Jak podaje portal Trójmiasto.pl, po zaledwie trzech miesiącach pracy syn Donalda Tuska awansował na stanowisko zastępcy dyrektora departamentu infrastruktury ds. rozwoju i integracji transportu.
“Po tym, jak Eugeniusz Manikowski został tymczasowym prezesem spółki PKP SKM Trójmiasto, przestał pełnić funkcję zastępcy dyrektora departamentu infrastruktury ds. transportu. Jego miejsce zajął Jakub Cichosz, a departament poszerzono o nowe stanowiska zastępców dyrektora. Obecnie jest ich w sumie czworo. Jednym z nich został Michał Tusk” – czytamy.
ZTM, “Gazeta Wyborcza”, OLT Express. Kariera syna Tuska
– Kwestie te reguluje dokładnie ustawa, co do zasady urzędnik samorządowy może prowadzić działalność gospodarczą. Moja spółka nigdy w żadnej sprawie nie miała i nie ma relacji z ZTM Gdańsk w zakresie prowadzonej działalności – odpierał zarzuty Michał Tusk.
Pytany wówczas o pracę w urzędzie, tłumaczył, że komunikacją publiczną zajmuje się zawodowo od 2005 r. – Pojawiła się okazja, żeby zaangażować się w pracę nad zwiększeniem atrakcyjności komunikacji miejskiej w Gdańsku, więc z niej skorzystałem – stwierdził.
W przeszłości Michał Tusk pracował także jako dziennikarz w “Gazecie Wyborczej”. Później był zatrudniony w Porcie Lotniczym w Gdańsku. Następnie zaś związał się z firmą lotniczą OLT Express, powiązaną z Amber Gold.
Charakterystyczną cechą Chyżego była obok mściwości kłamliwość. Dlatego nosił przydomek Pinokio. Oczywiście nikt nie odważyłby się go tak nazwać publicznie, ani tym bardziej odezwać się do niego w ten sposób, ze względu właśnie na jego słynną mściwość. Ale za jego plecami tak o nim mówiono.
Gdy Chyży obiecał, że będzie na jakiejś imprezie było pewne, że nie będzie. Gdy Chyży obiecał komuś pracę należało szukać sobie natychmiast innej. We wszystkich okolicznościach Chyży zachowywał się jak kukułcze pisklę, które wyrzuca z gniazda prawowitych lokatorów. Niszczył wszystkich lepszych od siebie i bezwzględnie dążąc do władzy otaczał się jeszcze od siebie głupszymi i bardziej podłymi.
Jego akolitów, jego drużynę nazywano gangiem Olsena, bo był to gang bezwzględnych ludzi potykających się o własne sznurówki. Chyba właśnie dlatego darowywano mu różne podłości. „ On już taki jest, tak musi”- mawiano lekceważąco. Lekceważenie człowieka głupiego i podłego to poważny błąd o czym mieli się wszyscy wkrótce przekonać.
Chyży miał czasem momenty szczerości. „ Gdybym nie wszedł do polityki uczyłbym historii w szkole podstawowej w Kaczych Dołkach Mniejszych” – mawiał. Wszystko co złe kojarzyło mu się- nie wiadomo dlaczego – z kaczką.
Istnieje pogląd, że trudne dzieciństwo hartuje. Jest wręcz przeciwnie – trudne dzieciństwo deprawuje. Trudne dzieciństwo owocuje często pretensją do świata i mściwością, skłonnością do odpłacania ludziom za przeżyte w dzieciństwie upokorzenia. Nie należy lekceważyć również efektu imprintingu czyli wdrukowania. Jak pokazał Konrad Lorentz gęś gęgawa wychowywana przez człowieka nie potrafi prowadzić gęsiąt. Dzieciak obserwujący awantury rodziców, nie czujący się bezpiecznie w rodzinnym domu nie potrafi się z nikim zaprzyjaźnić, nie potrafi być lojalny czy wielkoduszny.
Wyrasta często na podłego mściwego i kłamliwego – jak Chyży – człowieka.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
KIM TRZEBA BYĆ, BY GŁOSOWAĆ NA TUSKA i jego środowisko?
Trzeba być nowoczesnym, europejskim, otwartym umysłem, tolerancyjnym, niebinarnym, normalnym, obywatelem świata, samodzielnie myślącym, kochającym różnorodność, wolnomyślicielem, niezakompleksionym i realistą.
Żartowałem, oczywiście ;).
Oczywiście nie chodzi tu tylko o Tuska. Ale to jest pytanie ciekawsze od pytania kim trzeba być, by głosować na MarszałkaPopa chazarskiego, Tygryska Pseudowitoska czy też na Plewicę. Na te trzy grupy głosują po prostu osoby godne politowania, niesplamione myślą, to oczywiste. Tu nie ma potrzeby zgłębiać “istoty” elektoratu.
Kto głosuje na PIS? To też już przebadane jest na nice. Łatwowierni, naiwni, dobroduszni, dobrze chcący, religijni i wierzący w gruszki na wierzbie. Żadna tajemnica.
Ciekawszym poznawczo przypadkiem jest Tusek-Chytrusek. I jego elektorat.
Zagadki zafascynowanych Tuskiem można doświadczyć też na S24 i innych portalach. Ludzie wykształceni i inteligentni przez kilkanaście lat (sic!) są wierni Donaldowi. Ba, nie tylko są wierni kibicowskim przywiązaniem, lecz idą dalej – uznają go inteligentnym, mądrym, błyskotliwym, myślącym, utalentowanym politycznie. Jest to tajemnica wszechświata :). Jak jest możliwe, że ktoś, kto w życiu nie miał ani jednej myśli, jest przez miliony uważany za myślącego? Nie mówię, że nie miał ani jednej swojej myśli – mówię, że nie miał W OGÓLE żadnej myśli. Nigdy.
Znam kilka osób oczytanych, wykształconych, które całkiem na serio gotowe są wchodzić w spory i udowadniać, że Tusk jest niezwykle inteligentny i mądry!
To są rzeczy, które się filozofom nie śniły…
Tusk to próżnia doskonała. Głowa Tuska nie jest stworzona do myśli. Nigdy nie była. Gdyby nie to, że kiedyś porównałem J. Kaczyńskiego do Zeliga (film Woody Allena) i do pustego, białego ekranu na którym każdy wyświetla swój emocjonalny film – to użyłbym identycznego porównania w stosunku do Tuska. Na Tusku miliony wyświetlają swoje niedowarzone projekcje. Na Kaczyńskim inne miliony wyświetlają swoje niedowarzone projekcje. Tusk jest odbiciem Kaczyńskiego w krzywym zwierciadle, Kaczyński jest odbiciem Tuska w krzywym zwierciadle. Tylko dwa odbicia w lustrach bez odbijających się przedmiotów. Bez podmiotów. Tylko dwa lustra i żabi skrzek pomnażających się odbić. Iście Borgesowska gra luster…
Skoro Tusk to próżnia doskonała, to kim są członkowie KO, którzy tego nie widzą i wpatrują się z autentycznym zachwytem w swojego Wodza?! Zagadka stulecia…
Tusk niczego nie mówi. To biały (szary) szum. Wypychanie powietrza i CO2 otworem gębowym i to z jąkaniem się, zacinaniem, kretyńskimi, budującymi rzekome napięcie pauzami. Tusk niczego nigdy nie powiedział i nigdy nie powie. Jak można oczekiwać co on powie?! Kim trzeba być, by czekać na jego przemówienia a potem wysłuchiwać szum powietrza?! Kim są ci ludzie? Czy oni w ogóle istnieją?
Na kogo więc głosować? No cóż, pozostaje tylko Konfederacja. Mimo Mentzena i Wiplera.
CZĘŚĆ II
Fenomen Tuska i polskie dziedzictwo jego misji
Nie ma gorszego błędu w próbach zrozumienia polskiej rzeczywistości, niż bagatelizowanie postaci i roli Donalda Tuska. Możliwe też, że jego rola w Brukseli była i…będzie większa, niż się nam wydaje. Określanie go jako kogoś, kto niczego nie robił, przeczekiwał, chował się – to tylko połowa prawdy. Podobnie termin „popychadło” i „figurant” – to bagatelizacja nowych metod zarządzania kolonialnego. Zerem był, jest i będzie po kres swych dni – to oczywiste. Ale jest to zero idealnie wpasowujące się w rachunki kręcących nim operatorów. Zero wieloma swoimi działaniami, posunięciami unicestwiające pewne wartości i mechanizmy obronne ludzi, państwa i społeczeństwa w sposób niezwykle skuteczny i długotrwały. Jego tupetu i bezczelności w wygłaszaniu całkowicie fikcyjnych deklaracji, prowadzących do skutków dokładnie o 180 stopni przeciwnych temu, co z posągowym czołem obiecywał i ogłaszał – nikt nie prześcignął. Wystarczyło żeby zapowiedział ze cos zniszczy – aby to coś zwyciężyło.
Donald Tusk to fenomen. Nigdy po 1989 r. ktoś tak mierny, nie zrobił takiej kariery w Polsce i Europie. Nigdy nikt nie zdewastował w takim stopniu i w każdym wymiarze Polski, jak ten chłopak ze spółdzielni „Świetlik” i jego „krąg”. [Autentyczne: “Nie, Marek, ty się nie nadajesz na ministra. Jesteś za uczciwy” MD]
Jedyną historyczną analogią z dziejów Polski pomagającą pojąć istotę i rolę „siatki sopockiego mesjasza” zdaje się być samozwańczy, opętany mesjasz Jakub Frank, programowo zwalczający wszystkie zasady etyczne i zarazem udający chrześcijanina oraz jego fanatyczni czciciele łączący się w antypolskie i antychrześcijańskie sekty niszczące duszę polskości. Frankiści popierali i wchodzili w jawne i półjawne alianse z każdą zewnętrzną potęgą zainteresowaną w starciu Polski z mapy Europy.
O ile czarcia gwiazda Michnika wypala się już, o tyle Tusk, Golem ulepiony przez Adama M. z papierowych egzemplarzy Gazety Wyborczej i utworzona przez Tuska “pseudo-frankistowska sekta” oblepiły Polskę i mentalność Polaków błotem, z którego długo jeszcze będzie się otrząsać i oczyszczać… Golem i jego wyznawcy zaczęli żyć własnym życiem. Tęczowe ludziki rozbiegły się po naszej rzeczywistości, każdy na swoim miejscu knując hybrydowe ataki. Bywa, że Golem i jego stworki przewyższają długością życia i trwałością skutków swoich działań rabina, który ich powołał do istnienia. Tego nas uczy teratologia.
