Bardzo mały sabotaż. Życie na linie 23. Pędząca Glizda.

Życie na linie 23

Bardzo mały sabotaż

Pędząca Glizda

Podstawowym zajęciem pracowników spółdzielni robót wysokościowych „ Okienko” było knucie. Przede wszystkim knucie przeciwko systemowi komunistycznemu, który w naszym kraju był raczej systemem realnego socjalizmu niż komunizmem sensu stricte.

Knucie sprowadzało się najczęściej do akcji małego sabotażu – jeżeli można to tak nazwać nie uwłaczając harcerzom opisywanym w powieści „Kamienie na szaniec”. Przede wszystkim do dobrego tonu należało nie płacenie za bilety. W pociągach, w tramwajach, a nawet w kinach. Chłopcy prześcigali się w opowieściach jak to nabierali znienawidzonych kontrolerów potocznie nazywanych kanarami. Przy ich gigantycznych zarobkach kupienie biletu na pewno nie było problemem. Ganianie się z kontrolerem po wagonach było jednak świetną zabawą i powodowało skok adrenaliny..

Jakby mało im było emocji związanych z pracą na linie. Ich stosunek do wykonywanych prac też można było czasem nazwać sabotażem. Słynna w ich środowisku była opowieść o tym jak kolega zamiast umieścić metalową obejmę na walącym się kominie fabrycznym tę obejmę precyzyjnie namalował. Wiedział, że naczelny inżynier, który miał odebrać jego pracę, cierpi na lęk przestrzeni i za chińskiego boga nie wejdzie na komin. Byłoby to bardzo zabawne gdyby nie pewien drobny szczegół. Nie wiadomo – do dziś dnia zresztą – kiedy komin się zawali i kogo zabije.

Mały sabotaż czyli czerpanie drobnych korzyści i wielkiej satysfakcji z sabotowania obowiązujących przepisów był w tych czasach podstawowym przejawem tak zwanej „mentalności porozbiorowej” zakorzenionej w polskim społeczeństwie i podstawowym modus operandi buntowników przeciwko systemowi. Małym sabotażem było w ich oczach również kradzenie papieru toaletowego w publicznych szaletach, dopisywanie kilometrówek do sprawozdań z delegacji czy załatwianie za pomocą łapówki szpitala.

Czy możliwe jest wyleczenie się z tego? I czy należy się z tego leczyć kiedy państwo ponownie stało się opresyjne?

C D N

Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”

Kasa Misiu, kasa !! Odżyła Pędząca Glizda.  Życie na linie 22

Życie na linie 22

Odżyła Pędząca Glizda. 

Kasa Misiu, kasa !!

Głównym tematem rozmów pracowników spółdzielni robót wysokościowych „ Okienko” była kasa. We wspomnieniach publikowanych w prasie, a także w poświęconej im książce wszyscy „ Okienni” ( jak ich nazywano) oczywiście twierdzą, że rozmawiali wyłącznie o tym jak naprawić nasz nieszczęsny kraj. Podobnie wspomina „ Okienko” znany polski socjolog nazywany złośliwie Ciotką Irenką. Podpierając się w swoich dywagacjach rozważaniami Hannah Arendt na temat szlachetnej solidarności młodych mężczyzn połączonych jakimś trudnym zadaniem oraz doszukując się w „ Okiennych” niezwykłego uczucia „ szczęścia publicznego” związanego z knuciem przeciw władzy ludowej, wprowadzał do relacji z ich rozmów całkowicie nierealistyczny, tromtadracki ton.

To wszystko bujda – łatwo się domyślić o czym mogą rozmawiać młodzi, dość prymitywni mężczyźni należący do hermetycznej grupy. Wbrew pozorom nad rozmowami o dupie Maryni ( jest to w sensie logiki forma zdaniowa – zamiast przysłowiowej Maryni można podstawiać różne imiona) przeważały rozmowy o kasie. Ile dostaną za konkretne zlecenie, ile przepili w ostatnim tygodniu, z kim przepili i co z tego mieli.

Chłopcy zarabiali bardzo dużo, przepijali równie wiele w lokalnych knajpach szastając napiwkami, ale pozostał w nich plebejski obyczaj ciągłego rozmawiania o pieniądzach. Z całą pewnością nie byli dżentelmenami. Dla ich obserwatorów i wielbicieli pewne tematy finansowe też były ciekawe i pozostały do dziś niewyjaśnione.

Jak już wcześniej wspominałam, jeden z nich zwany Drogą miał w bankach kilka milionów niespłacanych kredytów. Jak te kredyty uzyskiwał, dlaczego nie znalazł się w rejestrze niesolidnych kredytobiorców, skąd dyrekcje konkretnych banków wiedziały, że nie należy od niego tych spłat się domagać pozostaje zagadką. Gdyby Ciotka Irenka nie był tak zafiksowany na ich uroku osobistym, może sformułowałby jakąś adekwatną hipotezę. Zamiast tego wolał ich podziwiać ze szkodą dla swojej socjologicznej rzetelności.

Łatwa kasa na starcie, zagraniczna kasa w wieku dojrzałym i sposoby spłacania tej kasy – to tematy do wzięcia dla historyków i dziennikarzy śledzących niezwykłą karierę Chyżego. Jakoś jednak nie mają na to ochoty.

C D N

Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”

Pinokio. Trudne dzieciństwo deprawuje. Życie na linie 21.

Życie na linie 21 PG

Pinokio

Charakterystyczną cechą Chyżego była obok mściwości kłamliwość. Dlatego nosił przydomek Pinokio. Oczywiście nikt nie odważyłby się go tak nazwać publicznie, ani tym bardziej odezwać się do niego w ten sposób, ze względu właśnie na jego słynną mściwość. Ale za jego plecami tak o nim mówiono.

Gdy Chyży obiecał, że będzie na jakiejś imprezie było pewne, że nie będzie. Gdy Chyży obiecał komuś pracę należało szukać sobie natychmiast innej. We wszystkich okolicznościach Chyży zachowywał się jak kukułcze pisklę, które wyrzuca z gniazda prawowitych lokatorów. Niszczył wszystkich lepszych od siebie i bezwzględnie dążąc do władzy otaczał się jeszcze od siebie głupszymi i bardziej podłymi.

Jego akolitów, jego drużynę nazywano gangiem Olsena, bo był to gang bezwzględnych ludzi potykających się o własne sznurówki. Chyba właśnie dlatego darowywano mu różne podłości. „ On już taki jest, tak musi”- mawiano lekceważąco. Lekceważenie człowieka głupiego i podłego to poważny błąd o czym mieli się wszyscy wkrótce przekonać.

Chyży miał czasem momenty szczerości. „ Gdybym nie wszedł do polityki uczyłbym historii w szkole podstawowej w Kaczych Dołkach Mniejszych” – mawiał. Wszystko co złe kojarzyło mu się- nie wiadomo dlaczego – z kaczką.

Istnieje pogląd, że trudne dzieciństwo hartuje. Jest wręcz przeciwnie – trudne dzieciństwo deprawuje. Trudne dzieciństwo owocuje często pretensją do świata i mściwością, skłonnością do odpłacania ludziom za przeżyte w dzieciństwie upokorzenia. Nie należy lekceważyć również efektu imprintingu czyli wdrukowania. Jak pokazał Konrad Lorentz gęś gęgawa wychowywana przez człowieka nie potrafi prowadzić gęsiąt. Dzieciak obserwujący awantury rodziców, nie czujący się bezpiecznie w rodzinnym domu nie potrafi się z nikim zaprzyjaźnić, nie potrafi być lojalny czy wielkoduszny.

Wyrasta często na podłego mściwego i kłamliwego – jak Chyży – człowieka.

C D N

Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”

Kalejdoskop. Życie na linie 20.

Kalejdoskop. Życie na linie 20.

