Wokół wyborów do PE

Wokół wyborów do PE

Stanisław Michalkiewicz  serwis „Prawy.pl”   11 maja 2024 michalkiewicz

W związku z wyborami do Parlamentu Europejskiego, w których swoje kandydatury powystawiali nie tylko liczni ministrowie rządu koalicji 13 grudnia pod przewodnictwem Donalda Tuska, jak i wybrani niedawno do Sejmu parlamentarzyści, pojawiły się na mieście fałszywe pogłoski, że nie jest to przypadek i że wcale nie chodzi o to, iż posłowie do PE dostają znacznie większe pieniądze, niż ministrowie, nie mówiąc już o parlamentarzystach tubylczych. Owszem, pieniądze są większe, a poza tym podobno żadna Schwein nie stoi nad takim jednym z drugim posłem i nie patrzy mu na ręce – podczas gdy w naszym nieszczęśliwym kraju nad każdym byłym ministrem czy posłem wydziwia nie jakaś pojedyncza Schwein, tylko cały chlewik, w którym porozumiewawczo chrząkają, albo dla odmiany — przeraźliwie kwiczą – płomienni szermierze praworządności ludowej pod batutą pana ministra Bodnara.

Nie to jednak jest przyczyną dla której dygnitarze uczestniczący w koalicji 13 grudnia, kierowanej przez Volksdeutsche Partei, jeden przez drugiego stają do wyborów. Pozornie idzie o to, by zmobilizowani przez Reichsfuhrerin Urszulę von der Leyen folksdojcze wszystkich krajów połączyli się i viribus unitis dali odpór tym wszystkim, którzy pragną sypać piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, co to pędzi prosto do Ausch… to znaczy pardon – nie do żadnego „Auschwitz”, tylko ku świetlanej przyszłości – ale prawdziwa przyczyna, o której mówią wspomniane fałszywe pogłoski może być całkiem inna. Chodzi o to, że kto jak kto – ale ministrowie, a nawet niektórzy parlamentarzyści – coś tam przecież muszą wiedzieć, więc kto wie, czy już się nie dowiedzieli, że zaraz po czerwcowych wyborach do PE, tak, żeby zdążyć ze wszystkim przed listopadowymi wyborami prezydenckimi w Ameryce, a już najpóźniej – do stycznia następnego roku, kiedy to wybrany w listopadzie na prezydenta USA twardziel obejmie urzędowanie – nasz nieszczęśliwy kraj zostanie zlikwidowany, nie tyle może w sensie dosłownym, chociaż oczywiście wszystko jest możliwe – tylko w tym sensie, że III Rzeczpospolita zostanie przekształcona w Generalne Gubernatorstwo.

A w Generalnym Gubernatorstwie nie będzie potrzeby zatrudniać aż tylu ministrów, zwłaszcza na stanowiskach czysto operetkowych, jak na przykład resort równości, którym kieruje Wielce Czcigodna pani Kotula, czy resort kultury, z którego właśnie czmycha do PE moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, co to myśli, że Średniowiecze było „ciemne” – i wielu innych. Toteż, zgodnie z rozkazem zawartym w „Międzynarodówce” („ruszamy z posad”), opuszczają tubylcze dygnitarstwa, żeby w nowej sytuacji ustrojowej zająć odpowiednią pozycję społeczną, materialną i polityczną w aparacie nadzoru i terroru nad mniej wartościowymi narodami tubylczymi, o których zarówno Alfiero Spinelli, jak i wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler mówili, że powinny zostać zlikwidowane.

Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, więc nic dziwnego, że w sytuacji gdy nasz mniej wartościowy naród tubylczy ze swoim – pożal się Boże! – państwem, zostanie poddany likwidacji, lepiej się trzymać od niego z daleka. Przecież ośrodek przygotowawczy dla przyszłych kadr pełniących służbę wartowniczą i porządkową w uruchomionych, a chwilowo nieczynnych obozach, w Trawnikach koło Lublina nie został jeszcze uruchomiony, chociaż pan minister Bodnar już zapowiadał zwolnienie co najmniej 20 tys. więźniów kryminalnych, którzy te wszystkie obowiązki przejmą. A z doświadczenia wiadomo, że nie ma nic gorszego, niż takie niedoszkolone kadry, które jeszcze nie do końca rozróżniają między interesem państwowym i prywatnym. Dopóki zatem Generalne Gubernatorstwo ze swoimi kadrami nie okrzepnie, lepiej trzymać się od niego z daleka, żeby nie oberwać nawet przypadkowo, jakimś rykoszetem.

A tu jeszcze jak na złość, na Ukrainie sytuacja się komplikuje. Wprawdzie ostateczne zwycięstwo nadejdzie, bo – jak wiadomo – nadejść musi, ponieważ taki jest rozkaz, ale na razie brakuje tam 200 tysięcy żołnierzy. Tak w każdym razie uważa jeden z naszych generałów, który chwilowo odzyskał poczucie rzeczywistości. Spora część tych brakujących żołnierzy, a może nawet wszyscy, znajduje się w naszym nieszczęśliwym kraju. Problem jednak w tym, że nie chcą oni wcale wracać na Ukrainę, by tam chwalebnie zginąć w amerykańskiej wojnie o osłabienie Rosji, tylko woleliby przyczyniać się do nieubłaganego postępu w naszym nieszczęśliwym kraju. W takim razie ukraińskie władze mogą nakazać naszym Umiłowanym Przywódcom, żeby zaczęli ich wyłapywać i dostarczać na Ukrainę, gdzie… – i tak dalej.

Jakieś zobowiązania musiały zostać podjęte, bo jeszcze niedawno Książę-Małżonek wprawdzie wspominał o takiej możliwości, ale właśnie – jako o „możliwości”, która w dodatku obfitowałaby w „trudności natury etycznej”, ale cóż robić; Polska nadal pozostaje przecież „sługą narodu ukraińskiego”, więc nic dziwnego, że pan minister Władysław Kosiniak-Kamysz niedawno oznajmił, że jak padnie taki rozkaz, to Ukraińcy będą łapani. Czy te łapanki będzie prowadziła nasza niezwyciężona armia, czy też 16 tysięcy żołnierzy brytyjskich, o których niedawno mówił brytyjski premier – tego jeszcze nie wiemy, podobnie jak nie wiemy, czy ci młodzi Ukraińcy nie stawią na przykład jakiegoś desperackiego oporu. W takiej sytuacji również ukraińskie władze mogłyby dopatrzyć się plusów dodatnich, bo niewątpliwie ułatwiłoby to uzyskanie dla Ukrainy jakiejś rekompensaty za terytoria utracone na rzecz Rosji w ostatniej wojnie Ameryki z Rosją, prowadzonej do ostatniego Ukraińca.

To niewątpliwie ułatwiłoby Ukrainie podjęcie decyzji o nawiązaniu z Rosją jakichś rokowań, a z drugiej strony ułatwiłoby to Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen, albo jakiemuś innemu Reichsfuhrerowi, jaki objawi się po czerwcowych wyborach do PE, przeprowadzenie zamiany III RP w Generalne Gubernatorstwo, łącząc ją z dokończeniem procesu zjednoczenia Niemiec, zgodnego z aktualną konstytucją, czyli – do granicy z 1937 roku. W takiej sytuacji mandaty parlamentarzystów zarówno z tamtych okręgów wyborczych chyba by wygasły, podobnie jak z terenów przeznaczonych na rekompensatę dla Ukrainy. Nie jest wykluczone, że jakimści sposobem wszyscy zainteresowani już się o tym dowiedzieli i dlatego obserwujemy taki exodus części Wybrańców Narodu do Brukseli, gdzie te wszystkie zawirowania będzie można bezpiecznie przeczekać, aż do momentu, gdy wszystko się – jak pisał Adam Mickiewicz – „jak figa ucukruje, jak tytuń uleży”.

Stanisław Michalkiewicz

PolExit to słowo zakazane

Dlaczego nie ma debaty o wyjściu Polski z UE? Stanisław Michalkiewicz: PolExit to słowo zakazane

pch/dlaczego-nie-ma-debaty-o-wyjsciu-polski-z-ue

Politycy najwyraźniej mają surowo zabronione wypowiadania słowa „PolExit” – ocenił red. Stanisław Michalkiewicz w rozmowie z Łukaszem Karpielem w programie Prawy Prosty na kanale PCh24.TV. 

Jak dodał, jest przyzwolenie na „konstruktywną krytykę” – jak w czasach sowieckich – tzn. dozwolona jest taka krytyka, która odbywała się na akceptacji ustroju socjalistycznego i sojuszu ze Związkiem Radzieckim.

Tu mamy dokładnie tą samą historię. Można krytykować Zielony Ład (no za bardzo nie można), ale ta konstruktywna krytyka jest dopuszczalna, natomiast na nieubłaganym gruncie uczestnictwa w UE. Dlatego pewne rzeczy nie mogą naszym politykom przejść przez gardło. Skoro my to wiemy, że mają to surowo zakazane, to oni tym bardziej to wiedzą – mówił.

Zdaniem red. Michalkiewicza, ów zakaz pochodzi dokładnie od tych samych, co „wystrugali z banana” owych polityków. – Tak było 20 lat temu. Przypomnę, że w czerwcu 2003 roku, kiedy było referendum w sprawie „anszlusu” PiS ramię w ramię z dzisiejszą PO i Lewicą, a nawet częścią przewielebnego duchowieństwa, zgodnie agitowało za „anszlusem”. Więc co dzisiaj mają mówić? Jarosław Kaczyński latem ub. roku w Bogatyni powiedział, że w UE jesteśmy i być chcemy, ale suwerenni. Nie wiem jak on sobie to wyobraża, bo to jest próba skonstruowania kwadratury koła – albo w UE, albo suwerenni – mówił.

Jak zauważył, skoro Polska w traktacie akcesyjnym zobowiązała do pewnych rzeczy, m.in. do wejścia do unii walutowej, a referendum akcesyjne odbywało się w 10 lat po wejściu traktatu z Maastricht, który miał zasadnicze znaczenie dla kształtowania Wspólnoty Europejskiej i nakreślał kierunki UE jako IV Rzeszy, co miało następować „na drodze pokojowego jednoczenia Europy” i zasadniczo zmieniał formułę funkcjonowania Wspólnoty Europejskiej (do traktaty działającej w formule konfederacji, czyli związku państw). Zatem od tego czasu nie mamy już formuły związku państw, ale państwa związkowego.

– Powinni nasi umiłowani przywódcy wiedzieć co tak naprawdę nam stręczą, stręcząc nam UE. Dalszym krokiem było wejście w życie traktatu lizbońskiego, który amputował każdemu państwu członkowskiemu, z wyjątkiem Niemiec, ogromny kawał suwerenności. Do dzisiaj nie wiemy jak duży. Nie jesteśmy w stanie uzyskać odpowiedzi ani od Pana prezydenta, ani od Pana premiera, od nikogo – do czego Polska się zobowiązała w traktacie lizbońskim – wskazał red. Michalkiewicz.

Częściowo wyjaśnia to okoliczność, że Donald Tusk, który traktat podpisał 13 grudnia 2007 roku, przyznał, że go nie czytał. Stąd też jest wielce prawdopodobne, że posłowie, którzy 1 kwietnia 2008 roku głosowali nad ustawa upoważniającą prezydenta Kaczyńskiego do ratyfikacje tego traktatu, też go nie czytali.  W tej okoliczności trudno oczekiwać od prezydenta, żeby on ów traktat czytał – ironizował gość PCh24.TV.

Jednak zdaniem red. Michalkiewicza, nawet po lekturze traktatu, udzielenie odpowiedzi może sprawić trudności. Dlaczego? Więcej o tym w programie Prawy Prosty – zachęcamy do wysłuchania całej rozmowy na kanale PCh24.TV:

https://youtube.com/watch?v=POky2VN30GQ%3Ffeature%3Doembed

Deo gratias !?!

Deo gratias

Stanisław Michalkiewicz  „Forum Polskiej Gospodarki” (fpg24.pl)    5 maja 2024 micha

Towarzyszu z Kanady, który zbożem palisz, To nieprawda, że mąki nikomu nie trzeba. Łopatą ziarna ty mnie od głodu ocalisz. Daj chleba!” – Pisał dawno temu Antoni Słonimski w wierszu: „Palenie zboża” . Chodziło o to, że zdarzyło się wtedy, iż gwoli podtrzymania cen na pszenicę, podobnie jak na kawę i bawełnę, w Kanadzie palono zboże, w Brazylii topiono w morzu kawę, a w południowych stanach Ameryki palono bawełnę.

W tamtych czasach zdarzało się to wyjątkowo, podczas gdy teraz jest to rutynowa praktyka, która nazywa się „kwotowaniem produkcji”. Kiedy jeszcze w latach 80-tych byłem we Francji na winobraniu, niszczyliśmy część zbiorów, bo w przeciwnym razie wydajność winnicy przekroczyłaby 50 hl wina z hektara, a wtedy właścicielowi groziły drakońskie kary. Tymczasem taka maksymalna wydajność była podyktowana przez Brukselę, bo produkcja wina już wtedy była w UE „kwotowana”. Była to realizacja ideału gospodarczego Hilarego Minca – jednego z trójki wszechmogących Żydów, których Stalin przysłał do Polski, żeby tresowali nas do komunizmu. Ten Hilary Minc miał ideał gospodarczy w postaci „planu doprowadzonego do każdego stanowiska pracy”. W Polsce to nigdy w stu procentach się nie udało, podczas gdy na Zachodzie, gdzie przez całe dziesięciolecia rządziły partie socjaldemokratyczne, często do spółki z komunistami, udało się ten ideał osiągnąć.

Kwotowanie” jest biurokratyczną reakcją na prawo podaży i popytu. Wielu ludzi reaguje na nie w sposób nieoczekiwany. Adam Grzymała-Siedlecki w swoich wspomnieniach pisze o niejakim panu Zapalskim, ziemianinie gdzieś w Świętokrzyskiem, który nawet skończył uniwersytet. Gospodarował w swoim majątku całkiem sprawnie, aż do momentu, kiedy zimą, wywrócił się z saniami, uderzając głową w węgieł stodoły. Od tego czasu jego umysł zaczął pracować jakimś ilorazem teorii naukowych i bzika. Akurat Europa została zalana tańszym amerykańskim zbożem, co spowodowało kryzys w tutejszym rolnictwie. Pan Zapalski zareagował nań właśnie takim ilorazem: nie mogę zwiększyć popytu na pszenicę, ale mogę zmniejszyć jej podaż na rynek – i ku desperacji oficjalistów i rodziny, zabronił obsiewać pola w swoim majątku.

Ponieważ w Unii Europejskiej, w odróżnieniu od takiej Ukrainy, która do Unii nie należy, rolnictwo, podobnie jak wszystkie inne gałęzie gospodarki – może z wyjątkiem przemysłu molestowania – podlega biurokratycznej dyktaturze, to wskutek tego tutejsze koszty produkcji rolniczej są wyższe, niż gdziekolwiek indziej – również dlatego, że biurokraci w ostatnich dziesięcioleciach popadli w zależność od wariatów, którzy w ten sposób narzucili całemu kontynentowi rozmaite absurdalne pomysły, w rodzaju walki z klimatem, co jeszcze bardziej te koszty podnosi. Dodatkowo w tej sytuacji Unia Europejska jest zasypywana ukraińskim zbożem i innymi produktami rolniczymi, które nie podlegają żadnym standardom, jakie są egzekwowane od tutejszych rolników.

Ci przeciwko temu protestują, ale te protesty są daremne w sytuacji, gdy oligarchowie, którzy zdominowali ukraińskie rolnictwo, musieli przekupić brukselskich biurokratów, by otworzyli unijny rynek rolny przed ukraińskimi produktami. Toteż jakiekolwiek interwencje u tubylczych ministrów, czy nawet premiera Tuska, nie przynoszą żadnych rezultatów, ponieważ ani oligarchowie z Ukrainy, ani brukselscy biurokraci nie chcą rozmawiać z żadnymi tubylczymi kacykami, od których nic już nie zależy, bo suwerenność polityczną swoich bantustanów już dawno przefrymarczyli za tak zwane „subwencje”. Teraz, gdy chodzi o umieszczenie w brukselskim przytułku dla „byłych ludzi” swoich faworytów, którzy przy okazji będą firmowali kolejne kroki na drodze „pogłębiania integracji”, czyli budowania IV Rzeszy, na użytek naiwniaków, któtrzy w czerwcu mają wziąć udział w głosowaniu, demonstrują asertywność – jak na przykład Książę-Małżonek, czy nawet sam Gauleiter Donald Tusk, albo nawet sprzeciw („jestem za, a nawet przeciw” – mówił Kukuniek) – jak Jarosław Kaczyński, czy Mateusz Morawiecki, który jeszcze niedawno w podskokach podpisywał wszystkie „Zielone łady” i inne biurokratyczne wynalazki – teraz się odgraża, że będzie odbudowywał „Europę Ojczyzn” – jakby nie wiedział, że została ona pogrzebana wraz z wejściem w życie traktatu z Maastricht już w roku 1993. Co ciekawe – i jednym i drugim to uwodzenie swoich wyznawców może się udać, bo – jak zauważył Franciszek ks. de La Rochefoucauld – „tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego”.

I chyba nieprzypadkowo (nieżyjący już ksiądz Bronisław Bozowski mawiał, że „nie ma przypadków, są tylko znaki”) doszliśmy do Pana Boga, jako że w Nim ostatnia nadzieja. I rzeczywiście. Kiedy już wyglądało na to, iż na ten kryzys w rolnictwie, spowodowany z jednej strony unijną biurokracją, a z drugiej – ukraińskimi oligarchami – nie ma rady – kiedy Gauleiter Donald Tusk zaczął grozić, że będzie „wypalał żelazem” zatajonych putinowców, do których oczywiście zalicza wszystkich przeciwników Volksdeutsche Partei z rolnikami na czele, kiedy pan wiceminister Kołodziejczak z wyżyn swojej wieży z kości słoniowej zaczął z sejmowej trybuny pomstować na „głupców” – nie było rady – musiał interweniować Pan Bóg. Na szczęście nie w taki sposób, jak to zrobił Putin, który z dnia na dzień zlikwidował pandemię zbrodniczego koronawirusa, tylko po swojemu, to znaczy – dyskretnie.

Zesłał mianowicie na Europę nagłą falę przymrozków, które wymroziły nie tylko znaczną część sadów i zbóż ozimych. Mogłoby się wydawać, że to dla rolnictwa niekorzystne, ale tak nie jest, bo te przymrozki doprowadzą do obniżenia plonów zarówno zbóż, jak owoców, a także miodu – a więc tych produktów rolniczych, z którymi są największe problemy. Dzięki temu jest szansa, że ceny nie tylko nie spadną do jakiegoś katastrofalnego poziomu, ale nawet – że nieznacznie wzrosną. Tak to Pan Bóg sprytnie wykorzystał prawo podaży i popytu, być może nawet wychodząc naprzeciw prośbom zdesperowanych rolników, którzy uznali, że tylko On może jakoś zaradzić złu. „Stąd dla żuka jest nauka”, by nie lekceważyć mechanizmów rynkowych, skoro posługuje się nimi sam Stwórca Wszechświata, który – mówiąc nawiasem – musiał te mechanizmy rynkowe też ustanowić już podczas aktu stworzenia. Dotyczy to nie tylko Lewicy, która ostentacyjnie nie wierzy w Pana Boga, ale również socjalistów pobożnych, którzy wprawdzie w Pana Boga wierzą, ale nie wierzą w istnienie mechanizmów rynkowych – bo bardziej wierzą w Jarosława Kaczyńskiego. Jednak w sprawie kryzysu rolnego Jarosław Kaczyński – podobnie jak Gauleiter Donald Tusk – okazał się całkowicie bezradny, podczas gdy Pan Bóg – przeciwnie – i to w dodatku – przy pomocy mechanizmów rynkowych.

Stanisław Michalkiewicz

Walka o pokój dla świata

Walka o pokój dla świata

Stanisław Michalkiewicz 5.05.2024 walka-o-pokoj

„Z wielkich idei rodzą się wielkie nieszczęścia” – twierdził Aldous Huxley. Trudno mi powiedzieć, co konkretnie miał na myśli, bo w świecie krążą rozmaite idee, które przez ich wyznawców uznawane są za wielkie, ale przez pozostałych – już niekoniecznie. Jednak zamiast gubić się w domysłach, spróbujmy sprawdzić trafność spostrzeżenia Huxleya na konkretnym przykładzie.

