Tour d’horizon

Tour d’horizon

Stanisław Michalkiewicz  20 lutego 2024 michalkiewicz

Wprawdzie państwo polskie wprowadzane jest przez Niemcy, za pośrednictwem Volksdeutsche Partei, a przede wszystkim – przez stare kiejkuty, które od 1944 roku ustawiają w naszym bantustanie polityczną scenę – w stan chaosu – ale jest to chaos kontrolowany, którego celem jest doprowadzenie do obezwładnienia Polski, tak, jak to było w wieku XVIII. Zwróćmy uwagę, jak wyglądała karykatura „ciamajdanu”, urządzonego 7 lutego br. z panami Kamińskim i Wąsikiem w roli głównej. Wcześniej odgrażali się że wtargną do Sejmu, żeby wykonywać swoje mandaty, ale kiedy drogę zagrodził im umundurowany funkcjonariusz Straży Marszałkowskiej, a sezonowy marszałek Hołownia kazał zaryglować główne wejście, wycofali się z podwiniętymi ogonami, zaś były Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński próbował ratować twarz deklaracją, że wcale nie chodziło o wtargnięcie, tylko o zdobycie dowodu, że sezonowy pan Hołownia „łamie prawo”. Słowem – „kwaśne winogrona” – jak twierdził bajkowy Lis, kiedy nie mógł dosięgnąć winogron.

Przypomnijmy tedy, jak wyglądała walka w obronie demokracji i praworządności, którą Nasza Złota Pani z Berlina nakazała prowadzić w Polsce od początku roku 2016, a potem, to znaczy – po spaleniu na panewce „ciamajdanu” 16 grudnia 2016 roku – nakazała skupić się na walce o praworządność. Jeszcze w fazie walki o demokrację powstały w całej Polsce Komitety Obrony Demokracji z cwanym panem Mateuszem Kijowskim na fasadzie – a kiedy Nasza Złota postawiła na praworządność, to pojawili się nie tylko „Obywatele RP”, nie tylko „Polskie Babcie”, nie tylko „kobiety”, które przy barierkach ustawionych wokół Sejmu rozkładały nogi i parasolki, no a poza tym – kazały wszystkim je „wypierdalać” – ale też niezawiśli sędziowie, którzy, w towarzystwie zgrai autorytetów moralnych, urządzali marsze z gromnicami. Dlaczego wtedy tyle się działo, a teraz – nic? Dlatego, że wtedy stare kiejkuty, na polecenie BND i CIA poderwały na równe nogi całą swoją agenturę, za którą podążyli pożyteczni idioci, którym się wydaje, że to wszystko naprawdę – no a teraz agentura pozostaje w uśpieniu.

No dobrze – ale dlaczego teraz agentura pozostaje w uśpieniu i nie porywa za sobą zgrai autorytetów moralnych i „pożytecznych idiotów”?

Składa się na to szereg zagadkowych przyczyn, które postaramy się rozebrać tu sobie z uwagą. Przed kilkoma dniami w prestiżowym amerykańskim piśmie „Foreign Affaires” ukazał się zbiorowy, więc chyba wyrażający poglądy redakcji artykuł, według którego Europa musi pozostać „odporna na Trumpa”. Rzeczywiście – Donald Trump w prawyborach idzie jak tornado i wyeliminował praktycznie wszystkich pretendentów do nominacji Partii Republikańskiej w tegorocznych wyborach prezydenckich. Ostatnią linią obrony przed złowrogim Trumpem wydają się w Ameryce niezawisłe sądy, które robią co mogą, żeby złamać mu karierę polityczną, niczym u nas – oczywiście tout proportions gardees – panom Kamińskiemu i Wąsikowi. Ale dlaczego, skąd taka zaciekłość?

Najprawdopodobniej Trump – mniejsza o to, czy słusznie, czy niesłusznie – został uznany za główną przeszkodę na drodze zwycięskiego pochodu rewolucji komunistycznej, w awangardzie której w USA stoi obecnie Partia Demokratyczna, no i tradycyjnie – wpływowi Żydowie. Partia Demokratyczna na obecnym etapie eksportuje rewolucję komunistyczną na świat – a przynajmniej te jego części, które Ameryka sobie zwasalizowała. Jedną z tych części jest właśnie Europa, przez którą rewolucja komunistyczna też się przewala, między innymi za sprawą Niemiec, które marzą o poddaniu jej IV Rzeszy. Jak bowiem zauważył na spotkaniu z gauleiterami w roku 1943 Adolf Hitler – tylko Niemcy potrafią prawidłowo zorganizować Europę, w której „małe państwa” nie mają racji bytu.

Z tego punktu widzenia Trump nie bardzo Niemcom pasuje, bo w lipcu 2017 roku w Warszawie bredził, jak to projekt „Trójmorza” bardzo mu się podoba, i że USA będą go „wspierały”. Tym łatwiej prezydentowi Józiowi Bidenowi przyszło wykorzystać wojnę, jaką USA i NATO prowadzą na Ukrainie z Rosją do ostatniego Ukraińca, by przekonać Niemcy do porzucenia strategicznego partnerstwa z Rosją tym bardziej, że wcześniej USA wysadziły w powietrze obydwa bałtyckie gazociągi. Zatem kiedy Niemcy dały się wreszcie przekonać do porzucenia strategicznego partnerstwa z Rosją i zawarcia strategicznego partnerstwa z bezcennym Izraelem, prezydent Józio Biden, w nagrodę za dobre sprawowanie, w marcu ub. roku pozwolił im na urządzanie Europy po swojemu. Toteż Niemcy zaraz uwinęły się wokół podmianki na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu, przedstawiając naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu prawidłową alternatywę na wybory parlamentarne 15 października ub. roku: z jednej strony pan Mateusz Morawiecki, zarejestrowany w 1989 roku jako TW NDR-owskiej STASI o pseudonimach „Jakub” i „Student”, a z drugiej – Donald Tusk, któremu Jarosław Kaczyński powiedział publicznie w Sejmie: „wiem jedno; jest pan niemieckim agentem” – a ten się nawet nie zdziwił.

CIA nie stwarzała żadnych przeszkód, bo już wcześniej Amerykanie, z uwagi na potrzeby rewolucji komunistycznej – rozpoczęli spuszczanie z wodą Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, na miejsce którego, w charakterze jasnego idola, nastręczyli naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu sezonowego pana Szymona Hołownię, którego z dyskretnego cienia pilotuje pan Michał Kobosko, ongiś uczestnik wpływowego waszyngtońskiego think-tanku – Rady Atlantyckiej, gdzie – niczym w Arce Noego – można spotkać ważnych generałów z Pentagonu, wysokich rangą bezpieczniaków z CIA i FBI, goldmanów-sachsów z Wall Street, innych wpływowych Żydów – a miedzy nimi – pan Michał Kobosko. Poza tym Naczelnik wszystko postawił na Donalda Trumpa, więc jego los został przesądzony. Nic więc dziwnego, że ambasador USA w Warszawie, pan Mark Brzeżiński, dzisiaj ostentacyjnie afiszuje się z członkami vaginetu Donalda Tuska, dając w ten sposób do zrozumienia, kto jest dzisiaj uważany za amerykańską duszeńkę w Warszawie.

Ale nie tylko o to chodzi. Jest po stronie amerykańskiej jeszcze jeden powód. Otóż wspomniany vaginet, oczywiście poza panienkami, stwarza spore możliwości ukraińskiemu lobby. Np. pan Tomasz Siemoniak jest koordynatorem tajnych służb, to znaczy – zapewnia starym kiejkutom możliwość ręcznego sterowania Polską w imieniu BND, pan Bodnar „przywraca praworządność” według wskazówek Reichsfuhrerin Urszuli von der Layen, a pan Paweł Kowal będzie „odbudowywał Ukrainę”. W sytuacji, gdy ze względów wyborczych administracja prezydenta Józia Bidena stara wycofać się z ukraińskiej awantury, a na Ukrainie zaczyna brakować tamtejszego mięsa armatniego, to wciągnięcie Polski do wojny z Rosją może być jakimś wyjściem z sytuacji i w dodatku – wyjściem bezpiecznym. Chodzi o to, że wprawdzie Polska należy do NATO, ale słynny art. 5 traktatu waszyngtońskiego, przewiduje – zresztą bez żadnego automatyzmu – uruchomienie procedur sojuszniczych – ale pod warunkiem „zbrojnej napaści” na państwo członkowskie. Jeśli natomiast „państwo członkowskie” albo samo napadnie na kogoś innego, albo z własnej inicjatywy włączy się do trwającego już konfliktu po stronie państwa, które do NATO nie należy, to takie wydarzenie nie rodzi dla NATO żadnych zobowiązań.

Tymczasem – co niedawno zauważył poseł Grzegorz Braun – „koalicja wojenno-chanukowa”, ponad, zdawać by się mogło, podziałami nie do przezwyciężenia, coraz częściej rozprawia o zbliżającej się wojnie z Rosją. Z jednej strony groźne miny stroi i o wojnie rozprawia Książę-Małżonek, któremu Donald Tusk – chyba za zgodą BND, nieprawdaż? – dał fuchę ministra spraw zagranicznych, a z drugiej – Wielce Czcigodny Arkadiusz Mularczyk, któremu jak dotąd nie udało się wydębić żadnych reparacji od Niemiec, a tylko udało mu się wyciągnąć forsę od polskich podatników, też wypuszcza rozmaite wojownicze deklaracje. Warto zwrócić uwagę, że wciągnięcie, czy wepchnięcie Polski do wojny z Rosją na warunkach wyżej opisanych, również z punktu widzenia niemieckiego może być prawdziwym darem Niebios. Wojna, to wiadomo, jak się zaczyna, ale nigdy nie wiadomo, jak się skończy. Skoro jednak Niemcy mają amerykańskie przyzwolenie na urządzanie Europy po swojemu, to wciągnięcie Polski do wojny otwiera wiele atrakcyjnych możliwości – ze scenariuszem rozbiorowym włącznie. Ukrainie trzeba będzie przecież zrekompensować stratę co najmniej 20 procent terytorium państwowego w następstwie wysłuchania zachęty rządu amerykańskiego, by dała się wciągnąć w maszynkę do mięsa.

Jeśli Amerykanom udałoby się tego dokonać niemieckimi rękami pod płaszczykiem „unii” z Ukrainą, o której 3 maja 2022 roku bredził pan prezydent Duda, to z pewnością byliby kontenci. No dobrze – ale czegóż to Niemcy mogłyby zażądać za tę przysługę? Z czegóż by, jeśli nie zgody na dokończenie procesu zjednoczenia, to znaczy – przesunięcie granicy co najmniej na linię z 1937 roku – bo na tę z 1914 roku chyba byłoby jeszcze za wcześnie? Rewolucyjną teorię dla tej rewolucyjnej praktyki właśnie przedstawił ambasador Ukrainy w Warszawie, pan Bazyli Zwarycz – który nieubłaganym palcem wytknął, że Ukraina ponosi „najwyższe ofiary” dla „bezpieczeństwa Polski”. Skoro tak, to chyba pora, żeby i Polska poniosła jakąś ofiarę?

Stanisław Michalkiewicz

Pod władzą CIA i BND. Z pana prezydenta Andrzeja Dudy uszło powietrze.

Pod władzą CIA i BND

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    18 lutego 2024 michalkiewicz

Wszystko wskazuje na to, że z pana prezydenta Andrzeja Dudy uszło powietrze. Można było się tego domyślać już wcześniej, kiedy to do pana prezydenta musiały dolecieć skrzydlate wieści do Afryki, gdzie łączył się z Murzynami, o kompromitującym fiasku powtórki z „ciamajdanu”. Jak wiadomo, panowie Kamiński i Wąsik, którzy wcześniej się odgrażali, że wtargną do Sejmu jak tornado, by wykonywać swoje mandaty, na widok umundurowanych funkcjonariuszy Straży Marszałkowskiej i policjantów, wycofali się z podkulonym ogonem zwłaszcza, że sezonowy marszałek Hołownia kazał zaryglować główne drzwi. Sytuację próbował ratować były Naczelnik Państwa, oznajmiając, że wcale nie chodziło o żadne wejście, tylko o zdobycie dowodów, że sezonowy marszałek „łamie prawo”. Ale tych dowodów i bez tego znalazłoby się sporo, chociaż z zagadkowych przyczyn nikt jakoś po nie sięga.

Na przykład – że za pośrednictwem swego totumfackiego, niejakiego pana Zakroczymskiego, sezonowy pan marszałek namawiał się z niezawisłym prezesem niezawisłej Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych Sądu Najwyższego, panem Piotrem Prusinowskim, w cywilu działaczem sędziowskiej organizacji „Iustitia”, co to powstała w 1990 roku, zaraz po rozwiązaniu PZPR, w związku z czym podejrzewam, że WSI zorganizowały sobie w ten sposób nową transmisję bezpieki do wymiaru sprawiedliwości – że właśnie do niego, a nie do Izby Kontroli Nadzwyczajnej SN, prześle odwołania panów Kamińskiego i Wąsika w sprawie wygaśnięcia mandatów, a pan Prusinowski załatwi wszystko tak, żeby było gites tenteges, to znaczy – wyznaczy taki skład, który powinność swej służby zrozumie. I tak się stało, ale Izba Kontroli Nadzwyczajnej zażądała dostarczenia akt z odwołaniami.

W rezultacie odwołanie pana Kamińskiego podobno nie zostało uwzględnione, podczas gdy pana Wąsika – jak najbardziej. A dlaczego? A dlatego, że Izba Pracy SN, to znaczy – doborowy skład sędziowski – w podskokach odrzuciła odwołanie pana Kamińskiego, a odwołania pana Wąsika już odrzucić nie zdążyła. Wygląda to na poważną zbrodnię przeciwko wymiarowi sprawiedliwości, ale pana Piotra Prusinowskiego, jak dotąd, nikt nie ośmielił się ruchnąć. Dlaczego? A dlatego, że jeśli nawet pan Prusinowski, wspólnie z sezonowym panem marszałkiem popełnili zbrodnię przeciwko wymiarowi sprawiedliwości, to popełnili ją ze słusznych, a może nawet – jedynie słusznych pozycji – bo w intencji przywrócenia praworządności.

Co innego, gdyby popełnili tę samą zbrodnię, ale z pozycji głęboko niesłusznych, to znaczy – w intencji łamania praworządności. Wtedy nie tylko dosięgłaby ich surowa ręka sprawiedliwości ludowej zarówno w naszym bantustanie, jak i w TSUE, gdzie tamtejsi przebierańcy słuchają się Reichsführerin Urszuli von der Layen, ale rzuciłaby się na nich cała zgraja autorytetów moralnych pod przewodnictwem Judenratu „Gazety Wyborczej”. Nawiasem mówiąc, jeden z sędziów TSUE, pan Marek Safian, właśnie powrócił stamtąd na ojczyzny łono, ale jak dotąd nie puścił pary z gęby, jakie dyspozycje dawała Trybunałowi Nasza Złota Pani i Reichsführerin Urszula von der Layen. Najwyraźniej pamięta, że „kto by zdradził tę wielką tajemnicę, umrze podwójnie; ciałem i duszą” – jak pisał Bolesław Prus w „Faraonie”.

Więc na widok fiaska powtórki z „ciamajdanu” pan prezydent utwierdził się w przekonaniu, że Nasz Najważniejszy Sojusznik już definitywnie spuścił byłego Naczelnika Państwa i jego ferajnę z wodą, a teraz stręczy nam w charakterze jasnego idola sezonowego pana marszałka, z dyskretnego cienia pilotowanego – ale nie przez własną małżonkę, bo ta w wolnych chwilach tylko lata na myśliwcach – tylko przez pana Michała Koboskę, który nigdzie nie lata, tylko pilnuje pana marszałka i interesu.

Toteż i pan prezydent najwyraźniej chciał pokazać Naszemu Najważniejszemu Sojusznikowi, że pilnuje interesu, bo zażądał od Donalda Tuska informacji na temat Centralnego Portu Komunikacyjnego. Aliści Donald Tusk udzielił mu odpowiedzi wymijającej, bo zaczął go informować nie o żadnym CPK, tylko o „Pegazusie”, za pośrednictwem którego miał był podsłuchiwany nie tylko poseł Lajza, ale i pan Mateusz Morawiecki, a nawet – sam Naczelnik Państwa. Najwyraźniej nowi szefowie bezpieczniackich watah robią co mogą, żeby odwdzięczyć się Donaldu Tusku za nominacje i – niczym świadkowie koronni – preparują informacje wywiadowcze, zgodnie z obstalunkami.

W związku z tym wytworzyły się już nowe hierarchie towarzyskie. Kto nie był podglądany, albo podsłuchiwany za pośrednictwem „Pegazusa”, ten nie może pokazać się na oczy w przyzwoitym, arystokratycznym towarzystwie, bo zaraz dźgany jest nieubłaganym palcem w chore z nienawiści oczy: „mnie podsłuchiwano za pośrednictwem Pegazusa, a ciebie, frędzlu, podsłuchiwało jakieś Gumowe Ucho – więc z czym do gości?” Wracając do CPK, to rzecz w tym, że pod przykrywką portu komunikacyjnego, chodzi o wielkie lotnisko wojskowe, dzięki któremu Nasz Najważniejszy Sojusznik mógłby w razie czego („w razie czego udajemy garbatego!”) szybko przerzucić wielkie ilości żołnierzy i sprzętu z Ameryki do Europy i to 200 km od granicy z Białorusią. Nic tedy dziwnego, że pragnąc podlizać się Naszemu Najważniejszemu Sojusznikowi, pan prezydent Duda objawił zainteresowanie właśnie sprawą CPK. Rzecz w tym, że Amerykanie wprawdzie w marcu ub. roku pozwolili Niemcom na urządzanie Europy po swojemu – ale nadal chcą utrzymać surveillance nad tutejszymi siłami zbrojnymi w ramach „jedności euro-atlantyckiej”. Zwróćmy uwagę, że od marca ub. roku nikt nawet nie zająknął się na temat konieczności powołania europejskich sił zbrojnych, o które za rządów Donalda Trumpa wybuchła taka awantura z francuskim prezydentem Macronem, że aż trzeba było we Francji poderwać na równe nogi „żółte kamizelki”.

Inna sprawa, że i Donald Tusk, chociaż „ma pod sobą żołnierzy”, to też jest „pod władzą postawiony” – czego wyrazem jest niedawna nominacja pana Pawła Grasia na stanowisko szefa jego gabinetu. Pan Graś pilnował Donalda Tuska już wcześniej, nawet nie odstępował go w czasach, gdy Nasza Złota Pani robiła z niego człowieka na brukselskich salonach. Toteż podczas wizyty w Paryżu i Berlinie Donald Tusk ćwierkał już z jedynie słusznego klucza, że dla Polski „nie ma alternatywy”, jak tylko Unia Europejska i NATO. Nawet gdyby to była prawda, to wygłaszanie takich deklaracji jest niemądre, bo skoro państwo „nie ma alternatywy”, to można stawiać mu coraz to surowsze warunki. Toteż Reichsführerin Urszula von der Layen wprawdzie nie żałuje Donaldu Tusku słodkich uśmiechów (una dolce sonrisa de mujer querida) – ale forsy jak Polsce nie dawała, to nie daje, utrzymując szantaż finansowy w mocy. Ciekawe, czy teraz postawi warunek, by Polska dała się wepchnąć do wojny z Rosją – bo zarówno dla Naszego Najważniejszego Sojusznika byłoby to jakieś wyjście z sytuacji, gdy ukraińskie mięso armatnie właśnie się wyczerpuje, a dla Niemiec to już w ogóle – prawdziwy dar Niebios – bo otwiera przed nimi niezwykle atrakcyjne perspektywy, nie pociągające za sobą żadnych zobowiązań.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Popielcowe dumki

Popielcowe dumki

Stanisław Michalkiewicz popielcowe-dumki

Rozpoczął się Wielki Post w Kościele katolickim, toteż zarówno w żydowskich mediach dla Polaków, jak i w niemieckich, pojawiły się publikacje odpowiednio naświetlające wydarzenia sprzed ponad 2000 lat.

W ramach sławnego dialogu z judaizmem nawet portal “Fronda”, zajmujący się łotrostwami obozu zdrady i zaprzaństwa, na przemian z rewelacjami na temat diabłów, regularnie publikuje “hebrajskie” interpretacje Pisma Świętego.

Najwyraźniej przekonanie, że bez judaizmu niczego nie zrozumiemy, zaczyna torować sobie drogę nawet pod strzechy. A pod strzechami – jak to pod strzechami- dawne, tradycyjne kulty łączą się z nowymi i w związku z tym, że w tym roku środa popielcowa przypada jak raz w “walentynki”, pojawiły się sugestie, że w taki dzień można się bzykać – ale na czczo.

Ale to drobiazg, bo chciałem odnotować pewien postęp, przynajmniej w stosunku do czasów stalinowskich.

Wtedy wszyscy mądrzy, roztropni i przyzwoici, którzy swoją intelektualną zupę chłeptali z “Trybuny Ludu”, tak jak teraz – z “Gazety Wyborczej” – która tamten tytuł z powodzeniem zastępuje, z ogromną pewnością siebie, jaka zawsze cechowała absolwentów akademii pierwszomajowych, uważali, że żaden Jezus nigdy nie istniał.

