UE: “Dostawy prądu będą racjonowane”. Kary dla przestępców.

Oto kogo wkrótce dotkną ograniczenia

Danuta Wojtaszczyk 19/05/2023 ograniczenia-dostaw-energii-w-ue-niedobory

Ograniczenia dostaw energii w UE Dostawy prądu będą ograniczane w wybranych godzinach

– To efekt transformacji energetycznej w krajach Unii Europejskiej. Niemcy, które jako jedno z pierwszych krajów Wspólnoty zdecydowały się na rozpoczęcie “zielonej rewolucji” teraz przygotowują ludność na problemy z nią związane. Federalna Agencja Sieci Energetycznych w Niemczech poinformowała o planie racjonowania prądu, który ma zacząć obowiązywać już od 1 stycznia 2024 roku.

We Włoszech ograniczenia związane ze zużyciem energii wprowadzają władze Rzymu. Na wyrzeczenia wynikające z ograniczeń prądu powinni się też przygotować mieszkańcy innych krajów UE.
Ograniczenia dostaw energii w UE

Według ekspertów “zielona transformacja” jest nieuchronna. Niemcy, które jako pierwszy kraj UE, który poparły unijny projekt przejścia na odnawialne źródła energii, teraz przygotowują się na problemy wynikające z reformy. 

Niemiecka sieć energetyczna jest zagrożona przeciążeniem.

Federalna Agencja Sieci Energetycznych ogłosiła, że od 1 stycznia 2024 r. operatorzy sieci będą mieli prawo do ograniczania energii elektrycznej. Co więcej, w godzinach szczytu będą mieli możliwość zablokować dostęp do niektórych usług, takich jak na przykład ładowanie samochodów elektrycznych czy dostęp do WI-FI. W ten sposób Agencja chce chronić przed niedoborem energii infrastrukturę krytyczną. 

To, co jednak przeraża Niemców, to przede wszystkim hipoteza racjonowania energii w domach w określonych godzinach. Według portalu BR24, pomimo wielu problemów wynikających z tego wyboru, ograniczenia powinny wejść w życie z początkiem 2024 roku. Istnieje ryzyko, że kraje inne niż Niemcy również będą musiały poradzić sobie z ograniczeniem zużycia narzuconym obywatelom w celu promowania „zielonej rewolucji”.

Federalna Agencja Sieci planuje racjonowanie energii elektrycznej od 2024 roku

Według aktualnych prognoz zapotrzebowanie na energię elektryczną wzrośnie w ciągu najbliższych kilku lat o ponad 10 %. Obecnie brakuje około 14 000 kilometrów infrastruktury, koniecznej do zapewnienia energii pozyskiwanej ze źródeł odnawialnych.
Aby uniknąć przeciążenia sieci, Klaus Müller, szef Federalnej Agencji Sieci, chce aby od stycznia możliwe stało się racjonowanie energii elektrycznej.  „Jeśli okaże się, że może dojść do przeciążenia sieci, operator sieci powinien mieć prawo do czasowego wstrzymania dostaw” – powiedział Müller w wywiadzie dla BR.

Stosowane będzie racjonowanie energii elektrycznej. Tak zwana „ostatnia mila” do budynków jest szczególnie problematyczna. Znajdujące się tam kable i transformatory często nie są przystosowane do przyszłych potrzeb. Aby utrzymać stabilność całej sieci, operatorzy powinni mieć możliwość odłączania pomp ciepła i maszyn elektrycznych od sieci w okresach szczytowego obciążenia. Federalna Agencja Sieci Energetycznych opracowuje obecnie szczegółowy plan, który ma zostać wprowadzony na początku roku. 
Zielona rewolucja zmusi do wyrzeczeń także Włochów.

Mieszkańcy Rzymu będą musieli wyłączyć klimatyzację”

Jak informuje portal ilParagone.it burmistrz Rzymu Roberto Gualtieri  zapowiedział, że wszyscy mieszkańcy stolicy będą musieli wkrótce ograniczyć użycie klimatyzatorów i ogrzewania: „W celu egzekwowania tych przepisów, oprócz kontroli dokonywanych przez lokalną policję, administracja zamierza zaangażować menedżerów energetycznych firm i administratorów kondominiów. Powstanie grupa zadaniowa, której zadaniem będzie wyeliminowanie tych przestępców, którzy latem i zimą nie respektują w domach nowych przepisów”. Ograniczenia wprowadzone przez władze Wiecznego Miasta mają za cel obniżenie stężenia zanieczyszczeń w powietrzu.

Opłaty za emisję CO2 przez każde mieszkanie. Zorganizowana, od dawna przygotowywana grabież zuchwała. SPRYWATYZOWALI SOBIE TLEN !

Opłaty za emisję CO2 przez każde mieszkanie. Zorganizowana, od dawna przygotowywana grabież zuchwała. SPRYWATYZOWALI SOBIE TLEN!

8-05-2023 – Alina@Warszawa

Mój wpis z 2008 roku o audytach energetycznych: AUDYTY ENERGETYCZNE GŁUPOTY. Trzeba idioty, żeby to liczyć. „Ciepło metaboliczne”. Ostrzeżenie sprzed 15 lat !!


To dowód od jak dawna jesteśmy “podgrzewani” tą idiotyczną narracją ekologicznych oszustów i jak daleko to już zaszło.

Krok następny, o którym już oficjalnie się mówi, to opłaty za emisję CO2 przez każde mieszkanie. To jest zorganizowana, od dawna przygotowywana grabież zuchwała. Unia europejska okazuje się już oficjalnie tym, czym była od początku: sztucznym tworem, którego urzędnicy myślą (?) tylko o tym jak oskubać mieszkańców UE.

Nadprodukcja idiotycznych “przepisów” ma tylko jeden cel – okraść innych i żyć na cudzy koszt dożywotnio. 
Nie ma żadnego uzasadnienia aby Polacy podporządkowywali się każdemu unijnemu kretyństwu. Szczególnie tym, które dotyczą spraw energetycznych. Albo przestaniemy stosować się do tych zbrodniczych dyrektyw (i w końcu wyjdziemy z UE), albo stracimy własne państwo, kontrolę nad wszystkimi dziedzinami, od których zależy byt narodu.


Płacić jakimś oszustom kary za emisje CO2 to nie tylko kretyństwo. To przyznanie, że jest jakaś grupa ludzi, którzy mają prawo pobierać opłaty od oddychania!


Emisja CO2 to produkcja gazu, którego 1. składnikiem jest węgiel – substancja normalnie występująca jako ciało stałe, a 2. składnikiem tlen niezbędny do oddychania. Czyli faktycznie ci oszuści uważają się za posiadaczy prawa do tlenu! SPRYWATYZOWALI SOBIE TLEN! 
W latach 90-tych moim szefem był właściciel małej firmy, który twierdził, że najlepszy interes to ukraść państwo (pewnie wiedział lepiej, co jego ziomkowie robią akurat w Polsce). Po latach latach widać, że jeszcze lepszy interes to ukraść cała Unię Europejską, a potem nawet cały tlen do oddychania. 
To tylko z zaleceń UE wynika zagrożenie energetyczne Polski! Zalecenia zaś są określone przez agentów moskiewskich i niemieckich. To Niemcy i Rosja przez lata tworzyły w UE zalecenia, które praktycznie są elementem agresji ekonomicznej i energetycznej przeciwko Polsce!

Patrz “Tarczyński: Afera w PE ma nie tylko charakter korupcyjny, ale i szpiegowski” Szkoda, że poseł Tarczyński nie mówi o wojnie energetycznej Rosji i Niemiec przeciwko Polsce,  wojnie nowego typu, w której “bronią” są paliwa. W tym kontekście zamykanie polskich kopalń jest takim samym rozbrojeniem jak likwidacja jednostek wojskowych przez rząd PO-PSL i Tuska!


Tym bardziej trzeba natychmiast wypowiedzieć wszystkie “pakty klimatyczne” a wówczas Polska nie będzie miała żadnych problemów energetycznych. Tu nie ma się nad czym zastanawiać, tylko trzeba mieć własny plan, niezależny od Rosji, od USA, ani od żadnego jednego dostawcy gazu, ropy, czy węgla. Należy przede wszystkim korzystać z własnych zasobów.

Fit for 55. Uciekajmy na Białoruś, póki to możliwe!!

Fit for 55. Uciekajmy na Białoruś, póki to możliwe!!

[Poniżej „zrównoważone podejście”. MD]

Czy zielony komunizm w UE spowoduje, że Polacy będą uciekać na Białoruś, bo nie będzie się dało normalnie żyć w Polsce?

zielony-komunizm-w-ue

Unia Europejska jest na drodze do przemiany, której skala nie ma precedensu w jej historii. W ramach programu “Fit for 55”, UE ma zamiar zredukować swoje emisje CO2 o 55% do 2030 roku w porównaniu do poziomów z 1990 roku, a do 2050 roku stać się neutralna pod względem emisji. Dążenia te, choć szlachetne, mogą jednak prowadzić do poważnych konsekwencji dla obywateli.

W ramach “Fit for 55”, UE proponuje objęcie systemem handlu uprawnieniami do emisji (ETS) nowych sektorów, takich jak transport i budownictwo. W praktyce oznacza to, że koszty związane z emisją CO2 będą ponoszone bezpośrednio przez konsumentów, co spowoduje wzrost cen paliw, biletów lotniczych i ogrzewania. Ponadto, wszystkie budynki w UE będą musiały być zeroemisyjne, co może kosztować biliony złotych.

Co więcej, UE planuje zakazać rejestracji nowych samochodów spalinowych do 2035 roku, co wymusi na konsumentach przejście na droższe samochody elektryczne. Jednak, produkcja samochodów elektrycznych i baterii do nich również ma znaczny wpływ na środowisko, co często jest pomijane w tej dyskusji.

Należy jednak pamiętać, że wysiłki UE są tylko kroplą w morzu. Według danych, emisje CO2 w Europie stanowią tylko około 8% światowych emisji. Bez globalnej współpracy, zmiany w UE mogą okazać się niewystarczające, a wręcz szkodliwe dla jej obywateli.

Skutki tych polityk będą odczuwalne dla obywateli UE. Wzrost cen i ograniczenia mogą sprawić, że życie w UE stanie się trudne. Możliwe, że niektórzy Polacy zdecydują się przenieść na wschód, do krajów takich jak Białoruś czy Rosja, które nie podążają tą samą ścieżką. To prowadzi nas do dystopijnego scenariusza, w którym ogrodzenie na granicy Polski z Białorusią, które miało na celu powstrzymanie nielegalnej imigracji, może być wykorzystane do powstrzymania ucieczek na wschód z “eurosojuza”.

Czy rzeczywiście zmierzamy w stronę “zielonego komunizmu”? Czy UE stanie się miejscem, z którego obywatele będą chcieli uciekać? To pytania, na które jeszcze nie znamy odpowiedzi. Jedno jest pewne – zmiany, które nadejdą, będą miały daleko idące konsekwencje. 

Mimo teoretycznie szczytnych celów, “Fit for 55” stawia przed obywatelami UE wiele wyzwań. Przekształcenie budynków w zeroemisyjne, przeniesienie transportu na pojazdy elektryczne i objęcie nowych sektorów systemem ETS to zadania, które wymagają ogromnych inwestycji i zmian w naszym sposobie życia. Wiele osób będzie musiało zmierzyć się z wyższymi kosztami życia, a nie wszyscy będą w stanie sobie na to pozwolić.

Jednocześnie należy pamiętać, że wysiłki UE są tylko częścią globalnej walki przeciwko zmianom klimatycznym. [A gucio !! Tych wariatów najwięcej w UE md] ]

Bez globalnej współpracy, te wysiłki mogą okazać się niewystarczające. Co więcej, mogą one prowadzić do niezamierzonych konsekwencji, takich jak migracje wewnątrz kontynentu lub nawet poza jego granice.

Czy Polacy będą musieli szukać schronienia na wschodzie, w Białorusi lub Rosji? Czy zielony komunizm rzeczywiście stanie się rzeczywistością w Europie? To pytania, które wywołują niepokój, ale na które trudno teraz odpowiedzieć. Niezależnie od wyniku, jedno jest pewne: UE stoi na progu ogromnych zmian, które wpłyną na życie każdego z nas.

Na koniec, warto przypomnieć, że choć walka ze zmianami klimatycznymi jest ważna, nie może ona odbywać się kosztem jakości życia obywateli. Potrzebujemy zrównoważonego podejścia, które uwzględnia zarówno ochronę środowiska, jak i dobrobyt społeczny. Tylko w ten sposób będziemy mogli stawić czoła wyzwaniom przyszłości i zapewnić trwały rozwój dla przyszłych pokoleń.

=================================

mail:

Dlaczego “Mimo teoretycznie szczytnych celów, “Fit for 55” stawia przed 
obywatelami UE wiele wyzwań.”

Dlaczego szczytnych?

Przecież opowiadanie o globalnym ociepleniu jest pozbawione sensu.

Popatrzcie, co globalistyczne koorwiszcza wyprawiają z hiszpańskimi zaporami wodnymi!

Popatrzcie, co globalistyczne koorwiszcza wyprawiają z hiszpańskimi zaporami wodnymi!

Date: 24 aprile 2023 Author: Uczta Baltazara co-globalistyczne-koorwiszcza-wyprawiaja-z-zaporami-wodnymi

Hiszpania: Rolnicy atakują Sáncheza za zniszczenie zbiorników wody podczas suszy: “Czy my zwariowaliśmy?”

Rząd Hiszpanii zmierza do całkowitego “wyzwolenie rzek”, tak aby “węgorze, łososie i jesiotry” mogły bez przeszkód przemieszczać się pod prąd.

Rolnicy, zdesperowani z powodu suszy, ostrzegają, że grozi im “całkowita utrata okresu wegetacyjnego”. Mimo to rząd niszczy tamy, aby zapewnić swobodny przepływ rzek i nieograniczoną cyrkulację ryb. Faktem jest, że w zeszłym roku rząd Sáncheza zburzył 108 tam i jazów w ramach działań Agendy 2030 https://www.ern.org/en/dam-removal-europe/.

Przy już gwałtownie rosnących cenach żywności, rolnicy ostrzegają, że sytuacja może być jeszcze bardziej katastrofalna, jeśli nie będą mieli wody w zbiornikach umożliwiających nawadnianie.

Hiszpania przeżywa długotrwałą suszę meteorologiczną. Piętnaście procent półwyspu znajduje się w sytuacji kryzysowej, a 28,4 procent w stanie alarmowym i przed-alarmowym. Nie zanosi się na poprawę sytuacji w pozostałej części kwietnia, który jest na drodze, aby stać się najsuchszym miesiącem od czasu rozpoczęcia pomiarów w roku 1961. Według organizacji rolniczej UPA sytuacja jest dramatyczna, ponieważ większość gospodarstw rolnych i hodowlanych znajduje się w stanie “technicznego bankructwa” wraz z “całkowitą utratą sezonu”. Rolnicy w dorzeczu Gwadalkiwiru, ci, którzy mogą, zaczną nawadniać, aby uratować to, co mogą, mając do dyspozycji zaledwie 385 hektometrów sześciennych, czyli ilość wody, która jest wyraźnie niewystarczająca. [ hektometr – 100 m3 md]

Przy tego rodzaju scenariuszu suszy rząd chwali się, że przoduje w niszczeniu tam w Europie. Według danych samego Ministerstwa Transformacji Ekologicznej w roku 2021 Hiszpania była krajem w Europie, który zlikwidował najwięcej zapór: 108, czyli prawie połowę z 239 rozebranych na kontynencie. Ostatnią, którą nakazano rozebrać, mimo sprzeciwu okolicznych mieszkańców, jest niewielki zbiornik Valdecaballeros (Estremadura), który o pojemności 13 hektometrów sześciennych zaopatruje w wodę kilka okolicznych wsi. el-gobierno-ordena-derribar-la-presa-de-valdecaballeros-ultimo-vestigio-de-la-frustrada-central-nuclear

Zapora Yecla de Yeltes (Salamanka) należy już do przeszłości, podobnie jak zapora Presa do Inferno (Pontevedra) i zapora Hozseca (Guadalajara). Zapora Los Toranes (Teruel) została uratowana dzięki walce mieszkańców, którzy podkreślali jej znaczenie w dostarczaniu wody do nawadniania, gaszenia pożarów i jako atrakcji turystycznej. Ostatecznie tama została uratowana przed rozbiórką, ponieważ Diputación de Teruel uznała ją za obiekt dziedzictwa kulturowego Aragonese.

Zniszczyć zbiorniki wodne, aby “wyzwolić rzeki”.

To właśnie rząd José Luisa Rodrígueza Zapatero stworzył w roku 2005 Narodową Strategię Odnowy Rzek, w kontekście Ramowej Dyrektywy Wodnej Unii Europejskiej i zgodnie z celami Agendy 2030 ONZ. Głównym powodem demontażu zapór jest “uwolnienie rzek”, aby mogły wrócić do swoich naturalnych biegów i aby “węgorze, łososie i jesiotry” mogły bez przeszkód podróżować pod prąd rzeki. jose-luis-rodriguez-zapatero

Powołując się na wypowiedzi w TVE komisarza ds. wody w Konfederacji Hydrograficznej rzeki Duero, Ignacio Rodrígueza, w Hiszpanii wyburzamy tamy, które dostarczają wodę rolnikom, ponieważ “tutaj jest pewna liczba ludzi, którzy lubią rzeki, a nie rupiecie, a my mamy wszystko pełne rupieci”. Dodał: “Odzyskanie naturalności rzek jest konieczne, piękne i produktywne ze wszystkich punktów widzenia”, ponieważ ryby “nie mogą już płynąc w górę ani w dół”.

Víctor Viciedo z SOS Rural, platformy zrzeszającej ponad sto stowarzyszeń wiejskich, podkreśla, że w tym rozumowaniu “jest wielkie kłamstwo”, ponieważ przeszkody na rzece, naturalne lub sztuczne, “stworzyły zbiorniki, który mają swoje własne życie”. Ponadto, dodaje, “być może w Europie rzeki mają dużą łatwość przepływu, ale Hiszpania jest sucha i jeśli nie zaporujemy wody, latem do Morza Śródziemnego nie dociera ani kropla wody”. sos-rural-la-plataforma-que-ha-unido-al-mundo

“Musimy magazynować wodę, aby ludzie mogli pić, aby ludzie mogli jeść i aby generować czystą energię elektryczną. Głupotą tego wszystkiego jest to, że potrzebujemy wody do nawadniania i do generowania energii, a to, co robi rząd, to niszczenie tam, aby woda mogła płynąć i małe rybki mogły dotrzeć do morza? Więc czy my jesteśmy zdrowi na rozumie?” – pyta Viciedo.

Tamy “przestarzałe”

Według danych samego Ministerstwa Transformacji Ekologicznej do roku 2021 “na hiszpańskich rzekach zburzono łącznie 634 przestarzałe tamy i jazy oraz zbudowano do 612 systemów przepuszczania ryb”.

W tym przypadku określenie “przestarzałe” jest mylące. Nie oznacza on zapór, które są “przestarzałe lub nieadekwatne do obecnych okoliczności, mód lub potrzeb”, co jest definicją RAE. Oznacza po prostu, że koncesja wygasła, mimo że zapora nadal jest potrzebna do zaopatrzenia w wodę.

“Gdy wygasała koncesja na budowę zapory, państwo albo przejmowało jej eksploatację, albo ponownie ogłaszało przetarg. A teraz, zamiast utrzymać zaporę, aby wioski w okolicy mogły nadal korzystać z nawadniania, państwo wyburza zaporę. Nie ma jednak niczego przestarzałego. Tamy nadal przechowują wodę, rolnicy nadal z niej korzystają, a także służą do powstrzymywania rzek przed wzbieraniem” – podkreśla Viciedo.

VIDEO: ZBURZENIE TAMY YECLA (Hiszpania) https://youtu.be/nuI_xY-PNEo

VIDEO: Rozbiórka jazu La Gotera, znajdującego się na rzece Bernesga (León, Hiszpania) https://youtu.be/iZeJ28uDIW4

VIDEO: «Nikt nie rozumie, dlaczego Hiszpania niszczy wszystkie swoje zapory»

VIDEO: Sánchez chce nas zostawić bez wody: likwiduje 108 zapór w trakcie najgorszej od lat suszy»

INFO: https://www.libremercado.com/2023-04-18/los-agricultores-arremeten-contra-sanchez-por-destruir-embalses-en-plena-alerta-por-sequia-estamos-locos-7005554/

UE: Inflacja maleje, ceny rosną. Komuna triumfuje. Ceny cukru są w UE dwukrotnie wyższe niż na rynku światowym.

UE: Inflacja maleje, ceny rosną. Komuna triumfuje.

Niemcy: Cukier podrożał o 71 proc. Jedną z przyczyn polityka UE

Średnio ceny cukru są w UE dwukrotnie wyższe niż na rynku światowym

tvp.info-wzrost-cen

Ceny w Niemczech rosną, na co w dużym stopniu wpływ ma cukier. Jego cena w Europie jest obecnie zauważalnie wyższa niż na rynku światowym, za co częściowo ponosi winę UE – analizuje w piątek portal dziennika „Sueddeutsche Zeitung” (SZ).

