VIII LISTOPADOWA KONFERENCJA RUCHU JOW

VIII LISTOPADOWA KONFERENCJA RUCHU JOW

WROCŁAW

VIII Listopadowa Konferencja Ruchu JOW rozpocznie się w najbliższą sobotę o godzinie 11 w Centrum Historii Zajezdnia na ul. Grabiszyńskiej 184 w sali kinowej. 

W 10. ROCZNICĘ ŚMIERCI PROF. JERZEGO PRZYSTAWY

SOBOTA, 5 LISTOPADA 2022 R.

CENTRUM HISTORII ZAJEZDNIA

PROGRAM

11.00-11.15 OTWARCIE KONFERENCJI

Prof. dr inż. Tomasz Jerzy Kaźmierski

11.15-13.00 PANEL WSPOMNIENIOWO/EKSPERCKI

Czas referatu i dyskusji: 20 minut

Prof. dr inż. Tomasz Jerzy Kaźmierski, Fenomen Ruchu JOW profesora Jerzego Przystawy

dr Wojciech Kaźmierczak, (?)

dr Wojciech Błasiak, Publicystyka profesora Jerzego Przystawy

Prof. dr hab. Antoni Zdzisław Kamiński, Ordynacja proporcjonalna po 30 latach: skutki

Prof. dr hab. Grzegorz Górski, Ordynacje wyborcze (video)

Dyskusja kończąca panel

13.0013.20 Przerwa kawowa (20 min)

13.20-14.20 PANEL SAMORZĄDOWY (prowadzenie Patryk Hałaczkiewicz)

Temat: Rola ordynacji wyborczej w wyborach samorządowych

Paneliści:

Jarosław Obremski – samorządowiec i polityk, senator VIII i IX kadencji, od 2019 wojewoda dolnośląski. W latach 2001 -2011 wiceprezydent Wrocławia.

Wojciech Bochnak – wójt gminy Kondratowice (2006-2018), radny sejmiku Województwa Dolnośląskiego

Dr Małgorzata Burnecka – socjolog, prezes Fundacji Wroclife, pracownik dydaktyczny Wyżej Szkoły Handlowej we Wrocławiu

Jerzy Karwelis – bloger, publicysta, autor książki „Trzeci sort, czyli jak zakończyć wojnę polsko-polską”

14.20-14.35 DYSKUSJA PODSUMOWUJĄCA

14.35 ZAKOŃCZENIE KONFERENCJI

Skąd się bierze nędza polskich polityków?

dr Wojciech Błasiak– 25 stycznia 2019

Gdyby dzisiaj drogą losowania, spośród blisko 30 mln Polaków uprawnionych do kandydowania do Sejmu, wybrać 460 przypadkowych posłów, to tak wybrany Sejm byłby z pewnością jakościowo lepszy od obecnego, a pewnie i kolejnego po wyborach w tym roku. Jakość ideowa, intelektualna i etyczna polskich posłów w swej sejmowej masie, odbiega bowiem negatywnie pod jakości przeciętnego Kowalskiego. Choć być może trafiliby się pojedynczy posłowie na poziomie Ryszarda Petru czy Grzegorza Schetyny, to z pewnością jednak nie mieliby szans na zostanie szefami parlamentarnych klubów partyjnych.

Geneza negatywnej selekcji polskich polityków

Obecny katastrofalnie niski poziom ideowy, intelektualny i etyczny tzw. polskiej klasy politycznej, której rdzeniem są posłowie na Sejm, nie jest przypadkowy. Ten poziom jest wynikiem blisko 30 lat negatywnej selekcji polskich polityków.

Tę negatywną selekcję rozpoczął Lech Wałęsa i jego grupa, z takimi czołowymi jej działaczami jak Władysław Frasyniuk, Zbigniew Bujak, Mieczysław Gil, Jarosław i Lech Kaczyńscy, który przy wsparciu komunistycznej policji politycznej w latach 1986 -1989 zbudował odgórnie nowy związek zawodowy, pod starą nazwą “Solidarności”. L. Wałęsa wyeliminował działaczy i przywódców “Solidarności” sprzeciwiających się porozumieniu z komunistami i na ich warunkach.