Miał on być wymysłem “trumanowskiego pachołka” – jak nazywano Piusa XII – i jego tubylczych kolaborantów, a więc żadne posty, zwłaszcza wielkie, nie mają sensu. Inna sprawa, że w tamtych czasach rodzaj wielkiego postu trwał cały rok i to nie ze względów religijnych, tylko ekonomicznych, chociaż one też w znacznym stopniu motywowane były względami religijnymi – bo chyba tak należałoby scharakteryzować obowiązujący wtedy “socjalizm naukowy” w wydaniu Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina?

Dzisiaj spółka autorska “Marks & Engels” została zastąpiona spółką “Marks & Spencer”, w związku z czym korygowaniem religijnych zabobonów zajmują się u nas byli ojczykowie. Nie mówię w tym momencie o sezonowym panu marszałku Szymonie Hołowni, bo on najwyraźniej przez Naszego Najważniejszego Sojusznika do wyższych rzeczy został przeznaczony, ale o byłych ojczykach, w osobach panów Stanisława Obirka i Tadeusza Bartosia, którzy w nagrodę za dobre sprawowanie zostali nawet profesorami.

Pan Tadeusz Bartoś, kiedy jeszcze był ojczykiem u Przewielebnych Ojców Dominikanów, to bez zająknięcia czytał ludowi Ewangelię, jak to Oktawian August nakazał spisać “wszystek świat”, jak to chóry anielskie wyśpiewywały “Hosanna” i tak dalej – a jak mu się znudziły tamtejsze rosoły na święconej wodzie i przeszedł na wikt cywilny, to od razu spenetrował prawdę, że żadnego spisu nie było – i tak dalej. Wyszło to na jaw podczas przesłuchania, na jakie resortowa “Stokrotka” wezwała pana Bartosia do komisariatu TVN w roku 2012.

Przyznał się do wszystkiego, jak na świętej spowiedzi. Jest rozkaz, żeby Jezusa  demaskować – i to właśnie pan Tadeusz Bartoś do spółki z resortową “Stokrotką” przeprowadzali. Na razie, to znaczy – na tym etapie – ani pan Bartoś, ani pan Obirek przezornie nie zaprzeczają, że Jezus mógł się urodzić, co nawet trzyma się kupy, bo gdyby się nie urodził, to jakże Go tu demaskować?

Tymczasem w Knesejmie Wielce Czcigodne posłanki z Lewicy i Koalicji Obywatelskiej, akurat w środę popielcową urządziły sobie potańcówkę – podobno – jak głoszą fałszywe pogłoski – przy chanukowych świecach. Czy świece były – o to mniejsza, tym bardziej, że pretekstem do tańcowania była “przemoc wobec kobiet”, a ściślej – pomysł, by do systemu prawnego wprowadzić nową definicję gwałtu.

Jeśli taki jeden z drugim dobiegacz nie będzie mógł się wylegitymować notarialnym upoważnieniem do odbycia bliskiego spotkania III stopnia z kobietą, to będzie ryzykował mieniem i życiem. Wiem, co mówię, bo właśnie z niezawisłego sądu dostałem rozkaz zapłacenia grzywny i “należności sądowych” – a przecież z nikim się nie bzyknąłem, a tylko podałem nazwisko swojej wierzycielki, co to nie wstydziła się wyszlamować mnie na 150 tys. złotych i domagać się następnych 150 tysięcy.

Cóż dopiero, gdy taki jeden z drugim dobiegacz zostanie oskarżony o niemanie stosownego notarialnego upoważnienia? Niezawisły sąd puści go z torbami, no a potem będzie już do końca życia jęczał i szlochał, jak nie w więzieniu, to w koncentraku w Gostyninie.

Jestem przekonany, że jeśli ten pomysł wejdzie w życie, to mężczyźni będą omijać kobiety szerokim łukiem, a niebywale wzrośnie popyt na gumowe lalki, z którymi podobno można nawet rozmawiać, byle na tematy zatwierdzone. Jak bowiem zauważył Stanisław Lem w znakomitej powieści “Głos Pana”, prawdziwie wielki przemysł nie zaspokaja potrzeb, tylko je stwarza.

Wobec takiej perspektywy trochę trudno zrozumieć euforię Wielce Czcigodnych. Być może nawet wielu przyzna rację koledze Januszowi Korwin-Mikke, który podaje w wątpliwość sens masowego dopuszczania kobiet do stanowienia prawa. Inna rzecz, że w przypadku Wielce Czcigodnych posłanek Koalicji Obywatelskiej, większość prawdopodobnie nie jest już bezpośrednio zainteresowana jakimiś bliskimi spotkaniami III stopnia, bo średni wiek waha się między 57 a 63 laty, ale w Lewicy więcej jest takich, pełnych wigoru i planów na przyszłość.

I one też tańcują! Dobry Boże! To pewna katastrofa demograficzna, której nie zapobiegnie żadne zapładnianie w szklance, nawet na koszt państwa.

Tymczasem, gdy posłanki Koalicji Obywatelskiej i Lewicy tańcują sobie w Sejmie, biedny pan Kołodziejczak snuje się na przejściu granicznym w Dorohusku, skąd wreszcie przepędzili go protestujący tam rolnicy, kiedy się przekonali, że tak naprawdę, to on nic nie może. Zresztą premier Tusk też nic nie może – oczywiście z wyjątkiem pękania z dumy, że go prezydent Macron i niemiecki kanclerz Scholz dopuścili do konfidencji w ramach “Trójkąta Weimarskiego”.

To oczywiście bardzo ładnie, ale w tym trójkącie, jak w trójkącie małżeńskim – ktoś musi zostać wydymany. Obecność premiera Tuska wyjaśnia, że wydymana zostanie Polska. Cóż, skoro prezydent Józio Biden pozwolił w marcu ub. roku urządzać Europę po swojemu, to cóż począć? Taki los wypadł nam. Ale inni też nie mają lekko.

Oto czytamy, że jak tylko Kukuniek napisał list do amerykańskiego Senatu, że “wnuki nam nie darują”, to Senat zaraz zgodził się przyznać forsę Ukrainie. Jeszcze tylko Izba Reprezentantów wierzga przeciwko ościeniowi, ale może i do nich Kukuniek coś napisze?  Kto by pomyślał, że zostanie konsyliarzem Stanów Zjednoczonych Ameryki! Jaka szkoda, że generał Kiszczak tego nie dożył. Dopiero byłby dumny!

Kiedy zwycięskie toczą boje ze straszną, faszystowską hydrą, to chcą mieć pewność, że na zawsze zdobędą to, co hydrze wydrą

Wbrew politycznym gangom

Stanisław Michalkiewicz michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    15 lutego 2024

Kiedy zwycięskie toczą boje ze straszną, faszystowską hydrą, to chcą mieć pewność, że na zawsze zdobędą to, co hydrze wydrą” – mógłby dziś napisać Janusz Szpotański, gdyby widział heroiczne zmagania „obozu demokratycznego” z obozem „dobrej zmiany” wokół dostępu do tak zwanych „konfitur władzy” w administracji i spółkach Skarbu Państwa, żeby i płomienni demokraci wreszcie też umoczyli pyski w melasie. Dzisiaj pretekstem jest akurat „przywracanie praworządności”, – a w każdym razie takim kryptonimem BND opatrzyła przerabianie III Rzeczypospolitej na Generalne Gubernatorstwo, które docelowo ma być nierozerwalnym ogniwem IV Rzeszy.

Adolf Nowaczyński pisał przed wojną, że tak „w londyńskiej Wielkiej Loży już postanowiono”, ale dzisiaj punkt ciężkości przesuwa się z Londynu do Berlina, gdzie Reichsfuhrerin Urszula von der Layen namawia się ze starszymi i mądrzejszymi – jak ma być. Operacja pod kryptonimem „Przywracanie praworządności” na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie chaosu – ale jest to chaos kontrolowany, podobnie jak i sam Donald Tusk, któremu właśnie ponownie przydzielono anioła-stróża w osobie pana Pawła Grasia, co to został szefem gabinetu premiera.

Z tego zamętu ma bowiem wyłonić się ład w postaci jedności moralno-politycznej mniej wartościowego narodu tubylczego. Na straży tej jedności będą oczywiście stały „służby” – podobnie jak było za komuny – które z kolei będą koordynowały działalność niezależnej prokuratury, niezawisłych sądów, no i oczywiście mediów, z rządową telewizją na czele, do której „silni ludzie” ministra-pułkownika Bartłomieja Sienkiewicza wprowadzili w charakterze Danuty Holeckiej pana redaktora Marka Czyża. Od razu wywołuje w widzach wrażenie stanowczości i zdecydowania, a cóż dopiero, gdyby tak występował w mundurze, jak, dajmy na to, pan red. Janusz Stefanowicz? I tak właśnie ma być – o czym mówił już dawno Zygfryd Muller, tak zwany „Kongo-Muller”. Wspominał, że jak przybył do Kongo, to od razu w stolicy urządził przemarsz najemników, żeby pokazać tubylcom, „że jesteśmy i że do czegoś zmierzamy”. Dokładnie taką samą operację przeprowadził 15 grudnia 1981 roku w Warszawie generał Jaruzelski, urządzając przemarsz najemników z SB, MO i niezwyciężonej armii, dla lepszego efektu – z włączonymi syrenami, niczym w niemieckich „Stukasach”.

Tymczasem pan prezydent w rozmowie z panami redaktorami Mazurkiem i Stankiewiczem bąknął, że „nie wyklucza” myśli o „resecie konstytucyjnym”. Ten „reset” ma polegać na tym, żeby powyrzucać wszystkich sędziów z Trybunału Konstytucyjnego i Krajowej Rady Sądownictwa, a może i z Sądu Najwyższego i rozpocząć nowy nabór. Myślę, że Volksdeutsche Partei Donalda Tuska powita ten pomysł z uznaniem, bo dzięki niemu utoruje sobie drogę do celu, jaki wyznaczyła jej Reichsfuhrerin Urszula von der Layen, bez konieczności urządzania jakichś jatek, które może sprawiłyby wiele przyjemności panu ministrowi Bodnarowi, ale mogłyby wywołać nieprzyjemne wrażenie w innych bantustanach, co też mają zostać wcielone do Rzeszy. Autorstwo tej koncepcji przypisywane jest Konfederacji, ale podejrzewam, że komuś z Konfederacji pomysł ten podsunęły stare kiejkuty, które przy tej okazji uwędziłyby własne półgęski ideowe, wprowadzając do Trybunału, do KRS i Sądu Najwyższego funkcjonariuszy ulokowanych w organizacjach „Iustitia” oraz „Themis”, które podejrzewam o niebezpieczne związki z WSI i ABW. W ten sposób jedność moralno-polityczna zostałaby przywrócona, jeśli nawet nie na wieki, to przynajmniej – na 2 lub nawet 3 pokolenia. Jeśli tedy pan prezydent „rozważa” taką możliwość, to znaczy, że zrozumiał, iż próżno wierzgać przeciwko ościeniowi i na posiedzeniu Rady Gabinetowej będzie próbował namawiać Donalda Tuska, by pozwolił mu jakoś zachować twarz. Nasz Najważniejszy Sojusznik bowiem, przynajmniej do listopada, nie będzie przeszkadzał Niemcom w przerabianiu Europy na IV Rzeszę, a jeśli się postawi, to tylko, gdyby jakaś Schwein zablokowała budowę Centralnego Portu Komunikacyjnego, z którym Pentagon wiąże rozmaite nadzieje.

W tej sytuacji „reset konstytucyjny” jest jak najbardziej możliwy – ale to będzie tylko jeden z etapów budowy w naszym bantustanie Generalnego Gubernatorstwa, w którym – jak już pisałem – nie będzie miejsca, na dotychczasowe polskie safandulstwo i anarchię, tylko będzie panowała dyscyplina, jak się należy. Dyscyplina zaś będzie polegała na tym, że członkowie gangu, któremu uda się opanować Sejm, będą decydowali o tym, komu będzie wolno zostać oligarchą, a komu nie – tak, jak to jest w Rosji. Tam prezydent decyduje o tym, kto zostanie oligarchą, odwrotnie, niż na Ukrainie, gdzie to oligarchowie decydują, kto może zostać prezydentem. Rzecz bowiem w tym, że – poza stanowiskiem prezydenta, które pochodzi z powszechnego głosowania – wszystkie pozostałe stanowiska w naszym państwie, łącznie z synekurami w spółkach Skarbu Państwa, bezpośrednio lub pośrednio, pochodzą od Sejmu. Kto opanuje Sejm, ten zawłaszcza całe państwo. I z taką sytuacją mamy do czynienia co najmniej od lat 30 – bo – jak pamiętamy – już rząd SLD-PSL, funkcjonujący w latach 1993-1997 oskarżany był, zresztą całkiem słusznie, że „zawłaszczył państwo”. A potem w jego ślady szły wszystkie pozostałem rządy, aż do obecnego vaginetu Donalda Tuska włącznie. Taka jest konsekwencja ustanowienia w konstytucji systemu parlamentarno-gabinetowego, z doczepionym, niczym kwiatek do kożucha, prezydentem, który ma co prawda najsilniejszą podstawę demokratyczną, ale – jak to dziś widzimy – nie posiada realnej władzy.

Nie chodzi zatem o to, by następujące po sobie poszczególne polityczne gangi, od początku zawłaszczały dla siebie całe państwo, tylko o to, by wreszcie przeforsować w konstytucji zasadę trójpodziału władz. W tym celu należałoby odejść od systemu parlamentarno-gabinetowego i przyjąć system prezydencki, likwidując jednocześnie możliwość łączenia stanowisk we władzy wykonawczej i ustawodawczej. W osobie prezydenta, wybieranego w powszechnym głosowaniu na 5-letnią kadencję, skupiałaby się władza wykonawcza. Dobierałby on sobie ministrów według swego uznania – ale nie spośród posłów czy senatorów, tylko spośród fachowców spoza parlamentu. Sejm i Senat zajmowałyby się ustanawianiem praw, a jednocześnie Sejm – dzierżył klucz do kasy – co zmuszałoby prezydenta do współpracy z Sejmem, bo bez forsy – wiadomo – ani rusz. Przy takim rozdzieleniu kompetencji trudno byłoby komukolwiek zawłaszczyć państwo. Jednak taka zmiana musiałaby zostać dokonana wbrew politycznym gangom i dlatego nie da się tego uczynić bez pójścia na skróty. Ale co tam marzyć o tym?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Judasz

Judasz

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    13 lutego 2024 judasz

Zbliża się Popielec, a to znakomita okazja, by przyjrzeć się bliżej jednej z osób dramatu, jaki towarzyszył aresztowaniu, procesowi, egzekucji i śmierci Jezusa, a mianowicie – Judaszowi. Zajmowali się nim twórcy tej miary, co Karol Hubert Rostworowski, który zresztą napisał znakomity dramat, grywany nawet teraz. W okresie, gdy dopiero miał taki zamiar, rozmawiał na ten temat z Ludwikiem Hieronimem Morstinem, a ten próbował mu to wyperswadować. Ale oddajmy mu głos: „Gdy mi Rostworowski pierwszy raz zwierzał się ze swego pomysłu napisania w ten sposób tragedii o Judaszu, przyznaję, że przerażony śmiałością pomysłu usiłowałem odwieść go od tego zamiaru. Rozumiałem bowiem, że taki utwór będzie uznany za największą herezję, że żadna cenzura nie puści go na scenę, a nawet gdyby puściła – że wywoła oburzenie wszystkich wierzących. Bo jeżeli Judasz, pozbawiony wszelkiego demonizmu, postawiony przed alternatywą męczeństwa i śmierci, wybierze zbrodnię z lęku, działając pod przymusem moralnym, to co mamy myśleć o Bogu, który go w taką sytuację wprowadził? Będziemy odczuwać potworność tego, co zrobił, ale też potworność tego, co z nim zrobiono. Mówiłem mu dalej: Boga chrześcijańskiego, Chrystusa, Zbawiciela świata, sprowadzasz do roli tego fatum, tej mojry, która prześladowała Edypa. Gdy raz nam każesz współczuć z Judaszem, jak współczujemy z Edypem, który był bez winy, będziesz musiał potępić Chrystusa. Tak rozumowałem przed przeczytaniem utworu. Gdy go przeczytałem, choć obawy moje nie zniknęły, musiałem przyznać autorowi, że osłabił to wrażenie kilku bardzo zasadniczymi wstawkami. Jest kilka ustępów, w których Judasz daje do zrozumienia, że w jego piersi miota się duch potępieńczy. Spośród tej trójcy: Bóg, szatan, człowiek – on jest jednak szatanem.

Skoro tedy postać Judasza budzi takie potężne wątpliwości, to czyż nie wypada przyjrzeć się tej postaci bliżej? Co prawda dzisiaj postać Judasz spowszedniała do tego stopnia, że nawet w kręgach pretendujących do moralnego przewodnictwa, jego czyn jest bagatelizowany i banalizowany. Na przykład jeden z takich pretendentów stawiał warunek, by piętnując kogokolwiek za judaszowe przewinienia, najpierw przedstawić twarde dowody w postaci pisemnego zobowiązania do współpracy, pokwitowań pieniężnych i własnoręcznych donosów. Skoro jednak Kukuniek nawet w obliczu istnienia wszystkich tych elementów, nadal zaliczany jest do grona autorytetów moralnych, to cóż dopiero mówić o Judaszu? Przecież nie wiemy nawet, czy umiał pisać, a skoro tak, to czy mógł zostawić pisemne zobowiązanie do współpracy, pokwitowania, czy donosy? Jeśli wierzyć ewangelicznemu zapisowi, nie pokwitował nawet 30 srebrników, a zresztą arcykapłani, jak się wydaje, wcale tego od niego nie żądali. Inna sprawa, że Judasz nie mógłby chyba tłumaczyć się, że swojego czynu dokonał „bez swojej wiedzy i zgody” – jak ekskuzowali się liczni pretendenci do sprawowania przywództwa moralnego.

A dlaczego nie mógłby się tak tłumaczyć? Oddajmy głos św. Janowi Ewangeliście, który jest w tej sprawie spośród wszystkich ewangelistów chyba najlepiej poinformowany: „To powiedziawszy Jezus doznał głębokiego wzruszenia i tak oświadczył: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: jeden z was mnie zdradzi. Spoglądali uczniowie jeden na drugiego, niepewni o kim mówi. Jeden z uczniów Jego – ten, którego Jezus miłował – spoczywał na jego piersi. Jemu to dał znak Szymon Piotr i rzekł do niego: Kto to jest? O kim mówi? Ten oparł się zaraz na piersi Jezusa i rzekł do Niego: Panie, kto to jest? Jezus odparł: To ten, dla którego umaczam kawałek chleba i podam mu. Umoczywszy więc kawałek chleba wziął i podał Judaszowi, synowi Szymona Iskarioty. A po spożyciu kawałka chleba wszedł w niego szatan. Jezus zaś rzekł do niego: Co chcesz uczynić, czyń prędzej. (…) A on po spożyciu chleba zaraz wyszedł. A była noc.

Jak widzimy na podstawie tego fragmentu, w Judasza rzeczywiście wszedł szatan. Ale i bez tego możemy się domyślać, że Judasz i wcześniej nosić się musiał z takim zamiarem – o czym świadczą słowa Jezusa, który wskazał na Judasza zanim jeszcze podał mu kawałek chleba. Jeśli zatem wtedy jeszcze szatan w niego nie „wszedł”, to musiał już być bardzo blisko. No dobrze – ale co to za szatan? W jakim kierunku skutecznie kusił Judasza? Tego nie wiemy, ale możemy się tego domyślać na podstawie innego fragmentu Ewangelii, opowiadającego o spotkaniu dwóch uczniów: Łukasza i Kleofasa z Jezusem już po Jego śmierci na krzyżu, podczas wędrówki do Emaus. Na zapytanie Jezusa, cóż takiego wydarzyło się w Jerozolimie, wyjaśniają, że arcykapłani wydali Go na śmierć i ukrzyżowali, dodając zarazem: „A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela”. Wtedy – jak pamiętamy, Jezus ich zgromił i nazwał „głupcami”. Dlaczego, skąd ta irytacja?

Otóż w warunkach rzymskiej okupacji wśród Żydów pojawiło się oczekiwanie na Mesjasza, to znaczy – męża bożego, bo potęga Rzymu wskazywała, że byle kto Izraela spod tej okupacji wyzwolić nie może – który poprowadzi Żydów do zwycięskiej walki przeciwko Rzymowi. Tacy mesjaszowie co pewien czas się pojawiali, ale nie tylko nie zwyciężali, ale sami padali ofiarą własnych pragnień. Mesjasz przegrany był uważany za fałszywego. Co ciekawe, w tym samym czasie oczekiwanie na pojawienie się wybitnego człowieka, syna Nieba, występuje w całym basenie Morza Śródziemnego, czego świadectwem są utwory Wergilisza i Horacego. Pisze Wergiliusz: „Oto ostatni już czas przepowiedni kumańskiej nastąpił. Wieków olbrzymi ordynek z nowego się rodzi początku. Oto powraca i Panna, powraca królestwo Saturna (wiek złoty – SM). Oto i nowe stworzenie z wyżyny niebieskiej zstępuje. Dziecię się rodzi – i kres pokolenie otrzyma żelaza. Świat na swym całym obszarze ze złotym zapozna się wiekiem. Sprzyjaj mu czysta Lucyno! Już brat twój Apollo panuje.” I dalej poeta zwraca się do Dziecięcia: „Drogi ty niebian potomku, Jowisza ty synu wszechmocny! Patrz, jak się wszystko raduje na wieku przyszłego spotkanie!

