Już dziś, 7 października, przypada prawdziwa rocznica odzyskania niepodległości przez Polskę. Z tej okazji przypominamy, co o wydarzeniach sprzed 106-ciu lat mówili publicyści „Najwyższego Czas-u!” Stanisław Michalkiewicz oraz Janusz Korwin-Mikke.
To właśnie 7 października 1918 roku Rada Regencyjna przejęła zwierzchność nad wojskiem polskim i rozpoczęła proces przejmowania władzy i formowania państwa Polskiego.
„11 listopada właściwie nic takiego się nie stało”
Stanisław Michalkiewicz podkreślał, że „11 listopada właściwie nic takiego się nie stało, żadna niepodległość nie została wówczas proklamowana″. – Niepodległość Polski po 123 latach niewoli została proklamowana 7 października przez Radę Regencyjną na wieść o tym, że Niemcy próbują utworzyć niepodległą Ukrainę, do której chcieliby inkorporować Lwów – mówił publicysta.
– Rada Regencyjna uznała, że to zagraża żywotnym interesom państwa Polskiego i w związku z tym 7 października 1918 roku proklamowała niepodległość Polski. 11 listopada Rada Regencyjna przekazała Piłsudskiemu władzę. Czyli co dokładnie? Przekazała mu zorganizowane wcześniej państwo – wyjaśnił Michalkiewicz.
– Dopiero 16 listopada 1918 roku Piłsudski notyfikował powstanie państwa Polskiego opartego na podstawach demokratycznych. (…) Z tego wynika, że proces odzyskiwania przez Polskę niepodległości był rozciągnięty w czasie – dodawał.
„11 listopada nie jest żadną rocznicą”
Janusz Korwin-Mikke podkreślił, iż „jesteście państwo okłamywani od początku, 11 listopada nie jest żadną rocznicą odzyskania niepodległości″. – 11 listopada nastąpiło jedynie przekazanie władzy przez Radę Regencyjną towarzyszowi Ziukowi z partii socjalistycznej, czyli Piłsudskiemu – mówił poseł.
– 7 października Rada Regencyjna zadekretowała oderwanie się od mocarstw centralnych i tę rocznicę świętujemy, a nie rocznicę przekazania władzy socjaliście (…) niestety takie były wówczas nastroje społeczne, że Rada Regencyjna uznała, że lepiej przekazać władzę Piłsudskiemu, niż żeby miał być rząd lubelski złożony z komunistów – przypominał Korwin-Mikke.
– 11 listopada jako data odzyskania niepodległości został ogłoszony dopiero w 1937 roku i tylko dwa razy był obchodzony przed wojną. Rząd londyński zakazał obchodzenia tego (…) Chodzi o zamanifestowanie, że 7 października nastąpiło odzyskanie niepodległości, a 11 listopada władzę przejęli socjaliści, którzy potem gnębili Polskę podatkami i doprowadzili do klęski. 11 listopada to jest rocznica klęski – wyjaśnił.
tydzień temu ulicami Warszawy przeszedł Marsz Niepodległości, objęty oficjalnym monitoringiem prawnym Ordo Iuris. Patriotyczną i rodzinną atmosferę Marszu dopełniało miasteczko namiotowe, w którym również my spotykaliśmy się z Sympatykami i Darczyńcami Instytutu Ordo Iuris. Ta budująca atmosfera jest już tylko wspomnieniem, bo nad naszą niepodległością gromadzą się najczarniejsze chmury. Z wielką powagą i troską o los Polski gorąco proszę Pana o poświęcenie czasu i zapoznanie się z tym szczególnie ważnym listem.
Sześć lat temu lider europejskich liberałów Guy Verhofstadt nazwał uczestników Marszu „neonazistami”. Wówczas Parlament Europejski, który teraz ściga polskich europosłów za lajkowanie spotów wyborczych, oddalił wniosek Ordo Iuris o uchylenie immunitetu belgijskiego oszczercy. Dzisiaj jego postać wraca jednak w znacznie groźniejszej roli. Kierowana przez Verhofstadta Komisja Konstytucyjna Parlamentu Europejskiego zaakceptowała 267 poprawek do unijnych traktatów. Ziściło się zagrożenie, przed którym ostrzegaliśmy od kilku lat. Bez cienia przesady należy stwierdzić, że wejście w życie tych zmian byłoby końcem suwerennej i niepodległej Rzeczypospolitej.
22 listopada, w najbliższą środę, projekt 267 poprawek zostanie poddany pod głosowanie całego Parlamentu Europejskiego. Wiele wskazuje na to, że pakiet zostanie przyjęty przytłaczającą większością głosów. Rozpocznie się procedura zmian traktatowych – narodziny „Państwa Europa”.
O powadze tej epokowej chwili i zagrożeniu dla Polski mówiłem w przemówieniu na zakończenie Marszu Niepodległości.
Wśród minionych pokoleń były te, które w odpowiedzi na zagrożenie dla niepodległości Ojczyzny zrywały się do boju ale i te, które zbagatelizowały zagrożenie. Dla nas decydująca walka rozpoczyna się teraz i to od nas będzie zależeć dalsze istnienie niepodległej Polski. Czas, by wszystkie nasze wysiłki i myśli oddać na służbę Ojczyzny. Jeżeli zignorujemy to dziejowe zagrożenie, kolejne Święto Niepodległości będzie tylko smutnym wspomnieniem utraconej suwerenności.
Projektowane zmiany traktatowe oznaczają przeniesienie do Brukseli decyzji w zakresie polityki zagranicznej, sił zbrojnych, polityki zdrowotnej, rozwoju przemysłu, przyjmowania milionów migrantów. Oznaczają także nieograniczoną władzę unijnych biurokratów do wprowadzania aborcji, przymusowej i wulgarnej edukacji seksualnej, promowania refundowanych przez podatników „tranzycji” czyli chirurgicznego okaleczenia dzieci i młodzieży. Opór Polski nie będzie miał znaczenia, bo poprawki odbierają nam prawo weta. Wystarczy, że Francja i Niemcy przekonają (lub skutecznie zaszantażują) kilka mniejszych państw UE, a każda decyzja ich rządów stanie się prawem obowiązującym także w Polsce.
Na szczęście wciąż jest szansa aby tę walkę wygrać.
Odpowiedź na to zagrożenie wymaga koordynacji i wspólnego działania, którego nie zapewnią ani pozbawione dotychczasowych rządowych grantów organizacje, ani tym bardziej rząd Donalda Tuska. Ze świadomością ciążącej na nas odpowiedzialności, musimy uznać, że Instytut Ordo Iuris – dzięki swej niezależności oraz wsparciu Darczyńców i Przyjaciół – jest obecnie jedynym ośrodkiem zdolnym zbudować merytoryczne i stabilne zaplecze profesjonalnego i masowego oporu wobec zamachu na polską suwerenność. Pracowaliśmy na to przez lata, budując silną społeczność ekspertów i Przyjaciół Instytutu oraz rozwijając wolne od konfliktów, dobre relacje ze wszystkimi środowiskami niepodległościowymi, pozarządowymi i partyjnymi.
Dlatego powołujemy całkowicie nowy projekt – Kolegium Suwerenności. W jego ramach zgromadzimy ekspertów wielu dziedzin, niezbędnych dla funkcjonowania suwerennego państwa, aby dać odpór zakusom UE na naszą Konstytucję i wyłączne, narodowe kompetencje. Kolegium Suwerenności będzie wspierać każdego, kto chce swymi działaniami bronić niepodległości. Do współtworzenia Kolegium Suwerenności zapraszamy wszystkich Polaków, którzy chcą wesprzeć budowę niepodległościowej koalicji społecznej i jej merytorycznego zaplecza eksperckiego.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
Pierwszym wyzwaniem stojącym przed Kolegium Suwerenności, jego ekspertami i całą naszą społecznością, będzie ocalenie Polski przed forsowaną dzisiaj zmianą unijnych traktatów. Do rewolucyjnych zmian w traktatach UE może dojść tylko za zgodą wszystkich państw członkowskich. W Polsce ratyfikacja zmian wymaga większości 2/3 Sejmu oraz Senatu, którą nie dysponuje koalicja budowana przez Donalda Tuska. Alternatywą dla rządu będzie rozpisanie referendum, a to oznacza, że przed nami wielka kampania propagandowa, która ma wmówić Polakom, że głosowanie przeciwko federalizacji to głosowanie przeciwko Europie. Możemy spodziewać się zaangażowania większości mediów – w tym nowego formatu TVP, filmów, audycji, dokumentalnych programów – które będą utrwalać w Polakach przeświadczenie, że Naród i suwerenność to pojęcia przestarzałe, czy wręcz wstydliwe. W to miejsce promowany będzie mit wspólnej, pokojowej i altruistycznej współpracy europejskiej – możliwej, gdy tylko znikną blokujące ją mechanizmy wetowania w imię niezrozumiałych narodowych interesów. Obywatelstwo europejskie będzie miało stać się ważniejsze niż przynależność narodowa.
Nie bez przyczyny projekt 267 traktatowych zmian odwołuje się do komunisty Altiero Spinellego, który snuł wizję Europy wolnej od państw i granic, w której dyktatura „partii europejskiej” zmieni ludzką naturę i stworzy nową, „prawdziwą demokrację” na gruzach państw narodowych.
Jednak Kolegium Suwerenności to coś więcej niż pospolite ruszenie przeciwko zmianom w UE. To szansa na zbudowanie w Polsce stabilnego, niezależnego i profesjonalnego zaplecza niepodległościowych rządów. Bez względu na to, kto będzie je w przyszłości formował. Tylko długofalowa praca nad polityką państwa może ocalić Polskę przed ciągłą zmiennością wymuszaną przez kadencyjność władz. Taką stabilność zapewniają w USA czy Wielkiej Brytanii niezależne organizacje, finansowane przez społeczność obywateli czujących osobistą odpowiedzialność za losy państwa i narodu. Czerpiąc z tych wzorów budujemy Kolegium Suwerenności. Te słowa piszę zresztą do Pana z pociągu jadącego z Nowego Jorku do Waszyngtonu, gdzie odbywamy dziesiątki spotkań z najskuteczniejszymi amerykańskimi organizacjami, wspieranymi przez miliony Amerykanów i stojącymi od lat za skutecznością konserwatywnych rządów w USA.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
Przed nami niesłychane wyzwanie. Aby bronić życia, rodziny i wolności, musimy najpierw ocalić suwerenność i niepodległość Rzeczypospolitej. Aby tego dokonać, musimy przekonać do dołączenia do Kolegium Suwerenności i do wsparcia naszego przedsięwzięcia nie tylko ekspertów, ale także tysiące niezaangażowanych dotąd rodaków – w tym rodziny zatroskane o swoje dzieci i wnuki, ale także przedsiębiorców, którzy doskonale rozumieją, jak ważna jest dla nich niepodległa Rzeczpospolita.
To jedna z najważniejszych wiadomości, jaką kiedykolwiek do Pana wysyłałem, bo mamy do czynienia z największym zagrożeniem dla polskiej suwerenności, przed jakim staną żyjące obecnie pokolenia Polaków. Dlatego bardzo zachęcam do przeczytania poniższego tekstu do samego końca.
Jako Naród wiele razy pokazywaliśmy, że w najtrudniejszych momentach potrafimy się zjednoczyć.
Dlatego będę Panu bardzo wdzięczny za każde wsparcie udzielone Instytutowi Ordo Iuris, dzięki któremu będziemy mogli sfinansować początki istnienia nowej inicjatywy i włączyć się z całą mocą w walkę o polską suwerenność.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
Nadchodzi „dyktatura partii rewolucyjnej”!
O tym, że integracja europejska zmierza w bardzo niepokojącym kierunku mówimy od lat.
