Rosja, cerkiew, katolicyzm. Prof. Marek Kornat

Rosja, cerkiew, katolicyzm. Prof. Marek Kornat dla PCh24.pl

https://pch24.pl/rosja-kontra-papiez-kiedy-moskwa-wreszcie-sie-nawroci

(Oprac. PCh24.pl)

Idea unii była podstawowym środkiem realizacji idei jedności chrześcijan w Kościele sprzed soboru Watykańskiego II. Po tym soborze obrządki unijne zachowano, bo też trudno sobie wyobrazić, aby takie wspólnoty rozpędzać. Rzym poszedł jednak daleko w odstąpieniu od idei unii. Znalazło to wyraz w deklaracji podpisanej w Balamand (1993), w której Stolica Apostolska nawet odżegnała się do stosowania unii jako metody działania. Dokument ów operuje neologizmem „uniatyzm”, a zjawisko to krytykuje, zaliczając go do prozelityzmu. Tu oczywiście zaznaczyła swoją obecność ideologia ekumenizmu, jakże groźna. Nie nawracajmy, ale uprawiajmy dialog – tak można streścić to stanowisko. Jednym słowem, ważniejszy jest ekumenizm niż unia – mówi prof. Marek Kornat w rozmowie z PCh24.pl. 

PCh24.pl: Szanowny Panie profesorze, dlaczego Rosja jest prawosławna, a nie katolicka? 

Prof. Marek Kornat: Na ten temat można by napisać kilka solidnych książek. Spróbuję odpowiedzieć w maksymalnym skrócie. Jest prawosławna, bo przyjęła chrześcijaństwo od Bizancjum, które zerwało z Rzymem w r. 1054. Rzecz wszakże w tym, że Ruś Kijowska to była jednak cywilizacja europejska, czego o Moskwie nie można powiedzieć. W Europie miał wówczas miejsce dualizm cywilizacyjny, podział na łaciński Zachód i grecki Wschód. Rozwój cywilizacji wschodnio-chrześcijańskiej, do której Ruś Kijowska należała, doznaje straszliwego wstrząsu, jakim jest opanowanie kraju przez Mongołów w pierwszej połowie wieku XIII. Symbolem ówczesnej klęski Rusi jest bitwa nad rzeką Kałką w 1223 roku. Wówczas dopełniła się katastrofa Rusi, a Mongołowie stali się panami ogromnych przestrzeni geograficznych Europy Wschodniej. Dopiero kiedy załamuje się Imperium Mongolskie, Ruś otrzymuje szansę odzyskania wolności. Na gruzach mongolskiego panowania wybija się Moskwa, gdzie znajduje się najsilniejszy ośrodek aspirujący do zjednoczenia ziem ruskich.

Moskwa bierze początek od Iwana Kality. Jego przydomek nie jest przypadkowy. Słowo „kalita” po rosyjsku znaczy sakiewka. Iwan był wyznaczony na swego rodzaju skarbnika Mongołów w zbieraniu danin, które trzeba było płacić im jako lenno. W Moskwie, w centrum tamtej organizacji państwowej, powstaje Nowa Ruś. Choćby ze względu na położenie geograficzne Moskwy jest bardzo wyraźnie obciążona wpływami Wschodu. Trzeba też pamiętać o ponad dwustu latach panowania mongolskiego. To jest prawie dwa razy tyle, ile trwały rozbiory Polski, które przecież odbiły się mocno na naszej narodowej świadomości i kulturze.

Bitwa na Kulikowym Polu, w której książęta ruscy zadali ciężkie straty armii Mongołów, została stoczona w roku 1380. Wtedy pojawiają się przed Rusią nowe perspektywy. Ruś jednak jest już z zasadniczym centrum w Moskwie, a takie ośrodki jak Kijów schodzą na plan dalszy. Tu oczywiście ogromne znaczenie ma przyłączenie tych terytoriów do Wielkiego Księstwa Litewskiego, które zostanie pod koniec XIV wieku, jak wiadomo, związane z Polską unią personalną.

Oczywiście idea unii po zerwaniu więzi z Rzymem przez schizmę Cerulariusza jest ciągle żywa. Ideę unii mocno wyartykułował najpierw Sobór Lyoński w 1274, a potem Sobór Florencki w 1439, ale carowie moskiewscy nie mieli jakiejkolwiek ochoty rzeczywiście iść w stronę unii, choćby dlatego, że oznaczałoby to zależność od Biskupa Rzymskiego w polityce kościelnej. Pamiętajmy, że Stolica Apostolska nigdy nie odstąpiłaby od prymatu jurysdykcyjnego i prymatu w nauczaniu Biskupa Rzymskiego, chociaż to nie było wtedy formalnie ogłoszone i potwierdzone dogmatami, co zrobił dopiero I Sobór Watykański; nauka pozostawała jednak cały czas w mocy. Trudno dziwić się carowi, że prowadził politykę samowładcy, a więc despotyczną, politykę podbojów. Politykę tę prowadzili carowie przemocą nie tylko wobec potęgi państwowej, jaką była polsko-litewska Rzeczpospolita, ale rozpoczęli ją od zdławienia Nowogrodu Wielkiego, który był republiką (1470). Ten epizod pokazuje bezwzględność carów w dążeniu do ekspansji za wszelką cenę. Takiemu państwu unia kościelna w oczywisty sposób nie była potrzeba i sądzę, że nie ulegało wątpliwości dla wielkich książąt moskiewskich, zwłaszcza dla Iwana III, Wasyla III czy Iwana IV, że schizma Cerulariusza to było błogosławione zrządzenie losu czy też Opatrzności.

Tworzyła się oczywiście też określona ideologia, uznania Moskwy za „trzeci Rzym”. Zgodnie z tą ideą „pierwszy” Rzym upadł wraz z krachem Cesarstwa Zachodnio-Rzymskiego w 476 roku; „drugi”, czyli Konstantynopol, upadł w 1453, a w tych warunkach przejmie całe dziedzictwo Moskwa jako „trzeci”. „Czwartego Rzymu” już nie będzie.

Czasami Stolica Apostolska – co mówię już na marginesie – przyczyniała się do niechcący do udzielenia Moskwie pomocy. Na przykład wyraziło się to w naciskach na króla Stefana I Batorego, aby zatrzymał ofensywę polską na wschód, bo car obiecywał Rzymowi unię. Oczywiście kiedy tylko zagrożenie minęło, odstąpił od jakichkolwiek przyrzeczeń. To była już końcowa część XVI stulecia.

Kiedy pojawiła się idea, że prawosławie jest prawdziwą wiarą chrześcijańską? Jak w ogóle ów „trzeci Rzym” miał wyglądać? Dlaczego dzisiaj Rosja wraca do tej koncepcji?

Przede wszystkim operowano tu następującymi argumentami: Zachód jest materialistyczny, nie tak duchowy jak Wschód; chrześcijaństwo na Zachodzie doznało swoistego zepsucia. Papiestwo to nic innego jak po prostu wielki renesansowy dwór książąt świeckich prowadzących doczesne interesy – tymi książętami są oczywiście papieże, którym cały świat Zachodu składa hołd i uznaje wobec nich swoje posłuszeństwo. Kierownictwo Kościoła uznano za skażone i tym samym nieprawowite. Dodawano do tego takie argumenty jak na przykład, że w Kościele Rzymskim doszły sprzeczne z ortodoksją dodatki jak choćby dogmat o pochodzeniu Ducha Świętego od Chrystusa, czego prawosławni nie chcieli przyjąć. Powoływali się na to, że pojawiło się to dopiero w hymnie pochwalnym ku czci Trójcy Przenajświętszej, jakim jest Gloria in Exclesis Deo, który obowiązkowo zaczęto śpiewać we mszach uroczystych dopiero w XI wieku i to podczas koronacji królów niemieckich na cesarzy rzymskich. Doszły argumenty, że ogromną rolę w Kościele odgrywa machina biurokratyczna. Że jest potęga jezuitów, którzy sprowadzili naukę Kościoła do kazuistyki i do formułek prawnych oraz dystynkcji pojęciowych. W końcu podnoszono, że prawosławie ma świeżą wiarę ludu, nie jest zepsute, nie doznaje tych wszystkich skażeń cywilizacją zachodnią i w związku z tym ma w rękach przyszłość. Oczywiście pomijano to, że Cerkiew prawosławna jest bezwzględnie podporządkowana despotycznemu państwu, że jest narzędziem takiej władzy. To było oczywiście pomijane w narracji propagandowej, która miała uzasadnić słuszność tezy o „trzecim Rzymie”.

Ale z tego co Pan profesor przed chwilą wymienił wychodzi, że Moskwa nie wysuwała praktycznie żadnych argumentów i ataków dogmatycznych, tylko polityczne i administracyjne…

Nikt nie mógł powiedzieć, że Biskup Rzymski nie jest chrześcijaninem. Nie dało się głosić, że w Kościele katolickim nie ma wiary w Boga. Można było za to powiedzieć, że ta wiara jest skażona, obciążona naleciałościami i dodatkami heretyckimi i tak dalej. Należało mówić, że cywilizacja Zachodu wywarła taki wpływ na Kościół, iż ten Kościół jest skażony i tym samym bez przyszłości. Słynna wizja Dostojewskiego w powieści „Bracia Karamazow” coś nam mówi, prawda? Oskarża Inkwizycję o bezduszność, o bycie swego rodzaju machiną polityczną sterowaną rękami przywódców Kościoła. Pisarz ten mówił, że Inkwizycja, gdyby mogła, skazałaby Chrystusa Pana na śmierć, jak uczynił to żydowski Sanhedryn. Wielki Inkwizytor (w wizji Dostojewskiego papież) zwraca się do Zbawiciela w zuchwałych słowach, nakazując mu milczenie i otwarcie mówiąc, że „przyszedł nam przeszkadzać”.  

Wobec tego stwierdzić należy, że jedyna, prawdziwa wiara jest w Moskwie, tak?

Może nie tyle w Moskwie, co na Wschodzie. Wschodnie chrześcijaństwo ma przyszłość. Zachodnie – nie. Takie było to rozumowanie.

Na wschodzie, a nie w Moskwie?

Tak, bo jest to chrześcijaństwo wschodnie, greckie. Gdyby ocalał Konstantynopol, to Moskwa nie mogłaby podstawić się w jego miejsce, stosując narrację o swojej misji. Jednak Konstantynopola nie ma od 1453, bo został zlikwidowany przez barbarzyńców. W związku z powyższym w rolę kontynuatora jego misji wchodzi Moskwa, biorąc na siebie obowiązek obrony chrześcijaństwa jako mandatariuszka prawdziwego Kościoła.

Kiedy Cerkiew została podporządkowana państwu?

Od początku w Kościele prawosławnym nie było mowy o tym, żeby tam wystąpił jakikolwiek biskup przeciwko władcy, cesarzowi, księciu, czy carowi, niezależnie od tego, czy była to Ruś Kijowska, czy było to Bizancjum, czy Moskwa jako Wielkie Księstwo, a potem Rosja. Tym właśnie różni się Zachód o Wschodu, że na Zachodzie takie przypadki sprzeciwu wobec władzy w imię zasad moralnych zaistniały. Przypadki św. Stanisława w Polsce (XI w.) czy Tomasza Becketa w Anglii (XII w.) są na to dowodem.

Uzależnienie Kościoła od państwa w chrześcijaństwie wschodnim była praktyką utrwaloną i nie nastąpiły od tego jakiekolwiek odstępstwa. Warto dodać, że w Bizancjum praktykowana była tradycja mianowania na stolicę patriarszą ministrów. Cerulariusz, który tak wybitnie przysłużył się sprawie schizmy 1054 r., był wcześniej ministrem, a nie duchownym. Z woli cesarza został głową Kościoła w Konstantynopolu. Skoro tak było, to pojawia się pytanie: jakiej idei ktoś taki służy, zajmując tak wysokie stanowisko. Kościołowi, czy państwu? Oczywiście służy temu, kto go mianował. A więc cesarzowi, czyli państwu. Tak mamy do czynienia ze ścisłym podporządkowaniem państwu Kościoła, bo o żadnej niezależności mowy być nie może.

Dalsze podporządkowanie Cerkwi państwu przeprowadził Piotr I. Jego wielka reforma kościelna zniosła, jak wiadomo, urząd patriarchy, czyli głowy Kościoła, degradując w ten sposób Moskwę do roli metropolii. Urząd najwyższy w Kościele przejął tak zwany Najświętszy Synod, a w tym Najświętszym Synodzie zasiadała grupa biskupów wybranych przez cara. Kierował nim minister, którym był człowiek świecki, nie musząc mieć żadnych święceń. Nosił tytuł prokuratora Najświętszego Synodu. Nie miał żadnych święceń, ale wydawał polecenia biskupom. To właśnie pokazuje, na czym polega najściślejsza zależność Kościoła od państwa w Rosji. Oczywiście, kiedy upadł carat, za Rządu Tymczasowego, Cerkiew nie pytając się o zgodę nowej władzy sama się w pewien sposób emancypowała. Zdobyła się na czyn, jakim było zwołanie już nie urzędowego, tylko prawdziwego synodu biskupów i proklamowała wznowienie Patriarchatu Moskiewskiego. Przeprowadzono kanoniczny wybór patriarchy. Potem zakomunikowano to rządowi.

Ale to był tylko przebłysk wolności Kościoła, bo zaraz go zgasił bolszewizm, który dążył do rozprawienia się z Kościołem prawosławnym tak, aby on po prostu zniknął z horyzontu.

Dzisiaj wiele osób odpowiedziałoby Panu profesorowi, że Cerkiew wcale nie jest podporządkowana państwu, tylko jest współpraca na linii państwo-Cerkiew. Mało tego! Podobno Rosja to modelowe państwo dla teorii dwóch mieczy – świeckiego i duchowego. W związku z tym państwo nie może istnieć bez Cerkwi, a Cerkiew bez państwa. One po prostu siebie potrzebują.

Jakby tak było, to musiałyby się przydarzyć takie fakty, które poświadczałyby, że Cerkiew, choćby broniąc nauki moralnej, wypowiedziała się przeciwko rządowi, albo poddała krytyce takie czy inne jej posunięcia. Tymczasem nie ma o czymś takim nawet mowy. Jest to nie do pomyślenia. Wręcz przeciwnie, mamy najściślejsze uzależnienie Cerkwi od państwa.

Cerkiew korzysta z profitów, także środkami wątpliwymi, jak chociażby słynne uprawnienie, które miał dostać przywódca Cerkwi od rządu na import papierosów na korzystnych warunkach (bez cła). To jest przecież bardzo dobry przykład na to uzależnienie. A że przywódca Cerkwi tak samo myśli o świecie, czy stosunkach międzynarodowych, jak prezydent-dyktator, to zrozumiałe, bo jego władza wybrała do rządzenia w Kościele. Potwierdza to tylko to, że istnieje najbardziej ścisła zależność Cerkwi od państwa. Zresztą w Kościele prawosławnym wszystkie stanowiska muszą być obsadzane przez porozumienie z rządem i za zgodę rządu, co oznacza jego decydujący głos. W związku z tym jest niemożliwe, żeby Synod swobodnie uchwalił wybór hierarchy, a potem tylko zakomunikowano to rządowi. Najważniejsze jest to, że Cerkiew nie sprzeciwia się w jakikolwiek sposób polityce rządu, jaki by obrót ta polityka nie przyjmowała. Czasami Cerkiew coś mówi, na przykład wtedy, kiedy była w Rosji sprawa preambuły do konstytucji a chodziło o wprowadzenie do tego tekstu słowa „Bóg” jako ozdobnika. Owszem, wystąpiły środowiska ateistyczne, które podniosły głos, że to jest złe. To jednak nie świadczy o sprzeciwie wobec władzy, tylko raczej o chęci uwiarygodnienia się w społeczeństwie. Powstała dobra okazja, aby powiedzieć, że Cerkiew szczerze broni zasad chrześcijaństwa w sferze publicznej, a nie głosi tylko poglądu, iż wolno się modlić, ale nic poza tym. Cerkiew czasami występuje w obronie prawa do obecności religii w życiu publicznym, ale to nie oznacza niezależności od państwa.