Dużo racji miała prof.Staniszkis w swych alarmach anty-tuskowych. Zacytujmy je:Tusk to bezwzględny super-ambitny przeciętniak (…) To pod rządami Tuska stworzono sieci redystrybucji i zawłaszczania pieniędzy zanim dotrą do realnych wykonawców: od ustawy o zamówieniach publicznych do różnych, nie kontrolowanych, agend i fundacji rozprowadzających środki europejskie (…)
Za rządów Tuska strach i niepewność (oraz demoralizowanie pracowników ukrywających stan rzeczy) są narzędziami władzy. (…) do historii Tusk przejdzie jako wzór (…) demoralizacji , oportunizmu i karierowiczostwa! (…) Tusk istnieje jako zwornik zgniłego układu, słabego państwa i słabego społeczeństwa (…) Tusk… kolonizuje nasz kraj. Rząd Tuska, kolonizując własne społeczeństwo, bo wysysając jego zasoby aż do poziomu, gdy oddolne inicjatywy rozwojowe już nie będą możliwe (…)”, [jego partia stała się] „przykrywką dla środowisk powiązanych na innych zasadach” [niestety, pani profesor nie doprecyzowała, czy miała tu na myśli obce wywiady, czy mafie, czy interesy obcych państw, czy… wszystkie te 3 rzeczy naraz…].
Gamoniowaty, złotousty, zakompleksiony piłkarzyk chowający się w szafie? Nie, to pozór, mała, mniej istotna część prawdy i błędna ocena wydawana przez miałkich dziennikarzy i półgłówkowatych kabareciarzy „robertów uchoidalnych” drenujących głowy widzów plenerowych spędów (zły kabaret przyczynia się do większych strat w społecznej świadomości niż zły teatr, lub zły podręcznik).
Tusk to cyniczny, hiper-bezwzględny oszust rozbijający w pył wszystkie detektory kłamstw i wychodzący naprzeciw nie wypowiedzianym, lecz już tylko pomyślanym wszelkim posunięciom osłabiającym i niszczącym Polskę.
Tusk zniszczył Polskę i polskość do szczętu. Nie tylko z państwa – uczynił państwo teoretyczne (czyli nieistniejące). Z prawdy zrobił prawdę teoretyczną. Z przyzwoitości zrobił przyzwoitość teoretyczną czyli najwulgarniejsze chamstwo. Ze złodziejstwa zrobił cnotę. Z patriotyzmu zrobił patriotyzm teoretyczny, czyli zdradę. Wyśmiewał i deptał wszystko. Podstawowe wartości chrześcijańskiej Europy wydrwiwał i unicestwiał z pasją najzacieklejszego ich wroga. Moralność i etyka życia publicznego zmieniła się za dotykiem jego nihilistycznej czarodziejskiej różdżki w kamieni kupę. To on wychował, wytresował, namaścił, posłał na misję z błogosławieństwem hańbę polskiej polityki obyczaju, czyli Biłgorajczyka i całą jego palikociarnię. Wpuszczenie żulii na salony, dozwolenie na knajactwo i styl więziennych zachowań – to jedno z głównych jego dziedzictw. To, co działo się w sejmie w grudniu i cały krąg więzienny, krąg szpiclowski Ajwajteli RP zasypujący łajnem nasze zmysły i umysły co kilka dni – nie byłyby możliwe bez określonych d o z w o l e ń naszego z pozoru niewinnego piłkarzyka. Zostawił nam ten spadek zoologicznego, stepowego, azjatyckiego, bolszewickiego, anty-łacińskiego brudu i łajna. Nienawiść i dzicz – tym zalał naszą przestrzeń głupkowato się uśmiechając i błogosławiąc nazwą „Hyde park”.
Diabeł nie musi być widowiskowym destruktorem, apokaliptyczną bestią – może być też (i bywa wtedy najbardziej skuteczny społecznie w destrukcji) po prostu lokalnym heretykiem, malutkim człowieczkiem pozbawionym śladu wyższych uczuć, który dla swoich ciemnych, przeszłych sprawek i gminnych ambicji (poczucia misji) nawet sam nie wie, co niszczy. A nie wie, bo „Takie widzi świata koło, Jakie tępymi zakreśla oczy”. A co jest w tym świata kole? Dwie rzeczy: hołd wobec każdej siły i poniżanie wszelkiej bezbronności. Jak to powiedział ś.p. M.Płażyński: gdyby Tusk żył kilkaset lat wcześniej, trup by się słał gęsto…
Toteż trup słał się gęsto. Nie tylko smoleński. Pozabijał dusze ludzi wierzących w sens uczciwości, moralności, etyki, prawdomówności. Wściekle unicestwiał chrześcijańskie korzenie polskości. Wyrwał z Polaków duszę, a z Polski wszelkie ślady własności i szybkiej szansy na jakiś dobrobyt. Całkiem nieźle jak na tchórzliwego piłkarzyka. A może to nie był tchórzliwy piłkarzyk, tylko czarny Anty-Mesjasz? Otwierający bramy RP dla wyciągających się z zewnątrz rąk? Niech nas nie dziwi, że S. Nowak powiedział o Tusku, że jest “dotknięty przez Boga wielkim geniuszem” albo, że w kręgach kibicowskich powszechne było nazywanie Tuska „mesjaszem”. Taka była logika rozwoju tej sekty i umiejętnego nadzoru skrytych w cieniu jej animatorów.
Jak to powiedział kiedyś Natan z Gazy o Sabbataju Cwi (mistrzu duchowym Jakuba Franka): „Sabbataj odbiera wolę Boga bezpośrednio z nieba”. Z naszego punktu widzenia jest pewien szkopuł w tych kosmopolitycznych herezjach, a mianowicie „według sabbatajskiej soteriologii działanie zbawcze musiało być kontynuowane przez kolejno wysyłanych mesjaszów (najczęściej wymieniano dwóch), by ostatecznie po nadejściu „mesjasza dawidowego” zakończyć cały proces.” Pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że to właśnie dotknięty boskim geniuszem Donald był owym ostatnim z rzędu „mesjaszem dawidowym”. Nazwiska kilku wcześniejszych, tzw. mesjaszy wprowadzających znaleźć możemy w każdej encyklopedii pod hasłem „polska transformacja ustrojowa”… Jeśli to nie jest ostatni mesjasz, to musimy przerwać tę linię nihilistycznej sukcesji.
Jakuba Franka nazwano „politycznym mesjaszem upadającej Polski”. Określenie idealnie pasujące do Tuska… Wypowiedzi Tuska i Franka o księżach katolickich brzmią jakby wyszły z jednych i tych samych ust, obydwaj niezwykłą wagę przywiązywali do zemsty (Frank, gdy był sam na sam z najzaufańszymi, odzywała się w jego słowach nuta nienawiści i żądza zemsty. “Dzień mściwy jest ukryty w sercu mojem ”).
(Oczywiście analogie historyczne można by ciągnąć dalej: strategiczny chrzest Franka i wyborczy ślub kościelny Tuska, przychylność biskupów pożytecznych, czyli biskup kamieniecki Mikołaj Dębowski i biskup gdański Gocłowski etc.).
Jak magnes przyciąga opiłki, tak Tusk gromadził wokół siebie ludzi o określonej mentalności. Mentalności pogardzania polskością i Polakami, mentalności, która do dziś jest wciąż widoczna i jest ciągłym problemem dla Polski. Ludzi, którzy celowo utrudniają i uniemożliwiają proces odradzania się państwa ze stanu, w jaki rządy kamaryli Tuska je wprowadziły. Mentalność bezwzględnego wykorzystywania słabych, dobrodusznych i nie potrafiących się bronić. Mentalność specyficzna – nazwijmy to tak. Mentalność sępa, uśmiechniętej, eksponującej garnitur zębów i dworującej hieny. Mentalność eksploatatora. Mentalność, która dopiero czeka na swoich Linneuszów, by ją ponazywać, poklasyfikować i stworzyć swoiste bestiariusze wrogów wspólnoty, zawodowych destruktorów, niszczycieli polskości. Dopóki nie nauczymy się rozpoznawać tego typu ludzi i nazywać ich adekwatnymi, analitycznymi terminami po to, by zabezpieczać się przed włączaniem ich do aparatu władzy, do struktur oświatowych i w obręb szeroko pojętej kultury – będziemy ciągle przeżywać deja-vu i nie zdołamy zrozumieć natury swych problemów, problemów jakie pojawiają się przed Polską – na dobrą sprawę – już od kilku wieków.
A dziennikarze, jak opowiadali, tak będą za nasze pieniądze do końca świata opowiadać nam swoje bajki o wojnie Polaków z Polakami, albo o narastającym zdziczeniu obyczajów Polaków.
Primo: To nie są obyczaje Polaków. Secundo: Nikt tu nagle nie zaczął dziczeć. Oni od zawsze byli tacy. Tacy sami. Kłamiący z miedzianym czołem i zdzierający skórę z naiwnych. Eksploatujący nasz kraj, jak powierniczą własność. Niszczący z pasją każdą wartość, bo każda wartość jest dla nich zagrożeniem. Swoje błoto próbują przykleić nam a na nasze wartości robią to, co robili na znicze na Krakowskim Przedmieściu. Nie mieszajmy w to Polaków. Nie powtarzajmy suflowanych przez Nich kretynizmów o wojnie polsko-polskiej.
Tak jak, analogicznie, nie mieszajmy Szwedów i Francuzów w zamiłowanie do wjeżdżania ciężarówkami w tłum. To przyszło do nich z zewnątrz… Przyszło to do nich tak, jak do nas przyszli (czy też „zostali skierowani”) samozwańczy mesjasze antypolonizmu mający za zadanie zniszczyć wszelkie zasady etyczne i swoimi ekstatycznymi omamami unicestwić zdrowe myślenie narodu. Czas najwyższy zacząć rozróżniać „ludzi zewnętrznych”. Obcych nosicieli specyficznej mentalności. To kwestia naszego przetrwania.
Pracownicy spółdzielni robót wysokościowych „ Okienko” byli w większości młodzi. Zarabiali i przepijali bardzo dużo w przeświadczeniu, że ich prosperity będzie trwać do końca ich życia. Czytali bez głębszego zrozumienia usłużnie posuwane im pozycje agresywnego liberalizmu ekonomicznego, na który masowo nawracali się przedstawiciele stalinowskiej grupy interesu. Odwróceni ubecy, prominenci PRL, ich progenitura, intelektualiści wysławiający kiedyś marksizm i poeci piszący ody do Stalina. Wszyscy oni uważali, że kolejne stadia ich brzydkiej choroby lewicowości powinny zajmować, a nawet fascynować społeczeństwo. Jest to psychologicznie uzasadnione. Niejeden syfilityk uważa, że kolejne stadia jego brzydkiej choroby płciowej – wysypka, szankier miękki, szankier twardy, czy wczesne otępienie – są tak interesujące, że zapewniają mu kolejne konkiety i – jako efekt uboczny- kolejne zarażone osoby.