PG

Pracownicy spółdzielni robót wysokościowych „ Okienko” byli w większości młodzi. Zarabiali i przepijali bardzo dużo w przeświadczeniu, że ich prosperity będzie trwać do końca ich życia. Czytali bez głębszego zrozumienia usłużnie posuwane im pozycje agresywnego liberalizmu ekonomicznego, na który masowo nawracali się przedstawiciele stalinowskiej grupy interesu. Odwróceni ubecy, prominenci PRL, ich progenitura, intelektualiści wysławiający kiedyś marksizm i poeci piszący ody do Stalina. Wszyscy oni uważali, że kolejne stadia ich brzydkiej choroby lewicowości powinny zajmować, a nawet fascynować społeczeństwo. Jest to psychologicznie uzasadnione. Niejeden syfilityk uważa, że kolejne stadia jego brzydkiej choroby płciowej – wysypka, szankier miękki, szankier twardy, czy wczesne otępienie – są tak interesujące, że zapewniają mu kolejne konkiety i – jako efekt uboczny- kolejne zarażone osoby.

Pracownicy „ Okienka” byli niezwykle tolerancyjni, nowocześni, pozbawieni wszelkich moralnych obiekcji czyli w ich języku – fobii. Nie należy się dziwić, że relacje męsko damskie zmieniały się w tym towarzystwie jak w kalejdoskopie. „ A co słychać u narzeczonej Witka?” – pytał na przykład ktoś słabo wtajemniczony i słabo rozumiejący zasady prawdziwej tolerancji. „Ta narzeczona Witka to właściwie żona Stasia, ale ona ostatnio była z Igorem, lecz już się rozstali bo aktualnie jest z Konradem”– odpowiadał zagadnięty, zdumiony tępotą pytającego.

Chyży dziwnym trafem wyłamywał się z tego kalejdoskopu. Jego połowica, z którą w chwili słabości politycznej wziął nawet ślub kościelny, wiedziała chyba o nim zbyt dużo aby odważył się jawnie, jak jego koledzy, zmienić partnerkę. A może wyjątkowo dobrze pasowała do niego mentalnie i intelektualnie. Jego dzieci też nie grzeszyły wysokim IQ. „Takiego debila nigdy w życiu nie spotkałem”– mawiał o synu Chyżego ktoś, kto przypadkowo spotkał się z nim za granicą na nartach.

Był w błędzie. Wysokie IQ i talent nie są wbrew obiegowym poglądom gwarancją życiowego powodzenia. Gdyby tak było Norwid nie umarłby w przytułku, a popłuczyny po elitach PRL nie zaśmiecałyby uniwersytetów, akademii nauk, Pen Clubu i Związku Literatów.

Kalejdoskop ma to do siebie, że choć zmieniają się w nim obrazy, szkiełka pozostają niezmienione.

C D N

Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko

Modus operandi. Życie na linie 19.

Życie na linie 19. Modus operandi.

To dziwne – lecz podstawą życia towarzyskiego środowiska „Okienka” były zawsze obrzydliwe pomówienia i plotki. Ludzie na pozór zżyci i zaprzyjaźnieni od samego początku dzielili się na grupy i podgrupy. Śmietanka towarzyska „ Okienka” zawsze aspirowała do wielkiej polityki i przejmowała obowiązujące w warszawce kody i mody. Chłopcy wciskali się na warszawskie salony mając mocne wsparcie w ciotce Irence, a potem bezmyślnie powielali obowiązujące w tym środowisku paradygmaty.[ Życie na linie 9. Ciotka Irenka. ]

Najistotniejszym z nich było traktowanie byłych stalinowców i „odwróconych” ubeków jako autorytety moralne i jądro jedynej opozycji. Koledzy z „Okienka” którzy się temu sprzeciwiali albo zachowywali zdrowy rozsądek i trzeźwy osąd sytuacji byli odsuwani na margines na podstawie fałszywych oskarżeń. To właśnie spotkało bardzo uczciwego człowieka, Marcina Nasielskiego. Miał za sobą życiowy dramat – zmarło dziecko urodzone jako wcześniak podczas jego i jego ciężarnej żony wycieczki. Po tym traumatycznym przeżyciu Nasielski i jego żona rozstali się za obopólną zgodą. Chcieli zapomnieć i rozpocząć nowe życie. Pozostali przyjaciółmi. W grupach i podgrupach „ Okienka” rozpowszechniało się jednak opinię, że Nasielski porzucił kobietę w tragicznej życiowej sytuacji i dlatego zasługuje na anatemę. „ Nikt z nas nigdy nie poda mu ręki”- grzmiał Chyży Rój. Nasielski został bezwzględnie odsunięty na margines środowiska. Zapewne nie domyślał się nawet co się o nim opowiada.

Kłamstwo i pomówienie stało się znakiem firmowym Chyżego. Było i zostało jego modus operandi.

C D N

Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”

Zepsute diabelskie koło. Życie na linie 18

Życie na linie 18

Diabelskie koło

Prezes „Okienka” Wojciech Gadziński czyli dla kolegów Gad odwiedził kiedyś znajomych biwakujących na dziko nad wielkim jeziorem. Znajomi z racji wieku uprawiali tak zwane „żeglarstwo szuwarowo bagienne”. Nie stać ich było na duży jacht, wyrośli ze snobizmów związanych z każdą dyscypliną elitarnych sportów, chcieli mieć jeszcze trochę kontaktu z wodą, choć wpełzanie do namiotu stawało się dla nich z roku na rok trudniejsze.

Obóz odwiedzali i w nim biwakowali liczni odszczepieńcy z „ Okienka”. Ci, którzy ze względu na długi język albo resztki przyzwoitości nie nadawali się do odcinania kuponów od knucia. Do starszych państwa nad jeziorem dołączał zwykle Kura czyli Kurowski. Kura był kapitanem morskim, alpinistą przemysłowym, podróżnikiem. Z wiekowymi żeglarzami łączyła go niechęć do snobizmu, upodobanie do prymitywu, a przede wszystkim pewna naiwność. Zbyt często wydawało mu się, że ma do czynienia z ludźmi dobrej woli i angażował się w działania, które były co najmniej podejrzane. Kiedyś przewoził przez Bałtyk na swoim jachcie powielacze dla knujących. Człowiek odbierający powielacze kazał mu wyładowywać je w porcie. Kiedy Kura odmówił – oświadczył: „ za taką kasę mógłbyś ruszyć tyłek”. Tyle, że Kura nie brał żadnej kasy. Potem okazało się, że powielacze były trefne, zawierały nadajniki.

Wracając do Gada. Rozgrzany procentami rozwinął przed słuchaczami swoją filozofię władzy. Ognisko trzaskało, księżyc przyświecał, nocne ptaki darły dzioby. Filozofia władzy Gada była to najprymitywniejsza wersja wallenrodyzmu. „Żeby zrobić coś dobrego trzeba utrzymać się w siodle a żeby utrzymać się w siodle trzeba przykucnąć i tylko tym się zajmuję” – powiedział. Ktoś obyty z jeździectwem zaprotestował oświadczając, że nigdy nie kucał na koniu, a wtedy Gad wrócił do alpinizmu, takiego jak go pojmował. „Jeżeli wpadłeś w poślizg w stromym terenie nie wykonuj gwałtownych ruchów, przykucnij”. Starsza pani zniesmaczona tymi zasadami alpinizmu dla ceprów czy jeździectwa dla dzieci do lat czterech na karuzeli w wesołym miasteczku ( tak powiedziała) poszła spać ale reszta dywagowała do białego rana.

Porównanie do karuzeli było trafne – obwieścił Gad. Tyle że polityka to nie jest wesołe miasteczko lecz zepsute diabelskie koło, które obraca się z rosnącą szybkością. Ten kto da się odwirować spada w niebyt. Gad zginął w słynnej katastrofie lotniczej. Ciekawe czy był tak ważny, że musiał zginąć czy był tak nieważny, że nie warto było go ostrzegać?. Wiedział na pewno wiele, zbyt wiele choćby o Chyżym i jego drużynie. „Тимур и его команда” mawiali o Chyżym złośliwi zazdrośnicy z „Okienka”. Nie mogli pojąć jak taki ( ich zdaniem) idiota może tak dobrze sobie radzić na diabelskim kole polityki.