Ludzie, którzy się z Panem nie zgadzają, mają gotową odpowiedź – przecież w kręgu cywilizacji łacińskiej przez wieki władcy wybierali sobie biskupów, a Kościół tylko potwierdzał ich wybór. Mało tego – władcy obsadzali na tronach papieży, albo za sprawą ekskluzywy odbierali możliwość zostania papieżem komuś, kogo uważali za wroga, przeciwnika etc. Dzisiaj podobny mechanizm działa w Rosji, więc co w tym złego?

Tyle tylko, że papieże narzuceni Kościołowi przez cesarzy w XI wieku zdobyli się na sprzeciw wobec nich. Także później św. Pius X, wybrany w drodze ekskluzywy Franciszka Józefa, okazał się wielkim papieżem i nie słuchał żadnych sił świeckich. Służył Kościołowi z niezwykłym oddaniem..  

Dodam tutaj tylko, że ci, którzy bronią w powyższej kwestii Rosji, jednocześnie oburzają się na pakt między Chinami a Watykanem, którego jeden z punktów mówi, że Pekin będzie wyznaczać biskupów, a Watykan będzie przyklepywał ten wybór. W tym wypadku jest to zdrada Chrystusa, herezja, niszczenie Kościoła etc. W przypadku Rosji tak nie jest i jestem przekonany, iż usłyszelibyśmy kilkadziesiąt argumentów za tym, że to są w ogóle sytuacje nieporównywalne. No właśnie, Panie profesorze: są czy nie są?

Cóż, to już kwestia oceny stanu rzeczy ze strony tego, kto się jej podejmuje. Kościół prawosławny nie specjalnie – szczerze mówiąc – mnie obchodzi w swojej sytuacji. Skoro on służy państwu – cóż mnie do tego. Bardziej mnie przejmuje Kościół katolicki w Chinach. Oddanie nominacji biskupów w ręce władz komunistycznych jest tragedią. Z upływem czasu powstanie hierarchia, która będzie narzędziem komunistycznego rządu. Nie będzie już możliwości łatwego odwrócenia tego stanu rzeczy. To zresztą jest skopiowanie rozwiązań, które próbował zrealizować bardzo życzliwie nastawiony do ZSRR Paweł VI w swojej Ostpolitik na początku lat siedemdziesiątych XX w.

Kolejna kwestia: w roku 2024 mieliśmy do czynienia z de facto likwidacją na Ukrainie prawosławia moskiewskiego. Bardzo wiele osób to oburzyło. Czy słusznie, to już zostawmy czytelnikom. Dlaczego znalazły się głosy w obronie patriarchatu moskiewskiego na Ukrainie, a praktycznie w ogóle nie słychać głosów w obronie księży katolickich, którzy głoszą Słowo Boże na Syberii, którym państwo rosyjskie cały czas rzuca kłody pod nogi?

To jest sprawa poglądów prorosyjskich środowisk w Polsce, które nie chcą stosować jednej miary. Jeżeli chodzi o katolików w Rosji, do tej pory nie było zarządzeń takich, które by prowadziły do zabronienia sprawowania kultu. Tak to wygląda, aczkolwiek władze tego kraju na pewno by sobie gorąco życzyły, żeby doszło do likwidacji struktur Kościoła katolickiego w Rosji. Były natomiast wprowadzone działania i to niewątpliwie programowe, przemyślane, żeby ograniczyć do absolutnego minimum obecność wspólnot katolickich, nie dążąc jednak do ich likwidacji fizycznej, np. żeby katolików zmusić do przejścia do Cerkwi albo zamknąć w obozach. Myślę, że zwłaszcza obecnie dyktatorowi Rosji zależy na podtrzymaniu jakiegoś kontaktu z Watykanem, a takie prześladowania by na pewno sprawę pogorszyły. Skoro Chiny tolerują jakiś rodzaj obecności katolików w swoim kraju, oczywiście tych prorządowych, to Rosja nie chce iść jeszcze dalej. Rosja dąży na pewno i z całą konsekwencją do depolonizacji katolickich wspólnot na swoim terytorium, tak, żeby one na przykład nie miały Polaka biskupa, czy innego hierarchy polskiego. To się im kojarzy z kulturową ekspansją polskości. W czasie, kiedy był robiony tak zwany reset z rządem Tuska (2007-2010), Rosja wymogła na Watykanie, żeby skierować do Moskwy na metropolitę kogokolwiek, ale nie Polaka. W efekcie został wybrany hierarcha włoski (Pezzi). Więc raczej depolonizacja, a nie likwidacja.

A jeśli chodzi o Ukrainę… No cóż, sytuacja prawnie i jurysdykcyjnie to sprawa bardzo czysta, dlatego, że Ukraina ma zgodę Konstantynopola na autokefalię swego Kościoła prawosławnego. Zgoda ta wyraża się w nadaniu tego samorządu na mocy tak zwanego tomosu. Jest to autokafalia, czyli samodzielność, czy też samorządność. Chodzi o to, że nie może być tak, że jakieś części kraju jurysdykcyjnie zależą od kierownictwa kościelnego, które rezyduje za granicą i to jeszcze w państwie nieprzyjaznym.  Rosja jest państwem nieprzyjaznym Ukrainie. To chyba oczywiste. W związku z tym Ukraina chciała przeprowadzić realizację swego planu. W sumie sprawa udała się połowicznie. Część parafii przeszła na autokafalię, a część nie. Część biskupów ukraińskich zaczęła się na przykład obawiać, co będzie wtedy, gdy dojdzie do takich zmian politycznych, które spowodują, że Rosja rozciągnie swoje panowanie nad Ukrainą. Na przykład powstanie na Ukrainie z powrotem prorosyjski rząd i tak dalej. Co wtedy? Pojawiło się więc dużo obaw. Znaczna część parafii nie przeszła na autokafalię. Powstał nowy rozłam w Kościele, a to jest bardzo poważny problem. Ponieważ wojna podsyciła nastroje antyrosyjskie, postanowiono ustawą przeprowadzić zmiany, delegalizując wierny Moskwie odłam Kościoła prawosławnego.

Decyzję podjął patriarcha w Konstantynopolu. Nota bene, z tego powodu doszło do zerwania Konstantynopola z Moskwą. Kiedy odprawia mszę pop rosyjski, nie wypowiada imienia patriarchy Konstantynopola, którego imię wypowiada się we mszy prawosławnej, tak jak u nas imię papieża. My mówimy, że są to msze sine una cum, które odprawiają sedewakantyści, twierdzący, że tron papieski jest wolny, wakuje od Soboru Watykańskiego II. Rosja realizuje podobny chwyt, tylko to jest chwyt sprowadzający się do zignorowania istnienia patriarchy w Konstantynopolu. Po prostu według tej teorii patriarchą Konstantynopola jest heretyk, który samowładnie nadużył władzy i przekazał Ukraińcom prawo do autokefalii. Jednak patriarcha grecki w Konstantynopolu, szczerze mówiąc, nie mógł odmówić zgody. Nie mógł zadzwonić do Moskwy i prosić o zgodę na to, bo gdyby to zrobił, podkreśliłby, że pełni rolę marionetkową. Dodam jeszcze jako historyk, że u nas w Polsce też tak było z prawosławiem. Do 1938 roku nie była załatwiona formalnie sprawa autokefalii. Ze względu na katastrofę Cerkwi rosyjskiej sprawa była ułatwiona. Cerkiew działająca w Polsce, do której należeli Rosjanie, Białorusini, Ukraińcy etc. nie miała autokefalii, ale rząd polski wydelegował byłego ministra, niepełniącego już wtedy stanowiska, zresztą wybitnego człowieka, ale jednocześnie wolnomularza, jakim był Henryk Józewski do rozmów z patriarchatem w Konstantynopolu. Pozwoliło to uzyskać zgodę na autokefalię. Od 1938 do dzisiaj nie ma już takiej sytuacji, żeby obsadzać stanowisko biskupa w Polsce za zgodą patriarchy Moskwy. 

Jak to nazwać, jeśli nie co najmniej hipokryzją? Rosja, która głosi światu, że tylko ona naprawdę zna prawo, przestrzega go i potępia jego łamanie, tutaj ma problem, że coś stało się zgodnie z prawem…

Kościół jest narzędziem polityki i nic więcej. Pozwolenie Ukraińcom na autokefalię oznaczałoby wzmocnienie niezawisłości tego kraju. Ci, którzy rządzą Rosją – a to oni są mocodawcami Cerkwi – na to nie chcą pozwolić i trudno im się dziwić.

Cerkiew, jak Pan profesor powiedział, jest dzisiaj wykorzystywana politycznie przez Kreml. A czy w Rosji carów w XIX wieku również tak było, czy może oni jednak naprawdę wierzyli w Chrystusa? Chciałbym, abyśmy teraz przeszli do głównego tematu naszej rozmowy, czyli wybudowania  Soboru Chrystusa Zbawiciela. Świątynia ta miała być przecież dziękczynieniem za uratowanie Rosji przed Napoleonem w 1812 roku.

W XIX wieku Rosja w stosunkach międzynarodowych osiągnęła bardzo poważną pozycję. Miała ją już za panowania Piotra I – do wojny krymskiej, kiedy to poniosła spektakularną porażkę. Po tej wojnie rola Rosji na arenie międzynarodowej znacznie osłabła, ale rangi mocarstwa nigdy nie utraciła. Rosja w XIX wieku prowadziła politykę kościelną w sposób bardzo prosty, kontynuują niezmiennie kurs oparty o reformy Piotra I. Nie było zmian, które by pozwoliły na emancypację Cerkwi spod władzy państwa. Cerkiew była jego narzędziem.

Ideę wzniesienia wielkiego kościoła w Moskwie, który miał przyjąć imię Chrystusa Zbawiciela, nie pochodziła od Cerkwi. Wyszła od cara i rządu. Miała umocnić więź między państwem a Kościołem prawosławnym i podbudować religijnie potęgę państwa, wykorzystując motyw niezwykłego zwycięstwa nad Napoleonem I. Jego historyczna wyprawa na Rosję zakończyła się katastrofalną klęską jesienią 1812 r. Motyw tego posunięcia był prosty. Chrystus zbawił Rosję. Przyszło ocalenie od Boga w obliczu śmiertelnego zagrożenia. To już nie było zagrożenie papieżem i jezuitami, którzy są chrześcijanami, wprawdzie złymi, ale jednak w optyce moskiewskiej chrześcijanami. W r. 1812 szedł na Rosję rewolucyjny cesarz, który niósł rewolucję, a rewolucja jest dziełem szatana. Ten przekaz był kierowany do Rosjan i z niego wyrosła idea votum w postaci nowej okazałej świątyni w Moskwie.

Przepraszam, ale ciężko się nie zgodzić z tym przekazem. Powiem więcej: chciałbym, żeby któryś ze współczesnych polskich przywódców powiedział słowa, że Chrystus nas uratował i w podzięce za to wybudujmy Mu największy kościół, na jakim nas stać…

Przyjmuję Pana rozumowanie i nie kwestionuję go. Pozwoli Pan jednak, że zreferuję, o co mi chodziło. Rewolucja jest dziełem szatana – to centralna myśl rosyjskiej myśli państwowej tamtego czasu. Mnie takie stwierdzenie nie razi. W rosyjskiej optyce, narzędziem rewolucji było Cesarstwo Francuzów, a obce armie chciały rozpalić pożar rewolucji, żeby doprowadzić do katastrofy i zniszczyć Rosję. Rosja się obroniła zwycięsko, choć nikt nie dawał jej szans, że stanie naprzeciw Wielkiej Armii Napoleona i zdoła zwyciężyć. Udało się to osiągnąć. Był sukces i triumf. Za to należy się dziękczynienie. Tak to uzasadniano.

Możliwe jest, że Aleksander I żywił szczere intencje. Ja bym tego nie wykluczył. Kiedy Aleksander I wznowił państewko polskie pod nazwą Królestwo Polskie, wykonując w ten sposób wolę Kongresu Wiedeńskiego, nasi patrioci, którymi możemy się szczycić jako Polacy, ale którzy byli z reguły ludźmi religijnie obojętnymi i do religii się nie odwoływali w swych wypowiedziach, chcieli wznosić mu Łuk Triumfalny w Warszawie, car odmówił zgody. Powiedział wyraźnie: „Zbudujcie kościół nie mnie, a Chrystusowi”. I tak powstał Kościół świętego Aleksandra. To bardzo piękne słowa.

Aleksander I to był oczywiście człowiek Oświecenia. Do religii pozostawał ustosunkowany z dystansem, jednak po zwycięstwie nad Napoleonem I coraz bardziej oddawał się nastrojom religijnym. Poza tym miał silne wyrzuty sumienia, bo przyłożył rękę do zamordowania swego ojca Pawła I w r. 1801. Choć osobiście tego nie zrobił, to miał wielki problem moralny. Przyczynił się do zamordowania ojca-psychopaty, despoty i szaleńca, ale jednak to czyn zbrodniczy. W efekcie Aleksander czynił różne gesty. Jest wiadome m.in. to, że spod jego pióra wyszły słowa preambuły Aktu Świętego Przymierza. A są wyjątkowo piękne. Mówią m.in., że jest „jeden chrześcijański naród, który ma w istocie jednego Pana, który sam tylko posiada władzę, bo w Nim jedynie tkwią wszystkie skarby miłości, wiedzy i mądrości nieskończonej, tj. Boga, naszego Boskiego Zbawiciela Jezusa Chrystusa, Prawdy Najwyższej, Słowa Życia. Monarchowie polecają przeto swoim ludom z najczulszą troskliwością, aby umacniały się nieprzerwanie w zasadach i wypełnianiu obowiązków, o których Boski Zbawiciel nauczał ludzi, jako że jest to jedyny sposób korzystania z dobrodziejstw pokoju, który rodzi się z czystego sumienia i który jedynie jest trwały”.

