy wiedzieli, że żadnego gestapo nie mamy, więc musielibyśmy być ostrożni. Teraz natomiast myślimy że gestapo jest i pilnuje interesu, a tymczasem – nic podobnego! Szydło z worka wyszło w Osinach w powiecie łukowskim, gdzie na pole kukurydzy spadł dron. Zanim upadł, to dokonał samozniszczenia przy pomocy eksplozji, od której w pobliskich domach wyleciały szyby. Wcześniej podobno było słychać, jak dron leci – ale nasza niezwyciężona armia przy pomocy swojej kosztownej i precyzyjnej aparatury nie odnotowała żadnego wtargnięcia w polską przestrzeń powietrzną. Początkowo wywołało to konfuzję. Okazało się jednak, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Na konferencji prasowej minister-ministrowicz Kamysz-Kosiniak Władysław wyjaśnił, że to dlatego, że dron leciał za nisko. Ale w naszym fachu nie ma strachu, bo nasza niezwyciężona już w 2028 roku będzie miała instrumenta, pozwalające wykrywać drony lecące nisko – chyba, że pojawią się jakieś komplikacje.

Tymczasem niezależna prokuratura wszczęła tzw. energiczne śledztwo, w następstwie którego okazało się, że dron wyleciał z obszaru Białorusi. To dodatkowa komplikacja, tym razem dla naszej dyplomacji. Książę-Małżonek zapowiedział wysłanie „ostrego protestu” – ale do Putina w Moskwie, a tymczasem, w świetle energicznego śledztwa, Putin mógłby udzielić Księciu-Małżonku odpowiedzi wymijającej. Z kolei do prezydenta Łukaszenki Książę-Małżonek pisał nie będzie, żeby się nie strefić kontaktem z takim plebejuszem. Co by mogła na to powiedzieć nasza Jabłoneczka, czyli Małżonka Księcia-Małżonka?

Sprawa, jak widzimy, jest bardzo skomplikowana, a tymczasem, dopóki nasza niezwyciężona nie otrzyma instrumentów wykrywających drony nisko latające, warto by poprosić czy to Putina, czy to Łukaszenkę, by spowodowali, żeby drony latały troszkę wyżej – żeby i nasza niezwyciężona mogła pochwalić się jakimiś sukcesami. Inaczej opinia publiczna może nabrać rozmaitych wątpliwości.

Wracając do „obywatela Ukrainy”, to kiedy zostanie on przekazany niemieckiemu gestapo, zostanie podłączony do prądu – a w tym stanie rzeczy podobno każdy delikwent śpiewa z wysokiego „C”. W rezultacie, o ile „obywatel Ukrainy” przetrzyma te konfesaty, Niemcy mogą się dowiedzieć o kulisach całej operacji. Mogą nawet, po nitce do kłębka, dotrzeć i do Amerykanów, którym Książę-Małżonek gratulował udanego przedsięwzięcia. Ciekawe, czy Książę-Małżonek coś wiedział, czy tylko tak chlapnął, żeby dodać sobie trochę prestiżu? Na wszelki wypadek odradzałbym mu podróże do Niemiec, bo tamtejsze gestapo mogłoby nie tylko zrobić z tego użytek, ale w dodatku zadzwonić do obywatela Tuska Donalda: wiecie, rozumiecie, Tusk. Wy lepiej zapomnijcie, żeście w swoim vaginecie mieli wicepremiera i ministra spraw zagranicznych Księcia-Małżonka – bo inaczej to z wami też będzie brzydka sprawa. Ale wszystko może rozstrzygnąć się w całkiem innych kategoriach – bo „obywatel Ukrainy” może wprawdzie zostać przewieziony do Niemiec – ale – do amerykański bazy lotniczej w Ramstein – a stamtąd – do USA.

Ale to wszystko drobiazgi w porównaniu z reakcją niemieckiej opinii publicznej, zwłaszcza jeśli zaczną do niej przeciekać jakieś śmierdzące dmuchy. Oczyma wyobraźni widzę, jak jeszcze bardziej rosną notowania AfD, a kanclerz Merz, widząc spadające mu słupki, wycofuje się z pomysłu udzielania Ukrainie jakichś gwarancji bezpieczeństwa, zwłaszcza gdyby się okazało, że prezydent Zełeński o całej operacji wiedział.

W tej sytuacji również francuski prezydent Macron może zmienić zdanie i nie zechce umierać za Kijów, czy jakiś inny Donbas. W tej sytuacji Nasz Najważniejszy Sojusznik może kazać wysłać na Ukrainę naszą niezwyciężoną armię – chyba, żeby pan prezydent Karol Nawrocki, jeszcze przed wyjazdem do Białego Domu 3 września przypomniał sobie o cyrografie toruńskim – bo czuję, że pojmanie „obywatela Ukrainy” w Rimini akurat teraz nie było przypadkowe – „a czy w ogóle są przypadki?

Stanisław Michalkiewicz

Okrągły stół – z konfidentami ? – [Ale czyimi ?? Do wynajęcia…]

Okrągły stół – z konfidentami?

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    26 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5883

Pani Małgorzata Manowska, piastująca godność Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego wystąpiła z propozycją, by gwoli ostatecznego uporządkowania sytuacji w wymiarze sprawiedliwości naszego bantustanu zwołać „okrągły stół”, przy którym jego uczestnicy ustaliliby kształt kompromisu, który miałby położyć kres obecnej, nieznośnej sytuacji, kiedy to jedne grupy niezawisłych sędziów podważają legalność nominacji innych grup niezawisłych sędziów, w związku z czym nasz nieszczęśliwy kraj i jego obywatele cierpią nieznośne katiusze.

Najlepszym przykładem na nieznośność tej sytuacji jest sama pani prezes Małgorzata Manowska, którą prokurator z Wydziału Spraw Wewnętrznych Prokuratury Krajowej podejrzewa o popełnienie przestępstwa, w związku z czym wystąpił do Izby Odpowiedzialności Zawodowej SN i Trybunału Stanu o zgodę na pociągniecie jej do odpowiedzialności. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że również sytuacja Prokuratury Krajowej nie jest do końca jasna. Ot na przykład pan Dariusz Korneluk, myśli, że jest Prokuratorem Krajowym, podczas gdy całkiem niedawno ponownie pojawiła się deklaracja, że Prokuratorem Krajowym jest Dariusz Barski, którego legalność podważył w roku 2024 Adam Bodnar, jako Prokurator Generalny. Jaką w takim razie moc prawną ma wspomniany wniosek prokuratora z Wydziału Spraw Wewnętrznych Prokuratury Krajowej, kiedy nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na proste pytanie – kto właściwie tak naprawdę jest Prokuratorem Krajowym?