Oto w biblijnej Księdze Rodzaju czytamy, jak to Stwórca Wszechświata, który dlaczegoś upodobał sobie pewnego mezopotamskiego koczownika, pewnego dnia obiecał mu solennie, że „jego potomstwu” oddaje obszar „od Rzeki Egipskiej”, czyli Nilu, aż do „rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”. Obecnie, słusznie czy niesłusznie, za potomków Abrahama uważają się Żydzi i z tego tytułu snują marzenia o „wielkim Izraelu”, który miałby rozciągać się właśnie na obszarze ujętym w ramy tych dwóch rzek. Snują marzenia – bo Stwórca Wszechświata przez kilka tysięcy ostatnich lat z zagadkowych przyczyn swojej obietnicy nie spełniał – ale ostatnio jakby coś w tej sprawie drgnęło.

Czy stało się to za sprawą wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera, który – podobnie jak rzymski cesarz Klaudiusz – uważał, że Żydzi są przyczyną „powszechnej choroby świata cywilizowanego”, czy też Marcina Lutra, który dał początek Reformacji, dzięki której w Ameryce pojawił się odłam wyznania protestanckiego, według którego nie będzie na świecie pokoju, dopóki nad światem nie zapanują Żydzi – tego pewnie się nie dowiemy, bo – w odróżnieniu od czasów dawniejszych, kiedy to Stwórca Wszechświata co i rusz rozmawiał z wieloma osobami – teraz jakby przestał się komukolwiek zwierzać, a jeśli w ogóle komunikuje się z ludzkością, to raczej przez czynności konkludentne – ale to nieistotne, bo zamiast dociekać przyczyn, skupmy się na skutkach, które są widoczne.

Oto po II wojnie światowej, której towarzyszyła masakra europejskich Żydów zainicjowana przez wspomnianego wybitnego przywódcę socjalistycznego, w 1948 roku proklamowana została niepodległość Izraela, który – jak to potwierdza niedawna uchwała tamtejszego parlamentu, czyli Knesetu – jest „państwem żydowskim”, czyli ex definitione przeznaczonym dla Żydów.

Warto zwrócić na to uwagę, bo ten pogląd uważany jest przez opinię światową za oczywistą oczywistość, podczas gdy opinie, że takie na przykład Niemcy powinny należeć do Niemców, czy taka na przykład Polska powinna należeć do Polaków, uchodzą nie tylko za „kontrowersyjne”, ale nawet za rodzaj orwellowskiej myślozbrodni, i bywają ścigane przez niezawisłe sądy.

Wynika z tego, że Żydzi, w odróżnieniu od innych mniej wartościowych narodów, cieszą się specjalnym statusem, na straży którego stoi jedno z najsilniejszych współczesnych państw, czyli Stany Zjednoczone. Składa się na to szereg zagadkowych przyczyn, wśród których jedna uważana jest przez nowojorską Ligę Antydefamacyjną za opinię „antysemicką” – że mianowicie Żydzi w Ameryce mają duże wpływy w sektorze finansowym, w mediach i przemyśle rozrywkowym, co sprawia, że tamtejsi twardziele, z obawy, by Żydzi nie zrobili z nich marmolady, skaczą przed nimi z gałęzi na gałąź. Wyraża się to m.in. w tym, że każdy twardziel, który zostaje prezydentem USA, składa bezcennemu Izraelowi coś w rodzaju hołdu lennego – że mianowicie będzie bronić jego interesów przy użyciu całej potęgi Stanów Zjednoczonych i to bez względu na to, co bezcenny Izrael zrobi.

Ponieważ po proklamowaniu niepodległości bezcennego Izraela na Bliskim Wschodzie w ciągu 76 lat wybuchły cztery duże wojny i co najmniej tyle samo mniejszych, wielu ludzi uważa bezcenny Izrael za coś w rodzaju krosty, która na ciele świata wywołuje nieustanne stany zapalne, i nawet twierdzi, że zgoda społeczności międzynarodowej na utworzenie tego państwa była błędem.

Ale takie opinie są energicznie zwalczane właśnie przez amerykańskich twardzieli, spośród których wielu naprawdę wierzy, że nie będzie na świecie pokoju, dopóki nad światem nie zapanuje bezcenny Izrael. Nie tylko wierzy – ale podejmuje w tym kierunku dość skuteczne starania, które dotychczas przyniosły rozmaite rezultaty. Rozmaite, bo wprawdzie dla bezcennego Izraela okazały się korzystne, ale dla sąsiadujących z nim narodów uważanych za mniej wartościowe – już niekoniecznie.

Na przykład w 1991 roku, w następstwie operacji „Pustynna Burza”, pod pretekstem skarcenia złowrogiego Saddama Husajna za samowolne zajęcie Kuwejtu nieżyczliwy bezcennemu Izraelowi Irak został skotłowany. Ale to był dopiero pierwszy krok, bo w 2003 roku, w ramach operacji pokojowej „Iracka Wolność”, iracki potencjał został zniszczony całkowicie, a złowrogi Saddam Husajn, po zawleczeniu go przed niezawisły sąd, został powieszony – i w ten sposób Irak przestał być dla bezcennego Izraela jakimkolwiek problemem. Ot i teraz słyszymy, że irańskie drony i rakiety były przez amerykańskie myśliwce strącane nad Irakiem, z czego wynika, że to państwo jest wasalem USA, podobnie jak Jordania, dzięki czemu zarówno tam, jak i w Arabii Saudyjskiej amerykańscy twardziele nie forsują demokracji, pozwalając tamtejszym królom na samowładne, żeby nie powiedzieć – tyrańskie panowanie. W zamian za to jordańska wielka księżniczka musiała wsiąść do myśliwca i strącać irańskie drony, żeby nie doleciały do bezcennego Izraela. Warto na koniec dodać, że „rzeka wielka, rzeka Eufrat”, która miała stanowić wschodnią granicę obszaru podarowanego przez Stwórcę Wszechświata potomstwu mezopotamskiego koczownika, przepływa akurat przez terytorium Iraku.

Wreszcie w październiku 2010 roku, na szczycie w Deauville, Nasza Złota Pani z Berlina pozwoliła Francji na budowanie sobie kieszonkowego imperium w basenie Morza Śródziemnego. W następstwie tych ustaleń w Tunezji, Egipcie i Libii wybuchły wkrótce „jaśminowe rewolucje”, które doprowadziły do obalenia tamtejszych tyranów, a nowi tyrani ani myślą podskakiwać bezcennemu Izraelowi. Prezydent Obama chciał, by demokracja zwyciężyła też w Syrii, ale tamtejszy tyran, dufny w protekcję Putina, nie chciał ustąpić, za co Syria została ukarana operacją pokojową, która trwa do dzisiaj i po której z Syrii wkrótce nie zostanie kamień na kamieniu, więc i ona przestanie być problemem dla bezcennego Izraela.

Pozostał jednak złowrogi Iran, na który, jak się wydaje, właśnie przyszła kryska. Jeśli „siły obronne” bezcennego Izraela zdecydują się skarcić go za zuchwalstwo, to może to rozpalić kolejną dużą wojnę w regionie, a może nawet w skali światowej, zwłaszcza gdyby się okazało, że złowrogi Iran, podobnie jak bezcenny Izrael, też ma broń jądrową. Wtedy na świecie może rzeczywiście zapanować pokój – jak to sobie wyobrażają niektórzy amerykańscy protestanci.

Mówimy językami – regionalnymi

Stanisław Michalkiewicz Mówimy językami – regionalnymi

Czczony w IV Rzeszy świątek nazwiskiem Alfiero Spinelli, który w Brukseli ma podobno nawet swoją kapliczkę, w swoim wyznaniu wiary zwanym „Manifestem z Ventotene” głosił potrzebę likwidacji historycznych narodów europejskich twierdząc, że to właśnie one są przyczyną wszelkich zgryzot. Ten jego postulat stał się zasadniczym punktem programu rewolucji komunistycznej, jaka przewala się przez Amerykę Północną i Europę.

W rewolucyjne przemiany w Ameryce zaangażowała się nawet sztuczna inteligencja i to w sposób absolutnie politycznie poprawny. Zadano jej pytanie, czy można być dumnym z przynależności do razy białej – na co sztuczna inteligencja bez wahania odparła, że w żadnym wypadku, bo dumnym można być tylko z własnych osiągnięć. Po chwili zadano sztucznej inteligencji kolejne pytanie – czy można być dumnym z przynależności do rasy czarnej. Sztuczna inteligencja natychmiast odpowiedziała, że należy pielęgnować własną tożsamość i czynić wszystko, by doznać pełnej samorealizacji.

Wynika z tego, że osobnicy należący do rasy czarnej nie tylko przez sztuczną inteligencję, ale i przez promotorów rewolucji komunistycznej, którzy sztuczną inteligencję najwyraźniej kontrolują i instruują, zaliczyli Murzynów do proletariatu zastępczego, który – podobnie jak „kobiety” oraz sodomczyków i gomorytki – trzeba będzie „wyzwolić” z opresji, jakiej poddają je „męskie szowinistyczne świnie” należące do znienawidzonej rasy białej.

Z historycznymi narodami sprawa jest bardziej skomplikowana, bo w Ameryce tworzą one zwarte skupiska, o charakterze jakby eksterytorialnym, w związku z czym wielu ludzi ma wątpliwości, czy „naród amerykański” o którym tyle się mówi, rzeczywiście istnieje, czy też jest to raczej rodzaj propagandowej fikcji, podobnie jak „naród sowiecki” w ZSRR. W Europie jest inaczej. Tutaj wymagania rewolucji komunistycznej nakładają się na potrzeby związane z budowaniem IV Rzeszy, w związku z tym, zarówno z jednego powodu, jak i z drugiego, historyczne narody tak czy owak trzeba zlikwidować. Nie chodzi przy tym o eksterminację, bo dzisiaj już wiadomo, że nie jest ona opłacalna, że z żywego niewolnika można wydostać większy szmal, niż z jego zwłok. Chodzi zatem o likwidację historycznych narodów, jako właśnie narodów i zastąpienie ich tak zwanym „nawozem historii”, w który wynarodowione jednostki zostaną przez promotorów rewolucji komunistycznej przekształcone. Jednym z narzędzi, którymi posługują się zarówno promotorzy rewolucji, jak i architekci IV Rzeszy, jest regionalizacja.

Najogólnie biorąc, chodzi o rozparcelowanie geograficznych siedzib historycznych europejskich narodów na tak zwane „regiony”, które można by w miarę przerabiania ich mieszkańców na „nawóz historii” dowolnie łączyć w doraźne lub stałe większe całości, na podobieństwo dawnych europejskich kolonii w Afryce, które połączono w państwa, bez zaprzątania sobie głowy przynależnością narodową tubylców. Warto jednak zwrócić uwagę, że politykę regionalizacji aplikuje się nie wszystkim krajom, a tylko niektórym. Oto w latach 70-tych ub. wieku we Włoszech powstała Liga Północna, Jej twórca, Umberto Bossi, opowiadał się nie tylko za gospodarką rynkową i przeciwko imigracji z Północnej i czarnej Afryki, ale również – za podziałem Włoch na trzy regiony: Republikę Północną, w którego skład wchodziłaby Lombardia, Piemont, Liguria, Romania, Toskania i Venetto oraz region środkowy i południowy. Republika Włoska ze stolicą w Rzymie utrzymywałaby armię i prowadziła politykę zagraniczną. Te postulaty Ligi Północnej spotkały się we Włoszech ze sporym pozytywnym rezonansem, ale również z krytyką, również ze strony Stolicy Apostolskiej. Do akcji wkroczyły nawet tamtejsze niezawisłe sądy, w następstwie czego Umberto Bossi przestał przewodzić Lidze Północnej, a jego następcy w ogóle zrezygnowali z forsowania regionalizacji. Na tym przykładzie widzimy, że w niektórych państwach przyszłej IV Rzeszy regionalizacja jest dobra, ale w innych – niedobra.

Jeśli chodzi o Polskę, to regionalizacja jest dobra, a w porywach nawet bardzo dobra. Mamy zatem euroregion Pomerania, obejmujący Pomorze Zachodnie, następnie Pro-Europa Viadrina, dalej na południe – Sprewa-Nysa-Bóbr, następnie – idąc w kierunku południowym oraz wschodnim – Nysa, dalej Glacensis, potem Pradziad, potem Silesia, później – Śląsk Cieszyński, Beskidy i Tatry, dalej na wschód – potężny euroregion Karpacki, na północ od niego – Euroregion Bug, dalej na północ – Puszczę Białowieską – następnie Euroregion Niemen, dalej – Łyna-Iława i wreszcie – Bałtyk.

W środkowej części Polski żadnego euroregionu nie ma, pewnie dlatego, że tu ma być Generalna Gubernia, której to nazwy jeszcze oficjalnie się nie używa, żeby tubylców niepotrzebnie nie płoszyć. Nie znaczy to jednak, że nic się nie dzieje. Oto w dniach ostatnich Sejm przyjął ustawę o uznaniu gwary śląskiej za „język regionalny”. Zgodnie z prawem IV Rzeszy takie uznanie ma swoje konsekwencje. W Polsce reguluje je ustawa z 2005 roku, która już wtedy nadała status języka regionalnego językowi kaszubskiemu. Obecnie mamy również język śląski.

Co wynika z uznania jakiegoś języka ze język regionalny? Ma być nauczany w szkołach, łącznie z możliwością zdawania matury, a także – zgodnie ze zobowiązaniami przyjętymi przez państw członkowskie – również na poziomie uniwersyteckim. Ponadto język regionalny powinien być używany w sądach, zarówno w postępowaniach karnych, jak i cywilnych, podobnie – w administracji państwowej i samorządowej. W związku z tym również powszechnie stosowane formularze powinny być sporządzane również w języku regionalnym. To samo dotyczy policji, a także mediów. Inna sprawa, że – przynajmniej na podstawie doświadczeń z regionalnym językiem kaszubskim – zainteresowanie uczniów, zwłaszcza maturzystów jest raczej umiarkowane; na przykład do zdawania matury w tym języku przystąpiło w ubiegłych roku zaledwie 14 osób – ale w przypadku skargi, że ktoś z powodów językowych został zdyskryminowany, trzeba będzie się tłumaczyć przed stosownymi instancjami Rzeszy.

Charakterystyczne jest, że wspomniana ustawa w części dotyczącej języków regionalnych jest szalenie lakoniczna, w związku z czym informacji o konsekwencjach uznania jakiegoś języka za „regionalny” trzeba szukać w dokumentach brukselskich – ale rozumiem, że to dlatego, żeby nikogo nie płoszyć, przynajmniej do czasu. Potem, to znaczy – gdy już Rzeczpospolita Polska zostanie przekształcona w Generalną Gubernię – bo chyba takie jest nasze przeznaczenie w Generalplan Ost? – nie będzie to miało specjalnego znaczenia, bo i tak każdy będzie musiał nauczyć się języka urzędowego.

Stanisław Michalkiewicz

Walka o pokój dla świata

Walka o pokój dla świata

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    30 kwietnia 2024 michalkiewicz

Z wielkich idei rodzą się wielkie nieszczęścia” – twierdził Aldous Huxley. Trudno mi powiedzieć, co konkretnie miał na myśli, bo w świecie krążą rozmaite idee, które przez ich wyznawców uznawane są za wielkie, ale przez pozostałych – już niekoniecznie. Jednak zamiast gubić się w domysłach, spróbujmy sprawdzić trafność spostrzeżenia Huxleya na konkretnym przykładzie.

Oto w biblijnej Księdze Rodzaju czytamy, jak to Stwórca Wszechświata, który dlaczegoś upodobał sobie w pewnym mezopotamskim koczowniku, pewnego dnia obiecał mu solennie, że „jego potomstwu” oddaje obszar „od Rzeki Egipskiej”, czyli Nilu, aż do „rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”. Obecnie, słusznie, czy niesłusznie, za potomków Abrahama uważają się Żydowie i z tego tytułu snują marzenia o „wielkim Izraelu”, który miałby rozciągać się właśnie na obszarze ujętym w ramy tych dwóch rzek. Snują marzenia – bo Stwórca Wszechświata przez kilka tysięcy ostatnich lat, z zagadkowych przyczyn swojej obietnicy nie spełniał, ale ostatnio jakby coś w tej sprawie drgnęło. Czy stało się to za sprawą wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera, który – podobnie jak rzymski cesarz Klaudiusz – uważał, że Żydowie są przyczyną „powszechnej choroby świata cywilizowanego”, czy też Marcina Lutra, który dał początek Reformacji, dzięki której w Ameryce pojawił się odłam wyznania protestanckiego, według którego nie będzie na świecie pokoju, dopóki nad światem nie zapanują Żydowie – tego pewnie się nie dowiemy, bo – w odróżnieniu od czasów dawniejszych, kiedy to Stwórca Wszechświata co i rusz rozmawiał z wieloma osobami – teraz jakby przestał się komukolwiek zwierzać, a jeśli w ogóle komunikuje się z ludzkością, to raczej przez czynności konkludentne – ale to nieistotne, bo zamiast dociekać przyczyn, skupmy się na skutkach, które są widoczne.

Oto po II wojnie światowej, której towarzyszyła masakra europejskich Żydów zainicjowana przez wspomnianego wybitnego przywódcę socjalistycznego, w 1948 roku proklamowana została niepodległość Izraela, który – jak to potwierdza niedawna uchwała tamtejszego parlamentu, czyli Knesetu – jest „państwem żydowskim”, czyli ex definitione przeznaczonym dla Żydów. Warto zwrócić na to uwagę, bo ten pogląd uważany jest przez opinię światową za oczywistą oczywistość, podczas gdy opinie, że takie na przykład Niemcy powinny należeć do Niemców, czy taka na przykład Polska powinna należeć do Polaków, uchodzą nie tylko za „kontrowersyjne”, ale nawet za rodzaj orwellowskiej myślozbrodni i bywają ścigane przez niezawisłe sądy.

Wynika z tego, że Żydowie, w odróżnieniu od innych, mniej wartościowych narodów, cieszą się specjalnym statusem, na straży którego stoi jedno z najsilniejszych współczesnych państw, czyli Stany Zjednoczone. Składa się na to szereg zagadkowych przyczyn, wśród których jedna uważana jest przez nowojorską Ligę Antydefamacyjną za opinię „antysemicką” – że mianowicie Żydowie w Ameryce mają duże wpływy w sektorze finansowym, w mediach i przemyśle rozrywkowym, co sprawia, że tamtejsi twardziele, z obawy, by Żydowie nie zrobili z nich marmolady, skaczą przed nimi z gałęzi na gałąź. Wyraża się to m.in. w tym, że każdy twardziel, który zostaje prezydentem USA, składa bezcennemu Izraelowi coś w rodzaju hołdu lennego – że mianowicie będzie bronić jego interesów przy użyciu całej potęgi Stanów Zjednoczonych i to bez względu na to, co bezcenny Izrael zrobi.

Ponieważ po proklamowaniu niepodległości bezcennego Izraela, na Bliskim Wschodzie w ciągu 76 lat wybuchły cztery duże wojny i co najmniej tyle samo mniejszych, wielu ludzi uważa bezcenny Izrael za coś w rodzaju krosty, która na ciele świata wywołuje nieustanne stany zapalne i nawet twierdzi, że zgoda społeczności międzynarodowej na utworzenie tego państwa była błędem. Ale takie opinie są energicznie zwalczane właśnie przez amerykańskich twardzieli, spośród których wielu naprawdę wierzy, że nie będzie na świecie pokoju, dopóki nad światem nie zapanuje bezcenny Izrael. Nie tylko wierzy – ale podejmuje w tym kierunku dość skuteczne starania, które dotychczas przyniosły rozmaite rezultaty. Rozmaite – bo wprawdzie dla bezcennego Izraela okazały się korzystne – ale dla sąsiadujących z nim narodów uważanych za mniej wartościowe – już niekoniecznie.

