Pani Małgorzata – Rosjanka, przyjaciółka “Dziadka” Wyszyńskiego.

Pani Małgorzata

 

https://www.gosc.pl/doc/7827318.Pani-Malgorzata

Margarita Szarowa w Polsce z wizytą u rodziny Ryżko. archiwum margerity

Pani Małgorzata

===============================

Margerita Szarowa, rosyjska katoliczka i osoba zaufania kard. Stefana Wyszyńskiego, skrywała wiele tajemnic. Jedną z nich udało mi się poznać w Laskach.

Poznałem ją w maju 2005 r., kiedy przyleciałem do Moskwy, aby wysłuchać i spisać opowieści o jej niezwykłym życiu: świadka wiary, ofiary represji politycznych oraz organizatorki pomocy dla prowadzonych przez polskich księży parafii katolickich na Białorusi, a także na Łotwie i Ukrainie. Przez kilka dni notowałem jej wspomnienia, gdyż nie zgodziła się, abym je nagrywał. Nie opowiedziała mi jednak całej swej historii.

Element antysowiecki

Była Rosjanką. Pochodziła z rodziny prawosławnej, która w czasach sowieckich odeszła od wiary. Na studiach koleżanki wprowadziły ją w środowisko katolików, tajnie spotykających się w parafii św. Ludwika w Moskwie. Jej proboszczem był amerykański asumpcjonista o. Léopold Braun. Tajnie ochrzcił Szarową 24 września 1942 r. Poskutkowało to tym, że 28 czerwca 1943 r. została aresztowana i osadzona w areszcie śledczym NKWD na Łubiance. Po długim śledztwie 22 lutego 1944 r. Kolegium Specjalne NKWD skazało ją jako „element antysowiecki” na pięć lat zesłania na Syberię. Tam nawiązała kontakt z polskimi księżmi, podobnie jak ona odbywającymi karę: ks. Janem Wasilewskim, byłym rektorem seminarium duchownego w Pińsku, ks. Wacławem Piątkowskim z Niedźwiedzicy oraz ks. Stanisławem Ryżką z Pińska.

Po odbyciu kary w 1949 r. pojechała na Białoruś, do Niedźwiedzicy w obwodzie brzeskim, aby odzyskać siły i odbudować się duchowo. Tam znalazła drugi dom, do którego później chętnie wracała. W latach 1948–1956 przesyłała paczki z żywnością dla uwięzionych w łagrach kapłanów katolickich. Kiedy w 1949 r. mogła wrócić do Moskwy, podjęła studia wieczorowe w Moskiewskim Pedagogicznym Instytucie Literatury Zagranicznej im. Maurice’a Thoreza i uczyła języka francuskiego w szkole. Była aktywna w parafii pw. św. Ludwika, prowadziła tam m.in. chór kościelny i grała na organach. W 1957 r. została zrehabilitowana. Znalazła pracę w Państwowej Bibliotece Literatury Zagranicznej w Moskwie, gdzie była zatrudniona do emerytury, na którą przeszła w 1981 r. Dzięki ogromnej wiedzy, znajomości kilku języków i sumienności zachowała posadę, choć interesowały się nią tajne służby.

U boku prymasa

Pod koniec lat sześćdziesiątych nawiązała kontakty z rodzinami osób, które poznała na Syberii. Zaczęła przyjeżdżać do Polski. Wykorzystała te znajomości do zorganizowania akcji wysyłki do Związku Sowieckiego książek religijnych, a przede wszystkim mszałów. Jej mieszkanie było miejscem, w którym Polacy szukający kontaktu z chrześcijanami i dysydentami mogli otrzymać wsparcie. Znakomicie opanowała w mowie i piśmie język polski.

W czasie jednej z wizyt w Polsce poznała kard. Stefana Wyszyńskiego. Spowiadała się u niego, gdyż księżom z Moskwy nie ufała. Przygotowała dla niego obszerny materiał na temat sytuacji Kościoła w Związku Sowieckim oraz systemu ateizacji społeczeństwa. Opracowanie trafiło do Watykanu, ale nie przyniosło skutków, gdyż ktoś przekazał je władzom sowieckim.

