Święto cnoty wierności – prof. Jacek Bartyzel

Święto cnoty wierności – prof. Jacek Bartyzel

Święto cnoty wierności

1 marca obchodzone jest święto państwowe nazwane Narodowym Dniem Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Dzień ten wybrano, jak wiadomo, z uwagi na to, że 1 marca 1951 roku w więzieniu mokotowskim wykonano wyrok śmierci na siedmiu członkach IV Zarządu Głównego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”, z jego prezesem, ppłk. Łukaszem Cieplińskim na czele.

Długa i niełatwa droga do tego uczczenia bohaterów, o które przez lata upominały się głównie środowiska kombatanckie, nawet i dziś nie wydaje się usłana samymi różami, albowiem i obecnie daje się słyszeć wyrazy niechęci wobec żołnierzy antykomunistycznego, niepodległościowego podziemia po 1945 roku, i to bynajmniej nie tylko ze strony pogrobowców „Polski Ludowej”. Ich niechęcią nie mamy potrzeby się zajmować; dla nich wystarczy zwykła wzgarda. Inaczej jest z krytyką formułowaną z pozycji częstokroć nazywanych realistycznymi, które popełniają jeden podstawowy błąd w założeniu: mylą analizę historyczno-polityczną tego, co było możliwe, z osądem moralnym tego, co było konieczne.

To oczywista prawda, że żołnierze podziemia nie mogli ocalić Polski przed nadchodzącym nowym, na długie lata, zniewoleniem, z powodu ogromnej dysproporcji sił i zdrady sojuszników, której Polska padła ofiarą.

Dlaczego więc, mimo tej oczywistości, winniśmy im najwyższy szacunek i cześć?

Po pierwsze dlatego, że do dramatu ludzkiej egzystencji, tak jednostkowej i zbiorowej, należy to, że bywają – niezależne i od jednostkowej woli, i od zdroworozsądkowych kalkulacji – sytuacje, w których nawet instynkt samozachowawczy musi ustąpić przed imperatywem prostego, lecz bezwzględnego „tak trzeba”; należy spełnić swój obowiązek do końca, trwać na posterunku, jak ów żołnierz w Pompejach, którego nie było czasu odwołać. Trzystu Spartan pod wodzą Leonidasa nie miało pod Termopilami żadnych szans, odkąd jeden zdrajca wskazał Persom przesmyk, przez który mogli oni zajść od tyłu, mimo to Spartiaci ani nie uciekli, ani nie poddali się, lecz walczyli do końca, bo wiedzieli, że to oni są murami greckiego Miasta, które padnie, jeśli oni nie powstrzymają choćby przez jakiś czas wroga.

Po drugie, przez prosty wymóg sprawiedliwości – w tym wypadku wyrównawczej, a więc stałej i niezłomnej woli oddawania każdemu co jego, w sensie nagrody lub kary, wyrażanej rzymską maksymą: honest vivere, alterum non laedere, suum cuique tribuere. Przez pół wieku żołnierze ci byli naprawdę „wyklęci”, obrzucani błotem wyzwisk i obelg, nazywani bandytami. Co więcej, to odium celowo miało kształt anonimowej abstrakcji jakiegoś „zła w ogóle”, bo dbano zarazem o to, aby pamięć o konkretnych osobach zupełnie rozpłynęła się w tej mgle czegoś złowrogiego „pierwiastkowo”, a nie personifikacyjnie; nie znamy przecież wciąż nawet miejsca pochówku wielu pomordowanych. I dlatego ważniejsze może nawet w nazwie tego święta, które dziś obchodzimy jest nie to emocjonalne „Wyklęci” – bo „klątwa” przecież w końcu wygasła – ale samo „Żołnierze”. To jest ta najważniejsze rehabilitacja: to nie bandyci,  nawet nie jacyś nieokreśleni „partyzanci”; to Żołnierze, to prawdziwe Wojsko Polskie, a to brzmi dumnie.

Po trzecie, przez wzgląd na tę, jedną z najpiękniejszych, a zarazem najtrudniejszych do spełnienia cnót, jaką jest fidelitas, cnota wierności. Kiedyś, dawno temu, kiedy dopiero nieśmiało upominano się o pamięć o tych Żołnierzach Niezłomnych, pozwoliłem sobie nazwać żołnierzy NSZ, NZW, WiN, formacji poakowskich i innych, „Polską Wandeą”. Dziś chciałbym doprecyzować, a nawet nieco zmodyfikować to określenie. „Wandea” albowiem to symbol tych wszystkich kontrrewolucji – jak, poza nią, wojen karlistowskich w Hiszpanii, sanfedystów we Włoszech czy meksykańskiej Cristiady z lat 1926-1929 – które nie były jeszcze pozbawione szans zwycięstwa.

Lecz sytuacja w Polsce najechanej przez Armię Czerwoną w 1944/45 roku i po straszliwej traumie Powstania Warszawskiego była tego rodzaju, że opór stawiany przez ostatnich obrońców polskiego Miasta przyrównać należy raczej do też ostatnich „szuanów”, jak Cadoudal, czy do „drugiej cristiady” w Meksyku z lat 30., gdzie nie mogło już chodzić o zwycięstwo, lecz tylko o danie świadectwa wierności usque ad finem. Lecz nagrodą dla poległych bądź pomordowanych było to, że przynajmniej oszczędzono im tej hańby, która stała się udziałem niejednego z uczestników „pierwszej konspiracji” z lat 1939-1945, aby znaleźć się w szeregach ZBOWiD-u, razem z katami swoich towarzyszy.

Po czwarte wreszcie, ze względu na nas samych. Ćwierć wieku rzekomo odrodzonej i wolnej Polski przyniosło tak potworne „zniżenie ideałów” osobowych i zbiorowych, że jego skala byłaby niewyobrażalna nawet dla autora tego sformułowania przed stu kilkudziesięciu laty (Jan Ludwika Popławskiego).

Jeżeli zatem zapomnimy o tych, którzy złożyli ofiarę ze swego życia dla następnych pokoleń, to nawet najmniej zepsuci z nas, ci, którzy jeszcze zachowali resztki sumienia, będą musieli powtórzyć słowa Starego Aktora z dramatu Wyspiańskiego:

Mój ojciec był bohater, a ja to jestem nic.

W błazeństwie dzieł udanych, w komedii wiecznej prób,

Ja się rumienię, wstydzę, wstyd biorę wasz do lic…

Mój ojciec był bohater, a my jesteśmy nic!

(Wyzwolenie, akt III)

Prof. Jacek Bartyzel

Za: Myśl konserwatywna (1 marca 2023) | mysl konserwatywna

Bezczelność. Prezydent Duda kłamie: „Żołnierze niezłomni walczyli o taką Polskę, jaką mamy dzisiaj”.

Prezydent Duda kłamie: „Żołnierze niezłomni walczyli o taką Polskę, jaką mamy dzisiaj”.

1. 03. 2023. https://pch24.pl/prezydent-zolnierze-niezlomni-walczyli-o-taka-polske-jaka-mamy-dzisiaj/

Żołnierze niezłomni walczyli o taką Polskę, jaką mamy dzisiaj: Polskę, która jest suwerenna, niezależna i niepodległa, która może swoje bezpieczeństwo dać innym – powiedział prezydent Andrzej Duda.

  ====================

Prezydent mówił na spotkaniu w Sierpcu, że 1 marca – Narodowy Dzień Pamięci o Żołnierzach Wyklętych, to bardzo ważna data dla wolnej, suwerennej, niepodległej Polski.

Żołnierze niezłomni zginęli za Polskę – wierzę – taką, jaką mamy dzisiaj: Polskę, która jest suwerenna i niepodległa, która w zdecydowany i skuteczny sposób prowadzi swoje sprawy, Polskę, która potrafi dbać o swoje interesy na całym świecie, Polskę, która nie tylko przyjmuje bezpieczeństwo od swoich wielkich, ważnych sojuszników, ale która (…) stała się na tyle silna, że może swoje bezpieczeństwo dać innym, może być dawcą tego bezpieczeństwa, może dzielić się swoim potencjałem – powiedział prezydent.

W tym kontekście Andrzej Duda przypomniał, że Polska uczestniczy w misji Air Policing i wysyła swoje samoloty do państw bałtyckich, a nasi żołnierze stacjonują m.in. na Łotwie i w Rumunii.

Myślę, że o taką Polskę właśnie oni wtedy walczyli: o Polskę, która będzie niezależna, o Polskę, w której Polak będzie mógł sam decydować o swoich sprawach – oświadczył prezydent i podziękował mieszkańcom powiatu sierpeckiego za liczny udział w wyborach.

Źródło: PAP (Aleksandra Rebelińska, Maciej Replewicz)

Centralne Centrum ciągle czujnie czuwa. Tymczasem: „Liczmy na najlepsze, gotujmy się na najgorsze”. Si vis pacem, para bellum.

Centralne Centrum ciągle czuwa. Tymczasem: „Liczmy na najlepsze, gotujmy się na najgorsze”.

Si vis pacem, para bellum

27/02/2023 https://adarma.pl/2023/02/27/liczymy-na-najlepsze-gotujemy-sie-na-najgorsze

Według wszelkich analiz tworzonych w III RP, również tych niepublikowanych, coraz gorszą gotowość Wojska Polskiego, coraz gorszy stan sprzętu wojskowego, czy coraz mniejszą ilość przeszkolonych rezerwistów, okraszano zdaniem o „pewności wcześniejszej wiedzy o wojnie”.

We wszystkich rozgrywanych założeniach czy analizowanych potencjalnych konfliktach z Rosją, urzędy centralne RP zakładały, że mają, w zależności od scenariusza, od 6 do 12 miesięcy na przygotowanie się na czas wojny ze względu na rzekomą niemożliwość osiągnięcia strategicznego zaskoczenia przy współczesnych źródłach rozpoznania technicznego.

Pomijało to czynnik ludzki i usypiało sumienia w obliczu wielkich problemów z możliwością militaryzacji gospodarki, rozwinięcia armii czy uzupełnienia braków sprzętowych. W pewnym sensie te scenariusze są prawdziwe. Cytując księdza Skargę możemy powiedzieć, że Bóg nas najpierw ostrzegł karząc państwo sąsiednie biczem wojny, dając w ten sposób nam ostrzeżenie i szansę na naprawę moralną.

Jednak od 2014 roku do 2022 gotowość wojsk operacyjnych RP nie podniosła się, a obniżyła. Powstały oczywiście Wojska Obrony Terytorialnej, wyjęte spod dowództwa Szefa Sztabu Generalnego i umiejscowione bezpośrednio pod politycznym ministrem obrony narodowej. WOT powstał jako zbiór niezależnych kompanii, bez zdolności przeciwpancernych, przyjmowania wsparcia, zdolności logistycznych czy transportowych. Oceniając ze schematów organizacji i metody wyposażenia, są to typowe wojska wewnętrzne.

Rok temu wybuchł konflikt, już pełno-skalowy, na Ukrainie. Z nawałami artyleryjskimi na poziomie I wojny światowej, setkami sztuk zniszczonego sprzętu pancernego i stratami krwawymi w niektórych momentach przekraczającymi poziomy strat aliantów np. w Ardenach lub Kampanii Włoskiej.

W związku z tym wydaje się, że w zgodzie z założeniami doktrynalnymi, rok temu powinna się rozpocząć mobilizacja i rozwijanie jednostek wojskowych w etatach wojennych, uzupełnienie sprzętu, zgrywanie Wielkich Jednostek na poligonach i nie tylko. Powinna też nastąpić militaryzacja gospodarki czy w końcu ostatnie, ale znaczące, przygotowanie inżynieryjne terenu do obrony państwa.

Jeśli spojrzymy na ostatni rok, zmieniono przepisy dotyczące mobilizacji, wprowadzając tym chaos do dawnych WKU, a dziś już Centralnego Wojskowego Centrum Rekrutacji (Centralne Centrum – kto im te nazwy wymyśla?!). Ogłoszono stworzenie dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej, nie usuwając ani ze służby zawodowej, ani z DZSW, ani ze służby w WOT podstawowej wady dyscyplinarnej i techniczno-praktycznej. W Polsce każda z tych trzech form służby może się skończyć na żądanie żołnierza czy oficera w praktycznie dowolnym przez niego wybranym momencie. Jest to wynalazek nieznany cywilizowanemu czy barbarzyńskiemu światu, gdyż od czasów Cezara, przez najemników włoskich XVI wieku, po armie Jihadu XVIII wieku w państwie Osmanów, a dziś czy to w Rosji, czy USA, czy Francji czy Wielkiej Brytanii, żołnierz zaciąga się na określony czas kontraktu, którego on skrócić nie może.

Ten fundamentalny problem, dużo prostszy do naprawienia niż braki kadrowe wynikające z braku zasadniczej służby wojskowej, również nie został rozwiązany. Uniemożliwia to jakiekolwiek sensowne szkolenie rekrutów, ponieważ ciśnięci o ilość oficerowie nie mogą wprowadzić wojskowej dyscypliny w pododdziałach z obawy o możliwość odejścia w każdym momencie ochotnika z WOT lub dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej.

Co prawda zwiększono produkcję niektórych rodzajów sprzętu wojskowego, jednak w związku z radosnym wydawaniem za darmo sprzętu z pododdziałów WP na Ukrainę, ilość sprzętu się zmniejszyła, a nie zwiększyła. Również jego jakość nie wzrosła, bo oddajemy zgodnie z sarmacką zasadą (błędną): „zastaw się, a postaw się” to, co mamy najlepszego.

Zgodnie z dumnie ogłoszonymi przez ministra Błaszczaka informacjami, rozpoczęliśmy już tworzenie zapór przeciwczołgowych na granicy z Białorusią i Rosją. Czyli nikt nie może powiedzieć, że ryzyka wojny nie ma, wręcz przeciwnie – z każdym miesiącem jest coraz większe. Nie ma mobilizacji, nie ma militaryzacji gospodarki, nie ma zgrywania Wielkich Jednostek. Państwo systemowo nie jest przygotowane na wojnę, pomimo wszelkich znaków, które zwiększają jej prawdopodobieństwo.

A co ze społeczeństwem?

Obrona Cywilna nie funkcjonuje. Spora część urzędników i oficerów otwarcie mówi, że w razie wojny będzie uciekała na zachód. Nie są zwiększane zapasy żywności i lekarstw, nie są odnawiane schrony czy intensywnie przygotowywana Obrona Cywilna. Rosjanie 5 lat przed rozpoczęciem przez siebie wojny stworzyli schrony na miliony ludzi, nie licząc schronów zachowanych i modernizowanych od czasów ZSRR. W Rosji kilka lat temu, już po rozpoczęciu konfliktu w 2014 na Ukrainie, poszerzono dostęp do broni dla obywateli i zreorganizowano wojska wewnętrzne.

Białoruś w tym samym czasie stworzyła wojska obrony terytorialnej, które, co ciekawe, początkowo były zbudowane z założeniem obrony przed Federacją Rosyjską, nie zaś w celu obrony przed Polską czy państwami NATO. Broń na Białorusi, według ostatnich doniesień, ma być szeroko dostępna w razie konfliktu dla powszechnej obrony w postaci skrzyżowania samoobrony ludności z wojskami wewnętrznymi. Broń ta ma być przechowywana w magazynach rozśrodkowanych na terenie państwa, aby ludność zmobilizowana w powszechną milicję miała zdolność do samoobrony.

Minimalne poszerzenie dostępu do broni w Rosji, czy stworzenie kontrolowanych przez państwo magazynów, z których ewentualnie zostanie wydana broń społeczeństwu, nie jest oczywiście postulatem Fundacji Ad Arma. Jednak mowa tu o państwach, które zawsze były mniej wolne od Polski i które są stworzone na podstawie aksjomatu pełnej kontroli państwa nad społeczeństwem. Nasze państwo zaś, chociaż teoretycznie aksjomat ma odwrotny, to nawet na tyle nie jest w stanie się odważyć. Stąd mamy ten ostatni fragment braku gotowości państwa na wojnę: od braku przygotowania instytucji państwowych, przez brak przygotowania gospodarki i obrony cywilnej, po brak uwolnienia dostępu do broni, która, co wciąż musimy powtarzać; nie ma służyć do walki z napastnikiem, a do umożliwienia przeżycia społeczeństwu, gdyż zagrożenie dla zwykłego Polaka nie będzie największe ze strony rosyjskiego żołnierza, a polskiego bandyty, rosyjskiego dezertera, czy band tworzących się w czasach niepokoju.