Już na pierwszy rzut oka, obok podobieństwa tego oczekiwania, widać różnicę. Żydowskie oczekiwanie Mesjasza jest – używając obecnej nomenklatury – szowinistyczne i ciasne, podczas gdy to rzymskie nosi cechy uniwersalne. Chociaż Rzym był imperium, to wizja Wergiliusza przekracza jego granice, obejmując cały świat i wszystkie epoki, podczas gdy żydowska wizja mesjańska ogranicza się do królestwa Judy i do doraźnej operacji wyzwolenia spod rzymskiej okupacji. Jak możemy się domyślać, zarówno Judasz, jak i uczniowie zdążający do Emaus wiązali z Mesjaszem oczekiwania charakterystyczne dla Żydów – do czego zresztą sami się przyznali. Skoro tedy Jezus podczas Ostatniej Wieczerzy, chociaż i wcześniej o tym napomykał – ostatecznie dał do zrozumienia, że żadnym wyzwolicielem Królestwa Judy spod rzymskiej okupacji to On nie będzie, Judasz poczuł się zawiedziony do tego stopnia, że postanowił wydać Go na śmierć. Tak blisko dopuścił do siebie szatana szowinistycznego, że aż ten w końcu „wszedł w niego”, to znaczy – opanował jego umysł uczuciem zemsty na Jezusie za doznany zawód.

Inni uczniowie – jak wiemy – aż tak emocjonalnie na to nie zareagowali i podczas aresztowania zwyczajnie pouciekali. Zatem zastrzeżenia Ludwika Hieronima Morstina, które przekazywał Karolowi Hubertowi Rostworowskiemu nie bardzo przemawiają mi do przekonania. Skoro domyślamy się imienia szatana, który wszedł był w Judasza, to wysuwanie jakichś pretensji do Stwórcy Wszechświata nie jest uzasadnione, może poza jedną wątpliwością, jaką znajdujemy u św. Mateusza. Oto Jezus mówiąc o Judaszu rzuca taką uwagę: „Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził”. No ale Judasz się narodził i to przecież nie z własnej woli. Zatem coś z tragedii Edypa tutaj też mamy – ale tylko „coś” – bo przecież szowinizmem mesjańskim Judasz nie zaraził się przy urodzeniu, tylko pod wpływem faryzeuszów, któremu mógł się poddać, albo nie.

Że możliwa była odmowa poddania się wpływom faryzeuszów, świadczy o tym przypadek św. Pawła, który, mówiąc nawiasem – też był faryzeuszem i „synem faryzeusza”. Ale kiedy oślepiła go Prawda, porzucił faryzejską pychę bez wahania i tak oto w „Liście do Galatów” przezwycięża ciasny, żydowski szowinizm pisząc: „Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika, ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny, ani kobiety.” Krótko mówiąc, św. Paweł głosi odtąd chrześcijański uniwersalizm, stając się w ten sposób bliższy Wergiliuszowi, niż swoim faryzejskim antenatom.

Dlatego ze zdumieniem i ubolewaniem postrzegamy dzisiaj recydywę żydowskiego szowinizmu i to w ustach dostojników Kościoła katolickiego, którzy – wbrew temu, co napisał w „Liście do Galatów” św. Paweł – nadal stawiają nam przez oczy „Żyda”, jako faworyta Stwórcy Wszechświata i pragnąc podlizać się awangardowemu oddziałowi komunistycznej rewolucji w postaci feministek, deliberują na sympozjonach o „roli kobiety” w Kościele – chociaż św. Paweł pouczał Galatów, że nie ma „mężczyzny”, ani „kobiety” tylko są ludzie. To, że żydowscy szowiniści zwalczają chrześcijaństwo – zarówno pod czerwonym, jak i białym sztandarem z Gwiazdą Dawida – właśnie dlatego, że chrześcijański uniwersalizm podważa, a nawet ośmiesza żydowski szowinizm, to rzecz zrozumiała. Judasz nie chciał zmienić swoich zapatrywań, więc nie widział dla siebie innego wyjścia, jak pójść i powiesić się.

Dlaczego jednak na tę samą ścieżkę wstępują niektórzy, wysocy rangą chrześcijanie?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Meandry rewolucyjnej teorii. Ryś “kard.” wylazł ze skóry.

Meandry rewolucyjnej teorii

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    6 lutego 2024 meandry rysia

Motto: „(Cóż u diabła z tym kutasem! Jak powiadał stary Fredro…)

Tadeusz Boy-Żeleński

Jak w latach poprzednich, tak i teraz – bo już wytworzyła się „nowa, świecka tradycja” – 17 stycznia obchodziliśmy w Polsce Dzień Judaizmu. To znaczy – ja akurat nie obchodziłem, a myślę, że nie byłem w tej odporności na nową, świecką tradycję odosobniony – ale jest rozkaz („Sam potężny Archikrator dał najwyższy protektorat”) żeby obchodzić, to znaczy – żeby Dzień Judaizmu obchodził Kościół katolicki. W związku z tym nowa tradycja nie jest tak do końca świecka, bo hierarchowie odpowiedzialni za ten odcinek propagandy, próbują do tej rewolucyjnej praktyki dorabiać rewolucyjną teorię w postaci teologii, która by nie tylko uzasadniała obchodzenie Dnia Judaizmu, ale też stwarzała wrażenie, że w tych obchodach nie tylko chodzi o podlizywanie się rabinom, nie tylko o wzajemne picie sobie z dzióbków na rozmaitych sympozjonach i nie tylko o propagowanie żydowskiego przemysłu rozrywkowego, ale o nadanie tradycji głębokich treści metafizycznych, które robiłyby wrażenie na maluczkich.

Obecnie odpowiedzialnym za ten odcinek propagandy w polskim Kościele jest Jego Eminencja Grzegorz kardynał Ryś. Już wcześniej znany był ze swoich postępowych poglądów, za co obcmokiwał go Judenrat „Gazety Wyborczej”, więc nic dziwnego, że gdy papieżem został Jego Świątobliwość Franciszek, to podniósł Jego Ekscelencję do godności Eminencji, posyłając mu kapelusz kardynalski. Nic też dziwnego, że w tej sytuacji Eminencja wyłazi ze skóry, by nie zawieść położonego w nim zaufania i wedle Dnia Judaizmu uwija się, jak w ukropie. Już nie wystarcza mu, że Dzień Judaizmu obchodzony jest co roku w wyznaczonych diecezjach. Właśnie nie tylko dał wyraz pragnieniu serca gorejącego, by obchodzony był on w każdej parafii, ale też opatrzył to swoje pragnienie pozorem głębokiego uzasadnienia teologicznego. Chodzi o to, że jeśli ktoś nie włączy się w obchody Dnia Judaizmu z dostatecznym entuzjazmem, to tym samym złoży dowód swej obojętności na holokaust, a tym samym stanie się współwinny tej masakry. Widzimy tedy, że o ile Żydowie i Niemcy prowadzą wobec naszego, mniej wartościowego narodu tubylczego pedagogikę wstydu na odcinku świeckim, to Eminencja próbuje zaaplikować ją naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu również na odcinku eschatologicznym, który do tej pory rzeczywiście był nieco zaniedbany.

Ale na tym nie koniec rewolucyjnej teorii, która – jak możemy się domyślać – pozostaje na usługach rewolucyjnej praktyki, której celem jest nie tylko zdjęcie odpowiedzialności za ekscesy II wojny z Niemiec i narodu niemieckiego, który znowu podejmuje trud urządzenia Europy po swojemu, ale również przekonanie mniej wartościowego narodu tubylczego, że powinien bez szemrania poddać się dominacji eksportowego narodu żydowskiego, że szlamowaniem finansowym w ramach tak zwanych „roszczeń” włącznie. Temu właśnie celowi służy lansowana przez Eminencję teologia, według której „Izrael” nadal, jak gdyby nigdy nic, pozostaje „narodem wybranym”. A contrario wynika z tego, że pozostałe narody, wśród nich również nasz mniej wartościowy naród tubylczy tego zaszczytu nie dostąpiły i chyba nie dostąpią, bo gdyby wszystkie narody zyskały status „narodu wybranego”, to upowszechnione w ten sposób wybraństwo stałoby się pozbawione znaczenia. Inna sprawa, że pojawia się wątpliwość, kto właściwie dostąpił zaszczytu owego „wybraństwa”. Eminencja twierdzi, że „Izrael”. Ale dzisiaj Izrael to nie jest naród, tylko państwo. W dawnym, biblijnym znaczeniu, „Izrael” obejmował potomstwo Jakuba, wnuka Abrahamowego, który swoje imię otrzymał od samego Stwórcy Wszechświata.

Sęk w tym, że tego potomstwa Jakub napłodził wprawdzie co niemiara; sam miał 12 synów, którzy zostali naczelnikami rodów, nazwanych „pokoleniami Izraela” – ale w rozmaitych burzach dziejowych 11 tych „pokoleń” przepadło bez wieści, a do czasów dzisiejszych dotrwało tylko jedno: pokolenie Judy, czyli właśnie Żydowie. Zatem to nie żaden „Izrael” jest faworytem Stwórcy Wszechświata, tylko Żydowie. Tymczasem dzisiaj Żydowie, zgodnie z nurtem nacjonalistycznym, który w przypadku Żydów nosi nazwę „syjonizmu”, służą Izraelowi, to znaczy – państwu Izrael. W związku z tym pewna sekta protestancka, do której – jak się wydaje – należy były prezydent USA Jerzy Bush junior, lansuje rewolucyjną teorię, według której losy świata zależą od tego, czy Izrael, to znaczy – to państwo – uzyska polityczną hegemonię nad pozostałymi państwami, czy nie. Jeśli uzyska, to na świecie zapanuje pokój. To proste, jak budowa cepa, bo jeśli Izrael uzyskałby hegemonię w skali światowej, to niewątpliwie przeprowadziłby coś w rodzaju ostatecznego rozwiązania na skalę głobalną, podobnego do tego, które właśnie przeprowadza w kwestii palestyńskiej. Po takiej operacji rzeczywiście; na świecie mógłby zapanować pokój, mniej więcej taki, o którym w latach 60-tych śpiewał Jan Pietrzak w piosence „Za trzydzieści parę lat”: „Cisza nieznana, spokój odwieczny, kilka bakterii w głębi mórz…” Ponieważ Eminencja, lansując swoją rewolucyjną teorię, nie precyzuje, o jaki rodzaj hegemonii tu chodzi, więc może chodzić o każdy, bo przecież ani Eminencja, ani – tym bardziej – my nie będziemy o tym decydowali, tylko „Izrael”, być może posługując się instrumentalnie Stanami Zjednoczonymi, które od jakiegoś czasu wysługiwanie się Izraelowi uznają za swój polityczny priorytet.

Podobnie wygląda sprawa z „antysemityzmem”, który w ramach swojej rewolucyjnej teorii Eminencja uważa za grzech, być może nawet śmiertelny, a kto wie, czy wybaczalny. Skoro bowiem „Izrael” jest faworytem Stwórcy Wszechświata, to trudno oczekiwać, by tolerował On jakiekolwiek podskakiwania, czy choćby szuranie „Izraelowi”. Ale i tu jest pewien point faible rewolucyjnej teorii, bo o tym, co jest antysemityzmem, a co nim nie jest, decyduje Liga Antydefamacyjna w Nowym Jorku. Ta Liga za „antysemickie” uznaje na przykład takie opinie, że środowiska żydowskie w Ameryce mają znaczne wpływy w sektorze finansowym, mediach i przemyśle rozrywkowym. Wynika z tego, że Liga stawia znak równości między antysemityzmem i spostrzegawczością.

Taki bystry obserwator, jak Eminencja nie może o tym nie wiedzieć, a skoro tak, to znaczy, że możemy podejrzewać, iż z jakichś tajemniczych powodów i on też chciałby, żeby nasz mniej wartościowy naród tubylczy przestał być spostrzegawczy. Wydaje mi się, że nawet domyślam się – dlaczego – ale o tym później. Jeśli bowiem tak się ma sprawa z antysemityzmem, to w tych warunkach antysemitą może nie być tylko albo dureń, albo świnia. Jeśli bowiem ktoś nie zauważa tego znaku równości między antysemityzmem i spostrzegawczością, no to jest durniem. A jeśli zauważa, ale z różnych, na ogół niskich pobudek, udaje, że nie zauważa – no to świnia.

Wynika z tego, że antysemityzm prawdopodobnie żadnym grzechem, a już zwłaszcza – grzechem śmiertelnym być nie może, bo trudno wyobrazić sobie, by Stwórcy Wszechświata zależało na tym, by ludzie byli albo durniami, albo świniami.

Dlaczego tedy Eminencja sprawia wrażenie, jakby i jemu mogło zależeć na tym, by nasz mniej wartościowy naród tubylczy przestał być spostrzegawczy? Skoro Eminencja uważa, że bez judaizmu niczego nie potrafimy zrozumieć, a już zwłaszcza – własnej religii – to narzuca się wniosek, by w takim razie nie zawracać sobie głowy tą całą naszą religią, tym całym chrześcijaństwem, tylko od razu przejść na judaizm. Tymczasem Eminencja niczego podobnego nam nie zaleca. Dlaczego? Myślę, że w grę mogą wchodzić względy finansowe. Gdyby tak cały nasz mniej wartościowy naród tubylczy przeszedł na judaizm, to czy rabinom opłacałoby się łożyć na utrzymanie Jego Eminencji? Jasne, że nie; wtedy bowiem byłby on rabinom potrzebny, jak psu piąta noga – a zatem – strach pomyśleć! Tedy z punktu widzenie Eminencji optymalna sytuacja to taka, w której masy ludowe nadal wyznają chrześcijaństwo, dzięki czemu Eminencja, bez łaski rabinów, może żyć, jak pączek w maśle – ale jednocześnie stręczyć masom ludowym judaizm, jako wyższą formę wtajemniczenia i walczyć z „antysemityzmem” – dzięki czemu rabinom też jest potrzebny. Jak mówi ludowe przysłowie, „pokorne cielę dwie matki ssie” – i myślę, że o to właśnie chodzi.

I na koniec subtelna kwestia teologiczna. Jak wiadomo, Stolica Apostolska zapowiedziała, że pary sodomczyków i gomorytek będą „błogosławione” przez duchownych Kościoła katolickiego. W będącym arcydziełem krętactwa dokumencie na ten temat dokonane zostało rozróżnienie między „grzechem” a „osobami”. Sodomia i gomoria jest „grzechem”, ale – jak to pisał Janusz Szpotański w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak” – czas zmienić politykę rolną lecz ludzi krzywdzić nam nie wolno”.

Tedy „ludzi” można bez ceregieli „błogosławić”, aż miło. Czy jednak tylko sodomczyków i gomorytki? Załóżmy bowiem, że Eminencja ma rację, że „antysemityzm” cokolwiek byśmy przez to rozumieli, jest „grzechem”. W tej sytuacji „antysemityzmu” błogosławić, ma się rozumieć, nie można. A co z antysemitami? Czy przez analogię z sodomczykami i gomorytkami ich też można będzie „błogosławić”? Co na to powiedzą rabiny?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Spirytyzm i fakty dokonane

Spirytyzm i fakty dokonane

Stanisław Michalkiewicz    10 lutego 2024 spiryt

Wypadki chodzą po ludziach, zwłaszcza, gdy jedni ludzie włażą na drugich, albo nawet przy innych czynnościach, choćby tak niewinnych, jak lot samolotem do Berlina. Podkreślam, że chodzi o lot samolotem, bo sekta Antrovis, do której należała, a może nadal należy pani Barbara Labuda, twierdziła, że odbywa podróże kosmiczne i to bez udziału samolotów, czy innych statków powietrznych. Możliwe zatem, że podróżowali na miotle, a w takim razie opowieści o sabatach czarownic na Łysej Górze nabierają rumieńców. Nawiasem mówiąc, mimo tych wszystkich rewelacji, pani Labuda sprawowała urząd ministra w Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w sposób nie zwracający niczyjej uwagi.

Potwierdza to słuszność spostrzeżenia Lenina, że państwem może rządzić nawet kucharka – co zresztą widzimy w vaginecie Donalda Tuska. Na wszelki wypadek jednak ktoś starszy i mądrzejszy podesłał mu właśnie pana Pawła Grasia na szefa gabinetu, najwyraźniej przypomniawszy sobie przysłowie, że strzeżonego Pan Bóg strzeże. Jak my wszyscy na tym wyjdziemy, to inna sprawa. Możemy wyjść tak samo, jak Wielce Czcigodny Paweł Kowal, który właśnie poleciał po wskazówki do Berlina i w drodze przytrafił mu się casus pascudeus, bo ktoś w samolocie ukradł mu marynarkę. Lot do Berlina trwa krótko, więc jeśli pan Kowal nie zabalował poprzedniego dnia, to w samolocie nie zdążyłby się tak szybko znieczulić. Zatem tę przyczynę musimy wykluczyć. Jeśli jednak tak, to sprawa może wyglądać znacznie gorzej. Nie można bowiem wykluczyć, że Wielce Czcigodny Paweł Kowal mógł paść ofiarą spisku. Skąd możemy wiedzieć, czy do samolotu, śladem pana Kowala, nie wsiadł jakiś ruski agent, który niepostrzeżenie skradł mu marynarkę? Takie rzeczy się zdarzają, a nawet znacznie gorsze.

Jak wspominał jeszcze za głębokiej komuny felietonista warszawskiej „Kultury” Hamilton, podczas pewnego seansu spirytystycznego, jedna z jego uczestniczek poczuła, że w ciemnościach ktoś wsuwa dłoń między jej nogi – w dodatku – jak to wyśpiewują wymowni Francuzi – „direction coquette” („Un dimanche matin, avec ma putain, sur ma mobylette, je lui met la main entre les deux seins, direction coquette”). Początkowo pani się nie przestraszyła, bo myślała, że to mężczyzna, ale kiedy zobaczyła, że przy niej nikogo nie ma, przelękła się, niczym Wielce Czcigodna Kamila Gasiuk-Pihowicz, kiedy podczas posiedzenia Krajowej Rady Sądownictwa jeden z sędziów zwrócił się do niej zdaniem pełnym treści.

Dla ruskiego agenta przebranie się za ducha, to żadna sztuka, więc lepiej rozumiemy, dlaczego Wielce Czcigodny Paweł Kowal niczego nie zauważył. Tedy wszystko wydaje sie jasne, oprócz jednego. Co mianowicie miał Wielce Czcigodny Paweł Kowal w swojej marynarce? Nie zapominajmy, że przed kilkoma dniami, podczas pielgrzymki do Kijowa, Donald Tusk mianował go pełnomocnikiem rządu do odbudowy Ukrainy. A tak się złożyło, że właśnie Unia Europejska przyznała dla Ukrainy 50 mld euro – oficjalnie dla podtrzymania tamtejszej gospodarki, ale każdy wie, że oligarchowie co najmniej połowę z tego rozkradną, a reszta pójdzie do podziału między SBU i kadrę niezwyciężonej tamtejszej armii.

Jestem pewien, że takiego planu pan Paweł Kowal w swojej marynarce mieć nie mógł, bo aż do takiej konfidencji to on dopuszczony nie będzie. Mógł co najwyżej wieźć do Berlina projekt podziału między naszych mężyków stanu, no a przede wszystkim – między stare kiejkuty – jakichś okruszków, co to spadną ze stołu pańskiego. Skoro za samo stanie na świecy w Starych Kiejkutach, żeby nikt nie przeszkadzał amerykańskim specjalistom w oprawianiu delikwentów przywiezionych samolotami na lotnisko w Szymanach z bazy w Guantanamo, stare kiejkuty dostały z amerykańskiej ambasady 15 mln dolarów w gotówce, to cóż dopiero przy takiej okazji? W dodatku pan Kowal chyba zapomniał, co tam było zaprojektowane, bo inaczej przecież nie kompromitowałby się apelami o zwrot marynarki.

Tak, czy inaczej, zachowuje się dość lekkomyślnie, podobnie jak sędzia, tak zwany „dubler” w Trybunale Konstytucyjnym, pan Mariusz Muszyński, który dał wyraz swemu przekonaniu, że członkowie vaginetu Donalda Tuska, to „kretyni”, którzy uważają, że przy pomocy jakichś ustaw uda się im wysadzić go ze stanowiska. „Ustawy są za słabe, panie ministrze Grabiec” – powiedział, zwracając się do szefa Kancelarii Premiera Jana Grabca. Lekkomyślność pana sędziego Mariusza Muszyńskiego polega na tym, że najwyraźniej myśli on, że sędziowie-dublerzy będą przez pana ministra Bodnara wysadzani z siodła przy pomocy jakichś „ustaw”. Tymczasem nic podobnego. Czy na przykład w sprawie Prokuratury Krajowej wydana została jakaś ustawa, albo chociaż uchwała? Nic podobnego!

