Judasz, zbawienie i potępienie. O pełzającej rewolucji gnostyckiej w Kościele

Judasz, zbawienie i potępienie. Paweł Lisicki o pełzającej rewolucji gnostyckiej w Kościele

pch/judasz-zbawienie-i-potepienie-o-pelzajacej-rewolucji-gnostyckiej-w-kosciele

Niemal wszystkie pisma gnostyckie, takie jak tzw. Ewangelia Judasza, opierają się na swego rodzaju odwróceniu porządku dobra i zła stąd też różne sekty gnostyckie programowo głosiły na przykład pochwałę łamania prawa moralnego. Chodziło o to, żeby przez zbawić się przez grzech. Zdaniem gnostyków prawo moralne to prawo, które wiąże człowieka w sumieniu i jest dziełem złego Demiurga, złego Boga. Dlatego też zbawienie można uzyskać albo łamiąc to prawo, albo nie uznając go. Ci, którzy go nie uznawali, musieli to zamanifestować. Ci zaś, którzy chcieli je złamać i wyjść ze „szponów złego Demiurga”, musieli odwrócić wszystkie znaki i przez to ze złego Apostoła zrobić „ostatniego sprawiedliwego”, który poprzez swoją zdradę przyczynił się do naszego zbawienia – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”, ekspert programu „Ja, Katolik. EXTRA” na antenie PCh24 TV.

Szanowny Panie Redaktorze, pozwolę sobie zacząć naszą rozmowę od sarkazmu, co podkreślam, żeby nie było co do tego wątpliwości. Skąd w Panu aż tyle nienawiści? Pytam, bo zapewne taki wniosek nasunął się modernistom, progresistom i innym „nowoczesnym” i „liberalnym” katolikom po przeczytaniu Pana eseju pt. „Judasz i wyrok potępienia”. Niejednokrotnie słyszałem od współczesnych teologów i kapłanów, że Kościół nikogo nie potępił, ani nigdy kategorycznie nie orzekł, że ktoś po śmierci trafił do piekła. W związku z tym jak może Pan Redaktor łączyć Judasza z potępieniem i sugerować, że taki zapadł na niego wyrok?

Kościół został założony przez Chrystusa i ma być wierny Chrystusowi. W tej konkretnej sprawie, nawet jeśli któryś z oficjalnych głosów reprezentujących Kościół ogłosiłby, że Judasz nie został potępiony, to przypominam, iż Judasza potępił sam Pan Jezus. Rozumiem więc, że ci teologowie, którzy twierdzą, że takiego głosu nie było mają tylko jedno wyjście: mogą oni uważać i głosić, że opisane w Nowym Testamencie słowa Pana Jezusa dotyczące Judasza – że wstąpił w niego zły duch; że jest tym, który wydał Chrystusa na śmierć; że jest synem zatracenia; że „byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził” (Mt 26, 24) – przez stulecia były źle interpretowane i źle odczytywane, a oni sami lepiej wiedzą, co Pan Jezus miał na myśli. To by jednak prowadziło nas do swego rodzaju przewrotu, do osobliwej autonomizacji Kościoła. Okazałoby się, że porzuciwszy naukę swojego Mistrza i Założyciela, Kościół sam zacząłby ustanawiać swoją własną naukę przeciwną temu, co mu zostało przekazane.

Można oczywiście twierdzić, że wszystkie te słowa i twierdzenia Pana Jezusa, są nieprawdziwe, że pochodzą z późniejszych źródeł. To jest postawa charakterystyczna dla teologii liberalnej, protestanckiej. Jeśli przyjmiemy ją za własną, wówczas w ogóle stracimy podstawę, jaką dla autorytetu Kościoła musi zawsze być Pismo Święte. No bo jeśli jasne, wyraźne, jednoznaczne i niebudzące żadnych wątpliwości wypowiedzi Chrystusa Pana w różnych Ewangeliach o Judaszu zostaną odrzucone, podważone, uznane za nieważne, niebyłe i nieistotne, to taki sam manewr można zastosować do każdej innej wypowiedzi, każdego innego słowa Syna Bożego. Nic się nie ostoi.

To by nas prowadziło do wniosku, że w ogóle nie ma Objawienia Bożego, nie ma Słowa Bożego, a cała Tradycja apostolska, która od wieków stanowi nienaruszalny depozyt dla Kościoła jest nieważna i nieistotna.

Ale przecież sam generał jezuitów nazywany „czarnym papieżem” ojciec Arturo Sosa w 2018 roku komentując słowa prefekta Kongregacji Nauki Wiary kardynała Gerharda Müllera o nierozerwalności małżeństwa, stwierdził, że w czasach Pana Jezusa nie było dyktafonu pozwalającego nagrać Jego słowa… Skoro takie słowa padają z ust ważnej postaci w Kościele…

Chrześcijanie od zawsze przyjmowali naukę Chrystusa, nie w oparciu o to, że ktoś im puścił nagranie z dyktafonu, czy nie, tylko w oparciu o zeznania, wyznania świadków bezpośrednich; tych, których Chrystus sam wybrał. Tych, którzy swoją prawdomówność potwierdzali gotowością śmierci. To mocniejsze niż jakikolwiek dyktafon.

Kiedy dokonała się zdrada Judasza, a Apostołowie zebrali się w Jerozolimie, aby uzupełnić kolegium Dwunastu ostatecznie wybrano Macieja. Stało się to w drodze losowania spośród dwóch kandydatów. Kto mógł zostać wybrany? Najważniejszym kryterium było to, że kandydat musiał towarzyszyć Panu Jezusowi od początku, czyli od chrztu Jana, aż do Jego śmierci i zmartwychwstania. Musiał być on w związku z tym obecny przy Chrystusie przez cały okres publicznego nauczania i w chwilach największych wyzwań. By wejść do Dwunastu musiał wszystko widzieć i słyszeć.

Słowo „martyr” pierwotnie oznaczało świadka w sądzie, świadka sądowego, człowieka powołanego w czasie procesu po to, żeby poświadczył jakiś fakt, czyli to, co mógł dostrzec swoimi albo wzrokiem, albo co mógł usłyszeć swoimi uszami. Więcej. Miał to być człowiek, co do którego istniało przekonanie, że jest rzetelny, że jest wiarygodny, nie oszukuje, nie ulega emocjom, nie kreuje rzeczywistości. Takimi świadkami byli właśnie Apostołowie, którzy byli świadkami, do których możemy mieć pełne zaufanie. Byli to ludzie posiadający prawdziwą wiedzę na temat życia i śmierci Jezusa Chrystusa. Z Nim jedli i pili, patrzyli na Jego cuda i słuchali Jego nauk. Byli przez Niego posłani. Zawsze fizycznie byli obecni tam, gdzie dokonywały się wielkie rzeczy Boże.

Trzeba również pamiętać, że ludzie w starożytności dysponowali nieporównywalnie lepszymi od nas technikami mnemotechnicznymi. Dzisiaj ten cały ogrom informacji, z jakim mamy do czynienia jest najczęściej zapisywany już nawet nie na papierze, tylko gdzieś w wirtualnej chmurze, na dyskach komputerów, w telefonach etc. W starożytności takich możliwości nie było. W związku z tym trzeba było ćwiczyć własną pamięć, co Żydzi na przykład robili od najmłodszych lat. Mamy przekazy mówiące o tym, że w bardzo wczesnym okresie, czasem od czwartego, czasem od piątego roku życia ćwiczono chłopców właśnie do tego, żeby zapamiętywali ogromne partie materiału, aby mogły potem z pamięci przywoływać różne fakty.

Krótko mówiąc: pamięć uczniów Chrystusa, pamięć Dwunastu, pamięć Apostołów, sprawiała, że możemy mieć bardzo daleko idące zaufanie co do autentyczności przekazu Nowego Testamentu. W ich oczach Jezus był Prorokiem, potomkiem Dawida, boskim Synem Człowieka. Od początku zatem chwili zachować w pamięci wszystkie Jego czyny i słowa. Można sądzić, że jeszcze gdy żył notowali Jego nauki i zapisywali opowieści o Jego czynach. Potem wielokrotnie powtarzali w pamięci przekazy. Apostołowie nie potrzebowali dyktafonów, ponieważ taką rolę pełniła ich pamięć. Co więcej: nie była to pamięć martwa, to znaczy taka, że oni tylko przekazywali suche, nagie fakty. Apostołowie przekazywali bowiem fakty z interpretacją, z kontekstem etc.

Jeśli więc Ewangelie przekazują nam wiedzę na temat tego, co działo się z Judaszem i w jaki sposób był traktowany przez Chrystusa jego czyn, to możemy mieć pewność, że naprawdę było.

Dlaczego w związku z tym fakty zawarte w Ewangeliach są tak często poddawane reinterpretacjom albo „odczytywane na nowo”? Dlaczego do Ewangelii jest tak mocno krytyczne podejście, a jako prawdę objawioną, której nie należy badać, tylko przyjąć jako pewnik podchodzi się do tzw. Ewangelii gnostyckich, m.in. Ewangelii Judasza, czyli gnostyckiego apokryfu odnalezionego kilkadziesiąt lat temu?

Sama kwestia wszystkich możliwych przeinaczeń Ewangelii, to temat na kilka osobnych, bardzo długich rozmów. Nie ulega jednak dla mnie żadnej wątpliwości, że kluczowym jest tutaj przypadek Judasza i zmiana podejścia do zdrajcy Chrystusa.

Żyjemy w epoce, w której ogół ludzi jest przekonanych o tym, że zostaną zbawieni. Dzieje się tak, ponieważ i do Kościoła wkradła się w bardzo niepokojący sposób swego rodzaju ideologia powszechnego zbawienia czy też może raczej teologia powszechnego zbawienia. Jest ona inna stroną szerzącego się od wieków kultu człowieka. Chwałę Boga zastępuje kult człowieka, jego rzekomej nieskończonej godności. Człowiek staje się quasi Bogiem. A zatem musi być zbawiony.

Pierwowzorem tej teologii jest stary błąd Orygenesa, który został potępiony zresztą przez Sobór w Konstantynopolu w 553 roku. Według Orygenesa wszyscy ludzie zostaną zbawieni. Co tam zresztą ludzie… Jego zdaniem również wszystkie złe duchy, demony zostaną zbawione, co stoi w jaskrawej sprzeczności z licznymi wypowiedziami Chrystusa Pana.

Niestety od okresu Oświecenia ten „radykalny optymizm zbawczy”, czyli przekonanie, że wszyscy ludzie zostaną zbawieni, przeniknął do Kościoła i dzisiaj zbiera coraz większe żniwo. Zaczęło się m.in. od tez głoszonych przez Karla Rahnera, według którego wszyscy ludzie są chrześcijanami, nawet jeśli o tym nie wiedzą. Nieważne w co i jak wierzą świadomie, nieświadomie są „anonimowymi chrześcijanami”. Nawet ateiści przeżywają własną egzystencję i tym samym „anonimowo” wierzą. W tym ujęciu wiara nie ma żadnej treści.

Podobne tezy głosił Henri de Lubac. Jego zdaniem również niewierzący zostaną zbawieni dzięki temu, że wierzący w ich imieniu przyjmują chrzest, o którym tamci nie wiedzą etc.

Takich różnych teorii mających uzasadnić, że Chrystus jednoczy się z każdym człowiekiem na wieki i każdego zbawi jest całe multum. Wszystkie one mają wywyższyć naturalnego człowieka. Są one ukrytą forma bałwochwalstwa człowieka. Zamiast stać się przebóstwiony dzięki łasce, okazuje się on naturalnym bogiem z urodzenia.

Żeby ta fałszywa teologia zdobyła uznanie trzeba pozbyć się potępienia Judasza. Judasz stanowi swego rodzaju przypadek graniczny. Gdyby się udało „ocalić” Judasza wszystko byłoby łatwiejsze. Gdyby udało się oficjalnie ogłosić, że stanowcze, jednoznaczne słowa Chrystusa potępiające Judasza i jego zdradę Syna Człowieczego to jakieś „ojcowskie upomnienie”, „wezwanie Judasza do rozeznania sytuacji”, „wyraz miłosierdzia” i w związku z tym czyny Judasza absolutnie nie pociągają za sobą żadnej kary, to wówczas otwiera się droga dla wszystkich. Oznaczałoby to bowiem, że nie ma już takiego czynu, takiego zła, takiej niegodziwości, za którą człowiek jest potępiony. A jeśli tak, jeśli Judasz nie jest potępiony, to tym bardziej nie można potępić już kogoś, kto dopuścił się „mniejszych zbrodni”.

Właśnie dlatego Judasz jest kluczem. Obalenie jego potępienia, tak wyraźnego w Nowym Testamencie, jest sposobem by przyjąć ideologię powszechnego zbawienia, uniwersalnego zbawienia wszystkich ludzi. Właśnie dlatego tak wielu teologów próbuje odwracać kota ogonem i nadawać nowy sens postawie Judasza oraz całkowicie pomijać bądź albo zmieniać przekaz zawarty w Ewangeliach.

Stąd również tak wielkim uznaniem cieszą się różnego rodzaju pseudo-ewangelie, bo tak należy nazywać te dokumenty. Gdybyśmy bowiem chcieli mówić o Ewangelii, to musielibyśmy mówić o zapisie przekazu świadków, tak jak to jest w przypadku czterech Ewangelii kanonicznych, o opisie historycznym, o ludziach, którzy byli na miejscu, widzieli, słyszeli, którzy byli wiarygodnymi świadkami. 

W przypadku tzw. Ewangelii Judasza ogromna popularność tego gnostyckiego apokryfu bierze się stąd, że odwraca on cały porządek rzeczy. Okazuje się, że Judasz jest „tym dobrym” i nie można go potępiać. Że w zasadzie był postacią tragiczną a to dlatego, że to on najbardziej i najmocniej zaufał Chrystusowi, a Chrystus zaufał jemu powierzając mu misję „zdrady Syna Bożego”.

Niemal wszystkie pisma gnostyckie, takie jak tzw. Ewangelia Judasza, opierają się na swego rodzaju odwróceniu porządku dobra i zła stąd też różne sekty gnostyckie programowo głosiły na przykład pochwałę łamania prawa moralnego. Chodziło o to, żeby przez zbawić się przez grzech. Zdaniem gnostyków prawo moralne to prawo, które wiąże człowieka w sumieniu i jest dziełem złego Demiurga, złego Boga. Dlatego też zbawienie można uzyskać albo łamiąc to prawo, albo nie uznając go. Ci, którzy go nie uznawali, musieli to zamanifestować. Ci zaś, którzy chcieli je złamać i wyjść ze „szponów złego Demiurga”, musieli odwrócić wszystkie znaki i przez to ze złego Apostoła zrobić „ostatniego sprawiedliwego”, który poprzez swoją zdradę przyczynił się do naszego zbawienia.

Nieważne, jakie jest Prawo Boże, jakie jest prawo moralne i czy ktoś go przestrzega czy złamie, bo i tak będzie zbawiony. Mało tego teologia powszechnego zbawienia stanowi wręcz zachętę do łamania Prawa Bożego, bo zawsze zostaniemy uratowani przez Boże Miłosierdzie. Nie ma więc dobra i zła; jest tylko zbawienie, nie ma potępienia. Czegokolwiek człowiek nie zrobi to i tak po śmierci trafi do nieba. W tej koncepcji jedynym prawem jest bezprawie. Człowiek pozbywa się sumienia i nie odczuwa potrzeby pokuty i zadośćuczynienia za swoje grzechy. Dlaczego miałoby tak być, skoro nie stoi ponad nim żaden sędzia? Pojęcie Bożej sprawiedliwości, zostaje wymazane. Zostaje nam tylko jakieś pseudo-miłosierdzie. Bóg nie może człowieka potępić, bo przyznałby, że jest okrutny. Nowa teologia bierze Boga w jasyr, szantażuje Go. Albo zbawi wszystkich, albo jest okrutnikiem.

