Kolejne niepokojące głosy słychać z Ministerstwa Edukacji. MEN chce, aby rodzicom trudniej było zwalniać dzieci ze szkolnych lekcji. Wiceminister edukacji będzie się przyglądać rozwiązaniom z innych krajów, gdzie jeśli rodzice chcą np. wyjechać z dzieckiem w ciągu roku szkolnego, to służby mogą ich zatrzymać na lotnisku! Zapowiedzi te zbiegają się z wprowadzeniem do polskich szkół “edukacji seksualnej” według niemieckich standardów od 1 września 2025r. W Niemczech takie zajęcia są przymusowe dla wszystkich uczniów, a rodzice, którzy odmawiają wysłania swoich dzieci na lekcje przemocy seksualnej, są wtrącani do więzień. Sprawa jednej chrześcijańskiej rodziny z Niemiec znalazła nawet swój finał przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka, który orzekł, że rodzice nie mogą z powodu swoich przekonań zwalniać dzieci z lekcji. Wedle tych samych niemiecko-europejskich wytycznych “edukacja” ma być w Polsce. Równolegle, prowadzone są prace nad zakazem tzw. “mowy nienawiści”, czyli mówienia prawdy o deprawacji dzieci. Trzeba mobilizować społeczeństwo do reakcji!Ministerstwo Edukacji Narodowej zajmie się kwestią zwolnień z lekcji, które są wypisywane przez rodziców. Jak powiedziała szefowa MEN Barbara Nowacka: “Zwolnienia odbywają się na zasadzie, że rodzic napisze, że zwalnia dziecko na tydzień i dziecko nie chodzi do szkoły.” Nowacka zwróciła uwagę na to, że w wielu krajach w ogóle nie ma takiej możliwości zwalniania dzieci z lekcji. W związku z tym, MEN będzie się przyglądać tym zagranicznym rozwiązaniom, aby podobne wdrożyć w Polsce. W podobnym tonie wypowiedziała się wiceminister edukacji Katarzyna Lubnauer mówiąc, że dzieci nie powinny wyjeżdżać na urlop z rodzicami w trakcie trwania roku szkolnego. Dodała również, że jej resort będzie przyglądał się na rozwiązania stosowane w innych krajach, gdzie: „mamy taką sytuację, że jeśli rodzic chciałby wyjechać z dzieckiem na wakacje w ciągu roku szkolnego, to mogą go nawet zatrzymać na lotnisku”. W ten sposób, krok po kroku, wprowadzane jest w Polsce przymusowe szkolnictwo totalne, które z edukacją i wychowaniem nie będzie miało nic wspólnego. Zakaz prac domowych, ograniczanie ilości godzin kolejnych przedmiotów, ciągłe “odchudzanie” listy lektur, zapowiedzi odejścia od systemu ocen liczbowych, nieustanne obniżanie wymagań, wdrażanie “inkluzywności” w edukacji (aby każdy uczeń rzekomo czuł się dobrze, bezstresowo i komfortowo) – to wszystko nie służy przecież podniesieniu jakości kształcenia i wychowania. Celem tych działań jest przekształcenie szkół w obowiązkowe świetlice, w których dzieci i młodzież będą spędzać wiele godzin dziennie przyswajając rozmaite ideologie i oswajając się z rozwiązłością seksualną. To wszystko zbiega się w czasie z wprowadzeniem do wszystkich polskich szkół tzw. “edukacji seksualnej” według niemieckich standardów. Ma to nastąpić 1 września 2025 roku. Trwają właśnie prace nad podstawą programową do nowego przedmiotu, nazwanego dla niepoznaki i uśpienia czujności rodziców “edukacją zdrowotną”. Jak już ostrzegaliśmy, z ramienia rządu Tuska za ten nowy przedmiot odpowiada seksuolog Zbigniew Izdebski, powiązany z niemieckimi instytucjami uwikłanymi niegdyś w przerażające afery pedofilskie. Spójrzmy na powyższe wypowiedzi przedstawicieli MEN oraz plany rządu Tuska z perspektywy niemieckiej, gdyż to właśnie według opracowanych i wdrożonych w Niemczech wytycznych ma być prowadzona edukacja w Polsce. Jak już wielokrotnie informowaliśmy, tzw. “edukacja seksualna” jest od kilku dekad przymusowa i obowiązkowa dla wszystkich uczniów w Niemczech. W trakcie zajęć zachęca się dzieci do masturbacji, oglądania pornografii, homoseksualnego stylu życia i oddawania się rozwiązłości seksualnej. Częścią “edukacji seksualnej” jest również nauka dzieci wyrażania zgody na seks. Według opracowanych w Niemczech Standardów Edukacji Seksualnej w Europie, umiejętność tę mają opanować dzieci już w wieku 6-9 lat. Niemieckie prawo nie przewiduje możliwości zwolnienia dzieci z obowiązkowych lekcji “edukacji seksualnej”. Wielu rodziców w Niemczech podejmowało takie próby, ale spotkali się z represjami – grzywnami finansowymi, a nawet karami więzienia. Głośnym echem odbiła się sprawa chrześcijańskiej rodziny z Nadrenii Północnej-Westfalii. Odmówili oni udziału swoich dzieci w zajęciach “edukacji seksualnej”, gdyż uznali je za „pornograficzne” i „niechrześcijańskie”. Rodzice stanęli przed sądem, który zarządził grzywnę. Rodzina odmówiła jej zapłaty, w związku z tym rodzice trafili na 43 dni do więzienia. Sprawa znalazła swój finał przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka (ETPCz), który orzekł, że rodzice nie mają prawa do tego, aby z powodu swoich przekonań zwalniać dzieci z lekcji “edukacji seksualnej”. Taka wykładnia ETPCz będzie obowiązywała również w Polsce. Na poziomie europejskim sprawa jest już przesądzona – “edukacja seksualna” ma być obowiązkowa według opracowanych w Niemczech Standardów Edukacji Seksualnej w Europie. To właśnie w tym kontekście należy odczytywać wypowiedzi przedstawicieli Ministerstwa Edukacji, którzy chcą ograniczyć możliwość zwalniania dzieci z lekcji. To jednak nie wszystko. Równolegle, w rządzie Tuska trwają intensywne prace nad wprowadzeniem do kodeksu karnego przestępstwa “mowy nienawiści”. W praktyce chodzi o to, aby zakazać ostrzegania przed konsekwencjami praktyk homoseksualnych i wpływu ideologii LGBTQ na rozregulowanie psychiki dzieci i młodzieży. Co więcej, jako mowa nienawiści może zostać zakwalifikowana także krytyka rozwiązłości seksualnej, która jest fundamentem “tęczowego” stylu życia lansowanego wśród młodych Polaków. “Mowa nienawiści” to oczywiście także mówienie prawdy o aborcji. Zakaz “mowy nienawiści” ma służyć temu, aby umożliwić swobodę stosowania prawdziwej nienawiści wobec dzieci – deprawowanych seksualnie i mordowanych poprzez aborcję. Trzeba ratować Polskę. Konieczne jest do tego kształtowanie świadomości społecznej i mobilizowanie naszego narodu do oporu. Los polskich dzieci zależy przede wszystkim od stopnia świadomości ich rodziców oraz od decyzji podejmowanych w rodzinach. Politycy, aktywiści i urzędnicy w Warszawie, Berlinie i Brukseli próbują siłowo narzucić nam systemową deprawację i zgorszenie. Pomimo niesprzyjających warunków, można się przed tym skutecznie bronić. Aby było to możliwe, Polacy muszą być świadomi zagrożenia oraz wspierać się nawzajem podejmując konkretne, osobiste działania.Nasza Fundacja w całej Polsce organizuje niezależne kampanie informacyjne, za pomocą których docieramy do społeczeństwa z ostrzeżeniem. Akcje uliczne, akcje billboardowe, przejazdy furgonetek, wystawy, aktywność w internecie – każdego dnia trafiamy do tysięcy osób. Wspieramy także rodziców w decyzjach dotyczących wychowania i edukacji – problemach ze smartfonami i elektroniką, wyborze właściwej szkoły lub przejściu na edukację domową swoich dzieci (prosimy w tych sprawach o kontakt e-mailowy). Wszystkie te działania są możliwe dzięki zaangażowaniu naszych wolontariuszy oraz stałemu i regularnemu wsparciu Darczyńców. W najbliższym czasie potrzebujemy ok. 16 000 zł, aby prowadzić dalsze działania. Bez przerwy spotykamy się z represjami i prześladowaniami. Rząd Tuska jeszcze nie wprowadził zakazu “mowy nienawiści”, a ja już zostałem za “mowę nienawiści” skazany – kilka miesięcy temu usłyszałem wyrok roku ograniczenia wolności poprzez prace społeczne i 15 000 zł kary. Podobny los spotkał kierowcę naszej furgonetki Jana, który został zmuszony przez sąd do zapłaty 30 000 zł kary za “mowę nienawiści”. W obu przypadkach chodzi oczywiście o organizację naszych akcji informacyjnych, za pomocą których uświadamiamy Polaków o zagrożeniach związanych z “edukacją seksualną” i ideologią LGBT. Prześladowania będą się nasilać. potrzebujemy Pana pomocy. Proszę Pana o przekazanie 50 zł, 100 zł, 200 zł, lub dowolnej innej kwoty, jaka jest dla Pana w obecnej sytuacji możliwa, aby umożliwić nam dalsze działania i organizację kolejnych niezależnych kampanii społecznych ostrzegających przed przemocą seksualną wobec dzieci, którą systemowo próbują nam narzucić politycy i aktywiści. Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667 Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW Przymusowa deprawacja seksualna i indoktrynacja – to cel rewolucyjnych zmian podejmowanych w oświacie. Edukacja w Polsce ma naśladować model niemiecki, gdzie opór wobec przemocy seksualnej wymierzonej w dzieci oznacza dla rodziców więzienie. Polska może wciąż pójść inną drogą. Aby tak się stało, konieczne jest zaangażowanie i działanie wszystkich ludzi świadomych zagrożenia. Proszę Pana o wsparcie akcji, które tę świadomość kształtują. Z wyrazami szacunku Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków stronazycia.pl |
Archiwa tagu: oświata
Dzieci pierdoły. Hodujemy zombie, które nie wiedzą kim są i dokąd zmierzają
Dzieci pierdoły. Hodujemy zombie, które nie wiedzą kim są i dokąd zmierzają
Rafał Drzewiecki 11 maja 2021, forsal/dzieci-pierdoly-hodujemy-zombie
Dzieci pierdoły. Hodujemy zombie, które nie wiedzą kim są i dokąd zmierzają. Żyją w tyranii optymizmu, przekonane, że mogą wszystko, że mają równe szanse, że wystarczy chcieć, by mieć. A nie potrafią poradzić sobie nawet z komarem, a co dopiero z krytyką czy wzięciem odpowiedzialności za innych.
“Witam, czy wasze dzieci były na obozie harcerskim? Wszystko OK, tylko przerażają mnie te namioty w środku lasu. A co w sytuacji, jak jest burza?” – pyta Beata na internetowym forum pod hasłem „Obóz harcerski”. „Namioty namiotami. Moje dziecko zraziło się w zeszłym roku brakiem higieny. Syf, brud, kąpiele sporadyczne, wróciła totalnie brudna” – odpowiada jej Zofia. Tę bezradność rodziców i dzieci potęgują obecne przepisy. Rok temu sanepid chciał zamknąć obóz harcerski koło Ustki, bo nie było tam elektryczności. Dwa lata temu w Bieszczadach kazano organizatorom obozu survivalowego pociągnąć rurami wodę z ujęcia oddalonego o trzy kilometry. W sumie trudno się więc dziwić, że w styczniu tego roku wychowawca zimowiska koło Karpacza zorganizował zamiast ogniska „świecznisko” w świetlicy, bo na zewnątrz było minus 10 stopni i dzieciaki poskarżyły się rodzicom, że nie chcą marznąć, a ci zagrozili opiekunowi interwencją w kuratorium, jeśli nie odwoła „niebezpiecznej zabawy”.
– Jak zaczynałem przygodę z harcerstwem, wiele lat temu, obozy przygotowywaliśmy od zera. W las pierwsi jechali najbardziej sprawni i silni harcerze, cięli siekierkami drzewa, kopali latryny, myli się w górskim lodowatym strumieniu. Cały obóz budowaliśmy własnymi rękoma. Nikt się nie zastanawiał, czy jajka na jajecznicę zostały wyparzone w „wydzielonym, oznakowanym stanowisku wyparzania jaj”. Dzisiaj nie wolno dać młodemu siekiery, bo jest narzędziem niebezpiecznym, witki nie można uciąć, bo drewno się kupuje w nadleśnictwie. Zamiast dziury w ziemi są wypożyczane toi toie, a każdy garnek czy półka w magazynie muszą być sprawdzone przez armie kontrolerów z sanepidu, gmin i przeróżnych straży. Obozy stawiają profesjonalne firmy, a dzieciaki przyjeżdżają na gotowe, zamiast plecaków mają walizki na kółkach, repelenty i kremy do opalania – opowiada były już harcmistrz z podwarszawskiej miejscowości. Woli pozostać anonimowy, bo dorabia, choć tylko okazjonalnie i nieharcersko, na letnich obozach dla młodzieży.
– Przyjeżdżają takie potworki przekonane o swojej wyjątkowości, mądrości i zaradności, a wrzeszczą w panice, jak zobaczą osę czy komara. Na byle uwagę wychowawcy od razu dzwonią do mam i tatusiów ze skargą, a ci z pretensjami do nas. Cholera mnie bierze, ale cóż poradzić, klient nasz pan. No to robię im ognisko w pokoju na ekranach ich tabletów, bo dym z płonących szczap gryzłby ich w oczy – tłumaczy.
Z łezką w oku czyta dziś w necie wspomnienia ludzi z jego pokolenia, jak w latach 80. wcinali jagody bez strachu, że chory lis je obsikał. Teraz jest psychoza, więc na wszelki wypadek dzieci do lasu nie wysyła się w ogóle, dlatego przerażają je pająki, komary czy osy, a z grzybów znają tylko pieczarki. Z rozrzewnieniem przypomina sobie, jak ganiał w krótkim rękawku w deszcz, przeziębił się i babcia dała mu miód ze spirytusem, cytryną i czosnkiem, i nikt nie oskarżył babci o rozpijanie młodzieży, a on wstał następnego dnia zdrów jak ryba. Dziś na lekki ból gardła dzieciaki dostają antybiotyki, a po złamaniu palca zwolnienie na cały rok z WF. Nikt mu nie pomagał odrabiać lekcji, bo musiał się uczyć sam, a za błędy ortograficzne ojciec go po kilku ostrzeżeniach w końcu sprał, bo tłumaczenie nieuctwa dysgrafią nie było wtedy tak postępowe jak dziś. Gdy z kumplami poszli nad jezioro, nie było ratowników, społecznych kampanii ostrzegających przez skakaniem na główkę i jakoś ani on, ani żaden z jego znajomych karku nie skręcił. A skakali do wody z wysokiego brzegu aż miło. Gdy rozbił nos na rowerze, ciężkim, stalowym składaku bez przerzutek i profilowanych opon, w szkole sińce pod oczyma nie zaalarmowały wychowawców i do rodziców nie przyjechała z interwencją opieka społeczna w obstawie policji. Teraz miałby rozmowę z psychologiem, która uświadomiłaby mu, że jest wrażliwym człowiekiem, z pełnymi prawami i nie wolno nikomu przekraczać jego prywatnej strefy, więc jeśli rodzice go biją, powinien to zgłosić.
– Gdy dostałem manto od silniejszego zabijaki z podwórka i wróciłem zapłakany do domu, ojciec powiedział, żebym się nie mazgaił, bo mężczyzna musi stawiać czoła przemocy. Siłą. Czasami przegram, czasami wygram, ale takie jest życie. A następnego dnia pojechaliśmy do klubu sportowego, gdzie zapisał mnie na boks – opowiada.
„Kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak nas należy »dobrze« wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu” – takie wspomnienia w internecie młodzi czytają dziś jak bajkę o żelaznym wilku.
Ale dwie lewe ręce mają nie tylko najmłodsi. W domach gniją całe pokolenia niedorajdów, włącznie z trzydziestolatkami, przekonanymi, że guzika w koszuli nie da się przyszyć bez certyfikatu krojczego. I nie jest to pusta konstatacja autora tego tekstu w myśl przekonania każdego dorosłego, że „za moich czasów młodzież była bardziej zaradna”, tylko wyniki naukowych analiz. Gdziekolwiek spojrzeć, jest gorzej, niż było.
Jaka jest kondycja dzieci i młodzieży w Polsce?
Naukowcy Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie od wielu lat badają kondycję fizyczną polskiej młodzieży. Ich wnioski są zatrważające: 30 lat temu dzieciaki były znacznie bardziej sprawne niż ich rówieśnicy obecnie. Uczniowie szkół podstawowych z miejsca skakali w dal 129 cm, dzisiaj skoczą najwyżej metr. 600 m przebiegali dawniej średnio w 3 minuty i 5 sekund, teraz wloką się 40 sekund wolniej. Ale prawdziwy dramat widać w sile – kiedy nie było jeszcze internetu, uczeń potrafił w zwisie wytrzymać 17 sekund, teraz zaledwie 7. O załamaniu sportowych wyników mówią też trenerzy – mimo specjalistycznych planów wysiłkowych, nowoczesnego sprzętu i odzieży, ogólnodostępnych siłowni czy placów do ćwiczeń osiągnięcia sportowe są – delikatnie mówiąc – mizerne. I to mimo że sport uprawia dziś dwa razy więcej osób niż 20–30 lat temu. Tyle że to ćwiczenia tylko do pierwszego potu. Psycholodzy mówią o syndromie nadmiaru możliwości i wynikającego z tego braku wytrwałości. Młodzi rezygnują z doskonalenia się w danej dziedzinie, jeśli tylko napotkają pierwszą trudność. Od razu próbują nowych rzeczy. W konsekwencji mamy mnóstwo nowych dyscyplin, hobby czy możliwości spędzania wolnego czasu. Wszystko to jednak robią po łebkach, żeby tylko zaliczyć, żeby się pokazać na słitfoci w portalu społecznościowym. To powierzchowne próbowanie wszystkiego oznacza, że tak naprawdę nie potrafią niczego.
– Dziś żyjemy w świecie panoptykonu, o którym mówił Michel Foucault, więzienia, w którym wszyscy wszystkich obserwują. Dążymy więc do tego, by się pokazać z jak najlepszej strony. Cokolwiek zaczynamy robić, robimy już nie tyle dla siebie, co dla poklasku, dla pokazania innym. Nie biegamy już dla zdrowia, dla kondycji, tylko żeby pokonywać kolejne dystanse, bić kolejne rekordy, które od razu wrzucamy do internetu. Podobnie jak jazda na rowerze czy ćwiczenia w siłowni. Jednak ten imperatyw ciągłego zdobywania sukcesu powoduje, że zawsze jesteśmy przegrani. Bo jeśli tylko na tym budujemy system własnej wartości, wystarczy drobne potknięcie, żeby ta cała psychologiczna konstrukcja się zawaliła. I wtedy stajemy się bezradni – tłumaczy psycholog Małgorzata Osowiecka z SWPS Uniwersytetu Humanistycznospołecznego w Sopocie.
Podczas zeszłorocznych wykładów w The Royal Institution w Londynie prof. Danielle George z Uniwersytetu w Manchesterze przedstawiła badania, z których wynika, że młodzi, ale już dorośli ludzie stali się uzależnieni od gotowych rozwiązań technologicznych oferowanych przez rynek. W przypadku domowej awarii nawet nie próbują sami naprawić zepsutego kontaktu czy przerwanego kabla odkurzacza. Ba, większość z nich uważa, że urządzenia „po prostu działają”, i nie ma pojęcia, co robić, jak się coś z nimi stanie. Najczęstszymi rozwiązaniami są wezwanie na pomoc specjalistycznej firmy albo wymiana niedziałającego urządzenia na nowe. Kto bogatemu zabroni, ale problem polega na tym, że pytani przez badaczy, czy pomyśleli o naprawie, przylutowaniu zerwanego kabelka, nie zdawali sobie nawet sprawy, że tak można. Pochłonął ich świat jednorazówek.
Czy warto być supermanem?
Dla tego jednak, kto sądzi, że taka życiowa postawa pierdoły to domena osób niezbyt lotnych, kubłem zimnej wody niech będą słowa prof. Jonathana Droriego, który podczas konferencji naukowej TED (Technology, Entertainment and Design) w Kalifornii, organizowanej przez amerykańską organizację non profit Sapling Foundation, opowiedział o eksperymencie przeprowadzonym kilka lat temu w Instytucie Technologicznym w Massachusetts (MIT), uważanym za jedną z najbardziej prestiżowych uczelni na świecie. Naukowcy odwiedzili świeżo upieczonych inżynierów z MIT i zapytali, czy można zapalić żarówkę za pomocą baterii i drutu. – Zapytaliśmy: umiecie to zrobić? Powiedzieli, że to niemożliwe. I nie wyśmiewam tu Amerykanów. Tak samo jest w Imperial College w Londynie – opowiadał rozbawionym słuchaczom prof. Drori.
Lecz to śmiech przez łzy, bo to przecież ci młodzi ludzie niebawem przejmą, a nawet już przejmują stery rządów, gospodarek, bo to oni zaczynają decydować o kierunkach rozwoju świata. Tymczasem dochowaliśmy się, i nadal tak wychowujemy, rzeszy wydmuszek nasączonych wiedzą, z której nie potrafią skorzystać, o skorupkach tak słabych, że pękają od pierwszego niepowodzenia, ba – od niepochlebnej opinii czy krytyki. Inżynierowie z MIT z pewnością doskonale poradzą sobie z odczytaniem schematów silników rakietowych, ale mają problemy z wyzwaniami codziennego życia.
Już ponad 10 lat temu historyk literatury, eseista, profesor Uniwersytetu Gdańskiego Stefan Chwin alarmował, że błędem współczesnego modelu wychowawczego jest tyrania optymizmu, tyrania udawania, że wszystko będzie OK – tylko się starajcie i uczcie pilnie. Że wystarczy wiara, iż wszyscy mogą wszystko, że wystarczy chcieć, by móc. Jednak takie głosy rozsądku przegrały z przekonaniem, iż wszyscy są równi i mają takie same szanse, a szczęśliwy człowiek to człowiek sukcesu. – Zastąpiliśmy zasady i wartości hiperliberalizmem, który zaprowadził nas na manowce – wskazuje prof. Joanna Moczydłowska z Politechniki Białostockiej.
Przede wszystkim równość to fikcja. Są ludzie bardziej i mniej zdolni, inteligentni i gamonie. – Ludzie są po prostu różni. Jedni mają temperament flegmatyczny, inni choleryczny. To są cechy wrodzone, niezależne od oddziaływania rodziny, szkoły czy pracodawcy. To właśnie geny decydują, dlaczego tak rozbieżne potrafią być ścieżki kariery rodzeństwa, które wychowywane było w jednym domu, w tych samych warunkach, które miało taki sam start i potencjalne możliwości środowiskowe – tłumaczy prof. Moczydłowska.
Zdolnej, inteligentnej młodzieży nie przybędzie dlatego, że udało się wmówić młodym ludziom, że mogą sięgnąć po nieosiągalne. 20 lat temu do szkół z maturą szło najwyżej 30 proc. uczniów po podstawówce. Dziś wskaźnik ten sięgnął prawie 90 proc. Na rynku pojawiła się więc armia z dyplomami, niestety zbyt często bez zdolności, umiejętności i pasji. – Wielu ludziom robimy tym krzywdę. Tej nadprodukcji magistrów rynek nie przyjmuje, rodzi się za to frustracja z niespełnienia oczekiwań, którymi ładuje się ich od najmłodszych lat. Jeśli kibol, który się spełnia, ćwicząc z ciężarkami, pozostanie w dorosłym życiu na swoim poziomie i w swoim otoczeniu, będzie żył w zgodzie z samym sobą, to z punktu widzenia psychologii jest dla wszystkich korzystne. Jeśli ulegnie ułudzie i pójdzie na studia, którym intelektualnie nie jest w stanie sprostać, będzie to groźne dla jego psychiki i otoczenia, na którym może wyładować swoją późniejszą frustrację – zauważa ekspertka.
Społeczeństwo zachłysnęło się – jak to nazywają specjaliści – amerykanizacją oczekiwań, że każdy może wszystko, i napakowaniem energią do nieustannego odkrywania w sobie supermena. Sęk w tym, że imperatyw wzlatywania ponad poziomy nie ma poduszki bezpieczeństwa. W dzisiejszym świecie jest tylko jeden cel: osiągnięcie sukcesu, ale nie ma porażki. Jest tylko pochwała, ale nie ma krytyki. Jest tylko rozwiązywanie problemów, ale nie ma problemów.
Dzieciom zakłada się kaski, gdy jadą rowerem czy na nartach. Dodatkowo nakolanniki, nałokietniki i ochraniacze na dłonie – gdy zakładają rolki. Przy jeździe konnej modne stały się żółwiki, czyli ochraniacze na kręgosłup. Wszystko dla ich bezpieczeństwa. Zapomina się jednak przy tym o najważniejszym – o zrozumieniu przez dziecko konsekwencji swojego zachowania. Jeśli postąpi nierozważnie, powinno zaboleć, bo ból ostrzega i uczy. Jeśli postąpi głupio, powinno zaboleć mocno i boleć długo, bo ból to najlepszy nauczyciel. Ale nie zaboli w ogóle, bo są środki ochronne. A jeśli Jaś się nie nauczy, że prędkość na rowerze plus nieuwaga są groźne i mogą wywołać ból, Jan nie zrozumie, że szybkość auta plus nieuwaga oznacza już śmierć.
– Mnożenie zakazów i nakazów sprawia, że młodzi ludzie nie potrafią sami sobie wyznaczać granic. Nie rozumieją konsekwencji swoich czynów, nie mają kontroli nad swoim zachowaniem i postępują bezrefleksyjnie. Dlatego nawet najbardziej agresywne reklamy społeczne przedstawiające skutki zażywania dopalaczy nie będą skuteczne, bo zadziała tu mechanizm obronny – nie damy sobie rady z taką hardkorową informacją, więc musimy ją odrzucić. I młodzi niemający własnych fatalnych doświadczeń taki przekaz odrzucają – zaznacza psycholog Małgorzata Osowiecka.
– I do tego ta nieustająca nadopiekuńczość. Ostatnie badania wskazują, że już 43 proc. Polaków mieszka razem z rodzicami, a w wielu przypadkach powodem nie są wcale problemy finansowe. Tak czują się bezpieczniej, wolą pozostać pod rodzicielskim parasolem. Gdy byli mali, rodzice mówili: nie biegaj, bo się wywrócisz i stłuczesz kolano, do szkoły nosili za nich ciężkie tornistry, a teraz mówią: nie pracuj, masz jeszcze czas, my ci pomożemy. Takie ograniczanie samodzielności u dorosłego człowieka to dramat, bo on nie potrafi wziąć odpowiedzialności za siebie i innych. Rezygnuje z podejmowania wyzwań w imię trwania w sferze komfortu – przestrzega prof. Joanna Moczydłowska.
>>> Czytaj też: Życie na kreskę. Kiedyś było piętnem, dziś przepustką do prestiżu
Być to być widzianym
Szklany klosz, pod którym chowamy nasze dzieci, nie wystawiając ich na trudy życia i ryzyko porażki, powoduje, że zatracają umiejętności krytycznego postrzegania rzeczywistości. W USA według sondażu przeprowadzonego przez Columbia University aż 85 proc. rodziców wierzy, że trzeba wmawiać dzieciom, iż są inteligentne, i chwalić je na każdym kroku. Tymczasem – jak przekonuje psycholog Carol Dweck – to błąd wychowawczy. Przez 10 lat badała osiągnięcia uczniów kilkunastu szkół w Nowym Jorku. Z jej eksperymentów i analiz wynika, że dzieci, które po udanym rozwiązaniu testu były chwalone za mądrość i zdolności, szybciej osiadały na laurach i unikały kolejnych wyzwań, niż te, u których doceniano wysiłek i ciężką pracę w osiągnięcia sukcesu. Te „mądre z natury” bały się porażki przy trudniejszych zadaniach, bo podważałaby one ich wysoką samoocenę. Nie chciały się przekonać, że jednak nie są tak inteligentne, jak uważa otoczenie. A jak już podejmowały ryzyko i skończyło się to niepowodzeniem, rezygnowały z dalszych prób, by nie pogłębiać poczucia przegranej. Te zaś, których sukces był skomentowany jako efekt ciężkiej pracy, dużo chętniej sięgały po bardziej skomplikowane zadania, a niepowodzenie tylko motywowało je do dalszej pracy.
Amerykański psycholog społeczny, prof. Roy F. Baumeister z Uniwersytetu Stanowego Florydy, mówi wprost, że bezstresowe wychowanie prowadzi do spadku motywacji. Porównując zachowanie uczniów USA z rówieśnikami z Japonii i Chin, gdzie rodzice i nauczyciele stosują kary cielesne za złą naukę, doszedł do wniosku, że to właśnie stres i strach zwiększają szansę na osiągnięcie celów. Zaś sztuczne wzmacnianie u dzieci poczucia własnej wartości i puste pochwały powodują, że gdy dorastają, nie radzą sobie nawet z niewielkimi porażkami. Utożsamiają je z własnymi słabościami – przecież wszyscy są ponoć równi i każdego stać na wszystko – czują się oszukani i odreagowują niepowodzenia agresją.
Przez ostatnie lata – kontynuuje prof. Baumeister – tysiące naukowych prac rozwodziły się w samych superlatywach nad pozytywnymi skutkami wychowywania bez stresu, budowania w młodych poczucia własnej wartości i wysokiej samooceny, traktowanych jako lekarstwo na całe zło dojrzewania. Ograniczono, wręcz zlikwidowano krytykę, stawiając na piedestale pochwałę. Agresję dorastającej młodzieży odczytywano zaś jako próbę gwałtownego uzupełniania niskiej samooceny. Tymczasem dzisiaj okazuje się, że jest odwrotnie. Przez te lata wyhodowaliśmy „praise junkie”, uzależnionych od pochwał, którzy w zderzeniu z rzeczywistością nie umieją sobie z tym poradzić i reagują agresją z powodu zbyt wysokiego mniemania o sobie. – Ta konkluzja to największe rozczarowanie nauki w mojej karierze – przyznaje profesor Baumeister.
Przeżywamy kryzys wartości – zaznacza prof. Joanna Moczydłowska. – Kiedyś oddzielało się „być” od „mieć”, jakość życia od jego poziomu. 20 lat rozpasania konsumpcjonizmu sprawiło, że dzisiaj zrównaliśmy te pojęcia. Nie tylko „być” utożsamia się z „mieć”, ale „być” oznacza być widzianym. Stąd tak gwałtowny wzrost popularności wszelkich talent show, stąd powiedzenie, że jak cię nie ma na Facebooku, to nie istniejesz. Stąd miarą wartości człowieka stały się internetowe lajki, a wzorem sukcesu życiowego kariera celebryty – wylicza psycholog.
Młodzi napompowani fantazjami, że są mądrzy, zdolni, wyjątkowi, karmią swoje ego pochwałami – ze strony rodziny, nauczycieli i głównie świata wirtualnego – oraz zarozumialstwem, uznając to za siłę, a skromność za słabość. Potem lądują na kasie w supermarkecie i trudno im to zaakceptować. Ale nawet ci, którzy mają szczęście i trafiają do lepszych z pozoru prac, zderzają się z trudnymi do pokonania różnicami pokoleniowymi. – Różnice między pokoleniami zawsze istniały, ale teraz to jest przepaść. To są już wrogie plemiona. Gdy młody człowiek trafia do firmy, jej szef ma co najmniej 40 lat. A z reguły więcej. I pojawia się trudność nawet na poziomie podstawowej komunikacji. Oni używają innego języka, te same słowa mają dla nich inne znaczenie. A co dopiero mówić o różnicach w aspiracjach, mentalności, postawach życiowych, kulturze – wskazuje psycholog z Politechniki Białostockiej.
Jak pokonać bezradność?