Istnieje też opowieść, że w ostatnich latach życia Aleksander I planował przejść na katolicyzm i zaprowadzić unię ze Stolicą Apostolską. W końcu zmarł w dość niejasnych okolicznościach, przeżywszy tylko 48 lat. Sprawa jest bardzo złożona. W ogóle jest to temat na napisanie rozprawy pod roboczym tytułem „Aleksander I a religia”. Natomiast nie ulega wątpliwości, że kiedy zagarnął władzę jego brat Mikołaj I, i kiedy oficjalną doktryną państwową miało być przyjęcie zasady „narodowość, soborność i prawosławie”, o żadnym szukaniu zbliżenia do Kościoła katolickiego mowy już być nie mogło. To była już ideologia inna, bo trzeba powiedzieć, że Aleksander I prowadził w gruncie rzeczy politykę liberalną, od której odstąpił, idąc twardą drogą konserwatywną jego młodszy brat, czyli Mikołaj I. Wtedy decydowała się kwestia wykonania gestu, jakim był zapowiedziany przez Aleksandra I projekt kościoła wotywnego w Moskwie. Doszło do intensyfikacji prac, ale one się przewlekały. Trzeba pamiętać, że mimo bogatego państwa, które na wojnę zawsze miało pieniądze, to pieniędzy na ten kościół zazwyczaj brakowało… Płynęły lata, a kościoła nie było. Kamień węgielny położono w 1817. Ale dopiero w osiemdziesiątych latach XIX wieku, kiedy rządził już Aleksander III, kościół wotywny ukończono i został on otwarty. Trzeba było oczywiście przeprowadzić jego konsekrację. Dopełnił tego aktu metropolita Moskwy Joannicjusz jako ordynariusz miejsca w r. 1883. Obecny był Aleksander III. Rok wcześniej w świątyni (jeszcze nie udekorowanej wewnątrz) miało miejsce wykonanie uwertury do Roku 1812 Piotra Czajkowskiego. W sumie można powiedzieć, że realizacja projektu kościoła wotywnego trwała ponad sześćdziesiąt lat.

Z jednej strony Rosja buduje piękny kościół ku czci Chrystusa Zbawiciela, a z drugiej trwają tam prześladowania, inwigilacja i walka z katolikami m. in. w dawnych ziemiach polskich… 

Rosja zetknęła się z katolicyzmem za panowania Katarzyny II. Caryca identyfikowała katolicyzm z polskością. Według niej katolicy to są przede wszystkim Polacy. Oni byli katolikami na terytoriach, które Rosja zagarnęła w wyniku I, II i III. Ale to jeszcze nie spowodowało wytworzenia się stereotypu czy też hasła, głoszącego że Polak jest zdrajcą Słowiańszczyzny przez swój katolicyzm. Rosja w XVIII wieku, będąc na fali wznoszącej jako mocarstwo, odwoływała się raczej do ideałów Oświecenia niż religii. Cesarzowa była monarchinią Oświecenia. Idea Rosji jako obrończyni chrześcijaństwa, to już pomysł Mikołaja I. Panslawizm przyszedł jeszcze później. Ten sztandar podniósł Aleksander III.

Wspomniany już Aleksander I katolików nie prześladował. Kiedy jednak sześć lat po jego śmierci Powstanie Listopadowe zostało zdławione i Rosja ogłosiła, że przyłącza się Królestwo Polskie do swego imperium – zaczął tworzyć się stereotyp Polaka jako wroga Rosji, perfidnego wroga, który porzucił ideały Słowiańszczyzny i podjął trud walki z Rosją przy pomocy katolicyzmu. Katolicyzm jawił się głównym orężem Polaków do walki z Rosją o realizację swoich aspiracji państwowych. W praktyce do odbudowy wielkiego państwa, czyli dawnej Rzeczypospolitej, co Rosja postrzegała jako śmiertelne zagrożenie dla siebie. W związku z tym wszelkie hamulce zostały spuszczone. Katolicyzm obrządku rzymskiego z liturgią łacińską jawił się jako wróg główny, a wróg drugi to jest oczywiście unia. Bo unia to jest polski pomysł na przypodobanie się Watykanowi, aby zlikwidować prawosławie przez jego doprowadzenie do wierności papieżowi. W związku z tym unię likwiduje się siłą najpierw w 1839, a potem w 1875. W niejako w dwóch etapach. Walka z Kościołem katolickim stała się kluczowym elementem składowym rosyjskiej racji stanu. Na szczęście Rosja nie była w stanie zlikwidować unii na tych terytoriach, które przypadły Austrii w wyniku pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej, a więc mówię teraz o późniejszej Galicji Wschodniej, jak to nazywano w latach 1919-1920. 

Rosja oczywiście próbowała oszukać Stolicę Apostolską drogą dyplomacji. Dyplomacja rosyjska przedkładała prosty koncept. Polacy są narzędziem rewolucji, dążącej do zburzenia porządku w Europie, a rewolucja ta ma w istocie antychrześcijańskiej oblicze, tylko że Polacy chcą się posłużyć katolicyzmem do urzeczywistnienia swojego celu. W dobie rozbiorów naszej ojczyzny taki był przekaz rosyjski do świata. Dodajmy, że wielu konserwatywnych polityków europejskich z kanclerzem austriackim Meternichem na czele, uważało, że Polacy są urodzonymi rewolucjonistami i dążą do podkopania porządku w Europie. Nie tylko w politycznym znaczeniu, ale także i społecznym. Zapewne przyczyniło się trochę do tego – moim zdaniem – niefortunne nazywanie Powstania Listopadowego przez samych Polaków „rewolucją”. 

Jak wiemy, akcja dyplomacji rosyjskiej, żeby sobie zjednać Watykan i sprawić, aby potępił Polaków, zadając im nieoczekiwany cios, dała encyklikę Grzegorza XVI „Cum primum”. Grzegorz XVI nie wiedział, że to jest bardziej skomplikowane, niż myśli. Był to papież, jak wiemy, wybitny, ale tak jak to się zdarza, podobnie jak Pius X, nie miał za sobą kariery polityka. Bo karierę polityka robi się w Kościele generalnie służąc jako nuncjusz, ewentualnie pracując w Sekretariacie Stanu Kurii Rzymskiej. A on akurat tego za sobą nie miał. Wydał encyklikę, która była rzeczywiście największym sukcesem dyplomacji rosyjskiej. Pius IX już tego błędu nie popełnił. Był całą mocą po polskiej stronie. Potępił te czyny, których Rosja dopuszczała się dławiąc powstanie styczniowe. W efekcie powstanie styczniowe Pius IX jednoznacznie uznał za sprawiedliwą walkę Polaków o niepodległość, która nie ma nic wspólnego z rewolucją.

Dyplomacja Rosji nie zaprzestała jednak starań o to, aby zadać Polakom cios moralny. Jeszcze za Mikołaja II w początkach jego panowania Rosja osiąga znowu pewien sukces. Oto bowiem wyszła encyklika Leona XIII, też wybitnego papieża, która faktycznie nawoływała Polaków do poszanowania władz zaborczych, co można różnie rozumieć. W sferach patriotycznych tłumaczono to jako wezwanie do trójlojalizmu.

Pamiętajmy – rozmyślając o tym wszystkim – że Stolica Apostolska nie może zachęcać do wojny jako takiej. A położenie nasze (tj. narodu polskiego) było takie, że poprawę losu mogła dać jedynie wojna europejska.

Szanowny Panie profesorze, czy któryś z XIX-wiecznych carów Rosji zasługuje na miano władcy chrześcijańskiego? 

Powiem szczerze, że to bardzo trudne pytanie… Moim zdaniem żadnego z XIX-wiecznych carów nie można nazwać przykładnym władcą chrześcijańskim, co nie zmienia faktu, że wielu z nich powoływało się dla realizacji celów politycznych na chrześcijaństwo. Carowie bardzo często twierdzili, że sprawują misję w służbie chrześcijaństwa, że ich państwo jest powołane do sprawowania takiej misji wobec ludzkości. Nie będzie nie na miejscu przypomnieć, że na renowację miejsc świętych w Jerozolimie – za zgodą słabnącego imperium osmańskiego – Aleksander I wyłożył największe sumy. „Oświecona” Europa nie chciała na to łożyć…

Nie ulega żadnej wątpliwości, że carowie czasów początków nowożytnej Rosji, czyli m. in. Iwan Groźny żyli tak, jak żyli – historia opowiada nam o tym dużo. Popełniali liczne zbrodnie, nie oszczędzając przy tym i własnych rodzin. Z kolei carowie XIX wieku starali się postępować zasadniczo lepiej. Ja jednak nie nazwałbym żadnego z nich władcą chrześcijańskim. Oni nie służyli na pewno ideałom chrześcijaństwa, ale swojemu imperium, które usiłowali budować i umacniać. Pamiętać też należy o takich wydarzeniach jak masakra podczas uroczystości koronacyjnych Mikołaja II (1894), do której doszło w skutek stratowania się ludzi usiłujących zdobyć tzw. podarki rozdawane z tej okazji. Oczywiście car nie był tu niczemu winien, ale nie zdobył się na przerwanie uroczystości. Tylko u nielicznych Rosjan pojawiło się uczucie, że to panowanie rozpoczyna się bardzo nieszczęśliwie i przyniesie nieszczęście krajowi.

Oczywiście zdarzały się w wykonaniu carów gesty nie pozbawione określonej klasy. Paweł I zdobył się na uwolnienie Tadeusza Kościuszki, który dostawszy się do niewoli pod Maciejowicami (1794), mógł przecież Rosji w ogóle nie opuścić. Jego syn Aleksander I – mimo jednoznacznego opowiedzenia się Polaków po stronie Napoleona I – nie żywił do nich zamiarów odwetowych. Po klęsce Francji i dostaniu się Księstwa Warszawskiego pod panowanie Rosji – nie było prześladowań. To wyjątkowe w swym rodzaju, jak na Rosję, która przecież ma taką a nie inną historię.

Rozpocząłem naszą rozmowę od tego pytania, Panie profesorze, ponieważ ostatni car – Mikołaj II Romanow został ogłoszony… No właśni kim? Bo jedni mówią, że błogosławionym, a inni, że świętym przez Rosyjski Kościół Prawosławny… 

W pierwszej kolejności, należy podkreślić, że ogłaszanie nowych błogosławionych i świętych w sposób ważny jest zastrzeżone Stolicy Apostolskiej, a ponieważ schizma podzieliła Kościół, przez co prawosławni od niego odpadli, to wszystkie ich kanonizacje są nieważne i nieobowiązujące. Cerkiew w Rosji po upadku komunizmu istotnie stawiała sobie za cel, aby przeprowadzić kanonizację cara Mikołaja II – bo Rosyjski Kościół Prawosławny nie rozróżnia dwóch stopni wynoszenia na ołtarze, co jest właściwe dla katolicyzmu, czyli beatyfikacji i kanonizacji. Kanonizacja cara Mikołaja II miała symbolicznie zadośćuczynić według koncepcji, które były głoszone pod koniec XX wieku Panu Bogu za zbrodnie, które popełniono na narodzie rosyjskim w czasach sowieckich. Egzekucja rodziny carskiej była jednym z pierwszych akordów pasma zbrodni, które popełniali rządzący tym krajem przestępcy w imię realizacji „utopii u władzy”, że użyję słów historyków rosyjskich Aleksandra Niekricza i Michaiła Hellera. To miało być posunięcie – podobnie jak inne gesty, o których jeszcze pewnie wspomnimy – symbolicznym wyrównaniem historycznym i dlatego właśnie zapadła decyzja o ogłoszeniu cara męczennikiem.  Z tego powodu w prawosławnym postępowaniu kanonicznym nie trzeba było przeprowadzać takich przedsięwzięć jak badanie życia kandydata na ołtarze. Trzeba pamiętać, że Mikołaj II był politykiem i kierował państwem autokratycznym, to nie stronił od stosowania choćby przemocy na wielką skalę. Za jego panowania zdarzały się takie wydarzenia, jak choćby masakra w „krwawą niedzielę” w Petersburgu 22 stycznia 1905 r. Nie ma też żadnych przesłanek do twierdzenia, że car oddał życie za wiarę. Wszyscy doskonale wiemy, że zgładzono go w imię odwetu i zemsty. Ci, którzy burzyli stary porządek, chcieli zacząć swą krwawą misję od zamordowania tego, który ten porządek symbolizował.

W przypadku cara Mikołaja II trudno mówić o wyróżniającej się pobożności. Zresztą w przypadku carów to niekoniecznie musiałoby oznaczać roztropność i ludzkość. Iwan IV Groźny często się modlił, ale skończywszy się modlić, zaraz zabijał. Tak postępował aż po kres swego paskudnego życia. W przypadku Mikołaja II możemy powiedzieć, że był to człowiek nieznany z pobożności w przeciwieństwie do na przykład Ludwika XVI, o którym wiemy, że zostawił po sobie wspaniały testament, który wspólnoty tradycjonalistyczne we Francji dzisiejszej, takie jak Bractwo Świętego Piusa X, czytają w rocznicę jego śmierci przy odprawianiu egzekwii przy symbolicznej trumnie zamordowanego króla.

Nie wyróżniając się religijnością, Mikołaj II nie grzeszył manifestacyjnie. Nie prowadził hulaszczego życia. Nie prowadził działań zbrodniczych dla samej zbrodni, jak to inni carowie mieli w zwyczaju.

Jak wygląda sprawowanie kultu ku czci Mikołaja II w Cerkwi rosyjskiej – szczerze mówiąc nie wiem. Na pewno nie uznają tego kultu żadne wspólnego prawosławne poza Rosją. Nie jestem przekonany, do jakiego stopnia jest przestrzegany formularz liturgiczny, który musiał powstać w skutek tej kanonizacji. Trzeba bowiem pamiętać, że Cerkiew jest w innej sytuacji niż Kościół przedsoborowy, gdzie był jednak ścisły rygor i centralizm w zakresie przestrzegania zasad liturgii. W Cerkwi nie jest to tak dokładnie uregulowane. Na pewno kult Mikołaja II nie jest taki, żeby było go widać wyraźnie. Jest to po prostu „polityczna”, bo tak to trzeba nazwać, próba wprowadzenia tego człowieka do grona świętych chrześcijańskich.  

Czy można powiedzieć, że ostatni car Rosji ma jakąś wyjątkowo dobrą prasę na Zachodzie? Przez wielu jest on bowiem postrzegany jako męczennik; jako władca surowy, ale sprawiedliwy; jako ten, który „chciał dobrze”, ale nie dane mu było wypełnić swojej misjo…

Mikołaj II – jak wszystko na to wskazuje – uchodził za człowieka przyzwoitego. Nie był to jednak wybitny polityk, ale człowiek o mentalności oficera armii, co wielokrotnie podnosili historycy. Jest dużo podobieństwa, moim zdaniem, między Mikołajem II a Ludwikiem XVI. Jeden i drugi nie był określonego formatu politykiem. Jeden i drugi zawierał kompromisy: Ludwik XVI zgodził się na monarchię konstytucyjną pod naciskiem rewolucji, a Mikołaj II zgodził się na ograniczenie autokracji caratu w 1905 roku, aby zahamować rewolucję. Dwanaście lat później abdykował, aby uniknąć wojny domowej w kraju.

Jeden i drugi zapłacił bardzo wysoką cenę za swoje panowanie. Była to cena życia. Obaj zostali zgładzeni w imię realizacji zbrodniczej utopii, bo przecież Francja mogła funkcjonować jako monarchia konstytucyjna i wcale nie potrzebny był jej jakobinizm z szalejącym terrorem, kultem Najwyższej Istoty, jak i tym zamachem na Kościół jakim była ustawa o zaprzysiężeniu kleru. Podobnie w Rosji. Gdyby nie przeprowadzono zamachu stanu w Piotrogrodzie w listopadzie 1917 roku, a następnie nie rozpędzono Konstytuanty, to wcześniej czy później stworzyłby się jakiś umiarkowany rząd lub dyktatura wojskowa. To ostatnie byłoby lepsze niż komunizm. Zapewne Rosję czekała by wówczas seria jakichś powikłań, ale to nie byłoby to samo, co przynieśli temu krajowi zbrodniarze wychowani przed Lenina, wychowani do zabijania, bo bez realizacji przemocą „ideałów komunistycznych” są one pustą opowieścią. Tak oto zamordowanie monarchy jest tu kluczowe, ale też symboliczne.