C D N

Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”

Odcinanie kuponów. Życie na linie 17.

Życie na linie 17

Odcinanie kuponów.

Jak już było powiedziane spółdzielnia robót wysokościowych „Okienko” skupiła całą młodą opozycję słynnej uzdrowiskowej miejscowości i jej szeroko rozumianych okolic. Wszyscy się znali, wszyscy byli oczywiście na ty i jak muszkieterowie z powieści Aleksandra Dumas głosili zasadę: „ jeden za wszystkich – wszyscy za jednego”. Po zmianie systemu obsadzili większość stanowisk w regionie, więc ich Solidarność – oczywiście przez duże S – miała całkiem praktyczny wymiar. Kto na przykład zabroni prezydentowi miasta wydania zgody na rewitalizację zabytkowej kamienicy nie posiadającej dawnego właściciela, który mógłby mieć jakieś roszczenia? Kto zabroni przydzielić w tej kamienicy mieszkań wybranym osobom czy ich rodzinom z przeznaczeniem do wykupu, a dawnych kwaterunkowych lokatorów wyprowadzić pod pretekstem remontu na peryferie? Słynna była wpadka jednego z prominentów tego uzdrowiska, który podczas telewizyjnego wywiadu pomylił liczbę posiadanych mieszkań. Nie ma się o co czepiać, było ich kilkanaście więc miał prawo się chłopak pomylić. Kto zabroni miastu zakupić u wybranego artysty projektu publicznych szaletów? Takie, prawdziwie artystyczne projekty bywają bardzo drogie. A, że teoretycznie rzecz biorąc potrzebny jest jakiś przetarg? Drobiazg. Wystarczy tak sformułować warunki aby wygrać mógł tylko jeden, najwspanialszy oczywiście, artysta. Kto zabroni zakupić za bajońską sumę od wybranego kontrahenta działki z przeznaczeniem na schronisko dla psów? Żadna inna działka nie spełniała przecież wymogów ochrony środowiska. Kto zabroni przydzielić pewnej damie atrakcyjnej działki w centrum miasta w charakterze rekompensaty za sławojkę pozostawioną gdzieś na Kresach, której własność została potwierdzona uchwałą rady rodzinnego miasta chłopców z „Okienka”, choć nie potwierdzały jej żadne dawne dokumenty?

Można powiedzieć, że elita „ Okienka” zabrała się po zmianie systemu tak energicznie do odcinania kuponów od knucia (w łazience, przy szumie spuszczanej co chwila dla niepoznaki wody), że aż furczały i rozgrzewały się do czerwoności nożyczki. Solidarność współczesnych muszkieterów okazała się jednak ograniczona przez pewien warunek, nazwijmy go warunkiem koniecznym. Było nim rozumienie i wcielanie w życie zasad omerty. Z klubu współczesnych muszkieterów byli bezwzględnie wykluczani ci, którzy mieli zbyt długi język. Nie znaczy to oczywiście, że ktoś mierzył im języki centymetrem. Wiele lat wspólnego przepuszczania łatwo zarobionych pieniędzy pozwoliło rozpoznać gadatliwych, a także tych którzy mieli jakiekolwiek, choćby szczątkowe zasady i wykluczyć ich raz na zawsze ze wspólnoty beneficjentów „Okienka”. Jak pamiętamy credo okienkowych muszkieterów brzmiało: „Cnota – to korzystanie okazji”. Ironiczna definicja: „Cnota to permanentny brak okazji” dotyczyła – jak ich nazywano- łosi, lamusów, mutantów popromiennych, czyli w mniemaniu chłopców z „ Okienka” niezaradnych idiotów, którzy swoje niezgulstwo i brak sukcesów usiłują usprawiedliwić jakimiś zasadami. A oni sami żadnych zasad nie mieli i okazji im przecież nie brakowało.

C D N

Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”

Droga, Przyjemniaczek [“Biskup”], Chyży i Tata Tasiemka. Życie na linie 16

Życie na linie 16

Droga, Chyży i Tata Tasiemka.

PG

Losy chłopców z „ Okienka” bywały fascynujące. Na przykład Droga, niezwykle urodziwy facet, nazywany przez niektórych Mister Nice czyli Przyjemniaczek miał u innych ksywkę Biskup. A to dlatego, że jak donosiła wieść okienkowa założył kiedyś w Niemczech sektę czy farmę, na rzecz której ochoczo pracowały za darmo bogate podstarzałe Niemki. Werbował je zapewne na swoje piękne błękitne oczy. Droga zasłynął po wielokroć przytaczaną historią – podobno prawdziwą. Razem z kolegą, obaj bez kasy, odwiedzili jakiś klasztor. Zamiast poprosić o darmowy obiad Droga butnie oświadczył: „ bracia spędzimy razem czas posiłku” i braciszkowie pokornie spełnili jego życzenie. Odtąd nieznośni koledzy Drogi traktowali to powiedzonko jako rytualne zaproszenie do pijatyki w knajpie.

O Drodze krążyły różne opowieści. Podobno był winien bankom przeszło 6 milionów złotych, których nikt nie egzekwował. Dlaczego? Tego nie wiedział nikt, albo wiedzieli ale nie chcieli powiedzieć. Jeżeli to prawda – to faktycznie jest w tym coś niezwykłego. Spróbujcie nie płacić rat kredytu, albo nawet tylko nie zapłacić mandatu za złe parkowanie. Banki puszczą was z torbami samymi karnymi odsetkami. Sprzedadzą wam z licytacji mieszkanie i samochód. Komornik zajmie stary telewizor i sztućce odziedziczone po babci.

Tymczasem Drodze nikt nie sprzedawał mieszkania a w dodatku zaciągał pod różnymi pretekstami kolejne kredyty. Zakładał stowarzyszenia i fundacje, przyklejał się do różnych inicjatyw. Można? Jak się okazuje można tylko trzeba wiedzieć jak. Jaki jest klucz a raczej wytrych do tak rozumianego sukcesu? Droga musiał mieć taki wytrych. Chyży miał z całą pewnością cały komplet takich wytrychów. Jak łączyć politykę z działaniami – nazwijmy to – pozaprawnymi? Odpowiedź mógłby dać słynny przedwojenny polityk i gangster Tata Tasiemka.

C D N

Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”

Krążenie elit. Życie na linie 15.

Życie na linie 15

Krążenie elit

PG

Chłopcy ze spółdzielni „ Okienko”, gdy już doszli do rozumu i przestali uważać swoją spółdzielnię za pępek świata, zastanawiali się często kto właściwie, za czasów komuny, był ich oficerem prowadzącym. Niektórzy podejrzewali o to prezesa. Raczej niesłusznie. Po pierwsze został w polityce szybko odsunięty na boczny tor podczas gdy Chyży nieustannie konsumował korzyści uzyskane nie wiadomo właściwie – szczególnie początkowo – za co. Po drugie było widać, że posiadana wiedza prezesowi ciąży. Prezes musiał wiedzieć dużo, zapewne zbyt dużo. Ktoś kto wie zbyt wiele, ale nie daje się kupić, nadaje się zarówno w gangu jak i w polityce tylko do odstrzału. I faktycznie prezes ginie potem tragicznie w powszechnie znanej katastrofie.