Całkowicie samozwańczym tworem był też Krajowy Komitet Obywatelski. Został faktycznie skooptowany przez Jacka Kuronia i jego grupę tzw. lewicy laickiej, wywodzącą się głównie z anarodowego skrzydła byłego KOR, uformowanego następnie w KSS “KOR”.

KKO, z kluczową rolą grupy lewicy laickiej J. Kuronia, stał się trzonem politycznym tzw. strony opozycyjno-solidarnościowej przy tzw. okrągłym stole. A następnie tenże KKO decydował o wystawieniu kandydatów w zakontraktowanych wyborach hybrydowych do Sejmu i Senatu w czerwcu 1989. Co przy tym najważniejsze, na listy wyborcze postsolidarnościowego Komitetu Obywatelskiego nie dopuszczono kandydatów antykomunistycznych i niepodległościowych, zarówno “Solidarności”, jak i ówczesnej opozycji politycznej.

Zadecydowało to o pierwotnym składzie polityczno-personalnym pozakomunistycznych grup politycznych, wyniesionych na scenę polityczną lat 1989-1991. Na tą scenę polityczną zostali wyniesieni, ugodowi wobec komunistów postsolidarnościowi politycy i działacze, o polskiej tożsamości społecznej głównie li tylko obyczajowej, silnie wypreparowanej z idei niepodległości narodowej i suwerenności państwowej.

Formacja komunistyczna zaś, a następnie postkomunistyczna w formule SLD i PSL, z właściwą jej anarodową, aż po antynarodową ideowo i kompradorską tożsamością społeczną, była drugim skrzydłem elit władzy politycznej po 1989 roku. I te dwa skrzydła zadecydowały o genezie nędzy polskich polityków ostatnich 30-tu lat.

Samoreprodukcja nędzy politycznej

Wtórna selekcja tych samozwańczych grup władzy politycznej rozpoczęła się wyborami parlamentarnymi w 1991 roku i trwa do dziś. Mechanizmem tej samoreprodukcji jest negatywna selekcja posłów w postaci proporcjonalnej ordynacji wyborczej do Sejmu. Dzięki tej ordynacji, wyłonione pierwotnie w latach 1987 -1991 samozwańcze grupy polityczne, uzyskały możliwość samodoboru. To one bowiem ustalają partyjne listy kandydatów do Sejmu i dobierają kandydatów oraz ustalają kolejność ich miejsc na listach wyborczych. Decydują o tym, kogo Polacy mogą wybierać.

Wraz z postkomunistyczną formacją polityczną o podległej i lojalistycznej, a w konsekwencji postkolonialnej tożsamości i mentalności, stworzone zostało polityczne przywództwo państwa III Rzeczpospolitej o silnie anarodowej, aż po antynarodowej ideowo tożsamości społecznej.

Najistotniejszą bowiem cechą ordynacji proporcjonalnej jest niemożność istotnej wymiany już zastanych składów partyjno-personalnych. W tej ordynacji bowiem Polacy są pozbawieni biernego prawa wyborczego, gdyż nie mogą kandydować do Sejmu jako obywatele. Mogą kandydować jedynie za zgodą kierownictw partii politycznych na partyjnych listach wyborczych. W tej ordynacji też obywatele mają fasadowe czynne prawo wyborcze, gdyż mogą głosować wyłącznie na już wybranych przez partyjne kierownictwa kandydatów na posłów. Głosują, ale nie wybierają.

Jak to ujął kilka już lat temu w rozmowie ze mną Stan Tymiński – “Polacy są jak Murzyni amerykańscy na południu USA w latach 50. Mają prawa wyborcze, ale nie mają na kogo głosować, a sami kandydować nie mogą”.