Mówię pseudo-miłosierdzie, ponieważ samo miłosierdzie jest bardzo ważnym aspektem działania Bożego, ale tylko wtedy, jeśli jednocześnie myślimy o Bogu jako o Bogu Sprawiedliwym. Miłosierdzie bez sprawiedliwości jest pojęciem całkowicie pustym, a ono niestety w taki sposób jest często przedstawiane. Co więcej: takie podejście czy takie uznanie, że wszyscy zostaniemy zbawieni,  jest wypisz, wymaluj dokładnie tym, co przez wieki teologia katolicka określała jako jeden z najcięższych grzechów. To był ten grzech pychy, grzech przesadnego zaufania w miłosierdzie Boże.

Jak to się stało, że wielu współczesnych teologów głosi tezy, które przez Kościół były wielokrotnie i jednoznacznie potępiane; tezy, które przeczą zdrowemu rozsądkowi; które zaprzeczają Nowemu Testamentowi, to oczywiście temat na osobną rozmową. Wracając jednak do głównego wątku, czyli do Judasza. Niezbawiony Judasz jest niewygodny dla progresistów, ponieważ stanowi on zaprzeczenie teorii powszechnego zbawienia.

To jest tak jak z kwantyfikatorem. Jeśli istnieje chociaż jeden przypadek negujący powszechną prawdę, to prawda już nie jest powszechna. W tym wypadku oznacza to, że nie wszyscy zostaną zbawieni, a jak nie wszyscy, to ktoś zacznie się zastanawiać: „A może ja też nie zostanę zbawiony?”. I to jest oczywiście coś, z czym ci teologowie, publicyści etc. nie są się w stanie pogodzić.

Doszliśmy więc do sytuacji absurdalnej, że tezy i ideologie anty-chrześcijańska są często uznawane i głoszone jako rzecz należąca do depozytu wiary. Właśnie dlatego jest lansowane hasło, że to Judasz był pierwszym męczennikiem za wiarę, że to on był najgorliwszym uczniem Chrystusa o to on w pełni wykonał wolę Zbawiciela. To dlatego również Judasz jest przeciwstawiany świętemu Piotrowi, który trzy razy zaparł się w Pana Jezusa, a mimo to dzierży klucze Królestwa Niebieskiego? To dlatego Judasz jest przeciwstawiany Dobremu Łotrowi, któremu Pan Jezus obiecał na Krzyżu, że jeszcze tego dnia będziesz z Nim u Ojca w niebie?

Tak. Jest to efekt przeniknięcia do Kościoła nauk gnostyckich, czyli odwrócenia wszystkich wartości, czy też przewartościowania wszystkich wartości. To jest koncepcja zła, które – że tak powiem – nie jest złem. Zło jest tutaj nieuchronnym momentem rozwoju dziejów, czymś wręcz koniecznym dla rozwoju. Bez zła nie byłoby dobra, a dobro rośnie przechodząc przez zło.

Judasz tu idealnie pasuje, bo jest koniecznym elementem tego rzekomo wykonywanego przez Boga planu. Wszystko to oczywiście ma się nijak do przedstawień ewangelicznych. Cała ta koncepcja, cała ta konstrukcja jest wyłącznie konstrukcją pseudofilozoficzną, wynikającą z ludzkiego chciejstwa i z potrzeby pewności bycia zbawionym.

To jest po prostu psychologizowanie i budowanie teologii i filozofii w oparciu o naszą potrzebę zabezpieczenia się. Widzi mi się zastępuje obiektywne Słowo. Oznacza to zerwanie z tym, co historyczne; z tym, co przekazane; z tym, co objawione; z tym, co jasne i z tym, co wyraźne.

Oczywiście każdy z nas może sobie tworzyć dowolną teorię. Ktoś może uznać, że wszyscy jesteśmy krasnoludkami. Ktoś inny może ogłosić, że w ramach rozwoju dziejowego za chwilę przemienimy się w maszyny parowe albo w komputery. Każdy więc może wygłaszać dowolną tezę. Język ludzki ma bowiem tę zdolność, że za jego pomocą tworzymy zdania. Jedne są sensowne, inne nie. Jedne odpowiadają rzeczywistości, a inne nie etc. Natomiast jeśli mówimy o Judaszu poważnie, odwołując się do Nowego Testamentu, to żadna z hipotez mówiących o jego zbawieniu nie ma podstaw.

Przepraszam, ale ludzie, o których rozmawiamy, którzy tworzą tę nową teologię, którzy posiłkują się gnozą etc. mają już gotową odpowiedź na Pana wątpliwości: Apostołowie po prostu nie lubili Judasza, dlatego wybrali go na kozła ofiarnego i to na niego zrzucili całą winę. To tak samo jak z teoriami o Żydach – ich też Apostołowie mieli nie lubić i dlatego to oni zostali obarczeni winą za śmierć Chrystusa, a nie Rzymianie…

Cóż mogę powiedzieć? Wielu wrogów Kościoła od wieków twierdziło, że Ewangelie w takiej postaci jak do nas dotarły tak naprawdę zawierają przekaz zafałszowany przez Apostołów.

Takie podejście jest obecne np. w islamie. Wyznawcy Allaha też uważają, że Ewangelie nie są prawdziwymi Ewangeliami, że jest to zafałszowany przekaz Apostołów, że rzeczywistość i prawda były zupełnie inne, że tak naprawdę w „prawdziwych” Ewangeliach nie było mowy o Panu Jezusie jako o Synu Bożym, o tym, że On zasiada po prawicy Boga Ojca etc.

Podobne brednie możemy usłyszeć np. od Świadków Jehowy. Oni również uważają, że duża część Ewangelii została zafałszowana, by przypisać Jezusowi boskość.

W odpowiedzi na tego typu niemądre tezy jest jeden argument, którym posłużył się w debacie z Manichejczykami Święty Augustyn. Manichejczycy podnosili dokładnie te same argumenty o prawdziwości Ewangelii, jakie wyżej wymieniłem. Twierdzili, że zostały one zafałszowane, że w pierwotnej wersji wyglądały one całkiem inaczej. W odpowiedzi Święty Augustyn postawił im bardzo proste pytanie, które – mimo że minęło od tamtego momentu 1700 lat – nie straciło nic ze swojej siły. Pytanie to brzmiało: „Czy pokażecie mi niezafałszowane Ewangelie?”. Manichejczycy wzruszali wówczas bezradnie rękami, ale dalej mówili, iż wiedzą, że takie istnieją. Chociaż nie mają i nigdy nie mieli ich w ręku i tak twierdzili, że muszą one istnieć. To klasyczny przykład, kiedy to emocja i wola dyktuje rozumowi jaka jest prawda.

Dokładnie to samo pytanie możemy zadać wszystkim pseudo-teologom, którzy opierają swoje konstrukcje na rzekomych zafałszowaniach, twierdząc, że mają dostęp  do autentycznych Ewangelii. Niech je pokażą! Niech pokażą nam tę „autentyczną” Ewangelię, niezafałszowaną przez apostołów! Oczywiście nic takiego nie istnieje. Jest to wymysł, jest to zjawa, jest to kompletne chciejstwo i nic więcej.

Niestety ta sama mentalność, która była charakterystyczna dla Manichejczyków, potem dla muzułmanów, potem dla różnych innych sekt, jak Świadkowie Jehowy, charakteryzuje teologów liberalnych czy publicystów liberalnych. Przycinają oni sobie Ewangelię do swoich własnych potrzeb, a to, co im nie odpowiada, co sprzeczne jest z ich uczuciami, emocjami, pragnieniami, odrzucają, twierdząc, że to „nieautentyczne”. Potem tworzą z tej wycinanki dziwną konstrukcję i ogłaszają, że to jest właśnie ta prawdziwa i jedyna Ewangelia, w której to Judasz jest wielkim bohaterem. Nie są w stanie pogodzić się z potępieniem Judasza i co za tym idzie z istnieniem Piekła i co za tym idzie usuwają mówiące o tym fragmenty Pisma.

A co do Żydów i Apostołów, którzy rzekomo chcieli obciążyć ich odpowiedzialnością. Ta teza jest pod każdym względem niedorzeczna, chociażby z tego powodu, że wszyscy Apostołowie byli w sensie etnicznym Żydami. Zresztą do lat czterdziestych I wieku praktycznie wszyscy wyznawcy chrześcijaństwa byli Żydami etnicznymi. Zaczęło się to zmieniać dopiero od momentu, kiedy św. Piotr ochrzcił Korneliusza.

Napisałem na ten temat obszerną książkę „Krew na naszych rękach” i tam szczegółowo przedstawiłem, dlaczego ta koncepcja jest niedorzeczna. Przepraszam… Byłaby ona niedorzeczna i niewarta uwagi, gdyby nie funkcjonowała jako miarodajna opinia niektórych kół w Kościele. Jest to jednak temat, którym na kolejną, już chyba trzecią dłuższą dyskusję na przyszłość.

W Pańskiej książce „Epoka Antychrysta” papież przyjmuję imię Judasz… Czy to wszystko, o czym Pan tutaj powiedział, czy to całe posiłkowanie się gnostyckimi apokryfami, Ewangeliami Judasza, usprawiedliwianiem Judasza, robieniem z niego męczennika, etc. nie jest przejaw tego, że żyjemy w epoce Antychrysta czy też tego, że epoka ta zbliża się wielkimi krokami?

W jakimś sensie stąd właśnie wziął się mój pomysł, żeby obsadzić w roli eschatologicznego Antychrysta Judasza.

Mam wrażenie, że żyjemy w epoce, w której te wszystkie opinie tak zwanych teologów oraz hierarchów kościelnych mają jeden cel – ogłoszenie powszechności teologii uniwersalnego zbawienia. Kult człowieka ma wyprzeć kult Boga. Żeby ta wizja była spójna nikt nie może zostać potępiony.

Jest to teologia skrajnie niebezpieczna i skrajnie bezbożna, i dlatego – jak już wspominałem – dąży się do tego, by ogłosić Judasza świętym, zadeklarować, że jest on w Niebie, wśród zbawionych. Każdy, kto wyznaje teologię powszechnego zbawienia, musi prędzej czy później zmierzyć z granicznym przypadkiem Judasza. Jak można mówić o powszechności, uniwersalności zbawienia, o tym, że Chrystus zjednoczył się na zawsze z każdym człowiekiem, niezależnie od tego, czy ten o tym wie czy nie, jeśli zostawia się Judasza poza granicami szczęścia wiecznego, w piekle?

Dlatego w powieści przedstawiłem ostatniego papieża, który przybrał imię Judasza i wyniósł Judasza na ołtarze. Moim zdaniem to konieczna konsekwencja tej nowej teologii. Rozwija się ona w czasie. Z roku na rok obserwujemy jej postępy. U kresu pojawia się postać Judasza, zbawiciela, świętego, Judasza ofiary apostołów. To konieczny rezultat teologii powszechnego zbawienia.

Można to powiedzieć tak: wiara w uniwersalne i powszechne zbawienie wszystkich jest nową zdradą Judaszową. Współcześni teologowie, którzy przyjmują tę koncepcję zachowują się jak Judasz, który pocałunkiem wydał Syna Człowieczego.

Zgodnie z nową teologią nie rozróżnia się dobra i zła, nie ma podziału na wiernych i niewiernych Ewangelii, Prawo Boże nie istnieje, a nadprzyrodzona godność dziecka Bożego, którą zdobywa się przez chrzest, to zabobon. Liczy się tylko to, że Judasz się powiesił i cierpiał. Wynosi się na piedestał jego rozpacz i sam fakt upadku Judasza staje się jego usprawiedliwieniem. Cierpiał przecież i popadł w rozpacz nieskończony bóg, bo tym jest każdy człowiek, a więc należy mu się wybawienie. Skoro Judasz sam sobie wymierzył sprawiedliwość, nie licząc na Miłosierdzie Boże, bez skruchy i bez błagania o pokutę, to powinien być on wzorem do naśladowania. Nieskończona godność człowieka nie może zostać naruszona. Rozpacz i samobójstwo Judasza stają się nie tylko usprawiedliwione, ale wręcz pochwalone, wywyższone, uświęcone. Czym jest wydanie Syna Człowieczego na śmierć w porównaniu z rozpaczą zdrajcy? To perwersyjne rozumienie szerzy się w Kościele niczym rak.

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Siedem grzechów głównych gnozy

Siedem grzechów głównych gnozy

Zawsze Wierni nr 3/2023 (226) Robert Nelke, Sławomir Wełniński

zawsze_wierni

Herezja gnostycka ma swoje początki na przełomie I i II wieku po Chrystusie. Pomimo wielu odmian i form posiadała pewien wspólny wachlarz bluźnierstw, założeń i poglądów, które stały w opozycji do nauczania Kościoła katolickiego. Wyróżniamy dwa główne nurty myśli gnostyckiej: gnozę chrześcijańską oraz tę inspirowaną wierzeniami pogańskimi1.

1. Stwórca świata materialnego

Dla katolików stwórcą wszystkiego jest jeden, wszechmocny, wszechwiedzący i sprawiedliwy Bóg. Sam Bóg jest bytem doskonałym, przez fakt bycia Pierwszą Przyczyną, jest źródłem wszelkiego dobra. Zło zaś jest zawsze pewną wybrakowaną imitacją dobra i jako takie wynikiem wolnej woli bytów stworzonych, wpierw szatana i upadłych aniołów, a następnie również, począwszy od Adama i Ewy, ludzi skażonych grzechem pierworodnym. Ze względu na relacje pomiędzy nieskończonym i wszechmogącym Bogiem a ograniczonym stworzeniem, podobne zależności występują w stosunku dobra i zła, opisane już w pierwszych słowach Księgi Rodzaju i będące osią całego Bożego Objawienia.

Gnostycy z kolei, ze względu na odrzucenie tejże nauki zawartej w Księgach Starego i Nowego Testamentu, nie mogli zrozumieć problematyki istnienia zła, paradoksalnie nobilitując je i stawiając w sposób równorzędny i równoważny z dobrem poprzez nadanie mu rangi istnienia. Przyczynowość irracjonalnego (w koncepcji gnostyków) zła, którego nie da się uzasadnić, a które Bóg dopuszcza i pozwala na nie, była egzystencjalnym problemem każdej sekty gnostyckiej.

W koncepcjach gnostyków Bóg nie może być twórcą niedoskonałego świata, w którym istnieje zło. Nijak ma się to zatem do idei Boga, który jest dobry. Żeby wytłumaczyć cierpienia spotykające ludzi gnostycy zbudowali koncepcję bytu będącego twórcą i sprawcą zła. Tym kimś był demiurg2, niedoskonała i grzeszna emanacja Boga i jego dobroci. W zależności od przyjętej terminologii był to zazwyczaj zbuntowany anioł, upadły eon, mógł to być również Jahwe, Bóg Żydów, lub szatan, który w niektórych sektach gnostycznych (np. u Bogumiłów) przedstawiany jest jako brat Pana Jezusa Chrystusa.

