O roli Prezydenta-Elekta w obecnej sytuacji

Michalkiewicz o

„nowoczesnej Generalnej Guberni”.

Wskazał na rolę Nawrockiego

7.06.2025 michalkiewicz-o-nowoczesnej-generalnej-guberni-rola-nawrockiego

Stanisław Michalkiewicz ocenił, co może dziać się w najbliższych tygodniach w naszym kraju. Odniósł się do sytuacji rządu po przegranych przez kandydata Koalicji Obywatelskiej Rafała Trzaskowskiego wyborach prezydenckich.

W kolejnym tygodniu w Sejmie ma się odbyć głosowanie nad wotum zaufania dla rządu Donalda Tuska. Koalicja jednak pęka w szwach i daje się słyszeć głosy wzywające do wymiany premiera.

– Zawsze jest tak, że sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą – przypomniał w rozmowie z DoRzeczy Michalkiewicz.

– W tej chwili w koalicji trwa, można powiedzieć, próba ustalenia „ojcostwa” porażki Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich. Jednym z głównych kandydatów do tej roli jest Donald Tusk, który niełatwo może się od tej odpowiedzialności uchylić. Tym bardziej że niektórzy koalicjanci, i to nie tylko z PSL-u, wprost domagają się jego dymisji – dodał.

W ocenie publicysty „w szczególnie trudnej sytuacji” jest PSL. Przypomniał, że „Władysław Kosiniak-Kamysz po pierwszej turze wyborów bezwarunkowo poparł Rafała Trzaskowskiego”.

– Tymczasem po drugiej turze okazało się, że aż 80 proc. mieszkańców wsi zagłosowało na Karola Nawrockiego. To rodzi pytanie: kogo właściwie reprezentują obecne władze PSL-u? Skoro nie rolników, ani mieszkańców wsi, to kogo? – zaznaczył.

– Nie wykluczam, że w związku z tym fermentem – nie tylko w PSL-u, ale też po stronie Lewicy – termin głosowania wotum zaufania może zostać ponownie przesunięty. Już raz to się wydarzyło, na wniosek Szymona Hołowni po rozmowie z Donaldem Tuskiem. Może się okazać, że po prostu nie znajdzie się odpowiednia większość, by to wotum przeszło – skwitował.

Michalkiewicz odniósł się także do pytania o możliwe scenariusze współpracy między rządem a nowym prezydentem Karolem Nawrockim. – Jeszcze nie wiadomo, co się wyłoni z tej fermentacji w koalicji rządzącej. Czy pojawi się jakieś „młode wino”, czy raczej stary ocet? Karol Nawrocki nie został jeszcze zaprzysiężony – nadal urzęduje prezydent Andrzej Duda, który, jak sam powiedział po rozmowie z Nawrockim, próbował go „przekabacić” na, że tak powiem, sługę narodu ukraińskiego. Nie wiadomo, z jakim skutkiem. Z pewnością będą podejmowane rozmaite próby wpływu na prezydenta elekta – wskazał.

Jak podkreślił, zarówno Duda jak i Nawrocki są „wynalazkami” Jarosława Kaczyńskiego. Teraz politolodzy zachodzą w głowę, „czy i kiedy Karol Nawrocki «zerwie się ze smyczy?»”.

– Problem w tym, że nie ma on własnego zaplecza politycznego. Gdyby próbował się uniezależnić zbyt szybko, odciąłby się od jedynego źródła politycznego tlenu. Moim zdaniem, Nawrocki może próbować stopniowo luzować tę smycz, ale całkowicie się jej nie pozbędzie. Nie wiążę z nim nadziei na samodzielną, silną prezydenturę – ocenił

– Może natomiast próbować blokować działania rządu, Donalda Tuska lub ewentualnie innego, przy użyciu dostępnych, legalnych środków – dodał.

– Prawda jest taka, że obecnie nie bardzo możemy coś zrobić, by odwrócić ześlizg Polski w kierunku – nazwijmy to nowoczesnej Generalnej Guberni. Jedyne, na co możemy liczyć, to że prezydent elekt Karol Nawrocki uniemożliwi Donaldowi Tuskowi – lub komukolwiek z jego otoczenia – podejmowanie działań nielegalnych. I w tym sensie mam nadzieję, że przynajmniej w tym zakresie odegra on istotną rolę – skwitował Michalkiewicz.

Wariant rumuński

Wariant rumuński

Stanisław Michalkiewicz,  5 czerwca 2025 michalkiewicz

Widoczne zdenerwowanie obywatela Tuska Donalda w czasie rozmowy z red. Bogdanem Rymanowskim nasuwa podejrzenia, że Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje mogła wysłać mu pełną goryczy iskrówkę:

Wiecie, rozumiecie, Tusk. Myśmy się na was srodze zawiedli. Nie po to zrobiliśmy was premierem w Generalnej Guberni, żebyście dopuszczali do sytuacji, że różnica między naszą duszeńką, obywatelem Trzaskowskim Rafałem, a obywatelem Nawrockim Karolem nie przekracza jednego procenta. Jeśli się nie opamiętacie, to będzie z wami brzydka sprawa.

Jeśli tak rzeczywiście było, to nic dziwnego, że obywatelu Tusku Donaldu puściły nerwy tym bardziej, że argusowym okiem dostrzegł podejrzane ruchy Księcia-Małżonka, co to zaczyna zachowywać się tak, jak marszał Greczko w nieśmiertelnym poemacie „Caryca i zwierciadło” Janusza Szpotańskiego: „Barynia – prosit – daj prikaz (żeby zbombardirować Europę atomowymi kartaczami – SM) – a chytrość jemu bije z głaz. Chce wpełznąć gad na carski tron!

Oczywiście jak każda analogia, również i ta ma swoje plusy ujemne, choćby takie, że nasz nieszczęśliwy kraj nie dysponuje atomowymi kartaczami, a po drugie – Książę-Małżonek nie bombardirowałby „Europy” – tylko oczywiście Rosję – bo tylko w ten sposób mógłby wspiąć się po kolejnych szczeblach życiowej kariery. Tak czy owak, obywatel Tusk Donald miał powody do zdenerwowania, więc nic dziwnego, że aż puścił bąka, przyznając się, iż krynicą mądrości, z której czerpie swoją wiedzę o świecie, jest pan Jacek Murański, osobliwa postać w trójmiejskim ruchu robotniczym.

Takie ataki szczerości obywatelu Tusku Donaldu zdarzały się i wcześniej; na przykład w roku 2007 przyznał się bez bicia, że 13 grudnia, wraz ze swoim ministrem spraw zagranicznych, Księciem-Małżonkiem, co to dostał tę fuchę za gotowość „dorżnięcia watahy”, z rąk której wcześniej dostał fuchę ministra obrony, podpisał traktat lizboński bez czytania.

Czy w tej sytuacji powinniśmy się dziwić, że obywatela Tuska Donalda o sprawach tego świata informuje pan Jacek Murański? Dziwić się temu nie powinniśmy – ale w takim razie nie dziwmy się też, że sprawy naszego nieszczęśliwego kraju tak się właśnie mają. Ta okoliczność rzuca też pewne światło na przyczyny, dla których obywatel Tusk Donald nie został dopuszczony do konfidencji przez poważnych uczestników niedawnej pielgrzymki do Kijowa, tylko został odesłany do innego wagonu – podobno nawet bydlęcego – w co mimo wszystko nie chce mi się wierzyć.

Jeśli o tym wszystkim wspominam, to nie dlatego, by pastwić się nad obywatelem Tuskiem Donaldem, nad którym najwyraźniej zbierają się jakieś ciemne chmury, tylko, by zastanowić się, co też zrobi on w przypadku, gdyby się okazało, że w drugiej turze wyborów prezydenckich w naszym bantustanie różnica między kandydatami znowu nie przekroczy jednego, albo i kilku procent – ale na korzyść obywatela Nawrockiego Karola? Ja oczywiście pamiętam o spiżowym spostrzeżeniu klasyka demokracji Józefa Stalina, że ważniejsze od tego, kto głosuje, jest to, kto liczy głosy – a chyba nikt w Polsce nie ma wątpliwości, że pod tym względem na Państwowej Komisji Wyborczej można polegać – ale wypadki chodzą po ludziach, więc – jak przestrzega poeta – „Na tym świecie pełnym złości, nigdy nie dość jest przezorności!” Cóż zatem w takiej sytuacji może zrobić obywatel Tusk Donald ze swoim vaginetem?

Art. 129 ust. 1 konstytucji stanowi, że ważność wyboru prezydenta stwierdza Sąd Najwyższy. No dobrze – ale co będzie, jeśli Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje rozkaże obywatelu Tusku Donaldu, by do stwierdzenia ważności takich wyborów nie dopuścił? Wiecie, rozumiecie, Tusk; wy nie dopuśćcie do zatwierdzenia tych wyborów, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa! Trudno sobie wyobrazić, by w takiej sytuacji obywatel Tusk Donald nie skorzystał z nastręczającej się okazji, że jego vaginet, podobnie jak Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu „nie uznaje” legalności Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN, która właśnie miałaby ważność tych wyborów stwierdzać. No tak – ale trzeba by tej decyzji nadać jakieś pozory legalności. Czy takim pozorem legalności mogłoby być uznanie nieważności wyborów przez Izbę Pracy i Ubezpieczeń Społecznych Sądu Najwyższego, której legalność z zagadkowych powodów nie jest kwestionowana, ani przez bezpiekę, ani Judenrat, ani przez ETS? Z braku lepszego środka, dobry byłby pewnie i taki – ale zaraz zrodziłoby to mnóstwo pytań, co też Izba Pracy i Ubezpieczeń Społecznych ma wspólnego z wyborami prezydenta. Co prawda wszystkie te wątpliwości Judenrat warszawski wyjaśniłby swoim mikrocefalom za pośrednictwem jak nie pana red. Czuchnowskiego, to pana red. Węglarczyka, który w tamtejszej hierarchii („i w MSW i na uczelni” – jak przechwalał się Towarzysz Szmaciak swoim Józkiem) zdecydowanie się wybija – ale jeśli nawet autorytet panów redaktorów mógłby usatysfakcjonować mikrocefali, to co z resztą elektoratu dla której Judenrat nie jest żadnym organem władzy w naszym bantustanie, przynajmniej dotychczas? Trzeba by zadbać o stworzenie jakichś lepszych pozorów legalności i tu nasuwa się pomysł podjęcia specjalnej uchwały Sejmu w tej sprawie.

Myślę, że jeszcze przez najbliższe tygodnie na panu marszałku Hołowni można będzie polegać – a do podjęcia takiej uchwały wystarczy zwyczajna większość, którą vaginet obywatela Tuska Donalda, póki co, w Sejmie dysponuje. Oczywiście podniosłyby się hałasy, ale zarówno tubylcze KGB, jak i niezależne media głównego nurtu od razu by je stłumiły – tak, jak stłumiły, jakby nożem uciął, wszelkie śmierdzące dmuchy w sprawie publikacji Akcji Demokracji pana Jakuba Kocjana, co to chciał w ten sposób pomóc obywatelu Trzaskowskiemu Rafału. To, że tym śmierdzącym dmuchom natychmiast położono kres i żadna Schwein już się na ten temat nie zająknęła, jest najlepszym świadectwem skuteczności nadzoru, jaki nad niezależnymi mediami oraz zatrudnionymi tam funkcjonariuszami Propaganda Abeteilung, sprawuje tubylczy KGB, podobnie, jak nad pozostałą agenturą, pieczołowicie uplasowaną we wszystkich ważniejszych miejscach naszego życia publicznego. O ile tedy hałasy przeciwko sejmowej uchwale zostałyby stłumione, o tyle stado autorytetów moralnych zostałoby zmobilizowane, by w niezależnych mediach i wszędzie, gdzie tylko można, wynosić pod niebiosa autorytet Sejmu, jako jedynego stałego punktu we Wszechświecie, który zwariował. W ten sposób obywatel Tusk Donald mógłby, jeśli nie uratować, to przynajmniej podreperować swoją reputację w oczach Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje i w ten sposób, przynajmniej na jakiś czas, odsunąć od siebie Apokalipsę w osobie żądnego kariery Księcia-Małżonka, który – jak się okazuje – jest zdolny do wszystkiego.

Stanisław Michalkiewicz

W miłującym pokój świecie

W miłującym pokój świecie

4.06.2025 Stanisław Michalkiewicz nczas/w-milujacym-pokoj-swiecie

Wysiłki sztabów wyborczych panującego nam miłościwie od ponad 20 lat duopolu, by w związku z wyborami prezydenckimi doprowadzić obywateli naszego nieszczęśliwego kraju do stanu onieprzytomnienia, nie do końca się udały.

Frekwencja w pierwszej turze osiągnęła 67,31 proc., a więc była tylko o 5 proc. wyższa niż frekwencja w „kontraktowych” wyborach parlamentarnych w 1989 roku, a w dodatku różnica między obywatelem Trzaskowskim Rafałem, reprezentującym niezmiennie zadowolony ze swego rozumu Jasnogród, a obywatelem Nawrockim Karolem, mianowanym „kandydatem obywatelskim” przez Naczelnika Państwa, obywatela Kaczyńskiego Jarosława, nie przekroczyła 2 proc.

Jakby tego było mało, prawie 15 proc. głosów zebrał kandydat Konfederacji Sławomir Mentzen, a największą siurpryzą było ponad 6 proc. głosów poparcia zebranych przez Grzegorza Brauna, któremu eksperci początkowo nie dawali nawet złamanego procenta, wskutek czego niezależne media głównego nurtu posłusznie pomijały go w notowaniach, a kiedy już nie mogły, to przynajmniej go „nie doszacowywały”.

Na kłopoty „marsze”

Ciekawe, czym zakończyła się druga tura, bo można było odnieść wrażenie, że sztaby już nie wiedzą, jak tumanić suwerenów i planowały „marsze”. W jednym mieli maszerować patrioci-folksdojcze, a w drugim, konkurencyjnym – patrioci-szabesgoje, jako że jego organizatorem jest ekspozytura Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, które wespół ze Stronnictwem Pruskim tworzy wspomniany duopol. Wysyp patriotów-folksdojczów na pierwszy rzut oka może dziwić, ale podobnie rzeczy zdarzały się u nas i wcześniej – żeby wspomnieć np. „patriotów-księży”. Jak się okazuje, patriotów u nas nie brakuje.

Tak czy owak, druga tura wyborów wszystko wyjaśniła, chyba że promotorzy demokracji kierowanej uczynią i u nas cud nad urną, jaki zdarzył się w Rumunii – czego też wykluczyć nie można – bo kto to wdział, żeby w demokracji pozostawiać suwerenom swobodę wyboru? Suwerenowie – owszem – mogą sobie głosować, ale przecież nie tak, jakby im się chciało, tylko tak, jak powinni, żeby było dobrze.

Myślę, że wśród folksdojczów-patriotów znajdą się siły, które sprawią, że i nasz nieszczęśliwy kraj stanie się bardziej przewidywalny – jako że nieprzewidywalność zasmuca Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje, co z kolei może wzbudzać jaskółczy niepokój w głębi serca gorejącego obywatela Tuska Donalda, który ma tu pilnować interesu. Jak tam będzie, tak tam będzie, bo – jak mówił dobry wojak Szwejk – jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było.

Ameryka traci serce…

Tymczasem poza naszym nieszczęśliwym krajem, który – za sprawą sztabów wyborczych i funkcjonariuszy Propaganda Abteilung z niezależnych mediów głównego nurtu – zdaje się pogrążać w stanie onieprzytomnienia wyborczego, jest jeszcze reszta świata, w którym nurtują procesy co najmniej tak samo doniosłe i brzemienne w skutki jak zwycięstwo któregoś z obecnych faworytów. Oto po zawarciu przez Stany Zjednoczone umowy „mineralnej” z Ukrainą Ameryka jakby straciła serce do kończenia wojny, jaką do niedawna cały miłujący pokój świat prowadził z Rosją do ostatniego Ukraińca. Nie tylko serce – ale jakby również i zainteresowanie tą całą wojną, która w związku z tym może przekształcić się w „wojnę zapomnianą”, jakich wiele ślimaczy się na świecie.

Ponieważ natura nie znosi próżni, zwłaszcza próżni politycznej, to po osłabieniu przez Amerykę żywego zainteresowania tą wojną sprawy w swoje ręce próbuje wziąć Europa, która wyłoniła z siebie „koalicję chętnych”. Nazwa tej koalicji wprost zmusza do postawienia pytania – chętnych do czego? Pewne światło na tę sprawę rzucił amerykański generał Kellogg, wyjaśniając, że chodzi o wysłanie na Ukrainę „sił pokojowych”, które zajęłyby tereny na prawym brzegu Dniepru, uniemożliwiając w ten sposób rosyjskiemu prezydentowi Putinowi zajęcie również tej części Ukrainy.

Warto dodać, że „koalicję chętnych” tworzą Angielczykowie, którzy w styczniu zawarli z Ukrainą „stuletnie partnerstwo”, Francja, Niemcy – no i właśnie; generał Kellog wspominał również o naszym nieszczęśliwym kraju, którego premier, obywatel Tusk Donald, wziął nawet udział w sławnej pielgrzymce do Kijowa, podczas której nie tylko wyznaczono mu miejsce w osobnym wagonie, ale i nie dopuszczono do konfidencji, przy rozrywkach, jakim podobno oddawali się przedstawiciele państw poważnych. Oczywiście obywatel Tusk Donald w związku z wyborami prezydenckimi zaklinał się, że o wysłaniu naszej niezwyciężonej armii na Ukrainę mowy być nie może, a wtórował mu wicepremier i minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz – ale czy zarówno jeden, jak i drugi wytrwa w swojej zatwardziałości również po wyborach, zwłaszcza gdy Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje chwyci za słuchawkę? Wprawdzie obywatel Nawrocki Karol podpisał Sławomirowi Mentzenowi cyrograf, że na wysłanie naszej niezwyciężonej armii na Ukrainę się nie zgodzi – ale czy ktoś będzie go o to pytał, nawet gdyby wygrał II turę wyborów prezydenckich? Wszak generał Kellogg dawał do zrozumienia, jakby sprawa była przesądzona, a skoro tak, to nie sądzę, by Naczelnik Państwa próbował wierzgać przeciwko ościeniowi.

Ale ewentualna wysyłka naszej niezwyciężonej armii na Ukrainę to jedna sprawa, a sprawą drugą jest kształt „sprawiedliwego pokoju”, który ma być wynegocjowany przez stronę ukraińską i rosyjską pod auspicjami Stolicy Apostolskiej. Czy Leon XIV przekona zimnego ruskiego czekistę Putina, by oddał prezydentowi Zełeńskiemu Krym oraz resztę terytoriów zajętych przez armię rosyjską i – przypomnę – już oficjalnie wcielonych do Federacji Rosyjskiej, czy też sprawiedliwy charakter pokoju zostanie zrealizowany w jakiś inny sposób? Generał Załużny, ongiś głównodowodzący ukraińską armią, a obecnie ambasador Ukrainy w Londynie, podaje taką możliwość w wątpliwość i trudno się z nim nie zgodzić, a zwłaszcza w sytuacji gdy „wszyscy” pragną „zakończenia wojny”. Zmuszenie Rosji, by oddała to, co zajęła, oznaczałoby raczej kontynuowanie wojny, i to przez dziesięciolecia, a nie jej zakończenie. W tej sytuacji jak tu zadośćuczynić sprawiedliwości? Nie ma rady, tylko trzeba będzie obmyślić Ukrainie jakąś rekompensatę, co dla „koalicji chętnych” a także dla USA może być o tyle łatwiejsze, że ani Wielka Brytania, ani Francja, ani nawet Niemcy, nie mówiąc o USA, z Ukrainą nie graniczą. Z Ukrainą graniczy tylko jedno państwo wchodzące w skład „koalicji chętnych”, czyli Polska.

Jak zrealizować „sprawiedliwy pokój”?

Żeby jednak zrealizować „sprawiedliwy pokój” tym kosztem, trzeba będzie wymyślić jakąś formułę, która by przynajmniej części naszych obywateli nie kojarzyła się z kolejnym rozbiorem, tylko przeciwnie – z wkroczeniem na mocarstwowy „szlak jagielloński”. Bąka w tej sprawie puścił kilka lat temu w przemówieniu z okazji 3 maja sam pan prezydent Andrzej Duda, stręcząc naszemu mniej wartościowemu krajowi, będącemu „sługą narodu ukraińskiego”, przesławną „unię” z Ukrainą. Potem, najwyraźniej skarcony przez kogoś starszego i mądrzejszego, już o tym nie wspominał – ale co się powiedziało, to się powiedziało. Jeszcze za głębokiej komuny Janusz Wilhelmi przestrzegał, by nie ulegać pierwszym odruchom – bo mogą być uczciwe – ale być może pan prezydent Duda o tym zapomniał, tym bardziej że odruch, któremu mógł wtedy ulec, nie był wcale „uczciwy”, tylko zwyczajnie – głupi.

