Klimatyczny kameleonizm

Klimatyczny kameleonizm

https://dziennikzarazy.pl/1-12-klimatyczny-kameleonizm

jagody

1 grudnia, https://dziennikzarazy.pl/1-12-klimatyczny-kameleonizm/

Ostatnio byłem na konferencji dotyczącej Zielonego Ładu w gospodarce, gdzie dyskutowano o zasadach raportowania przez firmy stopnia korzystania ze środowiska i nie tylko. Konferencja niczym się nie różniła od poprzednich, choć wielu ultrasów klimatycznych przemawiających ze sceny przekonywało, że jest różnica – już się nie mówi CZY, tylko KIEDY. Kiedy znaczy się to wszystko się zacznie.

Z tym Zielonym Ładem. Muszę przyznać, że wiele mi się ostatecznie poukładało z tą europejską ekologią, tak, bym mógł zobaczyć większą część, może nawet całość tego przedsięwzięcia ze swego drona zdrowego rozsądku.

Od razu trzeba zastrzec, że kwestia klimatycznej rewolucji, szczególnie u jej zadziornych akolitów jest kwestią mocnego zawierzenia, wręcz religii. Są tu jej wszystkie cechy: pseudonaukowo nienaruszalne (choć naukowo podważalne) dogmaty, prawdy wiary, dzieła teologiczne dla proroków, katechizmy dla maluczkich, piekło-niebo, czyściec unijny, gdzie można wykupić odpust beteesowskimi daninami. Jest też i wierny lud boży, co to mu ziemia płonie i ci, co z tego żyją – sprzedawcy dobrych rad i interpretacji. I z takimi było dane się spotkać.

Ale ten pionierski zapał zbawiania świata ma swoje góry i doliny. Wszystko bowiem jedzie na agendzie politycznej i trafiają się przebudzenia ze złudzeń ptaszko-pszczółko-ekologii. Pod zimnym prysznicem zmian agendy powodowanej wahnięciami koalicji politycznych niektórzy budzą się z krzykiem, niektórzy jeszcze głośniej śpiewają swą piosenkę, by zagłuszyć strumienie zdrowego rozsądku czasami rwące nawet z Brukseli. Tak było i teraz – wszyscy nucili stare mantry zrównoważonego rozwoju, ale nikt zdawał się nie zauważać dwóch słoni stających na środku przyjęcia: nowego wyboru Trumpa i zadymy w Niemczech.

Dwa słonie w salonie

Trump jak widać magnesuje już cały świat. USA to jeszcze, choćby werbalnie, choćby aspiracyjnie, mocarstwo, więc nasłuchuje się co tam dudni w trampowskiej studni. A wejście Trumpa, to natychmiastowe wypowiedzenie porozumienia paryskiego i świat się będzie bujał na zielono, nie tylko bez Chin, ale i bez USA. To wahadło jest, bo jedną z pierwszych decyzji ustępującego Bidena było właśnie przystąpienie Ameryki do porozumienia. Wiadomo – jak to lewicowi progresywiści, nie mogli przecież bidenowcy patrzeć pokornie jak ziemia płonie. Teraz wraca Trump i znosi amerykańską zieloność, co pozostawi Europę już chyba sam na sam ze swoim ekologicznym szaleństwem. Co, biorąc pod uwagę i tak protekcjonistyczne podejście do handlu z USA, daje Europie kolejnego kopa w dół. To dlatego, z powodu ekologicznych szaleństw Unii, zapowiada się w Europie działania protekcjonistyczne – cła na chińskie samochody elektryczne już hulają, teraz przyjdzie jeszcze podatek węglowy od produktów importowanych spoza Unii (CBAM), mierzenie śladu niebieskiego i leśnego – i koszty prowadzenia działalności (nie mówiąc już o zerowej opłacalności eksportu) gospodarczej w Europie tak wzrosną, że tylko ochrona rynku własnego nas uratuje.

Ale nie uratuje – protekcjonizm gospodarczy konserwuje trendy do wzrostu cen. Skoro u nas wytwórstwo będzie tak drogie, że mogą nas zalać tanie towary, to obrona celna przed tym zjawiskiem będzie powodować jedynie wzrost cen. Będzie więc mniej towaru, ale za to droższego. A zagranica będzie sobie smrodzić na planecie A, bo planety B ponoć nie ma, i patrzeć się przez (celne) granice, jak Stary Kontynent podrzyna sobie gospodarcze gardło i tak już dogorywającego przemysłu.

Do tego dochodzą jeszcze turbulencje w Niemczech, które używały zielonej agendy jako skutecznego narzędzia podporządkowania sobie Europy (w dealu z Rosją, dodajmy). Właśnie im się posypał rząd, bo się chłopaki pokłócili o zbyt duży, choć wciąż niepoliczalny, koszt zielonej transformacji. I to w Niemczech, które regulacje w tym względzie raczej eksportowały do członków Unii, niż się im podporządkowywały. Raz, jak się handlowało z ruskimi, to gaz był cacy, potem, w wyniku wojny na Ukrainie zaczął ekologicznie śmierdzieć, atom się zamknęło, by zrobić miejsce dla gazu i wiatraków, stabilność systemu szlag trafił, choć węgiel brunatny u Niemca popyla na tyle, że likwiduje się stojące na nim wiatraki, by się dobrać do najbrudniejszego węgla. I nawet przy takich niesymetriach ekologicznego traktowania siebie i innych, deal im się i tak nie domknął. A jak się Berlin będzie z tego wycofywał, to i Unia się będzie musiała zrewidować, co do swych byłych aksjomatów i świadomość ta chyba gościła wśród gości wspomnianej konferencji.

Zielony globalizm

Uważam, że zielona agenda jest narzędziem przemiany świata w postać zarządzaną przez globalistów. Do tego przeprowadzane jest to osmatycznie, rewolucja nie jest krwawa ani spektakularna. Ale istnienie potwora poznaje się po jego ofiarach. By rewolucja się udała potrzebna jest Wielka Narracja. Jak wiemy planeta płonie, choć naukowo sprawa jest dawno zdefiniowana jako dęta, łącznie z instrukcjami jak fałszować badania, by jednak planeta płonęła. Jest więc przesłanie Zbawienia, leżące obok czeluści piekielnych zagłady. Do wyboru. Człowiek jest najbardziej szkodliwym elementem ekosystemu i należy nie tylko niwelować jego szkodliwą działalność, ale i liczebność… szkodnika. Dogmatów, jak to z dogmatami utrwalonymi na wiarę, nie tłumaczy się, wierzy się bez sprawdzenia, wbija do głowy od najmłodszych lat szkolnych, bez weryfikacji. Wątpiących w prawdy ekologicznej wiary pali na stosie medialnych ofensyw, wyzywa się od denialistów, zaprzeczaczy, którzy bazują, żeby choć na własnej, ale i wpieranej ludowi – ciemnocie.

Rezultaty takiego podejścia są wielowektorowe. Przede wszystkim degraduje się wytwórczość ludzka, odrealnia się gospodarkę, deindustrializuje przemysł. Ludzie tracą pracę, ubożeją, w tym energetycznie, z pozycji inwestorskich, stymulujących rozwój,  przechodzą na działalność skupioną na przeżyciu. Stają się klientami wszechmogącego państwa zdealowanego [jakież obrzydliwe neo-logizmy... md] z wielkimi korporacjami.  Porażający jest asymetryzm tego działania. Na jednym tchu wpaja się spanikowanemu klimatycznie ludowi, że nie ma planety B, na drugim – przenosi się produkcję do takich Chin, czy rolnictwo do Ameryki Południowej, które smrodzą tak, że… nasi panikarze zachodni tego nie widzą. A właściwie nie zachodni, po wycofaniu się Trumpa z szaleństw, już tylko europejscy. Tak, to my – emitenci tak z góra 8% zanieczyszczeń będziemy solo zbawiać świat, w nadziei, że inni frajerzy się do nas przyłączą. Nie przyłączą się – zrobią tylko na tym interes, a my pozostaniemy frajerami, z tym, że coraz bardziej ubogimi.

I w ten sposób ekologicznie jest gorzej niż było dla naszej jedynej przecież planety, kapitalistyczny globalizm zarabia i smrodzi, gdyż zleca do smrodziarzy produkcję, bo czego (zielone) oczy nie widzą, tego (czerwonemu) sercu nie żal. Tyle o bilansie gospodarczym. Ale dla globalistów to super jest, bo to przecież chodzi o globalizm, a nie o nierówności. Tyle, że ten globalizm jest teraz łamany przez Stany, a szaleństwo ekologiczne zostanie już chyba tylko w europejskim skansenie.

Przyspieszenie klimatyzmu

Ważne jednak by zobaczyć to w pewnej perspektywie czasowej. Z tą ekologią to żaba była gotowana od dawna, ale dopiero teraz – po lekcji kowidowej, że z ludem można wiele, jeżeli nie wszystko – sprawy przyspieszyły. Pamiętacie tych Gore’ów, co to na ocipleniu Nobli podostawali, te kluby rzymskie, raporty z kohorty – wszystkie wróżył wtedy, że dziś miało nas nie być. Ale to było na miękko, takie halloweenki, do opędzenia cukierkiem lub trickiem. Wylądowało to na serio na przełomie wieków w okolicach idei tzw. CSR, czyli przejścia żarłocznego kapitalizmu na miękką wrażliwość, do której zaliczono m.in. ekologię. Trenowano to na razie właśnie na miękko, jakieś pszczółki, malowanie świetlic i pracowniczy wolontariat. Nikt tego za bardzo musiał nie musiał robić, jedynym lewarem na rewolucyjne zaangażowania się kapitalizmu był szantaż stymulowanej wiary wśród konsumentów. To tak miały się różnicować korporacje. Skoro nie ceną, dostępnością, to niechby i społeczną wrażliwością wyciskającą nie tylko łzy z oczu, ale i pieniądze z kieszeni konsumentów.

W sumie ten eksperyment nie udał się, ale lekcja wrażliwości została zapamiętana. Eksperyment nie udał się, bo nie było żadnych sankcji, ani regulacyjnych, ani finansowych na kapitalistów. A więc kto miał ochotę i kasę, to malował świetlice, montował dobroczynne fundacje i dalej robił kapitalistyczne swoje. Ale nie po to są lekcje, nie po to instytucje, by się nie uczyły. Wyciągnięto wnioski.

Z miękkiego przeszliśmy na twarde. Unia wprowadziła agendę na pełnej petardzie, kombinację regulacji oraz szantażu finansowego. Posiadając w ręku narzędzia dystrybucji środków w postaci Banku Światowego oraz unijnych funduszy z jednej strony zaczęła przyciskać śrubę z finansowaniem bankowych inwestycji w niepożądane technologie, z drugiej – za pieniądze z podatków od używania „złych” technologii zaczęła fundować dopłaty do promowania i obniżania kosztów technologii „dobrych”. A więc banki, by dostać kasę na pożyczanie na procent musiały wyczyścić portfolio swych klientów z „czarnych” technologii, głównie energetycznych, chociaż to one wciąż dają prąd i światło, nawet w bankach odmawiających im kredytów. Zaczęły powstawać całe fundusze, firmy, w sumie bańki nabudowane na dopłatach, co to mają tyle wspólnego z rynkową konkurencją, co spółdzielnia „Społem” za komuny.

Tradycyjnemu biznesowi się pogorszyło, a najgorsze, że ten tradycyjny to już końcówka biznesu „realnego”. Zielony biznes nigdy się nie zbilansuje, nie tylko co do kosztów, ale i… ekologicznie. W sumie ten sztucznie podtrzymywany twór żyje z grabienia przemysłu tradycyjnego, a jak ten padnie – a wedle deklaracji MA PAŚĆ – to z czego będą wtedy dopłaty? Do pomp ciepła, wiatraków, kosztów zielonej energii czy samochodów elektrycznych? Hę? Ale za kasową kijo-marchewką poszły zaraz przepisy wymuszające, najpierw na przemyśle, najpierw na dużych, ale zaraz już na małych firmach, aż bezpośrednio na obywatelach ponoszenie kosztów w sumie za… powietrze. Myślę, że jak oni tam ustalali to, że się ludność opodatkuje za powietrze to pewnie pękali ze śmiechu. Bo przecież nie o żadną ekologię tu chodzi. Bo za te wygibasy wymuszane na przemyśle prędzej czy później zapłaci pośrednio odbiorca końcowy. Wychodzi, że prędzej niż później. A i zapłaci bezpośrednio, kiedy wejdą opłaty za termoizolację mieszkań i transport. Wszystko wymuszone dyrektywami unijnymi, produkowanymi równo, jak kiełbasy, podczas, gdy narody ekscytują się jakimiś ideologicznymi przykrywkami.

Stymulowana „oddolnie” histeria konsumentów

Do tego dochodzi jeszcze sama propaganda. To lud coraz szerzej ma się domagać bata na własną d..e. Ekologiczna narracja zagłady jest już wszechobecna, zaraz denialiśi popadną pod mowę nienawiści, tak jak kiedyś za pandemii nie wolno było wątpić w sanitarystyczne gusła. Wtedy groziła ci za to cenzura, teraz – pójdziesz do ciupy. Wie o tym każdy, kto śledzi losy łączenia stanów nadzwyczajnych z banem na informację. Żadnych wątpliwości, bo się babcia zakaże czy pszczółka wymrze (niepotrzebne skreślić). To konsument ma wywrzeć ostateczną presję, a jednocześnie być zbiorową racą ostateczną – zbawienia przez zrównoważony rozwój.

Tak, bo to on, rozwój zrównoważony ma być bogiem tej religii. Po długim z nim obcowaniu mamy dopiąć pobywania w raju ziemskim, gdzie jagnię konsumeryzmu legnie u boku lwa kapitalizmu. Oboje w nieskończoności równowagi. A przecież ten bożek to jedynie zgrabny oksymoron. W swej konstrukcji ma bowiem łączyć rzeczy wzajemne sprzeczne. Nie możemy przecież powiedzieć NIE rozwojowi. Nie, my postępacy tak zrobić nie możemy. Ale trzeba przecież jednocześnie ten rozwój mitygować. A więc równowaga. Czyli co? Przecież w samej istocie rozwoju zasadza się właśnie nierównowaga. Każdy bowiem postęp to wytrącenie stanu ze stanu zastanego, zmiana. A, że się można zmieniać w sposób zrównoważony, tak? Super, niech i tak będzie, że możliwy jest rozwój bez naruszenia status quo. Że przeżyją wszystkie mróweczki, trawki, rzeki, a rozwój i tak się odbędzie. Przyjmijmy takie założenie, które jest wzajemnie sprzeczne, bo to oznacza w końcu, że nie zmieni się nic. No, a może tu jest całe clou, żeby decydować CO jest równowagą i kiedy się ona ziści, by bożek zstąpił na ziemię, tę ziemię? Jaki jest bowiem stan docelowej równowagi? Ilu ludzi na planecie, skoro to szkodniki? Ile przemysłu w Europie, chlebów na półce, rowerów w piwnicy? I KTO o tym będzie decydował?

No, na pewno nie zapyziały ekologicznie suweren, co to go ciężko będzie oderwać od żłobu konsumeryzmu, skoro się go tam całe wieki na siłę do niego ciągnęło, przypinało i zmieniało sianko na nowe, by zżerał co mu podstawimy, by tryby kapitalizmu korporacyjnego się nie kręciły na darmo. A więc skoro mamy opór, to trzeba go przezwyciężyć. Karać, nagradzać i duraczyć. Ale tak, by główny sponsor tego dealu, czyli globalistyczny kapitalizm nie stracił.

Oksymoron kapitalizmu

Jak to? Zapytacie – kapitalizm miałby obniżać popyt? Przecież na tym sam straci! A któż to tak twierdzi? Celem kapitalizmu jest zysk, nie zaspakajanie popytu. Z tym popytem to stare dzieje, kiedy była jeszcze jakaś konkurencja na świecie. Żeby zwiększać zyski wcale nie trzeba dziś podlizywać się konsumentowi, zaglądać mu w oczy, spełniać, a nawet kreować jego zachcianki. Do tego, by zarabiać to trzeba mieć przede wszystkim monopol, najlepiej dobra wyłączne w swoim segmencie, bo wtedy i tak wszystko do nas trafi. I wcale nie trzeba się podlizywać klientom – wystarczy tylko deal z regulatorem i ma się – taniej niż walcząc na rynku – monopol zagwarantowany. I to prawnie, nie rynkowo.

Zabawa w zrównoważony rozwój to realizacja podstawowych celów wielkich korporacji. To pozbywanie się konkurencji. W końcu mówimy o wielkich korporacjach, co to maja być zbyt duże, by upaść. I klasa polityczna dba o ich interesy, gdyż to ich realizacja zapewnia tej klasie finansowe funkcjonowanie. Za które później odpłaca się korporacją nie przecież ze swego, ale z grosza publicznego. Może to iść również z kasy konsumenta, ale z rynku ustawionego tak pod korporacje, że ten zawsze przekieruje strumień przychodów do dominanta rynkowego.

Bo zauważyliście? Walka z kartelami jakby ustała. Kiedyś to dzieliło się firmy, bo były zbyt duże – teraz robi się pod nich prawodawstwo. Od czasu do czasu Unia coś tam przytnie, podzieli, ale co się przy tym trzeba nachodzić? Podwoje unijnego lobbyingu są szeroko otwarte. Tyle, że nie wiadomo czy gdzieś indziej nie kwitną oligopole, tyle, że nie ścigane, czy nie zauważane. Te się będą broniły systemowo, chociażby takim Zielonym Ładem. Takiego ładu to byle kto nie uniesie – wyznacza on bowiem bardzo wysoki próg wejścia na rynek i utrzymania się. Duży sobie dorobi prawodawstwo, zakręci się, a raczej zalobbuje jakieś programy pomocowe z unijnej kasy, dobierze się do nich, wszak to pod niego są skrojone. I dofinansuje sobie taką klimatyczną transformację. A mały co? Nic.

Zabójstwo konkurencyjności

Powiecie – a po co małemu wydawać kasę na zielone szaleństwa? Ano jego też obowiązują regulacje, na razie wydają się być odłożone na za ze dwa lata, bo raportowanie o korzystaniu ze środowiska dotyczy tylko wielkich. Ale tak nie jest – duzi muszą raportować taki ślad węglowy, ale również jako sumę śladów węglowych swoich dostawców. I dlatego wymagają oni od najdrobniejszego dostawcy takiego raportowania. A raportowanie to wysyłanie przyszłych weksli do spłacenia przy transformacji. Również małych przedsiębiorstw. Co zrobi duży jak będzie miał za duży ślad węglowy, za który zaraz będzie musiał płacić, a który pochodzi od sumy śladu swych dostawców? Zmieni dostawców na niesmrodzących. A skąd ci mali na to mają znaleźć kasę by przestać śmierdzieć dużemu do raportu?