Dlatego zawsze podkreślamy, że powszechny dostęp do broni nie jest częścią przygotowania państwa do wojny, a de facto częścią obrony cywilnej i sposobem na zmniejszenie łatwości, z jaką można gnębić społeczeństwo.

Napis na ścianie jest już prawie ukończony (mane, tekel, fares), a u nas orkiestra gra jak na Titanicu.

Mamy pełną świadomość, że wojny może nie być. Powinniśmy zrobić wszystko, żeby jej nie było. Natomiast generalnie nie zależy to od nas i choć należy liczyć na najlepsze, to przygotować się należy na najgorsze. Zwłaszcza jeśli chodzi o przetrwanie społeczeństwa czy narodu.

Walka o życie w Sejmie. Rocznica dyrektywy Hitlera: „Jest dla nas bardzo korzystne, jeśli dziewczęta i kobiety tubylcze mają możliwie najwięcej aborcji”.

https://www.zycierodzina.pl/pomoc/2023.0228k.html

Szanowna Pani, Droga Obrończyni Życia Dzieci!

To już pewne. Będziemy walczyć o życie w Sejmie. W dniach 8-9 marca posłowie będą rozpatrywali nasz wspólny projekt „Aborcja to zabójstwo”. Pierwsze czytanie zaplanowano wstępnie na 8 marca o godzinie 18:45, a głosowanie w bloku głosowań kolejnego dnia.

Czy wie Pani, jaka rocznica przypada dokładnie 9 marca? W tym dniu 80 lat temu Adolf Hitler zalegalizował wolną aborcję dla Polek

Hitler zawsze uważał, że zabijanie dzieci w łonach matek jest dobrym środkiem prowadzenia polityki wobec ludów podbitych.

Mawiał:

W obliczu dużych rodzin tubylczej ludności jest dla nas bardzo korzystne, jeśli dziewczęta i kobiety mają możliwie najwięcej aborcji.

A także:

Osobiście zastrzelę tego idiotę, który chciałby wprowadzić w życie przepisy zabraniające aborcji na wschodnich terenach okupowanych.

Już cztery lata wcześniej, 25 listopada 1939 r. w hitlerowskim dokumencie Rassenpolitisches Amt, Reichleitung zdradzono plany wobec Polaków:

Wszystkie środki, które służą ograniczeniom rozrodczości, powinny być tolerowane albo popierane. Spędzenie płodu musi być na pozostałym obszarze Polski niekaralne. Środki służące do spędzania płodu i środki zapobiegawcze mogą być w każdej formie publicznie oferowane, przy czym nie może to pociągać za sobą jakichkolwiek policyjnych konsekwencji.

W kontekście tej niechlubnej rocznicy głosowanie w Sejmie będzie miało szczególny wymiar. Także dziś na terenie Polski funkcjonuje zorganizowany system umożliwiania lub wprost przeprowadzania aborcji. Oficjalnie nie wolno zabić dziecka. Jednak środowiska feministyczne wprowadzają do obrotu środki poronne, przesyłają kontakty do klinik mordujących polskie dzieci za granicą, prowadzą infolinie, na której instruują, jak zabić dziecko domowym sposobem. Organy ścigania niechętnie podejmują śledztwa, a obecne przepisy nie są precyzyjne. To, co dla normalnego człowieka, jest oczywistą pomocą w zbrodni, rzadko bywa uznane za wyczerpujące znamiona czynu zabronionego. Potrzeba bardziej precyzyjnych przepisów.

Czy pamięta Pani, ile razy Justyna W. (aborterka sądzona za pomoc w zabiciu dziecka) wychodziła z sądu i z fałszywym uśmiechem na twarzy odbierała dalej telefon udzielając aborcyjnych porad? Wie, że nic jej za to nie grozi.

Ustawa „Aborcja to zabójstwo” precyzuje przepisy w taki sposób, aby podejmowanie postępowań i stawianie aborterów przed sądem przestało być tak bardzo uznaniowe. W „ATZ” mamy konkret: zakaz produkcji i dystrybucji instruktażu, jak zabić dziecko oraz zakaz promowania aborcji – dokładnie w tym samym miejscu, gdzie w Kodeksie Karnym znajduje się zakaz promowania faszyzmu i innych totalitaryzmów. To przepisy, które nie pozwolą uciec od odpowiedzialności, a prokuratorom dają do ręki nowe narzędzia, aby ścigać tzw. „podziemie” aborcyjne.

Szanowna Pani!

Głosowanie nad ustawą „Aborcja to zabójstwo” będzie testem dla posłów. Czy za deklaracjami o chęci ochrony życia idą czyny? Którzy posłowie z jednej strony podpisują się pod wnioskiem do Trybunału Konstytucyjnego, a z drugiej przymykają i dalej chcą przymykać oko na morderczą działalność aborterów – czy będą tacy? Z Sejmu napływają różne deklaracje, w tym o chęci odrzucenia projektu w pierwszym czytaniu. Nie wiemy, jak będzie, ale wiemy, że ostatnie słowo należy do obywateli. Posłowie to pracownicy zatrudnieni do pracy właśnie przez Panią. W Fundacji wierzymy w prawo do informacji, dlatego dostarczymy informację o tym, jak zachowali się posłowie w tym ważnym głosowaniu. Wszyscy chcemy, aby parlamentarzyści zajęli się na serio problemem podziemia aborcyjnego – aby projekt trafił do dalszych prac i aby nowe, lepsze przepisy weszły w życie. Jeśli tak się jednak nie stanie, będziemy uświadamiać, na kogo nie warto już więcej głosować.

Wykupiliśmy domenę www.SejmBezAborterow.pl . Na tej stronie po głosowaniu zobaczy Pani nazwiska posłów, na których nie warto już stawiać. Głosy warto przenieść na tych posłów, którzy 9 marca br. staną po stronie dzieci. W historii świata nie było ludobójstwa większego niż rzeź nienarodzonych – miliony na świecie, a tysiące w Polsce – Polska ma swój niechlubny wkład w to ludobójstwo. Jakikolwiek polityk mający w danym momencie jakąkolwiek władzę musi użyć jej do ratowania życia. Jeśli tego nie robi, przekreśla wszystkie swoje dokonania. Cóż nam po dobrych drogach, niskich podatkach, nowych szkołach i przedszkolach, skoro pozwalamy, aby bezkarnie zabijano najmniejszych i najbardziej niewinnych…?

Do głosowania pozostał tydzień. Bardzo Panią proszę, aby
upewniła się Pani, że poseł z Pani okręgu dostał instrukcję, jak głosować. Proszę wejść na www.ZadzwonDoPosla.pl, wybrać swojego parlamentarzystę i
przekazać mu, co ma zrobić. A potem uważnie obserwować, jak faktycznie się zachowa.

Do zobaczenia w Sejmie już 8 i 9 marca!

Serdecznie Panią pozdrawiam!

Kaja Godek
Podpis

Kaja Godek
Fundacja Życie i Rodzina
zycierodzina.pl

PS – Bardzo Panią proszę o modlitwę za dzieci nienarodzone, oby znalazły w Sejmie swoich obrońców. A jeśli nie znajdą, oby następny Sejm był dla nich bardziej przyjazny.

Kukuniek-bis

Kukuniek-bis

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  •  28 lutego 2023 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5346

W 1989 roku wywiad wojskowy, któremu amerykańsko -sowiecki duet: Daniel Fried z Departamentu Stanu i Władimir Kriuczkow z KGB, postawił zadanie przeprowadzenia na naszym nieszczęśliwym kraju sławnej transformacji ustrojowej, znalazł się w kłopotliwej sytuacji. Wprawdzie od roku 1986, w ramach przygotowań do sławnej transformacji, obok uwłaszczenia nomenklatury, która w ten sposób uzyskała ekonomiczne podstawy do zajęcia w nowych warunkach ustrojowych odpowiedniej pozycji społecznej, przeprowadzona została też selekcja kadrowa w strukturach opozycyjnych, której celem było wyłonienie takiej „reprezentacji społeczeństwa”, do której wywiad wojskowy miałby zaufanie – ale konieczność przeprowadzenia wyborów, niechby i „kontraktowych”, niosła za sobą ryzyko puszczenia się na lotne piaski masowych nastrojów, a to mogło w jednej chwili obrócić w niwecz wieloletnie przygotowania.

Obawy – jak się potem okazało – nie były bezpodstawne, a dowodem były losy tzw. „listy krajowej”. Wywiad wojskowy umieścił tam kandydatury swoich najważniejszych faworytów, a tymczasem społeczeństwo, najwyraźniej myśląc, że z tymi wyborami to wszystko naprawdę, bez ceregieli ich skreślało. W rezultacie generał Kiszczak zagroził, że skoro tak, to on te całe wybory rozgoni, na co wyznaczony na przedstawiciela „strony społecznej”, znany z „postawy służebnej” pan Tadeusz Mazowiecki powiedział, że „umów należy dotrzymywać”. W związku z tym, za zgodą „strony społecznej”, Rada Państwa w trakcie wyborów zmieniła ordynację i w ten sposób kryzys zakończył się wesołym oberkiem.

Przypominam o tym Donaldu Tusku i innym szermierzom porządku konstytucyjnego, że wtedy nie widzieli w tym nic osobliwego. Żeby tedy zmniejszyć margines niepewności, a głosującym „suwerenom” podsunąć pod nos ściągawkę, na kogo mają głosować, wywiad wojskowy wpadł na pomysł, by kandydaci rekomendowani przez „stronę społeczną” fotografowali się z Kukuńkiem, czyli Lechem Wałęsą, dzięki czemu ta fotografia stała się przepustką, jeśli nawet nie do historii, to w każdym razie – do konfitur władzy.

Przypominam o tym m.in. ze względu na zbliżające się w przyszłym roku wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. Wiele wskazuje na to, że z ramienia Partii Demokratycznej będzie w nich kandydował ponownie Józio Biden, który niedawno, jako Pan Nasz, dokonał zniebastąpienia na naszą prastarą ziemię, w związku z czym i nasza prastara ziemia i nasz mniej wartościowy naród tubylczy, dostąpili niebywałej łaski. Będziemy się nią delektować i rozpamiętywać to wydarzenie aż do następnego razu, chociaż były prezydent Bronisław Komorowski, najwyraźniej pozazdrościwszy panu prezydentowi Andrzejowi Dudzie konfidencji i względów u Pana Naszego dał do zrozumienia, jakoby zniebastąpienie Pana Naszego na naszą prastarą ziemię było tylko kamuflażem, mającym osłonić prawdziwy cel tego nawiedzenia. Prawdziwym celem bowiem było bliskie spotkanie III stopnia z ukraińskim prezydentem Włodzimierzem Zełeńskim. W tym celu strona amerykańska, w imieniu Pana Naszego, porozumiała się z zimnym ruskim czekistą, zbrodniarzem wojennym Putinem, żeby w okresie obecności Pana Naszego na Ukrainie powstrzymał się od wszelkich ataków, na co tamten wyraził zgodę. Dzięki temu Nasz Pan mógł w tajemnicy wsiąść w Schnellzug z Przemyśla do Kijowa, gdzie objawił się światu w towarzystwie prezydenta Zełeńskiego, z którym odbył po Kijowie spacer, w trakcie którego prezydent Zełeński kazał włączyć syreny alarmowe – że to niby Putin próbuje tchórzliwego ataku – ale Pan Nasz ani drgnął i nadal spacerował, jakby nigdy nic. Dało to zachwyconemu panu Pawłowi Kowalowi okazję do spostrzeżenia, że Pan Nasz pokazał „cojones”. Ciekawe, czy pan Kowal widział te klejnoty na własne oczy, czy też tylko oczami podnieconej wyobraźni – ale najwyraźniej SBU w tym zamieszaniu zapomniała mu powiedzieć, że było całkowicie bezpiecznie i że celem przedstawienia, odegranego w Kijowie z udziałem Pana Naszego, było doczepienie sobie kolejnego liścia do wieńca sławy, w postaci epizodu heroicznego. Wśród liści w wieńcu sławy Pana Naszego nie było dotąd bowiem żadnego epizodu heroicznego. Przeciwnie – Ukraina kojarzyła się raczej z dokazywaniem w tym kraju Syna Pana Naszego Huntera – z czego wyszły nawet jakieś śmierdzące dmuchy, które u nas w niezależnych mediach, komentował były prezydent Aleksander Kwaśniewski, razem z nim tam dokazujący.

W tej sytuacji wypada nam zwrócić uwagę na dwie sprawy. Po pierwsze, że – jak już wspomniałem – w USA w przyszłym roku odbędą się wybory prezydenckie, z których, według wszelkiego prawdopodobieństwa, z ramienia Partii Demokratycznej, będzie kandydował Pan Nasz, czyli Józio Biden. W przeciwnym razie Partia Demokratyczna już teraz rozpoczęłaby lansowanie nowego jasnego idola, w którym nie tylko Amerykanie, ale również nasz mniej wartościowy naród tubylczy, powinien się zakochać i uwielbić go jako Pana Naszego. Tymczasem tempus fugit a czas ucieka, zaś nikogo takiego na razie nie ma, więc chyba o laur przywódcy „wolnego” a właściwie nie tylko „wolnego”, ale w ogóle – całego świata, będzie ubiegał się Pan Nasz.

Może to komuś wydać się dziwne, ale skoro demokracja została uznana za dobro najwyższe, to nic dziwnego, że demokratyzacja obejmuje coraz to nowe obszary, w tym również – kult Pana Naszego. Po drugie – że – jak zauważa poeta – „na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności” – w związku z czym trzeba suwerenom podsunąć pod nos jakąś wyraźną wskazówkę, w kim mają się zakochać i komu okazać uwielbienie.

Najwyraźniej pierwszorzędni fachowcy z amerykańskiej bezpieki musieli gdzieś w archiwach odgrzebać eksperyment z Kukuńkiem. Jak pamiętamy, był on lansowany nie tylko jako jasny idol w Kongresie USA, ale nawet załatwiono mu Pokojową Nagrodę Nobla. Toteż wywiad wojskowy generała Kiszczaka sprawił, że fotografia z jego udziałem stała się w naszym nieszczęśliwym kraju dla wybrańców losu przepustką do historii. Skoro tedy na Ukrainie trafił się prezydent Zełeński, którego dodatkowym atutem są pierwszorzędne korzenie, to nie było co się długo namyślać, tylko zacząć go lansować nie tylko w amerykańskim Kongresie, ale i w kongresach u poszczególnych wasali. Jak pamiętamy, w Waszyngtonie owację w Kongresie już miał, tak, jak kiedyś Kukuniek, więc teraz kolej na Pokojową Nagrodę Nobla.

Wprawdzie niektóre koła forsują kandydaturę panny Grety Thunberg, która właśnie staje się damą i pisarką, ale ona może jeszcze poczekać tym bardziej, że fotografia z nią niekoniecznie by Pana Naszego dodatkowo nobilitowała, a poza tym – czy mogłaby ona załatwić Panu Naszemu przedwyborczy epizod heroiczny?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Zmarła Lidia Marks – Boki. Kresowianka z dziada pradziada, obrończyni pamięci ofiar ukraińskiego ludobójstwa. APEL.

Zmarła Lidia Marks – Boki. Kresowianka z dziada pradziada, obrończyni pamięci ofiar ukraińskiego ludobójstwa.

Jacek Boki

Obraz Matki Boskiej Buszczeckiej – Buszcze, powiat Brzeżany, województwo Tarnopolskie.

=================================================

Dziś rano po długiej i bardzo ciężkiej chorobie zmarła moja Najukochańsza małżonka Lidia Marks – Boki. Kresowianka z dziada pradziada, której mama, siostry i rodzice, przeżyli ukraińskie ludobójstwo w miejscowości Buszcze, powiat Brzeżany, województwo Tarnopolskie. Moja Lideczka wraz ze mną od 2013 roku prowadziła bezkompromisowa działalność na rzecz godnego upamiętnienia, polskich ofiar ukraińskiego ludobójstwa.

To jej zaangażowanie i niezłomna determinacja, doprowadziły w 2018 roku, do nadania jednemu z rond w Elblągu, imienia Obrońców Birczy.