Na przykład w 1991 roku, w następstwie operacji „Pustynna Burza”, pod pretekstem skarcenia złowrogiego Saddama Husajna za samowolne zajęcie Kuwejtu, nieżyczliwy bezcennemu Izraelowi Irak został skotłowany. Ale to był dopiero pierwszy krok, bo w 2003 roku, w ramach operacji pokojowej „Iracka Wolność” iracki potencjał został zniszczony całkowicie, złowrogi Saddam Husajn, po zawleczeniu go przed niezawisły sąd został powieszony i w ten sposób Irak przestał być dla bezcennego Izraela jakimkolwiek problemem. Ot i teraz słyszymy, że irańskie drony i rakiety były przez amerykańskie myśliwce strącane nad Irakiem, z czego wynika, że to państwo jest wasalem USA, podobnie jak Jordania, dzięki czemu zarówno tam, jak i w Arabii Saudyjskiej, amerykańscy twardziele nie forsują demokracji, pozwalając tamtejszym królom na samowładne, żeby nie powiedzieć – tyrańskie panowanie. W zamian za to jordańska wielka księżniczka musiała wsiąść do myśliwca i strącać irańskie drony, żeby nie doleciały do bezcennego Izraela. Warto na koniec dodać, że „rzeka wielka, rzeka Eufrat”, która miała stanowić wschodnią granicę obszaru podarowanego przez Stwórcę Wszechświata potomstwu mozopotamskiego koczownika, przepływa akurat przez terytorium Iraku.

Wreszcie w październiku 2010 roku na szczycie w Deauville, Nasza Złota Pani z Berlina pozwoliła Francji na budowanie sobie kieszonkowego imperium w basenie Morza Śródziemnego. W następstwie tych ustaleń w Tunezji, Egipcie i Libii wybuchły wkrótce „jaśminowe rewolucje”, które doprowadziły do obalenia tamtejszych tyranów, a nowi tyranowie ani myślą podskakiwać bezcennemu Izraelowi. Prezydent Obama chciał, by demokracja zwyciężyła też w Syrii, ale tamtejszy tyran, dufny w protekcję Putina, nie chciał ustąpić, za co Syria została ukarana operacją pokojową, która trwa do dzisiaj i po której z Syrii wkrótce nie zostanie kamień na kamieniu, więc i ona przestanie być problemem dla bezcennego Izraela.

Pozostał jednak złowrogi Iran, na który, jak się wydaje, właśnie przyszła kryska. Jeśli „siły obronne” bezcennego Izraela zdecydują się skarcić go za zuchwalstwo, to może to rozpalić kolejną dużą wojnę w regionie, a może nawet w skali światowej, zwłaszcza gdyby się okazało, że złowrogi Iran, podobnie jak bezcenny Izrael, też ma broń jądrową. Wtedy na świecie może rzeczywiście zapanować pokój – jak to sobie wyobrażają niektórzy amerykańscy protestanci.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Folksdojcze wszystkich krajów…

Stanisław Michalkiewicz : Folksdojcze wszystkich krajów… magnapolonia

Co tu ukrywać; Księcia-Małżonka nie opuszcza poczucie humoru. Inna sprawa, że może to być niezamierzony efekt komiczny, bo Książę-Małżonek może traktować swoją osobę serio, jako urodzonego w czepku człowieka Renesansu, który jest zdolny do wszystkiego – to znaczy – do kierowania wszystkimi resortami na raz. No, może nie na raz, bo to chyba byłoby sprzeczne z konstytucją – ale rotacyjnie, to już pewnie by mógł.

W swoim czasie, jako wynalazek ówczesnego ministra obrony, pana Jana Parysa, będąc chyba jeszcze poddanym brytyjskim, został wiceministrem obrony narodowej i tak się zaczęło. Pojawiły się w związku z tym wzruszające wątpliwości, czy nie ma tu jakiegoś konfliktu interesów, ale osoba Księcia-Małżonka została uznana za gwarancję, że żadnego konfliktu nie ma.

W międzyczasie Książę-Małżonek poddanym brytyjskim chyba być przestał, a poza tym został prześwietlony przez Wojskowe Służby Informacyjne, czyli stare kiejkuty, w ramach operacji “Szpak”, więc nic już nie stało na przeszkodzie, by “wataha” to znaczy – Naczelnik Państwa z satelitami – wystrugała go nawet na ministra obrony.

Na tym stanowisku świetnie się prezentował, ale chyba przyczyny, dla których Naczelnik go na to stanowisko wystrugał, albo przestały istnieć, albo utraciły znaczenie, w związku z czym zarówno Naczelnik, jak i prezydent Lech Kaczyński, dali mu do zrozumienia, że mu już nie ufają. Dlaczego – tajemnica to wielka – ale pod tym pretekstem Książę-Małżonek dokonał zwrotu o 180 stopni, deklarując swoje nawrócenie na łono Volksdeutsche Partei Donalda Tuska i oferując swoje usługi w dziele “dorżnięcia watahy”.

W nagrodę za dobre sprawowanie Donald Tusk wystrugał go znowu na ministra, tym razem – spraw zagranicznych. Wsławił się wielkimi czynami, wśród których na uwagę zasługuje zlikwidowanie wielu polskich ambasad. W ten sposób Książę-Małżonek  przez czynności konkludentne dał wyraz przekonaniu, że Polska prowadzenie jakiejkolwiek polityki, a już zwłaszcza – polityki zagranicznej – powinna mieć surowo zakazane.

I tak się właśnie stało, co było zadaniem o tyle łatwym, że – zgodnie z moją ulubioną teorią spiskową – Polską rotacyjnie rządziły trzy stronnictwa: Ruskie, Pruskie i Amerykańsko-Żydowskie – co było konsekwencją przewerbowania się na służbę do naszych nowych sojuszników, tubylczych bezpieczniaków, którzy stanowili najtwardsze jądro systemu komunistycznego.

Ponieważ w naszym nieszczęśliwym kraju mamy do czynienia ze zjawiskiem dziedziczenia pozycji społecznej, sprawiającym że dzieci konfidentów zostają konfidentami, zależności powstałe na przełomie lat 80-tych i 90-tych reprodukują się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii. Obecnie, wskutek wojny, jaką Nasz Najważniejszy Sojusznik prowadzi na Ukrainie z Rosją do ostatniego Ukraińca, Stronnictwo Ruskie ze sceny politycznej właściwie zniknęło, a na placu pozostały tylko dwa: Stronnictwo Pruskie i Amerykańsko – Żydowskie.

Sprawiają one wrażenie, jakby chciały utopić się nawzajem w łyżce wody, ale tak naprawdę, w sprawach najważniejszych dla naszego bantustanu idą ręka w rękę. Tak było w sprawie Anschlussu w roku 2003, tak było w sprawie ratyfikacji traktatu lizbońskiego w roku 2008 i 2009 i tak było w przypadku forsowania przez Reichsfuhrerin Urszulę von der Leyen oraz brukselski gang, rozmaitych wynalazków, zarówno prowadzących do IV Rzeszy, jak i wprzęgniętych w służbę rewolucji komunistycznej, która przewala się przez Amerykę Północną i Europę.

Kiedy więc w marcu ub. roku amerykański prezydent Józio Biden, w nagrodę za dobre sprawowanie, pozwolił Niemcom na urządzanie Europy po swojemu, zaraz na pozycji lidera tubylczej sceny politycznej naszego bantustanu została dokonana podmianka, w ramach której liderem została Volksdeutsche Partei Donalda Tuska z satelitami.

Z uwagi na to, ze Naczelnik Państwa wierzgał przeciwko ościeniowi, deklarując przywiązanie do różnych wstecznych i obskuranckich zabobonów, postępowy prezydent Józio Biden pozwolił spuścić go z wodą, podstawiając w charakterze jasnego idola, w którym nasz mniej wartościowy naród tubylczy powinien się zakochać, pana Szymona Hołownię, dyskretnie prowadzonego przez pana Michała Kobosko. Toteż Volksdeutsche Partei ma wolną rękę, zarówno od Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen, jak i amerykańskich twardzieli, żeby “watahę” pogrążać aż do ostatecznego rozwiązania.

Jak mogliśmy się przekonać, Niemcy robią wszystko, by w czasie darowanym, to znaczy – do listopada br, kiedy to w USA zostanie wybrany następny prezydent – stworzyć fakty dokonane, które ostatecznie przesądzą o powstaniu i okrzepnieciu IV Rzeszy, a w Polsce III Rzeczpospolita zostanie zastąpiona Generalną Gubernią.

Aliści w czerwcu odbyć się mają wybory do Parlamentu Europejskiego, w których sporo miejsc mogą uzyskać rozmaite europejskie Schwein, pragnące sypać piasek w szprychy rozpędzającego się parowozu dziejów, Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen zarządziła tedy mobilizację Volksdeutsche Partei we wszystkich bantustanach Rzeszy, żeby również po wyborach nic już nie moglo zagrozić niemieckiemu dziełu odbudowy Europy.

Folksdojcze wszystkich krajów łączcie się! – tak brzmi dzisiejszy rozkaz – toteż Donald Tusk pod ciężarem takiego zadania aż się rozchorował – ale zanim weźmie wolne dla poratowania zdrowia, kazał wszystkim swoim pretorianom wystawić się w wyborach do PE, żeby w ten sposób zablokować miejsca “lunatykom” i “idiotom”. Mają znaleźć się tam czyste typy nordyckie, co to i bez mydła są czyste. One dadzą odpór wrogim siłom, które nieubłaganym palcem wskazała Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen, a do których w naszym bantustanie zalicza się Konfederacja.

Toteż kiedy tylko po wyborach do PR Europeische Volksdeutsche Partei się skonsoliduje, przystąpi on do następnego zadania, to znaczy – do “wypalania żelazem każdej zdrady i próby destabilizacji”. Od razu widać, że w Generalnej Guberni nie będzie już miejsca na żadne polskie safandulstwo, tylko nastanie dyscyplina, jak za Adolfa Hitlera. Tako rzecze Zara…, to znaczy pardon – jaki tam znowu “Zaratustra”?

Nie żaden “Zaratustra”, tylko Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen, która albo zachowa swoje stanowisko równiez po wyborach, albo zostanie zastąpiona przez jakiegoś innego Reichsfuhrera – bo przecież IV Rzesza bez Reichsfuhrera, to jak Cygan bez drumli! A tymczasem Książę-Małżonek swoje “expose” przedstawił tak, jakby wierzył, iż to on nie tylko uprawia, ale nawet kreuje politykę europejską i światową. Widać, że mimo tylu rozmaitych zawirowań, poczucie humoru go nie opuszcza – bo przecież przypuszczenie, że wierzy w to, co mówi, byłoby niegrzeczne.

Wojujemy po Bożemu

Wojujemy po Bożemu

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    28 kwietnia 2024 michalkiewicz

Druga tura wyborów do samorządu terytorialnego została przyćmiona zamorską wyprawą pana prezydenta Andrzeja Dudy, który najpierw złożył był prywatną wizytę byłemu prezydentowi USA i zarazem kandydatowi Partii Republikańskiej w tegorocznych, amerykańskich wyborach prezydenckich, Donaldowi Trumpowi. Donald Trump przeżywa obecnie trudne chwile, bo tamtejsza Partia Komunisty…, to znaczy – pardon – nie żadna „komunistyczna”, tylko zwyczajnie – Partia Demokratyczna – robi wszystko, żeby wpakować go do kryminału jeszcze przed wyborami, oczywiście przy pomocy tamtejszych niezawisłych sądów, które – podobnie jak te u nas – „powinność swojej służby rozumieją” – ale sprawa nie jest prosta, przede wszystkim ze względu na tamtejsze prawo, które prowadzi przy takich okazjach do niezamierzonych sytuacji komicznych.

Chodzi mi oczywiście o sąd przysięgłych, czyli 12 gniewnych ludzi, którzy uprzednio przysięgliby na wszystkie świętości, że nigdy nic nie słyszeli o żadnym Donaldzie Trumpie, ani o jego bezeceństwach i nie wyrobili sobie na ten temat żadnej opinii. Wprawdzie Rejent Milczek twierdził, że „nie brak świadków na tym świecie”, ale – po pierwsze – chodziło o świadków, a nie żadnych sędziów przysięgłych, a po drugie – okazuje się, że nie tak łatwo w Ameryce znaleźć jakichś ćwoków, co to nigdy nie słyszeli o Donaldzie Trumpie. Ale żeby iustitia mogła odprawować swoje liturgie, w następstwie których Trump trafi za kraty, to coś tam jurysprudensi uradzą i może jakichś ćwoków, to to przysięgną na wszystkie świętości, że – i tak dalej – znajdą.

Ale nie wybiegajmy zanadto w przyszłość, bo przecież chodzi o prywatną wizytę pana prezydenta Dudy. Jak zwykle wystąpił on w roli rzecznika rządu ukraińskiego, a nawet – izraelskiego, bo namawiał się z Donaldem Trumpem na temat Ukrainy i Bliskiego Wschodu. W ten sposób pan prezydent Duda zaspokaja swoje pragnienie kształtowania polityki światowej – ale podobno w rozmowie poruszone zostały też „inne sprawy” – kto wie, czy nie jakieś tubylcze, polskie? Coś może być na rzeczy, bo pan prezydent zaczął coś przebąkiwać o możliwości rozlokowania w Polsce broni jądrowej – oczywiście amerykańskiej, bo jakiejż by innej? W ten sposób Polska zostałaby mocarstwem światowym, jakim była już za pierwszej komuny, kiedy to na swoim terytorium też miała broń jądrową, tyle, że sowiecką. Historia lubi się powtarzać, więc co nam szkodzi zostać światową potęgą po raz drugi?

Sukces ma wielu ojców, a klęska – jak wiadomo – jest sierotą. Skoro pan prezydent Duda odniósł taki sukces towarzyski i polityczny, że jak równy z równym rozmawiał z Donaldem Trumpem w dodatku w jego prywatnym mieszkaniu, a potem, w Kanadzie, również z Justinem Trudeau, to zaraz jeden przez drugiego zaczęli zgłaszać się ojcowie tego sukcesu. Wprawdzie Judenrat „Gazety Wyborczej” był tej wizycie przeciwny, bo na tym etapie „my wszyscy za Józiem Bidenem”, podobnie jak wcześniej „my wszyscy za Józiem Stalinem”, w związku z czym Księciu-Małżonkowi nie podobał się wystrój mieszkania Trumpa – ale taki np. pan Pawło Kowal przymilnie przypisał ojcostwo amerykańskiego sukcesu Donaldu Tusku. Co prawda chodziło nie tyle o samą rozmowę z Trumpem, bo patrioci ukraińscy traktują tego całego Trumpa jak trupa, co o decyzję Izby Reprezentantów, która wreszcie poskromiła węża w kieszeni i przyznała Ukrainie, podobnie jak bezcennemu Izraelowi i Tajwanowi stosowny szmalec. Dla Ukrainy przypadło 61 mld dolarów, co pozwoli kontynuować wojnę jeszcze przez pewien czas. Nie dlatego, by dzięki temu ukraińscy żołnierze mogli strzelać do ruskich sołdatów złotymi, czy też brylantowymi kulami. O tym nie ma mowy, bo znaczna część tej forsy trafi do Ameryki, a na Ukrainę druga część – żeby tamtejsi oligarchowie też nie stracili smaku do wojny i nadal popierali prezydenta Zełeńskiego.

W Ameryce będzie tak, jak to pisał Maurycy Rothbard w książce „Złoto, banki, ludzie – krótka historia pieniądza” – że najpierw Rezerwa Federalna wykreuje z niczego, dajmy na to, 150 mld dolarów, które pożyczy amerykańskiemu rządowi. Ten za tę forsę złoży zamówienia w amerykańskim przemyśle zbrojeniowym na rozmaite bronie i amunicje. Przemysł wszystko to wyprodukuje, a od zysków zapłaci rządowi podatki, które on z kolei przekaże Rezerwie Federalnej tytułem zwrotu pożyczki. Jak widzimy, wszyscy będą zadowoleni, a zwłaszcza – Rezerwa Federalna – która tylko dlatego może kreować pieniądze z niczego, że dolar jest walutą światową i dlatego właśnie militaryści nawołują, by korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny. Toteż potężna armia amerykańska pilnuje, by wszędzie zwyciężała demokracja to znaczy – by dolar nadal był walutą światową. Ukraińscy oligarchowie i prezydent Zełeński świetnie to rozumieją, w związku z tym jedynym problemem jest okoliczność, że ukraińskiego mięsa armatniego zaczyna powoli brakować – ale myślę, że do listopadowych wyborów prezydenckich w USA jeszcze go wystarczy – a potem się zobaczy.

Na razie dla Ukrainy na osłodę prawdopodobnych goryczy, przygotowywane jest makagigi w postaci obietnicy przyłączenia jej do Unii Europejskiej. Warto odnotować, że to makagigi całkiem niedawno otrzymało nawet pozór sankcji nadprzyrodzonej. Oto 19 kwietnia w Łomży zakończyło się trzydniowe plenum Komitetu Cent… to znaczy pardon – jakiego tam znowu „Komitetu Centralnego”? Teraz już żadnego „Komitetu Cenralnego” nie ma, a na to miejsce jest Profsojuz, czyli Związek Zawodowy Biskupów Rzeszy, zwany w skrócie COMECE. Jego przewodniczący, biskup Mariano Crociata wyraził pogląd, że „delegitymizowanie Unii Europejskiej jako takiej, ponieważ nie respektuje całkowicie naszej chrześcijańskiej wizji, byłoby wielkim błędem”. A dlaczego? A dlatego, że „koniec Unii byłby jeszcze większą zdradą”.

Ale to były raczej ogólniki, bo wizję, jak ma być, przedstawił czeski ksiądz Tomasz Halik. Ma być tak, że w imię miłości nieprzyjaciół, trzeba wytrącić Putinowi broń z ręki – i to jest jedyna realistyczna droga do pokoju na Ukrainie. Jak widzimy, wizja przewielebnego księdza Halika jest kompatybilna z wizją Izby Reprezentantów Konkresu USA Zresztą nie tylko z tą – bo w jeszcze większym stopniu z wizją pielęgnowaną przez europejsów, w szczególności – przez Judenrat „Gazety Wyborczej”, który – podobnie jak inne Judenraty europejskie – najwyraźniej przejmuje rząd dusz nie tylko w naszym bantustanie, ale w skali całej Rzeszy, do której Kościół będzie się dostosowywał w ramach sławnej „synodalności”. Początek został już zrobiony właśnie w Niemczech, gdzie jeden z tamtejszych biskupów wyświęcił 13 dam na „diakonisy w duchu”.

Co tu ukrywać; będzie się działo!

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Fatalne wpływy kosmiczne lub niemieckie

Fatalne wpływy kosmiczne lub niemieckie

  27 kwietnia 2024 Stanisław Michalkiewicz oj, fatalne…

Rosyjski historyk Lew Gumilow twierdził, że przyczyną „pasjonarności”, jakiej od czasu do czasu ulegają rozmaite narody, są wpływy kosmiczne. Że zjawiska kosmiczne mają wpływ na ludzi, to wydaje się oczywiste. Nie mam na myśli astrologii, bo to szamaństwo – ale weźmy np. takie kobiety, których niektóre funkcje życiowe najwyraźniej pozostają pod wpływem Księżyca. A przecież byłoby dziwne, gdyby wpływy kosmiczne manifestowały się tylko w ten sposób. Możliwe, że właśnie one są też przyczyną „pasjonarnosci”, o której mówił Lew Gumilow, tylko ani nie zdajemy sobie z tego sprawy, ani też nie wyobrażamy sobie sposobu, w jaki zjawiska kosmiczne na „pasjonarność” wpływają.

Na przykład „wiatr słoneczny”, czyli strumień korpuskularnego promieniowania, który dzień i noc bombarduje Ziemię z różnym zresztą nasileniem? Jest on hamowany przez magnetyczną osłonę naszej planety, bo w przeciwnym razie promieniowanie to zabiłoby życie na Ziemi, ale przecież część wiatru słonecznego do Ziemi dociera i z pewnością wywołuje rozmaite następstwa z „pasjonarnością” włącznie. Na przykład – czy wiatr słoneczny nie był przypadkiem przyczyną, dla której Niemcy w latach 30-tych i 40-tych tak zafascynowali się Adolfem Hitlerem? Historycy dopatrują się co prawda innych przyczyn, jak np. traktat wersalski – ale czy traktat wersalski mógłby wywołać aż takie skutki i to nie tylko w Niemczech, ale i w Rosji, gdzie z kolei miliony ludzi zafascynowały się gromadką Żydów, z Włodzimierzem Eljaszewiczem Ulianowem, znanym jako „Lenin”, którego matka pochodziła od jakiegoś żydowskiego handełesa ze Starokonstantynowa na Wołyniu, czy Lejbuszem Bronsteinem, znanym jako „Lew Trocki”? Przecież traktat wersalski dotyczył całej Europy, ale zwariowali tylko Niemcy i Rosjanie, a poza tym ci ostatni popadli w obłęd zanim jeszcze doszło do konferencji wersalskiej, więc przyczyny mogą być całkiem inne.