Już ponad 4 lata temu przetłumaczyliśmy na język polski „Manifest z Ventotene”, w którym włoski komunista Altiero Spinelli pisał wprost, że celem integracji europejskiej musi być całkowite zniesienie państw narodowych, które uznawał za źródło wojen i tamę dla postępu. Spinelli – jako wierny, ideowy, radykalny komunista – pisał też o konieczności ograniczenia, a nawet zniesienia własności prywatnej, która „mogłaby być tolerowana jedynie w przypadkach koniecznych”.
Z rozbrajającą szczerością pisał, że wyśnionego federalnego państwa europejskiego nie uda się stworzyć w demokratycznych procedurach i za zgodą Europejczyków. Twierdził, że „w czasach rewolucyjnych, gdy nie chodzi o zarządzanie instytucjami, lecz ich tworzenie, praktyka demokratyczna ponosi sromotną klęskę”. Dlatego proponował realizację swojej wizji za pomogą „dyktatury partii rewolucyjnej, która stworzy nowe państwo, a wokół niego – nową, prawdziwą demokrację”.
Dzięki naszej pracy, każdy może dziś przeczytać polskie tłumaczenie manifestu Spinellego i samodzielnie przekonać się, że mamy w nim do czynienia z radykalnym, twardogłowym trockizmem; rewolucyjnym, całkowicie bolszewickim podejściem do budowy państwa europejskiego.
I choć europejscy decydenci mówią wprost o tym, że Spinelli jest jednym z ojców europejskiej integracji (nawet jeden z budynków Parlamentu Europejskiego nosi jego imię!) – wielu Polaków ignorowało i bagatelizowało jego wizje zniszczenia suwerennych państw i uznawało ją za teorię spiskową, czy jedynie szaleńczą wizję pojedynczego człowieka.
Ale dziś widać już wyraźnie, że ta wizja jest konsekwentnie realizowana. Zresztą nikt tego nawet nie ukrywa. Autorzy projektu poprawek do traktatów już w preambule dokumentu przywołują Manifest z Ventotene – mówiący wprost o przemocy politycznej i dyktaturze partii rewolucyjnej – jako jedną ze swoich głównych inspiracji.
Europejczycy chcą zniszczyć własną suwerenność?
Plan Spinellego był rozpisany na lata i dokładnie tak samo jest realizowany. Wyznawcy europejskiego, internacjonalistycznego komunizmu od początku wiedzieli, że nie są w stanie zrealizować swojej wizji od razu. Gdyby otwarcie mówili jaki mają plan w 2004 roku – zapewne Polacy nie zgodziliby się na przystąpienie do Unii Europejskiej.
Ale po dwudziestu latach jesteśmy w momencie, w którym miliony Polaków nie widzą nic zdrożnego w tym, że unijni urzędnicy szantażują finansowo polski rząd i wpływają na proces demokratyczny w Polsce, uzależniając wypłatę środków z budżetu unijnego – na który się wspólnie składamy – od tego, kto rządzi w Polsce i jaką ma wizję reformowania państwa.
Jednym z elementów zaplanowanego na lata planu budowy unijnego superpaństwa była Konferencja o Przyszłości Europy – pozorowana kampania konsultacyjna, dzięki której teraz federaliści mogą mówić, że większość Europejczyków pragnie rewolucji; pragnie odbierania suwerenności własnym rządom krajowym i niszczenia własnej demokracji. W rzeczywistości – większość Europejczyków nawet nie miała świadomości, że taka kampania w ogóle się odbywała. W Holandii badania wykazały, że nie więcej niż 3% Holendrów wiedziało o tej inicjatywie. Polaków nawet nikt nie zapytał o zdanie.
Konferencja przebiegła pod ścisłą kontrolą federalistów, którzy zarezerwowali sobie kluczowe stanowiska w procesie wypracowywania jej dokumentu końcowego. Pisaliśmy o tym w raporcie, w którym przeanalizowaliśmy przebieg i finalne zalecenia Konferencji. Anglojęzyczną wersję naszego raportu przekazaliśmy wszystkim eurodeputowanym i mówiliśmy o nim na zorganizowanej w Brukseli międzynarodowej konferencji na ten temat.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
System się domyka
Teraz przyszedł czas na ostatni cios w suwerenne państwa narodowe i powołanie europejskiego superpaństwa.
Już w przyszłym tygodniu, na sesji plenarnej w Parlamencie Europejskim ma się odbyć debata nad przyjęciem projektu 267 poprawek do Traktatu o Unii Europejskiej oraz Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Projekt został pod koniec października przyjęty przez Komitet Spraw Konstytucyjnych Parlamentu Europejskiego. Jego autorami jest pięciu eurodeputowanych z Belgii oraz Niemiec – na czele z Guy Verhofstadtem, założycielem europarlamentarnej Grupy Spinelli, do której władz należą także Danuta Hübner i Radosław Sikorski.
Jeszcze przed głosowaniem w komisji, opublikowaliśmy komentarz prawny poświęcony propozycjom zmian. Szczegółowo przeanalizowaliśmy przedstawione propozycje, wykazując, że mogą one umożliwić Unii promocję ideologii gender, wpływanie na treść programów szkolnych, a także dyktowanie państwom rozwiązań w zakresie ochrony środowiska, aborcji czy walki z dyskryminacją. Wprowadzenie postulowanych zmian doprowadziłoby między innymi do usunięcia z traktatów wzmianek o „kobietach i mężczyznach” i zastąpienie ich określeniem „płci społeczno-kulturowej”. Wdrożenie propozycji pociągnęłoby za sobą też przyznanie Unii wyłącznej kompetencji w zakresie ochrony środowiska. Poprawki zakładają także wprowadzenie instytucji ogólnoeuropejskiego referendum, w drodze którego będzie można między innymi dokonywać przyszłych zmian traktatów bez zgody wszystkich państw członkowskich. Natomiast w ramach kompetencji do regulacji ochrony zdrowia, Unia mogłaby ograniczyć lub nawet zlikwidować ochronę życia dzieci nienarodzonych, wymuszając na państwach legalizację aborcji.
Niepokoić może też postulat uproszczenia – przewidzianej w art. 7 TUE – procedury zawieszania uprawnień członkowskich tym państwom, które naruszają wartości unijne takie jak „wolność”, „demokracja”, „równość, „prawa człowieka’ czy „rządy prawa”. Ogólnikowość tych pojęć powoduje, że instytucje unijne mogą je swobodnie interpretować, co rodzi ryzyko represjonowania państw z przyczyn politycznych, pod pozorem ochrony wartości unijnych. Gdy wszczynano taką procedurę przeciwko Polsce, mogła ona liczyć na weto Węgier, a gdy wszczynano ją przeciwko Węgrom – Węgrzy mogli liczyć na weto Polski. Jeśli te poprawki wejdą w życie – procedura ta będzie bez najmniejszych przeszkód używana do represjonowania i surowego karania „niepokornych” rządów.
Walka dopiero się rozpoczyna
Przyjęcie projektu przez Parlament Europejski nie kończy oczywiście procesu powoływania „Państwa Europa”. To początek długiej walki. Przed nami jeszcze kilka krytycznych momentów, w których będziemy mieli okazję zablokować tę rewolucję i obronić naszą suwerenność.
Jeśli projekt zostanie przyjęty na sesji plenarnej PE, zostanie formalnie zainicjowana procedura zmiany traktatów. Projekt trafi wówczas do Rady Unii Europejskiej (złożonej z właściwych ministrów poszczególnych państw członkowskich), a następnie do Rady Europejskiej (złożonej z szefów państw i rządów).
Trzecim etapem procedury będzie podjęcie przez Radę Europejską, zwykłą większością głosów, decyzji o zwołaniu konwentu złożonego z przedstawicieli parlamentów narodowych, szefów państw i rządów, Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej, którzy przyjmą zalecenia dla konferencji międzyrządowej. Alternatywnie – Rada Europejska może samodzielnie ustalić takie zalecenie bez zwoływania konwentu, ale na taki ruch musi uzyskać zgodę Parlamentu Europejskiego.
Następnie przewodniczący Rady UE zwołuje konferencję międzyrządową, na której przedstawiciele rządów państw członkowskich dyskutują i wypracowują ostateczną treść poprawek traktatowych, które mogą przyjąć jedynie w drodze konsensusu. W efekcie, służby prawne Rady UE i Komisji dokonują legislacyjnej redakcji tekstu poprawek w formie traktatów rewizyjnych. Potem nie można już dokonywać żadnych zmian w treści poprawek.
Nawet jeśli na tym etapie nie będziemy mogli liczyć na polski rząd, to wciąż będziemy mogli prowadzić szeroką kampanię międzynarodową – przy współpracy z naszymi partnerami z całej Europy – by przekonać do sprzeciwu jak najwięcej decydentów. Radykałowie na pewno będą w stanie przełamać opór jednego lub kilku mniejszych krajów. Im więcej państw stanie w obronie własnej suwerenności – tym większa szansa na zatrzymanie ich planów.
Ostatnim etapem procedury jest ratyfikacja nowych traktatów przez wszystkie państwa członkowskie zgodnie z ich konstytucyjnymi wymaganiami. W przypadku Polski ratyfikacji takich traktatów mógłby dokonać Prezydent RP po uzyskaniu uprzedniej zgody parlamentu, wyrażonej odrębnie przez Sejm i Senat – w każdym przypadku większością 2/3 głosów.
Łatwiejsze dla większości parlamentarnej byłoby prawdopodobnie uzyskanie zgody na ratyfikację w narodowym referendum, w którym wystarczyłaby aprobata większości obywateli wyrażona przy ponad 50% frekwencji.
Do zmiany traktatów na pewno nie dojdzie zatem z dnia na dzień. Spodziewam się raczej wielu miesięcy intensywnych negocjacji, ale też… pewnego rodzaju politycznego teatru – gry pozorów ze strony rządów, które będą próbowały wmówić swoim obywatelom, że walczą o dobro swojego narodu.
Nie bez powodu radykałowie zaproponowali aż 267 poprawek. Zapewne doskonale wiedzą, że nie przeforsują wszystkich. Wystarczy jednak przyjęcie niewielkiej części – być może nawet kilkunastu kluczowych poprawek – by nasza suwerenność stała się fikcją. Ale zaproponowanie tak wielkiej liczby, rewolucyjnych zmian sprawia, że politycy tacy jak Donald Tusk mogą dziś dystansować się od całego projektu, a potem wracać z kolejnych sesji negocjacyjnych, ogłaszając swój sukces, jakim miałoby być odrzucenie jakiejś części traktatowych zmian. W ten sposób Polacy mieliby nie dostrzec w informacyjnym szumie tego, co najważniejsze.
Nasza rola będzie kluczowa. Musimy rozpocząć jak najszerszą akcję uświadamiania Rodaków, że przyjęcie proponowanych poprawek oznacza zmianę Unii Europejskiej w federalne superpaństwo ze stolicą w Brukseli oraz zmianę państwa polskiego w jeden z europejskich regionów – jeden ze „stanów” w komunistycznych „Stanach Zjednoczonych Europy”, w których nie będziemy mieli żadnego wpływu na kształt polskiego prawa, narzucanego nam przez unijnych urzędników.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
Naturalnym rozwinięciem bogatego, dotychczasowego doświadczenia Instytutu Ordo Iuris jest powołanie Kolegium Suwerenności, którego celem jest precyzyjne identyfikowanie kluczowych zagrożeń dla ładu konstytucyjnego, mobilizacja sprzeciwu społecznego i politycznego oraz podejmowanie interwencji analitycznych i procesowych w obronie niepodległości i suwerenności Rzeczypospolitej.
Brak niezależnego ośrodka stabilizującego misję obrony suwerenności prowadzić musi do oddania przewagi na tym kluczowym polu rzecznikom wyzbycia się suwerenności w zamian za udziały w przyszłych i niepewnych korzyściach ponadnarodowego eksperymentu europejskiego. Pewne też jest, że leżące u podstaw cywilizacyjnego sukcesu Europy zasady aksjologiczne, moralne i kulturowe zrodzone na gruncie chrześcijańskiego dziedzictwa mogą być w obecnych uwarunkowaniach skutecznie chronione jedynie w kontekście narodowym, suwerennym i niepodległym.