Pracownicy „ Okienka” byli niezwykle tolerancyjni, nowocześni, pozbawieni wszelkich moralnych obiekcji czyli w ich języku – fobii. Nie należy się dziwić, że relacje męsko damskie zmieniały się w tym towarzystwie jak w kalejdoskopie. „ A co słychać u narzeczonej Witka?” – pytał na przykład ktoś słabo wtajemniczony i słabo rozumiejący zasady prawdziwej tolerancji. „Ta narzeczona Witka to właściwie żona Stasia, ale ona ostatnio była z Igorem, lecz już się rozstali bo aktualnie jest z Konradem”– odpowiadał zagadnięty, zdumiony tępotą pytającego.
Chyży dziwnym trafem wyłamywał się z tego kalejdoskopu. Jego połowica, z którą w chwili słabości politycznej wziął nawet ślub kościelny, wiedziała chyba o nim zbyt dużo aby odważył się jawnie, jak jego koledzy, zmienić partnerkę. A może wyjątkowo dobrze pasowała do niego mentalnie i intelektualnie. Jego dzieci też nie grzeszyły wysokim IQ. „Takiego debila nigdy w życiu nie spotkałem”– mawiał o synu Chyżego ktoś, kto przypadkowo spotkał się z nim za granicą na nartach.
Był w błędzie. Wysokie IQ i talent nie są wbrew obiegowym poglądom gwarancją życiowego powodzenia. Gdyby tak było Norwid nie umarłby w przytułku, a popłuczyny po elitach PRL nie zaśmiecałyby uniwersytetów, akademii nauk, Pen Clubu i Związku Literatów.
Kalejdoskop ma to do siebie, że choć zmieniają się w nim obrazy, szkiełka pozostają niezmienione.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
Tolerancja Tuska Szanowni Państwo! Najwięcej tolerancji wymaga głupota. Mądrość nie wymaga jej wcale. Podobnie sprawa ma się z lenistwem, w tym umysłowym. Dawniej było ono naganne, teraz jest gloryfikowane. Leniowi należało się, co najwyżej współczucie, albo pogarda, obecnie wymaga on podziwu otoczenia. O zboczeniach wszelakich nie ma co wspominać, bo ich przejaw „nobilituje” od dawna. Ciekawe, kiedy powstanie pierwszy pomnik wielkiego, genialnego homoseksualisty?
Dureń i leń niczego nie zbudują, za to świetnie nadają się do destrukcji wszelakiej. Lenia, lub durnia wystarczy postawić na czele resortu, który ma popaść w ruinę. Rusko-pruscy lobbiści dokładnie wiedzą, co należy w Polsce uziemić, a Gubernator „Generalnej Guberni” wykona to bez zmrużenia oka. Od tego tu jest. Tolerancja Tuska jest specyficzna, trwa do momentu, kiedy uzna on, że czas przydzielić nieudacznikowi nową rolę. Jest nią rola kozła ofiarnego. Uważajcie barany, żeby nie stać się kozłami. Z pozdrowieniami Małgorzata Todd PS. Zasady prawdziwej, nie tej udawanej, tolerancji powinno znać każde dziecko, nie tylko od święta (Dziecka 1 czerwca).
Młodsi tego nie pamiętają, ale Lech Wałęsa, który dla jednych jest memem, dla drugich wstydem, dla innych z kolei dość kłopotliwym samo-mianowanym dziadkiem rewolucji Solidarności, co to się odbyła dekadę po tym jak ludzie kamieniami ubili ostatniego dinozaura, był dla nas – ludzi czasów Solidarności Pierwszej – źródłem ludowych powiedzonek. Były to raczej mądrości chłopka-roztropka, a więc bardziej opisywały autora niż rzeczywistość. Oprócz tego opisywały one stan umysłów suwerena i to od razu od momentu niekonfrontacyjnego odzyskania darowanej wolności.
Pełno tego było: „Zbij pan termometr, a nie będziesz miał gorączki”, „zdrowie wasze w gardła nasze” czy inne tam takie, miały z jednej strony to prostackie źródło, z drugiej były jakimś potwornym, acz czasem szczerym, skrótem złożonej rzeczywistości. Wypowiedziane w innym kontekście, coś jak „gruba kreska” Mazowieckiego, nabrały z czasem innych znaczeń, kiedy to publiczność dostosowywała je do własnych wyobrażeń o opisie świata. Ja zapamiętałem jeszcze jedną taką „złotą myśl” Lecha: w okresie przejścia od rewolucji do rządzenia stwierdził (głównie o swoich towarzyszach), że „są konie do biegu i konie do pracy”. Miało to określić oczywisty fakt, że kompetencje rewolucjonistów są dalekie od wymogów pracy dla państwa i najczęściej nie mieszczą się w jednym człowieku (oczywiście oprócz cudu Lecha), w związku z tym trzeba planować ciągłą wymianę stanowisk i ludzi, skoro nie można zmienić sprzecznych ról.
Dwa konie
Jest w tym i pewna, wspomniana, „mądrość ludowa”, i skrót sytuacji, w której się wtedy, zaraz po Okrągłym Stole, znaleźliśmy. Wiadomo – ludzie różnie się angażują a raczej są angażowani, Lechu sam wspominał o premierach-zderzakach, co to się będą zużywać, kiedy za kierownicą samochodu pt. Polska będzie siedział nasz elektryk, czy to zarzucając na zakrętach meandrów swego ego, czy to waląc w mur realnej polityki. Taki to był podział kompetencji. Ale ta dychotomia przywiodła mnie do innej refleksji. Ok, niech i tak będzie, jak z tymi końmi, ale co to oznacza w czasach nierewolucyjnych? Ano to, że możemy mówić o dwóch typach spersonalizowania polityka. W dodatku na tyle sprzecznych, że trudno znaleźć te cechy u jednego politycznego osobnika. A to byłby ideał. Tworzy to rozłączność postaw politycznych, czyli albo jestem sprawny w zdobyciu władzy (i jej utrzymaniu, choć to wcale nie tożsame), albo jestem sprawnym państwowcem. I to jest dylemat, a właściwie alternatywa rozłączna, której nie rozumiałem, bo to dwie różne sprawy. Bo dlaczegóż to władzę, czyli realizowanie pomysłu na kraj ma dostać ten, co to ładnie wygląda, złotouści po mediach i debatach, przerabia sondaże suwerena na bon moty, ściska łapki na wiecach i zsuwa w kampanii autobusem po kraju, mówiąc widzom-wyborcom to co mu wyszło z badań, że ci chcą usłyszeć.
Co to ma wspólnego ze sternikiem nawy państwowej, biegłego w przepisach, systemach, podległości instytucji państwa? Przecież to dwie różne osoby, style, temperamenty. A to oznacza, że ktoś udaje. Ten koń od biegu, udaje perszerona, ciągnącego wóz państwowy, może – czasem – być odwrotnie, że jakiś urzędnik udaje lidera ludzkich pragnień. To drugie mogę zilustrować postacią Balcerowicza, który był dość sprawnym urzędnikiem w realizowaniu ustalonych celów, ale miał tyle charyzmy, co księgowy przemawiający na wiecu. Ale mnie fascynuje ta pierwsza opcja – showmana, który udaje państwowca.
Gniadosz Donald
Tak, ten tekst będzie o Tusku, zgadliście. Wydaje mi się on przykładem takiego polityka, który ma skorupkę i nic w środku. To znaczy, z różnymi co prawda losami, ale zdobywa władzę, w ostatnią kampanię popracował, jak u Niemca, widać, że był aktywny, zadziałała frekwencja i osiem gwiazdek. Wielu się rozpływa na temat tej rekordowej frekwencji, ale dla mnie to przykład odwrotny – to nie święto demokracji celebrowane w coraz większym składzie, ale dowód na kompletne sprymitywizowanie polskiej polityki, skoro tak wielu ludzi ruszyło do urn odreagować swe negatywne uczucia, kupując kota w worku. I to Tusk ładnie rozegrał. Tyle zdobycie władzy – teraz jej utrzymanie. Też dobrze idzie, ale znowu – wszystko oparte na polaryzacji. Jak nie na tej „zewnętrznej” Polska uśmiechnięta versus okropny PiS, to „wewnętrznej” – na rozgrywaniu swoich w partii i koalicjantów, marszczeniu brwi, napuszczaniu jednych na drugich, osłabianiu każdego z osobna i spektakularnym przyciskaniu ich butem do podłogi. W końcu – na kokietowaniu mediów. Tu też idzie dobrze.
Ale co jest w środku? Ja się zgadzam z Rafałem Ziemkiewiczem, który zdiagnozował, że Tusk… nie umie rządzić. Wedle prawidłowości z początku mego tekstu – gdyby to jeszcze w dodatku był państwowiec, to mielibyśmy cudowny zbieg zarówno cennych, jak i wykluczających się cech. Powiecie – jak nie umie rządzić, jak z siedem lat sprzed drugiego PiS-u rządził sobie lewą ręką przez prawe ucho i można było sobie jeszcze haratnąć w gałę? Tak, ale Tusk w latach 2007-2014 dostał deszcz złota z unijnych funduszy i było co dzielić. Nie przemęczając się zbytnio. I po tej labie, którą jeszcze Tusk skwitował pozostawiając w Polsce swą kopaczową namiestniczkę, suweren go i tak pogonił na następne osiem lat. Siedziało się więc w oślej ławce opozycji, czekało na lepszy fart, aż wreszcie weszło. Mamy władzę z powrotem.
Tusk jest więc takim koniem wyścigowym, jak mówił Lechu – do biegu. No, galopuje szybko, ale na krótkie dystanse. Aby więc było poczucie ciągłej formy, to trzeba robić coraz to nowe wyścigi. Wozu taki nie pociągnie. Prędzej będzie wyśmiewał poprzedników jak im nie szło, jak oszukiwali – nic nie ciągnęli z obiecanego, za to zaś obrok pobierali, nawet bokiem wynosili do swych prywatnych stajenek.