Czy był Pan profesor w Moskwie?

Tak, i to niejednokrotnie.

Czy widział Pan Mauzoleum Lenina?

Z bliska, ale nie byłem w środku. Odnoszę wrażenie, że wchodząc tam człowiek jakby czcił doczesne szczątki tego zbrodniarza. Trzeba też pamiętać, kim był ten człowiek dla nas, Polaków. Niósł nam niewolę zaledwie kilkanaście miesięcy po przywróceniu do życia naszego państwa. Z tych powodów nie miałem na to ochoty.

Pytam, ponieważ nie rozumiem jednej kwestii: z jednej strony Rosyjski Kościół Prawosławny ogłasza świętym ostatniego cara zamordowanego przez rewolucję Lenina, a z drugiej ani Cerkiew, ani sami Rosjanie jakoś specjalnie nie protestują przeciwko mauzoleum Lenina, który ma na rękach krew prawosławnego świętego…

To jest symbol braku tożsamości dzisiejszych ludzi. Wielu konserwatystów na Zachodzie, ale również w Polsce, zdaje się wierzyć w to, że Rosja jakoś wydostała się z komunizmu i wkroczyła na drogę konserwatyzmu oraz próbuje iść drogą zachowania tradycji. Otóż nie! Rosja jest krajem bez tożsamości. Z jednej strony mamy straszliwe i zbrodnicze dziedzictwo komunistyczne, które nie zostało odrzucone, a mauzoleum Lenina wyraża to najmocniej. Z drugiej strony, współczesna Rosja próbuje czerpać ze źródeł swojej przeszłości historycznej. Właśnie dlatego próbuje sięgnąć przede wszystkim do dziedzictwa religijnego, a więc prawosławia, do ideologii caratu jako źródła potęgi, bo carat poprzez realizację despotyzmu, poprzez sprawowanie zaborczych rządów przyczynił się jednak do rozrostu państwa, jego awansu do światowej rangi mocarstwa. A więc Rosja ma powikłaną tożsamość, jeśli już, to dwoistą. Dopiero całkowite porzucenie dziedzictwa sowieckiego byłoby krokiem we właściwym kierunku. 

Oczywiście w historii nie da się wykreślić. Nie da się wykreślić przeszłości z naszego życia, a więc nikt nie może powiedzieć, że komunizmu nie było. Jednak dopiero zburzenie wszystkich pomników Lenina, usunięcie tego mauzoleum na Placu Czerwonym, usunięcie innych obiektów kultu komunistycznego, by sytuację przynajmniej w przestrzeni publicznej rozjaśniło. To się jednak nie stało, chociaż takie postulaty były wygłaszane, zwłaszcza w czasach, gdy od roku 1991 do roku 1999 prezydentem Rosji był Borys Jelcyn. Podnosiły się wówczas protesty, były także manifestacje publiczne, przede wszystkim weteranów komunizmu, różnych działaczy, ludzi z rodzin komunistów funkcyjnych. Miały miejsce wystąpienia, przede wszystkim weteranów „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”, mówiących, że „bez socjalizmu nie byłoby tego zwycięstwa”, że „zwycięstwo przyszło dzięki umiejętnemu przywództwu Stalina”, a wcześniej dzięki zbudowaniu ustroju komunistycznego rękami Lenina i w związku z tym nie należy się tego, co oni zrobili, wyrzekać, bo właśnie wtedy Rosja podetnie swoje korzenie.

Tak było za czasów Jelcyna. Ostatecznie władze ustąpiły, natomiast później, kiedy przyszedł do władzy Putin, te głosy ucichły. Obecny dyktator wypowiedział się kilka razy krytycznie o Leninie, a robił to w imię taktyki odwrócenia hasła z okresu Pierestrojki i wcześniejszej „odwilży” Chruszczowa. Wówczas głoszono hasło streszczające się w prostych słowach: „Dobry Lenin, zły Stalin”. Putin odwrócił to hasło i jego przekaz jest równie prosty: „Zły Lenin, dobry Stalin”. Zły był Lenin, ponieważ w krytycznej fazie I wojny światowej, kiedy wchodziła ona w rozstrzygającą fazę, za jego sprawą został dokonany wielki przewrót rewolucyjny. Państwo zostało rozbite od środka przez samych Rosjan, po czym doszło do jego paraliżu. Państwo to zostało w hierarchii światowej zdegradowane. Rosja po 1917 roku, a później Związek Sowiecki do momentu zawarcia paktu Ribbentrop-Mołotow, były państwami, które nie pełniły roli pierwszoplanowego mocarstwa, chociaż świat się z nimi jakoś liczył, bo nie da się na długą metę izolować tak dużego państwa. Hasło o dobrym Stalinie i złym Leninie ma wykazać Rosjanom przede wszystkim, że to dzięki Stalinowi nastąpiła odbudowa mocarstwowej państwowości rosyjskiej. Trzeba bowiem pamiętać, że państwowość sowiecka jest uznawana za formę państwowości rosyjskiej i Stalin w tym spojrzeniu jest doceniany, a nie potępiany. Jest mowa o jego wielkich zasługach dla kraju. Te zasługi oczywiście są eksponowane w mass-mediach, czy w nauczaniu szkolnym. Głośno nie mówi się tego oczywiście w sposób taki, jak mówiono, gdy Stalin żył i gdy Stalin sam uprawiał kult własnej osoby, tj. że był geniuszem, wodzem narodów, wyzwolicielem, ojcem. Sądzę jednak, że wielu ludzi z obecnego aparatu państwa rosyjskiego tak istotnie myśli.

Cały czas powtarzać trzeba, że w Rosji utożsamia się sowiecką przeszłość z rosyjskim dziedzictwem państwowym. To wzmacnia ciągłość imperialnej państwowości. Zerwanie z nią wydaje się niewyobrażalne. 

Jednak nie przywrócono mauzoleum Stalina…

Nie było mauzoleum Stalina. Zwłoki tego Gruzina zabalsamowano w marcu 1953 r. i złożono obok Lenina, w mauzoleum jego imienia. Nota bene, zastępczą (zamiast religijnej) ceremonię pogrzebową przywódców sowieckich opracował sam Stalin w r. 1946, przy okazji chowania Michaiła Kalinina, przewodniczącego Najwyższego Sowietu. Dyktator nakazał wówczas ustanowić takie „obrzędy” jak wystawienie trumny na katafalku w Domu Związków. Stamtąd trumnę należało wyprowadzić i uformować pochód, kierując się na Plac Czerwony. Z podwyższenia, jakie daje Mauzoleum Lenina, odprawić trzeba ceremonię finalną. Przemówienie przywódcy, który jest następcą zmarłego, to punkt kluczowy. Zmarłego żegna się salutem artyleryjskim. Potem odprawić należy defiladę wojskową. Tak było to sprawowane aż do końca, tj. do śmierci Czernienki.

Dlaczego zatem Stalin nie leży w mauzoleum na Kremlu obok Lenina? Albo i więcej, dlaczego nie wyrzucono Lenina i nie wstawiono tam Stalina?

W 1962 roku obradował XXI zjazd partii komunistycznej i Chruszczow przeprowadził uchwałę o wyprowadzeniu mumii i zakopaniu jej w grobie ziemnym pod Murem kremlowskim. Tak jak wielu polskich turystów, widziałem to miejsce, byłem tam bardzo blisko. Nie ma jednak możliwości swobodnego podejścia, bo wisi tam łańcuch, który odgradza groby komunistycznych zbrodniarzy od dostępu publiczności. Na przykład kwiatów nie można tam położyć. W zabezpieczeniu tego miejsca przed ludźmi chodzi z pewnością o to, aby udaremnić ewentualne zbezczeszczenie tego obiektu. W każdym razie zwłoki zbrodniarza po prostu zgniły i uległy rozkładowi i nie da się już nic zrobić. Uchwały destalinizacyjne XXII Zjazdu stanowiły najdalej idący krok nowego kierownictwa ZSRR w rozliczeniach ze świeżo minioną epoką. To nie były kroki mające na celu systemową desowietyzację, bo na to nie pozwalało nastawienie elit państwa. Zresztą Chruszczow był człowiekiem sowieckim, co jest oczywiste. Jemu chodziło o ograniczoną destalinizację i zwalenie win za zbrodnie na jednego człowieka. To wówczas nie w pełni się udało, bo już w październiku 1964 r. przywódcę zdjęto ze stanowiska. Tak czy inaczej, gdyby ta decyzja Chruszczowa nie zapadła, należy przypuszczać, że na usunięcie zwłok Stalina z mauzoleum zdobyłby się dopiero Gorbaczow lub Jelcyn. A może mumia stałaby tam po dziś dzień… 

Lenin rozpoczął masowe czystki chrześcijan w Rosji. Stalin kontynuował jego „dzieło” do roku 1943, kiedy to ponownie otworzył cerkwie…

Po ustanowieniu dyktatury bolszewickiej w wyniku zamachu stanu w Piotrogrodzie jednym z pierwszych posunięć bolszewików z początku 1918 roku był dekret „O oddzieleniu kościoła i państwa”. Jakże to znajomo brzmi w naszych czasach, prawda?

To prawda…

Dekret ten postanawiał, że budynki kościelne przejmuje skarb państwa. Cerkiew traciła osobowość prawną, mogła funkcjonować jako stowarzyszenie religijne, ale państwo zabierało budynki sakralne na swoją własność. Rewolucyjne prawo stanowiło, iż jeżeli w miejscu, gdzie jest cerkiew (jako budynek) zgłosi się 15 obywateli z życzeniem jego „wypożyczenia” dla kultu, to władze lokalne mogą udostępnić budynek do sprawowania tego „Bogosłużenija”, czyli kultu, o ile jest do dyspozycji pop. Jeżeli popa na przykład zabito, to już może być problem. Przepis taki był z różnym skutkiem realizowany. W jednych miejscach udostępniono możliwość wykorzystania budynku. W innych nie, bo dopraszanie się ludzi u władz o łaskę niczego nie dawało. Charakteryzując możliwie zwięźle bolszewicką politykę religijną, trzeba jeszcze wymienić dwa kroki, jakie miały miejsce później. W 1922 roku, w wyniku prowadzenia zbrodniczej gospodarki komunizmu wojennego, jak też w następstwie wojny domowej i wojny z Polską, a przede wszystkim ogólnego rozprzężenia i wycieńczenia kraju, w tym likwidacji ziemiaństwa – doszło do głodu na ogromną skalę. Głód ten osiągnął niebotyczne rozmiary i szacuje się straty ludzkie na 2-3 miliony w całym kraju. Nie wiem, czy nie jest to zaniżone. 

Mówimy o Rosji, a nie o Wielkim Głodzie na Ukrainie?

Oczywiście mówimy o głodzie w Rosji w r. 1922, czyli 10 lat przed Wielkim Głodem na Ukrainie, który pochłonął przynajmniej dwa razy tyle ofiar śmiertelnych i w odróżnieniu od pierwszego nie był wywołany sztucznie przez państwo. W 1922 roku głód ogarnął głównie tereny Rosji rdzennej, Rosji europejskiej bez Ukrainy. Na Syberii miejscowi ludzie od zawsze się zmagali z głodem i tam ich położenie niewiele się w tym czasie zmieniło. Głód w Rosji ogarnął te tereny, które pod względem rolniczym kiedyś kwitły i dawały możliwość eksportu zboża na wielką skalę, co robił rząd carski (do 1914). W obliczu głodu, jak wiadomo, z dużą pomocą przyszedł polityk i filantrop amerykański, czyli Herbert Hoover, wybrany później na prezydenta. Jego misja nosiła nazwę American Relief Administration, czyli Amerykańskiej Administracji Pomocy. Gdyby nie akcja Hoovera, straty ludzkie podczas głodu w 1922 roku byłyby może nawet kilka razy większe.

Otóż w takich to realiach Lenin wpadł na pomysł o wydaniu dekretu o konfiskacie naczyń liturgicznych, żeby je sprzedać za granicę, bo są ze złota, ze szlachetnych metali. Wypowiedział wtedy zresztą słynne słowa: „Nadeszła taka sytuacja, jaka się już nie powtórzy nigdy, bo możemy ostatecznie przetrącić kręgosłup Cerkwi”. Cerkiew jest podporą kapitalizmu i musi być zniszczona. Nastąpił zrozumiały opór kleru prawosławnego i wtedy zaczęły się aresztowania nawet i biskupów, którzy odmówili realizacji wydania naczyń liturgicznych. Był to potężny cios w Cerkiew. Naczynia liturgiczne były konfiskowane, a Cerkiew była po prostu ograbiona.

Kolejny wielki krok antychrześcijański bolszewików to stalinowski dekret o stowarzyszeniach religijnych z 1929 roku. On ustanawiał szereg obostrzeń w stosowaniu przepisów i tak już wybitnie restrykcyjnych. Stalin teoretycznie nie podważał, ani nie znosił zasady, że jak 15 osób chce w cerkwi nabożeństwa, to budynek może być przez państwo wypożyczony, jeżeli znajdzie się pop i odprawi liturgię. Wprowadza się za to na przykład takie zarządzenia, jak choćby postanowienie, że podejmowanie ze strony Cerkwi jakiejkolwiek akcji charytatywnej jest surowo zabronione pod rygorem najdalszych sankcji karnych. Za prowadzenie katechezy również grozi obóz, albo nawet kara śmierci. Za wszelkie formy kultu publicznego, procesje etc. – to samo. To zbrodnicze „prawo” zniósł dopiero Gorbaczow w 1987 r. Można by jeszcze dodać, że w czasie, kiedy Rosja wchodziła do I wojny światowej latem 1914 roku, w Rosji było 290 biskupów. W latach trzydziestych, kiedy Stalin kierował państwem, zostało ich już tylko czterdziestu. O czymś to świadczy, prawda?

Z Kościołem katolickim rozprawili się Sowieci totalnie. Pozostały na terytorium całego imperium dwie czynne świątynie, aby zadośćuczynić żądaniom dyplomacji francuskiej i włoskiej, a z państwami tymi jakoś się liczono. Chodziło o umożliwienie słuchania mszy ambasadorom.  

Walka z chrześcijaństwem trwała, nie ustając ani na chwilę. Cerkwie były zamknięte, wysadzane w powietrze, podpalane etc. Oczywiście w tym samym czasie, kiedy działy się te straszne rzeczy na terytorium ZSRR, dyplomacja sowiecka oskarżała Polskę, że prześladuje prawosławnych w imię promocji katolicyzmu. To jednak inny temat, na inną rozmowę.

Chciałbym zwrócić uwagę, że w walce z religią bardzo istotną rolę pełniła tzw. Żywa Cerkiew. Był to ruch nie tyle inspirowany, co zorganizowany przez władze, w jakiejś mierze podobny do „księży patriotów” w PRL, tylko działający w dużo gorszym stylu. „Żywa Cerkiew” głosiła pogodzenie się Kościoła z ustrojem komunistycznym, bo skoro Pan Bóg dopuścił taką sytuację, to znaczy, że tak On chce. Niektórzy popi do tego się przystąpili, po to tylko, żeby zachować możliwość sprawowania kultu.