Niespełnione nadzieje i wzajemne nierozumienie w tak powszechnym rozmiarze czynią społeczeństwo słabym. Zamiast leczyć przyczyny, ludzie wybierają antydepresanty, zakładając kolejne kaski ochronne mające uchronić przed skutkami. Efekt? 40 proc. wrocławskich studentów przyznaje się do lęków i zaburzeń nastroju, co 20. cierpi na głęboką depresję, która wymaga leczenia – alarmują naukowcy z Katedry Psychiatrii Akademii Medycznej we Wrocławiu. Z raportu „Epidemiologia zaburzeń psychiatrycznych i dostępność psychiatrycznej opieki zdrowotnej” z 2012 r. wynika, że 2,5 mln Polaków ma zaburzenia lękowe, milion – depresje i manie, kolejny bierze narkotyki, a ponad 3 mln to alkoholicy. Nastąpił lawinowy wzrost przypadków lekomanii i uzależnień od psychotropów. Wśród ofiar największy odsetek to właśnie młodzi.
– Wzrost postaw roszczeniowych idzie w parze z wyuczoną bezradnością. Jedni biorą pastylki, inni ukrywają ją za drogim ciuchem, autem czy gadżetem. Lęk i bezsilność przykrywają tysiącami znajomych na portalach społecznościowych i kolekcjonowaniem lajków dla każdego swojego działania. Jeszcze inni korzystają z usług coachingu, gdzie płacą za odkrywanie ich własnego ja. To patologia – podsumowuje prof. Moczydłowska.
Obok kryzysu wartości psycholog wskazuje również na kryzys tożsamości. Poprawność polityczna obowiązująca w przestrzeni publicznej przeniknęła w sfery prywatne. Rozmyły się tradycyjne role społeczne obu płci, obowiązuje uniseksualność. – Jak dziś wygląda wychowanie mężczyzny? Bardzo często chłopca wychowuje samotna matka wspierana przez babcię lub nianię, a wychowawca w szkole to też najczęściej kobieta. Chłopak rozwija się w kobiecej sferze, gdzie dba się o paznokcie i ciało. On przejmuje te wzorce. Pomyliliśmy rozwój z absurdem, odeszliśmy od praw natury, gdzie każda płeć ma swoje uwarunkowane biologicznie i kulturowo miejsce. Doszło do tego, że w Szwecji na chłopcach wymusza się zabawę lalkami, by ich rozwój nie był zdefiniowany płcią. To sztuczne, a walka z naturą zawsze kończy się źle. Efekty już zresztą widać. Chłopcy zaczynają się gubić, nie rozumieją swoich predyspozycji, nie znają potencjału. To niestety promieniuje wyżej – na uczelniach pojawił się przedmiot: alternatywna rodzina. Skoro nie umiemy zdefiniować tak podstawowego bytu jak rodzina, nie dziwmy się, że młodzi nie wiedzą, kim są i dokąd zmierzają – zauważa prof. Joanna Moczydłowska.
Dodaje, że gdy swoich studentów poprosiła o podanie trzech cech, które są mocnymi i słabymi stronami ich osobowości, w większości nie potrafili tego zrobić. – A jak nie wiesz, dokąd idziesz, to nie wiesz, gdzie dojdziesz – konkluduje.
Komisarz Nowacka i oświatowa rewolucja bolszewicka
Komisarz Nowacka i oświatowa rewolucja
pch24.pl/komisarz-nowacka-i-oswiatowa-rewolucja
Chociaż dawni i obecni bolszewicy mają pełne usta zapewnień o demokracji, to nie przejmowali się i nie przejmują tym, czego chcą ludzie. Pośród wywołanego przez siebie chaosu chcą jak najdalej posunąć rewolucyjny walec. Im większy chaos, tym łatwiej wprowadzać nieakceptowalne w zwyczajnych warunkach rewolucyjne zmiany. Zwłaszcza jeżeli forsowane są one równocześnie na wielu polach, co znacznie zmniejsza potencjalny opór.
Na początek „nasz news” – wraz z symboliczną datą 7 listopada rząd Donalda Tuska oficjalnie zmieni nazwę na Radę Komisarzy Ludowych. Funkcje pełnione dzisiaj przez ministrów i ministry – które to określenia kojarzą się z burżuazyjnymi przesądami – obejmą komisarze oraz komisarki.
News pochodzi wprost od renomowanego Radia Erywań, ale jest w nim ziarno prawdy. W analogii z rządami bolszewików – nawet więcej niż ziarno.
Ekipa sprawująca dziś władzę w Polsce, w ślad za dyrektywami globalistów ogromnie przyspieszyła dążenia do celów, które w poprzednich dwóch kadencjach realizowane były z większą ostrożnością. Rzucony w obieg przez Światowe Forum Ekonomiczne WEF i potężne fundacje paradygmat rozłożonej na dekady likwidacji państw narodowych oraz utworzenia światowego gułagu, narzucił diabelsko sprytną metodę.
W drodze do imperium pozbawionego wolności i własności prywatnej generowane są kolejne kryzysy. Efektem tych kryzysów, z początku oderwanych od siebie, lecz z czasem występujących równocześnie, będzie narastający z coraz większą siłą chaos. Równolegle postępować ma bowiem lawinowy wzrost cen energii, likwidacja rolnictwa, stopniowe wywłaszczanie – dyrektywa budynkowa UE, walka z prywatnymi samochodami, kolejne podatki i obciążenia „ekologiczne”, tłamszenie rolnictwa czy przemysłu mięsnego…
W tym samym czasie kraje Europy zalewane są tłumami roszczeniowych i często agresywnych imigrantów z kultur zupełnie niepodatnych na asymilację w nowym miejscu zamieszkania. Media i politycy prowokują strach przed wojną, zza rogu wychyla się kolejna śmiertelna „pandemia”… W naszym kraju dokonuje się dodatkowo gorączkowe nadrabianie zaległości w sferze edukacji i prawa rodzinnego – w myśl doktryny genderowej.
Bojowniczka wielu frontów
Wracając do analogii wziętej z czasów komunistycznego, październikowego przewrotu, to na polskim gruncie ważną rolę w nowej radzie komisarzy pełniłaby z pewnością Barbara Nowacka. Gorliwość, z jaką stara się ona wcielać w czyn najbardziej skrajne lewicowe idee, odpowiada dzisiejszym potrzebom rewolucyjnego ducha czasu.
Obecność tak radykalnej działaczki nowej komuny w fotelu „ministry” istotnego resortu powinna zapalić czerwone światło w głowach wszystkich zainteresowanych kształcącą, a nie degenerującą szkołą.
Widząc zagrożenie związane z próbami stopniowej eliminacji katechezy ze szkół, nasi biskupi napisali w swym czerwcowym stanowisku: „Zachęcamy wszystkich wiernych, aby podejmować działania ukazujące wartość lekcji religii w szkole. Szczególnie prosimy katolickich rodziców, aby odważnie zabierali głos w tej sprawie. Apelujemy także do mediów katolickich, ruchów i wspólnot religijnych, aby podejmowali podobne działania”.
[A sami co zrobili?? Gdzie ich NON POSSUMUS?? MD]
To wybitnie aktualny apel. Jednak podobny alarm należałoby ogłosić w odniesieniu do próby wielopoziomowego zniszczenia polskiej szkoły m.in. przez redukcję programów, eliminację wartościowych lektur, usunięcie przedmiotu Historia i Teraźniejszość, zapowiadane wprowadzenie genderowej seksedukacji pod przykrywką „wiedzy o zdrowiu” wraz z początkiem roku szkolnego 2025/2026. W trakcie zaledwie kilku miesięcy komisarz Nowacka zdążyła już poczynić wiele niszczycielskich ruchów.
Społeczny sprzeciw wobec wypychania ze szkół publicznych katechezy szefowa MEN skwitowała słowami: – Rozumiem, że protestują, dlatego że w tej chwili Kościół zyskuje na tym, że państwo zatrudnia katechetów, księży przede wszystkim, i Kościół nie czuje się zobowiązany świadczyć im takich świadczeń, jakie powinien realnie. Mam świadomość, że uderzamy w interes pewnej grupy – sprowadzając katolików do kategorii jedynie wpływowego lobby.
„Ministra” zapowiedziała też wprowadzenie do nauczania w placówkach publicznych tak zwanego języka śląskiego. Jak zaznaczyła, „w niedługiej perspektywie będzie wchodził do szkół, gdzie będzie uczony, tak jak jest uczony język mniejszości narodowej czy język regionalny”.
Ostatnio poparła legalizację związków jednopłciowych (tak zwanych partnerskich) wraz z możliwością przysposabiania dzieci, tłumacząc to… realizacją praw tych ostatnich.
Również w tych dniach „zasłynęła” szokującymi wypowiedziami odnoszącymi się do planów zmiany listy szkolnych lektur. Barbara Nowacka zadeklarowała, że zatwierdzony już wykaz zostanie ogłoszony do 29 czerwca. – Z mojej strony ten temat jest absolutnie zamknięty – stwierdziła.
Jak łaskawie zapewniła, uczniowie nadal będą zapoznawać się z treścią „Pana Tadeusza”, „Chłopów” czy „Potopu”, ale jedynie fragmentarycznie.
Inna bulwersująca część tyrady komisarz oświaty dotyczyła twórców współczesnych.
– Lista lektur była gigantyczna i – niestety – nieczytana – oceniła minister. – Były pewne pomysły indoktrynacyjne, na przykład w ostatnich latach powkładano poezję niejakiego Rymkiewicza. Eksperci bardzo rekomendowali usunięcie. Podpisałam dokument, gdzie pan Rymkiewicz czy pan Dukaj się nie pojawiają – oznajmiła.
Tego było za wiele już nie tylko dla przedstawicieli konserwatywnie nastawionej opinii społecznej. Na lewicową szefową MEN posypała się krytyka także ze strony znanych publicznie osób, które nie sposób posądzać o szczególne sentymenty wobec prawicy: Wojciecha Szackiego, Michała Szułdrzyńskiego, Jakuba Żulczyka.
Z kolei zawsze starannie ważący słowa profesor Andrzej Nowak komentując poczynania Nowackiej nie zawahał się przypomnieć słów Stefana Kisielewskiego o „dyktaturze ciemniaków”. W swym felietonie dla portalu wPolityce.pl krakowski historyk napisał również: „Wypowiadałem się już nieco wcześniej na temat obrazu radykalnie wykastrowanej z polskości nowej podstawy programowej nauczania historii, jaką przygotował resort Nowej Europejskiej Przestrzeni Edukacyjnej (bo to chyba jest już właściwa nazwa?). Zmiany zapowiedziane przez panią ministrę na liście lektur z języka polskiego idą odważnie w tym samym kierunku”.
Lekcyjne godziny zwolnione przez Sienkiewicza, Dukaja i Rymkiewicza zajmą między innymi omówienia utworów Olgi Tokarczuk. To idealna autorka na czasy trwającej rewolucji kulturalnej. Domaga się na przykład wpisania do Konstytucji „praw zwierząt”, oskarża o najgorsze zbrodnie Kościół katolicki, wspiera za to polityczny ruch LGBT+ dążący do obalenia rodziny.
Odchudzanie programów nie ograniczy się oczywiście do języka polskiego. Uczniowie poznają w ograniczonym zakresie również geografię, chemię, fizykę, biologię i historię.
Przez walkę o aborcję do międzynarodowych zaszczytów
Barbara Nowacka ma w swoim życiorysie wiele organizacji i ugrupowań politycznych, Najbardziej znana jest jednak z wieloletniej walki o swobodę zabijania dzieci nienarodzonych. Tej aktywności zawdzięcza nominację do grona listy „100 najważniejszych globalnych myślicieli” magazynu „Foreign Policy” w 2016 roku. Uzasadnieniem tych honorów było współorganizowanie czarnych protestów przeciwko społecznemu projektowi „Stop Aborcji”, utrąconemu ostatecznie przy decydującym udziale Zjednoczonej Prawicy.
Wspomniany tu amerykański dwumiesięcznik wykazał się dużą “intuicją” w typowaniu Polsce przyszłych „elit” politycznych. Nowacka została bowiem uhonorowana wraz z Agnieszką Dziemianowicz-Bąk obecną minister rodziny, pracy i polityki społecznej. Dodajmy, że cztery lata wcześniej ten sam zaszczyt przypadł w udziale Radosława Sikorskiego, zaś w 2019 roku – samego Donalda Tuska. Cała trójka ma obecnie wybitny udział w dokonujących się obecnie w Polsce przemianach.
Roman Motoła
Globalny wzorzec eurodebila. Oświata postępowa.
Globalny wzorzec eurodebila
Autor: AlterCabrio , 14 marca 2024 ekspedyt
Gdy runął mur i odzyskaliśmy wolność, zaczęliśmy wybierać swoją drogę rozwoju. Dziś już wiadomo dokładnie, że droga ta nie była naszą, lecz została dokładnie wytyczona przez globalnych kabalistów, rządzących organizacjami ponadnarodowymi, światowymi finansami i wielkimi korporacjami. Obecne posunięcia lewackiego rządu w Polsce są ściśle wpisane w scenariusz budowy federalnego państwa europejskiego, które zarazem zostało pomyślane jako prototyp i oddział państwa globalnego. To, co kojarzy większość opinii publicznej, to likwidacja prac domowych, ograniczenie oceniania i redukcja podstaw programowych. Mniej ludzi wie, że równocześnie planowany jest nowy przedmiot – „wiedza o zdrowiu”, zawierający seksualizację wg standardów WHO i wychowanie genderowe. Również mało kojarzone są wprowadzane równocześnie: Edukacja Włączająca, cyfryzacja, tzw. opieka psychologiczno – pedagogiczna i przechodzenie do Europejskiego Obszaru Edukacji.
−∗−
Globalny wzorzec eurodebila
Zainicjowane przez uśmiechniętą koalicję zmiany w polskiej edukacji spowodowały duży oddźwięk i skłoniły liczne organizacje i inicjatywy społeczne do zainteresowania się tym, co dzieje się w szkole. Rychło wczas, jest to bowiem logiczna konsekwencja całego szeregu procesów, toczących się od lat, którymi próbowaliśmy zainteresować szeroką opinię społeczną, jak dotąd bezskutecznie. Trzeba było dopiero wycięcia z podstawy programowej treści, drogich sercu wielu patriotów i konserwatystów, aby zechcieli zainteresować się tym, co w tych procesach najważniejsze – celową, systemową debilizacją prowadzoną pod dyrekcją Unii Europejskiej i ONZ.
Śledzenie źródeł, historii i przebiegu tych procesów jest wielce intrygujące, chociażby po to, aby zrozumieć, jak globaliści kradną narodom rozum, tożsamość i szanse życiowe przy współdziałaniu elit politycznych i naukowych, przy całkowitym braku wiedzy i zrozumienia przez społeczeństwo tego, co się dzieje i do czego prowadzi. Na taka analizę zabrakłoby jednak tu miejsca, skupię się więc jedynie na lapidarnym przedstawieniu esencji.
Wszelkie zmiany w edukacji państw europejskich odkąd powstała Wspólnota Europejska były przeprowadzane według ram, przez nią narzuconych, zbieżnych z równorzędnymi ramami ONZ. Aby nie popadać w szczegóły, przedstawię je razem. Polska doświadczyła dobrodziejstw tego etapu postępu od samych początków transformacji ustrojowej po 1989 r. Szczegółowa analiza procesów lokalnych i globalnych pozwala stwierdzić, że obecne zmiany w polskiej edukacji zostały zainicjowane od razu po II Wojnie Światowej, a głównym promotorem tamtego etapu był towarzysz Jakub Berman, pełniący różne wysokie stanowiska w aparacie partyjno – rządowym. To wówczas wycięto z podstaw programowych logikę i filozofię i zmieniono historię. Po okresie utrwalenia władzy ludowej pozwolono polskiej szkole na kilkadziesiąt lat zabetonowania systemu. Pośród licznych negatywów tamtej rewolucji należy wskazać przede wszystkim usunięcie niekomunistycznej kadry naukowej z uczelni wyższych i zastąpienie jej nowym narybkiem towarzyszy i współplemieńców towarzysza Bermana. Ci inwaderzy ulokowali się mocno na polskich uczelniach, a ich potomstwo, biologiczne lub duchowe do tej pory okupuje polską naukę, co tłumaczy otwartość środowisk naukowych na antykulturę i brak przeciwdziałania obecnej destrukcji.
Jednak szkolnictwo średnie i podstawowe zdołało się ochronić. Indoktrynacja komunistyczna okazała się tam powierzchowna, a co najważniejsze, utrzymano fundamenty kulturowej edukacji: kanon klasycznych lektur, podstawę programową obejmującą wiedzę obiektywną, związki przyczynowo – skutkowe, tożsamość narodową, paradygmat uczeń – mistrz, wymogi edukacyjne i oceny. Władzy ludowej zależało bowiem na odtworzeniu bazy przemysłowej, a do tego byli potrzebni ludzie, potrafiący pracować. Ominęła nas więc rewolucja kontrkulturowa lat 60-tych i 70-tych, która zaczęła zmieniać zachodnią edukację już wówczas. Nie należy jednak się łudzić, że komuna, rządząca sowietami i Polską była całkowicie inną komuną, niż ta rządząca już wtedy Zachodem. Na metapoziomie była to ta sama formacja religijno – ideologiczna, bazująca na kabale i posługująca się talmudycznym sposobem myślenia i postrzegania świata. W Polsce procesy zniszczenia postanowiono jedynie odroczyć, przygotowując jednocześnie grunt pod rewolucję obecnego czasu. Dzięki obsadzeniu katedr swoimi ludźmi stopniowo formatowano kolejne pokolenie neomarksistów – postmodernistów, wychowujących kolejne pokolenia nauczycieli, przygotowując ich do tego, aby oni sformatowali naród polski do wstąpienia w struktury Unii Europejskiej, a w szerszej perspektywie – do globalnej komuny. Poprzez zaniżanie płac zepsuto więc etos zawodu nauczyciela, obniżając jednocześnie wymogi przyjęcia i ukończenia studiów. Połączono to z polityką feminizacji szkolnictwa i obsadzeniem aparatczykami struktur zawodowych związków nauczycielskich. Było to przygotowanie pod pauperyzację i upodlenie tej profesji, realizowane systemowo i konsekwentnie przez całą historię III RP aż do tej pory. Kabalistyczni globaliści chcieli mieć pewność, że nie znajdzie się żadna siła z wewnątrz systemu edukacji, która będzie w stanie przeciwstawić się ich planom.
Gdy runął mur i odzyskaliśmy wolność, zaczęliśmy wybierać swoją drogę rozwoju. Dziś już wiadomo dokładnie, że droga ta nie była naszą, lecz została dokładnie wytyczona przez globalnych kabalistów, rządzących organizacjami ponadnarodowymi, światowymi finansami i wielkimi korporacjami. Obecne posunięcia lewackiego rządu w Polsce są ściśle wpisane w scenariusz budowy federalnego państwa europejskiego, które zarazem zostało pomyślane jako prototyp i oddział państwa globalnego. To, co kojarzy większość opinii publicznej, to likwidacja prac domowych, ograniczenie oceniania i redukcja podstaw programowych. Mniej ludzi wie, że równocześnie planowany jest nowy przedmiot – „wiedza o zdrowiu”, zawierający seksualizację wg standardów WHO i wychowanie genderowe. Również mało kojarzone są wprowadzane równocześnie: Edukacja Włączająca, cyfryzacja, tzw. opieka psychologiczno – pedagogiczna i przechodzenie do Europejskiego Obszaru Edukacji.
Edukacja Włączająca, o której wiele pisaliśmy jest główną lokomotywą przemian. Jest również zwana „szkołą dostępną dla wszystkich”, „edukacją wysokiej jakości”, „edukacją rozwijającą w pełni potencjał każdego dziecka”, „szkołą zaspokajającą wszystkie potrzeby każdej osoby uczącej się”. Pod tymi określeniami następują piękne hasła: demokracja, równość, sprawiedliwość, otwartość, elastyczność, różnorodność, włączenie, inkluzja. W skrócie chodzi o to, aby do normalnych szkół i normalnego trybu nauczania dla normalnych dzieci włączyć wszystkich tych, którzy z różnych powodów powinni być z niego wyłączeni. Wskazuje się różne grupy „defaworyzowane”, z których główne to: niepełnosprawni, w tym intelektualnie, niedostosowani społecznie, zaburzeni psychicznie i emocjonalnie, migranci. Wszystkich należy włączyć, czyli inkludować, a więc złączyć wszystkich ze wszystkimi. Propaganda inkluzyjna twierdzi, że w ten sposób stworzy się nowe, inkluzyjne społeczeństwo, które będzie się dynamicznie rozwijać, w którym nikt nie będzie dyskryminowany, każdy zostanie doceniony, każdy otrzyma pełnię szans, każdy będzie zaopiekowany, każdego potencjał zostanie dostrzeżony i rozwinięty, a potrzeby każdego dziecka zostaną zaspokojone. Włączenie, czyli bycie razem w środowisku lokalnym z rówieśnikami i całą społecznością jest przedstawione jako warunek niezbędny do budowy szczęśliwego społeczeństwa globalnego i największe pragnienie ludzkości. Wrogiem włączenia jest edukacja, przekazująca wiedzę, sama wiedza, wymogi edukacyjne i ocenianie osiągnięć. Dlatego stopniowo usuwa się te cechy ze szkół, zamieniając instytucje wiedzy na instytucje integracji społecznej, lokalne centra zbiorowej socjoterapii. Program nauczania w takich szkołach musi być dostępny dla wszystkich, również dla upośledzonych, zaburzonych i obcokulturowych migrantów, dlatego redukuje się wymaganą wiedzę do podstaw, niezbędnych dla państwa globalnego.
Szkoła włączająca ma przygotować wszystkich do życia w globalnym społeczeństwie, płynnego dostosowywania się do wymogów rynku pracy i rozwiązywania globalnych problemów ludzkości. Dlatego szkoła inkluzyjna jest jednocześnie szkołą zrównoważonego rozwoju. Wszystkie budynki, procesy, zachowania ludzi, programy nauczania muszą być zrównoważone, co oznacza formatowanie wszystkich do posłuszeństwa celom Agendy 2030. Nie będzie w niej miejsca na wiedzę, związaną z tożsamością narodową, chrześcijaństwem, kulturą grecko – łacińską, wiedzę ogólną i przedmiotową. Niepotrzebna będzie teoria, nauczana będzie tylko praktyka, niezbędną do wykonywania konkretnego zajęcia u konkretnego pracodawcy. Za to szkoła włączająca będzie obficie szafować klimatyzmem i ekologizmem.
Szkoła przyszłości nie może pozostawać w tyle za technologią, musi włączyć samą siebie, nauczycieli, personel, uczniów i rodziców w transformację cyfrową. Cyfryzacja obejmie treści nauczania, procesy uczenia się, materiały edukacyjne i przede wszystkim dobrostan cyfrowy uczniów. Oznacza to oczywiście rezygnację z tego, co nie może być kontrolowane przez centralne serwery. Za to nauka będzie spersonalizowana cyfrowo i dostosowana do każdego ucznia. Zarazem każdy uczeń będzie dostosowany do centralnego systemu.
Nie może zabraknąć wątku wielokulturowości. Różnorodność kulturowa dzięki zabiegom globalistów jest już codziennością szkół Europy Zachodniej i jest przez nich przedstawiana jako wyzwanie i szansa na kulturowe ubogacenie. Należy więc wszystkie szkoły dostosować do wielokulturowej imigracji, a ponieważ wszystkie szkoły wszystkich państw członkowskich Unii Europejskiej zostaną połączone w jeden obszar edukacyjny i jeden wzorzec nauczania, więc polskie szkoły też zostaną przystosowane do wielokulturowości, która dzięki temu będzie także mogła stać się normą również w przyszłym województwie nadwiślańskim.
Z wielokulturowością ściśle łączy się porządek mobilności edukacyjnej. Został on przedstawiony w europejskim dokumencie strategicznym „Europa 2030” z 2010 r., a uściślony w zaleceniach Rady Europejskiej „Europa w ruchu – mobilność edukacyjna dla wszystkich” z 2023 r. Otóż klika europejska planuje przenosić ludzi w tę i nazad, jak się jej będzie chciało, a ściślej – jak będą tego potrzebowały korporacje, dla potrzeb swojej konkurencyjności. Ludność Europy dzięki mobilności ma się do tych potrzeb płynnie i elastycznie dostosowywać. Unia chce, aby państwa członkowskie tak się zorganizowały, aby 15% do 25% wszystkich osób uczących się (już się nie mówi o uczniach, tylko o osobach) na wszystkich poziomach kształcenia uczyło się poza krajem pochodzenia. Obejmuje to również dzieci i młodzież. Niemieckie wywózki i stalinowskie przesiedlenia powracają pod szyldem szansy życiowej w ten sposób, aby ludzie sami chcieli (lub musieli) przemieszczać się po całej Europie. Do tych wesołych podróży mają dołączyć migranci spoza Unii, nazywani teraz „uczniami i studentami”. Zrównane zostanie wykształcenie formalne z pozaformalnym, a te – z jakąkolwiek praktyką zawodową. Te nowe wędrówki ludów mają być z planowe i celowe. Znaczy, ordnung muss sein, konkretni ludzie potrzebni będą w konkretnym celu, w konkretnym miejscu, na konkretny czas i do konkretnych zajęć. Mobilność edukacyjna będzie elastycznie łączyć się z mobilnością pracowniczą. Do takich to wesołych celów służą te wszystkie atrakcje z Erasmusem i e-twinningiem na czele.
Taka elastyczność bardzo jest pożądana przez globalno – unijne elity, które chcą pomóc każdemu się odnaleźć. Szkoła przyszłości zapewni każdej osobie możliwość uczenia się przez całe życie. Pamiętajmy, że każdy odnoszący sukcesy obywatel świata, a jednocześnie samorealizujący się europejczyk będzie elastycznie dostosowywał się do płynnie i nieustannie zmieniającej się rzeczywistości, podążając za pracą, wyznaczoną przez inkluzyjny system zatrudnienia. Planiści zakładają, że każdy będzie potrzebował wciąż uczyć się jakichś nowych kwalifikacji, co dotyczy zarówno dzieci, młodzieży i dorosłych. Jednocześnie każdy uczący się obywatel świata i Unii będzie kreatywny, innowacyjny i krytycznie myślący, ucząc się więc nowych rzeczy, powinien jednocześnie zapominać tego, czego nauczył się wcześniej, pod tytułem odrzucania stereotypów i schematów myślenia. Każdy człowiek, znajdujący się pod władzą kabalistów będzie więc mógł dysponować jedynie taką wiedzą, jaka w danym momencie będzie użyteczna dla systemu. Uczenie się przez całe życie dotyczy także osób starszych i młodych matek. Osoby starsze nie powinny być zmuszane do przechodzenia na emeryturę. Kabaliści wiedzą przecież, że każdy chce pracować całe życie, a przymusowa emerytura jest odbieraniem tym osobom szans życiowych i możliwości rozwoju. Dlatego zbawcy ludzkości uwalniają starców od konieczności bezproduktywnego marnowania się na znienawidzonych emeryturach. Zapewniają powrót do szkoły, zdobycie nowych kwalifikacji i mobilność, aby mogli się nadal samorealizować. Nawiasem mówiąc, dzięki temu nie będą już potrzebne emerytury – każdy będzie mógł nadal czynnie zarabiać, zupełnie jak Kuntz Wunderli w „Miłosierdziu gminy” Marii Konopnickiej. Kobietom, mającym małe dzieci również należy umożliwić szybki powrót na rynek pracy, o niczym innym przecież nie marzą. Dziecku należy zapewnić opiekę w zrównoważonym, inkluzyjnym, wielokulturowym żłobku, a mobilna młoda mama będzie mogła radośnie wytchnąć w korporacji, wreszcie uwolniona od tortur patriarchalnej rodziny. O dzietność martwić się nie trzeba – problem załatwi mobilność migracji edukacyjno – pracowniczej.
Każda różnorodna potrzeba każdego dziecka będzie zaspokojona w szkole włączającej. Różnorodność jest, jak pewnie już wiemy, cennym zasobem społeczeństwa i systemu edukacji. Należy więc doceniać każdą różnorodną tożsamość. Każda cecha może być cechą dystynktywną różnorodności, np. nieneurotypowość, różnorodność niepełnosprawności, zachowań, zaburzeń, kultur, zdolności. Wszystko wrzucone do jednego kotła i wymieszane. Z tego wychodzi inkluzyjna zupa, w której każdy jest traktowany indywidualnie, ale systemowo. Wszystko, co się dzieje w szkole ma być projektowane uniwersalnie, czyli dostosowane do każdej osoby uczącej się i jej indywidualnych potrzeb, bez potrzeby indywidualnego dostosowania. Oznacza to indywidualne nauczanie i szkołę specjalną dla wszystkich. System będzie każdego diagnozował i dostosowywał do niego usługi. System będzie określał, ustalał i zaspokajał potrzeby każdego dziecka, a celem będzie jego dobrostan, który będzie musiał być zgodny z potrzebami systemu. Wzorzec dobrostanu określa WHO, i jest on taki sam dla wszystkich, ale metody jego osiągania mogą być różne, oczywiście według tych samych schematów. Upośledzony, zaburzony, normalny i geniusz będą więc traktowani wedle tego samego wzorca. Różnić będą się jedynie bodźce, adresowane indywidualnie. W celu zaspokajania różnorodnych potrzeb budowany jest system Oceny Funkcjonalnej. Oznacza ona rozbudowaną analizę wszystkich cech i zachowań dziecka i jego rodziny. Używając obserwacji, testów psychologicznych i wywiadów badać się będzie jego zdolności, możliwości, ograniczenia, zaburzenia, zainteresowania, preferencje, zachowania, sytuację osobistą, światopogląd rodziców, metody wychowawcze, stosunki w rodzinie. Używając aplikacji i algorytmów wiedza ta będzie wprowadzana do systemu, kategoryzowana i zapisywana na centralnym serwerze. Następnie system wygeneruje raport i zalecenia rozwojowe. Będą one obowiązkowym dla szkoły programem rozwoju dziecka i zaleceniem dla rodziców. Celem będzie dobrostan dziecka określony przez WHO i potrzeby systemu, który później będzie zatrudniał te dzieci jako dorosłych. Zostanie określona ścieżka rozwoju dziecka aż do dorosłości i do określonego przez system stanowiska pracy. Program rozwoju obejmie wszystkie aspekty życia dziecka i wpłynie na życie jego rodziny. Wszelkie czynniki, mogące zaburzyć wyznaczony przez system program rozwoju zostaną zdiagnozowane jako zaburzenia i będą usuwane. Na straży rozwoju dziecka będą stali specjaliści szkolni i pozaszkolni, spięci w jeden system ze służbą ochrony zdrowia, w tym psychicznego oraz aparatem wymiaru sprawiedliwości, oczywiście unijnej.
Szkoła włączająca, rzecz jasna, będzie stosować innowacyjną dydaktykę, znaną jako Ocenianie Kształtujące. Nie jest ono ocenianiem wiedzy, ale ciągłym, interaktywnym ocenianiem postępów ucznia na drodze rozwoju, wyznaczonego przez system. Praca z uczniami jest sprowadzona do rozbudowanej standardowej procedury, dzięki której wiedza merytoryczna jest ograniczana do nieistotnego minimum, za to uczniowie są warunkowani do działania na zasadzie impuls – reakcja. Całości dopełnia zestaw zabaw, udających techniki edukacyjne. Na lekcjach ma się dużo dziać, być kolorowo, radośnie i hałaśliwie. Propaganda głosi, że wtedy dzieci będą się chętnie uczyć same i nabędą odpowiedzialność za swoją naukę. W magiczny sposób uzyskają cechy osób dojrzałych. Atrakcyjne nazewnictwo – kreatywność, innowacyjność, rozwój potencjału, nauczanie dostosowane do potrzeb rozwojowych dziecka – ma na celu ukrycie pochodzenia tej metody. Została ona stworzona i wypracowana w szkolnictwie specjalnym, dla potrzeb dzieci niedorozwiniętych. Następnie postępowi pedagodzy na amerykańskich uczelniach, pracujący za granty globalistycznych fundacji dostosowali te metody do szkolnictwa ogólnodostępnego. Ocenianie Kształtujące sprawdza się dobrze w szkołach specjalnych i dla małych dzieci. Na wyższych etapach edukacyjnych powoduje wyraźnie zmniejszenie wiedzy, spowolnienie rozwoju i uzależnienie uczniów od systemu, sterującego zachowaniami.