Jak widzimy, najważniejsze dopiero przed nami, tym bardziej że dzięki dotychczasowemu futrowaniu Ukrainy pieniędzmi i bronią bez żadnej kontroli tamtejsi oligarchowie przejmują rozmaite przedsiębiorstwa w naszym nieszczęśliwym kraju, nawet bez konieczności uruchamiania tutaj „wołynki”, która zawsze, dzięki niezwykle licznej ukraińskiej diasporze, wziętej przez Polskę na swoje utrzymanie, zawsze jest przecież możliwa, gdyby nasz mniej wartościowy naród tubylczy chciał stanąć dęba. Chyba nikt przytomny nie wyobraża sobie, by nasza niezwyciężona armia stanęła po stronie wyrzynanych? Przeciwnie – pod zwierzchnictwem Volksdeutsche Partei, do której doszlusowało wielu tubylczych banderowców, prędzej by spacyfikowała nasz mniej wartościowy naród tubylczy, jak to było w 1981 roku.

A potem, tzn. po 80 latach, może ktoś te wszystkie szczątki ekshumuje – albo i nie, bo po co rozdrapywać stare rany, co to właśnie pozarastały błoną podłości? „Wołynka” z 1943 roku poucza nas bowiem, że zbrodnia popłaca. Jakże inaczej, skoro żadna z polskich sił politycznych nie formułuje żadnego, niechby najbardziej powściągliwego programu powrotu Polski na tamte terytoria? Co innego takie Węgry – no ale tamtejsza bezpieka, w odróżnieniu od naszej swołoczy, co to wysługuje się każdemu w zamian za obietnicę dalszego pasożytowania na mniej wartościowym narodzie tubylczym, przeszła na stronę umęczonego narodu węgierskiego, czego nie może ścierpieć nie tylko Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje, ale i europejskie Judenraty.

A skoro o Judenratach mowa, to niepodobna nie zahaczyć o poczynania bezcennego Izraela, który właśnie, na oczach całego miłującego pokój i sprawiedliwość świata, kontynuuje operację „ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej” w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu. Ale to tylko drobiazg niewątpliwy w porównaniu z cierpliwym i metodycznym urzeczywistnianiem przez bezcenny Izrael idei „wielkiego Izraela”. Ta idea ma bardzo stary rodowód, wywodząc się z kontraktu, jaki pewien mezopotamski koczownik zawarł ze Stwórcą Wszechświata. W zamian za to, że koczownik będzie Stwórcy Wszechświata słuchał i mu kadził, Stwórca Wszechświata zobowiązał się do wydzielenia potomstwu wspomnianego koczownika obszaru „od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”. Pierwsza faza, obejmująca doprowadzenie zamieszkujących tam narodów do stanu obezwładnienia, właściwie już się zakończyła, a teraz przychodzi pora na rozwiązanie ostateczne.

Tu jednak na przeszkodzie stoi złowrogi Iran i właśnie wywiad amerykański przed kilkoma dniami doniósł, że nie bacząc na zaklęcia prezydenta Trumpa, który zamierza prowadzić ze Złowrogim Iranem jakieś „rozmowy”, izraelski premier Beniamin Netanjahu podjął decyzję o przeprowadzeniu uderzenia na Iran, i to nie takiego rytualnego, jak to miało miejsce w konflikcie między Indiami i Pakistanem, tylko prawdziwego. Ciekawe, co w takiej sytuacji zrobią amerykańscy twardziele; czy odważą się sprzeciwić bezcennemu Izraelowi, czy też z podkulonymi ogonami poddadzą się izraelskiemu przewodnictwu? Tego jeszcze nie wiemy, ale uczeni radzieccy wynaleźli bardzo prosty sposób przewidywania przyszłości: wystarczy trochę poczekać. Więc czekamy – bo cóż innego możemy zrobić?

Lisy prowadzą śledztwo w kurniku

Lisy prowadzą śledztwo w kurniku

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl” 27 maja 2025 michalkiewicz

Od zresetowania przez prezydenta Obamę poprzedniego resetu w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, diametralnie zmieniło się spojrzenie tubylczych, nadwiślańskich ekspertów i niezależnych dziennikarzy na rosyjskiego prezydenta Putina. O ile po poprzednim resecie z 17 września 2009 roku rosyjski prezydent Putin powoli stawał się naszą duszeńką, aż doszło do tego, że w sierpniu 2012 roku do Warszawy przyjechał Patriarcha Moskwy i Wszechrusi Cyryl, który, wraz z ówczesnym przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski, abp Józefem Michalikiem, na Zamku Królewskim podpisał deklarację o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim. Nie wiadomo, jak daleko byśmy zaszli na tym świetlistym szlaku, gdyby prezydentowi Obamie nie strzelił do głowy pomysł, by swój poprzedni reset zresetować. Polegało to na wyłożeniu 5 mld dolarów na zorganizowanie na Ukrainie „majdanu”, w następstwie którego doszło do podmianki na stanowisku ukraińskiego prezydenta, dzięki czemu USA mogły rozpocząć operację „osłabiania Rosji” do ostatniego Ukraińca.

Toteż w naszym bantustanie dosłownie z dnia na dzień, stosunek zarówno nadwiślańskich ekspertów, jak i niezależnych dziennikarzy z mediów głównego nurtu do rosyjskiego prezydenta Putina, zmienił się diametralnie. Rosyjski prezydent Putin zajął miejsce zbliżone do Żydów, którzy – według nielicznych chyba antysemitników – są winni „wszystkiemu”. Myślę, że tacy antysemitnikowie są nieliczni, bo fałszywość tej opinii jest widoczna już na pierwszy rzut oka. Na świecie zdarzają się trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, powodzie, czy pożary, a Żydowie nie mają z tym nic wspólnego, chyba, że któryś z nich padnie ofiarą takiego kataklizmu. W przypadku rosyjskiego prezydenta Putina tak nie jest; przypisuje mu się odpowiedzialność za „wszystko” – również za lekkomyślność ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego, który najwyraźniej uwierzył w obiecanki amerykańskiego prezydenta Józia Bidena i wkręcił swój nieszczęśliwy kraj w maszynkę do mięsa. W nagrodę za to musiał zawrzeć z Ameryką umowę o „minerałach”, niezależnie od tego, co tam wcześniej musiał zagwarantować Angielczykom w zamian za podpuchę zwaną „stuletnim partnerstwem”. Teraz prezydent Zełeński, nawet bez szklanego nocnika, chyba już zobaczył, co narobił i próbuje markować zakończenie wojny, zanim ukraińscy rezunowie urżną mu głowę. Polska, jako „sługa narodu ukraińskiego”, w osobach autorytetów pacanowskich i niezależnych dziennikarzy z Propaganda Abteilung, stoi na nieubłaganym stanowisku, że Putin jest dobry na wszystko, nawet „na ładną, niewinną panienkę”, która niedawno szczęśliwie odnalazła się w Żorach, gdzie przebywała na tzw. „gigancie”.

Wynalazek, że Putin jest dobry na wszystko, przyjął się na szerokim świecie do tego stopnia, że został on nawet podejrzany o ustawianie amerykańskiej demokracji. To oczywiście jest metoda bardzo wygodna, ale kryje w sobie plus ujemny w postaci wątpliwości, czy w takim razie ta demokracja ma jeszcze jakąś wartość, skoro Putin rozstawia tych wszystkich amerykańskich twardzieli, niczym pionki? Coś może być na rzeczy, bo nie ulega wątpliwości, że rosyjski prezydent Putin z dnia na dzień zlikwidował pandemię zbrodniczego koronawirusa, która przyprawiła świat, z Ameryką włącznie, o tyle zgryzot. Kto wie, do czego jest on jeszcze zdolny, a skoro tak, to nie można wykluczyć, że jest zdolny do wszystkiego.

Zdawać by się mogło, że z tego wynikają tylko same plusy ujemne – ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, więc również i z tego może wyniknąć przynajmniej jeden plus dodatni. Oto tuż przed wybuchem ciszy wyborczej pojawiły się na mieście fałszywe pogłoski, jakoby nastąpiła „obca ingerencja” w prezydencką kampanię wyborczą. Te fałszywe pogłoski miały wszelkie znamiona wyważania otwartych drzwi, bo przecież każdy widzi, że takie na przykład Niemcy mało jaja nie zniosą, żeby wygrał obywatel Trzaskowski Rafał, a z kolei amerykański prezydent Donald Trump nie tylko trzasnął sobie fotkę z obywatelem Nawrockim Karolem, ale nawet wyraził przekonanie, że to właśnie on wygra.

Do tego jednak wszyscyśmy się przyzwyczaili i nikt tego nie uważa za żadną „ingerencję”. Tymczasem tym razem chodziło o to, że – jak się okazało – do akcji weszła sympatyzująca z obywatelem Trzaskowskim Rafałem i w ogóle – z Volksdeutsche Partei – organizacja pod nazwą „Akcja Demokracja”, na czele której stoi „aktywista antyfaszystowski” i „demokratyczny” Jakub Kocjan, który dotąd wykonywał zadania zlecone, a to w obronie demokracji, a to w obronie praworządności – co tam akurat niemiecka BND nakazała u nas robić. Tym razem Akcja Demokracja wzięła się za reklamy polityczne, które przy pomocy podstawionych osób, sławiły czyny obywatela Trzaskowskiego Rafała, a krytykowały jego konkurentów w osobach obywatela Nawrockiego Karola i Mentzena Sławomira. Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa od razu spenetrowała prawdę, że te polityczne reklamy „mogły być” finansowane „z zagranicy”. Warto dodać, że NASK jest jednym ze strażników, którzy mają chronić nasz nieszczęśliwy kraj przed „dezinformacją”. A co to jest „dezintormacja”? Ano – to są wszystkie informacje oraz opinie niezatwierdzone przez bezpiekę – przede wszystkim ABW. Chodzi o to, żeby obywatele nie doświadczali dysonansu poznawczego, który byłby nieuchronny w sytuacji, gdy każdy sam by decydował, w którą informację wierzy i ku jakiej opinii się skłania. Żeby uchronić obywateli przed popadaniem w dysonans poznawczy, strażnicy uniemożliwiają im, albo przynajmniej utrudniają zapoznanie się z informacjami i opiniami niezatwierdzonymi przez władzę, której – podobnie jak to było za pierwszej komuny – najtwardszym jądrem pozostaje oczywiście bezpieka. Ale już starożytni Rzymianie stawiali pytanie – kto upilnuje strażników?

Obywatel Trzaskowski Rafał swoim zwyczajem wyparł się wszelkich związków z Akcją Demokracją, podobnie jak wypierał się swego udziału w organizacji tak zwanej „debaty” w Końskich, która w związku z tym musiała zorganizować się sama.

Podejrzewam, że i w jednym i w drugim przypadku przyjęcie takiej linii postępowania doradził mu oficer prowadzący – bo od lat głoszę pogląd, że w naszym bantustanie niepodobna być skutecznym politykiem, nie będąc niczyim agentem – a obywatel Trzaskowski uchodzi za polityka skutecznego. Tymczasem te wiadomości zaniepokoiły pana prezydenta Dudę, który zażądał od Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego informacji w sprawie tych reklam – bo właśnie ABW, niczym lis w kurniku, prowadzi w tej sprawie tak zwane „energiczne śledztwo”. W tej sytuacji nie byłbym zdziwiony, gdyby to energiczne śledztwo, po nitce do kłębka, doprowadziło do rosyjskiego prezydenta Putina, który – sympatyzując z panem Maciejem Maciakiem – chciał przy pomocy niczego nieświadomej „Akcji Demokracji”, doprowadzić do wsadzenia na minę obywatela Trzaskowskiego Rafała i w ten sposób wysadzić go w powietrze. Co więcej – jestem przekonany, że i pan prezydent Duda skwapliwie w takie wyjaśnienie uwierzy – bo taka wersja na pewno spodoba się ukraińskiemu wywiadowi, do którego pan prezydent Duda chyba ma stuprocentowe zaufanie.

Stanisław Michalkiewicz

Burza w szklance wody. „Za ten pacierz, co nie w jidysz”

Burza w szklance wody. „Za ten pacierz, co nie w jidysz”

25.05.2025 Stanisław Michalkiewicz

stanislaw michalkiewicz francja policja
Stanisław Michalkiewicz zatrzymany przez francuską policję / fot. X / Leszek Szymowski

„Hen od Wisły po Sekwanę

Biją głosy w chór wezbrane

Biją głosy, ziemia jęczy

Pana Brata Francuz dręczy.

Za ten pacierz, co nie w jidysz

Zostań w aucie, tam sze wstydzysz

Choć ich ostrzegały matki

Francuzom ściągnęli gatki”

– napisał mi „ku pocieszeniu” mój Honorable Correspondant, poruszony do głębi burzą w szklance wody, jaka przewaliła się przez podparyską miejscowość Aulnay sous Bois.

Zaplanowany został tam festyn miejscowej Polonii, na który zostali m.in. zaproszeni autorzy książek, wśród nich również niżej podpisany – bo jednym z punktów programu miał być właśnie „kiermasz książki patriotycznej” oraz pokaz filmów. I kiedy wydawało się, że – jak mówią gitowcy – „wszystko gra i koliduje” – na miejscu okazało się, że nic nie gra, a koliduje dosłownie wszystko.

Muszę tu sprostować sformułowanie mego Honorable Correspondanta co do dręczenia. Tak naprawdę to nie żaden „Francuz” był przyczyną naszej udręki, tylko delatorskie Stowarzyszenie „Nigdy Więcej” z Warszawy, kierowane przez pana prof. Rafała Pankowskiego, który specjalizuje się w demaskowaniu i wytykaniu nieubłaganym palcem polskich „antysemitów”, „homofobów” oraz „ksenofobów”, dzięki czemu nie tylko zażywa reputacji wybitnego naukowca, ale również zarabia „na bułeczkę i masełko” – bo cóż wynagradzać w tych zepsutych czasach, jeśli nie „sygnalistów”, którzy potrafią wytropić myślozbrodniarzy pod każdym krzakiem? Otóż „Nigdy Więcej” swoim zwyczajem „zasygnalizowało” nasze przybycie do słodkiej Francji komu trzeba, no i się zaczęło.

A zaczęło się od tego, że pismo „Charlie Hebdo” zamieściło publikację, iż do Aulnay sous Bois przybywają myślozbrodniarze, to znaczy „antysemici”, „homofobowie” oraz „ksenofobowie”, którzy zamierzają przekształcić pogodny festyn w swój potępieńczy sabat. Toteż kiedy już przybyliśmy na miejsce, dowiedzieliśmy się od zdenerwowanej pani organizatorski wydarzenia, że w związku z publikacją „Charlie Hebdo” w tutejszym merostwie zapanowała „panika”, wobec czego nie ma innego wyjścia, jak nas „odprosić”.

To znaczy – decyzja chyba dojrzewała stopniowo, bo pierwszego dnia na przykład ja dowiedziałem się, że nie wolno mi będzie sprzedawać książek – co przyjąłem do wiadomości, chociaż na prośbę o udzielenie mi rady, co mam w tej sytuacji zrobić, pani organizatorka żadnej rady udzielić mi nie potrafiła – a może i nie chciała. Następnego dnia okazało się jednak, że poprzedni rozkaz nie jest już aktualny, bo nowy rozkaz zabraniał mi w ogóle przebywania na terenie, gdzie miał odbywać się festyn. Było to trochę dziwne, bo impreza miała charakter otwarty, więc przychodził na nią, kto tylko chciał – a nie widziałem, by komukolwiek z przybywających na festyn jacyś rewidenci cnoty sprawdzali światopogląd – czy na przykład nie mają oni skłonności do jakichś myślozbrodni.

W tej sytuacji, gwoli uniknięcia ostentacji, usiadłem sobie w samochodzie, czekając na rozwój wypadków. Nie musiałem czekać długo, bo najpierw na placu pojawili się urzędnicy municypalni, którzy w energicznych słowach dali wyraz swemu niezadowoleniu z naszej obecności, a potem – również dwóch miejscowych policjantów, którzy – jak to się mówi – „podjęli interwencję”. Polegała ona na tym, że na moje pytanie, jakie konkretnie stawiają mi zarzuty, oświadczyli, iż powinienem zamknąć drzwi samochodu. Zapytałem, czy właśnie te, przez które teraz rozmawiamy, czy jakieś inne. Okazało się, że nie te, tylko drugie, które akurat były zamknięte i bardziej zamknąć ich już nie było można.

Na tym interwencja w zasadzie się zakończyła, a odniosłem przy tym wrażenie, że policjanci są trochę zakłopotani tą groteskową sytuacją – ale skoro zostali wezwani, to oczywiście musieli swój obowiązek spełnić. I na tym właściwie mój udział w festynie się zakończył, bo po jakiejś godzinie pojechaliśmy z kol. Sommerem do Paryża.

Tymczasem następnego dnia, za sprawą niezależnych mediów francuskich rozszalała się nad Aulnay sous Bois burza w szklance wody. Już nie „Charlie Hebdo”, który swój obowiązek wzmożonej czujności wypełnił wcześniej, tylko odezwał się „Le Parisien”, dokładając do pieca od siebie. Okazało się, że przynajmniej w stosunku do mnie kwalifikacja myślozbrodni zmieniła się w sposób zasadniczy. Już nie byłem oskarżany ani o „antysemityzm”, ani o „homofobię”, ani nawet o „ksenofobię”, tylko o coś znacznie gorszego, mianowicie o „ultrakatolicyzm”.

Domyślam się, że we współczesnej Francji, która kiedyś chlubiła się tytułem „Najstarszej Córy Kościoła”, musi być to rodzaj czołowego grzechu głównego, zwłaszcza gdy organizatorem imprezy okazało się stowarzyszenie „Cosmopolite Village”, które wyjaśniło w oświadczeniu dla prasy, że nie zamierza być „trybuną nienawiści”, tylko „wprost przeciwnie”. Nietrudno się domyślić, że nienawiść powinna zostać raz na zawsze i nieodwołalnie znienawidzona.

Habent sua fata libelli – mawiali starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji. Najwyraźniej dotyczy to też naszych książek, z którymi społeczność polska we Francji pod żadnym pozorem nie powinna się zetknąć, żeby w ten sposób uchronić się przed dysonansem poznawczym, jaki mógłby się pojawić, gdyby tak każdy zaczął czytać to, co mu się podoba, a nie to, co jest akurat zalecane do czytania przez zwierzchność.

Ciekawe, że podobny pogląd był dosyć popularny w Rosji za czasów carskich, a ugruntował się na dobre w czasach sowieckich – no a teraz wszedł również do kanonu sławnych „wartości republikańskich”, którymi słodka Francja tak się chlubi. Inaczej chyba zresztą być nie może, w sytuacji gdy La Ferme e Vieux Pays, gdzie się to wszystko odbyło, mieści się przy ulicy Jakuba Duclos, wybitnego francuskiego stalinowca.

I wreszcie warto chyba odnotować, że wspomniana burza w szklance wody, zainicjowana została przez Stowarzyszenie „Nigdy Więcej”, kierowane przez pana prof. Rafała Pankowskiego z Warszawy, zaledwie w dwa dni po podpisaniu francusko-polskiego traktatu „o gwarancjach”. Jeśli tak się to zaczyna, to co będzie dalej?

Najwyraźniej skutkiem delatorskiej działalności wspomnianego stowarzyszenia będzie ugruntowanie we francuskiej opinii publicznej wizerunku Polaków, który pięknie opisał w nieśmiertelnym poemacie „Bania w Paryżu” mój nieżyjący przyjaciel Janusz Szpotański:

„Polacy to nacjonaliści!

Antysemici! To faszyści!

A ten ich cały Konopniki

to pewnie jest watażka dziki,

tak jak Pilsuki, co zdradziecko

zaatakował powstający Kraj Rad

młodziutki, prawie dziecko!”.

Taka w każdym razie opinia panowała w lewicowym salonie księżnej de Guise – chociaż trudno powiedzieć, jaki udział w jej powstaniu miał pan prof. Rafał Pankowski i inni tubylczy delatorzy.

Co w drugiej turze? Apologia kołka w płocie

Co w drugiej turze? Apologia kołka w płocie

20.05.2025 Stanisław Michalkiewicz co-w-drugiej-turze

Stanisław Michalkiewicz, Rafał Trzaskowski oraz Karol Nawrocki. / foto: NCzas/screen YouTube (kolaż)
Stanisław Michalkiewicz, Rafał Trzaskowski oraz Karol Nawrocki. / foto: NCzas/screen YouTube (kolaż)

Kiedy ten numer „Najwyższego Czasu” trafi do Czytelników, będzie już po wyborach prezydenckich, a ściśle – po pierwszej turze tych wyborów. Notowania nawet największych faworytów pokazują bowiem, że żaden z nich prawdopodobnie nie uzyska bezwzględnej większości głosów, a w tej sytuacji druga tura wydaje się nieuchronna. Zatem pierwsza tura stanowiła rodzaj konkursu piękności dla kandydatów, którzy w ten sposób mogli sprawdzić, jaką naprawdę siłą dysponują i na jakie poparcie polityczne mogą liczyć w przyszłych wyborach parlamentarnych, które będą musiały odbyć się najpóźniej w roku 2027.

Mam tu na myśli przede wszystkim Grzegorza Brauna.