W 1990 r. do Moskwy, jako duszpasterz Polaków w ZSRR, przyjechał ks. Tadeusz Pikus, później biskup pomocniczy archidiecezji warszawskiej, a następnie biskup drohiczyński. W pierwszym okresie zamieszkał u Szarowej. Przekazała mu swoje kontakty i uczyła rosyjskiego. Tłumaczyła również teksty z łaciny dla moskiewskiej kurii, którą w 1991 r. zorganizował abp Tadeusz Kondrusiewicz, administrator apostolski dla europejskiej części Rosji. Do końca życia była aktywna w duszpasterstwie różnych grup i środowisk. Zmarła 28 czerwca 2008 r. w wieku 87 lat.

Nasza siostra

Pisałem o niej w „Gościu”, a także w wydawnictwach IPN, m.in. opracowałem jej biogram w leksykonie pt. „Zostali na Wschodzie. Słownik inteligencji polskiej w ZSRS 1945–1991”. Nie spodziewałem się, że tekst będzie miał dalsze konsekwencje. Redaktor książki Adam Hlebowicz podarował egzemplarz s. Faustynie, zajmującej się archiwum Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża w Laskach. Przeglądając go, zwróciła uwagę na sylwetkę Szarowej. – Ona była naszą siostrą – powiedziała. Pojechałem więc do Lasek, aby dopowiedzieć historię Margarity.

– Małgorzatę Szarową poznałam w 1977 r. w Laskach, byłam wtedy postulantką, opowiada s. Faustyna. – Zobaczyłam ją po raz pierwszy w refektarzu naszego domu zakonnego. Nikt mi jej wcześniej nie przedstawiał, więc byłam zaskoczona, że po refektarzu, a więc w przestrzeni dostępnej tylko dla sióstr, krząta się osoba świecka. Jako postulantka mogłam tam wchodzić o określonej porze, a ta pani po prostu tam była. Nie chodziła w habicie, była ubrana w strój świecki. Zwracaliśmy się do niej „pani Małgorzato”. Gdy wchodziła do kaplicy, zakładała na głowę chustę. Wspólnie z nami odmawiała brewiarz, uczestniczyła we Mszy św. Jadała z nami posiłki, ale mieszkała w domu rekolekcyjnym. Przyjeżdżała co jakiś czas, czasem z osobą towarzyszącą, która zatrzymywała się na krótko. Pani Małgorzata natomiast była u nas na dłużej, czasem na trzy tygodnie. Odprawiała także z siostrami rekolekcje. O tym, że jest naszą siostrą, oficjalnie dowiedziałyśmy się dopiero po rozpadzie Związku Sowieckiego. Ona jednak już wtedy do nas nie przyjeżdżała, natomiast pisała listy, które zachowały się w naszym archiwum. Ich adresatem była s. Klara Jaroszyńska, z którą była zaprzyjaźniona, a później s. Rut Wosiek. Natomiast jeszcze w czasach komunizmu nasze siostry jeździły do niej do Moskwy. Była u niej s. Terezja Dziarska. Oczywiście siostry jechały jako osoby świeckie. Siostra Terezja była w latach 1989–1995 przełożoną generalną w Laskach. Można więc powiedzieć, że z Margaritą Szarową utrzymywały osobisty kontakt trzy kolejne przełożone generalne w Laskach: Maria Stefania Wyrzykowska, Alma Skrzydlewska i Terezja Dziarska. Była u niej także s. Jana Brudzińska, która przed wojną pracowała jako nauczycielka na Kresach. Była osobą niewidomą. Siostra Jana spinała włosy w duży kok i gdy jechała do Związku Sowieckiego, ukrywała w nim różańce i medaliki, które później przekazywała tamtejszym chrześcijanom. Wiem, że w czasie takich podróży zabierała ze sobą także egzemplarze Pisma Świętego, modlitewniki i literaturę religijną. Zatrzymywała się u Szarowej.