To projekt ambitny i rozłożony na miesiące i lata. Stosownie do możliwości finansowych i pozyskanych ekspertów, w Kolegium Suwerenności funkcjonować z czasem powinny ośrodki badawcze odnoszące poszczególne aspekty polityki państwa do zagadnienia suwerenności:
Polityka Bezpieczeństwa i Obrona Narodowa
Suwerenność Państw Narodowych w Unii Europejskiej
Ład Konstytucyjny i Wymiar Sprawiedliwości
Kultura i Dziedzictwo Narodowe
Nauka i Edukacja
Patriotyzm Gospodarczy i Rozwój Strategiczny
Ochrona Zdrowia
Przestrzeń Medialna
Właściwy rozwój Kolegium Suwerenności pozwoli na dynamiczne i skuteczne kontrowanie inicjatyw zagrażających fundamentalnym zasadom ładu konstytucyjnego i zachowaniu suwerenności narodowej.
Każdy z obszarów badawczych i interwencyjnych, zatrudniający doświadczonych i uznanych ekspertów w swoich dziedzinach z wieloletnim stażem, powinien zostać zbudowany w ścisłej współpracy z zespołami komunikacyjnymi. Rozwiązaniem modelowym funkcjonowania Kolegium Suwerenności są działające obecnie i dowodzące od lat swej skuteczności centra badawcze i interwencyjne Instytutu Ordo Iuris. Te z kolei czerpią z bogatego doświadczenia partnerskich instytucji badawczych (think tanków) z USA, stanowiące zaplecze merytoryczne politycznych środowisk konserwatywnych, umiejętnie łączące zagadnienia cywilizacyjne, etyczne oraz szeroką paletę zagadnień z obszaru polityki krajowej i międzynarodowej.
Jednym z najważniejszych zadań stojących przed Kolegium Suwerenności oraz całą siecią naszych europejskich kontaktów jest przygotowanie naszego własnego pakietu propozycji zmian traktatowych, które umocniłyby suwerenność narodów w ramach Unii Europejskiej, wzmocniłyby znaczenie krajowych parlamentów, ograniczyłyby władzę Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej i sprowadziłyby na nowo Komisję Europejską do właściwej pozycji sekretariatu obsługującego przedstawicieli państw członkowskich. Ta praca wymaga pilnego zebrania ekspertów oraz koordynacji ich analiz tak, by naprzeciw 267 poprawek nie podnosić prostej negacji, ale konkretny program wierny idei Europy współpracujących ze sobą niepodległych państw – idei przedstawionej niegdyś przez (tak często przeciwstawianego Spinellemu) Roberta Schumana.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
Czas stanąć do walki o Polskę
Działalność i rozwój Kolegium Suwerenności to plan rozpisany na lata – podobnie jak realizowane właśnie plany rewolucjonistów. Jedno jest pewne – mamy do czynienia z absolutnie kluczowym momentem i nie mamy czasu do stracenia.
Kluczowe dla powodzenia całego projektu będzie oczywiście jego finansowanie. Nie możemy dopuścić do tego, żeby cała inicjatywa została przejęta i wykorzystana do celów politycznych.
Z doświadczenia realizacji naszej wspólnej misji Ordo Iuris wiemy, że utrzymanie instytucji powszechnie rozpoznawanej w Polsce oraz cieszącej się wysokim poziomem rozpoznawalności marki w globalnej przestrzeni konserwatywnej oraz w obszarze praw człowieka, nieustanny udział w debacie publicznej oraz zdolność wdrażania do niej nowych tematów, zostały osiągnięte przy bardzo skromnym budżecie, stanowiącym ułamek budżetu organizacji partnerskich z USA, Hiszpanii czy nawet Węgier. To doświadczenie pozwala na określenie kosztów powołania i rozwoju Kolegium Suwerenności. Wiemy, że na przestrzeni roku lub dwóch, gdy będziemy budować niezbędną suwerennościową strukturę Kolegium, musimy zgromadzić każdego roku kilka milionów złotych.
W skali wielkich kwot wydatków budżetu państwa to wydaje się niewiele. Ale my nie operujemy takimi środkami. Nie możemy też liczyć na globalnych filantropów, którzy – jak choćby George Soros – przekazują dziesiątki miliardów na wybrane organizacje realizujące lewicowe programy. Budując Instytut na bardzo rozważnym gospodarowaniu darowiznami naszych Darczyńców i Przyjaciół, wiemy, że pozyskanie stosownych kwot oznacza wielkie wyzwanie.
Dlatego wiemy, że będzie to możliwe jedynie wtedy, gdy nasi dotychczasowi Darczyńcy przekonają kolejne osoby, aby dołączyły do środowiska Ordo Iuris, a sam projekt przyciągnie także wiernych Ojczyźnie przedsiębiorców.
Taki już nasz narodowy los, że każde pokolenie Polaków musi usłyszeć dzwon bijący na trwogę, ostrzegający przed utratą narodowej niepodległości. Tylko od nas zależy, czy na jego głos zmobilizujemy się tak, jak wobec bolszewickiej nawałnicy w latach odrodzenia polskiej państwowości, czy też zignorujemy alarm, korzystając z życia, jak to symbolicznie ukazał Jan Matejko na słynnym obrazie „Stańczyk w czasie balu na dworze królowej Bony wobec straconego Smoleńska”.
P.S. To jest decydujący moment dla Polski, ale także dla misji Instytutu Ordo Iuris. Przez ostatnie osiem lat nie powstały inne niezależne organizacje, które mogłyby przyjąć na siebie ciężar i odpowiedzialność stworzenia niezbędnego, merytorycznego zaplecza dla wszystkich Polaków walczących o niepodległość. Wobec epokowych zagrożeń, musimy zająć się tematami dotychczas pozostającymi poza obszarem naszego bezpośredniego zainteresowania. Tylko tak możemy stanąć w obronie suwerenności, bez której nasza walka w obronie życia, rodziny i wolności byłaby skazana na porażkę. Wiem jednak, że nasza rosnąca wspólnota ekspertów i Przyjaciół podoła temu wielkiemu wyzwaniu.
Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris jest fundacją i prowadzi działalność tylko dzięki hojności swoich Darczyńców.
Niepodległość jest rzeczą wielką i wspaniałą. Należy się nią cieszyć i celebrować ją. Ale mądrze. Niestety świętowanie przez Polaków rocznicy odzyskania niepodległości w dniu 11 listopada jest pozbawione głębszego sensu i wszelkiej historycznej podstawy.
Narodowe Święto Niepodległości Rzeczypospolitej wisi w próżni – nie wyznacza go data proklamacji żadnego oficjalnego dokumentu czy też orędzia. Nie wyznacza go data żadnego przełomowego wydarzenia. Bo też w istocie 11 listopada nic się nie wydarzyło – jak historia Polski długa i bogata.
No chyba, że wspaniałe zwycięstwo odniesione przez wojska polskie pod wodzą hetmana wielkiego koronnego Jana Sobieskiego nad Turkami pod Chocimiem. Ale to było w roku 1673 – sto lat przed pierwszym rozbiorem Rzeczypospolitej, więc choć okazja zacna, za nic nie pasuje do kontekstu.
Podobnie nie pasuje doń Dzień Świętego Marcina, czyli przypadające w Kościele katolickim na 11 listopada wspomnienie niezwykle na ziemiach polskich popularnego Marcina z Tours.
Wszakże znacznie bliżej Tours leży Las Compiègne, pośrodku którego w specjalnym wagonie kolejowym właśnie 11 listopada 1918 roku podpisano rozejm kończący czteroletnie zmagania Wielkiej Wojny. A to już znacznie bardziej pasuje do kontekstu. Ale nie polskiego. Dla Zachodu, owszem, jedenasty dzień listopada stanowi pamiątkę ze wszech miar ważną, w dziejach Polski jednak marginalną.
Cóż się bowiem wydarzyło 11 listopada 1918 roku w Polsce? Rada Regencyjna w Warszawie przekazała przybyłemu dzień wcześniej z Berlina Józefowi Piłsudskiemu zwierzchnictwo i naczelne dowództwo nad Wojskiem Polskim. Czy to jednak słuszny powód, aby dzień ów czcić jako pamiątkę odzyskania niepodległości? Żadną miarą! Machina naszej niepodległości pracowała już bowiem od ponad miesiąca. Józef Piłsudski przyszedł na gotowe. 10 listopada 1918 roku przyjechał niemieckim pociągiem do Polski już niepodległej.
Prawdziwa data i prawdziwy sprawca
Kiedy zatem powinniśmy świętować odzyskanie niepodległości po wieku rozbiorów? Siódmego dnia października. Tego dnia bowiem została publicznie ogłoszona deklaracja niepodległości Rzeczypospolitej. Proklamowała ją najwyższa legalna polska władza – Rada Regencyjna Królestwa Polskiego – 7 października 1918 roku.
W odezwie do narodu polskiego wydanej tegoż dnia przez Radę Regencyjną czytamy:
„Polacy! Obecnie już losy nasze w znacznej mierze w naszych spoczywają rękach. Okażmy się godnymi tych potężnych nadziei, które z górą przez wiek żywili wśród ucisku i niedoli ojcowie nasi. Niech zamilknie wszystko, co nas wzajemnie dzielić może, a niech zabrzmi jeden wielki głos: Polska zjednoczona niepodległa!”
Niestety, w świadomości współczesnych Polaków, karmionych maksymalnie uproszczoną legendą, Rada Regencyjna Królestwa Polskiego – czynnik kluczowy w procesie odzyskiwania niepodległości przez Polaków po stu dwudziestu trzech latach rozbiorów – praktycznie nie istnieje. Niesłuszne to i niesprawiedliwe. Była ona bowiem pierwszym organem władzy odrodzonej Rzeczypospolitej.
Niektórzy to jednak kwestionują, by – co niezmiernie ciekawe – niemal na tym samym oddechu pochwalać oddanie przez nią władzy w ręce Józefa Piłsudskiego. I w najmniejszym nawet stopniu nie poczuwają się do niekonsekwencji. Bo skoro Rada miałaby być nielegalna, to władza przekazana brygadierowi nie była warta funta kłaków…
Inni deprecjonują Radę Regencyjną jako instytucję powstałą z nadania zaborcy i okupanta. To równie niegodziwe. Czyż bowiem wszyscy patrioci polscy owego czasu nie wiązali nadziei z jedną bądź drugą stroną „wojny powszechnej za wolność ludów”? Czy Roman Dmowski i Komitet Narodowy Polski nie postawili w tej rozgrywce na Rosję, a Józef Piłsudski i Związek Walki Czynnej – na Austro-Węgry i Niemcy? A że w odpowiednim momencie uwolnili się od zaborczej kurateli, by prowadzić samodzielną politykę? To samo przecież uczyniła Rada Regencyjna. I to z rewolucyjną wręcz jak na konserwatystów szybkością.
Kiedy 5 października 1918 roku kanclerz Cesarstwa Niemieckiego Maksymilian Badeński zwrócił się do prezydenta Stanów Zjednoczonych Thomasa Woodrowa Wilsona z ofertą rokowań pokojowych na podstawie czternasto-punktowego amerykańskiego orędzia ogłoszonego w styczniu tego samego roku, trzeźwi polscy dyplomaci natychmiast dostrzegli w tym nieomylny sygnał, iż Rzesza wojnę nieodwołalnie przegrała. A skoro jeszcze Niemcy się godzą, ba sami proponują, by negocjować zakończenie konfliktu na podstawie dokumentu, którego trzynasty paragraf wyraźnie oznajmia, iż „powinno zostać utworzone niepodległe państwo polskie”, to nie ma na co czekać, tylko ogłosić niepodległość państwa polskiego.