W dodatku wszystko wskazuje na to, że jakiekolwiek by te przyczyny nie były, to – przynajmniej w stosunku do Niemców – wcale nie ustały. Przeciwnie – po pewnym okresie braku aktywności, zaktywizowały się na nowo. Objawiło się to w postaci niewątpliwego obłędu podczas tak zwanego kryzysu migracyjnego, kiedy to z inicjatywy Naszej Złotej Pani, która musiała paść ofiarą tej przypadłości jako pierwsza, bo nie tylko kazała witać miglanców chlebem, solą i kwiatami, ale w dodatku chciała ten swój obłęd narzucić innym europejskim narodom. Jak zauważył Izaak Newton, każda akcja wywołuje reakcję skierowaną w stronę przeciwną, więc w następstwie obłędu, jakiemu uległa Nasza Złota Pani, w Niemczech pojawiła się reakcja w postaci Alternatywy dla Niemiec, którą Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen uznała – obok Konfederacji – za ugrupowanie szkodliwe z punktu widzenia budowy IV Rzeszy.

Ale incydent z miglancami był – jak się okazało – zaledwie wstępem do objawienia się innych form obłędu, zgodnie zresztą ze spostrzeżeniem Rosjan, którzy twierdzą, że każdy durak po swojemu s uma schodit [Каждый дурак по-своему с ума сходит] , co się wykłada, że każdy wariat wariuje na swój sposób. O ile jedni Niemcy zaczęli popadać w wariactwa polityczne, na przykład w postaci klimatyzmu, to z kolei inni powariowali na tle seksualnym. Klimatyzm polega na dopuszczeniu sobie przez wariata do głowy, że klimat zmienia się z powodów antropogenicznych, to znaczy – spowodowanych działalnością ludzi, w związku z tym ludzie powinni im zapobiegać. No i próbują – co właśnie doprowadziło do potężnej powodzi w Dubaju, gdzie jacyś wariaci postanowili „zasiewać chmury”, to znaczy – gwoli sprowadzenia deszczu traktować je jakimiś chemikaliami – co doprowadziło do katastrofy. Teraz oczywiście wszyscy zaprzeczają, jakoby zasiewanie chmur miało miejsce, ale właśnie to utwierdza nas w przekonaniu, że jednak wariaci musieli dojść do głosu.

Znowu okazało się, że „wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie”, zwłaszcza gdy zarazi obłędem jakiegoś dygnitarza. Z kolei przewielebne duchowieństwo Kościoła katolickiego w Niemczech najwyraźniej popadło w obłęd na tle seksualnym. Objawy występują już od dłuższego czasu, ale ostatnio doszło do incydentu, który powinien spowodować interwencję infirmerów. Oto w katedrze św. Piotra w Trewirze, tamtejszy biskup Stefan Akcerman, w towarzystwie pastorów protestanckich odprawił – jeśli można tak nazwać tę liturgię – nabożeństwo promujące rozmaite seksualne dewiacje, jako rzekomo są miłe Stwórcy Wszechświata.

Celebransi na razie wstrzymali się od spółkowania na ołtarzu czy na jego stopniach, ale sytuacja jest rozwojowa, więc pewnie doczekamy się wszystkiego, zwłaszcza gdy obłęd będzie narastał, a wśród przewielebnego duchowieństwa, w charakterze biskupek czy diakonis pojawią się damy. Zresztą rewolucyjna teoria do tej rewolucyjnej praktyki została przygotowana już zawczasu przez Wiktora Emanuela kardynała Fernandeza, który zajął się mistyką płciową, to znaczy – sposobami doświadczania obecności Stwórcy Wszechświata przy pomocy orgazmu. Słowem – będzie się działo – a jestem pewien, że gwoli doświadczenia takich mistycznych odlotów, w kościołach zaroi się również od osób niewierzących, więc przynajmniej ten cel duszpasterski zostanie osiągnięty.

Wspominam o tym, bo po podmiance, jaką za pozwoleniem Naszego Najważniejszego Sojusznika, 15 października ub. roku na pozycji lidera sceny politycznej przeprowadzili u nas Niemcy, pojawiły się symptomy zakażenia obłędem. Oczywiście na pierwszy ogień poszły najbardziej podatne na wariactwo, najsłabsze głowy, którym akurat postawiony na fasadzie nowego vaginetu Donald Tusk powierzył fuchy ministerialne. Nie mówię już o redukowaniu edukacji do absolutnego minimum, to znaczy – by absolwenci potrafili narysować swoje imię i nazwisko, potrafili liczyć do 500 i orientowali się w znakach drogowych – jak to postulował Reichsfuhrer Henryk Himmler w Generalplan Ost, ani wprowadzania do polskich szkół apologetycznych opowieści o Stefanie Banderze – ale o obłędzie na tle problemów vaginalnych. Oto feministra od równości w vaginecie Donalda Tuska, Wielce Czcigodna Katarzyna Kotula najwyraźniej nie zamierza poprzestać ani na pigułce „dzień po” dla 15-latek, ani nawet na aborcji, bo właśnie wystąpiła z kolejną inicjatywą, by gwoli zabezpieczenia kobiet przed niepożądaną ciążą, można je było na koszt państwa sterylizować.

Myślę, że na tym ten rewolucyjny rozpęd się nie skończy, bo sterylizacja może być tylko wstępem do całkowitego patroszenia kobiet, które w ten sposób uwolniłyby się od menstruacyjnych i wszelkich innych, np. menopauzalnych przypadłości, a poza tym, po wypatroszeniu, zmiana płci nie przedstawiałaby specjalnych trudności. W tej sytuacji wyjaśnienia wymagałoby tylko jedno; czy mianowicie feministry z vaginetu Donalda Tuska, a także i on sam nie wystawiał się aby zbyt długo na działanie wiatru słonecznego, bo jeśli ta przyczyna nie wchodziłaby w grę, to musielibyśmy uznać, że źródłem zarazy znowu stały się Niemcy.

W mocy wariatów

W mocy wariatów

Stanisław Michalkiewicz tygodnik „Najwyższy Czas!”    23 kwietnia 2024 w-mocy-wariatow

Biurokratyczny gang pod nazwą Światowej Organizacji Zdrowia, co to w drodze głosowania ustalił, że sodomia i gomoria, a także inne dewiacje nie są dolegliwościami, tylko szlachetnymi „orientacjami”, ani piśnie w tej sprawie. Wody w usta nabrali również „aktywiści”, a nawet „sygnaliści” – jak we współczesnym żargonie nazywa się starych, poczciwych donosicieli – a przecież „Hannibal ante portas!”, a nawet nie „ante portas”, tylko wśliznął się za bramy, wskutek czego zaraza już w Grenadzie! To nie są ćwiczenia, to nie jest żadna przenośnia!

Chodzi o zarazę w znaczeniu dosłownym, podobną do tej, która za sprawą zbrodniczego koronawirusa przewalała się przez świat, dopóki zimny ruski czekista Putin z dnia na dzień jej nie zlikwidował – a nawet groźniejszą. O ile bowiem tamta atakowała płuca i w ogóle – drogi oddechowe, o tyle ta pada ludziom na mózgi, co może przynieść skutki nieobliczalne, a nawet – kto wie – doprowadzić do wysadzenia w Kosmos całej „planety”! Chodzi oczywiście o zarazę klimatyczną, której symptomami są – po pierwsze – wiara w antropogeniczne przyczyny zmian klimatycznych, po drugie – halucynacje, że zmianom tym można zapobiec przez redukowanie tzw. „śladu węglowego”, a po trzecie – co jest symptomem wspólnym również dla innych psychiatrycznych przypadłości – halucynacje, że wszystkiemu może zapobiec działalność „państwa”, czyli biurokratycznych gangów.

Ale nie to jest najgroźniejsze. Najgroźniejsza jest okoliczności, że przypadłość klimatyczna, podobnie jak te inne – stanowi jeden z fragmentów tej najgroźniejszej epidemii, mianowicie wariactwa.

Powinno tę kwestię szczegółowo i wnikliwie zbadać międzynarodowe konsylium weterynaryjne, jako, że wścieklizna – również umysłowa – prawdopodobnie jest chorobą odzwierzęcą. Ale bez względu na to, czy praprzyczyną epidemii wariactwa są jakieś wściekłe zwierzęta (warto tu sięgnąć do skarbnicy starożytnych rzymskich mądrości w postaci sentencji. Jedna z nich głosi „senatores boni viri sed Senatus mala bestia” – co się wykłada, że senatorowie dobrzy ludzie, ale Senat – wściekłe zwierzę).

O aktualności tej spiżowej sentencji możemy przekonać się każdego dnia, przyglądając się i przysłuchując obradom Senatu, a zwłaszcza Sejmu, gdzie – zgodnie z regułami demokracji – znalazła się całkiem liczna, polityczna reprezentacja wariatów. Żadnych nazwisk nie będę podawał, bo jeden proces mi wystarczy – ale i tak przecież każdy wie, o kogo chodzi. Statystyki medyczne podają, że około 20 proc, obywateli naszego nieszczęśliwego kraju cierpi na rozmaite dolegliwości psychiatryczne. Myślę, że ta statystyka jest zdecydowanie zaniżona, bo nie obejmuje ani sodomczyków, ani gomorytek, ani osobników niezdecydowanych co do płci, ani wreszcie tych, którzy nie są pewni, czy są psem, czy kozą.

Tymczasem jeśli komuś wydaje się, że jest Aleksandrem Macedońskim, czy Napoleonem, to pakują go w kaftan bezpieczeństwa, przewożą do psychiatryka i tam kurują, aż odzyska poczucie rzeczywistości, podczas gdy osobników niepewnych, czy są psami, czy kozami, leczyć psychiatrycznie nie wolno pod pretekstem, że w ten sposób manifestują oni swoją samorealizację. Dlatego też uważam, że osób cierpiących na psychiatryczne dolegliwości może być nawet dwukrotnie więcej, więc zgodnie z regułami demokracji muszą oni mieć reprezentację polityczną – no i mają! A ponieważ w przypadku każdej epidemii najważniejsze jest wykrycie jej ogniska, to w sytuacji, gdy wszystko wskazuje na to, iż tym ogniskiem może być Sejm i Senat, konieczność przebadania wszystkich Wielce Czcigodnych posłów i senatorów przez konsylium weterynaryjne, wydaje się bezsporna. W przeciwnym razie katastrofa i to w skali planetarnej, będzie nieuchronna, bo wszystko wskazuje na to, iż Polska nie jest pod tym względem żadnym wyjątkiem.

Oto w dniach ostatnich (najwyraźniej nadchodzą zapowiadane w przepowiedniach „dni ostatnie”) Międzynarodowy Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu wydał wyrok w sporze między dwoma tysiącami starszych pań ze Szwajcarii, które oskarżyły rząd tego państwa, że nie walczy z klimatem w sposób dość energiczny, co naraża je na śmierć z powodu upału. Trybunał uznał rację starszych pań i napiętnował rząd Konfederacji Szwajcarskiej za łamanie konwencji praw człowieka. Oczywiście na napiętnowaniu się nie skończy, bo jestem pewien, że starsze panie, której najwyraźniej zorientowały się, że „z wszystkiego można szmal wydostać, tak, jak za okupacji z Żyda”, na tej podstawie wystąpią o stosowne odszkodowanie. Jeśli bowiem mnóstwo pań wyciska szmalec pod pretekstem, że kiedyś ktoś tam wsadził im rękę pod spódniczkę, to cóż dopiero pretekst w postaci nieuchronnej śmierci z powodu upału? Wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że ten sposób na rozwiązanie sobie problemów socjalnych podsunął im pewien drogi pan mecenas z Poznania, osiągający spore sukcesy właśnie na tym polu.

Ale nie to jest najważniejsze, chociaż pokazuje, że dynamicznie rozwijająca się branża przemysłu molestowania zaczyna pączkować i obrastać w gałęzie pokrewne. Starsze szwajcarskie panie, którym z powodu wieku może szwankować pamięć, już nie mogą sobie przypomnieć, czy ktoś im kiedyś wkładał rękę pod spódniczkę, a jeśli nawet by sobie to przypomniały, to prawdopodobnie nie mogłyby już zrozumieć, w jakim to mianowicie celu robił – ale od czego świadomość nieuchronnej śmierci? Przed osobami w pewnym wieku perspektywa nieuchronnej śmierci jest pewniejsza, niż cokolwiek innego, nawet pewniejsza, niż podatki.

Wiem co mówię, bo sam też przekroczyłem i to znacznie tak zwany „wiek rębny” (właśnie dostałem w prezencie przedwojenny „Przewodnik gajowego”, gdzie te sprawy są szczegółowo przedstawione). Skoro tak, to dlaczego właściwie nie spróbować wycisnąć z tego szmalu? Z powodu kryzysu demograficznego systemy emerytalne nawet w Szwajcarii stają się coraz bardziej napięte, podobnie, jak i u nas, gdzie nawet znany liberał Donald Tusk pod naciskiem nieubłaganej konieczności pękł i – zapatrując się na cwanego Jarosława Kaczyńskiego – forsuje korupcyjny program przekupywania starszych pań ich własnymi pieniędzmi w postaci „babciowego” – więc trudno się dziwić, że starsze szwajcarskie panie też na to wpadły – być może dzięki podszeptom wspomnianego drogiego pana mecenasa.

Nic by im jednak to to dało, gdyby nie narzucona przez utytułowanych i skorumpowanych wariatów teza o antropogenicznych przyczynach zmian klimatycznych, a zwłaszcza – „globalnego ocieplenia”. Zwróćmy bowiem uwagę, że starsze pani pozwały rząd Konfederacji Szwajcarskiej przed Trybunał w Strasburgu pod pretekstem nieuchronnej śmierci z powodu upałów. Ponieważ Trybunał przyznał im rację, to nieomylny to znak, że przebierańcy, tworzący ekipę orzekającą, sami też wierzą w antropogeniczne przyczyny globalnego ocieplenia. To jest dowód, że wariactwo jest zaraźliwe, a to znaczy, że mamy do czynienia z epidemią. Jeszcze nie wiadomo, co konkretnie jest przyczyną, dla której się ona szerzy z szybkością płomienia. Może składać się na to szereg zagadkowych przyczyn, bo na przykład u nas mamy do czynienia z feminizacją niezawisłych sądów. Z uwagi na dość długi cykl szkolenia i awansów, znaczna część sędziów płci żeńskiej orzeka dopiero wtedy, gdy zaczyna odczuwać uderzenia gorąca i doświadczać klimakterycznych, gwałtownych wahań nastrojów. Nic więc dziwnego, że kapitanowie przemysłu molestowania wykorzystali tę sposobność do wciągnięcia sfeminizowanych niezawisłych sądów w swoją działalność biznesową. Z własnego doświadczenia wiem, że właściwe obsadzenie sądu orzekającego w takich sprawach gwarantuje pełny sukces. Tutaj żadne konsylium weterynaryjne nic nie poradzi – ale w innych przypadkach mogłoby być pomocne.

Na tym jednak nie koniec, bo szwajcarskie starsze panie, jako osoby starej daty, oparły swoje roszczenia na nieubłaganym gruncie globalnego ocieplenia. Wynika to niezbicie z pretekstu, w postaci nieuchronnej śmierci z powodu upałów. Ale – jak wiemy – kiedy w Ameryce przez cztery lata z rzędu nastały surowe zimy, lansowanie globalnego ocieplenia stało się nieco ryzykowne. W tej sytuacji filuci od walki ze znienawidzonym klimatem postanowili rozłożyć akcenty nieco inaczej. Już nie walczymy z „globalnym ociepleniem”, tylko ze „zmianami klimatycznymi”. Klimat bowiem – jak to klimat – raz się ociepla, a innym razem – oziębia – więc tak czy owak walka z nim musi opłacać się w każdych okolicznościach. Bowiem „z wszystkiego można szmal wydostać, tak, jak za okupacji z Żyda” – więc dlaczego nie z powodu globalnego oziębienia?

W tej sytuacji tylko patrzeć, jak inna grupa starszych pań, czy też starych pierdzieli, czy to ze Szwajcarii, czy skądinąd, wytoczy w Strasburgu proces przeciwko jakiemuś rządowi – może nawet Komisji Europejskiej, czyli IV Rzeszy – że nic nie robi żeby zapobiec globalnemu oziębieniu, wskutek czego grozi im nieuchronna śmierć z przeziębienia. Że starszym paniom, czy starym pierdzielom grozi nieuchronna śmierć – to sprawa oczywista, której nie trzeba Trybunałowi udowadniać – a czy jej przyczyną jest upał, czy przeziębienie, to już nie takie istotne – jednak pod warunkiem, że w Trybunale będą zasiadali sami wariaci. Dlatego tak ważna jest polityka kadrowa, zarówno w organach przedstawicielskich, jak Sejm, czy Senat, ale również – w organach władzy wykonawczej – jak rząd – a także, a może nawet przede wszystkim – w organach władzy sądowniczej. Im więcej wariatów będzie tam zasiadało, tym lepiej dla demokracji. Przewidział to już dawno temu klasyk demokracji Józef Stalin, wygłaszając spiżową sentencję, że „kadry decydują o wszystkim”.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Sprawy „inne”, czyli polskie?

Stanisław Michalkiewicz: Sprawy „inne”, czyli polskie? sprawy-inne-czyli-polskie

Czyżby coś drgnęło? Czyżby w tunelu pana prezydenta Andrzeja Dudy pojawiło się jakieś światełko?  Dotychczas bowiem ani nic nie drgnęło, ani też w tunelu pana prezydenta Dudy nie pojawiało się żadne światełko. Sprawiał on wrażenie  rzecznika rządu ukraińskiego, albo izraelskiego, zwłaszcza, gdy całkiem niedawno zadeklarował „pełną zgodność” poglądów z Generalnym Gubernatorem Donaldem Tuskiem w kwestii przekazywania Ukrainie jakiegoś ułamka polskiego PKB, a tymczasem teraz… – ale incipiam.

Oto gdy tylko – w związku z zuchwałym, chociaż nader ostrożnym, irańskim uderzeniem na  bezcenny  Izrael –  zebrał się tamtejszy „gabinet wojenny”, czyli rząd jedności narodowej z Beniaminem Netanjahu, co to jeszcze wczesną jesienią ub. roku uchodził za kandydata do odsiadki za rozmaite bezeceństwa, a teraz jest naukochańszą duszeńką całego miłującego pokój świata – w Warszawie odbyła się pod przewodnictwem pana prezydenta podobna wojenna narada, bo jużci – gdy konie kują, to żaba nie może się powstrzymać przed podstawieniem swojej nogi.

Aliści podczas tej narady, kiedy okazało się, że pan premier, to znaczy – Generalny Gubernator Donald Tusk oznajmił, że Polska znajdzie się pod „europejską żelazną kopułą” i że wcale mu nie przeszkadza, że to jest inicjatywa niemiecka, pan prezydent przyjął tę deklarację z rezerwą oznajmiając, iż ta cała „kopuła” to taki niemiecki „projekt biznesowy”.

Przy okazji gruchnęła wieść, że właśnie wybiera się do Ameryki, żeby odbyć „prywatną rozmowę” z Donaldem Trumpem, który zamierza stanąć do jesiennych, amerykańskich wyborów prezydenckich, ale na razie został zawleczony przed tamtejszy niezawisły sąd. Chodzi o to, że jakaś dama przypomniała sobie, że zapłacił jej, czy może chciał jej zapłacić za dyskretne milczenie o jakichś obyczajowych figlikach.

Na razie jednak trwa kompletowanie ławy przysięgłych, to znaczy – jakichś 12 gniewnych ludzi, którzy zdobyliby się na chwalebny obiektywizm, oświadczając, że nigdy nie słyszeli o żadnym Donaldzie Trumpie, ani nie wyrobili sobie opinii, o co tu naprawdę chodzi. Podobno z 90 kandydatów wyeliminowano już kilkudziesięciu, którzy na taki chwalebny obiektywizm się nie zdobyli.

Jestem jednak pewien, że gdy idzie o świętą sprawiedliwość, to w końcu znajdzie się jakaś „parszywa dwynastka”, która przysięgnie na wszystkie świętości, co tam będzie trzeba, bo wiadomo: „władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy” – jak bunczucznie twierdził w latach 40-tych Władysław Gomułka.

Zamiar przeprowadzenia przez pana prezydenta rozmowy z Donaldem Trumpem zaraz skrytykował Judenrat „Gazety Wyborczej”, bo na tym etapie Judenrat stoi na nieubłaganym gruncie kolaboracji z Niemcami, najwyraźniej mając nadzieję, że tym razem Niemcy skorzystają z doświadczeń Józefa Stalina i administrowanie Generalnym Gubernatorstwem powierzą Żydom, no a Żydowie już tam będą wiedzieli, jak utrzymać w ryzach mniej wartościowy, w dodatku porażony „antysemityzmem”, naród tubylczy.