Jest to koncepcja skrajnie pesymistyczna, zakładająca, że stworzenie i wszystko to, co od niego pochodzi, jest ze swej natury złe. Świat został stworzony przez złego demiurga przeciw Bogu, a więc świat materii jest w zależności od różnych poglądów poszczególnych odłamów tej sekty rezultatem grzesznego pragnienia albo nieszczęśliwego przypadku.

Demiurg, jako nierówny Bogu twórca świata materialnego, nie jest dla gnostyków bytem godnym czci i uwielbienia, natomiast sam Bóg, co najwyżej, jest stworzycielem demiurga. Świat stworzony przez taką niedoskonałą istotę, jest pełnym zła miejscem upadku. Gnostycy w swoich wizjach uznawali stworzenie jako akt grzechu3, buntu i pychy wobec porządku boskiego. Twórca świata miał z zazdrości do Prawdziwego Ojca stworzyć na swoje podobieństwo człowieka4, chciwego niewolnika. Zamknął dusze ludzkie w ograniczonych ciałach, dzięki czemu zatracają świadomość o swej prawdziwej, boskiej naturze. Wyjściem z tego stanu miałoby być zdobycie tajemnej wiedzy (gnozy) i zrozumienie swojej własnej boskości.

2. Odrzucenie Starego Testamentu

Wszystkie nurty gnostyckie co do zasady odrzucały Stary Testament, gdyż stwierdzały na jego podstawie przepaść pomiędzy Bogiem Nowego Testamentu, tj. Bogiem miłosiernym, a Bogiem Izraelitów, który według nich nie spełnia wymogów moralnych dla bycia, gdyż jest okrutny, w konsekwencji tego uznając Go za demiurga. Kanon swoich „świętych” ksiąg gnostycy ograniczyli do Ewangelii, spośród których najbardziej cenili sobie zwłaszcza mistyczną Ewangelię wg św. Jana (odrzucając jednak zawartą w niej jasną naukę o Boskości Pana Jezusa), rzadziej Ewangelię wg św. Łukasza, akceptowali także listy św. Pawła5. Do tego wybiórczego zbioru znanego nam z Nowego Testamentu należy dodać teksty apokryficzne, jak np. „ewangelie” wg św. Tomasza, św. Marii Magdaleny, Judasza etc.

3. Radykalny dualizm

Istotnym elementem pseudo-chrześcijańskiej doktryny gnostyckiej jest dualizm, czyli przywiązanie do równoważności przeciwieństw. W związku z nieprzezwyciężalnym problemem istnienia zła na świecie większość sekt gnostyckich zaaprobowało koncepcję dwóch bogów, wyrażającą się w postaci niezależnych od siebie radykalnych przeciwieństw. Z jednej strony był dobry Bóg Nowego Testamentu, z drugiej zły Bóg Starego Testamentu, ograniczony do jednego ludu, który z jednej strony strzeże i ochrania, ale jednocześnie brutalnie karci. Radykalizm tej koncepcji zasadza się na tym, że demiurg, który stwarza świat materialny, nie jest zbuntowanym aniołem, szatanem, tylko jest osobnym bogiem utożsamianym przez gnostyków z Bogiem Starego Testamentu. Gnostyk Boga Żydów nazywa „przeklętym bogiem”, ponieważ stworzył świat widzialny i zamknął przed człowiekiem bramę do wiedzy. W tym przypadku kosmologiczna opozycja Boga i materii połączona jest z etycznym dualizmem dobra i zła w człowieku.

„Gnostycki świat” dzięki temu został podzielony na świat duchowy, utożsamiony z boskim, i przeciwstawny mu świat cielesny, uważany przez nich za z gruntu zły. Duszę przeciwstawiono zatem ciału. Odpowiadające sobie przeciwieństwa muszą się połączyć, aby powstała harmonia. Miejscem spotkania tych światów jest dzieło stworzenia świata materialnego i człowieka. Człowiek jest syntezą dwóch różnych substancji pochodzących od różnych „bytów”, które są wieczne i od siebie niezależne, a pomiędzy którymi istnieje odwieczny konflikt. Świat materialny powstaje za przyczyną wykradnięcia przez demiurga boskiej energii, dzięki której mógł ją tchnąć w swoje dzieło stworzenia. Dzięki tej „energii” każdy posiada w sobie iskrę łączącą z Bogiem. W taki karkołomny, odrzucający kwestię grzechu pierworodnego i wolnej woli, sposób próbowano wytłumaczyć pochodzenie zła.

4. Metoda wyzwalająca

W wizjach gnostyckich posiadający iskrę boską człowiek jest uwięziony w materialnym świecie stworzonym przez złego demiurga. Nadrzędnym celem człowieka jest wyzwolenie pierwiastka duchowego (iskry) z materialnego świata za pomocą zdobywania tajemnej wiedzy. Sam proces „zdobywania” oznacza pójście za swym głosem wewnętrznym, za duchem bez pośrednictwa jakichkolwiek depozytariuszy wiedzy, innego autorytetu zewnętrznego (kapłanów, biskupów, ojców Kościoła), instytucji (jak np. Kościół) czy litery prawa, w tym prawa naturalnego. Nie ma jednego źródła interpretacji, każdy sam sobie może wytyczyć ścieżkę dotarcia i zdobycia wiedzy, czy to na drodze objawień, czy poprzez poznanie jej przez innych ludzi. Gnostycyzm czyni więc z religii doświadczenie indywidualne, gdzie praktyczne działanie było ważniejsze od dogmatu.

Stąd też pojawiły się różne interpretacje osoby Jezusa Chrystusa6. Można przyjąć, że dzięki posiadaniu tej iskry, człowiek może zbudować coś na podobieństwo mostu porozumienia, który prowadzi i łączy nas z bóstwem. Silne przeświadczenie o posiadaniu iskry prowadziło do twierdzeń, że ludzie mają możliwość, aby stać się Bogiem po wyzwoleniu się z więzienia, jakim jest ciało7. Jednakże owa boskość nie jest aktywizowana przez samo posiadanie iskry, ale przez praktyczne działanie8, takie jak medytacje czy kontemplacje (oczywiście, nie rozumiane w swoim prawdziwym, katolickim sensie), śmiałe wyruszanie w podróż w stronę Boga, nie czekając na Jego znak. Finałem tej podróży miało być zniszczenie własnego ego i indywidualnej woli, dzięki czemu zostałaby spełniona wola Boska. W nauce tej gnostycy często opierają się na słowach św. Pawła z listu do Galatów: „teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”, które jakoby miało potwierdzać ich wierzenia.

5. Doketyzm

Jest to jedna z doktryn gnostyckich, która kwestionowała podstawowe dogmaty wiary katolickiej poprzez alegoryczną interpretację Nowego Testamentu. Według gnostyków należy odrzucić literalną interpretację Biblii w kwestii narodzin i życia Jezusa. Fragmenty Pisma dotyczące narodzin Zbawiciela miałyby posiadać jedynie sens mistyczny i nie opisywać rzeczywistych zdarzeń.

Jak wierzyli posiadacze wiedzy tajemnej, Jezus nie mógł się narodzić jako człowiek, ponieważ nie był materialnym bytem, lecz jedynie jest postacią eteryczną, duchem bądź ciałem duchowym, które przewija się w rzeczywistości. Chrystus to tylko tchnienie, Słowo Boga na ziemi, które jedynie sprawia wrażenie, jakoby miało powłokę cielesną. W wyniku przyjęcia takiego punktu widzenia zaprzecza się odkupieńczej roli Jezusa Chrystusa, ponieważ nie mógł być On ukrzyżowany9, a w konsekwencji tego nie mógł również zmartwychwstać, pomimo jednoznacznych słów św. Pawła, że „jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, to próżna jest nasza wiara” (1 Kor 15, 14). Przytoczone słowa Apostoła Narodów nabierają w kontekście gnostycyzmu tym większego znaczenia, że faktycznie gnoza odrzuca jako taką cnotę wiary, zastępując ją tajemną wiedzą.

6. Synkretyzm religijny

Miejscem narodzin gnozy były zazwyczaj miejsca styku wielu narodowości, które sprzyjały łączeniu różnych kultur, wierzeń, symboli, mitów bądź obrzędowości. Dochodziło do absorpcji inspiracji, zarówno z innych nurtów gnostyckich, jak i z różnych tradycji religijnych0. W związku z tym założeniem gnostycy uważali, że dobre jest wszystko to, co prowadzi do Boga (co może także przypominać indyferentyzm lub irenizm), dlatego też przeszczepiano do gnozy mantry buddyjskie, medytacje i inne praktyki modlitewne. Ze względu na odrzucenie możliwości materialnej obecności Boga we Wcieleniu oraz pod postaciami eucharystycznymi, jak również negację dalszych rozróżnień co do rodzajów Bożej obecności w świecie stworzonym – gnostycy przyjęli twierdzenie, jakoby Bóg był niejako wszędzie. Nie istnieje zatem jedna, konkretna ścieżka do Niego prowadząca, stąd w każdym systemie religijnym można znaleźć elementy, które mogą takową ścieżkę stanowić.

7. Reinkarnacja – Metempsychoza

Ze względu na wspomnianą powyżej inspirację systemami filozoficznymi i wierzeniami Dalekiego Wschodu – w koncepcjach gnostyckich dusza człowieka poprzez kolejne wcielenia i wędrówkę dąży do dojrzałości. Trwa to aż do czasu, gdy suma działań nagannych, dokonanych podczas kolejnych wcieleń, zostanie zrównoważona przez sumę uczynków dobrych. Kolejne wcielenia to kolejne stacje, na których człowiek zdobywa wiedzę. Przez cały ten czas człowiek kontempluje nad zrozumieniem ograniczeń świata materialnego i sensem istnienia, czego końcowym etapem jest na tyle silne wzbudzenie świadomości swojej iskry duchowej, że będzie ona chciała opuścić ciało, i jako fragment bóstwa powrócić do swojego pierwotnego źródła poprzez pogrążenie się w nicości.

Konkludując, człowiek w koncepcji gnostyków żyje w wielu ciałach, lecz jednocześnie nie jest żadnym z nich, a o tym, kim jest, decyduje jego świadomość. Idąc dalej, człowiek nigdy się nie narodził i nie może umrzeć, dlatego też nie musi zabiegać o wieczną szczęśliwość.

Podsumowanie

Wymienione powyżej „grzechy główne” gnozy można sprowadzić do wspólnego mianownika, jakim jest negacja Wcielenia. Gnostycy wyznawali pogląd, jakoby ciało Chrystusa nie było realne, ale posiadało tylko jego cechy zewnętrzne, a co za tym idzie – pozorne było nie tylko jego człowieczeństwo, ale i Męka, a zarazem samo Odkupienie rodzaju ludzkiego. Nie powinno zresztą dziwić, ponieważ wychodząc z błędnego założenia odnośnie do problematyki istnienia zła, gnostycy odrzucili naukę o grzechu pierworodnym, jak i moralnej odpowiedzialności człowieka za popełnione zło. Zatem, w wyniku tak skrajnie pesymistycznej wizji świata, samo Odkupienie stworzonego rzekomo przez złego demiurga świata byłoby nie tylko niekonieczne, ale i wręcz niemożliwe. Możemy zatem w gnostycyzmie dostrzec nie tylko źródło licznych herezji chrystologicznych powstałych w pierwszych wiekach istnienia Kościoła, ale również choćby samego protestantyzmu, głoszącego bardzo podobny pesymizm i fatalizm względem świata stworzonego.

Wreszcie, charakterystyczny dla gnozy synkretyzm religijny stanowi źródło indyferentyzmu i ideową podstawę dla ruchów ekumenicznych. Indywidualizm wiary, w wyniku pewnych modyfikacji dążących w kierunku uczuć, stał się podstawą dla doktryn modernistycznych. Z kolei na elementach metempsychotycznych oparły się nie tylko kosmologiczne dywagacje neo-modernistycznych teologów drugiej połowy XX wieku, ale również współczesne, pseudonaukowe ideologie głoszące rzekomą iluzję świata materialnego, którego pozory utrzymywane są przez na przykład komputerowe symulacje.

Przypisy

  1. Oba nurty gnozy równolegle rozwijały się i wzajemnie na siebie oddziaływały. Na przykład średniowieczny kataryzm czerpał z manicheizmu, a tenże przejął od Marcjona całą strukturę organizacyjną z podziałem na wtajemniczonych, którzy mają dostęp do wiedzy, i na pozostałych. Herezjarcha gnostycki Marcjon (podobnie jak twórca innej sekty gnostyckiej – Walenty) czuł się częścią powszechnego Kościoła i powoływał się na autorytet św. Pawła.
  2. Trzeba jednak zaznaczyć, że demiurg nie występuje we wszystkich systemach gnostyckich, a nawet jeśli, to w bardzo różnych odmianach.
  3. Rozprzestrzenianie się życia na ziemi dokonuje się za sprawą złego boga. Wcielenie się ducha dokonuje się w momencie narodzin, płód jest w całości dziełem złego pierwiastka, jest demonem w czystej postaci. Zaraża on złem nawet kobietę, która nosząc go w sobie, znajduje się w stanie nieodpuszczalnego grzechu aż do chwili rozwiązania, J. Duvernoy, Religia Katarów, Kraków 2000, s. 71; cyt. za: R. Konik, W obronie Świętej Inkwizycji, s. 34–35.
  4. Planety – włącznie z Ziemią – cały świat mineralny, roślinny i zwierzęcy są produktem sił Ciemności. Jest nim także człowiek – najpierw w mitologicznej postaci Adama i Ewy – którego stworzenie (przez połączenie diabelskiego ciała ze szczególnie dużą cząstką Światłości) jest parodią […] boskich aktów stwórczych – przeciwstawieniem się zbawczym działaniom separacyjnym, J. Prokopiuk, Mit manichejski, „Literatura na Świecie”, 1987, nr 12 (197), s. 96.
  5. Gnostycy upodobali sobie św. Pawła, Apostoła Narodów, gdyż wg ich interpretacji jego przeżycie na drodze do Damaszku uczyniło go wzorem dla tych wszystkich, którzy swego Boga znajdują poza istniejącymi tradycjami i instytucjami.
  6. Wśród katarów powszechna była wizja dwóch paralelnych światów i dwóch Chrystusów, dobrego i złego. Chrystus materialny/niedobry wziął sobie Marię Magdalenę za kochankę i miał z nią dziecko.
  7. Bogomiłowie, a za nimi większość sekt gnostyckich, twierdzili, że nasza egzystencja jest rodzajem więzienia, a nasza iskra została pochwycona w ciało.
  8. Dla przykładu: sekta messalian wyznawała, że poprzez wprawienie się w trans w czasie tańca wchodzi się w kontakt z wyższą świadomością.
  9. Według herezjarchy gnostyckiego Bazylidesa, poprzedzającego Walentyniana, na krzyżu umarł nie Jezus, ale Szymon Cyrenejczyk, sam zaś Chrystus miał stać z boku, niezauważony.
  10. Dobrym przykładem takiego procesu będzie manicheizm, który opiera się na radykalnym dualizmie ducha i ciała, światła i ciemności, dobra i zła. Twórca tej herezji – Mani – uważał się za wcielenie Jezusa, Buddy, Hermesa, Platona. Religia Maniego była synkretyczna, zawierała elementy m. in. zoroastryzmu, chrześcijaństwa i buddyzmu.