Z comiesięcznych danych o inflacji wynika, że dla konsumentów w Niemczech cukier podrożał o ponad 70%. , rok do roku. „Liczba ta jest uderzająca tym bardziej, że średnia stopa inflacji w marcu faktycznie spadła: do 7,4 proc.” – zauważa „SZ”.

Inflacja maleje, ceny rosną

Mimo spadku inflacji ceny artykułów spożywczych nadal rosną – średnio o ponad 20 proc., przy czym szczególnie gwałtownie wzrosły ceny jajek (+34,6 proc.) i warzyw (+27,3 proc.). Z danych Federalnego Urzędu Statystycznego wynika, że ceny cukru wzrosły o 70,9 proc.

Jak wyjaśnia Carlos Mera, ekspert ds. rolnictwa w londyńskim Rabobanku, przyczyn tego wzrostu może być kilka. We Francji, będącej jednym z czołowych producentów w Europie, zbiory buraków cukrowych były słabe z powodu kilku fal upałów.

„Ponadto w związku z planowanym zakazem stosowania dotychczas używanego środka ochrony roślin plony są albo zagrożone, albo ponoszone są wyższe koszty” – dodaje ekspert.

Wojna w Ukrainie [na Ukrainie ciemniaku!! MD] również wpływa na wzrost kosztów produkcji z uwagi na podwyżki cen energii. Ceny buraków cukrowych zostały znacznie podniesione, „aby zrekompensować wyższe koszty paliwa, nawozów i usług” – dodaje rzeczniczka stowarzyszeń cukrowniczych w Berlinie. Ceny buraków cukrowych wzrosły także dlatego, że ma to miejsce również w przypadku innych towarów rolnych (pszenicy, rzepaku).[Logika tej damy!! md]

Kolejna przyczyna wzrostu cen to zniesienie unijnych kwot cukrowych w 2017 r.

„Reżim rynku cukru gwarantował przez prawie 50 lat kwoty produkcyjne i ceny minimalne na buraki cukrowe. Teraz producenci cukru w Europie muszą konkurować z rynkiem światowym, np. z trzciną cukrową z Brazylii, która od dawna jest tańsza” – przypomina „SZ”. [uś, jaka niesprawiedliwość!! „muszą konkurować”!! md]

Indie i Tajlandia ograniczyły eksport cukru, ponieważ produkcja była tam niższa, niż się spodziewano, a dodatkowo import cukru z wielu krajów spoza UE wiąże się z wysokimi podatkami i cłami.

„Krótko mówiąc: UE znajduje się w szczególnie trudnej sytuacji. Średnio ceny cukru są tu obecnie dwukrotnie wyższe niż na rynku światowym z powodu spadku podaży i wzrostu kosztów produkcji. A popyt konsumpcyjny wzrósł po zakończeniu pandemii koronawirusa” – podsumowuje SZ. 

Kosztowny klimatyzm. Na to wszystko zgodził się rząd PiS… Elementy tego systemu nie zdążyły się przebić do świadomości Polaków.

Kosztowny klimatyzm. Na to wszystko zgodził się rząd PiS…

Elementy tego systemu nie zdążyły się jeszcze przebić do zbiorowej świadomości.

Łukasz Warzecha kosztowny-klimatyzm

Dwa elementy strategii klimatycznej Unii Europejskiej mogą oznaczać swego rodzaju przełom w polskiej polityce: zakaz rejestracji nowych pojazdów spalinowych – z wywalczonym przez Niemcy w gruncie rzeczy niewiele znaczącym wyjątkiem dla paliw syntetycznych – oraz dyrektywa o charakterystyce energetycznej budynków, czyli EPBD (Energy Performance of Buildings Directive). Po raz pierwszy decyzje podejmowane na poziomie całej Unii Europejskiej tak głęboko i tak boleśnie dotkną tak ogromnej liczby zwykłych ludzi w ich codziennym życiu. Przy czym najszybciej w Polaków mogą uderzyć rozwiązania systemu ETS 2, który obejmie budynki oraz transport, a wejść w życie ma już w 2027 r.

Tyle że elementy tego systemu nie zdążyły się jeszcze przebić do zbiorowej świadomości.

Konsekwencje społeczne tych rozwiązań będą – piszę to w formie twierdzącej, a nie przypuszczającej, bo tu nie ma co przypuszczać, to jest pewnik – druzgocące. Konsekwencje polityczne mogą wywrócić trwający od dwóch dekad na polskiej scenie politycznej dogmat o miłości Polaków do UE, której nic nie zachwieje. Sondaże CBOS prowadzone w poprzedniej dekadzie wskazywały niezmiennie na poparcie dla członkostwa oscylujące wokół 80%. Jednak w ostatnich latach sondaże innych ośrodków wskazują na niższy odsetek, a rezultaty nieco się wahają. Badanie IBRIS w ubiegłym roku zwolennikom członkostwa dało w sumie około 80%, ale zdecydowanie za członkostwem opowiedziało się trochę ponad 56%. Reszta to zwolennicy „umiarkowani”. Przy czym mówimy o badaniach przeprowadzanych zanim do Polaków zaczęło docierać, jakie skutki dla ich codziennego życia mogą mieć wprowadzane przez Unię regulacje.

Nie znaczy to, że Polacy całkowicie i radykalnie odwrócą się od UE, ale z całą pewnością może wzrosnąć odsetek postaw umiarkowanie sceptycznych, a coraz większa część elektoratu będzie oczekiwała zdecydowanej postawy władz naszego kraju. Nie da się jej już symulować stosowaniem wojennej retoryki na pokaz na rynek wewnętrzny przy całkowitym kapitulanctwie w Brukseli. Trzeba będzie pokazywać rezultaty. A z tym będzie ciężko, bo sami zapędziliśmy się w pułapkę.

Przyjrzyjmy się, co działo się wokół przepchniętego w końcu zgodnie z niemieckim interesem zakazu rejestracji aut spalinowych od 2035 r. Ze strony rządu mieliśmy mnóstwo wojowniczych pokrzykiwań, a w wymiarze praktycznym – uczestnictwo w stworzonej przez Niemcy koalicji sprzeciwu wobec rozporządzenia w jego pierwotnej wersji, aczkolwiek bez chwalenia się tym przymierzem opinii publicznej (bo jakże to – Polska idąca ręka w rękę z Berlinem?). Jak nietrudno było przewidzieć, Niemcy osiągnęli swój cel i wtedy odpuścili, a my pozostaliśmy na placu boju sami i osiągnęliśmy moralne zwycięstwo, jako jedyni głosując przeciwko, co miało znaczenie wyłącznie symboliczne i propagandowe.

Gdy klamka zapadła, zaczęło się szukanie winnych i w tej grze dwie formacje znalazły się w trudnej sytuacji. Koalicja Obywatelska nie mogła otwarcie uderzać w PiS, bo popiera przecież klimatystyczne unijne szaleństwa, a gdyby chciała rządzące ugrupowanie skrytykować za nieprzeciwstawienie się zakazowi, musiałaby jednocześnie uznać sam zakaz, przynajmniej domyślnie, za niesłuszny. Prawo i Sprawiedliwość natomiast zostało przyparte do muru oskarżeniami o to, że głośno protestując przeciwko zakazowi, w istocie protestowało przeciwko konsekwencjom własnej decyzji z grudnia 2020 r. W najbardziej komfortowej sytuacji znalazła się Konfederacja, w retoryce której istnieje całkowita spójność pomiędzy krytyką PiS, krytyką klimatycznej polityki UE i tego konkretnego rozporządzenia.

Wśród wypowiedzi polityków PiS dwie były szczególnie znamienne. Pierwsza to słowa samego premiera Mateusza Morawieckiego, wypowiedziane w połowie marca w rozmowie z Jakubem Wiechem, zwanym złośliwie, acz niezwykle celnie „jehowym klimatyzmu”. Szef rządu powiedział tam: „Ponieważ polityka klimatyczna UE jest rdzeniem polityki gospodarczej całej UE i wszyscy, którzy znają się na UE, wiedzą, że gdybyśmy sobie chcieli wyjść z polityki klimatycznej, tak po prostu zrezygnować z polityki klimatycznej UE, byłoby to jednoznaczne z wyjściem z Unii Europejskiej de facto. […] Ja nie dam się wepchnąć w narrację Polexitu i wolę manewrować między tymi skałami, czasami ostrymi wystającymi skałami ponad wody”. Co ciekawe, ten bardzo przecież ważny fragment nie znalazł się w spisanym i umieszczonym w serwisie Energetyka24 fragmencie rozmowy. Zakładałbym, że nie przypadkiem.

To podejście zaczęło być kopiowane przez innych polityków związanych z obozem władzy. Drugą znamienną wypowiedź wygłosił Zbigniew Kuźmiuk, oznajmiając, że Polska nie może sama „dmuchać pod wiatr” polityki klimatycznej UE, która jest w Unii traktowana jak religia.

Widzimy zatem coś w rodzaju rozdwojenia jaźni. Z jednej strony obóz rządzący posługuje się bardzo mocną retoryką, opisując politykę klimatyczną UE, nie tylko w postaci rozporządzenia dotyczącego pojazdów spalinowych. Warto przypomnieć choćby, że obecne bardzo wysokie na tle UE polskie ceny energii „zawdzięczamy” w dużej mierze systemowi ETS. Obecnie uprawnienia do emisji CO2 są na absolutnie rekordowych poziomach, najwyższych od początku działania systemu, i sięgają 100 euro za tonę. Trzy lata temu było to około 18 euro.

Z drugiej przedstawiciele władzy prezentują proces tworzenia polityki klimatycznej jako nieunikniony i zbyt potężny, aby dało mu się przeciwstawić, a na dodatek próbują łączyć kontestowanie go z wystąpieniem z UE, zakładając zapewne, że Unia jest wśród polskich wyborców tak popularna, że postawieni wobec takiej alternatywy zacisną zęby i zaakceptują uległą postawę władzy jako jedyne możliwe wyjście.

Zasadniczym problemem dla samego pana premiera są decyzje, które podejmował, a które stały się podstawą dla obecnych decyzji. Przede wszystkim mowa o szczycie Rady Europejskiej w grudniu 2020 r. Żeby jednak być uczciwym, trzeba przypomnieć, że nieszczęście zaczęło się znacznie wcześniej. Nawet na kilka lat przed tym, zanim zaczęto projektować unijną politykę klimatyczną, co nastąpiło w 2008 r. wraz z uchwaleniem pierwszego pakietu klimatycznego. Fatalnym krokiem, którego skutki widać dzisiaj w całej ostrości, była zgoda Polski na traktat lizboński, poważnie ograniczający możliwość blokowania przez Warszawę niekorzystnych dla nas decyzji. Przypomnijmy, że na podpisanie traktatu zdecydował się jeszcze rząd Jarosława Kaczyńskiego w 2007 r. (natomiast w Brukseli negocjował Lech Kaczyński), zaś ratyfikował go ówczesny prezydent w roku 2009.

Poraża dzisiaj krótkowzroczność, jaka stała za tymi decyzjami. Zmarły tragicznie w 2010 r. prezydent argumentował bardzo podobnie jak dzisiaj argumentuje Mateusz Morawiecki w sprawie polityki klimatycznej UE: że nie dało się sprzeciwiać reszcie krajów Unii, a w grę wchodziły przyszłe unijne fundusze. Twierdził także, że sytuacja może się w przyszłości zmienić na korzyść, a tymczasem mamy w rezerwie awaryjny tak zwany mechanizm z Janiny. Okazało się, że mylił się całkowicie. Sytuacja nie tylko nie zmieniła się na korzyść, ale przeciwnie: zmieniła się zasadniczo na niekorzyść Polski. Gdybyśmy zachowali taką siłę głosów, jaką nasz kraj posiadał na mocy traktatu nicejskiego, byłoby nam o wiele łatwiej tworzyć koalicje blokujące kolejne niekorzystne zmiany. Dodatkowym fatalnym czynnikiem – faktycznie trudnym do przewidzenia w roku 2007, było wystąpienie Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, co pozbawiło nas cennego sojusznika.

Kiedy PiS przejmowało władzę, machina klimatystycznych regulacji w UE już się rozpędziła. Działał na dobre system handlu emisjami, obłudnie przedstawiany jako mechanizm rynkowy, choć ówczesne ceny i jego wpływ były jedynie ułamkiem tego, co widzimy obecnie. Jeszcze w październiku 2014 r., czyli rok przed wyborami, które dały zwycięstwo partii Jarosława Kaczyńskiego, a już za premierostwa Ewy Kopacz (była na stanowisku od września), uzgodniono kolejny „ambitniejszy” (ulubione słowo używane w kontekście polityki klimatycznej) cel redukcji emisji CO2. Do 2030 r. miało to być 40 proc. w stosunku do roku 1990.

Dalsze ważne zmiany to już jednak czasy rządu PiS i przede wszystkim trzeba tu wymienić plany dotyczące osiągnięcia neutralności klimatycznej UE do 2050 r., publikowane w latach 2017 i 2018. W 2019 r. powstała strategia neutralności klimatycznej, odwołująca się do wszystkich tak groźnych, a pięknie brzmiących haseł – w tym „zrównoważonego rozwoju”. Konkretnym krokiem było podjęcie w grudniu 2020 r. przez Radę Europejską decyzji w sprawie pakietu Fit For 55, który zakłada redukcję emisji o 55 proc. do 2030 r. w stosunku do roku 1990. Jest to więc drastyczne podwyższenie celu w stosunku do decyzji podjętej zaledwie sześć lat wcześniej.

To charakterystyczne dla wielu działań UE i warto mieć świadomość, że tak właśnie Unia funkcjonuje: zostaje podjęta decyzja i tak bardzo daleko idąca, ale za jakiś czas okazuje się, że wyznaczony przez nią cel był „za mało ambitny” i trzeba pójść jeszcze dalej. Znamienne, że taki brak ostatecznego celu, umiaru i niemożność uznania, że pewne polityki zostały ustalone trwale i w takim stanie powinny pozostać, było uznawane za problem jeszcze około półtorej dekady temu. Dziś jednak nie budzi już w głównym nurcie sprzeciwu ani pytań, mimo że jest to fatalna cecha unijnej polityki.

Na grudniowym szczycie w 2020 r. Mateusz Morawiecki zrezygnował z weta, do którego wówczas miał prawo. To pozwoliło zatwierdzić „ambitny”, a tak naprawdę morderczy cel redukcji CO2. Wokół tamtej decyzji jest dzisiaj mnóstwo manipulacji. Tymczasem przede wszystkim trzeba rozumieć, na co właściwie premier się zgodził.

Fit For 55 nie jest jednym gotowym projektem regulacji, ale ogólnym programem i zobowiązaniem do redukcji emisji, z którego wynikają kolejne jego konkretne elementy, takie właśnie jak rozporządzenie zakazujące rejestracji nowych aut spalinowych. W ich przypadku Polska nie ma już możliwości zastosowania weta – zostajemy zatem po prostu przegłosowani. Szansa na weto bezpowrotnie nam przepadła.

Nie jest też prawdą – jak twierdzą dzisiaj przedstawiciele obozu władzy – że w grudniu 2020 r. weta nie dało się zastosować. Weto jest tym właśnie środkiem – coraz bardziej ograniczanym – po który kraje mają prawo sięgać w ostateczności, a nie tylko traktować je jako sposób wymuszania ustępstw na innych, żeby go jednak w końcu nie użyć (a tak zwykle bywa). Wziąwszy pod uwagę doniosłość konsekwencji, jakie niosła za sobą decyzja sprzed ponad dwóch lat, użycie weta byłoby jak najbardziej zasadne. Szczególnie że konsekwencji tamtego postanowienia za pomocą jednostronnego sprzeciwu zablokować już nie możemy.

Warto zauważyć, jak paradoksalne jest stanowisko zajmowane w tej sprawie przez Mateusza Morawieckiego i jego obrońców. Z jednej strony weto jest przecież środkiem na sytuacje ostateczne – z drugiej w zasadzie przyjmuje się z góry, że nigdy nie zostanie użyte. Staje się ono zatem środkiem całkowicie nieefektywnym, bo nasi partnerzy mogą bez wątpliwości zakładać, że i tak po nie nie sięgniemy.

Przed Polską gigantyczne problemy, związane z wprowadzaniem kolejnych elementów polityki klimatycznej. To między innymi ETS 2, czyli obłożenie podatkiem klimatycznym transportu oraz budynków, bariera celna CBAM, dyrektywa EPBD albo wspomniany już radykalny wzrost cen uprawnień do emisji CO2 w ramach pierwszego ETS.

Na żaden z tych problemów rządzący nie mają odpowiedzi, a pieniądze, które Unia zamierza przeznaczyć na tak zwaną sprawiedliwą transformację, są po prostu kpiną w relacji do oczekiwanych kosztów. W przypadku FF 55 te mogą sięgnąć dwóch bilionów złotych, podczas gdy fundusze przeznaczone dla Polski to raptem kilkadziesiąt miliardów. Jeśli nie nastąpi radykalne odejście od obecnej strategii, czeka nas dramat społeczny i gospodarczy. Obawiam się jednak, że ludzie, którzy się na to w imieniu Polski zgodzili, nie odczują konsekwencji swoich decyzji w najmniejszym stopniu.

Europoseł Jaki o PE: Podwójne standardy, rasizm, cenzura. To jest komunizm.

Europoseł Jaki ukazuje ideologię PE: Podwójne standardy, rasizm, cenzura . To jest komunizm. Wy wyznajecie komunizm!

https://wpolityce.pl/polityka/640583-europosel-jaki-odkrywa-karty-w-pe-wy-wyznajecie-komunizm

„Was nie interesuje opinia większości, dlatego że większość Polaków już osiem razy, osiem razy się wypowiedziała co myśli, ale Was to nie interesuje, bo Wy nimi gardzicie i gardzicie ich opinią” – mówił w zamieszczonym na Twitterze nagraniu z obrad Parlamentu Europejskiego europoseł solidarnej Polski Patryk Jaki.

Polityk partii Zbigniewa Ziobry poddał mocnej krytyce wartości, którymi kieruje się Unia Europejska wytykając, że są one w rzeczywistości wartościami komunistycznymi. Dla poparcia swojej tezy podał pięć podstawowych przykładów, odnoszących się do działalności UE, mających świadczyć o tym, że jest ona zaprzeczeniem tradycyjnych wartości chrześcijańskiej Europy.

Europoseł Jaki napisał na Twitterze: „PE głosami polskiej opozycji przegłosował właśnie roczny raport o praworządności z wezwaniem kolejnych sankcji na Polskę. Nasi obywatele rzekomo nie wyznają „właściwych” wartości. Jakich?”.

Chcecie zwiększenia środków na zwiększanie wiedzy o wartościach Unii Europejskiej i ja ten postulat popieram, dlatego że ludzie powinni wiedzieć jakie naprawdę wartości wyznajecie. Wartość numer jeden: podwójne standardy, otóż Polskę chcecie karać sankcjami, bo ma rzekomo upolityczniony sposób wyboru sędziów, tymczasem w Polsce wybiera się sędziów tak samo jak w Hiszpanii czy w Niemczech, ale tam można, a tu nie — mówi Patryk Jaki.

Wartość numer dwa: rasizm, otóż ten sposób postępowania tłumaczycie – można zobaczyć nawet w tej rezolucji – słynną opinią Komisji Weneckiej, tutaj proszę bardzo, według której są te same rozwiązania w różnych państwach, ale są państwa, które mogą i te, które nie mogą, a szczególnie te państwa mogą, gdzie jest wyższa kultura i tradycje, czyli Niemcy mają wyższą kulturę od Polski? To jest klasyczna definicja rasizmu.

Wartość numer trzy: pogarda dla obywateli. Was nie interesuje opinia większości, dlatego że większość Polaków już osiem razy, osiem razy się wypowiedziała co myśli, ale was to nie interesuje, bo wy nimi gardzicie i gardzicie ich opinią.

Wartość numer cztery: cenzura, otóż jak tam praworządność w kulturze? Właśnie w Europie cenzurujecie książki Agaty Christie, Dahla czy nawet Karola Maya.

Wartość numer pięć: odwrócenie pojęć, otóż najważniejsze są według was prawa mniejszości, które rozumiecie jako LGBTQ itd. Tymczasem reprezentanci tej opcji, w tej izbie od dawna są większością i nie respektują prawdziwej mniejszości, mniejszości która wyznaje tradycyjne wartości: rodzinę, prawo do życia czy polityczne prawa do sprawowania różnych funkcji. Więc podwójne standardy, rasizm, cenzura to nie są wartości europejskie. To jest komunizm i wy wyznajecie właśnie komunizm.

Unia w rękach sekty klimatystów – bez samochodów. Eurokraci chcą zrujnować gospodarkę Europy, sprowadzić na nią nędzę i chaos…

Unia w rękach sekty klimatystów – bez samochodów. Eurokraci chcą zrujnować gospodarkę Europy, sprowadzić na nią nędzę i chaos..

 unia-w-rekach-sekty-klimatystow

Eurokraci zdecydowali o zakazie rejestrowania samochodów z silnikiem spalinowym. To oznacza zniszczenie europejskiej gospodarki, pozbawienie nas wolności i odebranie nam naszego stylu życia. Europa wpadnie w nędzę i chaos. Polska powinna otwarcie i głośno oznajmić, że nie podporządkuje się tej obłąkańczej decyzji.