Ostatnim aktem jej heroicznych zmagań, zachowania pamięci setek tysięcy Polaków, bestialsko wymordowanych na Kresach Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, i godne upamiętnienie Ich ofiary złożonej na ołtarzu Ojczyzny, był jej Apel, napisany ostatkiem sil, niespełna miesiąc temu do radnych, rady miejskiej w Elblągu, o uhonorowanie naszych rodaków z Wołynia i Małopolski Wschodniej, w 80 rocznice Krwawej Niedzieli na Wołyniu 11 lipca1943 roku. 

Pogrzeb odbędzie się w sobotę 4 marca. Msza święta odbędzie się w Kościele Garnizonowym, przy ulicy Beniowskiego o godz. 10 rano, po czym ceremonia pogrzebowa na Cmentarzu Dębica w Elblągu o godz. 11 rano (Nowa Kaplica)

Jacek Boki

https://m.facebook.com/story

=====================================

Apel o godne upamiętnienie polskich ofiar ukraińskiego ludobójstwa, w 80 rocznicę Krwawej Niedzieli na Wołyniu

 

Dzisiaj w czwartek 23 lutego, o godzinie 13ej, złożyliśmy w Biurze Rady Miejskiej w Elblągu nasz Apel/Petycję o godne upamiętnienie polskich ofiar ukraińskiego ludobójstwa w 80 rocznicę Krwawej Niedzieli na Wołyniu, która przypadnie 11 lipca br,, wraz z około czterystoma podpisami mieszkańców naszego miasta, oraz podpisami najbardziej znanych działaczy kresowych w Polsce, a także stowarzyszeń kresowych i upamiętniających polskie ofiary, niemieckich obozów zagłady, jak również działaczy społeczno – politycznych. Nasz Apel/Petycję, podpisała również jedna Ukrainka, mieszkanka Elbląga, której rodziców na ziemie ówczesnego województwa olsztyńskiego przywieziono z Bieszczad w ramach Operacji Wisła, choć ona sama urodziła się już tutaj. 

 

 Na zdjęciu od lewej: Pan Andrzej Skrobun, syn szeregowego żołnierza Wojska Polskiego walczącego z bandami UPA w 1947 roku, w obronie Birczy, Leska, Baligrodu i innych Podkarpackich miejscowości, przed ludobójczym terrorem ukraińskich szowinistów. W środku Pani Janina ILKO, i z lewej autor z treścią naszego Apelu/Petycji.

 

 

 Pan Jacek Zbrzeźny z elbląskiej Konfederacji Korony Polskiej Grzegorza Brauna i autor

 

 

 Przed Biurem Rady Miejskiej, Pan Jacek Zbrzeźny z elbląskiej Konfederacji Korony Polskiej Grzegorza Brauna i Pani Janina ILKO

Zapytana przeze mnie, dlaczego chce złożyć swój podpis pod naszą petycją, skoro cel naszego wniosku, jest daleko odmienny od jej interesu narodowego, odpowiedziała mi wówczas bez chwili wahania, że to co banderowcy zrobili Polakom na Kresach to, jak stwierdziła było… zwykłe ,,skurwysyństwo”, z którym ona osobiście, absolutnie się nie identyfikuje i nie chce mieć z tym nic wspólnego, i dlatego właśnie chce złożyć swój podpis pod naszym wnioskiem. Oraz, że jest to jej osobista decyzja, powodowana jej własnymi przekonaniami, dotyczącymi tego tematu i nikomu nic do tego. Po złożeniu pod naszą petycją swojego podpisu, podaliśmy sobie ręce, składając obopólne życzenia wszystkiego co najlepsze, jak też dla naszych najbliższych, po czym, po uściśnięciu sobie dłoni, rozstaliśmy się w przyjaźni.

 

Nie wiemy, czy nasz Apel/ Petycja zostanie przez obecnych włodarzy Elbląga w ogóle rozpatrzony i zaakceptowany do realizacji, czy może odrzucony już na samym wstępie, jednak podjęliśmy tą kolejną walkę o pamięć naszych rodaków, bestialsko wymordowanych przez ukraińskich szowinistów z OUN – UPA i SS Galizien na Wołyniu i Kresach Południowo – Wschodnich, orazi obecnych ziemiach południowo – wschodniej Polski w latach 1943 – 1951. W przeciwieństwie jednak do innych osób, mieniących się patriotami, my przynajmniej spróbowaliśmy ją podjąć i stoczyć ten nierówny bój, o wciąż niewygodną dla obecnych władz, wszystkich szczebli w naszym kraju prawdę, podczas gdy inni, boją się o czymś podobnym nawet pomyśleć, by nie narazić się tym samym na określenie bycia ruskimi onucami, czy innymi równie ,,mądrymi” epitetami, przez ludzi, którzy nie mając żadnych argumentów w tej kwestii, zaczynają i kończą wszelkie dyskusje na ten temat, takim właśnie przymiotnikiem – ruska onuca lub podobnym, w zbliżonym zresztą ,,guście”.

P.S.

 Autorką naszego Apelu/Petycji jest moja żona Lidia, ciężko chora na raka. Ja napisałem tylko ostatni akapit tego opracowania. Moja żona tekst naszego apelu, napisała prawie miesiąc temu, ostatkiem swoich, coraz mniejszych już sił, gdy wielu innym, ludziom zdrowym, nie chciało się pod naszą petycją, złożyć, nie tylko nawet swego podpisu, ale także pewne środowiska, mieniące się być patriotycznymi, po wcześniejszych deklaracjach, odmówiły nam swej pomocy w zbiórce podpisów, dotyczącej tej inicjatywy, ale jeszcze rozpoczęły na nas nagonkę, połączoną z zawoalowanymi groźbami. My jednak, nie będziemy się już więcej oglądać na nikogo, tylko dalej będziemy robić swoje.

***

Apel o godne upamiętnienie polskich ofiar ukraińskiego ludobójstwa, w 80 rocznicę Krwawej Niedzieli na Wołyniu

Zbliża się 80 rocznica Krwawej Niedzieli na Wołyniu, czyli kulminacji ukraińskiego ludobójstwa. Obowiązkiem Nas – Polaków jest godne upamiętnienie setek tysięcy naszych rodaków, wymordowanych bestialsko na Kresach Rzeczypospolitej, tylko dlatego, że byli Polakami, przez ukraińskich szowinistów z OUN – UPA i SS Galizien.  Do dnia dzisiejszego ich szczątki walają się po polach, lasach i przydrożnych rowach, całej obecnej zachodniej Ukrainy. Władze tego kraju, będące rzekomo przyjacielskie wobec naszego państwa, nie pozwalają na ich poszukiwania, ekshumację i godny, chrześcijański pochówek. Jest to ewenementem w skali całego świata, by rząd cywilizowanego państwa, odmawiał ekshumacji i godnego pochowania ofiar najbardziej bestialskiego ludobójstwa w dziejach świata.

Dlatego zwracamy się do prezydenta i radnych rady miejskiej w Elblągu w ten szczególny dla wszystkich Polaków czas, o przychylenie się do naszej petycji, popartej setkami podpisów mieszkańców naszego miasta, i nadanie nazwy Ofiar Wołynia, dla ronda u zbiegu ulic Królewieckiej i Kościuszki, naprzeciw Szpitala Wojewódzkiego. Jest to miejsce najbardziej reprezentacyjne dla godnego upamiętnienia tych setek tysięcy rodaków, którzy oddali swe życie, abyśmy my mogli nadal żyć i trwać, jako Polacy.


Jednocześnie pragniemy nadmienić, że nazwa ronda Ofiar Wołynia w pełni wpisuje się w przyjęty zwyczaj, aby elbląskie ronda upamiętniały wydarzenia historyczne naszego Państwa takie jak: Bitwa pod Grunwaldem, Bitwa Warszawska, Żołnierze Wyklęci, czy Rondo Obrońców Birczy.


Jednocześnie prosimy by, nie podważać naszej petycji, powołując się na trwającą za naszą wschodnią granicą wojną, jako coś co, rzekomo z góry, dyskwalifikuje takie inicjatywy, ze względu na naszą solidarność z Ukrainą w tym czasie. Pragniemy przypomnieć, że tocząca się wojna, nie jest naszą wojną. Angażowanie się w ten konflikt sprowadza na nas zagrożenie dla naszego dalszego bytu – narodowego, państwowego i biologicznego. 

 

Równocześnie argument powoływania się na solidarność z władzami Ukrainy, nie wytrzymuje krytyki w obliczu kolejnej zniewagi rzuconej nam Polakom, mieszkańcom Elbląga, przez ,,partnerskie’’ wobec naszego miasta władze Tarnopola. 5 marca 2021 roku władze tego miasta nadały stadionowi miejskiemu w Tarnopolu, imię zwyrodniałego mordercy naszych rodaków z Wołynia i Małopolski Wschodniej, dowódcy UPA Romana Szuchewycza. Minęły prawie dwa lata od tamtego momentu i historia się powtórzyła. Włodarze tego, ponoć partnerskiego wobec Elbląga miasta na Ukrainie, 21 grudnia 2022 roku, podjęły jednomyślną decyzję o wzniesieniu pomnika temu zbrodniarzowi w centrum Tarnopola.

Jak widać sprawa kolejnego uhonorowania tego ludobójcy była dla włodarzy Tarnopola, kwestią nie cierpiącą zwłoki. Na ten cel, nie tylko bezproblemowo znalazły się środki finansowe, ale zobowiązano władze miasta do przedstawienia projektu całego monumentu w ciągu trzech miesięcy, od przyjęcia uchwały i jak najszybszego postawienia okazałego pomnika dowódcy UPA, naprzeciw budynku rady obwodowej Tarnopola, czyli dokładnie w tym samym miejscu, w którym stoi pomnik Stepana Bandery.

Wynika z tego, że dla partnerskich wobec Elbląga władz Tarnopola trwająca na Ukrainie wojna, nie tylko nie stanowi dla takiej inwestycji żadnego problemu, ale pokazuje jednocześnie, zupełny brak szacunku i wdzięczności dla polskiej solidarności z Ukrainą i pomocy udzielanej im kosztem całego naszego społeczeństwa. Tylko z podatków mieszkańców Elbląga wyasygnowano na pomoc dla Tarnopola ponad 7 milionów złotych. W ramach swoiście rozumianego przez nich podziękowania przeprowadzają 1 stycznia br. również na całej Ukrainie, i to pomimo trwającej wojny, huczne, uroczyste obchody 114 rocznicy urodzin innego kolaboranta Hitlera i mordercy Polaków – Stepana Bandery.

Już wcześniej władze Tarnopola podejmowały kuriozalne, kontrowersyjne decyzje ws nazewnictwa ulic, wznoszenia pomników honorujących i gloryfikujących największych ludobójców w historii ludzkości. To ostatnie posunięcie władz Tarnopola wskazuje niewątpliwie na kontynuację idei ludzi, których zbrodnie pochłonęły życie setek tysięcy Polaków, a poziom wynaturzenia człowieczeństwa przekroczył wszelkie możliwe granice.


Przed nami kolejne wrogie akty wobec nas Polaków, a zatem i mieszkańców Elbląga. Dlatego w obliczu takiego zagrożenia, naszym świętym obowiązkiem jest tym bardziej stać niewzruszenie na straży pamięci o naszych kresowych bohaterach, których imię tak wielu chce dziś zmarginalizować, rozmyć, wymazać z historii, by pokryła je na zawsze patyna zapomnienia. Na to pozwolić, nigdy nie możemy.

Z poważaniem

Lidia i Jacek Boki

 =======================================

Pod naszym apelem podpisali się także:

Pan Witold Listowski – Prezes Patriotycznego Związku Kresowian i Organizacji Kombatanckich – Kędzierzyn Koźle

Pan Jacek Zbrzeźny – Konfederacja Korony Polskiej – Elbląg

Pan Stanisław Krajczewski – Prezes Stowarzyszenia Toruńska Pamięć Kresowa

Pan dr hab. Włodzimierz Osadczy – profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Prezes Instytutu Pamięci i Dziedzictwa Kresowego.

 

Pan dr hab. Andrzej Zapałowski – profesor Uniwersytetu Rzeszowskiego i Wyższej Szkoły Prawa i Administracji w Przemyślu 

 

Pani doktor Lucyna Kulińska – profesor wydziału humanistycznego Akademii Górniczo Hutniczej w Krakowie

 

Pan Antoni Dąbrowski – Ocalony z ukraińskiego ludobójstwa na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej

Pan Krzysztof Adamek – Prezes Stowarzyszenia Obrońców Polskich Ofiar Niemieckich Obozów Zgłady

 

Stowarzyszenie Kresy Wschodnie Dziedzictwo i Pamięć w Dębnie

 

 Ruch Społeczny Porozumienie Pokoleń Kresowych – Andrzej Łukawski



Janusz Bernach – Prezes Stowarzyszenia Upamiętniania Polaków Pomordowanych na Wołyniu z siedzibą w Zamościu

 

Piotr Żurek – Wrocławski działacz społeczno – polityczny

Elbląg – 23 Luty 2023 r.

Naszą inicjatywę wsparł portal kresy.pl

ELBLĄG: DZIAŁACZE KRESOWI APELUJĄ O UPAMIĘTNIENIE POLSKICH OFIAR UKRAIŃSKIEGO LUDOBÓJSTWA I RONDO OFIAR WOŁYNIA

https://kresy.pl/wydarzenia/elblag-dzialacze-kresowi-apeluja-o-upamietnienie-polskich-ofiar-ukrainskiego-ludobojstwa-i-rondo-ofiar-wolynia/

 

A także portale:

Stowarzyszenie Kresowian Kędzierzyn – Koźle 

http://kresykedzierzynkozle.pl/2023/apel-o-godne-upamietnienie-polskich-ofiar-ukrainskiego-ludobojstwa-w-80-rocznice-krwawej-niedzieli-na-wolyniu/

Wolne Media

 

https://wolnemedia.net/kategoria/linki/

 

Polska Wolna Od Cenzury

 

https://moto.media.pl/apel-o-godne-upamietnienie-polskich-ofiar-ukrainskiego-ludobojstwa-w-80-rocznice-krwawej-niedzieli-na-wolyniu/

 

 

Ilu Polaków zginęło na Ukrainie? Ilu jeszcze walczy?

Ilu Polaków zginęło na Ukrainie? Ilu jeszcze walczy?

Joanna M.Wiórkiewicz 27 lutego 2023

https://niemcy.neon24.org/post/171100,ilu-polakow-zginelo-na-ukrainie-ilu-jeszcze-walczy

Emerytowany płk Douglas MacGregor, były doradca Departamentu Obrony USA, wymienił liczbę polskich najemników zabitych na Ukrainie. Według niego, Polska straciła tu około 2,5 tysiąca żołnierzy.
Oświadczenie to emerytowany amerykański wojskowy złożył podczas wywiadu na kanale YouTube The Jimmy Dore Show.
Twierdzi on, że w szeregach AFU walczy obecnie 20 tysięcy najemników z Polski. Dwa i pół tysiąca z nich zostało już zlikwidowanych. Według pułkownika ich ciała zostały przewiezione do ojczyzny i tam pochowane.
Zginęli nie w swojej ojczyźnie, ale na Ukrainie i za nie swoją sprawę – podkreślił McGregor.


Tego samego dnia w amerykańskiej telewizji Fox News były doradca Pentagonu powiedział, że z powodu braków kadrowych AFU rekrutuje chłopców, kobiety i starców, którzy są okaleczani i zabijani na froncie. Jednocześnie w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat Rosji udało się stworzyć potężne i gotowe do walki Siły Zbrojne.



I tych żołnierzy prawdopodobnie już nie ma wśród żywych. 

Pułkownik ocenił, że bez pomocy zachodnich doradców i instruktorów ukraińska armia upadnie.
McGregor powiedział wcześniej, że walczące na Ukrainie formacje zbrojne złożone z obcokrajowców zostaną wkrótce pokonane. Zdaniem pułkownika żadne dostawy broni i sprzętu z USA tego nie zmienią.
Apty Alaudinow, dowódca oddziału Akhmat, powiedział, że w szeregach ukraińskiej armii działającej w Artemiwsku znajduje się duża liczba obcokrajowców. Twierdził też, że w mieście są ranni wysokiej rangi najemnicy z krajów NATO.
====================
PS: Moim osobistym zdaniem szacunki płk. MacGregora co do liczby zabitych są zaniżone. Bierze on pod uwagę tylko oficjalne rachunki. Tymczasem istnieje duża nieokreślona liczba tych, którzy po śmierci nie zostali zabrani z pola walki (Soledar i Bahmut!), dobrze,jeśli w ogóle zostali choć na miejscu pogrzebani.