Wszechświat a fantazje głupków – grozą i gnozą wieje !

[Przypominam artykuł prostujący, wyjaśniający sprzed 14 lat. Jest to konieczne, bo atak nielogicznych głupków na naukę wzmógł się. MD, czerwiec 2022

Mirosław Dakowski                                                                          maj 2008

===============================

A Maćko pomacał się znów po boku, w którym ugrzę­zło niemieckie żeleźce, i rzekł [do Zbyszka z Bogdańca md] stękając trochę:Drzewiej ludzie byli mądrzejsi – rozumiesz?  Po chwili jednak zamyślił się, jakby sobie przypominając jakieś dawne czasy, i dodał: – Chociaż poniektóry bywał i drzewiej głupi.

===================================

[Wobec dziwacznych wypowiedzi prof. Zbigniewa Jacyna-Onyszkiewicza
w NDz.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120505&typ=my&id=my13.txt przypominam artykuł sprzed 4-ch lat. Do pracy prof. Onyszkiewicza niedługo wrócę. MD ]

Streszczenie

Ostatnio nasiliły się ataki na podstawę nauk ścisłych, którą jest przyjęcie realnego istnienia świata materialnego oraz stanie na gruncie stałych zasad logiki. Ataki wychodzą głównie ze strony neo-czarownictwa oraz ateizmu materialistycznego, t.j. wiary w nie-istnienie Stwórcy. Najgroźniejsze jednak dla przetrwania nauk ścisłych jest totalne wątpienie, podważanie tak logiki, jak i np. zasad zachowania w fizyce, czy nawet stałości praw fizyki. Ten zbiór „metod wątpienia” nazywamy tu skrótowo post-modernizmem. W ostatnich dziesięcioleciach najbardziej zagrożony jest styk kosmologii z kosmogonią, dokąd uczonych prowadzą usiłowania unifikacji wszystkich czterech oddziaływań. Nauka (science), by przetrwać, musi oprzeć się na istniejącej filozofii realistycznej. Streszczenie uznałem za niezbędne ze względu na kakofonię poglądów, z którymi należy polemizować.

         Realny Wszechświat (Kosmos) jest tworem tak pięknym, nie znanym, pełnym fascynujących tajemnic, że setki największych umysłów, uczonych zajmuje się poznawaniem i badaniem tej Rzeczywistości. Ale są i inni, zajęci wymyślaniem nie-rzeczywistości, wszechświatów równoległych, czy pączkujących lub alternatywnych. Gdy fantazje te udekorowane są sporą dozą skomplikowanej matematyki i sosiku światopoglądowego, doskonale się sprzedają.

         Gdy piszą to utalentowani literaci z podkładem naukowym, jak Isaac Asimov, powstają ciekawe książki science fiction, np. moja ulubiona „Koniec Wieczności”. Analizuje się w niej dylematy ludzi, którzy wyszli poza Czas i sterują losami zwykłych czasowców. Wynikające stąd paradoksy są barwnie opisane. Na poziomie pastiszu jest np. śliczne widowisko telewizyjne St. Lema „Czarna komnata prof. Tarantogi”, gdzie Lem pokazuje, skąd wzięli się geniusze w przeszłości: Prof. Tarantoga w miejsce głąbów i pijaków, jakich znalazł obserwując przez swój chronoskop realnego Leonarda, Szekspira czy Newtona, podsyła tam swych, na chybcika podszkolonych asystentów, dla pewności z kompletem niedawno, krytycznie wydanych dzieł Newtona czy Szekspira, zwędzonych z biblioteki. Zabawa jest duża.

         Gdy jednak podobne pomysły opisują literackie bez-talencia, ubrane w togi Niewątpliwych Autorytetów Naukowych, często z użyciem Wzorów Matematycznych, z dyplomami różnych Wielkich Nagród, to sprawa staje się nudna ale i trudna. Myślę tu o nagrodzie Templetona, tak ostatnio rozdymanej i promowanej jako nagroda naukowa. W istocie nagrodzony został synkretyzm religijny. Trudno o tym pisać tak delikatnie, by nie tknąć jakiegoś Autorytetu w nadmiernie bolesne a wrażliwe miejsce.

Szamaństwo w Telegraph

         Pod koniec 2007 roku pojawił się w „opiniotwórczym” Daily Telegraph (Telegraph.co.uk) artykuł Wydawcy Naukowego (Highfield) lansujący matematyczne fantazje na temat … skracania wieku Wszechświata przez ludzi, fizyków i kosmologów, którzy usiłują zbadać t.zw. ciemną energię czy ciemną materię. Chodzi o dyskusje, próby obserwacji, czy wyrażanie opinii. Lansują jako wynik pracy uczonych bajki, że badania kosmologów wpływają np. na skrócenie czasu życia realnego Wszechświata. Piszą też w sosie języka naukowego, że „dowody na istnienie wszechświatów równoległych” przyspieszają nadzieje na podróże w czasie”. Jest to poparte zdaniami, że „są to najnowsze osiągnięcia mechaniki kwantowej”.

         Według jakichś wierzeń gnostyckich, nie mających NIC wspólnego z fizyką, obserwator zdarzeń ma istotny wpływ na te zdarzenia. Jest to porównywalne do „teorii”, wg. której np. pijąc filiżankę kawy wpływam swymi myślami na życiowe losy i powodzenie osoby, która tę kawę zebrała – lub na zbiór patrzyła. A nawet na jej przyszłość. Taką anty-nauką (a nie: para-nauką!) była też przez stulecia astrologia. Obecnie mają czelność ekstrapolować te fantazje na Wszechświat.

         Do stałego repertuaru sposobów dawnych czarowników (przykładowo: malowanie twarzy, taniec rytualny, grzybki czy dymy halucynogenne, modły do Jurnego Koguta), w XX w. doszło jeszcze zaklęcie w formie: „jak fizycy udowodnili..”, jak wykazują najnowsze obliczenia mechaniki kwantowej” itp. W przypadku pętli czasu należy dodać banały o paradoksie bliźniąt, różnych nurtach czasu u Einsteina itp., zależnie od elokwencji piszącego. To ostatnie zaklęcie stosuje się już od 80-ciu lat, więc od paru pokoleń twórczych fizyków. Z prawdziwymi osiągnięciami fizyków (czyli w świecie realnym!) nie ma to jednak, powtarzam, nic wspólnego.

         Można i należy stwierdzić, że jest to propaganda groźnych dla odbiorcy bajek i fantazji anty- czy też para-naukowych pod przykrywką nauki (pojmowanej w sensie science). Szerzej o bzdurności, ale i szkodliwości takich lansowań napiszę w konkluzjach.

         Daily Telegraph wmawia nam, że „udowodniono” na przykład, iż przez „prowadzenie obserwacji” Wszechświata, poprzez hipotetyczne „efekty kwantowe” (to modny zlepek słów), skracamy czas życia Wszechświata.

Świat realny

         Należy tu spróbować wyjaśnić, jaką rolę odgrywają w naukach ścisłych pojęcia realnego istnienia Wszechświata materialnego, oraz możliwości stosowania doń praw logiki. Zwykłej logiki [nie wielowartościowej, panowie szamani i panie czarownice!]. Nauki ścisłe (science, ang. i fr.) powstały tylko w tej cywilizacji, której myśliciele mieli pewność racjonalności Wszechświata, na długo zanim został on opisany przez nauki ścisłe (S. Jaki, Zbawca nauki, str. 83). Pewność taką mieli i przekazywali ją przyszłym pokoleniom twórczych fizyków – Jean Buridan i Nicolas d’Oresme, profesorowie scholastyki i fizyki na Sorbonie na początku XIV wieku. Przez nich i ich szkołę, na skutek realnego rozprzestrzeniania się ważnych pojęć we wspólnocie intelektualistów, uczonych Europy, mógł Kopernik przyjmować zasadę zachowania pędu w swych modelach i rachunkach, a Newton mógł powiedzieć, że widział dalej, bo stanął na ramionach geniuszów.

         Chodzi właściwie o pojęcie realności świata materialnego, jednoznaczność przepływu Czasu (zasada Przyczynowości), czy wiarygodność i stałość praw fizyki, z których podstawowym – pierwszym poznanym przez ludzi – było prawo zachowania pędu (impetus) . A podstawa tych przekonań scholastyka była wiara w Stwórcę Wszystkiego, w Jego Syna – Zbawcę i Trzecią Osobę Trójcy Świętej, Ducha Świętego. St. Jaki cytuje (Zbawca nauki, str. 84) :” Każdy czytelnik średniowiecznych tekstów łacińskich wie, że niewiele jest wersetów biblijnych cytowanych i wspomnianych tak często, jak zdanie z Mądrości Salomona (11,20) „omnia in mesura, numero et pondere disposisti” (czyli wszystko.. Bóg urządził według miary, liczby i wagi). To Księga Mądrości. Uczonych i osoby zainteresowane nauką zachęcam też do przeczytania Rozdz. 13 z Księgi Mądrości. Natchniony Autor mówi tam m. inn. (13,3) o tych, co „urzeczeni pięknem gwiazd uznali je za bóstwa, które rządzą światem”. I o „Twórcy piękności”.

Filozoficzne niedouki

         Dopiero w XX w., a szczególnie pod jego koniec, wśród fizyków pojawiło się przekonanie, a raczej dopuszczenie możliwości, że rzeczywistość materialna (Wszechświat) może być jedyną formą, w jakiej mógł go stworzyć Bóg. Dopuszczenie tej możliwości widać w pismach quasi-filozoficznych Einsteina, a także u Stevena Hawkinga. Por. ostatnie zdanie z jego „Krótkiej historii czasu” (str. 161): „gdy odkryjemy kompletną teorię (…), gdy znajdziemy odpowiedź na pytanie , dlaczego Wszechświat i my sami istniejemy, będzie to ostateczny tryumf ludzkiej inteligencji – poznamy wtedy bowiem myśl Boga”.

Przyczyny tak nieracjonalnego przekonania są, jak widzę, dwie:

1)     Faktem jest, że my, fizycy, tak pod jarzmem marksizmu (głównie, choć nie jedynie na Wschodzie), jak i wolnomyślicielstwa na Zachodzie, nie byliśmy uczeni na studiach porządnej, realistycznej filozofii nauki, ani jej podstaw matematycznych. Stąd powszechna również wśród największych fizyków XX wieku nieznajomość twierdzeń Gödla czy Tolmana, czy analiz St. Jakiego.

2)     Druga przyczyna – to pycha. Tylko pokora daje właściwą perspektywę uczonemu.

Tylko na tak wyjałowioną z Prawdy glebę nauki mogli się skutecznie rzucić szamani różnych odcieni, prorocy materializmu, marksizmu czy, co najgroźniejsze, głośni heroldowie tolerancji dla wszelkich poglądów i – nawet absurdalnych – fantazji. Pisze się o nich, że to mega-gwiazdy TV oraz radiowych programów. Czemu?

Specyfika matematyki wśród nauk

Powinniśmy sobie zdać sprawę, że matematyka może zajmować się dowolnymi, wymyślonymi (czy: wymyślnymi) strukturami, nie koniecznie istniejącymi realnie. Jednak człowiek wymyślający te struktury czy zależności funkcyjne (lub t.p., tu można wpisać wiele…), choć ma dużo inwencji i fantazji, a wymyślone przez niego budowle myślowe mogą być wewnętrznie spójne, nawet mogą być piękne, to… nie muszą być realne, związane ze światem rzeczywistym.

 Gdy młody fizyk, Albert Einstein, szukał sposobów opisania realnych własności obserwowalnego Wszechświata, zwrócił się do kolegi – matematyka z pytaniem, czy potrzebne mu narzędzie matematyczne istnieje. Zdziwił się, że tak, i przez parę miesięcy uczył się matematyki nie-euklidesowej, wymyślonej, zapostulowanej i sformułowanej przez Riemanna kilkadziesiąt lat wcześniej. Einstein zastosował to narzędzie do swojej ogólnej teorii względności. Ku zdziwieniu jego i wielu, ta matematyka poprawnie (i pięknie!) opisuje realną czaso-przestrzeń.

Myli się jednak każdy, kto uważa, że jeśli istnieje poprawna matematycznie teoria (przecież to narzędzie!) opisująca na przykład możliwość istnienia wszechświatów równoległych oraz przeskoków między nimi, to odzwierciedla ona rzeczywistość. W konfrontacji (czy zderzeniu) z realnością fizyczną, z prawami zachowania, np. energii czy pędu, a jest tych praw zachowania kilkadziesiąt, czy z podstawowymi prawami przyczynowości i logiki, takie modele czy narzędzia okazują się nieużyteczne. Odrzucane są przez rzeczywistość.

Stąd z taka pewnością piszę o identycznych genetycznie hitlerach , jako o szkodliwych bredniach, niegodnych fizyka. Zob. niżej o Kaku.

Żurnaliści mogą sobie takie bzdury wypisywać tylko wtedy gdy ich celem jest wierszówka, honorarium , lub podlizanie się Naczelnemu, a nie Prawda.

Racjonalność Wszechświata wymaga jego zgodności z matematyką i logiką (właśnie według miary i liczby…), ale nie odwrotnie! Matematyka nie musi odzwierciedlać rzeczywistości! Do napisania tych uwag skłonił mnie narastający w me®diach zalew bredni o wszechświatach równoległych. A również konsekwencje (realne!) akceptacji tych fantazji przez ludzi. Tak pisze o wszechświatach równoległych St. Jaki (Zbawca nauki, str. 106): „…Elementarny argument: wszechświaty te albo na siebie oddziałują, albo nie. W pierwszym przypadku stanowią jeden wszechświat. W przypadku drugim nie ma możliwości aby się czegoś o sobie dowiedziały, a w związku z tym pozostają dla nauki nieistotne”. Te zdania unicestwiają wszelkie popularne a nielogiczne dywagacje.

Post-modernizm

Przejdźmy do polemiki z niektórymi poglądami post-modernistów przedstawiających się jako uczeni. Posłużmy się przykładem, przypowieścią.

Zasadą ich nie jest, powtarzam, przekonywanie onieśmielonego czytelnika, że „2+2=6”. To domena kłamców. To częstsze u szamanów. Z tym łatwiej walczyć.

Nie jest też wyjaśnienie, że oczywiście, zawsze i wszędzie „2+2=4”. Tak twierdzą ludzie przywiązani do logiki.

Zasada post-modernistów to raczej rozważanie, w jakich warunkach – i przy jakich aspektach psychiki myślącego podmiotu właściwe jest przyjęcie, że widmo odpowiedzi na ten interesujący temat rozciąga się w zbiorze liczb rzeczywistych, a kiedy, (może??) sięga też do liczb zespolonych. Odkryciem mega-gwiazdy Show TV jest też wniosek, że w pewnych warunkach niektórzy mogą uważać, że „2+2=4” może być wzięta pod uwagę jako odpowiedź poprawna.

Oraz – czy taki wniosek może być poważnie brany pod uwagę przy obecnych uwarunkowaniach.

Co to za ludzie?

         Wśród tylu mega-gwiazd TV lub laureatów prestiżowych nagród, lub lansowanych poczytnych autorów na temat Hiper-przestrzeni, znaleźliśmy jedynie (głównie..) ludzi przyznających się do różnych odmian post-modernizmu, lub światopoglądu materialistycznego, czy nawet neo-marksizmu (sic!). Są też ateiści i piewcy względności prawdy. Np. szermujący „argumentem”, że jeśli fizyka opiera się na teorii względności, to znaczy, że wszystkie pojęcia, nawet Prawda, są względne. Część ludzi, odzwyczajonych od używania zdrowego rozsądku, już to łyka.