W tej sytuacji można też zastanawiać się, jakie motywy kierowały pani Małgorzatą Manowską, kiedy wysunęła ona pomysł zwołania „okrągłego stołu” – ale myślę, że jeśli nawet udałoby się te motywy ustalić, to niewiele by nam to pomogło. Bowiem z punktu widzenia przywrócenia normalności w wymiarze sprawiedliwości znacznie ważniejsza wydaje się inna kwestia. Oto za pierwszej komuny oficjalnym pasem transmisyjnym bezpieki do wymiaru sprawiedliwości była Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Wprawdzie stopień tak zwanego „upartyjnienia” w sądach był wyraźnie niższy od tego w prokuraturze, a zwłaszcza – w Służbie Bezpieczeństwa – niemniej jednak PZPR funkcję pasa transmisyjnego bezpieki, będącej najtwardszym jądrem systemu pełniła – niezależnie od konfidentów zwerbowanych w środowisku sędziowskim przez SB.

Co do tego, że tacy konfidenci w środowisku niezawisłych sędziów działają, nikt nie miał u progu sławnej „transformacji ustrojowej” specjalnych wątpliwości – nawet znany z gołębiego serca pan Adam Strzembosz. On też podejrzewał, że w środowisku sędziowskim są konfidenci SB, ale poczciwie przypuszczał, że środowisko to „samo się oczyści”. Niestety wbrew temu naiwnemu przekonaniu ani to środowisko, ani żadne inne, „samo” się nie oczyściło. Co więcej – nawet podjęta w 1992 roku próba przeprowadzenia kuracji przeczyszczającej w Sejmie, Senacie i Radzie Ministrów, poniosła fiasko, które doprowadziło do obalenia rządu premiera Olszewskiego w atmosferze zamachu stanu, a kropkę nad „i” postawił ówczesny Trybunał Konstytucyjny, w którym zasiadał m.in. prof. Andrzej Zoll, orzekając o sprzeczności uchwały lustracyjnej Sejmu 28 maja 1992 roku z konstytucją.

Od tego orzeczenia votum separatum złożył jedyny sprawiedliwy w tym towarzystwie sędzia TK Wojciech Łączkowski podnosząc, iż uchwała lustracyjna Sejmu nie była aktem prawnym w rozumieniu konstytucji i ustawy o TK, a więc Trybunał w ogóle nie powinien w sprawie jej zgodności z konstytucją orzekać. Różnica między „aktem prawnym” i wspomnianą uchwałą była taka, że „akt prawny” jest adresowany do bliżej nieokreślonych odbiorców, czyli do wszystkich obywateli, podczas gdy uchwała „lustracyjna” była adresowana do jednego, jedynego człowieka w państwie – mianowicie do ministra spraw wewnętrznych, by dostarczył Sejmowi konkretnej informacji.

Oczywiście nie miało to znaczenia, a całej ceremonii towarzyszył niezamierzony element komiczny. Oto przewodniczący TK zamknął posiedzenie o godzinie – jeśli dobrze pamiętam – 14,30 – zapowiadając, że orzeczenie zostanie ogłoszone o godzinie 16. I tak się stało – a pan prof. Zoll odczytał nie tylko orzeczenie uznające uchwałę za niezgodną z konstytucją – ale również – 30 stron maszynopisu uzasadnienia.

Kiedy już po wszystkim wychodziłem z sali TK z mec. Maciejem Bednarkiewiczem, który w tym postępowaniu stawał w imieniu Sejmu, powiedział on nie bez pewnej melancholii, że gdyby odczytanie orzeczenia odłożone zostało przynajmniej o jeden dzień, to te 30 stron maszynopisu wyglądałoby przyzwoiciej. Widocznie jednak bezpieka uznała, że periculum in mora, więc TK na żadną przyzwoitość w tej sytuacji już się nie oglądał.

W rezultacie środowisko sędziowskie żadną lustracją objęte nie zostało. Dzisiaj ze względów biologicznych ta okoliczność ma już mniejsze znaczenie, bo sędziów mianowanych przez komunistyczną Radę Państwa, co to samego jeszcze znali generała Kiszczaka, jest już coraz mniej – ale to nie znaczy, że problem agentury w środowisku sędziowskim zniknął. Nie tylko nie zniknął, ale z biegiem czasu nabiera palącej aktualności. Jak bowiem wspomniałem, pasem transmisyjnym bezpieki do wymiaru sprawiedliwości była PZPR. Ale PZPR w 1990 roku się rozwiązała. Jednak komunistyczny wywiad wojskowy, który transformację ustrojową przeszedł w szyku zwartym, przepoczwarzając się w „demokratyczne” Wojskowe Służby Informacyjne, zaraz zakrzątnął się wokół zbudowania kolejnego pasa transmisyjnego. Kiedy tylko

rozwiązała się PZPR, część niezawisłych sędziów natychmiast utworzyła Stowarzyszenie Sędziów Polskich „Iustitia”. Poza tym WSI działały oficjalnie w warunkach „politycznej demokracji” aż do września 2006 roku i gdzie tylko mogły, werbowały agenturę, która już żadnej lustracji oczywiście nie podlegała, więc z bycia konfidentem WSI nie trzeba było się spowiadać w żadnym oświadczeniu lustracyjnym. W jakich środowiskach prowadzony był werbunek? Pewne wydaje się tylko jedno – że nie przede wszystkim w środowisku gospodyń domowych. Jakich bowiem informacji może dostarczyć taka gospodyni? Co się przesoliło, co się przypaliło… To mogą być nawet informacje prawdziwe, ale cóż WSI po nich?