Jak się rzekło kasy na to nie ma dla małych. Nie tylko dla małych – koszty transformacji gospodarki są niepoliczalne, ale wiadomo, że nie ma takiej kasy na świecie. Tym bardziej dla tysięcy małego gospodarczego narybku. W związku z tym małym, by się dostosować, trzeba będzie zrezygnować ze swej roli niezależnego dostawcy i nająć się do dużego, albo od niego pożyczyć. Największe kłamstwo na temat transformacji, jakie ciągle słyszę, to to, że zielony ład zwiększy konkurencyjność. Jest dokładnie odwrotnie – mali tego nie wytrzymają, padną albo pójdą do dużego, co jest właśnie odwrotnością konkurencyjności, gdyż ta się zasadza na wielości równych regulacyjne podmiotów. Po takiej czystce podmiotów będzie mniej, zaś te, które ocaleją zostaną wchłonięte przed dużych właśnie z powodu nierówności regulacyjnych.

Europejska utopia gospodarczej ekspansji

Jest takie miłe wytłumaczenie tego zielonego szaleństwa. Miało chodzić o to, że – pomijając klimatyczne aksjomaty ekoreligii – Europa chciała mieć pomysł na siebie. Wiadomo – Chinom nie podskoczy produkcyjnie, USA – technologicznie. Tak wylądowaliśmy po miliardach euro zainwestowanych urzędniczo w innowacyjność. Pomysłem było więc najpierw rozkręcenie konsumenckiej histerii, by ukoić ją opracowaniem czystych technologii energetycznych. Miało to zbawić świat, wytworzyć niewyobrażalną, bo opartą na emocjach, wartość dodaną, marżę europejską. Cały świat miał to od nas kupować. I wszystko poszło źle.

Po pierwsze – gdyby tak było, to po co było Europie nakładać na siebie dodatkowe koszty związane z opodatkowaniem powietrza? Przecież to obniżyło europejską konkurencyjność, gdyż podniosło koszty energii do wytworzenia nawet „czystych” technologii. A świat zagrał w tę grę i przelicytował unijne sny o potędze. Chcecie fotowoltaikę? – zrobimy to w Chinach taniej i wam sprzedamy. To samo z elektrycznymi samochodami i całą resztą. Poszłyby i przez ocean wiatraki, ale za ciężkie. Zresztą z czegoś taki Siemens ma mieć zbankrutować i żebrać o dotacje, czasami z polskiej kieszeni fejkowego KPO. I została ta Europa z tą ekologią jak Himilsbach z angielskim. Nikt tego nie potrzebuje, nawet ona sama.

Wiadomo, że wydziwione ideologie, a do takich należy klimatyzm, nie upadają, tylko bankrutują. Kłopot z tym, że my zbankrutujemy z tym wszystkim razem. Siedząc na pokładach węgla, były eksporter energii. Kupiliśmy tę piosenkę – jedni z powodu uwiedzenia ideolo, drudzy, bo się dali wciągnąć w unijny szantaż funduszowy. Ale najmniej mi żal tych, którzy zwietrzyli na tym interes, który teraz rozwiewa się jak dym z fabryk Ziemi Obiecanej.                    

Napisał Jerzy Karwelis

Główna przyczyna tragicznej powodzi w Hiszpanii? Rząd lewacki zainwestował 2,5 miliarda euro w rozbiórkę tam zbudowanych przez generała Franco

Rząd Sáncheza zainwestował 2,5 miliarda euro w rozbiórkę tam zbudowanych przez generała Franco

babylonianempire

Data: 5 novembre 2024Author: Uczta Baltazara 0 Commenti

Szacuje się, że Hiszpania zainwestowała 2,5 miliarda euro w rozbiórkę zapór i zbiorników wodnych, jak donosi Mediterráneo Digital, z których wiele zostało zbudowanych za czasów rządów generała Franco, co jest nie tylko konsekwencją realizacji wytycznych Agendy 2030, ale także aktem nienawiści i zemsty ideologicznego sekciarstwa Sáncheza, który jest przedkładany ponad bezpieczeństwo i dobrobyt obywateli Hiszpanii.

«Gota Fria» i jej wpływ na region Walencji https://en.wikipedia.org/wiki/Cold_drop

Gota Fria (Zimna Kropla), powtarzające się zjawisko klimatyczne w hiszpańskim regionie Morza Śródziemnego, co roku wywołuje ulewne deszcze w regionie Walencji. Jednak w tym roku skutki były szczególnie niszczycielskie, zwiększając liczbę ofiar śmiertelnych i podkreślając skutki rządowej polityki wodnej. Zbiornik Forata https://es.wikipedia.org/wiki/Embalse_de_Forata o przepływie ponad 1100 m³/s, zbudowany w roku 1969 w czasach Franco, odegrał kluczową rolę w kontrolowaniu powodzi na dużych obszarach, ukazując znaczenie tej infrastruktury w sytuacjach kryzysowych.

Rosnący trend demontażu zbiorników, zapór i grobli wywołał ostrą krytykę. W ciągu dwóch dekad w Hiszpanii zniszczono ponad 560 obiektów infrastruktury rzecznej, zwłaszcza w prowincjach takich jak Albacete, Kastylia-La Mancha i Walencja. Te wyburzenia nie tylko wpływają na zdolność magazynowania wody, ale także stanowią atak na dziedzictwo hydrotechniczne i dodatkowe zagrożenie dla bezpieczeństwa ludności w przypadku wystąpienia ekstremalnych zjawisk pogodowych.

Ideologiczny fanatyzm winny likwidacji zapór w Hiszpanii.

Obecna polityka Pedro Sáncheza, zgodna z tzw. Agendą 2030, w rękach radykalnych ekologicznych sektorów skrajnej lewicy i broniona przez Komisję Europejską, chce przywrócić rzeki do ich „naturalnego stanu”.

Ale w przypadku Sáncheza istnieje również trzewna nienawiść do jakiejkolwiek infrastruktury wykonanej w czasach Franco https://en.wikipedia.org/wiki/Francisco_Franco i w tymże kontekście funkcjonuje jego determinacja, aby zburzyć wszystkie tamy i zbiorniki zbudowane w tamtej epoce.

Jednakże niszczenie zapór jest niepotrzebnym ryzykiem, które zmniejsza zdolność reagowania na zjawiska klimatyczne, takie jak “zimna kropla”, które są tak częste na obszarach śródziemnomorskich. Według słów przedstawiciela Organizacji Użytkowników i Konsumentów Wody, „przepływy wody są komercjalizowane i stosowane są kryteria rynkowe, podczas gdy rząd wydaje 2,5 miliarda euro na rozbiórkę naszego dziedzictwa”, który oskarża tę politykę o kierowanie się interesami biznesowymi, a nie potrzebami obywateli.

Wpływ wyburzeń na powodzie i bezpieczeństwo

Usuwanie infrastruktury wodnej miało widoczne i dramatyczne konsekwencje w kilku dorzeczach rzek w Hiszpanii. Ostatnio, wzdłuż rzek takich jak Voltoya i Cega, pobliskie miasta doświadczyły powodzi po usunięciu zapór, które wcześniej regulowały przepływ wody, co spowodowało szkody obejmujące uprawy, infrastrukturę i budynki mieszkalne.

Nowe koryto rzeki Turia, przekierowane za czasów Franco w ramach Planu Sur, zapobiegło katastrofie podobnej do wielkiej powodzi z 1957 r., w wyniku której zginęło około 400 osób, a tysiące zostało bez dachu nad głową. Bez tego dzieła Walencja doświadczyłaby bezprecedensowej tragedii, a wspomniany epizod podkreśla kluczową rolę tego rodzaju zasobów w zapobieganiu katastrofom. Wyobraźmy sobie przez kilka chwil, że rząd Franco nie podjął kiedyś pilnych działań w celu przekierowania Turii. Ale wiecie… nie wolno wymieniać nazwiska Franco.

Konsekwencje realizacji radykalnej Zielonej Agendy

Polityka niszczenia zapór wynika w dużej mierze z radykalnie lewicowego podejścia rządu do ochrony środowiska oraz wsparcia Unii Europejskiej, zgodnie z Harmonogramem 2030. Jest to podejście ideologiczne, które przedkłada radykalną i fanatyczną ekologię nad bezpieczeństwo i ludzkie potrzeby.

……………………………

Przypomnijmy, że istnieje europejski projekt o nazwie Dam Removal Europe, mający na celu usunięcie zapór wodnych w całej Europie. Na stronie internetowej, na której znajduje się zdjęcie pełne ludzi “entuzjastycznie” nastawionych do usuwania zapór, czytamy: “Dam Removal Europe (DRE) to ruch miłośników rzek, wolontariuszy, aktywistów, biologów, agencji środowiskowych i innych podmiotów zaangażowanych gospodarowanie wodą i przywracanie ekosystemu źródeł wody”. https://damremoval.eu/about/

We wspomnianym raporcie przeanalizowano postępy poczynione w 2022 r. w kontekście europejskiej ustawy o odbudowie przyrody oraz innych dyrektyw, mających na celu powiększenie łączności rzecznej i realizację 25 000 km wolnych rzek do roku 2030.

Dokument kończy się promowaniem usuwania barier jako “standardowej praktyki ekologicznej odbudowy” i zapewnia zasoby zachęcające i wspierające dalsze podobne inicjatywy w całej Europie

Niebieskie kropki wskazują wszystkie zapory usunięte wokół Walencji:

……………………………

Niszczenie zapór w Hiszpanii jest odzwierciedleniem ekologicznego sekciarstwa Sáncheza, który wydaje się być bardziej skoncentrowany na przestrzeganiu europejskiej agendy klimatycznej niż na ochronie ludności Hiszpanii przed cyklicznymi zjawiskami, takimi jak zimna kropla. Polityka ta ignoruje fakt, że Hiszpania jest krajem o ekstremalnym klimacie, charakteryzującym się zarówno długotrwałymi suszami, jak i ulewnymi deszczami jesienią.

Utajnione koszty rozbiórki zapór wodnych

Koszty rozbiórki zapór są nie tylko finansowe – do tej pory zainwestowano 2,5 miliarda euro – ale także społeczne i gospodarcze. Brak możliwości regulacji zasobów wodnych wpływa na ludność wiejską i miejską oraz znacznie zmniejsza dostęp do wody w czasach suszy. Ponadto zmniejszenie liczby zbiorników wpływa na rolnictwo, jeden z najważniejszych sektorów hiszpańskiej gospodarki; redukuje także dostępność wody do zaopatrywania miast.

Organizacja Użytkowników i Konsumentów Wody twierdzi, że rząd „komercjalizuje przepływy wody” z korzyścią dla prywatnych firm, takich jak te zaangażowane w produkcję zielonego wodoru, co przyczynia się do funkcjonowania podejścia rynkowego, które nie odpowiada potrzebom obywateli. Tworzy to przekonanie, że rząd Sáncheza przedkłada interesy dużych gałęzi przemysłu nad dobro wspólne, co doprowadziło wielu do zakwestionowania jego przywództwa oraz rzeczywistych motywacji stojących za jego polityką środowiskową. Globalistyczna polityka wodna Sáncheza stała się ideologicznym priorytetem, który zignorował realne potrzeby kraju. “Zimna kropla” i powodzie w Walencji stanowią przykład ryzyka związanego ze strategią skoncentrowaną na wyburzaniu zapór bez uwzględnienia konsekwencji średnio- i długoterminowych. Polityka Sáncheza, wspierana przez radykalny program ekologiczny, może mieć długoterminowe konsekwencje dla bezpieczeństwa wodnego kraju, pozostawiając Hiszpanię podatną na zjawiska naturalne.

INFO: https://adelanteespana.com/el-gobierno-ha-invertido-2-500-millones-de-euros-en-demoler-las-presas-que-construyo-franco

https://babylonianempire.wordpress.com/2023/04/24/popatrzcie-co-globalistyczne-koorwiszcza-wyprawiaja-z-hiszpanskimi-zaporami-wodnymi/embed/#?secret=RnlWXpVfBs#?secret=5vVuXCDmIM

Rujnując hiszpańskie infrastruktury wodne, oto  co w tym samym czasie robi Sánchez…

Hiszpański podatnik finansuje infrastrukturę Generalnej Dyrekcji Gospodarki Wodnej marokańskiego Ministerstwa ds. Wyposażenia i Gospodarki Wodnej.

Socjalistyczny rząd przyznał nową dotację na realizację projektu wodnego w Maroku o wartości 600 000 euro. Zagranicznym organem otrzymującym dotację jest Generalna Dyrekcja Gospodarki Wodnej podlegająca marokańskiemu Ministerstwu Wyposażenia i Gospodarki Wodnej.

Zgodnie z przetargiem, sfinansowana zostanie interwencja „Wkład we wzmocnienie wiejskich urządzeń sanitarnych w innowacyjnym podejściu, projekt centrum Selfate w gminie Selfate w prowincji Sidi Kacem, którego celem jest zapewnienie dostępu do urządzeń sanitarnych w centrum wiejskiej gminy Selfate w prowincji Sidi Kacem”.

Dokument dotyczący dotacji od Hiszpańskiej Agencji Współpracy Międzynarodowej na rzecz Rozwoju (AECID), która podlega Ministerstwu Spraw Zagranicznych, można znaleźć pod linkiem https://labandera.es/wp-content/uploads/2024/01/Resolucion-de-concesion-de-subvencion-para-un-proyecto-hidrico-en-Marruecos-2.pdf.

Ta najnowsza pomoc od Sáncheza na projekt wodny w królestwie dynastii Alawi jest dodatkiem do innych stworzonych przez socjalistę, takich jak przyznanie zwrotnej pożyczki w wysokości do pięciu milionów euro na budowę dwóch stacji uzdatniania wody.

Projekt wodny dla zagranicy i niszczenie zapór w Hiszpanii na rzecz ideologicznego programu rządu

W międzyczasie świadome zaniedbanie rządu Sáncheza wobec hiszpańskiego sektora pierwotnego stało się jasne, ponieważ jego rząd ustanowił europejski rekord w niszczeniu zapór, pogłębiając tym samym skutki suszy. Jedynie w roku 2021 socjalistyczny rząd zburzył 108 zapór i jazów w ramach realizacji Agendy 2030, co stanowi prawie połowę infrastruktury tego typu zlikwidowanej na kontynencie europejskim.

Oprócz pomocy dla marokańskiego rolnictwa, które już konkuruje i ma przewagę nad rolnictwem hiszpańskim – duszonym przez presję regulacyjną, której Afrykańczycy nie mają – 2,1 miliarda euro przeznaczono również na transformację energetyczną Republiki Południowej Afryki i jej potrzeby wodne w zakresie infrastruktury zaopatrzeniowej i sanitarnej. Socjalistyczny rząd zaoferował tę pomoc za pośrednictwem Hiszpańskiej Spółki Finansowania Rozwoju (Cofides) i Korporacji Rozwoju Przemysłowego RPA (IDC), które podpisały protokół ustaleń w celu wzmocnienia dwustronnego finansowania podczas wizyty Sáncheza w tym kraju.

INFO: https://labandera.es/sanchez-subvenciona-un-proyecto-hidrico-marroqui-mientras-destruye-embalses-en-espana/

………………….

Poniżej zdjęcie statku obecnego na morzu w pobliżu Walencji przed powodzią i w czasie jej trwania. Jednostka jest pływającą elektrownią (powership) obsługiwaną przez Karadeniz Holding. https://en.m.wikipedia.org/wiki/MV_Karadeniz_Powership_Osman_Khan https://karpowership.com/powership-in-10-questions https://en.wikipedia.org/wiki/Karpowership

“I ten statek robił coś takiego. Dlaczego? – Jeśli ma zajmować się produkcją energii?

Erika D’Errico 4 nov 2024 @errico_erika Segui

Più canali telegram spagnoli dicono che questa nave sospetta fosse a Valencia prima e durante l’alluvione e che la prossima destinazione sia Genova. Amici liguri se la vedete fateci sapere.

Immagine

I lettori hanno aggiunto informazioni contestuali questa nave è una centrale elettrica galleggiante (powership) gestita da Karadeniz Holding. La nave produce elettricità a bordo. en.m.wikipedia.org/wiki/MV_Karade… karpowership.com/powership-in-1…

………………….

VIDEO: 30 października 2024: Marokański minister Nizar Baraka: “W tym roku przeprowadziliśmy 70 operacji zasiewania chmur.”

“W tym roku przeprowadzono około 70 operacji sztucznego zasiewania chmur, w tym 30 z ziemi i 40 z powietrza” powiedział marokański minister infrastruktury i wody, Nizar Baraka, w Rabacie w odpowiedzi na pytanie skierowane do Izby Radców. Minister zaprzeczył również “jakiemukolwiek związkowi między operacjami zasiewu a powodziami w południowo-wschodniej części kraju”.

https://babylonianempire.wordpress.com/2024/11/01/marokanskie-zasiewanie-chmur-i-zwiazane-z-nim-zagrozenie-dla-hiszpanii/embed/#?secret=SOQQA1JBZ1#?secret=N0Cr8Hw8EK

Jawnie nas rabują: Dopłaty obejmą m.in. ciężarówki zeroemisyjne…

10 miliardów z Funduszu modernizacyjnego

Dopłaty obejmą m.in. ciężarówki zeroemisyjne magazyny energii i budowę infrastruktury energetycznej

Ze wsparcia skorzystają m.in. firmy transportowe przy okazji wymiany ciężarowych flot

  • elektromobilni.pl/doplaty

  • Programy pomocowe przygotowane przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW) o łącznym budżecie 10 mld zł uzyskały akceptację Europejskiego Banku Inwestycyjnego (EBI). 2 mld zł zostanie przeznaczone na budowę lub rozbudowę sieci elektroenergetycznych na potrzeby ogólnodostępnych stacji ładowania dużych mocy. Na zakup lub leasing zeroemisyjnych pojazdów ciężarowych określono budżet wsparcia na 2 mld zł. Na budowę magazynów energii przeznaczono dofinanasowanie w kwocie 4 mld zł.