Wyciśnięty z Konfederacji, podobnie jak wcześniej Janusz Korwin-Mikke, nie miał innego wyjścia, jak przekonać się, czy może liczyć na poparcie, które dla Konfederacji Korony Polskiej przyniosłoby w przyszłych wyborach do Sejmu i Senatu jakąś reprezentację parlamentarną. I w tym przypadku rozstrzygnięcie pierwszej tury wyborów będzie miało znaczenie zasadnicze dla przyszłych losów nie tylko Grzegorza Brauna, ale całej jego formacji.

Dwa lata dobrego fartu

Mówiąc o przyszłych losach, mam na myśli nie tylko konkietę polityczną, ale również zasadzki, jakie na Grzegorza Brauna zostały wstępnie przygotowane już przed pierwszą turą wyborów. Mam na myśli uchylenie mu immunitetu przez Parlament Europejski, które było następstwem wniosku złożonego przez vaginet obywatela Tuska Donalda, który nawet nie próbuje ukrywać, że wykorzysta wszelkie możliwości, z aresztem wydobywczym włącznie, byle tylko zapewnić sobie i swojemu zapleczu politycznemu przynajmniej dwa lata dobrego fartu.

Te dwa lata bowiem, to nie tylko szansa na umoczenie pysków w melasie dla rodzimych dobroczyńców mniej wartościowego narodu tubylczego, ale również dla realizacji niemieckich planów urządzenia Europy po swojemu. Przygotowania rozpoczęły się jeszcze za kadencji prezydenta Józia Bidena w USA, który w nagrodę za dobre sprawowanie i w ramach zadośćuczynienia za wysadzenie w powietrze gazociągów Nord Stream 1 i Nord Stream 2, pozwolił Niemcom na urządzanie Europy po swojemu. Jak to urządzanie może wyglądać, to zostało wyjaśnione przez wybitnego przywódcę socjalistycznego Adolfa Hitlera, który w przemówieniu do gauleiterów w roku 1943 wyjaśnił, że „małe państwa” nie mają w Europie racji bytu, bo „tylko Niemcy” potrafią „prawidłowo” ją zorganizować.

W tym też duchu Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje zaprojektowała nowelizację traktatu lizbońskiego, żeby – po pierwsze – zlikwidować prawo weta, które tyle zgryzot sprawia komisarzom i ich mocodawcom. Po drugie – zmniejszyć prawie o połowę liczebność Rady Europejskiej, organu prawodawczego UE, wskutek czego „małe państwa” dowiadywałyby się z mediów, co tam w ich sprawach starsi i mądrzejsi postanowili. Wreszcie – po trzecie – nowelizacja miałaby zarezerwować aż 65 obszarów decyzyjnych do wyłącznej kompetencji Unii Europejskiej.

Jest sprawą oczywistą, że w tych warunkach nie może być mowy o utrzymaniu przez „małe państwa” nawet pozorów suwerenności politycznej, w związku z czym w nowej Europie, która już całkiem będzie przypominała Rzeszę Niemiecką, będą one miały status zbliżony do Generalnego Gubernatorstwa.

Monopol władzy na tacy

Jak twierdzi Janusz Korwin-Mikke, gdyby wybory naprawdę mogły coś zmienić, to już dawno byłyby zakazane – ale chyba sam do końca w to nie wierzy, bo za każdym razem próbuje to sprawdzić. I słusznie – bo dopóki czegoś nie sprawdzimy, to będziemy skazani wyłącznie na domysły.

Jednak druga tura wyborów prezydenckich, może zdecydować o ważnej sprawie – czy mianowicie vaginet obywatela Tuska Donalda, który podejrzewam o intencjonalne działanie antypolskie, będzie miał monopol władzy, czy nie. Do tej pory go nie miał i to nie dlatego, by jakieś zabezpieczenia były zawarte w samej konstytucji, tylko z powodu okoliczności niezależnej ani od vaginetu, ani od prezydenta.

Chodzi mianowicie o to, że vaginet nie dysponuje w Sejmie większością 276 mandatów, wystarczającą do obalenia veta prezydenckiego. Gdyby tak nie było, to prezydent Andrzej Duda nie mógłby już w ogóle kiwnąć palcem w bucie, bo – jak przekonaliśmy się na przykładzie pojmania panów Kamińskiego i Wąsika w Pałacu Namiestnikowskim – pan prezydent Duda nie może liczyć nawet na lojalność własnej ochrony, nie mówiąc już o bezpiece składającej się w większości z towarzystwa spod ciemnej gwiazdy.

Tymczasem dzięki temu, że vaginet tej większości w Sejmie nie ma, prezydent może blokować ustanawianie pozorów legalności dla rozmaitych łajdactw, co zmusza vaginet do posługiwania się rozmaitymi protezami w postaci „rozporządzeń” sejmowych „uchwał”, a nawet „wytycznych”. Ponieważ wymiar sprawiedliwości został politycznie i dosłownie sprostytuowany nie tylko przez vaginet obywatela Tuska Donalda, ale również przez WSZYSTKICH jego poprzedników, te praktyki pozostają całkowicie bezkarne, wskutek czego na naszych oczach III Rzeczpospolita przekształca się w organizację przestępczą o charakterze zbrojnym – co przyznał również sam obywatel Tusk Donald, deklarując, że skoro vaginet nie dysponuje środkami prawnymi dla przeforsowania swoich fantasmagorii, to będzie posługiwał się środkami „pozaprawnymi”, czyli bezprawnymi.

Żeby tedy nie ułatwiać vaginetowi obywatela Tuska Donalda, który podejrzewam – i tak dalej – realizowania swoich przestępczych zamiarów przy pomocy środków legalnych – bo już św. Tomasz z Akwinu zauważył, że corruptio optimi pessima, co się wykłada, że zepsucie najlepszego jest najgorsze – apeluję, by w drugiej turze wyborów głosować na kontrkandydata obywatela Trzaskowskiego Rafała, nawet gdyby tym kontrkandydatem był kołek w płocie.

Nie dlatego bynajmniej, by po kołku można było czegoś się spodziewać, ale tylko i wyłącznie dlatego, by vaginetowi obywatela Tuska Donalda nie podawać na srebrnej tacy monopolu władzy.

Nawiasem mówiąc, ja uważam obywatela Trzaskowskiego Rafała za zarozumiałego blagiera, więc jest rzeczą absolutnie pewną, że byłby on marionetką w ręku obywatela Tuska Donalda, który z kolei jest marionetką w ręku Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje, no a ona – marionetką w ręku Bóg wie kogo. Poza tym ze względu na pierwszorzędne korzenie jerozolimskie obywatel Trzaskowski Rafał będzie również marionetką w ręku starszych i mądrzejszych, którzy – jak to Żydowie – od dziesięcioleci są w awangardzie rewolucji komunistycznej. W tej sytuacji kołek w płocie stanowi ciekawą alternatywę.

Tylko tyle – i aż tyle.

=========================================

https://rumble.com/v6tkvqd-michalkiewicz-ja-wybieram-koek-w-pocie.html

Biologiczna podszewka kultury. Michalkiewicz.

Biologiczna podszewka kultury

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org)    15 maja 2025

michalkiewicz

Jeden z mistrzów mojej młodości, Konrad Lorenz, autor książki Tak zwane złotwierdził, że większość, a może nawet wszystkie zachowania ludzkie uważane za kulturowe, tak naprawdę mają podłoże biologiczne. Teraz takie stwierdzenia uważane są, zwłaszcza w środowiskach hołdujących nieubłaganemu postępowi, za rodzaj myślozbrodni – bo postępactwo najwyraźniej zostało zawrotu głowy od sukcesów – czemu poddają się zwłaszcza kobiety, nie bez przyczyny wytypowane przez promotorów rewolucji komunistycznej na proletariat zastępczy.

Pewnie znowu będę się powtarzał – co nieubłaganym palcem wytyka mi pan Adam Warszawski, namawiając mnie do oryginalności. Na przykład wytknął mi, że w przemówieniu wygłoszonym podczas konwencji wyborczej Grzegorza Brauna, powtórzyłem się po raz „dwutysięczny” – jak twierdzi pan Warszawski, który zapewne wszystkie moje powtórzenia liczy – a w rezultacie nie dało się tego słuchać. Moje nieporadne tłumaczenia, że rewolucja komunistyczna w Europie jest w pełnym natarciu, że jednym z taranów używanych do burzenia łacińskiej cywilizacji są właśnie ”kobiety”, wykorzystywane przez żydokomunę w charakterze proletariatu zastępczego, bo kobieta, wszystko jedno – biedna czy bogata – kobietą być nie przestanie, więc wystarczy jej wmówić, że jest oprymowana przez „męskie szowinistyczne świnie”.

O skuteczności tej perswazji, w której w naszym bantustanie patronuje Judenrat z ulicy Czerskiej, świadczą chociażby rosnące szeregi zwoleniczek bezkarności dzieciobójstwa, przez „złodziei szyldów” nazwanego „prawem kobiet”. Jeśli obywatel Trzaskowski Rafał wygra wybory dzięki głosom kobiet, to czyż nie będzie to poszlaka wskazująca nie tylko na postęp w podboju naszego mniej wartościowego narodu tubylczego przez żydokomunę, ale i na zmierzch chrześcijaństwa w Polsce, postępujący w miarę rozwoju „dialogu z judaizmem”? Wprawdzie Janusz Korwin-Mikke twierdzi, że kobiety przyjmują za własne poglądy mężczyzn, z którymi akurat spółkują – ale czy mężczyźni w Polsce mają w ogóle jakieś własne poglądy?

Kiedyś może tak było, ale dzisiaj zdecydowana większość mężczyzn próbuje się kobietom podlizywać w nadziei, jak nie na głosy wyborcze, a w ostateczności – że w nagrodę udostępnią im odrobinę słodyczy swojej płci, w związku z czym kobiety siłą rzeczy ulegają perswazji Judenratu, nawet jeśli z nim akurat nie spółkują. W ten sposób promotorzy rewolucji komunistycznej żerują jednocześnie i na bezwzględności kobiet, które w racjonalnym administrowaniu słodyczą swojej płci upatrują źródła swojej przewagi – ale zarazem z ich naiwności – bo tylko osoba wyjątkowo naiwna może traktować serio obietnice promotorów komunistycznej rewolucji, że tylko oni potrafią je uwolnić od opresji „męskich szowinistycznych świń”.

Myślę, że nigdy dość powtarzania takich rzeczy – ale dla zblazowanego pana Adama Warszawskiego liczy się raczej oryginalność. Toteż gdybym tak na konwencji wyborczej Grzegorza Brauna powiedział: ludzie, dajcie wy sobie spokój z tym całym Grzegorzem Braunem, zapiszcie się lepiej do Volksdeutsche Partei, albo do Prawa i Sprawiedliwości – a nie zapomnijcie też o podpisaniu zobowiązania do tajnej współpracy z ABW – a będziecie czerpali satysfakcję ze swoich politycznych wyborów i swojej skuteczności – to wtedy nikt by mnie nie prześcignął w oryginalności. Czy jednak w moim wieku wypada tak gonić za oryginalnością – czy raczej trzymać się „narracji” sprawdzonej?

Wracając do spostrzeżenia Konrada Lorenza o biologicznej podszewce większości, a może nawet wszystkich ludzkich zachowań uważanych za kulturowe, to zauważył on, iż zwierzęta wyposażone przez naturę w śmiercionośne narzędzia, takie jak kły, pazury, czy rogi, rzadko kiedy walczą na śmierć i życie. Z reguły osobnik słabszy, przekonując się o własnej słabości, ratuje się ucieczką, a zwycięzca nawet go nie ściga. Tymczasem zwierzęta nie wyposażone przez naturę w śmiercionośne narzędzia, na przykład – synogarlice – podczas walki z reguły zadziobują się na śmierć.

Poszlaką przemawiającą za trafnością tego spostrzeżenia jest choćby wojna na Ukrainie, która już wkrótce może przekształcić się w „zapomnianą wojnę”, zwłaszcza gdy Stany Zjednoczone naprawdę wycofają się z mediacji no i z finansowego i materiałowego wspierania Ukrainy, cedując ten radosny przywilej na „Europę”. Jak pamiętamy, sekretarz generalny Sojuszu Atlantyckiego troszczył się przede wszystkim o to, by ta wojna „nie wymknęła się spod kontroli”. Najwyraźniej się spod niej nie wymknęła, bo chociaż od dronów na niebie aż się roi, to pociągi kursują zgodnie z rozkładem – jakby-nigdy-nic, a ruski gaz płynie sobie przez Ukrainę gazociągiem i – w odróżnieniu od Nord Stream – nikt nawet nie pomyśli, by wysadzić go w powietrze. Tej dbałości o utrzymanie konfliktu w bezpiecznych granicach towarzyszy pewna teatralizacja, widoczna zwłaszcza po stronie ukraińskiej, gdzie prezydent Zełeński nosi specjalnie zaprojektowany dla „wojenskiego naczalnika” strój w postaci specjalnej gimnastiorki, spodni, a nawet sapogów. Kto wie – może obejmuje on również kalesony?

Ale wojna na Ukrainie dostarcza nam tylko poszlaki, podczas gdy całkowitego potwierdzenia trafności spostrzeżeń Konrada Lorenza dostarcza nam konflikt między Indiami i Pakistanem. Lorenz twierdził nawet, że walki między zwierzętami wyposażonymi przez naturę w śmiercionośne narzędzia, stopniowo ulegają „rytualizacji”, to znaczy – zatracają nawet swój pierwotny sens w postaci uzyskania przewagi, a przekształcają się w widowisko. To zjawisko obserwujemy na codzień – ale właśnie dlatego, że jest ono codzienne, to nie zauważamy jego głębokiego sensu, który polega na zacieraniu granicy między rzeczywistością i fikcją – dzięki czemu przemysł rozrywkowy odgrywa dzisiaj taką rolę – kiedyś zupełnie nie do pomyślenia.

Natomiast w przypadku konfliktu między Indiami i Pakistanem, kiedy to i jedno i drugie państwo dysponuje bronią jądrową, a więc „narzędziem śmiercionośnym” – rytualizacja konfliktu aż rzuca się w oczy. Nie chodzi przecież nawet o to, by zadać przeciwnikowi jakieś ciosy, zwłaszcza takie, które mogłyby zostać przez niego uznane za dotkliwe – tylko żeby nie utracić prestiżu. Skoro Indie z takich czy innych powodów uznały atak na indyjskich turystów w Kaszmirze za zniewagę, to nie mogły puścić tego płazem bez ryzyka utraty prestiżu. Zatem dokonały zemsty – ale tak, by nikomu nie zrobić specjalnej krzywdy. Pakistan też nie może stracić prestiżu, więc będzie musiał odpowiedzieć – ale też w podobny, bliski rytualizacji, sposób.

Okazuje się zatem, że nawet polityka międzynarodowa może być warunkowana biologicznie – bo na przykład w Europie najbardziej wojownicze są mocarstwa bałtyckie – rodzaj politycznych synogarlic. W podobnej roli obsadzony został przez Judenrat pan prof. Matczak, który właśnie nawymyślał nie tylko prezydentowi Trumpowi od „chuliganów”, ale również – narodowi amerykańskiemu – że „chuligana” wybrał sobie na prezydenta. Czyż trzeba nam lepszego dowodu, że na tym etapie Żydowie kolaborują z Niemcami?

Stanisław Michalkiewicz

Nasi panowie gangsterzy tumanią bezwstydnie

Nasi panowie gangsterzy tumanią bezwstydnie

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    13 maja 2025 michalkiewicz

Zgodnie z decyzją Kolegium Kardynalskiego, 7 maja rozpocznie się konklawe, w następstwie którego wybrany zostanie kolejny papież. Podczas konklawe kardynałowie głosują – i to jest jedyna procedura demokratyczna, dopuszczona w Kościele katolickim, który w zasadzie ma ustrój monarchiczny. Wywodzi się on wprost z uwagi Pana Jezusa, który powiedział do apostołów: „nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem”. Toteż poza tym demokratycznym wyjątkiem, zasadniczą metodą rekrutowania aparatu władzy w Kościele, jest metoda kooptacji. Papież osobiście mianuje każdego kardynała, dokooptowując go w ten sposób do Kolegium Kardynalskiego, które będzie w przyszłości wybierało – ale już nie jego, tylko jego następcę. Papież osobiście mianuje także każdego biskupa, dokooptowując go w ten sposób do światowego Episkopatu, a z kolei każdy biskup osobiście wyświęca każdego księdza, dokooptowując go w ten sposób do stanu duchownego. Rekrutowany metodą kooptacji aparat Kościoła katolickiego kieruje miliardem 400 milionami katolików na świecie – i jakoś sobie radzi.

Jest to dowód, że Winston Churchill, który kiedyś powiedział, że demokracja ma wiele wad, ale mimo to jest najlepszym sposobem rekrutowania aparatu władzy, głęboko się mylił. Wygląda bowiem na to, że metoda kooptacji jest jednak lepsza od metody demokratycznej, zwłaszcza ufundowanej na zasadzie powszechnego głosowania. Nawiasem mówiąc, mimo że Unia Europejska nadużywa demokratycznej retoryki, to na własny użytek korzysta jednak z metody kooptacji. Wprawdzie i tam dopuszczony jest wyjątek w postaci powszechnych wyborów do Parlamentu Europejskiego, ale – w odróżnieniu od pozostałych organów UE, które mają rzeczywistą władzę – Parlament Europejski w zasadzie władczych uprawnień nie ma. Może oczywiście uchwalać rezolucje przeciwko trzęsieniom ziemi i lodowcom – ale to tylko takie makagigi, gwoli usatysfakcjonowania gawiedzi – no i oczywiście – żeby dostarczyć gumy do żucia europosłom – że to niby uczestniczą w sprawowaniu władzy w Europie. Natomiast Rada Europejska, będąca organem władzy prawodawczej, rekrutowana jest metodą kooptacji, podobnie, jak Komisja Europejska, będąca organem władzy wykonawczej UE i wreszcie – jak Europejski Trybunał Sprawiedliwości, będący organem władzy sądowniczej.

Przekonałem się m.in. na podstawie pytań, jakie zadają mi widzowie oglądający moje nagrania, jak i uwag podczas bezpośrednich spotkań, że wielu ludzi nie rozumie, na czym konkretnie polega różnica między monarchią, a ustrojem republikańskim. A różnica jest prosta i sprowadza się do tego – kto jest suwerenem. Suwerenem – a więc kimś, kto samodzielnie określa granice swoich kompetencji. W ustroju monarchicznym jest to monarcha (nawiasem mówiąc, samo słowo „monarchia” oznacza jedynowładztwo), który nie musi nikogo się radzić, ani uzyskiwać pozwolenia na cokolwiek – chociaż, o ile chce, to może to robić – ale równie dobrze może tego nie robić, rządząc samodzielnie, jak np. Piotr Wielki, Katarzyna II, czy Mikołaj I – a w czasach współczesnych – właśnie papież. On też nie musi zasięgać niczyjej rady, ani zabiegać o czyjeś pozwolenie, ani też nie musi przed nikim się tłumaczyć z podjętych decyzji. W ustroju republikańskim suwerenem jest natomiast „naród”, zwany niekiedy „ludem”. Ponieważ nigdy nie wiadomo, co „naród” czy „lud” rzeczywiście myśli – no bo jeden chce tego, drugi – tamtego – to w ustroju republikańskim jedną z najważniejszych kwestii jest znalezienie sposobu, dzięki któremu można by uzyskać przynajmniej pozór opinii „narodu” – że oto suweren przemówił. Tym sposobem jest system przedstawicielski – obecnie oparty na zasadzie powszechnego głosowania. Ono też nie jest całkowicie „powszechne” bo obowiązują różne statusy – obecnie cenzus wieku – że osoby niepełnoletnie głosować nie mogą, a więc nie mają pełnego udziału w suwerenności narodu.

Oczywiście system przedstawicielski, nawet ufundowany na zasadzie powszechnego głosowania, obfituje w rozmaite pułapki, zastawiane na suwerenów, którzy myślą, że to wszystko naprawdę. Żeby nie być gołosłownym podam przykład. Konstytucja obowiązująca u nas stanowi, że wybory do Sejmu są proporcjonalne, to znaczy, że podział mandatów powinien następować w proporcji do liczby głosów oddanych na poszczególne komitety wyborcze. Ale już ordynacja wyborcza zmierza w kierunku dokładnie odwrotnym – żeby zasadę proporcjonalności tak przerobić, by wybory odbywały się według zasady większościowej. Służy temu tzw. klauzula zaporowa – że w rozdziale mandatów w okręgach może uczestniczyć tylko ten komitet wyborczy, który w skali kraju uzyskał co najmniej 5 procent głosów – no i sposób przeliczania głosów na mandaty – tzw. system d’Hondta, od nazwiska belgijskiego matematyka który go wykoncypował. Bez wchodzenia w szczegóły można ten system scharakteryzować cytatem z Ewangelii – że temu, kto ma, będzie dodane, a temu, kto nie ma, odbiorą i to, co ma.

W rezultacie bardzo wielu ludzi jest pozbawionych reprezentacji politycznej, a w dodatku polityczne gangi zwane „partiami” zawierają „koalicje” to znaczy – rodzaj przestępczych zmów – żeby w ten sposób dodatkowo pozbawić część, a czasami nawet większość „suwerenów” wszelkiego wpływu na politykę państwa. Wprawdzie polityczne gangi kadzą „suwerenom” na wszelkie sposoby, ale mimo to coraz więcej ludzi nabiera wątpliwości, czy ta cała demokracja nie jest aby parawanem, za osłoną którego gangsterzy robią obywateli w konia, żeby móc potem ich bezkarnie ograbiać.