Chodzi o to, by naród ten nie wierzgał przeciwko ościeniowi i nie przeszkadzał w realizacji „niemieckiego dzieła odbudowy”.

Pan prezydent puścił te zastrzeżenia mimo uszu, chociaż dołączył do nich również Książę Małżonek – i do Ameryki zaraz poleciał.

Tam odbył dwu i półgodzinną, prywatną rozmowę z Donadem Trumpem, a prywatny charakter tej rozmowy dodatkowo podkreślała okoliczność, iż odbyła się ona w prywatnym mieszkaniu Donalda Trumpa, którego wystrój, a zwłaszcza drzwi, niezwykle uraziły subtelny zmysł estetyczny Księcia Małżonka, który – jak wiemy – wytworne gusta odziedziczył również po królu – swoim ojcu. Z lakonicznego komunikatu dowiedzieliśmy się, że rozmówcy rozmawiali o wojnie na Ukrainie i o sytuacji na Bliskim Wschodzie – ale również o „innych sprawach”.

Co tam pan prezydent mógł powiedzieć o wojnie na Ukrainie, czy o sytuacji na Bliskim Wschodzie, to mniej więcej wiemy – ale co to za „inne sprawy”, o których też rozmawiano? Czyżby chodziło tylko o wysondowanie Donalda Trumpa, jaką prestiżową synekurą udelektowałby pana prezydenta Dudę, kiedy już w 2025 roku skończy mu się dobry fart na stanowisku tubylczego prezydenta, czy również o jakieś polskie interesy państwowe?

Uprzejmie zakładam, że wykluczyć tego nie można, bo inicjatywa utworzenia „europejskiej żelaznej kopuły” oznacza nie tylko niemiecki „projekt biznesowy”, ale przede wszystkim – polityczny. Konkretnie chodzi o to, że „kopuła” może być, a skoro może być, to pewnie też jest, rodzajem embrionu „europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO”. Jak pamiętamy, Niemcy od ponad 30 lat pielęgnują tę inicjatywę, której dotychczas amerykańscy twardziele stanowczo się sprzeciwiali – ale od marca ub. roku mogło się to zmienić.

Rzecz w tym, że właśnie wtedy obecny prezydent USA, Józio Biden, w nagrodę za dobre sprawowanie, pozwolił był Niemcom na urządzanie Europy po swojemu, w związku z tym pragną oni stworzyć fakty dokonane jeszcze przed listopadowymi wyborami prezydenckimi w Ameryce – a szybkie utworzenie „europejskiej żelaznej kopuły” byłoby ważnym krokiem na drodze do budowy IV Rzeszy i zainstalowania w Polsce Generalnego Gubernatorstwa w miejsce safandulskiej III RP.

Zatem uprzejmie zakładam, że deklaracja Donalda Tuska mogła zainspirować pana prezydenta Dudę również do próby wysondowania, co też Donald Trump na ten temat sądzi.

Jak bowiem pamiętamy, w lipcu 2017 roku, prezydent USA Donald Trump, podczas wizyty w Warszawie, na konferencji prasowej zadeklarował, iż projekt Trójmorza bardzo mu się podoba i że Stany Zjednoczone będą go wspierały. Co to jest, ten cały „projekt Trójmorza”?  Jest to nawiązanie do rozgonionej w początkach lat 90-tych inicjatywy politycznej państw Europy Środkowej w postaci Heksagonale, to znaczy – utworzenia w Europie Środkowej  systemu reasekuracji niepodległości leżących tam państw.

Wadą tej inicjatywy był brak silnego lidera, a nawet – silnego protektora – co sprawiło, że Niemcy bez trudu tę inicjatywę wysadziły w powietrze i odtąd same wypełniają polityczną próżnię po ewakuacji sowieckiego imperium z tej części Europy, rozszerzając na wschód Unię Europejską, której są politycznym kierownikiem.

Warto dodać, że zrealizowany projekt Trójmorza godziłby w trzy ważne interesy niemieckie: podważałby niemiecką hegemonię w Europie, blokowałby budowę IV Rzeszy i pozwalałby państwom Europy Środkowej na uwolnienie się od ograniczeń, narzuconych im przez niemiecki projekt „Mitteleuropa” z roku 1915, który w fazę realizacji wszedł dopiero po 1 maja 2004 roku, to znaczy – po Anschlussie szeregu państw Europy Środkowej do Unii Europejskiej.

Poparcie tej inicjatywy przez USA ustami Donalda Trumpa sprawiło, że zaniepokojone Niemcy nawet zgłosiły akces do Trójmorza, najwyraźniej kierując się indiańskim porzekadłem, że jeśli nie możesz ich pokonać – przyłącz się do nich.

W związku z  tym wszystkim wydaje się szalenie ciekawe, co to były za „inne sprawy”, o których w prywatnym mieszkaniu Donalda Trumpa rozmawiano i czy Donald Trump coś panu prezydentowi Dudzie w jednej z tych „innych spraw” obiecał, a jeśli obiecał – to konkretnie co?

Tego oczywiście od razu się nie dowiemy, ale z tym większym zaangażowaniem będziemy interesowali się listopadowymi wyborami prezydenckimi w USA, bo kto wie, czy od ich wyniku nie będzie zależało, czy zostaniemy już na wieki przykryci „europejską żelazną kopułą”, czy też nadal, po staremu, będziemy mieli czyste niebo nad głową?

Niemcy organizują Europę

Niemcy organizują Europę

 Stanisław Michalkiewicz tygodnik „Goniec” (Toronto)    21 kwietnia 2024

Tak się historii koło kręci…” – zaczyna poeta kolejny wątek w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak”- ale my tu pozostaniemy jak najdalej od filozofii, tylko będziemy trzymać się faktów – w dodatku tak zwanych „autentycznych” – w odróżnieniu od tych „prasowych”, które w swoim czasie lansował „Drogi Bronisław”, uznany przez panią Magdalenę Albright za jeden z naszych „skarbów narodowych”.

Trzymając się tedy faktów autentycznych przypomnijmy, że odkąd tylko Niemcy odzyskały w Europie względną swobodę ruchów po tak zwanym „zjednoczeniu”, czyli wchłonięciu byłej sowieckiej strefy okupacyjnej, czyli Niemieckiej Republiki Demokratycznej, zaraz zaczęły wypuszczać balony próbne, czy by tu nie utworzyć europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO. Jednak każdy taki niemiecki balon próbny spotykał się niezmiennie ze stanowczym amerykańskim „NIET!” A dlaczego? A z dwóch powodów. Po pierwsze Ameryka zarówno wtedy, jak i dzisiaj, trzymała i trzyma w Niemczech spory kontyngent swojego wojska, w związku z czym stoi, a właściwie stała na nieubłaganym gruncie jedności „bezpieczeństwa euroatlantyckiego” – bo tak nazywa się pseudonim amerykańskiej kurateli nad Europą, ustanowionej w 1945 roku w Jałcie. Po drugie, kiedy na skutek sowieckiej presji na Europę Zachodnią, Ameryka w 1954 roku zgodziła się na remilitaryzację Niemiec, to znaczy – na pozwolenie Niemcom na posiadanie armii – to na wszelki wypadek, gdyby Hitler niespodziewanie zmartwychwstał, w 1955 roku całą powstałą wówczas Bundeswehrę wmontowała właśnie w struktury NATO, za pośrednictwem których sprawuje nad nią surveillance. Toteż Amerykanie nie mają złudzeń, że te całe „europejskie siły zbrojne niezależne od NATO”, to taki pseudonim wyprowadzenia Bundeswehry spod amerykańskiej kurateli. Stąd to stanowcze „NIET!

Z tej tradycji wyłamał się tylko prezydent Obama, który 17 września 2009 roku dokonał słynnego „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich. Było ono następstwem uzgodnień izraelskiego prezydenta Szymona Peresa, który 18 sierpnia 2009 roku spotkał się w Soczi z rosyjskim prezydentem Miedwiediewem. Z tego spotkania nie ukazał się żaden komunikat, ale prezydent Peres w wypowiedzi dla izraelskiej gazety wyznał, że złożył tam prezydentowi Miedwiediewowi dwie obietnice. Pierwszą – że Izrael nie uderzy na Iran. Drugą – że on, czyli Szymon Peres – „namówi” prezydenta Obamę do usunięcia amerykańskiej tarczy antyrakietowej ze Środkowej Europy. No i chyba go „namówił”, bo prezydent Obama nie tylko dokonał wspomnianego „resetu”, nie tylko zlikwidował tarczę, ale też nie powiedział „NIET!”, kiedy Niemcy po raz kolejny wypuściły próbny balon w sprawie euroejskich sił zbrojnych.

Ale w 2014 roku prezydent Obama zresetował swój poprzedni reset, wysadził w powietrze lizboński porządek polityczny, którego najważniejszym punktem było strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, w związku z tym amerykańska polityka wróciła w poprzednie koleiny. I kiedy francuski prezydent Macron próbował wyjaśniać, że europejskie siły zbrojne są niezbędne do obrony Europy, miedzy innymi przed… Stanami Zjednoczonymi, zdumiony prezydent Trump zauważył, że Ameryka nigdy na Europę nie napadła, dodając złośliwie, że gdyby nie USA, to Francuzi w Paryżu uczyliby się po niemiecku. Na to francuski premier napisał prezydentowi Trumpowi, żeby nie wsadzał nosa w nie swoje sprawy. Na takie dictum we Francji znienacka zaraz pojawił się ruch „żółtych kamizelek”, z którym rząd ledwo mógł sobie poradzić. Na kamizelkach oczywiście nie było napisane, że dostarczyła je CIA, ale takie rzeczy są zrozumiałe same przez się.

Aliści następcą prezydenta Trumpa został prezydent Józio Biden, który postanowił pójść krok dalej, niż prezydent Obama. Ten tylko kupił sobie Ukrainę za 5 mld dolarów, a tymczasem prezydent Biden, w ramach przygotowań do ostatecznego rozwiązania kwestii chińskiej, postanowił „osłabić” Rosję, używając w tym celu Ukraińców w charakterze mięsa armatniego. Ponieważ dalsze osłabianie Rosji sprawiło, że ukraińskiego mięsa armatniego zaczęło brakować, a poza tym w USA nastał rok wyborczy, prezydent Józio Biden postanowił wyplątać się z ukraińskiej awantury, przerzucając część obowiązków na Europę, to znaczy – na Niemcy. Niemcy – owszem, czemu nie – ale w odróżnieniu od polskich mężyków stanu, którzy za wielką łaskę uważają dopuszczenie do zrobienia Amerykanom laski za darmo – zażądali od Józia zgody na urządzanie Europy po swojemu – oczywiście w ramach pokojowego jej „jednoczenia”, to znaczy – przekupywania biurokratycznych gangów, okupujących poszczególne europejskie bantustany. W ten sposób Niemcy przybliżyły się do celu przedstawionego w 1943 roku przez Adolfa Hitlera, który w przemówieniu do gauleiterów nakreślił obraz zjednoczonej Europy. „Małe państwa” – powiedział – nie mają w niej racji bytu, bo tylko Niemcy potrafią prawidłowo zorganizować Europę. I właśnie Józio Biden wyraził na to zgodę.

Lecz tymczasem na mieście inne były już treście”. Józio uznał, że Rosja już jest passe, toteż przystąpił do osłabiania Chin. Oczywiście ostrożnie, bo z Chinolami nigdy nic nie wiadomo – toteż „namówił” premiera Netanjahu do potargania za wąsy Iranu. Nie musiał go zresztą specjalnie namawiać, bo premier bezcennego Izraela korzysta z wojny póki może, wiedząc, że dla niego pokój będzie straszny. Toteż izraelskie myśliwce zbombardowały irański konsulat w Damaszku, w którym zginęło kilku ważnych tamtejszych generałów. Żeby nie stracić prestiżu, Iran odpowiedział atakiem dronami i rakietami na Izrael, pilnując przy tym, żeby bezcennemu Izraelowi nie wyrządzić żadnej szkody – co się w pełni udało. Szkoda, że Biblia już została napisana, bo w przeciwnym razie dowiedzielibyśmy się, że Najwyższy zrobił kolejny cud – jak ten, z Morzem Czerwonym, co to się rozstąpiło.

W związku tym prezydent Józio Biden groźnie kiwnął palcem w bucie, przestrzegając Izrael, żeby już się na Iranie nie mścił. Ale nie z Beniaminem Netanjahu takie numery! Puszczając mimo uszu rady Józia Bidena, 16 kwietnia zwołał gabinet wojenny, znaczy się – „rząd jedności narodowej”, na którego czele stoi – żeby rada w radę uradzić, co by tu zrobić znienawidzonemu Iranowi. Najwyraźniej obietnica prezydenta Peresa złożona rosyjskiemu prezydentowi Miedwiediewowi, przestała być już aktualna.

Kiedy kują konie, żaby też nogę podstawiają. Może nie wszystkie, ale jeśli chodzi o te z Warszawy, to nie ma takiej siły która by je przed tym powstrzymała. Toteż tego samego dnia, kiedy w bezcennym Izraelu zebrał się tamtejszy gabinet wojenny, jego tubylczy odpowiednik zebrał się też w Warszawie. Najwyraźniej pan prezydent Duda wyobrażał sobie, że rada w radę uradzą, jakby tu włączyć się do wojny po jedynie słusznej stronie, to znaczy – po stronie bezcennego Izraela – i co zrobić ze złowrogim Iranem. Wyobrażam sobie, że narada przypominała trochę rozhowory Murzynów, co to na pustyni złapali grubasa. Nie wiedzieli, co mu zrobić, ucięli… – no, mniejsza z tym.

Toteż zniecierpliwiony Donald Tusk najwyraźniej musiał to przerwać informując, że Polska właśnie dostanie się pod „europejską żelazną kopułę” i że „wcale mu nie przeszkadza, że to będzie kopuła niemiecka”. Pewnie, że mu nie przeszkadza, bo przecież taki rozkaz musiała wydać Reichsfuhrerina Urszula von der Leyen, no a poza tym, właśnie dzięki tej kopule – „niezależnej od NATO” – IV Rzesza nie będzie już musiała obawiać się żadnych niespodzianek ze strony amerykańskich twardzieli, a nasz mniej wartościowy naród tubylczy też będzie zażywał bezpieczeństwa w Generalnym Gubernatorstwie.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Czyżby finał zabawy w mocarstwowość?

Czyżby finał zabawy w mocarstwowość?

Stanisław Michalkiewicz  13 kwietnia 2024 finał zabawy

Wygląda na to, że wskutek bęcwalstwa naszych Umiłowanych Przywódców w polityce zagranicznej naszego bantustanu nareszcie będziemy mogli osiągnąć upragniony sukces. Chodzi oczywiście o białoruskiego prezydenta Aleksandra Łukaszenkę, którego – od pamiętnej zabawy pana prezydenta Dudy i Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego z panią Swietłaną Cichanouską w mocarstwowość – funkcjonariusze tubylczego Propaganda Abteilung zaczęli nazywać „uzurpatorem”. Otóż po zagadkowej śmierci jego ochroniarza w Sankt Petersburgu, w mediach coraz częściej pojawiają się doniesienia, że jego dni są policzone, a na jego miejsce Putin wprowadzi jakiegoś swojego faworyta.

Stanisław Cat-Mackiewicz twierdził, że polityka zagraniczna, to stosunki z sąsiadami. Jednak Nasi Umiłowani Przywódcy są ponadto. Uważają, że polityka zagraniczna, to stosunki z Sojusznikami – im bardziej odległymi, tym lepiej – bo to znaczy, że prowadzą politykę zagraniczną w skali światowej. I Sojusznicy to rozumieją, bo z ich punktu widzenia tacy sojuszniczkowie są bardzo przydatni. Jak się ma kilku takich sojuszniczków, to w razie potrzeby któregoś z nich można korzystnie przehandlować. Tak właśnie było w 1945 roku w Jałcie, kiedy Nasi Sojusznicy sprzedali Polskę – czyli swego sojuszniczka – Sojusznikowi Naszych Sojuszników, tak jak się rzeźnikowi. sprzedaje krowę. Ale ta lekcja niczego Naszych Umiłowanych Przywódców nie nauczyła, co jeszcze w XVII wieku przewidział francuski aforysta Franciszek ks. De La Rochefocauld pisząc, że tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego.

I właśnie na przykładzie Białorusi bęcwalstwo naszych Umiłowanych Przywódców widoczne jest szczególnie jaskrawo. Oto w roku 1994 prezydentem Białorusi został Aleksander Łukaszenka, uchodzący za rodzaj bicza Bożego na skorumpowanych polityków i „przyjaciela ludu”. W 1997 roku wraz z rosyjskim prezydentem Borysem Jelcynem, podpisał umowę o utworzeniu Związku Białorusi i Rosji (ZbiR). Ponieważ w tym czasie Borys Jelcyn był zaawansowanym alkoholikiem, Łukaszenka wykombinował sobie, że w tych okolicznościach, to on będzie tym całym ZBiR-em kręcił. Ale w roku 1999 Borys Jelcym abdykował; w Sylwestra wystąpił przed kamerami telewizyjnymi z oświadczeniem: „Ja uchażu w adstawku”, a jego następcą został młody czekista Włodzimierz Putin, który Jelcynowi i jego rodzinie zagwarantował bezkarność.

W tej nowej sytuacji Aleksander Łukaszenka zaczął się migać przed realizowaniem postanowień ZbiR-a, a w 2002 roku zdecydowanie odrzucił propozycję Putina, by wcielić Białoruś, jako jedną z guberni, do Federacji Rosyjskiej. Jednocześnie wykorzystywał status Białorusi, jako państwa zaprzyjaźnionego z Rosją, do uzyskiwania specjalnych warunków importu przez Białoruś rosyjskiej ropy i rosyjskiego gazu, po cenach sześciokrotnie tańszych, niż np. Polska.

Aliści w kwietniu 2005 roku, wkrótce po wybuchu „pomarańczowej rewolucji” na Ukrainie, Kondoliza Rice będąca sekretarzem stanu w administracji prezydenta Jerzego Busha, na szczycie NATO w Wilnie oświadczyła, że z tym całym Łukaszenką trzeba zrobić porządek, a jak już się zrobi z nim porządek, to starsi i mądrzejsi pomyślą, jakby tu Ukrainę i Białoruś przyjąć do NATO. Wprawdzie spotkała się w Wilnie z grupą białoruskich dysydentów, ale nie bardzo byli oni w stanie podjąć próbę obalenia Łukaszenki. W tej sytuacji ówczesny minister spraw zagranicznych w Warszawie, Adam Daniel Rotfeld, poderwał Związek Polaków na Białorusi w charakterze jeśli nie jedynego, to z pewnością czołowego oddziału antyłukaszenkowskiej opozycji.

Dla białoruskiego prezydenta to był prawdziwy dar Niebios, bo polskie wpływy na Białorusi zostały zredukowane do gołej ziemi, a w miejsce zdelegalizowanego dotychczasowego Związku, powołał on własny, skupiający działaczy przez niego mianowanych. Czy to był wypadek przy pracy pana ministra Rotfelda, czy też wykonywał on jakieś zadanie – trudno powiedzieć, bo wprawdzie wypadki przy pracy się zdarzają, ale z drugiej strony pan minister Rotfeld, w odróżnieniu od innych szefów naszej dyplomacji, był w swojej dziedzinie fachowcem, więc trudno przypuszczać, by nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji swoich poczynań. W 2007 roku Polska uruchomiła radiostację i telewizję „Biełsat”, w której pani Agnieszka Romaszewska dostała posadę dyrektora, a która to rozgłośnia i stacja miała podburzać Białorusinów przeciwko Łukaszence i stręczyć im demokrację. Kto jej tam słuchał i kto ją oglądał – Bóg jeden wie – ale mimo to działała, aż do momentu, kiedy znienawidzony Donald Tusk kazał zwolnić panią Agnieszkę z posady. Wszyscy zachodzili w głowę („zachodzim w um z Podgornym Kolą…”) co się stało, aż po kilku dniach okazało się, że zażądali tego… Ukraińcy, którzy ze znienawidzonym Łukaszenką knuli przeciwko jeszcze bardziej znienawidzonemu Putinowi.