Ocenianie Kształtujące stanowi rozwinięcie systemu zarządzania społecznego Skinnera. Jest tu trzech uczestników: system, który określa, jakie zachowania ludzkie są pożądane i dobiera bodźce; nauczyciel, który jest przekaźnikiem impulsów systemowych, ale uważa, że kreatywnie pomaga dzieciom rozwijać swój potencjał; uczeń, przekonany przez nauczyciela, że jest wolny. Wpierw nauczyciel bada przedwiedzę uczniów, czyli to, co już wiedzą i co budzi u nich pozytywne skojarzenia (u Skinnera – badanie wcześniejszej historii warunkowania). Dzięki temu nauczyciel dobiera z zasobów systemowych bodźce, dostosowane do układu nagrody uczniów. Dopiero wtedy może rozpocząć się właściwa praca z uczniami. W etapie pierwszym lekcji nauczyciel wysyła bodziec do wszystkich uczniów (u Skinnera – emisja bodźca pozytywnego). Następnie modeluje reakcje uczniów poprzez podpowiedzi, sugestie i pytania naprowadzające. Robi to w taki sposób, aby reakcje uczniów odpowiadały potrzebom systemu. W etapie drugim uczniowie wykazują reakcje (u Skinnera – reakcja na bodziec). W trzecim etapie nauczyciel bada reakcję każdego ucznia i emituje informację zwrotną, w której wskazuje mu, co zrobił dobrze, na czym powinien jeszcze popracować (unika się stwierdzenia, że uczeń wykonał coś źle lub nieprawidłowo), i jak ma dalej postępować (u Skinnera konsekwencja). W rezultacie uczeń nie ma nabyć wiedzy o rzeczach, ale wiedzy o własnym zachowaniu. Uczeń wie, jak ma się zachowywać, aby otrzymać pozytywną reakcję otoczenia na swoje zachowania. Dodatkowym wzmocnieniem pożądanych reakcji uczniów są podawane przez nauczyciela na początku lekcji kryteria sukcesu. Jest to lista kontrolna warunków, które musi spełnić uczeń, aby uzyskać sukces. Sukcesem dla ucznia jest więc wypełnienie minimalnych wymogów wiedzy, podanych z góry przez nauczyciela. Na końcu lekcji następuje tzw. refleksja, czyli przeprowadzana przez nauczyciela ankieta zadowolenia i odczuć uczniów, dotycząca lekcji. Dzięki temu nauczyciel zdobywa wiedzę o zachowaniach uczniów, co pomaga mu dobrać właściwe bodźce na kolejną lekcję. Taki schemat jest stosowany podczas każdej lekcji. W stosunku do klasycznego nauczania – uczenia się jest to całkowicie odmienne. W modelu klasycznym uczeń poznaje wiedzę o rzeczywistości obiektywnej i sam kształtuje swój sposób myślenia, w modelu kształtującym uczeń poznaje procedury systemowe. Uczniowie, będący w fazie intensywnego rozwoju intelektualnego są więc warunkowani do określonych przez system zachowań, które wchodzą im w nawyk. Consuetudo altera natura hominum.
Jeden z dogmatów Edukacji Włączającej głosi, że to, co jest dobre dla uczniów niepełnosprawnych, jest dobre także dla wszystkich innych. Jeśli więc coś nadaje się dla niepełnosprawnych intelektualnie, nadaje się też dla pełnosprawnych. W ten sposób realizuje się dostępność szkoły włączającej dla wszystkich. Obniżyć poziom nauczania i wymogi tak bardzo, żeby w takiej szkole mógł się uczyć człowiek niepełnosprawny intelektualnie w stopniu głębokim, który nigdy nie wzniesie się na poziom intelektualny wyższy, niż trzyletnie dziecko. Poddani takiej edukacji uczniowie w normie intelektualnej, przebywający w środowisku, w którym na porządku dziennym jest upośledzenie psychiczne i niedorozwój, będą bezwiednie naśladować najbardziej ekspansywne zachowania. W połączeniu z radykalnym obniżeniem poziomu i wymogów oraz powszechną smartfonizacją da to efekt, w którym coraz większa część dorosłej populacji zatrzyma się na poziomie rozwojowym, właściwym dla dwunastolatka, co jest równoznaczne z debilizmem. Taki dorosły człowiek może wykonywać większość prac, ale nie potrafi wyznaczyć i zrozumieć celów działania. Musi więc stale być kierowany. Globaliści mają na to sposób, opracowany przez behawiorystę Burrhusa Frederica Skinnera, który nazwał technologią zachowania. Model ten oparty jest na warunkowaniu behawioralnym sprawczym, a powstał na bazie doświadczeń na zwierzętach. Nadaje się do zarządzania społeczeństwem homo debilis, czyli ludzi, uwarunkowanych do funkcjonowania pod stałą kontrolą i według procedur, a Ocenianie Kształtujące w połączeniu z Oceną Funkcjonalną są głównymi elementami tego systemu. Europejski wzorzec debila jest jednocześnie wzorcem globalnym, tyle, że wyposażonym w tożsamość unijną. Eurodebil jest więc debilem 3xE: european / ecological / electronical.
Edukacja Inkluzyjna bardzo dba o bezpieczeństwo uczennic, uczniów i pozostałych osób uczących się. Szkoła włączająca jest bezpieczna. Rodzice oddychają z ulgą – moje dziecko wreszcie będzie bezpieczne. System zadba o bezpieczeństwo zdrowotne dzieci, łącznie ze szczepieniami pod nadzorem WHO. Najbardziej jednak będzie dbać o bezpieczeństwo psychiczne. Według badań to właśnie przemoc, presja i dyskryminacja, jakich doświadczają młodzi ludzie są głównymi odpowiedzialnymi za problemy psychiczne, depresje i próby samobójcze dzieci i młodzieży. Oczywiście badania są prowadzone dla takiego celu i w ten sposób, aby udowodnić tezy, wmówione społeczeństwu przez globalistów, za pomocą tzw. psychologów i środowisk lewackich, oraz za pośrednictwem globalistycznych mediów. Tzw. specjaliści – psychologowie nie są klasycznymi psychologami, ponieważ nie używają klasycznej psychologii, ale konglomeratu, powstałego z połączenia psychoanalizy Freuda, okultyzmu Junga, antropozofii Steinera, psychologii humanistycznej Perlsa / Rogersa / Maslowa i behawioryzmu. Wszystko to bierze swój początek z kabalistycznej gnozy. Nie służy do zrozumienia człowieka, ale do zapanowania nad jego rozumem i wolą. Wiedza ta zasługuje na miano psychomagii. Psychomagowie tworzą gildię, która zdominowała terapie, poradnictwo psychologiczne i pedagogikę. Gildia ta zwie się psychopedą i jest armią, rzuconą przez globalistów przeciw narodom, a jednocześnie przemysłem, napędzanym przez globalistów i wyciągającym krocie od ludzi, nad którymi panuje. Psychomagowie posługują się neomarksizmem, który traktują jako opis rzeczywistości społecznej. A tam stoi, że sprawcami zła wobec dzieci są nauczyciele i ojcowie. Ci „tendencyjni faszyści” wywierają ciągłą presję na dzieci i zmuszają je do zachowań wbrew ich woli. Zmuszają do nauki i przestrzegania zasad kultury. W ten sposób niszczą doskonałą naturę dziecka i wykrzywiają jego losy w sposób nieodwracalny. Dla neomarksistów i psychopedy jest to więc najgorszy rodzaj faszyzmu – przemoc symboliczna, psychiczna i emocjonalna. Nie jest oddziaływaniem fizycznym, nie da się więc jej obiektywnie stwierdzić, dlatego wystarczą same odczucia dziecka / ucznia. Ponieważ jednak dzieci / uczniowie mogą znajdować się w zależności emocjonalnej od rodziców / nauczycieli, dlatego psychopeda szkolona jest, jak rozpoznawać przemoc nawet tam, gdzie nie da się jej obiektywnie stwierdzić. Jeśli dziecko jest zbyt spokojne, nie integruje się ze wszystkimi, nie uczestniczy w wesołych zabawach klasowych, słowem, jeśli nie zachowuje się tak, jak wszyscy – jest podejrzenie o przemoc domową lub szkolną. Jeśli uczy się dobrze i nie sprawia problemów – to na pewno na skutek presji przemocowych rodziców. Jeśli ubiera się, wygląda i zachowuje na sposób tradycyjny, nie jest wulgarne, a jeśli to dziewczynka, nie jest przesycona seksualizacją – oznacza to przemoc rodzicielską. Jest ona wzmacniana przez kulturowe wzorce społeczeństwa, opartego na katolickim patriarchacie. Dziecko takie trzeba więc czym prędzej wyzwolić i uratować przed zagrożeniem ze strony członków rodziny. Drugi powód cierpień młodzieży to ocenny charakter szkoły. Narzucanie wiedzy, wymogi edukacyjne i oceny stanowią straszną traumę. Winni są ci nauczyciele, którzy wymagają i oceniają.
W Polsce katalizatorem walki z rodzicami i szkołą stała się sprawa Kamilka. Dzięki medialnej histerii, rozpętanej wokół tragedii dziecka, skatowanego przez zwyrodnialca uchwalono tzw. „ustawę Kamilka”, czyli nowelizację Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego. Nałożyło to na wszystkie placówki, pracujące z dziećmi obowiązek wprowadzenia standardów ochrony małoletnich. Owe standardy dokładnie wpisują się w politykę unijno – globalnych elit. Od 15 lutego wszyscy nauczyciele i pracownicy mają obowiązek zgłaszać wszelkie podejrzenia przemocy domowej. Brak donosu może sprowadzić na tego, kto ośmielił się nie donieść odpowiedzialność dyscyplinarną lub nawet karną. Nauczyciele mają obowiązek zgłaszać wychowawcy, ten – szkolnemu pedagogowi (najczęściej należącemu do gildii psychomagów. W większości są to kobiety). Ten specjalista ma niezwłocznie donieść do władz, które powinny wysłać służby siłowe do podejrzanej rodziny. Policja już dostała instrukcje, aby każdego młodego człowieka pytać o jego dobrostan – jak się czuje w domu i szkole. Bezpieczna szkoła dba także o bezpieczeństwo dzieci na terenie szkoły. W porozumieniu z UNICEF w Polsce szkoli się już doradców ds. dostępności uczenia – DDU, którzy będą dbali o pełną dostępność i zdrowie psychiczno – emocjonalne dzieci. Jeśli w szkole będą jakieś elementy, zakłócające dobrostan uczniów – DDU będzie zmieniał klimat szkoły, a także klimat rodziny. Wystarczy więc jedno słowo niezadowolonego ucznia, a tym bardziej uczennicy, aby rzucić podejrzenie na każdego nauczyciela (w większości są to kobiety). Przy dzisiejszym stanie prawnym każdy nauczyciel w każdej chwili może zostać oskarżony o przemoc. Zwykle takie oskarżenie powoduje publiczny lincz i zwolnienie z pracy. Koleżanki, koledzy, dyrekcja, kuratorium zwykle się odwracają, a media główne i społecznościowe, w powiązaniu z działalnością lewackich fundacji robią resztę. Dziś wystarczy jedno zdanie, aby zniszczyć nauczyciela. Globalno – unijny wzorzec szkoły już przenika do Polski. Nauczyciele mają bać się uczniów i rodziców, bo ci mogą donieść i oskarżyć o przemoc psychiczną, znęcanie się i nękanie. Na przykład negatywna ocena lub odpytywanie na lekcji może zostać tak zinterpretowane. Powinni też obawiać się szkolnych psychomagów, którzy dostali instrukcje pilnego monitorowania szkoły w poszukiwaniu objawów przemocy. Rodzice mają bać się nauczycieli i szkolnych specjalistów, którzy mają obowiązek donosić, a także własnych dzieci, które nieświadomie mogą powiedzieć nieostrożne słowo. Wszyscy mają bać się wszystkich, jak u sowietów. Już trwają szkolenia dla szkolnych psychomagów, jak indoktrynować nauczycielki, aby chciały donosić na rodziców. Używane są przy tym techniki psychomanipulacji, na które szczególnie podatne są kobiety. Przedstawia się maltretowane dziecko i jego oprawcę. Odtąd nauczycielki mają domniemywać przemoc domową u każdego ucznia, a w szczególności uczennicy. Każde zachowanie, zadrapanie, siniak ma być powodem do interwencji służb w rodzinie. Tworzone są już statystyki, pokazujące skalę zła, dziejącego się w rodzinach – przemoc, nękanie, maltretowanie, bicie, molestowanie, gwałty. Armia psychomagów, skierowana do szkół w ciągu ostatnich lat służy między innymi do tworzenia takich statystyk. Są one celową manipulacją, aby stworzyć fałszywy obraz rzeczywistości i rzucić potężne oskarżenie na rodzinę, a szczególnie ojców. Nie należy wierzyć w te statystyki, one zostały napisane już dawno przez marksistowskich psychologów. Pod wpływem tej kłamliwej propagandy nauczyciele mają być szczuci na rodziców, rodzice na nauczycieli, uczniowie na rodziców i nauczycieli, wszyscy na mężczyzn. Na straży powszechnej inwigilacji i kontroli mają stać szkolni psychomagowie, zwykle nieświadomi swojej roli, z umysłami wypranymi na uczelniach i szkoleniach przez uczniów towarzysza Bermana. Tak tworzy się współczesny Urząd Bezpieczeństwa, wdzierający się do narodu przez szkołę. Tak tworzy się nowych Pawlików Morozowów. Wszyscy mają się bać, jedni mają nienawidzić drugich. Machina donosów na nauczycieli i rodziców dopiero zaczyna się rozkręcać.
Szkoła włączająca jest także równościowa, znosi więc wszelkie nierówności we wszystkich kategoriach – wiedzy, płci, religii, kultury, narodowości. Jednocześnie jest różnorodna, więc akceptuje każdą tożsamość. W szczególny sposób dotyczy to tożsamości seksualnej i płciowej. ONZ i UE bardzo szanują i afirmują różnorodność seksualno – płciową, i bardzo wspierają prawa seksualne i reprodukcyjne. Dziecko w wieku 12 lat dowie się już wszystkiego, co powinno wiedzieć o seksie wg WHO. Dowie się, że ma prawo do nieskrępowanej ekspresji seksualnej, do przyjemności samemu lub społecznie, do antykoncepcji, że aborcja jest prawem człowieka, o pigułce wczesnoporonnej, gdzie może uzyskać wsparcie. Dowie się też, że dwie płci to przeżytek i stereotyp, że może sobie to rozwiązać inaczej, że istnieje wiele rodzajów depresji i dysforii płciowej, że ma prawo domagać się swojej własnej drogi do szczęścia, że normy religii chrześcijańskiej są szkodliwe, że prawdziwą wolność osiągnie, jeśli odrzuci wszelkie stereotypy, wpojone przez rodziców i twórczo stworzy swoja nową tożsamość. Jeśli Polska wejdzie do Europejskiego Obszaru Edukacyjnego, to zapewne w krótkim czasie w szkole dzieci będą mogły uzyskać wsparcie w tranzycji płciowej. Globalno – unijna szkoła tworzy bowiem edukację zmieniającą płeć.
Dużo szczegółów jeszcze można opowiedzieć, ale to i tak już wiele. Na tyle dużo, aby to całe unijno – globalne piekło jednoznacznie odrzucić. Dlaczego jednak tak się nie dzieje? Polska nie musi przyjmować żadnych uregulowań spośród powyższych. Jednak przyjmuje wszystkie. Główne przyczyny są dwie – zewnętrzna, czyli skoordynowane dążenia ONZ i UE do zniszczenia normalnej szkoły i wprowadzenia pralni mózgowej, kontrolującej życie uczniów i rodzin. Druga przyczyna jest wewnętrzna, po stronie państwa polskiego, że nie potrafi się temu oprzeć. To, że nie potrafi też dzieli się na dwie przyczyny. Pierwsza przyczyna – brak świadomości narodu oraz czynników decyzyjnych, ponieważ globalno – unijny plan został sprytnie ukryty za szczytnymi hasłami. Druga przyczyna – brak woli. Ten brak woli też dzieli się na dwie przyczyny. Pierwsza to chciwość, bowiem plan ten został wzmocniony nieograniczonymi środkami finansowymi. Druga przyczyna to spadek po towarzyszu Bermanie. Zarówno na uczelniach, w systemie oświaty, w strukturach rządowych i w środowiskach politycznych jest aż nadto pobratymców towarzysza Bermana. Stroją niewinne miny i wygłaszają piękne słowa, są to jednak wciąż ci sami ludzie, przekazujący swoją tożsamość, układy oraz nienawiść do Polski, Polaków i chrześcijaństwa. Dobrali sobie liczne grono szubrawców, którzy za pieniądze zrobią wszystko, i oto mamy główną przyczynę naszych nieszczęść. Coś, co uważamy za elitę, w rzeczywistości jest ośmiornicą sprzedajnych zdrajców, ściśle współpracujących z siłami unijno – globalnymi. Barwy partyjne nie grają tu większej roli.
Na koniec coś optymistycznego. Świadomość niewoli jest pierwszym krokiem do zrzucenia kajdan. Jesteśmy w niewoli, a nasi ciemiężyciele dążą do tego, aby zaostrzyć jej warunki. Dzięki temu jednak ujawniają się oni sami, ich słudzy, narzędzia i cele. Teraz świadomi Polacy muszą wykonać następującą pracę:
- zadbać o stabilne i trwałe małżeństwo;
- mieć jak najwięcej dzieci;
- nie dopuścić do ich deprawacji;
- zapewnić porządne, narodowo – katolickie wychowanie;
- budować swoje nieformalne grupy wsparcia, lokalne, regionalne, krajowe;
- mieć świadomość celu – niepodległe państwo polskie, niezależne od UE i ONZ;
- zdobywać jak najwięcej wiedzy o polityce, ekonomii, rządzeniu państwem, zarządzaniu społeczeństwem, gospodarką i armią;
- przekazać tą wiedzę dzieciom;
- starać się uświadamiać innych, szczególnie tych, co mają lub mogą mieć dzieci;
- nie tracić wiary, nadziei i miłości – pojmowanej na sposób chrześcijański.
Opisane powyżej mechanizmy, mimo, że straszliwe, są tylko procedurami, a działania wykonują ludzie. Każdy system da się obejść i oszukać, a ten będzie szczególnie niewydolny. Jeśli będziecie trzymali się razem w rodzinie i grupie, przetrwacie. Aż do dnia, kiedy nasza ciemiężycielka potrzaska się w posadach, a wówczas będzie pilna potrzeba wykonać najpierwsze zadanie – wymienić bermanowców na uczciwych Polaków, którzy będą wiedzieli, co trzeba zrobić.
_____________
Globalny wzorzec eurodebila, Bartosz Kopczyński, 13 marca 2024
−∗−
Warto porównać:
Rozpad Europy w dobie przemian kulturowo-politycznych
Cywilizacja powstała w wyniku ograniczenia ludzkiej seksualności. Społeczności, które najbardziej ograniczyły wolność seksualną, osiągnęły najwyższy stopień rozwoju kultury. Wyzwolenie seksualne stało się formą politycznej kontroli, którą stosuje władza, wykorzystując ludzkie […]
_____________
Czas nowego antysystemu
Pojęcie antysystemu należy całkowicie zredefiniować. Nowy antysystem nie może odnosić się już tylko do kontestacji systemu politycznego państwa – musi on brać pod uwagę system globalny, którego dynamiczna ewolucja zmienia […]
_____________
Jak odzyskać niepodległość. Aspekty formalne, materialne i… nasze cechy
Naród jednak nie chce odzyskiwać niepodległości z powodu dwojakiej niewiedzy: nie wie, że ją utracił, i nie wie, że nie jest narodem. Jak to rozumieć? Wydaje się sprzeczne, jednak pozornie. […]
_____________
„Prace domowe to dopiero początek!” – dwugłos ws. zmian w edukacji
W obszarze edukacji najpierw pojawiła się wroga nauczaniu propaganda, potem zwiększono prawa ucznia, jednocześnie likwidując obowiązki, potem uszkodzono procesy, zachodzące w systemie, a w końcu zaproponowano lek na wszystkie bolączki […]
_____________
Chcą całkowicie przebudować myślenie naszych dzieci – Hanna Dobrowolska
Nowy rząd wprowadza rewolucyjną, ukrytą reformę, która ma na celu nie tylko zniszczenie polskiej edukacji, ale przede wszystkim przebudowanie całkowite myślenia naszych dzieci. — Postępująca destrukcja. Całkowicie systemowa, przeprowadzana z […]
−∗−
Tagi:Bartosz Kopczyński, edukacja, Europejski Obszar Edukacyjny, globalizm, Nowacka, ONZ, podstawy programowe, psychologia, UE, Unia Europejska, w towarzystwie
Szkoła „po nowemu”: Cel numer jeden – „odpolszczyć” i zateizować młodych
Szkoła „po nowemu”: Cel numer jeden – „odpolszczyć” i zateizować młodych
Zofia Michałowicz https://pch24.pl/szkola-po-nowemu-cel-numer-jeden-odpolszczyc-i-zateizowac-mlodych
„Takie będą Rzeczypospolite jakie ich młodzieży chowanie” – tę sentencję przypisywaną Janowi Zamojskiemu zna niemal każdy. Dla wielu to wyświechtany banał, co nie zmienia faktu, że stwierdzenie to jest po prostu prawdziwe. Psychologia w ujęciu przyrodniczym, pozwalającym zmierzyć obserwowalne zachowania prowadzi do wniosków, że zachowania społeczne i poznawcze człowieka należą do grupy zachowań behawioralnych, czyli takich, które mogą być zewnętrznie sterowane za pomocą bodźców wzmacniających lub eliminujących określone zachowania. Ukształtowanie zachowań zależy więc od otoczenia, które te bodźce generuje, co tłumaczy olbrzymi wpływ środowiska, w którym spędza się czas, na postawy życiowe. Mądrość ludowa niesie podobne przesłanie: „Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. W kontekście planowanych zmian w edukacji nie wróży to dobrze przyszłej Polsce. Można jeszcze mieć nadzieję na właściwe młodemu pokoleniu działanie na przekór narzucanemu status quo – wszak „świadomość rodzi się wraz z buntem”, jednak w tej koncepcji Alberta Camusa jest pewien haczyk: aby warto było się zbuntować, trzeba byłoby znaleźć coś, czego warto bronić. Tymczasem głębokie zmiany światopoglądowe już nastąpiły, młodzież ma lewicujący system wartości i prawdopodobnie nie dostrzega żadnego zagrożenia w zapowiadanych inicjatywach pani Nowackiej. W ostatnich latach młodzi ludzie wylegali na ulicę w obronie wolności słowa w internecie (sprawa ACTA) i prawa do mordu nienarodzonych (czarne protesty), co świadczy o przyjętym przez nich systemie wartości. Buntowali się w sytuacjach, gdy gwałtownie odczuwali zagrożenie pogorszenia warunków życia, jakie im odpowiadały. Dopóki więc młodzież nie odczuje takiego zagrożenia, nie będzie się buntować – żaba będzie się nadal gotować.
Nie mam zatem złudzeń – czeka nas postępująca laicyzacja, wywracanie do góry nogami znaczeń pojęć, lewicowe inklinacje niektórych nauczycieli i wykładowców, marksistowskie tło ideologiczne, demoralizacja. Jakie będą przyszłe pokolenia poddane lewackiemu „chowaniu”? Odpowiedź może być tylko jedna – lewackie.
Chyba, że rodzice i otoczenie dziecka, zanim jeszcze trafi ono w „szpony systemu edukacji” podejmą odpowiednie środki zaradcze – wzmocnią jego kręgosłup moralny, zdolność do samodzielnego osądu i wierność Bogu, zbudują odporność na niszczący wpływ współczesnej lewicowej ideologii.
Stanisław Staszic, XVIII-wieczny działacz edukacyjny i publicysta, pisał: „Edukacja narodowa składa się z dwóch części: z oświecenia i wychowania. Oświecenie przy dobrem ustopniowaniu szkół i uporządkowaniu nauk, może nadać sam jeden stan nauczycielski. Do dobrego wychowania trzech stanów potrzeba: stanu familijnego, czyli ojców, stanu duchowieństwa i stanu nauczycieli. Tych trzech wspólnego starania i wspólnej pracy wymaga koniecznie dobre wychowanie. Owszem dwa pierwsze stany mają więcej na wychowanie wpływu, więcej w tej części skutku czynią.” We współczesnym systemie edukacyjnym wpływu „stanu duchowieństwa” praktycznie nie ma, zaś rola „stanu familijnego” jest stopniowo ograniczana.
Po co nam szkoła?
Oświata jako narzędzie kształtujące przyszłe pokolenia jest niewątpliwie elementem polityki państwa, od zamierzeń władających zależały więc cele przed nią stawiane. W średniowieczu, okresie wszechstronnego rozwoju naukowego i kulturalnego, ważna była kondycja moralna, zatem w edukacji kładziono nacisk na formację duchową i etykę, a w kształceniu akademickim celem było przygotowanie kadr do dyplomacji, administracji i kancelarii królewskiej, ale także rozwijanie wszelkich cnót i wiedzy. Szkolnictwo opierało się wówczas na pochodzącym z antycznej tradycji naukowej systemie siedmiu sztuk wyzwolonych obejmujących wiedzę literacką – trivium (gramatyka, retoryka, dialektyka) i matematyczną – quadrivium (arytmetyka, geometria, astronomia i muzyka).
Niższy stopień – trivium zapewniał naukę pisania i czytania oraz posługiwania się łaciną, odpowiedniego wysławiania się i logicznego rozumowania. Wyższy stopień – quadrivium, był dyscypliną związaną z liczbami i stanowił wstęp do dalszej nauki, np. filozofii lub teologii.
W związku z proponowanym przez MEN wykreślaniem z podstaw programowych tematów związanych z rolą Kościoła w rozwoju państwa polskiego, trzeba zaznaczyć, że szkolnictwo stopnia niższego niż akademickie było rozwijane w średniowieczu dzięki działalności Kościoła Katolickiego, który prowadził szkoły parafialne, przyklasztorne, kolegiackie katedralne. Na mocy postanowień soborów laterańskich, ustanawiano także beneficjum dla utrzymania nauczyciela, który miał bezpłatnie uczyć ubogą młodzież.
Kamil Wons w artykule „Szkolnictwo narodziło się w klasztorze” (klubjagiellonski.pl) pisze: „To wtedy szkolnictwo przestaje być elitarne w rozumieniu dochodowym czy stanowym (choć nadal nie powszechne), nie było problemów w tym aby np. pochodzący z rodziny plebejskiej Stanisław ze Skarbimierza (1365–1431 r.) ukończył szkołę przy Kolegiacie w Skarbimierzu, studia w Pradze i został pierwszym rektorem odnowionej Akademii Krakowskiej. Od mniej więcej XII w. dopuszczeni do nauki w szkolnictwie katedralnym i kolegiackim zostali świeccy, wiek XIII natomiast to początek rozwoju szkół parafialnych. Pod koniec pełnego średniowiecza w Królestwie Polskim, w zależności od diecezji, 90–100% parafii miało swoje szkoły. W wieku XV w Polsce istniały 253 szkoły (30 kolegiackich, 16 katedralnych, 37 przyklasztornych oraz 170 parafialnych). Edukacja szkolna w średniowieczu dotyczyła mężczyzn, wyjątkiem były szkoły przy klasztorach żeńskich, kształcące przyszłe zakonnice.”
Wróćmy jednak do celów i zadań stawianych szkolnictwu. W renesansie i oświeceniu czerpano z wzorów starożytnych, klasycznych, zaś celem edukacji było wykształcenie dobrego obywatela oraz przygotowanie praktyczne (np. Akademia Zamojska finansowana przez wielkiego kanclerza, postawiła sobie za cel przygotowanie młodzieży do pracy na rzecz państwa, zaś ukierunkowanie na kształcenie kadr dla pracy publicznej było główną cechą tej uczelni i ambicją jej założyciela). Przełomem dla szkolnictwa były oświeceniowe reformy Stanisława Konarskiego, pijara, który założył w 1740 r. Collegium Nobilium – szkołę dla młodzieży szlacheckiej, z nowoczesnym programem nauczania. W niej również celem było wykształcenie dobrego obywatela i patrioty. Podobnie państwowa Szkoła Rycerska powstała w 1765 r. miała być ośrodkiem kształcenia oficerów i osób cywilnych do służby publicznej. W 1773 r., po rozwiązaniu przez papieża zakonu jezuitów, powstała Komisja Edukacji Narodowej, która miała przejąć prowadzone przez zakon szkolnictwo i opracować nowy system nauczania. Celem także było wykształcenie obywateli gotowych do podjęcia głębokich reform państwa, dlatego skupiono się na przedmiotach „użytecznych” – wprowadzono język polski jako wykładowy, matematykę, nauki przyrodniczo‐fizyczne, oraz elementy prawa, ale także opartą na prawie naturalnym naukę moralną. Określono obowiązki „stanu nauczycielskiego” i powołano Towarzystwo do Ksiąg Elementarnych, które zajęło się m.in. przygotowaniem podręczników.
Okres zaborów miał swoje edukacyjne sukcesy, np. w Królestwie Polskim rozwój szkolnictwa zawodowego za sprawą Stanisława Staszica, jednak z punktu widzenia Rosji i Prus celem kształcenia szkolnego było wynarodowienie Polaków – rusyfikacja i germanizacja (w zaborze pruskim ze względów germanizacyjnych szczególnie dbano o powszechność kształcenia). W Królestwie Polskim ustawiczna rusyfikacja, pogłębiająca się wraz z kolejnymi powstaniami wywołała ostatecznie redukcję kształcenia elementarnego i całkowite zlikwidowanie autonomii w edukacji. Szkolnictwo polskie w zaborze rosyjskim działało więc w konspiracji, wzmogły się też akcje samokształcenia. Po rewolucji 1905 r. Polska Macierz Szkolna powróciła do rozwijania nauczania elementarnego. Celem edukacji, obok zwalczania analfabetyzmu, stało się siłą rzeczy także kultywowanie szeroko rozumianej polskości.
Edukacja w zaborze pruskim wiązała się z falami silnej presji germanizacyjnej, co wywoływało nawet strajki młodzieży szkolnej. Powstające wówczas pozaszkolne inicjatywy edukacyjne i postawa młodzieży wobec zniemczających praktyk w szkołach stały się przejawem oporu wobec polityki zaborcy.
Po odzyskaniu niepodległości Polacy starali się ujednolicić system szkolny. Szkoły powszechne miały być bezpłatne i obowiązkowe. Dostrzegano konieczność walki z analfabetyzmem i znaczenie edukacji dla budowania tożsamości narodowej. Szkoła, wg słów premiera Jędrzeja Moraczewskiego, znów miała wychowywać świadomych, odpowiedzialnych obywateli i wydobywać talenty. Religia, w ramach której nauczano także historii Kościoła, była przedmiotem obowiązkowym.
Po wybuchu II wojny światowej na terenach włączonych do Rzeszy polskie szkolnictwo zostało zlikwidowane. W Generalnej Guberni pozostawiono jedynie szkoły powszechne ze zredukowanym programem nauczania oraz szkoły zawodowe. Celem szkolnictwa prowadzonego przez Niemców była więc użyteczność.
Heinrich Himmler wyjaśnił to dokładnie: „Nieniemiecka ludność Wschodu nie może mieć żadnej wyższej szkoły ponad czteroklasową szkołę ludową. Celem takiej szkoły ma być wyłącznie: proste liczenie, najwyżej do pięciuset, napisanie nazwiska, nauka, iż boskim przykazaniem jest być posłusznym Niemcom, uczciwość, pilność i grzeczność. Czytania nie uważam za konieczne. Poza tą szkołą nie może być na Wschodzie żadnej innej szkoły.” Wszystkie szczeble szkolnictwa, łącznie z wyższym zostały przez Polaków odtworzone w formie konspiracyjnej, powstała też Tajna Organizacja Nauczycielska.
Prof. Wiesław Wysocki w artykule „Tajne nauczanie” opublikowanym w „Biuletynie IPN” wskazał cele jakie jej przyświecały: „Określono główne kierunki pracy konspiracyjnej w sferze oświaty: odbudowa polskich struktur w ograniczonym zakresie, inspirowanie nauczycieli do umacniania polskości w szkolnictwie powszechnym (dopuszczonym i kontrolowanym przez okupanta) oraz organizowanie tajnego nauczania na poziomie szkół średnich i wyższych. (…) zorganizowanie tajnego nauczania przedmiotów zakazanych (historia i geografia Polski, literatura polska), udzielanie pomocy rodzinom nauczycielskim wysiedlonym przymusowo z zachodnich i północnych terenów wcielonych do III Rzeszy. Ustalono także podstawowe formy i metody tajnej pracy oświatowej.”