Najprostszym tego sposobem nie są nawet podatki – bo dolegliwości z nimi związane są od razu widoczne – ale zadłużanie państwa. Gangsterzy, którzy – mówiąc nawiasem – są coraz głupsi – nie mają o rządzeniu specjalnego pojęcia, więc idą po linii najmniejszego oporu, pożyczając pieniądze u lichwiarskiej międzynarodówki. Stwarzają w ten sposób iluzję dobrobytu, ale ten kij ma dwa końce, bo te długi ktoś musi spłacać. Ten przykry obowiązek spada na obywateli, często również tych, którzy jeszcze się nie urodzili, więc nawet nie wiedzą, że ich dobroczyńcy już ich zadłużyli. Nawiasem mówiąc, to może być przyczyna powszechnego w Europie kryzysu demograficznego. Pomyślcie Państwo sami – czy chcielibyście się urodzić, gdybyście się dowiedzieli, że ciąży na was dług, który będziecie musieli spłacać przez resztę życia?

Ten system trwa już bardzo długo. W starożytnym Rzymie niektórzy ludzie byli bardziej honorowi od naszych panów gangsterów i prof. Tadeusz Zieliński w „Rzeczypospolitej Rzymskiej” odnotowuje, jak to pewien senator, wyruszając na przedwyborczą przechadzkę w towarzystwie znajomego greckiego filozofa, poprosił go, by się od niego oddalił: „Wstyd mi ciebie, przecież zaraz będę musiał tumanić.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Gestapo w służbie demokracji kierowanej

Gestapo w służbie demokracji kierowanej

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    11 maja 2025 Michalkiewicz

Każdy kraj ma gestapo” – twierdził jeszcze przed wojną Konstanty Ildefons Gałczyński w nieśmiertelnym poemacie „Tatuś”. Skoro „każdy” – to cóż dopiero Niemcy? Gdzie, jak gdzie – ale w Niemczech gestapo być musi; Niemcy bez gestapo, to jak Cygan bez drumli. A skoro „musi być”, no to jest – i właśnie dało głos. Wprawdzie oficjalnie gestapo nazywa się tam „kontrwywiadem” – ale jak zwał – tak zwał.

U nas, dajmy na to, gestapo najpierw nazywało się „Wojskowe Służby Informacyjne”, z których potem wypączkowały aż dwie formacje: Służba Kontrwywiadu Wojskowego i Służba Wywiadu Wojskowego, a z gestapo „cywilnego”, które przyjęło nazwę UOP – też wypączkowało mnóstwo formacji: CBA, ABW, CBŚ – i tak dalej.

Więc niemieckie gestapo właśnie ogłosiło, że AfD, na którą w ostatnich wyborach głosowało ponad 20 procent niemieckich suwerenów (na zwycięskie CDU-CSU zaledwie 8 procent więcej), jest ugrupowaniem „ekstremistycznym”, które nasze hebesy, zatrudnione w charakterze dziennikarzy w niezależnych mediach głównego nurtu z uporem nazywają „ekstermistycznym”. Najwyraźniej ekstremizm kojarzy się im z eksterminacją – co w przypadku gestapo aż tak bardzo od rzeczywistości nie odbiega. Jakie konsekwencje będzie miało to gestapowskie orzeczenie – tego jeszcze nikt nie wie, bo AfD zamierza się odwoływać do niezawisłego sądu – ale tak czy owak jest to ważny krok na drodze do zwycięstwa w całej IV Rzeszy demokracji kierowanej.

Przypomina to decyzję Krajowej Rady Narodowej w początkach komuny. KRN uznała, że partii w Polsce jest za dużo; że trzy tak zwane „demokratyczne” wystarczą, w związku z czym te nadliczbowe uznała nie tylko za zbędne – ale w dodatku – zagrażające demokracji. Wnet posypały się „piękne wyroki” ówczesnych niezawisłych sądów – wiec nie jest wykluczone, że w Niemczech będzie podobnie.

A tu akurat 4 maja odbywają się wybory prezydenckie w Rumunii, gdzie faworytem jest niezatwierdzony kandydat George Simion, który wcześniej wspierał niezatwierdzonego kandydata Calina Georgescu, ostatecznie zablokowanego przez niezawisły rumuński Sąd Najwyższy, który najwyraźniej „powinność swej służby zrozumiał”. Jaki los czeka pana Simiona, gdyby się okazało się wygrał wybory? U nas pan Dariusz Korneluk, który myśli, że jest prokuratorem krajowym, zaraz by go kazał aresztować, a któryś z zaufanych sędziów, ot – na przykład pan sędzia Igor Tuleya, czy jakiś inny taki z „wolnych sądów” – zaraz wygotowałby odpowiednie papiery do aresztu wydobywczego na całą kadencję – i po krzyku. Jak będzie w Rumunii – .zobaczymy – bo że jakoś musi być – to rzecz pewna, skoro w Niemczech gestapo już zabrało głos.

Najwyraźniej Niemcy muszą być zainteresowane zwycięstwem obywatela Trzaskowskiego Rafała – bo tak poluzowały smycz obywatelu Tusku Donaldu, że zaczął ocierać się już o myślozbrodnie. Normalnie to Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje za znacznie łagodniejsze wybryki przypomniałaby obywatelu Tusku, skąd wyrastają mu nogi – ale teraz wszystkie koła kręcą się dla zwycięstwa, więc obywatel Tusk Donald tak się rozdokazywał, że zaczął bredzić nie tylko o „deregulacji”, nie tylko o „doktrynie piastowskiej”, co to „oparta jest na sile” – ale nawet o „nacjonalizmie gospodarczym” – co wprawiło w dysonans poznawczy nawet pana marszałka „ojczyka” Hołownię. Ale to są tylko takie makagigi, o których zarówno obywatel Tusk Donald, jak i wszyscy inni zapomną już następnego dnia po wyborach. Reichsfuhrerin zatem nie przywiązuje do tego specjalnej wagi, w odróżnieniu od spraw poważniejszych, jak na przykład Trójmorze, gdzie od razu zamyka szlaban. Dlatego vaginet obywatela Tuska Donalda zbojkotował szczyt inicjatywy trójmorza w Warszawie pod pretekstem, że to „inicjatywa prezydenta Dudy”.

Tak naprawdę jednak to obywatel Tusk Donald musiał dostać cynk od Reichsfuhrerin: wiecie, rozumiecie, Tusk. Wy trzymajcie się z daleka od tego całego trójmorza i trzymajcie od tego z daleka Księcia-Małżonka – bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa. Rzecz w tym, że zrealizowany projekt trójmorza zagrażałby trzem ważnym interesom niemieckim; podważał niemiecką hegemonię w Europie, blokowałby budowę IV Rzeszy, no i pozwoliłby państwom Europy Środkowej uwolnić się od ograniczeń nałożonych na nie przez niemiecki projekt „Mitteleuropa” z roku 1915. Dlatego właśnie Reichsfuhrerin, jeśli nawet z uwagi na zaangażowanie Niemiec po stronie obywatela Trzaskowskiego Rafała spuszcza obywatela Tuska Donalda ze smyczy i pozwala mu na myślozbrodnie w rodzaju „nacjonalizmu gospodarczego” – to w sprawie trójmorza zachowuje czujność rewolucyjną. Jestem pewien, że nowy niemiecki kanclerz Fryderyk Merz, co to ma przyjechać do Polski już 7 maja, a więc nazajutrz po formalnym objęciu urzędu czuje, że i dla Niemiec periculum in mora, więc nie ma co zwlekać z przekazaniem obywatelu Tusku Donaldu stosownych instrukcji i wskazówek.

Tym bardziej, że obywatel Nawrocki Karol poleciał do Ameryki, gdzie udało mu się sfotografować z prezydentem Trumpem. Niezależne media głównego nurtu bagatelizują ten incydent, a pułkownik Sienkiewicz Bartłomiej, ten od „ch…, d… i kamieni kupy”, powiedział nawet, że polskiego prezydenta wybierają Polacy – ale od razu widać, że „kwaśne winogrona”. Obywatel Trzaskowski Rafał już nie zdąży polecieć do Ameryki, a nawet jakby zdążył, to nie wiadomo, czy prezydent Trump znajdzie chwilę czasu, by się z nim sfotografować – ale jestem pewien, że jak tylko przyjedzie do Warszawy kanclerz Merz, to już tam obywatel Trzaskowski Rafał znajdzie sposób, żeby naciągnąć go na wspólne zdjęcie.

Tymczasem Grzegorz Braun nie tylko próbował dokonać „obywatelskiego zatrzymania” pani doktor Gizele-Mengele w szpitalu im. Króla Heroda w Oleśnicy, ale w dodatku uczestniczył w operacji zdjęcia ukraińskiej flagi z ratusza w Białej Podlaskiej. Jak wiadomo, podczas wiecu ukraińska flaga została z ratusza zdjęta i przekazana ukraińskiemu konsulatowi – ale była to kropla, która przepełniła czarę. Prezydent Białej Podlaskiej został podkręcony, żeby odprawował coś w rodzaju ekspiacyjnego odczyniania uroków, zaś piastujący w vaginecie obywatela Tuska Donalda fuchę ministra sprawiedliwości, pan Adam Bodnar z czarnym podniebieniem zapowiedział położenie kresu „bezkarności” Grzegorza Brauna. Akurat 6 maja Parlament Europejski ma głosować nad jego immunitetem i jak mu go uchyli, to tylko patrzeć, jak Grzegorz Braun zostanie umieszczony w areszcie wydobywczym, a tam już zajmie się nim gestapo, którego posiadaniem może poszczycić się każdy kraj – nawet taki nieszczęśliwy, jak nasz.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Degrengolada

Degrengolada

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org)    8 maja 2025

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5820

Jeśli komuś było potrzeba dowodu na postępującą degenerację moralno-polityczną narodu polskiego, to mógłby się o tym przekonać, oglądając widowisko z udziałem tych wszystkich prezydentów, nazwane pretensjonalnie „debatą”. Na usprawiedliwienie tej degeneracji trzeba przypomnieć, że jednolity naród polski już nie istnieje, bo od 1944 roku został zmuszony do dzielenia terytorium państwowego z polskojęzyczną wspólnotą rozbójniczą. Jest ona polskojęzyczna tylko dlatego, że początkowo nie znała żadnych języków obcych poza tubylczym. Teraz, to znaczy – w kolejnych pokoleniach – trochę tej wiedzy liznęła, co zaowocowało pojawieniem się wolapiku, na który snobują się zwłaszcza „młodzi, wykształceni, z wielkich miast”.

O tym, jacy oni wykształceni, mogłem się przekonać na własne oczy, gdy prowadziłem zajęcia ze studentami nauk politycznych. Okazało się, że nie wiedzą oni, dlaczego zmieniają się pory roku. [Ja miałem podobne przygody -ale ze studentami matematyki i fizyki. Przerażające. M. Dakowski]

Jakiego dna sięgnie edukacja teraz, pod rządami vaginessy z vaginetu obywatela Tuska Donalda – strach pomyśleć tym bardziej, że realizując projekt degeneracji mniej wartościowego narodu tubylczego, vaginessa rozporządziła, by uczniowie nie odrabiali prac domowych. Nie jest zatem wykluczone, że o ile vaginet obywatela Tuska Donalda poadministruje jeszcze trochę organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym, w jaką przepoczwarzyła się III Rzeczpospolita, to następna generacja będzie umiała n a r y s o w a ć swoje imię i nazwisko. W ten oto sposób osiągnięty zostanie cel nakreślony przez wybitnych działaczy socjalistycznych: Adolfa Hitlera i Heinricha Himmlera – by edukacja ludności tubylczej nie wychodziła poza ten poziom, ewentualnie uzupełniony znajomością znaków drogowych – żeby nie wpadali pod samochody.

Wróćmy jednak do wspomnianego widowiska, pretensjonalnie nazwanego „debatą”. Polegało ono na tym, że kolejni kandydaci na prezydentów zadawali sobie nawzajem rozmaite tak zwane „podchwytliwe” pytania – co w sumie dawało efekt poczciwego przekomarzania. Nie było w tym wszystkim niczego, co byłoby warte zapamiętania, więc oglądanie tego widowiska było ewidentną stratą czasu. Potwierdzeniem tej diagnozy były medialne echa tego wydarzenia. Banda idiotów, uchodzących za dziennikarzy niezależnych mediów głównego nurtu, skoncentrowała się na subtelnym analizowaniu kwestii chorągiewki w polskich barwach, którą pan Karol Nawrocki miał przez roztargnienie zostawić na stole po zakończeniu poprzedniej „debaty” w Końskich. Pan Trzaskowski Rafał, z pierwszorzędnymi korzeniami jerozolimskimi i bezpieczniackimi wyciągał z tego daleko idące wnioski co do odwagi pana Nawrockiego, a z kolei pan Nawrocki Karol utrzymywał, że chorągiewkę pozostawił na stole w geście zwycięstwa.

Gdyby takie przekomarzania odbywały się między pacjentami oddziału psychiatrycznego jakiegoś szpitala, to byłoby to naturalne. Tymczasem były to palavery między kandydatami na stanowisko prezydenta całkiem sporego europejskiego państwa. Jeśli to widowisko obserwowali jacyś cudzoziemcy, to czyż nie mogli dojść do wniosku, że Polacy nie powinni mieć własnego państwa, że dla dobra Europy, a także dla ich dobra, powinni zostać poddani jakiejś zewnętrznej kurateli? A jeśli chodzi o Końskie, to pewien mój Czytelnik zgłosił pomysł racjonalizatorski, by następne konklawe odbyło się właśnie w Końskich. Uważam ten pomysł za znakomity i esperons, że jedną z pierwszych decyzji nowego papieża będzie właśnie ta.

Ale nie tylko poziom widowiska prowadzi do przygnębiających wniosków. Poza egzegezami incydentu z flagą, banda idiotów ze wszystkich mediów odnotowała też „kontrowersyjne” wystąpienie Grzegorza Brauna, który nie wiadomo po co pojawił się w tym towarzystwie spod ciemnej gwiazdy. Przedstawił on w krótkich, żołnierskich słowach, diagnozę degrengolady państwa polskiego, które jest poddawane próbom niszczącym w postaci „europeizacji”, czyli poddawania Polski kolonialnej zależności od Niemiec, judaizacji i ukrainizacji. Diagnoza o judaizacji podziałała na obywatela Trzaskowskiego Rafała jak płachta na byka, że aż zatkał sobie uszy, żeby się nie strefić. Wiadomo, że nic tak nie gorszy, jak prawda, a cóż dopiero prawda o sznurze, wygłoszona w domu wisielca? Przecież Polska jest obiektem presji ze strony środowisk żydowskich, skierowanej na obrabowanie tubylczego społeczeństwa, któremu w tym celu w ramach skoordynowanej polityki historycznej niemieckiej i żydowskiej, przyprawiany jest odrażający wizerunek narodu morderców.

O ukrainizowaniu Polski wspomniał już przed kilkoma laty rzecznik MSZ, Łukasz Jasina, że Polska zdegradowała się do roli „sługi narodu ukraińskiego”. Słowem – jak przewidział poeta – jest „służebnicą cudzą”. Mówiąc krótko – Grzegorz Braun nie powiedział niczego, czego spostrzegawczy człowiek nie wiedziałby wcześniej. Ale pani Magdalena Biejat, twierdząca, że mimo przekroczonej czterdziestki, reprezentuje „młodą lewicę”, już nie mogła wytrzymać, tylko, omal nie gubiąc desusów, poleciała ze skargą na Brauna do prokuratury. Co się jej stało? Otóż uważam, że jest ona ofiarą tak zwanej „pedagogiki wstydu”. Jak wiadomo, jest to szeroko zakrojona operacja psychologii społecznej, której celem jest wzbudzenie w społeczeństwie polskim bliżej nieokreślonego poczucia winy wobec Żydów. Celem tej operacji jest doprowadzenie Polaków do stanu psychicznej bezbronności wobec Żydów – żeby już nigdy, na poziomie instynktów, nie ośmielili się Żydom sprzeciwić w żadnej kwestii. W przypadku pani Magdaleny Biejat ta pedagogika wstydu zeszła właśnie do poziomu instynktów – bo jak sama dała do zrozumienia – „nie mieści jej się w głowie”, że ktoś może stawiać takie diagnozy. Ale tak to już jest z mikrocefalami, że z powodu ciasnoty wiele rzeczy w głowach im się nie mieści.

Narzędziami pedagogiki wstydu jest nie tylko „prasa międzynarodowa”, to znaczy – żydowskie media w różnych krajach, ale również Muzeum Historii Żydów Polskich „Polin” oraz warszawski Judenrat z siedzibą przy ul. Czerskiej w Warszawie i jego filia, rzucona na odcinek katolicki, z siedzibą przy świętej ulicy Wiślnej w Krakowie. Do tego dochodzą rozmaici delatorzy, jak np. pan prof. Dariusz Libionka, który nie przepuszcza żadnej okazji, żeby Żydom kogoś zakapować i w ten sposób przypomnieć o swoich zasługach w nadziei, że zostanie to zauważone, gdzie trzeba i odpowiednio wynagrodzone.. Pan Dariusz Libionka korzysta z przywileju późnego urodzenia (1963 rok), bo gdyby tak urodził się, dajmy na to, w roku 1920, to kto wie, w którą stronę by donosił podczas niemieckiej okupacji? Więc chociaż w vaginecie obywatela Tuska Donalda jest Ministerstwo Równości kierowane przez vaginessę Kotulę Katarzynę, to jednak jakieś przywileje są.

Stanisław Michalkiewicz

Czekając na ósmego papieża

Czekając na ósmego papieża

6.05.2025 Stanisław Michalkiewicz nczas/czekajac-na-osmego-papieza

Stanisław Michalkiewicz i Watykan.
Stanisław Michalkiewicz i Watykan. / foto: Pixabay/screen YouTube (kolaż)

To już siódmy papież, który zmarł za mojego życia. Pierwszym był Pius XII, który zmarł w październiku 1958 roku. Po słynnym „polskim październiku” minęły już 2 lata i Władysław Gomułka jeszcze nie zaczął się wygłupiać w sprawie tysiąclecia chrztu Polski, tylko przywrócił naukę religii w szkołach.

Ten październik był bardzo ciepły i pogodny, toteż ksiądz Tadeusz Szyprowski, który nauczał nas religii, opowiadał nam, jak wygląda konklawe, na trawniku przed szkołą. Po Piusie XII, którego pamięć teraz Żydowie szargają – bo ten papież zagroził ekskomuniką każdemu, kto kolaboruje z komunistami – a Żydowie na każdym etapie są w awangardzie komunistycznej rewolucji, jak nie w wydaniu bolszewickim, to kulturowym – papieżem został Jan XXIII, którego z kolei nie mogli nachwalić się Moskalikowie, a skoro Moskalikowie, to i geniusze nadwiślańscy – że to bojownik pokoju.

Tak naprawdę chodziło jednak o to, że Jan XXIII postanowił zwołać do Watykanu Sobór – między innymi po to, by katolicy  zakolegowali się ze wszystkimi. Nazwane to zostało „ekumenizmem”, który najwyraźniej przechodzi do porządku nad ostrzeżeniem, że każdy, kto chce przyjaźnić się ze wszystkimi, prędzej czy później popadnie w złe towarzystwo. W przypadku Jana XXIII chodziło przede wszystkim o Cerkiew Prawosławną, na czele której stali mianowani jeszcze przez Stalina, a może już przez Chruszczowa, funkcjonariusze KGB w randze generałów. Zgodzili się oni wziąć udział w II Soborze Watykańskim – ale pod warunkiem, że Sobór nie potępi komunizmu. I Jan XXIII na ten warunek przystał, za co Moskalikowie, a za nimi jak za panią matką również sekretarze drobniejszego płazu nie mogli się go nachwalić, tym bardziej że napisał encyklikę „Pacem in terris” – oczywiście o pokoju, który komuna uważała za swój tradycyjny monopol. Toteż na II Soborze Watykańskim również Kościół pod przewodnictwem Jana XXIII „w sposób pokojowy przeprowadził swoją rewolucję październikową”.

Uśmiechnięci papieżowie

Po Janie XXIII kolejnym papieżem został Paweł VI, który kontynuował dzieło swego poprzednika aż do skutku, w postaci „swędu Szatana, który przez jakąś szczelinę przedostał się do świątyni Pańskiej”. Po jego śmierci papieżem został Jan Paweł I, który zasłynął jako „papież uśmiechnięty”, ale niczego nie zdążył dokonać, bo w miesiąc po swoim wyborze zmarł w niewyjaśnionych do końca okolicznościach. Po nim kardynałowie wybrali w październiku 1978 roku kardynała z „dalekiego kraju”, czyli z Polski, Karola Wojtyłę, który przyjął imię Jana Pawła II.