Co z tego, że Europa stoi na skraju wielkiego kryzysu gospodarczego, a co najmniej finansowego. Że inflacja niemal we wszystkich krajach kontynentu jest najwyższa od kilkudziesięciu lat. Że kontynent liże rany po pandemii, a miliony ludzi odbudowują swe zdewastowane biznesy. Furda, że Unia pogrążona jest w kryzysie energetycznym, a u jej bram toczy się wojna. Szaleńców nic nie powstrzyma, więc eurokraci właśnie uchwalili, że po 2035 roku w Unii nie będzie można rejestrować samochodów zarówno osobowych jak i dostawczych z silnikiem spalinowym. Decyzja podjęta przez Radę Unii Europejskiej ma być zweryfikowana w 2026 roku, co nijak nie zmienia faktu, że Unią i jej poszczególnymi krajami władają dziś szaleńcy, członkowie sekty klimatystów. Wcześniej decyzję przyklepały, jak łopatą ziemię na grobie, Parlament Europejski i Rada Europejska.

Ci ludzie wiodą Europę ku katastrofie. Swoją obłędną polityką klimatyczną doprowadzili do kryzysu energetycznego, ogromnej inflacji, umożliwili ruskiemu reżimowi rozpętać wojnę na Ukrainie, a teraz znów decydują jak ma podróżować i przemieszczać się 500 milionów Europejczyków. Jedynym państwem, które głosowało przeciw była Polska. Włochy, Bułgaria, Rumunia wstrzymały się. Nie ma znaczenia, czy mniejsze i słabsze kraje jak Nadbałtyckie, czy Węgry, które są teraz największym sojusznikiem Niemiec, głosowały za z powodu mniemanej troski o klimat, czy presji i strachu, że coś im z brukselskiego stołu nie skapnie. To głupia, krótkowzroczna, bardzo szkodliwa decyzja.

Gra Niemiec

Oczywiście Niemcy swoje próbują grać i knują jak załatwić używanie niby jakichś e-paliw, czy syntetycznych, które jakoby są czyste jak lelija. Nie da się wykluczyć, że niemieccy producenci samochodów, tak jak wcześniej, dopuszczą się oszustw na wielką skalę, by wykazać, iż ich silniki spełniają unijną normę emisyjności i z rur wydechowych wylatuje rumiankowy zefirek. W 2015 roku amerykańska Agencja Ochrony Środowiska wykryła, że Volkswagen montował w swych samochodach oprogramowanie pozwalającego na manipulację wynikami pomiarów emisji z układu wydechowego. Oszukańczy proceder trwał 6 lat.

Tak, czy owak eurokraci są opętani, oni nie mają bladego pojęcia co robią. Emisja CO2 przez wszystkie samochody w Europie nie ma żadnego wpływu na klimat, na atmosferę i minimalne na powstawanie smogu. Ten bowiem jest zjawiskiem lokalnym i niemal w ogóle nie zależy od emisji spalin przez samochody. Kiedy Trzaskowski opowiada, że ogranicza ich ruch w Warszawie, bo chce walczyć ze smogiem, to znaczy, że nie ma pojęcia o czym mówi, czym jest smog i z czego się bierze.

By uświadomić sobie szaleństwo eurokratów trzeba ustawić wszystko we właściwych proporcjach. Unia emituje ok. 3 miliardów ton gazów cieplarnianych liczonych w ekwiwalencie CO2. To ok 8% światowej emisji. Za 1/4 odpowiada transport z czego 70% tej wielkości to transport drogowy. W skali świata to 1,5% globalnej emisji – ok.500 milionów ton. Atmosfera Ziemi to 5 biliardów ton – 5 * 10^15, czyli – 50 000 000 000 000 000. Owa emisja samochodowa to tyle co 0,0000000000001% atmosfery. Do tego odwoływał się norweski laureata Nagrody Nobla z fizyki profesor Ivar Glaever, który mówił do zgromadzonych w wielkiej auli słuchaczy, że spalenie zapałki w tej sali ma większy wpływ na skład powietrza w niej, niż 3 lata emisji spalin przez wszystkie samochody świata na atmosferę kuli ziemskiej. My zaś jesteśmy ledwie Unią – w Europie największym emitentem jest Rosja, a eurokraci z powodu wydumanych szkód jakie przyniesie 0,0000000000001% stawiają na szali nasz dobrobyt, wolność, styl życia. Gotowi są to wszystko zniszczyć, by walczyć z jakimś fantomem, dać upust swym obsesjom.

Wszystko to dzieje się w chwili, gdy poddani Unii dopiero co przestali drżeć, że w zimie zamarzną z powodu braków energii, czy jej obłędnych cen. A także w czasie kiedy wśród 12 milionów elektryków na świecie, nie ma praktyczniej ani jednej ciężarówki. Chodzi o taką, która transportuje towary i może przewieźć np. śrutę rzepakową z Ukrainy do Niemiec na pyszne wegańskie wursty, a nie taką, co turla się po mieście, służy do opróżniania śmietników i całą noc się w garażu ładuje. Są prototypy, które od biedy nadają się do wożenia powietrza. Zbudowana na bazie ciągnika Volvo ciężarówka pobiła rekord zasięgu, bo na jednym ładowaniu pokonała 1099 km. Jechała pusta, średnio 50 km/h, po pozbawionym przeszkód, płaskim jak umysł przewodniczącej von der Leyen torze.

Nie ma dziś na świecie ani jednego dostawczaka, który załadowany toną materiałów budowlanych pokona 100 km i zimą podjedzie na rondo w Bukowinie Tatrzańskiej. Nie ma ani jednego takiego dostawczaka, czy busa, ani ciężarówki, które załadowane przejadą przełęcze karpackie, nie mówiąc o pirenejskich, alpejskich etc. Do Krynicy zimą nic nie wjedzie i to jest prawdziwy wymiar szaleństwa w jakie pchają nas eurokraci. Im się zdaje, że samochody są po to, by turlać się po Brukseli, Berlinie, czy Paryż i do wynajmowania w Cannes i Marbelli.

Choć od pomysłu do przemysłu droga długa i w 2023 roku nikt nie ma pojęcia jak zbudować sprawnego elektrycznego dostawczaka, to zaplanowano, że w 2035 będą one śmigały po Europie. Władcy i właściciele wiedzą już jakie wynalazki i odkrycia zostaną w przyszłości dokonane. Ci, którzy wariactwo forsują mniemają, że wiedzą, iż w 2037 roku samochody będą się ładowały tyle czasu ile dziś trwa tankowanie, bo przecież nie powstaną miliony stacji na parkingach pod blokowiskami Europy. „Wiedzą” jakie niedługo będą odkrycia, bo musieli oszacować pojemność i żywotność akumulatorów dla samochodów elektrycznych. Znają też ich ceny w roku 2035, bo przecież one mają zastąpić te spalinowe, więc muszą być równie dostępne. A może mają być nieosiągalne i ludzkość ma siedzieć w domu przed ekranem, a nie włóczyć po plażach czy górach i jaśnie państwu przeszkadzać?

Frans Timmermans, który wariactwa firmuje, wie jak będą pracować kopalnie kobaltu niezbędnego do produkcji akumulatorów, albo gdzie są jeszcze nieodkryte złoża. W 2014 roku UNICEF szacował, że w Demokratycznej Republice Konga, skąd pochodzi 60 procent wydobywanego na świecie kobaltu, 40 tysięcy dzieci przekopuje miliony ton rudy za 2 dolary dzienne, by ów metal wydłubać. Od tego czasu wydobycie wzrosło 2 razy. Samochodów elektrycznych jest dziś na całym świecie ledwie 12 mln, zaś 300 mln spalinowych jest tylko w samej Unii. Timmermans na pewno policzył ile kongijskich dzieci potrzeba do przekopywania miliardów ton rudy dla 300 mln nowych eko samochodów, które w rozsądnym czasie zastąpią spalinowce. A jak nie wie, to spyta Didiera Reyndersa komisarza od sprawiedliwości, bo oni w tej Belgii to mają jakieś własne opracowania o wykorzystywaniu niewolniczej pracy w Kongo.

Żeby nie wiem jak dzieci w Kongo się starały, jak je popędzano, to nie ukopią eurokratom dość litu czy kobaltu. Żaden elektryczny zbiorkom nie będzie wozić mieszkańców Przechlewka do Przechlewa, by w śniegu z tobołami zakupów taszczyli się kilometrami od przystanku do swego domu na skraju wsi. To brednie tzw aktywistów miejskich w studiach telewizyjnych się lęgnących.

Podróż samochodem stanie się luksusem niedostępnym dla większości ludzi. Wątpliwości co do tego nie mają nawet szefowie wielkich koncernów motoryzacyjnych, czyli ludzie, którzy w przeciwieństwie do unijnych urzędników mają jakąś zdolność przewidywania przyszłości. Mówił o tym w czasie swej wizyty w Stanach Zjednoczonych przy okazji anonsowania nowej, wartej 1,7 miliarda dolarów inwestycji prezes BMW Oliver Zipse. Według niego nic nie wskazuje na to, że silnik spalinowy stanie się w perspektywie 15 lat przeżytkiem.

Podobną opinię ma szef Renault Luca de Meo, który na targach motoryzacyjnych w Paryżu przypomniał, iż 8 lat temu wróżono, że w ciągu 5 lat nastąpi wielki spadek kosztów produkcji akumulatorów. Nic takiego się nie stało. W ciągu ostatniego pół roku ceny kobaltu wzrosły o 100%. 80 procent ceny akumulatorów stanowią dziś koszty surowców.

Obłąkańcza polityka eurokratów z sekty klimatycznej to jeden z powodów, dla których Unia Europejska jest praktycznie jedynym regionem świata, który nie rozwija się gospodarczo. Takie kraje jak Hiszpania, Włochy, Portugalia, Grecja, Francja, Cypr, mają PKB niższe niż w 2008 roku. Motorem napędowym Unii są jej nowi członkowie z dawnego obozu socjalistycznego. Skutki obłąkańczej decyzji nie pojawią się w roku 2035, ale już niedługo. Koncerny motoryzacyjne przestaną inwestować w badania i rozwój silników spalinowych. Powoli będą ograniczać produkcję, a samochody będą stawać się coraz droższe. Średni wiek samochodu w Polsce to 13 lat. Niedługo Europa stanie się wielkim złomowiskiem, bo ściągane będą do niej graty od Hanoi po Buenos Aires.

Historia samochodów elektrycznych, podobnie jak spalinowych liczy sobie ok. 120 lat. Nie zawojowały one świata. Do roku 2035 nie nastąpi żaden przełom choćby w budowie odpowiedniej infrastruktury dla elektryków. Po miasteczkach i wsiach Polski, Rumunii, Słowacji, Bułgarii, Grecji Portugalii etc nie będą się za 15 lat turlać cichutkie elektryki. Eurokraci zabiją transport w Europie i w konsekwencji całą gospodarkę. Za 20 lat nie pojedziemy z dzieciakami na wakacje, ani na weekend.

Najdalej po jesiennych wyborach, które – wszystko wskazuje na to, że wygra PiS, nowy rząd powinien jednoznacznie, bez żadnego krygowania się oznajmić, iż nie będzie realizował szalonej unijnej polityki, że Polska nie popełni samobójstwa z resztą Europy. Nie ma co czekać na rok 2026 i liczyć na ewentualną rewizję tej idiotycznej decyzji o samochodach. To musi być czytelne, że nie będziemy uczestniczyć w szaleństwie i nie rzucimy się nagle na instalowanie milionów pomp ciepła i nie będziemy obklejać milionów domów styropianem, czy czym tam, bo mamy znacznie ważniejsze rzeczy na głowie niż dogadzanie świrom sekty klimatycznej. Jeśli trzeba będzie, to Polska powinna stanąć na czele rebelii, która odsunie unijnych wariatów od władzy.

Jednym z największych absurdów jest polityka zmierzająca do wyeliminowania w UE gazu, węgla i oleju opałowego.

Jednym z największych absurdów jest polityka zmierzająca do wyeliminowania w UE gazu, węgla i oleju opałowego.

Czy Unia Europejska odbierze milionom Polaków dach nad głową?

Czy nastąpią nominacje na wampirów energetycznych? Niemcy zarobią ogromne pieniądze na transformacji, a będą to pieniądze z naszych kieszeni

Prof. Wojciech Polak na-wampirow-energetycznych

Szaleństwo, które ogarnia unijnych urzędników zaczyna już uderzać w bezpośrednie podstawy naszego bytowania. Jednym z największych absurdów jest polityka zmierzająca do wyeliminowania w Unii Europejskiej paliw kopalnych: gazu, węgla i oleju opałowego. Od 2030 r. każdy nowo wybudowany budynek będzie musiał być ogrzewany „ekologicznie”, w praktyce chodzi tutaj o  urządzenia z zakresu geotermii niskotemperaturowej. Równocześnie jednak każdy kraj w najbliższym czasie będzie musiał wytypować 15-30 procent starych budynków o największym zużyciu energii (określanych pieszczotliwie jako „wampiry energetyczne”) i dokonać ich modernizacji (także do 2030 r.).

Zatrzymajmy się na tym ostatnim rozporządzeniu. Oznacza ono, że miliony Polaków mieszkających w swoich domach będzie musiało za grube pieniądze je remontować i wyrabiać dla nich jakieś ogromnie kosztowne certyfikaty (tzw. paszporty energetyczne). Ma na to tylko siedem lat. Dotyczyć to będzie także drewnianych domów np. na Podlasiu i Lubelszczyźnie i murowanych przedwojennych domostw w różnych częściach Polski, często zamieszkałych przez ludzi starszych, o nie najwyższej stopie życiowej. Można obawiać się, że część tych osób, nie dysponując pieniędzmi na termomodernizację, zostanie po prostu skazana na wysokie grzywny za brak owego „emisyjnego remontu”, a następnie wywłaszczona przez komorników (egzekwujących owe grzywny). A ich domy zmodernizują ochoczo rozmaite urzędy od emisyjności budynków, za pieniądze uzyskane od komorników sprzedających dorobek życia emerytów na cele przymusowej termomodernizacji. Propozycje unijne zakładają wprawdzie dopłaty państwa do remontów termomodernizacyjnych, ale sądzę, że wielu Polaków nie będzie nawet stać na wysupłanie sum podstawowych (do których państwo dopłacało by jakieś pieniądze). Można rozważać też inne warianty – np. zaproponowanie takim starszym ludziom „odwróconej hipoteki”. Dom zostanie zmodernizowany energetycznie, ale po ich śmierci stanie się własnością banku (najpewniej niemieckiego). W ten sposób tysiące nieruchomości polskich wpadną w obce ręce.

Podwyżki czynszów

W przypadku domów wielorodzinnych koszty ich termomodernizacji poniesie wspólnota mieszkaniowa, administracja lub spółdzielnia. Odbije się to na ogromnych podwyżkach czynszów za mieszkania.

Od razu powiem, że jestem przekonany, iż polski rząd nie dopuści do owego faktycznego wywłaszczenia milionów starszych osób, podobnie jak w ogóle do realizacji tego zgubnego planu.[hi, hi… optymista… MD] Trzeba to jednak jasno powiedzieć, zwłaszcza teraz w okresie przedwyborczym. Tak jak kiedyś PiS jasno oświadczył, że nigdy nie wprowadzi w Polsce podatku katastralnego.

Plany unii zakładają także renowację wszystkich budynków do 2040 r. Do tego roku mają być zlikwidowane wszystkie piece ogrzewane gazem, olejem napędowym i węglem. W praktyce oznacza to, że jedynym źródłem ogrzewania będzie geotermia. Koszty tego spadną głównie na obywateli. Wprawdzie publicyści-entuzjaści takich projektów twierdzą, że Polska ma być największym beneficjentem m.in. wartego 65 mld euro (nie licząc środków krajowych) Społecznego Funduszu Klimatycznego, ale nie przywiązywał bym do tego zbyt wielkiego znaczenia. Po pierwsze możemy tych pieniędzy nie dostać, pod byle pretekstem, tak jak nie dostaliśmy ani grosza na Krajowy Plan Odbudowy. Po drugie znaczącym beneficjentem tych sum (jeżeli jednak zostaną wypłacone) będą rozmaite urzędy zajmujące się emisyjnością budynków. A o tym jak kosztowna jest geotermia nikogo nie muszę przekonywać. Warto dodać, że po kilkunastu latach instalacje te wymagają wymiany.

Pomijam już szereg innych idiotycznych przepisów – jak np. nakaz montowania od 2030 r. ogniw fotowoltaicznych na wszystkich nowych domach. Trzeba je będzie zakładać nawet, gdy dach budynku permanentnie tkwi w cieniu. Dodajmy, że przerażające są biurokratyczne problemy związane z montowaniem i eksploatowaniem paneli, wielu Polaków żałuje, że wdało się w ich zakładanie.

Najbardziej skorzystają Niemcy

Podobnie jak w przypadku wielu innych absurdalnych przepisów unijnych, ich beneficjentem będą przede wszystkim Niemcy. Po agresji rosyjskiej na Ukrainie upadł niemiecki projekt korzystania z taniego (dla nich) gazu przesyłanego rurociągami po dnie Bałtyku i sprzedawania go z zyskiem całej Europie. Putin powysadzał i zniszczył rurociągi Nord Stream. [co za ślepy pan.. Ruscy by mieli sami sobie tak bardzo szkodzić?? A o roli USA i CIA, Norwegii – nie czytał?? MD] Niemcy, a za nimi posłuszne gremia unijne uznały wtedy, że gaz ziemny, podobnie jak węgiel i olej opałowy jest wybitnie nieekologiczny i wprowadziły do Europy obowiązkową geotermię. Nasz sąsiad zza Odry jest liderem w produkcji systemów ogrzewania geotermalnego i już obecnie w Polsce montuje się głównie niemieckie urządzenia w zakresie geotermii niskotemperaturowej. Niemcy zarobią więc ogromne pieniądze na owej transformacji, a będą to pieniądze z naszych kieszeni.

Polacy boją się tego wszystkiego i mają rację. Należy zrobić jak najwięcej, żeby ich uspokoić i zapewnić, że rząd polski nie dopuści do tego, żeby Unia Europejska odebrała milionom Polaków dach nad głową!

Bój to jest już naprawdę ostatni i nie może nas w nim zabraknąć. Agresja zielonego KOMUNIZMU.

Bój to jest już naprawdę ostatni i nie może nas w nim zabraknąć. Agresja zielonego KOMUNIZMU.

Co zrobi premier Morawiecki?

Roman Motoła boj-to-jest-nasz-juz-naprawde-ostatni

Gdy komunizm wywracał spory kawałek świata pod hasłami wyzwolenia proletariatu, ten ostatni mógł chociaż zaprotestować, co skwapliwie zresztą od czasu do czasu czynił. Nowi komuniści ratują Ziemię i klimat, bo te będą siedzieć cicho, przynajmniej do czasu. W rolę Związku Sowieckiego coraz bardziej wciela się i wczuwa Unia Europejska, za którą do końca – własnego lub jej – podążać będą nasi przywódcy. Właśnie zapewnił nas o tym po raz kolejny sam premier Morawiecki.

Ponieważ polityka klimatyczna UE jest rdzeniem polityki gospodarczej całej UE i wszyscy, którzy znają się na UE, wiedzą, że gdybyśmy sobie chcieli wyjść z polityki klimatycznej, tak po prostu zrezygnować z polityki klimatycznej UE, byłoby to jednoznaczne z wyjściem z Unii Europejskiej de facto  to świeże jeszcze słowa szefa polskiego rządu wypowiedziane w rozmowie z Jakubem Wiechem. Mateusz Morawiecki nie widzi możliwości opuszczenia Unii Europejskiej i wprost to ogłasza, podkreślając:  Ja nie dam się wepchnąć w narrację polexitu i wolę manewrować między tymi skałami, czasami ostrymi wystającymi skałami ponad wody. I co nam się do tej pory całkiem nieźle udaje, niż dać się wpuścić w taką pułapkę.

Czy takie deklaracje zwiększają nasze pole manewru w „negocjacjach” z Brukselą w jakiejkolwiek kwestii, czy też wręcz przeciwnie? To nie zagadka, ale truizm.

Jednak w twardym postanowieniu trwania przy Unii utwierdzają nas zgodnie wszystkie duże siły polityczne. Przekonał się o tym nie tak dawno znany pisarz, a przy tym zwolennik PiS.

Zero mięsa, zero nabiału, zero samochodów, 3 sztuki ubrania rocznie, podróż samochodem raz na 3 lata. To ambitny plan, na jaki zgodził się Trzaskowski w programie 40 Cities. Tak ma wyglądać życie zwykłych obywateli w 2030 r. pod rządami światłych, progresywnych elit. Super!” – szydził ów pisarz [Piekara md] na Twitterze po tym jak „Dziennik Gazeta Prawna” opisała szczegóły założeń rzekomo ekologicznej polityki zadeklarowanej przez włodarzy wielu światowych metropolii.