Chłopcy byli wręcz rozczulający w swojej naiwności. Twierdzili, że, o ile spełnione są odpowiednie warunki, to w życiu, w sztucę i w polityce wygrywa zawsze najlepszy. Te warunki to oczywiście liberalna demokracja. Powoływali się przy tym na rozumianą opacznie teorię krążenia elit niejakiego Vilfreda Pareta. W ich przekonaniu lepsza elita zastępowała zawsze tę gorszą. Nie zadawali sobie pytania „ Dla kogo lepsza?”. Nie rozumieli że ta „ lepsza” w sensie Pareta elita, to elita bardziej drapieżna, bardziej zdeterminowana, przez to bardziej skuteczna w przejmowaniu władzy i najczęściej bardziej szkodliwa dla społeczeństwa.

Z właściwą sobie naiwnością twierdzili również, że prawdziwa sztuka to ta, która przeszła próbę czasu. Nie rozumieli roli umowy społecznej, która nadaje wartość zarówna dziełu sztuki jak i walucie. Nie rozumieli skomplikowanych mechanizmów tej umowy. Z przyczyny swej naiwności nie bardzo rozumieli również dlaczego do polityki wszedł z przytupem Chyży, którego uważali za głupka, a wypadł z niej na długo przed swoją śmiercią, odstawiony całkowicie na boczny tor, inteligentny prezes „ Okienka”.

Ciekawe kiedy ujawnione zostaną tak zwane kompromaty dotyczące Chyżego, które niewątpliwie gdzieś są przechowywane. Ciekawe czy faktycznie to on był oficerem prowadzącym za czasów prosperity „ Okienka”.

Ale najtrudniejsze do odgadnięcia jest jakie fakty z życia i działalności Chyżego zdołałyby poruszyć dotknięte powszechną lemingozą polskie społeczeństwo.

C D N

Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”

Psychopatologia władzy. Życie na linie 14

Życie na linie 14

Psychopatologia władzy

Chłopcy z „Okienka” zastanawiali się często, w grupach i podgrupach, dlaczego Chyży jest taki wredny i mściwy. Podobno ojciec go lał, w domu mówiło się po niemiecku, a dzieci w szkole malowały mu na tornistrze swastykę. To taka psychologia dla ubogich intelektualnie, psychologia rodem z pism dla kobiet, wykładanych w poczekalni stomatologa czy ginekologa. Chłopcy prezentowali – chcąc nie chcąc ten – właśnie poziom.

Jednak poważni naukowcy, socjologowie i psychologowie też często tłumaczą zagadki historii traumatycznymi przeżyciami z dzieciństwa historycznych postaci. Na przykład Boris Souvarine, a właściwie Borys Lifszyc, ukraiński Żyd czy żydowski Ukrainiec nota bene autentyczny komunista uważany za pierwszorzędnego krytyka komunizmu, w pierwszym rozdziale książki „Stalin, rys historyczny bolszewizmu” długo rozwodzi się nad dzieciństwem i młodością Soso. Miliony Żydów uniknęłyby- według tych historyków – swego losu gdyby Hitlera przyjęto na studia malarskie w Wiedniu., gdyż o swoje niepowodzenia oskarżał żydowskich wykładowców tej uczelni. 20 milionów ludzi nie zginęłoby gdyby ojciec Stalina nie był alkoholikiem i nie katowałby jego i jego matki. Stalin nie znienawidziłby również do tego stopnia religii gdyby w cerkiewnej szkole nie tłukł go okrutny wychowawca, Dmitrij Chachutaszwili. Stalin miał wady genetyczne, miał zrośnięte palce stóp co narażało go na drwiny kolegów. Goebbels miał stopę końsko szpotawą co z pewnością nie ułatwiało mu życia i kariery.

Takie dywagacje można snuć w nieskończoność bez większego sensu. Niewątpliwie jednak poczucie krzywd doznanych w dzieciństwie może zaowocować w życiu dorosłym brakiem empatii, całkowitym brakiem lojalności wobec kogokolwiek, oraz skłonnością do intryg i rozgrywek, czyli rozwinięciem się typowych cech psychopatycznych.

Ciekawsze jest jednak dlaczego otoczenie takich niemiłych, wręcz psychopatycznych typów pozwala im wspiąć się na wyżyny władzy, dlaczego rozpoznawszy ich cechy charakteru lekceważą je.

Paul Ludwig Hans Anton von Beneckendorff und von Hindenburg jak i cała arystokracja niemiecka lekceważyli po prostu Hitlera, uważali, że będzie łatwo nim powodować. Podobnie przywódcy strajku w stoczni – jak sami mówili – lekceważyli Bolka. „Takim głupkiem będzie łatwo sterować” – mówili. Szpetnie się przeliczyli. Podobnie przeliczyli się koledzy Chyżego, których traktował czysto instrumentalnie i za nic miał słynną, wielokrotnie opisywaną i wychwalaną „okienkową” solidarność.

C D N

Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”

Kasa misiu kasa. Życie na linie 13

Życie na linie 13

Kasa misiu kasa

Jak już mówiliśmy chłopcom z „Okienka” za czasów przebrzydłej komuny, którą zwalczali knując co sił w ubikacji, przy szumie lejącej się w umywalce wody, nie brakowało kasy. Naiwnym wydawało się, że marnując wodę zabezpieczają się przed podsłuchaniem przez organy bzdur, które głosili. Przeciętny robotnik wysokościowy z „ Okienka” zarabiał miesięcznie tyle co nauczyciel przez dwa lata. Starczało na niekończące się posiady w lokalnych knajpach. Nikt nie rozliczał kelnera z dopisywania do rachunku numeru kołnierzyka i butów. Pieniądze lały się jak woda w historycznej umywalce. Tylko jeden z chłopaków, który nie pił i nie używał, dorobił się wielkiej firmy o europejskim zasięgu. Po zmianie ustroju zatrudniał chłopców jako robotników budowlanych i – jak sam mawiał- jako kapciowych. Jeden z nich woził dzieci do szkoły oraz teściową do sanatorium inny wyprowadzał psy i robił zakupy. Płacił nieźle ale nie umywało się to do poprzednich zarobków. Bzdury które głosili chłopcy podczas seminariów klozetowych sprowadzały się do idei zlikwidowania wszystkiego co się da . Przede wszystkim należało ich zdaniem zlikwidować system emerytalny i ubezpieczenia zdrowotne. Chłopcy przeświadczeni, że do końca życia będą zarabiać tak jak za czasów PRL nie płacili żadnych składek , nie oszczędzali i nie martwili się o przyszłość. Niejeden obudził się z ręką w nocniku. Zaczęło nawalać zdrowie bardziej nadwątlone przez procenty niż przez huśtanie się na linach. Skończyły się kominy płacowe. Jeden z chłopców doprowadzony do ostateczności zatrudnił się jako strażnik kolejowy i po nocach wędrował wzdłuż torów z własnym psem. Przy czym pies – jak twierdził- też został zatrudniony i zarabiał więcej od niego. Inny wyspecjalizował się w renowacji kościołów. Mieszkał na plebaniach i za jeden uśmiech był tuczony przez wyposzczone księżowskie gospodynie. Niektórym zatrudnienie dała również rozwijająca się szybko telefonia komórkowa. To wszystko nie satysfakcjonowało jednak Chyżego. Jak sam mawiał musi wejść w politykę bo inaczej, przy swoich kwalifikacjach intelektualnych, skończy jako nauczyciel szkoły podstawowej na wsi. Polityka daje satysfakcję – jak mawiali chłopcy- lepszą od orgazmu, lecz nie daje szybko prawdziwej kasy. Dlatego Chyży znalazł sobie sponsora. Był to biznesmen, którego było stać na wynajmowanie połowy piętra w stołecznym hotelu, finansowanie imprez kulturalnych i -przez zmianą ustroju- wydawnictw bezdebitowych. Przytulił Chyżego i jego akolitów. Nie mieli żadnych problemów z braniem kasy od podejrzanego typa. Wyznawali zasadę: „ bierz kiedy dają, tańcuj kiedy grają” jak im się wydawało skuteczniejszą od historycznie sprawdzonej zasady: „ brać i nie kwitować”. Toteż jak się wkrótce okazało musieli tańczyć tak jak im zagrano.