I to właśnie uczynili – całkowicie ignorując status quo, czyli fakt urzędowania w Warszawie niemieckiego generalnego gubernatora Hansa Hartwiga von Beselera oraz zajmowania większości terytorium Królestwa Polskiego przez żołnierzy w pikielhaubach oraz sprzymierzonych z nimi c.k. dezerterów. W oparciu o postulat amerykańskiego prezydenta, iż „powinno zostać utworzone niepodległe państwo polskie na terytoriach zamieszkanych przez ludność bezsprzecznie polską, z wolnym dostępem do morza, a niepodległość polityczna i gospodarcza oraz integralność terytoriów tego państwa powinna być zagwarantowana przez konwencję międzynarodową”, obwieścili Polsce i światu, że „wielka godzina, na którą cały naród polski czekał z upragnieniem, już wybija. Zbliża się pokój, a wraz z nim ziszczenie nigdy nieprzedawnionych dążeń narodu polskiego do zupełnej niepodległości. W tej godzinie wola narodu polskiego jest jasna, stanowcza i jednomyślna”.
Stało się to zaledwie dwa dni po nocie niemieckiego kanclerza – 7 października 1918 roku, i ten właśnie dzień powinien pozostać na wieczną rzeczy pamiątkę Narodowym Dniem Niepodległości.
Sprytne przejęcie narodowych dziejów
Ale nim nie jest. Dlaczego? Za sprawą wiernych akolitów Józefa Piłsudskiego uzurpujących sobie monopol na historię Polski. W ich narracji wszystko, do czego nie przyłożył ręki Brygadier-Marszałek-Wódz, nie miało dla naszych narodowych dziejów żadnego znaczenia – jakby zupełnie nie zaistniało. Więc po co o tym wspominać, po co to pamiętać?
Stąd data odzyskania niepodległości – 11 listopada – dzień, w którym Rada Regencyjna mianowała Komendanta głównodowodzącym Wojska Polskiego, od czego – w ich optyce – rozpoczęło się dzieło odbudowy polskiej państwowości. Józef Piłsudski przybył, zobaczył, zwyciężył – uniósł ręce nad Polską zupełnie jak Mojżesz podczas starcia Izraelitów z Amalekitami pod Refidim i dalsze wypadki dziejowe potoczyły się zgodnie z jego politycznym geniuszem.
A że akurat tego samego dnia podpisano rozejm na froncie zachodnim, co przyjęło się uznawać za datę zakończenia pierwszej wojny światowej, to tym lepiej, bo można było wątpliwej wagi wydarzenie lokalne podeprzeć faktem o niepodważalnym znaczeniu globalnym, i na takim pomyślnym splocie budować legendę.
A Polacy – naród na wskroś romantyczny – legendy nad wyraz lubią i przedkładają je ponad rzeczywistość. Niespecjalnie do nich przemawia konstatacja Józefa Mackiewicza, że „tylko prawda jest ciekawa”. Polacy preferują raczej dobrze wysmażoną propagandę, zwłaszcza obficie podlaną sosem poezji – menu w sam raz na wieczornice, apele, akademie. To w istotnej części efekt romantyczno-lewoskrętnej edukacji całych pokoleń Polaków – czy można się więc dziwić ich naturalnej, wręcz instynktownej skłonności ku lewicowym narracjom, schematom i stereotypom?
Stateczni, roztropni realiści
Tymczasem – co warto sobie uzmysłowić i zapamiętać – niepodległość Polski proklamowali konserwatyści.
To także bywa dziś cierniem w oku wielu historyków. A jednak właśnie fakt, iż Radę tworzyli polityczni realiści o światopoglądzie zachowawczo-monarchistycznym, przesądzał o jej powadze, stateczności, rzetelności i ostatecznie – skuteczności. Rada Regencyjna stanowiła prawdziwy przekrój elity społeczno-polityczno-duchowej ówczesnej Rzeczypospolitej.
Oto książę Zdzisław Lubomirski – filantrop i promotor edukacji, prezydent Warszawy i działacz samorządowy; oto Józef Ostrowski – ziemianin i prawnik, prezes konserwatywnego Stronnictwa Polityki Realnej; oto wreszcie Aleksander Kakowski – arcybiskup metropolita warszawski, czyli prymas Królestwa Polskiego. Zwłaszcza obecność tego ostatniego w Radzie Regencyjnej, powołanej wszak – jak sama nazwa wskazuje – w celu sprawowania władzy w imieniu monarchy pod jego nieobecność, wpisuje się w odwieczną tradycję ustrojową Rzeczypospolitej, zgodnie z którą w czasie bezkrólewia funkcje monarsze sprawował prymas Polski.
Jako ludzie poważni, stateczni i cnotliwi, regenci nie ograniczyli się do pustego frazesu, lecz od razu zaczęli przekuwać deklarację w czyn. Już zresztą wcześniej – przez niemal równy rok działalności – Rada Regencyjna krok po kroku poszerzała przestrzeń suwerenności, kładąc trwałe podwaliny porządku polityczno-społecznego odrodzonego państwa polskiego. Zorganizowała i rozbudowała administrację państwową, utworzyła zalążek polskiej dyplomacji, rozwijała polskie szkolnictwo i sądownictwo oraz – last but not least – zbudowała polskie siły zbrojne. Ówcześni Polacy ze wszystkich zaborów (z wyjątkiem, jak zwykle, lewaków) postrzegali Radę jako prawowitą władzę Polski, której powrót na mapy świata już od wiosny 1918 roku wręcz „czuło się w kościach”. Dowodzi tego choćby decyzja sztabu I Korpusu Polskiego w Rosji o uznaniu zwierzchnictwa Rady Regencyjnej.
Ówczesnym Polakom ani przez myśl nie przeszło kwestionować uprawnienia regentów do ogłoszenia niepodległości. Na manifest Rady zareagowali zachwytem przechodzącym w upojenie.
„Wczoraj od południa Warszawa zmieniła oblicze” – czytamy w „Kurierze Porannym” z 8 października – „zmieniła je nagle, jak za uderzeniem pioruna. Bo, zaiste, uderzył piorun! (…) Piorun błogosławiony! (…) Chwila uroczysta, godzina wielkiego cudu: zrasta się w jedno ciało rozcięty po trzykroć narodowy organizm. (…) Zwracają nam dzieje to, co nam odjęły”.
„Czy to prawda? Czy to być może?” – zanotowała w dzienniku tego samego dnia znana lwowska nauczycielka, uczestniczka powstania styczniowego, Zofia Romanowiczówna. – „Mówią mi, że powiedziano przed godziną, że Polska ogłoszona wolną i niepodległą, cała, od morza do morza! Ach! Nie mam słów na to, co się dzieje w mojej duszy”.
„Żyjemy w baśni, w najprzecudniejszej baśni” – entuzjazmowała się Maria Dąbrowska. – „Zdaje mi się, że nie jesteśmy dość wielcy, aby czuć się dostatecznie szczęśliwi. Nie jesteśmy dość dobrzy, aby być godni”.
A 14 października „Przegląd Poranny” doniósł, że „zgromadzeni w liczbie około dwóch tysięcy w Alei Jerozolimskiej oficerowie i żołnierze korpusu Dowbora-Muśnickiego przemaszerowali plutonami z orkiestrą na czele przez Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście do Zamku Królewskiego”.
Dwa dni wcześniej Rada Regencyjna przejęła od Niemców władzę zwierzchnią nad wojskiem i ustanowiła dlań polską rotę przysięgi; tydzień później przyjmie dymisję niemieckiego wodza naczelnego polskiej siły zbrojnej, by po kolejnym tygodniu mianować szefem sztabu generalnego Wojska Polskiego generała Tadeusza Rozwadowskiego.
Nie dość jednak na tym. Deklaracja niepodległości zainicjowała nie tylko ruchy administracyjno-gabinetowe, ale też popchnęła do działania zwolenników akcji bezpośredniej. 31 października w Krakowie rozpoczęło się rozbrajanie żołnierzy armii zaborczych. „Było około 11.30, gdy odwach objęli pierwsi żołnierze wolnej Polski. (…) Entuzjazm był nie do opisania” – wspominał kapitan Antoni Stawarz.
Sprawa polska nabrała ogromnego przyspieszenia.
Gwałtowny skręt w lewo
W takiej to sytuacji 10 listopada przybył do Warszawy specjalnym pociągiem z Berlina, czyli w iście niemieckim stylu wypróbowanym na Leninie, Józef Piłsudski.
I dalsze wypadki potoczyły się w zupełnie niewytłumaczalny sposób. Rada Regencyjna bowiem z miejsca postanowiła się rozwiązać, by – jak zapisano w dekrecie z 11 listopada – „wobec grożącego niebezpieczeństwa zewnętrznego i wewnętrznego dla ujednostajnienia wszystkich zarządzeń wojskowych i utrzymania porządku w kraju” przekazać władzę wojskową i naczelne dowództwo wojsk polskich brygadierowi Józefowi Piłsudskiemu. Dlaczego to uczynili?
Czyżby faktycznie – jak głoszą podręczniki do historii – przestraszyli się ulicy? Listopad 1918 roku przyniósł bowiem ogromną aktywizację lewicy. Polonia Restituta od samego urodzenia (można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że w ostatnim stadium prenatalnym) wybrała kurs na lewo. Czy zresztą można się temu dziwić? Przez cały miniony wiek „duch demokratyzmu równającym pługiem orał społeczną glebę” – jak to z poetyckim polotem określiła Eliza Orzeszkowa. Wobec załamania dotychczasowego porządku jak grzyby po deszczu wyrastały na prowincji pół-bolszewickie gremia roszczące sobie prawo do sprawowania władzy na polskiej ziemi: Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej Daszyńskiego, Republika Tarnobrzeska, Polska Komisja Likwidacyjna Witosa. Rzut oka na ich programy do dziś jeży włosy na głowie…
A jednak to nie do końca z obawy wyniknęło przekazanie władzy przez Radę Regencyjną Józefowi Piłsudskiemu. Ani też z bezradności – wbrew temu, co wywnioskował z rozmowy z księciem Zdzisławem Lubomirskim w roku 1919 Hipolit Korwin-Milewski, mianowicie, iż „jeśli ten niepozbawiony energii mąż stanu w chwili runięcia potęgi niemieckiej znalazł się zupełnie bezbronnym wobec agitacji ulicznej, zakusów PPS, machinacji Daszyńskiego w Krakowie i Lublinie, to dlatego, że nie skorzystał w ostatnich miesiącach z osłabienia łapy niemieckiej, żeby sobie zorganizować zawczasu, czy to przez porozumienie z Dowbór-Muśnickim, czy przez urządzenie w Warszawie i w głównych miastach z elementów umiarkowanych rodzaju milicji, swoją własną siłę zbrojną”.
W pułapce przesądów
Szkopuł wydaje się tkwić gdzie indziej. Oto bowiem z jednej strony regenci za wszelką cenę pragnęli zapobiec wewnętrznemu konfliktowi w łonie młodego państwa, z drugiej jednak, polskie ziemiaństwo i arystokracja przez cały XIX wiek spędzony na walce i konspiracji, w rewolucyjnym ferworze i duchu „postępu”, mocno poczerwieniały. U początku XX stulecia naturalne elity społeczne Rzeczypospolitej podświadomie wierzyły w słuszność demokratyzacji świata – stąd chociażby zawarty w samej deklaracji niepodległości z 7 października dezyderat wypracowania porządku polityczno-prawnego opartego „na szerokich zasadach demokratycznych”.
Kłopotu mógł za to nastręczać transfer kompetencji – i tu, jak się wydaje, starzy konserwatyści wpadli w pułapkę przesądów światopoglądowych własnej sfery. Demokratyzacja, owszem, jak najbardziej, ale przecież nie w wykonaniu post-pańszczyźnianych chłopów czy łyczków z endecji. Z ulgą więc, ba, z przyjemnością powitali przedstawiciela starej, dobrej, szlacheckiej rodziny o irredentystycznych tradycjach, aby zgodnie z zaleceniem markiza Juana Donoso Cortésa (znanego w Polsce, bo tłumaczonego na łamach rodzimej prasy konserwatywnej) w obliczu dyktatury sztyletu zgodzić się na dyktaturę szabli.