Wóz stoi, co najwyżej trzeba wytłumaczyć, że by się „pociągło”, ale Kaczor popsuł dwie ośki, wyniósł łożyska i jak tylko naprawimy – po serii publicznych procesów – to na bank pociągniemy. A więc jest bieganie w kółko, wałach Donald prowadzi, okrążenie za okrążeniem, wyprzedza swoich rywali na różne sposoby. A widownia to ogląda – dostaje co chce, bo wybrała tego konia, właśnie dlatego, że ładnie biega, jest szybszy (teraz) od reszty, zaś w sprawie nieciągnięcia wozu tak ładnie wszystko wytłumaczy. A więc wszyscy zadowoleni. Ale wóz stoi…
No dobra, ale na poważnie. Wiadomo – ideałem jest połączenie cech obu koni, nie w jednym osobniku, ale w systemie. Konie do wyścigu wygrywają, po czym biegają sobie już swobodnie, w dal…
Dla szpanu, bo inaczej widownia zajmowałaby się wyłącznie gonitwami, nie zaś robotą. Nie można, oprócz nałogowych hazardzistów plemiennych wzmożeń, siedzieć całe życie na wyścigach. Teraz pora na perszerony i przekazanie im zadań operacyjnych. Pod nadzorem politycznym, oczywiście. Urzędnik nie ma politycznego „czuja” do społecznych nastrojów, a te zmienne są, w przeciwieństwie do sztywności przepisów. I tak wespół-w zespół taki dyszel może dobrze popracować. Ale to wymaga stabilnej klasy urzędniczej, w dodatku zmotywowanej i pieniężnie, i patriotycznie. A tu te wszystkie dyskusje o stworzeniu takiej warstwy urzędniczej to bajki o Żelaznym Wilku. Gdzieś ktoś coś słyszał, jest za – zwłaszcza będąc w opozycji. Bo jak dobry los da władzę, to ważne stanowiska wypełnia się bardziej swoimi partyjnymi kolegami z łańcuszka zobowiązań, niż fachowcami. Jeżeli już, to się dubluje takie obsady za jednego fachowca – jeden kumpel. Jest tylko droższy chaos. Droższy, bo płacimy podwójnie, nie licząc kosztów niekompetentnego szkodnictwa, a chaos powstaje na poziomie kompetencyjnym, kiedy jakiś polityczny wynalazek stoi wyżej niż kompetentny fachowiec.
Uśmiech przez zaciśnięte zęby
Ale zauważyliście? – zniknęła uśmiechnięta Polska. Gdzie te milusie uśmieszki? Widać, że niedowład w rządzeniu coraz ciężej zrzucać wyłącznie na ten straszny PiS, choć nawiązywanie do zastanej popisowskiej katastrofy zdarza się coraz częściej. Że nie wiedzieliśmy, że po PiS-ie jest aż tak źle. Ale to ma krótkie nogi, nawet gdyby to po części było – a jest – prawdą. Osiem gwiazdek nie najęło Tuska do tego, by skonstatował krajobraz po pisowskim Armagedonie, ale by Polska była uśmiechnięta – pstryk i benzyna za 5,19 zł, deszcze pieniędzy z Unii, szacun na salonach i pieniądz w Polaka kieszeni, bo PiS nie może już kraść. Oni się tam przestali uśmiechać. Chyba coś tam na górze wiedzą, czego my nie wiemy do końca. Że jest gorzej i będzie jeszcze gorzej. Teraz naciąga się tę gumkę od majtek, bo idą wybory i oszczędza się trosk elektoratowi. Ale od lipca przychodzą rachunki. I zapłaci je również Jagodno.
Mamy więc pechowy zbieg, bo władzę zdobył ten, co się na tym zdobywaniu zna, utrzymuje ją ten, co też to potrafi – ale gdzie ta Polska, się spytam? No, bo jak po środku, między zdobyciem a utrzymaniem władzy nic nie ma, to władza już tylko służy samej sobie. A taki układ jest tylko możliwy jeśli suweren godzi się, że jego wybraniec nie dowozi obietnic. To ciekawe – PiS zrobił sobie z wiarygodności fetysz, uważając, że wybieralność polega na spełnianiu obietnic i polepszaniu losu wybranych grup obywateli-wyborców. Może to i prawda, ale to nie na to, tylko na „fur Deutschland” postawił PiS w kampanii i przegrał. A mógł się chwalić, że dowiózł tu i tam, i tu i tam (rzeczywiście) Polakom się polepszyło. Ale przegrał z jedną-jedyną obietnicą, samospełniającym się zobowiązaniem – ***** ***. Czyli – jak zagłosujesz, to akurat to będziesz miał na drugi dzień. A jak obiecuje się tylko to, po czym ma się stać cud mniemany, to jak to dowieziesz, polityku, to się wywiązałeś. I ty głosujący, i ty – wybrany. A co potem? Ano okazuje się, że cudu nie ma, za to kasy coraz mniej.
Dlatego coraz mniej tej uśmiechniętej Polski. Śmieją się (nerwowo) naiwni, co to albo nie wiedzą co ich czeka, albo tacy, co to będą i kit z okien wydłubywać, byleby oglądać Kaczora jako świadka w kolejnym dętym spektaklu, jakim stały się komisje sejmowe. A więc, że tak powiem, bytowe rzeczy można nie dowozić, tyle, że nie ciągle. Naród jest przebodźcowany kolejnymi wrzutkami tematycznymi. Codziennie afera, a to miała być przecież domena czasów okropnego PiS-u. No, i jak tu znaleźć czas na uśmiech od ucha do ucha. Następuje zmęczenie materiału i szukanie jakiegoś spokoju. A tu nawet premier traci nerwy. A miał być ostoją spokoju – busolą pewności, siły argumentów. Nawet do brudnej roboty wybierał swoich kolegów, by wychodzić potem cały na biało, lejąc oliwę na wywołane przez samego siebie fale.
Polska w bursztynie (zastygnięta)
To jest jakiś impas dla Polski, to tak, jakby się zatrzymać w przedpokoju. Wywalić wszystkich za drzwi, samemu zaś utknąć pomiędzy wyborczym zwycięstwem a niemożnością (niechęcią? nieumiejętnością?) rządzenia. I to też nie widać, że tam ktoś się szarpie – ekipa rządząca słabiutka (nawet w porównaniu z PiS-em), Tusk na posiedzeniach rządu krzyczy, doprowadza ministrantki do płaczu, a więc chciałoby się zawinąć, choćby i do Brukseli, choćby i po pierwszych sześciu miesiącach pierwszego w życiu rządzenia, jak to czyni w ponad połowie swego poselskiego składu Polska 2050. Ta sytuacja to nie jest jakiś robaczek, który zastygł w bursztynie w pozie, z której wynika, że się dokądś wybierał zanim go zastała unieruchamiająca okoliczność. Nie – to jest pokaz nawet nie stagnacji, bo ta zakłada jakiś zatrzymany ruch. To bezruch od samego początku.
No dobra – biedna ta Polska, jak zwykle. Tylko kto na tym korzysta? Pies już tam trącał, czy to zrobiono specjalnie, by wygrał taki imposybilizm, czy to genetyczny polski pech. I czy to zrobiły wraże plemiona tubylcze, czy zewnętrzni osłabiacze Najjaśniejszej. Ale korzysta na tym każdy kraj, który borykał się z polską konkurencją, każdy globalista, któremu obce są państwowe ambicje Polaków, wreszcie każdy członek urzędniczych elit Brukseli, do której Polska pod poprzednimi rządami nie pasowała w jej drodze do szaleńczej wersji postępactwa. Dlatego i Unia, i Niemcy się cieszą. Zaś zakompleksieni Polacy biorą to naiwnie za wyraz sympatii. A to tylko satysfakcja z polepszenia się możliwości realizacji interesów innych krajów. Ubezwłasnowolniona Polska staje się już coraz łatwiejszym podmiotem do europejskich rozgrywek, już nie przeszkadza, choć i tak za starych rządów – gardłowała tylko u siebie, że się nie podda, zaś podpisywała wszystko jak leci.
A czy PiS umiał rządzić? Pewnie trochę lepiej, niż koalicja nie tyle trzynastego grudnia, ale trzynastu partii. Ale przynajmniej miał jakąś wizję, narrację godnościową Polaków, że stać nas na windujące nasz potencjał, ale i dumę, projekty. A co my tu mamy? Z jednej strony jakieś liryczne zaśpiewy o uśmiechu, miłości i – uwaga! – pojednaniu. Tiaaaa… z rąk trzymających pałkę prawa „takiego jak je rozumiemy”. Z drugiej strony – brutalne widowiska dla publiki, jak się tarza w smole Kaczorów, czym się chyba przejmują już tylko patologiczni ultrasi.
Świat ucieka, my w formalinie niemożności. Jak w słoju z dawno już wyginiętym eksponatem.
To dziwne – lecz podstawą życia towarzyskiego środowiska „Okienka” były zawsze obrzydliwe pomówienia i plotki. Ludzie na pozór zżyci i zaprzyjaźnieni od samego początku dzielili się na grupy i podgrupy. Śmietanka towarzyska „ Okienka” zawsze aspirowała do wielkiej polityki i przejmowała obowiązujące w warszawce kody i mody. Chłopcy wciskali się na warszawskie salony mając mocne wsparcie w ciotce Irence, a potem bezmyślnie powielali obowiązujące w tym środowisku paradygmaty.[ Życie na linie 9. Ciotka Irenka. ]
Najistotniejszym z nich było traktowanie byłych stalinowców i „odwróconych” ubeków jako autorytety moralne i jądro jedynej opozycji. Koledzy z „Okienka” którzy się temu sprzeciwiali albo zachowywali zdrowy rozsądek i trzeźwy osąd sytuacji byli odsuwani na margines na podstawie fałszywych oskarżeń. To właśnie spotkało bardzo uczciwego człowieka, Marcina Nasielskiego. Miał za sobą życiowy dramat – zmarło dziecko urodzone jako wcześniak podczas jego i jego ciężarnej żony wycieczki. Po tym traumatycznym przeżyciu Nasielski i jego żona rozstali się za obopólną zgodą. Chcieli zapomnieć i rozpocząć nowe życie. Pozostali przyjaciółmi. W grupach i podgrupach „ Okienka” rozpowszechniało się jednak opinię, że Nasielski porzucił kobietę w tragicznej życiowej sytuacji i dlatego zasługuje na anatemę. „ Nikt z nas nigdy nie poda mu ręki”- grzmiał Chyży Rój. Nasielski został bezwzględnie odsunięty na margines środowiska. Zapewne nie domyślał się nawet co się o nim opowiada.
Kłamstwo i pomówienie stało się znakiem firmowym Chyżego. Było i zostało jego modus operandi.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
W poprzek ulicy Parkowej, obok Łazienek Królewskich i kompleksu rządowych willi, wzniesiono konstrukcję przypominającą bramę więzienia.
Mieszkańcy pobliskich domów nazywają ją „Ścianą płaczu”.
Według Centrum Informacyjnego Rządu, ma to na celu zapewnienie bezpieczeństwa najważniejszym osobom w państwie. Konstrukcja składa się z czarnej metalowej ściany o wysokości około 2,5 metra, zwieńczonej trzema liniami drutu kolczastego.