W konsekwencji tej negatywnej selekcji polityczne elity przywódcze pełniły rolę przedstawicieli na Polskę obcych centrów politycznych i kapitałowych. Własne zaś społeczeństwo narodowe traktowane było i jest z poczuciem większej lub mniejszej wyższości, aż po ukrywaną pogardę. Niewyartykułowanym, acz decydującym podziałem politycznym w III Rzeczpospolitej ostatnich 30 lat, nie był i nie jest podział na tzw. prawicę i tzw. lewicę, czy też na nurt neoliberalny i nurt neokonserwatywny, lecz podział na dominującą dotychczas antynarodową obiektywnie orientację kompradorską oraz zmarginalizowaną dotychczas ideową orientację patriotyczną.

Zmiana ordynacji wyborczej jako likwidacja nędzy polskiej polityki

Likwidacja negatywnego mechanizmu selekcji polskich polityków, to likwidacja samoreprodukcji ich nędzy ideowej, intelektualnej i etycznej. Jeśli nie zmienimy sposobu selekcji, wyłaniania i rozliczania posłów na Sejm, nie zlikwidujemy ustrojowego mechanizmu, który niszczy nam i pustoszy polską politykę, a w konsekwencji i nasze państwo.

Likwidacja ordynacji proporcjonalnej w wyborach do Sejmu, to zastąpienie jej na wzór angielski ordynacją większościową, opartą na jednomandatowych okręgach wyborczych. Z tym ustrojowym postulatem uzdrowienia polskiego państwa wystąpił jeszcze w 1992 roku świętej już pamięci prof. Jerzy Przystawa, założyciel i przywódca Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych.

Wprowadzenie ordynacji opartej o regułę JOW, oznacza w praktyce wybory 460 posłów w 460 jednomandatowych okręgach wyborczych, z pełną swobodą kandydowania wszystkich uprawnionych obywateli, z równym dla wszystkich kandydujących limitem wydatków finansowych i z jawnością liczenia oddanych głosów.

Pozwoli to nade wszystko na odblokowanie polskiej sceny politycznej i dopuszczenie do wyborów na równych warunkach faktycznych liderów obywatelskich i środowiskowych szerokich odłamów polskiego społeczeństwa. Pozwoli to na uruchomienie pozytywnego mechanizmu selekcji elit politycznych polskiego państwa. Pozwoli na rozpoczęcie procesu wyłanianie kompetentnych i patriotycznych elit przywódczych polskiego narodu i państwa.

W polityce w krótkim okresie czasu trzeba oczywiście posługiwać się zasadą mniejszego zła i chodzić na przeróżne kompromisy taktyczne. Ale w okresie dłuższym nie wolno tracić z oczu celów strategicznych. I tu kompromisy są niedopuszczalne. Tak jak w wypadku konieczności zmiany ordynacji wyborczej w Polsce i wprowadzenia reguły JOW w wyborach do Sejmu. Tu ustępstw być nie może, gdyż przegramy przyszłość.

Może pomógłby Grabski? Z uporem ponawiana propozycja.

Jerzy Przystawa Wrocław, 25 maja 2007

Trwa, a nawet się zaostrza, kolejny strajk lekarzy, zdenerwowany premier bez ogródek sygnalizuje wzięcie zbuntowanych konowałów w kamasze, a do strajku już szykują się nauczyciele. Tymi ostatnimi premier przejmuje się mniej, bo zamknięcie szkół, na krócej czy dłużej, jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a na polskich nauczycieli za granicą nikt specjalnie nie czeka, nie mają więc w zanadrzu jakichś super argumentów, których władza musiałaby się obawiać. Pozostaje jednak faktem, że tych dwu najważniejszych sektorów życia społecznego – edukacji i opieki zdrowotnej – przez 18 lat zreformować się nie udało, pomimo wszystkich niesłychanych osiągnięć ekonomicznych i politycznych kolejnych ekip reformatorskich. Nie pomógł nawet geniusz polskiego cudotwórcy, Leszka Balcerowicza, a prof. Zyta Gilowska skromnie pozostaje w cieniu i nawet nie zabiera głosu w tych finansowych utarczkach. 