No bo czym innym wytłumaczyć skwapliwość, z jaką złożyli losy zmartwychwstałej ojczyzny w rękach socjalisty-eksterrorysty? De facto, acz chyba nieświadomie, traktując go jak króla. Problem w tym, że Józef Piłsudski wcale nie chciał być królem. Ani nawet zachowywać się jak król. On wolał być carem…
Obchodzenie świąt bez treści, celebrowanie „pustych” rocznic, fetowanie okazji bez pokrycia wskazuje, że zainteresowanym nimi nie chodzi o upamiętnienie konkretnego wydarzenia – co ma naród wiązać z jego przeszłością i dawać mu naukę na przyszłość – tylko o samo świętowanie, czyli zwykłą, pospolitą fiestę. To zaś wzbudza przerażające podejrzenie, że treść niepodległości i prawda na jej temat jest Polakom w zasadzie obojętna, byle tylko istniała okazja do świętowania. Zaprawdę, koszmarna to hipoteza, choć sensownie wyjaśnia, dlaczego ta nasza niepodległość jest taka marna i powierzchowna…
7 października 1918 roku Rada Regencyjna Królestwa Polskiego ogłosiła niepodległość. To nie 11 listopada. Prawdziwa data odzyskania niepodległości jest inna. „Jesteście państwo okłamywani od początku”
Dziś 11 października obchodzone jest w Polsce Narodowe Święto Niepodległości. Jednak prawdziwa rocznica odzyskania niepodległości przez Polskę przypada w innym dniu. Z tej okazji przypominamy, co o wydarzeniach sprzed 105-ciu lat mówili publicyści „Najwyższego Czas-u!” Stanisław Michalkiewicz oraz Janusz Korwin-Mikke.
To właśnie 7 października 1918 roku Rada Regencyjna przejęła zwierzchność nad wojskiem polskim i rozpoczęła proces przejmowania władzy i formowania państwa polskiego.
Stanisław Michalkiewicz podkreślał, że „11 listopada właściwie nic takiego się nie stało, żadna niepodległość nie została wówczas proklamowana″. – Niepodległość Polski po 123 latach niewoli została proklamowana 7 października przez Radę Regencyjną na wieść o tym, że Niemcy próbują utworzyć niepodległą Ukrainę, do której chcieliby inkorporować Lwów – mówił publicysta.
– Rada Regencyjna uznała, że to zagraża żywotnym interesom państwa Polskiego i w związku z tym 7 października 1918 roku proklamowała niepodległość Polski.
11 listopada Rada Regencyjna przekazała Piłsudskiemu władzę. Czyli co dokładnie? Przekazała mu zorganizowane wcześniej państwo – wyjaśnił Michalkiewicz.
– Dopiero 16 listopada 1918 roku Piłsudski notyfikował powstanie państwa Polskiego opartego na podstawach demokratycznych. (…) Z tego wynika, że proces odzyskiwania przez Polskę niepodległości był rozciągnięty w czasie – dodawał.
Janusz Korwin-Mikke podkreślił, iż „jesteście państwo okłamywani od początku, 11 listopada nie jest żadną rocznicą odzyskania niepodległości″. – 11 listopada nastąpiło jedynie przekazanie władzy przez Radę Regencyjną towarzyszowi Ziukowi z partii socjalistycznej, czyli Piłsudskiemu – mówił polityk.
– 7 października Rada Regencyjna zadekretowała oderwanie się od mocarstw centralnych i tę rocznicę świętujemy, a nie rocznicę przekazania władzy socjaliście (…), niestety takie były wówczas nastroje społeczne, że Rada Regencyjna uznała, że lepiej przekazać władzę Piłsudskiemu, niż żeby miał być rząd lubelski złożony z komunistów – przypominał Korwin-Mikke.
– 11 listopada jako data odzyskania niepodległości został ogłoszony dopiero w 1937 roku i tylko dwa razy był obchodzony przed wojną. Rząd londyński zakazał obchodzenia tego (…) Chodzi o zamanifestowanie, że 7 października nastąpiło odzyskanie niepodległości, a 11 listopada władzę przejęli socjaliści, którzy potem gnębili Polskę podatkami i doprowadzili do klęski. 11 listopada to jest rocznica klęski – wyjaśnił.
=============================
W odezwie do narodu polskiego wydanej tegoż dnia przez Radę Regencyjną czytamy:
„Polacy! Obecnie już losy nasze w znacznej mierze w naszych spoczywają rękach. Okażmy się godnymi tych potężnych nadziei, które z górą przez wiek żywili wśród ucisku i niedoli ojcowie nasi. Niech zamilknie wszystko, co nas wzajemnie dzielić może, a niech zabrzmi jeden wielki głos: Polska zjednoczona niepodległa!”
=============================
Mail:
A rząd PPS w Lublinie został powołany 7 listopada. Daszyński i spóła od początku byli bardzo zdeterminowani. Gotowi do konfrontacji zbrojnej. Tej udało im się jednak uniknąć gdyż oddziały wierne Radzie Regencyjnej nie chciały prowadzić bratobójczych walk.
7 października 1918 roku sprawująca władzę Rada Regencyjna opublikowała Deklarację Niepodległości… To także Święto Matki Bożej Różańcowej, którego genezą była stoczona 7 października 1571 roku bitwa pod Lepanto.
Centrum Patriotyczne im. Karola Ferdynanda Wazy zaprasza kaliszan na Marsz Niepodległości Regni Poloniae, który odbędzie się 7 października, w sobotę. Początek marszu o godzinie 17.30 na Skwerze Rozmarek przy ulicy targowej a wcześniej, o g. 16 organizatorzy zapraszają na uroczystą mszę Św. w Kościele oo. Franciszkanów
Dlaczego 7 października a nie 11 listopada? – Ponieważ 7 października 1918 roku sprawująca władzę Rada Regencyjna opublikowała słynną Deklarację Niepodległości w myśl której ogłoszono, wbrew interesom zaborców, wskrzeszenie suwerennego Państwa Polskiego po 146 latach zaborów z uwzględnieniem wszystkich historycznych ziem polskich – wyjaśnia dr Piotr Rubas, współorganizator wydarzenia. 11 listopada został Polakom narzucony przez sanację dla upamiętnienia przejęcia władzy wojskowej z rąk Rady Regencyjnej przez Józefa Piłsudskiego a Rada zdecydowała się na ustąpienie dla zażegnania widma bratobójczej wojny domowej. – Po zamachu majowym w 1926 roku ekipa sanacyjna wprowadziła kult jednostki Piłsudskiego, wskutek czego do dziś najnowsza historia Polski oraz prawda, kto przyczynił się do odzyskania niepodległości jest zniekształcona – twierdzi dr Rubas. – Historia w pewnym sensie zatacza koło, gdyż podobnie jak piłsudczycy przypisywali sobie cudze zasługi w budowaniu zrębów niepodległej Polski, tak dziś pewne środowiska i partie polityczne próbują przypisać sobie wiodącą rolę w walce z absurdalnymi obostrzeniami cov****ymi, w sytuacji kiedy wielu z nich było wielkimi nieobecnymi – dodaje Piotr Rubas. Przypomina, że 7 października to także Święto Matki Bożej Różańcowej, którego genezą była stoczona 7 października 1571 roku bitwa pod Lepanto – największa bitwa morska w dziejach świata pomiędzy Ligą Świętą a imperium osmańskim. – Ta data w kontekście forsowanej przez Unię Europejską islamizacji Europy jest szczególnie ważna – podkreśla dr Rubas. Po Marszu, około godziny 19 przewidziano prelekcję na temat działalności Józefa Piłsudskiego. Miejsce spotkania zostanie ogłoszone w trakcie marszu. (pp)
Dlaczego tak się nie dzieje? Tzw. „demokratyczna” większość dająca poparcie organizacjom, w praktyce przestępczym, popiera zaawansowany już proces nie tylko likwidacji Polski, ale ogólnie – c y w i l i z a c j i, dostosowując się do zabójczych standardów. Oczywiście, większość użytecznych idiotów będzie zaprzeczać, udowadniając w ten sposób, po raz kolejny, swoją głupotę. W ostatnim czasie mogłem się dobitnie przekonać, że ludzie są głupi równie często jak grzeszni.
Tymczasem komunikat dla niewolników… dla wszystkich niewolników, brzmi:
Sasin przyznał, że ze względu na decyzję Komisji Europejskiej, która zakwestionowała niektóre działania w związku z tarczą, polski rząd będzie musiał przywrócić wyższe stawki VAT na energię elektryczną czy paliwa. “Będziemy musieli niestety ten VAT przywrócić, nie tylko w tym zakresie (energii elektrycznej – PAP), ale w obszarze pozostałych surowców energetycznych, również nawozów” – powiedział. /Gazeta Prawna/
Dodatkowo premier kraju, „który należy do kogoś z zagranicy” przygotował niewolników na różne warianty sytuacji, o których zadecyduje ”Unia”.
Ze strony KE nawet mamy groźby, że będą nakładane kary, jeżeli nie wycofamy się z dotychczasowych działań osłonowych, obniżek stawek podatkowych VAT”
Zapewnił jednocześnie, że “tak długo, jak się da, i nie będzie gwałtownego sprzeciwu KE, utrzymamy zerowe stawki VAT na żywność”. (PAP)
Widać wyraźnie, że “”tak długo, jak się da, i nie będzie gwałtownego sprzeciwu” będzie coraz gorzej.
11 listopada. Jakie święto – taka niepodległość? Prawdziwa data i prawdziwy sprawca. Sprytne przejęcie narodowych dziejów.
Jerzy Wolak
Niepodległość jest rzeczą wielką i wspaniałą. Należy się nią cieszyć i celebrować ją. Ale mądrze. Niestety świętowanie przez Polaków rocznicy odzyskania niepodległości w dniu 11 listopada jest pozbawione głębszego sensu i wszelkiej historycznej podstawy.
Narodowe Święto Niepodległości Rzeczypospolitej wisi w próżni – nie wyznacza go data proklamacji żadnego oficjalnego dokumentu czy też orędzia. Nie wyznacza go data żadnego przełomowego wydarzenia. Bo też w istocie 11 listopada nic się nie wydarzyło – jak historia Polski długa i bogata. No chyba, że wspaniałe zwycięstwo odniesione przez wojska polskie pod wodzą hetmana wielkiego koronnego Jana Sobieskiego nad Turkami pod Chocimiem. Ale to było w roku 1673 – sto lat przed pierwszym rozbiorem Rzeczypospolitej, więc choć okazja zacna, za nic nie pasuje do kontekstu.
Podobnie nie pasuje doń Dzień Świętego Marcina, czyli przypadające w Kościele katolickim na 11 listopada wspomnienie niezwykle na ziemiach polskich popularnego Marcina z Tours.
Wszakże znacznie bliżej Tours leży Las Compiègne, pośrodku którego w specjalnym wagonie kolejowym właśnie 11 listopada 1918 roku podpisano rozejm kończący czteroletnie zmagania Wielkiej Wojny. A to już znacznie bardziej pasuje do kontekstu. Ale nie polskiego. Dla Zachodu, owszem, jedenasty dzień listopada stanowi pamiątkę ze wszech miar ważną, w dziejach Polski jednak marginalną.
Cóż się bowiem wydarzyło 11 listopada 1918 roku w Polsce? Rada Regencyjna w Warszawie przekazała przybyłemu dzień wcześniej z Berlina Józefowi Piłsudskiemu zwierzchnictwo i naczelne dowództwo nad Wojskiem Polskim. Czy to jednak słuszny powód, aby dzień ów czcić jako pamiątkę odzyskania niepodległości? Żadną miarą! Machina naszej niepodległości pracowała już bowiem od ponad miesiąca. Józef Piłsudski przyszedł na gotowe. 10 listopada 1918 roku przyjechał niemieckim pociągiem do Polski już niepodległej.