W związku z jego wyborem na Stolicę Apostolską wśród partyjniaków zapanowało zaniepokojenie, co teraz będzie, chociaż z drugiej strony pojawiły się też pogłoski, że prawdziwym autorem sukcesu kardynała Wojtyły jest towarzysz Zenon Kliszko. On to bowiem, na wieść, że biskup Wojtyła w jakiejś sprawie złożył wizytę krakowskiemu partyjnemu wielkorządcy Lucjanowi Motyce, miał go uznać za swoją duszeńkę. Jak tam było, tak tam było – ale Jan Paweł II raczej zapisał się w historii nie jako duszeńka Kliszki Zenona, czy nawet Kremla, tylko jako jeden z trojga ludzi, którzy przyczynili się do upadku komunizmu.

Dwoje pozostałych to prezydent Ronald Reagan i premier Wlk. Brytanii Małgorzata Thatherowa. Rzeczywiście, po tzw. pielgrzymce Jana Pawła II do Polski w roku 1979 rozpoczyna się przyśpieszona erozja porządku jałtańskiego i erozja komunizmu, który przynajmniej w Polsce musi być utrzymywany nagą siłą.

„Pancerny kardynał”

Po długim, bo trwającym 25 lat pontyfikacie Jana Pawła II, kolejnym papieżem został „pancerny kardynał” Józef Ratzinger z Niemiec. We wczesnej młodości, która przypadła na II wojnę światową, służył w artylerii przeciwlotniczej. Ale nie dlatego był nazywany „pancernym kardynałem”, tylko raczej ze względu na swój konserwatyzm. Jako prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, czyli dawnego Świętego Officium,  narobił zamieszania deklaracją „Dominus Iesus”, w której w zasadzie powtórzył znane od wieków prawdy wiary katolickiej. Jednak ta deklaracja podziałała na rozgrzane ekumenizmem i „dialogiem z judaizmem” głowy katolików postępowych niczym lodowaty prysznic.

W najbardziej postępowych kręgach aż zasyczało i starsi krakowianie opowiadają, że na świętej ulicy Wiślnej, gdzie mieści się redakcja „Tygodnika Powszechnego”, przez cały tydzień unosiły się gęste opary obłudy, utworzone przez wspomniany „swąd Szatana” oraz parę wodną. Pontyfikat Benedykta XVI – bo takie imię przybrał „pancerny kardynał” zakończył się w osobliwy sposób. Papież abdykował pod pretekstem złego stanu zdrowia. Był to chyba jednak pretekst, bo przez całe lata aż do naturalnej śmierci był w dobrej formie zarówno fizycznej, jak i intelektualnej, w związku z tym prawdziwej przyczyny jego abdykacji należy doszukiwać się raczej w sabotowaniu jego poleceń i biernym oporze rzymskich purpuratów, tworzących „lawendową mafię”. Po Benedykcie XVI została biała skrzynia, którą przekazał on kolejnemu papieżowi, jezuicie z Argentyny, który przybrał imię Franciszka. Co ona zawiera – tego nie wiadomo, bo papież Franciszek nigdy nie ujawnił ani jej zawartości, ani prawdziwej przyczyny abdykacji swego poprzednika.

„Pasterz ubogi”

Papież Franciszek epatował swoim ubóstwem, naśladując w tym Mahatmę Gandhiego, który epatował ubóstwem jeszcze większym, chociaż któregoś razu wygadał się pewnym Angielczykom, że „nic nie jest tak kosztowne, jak stworzenie wrażenia ubóstwa i prostoty”. W przypadku papieża Franciszka było to raczej przyzwyczajenie, które na większości nie robiło już wrażenia, jako że w dzisiejszych czasach każdy celebryta, papieży nie wyłączając, koniecznie musi mieć jakiegoś bzika. O ile zatem z ubóstwem Franciszka jakoś wszyscy się pogodzili, to inaczej wyglądała sytuacja na odcinku ekumenicznym. Już Jan Paweł II uczestniczył w dziwacznych widowiskach, tak zwanych spotkaniach w intencji pokoju na świecie w Asyżu, z udziałem przedstawicieli „wszystkich religii”, które w ten sposób zostały jakby ze sobą zrównane. Drogę do tych dziwacznych widowisk otworzył dokument wydany przez Stolicę Apostolską za pontyfikatu Jana Pawła II, głoszący m.in., że „w przeszłości” zdarzały się „niewłaściwe interpretacje Ewangelii”. Jeśli jednak „w przeszłości” zdarzały się „niewłaściwe interpretacje”, to skąd możemy mieć pewność, że te dzisiejsze na pewno są „właściwe”? Takiej pewności już nigdy nie odzyskamy.

Za pontyfikatu papieża Franciszka zdarzyły się osobliwe widowiska z udziałem indiańskiego bożka z Ameryki Południowej, zwanego „Pachamama”, który uczestniczył w katolickim „Synodzie Amazońskim”. W dodatku, mimo predylekcji do „ubóstwa” papież Franciszek niekiedy sprawiał wrażenie, jakby z półmiska wybierał same lepsze cząstki, takie eleganckie jak na przykład wychodzenie naprzeciw sodomczykom, których pary mogą być nawet „błogosławione” przez księży. Jestem pewien, że takiego na przykład przewielebnego księdza Charamsę na wiadomość o tej decyzji, jakby kto na sto koni wsadził. Chyba decyzja o jego suspendowaniu została uchylona, a jeśli nie – to ten błąd chyba powinien zostać naprawiony – żeby już nie miał powodów do obsrywania Kościoła katolickiego za „hipokryzję”.

Więc sodomczykowie, to jeden z eleganckich przedmiotów duszpasterskiej refleksji papieża Franciszka, drugi – to „kobiety”, a konkretnie – ich „rola” w Kościele. Na ten temat krążą rozmaite subtelne opinie, które ja po chamsku streszczę – że tak naprawdę chodzi o to, by „kobiety” dostały wreszcie w Kościele lukratywne i decyzyjne posady. Oczywiście wedle stawu grobla, bo nawet przy największym „zawierzeniu” trudno będzie jednak doprowadzić do sytuacji, żeby Książę także zachodzić musiał w ciążę” – ale z posadami nie powinno być problemu. Tak samo jak z „migrantami”, co to płyną przez Morze Śródziemne do Europy, bo słyszeli, że tam można żyć aż do śmierci i to na poziomie, jakiego ojcowie w afrykańskim buszu nawet w sennych marzeniach sobie nie wyobrażali – chrześcijanie zaś powinni przyjmować ich z otwartymi ramionami i dawać im swoje córki do posługi. Właśnie z tego powodu papież Franciszek zasłynął ze swego „miłosierdzia”, które z zagadkowych przyczyn w rządowej telewizji wynosili pod niebiosa wszyscy bez wyjątku mieszkańcy Archidiecezji Łódzkiej, kierowanej przez Jego Eminencję Grzegorza kardynała Rysia. Myślę, że zarówno papieżowi, jak i kardynałowi Rysiowi to „miłosierdzie” łatwiej przychodzi, bo oni tylko je głoszą, podczas gdy związane z tym udręki musi przeżywać ktoś całkiem inny – w dodatku bez względu na to, czy mu się to podoba, czy nie.

Ale te eleganckie i modne przedmioty „duszpasterskiej troski”, to jeszcze nic w porównaniu z „synodalnością”, na którą papież Franciszek koniecznie chciał skierować cały Kościół. Próbowałem wielokrotnie dowiedzieć się, o co konkretnie w tej całej „synodalności” chodzi, ale nie wyszedłem poza enigmatyczne stwierdzenia, że chodzi o to, by wszyscy  mówili, a jednocześnie – by wszyscy wszystkich słuchali – a wszystko to ma służyć temu, by „wspólnie” podążać w jednym kierunku. W jakim konkretnie – tego już nikt dokładnie nie wiedział – ale skoro wszyscy mają mówić, a wszyscy – słuchać, to nie jest wykluczone, że cały lud Boży synodalnie będzie kręcił się w kółko wokół własnej osi. Przy tym wszystkim „synodalność” była chyba rodzajem źrenicy oka papieża Franciszka, bo żadnej sprawie nie poświęcił tyle energii, co właśnie tej – łącznie z akcją, która do złudzenia przypominała tak zwane „konsultacje społeczne” za komuny.  Jak partia nie wiedziała, co zrobić, albo wiedziała, ale chciała mieć alibi, że to nie jej pomysł, tylko „społeczeństwa” – to urządzała „społeczne konsultacje”, w ramach których ludzie mieli odpowiadać na różne dziwaczne pytania. No a potem partia robiła, co tam sobie zaplanowała – ale nazywało się to, że wyszła w ten sposób naprzeciw społecznym oczekiwaniom.

Ale papież Franciszek nie tylko był wychwalany. Bywał też ganiony. Przede wszystkim za to – co nieubłaganym palcem wytknął mu przewielebny ojczyk dominikanin Paweł Gużyński – że nie chciał uznać prezydenta Zełenskiego za swoją duszeńkę ani też podporządkować swoich wypowiedzi instrukcjom Sztabu Generalnego Ukraińskiej Powstańczej Armii. Doszło do tego, że skalał swoje usta świętokradczą diagnozą  o „obszczekiwaniu Rosji” zza NATO-wskiego płota. Nic tak nie gorszy jak prawda, więc nic dziwnego, że za sprawą papieża Franciszka zapanowało powszechne zgorszenie. Więc chociaż jednocześnie krytykował „kapitalizm”, to nic mu to nie pomogło, bo na tym etapie Żydowie już nie krytykują kapitalizmu. Komunistyczna rewolucja ma tylko doprowadzić do podporządkowania każdego człowieka państwu, którym będą kierować mełamedzi, co to posiedli wiedzę tajemną, ale nie o „Kabale”, tylko – o nieubłaganych prawach dziejowych.

A teraz?

No a teraz papież Franciszek też umarł i trzeba będzie wybrać jego następcę. Watykaniści wskazują, że wśród 135. uprawnionych do głosowania na konklawe  członków kolegium kardynalskiego, aż 110 zostało mianowanych przez papieża Franciszka – że to niby myślą tak samo jak on. Najwyraźniej ta grupa miałaby na konklawe pełnić rolę swego rodzaju sideł na Ducha Świętego, żeby w ten sposób założyć Mu kaftan bezpieczeństwa. Ale Spiritus fiat ubi vult, więc nawet taki kaftan bezpieczeństwa nie będzie Go krępował. W tej rozterce zwrócono się nawet do sztucznej inteligencji. I co Państwo powiedzą? Sztuczna inteligencja nie dała się wpuścić w maliny i wśród nazwisk „papabili” oprócz faworytów papieża Franciszka, a w każdym razie – tych, co za takich uchodzili – wymieniła też dwóch kardynałów „konserwatywnych”: węgierskiego kardynała Petera Erdo i ultrakonserwatywnego kardynała Roberta Saraha z Gwinei Równikowej. Wygląda na to, że w odróżnieniu od watykanistów, sztuczna inteligencja pozostawia pewien margines również dla Ducha Świętego.

Jak przykazał Józef Stalin

Jak przykazał Józef Stalin

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    4 maja 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5818

A to dopiero niespodziankę zrobił organizatorom rocznicowych uroczystości powstania w Getcie Warszawskim papież Franciszek! Jak wiadomo, w drugi dzień Świąt Wielkanocnych umarł z samego rana. W rezultacie o rocznicy powstania w Getcie Warszawskim, która miała być głównym motywem Świąt Wielkanocnych w Polsce, nikt już nie pamiętał i na nic zdały się papierowe żonkile i inne gadgety, przywdziewane z tej okazji przez wszystkich, którzy albo bezpośrednio, albo pośrednio, biorą jakieś pieniądze od rządu. Po śmierci papieża Franciszka żonkile gdzieś zniknęły, natomiast rozpoczęły się przepychanki medialne, kto pojedzie do Rzymu na pogrzeb. Najsampierw zgłosił się pan prezydent Duda, który poza tym na sobotę zarządził narodową żałobę. Od razu zaprotestowała pani Szczepkowska Joanna i pani Janda Krystyna – że kto to widział, żeby z takiego powodu urządzać żałobę. Protestowali też niżsi rangą pracownicy przemysłu rozrywkowego – ale kiedy obywatel Tusk Donald zarządzenie pana prezydenta Dudy w sprawie żałoby kontrasygnował, protesty ucichły, jakby ręką odjął i obydwie damy z podkulonymi ogonami skwapliwie skorzystały z okazji by siedzieć cicho.

Kiedy sprawa żałoby w ten sposób została załatwiona ponad podziałami, okazało się że do Rzymu wybiera się też pan marszałek Sejmu Szymon Hołownia i posągowa Małgorzata Kidawa-Błońska, piastująca aktualnie fuchę marszałka Senatu. Obywatel Tusk Donald postanowił zostać w kraju pod pretekstem, że ktoś musi pilnować interesu. Jakiego interesu – tego już obywatel Tusk Donald nie wyjaśnił – ale i bez tego domyślamy się, że chodzi o zadania zlecone mu przez Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje.

Ostatecznie stanęło na tym, że do Rzymu pojechał marszałek Hołownia Szymon – i bardzo dobrze – bo podczas pogrzebu dał się poznać od najlepszej swojej strony. Fotografował się mianowicie telefonem komórkowym na tle koronowanych głów i rozmaitych prezydentów. Nietrudno się domyślić, że była to dokumentacja przygotowana dla cioci na imieniny – żeby pan marszałek pochwalił się, jaki jest ważny i sławny. – „Watykan się mną interesuje” – jak w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka” mówił już w dobrym chmielu feldkurat Otto Katz. Pan marszałek Hołownia Szymon wprawdzie feldkuratem nie jest, ale odbywał w swoim czasie nowicjat u przewielebnych Ojców Dominikanów, więc Watykan ma powód, by również i nim się interesować co najmniej w takim samym stopniu, jak feldkuratem Ottonem Katzem.

Najważniejszym momentem pogrzebu papieża Franciszka była jednak spowiedź, jaką u stóp prezydenta Donalda Trumpa odbył ukraiński prezydent Zełeński. Początkowo w Bazylice św. Piotra ustawiono trzy krzesła, bo między prezydenta Trumpa i prezydenta Zełeńskiego próbował wcisnąć się natrętny prezydent Macron – ale najwyraźniej prezydent Trump musiał mu przypomnieć o tajemnicy spowiedzi, bo taktownie odpuścił. Toteż i nam nie wypada dociekać, jakie grzechy wyznał prezydentowi Trumpowi prezydent Zełeński – czy na przykład przyznał się, że ukraińskie minerały sprzedał Brytyjczykom już w styczniu w zamian za „stuletnie partnerstwo”, czy też ten grzech zataił i tylko rękami i nogami broni się przed powtórną sprzedażą tych samych złóż Stanom Zjednoczonym. Możliwe jednak, że prezydent Zełeński nie spowiadał się przed prezydentem Trumpem z grzechów własnych, tylko cudzych – konkretnie grzechów prezydenta Putina. Można o tym wnosić choćby z deklaracji prezydenta Trumpa, który już po spowiedzi wyraził wątpliwość, czy ten cały Putin nie robi go aby w konia.

Wracając do obywatela Tuska Donalda i interesu, którego ma tu pilnować, to nie ulega wątpliwości, że najważniejszą sprawą jest przeforsowanie zwycięstwa obywatela Trzaskowskiego Rafała, który – jako szczęśliwy posiadacz podwójnych korzeni; jerozolimskich i bezpieczniackich – namaszczony został na tubylczego prezydenta już ponad dwa lata temu przez dwóch wpływowych amerykańskich Żydów: Ronalda Laudera ze Światowego Kongresu Żydów i młodego Sorosa, któremu stary grandziarz przekazał klucze do kasy. Toteż nic dziwnego, że obywatel Tusk Donald wyłazi ze skóry, żeby wykazać się przed Reichsfuhrerin Urszulą Wodęleje na tym odcinku. W tym celu zapowiedział przeprowadzenie „deregulacji”, a kiedy to nie wystarczało, to zapowiedział „repolonizaczję” gospodarki.

Wreszcie pojechał po bandzie i za pozwoleniem Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje ogłosił, że będzie realizował „model piastowski”. Co to konkretnie znaczy – tego nikt jeszcze nie wie – ale to nieważne, bo zarówno o deregulacji, jak i „repolonizacji” gospodarki, a także o „modelu piastowskim” obywatel Tusk Donald zapomni następnego dnia po wyborach prezydenckich i życie publiczne wróci w stare koleiny przekomarzania między szefem Volksdeutsche Partei i Naczelnikiem Państwa Jarosławem Kaczyńskim – bo widać, że jeden bez drugiego po prostu żyć nie może. Jeśli chodzi o „model piastowski” to na razie ograniczył się od do puszczania przez obywatela Tuska Donalda bąków ku czci króla Bolesława Chrobrego. Te bąki, zwane inaczej dronami sprawiły, że straż miejska przez całą noc usuwała samochody z ulic Powiśla – między innymi i mój – za co będę musiał zapłacić 800 złotych, tytułem kary oraz kosztów odholowania i parkowania. Ale czego się nie robi dla Polski? Nawet jeśli to tylko takie makagigi, to ofiary muszą być.

Tymczasem, jak tylko skończyła się żałoba narodowa, 27 kwietnia w Poznaniu, w którym krążą fałszywe pogłoski, jakoby tamtejszy prezydent miał przepoczwarzyć się w postępową kobietę, co to walczy o swoje „prawa” – swoją konwencję wyborczą odprawował obywatel Trzaskowski Rafał. Wpierał go Książę-Małżonek, który zaledwie dwa dni wcześniej przeszedł do historii, przez siedem, czy może nawet osiem godzin bredząc w Sejmie o polskiej polityce zagranicznej – a więc o czymś, co – jak wszyscy wiedzą – nie istnieje. Wprawdzie jeszcze nie wynaleziono aparatu fotograficznego, który byłby w stanie utrwalić jakieś osiągnięcia Księcia-Małżonka na niwie polityki zagranicznej – ale za to na odcinku wiązania krawatów naprawdę ociera się on o genialność.

Z kolei w Łodzi swoją konwencję wyborczą odprawował pan Nawrocki Karol, którego wsparł tam pan prezydent Andrzej Duda oświadczając, że będzie na niego głosował, a przy okazji nie szczędząc gorzkich słów obywatelu Tusku Donaldu i jego vaginetowi. Bo sondaże wskazują, że obywatel Trzaskowski i obywatel Nawrocki idą prawie łeb w łeb – a to stanowi nieomylny znak, że wybory prezydenckie w Polsce w stu procentach odbędą się zgodnie z formułą zaproponowaną przez klasyka demokracji Józefa Stalina, bez względu na to, kto je wygra – będą one wygrane.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Judaizacja, a nawet gorzej

Stanisław Michalkiewicz Michalkiewicz-Judaizacja-a-nawet-gorzej

Mało kto chyba pamięta jeszcze różnicę zdań między panem red. Adamem Michnikiem, nieprzerwanie od 1989 roku piastującym stanowisko przewodniczącego warszawskiego Judenratu, wydającego żydowską gazetę dla tubylczych Polaków pod tytułem „Gazeta Wyborcza”, a panem Konstantym Gebertem, który wówczas chyba jeszcze nie doznał iluminacji religijnej, w następstwie której stał się gorliwym wyznawcą judaizmu.

Różnica zdań polegała na tym, że pan red. Michnik twierdził, że Żydów w Polsce „nie ma”, podczas gdy pan Gebert utrzymywał, że nie tylko „są”, ale w dodatku będą walczyli z „antysemityzmem”. Być może zresztą żadnej różnicy zdań tak naprawdę nie było, a te rozbieżne opinie miały na celu dezorientację gojów, żeby nie wiedzieli, co na ten temat mają myśleć?

Minęło 30 lat i okazało się, że pan red. Michnik, mówiąc, że Żydów w Polsce „nie ma”, jak zwykle koloryzował, podczas gdy pan Gebert miał całkowitą rację zarówno co do samej obecności Żydów w Polsce – że mianowicie „są” – jak i co do celu tej obecności. Inna sprawa, że z Żydami i jest tak samo, jak z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi, albo izraelską bronią jądrową. Niby ich „nie ma”, ale ta pozorna nieobecność jest tylko wyższą formą obecności. Jednak w sprawie obecności Żydów w Polsce bylibyśmy skazani na domysły, gdyby nie kampania prezydencka, w której, jako jeden z kandydatów, bierze udział Grzegorz Braun.

Podczas zorganizowanego przez redakcję „Super Expressu” widowiska, pretensjonalnie nazwanego „debatą”, Grzegorz Braun, kreśląc sytuację naszego nieszczęśliwego kraju zauważył, że jest on poddany m.in. „judaizacji”. Ta diagnoza niesłychanie wzburzyła obywatela Trzaskowskiego Rafała, który z okrzykiem, że „nie może tego słuchać” zatkał sobie uszy i natychmiast oddalił się od Grzegorza Brauna – żeby przypadkiem się nie strefić. Z kolei obywatelka Biejat Magdalena tak się tą diagnozą przejęła, że omal nie gubiąc desusów, pobiegła ze skargą na Grzegorza Brauna do prokuratury – że to niby dopuścił się myślozbrodni. 