C D N

Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”

Życie na linie 11. Postmodernizm i „Okienko”. „Drogowskaz nie biegnie w kierunku, który wskazuje”.

Życie na linie 11 Postmodernizm i „Okienko”. „Drogowskaz nie biegnie w kierunku, który wskazuje”.

Pędząca Glizda

W czasie stanu wojennego ZSRR objęty był tak zwanymi sankcjami. Nie wolno było wysyłać do tego kraju sprzętu elektronicznego i to w żadnej postaci. Chodziło oczywiście o to żeby Sowieci nie korzystali ze zdobyczy naukowych zachodniego świata. W tym okresie, w ramach pomocy, przychodziło do Polski wiele celowo słabo kontrolowanych – jak sądzę – paczek. W tych paczkach przemycano różne urządzenia. które miały służyć knuciu przeciwko komunie. Były wśród nich drukarki a także komputery, nadajniki i radia. Sama dostałam kiedyś paczkę z szeleszczącym w niej proszkiem do prania, w której na specjalnie podwieszonym woreczku ukryte było kilkadziesiąt odbiorników wyglądających jak niewielki zegarek z antenką, przeznaczonych dla więźniów oraz internowanych, do odbioru sygnałów z wolnego świata. Oddałam je pod wskazany adres i bardzo tego pożałowałam dowiedziawszy się, że niektórzy chłopcy z szerokiej otuliny „Okienka”, szczególnie ci, którzy zaprzyjaźnili się ( albo wręcz spoufalili ) z ciotką Irenką, zostali wprowadzeni na warszawskie salony i mogli zarabiać zgodnie ze specjalnym modus operandi tego środowiska.

Otóż w Warszawie wychodziło wówczas nielegalne albo półlegalne pismo o szumnym tytule skupiające tak zwaną intelektualną warszawkę. Naczelny tego pisma wszedł w strukturę pozwalającą zarabiać na omijaniu embarga na dostawy elektroniki do Sojuza. Elektronikę z przesyłanych masowo do Polski paczek zbierało się w określonym super tajnym punkcie, skąd dostarczano ją zaufanemu pośrednikowi, a on przekazywał ją sobie tylko znanymi kanałami do ZSRR. On też wypłacał honoraria nieporównywalnie większe od wierszówki, którą można było zarobić wypisując tromtadrackie bzdety w piśmie o napuszonym tytule. Ciekawe, że ci wszyscy intelektualiści nie widzieli żadnej sprzeczności pomiędzy swoim sposobem dorabiania, a szczytnymi hasłami, które głosili. Może dlatego, że wywodzili się po części spośród poszukiwaczy sprzeczności, które to poszukiwanie sprzeczności utrwaliło się jako akceptowanie wszelkich sprzeczności. A może dlatego, że jak twierdzili: „ drogowskaz nie biegnie w kierunku, który wskazuje”.

U bram kraju czaiła się wówczas ponowoczesność. Propagował ją i opisywał człowiek, który kiedyś walczył w Polsce z bandami. Potem członkowie tych band, czyli logicznie rzecz biorąc bandyci, zostali przemianowani w głównym nurcie mediów czyli- jak niektórzy powiadają- w głównym nurcie szamba, na bohaterów. Od pewnego czasu znowu usiłuje się zrobić z nich bandytów. Komuniści w okresie transformacji chętnie transformowali się na liberałów, potem liberałowie na katolików, najczęściej – jak ich nazywano- „podstępowych” i podstępnych – bo blisko im się okazało do zwolenników eutanazji i aborcji.

Duch ponowoczesności unosił się również i nad „ Okienkiem”. Nigdy nie było wiadomo kto jest z kim, jak i po co. Nigdy nie było wiadomo czy ktoś jest prostym robolem czy wyrafinowanym intelektualistą czy jednocześnie robolem i intelektualistą. A może raz robolem, a raz intelektualistą. Jakby oni wszyscy byli transformersami czyli fikcyjną rasą pozaziemskich istot potrafiących nieustannie się przeobrażać.

W kwestii obyczajów też zapanował- jak zresztą wszędzie- specyficzny kontredans. Elity mówiły językiem dawnych nizin społecznych, ale ich zdaniem tylko oni mieli do tego prawo, a w ich ustach soczyste przekleństwa brzmiały jak poezja, jak trzynastozgłoskowiec. Elity pędziły bimber, a plebs pomalutku uczył się pijać wino. Na początek tylko słodkie albo półsłodkie. Przestał obowiązywać tak zwany dress code . Nie sposób było- jak to mówił kiedyś lud -„poznać pana po cholewach” bo do Opery można było wejść w podartych spodniach, które stały się zresztą szczytem elegancji, a guru opozycji potrafił odbierać order w crocsach. Hipsterzy ( cokolwiek to słowo może znaczyć) nosili w zimie sandały nakładane na bose stopy, a białe skarpetki stały się znakiem rozpoznawczym człowieka z nizin społecznych, dorobkiewicza, człowieka spoza towarzycha warszawki.

Chłopcy z „ Okienka”, choć równie jak elitka warszawki przesiąknięci duchem ponowoczesności, byli przynajmniej zabawni i mili. Traktowali wiele spraw z przymrużeniem oka. Celowali w formułowaniu własnego dowcipnego „okiennego” – jak go nazywali – kodeksu. „Cnota to permanentny brak okazji” – taką definicję cnoty ukuli i z pewnością stosowali. „ Nie ma brzydkich i starych kobiet tylko czasem brakuje wódki” -twierdzili. Na miejscu pewnej słusznych rozmiarów dziennikarki telewizyjnej, zamiast nakłaniać sąd, żeby skazując na wysoką grzywnę pewnego niefortunnego felietonistę, przekonał szeroką publiczność, że jest nadal zdolna do czynności seksualnych, zadbałabym raczej o to, żeby w moim barku nigdy nie zabrakło alkoholu. Zdecydowanie wolałam również dobroduszne żarty chłopców z „ Okienka” na temat dziewcząt i kobiet od wybryków naczelnego redaktora pisma o napuszonym tytule, publicznie deklarującego, której z wielbiących go licznych dam nie tknąłby nawet szczotką do kibla.

Trawestując powiedzenie amerykańskiego admirała z przełomu XVIII i XIX wieku ( a był nim – jak pamiętamy- Stephen Decatur) chłopcy mawiali „ right or wrong, my money”. Sądzę, że miało to znaczyć : “pecunia non olet” Dzielili to przeświadczenie z intelektualistami z napuszonego pisma o napuszonym tytule zarabiającymi na łamaniu embraga na wwóz elektroniki do Sojuza. Nie należało doszukiwać się w postawie tych intelektualistów konsekwencji. Podstawową cechą ponowoczesności nie jest bynajmniej zastąpienie logiki dwuwartościowej logiką wielowartościową, lecz całkowity brak logiki.

C D N

Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”

=============================

Ja dostałem propozycję “omijania embarga na dostawy elektroniki do Sojuza” od któregoś z redaktorów pisma RES PUBLICA Marcina Króla. Negocjowaliśmy, dyskutowali stronę etyczną… A znajomy przyjął… Mirosław Dakowski

Życie na linie 10. Knucie.