Prawdziwa data i prawdziwy sprawca
Kiedy zatem powinniśmy świętować odzyskanie niepodległości po wieku rozbiorów? Siódmego dnia października. Tego dnia bowiem została publicznie ogłoszona deklaracja niepodległości Rzeczypospolitej. Proklamowała ją najwyższa legalna polska władza – Rada Regencyjna Królestwa Polskiego – 7 października 1918 roku.
W odezwie do narodu polskiego wydanej tegoż dnia przez Radę Regencyjną czytamy:
„Polacy! Obecnie już losy nasze w znacznej mierze w naszych spoczywają rękach. Okażmy się godnymi tych potężnych nadziei, które z górą przez wiek żywili wśród ucisku i niedoli ojcowie nasi. Niech zamilknie wszystko, co nas wzajemnie dzielić może, a niech zabrzmi jeden wielki głos: Polska zjednoczona niepodległa!”
Niestety, w świadomości współczesnych Polaków, karmionych maksymalnie uproszczoną legendą, Rada Regencyjna Królestwa Polskiego – czynnik kluczowy w procesie odzyskiwania niepodległości przez Polaków po stu dwudziestu trzech latach rozbiorów – praktycznie nie istnieje. Niesłuszne to i niesprawiedliwe. Była ona bowiem pierwszym organem władzy odrodzonej Rzeczypospolitej.
Niektórzy to jednak kwestionują, by – co niezmiernie ciekawe – niemal na tym samym oddechu pochwalać oddanie przez nią władzy w ręce Józefa Piłsudskiego. I w najmniejszym nawet stopniu nie poczuwają się do niekonsekwencji. Bo skoro Rada miałaby być nielegalna, to władza przekazana brygadierowi nie była warta funta kłaków…
Inni deprecjonują Radę Regencyjną jako instytucję powstałą z nadania zaborcy i okupanta. To równie niegodziwe. Czyż bowiem wszyscy patrioci polscy owego czasu nie wiązali nadziei z jedną bądź drugą stroną „wojny powszechnej za wolność ludów”? Czy Roman Dmowski i Komitet Narodowy Polski nie postawili w tej rozgrywce na Rosję, a Józef Piłsudski i Związek Walki Czynnej – na Austro-Węgry i Niemcy? A że w odpowiednim momencie uwolnili się od zaborczej kurateli, by prowadzić samodzielną politykę? To samo przecież uczyniła Rada Regencyjna. I to z rewolucyjną wręcz jak na konserwatystów szybkością.
Kiedy 5 października 1918 roku kanclerz Cesarstwa Niemieckiego Maksymilian Badeński zwrócił się do prezydenta Stanów Zjednoczonych Thomasa Woodrowa Wilsona z ofertą rokowań pokojowych na podstawie czternastopunktowego amerykańskiego orędzia ogłoszonego w styczniu tego samego roku, trzeźwi polscy dyplomaci natychmiast dostrzegli w tym nieomylny sygnał, iż Rzesza wojnę nieodwołalnie przegrała. A skoro jeszcze Niemcy się godzą, ba sami proponują, by negocjować zakończenie konfliktu na podstawie dokumentu, którego trzynasty paragraf wyraźnie oznajmia, iż „powinno zostać utworzone niepodległe państwo polskie”, to nie ma na co czekać, tylko ogłosić niepodległość państwa polskiego.
I to właśnie uczynili – całkowicie ignorując status quo, czyli fakt urzędowania w Warszawie niemieckiego generalnego gubernatora Hansa Hartwiga von Beselera oraz zajmowania większości terytorium Królestwa Polskiego przez żołnierzy w pikielhaubach oraz sprzymierzonych z nimi c.k. dezerterów. W oparciu o postulat amerykańskiego prezydenta, iż „powinno zostać utworzone niepodległe państwo polskie na terytoriach zamieszkanych przez ludność bezsprzecznie polską, z wolnym dostępem do morza, a niepodległość polityczna i gospodarcza oraz integralność terytoriów tego państwa powinna być zagwarantowana przez konwencję międzynarodową”, obwieścili Polsce i światu, że „wielka godzina, na którą cały naród polski czekał z upragnieniem, już wybija. Zbliża się pokój, a wraz z nim ziszczenie nigdy nieprzedawnionych dążeń narodu polskiego do zupełnej niepodległości. W tej godzinie wola narodu polskiego jest jasna, stanowcza i jednomyślna”.
Stało się to zaledwie dwa dni po nocie niemieckiego kanclerza – 7 października 1918 roku, i ten właśnie dzień powinien pozostać na wieczną rzeczy pamiątkę Narodowym Dniem Niepodległości.
Sprytne przejęcie narodowych dziejów
Ale nim nie jest. Dlaczego? Za sprawą wiernych akolitów Józefa Piłsudskiego uzurpujących sobie monopol na historię Polski. W ich narracji wszystko, do czego nie przyłożył ręki Brygadier-Marszałek-Wódz, nie miało dla naszych narodowych dziejów żadnego znaczenia – jakby zupełnie nie zaistniało. Więc po co o tym wspominać, po co to pamiętać?
Stąd data odzyskania niepodległości – 11 listopada – dzień, w którym Rada Regencyjna mianowała Komendanta głównodowodzącym Wojska Polskiego, od czego – w ich optyce – rozpoczęło się dzieło odbudowy polskiej państwowości. Józef Piłsudski przybył, zobaczył, zwyciężył – uniósł ręce nad Polską zupełnie jak Mojżesz podczas starcia Izraelitów z Amalekitami pod Refidim i dalsze wypadki dziejowe potoczyły się zgodnie z jego politycznym geniuszem.
A że akurat tego samego dnia podpisano rozejm na froncie zachodnim, co przyjęło się uznawać za datę zakończenia pierwszej wojny światowej, to tym lepiej, bo można było wątpliwej wagi wydarzenie lokalne podeprzeć faktem o niepodważalnym znaczeniu globalnym, i na takim pomyślnym splocie budować legendę.
A Polacy – naród na wskroś romantyczny – legendy nad wyraz lubią i przedkładają je ponad rzeczywistość. Niespecjalnie do nich przemawia konstatacja Józefa Mackiewicza, że „tylko prawda jest ciekawa”. Polacy preferują raczej dobrze wysmażoną propagandę, zwłaszcza obficie podlaną sosem poezji – menu w sam raz na wieczornice, apele, akademie. To w istotnej części efekt romantyczno-lewoskrętnej edukacji całych pokoleń Polaków – czy można się więc dziwić ich naturalnej, wręcz instynktownej skłonności ku lewicowym narracjom, schematom i stereotypom?
Stateczni, roztropni realiści
Tymczasem – co warto sobie uzmysłowić i zapamiętać – niepodległość Polski proklamowali konserwatyści.
To także bywa dziś cierniem w oku wielu historyków. A jednak właśnie fakt, iż Radę tworzyli polityczni realiści o światopoglądzie zachowawczo-monarchistycznym, przesądzał o jej powadze, stateczności, rzetelności i ostatecznie – skuteczności. Rada Regencyjna stanowiła prawdziwy przekrój elity społeczno-polityczno-duchowej ówczesnej Rzeczypospolitej.
Oto książę Zdzisław Lubomirski – filantrop i promotor edukacji, prezydent Warszawy i działacz samorządowy; oto Józef Ostrowski – ziemianin i prawnik, prezes konserwatywnego Stronnictwa Polityki Realnej; oto wreszcie Aleksander Kakowski – arcybiskup metropolita warszawski, czyli prymas Królestwa Polskiego. Zwłaszcza obecność tego ostatniego w Radzie Regencyjnej, powołanej wszak – jak sama nazwa wskazuje – w celu sprawowania władzy w imieniu monarchy pod jego nieobecność, wpisuje się w odwieczną tradycję ustrojową Rzeczypospolitej, zgodnie z którą w czasie bezkrólewia funkcje monarsze sprawował prymas Polski.
Jako ludzie poważni, stateczni i cnotliwi, regenci nie ograniczyli się do pustego frazesu, lecz od razu zaczęli przekuwać deklarację w czyn. Już zresztą wcześniej – przez niemal równy rok działalności – Rada Regencyjna krok po kroku poszerzała przestrzeń suwerenności, kładąc trwałe podwaliny porządku polityczno-społecznego odrodzonego państwa polskiego. Zorganizowała i rozbudowała administrację państwową, utworzyła zalążek polskiej dyplomacji, rozwijała polskie szkolnictwo i sądownictwo oraz – last but not least – zbudowała polskie siły zbrojne. Ówcześni Polacy ze wszystkich zaborów (z wyjątkiem, jak zwykle, lewaków) postrzegali Radę jako prawowitą władzę Polski, której powrót na mapy świata już od wiosny 1918 roku wręcz „czuło się w kościach”. Dowodzi tego choćby decyzja sztabu I Korpusu Polskiego w Rosji o uznaniu zwierzchnictwa Rady Regencyjnej.
Ówczesnym Polakom ani przez myśl nie przeszło kwestionować uprawnienia regentów do ogłoszenia niepodległości. Na manifest Rady zareagowali zachwytem przechodzącym w upojenie.
„Wczoraj od południa Warszawa zmieniła oblicze” – czytamy w „Kurierze Porannym” z 8 października – „zmieniła je nagle, jak za uderzeniem pioruna. Bo, zaiste, uderzył piorun! (…) Piorun błogosławiony! (…) Chwila uroczysta, godzina wielkiego cudu: zrasta się w jedno ciało rozcięty po trzykroć narodowy organizm. (…) Zwracają nam dzieje to, co nam odjęły”.
„Czy to prawda? Czy to być może?” – zanotowała w dzienniku tego samego dnia znana lwowska nauczycielka, uczestniczka powstania styczniowego, Zofia Romanowiczówna. – „Mówią mi, że powiedziano przed godziną, że Polska ogłoszona wolną i niepodległą, cała, od morza do morza! Ach! Nie mam słów na to, co się dzieje w mojej duszy”.
„Żyjemy w baśni, w najprzecudniejszej baśni” – entuzjazmowała się Maria Dąbrowska. – „Zdaje mi się, że nie jesteśmy dość wielcy, aby czuć się dostatecznie szczęśliwi. Nie jesteśmy dość dobrzy, aby być godni”.
A 14 października „Przegląd Poranny” doniósł, że „zgromadzeni w liczbie około dwóch tysięcy w Alei Jerozolimskiej oficerowie i żołnierze korpusu Dowbora-Muśnickiego przemaszerowali plutonami z orkiestrą na czele przez Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście do Zamku Królewskiego”.
Dwa dni wcześniej Rada Regencyjna przejęła od Niemców władzę zwierzchnią nad wojskiem i ustanowiła dlań polską rotę przysięgi; tydzień później przyjmie dymisję niemieckiego wodza naczelnego polskiej siły zbrojnej, by po kolejnym tygodniu mianować szefem sztabu generalnego Wojska Polskiego generała Tadeusza Rozwadowskiego.
Nie dość jednak na tym. Deklaracja niepodległości zainicjowała nie tylko ruchy administracyjno-gabinetowe, ale też popchnęła do działania zwolenników akcji bezpośredniej. 31 października w Krakowie rozpoczęło się rozbrajanie żołnierzy armii zaborczych. „Było około 11.30, gdy odwach objęli pierwsi żołnierze wolnej Polski. (…) Entuzjazm był nie do opisania” – wspominał kapitan Antoni Stawarz.
Sprawa polska nabrała ogromnego przyspieszenia.
Gwałtowny skręt w lewo
W takiej to sytuacji 10 listopada przybył do Warszawy specjalnym pociągiem z Berlina, czyli w iście niemieckim stylu wypróbowanym na Leninie, Józef Piłsudski.