Prof. Wysocki opisuje też jakie „nowe” cele miało szkolnictwo pod okupacją radziecką: „Na obszarach wschodnich państwa polskiego, okupowanych przez stalinowski Związek Sowiecki i bezprawnie anektowanych do białoruskiej i ukraińskiej republiki sowieckiej, w latach 1939–1941 pozwalano na funkcjonowanie szkół elementarnych i średnich z językiem polskim. Podlegały one jednakże zasadniczej reorganizacji w duchu ideologii sowieckiej (wprowadzono nowe przedmioty ideologiczne, usunięto religię, dokonano radykalnych zmian w programach nauczania historii, geografii i innych), zlikwidowano szkoły prywatne. W szkolnictwie wyższym dokonano głębokiej ukrainizacji lub rusyfikacji.”
Po II wojnie światowej szkolnictwo w Polsce stało się narzędziem propagandy sowieckiego okupanta. Korzyścią była likwidacja analfabetyzmu, jednak cena tego sukcesu była wysoka: komunizm w oświacie, eliminacja religii, likwidacja szkół prywatnych i obowiązkowa nauka języka rosyjskiego. W ustawie z 1961 r. o rozwoju systemu oświaty i wychowania napisano: „Oświata i wychowanie stanowią jedną z podstawowych dźwigni socjalistycznego rozwoju Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. System kształcenia ma na celu przygotowanie kwalifikowanych pracowników gospodarki i kultury narodowej, świadomych budowniczych socjalizmu”. Cel edukacji był zatem jasny: indoktrynacja w duchu marksistowsko-leninowskiej propagandy w celu wychowania pokolenia o mentalności Homo sovieticusa.
W III RP obowiązek szkolny wydłużono do 18. roku życia, wprowadzono dobrowolność nauki religii, przeprowadzano różnorodne reformy (np. wprowadzenie gimnazjów, później ich likwidacja). Organizacja zajęć była podobna do obecnej. Powrócono do kształcenia obywateli w duchu poszanowania polskiego dziedzictwa kulturowego.
Z perspektywy historycznej można dostrzec jakie były cele polskiego szkolnictwa w różnych okresach dziejowych. Dla Polaków edukacja oznaczała narzędzie umacniania więzi narodowych oraz kształtowania pokoleń patriotów i świadomych reformatorów. Gdy Polska chciała się rozwijać stawiano przed szkolnictwem światłe cele i dbano o harmonijny rozwój różnych szczebli i form edukacji.
Gdy do władzy dochodziły siły wrogie Polsce, wtedy pojawiały się redukcje programów, indoktrynacja ideologiczna, zakłamywanie prawdy, „przedmioty zakazane”. Gdy rządzącym nie był potrzebny obywatel, lecz tylko „pracownik”, ograniczano możliwość zdobywania wiedzy i poszerzania horyzontów. Na szczęście zaborcom i okupantom nie powiodły się ich zamierzenia – polskość przetrwała, ponieważ znaleźli się ludzie, którzy o to zadbali, czasem ryzykując życie. Duża w tym zasługa także Kościoła Katolickiego.
Współczesne cele
Jakie cele ma dzisiejsze szkolnictwo w Polsce? Czemu ma służyć finansowany z kieszeni obywateli system kształcenia? W teorii kosztowne nauczanie kolejnych pokoleń powinno być inwestycją, a więc działaniem korzystnym dla kraju i obywateli – młody człowiek powinien nabyć umiejętności pozwalające mu na godne życie, założenie i utrzymanie rodziny, wspieranie innych i wspomaganie własnego kraju. Ustawa z dnia 14 grudnia 2016 r „Prawo oświatowe” w preambule zawiera następujące stwierdzenie: „Oświata w Rzeczypospolitej Polskiej stanowi wspólne dobro całego społeczeństwa; (…) Nauczanie i wychowanie – respektując chrześcijański system wartości – za podstawę przyjmuje uniwersalne zasady etyki. Kształcenie i wychowanie służy rozwijaniu u młodzieży poczucia odpowiedzialności, miłości Ojczyzny oraz poszanowania dla polskiego dziedzictwa kulturowego, przy jednoczesnym otwarciu się na wartości kultur Europy i świata.
Szkoła winna zapewnić każdemu uczniowi warunki niezbędne do jego rozwoju, przygotować go do wypełniania obowiązków rodzinnych i obywatelskich w oparciu o zasady solidarności, demokracji, tolerancji, sprawiedliwości i wolności.” Koresponduje to z wizją Stanisława Staszica, który za cel edukacji narodowej stawiał „prawdziwą szczęśliwość człowieka” oraz „wyrobienie dobrych Polaków”.
W praktyce szkoła powinna więc nie tylko uczyć, ale także wspierać wychowawczą rolę rodziny. Z jednej strony to podejście szlachetne i ugruntowane historycznie, z drugiej jednak ten punkt stanowi furtkę do kształtowania sumień, wrażliwości i poglądów nowych pokoleń. Niektóre treści przekazywane w szkole są neutralne światopoglądowo i niewątpliwie przydatne wychowawczo (np. wyrabianie nawyku obowiązkowości, punktualności, wspieranie samodzielności, pomagania innym, motywowanie do pracy, nauka szlachetnej rywalizacji, wpajanie zasad kultury osobistej itp.). Inne jednak, zwłaszcza w przypadku przedmiotów decydujących o tożsamości religijnej i narodowej (historia, język polski, religia) są polem do ekspresji określonych przekonań osoby wykładającej dany przedmiot. Podobnie zajęcia pozaszkolne, dodatkowe wykłady, czy dobór akcji społecznych mogą wpływać na światopogląd młodzieży. Masowe wyjścia klas na film o Grecie Thunberg i „dyskusje po filmie” są tego przykładem.
Obecnie stery obu ministerstw odpowiedzialnych za kształcenie Polaków znajdują się rękach osób o wyraźnie lewicowych poglądach. Dla osób o takich korzeniach polskość, a przede wszystkim wiara w Boga mają znaczenie wyłącznie jako element do zwalczania lub obiekt drwin. Nie mam wątpliwości, że celem edukacji nie będzie już wychowanie Polaka patrioty – nowym celem będzie ukształtowanie przyszłego wyborcy.
Rozdzielenie ministerstw
Pierwszym krokiem postawionym przez nowy rząd Donalda Tuska na ścieżce ku „lepszej” edukacji było rozdzielenie ministerstw – Ministerstwo Edukacji i Nauki ponownie podzielono na Ministerstwo Edukacji Narodowej oraz Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Trudno mi oceniać, czy jest to krok ku lepszemu i czy był konieczny. W jego wyniku na razie mamy zmultiplikowaną kadrę urzędniczą zarządzającą ministerstwami, co z pewnością jest sporym wydatkiem, a więc trudno nazwać to korzyścią dla obywateli. Z drugiej strony taką zmianę postulowali m.in. prezes Polskiej Akademii Nauk, prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej oraz przewodniczący Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego, a także Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich.
Zdaniem środowisk naukowych i akademickich poprzednie połączenie resortów „doprowadziło do spadku znaczenia badań naukowych i obniżenia realnych nakładów przeznaczanych na ten cel. Pokazało również całkowitą odmienność mechanizmów finansowania i zarządzania edukacją szkolną względem edukacji akademickiej i nierozerwalnie z nią związanych badań naukowych” (…) Rozumiem zatem, że w podziale ministerstw chodziło o dostępność funduszy. Za taką strukturą resortów opowiadają się również nauczyciele – w ankiecie przeprowadzonej w listopadzie i grudniu 2023 r. przez Głos Nauczycielski aż 75 % głosujących poparło utworzenie odrębnego ministerstwa edukacji. Czy to względy merytoryczne, czy też wpływ trudnych relacji prof. Czarnek – ZNP? Nie wiadomo.
Na czele MNiSW stanął Dariusz Wieczorek – inżynier elektryk, działacz turystyczny i samorządowiec z Nowej Lewicy, bez stopnia naukowego. Środowisko akademickie przyjęło jego kandydaturę z zaskoczeniem, ale i … zrozumieniem. Co ciekawe, gdy to Wojciech Murdzek z ramienia PiS obejmował ten urząd w 2020 r., na portalu wyborcza.pl pisano: „Kim jest pierwszy w historii minister nauki bez stopnia naukowego”, zaś komentujący nie zostawiali na nim suchej nitki rozpisując się o „miernotach z PiSu” i rymując: „Nie tytuły lecz chęć szczera zrobi z ciebie ministera…”. Teraz, w sprawie pana Wieczorka wyborcza.pl stawia pytanie „Kim jest minister nauki i szkolnictwa wyższego w rządzie Tuska?” i opisuje go jako osobę „spoza środowiska”, na co forumowicze gazeta.pl reagują tak: „Jestem ze środowiska akademickiego. Wyrażam zdziwienie. Ale poczekajmy, żeby być dobrym ministrem nie trzeba wywodzić się z naszego środowiska. Ważni będą ludzie, którymi nowy minister się otoczy, oni mu będą tłumaczyć mechanizmy tego, co się dzieje, i to jak ich będzie umiał słuchać. Gość z klasą sobie poradzi.” „I co z tego, że spoza środowiska. Poprzedni minister był ze środowiska. I co z tego wyszło?” Ot, ciekawostka dla badaczy zjawiska lewicowej hipokryzji.
Nowa ekipa w MEN
Ster Ministerstwa Edukacji Narodowej przejęła Barbara Nowacka inżynier informatyk oraz magister zarządzania. Minister Nowacka wydaje się twierdzić, że szkoła ma być przede wszystkim miejscem przyjaznym, szczególnie przyjaznym dla różnorodności i równości. Pani minister jest działaczką feministyczną, była także wraz z Januszem Palikotem współprzewodniczącą lewicowej i antyklerykalnej partii „Twój Ruch”, znanej m.in. z prób usunięcia krzyża z Sejmu, a ostatnio jest przewodniczącą Inicjatywy Polskiej propagującej „wspólny gniew” w ramach akcji „ratujmy kobiety”.
Te informacje oczywiście rzucają światło na jej światopogląd i prawdopodobny kształt nadzorowanych przez nią zmian w edukacji. Pierwsze decyzje już podjęła – są one na razie głównie chwytami propagandowymi, które właściwie nic nie kosztują, a można się wykazać, że „coś się już zrobiło” – zakaz oceniania prac domowych w niektórych klasach, głośne medialnie zwolnienie prawicowej kurator Barbary Nowak, wstrzymanie programu „Laptop dla ucznia”, objęcie patronatem MEN „Rankingu Szkół Przyjaznych LGBTQ+” i zapowiedzenie niewątpliwie szokujących zmian w podstawach programowych. Do tego coś miłego dla lewicowych wyborców: nazwanie książki wybitnego historyka prof. Wojciecha Roszkowskiego „gniotem”, nieustające krytykowanie prof. Przemysława Czarnka, propozycja niewliczania do średniej oceny z religii, pomysł zajęć sportowych „bez rywalizacji” oraz spotkanie z Anją Rubik założycielką promującej „edukację seksualną” fundacji Sexed.pl.
Wiceminister w randze sekretarza stanu Katarzyna Lubnauer, doktor nauk matematycznych, swoje polityczne szlify zdobywała w Unii Demokratycznej, a następnie w Unii Wolności. Do Sejmu dostała się z list Nowoczesnej. Jej kondycję moralną obrazuje obrona w styczniu 2017 r. sylwestrowego wyjazdu Ryszarda Petru z partyjną koleżanką na Maderę. Pani Lubnauer nazwała tę eskapadę, zorganizowaną podczas protestu ówczesnej opozycji w Sejmie, „wyjazdem w sprawach partyjnych”. Przekonania pani wiceminister obrazuje też taka wypowiedź: „To jest nienormalne, że nauczyciel – często przymuszony – prowadzi dzieci, niekoniecznie chcące, na mszę na początek nowego roku szkolnego. To nienormalne, że msza jest częścią oficjalnych uroczystości.”
Z kolei wiceminister w randze sekretarza stanu Joanna Mucha, doktor nauk ekonomicznych, znana jest z popisów wokalnych w czasie „puczu” opozycji w Sejmie w 2016 r. Podczas pełnienia funkcji Ministra Sportu i Turystyki wykazała się, jak twierdziła NIK, niegospodarnością, przeznaczając miliony złotych na koncert Madonny (zorganizowany w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego). Ostatnio, w wypowiedzi dla gazeta.pl stwierdziła, że lekcje religii „formują dzieci ideologicznie”: „bardzo nie chciałabym, żeby otrzymywały jakąś próbę formowania ich w sposób ideologiczny, a niestety cały czas na religii tego typu tematy, nie wiem, czy dominują, ale są bardzo wyraźnie obecne. (…) W moim przekonaniu ministerstwo powinno przynajmniej mieć taki wpływ, żeby rzeczy, które są niezgodne z wiedzą naukową, nie były przekazywane na lekcjach religii. (…) Tego typu treści sprawiają, że dzieci mają mętlik w głowie i później nie wiedzą, co mają myśleć” – powiedziała „wiceministerka” edukacji.
Czekają nas zatem głębokie zmiany w „filozofii kształcenia”, bowiem nowa władza zupełnie inaczej postrzega rolę szkoły niż jej poprzednicy. Zapowiedzi sugerują dwa główne cele zmian: skrajną ateizację i „odpolszczanie”. Obawiam się, że rząd powierzając władztwo nad edukacją (ale też szkolnictwem wyższym) osobom wywodzącym się z lewicowych kręgów światopoglądowych, ośmieli lewicujące zasoby nauczycielskie do aktywności w zakresie działań typu strajki klimatyczne, tęczowe piątki, promowanie za wszelką cenę współcześnie rozumianej różnorodności. Jest to swego rodzaju akcja przygotowująca podglebie pod nowy typ obywatela i wyborcy.
Co ciekawe, żadna z wymienionych pań nie reprezentuje partyjnej „lewicy” wprost, ich ugrupowania określają się same jako centrowe lub centrolewicowe, jednak ich inklinacje lewicujące, wyłaniające się z zapowiedzi i podejmowanych działań są niezwykle silne. Gdy czytam wypowiedzi rządzących w MEN pań Nowackiej, Lubnauer czy Muchy (np. takie „będziemy potrzebowali coraz mniej ludzi, którzy będą mieli umiejętności akademickie, czyli wiedzę”) mam nieodparte wrażenie, że szkoła wkrótce będzie wyglądać jak w krótkometrażowym filmie australijskiego komika i filmowca Neela Kolhatkara „Modern Educayshun” (film jest dostępny na platformie YT, trwa ok. 7 minut – serdecznie polecam). Ten film sprzed niemal dekady wydaje się być proroczy…
Megalomania czy kompleksy?
W dwudziestoleciu międzywojennym bezpłatne szkolnictwo obejmowało tylko poziom podstawowy. Szkoły średnie (płatne) ukończyło 4% społeczeństwa, zaś wyższe wykształcenie (płatne) uzyskały osoby stanowiące nie więcej niż 1% społeczeństwa. Mimo to mieliśmy sukcesy gospodarcze, konstruowaliśmy samoloty, a polska szkoła matematyczna wydała „tęgie głowy” zdolne do rozwikłania kodu Enigmy. Przede wszystkim jednak wówczas wychowało się pokolenie kochające Polskę, gotowe za nią walczyć. Teraz również radzimy sobie gospodarczo, jesteśmy Narodem niezwykle zaradnym, ale nie mamy nawet własnej marki samochodu.
Mieliśmy i mamy nadal genialnych wynalazców, badaczy i naukowców, nasi uczniowie zajmują medalowe miejsca w międzynarodowych olimpiadach naukowych, mimo to ogromny potencjał tkwiący w obywatelach wydaje się być marnotrawiony, zaprzepaszczany, nakierowywany na drobniejsze cele. W dodatku „elity” wstydzą się polskości i promują kosmopolityzm.
Warto się zastanowić, czy to właśnie na etapie lat szkolnych nie rodzą się kompleksy wobec „wspaniałego Zachodu”, które pozostały z lat PRL-u, gdy szczytem marzeń był zakup coca-coli w Pewexie? Może to właśnie w szkole zachodzi opisany przez Staszica proces „bałamucenia dusz” i „znudzenia sobie kraju własnego”?
Kompleksy, z psychologicznego punktu widzenia, wpływają na to jak postrzegamy świat i jakie wyznajemy wartości, decydują o uczuciach i zachowaniu. Sprawiają, że rezygnujemy z pewnych działań, bo odczuwamy w związku z nimi niepokój lub wstyd. W skali narodowej jest podobnie: ostatnio nareszcie pojawiły się wielkie idee takie jak przekop Mierzei Wiślanej, CPK, elektrownia atomowa – niektóre udało się zrealizować, ale inne być może przepadną, bo Naród lekkomyślnie powierzył stery rządu osobom o mentalności zakompleksionej, zapatrzonej w obce wzorce, nazywającej pomysły naturalnego rozwoju gospodarczego „megalomanią”.
Premier rządu nie jest jednak władcą feudalnym, nie jest naszym właścicielem – on ma w naszym imieniu zarządzać, administrować i usprawniać. To jest jego odpowiedzialność przed Bogiem, Narodem i historią. Zadaniem rządu nie jest wpędzanie własnego kraju w opresyjne zobowiązania ani wynaradawianie i ateizowanie obywateli. Wbrew pozorom uczniowie i rodzice maja jeszcze szansę na ograniczenie niekorzystnych zmian czekających edukację – szkoły podstawowe prowadzone są przez gminy, zaś średnie przez powiaty. Oznacza to, że od obsady personalnej władz samorządowych bardzo dużo zależy. Rodzice mogą wpływać na losy systemu edukacji monitorując życie szkolne przez Rady Rodziców, podpisując petycje, aktywnie protestując przeciwko demoralizującym lub antypolskim zmianom.
Myślę też, że decydujące znaczenie dla każdej dziedziny, także edukacji, ma wiara w Boga. Tu pojawia się zadanie dla Kościoła – wyrugowane z systemu edukacji i przeniesione na niezależny od państwa grunt lekcje religii mogą stać się kuźnią nowego pokolenia, wierzącego i patriotycznego, znającego naukę Kościoła i historię Polski. Jeśli dojdzie do usunięcia religii ze szkół, Kościół, jeśli podejmie wyzwanie, ma szansę wrócić na pozycję ostoi Prawdy i polskości. [To pogląd , lagodnie piząc, dziwaczny.
Zofia Michałowicz
=========================
[MD: To pogląd , łagodnie pisząc, dziwaczny. Może naiwny. Usunięcie religii ze szkół jest celem ateistów, wrogów Pana Boga. Pozatem – nie bierzy Autorka pod uwagę niskiego poziomu moralnego i intelektualnego obecnych władców Koścoła, raczej urzędników…]
Hodowanie debili z udziałem feministry Edukacji Barbary Nowackiej.
Nieobowiązkowe prace domowe w szkołach podstawowych. Konferencja prasowa z udziałem feministry Edukacji Barbary Nowackiej
3.04.2024 www.gov.pl/edukacja/konferencja-prasowa-w-sprawie
[feministra – to moje wyjaśnienie. MD]
Odejście od obowiązkowych prac domowych to więcej czasu dla uczniów i uczennic na przygotowanie się do lekcji, rozwijanie zainteresowań, aktywność fizyczną i odpoczynek. Od kwietnia obowiązują nowe przepisy dotyczące prac domowych w szkołach podstawowych.
W pierwszym dniu szkoły po Świętach Wielkanocnych w praktyce zaczęło obowiązywać rozporządzenie Ministra Edukacji dotyczące prac domowych w szkołach podstawowych. W klasach I-III prace domowe pisemne i praktyczno-techniczne nie są zadawane – z wyjątkiem ćwiczeń pisemnych usprawniających motorykę małą – a w klasach IV-VIII prace domowe są nieobowiązkowe i nieoceniane. Zamiast oceny, uczeń uzyskuje od nauczyciela informację zwrotną na temat poprawności i jakości wykonanej pracy.
Minister edukacji Barbara Nowacka wskazała konkretne korzyści wynikające z nowych przepisów.
Uczniowie i uczennice w końcu zyskują czas na przygotowywanie się do lekcji, czytanie książek, a także, co bardzo ważne, rozwijanie swoich zainteresowań, aktywność fizyczną i odpoczynek – powiedziała feministra Nowacka.
Jak podkreśliła, to szkoła jest miejscem, w którym dzieci się uczą, szkoła musi też wyrównywać szanse i uczyć uczciwości.
Nieobowiązkowe prace domowe to ważny krok w kierunku nowoczesnej szkoły, a także szkoły bez fikcji. Nie może być tak, że nauczyciel stawia ocenę za pracę, którą tak naprawdę wykonała sztuczna inteligencja. Postęp technologiczny jest bardzo szybki, a szkoła musi za nim nadążać – podkreśliła feministra edukacji.
Zastępca dyrektora Instytutu Badań Edukacyjnych Tomasz Gajderowicz wskazał, że podstawą przyjętych rozwiązań prawnych są m.in. badania naukowe.
Efekt edukacyjny prac domowych w przypadku szkoły podstawowej jest bardzo mały
Szkoła prywatna jest lepsza od publicznej. I znacznie tańsza.
Powszechne przekonanie, że szkoła prywatna jest lepsza od publicznej
7.04.2024 szkola-prywatna-jest-lepsza
Według 75 proc. Francuzów szkoła prywatna jest lepsza od szkoły publicznej. Nic dziwnego, że uczniów w prywatnych placówkach (głównie zresztą katolickich), wzrosła we Francji z 16,5 proc. w 2011 r. do 17,6 proc. w 2022 r.
Według sondażu instytutu Odoxa dla BFM Business, 75 proc. Francuzów twierdzi, że edukacja prywatna jest lepsza od publicznej. Ankietowani uważają, że taki system szkolny pozwala uczniom osiągać lepsze sukcesy. Większość chce umieszczać swoje dzieci w szkołach prywatnych (54 proc. w porównaniu do 45 proc. preferujących szkoły publiczne), pomimo pewnych dodatkowych kosztów
52 proc. Francuzów zgadza się także z tym, że szkoły prywatne powinny być finansowane z ich podatków. Państwo wspomaga szkoły prywatne, z którymi podpisało kontrakty, sumą 10 miliardów euro.
W szkołach prywatnych uczy się 2,2 miliona dzieci (dane Trybunału Obrachunkowego z 2023 r.). Takich placówek, w większości katolickich, jest 7,5 tysiąca. W ostatnich latach odsetek ich uczniów wzrasta, z 16,5 proc. w 2011 r. do 17,6 proc. w 2022 r.
Lewicowym krytykom takich szkół brakuje nich „różnorodności społecznej”. Lewica wielokrotnie stawiała też postulaty odebrania pomocy finansowej państwa placówkom religijnym. Takie prywatne szkoły zwalniają jednak najbiedniejszych z czesnego, nie ma też kryteriów np. religijnych, a nawet obowiązkowej katechezy w szkołach katolickich. Bywa, że szkoły katolickie chętnie wybiera muzułmańska klasa średnia…
Według Sekretariatu Generalnego ds. Edukacji Katolickiej (Sgec), edukacja prywatna pozwala państwu na znaczne oszczędności. „Gdyby państwo miało kształcić wszystkich uczniów szkół prywatnych, musiałoby wydawać o 9 miliardów euro rocznie więcej” – podliczył Philippe Delorme, sekretarz generalny Sgec.
Źródło: Valeurs/ BFM
Na Ukrainie banderyzm w pełnym rozkwicie. w POlsce – w dużym pąku.
Na Ukrainie nazizm jest w pełnym rozkwicie
W polskiej opinii publicznej panuje cicha zasada, że bardzo dobrze „sprzedaje się” wrzucanie do swoich wypowiedzi cytatów Jana Pawła II, gdyż Polacy to lubią, a w rzeczywistości nikt nie zwraca uwagi na treść słów. Zasada ta sprawdza się w słowach, jakie Jan Paweł II powiedział o znaczeniu historii:„Naród, który nie zna swojej przeszłości umiera i nie buduje swojej przyszłości”.
Na Ukrainie nazizm jest w pełnym rozkwicie. Rozkwit ten nie jest tylko chwilowym wybuchem uczuć, jakie towarzyszyły Ukraińcom, którzy współpracowali z nazistowskimi Niemcami w okresie II wojny światowej, lecz jest z góry zaplanowaną akcją, mającą na celu zakorzenienie tych poglądów wśród młodego pokolenia Ukraińców.
W 2019 roku na portalu Wprawo.pl ukazał się artykuł informujący, że młode pokolenie Ukraińców mieszkających w Polsce uczone jest zafałszowanej historii relacji polsko-ukraińskich, ukazując mordercę Banderę jako bohatera, a naszych wymordowanych rodaków na terenie południowo-wschodniej II Rzeczpospolitej jako komunistów[1].
Obecnie, po znaczącym wzroście liczby Ukraińców na terenie naszego kraju, nowo wybrany rząd warszawski poprzez minister edukacji narodowej poinformował, że rozpoczęto prekonsultacje zmiany podstawy programowej kształcenia ogólnego. Zmiany dotyczą także historii. Jedna z tych propozycji dotyczy wykreślenia zwrotu ludobójstwa ludności polskiej na na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej[2].
W myśl dosłownych zapisów kwestia ludobójstwa na narodzie polskim, jakiego dopuścili się sadyści spod znaku OUN-UPA postrzegana ma być już jako konflikt polsko-ukraiński, a nie ludobójstwo ludności polskiej[3]. Propozycja ta idealnie wpisuje się w zakłamaną ukraińską narrację historyczną, co potwierdza, że niezależnie od wyników wyborów w Polsce obecny rząd warszawski, tak samo jak ich oponenci z PiS-u, czuje się (…) sługami narodu ukraińskiego[4].
Jak zapowiada wiceminister edukacji Joanna Mucha, MEN chce włączyć do polskiego systemu edukacji dzieci z Ukrainy. W szkołach będą dla nich prowadzone specjalne lekcje ukraińskiego. Zatrudnieni będą także nauczyciele z Ukrainy[5]. W tym miejscu nasuwa się bezpośrednie pytanie: czego będą uczone w polskich szkołach ukraińskie dzieci przez nauczycieli z Ukrainy?
Biorąc pod uwagę rozkwit kultu nazistowskiego na Ukrainie[6] jak również groźby zamachów terrorystycznych pod adresem Polski, jakie nie tak dawno kierował Dmitrij Korczyński przywódca ukraińskich nacjonalistów wściekły za blokowanie granicy przez polskich rolników[7], możemy przyjmować, że pod szyldem nauczania będzie rozwijana piąta kolumna w Polsce, uczona kultu do zbrodniarzy spod znaku OUN-UPA i nienawiści do Polaków.
Historia to nie zamknięta księga, którą obecnie można poczytać przy kominku. Dopóki dla narodów i plemion istotne będzie kultywowanie pamięci przodków i istotnych wydarzeń z historii ich życia, podejmowane próby ograniczania nauki tego przedmiotu lub ukazywanie ich zgodnie z widzimisie się kultywatorów wrogów naszych przodków jest świadomym skazywaniem obecnego i przyszłego pokolenia Polaków na powtórzenie historii Polaków z Wołynia.
Póki polska racja stanu i polski interes narodowy nie będzie priorytetowym dla osób zajmujących istotne miejsca w polskiej polityce, biorących za tą „pracę” ogromne pieniądze z polskich podatków, dopóty egzystencja i bezpieczeństwo całego polskiego społeczeństwa będą zagrożone.
Źródła:
[1]https://wprawo.pl/tylko-u-nas-podrecznik-bandera-i-ja-w-jezyku-polskim-czego-ucza-sie-ukrainskie-dzieci/
[2]https://historia.org.pl/2024/02/13/z-podstawy-programowej-znika-ludobojstwa-ludnosci-polskiej-na-na-wolyniu/
[3]https://historia.org.pl/2024/02/13/z-podstawy-programowej-znika-ludobojstwa-ludnosci-polskiej-na-na-wolyniu/
[4]https://pch24.pl/jestesmy-slugami-narodu-ukrainskiego-kompromitujace-stwierdzenie-rzecznika-msz/
[5]https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-lekcje-ukrainskiego-w-polskich-szkolach-wiceminister-o-plana,nId,7359147
[6]https://www.magnapolonia.org/tarnopol-uhonorowal-weterana-ss/
[7]https://twitter.com/JacekWilkPL/status/1757547186211139966
W związku z decyzją Prezydenta m.st. Warszawy o zakupie do bibliotek szkół podstawowych książki „Mamo, Tato, a co to jest to in vitro?”. [Ściśle TAJNE].
Szanowni Państwo,
w związku z decyzją Prezydenta m.st. Warszawy o zakupie do bibliotek szkół podstawowych książki „Mamo, Tato, a co to jest to in vitro?”, autorstwa Narine Szostak, zwracam się z prośbą o odbiór 2 książek do Państwa biblioteki.
To historia dziewczynki i tysięcy dzieci, które przyszły na świat z miłości i dzięki pomocy medycyny. Książka ma na celu ułatwienie rozmowy na ten temat. Wyjaśnia proces in vitro w sposób zrozumiały i odpowiada na najczęściej pojawiające się pytania.
Przesyłam także list Pana Prezydenta dla dyrektorów szkół i placówek oświatowych, który będzie załączony do publikacji oraz moja prośba o wsparcie organizacyjne.
Książki sa do odebrania w Wydziale Oświaty, pokój 142.
—
[—-]
Główny specjalista
URZĄD M.ST. WARSZAWY
Dzielnica [—-]
Wydział Oświaty i Wychowania dla Dzielnicy
ul. [—] Warszawa
=========================
tel. [—]
[tyż tajemnica !! Bo się wda, co ludzie Szambelana robią naszym dzieciom Mirosław Dakowski]
================
Dalej pańcia pisze:
Wiadomość ta jest przeznaczona tylko dla określonych adresatów i może zawierać informacje prawnie chronione.
Zakazane jest rozpowszechnianie i przesyłanie informacji do osób nieuprawnionych do ich otrzymania.
Zabronione jest także wykorzystywanie tych informacji w celu innym niż zostały przesłane.
O trwającym „opiłowywaniu” polskich katolików. Zapowiadał przed wyborami obecny minister sportu Nitras. Wtórował mu obecny premier Tusk.