Życie na linie 10 Pędząca Glizda

Knucie

Jak Polska długa i szeroka podstawowym zajęciem ludzi młodych, starszych i zupełnie starych było w opisywanych czasach knucie czyli konspirowanie. Gdyby energię wpakowaną w zadrukowywanie milionów stron papieru szybko znikającą farbą drukarską włożyć w coś pożytecznego, na przykład w budowę domów, w Polsce nie byłoby permanentnego niedostatku mieszkań. Z jakiejś przyczyny komuna zdecydowanie przeszkadzała jednak budować domy a nie przeszkadzała knuć. Może chciała społeczeństwu upuścić trochę pary czyli energii społecznej. Gdyby zaoszczędzić drzewa, które poszły na te, czytane najczęściej wyłącznie przez ich autorów, ich żony, mężów, kochanków i kochanki samizdaty, nie byłoby globalnego ocieplenia, bo drzewa zmieniałyby CO2 na cukier prosty, a cukier jak wiadomo jest podstawowym surowcem dla domowej produkcji napojów wyskokowych. Tradycję produkcji tych napojów przejęły od prostego ludu ówczesne elity intelektualne, w środowiskach uniwersyteckich wymieniano się mniej czy bardziej sprawdzonymi przepisami na te napoje, a wspólna degustacja produktów konspiracyjnej działalności pogłębiała międzyludzkie więzi i nadawała knuciu czyli konspirowaniu specyficzny urok. Sprzyjała również demografii. Gdyby niepodległość wybuchła nieco później nie trzeba by było sprowadzać obecnie do roboty Ukraińców.

W „Okienku” knucie odbywało się na ogół w łazience z trudem mieszczącej knującą elitę, reszta czyli prosty okienkowy lud zazdrośnie rejestrowała nagłe kłopoty żołądkowe kolegów, a z łazienki dochodził przedłużający się szum bezmyślnie marnowanej wody. Bezmyślnie, bo po kilku dniach tout le monde znał i dyskutował poruszone w kiblu ważkie problemy a dzięki obdarzonej nadzwyczaj długim jęzorem ciotce Irence omawiała je tout Varsovie. Gdy kiedyś ( to był zupełnie inny, wcześniejszy etap konspiry) na sali sądowej zapytano znanego goprowca, partyjnego kapusia, czy poważnie traktował noszenie przez tak zwanych „taterników” tam i z powrotem przez Tatry konspiracyjnej makulatury odpowiedział: „ e tam – to były tylko takie podchody”. Pikanterii tym podchodom dodaje fakt, że noszący bibułę w większości nie znali dobrze Tatr, aktywna w tym procederze dama, krytyk teatralny lokalizowała w swych opowieściach schronisko Murowaniec na przełęczy Krzyżne, a realne były tylko wyroki za te podchody no i realna była późniejsza kariera kapusia, między innymi kariera literacka.

Wracając do „ Okienka”, nie wiem po co zamykano się w łazience jeżeli po kilku dniach i tak wszyscy wszystko wiedzieli. Do konspiracyjnej tradycji tych czasów należało posiadanie w swych szeregach jakiegoś jawniaka czyli kapusia, który nie krył swojej proweniencji, pomagał czasem w uniknięciu mandatu za złe parkowanie, albo w uzyskaniu paszportu i był zbratany a nawet wręcz spoufalony z konspiracyjną elitą ugrupowania. Była to wyraźna mentalna подготовка do Kanciastego Stołu (nie wiadomo dlaczego zwanego okrągłym) gdzie coitus tajniaków z jawniakami spłodził bękarta zwanego III RP.

No cóż- tajniacy z jawniakami dawno ustalili i wmówili naiwnym konspiratorom, że dzieci nie odpowiadają za grzechy swoich rodziców. Ten paradygmat, dogmat, wręcz wyznanie wiary pozwolił różnym dysydentom ze stalinowskiej grupy interesu wśliznąć się w opozycyjne szeregi, zdominować je, przejąć przywództwo społecznego buntu i poprowadzić go w wybranym przez siebie kierunku. Wprawdzie w niektórych społecznościach i kulturach dzieci odpowiadają za zbrodnie rodziców i to aż do dziesiątego pokolenia, ale my jesteśmy przecież społeczeństwem nietolerancyjnym więc odrzucamy takie przez wieki sprawdzone, cudze wzorce. Elita „ Okienka” bratała się więc z kapusiami przy pracy na linie oraz podczas pijatyk w lokalnych knajpach. Elita warszawki bratała się podczas spotkań (połączonych najczęściej z pijatyką) w inteligenckich salonach. Rezultaty tego powszechnego braterstwa okazały się opłakane. Knujących było podobno 10 milionów. Tajniaków, jawniaków, nawróconych, odwróconych, przechrzczonych, trockistów i maoistów, zdecydowanie mniej. Ale łyżka dziegciu niszczy podobno beczkę miodu. W każdym razie na pewno psuje jej smak. A jak mówi poeta „ lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku”. I tego smaku knującym wyraźnie zabrakło.

C D N

Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”

Życie na linie 9. Ciotka Irenka.

Zycie na linie 9

Ciotka Irenka

Pędząca Glizda

Pewien stoliczny socjolog zwany powszechnie ciotką Irenką wręcz się zadurzył w chłopcach z „Okienka”. Wychwalał na salonach warszawki ich wybitną inteligencję i polityczną dojrzałość, ale chyba nie tylko o te, dość rzadkie ludzkie cechy, mu chodziło. Jak szeptali po kątach chłopcy, dopraszał się, żeby dopuszczali go do ich roboczych spotkań i z lubością, choć dyskretnie, wdychał upiorny odór ich brudnych kombinezonów.

Irenka, znany socjolog, profesjonalnie zabrał się do badania zdumiewającego, nie tylko dla niego, lecz dla wszystkich innych fenomenu. Oto kilku pomysłowych chłopaków zakłada biznes. Tym biznesem jest spółdzielnia robót wysokościowych. Idzie im jak po maśle. Nie wiadomo dlaczego nie mają praktycznie żadnej konkurencji. Jedyną konkurencją mogłaby być znana warszawska firma wysokościowa skupiająca alpinistów i ubeków ale ta firma wyraźnie stara się nie wchodzić im w drogę. Do używania lin, karabinków, przyrządów podciągowych a nawet tak pięknie zwanego „dupowsporka”, nie potrzeba wysokiego IQ. Również malowanie kominów, mycie wysoko położonych okien i szklanych ścian nie wymaga wyjątkowych kwalifikacji, a w kraju nie brakowałoby chętnych do takich, dobrze płatnych, zajęć.

Poza tym nie jest jasne dlaczego dyrekcje obsługiwanych przez „Okienko” fabryk i zakładów pracy bez cienia protestu akceptują bardzo wysokie ceny za usługi spółdzielni. Chłopcy oczywiście twierdzą, że to kwestia ich unikalnych umiejętności i osobistego wdzięku ale tylko głupi by w to uwierzył. Każdy znający realia PRL doskonale rozumiał, że „Okienko” jest pod specjalną ochroną, że nad spółdzielnią rozpostarta jest potężna „Kрыша”. Pozostaje pytanie kto i po co opiekował się spółdzielnią? Najprostsze wyjaśnienie jest następujące. „Okienko” skupiało praktycznie całą młodą opozycję tego regionu kraju. Miało się ich wszystkich zamkniętych jak owce w zagrodzie. Być może byli do czegoś przygotowywani. Wszyscy to rozumieli, z wyjątkiem ciotki Irenki.

C D N

Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”

===============================

mail:

Była jeszcze aferka na Dworcu Centralnym, fajnie zatuszowana:

Ciotka Irenka a Rezyser Znany

Życie na linie 8. Sztuka wysoka i piłka kopana.

Życie na linie 8

Sztuka wysoka i piłka kopana.

Pędząca Glizda.

Im głębiej wchodził Chyży Rój w politykę, im ważniejszy się czuł, tym trudniej było się z nim dogadać dawnym kolegom z „Okienka”. Wzorem klubów, w których spotykali się w Harlemie gangsterzy i artyści jazzowi, w rodzinnym mieście Chyżego założono Flax Club z nadzieją, że będzie promował sztukę wysoką. A przede wszystkim artystów z grona pracowników spółdzielni „Okienko”. Jak pisałam- w tym środowisku nie brakowało różnych oryginałów. Jeden z nich o ksywce Jemioła pochodzącej wprost od nazwiska Jamiołkowski malował przedziwne obrazy. Na przykład rynek Kazimierza Dolnego widziany z perspektywy leżącego na rynkowym bruku -nie wiadomo -pijanego czy naćpanego. Powykrzywiane kazimierzowskie kamieniczki jak wampiry pochylają się nad jego głową z wrogo wytrzeszczonymi oknami. Albo naga para siedząca sztywno i ponuro przy stole, jak stare małżeństwo, z ukrytymi elegancko pod stołem genitaliami. Albo ponury mężczyzna kołyszący w ramionach martwego zająca.