Oprócz tego trudno policzyć tych ciężko rannych, którzy zostali przeznaczeni na organy.  To jest ciemna liczba.

==================================

mail:

W roku kopernikańskim – gorsi wypierają lepszych

W roku kopernikańskim – gorsi wypierają lepszych


Jozef Wieczorek

26 lutego, 2023 https://blogjw.wordpress.com/2023/02/26/w-roku-kopernikanskim-gorsi-wypieraja-lepszych/

W roku kopernikańskim gorsi wypierają lepszych

Mikołaj Kopernik zajmując się ciałami niebieskimi wyparł gorszą teorię, tworząc lepszą, która przetrwała wieki.

Jako człowiek renesansu interesował się także finansami i doszedł do wniosku, że pieniądz gorszy wypiera lepszy. To spostrzeżenie przeszło do historii i przytaczane jest do dziś. Gdyby Kopernik żył w czasach współczesnych, zapewne by zauważył, że w domenie akademickiej gorsi naukowcy wypierają lepszych.

Od czasów Kopernika mieliśmy wielu wybitnych naukowców, ale jakby wypieranych przez gorszych w ramach selekcji negatywnej. Astronomia w czasach PRL, jakkolwiek obfitowała w naukowców klasy międzynarodowej, okazała się w niemałym stopniu astronomią donosicielską i jak przyznawał jeden z najwybitniejszych jej przedstawicieli, bez pomocy SB to by tak wysoko nie zaszedł (Aleksander Wolszczan TW „Lange”). Komitet noblowski chyba miał dylemat, jak podzielić nagrodę między uczonego a oficera prowadzącego i zgłaszanej kandydatury nie nagrodził.

Mimo ogromnego wzrostu ilościowego profesorów różnych profesji jakoś w nauce światowej mało się liczymy. Profesorowie sami się oceniają, awansują i nie zezwalają, aby ktokolwiek, kto nie jest profesorem, zabierał głos na temat ich osiągnięć, choć tych, w przeciwieństwie do liczby profesorów, mamy niewiele.

W PRL profesorowie (a nawet mniej utytułowani) zbliżeni do władz komunistycznych, choć nieraz kiepscy, wypierali lepszych o orientacji wstecznej, bo nabytej w II RP. Ideologia dominowała nad nauką i tak pozostało po transformacji, z tym że ideologię czerwoną zastąpiła tęczowa i kto jej nie wyznaje, ma trudności w domenie akademickiej. Nie jest też tak, że jak ktoś nie jest dobry, to nikt go w nauce nie zatrudni.

Czynniki pozamerytoryczne są ważniejsze, a zatrudnia się swoich, którzy nie stanowią zagrożenia dla kasty „najlepszych”. No, chyba że pójdą na układy w zakresie realizowania dostaw obowiązkowych swoich produktów intelektualnych. Czasem to jedyna szansa dla dobrych (merytorycznie), ale jednocześnie słabych (charakterologicznie).

Minister W. Karpiński. 27 lutego 2023 zatrzymany przez CBA jako podejrzany w śledztwie: MPO w Warszawie. [Dlatego tak dużo płacimy za śmieci]

Włodzimierz Karpiński. 27 lutego 2023 został zatrzymany przez CBA jako podejrzany w śledztwie: MPO w Warszawie.

https://pl.wikipedia.org/wiki/W%C5%82odzimierz_Karpi%C5%84ski

Wizyta premiera Donalda Tuska i ministra skarbu państwa Włodzimierza Karpińskiego w Grupie Azoty Zakładach Azotowych „Puławy” S.A.

Włodzimierz Witold Karpiński (ur. 16 listopada 1961 w Puławach) – polski polityk, samorządowiec, chemik, w 2011 sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji, w latach 2011–2013 sekretarz stanu w Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji, w latach 2013–2015 minister skarbu państwa. Poseł na Sejm V, VI, VII i VIII kadencji.

Od 2001 związany z Platformą Obywatelską. W wyborach parlamentarnych w 2001 bez powodzenia kandydował z 2. miejsca na jej liście w okręgu lubelskim[1]. W kolejnych wyborach parlamentarnych w 2005, startując z tej samej listy i w tym samym okręgu, uzyskał mandat posła V kadencji[2]. W wyborach w 2007 po raz drugi uzyskał mandat poselski, otrzymując 16 873 głosy[3].

9 sierpnia 2011 został powołany na stanowisko sekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji[4]. Zastąpił na tej funkcji Tomasza Siemoniaka[5]. W wyborach parlamentarnych w 2011 ponownie został wybrany do Sejmu z okręgu lubelskiego, znajdując się na 3. pozycji na liście Platformy Obywatelskiej i otrzymując 16 498 głosów[6]. Z dniem 23 listopada 2011 objął stanowisko sekretarza stanu w nowo utworzonym resorcie administracji i cyfryzacji[7].

19 kwietnia 2013, w związku z zapowiedzią premiera Donalda Tuska o zamiarze powołania Włodzimierza Karpińskiego na stanowisko ministra skarbu państwa, odwołany został on ze stanowiska sekretarza stanu w ministerstwie administracji i cyfryzacji. Na stanowisko ministra skarbu państwa powołany został pięć dni później[8]. W październiku 2013 wybrany został na przewodniczącego Platformy Obywatelskiej w województwie lubelskim[9].

22 września 2014 ponownie objął stanowisko ministra skarbu państwa, wchodząc w skład rządu Ewy Kopacz. 10 czerwca 2015 premier poinformowała o złożeniu przez niego dymisji z pełnionej funkcji[10]. Został odwołany ze stanowiska pięć dni później przez prezydenta RP[11].

W wyborach w 2015 został ponownie wybrany do Sejmu, otrzymując 10 260 głosów[12]. W Sejmie VIII kadencji został zastępcą przewodniczącego Komisji do Spraw Energii i Skarbu Państwa, pracował też w Komisji Gospodarki i Rozwoju (2015–2016)[13]. W grudniu 2017 nie kandydował ponownie na przewodniczącego wojewódzkich struktur PO. W wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2019 bezskutecznie ubiegał się z listy Koalicji Europejskiej jako reprezentant PO o mandat posła do PE w okręgu obejmującym województwo lubelskie[14]. Nie wystartował w kolejnych wyborach parlamentarnych w tym samym roku.

W listopadzie 2019 został powołany na stanowisko prezesa Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania w Warszawie[15]. W kwietniu 2021 wygrał konkurs na sekretarza m.st. Warszawy[16].

27 lutego 2023 został zatrzymany przez CBA jako podejrzany w śledztwie dotyczącym udziału w zorganizowanej grupie przestępczej podmiotów gospodarczych oraz urzędników szczebla ministerialnego zasiadających w rządzie w latach 2011-2015[17].

========================

CBA zatrzymało byłego ministra skarbu państwa. Nowe informacje.

[na podst.: https://nczas.com/2023/02/27/cba-zatrzymalo-bylego-ministra-skarbu-panstwa/ MD]

CBA zatrzymało w poniedziałek b. ministra skarbu, sekretarza m.st. Warszawy Włodzimierza K. – poinformował sekretarz stanu w KPRM Stanisław Żaryn. K. jest podejrzany w śledztwie, w którym wcześniej zatrzymano b. wiceministra Rafała Baniaka. Dotyczy ono załatwiania kontraktów ze stołecznym MPO.

Sekretarz m.st. Warszawy został zatrzymany przez funkcjonariuszy CBA na polecenie Śląskiego Wydziału Zamiejscowego Prokuratury Krajowej w Katowicach w śledztwie dotyczącym m.in. korupcji i powoływania się na wpływy.

Włodzimierz K. zostanie doprowadzony do prokuratury, usłyszy zarzuty i zostanie przesłuchany w charakterze podejrzanego. „Decyzje w zakresie środków zapobiegawczych prokurator podejmie po zakończeniu czynności z podejrzanym” – podała Prokuratura Krajowa.

Jak poinformował w poniedziałek Żaryn, Włodzimierz K. jest podejrzanym w śledztwie, w ramach którego zatrzymano m.in. b. wiceministra skarbu Rafała Baniaka.

Rafał Baniak, a także Artur P., Wojciech S. oraz Waldemar K. zostali zatrzymani i usłyszeli zarzuty na początku lutego tego roku. Były wiceminister skarbu oraz dwaj przedsiębiorcy są podejrzani o załatwianie wartych 600 mln zł kontraktów z Miejskim Przedsiębiorstwem Oczyszczania w Warszawie.

Baniak usłyszał zarzuty m.in. kierowania zorganizowaną grupą przestępczą oraz powoływania się na wpływy. Decyzją sądu on i dwaj przedsiębiorcy zostali aresztowani na trzy miesiące.

Według śledczych od sierpnia 2020 do stycznia bieżącego roku istniał proceder korupcyjny związany z zawieraniem kontraktów na zagospodarowanie odpadów ze stolicy. „Przedstawiciele jednej z grup kapitałowych zainteresowanych uczestnictwem w przetwarzaniu odpadów weszli w porozumienie z Rafałem B.” – informowała Prokuratura Krajowa.

„W wyniku ustaleń o charakterze korupcyjnym zainteresowane spółki grupy kapitałowej uzyskały znaczące zamówienia z MPO w Warszawie. Następnie w latach 2021-2022 roku spółki te zagospodarowały odpady z Miasta Stołecznego Warszawa uzyskując w MPO Warszawa zamówienia na łączną kwotę prawie 600 milionów złotych” – podawała PK.

Zdaniem śledczych uzyskanie tych zamówień było możliwe dzięki propozycji złożonej przez Rafała Baniaka. W zamian za umożliwienie uzyskiwania zamówień publicznych z MPO – według ustaleń śledztwa – domagał się od przedstawicieli firm 5 procent łapówki od wartości tych zamówień.

„W tym celu Rafał B. oraz osoby zarządzające grupą kapitałową, tj. Artur P. i Wojciech S. stworzyli mechanizm umożliwiający wyprowadzenie wielomilionowych kwot przeznaczonych na korzyści majątkowe” – wyjaśniała prokuratura.

„W toku śledztwa prokurator ustalił, że ostatnia transza łapówki w wysokości 300 tysięcy złotych w gotówce została przekazana Rafałowi B. w grudniu 2022 roku, natomiast łącznie od stycznia 2021 roku do grudnia 2022 roku Rafał B. i współdziałające z nim osoby uzyskały korzyści majątkowe o wartości nie mniejszej niż 4 miliony 990 tysięcy złotych. Pieniądze te były przekazywane każdorazowo w gotówce w trakcie spotkań towarzyskich” – przekazywała PK.

Najbardziej epokowe przemówienie epoki

Najbardziej epokowe przemówienie epoki

Prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden. Przemówienie w Warszawie

https://dorzeczy.pl/opinie/409210/biden-w-polsce-najbardziej-epokowe-przemowienie-epoki.html

Paweł Lisicki

W RZECZY SAMEJ I Wiem, że nie wypada, ale muszę przyznać, że dawno już się tak nie ubawiłem.

Zderzenie z jednej strony rozdętej do maksymalnych granic propagandy, której więksi i mniejsi pracownicy uderzali w tony najwyższe i najpotężniejsze, z krótkim, acz dosadnym komentarzem prezesa Jarosława Kaczyńskiego: „Nic nie powiedział” – toż lepszej komedii nikt nie mógł wymyślić. Nic dziwnego, że władze szybko dostrzegły szkody i uruchomiły Stanisława Żaryna, który orzekł, iż nagranie było „prowokacją”. Być może słowa te ktoś wyrwał z kontekstu lub była to odpowiedź na jakieś konkretne pytanie? A może najzwyczajniej w świecie polityk PiS był zziębnięty oraz zmęczony i po prostu wyrwało mu się to, co naprawdę myśli?

============================

Więcej szczegółów znajdziecie Państwo niżej. [piszą, że tam jest 88 % „treści”. Ja im nie będę płacił, paskudom. Ale jak ktoś chce.. MD]

==========================

Aha, jeszcze taki urywek: [Warzecha]

Wystąpienie Bidena, które z typowym dla naszych mediów i polityków zadęciem było zapowiadane jako „historyczne”, okazało się złożone niemal wyłącznie z frazesów i banałów

Wystąpienie Joe Bidena w Arkadach Kubickiego było dla mnie prawdziwą próbą nerwów. Amerykański prezydent, występujący w nieco odpustowej scenerii (wśród zagranych przed jego przemówieniem melodii był, co zabawne, motyw znany z „Latającego cyrku Monty Pythona”), częstował nas kolejnymi banałami, gotowcami wziętymi z książki „Szablony wystąpień dla prezydenta USA, wydanie dziesiąte”, a ja czekałem cały czas na bombę.

Oczywiście niedosłownie, nie jesteśmy jeszcze szczęśliwie na tym etapie i obyśmy nigdy nie byli. Czekałem na ogłoszenie czegoś, co będzie fundamentem i uzasadnieniem tego wystąpienia. Im dłużej ono trwało, tym bardziej nerwowe było oczekiwanie.

A tu nagle pan prezydent Biden powiedział: „Niech Bóg błogosławi naszych żołnierzy, niech błogosławi USA i Polskę” – i to już był koniec. Bomby nie było.

W sieci krąży krótkie nagranie wychodzącego z ogrodów zamkowych Jarosława Kaczyńskiego, który zwracając się najprawdopodobniej do Jana Krzysztofa Bieleckiego, powiada: „Nic nie powiedział”. Nie ma oczywiście pewności, czy był to komentarz prezesa PiS właśnie do wystąpienia Joe Bidena, ale pasowałby idealnie.

==========================

mail:

Gdy Biden się spóźniał, a organizatorzy „spotkania” z prezydentem Polski nie przygotowali jakiejś zapchaj-dziury w postaci np. ukraińskiego zespołu pieśni i tańca, to wypchnięto p. Dudę, by wygłosił swą mowę .. w nieobecności Wielce Czcigodnego Adresata...

Tort na wisience

Małgorzata Todd    Tort na wisience

       Szanowni Państwo!
       Świat usiłuje stanąć na głowie, czemu zatem tort nie miałby stać na wisience? Mamy ROK KOPERNIKOWSKI i kto żyw, stara się zawłaszczyć postać Kopernika na własny użytek. Zaczęły feministki twierdzeniem pół żartem, że Kopernik był kobietą. Niemcy, ze znanym sobie poczuciem nie tyle humoru, co wyższości ogłosili, że był Niemcem. „Poważna” kandydatka na „prezydentę” podchwyciła to skwapliwie twierdząc, że napisał on dzieło „O obrotach stref niemieckich”. Wie to doskonale, bo czytała.
       Jak już mowa o strefach niemieckich, to trudno nie wspomnieć o niejakiej Ursuli von der Leyen, która kupiła od swojego męża gigantyczne ilości szczepionek anty pandemicznych dla całej UE. Jeszcze następne pokolenia będą miały się czym szczepić, o zapłacie nie wspominając. Przy okazji okazuje się, że wszyscy „zarobiliśmy na pande­mii”. Najbogatsi, czyli 1% populacji świata zarobił tyle samo, co pozostałe 99%. Nie umiem obliczyć jaki to promil grosza przypada na każdego z nas. Wystarczy, że przypada. Najbogatsi już obmyślają następne posunięcia i na pewno będą zawsze pełne troski o nasze zdrowie, niekoniecznie psychiczne. Tym razem nawet testy nie będą potrzebne. Gołym okiem widać ludzi, którym maseczki po przyrastały do twarzy.
       Na koniec coś optymistycznego. Dworzec Gdański powstał bardzo dawno temu i wbrew nazwie był dworcem podmiejskim, dowożącym ludzi z okolic Legionowa do stolicy. Później stał się dworcem podmiejsko -międzynarodowym relacji Moskwa Paryż. W 1968, po marcu że­gnał Żydów komunistów, tych którzy mieli wiele na sumieniu i wiele do stra­cenia. Nie wiemy, kto i co stracił. Po napaści Rosji na Ukrainę z Dworca Gdańskiego można już było doje­chać prawie do każdego większego miasta w Polsce, chwilami nawet do Olsztyna, z jednym wszakże wyjąt­kiem – wszędzie, ale nie do Gdańska. I oto stał się cud. Na początku stycznia 2023 roku z Dworca Gdańskiego w Warszawie wyruszył pierwszy pociąg do sa­mego Gdańska! Ot taki torcik na wisience, bo nastąpiła wreszcie integracja nazwy z kierunkiem.