Pan minister Bodnar zastosował metodę faktów dokonanych, która – jak dotychczas – wydaje się skuteczna. Nie dlatego oczywiście, by pan minister Bodnar był taki mądry, czy wpływowy. O tym nie ma mowy. Skuteczność metody faktów dokonanych wynika z carte blanche, jaką Donaldu Tusku dała Reichsfuhrerin Urszula von der Layen, która jednocześnie zagwarantowała, że żadna Schwein z Unii Europejskiej nie odważy się tych faktów dokonanych kwestionować. W tej sytuacji pan minister Bodnar może nie tylko spokojnie położyć lachę na wszystkie tubylcze „ustawy”, ale nawet – oczywiście w razie potrzeby – zariezać krnąbrnego sędziego, który będzie próbował mu zaszurać. W ostateczności może wezwać na pomoc pana mecenasa Giertycha, który takiego delikwenta przytrzyma mocną dłonią za ręce i nogi, żeby pan minister przy riezaniu nie skaleczył się w rękę.

To już więcej poczucia rzeczywistości wykazuje pani Małgorzata Manowska, Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego, która ostatnio publicznie dała wyraz obawie przed zastosowaniem przez vaginet Donalda Tuska „wariantu tureckiego”. Jak pamiętamy, „wariant turecki” polegał na tym, że prezydent Erdogan, kiedy niezawiśli sędziowie mu zaszurali, co najmniej 1500 spośród nich natychmiast wtrącił do lochu, w reszta natychmiast odzyskała poczucie rzeczywistości tym bardziej, że nawet Nasz Najważniejszy Sojusznik prezydenta Erdogana za to nie ofuknął. Najwyraźniej audaces fortuna iuvat, podczas gdy Naczelnikowi Państwa w ogóle nie przyszło do głowy, by w ten sposób ostatecznie rozwiązać kwestię niezawisłości sędziowskiej.

Po ośmieszeniu pana prezydenta przy okazji pojmania panów Kamińskiego i Wąsika w Pałacu Namiestnikowskim, nawet prości sędziowie SN z Izby Kontroli Nadzwyczajnej zrozumieli, że wszystko rozstrzyga się w kategorii faktów dokonanych, więc nie ma co chronić się za papierowymi, jurydycznymi murami i w podskokach uznali ważność wyborów 15 października. Toteż nic dziwnego, że teraz Donald Tusk straszy pana prezydenta Dudę przedterminowymi wyborami. Już widocznie się dowiedział (czy przypadkiem nie od pana Pawła Grasia?), że Państwowa Komisja Wyborcza i Sąd Najwyższy zatwierdzi wybory, nawet gdyby obwodowe komisje wyborcze były otwarte dzień i noc przez całe trzy doby.

Stanisław Michalkiewicz

Wojna od przodu i od tyłu

Wojna od przodu i od tyłu

Stanisław Michalkiewicz  tygodnik „Goniec” (Toronto)    11 lutego 2024 michalkiewicz

Nie wiadomo, co teraz zrobią Amerykanie. Dotychczas migali się z pomocą dla Ukrainy. Republikanie, w odwecie za uparte odmawianie przez prezydenta Józia Bidena zwiększenia wydatków na ochronę południowej granic USA z Meksykiem, blokują budżet federalny, w następstwie czego już po raz trzeci trzeba było uchwalić budżet tymczasowy, który będzie obowiązywał do marca – ale ani w pierwszym tymczasowym budżecie, ani w drugim, ani w tym trzecim nie ma ani centa na pomoc dla Ukrainy. Wyobrażam sobie, jak prezydent Józio Biden, oczywiście gdy nikt nie widzi, zaciera z radości ręce, że może się w ten sposób wyplątać z ukraińskiej awantury, ale całe odium spadnie na Republikanów. Teraz jednak ta ustawka może się skończyć, bo właśnie Książę-Małżonek, któremu Donald Tusk za dobre sprawowanie w PE dał w swoim vaginecie fuchę ministra spraw zagranicznych, rozkazał Amerykanom natychmiast wesprzeć Ukrainę. Skąd ten pospiech? Ano stąd, że prezydent Zełeński, któremu nawet zaczynają szurać ukraińscy wojskowi, potrzebuje wsparcia, jak nie od Amerykanów, to od Reichsfuhrerin Urszuli von der Layen.

Alternatywą amerykańskiego wsparcia byłoby bowiem zrealizowanie marzenia prezydenta Zełeńskiego, by wojna z Rosją rozlała się na inne bantustany Środkowej Europy, przede wszystkim – na Polskę. To Amerykanom może się spodobać, bo skoro na Ukrainie zaczyna brakować Ukraińców do wojowania, to czemu by nie skorzystać również z polskiego mięsa armatniego? To nawet może się udać, bo z niemieckiego punktu widzenia ściągnięcie na Polskę rosyjskiego uderzenia, mogłoby w perspektywie doprowadzić nie tylko do korekty granicy ukraińsko-polskiej, zwanej patetycznie „unią”, ale również – do upragnionej korekty granicy niemiecko-polskiej. Nie jest zatem wykluczone, że podczas niedawnej wizyty ad limina u Reichsfuhrerin Urszuli von der Layen, zleciła ona Donaldu Tusku jeszcze jedno zadanie – bo zaraz potem Książę-Małżonek zaczął bąkać o gotowaniu się do wojny. Ciekaw jestem, czy w ramach tych przygotowań spakował już kufry w Chobielinie, czy może jest uzgodnione, że Chobielina zimny ruski czekista ostrzeliwał w razie czego nie będzie?

Na razie jednak pan prezydent Duda na 13 lutego zwołał Radę Gabinetową. Ta „Rada Gabinetowa” to Rada Ministrów, tyle, że obradująca pod przewodnictwem prezydenta. Żadnych stanowiących kompetencji ona nie ma, więc trudno zgadnąć, po co właściwie pan prezydent to robi. Pewne światło rzuca na to niedawna rozmowa, jaką pan prezydent odbył z panami redaktorami Mazurkiem i Stanowskim. Wspomniał tam, że „nie wyklucza” możliwości przeprowadzenia „resetu konstytucyjnego”, który proponuje Konfederacja. Konkretnie chodzi o to, by ponad podziałami wybrać na nowo Trybunał Konstytucyjny, Krajową Radę Sądownictwa, a może nawet – cały Sąd Najwyższy. W obecnych realiach politycznych oznaczałoby to całkowitą kapitulację pana prezydenta, bo przecież Volksdeutsche Partei przeforsowałaby w Sejmie w jedno, drugie i trzecie miejsce swoich własnych fagasów, a prawidłowe obsadzenie Sądu Najwyższego zagwarantowałoby jednolitość orzecznictwa zwłaszcza w sprawach „rozliczeniowych”, w ramach których można będzie całą opozycję powsadzać do kryminałów i w ten sposób przywrócić nie tylko praworządność, demokratyczne standardy, ale przede wszystkim – jedność moralno-polityczną narodu, jak było za komuny, czy w czasach wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera.

Oczywiście do tego celu, podobnie jak do socjalizmu, można zdążać różnymi drogami. Polska droga, jak dotychczas, polega na stwarzaniu faktów dokonanych, ale idzie to bardzo powoli, bo rozmaite Schwein sypią piasek w szprychy rozpędzającego się parowozu dziejów. Nie jest zatem wykluczone, że i na tym odcinku nastąpi przyspieszenie. Jak radzi pan Wojciech Hermeliński, co to z niejednego komina wygartywał i za komuny i za demokracji, najlepiej byłoby wydawać sejmowe uchwały. Broń Boże nie o odwoływaniu poszczególnych sędziów, albo nawet według list zbiorowych, tylko stwierdzające, że ci sędziowie wcale nie są sędziami. Takie uchwały nie są co prawda źródłami prawa, ale w procesie przywracania praworządności nie chodzi przecież o to, by trzymać się jakiejś litery prawa, jak pijany płotu, tylko żeby i na użytek krajowych wyznawców, a przede wszystkim- na użytek luksemburskich przebierańców z TSUE – stworzyć pozory legalności. Alternatywa wydaje się jeszcze gorsza, bo w przeciwnym razie trzeba będzie tych wszystkich neo-sędziów wyriezać. Nie ma rady; gdy chodzi o świętą sprawę demokracji i praworządności, nie ma takich poświęceń, których nie można by było dokonać. Zatem uchwały mają same zalety, bo ani Trybunał Konstytucyjny nie może się nimi zajmować, ani pan prezydent nie może ich wetować, a wreszcie – nikogo nie trzeba riezać, chociaż w porywach serca gorejącego niejeden by chciał. Jak widzimy, albo reset, albo uchwały, a w ostateczności – również riezanie – doprowadzą do tego, że wymiar sprawiedliwości zacznie chodzić u nas, jak w zegarku.

Wtedy właśnie można będzie przystąpić do kuracji przeczyszczającej w spółkach Skarbu Państwa, żeby umożliwić umoczenie pysków w melasie również szczerym demokratom. Ponieważ prezes Orlenu Daniel Obajtek nie czekał, aż „silni ludzie” wyprowadzą go za fraki z gabinetu, tylko sam zrezygnował, dzięki czemu nawet dostanie sowitą odprawę, do akcji wkroczył prezes NIK, pan Marian Banaś, który ma na pieńku z byłym Naczelnikiem Państwa. Właśnie doniósł na niego, że sprzedał był „Lotos” za całe 5 mld złotych mniej, niż wynosiła wycena. Jestem pewien, że premier Donald Tusk się oburzy i zapomni, jak to kiedyś-kiedyś, gdy był jeszcze normalnym człowiekiem, głosił spiżowe prawdy, że “towar jest tyle wart, ile ktoś za niego zapłaci”. Tak było na poprzednim etapie, gdy rządy Jana Krzysztofa Bieleckiego i panny Suchockiej „prywatyzowały” co tam zagraniczni kontrahenci sobie życzyli – ale teraz jest inny etap, etap „rozliczeń”, toteż tamte mądrości już zostały uchylone i teraz jak sędzia dostanie rozkaz, żeby sądzić, to będzie sądzić i sypać piękne wyroki na dowód, że praworządność została przywrócona. Jestem pewien, że zarówno organizacja „Iustitia”, co to została utworzona zaraz po rozwiązaniu PZPR w 1990 roku, w związku z czym podejrzewam, że WSI natychmiast się zakręciły wokół stworzenia nowej transmisji bezpieki do wymiaru sprawiedliwości, no i stowarzyszenie sędziów „Themis”, które podejrzewam o związki z przeprowadzoną w swoim czasie przez ABW operacją „Temida”, której celem był werbunek agentury w środowisku sędziowskim. Zresztą, czy może być inaczej, skoro ministrem-koordynatorem tajnych służb w vaginecie Donalda Tuska jest pan Tomasz Siemoniak – w cywilu – jak podaje w swojej książce „Ukropolin” pan ambasador Krzysztof Baliński – związany ze Związkiem Ukraińców w Polsce?

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Każdy kraj ma Gestapo

Premier Donald Tusk powołał Zespół d/s Rozliczeń – oczywiście rozliczeń z PiS-em. Na czele tego zespołu postawił pana mecenasa Romana Giertycha. To bardzo ciekawa inicjatywa, już choćby dlatego, że do spraw rozliczeń – cokolwiek by to nie miało znaczyć – mamy w naszym nieszczęśliwym kraju mnóstwo rozmaitych i sowicie opłacanych instytucji. Nie mówię już nawet o siedmiu bezpieczniackich watahach, z których każda ma prawo prowadzenia działalności operacyjnej, a tym samym – werbowania agentury. Ilu tych konfidentów dotychczas nawerbowano? Tajemnica to wielka, bo watahy chronią się za murami tajności i na przykład kiedy pan sędzia Lipiński, który w Warszawie prowadził proces sędziego Andrzeja Hurasa, przypadkowo wykrył, że ABW prowadziła operację „Temida”, polegającą na werbunku agentury w środowisku sędziowskim i zażądał wyjaśnień, odpowiedzią było mu głuche milczenie. A warto zwrócić uwagę, że taki konfident za darmo nie donosi, czy nie wykonuje zleceń. W najgorszym razie dostaje forsę, a w najlepszym – bezpieka projektuje mu i pilotuje karierę i chroni w niebezpieczeństwach. A przecież oprócz bezpieki mamy policję, prokuraturę i niezawisłe sądy. Do obowiązków tych wszystkich instytucji należy wykrywanie, a następnie „rozliczanie”. Najwyraźniej jednak to wszystko nie wystarcza, skoro pan premier Tusk powołał nowy, specjalny zespół z panem mecenasem Romanem Giertychem na czele. Możliwe, że premier Tusk, pamiętając własne przeżycia związane z aferą hazardową, zdaje sobie sprawę, że bezpieczniackim watahom ufać nie może, nawet jak w trybie natychmiastowym powoła nowych szefów każdej z nich. Zresztą, co tu pan premier Tusk, skoro cała Polska widziała, jak nawet pana prezydenta Dudę wystawiła bezpieczniakom jego własna ochrona? W tej sytuacji jest oczywiste, że nikomu ufać nie można i to rzuca snop światła na decyzję premiera Tuska o powołaniu odrębnego Zespołu d/s Rozliczeń. No dobrze – ale dlaczego na jego czele pan premier postawił akurat pana mecenasa Romana Giertycha? Myślę, że przyczyny mogą być dwie. Pierwsza, to ta, że pan mecenas Giertych pała żądzą zemsty na Jarosławie Kaczyńskim, więc premier nie będzie musiał go jakoś specjalnie podkręcać, żeby robił z pisiaków marmoladę. Druga przyczyna może być taka, że – jak pamiętamy – pan mecenas Giertych był pełnomocnikiem syna pana premiera, Michała Tuska w związku ze sprawą Amberg Gold, której wątkiem odpryskowym była sprawa linii lotniczych OLT Express. Trudno zapomnieć widok dygnitarzy Platformy Obywatelskiej, z prezydentem Gdańska, panem Adamowiczem, jak na podobieństwo ruskich burłaków, co to ciągnęli po brzegach Wołgi ładowne barki pod prąd, ciągnęli samolot OLT Express po płycie gdańskiego lotniska. Jak pamiętamy, sejmowa komisja śledcza, której przewodniczyła pani Małgorzata Wassermann, niczego nie wykryła poza tym, co wiedzieliśmy od początku – że niezawisłe sądy ze znanego na całym świecie z niezawisłości gdańskiego okręgu sądowego przez całe lata nie zwróciły uwagi, że pan Marcin P. jest obciążony wieloma kondemnatkami, podobnie – że tamtejsza niezależna prokuratura podjęła tzw. „energiczne kroki” dopiero wtedy, gdy pieniądze wyłudzone od naiwniaków rozpłynęły się w nocy i mgle. Oczywiście „energiczne kroki” nie doprowadziły do znalezienia forsy, bo przecież Gdańsk to nie żadna wyspa skarbów. Dlaczego tak się stało – tego już komisja nie odważyła się wyjaśnić, najwyraźniej pamiętając o ruskim przysłowiu, że kto nie wie, ten śpi w poduchach, a kto wie – tego wiodą w łańcuchach. No dobrze – ale pan mecenas musiał być dopuszczony do konfidencji, żeby skutecznie reprezentować swego klienta. Czego się wtedy dowiedział, podobnie jak wtedy, gdy reprezentował Księcia-Małżonka i przy innych okazjach? Tego, ma się rozumieć, nie wiemy, ale lepiej rozumiemy, że – zwłaszcza znając zawziętość pana mecenasa Giertycha – Donald Tusk na wszelki wypadek nie tylko ułatwił mu powrót do polityki i uzyskanie immunitetu, ale woli też mieć go na widoku, jako że nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara. To też ruskie przysłowie.

W rezultacie mamy w naszym państwie nową instytucję, bardzo podobną do Nadzwyczajnej Komisji do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem, czyli tak zwaną „Cze-Ką”, a w tej sytuacji rola pana mecenasa jest podobna do roli Feliksa Dzierżyńskiego. Oczywiście oprócz podobieństw są i różnice, bo o ile Feliks Dzierżyński mógł aresztować i wepchnąć do dołu z wapnem właściwie każdego, to uprawnienia pana mecenasa chyba aż tak daleko nie sięgają. Jeśli tedy już musimy doszukiwać się jakichś historycznych analogii, to porównałbym rolę pana mecenasa Giertycha na czele wspomnianego Zespołu do roli Mikołaja Jeżowa. On też nie mógł aresztować wszystkich, a tylko tych, których nieubłaganym palcem wskazał mu Ojciec Narodów Józef Stalin.

Nie chcę przez to powiedzieć, że tak pięknie reaktywowana polityczna kariera pana mecenasa Romana Giertycha zakończy się tak samo, jak błyskotliwa kariera Mikołaja Jeżowa. Historia nie powtarza się bowiem aż tak dosłownie, chociaż warto zwrócić uwagę, że jeśli w ogłoszonej przez premiera Tuska w jego expose „linii porozumienia i walki”, z jakichś powodów, których dzisiaj niepodobna jeszcze przewidzieć, akcenty zostaną położone już nie na „walkę”, a na „porozumienie”, to wtedy bardzo przydatne byłoby znalezienie jakiegoś kozła ofiarnego, którego można by poświęcić na ołtarzu „porozumienia”. Pan mecenas Giertych nadawałby się wtedy do odegrania tej roli, jak mało kto – ale nie uprzedzajmy faktów.

Zresztą ważniejsze od osobistych losów pana mecenasa jest co innego. Kierowany przez niego Zespół sprawia wrażenie doraźnego – ale z doświadczenia wiemy, że właśnie takie prowizorki są najtrwalsze. Na przykład „Cze-Ka” – oczywiście pod zmieniającymi się nazwami – przetrwała w Rosji aż do dnia dzisiejszego, chociaż być może nawet Lenin nie przypuszczał, że aż tak się utrwali. Ale – jak pamiętamy – niezależnie od tego, jaką rolę przywódcy rewolucji bolszewickiej przeznaczyli do odegrania czekistom, to oni też mieli swój interes, żeby funkcjonować jak najdłużej. Jak pisze w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak” Janusz Szpotański – „brudną i mokrą swą robotą przecież parają się nie po to, by takie odnieść stąd korzyści, że obłąkany świat się ziści. Kiedy śmiertelne toczą boje ze straszną, reakcyjną hydrą, to chcą mieć pewność, że na zawsze zdobędą to, co hydrze wydrą!” Tak może być również w przypadku uczestników Zespołu kierowanego przez pana mecenasa, bo wydarzenia I instytucje nie tylko nabierają własnej dynamiki, ale w dodatku również obecnym protektorom premiera Tuska może być na rękę istnienie jakiegoś Gestapo na wypadek, gdyby przewróciło mu się w głowie i zaczął wierzgać przeciwko ościeniowi.

“Mowa nienawiści” będzie miała szerszy zasięg niż dekret Hansa Franka o zwalczaniu zdradzieckich zamachów

Michalkiewicz: Mowa nienawiści będzie miała szerszy zasięg niż dekret Hansa Franka

22.01.2024 moowa-nienawisci

W jednym z najnowszych komentarzy Stanisław Michalkiewicz odniósł się do zapowiadanych przez rząd przepisów dotyczących tzw. mowy nienawiści. Zdaniem publicysty będzie to miało „szerszy zasięg niż dekret” Hansa Franka.

Jak przypomniał Michalkiewicz, „wielce czcigodna feministra od równości w waginecie Donalda Tuska, Katarzyna Kotula, ujawniła, że w porozumieniu z sodomitami i gomorytkami nie tylko będzie forsowała ustawę o rejestracji związków partnerskich, ale również, że w tej ustawie będzie zawarta nowelizacja kodeksu karnego, przewidująca penalizację mowy nienawiści”.

– Widzimy, że mowa nienawiści to nawet będzie miała szerszy zasięg niż dekret Generalnego Gubernatora Hansa Franka o zwalczaniu zdradzieckich zamachów na niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie, bo tam będą różne inne rzeczy, ale finał może być taki sam, dlatego że jeżeli te organizacje delatorskie im. Pawła Morozowa, Nigdy więcej, czy Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych nie będą się lenić, to nienawistników w krótkim czasie będzie u nas tylu, że jeden obóz koncentracyjny w Gostyninie to nie wystarczy. On już teraz pęka w szwach, tak że trzeba będzie uruchomić te pozostałe chwilowo nieczynne – dodał.

Przypomnijmy, że przed kilkoma dniami Ministerstwo Sprawiedliwości poinformowało, że ruszyły prace nad zmianą kodeksu karnego.

Wiceszef resortu sprawiedliwości Krzysztof Śmiszek powiedział, że w ministerstwie zostały uruchomione prace nad nowelizacją Kodeksu karnego w kontekście przepisów dotyczących tzw. mowy nienawiści i przestępstw z nienawiści. – To dotyczy przede wszystkim przepisów artykułów 119, 256, 257 Kodeksu karnego – dodał.

– Głównie chodzi o poszerzenie katalogu przesłanek, które będą traktowane jako dyskryminacyjne – w kontekście dyskryminacyjnych czy pogardliwych wypowiedzi czy czynów – podkreślił Śmiszek.

https://nczas.info/2024/01/18/machina-cenzorska-ruszyla-resort-szykuje-zmiany-dot-lgbt-i-tzw-mowy-nienawisci/embed/#?secret=jq2m1JMdW1#?secret=M3UGmHptFn

W rozmowie z Bogdanem Rymanowskim Śmiszek wyjaśnił, że o tym, co jest mową nienawiści będą decydowały „niezależne, niezawisłe sądy, które orzekają na podstawie prawa i na podstawie doświadczenia życiowego każdego z sędziów”.