         A przecież większość uczonych to ludzie wierzący w Boga. Pracując w dziedzinie nauk ścisłych trudno nie wierzyć w Stwórcę. Porozmawiałem o tym zjawisku z kilkoma kolegami. Jeden, katolik, pracujący właśnie w teorii strun, o panu Kaku bardzo niewiele wiedział, o wehikułach czasu czy czapce-niewidce – nic. Zdenerwowała go nawet moja dociekliwość. „Ja interesuję się obiektami realnymi, materialnymi czy hipotetycznymi, ale ważnymi dla Rzeczywistości, nie zaś p..rdułami!”.

         I nic dziwnego, katolicy czczący przecież Stwórcę wszystkiego, w tym również realnego Wszechświata materialnego, nie mogą myśleć bez uśmiechu lekceważenia dla jałowości tez i pomysłów o Wiecznych Powrotach, czy Nieskończonym (w czasie i przestrzeni) świecie, czy wreszcie o wszechświatach równoległych. Ani wreszcie o Elan vital Bergsona czy wiecznej żywinie innych biedaków (intelektu, oczywiście).

Kaku

Motto: Spytano Wolfganga Pauliego (dobry fizyk), czy sądzi, że pewna szczególnie źle napisana i pomyślana praca jest błędna. Pauli: taka ocena byłaby zbyt łagodna – praca ta nie jest nawet błędna.

Steven Weinberg, Sen o teorii ostatecznej, str. 325.

         W Dzienniku z 26 kwietnia 2008 r. Anna Piotrowska, zapewne dziennikarka, publikuje wywiad z „jednym z najsłynniejszych naukowców świata”, fizyku (jak anonsuje już w tytule) – prof. Michio Kaku. Dziwne, ale o takim najsłynniejszym naukowcu świata jakoś ani ja, ani nikt z mych znajomych fizyków cząstkowców (to ludzie zajmujący się kwarkami, gluonami i ich strukturami) nie słyszał. Kolejny autorytet, kolejny fakt medialny. Pan Kaku pisuje popularne książki – oczywiście o Wszechświatach równoległych, Hiper-przestrzeni itp. Na pewno wywiad z p. Kaku był autoryzowany, więc brednie wydrukowane w setkach tysięcy egzemplarzy trzeba przypisać jemu, a nie jego rozmówczyni. W wywiadzie pisze m.inn. o tym, że jeśli, dzięki „pętli czasu” przeniesiemy się do przeszłości i zabijemy Hitlera, to „osoby, które tam spotykamy, jak na przykład Hitler, są genetycznymi bliźniakami znanych nam ludzi, ale tak naprawdę są kimś innym, bo żyją w innym wszechświecie. Jest to brednia gwałcąca wszelkie zasady logiki, a z fizyki – np. zasadę zachowania energii itp.

http://www.dziennik.pl/nauka/article162692/Wejdziesz_w_internet_za_pomoca_mysli.html

         Dalej pisze pani z Dziennika o Kaku – mega-gwieździe programów TV, że na studiach zaangażował się w tworzenie teorii strun, nazywaną czasami teorią wszystkiego. Można to skwitować tylko trzema złośliwostkami:

1)     Jeśli na studiach… tworzył, to nic dziwnego, że nie miał czasu na nauczenie się ani porządniej niezbędnej uczonemu ścisłemu filozofii, ani fizyki matematycznej (np. Gödel)

2)    Nic dziwnego więc, że ani on, ani gloryfikujący go dziennikarze nie odróżniają Rolls Royce’a od rolmopsa.

3)     Gödel zresztą udowodnił (i to przeszło 70 lat temu), że odległość pojęciową od którejś teorii strun (a jest ich mnóstwo) do Ogólnej Teorii Wszystkiego jest nieskończenie większa, niż od rolmopsa do Rolls Royce’a. Mimo, że Gödel nie znał teorii strun. Szerzej p. mój tekst „O uczciwości intelektualnej…”.

4)     Jeśli pan Kaku zajmuje się jakimiś załomkami teorii względności czy kwantów, które (cytuję) „dopuszczają możliwość” istnienia wielu koncepcji rodem z powieści s-f „na przykład podróży w czasie, teleportacji itp.” , to nic dziwnego, że jego osiągnięcia w dziedzinie tej fizyki, która bada świat realny, są zapewne poniżej możliwości takiej mega-gwiazdy intelektu.

         Odpowiedź Kaku na pytanie o tunele czasoprzestrzenne: „W centrum obracającej się czarnej dziury jest wirujący pierścień i wormhol. Kiedy przez niego przejdziesz, nic ci się nie stanie, tylko wkroczysz do równoległego wszechświata”. Dalsze brednie może czytelnik sam znaleźć i przeanalizować. To drugie nietrudne.

         W rzeczywistości:

         1) czarna dziura jest osobliwością, czyli ma nieskończoną gęstość i zerowy promień. Tylko t.zw. horyzont zdarzeń ma rozmiar!

         2) Wewnątrz horyzontu zdarzeń nie ma i nie może nie tylko być żadnych pierścieni, struktur, ew. pojazdów kosmicznych, ale nie ma nawet żadnych cząstek „elementarnych”. Tam istnieje tylko sumaryczna masa i moment pędu.

         3) To gradienty grawitacji (nieskończone) wszystko kruszą. Więc nic ci się nie stanie jest i zawsze będzie bełkotem. „Wkroczysz do równoległego wszechświata” – to przeczy wszystkim prawom logiki i fizyki.

         W tych (dość przypadkowo wybranych) zdaniach są same brednie.  Jak można to-to drukować, jak taka żurnalistka nie straci zawodu na zawsze? Bo ten Kaku (jako fizyk) to chyba wymyślony – na pośmiewisko czy pohybel nauce…  Celem tego eksperymentu dziennikarskiego jest chyba przebadanie (może pomiar), jak łatwo (po jakim czasie?) człowiek inteligentny przywyka – i akceptuje każda bzdurę. A później ją, jako już uznaną prawdę, powtarza i uznaje za swoją.

Heller

         Dużo się ostatnio pisze o ks. prof. Michale Hellerze. Omówię prezentowane przez niego poglądy na podstawie części książki „Początek jest wszędzie”, dostępnej na stronie www.wiw.pl/biblioteka/poczatek_heller/06.asp

         Michał Heller może mało precyzyjnie (dla mnie…) oddziela Wszechświat (realny) od „pojęcia słowa Wszechświat”. Daje to szczególnie bałamutne wyniki, gdy rozważa ewolucję jednego i drugiego. Przecież zupełnie czymś innym są zmiany poglądów ludzi (czy tylko uczonych) na wielkość i budowę Wszechświata (są to problemy poznawcze czy językowe ludzi), a czymś innym – realne zmiany realnego Wszechświata!

         Tę niejasność pogłębia jeszcze fakt, że Heller opisuje i promuje wyniki usiłowań, rozważań Lindego i Smolina, o których pisze: 

Nie wyklucza to bynajmniej, że tego rodzaju spekulacje mają podłoże filozoficzne i światopoglądowe. Czytając prace Lindego i Smolina (zwłaszcza popularne), trudno ustrzec się wrażenia, iż ważnym motywem ich napisania była chęć neutralizacji filozoficznego lub nawet teologicznego wniosku, jaki często wiąże się z modelem Wielkiego Wybuchu, a mianowicie, że świat miał początek.

         Te spekulacje, zwane czasami, choć błędnie, wizjami, pp. Lindego i Smolina o wszechświecie-matce, wszechświatach-dzieciach (ładniej brzmi: baby-universes) i nawet o.. darwinizmie wszechświatów (Smolin) i ich doborze naturalnym. Brrr! – co do poziomu logiki argumentów. Z drugiej strony już ćwierć inteligent może na ten temat gdakać. O tych obrońcach poglądów Marksa i Lenina (obrońcach przed prawdą o Stwórcy) wspominam jedynie dlatego, że lansuje ich fantazje fizyk i ksiądz katolicki. A matematyka znosi takie pomysły bez trudu, co wyjaśniam powyżej, w dziale Specyfika matematyki wśród nauk.

         O numerologii: Tenże ksiądz (Heller) w dziale „Nasze prawa fizyczne” rozważa też rolę … liczby 39 dla losów Wszechświata. Ukazuje parę wielkości, które różnią się o 39 rzędów wielkości, lub o 2*39 rzędów! Liczby te są dodatkowo naciągnięte, i to w połączeniu z rojeniami o ewolucji… stałych fizycznych. Sprawiłoby to przyjemność kabaliście z Góry Kalwarii czy Brodów, albo czarownikowi.

         Bo to tak : 39=3*13, a Wielki Trzynasty występuje nie tylko w „Nikodemie Dyzmie” Dołęgi-Mostowicza (zob.!), ale też u obecnych Władców Globalizmu. A może właśnie TO trzeba lansować? Z fizyką takie zabawki nie mają jednak związku. W omawianym rozdziale książki M. Hellera występują te zabawy numerologiczne wśród wielu, równie mało sensownych, skojarzeń. Gdzież tu zwartość, logika, i precyzja tekstów Doktora Anielskiego, proszę Księdza? Lub Komentatora (Averroes). A bez św. Tomasza nie mielibyśmy (może jeszcze teraz?) fizyki.

         O zawęźleniu rozumowań Hellera świadczy m.inn. to: Długo pisze o zmienności stałych fizyki i o konsekwencjach (ewentualnych) tych zmienności. A jednocześnie przyznaje, że „(w)szystkie dotychczasowe próby empirycznego stwierdzenia tej zmienności dały negatywne wyniki”. Oraz: „poznaliśmy aż dziewięćdziesiąt kilka procent całej kosmicznej historii (licząc od Wielkiego Wybuchu)”. Heller przyznaje, że wszystko w już poznanym świecie ciągle jest konsystentne z przyjęciem stałości tak praw, jak i stałych fizyki. To po cóż czytelnikowi mącić w mózgu, Profesorze?

Bezsens tuneli a ideologie

         Szkoła kopenhaska (interpretacja Heisenberga i N. Bohra) mechaniki kwantowej prowadzi do (to sformułowanie St. Jaki) dziwnego „logicznego salto”:interakcja, której nie można dokładnie zmierzyć, nie może dokładnie zaistnieć”. I ta, co najmniej dyskusyjna zasada, spowodowała „wyniesienie na tron” przypadku. Hipotezy wszechświatów równoległych są przypadkiem szczególnym tego zgwałcenia (może : podkulawienia, ochwacenia..) logiki.

         Nie powinno się brać poważnie pod uwagę hipotez (fantazji) stworzonych na podstawie ideologii. Najczęściej prowadzi to do obrony czy promocji tych ideologii. Jest to szczególnie niebezpieczne i oburzające, jeśli są to ideologie, które dały już krwawe żniwa, jak marksizm-leninizm, czy nacjonał – lub inter-nacjonał – socjalizmy. Zamykanie oczu na zbrodniczość ideologii może dać krwawe żniwo również w dziedzinach pozornie tylko odległych, jak fizyka czy kosmologia. Dlatego też, jeśli fizyk lub, częściej, ktoś podający się za fizyka wyciąga jako niepodważalne ideologie kłamliwe lub zbrodnicze, musimy koniecznie odbezpieczyć pistolet. Pistolet logiki i prostoty. W samoobronie, oczywiście. Tak obrony nauki ścisłej, jak i naszej, łacińskiej cywilizacji.

Nowikow a Lenin i czekisty

         Czytam książkę I. Nowikowa „Czarne dziury i Wszechświat” (Prószyński 1995). Można by wahać się przed stwierdzeniem, że ograniczał jego horyzonty uczonego prostacki materializm. Ale na pewno można stwierdzić, że ograniczało Nowikowa prostackie deklarowanie materializmu oraz ujawniona pewność, iż są to szczyty intelektu.

         Dla przykładu: „Czarne dziury i Wszechświat”, str. 144/145: „Czy materialista może mieć wątpliwość co do rozmiarów Wszechświata? Czy nie jest oczywiste, że przestrzeń rozciąga się w nieskończoność, bez ograniczeń, we wszystkich kierunkach?”. I dalej: „W dziejach nauki jedyny obraz świata, jaki był do zaakceptowania przez materialistów…” I cytat: (str. 148) „Nie ma na świecie niczego poza materią w ruchu, a materia nie może poruszać się inaczej, niż w przestrzeni i czasie. „ (Włodzimierz Lenin)

         [Uwaga w nawiasie: Co by było, gdyby teraz jakiś uczony podał cytaty z dzieł wielkiego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera, np. na temat świata, w którym planety (i Ziemia) krążą po orbitach w tunelach z lodu? A to autentyczne poglądy w NSDAP].

         Wracam do Nowikowa: W zakończeniu, po dyskusji śmierci cieplnej Wszechświata: „<Nie powinniśmy błagać przyrody o przywileje. Naszym zadaniem jest ich zdobycie>. Te dumne słowa słynnego przyrodnika są godne ludzkości”. Obaj, nieszczęśni, biorą pychę za dumę. I chyba nie zdają sobie sprawy, jak to obniża rangę ich wyników naukowych. Nie warto nawet szukać, co to za przyrodnik?

         Nowikow umieścił te zdania (str. 144/145) nie w archiwum śmiesznostek (takich na pewno groźnych!), ale… w środku rozdziału o zakrzywieniu przestrzeni. Publikował tę książkę już będąc dyrektorem Centrum Astrofizyki Teoretycznej w Kopenhadze w połowie lat 90-tych, więc zamieścił chyba nie ze strachu. Przed śmiesznością uratowałby go np. komentarz, iż takimi to bredniami musieli się zajmować astrofizycy w Zw. Sowieckim jeszcze w latach 60-tych, i to właśnie spowodowało zastraszająca lukę w rozwoju kosmologii w Zw. Sowieckim. W bardzo dobrej, popularyzatorskiej książce Nowikowa takich zgrzytów jest jednak sporo. I widać, jak ograniczają jego poglądy jako badacza, na przykład na temat przyszłości Wszechświata. Omawia bowiem tylko wariant rozszerzania się Wszechświata w odległej przyszłości, pomija zaś ewentualne zwinięcie się znów do Osobliwości.

         Szkoła (dobrych, t.j. zdolnych i twórczych) fizyków sowieckich i post-sowieckich charakteryzuje się nie tylko całkowitym nieobeznaniem w filozofii realistycznej, ale i najczęściej charakterystycznym dla człowieka radzieckiego niepoprawnym używaniem pojęć.

         Moi koledzy-fizycy rosyjscy, raczej radzieccy, często mówili mistika lub metafizika , gdy coś było nich niezrozumiałe czy mętne. A najgorszym określeniem niezrozumiałości było „eto scholastika”. Wogóle nie wiedzieli o ogromnej owocności metod scholastycznych dla Nauki. Używali też, jako zupełnie oczywistych, i świadczących o byciu na intelektualnym szczycie postępu, określeń my, marksisty, czy my, materialisty. Tak, jak ich koledzy i współpracownicy mówili o sobie my, czekisty. Mimo, że sama Cze-Ka Fieliksa Edmundowicza formalnie skończyła się pół wieku wcześniej. Dyskutowanie z tak ukształtowanymi umysłami o granicach poznania, lub o Początku, sprawia duże kłopoty.