Gorszą, dużo paskudniejszą rolę odgrywał założony już wcześniej, ale silnie aktywny od 1934 r. Związek Walczących Bezbożników. W latach trzydziestych prowadzono wielką ofensywę ateistyczną. Do zagranicy Stalin konsekwentnie mówił, że w jego kraju panuje wolność religijna i w związku z tym każdy, kto chce, wyznaje religię, jaką chce. Gwarantuje to konstytucja z 5 grudnia 1936. Ale od razu dodawał, że ponieważ w ZSRR jest wolność w ogóle, to nie można zabronić i „walczącym bezbożnikom” swojej działalności. Oni też mają prawo uprawiać swoją propagandę, chociaż jest ona zwrócona przeciw religii jako takiej. Kiedy francuski minister spraw zagranicznych Pierre Laval zwrócił Stalinowi uwagę, że dla Francji nie jest dobrze być sojusznikiem kraju, który prowadzi prześladowania religijne, bo o wolność dla religii katolickiej upomina się Stolica Apostolska, a Francuzi są z reguły katolikami – Stalin spontanicznie odpowiedział słynnym pytaniem: „Papież. Ile on ma dywizji?”.

Należy pamiętać, że propaganda tzw. ruchu bezbożników była wyjątkowo obrzydliwa i miała zohydzić religię. Wystarczy może wspomnieć taki epizod. Mianowicie jednym z najbardziej popularnych w latach trzydziestych emblematów w walce z religią był bluźnierczy plakat przedstawiający Pana Jezusa (w domyśle pijanego) jak kupuje wódkę w jakiejś budzie (sklepie). Tego typu prymitywna propaganda była rozpowszechniana przez państwo wszystkim środkami masowego przekazu.

 Niestety, ale wiele się w tej kwestii nie zmieniło… No może poza tym, że obserwujemy – również w Polsce – jeszcze bardziej wulgarne, prymitywne i bluźniercze treści uderzające w Pana Boga, Kościół, katolików… Aż strach pomyśleć, z czyjego dziedzictwa czerpał niejaki Sławomir Nitras mówiąco o „opiłowaniu katolików”…

Tak niestety jest. Jestem – nie będę ukrywał – pod silnym wrażeniem, rzecz jasna, negatywnym, jak bardzo rządzący dzisiejszą Polską ustawiają się w roli przeciwników religii katolickiej. Nie do wyobrażenia było wcześniej, że czeka nas niemal lawina inicjatyw mających na celu przynajmniej zaszkodzić Kościołowi, jeśli już nie da się go pokonać. Hierarchia, nota bene, niezwykle słabo się broni. Właściwie to przeprasza, że żyje. Postępowi księża robią swoje. Naganiają ludzi – brzydko mówiąc – do liberalizmu i podważając każde słowa, które wypowie jakiś przytomny hierarcha. Martwi też słaby opór ludności przeciw restrykcyjnej i zaczepnej polityce wobec Kościoła. 

Wracając do Rosji. Do tego wszystkiego, co Pan profesor wymienił dodałbym jeszcze „proces Trockiego”, w którym bolszewik skazał Pana Boga na śmierć. Trocki też ma przecież dobrą prasę na Zachodzie. Dlaczego świat jest w nim tak bardzo zakochany? Dlaczego możemy często usłyszeć, że gdyby to on, a nie Stalin, doszedł do władzy, no to w Rosji na pewno byłby „raj na ziemi”.

Trocki był z pochodzenia Żydem, podobnie jak liczni przywódcy bolszewiccy (z wyjątkiem takich jak Stalin, Bucharin, czy Mołotow, nie licząc wyższych dowódców armii jak Tuchaczewski albo Woroszyłow, czy też szef dyplomacji Cziczerin). Trocki był fanatycznym wyznawcą „ducha” rewolucji komunistycznej, aż do granic możliwości. Nie miał żadnego interesu, ani żadnego celu, aby prowadzić inną politykę niż Stalin wobec religii. Gdyby mu udało się zagarnąć władzę po Leninie – na pewno nie byłoby lepiej na tym polu.

To zaś, że utrzymuje się uznanie dla Trockiego – podobnie jak gloryfikuje się „męczennicę rewolucji” Różę Luxemburg – jest zadziwiającym dowodem na to, że sfery intelektualne na Zachodzie utraciły równowagę umysłową. Jest to stwierdzenie bardzo oględne. Zresztą niedawno widzieliśmy kult Marksa na okoliczność jego dwustolecia urodzin w Niemczech. W tym kraju wspólnoty protestanckie poparły to jawnie. Co wyjątkowo skandaliczne, zaangażowała się w to dobrymi słowami również postępowa hierarchia katolicka, czy też może pseudo-katolicka. Myśl tych ludzi była prosta. Chciał sprawiedliwości. Promował walkę klas, ale inaczej się nie dało, bo był wyzysk. A że przy okazji głosił, iż religia to opium – to trudno. Dyskretnie to przemilczano.

 Decyzja Stalina z 1943 roku okazała się „strzałem w dziesiątkę”. Do dzisiaj przypomina się, że „to Stalin otworzył cerkwie”…

Stalin złagodził prześladowania religijne w 1943 roku, po zwycięskiej bitwie pod Stalingradem, kiedy już widział, że patriotyzm wielkorosyjski wymaga odwołania się także do religii, żeby się skutecznie bić z Niemcami aż do końca, angażując cały naród. Pod hasłami walki klas i z dewizą głoszącą, że „proletariusze nie mają ojczyzny” to nie wyjdzie.

Gdyby mógł jednak Pan profesor krótko rozwinąć ten wątek… Czy ktokolwiek uwierzył Sowietom? Jak na te oskarżenia reagowała Polska? A może faktycznie miały u nas miejsce prześladowania prawosławnych?

Myślę, że odwilż w zbrodniczej polityce antyreligijnej pozwalała na odwołanie się do uczuć ludności imperium (tej rosyjskiej przede wszystkim). Uczuć religijnych nie dało się przecież wygasić zupełnie, mimo ogromnego wysiłku państwa, bo od przewrotu Lenina mijało zaledwie 25 lat. Dużo większe znaczenie tych posunięć było w polityce zagranicznej. Stalin demonstrował sferom Zachodu (amerykańskim głównie), że kieruje się na drogę jakiejś polityki tolerancji. Cieszyło to zwolenników Rooseveltowskiego kursu na rzecz ugody z ZSRR.

Wróćmy do decyzji Stalina z 1943 roku…

Władze bolszewickie nie wycofały się z przepisów dotyczących ewentualnego wypożyczenia obywatelom budynku cerkwi dla celów kultu. W r. 1943 rzeczywiście cerkwie otwierano. Problem jednak w tym, że prawosławny episkopat Rosji został zdziesiątkowany, to po pierwsze. A po drugie: doszło do degeneracji Cerkwi, ponieważ służby bezpieczeństwa werbowały popów. Do cerkwi przysyłano agentów służb specjalnych.

Stalin zgodził się jeszcze na dwie bardzo ważne rzeczy. Na dopuszczenie, czy też na stworzenie akademii duchownej, żeby kształcić popów (czego nie było wolno) oraz na odbudowę Patriarchatu w Moskwie, który po 1917 roku został zlikwidowany.

To były dwa kluczowe ustępstwa Stalina, na które się zdobył w 1943 roku. Moim zdaniem, nie może być w związku z tym mowy o odrodzeniu religijnym. Patriarchat to oczywiście symbol i określony prestiż. Trzeba przecież pamiętać, że selekcja biskupów odbywała się przez NKWD, bo jak inaczej to sobie wyobrazić? To byli ludzie, których się udało zwerbować. Z nich wybierano ludzi do kierowania stolicami kościelnymi.

Ilu było agentów NKWD, GRU, KGB etc. wśród prawosławnych duchownych, a ilu prawdziwych kapłanów, biskupów etc.? Czy mamy tu dostępne jakieś konkretne, prawdziwe, albo chociaż przybliżone liczby?

Ja takich statystyk nie znam. Nie wiem, czy ktokolwiek zdołał to policzyć, bo Rosja do tej pory nie otworzyła archiwów swoich służb na tyle, żeby dogłębnie zbadano to zagadnienie. Niewątpliwie jednak werbunek służb komunistycznych był stosowany na szeroką skalę zwłaszcza duchownych wyższego szczebla. Poczynając od nowego patriarchy, Aleksija I, to byli ludzie powiązani z państwem w ten właśnie sposób. Obecny patriarcha Cyryl nawet nie ukrywa tego, że był człowiekiem związanym ze służbami. Można by jeszcze dodać, że kiedy Sobór Watykański II ogłosił ekumenizm, którego wcześniej Kościół katolicki nie znał, otworzyły się duże możliwości penetracji na Zachodzie Kościoła katolickiego a nie tylko wspólnot protestanckich. Rosja wysyłała na Zachód hierarchów-agentów. Hierarcha, który jedzie na przykład do Genewy na spotkanie ekumeniczne z Moskwy w latach 60-tych albo 70-tych, udaje się tam nie tylko jako hierarcha, ale także jako pracownik służb. Pracuje dla służb i sprawozdaje służbom różne rzeczy. To są wszystko fakty zupełnie bezsporne i dzisiaj o tym wolno szeroko mówić, oczywiście wszędzie poza Rosją. Przypadków nie było. Związek Sowiecki do ostatnich dni jego istnienia prowadził politykę wykorzystania hierarchii kościelnej, prawosławnej do zadań specjalnych. Jest wybitnie dziwne, że hierarchia katolicka a Kuria Rzymska w szczególności (zwłaszcza obecnie) nie pojmuje tego stanu rzeczy, a w każdym razie tak działa, jakby tego rozeznawała.

Wiktor Suworow w książce „Akwarium” pisał, że jest tylko jeden sposób, żeby odejść ze służby… przez komin. Agentem KGB, czy GRU jest się dożywotnio i bardzo często to służby decydują, kiedy ktoś z agentów ma zakończyć swój żywot. Czyżby nic w tej kwestii się nie zmieniło po upadku ZSRR? A może się zmieniło? Może popi-agenci autentycznie się nawrócili?

Moim zdaniem praktycznie nic się tutaj od upadku ZSRR nie zmieniło. Służby specjalne Rosji Putina stosuję bezwzględnie odwet za porzucenie tej służby i schronienie się na Zachodzie. Ten odwet to po prostu skrytobójcza egzekucja. Przypadki tego rodzaju przecież dobrze znamy.

Jaką rolę odegrali prawosławni duchowni – w zdecydowanej większości agenci KGB – w II Soborze Watykańskim oraz posoborowym ekumenizmie?

W tej kwestii mamy dwa zagadnienia – jawne i ukryte. To jawne określić łatwo. Starali się o udaremniali potępienia komunizmu, o co zabiegała duża część ojców soboru. Wspierali też ekumenizm, aby Kościół osłabić. Prawosławie operuje pojęciem własnego terytorium kanonicznego. Nie akcentuje uniwersalizmu, tak jak katolicyzm. Nie wyznaje dogmatu o powszechnej jurysdykcji ani Biskupa Rzymskiego ani jakiegokolwiek hierarchy. W tych warunkach ekumenizm nie jest takim zagrożeniem dla Cerkwi jak dla Kościoła.

To zaś ukryte działanie prawosławnej hierarchii na arenie międzynarodowej sprowadza się do pracy specjalnej dla służb państwa sowieckiego. Tu nie wiemy dokładnie niemal niczego, bo akta wywiadów rozmaitych państw (a już zwłaszcza Rosji) są chronione tajemnicą.  

Skoro Cyryl nawet nie ukrywa swojej współpracy ze służbami, to zastanawiam się, ilu „zwykłych” popów, którzy na przykład święcą nowo wybudowany pomnik Stalina, jest ludźmi służb, a ilu robi to z innych powodów…

W prawosławnych sferach nie istnieje coś takiego, jak jakiś rodzaj rygoryzmu moralnego. Przyzwoitość się nie liczy. Po prostu dobre jest to, co chce państwo. Reszta nie ma znaczenia. Państwu trzeba służyć i tak się to tłumaczy. Ci ludzie sami, którzy poszli na współpracę, byli donosicielami – tak się usprawiedliwiali, chociaż służyli państwu będącemu narzędziem zła. Imperium zła. Tu nic innego nie sposób powiedzieć, jak to, że taka jest po prostu specyfika Rosji. Tam jest inna mentalność. Państwo jest traktowane jako ta siła, której trzeba służyć do ostatnich granic. Tam nie ma oporu w imię zasady, że tak się nie godzi, że to jest służba „Bogu i mamonie”, albo „Bogu i szatanowi”. A jeżeli się wyłonił ktoś taki jak ojciec Mień w latach 90. XX wieku, który zaczął to odważnie krytykować, od razu zginął. Oczywiście śmierć zadano mu skrytobójczo.

Symbolicznie przyjmujemy, że upadek komunizmu następuje z chwilą rozwiązania ZSRR. Dla mnie jest to dyskusyjne, bo przecież KGB nie zostało ani wówczas ani później rozwiązane. Rozwiązuje się państwo ZSRR w Białowieży w 1991 roku, ale KGB dalej istnieje. Zmienia się jedynie jego nazwa. Po tym przewrocie, jakim był upadek ustroju komunistycznego, hierarchia prawosławna, która otrzymała teraz poparcie państwa, nie dopuszczała do stworzenia jakichkolwiek ośrodków ludzi autentycznie głoszących wiarę i pragnących nią żyć; żeby na przykład z tych środowisk wydobywał się głos krytyki także i wobec posunięć państwa, kiedy trzeba. Tego nie było i nie ma. Takie próby stłumiono w zarodku, a jeżeli ktoś się „wychylił”, to zginął, albo był przynajmniej ekskomunikowany.

Nie jest chyba bez znaczenia, że ze strony Cerkwi nie padło ani jedno słowo strofujące rządzących w ich polityce prowadzenia zaborczej wojny. Padły, owszem, słowa zagrzewające do walki i wytrwałości na tej drodze. Co gorsza, przywódca Cerkwi nawet groził światu, odwołując się do ulubionego motywu grożenia, jakim są zapowiedzi użycia broni atomowej.

Ktoś w kontrze może stwierdzić, że przecież Rosja po upadku komunizmu odbudowała Sobór Chrystusa Zbawiciela… Mało tego: Putin wpisuje do rosyjskiej konstytucji słowo „Bóg”, stoi w pierwszej ławce w cerkwi podczas uroczystości Bożego Narodzenia… To są tylko puste gesty? Zwolennicy Rosji jako nadziei dla cywilizacji chrześcijańskiej, którzy powtarzają, że Zachód zgnił, którzy wskazują, że żaden liczący się przywódca państwa na Zachodzie nie pójdzie do kościoła, nie mają jednak trochę racji? Nawet jeśli jest to wszystko maska, nawet jeśli to wszystko na pokaz, to czy nie jest to lepsze niż ateizm na serio, jaki mamy na Zachodzie?

To bardzo dobre pytanie. Moim zdaniem te fakty, o których Pan Redaktor przypomniał, są zupełnie nie znaczące. Słowo „Bóg” w rosyjskiej konstytucji jest ozdobnikiem. Tekst preambuły nie ma formy sankcji w postaci odwołania się do instancji wyższej (ponadludzkiej). Pojawianie się Putina w pierwszej ławce w cerkwi w wielkie święta, to nawiązanie do czasów Rosji carskiej.