Jak dodał, „to będzie przestępstwo ścigane z oskarżenia publicznego i to oskarżyciel publiczny będzie decydował o wniesieniu aktu oskarżenia, a niezależny sąd będzie decydował o tym, czy do przestępstwa doszło czy też nie”.

https://nczas.info/2024/01/17/cenzura-na-pelnej-smiszek-wyjasnia-jak-w-usmiechnietej-polsce-beda-scigac-za-mowe-nienawisci-video/embed/#?secret=mKTQ3fH2yi#?secret=g6mjg5r0lz

W tym chaosie jest metoda. Czy serdel jest gorszy od burdelu?

W tym chaosie jest metoda

Stanisław Michalkiewicz   tygodnik „Goniec” (Toronto)    21 stycznia 2024 michalkiewicz

Znany z niewyparzonego języka marszałek Józef Piłsudski w okresie tzw. „sejmokracji” charakteryzował sytuację w Polsce jako „burdel i serdel”. Nie wiem, co to jest, ten cały „serdel”, ale pewnie coś jeszcze gorszego, niż „burdel”. Historia się powtarza, bo teraz znowu mamy sejmokrację, a razem z nią – „burdel i serdel”, chyba jeszcze większy, niż wtedy. Na domiar złego rozszerza się on z szybkością płomienia i tylko patrzeć, ale wkrótce ogarnie cały nasz nieszczęśliwy kraj. Historycy, zwłaszcza związani z lewicą, od czasów pierwszej komuny tradycyjnie zarzucają „sanacji”, czyli systemowi władzy stworzonemu przez marszałka Piłsudskiego, „faszyzowanie” Polski. Coś jest na rzeczy, bo istotą faszyzmu jest przekonanie, że państwu wszystko wolno. Tak uważał twórca faszyzmu, Benito Mussolinii, w krótkich, żołnierskich słowach wyrażając jego formułę: „wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu”. Tę myśl powtarzał art. 4 konstytucji „kwietniowej” z 1935 roku, stwierdzający, że „w ramach państwa i w oparciu o nie kształtuje się życie społeczeństwa”. I z formuły Mussoliniego i z art. 4 konstytucji z 1935 roku wynika ten sam wniosek: że poza państwem nie ma i nie może być życia. Poza ”państwem”, a więc poza ramami wyznaczonymi przez biurokratyczne gangi, które traktują „państwo” jako swoje żerowisko.

Demokracja niczego tu nie zmieniła, bo biurokratyczne gangi, które walczą o dostęp do tego żerowiska, używając do tego narzędzia w postaci powszechnego głosowania ludzi oszołomionych nie tylko przez państwowy monopol edukacyjny, ale i przez propagandę, już po wszystkim robią z państwem co im się tylko podoba. W rezultacie mamy „burdel i serdel”. Powołując się na „wyborców” PiS robiło z państwem, co tylko chciało, a teraz obóz zdrady i zaprzaństwa, to znaczy – Volksdeutsche Partei z satelitami, robi to samo, tyle, że pod hasłem „przywracania praworządności”. Burdel i serdel ogarnął już niezawisłe sądy do tego stopnia, że kiedy rzecznik dyscypliny przy Sądzie Okręgowym w Warszawie wezwał prezesa Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych, pana Prusinowskiego, co to namawiał się z totumfackim sezonowego marszałka Hołowni, niejakim panem Zakroczymskim, na rozpoznanie sprawy panów Kamińskiego i Wąsika, publicznie oświadczył, że na żadne przesłuchanie się nie stawi. Pewnie wie, że włos mu z głowy nie spadnie. Pan Prusinowski jest działaczem sędziowskiej organizacji „Iustitia”, która powstała kiedy w 1990 roku rozwiązano PZPR, w związku z czym podejrzewam, że Wojskowe Służby Informacyjne zmobilizowały swoich konfidentów do utworzenia nowej transmisji bezpieki do wymiaru sprawiedliwości. Ponieważ teraz stare kiejkuty znowu słuchają komendy niemieckiej, to trudno się dziwić nieugiętej postawie pana prezesa Prusinowskiego. Inna sprawa, że gdy Izba Kontroli Nadzwyczajnej, co to „nie jest żadnym sądem”, widząc bezsilność pana prezydenta Dudy, który został ośmieszony i upokorzony, dopuściła do siebie instynkt samozachowawczy i orzekła, że wybory 15 października były ważne, żadna prynacypialna i praworządna Schwein nie zaprotestowała przeciwko takiej uzurpacji.

Tedy „burdel i serdel” którego pierwotnym ogniskiem są niezawisłe sądy, z szybkością płomienia rozszerza się również na niezależną prokuraturę. Pan minister Bodnar, który zgodnie z przewidywaniami, trzyma na bezdechu prezydenta Dudę, odkąd z podkulonym ogonem „rozpoczął procedurę ułaskawiania” panów Kamińskiego i Wąsika, właśnie wyrzucił ze stanowiska Prokuratora Krajowego pana Dariusza Barskiego pod pretekstem, że był on mianowany „w stanie wiecznego spoczynku” Koledzy pana Barskiego zawrzeli gniewem i decyzji pana Bodnara „nie uznali” – ale widząc bezsilność pana prezydenta, wystąpili tylko z żałośliwą supliką do Unii Europejskiej, że dzieje im się „gewałt”. Ale instytucje Unii Europejskiej, które jeszcze kilka miesięcy temu żywo i na bieżąco interesowały się, kiedy pan sędzia Igor Tuleya chodzi za potrzebą, teraz ogłosiły, że w „wewnętrzne sprawy” naszego bantustanu wtrącać się nie będą. Znaczy – od strony Niemiec Donald Tusk ma carte blanche na przekształcanie III Rzeczypospolitej w Generalne Gubernatorstwo, funkcjonujące w ramach IV Rzeszy. Z obfitości serca usta mówią, toteż uczestnicy jego vaginetu, a zwłaszcza – feministry – jedna przez drugą mówią, jak ma być. A ma być tak, jak przewidywał Generalplan Ost z 1941 roku dla Generalnego Gubernatorstwa: tubylcy powinni umieć narysować swoje imię i nazwisko, liczyć do 500 i orientować się w znakach drogowych.

Toteż feministra od edukacji w vaginecie Donalda Tuska, Wielce Czcigodna Barbara Nowacka właśnie ogłosiła, że redukuje zakres programu edukacyjnego – na początek o 20 procent i to w zakresie fizyki, chemii, geografii, biologii, historii i języka polskiego. Oczywiście to nie jest ostatnie słowo, bo tym razem Reichsfuhrerin Urszula von der Layen pragnie uniknąć przedwczesnego płoszenia ludności objętej Generalplanem Ost i rozkłada go na etapy. Z kolei Wielce Czcigodna Katarzyna Kotula, piastująca w vaginecie stanowisko feministry do spraw równości, w porozumieniu z sodomczykami i gomorytkami, pragnie wstawić do ustawy o rejestrowaniu tzw. „związków partnerskich” nowelizację kodeksu karnego, przewidującą penalizowanie „mowy nienawiści”, a więc każdej opinii sprzecznej z aktualną linią partii. Wreszcie sam Donald Tusk zapowiedział, że tylko patrzeć, jak pigułka „dzień po” będzie wydawana każdemu bez recepty, no i oczywiście – że rozprawi się z Kościołem.

Reichsfuhreh Heinrich Himmler depopulizował Generalne Gubernatorstwo, Ostland i inne dystrykty przy pomocy gazu, rozstrzeliwań, deportacji aborcji na życzenie i tym podobnych metod, ale na jego usprawiedliwienie można podnieść, że wtedy ta pigułka nie była jeszcze wynaleziona, więc co niby miał robić? Teraz to co innego; jestem pewien, że nikt, a już specjalnie „kobiety”, nie będą przeciwko pigułce organizowały jakiejś partyzantki. A gdyby nawet, to za sprawą Wielce Czcigodnej Katarzyny Kotuli oraz sodomczyków i gomorytek, organizacji delatorskim im. Pawła Morozowa i oczywiście – niezawisłych sądów – zwalczanie „mowy nienawiści” może być jeszcze skuteczniejsze od dekretu o zwalczaniu zdradzieckich zamachów na niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie.

Jak widzimy, „burdel i serdel” sprawiający na pozór wrażenie pełnego spontanu, tak naprawdę jest działaniem celowym, by – podobnie jak w wieku XVIII – doprowadzić III Rzeczpospolitą do całkowitego obezwładnienia, a następnie przerobić ją na Generalne Gubernatorstwo. Ośmieszenie pana prezydenta Dudy pokazuje, że nie tylko sądy i prokuraturę, ale, że „burdel i serdel” ogarnął również Siły Zbrojne.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Nie płoszmy ptaszka…

Michalkiewicz: Nie płoszmy ptaszka…

19 stycznia 2024 Autor: Stanisław Michalkiewicz prawy/Nie-ploszmy-ptaszka

Stanisław Michalkiewicz Niewiarygodne – ale wydaje się, że żałośliwe lamenty pana prezydenta w Davos przyniosły pewien rezultat. Wprawdzie po rozmowie z Reichskomisarin Verą Jurovą pan prezydent wydawał się zrezygnowany i przygnębiony, bo potwierdziła ona niezŁomną i stałą wolę Komisji Europejskiej powstrzymywania się przed “ingerowaniem w wewnętrzne sprawy Polski”, ale chyba clamor pana prezydenta dotarł do uszu innych dygnitarzy i musiał obudzić u nich odruch środowiskowej solidarności: “dygnitarze wszystkich krajów, łączcie się!” – to znaczy nie tyle może się “łączcie”, bo w końcu każdy prezydent prezyduje nie “wszystkim krajom”, a tylko jednemu, więc to marksistowskie hasło można by w tym przypadku strawestować tak oto: “dygnitarze wszystkich krajów – róbcie sobie na rękę!”

Jakże bowiem inaczej wytłumaczyć sobie wizytę “rewizora iz Pietierburga”, czyli Reichskomisarza od sprawiedliwości Didiera Reindersa u pana ministra Adama Bodnara? Pan minister Bodnar rozdokazywał się ostatnio jeszcze bardziej od pana ministra-pułkownika Bartłomieja Sienkiewicza. Pan Bartłomiej Sienkiewicz publicznie oświadczył, że jest dumny ze swojej bezpieczniackiej rangi, toteż nic nie stoi na przeszkodzie, by tak właśnie go tytułować, tym bardziej, że i Wojciech Jaruzelski był tytułowany “premierem-generałem”, a mamy przecież coś w rodzaju stanu wojennego, w którym – podobnie jak i wtedy – obowiązuje “linia porozumienia i walki”. Co powiedział Reichskomisarz Didier Reinders panu ministrowi Bodnarowi, tego – ma się rozumieć – nie wiemy, w związku z czym jesteśmy skazani na domysły. Ale skoro już jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i domyślajmy się! Ja na przykład się domyślam, że Reichskomisarz Didier Reinders mógł odezwać się do pana ministra Bodnara w te słowa: “Dzieci moje; wstrzymajcie wy się z tym rozbojem!”,

To znaczy może nie dokładnie w te słowa, bo skądże pan Didier mógłby znać nieśmiertelny poemat Janusza Szpotańskiego “Towarzysz Szmaciak” i tyradę generała Bagno – ale może w jakichś innych słowach przekazał mu właśnie tę złotą myśl. No bo co mogą sobie pomyśleć unijne “doły”, kiedy pan minister-pułkownik Bartłomiej Sienkiewicz, na wiadomość, że Trybunał Konstytucyjny uznał jego działania w zakresie likwidacji mediów publicznych za “niekonstytucyjne”, ostentacyjnie olał to ciepłym moczem oświadczając, że kładzie na to orzeczenie lachę, bo w składzie orzekającym był “sędzia-dubler”? Najwyraźniej pan minister-pułkownik ma pamięć dobrą, ale krótką, bo chyba zapomniał, że “sędziów-dublerów” po raz pierwszy powołał do TK w czerwcu 2015 roku odchodzący rząd PO-PSL, a Jarosław Kaczyński jesienią tylko to powtórzył i twórczo rozwinął. Słowem – podobnie jak w swoim czasie generał Bagno, którego “w tropieniu przestępstw gospodarczych tak poniósł szlachetny zapał, że się dopiero opamiętał, jak się za własną rękę złapał”. Tedy unijne “doły” mogłbyby zwątpić w demokrację i praworządność, a w tej sytuacji nic dziwnego, że Reichskomisarz Didier Reinders przyjechał powściągnąć pana ministra Bodnara, który powyrzucał już 144 prokuratorów, przez zbytnią ostentacją. “Czas zmienić politykę rolną, lecz ludzi krzywdzić nam nie wolno!” – pisał proroczo Janusz Szpotański we wspomnianym, nieśmiertelnym poemacie. Toteż tego samego dnia, kiedy pan Reichskomisarz Didier Reinders rozmawiał z panem ministerm Bodnarem, zaraz gruchnęła wieść o rozdzieleniu funkcji ministra sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego.

Pewnie zostaną przedsięwzięte jeszcze inne, milowe kroki, bo wszak chodzi o szmalec, czyli “kamienie milowe”, bez których szmalcu nie będzie. Domyślam się tedy, że Reichskomisarz zalecił naszym mężykom stanu zachowanie pewnej równowagi w ramach “linii porozumienia i walki”, która – wzorem premiera-generała – proklamował w swoim expose premier Donald Tusk. Konkretnie – chodzi o “współdziałanie” z panem prezydentem, a więc – unikanie przedstawień, jakie towarzyszyły pojmaniu panów Kamińskiego i Wąsika w Pałacu Namiestnikowskim, kiedy to okazało się, że pana prezydenta wystawiła jego własna ochrona! To zawsze robi złe wrażenie, bo skoro masy raz czy drugi zobaczą coś takiego, to ich podejrzenia, że ta cała demokracja jest ręcznie sterowana przez bezpiekę, nabiorą całkowitej pewności, a wtedy trudniej będzie duraczyć demokratycznie dzieci i młodzież.

Toteż i pan prezydent oświadczył, że “nie widzi przeszkód” by podpisać ustawę budżetową, którą “koalicja 13 grudnia” właśnie przeforsowała w Sejmie, dzięki czemu będzie mogła jeszcze przed 29 stycznia przedłożyć ją panu prezydentowi do podpisu. Oznacza to, że vaginet premiera Tuska przetrwa przez najbliższe 4 lata, zaś reakcja pani Very Jurovej na clamor pana prezydenta Dudy w Davos pokazuje, że wspomniany vaginet ma od Reichsfuhrerin Urszuli vod der Layen catre blanche na przygotowanie naszego bantustanu do przyjęcia statusu Generalnego Gubernatorstwa – ale bez ostetntacji i niepotrzebnego płoszenia tubylców. Wprawdzie kręcą oni nosem na efekty realizacji projektu “Mitteleuropa” z 1915 roku – ale ani się domyślają, o co naprawdę chodzi tym bardziej, że szeptanka w wykonaniu bezpieczniaków sugeruje, że wszystko nie przez to, że “Mitteleuropa”, ani że nomenklatura w ramach uwłaszczania rozkradła całe państwo, tylko, że zrobiła to “Solidarność”.

Toteż przy zachowaniu należytej ostrożności można będzie przejść do drugiego etapu, to znaczy – do przystąpienia do realizacji Generalplan Ost z roku 1941 – ale oczywiście – uzupełnionego i poprawionego. Na przykład – w ramach działań depopulacyjnych można na początek udostępnić każdemu bez recepty pigułkę “dzień po”, a kwestię aborcji na żądanie postawić na przyszłość, pod rozstrzygnięcie w drodze referendum – co postuluje pan minister Władysław Kosiniak-Kamysz. Jeśli vox populi postanowi, że wszyscy będą mogli się skrobać, to Episkopat nie będzie mógł mieć pretensji ani do PSL, ani do pana Hołowni – a pokrzykiwania pani Marty Lempart, która chciałaby się wyskrobywać już teraz, można puścić mimo uszu. Podobną ostrożność wykazuje pani feministra Barbara Nowacka, ścinając o 20 procent szkolny program edukacyjny. Przezornie ani słowem się nie zająknie, że celem Generalplan Ost jest doprowadzenie do sytuacji, w której tubylcy mają umieć narysować swoje imię i nazwisko, liczyć do 500 i rozeznawać się w znakach drogowych, a jeśli chodzi o materie abstrakcyjne, to wystarczy wbić im do głowy, że “cztery nogi dobre, dwie nogi złe”. Ale i to trzeba porozkładać na etapy, a wtedy nie tylko nikt nie będzie urządzał tu jakiejś partyzantki, ale nawet nie będzie pyskował, żeby nie narazić się na piękne wyroki za “mowę nienawiści”. I chyba z takim właśnie przesłaniem przyjechał do nas Reichskomisarz pan Didier Reinders.

Stanisław Michalkiewicz

Dodatnia rola plusów ujemnych

Dodatnia rola plusów ujemnych

Stanisław Michalkiewicz  20 stycznia 2024 michalkiewicz

Kiedy cała Polska żyje sprawą uwięzienia panów Kamińskiego i Wąsika, kiedy ulicami Warszawy przeszła manifestacja „Wolnych Polaków”, kiedy pan prezydent zaapelował do pana ministra Bodnara o uwolnienie obydwu skazańców, a pan minister Bodnar korzysta z okazji by pana prezydenta potrzymać na bezdechu, a może nawet wytarzać w smole i pierzu, trudno interesować się jakąkolwiek inną sprawą.

Tymczasem na świecie dzieją się rzeczy znacznie ważniejsze, a jeśli nawet nie ważniejsze, to bardziej brzemienne w skutki, niż skazanie dwóch niedawnych dygnitarzy. Ja oczywiście wiem, że wyrok skazujący, to nic przyjemnego tym bardziej, że właśnie sam zostałem 12 stycznia przez niezawisły sąd w Warszawie prawomocnie skazany na grzywnę za podanie nazwiska mojej Prześladowczyni, której musiałem zapłacić 150 tys. złotych z kosztami na podstawie wyroku sądowego, który potem został uchylony – ale znacznie większe zainteresowanie wzbudziła u mnie wiadomość, że papież Franciszek zachęca do dialogu katolików z marksistami, żeby w ten sposób wypracować jakąś syntezę katolickiej nauki społecznej z marksizmem. Jest to podobne do sławnego dialogu z judaizmem, bez którego podobno niczego nie można zrozumieć, a już specjalnie – chrześcijaństwa. Najwyraźniej bez marksizmu też niczego nie można zrozumieć, a już zwłaszcza katolickiej nauki społecznej. Ponieważ między judaizmem i marksizmem zachodzą rozmaite związki – ot choćby takie, że Żydowie byli wynalazcami marksizmu, a w partiach komunistycznych zawsze mieli nadreprezentację, to możliwe, że obydwa dialogi w końcu połączą się w jeden, którego konsekwencją będzie takie zmodyfikowanie chrześcijaństwa, że nie tylko nie będzie żadnej kolizji z sodomczykami czy gomorytkami, ale również – z marksistami. Symbolem takiej syntezy mogłaby być Matka Boska Marksistowska, której cudami słynące sanktuaria odwiedzane byłyby również, a może nawet przede wszystkim przez działaczy formacji lewicowych, na przykład partii Razem, czy Sojuszu Lewicy Demokratycznej, a nawet moją faworytę, Wielce Czcigodną Joanna Scheuring-Wielgus, chociaż deklaruje się ona jako „ateistka”.

To właśnie ona dostąpiła w swoim czasie audiencji u papieża Franciszka, podczas której zaprezentowała mu osobnika twierdzącego, że był molestowany seksualnie przez jakiegoś księdza. Jak pamiętamy, papież pocałował go – na szczęście tylko w rękę – bo potem okazało się, że osobnik wcale nie był molestowany i wkrótce słuch o nim zaginął. Ta sytuacja nasunęła mi myśl, że molestowanie seksualne – chociaż oczywiście potępiane przez wszystkich mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to rozpoznają się po zapachu – ma swoje plusy dodatnie. Zdaję sobie oczywiście sprawę z ryzyka, jakie wiąże się z głoszeniem takich opinii, ale nawet w sytuacjach ryzykownych trzeba mówić prawdę. A prawda może być taka, że molestowanie seksualne rozbudza w osobie molestowanej rozmaite zalety, które bez tego albo w ogóle by nie powstały, albo – jeśli nawet istniały – to by się nie ujawniły.

Oto kiedy z Ameryki przyszła do nas moda nie tylko na bycie molestowanym, ale również – na czerpanie z niego korzyści majątkowych, co zaowocowało pojawieniem się nowej, prężnej gałęzi gospodarki w postaci przemysłu molestowania, mnóstwo osób sławnych zaczęło sobie przypominać, jak to były molestowane. Do arystokracji w tym gronie zaliczały się oczywiście osoby molestowane przez księży, podczas gdy te, których nic takiego nie spotkało, starały się przypomnieć sobie, że molestował je wujek, albo zgoła jakiś anonimowy osobnik. Czy w tej sytuacji nie warto byłoby zbadać, jaki wpływ molestowanie miało na późniejszą karierę molestowanego, a zwłaszcza – czy to przypadkiem nie ono wyzwolilło w nich wszystkie zalety, z których później zasłynął. Pewnej wskazówki dostarcza mądrość ludowa, głosząca, iż cierpienie uszlachetnia, więc tym bardziej powinniśmy podążyć tym tropem.