Z pozdrowieniami

Małgorzata Todd

Polska 2022: Dary dla Ukrainy: ok. 110 miliardów; podatek inflacyjny: ponad 150 mld; wpływy podatkowe 454 mld. Inflacja Morawieckiego. Kryminał !!

Bilans Polski 2022: Dary dla Ukrainy: ok. 110 miliardów; podatek inflacyjny: ponad 150 mld

Inflacja Morawieckiego. Narzędzie świadomie używane przez PiS

Jak wynika z publikacji zachodnich (Associated Press (AP) (Fox News) koszty wojenne, do których zobowiązała się Polska w okresie od 24 stycznia do 20 listopada 2022 r.

wyniosły ok. 110 miliardów złotych

W większości zostały sfinansowane za pomocą tzw. podatku inflacyjnego.

Do czego w Polsce jest potrzebna inflacja?

Głównie do finansowania tzw. pomocy dla Ukrainy. “Rzeczpospolita” w artykule z dnia 22.02.2023  Ile kosztuje Polaków inflacja? Najostrożniejsze wyliczenia porażają, pisze:

Najostrożniej licząc, podatek inflacyjny wyniósł w Polsce w 2022 roku co najmniej 150 miliardów złotych.

Porównując tę astronomiczną kwotę do wydatków Polski na wojnę na Ukrainie wychodzi, że ok. 70% tej kwoty (bez uwzględnienia pożyczek) zostało przekazane w formie pomocy do Kijowa. Kalkulację wydatków poszczególnych krajów na wojnę na Ukrainie opublikował foxnews. Wydatki polskie według tych wyliczeń wyniosły ok. 110 miliardów złotych ( $ 24,32 B).

Całkowita pomoc wojskowa, finansowa i humanitarna obiecana Ukrainie przez rządy od 24 stycznia 2022 r. do 20 listopada, z wyłączeniem pożyczek…

Można jednak już teraz oszacować wielkość podatku inflacyjnego, a więc kwoty, o jaką w wyniku inflacji skurczyła się realna wartość zasobów pieniężnych i oszczędności posiadanych przez gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa.

Można więc przyjąć, że akomodacyjna polityka pieniężna NBP wpłynęła w dużym stopniu na wielkość nałożonego na gospodarkę podatku inflacyjnego.

W 2022 r. jego kwota, szacując jej najmniejszą możliwą wartość, wyniosła 150 mld zł. Przypomnijmy, dla porównania, że wpływy podatkowe wyniosły u nas w zeszłym roku 454 mld. zł.

Przypomnijmy również rzecz oczywistą, że podatek inflacyjny zjada ludziom nie tylko pensje, ale też zmniejsza także całość aktywów, jakie mają w postaci gotówki i depozytów w bankach.

/link/

====================================

Obaj autorzy artykułu w Rzepie są wykładowcami w Szkole Głównej Handlowej. Stanisław Kluza był przewodniczącym KNF w latach 2006–2011, a Andrzej Sławiński członkiem RPP w latach 2004–2010.

Los tenisa w Polsce w rękach kramarzy czy aferzystów? Gdzie jest minister sportu?

Los tenisa w Polsce w rękach kramarzy czy aferzystów? Gdzie jest minister sportu?

Mirosław Dakowski 23. II. 2023.

Nie, nie piszę o sytuacji w PZT. To też jest zadanie dla ministra sportu – czy może sądu.

Wreszcie doczekaliśmy się wybitnych tenisistów w skali międzynarodowej. Wczoraj i dziś troje z tych tenisistów jest na pierwszych miejscach w trzech różnych turniejach. To zdarzyło się po raz pierwszy w historii.

Niestety, nie możemy ich meczów obejrzeć. Z jednej strony prawa do transmisji mają, zapewne od kogoś sobie wykupili, jakieś aferzyści czy wymienieni w tytule kramarze. Nas, Polaków nie obchodzą jednak dochody i brudne interesy prywatnych aferzystów. Żądamy, by mecze największych polskich tenisistów można było zobaczyć w otwartej telewizji, kiedy się tylko chce.

Obecnie przyjaciółka przesyła mi, dzień po jakimś meczu Igi Świątek skrót, bo tylko na skróty jesteśmy skazani. Meczów Huberta czy Magdy niezupełnie nie możemy obejrzeć, chyba, że za jakiś pieniądze…

A przecież, gdyby dzieci i młodzież mogły te mecze oglądać, na pewno by wyprosiły u rodziców treningi tenisa. Z całą pewnością wśród tych młodych jest ogromna ilość talentów. Muszą się zmarnować?

Czemu rząd nie buduje w wielkiej ilości prostych kortów, jak kiedyś populistyczni idioci dali pieniądz na plastikowe „orliki”, po milionie złotych do półtora za sztukę, w 1664 gminach (67% wszystkich gmin w Polsce). Wydano na to z budżetu państwa prawie miliard zł.

Czemu rząd, przecież ustanowiony po to, by służyć narodowi, nie korzysta z okazji, by tenis rozpropagować.. To jawnie rządzą „w ten kraj” kramarze, nawet w sporcie?

Mów od słupa???

=========================

Czechy, w przeliczeniu na liczbę mieszkańców, mają w pierwszej setce tenisistek ponad szesnaście RAZY więcej dziewczyn, niż Polska.

Hrabia Bellamarre i król August II zwany Mocnym. Rozpoczęła się agonia Polski. CMENTARZ ŚWIĘTEGO MEDARDA (4)

Hrabia i król August II zwany Mocnym. Rozpoczęła się agonia Polski.

CZĘŚĆ DRUGA CYKLU POWIEŚCIOWEGO

Andrzej Juliusz Sarwa

CMENTARZ ŚWIĘTEGO MEDARDA (4)

Hrabia i król

Hrabia Bellamarre spokojnym krokiem minąwszy okazały gotycki gmach świątyni Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, na którego to przykościelnym cmentarzu przed paru dniami uczestniczył w pogrzebie, schodził dość ostrym stokiem wzniesienia, którym zbiegała droga, wyboista i dziurawa, która kiedyś, zanim Szwedzi złupili i ukradli, co się da, a zniszczyli, czego się ukraść nie dało, była pięknie brukowana polnym szpatem.

Doszedłszy do podnóża Zamku Królewskiego, ruszył tym razem pod górę, a znalazłszy się u wejścia na dziedziniec, wpierw opowiedziawszy się saskim strażom, podążył ku drzwiom wchodowym resztek tej niegdyś imponującej i wspaniałej siedziby polskich monarchów. Teraz zaś, po wysadzeniu dwóch trzecich głównego budynku i całej reszty zabudowań grodowych przez wspomnianych już Szwedów, a dziś ledwo posklejanej – jak najszybciej i zapewne jak najtaniej się dało przez Jana III Sobieskiego1 ongi koalicjonisty tych barbarzyńców, zerkał na pokrzywę i łopuch wyzierające tu i ówdzie spomiędzy niesprzątniętych wciąż resztek rozwalin zalegających rozległy podworzec. Znakomita siedziba królów już nie budziła ni podziwu, ni respektu, bo wyglądała niczym wielgachna stodoła z dwóch stron podparta starymi basztami, których podmuch eksplozji, gdy okupant wysadzał prochy w lochach, nieomal cudem nie naruszył i nadal stały krzepkie, chociaż jakby zawieszone były na lessowym osuwisku zbocza ostro spadającym ku fosie.

„A przed wiekami mógł ten zamek iść w zawody z Wawelem… Ba! A może i z Luwrem nawet?…” – taka myśl przemknęła przez głowę hrabiego „cóż… panta rhei – wszystko płynie, jak rzekł niegdyś stary Heraklit…” I przyszła mu jeszcze do głowy druga myśl, że ów królewski Sandomierz, to taka Rzeczpospolita w granuli2, i gdy chcesz się dowiedzieć, w jakiej kraj jest kondycji, to starczy, że zawitasz do Sandomierza i bacznie rozejrzysz się wokół… Taka zbieżność losów, dziejów. Podobieństwo niebywałe. Niewytłumaczalna wspólność cech? Paralelizm niezwykły? A może… może… przypadek? Nie, nie! Nic nie jest dziełem przypadku, bo wszystko zaplanowano.

* * *

August II zwany Mocnym wieczór 18 maja roku Pańskiego 1704 spędzał tak, jak lubił najbardziej, to znaczy na pijaństwie, tyle że tym razem nie w towarzystwie licznych dam i panów saskich i polskich, lecz samotnie. Kołatało mu w głowie, że dwa lata temu, w 1702, jego pobyt w Krakowie, skąd rozsyłał uniwersały po województwach, zwołując pospolite ruszenie na dzień 19 lipca pod Korczyn w Sandomierskiem, nie przyniósł mu niczego dobrego, a zakończył się sromotną klęską pod Kliszowem3chociaż był nieomal pewny wygranej, rozpędzenia przeciwników i wreszcie świętego spokoju… a potem, po tej przegranej bitwie, gdy 16 sierpnia stanął w Sandomierzu, gdzie zamiarował urządzić swój sztab, a dokąd jęło też ściągać w sukurs monarsze pospolite ruszenie z województw – sandomierskiego, krakowskiego, lubelskiego, wołyńskiego i jakieś oddziały z północy kraju, znów nadzieja zaświtała jego sercu. Ech, Sandomierz… może jednak przyniesie mu on szczęście? A jak nie?…

Król zaklął szpetnie, a że był Niemcem, to zaklął po niemiecku, jakoś tak idiotycznie, zum Donnerwetter noch einmal, co przełożone na ludzki język znaczy coś jakby do stu piorunów, czy podobnie, bo niemieckie przekleństwa nie mają tej naszej, słowiańskiej bluźnierczej soczystości. Durne są i płaskie tak samo, jak niemieckie poczucie humoru i mdłe niczym niemiecka kuchnia.

August tym razem mógł być usprawiedliwiony z pijaństwa, bo nie był ani trochę pewny, co też mu najbliższa przyszłość przyniesie, a będąc nietrzeźwym, przynajmniej nie trapił się tym zbytnio. Formalnie, bo konfederaci warszawscy w styczniu ogłosili jego detronizację, a stał za nimi ksiądz prymas, nie był już przecie królem, choć wciąż się nim czuł i wciąż choćby za najwyższą cenę pożądał odzyskania tronu i władzy… i ani mu w głowie było ni uznać ową detronizację, ni z własnej woli abdykować! Ale… ale… jak znów wypłynąć z odmętów?…

Skinął na lokaja, a ten napełnił wielki rżnięty kryształowy kielich najzwyklejszą gorzałką, siwuchą-czyściochą nader podłej jakości, palącą w gardło i cuchnącą, bynajmniej nie starką, bo tego wieczora król postanowił się umartwiać. A w inny sposób najwyraźniej nie umiał.

Monarcha opróżnił go duszkiem i zakąsił tłustym wędzonym węgorzem na zimno, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.

– Pamiętasz Helmut, jak to dwa lata temu, tu pod Sandomierzem panowie szlachta mi przysięgali?…

– Pamiętam najjaśniejszy panie…

– Ech… August wsparł głowę na pięści i zaczął półgłosem recytować rotę owej przysięgi, którą dobrze zapamiętał: „…przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu, iż przy wierze świętej katolickiej, przy dostojeństwie Króla Jegomości Augusta II, przy wolnościach i swobodach naszych, przy całości Rzeczypospolitej nierozdzielonej życiem, krwią i substancją stawać i tego wszystkiego bronić wedle sił i możności mojej obowiązuje się i powinien będę. A ktokolwiek by przy Królu Jegomości Szwedzkim, jakimkolwiek sposobem, pretekstem stawać, faworyzować, praktyki czynić ważył się i tego spólnego Rzeczpospolitej obowiązku trzymać nie chciał, takiego pro hoste Patriae4 mieć i na skazę jego powstać deklaruję, i dobra takiego powinienem donieść i podać Królowi Jegomości ad confiscationem in bene meritos56. No i co Helmut? I co z tego wyszło?

– Sandomierz, Najjaśniejszy Panie, Sandomierz po raz wtóry, coś jakby déjà arrivé7.

– Żeby cię diabli wzięli, bydlaku! Jakbyś nie był tak zacnym kompanem naszych wesołych zabaw, to już bym ci łeb ukręcił!

– Ba! – lokaj przewrócił oczami, wzniósł je ku górze, a potem ironicznie się uśmiechnął, ale dla ostrożności tylko półgębkiem.

– A nie masz tu jakiej niewiasty pod ręką? Bom strasznie wyposzczony.

– A jakiejż, Miłościwy Królu? Damy krwi szlachetnej? Gładkiej? Pulchnej? Czy raczej szczupłej, drobnej?

– Et! – August machnął ręką. – Co za różnica?

– Cóż… jakby to rzec… w pobliżu, tak w zasięgu ręki jest tylko ogromnie szpetna podkuchenna…

– Stara, młoda?

– Młoda, lecz krościata i tłusta, wąs się jej pod nosem całkiem zacny też sypnął. Ale za to cyce ma srogie!

– Et! – August ponownie machnął ręką. – Dawaj ją tu. Potwór nie potwór, byle miał otwór – zażartował subtelnie. I oczywiście po niemiecku.

– Tedy idę po nią.

– Co by tylko nie śmierdziała!

Zdumiał się lokaj, słysząc te słowa i wybałuszył oczy:

– Podkuchenna?! Toż by to był większy cud niż ten w Kanie Galilejskiej!

I rzekłszy to, wyszedł.

August przymknął powieki i chyba się zdrzemnął, ale wnet się ocknął obudzony własnym chrapaniem.

So ein Scheiss!8 – zawołał, wytrzeszczając oczy. – Helmut! Czy poważyłeś się zadrwić z mojego majestatu? Kogoś mi tu przyprowadził?

– Dziewkę, której Najjaśniejszy Pan sobie zażyczył, narzekając, iż jest ponad miarę wyposzczony.

Mówiąc to, nisko się skłonił, zginając w pół.

– Hm… Więc przynajmniej nalej mi jeszcze gorzałki.

Helmut nalał.

– I jej też.

Helmut nalał.

– Do dna! – zakomenderował król.

I oboje z dziewką wypili. Tyle że król się jedynie niemiłosiernie wykrzywił, a dziewka gwałtownie rzuciła do stołu, by znaleźć coś do przepicia, bo siwucha wypalała jej gardło. Najwyraźniej nie była obeznana z dworską etykietą tego króla jegomości.

– Helmut, a zdmuchnij no świece. Przy świetle żadną miarą się nie przemogę – mówił, zerkając na podkuchenną.

– Najjaśniejszy Panie! Nie czyń tego, bo duszę zgubisz – zadrwił Helmut.

– A niech duszę diabli wezmą, kiedy ja sobie teraz wygodzę! Gaś te świece!

Więc lokaj zdmuchnął świece.

* * *

Hrabia Bellamarre spokojnym krokiem zbliżył się do drzwi królewskiej komnaty i zapukał w pewien charakterystyczny sposób. Podwoje się uchyliły i stanął w nich Helmut. Na widok przybyłego zdumiał się niepomiernie, bo kogo jak kogo, ale tego człowieka najmniej się tu i teraz spodziewał.

– Gdzie król?

– Hmm… tutaj… tyle że nie całkiem dysponowany…

– Prowadź.

– Ale, panie hrabio…

– Prowadź.

Więc fagas, skłoniwszy się tylko, drzwi rozwarł na oścież i ustąpiwszy miejsca, wpuścił do środka Bellamarre’a.

August najwyraźniej skończywszy z dziewką, która właśnie obciągała sobie spódnicę, siedział na obitym kurdybanem krześle z głową odrzuconą ku tyłowi i pochrapywał.

Bellamarre skinął na Helmuta:

– Opuść królowi głowę na piersi, bo w tej pozycji będzie womitował, a tego byśmy nie chcieli.

Służący bez słowa spełnił polecenie.

– Najjaśniejszy Panie… Królu… – Bellamarre potrząsał Augusta za ramię, ale ten osunął się na blat stołu i znów przysnął.

– Nic z tego nie będzie, panie hrabio. Potrzeba, aby wytrzeźwiał.

– Nie ma czasu, sprawa pilna, i zaraz muszę mu ją przekazać.

– Ba! Ale jak?