Miliardy na inwestycje

Magazyny energii elektrycznej i związana z nimi infrastruktura dla poprawy stabilności polskiej sieci elektroenergetycznej – budżet ponad 4 mld zł. Z kolei na budowę bądź rozbudowę sieci elektroenergetycznych na potrzeby ogólnodostępnych stacji ładowania dużych mocy określono budżet w wysokości 2 mld zł. Wsparcie na zakupu lub leasing pojazdów zeroemisyjnych kategorii N2 i N3 wyniesie również 2 mld zł. Energia dla wsi – tu zwiększono budżet o 2 mld zł.

To największa transza środków, jaką zatwierdził nam dotychczas Europejski Bank Inwestycyjny. Fundusze, które otrzymujemy ze sprzedaży praw do emisji dwutlenku węgla, przeznaczamy na zieloną transformację w Polsce, w kierunku gospodarki niskoemisyjnej. Nowe programy przeszły konsultacje, działamy w sposób transparentny i wsłuchujemy się w głosy naszych interesariuszy.  Naszą misją jest wydawanie tych środków w sposób efektywny, by przyniosły jak największy efekt ekonomiczny i ekologiczny, z korzyścią dla całego społeczeństwa – powiedziała prezeska NFOŚiGW Dorota Zawadzka-Stępniak.

Od prawej: prezes zarządu NFOŚiGW Dorota Zawadzka-Stępniak, minister klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska

4 mld zł na magazyny energii

Celem programu Magazyny energii elektrycznej i związana z nimi infrastruktura dla poprawy stabilności polskiej sieci elektroenergetycznej jest poprawa stabilności pracy Krajowej Sieci Energetycznej (KSE) oraz bezpieczeństwa energetycznego kraju. Pomoc kierowana jest do przedsiębiorców, w rozumieniu ustawy z dnia 6 marca 2018 r. Prawo przedsiębiorców, z wyłączeniem podmiotów sektora finansowego.

Z programu przedsiębiorcy będą mogli otrzymać dofinansowanie do budowy magazynów energii elektrycznej o mocy nie mniejszej niż 2 MW oraz pojemności nie mniejszej niż 4 MWh, przyłączonych do sieci dystrybucyjnej i przesyłowej na wszystkich poziomach napięcia. Dofinansowanie przewidziano w formie dotacyjnej od 45 proc. do 65 proc. całkowitych kosztów inwestycji – w zależności od wielkości podmiotu ubiegającego się o wsparcie. Pożyczki mogą wynieść do 100 proc. kosztów kwalifikowanych. 

Polska zgłosiła do notyfikacji Komisji Europejskiej program, za pomocą którego zamierza wspierać nowo powstające magazyny energii elektrycznej.  Komisja 3 października zatwierdziła ten program. Warunki pomocy zostaną zawarte w dwóch rozporządzeniach Ministra Klimatu i Środowiska dotyczących odpowiednio środków pochodzących z Funduszu Modernizacyjnego i Krajowego Planu Odbudowy (projekty są w trakcie prac legislacyjnych). Rozporządzenia te będą stanowiły krajową podstawę prawną udzielenia pomocy publicznej i uruchomienia przez NFOŚiGW programu priorytetowego oraz naboru wniosków o dofinansowanie.

Operatorzy skorzystają z 2 mld zł dotacji

Program Budowa/rozbudowa sieci elektroenergetycznych na potrzeby ogólnodostępnych stacji ładowania dużych mocy będzie wspierał rozwój infrastruktury elektroenergetycznej na potrzeby budowy ogólnodostępnych stacji ładownia dużych mocy. Stacje muszą być zlokalizowane wzdłuż sieci bazowej TEN-T, przy centrach logistycznych, bazach eksploatacyjnych, terminalach intermodalnych, MOP na sieci bazowej rozszerzonej lub kompleksowej TEN-T. Celem programu jest zmniejszenie liczby pojazdów emitujących CO2, a tym samym poprawa jakości powietrza. Dofinansowanie zaprojektowano w formie dotacyjnej w wysokości do 100 proc. kosztów kwalifikowanych. Beneficjentami będą mogli być Operatorzy systemu dystrybucyjnego (OSD) elektroenergetycznego.

2 mld zł na zeroemisyjne ciężarówki

Celem programu Wsparcie zakupu lub leasingu pojazdów zeroemisyjnych kategorii N2 i N3 jest uniknięcie emisji zanieczyszczeń powietrza, poprzez dofinansowanie inwestycji polegających na obniżeniu zużycia paliw emisyjnych w transporcie. W ramach tej inicjatywy wspierany będzie zakupu lub leasing ciężarowych pojazdów zeroemisyjnych.

Beneficjentami programu będą mogli być przedsiębiorcy – w rozumieniu ustawy z dnia 6 marca 2018 r. Prawo przedsiębiorców. Wysokość dotacji uzależniona będzie od rodzaju podmiotu ubiegającego się o dofinansowanie, kategorii pojazdu oraz wysokości dopuszczalnej pomocy publicznej.  Przewidziano dofinansowanie do 400 tys. zł dla pojazdów zeroemisyjnych kategorii N2 (o masie całkowitej od 3,5 t do 12 t) oraz maksymalnie do 750 tys. zł dla pojazdów kategorii N3 (o masie całkowitej powyżej 12 t). Dotacja może wynieść nie więcej niż 30-60 proc. kosztów kwalifikowanych w obu kategoriach. 

OZE i magazyny energii na wsi z dodatkowymi miliardami

Energia dla Wsi to kontynuacja istniejącego już programu, z planowanym zwiększeniem budżetu do 3 mld zł, w tym 1 mld zł dla zwrotnych form dofinansowania oraz 2 miliardy zł dla dotacji. Beneficjentem programu mogą być, jak dotychczas, rolnicy oraz spółdzielnie energetyczne (także powstające) lub jej członkowie. Dofinansowanie jest przyznawane na instalacje OZE wraz z magazynami energii zlokalizowanymi na terenie gmin wiejskich i wiejsko-miejskich. Intensywność pomocy uzależniona jest m.in. od rodzaju podmiotu ubiegającego się o wsparcie, rodzaju instalacji OZE i jej mocy.

Mit zielonej rewolucji. W rzeczywistości „ekologiczna” transformacja niszczy Ziemię

Mit zielonej rewolucji. W rzeczywistości „ekologiczna” transformacja niszczy Ziemię

pch/-ekologiczna-transformacja-niszczy-ziemie

(Zdjęcie ilustracyjne pixabay.com)

Podczas lipcowych „Trzech Międzynarodowych Dni Przeciw Technonauce” w piemonckim mieście Acqui Terme dwóch działaczy społecznych z francuskiego Grenoble przedstawiło problem tak zwanej transformacji ekologicznej ze słabo dotychczas znanego punktu widzenia. Ich referat streścił na swym blogu NoGeoingegneria.com („Nie dla Geoinżynierii”) Miguel Martinez. „Pamiętajmy, że to, co nazywa się transformacją ekologiczną, nie ma nic wspólnego z ekologią” – zaznaczył na wstępie. W tekście odnajdujemy kolejne dowody na tę „politycznie niepoprawną” tezę.

Francuskie miasto Grenoble dzięki działalności potężnego koncernu Capgemini Engineering stanowi zalążek czegoś w rodzaju „francuskiej Doliny Krzemowej”, rzucającej ponoć wyzwanie azjatyckim gigantom. W obszarze działalności firmy znajdują się tak odległe od siebie dziedziny jak wojskowość, turystyka, ubezpieczenia, energia, media, rozrywka… Sama określa się jako „lider zrównoważonej mobilności”.

Firma produkuje mikrochipy, czyli półprzewodniki używane przez przemysł już niemal powszechnie. Bez nich niemożliwe byłoby też tworzenie tak zwanych inteligentnych urządzeń, domów, miast.

„W rzeczywistości to, co nazywane jest ekologiczną transformacją, zależy z pewnością nie od biosfery, ale od półprzewodników, które umożliwiają umieszczanie wszędzie mikroczipów, zwanych po francusku puce (pchła). Capgemini odegrać ma decydującą rolę w reindustrializacji, w ramach której spodziewane są inwestycje na poziomie 3,4 biliona dolarów” – czytamy w materiale. Docelowo czujniki mają znajdować się w każdym produkcie – począwszy od samochodów po produkty, które znajdą się na sklepowych półkach – a nawet w powietrzu.

Grenoble, ogłoszonym w 2012 roku „Europejską Zieloną Stolicą” współrządzi Partia Ekologów. Miasto jest przy tym największym na kontynencie centrum nanotechnologii. Trafia tam rzeka pieniędzy przeznaczonych na badania i innowacje. W ubiegłym roku prezydent Macron obiecał przekazać 2,3 miliarda euro ze środków publicznych dla firm produkujących tam półprzewodniki: STMicroelectronics, którego współwłaścicielem jest bank Bpifrance i włoskie Ministerstwo Gospodarki i Finansów; Soitec oraz GlobalFoundries, koncernu kontrolowanego przez rząd Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

STMicroelectronics powstała w 1987 roku z połączenia działalności w dziedzinie półprzewodników firmy SGS Microelettronica oraz Thomson Semiconducteurs, czyli francuskiego oddziału międzynarodowego koncernu zajmującego się projektowaniem i konstrukcją mikrochipów.

STM działa również we Włoszech – ma centrum badawczo-rozwojowe w Castelletto oraz 2 duże centra produkcyjne – w Agrate Brianza i Katanii. Jednymi z największych klientów zakładu położonego na Sycylii są Tesla i Apple. Chipy zaprojektowane i wyprodukowane przez firmę od kilkudziesięciu lat umieszczane są w kasetach z tuszami do drukarek Hewlett-Packard. Fabryka pracuje non-stop, 24 godziny na dobę, 365 dni w roku. Niedawno otrzymała z funduszy unijnych 2 miliardy euro.

Zachłanne mikrochipy

Jak podali podczas włoskiej konferencji działacze społeczni z Grenoble, do wyprodukowania każdego mikrochipu potrzeba 32 litrów wody. A znaczną jej część musi stanowić tzw. woda ultraczysta, lepszej jakości niż pitna.

Inteligentny samochód zawiera około 1 500 mikroczipów, poruszany prądem – dwukrotnie więcej. A więc zapewnienie półprzewodników do jednego tylko „elektryka” wymaga około 100 tysięcy litrów wody, czyli tyle, ile przeciętny Włoch zużywa w ciągu półtora roku.

„Proekologiczne” Soitec i STM po osiągnięciu pełnej mocy produkcyjnej w ciągu dnia zużywać będą tyle wody, co mieszkańcy korzystający z… 700 tysięcy pryszniców. Czy ma to związek z wysychaniem rzeki Isère przepływającej przez teren, na którym znajduje się fabryka w Grenoble? We wrześniu 2023 roku ogłoszono tam między innymi z tego powodu (drugim było topnienie tamtejszych lodowców) „stan katastrofy naturalnej”. Susza wpłynęła na poruszanie się gleby, co spowodowało uszkodzenie niektórych domów w tej miejscowości.

O dziwo, z podobnym zjawiskiem – brakiem wody – zmagają się również mieszkańcy Sycylii. Hodowcy namawiani są do uboju bydła, aby przybywający na wyspę turyści nie zostali pozbawieni kąpieli. Wielkość opadów deszczu porównywalna była niedawno z poziomem występującym na suchych obszarach Libii i Maroka.

Pochłanianie gigantycznych ilości wody nie jest jedynym „ekologicznym” problemem związanym z obecnością producentów półprzewodników. Francuski oddział STMicroelectronics zużywa co roku 20 tysięcy ton chemikaliów, które następnie, po oczyszczeniu wlewa do rzeki Isère. Z fabryk STMicroelectronics i Soitec wpada do rzeki Isère tyle azotu co z odpadów wytwarzanych przez 53 tysiące mieszkańców miasta.

Wśród odpadów znajdują się jednak na przykład również niepodlegające pełnemu rozkładowi związki per- i polifluoroalkilowe (PFAS), nieodzowne przy wytwarzaniu mikrochipów. Obecne w tych związkach wiązania węgla i fluoru należą do najsilniejszych znanych w chemii organicznej.  

Gigantyczny drenaż w imię nowoczesności

Cyfryzacja obejmująca stopniowo wszystkie dziedziny naszego życia nie obywa się bez półprzewodników. W lutym obecnego roku na łamach portalu The Dial reporter Jessica Traynor opisała konsekwencje wyboru, jakiego dokonały władze Irlandii ściągając do tego kraju międzynarodowe korporacje wznoszące tam gigantyczne centra danych. Dają one wprawdzie pracę mieszkańcom Zielonej Wyspy, lecz nie płacą podatków, przyczyniając się do upadku firm krajowych. Martinez opisuje to zjawisko na obrazowym przykładzie. „(…) mały sklepik obok zostanie zamknięty, bo Amazon jest tak wygodny, i jeśli rodzinę, która tam mieszkała, zastępuje imigrant, który jedzie na rowerze pod prąd, aby dostarczyć przesyłkę, ponieważ boi się, że kontrolujący go mikrochip spowoduje, iż zostanie wyrzucony jeśli zrobi to ułamek sekundy za późno (…)”.

Jessica Traynor napisała m.in., że w 2023 roku należące do światowych gigantów a położone w Irlandii  82 centra danych zużyły więcej energii elektrycznej niż wszyscy mieszkańcy miast tego kraju. Przy czym aż 70 procent zużywanej przez Irlandczyków energii pochodzi z importu.

Planowane jest zbudowanie kolejnych 40 centrów danych. Jeśli tak się stanie, do 2030 roku wszystkie centra zużywać będą wtedy aż 70 procent krajowej energii. „Perspektywa cyklicznych przerw w dostawie prądu staje się coraz bardziej prawdopodobna” – ubolewa Traynor.

Technologicznej rewolucji, ponoć nieuchronnej i mającej przynieść nam poprawę warunków życia, chyba jednak nie do końca po drodze jest z ekologią. Zwraca na to uwagę ruch społeczny, który wykształcił się wokół sprzeciwu względem działalności fabryk półprzewodników we Francji czy Włoszech.

W Grenoble środowiska skupione wokół bloga stopmicro38, grupy Pièces et Mains d’Oeuvres oraz pisma Postillon wiosną wyprowadziły na ulicę kilka tysięcy osób. Protesty doprowadziły do – przynajmniej czasowego – zawieszenia rozbudowy fabryk STMicroelectronics i Soitec.

W kwietniu 2023 tysiąc osób demonstrowało we francuskim Crolles przeciwko monopolizacji zasobów naturalnych oraz energii przez przemysł elektroniczny i ekspansję STM oraz Soitec.

„Sektor mikroelektroniki szczególnie zachłanny jest na wodę. Do płukania pojedynczej płytki krzemowej potrzeba jej 1 700 litrów. Latem w okresach suszy, kiedy nie wolno już podlewać ogrodów, ST i Soitec w dalszym ciągu pobierają wodę pitną z francuskiej sieci publicznej. Jej zużycie przez nie stale rośnie i oczekuje się dalszej ich ekspansji. ST planuje pochłaniać 21,5 tysiąca metrów sześciennych wody pitnej dziennie, czyli 250 litrów na sekundę, co oznacza wzrost o 190 procent w porównaniu do roku 2021” – alarmują ekolodzy (ci autentyczni). Piętnują fabryki mikrochipów także za zanieczyszczanie rzek amoniakiem, chlorem, sześciofluorkiem, fosforem, azotem czy miedzią. Skażona woda po opuszczeniu oczyszczalni ścieków trafia do rzeki Isère.

Protestujący sprzeciwiają się finansowaniu fabryk półprzewodników publicznymi pieniędzmi, oskarżają ich władze o przyczynianie się do eskalacji wojny poprzez udział produktów w sprzęcie używanym podczas działań zbrojnych.

Jak wskazują działacze społeczni, każdego roku poziom użycia chipów zwiększa się o 15 procent. Z kolei aż 95 procent światowej produkcji metali rzadkich stosowanych w produkcji półprzewodników pochodzi z Chin. Trudno więc mówić o jakiejkolwiek emancypacji pod tym względem od Pekinu.

„Najlepszym sposobem na uniknięcie uzależnienia od azjatyckich fabryk jest używanie mniej elektroniki. To oznacza odzyskanie autonomii wobec przemysłowego i złączonego stylu życia narzucanego nam przez potęgę korporacji międzynarodowych” – podkreślają francuscy ekolodzy.

W ich ocenie cyfryzacja ma wymierny wpływ na środowisko poprzez funkcjonowanie kopalń metali rzadkich, zużycie energii elektrycznej i wody, składowiska odpadów, zanieczyszczenie rzek. „Wzrost produkcji chipów konsoliduje logikę globalnej zagłady. Czy chipy elektroniczne są niezbędne do życia w społeczeństwie? W przeciwieństwie do wody, której używanie to konieczność, półprzewodniki nie są konieczne ani nie jesteśmy na nie skazani. Jest to polityczny wybór życia w łączności z siecią” – trzeźwo apelują francuscy działacze z ruchu StopMicro38.

Źródła: NoGeoingegneria.com, defenceiq.com, francebleu.fr, dday.it, thedial/world, stopmicro38.noblogs.org

RoM

Adam Kornacki o ABSURDACH warszawskiej SCT i dzieleniu kierowców: „Jesteś biedakiem, nie wjedziesz do strefy”. Koniecznie obalić !!

Adam Kornacki o warszawskiej SCT i dzieleniu kierowców: „Jesteś biedakiem, nie wjedziesz do strefy” O absurdach-warszawskiej-sct-i-dzieleniu-kierowcow-jestes-biedakiem-nie-wjedziesz-do-strefy

#lewica #SCT #strefa czystego transportu w warszawie #strefa w warszawie #Trzaskowski #walka z kierowcami #walka z samochodami #Warszawa #wielki reset #zielony terroryzm

(Fot. Adam Kornacki / You Tube)

Ceniony dziennikarz motoryzacyjny nie zostawił suchej nitki na Strefie Czystego Transportu, wprowadzonej wraz z początkiem miesiąca na terenie Warszawy.

No i mamy to, stało się. Nie wiem, czy trzeba będzie wyjść na ulicę, czy jakieś [mocniejsze] ruchy poczynić… Wy mi napiszecie w komentarzach, co z tym zrobić – rozpoczął dziennikarz audycję na własnym kanale You Tube.

Adam Kornacki zwrócił uwagę, że wprowadzona od początku lipca SCT oznacza dla wielu kierowców ograniczenia, kary finansowe, mandaty i biurokrację. Nie ma natomiast nic wspólnego z ochroną środowiska i przewietrzania miasta nowoczesnego, dysponującego korytarzami wentylującymi, szerokimi arteriami, przepływającą przez środek metropolii, szeroką Wisłą…

– Dlaczego więc wprowadzono coś, co jest od samego początku bublem prawnym, który – wspomnicie moje słowa – najpierw utrudni, a potem uniemożliwi nam swobodną eksploatację swoich samochodów – zastanawiał się dziennikarz.

Autor audycji zaznaczył, że urzędy – zarówno miejski, jak i wojewódzki – zarzekały się, iż prowadzone były społeczne konsultacje w sprawie wprowadzenia strefy. Jeżeli ktokolwiek z was brał udział w tych konsultacjach, niech mi napisze w komentarzu – zwrócił się do widzów. – Bo ja nie brałem. Nic o tym nie wiedziałem. Nikt się nie pytał. Znam wielu ekspertów – z Instytutu Transportu Samochodowego, z Polskiej Izby Motoryzacji – nikt z nikim na ten temat nie rozmawiał zapewniał.

Sięgając do oficjalnych informacji na temat SCT wyliczał, że strefa dotyczy samochodów starszych niż 25 lat. – Zważywszy, że średnia wieku aut w Polsce wynosi 12 lat, a jeszcze niedawno było to 16 lat, wprowadzanie takich norm jest śmianiem się w twarz swoim obywatelom – ocenił.

Załóżmy, że jeździsz matizem, seicento, które ma 25 czy 26 lat i pali pięć litrów na setkę – nie wjedziesz nie tylko do Śródmieścia. Od Trasy Łazienkowskiej, od Grochowa po Wolę, po al. Prymasa Tysiąclecia – niby tylko 7 procent powierzchni miasta, ale to 7 procent, przez które każdy nas prędzej czy później będzie miał potrzebę przejechać – zauważył.

Kornacki podał przykład remontowanego przez siebie hummera z 1997 roku – z całkiem nowym silnikiem, nadwoziem i zawieszeniem. Takie auto ze względu na niespełnianie norm emisji spalin nie wjedzie do SCT.

Po co takie coś wprowadzać i po co dzielić społeczeństwo żeby od razu powiedzieć: „Ty jesteś bogaty, ty jesteś biedny; ty wjedziesz, ty nie wjedziesz; ty wjedziesz G-klasą, która pali 40 litrów na setkę – bo jesteś bogaty i cię wpuścimy, a ty z tym „matiziną”, spalaniem 4,5 litra, masą własną 800 kilo – nie wjedziesz, bo jesteś biedakiem. A biedaki nie wjeżdżają do Śródmieścia. Nie wjedziesz na Grochów bo już cię Trasa Łazienkowska oddzieli. Strefa dla bogaczy i strefa dla ubogich – tak podsumował autor programu filozofię wprowadzania Stref Czystego Transportu.

Jakie to okrutne, jakie to podłe, podważające wszelkie nasze prawa. To jest po prostu pozbawianie nas praw i wolności obywatelskiej. Wspomnicie moje słowa, bo we Wrocławiu, w Krakowie, w Poznaniu też będziecie takie strefy mieć. Jeżeli myślicie, że to was nie dotyczy, to jesteście w błędzie – przewidywał.

 Kornacki odnotował zawarte w uchwale o SCT wyłączenia z zakazu wjazdu. Będzie można na przykład skorzystać z „dyspensy” 4 razy w roku, co oznacza papierkowy bałagan i uruchomienie biurokratycznej machiny. To samo dotyczy posiadaczy aut wpisanych do rejestru jako zabytkowe. Muszą oni przed wjechaniem do miasta postarać się o opinię rzeczoznawcy i uzyskać zieloną naklejkę umieszczaną na szybie pojazdu. Miłośnik zabytkowych samochodów odwiedzających różne miasta w ramach branżowych zlotów będzie więc kolekcjonerem takich nalepek. Podobnie, osoba mieszkająca i płacąca podatki w stolicy – chcąc uzyskać dla siebie zwolnienie z zakazu, musi starać się o odpowiedni glejt w urzędzie skarbowym.

Ja będę się tłumaczył innym urzędasom, którzy spożytkują na to 100 tysięcy ryz papieru, którzy będą siedzieć, pić kawkę przy klimatyzatorach, będą zanieczyszczać środowisko tak jak żaden samochód na tym świecie swoją nikomu do niczego nie potrzebną, zdublowaną prawnie pracą, która wykonają tylko po to by ją wykonać i zakosić parę złotych – irytował się dziennikarz. – Ja się będę tłumaczył przez US, że płacę tutaj podatki? Przecież żeby sprawdzić samochód, wystarczy wejść w CEPiK; gdyby coś takiego się stało, wszystko jest w systemie – można wejść po moim PESEL-u i sprawdzić, gdzie płacę podatki. Nie – obywatel zostaje obciążony wszystkimi tymi obowiązkami. To on musi się ubiegać, żeby wjechać na Świętokrzyską – zauważył.  

Wprowadźmy prawo, które będziemy w stanie egzekwować; po co wprowadzać takie, które z zasady jest nie do wyegzekwowania, a to takie jest – apelował.

– Wydaje mi się, że my, kierowcy będziemy musieli prędzej czy później wyjść na ulice i naprawdę domagać się jakichś praw, bo: podatki w paliwie, podatki w tym, podatki w tamtym…powiedział.

Jeżeli nie pójdziemy po rozum do głowy, jeżeli władze się z tego nie wycofają – ze Stref Czystego Transportu – wszyscy zostaniemy uciemiężeni: i urzędnicy Bogu ducha winni, i obywatele, tylko Zieloni będą siedzieć w sandałach z dreadami i ziewać przykuci do drzewek na Chmielnej… – zakończył swój wideofelieton.

W ciągu nieco ponad tygodnia film uzyskał ponad 170 tysięcy wyświetleń. Autorzy 3,8 tysiąca komentarzy w ogromnej mierze podzielali mocne opinie zawarte w tekście. Wielu jednak zarzucało autorowi programu, że zabrał głos w sprawie stref dopiero teraz, gdy sprawa została już przegłosowana i jest obowiązującym prawem.

Źródło: You Tube / Adam Kornacki RoM

=========================================

mail:

A dogadzać się w parę tysięcy osób – i zablokować wszystkie dojazdy do tej pieprzonej STC!! I tak – nieregularnie, co parę dni – by uniknąć kontry – aż do odszczekania przez Dupiarza !!

Chyży: Podatek od aut spalinowych zamienił się w opłatę środowiskową

Rezygnacja z podatku od aut spalinowych to tylko przykrywka? Będzie inna opłata

4.07.2024 gazeta/rezygnacja-z-podatku-od-aut-spalinowych-to-tylko-przykrywka

Zgodnie ze zmianami w KPO nie będzie podatku od samochodów spalinowych. Zamiast tego rewizja planu uzgodniona przez rząd z Komisją Europejską przewiduje wprowadzenie tzw. opłaty środowiskowej.

We wtorek 2 lipca Komisja Europejska zgodziła się na zaproponowane przez Polskę zmiany w Krajowym Planie Odbudowy. Modyfikacje polegały między innymi za zastąpieniu podatku od samochodów spalinowych dopłatami do zakupu aut elektrycznych

Tak zrewidowany KPO polski rząd przyjął już 30 kwietnia. “Podatku od posiadania aut spalinowych w Polsce nie będzie! Komisja Europejska pozytywnie rozpatrzyła wniosek Ministerstwa Klimatu i Środowiska w tej sprawie” – ogłaszała wówczas ministerka klimatu Paulina Hennig-Kloska. “Kij zamieniamy na marchewkę” – pisała w mediach społecznościowych. Jak w rzeczywistości będzie wyglądać nowe prawo?

Podatek od aut spalinowych zamienił się w opłatę środowiskową

Jak wskazała “Gazeta Wyborcza“, pomimo rezygnacji z planu wprowadzenia podatku od posiadania samochodów osobowych z silnikami spalinowymi, skonstruowanego według zasady “zanieczyszczający płaci”, w I kwartale 2026 roku zostanie wprowadzona tzw. opłata środowiskowa. W ramach opłaty środowiskowej posiadacze samochodów osobowych oraz pojazdów dostawczych z silnikami spalinowymi będą zmuszeni płacić kwotę uzależnioną od emisji dwutlenku węgla i tlenków azotu.

Nie wiadomo, jaki charakter będzie mieć nowa opłata środowiskowa. Nie jest także jasne, czy będzie trzeba ją zapłacić tylko raz, czy też cyklicznie. Informacje te nie zostały wyszczególnione w dokumencie Komisji Europejskiej. Wiadomo jednak, że z opłaty mogą zostać zwolnieni przedsiębiorcy, którzy posiadają wyłącznie jeden samochód. Nie zmienia to faktu, że dla większości z nich nowa opłata będzie oznaczała wzrost kosztów prowadzenia działalności. 

Danią rządzą ideologiczne wariatki: Pierwszy na świecie podatek od mięsa w wysokości 80 funtów rocznie od krowy. Feministra z balonikiem przy dupie?

https://www.telegraph.co.uk/world-news/2024/06/26/denmark-charge-farmers-per-cow-in-world-first-meat-tax

Dania nakłada na rolników pierwszy na świecie podatek od mięsa w wysokości 80 funtów rocznie od krowy

Kraj zajmie się emisją gazów cieplarnianych pochodzących od bydła, aby zachęcić Duńczyków do wypróbowania diet przyjaznych dla środowiska

Dania będzie pobierać od rolników opłatę do 80 funtów za każdą krowę w ramach pierwszego na świecie podatku węglowego od rolnictwa. Kraj ten stara się w ten sposób zachęcić ludzi do jedzenia mniejszej ilości mięsa, aby przeciwdziałać zmianie klimatu.

Rolnictwo jest sektorem emitującym najwięcej gazów cieplarnianych w Danii , a także głównym eksporterem wieprzowiny i produktów mlecznych. Rząd ma nadzieję, że podatek ten pomoże mu osiągnąć cel ograniczenia emisji o 70 procent w tej dekadzie.

Z wpływów z podatku zostanie utworzony fundusz, który będzie wspierał ekologicznych rolników. Ponadto firma zainwestowała 58 milionów funtów w dodatki paszowe, aby ograniczyć emisję metanu przez krowy . [Te kontr-rewolucyjne krowy ośmielają sie pierdzieć na RZĄD !! md]

Nowy podatek, który został uzgodniony po negocjacjach z grupami rolniczymi i ekologicznymi, będzie wynosił 13,50 GBP za tonę CO2 w 2030 r., a w 2035 r. wzrośnie do 85 GBP, choć obowiązywać będzie 60-procentowy zwrot. [Uś, to musiał wymyślić stary rabin.. md]

Według duńskiego ekologicznego think tanku Concito, który powołuje się na grupę roboczą duńskiego rządu, początkowy koszt wyniesie około 80 funtów na krowę mleczną, co oznacza emisję średnio sześciu ton ekwiwalentu CO2.

Zdaniem minister gospodarki Danii Stephanie Lose, może to spowodować wzrost kosztów o 23 pensy za kilogram mielonej wołowiny. [Tak sobie wymyśliła. Oczywiście gdzieś w hurcie, a w sklepie parę razy więcej. Mordy tej idiotki wam nie pokażę. Ona zapewne też sobie przyczepiła szczelny balonik przy organie, którym myśli. MD]

Powiedziała, że ​​nowe prawo zwiastuje „historyczną reorganizację i restrukturyzację duńskiej ziemi i produkcji żywności”.
Stephanie Lose, duńska minister gospodarki, twierdzi, że podatek może zwiększyć cenę kilograma mielonej wołowiny o 23 pensy [Beka jej się, czy co?? To już było. md]

Chociaż ustawa została uchwalona po negocjacjach między głównymi organizacjami handlu żywnością i rolnictwem, a także nią i jej największą organizacją ochrony środowiska, została skrytykowana przez niektóre grupy rolnicze. Organizacja rolników Bæredygtigt Landbrug powiedziała Financial Times, że umowa była szalona i pokazała, że ​​rząd nie słucha rolników.

Torsten Hasforth z Concito powiedział, że istnieją pewne obawy, że nowe prawo może zaszkodzić duńskim rolnikom poprzez zwiększenie importu, jednak przyjęto pogląd, że „ktoś musi zacząć”.

„Cały pomysł polega na tym, aby pobudzić innowacje i rozwiązania z branży” – powiedział. „To próba wypróbowania czegoś, co faktycznie zakończy się redukcją emisji”.

Dania ma jeden z najwyższych wskaźników spożycia wołowiny na świecie, a rząd prowadzi jedną z najbardziej ambitnych polityk zachęcających do spożywania żywności pochodzenia roślinnego. [Jak ci Duńczycy mogli “dać głos” ta takich okrutnych idiotów? MD]

Wieprzowina, również bardzo popularna w Danii, emituje mniej, ale również podlegałaby podatkowi węglowemu.

W zeszłym roku Dania opublikowała pierwszy na świecie plan zachęcania do produkcji i spożycia większej ilości warzyw i alternatywnych białek. Nastąpiło to po zmianie przez rząd krajowych wytycznych mających na celu ograniczenie spożycia mięsa zgodnie z zaleceniami dotyczącymi diet zrównoważonych pod względem środowiskowym.

Jednak Duńczycy są mniej entuzjastycznie nastawieni do mięsnych alternatyw i twierdzą, że w porównaniu z innymi Europejczykami, w najbliższej przyszłości prawdopodobnie ograniczą spożycie mięsa – wynika z badań Uniwersytetu Kopenhaskiego.

Premier Danii Mette Frederiksen wyraziła podobno nadzieję, że nowy podatek utoruje drogę podobnym opłatom w innych krajach w przyszłości.

Ministrowie rządu Wielkiej Brytanii już wcześniej przedstawiali pomysł opodatkowania brytyjskiego rolnictwa, ale wycofali się z tego pomysłu w niedawnych propozycjach rozszerzenia systemu podatku węglowego.

Unia Europejska również prowadziła dyskusje na temat włączenia rolnictwa do swojego systemu handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla, ale jakiekolwiek posunięcie prawdopodobnie spotkałoby się ze znacznym sprzeciwem ze strony grup rolniczych, które w ostatnich miesiącach organizowały protesty w całej UE.

Jak zatrzymać potop, czyli cele klimatyczne. Jedni budują arkę, inni piszą dyrektywy unijne.

Jak zatrzymać potop, czyli cele klimatyczne UE kelkeszos

https://www.salon24.pl/u/qqc1968/1383326,jak-zatrzymac-potop-czyli-cele-klimatyczne-ue


Nie wiem czy w dziejach ludzkości były organizacje bardziej bezbożne od Unii Europejskiej, przypuszczam, że nie, bo nawet bolszewicy ogłosiwszy, że “Boga nie ma” natychmiast zorganizowali się w struktury silniej religijne niż jakakolwiek inna znana sekta.

W przypadku współczesnych “komisarzy” już tak nie jest, to ludzie idealnie obojętni, w typie lermontowskiego Pieczorina [“Bohater naszych czasów” md] , chyba najlepszego literackiego portretu tych, którzy nami rządzą. Nie uznają żadnej moralności, więc nie muszą sobie zaprzątać głowy poszukiwaniem korzeni, umocowań i prawomocności jakichkolwiek zasad, bo ich żadne zasady nie obowiązują poza każdodziennym powodzeniem objawiającym się w użyciu, w organizowaniu jednodniowych przyjemności, bez jakiegokolwiek zainteresowania konsekwencjami. Ale nawet oni się boją potopu, a przynajmniej tak deklarują. W każdym razie są to ludzie zdolni potopami zarządzać i to nie na zasadzie Noego co to wobec zagrożenia budował arkę przetrwania, ale tych rozkazujących słońcu, wodzie i wiatrowi. Bogowie olimpijscy, czy tam brukselscy, szczegóły nazwy nie są tu najistotniejsze – ważne jest tylko samo zjawisko.

Pewnie Lermontowa teraz czytać nie można, bo “ruski”, choć może na zasadzie indywidualnej abolicji ( w końcu pisał o niemytej Rosji ) warto przypomnieć “Bohatera naszych czasów” powieść tak genialną, że nawet w pozostającej pod rosyjską opresją Polsce, gdzie do słusznych obowiązków patriotycznych należało ignorowanie wytworów kultury Moskali – przetłumaczono ją i opublikowano w ledwie trzy lata po pierwszym petersburskim wydaniu. Nie wiem jak udało się Lermontowowi uchwycić istotę nowego człowieka, zanim jeszcze powstały warunki do jego pełnego rozkwitu, ale zdążył ze swoim proroctwem, tuż przed urodzeniem potworów. Bo pewnie pisał swoje arcydzieło jeszcze przy świecach, albo w najlepszym razie łojowej lampce, ale już za chwilę rozbłysło inne światło, będące oczywiście wielkim dobrodziejstwem ludzkości, ale wydające też skutki uboczne w postaci “jaśnie oświeconych” i to oni teraz rządzą stając się “bohaterami naszych czasów”.

Ledwie trzynaście lat po publikacji powieści Lermontowa nastąpiły wydarzenia dające w perspektywie jego Pieczorinowi możliwości techniczne, stwarzające nieograniczone pole do kultywowania doskonałej  amoralności. 31 lipca 1853r. Ludwik Rydygier w swoim lwowskim szpitalu przeprowadził pierwszą operację przy świetle lampy naftowej.

To był błysk, przenoszący ludzkość w zupełnie inny wymiar. Wyprodukowanie tak wydajnego paliwa, które natychmiast wyparło tłuszcz z nieszczęsnych wielorybów, stworzyło zupełnie inny świat, poruszający się z nieznaną żadnym wcześniejszym pokoleniom prędkością. Ziemia wprawdzie nadal kręci się tak samo wolno jak zawsze ( i oby to się nie zmieniło ), ale to co na niej – już nie. To co na ziemi pędzi, choć nie do końca wiemy dokąd.

W każdym razie Pieczorinowie, czy też może pieczeniarze, świetnie się w tym pędzie urządziwszy, nagle przestraszyli się potopu. Zaleje nas, lodowce płoną, słońce świeci za mocno, wiatry wieją zbyt silnie, a w tym wszystkim szaleją mikroby. Trzeba przeciwdziałać.

Jeszcze się ludzie nie zdążyli dobrze przyzwyczaić do wygód, od lampy naftowej, do energii atomowej i powszechnej motoryzacji, minęły raptem dwa nie najdłuższe życia, a już pod koniec trzeciego musimy to wszystko na śmietnik wyrzucić, bo za gorąco. I może zalać. Pieczorin musi się czymś zajmować, żeby zabić nudę, to zebrał się w kilku na dachu Europy, gdzie jeszcze chyba bywa chłodno ( nie wiem, bo nie byłem ) i wymyślił – koniec tego dobrego, trzeba schładzać.

Owi bogowie nie byliby sobą, gdyby oszustwa nie zaczęli od manipulacji językiem i to na poziomie tak elementarnym, że aż dziw bierze w jaki sposób tak ogromne rzesze ludzi dają się łapać na tak prosty kant. “Cele klimatyczne” w istocie bowiem nimi nie są i to sprawa tak oczywista jak tylko być może. Jeśli bowiem wziąć walutę “brukselskich bogów” za prawdziwą monetę, to ograniczenia emisji, te wszystkie ich “fity”, są wyłącznie środkiem prowadzącym do schłodzenia. Ograniczamy wszystko, bo chcemy obniżyć temperaturę. To jest cel – obniżenie temperatury, a co za tym idzie, przywrócenie, no przynajmniej w Europie – długich, śnieżnych i mroźnych zim. Jeśli się nie uda, to będzie potop. 

O co zatem walczymy, nakręceni przez “bohaterów naszych czasów”? O to, żeby zima zaczynała się na początku listopada, kończyła w kwietniu, a wielkie śniegi i dwucyfrowe temperatury poniżej zera obowiązywały przez co najmniej trzy miesiące w roku. To jest w Europie klimat idealny i na żadne odstępstwa się zgodzić nie można. Czy wyłączywszy wszystko co spala i emituje, ten ideał osiągniemy? Tego nie wiadomo i Pieczorin, który się teraz nazywa Schwab, czy jakoś tak,  też tego nie wie, ale się dobrze bawi i to jest najważniejsze. Bawi się w zapobieganie potopowi i każe sobie za to bardzo dużo płacić. No to płacimy. A jak już osiągnie swoje “cele klimatyczne”, co zapewne dla nas objawi się dawno nie widzianym zamarznięciem Bałtyku, albo chociaż Wisły, to “bogowie” ogłoszą, że jest za zimno, musimy zatrzymać zlodowacenie, ale spokojnie, mamy na to sposób i za stosowną opłatą go wdrożymy. 

Zabawa w ciepło / zimno wydaje się najlepszym spośród Europejczyków przednia, tyle, że jako ludzie nieodmiennie “wybierający przyszłość”, tak skutecznie zapominają o przeszłości, że nie potrafią ustalać związków przyczynowych, a przy tym nie wiedzą, że potopom się nie da ludzką mocą zapobiec, zawsze w jakiejś formie przychodzą, bo nie od nas zależą.

Wtedy jedni budują arkę, inni piszą dyrektywy unijne.

Konferencja klimatyczna w Sejmie. Braun: Żebyśmy tę doktrynę mogli złożyć nie do grobu, ale na śmietnik historii.

Konferencja klimatyczna w Sejmie. Braun: „Nie zajmujmy się negocjowaniem z terrorystami”

To zmierza po prostu, jak każdy system totalitarny, do masowych zbrodni

—————————————

15.06.2024 konferencja-klimatyczna-w-sejmie-braun

W sobotę w Sejmie odbyła się konferencja dotycząca tzw. polityki klimatycznej. Mimo wcześniejszych zapowiedzi, nie pojawiła się na niej minister klimatu Urszula Zielińska. Głos zabierał m.in. europoseł Konfederacji Grzegorz Braun.

Konferencja pod hasłem „Zmiany klimatu. Polityka a nauka” została zorganizowana w ramach posiedzenia Parlamentarnego Zespołu ds. Gwarancji Własności i Wolności Gospodarczej Polaków.

Mówiąc o zielonej ideologii, poseł Grzegorz Braun stwierdził, że „chciałby życzyć sobie i wszystkim Państwu, (…) żebyśmy mogli nasz sprzeciw wobec tej wrogiej ludzkości, ludzkiej wolności, majętności, ludzkiej godności, której przecież nie ma bez poszanowania tradycji, bez prawa do prywatności, żebyśmy tę doktrynę mogli złożyć nie do grobu, ale na śmietnik historii, tak jak stało się to z tamtą komuną, którą część z nas pamięta jeszcze z autopsji”.

– I ci, którzy z autopsji pamiętają, pojmują, że nie ma ani żadnego nadużycia, ani też nie ma niedokładności w tej analogii, którą ja na użytek właśnie świeżo zakończonej kampanii wyborczej, formułowałem dwoma hasłami: precz z komuną, precz z euro-komuną. Okazjonalnie dodawałem jeszcze precz z żydokomuną, bo wydaje mi się, że to dopiero jest komplet – wskazał europoseł Konfederacji.

Zwrócił uwagę, że ta doktryna „ma charakter quas-religijny. Jest to kult”.

– Tam, gdzie ludzie przestają wierzyć w Pana Boga, zaczynają wierzyć w byle co. I otóż komuna i eurokomuna rugująca z centrum i usuwająca z fundamentów naszego życia publicznego, zbiorowego, państwowego, międzynarodowego, usuwająca ten istotny fundament, opokę chrześcijaństwa, ta komuna oczywiście musi podstawić w to miejsce jakieś kulty fałszywe, oparte na urojeniach. I tak rzeczywiście, jak za tamtej sowieckiej czerwonej komuny, sprawiedliwość społeczna i pogoń za jej mirażem usprawiedliwiała wszystko i miała być wytłumaczeniem każdej niegodziwości, każdej nielogiczności, każdego bezsensu i każdej zbrodni, tak dzisiaj pogoń za urojoną bezemisyjnością i zrównoważonym rozwojem to ma usprawiedliwić wszystko zaznaczył.

– Chciałbym zwrócić uwagę na to, że to jest – tak jak tamta komuna – system, z którym nie można i nie należy negocjować. Nie należy negocjować z terrorystami i nie należy negocjować z ekoterrorystami – dodał Braun.

– Nie należy negocjować zakresu naszej wolności do wypowiadania się na te tematy i nie należy negocjować zakresu naszej wolności decydowania o naszym życiu, o naszym domostwie, naszej gminie, naszym państwie, bo kiedy tylko zaczynamy negocjować już jesteśmy zgubieni – powiedział.

Wskazał, że piewcy zielonej ideologii „nie są tacy znowu w ciemię bici”.

– Oni mają na swoje posyłki, mają na gwizdnięcie rozmaite autorytety medialne, ten cały konsensus naukowy, ale ci, którzy płacą sowicie tym łajdakom, którzy tworzą naukowe teorie, dorabiają do rozboju grabieży zuchwałej, bo to jest przecież grabież zuchwała i naruszenie miru każdego z naszych domostw. To w ogóle jest cały katalog przestępstw kodeksowych. To, czym jest w praktyce walka z globalnym ociepleniem, walka o bezemisyjność, to jest cały długi katalog przestępstw kodeksowych i konstytucyjnych deliktów – dodał.

Braun podkreślił, że „znika prywatność, znika tajemnica i handlowa, i tajemnica lekarska”. Jak dodał, „wszystko jest po to, żeby system zracjonalizować, jest scyfryzowane i wszyscy są w systemie i w związku z tym nie ma żadnej tajemnicy, skoro każdy lekarz, cieć, policjant, polityk spod palca może wydobyć dowolne dane na temat naszego stanu zdrowia i na temat stanu naszego domostwa”. – Czy mamy tam nasz dom obłożony dostatecznie grubą warstwą styropianu, żeby Greta Thunberg nie budziła się z krzykiem i żeby prezydent Trzaskowski w Warszawie był spokojniejszy o los płonącej planety – dodał.

– Do czego to zmierza? Chciałbym podzielić się przekonaniem, że to jednak zmierza po prostu, jak każdy system totalitarny, do masowych zbrodni ocenił polityk.

– Nie miejmy wątpliwości, że w momencie, w którym państwo przejmuje stery i wszystko dzieje się w państwie i nic poza państwem, niektórzy stracą przedwcześnie życie. I z tego powodu (…) nie należy negocjować z ekoterrorystami, i z tego powodu, uwaga, instytucje, które projektują na nas tego typu doktryny, powinny być zwalczone i skutecznie obalone. Obalone, nie remontowane, nie dokręcane śrubki, bo może trzeba to jakoś inaczej skalibrować i wtedy na przykład Eurokołchoz będzie produkował lepsze projekty i zaproponuje nam lepszą zmianę naszego życia. Ja sądzę, że jesteśmy w takim momencie, w którym trzeba powiedzieć, że instytucja i system, który wyszedł do nas z ofertą bezemisyjności, redukcji emisji, handlu emisjami z Zielonym Ładem, dyrektywą budynkową i na dokładkę jeszcze paktem migracyjnym, to jest organizacja wroga. Po prostu wroga – ocenił Braun.

– Nie organizacja, która popadła w jakieś błędy i wypaczenia, prawda, stalinowskie, które jak się wyeliminuje, towarzysz Chruszczow z towarzyszem Malenkowem, jak się za to wezmą, to będzie lepiej, prawda? Lepiej już było, Szanowni Państwo. Nie zajmujmy się negocjowaniem z terrorystami, nie zajmujmy się dyskutowaniem z wariatami, ponieważ za ich plecami stoją prawdziwi gangsterzy, brońmy się, a nie możemy się bronić inaczej niż dążąc do zneutralizowania źródeł zagrożeń – wskazał.

– Jeśli w tym roku Zielony Ład i dyrektywa budynkowa i pakt migracyjny i to wszystko się zbiega, no to gdyby nawet odtrąbili tutaj taktycznie odwrót i gdyby nawet z tego się wycofali eurokomuniści, klimatyści, no to z czym wyjdą w przyszłym roku? Z czym wyjdą w przyszłym roku i czy w przyszłym roku my będziemy z naszej strony na tyle zorganizowani i na tyle zdeterminowani, żeby móc się oprzeć następnym, nowym, lepszym projektom budowy nowego, wspaniałego świata? Sądzę zatem, że eurokołchoz powinien być zniszczony. Sądzę zatem, że nie należy leczyć się objawowo tylko u korzenia, a jeśli trzeba, to nawet od czasu do czasu wyrwać ząb – zakończył Grzegorz Braun.

USA: Ludzie uciekają z funduszy inwestujących w “zrównoważony rozwój”

pch/usa-rekordowe-straty-zrownowazony-rozwoj 12 czerwca 2024

USA: Rekordowe straty funduszy inwestujących w “zrównoważony rozwój”

Amerykanie nie dają się nabrać na fundusze, które inwestują w „zrównoważony rozwój”. „Wypłaty klientów z amerykańskich funduszy ukierunkowanych na cele środowiskowe, społeczne i związane z ładem korporacyjnym osiągnęły 8,8 miliarda dolarów w pierwszych trzech miesiącach 2024 r.” – podał Bloomberg.

Fundusze giełdowe zajmujące się ochroną środowiska, społeczeństwem i ładem korporacyjnym odnotowały największe odpływy netto, jakie kiedykolwiek zarejestrowano w ciągu jednego miesiąca [kwietnia], na poziomie 4,6 miliarda dolarów” – można przeczytać na stronie Bloomberg Intelligence.

W Stanach Zjednoczonych zideologizowane fundusze ESG określane często mianem funduszy zrównoważonych, koncentrujących się na inwestycjach w firmy walczące ze „śladem węglowym” i propagujące ideologię gender przynoszą rekordowe straty w wysokości miliardów dolarów. Zwykli obywatele wycofują swoje środki.  

Odpływ aktywów przyspiesza w miarę, jak coraz więcej Amerykanów zdaje sobie sprawę z kosztów finansowych tzw. zielonej gospodarki. Fundusze ESG, które są nastawione na lewicowy aktywizm powszechnie osiągają złe wyniki finansowe i odnotowują nawet dwucyfrowe straty procentowe w porównaniu ze funduszami inwestującymi w spółki politycznie neutralne w kwestiach społecznych.

Odsetek inwestorów prywatnych, którzy twierdzą, że biorą pod uwagę tzw. raportowanie pozafinansowe (ESG) spadł z dwóch trzecich (65%) w 2021 r. do 60% w 2022 r. i do około połowy (53%) w tym roku.

Wszystkie trzy elementy ESG – środowisko, społeczeństwo i ład korporacyjny – tracą na znaczeniu w USA, ale nie w Unii Europejskiej, gdzie odgórnie Bruksela narzuca raportowanie ESG dla coraz większej liczby podmiotów.

Odpływ środków z funduszy ESG w USA odnotowano w ciągu ostatnich ośmiu kwartałów. Zarządzający aktywami ESG coraz bardziej niechętnie przyznają się do finansowania branż, które służą radykalnemu programowi ideologicznemu, chociaż wciąż je finansują, tyle że bez rozgłosu.

Niektóre firmy przestały publicznie wypowiadać się na temat kroków, jakie podjęły w celu ograniczenia emisji dwutlenku węgla lub zmniejszenia swojego wpływu na środowisko – sugeruje Inside Climate News, cytując badanie dotyczące trendów w zakresie ekologicznego tłumienia emisji.

Termin „ESG” stał się na tyle toksyczny w Ameryce, że Larry Fink, dyrektor generalny gigantycznej firmy inwestycyjnej BlackRock oznajmił, że „nie będzie już o tym mówił” w obawie o odpływ klientów.

BlackRock usunął kilka odniesień do ESG ze swojej strony internetowej, ale wciąż wymaga od firm poszukujących kapitału zobowiązania się do zerowej emisji i innych inicjatyw dotyczących zwalczania „zmian klimatycznych”.

Coraz mniej jest też wzmianek na temat ESG w raportach spółek z indeksu S&P 500. W zideologizowanych formach próbuje się ukryć zaangażowanie na rzecz radykalnego programu lewicowego, zmieniając nazwy produktów, funkcji personelu i działów.

Jednocześnie część inwestorów przenosi się do Europy, gdzie można liczyć na sowite dopłaty do nierentownych przedsięwzięć w związku z narzucanym odgórnie przez Komisję Europejską Zielonym Ładem. W pierwszym kwartale tego roku do Europy napłynęło 10,9 miliarda dolarów netto.

Obecnie w Europie znajduje się przeważająca większość światowych „funduszy zrównoważonych” inwestujących w zrównoważony rozwój (Agenda 2030) o wartości 3 bilionów dolarów. To o 37% więcej niż w połowie 2021 r.

Jak wynika z raportu Morningstar Global Sustainable Fund Flows, do funduszy zrównoważonych w pierwszych trzech miesiącach 2024 r. napłynęło 900 mln dolarów na całym świecie, przy czym Europa posiada 84% aktywów w globalnych funduszach zrównoważonych o łącznej wartości 2,5 biliona dolarów, podczas gdy w USA jest ich 11% na poziomie 335 miliardów dolarów.

Hortense Bioy, globalny dyrektor ds. badań nad zrównoważonym rozwojem w Morningstar, zauważył, że „W ciągu ostatnich kilku lat fundusze zrównoważone musiały stawić czoła wielu przeciwnościom, w tym podwyższonym cenom energii, wysokim stopom procentowym i ostremu sprzeciwowi w zakresie ESG w USA. Skromne napływy do funduszy zrównoważonych w pierwszym kwartale 2024 r. odzwierciedlają ostrożność przed kluczowymi wyborami w USA i Europie, które określą tempo przyszłych zielonych polityk i zachęcą lub zniechęcą do bardziej zrównoważonych praktyk”.

Spadła także liczba uruchomień funduszy do 97 w pierwszym kwartale 2024 r. ze 176 w czwartym kwartale 2023 r.

Wśród funduszy europejskich aktywnie zarządzane portfele straciły w pierwszym kwartale tego roku 11 miliardów dolarów. Chociaż liczby pozostały ujemne, odpływ środków był mniejszy niż spadek z końca 2023 r., który wyniósł 17,5 mld dolarów.

W raporcie zauważono także, że „niewielkie napływy netto w pierwszym kwartale pokazują, że apetyt inwestorów na fundusze ESG i fundusze zrównoważone w Europie pozostaje słaby według standardów historycznych”.

„Niższy apetyt można częściowo przypisać wymagającemu otoczeniu makro, w tym wysokim stopom procentowym, inflacji i obawom przed recesją w niektórych częściach świata. Ponadto niektórzy inwestorzy przyjmują bardziej ostrożne podejście do inwestycji w ESG w następstwie słabych wyników strategii ESG i zrównoważonych działań w 2022 r., częściowo ze względu na ich typowe niedoważenie w tradycyjnych spółkach energetycznych oraz nadwagę w technologii i innych sektorach generujących wzrost”.

Źródło: mctv.org, axios.com, portfolio-adviser.com

AS

Ci zzieleniali czerwoni to skrajni IDIOCI; Kanadyjscy lekarze nie mogą używać słowa „macica”. I przepraszają !!

Kanadyjscy lekarze nie mogą używać słowa „macica”

8.06.2024 nczas/wariactwo-kanadyjscy-lekarze-nie-moga-uzywac-slowa-macica

[GŁUPKI? NIE WIDZĄ, ŻE MACICA TO NIE “OTWÓR Z PRZODU” ! md]

Poprawność polityczna galopuje. Kanadyjskie Towarzystwo Zwalczania Raka właśnie zmuszone zostało do przeproszenia za użycie terminu „macica” w swoich publikacjach naukowych.  

Na stronie internetowej poświęconej rakowi szyjki macicy Kanadyjskie Towarzystwo ds. Walki z Rakiem przeprasza za określanie szyjki macicy jej nazwą techniczną, a nie eufemizmami takimi jak „przedni otwór”.

Agencja przyznała również, że „mężczyźni też mogą mieć te części ciała”.

Informacje te zamieścił na portalu X Adam Gwiazda, polski publicysta i bloger na stałe mieszkający we Francji.

„Osoby trans, niebinarne i zróżnicowane pod względem płci napotykają znaczne bariery w dostępie do opieki zdrowotnej i rzadziej niż osoby cis-płciowe poddawane są badaniom przesiewowym w kierunku raka” – podała organizacja Canadian Cancer Society na stronie poświęconej badaniom przesiewowym w kierunku raka szyjki macicy dla osób LGBTQ.

W sekcji „Słowa mają znaczenie” na oficjalnej stronie internetowej organizacji Kanadyjskie Towarzystwo ds. Walki z Rakiem oficjalnie przeprosiło za możliwość wystąpienia sytuacji, że niektóre osoby niebinarne i transpłciowe mogą uznać termin „szyjka macicy” za obraźliwy i wolały używać terminu „przedni otwór” w odniesieniu do żeńskie genitalia.

„Wiemy, że wielu transseksualnych mężczyzn i osób niebinarnych może mieć mieszane uczucia lub czuć dystans do słów takich jak „szyjka macicy”. Możesz preferować inne słowa, takie jak „otwór z przodu”. Zdajemy sobie sprawę z ograniczeń tych słów, które mamy stosowane, jednocześnie uznając potrzebę prostoty”– napisało Canadian Cancer Society.

==============================

Adam Gwiazda @delestoile

🇨🇦 Pod naciskiem transaktywistów Kanadyjskie Towarzystwo Zwalczania Raka przeprosiło za użycie słowa „macica” zamiast „otwór przedni”. Tłumaczy się: „Użyliśmy słowa ‘macica’ właśnie po to, by znormalizować fakt, że mężczyźni też mogą posiadać ten organ”

Ze strony tnc.news

====================

mail:

Dentyści też używają języka nienawiści!!

Należy nakazać używania : przedni otwór dolny” oraz przedni otwór górny”

Jesteśmy w mocy wariatów. Ta idiotka naprawdę nic nie rozumie.

Sommer OSTRO o minister klimatu. „Jesteśmy w mocy wariatów. Ona albo nie rozumie, albo…” [VIDEO możecie sobie w oryginale. MD]]

16.05.2024 o-feminister-klimatu-jestesmy-w-mocy-wariatow

Zielony Ład i inne działania podejmowane w „imię walki ze zmianami klimatu” sprawiają, że jest coraz drożej, a biznes ucieka od regulacji i rosnących kosztów. Minister klimatu Paulina Hennig-Kloska nie zamierza z obranego kursu rezygnować i na dodatek twierdzi, że kolejny nowy podatek nam pomoże. Jej postawę w ostrych słowach skomentował Tomasz Sommer.

Hennig-Kloska gościła w Radiu ZET. W serii pytań od widzów padło następujące: Czy Pani wie, że przez opłaty klimatyczne firmy uciekają ze swoją produkcją poza Europę? A jeśli uciekają poza Europę, to transport towarów do Europy wytworzy jeszcze większy ślad węglowy. Gdzie tutaj logika? Czy ktoś z Was czasami myśli?

Minister klimatu nie podziela tego zdania. Twierdzi, że z Polski „firmy uciekają dzisiaj głównie przez to, że mamy najbardziej emisyjną gospodarkę w Europie”.

Co więcej, jest przekonana, że „firmy chcą już przechodzić nad czystą energię”. – I tak inwestorzy, takie kraje (jak Polska) będą coraz bardziej omijać – dodała.

Dlatego mówię zawsze, że zmiana w energetyce jest potrzebna, by nasza gospodarka była konkurencyjna. Byśmy mieli tu wysokopłatne miejsca pracy, bo inwestorzy będą szukać bezemisyjnych systemów energetycznych – mówiła zgodnie z narracją klimatyczną.

I to jest jakby punkt pierwszy. Punkt drugi – Unia Europejska wprowadza tzw. podatek graniczny, który będzie właśnie chronił nasz przemysł, eliminując właśnie produkty, czy też podrażając produkty, które niosą ze sobą ślad węglowy – dodała Hennig-Kloska.

Sposób rozumowania minister klimatu skrytykował redaktor naczelny „Najwyższego Czasu!” Tomasz Sommer.

„Jesteśmy w mocy wariatów. Ta pani przekonuje, że przedsiębiorcom zależy na ‘niskoemisyjnej gospodarce’ i wysokich płacach. I jeszcze ma im w tym pomóc podatek graniczny. Ona albo nie rozumie, że idiotyczne regulacje, wysokie płace i podatki mogą tylko i wyłącznie niszczyć przedsiębiorstwa, albo, śladem Tuska i w myśl zaleceń Geobbelsa, kłamie jak z nut” – skomentował w mediach społecznościowych Sommer.

Wizerunkowa porażka Zielonego Ładu. 72 proc. Polaków jest przekonanych o jego szkodliwości.

13 maja 2024 porazka-zielonego-ladu

Wizerunkowa porażka Zielonego Ładu. 72 proc. Polaków jest przekonanych o jego szkodliwości.

Aż 72 proc. Polaków uważa, że wdrażanie polityk Europejskiego Zielonego Ładu przyniesie dla naszego kraju więcej szkód niż korzyści. Niemal 40 proc. pragnie całkowitego odrzucenia programu, a 67 proc. sądzi, że jego wprowadzania będzie skutkować dalszymi wzrostami cen energii.

 „Polacy bardzo krytycznie oceniają Europejski Zielony Ład, a Unia Europejska nie jest dla nich wiarygodna ze swoją polityką klimatyczną” – wynika z najnowszego badania think tanku More in Common „Polityka klimatyczna z ludzką twarzą. Oczekiwania Polek i Polaków wobec zielonej transformacji”.

Jak wynika z badania, aż 72 proc. Polaków jest przekonanych, że Europejski Zielony Ład przyniesie naszemu krajowi więcej szkód niż pożytku. Tylko nieco więcej niż co czwarty badany (28 proc.) deklaruje wiarę w pozytywny wpływ sztandarowego unijnego programu na sytuację Polski.

Konsekwentnie, 38 proc. naszego społeczeństwa jest przekonane, że unijny program należy odrzucić w całości. 47 proc. chce jego wdrożenia, ale dopiero po wprowadzeniu stosownych zmian. Z kolei tylko jeden na dwudziestu badanych jest gotowy zaakceptować Europejski Zielony Ład nawet w obecnej formie (11 proc.).

Polacy zaczynają powoli łączyć zależność między polityką klimatyczną Brukseli, a obniżaniem standardu ich życia. Aż 67 proc. naszego społeczeństwa uważa, że polityka klimatyczna UE długofalowo doprowadzi do wzrostu cen energii. To skok o 10 pkt proc. w porównaniu do wyników z kwietnia poprzedniego roku.

Społeczeństwo nie wierzy również w zapewnienia o sprawiedliwej transformacji. Aż 50 proc. Polaków twierdzi, że skorzystają na tym wyłącznie najbogatsi. Niemal tyle samo Polaków ma za złe, że ochrona klimatu odbywa się głównie na zasadzie odgórnych zakazów, a nie zachęt (48 proc.).

Źródło: interia.pl PR

Strefy Czystego Transportu „Mieszkańcy mogą sądzić co chcą, a my i tak zrobimy co chcemy”

Strefy Czystego Transportu w dużych miastach: „demokracja” jak w PRL /pch24strefy-czystego-transportu

(Kadr z filmu “Nie lubię poniedziałku”, WFDiF /po Studiu Filmowym “Kadr”/)

Otwarte konsultacje społeczne „nie służą” władzom największych miast dążących za wszelką cenę do wprowadzenia obszarów wykluczenia komunikacyjnego, zwanych oficjalnie Strefami Czystego Transportu. „Mieszkańcy mogą sądzić co chcą, a my i tak zrobimy co chcemy” – zdają się mówić, i, jak dotychczas stawiają na swoim.

Paweł Skwierawski z inicjatywy „Stop Korkom” w audycji Rozmowa Niekontrolowana Łukasza Warzechy opowiadał, jak wyglądały w Warszawie konsultacje społeczne nad poszerzeniem SCT. Ostatecznie, jak wiemy, radni zetknąwszy się z bezpośrednim i zdecydowanym oporem mieszkańców przy okazji decydującej sesji, przyjęli pierwotną, skromniejszą wersję. Wygląda jednak na to, że bardziej radykalny projekt został podjęty celowo, aby było z czego ustępować wobec spodziewanych sprzeciwów.

Byłem [na jednym ze spotkań] dość długo, może 1,5 godziny. W tym czasie przewinęło się około 30 osób. Rozmawiałem z większością osób, które tam przybyły i tylko jedna była za [SCT]. A ogólnie w konsultacjach stacjonarnych wzięło udział 110 – 130 osób. Nie wydaje mi się, żeby większość uczestników była za poszerzeniem – ocenił warszawiak.

Ratusz informował, że sugestie rozszerzenia obszaru SCT pojawiły się głównie w spływającej do urzędu korespondencji e-mail. To trudna do obiektywnego zweryfikowania, za to prosta w zmanipulowaniu forma „konsultacji”. Jest zatem często wykorzystywaną przez tak zwanych aktywistów miejskich metodą wywierania presji.

We wrześniu 2023 roku pojawił się wykonany na zlecenie stołecznego urzędu miasta raport firmy Ricardo, opisujący przesłanki przemawiające za wprowadzeniem SCT. – Z badań i diagramów, które zostały tam przedstawione, wcale to nie wynikało. Jednak badana była ta rozszerzona strefa, a przecież firma musiała mieć czas na przygotowanie takiego badania, jakiś proces decyzyjny musiał w mieście zapaść, żeby to rozszerzyć. Prawdopodobnie więc latem była na stole już ta opcja rozszerzenia strefy, o czym się nie mówiło. I dlatego ludzie się zbulwersowali przed sesją 15 listopada – że nie o tym rozmawialiśmy na konsultacjach – ocenił Paweł Skwierawski.

Używając przenośni, owe „konsultacje” sprowadzały się do kwestii, czy mieszkańcy (kierowcy) chcą oberwać od władz kijem mniejszym, czy większym. Opcja powstrzymania się od użycia kija (czytaj: żadnej Strefy Czystego Transportu w Warszawie) w ogóle nie była przedmiotem „uzgodnień”.

Podczas decydującej, listopadowej sesji, w trakcie dyskusji nad wprowadzeniem strefy na sali obecna była może połowa miejskich radnych rządzącej Koalicji Obywatelskiej. Także niektórzy spośród tych, którzy jednak pofatygowali się na debatę, dawali do zrozumienia, że argumenty mieszkańców niespecjalnie ich interesują.

Paweł Skwierawski podkreśla, że zawarte w raporcie Ricardo wnioski niekoniecznie mają odzwierciedlenia w zawartych tam danych.

Samochody nie mają żadnego istotnego statystycznie wpływu na poziom zanieczyszczeń. Mało tego, w raporcie zleconym przez miasto też ewidentnie widać, że jeżeli mówimy tylko i wyłącznie o wpływie na poziom dwutlenku azotu (NO2) to jego podwyższone poziomy występują wyłącznie przy największych drogach – mówi przedstawiciel inicjatywy „Stop Korkom”.

Zaprezentowane w miejskim raporcie grafiki pokazujące, o ile spadnie szacowany poziom dwutlenku azotu w przypadku wprowadzenia rozszerzonej SCT pokazały różnice od 1 do około 4 procent.

Organizacja „Stop Korkom” wysłała stołecznym radnym wyniki symulacji spadku poziomu NO2 i CO2 po ewentualnym ustanowieniu strefy. Nie doczekała się jednak żadnej reakcji.

Samorząd czy lobbing?

Około miesiąca temu na stronie NieDlaSCT.pl ukazał się materiał dokumentujący podpisanie przez władze Warszawy umowy z Fundacją Promocji Pojazdów Elektrycznych. Dyrektor Olaf Osica z Biura Strategii i Analiz odpowiedział na zapytanie warszawskiego oddziału partii Nowa Nadzieja, załączając kopię wspomnianego porozumienia. Znajdują się tam zapisy, które świadczą o tym, że lobbystyczna organizacja była odpowiedzialna za przeprowadzenie dla Ratusza badań torujących drogę do ustanowienia na terenie stołecznego miasta Strefy Czystego Transportu. Chodzi jeszcze o pierwsze, wstępne opracowania dające grunt pod wrzucenie w sferę publiczną kwestii SCT w stolicy.

„Miasto Stołeczne Warszawa zawarło porozumienie na przeprowadzenia badania tylko z Fundacją Promocji Pojazdów Elektrycznych, dlatego nie jest w posiadaniu dokumentów dotyczących agencji Lata Dwudzieste, która z kolei przeprowadziła badanie na zlecenie Fundacji Promocji Pojazdów Elektrycznych” – napisał Olaf Osica. „Miasto nie poniosło kosztów za przeprowadzenie badania” – dodał dyrektor.

Krótko mówiąc, organizacja powołana do promowania elektromobilności sprawdzała na prośbę samorządu, co mieszkańcy Warszawy myślą o eliminowaniu z ruchu ogromnej części aut spalinowych.

Tekst samej umowy z 28 października 2022 dostarcza równie ciekawych informacji. „Przedmiotem Porozumienia jest określenie zakresu współpracy pomiędzy Stronami dotyczącej działań na rzecz poprawy jakości powietrza w Warszawie, w tym przede wszystkim związanych z wprowadzeniem w mieście Strefy Czystego Transportu” – napisali sygnatariusze.

„Strony zobowiązują się do niepodejmowania żadnych czynności, które mogłyby zagrozić powodzeniu założeń programu SCT oraz zobowiązują się do zachowania lojalności względem siebie oraz do wzajemnego poszanowania swoich interesów (…) – podkreślili.

Zatem włodarzy naszej stolicy od początku tej inicjatywy nie interesuje, czy mieszkańcy oraz dojeżdżający do pracy czy na studia, w ogóle chcą wprowadzenia strefy. Warszawiacy mają co najwyżej wybrać sobie krótszą bądź dłuższą smycz.

Jestem zszokowany – mówił w wideokomentarzu na swym kanale You Tube Janusz Kunowski, który starał się nagłośnić sprawę. – Jak miasto Warszawa mogło podpisać taką umowę? Jak mogło postawić nas, mieszkańców przed faktem dokonanym? Jak mogło użyć sponsorowanego badania i oprzeć o to badanie tak znaczący projekt? – pytał.

– SCT ingeruje w życie dziesiątek tysięcy warszawiaków. Jak miasto stołeczne Warszawa tak lekkomyślnie mogło forsować tak nieprzemyślany projekt bez żadnych rzetelnych badań? Nie mogę w to uwierzyć… – dodał Janusz Kunowski.

Po opublikowaniu badania w mediach pojawiły się materiały nie pozostawiające wątpliwości co do tego, z jakim zachwytem mieszkańcy czekają na SCT.

„Powietrze w stolicy będzie czystsze, a warszawiacy zdrowsi. Ubędzie korków, poprawi się wygląd budynków i komfort jazdy rowerem oraz jakość życia w mieście – to efekty utworzenia strefy czystego transportu (SCT) spodziewane przez ponad 2/3 ankietowanych Warszawiaków. Nowe badanie pokazuje, że poparcie dla intensywniejszej walki ze smogiem w Warszawie jest duże i stale rośnie” – napisał Grzegorz Dzięgielewski na stronie SCT.prowly.com, powstałej w ramach projektu finansowanego przez Clean Air Fund.

Z adnotacji zamieszczonej pod tekstem dowiadujemy się, że badanie metodą CAWI przeprowadzone zostało w grudniu 2022 na reprezentatywnej grupie 512 mieszkańców Warszawy. „Uczestnicy nie znali przygotowywanego przez władze Warszawy projektu strefy czystego transportu, ani też żaden inny projekt SCT nie był im w trakcie badania przedstawiony” – dodał autor artykułu.

Tak spytać, by „zgadzała się” odpowiedź

Metodologię przyjętą przez ratusz skomentował nieco szyderczo na swym Autoblogu (portal Spidersweb.pl) publicysta Tymon Grabowski: „Każdy nowy pomysł na mocniejsze wzięcie społeczeństwa pod but trzeba poprzedzić jakimś badaniem. Oczywiście z badania musi wyjść, że zainteresowani gremialnie popierają nowy pomysł, a to przeważnie dlatego, że odpowiednio sformułowano pytanie” – zauważył.

„Na przykład można zapytać: czy chcesz, żeby powietrze w mieście, w którym żyjesz, było czystsze? Oczywiście 100 proc. respondentów odpowie, że tak. Wówczas z pytania należy wysnuć wniosek, że skoro jedynym sposobem na oczyszczenie powietrza jest SCT, to 100 proc. mieszkańców popiera jej wprowadzenie. Można byłoby zadać też pytanie: czy zgadzasz się, aby władze miasta decydowały, czy możesz po nim jeździć swoim samochodem? Tego jednak lepiej nie robić, to niedobre jest” – napisał.

„Była to Fundacja Promocji Pojazdów Elektrycznych. Sprawdziłem, to dość ciekawy twór składający się z kilku osób zaangażowanych – chyba z prywatnego zamiłowania – w promocję elektromobilności. Nie śmiałbym bowiem przypuszczać, że jest to forma korporacyjnego lobbyingu, mającego na celu skłonienie ludzi do wydania swoich pieniędzy na samochody elektryczne zamiast spalinowych. Przecież tym ludziom zależy wyłącznie na dobru planety i czystym powietrzu, dlatego robią to z pasji, a nie dla pieniędzy. Ciekawe, czy prywatnie wszyscy członkowie FPPE jeżdżą samochodami elektrycznymi. Przy okazji: fundacja w 2021 r. uzyskała przychód wynoszący ponad 2 mln zł z grantów” – ironizował autor.

Skoro Warszawa nie zapłaciła za zlecone przez siebie analizy, to kto poniósł ich koszty? Otóż powstały one w ramach programu The road to clean air in Poland („Droga do czystego powietrza w Polsce”). Finansuje go wspomniany już ruch Clear Air Fund. Ta z kolei inicjatywa działa dzięki pieniądzom kilku funduszy, głównie brytyjskich, spośród których najwięcej powiedzą nam zapewne nazwy Bloomberg Philantropies oraz IKEA Foundation. Wszystkie te fundusze pracują na rzecz realizacji idei walki ze zmianami klimatycznymi, czystej mobilności, ekologizmu, zrównoważonego rozwoju i tym podobnych, dobrze znanych zaklęć.

Pytać i nie słuchać

Halszka Bielecka z Ośrodka Analiz Cegielskiego podczas prezentacji wydanego wraz z Ordo Iuris opracowania „Jak obronić swój biznes przed SCT” opowiadała, jak wyglądają prekonsultacje na temat strefy we Wrocławiu.

W pierwszej turze można było zgłaszać swoje wnioski pisemnie, wziąć udział w dyskusji on line oraz wziąć udział w spotkaniu osobiście. Podczas sesji internetowej wielu uczestników zgłaszało, że negatywne wobec projektu komentarze zamieszczane na chatcie są modyfikowane bądź w ogóle kasowane. Z kolei w trakcie spotkania stacjonarnego zdecydowana większość uczestników opowiadała się przeciwko rewolucji komunikacyjnej. Tutaj miejskim rewolucjonistom w sukurs przyszła sprawna moderacja spotkania. Przeprowadzono ją w taki sposób by rozkład głosów, które zostały dopuszczone, odzwierciedlał zupełnie inny „układ sił”. 

Jednak przebieg otwartego spotkania i tak nie spodobał się władzom miasta. W kolejnym etapie wzięło udział już tylko 20 osób wyselekcjonowanych przez urzędników. Wcześniej chętni odpowiadali w ankiecie m.in. na pytania o swój stosunek do SCT. Na podstawie odpowiedzi wybrano „reprezentację” 12 mieszkańców oraz 8 członków tak zwanych organizacji pozarządowych (czytaj w tym przypadku: lobbystycznych).

– Ta forma konsultacji bardzo ogranicza wpływ i sama możliwość wypowiedzenia się mieszkańców. Zdecydowanie niweluje też skalę. Nie widać w ten sposób, że większość mieszkańców jest przeciwko. I mniej więcej o to chodziło władzom – powiedziała Halszka Bielecka. Chcące zabrać głos osoby spoza wytypowanej grupy nie miały możliwości wyrażenia swoich opinii. Zgłoszona propozycja referendum w tak istotnej sprawie została natomiast zupełnie zignorowana.

Również władze Wrocławia dla uzasadnienia komunikacyjnego przewrotu w mieście sięgnęły po raport organizacji, którą trudno posądzać o obiektywizm – Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych, czyli kolejnej grupy lobbującej za elektromobilnością. – Wyłącznie na podstawie tego raportu został opracowany plan STC – podkreśliła analityk z OAC.

Władza w taki sposób przygotowuje „konsultacje” by mimo wszystko wprowadzić strefy i nie wysłuchać mieszkańców – oceniła ekspert. – We Wrocławiu przekroczenie norm zanieczyszczeń występuje wyłącznie w jednym miejscu. Tworzenie strefy ograniczającej wjazd starszym samochodom na terenie całego centrum wydaje się działaniem absolutnie nieadekwatnym do problemu.

Mieszkańcy wielkich miast najwyraźniej, poza stosunkowo nielicznymi grupami świadomych osób, nie wiedzą jeszcze, co szykują im włodarze. Rezultaty wyborów samorządowych świadczą o tym, że dobrodziejstwa zielonej – a w istocie neokomunistycznej, bo wywłaszczeniowej – rewolucji poznać muszą dopiero na własnej skórze.

Roman Motoła

https://pch24.pl/glos-obywateli-uwzglednimy-o-ile-jest-zgodny-z-wytycznymi-ue/embed/#?secret=bVIapsnStA#?secret=bh9WrNA7I4

Minister napisze podanie

magnapolonia

Stanisław Michalkiewicz: Minister napisze podanie

Jak wam się żyje? – zażartował towarzysz Chruszczow. – Bardzo dobrze! – zażartowali kołchoźnicy. Tak właśnie wygladała, według anegdoty,  gospodarska wizyta Nikity Chruszczowa w jakimś kołchozie. Wynika z tego, że i towarzysz Chruszczow i kołchoźnicy, trzymali się pewnej – tym razem żartobliwej – konwencji.

Inaczej bywało z Józefem Stalinem. Któregoś razu podczas jego przemówenia ktoś kichnął. Stalin przerwał przemówienie i zapytał: kto czichnuł? Sala zamarła i oczywiście nikt się nie odezwał. Na to Stalin: pierwyj riad – rasstrielat`. NKWD wpadło na salę, wywlokło siedzących w pierwszym rzędzie, za chwilę padła salwa. A Stalin znowu: kto czichnuł? Wszystkich ogarnęła zgroza i znowu nikt się nie odezwał. Wtedy Stalin: wtaroj riad – rassstrielat`. Wywleczono następnych, znowu salwa – a Stalin po raz trzeci pyta: kto czichnuł? Siedzący w ostatnim rzędzie starzec pomyślał sobie: tylu młodych ludojad już zamordował, ja już się nażyłem i dosyć. – Eto ja, tawariszcz Stalin – powiedział. Na to Stalin: na zdarowie wam, dieduszka, na zdarowie!

W przypadku Kukuńka było jeszcze inaczej: “oni udawali władzę, a my – opozycję” – powiedział w niepojętym przypływie szczerości w jakimś wywiadzie. Akurat gdy to piszę, trwa kolejny ogólnopolski protest rolników przeciwko masowemu eksportowi ukraińskich produktów rolniczych na obszar Unii Europejskiej i przeciwko tak zwanemu “Zielonemu Ładowi”, to znaczy – pakietowi rozmaitych przedsięwzięć, niby zorientowanych na “ratowanie planety” przez szkodliwym gatunkiem ludzkim, co to zasmradza ją rozmaitymi miazmatami.

Tak w każdym razie twierdzi ponura sekta, nazywająca się “pracownią na rzecz wszystkich istot”, a za nią – mnóstwo utytułowanych ekspertów, gotowych za pieniądze  poświadczyć cokolwiek.  Wykombinowali oni sobie, że zmiany klimatu mają przyczyny antropogeniczne, to znaczy – spowodowane szkodliwą dla “planety” działalnością człowieka.

Żeby podważyć ten idiotyzm wystarczy być trochę spostrzegawczym. Oto po mroźnej zimie następuje upalne lato. A dlaczego? A dlatego, że stosunkowo nieznacznie zmienia się kąt padania promieni słonecznych na powierzchnię Ziemi.

Ludzkość nie ma na to żadnego wpływu, podobnie jak na precesję, czyli zataczanie przez oś ziemską na biegunie niebieskim ogromnych kół co 26 tysięcy lat, co nazywa się “rokiem platońskim” – ani na obieg Ziemi, wraz z całym Układem Słonecznym wokół centrum galaktyki Drogi Mlecznej, co trwa 250 mln lat i nazywa się “rokiem galaktycznym”. W ciągu 20 “lat galaktycznych” jakie przeżył Układ Słoneczny, na Ziemi zdarzyło się mnóstwo radykalnych zmian klimatycznych, chociaż wtedy, gdy one następowały, nie było ani przemysłu, ani nawet ludzi.

Jednak to wcale nie konfunduje przekupnych ekspertów, ani nie budzi wątpliwości szerokich mas  wykształconych w wyższych szkołach gotowania na gazie. A dlaczego? A dlatego, że ci pierwsi są skorumpowani, a ci drudzy – głupi. A kto ekspertów korumpuje I dlaczego. Korumpują ich banksterzy, którzy pod pretekstem walki z klimatem chcą doprowadzić – oczywiście tam, gdzie to możliwe – do likwidacji własności prywatnej, zgodnie z manifestem starego grandziarza Klausa Schwaba, który w Davos instruuje  mężyków stanu, jak mają ludowi nawijać i jakie prawa uchwalać.

Śledząc rozwój wypadków w związku ze wspomnianym protestem, natrafiłem na informację, że protestujący rolnicy, a ściślej – ich przedstawiciele – podpisali z ministrem rolnictwa w vaginecie Donalda Tuska, panem Czesławem Siekierskim porozumienie. Jaka jest treść tego porozumienia? Zgodnie z uzgodnieniami, pan Siekierski obiecał rolnikom, że złoży do Donalda Tuska wniosek nie tylko o podtrzymanie embarga na ukraiński eksport rolny na teren UE, ale również – o wstrzymanie tranzytu tych towarów przez Polskę.

Jestem pewien, że pan minister Siekierski takie podanie do Donalda Tuska napisze. W ogóle ministrowie rolnictwa już od dawna wprawiają się w pisaniu podań. Przypominam sobie, jak pan minister Marek Sawicki odgrażał się, że napisze podanie do samej Unii Europejskiej, żeby wstrzymała zakaz upraw tytoniu w Polsce. Jestem pewien, że dotrzymał słowa – ale co z tym podaniem zrobili brukselscy komisarze?

Co z podaniem pana ministra Siekierskiego zrobi Donald Tusk? Miejmy nadzieję, że się nim nie podetrze, tylko przeczyta, a kto wie – może nawet udzieli odpowiedzi – oczywiście odmownej?

A dlaczego odmownej? Bo tego samego dnia, kiedy pan minister Siekierski zobowiązał się wobec rolników do napisania do Donalda Tuska wspomnianego podania, Unia Europejska, to znaczy – Komisja Europejska, na czele której stoi Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen, właśnie podjęła decyzję, by przedłużyć bezcłowy import produktów rolniczych z Ukrainy na obszar UE do czerwca 2025 roku. Podobno ta decyzja ma być jeszcze zatwierdzona przez Radę Europejską a nawet – przez Parlament Europejski.

Czy będzie? Tego nie wiemy, bo podobno państwa członkowskie są temu przeciwne. Ale nie tylko my tego nie wiemy, bo prawdopodobnie nie wie tego również pan minister Siekierski, a kto wie – może nawet sam premier, czyli Generalny  Gubernator Donald Tusk?

On mówi, że będzie przeciwny i nawet gotów jest porozumieć się w tym celu z węgierskim premierem Wiktorem Orbanem – ale co będzie, jak Reichsfuhrerin Urszula von der Layen  wezwie go przed swoje oblicze i odezwie się do niego w te słowa: wiecie, rozumiecie, Tusk, wy tu mi nie wierzgajcie przeciwko ościeniowi, bo w przeciwny razie zdmuchnę ten cały wasz vaginet jak gromnicę i będzie z wami brzydka sprawa?  Co wtedy postanowi Donald Tusk?

Czy będzie nadal trwał w swojej zatwardziałości, czy też się zreflektuje i zamelduje się u Reichsfuhrerin przepisowo po niemiecku: rad staratsia, wasze impieratorskoje wieliczestwo?

Ta druga możliwość wcale nie jest wykluczona, bo własnie hrabinia Róża Thun und Handehoch przypomniała Donaldu Tusku, że Parlament Europejski, olewając ciepłym moczem protesty rolników, przyjął dyrektywę o dobudowie zasobów przyrodniczych w ramach Zielonego Ładu.

Głosowało za tym 329 europosłów, ale 275 było przeciw, a wstrzymały się 24 osoby. Jak widzimy, w Parlamencie Europejskim przewagę mają wariaci i zwolennicy likwidacji własności prywatnej. I tak będzie aż do czerwcowych wyborów – o ile oczywiście uda się przepędzić stamtąd wariatów i socjalistów, co z definicji są przeciwnikami własności prywatnej. Bo jeśli się nie uda, to po staremu ministrowie rolnictwa będą rolnikom i wszystkim pozostałym obywatelom mydlić oczy obietnicami, że napiszą podanie i wszystko będzie w porządku.

Wesprzyj emisję billboardów, których boją się politycy forsujący ekoterroryzm… Strefa czystego Absurdu.

WESPRZYJ AKCJĘ BILLBOARDOWĄ
Odsłaniamy prawdę o ekorewolucji i nazwiska polityków popierających szkodliwe „strefy” w miastach!
Szanowny Panie 
Zwracam się dzisiaj do Pana w bardzo ważnej sprawie. To dotyczy tak naprawdę mieszkańców wszystkich dużych miast w Polsce, nawet jeżeli jeszcze nie zdają sobie z tego sprawy.Być może już Pan wie, że od lipca 2024 roku w dwóch polskich miastach pojawi się tzw. strefa czystego transportu. Będą to Warszawa i Kraków.
To jednak jest tylko początek! Problem szkodliwych „stref” dotyczyć może każdego większego miasta. Prace już trwają.
A mówimy o uchwałach rad gmin, które uniemożliwiają jazdę po własnym mieście, jeśli nie posiada się dostatecznie nowego auta lub auto to nie spełnia rygorystycznych norm emisji spalin!Podobnie jak sprawa obrony naszej narodowej waluty, tak i chory pomysł z katalogu Agendy 2030 i Europejskiego Zielonego Ładu, mocno nami poruszyły. Wielu członków i pracowników naszego Stowarzyszenia zaangażowało się w akcje społecznego protestu przeciwko tym zmianom.Zdajemy sobie bowiem sprawę, że jeśli teraz – wykorzystując podwójną kampanię wyborczą – nie zdołamy ich powstrzymać, kolejne miasta wprowadzą to bezprawie: dziś „strefy czystego transportu”, a jutro getta „miast 15-minutowych” itd.
WSPIERAM WALKĘ Z EKOREWOLUCJĄ
(pod tym linkiem może Pan włączyć się w wielką akcję billboardową, którą prowadzimy od początku marca)

 No właśnie!  Pana przecież nie muszę przekonywać o potrzebie zachowania przez naszą ojczyznę suwerenności i przeciwstawienia się tej rewolucji. Wspólnie widzimy, że Fit for 55, Zielony Ład i Agenda 2030 zmierzają do uczynienia z Europy wielkiego, socjalistycznego państwa multikulturowego, w którym – jak przystało na realia socjalizmu – utracimy w części lub całości swoją własność oraz zostaniemy poddani gigantycznej kontroli i represji.
Pana podpis pod petycją „Nie chcemy euro”, która z każdym dniem niesie się coraz szerzej wśród internautów, jest tego najlepszym dowodem.Ale, o ile kwestia likwidacji polskiego złotego pozostaje na razie w planach lewicowej większości rządzącej Polską – czemu słusznie się sprzeciwiamy – o tyle pomysły ekorewolucjonistów pod hasłem „stref czystego transportu” to już zagrożenie, które za moment zacznie obowiązywać w największych polskich miastach…… chyba, że wspólnie zdołamy je powstrzymać!Skąd takie przekonanie?Proszę spojrzeć na te trzy zdjęcia z naszej kampanii billboardowej, którą już prowadzimy:Kampania billboardowa pod hasłem „Strefa czystego absurdu”, w ramach której alarmujemy mieszkańców przed zagrożeniem SCT i ujawniamy nazwiska polityków popierających ekorewolucję, to efekt ciężkej pracy dużej grupy ludzi, którą udało nam się zgromadzić w ramach nieformalnego ruchu społecznego „Nie Oddamy Miasta”.
Działamy w ten sposób, często po godzinach czy w weekendy, od kwietnia zeszłego roku. Muszę Panu powiedzieć, że nasze starania przyniosły już pierwsze efekty.Nie wiem, czy dotarła już do Pana wiadomość, że Wojewódzki Sąd Administracyjny w styczniu tego roku – w postępowaniu, w którym brali udział także działacze naszego ruchu – wydał wyrok unieważniający w całości pseudo-strefę w Krakowie. Sędziowie nie mieli wątpliwości co do tego, że w treści uchwały istnieje szereg naruszeń prawa oraz że cała ta „strefa” – poprzez objęcie zasięgiem całego miasta – właściwie nawet nie spełnia ram definicyjnych takiego pojęcia.
Proszę sobie wyobrazić, że krakowscy radni utrzymują dalej, że… SCT w Krakowie i tak powstanie! Wbrew wyrokowi i licznym głosom mieszkańców!Sami zorganizowaliśmy dotąd trzy wiece, na które przychodziły setki krakowian, a nasze petycje, czy też niezależne obywatelskie inicjatywy uchwałodawcze, które wspieraliśmy, zyskiwały poparcie liczone w tysiącach podpisów.Dlatego – oprócz wielu innych działań, takich jak ulotki, pisma i wnioski do organów władzy, spotkania z mieszkańcami, o których szerzej piszemy na stronie NieOddamyMiasta.pl – podjęliśmy się zadania ekstremalnie trudnego: zorganizowania akcji billboardowej przeciwko „strefom czystego transportu”.I to pomimo tego, że niektóre firmy odmawiały nam publikacji naszego projektu graficznego, inne z kolei – przeciągały negocjacje i kluczyły.
Ale to, co widzi Pan powyżej na zdjęciach, to billboardy już wiszące w aglomeracji krakowskiej (m.in. Skawina, Wieliczka, Michałowice), jak też w kilku miejscach Warszawy. Jest to nasz wspólny głos sprzeciwu, pobudka dla setek tysięcy jeszcze niezorientowanych Polaków i zarazem czerwona kartka wobec radnych, którzy skompromitowali się głosowaniami za SCT, czyli na szkodę mieszkańców.
Dzięki dużej determinacji oraz wsparciu finansowemu naszych Przyjaciół, to już się udało zrobić!Wszyscy jednak wiemy, że tych billboardów przydałoby się nie kilkanaście, lecz KILKASET. Tak, by nie mogły tego zignorować, zarówno władze samorządowe, jak też i lokalne media.Mając to na uwadze, zarezerwowaliśmy nowe powierzchnie pod billboardy i wznowiliśmy zbiórkę pieniędzy, którą może Pan zobaczyć pod poniższym linkiem.
Tutaj może Pan wesprzeć drugi etap kampanii, aby pomnożyć liczbę billboardów oraz zawiesić je w kolejnych miastach
Powiem Panu o czymś, o czym jestem szczerze przekonany. Widzę to dzięki wieloletniej działalności społecznej.
Masowe dotarcie do Polaków z prawdą o tych pseudo strefach spowoduje, że politykom nie uda się tego „po cichu” przegłosować np. we Wrocławiu, czy w Rzeszowie.
W Warszawie z kolei ciężko będzie im utrzymać SCT w batalii sądowej. Czy wie Pan o tym, że w ostatnich dniach Rzecznik Praw Obywatelskich (w końcu! Sami przecież  apelowaliśmy do niego w tej sprawie) zadał magistratowi kierowanemu przez Rafała Trzaskowskiego serię niewygodnych pytań, otwarcie podważając uchwaloną SCT?Biuro Rzecznika zauważa, że:„przepisy załącznika Nr 2 do uchwały w sprawie strefy czystego transportu różnicują uprawnienia właścicieli aut wyposażonych w silniki benzynowe oraz w silniki Diesla. Wydaje się, że zróżnicowanie to nie ma racjonalnych podstaw. Rodzi też obawy, czy spełnia standardy konstytucyjne, które gwarantują obywatelom prawo do równego traktowania przez władze publiczne”.
Ta interwencja wobec „strefy”, która teoretycznie w stolicy ma wejść w życie już 1 lipca, to kolejny dowód na to, że presja społeczna na masową skalę ma sens.Wiemy o tym nie tylko my, ale również np. setki tysięcy rolników, którzy wyszli i wyjechali na ulice miast w protestach m.in. przeciwko Europejskiemu Zielonemu Ładowi. To jedna z katalogu tych ekorewolucyjnych strategii płynących z Brukseli (Green Deal), które mogą doprowadzić do katastrofy gospodarczej, upadku setek tysięcy firm i powszechnej biedy.
Efekt protestów?
Ministrowie rządu Donalda Tuska już zaczęli mówić językiem protestujących i podważać ustalenia eurokratów. Jak to się mówi, nie chwalmy dnia przed zachodem słońca, ale warto zauważyć, że pojawiają się pierwsze doniesienia medialne o planowanych zmianach w przepisach Zielonego Ładu…Jak Pan doskonale widzi, na polityków działa tylko naga siła społecznego gniewu, której zaczątki udało nam się już stworzyć w ruchu „Nie Oddamy Miasta”.
Dlatego właśnie potrzebujemy Pana wsparcia w dalszej pracy.
TAK, JESTEM Z WAMI. POSTAWCIE JAK NAJWIĘCEJ BILLBOARDÓW PRZECIWKO „STREFOM” I EKOREWOLUCJI!
Gdy piszę do Pana te słowa, jesteśmy już dość blisko celu naszej zbiórki. Wchodząc na linkowaną powyżej stronę, zobaczy Pan, jak niewiele nam brakuje, by zebrać pieniądze potrzebne do tej kampanii.
Dlatego też za każdą złotówkę przekazaną na kontynuację tej przełomowej kampanii oraz na nowe billboardy w kolejnych miastach już teraz ogromnie Panu dziękuję! Proszę przyjąć moje serdeczne pozdrowienia.