Szanowny Panie, dzisiaj chciałbym opowiedzieć Panu o trwającym już „opiłowywaniu” polskich katolików, które zapowiadał jeszcze przed wyborami minister sportu Sławomir Nitras. Wtórował mu wtedy zresztą sam premier Donald Tusk, zapowiadając „natychmiast po wygranych przez PO wyborach, przeprowadzenie procesu oddzielenia Kościoła od państwa ze wszystkimi tego skutkami”. W radykalizmie ścigał się z nimi Szymon Hołownia, obiecujący osłabienie ochrony prawnej uczuć religijnych oraz likwidację funkcji oficjalnych kapelanów. W toku kampanii wyborczej ostrzegaliśmy, że te antykatolickie wystąpienia oznaczać będą szybki atak na nauczanie religii w szkole i na prawo do klauzuli sumienia, a także ideologizację edukacji, wypowiedzenie konkordatu i finansowy szantaż wobec Kościoła. Ostatnie miesiące dowiodły, że nasze przewidywania były trafne. Co więcej, takie wypowiedzi polityków ośmieliły aktywistów nienawidzących chrześcijan do ataków na nasze konstytucyjne prawa i wolności.Na początku marca po pomoc do naszych prawników zwrócili się rodzice dzieci z jednej ze szkół podstawowych na Mazowszu, gdzie dyrekcja odmówiła udostępnienia sali szkolnej na potrzeby rekolekcji wielkopostnych, które do tej pory odbywały się co roku w szkole. Przed podjęciem tej decyzji nie tylko nie pytano rodziców o opinię, ale nawet nie przekazano im informacji, że taka decyzja została podjęta. Z informacji uzyskanych od rodziców wynika, że zmiana dotycząca rekolekcji była wynikiem zastraszenia szkoły przez fundację „Wolność od religii”. Antychrześcijańscy aktywiści wysyłają do placówek oświatowych pogróżki wyciągnięcia konsekwencji prawnych za… organizowanie w szkołach wydarzeń, apeli lub uroczystości o chrześcijańskim charakterze. Ta sama fundacja zwalcza nawet szkolne „bale wszystkich świętych” i podburza w mediach społecznościowych uczniów do zgłaszania i protestowania przeciwko wszelkim tego typu wydarzeniom. O ile przez lata podobni radykałowie pozostawali marginesem, teraz mogą cieszyć się pełnym poparciem urzędników ministerstwa oraz kuratorów. Nasze wsparcie dla rodziców i szkół staje się więc pilną koniecznością.Dlatego opublikowaliśmy na naszej stronie internetowej i w naszym portalu „Vademecum katolika” szereg opracowań dotyczących praw dzieci i ich rodziców w szkole – między innymi poradniki prawne dla rodziców i dla nauczycieli, a nawet specjalne, odrębne poradniki na temat modlitwy i organizacji jasełek w szkole. Wyposażenie chrześcijan w wiedzę na temat ich praw jest bardzo istotne, gdy wrogowie wiary mogą liczyć na poklask i wsparcie nowego rządu. Jednocześnie reagujemy na zapowiedzi i działania rządu uderzające w prawa ludzi wierzących. Sam premier Donald Tusk straszył ostatnio prokuraturą lekarzy odmawiających zabijania dzieci nienarodzonych. W specjalnej opinii prawnej wskazaliśmy na przepisy prawa polskiego i międzynarodowego oraz wyroki sądów, które zapewniają każdemu Polakowi prawo do sprzeciwu sumienia.Klauzuli sumienia bronimy też przed sądami. Złożyliśmy kasację do Sądu Najwyższego w sprawie farmaceutki, która odmówiła pacjentce sprzedaży pigułki „Dzień po”. Zostaliśmy także poproszeni o trwałą współpracę, wsparcie i pomoc prawną dla członków ogólnopolskiego stowarzyszenia ginekologów, którzy obawiają się prześladowań za wierność wyznawanym wartościom i powoływanie się na gwarantowaną konstytucyjnie wolność sumienia.Wielkimi krokami zbliża się także ostateczna rozprawa z religią w szkołach, którą poprzedzono atakiem na rangę tego przedmiotu. Na początek, nowy rząd chce ograniczyć liczbę lekcji religii z 2 do 1 godziny w tygodniu, która ma być obligatoryjnie pierwszą lub ostatnią lekcją w ciągu dnia, usunąć ocenę z religii ze świadectwa szkolnego i wpływu na średnią ocen oraz usunąć katechetów z rad pedagogicznych. Sprzeciwiając się temu, sporządziliśmy już 3 analizy prawne. Wbrew kłamstwom radykałów, publiczne finansowanie lekcji religii w szkołach jest standardem w większości krajów UE. Niezbędne jest też wyjaśnianie, że pieniądze przeznaczone na ten cel są po prostu normalną pensją nauczycieli przedmiotu szkolnego, a obecność oceny z religii na szkolnym świadectwie wynika z samego faktu jej uznania jako przedmiotu szkolnego, co potwierdził Trybunał Konstytucyjny.Szkół dotyczą także, ogłoszone przez Ministerstwo Edukacji, potężne zmiany w programie nauczania, które nasi eksperci określili mianem „dechrystianizacji szkoły”. Budując koalicję organizacji nauczycielskich i ekspertów przedmiotowych, szykujemy się do walki z nadciągającą próbą zmiany rozporządzenia regulującego program kształcenia naszych dzieci. Odpowiedzieliśmy także na szeroko rozpowszechniane kłamstwa i manipulacje na temat źródeł finansowania Kościoła. Podczas konferencji zorganizowanej w Sekretariacie Episkopatu Polski, Łukasz Bernaciński z zarządu Ordo Iuris przypomniał, że Fundusz Kościelny powstał po to, by przekazywać poszkodowanym kościołom zyski z zagrabionych przez władze komunistyczne nieruchomości kościelnych. Przy okazji pokazaliśmy najlepsze sposoby na rozwiązanie stale nawracającego problemu. Przykładem państwa, które mogłoby być cenną inspiracją są między innymi Czechy, które zdecydowały się na częściową restytucję majątku odebranego w okresie komunistycznym Kościołowi w połączeniu z rozłożoną na roczne raty rekompensatą. Alternatywnym rozwiązaniem jest zastąpienie Funduszu dobrowolnym odpisem podatkowym działającym na podobnych zasadach co odpis na organizacje pożytku publicznego. Konferencja cieszyła się dużym zainteresowaniem mediów. Relacjonowały ją między innymi branżowe serwisy kościelne czy finansowe, a także najważniejsze portale ogólnopolskie jak Interia czy Onet. Jeśli chrześcijanie pozostaną bierni, gdy lewicowy rząd odpala piły mechaniczne by zrealizować politykę „opiłowywania” katolików z rzekomych przywilejów, to wkrótce wszyscy obudzimy się w państwie wojującego ateizmu, gdzie nie będzie można mówić o swojej wierze ani nosić publicznie symboli religijnych takich jak różaniec, krzyżyk czy medalik.Nie łudźmy się – radykałowie nie poprzestaną na likwidacji klauzuli sumienia i usunięciu religii ze szkół. Oni chcą wejść ze swą ateistyczną ideologią do naszych domów, rodzin, a nawet kościołów. Zobowiązanie ze strony prawników i ekspertów Ordo Iuris jest jednoznaczne – nie porzucimy żadnego Polaka prześladowanego i gnębionego ze względu na wiarę. Polska tradycja i polska konstytucja stoją po stronie państwa, które “współdziała” z Kościołem „dla dobra człowieka i dobra wspólnego” (art. 25 Konstytucji). Polska tradycja ustrojowa odrzuca wojujące modele „państwa świeckiego”. Będziemy tej pięknej tradycji bronić.Procesy w obronie katolickiego wychowania, prawa do odmowy aborcji, analizy chroniące prawo Kościoła do udziału w życiu społecznym – wymagają Pana wsparcia. Dlatego proszę dzisiaj o akt hojności, bez której nasza skuteczna pomoc – na niezbędną dziś w Polsce skalę – nie będzie możliwa. W kierunku dechrystianizacji polskiej szkoły Polska tożsamość od ponad 1000 lat jest oparta na fundamencie chrześcijańskim, co jest solą w oku radykałów chcących „opiłowywać” katolików. Aby rozerwać związek pomiędzy młodym pokoleniem Polaków a chrześcijańskim dziedzictwem naszego Narodu, rząd Donalda Tuska zamierza radykalnie przebudować podstawę programową, usuwając z niej treści i postaci świadczące o silnym związku polskości i chrześcijaństwa. Taki wniosek płynie z dokładnej analizy zaproponowanych przez zespół ekspertów Ministerstwa Edukacji Narodowej propozycji „odchudzenia” podstawy programowej.Minister Nowacka chce między innymi usunąć z podstawy programowej postać o. Augustyna Kordeckiego – obrońcy jasnogórskiego klasztoru w czasie potopu szwedzkiego, którego bohaterska postawa natchnęła Polaków do pokonania szwedzkiego najeźdźcy, św. o. Maksymiliana Kolbego, którego życiorys jak żaden inny stanowi przykład tragizmu i heroizmu losu Polaków w czasie II wojny światowej, a także treści dotyczące prześladowania Kościoła w okresie stalinowskim i Jasnogórskich Ślubów Narodu. Z kolei z listy lektur mają zniknąć nieliczne dzieła duchowych ojców naszego Narodu – św. Jana Pawła II i bł. kard. Stefana Wyszyńskiego. Odnosząc się do zmian na liście lektur, prof. Andrzej Waśko z UJ stwierdził, że zmiany „mają charakter ideologicznej cenzury: usuwa się utwory patriotyczne (…), radykalnie redukuje wątki chrześcijańskie, wykreśla pisarzy emigracyjnych i związanych z ruchem Solidarności”.Chcąc, aby polskie dzieci nadal mogły uczyć się w szkołach o chrześcijańskiej tożsamości naszego Narodu – we współpracy z zewnętrznymi ekspertami oraz organizacjami zajmującymi się edukacją – przygotowaliśmy szczegółową analizę ministerialnych propozycji zmian w podstawie programowej. Wskazaliśmy w niej między innymi, że usunięcie z listy lektur – w dodatku uzupełniających – dzieł św. Jana Pawła II i bł. kard. Stefana Wyszyńskiego nie znajduje racjonalnego uzasadnienia. Pozbawienie młodych ludzi możliwości zapoznania się w szkole z dziełami postaci, które są wielkim autorytetami dla większość Polaków, jest policzkiem wymierzonym rodzicom chcącym wychować swoje dzieci w duchu chrześcijańskiego dziedzictwa naszego Narodu. Przygotowany dokument przekazaliśmy Ministerstwu Edukacji Narodowej. Teraz czekamy na projekt rozporządzenia MEN w tej sprawie, który poddamy analizie natychmiast po publikacji. Polacy mają prawo do lekcji religii w szkoleW prawa chrześcijan uderza także radykalny postulat usunięcia lekcji religii ze szkół.Jednak licząc się z silnym sprzeciwem Polaków wobec tego pomysłu, rząd Donalda Tuska na razie skupia się na obniżaniu znaczeniu religii jako przedmiotu szkolnego, czemu służyć ma rezygnacja z wliczania oceny z religii do średniej ocen szkolnych, obowiązkowe przesunięcie religii na pierwszą lub ostatnią godzinę lekcyjną w ciągu dnia, redukcja tygodniowego wymiaru religii z dwóch do jednej godziny oraz propozycje usuwania katechetów z rad pedagogicznych. Sprzeciwiając się realizacji podobnych postulatów, przygotowaliśmy trzy analizy prawne. W pierwszej z nich wskazaliśmy, że obecnie funkcjonujący w Polsce model nauczania religii w szkołach jest wyrazem poszanowania wolności religijnej. Natomiast postulat usunięcia lekcji religii z placówek oświatowych będzie nie tylko ograniczeniem tej wolności, ale również uderzy w konstytucyjne prawo rodziców do wychowania dzieci w zgodzie z własnymi przekonaniami. Wskazaliśmy, że – wbrew kłamliwej narracji lewicy – finansowanie lekcji religii ze środków publicznych nie jest formą dotowania kościołów i innych związków wyznaniowych, ale dochodem konkretnego nauczyciela, który jest zatrudniony odpowiednio do potrzeb związanych z liczbą osób wyrażających chęć uczęszczania na lekcje religii. Podkreśliliśmy przy tym, że nauczyciele religii mają taki sam status prawny, jak nauczyciele innych przedmiotów.W drugiej analizie zwróciliśmy uwagę na fakt, iż pomimo różnic wynikających z odmiennego przebiegu historycznych relacji pomiędzy państwem i związkami wyznaniowymi większość krajów Unii Europejskiej uznaje lekcje religii za niezbędny element swojego systemu edukacji i finansuje nauczanie tego przedmiotu z budżetu państwa. Zajęcia te różnią się zakresem tematycznym, ale w większości państw europejskich – podobnie jak w Polsce – mają one charakter dobrowolny i odbywają się w szkole. Trzecia analiza stanowi naszą odpowiedź na projekt rozporządzenia Ministerstwa Edukacji Narodowej, którego efektem będzie rezygnacja z wliczania oceny z religii do średniej ocen na koniec roku. W naszej analizie wskazaliśmy, że umieszczanie oceny z religii na świadectwie szkolnym podlega takim samym zasadom, jak umieszczanie na nim ocen z innych przedmiotów. Ocenie podlega wiedza ucznia, a nie jego udział w praktykach religijnych. Podkreślamy, że wliczanie ocen z religii do średniej wbrew zarzutom radykałów nie stanowi przejawu dyskryminacji. Przywołujemy orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, który wyrokiem z 20 kwietnia 1993 roku, stwierdził, że obecność oceny z religii na świadectwie szkolnym wprost wynika z faktu organizacji tych lekcji w publicznych szkołach. Niestety wczoraj minister Nowacka podpisała rozporządzenie ws. niewliczania ocen z religii do średniej od nowego roku szkolnego. Klauzula sumienia pod ostrzałem Prawem każdej osoby, które chce zlikwidować rząd Donalda Tuska, jest możliwość odmowy wykonania określonej czynności z powodu sprzeciwu sumienia. Tak zwana klauzula sumienia wykorzystywana jest między innymi przez katolików pracujących w sektorze opieki medycznej do odmowy uczestnictwa w zabijaniu dzieci nienarodzonych. Radykałowie chcą zmusić lekarzy i pielęgniarki do dokonywania aborcji, a farmaceutów do sprzedaży śmiercionośnych pigułek poronnych. Sprzeciwiając się temu, przygotowaliśmy komentarz prawny, w którym przypomnieliśmy, że Konstytucja RP gwarantuje każdemu Polakowi prawo do sprzeciwu sumienia.Przywołaliśmy przy tym wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 7 października 2015 roku, który – jeszcze pod przewodnictwem prof. Andrzeja Rzeplińskiego i bez udziału kwestionowanych przez rząd Donalda Tuska sędziów – stwierdził, że „w demokratycznym państwie prawnym wyrazem prawa do postępowania zgodnie z własnym sumieniem, a w konsekwencji także wyrazem wolności od przymusu postępowania wbrew własnemu sumieniu, jest klauzula sumienia (…). Wolność sumienia musi bowiem przejawiać się także w możliwości odmowy wykonania obowiązku nałożonego zgodnie z prawem z powołaniem się na przekonania naukowe, religijne lub moralne”. Podkreśliliśmy, że prawo do sprzeciwu sumienia jest standardem nie tylko polskiego, ale również europejskiego prawa. Karta Praw Podstawowych Unii Europejskiej „uznaje prawo do odmowy działania sprzecznego z własnym sumieniem, zgodnie z ustawami krajowymi regulującymi korzystanie z tego prawa”. Odkłamujemy przy tym fałszywą narrację lewicy, która twierdzi, że klauzula sumienia ma rzekomo zagrażać życiu kobiet. Przypominamy, że sprzeciw sumienia nie może być uzasadnieniem dla odstąpienia od czynności ratujących życie matki – nawet jeśli przyniesie to negatywne konsekwencje dla jej poczętego dziecka. Jednocześnie cały czas na salach sądowych bronimy pracowników sektora medycznego, którzy są represjonowani za korzystanie z prawa do sprzeciwu sumienia. W ubiegłym miesiącu złożyliśmy kasację do Sądu Najwyższego w sprawie farmaceutki, która odmówiła pacjentce sprzedaży pigułki poronnej. Aptekarka powołała się na klauzulę sumienia wskazując, że tabletka stanowi zagrożenie dla życia nienarodzonego dziecka. Początkowo Okręgowy Sąd Aptekarski w Krakowie odmówił kobiecie prawa do obrony, karząc ją naganą pod jej nieobecność.Dopiero włączenie się w sprawę naszych prawników odwróciło losy procesu. W postępowaniu odwoławczym domagaliśmy się uchylenia orzeczenia i przekazania sprawy do ponownego rozpoznania sądowi pierwszej instancji w celu rzetelnego przeprowadzenia postępowania dowodowego, podnosząc, że obwiniona nie mogła skorzystać z prawa do obrony. Nasz wniosek poparł Naczelny Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej. Naczelny Sąd Aptekarski uznał słuszność naszego stanowiska i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania. W ponownym postępowaniu Okręgowy Sąd Aptekarski w Krakowie umorzył sprawę. Ponieważ w postanowieniu farmaceutka została uznana za winną, a o umorzeniu zdecydował „znikomy stopień społecznej szkodliwości” czynu, złożyliśmy odwołanie. Sąd drugiej instancji podtrzymał decyzję. Dlatego, chcąc, aby Sąd Najwyższy jasno potwierdził prawo do sprzeciwu sumienia farmaceutów, złożyliśmy kasację. Szczegółowo argumentujemy w niej, że w świetle prawa krajowego i międzynarodowego oraz orzecznictwa TK, farmaceuci mają prawo do sprzeciwu sumienia. Fundusz Kościelny pretekstem do ataków na Kościół Aby przekonać Polaków do poparcia ograniczania praw chrześcijan, radykałowie uderzają w Kościół katolicki zarzucając mu przyjmowanie publicznych środków z Funduszu Kościelnego. Lewica konsekwentnie pomija milczeniem genezę powołania Funduszu, który miały tworzyć zyski uzyskiwane z kościelnych nieruchomości ziemskich przejętych na własności Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Wychodząc naprzeciw formułowanym zapowiedziom likwidacji Funduszu Kościelnego oraz chcąc, aby ta sprawa została rozwiązana w sposób sprawiedliwy i niekrzywdzący osób wierzących, poddaliśmy ten problem pogłębionej analizie. W naszych komentarzach prawnych zwracamy uwagę na to, że likwidacja Funduszu nie musi mieć wcale charakteru destrukcyjnego. Można tego uniknąć, korzystając z rozwiązań wypracowanych przez Czechów, którzy zadośćuczynili historycznym zobowiązaniom związanym z zagrabieniem przez komunistów mienia kościelnego, uchwalając zwrot części znacjonalizowanych majątków w połączeniu z rekompensatą finansową rozłożoną na 30 lat. Rozważamy także inne – demokratyczne i zgodne z konstytucją – warianty finansowania związków wyznaniowych, które są już stosowane w innych państwach UE. Przykładem takiego demokratycznego i prowolnościowego rozwiązania jest – przyjęta w Hiszpanii, na Węgrzech i we Włoszech – asygnata podatkowa. Wierni sami decydują tam, któremu związkowi wyznaniowemu chcą przekazać środki w postaci dobrowolnego odpisu podatkowego, którego funkcjonowanie nie powiększa zobowiązań podatkowych obywateli. Wyniki naszych analiz w tym temacie przedstawiliśmy podczas konferencji „Co dalej z Funduszem Kościelnym? Funkcjonowanie systemu opartego na dobrowolnym odpisie podatkowym na Kościoły i inne związki wyznaniowe w wybranych krajach”, zorganizowanej 13 lutego w siedzibie Sekretariatu Konferencji Episkopatu Polski. W wydarzeniu – obok Członka Zarządu Ordo Iuris Łukasza Bernacińskiego – głos zabierali także Członek Rady Naukowej naszego Instytutu ks. prof. Piotr Stanisz, Sekretarz Episkopatu bp Artur Miziński, prezes Katolickiej Agencji Informacyjnej Marcin Przeciszewski oraz dr Marcin Burzec z Wydziału Prawa, Prawa Kanonicznego i Administracji KUL. Czym są „sekty biznesowe”? W ramach obrony praw chrześcijan, zwracamy uwagę Polaków na proceder tworzenia tzw. „sekt biznesowych”, czyli nowych związków wyznaniowych powoływanych nie w celu zaspokojenia potrzeb religijnych jej członków, ale dla uzyskania przywilejów ekonomicznych, w które polski ustawodawca wyposaża nawet najmniejsze związki wyznaniowe – od pierwszego dnia ich zarejestrowanego funkcjonowania. Przygotowaliśmy na ten temat dwie analizy prawne.W analizach dowiedliśmy między innymi, że obowiązujące w Polsce przepisy w zakresie rejestracji nowych związków wyznaniowych są zbyt liberalne, umożliwiając uzyskanie statusu zarejestrowanego związku wyznaniowego przez organizacje, których celem jest przede wszystkim zysk finansowy, a nie organizacja życia religijnego wyznawców nowej religii. Aby to zmienić postulujemy korektę prawa wyznaniowego, zakładającą dodatkowe warunki przyznawania przywilejów finansowych nowopowstającym związkom wyznaniowym. W tym celu przyjrzeliśmy się rozwiązaniom prawnym, które w tym zakresie obowiązują w wybranych krajach UE. Wskazaliśmy, że polskie przepisy są na tym tle wyjątkowo liberalne. Przykładowo w Niemczech szczególny status prawny uzyskują tylko te wspólnoty religijne, których struktura i liczebność gwarantują trwałość istnienia. W Czechach nowe związki wyznaniowe uzyskują przywileje prawne po 10 latach zgodnego z prawem funkcjonowania, a w Austrii po 20 latach. Aktualnie przygotowujemy kolejną analizę, która ujawni kontrowersyjne przypadki rejestracji związków wyznaniowych w Polsce. Razem obronimy prawa chrześcijan Rząd Donalda Tuska zaczyna „opiłowywanie” praw chrześcijan od usuwania katechezy ze szkół, „dechrystianizacji” programu nauczania i ataku na wolność sumienia. Jeżeli chrześcijanie pozostaną obojętni, już wkrótce radykałowie przedstawią kolejne postulaty uderzające w nasze prawa. Prawnicy Ordo Iuris włączają się w obronę chrześcijan wszędzie tam, gdzie potrzebna jest pomoc prawna i rzetelna argumentacja. Każda z naszych interwencji wiąże się z konkretnymi kosztami finansowymi, które możemy ponosić tylko i wyłącznie dzięki hojności Darczyńców naszego Instytutu. Aby bronić wierzących oraz ocalić naszą wolność wyznawania i przekazywania wiary, musimy połączyć siły i sprostać wielkiemu wyzwaniu – zapewnienia wsparcia wszędzie tam, gdzie trwa atak na chrześcijan. Monitoring prac sejmu, senatu oraz rządu to miesięczny koszt nie mniejszy niż 6 000 zł.Pozwala nam to jednak na podjęcie natychmiastowych działań za każdym razem, gdy władza szykuje zamach na nasze prawa. Z kolei opracowanie pojedynczej analizy na temat projektu zmian w prawie to – w zależności od jego przedmiotu, zakresu i objętości – wydatek od 10 000 do nawet 15 000 zł. Niejednokrotnie nasze merytoryczne argumenty wpływały na decyzje głosujących nad zmianami w prawie polityków. Podjęcie każdej interwencji w obronie położnej, farmaceuty, lekarza, któremu odmawia się prawa do korzystania z konstytucyjnie gwarantowanego sprzeciwu sumienia, wymaga każdorazowo zabezpieczenia 12 000 zł. Kontynuowanie postępowania w obronie farmaceutki, która odmówiła pacjentce sprzedaży śmiercionośnej pigułki, to koszt 8 000 zł. W związku z kolejnymi zapowiedziami likwidacji klauzuli w Polsce w najbliższych tygodniach spodziewamy się kolejnych zgłoszeń w podobnych sprawach. Dlatego bardzo Pana proszę o wsparcie Instytutu kwotą 80 zł, 130 zł, 200 zł lub dowolną inną, dzięki czemu prawnicy Ordo Iuris będą mogli skutecznie stawać w obronie praw chrześcijan w naszym kraju. Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w powyższy przycisk Z wyrazami szacunkuP.S. W Wielkim Tygodniu pamiętajmy, że owacyjnie witany Chrystus już kilka dni później był pojmany, przesłuchiwany niezgodnie z obowiązującym prawem, a wreszcie skazany pomimo braku winy – jedynie dla zaspokojenia oczekiwań społecznych. Prawa chrześcijan także padną ofiarą radykalnych polityków, jeśli zabraknie zdecydowanej reakcji i wyrażenia silnego sprzeciwu względem ograniczania wolności religijnej w Polsce. Nie pozwólmy by wyznawcy Chrystusa zostali wypchnięci poza margines debaty publicznej, tracąc prawo głosu i realny wpływ na rzeczywistość. Nadal możemy zatrzymać proces dechrystianizacji naszej Ojczyzny. Liczę, że pomoc ludzi takich jak Pan pomoże nam zatrzymać rewolucję prawną rządu Donalda Tuska. |
“Europejski Obszar Edukacyjny”. UE przejmuje kontrolę nad polskimi szkołami.
Edukacja w służbie[wrogiej] władzy – to już było. I, niestety, wraca.
Szanowni Państwo, Zacznę od fragmentu listu. W tych dniach bowiem mam być zamordowany. Chciałem być Tobie ojcem i przyjacielem. Bawić się z Tobą i służyć radą i doświadczeniem w kształtowaniu twego umysłu i charakteru. Niestety okrutny los zabiera mnie przedwcześnie a Ciebie zostawia sierotą. Dlatego piszę i płaczę… Te słowa skierował do swojego małego syna podpułkownik Łukasz Ciepliński, ps. „Pług”, który został zamordowany strzałem w tył głowy w więzieniu UB na Mokotowie. W piątek przypadała 73. rocznica jego śmierci i z tej racji obchodziliśmy Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Jestem pewien, że nikomu z Państwa nie trzeba przedstawiać takich postaci jak gen. August Emil Fieldorf „Nil”, mjr Marian Bernaciak „Orlik” czy sierż. Józef Franczak „Lalek”. Nie trzeba opowiadać ich historii ani objaśniać jej tragizmu. Nazywani faszystami, bandytami, choć pragnęli tylko ujrzeć swój ukochany kraj prawdziwie wolnym. Dziś ich rodziny często nadal nie wiedzą, gdzie spoczywają ich szczątki. Ale na pewno wiedzą też Państwo, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu te historie nie były tak znane, bo zwyczajnie nie wolno było o nich mówić. Ta część naszej historii była jak bolesna drzazga, która tkwi pod skórą, ale zamiast zająć się nią i próbować oczyścić ranę, musimy ją ukryć i mierzyć się z bólem, o którym nie wolno nawet wspominać. Dziś możemy wspominać Żołnierzy Niezłomnych, obchodzić publicznie dzień pamięci i mówić o nich naszym dzieciom. Ale już wkrótce mogą powrócić w mroki niepamięci. Żołnierzom wyklętym szykuje się kolejną śmierć – bo tę pierwszą zadano im fizycznie, a drugą próbując wymazać pamięć o nich. Teraz, po latach ich obecności na kartach podręczników do historii, znów mają zniknąć. A to wszystko za sprawą zmian proponowanych przez resort edukacji.Można było się spodziewać, że Lewica marzy o dobraniu się do stołków w Ministerstwie Edukacji Narodowej nie bez przyczyny. I rzeczywiście – planowane przez nich zmiany w podstawie programowej pokazują wyraźnie, że chcą wywrócić polską szkołę niemalże do góry nogami. Myli się jednak ten, kto sądzi, że są to zmiany chaotyczne czy przypadkowe. Bynajmniej – wszystko to skrzętnie przemyślane posunięcia, a każda, nawet pozornie nieznacząca zmiana, służy wyższym celom. Chcą bowiem wychować pokolenie wykorzenione z polskości i nieznające własnej historii. Pokolenie niezdolne do rozumienia bieżących procesów społecznych, bo do tego potrzebna jest przecież znajomość pewnych ciągów przyczynowo-skutkowych. Z podstawy programowej historii znikną tak istotne dla rozumienia polskich losów postacie jak Danuta Siedzikówna „Inka”, rotm. Witold Pilecki, Irena Sendlerowa, rodzina Ulmów czy właśnie Żołnierze Niezłomni. Zniknie też zapis o tym, że na Wołyniu dokonano ludobójstwa Polaków, bo dziś to – jak się okazuje – nieprawomyślne. Teraz mowa ma być jedynie o „konflikcie polsko-ukraińskim”. Przyznają Państwo, że konflikt między dwoma narodami, a ludobójstwo dokonane przez jeden z tych narodów na drugim, to jednak zasadnicza różnica. Relatywizowanie tych wydarzeń to zwyczajne kłamstwo i próba zatarcia pamięci o ofiarach tamtych wydarzeń. Po co to wszystko? Zgodnie z oficjalną wersją, kolportowaną uspokajającym tonem przez orędowników reformy, chodzi tylko o „odchudzenie podstawy programowej”, tak aby stała się możliwa do realizacji. Uczniów i nauczycieli trzeba odciążyć, zdejmując z nich obowiązek realizacji pewnych nadmiarowych zagadnień. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że te nadmiarowe i niepotrzebne zagadnienia wybierano zgodnie z bardzo jasnym kluczem: z podstawy wypada to, co buduje narodową dumę, co pokazuje bohaterstwo Polaków i to, co mogłoby urazić sąsiednie narody. Z lekcji historii ma zniknąć wszystko to, co kojarzy się z patriotyzmem, tożsamością narodową czy chrześcijaństwem. Ale to nie wszystko, bo zmiany dotyczą także innych przedmiotów. I są równie niepokojące. Nie zgadzam się na niszczenie edukacji !Z podstawy programowej dla geografii również – zapewne także całkiem przypadkowo – znikają zagadnienia dotyczące polskiej gospodarki, tradycji i kultury. Polska ma najwyraźniej pozostać tylko „ubogim krewnym” Zachodu i bez marudzenia czy jakichkolwiek ambicji zajmować przeznaczone jej miejsce kraju posłusznie spełniającego polecenia większych i bogatszych. Sądzę, że to, co opisałem pozwala już Państwu zrozumieć, dokąd zmierza ta „reforma” edukacji, ale to jeszcze nie wszystko. Równie niebezpiecznie zapowiadają się także zmiany w programie biologii. I znów trudno tu uniknąć narzucających się skojarzeń ideologicznych. Z podstawy programowej tego przedmiotu mają zniknąć wiadomości dotyczące płciowości i rozrodczości, np. wiedza o przebiegu cyklu miesięcznego kobiety, o wpływie różnych czynników na rozwój dziecka w łonie matki czy o zasadach profilaktyki chorób przenoszonych drogą płciową. Już to powinno budzić nasze obawy. To przecież niezwykle istotne informacje, zwłaszcza w kontekście przygotowania do macierzyństwa. Być może jednak twórcom reformy wcale nie zależy na tym, aby wychowywać młodzież do odpowiedzialnego podejścia do seksualności i rodzicielstwa. Zamiast tego można przecież przedstawić im inne podejście: najważniejsze to się „zabezpieczyć”, bo ciąża to zagrożenie, a to, jak zadbać o prawidłowy rozwój dziecka przed narodzinami nie powinno być potrzebne, bo w razie czego będziemy przecież mieć dostęp do aborcji na życzenie. Najbardziej ideologiczną zmianą jest jednak wykreślenie z podstawy programowej punktu, w którym mowa o tym, że nie należy bez konsultacji z lekarzem przyjmować preparatów hormonalnych. Chyba bardziej wprost nie dało się powiedzieć, że od teraz dziewczęta mogą bezrefleksyjnie faszerować się pigułkami „dzień po” i latami łykać tabletki antykoncepcyjne albo że branie hormonów przesłanych przez „znajomego z internetu” może się skończyć nieodwracalnym okaleczeniem ciała! A żeby jeszcze bardziej skutecznie zniszczyć zdrowie dzieci, reformatorzy wykreślają też z podstawy programowej wzmianki o znaczeniu ruchu dla zdrowia czy o szkodliwości substancji psychoaktywnych: narkotyków, środków dopingujących, dopalaczy i niektórych leków. Czy to wiedza zbędna dla dzieci i młodzieży? A może zbyt trudna…? Dlaczego więc tego rodzaju treści mają zniknąć ze szkół? Może po to, aby łatwiej było uformować społeczeństwo bierne, nieświadome i skoncentrowane tylko na własnej, doraźnej przyjemności? Bez znajomości przeszłości i bez umiejętności spojrzenia w przyszłość – bo po co. Edukacja w służbie władzy – to już było. I, niestety, wraca. Chcę chronić dzieci przed indoktrynacją! I choć jestem pewien, że z ust polityków będziemy teraz słyszeć gorące zapewnienia, że to wszystko dla dobra uczniów, że ma ich odciążyć i dać czas na rozwijanie pasji; że szkoła ma stać się miejscem przyjaznym, a nie blokiem startowym w wyścigu szczurów; albo że to tylko kosmetyczne zmiany bez znaczenia – nie mam wątpliwości, że nie możemy dać się zwieść tego rodzaju zaklęciom. Szkoła od lat jest kluczowym polem ideologicznej walki dla wszelkiej maści propagandystów, a środowiska „postępowe” – Polacy wstydzący się własnego pochodzenia, feministki, edukatorzy seksualni czy lobbyści ruchu LGBT – już od dawna ostrzą sobie zęby na nasze dzieci. Teraz wreszcie mają do nich dostęp i nie obawiają się wytoczyć wszystkich dział, aby przejąć rząd dusz w tym najmłodszym pokoleniu. To dla nich prawdziwe żniwa. Jeszcze zanim ci młodzi ludzie wykształcą w pełni swoją osobowość, zanim będą zdolni chronić się przed wpływem tego prania mózgów, indoktrynacja ruszy pełną parą. To ostatni moment, aby ich powstrzymać! Na etapie prekonsultacji Centrum Życia i Rodziny zgłosiło swoje zastrzeżenia i wypunktowało szkodliwe propozycje zmian. Niestety nie ma pewności, że te głosy sprzeciwu zostaną uwzględnione. Jeśli na dalszym etapie konsultacji związanych z reformą okaże się, że najgroźniejsze zmiany zostały zachowane, będziemy również aktywnie działać w interesie dzieci i młodzieży. A jeżeli rządzący nie posłuchają tych głosów sprzeciwu wyrażonych na drodze konsultacji – nie złożymy broni. Jesteśmy gotowi protestować pod gmachem ministerstwa, jeśli jedyną drogą przemówienia politykom do rozsądku będzie wyjście na ulicę. Wspieram takie działania! Wiem, że wielu z Państwa doskonale rozumie znaczenie edukacji w tym starciu cywilizacji. Po ostatnim mailingu, w którym proponowaliśmy Państwu możliwość zorganizowania spotkań z naszymi ekspertami na temat smartfonów w szkołach, otrzymaliśmy już kilka zaproszeń. Wszystko wskazuje na to, że teraz takie spotkania będą jeszcze ważniejsze. Rząd przygotowuje się bowiem do całkowitej cyfryzacji szkoły. Może się to wydawać dobrym pomysłem, w końcu szkoła także powinna iść z duchem czasu. Ale jak się okazuje inne kraje, które tę ścieżkę wydeptały już przed nami… teraz z niej schodzą. Przykładem takich zmian może być Szwecja, która po latach cyfryzacji, wraca teraz do tradycyjnych metod edukacji. Do szkół wracają tradycyjne, drukowane podręczniki, nauka odręcznego pisania i czas na ciche czytanie. To duża zmiana, bo w ostatnich latach szkoły kładły nacisk głównie na naukę „kompetencji cyfrowych” czy pisania na klawiaturze. W ciągu kilku lat jednak wyniki szwedzkich uczniów w zakresie umiejętności czytania niepokojąco spadły. I znów nasuwa się pytanie: czy musimy powtarzać błędy innych, aby czegoś się nauczyć? Wierzę, że z Państwa pomocą możemy wiele zdziałać, zanim w polskich szkołach również rozpocznie się eksperyment o nazwie „postępowa edukacja”. Mając po swojej stronie świadomych zagrożenia rodziców, dziadków, nauczycieli i wychowawców, możemy skutecznie zareagować: przede wszystkim informując i alarmując o niebezpieczeństwach związanych z planowaną reformą. Potrzebujemy jednak w tych ważnych działaniach Państwa pomocy. Każdy wyjazd na spotkanie z rodzicami czy nauczycielami w sprawie szkodliwości nadużywania smartfonów łączy się z kosztami. Do tego dochodzi konieczność sfinansowania wydruku materiałów informacyjnych, a tych, wraz ze zwiększającym się zainteresowaniem, potrzebujemy coraz więcej. Dlatego bardzo proszę Państwa o wsparcie naszych działań w walce o dobrą edukację i w obronie dzieci i młodzieży przed lewicową indoktrynacją dobrowolnym datkiem w wysokości 50 zł, 100 zł czy 200 zł lub innej, którą uznają Państwo za odpowiednią.Wspieram walkę o dobrą edukację!Aby działać w tej sprawie skutecznie, musimy przede wszystkim zbudować silny front sprzeciwu wobec „deformy”. Niezbędne są więc spotkania informacyjne, rozmowy z rodzicami i przekonywanie ich, że – choć mami się ich twierdzeniami, że to wszystko dla dobra ich dzieci – nie tędy droga. Tylko przekonanie jak największej liczby Polaków o tym, że planowane zmiany to tak naprawdę koń trojański, który zdewastuje polskie szkoły, pozwoli nam wywierać skuteczną presję na polityków. Wykorzenienie tradycji, historii, postaw patriotycznych nie może skończyć się dobrze. Zakłamywanie przeszłości jest tylko wstępem do budowania opartej na fałszu przyszłości. Do budowania społeczeństwa zależnego, biernego, poddającego się z pocałowaniem ręki ideologom „nowego, wspaniałego świata”. Ale jestem pewien, że nie o taką Polskę walczyli Żołnierze Niezłomni, których pamięć czcimy. Serdecznie pozdrawiam |
Nikomu nieznana feministka zamiast Szekspira, czyli o zmianach w “podstawie programowej”.