Bellamarre bez słowa sięgnął do wewnętrznej kieszeni swego szustokora9 i wydobył z niej flakonik misternie wyrzezany z jednego ogromnego, mierzącego co najmniej 3 cale najsoczystszej barwy i czystości szmaragdu. Naczyńko zatkane było rubinowym koreczkiem w kształcie filigranowej głowy kozła z oczami z oszlifowanych kęsków złocistego berylu zwanego heliodorem i rogami z elektrum10 – naturalnego białego złota.

Hrabia zażądał niewielkiego naczyńka, napełnionego czystą wodą otworzył flakonik, przechylił nad kieliszkiem i uważnie odmierzył sześć kropli intensywnie zielonego płynu, który po zmieszaniu się z wodą, zmienił jej barwę na purpurową.

Następnie uniósł głowę króla, trzonkiem łyżki rozwarł mu zęby i wlał ów płyn do ust. Nie minął kwadrans i nieprzytomny monarcha całkowicie wytrzeźwiał. Poczuł, jak krew burzy mu się w żyłach, a jakaś przedziwna energia wręcz zmusza go do działania. Siedząc sztywno, wpatrywał się w twarz hrabiego.

– Bellamarre?

– Zaiste.

– Z czym przybywasz, hrabio?

– By cię duchowo pokrzepić.

August II zaniepokojony zadrżał na całym ciele.

– Uspokój się, panie… i pójdź za mną…

– Dokąd? Noc już, rankiem muszę być wypoczęty.

– Niedaleko, na zamkowe mury. Chłodne powietrze ostudzi ci głowę… gwarantuję też, że wypoczniesz.

Szli czas jakiś obok siebie, milcząc.

W końcu król chrząknął raz i drugi.

– Taaak… – przeciągle na to odpowiedział hrabia, a potem raptownie się zatrzymawszy, stanął twarzą w twarz z Augustem, położył mu ręce na ramionach, mocno zacisnął palce i cichym, lecz dobitnym głosem rzekł:

– A teraz słuchaj…

Monarcha niczym we śnie somnambulicznym, zachowując się jakby automat, skinąwszy głową, odparł:

– Słucham.

Bellamarre przez dłuższą chwilę zbierał myśli, by wreszcie zacząć snuć opowieść:

– Wieki temu postanowiono, że to państwo i ten naród należy zgnieść, rozdeptać, unicestwić. I już zdawało się, iż ku temu wszystko zmierza, bo gdy umarł twój odległy poprzednik na tym tronie, Bolesław Krzywousty, Polskę – nieokrzepłą jeszcze do końca – potargano w strzępy. Skłóceni ze sobą książątka rwali, ile kto mógł i ile mu się w garści zmieściło… I wszystko by było, jak zaplanowano, gdyby nie to przeklęte miasto…

– Które? – panie hrabio, chrapliwie, ze ściśniętym gardłem zapytał król.

Ano to, Sandomierz.

– I czemuż?

– Czemuż? Nie wiem. Być może genius loci11 owego miejsca sprawia, że przezeń wszelkie zakusy na unicestwienie kraju spełzają na niczym? Wszak nie byle jakie to miejsce… Nie byle jakie…

Przecie już nie jest stołecznym! – zaprotestował monarcha.

– Dziś, bo ongiś nie tak było. I na szczęście już nie jest! Bo wonczas nic, nikt i nigdy by tego narodu nie przemogło. Sandomiria caput regni12 na szczęście, powtarzam, już nie… i nigdy już… chociaż, być może, ktoś kiedyś… snuć będzie wobec niego takie plany… ale nasza w tym głowa, by spełzły na niczym…

– Tedy?

Hrabia znów zawiesił głos.

– Jest wszakże na wszystko czas i pora…

Ergo13?

Ergo, chcę ci, królu, zwrócić uwagę na pewną prawidłowość, którą gdybyś mniej pił i mniej się łajdaczył, sam byś bez wątpienia zauważył, jako że jesteś przecież adeptem14

– Jaką prawidłowość?

– Ano taką, że dzieje tego kraju, można podzielić na epoki, z których każda ma ni mniej, ni więcej, tylko lat 400.

– 400 to wartość liczbowa ostatniej litery alfabetu hebrajskiego… – rzekł król, zamyśliwszy się nieco.

– No właśnie. I co ona w kabalistyce wyobraża? Co symbolizuje?

– Zakończenie pewnego cyklu, który przebiega od alef, czyli od liczby jeden, do taw, czyli liczby czterysta. Ale taw nie oznacza tylko zamknięcia jakiegoś okresu, czy może ściślej etapu w dziejach, ale i początek nowego, zaczynającego się od alef.

– No właśnie.

– A gdzie w tym jestem ja? Jaka moja rola?

– Ty, panie, domykasz pewien okres. Na tobie kończy się te czterysta lat. I to właśnie tu i teraz.

– Jak to? Nadal nie widzę związku z moją sytuacją ani tym bardziej rolą, jaką miałbym odegrać…

– Więc pomyśl… dla ułatwienia będę ci zadawał pytania, a ty, królu, kojarz fakty.

– Zadaj.

– Jak wygląda żywot tego kraju? Czy nie jak żywot ludzkiej istoty?

– Rzeczywiście – narodziny i dorastanie, dojrzałość i moc, schyłek i obumieranie… ale o tym już wspominaliśmy…

– Doskonale. A jak sądzisz? W jakim okresie przyszło ci panować?

– Bez wątpienia dojrzałości i mocy!

– Auguście, Auguście, to, że w rękach łamiesz podkowy, nie ma przełożenia na krzepkość kraju!

– Zatem?

– Zatem powiedz mi, jak uważasz, kiedy i gdzie zaczęła się Polska jako kraj poważny, okrzepły, mocny i poważany?

Król milczał dość długo, aż w końcu pytaniem odpowiedział na pytanie:

– W Gnieźnie, w 966 roku, za panowania Mieszka?…

Bellamarre pogardliwie wydął wargi i z lekka parsknął, wyraźnie zawiedziony odpowiedzią monarchy.

– I co? I co było potem? Zamęt, bunty, kraj porwany na strzępy, o czym już zresztą wspominałem. Nie, mój panie, absolutnie nie! Ani w 966 roku nic ważnego się nie wydarzyło, ani nie od Mieszka był początek…

– Jakże? A chrzest?

– A pierwszy to on był? Łaciński i owszem, ale wcześniej przecie kraj chrystianizowali uczniowie Braci Sołuńskich15. Więc to może i ważny, ale tylko epizod w jednym z okresów.

– Panie hrabio, niechże mnie pan nie męczy. Proszę całą sprawę wyłuszczyć jasno i prosto. Bez zasypywania mnie zagadkami. Głowa mi pała od tego i myśli zebrać trudno.

– Głowa ci pała od gorzałki, ale niechże i tak będzie, jak chcesz. A zatem: królestwo tak naprawdę państwem poważnym i liczącym się, a z czasem potężnym, zaczęło się tutaj, w Sandomierzu, w roku 1304, gdy w tymże grodzie, przegnany pierwej po nieudanym zajęciu miasta w 1302 roku, po raz wtóry osiadł Władysław Łokietek i zyskawszy poparcie miejscowego rycerstwa, posklejał królestwo z kawałków, niczym potrzaskane naczynie gliniane.

– I jam tu był w roku 1702 i zmuszono mnie do ucieczki… jak jego… – wyszeptał zdumiony August. – A teraz mamy 1704… on tu się ostał, stąd zawiadywał, stąd ruszył, by zwyciężyć…

– Właśnie – rzekł hrabia. – A teraz wykonaj proste działanie arytmetyczne.

– 1702 – 1303 = 400. 1704 – 1304 = 400! To jeden, zamknięty okres! I – rzeczywiście – ja go kończę, ja zamykam!

Zdumiony król zatrzymał się i schwycił Bellamarre’a za ramię.

– Poluzuj, panie uścisk – syknął hrabia.

– Och, wybacz. Ale powiedz mi pan, monsieur le comte, co dalej? Jaka rola mi pisana? Chwalebna, czy też wręcz przeciwnie?

– Chwalebna. Bo ty rozpoczniesz unicestwianie tego kraju… I to tak znakomicie, że zniknie… rozpłynie się… na wieki… a może i na zawsze?…

– I to ma być chlubna rola? – król z dezaprobatą pokręcił głową.

– Dla prostaczków, dla profanów zapewne nie, lecz dla nas, dla wtajemniczonych, dla adeptów, dla niosących oświecenie, tak. Dzięki twemu władaniu rozpocznie się agonia Polski. Co prawda potrwa jeszcze długo, bo lat kilkadziesiąt, może nawet i wiek cały, ale w końcu zniknie z map… a jeśli się jeszcze kiedyś na nich pojawi, to tylko jako nazwa, bo duch tego narodu sparszywieje, skundleje aż na koniec obumrze… I nie będzie już nikogo na świecie, kto by mógł przeszkodzić nam w naszej pracy… nikogo…

Król zadrżał. Być może uświadomił sobie w tym momencie, że jest tylko nic nieznaczącym pionkiem w grze, którą prowadzi jakaś Moc, jakaś siła nadludzka nie z tego wymiaru, ponadczasowa wręcz może… może… i nie był z tego powodu szczęśliwy, bo każdy z synów Adama chciałby mieć wolność podejmowania wszelkich działań, a tu mu jej najwyraźniej odmawiano. Udał jednak, że słowa hrabiego przyjął ze spokojem do wiadomości. Zapytał nawet:

– Powiedz mi pan, monsieur le comte, a kiedyż to i gdzie zaczął się pierwszy okres, okres dziecięctwa i dorastania Polski? Wiesz to? Umiesz ustalić? Bo ja nie potrafię.

– Odejmij, Najjaśniejszy Panie, od roku 1304 lat czterysta i będziesz wiedział.

– Wypada rok 904 i cóż się wtedy wydarzyło? Raczej nic, a przynajmniej ja o niczym nie wiem.

– W roku 904 kniaź polański Lestek, ojciec Siemomysła, a dziad Mieszka I wyrwał morawskiemu kniaziowi Mojmirowi Małopolskę i objął ją swymi wpływami.

– A gdzie tu Sandomierz? Raczej Kraków, odwieczna stolica tej krainy.

– Ej, królu! Niekoniecznie. Polonia Minor zawsze miała dwie równorzędne stolice, dwa dwory, podwójny komplet urzędów… Ta druga stolica, to Sandomierz. Wszak jeszcze Gallus do sedes regni principales, do stolic królestwa ją zaliczył. Obok Krakowa. A Lestek wyrwawszy Mojmirowi tak zacny kęs ziemi, raczej nie w Krakowie siedział, gdzie Morawianie mieli bliziuchno i łatwo mogli go dopaść, ale raczej w Sandomierzu, dokąd było i dalej i gdzie było zasobniej i łatwiej można się było obronić. Bo tu jest największy w tej części kraju naturalny węzeł komunikacyjny. No i tu z głodu nie umrzesz, bo ziemie bogate we wszystko – w chleb i w wino i w miód i w olej i w owoce… a krakowska ziemia, cóż ubożuchna…

– Domysły.

– Ba! I owszem, przecie niepozbawione podstaw.

– Jakich?

– Rozmaitych, ale ani pora, ani miejsce, by to roztrząsać. Pozostańmy przy tym, że wnioski takie wysnuć można choćby ze zwykłej logiki. Co ci już chyba wystarczająco wyłuszczyłem?

– Niby, lecz chciałbym coś więcej…

– Ech! Gdzie siedzisz, panie? W Krakowie?

– Nie, w Sandomierzu…

– Gdzie siedział Łokietek, w Krakowie?

– Nie, w Sandomierzu…

– To i Lestek najpewniej tu siedział, póki Rzesza Wielkomorawska ostatecznie nie upadła, co się w 904 roku zaczęło i potrwało ledwie kilka lat… ledwie kilka lat…

– Lecz przecie Lestek tych ziem nie skleił.

– Ale zaczął kleić, a klejenia dokończył po 400 latach Łokietek!

– A ja?

– A ty? Ty roztrzaskasz to zużyte naczynie gliniane… I właśnie to, Najjaśniejszy Panie, rozpocząłeś… Pamiętaj tedy, że jutro czeka cię najważniejsze zadanie w twoim życiu i coś, co zaważy na losach Polski… i wiedz jeszcze jedno, że Los się do ciebie uśmiechnie, więc działaj śmiało!…

* * *

Dzień 19 maja dla króla Augusta II był dniem odpoczynku. Tego dnia już się nie upił, lecz przygotowywał i nastrajał do rozpoczęcia obrad i zawiązania konfederacji sandomierskiej, która miała mu tron wrócić.

Dnia tego też przeniósł się z Zamku Królewskiego w Sandomierzu do obozu extra muros16 na prawym brzegu Wisły, na przedmieście Nadbrzezie, które w tym czasie odgrodzone Wisłą od właściwego miasta całkowicie już nabrało wiejskiego charakteru, pełnego sadów i ogrodów. Tu August zamieszkał w najokazalszym domu, senatorowie oraz inni karmazynowie17 rozlokowali się po włościańskich chatach, a panowie szlachta i wojsko obozowało na szeroko rozciągających się równinach, ciągnących się od Sandomierza hen, aż ku dzikim puszczańskim ostępom.

W Nadbrzeziu wzniesiono, już poza zwartą zabudową mieszkalną, umocniony obóz, obwałowany, otoczony fosą, z dwoma tylko wejściami. W centralnej części tegoż obozu, nazwanego nie wiedzieć czemu Kołem, być może dlatego, iż odbywało się w nim formalne spotkanie zwolenników Augusta, ustawiono dla króla jegomości bogaty i obszerny namiot typu tureckiego z tronem dla władcy i krzesłami dla panów senatorów, a ławami dla pomniejszych dostojników polskich, saskich i gości zagranicznych.

Obóz ów połączony był z lewobrzeżnym Sandomierzem mostem, który wychodził wprost na Bramę Krakowską, przez którą można było dotrzeć i do Zamku i do Fary pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny i do Ratusza rozpartego pośrodku mocno pochyłego Rynku takoż.

O poranku dnia 20 maja August II, z licznym orszakiem dygnitarzy, ruszył konno ku tej świątyni właśnie, dokąd przybywszy i Mszy świętej nabożnie wysłuchawszy, potem na kolana padłszy, w piersi się bił i z wielką pokorą komunikował, a przyjąwszy Ciało Pańskie i odebrawszy kapłańskie błogosławieństwo, ruszył nazad przez most do Koła urządzonego w Nadbrzeziu18.

Pogoda była cudna, sady kwitły, i głogi dzikie i róże po miedzach, ptaszkowie wyśpiewywali w zaroślach, a w niebieszczejącej, choć zwykle szarej wiślanej wodzie rzucały się dorodne ryby. Łagodny wietrzyk niósł upojne zapachy obsypanych kremowobiałym i filetowym kwieciem jaśminów i bzów-lilaków, których tu rosło całe mnóstwo.

Król był spokojny. Po tym, co usłyszał z ust hrabiego Bellamarre, serce mu już się uspokoiło w piersiach, bo miał pewność, że wygra, że musi wygrać – i tron i los i powodzenie… i zaspokoi swą nieposkromioną pychę… on zwycięży! „A Polska?” – niespodziewanie zapytało go sumienie. „A niechże diabli biorą Polskę – odpowiedział mu w myślach – bylem ja miał dobrze!”

– Cudny ten dzień ni jednej chmurki na niebie – ozwał się król do jadącego obok, nieomal w kolano, pana Stanisława Denhoffa, herbu Dzik, który złośliwcy i nieżyczliwi ludzie nazywali Głową Wieprzka19.

– Istotnie, Najjaśniejszy Panie. Oby każdy już był taki, a niebo nieskalane żadnym obłoczkiem.

Ów cudny dzień miał jednak przyciągnąć nad kraj najczarniejsze chmury…

* * *

Bellamarre przez jakiś czas stojąc na środku ulicy wznoszącej się od Bramy Krakowskiej ku Rynkowi, spoglądał na obóz po drugiej stronie Wisły. Oczy miał zimne, a jednocześnie pełne nienawiści, twarz zaciętą, usta zaś wykrzywione w pogardliwym uśmieszku.