W jej środkowej części zamontowano automatycznie przesuwane wrota, z boku natomiast umieszczono furtkę. Ogrodzenie zostało wzniesione w poprzek ulicy Parkowej, na skrzyżowaniu z ulicą Sulkiewicza. Rządowe wille w Warszawie zostały odgrodzone płotem z drutu kolczastego. Ten obszar, znany jako Dzielnica Rządowa, jest jednym z najbardziej eleganckich rejonów stolicy, graniczącym z Łazienkami Królewskimi. Jego urbanistyczny układ podlega ochronie konserwatorskiej i jest wpisany do gminnej ewidencji zabytków.
Ulica Parkowa stanowi granicę dla pomnika historii o nazwie Historyczny Zespół Miasta z Traktem Królewskim i Wilanowem, ustanowionego w 1994 roku przez prezydenta RP, oraz parku kulturowego Historyczne Centrum Warszawy, utworzonego w 2023 roku przez samorząd Warszawy. Rozciąga się od ulicy Gagarina na północy, między ogrodzeniem Parku Łazienkowskiego a zabudową mieszkalną, z modernistycznymi kamienicami z lat międzywojennych i współczesnymi apartamentowcami. Na tej trasie, pod numerem 23, znajduje się willa w stylu dworkowym z początku XX wieku, należąca niegdyś do Gabriela Narutowicza, dostępna dla ogółu mieszkańców.
Za ulicą Sulkiewicza sytuacja się zmienia. Tutaj znajdują się rządowe wille, w tym rezydencja premiera. Ulica Parkowa skręca na zachód i kończy się przy ulicy Belwederskiej, zabezpieczona niewysokim ogrodzeniem z bramą i furtką, gdzie przęsła ze stalowych krat są osadzone w kamiennych murach.
Przez wiele lat ten odcinek ulicy Parkowej był otoczony podobnym ogrodzeniem z południa. Dzięki swojej niskiej wysokości i ażurowym przęsłom, ulica, istniejąca od początku XX wieku, zachowywała spójność wizualną. Nawet dodanie paneli z desek w pewnym momencie nie zmieniło tego faktu. Teraz jednak w tym miejscu wznosi się nowo zbudowana czarna ściana, zamykając perspektywę ulicy. Jej budowa właśnie dobiegła końca.
O kontrowersyjną wymianę ogrodzenia redakcja „Wyborczej” zapytała Centrum Informacyjne Rządu.
W odpowiedzi na zapytanie CIR napisało: „Dotychczasowe ogrodzenie było w złym stanie technicznym. W związku z tym Centrum Obsługi Administracji Rządowej, które administruje terenem, zdecydowało o remoncie ogrodzenia i jednocześnie dostosowania go do obecnie obowiązujących wymagań dot. bezpieczeństwa najważniejszych osób w państwie”.
Brama willi premiera przypominająca strukturę więzienną stała się symbolem współczesności
Pod koniec kwietnia bieżącego roku Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków [WUOZ] wydała zalecenia konserwatorskie dotyczące nowego ogrodzenia, sugerując zmiany w jego konstrukcji, użycie pełnych przęseł oraz podniesienie wysokości, zachowując przy tym istniejący mur.
Gazeta „Wyborcza” doniosła, że urząd zaakceptował zaproponowane przez wnioskodawcę rozwiązania z uwagi na zapewnienie bezpieczeństwa użytkownikom terenu, szczególnie w obszarze Dzielni Rządowej, zgodnie z oczekiwaniami Służby Ochrony Państwa. W ramach tych zmian stara brama została zastąpiona nieprzezroczystą, przy czym układ komunikacyjny pozostał bez zmian. „Z uwagi na istniejący zakres ochrony konserwatorskiej prace nie wymagały pozwolenia organu konserwatorskiego” – podała gazeta przytaczając stanowisko WUOZ.
Warto jednak w tym miejscu dodać, że prace przy budowie „ściany płaczu” zostały wykonane jeszcze przed uzyskaniem zaleceń z Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków. W momencie ich otrzymania prace budowlane były już w zaawansowanym stadium.
Prezes „Okienka” Wojciech Gadziński czyli dla kolegów Gad odwiedził kiedyś znajomych biwakujących na dziko nad wielkim jeziorem. Znajomi z racji wieku uprawiali tak zwane „żeglarstwo szuwarowo bagienne”. Nie stać ich było na duży jacht, wyrośli ze snobizmów związanych z każdą dyscypliną elitarnych sportów, chcieli mieć jeszcze trochę kontaktu z wodą, choć wpełzanie do namiotu stawało się dla nich z roku na rok trudniejsze.
Obóz odwiedzali i w nim biwakowali liczni odszczepieńcy z „ Okienka”. Ci, którzy ze względu na długi język albo resztki przyzwoitości nie nadawali się do odcinania kuponów od knucia. Do starszych państwa nad jeziorem dołączał zwykle Kura czyli Kurowski. Kura był kapitanem morskim, alpinistą przemysłowym, podróżnikiem. Z wiekowymi żeglarzami łączyła go niechęć do snobizmu, upodobanie do prymitywu, a przede wszystkim pewna naiwność. Zbyt często wydawało mu się, że ma do czynienia z ludźmi dobrej woli i angażował się w działania, które były co najmniej podejrzane. Kiedyś przewoził przez Bałtyk na swoim jachcie powielacze dla knujących. Człowiek odbierający powielacze kazał mu wyładowywać je w porcie. Kiedy Kura odmówił – oświadczył: „ za taką kasę mógłbyś ruszyć tyłek”. Tyle, że Kura nie brał żadnej kasy. Potem okazało się, że powielacze były trefne, zawierały nadajniki.
Wracając do Gada. Rozgrzany procentami rozwinął przed słuchaczami swoją filozofię władzy. Ognisko trzaskało, księżyc przyświecał, nocne ptaki darły dzioby. Filozofia władzy Gada była to najprymitywniejsza wersja wallenrodyzmu. „Żeby zrobić coś dobrego trzeba utrzymać się w siodle a żeby utrzymać się w siodle trzeba przykucnąć i tylko tym się zajmuję” – powiedział. Ktoś obyty z jeździectwem zaprotestował oświadczając, że nigdy nie kucał na koniu, a wtedy Gad wrócił do alpinizmu, takiego jak go pojmował. „Jeżeli wpadłeś w poślizg w stromym terenie nie wykonuj gwałtownych ruchów, przykucnij”. Starsza pani zniesmaczona tymi zasadami alpinizmu dla ceprów czy jeździectwa dla dzieci do lat czterech na karuzeli w wesołym miasteczku ( tak powiedziała) poszła spać ale reszta dywagowała do białego rana.
Porównanie do karuzeli było trafne – obwieścił Gad. Tyle że polityka to nie jest wesołe miasteczko lecz zepsute diabelskie koło, które obraca się z rosnącą szybkością. Ten kto da się odwirować spada w niebyt. Gad zginął w słynnej katastrofie lotniczej. Ciekawe czy był tak ważny, że musiał zginąć czy był tak nieważny, że nie warto było go ostrzegać?. Wiedział na pewno wiele, zbyt wiele choćby o Chyżym i jego drużynie. „Тимур и его команда” mawiali o Chyżym złośliwi zazdrośnicy z „Okienka”. Nie mogli pojąć jak taki ( ich zdaniem) idiota może tak dobrze sobie radzić na diabelskim kole polityki.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
Jak już było powiedziane spółdzielnia robót wysokościowych „Okienko” skupiła całą młodą opozycję słynnej uzdrowiskowej miejscowości i jej szeroko rozumianych okolic. Wszyscy się znali, wszyscy byli oczywiście na ty i jak muszkieterowie z powieści Aleksandra Dumas głosili zasadę: „ jeden za wszystkich – wszyscy za jednego”. Po zmianie systemu obsadzili większość stanowisk w regionie, więc ich Solidarność – oczywiście przez duże S – miała całkiem praktyczny wymiar. Kto na przykład zabroni prezydentowi miasta wydania zgody na rewitalizację zabytkowej kamienicy nie posiadającej dawnego właściciela, który mógłby mieć jakieś roszczenia? Kto zabroni przydzielić w tej kamienicy mieszkań wybranym osobom czy ich rodzinom z przeznaczeniem do wykupu, a dawnych kwaterunkowych lokatorów wyprowadzić pod pretekstem remontu na peryferie? Słynna była wpadka jednego z prominentów tego uzdrowiska, który podczas telewizyjnego wywiadu pomylił liczbę posiadanych mieszkań. Nie ma się o co czepiać, było ich kilkanaście więc miał prawo się chłopak pomylić. Kto zabroni miastu zakupić u wybranego artysty projektu publicznych szaletów? Takie, prawdziwie artystyczne projekty bywają bardzo drogie. A, że teoretycznie rzecz biorąc potrzebny jest jakiś przetarg? Drobiazg. Wystarczy tak sformułować warunki aby wygrać mógł tylko jeden, najwspanialszy oczywiście, artysta. Kto zabroni zakupić za bajońską sumę od wybranego kontrahenta działki z przeznaczeniem na schronisko dla psów? Żadna inna działka nie spełniała przecież wymogów ochrony środowiska. Kto zabroni przydzielić pewnej damie atrakcyjnej działki w centrum miasta w charakterze rekompensaty za sławojkę pozostawioną gdzieś na Kresach, której własność została potwierdzona uchwałą rady rodzinnego miasta chłopców z „Okienka”, choć nie potwierdzały jej żadne dawne dokumenty?
Można powiedzieć, że elita „ Okienka” zabrała się po zmianie systemu tak energicznie do odcinania kuponów od knucia (w łazience, przy szumie spuszczanej co chwila dla niepoznaki wody), że aż furczały i rozgrzewały się do czerwoności nożyczki. Solidarność współczesnych muszkieterów okazała się jednak ograniczona przez pewien warunek, nazwijmy go warunkiem koniecznym. Było nim rozumienie i wcielanie w życie zasad omerty. Z klubu współczesnych muszkieterów byli bezwzględnie wykluczani ci, którzy mieli zbyt długi język. Nie znaczy to oczywiście, że ktoś mierzył im języki centymetrem. Wiele lat wspólnego przepuszczania łatwo zarobionych pieniędzy pozwoliło rozpoznać gadatliwych, a także tych którzy mieli jakiekolwiek, choćby szczątkowe zasady i wykluczyć ich raz na zawsze ze wspólnoty beneficjentów „Okienka”. Jak pamiętamy credo okienkowych muszkieterów brzmiało: „Cnota – to korzystanie okazji”. Ironiczna definicja: „Cnota to permanentny brak okazji” dotyczyła – jak ich nazywano- łosi, lamusów, mutantów popromiennych, czyli w mniemaniu chłopców z „ Okienka” niezaradnych idiotów, którzy swoje niezgulstwo i brak sukcesów usiłują usprawiedliwić jakimiś zasadami. A oni sami żadnych zasad nie mieli i okazji im przecież nie brakowało.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
Komisja ds. rosyjskich wpływów zbada bardzo dokładnie wpływy rosyjskie i białoruskie na rządy Zjednoczonej Prawicy; one nie podlegają dyskusji – powiedział w czwartek w Sejmie premier Donald Tusk. Dodał, że nazwę „partia Zjednoczona Prawica” można odczytać jako „płatni zdrajcy, pachołki Rosji”. Na te słowa zareagował Grzegorz Braun.