Maria Gabriela Teresa od Królowej Korony Polskiej

Z zachowanej w archiwum notatki, którą sporządziła siostra Rut Wosiek, wynika, że w październiku 1979 r. Szarowa, która w zakonie przybrała imię Maria Gabriela Teresa od Królowej Korony Polskiej, odnowiła śluby wieczyste. Jest tam także informacja, że pierwsze śluby wieczyste odebrała od niej matka Maria Stefania Wyrzykowska, przełożona generalna w latach 1962–1977. Świadkiem zaś była s. Alma Skrzydlewska, która była następczynią Wyrzykowskiej. W notatce napisano, że śluby wieczyste odbyły się w pokoju matki Czackiej „przy szczelnie zasłoniętych oknach i zamkniętych drzwiach”. Niestety, nie znamy daty, kiedy to miało miejsce. Jak mówi s. Faustyna, w czasie składania ślubów wieczystych mógł być obecny także kapłan, ale nie było to konieczne. Z listów Szarowej wynika, że jej przewodnikiem duchowym w Laskach był ks. Tadeusz Fedorowicz, charyzmatyczny kapłan, kierownik duchowy Zakładu dla Ociemniałych w Laskach, który w 1941 r. dobrowolnie pojechał z deportowanymi Polakami w głąb Rosji. Pytam s. Faustynę, co można wywnioskować z informacji, że Szarowa odnowiła śluby wieczyste w październiku 1979 r. – To oznacza, że była u nas wtedy na rekolekcjach, gdyż one zawsze kończą się odnowieniem ślubów. Oczywiście śluby wieczyste musiała złożyć wcześniej.

Otwarte jest pytanie, jak Szarowa trafiła do Lasek. – Musiała mieć rekomendację od kogoś ważnego. Wydaje mi się, że w przypadku Rosjanki taką rekomendację mógł jej dać tylko kard. Wyszyński. Z całą pewnością ksiądz prymas musiał się zgodzić na udzielenie jej ślubów wieczystych, gdyż takie wówczas obowiązywały procedury – mówi s. Faustyna. – Wszystkie nasze siostry, które nielegalnie jeździły z posługą na Wschód, miały zgodę księdza prymasa. Musiała także przejść okres formacji wstępnej, postulat i nowicjat, który normalnie trwa u nas dwa lata. Prawdopodobnie ten czas przeszła zaocznie. Dostała materiały formacyjne i dalej sama przygotowywała się do złożenia pierwszych ślubów. Przed ślubami musiała się odbyć rozmowa kanoniczna, którą przeprowadzała przełożona generalna, a więc osoba odbierająca później śluby. Musiała znać całą biografię nowicjuszki i ją osobiście. W przypadku Szarowej wiemy, że była to matka Stefania, a więc należy przyjąć, że śluby wieczyste złożyła w Laskach najpóźniej w 1977 r. – opowiada. – W tamtym czasie obowiązkowe były także rozmowy kandydatki z biskupem miejsca albo jego delegatem. Przypuszczam, że w jej przypadku była to rozmowa z księdzem prymasem. Jednak nawet po ślubach funkcjonowała w Laskach jako pani Małgorzata. Tak się wszyscy do niej zwracali. Obowiązywała jednak zasada, że zanim złoży się śluby wieczyste, przez pięć lat odnawia się pierwsze śluby. Matka Stefania była przełożoną generalną do 1977 r., a więc śluby wieczyste Szarowej musiały nastąpić najpóźniej do tego roku. To zaś oznacza, że pierwsze śluby mogła złożyć najpóźniej w 1973 r.

Siostra Faustyna dodaje, że normalnie w zgromadzeniu wszystkie śluby są odnotowywane w Księdze Ślubów. Jednak nie ma w niej żadnego zapisu o ślubach Małgorzaty Szarowej. – Zresztą podobnie nie ma zapisów o ślubach wieczystych dziewięciu innych sióstr, które tajnie składały je w Ukrainie. Wiedzę o tym wydarzeniu miały jedynie osoba składająca śluby i przełożona generalna, która je przyjmowała, lub jej delegatka, a także świadek. Może są na ten temat jakieś nieoficjalne notatki, ale na razie do nich nie udało się dotrzeć – mówi s. Faustyna.

W archiwum w Laskach przechowywanych jest ponad 60 obszernych listów Szarowej, pisanych w latach 1991–2008. Opisują one proces odradzania się Kościoła katolickiego; zawierają również wnikliwą obserwację tego, co działo się w Rosji. Szarowa nie miała złudzeń, że jej kraj idzie w złą stronę. Zwłaszcza po tym, gdy prezydentem został Putin. W liście z 19 listopada 1999 r. napisała: „O ile wybuchnie trzecia, potworna wojna, proszę mi wierzyć, rozpęta ją właśnie Rosja”. W kontekście agresji Rosji na Ukrainę, wpisującej się w ciąg wydarzeń nazwanych przez papieża Franciszka trzecią wojną światową w kawałkach, jej słowa nabierają nowego, profetycznego znaczenia.

====================================

Mirosław Dakowski: Panią Małgorzatę poznaliśmy w czasie mej pracy w Zjednoczonym Instytucie Badań Jądrowych w Dubnej w latach 60-tych. To była wcześniej szaraszka.

Małgorzata Siergiejewna mieszkała w Moskwie w izbie w wieżowcu -klatce do spania. Z Matką, która jeszcze w Latach 70-tych… po ciężkich obozach, była stalinistką. Gdy byliśmy już w Polsce [PRL], czasem pojawiała się jakaś osoba, i wręczała mi pakiecik. „Chusteczki dla Dziadka”, wiedziałem. I wręczałem którejś pani z „Ósemki”, której Małgorzata była pewna. Te chusteczki były wyszywane drobnym, pewnym pismem, w pięknej polszczyźnie. Bez szyfrów.

Naszej rodziny najbliższa, najcieplejsza Przyjaciółka.

======================

Gdzieś to opisałem, nie mogę znaleźć.. W latach 80-tych mało wyjeżdżało kolegów do Dubnej – konferencje, staże. A książki do przemytu piętrzyły się. Okazało się ,że Filharmonia Narodowa ma tournée w „Związuniu”. Byli chętni. Zawiozłem ze 40 kg trefnych książek, gł. katolickich. Instruuję o BHP, by nikt nie wsypał. Hi, hi.. już sekretarz POP wziął, obaj agenci -donosicliele też Przysięgali że nie doniosą – to byłoby „niepatriotycznie”. Musiałem wracać do drugi transport. Więcej przywieź, fortepiany i harfy dużo wezmą!!! [pudła]. Nawet Marysia kochanka dyrygenta, poczuła odwagę.

Zarządziłem jednak, by w Moskwie nie ujawniać Małgorzaty i jej adresu: Do Metro Sokoł wieźli różni, dalej wzięli zaufani – i zanieśli do p. Małgorzaty. „Oj, kochani, tak to jest potrzebne!” -krzyknęła MS radośnie.

Po paru tygodniach dowiedziałem się z kartki pocztowej, że wszystko przebiegło sprawnie, już rozdała.

Rewolucja to zorganizowane barbarzyństwo. To choroba umysłu.

Z książki: Grzegorz Kucharczyk, PRYMAS WYSZYŃSKI WOBEC REWOLUCJI, Biały Kruk, 2021, wstęp.

Rewolucja jest odrzuceniem Bożego Ładu.

Parafrazując słowa św. Jana Pawła II z homilii wygłoszonej podczas Mszy św. inaugurującej jego pontyfikat, rewolucja jest zatrzaśnięciem przed Chrystusem drzwi serc ludzkich oraz całych systemów politycznych, społecznych i gospodarczych. Precyzyjniej zaś rzecz ujmując przed zatrzaśnięciem drzwi najpierw wypycha się Go, wyśmiewając (lśniące szaty Heroda zawsze są na podorędziu) Jego samego oraz Jego uczniów. Na śmiechu („wesołych happeningach”) jednak się nie kończy. To dopiero początek prześladowań. Rewolucjoniści wszystkich Wieków nie tylko obecni promotorzy „społeczeństwa otwartego” wołają „Tak dużo chrześcijan, tak mało lwów!”.

Ponownie idąc tropem myśli św. Jana Pawła II, można powiedzieć, że rewolucjoniści chcą zrozumieć człowieka i tworzone przezeń wspólnoty bez Chrystusa, a nawet wbrew Chrystusowi. Zrozumieć, a więc stworzyć świat „na nowo” („W naszej mocy jest stworzyć świat od nowa” mówił jeden z jakobińskich deputowanych W czasie rewolucji francuskiej). Koniecznie więc to, co „stare”, musi zostać usunięte. Jak pisze francuski myśliciel, pisarz, mistyk i działacz katolicki Gustave Thibon (1903—2001): „każdy prawdziwy rewolucjonista to człowiek, którym powoduje niecierpliwość niszczenia. [. . .] rewolucje ludzkie w ostatecznym rozrachunku, poprzez działania poszczególnych osób i jednostkowe wydarzenia, kierują swój atak na najważniejsze fundamenty istnienia i porządku, z wściekłością rzucają się bardziej na samo życie niż na konkretne istoty żyjące, zabijając ludzi, chciałyby zagryźć samą naturę ludzką. Zniszczenie dokonujące się w przyrodzie jest jak fala w rzece, która popycha następną; zniszczenie ludzkie to zatrucie samego źródła”. Rewolucjoniści „wywołują nowotwór, aby wyleczyć zadrapanie”.

Najstraszniejsze bowiem, jak powiada Joseph de Maistre, w rewolucjonistach nie jest to, że niszczą, ale to, co tworzą. Ohydę rewolucyjnego spustoszenia przedstawia Wieszcz w Nie-boskiej komedii: „Wszystkie światy lecą to na dół, to w górę człowiek każdy, robak każdy krzyczy: „Ja Bogiem” i co chwila jeden po drugim konają gasną komety i słońca – Chrystus już nas nie zbawi krzyż swój wziął w ręce obie i rzucił w otchłań”.

Nieprzypadkowo scena, podczas której padają te słowu, umieszczona została przez Zygmunta Krasińskiego w domu wariatów. Rewolucja to choroba umysłu.

Pokusa demiurgicznej władzy nad Stworzeniem („Ja Bogiem”) to istota rewolucji. Jej twarzą jest również próba „skonstruowania” chrześcijaństwa bez Krzyża. (Chrystus bez Krzyża to już nie Zbawiciel, co najwyżej pełen empatii reformator społeczny. Jeśli nie ma Krzyża, na którym zostały odkupione grzechy, to i nie ma grzechów. Jest „duszpasterskie towarzyszenie” jak głoszą formułki tworzone przez współczesnych teologów rewolucjonistów.

Warto w tym miejscu przywołać inny literacki obraz ohydy rewolucyjnego spustoszenia, autorstwa Eugeniusza Małaczewskiego (1897—1922). Ten przedwcześnie zmarły pisarz był niejednokrotnie przywoływany przez Prymasa Tysiąclecia. W opowiadaniu Koń na. wzgórzu opisie zniszczeń poczynionych w polskim majątku przez bolszewickie hordy – Małaczewski przedstawia scenę napotkania przez polski oddział odartego przez bolszewików ze skóry konia ze złamaną nogą, który został przez oprawców pozostawiony przy życiu. Dla głównego bohatera, którego siostra wybrała raczej śmierć aniżeli pohańbienie przez hordy barbarzyńców, to zeszpecone zwierzę było „wielkim, wyrazistym symbolem czegoś, co było większe nad mój ból”, było „jakoby żywym, męczeńskim pomnikiem przez Wojnę samej sobie ku własnej zelżywości i słusznej hańbie w obliczu Boga wzniesionym”?

„Odwiecznym zaczynem rewolucji – pisze G. Thibon – jest pragnienie uciskanego, aby dzielić zepsucie ciemięzcy, aby skosztować tego robaczywego owocu, który jego zazdrość i niewiedza otaczają nimbem rozkoszy”, ale „najbardziej rzucającym się w oczy skutkiem «świętego gniewu ludów» jest pomnożenie liczby biesiadników na uczcie zepsucia”. Jednak to corruptio optimi pessima (zepsucie najlepszych jest rzeczą najgorszą). Należy się zgodzić z francuskim myślicielem, iż co prawda „wszyscy synowie Adama mają ten smutny przywilej bycia przyczyną sprawczą zła”, to jednak „większa odpowiedzialność spoczywa na elitach”? „ Rewolucje przez samo to, że mogą rodzić się tylko z demoralizacji mas zamiast oczyszczać elitę, przenoszą jej choroby na cały naród”.

Mechanizm rewolucji porusza się na odnawialnym paliwie pochodzącym z gazów unoszących się nad moralną zgnilizną. Jak mówi jeden z rewolucyjnych biesów w powieści Dostojewskiego:

„Ledwie utworzy się rodzina lub zjawi się miłość, a z nimi w parze przyjdzie poczucie własności. Zniszczymy to: rozpowszechnimy pijaństwo, plotki, donosicielstwo. Będziemy szerzyć niesłychaną dotychczas rozpustę. […] Jedno lub dwa rozpustne pokolenia są teraz konieczne. Rozpusta ma być niesłychana, wstrętna, kiedy człowiek staje się niepoczytalnym, obrzydliwym, lchórzliwym, okrutnym, samolubnym bydlęciem oto czego potrzeba”.

Bies nieliteracki, markiz de Sade (1740-1814), nurzający się w seksualnym wyuzdaniu (od jego nazwiska pochodzi nazwa pewnej perwersji) autor pornograficznych powieści, wypuszczany przez rewolucję francuską z zakładu dla obłąkanych i aktywny członek klubu jakobińskiego, pisał: „Kim jest człowiek i jaka jest różnica między nim a innymi roślinami, między nim a wszystkimi innymi zwierzętami natury? Oczywiście żadna”?

Markiz rewolucjonista jest doskonałą ilustracją reguły opisanej przez Thibona: rewolucyjna mentalność nie zna granic stanowych. Materialne bogactwo i wysoki status społeczny nie uodparniają na działanie rewolucyjnego wirusa. Galeria postaci od króla Henryka VIII, księcia Filipa Orleańskiego („obywatel Filip Egalite”) po bogatych sponsorów bolszewickiego przewrotu i współczesnych właścicieli światowych korporacji dążących do „Wielkiego Resetu” – przekonuje o czymś zgoła odmiennym. I odwrotnie los kornwalijskich i szwedzkich chłopów walczących w XVI wieku o „wiarę ojców” wbrew głosicielom „czystej Ewangelii”, dramatyczne dzieje ludowego powstania w Wandei (1793) czy antybolszewickich powstań chłopskich na Powołżu pokazuje że obrońcami „Miasta bez granic” byli ci najmniej uprzywilejowani.

Rzecz nie dotyczy bowiem różnic społecznych. Wszystko zaczyna się od słowa. Z wieszczą przenikliwością Zygmunt Krasiński opisał w Nie-boskiej komedii archetyp rewolucjonisty w osobie Pankracego – „człowieka bez imienia, bez przodków”. Chociaż powołuje się na „głód rzemieślników, nędzę włościan, poniżenie ludzkości, ujarzmionej przesądem i wahaniem się”, to jego właściwy rewolucyjny zapał bierze się z tego, że „myśli i kształty są woskiem dla palców. Pankracy jest odniesieniem do intelektualnych ojców rewolucyjnego terroru w imię „rządów cnoty” (Rousseau, twórcy Encyklopedii) i ich nazbyt pojętnych uczniów formatujących Francuzów za pomocą gilotyny do bycia „żarliwą wspólnotą” (Robespierre, Saint-Just et consortes). Jest jednocześnie prefiguracją rewolucjonisty intelektualisty (klerka), tych wszystkich grafomanów (Mussolini) i pozbawionych talentów malarzy (Hitler), filozofów i socjologów zapoznających się z losem fabrycznych robotników nie w fabryce, ale w czytelni British Library (Karol Marks) lub w statecznych szwajcarskich miastach (Lenin), studentów paryskiej Sorbony tworzących w swoim kraju „pola śmierci” (Pol Pot), nauczycieli wiodących swój naród „wielkimi skokami” w otchłań ludobójczej anihilacji (Mao Zedong).

Wieszcz pisał o „przebrzydłym rodzie profesorów, którzy siedzą i piszą atramentem, a ten atrament krwią ludzką potem cieknie o 300 mil odległości od nich”. A cóż dopiero powiedzieć o sile rażenia księży profesorów, którzy od ks. prof. Marcina Lu- tra do o. prof. Karla Rahnera odkrywają „nową teologię”, „prawdziwą Ewangelię”, „nową troskę duszpasterską”, „drogę synodalną”, wyczuwają istnienie „anonimowych chrześcijan” i znają kolejne „fazy moralnego rozeznania”.

Siła rażenia znacznie niebezpieczniejsza od wszystkich „Pankracych”, skoro jak mówi Zbawiciel należy bać się przede wszystkim tych, którzy „duszę mogą zgubić”.

Na naszych oczach na razie tylko za Odrą, ale tsunami nadchodzi także w naszym kierunku widzimy jak kończy się nieprzerwaną miłosierną anatemą (Dietrich von Hildebrand) rewolucyjna działalność tzw. kościelnych reformatorów, którzy „biorą coś, co nazywa się Kościołem, zakładają, że będzie to istnieć dalej, zakładają, że dalej będzie nazywać się Kościołem, i zgadzają się nato, pod warunkiem że kompletnie przestanie to być Kościołem”?

„Nie jestem rewolucjonistą” mówił kardynał Stefan Wyszyński w październiku 1966 roku podczas inauguracji roku akademickiego na Akademii Teologii Katolickiej W Warszawie”. Znamienne słowa, zważywszy zaś na miejsce, w którym padły, można powiedzieć, że profetyczne; mające charakter wezwania: „Wy też nie bądźcie rewolucjonistami”.

Prymas Tysiąclecia nie był teoretykiem, nie był przede wszystkim myślicielem politycznym, ale pasterzem Kościoła. Mówił o sobie: „jestem nauczycielem Narodu w Kościele”. W jego nauczaniu problem rewolucji, choć nie zawsze nazywany tak expressis verbis, jest stale obecny. Dość wspomnieć hasło „rozdzia- łu Kościoła od państwa”, zrodzone w epoce rewolucji francuskiej, a następnie podjęte w czasie wytoczonych Kościołowi „wojen kulturowych” w wydaniu liberalnym (od drugiej połowy XIX wieku) oraz totalitarnym. W swoich pracach naukowych pisanych przed wybuchem drugiej wojny światowej przyszły prymas Polski. Wiele uwagi poświęcał analizie zinstytucjonalizowanej rewolucji, jaką był sowiecki komunizm.

To z tego czasu pochodzi definicja rewolucji autorstwa ks. dr. Stefana Wyszyńskiego: „Rewolucja nigdy nie jest zjawiskiem nieoczekiwanym, czymś nieprzewidzianym, nagłym; jej zbliżanie się można poznać po pewnych znakach ją poprzedzających Rewolucja jest zorganizowanym barbarzyństwem, do którego tak łatwo się nie schodzi, jeśli przedtem długotrwała praca rozkładowa nie dokona ewolucji wewnętrznej w dół. Ten proces może być powstrzymany tylko wtedy, gdy siłom rozkładowym przeciwstawi się całe społeczeństwo mocą swego zdrowego ducha”.

Przypomina się spostrzeżenie Chestertona: „Nikt nigdy nie widział rewolucji. Motłoch wlewający się do pałaców, krew spływająca rynsztokami, gilotyna wyższa niż tron, więzienie w gruzach, lud pod bronią -te rzeczy nie są rewolucją, ale jej skutkiem. Nie można ujrzeć wiatru, można tylko zobaczyć, że wiatr wieje. Tak też nie można zobaczyć rewolucji, można tylko zobaczyć, że do niej doszło. Nigdy w dziejach świata nie było jeszcze rewolucji, brutalnie aktywnej i kategorycznej, która nie zostałaby poprzedzona przez niepokój i nowy dogmat w sferze sferze spraw niewidzialnych. Wszystkie rewolucje zaczynają się od abstrakcji. Większość zaczyna się od abstrakcji wypracowanych z wielką pedanterią”.

Chociaż swoją definicję rewolucji przyszły prymas Polski formułował w 1938 roku w kontekście zagrożenia komunistycznym przewrotem, to jednak zasada długiego dochodzenia do „zorganizowanego barbarzyństwa” za pomocą „abstrakcji wypracowanych z wielką pedanterią” odnosi się przecież do wszystkich omawianych w tym tomie rewolucji: reformacji protestanckiej, rewolucji francuskiej, laickich kulturkampfów, bezbożnych państw totalitarnych, „rewolucji 1968 roku” i prób zmiany „paradygmatu Kościoła” przez wartki nurt Renu wpadającego do Tybru w czasie i po zakończeniu obrad Vaticanum II.