Bezlitośni internauci odpowiedzieli przypomnieniem informacji zamieszczonej na łamach „Rzeczpospolitej” w grudniu 2020: „Mateusz Morawiecki zrezygnował z drugiego weta. Cel klimatyczny zaakceptowany”. Podtytuł artykułu głosił zaś: „UE obniży emisję CO2 o 55 procent do 2030 roku. Polska po ciężkich negocjacjach zaakceptowała ten ambitny cel”. – Odrzucanie Europejskiego Zielonego Ładu oznaczałoby ustawienie się na marginesie i innego rodzaju kłopoty, to plan w którym warto uczestniczyć nawet za pewną cenę – przekonywał niespełna pół roku później szef PiS, wówczas wicepremier Jarosław Kaczyński.

Z kolei we wrześniu 2021 głośno było o zdjęciu z anteny w trybie „last minute” przez szefostwo Telewizji Republika wywiadu Ewy Stankiewicz z ówczesnym rządowym pełnomocnikiem ds. infrastruktury energetycznej państwa Piotrem Naimskim. Światło dzienne zdołała jednak ujrzeć i do dzisiaj krąży po „internetach” krótka zapowiedź rozmowy. Ten szokujący dialog ujawnił, że Polska zobowiązała się w tajemnicy przed opinią społeczną do systemowego wyłączania kopalń oraz elektrowni węglowych. Powstał nawet już wówczas szczegółowy harmonogram dekarbonizacji kraju leżącego przecież na „czarnym złocie”. – Czy to nie jest samobójstwo? (…) jeśli 70 procent energii w Polsce pochodzi z węgla, to najtańsza energia w Europie – pytała wzburzona dziennikarka.

– Gdyby nie było dzisiaj tych uwarunkowań płynących z naszego członkostwa w Unii Europejskiej, to można byłoby tak do tego podejść, ale mamy takie uwarunkowania – brzmiała odpowiedź Naimskiego.

A zatem, płacz i płać polski użytkowniku prądu, upadaj polska firmo, bo jesteśmy w Unii Europejskiej – to komunikat dla tubylców od posłów, senatorów i prezydenta wybranych między innymi ze względu na głoszone wszem i wobec hasła niezłomnej obrony tutejszej branży górniczej oraz dotychczasowego systemu energetycznego.

W optyce polityków, przynależność Polski do Unii Europejskiej jest więc czymś nienaruszalnym i niepodlegającym dyskusji, i to niezależnie od okoliczności. Jeśli traktujemy członkostwo w tej strukturze jako dogmat i poświęcamy (właśnie w tej chwili) bezpieczeństwo energetyczne oraz ekonomiczne polskich rodzin (na przykład poprzez limity emisyjne ETS, wspomniane zamykanie kopalń i elektrowni węglowych, zakaz produkcji i rejestracji samochodów spalinowych od 2035 r., wkrótce niezwykle kosztowne dla wielu certyfikaty energetyczne budynków i tak dalej), to czy istnieje w ogóle jakaś granica, za którą Zjednoczona Prawica, Platforma Obywatelska, Lewica, Polskie Stronnictwo Ludowe, Partia Razem czy Polska 2050 powiedzą: „stop, na to nie możemy się zgodzić!”? Z dotychczasowego doświadczenia trzeba powiedzieć, że niestety, takiej granicy nie ma.

Prowadzimy więc – i to niezależnie od tego, kto aktualnie jest w posiadaniu zewnętrznych znamion władzy – bezalternatywną politykę spełniania wszelkich zachcianek eurokratów. Czasem, tak jak w obecnym momencie, odbywa się to jedynie przy akompaniamencie pseudo-patriotycznego hałasu utrzymanego w retoryce „nie oddamy ani guzika”. Jednak w świetle faktów i czynów są to tylko nic nieznaczące didaskalia, telewizyjna szopka noworoczna, czy też raczej – całoroczna.

Założenie, że bezalternatywność udziału Polski do UE jest już dostatecznie mocno wdrukowana w świadomość tubylców, musi być jednak poparte na mocnych podstawach. Istotnie: skoro totalna propaganda „pandemiczna” – której trwanie mierzyć możemy zaledwie w miesiącach bądź dwóch, trzech latach – okazała się tak skuteczna, dlaczego wątpić, iż „poza Unią nie ma zbawienia”? Bądź co bądź, w tej kwestii nasze mózgi permanentnie prane są z użyciem wszelkich dostępnych środków już z górą od dwóch dekad.

Brakuje jedynie „kropki nad i” w postaci wpisania wiecznej przynależności do gwiezdnego raju na karty naszej Konstytucji. Znamy już podobny zabieg i dla wielu z nas powrót do przeszłości nie byłby niczym zaskakującym. Jak mówią historyczne źródła, 10 lutego 1976 roku zadekretowano wprowadzenie do ustawy zasadniczej deklaracji mówiącej, iż Polska jest państwem socjalistycznym, PZPR – przewodnią siłą społeczeństwa w budowie socjalizmu, zaś PRL w swej polityce umacnia przyjaźń i współpracę ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich.

Każdy kto to kwestionował, nie stawał się równoprawnym uczestnikiem publicznej debaty, ale wrogiem ludu i pensjonariuszem zakładów karnych – wichrzycielem, szaleńcem, wyrzutkiem mogącym zapomnieć o przyzwoitej pracy, karierze naukowej, zagranicznych wyjazdach.

Retoryka i mentalność entuzjastów Unii Europejskiej jest już niemal bliźniaczo podobna do niegdysiejszych wielbicieli sowieckiego Wielkiego Brata. Socjalistyczne zawracanie kijem Wisły (a obecnie także Renu, Sekwany, Tagu i innych) znów odbywa się pod hasłami nowoczesności i postępu. I jak zawsze – rządy „się wyżywią”, zapłacą szaraczkowie.

Komunizm powraca! Ideologia weganizmu i ekologizmu to atak na polską tożsamość narodową

Prof. Nalaskowski: Komunizm powraca! Ideologia weganizmu i ekologizmu to atak na polską tożsamość narodową

komunizm-powraca-ideologia-weganizmu

„Pod naszym bokiem śmiało wykluwa się nowy rodzaj komunizmu, widzimy go, ale nie dostrzegamy. I nie ma większego znaczenia, czy komunizm wejdzie drzwiami z napisem marksizm, czy może drzwiami z napisem ekologizm/weganizm”, pisze na łamach tygodnika „SIECI” prof. Aleksander Nalaskowski.

W ocenie naukowca propagowanie idei weganizmu jest postulowaniem znaczących i nieodwracalnych zmian w kulturze i cywilizacji, które w sposób istotny mogą wpływać na naszą tożsamość.

„Ważnym elementem kultury, kultury łacińskiej, jest bowiem zbiorowe biesiadowanie, wspólne ucztowanie. Świąteczne tradycje są związane z określonymi potrawami i smakami. Przed Wielkanocą święcimy pokarmy, w wielu rodzinach przetrwała tradycja modlitwy przed jedzeniem czy chociażby uczynienia znaku krzyża. Poszczególne święta mają swoje niepowtarzalne smaki. Trudno sobie wyobrazić Wigilię przy gotowanych pokrzywach albo Wielkanoc ze smażonym perzem. Wprowadzanie weganizmu do naszej diety jest próbą anihilacji bardzo ważnych tradycji oplatających naszą tożsamość narodową, a w węższym wymiarze – rodzinną”.

Prof. Nalaskowski zwraca uwagę, że w całym sporze nie chodzi o to, że ktoś koniecznie chce i musi zjeść kotleta schabowego czy jajka na miękko.

„To trywializacja problemu! Idzie o coś ważniejszego, co nazwalibyśmy kuchnią lokalną, a więc rodzajem kotwicy tożsamości. Wyróżniamy wszak kuchnię chińską, śródziemnomorską, kuchnię Lewantu czy kuchnię polską. Stosowane w każdej kuchni produkty są związane z klimatem i sposobem ich pozyskiwania, a to z kolei wynika z narodowych tradycji i możliwości generowanych przez dany obszar. Nie da się zatem masowo zmienić diety bez naruszania najszerzej pojętej narodowej tradycji”, wyjaśnia.

Drugim niebezpieczeństwem wynikającym z myślenia wegańskiego jest ingerowanie w społeczny podział pracy.

„Z produkcji żywności żyją miliony ludzi, są wśród nich także hodowcy. Zakaz spożywania mięsa i wyrobów odzwierzęcych spowodowałby nieprawdopodobne spustoszenie na rynku pracy, począwszy od hodowców bydła, przez hodowców drobiu, aż po bartników. Weganie bowiem również zabraniają jedzenia miodu. Taka ingerencja w naszą dietę spowodowałaby, na zasadzie klocków domina, spustoszenie w innych dziedzinach, takich jak produkcja pasz, produkcja maszyn i narzędzi rolniczych, a także cały przemysł przetwórczy, handel specjalistyczny, edukację zawodową, handel międzynarodowy, transport. Dla ogromnej części gospodarek europejskich i światowych byłby to cios śmiertelny”, przekonuje.

„Efektem komunizmu ekologicznego będzie niedostatek. Tak samo jak w komunizmie marksistowskim, w jednym i drugim przypadku zostanie ograniczona konsumpcja białka zwierzęcego i nabiału. W przypadku komunizmu marksistowskiego owa zmniejszona konsumpcja była efektem niskiej podaży wynikającej z systemowej niegospodarności i tzw. socjalistycznego sposobu produkcji. W przypadku komunizmu ekologicznego będzie to ograniczenie podaży w skutek zarządzeń ideologicznych”, podsumowuje prof. Aleksander Nalaskowski.

====================

mail: Przede wszystkim jest to atak na byt każdego.
Już od bardzo dawna wiadomo, że dieta bezmięsna jest niebezpieczna dla 
zdrowia.

Noworoczne marzenia i cuda. ORLEN: cud mniemany… W oparach podległości.

Noworoczne marzenia i cuda. ORLEN: cud mniemany…

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)  •  8 stycznia 2023 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5316

Najważniejszym wydarzeniem dni ostatnich w naszym kraju były oczywiście „sylwestry marzeń”. Najwyraźniej nasi Umiłowani Przywódcy próbują nawiązywać do tradycji starożytnych, przynajmniej niektórych. Na przykład Unia Europejska ewoluuje w stronę despotii w jej przerażającym, asyryjskim wydaniu. Pod pewnymi względami Asyria z czasów Sargona wydaje się nawet bardziej atrakcyjna, bo wtedy nikomu jeszcze nie przychodziło do głowy, by nakazywać ludziom, co wolno im jeść, a czego nie wolno, podczas gdy teraz, pod pretekstem zdrowotności, jesteśmy z takimi pomysłami coraz intensywniej oswajani. Jeśli tylko odsetek wariatów w Parlamencie Europejskim nieznacznie wzrośnie, to tylko patrzeć, jak opracują optymalną dietę, oczywiście „przyjazną” dla „planety”, polegającą na recyklingu wszelkich cielesnych sekrecji.

Przewidział to jeszcze w latach 70-tych Stanisław Lem opisując kongres na którym delegacja japońska prezentowała projekt samodzielnego domu-miasta, w którym nawet „poty śmiertelne” oraz wszystkie inne cielesne sekrecje byłyby ponownie wykorzystywane przy produkcji żywności. Prelegenci rozdawali nawet opakowane w folię paszteciki, które uczestnicy konferencji ukradkiem upychali wz oparciach foteli i innych zakamarkach.

Ale to jeszcze pieśń przyszłości, natomiast już teraz, to znaczy – w dniach ostatnich – nasi Umiłowani Przywódcy nawiązali do rzymskiego hasła „panem et circenses”, co się wykłada, że chleba i igrzysk. Ponieważ na odcinku chleba perspektywy rysują się mgliście i nawet optymiści z kręgów rządowych dopuszczają możliwość inflacji powyżej 20 procent, to w tej sytuacji pozostają igrzyska, które przybrały postać wspomnianych „sylwestrów marzeń”. Służą one nie tyle może zabawie, bo najlepiej bawią się na tych imprezach tak zwane „gwiazdy” – jak uprzejmie nazywani są wyrobnicy przemysłu rozrywkowego – bo oni dostają za to pieniądze, podczas gdy publiczność statystuje tam za darmo. Potem te „sylwestry” służą do wzajemnego się okładania w ramach rywalizacji między obozem rządowym i obozem nierządnym – bo obecnie w Polsce w walce politycznej wykorzystywane jest dosłownie wszystko. W dodatku w rządowej telewizji wystąpili jacyś Murzyni, którzy pozakładali sobie na rękawy tęczowe opaski na znak solidarności nie tylko z sodomczykami, ale również – z Żydami – co pokazuje, że wiedzą, komu trzeba się podlizywać. Jednak 8 milionów widzów, którzy ten „sylwester marzeń” w rządowej telewizji oglądali, zostało wpędzonych w potężny dysonans poznawczy tym bardziej, że pan premier Morawiecki i pan Joachim Brudziński zaprezentowali się w charakterze zwolenników „tolerancji”, co dodatkowo wzbudziło najgorsze obawy.

Ale okładanie się „sylwestrami marzeń” dokonuje się niejako na marginesie sporów głównego nurtu. W głównym nurcie znalazł się spór o sprzedaż przez Orlen udziałów w gdańskiej rafinerii firmie Saudi Aramco – bo tak kazała nam zrobić Unia Europejska. Toteż spór nie dotyczy samej sprzedaży, bo Unii Europejskiej nawet nieprzejednana opozycja sprzeciwić by się nie ośmieliła, tylko tego, czy w umowie zostały zawarte zabezpieczenia przed ewentualną odsprzedażą tych udziałów przez Saudi Aramco na przykład – zbrodniarzowi wojennemu Putinowi. Nieprzejednana opozycja, czyli obóz zdrady i zaprzaństwa twierdzi, że takich zabezpieczeń nie ma, podczas gdy rząd i prezes Orlenu pan Obajtek utrzymują, że wszystko jest pod kontrolą. Jak pisał rosyjski bajkopisarz Kryłow bajce o łabędziu, szczupaku i raku: „Кто виноват из них кто прав судить не нам”, co się wykłada, że to nie nasza rzecz orzekać, kto ma rację, a kto jej nie ma, ale sprawa jest oczywiście rozwojowa, bo zainteresowanie nią objawił prezes Najwyższej Izby Kontroli, pan Marian Banaś, który ani wobec rządu, ani wobec prezesa Obajtka z pewnością nie będzie obserwował żadnej staroświeckiej rewerencji.

Skoro jednak jesteśmy przy Orlenie, to koniecznie musimy odnotować cud gospodarczy, jaki objawił się za sprawą Komisji Europejskiej, rządu i pana prezesa Obajtka. Otóż Komisja Europejska z dniem 1 stycznia nakazała położyć kres tarczy inflacyjnej, co oznaczało konieczność odejścia od 8-procentowej stawki podatku VAT na paliwa ku stawce 23 procent. I tak się stało – tymczasem ceny paliw na stacjach Orlenu ani drgnęły. Zatem – cud niewątpliwy, zaistniały dzięki zbiorowej mądrości partii i rządu. Ale w dzisiejszej epoce powszechnego niedowiarstwa natychmiast pojawiły się podejrzenia, że to nie cud, a tylko dowód, że PKN Orlen, w zmowie z rządem „dobrej zmiany” po prostu przez wiele miesięcy nadmuchiwał sobie marże, łupiąc w ten sposób obywateli i przyczyniając się do wzrostu inflacji. Pan premier Morawiecki podejrzenia te skomentował w sposób wymijający, że mianowicie powinniśmy się cieszyć, ale podejrzliwców to nie zadowoliło i próbują alarmować Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów – że granda w biały dzień. Prezes UOKiK na razie się „przygląda”, bo on też jest pod władzą postawiony, więc instynkt samozachowawczy podpowiada mu zachowanie ostrożności.

Tymczasem wszyscy przestępują z nogi na nogę w oczekiwaniu, co też wydarzy się 11 stycznia, kiedy to na rozkaz Pani Kierowniczki Sejmu, będzie on debatował nad ustawą o Sądzie Najwyższym. Założenia do tej ustawy Komisja Europejska podyktowała panu ministrowi Szynkowskiemu (vel Sękowi) w ramach formuły bezwarunkowej kapitulacji Polski, która wtedy – być może – dostanie środki z funduszu odbudowy. Pan premier Morawiecki żałośliwie przedstawia, ile to „żłobków”, „przedszkoli” i „szkół” można by za to zbudować, ale nie jest to do końca pewne, bo Wielce Czcigodny Jacek Saryusz-Wolski z Parlamentu Europejskiego twierdzi, że przeważającą część tej forsy Polska będzie musiała przeznaczyć nie na żadne tam „żłobki”, tylko na walkę z klimatem i cyfryzację.

Ale na „walce z klimatem” też można się obłowić, toteż nieprzejednana opozycja już nie może się doczekać bezwarunkowej kapitulacji Polski i z pewnością zagłosuje za ustawą o SN w brzmieniu podyktowanym przez Komisję Europejską. Pan premier w roku wyborczym, chyba wolałby jednak uniknąć takiej ostentacji, by ustawę przepychać przy pomocy opozycji, więc na 4 stycznia zaprosił wszystkich posłów Solidarnej Polski na rozmowę ostatniej szansy. Jak się to wszystko skończy – trudno powiedzieć, bo jest jeszcze pan prezydent Duda, który już raz wymusił na Pani Kierowniczce Sejmu przesunięcie debaty na styczeń, a przy różnych okazjach zapowiada, że nie zejdzie z nieubłaganego gruntu porządku konstytucyjnego i niepodważalności nominacji sędziowskich.

Tymczasem z drugiej strony i pan premier Morawiecki i jego ministrowie podkreślają, że nie może być „znaczących odstępstw” od podyktowanej przez Komisję Europejską formuły, więc ustalenie, w jaki sposób i pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić, może okazać się trudne.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Niemiecki klimatyczno-elektryczny Wielki Brat. Gaszenie pożaru trzeba powierzyć psychopacie piromanowi, on wszak się na ogniu zna.

Niemiecki klimatyczno-elektryczny Wielki Brat i urządzenia do wyłączania urządzeń. Na co trzeba będzie zmarnować pieniądze z KPO.

Gaszenie pożaru trzeba powierzyć psychopacie piromanowi, on wszak się na ogniu zna.

Dariusz Matuszak na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/628025-niemiecki-klimatyczno-elektryczny-wielki-brat

Przy wszystkich dyskusjach o suwerennościowych i finansowych aspektach Krajowego Planu Odbudowy i pieniędzy, które być może unijny łaskawca, jeśli będziemy grzeczni, zechce pożyczyć, umyka jedna zasadnicza sprawa. Otóż główna idea KPO jest taka, by zadłużając się, na polecenie i pod kontrolą unijnych urzędników wydać pieniądze na to, co doprowadziło Europę do kryzysu energetycznego i na skraj katastrofy gospodarczej.

Część pieniędzy KPO to pożyczka, którą się oddaje, a część to tzw. „darmowe granty”, które trzeba będzie spłacić podnosząc podatki i wysokość składki odprowadzanej na utrzymanie brukselskiej eurokracji. Blisko 43 % tak pozyskanych pieniędzy będziemy musieli przeznaczyć na realizację obłędnej, samobójczej polityki klimatycznej. Ponad 21 proc. na tzw. transformację cyfrową. Inaczej mówiąc 64 % środków będziemy musieli wydać tak, jak życzą sobie tego eurokraci. Mamy też wierzyć, że ci którzy jak Timmermans, czy jacyś niemieccy władcy Unii, doprowadzili Europę do rozpaczliwej sytuacji, mają dość rozumu, by wiedzieć na co inni mają wydawać pieniądze. Gaszenie pożaru trzeba powierzyć psychopacie piromanowi, on wszak się na ogniu zna.

Niemiecka nowoczesność w domu i zagrodzie

Gdy rozważa się kolejne unijne pomysły można wspomnieć program telewizyjny z czasów PRL „Nowoczesność w domu i zagrodzie” i sparafrazować klasyka „prondu ni ma i nie będzie”. Unijne osiągnięcia są takie, że w trzeciej dekadzie XXI wieku połowa Europy zastanawia się, czy aby nie zamarznie zimą i czy ma wystarczający zapas świeczek w domu. Ale od czego są jaśnie oświeceni Niemcy ze swą genialną transformacją energetycznąEnergiewende. Właśnie wymyślili jak zmarnować ogromne pieniądze i wydać je łącząc dwa cele KPO: zaspokojenie sekty klimatycznej i miłośników kontroli wszelakiej od transformacji cyfrowej. Pomysł niemieckiej Federalnej Agencji Sieci – Bundesnetzagentur będzie złotym cielcem, najwyższym, najdoskonalszym wcieleniem KPO.