Toteż bezpieka werbuje agenturę w takich miejscach, gdzie rozmaite pomysły przybierają postać prawa – a więc – w konstytucyjnych organach państwa. Dalej – w miejscach, gdzie kontroluje się kluczowe segmenty gospodarki, a więc – w sektorze finansowym, paliwowym, energetycznym i innych, tzw. „strategicznych”. Następnie w miejscach, gdzie decyduje się – komu zrywamy paznokcie, a komu nie – czyli w niezależnej prokuraturze oraz tam, gdzie sypią się piękne wyroki – kogo kierujemy do lochu, a kogo puszczamy wolno – czyli w niezawisłych sądach. I wreszcie – tam, gdzie produkowane są tak ważne w demokratycznym państwie prawnym masowe nastroje – a więc w mediach i przemyśle rozrywkowym. Przez 16 lat oficjalnej działalności WSI sporo musiało się tego nawerbować – i pewnie dlatego, gdy coś ważnego dzieje się w kraju, albo i za granicą, to resortowa „Stokrotka” zaraz woła do TVN-u pana generała Marka Dukaczewskiego, „ostatniego” szefa WSI, a on nam mówi, nie tylko – jak jest – ale i – jak będzie.

Jednak nigdy nie było tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze lepiej. Oto podczas procesu sędziego Andrzeja Hurasa z Katowic przed Sądem Okręgowym w Warszawie, wyszły na jaw śmierdzące dmuchy, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego prowadziła operację pod kryptonimem „Temida”, której celem był właśnie werbunek agentury w środowisku sędziowskim. Prowadzący sprawę pan sędzia Lipiński zażądał wyjaśnień – ale oczywiście głuche milczenie było mu odpowiedzią. Dzięki temu lepiej rozumiemy, dlaczego druga organizacja niezawisłych sędziów polskich przybrała nazwę „Themis”. Byłby to – jak powiada poeta – „przypadek rzadki – a czy w ogóle są przypadki?

W ten oto sposób możemy nabrać uzasadnionych podejrzeń, że część – jak duża – tego oczywiście nie wiem – niezawisłych sędziów, jest konfidentami jak nie WSI, to ABW – a przecież na ABW świat się nie kończy – bo w naszym nieszczęśliwym kraju mamy następujące organizacje bezpieczniackie, mające prawo prowadzenia działalności operacyjnej – a więc również – werbunku agentury. Centralne Biuro Śledcze Policji, Centralne Biuro Antykorupcyjne, Agencję Wywiadu, Agencję Kontrwywiadu Wojskowego, co to w swoim czasie podpisała porozumienie o współpracy z rosyjską FSB, Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, no i – Wywiad Skarbowy.

Nietrudno się domyślić, że przy pomocy zwerbowanej agentury, która przecież doskonale musi pamiętać, komu i czemu zawdzięcza swoją pozycję społeczną i materialną, więc jest karna i dyspozycyjna – można ręcznie sterować nie tylko całym państwem – ale w ogóle – całym życiem publicznym. Wprawdzie nasi Umiłowani Przywódcy wmawiają naiwniakom, że istnieje „cywilna kontrola nad służbami” – ale przyjrzyjmy się jej trochę bliżej. Oto w Sejmie jest specjalna komisja, która się tym kontrolowaniem zajmuje – ale żeby zostać jej członkiem, trzeba mieć certyfikat dostępu do informacji niejawnych, które wydaje… Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Komu wydaje? To proste, jak budowa cepa – tym, do których ma zaufanie. A jak się po łacinie nazywa taki zaufany? On się nazywa konfident. Oto ilustracja tej „demokratycznej kontroli”. Jakaś bezpieczniacka Schwein odebrała panu doktorowi Sławomirowi Cenckiewiczowi ten certyfikat pod pretekstem, że ujawnił jakiejś bezpieczniackie sekrety. I chociaż pan dr Cenckiewicz został przez pana prezydenta Karola Nawrockiego mianowany szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, to certyfikatu dostępu do informacji niejawnych nie ma. Czyż trzeba nam lepszej ilustracji, że ta cała „cywilna kontrola” nad bezpieką, to niebezpieczna iluzja?

W tej sytuacji musimy postawić pytanie, czy jest jakikolwiek sens urządzać „okrągły stół” gwoli przywrócenia normalności w wymiarze sprawiedliwości w sytuacji, gdy jest graniczące z pewnością ryzyko, iż znaczną cześć uczestników tego wydarzenia, a może nawet zdecydowaną większość, będą stanowili konfidenci bezpieki? I w ogóle – czy sytuacja, w której nikt dokładnie nie wie, ilu sędziów – a może wszyscy – bo niby dlaczego nie? – jest konfidentami – jest sytuacją normalną? Czy w tych warunkach w ogóle można mówić o przywróceniu jakiejkolwiek normalności?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Koalicja jest – chętnych nie ma

Koalicja jest – chętnych nie ma

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    24 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5882

I oto mamy ilustrację tego, co głoszę od wielu lat – że mianowicie uprawianie prawdziwej polityki nasi Umiłowani Przywódcy mają od Naszych Sojuszników surowo zakazane. Jak wiadomo, świat wstrzymał oddech przed szczytem, jaki urządził prezydent Donald Trump na Alasce, gdzie spotkał się z prezydentem Putinem. Zanim jeszcze doszło do rozmów, środowiska najbardziej miłujące pokój w Ameryce i poza nią, zaczęły kręcić nosem na prezydenta Trumpa, że na lotnisku w Anchorage kazał rozwinąć czerwony dywan, a kiedy już Putin znalazł się na dywanie, uścisnął mu rękę, jak gdyby nigdy nic. Tymczasem wiadomo, że zgodnie z dobrymi obyczajami międzynarodowymi, przyjaźnią dla Ukrainy i w ogóle – w interesie pokoju, światowego, prezydent Trump powinien rzucić się na Putina i udusić go własnymi rękami. Wtedy i prezydent Zełeński byłby udelektowany, no a świat by zobaczył, jak należy walczyć o pokój.

Niestety prezydent Trump zachował się nie na poziomie, za co skarciła go nasza Jabłoneczka, czyli Małżonka Księcia-Małżonka, któremu obywatel Tusk Donald dal w swoim vaginecie fuchę ministra spraw zagranicznych, nazywając go „radosnym szczeniakiem”. Ponieważ – jak już wspomniałem, uprawianie polityki, zwłaszcza zagranicznej, Nasi Umiłowani Przywódcy mają surowo od Naszych Sojuszników zakazane, to Książę-Małżonek doskonali się w puszczaniu złotych myśli, jak nie w fotel, to na Twiterze, no i oczywiście – wiąże krawaty, w czym rzeczywiście ociera się o genialność. Ot, na przykład, kiedy tylko gruchnęła wieść o spotkaniu prezydenta Trumpa z prezydentem Putinem, białoruski prezydent Łukaszenka wystąpił z propozycją nawiązania przyjaznych kontaktów z Polską.