Oto pewna piosenkarka, której kariera, owszem, rozwijała się, ale jakoś tak ospale, pewnego dnia przypomniała sobie, że ktoś ją zgwałcił. Od tego momentu w jej twórczości zaczęto doszukiwać się głębi i rozmaitych podtekstów, słowem – została uznana za artystkę. Co by było, gdyby sobie szczęśliwie tamtego incydentu nie przypomniała? Prawdopodobnie nie wybiłaby się ponad przeciętność. A przecież to nie jest przykład jedyny. Znakomitą ilustracją korzystnego wpływu molestowania na rozwój osobowości i życiowy sukces jest choćby moja Prześladowczyni. Jak wiadomo, została ona damą i pisarką, publikując książkę, w której swoje przygody opisała. No a gdyby nie przeżyła żadnych przygód, to czy napisałaby książkę? Prawdopodobnie nie, bo żeby napisać książkę, to najpierw trzeba mieć co opisywać. Tak w każdym razie uważał wybitny pisarz Janusz Głowacki, zamieszczając w jednym ze swoich opowiadań taki oto dialog: „ – O czym pisze ten Maks F.? – O wojnie. – O wojnie? Mnie też raz Niemcy postawili pod ścianą; zesrałem się oczywiście – ale żeby to zaraz opisywać?

W przypadku pisania o molestowaniu sprawa od razu wygląda inaczej, bo już sam przedmiot wzbudza zainteresowanie, a cóż dopiero, gdy autor potrafi to wszystko przedstawić z talentem, dodając, gdzie trzeba, dramatyzmu? Tak w każdym razie uważał pan Tomasz Jastrun, chwaląc w jednej ze swych publikacji Stevena Spielberga właśnie za to, że – jak to sformułował – dodaje on „dramatyzmu”. Chodzi o to, że prawda bywa przeważnie nudna, a jeśli doda się „dramatyzmu”, to opowieść zaraz nabiera atrakcyjności. I nic dziwnego. Prezentując prawdę nie pozostawia się żadnego pola do popisu wyobraźni, podczas gdy dodając „dramatyzmu” uruchamia się wyobraźnię na najwyższych obrotach. Nie potrzebuję dodawać, że literatura, czy w ogóle – sztuka na tym tylko zyskuje.

Dlatego powinniśmy chyba zrewidować dotychczasową opinię na temat molestowania. Owszem, dostarcza ono przeżyć, również traumatycznych, ale czyż to nie właśnie dzięki nim mogą pojawić się wybitne dzieła, poruszające uczucia i wyobraźnię milionów? Bez tych przeżyć nic takiego chyba by nie powstało, a w takim razie powinniśmy dopatrzeć się plusów dodatnich nie tylko w samym molestowaniu, ale także w osobach molestujących, które – wprawdzie „bez swojej wiedzy i zgody” – niemniej jednak przyczyniają się do rozwoju kultury i gospodarki, napędzając również wspomniany przemysł molestowania. Skoro możliwy, a nawet zalecany jest dzisiaj dialog katolików z marksistami, to znaczy, że we wszystkim można doszukać się plusów dodatnich, zwłaszcza jeśli się tego bardzo chce.

Stanisław Michalkiewicz

Generalplan Ost – uzupełniony i poprawiony

Generalplan Ost – uzupełniony i poprawiony

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    16 stycznia 2024 Generalplan Ost – uzupełniony

Po 3 miesiącach od wyborów parlamentarnych 15 października ubiegłego roku, można już powiedzieć, w jakim kierunku tak naprawdę zmierzają poczynania „Koalicji 13 grudnia” pod przewodnictwem Volksdeutsche Partei Donalda Tuska. Jak już wcześniej wielokrotnie pisałem, Niemcy są państwem poważnym, które – chociaż niekiedy robi głupstwa – to jednak z zadziwiającą konsekwencją realizuje projekty, które wcześniej uznały za zgodne ze swoim interesem państwowym i niemieckim interesem narodowym. Tak właśnie było w 1990 roku, kiedy to Niemcy odzyskały w Europie swobodę ruchów i natychmiast przystąpiły do wysadzania w powietrze Heksagonale – porozumienia 6 państw Europy Środkowej, którego celem było odzyskanie politycznej samodzielności po ewakuacji imperium sowieckiego z tej części Europy. Jak pamiętamy, sygnatariusze Heksagonale zamierzali wykorzystać pojawienie się w Europie środkowej politycznej próżni dla stworzenia systemu reasekuracji niepodległości. Ale Niemcy natychmiast przystąpiły do wysadzania tego porozumienia w powietrze, inicjując rozpad Jugosławii, zawsze będącej solą w niemieckim oku, co doprowadziło do pogrążenia tego kraju w otchłani krwawej wojny domowej.

W ten sposób Niemcy stworzyły warunki polityczne do reaktywowania swego planu „Mitteleuropa” z roku 1915, którego celem było zainstalowanie na obszarze Europy Środkowej niemieckich protektoratów o gospodarkach niezdolnych do konkurowania z gospodarką niemiecką, tylko peryferyjnych i uzupełniających. Ta operacja zakończyła się całkowitym sukcesem 1 maja 2004 roku, kiedy to państwa Europy Środkowej zostały przyłączone do Rze… – to znaczy pardon – na razie nie do żadnej „Rzeszy”, tylko do Wspólnot Europejskich – bo 2004 rok to jeszcze etap umizgów. Przy pomocy traktatów oraz orzecznictwa Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, który zawsze orzeka zgodnie z niemieckim interesem państwowym, Niemcy od 30 lat systematycznie wypłukują z przyłączonych do Unii Europejskiej środkowo-europejskich bantustanów, polityczną suwerenność, w czym skwapliwie pomagają im skorumpowane polityczne gangi, administrujące poszczególnymi bantustanami.

Ale plan „Mitteleuropa”, chociaż z powodzeniem realizowany, najwyraźniej nie wystarczał niemieckim ambicjom, które coraz widoczniej zmierzały do zbudowania na gruzach III Rzeszy – Rzeszy IV – w stosunku do swego pierwowzoru uzupełnionej i poprawionej. Polityczne warunki do przyspieszenia zaistniały po wizycie w marcu ub. roku niemieckiego kanclerza w Waszyngtonie, kiedy to amerykański prezydent Józio Biden, w nagrodę za dobre sprawowanie, to znaczy – za odstąpienie od strategicznego partnerstwa z Rosją na rzecz strategicznego partnerstwa z bezcennym Izraelem, pozwolił Niemcom na urządzanie Europy po swojemu. W tym momencie zaistniała polityczna sposobność do przystąpienia do realizacji kolejnego projektu, którego nie udało się zrealizować wybitnemu przywódcy socjalistycznemu Adolfowi Hitlerowi, mianowicie do Generalplan Ost, czyli Generalnego Planu Wschodniego.

Ten projekt został opracowany pod kierunkiem Reichsfuhrera Henryka Himmlera w roku 1941 i zakładał rozciągnięcie niemieckiej hegemonii na całą Europę, od Portugalii po Ural. Wymagało to rozmaitych przygotowań, spośród których pewne elementy zostały zrealizowane, na przykład – ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej. Inne były w różnym stopniu zaawansowania, ale na skutek militarnych niepowodzeń III Rzeszy, a wreszcie – na skutek całkowitego jej rozgromienia i nawet przejściowej likwidacji państwa niemieckiego, które zostało odtworzone w roku 1949, ich realizacja została przerwana. Ale jak wiemy, słuszna myśl raz rzucona w przestrzeń, prędzej czy później znajdzie swego amatora, toteż nic dziwnego, że porywające założenia Generalnego Planu Wschodniego też znalazły amatorów, między innymi w osobie obecnej Reichsfuhrerin, która wszelako wyciągnęła wnioski z niepowodzeń poprzedniej fazy realizacji i teraz postępuje ostrożniej, unikając niepotrzebnej – jak mawiał Adolf Hitler – „fanatycznej” brutalności. Inna rzecz, że nie zawsze udaje się uniknąć pewnych niezręczności, zwłaszcza w sytuacji zmuszającej do pośpiechu – bo Niemcy chcą zdążyć przynajmniej ze wstępną fazą budowania IV Rzeszy przed tegorocznymi, listopadowymi wyborami w Ameryce.

I właśnie wskutek tego pośpiechu, który ma oczywiście swoje plusy ujemne, ale również – plusy dodatnie, możemy już zorientować się w jakim kierunku zmierzają poczynania „Koalicji 13 grudnia”. Wiele wskazuje na to, że stanowią one wstępną fazę realizacji Generalnego Planu Wschodniego. Na przykład feministra od edukacji w vaginecie Donalda Tuska, Wielce Czcigodna Barbara Nowacka, właśnie ogłosiła nie tylko, że odtąd uczniowie nie będą odrabiali żadnych prac domowych, ale że w ogóle – zakres edukacji ma zostać zredukowany o około 20 procent. Jeśli wierzyć rządowym funkcjonariuszom Propaganda Abteilung w niezależnych mediach głównego nurtu, nauczyciele są niemal w euforii, bo nie będą już usieli się tak wysilać, jak poprzednio, a za to dostaną podwyżki.

Te plany można z dużym prawdopodobieństwem potraktować jako wstęp do realizacji Generalplan Ost, który – jak pamiętamy – też przewidywał drastyczne obniżenie poziomu edukacji ludności tubylczej – z tym, że wtedy nieostrożnie opublikowano to od razu, podczas gdy teraz, program rozłożony jest na etapy. Ale jeśli nawet, to docelowo może być tak samo, jak i w roku 1941, kiedy to przewidywano, by przedstawiciele mniej wartościowych narodów tubylczych potrafili n a r y s o w a ć swoje imię i nazwisko, rozeznawać się w znakach drogowych i umieć liczyć do 500. Jestem pewien, że wielu nauczycieli podejdzie do tego programu edukacyjnego z entuzjazmem, oczywiście pod warunkiem stałego podnoszenia zarobków.

Ale oprócz marchewki mamy również kij, a właściwie – wiele kijów. Oto kolejna feministra w vaginecie Donalda Tuska, Wielce Czcigodna Katarzyna Kotula ogłosiła, że – po naradzie ze środowiskiem sodomczyków i gomorytek – do ustawy o tak zwanych związkach partnerskich, jaki – mówiąc nawiasem – ona sama zmierza zarejestrować w urzędzie stanu cywilnego w pierwszej kolejności – zamierza też wprowadzić nowelizację kodeksu karnego, poprzez wpisanie doń penalizacji „mowy nienawiści”. A co to jest mowa nienawiści? To proste, jak budowa cepa; to każda opinia niezgodna z aktualną linią partii.

Może to być bardzo podobne w skutkach do dekretu Generalnego Gubernatora o zwalczaniu zamachów na niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie – bo tym razem niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie może zostać potraktowane jeszcze szerzej, niż wtedy tym bardziej, że sodomczykowie i gomorytki, podobnie jak postępowe kobiety, są proletariatem zastępczym na obecnym etapie komunistycznej rewolucji i z tego tytułu mogą zostać objęci jeszcze surowszą ochroną, niż za pierwszego Generalnego Gubernatorstwa linie kolejowe i mosty. Krótko mówiąc, jeśli tylko organizacje delatorskie imienia Pawła Morozowa nie będą się leniły, to już wkrótce nienawistników znajdzie się u nas tyle, że trzeba będzie ponownie uruchomić chwilowo nieczynne ośrodki odosobnienia – bo przecież obóz koncentracyjny w Gostyninie nie wystarczy.

Zmiany nastąpią też na odcinku demokracji. Jak wiadomo, mikrocefale są bardziej szczerzy niż pozostali ludzie, toteż nic dziwnego, że uskrzydlony powstaniem vaginetu Donalda Tuska Kukuniek przedstawił swoją wizję rozwoju wypadków na odcinku demokracji. Jeśli – powiada – już się załatwimy, to trzeba będzie zwyczajnie zakazać takich partii, jak Konfederacja. Co Kukuniek ma na myśli mówiąc o „załatwieniu się” – tajemnica to wielka, ale poza tym wszystko jest jasne. Z punktu widzenia starych kiejkutów Konfederacja była rodzajem wypadku przy pracy, który nie miał prawa się zdarzyć, toteż gdy się wyjaśniło, że ten wypadek wykazuje znamiona trwałości, stare kiejkuty zorganizowały operację obezwładniania tej formacji, żeby – jeśli nawet by przetrwała – już nie zagrażała demokratycznemu porządkowi, ustalonemu z udziałem Kukuńka i innych autorytetów moralnych w Magdalence. Najwyraźniej jednak Kukuniek jest bardziej nieufny, niż stare kiejkuty starsze i mądrzejsze, więc na wszelki wypadek wolałby urządzić na odcinku demokracji porządek – jak to mówią – „na rympał”, to znaczy – przejść na demokrację kierowaną – jak to było za pierwszej komuny.

Tedy dzięki szczerości Kukuńka już wiemy, w jakim kierunku będą zmierzały również przemiany demokratyczne.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Niemcy destabilizują Polskę

Niemcy destabilizują Polskę

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    14 stycznia 2024 michalkiewicz

Wprawdzie Niemcy borykają się z trudnościami, bo i rolnicy blokują Berlin i notowania kanclerza Scholza pikują, niczym nurkujące Stukasy, a państwo obleźli migranci, z którymi nie bardzo wiadomo, co właściwie zrobić, jakie by tu znaleźć dla nich ostateczne rozwiązanie – ale to są jedne sprawy, podczas gdy na budowie IV Rzeszy roboty idą pełną parą, zwłaszcza na odcinku przerabiania III Rzeczypospolitej w Generalne Gubernatorstwo. Już nikt nie pamięta o zaliczce w kwocie 5 mld euro, jakiej Donaldu Tusku udzieliła Reichsfuhrerin Urszula von der Layen, ale to akurat słusznie, bo to pieniądze mają pójść na zakup wiatraków u Siemensa, który akurat ma 4 mld euro manka, więc co to komu szkodziło, żeby dać Polsce te 5 mld, a za jednym zamachem pokryje się manko u Siemensa, a za resztą sfinansuje pełzający zamach stanu?

Mamy bowiem do czynienia z kulminacją walki o praworządność, rozpoczętej zaraz po pamiętnej, gospodarskiej wizycie Naszej Złotej Pani Anieli Merkel 7 lutego 2017 roku. Przeprowadziła ona osobisty rekonasans, po którym kazała zaprzestać walki o demokrację, a w zamian za to kazała wszcząć walkę o praworządność. Toteż zaraz w marcu 2017 roku wszystkie organizacje broniące na świecie praw człowieków zwróciły się do Komisji Europejskiej, żeby zrobiła z Polską porządek, bo poziom ochrony praw człowieków w naszym bantustanie urąga wszelkim standardom. Ile za to wspomniane organizacje dostały od BND – tajemnica to wielka – ale niemieckim owczarkom z Komisji Europejskiej nie trzeba było dwa razy tego powtarzać. Zaraz tedy, przy pomocy swoich kanałów, na pierwszą linię frontu walki o praworządność, rzucili niezawisłych sędziów – jak przypuszczam – najpierw tych zorganizowanych, do których później przyłączyli się również wolontariusze, podjudzeni do walki o praworządność przez Judenrat „Gazety Wyborczej”, która na tym etapie ściśle koordynuje swoją propagandę z aktualnymi niemieckimi potrzebami.

Organizacją stojącą w awangardzie walki o praworządność jest założona już w roku 1990 – jak tylko wyprowadzony został sztandar PZPR – organizacja „Iustitia”, zwana również „Iniurią”. Jak wielu tajnych współpracowników SB ze środowiska sędziowskiego ta organizacja skupiła – tego nikt dokładnie nie wie, ponieważ środowisko położyło lachę na opowieści naiwnego pana Adama Strzembosza, któremu się wydawało, że ono samo się „oczyści”. Ale po co ono miało się „oczyszczać” i z czego, jak tu Wojskowe Służby Informacyjne od razu zaczęły werbować agenturę w tymże srodowisku, a potem w ślady WSI poszła ABW. Ilu konfidentów zwerbowanych zostało przez nia w ramach operacji „Temida” tajemnica to wielka, podobnie, jak i ta, jaki jest ich udział we wspomnianej organizacji.

Wspominam o tym wszystkim, bo bohaterami dzisiejszej kulminacji walki o praworządność, która zaczyna już wstrząsać fundamentami naszego bantustanu, prowadząc do całkowitego jego obezwładnienia, jak to było w wieku XVIII, są właśnie sędziowie będący funkcjonariuszami wspomnianej organizacji. Oto Sąd Rejonowy dla dzielnicy Warszawa-Śródmieście. Jak tylko vaginet Donalda Tuska został 13 grudnia ub. roku zakrzywoprzysiężony przez pana prezydenta Dudę, zaraz sąd ów wziął i skazał panów Kamińskiego i Wąsika – za rządów „dobrej zmiany” – ministra i wiceministra spraw wewnętrznych na 2 lata więzienia za to, że w roku 2007 agenci CBA, montując „aferę gruntową”, która miała pogrążyć wicepremiera Andrzeja Leppera, spreparowali fałszywą decyzję administracyjną o „odrolnieniu” jakiejś działki na Mazurach. Bezpieczniakom wprawdzie wolno preparować fałszywe dokumenty i posługiwać się nimi – ale tylko takie, które uniemożliwiają ich zdemaskowanie jako agentów: fałszywe dowody osobiste, fałszywe prawa jazdy, fałszywe dowody rejestracyjne samochodów itp. Nie wolno im natomiast fałszować tytułów własności, czy decyzji administracyjnych – a to właśnie zrobili. Wprawdzie pan prezydent Duda obydwu dygnitarzy w 2015 roku ułaskawił, ale zrobił to jeszcze przed uprawomocnieniem się wyroku skazującego, co skłania niektórych skorumpowanych, a utytułowanych ekspertów do podważania legalności tego aktu.

Wszelako inni utytułowani eksperci – bo czegóż to utytułowany ekspert nie stwierdzi za pieniądze – utrzymują, że podważanie legalności ułaskawienia jest bezzasadne, bo prezydent jak tylko chce, to może delikwenta ułaskawić w każdej fazie postępowania karnego. Zatem – niby ułaskawieni, ale skazani. Na podstawie tego stachanowskiego wyroku, sezonowy pan marszałek Hołownia obwieścił, że mandaty poselskie obydwu szubieniczników „wygasły”. Wszelako szubienicznicy, za pośrednictwem sezonowego pana marszałka odwołali się do Sądu Najwyższego – i tu się zaczyna prawdziwy kryminał. Otóż totumfacki pana marszałka, niejaki pan Zakroczymski, miał się namawiać z prezesem Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych Sądu Najwyższego, panem Prusinowskim, że tę karną sprawę pan marszałek skieruje właśnie do tej Izby, a pan Prusinowski już się uwinie wedle tego, żeby obydwa odwołania oddalić. Czy jakiś oficer prowadzący to panu Zakroczymskiemu doradził, czy też on sam został wyznaczony do opieki nad sezonowym panem marszałkiem – to nieważne – bo tak się składa że pan Prusinowski też jest funkcjonariuszem organizacji „Iustitia”. To są te kwalifikacje.

Wszystko to działo się przy otwartej kurtynie, ale najwyraźniej nad panem Prusinowskim i panem Zakroczymskim czyjaś Mocna Ręka trzyma parasol ochronny, bo żaden z nich nie został dotąd aresztowany – a myślę, że za samo tak ostentacyjne usiłowanie przestępstwa przeciwko wymiarowi sprawiedliwości powinni być aresztowani obydwaj Aliści wmieszał się w ten burdel prezes Izby Karnej SN, który sprawę skierował do Izby Kontroli Nadzwyczajnej SN, która postanowienie sezonowego pana marszałka Hołowni uchyliła. Natychmiast utytułowani eksperci, a za nimi – wszystkie panienki z vaginetu Donalda Tuska i okolic, wśród nich – moja faworyta, Wielce Czcigodna Anna Maria Żukowska z pierwszorzędnymi korzeniami – zaczęły ćwierkać, że to wszystko nieważne, bo tej właśnie Izbie SN luksemburscy przebierańcy na żądanie niemieckiej BND, na wszelki wypadek, jeszcze przed Bożym Narodzeniem odmówili statusu sądu. W tej sytuacji funkcjonariusz „Iustitii” z Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia,, pan Piotr Maksymowicz, kazał policji obydwu szubieniczników aresztować i wsadzić do kryminału. Policja dostała stosowne papiery 9 stycznia i już-już przystąpiłaby do aresztowania – ale pan prezydent Duda akurat zaprosił był obydwu szubieniczników do Pałacu swego na uroczystość i nawet się z nimi oficjalnie sfotografował. Tedy policyjne radiowozy otoczyły Pałac Namiestnikowski przy Krakowskim Przedmieściu, kontrolując wszystkie wyjeżdżające stamtąd samochody i otwierając ich bagażniki – ale widocznie Wielce Czcigodny minister spraw wewnętrznych w vaginecie premiera Tuska, pan Kierwiński, zwany przez złośliwców „Kurwińskim”, jeszcze nie wydał im rozkazu wtargnięcia do Pałacu Prezydenckiego i zrobienia tam rewizji w poszukiwaniu Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Tymczasem za dwa dni, to znaczy – 11 stycznia – Sąd Najwyższy, a konkretnie – wspomniana Izba Kontroli Nadzwyczajnej SN, która – według luksemburskich przebierańców wcale nie jest sądem – ma orzec, czy wybory 15 października ub. roku były ważne, czy nie. Jeśli orzeknie, że były ważne – to czy vaginet Donalda Tuska zakwestionuje to orzeczenie, jako nie wydane przez żaden sąd – czy hipokryzja mu podpowie, by skorzystać z okazji i siedzieć cicho? Jeśli natomiast orzeknie, że nie były ważne to już dzisiaj, to znaczy – 9 stycznia – były prokurator z czasów pierwszej komuny, a potem – były przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej , pan Wojciech Hermeliński – otwartym tekstem zapowiada, że wtedy będzie „rewolucja”. A podczas rewolucji, wiadomo – „głos ma towarzysz Mauzer”.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Posybilizm

michalkiewicz-posybilizm

Stanisław Michalkiewicz: Posybilizm

10 stycznia pan prezydent Duda został straszliwie ośmieszony, a 11 stycznia – dodatkowo upokorzony. Jak wiadomo, po stachanowskim wyroku niezawisłego, dyspozycyjnego sądu warszawskiego, który zaraz po krzywoprzysięstwie vaginetu Donalda Tuska w podskokach skazał panów Kamińskiego i Wąsika na 2 lata więzienia, a wkrótce inny niezawisły funkcjonariusz organizacji “Iustitia” nakazał obydwu szubieniczników aresztować, pan prezydent zaprosił obydwu delikwentów do swego Pałacu na uroczystość.