Otóż ta niemiecka instytucja ogłosiła, że od 2024 roku dostawcy energii elektrycznej za pomocą specjalnych urządzeń będą mogli sami ograniczać pobór energii konkretnym prywatnym odbiorcom. I to bez ich zgody, a nawet wiedzy. Na razie chodzi o energię dla pomp ciepła do ogrzewania mieszkania i wody oraz dla stacji ładowania samochodów. Inaczej mówiąc, jeśli ktoś w niemieckiej elektrowni RWE, albo sam kanclerz Scholz dojdzie do wniosku, że w domu państwa Himmler jest zbyt ciepło, to może im pobór prądu przez pompę ciepła ograniczyć. Podobnie może uznać, że panu Goebbelsowi nigdzie się teraz nie spieszy, nie musi jechać, więc sobie poczeka na ładowania swojego elektrycznego samochodu ludowego – Volkswagena.

Niemcy są jak zwykle w awangardzie postępu – mają dwa w jednym i jednym genialnym pomysłem Bundesnetzagentur realizują politykę klimatyczną i transformację cyfrową. Póki co, nie ma planu całkowitego odłączania prądu – przecież nie o to chodzi, by Niemcy marzli w swych domach jak ich dziadkowie w okopach, tylko o to, by specjalne cacko – dzieło transformacji cyfrowej ograniczało pobór energii przez konkretne urządzenia. To ma działać jak elektroniczne ograniczanie prędkości w samochodzie, tyle, że będzie nim zdalnie sterował dostawca prądu. Albo kto wie, może w przyszłości jakiś urząd specjalnie do tego powołany, który będzie też sprawdzał czy kto grzeczny, czy nie i nagradzał dodatkowym prądem, bądź dyscyplinował. „Die Welt” wyliczył, że ograniczenie energii w stacji ładowania samochodów do 3,7 kilowatogodziny sprawi, że by pojechać swym ludowym samochodem 50 kilometrów pan Himmler będzie ładował go 3,5 godziny. Więc w przyszłości to taki specjalny urząd będzie być może będzie decydował jak długo pan Goebbels, czy który tam, będzie ładował samochód, w zależności od tego gdzie chce nim pojechać. Jak np. na zlot brunatnych zielonych, czy jakiejś innej sekty klimatycznej, to godzinkę, a jak na niepotrzebne nikomu spotkanie w parafii to 7 godzin. Dzięki transformacji cyfrowej możliwe będą takie rzeczy, które się nawet Chińczykom nie śniły.

Więc jak Polska w ramach KPO pożyczy kochane pieniążki, to realizując transformację cyfrową, będzie mogła kupić od  Bundesnetzagentur miliony takich sprytnych urządzeń. A kto wie, może jak dobrze pokombinujemy to np. prezes PGE będzie mógł dajmy na to takiemu Borysowi Budce nawet telewizor wyłączyć.

W Szwajcarii już opracowano 4-stopniowy plan zakazu ładowania i prowadzenia pojazdów elektrycznych. Kolejne ograniczenia z całkowitym zakazem włącznie mają obowiązywać w zależności od stopnia obciążenia sieci i podaży energii elektrycznej. Ta bowiem w znacznej mierze importowana jest z Niemiec i Francji. Szwajcarzy uważają, że może jej więc zabraknąć.

Amerykańska wersja KPO

Do KPO powinien przystąpić też Nowy Jork – na początek miasto, a potem cały stan. Też będzie można za jednym zamachem zrobić sobie dobrze klimatycznie i cyfrowo. Jak donosi „New York Post” miasto za 1,1 miliarda dolarów chce w przyszłym roku kupić 500 autobusów elektrycznych. Na razie ma takich 15,ale ambitna gubernator Kathy Hochul ogłosiła, że docelowo wszystkie 5800 pojazdów ma być na prąd. Miejskie przedsiębiorstwo transportowe (MTA) ostrzega panią gubernator, że eksploatacja autobusu elektrycznego kosztuje 2 do 3 razy więcej niż diesla, czy na gaz, więc budżet nie wytrzyma tych 500 elektryków. Decyduje o tym koszt prądu. Pani gubernator zażądała więc, by stanowa Komisja Służby Cywilnej opracowała specjalny plan, który pozwoli ładować autobusy po niskiej cenie – z wielkim rabatem. Okazuje się, że aby było taniej, trzeba ładować autobusy wedle pewnego bardzo skomplikowanego harmonogramu, uwzględniając na bieżąco tysiące zmiennych i zrobić to tak, by sieć wytrzymała dodatkowe obciążenia. Inaczej mówiąc, by korków nie wywaliło. W tym celu trzeba zakupić specjalne „inteligentne” ładowarki samochodów i „inteligentne” urządzenia do sterowania energią w stacjach ładowania w całym mieście. Najpierw trzeba je też połączyć w sieć i dopiero tak będzie można inteligentnie sterować ładowaniem autobusów.

Tak więc gdyby pani gubernator zgłosiła się po KPO, to mogłaby za jednym zamachem zrealizować dwa cele i zaimponować unijczykom. Po pierwsze mogłaby zmarnować pieniądze na drogie autobusy elektryczne, które akurat teraz i tak nie mogą jeździć, bo z powodu globalnego ocieplenia cały stan Nowy Jork jest skuty lodem. Tak zrealizowałaby cel klimatyczny. A drugi cel – transformacji cyfrowej, osiągnęłaby marnując pieniądze na zakup specjalnych inteligentnych ładowarek, i urządzeń do sterowania energią w sieciach stacji, by ładować samochody, które jak jest mróz jeździć nie mogą. Lepszego planu sam Stanisław Bareja, by nie opracował, a i Timmermans byłby dumny z takiej korzyści klimatycznej.

Przykłady wydają się być skrajne, ale zaprawdę nie ma takiej głupoty, której fanatycy od globalnego ocieplenia i karbowi, którzy chcą ludzkość kontrolować nie wymyślili by. Te przykłady należy pomnożyć razy dziesiątki i być może wtedy otrzymamy pełen obraz KPO. Trzeba wyobrazić sobie osiedle mieszkaniowe w Radomiu z tysiącami inteligentnych stacji ładujących samochody. Albo kolejne urządzenia do wyłączania urządzeń jakie miłujący porządek i dyscyplinę Niemcy wymyślą.

Zielony komunizm szaleje w UE. To chyba przedśmiertny taniec św. Wita. System kartkowy na powietrze.

Zielony komunizm szaleje w UE. To chyba przedśmiertny taniec św. Wita. System kartkowy na powietrze.

ETS dla transportu i budownictwa, 2000 kg CO2 dla każdego! Czy Unia Europejska pozbawi nas domów podatkiem od powietrza?

Totalitaryzm klimatyczny, forsowany przez unijnych Zielonych Khmerów, będzie czymś dużo gorszym od dwudziestowiecznego komunizmu jaki znamy i jaki jawi nam się jako coś strasznego.

https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/ets-dla-transportu-i-budownictwa-2000-kg-co2-dla-kazdego-czy-unia-europejska-pozbawi-nas

W zeszłą sobotę w parlamencie UE doszło do porozumienia w zakresie kontroli emisji CO2 będzie to miało wielkie znaczenie dla naszej przyszłości bo wprowadzony zostanie handel powietrzem ETS II, który tym razem obejmie emisję nie tylko Elektrowni ale również z budynków i z transportu. 

Oprócz ETS II premier Mateusz Morawiecki zgodził się na budowę „węglowego kredytu społecznego”, co w praktyce oznacza wprowadzenie powszechnego podatku osobistego od emisji dwutlenku węgla.

Zielony komunizm nigdy nie był tak blisko wdrożenia jak po sobotnim głosowaniu w Parlamencie Europejskim. Zdecydowano, że wszystkim zostanie narzucony tak zwany ETS czyli Emission Trading System, a po polsku system handlu emisjami  dwutlenku węgla. Będzie to pierwszy krok a drodze do stworzenia systemu „kredytu społecznego”, w którym wszyscy będziemy płacić za każdą emisję gazów CO2.

 Już od przyszłego roku każdy budynek będzie musiał mieć tak zwany certyfikat energetyczny i za jego brak grozić będzie kara finansowa. Wcześniej spisywano źródła ciepła, czyli robiono inwentaryzację pieców, kominków i pomp ciepła. Innymi słowy czyniono przygotowania do tego co właśnie objawiono. Obowiązek posiadania certyfikatu energetycznego jest tylko częściowo związany z prądem elektrycznym, jak postrzegają to ludzie, choć konsumpcja energii elektrycznej jest jednym z elementów oceny tego jak bardzo ekologiczny jest budynek. Na podstawie tych danych będą wyliczane dozwolone emisje. To samo dotyczyć będzie również ruchu samochodów ciężarowych i osobowych, które także zostaną objęte system ETS ll.

 „Opłaty za powietrze”, które w tej chwili płacą elektrownie, wkrótce będą musieli płacić wszyscy i to już od 2027 r. Nie jest to zatem jakaś bliżej niesprecyzowane przyszłość tylko nasza rzeczywistość za kilka lat. Nie wiadomo w tej chwili jakie limity CO2 zostaną przyznane dla budynków, w tym domów jednorodzinnych, ale można podejrzewać że utrzymanie domu i samochodu będzie jeszcze trudniejsze i droższe po wdrożeniu unijnego zielonego komunizmu. Konstruktorzy tego dyktatu nie ukrywają że chodzi im o powstaniu świata w którym nikt nic nie będzie posiadał a emisje dwutlenku węgla będą minimalne,

 Dla zwolenników marksizmu klimatycznego, ważne jest aby ograniczyć działalność ludzi. Mimo że ostateczne decyzję co do tego jeszcze nie zapadły to już teraz zaproponowano, że każdy będzie dysponował rocznym limitem 2000 kg CO2 do wykorzystania. Np. lot samolotem będzie liczony na 500 kg CO2, a jeden stek 6 kg, zatankowanie 50 l paliwa PB 95 ma kosztować 50 kg CO2 i tak dalej.

 Cały ten system kartek na powietrze będzie bardzo przypominał paszporty szczepionkowe i być moze zostanie użyta ta sama infrastruktura, czyli stanie się czymś w rodzaju systemu kredytu socjalnego. Każda nasza transakcja będzie automatycznie przeliczana na CO2 a zajmą się tym banki, które już to robią w ramach testów, na przykład polski oddział Santandera. Oczywiście warunkiem koniecznym wdrożenia tego typu rozwiązania jest też likwidacja gotówki i zastąpienie jej cyfrową walutą banków centralnych tak zwanym CBDC. Po takim uszczelnieniu systemu ucisku, w świecie marksizmu klimatycznego to inni będą decydować za nas czy możemy zakupić dane dobra. Bank będzie wiedział czy mamy nie tylko odpowiednią sumę pieniędzy ale też czy nie brakuje nam  specjalnych punktów CO2 i jeśli zużyjemy nasz limit transakcja nie będzie możliwa chyba że odkupimy CO2 od tych, którzy zużywają go mniej niż 2000 kg rocznie.

 Obraz systemu jaki chce nam wprowadzić Unia Europejska może przerażać zwłaszcza tych, którzy przeżyli komunizm. Wygląda na to że ten poprzedni marksizm nie był perfekcyjny i dlatego upadł, bo nie miał jeszcze tak doskonałych narzędzi kontroli ludzi jakie dała informatyzacja. Niestety w związku z tym można oczekiwać, że totalitaryzm klimatyczny, forsowany przez unijnych Zielonych Khmerów, będzie czymś dużo gorszym od dwudziestowiecznego komunizmu jaki znamy i jaki jawi nam się powszechnie jako coś strasznego.=======================

mail:

Od wieków na świecie toczy się wojna o pieniądz. Banki i bankierzy kształtują świat, są “elitarnym klubem”, co rządzi światem. Bankierzy w swoich działaniach są bezwzględni. Ludzkie tragedie nie mają nic do rzeczy, gdy bankierzy „strzygą owce”. 

Na liście narzędzi bankierów są spekulacje, zamachy, kryzysy i konflikty zbrojne, w których  ten sam bank wspiera obie strony konfliktu. Obecnie ze względu na możliwość całkowitej zagłady nuklearnej, wojna światowa “nie jest wskazana”. Dlatego wymyślili globalną wojnę o klimat

Sasin daje dupy władcom z UE. …Ale dupa nasza !!… VAT !!

Sasin daje dupy władcom z UE. Ale dupa nasza…

Wicepremier Sasin: „Będziemy musieli przywrócić VAT na energię elektryczną, paliwa i nawozy”

20 listopada 2022 https://pch24.pl/wicepremier-sasin-bedziemy-musieli-przywrocic-vat-na-energie-elektryczna-paliwa-i-nawozy/

Będziemy musieli przywrócić wyższe stawki VAT nie tylko w przypadku energii elektrycznej, ale także w przypadku paliw i nawozów. Możemy za to utrzymać zerowy VAT na żywność – tłumaczył w niedzielę wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin.

Wicepremier w niedzielę w Programie Pierwszym Polskiego Radia odniósł się m.in. do kwestii funkcjonowania tzw. tarczy antyinflacyjnej i wynikających z niej obniżonych stawek podatków na niektóre dobra.

Sasin przyznał, że ze względu na decyzję Komisji Europejskiej, która zakwestionowała niektóre działania w związku z tarczą, polski rząd będzie musiał przywrócić wyższe stawki VAT na energię elektryczną czy paliwa. – Będziemy musieli niestety ten VAT przywrócić, nie tylko w tym zakresie (energii elektrycznej – PAP), ale w obszarze pozostałych surowców energetycznych, również nawozów – powiedział.

Minister podkreślił, że polski rząd otrzymał informację od Komisji, że obniżenie stawek VAT „jest niezgodne z prawem europejskim i musimy ten VAT przywrócić i akcyzę w przypadku chociażby rynku paliwowego, gdzie ona funkcjonuje”.

Jedynym odstępstwem, które udało się nam uzyskać – tu walczyliśmy do samego końca jest – możliwość utrzymania zerowego VAT-u na żywność. To, że żywność będzie tańsza, to jest zasługa również naszego rządu, który taką odważną decyzję podjął, a potem wywalczył w Komisji Europejskiej zgodę na to. Natomiast w przypadku surowców energetycznych i również energii elektrycznej takiej zgody uzyskać się nie udało – dodał.

Na początku listopada Komisja Europejska, odpowiadając na pytania PAP, poinformowała, że obecne ramy prawne nie pozwalają na zastosowanie zerowej stawki VAT na gaz ziemny i nawozy, natomiast paliwa silnikowe nie mogą korzystać z żadnej obniżonej stawki VAT, nawet tymczasowo. (PAP)

Lewackie „Klimaschutz über alles”. Utopia anty-energetyczna, anty-gospodarcza. W stronę „klimatycznego” komunizmu. Przypominam, żebyście kiedyś nie mówili: „Ojej, nie wiedziałem”

Lewackie „Klimaschutz über alles”. Utopia anty-energetyczna, anty-gospodarcza. W stronę „klimatycznego” komunizmu.

[Przypominam, żebyście nie mówili: „Ojej, nie wiedziałem”. MD]

Tomasz Mysłek https://nczas.com/2021/11/05/anty-energetyczna-anty-gospodarcza-w-strone-klimatycznego-komunizmu/

W związku z szaleńczą „klimatyczną”, czyli anty-energetyczną i anty-gospodarczą polityką władz Unii Europejskiej (coraz bardziej lewacko-komunistycznych), również w Niemczech, podobnie jak w Polsce, w ostatnich miesiącach podrożało niemal wszystko. Oprócz postępującej drożyzny towarów, usług i inflacji, niemieckie sklepy, firmy i konsumentów prześladują także duże opóźnienia w dostawach i inne problemy.

9 października aż 38 dostawców gazu ziemnego ogłosiło, że cena tego surowca dla konsumentów w Niemczech, w tym dla firm i gospodarstw domowych, wzrośnie w ostatnim kwartale br. o średnio 13 procent.

W pierwszym półroczu 2021 r. przeciętne niemieckie gospodarstwo domowe musiało zapłacić za prąd i gaz łącznie już o 4,7 proc. więcej, niż w drugim półroczu 2020 r. Natomiast ceny produktów energetycznych w Niemczech (jak informował dziennik „Die Welt”) były we wrześniu br. aż o 14,3 proc. wyższe, niż rok wcześniej. Szczególnie dużo wzrosły ceny oleju opałowego (aż o 76,5 proc.) i paliw do samochodów (o 28,4 proc.). A cena benzyny na wielu stacjach w Saksonii i innych landach wynosiła 17 października już nawet 1,779 euro za litr (tj. ok. 8,14 zł). Ceny detaliczne gazu ziemnego wzrosły przez ten rok o 5,7 proc., ceny energii elektrycznej o 6,6 proc., a żywności średnio o 4,9 proc. (ale np. ceny warzyw aż o 9,2 proc.). Z kolei koszty ogrzewania w Niemczech wzrosły we wrześniu br. aż o 33 proc. w porównaniu z wrześniem 2020 r. (!). W związku z tym jedna z kilkunastu bardzo „postępowych” i „demokratycznych” posłanek SPD do parlamentu UE, tj. Katarina Barley, poradziła niemieckim konsumentom, żeby w swoich mieszkaniach przykręcili ogrzewanie i nosili ciepłe swetry. Sehr schön und demokratisch!

Rosnące na rynkach świata i Europy od miesięcy hurtowe ceny węgla i gazu skutkują ponoć również tym, że w wielu niemieckich magazynach i elektrowniach już od kilku tygodni gazu i węgla brakuje i nie jest pewne, czy tych nośników energii wystarczy na całą nadchodzącą zimę. Należy jednak pamiętać, że w Niemczech aż około 75 proc. końcowej, detalicznej ceny energii elektrycznej i kosztów ogrzewania domów nie jest pochodną samych kosztów surowców i kosztów wytworzenia tej energii, ale przede wszystkim efektem licznych podatków, tzw. opłat sieciowych i innych oraz różnych przymusowych dopłat. A więc skutkiem niemieckiego i unijnego socjalizmu!

Ciągle rosnące koszty i ceny energii i paliw, a także liczne inne „zielone”, „klimatyczne”, finansowo-podatkowe i biurokratyczne wymagania władz UE i władz krajowych, powodują więc rosnącą drożyznę towarów i usług i coraz większą inflację. Jak podał oficjalnie niemiecki GUS (14 października), w sumie inflacja w Niemczech wyniosła we wrześniu br. już 4,1 proc. rocznie – tj. najwięcej od prawie 28 lat. A to przecież zapewne nie koniec jej postępów i wzrostów. Tym bardziej, że ceny w niemieckich hurtowniach były we wrześniu br. już o 13,2 proc. wyższe, niż w tym samym okresie roku 2020. Tak wysokiej inflacji w niemieckim handlu hurtowym nie było ponoć od roku 1974. Z kolei, jak podawał monachijski instytut ekonomiczny Ifo, aż 74 proc. ankietowanych niemieckich sklepów detalicznych skarżyło się we wrześniu br. na coraz większe problemy i opóźnienia z dostawami towarów. W przypadku sklepów budowlanych na zaległości i opóźnienia w dostawach narzekało aż 98 proc. tych placówek handlowych, a np. wśród ankietowanych sklepów z meblami 94 proc. Natomiast w dziedzinie sklepów spożywczych te zaległości i opóźnienia dotknęły „tylko” 47 proc. z nich.

Co na to wykonawcze władze UE?

Co w reakcji na tę skandaliczną drożyznę podstawowych dóbr i usług i ciągle rosnącą inflację (także w Polsce, Rumunii, Italii, socjalistycznej Republice Francuskiej i pozostałych krajach euro-kołchozu) proponują wykonawcze władze UE? Czyli brukselska Komisja UE (zwana przez lewicowych polityków i lewicowe media „Komisją Europejską”), w tym niezwykle „zielone” i „postępowe” komisarki, ich rzeczniczki i inne urzędniczki? Ano, proponują – jak to zwykle wszelkiego rodzaju euro-socjaliści i komuniści płci obojga – „dopłaty do rachunków za gaz i prąd dla najuboższych” oraz „dopłaty dla firm najbardziej dotkniętych podwyżkami” (chodzi oczywiście o dopłaty na koszt ogółu podatników, w tym tych ubogich). Ponadto, zamiast pożądanej przez cały przemysł i ogół konsumentów całkowitej likwidacji czy choćby znacznej redukcji przymusowo-złodziejskich unijnych opłat za dozwolone emisje dwutlenku węgla czy np. wielkiej redukcji podatków w branży energetycznej, postulują jakiś zagadkowy „system specjalnych bonów energetycznych” (który miałby być finansowany ze środków pochodzących z unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji gazów, czyli tzw. ETS). Ponadto postulują jakiś system „dotacji w ramach dozwolonej pomocy publicznej” dla firm i „na dłuższą metę być może także wspólne zakupy gazu przez kraje UE”. Komisarka UE do spraw energii Kadri Simson zapowiedziała (13 października), że jej urzędnicy już „pracują” nad systemem wspólnych zamówień gazu przez państwa UE oraz nad planem „koordynacji zmagazynowanych rezerw gazu” we wszystkich krajach UE. Ale zaraz czujnie dodała: musimy mieć jednak pewność, że nadal będziemy mogli realizować nasz Europejski Zielony Ład (..) i nasze cele klimatyczne (!).