Nikomu nieznana feministka zamiast Szekspira, czyli o zmianach w podstawie programowej”. pch24.pl/feministka-zamiast-romea-i-julii
Ministerstwo Edukacji Narodowej nie próżnuje i robi, co może, aby zająć nam umysły i czas, dbając zapewne w ten sposób o rozwój intelektualny społeczeństwa. Najpierw Barbara Nowacka włożyła kij w mrowisko, zapowiadając zlikwidowanie prac domowych, teraz jej resort ostro zabrał się za zmiany w podstawie programowej. Ponieważ zapowiadała otwartość na konsultacje, to i otworzyła 12.02 pre-konsultacje, które trwały całe siedem dni. To zdecydowanie za mało, aby w godziwy, spokojny sposób podjąć refleksję nad tak ważnymi zmianami. Nie składamy jednak broni.
Bardzo wielu nauczycieli, rodziców, działaczy podjęło rękawicę i przeanalizowało propozycje zmian w podstawach programowych oraz wyraziło swoją opinię. W poniedziałek (19.02) przedstawiciele organizacji pozarządowych (m.in. nasze Stowarzyszenie „Nauczyciele dla Wolności”) wzięli udział w zorganizowanych przez MEN konsultacjach on-line zmian w podstawach. Są one mocno krytykowane. Czego dotyczą w zakresie nauczania języka polskiego?
Nie trzeba rozumieć ani literatury, ani medialnego świata
Wesprzyj nas już teraz!
25 zł
50 zł
100 zł
Choć otoczeni jesteśmy przez media, reklamy, telewizyjne seriale, resort nie uważa za potrzebne uczenie dzieci i młodzieży korzystania z tych dobrodziejstw współczesności. Z podstawy programowej postanawia usunąć zapisy, które obejmują umiejętność identyfikowania i rozumienia zarówno tekstów publicystycznych (SP IV-VI I 2.1), dzieł filmowych (SP IV-VI I 2.9), jak i reklam – i to zarówno w szkole podstawowej (SP VII-VIII III 1. 8) , jak i konsekwentnie w średniej (LO III 1.8 zakres podstawowy). Uczeń nie będzie już ćwiczył rozpoznawania i rozróżniania środków perswazji i manipulacji w tekstach kultury reklamowych oraz nie będzie określał ich funkcji. Nie podejmie również refleksji nad pragmatycznym i etycznym wymiarem obietnic składanych w tekstach reklamy.
Ponadto nie potrzebne jest już według ministerstwa określanie cech stylu wypowiedzi internetowych oraz wartościowanie wypowiedzi tworzonych przez internautów (LO II 2.8 zakres rozszerzony). Jak widać, uczniowie zostaną pozbawieni umiejętności krytycznego przyjmowania otaczającej ich medialnej rzeczywistości. Nie rozpoznają kłamstwa ani manipulacji, czyli uwierzą we wszystko, co przekażą im media. Chyba skądś to znamy… Resort postanowił postawić kropkę nad i, po prostu nie dać młodzieży skutecznego narzędzia w walce o uczciwość medialnego przekazu. Nikt nie będzie przecież podcinał gałęzi, na której siedzi…
Lek na eskalację agresji?
Dużo mówi się o problemach psychicznych dzieci i młodzieży, o braku umiejętności społecznych, o zachowaniach depresyjnych i agresywnych, o spektrum autyzmu. Rośnie nam społeczeństwo pełne deficytów emocjonalnych, któremu władze celowo chcą także obniżać poziom intelektualny poprze forsowanie edukacji włączającej vel dostępnej dla wszystkich. Jakie lekarstwo na to proponuje MEN? Otóż będzie to rezygnacja z ćwiczenia umiejętności reagowania na przejawy agresji językowej, np. poprzez zadawanie pytań, proszenie o rozwinięcie lub uzasadnienie stanowiska, wykazywanie sprzeczności wypowiedzi (LO III 2.3 zakres podstawowy). Młodzi ludzie niewspierani w nabywaniu takich umiejętności na agresję słowną odpowiedzą agresją… ale niekoniecznie li tyko językową. Autorzy zmian zrezygnowali również z zapisu o rozpoznawaniu elementów erystyki w dyskusji oraz ocenianiu ich pod względem etycznym (LO III 1.9 zakres podstawowy). Szkoda, że nie ułatwia się młodzieży podjęcia refleksji nad sposobami rozwiązywania sporów i udowadniania swoich racji.
A miało być mniej wiedzy encyklopedycznej…
Ministerstwo chce być nowoczesne i hołduje wielu nowym ideologiom. A jednak rezygnuje z refleksji nad funkcjonalnością języka (SP IV-VI II 1.7 i II 1.11), a także unika zachęty do pogłębionej lektury tekstów literackich i odnoszenie ich do własnego doświadczenia (SP IV-VI I 1.16). Czy wrażliwy, mądry absolwent, który potrafi rozpoznać konteksty kulturowe i historyczne utworów literackich (SP VII-VIII I 1) nie jest w obszarze zainteresowań resortu?
Czy przygotuje do życia…?
Szkoła to tylko pewien etap w życiu człowieka, który po ukończeniu szkoły średniej wkracza w świat ludzi dorosłych, podejmuje obowiązki zawodowe, staje się samodzielny. Rynek pracy wymaga od młodego pracownika pewnych określonych umiejętności. Najpierw trzeba znaleźć pracę, aplikując na odpowiednie stanowisko, składając CV, list motywacyjny, uczestnicząc w rozmowie kwalifikacyjnej. Potem czekają nas często publiczne wystąpienia, udział w projektach, wygłaszanie referatów czy też demonstrowanie prezentacji lub towarów klientowi.
Wszystkie te umiejętności można by przynajmniej w jakiejś mierze wyćwiczyć w szkole, gdyby… ktoś nie wykreślił z podstawy programowej prób recytacji (SP VII-VIII I 1.12), które mają już przepaść na wieki w całym cyklu kształcenia po klasie III szkoły podstawowej. Gdyby pozostawiono chociaż egzemplifikację form uczestnictwa w projektach i konkursach, czyli umiejętność tworzenia różnorodnych prezentacji, projektów wystaw, realizacji krótkich filmów z wykorzystaniem technologii multimedialnych (SP VII-VIII IV 4). Niestety wszystkie te atrakcyjne dla młodego człowieka formy odejdą w zapomnienie razem z recytacją… To może chociaż nauczymy dzieci pisać CV, list motywacyjny, życiorys czy protokół, jak miało to miejsce do tej pory? Niestety i tu się zawiedziemy. Wszystkie formy mają zniknąć z podstawy programowej (SP VII-VIII II 2.1, LO III 2. 5 zakres podstawowy).
Trzeba zrobić cięcia!?
Z pewnością trzeba jakoś zmienić podstawę programową. Nie jest to jednak takie łatwe, jak się wydaje autorom zmian. A może w gruncie rzeczy jest to od dawna planowane lub sterowane działanie, gruntownie przemyślane przez speców od sterowania umysłami? Jakie teksty znikną ze szkolnych ław?
„Nam strzelać nie kazano, wstąpiłem na działo…” – tak, tak wszyscy to znamy. To przecież „Reduta Ordona”! A to? „Tato nie wraca ranki i wieczory, We łzach go czekam i trwodze…” – no oczywiście, „Powrót taty”! I do kompletu zagadka: „Ach, to była dziewica, To Litwinka, dziewica-bohater, Wódz Powstańców – …”? Wszyscy wiemy jak dokończyć ten fragment, wszyscy rozpoznaliśmy poprzednie utwory. To nas łączy, daje wspólnotę doświadczeń literackich, a zarazem uczy piękna języka, Mickiewiczowskiego wiersza, rytmu, średniówki. I tego właśnie zostaną pozbawione polskie dzieci. I nie będzie też Zosi Bobrówny, która ma się od kwiatków nauczyć śpiewać na polecenie Juliusza Słowackiego… W szkole podstawowej dzieci w ogóle nie poznają poezji tego wieszcza narodowego i nie usłyszą o Norwidzie, który tęskni do kraju tego… Bo może nie wszyscy, którzy urzędują na Szucha podzielają tę tęsknotę… Plan unifikacji europejskich systemów nauczania w ramach Europejskiego Obszaru Edukacji stoi za plecami naszych narodowych wieszczów i czeka na zmianę warty…
Fragmentaryzacja pereł literatury i wstydzenie się noblistów
Rzeczą mocno zaskakującą jest fakt, że polscy uczniowie przez cały okres edukacji nie będą mieli okazji przeczytać całego „Pana Tadeusza”. Fragmenty poznają w szkole podstawowej i fragmenty w średniej. Nikt nie określa jednak, ile ich ma być i konkretnie jakie. Nauczyciel nie będzie musiał wcale wybrać „Inwokacji”… Jak zrozumieć geniusz Mickiewicza bez znajomości całego tekstu? Jak ukazać piękno języka, zamysł artystyczny, jak odkryć tę „polskość ukrytą w trzynastozgłoskowcu i średniówce”?
W dziedzinie literatury przyznano Polakom 5 nagród Nobla. Nobliści to m.in. Henryk Sienkiewicz i Władysław Reymont. Jakie jest to symptomatyczne, że właśnie ich utwory mają znaleźć się poza kanonem lektur obowiązkowych! „Quo vadis”, które walnie przyczyniło się do otrzymania nagrody Nobla i zostało przetłumaczone na 57 języków, stanie się lekturą uzupełniającą. „W pustyni i w puszczy” będzie czytane tylko we fragmentach (jakich?, ilu? – tego nie wiadomo). A „Chłopi”, których ekranizacja zdobyła potrójne Złote Lwy i którego światowa premiera odbyła się podczas Prezentacji Specjalnych Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Toronto, gdzie publiczność przyjęła obraz owacją na stojąco, zostali przesunięci na listę lektur zakresu rozszerzonego, czyli pozna to dzieło zaledwie część młodzieży. Czy my się naprawdę musimy wstydzić noblistów? Czy to nie powinien być nasz „towar eksportowy”, ale znany też przez wszystkich Polaków?
Wyrzucone hymny
W 1927 roku do miana hymnu narodowego pretendowała „Rota” Marii Konopnickiej. Podobną funkcje spełniał wcześniej „Hymn do miłości Ojczyzny” Ignacego Krasickiego – oba utwory, choć na inny sposób, przepojone miłością i przywiązaniem do ojczystego kraju. I chyba ta miłość zbyt gorąca, jednoznaczna, nie pasuje do współczesnych standardów, więc hymny odkładamy do lamusa. Nie pozna ich już w myśl zmian w podstawie programowej polskie dziecko. Maria Konopnicka w ogóle zniknie z ławy szkolnej i przejdzie na emeryturę, a Krasicki, ten wszechstronnie utalentowany „książę poetów” będzie musiał zadowolić się jedynie kilkoma bajkami w klasach IV-VI. W liceum i technikum ponadto uczniowie na poziomie podstawowym mają nie czytać „Legendy o świętym Aleksym”, fragmentów „Kronik” Galla Anonima, fragmentów „Pamiętników” Jana Chryzostoma Paska, „Konrada Wallenroda”. Za trudne, za święte, za polskie….
Zamiast Romea i Julii „osoba autorska”
Wisienką na torcie tych wszystkich zmian jest propozycja nowej lektury uzupełniającej w szkole średniej. Nowej w sensie dosłownym, gdyż pozycja ta została wydrukowana zaledwie dwa miesiące temu (sic!). Skąd wzięła się Maria Halber, autorka nowej lektury pt. „Strużki”? Skoro trafiła do podstawy programowej, jest z pewnością uznanym autorem ze znacznym dorobkiem literackim… Przecież MEN na pewno nie bierze pierwszej lepszej książki z półki. Skądś jednak wytrzasnął Marię Halber, mało znaną poetkę, która po raz pierwszy sięgnęła po prozę i napisała „Strużki”. Czy podstawa programowa to od dziś miejsce na debiuty literackie? Jak to jest, że wyrzucona została z niej tragedia Szekspira o znanych na całym świecie kochankach z Werony, wpisana w kod kulturowy literatury europejskiej od niemal 500 lat, a zagościła debiutancka powieść „osoby autorskiej”, która chce zmieniać „kolektywną wyobraźnię” i jak sama mówi, „jest zaangażowana politycznie”?
Cóż więc mamy w ramach odchudzania podstawy programowej? Mniej refleksji, brak narzędzi i nową autorkę w zamian za Szekspira. Bilans niezbyt korzystny… Walczymy jednak dalej, bo to o nasze dzieci chodzi!
Agnieszka Pawlik-Regulska
Zamach na oświatę w Polsce. Nadchodzi Europejski Obszar Edukacyjny
Zamach na oświatę w Polsce. Nadchodzi Europejski Obszar Edukacyjny
Trwa poruszenie związane z planami MEN w kwestii zmian programowych, zwanych przyjaźnie „odchudzaniem podstawy”. Owo „odchudzanie” to drenaż polskiej tożsamości; zabieg, którego celem jest stworzenie nowego ucznia – wynarodowionego Europejczyka z kompleksem polskości. Intencje te od razu zauważyli świadomi Polacy.
Wobec tego jawnego zamachu na polskość w – jeszcze – polskiej szkole głos zabrali liczni historycy, poloniści, rodzice i nauczyciele. Szczegółowy komentarz prof. Andrzeja Nowaka do zmian z zakresu historii, wygłoszony publicznie 20 lutego w Warszawie w trakcie wykładu „Niepodległość: walka, ofiara, rezygnacja”, dotkliwie poruszył już ponad 160 tysięcy słuchaczy. Dramatycznie brzmi lista precyzyjnych cięć dokonanych – niczym skalpelem – na podstawie programowej.
W sprawie podstaw, pisząc swój Protest, głos zabrało kilkunastu profesorów z Akademickich Klubów Obywatelskich [AKO], a także Ruch Ochrony Szkoły i Instytut Ordo Iuris – w 33 stronicowej krytycznej opinii wysłanej do MEN; organizacje kresowe, liczni publicyści i organizacje oświatowe oraz 50 tysięcy osób wpisujących swoje uwagi w specjalnym formularzu na stronie MEN w ramach tzw. prekonsultacji. Czekamy teraz na poprawiony – czy faktycznie? – projekt rozporządzenia. Wówczas rozpocznie się ważny miesiąc na przekazywanie stanowisk podmiotów opiniujących projekt, ze związkami zawodowymi nauczycieli na czele. Opina publiczna bacznie obserwuje kierunek, w jakim dryfuje oświata. Hasła przewijające się w mediach społecznościowych, jak: „To szkodnictwo, nie szkolnictwo” i „Chcemy Pana Tadeusza”, czy skrajnie drwiące „Óczmy przyszłych Ełropejczykuw” – pokazują, czego naprawdę oczekuje polskie społeczeństwo. Chce nadal polskiej szkoły dla swoich dzieci!
Feministka zamiast Romea i Julii, czyli o zmianach w podstawie programowej
To, że korekty programowe nie mają nic wspólnego z wychodzeniem naprzeciw realnym potrzebom „zapracowanego” ucznia, od razu zauważyli obserwatorzy innych propozycji minister Nowackiej z ostatnich tygodni. Oto nowy przedmiot „Wiedza o zdrowiu”, będący oficjalnym otwarciem podwojów szkoły dla seksualizacji polskich dzieci, został już zapowiedziany pod szyldem promocji zdrowia i szacunku dla „odmienności seksualnych”. Czeka w szufladzie aż ucichnie nawałnica programowa, by wypełnić „zwolnioną” przestrzeń 1/5 czasu w szkole, gdyż tyle treści ma zniknąć z podstawy. Przedmiot ma być obowiązkowy dla każdego polskiego ucznia od 1 września 2024 r. Zapewne pojawi się już za chwilę w postaci kolejnego projektu rozporządzenia MEN.
Mowa była o tym już na łamach PCh24.pl, ale przytoczmy ponownie szczere słowa Bartłomieja Chmielowca, Rzecznika Praw Pacjenta, zaangażowanego na „tym odcinku oświatowym”: – Edukacja zdrowotna pozwoli także na poruszenie kwestii takich jak seksualność, profilaktyka związana z zdrowiem psychicznym, szacunek dla osób LGBT i ich seksualności. Te sugestie nie pozostawiają złudzeń co do intencji twórców pomysłu. Zaznaczmy także, iż treści z zakresu edukacji zdrowotnej były od lat realizowane w ramach nauczania przedmiotowego i – poza seksualizowaniem! – wszystkie są dostępne w polskiej szkole.
Ukryte cele anty-reformy w oświacie. Groźna „wiedza o zdrowiu” zamiast prac domowych
Wokół projektów dekonstruujących polską szkołę trwa społeczne zamieszanie. Otwartych zostało kilka frontów jednocześnie. Skończył się właśnie okres zgłaszania opinii do projektu rozporządzenia likwidującego tzw. prace domowe i oceny z etyki oraz religii na świadectwach, a kolejne rewolucyjne zmiany przed nami.
W tym zamęcie niewiele osób dostrzegło arcyważne wydarzenie, jakie miało miejsce w Pałacu Prezydenckim. Oto ostatnie posiedzenie prezydenckiej Rady ds. Rodziny, Edukacji i Wychowania, jakie odbyło się 23 lutego, zostało poświęcone kwestii Europejskiego Obszaru Edukacji (European Education Area). Ma on objąć swym gorsetem narodowe systemy edukacyjne już w 2025 roku.
Przewodniczący rady, profesor Andrzej Waśko poinformował, iż członkowie tego gremium omawiali unijne zamiary wobec europejskiej edukacji właśnie w kontekście planów MEN, dostrzegając wzajemne związki między nimi. Powołanie Europejskiego Obszaru Edukacyjnego jest ściśle związane ze zmianami, jakie nowe planowane traktaty europejskie wprowadzają do kompetencji Komisji Europejskiej. Polityka oświatowa, która dotąd pozostawała w gestii rządów poszczególnych państw, stałaby się częścią polityki unijnej i zarządzana byłaby z poziomu Brukseli. W związku z tym, w przypadku przyjęcia tych traktatów będziemy mieli do czynienia z całkowicie nową sytuacją, dotychczas nieznaną. Kontrolę nad polskim szkolnictwem obejmie Unia Europejska. – Nie wiemy, w jakim zakresie to nastąpi, ale to jasno wynika z unijnych dokumentów – komentował podczas konferencji prasowej prof. Waśko.
– Zbliżamy się do wniosku, że te zmiany są realizacją owych podstawowych założeń „Europejskiego obszaru edukacji” i priorytetów, które dla edukacji w krajach UE proponuje Parlament Europejski, Komisja Europejska. Wobec tego widzimy, że proces zmian w polskim szkolnictwie ma charakter jakby podwykonawstwa pewnego projektu, który ma ogólnopolski zasięg i to jest nowa sytuacja – powiedział przewodniczący rady, jednoznacznie łącząc obecne i planowane na kolejne lata działania resortu edukacji z koncepcją likwidacji znanej nam narodowej oświaty.
To nie odchudzenie, nie zmiany, nie reforma… To likwidacja!
Niezależni obserwatorzy kwestii oświatowych podkreślali antynarodowy, proinkluzywny charakter zmian zachodzących oświacie od wielu lat. Dostrzegali w ideologicznym projekcie tzw. edukacji włączającej oraz dydaktycznym nowinkarstwie metodę dekonstrukcji paradygmatu szkoły, a nie jedynie – a tak przez lata była lansowana i identyfikowana – jako pomoc dzieciom niepełnosprawnym oraz w wypadku innowacji, jako wyzwolenie kreatywności ucznia. Ruch Ochrony Szkoły powstał w 2022 roku, głównie z tego właśnie powodu i pod wpływem tego zagrożenia.
Jolanta Dobrzyńska ostrzegała już w 2018 roku na łamach „Naszego Dziennika”, w artykule „Dławienie edukacji” (18. 02.):
„Nikt nie potrafi powiedzieć dziś, gdzie leży kres europejskiej integracji w tak delikatnej materii jak edukacja i kultura. Jeśli nieprzekraczalnych granic nie zarysują dziś władze państw członkowskich, w tym nasze polskie władze, to z pewnością nie uczynią tego obcy architekci europejskiej tożsamości. Non possumus wypowiedzieć można tylko na etapie projektów, takich jak opisana wizja utworzenia europejskiego obszaru edukacji. Kiedy społeczeństwo dosięgają złe efekty wdrożeń, na wycofanie jest za późno”. Artykuł był bezpośrednią reakcją na ogłoszenie 14 listopada 2017 r. przez Komisję Europejską w Strasburgu EUROPEJSKIEGO OBSZARU EDUKACJI do 2025 roku jako unijnej wizji przyszłości.
Nikt wówczas nie brał na serio tych planów, nikt zagrożeń nie dostrzegał. Tymczasem już za chwilę, w 2020 r., pojawił się w Polsce kluczowy dokument MEN – „Edukacja dla wszystkich”, opisujący detalicznie projekt edukacji włączającej (inkluzywnej) wraz z terminarzem jego wdrażania. Identyfikowany z kwestiami uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi był w istocie miną podłożoną pod polską oświatę, o czym pisaliśmy wielokrotnie:
Totalna rewolucja w polskiej szkole. Komu służy produkcja homo debilis?
Groźna iluzja inkluzji. Edukacja włączająca jako metoda na dekonstrukcję oświaty
Bartosz Kopczyński w licznych opracowaniach i artykułach – także dla PCh24.pl – wielokrotnie podnosił te kwestie: „Edukacja Włączająca jest zresztą czymś więcej niż tylko modelem edukacji: jest edukacyjną ideologią inkluzywnego społeczeństwa przyszłości. Edukacja włączająca wprowadzi też nową metodykę, najbardziej odpowiadającą idei włączenia, czyli OCENIANIE KSZTAŁTUJĄCE. Jest ono oparte na postmodernistycznym konstruktywizmie poznawczym. Usuwa dotychczasowy paradygmat edukacji, jakim była relacja uczeń – mistrz, zastępując go nowym paradygmatem równości i partnerstwa” – pisał.
Czy nie o likwidacji ocen, o wpływie uczniów na to, czy w ogóle i jakie lektury czytać, nie o powszechnym dyskutowaniu o prawach z pominięciem obowiązków, nie o dobrostanie zastępującym wiedzę – słyszymy ze strony ministerstwa? A także od Rzecznika Praw Dziecka, Rzecznika Praw Pacjenta oraz licznego chóru pseudooświatowych NGO-sów o lewicowych korzeniach, wzmocnionych sowitymi finansami z UE?
To o tej forpoczcie zmian mówiła europejska komisarz ds. innowacji, badań naukowych, kultury, edukacji i młodzieży Iliana Iwanowa, która w styczniu odwiedziła Warszawę. Pochwaliła się wówczas rozmachem wsparcia polskich „organizacji pozarządowych” (NGO) ze strony UE, która w samym 2022 r. dofinansowała „2 397 projektów kwotą 200 mln euro; w projektach tych wzięło udział 4 461 organizacji i zmobilizowały one 90 632 osoby”. Dzięki tym sowitym środkom baza dla „edukacji globalnej” jest już w Polsce zainstalowana. To głosy tych organizacji w ramach prekonsultacji prowadzonych przez MEN w związku z podstawami programowymi „udzieliły poparcia” propozycjom dokonania precyzyjnych cięć na umysłach i duszach polskich uczniów. Działacze byli na posterunku i będą jeszcze nieraz. Powinniśmy obnażać ich proweniencję i profity czerpane z przyklaskiwania przeprowadzanym zmianom i miękkiego oswajania z nimi w mediach, także społecznościowych, podczas licznych warsztatów i konferencji.
„Dzieci nie chcą się uczyć, rodzice przestają je wychowywać, jest coraz więcej dysfunkcji, deficytów, depresji, problemów psychicznych, coraz trudniej uczyć. Zwolennicy rewolucji twierdzą, że to przez szkołę, która jest zacofana, pruska, średniowieczna. Dlatego formułuje się projekt szkoły przyszłości, czyli nowego modelu edukacji, nowej kultury szkolnej, szkoły rozwijania potencjału, szkoły uczącej się, szkoły budzącej się, szkoły skoncentrowanej na uczniu. Pracują naukowcy, psychologowie, psychiatrzy, działacze społeczni i polityczni, wizjonerzy, globalni i lokalni liderzy przemian. Wszyscy oni oferują nam kopernikański przewrót. Nowy wspaniały edukacyjny świat promują organizacje międzynarodowe, a przede wszystkim: Bank Światowy, OECD, ONZ, Unia Europejska, Światowe Forum Ekonomiczne” – czytamy w opracowaniu Bartosza Kopczyńskiego z Towarzystwa Wiedzy Społecznej w Toruniu, zamieszczonym na portalu ruchochronyszkoly.pl .
Czy nie o koniecznym wzmocnieniu opieki psychologów i pedagogów w szkołach dyskutuje się od kilku lat w MEN, głównie w Departamencie zajmującym się edukacją włączającą? Czy po 50 tysiącach psychologów i pedagogów specjalnych (włączających) to nie Doradcy Dostępności Uczenia – właśnie teraz szkoleni – mają się pojawić wkrótce w placówkach szkolnych? Czy nie zagraniczni gracze, jak UNICEF i WHO oraz Agencja UE od lat współdecydują o tym, jaki kierunek ma przyjąć edukacja w Polsce, i pod szyldami zdrowia, opieki na imigrantami i uchodźcami oraz równościowymi hasłami inkluzywności pojawiają się w MEN ze swoimi „rekomendacjami”?
Jaki jest cel tych działań? Od dawna to jasne: ulepienie nowego inkluzywnego społeczeństwa – ponadnarodowego, płynnego, sterowalnego, podporządkowanego bieżącym potrzebom globalnego rynku pracy. Tożsamość europejska ma zastąpić narodową, a nawet regionalną. Stąd np. w ramach odchudzania podstawy w zakresie geografii znalazło się usunięcie wszelkich regionalnych i lokalnych odniesień oraz np. pracy w terenie, a w zakresie chemii czy biologii – likwidacja doświadczenia, empirii jako metody poznawczej, a zastąpienie ich transformacją cyfrową.
W co gra MEN? Nowa podstawa programowa dla nauk ścisłych przeczy logice
W co gra MEN, cz. 2. Geografia w nowej podstawie programowej w służbie wirtualnej rzeczywistości
Co do tej ostatniej, właśnie trwała ankieta na stronie rządowej MEN. Dopuszczenie cyfrowej inteligencji i totalne uzależnienie od cyfrowych narzędzi poznania świata jest w tej niezwykle szczegółowej ankiecie ukazane jako jedyna droga nowoczesnego kształcenia. Procesowi transformacji mają podlegać nie tylko uczniowie, ale także rodzice. Ingerencja w rodzinę z pozycji opresyjnego urzędniczego systemu nie jest już nawet ukrywana.
W projekcie Europejskiego Obszaru Edukacyjnego odnajdujemy unifikację programów nauczania i podręczników (lub ich brak), naukę języków, program Erasmus, promowanie mobilności edukacyjnej, e-twinning sączący treści spoza Polski w ramach „partnerstw”, jednolitą maturę z perspektywą mobilności studentów i ujednolicone kształcenie nauczycieli. Ostatnio na Zachodzie pobrzmiewa nowe hasło – „harmonizacja”. Uważajmy, gdy pojawi się w Polsce, gdyż oznacza to samo, czyli podporządkowanie neomarksistowskiemu pomysłowi wykuwania „nowego człowieka”.
W najnowszych „zaleceniach” Rady Komisji Europejskiej , przedstawionych w Sejmie RP 16 listopada 2023 r., które noszą nazwę „Europa w ruchu – mobilność edukacyjna dla wszystkich”, zawarto szczegółowy opis oczekiwań wobec Polski na najbliższy czas. Dokument otwiera znaczący cytat:
„W pełni zobowiązuję się do urzeczywistnienia do 2025 r. europejskiego obszaru edukacji. Musimy likwidować trudności w uczeniu się i poprawiać dostęp do wysokiej jakości edukacji. Musimy umożliwić osobom uczącym się łatwiejsze przemieszczanie się między systemami kształcenia w różnych krajach. Musimy zmienić też kulturę edukacji w kierunku uczenia się przez całe życie, co przyniesie korzyści nam wszystkim” – Przewodnicząca Komisji Ursula von der Leyen, wytyczne polityczne.
Niech nas nie zmylą takie hasła, jak „wysoka jakość edukacji” – to nie poziom wykształcenia, a wyłącznie poziom tak zwanego włączenia ma być wyznacznikiem tej europejskiej „jakości”.