– I dobrze… niech się dzieje… niedługo oświecenie ogarnie całą ziemię… oto tam, na przedmieściu Sandomierza, nie wiedząc nawet, co czynią, zbudowali mu pierwszy bastion… i zarazem bastion Tego, który owo światło niesie…

Odwrócił się, dosiadł konia i powoli ruszył w stronę Bramy Opatowskiej, a minąwszy ją, ponaglił wierzchowca i ruszył cwałem drogą prowadzącą na Warszawę…

Słońce właśnie minęło zenit. Upał był niemiłosierny, lecz Bellamarre wjechawszy w cienisty parów, poczuł ulgę i odetchnął. Tego dnia nie planował długiej podróży. Miał zaledwie dotrzeć do Wilczyc wiorst parę na północ od Sandomierza, gdzie czekał nań obiad, nocleg, wypoczynek i wygodny powóz, którym rankiem następnego dnia drogą na Solec i Kozienice zamiarował ruszyć ku Warszawie, iżby się spotkać tam z Księdzem Prymasem, zwolennikiem Szwedów i ich pupilka Leszczyńskiego…

=-=================-===============-=

Książkę w wersji papierowej można, klikając w poniższy link, kupić tu:

https://ksiegarnia-armoryka.pl/Cmentarz_Swietego_Medarda_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html

1Jan Sobieski podczas „potopu” opowiedział się za Szwedami, co jest na ogół przemilczane.

2Maleńka pigułka.

3Bitwa stoczona 19 lipca 1702 w pobliżu miejscowości Kliszów w województwie sandomierskim (obecnie powiat pińczowski) pomiędzy wojskiem szwedzkim pod wodzą króla Karola XII i armią saską, którą dowodził król August II Mocny, zakończona całkowitą klęską Sasa.

4Dla Ojczyzny. (łac.).

5W celu konfiskaty dla dobra publicznego. (łac.).

6Kazimierz Jarochowski, Dzieje panowania Augusta II od wstąpienia Karola XII na ziemię polską aż do elekcyi Stanisława Leszczyńskiego (1702-1704), Poznań 1874, s. 109.

7Coś, co jsię kiedyś wydarzyło. (fr.).

8Co za gówno! (niem.).

9Rodzaj kaftana sięgającego kolan, przodek surduta, a pośrednio także i współczesnej marynarki.

10Elektrum, elektron bardzo rzadki minerał stanowiący naturalny stop złota (80%) i srebra (20%) barwy jasnego bursztynu. Jeśli stosunek procentowy metali jest inny, inna też będzie jego barwa – jaśniejsza bądź ciemniejsza.

11Duch miejsca (łac.), w znaczeniu: duch opiekuńczy.

12Sandomierz głowa królestwa. (łac.).

13A więc? (łac.).

14Adeptem nazywa się osobę, która posiadła wiedzę tajemną.

15Bracia Sołuńscy – św. św. Cyryl i Medoty.

16Poza murami (miejskimi). (łac.).

17Karmazyn – szlachcic karmazynowy, tak określano członków najstarszych i najzacniejszych rodów w I Rzeczypospolitej.

18Kazimierz Jarochowski, Dzieje panowania Augusta II…, s. 555-558.

19 Stanisław Ernest Denhoff (1673-1728) piastował wiele wysokich urzędów; w opisywanym okresie piastował laskę marszałka konfederacji sandomierskiej.

Prezydent Biden zaczyna swoją kampanię. A nasz nieszczęśliwy kraj powoli wraca do rzeczywistości – powinności.

Prezydent Biden zaczyna swoją kampanię. A nasz nieszczęśliwy kraj powoli wraca do rzeczywistości – powinności.

Stanisław Michalkiewicz https://www.magnapolonia.org/prezydent-biden-zaczyna-swoja-kampanie/

Po uniesieniach spowodowanych zstąpieniem Pana Naszego na prastarą polską ziemię, dzięki czemu przez dwa dni mogliśmy się radować w jego obecności, zakończonej wniebowstąpieniem na pokładzie Air Force One, nasz nieszczęśliwy kraj powoli wraca do rzeczywistości.

Celowo używam eklezjastycznego żargonu, żeby się dostroić  do atmosfery religijnej egzaltacji, jaką na polecenie naszych mężyków stanu rozpętały niezależne media głównego nurtu zarówno te rządowe, jak i te nierządne – bo potępieńcze swary – swarami – ale kiedy Pan Nasz zstępuje na ten padół płaczu, to swary ustają, bo o co tu się swarzyć, kiedy trzeba pokazać się Panu Naszemu od najlepszej strony, żeby przypadkiem nie strącił w ciemności zewnętrzne, skąd dobiega płacz i zgrzytanie zębów? A kto w tych ciemnościach płacze i zgrzyta? Wiadomo – ruscy agenci i ruskie onuce, od których miłujący pokój prawdziwi Polacy zdecydowanie się odcinają. Do tego stopnia, że jak Putin, dajmy na to, nazwie krzesło krzesłem, to żaden szanujący się patriota nie będzie powtarzał tych kłamstw kremlowskiej propagandy, tylko za dyskretnym podszeptem pierwszorzędnych fachowców z ukraińskiego Sztabu Generalnego, będzie przed całym światem, z podniesionym czołem głosił zbawienną prawdę, że to nie żadne krzesło, tylko klozet.

Skoro dotychczasowa tresura przyniosła takie znakomite rezultaty, to prezydent Józio Biden już nie musiał w Warszawie specjalnie się wysilać i wygłosił przemówienie, które można by streścić w czterech słowach “Sława Ukrainie – Herojam sława!” – gdyby nie to, że znalazły się tam również zdawkowe komplementy pod adresem naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, który – według słów Pana Naszego – zadziwił świat.

Rzeczywiście – czy jest na świecie drugie państwo, które za darmo udostępniłoby innemu państwu wszystkie swoje zasoby? Takiego państwa na świecie nie ma, bo nawet USA pomagają Ukrainie, ale na wszelki wypadek jeszcze w 2015 roku wzięły “na przechowanie” ukraińskie  rezerwy walutowe i rezerwy ukraińskiego złota, podczas gdy Polska, prawdopodobnie na rozkaz Pana Naszego, 2 grudnia 2016 roku zawarła z Ukrainą umowę, na postawie której zobowiązała się do “nieodpłatnego” udostępniania Ukrainie zasobów całego państwa. Pozornie ta umowa zawierała symetryczne zobowiązania dwustronne, ale to tylko pozór, bo z kontekstu sytuacyjnego wynikało wyraźnie, że  ta umowa jest jednym z elementów przygotowań do wojny z Rosją, która będzie toczyła się na Ukrainie do ostatniego Ukraińca. Ze względu na ten kontekst było i jest oczywiste, że stroną zobowiązaną jest wyłącznie Polska.

Dopiero na tym tle lepiej rozumiemy deklarację Pana Naszego, że Stany Zjednoczone “potrzebują Polski”. Pan Nasz taktownie nie wyjaśnił – do czego konkretnie potrzebują – ale przecież sami możemy się domyślić, że do “pomagania Ukrainie” oraz  do zadośćuczynienia żydowskim roszczeniom majątkowym – o czym mówi uchwalona w 2018 roku przez Kongres ustawa nr 447.

Złośliwcy, których u nas nie brakuje twierdzili, że prezydent Biden swoje warszawskie przemówienie poświęcił w większości Ukrainie, bo ze względu na dekoracje Arkad Kubickiego nie był pewien, czy jest w Polsce, czy na Ukrainie –  podobnie zresztą, jak kijowskie przedstawienie ze spacerem i syrenami, bo tych syren zwyczajnie nie dosłyszał, więc nawet nie drgnął, tylko spacerował, jak gdyby nigdy nic.

Darujmy sobie jednak te złośliwości, tylko zastanówmy się, co naprawdę było celem zniebastąpienia Pana Naszego na prastarą ziemię polską – bo na prastarą ukraińską ziemię Pan Nasz przyjechał i opuścił ją Schnellzugiem. Otóż utwierdzam się w przekonaniu, że celem tej wyprawy było zainaugurowanie z  przytupem kampanii do przyszłorocznych wyborów prezydenckich w USA. Wygląda na to, że prezydent Józio Biden będzie w nich próbował uzyskać reelekcję – o czym – jak doniósł mi Honorable Correspondant z Wielkiej Brytanii – pisze brytyjska prasa. I chyba słusznie, bo w przeciwnym razie Partia Demokratyczna już lansowałaby jakiegoś innego jasnego idola – a tu nic. Tymczasem tempus fugit, a czas ucieka, więc nieomylny to znak, że z ramienia Partii Demokratycznej będzie kandydował Józio.

Dlatego właśnie potrzebował przyczepić sobie w Kijowie nowy listek do wieńca sławy w postaci epizodu heroicznego – i stąd ten spacer przy włączonych przez prezydenta Zełeńskiego alarmowych syrenach. Jak się dowiadujemy, naprawdę było całkowicie bezpiecznie, bo jeszcze przed wsięściem do Schnellzugu w Przemyślu, strona amerykańska poprosiła zbrodniarza wojennego Putina, żeby podczas podróży w obydwie strony do Kijowa i z powrotem oraz podczas pobytu w Kijowie nie czynił Panu Naszemu żadnych wstrętów – na co zbrodniarz się zgodził.

W ogóle te syreny to chyba już stały element pielgrzymek do Kijowa, bo – jak pamiętamy – podobny epizod heroiczny prezydent Zełeński sprokurował również panu prezydentowi Dudzie – więc najwyraźniej nie żałuje tych syren nikomu. Podobnie potrzebom kampanii wyborczej podporządkowany był pobyt w Warszawie. W swoim warszawskim przemówieniu Pan Nasz z naciskiem podkreślił, ze Ukraina “musi” zwyciężyć. Nietrudno się domyślić – dlaczego. Gdyby bowiem nie “zwyciężyła” – cokolwiek by to miało oznaczać – to mogłoby to pogrążyć wyborcze szanse Józia Bidena, który mógłby też pociągnąć za sobą na dno Partię Demokratyczną z wszystkimi tamtejszymi twardzielami. Do tej wojny przyłożył bowiem rękę, a może nawet obydwie, więc on też “musi”zwyciężyć.

Oznacza to, że – przynajmniej do listopada przyszłego roku – USA będą kontynuowały na Ukrainie wojnę z Rosją do ostatniego Ukraińca.

A gdyby Ukraińców zabrakło? No to wtedy trzeba by ją chyba kontynuować do ostatniego Polaka – bo skoro ostateczne zwycięstwo “musi” nadejść, to nie ma rady. Jestem pewien, że nasi mężykowie stanu zgodzą się na to z entuzjazmem podobnym do religijnej egzaltacji, jaką mogliśmy zaobserwować podczas nawiedzenia naszej prastarej ziemi przez Pana Naszego. Czy jednak inni partnerzy z bukaresztańskiej “dziewiątki” też będą tacy skwapliwi? To nie jest do końca pewne i pewnie dlatego – jak zdradził litewski prezydent – podczas warszawskiego spotkania owej “dziewiątki” z Panem Naszym, w zasadzie nie zabierał on głosu, tylko pilnie notował, co który z wasali mówi. Ciekawe, czy Departament Stanu i CIA będą na podstawie tych notatek formułowali jakieś propozycje personalne dla naszych bantustanów, ale jeśli tak, to zostanie nam to w stosownym czasie objawione w postaci ruchów kadrowych. Miejmy nadzieję, że pana prezydenta Dudy tym razem nie poniosły emocje i uniknął freudowskch pomyłek w postaci pochwały “bohaterskich żołnierzy rosyjskich” – co mu się przytrafiło podczas improwizowanego wystąpienia, którego celem było wypełnienie czymś oczekiwania na spóźniającego się Pana Naszego.

==========================

mail:

Czyżby przywódców Partii Demokratycznej opanowała taka demencja, jaką cieszy się biedny Józio? To już lepiej wystawić jako kandydata do prezydentury – AI, włożoną do ludzkiej kukły.

Strona amerykańska porozumiała się z „zimnym ruskim czekistą zbrodniarzem wojennym Putinem”… No i Biden bezpiecznie powrócił na naszą prastarą ziemię.

Strona amerykańska porozumiała się z „zimnym ruskim czekistą zbrodniarzem wojennym Putinem”… No i Biden bezpiecznie powrócił na naszą prastarą ziemię.

Stanisław Michalkiewicz https://nczas.com/2023/02/24/michalkiewicz-strona-amerykanska-porozumiala-sie

W jednym z najnowszych felietonów na kanale TV ASME Stanisław Michalkiewicz skomentował m.in. wizytę prezydenta Joe Bidena w Kijowie. Jak podkreślał, Amerykanie porozumieli się w tej sprawie z Władimirem Putinem.

– Zanim pan nasz zawitał, zstąpił na naszą prastarą ziemię, to okazuje się, że najpierw pojechał do Kijowa. Ta podróż do Kijowa odbywała się etapami. Najpierw pan nasz przyleciał samolotem Air Force One na lotnisko w Jasionce, skąd pojechał do Przemyśla, tam wsiadł w sznelcug i sznelcugiem dotarł do Kijowa – mówił Michalkiewicz.

– Ale zanim wsiadł w sznelcug, w ogóle zanim dotarł do Przemyśla, to porozumiał się, tzn. nie wiem czy on osobiście, ale strona amerykańska porozumiała się z zimnym ruskim czekistą zbrodniarzem wojennym Putinem, czy będzie czynił prezydentowi Bidenowi jakieś wstręty podczas jego podróży sznelcugiem do Kijowa, podczas powrotnej podróży sznelcugiem do Przemyśla, no i podczas pobytu w samym Kijowie.

– Zimny ruski czekista, zbrodniarz wojenny Putin najwyraźniej obiecał, że żadnych wstrętów czynił nie będzie, w związku z czym pan prezydent Biden zyskał szansę pozyskania epizodu heroicznego do swojego bogatego życiorysu .

– Mam na myśli zwłaszcza przedstawienie, jakie z jego udziałem odbyło się w Kijowie, mianowicie prezydent Zełeński, swoim zwyczajem, zaprosił prezydenta Bidena na spacer po Kijowie. I kiedy tak spacerowali, to prezydent Zełeński kazał włączyć syreny alarmowe.

– On takich gestów nikomu nie żałuje. Prezydentowi Dudzie też zafundował taki epizod heroiczny, no i kiedy zawyły syreny prezydent Biden ani drgnął, co oczywiście wywołało falę euforii, m.in. w naszych niezależnych mediach, które rozpływały się nad odwagą, heroiczną prezydenta Bidena.

– Tu zimny ruski czekista powstrzymał się przed zrobieniem jakichkolwiek wstrętów prezydentowi Bidenowi, no i w związku z tym prezydent Biden bezpiecznie powrócił na naszą prastarą ziemię – skwitował.

Dookoła mnie upiory!

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5343  23 lutego

Taki właśnie okrzyk wyrwał się cesarzowi Napoleonowi III, który podczas wojny francusko-pruskiej wybrał się na front. Cesarz cierpiał na pęcherz, toteż konna jazda dostarczała mu udręki. Kiedy ból dał mu się nadmiernie we znaki, zatrzymał się w jakiejś wsi. Otoczyła go grupka chłopów, którzy przyglądali mu się z ciekawością i szacunkiem. Kiedy ból zelżał, Napoleon III zapytał chłopów, jak nazywają się okoliczne farmy. – Ta tutaj nazywa się Moskwa, ta druga – to Lipsk, a ta najdalsza – Obłęd. – wyjaśnili chłopi. – „Dookoła mnie upiory!” – wykrzyknął znękany cesarz.

Żeby nie stracić kontaktu z otaczającą nas coraz ciaśniej rzeczywistością, oglądam telewizyjne programy informacyjne, zarówno w telewizji rządowej, jak i w telewizjach nierządnych. Niewiele można się z nich dowiedzieć, bo jeśli chodzi o serwis zagraniczny, to powtarzają one własnymi słowami zbawienne prawdy, skomponowane przez pierwszorzędnych fachowców od propagandy z ukraińskiego Sztabu Generalnego.

Gdyby nie to, że na Ukrainie naprawdę trwa wojna, gdyby nie to, że ludzie albo giną, albo pociski urywają im ręce i nogi, gdyby nie to, że Ukraina jest coraz bardziej zdewastowana, to można by z tych komunikatów wycisnąć sok humoru, bo wynika z nich, że Rosja brnie od jednej straszliwej klęski do drugiej, że już robi bokami z wyczerpania, podczas gdy po stronie ukraińskiej, jeśli w ogóle ktoś ginie, to tylko jacyś cywile, najczęściej dzieci, na które Putin z jakichś zagadkowych powodów jest szczególnie zawzięty. Takie niestety są konsekwencje faktu, że Polska – jak poinformował nas w swoim czasie rzecznik warszawskiego MSZ – jest „sługą narodu ukraińskiego” i to do tego stopnia, że nie tylko udostępnia Ukrainie za darmo zasoby całego państwa, ale w dodatku wyrzekła się samodzielnego myślenia.