Sehr dumm und demokratisch!

Tego samego 13 października komisarze UE przedstawili – obok powyższych „propozycji” – także swoją opinię, że „przejście na energię czystą jest najlepszym zabezpieczeniem przed skokami cen w przyszłości, więc to przejście należy przyspieszyć”. W związku z tym zapowiedzieli „dalsze wspieranie inwestycji w energię odnawialną i w energetyczną efektywność”. Widać więc wyraźnie, że przy tym ich całym neo-sowieckim „centralnym planowaniu” i „koordynowaniu” polityki energetycznej i innej we wszystkich 27 państwach UE, ci brukselscy i inni euro-komuniści nadal twardo obstają przy swoim ideologiczno-absurdalnym i niezwykle kosztownym (dla ludzi i firm) „Zielonym Ładzie”. Czyli przy systemie centralistyczno-socjalistycznym, który chcą zaprowadzić w niemal całej Europie. Furchtbar!

Co proponują kierownicy niemieckich partii?

Tymczasem w reakcji na te „klimatyczno”-energetyczne szaleństwa i plany (tysięcy polityków i urzędników UE i Niemiec) oraz na wielkie problemy przez nich wywołane, już nawet (nieduża) część lewicowej elity Niemiec wyraziła publicznie swoje silne zaniepokojenie postępującymi deficytami i rekordowo wysokimi cenami energii, paliw oraz związanymi z tym licznymi problemami. Np. jeden z liderów pokomunistycznej partii Lewica (Die Linke), Dietmar Bartsch, opowiedział się nawet za czasowym obniżeniem podatków i ceł na benzynę i olej napędowy. Z kolei np. w zbiorowym liście, podpisanym przez kilkudziesięciu niemieckich i innych „europejskich” publicystów i dziennikarzy, w tym m.in. przez byłego naczelnego redaktora opiniotwórczego tygodnika „Die Zeit” Theo Sommera, wezwali oni władze Republiki Federalnej, żeby – wbrew swoim wciąż obowiązującym planom (z roku 2011 i 2012) – nie rezygnowały jednak z dalszej i wieloletniej produkcji energii atomowej. Według sygnatariuszy listu, całkowite odejście od energii atomowej przyczyniłoby się bowiem nie tylko do zwiększenia problemów gospodarczych i socjalnych, ale także do znacznego zwiększenia krajowej emisji dwutlenku węgla. A także do znacznego opóźnienia osiągnięcia unijnych i niemiecko-rządowych „celów klimatycznych”. Bo energię jądrową w Niemczech, w razie jej braku, mogą zastąpić jedynie paliwa kopalne, a to by oznaczało „dodatkowe 60 mln ton dwutlenku węgla” rocznie. Wskutek tego emisja tego (złowrogiego) gazu wzrosłaby wówczas w Niemczech co najmniej o 5 proc. – alarmują mocno zatroskani (głównie o „klimat”) pismacy lewicy (wg welt.de).

A co proponują kierownicy pięciu parlamentarnych niemieckich partii (licząc z dwoma partiami chadeków), które chcą w Niemczech rządzić (zapewne już za 1-2 miesiące) w już nowym partyjno-powyborczym układzie? Wydaje się, że na razie w palącej kwestii ww. drożyzny, inflacji, braków węgla i gazu itp. problemów nic istotnego i nic mądrego nie proponują. Choć rozmowy zwycięskiej w wyborach (26 września) lewicowej SPD z euro-komunistycznymi Zielonymi i demo-liberałami z FDP na temat utworzenia nowego rządu trwają już od 11 października, to na razie (tj. do 18 października włącznie) partie te, jak podawała niemiecka prasa, osiągnęły „wstępne porozumienie” głównie w sprawie tzw. płacy minimalnej – czyli w sprawie stałego priorytetu (stałego hopla) lewicy. Ponoć ta płaca ma zostać podniesiona aż ok. 25 proc. – z obecnych 9,60 euro brutto za godzinę pracy do 12 euro za godzinę (!). I to już w pierwszym roku ich partyjnych rządów. W skali miesiąca ma to dać niemieckim „minimalnym” podwyżkę aż o ponad 290 euro brutto, a ich „płaca minimalna” ma wynieść w sumie już ok. 1980 euro miesięcznie i ma być drugą najwyższą w całym euro-socjalistycznym kołchozie (po Luksemburgu). Wunderbar!

Należy przy tym pamiętać, że w dość licznych sektorach niemieckiej gospodarki, jak np. w przemyśle motoryzacyjnym, obowiązują jeszcze wyższe (niż 9,60 euro/godz.) „płace minimalne”. Wyższe, bo ustalane na podstawie branżowych tzw. układów zbiorowych (kierownictw firm ze związkami zawodowymi i radami pracowników). A nie zanosi się przecież na obniżenie jakichkolwiek podatków i opłat obciążających niemieckie przedsiębiorstwa przemysłowe i handlowe. Zanosi się więc na to, że w razie kilkuletnich wspólnych rządów ww. dwóch partii lewicy i demo-liberalnej FDP w znacznej części branż niemieckie produkty i niemiecka gospodarka utracą na rynkach świata swoją dotychczasową (jako taką) cenową atrakcyjność i konkurencyjność. Pytanie tylko – kiedy utracą? Może już w drugim czy trzecim kwartale przyszłego roku?Sehr schlimm!

Z przecieków do krytycznej prasy (jak tygodnik „Junge Freiheit”) wynika, że już nie Deutschland über alles, jak dawniej, ale lewackie „Klimaschutz über alles („ochrona klimatu nade wszystko”) stało się dewizą i naczelnym priorytetem większości niemieckich polityków. Podobno „liberałowie” z FDP zgodzili się już wstępnie i warunkowo na: powszechny przymus instalowania solarów na wszelkich dachach w Niemczech, na przyspieszenie całkowitej rezygnacji Niemiec z węgla kamiennego i węgla brunatnego w energetyce i ciepłownictwie oraz na zbudowanie wiatraków („farm wiatrowych”) na łącznej powierzchni aż 2 procent całego lądowego terytorium Niemiec (!). Czy tych zwariowanych i już niemal zbrodniczych szaleńców, lewaków i euro-komunistów z partii Zieloni, SPD i innych – w tym także tych z euro-komunistycznej Brukseli i Paryża – już nikt i nic w naszej Europie nie powstrzyma?

Jak „błędy Rosji” rosną lawinowo w UE: „Prawa Natury” i Europejska Karta Praw Podstawowych Natury. Zamach na Boga, zamach na człowieka.

Agnieszka Stelmach https://pch24.pl/prawa-natury-i-europejska-karta-praw-podstawowych-natury-zamach-na-boga-zamach-na-czlowieka/

Parlament Europejski i Komisja Europejska prowadzą badania nad możliwością uznania w europejskim systemie prawnym „praw Natury”, przy czym „Natura” celowo jest pisana z dużej litery i rozumiana szeroko jako „Pachamama”, „Matka Ziemia”, „Gaja”. Nowe regulacje mają oznaczać coś więcej niż obronę „praw Natury”. Chodzi o bardziej fundamentalną zmianę: postawienie natury i jej potrzeb przed ludzkimi potrzebami, które mogłyby być zaspokajane jedynie w takim zakresie, na jakie pozwalają „granice planetarne”. Rewolucyjne uznanie „praw Natury” przyniesie degradację praw należnych człowiekowi.

Zgodnie z koncepcją „praw Natury”, każdy ekosystem, rzeka czy drzewo będą mogły – jako podmioty prawa – „występować” przed sądem, „domagając się” naprawy szkód. Chociaż brzmi to absurdalnie, by drzewo „występowało” przed sądem, prawnicy mają na to rozwiązania, które wciąż dopracowują. Ulepszają system regulacji w miarę jak pojawiają się kolejne wyroki w ramach „orzecznictwa ziemskiego”. Obiekty środowiska w niektórych państwach są z powodzeniem reprezentowane przez opiekunów prawnych, np. organizacje ekologiczne.

„Ekobójstwo” – nowa zbrodnia

Dwa lata temu niemiecki kanał ARD wyemitował film pt. Ökozid („Ekobójstwo”), odmalowujący ponurą wizję pozwania niemieckiego państwa przez 31 krajów globalnego Południa do Międzynarodowego Trybunału Karnego za zbrodnię „ekobójstwa”. Skarżący domagali się odszkodowania z powodu nieodpowiedniej reakcji władz w Berlinie na „zmiany klimatyczne”. Twierdzili, że naruszono „prawa Natury do integralności”. W rezultacie nastąpiło ocieplenie klimatu i pojawiło się więcej gwałtownych zjawisk pogodowych w innych państwach, doprowadzając do licznych szkód, w tym śmierci ludzi oraz zwierząt.

Chociaż w obecnej chwili wszczęcie tego typu procedury nie jest możliwe, jednak wszystko wskazuje na to, że rządzący w wielu krajach ekosocjaliści zmierzają do urzeczywistnienia takiego scenariusza.

Niemcy, Włosi, Francuzi, Finowie, Portugalczycy i Szwedzi chcą wprowadzić do konstytucji stosowne zmiany. We Włoszech odbyła się już debata w parlamencie. W Portugalii petycja o uznanie „praw Natury” w ustawie zasadniczej jak na razie nie zyskała dużego poparcia. Podobnie, wysiłki ekologistów i propozycje Partii Zielonych w Szwecji, na razie nie zakończyły się powodzeniem. Jednak podejmowane działania mają zwiększać świadomość na temat „praw Natury” wśród Europejczyków i doprowadzić do rewolucji.

Europejski Komitet Ekonomiczno-Społeczny, organ doradczy i opiniodawczy UE pod koniec 2019 roku przygotował studium na temat Europejskiej Karty Praw Podstawowych Natury pt.: Towards an EU Charter of Fundamental Rights of Nature. Dokument zawierający ramy prawne dla wdrożenia tego typu praw w UE opracowali uczeni z uniwersytetów Salento, Siena i think tanku Nature Rights. Brytyjski NGO przygotował projekt dyrektywy w celu uznania „praw Natury” w UE.

Zmiana paradygmatu z antropocenu na ekocen. Przejście do gospodarki postwzrostowej

Rewolucja, jaka dokonuje się na świecie, w szczególności w Ameryce Południowej, ale i powoli także w USA, Kanadzie, Europie, niektórych krajach afrykańskich i azjatyckich, ma doprowadzić do zmiany paradygmatu z antropocenu na ekocen i do bardziej elastycznego stanowienia prawa, by umożliwić przejście do gospodarki postwzrostowej. Ma pomóc w rozprawieniu się z kolonializmem, patriarchatem, „seksizmem”, z wszelkimi nierównościami – w szczególności z prawem własności – i doprowadzić do urzeczywistnienia komunaryzmu, systemu w rodzaju socjalizmu samorządnego, jaki promował na początku lat 80. ubiegłego wieku francuski prezydent François Mitterrand. Tyle, że obecnie w jeszcze bardziej radykalnej formie.

Nadanie „Naturze” osobowości prawnej i przyznanie opiekunów do obrony jej praw w sądzie. zmienia ramy zarządzania ekologicznego. „Prawa Natury” obejmują prawo do rozkwitu, regeneracji/odtworzenia, prawo do naturalnych procesów, do funkcjonowania ekosystemu bez ingerencji z zewnątrz itp.

Pomysł nadania praw naturze zrodził się na początku lat 70. minionego wieku w Stanach Zjednoczonych. W orzeczeniu Sądu Najwyższego z 1972 roku w sprawie Sierra Club przeciwko Morton – chodziło o zablokowanie pozwolenia dla Disney Enterprises na budowę kompleksu obiektów rekreacyjno-noclegowych w Mineral King Valley na terenach kalifornijskiego pasma górskiego Sierra Nevada. Jeden z sędziów, William O. Douglas wydał opinię odrębną. Powołał się na artykuł zatytułowany Should Trees Have Standing? – Towards Legal. Rights for Natural Objects, autorstwa prof. Christophera Stone’a, wykładowcy University of California School of Law. Profesor argumentował, że obszary naturalne i obiekty środowiska powinny mieć prawo do obrony swojej integralności ekologicznej.

W latach 80. podjęto działania na rzecz rozszerzenia podmiotowości prawa, skupiając się w pierwszej kolejności na tzw. prawach zwierząt. Jednak dopiero konstytucja Ekwadoru z 2008 roku jako pierwsza na świecie – uznała, że „Natura, czyli Pachamama, gdzie życie się odtwarza i występuje, ma prawo do integralnego poszanowania swojej egzystencji oraz utrzymania i regeneracji swoich cykli życiowych, struktury, funkcji i procesów ewolucyjnych”.

Konstytucja, co prawda zobowiązuje władze do zapobiegania lub ograniczania działań prowadzących do wyginięcia gatunków, niszczenia ekosystemów i trwałej zmiany cykli naturalnych, ale jednocześnie zawiera przepisy, które „prawa Natury” osłabiają, dopuszczając eksploatację zasobów naturalnych, o ile podyktowana jest koniecznością zapewnienia rozwoju kraju. Stąd ekolodzy zabiegają, by „lepiej edukować” sędziów i by w drodze orzecznictwa wymusić uznanie bardziej rygorystycznej definicji „praw Natury”.

W 2010 r. Boliwia uchwaliła kompleksową ustawę o prawach Natury, a także zorganizowała międzynarodowy szczyt z udziałem organizacji pozarządowych (NGO) z całego świata. Powstał Globalny Sojusz na rzecz Praw Natury, który skupia polityków, ekspertów rządowych, prawników, uczonych i aktywistów z różnych krajów zabiegających o zmiany na poziomie lokalnym i międzynarodowym. W Nowej Zelandii udało im się – dzięki połączeniu zachodnich koncepcji prawnych i tradycji maoryskich – przyznać w 2012 r. osobowość prawną rzece Whanganui, której opiekunami prawnymi są wspólnie przedstawiciele Maorysów i rządu.

W Rumunii od 2014 r. parlament debatuje nad możliwością przyznania osobowości prawnej delfinom. W 2019 r. we Francji grupa prawników opracowała deklarację o prawach zwierząt i wydała „Kartę praw życia”. W lutym 2022 r. odbyło się referendum w sprawie praw naczelnych żyjących w szwajcarskim mieście Bazylea. Chociaż propozycję odrzucono, prawnicy i aktywiści podkreślają, że chodzi o ogólny wzrost świadomości dotyczącej możliwości przyznawania osobowości prawnej obiektom przyrody ożywionej i nieożywionej.

Zdaniem ekologów, bardzo im pomógł papież Franciszek, prezentując encyklikę środowiskową Laudato Si’, odróżniając prawa środowiska od prawa do środowiska, odnoszącego się do ludzi.

Inicjatywy uznania „praw Natury”                 

Od 2016 r. w Europie przybyło inicjatyw na rzecz uznania „praw Natury”. O ile rok po ukazaniu się encykliki papieża były trzy tego typu propozycje, to już w 2019 roku pojawiło się ich co najmniej trzynaście.

Z inicjatywami występują zarówno politycy, partie polityczne głównie „Zieloni” jak i organizacje pozarządowe, w tym kolektywy artystyczne, takie jak holenderska Ambasada Morza Północnego, a także grupy religijne. W Szwecji przedstawiciele Kościoła katolickiego wykorzystują dokument końcowy Synodu Amazońskiego z 2019 r. i inicjatywę Światowej Rady Kościołów dla uzasadnienia konieczności uznania „praw Natury”. Szwedzki parlament poparł Deklarację o Prawach Matki Ziemi z Boliwii.

We Francji zabiega się o to, by osobowość prawną zyskała m.in. rzeka Loara, w Holandii – Moza, w Szwajcarii – Rodan i w Wielkiej Brytanii rzeki Froome oraz Dart. W Szwecji osobowość prawną miałoby zyskać jezioro Vättern, w Hiszpanii Mar Menor Laguna, a w Wielkiej Brytanii Rodden Meadow. W Belgii wszczęto pozwy w obronie m.in. 82 drzew.

Dotychczas uznano „prawa Natury” w niektórych konstytucjach, ustawach czy orzeczeniach sądowych – między innymi w Ekwadorze, Boliwii, Nowej Zelandii, Kolumbii, Argentynie, Indiach, Ugandzie, Pakistanie, Bangladeszu, Kanadzie i USA.

Nawet Porozumienie Paryskie w sprawie klimatu z 2015 roku akcentuje kwestię „zapewnienia integralności wszystkich ekosystemów (…) uznawanych przez niektóre kultury za Matkę Ziemię”.

Uznanie obiektów przyrody np. lasów, gór, rzek, mokradeł, drzew, lodowców za podmioty prawa ma poważne konsekwencje. Dokonuje się rewolucja, w wyniku której człowiek jest spychany do poziomu obiektów przyrody i ma mniej praw niż Ziemia.

To, co można zaobserwować już w wielu państwach na świecie, jest urzeczywistnieniem przejścia od paradygmatu antropocentryzmu prawnego do ekocentrycznego, niemożliwego do pogodzenia z nauką Kościoła katolickiego.

Coraz częściej w różnych deklaracjach i umowach przemyca się zapisy, mające torować drogę do orzecznictwa na rzecz uznania „praw natury” pod pretekstem konieczności walki ze zmianami klimatu i ochrony bioróżnorodności. Na forum międzynarodowym zainicjowano proces wprowadzania do katalogu przestępstw przeciwko ludzkości tak zwane ekobójstwo.

Nowe regulacje lansuje się w celu drastycznego ograniczenia produkcji przemysłowej i konsumpcji, a także uniemożliwienia niektórym krajom dynamicznego rozwoju, zabraniając eksploatacji zasobów naturalnych ze względu na domniemane znaczenie danego ekosystemu dla klimatu.

Obrońcy „praw Natury” twierdzą nawet, że wydobywanie surowców jest moralnym złem, które należy powstrzymać. Chętnie odwołują się do tzw. grzechu ekologicznego koncepcji, o której wspomina papież Franciszek w swojej encyklice środowiskowej.

„Prawa Natury” wywodzi się z teorii praw interesu. Argumentuje się, że już samo istnienie, siedlisko i pełnienie ról ekologicznych jest wystarczające do przyznania elementom nieożywionym praw. Inne argumenty wywodzone są z duchowości plemiennej, z kosmologii ludów tubylczych, z szeroko pojmowanych zwyczajów odnoszących się do tzw. dobrego życia (filozofia sumak kawsay – opozycja do „modernizacji, rozwoju i wzrostu gospodarczego”; buen vivir – obejmuje walkę z kolonializmem, seksizmem, rasizmem, antropocentryzmem, z cywilizacją, kulturą; „kosmologiczne granice wzrostu”).

Laudato si’ potępiając „tyrański antropocentryzm” i wzywając do stworzenia nowych ram prawnych dla ochrony ekosystemów, de facto wsparła prawa ekocentryczne, co chętnie wykorzystują zwolennicy redukcjonistycznej koncepcji „praw Natury”.

Trwa szukanie najlepszej definicji „Matki Ziemi” jako żywego organizmu – nawiązanie do wizji Gaji Jamesa Lovelocka. Wspomina się o prawie własności, np. gatunków do ich siedlisk, prawie do istnienia i rozwoju lub prawie do regeneracji i adaptacji różnych obiektów przyrody.

Przekonuje się, że trwała zmiana wzorców życia i konsumpcji, zgodnie z zamierzeniami Agendy 2030 na rzecz zrównoważonego rozwoju, nie nastąpi dopóki „prawa Natury” nie zostaną uznane za ważniejsze niż wszystkie prawa człowieka.

Światowa Konferencja Ludowa na temat Zmian Klimatu i Praw Matki Ziemi z 2010 r., która odbyła się w Boliwii zaowocowała przyjęciem Powszechnej Deklaracji Praw Matki Ziemi. Dokument miał pomóc w kształtowaniu prawa międzynarodowego całkowicie poza międzynarodowym systemem sprawiedliwości lub rządami jakiegokolwiek państwa. Ogromną rolę mają do odegrania sędziowie, którzy np. w Nepalu kilka lat temu zakazali eksploatacji kamieniołomu marmuru. Z kolei 51 procent terytorium Bhutanu zostało „zabezpieczone przed rozwojem”, czyli wykorzystaniem przez człowieka. Konstytucja tego państwa wymaga również, aby 60 procent lasów w kraju było chronionych dożywotnio. Królestwo chce zastąpienia PKB – podobnie jak propagatorzy ideologii zrównoważonego rozwoju – nowym wskaźnikiem mierzącym poziom szczęścia narodowego brutto. Bhutan jest chwalony przez działaczy na rzecz walki ze zmianami klimatu za scentralizowane zarządzanie zasobami naturalnymi oraz zaangażowanie w wypełnianie międzynarodowych zobowiązań.

Odrzucona we wrześniu 2022 r. konstytucja Chile – niezwykle rewolucyjna – także wprowadzała „prawa Natury” obok aborcji na życzenie i eutanazji.