Pakiet na rzecz „mobilności talentów” przewodnicząca Ursula von der Leyen zapowiedziała w orędziu o stanie Unii już w 2022 roku. W istocie mobilność jest cyniczną metodą na wysysanie najbardziej wykształconych kadr i zdolnej młodzieży oraz kierowanie ich do państw, gdzie ulokowane są ośrodki decyzyjne. Polska na pewno nie ma być w tym gronie, a kilkuletni opór i starania w tym zakresie odpływają w przeszłość wraz z CPK…
Zadekretowana „mobilność edukacyjna” jest szczególnie istotna w wypadku kształcenia nauczycieli. W „zaleceniach” postuluje się m.in. „uznanie zadań dydaktycznych realizowanych za granicą za odpowiednik szkoleń realizowanych w krajowej instytucji kształcenia i szkolenia”. To wprost oznacza przejęcie systemu kształcenia kadr dydaktycznych przez podmioty ponadnarodowe. Nietrudno sobie owo kształcenie nauczycieli wyobrazić.
Dokument „Europa w ruchu – mobilność edukacyjna dla wszystkich” zawiera kluczowe dla systemu oświaty kwestie i powinien być poddany szczegółowej analizie. Tymczasem przyjęła je bez uwag Komisja do Spraw UE (SUE) w polskim Sejmie i nie wydaje się, by były przedmiotem szczególnej uwagi Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży.
Uformowani według tych zaleceń uczniowie mają się identyfikować bardziej jako obywatele Europy niż Polski. Nowa tożsamość jest wykuwana od lat mozolnie, krok po kroku. Proces ten – już dobrze przygotowany – ostro przyspiesza na naszych oczach.
To właśnie dzieje się lub jest zapowiadane przez MEN. Ministerstwo być może przywróci do podstaw programowych jedną czy dwie lektury lub kilka faktów historycznych, ale tylko dla chwilowego uspokojenia opinii publicznej. Ramy czasowe „kompleksowej reformy” (według określenia minister Nowackiej) zostały już jasno określone. Całościowa, nowa podstawa programowa ma wejść w życie od 1 września 2026/2027 w szkole podstawowej, od roku szkolnego 2028/2029 do szkół ponadpodstawowych.
MEN wyraźnie chce zdążyć przed 2030 rokiem, magiczną datą określoną w Agendzie 2030 ONZ, czyli globalnym projekcie, w którym tzw. zrównoważony rozwój jest koniecznym składnikiem edukacji. Bruksela w pełni identyfikuje się z tą wizją „świetlanej przyszłości” kontynentu i pod znakiem 12 gwiazdek okalających sierp i młot systematycznie likwiduje normalność oraz wartości, dzięki którym nasza cywilizacja zaistniała w dziejach świata, a w 966 roku powstało Państwo Polskie.
Wrogie przejęcie polskiej szkoły jest im potrzebne, by osiągnąć ten cel!
Brońmy więc szkoły, jak rolnicy swoich upraw, gdyż tylko na zdrowej glebie wiedzy i tradycyjnego wychowania ma szansę wzrosnąć nowe pokolenie Polaków.
Hanna Dobrowolska
Ekspert oświatowy, Ruch Ochrony Szkoły
Seks-edukacja zamiast matematyki i polskiego?
Szanowny Panie,w tych dniach rozpoczyna się najważniejsza walka o edukację i wychowanie młodego pokolenia. Bez zawahania można powiedzieć, że od siły i skali naszej reakcji zależeć będzie los Polski w kolejnych dekadach XXI wieku. Ministerstwo Edukacji Narodowej przedstawiło propozycje drastycznego „odchudzenia” podstawy programowej w szkołach na każdym poziomie edukacji. Deklarowanym celem jest zapewnienie „czasu na spokojniejszą i bardziej dogłębną realizację tych zagadnień, które w podstawie programowej pozostaną”. Oczywisty sprzeciw budzą radykalne cięcia w przedmiotach ścisłych, wprowadzane bez zrozumienia podstawowych pojęć z zakresu matematyki i fizyki… co doprowadzi do pozbawienia naszych dzieci umiejętności zrozumienia coraz bardziej złożonego otoczenia. Jednak prawdziwa katastrofa dzieje się w zakresie nauk humanistycznych. Wystarczy pokrótce zapoznać się z propozycjami Ministerstwa, by dostrzec, że wykreślane tematy nie są przypadkowe, ale zmierzają do wyobcowania młodych Polaków z narodowej historii i kultury. Jednak nie wszystkie zajęcia mają zostać „odchudzone”. Część czasu zabranego z lekcji matematyki, polskiego i historii dzieci mają poświęcić na… wulgarną edukację seksualną.W szkole „zreformowanej” przez – znaną z aborcyjnej aktywności – minister Barbarę Nowacką pominięte lub okrojone miałyby być między innymi tematy dotyczące konfliktu Polski z Cesarstwem Niemieckim, wojen polsko-krzyżackich, konfederacji barskiej, powstania wielkopolskiego, powstań śląskich, obrony Polski przed napaścią hitlerowskich Niemiec w 1939 roku, mordowania Polaków przez niemieckich i sowieckich okupantów, ratowania Żydów przez Polaków w trakcie II Wojny Światowej czy walki „Żołnierzy Wyklętych” z Sowietami.Spośród celów nauczania historii ma zostać wykreślone dążenie do rozbudzania w uczniach „poczucia miłości do ojczyzny przez szacunek i przywiązanie do tradycji i historii własnego narodu oraz jego osiągnięć, kultury i języka ojczystego”. Ministerstwo chce wykreślenia z listy lektur nielicznych dzieł św. Jana Pawła II i bł. kard. Stefana Wyszyńskiego, usunięcia tematów dotyczących prześladowań Kościoła w okresie stalinowskim czy wzmianki o postaci św. Maksymiliana Kolbe.Sprzeciwiając się pomysłom minister Nowackiej – we współpracy z licznymi ekspertami i organizacjami specjalizującymi się w systemie edukacji – opracowaliśmy analizę poświęconą propozycjom zmian w podstawie programowej, którą przekazaliśmy ministerstwu i nagłośniliśmy w mediach. Resortowe zmiany w programie szkół eksperci podsumowali jako: depolonizację dechrystianizację dehumanizację deprawacjęi degradację całego systemu edukacji.Wskazane zmiany – w połączeniu z zapowiedzianą likwidacją prac domowych – doprowadzą do obniżenia poziomu nauczania, skutkując drastycznym zmniejszeniem wiedzy uczniów i ich zdolności do krytycznego, samodzielnego myślenia.Tzw. prekonsultacje do propozycji zmian w podstawie programowej zakończyły się 19 lutego. Obecnie czekamy na projekt rozporządzenia MEN w sprawie nowej podstawy programowej. Dokument musi zostać skierowany do konsultacji społecznych.Gdy to się stanie – będziemy nie tylko służyć merytoryczną analizą prawną wszystkich proponowanych projektów, ale także przeprowadzimy mobilizację wszystkich przejętych losem naszych dzieci, bo tylko masowy sprzeciw Polaków może zmusić rząd Tuska do wstrzymania antynarodowej i antychrześcijańskiej rewolucji w edukacji.Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przyciskBroniąc polskiej szkoły, zabraliśmy głos w konsultacjach nad projektem rozporządzenia w sprawie likwidacji prac domowych. W przedstawionej ministerstwu analizie wykazaliśmy, że forma i zakres zmian wprowadzanych w dokumencie narusza obowiązujące przepisy rangi ustawowej i konstytucyjnej. Ponadto, zniesienie prac domowych może skutkować pogłębieniem różnic w wynikach w nauce osiąganych pomiędzy uczniami, którzy mają dobre stopnie i tymi, którzy potrzebują dodatkowej motywacji – np. w formie pracy domowej – aby powtórzyć materiał omawiany na lekcji. Pogłębią się także różnice pomiędzy szkolnictwem publicznym, a odpłatnym i oferującym więcej godzin zajęć szkolnych szkolnictwem prywatnym.Wobec tych radykalnych zmian rodzi się podejrzenie, że „odchudzenie” podstawy programowej ma na celu zrobienia miejsca dla zajęć wulgarnej edukacji seksualnej.Tym bardziej, że sama Minister Nowacka zapowiedziała, że w ramach nowego programu „edukacji prozdrowotnej” wszystkim polskim uczniom przekazywana będzie wiedza „nie tylko nowoczesna, ale również wolna od uprzedzeń i ideologii”. Cóż miałoby to oznaczać w praktyce?Odpowiedzi na to pytanie udzielił Rzecznik Praw Pacjenta Bartłomiej Chmielowiec, który pisał do minister Nowackiej by „edukacja zdrowotna” stała się okazją „na poruszenie między innymi kwestii takich jak seksualność, profilaktyka związana ze zdrowiem psychicznym, szacunek dla osób LGBT i ich seksualności”. Po co nowy przedmiot? To proste. Tylko w ten sposób rząd może uczynić wulgarną edukację seksualną przedmiotem obowiązkowym. W przypadku odmowy posłania dziecka na deprawacyjne warsztaty rodzicom grozić będą kary za… uchylanie się od realizacji obowiązku szkolnego.Przewidując nadchodzącą promocję wulgarnej edukacji seksualnej, przygotowaliśmy cykl esejów poświęconych edukacji seksualnej, publikowanych co tydzień od grudnia na stronie Instytutu Ordo Iuris. Zawierają wiele szokujących faktów dotyczących genezy i założeń edukacji seksualnej oraz przykładów jej wdrażania w państwach Europy zachodniej.Lektura tych tekstów na pewno otworzy oczy wielu osobom, które nie są świadome tego, czym dziś jest w praktyce permisywna edukacja seksualna intensywnie promowana na Zachodzie.W ramach zakończenia całego cyklu publikacji, zorganizowaliśmy debatę ekspertów, w której obok prawników Ordo Iuris udział wzięli także ginekolog i położnik – prof. Bogdan Chazan, była małopolska kurator oświaty – Barbara Nowak, psycholog z Instytutu Ona i On – Agnieszka Marianowicz Szczygieł i autorka podręczników do wychowania do życia w rodzinie oraz była przewodnicząca Zespołu Opiniodawczo-Doradczego MEN – Teresa Król.Prawnicy Ordo Iuris są w nieustannej gotowości, aby interweniować wszędzie tam, gdzie genderowi aktywiści będą usiłowali wejść do szkół wbrew woli rodziców albo gdzie będą zmuszali nauczycieli do przekazywania uczniom wulgarnych i ideologicznych treści. Żadna rodzina oraz żadne dziecko nie pozostaną bez naszego wsparcia.Obrona polskiej edukacji jest kluczowa dla uratowania młodego pokolenia Polaków przed wyobcowaniem z narodowej kultury i chrześcijańskiego dziedzictwa oraz genderową demoralizacją. Głęboko wierzę w to, że – z pomocą ludzi takich jak Pan – jesteśmy w stanie zatrzymać ideologiczną rewolucję w polskiej szkole. Propozycje minister Nowackiej uderzają w polski system edukacjiPragnąc, aby polskie dzieci nadal uczyły się w polskiej szkole o polskich bohaterach i arcydziełach narodowej literatury – wspólnie z organizacjami zajmującymi się sprawami oświatowymi oraz ekspertami w tej dziedzinie – przygotowaliśmy analizę zaproponowanych przez ministerialnych ekspertów zmian do podstawy programowej.W dokumencie wskazaliśmy, że usuwanie z lekcji historii odniesień do ważnych dla naszego Narodu postaci i wydarzeń jest szkodliwe. Wbrew deklaracjom autorów zmian, nie skutkuje to redukcją treści, ale zmianą charakteru nauczania historii. Obecnie uczniowie poznają dzieje Polski poprzez postacie historyczne. Dzięki temu historia jest przedmiotem żywym i zrozumiałym. Jeśli proponowane zmiany wejdą w życie, uczniowie mogą nie usłyszeć o Zawiszy Czarnym, o. Augustynie Kordeckim – obrońcy jasnogórskiego klasztoru w trakcie potopu szwedzkiego czy wymienionym w hymnie narodowym, uczestniku wojen XVII-wiecznych, hetmanie Stefanie Czarnieckim. Z programu mają zniknąć tematy dotyczące bohaterstwa Polaków w trakcie II wojny światowej, np. obrony Westerplatte, Wizny i Warszawy oraz bitwy nad Bzurą i pod Kockiem. Z wcześniejszych okresów historii Polski pominięte w podstawie programowej miałyby zaś być nawet takie wydarzenia jak zwycięstwo grunwaldzkie czy hołd pruski.W złożonej do MEN analizie dowodzimy, że podobne zmiany zanegują wychowawczy cel historii, sprowadzając ten przedmiot do suchej faktografii. Będzie to sprzeczne z celami edukacyjnymi wyrażonymi w preambule ustawy Prawo oświatowe, która stanowi, że „kształcenie i wychowanie służy rozwijaniu u młodzieży poczucia odpowiedzialności, miłości Ojczyzny oraz poszanowania dla polskiego dziedzictwa kulturowego”.Podkreślamy konieczność utrzymania w podstawie programowej powszechnie lubianych i wykorzystywanych podczas uroczystości szkolnych pieśni patriotycznych, które stanowią niezwykle cenny łącznik międzypokoleniowy pomiędzy Polakami z różnych epok. Wskazujemy, że wbrew zaleceniom ministerialnych ekspertów polska epopeja narodowa „Pan Tadeusz” powinna być nadal znana polskim maturzystom w całości, a nie tylko we fragmentach, gdyż od lat stanowi fundament polskiej tożsamości. Wskazujemy, że młodzi Polacy powinni mieć w szkole możliwość poznania twórczości św. Jana Pawła II i bł. kard. Stefana Wyszyńskiego, których dzieła obecnie znajdują się na liście lektur uzupełniających.Drastyczne okrojenie programu nie ominęło też matematyki, która jest królową nauk, czy fizyki, która pozwala zrozumieć świat. Zamiast tego minister Nowacka chce wprowadzić do szkół nowy przedmiot w postaci „edukacji zdrowotnej”, w ramach którego może dojść do próby wprowadzenia do polskich szkół wulgarnej edukacji seksualnej oraz oswajania naszych dzieci z propagandą lobby LGBT. Niestety, o ile obecnie na przekazywanie dzieciom treści związanych z wrażliwą tematyką psychoseksualną trzeba uzyskać zgodę ich rodziców, o tyle uczestnictwo w lekcjach nowego przedmiotu będzie obowiązkowe.Brak naszej stanowczej reakcji na to zagrożenie może doprowadzić do sytuacji, w której polscy rodzice, którzy odmówią posyłania swoich dzieci na takie zajęcia będą represjonowani i karani. W Niemczech od lat za odmowę posłania dziecka na lekcje wychowania seksualnego grozi kara grzywny, a w przypadku odmowy jej zapłacenia aresztu. W niektórych przypadkach dzieci są z tego powodu zabierane z domu, a rodzice tracą prawo do opieki nad nimi.Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przyciskPolska edukacja zostanie podporządkowana UE?Zapowiadane przez minister Nowacką zmiany w podstawie programowej przedmiotów szkolnych, zmierzające do przemiany polskiej tożsamości w tożsamość ogólnoeuropejską, wychodzą naprzeciw projektowanym przez eurokratów zmianom w traktatach europejskich. Ich częścią jest między innymi poszerzenie kompetencji UE w zakresie edukacji.Omawiamy to zagrożenie w naszym raporcie „Po co nam suwerenność?”, gdzie wskazujemy, że zwolennicy Państwa Europa chcą, aby ten kluczowy obszar – edukacja – został przeniesiony ze strefy wyłącznych kompetencji państw członkowskich UE do strefy kompetencji dzielonych. W praktyce oznaczałoby to przyznanie UE pierwszeństwa w decydowaniu o tym, czego mają się uczyć polskie dzieci. W rezultacie to, czy w programie edukacji uczylibyśmy się o narodowej kulturze i historii, nie zależałoby od wybranych przez Polaków posłów i ministrów, ale niewybieralnych unijnych urzędników, którzy nie musieliby się liczyć z naszym zdaniem.Mogłoby to doprowadzić do sytuacji, w której zmierzający do pogłębienia integracji eurokraci nakazaliby Polakom skoncentrowanie na uczeniu wspólnej, europejskiej historii, obejmującej tematy takie jak „Europejczycy w czasach konfliktów narodowych” czy „dzieje integracji europejskiej”, traktując po macoszemu lub całkowicie pomijając omówienie historii własnego narodu. Podobnie mogłaby zostać potraktowana nauka własnego języka, która zostałaby okrojona kosztem języków największych państw UE.Unifikacja systemów edukacji krajów UE umożliwi ponadto radykałom odgórne narzucenie Polakom i innym konserwatywnym narodom naszego regionu wprowadzenie do szkół – i to od najmłodszych klas – obowiązkowych zajęć wulgarnej edukacji seksualnej. Kto stoi za permisywną edukacją seksualną?Aby uświadomić Polakom zagrożenia związane z permisywną edukacją seksualną – określaną przez jej zwolenników jako wszechstronna lub kompleksowa – opracowaliśmy cykl esejów, w których przeanalizowaliśmy założenia tego modelu, jego genezę, sposób realizacji, metody działania edukatorów seksualnych oraz możliwe konsekwencje jej wdrażania dla dzieci i młodzieży.W eseju poświęconym genezie współczesnej edukacji seksualnej wskazujemy na prekursorów permisywnego – tj. zezwalającego na niemal zupełną swobodę w postępowaniu i zachowaniu – modelu edukacji seksualnej. Jednym z nich jest współtwórca marksistowskiej szkoły frankfurckiej Herbert Marcuse, który w książce „Eros i cywilizacja”, twierdził, że „dopiero urzeczywistnienie i wydobycie erotycznej natury człowieka (…) da ludzkości prawdziwe wyzwolenie”. Przeciwników rewolucji seksualnej uznawał za faszystów. Innym z ojców wulgarnej edukacji seksualnej był amerykański entomolog Albert Kinsey, który twierdził, że człowiek jest istotą seksualną od urodzenia, dlatego nawet najmniejsze dzieci mają prawo do czerpania przyjemności ze swojej seksualności. Swoje twierdzenia Kinsey oparł na wynikach badań przeprowadzanych na dzieciach (w tym na niemowlakach!) dopuszczając się przy tym kryminalnym nadużyć seksualnych.Na koncepcje głoszone przez seksedukatorów wpływ miał także niemiecki psycholog i zdeklarowany homoseksualista Helmut Kentler, który w swojej książce „Wychowanie seksualne” jako cele pedagogiki seksualnej wymieniał między innymi onanizowanie dzieci od najmłodszych lat, łagodzenie tabu kazirodztwa między rodzicami i dziećmi czy wprowadzanie zabaw seksualnych w przedszkolach i szkołach. Kentler twierdził, że „stosunki pederastyczne mogą bardzo pozytywnie wpływać na rozwój osobowości chłopca”. Swoje teorie wcielił w życie organizując, trwający trzy dekady, tzw. eksperyment Kentlera, w ramach którego, przy wsparciu niemieckich urzędników, dzieci z domów dziecka były oddawane pod opiekę osobom podejrzewanym lub skazanym za przestępstwa pedofilskie. Po latach okazało się, że uczestniczące w eksperymencie dzieci były maltretowane i wykorzystywane seksualnie przez swoich opiekunów oraz samego Kentlera.W naszej publikacji wskazujemy, że bazująca na teoriach wymienionych autorów permisywna edukacja seksualna nie uznaje tematów tabu ani dolnej, sztywnej granicy inicjacji seksualnej. W parze z tym idą między innymi zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia z 2010 r., które wprost mówią o tym, że małe dzieci już wieku 0-4 lat powinny być uczone na temat masturbacji. Uczestnictwo w takich zajęciach wyrabia w młodych ludziach błędne przekonanie, że zamiast panować nad własnymi popędami, należy im ulegać. Czego seksedukatorzy chcą „uczyć” nasze dzieci?W esejach obnażamy fałszywą narrację radykałów, którzy chcą seksualizować dzieci między innymi pod pretekstem… przeciwdziałania dyskryminacji. Dowodzimy, że nieodłączną częścią składową forsowanej przez genderystów edukacji seksualnej jest oswajanie dzieci z niemal całkowitą swobodą zachowań seksualnych. Sekedukatorzy redukują ludzką seksualność do sfery przyjemności. Pomijają przy tym jej funkcję prokreacyjną a nawet więziotwórczą, roztaczając przed młodymi ludźmi wizję świata, w którym poczęcie dziecka jest problemem, niepożądanym efektem ubocznym współżycia seksualnego, zagrażającym wygodnemu stylowi życia, samorealizacji i dalszemu korzystaniu z „praw seksualnych”. W tej perspektywie zabicie dziecka nienarodzonego jest ukazywane jako rozwiązanie problemu oraz element tzw. praw reprodukcyjnych i seksualnych. Dowodzimy, że wulgarna edukacja seksualna przekazuje dzieciom fałszywe twierdzenia ideologii gender, w myśl których o płci człowieka nie decydują fakty biologiczne, ale subiektywne odczucie, które – jak pokazują liczne przykłady osób po przejściu chirurgicznej „korekty płci”, żałujących swojej decyzji – może się zmieniać. Edukacja ta promuje także wysoce ryzykowny styl życia subkultury LGBT oraz homoseksualne praktyki. Kontakt z tego typu treściami wywiera negatywny wpływ na młodych ludzi, mogąc wywołać poczucie zagubienia, dezorientację oraz wątpliwości co do swojej tożsamości psychoseksualnej.W cyklu „O czym nie powiedzą edukatorzy seksualni?” omawiamy przykłady materiałów, gier, zabaw i podręczników, które są wykorzystywane w ramach zajęć edukacji seksualnej. Opisujemy między innymi niemiecki poradnik, który zaleca, aby w ramach zabawy małe dzieci wzajemnie poruszały się na czworaka jak psy i wzajemnie wąchały swoje części ciała – w tym miejsca intymne. Przywołujemy stworzony na zlecenie austriackiego Ministerstwa Edukacji, Sztuki i Kultury film instruktażowy dla młodzieży w wieku 12-18 lat, w którym prezentowane są animacje seksualne. Oglądająca go nastolatka usłyszy, że „od czternastych urodzin życie seksualne prowadzisz na własną odpowiedzialność. Od tej pory uważana jesteś za dojrzałą seksualnie. Rodzicom nic do tego i możesz sypiać z kim chcesz”. W publikacji zwracamy także uwagę na treści, na jakie mogą trafić dzieci w polskim internecie. Piszemy między innymi na temat publikacji Grupy Ponton, na której stronach internetowych możemy znaleźć zachęty do oglądania pornografii czy na treści publikowane przez Fundację SEXEDPL, założoną przez modelkę Anję Rubik, spotkaniem z którą nie tak dawno chwaliła się w mediach społecznościowych obecna minister edukacji Barbara Nowacka. Młodzi ludzie przeczytają tam między innymi na temat tego, jak przygotować się do seksu analnego, jak dbać o higienę gadżetów erotycznych oraz dowiedzą się, że decydując się na kolczyk w łechtaczce, można „zapewnić sobie dodatkowe bodźce nie tylko w trakcie pieszczot i stosunku, ale także podczas samego chodzenia”. Pokazujemy efekty wulgarnej edukacji seksualnej W naszym cyklu omawiamy też możliwe negatywne skutki poddawania dzieci genderowej seksualizacji. Przywołujemy przykłady krajów zachodnich, gdzie coraz więcej młodych ludzi podejmuje ryzykowne praktyki seksualne propagowane przez lobby LGBT. Wskazujemy, że pomiędzy 2015 a 2020 rokiem w Wielkiej Brytanii odsetek takich osób wzrósł z 3,3% do 8% w przedziale wiekowym 16-24 lata. Z kolei w USA, pomiędzy rokiem 2012 a 2017, odsetek dorosłych osób deklarujących się jako „LGBT” wzrósł z 3,5% do 4,5%, przy czym wzrost nastąpił niemal wyłącznie w najmłodszej badanej grupie ludzi urodzonych pomiędzy 1980 i 1999 rokiem.Zwracamy także uwagę na lawinowy – rzędu od kilkuset do nawet kilkunastu tysięcy procent (USA 175%, Kanada 438%, Finlandia 543%, Holandia 804%, Wielka Brytania 2 353%, Włochy 7 100%, Australia 12 550%, Szwecja 19 600%) – wzrost zaburzeń tożsamości płciowej wśród młodzieży w krajach, które wprowadziły permisywistyczną edukację seksualną. Niestety znaczna część z tych dzieci nie otrzymuje fachowej pomocy psychologicznej, ale trafia w ręce „specjalistów”, którzy afirmują ich zaburzenia. W rezultacie dzieci otrzymują hormony płci przeciwnej i są poddawane nieodwracalnym, okaleczającym operacjom, które mają na celu zafałszowanie ich płci biologicznej.Uzupełnieniem naszego cyklu esejów jest dziesięć rozmów z ekspertami w tej wrażliwej tematyce, które ukazały się na naszym profilu w serwisie YouTube Jeśli zapowiadane przez rząd Donalda Tuska zmiany w podstawach programowych wejdą w życie, młodzi Polacy nie poznają w szkołach kluczowych informacji na temat naszej narodowej kultury i historii. Ograniczona zostanie także ich wiedza w zakresie matematyki, fizyki, nauk przyrodniczych. W efekcie jeszcze łatwiej będą poddawani manipulacji i populistycznym hasłom lewicowych rewolucjonistów.W to miejsce wejdzie permisywna, wulgarna edukacja seksualna, w ramach której uczniowie będą zapoznawani z propagandą lobby LGBT. W rezultacie młode pokolenie zostanie zdemoralizowane, czego konsekwencje będą tragiczne. Nie mogąc do tego dopuścić, robimy wszystko, co w naszej mocy, by zatrzymać tę ideologiczną rewolucję w polskim systemie edukacji. Każde z naszych działań wymaga jednak zabezpieczenia określonych środków. Stały monitoring prac rządu i Sejmu wymaga codziennego zaangażowania naszych analityków, którzy na bieżąco sprawdzają praktyczne skutki wdrażania proponowanych zmian prawa. Miesięczny koszt tej aktywności to co najmniej 6 000 zł. Pozwala nam to jednak na szybką reakcję za każdym razem, gdy radykałowie usiłują zmieniać prawo, aby dostosować je do swoich poglądów.Opracowanie każdej analizy to – w zależności od stopnia złożoności problemu oraz zakresu proponowanych zmian – koszt od 8 000 do nawet 15 000 zł.Podjęcie interwencji w obronie praw rodziców do wychowywania dzieci w zgodzie z własnymi przekonaniami lub w obronie nauczycieli, którzy nie chcą przekazywać swoim uczniom ideologicznych i wulgarnych treści to koszt niekiedy przekraczający nawet 10 000 zł. Spodziewamy się, że wskutek zapowiedzianego przez minister Nowacką otwarcia szkół na wulgarnych edukatorów seksualnych w najbliższych miesiącach, będziemy mieli szereg takich zgłoszeń. Dlatego bardzo Pana proszę o wsparcie Instytutu kwotą 80 zł, 130 zł, 200 zł lub dowolną inną, dzięki czemu prawnicy Ordo Iuris będą skutecznie bronić polskich szkół przed depolonizacją, dechrystianizacją, dehumanizacją, deprawacją i degradacją. Z wyrazami szacunkuP.S. W dobie totalnej degradacji systemu szkolnictwa i edukacji w Polsce, nie możemy ograniczać się tylko do działalności reaktywnej. Musimy również sami wychodzić z inicjatywami konkretnych alternatyw edukacyjnych. Właśnie dlatego powołaliśmy do życia uczelnię Collegium Intermarium, która jest dziś oazą normalności w czasach szaleńczej, ideologicznej rewolucji. W Collegium Intermarium dążymy do powrotu do idei klasycznych uniwersytetów i klasycznego, wszechstronnego wykształcenia. Aktualnie na Collegium Intermarium trwają zapisy na Studium Filozofii Realistycznej, w ramach którego będzie można zapoznać się z dziedzictwem europejskiej filozofii klasycznej. Koszt kursu to 1600 zł, ale dla sympatyków Instytutu Ordo Iuris przygotowaliśmy ofertę, dzięki której na hasło Ordo Iuris można będzie zapisać się na kurs w promocyjnej cenie 890 zł. P.P.S. Chciałbym także zaprosić Pana na Mszę św. w intencji Darczyńców Instytutu Ordo Iuris, która zostanie odprawiona w środę 6 marca o godz. 18:00 w kościele pw. Wszystkich Świętych przy pl. Grzybowskim 3/5 w Warszawie. Działalność Instytutu Ordo Iuris możliwa jest szczególnie dzięki hojności Darczyńców, którzy rozumieją, że nasze zaangażowanie wymaga regularnego wsparcia.Ustaw stałe zlecenie i dołącz do naszej misji. Dołączam do Kręgu Przyjaciół Ordo Iuris |
Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iurisul. Zielna 39, 00-108 Warszawa +48 793 569 815 www.ordoiuris.pl |
Dyplom MBA w 20 dni dla drogich Wybrańców. Proceder na Collegium Humanum, uczelni Ogólnoświatowej.[dr h.c. mult.]
Dyplom MBA w 20 dni dla eksperta Dudy. Tak wyglądał proceder na Collegium Humanum
3.03.2024 KM nczas/dyplom-mba-w-20-dni-dla-eksperta-dudy-proceder-na-collegium-humanum
Nie milkną echa afery związanej z uczelnią Collegium Humanum, która w ekspresowym tempie wystawiała dyplomy MBA ułatwiające zatrudnienie w spółkach skarbu państwa. Jak ustaliło Radio ZET, ekspert zasiadający w prezydenckiej Narodowej Radzie Rozwoju uzyskał taki dyplom w… 20 dni.
Niepubliczna uczelnia Collegium Humanum powstała w 2018 roku. Oferuje studia na różnych kierunkach i poziomach. Ma siedzibę główną w Warszawie oraz filie w kilku innych miastach w Polsce i za granicą.
Popularność uczelni niekoniecznie wynikała z jakości kształcenia, lecz szybkości, w jakim wydawała dyplomy MBA – studiów dyplomowych dla kadry menedżerskiej. W normalnym trybie uzyskanie dyplomu zajmuje dwa lata. Na Collegium Humanum ścieżka była znacznie przyspieszona.
To sprawiało, że uczelnię wybierało wiele osób z pierwszych stron gazet – celebryci, sportowcy, osoby związane z branżą szeroko rozumianej kultury. Dyplomy na uczelni uzyskały także dziesiątki osób z polityki lub ściśle powiązanych z polityką, dzięki czemu spełniały one warunki konkursowe przy rekrutacji na stanowiska państwowe.
Na przykład Jacek Sutryk, prezydent Wrocławia, dyplom MBA uzyskał w 2020 roku. Jak pisał „Fakt”, „w tym samym roku (w czerwcu i w lipcu) dołączył do rad nadzorczych trzech spółek: Regionalnego Centrum Gospodarki Wodno–Ściekowej w Tychach, Spółki Koleje Dolnośląskie z siedzibą w Legnicy i Śląskiego Centrum Logistyki z siedzibą w Gliwicach”.
Jacek Sutryk. / Fot. PAP
—————————————
Dyplom Collegium Humanum w 20 dni
Radio ZET opisuje, jak wyglądał proceder przyznawania dyplomów MBA. Jedną z głównych ról odgrywał współpracujący z Collegium Humanum Zbigniew D. To do niego trafiały osoby zainteresowane przyspieszonym trybem „nauki”. Za odpowiednią opłatą ustanawiano „indywidualny tok studiów”.
Z takiej opcji skorzystał np. Marek S., ekspert Rady do spraw Ochrony Zdrowia Narodowej Rady Rozwoju działającej przy prezydencie Andrzeju Dudzie. Według ustaleń Radia ZET, zapłacił Zbigniewowi D. 10 480 złotych. Dokumenty rekrutacyjne otrzymał 7 czerwca 2021 roku, a już 27 czerwca, czyli 20 dni później, miał dyplom ukończenia studiów MBA. Wg jego zeznań, był zapewniany, że w żadnych zajęciach uczestniczyć nie musi. Na dyplomie widniała liczba 286 godzin zajęć, które rzekomo odbył Marek S.
Zbigniew D. miał przekonywać Marka S., że w taki sam sposób uzyskało dyplomy Collegium Humanum wiele osób z ministerstw i wielu czołowych polskich polityków.