Ale nie z Księciem-Małżonkiem takie numery! Wprawdzie politologowie powiadają, że polityka zagraniczna to przede wszystkim – stosunki z sąsiadami – ale Książę-Małżonek, absolwent Oxfordu, nie będzie przecież pospolitował się z jakimś Łukaszenką, toteż jego inicjatywę skwitował wyniosłym milczeniem. Nasi Umiłowani Przywódcy wolą bawić się w mocarstwowość z panią Swietłaną Cichanouską, co to o mały włos nie została prezydentem Białorusi. Dopiero teraz wyszło na jaw, że dostała od tamtejszego KGB kopertę z piętnastoma tysiącami euro – chyba tytułem odstępnego – ale ani prezydent Duda, ani nikt inny o tym wcześniej nie wiedział, więc zabawiali się z panią Swietłaną w mocarstwowość na całego.

Tymczasem okazało się, że kiedy Książę-Małżonek zbywał plebejskiego Łukaszenkę wyniosłym milczeniem, nieoczekiwanie życzliwe słowa pod jego adresem skierował sam prezydent Trump. No tak – ale jak ktoś wie, że ryby nie jada się nożem, to bez utraty reputacji może jadać ryby nawet dwoma nożami, natomiast ten, kto nie jest pewny – musi się pilnować. Ciekawe, co będzie, jak prezydent Trump nakaże Naszym Umiłowanym Przywódcom nawiązać przyjazne stosunki z Łukaszenką, albo nawet – z zimnym, ruskim czekistą Putinem? Czy Naczelnik Państwa, wraz ze wszystkimi patriotami, popełni harakiri, czy też poświęci się dla Polski i z zaciśniętymi zębami będzie się stosunkował?

Jak wiadomo, szczyt na Alasce zakończyła konferencja prasowa obydwu prezydentów, podczas której prezydent Putin po raz kolejny powiedział, że trzeba „usunąć pierwotne przyczyny tej wojny”. Czy miał na myśli wysadzenie w powietrze przez prezydenta Obamę „porządku lizbońskiego” ogłoszonego na szczycie NATO w Lizbonie 20 listopada 2010 roku, kiedy to USA wyłożyły 5 mld dolarów na zorganizowanie na Ukrainie „majdanu”, którego nieukrywanym celem było wyłuskanie Ukrainy z rosyjskiej strefy Europy? Nie można tego wykluczyć, bo od tego przecież wszystko się zaczęło, więc mogła to być „pierwotna przyczyna” tej wojny. Czy wobec tego teraz ma znowu nastąpić „reset” w stosunkach amerykańsko–rosyjskich, a podobieństwo tego, którego dokonał prezydent Obama 17 września 2009 roku? Tego też nie można wykluczyć, bo jedno wydaje sie pewne – że oczekiwanie prezydenta Zełeńskiego i jego klakierów, że Rosja zgodzi się na bezwarunkowe zawieszenie broni, chyba się nie spełni – bo i prezydent Trump w swoim wystąpieniu na konferencji mówił o kompleksowym uregulowaniu pokojowym, a nie o „zawieszeniu broni”.

O zawieszeniu broni mówi tak zwana „koalicja chętnych” z Europy, z Reichsfuhrerin Urszulą Wodęleje na czele. Przypomina ona trochę bijatykę wiejskich, podpitych osiłków, którzy wprawdzie rwą się do bitki, ale tylko dopóty, dopóki są przytrzymywani przez kolegów: „ty mnie trzymaj, ja się będę rwał”. Toteż prezydent Trump zaprosił prezydenta Zełeńskiego do Waszyngtonu na poniedziałek 18 sierpnia – żeby mu powiedzieć, co wraz z prezydentem Putinem w sprawie Ukrainy postanowili. Prezydent Zełeński, jak wiadomo, zajął postawę mocarstwową, że „nigdy” nie zgodzi się na to, czy na tamto – ale wtedy może usłyszeć od prezydenta Trumpa: no to się nie zgadzaj i nadal wojuj sobie z Rosją – ale już bez Ameryki. Ciekawe co z tej sytuacji stałoby się z „koalicją chętnych”? Koalicja może by została, ale „chętnych” prawdopodobnie wkrótce by zabrakło.

W każdym razie do Waszyngtonu „koalicja chętnych” stawiła się prawie że w komplecie, chociaż zaproszony – o ile dobrze zrozumiałem – był tyko prezydent Zełeński. Prezydent Trump pewnie nie zapyta przybyłych z Europy dygnitarzy – a was, to kto właściwie tutaj wpuścił? – ale też chyba nie będzie cierpliwie wysłuchiwał ich moralizanckich peror – chyba, że pod pozorem wprowadzenie na Ukrainę „sił rozjemczych”, po prostu powyznaczają sobie, do spółki z USA, rejony eksploatacji zasobów tego państwa.

Wspomniałem, że „koalicja chętnych” przybyła do Waszyngtonu prawie w komplecie. Prawie – bo zabrakło przedstawiciela naszego nieszczęśliwego kraju. A zabrakło – bo pan prezydent Karol Nawrocki został zaproszony do Białego Domu dopiero 3 września, więc nie ma sensu, żeby szlajał się tam teraz, razem z Urszulą Wodęleje i innymi dygnitarzami, którzy będą molestować prezydenta Trumpa, by słuchał się prezydenta Zełeńskiego i ewentualnie utulać ukraińskiego prezydenta. Z kolei Donald Tusk chyba trochę się obawiał lecieć do Waszyngtonu po tym, jak oskarżał prezydenta Trumpa, że jest ruskim agentem,, a z kolei Książę-Małżonek też nie czułby się w Białym Domu swobodnie po tym, jak jego Małżonka nazwała prezydenta Trumpa „radosnym szczeniakiem” – „Ja bym udusił taką żonę!” – wykrzyknął pewien socjalista na zebraniu partyjnym, w obecności Arystydesa Brianda. – „O tak, towarzyszu” – odpowiedział mu Briand. – To jest rozwiązanie – a potem moglibyście urządzić jej pogrzeb cywilny!” Na szczęście nieobecność przedstawiciela Polski w Waszyngtonie nie będzie miała żadnych fatalnych konsekwencji, po pierwsze dlatego, że Nasi Umiłowani Przywódcy uprawianie prawdziwej polityki mają przecież surowo zakazane, a po drugie – pan prezydent Karol Nawrocki będzie w Białym Domu 3 września, więc i tak się dowiemy, co przystoi nam czynić.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Z obfitości serca…