A że Amerykanie niczego Ukraińcom nie potrafią odmówić – z wyjątkiem pieniędzy, to zwyczajnie kazali Donaldu Tusku sprawę załatwić – no i została załatwiona. Ten incydent pokazuje, że ukraińska dyplomacja jest znacznie bardziej elastyczna od nieruchawej i doktrynerskiej dyplomacji naszej, której nigdy nie przyszłoby do głowy jakieś knucie do spółki ze znienawidzonym Łukaszenką. O tym schematyzmie świadczy fakt, że nasze MSZ przekazało białoruskiemu urzędowi skarbowemu informację o wypłatach dla działaczy zdelegalizowanego Związku Polaków na Białorusi – żeby Białorusini wymierzyli im podatki bo praworządność – wiadomo – przede wszystkim.

Wcześniej jednak Nasz Najważniejszy Sojusznik wpadł na pomysł, żeby ponownie zrobić porządek z Łukaszenką, chociaż wywijał się on jak piskorz. Nic mu nie pomogło, że nie uznał aneksji Krymu, ani niepodległości republik Ługańskiej i Donieckiej. Nic mu nie pomogło, że nie uznał niepodległości Osetii i Abchazji, ani niepodległości Naddniestrza. Akurat odbywały się na Białorusi wybory prezydenckie, w których przeciwko Łukaszence kandydował Wiktor Babaryka, prezes Biełhazprambanku – rosyjskiego banku, kontrolowanego przez Gazprom. Okazało się, że jest on najukochańszą duszeńką tamtejszego ludu pracującego. Kiedy jednak złowrogi Łukaszenka zablokował mu konta a w końcu zrobił z niego więźnia politycznego, rolę najukochańszej duszeńki objęła pani Swietłana Cichanouska, z którą nasi Umiłowani Przywódcy rozpoczęli zabawę w mocarstwowość. Skończyła się ona tak, że pani Swietłana uciekła za granicę, odgrywając rolę prezydenta Białorusi in partibus infidelium, a ofiarą zabawy w mocarstwowość padł pan Andrzej Poczobut, który do dzisiaj siedzi w więzieniu.

Tymczasem Łukaszenka na żądanie Putina 9 września 2021 roku podpisał 28 porozumień – między innymi o scaleniu armii i bezpieki. Podpisał – ale wszystko wskazuje, że wcale nie zamierza ich realizować – co przyznaje nawet Ośrodek Studiów Wschodnich. A tymczasem u nas można odnieść wrażenie, że politykę wschodnią RP projektują na spółkę pani red. Danuta Holecka, ongiś z telewizji rządowej, a dzisiaj – z nierządnej – i pani red. Anita Werner – ongiś z telewizji nierządnej, a dzisiaj – z nadrządowej – bo prezentującej najtwardsze jądro punktu widzenia Naszego Najważniejszego Sojusznika.

Stanisław Michalkiewicz

Ewolucja ku oligarchii

Ewolucja ku oligarchii

Stanisław Michalkiewicz  tygodnik „Goniec” (Toronto)    14 kwietnia 2024 Ewolucja ku oligarchii

Ledwo nasz nieszczęśliwy kraj wyszedł ze świątecznej nirwany, zaraz wpadł z deszczu pod rynnę, to znaczy – dostał się w wir święta demokracji. Co prawda nie tak wysokiej rangi, jak na przykład 15 października ubiegłego roku, kiedy to urządzono podmiankę na pozycji lidera tubylczej sceny politycznej, w następstwie czego obóz „dobrej zmiany” z Naczelnikiem Państwa Jarosławem Kaczyńskim na fasadzie, został zastąpiony przez obóz zdrady i zaprzaństwa, czyli Volksdeutsche Partei Donalda Tuska z satelitami.

Wtedy chodziło o położenie kresu dotychczasowej formie państwowości polskiej w postaci III Rzeczypospolitej i zastąpienie jej Generalnym Gubernatorstwem w ramach IV Rzeszy, podczas gdy 7 kwietnia rozpoczęły się wybory samorządowe, w których chodzi przede wszystkim o obsadzenie kilkudziesięciu tysięcy synekur w gminach, powiatach i miastach. Jest to sprawa, owszem, ważna, zwłaszcza, że czasy są ciężkie – ale przede wszystkim dla samych kandydatów na te synekury oraz ich bliższych i dalszych rodzin i przyjaciół. Natomiast dla pozostałych – już niekoniecznie. Toteż frekwencja wyniosła 51 procent, co oznacza, że połowa obywateli przestała się tym konkursem o synekury interesować, najwyraźniej przyjmując do wiadomości, że demokracja nasza ewoluuje w stronę ustroju oligarchicznego, może nie takiego, jak na Ukrainie, gdzie o przynależności do oligarchii decyduje stan majątkowy, tylko formy oryginalnej, gdzie decyduje przynależność do politycznego gangu – ale nie byle jakiego, tylko zatwierdzonego przez wywiad wojskowy u progu sławnej transformacji ustrojowej, kiedy to Ojcowie-Założyciele III RP pili sobie z dzióbków, a właściwie – z dzióbka pana generała Kiszczaka podczas zakrapianego dobrego wieczoru w Magdalence.

Oczywiście zdarzają się wypadki przy pracy, np. w postaci Konfederacji, która pojawiła się na politycznym firmamencie tylko dlatego, że stare kiejkuty zaspały, podobnie jak agenci BND odpowiedzialni za rozprowadzanie naszej politycznej sceny. To się zdarza – ale kiedy Konfederacja zaczęła wykazywać znamiona trwałości, musiała zapaść decyzja o jej neutralizacji, co objawiło się w postaci słynnego „marszu ku Centrum”. Toteż na wieczorze wyborczym Konfederacji nie pojawił się ani pan Sławomir Mentzen, ani pan Grzegorz Braun, a liderowi tej formacji, panu Przemysławowi Wiplerowi asystował jedynie pan wicemarszałek Krzysztof Bosak – wcześniej obsztorcowany przez izraelskiego ambasadora Jakuba Liwni za „antisemitismus”.

Najlepszy wynik uzyskało Prawo i Sprawiedliwość z satelitami (34,27 proc), podczas gdy Koalicja Obywatelska uplasowała się na miejscu drugim z wynikiem 30,59 proc. Trzecie miejsce zajęła Trzecia Droga (14,25 proc.), czwarte – Konfederacja i Bezpartyjni Samorządowcy (7,23 proc.), piąte – Lewica z wynikiem 6,32 proc, a na szóstym miejscu uplasowali się Bezpartyjni Samorządowcy (3.01 proc. co oznacza, że głosowało na nich prawie pół miliona obywateli). Toteż zarówno były Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, jak i Donald Tusk otrąbili zwycięstwo – ale w przypadku PiS było to raczej tzw. „zwycięstwo moralne”, które nie przełożyło się na dominację w sejmikach wojewódzkich. Te zostały zdominowane przez KO, to znaczy – Volksdeutsche Partei z satelitami; gdy PiS wygrało w siedmiu województwach, to KO – w dziewięciu,

Ale i Donald Tusk nadrabia miną, bo we wszystkich tych sejmikach jest zdany na łaskę Trzeciej Drogi, która – podobnie jak w wyborach 15 października – jest również największym beneficjentem tych wyborów. Nie ze względu na najlepszy wynik, tylko dlatego, że jest języczkiem u wagi. Nawet w tych sejmikach, gdzie Volksdeutsche Partei wygrała, nie ma ona większości, więc będzie mogła zrobić tylko to, na co pozwoli jej Trzecia Droga, bo dopiero z Trzecią Drogą, a niekiedy również z Lewicą może liczyć na większość bezwzględną. Powtarza się zatem parlamentarny układ sił, w którym Donald Tusk robi tylko to, na co pozwoli mu Szymon Hołownia z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Znakomitą ilustracją jest sprawa aborcji. Lewica zrobiła z niej swój sztandarowy projekt, podobnie, jak Donald Tusk, który niemalże obiecywał, że każdą amatorkę osobiście wyskrobie – ale kiedy przyszło co do czego, to się okazało, że pan Kosiniak-Kamysz nie chce otwierać sobie przed wyborami do samorządów niepotrzebnego frontu walki z Kościołem. W rezultacie sprawa została odłożona ad calendas graecas, to znaczy – do „referendum”, które w bliżej nieokreślonym terminie obiecuje urządzić pan marszałek Hołownia. Wprawdzie Donald Tusk buńczucznie zapowiada rychłą „rekonstrukcję rządu”, ale jeśli w ogóle chce sam pozostać na czele rządu, to musi chuchać i dmuchać na Trzecią Drogę, bo bez niej prawie 50 mandatów brakowałoby mu do bezwzględnej większości. W najlepszym razie byłby skazany na bezsilne zarządzanie pogłębiającym się kryzysem, tym większym, że za takową psotę Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen z pewnością przypomniałaby mu boleśnie, skąd wyrastają mu nogi, zwłaszcza gdyby obrażona Trzecia Droga zwróciła się ku PiS-owi, by razem utworzyć rząd – a w najgorszym – na wydłubywanie kitu z okien, a nawet kryminał.

Skoro my to wiemy, to Donald Tusk wie to jeszcze lepiej, więc jeśli pogróżki o rekonstrukcji rządu w ogóle brać poważnie, to raczej w kierunku Lewicy. Rzecz w tym, że sposród ugrupowań parlamentarnych Lewica uzyskała gorszy wynik od Konfederacji. Durnicom, które najwyraźniej wodzą tam rej, musiało się wydawać, że wszyscy w Polsce o niczym innym nie marzą, jak tylko, żeby dzieci jak najmniej się uczyły, chyba, że chodzi o masturbację, żeby 15-letnie panienki odżywiały się pigułkami „dzień po”, a jak której mimo to przytrafi się casus pascudeus, to żeby mogły się na koszt państwa wyskrobać. Tymczasem ten proletariat zastępczy w postaci kobiet z – jak to nazywał marszałek Piłsudski – „rozdziwaczoną płcią” – owszem, jest – ale nie taki znowu liczny, podobnie, jak zastępy sodomczyków i gomorytek, a nawet „młodych wykształconych z wielkich miast”, którym intelektualną zupę warzy Judenrat „Gazety Wyborczej”. Okazało się, że na Lewicę głosowało około 6 procent kobiet i niewiele ponad 10 proc, wyborców najmłodszych. Toteż nawet Leszek Miller orzekł, że wszyscy wygrali, a „tylko Czarzasty przegrał”.

Coś jest na rzeczy, bo Lewica z wyborów na wybory dołuje. Jakże ma jednak być inaczej, skoro tradycyjny proletariat, czyli pracownicy najemni już dawno stracili smak do Lewicy, zwłaszcza takiej kawiorowej, jak pani Nowacka, czy pan Zandberg, a kobiety – jak to kobiety – przyjmują za własne poglądy mężczyzn, z którymi akurat sypiają? Mężczyznom zaś nie może się podobać ani penalizacja „mowy nienawiści”, kiedy to każdym, który powie, że są tylko dwie płcie, zajmie się prokurator, ani zmiana definicji gwałtu, w następstwie której nikt nie będzie pewny ani dnia, ani godziny. Dopóty zatem durnice, których nazwisk nie wymienię, ale każdy wie, o kogo chodzi, będą tam nadawały ton, to Lewica może nawet umrzeć śmiercią naturalną.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Kobiety z rozdziwaczoną płcią od piątku znajdują się w stanie euforii. A my – proponujemy aborcję opóźnioną.

Znowu włączam się do dyskusji

12 kwietnia 2024 Stanisław Michalkiewicz Michalkiewicz-Znowu-wlaczam-sie

Kobiety z rozdziwaczoną płcią od piątku znajdują się w stanie euforii. Oto sejmowa większość, to znaczy – Volksdeutsche Partei z satelitami – zdecydowała, by przywrócić stan prawny wprowadzony w Generalnym Gubernatorstwie z inicjatywy przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera. Bowiem od podmianki na pozycji lidera tubylczej sceny politycznej, jaka za pozwoleniem Naszego Najważniejszego Sojusznika Józia Bidena dokonała się 15 października ubiegłego roku, budujemy, a właściwie odtwarzamy Generalne Gubernatorstwo, albo z Donaldem Tuskiem w charakterze Generalnego Gubernatora na fasadzie, albo kogoś innego, kogo Reichsfuhrer, albo Reichsfuhrerin na to stanowisko wyznaczy.

IV Rzesza nie może przecież w sposób istotny różnić się od Rzeszy III; musi być jakaś ciągłość, chociaż oczywiście muszą też występować różnice. Na przykład o ile w III Rzeszy, a co za tym idzie – również w Generalnym Gubernatorstwie, Żydowie byli prześladowani, to teraz nie tylko są głównymi orędownikami IV Rzeszy, ale nawet znajdują się w awangardzie rozmaitych inżynierii społecznych, na przykład – zmniejszenia populacji głupich gojów między innymi przez propagowanie ćwiartowania żywcem nienarodzonych gojowskich dzieci w spoecjalnych klinikach im. Króla Heroda.

Wprawdzie Judenrat “Gazety Wyborczej” nazywa to realizacją “praw reprodukcyjnych”, ale to są eufemizmy podobne do używanych przez Reinhardta Heydricha, który podczas konferencji w Wannsee w ramach “ostatecznego rozwiązania” mówił o “ewakuacjach”. Zatem – jak mówią gitowcy – “wszystko gra i koliduje”.

Jak bowiem wiadomo, Żydowie są od zawsze w awangardzie rewolucji komunistycznej i stąd ich upodobanie do rozmaitych społecznych inżynierii. Ponieważ jednak tradycyjni proletariusze, czyli pracownicy najemni, odwrócili się od rewolucjonistów, nazwijmy to – plecami – to argusowe oko promotorów rewolucji spoczęło na kobietach, jako proletariacie zastępczym, który trzeba by “wyzwolić”. Toteż wyzwalają, zaczynając naturalnie od majtek – o czym jeszcze w XIX wieku wspominała autorska spółka Marks & Engels, zastąpiona dzisiaj spółką Marks & Spencer.

Drugą grupą zaliczoną do proletariatu zastępczego są sodomczykowie, gomorytki, a także rozmaici wariaci, co to albo nie wiedzą, do jakiej płci należą, albo nawet nie są pewni, czy są kozami, czy psami. 

Uczynili oni z legalizacji ćwiartowania bez znieczulenia nieurodzonych dzieci swój polityczny program, zarażając nim znanego ongiś liberała Donalda Tuska, który ideologiczne przesądy młodości porzucił na rzecz pragmatyzmu władzy. Parafrazując znany wiersz Boya-Żeleńskiego, pragmatyzm ten sprowadza się do tego, że “każdy program dobry, byle dojść do rządów” – nawet jeśli to ma być tylko stanowisko Generalnego Gubernatora, podlegającego Reichsfuhrerowi. Toteż Donald Tusk w kampanii wyborczej składał śluby panieńskie, że każdą chętną damę osobiście wyskrobie – byle tylko na niego głosowała. I kiedy tylko odbyły się wybory do samorządu terytorialnego, podczas których Władysław Kosiniak-Kamysz nie chciał otwierać sobie niepotrzebnego frontu walki z Kościołem, sprawa legalizacji aborcji trafiła na posiedzenie Sejmu. Inna sprawa, że z Kościołem to w dużej mierze strachy na lachy, bo np. J.Em Grzegorz kardynał Ryś kazał modlić się za parlamentarzystów, “żeby byli ludźmi sumienia”. Najwyraźniej zapomniał, że jak już człowiek politykuje, to jego sumienie też politykuje, więc gdyby nawet Wielce Czcigodni posłowie mieli sumienie – co w przypadku Klubu Parlamentarnego Lewicy wcale nie jest takie oczywiste – to sumienia te zostały oddane w arendę starszym i mądrzejszym, w związku z czym Pan Bóg takich modlitw wysłuchać chyba nie może. Uzasadnienie tego wniosku wymagałoby wywodu przekraczajacego ramy felietonu, więc sobie go daruję.

No ale teraz wybory do samorządów w zasadzie się odbyły, więc PSL już nie musi obawiać się Kościoła. Toteż Sejm przyjął wszystkie cztery projekty stosownej ustawy, spośród których aż dwa złożyła Lewica, jeden – Volksdeutsche Partei, czyli KO z satelitami i jeden – Trzecia Droga. I wszystkie one cztery zostały skierowane do “Komisji Nadzwyczajnej”. Co komisja z nimi zrobi – tego nie wiemy, chociaż nie od rzeczy będzie przypomnieć definicję wielbłąda – że jest to koń zaprojektowany przez komisję. Jesteśmy skazani na domysły, a w tej sytuacji dobrym tropem mogą być losy ustawy lustracyjnej.

Po 4 czerwca 1992 roku, kiedy obalony został rząd premiera Olszewskiego i “dzika lustracja” została z trudem zablokowana, żeby poza Adamem Michnikiem nikt nie mógł korzystać z zasobów archiwalnych MSW – gwoli zamydlenia oczu obywatelom, zgłoszonych zostało aż siedem projektów ustawy lustracyjnej. Oczywiście ugrzęzły one w komisji, aż szczęśliwie zakończyła się kadedncja Sejmu i znowu było bezpiecznie. Aż do października 2006 roku, kiedy to Sejm z przewagą PiS przeforsował ustawę o ujawnieniu dokumentów UB i SB z czasów I komuny. Miała ona długie vacatio legis, w trakcie którego w Sejmie i Senacie pojawiła się dziwna grupa, której udało się przekonać prezydenta Kaczyńskiego, że może to doprowadzić do ujawnienia tzw. “danych wrażliwych”. Grupa dowodziła, że chodzi o to, iż ktoś mógł się upijać, czy figlować z panienkami. Nie brzmiało to wiarygodnie, bo np. cała Polska wiedziała, że taki Jacek Kuroń miał do wódki już nie to, że skłonność, tylko prawdziwą zapamietałość – ale wcale nie szkodziło to jego reputacji. Podobnie figle z panienkami; po 30 latach można by je rozpamiętywać z łezką w oku, budząc co najwyżej zawiść tych, którzy w młodości panienki zaniedbywali.. W rezultacie prezydent Kaczyński tak znowelizował tę ustawę, że nowela weszła w życie wcześniej, niż ona sama, przywracając ponadto skomplikowane procedury, które lustrację de facto zahamowały. Przypomnę, że rzecznik interesu publicznego, pan sędzia Nizieński w ciągu swojej 6-letniej kadencji nabrał wątpliwości co do tysiąca deklaracji lustracyjnych. Jednak do fazy postępowania sądowego udało mu się doprowadzić tylko 60 przypadków, spośród których tylko 12 zakończyło się wyrokami, zresztą – nieprawomocnymi. Cała para poszła w gwizdek.

Trzeba wiele zmienić, by wszystko pozostało po staremu – mawiał książę Salina, bohater powieści “Lampart” Józefa Tomasi di Lampedusa. Myśląc naiwnie, że w dyskusji nad aborcją, jaka rozpoczęła się w roku 1991, to wszystko było naprawdę, przedstawiłem projekt stosownej ustawy, który składał się z jednego zdania – dodatkowego paragrafu do art 148 kodeksu karnego, który mówi o zabójstwie człowieka. Paragraf ten miał brzmienie następujące: “W razie zabójstwa dziecka jeszcze nie urodzonego, sąd może podżegacza uwolnić od kary”. Była to ustawa zarazem i surowa i humanitarna. Surowa – bo aborcja została uznana za zabicie człowieka – zatem sprawcy takiego czynu odpowiadaliby, jak za zabójstwo, często nawet z niskich pobudek, to znaczy – z chęci zarobku – ale zarazem humanitarna, bo matka dziecka w tym przestępstwie występuje zawsze jako podżegacz, to znaczy osoba, która innych zachęca do przestępstwa. A ponieważ często zdarza się, że ta kobieta bywa przez swoje otocznie zaszczuwana, to projekt dawał sędziemu, orzekającemu w konkretnych przypadkach, możliwość uwolnienia jej od kary, która w tych okolicznościach byłaby niepotrzebnym okrucieństwem.