Ale nie bez kozery święty Paweł, zresztą nie tylko Żyd, ale i odwrócony ubowiec mawiał, że „zbawienie przychodzi od Żydów”. Tę diagnozę z upodobaniem powtarzał król Stanisław August, kiedy udało mu się uzyskać od jakiegoś lichwiarza pożyczkę, między innymi na spłacanie długów karcianych księcia Józefa Poniatowskiego, który wśród ówczesnej „złotej młodzieży” lansował tak zwaną „tężyznę”.

Oto w reakcji na diagnozę Grzegorza Brauna, warszawski Judenrat przypomniał sobie leninowskie normy życia partyjnego, a zwłaszcza – organizatorską funkcję prasy i nie tylko zainicjował, ale i nagłośnił na łamach gazety dla tubylczych Polaków zbiorowy protest organizacji żydowskich. Specjalne oświadczenie potępiające Grzegorza Brauna podpisało aż 118 organizacji żydowskich w Polsce. Nigdy bym nie pomyślał, że Żydowie są aż tak dobrze zorganizowani i w ogóle – że nie tylko „są”, ale że jest ich aż tylu, że mogli utworzyć aż tyle organizacji. Niektóre z nich mają bardzo egzotyczne nazwy, jak np. Deutsch-Polnisches Haus,czy zagadkowe Stowarzyszenie Strefa Styku, albo organizacja o groźnej nazwie Instytut Bezpieczeństwa Społecznego. O ile „strefa styku” budzi skojarzenia natury męsko-damskiej, w wydaniu polsko-żydowskim, to już Instytut Bezpieczeństwa Społecznego może skupiać byłych żydowskich torturantów z Informacji Wojskowej, czy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, na przykład – Pipermana z Biberglancem – no i oczywiście – ich potomstwo, którego się w tak zwanym międzyczasie dochowali.

Uważam tak między innymi ze względu na to, że wśród sygnatariuszy potępiającego oświadczenia jest Stowarzyszenie Żydów Kombatantów i Poszkodowanych w II Wojny Światowej (tak w oryginale) oraz Stowarzyszenie Drugie Pokolenie Potomkowie Ocalałych z Holokaustu. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby członkinią tego ostatniego stowarzyszenia była pani dr Gizele z Oleśnicy, w którą – według krążących uporczywie fałszywych pogłosek – w ramach reinkarnacji wcielił się dr Mengele. Twierdzi ona bowiem że jest „Żydówką i ateistką”, a skoro tak, to z pewnością należy do drugiego, a może nawet Trzeciego Pokolenia Ocalałych z Holokaustu. Czy to nie jest przypadkiem przyczyna, dla której pani dr Gizele została przez władze naszego bantustanu objęta specjalną ochroną?

Oto niezawisły sąd właśnie skazał jakiegoś nieboraka, który przed szpitalem im Króla Heroda w Oleśnicy odmawiał różaniec, na 1000 złotych grzywny „za zakłócanie spokoju” pani dr Gizele-Mengele. Nie jest wykluczone, że – zwłaszcza gdy konklawe wybierze papieża jeszcze bardziej postępowego od papieża Franciszka – odmawianie różańca, zwłaszcza przed szpitalem im. Króla Heroda w Oleśnicy w ogóle zostanie zakazane pod grzechem ciężkim – bo wśród organizacji które podpisały wspomniane oświadczenie jest też Wspólnota Chrześcijańska Namiot Dawida, Kościół Chrześcijański Wieczernik i inne takie. Widać już choćby po tym, że przygotowania do uruchomienia w Polsce przez Judenrat Kościoła Ubogiego i Otwartego idą pełną parą.

Ale Kościół Otwarty i Ubogi to jedna sprawa, a cele tych wszystkich 118 organizacji to sprawa osobna. Otóż we wspomnianym oświadczeniu powołują się one na spostrzeżenie zmarłego niedawno pana Mariana Turskiego, że „wypuszczanie demonów trwa sekundę, a uwięzienie ich z powrotem jest długotrwałym procesem”. Cóż może konkretnie oznaczać ten „długotrwały proces”? 

Stanisław Michalkiewicz

Kiedy i jak Polska wkroczyła na drogę wiodącą do politycznego upadku

Żebyśmy się nie zachłysnęli

Stanisław Michalkiewicz 2 maja 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5817

Tysięczna rocznica koronacji Bolesława Chrobrego sprzyja postawieniu pytania, jak to się stało, że Polska, która dzięki przeforsowanemu przez „panów małopolskich”, czyli czołowe ówczesne polskie stronnictwo polityczne małżeństwu królowej Jadwigi z litewskim księciem Władysławem Jagiełłą w 1386 roku, poprzedzonemu unią w Krewie, dziesięciokrotnie powiększyła swój obszar, wkraczając na drogę mocarstwowości – a po upływie kilku stuleci, została bez walki rozebrana przez ościenne państwa?

Niektórzy powiadają, że to ze względu na fatalne położenie między Niemcami i Rosją. Nie jest to wyjaśnienie przekonujące, bo przecież w czasach Jagiełły, a potem – Kazimierza Jagiellończyka, uważanego przez wielu za największego polskiego króla – Polska cały czas była mniej więcej w tym samym miejscu – i była europejskim mocarstwem.

W jakim momencie rozpoczął się upadek tej mocarstwowości, co ten upadek pogłębiło i jakie wnioski – o ile jest to jeszcze w ogóle możliwe – Polacy mogą wyciągnąć z tego na przyszłość?

Jeśli chodzi o moją opinię, to za moment, w którym Polska wkroczyła na drogę wiodącą do swego politycznego upadku, uznałbym klęskę tzw. ruchu egzekucyjnego, jaka nastąpiła za panowania króla Zygmunta Augusta. Ruch egzekucyjny był programem średniej szlachty, która krzywym okiem patrzyła na rozrastające się fortuny magnatów. Te magnackie fortuny rozrastały się m.in. ze względu na to, że polscy królowie wprawdzie przeważnie mieli w skarbie pustki – ale za to byli właścicielami ogromnych połaci Rzeczypospolitej. Jeśli tedy jakiś poddany w oczach króla szczególnie się zasłużył, to w nagrodę otrzymywał tzw. królewszczyznę, czyli szmat ziemi w dożywotnie użytkowanie.

Tak się jednak składało, że spadkobiercy obdarowanego „zapominali” zwrócić królowi ten podarunek i w ten sposób, z pokolenia na pokolenie rosły fortuny magnackie. Program ruchu egzekucyjnego polegał na tym, by doprowadzić do zwrotu wszystkich zagarniętych w ten sposób królewszczyzn, dzięki czemu Rzeczpospolita mogłaby odnieść dwie korzyści. Po pierwsze – królewszczyzny przyczyniłyby się do poprawy finansów królewskich, a tym samym – finansów Rzeczypospolitej, a po drugie – podcięte zostałyby ekonomiczne fundamenty magnackiej oligarchii, dzięki czemu średnia szlachta zostałby się główną siłą polityczną państwa.

Wydawałoby się, że największym zwolennikiem ruchu egzekucyjnego powinien być król. Niestety tak się nie stało, a to za sprawą małżeńskich perypetii Zygmunta Augusta. Żoną jego została księżniczka habsburska Elżbieta. Niektórzy podejrzewają, że została ona podsunięta Zygmuntowi Augustowi przez Habsburgów celowo. Chodziło o to, że cierpiała ona na epilepsję, a co gorsza – doświadczała ataków tej choroby akurat podczas małżeńskich zbliżeń, co Zygmunta Augusta doprowadziło do wstrętu fizycznego w stosunku do tej nieszczęśliwej kobiety. Uciekał więc od niej, jak tylko mógł najdalej i podczas jednej z takich podróży poznał na Litwie młodą wdowę po wojewodzie nowogródzkim i trockim Stanisławie Gasztołdzie, Barbarę. Król się w Barbarze zakochał, co wykorzystali jej bracia Radziwiłłowie, którzy po śmierci 19-letniej Elżbiety Habsburżanki, zaaranżowali pułapkę, dzięki której nakryli króla in flagranti ze swoją siostrą i doprowadzili do zawarcia przezeń potajemnego ślubu w 1547 roku. Sprawa jednak szybko wyszła na jaw, wywołując skandal, bo opinia szlachecka uznawała ślub króla z poddanką za karygodny mezalians. Ale król naprawdę Barbarę kochał i w związku z tym doprowadził do jej koronacji w roku 1550.

Miało to jednak swoją cenę, bo wobec sprzeciwu opinii szlacheckiej musiał szukać poparcia wśród magnatów. Ci – owszem – przeszli do porządku nad mezaliansem, ale za cenę obietnicy, że żadnej egzekucji królewszczyzn nie będzie. I to była przyczyna załamania się ruchu egzekucyjnego. Szlachta, widząc, że król przedkłada nad interes Rzeczpospolitej swoje własne sprawy, zaczęła koncentrować się również na pomnażaniu własnych fortun, niekoniecznie kojarząc to z interesem państwa. Był to początek upadku ducha obywatelskiego.

To może nie spowodowałoby takiej katastrofy, gdyby nie „potop” szwedzki w latach 1655 – 1660. Trwał on zaledwie 5 lat, ale dewastacja kraju, jaka wskutek tego nastąpiła, była porównywalna ze zniszczeniami, jakich Polska doznała podczas II wojny światowej. Na skutek tej dewastacji kraju, w Rzeczypospolitej pojawiła się warstwa społeczna, jakiej przedtem nie było, mianowicie – szlachta-gołota. Byli to ludzie, którzy zostali całkowicie pozbawieni środków do życia – ale – jako szlachta – zachowali prawa polityczne. I niestety dosyć szybko nauczyli się tymi prawami politycznymi frymarczyć, najpierw na użytek magnatów, dla których stanowili gotową na każde skinienie klientelę – a ponieważ magnaci zasmakowali w tzw. „jurgielcie”, czyli pensjach pobieranych od obcych dworów, to część z tego jurgieltu trafiała i do braci-szlachty. Bo od tych szlacheckich mas też trochę zależało; magnaci, pragnąc uzyskać znaczenie w Sejmie, musieli swoich klientów i karmić i poić i obdarowywać – i tak to wszystkim weszło w krew. Można nawet powiedzieć, że przetrwało aż do dnia dzisiejszego – bo czyż nie do tego właśnie nie sprowadza się partyjna polityka? O cóż trwa nieustanna wojna między Naczelnikiem Państwa a przywódcą Volksdeutsche Partei, jak nie o kontrolę nad zasobami Rzeczypospolitej?

W rezultacie utrwalenia się agenturalnej korupcji, jako metody rządzenia, już w roku 1720, a więc jeszcze za panowania Augusta III, w Poczdamie stanął tajny traktat prusko-rosyjski, którego celem było zablokowanie każdej próby powiększenia wojska w Polsce. Dlaczego Piotr Wielki i Fryderyk Wilhelm Pruski podpisali taki traktat? Bo każde z tych państw miało w Polsce tak rozbudowaną i wpływową agenturę, że mogli się do tego wobec siebie zobowiązać, podobnie jak w roku 1732 w tzw. Traktacie Loewenwolda, zwanego też traktatem „trzech czarnych orłów”, którego, celem był utrzymanie Rzeczypospolitej w stanie obezwładnienia.

Dokładnie tak samo, jak dzisiaj, kiedy doszło już do tego, że jedne organy państwowe „nie uznają” innych organów państwowych, tylko wykonują polecenia Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje, tak samo, jak w XVIII wieku polecenia cesarzowej Elżbiety, a potem – Katarzyny II. Rezultatem były rozbiory i śmierć państwa – nie dlatego, że było biedne – bo nie było – tylko dlatego, że było kierowane przez agenturę, na której usługach pozostawała szlachta-gołota. Wprawdzie Sejm Czteroletni rzutem na taśmę pozbawił szlachtę-gołotę praw politycznych, a więc – wbrew temu, co dygnitarze będą 3 maja deklamowali – ograniczył demokrację – ale było już za późno.

Stanisław Michalkiewicz

Książę-Małżonek przechodzi do historii

Książę-Małżonek przechodzi do historii

Stanisław Michalkiewicz  30 kwietnia 2025 Michalkiewicz

Ogromne zdumienie wzbudził w Polsce czas trwania expose Księcia-Małżonka w Sejmie na temat polityki zagranicznej. Trwało ono bodajże aż siedem czy nawet osiem godzin. Takie rzeczy się w parlamentach zdarzają; Kazimierz Chłędowski, który za panowania Najjaśniejszego Pana był w rządzie „ministrem dla Galicji”, w swoich pamiętnikach wspomina o trwającej prawie dwie doby obstrukcji, przy pomocy której grupa posłów chciała zapobiec przegłosowaniu jakieś ustawy. Wyznaczony poseł przemawiał przez dwie doby bez przerwy – co musiało być wyczynem heroicznym, bo wprawdzie podczas tego obstrukcyjnego przemówienia mógł się posilać – ale co z naturalnymi potrzebami?

Kazimierz Chłędowski o tym nie wspomina, a przecież i w ciągu siedmiu, czy ośmiu godzin naturalne potrzeby też mogą dać znać o sobie.

W tej sytuacji wyczyn Księcia-Małżonka z pewnością przejdzie do historii parlamentaryzmu tym bardziej, że Kiążę-Małżonek złożył też deklarację, że to jego expose było „wyjątkowo trudne”. Ja go całkowicie rozumiem; mówić przez kilka godzin o czymś, czego nie ma, to nie jest łatwa sprawa. „Nia w tym dziwa, co kobyła siwa, a w tym dziwa, co wozu nie wiazie” – głosi białoruskie przysłowie, cytowane przez Józefa Mackiewicza.

Rzeczywiście – Książę-Małżonek miał prezentować polską politykę zagraniczną, a tymczasem każde dziecko wie, że prowadzenie jakiejkolwiek polityki, a zagranicznej – w szczególności – Polska, a zwłaszcza vaginet obywatela Tuska Donalda – ma od naszych sojuszników surowo zakazane. Toteż nie wynaleziono jeszcze takiego aparatu fotograficznego, który utrwaliłby jakieś osiągnięcia Księcia-Małżonka na niwie polityki międzynarodowej – oczywiście poza wiązaniem krawatów, w której to sztuce Książę-Małżonek rzeczywiście ociera się o genialność. Wracając zaś do expose, to na usprawiedliwienie Księcia-Małżonka musimy dodać, że trwało ono tak długo również dlatego, że inni Umiłowani Przywódcy skorzystali z okazji, by nad tymi wynurzeniami Księcia-Małżonka dyskutować. Chodzi o to, by parlamentarzysta jakoś zaznaczył swoją obecność w parlamencie – żeby nikt nie zastosował do niego fraszki Jana Kochanowskiego „Na pana Kondrata”: „Milczycie w obiad mój panie Kondracie? Czy tylko na chleb gębę swą chowacie?

Toteż kiedy we francuskim Zgromadzeniu Narodowym jakaś Schwein zdetonowała bombę, wskutek czego na sali plenarnej zapanował chaos i egipskie ciemności, pewien deputowany, który ani przedtem, ani potem nie zabierał głosu, przytomnie krzyknął: „panowie, posiedzenie Izby trwa nadal!” – i w ten sposób przeszedł do historii parlamentaryzmu.

Jeśli chodzi o Księcia-Małżonka, to – oczywiście poza krawatami, które wiąże w sposób iście perfekcyjny – może przejść do historii parlamentaryzmu dzięki minom, w których robieniu też się z powodzeniem specjalizuje. Pamiętam scenę, kiedy Książę-Małżonek podczas jakiegoś pobytu w Moskwie w okresie pierwszego „resetu” prezydenta Obamy w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, siedział naprzeciw zimnego ruskiego czekisty Putina. Robił wtedy szalenie srogie miny, ale Putinowi nawet brew nie drgnęła.

W podobnej sytuacji znalazł się kiedyś dobry wojak Szwejk, kiedy jako rosyjskiego szpiega przesłuchiwał go wachmistrz z Putimia. Też był pod urokiem Szwejka i nawet wyjaśnił frajtrowi dlaczego. – Ale mają wychowanie wojskowe! – mówił z podziwem. – Ja bym już ze trzy razy narobił w portki, a temu nawet brew nie drgnęła. Podczas swego expose Książę-Małżonek też robił miny, ale przede wszystkim nawygrażał Putinowi za wszystkie czasy, informując go, że nie będzie rządził ani w Polsce, ani na Ukrainie, ani na Litwie, ani na Łotwie, ani w Estonii, ani nawet – w Mołdawii. Wyobrażam sobie, jak ta deklaracja musiała zasmucić Putina – chociaż z drugiej strony w sprawie Ukrainy to Książę-Małżonek mógł się trochę zagalopować.

Właśnie w tym samym czasie amerykański prezydent Donald Trump, najwyraźniej zirytowany deklaracjami ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego, że on „nigdy” nie zgodzi się na oddanie Krymu Rosji powiedział, że w takim razie może „stracić całe państwo”. Bo rzeczywiście; gdyby tak USA zniechęcone uporem Ukrainy nie tylko wycofały się z rokowań pokojowych, ale w dodatku – również wstrzymałyby Ukrainie pomoc wojskową i finansową, to finał nie tak znowu trudno przewidzieć. Wprawdzie prezydent Zełeński dlaczegoś uważa, że nawet wycofawszy się z rokowań pokojowych USA nadal, jak gdyby nigdy nic, futrowałyby Ukrainę forsą i dostawami najnowocześniejszej i najkosztowniejszej broni, podczas gdy Ukraina nawet by nie kiwnęła palcem w sprawie umowy o minerały i zaporoską elektrownię atomową – ale to mogą być tylko takie fantasmagorie ukraińskiego prezydenta.

Powiedzmy sobie szczerze – co właściwie ma teraz mówić, co podawać do wierzenia ukraińskiemu ludowi, którego lekkomyślnie wkręcił w maszynkę do mięsa? Natomiast w sprawie Polski, Litwy, Łotwy, Estonii i innych mocarstw światowych, Książę-Małżonek może mieć rację, chyba, że – jak to w swoim czasie ujął zmarły właśnie papież Franciszek – zbyt głośno będzie ujadał zza NATO-wskiego płotu u granic Rosji. Nic tak nie gorszy, jak prawda, więc pamiętamy, jakie z powodu tych słów papież Franciszek wzbudził zgorszenie. Najbardziej zgorszył się pan red. Tomasz Terlikowski, chociaż w innych sprawach, na przykład – w stosunku do sodomczyków, a także „kobiet” – papież Franciszek był zasadniczo postępowy – co wspaniałomyślnie przyznawał nawet Judenrat z Czerskiej.

Wracając do Księcia-Małżonka, to może aż tak źle nie będzie, między innymi dlatego, że Książę-Małżonek nie jest prawdziwym księciem. Jest on zaledwie Księciem-Małżonkiem, a i to – tylko z mojej nominacji. Co innego, gdyby był księciem prawdziwym. Wtedy sytuacja byłaby poważniejsza – o czym świadczy deklaracja Lloyd George’a: „Książę całkowicie wyekwipowany, kosztuje więcej, niż dwa pancerniki, jest bardziej niebezpieczny, niż dwa pancerniki i trwa dłużej.

Jak widzimy na tej podstawie, z powodu Księcia-Małżonka nie musimy się aż tak bardzo martwić, gdyż tym swoim słowotokiem chciał może tylko dać wszystkim do zrozumienia, że język dyplomatyczny nie służy do wyrażania myśli, tylko do ich ukrywania. W takim razie spróbujmy rozebrać sobie z uwagą, jakąż to myśl Książę-Małżonek próbował ukryć w nieprawdopodobnej gęstwinie frazesów i felietonowych bon-motów? Odpowiedź nie nastręcza specjalnych trudności: to, że ostatnie słowo w sprawie postępowania naszego nieszczęśliwego kraju, będzie należało do Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje i jej tubylczego namiestnika, obywatela Tuska Donalda, któremu Książę-Małżonek przecież podlega ciałem i duszą.

Stanisław Michalkiewicz

Burdel znaczy – zamieszanie

Burdel znaczy – zamieszanie

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    26 kwietnia 2025 michalkiewicz

Myszy harcują, gdy kota nie czują. Takie wrażenie można by odnieść, gdyby obserwować kampanię prezydencką. A przecież nadal czekamy z niecierpliwością na okrągły stół” Unii Europejskiej w sprawie prezydenckich wyborów w naszym bantustanie.

Zapowiedziała je przecież zastępczyni Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje w Komisji Europejskiej Henna Virkkunen. Z jakichś zagadkowych przyczyn ta wpływowa vaginessa się wałkoni i – o ile mi wiadomo – nie tylko nie zwołała raub-ritterów okrągłego stołu, ale nawet nie wyznaczyła terminu. Tymczasem tempus fugit, a czas ucieka. Tylko patrzeć, jak miną Święta Wielkanocne, potem zaraz będzie święto naszych okupantów, czyli 1 maja, potem – obchody kolejnej rocznicy uchwalenia konstytucji 3 Maja i zaraz trzeba się będzie szykować do głosowania na któregoś z 15, a może tylko 13 kandydatów – bo jeszcze nie wiadomo, co Państwowa Komisja Wyborcza postanowi w sprawie niektórych podpisów. Były prezydent Aleksander Kwaśniewski, komentując niedawne debaty, ze zdziwieniem, a nawet niejakim zgorszeniem zauważył, że pewien kandydat dostarczył do PKW swoje 100 tys. podpisów: „Za łatwo to przychodzi” – zauważył TW „Alek” – i wie, co mówi, bo przecież komu, jak komu, ale jemu wszystko nie tylko łatwo, ale nawet – za łatwo przychodziło.