Prawnicy związani z tzw. orzecznictwem ziemskim wskazują, że celowo mówi się o zmianie paradygmatu, a nie wprowadzeniu nowego, ponieważ prawa do przyrody są od wieków częścią prawa zwyczajowego wielu rdzennych populacji na całym świecie. Nie przyniosło to jednak należytej ochrony środowiska z powodu tworzenia prawa w oparciu o paradygmat antropocentryczny. Dlatego Porozumienie Paryskie i podjęte ostatnio wysiłki globalne mają doprowadzić do „zmiany paradygmatu” na skoncentrowany na Ziemi, w którym ludzie są częścią układu planetarnego i których prawa będą się liczyć o tyle, o ile nie zaszkodzą „Naturze”. Ma to pomóc w szybszej transformacji świata.

Europejska „Karta Praw Podstawowych Natury”. Rewolucja w prawie

W analizie jednego z komitetów Komisji Europejskiej wskazuje się na potrzebę stworzenia Karty Praw Podstawowych Natury ze względu na bezprecedensowy „kryzys środowiskowy i klimatyczny”. Zostało nam „mało czasu” i aby „przetrwać” trzeba ustanowić nowy rodzaj praw, które pozwolą lepiej chronić środowisko.

„Jesteśmy Naturą częścią współzależnej sieci życia. Kiedy Natura kwitnie, my kwitniemy. Kiedy Natura umiera, umieramy”. „Nigdy wcześniej nie było jasne, że jeśli mamy przetrwać i mieć przyszłe pokolenia, które będą się rozwijać, to potrzebujemy nowej drogi naprzód – nie opartej na separacji i chciwości – ale na cyklu regeneracyjnym opartym na wzajemnym szacunku i zrozumieniu naszej więzi, i współzależności z całym życiem” – czytamy w dokumencie przygotowanym dla KE. Proponuje się w nim zupełną zmianę perspektywy tworzenia przepisów.

„Prawo kieruje sposobem działania naszych systemów jeśli zakodujemy nowy paradygmat w prawie, zaczniemy obracać koło w drugą stronę, programując nasze systemy społeczne na regenerację. Cykl regeneracyjny jest podstawą nawrócenia ekologicznego, które będzie wymagało nowego paradygmatu i nowych zestawów zachowania, dostosowujących działalność człowieka do systemów ekologicznych, rządzących i podtrzymujących wszelkie życie, przynosząc bardziej pożądane rezultaty dla społeczeństwa i reszty Natury” czytamy.

Autorzy dodali, że chociaż UE zobowiązała się do wdrożenia Europejskiego Zielonego Ładu, to „poczyniliśmy dotychczas niewielkie postępy w tym kierunku” i żeby przyspieszyć wdrażanie „ogromnej zmiany systemowej”, trzeba już teraz „przekształcić system”, wprowadzić Kartę Praw Podstawowych Natury w UE. Od tego zależy sukces „Zielonego Ładu”.

Kluczem ma być „integracja kwestii środowiskowych we wszystkich obszarach polityki oraz integracja praw przyrody we wszystkich sektorach społecznych”, „uznanie Praw Natury na wszystkich poziomach i odejście od czysto antropocentrycznego światopoglądu na rzecz bardziej ekocentrycznego”.

Proponuje się rewolucję prawną polegającą na: „1) wprowadzeniu materialnych praw Natury; 2) wskazaniu nowych zasad i sposobów interpretacji oraz stosowania ustaw; 3) wprowadzeniu obowiązku uwzględniania praw Natury w polityce wszystkich krajów UE, a nie tylko w orzeczeniach sądów”.

„Pięć zasad/filarów” tych praw to: „1) zasada nieregresji; 2) zasada odporności; 3) reguła in dubio pro natura et clima; 4) zasada zrównoważonych metod demokratycznych; 5) zasada pięciu odpowiedzialności wobec Natury, z odwróceniem ciężaru dowodu”.

Ma to przynieść: „1) Stałą poprawę ochrony przyrody w UE i państwach członkowskich; 2) Zapobiegać praktykom krajowym polegającym na obchodzeniu prawa UE, np. „krojenie salami”; 3) Wyznaczać kierunek interpretacji w sądach krajowych zgodnie z prawem UE; 4) Promować harmonizację ustawodawstw państw członkowskich; 5) Zapobiegać konfliktom interpretacyjnym między sędziami państw członkowskich a sędziami UE oraz między prawami Natury i innymi uznanymi przepisami; 6) Promować dialog z Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w kwestiach środowiskowych, zgodnie z art. 6 TUE; 7) Wzmacniać i konsolidować prawo w sprawie środowiska już chronione na poziomie krajowym i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka”.

Karta miałaby być „instrumentem przewodnim ekologicznej interpretacji istniejących przepisów”. Dodano, że całe systemy prawne w państwach zostałyby dostosowane do nowych ram ekologicznych poprzez np. precedensy prawne i praktyki administracyjne. Przyjęcie „Karty Praw Podstawowych Natury” pozwoliłoby na „ekologiczne przekształcenie prawa”, powodując zarówno polityczne, jak i społeczne skutki. Pozwoliłoby wreszcie budować nową „cywilizację ekologiczną opartą na wzajemnym szacunku i uznaniu współzależności oraz nieodłącznej wartości całego życia”.

Trzeba przyznać, że propozycja KE odnosi się do dekonstrukcji prawa naturalnego i usankcjonowania redukcjonistycznego prawa natury, które przedstawiane są jako „uniwersalne prawa, rządzące całym życiem”. Sugeruje się, że jeśli się je wdroży, zapanuje „pokój, harmonia i dobrobyt dla całego życia”.

Co to są prawa Natury? Autorzy wyjaśniają, że to coś więcej niż prawa przyrody. „Formuła Praw Natury nie podkreśla samej ochrony praw przyrodniczych podmiotów różniących się od ludzi, takich jak zwierzęta i rośliny”, ponieważ w tej kwestii istnieją już liczne regulacje np. „Powszechna Deklaracja Praw Zwierząt” UNESCO, prawodawstwo dotyczące dobrostanu zwierząt czy unijne prawo dotyczące zdrowia roślin. „Formuła Praw Natury oznacza radykalną transformację obowiązującego prawa poprzez nowy paradygmat relacji między ludźmi a resztą Natury, a więc między prawami człowieka i prawami Natury. Zmianę tę dobrze wyrażają następujące sformułowania: orzecznictwo ziemskie oraz mandat ekologiczny. Pierwsze dotyczy ram teoretycznych zmiany relacji między Prawem a Naturą; drugie określa nowe regulacje prawne, które sprzyjają zmianom w oparciu o wiedzę naukową na temat systemu Ziemi (Earth System Science) i praw Natury”.

Tak więc „Prawa Natury to szereg zasad i reguł, które dostosowują prawo do struktur, procesów, funkcji i usług systemów naturalnych. Innymi słowy, jest to prawny zbiór rozwiązań opartych na Naturze”. Konstytucja Ekwadoru z 2008 r. była punktem zwrotnym w konstrukcji tego zestawu prawnego: w rzeczywistości była to pierwsza na świecie konstytucja regulująca mandat ekologiczny. Od tego momentu debata na temat praw Natury i „rozwiązań opartych na Naturze” zyskała na znaczeniu, wpłynęła na treść celów Agendy 2030.

W dokumencie pojawiają się określenia dot. „kapitału ekosystemu” i „usług ekosystemowych”, np. zapylanie kwiatów przez pszczoły, które chce się opodatkować. Autorzy zaznaczyli, że chociaż na razie nie koncentrują się na usługach ekosystemowych, to istotne jest uznanie prawne kapitału naturalnego za „niezastąpiony” i ograniczenie dostępu do zasobów Ziemi.

Proponuje się regulacje, które pomogą podważyć suwerenność państw nad zasobami naturalnymi m.in. przez nowy pakt międzynarodowy i prawo do dóbr wspólnych czy nowe porozumienie o zrównoważonym rozwoju oraz Prawach Natury. Proponuje się także, by tę rewolucję wprowadzać poprzez precedensowe wyroki dotyczące praw człowieka.

W raporcie sporo mówi się o „ekologicznym nawróceniu” i wyjaśnia, w jaki sposób uznanie „Praw Natury” „pomoże zmienić paradygmat, odwracając strukturę prawa, które traktuje Naturę jako przedmiot odrębny od nas – co jest źródłem problemu – poprzez uznanie Natury za podmiot posiadający prawa, podmiot prawa równy ludziom i korporacjom. To przełomowy krok, który sprawi, że Natura znajdzie się w naszym systemie zarządzania jako główny interesariusz i ułatwi transformację całego systemu”. Nowe ramy prawne, swoista „umowa między Ziemią a ludzkością” na poziomie praktycznym ma się przełożyć na „pozytywne zmiany w naszym systemie prawnym”. Zmiany te obejmują: „1) Przezwyciężenie obecnego fragmentarycznego podejścia poprzez zapewnienie nadrzędnego kontekstu dla naszego istnienia jako części Ziemi traktowanej jako jeden zbiór; 2) Uznanie, że gospodarka to podsystem społeczeństwa ludzkiego, które z kolei jest podsystemem Ziemi. Aby to osiągnąć, musimy przeformułować samo pojęcie praw, ustanawiając hierarchię praw zgodnie z naturalną hierarchią systemów; 3) Umożliwienie ludziom aktywnego odrzucania działań rządowych, które pozwalają na niechciany i szkodliwy rozwój, umożliwiając dochodzenie praw tych ekosystemów, które w przeciwnym razie zostałyby zniszczone; 4) Zmianę systemu gospodarczego poprzez samoistne wzmocnienie Natury. Prawa własności nie byłyby już absolutne; byłyby kwalifikowane na podstawie praw ekosystemów i gatunków w nich żyjących; 5) Ustanowienie ludzkiego obowiązku troski o Naturę, w tym obowiązku naprawienia szkód; 6) Stworzenie odpowiedniego narzędzia prawnego do przeciwdziałania nierównowadze sił (np. ludność tubylcza, kobiety, dzieci) poprzez prawne uznanie Praw Natury. Obecnie występuje brak równowagi między korporacjami, instytucjami finansowymi i wszystkimi innymi. Uznanie Praw Natury w systemie prawnym UE może stanowić skuteczną przeciwwagę dla polityk, które mają tendencję do koncentracji władzy korporacyjnej, jak w umowach handlowych zawieranych w ostatnich latach, takich jak CETA (Kompleksowa Umowa Gospodarczo-Handlowa), a także jak w przypadku komercjalizacji Natury; 7) Wzmocnienie koordynacji między Prawami Natury a ochroną praw człowieka oraz stworzenie stabilnej podstawy prawa człowieka do życia, ponieważ bez ochrony przyrody i integralności ekosystemów ludzie nie mogą istnieć i rozwijać się; 8) Korzyści z podejścia ekologicznego”.

Uznanie Praw Natury wymaga holistycznego i ekologicznego podejścia do prawa, które opiera się na kluczowych zasadach orzecznictwa ziemskiego: „1) Całość: Ziemia jest żywą istotą, pojedynczą społecznością połączoną siecią współzależnych relacji, co implikuje ograniczenie korzystania z prawa własności. Dobrobyt każdego członka Ziemi zależy od dobrobytu Ziemi jako całości; 2) Praworządność: Ziemia jest częścią złożonego systemu, który jest uporządkowany i działa zgodnie z własnymi prawami – rządzącymi całym życiem – łącznie z istotami ludzkimi. Musimy zrozumieć prawa Natury i przestrzegać ich dla naszego własnego dobra i dla dobra całości; 3) Obowiązek dbałości, zapobiegania i ochrony: prawodawstwo dotyczące Ziemi jest żywym prawem; drogą życia, wymagającą odpowiedzialności moralnej. Mamy obowiązek dbać o wszystkich obecnych i przyszłych członków Ziemi, aby przyczyniać się do jej integralności i dobrego samopoczucia. Jeśli tworzymy nierównowagę, powodujemy nieporządek w dynamicznej równowadze Ziemi, którą mamy obowiązek przywrócić; 4) Prawa Natury: Ziemia i cała Społeczność Ziemi mają trzy nieodłączne prawa: prawo do istnienia, prawo do zamieszkiwania i prawo do pełnienia swojej roli w ciągle odnawiających się procesach życiowych; 5) Wzajemne wzmacnianie: Relacje w ekosystemie Ziemi są wzajemne; cykl dawania i odbierania. Naszą rolą jest uczestnictwo i przyczynianie się do zdrowia oraz odporności ekosystemu Ziemi. To, co nie wzbogaca całości, ostatecznie nie sprzyja też nam; 6) Odporność: Wszystkie zdrowe systemy życia mają zdolność do wzrostu, ewolucji i adaptacji do zmian oraz zakłóceń, bez utraty wewnętrznej spójności. Przestrzegając przepisów, które utrzymują zdrowe życie i witalność wzmacniamy odporność ekosystemu Ziemi, jak również naszą własną. Aby uczyć się od Natury i zrozumieć jej zasady musimy stać się eko-piśmienni i zaangażować się w inne sposoby poznania: odczuwania i intuicji. Praktykowanie takiego podejścia do prawa wymaga od nas podejmowania decyzji, które stawiają na pierwszym miejscu długofalowe kwestie ekologicznych interesów całości i przyszłych pokoleń nad krótkoterminowe zyski”.

Karta Praw Podstawowych Natury nie tylko podważy prawo do własności, ale także szereg praw człowieka, w tym prawo do życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Wynikałoby to z innej hierarchii prawa, jaką się proponuje: najwyższe byłoby prawo Natury, potem prawa ludzi, stanowiących podsystem systemu Ziemi, a następnie prawa ekonomiczne. Natura z przedmiotu prawa stałaby się podmiotem prawa.

Autorzy opracowania wskazali, że w celu pomyślnego wdrożenia nowego paradygmatu ważne jest zapewnienie nadrzędności prawa UE nad konstytucjami państw członkowskich i ustanowienie jednolitych ram interpretacyjnych, aby poradzić sobie z wszystkimi wyzwaniami nękającymi UE. Tego nie uda się wprowadzić bez zmiany sposobu myślenia i bez nowej etyki.

Bruksela musi zmienić naszą świadomość, bo „prawo jest wehikułem, który koduje ludzką świadomość (…), ustanawiając zasady regulujące sposób prowadzenia naszego życia”. Komisja Europejska chce pozbyć się „paradygmatu mechanistycznego” zakodowanego w prawie poprzez konstrukcję Natury będącej „przedmiotem” prawa odrębnego od człowieka na paradygmat, zgodnie z którym Natura będzie podmiotem prawa jak ludzie i korporacje. Bruksela chce podważyć prawo własności, ponieważ „obwinia” je za przyczynę niezrównoważenia w dzisiejszym świecie (przekształcenie obfitych dóbr wspólnych w dobra na własność, a potem w kapitał i jego kumulacja oraz implikacje w postaci nierówności; dążenie do posiadania własności wpłynęło na eksploatację Natury, przez co grozi nam „katastrofa ekologiczna”, „klimatyczna”, „wymieranie” itp.). Przez „odłączenie od Natury” mamy wiele niepokojów społecznych na dużą skalę. By przerwać ten „cykl” prowadzący do unicestwienia proponuje się rewolucję prawną, która ma umożliwić „cykl regeneracyjny” w społeczeństwie i „prowadzić do pozytywnego wyjścia”. Bez radykalnych zmian sposobu myślenia, paradygmatów myśli, nie będzie trwałej przemiany. Dlatego Natura ma być „reprezentowana w systemie prawa UE jako pełnoprawny interesariusz, mający osobowość prawną i prawa na poziomie konstytucyjnym wraz z ramami wykonawczymi określonymi w kluczowych aktach prawnych. Będzie to działać jako potężna przeciwwaga dla praw korporacyjnych i praw własności. Ma także pomóc w przywróceniu części kapitału generowanego w społeczeństwie do domeny dóbr wspólnych dostępnych dla Natury i ludzi jako części Natury, bez konieczności uprzedniego niszczenia Natury”.

Opracowanie pt. „W kierunku Karty Praw Podstawowych Natury UE” wskazuje konkretne scenariusze realizacji rewolucji prawnej w UE. Wraz z nią równolegle ma odbywać się rewolucja w nauce, kładąc nacisk na naukę o systemie Ziemi stosunkowo młodą dziedzinę, integrującą wiedzę z różnych obszarów nauk przyrodniczych i społecznych – której muszą być podporządkowane inne dyscypliny.

Karta Praw Podstawowych Natury wprowadziłaby konstytucyjny obowiązek ochrony przyrody, ekosystemów itp. Oznaczałaby zmianę paradygmatu z obecnego neoklasycznego modelu ekonomicznego i przejście do modelu holistycznego, zgodnie z którym Natura jest podmiotem praw chronionym i szanowanym ze względu na swoją wewnętrzną (nieekonomiczną) wartość jako synonim źródła życia. Karta miałaby taki sam status prawny jak Karta Praw Podstawowych UE a w konsekwencji również jak traktaty UE i wszystkie akty unijne musiałyby być z nią zgodne. Instytucje unijne miałyby obowiązek działać „odpowiednio”. „Ponadto Karta Praw Podstawowych” Natury stanowiłaby źródło prawa dla Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, co miałoby rozwiązać aktualny problem prawny występowania przed sądami UE i zapewnienia odpowiedniego dostępu do wymiaru sprawiedliwości oraz kontroli sądowej w zakresie ochrony środowiska, umożliwiając wdrażanie trzeciego filaru konwencji z Aarhus. Zmieniłaby hierarchię praw, zatem skuteczniejszej egzekucji podlegałoby wdrażanie wszystkich celów oraz zadań zrównoważonego rozwoju zapisanych w Agendzie 2030. Bardziej efektywnie egzekwowano by także zobowiązania wynikające z przekraczania „granic planetarnych”.

Warto pamiętać, że byłaby to także prawnie usankcjonowana rewolucja w dziedzinie moralności.

ONZ: inicjatywa „Harmony with Nature”

W celu uregulowania Praw Natury na poziomie międzynarodowym ONZ już w 2009 r. zainicjowała projekt Harmony with Nature. Jego zasadniczym celem jest przekonanie do opinio juris, czyli do uznania, że istnieje zwyczaj międzynarodowy odnośnie respektowania „Matki Ziemi”, przedstawianej jako żywy organizm i w związku z tym mającej prawa przynależne osobom (tzw. miękkie prawo międzynarodowe).

W 2009 roku Zgromadzenie Ogólne ONZ ogłosiło 22 kwietnia Międzynarodowym Dniem Matki Ziemi. Był to wyraz uznania, że „Ziemia i jej ekosystemy są naszym wspólnym domem”, zaś państwa członkowskie „wyraziły przekonanie, iż konieczne jest promowanie harmonii z naturą w celu osiągnięcia sprawiedliwej równowagi między ekonomicznymi, społecznymi i środowiskowymi potrzebami obecnego i przyszłych pokoleń”.

ONZ podaje, że „wymyślenie nowego świata będzie wymagało nowego związku z Ziemią i z własną egzystencją ludzkości”.

Globalna etyka i New Age. Odrodzenie gnozy

W dokumencie z 2003 roku pt. „Jezus Chrystus dawcą wody żywej. Chrześcijańska refleksja na temat New Age”, autorstwa Papieskiej Rady Kultury oraz Papieskiej Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego, Kościół trafnie zauważył, że odradza się gnoza. Bardzo dobre opracowanie z wyprzedzeniem rozprawiło się ze zmianą paradygmatu w prawie, ekologizmem, holizmem, nową duchowością, „sakralizacją psychologii” i „psychologizacją religii”, z hipotezą Gaji, resakralizacją Ziemi czy globalnym zarządem. Wyraźnie wskazano tu na inspiracje okultystyczne, kabałę, gnostycyzm wczesnochrześcijański, sufizm, buddyzm Zen, jogę i wiele innych.

„Ludzie mogą być wprowadzeni w misterium kosmosu, Boga i ja za pomocą duchowej drogi ku przemianie. Ostatecznym jej celem jest gnosis, najwyższa forma wiedzy, odpowiednik zbawienia. Wiąże się ona z poszukiwaniem najstarszej i najwznioślejszej tradycji w filozofii (mylnie zwanej philosophia perennis) i religii (pierwotnej teologii), tajemnej (ezoterycznej) doktryny, będącej kluczem do wszystkich ezoterycznych tradycji, które są dostępne dla każdego (…) Alchemia, magia, astrologia i inne elementy tradycyjnego ezoteryzmu zostały dogłębnie zintegrowane z aspektami współczesnej kultury, zasilając poszukiwanie praw przyczynowości, ewolucjonizm, psychologię i religioznawstwo porównawcze. Osiągnął on swoją najczystszą formę w ideach Rosjanki, Heleny Blavatsky, będącej medium, która z Henry Olcottem założyła w Nowym Jorku w 1875 Towarzystwo Teozoficzne. Towarzystwo to miało za zadanie połączenie elementów tradycji Wschodu i Zachodu w ewolucyjny typ spirytualizmu. Miało ono trzy główne cele: 1. Stworzenie zaczątku Uniwersalnego Braterstwa Ludzkości bez względu na rasę, wyznanie, kastę lub kolor skóry. 2. Zachęcanie do religioznawstwa porównawczego, filozofii i nauki. 3. Zbadanie niewyjaśnionych praw Natury i mocy ukrytych w człowieku – czytamy w dokumencie.