Meckelburg a fizycy

Motto: W Międzynarodowym Instytucie Badań Jądrowych w Dubnej spotkałem kiedyś na konferencji dawno nie widzianego kolegę fizyka. Przy drugiej butelce Czinandali mówi: „A ja… pcham fizykę w bok  -???  – No, naprzód nie potrafię, w tył się nie da, więc pcham w bok…”

         Wspomnę o książce Meckelburga „Tunel w czasie”. Wydało to wydawnictwo nju-ejdżowe Uraeus w Gdyni (1994). Oczywiście autor przedstawiony jest jako publicysta naukowy. Wśród osób (powinienem użyć określenia osobowości) wymienionych przez autora, jako (z nim) wyruszające na odkrywanie nowych horyzontów, jest Däniken, jakiś redaktor naczelny pisma Esotera, egzo-psycholog, pani parapsycholog z Moskwy, spece od UFO, znawcy kół i innych znaków w zbożach. Więc nie byłoby o czym mówić.

         Ale… w tekście są cytaty z publikacji w poważnych czasopismach, są cytaty z prac prawdziwych fizyków: Kipa Thorn’a, Igora Nowikowa, Freda Hoyle’a, Johna Wheelera, czy Fritjöfa Capry. Ten ostatni (w popularnej Tao fizyki) porównuje taniec Shivy z torami cząstek elementarnych w polu magnetycznym. Ukazuje on co prawda swą ignorancję w fizyce przy wyjaśnianiu ogólnej teorii względności. Mój kolega, wykładowca ogólnej teorii względności, daje na ćwiczeniach studentom rozumowania Capry dla wykazania ich bzdurności. Jak łatwo ześlizgnąć się z nauki w para-naukę czy szamaństwo. Przez pychę czy ograniczoność horyzontów.

         Fizycy (jak cytowany przez Mekelburga J. Wheeler) często publikują swe luźne hipotezy i, gdy okazuje się np. pod wpływem wyników testujących je doświadczeń, że są niezgodne z doświadczeniem, o nich zapominają. Tak, jak i ich koledzy i uczniowie. To jest normalne. Jest to kolebanie łódką pomysłów i rzeczywistości, sprawdzanie, jakie hipotezy są do odrzucenia, więc w jakim kierunku należy dalej szukać.

         Ale są też tacy piszący, którzy odrzucone hipotezy uczonych traktują jako odkrycia. Ciągną oni biednych czytelników wzdłuż tuneli Wheelera, w czarną dziurę nielogiczności i bredni. To jest szkodliwe. Uważajmy.

         Realny, fizyczny Wszechświat jest tak piękny, fascynujący i tajemniczy, że rojenia o wszechświatach wydumanych, czy równoległych, można zasadnie uznać za objaw perwersji. Umysłowej,  oczywiście.

Weinberg i piękno

On n’a pas besoin de chercheurs, on a besoin de trouveurs…

Nie potrzebni są poszukiwacze, potrzeba nam znajdowaczy

         W pięknej książce Weinberga ”Sen o teorii ostatecznej” (Warszawa, Alkazar 1994) autor pokazuje, jak wielką siłą napędową przy odkryciach jest dążenie badaczy do Piękna, silniejszą może nawet, niż poszukiwanie Prostoty. Sukces wielu teorii zależy od (dobrego…) gustu i intuicji badacza.

         Teorii brzydkich i skomplikowanych, a poprawnie wyjaśniających badane zjawiska, jest dużo. Często narzeka Weinberg na nieznośnie brzydkie teorie. I, chyba zawsze, są one z czasem zamieniane na teorie ładniejsze, bardziej smukłe, można by też rzec: bardziej życzliwe. I te uwodzą badaczy. Ale – te są też bardziej prawdomówne! Przenoszenie tej zasady na życie osobiste uczonych często kończy się klęską. Bo jest nieuprawnione.

Piękno realnego świata

         Różne kwazary, podwójne gwiazdy neutronowe, czarne dziury, gigantyczne czarne dziury w centrach galaktyk, obserwowanie soczewkowania grawitacyjnego i tym podobne piękne a mało znane twory są odkrytymi lub poszukiwanymi obiektami czy zjawiskami realnego Wszechświata. Bogactwo nierozpoznanych zjawisk i oddziaływań jest na tyle wielkie, że wymyślanie jakichś tworów absurdalnych i nielogicznych jak wszechświaty równoległe może tylko zadziwić.

         Weinberg pod koniec swej książki zauważa postępujące znaczne zawężenie zainteresowań przyszłych uczonych (str. 292): „Dzisiaj studenci zajmujący się cząstkami elementarnymi uczą się modelu standardowego, matematyki i często niczego więcej”. I to jest bardzo groźne! Czym bliżej Istoty Rzeczy, tym szersze horyzonty myślowe powinien mieć badacz. Brak choć paro-miesięcznego kursu filozofii realistycznej widać też u Weinberga, gdy zbliża się w rozważaniach do granicy kosmologii z kosmogonią.

         Każdemu zaś, kto się tym pograniczem interesuje, sugeruję na początek staranne przeczytanie książek Stanley’a Jaki: „Bóg i kosmologowie” oraz „Zbawca nauki”.

AMDG

Gnoza – smok wielki, ryży, mający siedem głów i dziesięć rogów, a na głowach jego siedem koron…

Gnoza – smok wielki, ryży, mający siedem głów i dziesięć rogów, a na głowach jego siedem koron…

ks. Piotr Dzierżak FSSPX Zawsze Wierni nr 3/2023 (226)

https://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/3146

[—-] Dlaczego gnoza miałaby być czymś tak ważnym? Czy nie jest to tylko sprawa jakiejś grupy starożytnych bądź w najlepszym razie średniowiecznych sekt heretyckich, charakteryzujących się nienawiścią do materii, które już dawno nie zostały zgładzone i nawet zapomniane? Przecież – wydawałoby się – dzisiejszy człowiek raczej zbyt mocno tkwi w okowach materii, zapominając o swojej nieśmiertelnej duszy; trzeba mu wręcz przypominać o potrzebie duchowego doskonalenia się, zamiast przestrzegać przed tymi, którzy chcą go nauczyć odrazy do życia cielesnego.

Również i ten byłby w błędzie, kto by sądził, że zagadnienie gnozy wyczerpuje się całkowicie w kwestiach związanych z okultyzmem, ezoterycznym chrześcijaństwem czy masonerią, choć niewątpliwie wszystkie te wymienione zjawiska mają z gnozą bardzo wiele wspólnego.

Aby zrozumieć gnozę, najlepiej sięgnąć do Objawienia, do jej zapisanej w Piśmie Świętym części – a konkretnie zwrócić szczególną uwagę na sam początek i koniec zbioru ksiąg objawionych. I tak w Rdz 3, 4–5 czytamy:

I rzekł wąż do niewiasty: „żadną miarą nie umrzecie śmiercią. Bo wie Bóg, iż któregokolwiek dnia będziecie jeść z niego, otworzą się oczy wasze i będziecie jako bogowie, znając dobre i złe”.

Z kolei pewne zdanie z samego prawie końca Pisma, umieszczone w Ap 12, 3, ukazuje nam inny aspekt gnozy:

I ukazał się inny znak na niebie: oto smok wielki, ryży, mający siedem głów i dziesięć rogów, a na głowach jego siedem koron i ogon jego ciągnął trzecią część gwiazd niebieskich i zrzucił je na ziemię.

O ile pierwszy cytat w zadowalający sposób tłumaczy nazwę, gdyż słowo gnoza pochodzi od greckiego gnosis oznaczającego wiedzę, tak drugi ukazuje nam wieloaspektowość gnozy – siedem głów smoka połączonych cielskiem stanowi czytelne odniesienie dla wewnętrznego zróżnicowania tego zjawiska, stanowiącego pewną syntetyczną całość, mimo znacznych przeciwieństw i sprzeczności tkwiących między różnymi odłamami.

I dlatego ktoś, kto pojmuje gnozę jedynie fragmentarycznie, może paść ofiarą jednego jej nurtu, choć przed innymi umie się uchronić. Bowiem w świecie gnozy każdy znajdzie coś dla siebie: jeśli uważasz się za upadłego z niebios anioła zaklętego w powłokę cielesną – jesteś w domu; jeśli chcesz zgłębiać tajniki starożytnej wiedzy niedostępnej profanom – jesteś w domu; jeśli masz silne przekonanie, graniczące z pewnością, że wszystkie rzeczy we wszechświecie tworzą jedność, a ty jesteś częścią Absolutu – jesteś w domu; jeśli uważasz, że cielesność jest obrzydliwa i człowiek powinien przenieść swoją jaźń do komputera – jesteś w domu; jeśli uważasz, że dla dobra glonów i wodorostów powinieneś zrezygnować z posiadania dzieci – jesteś w domu.

Ale z drugiej strony: jeśli chcesz żyć pełnią życia kosztem innych, jak społeczny pasożyt, dysząc nienawiścią do tych bardziej od ciebie utalentowanych czy majętnych; albo jeśli chcesz dać upust swej zwierzęcej naturze, dopuszczając się największych bezeceństw – (paradoksalnie) również świetnie odnajdziesz się w świecie gnozy. Bo gnoza nie oznacza tylko ascezy: można przecież okazywać wzgardę materii poprzez najhaniebniejsze jej nadużywanie.

Jesteśmy więc w sytuacji człowieka walczącego z siedmiogłowym smokiem – by się skutecznie bronić, musimy uważać na wszystkie głowy naraz. A najlepiej zwracać baczną uwagę na sam korpus smoka, gdyż głowy nigdy się od niego zbytnio nie oddalą. Tym też ma być niniejszy numer ZW – próbą zdemaskowania owego cielska, pokazania, gdzie znajdują się (czy mogą się znajdować) szczeliny, przez które gnoza zacznie dostawać się do naszej duszy.

Bo to, że już od dawna żyjemy w świecie opanowanym przez gnostyków, nie powinno budzić w nas wątpliwości. Jeśli na poważnie głosi się poglądy negujące porządek naturalny w dziedzinie ludzkiej rozrodczości; jeśli traktuje się ludzką aktywność (intelektualną czy materialną) jako zagrożenie dla biologicznych ekosystemów, jednocześnie dążąc do całkowitego upadku społeczeństwa w dziedzinie ducha, moralności, intelektu (zniszczenie edukacji, skorumpowanie świata nauki), to przyczyną tego musi być coś poważniejszego niż tylko dążenie do zysku przez wielkie korporacje czy też łatwość kierowania ogłupiałym społeczeństwem, skądinąd tak pożądana przez demokratycznych polityków. Od zarania dziejów toczy się bowiem walka duchowa i to jest jeden z jej ważniejszych frontów.

Jeszcze i co do jednego nie wolno mieć nam wątpliwości: gnoza jest dziełem węża (smoka), wroga naszej natury – a on nigdy nie tworzy niczego nowego. Nawet gdyby z jakiegoś powodu chciał, to przecież nie potrafi. Umie tylko małpować, albo dosadniej: degenerować, wynaturzać to, co stworzył Bóg. Otóż nasz wróg nienawidzi nie tylko materii – jak pokazują historyczne doświadczenia z komunizmem (będącym de facto narzędziem gnozy) – jeszcze bardziej nienawidzi tego, co umysłowe, intelektualne. Po prostu nienawidzi bytu, ponieważ pełnią bytu jest właśnie Bóg.

Podsumowując, wąż obiecał ludziom wiedzę, będącą pierwotną formą gnozy – wiedzy, która ma dawać zbawienie. Zatem gnoza jest niczym innym, jak próbą samo-zbawienia. Już w tym tkwi jej niezwykłe bluźnierstwo – bowiem prawdziwym Zbawicielem jest tylko Bóg: Jezus Chrystus. Co więcej, jest On również naszym nauczycielem, dającym nam prawdziwą mądrość i wiedzę: Słowo, którym jest On sam.

Niniejszy numer ZW nieprzypadkowo kończy się artykułem przedstawiającym wizerunki Najświętszej Maryi Panny, pogromicielki smoka i węża. Ona jest w dziedzinie praktyki1 najskuteczniejszym lekarstwem na gnostycką chorobę.

Przypisy

  1. Analogicznie w dziedzinie teorii jest nią doktryna św. Tomasza z Akwinu, patrz artykuł na ten temat.

Gnoza tradycjonalistyczna. Baron von Ungern-Sternberg – Szalony Baron

Gnoza tradycjonalistyczna. Baron von Ungern-Sternberg.

cz. 1: Roman baron von Ungern-Sternberg – Szalony Baron

Zawsze Wierni nr 3/2023 (226) Arkadiusz Fryderyk Janczyło Szalony Baron

W kręgach katolickich i reakcyjnych, jeśli poruszany jest temat gnozy, zwykle wspomina się o współczesności jako o sekularnej formie tejże, a także o gnostyckiej naturze idei wolnomularskich. Znacznie mniejszą uwagę poświęca się natomiast egzystencji w czasach obecnych, w ramach szerokich kategorii, jakie ten termin obejmuje, antyrewolucyjnej oraz sakralnej formy tej antycznej tradycji filozoficznej. Tymczasem w kręgach młodych konserwatystów, nieraz zawiedzionych katastrofalnym stanem świata nowoczesnego oraz postchrześcijańskiego Zachodu, na popularności zyskują poglądy myślicieli perennialistycznych1, które są w znacznym stopniu inspirowane tym, co na potrzeby tego artykułu nazwanym zostanie gnozą tradycjonalistyczną. Choć poglądy polityczne pisarzy tej szkoły są nieporównywalnie mniej groźne niż gnostyków sekularnych2, a nieraz nawet w niemałym stopniu zgodne z wizją tradycyjnego katolickiego ładu społecznego, o tyle duchowa strona stanowi olbrzymie zagrożenie dla duszy. Jest ona niemożliwym do połączenia z wiarą Chrystusową błędnym światopoglądem, z całą pewnością wiodącym na wieczne potępienie – dokładnie niczym modernizm, na którego fałsz ma stanowić odpowiedź.

Artykuł ten jest pierwszym z serii artykułów pomyślanych jako przestroga przed szerzeniem się idei gnostyckich pośród przeciwników świata rewolucyjnego. W jej ramach zostaną omówione biografie i poglądy osób cieszących się pośród perennialistów3 wielką popularnością. W niniejszym artykule przedstawiona jest sylwetka jednego z prekursorów tegoż kierunku, czyli Romana barona von Ungern-Sternberg, znanego jako Szalony Baron.

Były już redaktor naczelny pisma, na którego łamach opublikowany zostanie ten artykuł, czyli ks. Jakub Wawrzyn FSSPX, napisał w przedmowie do poświęconego kwestii wschodniego schizmatyzmu numeru tegoż dwumiesięcznika, iż w czasie obecnym z racji upadku duchowego Okcydentu tłumnie poszukuje się płomienia metafizycznego odrodzenia Zachodu w tradycji Orientu. O ile ks. Wawrzyn wskazał wtedy przede wszystkim na tzw. prawosławie, to droga duchowych poszukiwań barona von Ungerna prowadzi jeszcze dalej na Wschód, od cerkwi schizmatyckich po pagody buddyjskie i jurty mongolskich szamanów.