Z obfitości serca…

Stanisław Michalkiewicz    23 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5881

Z obfitości serca usta mówią – czytamy w Ewangelii. Toteż trudno się dziwić, że premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela wyznał to, co wzbudziło pełne hipokryzji zgorszenie w miłującym pokój i sprawiedliwość świecie. A premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela przyznał, iż jest „związany” ideą „Wielkiego Izraela”. Reakcja miłującego pokój i sprawiedliwość świata na to wyznanie była podobna do reakcji gitowców w jakimś poprawczaku, do którego przyjechał pisarz na spotkanie autorskie. Jak pisze w swoim opowiadaniu Marek Nowakowski, pisarz chciał się trochę gitowcom podlizać, więc używał określeń z grypsery – ale gitowcy, zamiast okazać entuzjazm, ostentacyjnie się dziwili: „to takie słowa są?

Tymczasem premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela wyznał coś, co – jak myślę – wyznają wszyscy, albo prawie wszyscy Żydowie, zwłaszcza wyznający judaismus. A jakiż Żyd nie wyznaje judaismusa? Judaismus wyznają nawet Żydowie Polarni – gatunek odkryty w 1968 roku przez Antoniego Słonimskiego w Polsce. Źródłem bowiem idei „Wielkiego Izraela” jest Biblia, a konkretnie scena, jak to Stwórca Wszechświata, który z zagadkowych powodów upodobał sobie w pewnym mezopotamskim koczowniku, zawiera z nim umowę – że jak ów koczownik będzie lojalny wobec Stwórcy Wszechświata, będzie Mu kadził i będzie go słuchał, to On, w rewanżu uczyni koczownika ojcem „wielkiego narodu”, któremu przekaże w arendę obszar „od wielkiej rzeki egipskiej, do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”.

To jest właśnie teren objęty ideą „Wielkiego Izraela”, której wyznawcą, ku obłudnemu zdumieniu miłującego pokój i sprawiedliwość świata, okazał się premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela Beniamin Netanjahu. Jego oryginalność polega na tym, że nie tylko się do tego przyznał, ale tą ideową pobudką tłumaczy podejmowane przez siebie działania. Inni przywódcy bezcennego Izraela aż tak daleko swojej szczerości nie posuwali – ale czy to źle, że Beniamin Netanjahu jest szczery?

Jak każdy może się przekonać, realizacja idei „Wielkiego Izraela” jest już w znacznym stopniu zaawansowana. Dzięki kilku wojnom, a także – „operacjom pokojowym” oraz „misjom stabilizacyjnym”, do których bezcenny Izrael sprytnie wykorzystał siłę Stanów Zjednoczonych, które czasami sprawiają wrażenie przygłupiego osiłka, sprytnie manipulowanego przez słabszego mądralę – kraje leżące na obszarze między „wielką rzeką egipską”, czyli Nilem, a „rzeką wielką, rzeką Eufrat”, zostały w okresie ostatnich 70 lat zdewastowane i politycznie zneutralizowane – co z całą pewnością, jest wstępem do politycznego zdominowania tego obszaru przez bezcenny Izrael.

Dzieje się tak za sprawą lobby izraelskiego w USA, które w ostatnim półwieczu do tego stopnia urosło w siłę, że żaden, niechby największy amerykański twardziel, na jakiego pozuje prezydent Donald Trump, nie ośmieli mu się sprzeciwić. Co prawda ostatnio prezydent Donald Trump sprowadził wojsko do Waszyngtonu, aby – jak sam powiedział – go „wyzwolić” – ale okazało się, że nie chodzi tu o wyzwolenie spod izraelskiej okupacji, tylko o oczyszczenie ulic z bezdomnych koczowników. Tymczasem Waszyngton – jak to przed laty powiedział kandydujący na prezydenta USA Patryk Buchanan – „jest terytorium okupowanym przez Izrael”.

Ta sytuacja pokazuje, że zaawansowana w realizacji jest nie tylko idea „Wielkiego Izraela”, ale również inne zalecenie i zarazem obietnica, .jaką od Stwórcy Wszechświata otrzymali Żydowie. Wspomina o tym Księga Powtórzonego Prawa w tak zwanym „Starym Testamencie”, będącym w gruncie rzeczy żydowską historią plemienną, podaną w religijnym, czy też quasi-religijnym sosie. Otóż Stwórca Wszechświata powiada Żydom m. in. tak: „Będziesz pożyczał innym narodom, a sam od nikogo nie będziesz pożyczał. Będziesz panował nad innymi narodami, a one nad tobą nie zapanują”. Wprawdzie nowojorska, żydowska Liga Antydefamacyjna uważa taką opinię za „antysemicką” – ale każdy, kto chociaż trochę zna Amerykę, ten wie, że środowiska żydowskie w USA mają nieproporcjonalnie do swojej liczebności duże wpływy w sektorze finansowym. Nie tylko zresztą w Ameryce – a przyczyną, która się do tego przyczyniła, jest okoliczność, że Europa, a po wielkich odkryciach geograficznych – również inne kontynenty – zostały schrystianizowane.

Otóż przywódcy chrześcijan w pierwszych wiekach, zastanawiali się, czy chrześcijanin, czyli „chrystusowiec” – bo tak właśnie należy tłumaczyć to słowo – podobnie jak hitlerowiec, czy stalinowiec – może zajmować się pożyczaniem pieniędzy na procent, czyli tzw. lichwą – i doszli do wniosku, że nie powinien tego robić. Ale już w świecie starożytnym obrót finansowy był rozwinięty, istniały banki i bankierzy – o czym możemy przeczytać również w Ewangelii z przypowieści o talentach. Dopóki jednak chrześcijaństwo było tylko jedną z licznych religii występujących w Imperium Rzymskim, to ta opinia Ojców Kościoła nie miała katastrofalnych następstw; chrześcijanie lichwą się nie zajmowali – ale „poganie” – jak najbardziej. Kiedy jednak za panowania Teodozjusza Wielkiego chrześcijaństwo stało się religią państwową, to lichwa została uznana nie tylko za „grzech”, ale również – za przestępstwo.