Wiemy wszyscy, że największym polskim ekonomistą, finansistą i reformatorem był i jest Leszek Balcerowicz. Dowodzą tego nie tylko hołdownicze listy wypisywane przez polskich inteligentów, ale i deszcz doktoratów honorowych i najróżniejszych nagród międzynarodowych. Nie jest jednak na 100% pewnym, że ta opinia przetrwa przez pokolenia, tym bardziej, że – jak wspomnieliśmy – nawet i on nie potrafił uchronić służby zdrowia i systemu oświatowego przed zapaścią. Nie brakuje i dzisiaj głosów i opinii ludzi mu nieżyczliwych, którzy podważają zarówno jego dorobek naukowy, jak i ekonomiczne, i polityczne osiągnięcia. Natomiast ekonomistą i politykiem polskim, którego pozycja w opinii publicznej pozostaje od 80 lat niepodważalna był prof. Władysław Grabski, dwukrotny premier i minister skarbu w kolejnych rządach i nawet sam Leszek Balcerowicz z uznaniem wypowiada się o nim na swojej stronie internetowej!

Jak z problemem lekarzy i nauczycieli poradziłby sobie Władysław Grabski? Przede wszystkim zwróćmy uwagę, że według oficjalnych wypowiedzi premiera, jego ekipa sprawuje rządy w okresie, który rządzący uważają za najlepszy w historii Polski, kiedy gospodarka polska kwitnie i dynamicznie się rozwija. Dzisiaj jest świetnie, a jutro będzie jeszcze lepiej. Czasy Władysława Grabskiego to kompletne przeciwieństwo: to czasy w historii Państwa Polskiego chyba najtrudniejsze. Trwa wojna polsko-bolszewicka, Sowieci już zbliżają się do Wisły, Polska nie ma nawet swojej waluty, szaleje inflacja. Za polskim premierem i ministrem skarbu nie stoi żaden Bank Światowy i miliardy dolarów gotowe w każdej chwili wejść na polski rynek. W takim czasie zostać polskim premierem i ministrem skarbu to wielkie wyzwanie, które wymaga nie tylko umiejętności i wiedzy, ale także fizycznej odwagi, a może nawet bohaterstwa! 

O zasługach Władysława Grabskiego napisano wiele i można o nich łatwo przeczytać w Internecie: o reformie walutowej, o utworzeniu polskiego banku emisyjnego, o reformie podatków, o zduszeniu inflacji, o ustabilizowaniu budżetu. Były to reformy Władysława Grabskiego – nie podpowiadał mu ich żaden Soros czy Sachs, przeciwnie, to Grabski był wzorem dla reformatorów finansów w innych krajach europejskich. Są jednak takie reformy Grabskiego, o których jakoś się nigdzie nie pisze i nie wspomina, a zasługują jak najbardziej na uwagę. Szczególnie dzisiaj, wobec problemów płacowych nauczycieli i lekarzy.

Z wypowiedzi rzeczników strajkujących lekarzy i nauczycieli dowiadujemy się, co ich boli – nie to, że jedni i drudzy zarabiają daleko mniej, niż sięgają ich aspiracje, ale przede wszystkim RELACJA ich zarobków do zarobków innych grup zawodowych w Polsce. Tę relację uważają za krzywdzącą, niesprawiedliwą, czują się poniżeni i lekceważeni.

9 października 1923 roku weszła w życie Ustawa o uposażeniu funkcjonarjuszów państwowych i wojska (Dz. U. R. P. Nr. 116 z r. 1923, poz. 924, str. 1389). Genialność tej ustawy polega na jej prostocie:  Wszyscy funkcjonariusze, a więc ludzie opłacani z budżetu państwa, podzieleni zostali na 16 grup uposażenia i ustawa ustalała tabelę, w której każdej z tych grup przyporządkowano odpowiednią ilość punktów. W ten sposób Ustawa porządkowała relacje uposażeń od grupy I (2600 pkt) – w której był tylko Marszałek – Naczelnik Państwa, po grupę XVI, odpowiadającą najniższej płacy (od 130 do 190). Profesorowie zwyczajni należeli do grupy IV (od 1400 do 1800), razem z Komendantem Głównym Policji, generałami brygady, dyrektorami departamentów, wojewodami. Nauczyciel o pełnych kwalifikacjach i stażu mógł awansować do grupy V (od 1100 do 1600) razem z nadinspektorami PP, pułkownikami WP czy wicewojewodami. Początkujący nauczyciel z cenzusem akademickim zaczynał od grupy VIII (od 480) razem z porucznikami WP, podkomisarzami PP, referendarzami Kancelarii Prezesa Rady Ministrów itp. Zawodowy policjant – posterunkowy, zaczynał od grupy XIII (210) razem z wojskowym podmajstrzym i zawodowym żandarmem. W grupie XVI uposażenie zaczynało się od 130 pkt. Aktualne uposażenie określano mnożąc podaną liczbę punktów przez ogólnopolską mnożną, którą co miesiąca ustalał minister finansów. 