Taki egalitaryzm, to nic dobrego – a tu nawet nie wiemy, co tam w naszej sprawie uradzą raub-ritterzy „okrągłego stołu”. Kogo każą aresztować, a kogo puścić wolno – oczywiście bez prawa wygrania wyborów, bo w demokracji kierowanej żadnych niespodzianek być nie może. Widocznie jednak jakieś rozkazy już padły, bo na przykład pan prezes NIK Marian Banaś, co to jeszcze niedawno zastanawiał się, czy przypadkiem nie przychylać nam nieba jako prezydent naszego bantustanu, teraz porzucił tę myśl i aktywizuje się na odcinku kontrolnym. W związku z tym lada dzień przedstawi raport w sprawie Instytutu Pamięci Narodowej – że dopuścił się samowolki, lansując bohaterów niezatwierdzonych przez warszawski Judenrat: rotmistrza Witolda Pileckigo i Danutę Siedzikównę „Inkę”. Zarówno on, jak i ona występowali przeciwko władzy, zarówno narodowo-socjalistycznej, jak i ludowej, za co socjalistyczny wymiar sprawiedliwości w osobach niezawisłych sędziów, co to powinność swej służby rozumieli prawidłowo, surową ręką wymierzył im wyroki śmierci.

Tymczasem IPN, jakby nie zdawał sobie sprawy z mądrości etapu, na którym nasz mniej wartościowy naród tubylczy ma kłaść fundamenty pod gmach Nowej Generalnej Guberni, lansuje ich i lansuje, powodując coraz większy dysonans poznawczy u młodzieży, która już nie wie, czy ma się doskonalić w masturbacji, zgodnie z wytycznymi vaginessy piastującej w vaginecie obywatela Tuska Donalda fuchę feministry od edukacji seksualnej, Wielce Czcigodnej Nowackiej Barbary, czy przeciwnie – ulegać podszeptom reakcyjnego kleru i poświęcać się już nawet nie dla ojczyzny, tylko choćby dla własnego potomstwa.

Na obecnym etapie potomstwo nie ma chyba specjalnie na co liczyć, czego dowodzi wypadek zaistniały w Klinice im Józefa Mengele w Oleśnicy, gdzie dziecku w 9 miesiącu ciąży wracze wbili w serce śmiertelny zastrzyk – nie wiadomo, czy z fenolem, czy jaką inną, humanitarną substancją. To że wbili, to jedno, ale jeszcze lepsze jest to, że wystąpili ze zbiorowym zapytaniem do kolejnej vaginessy z vaginetu obywatela Tuska Donalda, Wielce Czcigodnej Leszczyny Izabeli, żeby im powiedziała, czy tak trzymać, czy tak nie trzymać. Nietrudno się domyślić, co vaginessa im odpowie. Wiadomo przecież, że takie zygoty stanowią nieznośne obciążenie budżetu państwa, zwłaszcza jak staną się wyrośnięte, więc rozwiązanie nasuwa się samo.

PROFILAKTYKA! Zamiast dopuszczać do niekontrolowanego rozrostu zygot, w ramach profilaktyki należy upowszechnić szprycowanie, które od razu rozwiąże mnóstwo problemów*). I tu raport pana prezesa NIK Mariana Banasia przyjdzie w samą porę, zadając coup de grace panu Karolowi Nawrockiemu, który – podobnie jak pan Sławomir Mentzen –chciałby sypać panu Trzaskowskiemu Rafałowi piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów.

Kto to widział, żeby przebierać miarę w zuchwałości i zamiast robić panu Trzaskowskiemu na rękę – sypać mu piasek w szprychy? Na szczęście znalazły się siły, co kres tej orgii położyły, a jeśli jeszcze nie położyły – to położą – zgodnie z ustaleniami okrągłego stołu w sprawie wyborów prezydenckich w naszym bantustanie, które z szybkością płomienia zostaną objawione najsampierw obywatelu Tusku Donaldu, potem jego vaginetowi, a za pośrednictwem funkcjonariuszy Propaganda Abteilung w niezależnych mediach głównego nurtu – również ludowi pracującemu miast i wszy.

A tak się właśnie szczęśliwie złożyło, że pan Rafał właśnie pokazał całemu ludowi, co go czeka pod jego prezydenturą. Znakomitą tego ilustracją było wydarzenie, buńczucznie nazwane „debatą” w Końskich. Ja oczywiście tej debaty, a właściwie obydwu „debat”, jakie się tam odbyły, nie oglądałem, ponieważ unikam takich widowisk przez wzgląd na higienę psychiczną. Jeszcze tego brakowało, bym dobrowolnie i bez przymusu wysłuchiwał „ojczyka” Szymona Hołowni, czy pana Trzaskowskiego Rafała.

Ale zapoznałem się z komentarzami, zwłaszcza dotyczącymi tego, kto właściwie był organizatorem „debaty” w hali sportowej, na którą pana Karola Nawrockiego zapraszał właśnie Rafał Trzaskowski. Właśnie tego nie można było ustalić, bo okazało się, iż pan Rafał wyparł się jakichkolwiek związków z tajemniczym organizatorem tej imprezy, oświadczając, że był tylko prostym uczestnikiem.

To trochę dziwne, bo od kiedy to jeden prosty uczestnik nie tylko zaprasza innego prostego uczestnika na imprezę, za którą nie wiadomo kto płaci, ale w dodatku decyduje, która telewizja może wejść do środka, a która nie? Skoro u pana Trzaskowskiego nawet takich rzeczy nie można się dowiedzieć, to cóż będzie, gdyby tak został prezydentem?

Można się tylko odwołać do proroczej wizji Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, który w swoim „Alfabecie” najwyraźniej wszystko przewidział, łącznie z „debatą” w Końskich: „Buba bomba mieszka w Mszanie. Burdel – znaczy – zamieszanie.

Otóż nie ulega wątpliwości, że pod rządami pana Rafała Trzaskowskiego nasz nieszczęśliwy kraj pogrąży się [co za pesymista!! pogrążyłby” ; ludzie, na pomoc !!! md] w jeszcze większym chaosie, niż to ma miejsce dzisiaj. Wprawdzie PiS-iaki odgrażają się, że doniosą do prokuratury o złamaniu kodeksu wyborczego, ale to oczywiście nic nie da, bo pan Dariusz Korneluk, co to myśli, że jest prokuratorem krajowym, najwyżej trochę się przyłoży, by wysmażyć przesiąknięte fałszem i krętactwami postanowienie o umorzeniu postępowania, tym bardziej, że i pan Wojciech Hamerliński już wyjaśnił, że wszystko było gites-tenteges, znaczy – w jak najlepszym porządku.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

======================

*)

mail:

Od Warszawy po Kamczatkę

Od Warszawy po Kamczatkę

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    24 kwietnia 2025 michalkiewicz

Rosną młode kadry związku kombatantów. To znaczy – jeszcze nie rosną, ale tylko patrzeć, jak urosną do gargantuicznych rozmiarów – ale nie związki kombatantów, tylko szeregi męczenników. Jak tak dalej bowiem pójdzie, to biały orszak męczenników będzie wielokrotnie dłuższy, niż asysta księcia Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”, kiedy składał on wizytę królowi Stanisławowi Augustowi w Łazienkach. Kiedy książę witał się już z królem, koniec orszaku był jeszcze na Krakowskim Przedmieściu.

Obawiam się, że jeśli vaginet obywatela Tuska Donalda zrealizuje swoje plany w tym zakresie, to biały orszak męczenników rozciągnie się od Warszawy, aż do Kamczatki – oczywiście o ile zimny ruski czekista Putin pozwoli mu się tak rozciągnąć.

Ale incipiam. Jak zwykle pierwszy sygnał („Sygnał strzelił rakietę znad pruskiej granicy…”) dał niezawodny „Jurek” Owsiak. Okazało się, że nieznani sprawcy namalowali mu na płocie okalającym tak zwaną „daczę” – o której wszystko można pewnie powiedzieć, tylko nie to, że jest „willą” – o czym „Jurek” Owsiak wielokrotnie zapewnił opinię publiczną, jakby chciał rozwiać jakieś wątpliwości. Tymczasem żadnych wątpliwości być tu nie może, bo każde dziecko – zwłaszcza każde dziecko w Polsce i na świecie – wie, że „Jurek” Owsiak pod względem pieniężnym jest znany ze swojej nieskazitelności. W tej sytuacji jest zupełnie zrozumiałe, że napis na płocie wzbudził w nim nie tylko falę goryczy, ale i obawę, że następnym razem nieznani sprawcy zapragną wzniecić pożar i to w dodatku taki, że żaden z mieszkańców „daczy” nie zdąży ujść z życiem.

Natychmiast zareagował przewielebny ksiądz Wojciech Lemański, który na widok takiego świętokradztwa natychmiast „Jurka” Owsiaka przeprosił, a w dodatku pojawiły się fałszywe pogłoski, że odprawił też nabożeństwo wynagradzające za te zelżywości i zniewagi. W tej sytuacji można ten świętokradczy napis na płocie uznać za kolejny rodzaj „felix culpa”, czyli winy błogosławionej – bo jeśli tylko wieloletnie wysiłki warszawskiego Judenratu, który dąży do melioracji znienawidzonego Kościoła katolickiego, zostaną uwieńczone powodzeniem w postaci utworzenia w Polsce Kościoła Ubogiego i Otwartego z panem red. Adamem Michnkiem, jako Odkupicielem naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, to któż będzie się najlepiej nadawał w charakterze kandydata na ołtarze, jak nie „:Jurek” Owsiak? Niezależnie od tego, co on sam o takim pomyśle sądzi, jest to jednak zapowiedź oszałamiającej kariery tym bardziej, że co roku słyszymy, że Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy ma grać „do końca świata i jeden dzień dłużej” – a skoro tak, to jakąś formę życia po życiu trzeba już teraz mu obmyślić. Niebo i Ziemia przeminą – a Wielka Orkiestra – jak się okazuje – przetrwa nawet ten kataklizm – a czy ktokolwiek może sobie wyobrazić Wielką Orkiestrę bez „Jurka” Owsiaka? Takiego człowieka szczęśliwie u nas nie ma, więc już teraz trzeba obmyślić dla niego ochronę – nie tylko podobną do tej, z jakiej korzysta prokuratura Ewa Wrzosek, ale nawet jeszcze szczelniejszą. Jedna prokuratura może bowiem być zastąpiona przez inną – ale czy ktokolwiek jest w stanie zastąpić „Jurka” Owsiaka?

Wiem, że to stwierdzenie ryzykowne, które może być nawet uznane za znienawidzoną „mowę nienawiści” – ale wydaje się, że „Jurka” Owsiaka nie byłby w stanie zastąpić nawet Wielce Czcigodny Roman Giertych. I to nawet nie dlatego, że Wielce Czcigodny Roman Giertych realizuje zadania na całkiem innym odcinku, ale przede wszystkim z uwagi na wspomnianą wyjątkową pozycję „Jurka” Owsiaka we Wszechświecie. Mimo tej różnicy jest przecież jeden punkt, który łączy obydwie te osobistości, a tym punktem jest właśnie męczeństwo.

Cała Polska widziała jakiego męczeństwa doświadczył Wielce Czcigodny Roman Giertych za sprawą złowrogiego Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego i jego pretorianów, którzy w Sejmie obrzucili Wielce Czcigodnego wyzwiskami i zelżywościami – aż wieczorem musiała utulać go w żalu sama resortowa „Stokrotka”, czyli pani red. Monika Olejnik, która – mało brakowało – a nieomal przytuliła go do wezbranej współczuciem piersi. Oczywiście 51 sprawców męczeństwa zostało natychmiast przykładnie i surowo ukaranych – ale przecież żadne surowe kary nie są już w stanie odebrać Wielce Czcigodnemu Romanowi Giertychowi męczeńskiej palmy. Dlatego – o ile wspomniane starania Juderatu zostaną wreszcie uwieńczone powodzeniem, tylko patrzeć, jak Wielce Czcigodny Roman Giertych – oczywiście po najdłuższym życiu, to jasne – zostanie wyniesiony na ołtarze obok „Jurka” Owsiaka – a przewielebny ksiądz Wojciech Lemański (oby żył wiecznie!), w każdą rocznicę męczeństwa będzie mu kadził.

Te doniosłe wypadki nie mogły ujść argusowym oczom pana Adama Bodnara, który w vaginecie obywatela Tuska Donalda sprawuje funkcję Ministra Sprawiedliwości. Zrozumiał on w lot, że jeśli biały orszak męczenników będzie ciułany w takim ślimaczym tempie, to prędzej świat się skończy, nim zdąży rozciągnąć się on od Warszawy aż po Kamczatkę – o ile oczywiście zimny ruski czekista Putin pozwoli mu posunąć się tak daleko w głąb Rosji. Toteż w ministerstwie rada w radę uradzono, by utworzyć kolejną komisję, która zajmie się hurtowo przypadkami męczeństwa, jakiego doświadczyły ofiary złowrogiego reżymu Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego. Chodzi oczywiście o komisję, która będzie skrupulatnie roztrząsać nadużycia zbrodniczego reżymu wobec „działaczy demokratycznych”. Co to za „działacze demokratyczni” – tego jeszcze nie wiemy, ale prawdopodobnie chodzi o członków Voklsdeutsche Partei oraz uczestników doraźnych ruchów, powoływanych, a to do obrony demokracji, a to do obrony praworządności – w zależności od tego, co tam postanowiła w sercu swoim Nasza Złota Pani z Berlina.

Jestem pewien, że jeśli komisja stanie na wysokości zadania, to świetlana przyszłość otworzy się między innymi przed panem Mateuszem Kijowskim, który pierwszy stanął w szeregach Komitetu Obrony Demokracji, za co reżym, za pośrednictwem niezawisłych sądów, doświadczył go męczeństwem, obrzuciwszy fałszywymi zarzutami. Wprawdzie pan minister Bodnar, któremu wtóruje inny filar vaginetu obywatela Tuska Donalda, czyli pan minister spraw wewnętrznych Tomasz Siemoniak, wyjaśnia, że ta komisja nie będzie komisją śledczą, więc nie będzie nikogo śledziła, ani aresztowała, a tylko „skupi się na gromadzeniu dokumentacji i rozmowach”.

Oczyma duszy widzę, jak mogą takie rozmowy wyglądać. Na przykład – wiecie, rozumiecie męczenniku – a tak naprawdę, to jak wy się właściwie nazywacie? Nazwiska, adresy, kontakty, bliskie spotkania III stopnia! My tu – wiecie – zgromadziliśmy dokumentację, z której wynika, że w obronie demokracji – albo praworządności – niepotrzebne skreślić – doznaliście od złowrogiego reżymu straszliwych katiuszy. Opowiedzcie no w skrócie, co konkretnie was spotkało, no i – wiecie, rozumiecie – sprecyzujcie, na ile wyceniacie wasze traumatyczne przeżycia. My oczywiście wiemy, że żadne pieniądze nie wynagrodzą waszego męczeństwa – no ale – wiecie, rozumiecie – powiedzcie szczerze, jak na spowiedzi, ile się za to spodziewacie – bo cóż wynagradzać w tych zepsutych czasach, jak nie męczeństwo, poniesione w dodatku dla Polski, dla demokracji i praworządności?

Ponieważ komisja ta – o czym zapewnił pan minister Bodnar – nie jest komisją śledczą, a więc chyba nie będzie mogła wyłączać jawności prowadzonych tam „rozmów” – to jestem pewien, że treść tych „rozmów” rozniesie się po naszym nieszczęśliwym kraju z szybkością płomienia, a kandydaci na męczenników będą walić przed oblicze komisji drzwiami i oknami, dostarczając stosowną dokumentację w wielkiej obfitości, przy czym mogą zostać wykorzystane doświadczenia uzyskane w toku rozwoju przemysłu molestowania. W tej sytuacji obawiam się, że komisja została niedostatecznie zabezpieczona na odcinku kadrowym. 11 osób, nawet gdyby pracowały dniami i nocami, z pewnością nie poradzi sobie z falą męczeństwa, która uderzy w komisję z siłą przekraczającą tsunami. Dlatego też w czynie społecznym zgłaszam pomysł racjonalizatorski, by nie tylko wydatnie wzmocnić kadrowo powołaną właśnie komisję, ale żeby posiadała ona filie przynajmniej we wszystkich powiatach, a najlepiej – również w gminach.

Oczywiście należy przy tym pamiętać o spiżowym napomnieniu klasyka demokracji i praworządności Józefa Stalina, że „kadry decydują o wszystkim” i już teraz zabezpieczyć komisje terenowe na odcinku kadrowym. Nie potrzebuję chyba dodawać, że najlepiej z tym zadaniem poradzą sobie służby podległe nawet nie ministrowi Bodnarowi, chociaż i do nich można mieć zaufanie – ale przede wszystkim – służby podległe panu ministrowi Siemoniakowi. Jestem pewien, że żaden a 11 członków komisji, z jej przewodniczącą, Wielce Czcigodną mecenas Sylwią Gregorczyk-Abram, nie będzie miał nic przeciwko temu. Pani Mecenas już udowodniła, że można jej zaufać, kiedy w towarzystwie „silnych ludzi”: uczestniczyła w przejęciu rządowej telewizji z rąk reżymu Naczelnika Państwa i przekazaniu jej w wypróbowane ręce ludzi właściwych, którzy sprawili, że z TVP, skąd dotychczas wylewał się na nasz nieszczęśliwy kraj potok kłamstwa i pomówień, dzisiaj wytryska krynica prawdy, w której każdy obywatel może pławić się od rana do wieczora i od wieczora do rana. Skoro tedy te zasadnicze sprawy mielibyśmy obcykane, to pozostaje tylko zabezpieczenie działań komisji na odcinku finansowym – ale jestem przekonany, że pan minister Andrzej Domański każdą potrzebną sumę wytrzepie – bo nie ma takiej rzeczy, której nie można by zrobić dla Polski.

Pierwszy raport komisji ma ukazać się już w lipcu – a kiedy następne – Bóg jeden wie. Chodzi o to, by wszystkie się ukazały, a forsa za męczeństwo została wypłacona koniecznie przed wyborami w roku 2027. Dzięki temu demokracja kierowana zwycięży i u nas, nawet bez konieczności wciągania do kolaboracji niezawisłych sądów i stosowania aresztów wydobywczych.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

O reinkarnacji. W Gizele wlazł Mengele

W Gizele wlazł Mengele

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org)    21 kwietnia 2025

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5811

Panie Piperman, pan nie chwytasz za pistolet? Pan nie pamiętasz, jak się śpiewało w KBW? „O mój kabewiaku, gdzie pistolet masz?!

Jakże nie pamiętam, kiedy pamiętam. Ja pana mogę powtórzyć całą piosenkę od początku: „niebieskie miała oczy i włosy jasno-blond. Gdzieś go zapoznała, dziewczyno, powiedz skąd? Tam na zabawie zapoznaliśmy się, a moje serce do niego aż się rwie.

Nu, ja widzę, że u pana z pamięcią lepiej, niż z refleksem – bo za pistolet to pan nie chwytasz.

A dlaczego ja mam chwytać za pistolet, panie Biberglanc? Pan może masz jakichś wrogów klasowych do odstrzału? Jak pan masz, to pokaż mi ich pan nieubłaganym palcem, a ja zaraz dobędę pistoletu i zrobię z nimi porządek.

Uj, ja widzę, panie Piperman, że pan popadłeś w gnuśność klasową i ręki nie trzymasz pan na pulsie. Gdybyś pan trzymał rękę na pulsie to nie potrzebowałbyś pan mojego nieubłaganego palca, tylko wydobył pistolet i zrobił porządek.

Co pan mnie tu wyłazisz z zarzutami klasowymi?! Przestań pan mówić ogródkami i powiedz, kogo trzeba zastrzelić.

Trzeba zastrzelić Grzegorza Brauna.

Grzegorza Brauna? To on jeszcze żyje? Ja myszlałem, że jego zastrzelili zaraz, jak on zgasił chanukę w knesejmie.

Na dobry porządek tak powinno być – ale sam pan wiesz, panie Piperman, że wszystko zeszło na psy. Nawet Tusku Donaldu popada w prawicowo-nacjonalistyczne odchylenie i opowiada, jak to będzie „repolonizować” gospodarkę. Co znaczy – „repolonizować”? Gospodarka ma być internacjonalistyczna, jak przykazali Leninu i Stalinu. Znaczy – głupie goje mają pracować, a my mamy wszystkim rządzić i wszystko dzielić.

To my wszystkie to wszystko wiemy, więc pan, panie Bibeglanc nie rób tu mnie wykładu z podstaw marksismusa-leninismusa, tylko pan mnie powiedz, po co mamy zastrzelić Grzegorza Brauna.

Jak to; „po co”? Po to, żeby on był zastrzelony, bo jak on będzie zastrzelony, to on nie gasił chanuki, ani nie jeździł do Oleśnicy, żeby tam dokonywać jakichś „obywatelskich zatrzymań”.