Oczywiście głuche milczenie było mi odpowiedzią, podobnie jak i teraz, kiedy, idąc za ciosem, lansuję pomysł tzw. “aborcji opóźnionej” . Dlaczego bezkarne miałoby być ćwiartowanie żywcem tylko ludzi bardzo małych, jeszcze przed urodzeniem? Jest to sprzeczne z zasadą równości wobec prawa, a poza tym – społecznie szkodliwe. Zygota wyrośnięta, taka która nie tylko sie urodziła, ale w dodatku przeżyła kilkadziesiąt lat, jest znacznie bardziej społecznie szkodliwa, niż zygota zwyczajna. Po pierwsze – zajmuje znacznie więcej miejsca w przestrzeni, zwłaszcza, gdy jest przerośnięta – po drugie – pozostawia za sobą ślad węglowy, którego zygota zwyczajna nie pozostawia w ogóle, po trzecie – nie tylko ślad węglowy, ale również inne szkodzące “planecie” gazy. Po czwarte – zygota wyrośnięta robi różne głupstwa, a także świństwa, których nie robi zygota zwyczajna. Wszystko zatem przemawia za wprowadzeniem aborcji opóźnionej, a ponieważ kobiety domagają się, by o zgładzeniu zygoty zwyczajnej decydowały tyklko one, to w przypadku aborcji opóźnionej, w imię konstytucyjnej zasady równości wobec prawa, decyzja powinna należeć do trójki mężczyzn (tres faciunt collegium), którzy mogliby nakazać funkcjonariuszom z kliniki im. Króla Heroda poćwiartowanie, niechby ze znieczuleniem, jakiegoś “stworu podeszłego wiekiem, co kobietą być już przestał, a nigdy nie był człowiekiem”.

Stanisław Michalkiewicz

Wrażliwe sumienia politykują

Stanisław Michalkiewicz wrazliwe-sumienia

Od polityki uciec niepodobna – mawiała moja starsza o rok koleżanka na podyplomowym Studium Dziennikarskim Uniwersytetu Warszawskiego, Anna Bojarska. Ta sama, której mąż jechał kiedyś autem przez Bawarię i wziął autostopowicza, Niemca. Jadą, jadą – aż tu nagle ukazał się drogowskaz z napisem: “Dachau”. – Aaa – powiedział mąż pani Bojarskiej. – To ten obóz koncentracyjny, chwilowo nieczynny? Niemiec popatrzył na niego przeciągle i uważnie i zapytał: dlaczego powiedział pan: “chwilowo”?

Jak pamiętamy, kiedy powtórzyłem to sformułowanie, przewidując, że wkrótce, gdy tylko na dobre z etapu umizgów przejdziemy w etap surowości, trzeba będzie te chwilowo nieczynne obozy koncentracyjne ponownie uruchomić, pan red. Terlikowski z tej zgrozy aż pobiegł się wypłakać przed Judenratem “Gazety Wyborczej” – pewnie z obawy, że w przeciwnym razie Judenrat zablokuje mu intratne kontakty medialne.

Teraz już nikt się tej perspektywie nie dziwuje, bo jakże tu się dziwować, gdy vaginet Donalda Tuska zaplanował penalizację “mowy nienawiści” – że na przykład każdym, kto nieopatrznie powie, że są tylko dwie płcie, zaraz zainteresuje się prokurator, a potem niezawisłe sądy, co to będą sypać piękne wyroki? Nikt nie będzie znał ani dnia, ani godziny, więc zwykłe kryminały z pewnością wszystkich nie pomieszczą, więc po niezbędnych remontach trzeba będzie ponownie uruchomić wspomniane, chwilowo nieczynne obozy.

Personel wartowniczy i porządkowy – oczywiście po stosownym przeszkoleniu w Trawnikach koło Lublina – zapewni 20 tys. kryminalistów, których pan minister Bodnar zamierza wypuścić na wolność. Słowem – wszystko powróci do stanu, jaki panował w Generalnym Gubernatorstwie, z tą różnicą, że obecnie z Niemcami będą kolaborowali Żydowie, a nie żadni szmalcownicy sposród głupich gojów.

Zarówno za Stalina, jak i teraz, Żydowie udowadniają wszak światu, że z rozmaitymi ostatecznymi rozwiązaniami różnych kwestii świetnie sobie radzą, więc wszystko – jak mówią gitowcy – gra i koliduje.

 Wróćmy jednak do polityki, od której uciec niepodobna. Jak pisze w swojej znakomitej powieści o władzy pod tytułem “Gubernator”, amerykański autor Robert Penn Warren, jeśli człowiek politykuje, to jego sumienie także politykuje. Człowiek jest bowiem jednością duszy i ciała – może z wyjątkiem byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju, pana Aleksandra Kwaśniewskiego, który twierdzi, że nie ma duszy. I ja mu wierzę, bo któż takie rzeczy może wiedzieć lepiej od niego?

Ale skoro nie ma duszy, to chyba nie ma też sumienia, więc świetnie nadawałby się na lekarza w klinice imienia króla Heroda. Jak bowiem ogłosiła feministra w vaginecie Donalda Tuska, Wielce Czcigodna Izabela Leszczyna, lekarze będą musieli pozostawiać swoje sumienia przez bramami wspomnianych klinik, więc pan Aleksander Kwaśniewski, gdyby został tam lekarzem, w odróznieniu od wszystkich innych,  nie musiałby się obawiać, że ktoś mu to sumienie ukradnie, czy zdeprawuje.

Trafność spostrzeżenia Roberta Penn Warrena możemy śmiało potwierdzić, obserwując rozwój sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. Właśnie  media doniosły, że w dniach ostatnich nasiliły się szturmy nieszczęśliwych migrantów na tę granicę. 9 kwietnia funkcjonariuszy polskiej Straży Granicznej zaatakowała wataha ponad 100 migrantów, którzy po obrzuceniu Polaków konarami i kamieniami zostali wyparci na terytorium Białorusi, skąd się wcześniej wyłonili.

Wszystko zatem przebiegło podobnie, jak przebiegało wcześniej, z tą różnicą, że tym razem na granicy nie było żadnych moralnych wrażliwców, którzy – jak wcześniej pan Kramek i pani Kozłowska z fundacji “Otwarty Dialog” – próbowaliby rozrywać koncertinę  lub dostarczać migrantom pieczone i smażone, a na popitkę – rozmaite “napoje energetyzujące” – ani nawet moralnych wrażliwców w głębi kraju, którzy – jak wcześniej pani Maja Ostaszewska, czy pani “Basia” Kurdej-Szatan – wymyślałyby Straży Granicznej od “zbrodniarzy“ – i tak dalej.

Ogon pod siebie podkuliła nawet pani reżyserowa Agnieszka Holland, najwyraźniej nawet nie próbując kręcić nie tylko kolejnej wersji “Zielonej granicy”, ale nawet żadnych innych lodów. Milczy również Judenrat Gazety Wyborczej”, który za ancien regime`u złowrogiego Jarosława Kaczyńskiego niemal w każdym numerze rozdzierał szaty, niczym arcykapłan Kajfasz, kiedy udało mu się sprowokować Pana Jezusa do wyznania, że jest Synem Bożym. Co się stało, “gdzie tu Wylizuch, Felczak gdzie tu?” – pytał poeta w nieśmiertelnym poemacie “Towarzysz Szmaciak”.

Najwyraźniej te wszystkie zmiany są następstwem podmianki na pozycji lidera tubylczej sceny politycznej, dokonanej przez BND wespół ze starymi kiejkuty, przy aprobacie Naszego Najważniejszego Sojusznika. Ponieważ rządy objęła Volksdeutsche Partei z satelitami, to wszyscy moralni wrażliwcy zrozumieli, że etap się zmienił.

Polskie Babcie już nie okładają policjantów kijami od parasolek, bo pan minister Kierwiński pokazał, że zamiast Polskich Babć, woli fachowych prowokatorów z ABW, którzy swoje umiejętności zademonstrowali nie tylko podczas pojmania panów Kamińskiego i Wąsika w Pałacu Prezydenckim, ale i podczas ostatniej demonstracji rolników pod Sejmem. Żeby jednak Polskie Babcie, z Babcią Kasią na czele, nie miały żalu, Donald Tusk poskromił węża w kieszeni i sypnął złotem na “babciowe”.

Dopieroż Babcia Kasia zacznie teraz używać życia całą paszczą – bo wiadomo, że prawdziwe życie zaczyna się dopiero na “babciowym”. Na tym odcinku sprawa wydaje sie więc załatwiona – ale nie wyjaśnia to sytuacji na odcinkach humanitarnych, gdzie rej wodziła pani Maja Ostaszewska, czy pani “Basia” Kurdej-Szatan, które pochowały się w mysie dziury. Żadnych informacji co do przyczyn takiej zmiany zachowania i całkowitego wygaszenia wrażliwości na dolę nieszczęśliwych migrantów do wiadomości opinii publicznej nie podano, toteż jesteśmy skazani na domysły.

Skoro jednak już jesteśmy skazani, to domyślajmy się! Ja na przykład się domyślam, że do pani Mai Ostaszewskiej przyszedł ktoś starszy i mądrzejszy i powiedział jej tak: wiecie, rozumiecie Ostaszewska, teraz mamy nowy etap, więc przestańcie już dokazywać z tymi migrantami, bo inaczej ściągniemy wam majtadały na oczach całej Polski i będzie brzydka sprawa. Być może pani Maja po tej rozmowie kontrolnie zadzwoniła jeszcze do Judenratu, a tam zmianę mądrości etapu jej potwierdzono.

W tej sytuacji pozostawało tylko obdzwonić pozostałych wrażliwców-aktywistów i cały humanitaryzm jakby ręką odjął – nawet w sytuacji gdy Straż Graniczna nadal bez ceregieli wypycha migrantów z powrotem na Białoruś.

Wszystko gra i koliduje

Wszystko gra i koliduje

Stanisław Michalkiewicz   9 kwietnia 2024 michalkiewicz

Kiedyś, przy okazji sprawiedliwej wojny, jaką miłujące pokój państwa rozpętały przeciwko złowrogiemu Irakowi pod pretekstem, że tamtejszy zbrodniarz wojenny Saddam Husajn nie tylko bezczelnie wyprodukował broń masowej zagłady, ale w dodatku jeszcze ją ukrywa, ówczesny sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej, Anioł kardynał Sodano powiedział, że od jednych narodów wymaga się czegoś, a od innych narodów nie wymaga się nic. Nawiasem mówiąc, kiedy wywiady całego miłującego pokój świata zachodziły w głowę, gdzież ten cały Saddam Husajn schował tę broń masowej zagłady, pan red. Bronisław Wildstein, nie ruszając się z Warszawy, od razu spenetrował prawdę, że Saddam Husajn schował tę broń „w miejscach niemożliwych do wykrycia”. Od razu wszystko się wyjaśniło, dzięki czemu opinia miłujących pokój krajów utwierdziła się w przekonaniu o sprawiedliwym charakterze wojny przeciwko znienawidzonemu Irakowi. „Nasze dieło prawoje – my pobiedili” – kazał napisać na medalu za „wojnę ojczyźnianą” Józef Stalin.

Kardynał Sodano mówiąc, iż od jednych narodów wymaga się czegoś, a od innych nie wymaga się nic, miał oczywiście rację, z tą poprawką, że nie od „innych” nic się nie wymaga, tylko od tego jednego, jedynego, mianowicie eksportowego narodu żydowskiego. Weźmy taką broń masowej zagłady. Wszystkie wróbelki ćwierkają od samego rana, że Izrael ma broń jądrową, ale oficjalnie jej „nie ma”, podobnie jak „nie ma” Wojskowych Służb Informacyjnych w naszym nieszczęśliwym kraju – i tak dalej. Skłoniło mnie to do sformułowania opinii, że oficjalna nieobecność jest tylko wyższą formą obecności. No dobrze – ale właściwie dlaczego od jednych narodów wymaga się czegoś podczas gdy od tego jednego, jedynego, nie wymaga się nic? Jak w każdym przypadku, tak i w tym, składa się na to szereg zagadkowych przyczyn. Po pierwsze dlatego, że w okresie II wojny światowej, a której – jak pamiętamy – zginęło ponad 50 mln ludzi, cześć tych ludzi stanowili Żydowie.

Wprawdzie wydawałoby się, że skoro wśród tych, co zginęli, Żydowie stanowili stosunkowo niewielką część, to z tego powodu nie powinny wynikać dla nich żadne przywileje. Jednak – jak wyjaśniła to pani Barbara Engelking – śmierć głupiego goja to jest tylko zjawisko biologiczne, podczas gdy śmierć Żyda ma charakter głębokiego zjawiska mistycznego. W takiej sytuacji nie ma rady – trzeba ukorzyć zmysły i rozum swój, przyjmując do wiadomości, że skoro wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler prześladował Żydów, to mogą oni teraz obcinać od tego kupony aż do skończenia świata. Drugi powód jest taki – chociaż taka opinia jest przez Ligę Antydefamacyjną uznawana za „antysemicką” – że środowiska żydowskie w Ameryce mają nieproporcjonalnie duże wpływy w sektorze finansowym, w mediach i w przemyśle rozrywkowym. Na pierwszy rzut oka nie powinno to mieć znaczenia, ale na drugi rzut oka przekonujemy się, że ma. Otóż dzięki temu, że Żydowie trzymają amerykańskich twardzieli za cojones nie tylko jako finansiści, nie tylko jako dzierżyciele mediów, które z każdego w każdej chwili mogą zrobić marmoladę, ale w dodatku, jako „inżynierowie dusz”, co to za pomocą przemysłu rozrywkowego, a więc kina, czy estrady, kreują masowe nastroje, sympatię, antypatie i upodobania – to wskutek tej długoletniej tresury, amerykańscy twardziele nie tylko sami skaczą przed Żydami z gałęzi na gałąź, ale w dodatku przyjęli prawa, na podstawie których próbują zmuszać wszystkich innych, żeby też tak skakali. W przeciwnym razie mogą rozpocząć w ich sprawie sprawiedliwą operację pokojową, albo misję stabilizacyjną. Wszyscy amerykańscy wasale o tym wiedzą, więc jeśli nawet w skrytości zgrzytają z irytacji zębami, to oficjalnie nie tylko przyjmują nakazane zasady, ale nawet, pod pretekstem antysemitismusa, a w ostateczności – „mowy nienawiści” – zaczynają prześladować wszystkich opornych.

Pozorów moralnego uzasadnienia tej operacji dostarczają przywódcy moralni. Antisemitismus w rezultacie staje się nie tylko myślozbrodnią, ale i grzechem śmiertelnym przeciwko samemu Stwórcy Wszechświata, który w Żydach dlaczegoś szczególnie sobie upodobał. Tak w każdym razie uważają Żydowie, którzy z zagadkowych powodów narzucili tę opinię znacznej części innych narodów świata, zwłaszcza tych, którzy są wasalami Stanów Zjednoczonych, o których Partyk Buchanan mówił, że to „terytorium okupowane przez Izrael”. Odnosił to co prawda tylko do Waszyngtonu, ale wiadomo, że Waszyngton nadaje ton całej reszcie Ameryki, no a Ameryka – swoim wasalom. W ten sposób Żydowie krok po kroku przybliżają się do stanu, który ponoć wynegocjowali ze Stwórcą Wszechświata – że będą panowali nad innymi narodami. Toteż w dniach ostatnich bezcenny Izrael, możliwe, że przy udziale konfidentów swojego wywiadu w Strefie Gazy, przystąpił do ostatecznego rozwiązywania kwestii palestyńskiej. Ponieważ akurat tak się złożyło, że ostateczne rozwiązywanie przeciągnęło się do roku wyborczego w Ameryce, tamtejszy twardziel w osobie prezydenta Józia Bidena, z jednej strony nie chciałby stracić wianuszka, że to niby przystaje na „ludobójstwo”, ale z drugiej – przecież nie ośmieli się stanąć dęba bezcennemu Izraelowi, bo i on wie i my wiemy, że wtedy Żydowie zrobią z niego marmoladę. Toteż o ile na początku przygalopował do Tel Avivu, żeby ucałować stopy Beniamina Netanjahu, to teraz, dla zmylenia swoich suwerenów, kręci nosem a to na to, a to na tamto. Beniamin Netanjahu oczywiście to wszystko rozumie, więc nie ma do Józia pretensji – ale oczywiście robi swoje tym bardziej, że dzięki zorganizowaniu tej operacji, z dnia na dzień został żydowskim bohaterem narodowym i premierem rządu jedności narodowej.

Tymczasem rozmaite humanitarne Schwein sypią piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów. Izraelowi udało się podgarnąć znienawidzonych Palestyńczyków na kupkę w Rafah, gdzie można będzie wytracić ich głodem i chorobami. Tymczasem wspomniane Schwein pod pretekstem humanitarnym dowożą im żywność, wodę i lekarstwa, w związku z czym operacja ostatecznego rozwiązania zaczyna się przeciągać. Toteż nic dziwnego, że rada w radę uradzono, by „przez pomyłkę” zbombardirować taki konwój – a potem się zobaczy. I tak się stało.

I co Państwo powiecie? Organizacja World Central Kitchen, która te konwoje organizowała, od razu skapowała w czym rzecz i się wycofała. Znaczy – wszystko gra i koliduje – jak mówią gitowcy. Toteż śmierć w tym ataku Polaka Damiana Sobola postanowił wykorzystać również Książę-Małżonek i „uprzejmie zaprosił” izraelskiego ambasadora do złożenia wyjaśnień. Ten jednak zwymyślał pana wicemarszałka Bosaka od „antysemitników”, w związku z czym skonfundowany Książę-Małżonek doradził mu „więcej skromności”.

Hi, hi! He, he!

Stanisław Michalkiewicz

Szczypta historiozofii

Stanisław Michalkiewicz: Szczypta historiozofii szczypta

Cała Polska wstrzymuje oddech przed niedzielnymi wyborami do samorządów terytorialnych. No, może nie cała, ale z całą pewnością partyjni aktywiści, bo z fusów, jakie zostaną przedstawione spragnionej wieści publiczności będą wróżyć swoje przyszłe suckesy lub porażki. Ale nie tylko oni.

Jeszcze bardziej wstrzymują oddech kandydaci na wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, bo  te stanowiska łączą się nie tylko z możliwością dysponowania pieniędzmi, ale również, a może nawet przede wszystkim – z możliwością rozdzielania posad, dzięki czemu można sobie zyskać dozgonnych przyjaciół, albo odwrotnie – śmiertelnych wrogów.

Ale na tym nie koniec, bo oddech wstrzymują również ci, którzy do tej pory te wszystkie synekury obejmowali; czy będą korzystać z dobrego fartu przez następne 4 lata, czy też trzeba  będzie ruszać z posad – ale nie “bryłę świata”, jak głosi kultowa piosenka komunistów pod tytułem “Międzynarodówka” – tylko samemu, co w wielu przypadkach gorsze jest od śmierci. Od takiego, co musiał ruszać z posad, odwracają się przyjaciele, bo po co przyjaźnić się z pechowcem, który – kto wie? – może przynosi pecha?

Taką właśnie anegdotkę opowiadał mi ś.p. kolega Aleksander Rozenfeld:

Starsze żydowskie małżeństwo przeżywa kryzys. Mąż od samego rana nie odzywa się do żony, a nawet nie odpowiada na jej dociekliwe pytania. Żona jakoś przetrwała do wieczora, ale wieczorem troska i ciekawość przemogły, więc pyta mężą, czy on przypadkiem nie chory.  A on, żydowskim zwyczajem, odpowiada pytaniem na pytanie: czy ty byłaś ze mną, jak były pogromy? Na co ona – naturalnie, przecież uciekliśmy do tej samej bramy i tak się poznaliśmy. – Aha – on na to –  a byłaś ze mną, jak jechałem do Oświęcimia? Na co żona dotknięta do żywego powiada: ty chyba naprawdę jesteś chory i w dodatku tracisz pamięć. Przecież jechaliśmy w tym samym wagonie!  Na co mąż: oj, widzę, że ty mi pecha przynosisz!

Więc teraz cała Polska tylko wstrzymuje oddech, a co to będzie, jak już Państwowa Komisja Wyborcza ogłosi wyniki? Jak mówił klasyk demokracji Józef Stalin, który na temat demokracji wygłaszał spiżowe sentencje, ważniejsze od tego, kto głosuje, jest to, kto liczy głosy. Toteż od takiej komisji wiele zależy. Wyobraźmy sobie tylko, że na przykład w Warszawie pan Rafał Trzaskowski uzyskał tyle samo głosów, co pani – oczywiście Wielce Czcigodna – Magdalena Biejat.

W kodeksie wyborczym nie mogłem się doczytać, co się wtedy dzieje, więc przypuszczam, że obydwoje wygraliby wybory ex aequo. To znaczy, że Warszawa miałaby podwójnego prezydenta. To nawet dobrze nie tylko z tego względu, że Warszawa tyle wycierpiała, iż jakieś względy z tego tytułu się należą, ale również, a może przede wszystkim dlatego, że taka para siłą rzeczy  musiałaby odbywać bliskie spotkania III stopnia, co mogłoby – chociaż oczywiście by nie musiało – zaowocować pojawieniem się potomstwa.