„Silny nacisk radykalnych ekologów kładziony na biocentryzm zaprzecza antropologicznej wizji zawartej w Piśmie Świętym, według której ludzie znajdują się w centrum świata, ponieważ są uważani za jakościowo lepszych od innych form naturalnych (…). Ten sam ezoteryczny model kulturowy można odnaleźć w ideologicznej teorii, tkwiącej u podstaw polityki kontroli urodzeń i eksperymentów inżynierii genetycznej, które wydają się spełniać ludzkie marzenie o stwarzaniu siebie na nowo. W jaki sposób ludzie chcą to osiągnąć? Poprzez odcyfrowywanie kodu genetycznego, zmieniając naturalne zasady seksualności oraz przeciwstawiając się granicom śmierci” – ostrzegały papieskie rady.

„Najbardziej zgubne konsekwencje każdej filozofii egoizmu, która zostaje przyjęta przez instytucje lub przez znaczną liczbę osób, zostały nazwane przez kardynała Josepha Ratzingera zestawem strategii pozwalających na zmniejszenie liczby osób, które będą jadły przy stole ludzkości. Jest to podstawowa miara, za pomocą której można oceniać wpływ każdej filozofii czy teorii – wskazali autorzy „Chrześcijańskiej refleksji na temat New Age”.

„Nowa Era, która nadchodzi, będzie zamieszkana przez idealne, androgyniczne istoty, które będą całkowicie podporządkowane kosmicznym prawom natury. W tym scenariuszu chrześcijaństwo musi zostać wyeliminowane i ustąpić miejsca globalnej religii, i porządkowi nowego świata” – trafnie ocenił intencje zielonych ideologów dokument watykański z 2003 roku.

=================================

mail, RW:

Czego jak czego, ale o takich błędach ani Rosja carska, ani stalinowska 
nigdy nawet nie  myślała.

Pamiętam wiersz Broniewskiego:

Czy nowa wojna,
czy wał Turgajski stłuc jak łupinę orzecha?
Rewolucjo, nowe twórz bajki,
wstecz niech popłynie rzeka.

KATASTROFA w UE: W Azji energia tańsza nawet 20-krotnie. W USA siedem razy mniej za gaz.

KATASTROFA w UE: Gwałtownie rosnące ceny energii miażdżą biznes. Przestajemy być konkurencyjni. W Azji energia tańsza nawet 20-krotnie. W USA siedem razy mniej za gaz.

https://nczas.com/2022/09/26/widmo-katastrofy-gwaltownie-rosnace-ceny-energii-miazdza-biznes-przestajemy-byc-konkurencyjni/

Kryzys energetyczny, będący następstwem m.in. tzw. zielonej unijnej polityki, zbiera tragiczne żniwo. Z powodu kosmicznych cen energii firmy głowią się, jak pozostać konkurencyjnym. W Azji energia jest nawet 20 razy tańsza.

Europa, w imię „walki z globalnym ociepleniem”, od lat prowadzi politykę antywęglową. Z węgla można tanio produkować prąd, ale eko-lobbyści tego zabronili, nakładając nowe podatki w postaci chociażby ETS.

Do tego nałożyła się rosyjska agresja na Ukrainę, w następstwie której Rosja zakręciła kurek z gazem dla Europy i jesteśmy świadkami gospodarczej katastrofy. Na razie raczkującej.

Europa przestaje być konkurencyjna. Firmy się wynoszą

Za względu na koszty energii europejski przemysł staje się coraz mniej konkurencyjny. Pierwsze firmy już wynoszą się z Europy – w dużym stopniu ograniczając tutaj produkcję.

Producent stali ArcelorMittal znacznie redukuje działalność w dwóch niemieckich zakładach i przenosi je do amerykańskiego Teksasu. Na podobny krok zdecydowała się holenderska firma OCI, zajmująca się chemikaliami. Także stawia na wolnościowy Teksas.

Ekspansję w USA, kosztem europejskiej, planuje duński potentat jubilerski Pandora. Z kolei Tesla poinformowała, że z uwagi na ceny energii wstrzymuje plany produkcji baterii samochodowych w Niemczech.

W Azji energia tańsza nawet 20-krotnie. W USA siedem razy mniej za gaz

Producent tworzyw sztucznych Covestro AG wskazuje, że w obecnej sytuacji nie ma szans na nowe inwestycje w Europie. Pokazuje rachunki, z których wynika, że tylko za energię w 2022 roku firma zapłaci 2,2 miliarda euro. Jeszcze w 2020 roku koszty były czterokrotnie niższe.

Dodaje, że jeśli nic się nie zmieni, to przeniesie się do Azji, gdzie na rynku spot można zakontraktować energię 20 razy taniej niż aktualnie w Europie.

„W przypadku wielu chemikaliów import z USA lub Chin jest już tańszy niż produkcja lokalna” – konkluduje Covestro.

Także Volkswagen, największy producent samochodów w Europie, ostrzega, że może skończyć z produkcję w Niemczech i Europie Wschodniej. W Europie za gaz płaci się aż siedem razy więcej niż w USA.

Mercedes Benz AG przewiduje, że ceny energii na rynku europejskim będą jeszcze wyższe. W ostatnich tygodniach podjął decyzję o zwiększonej produkcji kluczowych części samochodowych. Będzie je magazynować na wypadek, gdyby koniecznością było w najbliższym czasie zamknięcie fabryki. I zwolnienie pracowników.

Francuska firma Duralex poważnie zastanawia się nad wstrzymaniem działalności na pięć miesięcy. Ma nadzieję, że do tego czasu politycy „coś” wymyślą i ceny energii się ustabilizują. Politycy o tym „czymś” mówią od kilku tygodni, ale efektów na razie nie widać.

„Kontynuowanie produkcji po obecnych cenach byłoby aberracją finansową” – powiedział Jose-Luis Llacuna, prezes Duralex, czyli firmy, która eksportuje swoje produkty do 110 krajów.

„Przed nami spektakularne bankructwa albo chleb po 12 złotych”

Problemy mamy także na polskim podwórku. Upadają firmy, które to nie zostały objęte programem „zamrożenia cen”, a u których energia stanowi lwią część kosztów. Na przykład w Pszowie zamknęła się piekarnio-cukiernia z 50-letnią tradycją.

Przed nami spektakularne bankructwa albo chleb po 12 złotych – mówiła niedawno w rozmowie z „Business Insider” Hanna Mojsiuk, Prezes Północnej Izby Gospodarczej w Szczecinie.

Wiesław Żelek, właściciel piekarni w Kamieniu Pomorskim, wskazuje, że w jego przypadku cena gazu od maja wzrosła o 760 proc. Szczeciński piekarz Andrzej Wojciechowski rachunki za energię ma o tysiąc procent wyższe niż w analogicznym okresie ubiegłego roku.

Andrzej Wodzyński, właściciel Grupy Tubądzin, produkującej płytki ceramiczne dla połowy Europy, uważa, że ceny energii będą miały „katastrofalne” następstwa.

„W obliczu obecnych poziomów cenowych, mówimy już nie tylko o głębokim spadku rentowności i wspieraniu naszej produkcji przez obce podmioty, ile o zagrożeniu dla dalszego istnienia branży ze względu na szybko postępującą utratę płynności, konieczność gwałtownego ograniczania, a nawet całkowitego wygaszania produkcji, redukcję zatrudnienia i wstrzymanie współpracy z kooperantami” – pisze w liście do polityków Wodzyński.

To przykłady pierwsze z brzegu. Z takimi problemami, jak Grupa Tubądzin czy piekarnie, w Polsce w najbliższym czasie zmagać się będzie mnóstwo firm. Nadchodzi kryzys energetyczny, jakiego nie widziano od wielu pokoleń. Jednym z głównych powodów takiego stanu rzeczy jest tzw. zielona polityka prowadzona pod pretekstem „walki z globalnym ociepleniem”. Wszyscy za to drogo (za)płacimy.

=====================

mail:

“Rosja zakręciła kurek z gazem dla Europy”

Nie Rosja zakręciła kurek, tylko Europa postanowiła dać nauczkę Rosji.
Demokratyczna Europa obraziła się na Rosję, bo ta robi porządek z 
banderowcami.
Tymczasem Rosja wysyła gaz nawet na Ukrainę, z którą podobno walczy.

Budzą się? Minister Wójcik: Timmermans do dymisji, to szaleniec, a polityka klimatyczna UE to błąd. [Bo już ręce w nocniku…]

Budzą się? Minister Wójcik: Timmermans do dymisji, to szaleniec, a polityka klimatyczna UE to błąd. [Bo ręce w nocniku…]

https://www.tvp.info/62922768/wojcik-pomysly-szalenca-timmermansa-i-cala-polityka-klimatyczna-ue-to-blad 23.09.2022,

Główny problem widzę w unijnej polityce Brukseli – powiedział minister w KPRM Michał Wójcik, który ostro skrytykował politykę klimatyczną Unii Europejskiej, a Fransa Timmermansa nazwał szaleńcem. Polityk w programie „ Kwadrans Polityczny” na antenie TVP 1 odniósł się także do wypowiedzi szefowej komisji, która w publicznym Wystąpieniu życzyła Donaldowi Tuskowi powrotu do funkcji premiera w Polsce. – Dzisiaj mamy problem z KE, z von der Leyen, z KPO, to jest jasne gdzie prowadzą te wszystkie ślady – ocenił Wójcik.

=========================

Minister podkreślił, że Frans Timmermans jeszcze kilkanaście miesięcy temu w Glasgow twierdził, że w polityce klimatycznej UE nie ma miejsca dla węgla. – To jest szaleniec i nie boję się tego powiedzieć w telewizji publicznej – powiedział polityk. Jak dodał „Timmermans potem zmienił pogląd, bo zobaczył, że sytuacja jest dramatyczna w różnych krajach, że węgiel jest konieczny i że w kraju jego pochodzenia, kiedy elektrownie opalane węglem pracowały na 30 procent, przyjęto regulacje, że mają pracować na sto procent”.

Mówiąc o polityce klimatycznej polityk stwierdził, że „trzeba ratować sytuację. To jest błąd UE. Cała polityka klimatyczna Unii Europejskiej to jest błąd”.

– Timmermans powinien podać się do dymisji – zaznaczył Wójcik, który podkreślił, że przede wszystkim należy „wysadzić w powietrze system ETS”. Skomentował także wstrzymywanie funduszy z KPO Polsce. – My mamy inną sytuację, ponieważ ten mechanizm warunkowości nie jest stosowany do KPO. Chcę powiedzieć, że w tej trudnej sytuacji kiedy jest wojna i kiedy wstrzymuje się fundusze to jest decyzja polityczna – powiedział. 

– Jeśli przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen mówi: „Donald, przyjacielu ja Ciebie widzę w fotelu premiera” to za coś takiego kiedyś trzeba było się podać do dymisji. Takie są zasady gry w UE – albo jesteś bezstronny albo nie – wyjaśnił. Polityk powiedział, że w tej sytuacji, kiedy „dzisiaj mamy problem z KE, z von der Leyen, z KPO”, to „jest jasne gdzie prowadzą te wszystkie ślady”.

Kamienie milowe i KPO

Polityk był pytany także o to czy utworzenie Izby Odpowiedzialności Zawodowej wypełnia jeden z kamieni milowych związanych z wypłatą funduszy z KPO.

– To jest wypełnienie tego kamienia – powiedział Wójcik. – Jest taka łacińska paremia „pacta sunt servanda” (umów należy dotrzymywać –przyp. red.) i Ursula von der Leyen tego nie rozumie – podkreślił.

– Jeżeli z kimś się dogadujemy to trzeba się wywiązać z obowiązków. My się wywiązaliśmy, a oni się nie wywiązują. Powstała nowa izba, bo sędziowie nie są nadzwyczajną kastą, musi być system dyscyplinarny. Sędziowie muszą być rozliczani jeśli jakieś przewinienia popełnią – zaznaczył. Jak wyjaśnił „Brukseli jednak chodzi o to, żeby to kręcić, a ślady prowadzą do Tuska i całej opozycji”.

– Cały problem polega na tym, że od siedmiu lat polska opozycja uwiarygodniła instytucje unijne w tego typu podejściu tak, że potem ktoś ma tę czelność powiedzieć kto jest legalny a kto nie – mówił Wójcik – Jakaś Barley (Katarina Barley – niemiecka eurodeputowana) – kto to w ogóle jest w Parlamencie Europejskim? Raz mówi, że zagłodzi ludzi z tej części Europy, a potem ma czelność mówić kto jest legalny a kto nie. Niech spojrzy na swój kraj – dodał. 

– Ja dzisiaj słyszę, że jest wątpliwość, że prezydent decyduje o tym, kto ma być sędzią. To jest polska konstytucja. Mianowanie sędziów to jest jedna z najważniejszych prerogatyw prezydenta i ktoś w Brukseli mówi, że on nie może tego robić, bo jest politykiem. To jest coś niewyobrażalnego – podkreślił minister. 

Trudna zima

Polityka zapytano również o sytuację związaną z kryzysem energetycznym i gospodarczym. 

– Oczywiście sytuacja jest trudna i nie ma co ludzi czarować – powiedział Wójcik. – Myślę, że węgiel będzie. Uczestniczę w posiedzeniach Rady Ministrów i my co tydzień rozmawiamy jak zwalczyć kryzys, który jest na rynku energetycznym – dodał. Minister zapewnił, że „węgiel systematycznie z różnych części świata spływa do Polski”. [A polski węgiel, gnojki ?!! Mirosław Dakowski].

Wójcik mówił, że okres zimy „to nie będą łatwe miesiące”. – To trzeba ludziom powiedzieć. Jest wojna, trudna sytuacja gospodarcza na całym świecie, największy kryzys energetyczny od kilkudziesięciu lat. Robimy wszystko, co możemy, by pomóc ludziom – podkreślił. 

Rok wyborczy [bla- bla. MD]

Kryzys energetyczny: Hipokryzja unijnych bandytów

https://babylonianempire.wordpress.com/2022/09/20/kryzys-energetyczny-hipokryzja-unijnych-bandytow/

Date: 20 settembre 2022Author: Uczta Baltazara0 Commenti

Kryzys energetyczny: Hipokryzja Unii Europejskiej, która wzywa do ograniczenia zużycia energii o 15%, ale sama wydaje 17 milionów euro rocznie na ogrzewanie i oświetlenie 3 swych siedzib

(Artykuł opublikowany przez wloski dziennik mainstreamowy)

Parlament Europejski jest jedyną instytucją na całym świecie, która posiada dwie identyczne siedziby plus trzecią – administracyjną. Uchwały zalecające “jedną siedzibę” są poddawane pod głosowanie od roku 1981, ale pozostają one makulaturą. Europejczycy płacą więc trzy rachunki, które razem z kosztami podróży europosłów kosztują 30 milionów euro rocznie. Kilku europosłów apeluje o fuzję siedzib, ale Francja i Luksemburg wetują inicjatywę.

Bruksela żąda od obywateli europejskich, aby zaoszczędzili 15 procent na rachunkach za energię, ale jednocześnie pozwala sobie na luksus płacenia potrójnych rachunków, wydając niebotyczną kwotę 17,5 miliona euro rocznie na ogrzewanie i oświetlenie budynków w Strasburgu, Brukseli i Luksemburgu.

Jest to marnotrawstwo, o którym dyskutuje się od 70 lat, ponieważ próby przekonania Francji i Luksemburga do rezygnacji z prestiżu, władzy i biznesu związanego z podróżującymi europosłami – co zawyża koszty transportu parlamentarzystów aż do 28,5 miliona euro rocznie, plus wszystkie produkowane zanieczyszczenia – spełzły na niczym.

Kwestia ta pojawia się za każdym razem, gdy przez hemisferę Parlamentu wieje wiatr kryzysu. Zdarza się więc, że podczas gdy w Brukseli wygłasza się płomienne przemówienia na temat tego, jak przeciwdziałać eskalacji cen energii, jakiś nierdzewny miłośnik logiki, uczciwości i dobrego przykładu podnosi paluszek i pyta: przepraszam, ale dlaczego, do cholery, wciąż płacimy rachunek trzy razy?

Sierpniowa zapowiedź szlachetnego odstąpienia przez Parlament Europejski od wydania 6,7 mln euro na 14 projektów odnowy biur, w tym nowe wykładziny i bary, w celu pokrycia “drastycznego wzrostu” cen energii, stanowiła właściwą okazję. W dniu 19 sierpnia komisja budżetowa parlamentu zatwierdziła usunięcie tych prac z budżetu dyrekcji ds. infrastruktury i logistyki. Zawieszone modernizacje, jak podaje Politico.com, obejmowały nowy system klimatyzacji, 250 tys. euro na nowe wykładziny i 400 tys. euro na oświetlenie muzeum “Domu Europejskiego”. Plus remont sali prasowej za 1 mln w Brukseli. Zawieszono prace związane z obsadzaniem i upiększaniem o wartości 1,4 mln euro oraz budową nowego tarasu z barem o wartości 500 tys. euro w Strasburgu. Wszyscy bili brawo, lub prawie wszyscy. Ponieważ europosłowie i pracownicy Europarlamentu doskonale wiedzą, że są to okruchy w monstrualnym, dwumiliardowym budżecie, w którym trójca biur powoduje największe marnotrawstwo: samo zużycie energii w trzech budynkach kosztowało w roku 2021 17,5 mln euro (o dwa więcej niż w roku 2019), 16 mln euro na monitoring i ochronę, 67 mln euro na konserwację, sprzątanie itp. Przy czym od lat podejmowane są próby wyliczenia potencjalnych oszczędności wynikających z integracji.

Według Europejskiego Trybunału Obrachunkowego, koszty “rozproszenia geograficznego” już w roku 2014 wynosiły 114 mln euro rocznie. Rok wcześniej, raport Foxa-Hafnera szacował je na 156 do 204 milionów, co stanowiło kwotę odpowiadającą około 10% rocznego budżetu Parlamentu. Według własnego sprawozdania Parlamentu, 78% wszystkich podróży służbowych pracowników Parlamentu to podróże między jego trzema siedzibami. Oprócz kosztu ekonomicznego istnieje również koszt środowiskowy, ponieważ podróż z Brukseli do Strasburga wiąże się z emisją od 11 000 do 19 000 ton CO2. Wreszcie, Europejski Trybunał Obrachunkowy obliczył, że wartość netto oszczędności w okresie 50 lat przekracza 3 miliardy euro.

Dlatego nie jest demagogią, że niektórzy eurodeputowani wznawiają kwestię zmniejszenia liczby siedzib zamiast oświadczeń, które niczego nie zmieniają. Niemiecki europoseł Zielonych, Daniel Freund nalegał, mówiąc, że “zaprzestanie kosztownych dojazdów do Strasburga byłaby najprostszą i najbardziej oczywistą decyzją, aby zmniejszyć rosnące koszty energii. Trudno jest wytłumaczyć obywatelom europejskim, dlaczego parlament ma ogrzewać dwa kompleksy budynków, a tysiące ludzi jeździć do Strasburga, podczas gdy cała Europa namawiana jest do oszczędzania energii”.

Ale natychmiast zainterweniował europoseł z Francji, w tym przypadku Pierre Karleskind z grupy Renew Europe, który powiedział portalowi Politico.com, że “jedyną prawowitą siedzibą Parlamentu jest ta w Strasburgu”. Mario Furore, poseł do PE z ramienia Ruchu 5 Gwiazd stwierdził: “Postawa UE to hipokryzja. Z jednej strony domaga się od swoich obywateli ograniczenia konsumpcji o 15%, z drugiej utrzymuje podwójne i potrójne siedziby, co jest monumentem marnotrawstwa energii. Potrzebujemy konsekwencji, a zamknięcie siedziby w Strasburgu przywróciłoby wiarygodność instytucjom europejskim”.

Z drugiej strony, istnieją udowodnione dowody, że owszem, można to zrobić, nawet jeśli przy wecie Francji trudno jest zmienić traktaty. Zamknięcie jednego z dwóch miejsc nie spowoduje upadku meteorytów, topnienia lodowców czy utraty demokracji. Na przykład w marcu 2020 roku, w szczytowym momencie kryzysu covidowego, były przewodniczący parlamentu David Sassoli odwołał sesje parlamentarne w Strasburgu po tym, jak władze francuskie ogłosiły ten obszar strefą czerwoną ze względu na koronawirusa. Francuscy urzędnicy wielokrotnie wyrażali frustrację z powodu owej decyzji i ostatecznie posłowie wznowili sesje parlamentarne w Strasburgu w grudniu 2020 roku. Po upływie dwóch lat nic się nie zmieniło, poza rachunkiem, który wzrósł z 16,1 do 17,5 mln euro. https://www.ilfattoquotidiano.it/2022/09/02/crisi-energetica-lipocrisia-delleuropa-chiede-di-ridurre-i-consumi-ma-spende-17-milioni/6788053/

………..

VIDEO: Unijne “pielgrzymowanie” https://www.youtube.com/embed/9RtxbrU9Q5k?version=3&rel=1&showsearch=0&showinfo=1&iv_load_policy=1&fs=1&hl=it&autohide=2&wmode=transparent

Condividi: