Przewielebni wyznawcy judaszyzmu, owsiki, przewerbowania.

Święta i po świętach

Nie wiadomo, jak długo jeszcze będziemy obchodzili święta Bożego Narodzenia, bo maltańska durnica, wysunięta na stanowisko komisarza Unii Europejskiej, projekt jego likwidacji tylko „odłożyła”. Ponieważ natura nie znosi próżni, to tylko patrzeć, jak Unia Europejska przeforsuje uroczystości Dziadka Mroza, tak popularne w Rosji za pierwszej komuny. Niezależnie od tego już teraz w naszym nieszczęśliwym kraju utrwalana jest nowa świecka, to znaczy – niezupełnie świecka, bo w połowie religijna – tradycja uroczystości w postaci „Dnia Judaizmu”, który obchodzony jest w Kościele katolickim 17 stycznia. W ramach „Dnia Judaizmu” przewielebne duchowieństwo oddaje się judaszyzmowi, to znaczy – na gwałt podlizuje się „judaizmowi”, tłumacząc parafianom, że bez judaizmu to w ogóle nie mogą wytrzymać. W wielu przypadkach to pewnie prawda, ale charakterystyczne jest również to, że chociaż bez judaizmu wytrzymać nie można, to jednak przewielebne duchowieństwo nie decyduje się na przejście na judaizm. Dlaczego tak jest – tajemnica to wielka – chociaż pewne światło rzucił na tę sprawę pewien mój rozmówca, zwracając mi uwagę, że te wszystkie religie można porównać do dróg, które prowadzą na ten sam szczyt. Wszystko to oczywiście być może, chociaż niepodobna nie zauważyć, że w tej sytuacji o wyborze drogi decyduje tylko wygoda. Po co miałbym wspinać się na szczyt po urwistych skałach, ryzykując w każdej chwili złamanie karku, kiedy tuż obok na szczyt prowadzi asfaltowa droga, po której kursują klimatyzowane autokary? Nie jest zatem wykluczone, że przewielebni wyznawcy judaszyzmu przezornie starają się nie porzucać wytworzonej przez ostatnie 2 tysiące lat infrastruktury religijnej, co w przypadku przejścia na judaizm byłoby chyba konieczne?

Ale na Dniu Judaizmu styczniowe święta się nie kończą, bo oto nieubłaganie zbliża się 30 stycznia, kiedy w całym nieszczęśliwym kraju zagra Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy pana „Jurka” Owsiaka. Jestem pewien, że na obchody tego święta posłusznie zameldują się wszyscy przeciwnicy reżymu „dobrej zmiany”, być może nawet również pani Natalia Kukulska, która chyba właśnie w Dzień Judaizmu ogłosiła swoje wystąpienie z Kościoła katolickiego. Nie wiem, jak przeżyjemy tę stratę, ale mniejsza o to. Ważne, że uczestnictwo w uroczystościach i celebrach Wielkiej Orkiestry Świątecznej pomocy ma charakter nobilitujący, więc nic dziwnego, że wszyscy ambicjonerzy starają się wtedy maksymalnie zbliżyć do „Jurka” Owsiaka, tak, aby to bliskie spotkanie III stopnia zostało zarejestrowane i zauważone, gdzie trzeba. Kiedyś taką przepustką do wielkiej kariery było uczestnictwo w Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze, no ale teraz czasy się zmieniły; po pierwsze Związku Radzieckiego na razie nie ma, a po drugie – po tylu latach nauczyliśmy się śpiewać zupełnie inne piosenki. Po trzecie wreszcie – Rosja i rosyjskie piosenki nie mają teraz w modzie dobrej reputacji, bo skoro nawet Książę-Małżonek odgraża się zimnemu ruskiemu czekiście Putinowi wymierzeniem kopniaka w krocze, to każdy już wie, z jakiego klucza wypada śpiewać.

Za to strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie funkcjonuje jak w zegarku. Niemcy nie tylko wstrzymały dostawy broni na Ukrainę, ale nawet nie pozwoliły brytyjskiemu samolotowi z ładunkiem broni przeciwpancernej dla Ukrainy przelecieć nad niemieckim terytorium. Skoro prezydent Zełeński pogodził się z tym, że przyszłość Ukrainy zostanie zdecydowana w „formacie normandzkim”, to znaczy – przy udziale Francji, Niemiec i Rosji, to po co wysyłać tam jakąś broń, czy nawet pozwalać brytyjskim samolotom na przeloty? Ciekawe co na to powie amerykański prezydent Józio Biden, którego podobno „zaniepokoiły” pogróżki zimnego ruskiego czekisty Putina, że jak tak dalej pójdzie, to rozmieści rosyjską broń w pobliżu Stanów Zjednoczonych? Dlatego minister spraw zagranicznych Rosji Sergiusz Ławrow oczekuje od NATO pisemnej odpowiedzi na ogłoszone rosyjskie warunki nowego porządku politycznego w Europie, a nie wymijającego „wymachiwania szabelką”.

Podczas gdy Stany Zjednoczone i Rosja robią wszystko, by utrzymać opinię publiczną w przekonaniu, że oto światu grozi nowa „zimna wojna”, dzięki czemu łatwiej im będzie później zaprezentować się zachwyconemu światu w postaci gołąbków pokoju, w Polsce „zimna wojna” rozwija się w tempie stachanowskim. Przychodzi to tym łatwiej, że w dniach ostatnich doszło do sojuszu pana prezesa NIK Mariana Banasia, który z reżymem „dobrej zmiany” walczy co najmniej od dwóch, czy nawet trzech lat, z nieprzejednaną opozycją. Dotychczas nieprzejednana opozycja w zasadzie ograniczała się do lamentów nad zepsuciem i totalniackimi skłonnościami reżymu, ewentualnie przyłączała się jak nie do KOD-u, to do „kobiet” i albo kicała za konstytucją, albo wraz z „kobietami” skandowała bojowe zawołanie pani Marty Lempart, to teraz nabrało to znamion działań bardziej skoordynowanych.

Po pierwsze – w Senacie powstała komisja do zbadania sprawy zbrodniczego Pegasusa. Nie ma ona wprawdzie uprawnień śledczych, ale dzięki udziałowi pana prezesa Mariana Banasia, nie ogranicza się już do propagandowego bicia piany, tylko przedstawia reżymowi konkretne zarzuty, a nawet – dokumenty. Wynika z nich, że Pegasus został zakupiony dla CBA w roku 2017 za 25 mln złotych, pochodzących z Funduszu Sprawiedliwości, a do trzech początkowych jego ofiar dołączają następne, m. in. były rzecznik PiS, pan Adam Hofman – w sumie co najmniej 40 „licencji”. Dodatkowej pikanterii całej sprawie dodaje okoliczność, że zbrodniczy Pegasus został w Izraelu zakupiony przez spółkę kontrolowaną – jak się okazało – przez byłych milicjantów i SB-ków. Czy przypadkiem aby nie tych, co w trakcie transformacji ustrojowej przewerbowali się do Mossadu?

Jeśli tak by było, to znaczy, że wprawdzie PiS nie lubi ubeków, jednak nie wszystkich. Tych, co przeszli na jasną stronę Mocy nie tylko lubi, ale nawet kręci z nimi lody. Stanowi to dodatkową poszlakę dla mojej ulubionej teorii spiskowej, według której – właśnie w rezultacie przewerbowań komunistycznych bezpieczniaków na służbę do naszych nowych sojuszników, Polską rotacyjnie rządzą trzy stronnictwa: Ruskie – obecnie w głębokiej defensywie, Pruskie, które po rozmowach prezydenta Józia Bidena z Naszą Złotą Panią w czerwcu ub. roku i powrotem Donalda Tuska na ojczyzny łono, nabrało otuchy i wreszcie – Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie, które właśnie wchodzi w etap przebudowy, czego wyrazem jest deklaracja pana Szymona Hołowni, żeby 21 marca urządzić debatę czterech partii: Polska 2050, Platformy Obywatelskiej, Nowej Lewicy i PSL nad przyszłością Polski. Podobno Lewica i PSL są „zainteresowane”, podczas gdy Wielce Czcigodny poseł Pupka z PO ma wątpliwości. Najwyraźniej foksdojczom nie po drodze z Amerykanami, ale ważniejsze wydaje się to, że do udziału w debacie nie jest przewidziana Konfederacja, która przez dotychczasową „bandę czworga” to znaczy PO, PiS, Lewicę i PSL, jest uważana za wroga. Okazuje się, że nawet ewentualna podmianka PiS na Szymona Hołownię niczego by tu nie zmieniła.

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5108

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Myślimy pozytywnie. Szczególnie o Madelon.

Nie ma dnia bez pokus. Nie ma pokus, bez hokus” – twierdził poeta. Może bez pokus nie ma, ale na pewno nie ma dnia bez niespodzianek. Najwyraźniej wychodząc naprzeciw życzeniom moich krytyków, a zwłaszcza niejakiego OM, który od miesięcy życzy mi zapoznania się ze zbrodniczym koronawirusem, zbrodniczy koronawirus wreszcie mnie dopadł. Najpierw myślałem, że to proste, poczciwe przeziębienie, ale okazało się, że nie. Podobnie było z pewnym marynarzem, o czym śpiewamy w popularnej piosence biesiadnej: „Pijanego szypra kutra raz dręczyła myśl okrutna; facet myślał, że ma trypra, a to była zwykła kiła!” Tak było i ze mną. Kiedy nie pomogła trzecia dawka Ferwexu, w dzień wigilijny zacząłem nabierać wątpliwości i żeby je rozwiać – zrobiłem sobie test. Okazało się, że koronawirusy unoszą się wokół mnie jak chrabąszcze, więc nie chcąc narażać domowników, natychmiast opuściłem dom „tak jak stałem” i zgłosiłem się, gdzie trzeba. W rezultacie wylądowałem na oddziale zakaźnym Szpitala Południowego w Warszawie, gdzie od razu zaczęło mi się polepszać. To tak samo, jak w poczekalni u dentysty; zęby, jak ręką odjął, przestają boleć i człowiek zastanawia się, co tu jeszcze robi i na co właściwie czeka. Wszystko to oczywiście być może, ale ja przypuszczam, że to może też być taka aluzja ze strony zbrodniczego koronawirusa. Wprawdzie wielokrotnie pisałem, że on zbrodniczy, ale jednocześnie – że jest taktowny i politycznie wyrobiony; wie kiedy się srożyć, a kiedy nie. Okazuje się tymczasem, że koronawirus w swojej taktowności ma też wzgląd na osoby. Podobno w przypadku pana prezesa Jacka Kurskiego (nie mylić z jego bratem, Jarosławem, podobno szefem Judenratu „Gazety Wyborczej”) koronawirus ustąpił „w jeden dzień po”, niczym zalecana przez postępową medycynę pigułka, czy nawet tego samego dnia po pozytywnym teście, dzięki temu pan prezes mógł wziąć udział w konkursie Eurowizji dla pedofilów i towarzyszyć tam artystom. W moim przypadku objawy przeziębienia właściwie ustąpiły, a ponieważ wcześniej też nie miałem ani gorączki, ani kaszlu, ani żadnych bólów głowy – nawet takich, jakie od czasu do czasu odczuwam z łaski Mojej Prześladowczymi Hermenegildy Kociubińskiej i jej drogiego Pełnomocnika, pana mecenasa Jarosława Głuchowskiego – to pomyślałem sobie, że zbrodniczy koronawirus nie tylko jest taktowny, nie tylko politycznie wyrobiony, ale wyrozumiały i doceniający pochwały.

Te spostrzeżenia w czynie społecznym dedykuję PT Członkom Rady Medycznej przy premierze Morawieckim w nadziei, że znajdą jakieś bezinwazyjne dla gospodarki i obywateli sposoby udobruchania zbrodniczego koronawirusa, dzięki czemu moglibyśmy uniknąć fali piątej i następnych. Nadziei wielkiej nie ma, bo wiadomo, że ani członkowie rady medycznej, ani pan premier, ani nawet Naczelnik Państwa o tym decydować nie będą, tylko kto inny. A kto? Na trop odpowiedzi naprowadza nas starożytna rzymska sentencja: cuius est condere eius est tolere, co się wykłada, że kto ustanowił (epidemię – SM), ten może znieść.

Dlatego powtarzam, że epidemia nie skończy się wcześniej, aż kiedy będzie trzeba.

Chociaż bliskie spotkania III stopnia z koronawirusem uchodzą za wyjątkowo przykre i nawet niebezpieczne dla życia, w czym utwierdzają nas statystyki – chociaż Beniamin Disraeli powiadał – podobno powtarzając za Markiem Twainem – że „są kłamstwa, ohydne kłamstwa i statystyka” – to w ramach myślenia pozytywnego, do którego dzisiaj wszyscy nas tak gorąco zachęcają, spróbujmy w tym wszystkim znaleźć jakieś plusy dodatnie. Ja na przykład znajduję plus dodatni w tym, że oto osobiście wziąłem udział w przedsięwzięciu zakrojonym na skalę globalną i chociaż nie jestem ani jego promotorem, ani nawet żadnym krajowym wykonawcą, to przecież już sam czynny udział w tak szeroko zakrojonym przedsięwzięciu dostarczałby mi satysfakcji, nie mówiąc już o tym, że i sam koronawirus póki co wydaje się dla mnie łaskawy. Z tego wszystkiego nie dostarczono mi nawet amantadyny, której zapas mam w domu dzięki memu Czytelnikowi z Niemiec – ale z wywiadów przeprowadzonych z lekarzami tutejszego szpitala doszedłem do wniosku, że ten specyfik nie jest tu dobrze widziany, więc nie ma co wierzgać przeciwko ościeniowi, zwłaszcza w mojej sytuacji. Dlatego, dziękując wszystkim, którzy z okazji Bożego Narodzenia złożyli mi życzenia zdrowia – i tak dalej – życzę, by nowy rok 2022 nie był przynajmniej gorszy od obecnego, jako, że lepsze jest nieszczęście znane od nieszczęścia nieznanego. Kontynuując nurt myślenia pozytywnego ośmielę się zauważyć, że nawet największe nieszczęście, jakie może nas spotkać z powodu bliskiego spotkania III stopnia ze zbrodniczym koronawirusem, też nie jest pozbawione plusów dodatnich. Czyż nie jest plusem dodatnim umorzenie postępowań, karnego i cywilnego, które z łaski pana Jasia Kapeli i Mojej Prześladowczyni Hermenegildy Kociubińskiej oraz jej drogiego Pełnomocnika Jarosława Głuchowskiego, wskutek czego nie mogliby nawet z daleka powąchać moich pieniędzy? „W każdym położeniu dziękujcie” – poucza św. Paweł. Nie mówię już nawet o wymiarze metafizycznym całej sprawy, bo ten wydaje się tak oczywistą oczywistością, że przed niespełna 20 laty, kiedy powalił mnie zawał serca i spodziewałem się, że lada chwila dostąpię Bliskiego Spotkania III Stopnia z Trójcą Świętą, to odczuwałem jedynie zaciekawienie. Nigdy nie wiadomo bowiem, co naprowadzi nas na rozmyślania metafizyczne. Ilustracją tego jest przypadek pewnego francuskiego proboszcza, który wkrótce po zakończeniu I wojny światowej został przyłapany, jak w pustym kościele grał na organach melodię do nader światowej piosenki „Madelon” („Quand Madelon vient nous servir a boire…”). Wcale się nie zacukał, tylko surowo odparł: „przy tej melodii miliony Francuzów oddawały dusze Bogu. To jest pieśń pobożna!

Ale dosyć już o mnie, kiedy na tym przecież nie kończą się wigilijne niespodzianki. Oto przeczytałem, że pani ministrowa Marianna Schreiber, która jeden za drugim wykonuje susy nie tylko pod ściankami, ale pewnie i za nimi, wigilię spędziła na łonie rodziny, to znaczy – z mężem. „Ale tylko wigilię” – zaznaczyła z naciskiem w mediach społecznościowych, co oczywiście skłania do postawienie pytania, co było potem, to znaczy – przez resztę nocy wigilijnej i dnia następnego. A wszechwiedzący portal „Onet” zauważył, że Jezus wcale nie narodził się w Betlejem, tylko w Nazarecie. To duży postęp, bo za Stalina, a później też, zwłaszcza w uprawiającym bigoterię laickości środowisku pisma „Argumenty”, autorytety naukowe i to nawet większe, od tych „Onetowych”, utrzymywały, że w ogóle się nie urodził. Jakże więc się nie cieszyć, skoro nawet postępowi naukowcy mądrzeją? Co prawda powoli, ale przecież lepiej powoli, niż wcale.

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5095

Prawdziwa hierarchia władzy [a igraszki pajaców na proscenium]

  Kto w Polsce sprawuje władzę?

Według mojej ulubionej teorii spiskowej władzę w Polsce rotacyjnie sprawują trzy stronnictwa: Stronnictwo Ruskie, Stronnictwo Pruskie i Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie. Sprawują one władzę przy pomocy swoich politycznych ekspozytur, czyli politycznych gangów, zwanych elegancko partiami. Ekspozyturą Stronnictwa Ruskiego było pierwotnie Polskie Stronnictwo Ludowe, ale kiedy stare kiejkuty utworzyły Samoobronę, główną ekspozyturą Stronnictwa Ruskiego została właśnie ona, a poszlaką, która na to wskazywała, były doktoraty honoris causa, jakimi bywał honorowany nieboszczyk Andrzej Lepper, podobnie jak w swoim czasie Kukuniek. Żeby wygryźć Samoobronę, Stronnictwo Amerykańsko- Żydowskie przy pomocy starych kiejkutów najpierw zmontowało aferę gruntową oraz seksaferę z udziałem „knurów”, co doprowadziło do upadku rządu premiera Jarosława Kaczyńskiego. Ponieważ Polska leży nie w rosyjskiej, a w niemieckiej strefie wpływów, wybory w roku 2007 wygrała ekspozytura Stronnictwa Pruskiego, czyli Platforma Obywatelska, która utworzyła rząd razem z PSL-em, które w ten sposób stało się częścią politycznej ekspozytury Stronnictwa Pruskiego.

Żeby Samoobronę ostatecznie wymiksować z politycznej sceny, Andrzej Lepper popełnił samobójstwo, którego okoliczności wskazywały na udział seryjnego samobójcy i to w postaci pierwszorzędnych fachowców. Stało się to za rządów PO-PSL, a w charakterze epigona Samoobrony pojawiła się partia Zmiana, której przywódcę, pana Piskorskiego bezpieka oskarżyła o szpiegostwo i pod tym pretekstem przesiedział się w areszcie bodajże trzy lata, ale w końcu w 2019 roku został wypuszczony bez udowodnienia mu czegokolwiek. W rezultacie można powiedzieć, że Stronnictwo Ruskie zostało zepchnięte do głębokiej defensywy przez Stronnictwo Pruskie i Amerykańsko-Żydowskie, które – chociaż wzajemnie się nienawidzą – to w takich i innych ważnych sprawach idą ręka w rękę. Ale w związku z ponownym przejściem Polski w 2013 roku pod kuratelę amerykańską, ekspozytura Stronictwa Pruskiego w 2015 roku utraciła pozycję lidera tubylczej politycznej sceny, którą zajęła polityczna ekspozytura Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego w postaci Prawa i Sprawiedliwości z satelitami. Stronnictwo Pruskie bynajmniej nie pogodziło się z utratą wpływów i od początku roku 2016 próbuje je odwojować, raz pod pretekstem walki o demokrację, innym razem – pod pretekstem walki o praworządność, do której mobilizuje coraz głębsze rezerwy folksdojczów. Bo Stronnictwo Pruskie, to bezpieczniacy, którzy gwoli asekuracji przewerbowali się na służbę w niemieckiej BND, a ta podległość reprodukuje się już w drugim, albo nawet trzecim pokoleniu ubeckich dynastii. Z kolei stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie tworzą bezpieczniacy, którzy przewerbowali się na służbę albo do Amerykanów, albo do Mosadu.

Ponieważ jednak w USA władzę przejęła socjaldemokracja w postaci Partii Demokratycznej, której lewe skrzydło to czysta komuna, to obecnie Nasz Najważniejszy Sojusznik eksportuje rewolucję komunistyczną, czemu m.in. dał wyraz pan Brzeziński oświadczając, że jak zostanie amerykańskim ambasadorem w Warszawie, to dopilnuje, żeby w Polsce nikt już nie odważył sprzeciwiać się sodomczykom. Nawiasem mówiąc, określenia: „sodomczyk”, używa ks. Jakub Wujek w swoim przekładzie Biblii, więc nie ma żadnego powodu, byśmy go nie naśladowali. Wracając zaś do Naszego Najważniejszego Sojusznika, to najwyraźniej poszukuje on u nas jakiejś alternatywy dla PiS, które sprzeciwia się sodomitom i w ogóle – „zagraża demokracji”. Toteż do Kongresu USA, gwoli obsrywania Polski, zaproszony został pan Rafał Trzaskowski, co pokazuje, że właśnie on może zostać namaszczony na Najukochańszą Duszeńkę Białego Domu, kiedy ten spuści już z wodą Naczelnika Państwa – a do pomocy i kontroli będzie miał przydanego pana Hołownię, który przecież też jest wynalazkiem amerykańskim. Jak widzimy, podmianka w ogólnych zarysach jest już gotowa, a w tej sytuacji niejasne jest tylko jedno: ile procent wpływów w Polsce przekazał w czerwcu Naszej Złotej Pani prezydent Józio Biden, a ile zostawił sobie – bo od tego zależy, czy władzę przejmie ponownie Stronnictwo Pruskie, czy też będzie rządziło wespół ze Stronnictwem Amerykańsko-Żydowskim, do którego może doszlusować Lewica, no i oczywiście PSL, tradycyjnie posiadające stuprocentową zdolność koalicyjną. Nie wiadomo także, co zrobić z Konfederacją, która nie pasuje ani do Stronnictwa Pruskiego, ani do Amerykańsko-Żydowskiego. Najprostszym wyjściem byłoby uznanie, że Konfederacja na tubylczej scenie politycznej stanowi Stronnictwo Polskie – ale w tym właśnie tkwi potencjalne niebezpieczeństwo dla dwóch pozostałych Układających Się Stronnictw. Toteż Księżna-Małżonka Księcia-Małżonka, zwana pieszczotliwie „Jabłoneczką” niedawno wespół z Donaldem Tuskiem zadekretowała, że Konfederacja, to sługusy Putina. Warto zwrócić uwagę, że Księżna-Małżonka w swojej osobie skupia zarówno Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie, jak i Pruskie, bo na obecnym etapie, jak wiadomo, mamy do czynienia nie tylko ze ścisłą koordynacją żydowskiej polityki historycznej z niemiecką, ale również foedus Żydów z folksdojczami.

To są ustalenia, które zapadły zarówno na najwyższym piętrze światowej polityki, jak i na poziomie starych kiejkutów, które dostały to zadanie do wykonania – ale przecież stare kiejkuty nie będą wkraczały bezpośrednio w czynności wykonawcze – bo te pozostawiają uczestnikom poszczególnych politycznych ekspozytur, którzy zajmują jakieś pozycje w konstytucyjnych organach naszego bantustanu – żeby pozory zostały zachowane. Toteż Kierowniczka Sejmu, pani Elżbieta Witek, która od początku proklamowania epidemii stoi na nieprzejednanym stanowisku nieubłaganego i rygorystycznego tresowania sejmowej freblówki przy pomocy swoich zarządzeń, właśnie przeprowadziła operację, nad którą próżno łamali sobie głowy pozostali członkowie politycznych gangów. Pod pretekstem, że posłowie Konfederacji nie noszą maseczek, które z powodzeniem mogłyby służyć nie tyle przeciwko wirusom, co do wielokrotnego podcierania odbytu – wykluczyła ich z głosowania nad ustawą budżetową. W ten sposób trzódka Naczelnika Państwa, która balansuje na krawędzi większości sejmowej, mogła przeforsować w tej ustawie swoje wynalazki w ramach „Polskiego Wała”.

Trzeba powiedzieć, że pani kierowniczka Elżbieta Witek błyskawicznie wyciągnęła wnioski z rozmowy Księżnej-Małżonki z Donaldem Tuskiem, która z kolei była rezultatem ustaleń między Naszą Złotą Panią i prezydentem Józiem Bidenem, a której autoryzacji udzieliła żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją pana red. Michnika, który z kolei tyle zawdzięcza generałowi Jaruzelskiemu. Taka jest hierarchia władzy w Polsce.

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5090 22 grudnia 2021

Komuna idzie na skróty

W pierwszych latach istnienia żydowskiej gazety dla Polaków pod redakcją pana red. Adama Michnika, była tam rubryka pod nazwą „Telefoniczna opinia publiczna”, Zamieszczane tam były opinie formułowane przez czytelników – chociaż z czasem zaczęły zagęszczać się podejrzenia, że te opinie formułowali nie żadni „czytelnicy”, tylko specjalny zespół redakcyjny. Chodziło o rodzaj asekuracji, że te „kontrowersyjne” opinie nie wyrażają stanowiska redakcji, tylko czytelników, których Judenrat nie chce pod żadnym pretekstem cenzurować. Tymczasem wewnętrzna cenzura jest nieunikniona, bo redakcja sama decyduje, jakie publikacje się ukażą, a jakie nie – bo na tym przecież polega redagowanie gazety. W tej sytuacji podejrzenia, iż w „Telefonicznej opinii publicznej” przekazywane są opinie preparowane przez redakcję nie były aż tak bardzo pozbawione podstaw.

Podobnie postępowała partia za pierwszej komuny. Kiedy zależało jej na stworzeniu pretekstu do zaatakowania jakichś środowisk społecznych, z reguły nie robiła tego wprost. Najpierw bowiem inspirowała do sformułowania pożądanej opinii, niekoniecznie nawet w postaci nawoływania do rozprawy, tylko raczej zdziwienia, że władza to toleruje, jakiegoś zagranicznego kolaboranta, uplasowanego albo w gazecie wydawanej przez którąś z zachodnich partii komunistycznych, albo nawet – co było lepsze – w piśmie z komunistami nie kojarzonym. Potem „Trybuna Ludu”, czy „Żołnierz Wolnościprzedrukowywał tę zagraniczną publikację – że to przecież nawet nie my tak uważamy, tylko zagranica i to w dodatku – zachodnia – no a później już bezpieka robiła swoje.

Po kilku latach „Telefoniczna opinia publiczna” została zlikwidowana, ale Judenrat nie zrezygnował z takich asekuracyjnych publikacji pilotażowych – tylko przybrały one postać listów do redakcji. Czy są one autentyczne, czy też preparowane przez jakiegoś następcę Lesława Maleszki – tego oczywiście nie wiem, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby tak właśnie było. Zresztą nie o to chodzi, bo jeśli ktoś chce wierzyć w autentyczność tych listów, to oczywiście nie można mu tego zabronić – ale znacznie ciekawsze jest to, co ci czytelnicy do redakcji piszą.

Oto w numerze z 10 grudnia, a więc w dzień po pokazaniu przez rządową telewizję karesów pana red. Michnika z generałem Jaruzelskim, czytelnik nazwiskiem „Przemysław Wiszniewski” napisał list, w którym oskarża rząd „dobrej zmiany” o to, że przyzwyczaja ludzi do łamania coraz to nowych praw człowieka. Brzmi to trochę groteskowo, nawet nie z tego powodu, że tak właśnie jest, tylko przede wszystkim dlatego, że „Gazeta Wyborcza” łamanie praw człowieka nie tylko popierała i popiera, ale nawet gorąco do tego zachęca. Na przykład – że przechodząc do porządku nad konstytucyjnymi gwarancjami dla różnych swobód obywatelskich – rząd z dnia na dzień przejął władzę dyktatorską, zamykając obywateli w aresztach domowych. Że przechodząc do porządku dziennego nad konstytucyjnymi gwarancjami swobody działalności gospodarczej i własności, każe właścicielom zamykać ich przedsiębiorstwa i to w dodatku – bezterminowo, a „Gazeta Wyborcza”, która na innym etapie, to znaczy – na etapie walki o praworządność – nieubłaganym palcem wytykała rządowi prawdziwe, czy też urojone występki przeciwko konstytucji i nawet urządzała seanse kicania w jej obronie, teraz jakby w ogóle o konstytucji zapomniała. Nie mogę powstrzymać się od uwagi, że Judenrat „Gazety Wyborczej”, zdominowany przez przedstawicieli „lewicy laickiej” w pierwszym, albo w drugim pokoleniu, nie chce wierzgać przeciwko zaostrzającej się właśnie walce klasowej, która tylko w tym się zmieniła, że z terenu ekonomicznego, gdzie brało się pod obcasy, albo i do dołów z wapnem, „reakcję”, „drobnomieszczan” i „kułaków”, została przeniesiona na teren medyczny, gdzie nie tylko rząd, ale i rozmaici „aktywiści” obmyślają coraz bardziej wyrafinowane sposoby prześladowania obywateli uchylających się przed szprycowaniem. Judenrat z widoczną przyjemnością piętnuje „szurów”, „foliarzy” i „płaskoziemców” , tak samo, jak kiedyś ich przodkowie – zadowoleni ze swego rozumu semiccy sowieccy kolaboranci – piętnowali „ciemnogród” i inne myślozbrodnie przeciwko ukochanemu socjalizmowi.

Ale nie to jest najważniejsze, tylko konkluzje, do jakich dochodzi „Przemysław Wiszniewski”. Wspominając swojego „mentora” z futrowanej pieniędzmi starego żydowskiego finansowego grandziarza Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, czyli nieżyjącego już pana Marka Nowickiego, dochodzi do wniosku, że wśród mnóstwa praw, jakie są zapisane w konstytucji, obywatele mają także cztery obowiązki. Trzy są też w konstytucji zapisane, to znaczy – obowiązek płacenia podatków, respektowania wyroków sądowych i obrony państwa przed zewnętrznym wrogiem, ale jeden w konstytucji zapisany nie jest. Chodzi o obowiązek obalenia „niesprawiedliwej, autorytarnej władzy”. O ile to możliwe – w wyborach – pisze pan Wiszniewski. I kończy: o ile to możliwe…”.

Wygląda na to, że Judenrat próbuje w ten sposób wysondować reakcję opinii publicznej na wezwanie do pójścia na skróty w celu dokończenia rewolucji komunistycznej siłą. Najwyraźniej sukcesy osiągnięte dzięki proklamowanemu w 1968 roku „długiego marszu przez instytucje”, które pożądane z punktu widzenia potrzeb komunistycznej rewolucji zachowania w coraz większym zakresie wymuszają, już nie przynoszą komunistycznym aktywistom takiej satysfakcji. Najwyraźniej, po 40 latach od stanu wojennego, oni też zatęsknili do zbrojnej przygody, żeby głos zabrał „towarzysz Mauzer”, a przedstawiciele mniej wartościowego narodu tubylczego mogli już tylko prowadzić „nocne rodaków rozmowy”, nasłuchując szmerów za oknem albo kroków na schodach. Tę tęsknotę można odczytać choćby z niedawnej inicjatywy ustawodawczej klubu parlamentarnego Lewicy, żeby w miejsce rządowego „obowiązku”, wprowadzić „przymus” szczepień, a przy okazji trochę się poznęcać nad heretykami. Perspektywa pójścia na skróty w wykonaniu komunistów wydaje się całkiem prawdopodobna. Inicjatywa od zakończenia II wojny światowej jest po ich stronie. To oni przygotowali przemyślaną strategię, to oni mają plan, który – dzięki opanowaniu, albo przynajmniej narzuceniu instytucjom państwowym i międzynarodowym swojego punktu widzenia, konsekwentnie, cierpliwie i metodycznie realizują, spychając przeciwników, którzy mogą tylko reagować – o ile w ogóle mogą – na ich posunięcia, do coraz głębszej defensywy. Co tu ukrywać; czas nie pracuje dla przeciwników komunizmu – tym bardziej, że oni, po sławnej transformacji ustrojowej, osiedli na laurach i nawet nie rozważają pójścia na skróty – jak to w Hiszpanii zrobił generał Franco, a w Chile – generał Pinochet.

W tej sytuacji nie wiemy tylko jednego, chociaż to i owo możemy już teraz wydedukować – jakich Umiłowanych Przywódców organizatorzy komunistycznej rewolucji nam narzucą. Myślę, że na pierwszym etapie posłużą się folksdojczami i karierowiczami w rodzaju Księcia-Małżonka, którym będzie towarzyszyło „stado dzikich bab” i zboczeńców, już nie maszerujących, ale wprost kopulujących na wszystkich trawnikach. A na etapie następnym, kiedy wszyscy już z „nowym” się oswoją, zajmie się nami i zrobi porządek towarzysz Adrian Zandberg i towarzyszka Anna Maria Żukowska – bo któż inny lepiej się do tego nada?

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”. http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5089 Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    21 grudnia 2021

Na stole i pod stołem

Po trzecim, zdalnym spotkaniu amerykańskiego prezydenta Józia Bidena z rosyjskim prezydentem Putinem (poprzednie spotkania odbyły się w czerwcu i lipcu), Biały Dom wstrzymał pomoc wojskową dla Ukrainy. Chodzi podobno o to, by w ten sposób „rozładować napięcie” na granicy Ukrainy z Rosją. Wszystko to być może, bo cóż to szkodzi prezydentowi Bidenowi, że zaprezentuje się światu w charakterze gołąbka pokoju – ale bardziej prawdopodobne jest to, że ad captandam benevolentiam Putina, podobnie jak Naszej Złotej Pani, prezydent Biden coś rosyjskiemu prezydentowi na Ukrainie obiecał i teraz ten prezent mu wręcza, ale w taki sposób, by stworzyć wrażenie, że nie było i nie ma żadnego prezentu, tylko szlachetna walka o pokój. Nie tylko zresztą on – bo pojawiły się doniesienia, że i Nasza Złota Pani, którą w dniach ostatnich na stanowisku kanclerza zastąpił Nasz Złoty Pan Ofaf Scholz, blokowała próby udzielenia Ukrainie wojskowej pomocy – tyle, że w ramach NATO.

Jeśli tak, to widać wyraźnie, że strategiczne partnerstwo niemiecko rosyjskie funkcjonuje w najlepsze, a i prezydent Biden próbuje reaktywować również strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, proklamowane 20 listopada na szczycie NATO w Lizbonie, a następnie, w roku 2013, wysadzone w powietrze przez prezydenta Obamę. Pokrywane jest to oczywiście buńczuczną retoryką, ale taki parawan jest konieczny, skoro prezydent Biden, szykując się do ostatecznego rozwiązania kwestii chińskiej, musi wygaszać konflikty na wszystkich innych kierunkach. Dlatego też podczas konferencji prasowej w Białym Domu prezydent Biden nawet ofuknął dziennikarkę, która koniecznie chciała się dowiedzieć, kiedy USA wyślą na Ukrainę wojska. W odpowiedzi stwierdził, że wysyłanie wojska „nigdy nie było na stole”. I zapytał: „czy pani jest gotowa wysłać amerykańskich żołnierzy na wojnę na Ukrainie, by walczyć z Rosjanami na polu bitwy?” Wyobrażam sobie, jak musiało to zasmucić Wielce Czcigodnego posła Kowala, który już nie może wytrzymać, by walczyć o Ukrainę do ostatniego amerykańskiego, a także – polskiego żołnierza. Prezydent Biden zaś odwrotnie – jeśli zamierzałby wojować z Putinem, to oczywiście – do ostatniego żołnierza ukraińskiego.

Tymczasem Nowym Naszym Złotym Panem został przywódca niemieckich socjaldemokratów Olaf Scholz, który niedawno przybył w gospodarską wizytą do Warszawy. Nastąpiła ona zaraz po zakończeniu zwołanego z inicjatywy Naczelnika Państwa „szczytu” mającego wyrazić zaniepokojenie deklaracją budowy Unii Europejskiej jako państwa federalnego, która znalazła się w umowie koalicyjnej, zawartej przez SPD, Zielonych i FDP.

Wprawdzie pan premier Morawiecki, który już nie może doczekać się zablokowanych miliardów z Funduszu Odbudowy, składał się, jak scyzoryk, ale Nasz Złoty Pan był wobec tych umizgów nieugięty, w odróżnieniu od generała Jaruzelskiego, który bez sprzeciwu, chociaż z widocznym zażenowaniem, znosił natrętne uściski i gorące pocałunki natrętnego pana red. Michnika. Te sceny, tuż przed 40 rocznicą wprowadzenia stanu wojennego, pokazała rządowa telewizja, wywołując wściekłość Judenratu „Gazety Wyborczej”, która oskarżyła prezesa Kurskiego o „wykradzenie” archiwum pani Teresy Torańskiej, która te obleśne sceny nakręciła.

Widać, że Nasz Złoty Pan będzie kontynuował rozpoczętą przez Naszą Złotą Panią w 2016 roku hybrydową wojnę z Polską i bez ceregieli próbował dyscyplinować nasz nieszczęśliwy kraj przy pomocy finansowych szantaży i dekretów ferowanych w podskokach przez dyspozycyjnych przebierańców z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. W tej sytuacji minister Ziobro powiedział, że w takim razie Polska powinna wstrzymać się z zapłaceniem corocznej składki do Unii i wetować wszystkie decyzje wymagające jednomyślności, aż Bruksela przestanie się Polski czepiać. Najwyraźniej jednak taka poważna zastawka musiała wystraszyć i Naczelnika Państwa i jego kolaborantów, bo w lud poszedł uspokajający komunikat, że to jest „prywatny” pogląd pana ministra Ziobry, a nie stanowisko rządu. Nie wiadomo nawet, czy stanowisko rządu wyrażają odgrażania się pana ministra Rau w sprawie reparacji. Gdyby bowiem Rada Ministrów wystąpiła w tej sprawie do niemieckiego kanclerza z oficjalną notą, to co innego, a tak, to widać, że chodzi tylko o przedwyborcze uwodzenie wyznawców Jarosława Kaczyńskiego, na których już nie działa ani katastrofa smoleńska, a „Polski Ład” wzbudza uczucia mieszane.

Z jednej bowiem strony obietnice mnożą się jak króliki, ale jednocześnie inflacja drenuje zasoby obywateli sprawniej od kieszonkowca. W tej sytuacji któż by nie chciał dostać np. ponad 850 mld dolarów od Niemiec tytułem reparacji? Każdy by chciał, tym bardziej, że pan Jan Zbigniew hrabia Potocki już dawno tyle właśnie wyprocesował przed Europejskim Sądem Polubownym – Sądem Arbitrażowym w Ciechanowie, utworzonym przez regionalną Radę Biznesu w Opinogórze. Na razie jedynym beneficjentem kampanii reparacyjnej jest dyrektor utworzonego właśnie przez premiera Instytutu Strat Wojennych, w którym będzie wiele wesołych miejsc pracy. Wesołych – ponieważ reparacji będziemy „dochodzić” tak samo, jak od 2010 roku „dochodzimy do prawdy” w sprawie katastrofy smoleńskiej.

Tymczasem w kraju nasila się walka klasowa – jak to przy rozwoju socjalizmu – z tym, że z terenu ekonomicznego, przeniosła się na płaszczyznę medyczną. To oczywiste w sytuacji, gdy stare kiejkuty nakradły się podczas uwłaszczania nomenklatury, a Umiłowani Przywódcy doją naszą biedną ojczyznę teraz.

Toteż Propaganda Abteilung nieubłaganym palcem, jako wroga klasowego piętnuje obywateli niezaszczepionych, wobec których rząd obmyśla coraz to nowe metody prześladowań, a ormowcy, „sygnaliści” i „aktywiści” już przestępują z nogi na nogę z niecierpliwości, kiedy wreszcie zabrzmi trąbka do ataku. W tej sytuacji zabrał głos dygnitarz zatrudniony na operetkowej posadzie rzecznika praw obywatelskich wskazując, że prześladowania – owszem – ale powinny mieć umocowanie w ustawie, a nie doraźnych zarządzeniach pana ministra Niedzielskiego. Słowem – chodzi o to, by pałki miały przepisową grubość, a pociski – odpowiedni kaliber. Wtedy prawa obywatelskie będą zagwarantowane zgodnie z konstytucją, co do której są wątpliwości, czy jest nadrzędna nad prawem unijnym, czy nie. Obrońcy konstytucji, którzy gwoli jej popierania urządzali nawet seanse kicania z udziałem pana mecenasa Romana Giertycha, uważają, że ta cała tubylcza konstytucja podlega prawodawstwu unijnemu, podczas gdy niszczyciele konstytucji, powołując się na orzeczenie „trybunału Julii Przyłębskiej” – jak postępactwo, z inspiracji JudenratuGazety Wyborczej”, nazywa Trybunał Konstytucyjny – uważają, że w Polsce jest ona prawem najwyższym. Jak się okazuje, nieoczekiwana zmiana miejsc przytrafiła się nie tylko małpoludowi w popularnym niegdyś filmie pod tym tytułem, ale i małpoludom z kręgu żydowskiej gazety dla Polaków, którzy małpują, co tylko mogą.

Stanisław Michalkiewicz 19 grudnia 2021

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada). http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5088

Idą faszyści, podnoszą klangor. A Rzeczpospolita – otwarta…

W “Dziejach Apostolskich” możemy przeczytać, a w drugi dzień Bożego Narodzenia nawet usłyszeć – dopóki oczywiście nie zostanie zakazany, albo przynajmniej ocenzurowany – opis dyskusji między synagogą Aleksandryjczyków i Libertynów z chrześcijaninem, diakonem Szczepanem, który w Kościele katolickim czczony jest, jako pierwszy męczennik. Otóż kiedy reprezentanci obydwu synagog nie mogli sprostać Szczepanowi w argumentacji, “zatkali sobie uszy” i podnieśli “wielki krzyk”, a potem wywlekli Szczepana na zewnątrz i zatłukli kamieniami.

To bardzo pouczający a w dodatku niezwykle aktualny opis, jako że taką metodę dyskusji notorycznie uprawia “Gazeta Wyborcza” pod redakcją potomka sowieckich kolaborantów, pana red. Adama Michnika. Najpierw klangor, a potem lincz.

Doświadczyłem tego na własnej skórze podczas tzw. afery felietonowej, kiedy w marcu 2006 roku na antenie Radia Maryja powiedziałem, że podczas gdy my jesteśmy zajęci wprowadzaniem demokracji na Ukrainie i Białorusi, od tyłu zachodzą nas Judeczykowie, pragnący wymusić na Polsce haracz w postaci tzw. “roszczeń”.

“Gazeta Wyborcza” podniosła klangor, a na sygnał znajomej trąbki do akcji ruszyli ormowcy, żeby mnie zlinczować, chociaż muszę powiedzieć, że z uwagi na wrodzone tchórzostwo nie fizycznie, a za pośrednictwem niezależnej prokuratury i niezawisłych sądów.  Delatorskie stowarzyszenie “Otwarta Rzeczpospolita” oskarżyło mnie o “znieważenie narodu żydowskiego” – jakoby określenie “Judejczykowie” było obelżywe, a pan Bogdan Białek z delatorskiego stowarzyszenia im, Jana Karskiego – nawet o “zaprzeczanie holokaustowi”.

Nawiasem mówiąc, ten pan Białek dokonał  niedawno odkrycia, że Prawda leży tam, gdzie redaktor Michnik. Nie wiadomo, czy tam gdzie on stoi, czy tam gdzie on leży – bo jeśli nawet leży, to leży z Prawdą – no i – co najważniejsze – co dzieje się z Prawdą, gdy pan redaktor Michnik się przemieszcza  i raz stoi, albo leży tam, a za chwilę – gdzie indziej? Ponieważ liczba wyznawców pana red. Michnika jest chyba większa, niż nawet Naczelnika Państwa, to tylko patrzeć, jak pan redaktor zostanie wyniesiony na ołtarze – oczywiście w “kościele otwartym”. Innym “sygnalistą”, który próbował mnie zlinczować za pośrednictwem australijskich służb granicznych, był pan Aleksander Gancarz, co to uwija się wokół stosunków polsko-żydowskich. Okazało się, że “sygnalizuje” on już od dawna, bo w IPN odnalazły się dokumenty, że “sygnalizował” do Służby Bezpieczeństwa od 22 września 1976 roku, czyli jeszcze w PRL, jako tajny współpracownik o pseudonimie “Bolesław”. Wypada mi tylko pogratulować australijskim służbom granicznym takiego współpracownika, a Władzom Australii – takiego obywatela.

Ale dość już tych wspominków, bo przecież nie chodzi o to, by rozpamiętywać przeszłość w sytuacji, gdy znowu został podniesiony klangor, w dodatku w sprawie jak najbardziej aktualnej. Oto Konfederacja urządziła protest przeciwko planowanej przez naszych Umiłowanych Przywódców segregacji sanitarnej, która polega na ograniczeniu – jeszcze nie wiemy, jak daleko sięgającym – praw obywateli, którzy nie chcą się zaszczepić. Podczas tej demonstracji rozwinięty został transparent z napisem: “Szczepionka czyni wolnym”, który nie tylko merytorycznie nawiązywał do napisu na bramie do oświęcimskiego obozu, ale również graficznie. Wolałbym co prawda, gdyby napis był całkowicie w języku niemieckim: np. Spritze macht frei, bo nawiązanie do tamtej tradycji byłoby pełniejsze, ale mówi się: trudno. Część Wielce Czcigodnych posłów, zwłaszcza tych bardziej postępowych, podniosła klangor, że “precz z faszyzmem!” – pod adresem posłów Konfederacji.

W każdej sytuacji jest jakiś mimowolny efekt komiczny i tutaj też, bo do wyrugowania faszyzmu nawoływali właśnie faszyści. Chodzi o to, że “faszyzm” w ustach tych niedouków utracił merytoryczne znaczenie i stał się inwektywą, którą obrzuca się przeciwników politycznych. Tymczasem “faszyzm” niesie ze sobą konkretne treści, wśród których bardzo ważna jest statolatria, czyli przekonanie, że państwu wszystko wolno. Tak właśnie widział to twórca faszyzmu, Benito Mussolini: “wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu”. Jeśli zatem sejmowa “banda czworga”, to znaczy – PiS, KO, Lewica i PSL opowiada się za segregacją sanitarną, czyli ograniczeniem praw obywateli, którzy próbują korzystać z konstytucyjnej gwarancji, że nikogo nie można zmuszać wbrew jego woli do udziału w ekspedrymencie medycznym, to musi być przekonana, że państwu wolno to zrobić, a skoro tak, to wyznaje statolatrię, czyli – że to właśnie są faszyści. Być może “bez swojej wiedzy i zgody”, bo wyższe szkoły gotowania na gazie takich rzeczy nie uczą – ale to nic nie szkodzi, bo pan Jourdain też nie wiedział, że mówi prozą – a mówił.

Te tendencje objawiły się zresztą jeszcze przed epidemią, za rządów Platformy Obywatelskiej i PSL, gdzie ministrem sprawiedliwości był pobożny Jarosław Gowin. To właśnie on utworzył pierwszy w Polsce po transformacji ustrojowej obóz koncentracyjny w Gostyninie, w którym, na podstawie tzw. “lex Trynkiewicz”, bezterminowo umieszcza się osoby pod pretekstem, że “mogą stwarzać zagrożenie”. Ciekawe, że żaden z płomiennych obrońców konstytucji z panem Adamem Bodnarem na czele, nawet nie pisnął słowa przeciwko temu faszystowskiemu prawu. To pokazuje, że zarówno w obozie dobrej zmiany, jak i w obozie zdrady i zaprzaństwa, co do faszyzmu panuje porozumienie ponad podziałami. Wynika to zresztą z dyrektyw Komisji Europejskiej, w której także zasiadają faszyści, którzy – podobnie jak faszyści tubylczy – zwalczają swoich przeciwników politycznych przy pomocy oskarżania ich o “faszyzm”.

Przypomina mi to dyskusję, w jaką jeszcze w początkach lat 90, wraz z kol. Januszem Korwin-Mikke, wdaliśmy się z dwoma jegomościami z Unii Demokratycznej. Zaproponowaliśmy, by na początek zdefiniować pojęcie wolności, a potem przejdziemy do szczegółów. To się  jednak nie udało, więc od razu przeszliśmy do szczegółów i JK-M zapytał, czyje prawa i wolności narusza, jeśli nie chce się pod przymusem ubezpieczyć. Nasi przeciwnicy na to, że niczyich praw, ani wolności pan nie narusza, ale tak nie można. TAK NIE MOŻNA! Na to my – że z faszystami nie chcemy mieć nic wspólnego i na tym dyskusja się zakończyła. Bo faszyści nie mają żadnych argumentów merytorycznych, wobec tego nie pozostaje im nic innego, jak albo się obrazić – jak pan premier Morawiecki – albo podnieść klangor – jak to zrobili w Sejmie faszyści drobniejszego płazu.

Stanisław Michalkiewicz https://www.magnapolonia.org/ida-faszysci-podnosza-klangor/

Tam za górą jest granica…

Coraz więcej mamy analogii z wiekiem XVIII, ale nie tyle z prądami oświeceniowymi, jakie wtedy też się u nas pojawiały, ale przede wszystkim z rozpanoszeniem się ducha partyjniackiego, który nie tylko rozhuśtuje emocjonalnie miliony ludzi, ale sprawia, że wszystko oceniane jest według partyjniackich kryteriów. Analogia z tendencjami oświeceniowymi manifestuje się w bigoterii laickości. Nie jest to żadna racjonalna postawa, tylko rozpalone do białości emocje, którym ulegają zwłaszcza niestabilne emocjonalnie kobiety, albo nastolatki w okresie naporu hormonów na mózg, albo panie dojrzałe, które właśnie – jak pisał Boy-Żeleński – kobietami być przestają, co też wiąże się z przejściowym rozchwianiem emocjonalnej stabilności. Najlepszą tego ilustracją były manifestacje „Strajku Kobiet”, podczas którego nawet osoby z cenzusem akademickim publicznie rzucały „chujami” i „kurwami”, pozdrawiając się nawzajem kultowym zawołaniem: „wypierdalać”. Tego zawołania z upodobaniem używa – a być może nawet je wylansowała – pani Marta Lempart, co niektórzy złośliwcy traktują jako wyraz niezaspokojonej tęsknoty – ale nie o to chodzi, by dokonywać tu egzegezy osobowości pani Marty, tylko żeby zilustrować analogie z wiekiem XVIII.

Bigoteria laickości wspierana jest cenzurą, która już bez żadnych pozorów jest wprowadzana i egzekwowana przez Youtube , której prezesem jest Żydówka Suzan Wojcicki. Nie robi ona wszystkiego sama, tylko wydaje odpowiednie polecenia swoim ormowcom, którzy nie oglądają na żadną konstytucję, co to zakazuje cenzury i cenzurują wszystkie publikacje jak leci – a władze państwowe podkulają pod siebie ogon, bo jakże tu się sprzeciwiać pani Wojcicki, kiedy sam pan prezydent Duda skacze z gałęzi na gałąź przez cadykami i rabinami? Jak daleko zaszliśmy na tej drodze, pokazuje taki oto przypadek.

W ramach kącika „poezji nikt nie zji” zaprezentowałem niedawno na youtube nieśmiertelny poemat Janusza Szpotańskiego „Caryca i zwierciadło”. Janusz Szpotański napisał go w latach 70-tych i ogłosił w drugim obiegu pod pseudonimem „Aleksander Oniegow” – bo to była komuna, a nie żadna tam „wolna Polska”. Wszystko ładnie się nagrało, ale youtubowi ormowcy zablokowali to nagranie. Po wymianie korespondencji okazało się, że przyczyny były dwie. Takie mianowicie, że Janusz Szpotański użył tam określeń dzisiaj już zakazanych. Pierwsze słowo to „negry” („Negry bieleją z przerażenia”), a drugie słowo, to „pederasta” („Zimny egipski pederasta, podstępna, jadowita żmija…”). Jeśli chodzi o „negrów”, to nawet przypadkowo wiem, kiedy to słowo zostało zakazane. Akurat byłem w Nowym Jorku, kiedy prezenterka w telewizji powiedziała, że „zakazane” zostało słowo na literę „n”. Już nie ośmieliła się wymówić go na antenie – co pokazuje, że amerykańska komuna mocno już trzyma tamtejszych twardzieli i rozwydrzone panie na mordę. Niby w kółko pieprzą o „wolności”, a amerykański Kongres wystawia innym państwom cenzurki – ale słowa na literę „n”, wymówić się nie ośmielą. Ciekawe, że Murzyni nic sobie z tego zakazu nie robią.

Do czego to doprowadzi? Stanisław Lem w bajce „Jak ocalał świat” opowiada o maszynie, która umiała robić wszystko na literę „n”. Wielki konstruktor Trurl najpierw zaproponował, żeby zrobiła „natrium” – ale maszyna odmówiła, bo „natrium”, czyli sód, jest słowem łacińskim. – Żeby zrobić natrium musiałabym być maszyną umiejącą Robić Wszystko Na Każdą Literę” – powiedziała. Wtedy Trurl kazał jej zrobić „nic”. Maszyna początkowo sprawiała wrażenie bezczynnej, ale po chwili przerażony Trurl zobaczył, jak ze świata znikają, najpierw rzeczy na literę „n”, ale potem i wszystkie inne. Zaczął czynić maszynie gorzkie wyrzuty, ale ta odparła, że właśnie robi „nicość”, która jest na literę „n”. Ledwo Trurl ją ubłagał, żeby przestała, ale zanim przestała, ze świata bezpowrotnie zniknęło już mnóstwo rzeczy, a to, co ze świata zostało, ziało dziurami nicości. Bardzo możliwe, że coś takiego czeka i nas, bo czy jest taka siła, która potrafiłaby zatrzymać osoby, które Francuzi nazywają „fou furieux”?

Co tu gadać; za komuny było jednak lepiej, bo jak partia zabraniała publikować niechby taką „Carycę i zwierciadło”, to stworzyliśmy drugi obieg i po krzyku – ale teraz jest wolność, to znaczy sytuacja, w której o tym, co wolno, a czego nie wolno, decydują mnożące się w oczach, anonimowe polityczne gangi, przerabiające normalnych ludzi na ludzi sowieckich. Jak się bowiem okazuje, Związek Radziecki wcale nie zniknął, tylko zmienił położenie, przesuwając się na zachód. Dowodzi tego pomysł mojej faworyty, maltańskiej durnicy Heleny Dalli, która całkiem niedawno chciała zabronić wymawiania nazwy „Bożego Narodzenia”. Najwyraźniej pan prezydent Trzaskowski, którego uważam za zarozumiałego, nadętego blagiera, musiał się z nią jakoś spiknąć, bo wydał świąteczny plakat, z którego ani w ząb nie można się zorientować, z jakiej to okazji mamy wkrótce świętować. Ta maltańska durnica jest ludowym komisarzem do spraw równości, czyli pełni w Unii Europejskiej rolę podobną do tej, jaką za komuny w latach 70-tych pełnił w Moskwie Główny Cadyk komunizmu Michaił Susłow, który w miejsce Bożego Narodzenia lansował Dziadka Mroza.

Oczywiście ani Susłow, ani durnica nic by nie zdziałali, gdyby nie posłuszne ich rozkazom i sugestiom rzesze ormowców, zwanych dzisiaj „sygnalistami”. Tacy „sygnaliści” w okresie okupacji sygnalizowali do gestapo, gdzie ukrywają się Żydzi, no a teraz niezwykle rozszerzyli zakres swojej aktywności. Oto niedawno odbył się w rządowej telewizji koncert „Murem za polskim mundurem”. Ponieważ organizowała go telewizja rządowa, to Judenrat „Gazety Wyborczej”, w którym zasiada brat prezesa rządowej telewizji, rozkazał, że koncert podobać się nikomu nie może pod rygorem utraty intelektualnego i towarzyskiego statusu. W przeciwieństwie do szprycowania, nie było co prawda obowiązku oglądania go – ale dla Sanhedrynu, a zwłaszcza – dla ormowców to byłoby za mało. Toteż pan Jakub Żulczyk, biegający za obiecującego, a nawet wybitnego pisarza, koncert chyba obejrzał, bo strasznie skrytykował panią Edytę Górniak, której występ mu się nie spodobał. Jego zdaniem z tego powodu skompromitowała się „i artystycznie i wizerunkowo”. Gdyby koncert pod tytułem „Tam za górą jest granica” urządzała TVN, to jestem pewien, że panu Żulczykowi, „według stołecznych życzeń” wszystko by się podobało, ale skoro to nie ona – to nie. Ktoś mógłby pomyśleć, że pan Żulczyk jest uznanym krytykiem muzycznym, ale przecież nie jest i nawet nie wiadomo, czy ma pierwszy stopień muzykalności, to znaczy – rozróżnia, kiedy grają, a kiedy nie – ale gorliwości z pewnością mu nie brakuje. Miejmy nadzieję, że ta gorliwość zostanie zauważona gdzie trzeba i kto wie, czy już w przyszłym roku nie usłyszymy, że pan Żulczyk, za wierną służbę został laureatem nagrody Nike, a potem – może nawet Nagrody Nobla? Cóż w tych zepsutych czasach, gdzie zdrada wyziera z każdego kąta, nagradzać, jeśli nie gorliwość i dyspozycyjność?

Stanisław Michalkiewicz 15 grudnia 2021 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5086

Patriotyczne bicie piany.

Zdrada panowie, ale stójcie cicho!” Zdrada bowiem czai się wszędzie, a pierwszą jej, ofiarą padł pobożny poseł Jarosław Gowin, który nawet z tego powodu wylądował w szpitalu. Tak w każdym razie uważa Wielce Czcigodny poseł Wypij, który – bodajże jako jedyny – pobożnego posła Gowina nie zdradził, więc coś tam musi wiedzieć. Ale to jeszcze nic w porównaniu z Jarosławem Kaczyńskim, który właśnie zdradził Polskę przy pomocy Konfederacji. Taki w każdym razie wniosek wyciągnął Donald Tusk, który odbył bliskie spotkanie III stopnia z Księżną-Małżonką Księcia-Małżonka, czyli panią Anną Applebaum, pieszczotliwie nazywaną „Jabłoneczką”. To bliskie spotkanie III stopnia jest namacalnym dowodem, że na tym etapie nie tylko mamy do czynienia z koordynacją żydowskiej polityki historycznej z polityką historyczną niemiecką, ale nawet z serdecznym porozumieniem Żydów z folksdojczami. Co z tego będą mieli Żydzi – to zostanie nam objawione w stosownym czasie, bo folksdojcze – jak to folksdojcze – zwyczajnie wykonują zadania wyznaczane w przeszłości przez Naszą Złotą Panią, a obecnie – przez Naszego Złotego Pana nazwiskiem Olaf Scholz, socjalistę, podobno jeszcze nie narodowego, ale przecież wszystko dopiero przed nami. Chodzi oczywiście o to, że niemieccy socjaldemokraci, czyli Czerwoni, spiknęli się z Zielonymi, a wiadomo, że pomieszanie koloru czerwonego z zielonym daje w efekcie brunatny.

Otóż ten brunatny rząd objawił daleko idące ambicje, ale akcenty rozkłada inaczej, niż jego brunatny poprzednik, bo o ile tamten w żadne jurystyczne ceregiele się nie bawił, to ten planuje nadać Unii Europejskiej konstytucję. W tym celu zamierza zmienić dotychczasowe traktaty ustanawiające Unię Europejską, by przekształcić ją w państwo federalne. W tym państwie ma być tak, że dotychczasowy wymóg jednomyślności ma być zniesiony, a decyzje będą podejmowane przez wyłoniony w europejskich wyborach z ponadnarodowymi listami i „wiążącym systemem najlepszych kandydatów”. No dobrze – ale jacy kandydaci będą „najlepsi”? To jasne, że najlepszymi kandydatami na listach ponadnarodowych będą folksdojcze, no i… Żydzi. Z godnie ze spiżową wskazówką Józefa Stalina, i jedni i drudzy będą stanowili propozycję nie do odrzucenia dla europejskich narodów. Ten manifest niemieckiej koalicji rządowej wywołał gwałtowną reakcję Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, który – jako wirtuoz intrygi – zwietrzył w tym znakomitą okazję do kolejnego uwodzenia swoich wyznawców, na których już nie bardzo działa ani katastrofa smoleńska, ani nawet makagigi w postaci reparacji wojennych od Niemiec. Wprawdzie rząd powołał specjalny instytut z Wielce Czcigodnym posłem Mularczykiem na fasadzie, ale wiadomo, że chodzi przede wszystkim o to, by Wielce Czcigodny miał dobrą rządową posadę na wypadek utraty dobrego fartu, więc tych, którzy na posady w instytucie liczyć nie mogą, nie bardzo to obchodzi. Zresztą, mówiąc nawiasem, po co tu jakiś instytut, kiedy uważający się za prezydenta Polski pan Jan Zbigniew hrabia Potocki już wyprocesował od Niemiec dla Polski ponad 800 miliardów dolarów, właśnie tytułem reparacji? Co prawda uzyskał ten wyrok w Europejskim Sądzie Polubownym, Sądzie Arbitrażowym w Ciechanowie, utworzonym przez regionalną Radę Biznesu, czy jakoś tak – w Opinogórze, ale nie ma co grymasić. Dobra psu i mucha, toteż teraz tylko ten wyrok wyegzekwować i sprawa załatwiona.

Zatem gwoli bardziej efektywnego uwodzenia swoich wyznawców, Naczelnik Państwa zwołał do Warszawy szczyt ugrupować uniosceptycznych, które opowiedziały się przeciwko federalizacji Unii. Sęk jednak w tym, że niemiecki rząd tylko wyciągnął wnioski z traktatu z Maastricht, który wszedł w życie jeszcze w roku 1993. To właśnie on zmienił formułę funkcjonowania wspólnot europejskich z konfederacji, czyli związku państw, na federację, czyli państwo związkowe. Taką Unię Europejską stręczył w 2003 roku Polakom nie tylko Jarosław Kaczyński, ale i Donald Tusk, w którym Nasza Złota Pani już wtedy szczególnie sobie upodobała. Później, to znaczy – 1 kwietnia 2008 roku, Jarosław Kaczyński, podobnie zresztą, jak Donald Tusk, głosował za upoważnieniem prezydenta do ratyfikacji traktatu lizbońskiego, który państwom członkowskim UE, w tym również Polsce, amputował ogromny kawał suwerenności – czego właśnie doświadczamy w postaci finansowych szantaży, wyroków TSUE i kar pieniężnych.

Wreszcie całkiem niedawno właśnie Jarosław Kaczyński, który w tym celu skaptował klub parlamentarny Lewicy, przeforsował w Sejmie ratyfikację ustawy o zasobach własnych Unii Europejskiej, która nadaje Komisji Europejskiej dwie nowe kompetencje: zaciągania zobowiązań w imieniu całej Unii i nakładania „unijnych” podatków. Jest to milowy krok ku federalizacji, więc mamy dwie możliwości: albo Jarosław Kaczyński od 2003 roku nie wie, co robi – ale wysuwanie takich podejrzeń byłoby bardzo niegrzeczne, albo przeciwnie – wie doskonale, tylko jest „przeciw, a nawet za”.

Wspominam o tym wszystkim, by pokazać, że zarzut, jakoby Naczelnik Państwa dopiero teraz dopuścił się zdrady, nie wytrzymuje krytyki, bo jeśli nawet, to dopuściłby się takiej samej zdrady, co Donald Tusk, który przecież za zdrajcę się nie uważa, tylko za europejsa, co jest elegancką nazwą folksdojcza.

Główną postacią szczytu była pani Maryna Le Pen, która nie tylko stwierdziła, że Ukraina leży w rosyjskiej strefie wpływów i że kiedy ona zostanie prezydentem, to Francja spłaci polskie długi z tytułu kar, jakie UE wymierza Polsce w wysokości 1,5 mln euro dziennie. Widać zatem, że wcale nie zamierza zostać prezydentem Francji, a w tej sytuacji możemy skupić się na „strefie wpływów”.

Otóż po 1990 roku Niemcy nawróciły się na linię polityczną kanclerza Bismarcka, według której Niemcy zarządzają Europą w porozumieniu z Rosją. Zewnętrznym wyrazem tego nawrócenia jest strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, które, jak dotąd, znakomicie wytrzymało wszystkie „próby niszczące”. Kamieniem węgielnym tego partnerstwa jest właśnie podział Europy na strefę wpływów niemieckich i strefę wpływów rosyjskich, prawie dokładnie wzdłuż linii Ribbentrop-Mołotow. Warto dodać, że 20 listopada 2010 roku, na dwudniowym szczycie NATO w Lizbonie, proklamowane zostało strategiczne partnerstwo NATO-Rosja. Najtwardszym jądrem tego partnerstwa było oczywiście strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, którego kamieniem węgielnym… – i tak dalej. Wprawdzie w drugiej połowie roku 2013 prezydent Obama wysadził to partnerstwo w powietrze, zapalając zielone światło dla przewrotu politycznego na Ukrainie, które w efekcie została częściowo rozebrana, ale teraz, gdy prezydent Biden w czerwcu i lipcu rozmawiał pojednawczo z prezydentem Putinem, to myślę, że coś tam musiał mu obiecać w zamian za obietnicę neutralności Rosji w momencie, gdy USA przystąpią do ostatecznego rozwiązywania kwestii chińskiej. Czy przypadkiem aby nie zgodę na dokończenie rozbioru Ukrainy?

Być może pani Maryna Le Pen wie coś, czego Naczelnik Państwa za żadne skarby nie chce nam powiedzieć. Tymczasem Wielce Czcigodny Paweł Kowal, co to z niejednego komina wygartywał, aż osiadł w Koalicji Obywatelskiej, podczas przesłuchania u resortowej „Stokrotki” mało nie zniósł jaja, nie mogąc doczekać się, kiedy Polska wesprze Ukrainę w związku z zapowiadanym rosyjskim uderzeniem. Pan Kowal był w przeszłości doradcą prezydenta Kaczyńskiego m.in. w sprawach ukraińskich i dzięki temu lepiej rozumiemy, dlaczego prezydent Kaczyński w stosunkach polsko-ukraińskich narobił tyle głupstw. Pan Kowal podpuszcza polską opinię publiczną, by postępowała w myśl frazesu „za wolność waszą i naszą”, ale w sytuacji, gdy możemy mieć tam do czynienia z amerykańsko-rosyjską ustawką, nie byłoby to wchodzeniem między ostrza potężnych szermierzy? Rozumiem, że przewodniczący Koalicji Obywatelskiej Donald Tusk nie miałby nic przeciwko temu, by Polska wykrwawiła się na Ukrainie, bo wtedy Niemcy tym łatwiej by nas zoperowali, ale dlaczego właściwie mielibyśmy przyjmować punkt widzenia folksdojczów?

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5085

12 grudnia 2021

Polskie przyczółki Józia Bidena

Wygląda na to, że ani prezydent Józio Biden, ani jego pierwszy minister Antoni Blinken z pierwszorzędnymi korzeniami białostockimi, ani też Nasz Nowy Złoty Pan z Berlina, nie mogą się zdecydować, co z tą Polską w końcu zrobić. Jedno wydaje się pewne – o czym poinformował nas pretendujący do stanowiska ambasadora USA w Warszawie pan Brzeziński – że USA będą pilnowały, by w Polsce nikt już się nie ośmielił sprzeciwić sodomitom. W Ameryce już tak jest, więc nic dziwnego, że tamtejsi aktywiści próbują podciągnąć do tego ideału wszystkie państwa sojusznicze. Tak, jakby nie mieli innych, większych zmartwień. Może zresztą nie mają, bo – jak to mówią Rosjanie – „ot żyru biesiatsia”, czyli od dobrobytu wariują. Esperons, że jednak nie jest aż tak tragicznie, bo poza komunistyczną awangardą, w Ameryce jest jeszcze całkiem sporo ludzi normalnych, którzy kontaktu z rzeczywistością nie utracili. Wprawdzie jest to założenie zuchwałe, ale może należy do nich również prezydent Józio Biden. Jak pamiętamy, w czerwcu oddał Naszej Złotej Pani Polskę w arendę, w związku z czym Donald Tusk dostał zadanie zagospodarowania w imieniu Rzeszy tego podarowanego Lebensraum. Sęk w tym, że nie do końca wiadomo, jaki jest jego zasięg. Oto bowiem do Kongresu USA nie został zaproszony Donald Tusk, tylko jego polityczny konkurent w obozie zdrady i zaprzaństwa, Rafał Trzaskowski. Obsrał on tam Polskę – bo po to właśnie go zaprosili – ale przecież Donald Tusk też potrafiłby Polskę obsrać. Nie o samo obsranie tutaj więc chodziło, tylko o wskazanie, że Donald Tusk nie jest Najukochańszą Duszeńką Naszego Najważniejszego Sojusznika. Najwyraźniej w Ameryce uważają, że Rafał Trzaskowski nie jest przez Niemców trzymany na takiej krótkiej smyczy, jak Donald Tusk. Czy to prawda – to rzecz do dyskusji – ale powiedzmy, że prawda.

Jeśli tak, to znaczy, że podarowane Naszej Złotej Pani Lebensraum nie jest nieograniczone i że mimo oddania jej Polski w arendę, Nasz Najważniejszy Sojusznik chciałby jednak jakieś przyczółki sobie w Polsce zostawić na wypadek, gdy formacji Naczelnika Państwa powinie się noga. Nawiasem mówiąc, Naczelnik Państwa, chociaż przecież gotów w podskokach spełniać, a nawet zgadywać amerykańskie życzenia – o czym przekonaliśmy się podczas prac nad ustawą nr 447 – musiał się już znudzić tamtejszym komunistom, którzy nie mogą się już doczekać, by cały świat, a jeśli nawet nie cały, to przynajmniej tę część, którą kontrolują, przerobić na jeden wielki darkroom. Jak wiadomo, jest to pozbawiona wszelkiego światła kanciapa, do której wchodzą sodomici i rżną się z kim popadnie, raz paciakując w popielnik, a zaraz potem – w otwór gębowy – co ponoć dostarcza im niezapomnianych przeżyć.

Jeśli tak byłoby rzeczywiście, to by znaczyło, że „senator wypadł łaski” i nie pomoże mu nawet organizowanie w Warszawie zjazdów partii przez jakieś nieporozumienie nazywanych „prawicowymi”, podczas gdy tak naprawdę chodzi o różne ugrupowania socjalistyczne, zarówno narodowe, jak i internacjonalne. Na przykład taki Front Narodowy. Kiedyś odwiedziłem jego główną siedzibę w Paryżu i poprosiłem o materiały programowe, które mi podarowano. Zorientowałem się, że FN jest ugrupowaniem narodowo-socjalistycznym, oczywiście bez żadnej niemieckiej demoniczności, bo pani Maryna przed Żydami skacze dziś z gałęzi na gałąź, a jego program można streścić w krótkich żołnierskich słowach: socjal tak – ale tylko dla Francuzów.

Taka to ci prawica, zresztą taka sama, jak Prawo i Sprawiedliwość, które nawet już nie ukrywa, że chce doprowadzić do całkowitego ekonomicznego uzależnienia obywateli od państwa. To już stopniowo się dokonuje, a kropkę nad „i” może postawić „Polski Ład”, w następstwie którego coraz większa część dochodów obywateli nie będzie brała się z pracy, tylko z rządowych zasiłków. Ukoronowaniem może być minimalny dochód gwarantowany, będący przecież marzeniem Lewicy.

Jeśli tedy Nasz Najważniejszy Sojusznik znajdzie sobie u nas nowe Najukochańsze Duszeńki, które namaści na Naszych Umiłowanych Przywódców, to musi odpowiednio rozdzielić zadania. Otóż pan Trzaskowski może dostać zadanie politycznego zagospodarowania „kobiet” i sodomitów, w czym ma już sporą eksperiencję, natomiast pan Hołownia, który też jest amerykańskim wynalazkiem, najwyraźniej dostał zadanie zagrodzenia Konfederacji drogi do władzy. Jak bowiem wiadomo, Konfederacja w polityce zagranicznej sprzeciwia się robieniu na życzenie Naszego Najważniejszego Sojusznika głupstw w rodzaju zabawy w mocarstwowość z udziałem pani Swietłany Cichanouskiej. Doprowadziła ona bowiem do wepchnięcia Aleksandra Łukaszenki wraz z całą Białorusią w objęcia Putina, który już ich z tych objęć nie wypuści, do spacyfikowania przeciwników Aleksandra Łukaszenki na oczach bezradnych kibiców z całego świata i do wyaresztowania na Białorusi polskich działaczy.

Konfederacja opowiada się w polityce międzynarodowej za elastycznością, by nie zostać zakładnikiem własnej propagandy, co niestety przytrafiło się Naczelnikowi Państwa. Nie chce on brać przykładu choćby z Wiktora Orbana, który w niewolę własnej propagandy nie popadł – i właśnie dlatego nie został zaproszony przez prezydenta Józia Bidena na demokratyczny sabat w Ameryce, w odróżnieniu od Polski, której prezydent nadskakuje Żydom w sposób budzący zażenowanie i niesmak obywateli, co to jeszcze nie stracili rozumu. Wreszcie Konfederacja w sprawach gospodarczych prezentuje program odmienny od „bandy czworga”, która licytuje się, ile to wyda pieniędzy. Konfederacja nie zamierza nikomu pieniędzy dawać, ale nie zamierza też ich odbierać, poza konieczność państwową. Linia Konfederacji w polityce międzynarodowej mogłaby położyć kres instrumentalnemu traktowaniu Polski przez naszych sojuszników, którym oczywiście nie może się to podobać, a linia tej partii w polityce wewnętrznej mogłaby doprowadzić do odblokowania w Polsce narodowego potencjału gospodarczego, zablokowanego przez kapitalizm kompradorski, którego najtwardszym jądrem jest bezpieka, przez postępującą biurokratyzację państwa i przez niemiecki projekt „MittelEuropa” z 1915 roku. To też nie może się nikomu podobać, bo po co pozwalać na odblokowanie w Polsce narodowego potencjału gospodarczego? Niech pozostanie chorym człowiekiem Europy i świata, dzięki czemu pomiatać nim będzie mogła nawet banda przebierańców z Luksemburga. Toteż panu Hołowni powierzone zostało zadanie przelicytowania Konfederacji, w związku z czym zaprezentował właśnie szalenie radykalny program fiskalny: zmniejszenie podatków i uproszczenie systemu fiskalnego. To bardzo ładnie – ale, o ile mi wiadomo, nie powiedział, czy utrzyma rozbudowany przez PiS socjal, czy go zlikwiduje, albo przynajmniej ograniczy. Jeśli nie – to nieomylny to znak, że jego rewolucję podatkową śmiało można włożyć między bajki. Jest tam m.in. zapowiedź obniżenia stawki VAT do 7 proc. Dokładnie taki sam warunek na mój wniosek postawiła w 1993 roku Unia Polityki Realnej rządowi panny Suchockiej, przeciwko któremu poseł Alojzy Pietrzyk zgłosił votum nieufności. Prof. Geremek ten warunek odrzucił, nawiasem mówiąc, nie informując o tym swego koalicjanta, czyli KL-D, wskutek czego rząd upadł. Po wielu miesiącach rozmawiałem o tym z panem prof. Modzelewskim, który powiedział mi, że stawka 7 procent byłaby za mała, bo w przypadku VAT 5 procent pochłaniają koszty jego poboru. Ale pan Hołownia nie musi tego wiedzieć, bo w roku 1993 miał zaledwie 17 lat, a chłopcy w tym wieku zdobywają pierwsze doświadczenia z panienkami i ani im w głowie jakieś podatki.

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5084

Eskalacja

Jak wiadomo, za sprawą mściwego białoruskiego prezydenta Aleksandra Łukaszenki, co to nie może Litwie i Polsce darować zabawy w mocarstwowość, w ramach której, na polecenie Naszego Najważniejszego Sojusznika, obydwa nasze nieszczęśliwe kraje lansowały panią Swietłanę Cichanouską na nowego białoruskiego prezydenta, na polsko-białoruskiej granicy mamy do czynienia z eskalacją naporu.

O ile pamiętam, termin: „eskalacja” pojawił się w czasie wojny w Wietnamie, gdzie Stany Zjednoczone systematycznie zwiększały swój kontyngent wojskowy. Poza – podobno – trzema milionami zabitych Wietnamczyków i kilkudziesięcioma tysiącami Amerykanów, wojna ta nie przyniosła nikomu żadnych korzyści. Amerykanie się wycofali, Wietnamczycy – oczywiście ci, którym nie udało się uciec – do dzisiaj liżą rany, przede wszystkim z powodu „czynnika pomarańczowego, o który mają do USA nieustające pretensje. W każdym razie – mieli je jeszcze w roku 2008, o czym mogłem przekonać się osobiście.

Co przyniesie eskalacja naporu egzotycznych turystów prezydenta Łukaszenki, których białoruskie wojsko pcha ku polskiej granicy? Trudno powiedzieć, bo póki co władze naszego nieszczęśliwego kraju nie zamierzają granicy poluzować, a z kolei Białorusy nie zamierzają wyrzec się mięsa armatniego, które sobie przygotowali. Ale żeby egzotyczne mięso armatnie spełniło swoje zadanie, musi być ku granicy popychane, a w tej sytuacji może nadejść moment, że dotychczasowe środki perswazyjne, których używają polscy żołnierze, mogą okazać się niewystarczające.

Co wtedy? Możliwości są dwie; albo wojsko przestanie granicy chronić, albo przeciwnie – przestanie się z egzotycznymi turystami ceregielić.

W pierwszym przypadku okazałoby się, że Łukaszenka bez jednego wystrzału zmusił do sromotnej kapitulacji jeden z ważnych, no – powiedzmy: mniej ważnych krajów NATO – co raczej nie przysporzyłoby prestiżu całemu Sojuszowi z jego politycznym kierownikiem na czele. W drugim przypadku użycie na granicy broni mogłoby wywołać klangor nie tylko ze strony naszych sojuszników, którzy skwapliwie wykorzystaliby okazję do pokazania całemu światu swego humanitaryzmu, jak i obywateli tubylczych, a zwłaszcza ze strony obywatelek o wrażliwym sercu, które już nie mogą wytrzymać, by nie przytulić egzotycznych turystów do swojej piersi.

Niesie to jednak za sobą pewne ryzyko, o czym możemy przekonać się choćby z nakręconego w 1961 roku filmu „Viridiana” Luisa Bunuela. Bohaterka po rozmaitych przejściach, których nie ma co tu przypominać, postanawia poświęcić się dla ubogich i w domu swego niedawno zmarłego wuja urządzić dla nich coś w rodzaju domu opieki. Wykorzystując jej nieobecność, ubodzy urządzają orgię, a kiedy wraca ona do domu, dwóch ucztujących żebraków, już w dobrym chmielu, rzuca się na nią w nadziei, że poświęci się dla nich do reszty.

Stąd dla żuka jest nauka”, żeby zbytnio nieszczęśliwych nie idealizować, bo prowadzi to do utraty kontaktu z rzeczywistością, a – jak pamiętamy z czasów pierwszej komuny – bywało to przyczyną politycznych przewrotów, z tym, że wtedy nazywało się to, iż partia utraciła więź z masami. Dlatego celebrytki, jeśli nawet egzotycznym współczują, to powinny pamiętać, że okazywanie im współczucia jest bezpieczne dopóty, dopóki egzotycznych oddziela od nich kordon ludzi mających karabiny. Gdyby tego kordonu nagle zabrakło, egzotyczni mogliby pokazać się celebrytkom od zupełnie nieoczekiwanej strony, ale wtedy byłoby już za późno na cokolwiek.

Ale, chociaż wojsko ma karabiny, to na razie powstrzymuje się od ich użycia. Nie wiadomo bowiem, co wtedy powiedziano by o nas w Paryżu, albo – co gorsza – w Berlinie, gdzie Polska i tak nie ma przecież najlepszej reputacji, między innymi za sprawą tubylczych folksdojczów, którzy wykorzystują każdą okazję, by nasz nieszczęśliwy kraj przez Naszą Złotą Panią obsmarować. Żeby tedy się zorientować, co Polsce wolno zrobić, a czego nie, pan premier Morawiecki odbył serię rekonesansowych podróży, buńczucznie w rządowej telewizji nazywanych „ofensywą dyplomatyczną”. Zwraca jednak uwagę okoliczność, że pan premier nie został przyjęty w Białym Domu przez prezydenta Józia Bidena, którego stanowisko w tej sprawie może być decydujące nie tylko dla Polski, ale i dla całego NATO.

Już to był niedobry sygnał, a tu jeszcze, na domiar złego, do Waszyngtonu pojedzie prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, żeby w Kongresie obsmarowywać Polskę z powodu niedostatku demokracji. Rzeczywiście; pan Trzaskowski przegrał wybory prezydenckie z panem Andrzejem Dudą, które – w odróżnieniu od posągowej Małgorzaty Kidawy Błońskiej, której Wielce Czcigodny poseł Pupka musiał scenicznym szeptem podpowiadać, co akurat myśli – miał podobno na pewniaka wygrać. W tej sytuacji od razu widać, że z demokracją w Polsce nie jest dobrze. Tak samo mówią Niemcy, więc kto wie, czy wizyta pana Trzaskowskiego w Kongresie Naszego Najważniejszego Sojusznika nie oznacza aby rozpoczęcia przygotowań do kolejnego przetasowania na tubylczej politycznej scenie.

Sytuacja byłaby podobna do tej z Casablanki, gdzie podczas konferencji każdy z aliantów prezentował „swojego” Francuza. Churchill – generała de Gaulle’a, a Roosevelt – generała Giraud. Wygląda na to, że faworyt Naszej Złotej Pani Donald Tusk, który z powodzeniem mógłby już uchodzić za niemieckiego owczarka, nie jest faworytem Antoniego Blinkena, którego sercu bliższy jest najwyraźniej pana Rafał Trzaskowski. Ale i pan Trzaskowski też przecież jeszcze nie wie, na co mu Nasz Najważniejszy Sojusznik pozwoli, bo w najgorszym razie może usłyszeć od niego: „wy Trzaskowski bardzo u nas uważajcie!

W tej sytuacji chyba jeszcze nie do końca wiemy, jak się zachowamy w sprawie granicy. Skoro tedy rządowi nie wolno niczego przedsięwziąć w sprawie Białorusi i jej egzotycznych gości, to kombinuje ofensywę przeciwko własnym obywatelom, za którymi przecież żadne potencje się nie ujmą, więc chyba jest bezpiecznie.

Na wszelki jednak wypadek Naczelnik Państwa, za pośrednictwem kierowniczki Sejmu pani Elżbiety Witek, chciałby przeprowadzić ofensywę przeciwko własnym obywatelom ponad politycznymi podziałami. Wróg już został wytypowany. To są obywatele niezaszczepieni, przeciwko którym zarówno rząd, jak i większość nieprzejednanej opozycji, mobilizuje tak zwane „zdrowe”, czyli zaszczepione siły. W tym celu obciążył nieprawomyślnych obywateli odpowiedzialnością za zgony „covidowe” i „nadmiarowe”, a uzasadnienia dostarczają członkowie Rady Medycznej, publikując mrożące krew w żyłach statystyki. Wskutek tego wśród „zdrowych sił” pojawia się coraz więcej ormowców, gotowych na wykonanie każdego rozkazu, z dołami z wapnem włącznie, bo przecież wiadomo, że zdrowie jest najważniejsze. Dlatego też PSL, które z wszystkiego potrafi szmal wydostać, uzależnia przyłączenie się do ofensywy od wypłacenia każdemu zaszczepionemu 600 złotych. Lewica próbuje je przelicytować, żądając bodajże 1000 złotych. Co PSL i Lewica będą z tego miały – tego na razie nie wiem – ale coś przecież będą musiały mieć, więc jeśli tylko pan minister Kościński poskromi węża w kieszeni, to tylko patrzeć, jak ofensywa ruszy, a kto wie – może też okaże się, że i z demokracją u nas nie jest aż tak źle, jak zamierza przedstawić Kongresowi pan Rafał Trzaskowski?

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  •  9 grudnia 2021

http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5083

Łgarstwo się łgarstwem odciska

Polskie Stronnictwo Ludowe jest chyba najstarszym ugrupowaniem, jakie – co prawda pod rozmaitymi, zmieniającymi się nazwami – występuje na politycznej scenie. Warto przypomnieć, że ojcami ruchu ludowego byli m.in. tacy ludzie, jak ksiądz Stojałowski, „istna figura zbrodniarza” – jak pisze o nim w „Pamiętnikach” Kazimierz Chłędowski. Miał on swój ulubiony trick. Kiedy na zebraniu widział, że jakiś jego pomysł nie ma zbyt wielu zwolenników, zdejmował ze ściany krzyż, wznosił go w górę i wołał: „dzieci, kto jest za wnioskiem, niech tu klęknie razem ze mną i zaśpiewa „Serdeczna Matko””. Na tak poważną zastawkę wszyscy klękali i śpiewali, a jak skończyli, ksiądz Stojałowski natychmiast otrząsał się z pobożnej ekstazy, rozglądał się wokół i stwierdzał: „a więc wniosek przeszedł”. Potem jednak działało to już coraz słabiej i rzadziej, aż wreszcie zirytowani chłopi zaczęli księdza Stojałowskiego bijać.

Ta demagogia, chociaż niekoniecznie w postaci nadużywania ludowej pobożności dla drobnych korzyści politycznych, zeszła chyba w ruchu ludowym do poziomu instynktów. Znakomitą tego ilustracją był program polityczny ludowców w okresie międzywojennym. Stanisław Cat-Mackiewicz zwraca uwagę, że był on „astatystyczny”, bo dla spełnienia postulatu wydzielenia każdemu chłopu 15-hektarowego gospodarstwa, terytorium Polski było za małe. W czasie wojny i okupacji niemieckiej ludowcy byli ważnym składnikiem tzw. „grubej czwórki”, ale po wojnie bolszewicy ich spacyfikowali, podobnie jak wszystkich innych i Zjednoczone Stronnictwo Ludowe, stało się jednym ze „stronnictw sojuszniczych”. W tego okresu ludowcom pozostała pewna dodatkowa właściwość w postaci najwyższej zdolności koalicyjnej. PSL ma stuprocentową zdolność koalicyjną, a w porywach nawet większą. A dlaczego? Oficjalne wyjaśnienie brzmi, że to wszystko dla Polski. Skoro dla Polski można nawet zabijać ludzi, to dlaczego nie wchodzić w koalicje?

Bliższe prawdy jest jednak wyjaśnienie inne. Otóż PSL, jeszcze w czasach pierwszej komuny, jako ZSL, obsadziło na swoich terenach łowieckich, czyli w gminach wiejskich i małych miasteczkach, wszystkie możliwe posady w sektorze publicznym. Na prowincji o dobrą posadę jest trudno tym bardziej, gdy ktoś akurat tam ma dom i kawałek pola. Nigdzie się przecież nie wyniesie, więc skoro już zdobył posadę, to jest gotów, jeśli nawet nie na wszystko, to na wiele, by ją zachować. Tym skwapliwiej, gdy Zosia, Marysia i Darek akurat kończą studia w wyższej szkole gotowania na gazie i trzeba stworzyć im jakąś niszę ekologiczną w postaci synekury. Dzięki temu PSL ma aparat wyborczy, bo wszyscy ci ludzie doskonale rozumieją, że dopóki ta partia ma reprezentację parlamentarną, dopóty posady są bezpieczne, podczas gdyby z parlamentu wypadła, to trzeba by na gwałt szukać jakiegoś innego gwaranta, a ten przecież ma swoich klientów do wykarmienia. Toteż o ile PSL w sondażach rzadko kiedy przekracza próg klauzuli zaporowej, w wyborach zawsze się jakoś przez ten próg przetoczy, dzięki temu po zakończeniu pierwszej komuny, nadal „służy Polsce” już ponad 30 lat.

Zebrało mi się na te wspominki po wysłuchaniu dwóch rozmów w telewizji „Polsat”, która przynajmniej stara się uchodzić za obiektywną, co zresztą na tle TVP i TVN nie jest specjalnie trudne. Pan redaktor najpierw molestował pana rzecznika Żaryna , czy dziennikarze powinni wrócić do strefy nadgranicznej. Pan rzecznik chronił się za murami porządku prawnego i twierdził, że surowe prawa stanu wyjątkowego takiej możliwości nie przewidują, a na podstawie ustawy o ochronie granicy, jakaś praktyka zacznie się dopiero kształtować. Następnym gościem redaktora był pan Piotr Zgorzelski, 58-letni zastępca pani kierowniczki Sejmu Elżbiety Witek.

Nawiasem mówiąc, pana Zgorzelskiego z panią Witek łączy to, że oboje byli kierownikami szkół a obecnie awansowali na kierowników Sejmu. Nie wiem, jak sobie na tej posadzie daje radę pan Zgorzelski, bo u pani Witek pewne przyzwyczajenia z okresu kierowania szkołą musiały zejść do poziomu instynktów, co objawia się m.in. w postaci sztorcowania posłów. Jeśli tylko ten Sejm przetrwa do końca kadencji, to pewnie doczekamy się stawiania niesfornych posłów do kąta, wymierzania im linijką „łap”, a kto wie, czy nie będą musieli klęczeć na grochu?

Ale i panu zastępcy kierowniczki Sejmu też niewiele brakuje. Wspominając niedawną naradę Umiłowanych Przywódców, jaką zwołała pani kierowniczka Sejmu żeby sklecić większość która poparłaby ustawę o segregacji sanitarnej, przypomniał, że PSL postulowało wypłacenie każdemu zaszczepionemu obywatelowi 600 złotych. Widać, że gorzko tam żałują, iż w czasach dobrego fartu, to znaczy – za rządów koalicji PO-PSL – obydwa polityczne gangi chciały wszystko zjeść same, podczas gdy obecny polityczny gang wpadł na pomysł, by dzielić się z obywatelami okruszkami ze stołu pańskiego.

Epidemia stwarza korzystną sytuację, więc PSL też chciałoby zaprezentować się obywatelom w charakterze dobroczyńcy, który przychyla obywatelom nieba za ich, zabrane uprzednio, pieniądze – bo poza tym jest to znakomita okazja do cudownego rozmnożenia dodatkowych synekur w sektorze publicznym. Jedni będą kombinować, jakby tu obywateli w tym celu ograbić, inni – jak kontrolować, któremu należy się 600 złotych, a któremu niekoniecznie, no i wreszcie, dla specjalnie dobranych uczciwców, można ustanowić posady kontrolerów, badających czy nikt nie oszukuje. W sam raz dla Zosi, Marysi i Darka, którzy już nie mogą wytrzymać, kiedy wreszcie też będą mogli służyć Polsce.

Skoro rząd „dobrej zmiany” już się zdecydował namawiać z obozem zdrady i zaprzaństwa, jakby tu prześladować obywateli niezaszczepionych, to na pewno coś tam obmyślą, kładąc lachę na konstytucyjne zasady dobrowolnego uczestniczenia w eksperymentach medycznych i równości wobec prawa. Jak bowiem wiadomo, te konstytucyjne dyrdymały są dla dzieci, podczas gdy zastępca pani kierowniczki Sejmu, pan Zgorzelski, jest już dużym chłopczykiem i wie, że takimi głupstwami nie ma się co przejmować, bo najważniejsze, to żeby wypić i zakąsić.

Drugim wątkiem rozmowy był dostęp dziennikarzy nad granicę. Pan zastępca kierowniczki dowodził, że to konieczne, bo Aleksander Łukaszenka wysyła nad granicę swoich łgarzy, po których potem swoimi słowami powtarzają łgarze z CNN, więc w tej sytuacji Polska jak najszybciej powinna posłać na naszą stronę granicy naszych łgarzy, którzy CNN-owi suflowaliby coś odwrotnego. Na przykład, kiedy łgarze białoruscy pokazują zapłakane dzieci, to nasi łgarze powinni pokazywać dzieci roześmiane i szczęśliwe. Chodzi bowiem o to, żeby łgarstwo łgarstwem się odcisnęło, zgodnie z rzymską zasadą: vim vi repellere licet, co się wykłada, że siłę godzi się siłą odeprzeć. Skoro tak, to dlaczego łgarstwa nie można by odpierać jeszcze lepszym łgarstwem? Nie tylko można, ale nawet trzeba, tylko trzeba przy tym robić zastrzeżenie, że „oni kłamią, a my mówimy prawdę”. Przecież wypróbowanych specjalistów od mówienia prawdy u nas nie brakuje, zarówno w telewizji rządowej, jak i w telewizjach nierządnych, więc kiedy tylko stan wyjątkowy dobiegnie końca, spragnieni prawdy prawdzieje pewnie wyruszą nad granicę całymi stadami.

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5080

4 grudnia 2021