W ten sposób pojawiłaby się warszawska dynastia prezydencka, na podobieństwo ubeckich dynastii, które wywierają przemożny wpływ na życie publiczne naszego nieszczęśliwego kraju już w czwartym pokoleniu.

Zresztą nie tylko naszego nieszczęśliwego kraju, ale całej Europy, a może i świata. Wracam do mojego pomysłu racjonalizatorskiego, który przed wieloma laty, w czynie społecznym pierwszomajowym, przedstawiłem opinii publicznerj – ale głuche milczenie było mi odpowiedzią.

A szkoda, bo gdyby tak wtedy Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński poświęcił się dla Polski, porzucił stan starokawalerski i poślubił piękną Julię Tymoszenko, to byłaby szansa na pojawienie się dynastii, a wtedy unia polsko-ukraińska, o której mówił pan prezydent Andrzej Duda w przemówienu z okazji 3 maja, zyskałaby solidne podstawy dynastyczne.

Kto wie, czy wtedy prezydent Obama musiałby resetować swój reset w stosunkach amerykańsko-rosyjskich z 17 września 2009 roku i wywalać 5 mld dolarów na zorganizowanie w Kijowie “majdanu”, co doprowadziło do wojny, jaką Stany Zjednoczone wraz z całym NATO prowadzą na Ukrainie z Rosją do ostatniego Ukraińca? Aż strach pomyśleć, ile pieniędzy pochłonęła już ta wojna i ile jeszcze pochłonie, bo prezydent Zełeński  ani myśli o zakończeniu wojny, tylko domaga się coraz więcej forsy – jak to militaryści.

Jak wiadomo, uważają oni, że trzeba korszystać z wojny, bo pokój będzie straszny. I słuszna ich racja, bo pomyślmy sami; gdyby na Ukrainie nie było wojny, to czy ktokolwiek przy zdrowych zmysłach futrowałby tę skorumpowaną oligarchię miliardami dolarów i miliardami euro? Tymczasem w sytuacji, gdy Amerykanie kombinują, jakby tu się wyplątać z ukraińskiej awantury, słyszymy, że na lipcowym szczycie NATO w Waszyngtonie ma zostać utworzony specjalny fundusz gwoli wspierania Ukrainy sumą 100 mld euro.

I tak dobrze – tak w każdym razie poinformował nas– że te 100 mld euro to po to, by Polska nie była wepchnięta do wojny z Rosją w sposób nie stwarzający żadnych zobowiązań dla NATO. Być może tym razem Książę-Małżonek wyjątkowo mówi prawdę, ale oczywiście żadnej pewności mieć nie można, bo przecież nie będzie tak, jak my chcemy, tylko tak, jak nam każą Nasi Sojusznicy i Sojusznicy Naszych Sojuszników.

Dopiero teraz widzimy, ilu nieszczęść, ilu paroksyzmów, mógłby uniknąć nie tylko nasz nieszczęśliwy kraj, nie tylko Ukraina, nie tylko Europa i NATO, ale kto wie, czy nie cały świat – bo od Ukrainy może zapalić się cała atmosfera  i nic już nie uratuje “planety” przed zagładą – przed czym ostrzegają aktywistki i aktywiści “ostatniego pokolenia”, za co pan prezydent Trzaskowski futruje ich szmalcem z miejskich funduszów w nadziei, że będą prorokować przeciwko złowrogiemu Jarosławowi Kaczyńskiemu, a nie przeciwko niemu.

A przecież wtedy, kiedy ten pomysł racjonalizatorski zgłaszałem w czynie pierwszomajowym, Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński nie musiałby aż tak bardzo dla Polski się poświęcać; Julia Tymoszenko była jeszcze znacznie piękniejsza, niż jest teraz, więc mógłby połączyć piękne z pożytecznym tym bardziej, że przecież nikt nie może wiedzieć, ile stuleci przetrwałaby stworzona w ten sposób dynastia.

Kto wie, czy nie stworzyłaby ona jakiegoś tysiącletniego imperium, dzięki czemu nie musielibyśmy dzisiaj, wraz z byłym niestety Naczelnkiem Państwa, martwić się, co w sprawie naszego losu postanowią budowniczowie IV Rzeszy.

Czy pozwolą nam pozostawić III Rzeczpospolitą, oczywiście poddaną ostrej kuracji przeczyszczajacej, czy jednak – co wyglada na bardziej prawdopodobne – położą kres istnieniu III Rzeczypospolitej wraz z charakterystycznym dla niej, polskim safandulstwem i z Donaldem Tuskiem na fasadzie, urządzą nam Generalne Gubernatorstwo, gdzie zapanuje taka dyscyplina, o jakiej nam się nie śniło?

Odległy cel coraz bliżej

Odległy cel coraz bliżej

Stanisław Michalkiewicz odległy cel

Co tu dużo gadać; Judenrat “Gazety Wyborczej” myśli perspektywicznie. Niedoścignionym wzorem  perspektywicznego myślenia był “drogi Bronisław”, czyli prof. Bronisław Geremek – jeden z naszych “skarbów narodowych” – jak określiła go pani Magdalena Albright, podówczas sekretarz stanu USA. Drugim naszym skarbem narodowym był bowiem “profesor” Władysław Bartoszewski. Otóż w 1993 roku, z inicjatywy posła Alojzego Pietrzyka został złożony wniosek o votum nieufości wobec rządu panny Hanny Suchockiej. Przed głosowaniem Wielce Czcigodny poseł Andrzej Potocki odwiedził był biuro Unii Polityki Realnej, która miała wówczas 4 posłów, żeby wysondować, na jakich warunkach UPR mogłaby głosować za rządem. Posłowie UPR podali dwa warunki: jeśli koalicja rządowa obniży stawkę VAT z 22 do 7 procent oraz – jeśli poprze ustawę o restytucji mienia. Po 5 godzinach  poseł Potocki oświadczył, że koalicja warunki odrzuca, wobec czego następnego dnia 4 posłów UPR głosowało przeciwko rządowi, który upadł zaledwie jednym głosem.

Okazało się przy tym, że prof. Geremek w ogóle nie powiadomił koalicyjnych posłów KL-D o tych warunkach, które według nich były do przyjęcia. Ale prof. Geremek wolał zaryzykować upadek własnego rządu, niż doprowadzić do przeforsowania ustawy o restytucji mienia, która zakładała przywócenie obywatelom polskim własności zagrabionej przez komunistów. Już wtedy myślał, a może już wtedy wiedział o  przygotowaniach żydowskich organizacji przemysłu holokaustu do wysunięcia wobec Polski roszczeń majątkowych, dotyczących m.in. tak zwanej własności bezdziedzicznej i wolał, by ta sprawa pozostała otwarta. I tak się stało i tak jest aż do dnia dzisiejszego.

Judenrat “Gazety Wyborczej” nie tylko myśli perspektywicznie, ale wykorzystując swój wpływ na mikrocefali sufluje im, jak mają postępować, ubierając te instukcje w postać informacji, na przykład – co na jakiś temat myślą postępowe kobiety. Okazuje się, że coraz wiecej postępowych kobiet w Polsce  nie chce mieć dzieci. Część nie chce, żeby zrobić na złość Naczelnikowi Państwa, ale inna część nie chce mieć dzieci ze względu na życiowe wygody. To prawda, że znacznie przyjemniej tylko się bzykać, a potem ewentualny wypadek przy pracy wyskrobać, niż podejmować trud wychowania dzieci. Najciekawszy jednak jest sposób myślenia postępowych kobiet, które unisono uważają, że “już nie musimy” mieć dzieci. Jeśli Judenrat “Gazety Wyborczej” nie  koloryzuje na ten temat, to byłby to bardzo poważny argument przeciwko dopuszczaniu postępowych kobiet do rządzenia państwem, ponieważ nie są one w stanie przewidzieć skutków swoich decyzji.

Domyślam się, że pogląd, jakobyśmy już nie musieli mieć dzieci, jest uzasadniany przez postępowe kobiety tym, że jest ZUS, który wypłaci im emeryturę w wysokości uzależnionej od wielkości składki na ubezpieczenie spoleczne. W tej sytuacji koszty wychowania i wykształcenia dzieci osłabiają nadzieję na wysoką emeryturę, kiedy to zaczyna się prawdziwe życie. Podobny pogląd głosił w swoim czasie Jerzy Urban, który w odróżnieniu od postępowych kobiet był inteligentny, chociaż była to inteligencja zdeprawowana. Jedną z przyczyn tego zdeprawowania upatruję w tym, że Jerzy Urban był Żydem, podobnie jak członkowie Judenratu “Gazety Wyborczej”, którzy w lansowaniu takich poglądów mają swój interes.

Tymczasem nieżyjący od 2014 roku amerykański ekonomista, laureat nagrody Nobla z ekonomii w roku 1992, Gary Stanley Becker, w książce “Ekonomiczna teoria zachowań ludzkich” twierdzi, że ludzie zachowują się tak, jakby kalkulowali, nawet jeśli nie zdają sobie z tego sprawy. Jednym z przykładów takiej, nawiasem mówiąc – błędnej – kalkulacji są właśnie powszechne, obowiązkowe ubezpieczenia społeczne. Pozornie rozrywają one związek między poziomem życia ludzi starszych, a posiadaniem przez nich dzieci. Zanim się one pojawiły, dzieci były przez rodziców traktowane jako inwestycja, bo od ich posiadania, od ich przygotowania do życia i od ich wychowania – czy zostało im wpojone poczucie odpowiedzialności, czy nie – zależał los ludzi starych. Ubezpieczenia społeczne pozornie związek ten rozrywają, a temu wrażeniu sprzyja też działalność państwa, zainteresowanego, by jak najwięcej pieniędzy wpływało do systemu. Nie chcecie mieć dzieci? To świetnie, to w takim razie udostępnimy wam środki antykoncepcyjne, zalegalizujemy aborcję – i tak dalej. W rezultacie liczba dzieci systematycznie spada, ale po 40-50 latach okazuje się, że gwałtownie wzrósł w społeczeństwie odsetek ludzi starych, których utrzymanie staje sie coraz bardziej kosztowne. Jak obliczono, wydatki na człowieka w ostatnich 6 miesiącach jego życia są podobne do wydatków, jakie ubezpieczalnia ponosi na tego samego człowieka przez cały wcześniejszy okres jego życia.

W tej sytuacji rozsądek i rachunek ekonomiczny podpowiada, żeby ten okres maksymalnie skrócić, a najlepiej – całkiem go wyeliminować. Z tego powodu propaganda eutanazji pojawia się i nasila w krajach, gdzie systemy ubezpieczeń społecznych zmierzają do bankructwa. Aborcja i eutanazja to dwie strony tego samego medalu tym bardziej, że na skutek wzrostu odsetka ludzi starych, muszą rosnąć obciążenia ludzi młodszych z tytułu składek ubezpieczeniowych. O ile w latach 60 przypadało w Polsce na jednego emeryta-rencistę siedem osób wpłacających do systemu, to obecnie już mniej, niż dwóch, a te proporcje stale się pogarszają. W rezultacie ludzie młodzi, którzy mogliby zalożyć rodziny, kupić sobie mieszkanie – i tak dalej – drenowani są z pieniędzy pod pretekstem, że kiedyś dostaną emeryturę. Ale kiedy obciążenie z tego tytułu wzrośnie nadmiernie, młodzi ludzie mogą się zbuntować przeciwko utrzymywaniu starców-wampirów i nawet w katolickim kraju, takim, jak Polska może pojawić się poparcie dla legalizacji eutanazji.

Czy przypadkiem nie na to właśnie liczy Judenrat “Gazety Wyborczej”, realizujący na terenie naszego bantustanu zadania wyznaczane przez żydowskie organizacje przemysłu holokaustu, którym w 2018 roku udało się przeforsować w Kongresie USA ustawę numer 447? Jeśli nawet liczebność społeczeństwa polskiego spadnie, to liczba nieruchomości pozostanie taka sama, a po szczęśliwej zmianie właścicieli, można będzie pozostałych epigonów oczynszować. Inaczej być nie może, bo przecież bez kredytu niedługo nie da się żyć, a każdy kredytobiorca jest dożywotnim niewolnikiem banksterów i musi pracować na ich zyski. Ale żeby to zrozumieć, trzeba zdawać sobie sprawę z dalekosiężnych skutków własnych działań, tedy na wszelki wypadek Judenrat “Gazety Wyborczej” intensywnie duraczy postępowe kobiety, bo skoro są postępowe, to znaczy, że są na duraczenie podatne. 

Co tu dużo gadać; myślą perspektywicznie!

Stanisław Michalkiewicz

Wychodzimy z nirwany

Wychodzimy z nirwany

Stanisław Michalkiewicz  tygodnik „Goniec” (Toronto)    7 kwietnia 2024 nirwana

Nasz nieszczęśliwy kraj powoli wychodzi ze świątecznej nirwany, która w Wielkanoc trwa znacznie krócej, niż w czasie Bożego Narodzenia. Dało to w swoim czasie Janowi Tadeuszowi Stanisławskiemu, profesorowi mniemanologii stosowanej, pretekst do sławnej dysertacji o wyższości Świąt Wielkanocnych nad Świętami Bożego Narodzenia.

Ale oprócz tego, że obecna świąteczna nirwana trwała znacznie krócej, to jeszcze nie była pełna, a to z dwóch powodów. Po pierwsze, pan prezydent Andrzej Duda zawetował nowelizację prawa farmaceutycznego. Nowela do tej ustawy polegała na wprowadzeniu zasady, że tak zwana pigułka „dzień po” będzie mogła być sprzedawana bez recepty również panienkom, które ukończyły 15 lat. Ponieważ koalicja „13 grudnia” nie dysponuje w Sejmie większością wystarczającą do obalenia weta prezydenta do ustawy (276 mandatów), to, zwłaszcza na lewicy rozległ się jęk zawodu, a następnie – zgrzytanie zębów.

Przybrało ono postać buńczucznych deklaracji Wielce Czcigodnej Izabeli Leszczyny, która w vaginecie Donalda Tuska pełni funkcję feministry zdrowia, że w takim razie rząd wprowadza „plan B”. Potwierdził to również Donald Tusk. „Plan B” polega na tym, by w drodze rozporządzenia wyposażyć aptekarzy w prawo wystawiania recept na wspomniane pigułki. Najwyraźniej rząd liczy na to, że aptekarze opętani żądzą zysku będą wystawiać panienkom recepty w dowolnych ilościach, bo im więcej recept wystawią, tym więcej pigułek sprzedadzą. No a panienki – jak to panienki – będą wreszcie szczęśliwe, bo będą mogły imprezować na okrągło, bez obawy tak zwanego „zaskoczenia”.

Drugi powód, to oczywiście wybory samorządowe, w których nasz mniej wartościowy naród tubylczy wybierze sobie 46 tysięcy radnych, a oprócz nich – 1464 wójtów, 906 burmistrzów i 107 prezydentów miast. Wybory na radnych nie są może aż tak ekscytujące, jak wybory na „włodarzy” – bo „włodarze” będą rozdzielali w samorządach rozmaite synekury, po których wielu obywateli wiele sobie obiecuje, zwłaszcza że czasy są coraz cięższe.

Oto rząd likwiduje zerową stawkę VAT na żywność i wprowadza 5-procentową – ale to chyba tylko na początek, bo w miarę upływu czasu zarówno ten podatek, jak i wszystkie inne, będą rosły razem z krajem.

Poza tym wybory stwarzają politycznym gangom okazję do przetestowania aktualnych politycznych wpływów – czy rosną, czy przeciwnie – słabną. Dlatego też Wielce Czcigodna Katarzyna Kotula, sprawująca w vaginecie Donalda Tuska groteskową funkcję feministry do spraw równości (małych naciągamy, dużych obcinamy, grubych uciskamy, a chudych nadymamy), wezwała „kobiety”, żeby masowo stawiły się do głosowania, bo to głosowanie „za aborcją”. Na razie bowiem za sprawą sezonowego marszałka Hołowni, co to w tej sprawie prawdopodobnie poszedł na rękę Władysławu Kosiniaku-Kamyszu, który najwyraźniej nie chciał ryzykować przed wyborami samorządowymi konfrontacji z Kościołem, sprawa aborcji zeszła z porządku dziennego i ma zostać rozstrzygnięta w „referendum”. Ale to tylko odroczenie, toteż Lewica, popierana w tej sprawie przez Judenrat „Gazety Wyborczej”, mobilizuje siły na zapowiadane referendum, licząc na to, że panienki, wdzięczne za wprowadzenie „planu B”, będą masowo ją popierały. Wszystko to oczywiście być może, ale co tu ukrywać; „plan B” nie jest już taki atrakcyjny, jak brak recept, bo jednak przed aptekarzem panienka będzie musiała się wylegitymować, to znaczy – pokazać legitymację szkolną, że ukończyła 15 lat – no a to jednak już dekonspiracja. Toteż pani feministra Leszczyna, która w cywilu była nauczycielką języka polskiego, gwoli dodania panienkom otuchy zapowiedziała, że żaden z lekarzy nie będzie mógł się powoływać na „klauzulę sumienia”, tylko każdy sumienie będzie musiał zostawić za drzwiami szpitala imienia króla Heroda. Ciekawe, czy postawią tam policjanta, żeby pilnował pozostawionych sumień przed złodziejami, bo wprawdzie sumienie nie kosztuje dzisiaj drogo, ale kto wie, czy już wkrótce jego wartość nie wzrośnie?

Tymczasem, zanim jeszcze zdążyliśmy zapaść w nirwanę, gruchnęła wieść o odwołaniu pana generała Jarosława Gromadzińskiego ze stanowiska dowódcy Eurokorpusu. Ten Eurokorpus jest rodzajem zygoty europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO – bo właśnie główną jego cechą jest owa „niezależność”. Okazało się jednak, że Służba Kontrwywiadu Wojskowego, która wypączkowała z rozwiązanych przez złowrogiego Antoniego Macierewicza we wrześniu 2006 roku Wojskowych Służb Informacyjnych, co to przygotowały i nadzorowały prawidłowy przebieg sławnej transformacji ustrojowej w naszym bantustanie, wszczęła przeciwko generałowi Gromadzińskiemu jakieś „energiczne śledztwo”.

O co konkretnie chodzi – tego nie wiemy, w związku z czym na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, jakoby chodziło o szpiegostwo na rzecz złowrogiego Putina. Gwoli przecięcia tych fałszywych pogłosek, pan generał wydał oświadczenie, w którym podkreśla, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Inni generałowie, na przykład pan generał Roman Polko, skrytykowali postępowanie ministra obrony narodowej w tej sprawie, że podrywa to autorytet, a nawet ośmiesza polskich generałów przed światem. Pozostaje zagadką, czy ma z tą sprawą jakiś związek fermentacja w wojsku, w którym oficerowie domagają się „rozliczeń”. Wygląda na to, że kuracja przeczyszczająca obejmie nie tylko prokuraturę i niezawisłe sądy, ale również – naszą niezwyciężoną armię.

Co więcej – jeśli fałszywe pogłoski o wepchnięciu Polski przez Naszych Sojuszników do wojny z Rosją okażą się prawdziwe, to kuracja przeczyszczająca będzie musiała być przeprowadzona szybko, bo nawet Donald Tusk mówi, iż żyjemy w okresie „przedwojennym”. Chyba, że wszystko rozstrzygnie się w całkiem innych kategoriach, to znaczy – nasza niezwyciężona armia zostanie wypchnięta na Ukrainę w charakterze świeżego mięska armatniego, a tam porządek z nią zrobi złowrogi Putin, dzięki czemu nasi Umiłowani Przywódcy zachowają czyste sumienia, które następnie będą mogli wystawić na licytację przez kolejnymi wyborami.

O takiej możliwości świadczy incydent w Strefie Gazy z udziałem bezcennego Izraela. Tamtejsze „siły obronne” ostrzelały mianowicie konwój humanitarny, który dla Palestyńczyków objętych operacją ostatecznego rozwiązania stosownej kwestii, wiózł żywność. Wśród konwojentów był wolontariusz z Przemyśla, 36-letni pan Damian Soból. W związku z tym Książę-Małżonek wprawdzie przybrał groźną minę, ale grzecznie „osobiście poprosił” ambasadora Izraela, Jakowa Liwne o wyjaśnienia.

Niewątpliwie je otrzyma – na przykład takie, że wszystko było w jak najlepszym porządku, bo konwój był prawidłowo oznakowany, więc nie ma podstaw, by kogokolwiek karać, a i pociski, które go trafiły, miały prawidłowy kaliber.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).