Na podstawie tych danych widzimy, że relacja uposażenia profesora uniwersytetu do najwyższej pensji w państwie wynosiła 9:13, a więc wynosiła 70% uposażenia Marszałka Polski. Stosunek pensji najwyżej opłacanego nauczyciela (z 27 letnim stażem) była jak 8 : 13, a więc ok. 60% najwyższego uposażenia. Nauczyciel na pierwszej posadzie otrzymywał ok. jedną piątą pensji Naczelnika Państwa, ale jedną trzecią uposażenia wojewody, natomiast pensja ta była 2,3 raza wyższa od pensji posterunkowego czy zawodowego żołnierza jednej z najniższych rang. 

Ta tabela uposażeń miała swoje głębokie konsekwencje. Przede wszystkim w dziedzinie oświaty i wychowania. Pod tym względem II Rzeczpospolita stanęła na wyżynie niewyobrażalnej i w ciągu 20 lat swego istnienia dokonała wyczynu, jakiego trudno szukać gdzie indziej: wykształciła pokolenie młodzieży zarówno patriotycznej, jak i o wysokich kwalifikacjach zawodowych. Zbudowała korpus nauczycielski, z którego mogliśmy wszyscy być dumni. Należę do pokolenia, które miało szczęście przejść przez szkoły, w których uczuli jeszcze nauczyciele wykształceni przed wojną. Kiedy po studiach sam wróciłem do szkoły – moi nauczyciele już odchodzili. Profesja, która była dumą Rzeczypospolitej zamieniała się systematycznie w najbardziej sfrustrowaną i najniżej opłacaną warstwę zawodową, z której każdy przytomny i do czegokolwiek nadający się człowiek – uciekał gdzie się dało! I tak to trwa do dziś. 

 Powstaje pytanie: dlaczego nikt, przez tyle lat, nie chce nawet słyszeć o tych rozwiązaniach naszych przodków? Dlaczego nie popularyzują ich i nie mówią o nich związki nauczycielskie, dlaczego nie toczy się dyskusja? W 1999 roku opublikowałem książeczkę pt. Nauka jak Niepodległość (SPES, Wrocław, 1999), w której zadałem sobie trud przedrukowania Ustawy z 1923 roku: nikt się nią nie zainteresował, żadna Solidarność nauczycielska, żaden ZNP, żadna grupa profesorska, lamentująca nad niskimi uposażeniami pracowników naukowych?  

Wysuwano, owszem, argument następujący: nie można płacić profesorom tak, jak wojewodom i dyrektorom departamentów, bo wojewodów jest mało, a profesorów dużo. Nie rozumiem jednak – skoro to ma być argument – co stoi na przeszkodzie, żeby wojewodom i dyrektorom departamentów płacić tak, jak profesorom?

A co do tego mają moje ulubione okręgi jednomandatowe? Wszystko. II Rzeczpospolita czerpała swoje kadry z najlepszych uniwersytetów i najlepszych szkół, jakie w owych czasach istniały. Jej kadry przeszły chrzest bojowy i swoje stanowiska zdobywały wiedzą, a także krwią i blizną. Kadry III Rzeczypospolitej wyrosły z instytutów marksizmu-leninizmu, a profesorowie tych instytutów pozakładali prywatne wyższe szkoły, w których swoje mądrości ekonomiczno-politologiczne przekazują niezorientowanej polskiej młodzieży. 18 minionych lat dowiodło, że bez reformy prawa wyborczego nie zmienimy tego stanu rzeczy. 