Tymczasem uwarunkowania gospodarcze absolutnie nie pozwalały na wyeliminowania obrotu finansowego i z tego właśnie skorzystali Żydowie, którzy w tym czasie obrót finansowy właściwie zmonopolizowali. Ten quasi-monopol istnieje do dzisiaj i stanowi bardzo ważne narzędzie gospodarczego i politycznego ujarzmiania narodów mniej wartościowych, a więc – wszystkich tak zwanych głupich gojów. Temu ujarzmianiu sprzyja dodatkowo ideologia socjalistyczna, w której wynalezieniu i rozpropagowaniu wśród głupich gojów Żydowie mają ogromny, może nawet decydujący udział. Ideologia ta wmawia ludziom, że to czy tamto im się „należy” bez względu na to, co robią. Demokracja polityczna z kolei sprawia, że każdy ambicjoner, który pragnie zostać Umiłowanym Przywódcą, musi składać gawiedzi, czyli „suwerenom” obietnice, że to czy tamto im „da”. Ponieważ takie obietnice wszyscy składają na wyścigi, podatki bardzo szybko przestają na to wystarczać – a kiedy już rządy się wysprzedają, to muszą pożyczać i pożyczać – właśnie w zdominowanej przez Żydów lichwiarskiej międzynarodówce. Na przykład nasz nieszczęśliwy kraj powiększa dług publiczny w tempie miliarda złotych na dobę. O spłaceniu tego nie ma mowy – ale ten dług trzeba „obsługiwać”, czyli spłacać procenty.

W rezultacie socjalizm doprowadza do wtrącenia wielkich mas ludzi w coraz głębszą niewolę u lichwiarskiej międzynarodówki – bo ktoś, kto musi oddawać coraz większą część bogactwa, jakie wytwarza swoją pracą, lichwiarskiej międzynarodówce – jest jej niewolnikiem. Wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler wprawdzie próbował tę niewolę zlikwidować poprzez wymordowanie wierzycieli w przekonaniu, że wtedy dług zniknie, ale – jak wiadomo – nic z tego nie wyszło.

Toteż teraz również obietnica złożona Żydom w Księdze Powtórzonego Prawa tzw. Starego Testamentu jest już bardzo zaawansowana w realizacji. Można oczywiście zastanawiać się nad przyczynami dla których Stwórca Wszechświata upodobał sobie właśnie we wspomnianym mezopotamskim koczowniku i tyle mu naobiecywał – ale kto przeniknie zamiary Stwórcy Wszechświata, który na dodatek starannie się przed nami konspiruje?

Stanisław Michalkiewicz

===============================

MD:

Muszę jednak trochę sprostować czy wyjaśnić: „Jahwe” talmudystów to Bóg plemienny, wydumany. Nie ma nic wspólnego z Bogiem prawdziwym, w Trójcy Jedynym

W stronę wesołego oberka

W stronę wesołego oberka

Stanisław Michalkiewicz 21 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5880

Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że afera z wydatkowaniem przez vaginet obywatela Tuska Donalda pieniędzy z tak zwanego „Krajowego Planu Odbudowy”, podzieli los zapomnianej już dziś trochę afery hazardowej, to znaczy – zakończy się wesołym oberkiem.

Taki finał najwyraźniej przewidział Wielce Czcigodny i zadowolony ze swojego rozumu wicemarszałek Sejmu, pan Zgorzelski z PSL, lekceważąco traktując całą sprawę, że to nie żadna „afera”, a nawet – nie „aferka”. To bardzo ciekawa uwaga, bo skłania do dociekań przypominających antynomie megarejskie – od jakiej mianowicie sumy zaczyna się afera.

Widocznie Wielce Czcigodny pan wicemarszałek Zgorzelski wie już coś, czego my jeszcze nie wiemy – ale nie tracimy nadziei, że ta wiedza tajemna trafi wreszcie i pod strzechy. Jest to prawdopodobne tym bardziej, że złośliwcy już rozszyfrowali skrót KPO po swojemu – że mianowicie jest to „Koryto Platformy Obywatelskiej”. Platforma Obywatelska nawet specjalnie nie protestuje, bo przecież „koń, jaki jest – każdy widzi”, a tylko energicznie zwala winę na Prawo i Sprawiedliwość – że tak naprawdę, to ono jest sprawcą wszystkiego złego. W sytuacji, gdy vaginet obywatela Tuska Donalda zbliża się powoli do dwóch lat administrowania naszym nieszczęśliwym krajem, zwalanie winy na złowrogi PiS przypomina bajkę pozbawionego złudzeń księdza biskupa Ignacego Krasickiego o kogucie: „Kogut winien – więc na niego! On sprawcą wszystkiego złego! On źle poradził, on grad sprowadził, on czas oziębił, on zasiew zgnębił…” – i tak dalej. Wobec tego w czynie społecznym podsuwam pomysł racjonalizatorski, by w tym momencie uznać, iż Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda może spierać się ze złowrogim PiS-em już tylko o różnicę łajdactwa, która zresztą chyba nie jest jakaś duża – o ile w ogóle istnieje.

No dobrze – ale jakie to znaki na niebie i ziemi wskazują, że cała ta sprawa, która nie jest żadną „aferą”, ani nawet „aferką”, zmierza w stronę wesołego oberka? Pierwszy znak – to feministra z vaginetu obywatela Tuska Donalda, pani Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz. Kiedy tylko w sprawie rozdziału pieniędzy z KPO pojawiły się pierwsze hałasy, pani feministra sprawiała wrażenie przelęknionej; była cicha i pokornego serca. Atoli w pewnym momencie odzyskała kontenans do tego stopnia, że nawet zaczęła sztorcować polityków opozycyjnych, żeby nie podrywali autorytetu przedsiębiorców, co to stanowią sól ziemi czarnej i w ogóle. Co sprawiło tę gwałtowną metamorfozę?