I dalsze wypadki potoczyły się w zupełnie niewytłumaczalny sposób. Rada Regencyjna bowiem z miejsca postanowiła się rozwiązać, by – jak zapisano w dekrecie z 11 listopada – „wobec grożącego niebezpieczeństwa zewnętrznego i wewnętrznego dla ujednostajnienia wszystkich zarządzeń wojskowych i utrzymania porządku w kraju” przekazać władzę wojskową i naczelne dowództwo wojsk polskich brygadierowi Józefowi Piłsudskiemu. Dlaczego to uczynili?
Czyżby faktycznie – jak głoszą podręczniki do historii – przestraszyli się ulicy? Listopad 1918 roku przyniósł bowiem ogromną aktywizację lewicy. Polonia Restituta od samego urodzenia (można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że w ostatnim stadium prenatalnym) wybrała kurs na lewo. Czy zresztą można się temu dziwić? Przez cały miniony wiek „duch demokratyzmu równającym pługiem orał społeczną glebę” – jak to z poetyckim polotem określiła Eliza Orzeszkowa. Wobec załamania dotychczasowego porządku jak grzyby po deszczu wyrastały na prowincji półbolszewickie gremia roszczące sobie prawo do sprawowania władzy na polskiej ziemi: Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej Daszyńskiego, Republika Tarnobrzeska, Polska Komisja Likwidacyjna Witosa. Rzut oka na ich programy do dziś jeży włosy na głowie…
A jednak to nie do końca z obawy wyniknęło przekazanie władzy przez Radę Regencyjną Józefowi Piłsudskiemu. Ani też z bezradności – wbrew temu, co wywnioskował z rozmowy z księciem Zdzisławem Lubomirskim w roku 1919 Hipolit Korwin-Milewski, mianowicie, iż „jeśli ten niepozbawiony energii mąż stanu w chwili runięcia potęgi niemieckiej znalazł się zupełnie bezbronnym wobec agitacji ulicznej, zakusów PPS, machinacji Daszyńskiego w Krakowie i Lublinie, to dlatego, że nie skorzystał w ostatnich miesiącach z osłabienia łapy niemieckiej, żeby sobie zorganizować zawczasu, czy to przez porozumienie z Dowbór-Muśnickim, czy przez urządzenie w Warszawie i w głównych miastach z elementów umiarkowanych rodzaju milicji, swoją własną siłę zbrojną”.
W pułapce przesądów
Szkopuł wydaje się tkwić gdzie indziej. Oto bowiem z jednej strony regenci za wszelką cenę pragnęli zapobiec wewnętrznemu konfliktowi w łonie młodego państwa, z drugiej jednak, polskie ziemiaństwo i arystokracja przez cały XIX wiek spędzony na walce i konspiracji, w rewolucyjnym ferworze i duchu „postępu”, mocno poczerwieniały. U początku XX stulecia naturalne elity społeczne Rzeczypospolitej podświadomie wierzyły w słuszność demokratyzacji świata – stąd chociażby zawarty w samej deklaracji niepodległości z 7 października dezyderat wypracowania porządku polityczno-prawnego opartego „na szerokich zasadach demokratycznych”.
Kłopotu mógł za to nastręczać transfer kompetencji – i tu, jak się wydaje, starzy konserwatyści wpadli w pułapkę przesądów światopoglądowych własnej sfery. Demokratyzacja, owszem, jak najbardziej, ale przecież nie w wykonaniu postpańszczyźnianych chłopów czy łyczków z endecji. Z ulgą więc, ba, z przyjemnością powitali przedstawiciela starej, dobrej, szlacheckiej rodziny o irredentystycznych tradycjach, aby zgodnie z zaleceniem markiza Juana Donoso Cortésa (znanego w Polsce, bo tłumaczonego na łamach rodzimej prasy konserwatywnej) w obliczu dyktatury sztyletu zgodzić się na dyktaturę szabli.
No bo czym innym wytłumaczyć skwapliwość, z jaką złożyli losy zmartwychwstałej ojczyzny w rękach socjalisty-eksterrorysty? De facto, acz chyba nieświadomie, traktując go jak króla. Problem w tym, że Józef Piłsudski wcale nie chciał być królem. Ani nawet zachowywać się jak król. On wolał być carem…
Obchodzenie świąt bez treści, celebrowanie „pustych” rocznic, fetowanie okazji bez pokrycia wskazuje, że zainteresowanym nimi nie chodzi o upamiętnienie konkretnego wydarzenia – co ma naród wiązać z jego przeszłością i dawać mu naukę na przyszłość – tylko o samo świętowanie, czyli zwykłą, pospolitą fiestę. To zaś wzbudza przerażające podejrzenie, że treść niepodległości i prawda na jej temat jest Polakom w zasadzie obojętna, byle tylko istniała okazja do świętowania. Zaprawdę, koszmarna to hipoteza, choć sensownie wyjaśnia, dlaczego ta nasza niepodległość jest taka marna i powierzchowna…
Czy „prosty naród” musi mieć jednego bohatera? A tego jednego bohatera wybrano przed wojną. Właściwie on sam się wybrał.
Właściwie on sam się wybrał i teraz tak jak dynia na Halloween, niby „Mikołaj” z reklam w czerwonym kubraku na Boże Narodzenie – tak na Święto Niepodległości jest wąsaty Piłsudski.
=================================
Korwin-Mikke i Ziemkiewicz odkłamują Święto Niepodległości. „W Polsce nic wtedy się wielkiego nie wydarzyło”
Jesteście państwo okłamywani od początku. 11 listopada nie jest żadną rocznicą odzyskania niepodległości – przypomina Janusz Korwin-Mikke. W podobnym tonie o oficjalnie obchodzonym Święcie Niepodległości wypowiada się publicysta Rafał Ziemkiewicz.
– Niepodległość Polski została ogłoszona 7 października przez Radę Regencyjną, która zdążyła już stworzyć rząd, siły zbrojne. Polska już była niepodległym państwem i właśnie 7 (października – red.) zadeklarowała oderwanie się od mocarstw centralnych i tę rocznicę świętujemy, a nie rocznicę przekazania tej władzy socjaliście. 11 listopada nastąpiło tylko przekazanie władzy przez Radę Regencyjną towarzyszowi Ziukowi z Polskiej Partii Socjalistycznej, czyli Piłsudskiemu – mówi Korwin-Mikke, wskazując, dlaczego środowiskom wolnościowym bliżej do daty 7.10, a nie 11.11 w kwestii odzyskania przez Polskę niepodległości.
– Niestety nastroje rewolucyjne na ulicy powodowały, że Rada uznała, że lepiej powierzyć władzę socjaliście niż, żeby władzę przejął rząd lubelski złożony właściwie z komunistów. Woleli przekazać ją Piłsudskiemu.
– Powtarzam, to nie miało nic wspólnego z niepodległością. 11 listopada został ogłoszony przez sanację dopiero w 1937 roku. Tylko dwa razy był obchodzony. Rząd londyński zakazał obchodzenia tego, rząd londyński zakazał również grania „Pierwszej brygady”, bo to jest hymn przecież piłsudczyków, czyli ludzi, którzy doprowadzili Polskę do ruiny, do zguby, do klęski – zaznaczył Korwin-Mikke.
Ziemkiewicz: Tym, którzy na upamiętnienie zasługują, tego upamiętnienia się odmawia od lat
Według Rafała Ziemkiewicza „Święto Niepodległości w Polsce jest niestety także świętem niesprawiedliwości”. Wskazuje, że odebrano je bowiem tym, którzy zasługują na upamiętnienie. Podkreśla, że choć „11 listopada jest bardzo modny”, to w rzeczywistości „w Polsce nic wtedy się wielkiego nie wydarzyło”.
– Tym, którzy na upamiętnienie zasługują, tego upamiętnienia się odmawia od lat. Być może w dobrej wierze, sądząc, że prosty naród musi mieć jednego bohatera, a tego jednego bohatera wybrano przed wojną. Właściwie on sam się wybrał i teraz tak jak dynia na Halloween, niby Święty Mikołaj z reklam w czerwonym kubraku na Boże Narodzenie – tak na Święto Niepodległości jest wąsaty Piłsudski – ironizował publicysta.
Jak mówił, „Piłsudski ma być ikoną wszystkiego, bo on wszystko wiedział, wszystko przewidział (…) on nam dał niepodległość i basta”.
– Tak to nie było. Oczywiście tych ludzi zaangażowanych, bez których niepodległości by nie było, było znacznie więcej – wskazał.
Zdaniem Ziemkiewicza, jedną z takich postaci, która „doznaje krzywd szczególnych”, jest Roman Dmowski. Ziemkiewicz wskazał, że wokół Dmowskiego narosło wiele czarnych stereotypów. Przy okazji Święta Niepodległości 2021 postanowił nagrać film, w którym obalił niektóre z nich.
Rzekoma prorosyjskość Dmowskiego
– Dmowski nie był prorosyjski. To już nie chodzi o to, że nie był rusofilem, bo to już kompletna bzdura. Jego logiczny, chłodny stosunek do spraw narodowych wykluczał jakiekolwiek sympatie czy antypatie, słowianofilię, czy słowianofobię. On po prostu w sensie politycznym namawiał przed I wojną światową do ułożenia sobie stosunków z Rosją. Występowania u jej boku w wojnie – mówił.
Ziemkiewicz podkreślił, że źródłem takiej postawy była „probrytyjskość”.
– To była racjonalna kalkulacja, którą oczywiście rzeczywistość potwierdziła, że wojnę światową wygrają państwa ententy, w związku z czym Polacy muszą być w tym obozie, który wygra. A niestety w tym obozie jest także Rosja – wskazał.
– Trzeba powiedzieć, że tylko dlatego mieliśmy przyznane państwo polskie, że Polacy byli w Wersalu. A w Wersalu mógł być tylko Dmowski. Z Piłsudskim, sojusznikiem niemieckim przesłanym do Warszawy z Magdeburga po to, żeby objął władzę, bo Niemcy woleli, żeby ich sojusznik – krnąbrny, bo krnąbrny, ale ich – objął tę władzę, a nie ktokolwiek inny – z nim by nikt na Zachodzie nie rozmawiał i na pewno nikt by mu nie pozwolił wygłosić pięciogodzinnego przemówienia przed najmożniejszymi tego świata – dodał Ziemkiewicz.
Jak przypomniał, właśnie dzięki temu przemówieniu Dmowski przekonał możnowładców, że „Polska musi być niepodległa, bo to jest w ich, zachodniego świata, interesie, bo inaczej nigdy stabilizacji w Europie Środkowej nie będzie”.
Rzekomy antysemityzm Dmowskiego
– Dmowski odżegnywał się od antysemityzmu, nie dlatego żeby to był jakiś wstyd w jego czasach. Przeciwnie, to było bardzo modne. Odżegnywał się od antysemityzmu, bo uważał, że antysemityzm jest sprawą głupią, emocjonalną – mówił Ziemkiewicz.
Jak zaznaczył publicysta, Ruch Narodowy przedstawiał się jako „ruch pozytywny, którego stosunek do Żydów – tak jak Niemców, Rosjan i kogokolwiek innego – jest logicznym skutkiem przyjętych założeń, a te założenia by nie były inne, nawet gdyby Żydów, czy tych innych narodów, na świecie by nie było”.
Ziemkiewicz podkreślił, że założeniem Ruchu Narodowego była budowa demokracji, a więc zbudowanie klasy średniej.
– Dlaczego w Polsce klasy średniej nie było? Ponieważ w dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów dziwną warstwą, unikalną w sakli świata, pośredników między szlachtą a wyzyskiwanym przez nią chłopstwem, byli Żydzi. I oni zajęli miejsce klasy średniej, więc żeby zbudować nowoczesne polskie społeczeństwo, trzeba ich było wypchnąć po prostu – mówił Ziemkiewicz.