Nowe ultimatum „władzy” – Wolność albo życie!

“Dziś musimy sobie odpowiedzieć na proste pytanie. Moja wolność czy moje życie?” – mówi premier Morawiecki. Tym samym premier Morawiecki każe nam wybierać – wolność albo życie! Co wybiorą Polacy?

Prawo i Sprawiedliwość już się nie kryguje jak podczas ostatnich tygodni i zaczyna pokazywać swoją do tej pory skrywaną totalitarną twarz. Idzie im to o tyle łatwiej, że cała opozycja, oprócz Konfederacji, domaga się od nich faszyzmu sanitarnego i chętnie zagłosuje za segregacją sanitarną i przymusem szczepień.

Słowa Morawieckiego wskazują, że władza chętnie skorzysta ze wsparcia w głosowaniach zadeklarowanego przez postsolidarnościowych opozycyjnych zamordystów.

To bardzo sprytne rozłożenie odpowiedzialności za niepopularne decyzje jakimi będzie wprowadzenie faszyzmu sanitarnego z powszechnym sprawdzaniem subskrybcji na prawa obywatelskie w postaci czasowo działającego kodu QR, rozdawanego grzecznym niewolnikom, którzy wstrzykują sobie regularnie zaordynowane przez rząd substancje, niczym Huxleyowską Somę.

Rozważania Morawieckiego o tym po co nam wolność, to wskazanie na to co chodzi po głowie rządzącym Polską. Po prostu przygotowują się do wprowadzenia przymusu szczepień przeciw Covid dla wszystkich. Albo tego chcą. Już ogłoszono wprowadzenie obowiązkowych szczepień dla pewnych branż, co ma nastąpić od 1 marca, ale wygląda na to, że to dopiero początek i rząd po prostu stosuje taktykę salami odkrajając po kawałku naszą wolność tak abyśmy się nie zorientowali co oni właściwie robią. 

Nie ma już żadnych wątpliwości, że tzw pełne zaszczepienie nie działa. Dlatego już całkiem oficjalnie rozpoczęto naganiać na szczepienie trzecią dawką tego niedziałającego preparatu. Już przebąkuje się o konieczności wstrzykiwania sobie zakupionych przez rząd preparatów regularnie, co pół roku albo i częściej. Zatem jedyna refleksja jaką mają nasi rządzący co do niedziałających preparatów to wstrzyknięcie ich więcej..

Poza tym po raz pierwszy w historii okazało się, że nasze prawa obywatelskie, ograniczone limitami, restrykcjami i kodami QR, są obecnie uzależnione od karteli farmaceutycznych i naszej chęci przyjmowania ich preparatów. Już chyba tylko Morawiecki udaje, że chodzi o zdrowie, reszta jego propagandystów stwierdza wprost, że chodzi właśnie o te kody QR, które pełnią formę nowożytnej nazistowskiej Kenkarty.

Wniosek zatem jest prosty – Morawiecki kłamie – a tu nie chodzi o życie, tylko o paszport szczepień, który oznacza koniec naszej wolności, bo prawa obywatelskie, które należą się nam na mocy konstytucji, będą teraz przyznawane na mocy subskrypcji u Pfizera, co celnie zauważył polityk Konfederacji, Sławomir Mentzen.

Gdyby Polacy zawsze wybierali życie, a nie wolność, nie byłoby powstań ani odrodzenia państwa polskiego w XX wieku. Mimo to teraz usiłuje się nam wmawiać, że musimy oddać naszą wolność, stać się niewolnikami systemu, bo to rzekomo zapewni nam zdrowie.

Tymczasem jeśli ktoś pozbywa się wolności w imię bezpieczeństwa, to z historii wiadomo, że nie będzie miał ani tego ani tego.

No więc jak? Wolność czy życie? A może zmiana premiera? 

https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/nowe-ultimatum-pis-wolnosc-albo-zycie

[Jak, frajerku niedouczony?? w ordynacji partyjniackiej?? MD]