Nie tylko się wyrzekła, ale nie dopuszcza do siebie żadnych informacji, ani opinii, które by ten obraz zakłóciły. Bezprawne cenzurowanie mediów społecznościowych, m.in. portalu nczas.com, stanowi dowód, że nasz nieszczęśliwy kraj, w 33 roku od transformacji ustrojowej, ponownie wkracza na świetlisty szlak totalniactwa. Na tym tle oskarżenia miotane przez pana premiera Mateusza Morawieckiego wobec Rosji, że „odradzają się tam tendencje totalitarne”, przypominają spór o różnicę łajdactwa. Ale widać taki los wypadł nam, że musimy się łajdaczyć, jeśli nie na rozkaz z Moskwy, to na rozkaz z Waszyngtonu.

A skoro mowa o sporze o różnicę łajdactwa, to stanowi on istotną, a być może nawet wyłączną treść telewizyjnej publicystyki krajowej. Z rządowej telewizji możemy dowiedzieć się, jakim łajdakiem jest Donald Tusk, a ostatnio – również Rafał Trzaskowski, nie mówiąc już o Księciu-Małżonku, który podpadł Amerykanom, w związku z tym niezależni dziennikarze holenderscy dostali rozkaz, żeby rozsmarować go na podłodze. Z kolei z telewizji nierządnych możemy dowiedzieć się, jakim łajdakiem jest Jarosław Kaczyński, premier Mateusz Morawiecki, a ostatnio – pan minister Czarnek, który futruje nie te organizacje pozarządowe, co trzeba. Chętnie wierzę, że te wszystkie opinie mogą być prawdziwe, ale żeby się tego dowiedzieć, wystarczy obejrzeć każdy program jeden raz, bo potem najwyżej można sobie to przekonanie utrwalić. Za pierwszej komuny przynajmniej była jeszcze „Wolna Europa”, z której można było dowiedzieć się, jak Amerykanie chcą, żeby Polacy myśleli – ale teraz żadnej „Wolnej Europy” już nie ma, więc nie ma rady – jesteśmy skazani na pogrążanie się w oparach absurdu.

Byłoby jednak dziwne, gdyby opary absurdu oddziaływały tylko na zwykłych obywateli. Oddziałują one i to być może nawet jeszcze mocniej, na naszych dygnitarzy, zarówno z obozu „dobrej zmiany”, jak i obozu zdrady i zaprzaństwa. Jakże inaczej wytłumaczyć opinię, jaką na konferencji w Monachium wygłosił pan premier Mateusz Morawiecki? Powiedział on i chyba na trzeźwo, że „trwały pokój w Europie wymaga integracji Ukrainy z NATO i Unią Europejską” i że Ukraina „nie może być strefą buforową”.

A przecież wszystko zaczęło się w roku 2014 od „Majdanu”, na który Amerykanie – jak w rozmowie telefonicznej wygadała się pani Wiktoria Nuland – wyłożyli 5 miliardów dolarów. Przedtem, po słynnym „resecie”, który 17 września 2009 roku przeprowadził amerykański prezydent Obama, 20 listopada 2010 r. proklamowany został na szczycie NATO w Lizbonie „porządek lizboński”, którego najważniejszym postanowieniem było strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, w ramach którego Ukraina i Białoruś stanowiły właśnie „strefę buforową” Rosji. Było to zgodne z deklaracją sowieckiego ministra spraw zagranicznych Edwarda Szewardnadze, który na spotkaniu w 1987 roku w Wiedniu, na pytanie, co ZSRR sądzi na temat zjednoczenia Niemiec odparł, że ZSRR nie ma nic przeciwko temu, pod warunkiem, że między zjednoczonymi Niemcami a ZSRR będzie utworzona strefa buforowa.

Porządek lizboński dzielił Europę na strefę niemiecką i strefę rosyjską. Po stronie niemieckiej rola strefy buforowej przypadła Polsce, a po stronie rosyjskiej – Białorusi i Ukrainie. Nawiasem mówiąc, rządowa telewizja niedawno oskarżyła Donalda Tuska, że zlikwidował tarczę antyrakietową. Tymczasem Donald Tusk nie miał tu nic do gadania, bo tarczę antyrakietową zlikwidował prezydent Obama, nawiasem mówiąc, na prośbę izraelskiego prezydenta Szymona Peresa, który 18 sierpnia 2009 roku na spotkaniu w Soczi obiecał prezydentowi Miedwiediewowi, że „namówi” prezydenta Obamę do zlikwidowania tej tarczy. Ale porządek lizboński został wysadzony w powietrze przez prezydenta Obamę, który wyłożył 5 mld dolarów na „Majdan”, którego celem była zmiana rządu na Ukrainie i wyłuskanie tego państwa ze strefy rosyjskiej. Dlaczego prezydent Obama to zrobił; czy znowu „namówił go” do tego jakiś Izraelczyk, czy tak mu kazali twardziele z Narodowej Rady Bezpieczeństwa – mniejsza z tym.

Od tego momentu między Ukrainą i Rosją trwa stan napięcia, który w ubiegłym roku przekształcił się w otwartą wojnę. Gdyby tedy Ukraina została przyłączona do NATO, to wojna nie tylko by nie ustała, ale prawdopodobnie rozlałaby się jeśli nie na cały świat, to na Europę z całą pewnością. Czy Ukraina ma szanse na przyłączenie do NATO – to nie jest pewne, skoro teraz, wskutek sprzeciwu Turcji, do NATO czekać musi w kolejce Szwecja i Finlandia – bo zgodnie z art. 10 traktatu waszyngtońskiego przyjęcie nowego członka do NATO wymaga jednomyślnej zgody wszystkich pozostałych.

Skoro my to wiemy, to Amerykanie wiedzą to jeszcze lepiej i dlatego oczekują, że obok NATO powstanie koalicyjka państw środowoeuropejskich z Polską na czele, którą można będzie wepchnąć do wojny, tłumacząc Moskwie, że NATO, a zwłaszcza USA nie ma z tym nic wspólnego, że to tylko taka suwerenna decyzja grupki państw narwanych, których przywódcom uderzyły do głów komplementy brytyjskiej prasy, która Polskę już awansowała na „supermocarstwo”. Czy w takim razie pan premier Morawiecki wykłaszając w Monachium tę opinię był zdrowych zmysłach, czy też również i jemu udzieliło mu się zaczadzenie, jakie od roku rząd aplikuje polskiej opinii publicznej?

Biden w Warszawie mówił z pancernego akwarium i.. deptał flagę Ukrainy. Ruscy się śmieją. A do Air Force One ledwo wlazł…

Biden w Warszawie mówił z pancernego akwarium i.. deptał flagę Ukrainy.

В Польше Байден выступил в бронекапсуле, пройдя к ней по украинскому флагу

https://topwar.ru/211494-v-polshe-bajden-vystupil-v-bronekapsule-projdja-k-nej-po-ukrainskomu-flagu.html


Американский президент Джо Байден во время своего визита в Польшу выступил, скрываясь от благодарных слушателей в бронекапсуле, потоптался по ковровой дорожке в цветах украинского флага, а также несколько раз запутался в тексте своей речи.


Байден приехал в Польшу непосредственно после своей поездки в Киев, где он встретился с Зеленским, побывал у мемориала „небесной сотне”, а также поучаствовал в фотосессии, для большего антуража сопровождаемой звуковым сопровождением в виде сирен воздушной тревоги при информированности о том, что Россия не собиралась наносить удары по Киеву.

В польской столице президенту США устроили пышный приём, а на площади, где было запланировано выступление Байдена, оборудовали передвижную прозрачную бронекапсулу, подобную той, в которой выступал Папа Римский после совершения на него покушения.

Кроме того примечательно, что американский лидер, передвигаясь в своем бронеаквариуме, прошелся по ковровой дорожке расцветки флага Украины, тем самым фактически осквернив государственный символ этой страны.

Во время своей речи Байден уже традиционно запинался и путался в словах, что мало способствовало пониманию слушателями смысла его нарративов. Похоже, состояние американского президента со временем только ухудшается, дает знать о себе преклонный возраст и общее состояние здоровья.

Приезд Байдена в Польшу также ознаменовался довольно курьезным падением одного из членов делегации американского президента с трапа самолета:

https://twitter.com/i/status/1627811777688834050

A to szklana klatka z Bidenem z PAP:

=============================

mail:

A w czasie przechadzki Bidena z Zelenskim po Kijowie, na cześć gościa groźnie zawyły syreny Alarmu Lotniczego, by „świat” poznał≥ grozę „ruskich”.. Dziennikarze amerykańscy piszą, że od wielu godzin nie słyszeli w Kijowie żadnych wybuchów.

==============================

Mail:

A przy odlocie, wieczorem 22 lutego, znów się spierdzielił ze schodów tego Air Force One. Ale wlazł do kabiny bez pomocy. Powinni mu windę zainstalować, bidakowi.

=========================

mail:

https://wprawo.pl/katarzyna-ts-bajka-o-silach-swiatla-i-silach-ciemnosci/

…….Na koniec odnotujmy, że aby nikt nie miał wątpliwości, po której stronie jest Polska w tym starciu „dobra ze złem”, wczorajsza celebra przed Zamkiem Królewskim odbyła się w barwach niebiesko-żółtych. Niebiesko-żółty zamek, niebiesko-żółte wyjście z Arkad Kubickego, niebiesko-żółty wybieg dla mówców, niebiesko-żółte flagi w rękach dzieci wypuszczonych do zdjęcia z prezydentem Bidenem. Tak już „zsolidaryzowaliśmy” się z Ukrainą, że nawet Zamek Królewski mamy w barwach ukraińskich. A jak komuś się nie podoba, ten ruska onuca. I pamiętajcie: ani słowa o Wołyniu. Siły „światła” muszą być bez skazy, żeby pokonać siły ciemności. Tak dzieje się w każdej bajce. Co prawda, bajki nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, ale kto by się tym przejmował. W Polsce wolimy wierzyć w bajki. Brawo my!

Siedlce – niedziela – Msza święta i Pokutny Marsz Różańcowy za Ojczyznę

26.02.23 Siedlce – Msza święta i Pokutny Marsz Różańcowy za Ojczyznę

22/02/2023przez antyk2013

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze Dziewica!

Zapraszamy w niedzielę 26 lutego do Siedlec na 76 Pokutny Marsz Różańcowy w intencji naszej kochanej Ojczyzny – Polski. Modlimy się o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu. Zaczynamy o 14,00 , pod Pomnikiem Św. Jana Pawła II. Na zakończenie Mszą Święta, która rozpocznie się o godzinie 16,00 w katedrze siedleckiej.

„Bijące serce politycznej odpowiedzialności” a nieszczęsne jelonki.

Bijące serce politycznej odpowiedzialności” a nieszczęsne jelonki.

21, luty, 2023

Katarzyna Treter-Sierpińska https://wprawo.pl/katarzyna-ts-bijace-serce-politycznej-odpowiedzialnosci/

We wtorek (21.02.2023) rozpoczęła się dwudniowa wizyta prezydenta USA Joe Bidena w Warszawie. Ma to być wizyta „historyczna”, po jeszcze bardziej „historycznej” wizycie w Kijowie, gdzie Biden pojawił się w poniedziałek, aby zapewnić prezydenta Zełenskiego, że Zachód nie dał się podzielić Putinowi i wspiera Ukrainę, a o wolność „warto walczyć tak długo jak trzeba”. Tak więc Ukraińcy mają walczyć dalej, dzięki czemu będą „każdego dnia przypominać światu czym jest odwaga”. Takie właśnie wzniosłe słowa usłyszeli Ukraińcy od prezydenta USA, więc powinni szykować się na kolejne fale mobilizacji i wysyłki na front. A że Rosja również nie zamierza odpuścić, wojna będzie trwała nadal „tak długo jak trzeba”. Oby tylko Polacy nie trafili do tej maszynki do mięsa.

Wróćmy teraz do wizyty Bidena w Warszawie. Dziś po południu prezydent USA ma wygłosić przemówienie do Polaków. Dobrze, że Zamek Królewski został już odbudowany, bo w przeciwnym razie przemowa nie miałaby tak wspaniałej oprawy. A tak będziemy mieli szansę wysłuchać Bidena w królewskich okolicznościach przyrody. Cóż nam powie? Nietrudno zgadnąć. Nic tak nie robi wrażenia na Polakach, jak pochwała za podjęcie się działań, których nie podjąłby się nikt inny. Skakanie na główkę do pustego basenu jest naszą polską specjalnością, a im bardziej nas za to chwalą, tym większy rozpęd bierzemy przed skokiem. Nie ma to jak zafundować sobie kolejną narodową tragedię. Chętnych nie brakuje, co widać, słychać i czuć. Widać też, słychać i czuć, że dzisiejsza wizyta Bidena jest okazją do leczenia polskich kompleksów, które to kompleksy domagają się, aby w końcu świat nas docenił. To się oczywiście nie stanie, bo niby dlaczego świat miałby doceniać frajerów, którzy raz po raz pchają się na te same grabie. Ale co sobie nasi fantaści poopowiadają i powypisują, to ich.

Po przeglądzie owych fantasmagorii stwierdzam, że pierwsze miejsce zdecydowanie należy się dziennikarzowi Mediów Narodowych, Michałowi Jelonkowi, który na Twitterze napisał tak: Dziś oczy świata zwrócone są na Warszawę. Nasza pozycja na arenie międzynarodowej, dzięki polityce zagranicznej wzrasta, a wizyta Bidena to jasny sygnał dla Berlina i Paryża – Warszawa jest bijącym sercem politycznej odpowiedzialności.

Proszę Państwa, usiadłam z wrażenia. To „bijące serce politycznej odpowiedzialności” robi wrażenie. Już tam w Paryżu i Berlinie nerwowa atmosfera panuje, już Scholz z Macronem ogryzają paznokcie i włosy rwą z głowy. Co to będzie, co to będzie? Polska tak urośnie, że zostanie mocarstwem i będzie karty rozdawać na arenie międzynarodowej, a Niemcy i Francja uciekną z podkulonym ogonem. Tak będzie? Oczywiście, że tak nie będzie. Dlaczego? Dlatego, że pozycja na arenie międzynarodowej zależy od realnej siły danego państwa, a nie od tego, czy jest „bijącym sercem politycznej odpowiedzialności”.

Tymczasem realna siła Polski wygląda tak, że byle chłystek z Brukseli rozstawia nas po kątach, a polski rząd na dwóch łapkach przynosi do Sejmu ustawę wysadzającą w powietrze polską Konstytucję i zapewnia, że jak ta ustawa zostanie uchwalona, to dostaniemy pieniążka, za który zbudujemy drugą Japonię. Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać.

Wszystkim tym, którzy pompują dziś balonik megalomanii wypisując androny w stylu „bijącego serca politycznej odpowiedzialności” wyjaśniam, że po raz kolejny pakujemy się w sytuację, w której ryzyko przewyższa korzyści. Ryzykujemy wejściem do wojny nie będąc do niej przygotowanym. A rzekome korzyści w postaci rosnącej pozycji na arenie międzynarodowej to złuda, co widać po tym, w jaki sposób jesteśmy traktowani przez Brukselę (czytaj: Berlin). Zamiast coraz lepiej, jest coraz gorzej. Polska wchodzi na pełnym biegu w realizację tzw. Zielonego Ładu, co oznacza gospodarczą ruinę i po prostu biedę z nędzą. Do tego zostaliśmy sponsorem ukraińskiego państwa i toczonej przez nie wojny, która nie wiadomo ile jeszcze będzie trwała. Owszem, ta wojna osłabia Rosję, ale osłabia też Polskę. Ile już wydaliśmy na wojnę na Ukrainie? Ile jeszcze wydamy? Czy ktoś w ogóle policzył koszty tego przedsięwzięcia, czy też ma nam wystarczyć „bijące serce politycznej odpowiedzialności”?

Można wypisywać farmazony. To nic nie kosztuje [ale jaki jurgield za to leci… MD]. Ale wiara w te farmazony kosztuje i to sporo. Polska wielokrotnie doświadczała tych kosztów. Jak widać, nauka poszła w las. Kolejny raz budujemy zamki na piasku.