Sławomir Skiba
Wiceprezes Stowarzyszenia
Kultury Chrześcijańskiej
im. Ks. Piotra Skargi 

Czy można poprawić totalitarny „zielony ład” na lepszą wersję?

Czy można poprawić totalitarny „zielony ład” na lepszą wersję?

Autor: CzarnaLimuzyna , 17 marca 2024 ekspedyt

Czerwono-brunatny ład nazywany dla zmylenia użytecznych idiotów “zielonym” jest kluczowym kamieniem milowym współczesnego totalitaryzmu. Poprzedni jego wariant, komunizm był nazywany “ustrojem szczęśliwości społecznej”, dzisiejszy globalizm “ratuje ziemię”.

Każdy totalitaryzm od czasów Rewolucji francuskiej maskuje się,  zdobywając zwolenników przy pomocy specyficznej nowomowy. Każdy „nowy rodzaj” totalitaryzmu, każda nowa mutacja ma nowy rodzaj postępowej idei, którą trzeba obowiązkowo wdrażać albo… albo… śmierć!

We Francji alternatywą była śmierć, w socjalistycznych, nazistowskich Niemczech również była to śmierć, w komunizmie sowieckim – śmierć, w komunizmie globalnym również szykują nam śmierć.

Liberté, Égalité, Fraternité ou la Mort

Wolność dla błędu, szaleństwa i herezji albo śmierć

Równość kosztem utraconej wolności i złupionej własności albo śmierć

Braterstwo z całym złem tego świata albo śmierć

Bądź nam bratem oraz swatem, oddaj swoje dzieci nam zboczeńcom albo…

” Bądź moim bratem albo cię zabiję” – powiedział złośliwie, trafiając w sedno pewien francuski literat i wolnomularz z okresu Ogłupienia, członek Akademii Francuskiej.

Doceniając jednak szczerość ww. zacytuję rzecz kolejną:

Biskup z Saint-Brieuc, w mowie pogrzebowej na śmierć Marii Teresy, wykręcił się w bardzo prosty sposób z rozbioru Polski: „Skoro Francja nic nie powiedziała na ten rozbiór, i ja zrobię tak jak Francja, też nic nie powiem“

A dziś?

Albo utrata wolności i własności albo śmierć

Bądź zeroemisyjny albo ci uprzykrzymy życie aż do śmierci, każdego dnia, po trochu

Ostatnio mogliśmy usłyszeć: buntujecie się? No, dobrze, „zielony ład” do poprawki, śmierć do poprawki, rozłożymy ją wam na raty. Waszą wolność i własność uszczuplać będziemy wolniej i łagodnie, dzień po dniu, a pot, krew i łzy wycierać sobie będziecie dopłatami.

Czerwono-brunatny ład

Czerwono-brunatny ład nazywany dla zmylenia użytecznych idiotów zielonym jest kluczowym kamieniem milowym współczesnego totalitaryzmu. Poprzednie jego warianty: komunizm i nazizm były nazywane

Komunizm „ustrojem sprawiedliwości społecznej”

A istniejące w nim pozornie

Demokracja „demokracją socjalistyczną”

Sprawiedliwość „sprawiedliwością społeczną”

Przewodnia Idea socjalistów niemieckich (nazizm) była określana „walką o przestrzeń życiową”

Dzisiejsza demokracja jest nazywana „demokracją liberalną” do której pasuje jak ulał nazwa zdegenerowana (bez wartości) w której prawa człowieka, kobiet i mniejszości są w praktyce przywilejem i prawem do bezkarnego czynienia zła, „prawem” przyznanym najbardziej pogrążonym, w rożnych patologiach, środowiskom.

Czy czerwono-brunatny ład jest nielegalny?

Tak. Jego głoszenie i realizacja są nielegalne z punktu widzenia artykułu 13 Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej, a także artykułu 256 Kodeksu Karnego. Szkopuł w tym, że od dłuższego czasu są one nieprzestrzegane pod płaszczykiem fałszowania związku pojęcia z desygnatem za pomocą nowomowy. Zasada prawna określająca rozdział państwa od lewicy jest martwa. Totalitarna lewica rządzi, a co gorsza jest to fakt, który przechodzi do porządku dziennego, nie pozostawiając żadnego echa w rozumach i sumieniach ogłupionej większości.

Każdy wymieniony przeze mnie totalitaryzm był przedstawiany przez propagandę jako ustrój szczęśliwości społecznej – teraźniejszej lub przyszłej. Podobnie jest z czerwono-brunatnym ładem nazywanym zielonym, wprowadzanym dla rzekomego dobra planety i rzekomego dobra ludzkości kosztem tej samej ludzkości pozbawianej wolności i własności – żelaznej zasady każdego totalitaryzmu.

Cytat z podstawy programowej Unii (implementacja z manifestu komunistycznego Spinellego):

Nowe państwo a z nim nowa prawdziwa demokracja powstanie dzięki dyktaturze rewolucyjnej partii. Europejska rewolucja musi być socjalistyczna.

A co się stanie z własnością prywatną? „Zostanie zlikwidowana” albo… „rozszerzona”. Nietrudno sobie wyobrazić kto zyska a kto straci. „ Gospodarcza samowystarczalność” również zostanie zlikwidowana, a także zgodnie z zapowiedziami samowystarczalność finansowa obywateli – będzie bezpieczniej, a każda transakcja będzie odbywać się w unijnej posiadającej certyfikat bezpieczeństwa, chmurze. „Żyć i umierać” w zgodzie z przepisami, a tych na pewno nie zabraknie.

Co zrobią rolnicy?

Rolnicy są kolejną grupą, która poczuła czerwony nóż na gardle. Czy dadzą się przekupić? Czy dadzą się po raz kolejny ogłupić starym socjalistycznym żargonem, którego parafraza brzmi: totalitaryzm-tak, wypaczenia-nie czyli „Zielony ład do poprawki”?

Tymczasem, bezczelność eurokołchozu jest odwrotnie proporcjonalna do społecznego buntu.

Unia Europejska pod naporem rolników zmieni Zielony Ład. (…) Komisja Europejska ma się zobowiązać, że nie będzie w tym roku kar dla rolników, którzy nie spełnią norm środowiskowych czy klimatycznych. Oznacza to, że takim rolnikom nie będą zmniejszane dopłaty bezpośrednie./Rzeczpospolita/

Jak widać narracja propagandowa została utrzymana. Podstawowe dogmaty jawnego już totalitaryzmu pozostały nienaruszone. Temperatura gotowania żaby nadal wzrasta

Kończę cytatem, który będę przypominać aż do skutku czyli aż prawda dotrze pod strzechy.

Każdy kto zakazuje na terenie RP wydobycia węgla, (…) ogranicza hodowlę zwierząt, roślin, uprawę ziemi, każdy jest rodowodem spokrewniony z bestialskimi ideologiami III Rzeszy Niemieckiej” – ks. prof Tadeusz Guz

===================================

O autorze: CzarnaLimuzyna Wpisy poważne i satyryczne

CzarnaLimuzyna 17 marca 2024 godz. 19:42

Wychodząc poza bańkę informacyjną czyli wchodząc w obszar głównej narracji przypomnę kryteria, które wymienił Norman Davies wedle których diagnozowany jest totalitaryzm. Okazuje się, że są spełnione prawie wszystkie warunku porządku totalitarnego zbieżnego z dzisiejszym nowym porządkiem:pseudonauka:

twierdzenie, że ideologia opiera się na „fundamentalnych prawach nauki”;
utopijne cele;
rozbudowana biurokracja;
propaganda;
„wróg dialektyczny”;
psychologia nienawiści: kreowanie i podsycanie nienawiści;
monopol w dziedzinie sztuki, estetyzacja władzy;
cenzura prewencyjna;
fabrykowanie informacji (dezinformacja);
ludobójstwo i przymus;
kolektywizm (w życiu społecznym);
nihilizm moralny (dążenie do celu z pominięciem zasad etycznych
).

Nie zgadza się np. z naruszeniem “demokracji liberalnej”, którą Davies uznaje za coś pozytywnego i określa to: “pogarda dla liberalnej demokracji”Osoby bystre od razu skojarzą kim jest “wróg dialektyczny” i za co odpowiada antykultura, cancel culture, które próbują zawłaszczyć do końca m.in. sztukę. Nietrudnym jest również skojarzyć punkt: “psychologia nienawiści: kreowanie i podsycanie nienawiści” ze szkoleniami z nienawiści czyli tresowaniem odpowiednich służb w słusznych reakcjach i nazywaniu prawdy “mową nienawiści”.

Eurokomuniści szykują nowy cios. W samochody. Czas, by poszli na śmietnik, jak Attyla, Dżingis-chan czy Hitler.

Eurokomuniści szykują nowy cios. Nie będzie wolno remontować aut

magnapolonia

Zieloni komuniści z Unii Europejskiej pracują nad kolejnym uderzeniem w posiadaczy aut spalinowych. Tym razem chcą uprzykrzyć życie właścicielom starszych samochodów.

Eurokomuniści szykują nowy cios w kierowców. Już niedługo w życie mogą wejść przepisy, które dotkliwie zabolą właścicieli starszych aut. Zgodnie z unijną, utopijną polityką, silniki spalinowe już w niedalekiej przyszłości mają przejść do historii. W związku z tym pojawiły się informacje dotyczące planu Unii Europejskiej mającego na celu ograniczenie napraw starszych pojazdów.

Rozporządzenie w tej sprawie, opracowane przez Komisję Europejską już oczekuje na ratyfikację. Ma ono na celu stopniowe wycofywanie starszych pojazdów na rzecz samochodów “przyjaznych dla środowiska”. Dokument oczekujący na zatwierdzenie przez Parlament Europejski i Radę Europejską, wprowadza nowe pojęcie „pojazdu resztkowego”.

“Pojazdy resztkowe” to w rozumieniu eurokomunistów (konkretnie programu „Fit for 55”) samochody, w których wystąpiły awarie głównych podzespołów, takich jak silniki, skrzynie biegów, hamulce lub układ kierowniczy oraz takie, które zostały uznane za stare (mające ponad 15 lat). Po oznaczeniu pojazdów jako “resztkowe”, nie będą one mogły być poddawane znaczącym naprawom i prawdopodobnie będą musiały być zezłomowane.

Rozporządzenie określa warunki, w jakich pojazd będzie mógł być uznany za nienaprawialny technicznie lub za uszkodzony. Mają to być m.in. rozległe uszkodzenia, takie jak przecięcie, spawanie, przypalenie, zanurzenie lub wykazujące nieodwracalne wady techniczne.

Nie wiadomo w jaki sposób te przepisy mają być egzekwowane. Można sobie wyobrazić zaraz produkcji i obrotu częściami zamiennymi do starszych pojazdów na terenie samego eurokołchozu, jednak czy za remont auta np. przy pomocy kupionych “na zapas” części, będą jakieś grzywny, kary więzienia? Czy  eurokomuniści zakażą zamawiania części z wolnego świata via np. aliexpress? Nie ma też na razie żadnych szczegółowych informacji o tym, co z pojazdami rejestrowanymi jako zabytkowe oraz kiedy przepisy o braku możliwości napraw starszych aut mogłyby wejść w życie.

Przypomnijmy: sztandarowym projektem Unii jest wprowadzenie do 2035 roku zakazu produkcji i sprzedaży nowych samochodów z silnikiem spalinowym, z wyłączeniem pojazdów zasilanych potencjalnymi przyszłymi paliwami syntetycznymi (nad którymi dziwnym trafem pracują akurat Niemcy).

Wykorzystanie pojazdów “niskoemisyjnych” lub “bezemisyjnych” to wciąż pieśń przyszłości, jednak rodzi się pytanie, jak to będzie się miało do rzeczywistości. Jak wiadomo, Polska jest pod względem nasycenia rynku tzw. “elektrykami” daleko w tyle za Niemcami czy Francją.

Co więcej, w całej Europie kurczy się sprzedaż elektryków, a zieloni komuniści, równolegle z walką z motoryzacją, dążą do zamykania elektrowni opartych na paliwa kopalne. Wygląda więc na to, że żyjący w bańce informacyjnej politycy z Brukseli, coraz bardziej abstrahują od realiów. Efektem ich działań będzie zniszczenie europejskiej gospodarki, ku uciesze Indii i Chin. Polaków z kolei czeka przesiadka na rowery oraz przerwy w dostawach prądu.

Fotowoltaika – i śmierć? Eurokraci ze wszystkich sił walczą o wywołanie kryzysu energetycznego

Fotowoltaika albo śmierć? Eurokraci ze wszystkich sił walczą o wywołanie kryzysu energetycznego

pch24/fotowoltaika-i-smierc-eurokraci

(fot. Pixabay)

„Już od 2025 r. nie będą dozwolone dotacje na zakup kotłów gazowych. Z kolei od 2030 r. nie będzie można montować takich urządzeń w nowych nieruchomościach. Decyzja Unii Europejskiej to totalny zwrot akcji, gdyż w ostatnich latach kotły na gaz są w Polsce bardzo popularne, w dużej mierze dzięki dotacjom z programu Czyste Powietrze”, pisze na łamach serwisu GazetaPrawna.pl Jan Wojtal.

Publicysta przytacza dane, z których wynika, że tylko od 2018 r. zawarto ponad 660 tys. umów na wymianę źródeł ciepła. W zdecydowanej większości wymiana ta polegała na zamianie pieców węglowych na kotły gazowe. „Według danych Centralnej Emisyjności Budynków z marca 2023 r. ponad 3.2 mln gospodarstw domowych w Polsce ogrzewa swoje domy właśnie gazem”, zauważa.

Zgodnie z planem eurokratów do 2030 roku ma nastąpić „zmniejszenie średniego zużycia energii w budynkach mieszkalnych o 16 proc.”. Z kolei do roku 2035 ma ono wynosić 20-22 proc. mniej. „Nowa dyrektywa wprowadza też obowiązek instalacji fotowoltaicznych na dachach budynków. Przykładowo, po 31 grudnia 2029 r. instalacje fotowoltaiczne będą musiały być na wszystkich nowych budynkach mieszkalnych i zadaszonych parkingach, które do nich będą przylegać”, czytamy w serwisie.

Bruksela chce, aby do roku 2050 wszystkie budynki na terytorium Wspólnoty stały się zeroemisyjne. „W praktyce oznacza to zakaz instalowania pieców na paliwa kopalne w nowych budynkach i stopniowe usuwanie takich pieców z już istniejących obiektów. (…) Właściciele już istniejących budynków, które ogrzewane są węglem, eko-groszkiem, gazem lub olejem opałowym, będą musieli pozbyć się pieców do 2040 r. i zastąpić je zeroemisyjnymi instalacjami”, podkreśla Wojtal. Chodzi o instalacje fotowoltaiczne, pompy ciepła i przydomowe wiatraki.

Źródło: GazetaPrawna.pl

Bruksela chce nałożyć nowy „zielony podatek”, mimo ogromnych protestów w całej Europie.

Bruksela chce nałożyć nowy „zielony podatek”, który wielu doprowadzi do ruiny. Rząd Tuska nie mówi „NIE”

bruksela-chce-nalozyc-nowy-zielony-podatek

W czwartek w Brukseli zostaną podjęte prace nad projektem dyrektywy o opodatkowaniu energii (ETD), co przełoży się na wyższe stawki podatków dla paliw kopalnych. Według „Dziennika Gazety Prawnej” tego typu ruch ze strony UE jest sporym zaskoczeniem biorąc pod uwagę trwające w wielu krajach Wspólnoty protesty rolników i ogólny sprzeciw społeczny wobec proponowanych przez eurokratów innych „rozwiązań klimatycznych”.

„DGP” przypomina, że prace nad dyrektywą trwają już ponad 20 lat, ale każda poprzednia próba jej wprowadzenia kończyła się niepowodzeniem. Zmiany w prawie z jednej strony wymagają jednomyślności 27 państw członkowskich, a z drugiej – mają znikome poparcie społeczne.

„W intencji Komisji Europejskiej zmiany miały ujednolicić zasady opodatkowania energii i produktów energetycznych w całej UE oraz dostosować je do wymogów polityki klimatycznej UE. Chodzi więc m.in. o stworzenie bodźców fiskalnych, które będą sprzyjać redukcji gazów cieplarnianych, zwiększaniu efektywności energetycznej czy rozwojowi paliw alternatywnych. Obecne przepisy uznawane są de facto za faworyzujące paliwa kopalne, które objęte są różnego rodzaju zwolnieniami i ulgami podatkowymi”, wyjaśnia na łamach „DGP” Marceli Sommer.

Gazeta zwraca uwagę, że polskie władze, przede wszystkim ministerstwo finansów, nie wypowiedziały się klarownym i konkretnym tonie na temat proponowanych zmian. Nie wiemy, czy Polska zgodzi się, czy też nie na te rozwiązania. W przesłanych odpowiedziach na pytania, jakie w tej sprawie zadał dziennik resort finansów stwierdził, że „z uwagi na różnice interesów pomiędzy państwami członkowskimi trudno przewidzieć, kiedy nastąpi zakończenie prac nad przedmiotowym dossier ani jakie finalnie brzmienie przyjmie projekt”.

MF zapewniło jednocześnie, że „Polska bierze aktywny udział w negocjacjach, dążąc do uwzględnienia w projekcie potrzeb wynikających m.in. z istniejącej sytuacji geopolitycznej, uwarunkowań społecznych i ekonomicznych”.[bla-bla. md]

Źródło: „Dziennik Gazeta Prawna”