Tusk przypomniał, że ponad 30 lat temu „z tej mównicy, weteran polskiej polityki” Leszek Moczulski rozczytał akronim PZPR jako „płatni zdrajcy, pachołki Rosji”. Lider KPN wypowiedział te słowa w lutym 1992 r. do posłów ówczesnej SdRP podczas debaty nad potępieniem wprowadzenia w 1981 r. stanu wojennego w Polsce.
Zaznaczył, że nazwa „partia Zjednoczonej Prawicy” może być dokładnie tak samo odczytana. – Gdyby dzisiaj był tutaj Pan Moczulski, to by patrzył w tę stronę i mówił: płatni zdrajcy, pachołki Rosji – ocenił Tusk.
Głos z mównicy sejmowej zabrał także poseł Konfederacji Grzegorz Braun.
– Szczęść Boże! Wysoka Izbo, na podstawie artykułu 184 regulaminu wnioskuję o odroczenie tych obrad do czasu, aż wyjaśni w tej chwili obecny Pan premier Tusk, czy złożył już stosowne zawiadomienia do prokuratury, czy uruchomił służby. Nominował, wprawdzie nie z nazwiska, ale wskazując część Wysokiej Izby, na ruskich agentów, tak jak to wcześniej było waszym zwyczajem. Ale czy złożył zawiadomienie, dajmy na to na Pana prezesa, premiera Kaczyńskiego, który go tu nominował na niemieckiego agenta? – pytał polityk.
– Czy może nie dopełnił obowiązków, zaniedbał ich, co w tym rządzie nie byłoby dziwne, tam gdzie minister obrony szykuje plecak ucieczkowy, a minister spraw wewnętrznych doznaje pogłosu. W tym rządzie kwestie bezpieczeństwa nie stoją wysoko – ocenił.
– Ja wnioskuję, Panie marszałku, najzupełniej formalnie, żebyśmy nie procedowali dalej, zanim się nie wyjaśni, kto jest kim. Kto jest niemieckim, kto ruskim, a kto marsjańskim agentem – dodał Braun.
– Panie marszałku, jedno zdanie jeszcze, że inaczej podjęta przez Pana misja wdeptywania w ziemię Włodzimierza Putina może się nie powieść – skwitował, zwracając się do Szymona Hołowni.
Losy chłopców z „ Okienka” bywały fascynujące. Na przykład Droga, niezwykle urodziwy facet, nazywany przez niektórych Mister Nice czyli Przyjemniaczek miał u innych ksywkę Biskup. A to dlatego, że jak donosiła wieść okienkowa założył kiedyś w Niemczech sektę czy farmę, na rzecz której ochoczo pracowały za darmo bogate podstarzałe Niemki. Werbował je zapewne na swoje piękne błękitne oczy. Droga zasłynął po wielokroć przytaczaną historią – podobno prawdziwą. Razem z kolegą, obaj bez kasy, odwiedzili jakiś klasztor. Zamiast poprosić o darmowy obiad Droga butnie oświadczył: „ bracia spędzimy razem czas posiłku” i braciszkowie pokornie spełnili jego życzenie. Odtąd nieznośni koledzy Drogi traktowali to powiedzonko jako rytualne zaproszenie do pijatyki w knajpie.
O Drodze krążyły różne opowieści. Podobno był winien bankom przeszło 6 milionów złotych, których nikt nie egzekwował. Dlaczego? Tego nie wiedział nikt, albo wiedzieli ale nie chcieli powiedzieć. Jeżeli to prawda – to faktycznie jest w tym coś niezwykłego. Spróbujcie nie płacić rat kredytu, albo nawet tylko nie zapłacić mandatu za złe parkowanie. Banki puszczą was z torbami samymi karnymi odsetkami. Sprzedadzą wam z licytacji mieszkanie i samochód. Komornik zajmie stary telewizor i sztućce odziedziczone po babci.
Tymczasem Drodze nikt nie sprzedawał mieszkania a w dodatku zaciągał pod różnymi pretekstami kolejne kredyty. Zakładał stowarzyszenia i fundacje, przyklejał się do różnych inicjatyw. Można? Jak się okazuje można tylko trzeba wiedzieć jak. Jaki jest klucz a raczej wytrych do tak rozumianego sukcesu? Droga musiał mieć taki wytrych. Chyży miał z całą pewnością cały komplet takich wytrychów. Jak łączyć politykę z działaniami – nazwijmy to – pozaprawnymi? Odpowiedź mógłby dać słynny przedwojenny polityk i gangster Tata Tasiemka.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
Chłopcy ze spółdzielni „ Okienko”, gdy już doszli do rozumu i przestali uważać swoją spółdzielnię za pępek świata, zastanawiali się często kto właściwie, za czasów komuny, był ich oficerem prowadzącym. Niektórzy podejrzewali o to prezesa. Raczej niesłusznie. Po pierwsze został w polityce szybko odsunięty na boczny tor podczas gdy Chyży nieustannie konsumował korzyści uzyskane nie wiadomo właściwie – szczególnie początkowo – za co. Po drugie było widać, że posiadana wiedza prezesowi ciąży. Prezes musiał wiedzieć dużo, zapewne zbyt dużo. Ktoś kto wie zbyt wiele, ale nie daje się kupić, nadaje się zarówno w gangu jak i w polityce tylko do odstrzału. I faktycznie prezes ginie potem tragicznie w powszechnie znanej katastrofie.
Chłopcy byli wręcz rozczulający w swojej naiwności. Twierdzili, że, o ile spełnione są odpowiednie warunki, to w życiu, w sztucę i w polityce wygrywa zawsze najlepszy. Te warunki to oczywiście liberalna demokracja. Powoływali się przy tym na rozumianą opacznie teorię krążenia elit niejakiego Vilfreda Pareta. W ich przekonaniu lepsza elita zastępowała zawsze tę gorszą. Nie zadawali sobie pytania „ Dla kogo lepsza?”. Nie rozumieli że ta „ lepsza” w sensie Pareta elita, to elita bardziej drapieżna, bardziej zdeterminowana, przez to bardziej skuteczna w przejmowaniu władzy i najczęściej bardziej szkodliwa dla społeczeństwa.
Z właściwą sobie naiwnością twierdzili również, że prawdziwa sztuka to ta, która przeszła próbę czasu. Nie rozumieli roli umowy społecznej, która nadaje wartość zarówna dziełu sztuki jak i walucie. Nie rozumieli skomplikowanych mechanizmów tej umowy. Z przyczyny swej naiwności nie bardzo rozumieli również dlaczego do polityki wszedł z przytupem Chyży, którego uważali za głupka, a wypadł z niej na długo przed swoją śmiercią, odstawiony całkowicie na boczny tor, inteligentny prezes „ Okienka”.
Ciekawe kiedy ujawnione zostaną tak zwane kompromaty dotyczące Chyżego, które niewątpliwie gdzieś są przechowywane. Ciekawe czy faktycznie to on był oficerem prowadzącym za czasów prosperity „ Okienka”.
Ale najtrudniejsze do odgadnięcia jest jakie fakty z życia i działalności Chyżego zdołałyby poruszyć dotknięte powszechną lemingozą polskie społeczeństwo.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
Chłopcy z „Okienka” zastanawiali się często, w grupach i podgrupach, dlaczego Chyży jest taki wredny i mściwy. Podobno ojciec go lał, w domu mówiło się po niemiecku, a dzieci w szkole malowały mu na tornistrze swastykę. To taka psychologia dla ubogich intelektualnie, psychologia rodem z pism dla kobiet, wykładanych w poczekalni stomatologa czy ginekologa. Chłopcy prezentowali – chcąc nie chcąc ten – właśnie poziom.
Jednak poważni naukowcy, socjologowie i psychologowie też często tłumaczą zagadki historii traumatycznymi przeżyciami z dzieciństwa historycznych postaci. Na przykład Boris Souvarine, a właściwie Borys Lifszyc, ukraiński Żyd czy żydowski Ukrainiec nota bene autentyczny komunista uważany za pierwszorzędnego krytyka komunizmu, w pierwszym rozdziale książki „Stalin, rys historyczny bolszewizmu” długo rozwodzi się nad dzieciństwem i młodością Soso. Miliony Żydów uniknęłyby- według tych historyków – swego losu gdyby Hitlera przyjęto na studia malarskie w Wiedniu., gdyż o swoje niepowodzenia oskarżał żydowskich wykładowców tej uczelni. 20 milionów ludzi nie zginęłoby gdyby ojciec Stalina nie był alkoholikiem i nie katowałby jego i jego matki. Stalin nie znienawidziłby również do tego stopnia religii gdyby w cerkiewnej szkole nie tłukł go okrutny wychowawca, Dmitrij Chachutaszwili. Stalin miał wady genetyczne, miał zrośnięte palce stóp co narażało go na drwiny kolegów. Goebbels miał stopę końsko szpotawą co z pewnością nie ułatwiało mu życia i kariery.
Takie dywagacje można snuć w nieskończoność bez większego sensu. Niewątpliwie jednak poczucie krzywd doznanych w dzieciństwie może zaowocować w życiu dorosłym brakiem empatii, całkowitym brakiem lojalności wobec kogokolwiek, oraz skłonnością do intryg i rozgrywek, czyli rozwinięciem się typowych cech psychopatycznych.
Ciekawsze jest jednak dlaczego otoczenie takich niemiłych, wręcz psychopatycznych typów pozwala im wspiąć się na wyżyny władzy, dlaczego rozpoznawszy ich cechy charakteru lekceważą je.