A cóż by innego, jak nie deklaracja obywatela Żurka Waldemara, którego obywatel Tusk Donald wziął do swego vaginetu na chłopaka od mokrej roboty? Otóż pewnego dnia obywatel Żurek Waldemar oświadczył, że śledztwo w sprawie ewentualnych nieprawidłowości w KPO przekazuje „prokuraturze europejskiej”. Czy taki krok zasugerował mu sam obywatel Tusk Donald („wiecie, rozumiecie, Żurek…”), czy też obywatel Żurek Waldemar samodzielnie doszedł do takiego wniosku? Ta druga możliwość nie jest wykluczona, bo trochę później obywatel Żurek Waldemar oznajmił, że niezależna prokuratura tubylcza jest „zabetonowana”. Skoro tak, to nigdy nie wiadomo, czy wśród niezależnych prokuratorów nie znajdzie się jakaś Schwein, która ze sprawy, co to nie jest nawet „aferką” zrobi aferę, z której mogą posypać się piękne wyroki?

Toteż jedynym rozsądnym wyjściem było właśnie odebranie śledztwa prokuraturze tubylczej i przekazanie go prokuraturze europejskiej. Taki jeden z drugim prokurator europejski będzie niewątpliwie miał do wszystkiego większy dystans, bo – powiedzmy sobie szczerze i otwarcie – co takiego jegomościa może obchodzić, ile tam sobie tubylcy w Polsce nakradli i jaką rolę w tym wszystkim odegrała vaginessa z vaginetu obywatela Tuska Donalda, pani Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz? Ten dystans może być zresztą tym większy, gdyby tak w dodatku taki prokurator odebrał telefon z niemieckiej BND następującej treści: wiecie rozumiecie, prokuratorze, wy podobno prowadzicie śledztwo w sprawie wydatkowania środków z Krajowego Funduszu Odbudowy w Generalnym Guber… – ach, entschuldigen Sie – oczywiście w Polsce. My tu w BND uważamy, że wszystko było w jak najlepszym porządku i jesteśmy przekonani, że po wnikliwym zbadaniu sprawy wy też dojdziecie do takiego samego wniosku – bo pomyślcie sobie tylko, jaka to w przeciwnym razie zrobiłaby się brzydka sprawa?

Po takim telefonie niezależny prokurator europejski już wie, czego się trzymać – ale że nie ma nic za darmo, toteż obywatel Żurek Waldemar teraz musi wykonać, co do niego należy. Toteż na mieście już krążą fałszywe pogłoski, jakoby obywatel Żurek Waldemar do przejęcia Krajowej Rady Sądownictwa już skrzykiwał ekipę „silnych ludzi” ze złotymi łańcuchami z tombaku na byczych karczychach – z tej samej ekipy, którą u zarania administracji naszym nieszczęśliwym krajem przez vaginet obywatela Tuska Donalda posłużył się obywatel pułkownik Sienkiewicz Bartłomiej, co to w vaginecie obywatela Tuska Donalda dostał fuchę ministra kultury i dziedzictwa narodowego, przy przejmowaniu na rympał rządowej telewizji.

Było w związku z tym trochę hałasu, bo wątpliwości zgłosiła również Helsińska Fundacja Praw Człowieka, toteż trzeba było schować obywatela Sienkiewicza Bartłomieja w luksusowym przytułku dla byłych ludzi, czyli Parlamencie Europejskim, gdzie pensjonariusze, za solidne pieniądze, uchwalają rezolucje przeciwko trzęsieniom ziemi, lodowcom oraz rozmaitym ludzkim przywarom. Jestem pewien, że Judenrat takim energicznym działaniom obywatela Żurka Waldemara by przyklasnął i pewnie dlatego pani Małgorzata Manowska, piastująca godność Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, której „zabetonowana” Prokuratura Krajowa chce odjąć immunitet, mogła się przelęknąć i w tym stanie wysunęła – jakby powiedział Kukuniek – „koncepcję” zwołania „okrągłego stołu” gwoli uporządkowania chaosu w wymiarze sprawiedliwości w naszym bantustanie drogą „kompromisu”.

Zważywszy na nasycenie, a może nawet przesycenie naszego tubylczego sądownictwa konfidentami Wojskowych Służb Informacyjnych, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Centralnego Biura Śledczego Policji, Centralnego Biura Antykorupcyjnego i Wywiadu Skarbowego, kompromis mógłby polegać albo na przyznaniu konfidentom poszczególnych służb wyłączności w poszczególnych działach władzy sądowniczej, albo na ustaleniu, że jedni orzekają w miesiącach parzystych, podczas gdy inni – w nieparzystych. Tak czy owak, na taki kompromis trzeba by ponadto uzyskać zgodę Naszych Sojuszników, do których poszczególne służby przewerbowały się u progu sławnej transformacji ustrojowej.

Stanisław Michalkiewicz

Robert Bąkiewicz jako dar Niebios

Robert Bąkiewicz jako dar Niebios

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl” (prawy.pl)    19 sierpnia 2025

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5879

Bogatemu to nawet diabeł dzieci kołysze – powiada ludowe przysłowie. Rzeczywiście – coś jest na rzeczy, bo kiedy tylko pan prezydent Karol Nawrocki wygłosił swoje inauguracyjne orędzie, które przez Jasnogród i Volksdeutsche Partei, podobnie jak i przez niemieckie media zostało uznane za „konfrontacyjne” – zaraz się okazało, że obóz „dobrej zmiany” pod przewodem Naczelnika Państwa, obywatela Kaczyńskiego Jarosława, aż tak bardzo, a może nawet wcale nie różni się od obozu zdrady i zaprzaństwa, którego najtwardszym jądrem jest oczywiście wspomniana Volksdeutsche Partei z obywatelem Tuskiem Donaldem na fasadzie.

Ale o tym za chwilę, bo inauguracja prezydentury Karola Nawrockiego była dniem żałoby narodowej dla Jasnogrodu, który – jak wiadomo – dostraja się do Judenratu. Toteż obywatelka Janda Krystyna, w którą w swoim czasie vaginet obywatela Tuska Donalda pompował forsę przez wszystkie otwory delikatnego ciała – jak wynika z fałszywych pogłosek krążących w mondzie – podobno posypała sobie głowę popiołem ze spalonych plakatów wyborczych obywatela Trzaskowskiego Rafała. Ale żałoba objęła nie tylko Jasnogród.

Okazało się, że zbuntował się również Dzwon Zygmunta. Zazwyczaj dzwonił on na cześć każdego nowego prezydenta, ale tym razem nie zadzwonił. Nie dlatego, by pękło mu serce z żalu nad losem naszej ukochanej ojczyzny, tylko – że w proteście przeciwko JE abpowi Markowi Jędraszewskiemu, zastrajkowali dzwonnicy. JE abp Marek Jędraszewski zdymisjonował z funkcji plebana najbogatszej krakowskiej parafii mariackiej przewielebnego Dariusza Rasia.