Policja otoczyła Pałac, ale póki prezydent tam był, nie wchodziła. Inna rzecz, że nie wiadomo, czy była to naprawdę policja, czy wynajęci przez pana ministra Kierwińskiego “silni ludzie” z WSI – bo podobno nikomu nie chcieli się wylegitymować. Dopiero kiedy pan prezydent pojechał do Belwederu, żeby mocarstwowo zabawić się z panią Swietłaną Cichanouską, którą akurat tego dnia ktoś mu podsunął, osobnicy w policyjnych kostiumach wtargnęli do Pałacu, złapali obydwu delikwentów i odwieźli ich na “Kamczatkę” to znaczy – do damskiego kryminału na Grochowie.

Według fałszywych pogłosek osobnicy w policyjnych kostiumach byli w zmowie z ochroną Pałacu, która miała dać im cynk, że prezydent wyjechał, więc oczywiście nikogo nie zatrzymywała, ani nawet nie wylegitymowała. Pan prezydent został zaraz o tym zawiadomiony, zakończył więc zabawę w mocarstwowość z panią Cichanouską i chciał wrócić do Pałacu, ale nie mógł, bo wyjazd z Belwederu został zatarasowany przez miejski autobus, który akurat w tym miejscu się zepsuł – o czym może zaświadczyć funkcjonariusz TVN, który – jak zwykle – przypadkowo akurat się w nim znajdował.

Zanim tedy pan prezydent, jadąc po chodnikach, dotarł do Pałacu, było już po akcji.

Ciekawe, kto to robił; czy stare kiejkuty, czy też całość reżyserowała niemiecka BND, która nawet nie ukrywa swego poparcia dla vaginetu Donalda Tuska, który wykonuje zadanie przerobienia III RP na Generalne Gubernatorstwo w ramach IV Rzeszy. Pan prezydent powiedział, że “nie spocznie” i tak dalej – ale każdy zobaczył jego bezsilność – że nie może liczyć ani na policję, ani na wojsko, ani nawet na własną ochronę, która najwyraźniej słucha jakichś innych rozkazów.

W tej sytuacji trudno się dziwić, że następnego dnia Izba Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego uznała, że wybory 15 października były “ważne”, chociaż tym razem wpłynęło 2700 protestów, podczas gdy przy okazji poprzednich wyborów było ich zaledwie około 200. Ale instynkt samozachowawczy oddziałuje na niezawisłych sędziów tak samo, jak na wszystkich innych ludzi, więc przeszli do porządku nad protestami i ważność posłusznie przyklepali.

Ciekawe, że żaden z utytułowanych krętaczy, nie mówiąc już o sejmowej zgrai, nie zaprotestował przeciwko temu orzeczeniu, chociaż jeszcze poprzedniego dnia wszyscy – z panem Prusinowskim, funkcjonariuszem “Iustitii”, a w cywilu – prezesem Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych Sądu Najwyższego na czele,  za luksemburskimi przebierańcami pyskowali, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej nie jest żadnym sądem. Dla pełności obrazu warto dodać, że ta cała “Iustitia” została utworzona akurat w 1990 roku, kiedy zlikwidowano PZPR.

Podejrzewam w związku z tym, iż Wojskowe Służby Informacyjne zaraz na poczekaniu zmobilizowały swoją agenturę, by utworzyła kolejny pas transmisyjny bezpieki do wymiaru sprawiedliwości. W tej sytuacji nie można się dziwić, że “Iustitia” została rzucona na pierwszą linię frontu walki o praworządność, jaką w marcu 2017 roku nakazała rozpocząć u nas Nasza Złota Pani.

Gdy Sąd Najwyższy ogłosił ważność wyborów, pan prezydent, który wcześniej zarzekał się, że nie będzie drugi raz ułaskawiał ułaskawionych, z podkulonym ogonem wystąpił do pana Adama Bodnara, jako Prokuraftora Generalnego, żeby natychmiast doprowadził do zwolnienia obydwu aresztowanych – bo on właśnie wszczął procedurę ułaskawiającą – tym razem już lege artis.

Obawiam się jednak, że potomek rezunów skwapliwie skorzysta z okazji, by prezydenta mniej wartościowgo państwa polskiego nie tylko przetrzymać jakiś czas na bezdechu, a kto wie – może nawet na oczach całej Polski i świata wytarzać go w smole i pierzu? Wprawdzie pan prezydent zasłonił się listkiem figowym w postaci małżonek obydwu aresztowanych, które zaniosły przed jego oblicze błagania – ale nie da się ukryć, że to tylko żałosna próba zachowania twarzy.

Okazuje się, że państwo nasze jest całkowicie bezbronne w obliczu gangu pracowicie utworzonego przez niemiecką BND, która nie tylko doprowadziła do podmianki na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu, ale teraz już bez żadnych ceregieli, przerabia Rzeczpospolitą Polską na Generalne Gubernatorstwo.

Że w obliczu takiej, zupełnie jawnej operacji, obywatele nie mogą liczyć ani na niezwyciężoną armię, która patrzy tylko, jakby tu dotrwać do emerytury, a potem używać życia całą paszczą, ani na policję – która, wiadomo – za pieniądze zrobi wszystko, co jej każą oficerowie prowadzący z bezpieki, która przecież nie zniknęła. Zależności, w jakie popadła od naszych nowych sojuszników, do których przewerbowała się 34 lata temu na służbę, też nie zniknęły, ale odtwarzają się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii.

Żeby przybliżyć mechanizm tej degrengolady naszego państwa, posłużę się napuszoną diagnozą, przedstawioną przez człowieka, którego uważam za prawdziwe nieszczęście, żeby nie powiedzieć – za przekleństwo dla Polski – czyli pana Aleksandra Kwaśniewskiego. Komentując opisane wyżej wydarzenia stwierdził on, że stanowią one dowód, iż państwo nasze wkracza z fazy “imposybilizmu” w etap “posybilizmu”. W przełożeniu na język ludzki ma to oznaczać, że z fazy niemożności,  państwo nasze wchodzi w fazę sprawności.

Warto przypomnieć, że pan Aleksander Kwaśniewski jest nie tylko ssakiem, ale ssakiem szczególnego rodzaju, który potrafił wyssać wszystko, co tylko mógł z komuny, jako tajny współpracownik SB “Alek”, no a potem , dzięki oparciu w bezpieczniackich watahach, przez dwie kadencje był nawet prezydentem tego bajzlu, zwanego “III Rzeczpospolitą”, w której “Alek” nastał zaraz po “Bolku”.  W tym właśnie charakterze sprokurował konstytucję, która jest narzędziem obezwładniania państwowości polskiej.

Nie mówię nawet o jawnej zdradzie, jaką stanowiło umieszczenie w tej konstytucji art. 90 i 91, stanowiących pozory legalności frymarczenia suwerennością państwową – ale przede wszystkim – o stworzeniu podwójnej władzy wykonawczej.

Z jednej strony jej przedstawicielem jest prezydent – z silną legitymacją demokratyczną, jako wybierany w powszechnym głosowaniu – ale pozbawiony wszelkiej realnej władzy – a z drugiej premier rządu, który takiej, albo w ogóle żadnej demokratycznej legitymacji mieć nie musi, jak np. pan Mateusz Morawiecki, który, jak wiadomo, ma inne zalety – i to on ma pełnię władzy.

Zilustruję to przykładem: prezydent jest nominalnie zwierzchnikiem Sił Zbrojnych, ale nic dziwnego, że nie słucha go nie tylko niezwyciężona armia, ale nawet jego własna ochrona – bo zgodnie z art 134 ust. 2 konstytucji Kwaśniewskiego, prezydent sprawuje to całe “zwierzchnictwo” nawet nie za pośrednictwem premiera, ale ministra obrony narodowej. Nawet gdyby – na przykład w obliczu realnej groźby pozbawienia państwa tych nędznych resztek niepodległości w ramach budowy IV Rzeszy – chciał zarządzić mobilizację naszej niezwyciężonej armii, to nie może zrobić tego bez pozwolenia premiera.

A czy premier Donald Tusk na coś takiego mu kiedykolwiek pozwoli, skoro został tu posłany z misją przerobienia III RP na Generalne Gubernatorstwo? Jasne, że nie, bo w przeciwnym razie BND zaraz zrobiłaby z niego marmoladę i to jeszcze sprawniej, niż z pana prezydenta. Skoro my o tym wiemy, to premier Tusk wie to jeszcze lepiej. I w ten sposób, za sprawą Aleksandra Kwaśniewskiego, który, jak przypuszczam, zdradę ma na poziomie instynktów,  powoli zsuwamy się w przepaść.

Wyciskamy sok humoru

Wyciskamy sok humoru

Stanisław Michalkiewicz    9 stycznia 2024 michalkiewicz

Nie ma takiej tragedii, z której nie można by wycisnąć soku humoru. Warto przypomnieć, że sok humoru wyciskany bywał nawet z masakry europejskich Żydów podczas II wojny światowej. Wtedy niektórzy Żydzi życzyli sobie nawzajem, by spotkać się w tym samym kawałku mydła. Teraz za coś takiego można jęczeć i szlochać przez resztę życia w lochu, bo organizacje delatorskie im. Pawełka Morozowa w rodzaju „Nigdy Więcej” pana Rafała Pankowskiego, czy też Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych, założonego przez pewnego kryminalistę, który wpadł na taki sposób na życie i pewnie wkrótce zostanie autorytetem moralnym z nominacji wiadomego Judenratu – więc organizacje delatorskie rzuciłyby się na takiego delikwenta z żarłocznością sępów, a niezależna prokuratura, która na podstawie decyzji pana ministra Adama Bodnara, właśnie zlała się z prokuraturą Rzeszy, zaraz zrobiłaby z takiego osobnika marmoladę podczas przesłuchań III stopnia przy użyciu maszyn śledczych o mocy tysięcy trupów – bo teraz jest rozkaz, że nienawiść musi być powszechnie znienawidzona, więc i niezawisły sąd powinność swej służby w lot by zrozumiał i posypał pięknymi wyrokami.

Zdarzają się atoli wyjątki. Kiedyś, dawno temu, gdy bywałem jeszcze zapraszany do rządowej telewizji, któregoś razu oczekiwaliśmy w pokoju na wejście do studia. Wśród czekających był Czesław Bielecki, Krzysztof Wolicki, prof. Marcin Król, no i ja. Czesław Bielecki, rozmawiając z Krzysztofem Wolickim w pewnej chwili na całe gardło krzyknął do niego: „ty Żydłaku!”. Na to prof. Król zapytał: dlaczego ja nie mógłbym się w ten sposób odezwać – na co Czesław Bielecki wyjaśnił mu, że „jakieś przywileje muszą być!” Coś musi być na rzeczy, bo kiedy w swoim czasie byłem w Nowym Jorku, tamtejsza telewizja podała komunikat, że właśnie zostało zakazane „słowo na literę n”. Chodziło o słowo „nigger”, czyli „czarnuch”, ale – jak się wkrótce przekonałem – ten zakaz obejmuje tylko ludzi rasy białej, bo Murzyni używają tego określenia między sobą bez żadnego skrępowania. Słowem – jakieś przywileje muszą być. A w ogóle – co zauważył Antoni Słonimski – dzieje świata mają charakter dwusuwowy. Suw pierwszy – „chrześcijanie dla lwów!” Suw drugi – „Lwów dla chrześcijan!

Teraz oczywiście wracamy do suwu pierwszego, co widać nawet na podstawie dokumentu „Fiducia supplicans”, będącego arcydziełem krętactwa. Czytamy tam, że Kościół wprawdzie nie zmienia swego stanowiska w sprawie małżeństwa – ale będzie „błogosławić” pary sodomczyków i gomorytek. Gdyby Pan Jezus nie zmartwychwstał, to z pewnością przewracałby się z irytacji w grobie – że „swąd Szatana”, o którym wspominał papież Paweł VI, nie tylko przedostał się do Świątyni Pańskiej, ale nawet urządził tam sobie wędzarnię swoich „półgęsków ideowych”. Używam tego określenia Józefa Ozgi-Michalskiego („w dymach bijących z wojny izraelsko-arabskiej niektórzy próbują uwędzić sobie swoje półgęski ideowe”), bo przywileje dla sodomczyków i gomorytek niewątpliwie zostały proklamowane na użytek rewolucji komunistycznej, dla której i jedni i drudzy stanowią proletariat zastępczy. Ale mogą wystąpić tu nieprzewidziane trudności, o których wspomina słynne proroctwo św. Brygidy („owóż nieprzewidziany wypadek!”). Chodzi o to, czy takie błogosławieństwo się sodomczykom i gomorytkom przyjmie, czy też – jak to było w przypadku konfidenta SB, pana Andrzeja Szczypiorskiego, co to na fali pobożności w stanie wojennym nie tylko się ochrzcił, ale nawet opisał w „Tygodniku Powszechnym”, który już wtedy był w awangardzie postępu, swoje duchowe przełomy. Aliści na mieście pojawiły się pogłoski, że pierwszy chrzest mu się nie przyjął, więc skoro był precedens, to podobna sytuacja może wystąpić też w przypadku wspomnianych błogosławieństw.

Jak się okazuje wchodzimy w ciekawe czasy tym bardziej, że premier Tusk właśnie oznajmił, że zreformuje sposób finansowania Kościoła i innych związków wyznaniowych. Już nie będzie subwencji, tylko odpis 1 procenta podatku dochodowego. To bardzo zła wiadomość, bo oznacza, że podatku dochodowego w tej sytuacji nie można będzie zlikwidować, chociaż dla dobra obywateli i gospodarki powinno się to zrobić niezwłocznie. Chodzi o to, że podatek dochodowy, zwłaszcza progresywny, nie tylko stanowi karę za pracowitość, ale w dodatku wyposaża władzę publiczną w uprawnienie, które dla tworzenia dochodów państwowych wcale nie jest konieczne – mianowicie w prawo kontrolowania dochodów obywateli, którzy przed urzędem skarbowym muszą w związku z tym się spowiadać i to w dodatku bez żadnej nadziei na absolucję – bo nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara – jak twierdzą Rosjanie.

Nawiasem mówiąc, pomysł premiera Tuska wcale nie jest oryginalny I to z dwóch powodów. Po pierwsze – już dawno został wprowadzony w Niemczech, gdzie doprowadził do masowego wyrejestrowywania się z parafii, a po drugie – podobne rozwiązanie proponował JE bp Tadeusz Pieronek jeszcze w latach 90-tych. Że władzom Rzeszy zależy na osłabieniu, a w końcu – na likwidacji Kościoła katolickiego i chrześcijaństwa – to nic osobliwego. Wystarczy poczytać „Rozmowy przy stole” Adolfa Hitlera, żeby się przekonać, jaką głęboką nienawiścią ział on na chrześcijaństwo, a Kościół katolicki w szczególności. Co ciekawe, poglądy Hitlera na tę kwestię znajdują twórcze rozwinięcie w środowisku Judenratu „Gazety Wyborczej”, co pokazuje, że wymowni Francuzi, który powiadają, że les extremes se touchent, co się wykłada, że przeciwieństwa się stykają, mają sporo racji, nie mówiąc już o ubocznym efekcie komicznym, z którego ani pan red. Michnik, ani inni tamtejsi Żydowie, najwyraźniej nie zdają sobie sprawy. Dlaczego jednak ten pomysł lansował JE bp. Tadeusz Pieronek – tajemnica to wielka. Inna rzecz, że sam kiedyś widziałem, jak resortowa „Stokrotka”, czyli pani red. Monika Olejnik wezwała księdza biskupa Pieronka na przesłuchanie i zaczęła go naciskać, żeby jej powiedział, czy powinno się nawracać Żydów. Ksiądz biskup przypierany do ściany wił się rozpaczliwie, aż w końcu pękł i powiedział, że nie – że się nie powinno. Jeśli Ekscelencja miał rację, to znaczy, że Żydowie mają przywileje nie tylko tu i teraz – o czym wspominał Czesław Bielecki i co cała Polska mogła zobaczyć, jak na wezwanie rabinów wszyscy dostojnicy państwowi posłusznie celebrowali w Sejmie ekspiacyjne nabożeństwo chanukowe – ale również na tamtym świecie, to znaczy – w Królestwie Niebieskim, które w związku z tym pewnie już niedługo dostąpi zmiany ustroju, zostając nie tylko Republiką Niebieską, ale nawet – Republiką Socjalistyczną.

Stanisław Michalkiewicz

Nirwana znowu przerywana

Nirwana znowu przerywana

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    7 stycznia 2024 michalkiewicz

Jak pisałem w poprzedniej korespondencji, w okresie Świąt Bożego Narodzenia Polska pogrąża się w nirwanie. Tak było i tym razem, że – podobnie jak w roku poprzednim – była to nirwana przerywana. Czy to nie jest aby szkodliwe dla zdrowia – tego oczywiście nie wiemy, bo jeśli chodzi o tak zwany coitus interruptus, który – jak sama nazwa wskazuje – też jest przerywany, to opinie uczonych seksuologów są podzielone. Jedni uważają, że nie ma w tym nic złego, ale inni twierdzą, że powoduje on rozmaite nerwice i inne katiusze i należy go unikać. Osobiście przywiązuję wagę do opinii pani Anji Rubik, co to „miłowała wiele” i w związku z tym pewnie zostanie zaangażowana przez feministrę od edukacji seksualnej, Wielce Czcigodną Barbarę Nowacką, do edukowania po szkołach cudzych dzieci z sodomii, gomorii i innych szlachetnych „orientacji”. Na razie jednak pani Anja milczy, więc pozostajemy w głębokiej rozterce, zwłaszcza, że z przerywaną nirwaną może być podobnie, a kto wie, czy nie jeszcze gorzej.

Nawiasem mówiąc, wicefeministra od edukacji seksualnej, Wielce Czcigodna i Pulchniutka Katarzyna Lubnauer właśnie zapowiedziała, że uczniowie nie będą przemęczani żadnymi pracami domowymi i w ogóle – nauką. Upatruję w tym pewną ciągłość z Generalnym Gubernatorstwem, gdzie – według wskazówek wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera – tamtejszym tubylcom miała wystarczyć umiejętność narysowania swego imienia i nazwiska, rozpoznawania znaków drogowych i liczenia do 500. Wszystko inne od Złego miało pochodzić.

Ale do rzeczy.

Otóż nirwana została przerwana najpierw przez orędzie, jakie premier Donald Tusk skierował do naszego mniej wartościowego narodu tubylczego. Z przenikliwym spojrzeniem bazyliszka pan premier Tusk dał popis samochwalstwa – czego on to nie dokonał. Najwyraźniej musiał zapatrzyć się w Kukuńka, który jednak nie miał takiego przeszywającego wzroku, przypominającego spojrzenie wybitnego przywódcy socjalistycznego. Więc pan premier Tusk przechwalał się swymi dotychczasowymi dokonaniami, dyskretnie przemilczając udział, jaki musiała w nich mieć niemiecka BND, nie mówiąc już o Naszej Złotej Pani i Naszej Pani Złociutkiej, które z zagadkowych przyczyn dlaczegoś sobie w Donaldu Tusku upodobały. Ale oprócz gejzeru samochwalstwa, pan premier Tusk przedstawił też zarys swojego politycznego programu, bardzo podobnego do politycznego programu premiera-generała Wojciecha Jaruzelskiego, który jeszcze w 1981 roku zaprezentował „program porozumienia I walki”. Jak pamiętamy, porozumienie miało obejmować konfidentów, a walka – wszystkich pozostałych. Podobnie wygląda to u Donalda Tuska, z tą różnicą, że w ramach „porozumienia” teraz chodzi o obsadzenie konfidentami wszystkich synekur, z których, w ramach „walki”, zostaną usunięci konfidenci znienawidzonego PiS. Nazywa się to „przywracaniem praworządności”, do którego – jak słychać – obok ministra-pułkownika, który niweluje pod Generalne Gubernatorstwo teren na odcinku kultury, próbują podłączyć się adwokaci skoszarowani w gangu zwanym „Wolnymi Sądami”. Ich zdaniem przywrócenie praworządności ma doprowadzić do sytuacji, żeby niezawiśli sędziowie sami siebie mianowali, sami sobie orzekali i sami siebie oceniali, a państwo żeby im płaciło. Adwokaci – tak samo.