Paul Ludwig Hans Anton von Beneckendorff und von Hindenburg jak i cała arystokracja niemiecka lekceważyli po prostu Hitlera, uważali, że będzie łatwo nim powodować. Podobnie przywódcy strajku w stoczni – jak sami mówili – lekceważyli Bolka. „Takim głupkiem będzie łatwo sterować” – mówili. Szpetnie się przeliczyli. Podobnie przeliczyli się koledzy Chyżego, których traktował czysto instrumentalnie i za nic miał słynną, wielokrotnie opisywaną i wychwalaną „okienkową” solidarność.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
Jak już mówiliśmy chłopcom z „Okienka” za czasów przebrzydłej komuny, którą zwalczali knując co sił w ubikacji, przy szumie lejącej się w umywalce wody, nie brakowało kasy. Naiwnym wydawało się, że marnując wodę zabezpieczają się przed podsłuchaniem przez organy bzdur, które głosili. Przeciętny robotnik wysokościowy z „ Okienka” zarabiał miesięcznie tyle co nauczyciel przez dwa lata. Starczało na niekończące się posiady w lokalnych knajpach. Nikt nie rozliczał kelnera z dopisywania do rachunku numeru kołnierzyka i butów. Pieniądze lały się jak woda w historycznej umywalce. Tylko jeden z chłopaków, który nie pił i nie używał, dorobił się wielkiej firmy o europejskim zasięgu. Po zmianie ustroju zatrudniał chłopców jako robotników budowlanych i – jak sam mawiał- jako kapciowych. Jeden z nich woził dzieci do szkoły oraz teściową do sanatorium inny wyprowadzał psy i robił zakupy. Płacił nieźle ale nie umywało się to do poprzednich zarobków. Bzdury które głosili chłopcy podczas seminariów klozetowych sprowadzały się do idei zlikwidowania wszystkiego co się da . Przede wszystkim należało ich zdaniem zlikwidować system emerytalny i ubezpieczenia zdrowotne. Chłopcy przeświadczeni, że do końca życia będą zarabiać tak jak za czasów PRL nie płacili żadnych składek , nie oszczędzali i nie martwili się o przyszłość. Niejeden obudził się z ręką w nocniku. Zaczęło nawalać zdrowie bardziej nadwątlone przez procenty niż przez huśtanie się na linach. Skończyły się kominy płacowe. Jeden z chłopców doprowadzony do ostateczności zatrudnił się jako strażnik kolejowy i po nocach wędrował wzdłuż torów z własnym psem. Przy czym pies – jak twierdził- też został zatrudniony i zarabiał więcej od niego. Inny wyspecjalizował się w renowacji kościołów. Mieszkał na plebaniach i za jeden uśmiech był tuczony przez wyposzczone księżowskie gospodynie. Niektórym zatrudnienie dała również rozwijająca się szybko telefonia komórkowa. To wszystko nie satysfakcjonowało jednak Chyżego. Jak sam mawiał musi wejść w politykę bo inaczej, przy swoich kwalifikacjach intelektualnych, skończy jako nauczyciel szkoły podstawowej na wsi. Polityka daje satysfakcję – jak mawiali chłopcy- lepszą od orgazmu, lecz nie daje szybko prawdziwej kasy. Dlatego Chyży znalazł sobie sponsora. Był to biznesmen, którego było stać na wynajmowanie połowy piętra w stołecznym hotelu, finansowanie imprez kulturalnych i -przez zmianą ustroju- wydawnictw bezdebitowych. Przytulił Chyżego i jego akolitów. Nie mieli żadnych problemów z braniem kasy od podejrzanego typa. Wyznawali zasadę: „ bierz kiedy dają, tańcuj kiedy grają” jak im się wydawało skuteczniejszą od historycznie sprawdzonej zasady: „ brać i nie kwitować”. Toteż jak się wkrótce okazało musieli tańczyć tak jak im zagrano.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
Życie na linie 12. „Mieszanina nihilizmu i cynizmu”.
Pędząca Glizda
Jak oceniali Chyżego koledzy? „Mieszanina nihilizmu i cynizmu” – mówili o nim najczęściej. Inni chłopcy z „Okienka” też bywali cyniczni lecz raczej w gębie. Był w nich rys romantyczny – tęsknota do wielkiej miłości, do wielkich przygód, wyczynów sportowych i podróży. Jedni się wspinali, inni żeglowali, jeszcze inni latali na paralotni. Natomiast Chyży był typowym produktem marginesu społecznego. Chłopiec z miejskiego podwórka, z niezamożnej rodziny, którego jedyną rozrywką było „haratanie w gałę” piłką szmacianką. Jak mówili koledzy – Chyży ma w sobie coś z Rosjan z ich charakterystyczną labilnością. Potrafi zjednać sobie ludzi, bratać się z nimi i nagle i niespodziewanie potraktować ich, nie wiadomo dlaczego, z niezwykłą brutalnością. Opowiadali jak walił kiedyś piłką w roślinkę w doniczce, którą dostał od kogoś w prezencie, tak długo, aż z roślinki zostały same strzępy. Dopiero wtedy się uspokoił. Przy czym robił to na zimno, bez emocji która mogłaby wytłumaczyć to idiotyczne zachowanie.
Gdy wszedł w świat polityki zaczął snobować się na znawstwo win, cygar i muzyki klasycznej. To znawstwo było jednak nie najwyższej próby. Kiedyś zachwycał się odtwarzaną z płyty – jego zdaniem – sonatą Beethovena, podczas gdy był to „Koncert włoski” Bacha. Pomylić Bacha z Beethovenem i sonatę z koncertem to dla melomana prawdziwa sztuka. Wyjaśnienie było proste – pomyliły się koperty, w których były przechowywane płyty. Co ciekawe nikt nie odważył się zwrócić Chyżemu uwagi na popełniony błąd. Koledzy i pracownicy bali się jego słynnych napadów wściekłości. Wiedzieli, że jest zakompleksiony i wyjątkowo mściwy. Wiadomo – mówili- Chyży Rój musi być mściwy. Tak jak każdy rój gryzących owadów.
Tylko raz, jeden z kolegów zareagował po męsku na świństwo, które zrobił mu Chyży organizując skierowany przeciwko niemu strajk w elektrociepłowni. Chyży malował jakieś drzwi do kibla czyli wykonywał pracę tak zwanego „dołowego” albo w grypserze „okiennej” „kapelucha” a chciał być opłacany jak robotnik wysokościowy pracujący w ciężkich warunkach, bo w działającej elektrociepłowni. Brygadzista sprał go po mordzie i w ten sposób zakończył się strajk. Tę nauczkę Chyży dobrze zapamiętał. Unikał brygadzisty jak tylko mógł i starał się szkodzić mu po cichu. Chyży nie pił wódki co w oczach chłopców z „Okienka” było wadą. Wiadomo, że lud uważa niepijącego za kapusia, kapustę, kabel czy – jak to teraz mówią- „sześćdziesionę”. Chłopcy naśmiewali się po cichu z zachwytów Chyżego nad toskańskim winem Brunello di Montalcino. Twierdzili, że gdyby mu podetknąć sikacza z kartonu, w butelce od Brunello, zachwycałby się tym sikaczem tak jak zachwycał się Bachem wziętym za Beethovena. Byli niesprawiedliwi. Bach Bachem ale do win Chyży miał naprawdę nosa. Nie zmienia to faktu, że pozując na dżentelmena z cygarem w ręku, którym się oczywiście, jak trzeba, nie zaciągał, z kieliszkiem włoskiego wina i przy dźwiękach – jak to złośliwi chłopcy nazywali – jakiejś muzyki pogrzebowej wyglądał tak jak wyglądał, jak mały Jaś, który roi sobie, że jest arystokratą. No może nie koniecznie arystokratą z urodzenia, lecz arystokratą ducha. Chyży nie miał żadnych hamulców jeżeli chodzi o sposoby pozyskiwania środków na cygara i drogie wina. Zresztą w „ Okienku” za czasów komuny nikt nie miał kłopotów z kasą. Dopiero gdy komuna niefortunnie się skończyła w wyniku – jak chłopcy naiwnie sądzili – ich intensywnego knucia, a tak naprawdę w wyniku szatańskiego planu wydymania społeczeństwa, wielu z chłopców straciło grunt pod nogami. Lecz Chyży Rój dopiero wtedy rozwinął żagle.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
=====================================
Mirosław Dakowski:
Marek, nazywany w młodości “Siwym “, bo był wtedy jasnym blondynem, opowiadał nam po latach przy żeglarskim ognisku, jak przekonał swego podwładnego, przy pomocy prania po mordzie, by przestał pajacować ze strajkiem.
Gdy aferałowie zostali powołani do „władzy”, usłyszał: „Ty, Marek, nie nadajesz się na ministra; jesteś za uczciwy”. Pozostał przy konserwacji wiatraków. Niemieckich.
Obecny przy ognisku Maciek P. uśmiechał się jakby zażenowany i tłumaczył: „bo wiecie, wy nie możecie zrozumieć wielkiej polityki; w tym trzeba być”.
Z końcem marca wygasło rozporządzenie, na mocy którego produkty żywnościowe zostały objęte obniżoną, zerową stawką VAT. Tym samym od poniedziałku stawka VAT na żywność wynosi znowu 5 proc.
Z końcem marca wygasło rozporządzenie, na mocy którego produkty żywnościowe objęte były obniżoną, zerową stawką VAT. W rezultacie od poniedziałku stawka podatku od towarów i usług będzie wynosić 5 proc.
Zmiana obejmie m.in. mięso, ryby i przetwory, mleko i produkty mleczarskie, jaja, miód naturalny, warzywa, owoce i przetwory, oraz orzechy. 5-proc. stawka VAT zostanie przywrócona także na tłuszcze roślinne i zwierzęce, zboża i przetwory ze zbóż, m.in. pieczywo i pieczywo cukiernicze, preparaty i mleko do żywienia niemowląt i dzieci, woda pitna i wybrane napoje, a także na dietetyczne środki spożywcze specjalnego przeznaczenia medycznego.
Według szacunków NBP, powrót do pięcioprocentowej stawki VAT może podbić inflację o 0,9 pkt. proc.
Podnoszenie podatków to jest to, co premier Donald Tusk robi najlepiej. Przypomnijmy, że to właśnie Tusk w 2011 roku podniósł tymczasowo podatek VAT z 22 na 23 proc. „tymczasowo na 3 lata”.
A już niedługo zapłacimy więcej za energię elektryczną, co oczywiście przełoży się na ceny wszystkich towarów i usług. Inflacja znowu wzrośnie, a rząd będzie zadowolony, bo im większa inflacja tym więcej może nam ukraść. I tak się kręci ten złodziejski proceder.
Życie na linie 11 Postmodernizm i „Okienko”. „Drogowskaz nie biegnie w kierunku, który wskazuje”.