Pewnego razu Flax Club urządził aukcję obrazów. Ku wściekłości profesorów lokalnej Akademii Sztuk Pięknych wszystkie płótna Jemioły poszły jak ciepłe bułeczki. Dla tych profesorów Jemioła był człowiekiem znikąd, bez dyplomu, a więc w zasadzie malarzem nielegalnym. Gorąco tęsknili do czasów gdy żeby mieć prawo urządzić wystawę, albo legalnie sprzedawać swoje prace, trzeba było uzyskać tak zwane uprawnienia artystyczne. Pewien obecny na aukcji profesor Akademii słynął z tego, że jako członek komisji przyznającej te uprawnienia każe rozkładać oleje, akwarele i gwasze niedzielnych artystów na ziemi i przebiera je kopiąc. Z fularem na szyi i chyrą siwych włosów wyglądał jak papcio Chmiel. Zapytał mnie, które obrazy najbardziej mi się podobają. Odpowiedziałam uczciwie, że Jemioły. „ No właśnie, to sztuka akurat dla kucharek” –łaskawie zauważył odchodząc.

W klubie Flax obok polityków gangsterów i ludzi półświatka brylowali wieczorami liczni pracownicy „Okienka.” Chyży Rój początkowo trzymał się na uboczu, lecz w miarę wzrastania jego politycznych apetytów i politycznych wpływów robił się coraz ważniejszy. Mądrzył się na wszelkie możliwe tematy, a jego akolici pokornie wysłuchiwali tych bredni.

To samo dotyczyło tradycyjnie rozgrywanych przez chłopaków meczów piłki kopanej. Taki mecz odbywał się między innymi w Sylwestra. Gracze – jak twierdzili – musieli dla podtrzymania dobrych relacji z lekceważonym kiedyś kolegą podkładać mu się na boisku. No cóż – choć Chyży nie był jako żywo Maradoną dorównywał jednak -jak twierdził – liczbą strzelonych goli nie tylko Maradonie lecz nawet Lewandowskiemu.

Dzięki pracującym na jego sukces graczom zasłynął strzeleniem gola podczas meczu towarzyskiego z delegacją rządową sąsiedniego kraju.

Niełaska Chyżego miała konkretne konsekwencje finansowe czy wręcz bytowe. Zawsze ugodowy, podporządkowany Pluskwa zmieniał dzięki Chyżemu mieszkania i prace jak rękawiczki, natomiast niepokorny i uczciwy, prawdziwy opozycjonista Nasielski był w tym towarzystwie sekowany i oskarżany- zupełnie bezpodstawnie zresztą- o ohydne potraktowanie bliskiej mu kobiety. Ale to wszystko przecież były drobiazgi. Wygranie na przykład ze Stalinem w szachy groziło nie tylko jego niełaską i złym humorem, lecz nawet śmiercią lub kalectwem.

C D N

Zbieżność nazwisk [??] i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”

Życie na linie 6. Życie towarzyskie i uczuciowe.

Życie na linie 6

Życie towarzyskie i uczuciowe

Pędząca Glizda

Pracownicy spółdzielni robót wysokościowych „Okienko” byli na ogół bardzo młodzi. Wyznawali – jak już wspominałam – zasadę, że cnota jest to permanentny brak okazji.

A że okazji im nie brakowało, ich życie towarzyskie i uczuciowe było bogate, ciekawe i pełne zmiennych konfiguracji. Osoby rzadziej bywające na imprezach jak je nazywano „okiennych” łatwo mogły popełnić gafę pytając parę, która już dawno przestała być parą o dzieci albo budowę wspólnego domu. Spółdzielnia, poza opozycją regionu, skupiała wszelkiej maści oryginałów. Mówiąc wprost – różnych sympatycznych swoją drogą wariatów. Jedni nurkowali w zimie w Bałtyku, inni latali na paralotni, wreszcie inni wspinali się i żeglowali.

Był wśród nich Mietek Ryś, który po licznych podróżach wylądował gdzieś na Syberii w syberyjskiej chacie z syberyjską damą u boku. Jego ślubna żona pocieszała się jak mogła. Ponieważ poprzedni ślub był tylko cywilny, każda nowa konkieta mogła dla niej zaowocować prawdziwym sakramentalnym małżeństwem. Sakrament – sakramentem, lecz biała suknia, kwiaty i deszcz monet różnych nominałów przy wyjściu z kościoła to to, o czym marzy każda kobieta niezależnie od wieku. Żona Rysia była młoda i ładna więc pocieszycieli nie brakowało.

Chłopcy formułowali zresztą często pogląd, że nie ma zbyt brzydkich i zbyt starych żeby się nimi (nazwijmy to ) zainteresować kobiet, tylko czasami brakuje wódki.

C D N

Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”

=====================

mail: Jakich “nazwisk”? Nawet ksywy ukrywasz, Gizdo…

Życie na linie 5. PG.

Życie na linie 5

PG

Chłopców ze spółdzielni „ Okienko” stać było na wspólne wczasowanie w różnych ośrodkach. Oczywiście nazywało się to latającym uniwersytetem czy jakoś podobnie i miało na celu konspirowanie czyli knucie. Dzięki procentom i trawce władze nie musiały do tego knucia oddelegowywać specjalnych agentów. Wystarczył jeden średnio inteligentny i był taki.

Zgodnie z teorią pewnego prominentnego działacza z warszawki uważano, że lepszy jest agent znany niż nieznany. Ten znany czyli jawniak był zresztą użyteczny. Załatwiał paszporty, pomagał anulować grzywny i mandaty. Starał się chłopak.

Pewnej zimy chłopcy spędzali czas nad jeziorem w dość luksusowym ośrodku. Zabrakło im kapusty więc Gad ( prezio) przyjechał z workiem tej kapusty czyli pieniędzy. Nie było dobrej komunikacji więc z kolegami szli przez zamarznięte jezioro. Pod Gadem załamał się lód. Za nim wpadł do lodowatej wody Pluskwa. Jakoś wygrzebali się lecz żeby ratować życie musieli pędzić do ciepłego miejsca.

Plecak z kasą został na lodzie. Nikt go szczęśliwie nie znalazł i na następny dzień specjalna ekspedycja alpinistów przemysłowych z linami i drabinami bohatersko odzyskała forsę.

Było po co żyć i za co pić.

Życie na linie 4. Dotacje biznesmena.

Życie na linie 4

Pędząca Glizda

Chłopcy z „ Okienka” posługiwali się zamiast nazwisk ksywkami jednak najczęściej pochodziły one właśnie od nazwiska. I tak Klonowski nazywany był na co dzień Klon, prezes Wojciech Gadziński nazywany był oczywiście Gad, a bardzo przystojny Drogowicz nosił ksywkę Droga. Droga był wyjątkowo skuteczny w negocjacjach finansowych, potrafiłby Eskimosowi sprzedać lód, a mieszkańcowi Sahary piasek. W Niemczech założył jakąś sektę, w której jak żartowano był biskupem. Naiwne Niemiaszki a raczej znudzone dobrobytem Niemeczki przyciągane blaskiem niebieskich ocząt Drogi za zaszczyt poczytywały sobie możliwość bezpłatnej pracy na należącej do sekty farmie, a zyski konsumował jej guru. Droga nie był również zbyt drobiazgowy w rozliczeniach z kolegami, ale przy ich poziomie zarobków nie musieli być małostkowi.