Skoro to nic nie znaczące gesty, to dlaczego nie stać na podobne działania nikogo na Zachodzie?

Ponieważ tam jest szalejący liberalizm lewicowy, który nie popuszcza i próbuje przeprowadzić przymusową ateizację. Tam nawet wspomnienie słowa Bóg w jakimkolwiek akcie państwa nie przechodzi. W Rosji – póki co – tego nie ma. W Rosji się przymusowo nie ateizuje, ale za to Cerkiew została podporządkowana państwu jako jego agenda. Cerkiew po prostu pomaga rządowi, jak może, w utrzymaniu władzy. Polityki zaś, którą ten rząd prowadzi, nie poddaje się jakiejkolwiek próbie oceny z punktu widzenia moralnego.

Tutaj chyba dotykamy kwestii kluczowej: czy w takim modelu władzy Cerkiew jest niezbędnym elementem państwa, narodu, władzy w Rosji?

Moim zdaniem sprawa wygląda następująco: gdyby Cerkwi nie było, to nie sądzę, żeby władza post-komnustycznej Rosji musiała ją stworzyć, aby się utrzymać. Jednak Cerkiew jest, chociaż nie pełni takiej roli jak za carów. Skoro do prawosławnych kościołów chodzi jednak jakiś odsetek obywateli, chociaż niewielki, to państwo inwestuje w jej istnienie, żeby wspierała władzę, jak potrafi. Nawet jeśli Cerkiew nie wywiera większego wpływu na rosyjskie masy społeczne, to dobrze, że jest, bo tych kilka procent wiernych zawsze się przyda. Jej głos może też się liczyć dla tych, którzy nie praktykują, ale na przykład dobrze im odpowiada nawiązywanie do historii państwa, której od religii oderwać się nie da.

Trzeba wziąć pod uwagę i to, że ideologia komunistyczna w Rosji upadła i jest martwa. Nikt już nie wierzy w Marksa, Engelsa czy Lenina. Skoro nie ma się do czego odwołać, to odwołuje się do ideologii imperializmu i jednocześnie podkreśla się chrześcijańskie korzenie Rosji, jako przeciwwagi dla zgniłego, bo laickiego Zachodu, który cnotę i występek stawia na równi.

Bardzo dobrze działający system dyktatury (nie waham się tego podkreślić) wygląda dla niektórych konserwatystów na Zachodzie jako pozytywna alternatywa dla gnijącej cywilizacji w ich krajach. Upatrują zatem w Rosji współczesne państwo, które realizuje współpracę na linii państwo-Kościół. To dla państwa rosyjskiego z Putinem na czele jest korzystne. W rzeczywistości liczy się to, jak wygląda naprawdę ta współpraca. To dobrze, że patriarcha Cyryl od czasu do czasu przypomni, że istnieje piekło, że będzie Sąd Ostateczny, że Pan Bóg jest miłosierny, ale i sprawiedliwy. Z drugiej jednak strony ten sam człowiek nie krytykuje wywołania wojny przeciw Ukrainie.

Cerkiew de facto zniknęła w ZSRR, o czym już Pan profesor mówił. A państwo trwało…

Zniknęła, to prawda. Trzeba tutaj podkreślić, że jednak w czasach Gorbaczowa zaczęły się odtwarzać na niewielką skalę wspólnoty wierzących i dzięki temu nie doszło do kompletnego wyplenienia. Prawosławie jednak przetrwało. Nie uległo totalnej zagładzie. Oczywiście gdyby Cerkwi nie było, to państwo w jakimś kształcie by i tak funkcjonowało w oparciu o rządy twardej ręki, ideologię imperializmu i tak dalej. Rosjaninowi (chociaż z pewnością nie każdemu) miłe jest jednak odwoływanie się (choćby tylko odświętne) do dziedzictwa historii z prawosławiem jako jego istotnym elementem. To wcale nie musi oznaczać życia po chrześcijańsku.

Trzeba pamiętać, że państwo zainwestowało duże środki na małe cerkiewki, małe kapliczki, które można spotkać na każdym osiedlu w rosyjskich miastach. To wszystko zostało wykonane siłami państwa. Cerkiew tu była beneficjentem polityki państwa, którą prowadził zarówno rząd Jelcyna jak i rząd Putina.

Ktoś znowu mógłby odpowiedzieć: dlaczego czegoś takiego nie ma na Zachodzie? U nas nie dość, że państwo nie inwestuje w kaplice i kościoły, tylko bardziej w meczety, to dodatkowo robi wszystko, aby przejąć, sprzedać i zarobić na świątyniach, do których nie przychodzą już wierni…

Rewolucja francuska zafundowała nam rozdział Kościoła od państwa. Kościół ogłosiła stowarzyszeniem, do którego ludzie wchodzą bądź wychodzą. Państwo ma być na papierze bezstronne wobec wszelkich religii. W praktyce ateistyczne. System ten działa. Nie widać, aby się kończył.

Jak odnosi się Pan do głosów mówiących, że w Rosji nie ma takiego „szaleństwa dogmatycznego”, jakie ma obecnie miejsce w Kościele katolickim, ze względu na to, że Rosję ominął II Sobór Watykański? Właśnie dlatego, że w Rosji nie było II Soboru Watykańskiego istnieje tam „prawdziwa wiara”, która nie została wypaczona…

Rosję nie tylko ominął II Sobór Watykański, Rosję ominęły wszystkie sobory katolickie drugiego tysiąclecia, w tym oczywiście również Sobór Trydencki, który na nowo zdefiniował tożsamość Kościoła, w obliczu tragedii, jaką był rozłam wywołany przez Luta i jemu podobnych. Nie da się zaprzeczyć, że Kościół katolicki – o czym zresztą już mówiłem wielokrotnie – decyzją swoich przywódców zafundował sobie coś bardzo niedobrego. Mam tutaj na myśli i nie waham się użyć tego słowa, pierestrojkę po Soborze zakończonym w r. 1965. O ile jeszcze papieże tacy jak Paweł VI, Jan Paweł II, Benedykt XVI starali się mówić, że tu chodzi tylko o modyfikację taktyczną przede wszystkim duszpasterstwa, to Franciszek Kościoła już nawet nie ukrywał, że to, co się teraz dzieje, to rewolucyjna „terapia”. Ja nazywam to pierestrojką przez odwołanie do analogii historycznej.

Prawosławni nie mieli (i nie mają) pierestrojki u siebie i ciężko się nie zgodzić, że to dla nich dobrze. Tak samo prawosławni nie robią reform liturgicznych. Cerkiew bezwzględnie tłumi wszelkie próby eksperymentów liturgicznych i próbuje to absolutnie uniemożliwić. Gdyby pop wprowadził jakieś eksperymenty liturgiczne u siebie, w swojej parafii, i dowiedziałby się o tym jego ordynariusz, to byłby natychmiast suspendowany albo i ekskomunikowany. Myślę, że to nie ulega żadnej wątpliwości. Liturgia jest traktowana przez prawosławie jako skarb, którego ruszyć nie wolno. Były postulaty oczywiście, żeby liturgię skrócić, bo jest zbyt długa, ale zostało to oczywiście odrzucone przez hierarchię. Hierarchia nie odstępuje od tego, co jest i trudno mi nie powiedzieć, że to jest bardzo dobrze, bo ta liturgia wyrosła organicznie z wiary w przeszłości, a nie za biurkiem, jak obecna liturgia liberalna, narzucona w naszym Kościele.

Mówiąc zupełnie osobiście, bo do tego każdy ma tu prawo, nie jestem specjalnie zbudowany liturgią prawosławną pod względem estetycznym. Niespecjalnie te śpiewy cerkiewne na mnie działają… Jestem człowiekiem, który pozostaje pod ogromnym wpływem liturgii rzymskiej, oczywiście takiej, jaka była powszechna w Koście przed rewolucją soborową. Natomiast nie sposób nie przyznać, że w liturgii prawosławnej jest sacrum.

W tym wypadku istotnie Cerkiew ma określone dziedzictwo. Tylko pytanie: co z tego wynika? To, że nie są wykreślane dogmaty; że nikt nie próbuje zburzyć ustroju Cerkwi, co niestety ma obecnie miejsce w Kościele katolickim – jest ważne. Cerkiew jakoś broni się przed rewolucją, jaka ma miejsce w Kościele. Ale to nie wszystko. Prawosławie nie prowadzi działalności misyjnej… Działalność charytatywna jest tam ograniczona do minimum. Jeżeli gdzieś są ludzie mówiący po rosyjsku, to oczywiście idą do cerkwi. Tak jest w wielu miastach Zachodu. Problem jednak w tym, że za tym nie idzie budowanie społeczeństwa chrześcijańskiego. Na pewno nie można mówić o społeczeństwie chrześcijańskim w Rosji.

Kondycja religijna społeczeństwa rosyjskiego nie jest dobra. Zwracałbym uwagę na to, że jeśli na uroczystościach wielkanocnych pojawia się niewielki jednak odsetek wiernych w kraju, to fakt ten bardzo wiele znaczy. Jakiś czas temu podana wiadomość, że w całym kraju w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego, czyli święto nad świętami, do cerkwi poszło kilka procent Rosjan. To pokazuje, że przeciętny Rosjanin żyje raczej bez Boga.

A jak odniesie się Pan do argumentu, że w sumie to dobrze, iż w prawosławiu nie ma papieża, ponieważ nie jest ono przez to uzależnione od decyzji jednego człowieka, tylko wszystko jest organiczne, lud może się nie zgodzić z hierarchą, a hierarcha z ludem etc…

Nie sądzę, aby to był właściwy trop w naszym myśleniu. Prawosławie jest wyznaniem w sumie niewielkim . Obejmuje oczywiście Rosję, ważna jest Grecja. Dochodzi diaspora Rosjan na Zachodzie i wspólnoty eklezjalne na Bliskim Wschodzie. Kościół katolicki jest dużo większy i ma swoje główne centra na Zachodzie. Tam zaś występuje silna infiltracja wrogów zewnętrznych – tj. sił liberalnych.

Przede wszystkim silnie oddziałuje jednak protestantyzm jako rodzaj chrześcijaństwa które się zreformowało. Zastąpiło ołtarze stołami, uznało, że małżeństwo można rozerwać itd. Z protestantyzmu wreszcie wyszedł impuls do ekumenizmu. To oddziaływanie protestantyzmu prowadzi do spustoszenia. Warto nadmienić, że w Kościele posoborowym nie są wprowadzane żadne innowacje, które nie byłyby już aplikowane przez protestantów u siebie. A ponieważ w ich wspólnotach nie przyniosło to bynajmniej rozkwitu, tym większe jest dla mnie zdumienie z powodu zaślepienia posoborowych hierarchów, przekonujących swych wiernych, że to wszystko dla dobra Kościoła…

Gdy zaś idzie o prymat Biskupa Rzymskiego i dogmat jego nieomylności – nie stanowią one na pewno przeszkody dla zdrowego rozwoju Kościoła. Zresztą instytucję nieomylności wprowadzono po to, aby papież nie musiał dla każdej decyzji swojej zapewniać sobie przyzwolenia Kościoła – czy to wówczas, kiedy definiuje nowe treści dogmatyczne, czy też określa zasady moralne. W czasach wielkiego zamętu to bardzo ważne. Tyle tylko, że aby ten system działał, papieżem nie może być hierarcha liberalny.

W mediach pojawiają się analizy na temat rosnącej liczby Rosjan wierzących w zmartwychwstanie Pana Jezusa. Jednocześnie ci sami ludzie wierzący w zmartwychwstanie bardzo często wierzą również we wróżki, czarownice, legendarne bestie i inne zabobony. Czyli dzieje się to, co konserwatyści zafascynowani Rosją krytykują na Zachodzie, gdzie zdarzają się przypadki, że osoby chodzące do kościoła czytają horoskopy etc. W przypadku Rosjan jakoś jednak zawsze udaje się znaleźć usprawiedliwienie dla wiary w zmartwychwstanie i jednocześnie wiary w czary… Dlaczego?

Jeżeli tak jest, nie sądzę, aby w dzisiejszym świecie Rosjanie byli społecznością wyjątkową. Na Zachodzie też tak to wygląda, a podobnie jest i u nas. Niemało Polaków ucieka się przecież do wróżenia i innych podobnych praktyk. A uchodzimy w oczach zagranicy za społeczeństwo konserwatywne.

Szereg miesięcy temu gubernator obwodu smoleńskiego Wasilij Anochin zapowiedział, że budynek rzymskokatolickiego kościoła Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Smoleńsku zostanie w pełni odrestaurowany. Jak jednak informuje archidiecezja Matki Bożej w Moskwie, nie jest przewidziane przekazanie kościoła wiernym. Nie było również żadnych rozmów na temat możliwości pełnienia w nim posługi duszpasterskiej. W 1936 roku neogotycki kościół został odebrany wiernym, zdemontowano dzwony i krzyże, zdemontowano organy, a budynek przekazano na archiwum NKWD. Następnie pomieszczenia kościoła były wykorzystywane jako magazyn Archiwum Państwowego Obwodu Smoleńskiego. Jednak budynek został uznany za awaryjny i ostatecznie w 2013 r. instytucja opuściła dawny kościół – od tego czasu pomieszczenia są puste. W  rezultacie budynek uległ dewastacji. Wiadomość o odrestaurowaniu świątyni i nieprzekazaniu jej wiernym przeszła jakoś bez echa. Czy słusznie? Moim zdaniem jest ona pewnym symbolem…

Myślę, że nie może być inaczej. Wszystko co służy wzmocnieniu katolicyzmu na terytorium państwa rosyjskiego jest nie do przyjęcia dla jego władz. Katolicyzm jest – tak jak to było – pojmowany jako narzędzie sił obcych w penetrowaniu i przekształcaniu Rosji na modłę Zachodu. Przed takim działaniem trzeba się bronić. I to jest dewiza Cerkwi.

Stolica Apostolska chce dialogu z prawosławiem, o czym świadczą wypowiedzi niektórych hierarchów, którzy twierdzą nawet, że w 1054 roku nie było żadnej schizmy. Moskwa jednak ekumenizmu nie chce. Czy jednak można tutaj mówić o jakimkolwiek ekumenizmie, czy jest to już po prostu czysta polityka zarówno ze strony Watykanu jak i Cerkwi? Co obie strony, czyli Watykan zapraszający do rozmów i Moskwa, która nie chce rozmawiać, chcą ugrać?

Istotnie Watykan dzisiejszy mnoży swoje starania i pragnie dialogu dla dialogu… Proszę jednak zważyć, że mimo bardzo licznych gestów prorosyjskich (bardzo zresztą niepotrzebnych) ze strony poprzedniego papieża i jego Kurii – nie doszło do żadnego otwarcia dzisiejszej Rosji na katolicyzm. Z Moskwy nie wyszedł tu żaden impuls. Oczywiście rosyjska hierarchia powtarza hasła o ekumenizmie, ale czyni tak pro forma. Przewrót w nauce moralnej Kościoła, który przyniósł np. faktyczną akceptację homoseksualizmu przez papieża i jego otoczenie, doszedł jako dodatkowe uzasadnienie wielkiej ostrożności rosyjskiej Cerkwi w tzw. dialogu, ale to tylko pretekst. Dla prawosławnych wymarzoną jest sytuacja, kiedy sami nie ustępują w niczym, a partner, owszem, idzie na ustępstwa.