Pędząca Glizda
W czasie stanu wojennego ZSRR objęty był tak zwanymi sankcjami. Nie wolno było wysyłać do tego kraju sprzętu elektronicznego i to w żadnej postaci. Chodziło oczywiście o to żeby Sowieci nie korzystali ze zdobyczy naukowych zachodniego świata. W tym okresie, w ramach pomocy, przychodziło do Polski wiele celowo słabo kontrolowanych – jak sądzę – paczek. W tych paczkach przemycano różne urządzenia. które miały służyć knuciu przeciwko komunie. Były wśród nich drukarki a także komputery, nadajniki i radia. Sama dostałam kiedyś paczkę z szeleszczącym w niej proszkiem do prania, w której na specjalnie podwieszonym woreczku ukryte było kilkadziesiąt odbiorników wyglądających jak niewielki zegarek z antenką, przeznaczonych dla więźniów oraz internowanych, do odbioru sygnałów z wolnego świata. Oddałam je pod wskazany adres i bardzo tego pożałowałam dowiedziawszy się, że niektórzy chłopcy z szerokiej otuliny „Okienka”, szczególnie ci, którzy zaprzyjaźnili się ( albo wręcz spoufalili ) z ciotką Irenką, zostali wprowadzeni na warszawskie salony i mogli zarabiać zgodnie ze specjalnym modus operandi tego środowiska.
Otóż w Warszawie wychodziło wówczas nielegalne albo półlegalne pismo o szumnym tytule skupiające tak zwaną intelektualną warszawkę. Naczelny tego pisma wszedł w strukturę pozwalającą zarabiać na omijaniu embarga na dostawy elektroniki do Sojuza. Elektronikę z przesyłanych masowo do Polski paczek zbierało się w określonym super tajnym punkcie, skąd dostarczano ją zaufanemu pośrednikowi, a on przekazywał ją sobie tylko znanymi kanałami do ZSRR. On też wypłacał honoraria nieporównywalnie większe od wierszówki, którą można było zarobić wypisując tromtadrackie bzdety w piśmie o napuszonym tytule. Ciekawe, że ci wszyscy intelektualiści nie widzieli żadnej sprzeczności pomiędzy swoim sposobem dorabiania, a szczytnymi hasłami, które głosili. Może dlatego, że wywodzili się po części spośród poszukiwaczy sprzeczności, które to poszukiwanie sprzeczności utrwaliło się jako akceptowanie wszelkich sprzeczności. A może dlatego, że jak twierdzili: „ drogowskaz nie biegnie w kierunku, który wskazuje”.
U bram kraju czaiła się wówczas ponowoczesność. Propagował ją i opisywał człowiek, który kiedyś walczył w Polsce z bandami. Potem członkowie tych band, czyli logicznie rzecz biorąc bandyci, zostali przemianowani w głównym nurcie mediów czyli- jak niektórzy powiadają- w głównym nurcie szamba, na bohaterów. Od pewnego czasu znowu usiłuje się zrobić z nich bandytów. Komuniści w okresie transformacji chętnie transformowali się na liberałów, potem liberałowie na katolików, najczęściej – jak ich nazywano- „podstępowych” i podstępnych – bo blisko im się okazało do zwolenników eutanazji i aborcji.
Duch ponowoczesności unosił się również i nad „ Okienkiem”. Nigdy nie było wiadomo kto jest z kim, jak i po co. Nigdy nie było wiadomo czy ktoś jest prostym robolem czy wyrafinowanym intelektualistą czy jednocześnie robolem i intelektualistą. A może raz robolem, a raz intelektualistą. Jakby oni wszyscy byli transformersami czyli fikcyjną rasą pozaziemskich istot potrafiących nieustannie się przeobrażać.
W kwestii obyczajów też zapanował- jak zresztą wszędzie- specyficzny kontredans. Elity mówiły językiem dawnych nizin społecznych, ale ich zdaniem tylko oni mieli do tego prawo, a w ich ustach soczyste przekleństwa brzmiały jak poezja, jak trzynastozgłoskowiec. Elity pędziły bimber, a plebs pomalutku uczył się pijać wino. Na początek tylko słodkie albo półsłodkie. Przestał obowiązywać tak zwany dress code . Nie sposób było- jak to mówił kiedyś lud -„poznać pana po cholewach” bo do Opery można było wejść w podartych spodniach, które stały się zresztą szczytem elegancji, a guru opozycji potrafił odbierać order w crocsach. Hipsterzy ( cokolwiek to słowo może znaczyć) nosili w zimie sandały nakładane na bose stopy, a białe skarpetki stały się znakiem rozpoznawczym człowieka z nizin społecznych, dorobkiewicza, człowieka spoza towarzycha warszawki.
Chłopcy z „ Okienka”, choć równie jak elitka warszawki przesiąknięci duchem ponowoczesności, byli przynajmniej zabawni i mili. Traktowali wiele spraw z przymrużeniem oka. Celowali w formułowaniu własnego dowcipnego „okiennego” – jak go nazywali – kodeksu. „Cnota to permanentny brak okazji” – taką definicję cnoty ukuli i z pewnością stosowali. „ Nie ma brzydkich i starych kobiet tylko czasem brakuje wódki” -twierdzili. Na miejscu pewnej słusznych rozmiarów dziennikarki telewizyjnej, zamiast nakłaniać sąd, żeby skazując na wysoką grzywnę pewnego niefortunnego felietonistę, przekonał szeroką publiczność, że jest nadal zdolna do czynności seksualnych, zadbałabym raczej o to, żeby w moim barku nigdy nie zabrakło alkoholu. Zdecydowanie wolałam również dobroduszne żarty chłopców z „ Okienka” na temat dziewcząt i kobiet od wybryków naczelnego redaktora pisma o napuszonym tytule, publicznie deklarującego, której z wielbiących go licznych dam nie tknąłby nawet szczotką do kibla.
Trawestując powiedzenie amerykańskiego admirała z przełomu XVIII i XIX wieku ( a był nim – jak pamiętamy- Stephen Decatur) chłopcy mawiali „ right or wrong, my money”. Sądzę, że miało to znaczyć : “pecunia non olet” Dzielili to przeświadczenie z intelektualistami z napuszonego pisma o napuszonym tytule zarabiającymi na łamaniu embraga na wwóz elektroniki do Sojuza. Nie należało doszukiwać się w postawie tych intelektualistów konsekwencji. Podstawową cechą ponowoczesności nie jest bynajmniej zastąpienie logiki dwuwartościowej logiką wielowartościową, lecz całkowity brak logiki.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
=============================
Ja dostałem propozycję “omijania embarga na dostawy elektroniki do Sojuza” od któregoś z redaktorów pisma RES PUBLICA Marcina Króla. Negocjowaliśmy, dyskutowali stronę etyczną… A znajomy przyjął… Mirosław Dakowski
„W pierwszych słowach mego felietonu” pragnę nieco ostudzić entuzjastyczne nastroje, które tytuł może wywoływać. Tak dobrze, jakby się skrótowo mogło wydawać, to jeszcze nie ma. Prawdą jest, że Tuskowi został już tylko jeden etap powtórki z poprzednich „rządów”, ale na tym ostatnim etapie tempo nie musi być tak zwrotne, jakie było do tej pory. Zanim powstała „koalicja 13 grudnia” stanowczo się uparłem, że to towarzystwo sklejone tylko wyłącznie nienawiścią do PiS, będzie się kompromitować i degradować błyskawicznie.
Czy miałem rację? Jeden rabin powie tak, drugi rabin powie nie, ale jeśli spojrzeć na wszystko bez politycznych i religijnych uprzedzeń, to pozostaną gołe fakty. Nie minęły trzy miesiące i Tusk razem z ekipą zaliczyli ewidentne łamanie prawa, w tym konstytucji, co więcej część z tych „wyczynów” zostały sądownie uznane za bezprawne.
Równocześnie na naszych oczach rozgrywa się pierwszy poważny kryzys w ramach koalicji. Pałowanie ludzi na ulicach, to następna specjalność Tuska, którą też mamy za sobą. Śmieszność aktualna władza dostarczyła do wyboru do koloru, jednych śmieszy kompromitacja Laska z CPK, innych nowa wersja TVP politycznej, jeszcze innych tańce w Sejmie „wściekłych macic”.
Z powyższego i to bardzo skrótowego zestawienia widać wyraźnie, że historia lubi się powtarzać, ale w zestawie brakuje jeszcze jednego elementu. W 2014 roku Tusk musiał się ewakuować do Brukseli, bo przestraszyły go taśmy z knajpy „Sowa i Przyjaciele”. Nowe taśmy jeszcze się nie nagrały [ może nagrały, ale „decydenci” jeszcze nie nakazali „Ujawnić”. MD] , a PO próbuje grillować PiS „Pegasusem” i innymi aferami rozdętymi przez media.
Nie ma jednak takiej możliwości, aby wcześniej, czy później nie pojawił się „Pegasus” PO, czyli nowe taśmy z jakiejś nowej knajpy. Biorąc pod uwagę, że nie tylko w koalicji, ale i w samej PO poziom wzajemnego zaufania jest bliski zera, haki będą zbierane ze wszystkich stron. Zresztą ostatni etap Tusk może przejść w nieco albo całkiem inny sposób, niż ostatnio.
Pierwsze plotki, że Tusk wrócił do Polski tylko na chwilę, żeby wykonać berliński rozkaz odsunięcia PiS od władzy, pojawiły się w trakcie kampanii wyborczej. Na to rzecz jasna trzeba wziąć poprawkę, bo w kampanii to się różne wiele rzeczy, ale niewiele ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistością. Nie chce mi się jednak wierzyć, że w tej plotce nie ma chociaż ziarenka prawdy.
Donald Tusk ma 1000 wad i w tym zestawie znajduje się lenistwo oraz alergia na wszelkie procedury związane z władzą. Żadnego ze wskazanych elementów diagnozy nie musiałem się domyślać, po pierwsze widać to gołym okiem, po drugie sam Tusk potwierdził opisany stan rzeczy, gdy w kuluarach TVN-u mówił: „To jest tak upiorna myśl, że ja będę tam z powrotem siedział… na tej Wiejskiej”.
Tusk nie będzie w stanie przetrwać kadencji, za chwilę zacznie go nosić na wszystkie strony i skorzysta z pierwszej okazji, która da mu możliwość robienia tego, co lubi najbardziej. A co najbardziej lubi Tusk? Udawać, że coś robi i słuchać w mediach, jaką wielką jest figurą. Stołek w Brukseli to najkrótsza droga do spełniania marzeń, pozostają jedynie dwa ważne pytanie, jedno dla nas, drugie dla Tuska. Ile Polska tym razem zapłaci za awans „króla Europy” i kiedy to nastąpi? Paradoks odpowiedzi polega na tym, że im szybciej to nastąpi, tym lepiej dla Polski, ale jednocześnie tym większa będzie cena, jaką Polska zapłaci. Pewne natomiast jest to, że do kompletu i powtórki „rządów Tuska” z lat 2007-2014 brakuje tylko ucieczki do Brukseli.