Arystokrata ten, widząc upadek Europy w odmęty materializmu, zdecydował się zwrócić w kierunku Azji, aby tam odnaleźć żywe wartości metafizyczne. Poprzez swą wielką odwagę w trakcie I wojny światowej, a następnie bezkompromisową, wręcz straceńczą, walkę z bolszewikami w Rosji, jak i wyswobodzenie Mongolii spod chińskiej okupacji – stał się on postacią na wpół legendarną. Ze względu na jego tajemniczą duchowość, bezwzględne metody walki z rewolucjonistami oraz wielką charyzmę owiany jest on mitem, a wokół jego postaci prawda miesza się z fałszem, fakty z fikcją. Ze względu na kontrowersje otaczające życiorys barona nieraz niezmiernie trudnym jest odróżnienie faktów od plotek i kłamstw, z tejże racji jego biografię tutaj przedstawioną traktować należy krytycznie ze względu na liczne wykluczające się źródła. Wykorzystana ona zostanie jako klucz, umożliwiający odczytanie oraz zrozumienie idei manifestujących się w wypowiedziach i działaniach (powszechnie uznawanych za autentyczne) niesławnego szlachcica.

Curriculum vitae

Roman baron von Ungern-Sternberg4 urodził się w 1886 roku w austriackim mieście Graz. Pochodził z rodziny Niemców bałtyckich, jego arystokratyczny ród zamieszkiwał obecną Estonię (za życia barona ziemia ta znajdowała się w składzie Imperium Rosyjskiego) już od czasów średniowiecza. Pomimo germańskiego pochodzenia szlachcic czuł się związany przede wszystkim z państwem carów, szczycąc się długą historią służby jego przodków dla władców rosyjskich. Już w latach młodzieńczych dał się poznać jako awanturnik o skłonnościach do okrucieństwa. Został wydalony ze szkoły w roku 1905 ze względu na nieustające naganne zachowanie. Niebawem udał się walczyć na froncie w wojnie rosyjsko-japońskiej, nie jest jednak pewne, czy wziął udział w jakichkolwiek działaniach militarnych w trakcie tego konfliktu. Po powrocie z Mandżurii wstąpił do korpusu kadetów sił lądowych. W tym czasie zainteresował się popularnym w la belle epoque5 okultyzmem. Szczególnie zgłębiał buddyzm oraz hinduizm, pasjonując się orientalnymi tradycjami duchowymi. W tym okresie począł również wierzyć w magiczną moc amuletów. Po ukończeniu nauki na jego własną prośbę trafił do oddziałów kozackich stacjonujących w Azji, pragnąc poznać zwyczaje ludów Wielkiego Stepu. Kultura i cywilizacja ludów turańskich stała się ważnym obiektem ciekawości arystokraty. W 1913 roku wyruszył on do Mongolii, gdzie służył w formacji kozaków chroniącej konsulat rosyjski w mieście Kobdo. Podczas I wojny światowej (lata 1914–1916) walczył przeciw siłom niemieckim. W boju dał się poznać jako żołnierz wyjątkowo odważny, brawurowy, ale i porywczy. Był wielokrotnie odznaczany. Po dwumiesięcznym pobycie w więzieniu z racji wywołania bójki z innym oficerem von Ungern został w 1917 roku przeniesiony, aby walczyć przeciw Turcji Osmańskiej na Kaukazie. Wtedy to wraz z kozackim kapitanem Grigorijem Siemionowem organizował w Iranie oddziały złożone z asyryjskich ochotników.

Wstrząsem dla oficerów okazała się liberalno-burżuazyjna rewolucja lutowa, która obaliła samodzierżawną monarchię w Rosji, zastępując ją demokratyczną republiką rządzoną przez Partię Socjalistów-Rewolucjonistów. Mimo wszystko kontynuowali jednak służbę w armii. Obaj mężczyźni udali się w tym okresie do Azji Wschodniej celem zwerbowania regimentu złożonego z bliskich baronowi Buriatów. Wraz z wybuchem w tym samym roku komunistycznej rewolucji październikowej zdecydowali się walczyć z marksistami celem przywrócenia rządów imperialnych.

Wraz ze Siemionowem Ungern von Sternberg rozbroił grupę stacjonujących na granicy chińskiej zbuntowanych wojskowych, a następnie rozpoczął tworzenie armii, na czele której udał się walczyć przeciw bolszewikom na Zabajkalu. Do sił swych rekrutował Buriatów i Mongołów, wierząc, iż to „ludy konia” przyniosą Europie odrodzenie, odbijając ją z rąk demokratycznych rządów i przywracając system monarchiczny. Działając u boku swego przyjaciela z frontu kaukaskiego oraz korzystając ze wsparcia japońskiego, odniósł on liczne sukcesy militarne, co skutkowało nominacją na stopień generała majora. Stojąc na czele stworzonej przez siebie wielonarodowej Azjatyckiej Dywizji Konnej, stosował wzorem nomadycznych armii znanych z historii bezwzględne metody w walce ze swymi wrogami. Zaopatrzenie zyskiwał natomiast poprzez plądrowanie osad i rabowanie kupców. W 1920 r. główny przywódca Białej Gwardii na Syberii, admirał Aleksander Kołczak, odniósł porażkę, co skłoniło niewidzącego szans na zwycięstwo w tych warunkach atamana Siemionowa do odwrotu w kierunku Mandżurii. Baron von Sternberg natomiast udał się w kierunku – pasjonującej go jako ośrodka żywej tradycji duchowej – Mongolii, pozostającej w tym czasie pod okupacją armii chińskich watażków. Pragnął on wywalczyć niepodległość dla tej ziemi. Pomimo niepowodzenia (okupionego ciężkimi stratami) ataku na stolicę kraju w Urdze6 armia Niemca zdołała się przegrupować. Z poparciem lokalnej ludności i buddyjskich mnichów, stanowiących elitę kraju, ponownie przypuścił on natarcie na miasto, zdobywając je w lutym 1921 r.

Mongolski przywódca Bogd Chan, uznawany za „Żywego Buddę” przez wyznawców religii księcia Siddharthy Gautamy7, został ponownie intronizowany. Podczas tej ceremonii władca Mongolii nadał baronowi tytuł chana. Mongolia została ogłoszona niepodległą monarchią teokratyczną pod rządami Bogd Chana. Niemiecki arystokrata objął władzę nad rosyjskimi osadnikami w kraju, zgodnie z prośbami przywróconego przez siebie na tron dostojnika duchowego udzielał pomocy ludności lokalnej, lecz rządzenie nią oddał w ręce samego „Żywego Buddy”, który cieszył się wśród swych poddanych autorytetem władcy absolutnego. W tym okresie zebrał pod swym przywództwem pokaźne i wielokulturowe siły złożone z Kozaków, Rosjan, Mongołów, Buriatów, Tatarów, Japończyków, Chińczyków, Polaków czy Tybetańczyków (być może wysłanych przez dalajlamę8). W czasie tym baron starał się dokonać reformy gospodarczej Mongolii, a także dbał o higienę i warunki sanitarne w Urdze, jako że były one niezmiernie złe.

Jego Azjatycka Dywizja Konna widziana była jako trzon mającej powstać w przyszłości regularnej armii chanatu. W stolicy zaprowadził on porządek publiczny, utrzymywany jednak drakońskimi środkami. W tym okresie zdobył olbrzymi szacunek ludności lokalnej ze względu na swe wybitne zdolności jeździeckie, szermierskie oraz strzeleckie, a także wielką charyzmę. Bolszewicy jeszcze w tym samym roku zaczęli przygotowania do inwazji na państwo, w którym stacjonował oficer. Wobec tego von Ungern zdecydował się przejąć inicjatywę i uderzyć na Syberię, aby wesprzeć trwające w Rosji antykomunistyczne powstania. Podzielił swe siły na dwie części, stając na czele jednej z nich. Dowództwo nad drugą powierzył natomiast swemu zaufanemu człowiekowi, Borysowi Riezuchinowi. Poniósł on jednak porażkę w boju ze znacznie silniejszym i lepiej uzbrojonym wrogiem, który po odparciu armii arystokraty zdobył Urgę, napotykając jedynie lekki opór. Niemiec jednak wciąż był niezwyciężony. Przystąpił do ofensywy, przedzierając się przez tereny komunistów, lecz widząc beznadzieję sytuacji, zdecydował się na odwrót do Tuwy, aby następnie udać się do Tybetu, kolejnego miejsca, które uważał za cytadelę sakralizmu9 w świecie ogarniętym materializmem. Ogłosił wolę dalszej walki przeciw rewolucji. Chcący jednak uciec do Mandżurii i niechętni do dalszej walki podkomendni barona zamordowali Borysa Riezuchina, a jego samego uwięzili oraz wydali marksistom. We wrześniu roku 1921 w mieście Nowonikołajewsk10 Roman von Ungern-Sternberg został w ramach procesu pokazowego skazany na śmierć przez rozstrzelanie, wyrok wykonano tego samego dnia.

Wizja rzeczywistości Szalonego Barona

O ile poglądy polityczne Krwawego Barona są w znacznej części możliwe do pogodzenia z katolicką teologią polityczną, jako że były one monarchistyczne, feudalne, reakcyjne, elitarystyczne, tradycjonalistyczne oraz kontrrewolucyjne (choć nie uniknęły one fałszu Orientu, jako że błąd w kwestii wiary niechybnie dotyka także sfery ideologicznej), to jego duchowość, przekonania moralne oraz filozofia są bezwzględnie sprzeczne z nauczaniem Kościoła.

Był on gnostykiem i w iście gnostycki sposób łączył w swej duchowości zupełnie różne od siebie religie. Nigdy nie wyrzekł się luteranizmu, jednocześnie zwracając się w stronę mistyki schizmatyzmu wschodniego. Nawiązywał do chrześcijańskich wierzeń eschatologicznych, w swych wypowiedziach szczególnie odnosił się do Apokalipsy św. Jana, uznając współczesne sobie wydarzenia za te przepowiedziane w Objawieniu, które otrzymał apostoł. W bolszewizmie widział Wielką Nierządnicę. Mówił także niejednokrotnie o osobowym Bogu pojmowanym po chrześcijańsku. Warto wspomnieć, iż swój umotywowany politycznie ślub z mandżurską księżniczką Ji wziął w ceremonii „prawosławnej”. Nawiązywał również do dziedzictwa katolicyzmu, czego przykładem jest jego przywiązanie do tradycji zakonu krzyżackiego, którego członkami byli niektórzy z jego krewnych żyjących w średniowieczu. Jednocześnie jednak pozostawał okultystą zgłębiającym czarnoksięstwo oraz tradycje ezoteryczne. Interesowała go filozofia religii dharmicznych11.

Związał się szczególnie z tybetańskim buddyzmem tantrycznym, który poprzez wtajemniczenie, magię oraz sekretne mantry powiązane z charakterystycznym systemem praktyk miał pozwalać na bezpośrednie doświadczenie natury rzeczywistości. Wierzył w moc amuletów oraz zaklęć, do boju ruszał z licznymi talizmanami mającymi zapewnić mu odporność na obrażenia w walce. Wspomina się, że Bogd Chan nadał mu godność kapłańską, tym samym włączając barona do duchowieństwa buddyjskiego. W naukach księcia Siddharthy Gautamy widział arystokrata żar żywych wartości duchowych oraz sakralizmu, pozostającego w kontrze wobec materializmu, jaki widział na Zachodzie. Pragnąc wskrzesić Imperium Mongolskie na czele ord nomadów z Wielkiego Stepu, chciał – wraz z przywróceniem monarchii – przynieść do Europy buddyzm, mający się stać (niczym w starożytnych Indiach) katalizatorem odrodzenia metafizycznego Okcydentu. Nie odrzucał jednak również pre-dhmarmicznych obyczajów mongolskich12, biorąc udział w obrzędach szamańskich i nawiązując kontakt z wróżbitami.

Także islam nie był baronowi obcy – wciąż pozostawał w kontaktach z dostojnikami muzułmańskimi świata azjatyckiego, ale również z taoistycznymi, konfucjańskimi, a także szintoistycznymi osobistościami z Chin oraz Japonii. Podczas swego pobytu w Urdze zachęcał do tolerancji religijnej oraz wielokulturowości. Mówi się, że jego pragnieniem było stworzenie panazjatyckiego mocarstwa, mającego być enklawą oporu przeciw rewolucji i jej ideałom. Przekonania Ungerna w kwestii religijnej były inspirowane gnostycką ideą o istnieniu ukrytej przed ludzkością pradawnej prawdy, która według perennialistycznych poglądów ma się manifestować we wszystkich tradycjach duchowych ludzkości. Jej poznanie ma prowadzić do zrozumienia tajemnic metafizycznego świata oraz duchowego powołania człowieka. Różne religie świata, noszące w sobie pierwiastki tej prawdy, miały prowadzić drogą moralnej ewolucji do stanu ideału, czy też bóstwa. Proces ten według von Ungerna powstrzymywała rewolucja, prowadząca wstecz do upadku i zezwierzęcenia.

Na straży tego procesu ewolucji duchowej stać miała grupa wybranych obdarzonych wiedzą tajemną na temat objawiającej się we wszelkich religiach prawdy. Elitarne zgromadzenie tych, którzy mają poznać – poprzez wtajemniczenie – sekrety sfery transcendentalnej, tym samym stając się awangardą duchowego odrodzenia ludzkości, prowadzącą ją do stanu bóstwa. Nietrudno dostrzec tutaj analogię do gnostyckiej idei, wedle której istnieje poznanie dostępne jedynie wybranym, wybitnym jednostkom. Zgodnie z nią baron założył Zakon Wojskowych Buddystów, mający być w zamyśle zamkniętą kastą mnichów-wojowników, dobraną spośród jego najbardziej zaufanych ludzi. Grupa ta miała kierować się surowym kodeksem honorowym na wzór japońskich samurajów. Miała przewodzić ludowi w dziele odrodzenia duchowego i bronić tradycji zbrojnie przed siłami rewolucji, niczym indyjscy kśatrijowie13. Miała ona jednocześnie prowadzić ożywione życie religijne, jak bliski Ungernowi zakon krzyżacki, choć rzecz jasna w duchu ezoterycznego perennializmu, a nie katolicyzmu. Ta gwardia barona, wzorem keszików14 Czyngis Chana, miałą zachować całkowitą lojalność swemu przywódcy i jego ideom, zwalczając bezlitośnie wszystkich tych, których wskazał on jako zwolenników materializmu. To właśnie członkowie gwardii przywieść mieli świat do ideału, a to dzięki swej szczególnej pozycji wynikającej z poznania wiedzy niedostępnej większości populacji oraz szczególnym ezoterycznym predyspozycjom, które doprowadziły ich do wtajemniczenia w tajniki świata metafizycznego.

Gnoza charakteryzuje się antykosmizmem15 oraz radykalnym transcendentalizmem16. Postrzega ona świat materialny jako więzienie, tym samym zajmując wobec niego stosunek wrogi, a za swój cel uznając wyzwolenie się z niego. Gnostycki transcendentalizm natomiast przeciwstawia sobie świat duchowy oraz materialny, ten drugi pojmując jako substancjalnie zły. W ciekawy sposób koresponduje to z – bliską von Ungernowi – filozofią buddyzmu, która postrzega materię jako iluzję, pragnąc oswobodzenia się z niej i przejścia w stan nirwany. Jest to wyraźnie widoczne w poglądach barona, który, w starciu poglądów rewolucyjnych z tradycyjnymi, widział walkę między rzeczywistością metafizyczną a fizyczną.