Na koniec pozwolę sobie zapytać o koncepcję neo-unii. Co to było i czy miało szansę się udać? Wiem, że jest to temat na kolejną, bardzo długą dyskusję, ale prosiłbym Pana o kilka słów na temat tej idei.

Neo-unia to idea Piusa XI. Ten wybitny papież zrozumiał, że Kościół greko-katolicki, który w Rzeczypospolitej powstał w następstwie unii brzeskiej z 1596 r. jest Kościołem dla narodowości ukraińskiej. Trudno było zakładać, że np. Rosjanie czy Białorusini przyłączą się do tej wspólnoty eklezjalnej. Wierząc więc w słuszność idei unii, postanowił papież nawracać prawosławnych, dając im ofertę powrotu do jedności ze Stolicą Apostolską w ramach nowego obrządku – bizantyjsko-słowiańskiego. Rosjanie, czy Białorusini mogliby zachować liturgię prawosławną, wschodnie prawo kanoniczne i inne osobliwości, ale przyjmowali by posłuszeństwo Biskupowi Rzymskiemu.

Sama ta idea nie była na pewno zła. Wyrastała z nauki zawartej w encyklice Mortalium animos (1928), która głosi, że bez powrotu do Owczarni Chrystusa nie ma zbawienia dla chrześcijan od niej oddzielonych. W ówczesnych komentarzach katolickich wokół tego dokumentu wybrzmiewało stwierdzenie, iż papież nie może uchylić niczego z depozytu wiary, a ten depozyt zawiera nakaz posłuszeństwa Biskupowi Rzymskiemu. Idąc tak wytyczoną drogą, papież wydał jeszcze specjalną encyklikę Rerum orientalium, zapowiadając nowy rodzaj misji jaką miało być nawracanie prawosławnych właśnie poprzez neo-unię. Powołał Papieską Komisję Pro Russia w Kurii. Stworzył wreszcie Instytut Orientalny (Wschodni), aby kształcił księży w Rzymie z umiejętnością choćby odprawiania mszy w rycie wschodnim. Nad sprawami neo-unii opiekę sprawował jeden z kardynałów Kurii. Po odwołaniu z urzędu nuncjusza w Polsce objął te obowiązki kardynał Francesco Marmaggi.  

Planów papieskich nie można było jednak realizować na terytorium Rosji, bo państwo sowieckie postarało się o to, aby wszystkie takie starania udaremnić. W połowie lat dwudziestych misja jezuity o. Michela D’Herbigny do ZSRR dała zupełne fiasko. Tajnie wyświęconych biskupów rychło uniemożliwiło NKWD. Sytuacja byłaby niewątpliwie inna, gdyby w międzywojennej Rosji utrzymywał się taki ustrój, jaki zaprowadził Rząd Tymczasowy (1917), albo działała jakaś dyktatura wojskowa. Z pewnością można by było zrobić wówczas dużo więcej. W państwie Stalina to było niepodobieństwo. Każdy ksiądz z zagranicy, który przybyłby do „ojczyzny proletariatu” – z polecenia jakichkolwiek zewnętrznych ośrodków władzy – aby uprawiać duszpasterstwo, to szpieg winien śmierci.  D’Herbigny zostały tylko wydalony, bo gorsze potraktowanie groziło niepożądanymi powikłaniami w stosunkach z Francją, czego Sowieci chcieli uniknąć.

W tych okolicznościach akcja neo-unijna dała określone rezultaty (zresztą bardzo skromne) na terytorium jedynie Polski. Może dałoby to większy skutek przy poparciu władz. Trzeba jednak zauważyć, że rząd piłsudczykowski nie odnosił się do tej koncepcji watykańskiej życzliwie. Panowało w Warszawie przekonanie, iż popierając takie przedsięwzięcie, państwo polskie zafunduje sobie jeszcze jeden nowy konflikt religijny, bo prawosławni zaciekle bronili się przed neo-unią, oskarżając Stolicę Apostolską o zamach na ich tożsamość i w ogóle o wszystko, co najgorsze.  

Podkreślmy jedną rzecz. Idea unii była podstawowym środkiem realizacji idei jedności chrześcijan w Kościele sprzed soboru Watykańskiego II. Po tym soborze obrządki unijne zachowano, bo też trudno sobie wyobrazić, aby takie wspólnoty rozpędzać. Rzym poszedł jednak daleko w odstąpieniu od idei unii. Znalazło to wyraz w deklaracji podpisanej w Balamand (1993), w której Stolica Apostolska nawet odżegnała się do stosowania unii jako metody działania. Dokument ów operuje neologizmem „uniatyzm”, a zjawisko to krytykuje, zaliczając go do prozelityzmu. Tu oczywiście zaznaczyła swoją obecność ideologia ekumenizmu, jakże groźna. Nie nawracajmy, ale uprawiajmy dialog – tak można streścić to stanowisko. Jednym słowem, ważniejszy jest ekumenizm niż unia.

Dziękujemy za rozmowę

CIA a chrześcijaństwo. Szczególnie prawosławie i katolicyzm.

CIA a chrześcijaństwo. Dragana Trifković, dyrektor Centrum Studiów Geopolitycznych w Belgradzie w rozmowie z Konradem Rękasem dla kanału “Wbrew Cenzurze”.

konserwatyzm.pl/cia-a-chrzescijanstwo

Poligon Jugosławia

Konrad Rękas: Dragano, oboje interesujemy się geopolitycznymi aspektami obecnej sytuacji na świecie dostrzegając, jak w badaniach naukowych i debacie publicznej pomija się pewien kluczowy czynnik. O ile bowiem powszechnie uznaje się rolę geopolityki, opisuje ekonomiczne przyczyny wojen i zmagań politycznych, o tyle równie często zapominamy o czymś o wiele większym, o wiele głębszym niż polityka czy nawet meta-polityka. Zapomnieliśmy o ideologicznym i religijnym kontekście wielu konfliktów. Tymczasem śledząc intensywny wzrost neoliberalnej agendy antychrześcijańskiej w ciągu ostatnich czterech dekad moglibyśmy narysować ciągłą linię między wydarzeniami w byłej Jugosławii, kolejnymi akcjami i agresjami skierowanymi przeciw narodowi serbskie a eskalacją, do której doszło na Ukrainie. Sukcesywnie rośnie liczba frontów globalnej ideologicznej wojny antychrześcijańskiej, zwłaszcza antyprawosławnej.

Badałaś dogłębnie sytuację prawosławnych w Kosowie, zaatakowanych przez albańskich terrorystów i NATO. Czy dostrzegasz podobieństwa między tamtą akcję wymierzoną w prawosławie na Bałkanach a antychrześcijańską praktyką kijowskiego reżimu?

Dragana Trifković: Tak, na pewno. To dobry sposób na rozpoczęcie naszej rozmowy. Jest aż zbyt wiele podobieństw, zaczynając od wojny w Jugosławii, która zaczęła się przecież jeszcze przed agresją NATO w1999 roku. Do wojny tej doszło, gdy globalne struktury przestały potrzebować strefy buforowej, którą Jugosławia stanowiła w czasach zimnej wojny. Przestała być potrzebna, więc została zniszczona. Wybuchł konflikt, będący przygotowaniem do kolejnych, na całym świecie, w tym w Rosji i na Bliskim Wschodzie. Dlaczego tak uważam? Ponieważ właśnie w trakcie wojny w Jugosławii Samuel Huntington opublikował swoją słynną książkę o konflikcie cywilizacji, sprowadzającą się do programowania starć trans-wyznaniowych i trans-etnicznych. Jugosławia była więc tylko poletkiem doświadczalnym, stanowiąc mikrokosmos religii i narodów: katolików w Chorwacji, muzułmanów w Bośni, muzułmanów w Kosowie, muzułmanów albańskich i prawosławnych Serbów. To był świetny trening dla globalistów, którzy potem powtórzyli swoją strategię na Bliskim Wschodzie, a teraz między Ukrainą a Rosją.

Jednak nowożytna agresja przeciw prawosławiu jest jeszcze starsza. Jej początki mogliśmy zaobserwować już podczas II wojny światowej i zwłaszcza w okresie Zimnej Wojny, kiedy siły Zachodu starały się zmieć i ukształtować umysłowość społeczeństw pod rządami komunizmu. Do tego celu amerykańskie służby specjalne wykorzystywały także swój coraz większy wpływ na Patriarchat Konstantynopolitański. Przejęcie nad nim kontroli przez CIA zostało potwierdzone w opublikowanych dokumentach. Jedno z centrów prawosławia jest ręcznie sterowane przez anglosaskie tajne służby. Centów historycznych, dodajmy, ale już nie współczesnych, w związku z korupcją, w wyniku destrukcyjnej działalności prowadzonej przez Patriarchat przeciw Cerkwiom na Bałkanach, na Kaukazie, w Azji Środkowej, w państwach bałtyckich i oczywiście na wszystkich byłych terytoriach Związku Radzieckiego, w tym zwłaszcza na Ukrainie. Nakłada się to na wspomniany przez Ciebie konflikt między Wschodem a Zachodem. Mamy linię frontu, mamy konflikt militarny, ale to, co słabiej widoczne, to wojna psychologiczna, wojna religijna i duchowa, a dopiero w efekcie wojna medialna i ekonomiczna. To bardzo ważne, by dostrzegać właśnie ten wymiar globalnego konfliktu, dlatego dziękuję za ten wywiad.

Tak jak z Serbskiego Kościoła Prawosławnego po 1989 roku próbowano oderwać jego kosowską część, tworząc nową Cerkiew, podobnie na terytoriach byłego Związku Radzieckiego powtarzają się próby podziału prawosławia, którym towarzyszą działania na rzecz stworzenia nie tylko nowych państw, ale i nowych narodów. To właśnie dla nich tworzy się kościoły zastępcze, kontrolowane przez nowe, prozachodnie struktury państwowe. Tak postąpiono na Ukrainie, ale wcześniej także w Czarnogórze, Macedonii (obecnie Północnej), dziś także w Kosowie, Bośni i Chorwacji.

Wróćmy więc do początków, do okresu po drugiej wojnie światowej, gdy pierwszy szef CIA, stworzył doktrynę walki ze Wschodem. Nazywał się Alan Dulles i w jego koncepcji ważne miejsce zajmowała walka z Kościołem prawosławnym, postrzeganym jako przeszkoda dla globalizacji, przede wszystkim ze względu na siłę ducha wiernych. Już wtedy był to także ważny element walki z Rosją. Ta strategia nabiera obecnie coraz większego znaczenia wraz z przenoszeniem się centrum światowego prawosławia właśnie do Rosji, która znajduje się dziś na pierwszej linii wojny z NATO na Ukrainie, broniąc tym samym także tradycyjnych wartości duchowych przed satanizmem. To właśnie satanizm jest bowiem ideologicznym motywem struktur globalistycznych. Widać to było wyraźnie choćby podczas ostatnich igrzysk olimpijskich.

W tym kontekście wspomnieliśmy Dullesa, przypomnijmy więc innego amerykańskiego stratega, Zbigniewa Brzezińskiego, który wprost deklarował, że tak jak po upadku Związku Radzieckiego zniszczony został komunizm, tak teraz nadszedł czas, aby zniszczyć prawosławie. Oni nawet nie ukrywają, że walczą z prawosławiem, jako główną przeszkodą dla globalizacji. Wierni prawosławni nie mieszczą się w budowanym nowym wspaniałym świecie.

Jan Paweł II – święty agent Waszyngtonu?

KR: Wspomniałaś o negatywnej roli Patriarchatu Konstantynopolitańskiego – sądzę, że po niesławnym tomosie legalizującym na Ukrainie sektę Poroszenki nie ma już żadnych wątpliwości co do wpływu CIA na politykę Konstantynopola. To bardzo ważna obserwacja także z punktu widzenia chrześcijan z Zachodu, w tym zwłaszcza Polaków. Podobną operację przejęcia struktur kościelnych przeprowadzono bowiem wobec katolicyzmu, lokującym w nim silną agenturę CIA i innych zachodnich służb wywiadowczych. W efekcie np. podczas wojny w Jugosławii wielu katolików, zamiast połączyć siły z prawosławnymi przeciw liberalizmowi, satanizmowi, przeciw całej tej antycywilizacji śmierci – dało się użyć do rozbicia Jugosławii i wzięło udział w walce przeciw narodowi serbskiemu. Bardzo negatywną rolę odegrał w tej kwestii Watykan i personalnie Jan Paweł II, wciąż zwłaszcza w Polsce cieszący się ogromnym kultem i szacunkiem.

DT: To, niestety, prawda. Oznacza to także, że CIA kontroluje zarówno Kościół katolicki, jak i Patriarchat Konstantynopolitański, wykorzystując obie te struktury do własnych celów. Patriarchat Konstantynopolitański utracił już atrybuty religijne, stając się po prostu przybudówką Centralnej Agencji Wywiadowczej. Służby używają zatem struktur kościelnych, duchowieństwa, tworzą własne proxi-kościoły, w ścisłym powiązaniu z kontrolowanymi przez siebie strukturami politycznymi. Tak jest na Ukrainie, gdzie wspomniany Petro Poroszenko zainicjował powstanie proxi-Kościoła prawosławnego, co zostało wzmocnione w ostatnich tygodniach, gdy Rada Najwyższa praktycznie zdelegalizowała kanoniczny Ukraiński Kościół Prawosławny.  Widać więc dokładnie jak koordynowane są działania polityczne i religijne między strukturami państwowymi na Ukrainie a Patriarchatem Konstantynopolitańskim.

I tu również dostrzec można udział Kościoła katolickiego, który uświadomiłam sobie podczas ostatniej konferencji o obronie prawosławia, którą organizowaliśmy w Bułgarii. Nasi przyjaciele z Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego opowiedzieli tam o planach zjednoczenia fałszywego proxi-Kościoła Prawosławnego Ukrainy z tamtejszym Kościołem grekokatolickim., podległym Watykanowi. Miałoby to nastąpić już w 2025 roku, tysiąc siedemset lat od pierwszego soboru nicejskiego, soboru powszechnego z czasów przed schizmą i podziałem chrześcijaństwa. Okazją do takiego fałszywego zjednoczenia miałyby być uroczystości Wielkanocy, w przyszłym roku obchodzone tego samego dnia przez katolików i prawosławnych. Doszłoby więc do fałszywego pojednania, z udziałem i błogosławieństwem Patriarchatu Konstantynopolitańskiego.  W rzeczywistości jednak byłoby to działanie szatańskie, skoordynowane z globalizmem, kolejna manipulacja, trenowana na poligonie ukraińskim.

W procesach tych znacząca jest rola Watykanu. Współczesny Kościół rzymski i sam papież Franciszek są zaangażowani we wspieranie agendy LGBT i globalizmu pomimo ich jawnie antychrześcijańskiego charakteru. Decydują jednak wpływy polityczne, w tym także rola służb specjalnych.