Jak podkreślił, nie była to więc kwestia rasowa, a konfliktu interesów. Ziemkiewicz wskazał, że w 1932 roku Dmowski tak pisał o kwestii żydowskiej: „ta paląca kwestia różnic dzielących nas między sobą nigdy nie została należycie przedyskutowana i jest obowiązkiem i Żydów i Polaków i wszystkich w ogóle, czym prędzej do takiej dyskusji przystąpić i jakieś znaleźć wyważenie wspólnych interesów”.
Od czasu przełomowego Marszu Niepodległości w 2011 roku aż do tego roku myślałem, że rzeczą najważniejszą w obchodach 11 listopada jest sprawa Niepodległości naszej Ojczyzny.
Niestety, wygląda na to, że Marsz Niepodległości może przekształcić się, tak jak pozostałe święta, w jedną z wielu politycznie poprawnych dekoracji maskujących rzeczywistą sytuację Polski.
Kilka dni temu na pisowskim portalu ukazały się fragmenty rozmowy z Robertem Bąkiewiczem, który mówiąc o Marszu Niepodległości, złożył jednocześnie swoistą deklarację politycznej lojalności, powtarzając propagandową narrację i pomijając milczeniem sprawę realnej utraty przez „państwo polskie” już nie Niepodległości, ale kolejnych marnych resztek suwerenności w ramach realizowanego Wielkiego Resetu w polityce i gospodarce.
Silny Naród, Wielka Polska?
Główne hasło Marszu Silny Naród, Wielka Polska brzmi groteskowo w sytuacji, gdy 200 tys. Polaków straciło życie w wyniku lockdownu w Służbie Zdrowia, a osoby odpowiedzialne za ten stan rzeczy kontynuują dzieło dalszego niszczenia Polski pod postacią węglowego lockdownu.
Tymczasem uwaga uczestników Marszu ma być skierowana tylko w stronę Rosji, a patriotyczna energia trwoniona na śpiewanie piosenek.
Jeszcze bardziej niż w poprzednich latach będziemy stawiali na to, aby było mniej okrzyków, a więcej wspólnego śpiewania pieśni patriotycznych.
“Mniej okrzyków”? Brzmi podobnie jak zalecenie Dudy w sprawach Wołynia, by się “miarkować w słowach”.
Chcemy zwrócić uwagę na zagrożenia płynące dziś z polityki imperialnej Rosji, ale również sojuszu Berlina z Moskwą. /Robert Bąkiewicz dla TVP info/.
A gdzie inne ważne tematy?
Wygląda na to, że polityczna nikczemność (poprawność) stała się znakiem firmowym Roberta Bąkiewicza. Jestem ciekaw co na to uczestnicy Marszu, czy wezmą w nim udział jako lunatycy czy może przemówią własnym głosem – upominając się o Polskę – nie o tą “Polskę” z telewizji, lecz o tę prawdziwą?
Niepodległość Polski ogłosiła Rada Regencyjna 7 października 1918 roku. Miała stać się monarchią.
Nie odzyskaliśmy niepodległości 11 listopada.
Choć władza państwowa bezrefleksyjnie obchodzi Święto Niepodległości 11 listopada, to konserwatyści pamiętają, że niepodległość Rzeczypospolitej Polskiej ogłoszono 7 października 1918 roku.
Rada Regencyjna, w skład której wchodzili: abp Aleksander Kakowski herbu Kościesza, Książę Zdzisław Lubomirski herbu Szreniawa bez Krzyża i hrabia Józef Ostrowski herbu Korab, powołując się na 14 punktów Wilsona zaakceptowanych kilka dni wcześniej przez państwa centralne, 7 października 1918 roku proklamowała niepodległość Polski.
Nasze państwo miało stać się docelowo monarchią – tak, jak to było przed rozbiorami.
2 października ta sama Rada przejęła od okupantów władzę zwierzchnią nad wojskiem. 25 października powołano rząd Józefa Świeżyńskiego – to on jako pierwszy nie musiał starać się o akceptację władz okupacyjnych niemieckich i austro-węgierskich.
Świeżyński później, 3 listopada, próbował przeprowadzić przeciwko Radzie zamach stanu.
Rada jednak odparła atak i powołała na urząd tymczasowego szefa prowizorium rządowego Władysława Wróblewskiego.
Warto zauważyć jak długo Państwo Polskie już działa; zajmuje się swoimi sprawami; a żaden piłsudczyk jeszcze go nie tknął.
Dopiero 11 listopada Rada Regencyjna oddała zwierzchnią władzę wojskową oraz naczelne dowództwo nad wojskiem polskim socjalistycznemu rewolucjoniście – Józefowi Piłsudskiemu. To niestety pogrzebało szanse Polski na przywrócenie monarchii.
Dziś Święto Niepodległości obchodzimy 11 listopada – w ślad za poplecznikami Piłsudskiego i Polskiej Partii Socjalistycznej. Tak naprawdę jednak Niepodległa Polska działała już jako suwerenny byt państwowy od 7 października 1918.
Szeregowiec armii amerykańskiej na dzień przed sylwestrem przebywał na przepustce w Gdańsku. Żołnierz był pijany i agresywny. Na miejsce wezwano policję. Amerykanin poważnie poturbował trójkę funkcjonariuszy – w tym jedną policjantkę. Dzięki umowie, którą zawarł pisowski rząd z Amerykanami, jest nietykalny.
Gregory R., 22-letni szeregowiec armii amerykańskiej na przepustce z jednostki wojskowej w Drawsku Pomorskim pojechał poimprezować do Gdańska. Wynajął apartament przy ul. Świętego Ducha i 30 grudnia wraz ze znajomymi rozpoczął już witanie Nowego Roku.
Amerykanin i jego goście zachowywali się tak źle, że sąsiedzi byli zmuszeni wezwać na miejsce policję. Żołnierz z USA nie zamierzał jednak podporządkować się polskim funkcjonariuszom.
– Troje funkcjonariuszy podejmowało czynności związane ze zgłoszoną interwencją zakłócania porządku i podejrzeniem zniszczenia mienia na miejscu – informuje prok. Grażyna Wawryniuk z gdańskiej prokuratury okręgowej. – Mężczyzna był agresywny, zaatakował funkcjonariuszy. Dwóch policjantów ma urazy, jeden z nich ma złamanie kości nosa, drugi – kości śródręcza. Policjantka, na szczęście, mimo zadanego ciosu, nie doznała poważniejszych urazów.
Policjanci nie byli w stanie obezwładnić żołnierza. [Trzech na jednego pijanego!! Wstyd!! md] – Zdarzenie było dynamiczne [??? md] , z uwagi na zachowanie mężczyzny zostało wysłane wsparcie – dodaje prok. Wawryniuk.
W końcu kilku funkcjonariuszy obezwładniło Amerykanina. Na miejsce została wezwana Żandarmeria Wojskowa. Po badaniu okazało się, że Gregory R. miał niemal promil alkoholu w wydychanym powietrzu.
– Mężczyzna został zatrzymany, okazał się być obywatelem amerykańskim, żołnierzem sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych Ameryki – podaje prok. Wawryniuk. – Następnego dnia został przekazany swoim przełożonym. Sprawa została zarejestrowana w prokuraturze okręgowej, w wydziale ds. wojskowych. Wszczęto postępowanie o czyn z art. 222 par. 1, czyli naruszenie nietykalności funkcjonariuszy. Będą podejmowane dalsze czynności w tej sprawie, w tym z uwzględnieniem regulacji wynikających z umowy rządu RP z administracją USA z 15. sierpnia 2020 roku. Umowa ta zawiera kwestie jurysdykcji karnej w tego typu sprawach – wyjaśnia.
Umowa, którą pisowski rząd zawarł z USA zawiera skandaliczne przepisy czyniące amerykańskich żołnierzy nietykalnymi. W myśl art. 14. pkt. 1. umowy Polska zrzeka się pierwszeństwa swojej jurysdykcji na rzecz amerykańskiej w sprawach dotyczących wojsk USA stacjonujących u nas.
Sprawę w swoich mediach społecznościowych skomentowała fundacja Ad Arma, która zajmuje się popularyzowaniem wiedzy o broni i lobbowaniem za łatwiejszym dostępem do broni:
Fundacja Ad Arma już półtora roku temu, w momencie zawierania Umowy o wzmocnionej współpracy obronnej między USA, a Polską, ostrzegała, że na mocy tej umowy Polska zrzekła się pierwszeństwa jurysdykcji nad członkami Sił Zbrojnych USA i dopuściła się pozbawienia swoich obywateli skutecznych środków dochodzenia roszczeń z tytułu szkód powstałych w wyniku działań lub zaniechań członków US Army.
Rzeczpospolita Polska zrzekła się pierwszeństwa w sprawowaniu jurysdykcji karnej, uznając jednocześnie „szczególne znaczenie nadzoru dyscyplinarnego władz Sił Zbrojnych USA nad członkami Sił Zbrojnych USA”. Wycofanie tego zrzeczenia możliwe jest przy tym tylko „w przypadkach o szczególnym znaczeniu dla Rzeczypospolitej Polskiej”. Jurysdykcja polska przewidziana została więc ściśle wyjątkowo.
Czy takie „szczególne znaczenie dla Rzeczypospolitej Polskiej” będzie miało pociągnięcie do odpowiedzialności szeregowego amerykańskiej armii, który dopuścił się ataku na polskich funkcjonariuszy? Obawiamy się, że nie. Sprawa ta może być poprowadzona w taki sposób, jak już dawno temu ostrzegaliśmy.
Gdyby polskie służy prowadziły sprawę w stosunku do Polaka, który dopuścił się czynnej napaści na trzech policjantów, to należałoby się spodziewać zastosowania stanowczych środków, m.in. tymczasowego aresztowania. Wedle relacji medialnych, nic takiego nie miało jednak miejsca. Żołnierz został przekazany Amerykanom, pozostaje w dyspozycji USA, nie wiemy co stanie się z nim dalej, i nie mamy na to w praktyce większego wpływu. Możemy mieć także wątpliwości, czy poszkodowanym Polakom uda się uzyskać od Amerykanina odszkodowanie, gdyż kwestia ta również została uregulowana w sposób niekorzystny dla Polski i najwięcej w tej sprawie zależy od zachowania i woli władz USA.
Zrzeczenie się pierwszeństwa jurysdykcji nad członkami Sił Zbrojnych USA to nie jedyny problem, jaki wynika dla Polski z zawartej z Amerykanami umowy. Jak wskazywaliśmy już w naszym raporcie „Tabele sojusznicze”:
– Polska zobowiązała się wykonywać umowę bezterminowo i nie można rozwiązać jej wcześniej, niż przed upływem dwuletniego okresu wypowiedzenia. – USA nie zostały w żaden wiążący sposób zobowiązane do wykorzystania swoich Sił Zbrojnych do obrony Polski, ani w ogóle do utrzymywania swojej obecności. – Polska nie zagwarantowała sobie ani wpływu, ani kontroli co do ilości i rodzajów przerzucanych na jej terytorium Sił Zbrojnych USA oraz ich sprzętu. – Polska zgodziła się na tworzenie na swoim terytorium obiektów i obszarów o charakterze eksterytorialnym i autonomicznym, tj. pozostających w wyłącznej dyspozycji Sił Zbrojnych USA. – Władze Sił Zbrojnych USA uzyskały prawo ustalania warunków i zasad eksploatowania wszystkich systemów kontroli ruchu lotniczego, żeglugi morskiej i śródlądowej oraz związanych z nimi systemów łączności.
Co więcej, po przeanalizowaniu umowy można wyciągnąć wniosek, że niepodległa Rzeczpospolita Polska (mieniąca się jednym z najważniejszych europejskich sojuszników USA) wynegocjowała i zawarła umowę, która sytuuje ją w pozycji gorszej, niż państwo, które zostało podbite i zajęte zbrojnie przez wojska amerykańskie (Irak).