W jego wizji wszelkie siły wywrotowe były w istocie armiami profańskimi pragnącymi zniszczyć sacrum i cofnąć ludzkość do egzystencji na poziomie materii, niewolnictwa, zwierzęcia. Ostateczną konsekwencją materializmu według arystokraty miał być bolszewizm, postrzegany jako szczyt zła i upadłości profanum. Celem sił materii jest natomiast destrukcja wszelkich tradycji duchowych ludzkości. Jego Zakon Wojskowych Buddystów miał być awangardą budowy imperium wymierzonego w Zachód, który widział jako epicentrum materializmu, absolutne zaprzeczenie sakralności, jaką upatrywał w Azji. To państwo eurazjatyckie miało być rządzone zgodnie z naukami Buddy, myślą ezoteryczną oraz zasadą ochrony indywidualnych tożsamości kulturowych oraz religijnych. Celem była budowa ładu całkowicie duchowego, rozumianego jako uwolnienie się z więzienia materii, osiągnięcie stanu oświecenia, czyli stanu boskiego. Miało być to więc całkowite zaprzeczenie tego, co fizyczne i co buddyzm traktuje jako iluzję. Wielka wyprawa „ludów konia” wzorem dawnych konfederacji nomadów, wstrząsających światem, miała skruszyć świat świecki, aby na jego ruinach wyłonił się nowy Wielki Ułus17, będący bastionem transcendencji bezwzględnej, cytadelą chroniącą pierwiastek duchowy przed wrogim mu i niemożliwym do pogodzenia z nim elementem cielesnym, w którym nie będzie już miejsca na profanum. Jednocześnie miało być ono strzałą bezlitośnie obracającą w pył wszelkich materialistów, aby zapewnić przetrwanie systemów religijnych ludzkości. Odrzucenie bowiem świata fizycznego na rzecz absolutnego oddania się sferze sacrum miało ostatecznie doprowadzić ludzkość do stanu bóstwa.

Pochodną antykosmizmu (wiążącego się z odrzuceniem rzeczywistości materialnej jako ze swej natury złej i będącej jedynie więzieniem) jest obecny w gnozie tradycjonalistycznej radykalny ascetyzm wraz z zupełnie odmiennym od katolickiego postrzeganiem moralności. Oba te poglądy są wyraźnie widoczne w życiu barona von Ungerna. Mimo zdobycia w toku konfliktów znacznych bogactw materialnych wiódł on żywot spartański wzorem mongolskich wojowników, unikając wystawnego życia (spał na podłodze wraz ze swymi ludźmi, jedząc z nimi posiłki ze wspólnego kotła), a zdobyte dobra przeznaczając przede wszystkim na kampanie wojenne. Pomimo picia znacznych ilości alkoholu pozostawał zdyscyplinowany i wyjątkowo skuteczny jako wojownik. Jego podkomendni mieli zezwolenie na alkoholizowanie oraz narkotyzowanie się18, lecz w zamian von Ungern wymagał od nich tego samego, czego wymagał od siebie: dyscypliny oraz sprawności bojowej. Pogardzał wszelką słabością, przestępstwem oraz brakiem rygoru. Już w momencie dowodzenia armiami na Zabajkalu dał się poznać jako człowiek bezwzględny, zarówno wobec nieposłusznych podwładnych, jak i wobec swych wrogów. Kary, jakie stosował za wszelkie odchyły od swych przekonań, zarówno wobec bandytów, jak i swych wrogów ideologicznych oraz nawet najbardziej zaufanych członków Azjatyckiej Dywizji Konnej, były wyjątkowo okrutne i wykonywane publicznie. Już Dauria19 stała się znana jako katownia i miejsce straszliwych kaźni dla wrogów Niemca. Także porządek w Urdze utrzymywany był żelazną ręką. Brutalność rządów von Ungerna szczególnie dotknęła zamieszkujących w tym mieście rosyjskich osadników, pośród których tajna policja nieustannie wyszukiwała domniemanych lub faktycznych szpiegów. Pośród torturowanych i zamordowanych było wielu niewinnych. Katowski miecz nie oszczędzał nawet najbliższych współpracowników barona. Sam dowódca urzędu bezpieczeństwa, Leonid Sipajło, został z jego rozkazu stracony w stolicy Mongolii, gdyż z nieznanych przyczyn stracił zaufanie przełożonego. Srogość barona była tak wielka, że Mongołowie uznali go za reinkarnację Czyngis Chana lub wręcz samego boga wojny, Dźamsarana20. Aby w pełni zrozumieć opisane powyżej działania, trzeba odwołać się do wyznawanej przez von Ungerna antykosmicznej idei, charakteryzującej się nienawiścią do materii. To ona wykształciła w arystokracie osobowość, którą bliscy mu oficerowie opisywali jako bezemocjonalną, pozbawioną litości, bezwzględną i brutalną, absolutnie niewrażliwą na świat fizyczny i odczucia cielesne; osobowość stale skupioną jedynie na dążeniu do transcendentnego celu – oświecenia. Owe drakońskie środki miały w zamyśle wytworzyć nowego człowieka: absolutnie skupionego na rzeczywistości duchowej i głęboko obojętnego na świat fizyczny; człowieka, który byłby gorliwie i bezwzględnie posłuszny ideałowi, a którego jedyną misją byłoby doprowadzenie ludzkości do stanu bóstwa. Potencjalne stracenie niewinnego nie przerażało przywódcy, gdyż zgodnie z ideami buddyzmu, jeśli był on człowiekiem szlachetnym, odrodziłby się jako lepszy, wyższy byt. W konsekwencji baron przestał więc myśleć w tradycyjnych kategoriach dobra i zła.

Zarówno charakterystyka przekonań, jak i koleje życia barona von Ungerna ukazują wyraźnie, że gnoza tradycjonalistyczna nie stanowi remedium na kłamstwo modernizmu, gdyż sama w ogromnym stopniu zatruta jest błędami, a wszak lekarstwem na fałsz nie może być inny fałsz – takowym może być jedynie prawda, którą głosi Kościół katolicki. Z powyższego opisu wyłania się filozofia stanowiąca wielkie zagrożenie duchowe, będąca w istocie diabelską pułapką dla tych wszystkich, którzy – widząc zdegenerowanie antycywilizacji nowoczesnej – pragną postawić jej opór, lecz kierują swój wzrok w nieodpowiednim kierunku, nie zauważając, iż prawdziwe Dobro, Piękno oraz Prawda znajdują się w wierze Chrystusowej.

Katolicyzm versus gnoza

Na zakończenie dokonać należy krótkiego zestawienia nauki katolickiej oraz gnozy, wyznawanej m.in. przez Romana barona von Ungerna Sternberga:

1. Zgodnie z wiarą katolicką prawda i uświęcenie spoczywać mogą jedynie w jednej religii – tej prawdziwej. W konsekwencji nie jest możliwe zbawienie poza Kościołem. Inne religie z racji zaprzeczenia przynajmniej jednemu z elementów nauczania Kościoła (chrześcijaństwo jest integralne) są fałszywe i nie można poprzez nie dotrzeć do Prawdy, do Boga.

Natomiast z punktu widzenia gnozy rozmaite religie są jedynie niedoskonałymi drogami prowadzącymi do zbawienia i jako takie są jednocześnie zarówno prawdziwe, jak i nieprawdziwe. Prawdziwe, gdyż odsłaniają przed swymi wyznawcami elementy poszukiwanej prawdy, ale zarazem i nieprawdziwe, gdyż czynią to niedoskonale. Stąd gnostyk może być w tym samym momencie przywiązany do wielu sprzecznych ze sobą religii, w pewnym sensie będąc wyznawcą ich wszystkich – faktycznie jednak nie będąc wyznawcą żadnej z nich i na żadnej z nich nie poprzestając.

2. Według katolicyzmu celem człowieka jest osiągnięcie życia wiecznego, co w pełni możliwe staje się dopiero po śmierci. Istotą życia wiecznego jest oglądanie Boga „twarzą w twarz” – poznawanie Go tak, jak On sam widzi siebie. Wydaje się, że jest w tym pewne podobieństwo do gnozy (gr. gnosis – wiedza), jednak to tylko pozór, bowiem owo poznawanie nie jest jednak osiągane własną mocą czy wysiłkiem – jest ono łaską, a dokładnie jej pełnym rozwojem. Ponadto stan absolutnego, doskonałego poznania w ogóle nie jest możliwy na tym świecie.

Z kolei celem gnozy jest dotarcie do stanu oświecenia na ziemi i dokonuje się to wedle niej dzięki wybitnym cechom samego gnostyka oraz przejawianym przez niego formom aktywności.

3. Co więcej, według nauki Kościoła katolickiego nie istnieje ukryta wiedza zbawcza, do której nabycia powołane są jedynie wybrane, wyróżniające się jednostki. Każdy człowiek został przez Boga powołany do zbawienia i każdy człowiek może poznawać prawdę. Gdyby było inaczej, przeczyłoby to zarówno sprawiedliwości, jak i miłosierdziu Pańskiemu. Zbawienie osiąga się nie poprzez poznanie sekretnej wiedzy, ale poprzez uznanie realności wiary katolickiej, chrzest, posłuszeństwo woli Bożej oraz walkę duchową, celem rozwinięcia w sobie cnót w stopniu heroicznym.

Gnoza natomiast pojmuje zbawienie w sposób ekskluzywistyczny – wieczne szczęście nie jest możliwe do osiągnięcia dla wszystkich, lecz tylko dla wybranych, którzy jako nieliczni są w stanie dotrzeć do ukrytej wiedzy i potrafią według niej żyć.

4. Chrześcijaństwo nie uznaje świata materialnego za zły, gdyż został on stworzony przez Boga. Rzeczywistości metafizyczna i fizyczna nie znajdują się ze sobą w konflikcie. Stąd też celem człowieka nie jest uwolnienie się od materii, ale od grzechu. Ponadto gdyby nie grzech Adama w raju, nigdy by nie powstał – tak doskwierający nam i będący źródłem wielu grzechów – stan dysharmonii pomiędzy ludzką duszą a ciałem. Należy przy tym podkreślić, że nauka Kościoła katolickiego dzieli zło na moralne i fizyczne. Istotą tego pierwszego jest przewrotna wola stworzeń skutkująca grzechem – i to jest zarazem zło największe. Natomiast zło fizyczne (przejawiające się zniszczeniem i śmiercią bytów materialnych, a także poprzez ich defekty i wady) stanowi tylko konsekwencję niedoskonałości materii – niedoskonałości, ale nie zła!

Z kolei według gnozy materia jest w sposób trwały i konieczny związana ze złem – do tego stopnia, że zło w najgłębszej swej treści znajduje swoje przyczyny w materialnej części świata. Gubi się przy tym przewrotność i pychę stworzeń.

5. Asceza wedle wiary katolickiej nie ma na celu doprowadzenia człowieka do absolutnej obojętności na otaczającą go materię, ale zbliżenie go do Boga – a to poprzez ukazanie marności przemijających rzeczy tego świata. Dzięki niej człowiek wzmacnia swą wolę, uodparniając się na pokusy wynikające ze swej upadłej natury oraz z kuszenia szatańskiego. Obojętność na dobro fizyczne także jest grzechem (wszak istnieją uczynki miłosierdzia wobec ciała!).

Dla gnostyka asceza jest z kolei skutkiem ujmowania materii jako źródła wszelkiego zła.

Bibliografia

Książki

  • P. Słowiński, Książę przygody. Biografia Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego, Warszawa 2022;
  • F.A. Ossendowski, Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów, Łomianki 2022;
  • S. Kuźmin, Legendarny baron. Nieznane aspekty wojny domowej, 2004;
  • S. Kuźmin, Baron Ungern w dokumentach i wspomnieniach, 2004;
  • S. Kuźmin, Historia barona Ungerna. Doświadczenia z rekonstrukcji, 2011;
  • S. Kuźmin, Jak krwawy był Biały Baron?, 2013;
  • J. Palmer, Krwawy Biały Baron. Niezwykła historia rosyjskiego szlachcica, który został ostatnim chanem Mongolii, 2010;
  • C.F. Smith, Ungernowszczyzna – jak i dlaczego? Roczniki do historii Europy Wschodniej, 1980;
  • D.P. Perszin, Baron Ungern, Urga i Altanbulag, 1999;
  • W. Sunderland, Płaszcz barona. Historia Imperium Rosyjskiego w trakcie wojny i rewolucji, 2014.

Artykuły internetowe

  • https://xportal.press/?p=7326 [dostęp: 12.04.2023];
  • https://xportal.press/?p=10949 [dostęp: 12.04.2023];
  • https://axismundi.blog/en/2017/11/23/von-ungern-sternberg%27s-religiosity-between-shamanic-Buddhism-and-Christianity/ [dostęp: 12.04.2023].

Przypisy

  1. Myśl, według której wszelkie systemy duchowe ludzkości mają wspólne pochodzenie od pradawnej, metafizycznej Prawdy, jaką jest Tradycja Pierwotna.
  2. W rozumieniu tym: forma gnozy będąca faktycznie jej odwróceniem, w którym odrzuca się zupełnie świat duchowy na rzecz świata materialnego, a zdobycie wiedzy na temat tego drugiego uznaje się za klucz do wszelkiego poznania.
  3. Por. wyżej.
  4. Czasem można też spotkać się z innym sposobem zapisu nazwiska barona: Ungern von Sternberg – przyp. red.
  5. Okres w historii trwający od zakończenia wojny francusko-pruskiej do wybuchu I Wojny Światowej.
  6. Obecnie zwanej Ułan Batorem.
  7. Imię myśliciela znanego powszechnie jako Budda.
  8. Tytuł mistrza tybetańskiej szkoły buddyjskiej gelug. Jest to przywódca duchowy i świecki tego himalajskiego państwa, uznawany za reinkarnację Awalokiteśwary, istoty symbolizującej współczucie.
  9. W rozumieniu gnostyckim jest on absolutnym odrzuceniem świata materialnego na rzecz rzeczywistości duchowej.
  10. Obecnie Nowosybirsk.
  11. Termin oznaczający wywodzące się z Indii religie, takie jak hinduizm czy buddyzm, które odnoszą się w swej doktrynie do wieloznacznie rozumianej dharmy.
  12. Zwyczajów religijnych obecnych w Mongolii przed pojawieniem się w niej buddyzmu, należy do nich tradycyjny szamanizm ludów Wielkiego Stepu.
  13. Kasta hinduska złożona z wojowników oraz przywódców politycznych.
  14. Gwardia mongolskiego wielkiego chana.
  15. Antykosmizm jest to wrogie nastawienie wobec świata materialnego.
  16. Przeciwstawienie sobie dwóch pierwiastków: świata duchowego i świata materialnego. Ten pierwszy jest uznawany za dobry, drugi za zły.
  17. Tym terminem Mongołowie określali swoje państwo, znane w europejskiej historiografii jako Imperium Mongolskie.
  18. Warto wspomnieć tutaj o znaczeniu substancji psychoaktywnych w orientalnych tradycjach ezoterycznych.
  19. Dauria jest to kraina położona na terenie Syberii Wschodniej, będąca południową częścią Zabajkala. Podczas sprawowania kontroli nad tymi ziemiami celem utrzymania porządku stosował baron drakońskie metody, które wiązały się z okrutnym i publicznym torturowaniem oraz zabijaniem ofiar.
  20. Bóg wojny w wierzeniach staromongolskich oraz buddyzmie tybetańskim.