Jak już pisałam uważali, że taki stan rzeczy, to znaczy ich monopol na rynku robót wysokościowych, będzie trwał wiecznie. Droga dorobił się wielkich długów wobec licznych banków, za które nikt go jakoś nie ścigał. Żadnemu bankowi nie przyszło na przykład do głowy sprzedanie jego mieszkania.

Gdyby inteligencja chłopców przekraczała poziom żyjątka zwanego pantofelkiem zauważyliby, że ktoś ich chroni, a nawet w nich inwestuje.

Dobrym przykładem takiego inwestowania była kasa, którą wyciągał Chyży Rój od pewnego biznesmena. Biznesmen ten, o opinii szlachetnego mecenasa, rozrzucał pieniądze na prawo i lewo. Sponsorował wydawnictwa bezdebitowe, koncerty i wybranych według własnego klucza ludzi. Dotacje biznesmena postawiły Chyżego i jego rodzinę na nogi. Przesiadł się z zardzewiałego roweru na dobrej klasy samochód i nie musiał już w deszczu wisieć na linie. W „ Okienku” zajął się promocją, wydawnictwami i innymi raczej zbędnymi czynnościami.

Ten sam biznesmen ofiarowywał kiedyś sporą sumę na pewne bezdebitowe warszawskie pisemko ale jego wydawcy, w porę ostrzeżeni, zrezygnowali ze sponsoringu. Jeden z nich odwiedził jednak po cichu biznesmena i wziął ofiarowaną sumę do własnej kieszeni. Co gorsza wydał całą kasę w Zakopanym na wódkę i panienki. „ Idź złoto do złota” skomentował ten fakt jego kolega. „Jakie pieniądze takie ich przeznaczenie”.

Chyży Rój nie był potęgą intelektu ale nawet debil rozumiałby, że będzie musiał kiedyś za te pieniądze rzekomemu biznesmenowi czy jego mocodawcom się odwdzięczyć. Zupełnie mu to nie przeszkadzało. W „ Okienku” posługiwano się na co dzień przewrotną definicją cnoty – „Cnota to permanentny brak okazji” twierdzili chłopcy i wbrew pozorom nie były to wcale żarty.

C D N

Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”

Życie na linie 3. Kontrola z Izby Skarbowej

Życie na linie 3

Pędząca Glizda

Pewnego zimowego dnia w lokalu firmy „ Okienko” pojawiła się kontrola z Izby Skarbowej. Od początku działalności spółdzielni przyjęto wrzucać wszelkie faktury i dokumenty do ogromnego pudła po telewizorze albo nawet po jakimś sporym meblu i nikt do niego nie zaglądał. Dziewczyny prowadzące księgowość, które nie były wcale księgowymi tylko żonami albo narzeczonymi, koleżankami czy partnerkami chłopców pracujących na linie jakoś sobie z tymi rachunkami radziły.

Konfiguracje miłosne i przyjacielskie zmieniały się w tym środowisku częściej chyba niż zwykle więc żona jednego mogła tak naprawdę być przyjaciółką czy narzeczoną drugiego, ale to nie ma nic do rzeczy.

Przy kontrolerce wyszły na jaw zdumiewające fakty. Okazało się, że według faktur ta sama osoba tego samego dnia remontowała kolejkę na Kasprowy Wierch i pracowała na dachu jakiegoś kościoła. Sugerowało to poważne uchybienie jakim jest kreatywna księgowość, ale niczym nie zmieszani chłopcy głośno debatowali przy kontrolerce, którą z kilku hipotetycznych lokalizacji wolą. Gdy kontrolerka zaczęła trochę grymasić zgromadzili się w łazience i losowali ułamaną zapałką który z nich ma- jak to mówili – zrobić jej dobrze. Wszelkie tajne polityczne narady zwane przez nich knuciem odbywały się zawsze w łazience. O święta naiwności!

Ostatecznie stanęło na kolacji, tańcach, kwiatach i czekoladkach. Pechowiec, który wylosował ułamaną zapałkę skarżył się potem, że zatruł się w eleganckiej knajpie łososiem a poza tym czuł się po dansingu jak po maratonie. Dama była starszawa, kształtów rubensowskich i zdecydowanie niewytańczona – balowali wiec do samego rana. Czy zjedli razem śniadanie nie chciał powiedzieć. Chłopcy jak zwykle optymistycznie zakładali, że pozytywny wynik kontroli skarbowej zawdzięczają swemu urokowi i umiejętnościom tanecznym pechowego kolegi. Nie dopuszczali logicznego przecież podejrzenia, że ktoś trzyma nad nimi ochronny parasol, że nad nimi jest jakaś krysza.

CDN

Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”

Życie na linie 2. Namalował metalową obejmę na wysokości stu metrów.

Życie na linie 2

Pędząca Glizda

Jedną z bardziej oryginalnych postaci spółdzielni „Okienko” był Darek Klonowski. Całkowicie zapoznany poeta, gitarzysta, żeglarz, miłośnik Gorców. Darek jak większość członków i pracowników spółdzielni „Okienko” był przekonany, że ich niezwykle wysokie zarobki to klasyczne działanie rynku pracy. Ich umiejętności są tak unikalne, że państwowe firmy muszą ich zatrudniać do robót wysokościowych, nie mają po prostu wyboru. Oczywiście chłopcy odpalali co nieco nadzorowi technicznemu oraz dyrektorowi, nikt nie widział w tym nic złego. W tych czasach tak zwana mentalność porozbiorowa podobna do mentalności wschodniej czyniła bakczysz czyli zwykłą łapówkę codziennym elementem życia, w tym życia gospodarczego.

Darek Klonowski dochodził do rozumu i prawdy bardzo wolno. Po przewrocie 89 roku, gdy otworzył się naprawdę wolny rynek prac wysokościowych i stawki alpinistów przemysłowych drastycznie spadły ze zdumieniem stwierdził, że za dobrych komunistycznych czasów zarabiał miesięcznie przynajmniej tyle co jego siostra, nauczycielka przez dwa lata ciężkiej pracy.

Co chłopcy zrobili z tymi wielkimi pieniędzmi jest ich słodką tajemnicą. Tylko jeden z nich nie pijący i nie zażywający utworzył za zgromadzone środki wielką firmę. Chłopcy uważali oczywiście, że łatwość otrzymywania zleceń jest, poza unikalnymi kwalifikacjami, pochodną ich młodzieńczego uroku. Niejednej sekretarce na widok wkraczających do firmy rozbawionych chłopaków z ich ławeczkami, linami i małpami ( przyrząd zaciskowy do wspinani się po linie) miękły nogi i drżało serduszko. Chłopcy nie przyjmowali do wiadomości, że ani sympatia urzędniczek, ani łapówki dawane nadzorowi technicznemu nie mogą zapewnić monopolu w pozyskiwaniu zleceń i musi istnieć jakaś głębsza tego przyczyna.

Spółdzielnia „Okienko” skupiała po prostu całą młodą opozycję swego terenu i nie trzeba było nawet nasyłać na nich ubeków żeby wiedzieć jakie działania planują. Wystarczyło bywać na licznych biesiadach w lokalnych knajpach, które konsumowały większość zarobionych tak łatwo pieniędzy. Nadzór techniczny traktował ich prace priorytetowo, nie dyskutowano na temat stawek i nie grymaszono przy odbiorze prac. Jednym ze standardowych zajęć chłopców z „ Okienka” było malowanie, naprawianie i ewentualne rozbieranie fabrycznych kominów. Darek Klonowski zasłynął kiedyś brawurowym dowcipem. Zamiast nałożyć na rozpadający się komin przewidzianą przez inżyniera metalową obejmę namalował tę obejmę na wysokości stu metrów. Malunek był tak sugestywny, że odbiór techniczny przeszedł bez problemów. Naczelny inżynier fabryki, człowiek słusznej tuszy nie miał najmniejszego zamiaru wchodzić na komin.

Czy komin się zawalił? O tym historia milczy.

CDN Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”