Jakich znowuż „obywatelskich zatrzymań”? Co pan mówisz takie rzeczy?! Od zatrzymań, to jesteśmy my, stare czekisty, ewentualnie policja: „Stoj! Ruki w wierch! Pajdi siuda!” Ach, ja się już rozmarzyłem,, mnie się przypomniały czasy młodości!

Zamiast się rozmarzać, to słuchaj pan, co się wydarzyło. Ten cały Braun pojechał do Oleśnicy, gdzie w klinice imienia króla Heroda, taka młoda lekarka Gizela Jagielska niedawno wbiła igłę od strzykawki z fenolem, czy jakąś inną, humanistyczną substancją, w serce takiego głupiego goja, co to już był w 9 miesiącu ciąży. Nie masz pan pojęcia, panie Piperman, jak wprawnie to zrobiła; jednym ruchem, jakby miała praktykę w Auświcu.

Nu i dobrze; tak właśnie trzeba robić z głupimi gojami, bo inaczej ony zajmą nam cały Lebensraum. A ten Braun, to co on tam chciał?

On ją zatrzymał, znaczy się – zamknął w gabinecie – że to niby takie „obywatelskie zatrzymanie”. Ale to jeszcze nic, bo się okazało, że ta Gizela Jagielska, to nie tylko Żydówka, ale i ateistka.

Żydówka i ateistka?! Tak mnie pan mów! Jak tak, to ja już odbezpieczam pistolet, bo każdy, kto podniesie rękę na Żydówkę i ateistkę, musi wiedzieć, że władza ludowa mu tę rękę odrąbie. Tak rozkazał Cyrankiewiczu i tak będzie! My, stare czekisty, wiemy, co to rewolucyjna praktyka!

A w dodatku, to ona – pan wiesz, panie Piperman – wzięła i ocalała z Holokaustu!

Co pan mówisz takie rzeczy, panie Biberglanc! Jak ona młoda, to jak ona mogła wziąć i ocaleć z Holokaustu?

Piperman! Jak ja mówię, że wzięła i ocalała, to wzięła i ocalała. Zrozumiano?

Tak jest, towarzyszu pułkowniku. Wzięła i ocalała.

No! A po co ona wzięła i ocalała?

Aaaa, to już proste, jak budowa cepa! Ona wzięła i ocalała, żeby wyskrobywać głupich gojów, co to inaczej zajęłyby nam cały Lebensraum.

No, widzicie, Piperman. Widzę, że zaniedbaliście odcinek rewolucyjnej teorii. A wiecie, że rewolucyjna praktyka musi bazować na rewolucyjnej teorii.

Tak jest, towarzyszu pułkowniku.

No, to teraz musimy przerobić rewolucyjną teorię. Wy, panie Piperman pewnie słyszeliście o reinkarnacji?

Melduję towa… panie Biberglanc, że słyszałem. Mój zięć, co to jest w ABW, ale prywatnie, to bardzo porządny człowiek – on mnie mówił o reinkarnacji – że teraz jest rozkaz, żeby wierzyć w reinkarnację i w ten sposób odciąć się od reakcyjnego kleru.

A wiecie, na czym polega reinkarnacja?

Mój zięć, co to jest w ABW, ale prywatnie… – to on mnie mówił, że reinkarnacja jest wtedy gdy jakaś dusza włazi w cudze ciało i zaczyna tam dokazywać.

No tak, na użytek rewolucyjnej teorii, to my, stare czekisty, chociaż wiemy, że żadnej duszy nie ma, to ją dopuszczamy – bo inaczej głupie goje by nic nie zrozumiały.

Aaaa, jak tak, to zgodnie z rewolucyjną teorią reinkarnacji, w Gizele wlazł doktor Mengele. Patrz pan, to nawet sze rymuje. Ja to zaraz wyszlę na ludowy konkurs poetycki do Ministerstwa Chałtury i dostanę stypendium twórcze, jak Jaś Kapela. Powiedz pan sam, kogo Ministerstwo Chałtury miałoby futrować stypendiami, jak nie nas, starych czekistów i sygnalistów?

Tu masz pan Recht, panie Piperman – a ja ze swej strony zaraz wnoszę odnośne pismo, żeby tam w Ministerstwie Chałtury żadna vaginessa o panu nie zapomniała. Ja już od początku, kiedy pan tak pięknie zaśpiewał piosenkę o kabewiakach, zaraz pomyślałem, że komu jak komu, ale panu przede wszystkim należą się laury literackie. A tak między nami, starymi czekistami, to przyznajcie się, kto wam się wpakował w wasze ciało? Tylko szczerze – jak czekista z czekistą!

Stanisław Michalkiewicz

Szczypta herezji na Wielkanoc

Szczypta herezji na Wielkanoc

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl” (prawy.pl)    22 kwietnia 2025

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5812

Wprawdzie niektórzy komentatorzy moich nagrań na Youtube stanowczo mi sugerują, żebym się nie wypowiadał na tematy religijne, bo się na tym nie znam – ale skoro oni się wypowiadają i to z dużą pewnością siebie, to dlaczego ja bym nie mógł? Takie stanowisko byłoby zgodne z doktryną warszawskiego Judenratu z Czerskiej, według którego chwalebny pluralismus jest wtedy, gdy każdy wprawdzie ćwierka indywidualnie, ale z klucza, nastrojonego przez Judenrat.

Ja Judenratowi nie podlegam, więc mogę się wypowiadać po swojemu – co jest o tyle bezpieczne, że – po pierwsze – nikogo nie reprezentuję oprócz siebie samego, a po drugie – nikt nie musi wierzyć w to, co ja mówię.

Inna sprawa, że niektóre zagadnienia – ot choćby związane ze Zmartwychwstaniem – wydają się obciążone niedomówieniami. Skąd te niedomówienia wynikają – tajemnica to wielka, ale myślę, że jednym z powodów jest tak zwany „dialog z judaizmem”, praktykowany przez wielu przedstawicieli przewielebnego duchowieństwa, podobnie jak kult Świętego Spokoju, który obok tradycyjnej religii, szerzy się u nas z szybkością i żarem ognia piekielnego.

Ponieważ teologia jest dyscypliną akademicką, w związku z czym teologowie, którzy muszą jak ognia wystrzegać się plagiatów, skazani są na oryginalność – a ta z kolei jest matką wszelkich herezji. Tymczasem wiadomo, że herezji nikt nie zji, a jeśli nawet zji – to dostanie niestrawności, to znaczy – popadnie w sprośne błędy Niebu obrzydłe. Tedy żeby uchronić się przed takim finałem, dla higieny psychicznej unikam modnych dzieł teologicznych, podobnie jak debat prezydenckich, a staram się bazować na zdrowych, przedsoborowych pieśniach kościelnych, które – w odróżnieniu od modnych elukubracji teologicznych, zawierających poza tym mnóstwo cudzoziemskich słów, co to mają wzbudzać respekt w maluczkich – dostarczają informacji, z których dzięki logice można dojść do ciekawych wniosków.

Na przykład stara kościelna pieśń, tradycyjnie śpiewana podczas Rezurekcji: „Wesoły nam dziś dzień nastał”, zawiera mnóstwo takich informacji.

Na przykład, że Pan Jezus „nad grzesznymi się zlitował, którzy w otchłaniach mieszkali. Płaczliwie tam zawołali, gdy Zbawiciela ujrzeli: „zawitaj Przybywający, Boży Synu Wszechmogący, wybaw nas z piekielnej mocy!”” Z piekielnej mocy. Już tam mieszkańcy otchłani musieli lepiej od teologów wiedzieć, w czyjej mocy się znajdują, skoro z taką prośbą zwrócili się do Zbawiciela.

A co On na to? A on „do trzeciego dnia tam mieszkał, ojce święte tam pocieszał, potem za Sobą iść kazał”. Słyszycie Państwo? Za Sobą iść kazał. Kazał. Nie zaproponował, nie negocjował z Belzebubem, tylko „kazał”. Słowem – w Piekle zachował się, jak ktoś mający władzę. I co się dalej stało? O tym ta pieśń już nie wspomina, ale nietrudno sobie wyobrazić, że wszyscy tkwiący „w piekielnej mocy”, jeden przez drugiego za Zbawicielem podążyli. Jedni z większym, drudzy z mniejszym wstydem – ale podążyli. W rezultacie Belzebub został w Piekle sam. Tak go Pan Jezus załatwił.

Czyż nie o tym właśnie mówi kolejna stara pieśń wielkanocna „Zwycięzca Śmierci, Piekła i Szatana?” O zwycięstwie nad Śmiercią świadczy Zmartwychwstanie – no bo niby cóż innego? Ale nad Piekłem? Czyż o zwycięstwie Zbawiciela nad Piekłem nie świadczy to, że „kazał” wszystkim, którzy się tam znajdowali, iść za Sobą? Że pozostawił tam tylko Szatana, który nie był w stanie temu zapobiec? Toż to zwycięstwo miażdżące, które w dodatku rzuca mocne światło na to, co konkretnie oznacza „Zbawienie

Tymczasem modni teologowie, którzy z powodu zaangażowani w „dialog z judaizmem” mało jaja nie zniosą z obawy, by nie urazić Żydów, zaczynają przebąkiwać, że z tym Zmartwychwstaniem to nic pewnego, że może Apostołowie tak pragnęli, tak pragnęli, żeby Jezus zmartwychwstał, że aż zaczęło im się to wydawać. A dlaczego tak przebąkują? A dlatego, że św. Mateusz w swojej Ewangelii pisze wyraźnie, że kiedy rzymscy żołnierze postawieni na warcie przy grobie Jezusa, przyszli do arcykapłanów i zameldowali im, co się stało – ci zwołali „naradę”. Rzeczywiście – meldunek żołnierzy był nieprawdopodobny – mimo to zdecydowali się oni taki raport złożyć – co wystawia chlubne świadectwo panującej w rzymskim wojsku dyscyplinie. Jeśli nawet arcykapłani do tego momentu mogli być przekonani, że ten cały Jezus, to albo wariat, albo łajdak – to po meldunku rzymskich żołnierzy musieli się zorientować, że się straszliwie co do Jezusa pomylili. Ale zamiast przyznać się do pomyłki – zaczęli się „naradzać”. Nad czym?

A niby nad czym innym, jak nie nad tym, by przykryć tę straszliwą pomyłkę jakimś łgarstwem? I taki właśnie był rezultat tej narady. „Dali żołnierzom sporo pieniędzy”, a w zamian za to mieli oni „rozpowiadać”, że kiedy się podczas pełnienia służby wartowniczej przy grobie pospali, to ciało Jezusa wykradli stamtąd uczniowie. „A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu”. A kłopot był niemały, bo w rzymskim wojsku za zaśnięcie na warcie groziła śmierć przez zaćwiczenie batogami, więc myślę, że i namiestnik czegoś takiego nie puścił mimo uszu za darmo. Słowem – arcykapłani zainwestowali, ile tylko mogli, w przekręt – i ten przekręt stał się fundamentem współczesnego judaizmu. „I tak rozeszła się ta wieść między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego” – kończy swoją opowieść św. Mateusz.

Mamy więc alternatywę; albo święty Mateusz zełgał wszystko od początku do końca – a w takim razie możemy dać sobie spokój z tym całym chrześcijaństwem, albo święty Mateusz napisał jak było – a w takim razie jaki może być cel „dialogowania” z „judaizmem”? Przecież jeśli rozpoczynamy taki „dialog”, to choćby przez kurtuazję musimy udawać, że traktujemy przekręt, jakby był prawdą. Skoro jednak od tego zaczynamy, to jakże mamy potem przekonać oszustów, jakże mamy im udowodnić, że są oszustami? Skoro tylko rozpoczęliśmy „dialog”, to taki finał jest niepodobieństwem – a zatem przez samo podjęcie „dialogu” podpisaliśmy akt kapitulacji. Czyż w tej sytuacji możemy się dziwić, że wśród przewielebnego duchowieństwa, a także – wśród prostych chrześcijan, z szybkością płomienia szerzy się kult Świętego Spokoju, w którym obowiązuje tylko jedno przykazanie – żeby nikomu się nie narazić – bo tylko wtedy można spokojnie wypić i zakąsić.

Czy wyznawcy Świętego Spokoju poszliby za Jezusem, nawet gdyby „kazał” im wyjść za sobą z Piekła, czy raczej woleliby tam zostać, bo przecież do wszystkiego można się przyzwyczaić?

Stanisław Michalkiewicz

Końskich z rzędem

Końskich z rzędem

Stanisław Michalkiewicz tygodnik „Goniec” (Toronto)    20 kwietnia 2025

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5810

Popularne porzekadło głosi, że sukces ma wielu ojców, a klęska jest sierotą. Może tak jest w państwach normalnych, ale Polska pod rządami vaginetu obywatela Tuska Donalda, jak wiadomo, normalnym państwem nie jest, więc nic dziwnego, że u nas wszystko na odwrót; sukces jest sierotą, natomiast klęska ma wielu ojców. Z tymi ojcami to w ogóle jest embarras de richessne – jak powiadają wymowni Francuzi, co się wykłada, jako kłopot z nadmiaru. Założenia rewolucyjnej teorii były oczywiście inne, ale jak zwykle, rewolucyjna praktyka doprowadziła do rezultatów nieoczekiwanych i w końcu wyszło, jak zawsze. Mam oczywiście na myśli słynną „debatę” w Końskich. Rewolucyjna teoria, której ojcem jest podobno Wielce Czcigodny Schetyna Grzegorz, głosiła, że kto wygrywa w Końskich, ten wygrywa w Polsce.

Dlaczego akurat w Końskich – tajemnica to wielka, ale widocznie „demokracja walcząca”, którą proklamował obywatel Tusk Donald, a która jest specyficzną postacią demokracji kierowanej, co to nie tylko pod rządami Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje, ale w ogóle, krąży po Europie, niczym „widmo komunizmu”, też musi mieć swoje „wstydliwe zakątki” – a skoro „musi”, to nic dziwnego, że ma. Ale incipiam.

Jak wiadomo, kandydatem namaszczonym na prezydenta naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju przez dwóch wpływowych amerykańskich Żydów: Ronalda Laudera ze Światowego Kongresu Żydów i młodego Sorosa, któremu stary grandziarz przekazał klucze do kasy, a zatem – również zatwierdzonym przez warszawski Judenrat z Czerskiej – jest Rafał Trzaskowski. Największą jego zaletą są bowiem podwójne korzenie; zarówno jerozolimskie, jak i bezpieczniackie, więc lepszego kandydata nie można było sobie wymarzyć.

Żeby jednak zachować pozory demokratycznych standardów, Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, z tajemniczych powodów upodobał sobie w panu Karolu Nawrockim, który w ten sposób został namaszczony na kandydata „wszystkich patriotów”, co to 12 kwietnia maszerowali gwoli uczczenia 1000 rocznicy koronacji Bolesława Chrobrego. Warto z tej okazji zwrócić uwagę, że vaginet obywatela Tuska Donalda uważam za najgłupszą ekipę, jaką Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje, postawiła u steru i tak przecież wystarczająco nieszczęśliwego naszego kraju, właśnie od czasów Bolesława Chrobrego. Trudno się zatem dziwić, że najukochańszą duszeńką tej ekipy jest właśnie Rafał Trzaskowski.

Tedy rada w radę uradzono, żeby Rafał Trzaskowski, gwoli pogrążenia Karola Nawrockiego wyzwał go do debaty w Końskich, zrobił z niego marmoladę i w ten sposób otworzył sobie drogę do prezydentury. Tyle rewolucyjna teoria. Ale jak wiadomo, lepsze jest wrogiem dobrego, toteż rewolucyjna praktyka wprowadziła tu mnóstwo komplikacji. Najsampierw niezawisły sąd unieważnił koncesję dla telewizji Republika i telewizji wPolsce 24, firmowanej przez braci Karnowskich. Był to oczywiście milowy krok na drodze wprowadzenia w Polsce demokracji kierowanej – ale wśród widzów obydwu postawionych w stan delegalizacji telewizji wzbudziło to rozmaite wzruszające podejrzenia. Pan Nawrocki owszem – pojechał do Końskich, ale najpierw na rynku urządził debatę jednoosobową. Takie debaty mają swoje zalety, bo na wszystkie pytania kandydat ma z góry przygotowaną odpowiedź, więc nic dziwnego, że nie było wątpliwości, kto w Końskich zwyciężył. W tym czasie pan Rafał Trzaskowski snuł się po wynajętej sali, oczekując na pana Nawrockiego, aż wreszcie się doczekał. Wcześniej jednak doszło do incydentów, bo na salę wynajętą przez organizatora debaty usiłowały wejść ekipy obydwu wspomnianych telewizji, ale nie zostały wpuszczone. Wreszcie przybył i pan Nawrocki, nieubłaganym palcem wytykając panu Trzaskowskiemu tchórzostwo, jako ze zamiast pojawić się na rynku, to snuł się po pustej sali, niczym smród po gaciach.

Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że do Końskich, z zamiarem uczestnictwa w „debacie” zjechało się całkiem pokaźne grono innych kandydatów, z panem marszałkiem „ojczykiem” Hołownią na czele. Próbująca nadal stać na nieubłaganym gruncie rewolucyjnej teorii przedstawicielka rządowej telewizji (w likwidacji) Aleksandra Pawlicka, nazwała tych wszystkich pozostałych prezydentów „peletonem planktonu”. W internecie zawrzało gniewem, bo jakiż to znowu „plankton” kiedy taka na przykład Wielce Czcigodna Joanna Senyszyn gabarytowo jest chyba nawet dwukrotnie większa od Rafała Trzaskowskiego? Ale w końcu debata się rozpoczęła, a na początek pan Nawrocki wręczył panu Trzaskowskiemu chorągiewkę w barwach tęczowych, którą tamten wstydliwie schował pod blat pulpitu. Na to ruszyła w jego kierunku Wielce Czcigodna Magdalena Biejat, wzięła chorągiewkę – że to niby niczego się nie wstydzi – i debata potoczyła się potoczyście. O czym tam mówiono – tego ma się rozumieć – nie wiem – bo dla higieny psychicznej unikam debat prowadzonych przez telewizję rządową oraz telewizje nierządne, zwłaszcza gdy delikwentów przesłuchuje resortowa „Stokrotka”, czyli pani red. Monika Olejnik, czy pani red. Agnieszka Gozdyra. Okazało się, że nie mam czego żałować, bo żaden z uczestników nie powiedział niczego, co warte byłoby zapamiętania.

Tym bardziej, że jeszcze przed zakończeniem „debaty” pojawiły się rozmaite wątpliwości. Przede wszystkim – kto był jej organizatorem ? Okazało się, że chociaż pana Nawrockiego zapraszał na nią pan Trzaskowski, to nie był on organizatorem, a tylko prostym uczestnikiem. Dlaczego tedy jeden prosty uczestnik nie tylko zaprasza drugiego prostego uczestnika, a także „peleton” uczestników krzywych, ale w dodatku nie wpuszcza na salę znienawidzonej „Republiki”, czy „wPolsce 24” – tajemnica to wielka. Ale jeszcze ważniejsza wątpliwość dotyczyła forsy – kto mianowicie zapłacił za wynajęcie sali? Władze rządowej telewizji (w likwidacji) zarzekają się, że to nie one.

Że one tylko przypadkowo przejeżdżały przez Końskie i usłyszały o „debacie” – podobnie jak przed laty ekipa TVN, przejeżdżając przez głębokie lasy w okolicach Wodzisławia Śląskiego, przypadkowo usłyszała dobiegające z czeluści odgłosy urodzin Adolfa Hitlera, po czym je sfilmowała, a puściła na antenę dopiero po 9 miesiącach, akurat wtedy, gdy w Izbie Reprezentantów Kongresu USA przyjmowano przez aklamację ustawę nr 447, o żydowskich roszczeniach odnoszących się do tzw. „własności bezdziedzicznej”.

Tymczasem sprawa może mieć konsekwencje, bo zgodnie z kodeksem wyborczym, jeden komitet wyborczy nie może finansować eventów innym komitetom wyborczym pod rygorem utraty subwencji.

Tymczasem komitety „planktonowe” za uczestnictwo w „debacie” w Końskich nie zapłaciły ani grosza. Już mniejsza o tę subwencję, bo młody Soros chyba wszystko panu Trzaskowskiemu wynagrodzi – ale pan marszałek Bosak z Konfederacji zapowiedział złożenie skargi do prokuratury. Toż się będzie musiał nagimnastykować pan Dariusz Korneluk, który myśli, że jest prokuratorem krajowym u ministra Bodnara z czarnym podniebieniem, zanim „wygotuje” jakieś przesiąknięte fałszem i krętactwami postanowienie o umorzeniu postępowania z powodu niestwierdzenia przestępstwa!

No bo jakże tu stwierdzać przestępstwo, skoro po mieście krążą fałszywe pogłoski, jakoby wszystko wymyśliła vaginessa z vaginetu obywatela Tuska Donalda, Wielce Czcigodna Nowacka Barbara, do spółki z Wielce Czcigodnym Sławomirem Nitrasem, który w vaginecie obywatela Tuska Donalda ma fuchę „ministra sportu”, a politycznie zadebiutował penetrowaniem na opustoszałej sali sejmowej damskich torebek?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).