W praktyce jednak mogą pojawić się postulaty dodatkowe. Skoro już zahaczyliśmy o Wojciecha Jaruzelskiego, to wypada wspomnieć, że w ramach nirwany przerywanej, na linii strzału znalazła się pani red. Monika Jaruzelska, na którą donos do prokuratury złożył Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych im. Pawła Morozowa – żeby ta zaciągnęła ją przed niezawisły sąd, który wymierzy jej surowy wyrok za szerzenie „mowy nienawiści”. Chodzi o zaproszenie na rozmowę Wielce Czcigodnego posła Grzegorza Brauna i to w dodatku już po zgaszeniu przezeń świeczek chanukowych w Sejmie, za co, ponad podziałami, potępiła go unisono cała chanukowa zgraja z Judenratem „Gazety Wyborczej” na czele. Na razie pani Monika, w ramach przywracania wolności słowa, została wyrzucona z „Super Expressu”, a to przecież dopiero początek drogi krzyżowej.

W podobnej sytuacji znalazł się Jan Pietrzak za uwagę, że Niemcy pewnie dlatego chcą kierować do Polski migrantów, że pamiętają, iż w naszym nieszczęśliwym kraju zachowało się wiele baraków nie tylko w Auschwitz, ale i na Majdanku oraz w innych miejscach. Gniewem zawrzał na to nie tylko wspomniany Judenrat, ale i Komendantura Auschwitz, a nawet pan prezydent Andrzej Duda. Teraz wszyscy kombinują, co panu Pietrzakowi za wygłoszenie takiej opinii można zrobić. Sytuacja trochę przypomina Murzynów, co to na pustyni złapali grubasa. Oni też nie wiedzieli co mu zrobić, więc ucięli… – no mniejsza z tym. W przypadku Jana Pietrrzaka poszukiwania idą w tym kierunku, że pan prezydent Duda powinien zerwać mu z piersi ordery, którymi wcześniej został on udekorowany – a potem się zobaczy.

Bo pan prezydent Duda też wygłosił do naszego mniej wartościowego narodu tubylczego swoje orędzie, w którym zaapelował o obronę konstytucji. Nie bardzo wiadomo, do kogo, bo to właśnie pan prezydent przysięgał, że będzie konstytucji bronił, a wygląda na to, że chciałby, by w tym obowiązku ktoś go wyręczył. Kto? Tajemnica to wielka, bo przecież pan minister Bodnar nie pozwoli ani niezależnej prokuraturze, ani niezawisłym sądom na bronienie konstytucji w momencie, gdy Volksdeutsche Partei właśnie przywraca w naszym bantustanie praworządność. Na usprawiedliwienie pana prezydenta powiem, że najwyraźniej nie jest on do końca pewien, czy gdyby do obrony konstytucji poderwał siły zbrojne, to ktokolwiek by jego rozkazów posłuchał.

Ale i bez tego nasza niezwyciężona armia właśnie w tych dniach ostatnich okryła się nieśmiertelną chwałą. Pan minister-ministrowicz, Wielce Czcigodny Władysław Kosiniak-Kamysz, wprawdzie orędzia nie wygłosił, ale wykombinował sobie inny liść do wieńca sławy. Oto okazało się, że do przestrzeni powietrznej naszego nieszczęśliwego kraju wleciała ruska rakieta, która po 3 minutach naszą przestrzeń powietrzną opuściła. Cały czas była pilnie obserwowana, a kiedy już obserwację zakończono, nasza niezwyciężona armia spisała protokół z całego incydentu, dzięki czemu pan minister-ministrowicz Władysław Kosiniak-Kamysz mógł triumfalnie ogłosić, że „państwo działa” – czego dowodem jest wspomniany protokół.

Ministru- ministrowiczu najwyraźniej pozazdrościł inny minister-ministrowicz, mianowicie wiceminister spraw zagranicznych, pan Władysław Teofil Bartoszewski, rodzony syn „profesora” Władysława Bartoszewskiego. Jak widzimy, mechanizm dziedziczenia pozycji społecznej zatacza u nas coraz szersze kręgi. Już nie tylko dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, dzieci konfidentów – konfidentami, ale dzieci ministrów zostają ministrami. Więc minister Bartoszewski wezwał do MSZ na dywanik ruskiego charge d’affaires w Warszawie, żeby zmyć mu głowę z powodu tej rakiety. Ale trafił na jakiegoś zatwardziałego zbrodniarza, bo na propozycję zmycia głowy oświadczył on, że żadnych impertynencji wysłuchiwał tu nie będzie, dopóki Polska nie przedstawi „twardych dowodów”, że rakieta była ruska. A to ci dopiero siurpryza, a to nieprzewidziany wypadek! Czy protokół, jaki nasza niezwyciężona armia, okrywając się nieśmiertelną chwałę chwalebnie spisała, może być „twardym dowodem”? Rada w radę uradzono, że nie, toteż zaraz wysłano batalion żołnierzyków z Wojsk Obrony Terytorialnej, żeby w Sylwestra przeczesali głębokie lasy w rejonie Zamojszczyzny. Oczywiście nic nie znaleźli, co wprawdzie potwierdziło trafność protokołu, ale na ruskiego zatwardzialca to jednak nie wystarczyło.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Bicz Boży, czy diabelski ?

Bicz Boży, czy diabelski ?

5 stycznia 2024 Stanisław Michalkiewicz Bicz-Bozy-czy-diabelski

Ogłoszenie przez Stolicę Apostolską dokumentu w sprawie “błogosławienia” związków sodomczyków i gomorytek, wzbudziło – najdelikatniej mówiąc – wiele wątpliwości przede wszystkim wśród zwyczajnych parafian, dla których krętactwa teologów wydają się niezrozumiałe.

Zresztą nie chodzi tu tylko o krętactwa teologiczne. Podobnie zwykli parafianie, czy w ogóle – obywatele – nie bardzo potrafią zrozumieć inne krętactwa. Mamy nawet znakomite literackie świadectwo konsekwencji takiego braku zrozumienia. Na zakończenie nieśmiertelnego poematu Janusza Szpotańskiego “Caryca i zwierciadło” czytamy:

“Bo nie zrozumie prosty lud

nigdy potężnej duszy władcy.

Dlatego musi świszczeć knut

i muszą dręczyć go oprawcy.

Gdy car prorocze ma widzenia,

zawsze je spłyci cham i łyk.

Dlatego muszą być więzienia,

zsyłka i łagier, kat i stryk.”

————————-

W przypadku wspomnianego dokumentu Stolicy Apostolskiej, noszacego pretensjonalną nazwę “Fiducia supplicans” – co się wykłada, jako “błagająca ufność”, “prosty lud”, nie wgłębiając się w to arcydzieło krętactwa, rozumie jedno – że oto Centrala Kościoła Katolickiego, pozwala na “błogosławienie” sodomczyków i gomorytek -i że to dopiero początek – bo jak już się parafianie do takich szamańskich gestów przyzwyczają, to tylko patrzeć, jak sodomickie i gomoryckie umowy o wzajemne świadczenie sobie usług seksualnych, zostaną zrównane z małżeństwami, bo jużci – jak można kogokolwiek wykluczać, albo – co gorsza – “stygmatyzować”, skoro przecież Pan Bóg kocha wszystkich, jak leci, bez względu na to, jak tam sobie dokazują?

I to właśnie ich niepokoi, a nawet – jak to ma miejsce w przypadku katolików-Murzynów w Afryce – nawet “wścieka” – co niedawno ujawnił jeden z afrykańskich biskupów. Przy okazji ujawniło się, że przewielebni ojczykowie Dominikanie, przynajmniej we Wrocławiu, “błogosławią” już sodomczyków i gomorytki co najmniej 20 lat – i dziury w Niebie, jak dotychczas nie zaobserwowano.

Ale wiadomo, że z Panem Bogiem łatwiej, niż z ludźmi, chociaż może się to tylko tak wydawać ze względu na pewną opieszałość reakcji Nieba. Zwracał na to uwagę jeszcze w XVIII wieku biskupowi wileńskiemu Massalskiemu, jurgieltnikowi i łajdakowi, wileński bazylianin, ojciec Atanazy Nowochacki: “Dzisiaj – powiadał – duchowieństwo sprzedaje dary Ducha Świętego za pieniądze, ale skończy się to tak, że ani darów Ducha Świętego, ani pieniędzy mieć nie będzie, bo Pan Bóg swoje, a diabeł swoje odbierze.” Ciekawe tedy, czy zakon przewielebnych Ojców Dominikanów zdoła się utrzymać z ofiar sodomczyków i gomorytek, czy też, dla wyrównania niedoborów, trzeba będzie zacząć wynajmować klasztorne cele na godziny, a kto wie – może nawet pędzić bimber?

Coś może być na rzeczy, skoro szef nowego vaginetu Donald Tusk zapowiada rewolucję w mechanizmie finansowania Kościoła. Ale nie to wydaje się najpoważniejszym zagrożeniem, tylko coś innego, co zresztą też płynie z vaginetu premiera Donalda Tuska. Nie jest to jego osobisty pomysł, tylko – jak się wydaje – osobisty pomysł feministry od równości (małych naciągamy, dużych obcinamy, grubych uciskamy, a chudych nadymamy), Wielce Czcigodnej Katarzyny Kotuli. Forsuje ona ustawę o rejestrowaniu par sodomczyków i gomorytek w urzędach stanu cywilnego, a nawet zapowiada, że zarejstruje własną parę, jako pierwsza.

Skoro pan prezydent Duda taką ustawę by podpisał, to urzędnicy stanu cywilnego nie tylko by sodomczyków I gomorytki rejestrowali, ale nawet nie doświadczali z tego powodu żadnego dysonansu poznawczego. Skoro bowiem nawet Stolica Apostolska dopuszcza ‘błogosławienie” takich związków, to – zgodnie z argumentum a maiori ad minus (komu wolno czynić więcej, temu wolno czynić mniej) zwyczajna rejestracja sodomickiej czy gomorymckiej pary w urzędzie stanu cywilnego nie rodzi chyba żadnych następstw natury teologicznej, podczas gdy “błogosławieństwo” nawet “małe” (bo – jak się okazuje – błogosławieństwo błogosławieństwu nierówne; są “duże” i “małe”, a skoro tak, to muszą być i średnie – tak w każdym razie wynika z “krzywej Gaussa”- chyba jakieś rodzi?. Okazuje się, że konsekwencją “błagającej ufności” jest pojawienie się straszliwej wiedzy, niczym przy studiach genderowych, albo zwyczajnej filozofii (“powstała wnet straszliwa wiedza, że Byt się zgęszcza i rozrzedza” – czytamy w innym nieśmiertelnym poemacie wspomnianego Janusza Szpotańskiego pod tytułem “Bania w Paryżu”).

Żeby tylko nie spowodowała ona jakichś dysonansów poznawczych w Królestwie Niebieskim, jakiegoś przedwczesnego poruszenia tamtejszych Mocy – bo kto wie, jak by się to skończyło? Wprawdzie już Franciszek ks. de La Rochefoucauld w XVII wieku twierdził, że tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego, ale czy możemy w takich sprawach wiedzieć cokolwiek na pewno?

Tedy jak tam będzie tak tam będzie; zawsze jakoś będzie, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było – twierdził dobry wojak Szwejk. Wróćmy zatem do feministry z vaginetu Donalda Tuska, Wielce Czcigodnej Katarzyny Kotuli. Pochwaliła się ona, że namówiła się z sodomczykami i gomorytkami nie tylko w sprawie rejestracji związków sodomczyków i gomorytek w urzędach stanu cywilnego – bo by nie było jeszcze tak brzemienne w konsekwencje – ale również co do nowelizacji kodeksu karnego, do którego planują wpisać penalizację “mowy nienawiści”.

To już wygląda poważnie, bo co to jest “mowa nienawiści”? To rzecz prosta, jak budowa cepa; to każda opinia sprzeczna z aktualną linią partii. W rezultacie takiej nowelizacji kodeksu karnego nikt już nie będzie pewny dnia ani godziny, bo – po pierwsze – linia partii obfituje w meandry, a po drugie – obejmuje tyle zagadnień, taką problematykę, że zmieści się w niej dosłownie wszystko, niczym w ogólnej teorii wszystkiego modnego żydowskiego filozofa Harariego. I tutaj tkwi niebezpieczeństwo, do którego w sposób istotny może przyczynić się wspomniany dokument “Fiducia supplicans”, która – co prawda według ostatniej instrukcji obsługi – uzależnia “błogosławienie” od uprzedniego “rozeznania” – ale chociaż uzależnia, to zasadniczo dopuszcza, a nawet w pewnym sensie pochwala. Jeśli tedy jakiś uparty biskup, czy – dajmy na to – zwyczajny ksiądz – odmówi sodomczykom lub gomorytkom “błogosławieństwa” – czy będzie mógł z tego powodu zostać zaciągnięty przed niezawisły sąd z powodu “mowy nienawiści” i wtrącony do lochu? Gdyby tak było, to by się okazało, że sama Stolica Apostolska ukręciła bicz na Kościół Chrystusowy.

==============

U znajomego był właśnie „po kolędzie” ksiądz, z tych po-soborowych. Narzekał co prawda na Franciszka, ale mówił, że te zalecane „błogosławieństwa” różnych zboczeńców, to przecież nie śluby. … Można tolerować.

Odpowiedź: A to przecież normalni ludzie sobie w Kościele ślubują, te cztery przysięgi składają. Ksiądz ich decyzje jedynie błogosławi, prawda?

„No niby tak…” odrzekł przekonany ksiądz- postępowiec.

Kto kogo aresztuje?

Stanisław Michalkiewicz: Kto kogo aresztuje? magnapolonia

Wprawdzie na pozór wszystko się Donaldu Tusku i jego Volksdeutsche Partei w Polsce udaje, ale to niestety – a może właśnie “stety” – tylko pozór. Weźmy moment, w którym nasza niezwyciężona armia okryła się nieśmiertelną chwałą, sporządzając protokół z obserwacji ruskiej rakiety, która znienacka wtargnęła w przestrzeń powietrzną naszego nieszczęśliwego kraju, by po 3 minutach przestrzeń tę opuścić w nieznanym kierunku.

Stało się to akurat w momencie triumfu Donalda Tuska, który wygłosił do naszego mniej wartościowego narodu tubylczego orędzie,  nie tylko uprzedzając o jeden dzień pana prezydenta Andrzeja Dudę, ale w dodatku go przyćmiewając – bo orędzie Donalda Tuska było popisem samochwalstwa, do którego pan prezydent na razie nie ma jeszcze powodów. Toteż w swoim orędziu wezwał tylko do obrony konstytucji – ale też nie bardzo wiadomo – kogo właściwie – bo to przecież pan prezydent i to nawet dwukrotnie przysięgał, że konstytucji będzie bronił.

Co prawda przed nim przysięgali na to samo również inni prezydentowie, nawet Kukuniek, ale chyba żaden z nich nie traktował tego serio. Ale mówi się: trudno; nie wymagajmy zbyt wiele od pana prezydenta, bo na jego usprawiedliwienie można podnieść, że tak naprawdę, to wielkiej władzy on nie ma.

Nawiasem mówiąc, pan Aleksander Kwaśniewski, którego uważam za prawdziwe nieszczęście dla Polski, a jego dwukrotny wybór na prezydenta – za dowód całkowitego zaniku w narodzie polskim instynktu politycznego – więc pan Aleksander Kwaśniewski, który teraz, niczym żaba, podsuwa nogę do kutych koni – że to niby on jest też ojcem naszej demokracji – tak spartolił tę całą konstytucję, że dając prezydentowi bardzo silną legitymację demokratyczną, odebrał mu prawie całą władzę, którą włożył w ręce premiera.

Takiej demokratycznej legitymacji nie posiadającego – najwyraźniej tego nie rozumie, bo jest z siebie zadowolony, co prawda może nie w tym samym stopniu, co Kukuniek, ale prawie. Inna rzecz, że odpowiedzialność za spartolenie konstytucji trzeba sprawiedliwie rozłożyć również na innych ojców-zalożycieli: Waldemara Pawlaka, Ryszarda Bugaja i Tadeusza Mazowieckiego – ale myślę, że Aleksander Kwaśniewski jest tu winien najbardziej.

Wróćmy jednak do naszej niezwyciężonej armii, która w związku z tym rakietowym incydentem spisała mężny protokół, co stworzyło ministru-ministrowiczu Władysławu Kosiniaku-Kamyszu okazję do zabłyśnięcia  – że niby, jako minister obrony, sytuację ma pod kontrolą. Najwyraźniej z tej okazji zapragnął skorzystać rówież pan Władysław Teofil Bartoszewski z MSZ i wezwał na dywanik ruskiego charge d’affairers, żeby pokazać rodakom, jak mu zmywa głowę.

Tym razem jednak trafiła kosa na kamień, bo ruski dyplomata obsztorcował pana Teofila, żądając dostarczenia dowodów, że rakieta była ruska – a tych dowodów pan Teofil akurat nie miał, bo i skąd, skoro rakieta jak wleciała, to i wyleciała? Zapanowała szalenie kłopotliwa sytuacja i żeby jakoś z tego wybrnąć, zaangażowano batalion żołnierzyków z niezwyciężonych wojsk obrony terytorialnej, żeby szukali szczątków.

Oczywiście nic nie znaleźli – ale wyobrażam sobie, jak musieli błogosławić pana Teofila, że skazał ich na uganianie się po manowcach akurat w Sylwestra, kiedy każdy porządny człowiek oddaje się ucztowaniu, to znaczy – popija i zakąsza.

Ale to jeszcze nic w porównaniu z “wygaszeniem mandatów” panów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, w związku z wyrokiem niezawisłego sądu, który rozumiejąc powinność swojej służby, w podskokach skazał ich na dwa lata więzienia za “aferę gruntową”, jeszcze z roku 2007. Skazańcy odwołali się do Sądu Najwyższego, do którego sezonowy marszałek Sejmu, pan Szymon Hołownia, wprawdzie posłał ich sprawę – ale skierował ją nie wiedzieć czemu do Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych.

Zagadka wkrótce się wyjaśniła w ten sposób, że prezes tej Izby Sądu Najwyższego jest zaangażowanym aktywistą partii “Iniuria”, do której, za krwawego reżymu Jarosława Kaczyńskiego należeli sędziowie nierządni, rekomendowani jeszcze przez “starą” Krajową Radę Sądownictwa, w której zasiadali sędziowie, co to samego jeszcze znali Stalina. Teraz oczywiście role się zmieniły i partia “Iniuria”, która podobno oficjalnie nazywa się “Iustitia” jest oddana rządowi, a nie nierządowi.

Wyobrażam sobie tedy, że do sezonowego marszałka Hołowni przyszedł ktoś starszy i mądrzejszy i powiedział jemu tak: “wiecie, rozumiecie, Hołownia, wy te odwołania skierujcie do Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych, gdzie prezesem jest nasz zaufany – bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa”.

Ale brzydka sprawa i tak się zrobiła, bo będący “neo-sędzią” prezes Izby Karnej Sądu Najwyższego, akurat zastępujący panią Pierwszą Prezes SN Małgorzatę Manowską, przekierował to odwołanie do Izby Kontroli Nadzwyczajnej SN, w której podobno zasiadają sami “neo-sędziowie”.

I tak się stało – a ta Izba, jeszcze tego samego dnia uchyliła decyzję sezonowego marszałka Hołowni. Na razie nie wiadomo, co to znaczy – czy to oznacza, że mandaty poselskie obydwu skazańcom wcale nie wygasły, czy poza tym stało się coś jeszcze innego – bo na tym tle na pewno rozwinie się bogata doktryna i orzecznictwo. Ale to sprawa późniejsza, a tymczasem już tylko kilka dni dzieli nas od 11 stycznia, kiedy to Sąd Najwyższy – a konkretnie – właśnie Izba Kontroli Nadzwyczajnej ma oznajmić, czy wybory 15 października ub. roku były ważne, czy nie.

Uchylenie decyzji sezonowego pana marszałka Hołowni wróży, że decyzja Sądu Najwyższego w tej sprawie może być niekorzystna dla Donalda Tuska,  jego Volksdeutsche Partei i jej satelitów. Coś takiego musiała dopuszczać również niemiecka BND, bo jeszcze przed Bożym Narodzeniem  zmłotowała przebierańców z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, żeby orzekli, iż Izba Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego w Warszawie w ogóle nie jest żadnym sądem.

W tej sytuacji na pewno wiemy tylko jedno – z jakiego mianowicie klucza będzie 11 stycznia ćwierkał Donald Tusk i jego zgraja – natomiast dalszy los jego rządu już tak dobrze znany nie jest.

Ta sytuacja pokazuje, że nasza młoda demokracja już wkrótce może znaleźć się w punkcie zwrotnym – bo chociaż utytułowani krętacze będą okładać się po głowach ekspertyzami – to rozstrzygnięcie może nastąpić w całkiem innych kategoriach, nie wykluczając nawet przemówienia “towarzysza Mauzera”.

Nie jest bowiem wykluczone, że Reichsfuhrerin Urszula von der Layen każe uderzyć w czynów stal, jako, że z zakończeniem budowy IV Rzeszy trzeba zdążyć przed listopadowymi wyborami prezydenckimi w USA – a wtedy będzie się liczyło już tylko to, kto kogo pierwszy aresztuje: czy pan prezydent Duda Donalda Tuska, czy Donald Tusk pana prezydenta Dudę.