Radio ZET podaje, że Zbigniew D. nie był jedyną osobą, która organizowała cały proceder. „Naganiaczem” miał być również Józef H., który do 27 lutego br. był komendantem głównym Służby Ochrony Kolei. Zarzuty ciążą także na Pawle Cz., czyli rektorze Collegium Humanum oraz kilku innych osobach.
- CBA zatrzymało władze uczelni. W ekspresowym tempie wystawiała dyplomy pozwalające zasiadać w spółkach skarbu państwa
- [Według doniesień medialnych dyplomy w Collegium Humanum uzyskało około 50 polityków. Gros z nich znalazło potem zatrudnienie w spółkach skarbu państwa czy na innych państwowych stanowiskach.]
==================================
prof. dr hab. Paweł Czarnecki, MBA, dr h.c. mult. – Rektor
[więcej o osiągnięciach Uczelni tu: https://humanum.pl/ md]
studia MBA, DBA, DPH, DPA, LL.M., LL.D
.==============================
Collegium Humanum jest uczelnią o międzynarodowym wymiarze kształcenia.
Prowadzimy studia w siedzibie w Warszawie, w Filiach w Poznaniu, Rzeszowie, Wrocławiu, Lublinie, Szczecinie, Kielcach, Gdańsku i Katowicach
Jesteśmy obecni także w Czechach (Filie w Pradze oraz Frydku-Mistku), na Słowacji (Filia w Bratysławie), w Uzbekistanie (Filia w Andiżanie) i Austrii (Filia w Wiedniu).
[to w Dolinie Fergańskiej, jeździliśmy tam na zsyłce, z kołchozu pod Namanganem, po uruk. MD]
=================================
mail:
A doktoraty – to po ile? I czy dyplom będzie złocony?
=============================
mail od prof.dr hab:
A co to znaczy?: dr h.c. mult.
Bo nie wiem, a google jedynie oświecają:
SŁOWA, KTÓRE RYMUJĄ SIĘ ZE SŁOWEM DR. H. C. MULT.
Cięcia w programach szkolnych. Prof. Nowak wzywa do stworzenia edukacyjnej alternatywy. Tajne komplety?
Prof. Nowak piętnuje cięcia w programach szkolnych i wzywa do stworzenia edukacyjnej alternatywy
Profesor Andrzej Nowak wezwał polskich patriotów, ludzi dobrej woli, do współpracy w tworzeniu równoległego względem oficjalnego, systemu edukacji – dla zniwelowania przygotowywanych przez rząd Tuska drastycznych cięć w programach szkolnych.
Krakowski historyk wygłosił w Domu Pielgrzyma „Amicus” na warszawskim Żoliborzu wykład zatytułowany „Niepodległość: walka, ofiara, rezygnacja”. Długie fragmenty swojego wystąpienia poświęcił szczegółowemu wyliczeniu zmian, które resort edukacji kierowany przez Barbarę Nowacką chce wprowadzić w programach szkolnych. Modyfikacje polegają przede wszystkim na drastycznych cięciach istotnych faktów i umiejętności, które mają za zadanie posiąść uczniowie.
Wyliczenie zostało zwieńczone dramatycznym apelem, który profesor Nowak wystosował do wszystkich, którym droga jest sprawa ocalenia polskiego ducha i państwowości.
– Teraz potrzebny jest cały system równoległej edukacji; historii i języka polskiego na pewno. System zupełnie równoległej edukacji. Musimy to zbudować. Nie tylko domowe nauczanie – bo nie każdy ma to szczęście mieć rodziców, którzy mogą mu przekazać pewną wiedzę, wychowanie patriotyczne. Ale musimy stworzyć system edukacji, przygotować całe lekcje – przekonywał krakowski historyk.
– To jest apel do takich ludzi jak ja, czyli do historyków, do polonistów, ale do wszystkich Państwa, do tych, którym zależy, żeby Polska była, wśród innych narodów Europy. Musimy pomyśleć nad tym, a później szybko zabrać się do pracy, zorganizować ten system równoległego nauczania. Bo nie mam złudzeń, jestem przekonany, że te zmiany, które teraz, za chwilę zaczynają być wprowadzane, będą kontynuowane. Raczej nie spodziewam się – i obym się mylił – że ten system runie bardzo szybko. Życzę, żeby to się stało, ale nie spodziewam się, żeby to się stało w najbliższych miesiącach, czy nawet w najbliższych kilku latach. Bardzo bym chciał się mylić – zastrzegł naukowiec.
Zanim został wygłoszony cytowany tu apel, badacz dziejów Polski, a przy tym wybitny publicysta wypunktował konkretne propozycje cięć w programach szkolnych.
– Usunięto przykłady Witolda Pileckiego, św. Maksymiliana Kolbe. Usunięto Zawiszę Czarnego, zwycięstwo grunwaldzkie, przeora Kordeckiego, hetmana Czarnieckiego, Danutę Siedzikównę „Inkę”. Wykreślono, cytuję, „dokonania Bolesława Krzywoustego” i „konflikt z cesarstwem niemieckim”. Nie było żadnych konfliktów, nie było Bolesława Krzywoustego. Wykreślono obowiązek „umieszczenia w czasie wydarzeń związanych z relacjami polsko-krzyżackimi”. Nie było żadnej wojny z Krzyżakami, po prostu nie było tego problemu – przybliżał autor wykładu filozofię przyświecającą autorom zmian.
– Wykreślono, z niezwykłą czujnością cenzorską, „związki Polski z Węgrami” – nie było związków Polski z Węgrami w XIV wieku. Usunięto „charakterystykę polityki zagranicznej ostatnich Jagiellonów ze szczególnym uwzględnieniem powstania Prus Książęcych”. Koniec. O co chodzi? Oczywiście, nie było hołdu pruskiego, nie było czegoś takiego – wymieniał profesor.
Kolejne fragmenty, których resort Barbary Nowackiej nie chce widzieć w podstawie programowej, to: – „Uczeń charakteryzuje projekty reform ustrojowych Stanisława Leszczyńskiego i Stanisława Konarskiego”. Usunięto również: „Omawia zjawiska świadczące o postępie gospodarczym, rozwoju kultury i oświaty”. Nie, w XVIII wieku nie było żadnych polskich projektów reform i nie było żadnego postępu, Polska jest zacofana – to jest oczywiste – mówił wykładowca.
Polscy uczniowie nie dowiedzą się też na temat wkładu naszych rodaków w niepodległość Stanów Zjednoczonych.
– Nie było Kościuszki, nie było Pułaskiego. Usunięto zapis: „Charakteryzuje cele i konsekwencje Konfederacji Barskiej” – oczywiście Konfederacji Barskiej nie mogło być. Usunięto: „opisuje okoliczności utworzenia Legionów Polskich oraz omawia ich historię”. Wykreślono: „opisuje powstanie Księstwa Warszawskiego, jego ustrój i terytorium”. Usunięto: „wskazuje na mapie podział polityczny ziem polskich po kongresie wiedeńskim”. A więc o co tutaj chodzi? Nie było rozbiorów, nie było podziału tego państwa. O to chodzi w tym cytacie – wskazać na mapie podział polityczny ziem polskich, że byli jacyś rozbiorcy. Nie było żadnych rozbiorców, nie było rozbiorów – wyliczał.
W przekonaniu MEN nie ma potrzeby by polscy uczniowie poznawali fakty dotyczące np. traktatów w Locarno i włoskiego faszyzmu.
– Dlaczego? Od razu wyjaśnię. Locarno to był układ z 1925 roku, w którym państwa zachodnie zgodziły się na układ z Niemcami Weimarskimi, w którym uznano nienaruszalność granic zachodnich – czyli granicy Niemiec z Francją i Belgią – i naruszalność granic wschodnich Niemiec. Czyli, de facto państwa zachodnie otworzyły możliwość agresji czy rewizji granic – może tak powiedzmy, ostrożniej – Niemiec z Polską i Czechosłowacją. A dlaczego nie ma włoskiego faszyzmu? Tu odpowiedź jest banalna. Bo tylko w Polsce był faszyzm – w Polsce narodził się faszyzm. Mussolini nie ma tu znaczenia – wskazywał profesor Andrzej Nowak.
Z propozycji nowej podstawy zniknęła kwestia podawania przez ucznia przykładów szczególnego bohaterstwa Polaków, jak obrona poczty w Gdańsku, walki o Westerplatte, obrona wieży spadochronowej w Katowicach, bitwy pod Mokrą i Wizną, bitwa nad Bzurą, obrona Warszawy, obrona Grodna, bitwa pod Kockiem.
Zniknęło objaśnienie przyczyn i rozmiarów rzezi wołyńskiej na Kresach. W to miejsce pojawia się „konflikt polsko-ukraiński”. – Już nawet nie ma mowy o ludobójstwie, ale nie było nawet rzezi. Był konflikt polsko-ukraiński. Niektórzy mówią, że podstawa programowa to nic ważnego, nauczyciele mają pewne minimum swobody, mogą korzystać z niej, z różnych podręczników. Otóż podstawa programowa ma zasadnicze znaczenie – wskazywał prelegent.
– Bo nawet jeżeli są teraz jeszcze dostępne podręczniki – te starsze, nie tylko z okresu rządów Prawa i Sprawiedliwości, gdzie była mowa o tych rzeczach, które tu zostały skasowane. Ale podstawa programowa wytycza kierunek, zgodnie z którym teraz pisze się nowe podręczniki, które będą gotowe dla klasy zaczynającej swoją edukację 1 września 2024 roku i w następnych latach. One będą już napisane zgodnie z tym schematem. Dlaczego? Bo wydawcy chcą zarobić, a żeby zarobić, muszą zyskać akceptację resortu edukacji. Ministerstwo, zgodnie z formularzem, sprawdza w pierwszej kolejności zgodność podręcznika z podstawa programową. Jak się nie zgadza, to podręcznik nawet nie idzie do recenzji. Jest wyrzucany do kosza w ministerstwie. To jest kierunek zmian – przybliżał szczegóły rewolucji oświatowej profesor Andrzej Nowak.
Źródła: You Tube/asco.tv, wPolityce.pl, PCh24.pl
Bardzo groźne: Kontrolę nad polskim szkolnictwem obejmie bezpośrednio UE
23 lutego 2024
Prof. Andrzej Waśko: kontrolę nad polskim szkolnictwem obejmie bezpośrednio UE
Doradca prezydenta RP, przewodniczący Rady ds. Rodziny, Edukacji i Wychowania prof. Andrzej Waśko, odnosząc się do tzw. „Europejskiego obszaru edukacji” podkreślił, że polityka oświatowa, która dotąd była powierzona kompetencji rządów krajowych, stanie się częścią polityki unijnej. Zwrócił uwagę, że kontrole nad polskim szkolnictwem obejmie bezpośrednio UE.
W piątek odbyło się posiedzenie prezydenckiej Rady ds. Rodziny, Edukacji i Wychowania. Jej tematem był „Europejski obszar edukacji”.
Po posiedzeniu odbyła się konferencja, podczas której doradca prezydenta RP, przewodniczący Rady ds. Rodziny, Edukacji i Wychowania prof. Andrzej Waśko podkreślił, że treść owego projektu jest ściśle związana ze zmianami, jakie nowe Traktaty Europejskie przegłosowane przez Parlament Europejski wprowadzają do rządów krajowych i do kompetencji Komisji Europejskich.
– To, co nas najbardziej interesuje to fakt, że polityka oświatowa, która dotąd w UE była całkowicie powierzona kompetencji rządów krajowych, stanie się częścią polityki unijnych i w związku z tym, w przypadku przyjęcia tych traktatów, będziemy mieli do czynienia z całkowicie nową sytuacją – tzn. kontrolę nad polskim szkolnictwem obejmie bezpośrednio UE – zaznaczył Waśko. Dodał, że nie wiadomo, w jakim zakresie to nastąpi, ale to jasno wynika z europejskich dokumentów.
– W mediach jest obecny temat zmian w podstawie programowej, zgłaszanej przez rząd i ministerstwo pod kierunkiem minister Barbary Nowackiej. Kiedy przyglądamy się tym zmianom widzimy pewną zależność, czy wręcz równoległość w kierunku, w jakim idą te zmiany i rekomendacje, czy też zaleceń unijnych wynikających z tych dokumentów – stwierdził przewodniczący Rady ds. Rodziny, Edukacji i Wychowania.
Jak przekazał, w związku z tym uczestnicy piątkowego posiedzenia Rady ds. Rodziny, Edukacji i Wychowania zastanawiali się, co tak naprawdę oznaczają te zmiany w podstawie programowej. – Zbliżamy się do wniosku, że te zmiany są realizacją owych podstawowych założeń „Europejskiego obszaru edukacji” i priorytetów, które dla edukacji w krajach UE proponuje Parlament Europejski, Komisja Europejska. Wobec tego widzimy, że proces zmian w polskim szkolnictwie ma charakter jakby podwykonawstwa pewnego projektu, który ma ogólnopolski zasięg i to jest nowa sytuacja – powiedział Waśko.
Źródło: PAP / Aleksandra Kuźniar
Dziwaczna statystyka
Dziwaczna statystyka
Izabela Brodacka
W mediach społecznościowych od pewnego czasu roi się od oskarżeń studentów kierowanych pod adresem ich wykładowców. Na przykład studentki wydziału pedagogiki Uniwersytetu Gdańskiego rok temu oskarżyły o mobbing jedną z wykładających tam pań. Podobno zwracała się do nich per „ idiotko”, szykanowała i poniżała. Władze uczelni nie dopatrzyły się jednak mobbingu. Mobbing jest zresztą niełatwo udowodnić. Pracujące w pewnej warszawskiej korporacji damy witały każde wejście ich koleżanki do pokoju otwieraniem szeroko okien. Doprowadziły ją do nerwicy wegetatywnej. W sądzie inspiratorka prześladowań przedstawiła zaświadczenie lekarskie, że ma astmę i wymaga stałej wentylacji. Sąd sprawę umorzył.
Wśród studenckich zarzutów bywają sprawy, które trafiają do prokuratora. W czerwcu 2019 roku na terenie Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie doszło do tragicznego wydarzenia. Cywilni wykładowcy zorganizowali dla studentów zaliczenie zajęć sportowych polegające na marszobiegu w mundurze, z 5-kilogramowym obciążeniem, przy bezwietrznej pogodzie oraz temperaturze 27 stopni Celsjusza. Widać wuefiści oglądali zbyt wiele filmów amerykańskich. Jeden ze studentów po prostu zmarł, a sprawą zajęła się prokuratura.
Studenci Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu w 2023 roku nagłośnili problem molestowania, seksizmu, dyskryminacji, nadużyć i stosowania na tej uczelni wobec studentów przemocy. Podobne zjawiska występowały podobno również w Akademii Teatralnej w Warszawie. Jeden z profesorów tej uczelni został oskarżony o przemoc psychiczną oraz prowadzenie zajęć pod wpływem alkoholu. Do molestowania i przemocy miało również dochodzić w łódzkiej szkole filmowej, Akademii Sztuki w Szczecinie oraz Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie. Studentki oskarżyły reżysera o przymuszanie do nagości i „molestowanie bez dotykania”. W czasach kiedy komplement można uznać za formę molestowania o takie oskarżenia jest wyjątkowo łatwo. Uczelnie artystyczne jak widać są wyjątkowo podatne na takie incydenty. Albo pracownicy tych uczelni są wyjątkowo wrażliwi na urodę dziewcząt.
Przed kilkoma laty Niezależne Zrzeszenie Studentów opublikowało raport na temat mobbingu na wyższych uczelniach w Polsce. 45% ankietowanych nie zetknęło się ze zjawiskiem mobbingu, pozostali albo padli ofiarą prześladowania (32 %), albo byli jego świadkami lub znali nękanych studentów. Wśród form mobbingu najczęściej wymieniano wywoływanie strachu, poniżanie, nieprzyzwoite komentarze, ale zdarzały się tez pojedyncze przypadki przemocy fizycznej. Tylko co piąty student zdecydował się na zgłoszenie tego co go spotkało. Pozostali bali się represji.
Ten medal ma oczywiście dwie strony. Studenci podobnie jak i uczniowie bywają bezczelni, roszczeniowi i kłamliwi. Łatwość oskarżenia kogoś o molestowanie seksualne spowodowała, że przezorni wykładowcy egzaminują zawsze przy drzwiach otwartych albo przy świadkach. Nauczyciel nie ma prawa skutecznie wyrzucić bezczelnego ucznia z klasy. Obrażany, a nawet atakowany fizycznie, może tylko wezwać policję i to właśnie zalecają nauczycielom dyrekcje szkół. Poniewierany przez lata nauczyciel ma tylko jeden sposób wypłaty czyli zemsty. Może uparcie obniżać oceny, nie zaliczać klasówek, nie dopuścić ucznia do matury, zepsuć mu średnią.
Na to rzadko kto z uczciwych nauczycieli się zdecyduje, dlatego masowo odchodzą z zawodu. Nauczyciel nie może nawet na ucznia nakrzyczeć, ani szczerze się wypowiedzieć na temat jego umiejętności czy zdolności, bo to jest traktowane jako przemoc słowna. To samo dotyczy nauczycieli akademickich. Drugą stroną medalu są błędy popełniane przez wykładowców i nauczycieli oraz ich brak talentu dydaktycznego. Wielu wybitnych naukowców nie ma za grosz zdolności dydaktycznych. Powiem paradoksalnie – być może ludziom mniej utalentowanym czy słabszym intelektualnie łatwiej jest zidentyfikować się z kiepskim uczniem i rozumieć, że trzeba mu wszystko przystępnie wytłumaczyć.
Osobnym problemem jest rzetelność i racjonalność ocen.
Mam przed sobą autentyczny diagram słupkowy wyników egzaminu z matematyki na pewnej polskiej uczelni technicznej. Dodam, że studenci tej uczelni wypowiadają się bardzo dobrze na temat wykładowcy, twierdzą, że jest sympatyczny, kulturalny i życzliwy. Nie wchodzi więc w grę żadna forma mobbingu. Egzamin pisało około 220 osób więc jest to próba dość liczna. Co można zatem wyczytać z tej statystyki?
Większość przyrodniczych zjawisk losowych ma rozkład zbliżony do normalnego. Jest to i powinna być charakterystyczna krzywa dzwonowa. Jej maksimum odpowiada wartości średniej. Jeżeli ta wartość różni się od średniej właściwej dla większej populacji oznacza to, że próba jest obciążona.
Gdyby w pewnej badanej grupie chłopców najwięcej osób miało wzrost około 2 metrów byłoby jasne, że są to na przykład koszykarze. Gdyby w badanej grupie dorosłych dziewcząt najwięcej osób ważyło poniżej 50 kilogramów byłoby jasne, że są to modelki albo dżokejki.
Jeżeli jak widać na diagramie, 57% studentów otrzymało ocenę niedostateczną, czyli nie zdało egzaminu, a tylko 1% ocenę dostateczną, przy czym 14% studentów otrzymało piątki, coś jest zdecydowanie nie tak. Pierwszą hipotezę, że większość studentów to idioci należy odrzucić, bo żeby dostać się na uczelnię techniczną musieli oni zdać maturę z matematyki na odpowiednim poziomie. Druga hipoteza, że profesor beznadziejnie wykłada jest sprzeczna z wypowiedziami samych studentów, którzy bardzo go lubią i cenią. Trzecia hipoteza, że studenci zupełnie się nie uczą nadaje się do sprawdzenia lecz jest również sprzeczna z ich zeznaniami.
Najbardziej prawdopodobne jest, że wymagania egzaminacyjne z matematyki są źle postawione, że są nieadekwatne do poziomu studentów, do poziomu wykładu, do poziomu ćwiczeń czy do wszystkich tych czynników jednocześnie. Dziwi mnie tylko, że dobry i sympatyczny skądinąd wykładowca, w dodatku matematyk, nie zwrócił na to uwagi, że nie zdziwiła go ta statystyka, że nie próbował wytłumaczyć sobie i podopiecznym tego efektu.
W co gra MEN? Nowa podstawa programowa dla nauk ścisłych przeczy logice
W co gra MEN? Nowa podstawa programowa dla nauk ścisłych przeczy logice
pch24.pl/podstawa-programowa-dla-nauk-scislych-przeczy-logice
Po zapoznaniu się z propozycjami zmian MEN w podstawach programowych wnioskuję, iż wycofane zostaną z programu nie tylko zagadnienia i lektury budujące tożsamość narodową – na co opinia publiczna zareagowała już mocno i dobitnie – ale, co groźniejsze, z nauk ścisłych znikną terminy i zagadnienia budujące wiedzę obiektywną, zdrowy rozsądek oraz świadomość realnych zagrożeń.
Dlaczego jest to w moim przekonaniu groźniejsze? W wypadku historii i języka polskiego zawsze pozostają Polakom „tajne komplety” – wrócimy jak za bolszewików i Niemców do tajnego wychowania patriotycznego w domach czy kościołach, zakładając, że „umiłowani” nie ześlą nas, jak ich poprzednicy, do łagrów i obozów koncentracyjnych. W przypadku przedmiotów ścisłych i przyrodniczych nauczanie jest daleko trudniejsze, wymaga przy tym specjalistycznych kompetencji.
A to nauki ścisłe gwarantują ochronę tworzonego i istniejącego, zdrowego, bezpiecznego środowiska życia człowieka oraz umiejętności świadomego poruszania się w nim. Rzecz jasna nie myślę tu o „zrównoważonym rozwoju”, o antropomorfizowanych zwierzętach i „matce Ziemi”, a o świecie rzeczywistym!
Dostrzegam brak logiki w prezentowanej podstawie programowej lub może raczej „logikę krytyczną”, w duchu neomarksistowskim.
Zaczynam wnioski z czytania podstaw programowych z zakresu przedmiotu Chemia dla BS I pytaniem: czy rezygnujemy z norm technicznych i innych dokumentów normalizujących działanie branż chemicznych, elektrycznych, elektronicznych, medycznych, budowlanych, kolejowych itp.? Pytanie nasuwa się wskutek wykreślenia z programu zapisu, iż UCZEŃ OCENIA WIARYGODNOŚĆ UZYSKANYCH DANYCH .
Brak potwierdzenia wiarygodności uzyskanych danych zaprzecza wiarygodności nauki, badań, wszelkich innych działań i zagraża życiu człowieka i środowisku – o czym uczeń powinien wiedzieć.
Maria Curie Skłodowska odkryła promieniotwórczość i wiemy, jak niezbędna była ocena wiarygodności uzyskanych przez nią danych – czyli wyników badań – dla określenia dawki promieniowania, która jeszcze nie zabija, a już leczy. Doświadczyliśmy brutalnie braku oceny wiarygodności uzyskanych danych np. w związku z metodami i konsekwencjami „zapobiegania” skutkom pandemii. Brak oceny wiarygodności uzyskanych danych zagraża człowiekowi i „planecie” (o którą tak dbają wyznawcy nowej religii zwanej ekologizmem) – w skażeniu powietrza, wody, żywności, w produkcji artykułów przemysłowych, w budownictwie, w budowie wszelkiej infrastruktury, w przemyśle farmaceutycznym, medycynie itp.
Nawet jeśli polski uczeń ma nabyć tylko umiejętność odczytywania tablic z piktogramami, byłoby dobrze, gdyby miał jednak świadomość różnicy między tablicą „Teren prywatny” a ostrzeżeniem „Teren skażony”, i do tego dostosował właściwe zachowanie, a nie postępował „krytycznie”, czyli „po uważaniu”.
„Norma – dokument będący wynikiem normalizacji i standaryzujący jak najszerzej pojętą działalnością badawczą, technologiczną, produkcyjną, usługową. Norma podaje do powszechnego i stałego użytku sposoby postępowania lub cechy charakterystyczne wyrobów, procesów lub usług”.
Norma powstała po wieloletnich, a nawet wielowiekowych badaniach potwierdzających wiarygodność uzyskanych danych, a jej znajomość i zastosowanie chroni nas przed „dowolnością” oceny zagrożenia we wpływie na życie człowieka i środowiska. Brak takiego rozeznania może w konsekwencji prowadzić człowieka do zagłady. Wyobraźmy sobie dowolność oceny podłoża przez nieposiadającego wiedzy developera stawiającego apartamentowiec.
By pokazać skutki zaprzeczania faktom i manipulacji nauką zaprzęgniętą w służbę ideologii, cofnijmy się w czasie. Wraz z wprowadzeniem ustaw norymberskich (1935 r.), ograniczających prawa obywatelskie i własnościowe Żydów, retoryka antyżydowska w Niemczech bardzo się zaostrzyła. Goebbels dążył do odhumanizowania tej nacji, nazywając jej przedstawicieli szkodnikami, robactwem przenoszącym choroby zakaźne, m.in. tyfus. Do zabicia milionów ludzi w komorach gazowych użyto cyklonu – gazu, który służył do zabijania insektów. Nadzór nad jego produkcją i transportem objęło powstałe w 1919 r. Niemieckie Towarzystwo Zwalczania Szkodników (DEGESCH), które grupowało wiele znaczących firm chemicznych i spożywczych, łożąc ogromne środki finansowe na rozwój badań. Ich efektem było rozpoczęcie w 1924 roku produkcji tego preparatu w Dessau (źródło: IPN, Filip Musiał). Wystarczyło kilkanaście lat, by nauka posłużyła śmierci…
Może warto, by polskie dzieci, pozyskawszy stosowną wiedzę i umiejętność racjonalnej oceny faktów, jako dorośli ludzie nie uczestniczyli nigdy w przedsięwzięciach skierowanych przeciw życiu innych. Chyba że brak umiejętności oceny wiarygodności uzyskanych danych ma służyć depopulacji poprzez samozagładę.
„Profesor Internet”
Wiele zmian w podstawie programowej z zakresu Chemii dla BS I polega na usunięciu działań uczących samodzielnego myślenia. A tym samym – chroniących w przyszłości przed zagrożeniem samego ucznia, jak i tych, z którymi będzie przebywał i pracował. Uczeń nie uczy się „określać właściwości fizycznych i chemicznych”, nie uczy się „rozróżniać”, nie uczy się „wskazywać na zastosowania”, nie uczy się „poznawać przykładów”.
Według nowych założeń podstawy, uczeń jedynie wyszukuje, porządkuje, porównuje dane w Internecie [a te mogą się zmieniać w zależności od aktualnej koncepcji ideologicznej]. A jak sobie poradzi w przyszłości, gdy zostanie pozbawiony dostępu do Internetu i innych mediów? Gdy przyzwyczai się, iż wiedza z Internetu jest jedynie słuszna, zwłaszcza podana mu przez sztuczną, równie ideologiczną inteligencję? Pozbawienie go szansy doświadczenia, kontaktu ze światem realnym w procesie poznawczym jest poważnym błędem! W może celowym zabiegiem konstruktorów podstawy?
Program wykreśla np. źródła chemicznego zanieczyszczenia gleb oraz podstawowe rodzaje zanieczyszczeń, konieczność eliminowania fosforanów (V) ze składu proszków do prania (proces eutrofizacji), podstawowe rodzaje zanieczyszczeń powietrza, wody, gleby oraz ich źródła, sposoby pozyskiwania wody pitnej, sposoby ochrony środowiska naturalnego przed zanieczyszczeniem i degradacją. Jaki jest w tym zamysł?
Jak to się ma do Zielonego Ładu? Czy chodzi o to, by kazać mu płacić za nieświadomą degradację „ziemi”, czy jest to plan przeniesienia go do wirtualnej przestrzeni ? A może zapowiedź likwidacji rolnictwa, zwłaszcza ekologicznego rolnictwa w Polsce, oraz narażanie go na brak umiejętności ochrony życia w skażonym środowisku?
Znikają z programu właściwości fizyczne węglowodorów oraz ich zastosowanie, reakcje spalania węglowodorów oraz wiadomości o zagrożeniach związanych z gazami powstającymi w wyniku ich spalania, przykłady procesów egzoenergetycznych i endoenergetycznych, znaczenie wybranych procesów egzoenergetycznych jako sposobów pozyskiwania energii wiedzę o alternatywnych źródła energii: energia słoneczna i geotermalna oraz wpływ różnorodnych sposobów uzyskiwania energii na stan środowiska przyrodniczego.
Pozbawiani jesteśmy suwerenności [np. energetycznej] i uczeń ma się z tym w przyszłości pogodzić. I pogodzi się, gdyż zabraknie mu wiedzy koniecznej do właściwej oceny zachodzących zjawisk i umiejętności logicznego rozumowania.
Usunięte zostało wyjaśnianie przyczyn psucia się żywności i sposoby zapobiegania temu procesowi, konsekwencje stosowania dodatków do żywności, w tym konserwantów. Czy oznacza to przygotowanie młodego człowieka do jedzenia owadów i sztucznie wyprodukowanego w fabryce mięsa? Nie pozostawi się wolności wyboru?
W służbie „debilizacji”
Witold Gadowski zauważył brak logiki w działaniach pani Minister Klimatu i Środowiska. Ustawa wiatrakowa to straszliwy blamaż pani Pauliny Hennig-Kloski – mówi Gadowski. W nagrodę zostaje ona ministrem, po czym nakazuje natychmiastowe wstrzymanie planu wyrębu lasów, które także są obszarem działalności gospodarczej. Za chwilę minister Hennig-Kloska wydaje następne rozporządzenie i nakazuje trzymanie się dotychczasowych planów! Czyli nie wolno rąbać lasów, ale trzeba dostarczać drewno…
Pani Barbara Nowacka podąża podobnym tropem. 6 lutego 2024 Komisja Europejska ogłosiła nowy cel redukcji emisji netto gazów cieplarnianych dla Unii Europejskiej. Zakłada on ograniczenie emisji CO2 do 2040 roku o 90 procent w porównaniu z rokiem 1990, a z podstaw programowych chemii usunięto:
Uczeń opisuje właściwości fizyczne i chemiczne wybranych tlenków (np. CaO, MgO, N2O, SO2, SO3, CO, CO2,) oraz ich zastosowania itp.
Uczeń korzysta z technologii informacyjno-komunikacyjnych do wyszukiwania, przetwarzania, selekcji, agregacji, weryfikacji i wykorzystania danych. A jaką rolę ma pełnić nauczyciel?
„Umiejętności życiowe” akcentują osobiste prawo wyboru, a co za tym idzie – odpowiedzialność za własną edukację – pisała Marguerite Peeters w 2010 roku. W ramach dążenia do zapewnienia jakości w edukacji, UNICEF chce propagować silną współpracę partnerską między domem, szkołą a społecznością lokalną w celu lepszej koordynacji strategii i zapewnienia dostępu do prezerwatyw.
Tzw. jakość kształcenia zasadniczo przekształca zarówno treść edukacji, poprzez włączenie wymienionych wyżej elementów, jak i proces edukacji. Rozumiana jako proces „jakość kształcenia” kładzie nacisk na uczestnictwo uczniów, co oznacza ich udział w przekształcaniu własnej mentalności. Powtórzmy raz jeszcze: dziecko staje się bezpośrednim partnerem agentów zmian kulturowych.
Zgodnie z założeniami nowej etyki, uczeń jest obywatelem, który – jako taki – jest „równy” nauczycielowi. „Jakość kształcenia” subiektywną opinię ucznia stawia na równi z wiedzą i autorytetem nauczyciela. Wymaga od nauczycieli poznawania, propagowania, szanowania i obrony „praw dziecka”.
W ostatecznym rozrachunku nauczyciel przestaje naprawdę uczyć. Staje się mediatorem, który pomaga uczniom korzystać z ich praw, tzn. przyswajać sobie zasady nowej etyki. W ramach tego procesu, wychowawca „uczy się” od swoich uczniów: proces nauczania jest wzajemny – głoszą reformatorzy edukacji.
Postmodernistyczny system edukacji obala hierarchie i ma wymiar horyzontalny. Dotychczasowe zdobywanie wiedzy opierało się na kryteriach, które mają w pewnym zakresie charakter obiektywny i uniwersalny, a rozwijanie umiejętności życiowych zależało od rozumnego korzystania z prawa wyboru.
Podstawa programowa przedmiotu Chemia dla BS I. – jak i większość zmian programowych według pomysłu minister Nowackiej – jest realizacją edukacji włączającej, której celem jest pozbawienie polskiego dziecka prawa do zdobycia wiedzy i kompetencji do godnego życia.
Proces ten słusznie nazwany został przez Bartosza Kopczyńskiego „debilizacją”.
Kiedy się ockniemy?
Bożena Ratter