Najwyraźniej ekumenizm w Krakowie czyni postępy, bo za sprawą „Dygotnika Powszechnego”, będącego ekspozyturą warszawskiego Judenratu na odcinku katolickim, Kościół katolicki coraz bardziej upodabnia się do Kościoła Anglikańskiego, co to prędzej zrezygnuje ze swoich dogmatów, niż ze swoich dochodów. Zresztą, kto by się tam dziś przejmował jakimiś dogmatami, kiedy tylko patrzeć, jak w ramach synodalności zostaną one wszystkie unieważnione w demokratycznym głosowaniu, podczas gdy dochody, jak również – co oczywiste – odchody przecież pozostaną.

Więc w proteście przeciwko złowrogiemu i potępionemu przez Judenrat abpowi Jędraszewskiemu zastrajkowali dzwonnicy, nie rozbujali dzwonu, wskutek czego inauguracji prezydentury Karola Nawrockiego towarzyszyło ponure milczenie wawelskiej katedry.

Jakby tego było mało, niewłaściwą politykę kadrową nieubłaganym palcem wytknął panu prezydentowi Nawrockiemu przewielebny ks. prof. Wierzbicki – ongiś z KUL-u, a obecnie – z ŻUL-u – czyli Żydowskiego Uniwersytetu Ludowego – jak u zarania PRL nazywany był lubelski UMCS. Chodzi o kapelana, którym prawdopodobnie spodziewał się zostać przewielebny ks. Wierzbicki. Taki kapelan prezydenta bowiem spowiada, więc podczas spowiedzi można byłoby zainstalować penitentowi aparaturę podsłuchową, żeby pan red. Michnik i cały Judenrat mogły uczestniczyć w prezydenckim sakramencie pokuty w czasie rzeczywistym – co nie tylko dostarczyłoby żeru niezależnym mediom głównego nurtu, ale uczyniło nasze państwo jeszcze bardziej transparentnym.

Tak właśnie zachował się podczas konferencji w Jałcie Winston Churchill, który pewnego dnia przyjął amerykańskiego prezydenta Roosevelta na golasa, wyjaśniając, że brytyjski premier nie ma nic do ukrycia przed prezydentem Stanów Zjednoczonych. Niestety przewielebny ks. prof. Wierzbicki kapelanem pana prezydenta Nawrockiego nie został, co oczywiście ma swoje plusy ujemne – ale i plusy dodatnie.

Wróćmy jednak do ludowego przysłowia, które właśnie nabrało aktualności. Jak wiadomo, główną raison d’etre rządu obywatela Tuska Donalda są tak zwane „rozliczenia”. Chodzi o wytykanie nieubłaganym palcem rozmaitych malwersacji, jakich miał dopuszczać się rząd „dobrej zmiany” w czasach dobrego fartu. Co prawda mimo upływu niemal dwóch lat od przejęcia administrowania kryzysem przez Volksdeutsche Partei z satelitami, nikomu na razie nic się nie stało – jeśli oczywiście nie liczyć pana Roberta Bąkiewicza, który zdecydowanie wysuwa się na pozycję wroga publicznego numer 1.

Wcale bym się nie zdziwił, gdyby obywatel Tusk Donald dostał z Berlina telefon: Wiecie, rozumiecie Tusk. Zróbcie wy mi tu porządek z tym całym Bąkiewiczem, bo inaczej z wami będzie brzydka sprawa. Naturalną koleją rzeczy obywatel Tusk Donald przekazałby stosowne polecenie obywatelu Żurku Waldemaru, a ten z kolei – niezawisłym sędziom, którzy właśnie solą panu Bąkiewiczowi piękne wyroki, nakazując mu m.in, wzięcie na utrzymanie pani Augustynek, używającej pseudonimu operacyjnego „Babcia Kasia”.

Tak właśnie było i w schyłkowym okresie PRL, kiedy to, ponoć z inspiracji Jerzego Urbana, soldateska zdecydowała się na „dekryminalizację” rozmaitych myślozbrodni przeciwko ustrojowi i sojuszom, na rzecz represji finansowych. Zgromadzone w ten sposób pieniądze, podobnie jak i wszystko inne, można było później rozkraść w ramach przygotowań do transformacji ustrojowej – dzięki czemu mamy obecnie w Polsce mnóstwo tak zwanych „starych rodzin”.

Kto wie, czy oprócz stanowiska wroga publicznego numer 1, pan Robert Bąkiewicz nie będzie obciążony kolejną ważną funkcją państwową. Chodzi o to, że właśnie w dusznym łonie vaginetu obywatela Tuska Donalda wybuchł skandal finansowy. Okazało się, że pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy, który Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje odblokowała obywatelu Tusku Donaldu, żeby miał czym obdzielić swoich kolaborantów za dobre sprawowanie, zostały w znacznym stopniu roztrwonione, albo i wręcz rozkradzione.

Obywatel Tusk Donald podobno się „:wściekł”, jakby ukąsiła go sama „Babcia Kasia”. Myślę że nie tyle chodzi o rozkradzione walory, bo przecież takie było ich przeznaczenie, co o to, jak w tych okolicznościach kontynuować program „rozliczeń”, który – jak już wspomniałem – stanowi jedyną raison d’etre ekipy obywatela Tuska Donalda. Niczego innego bowiem ta ekipa nie potrafi – jeśli oczywiście nie liczyć zadłużania państwa, które powiększa się średnio o miliard złotych dziennie. Ale to potrafi każdy głupi, więc nic dziwnego, że właśnie ta właściwość musiała lec u podstaw polityki kadrowej koalicji 13 grudnia. Je prefere le plus bete – co się wykłada, że stawiam na najgłupszego. W tej sytuacji pojawienie się pana Roberta Bąkiewicza jako wroga publicznego numer 1 stanowi dla obozu zdrady i zaprzaństwa prawdziwy dar Niebios. Można będzie bowiem markować politykę „rozliczeń”, przedstawiając panu Bąkiewiczowi kolejne zarzuty i sypiąc mu piękne wyroki – bo przecież obywatel Żurek Waldemar, który właśnie zderzył się już ze ścianą, też musi mieć jakieś sukcesy, zanim obywatel Tusk Donald z obrzydzeniem nie spuści go z wodą.

Stanisław Michalkiewicz