Kosowa i Ukraina – ta sama wojna

KR: To rzeczywiście szczególnie trudny moment dla prawosławia, nie tylko zresztą na Ukrainie. Tam jednak sytuacja stała się krytyczna po przyjęciu ustawy 8371, faktycznie umożliwiającej delegalizację kanonicznego Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego i pozwalającej reżimowi w Kijowie na zakazanie jakiejkolwiek formy działalności religijnej na Ukrainie, która jest uważana za sprzeczną z polityką państwa. To sytuacja prawna bez precedensu, jednak w pełni akceptowana przez popierającą bezkrytycznie Kijów część społeczności międzynarodowej. Musimy też jednak zrozumieć, że rozmawiamy o zjawiskach znacznie starszych niż choćby rosyjska operacja na Ukrainie.  Wracając do historycznych analogii, pamiętam ze swojego pobytu w Serbii jeszcze w latach 90-tych, że terror antyserbski w Kosowie zaczął się właśnie od ataków na prawosławne świątynie. UÇK podpalało cerkwie, niszcząc historyczne ślady serbskości Kosowa i Metochii i zadając bolesne rany światowemu dziedzictwu kulturowemu. Jednocześnie zaś był to już początek wojny, atakowano bowiem sanktuaria, które od stuleci uważane były za bezpieczne schronienia dla miejscowej ludności serbskiej. Podobnie to wygląda dziś, gdy nazistowskie bojówki na polecenie władz w Kijowie atakują prawosławne cerkwie Ukrainy.

DT: Tak, na Ukrainie mamy do czynienia z terrorystycznym atakiem na Kościół. Jestem w stałym kontakcie z wiernymi, księżmi i biskupami Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego. Z pierwszej ręki znam między innymi przeżycia metropolity Longina (nb. z pochodzenia Rumuna) brutalnie pobitego przez nazistów.  Rzeczywiście przypomina to sytuację w Kosowie, gdzie zaczęło się od terroru ze strony UÇK, organizacji terrorystycznej nazywającej się Armią Wyzwolenia Kosowa, który następnie został usankcjonowany polityką samozwańczego państwa kosowskich Albańczyków. Podobnie na Ukrainie policja i organy bezpieczeństwa czynnie wspierają ataki na kanoniczny Kościół wprost pomagając ekstremistom z Prawego Sektora w zawłaszczaniu świątyń, przepędzaniu księży, biciu wiernych. Skoro byłeś w Kosowie tuż przed bombardowaniami NATO doskonale rozumiesz o czym mówię, to jest ten sam klimat przyzwolenia na terroryzm, jaki objawiała albańska administracja w Kosowie. Tam zresztą albańskie ataki na Serbów miały miejsce już wcześniej, także w czasach Tito. Globaliści to wykorzystali doskonale rozumiejąc, że Serbowie nie są zainteresowani udziałem w ich planach. Zbyt silny jest serbski duch, taką siłę dają nam nasza historia i tradycja. A przecież przeszłość ma zostać wymazana, zafałszowana, tak, jak robi się m.in. na Bliskim Wschodzie.

Dlatego właśnie na naszej sofijskiej konferencji uwypukliłam podobieństwa w sytuacji prawosławia w Kosowie i na Ukrainie. Warto podkreślić, że w Kosowie wciąż znajdują się siły międzynarodowe, UNPROFOR ze strony ONZ, a także KFOR, czyli struktura NATO. Po bombardowaniu Serbii podpisywaliśmy porozumienia z Zachodem, najpierw w Kumanowie, a następnie na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ, na bazie rezolucji 1244, w myśl której to właśnie Narody Zjednoczone i NATO przyjęły na siebie odpowiedzialność za pokój na terytorium Kosowa i Metochii, w tym zobowiązały się do ochrony kościołów i całej ludności serbskiej na tych terenach. I w niczym nie przeszkodziło Albańczykom w organizacji pogromów, takich jak w 2004 roku, kiedy to albańscy terroryści spalili ponad 150 zabytkowych cerkwi, pochodzących z okresu między XIII a XVII wiekiem i przy całkowitej bierności zachodnich, zwłaszcza niemieckich żołnierzy. Znam przykład z kosowskiego klasztoru świętego Archanioła, przed którym stał niemiecki czołg. Terroryści przyszli do Niemców z pytaniem czy mogą się przesunąć, bo zamierzają spalić monastyr, a niemieccy żołnierze bez próby protestu po prostu odjechali!

Międzynarodowe struktury, w tym ONZ i NATO nie służą więc utrzymywaniu pokoju, ale przeciwnie, czynnie prowokują i uczestniczą w konfliktach mających na celu umocnienie agendy globalizmu. Od II wojny światowej używają w tym celu zarówno przemocy, jak i korupcji i niestety obie te metody są skuteczne, choć nie tracę nadziei, że z Bożą pomocą uda nam się wreszcie stawić im skuteczny opór.

Na razie toczy się wojna, ta sama na Ukrainie i w Kosowie, płoną kościoły, cierpią wierni i prześladowani są duchowni. Walka toczy się też o pamięć i tożsamość. Wiele serbskich, prawosławnych kościołów i monastyrów w Kosowie, jak np. Liewka. zostało nazwanych… odwiecznie albańskimi i / lub katolickimi. Świątynie, ziemie należące do Serbskiego Kościoła Prawosławnego kosowskie władze przekazują nowym, politycznie uległym tworom, jak albański Kościół katolicki. Nasi duchowni są deportowani, usuwani z Kosowa znowu, z pełnym poparciem struktur międzynarodowych, których przedstawiciele nie mogą się nachwalić jaką to udaną młodą demokracją jest samozwańcza republika. Tymczasem w dzisiejszym Kosowie nie ma mowy o demokracji, to ten sam terroryzm, tylko udający struktury państwowe.

Globaliści, islamiści, banderowcy…

KR: Skądinąd to mniej znany aspekt formowania tożsamości albańskiej na początku XX wieku, gdy poza islamem bardzo mocno wykorzystywano komponent katolicki, inspirowany wówczas tak Watykanu, zwłaszcza poprzez niektóre zakony, w tym szczególnie franciszkanów, jak i przez Wiedeń. Paradoksalnie jednak wizja albańskiej tożsamości katolickiej, opartej w pewnym momencie na figurach Skanderberga (zresztą etnicznie Serba), Jana Pawła II czy Matki Teresy z Kalkuty (nb. Włoszki.?? md] ) współgra w istocie z neoliberalną agendą globalistyczną, nie służy więc rekatolicyzacji Albanii, ale jej podporządkowaniu interesom anglosaskiego imperializmu.

Chciałbym jednak wrócić do jeszcze jednego wątku, poruszonego na sofijskiej konferencji, podczas niej wysłuchaliśmy ważnych świadectw głosów prawosławnych hierarchów, metropolity Zaporoża Łukasza, umieszczonego przez kijowski reżim w areszcie domowym oraz arcybiskupa Teodozjusza Hanny, reprezentującego Jerozolimski Kościół Prawosławny, cierpiący wraz ze swoimi palestyńskimi wiernymi w związku z syjonistyczną agresją i ludobójstwem dokonywanym w Strefie Gazy. Te dwa głosy dobitnie podkreślają hipokryzję tak zwanej zachodniej opinii publicznej, która z jednej strony wiele mówi o wolności na Ukrainie i obowiązku jej obrony, o walce z terroryzmem w Palestynie, a jednocześnie całkowicie ignoruje, że i Kijów, i Tel Awiw odbierają ludziom wolność wyznania i praktyk religijnych. Syjonistyczna agresja przeciw Palestyńczykom nie ogranicza się przecież do Hamasu, działalności terrorystycznej czy w ogóle zbrojnego oporu, ale dotyka ogółu społeczności, której znaczna część wyznaje przecież chrześcijaństwo, przede wszystkim w obrządku wschodnim. Mamy więc do czynienia z czystką etniczną, z ludobójstwem motywowanym rasizmem. To nie żadna wojna z prawdziwym czy urojonym islamizmem, ale wojna także z chrześcijaństwem. Spod propagandy praw człowieka, akcji antyterrorystycznych, walki o wolność zawsze w końcu wyziera chęć zniszczenia chrześcijaństwa.

DT: Ludobójstwo, którego syjoniści dopuszczają się na narodzie palestyńskim przypomina pod tym względem poprzednie akcje przeciw chrześcijanom w Syrii i Iraku. Tak, ich sprawcy też mieli wiele do powiedzenia o wolności i prawach człowieka, by jednocześnie wykorzystywać terrorystów do mordowania ludności cywilnej, prześladowania religii i niszczenia tradycji. Wszyscy pamiętamy, jak w Syrii to Hezbollah bronił chrześcijan atakowanych przez Państwo Islamskie, czyli organizację o podobnej genezie i charakterze, jak np. Armia Wyzwolenia Kosowa. To często nawet te same struktury, badałam m.in. kwestię powiązań między ekstremistami z Kosowa a Al-Kaidą w tamtym czasie, kiedy to Kosowo odwiedził m.in. Bin Laden. Państwo Islamskie jest zaś tylko kolejną odsłoną tej samej prowokacji, w której uczestniczą również reżim syjonistyczny, Stany Zjednoczone i ich tajne służby oraz kontrolowane przez nie struktury państwowe i polityczne. To prawdziwe oblicze globalnego Zachodu. A z drugiej strony mamy ludność cywilną, mamy historię, mamy tradycję, mamy atakowane kościoły, które niszczą jednocześnie opowiadając o wolności i prawach człowieka.

To całkowita hipokryzja, którą widać dziś zupełnie wyraźnie. Wcześniej łatwiej było ukrywać prawdę, zbywać ją opowieściami o teoriach spiskowych. W rzeczywistości jednak to już nie są nawet teorie. To praktyka, to codzienność wojny z historią, tradycją i religią. Bo bez nich, gdy ludzie je tracą – można ich łatwiej kontrolować. A że łatwiej jest kontrolować miliard niż siedem miliardów, więc dąży się też do depopulacji. Dziś to już chyba coraz bardziej jasne dla wszystkich. Dlatego właśnie, z naszymi doświadczeniami, jeszcze z lat 90-tych mogliśmy tak szybko rozpoznać co jest szykowane dla Ukrainy, co tam się naprawdę dzieje i jakie scenariusze są realizowane.

KR: Sądzę, że to kluczowy wniosek z naszej dyskusji i naszych obserwacji. Śledząc poszczególne nici sieci globalizmu rozpoznajemy liczne powiązania, jak choćby między kaukaską częścią Państwa Islamskiego a banderowskim neonazizmem na Ukrainie. Kiedy z kolei przenosimy wzrok na Albanię widzimy tam obozy szkoleniowe terrorystów, dawnych Mudżahedinów Ludowych, wykorzystywanych następnie w Syrii i Iraku. Aktywność terrorystyczna, polityczna i propagandowa na całym świecie łączy się i zawsze wszystkie tropy łączą się z ośrodkami decyzyjnymi Anglosasów i syjonistów, zaś chrześcijaństwo, w szczególności prawosławie znajduje się na liście celów do zniszczenia. I choć nie tracimy wiary w ostateczne zwycięstwo, w tym w powrót Kosowa do Serbii i w pokonanie nazizmu na Ukrainie, to równocześnie nie możemy ignorować rozlewaniem się kolejnych zagrożeń na cały już niemal świat.

W Polsce, do które przesiedliło się co najmniej 3 i pół miliona Ukraińców obserwujemy rozpychanie się struktur prox-Kościoła stworzonego przez Poroszenkę, a obecnie podtrzymywanego przez Zełeńskiego. Sekta ta domaga się przywilejów kosztem Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, funkcjonuje niezależnie, dokonując w istocie kolonizacji religijnej, a więc i ideologicznej, i politycznej. Tylko od nas zależy czy sprostamy wyzwaniu i przeciwstawimy się temu kolejnemu zagrożeniu dla wiary i tradycji.

DT: Atakują nas fałszywy kościół i fałszywa wiara. Musimy się przeciwstawiać i obronić, bo przecież gdy Bóg jest nami któż mógłby nam sprostać? Mówimy tylko prawdę i tylko Prawdzie dajemy świadectwo, musimy zatem zwyciężyć, nie chodzi bowiem tylko o jedną religię czy naród, sprawa jest wspólna dla wszystkich ludzi, którzy do Prawdy dążą, w Europie, w Azji, na Bliskim Wschodzie, w Afryce, obu Amerykach, nawet w Stanach Zjednoczonych, gdzie przecież też nie brak ludzi uczciwych, którzy dostrzegają jakie zło jest czynione na świecie. Musimy pozostawać w kontakcie, rozmawiać, pracować razem i razem przeciwstawić się temu złu.

KR: I o to właśnie chodzi. Mocno wierzymy, że prawda nas chroni, że prawda nas wyzwoli i że prawda i tylko prawda nas uratuje.

O cudach w Czarnobylu przed i po katastrofie. Świadectwa kapłana

26 KWIETNIA – 32 ROCZNICA KATASTROFY CZARNOBYLSKIEJ. O wielkich cudach w Czarnobylu przed i po katastrofie. Świadectwa kapłana

Świadectwa protojereja Nikołaja Jakuszyna, proboszcza świątyni Świętego Eliasza w Czarnobylu.

W roku 30-tej rocznicy awarii Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej po raz pierwszy na światło dzienne wychodzą nieznane wcześniej szerokiej publiczności fakty, zwiastujące katastrofę na skalę planetarną, przepowiedzianą w Apokalipsie. Z tych wielkich mistycznych znaków staje się zrozumiałe, że ​​tragedia w Czarnobylu była częścią Boskiego planu dla ludzkości od początku czasu. To, co zostało z góry przesądzone, nieuchronnie się spełni. O tajemnicy, ujawnionej ponad 30 lat po wybuchu jądrowym, o niepojętym, obleczonym w słowa – wydarzeniu napisano w rozdziale z książki „Teraturgima lub Cuda nowego wieku” wydawnictwa „Gorlica” (Горлица“) i „Błogosławieństwo” (Благословение”), która wkrótce zostanie wydrukowana.

Pierwszy wielki znak katastrofy w Czarnobylu, która w 1986 roku wstrząsnęła całą planetą, został ujawniony w czasie bardzo szybkiego rozwoju energetyki jądrowej na długo przed wybuchem czwartego reaktora w Elektrowni Atomowej w Czarnobylu. Świadkowie wydarzenia przypomnieli sobie, że stało się to dokładnie dziesięć lat przed awarią 26 kwietnia 1976 roku – dokładnie co do dnia. To znaczy, że czterdzieści lat temu Pan Bóg ujawnił znak. O zbliżającej się tragedii ostrzegła sama Królowa Nieba. W tamtym czasie w lokalnej gazecie „Prapor Peremohy” ( „Sztandar Zwycięstwa” – red.) nawet opublikowano notatkę o tym pod nazwą „Zmyślenia duchownych”. Napisano w niej o tym, że na niebie pojawiła się chmura o niezwykłej formie, a duchowni twierdzą, że było to objawienie Bogurodzicy. Jednak to wcale nie było atmosferyczne dziwactwo.

Pod wieczór wielu miejscowych mieszkańców widziało, jak na ziemię opuszcza się chmura, na której wyraźnie był widoczny zarys postaci Matki Bożej. – Twarz i odzież były widoczne – wszystko w jaskrawych kolorach. W rękach trzymała Ona pęczki suchego zioła piołunu, które nazywamy u nas „czarnobylnikiem”. Matka Boża opuściła piołun nad miastem. Następnie jasność przesunęła się w stronę lasu i zatrzymała się nad świątynią świętego proroka Eliasza. Bogurodzica odwróciła się do naszej świątyni i dwukrotnie pobłogosławiła go dwiema rękami. Kiedy się pojawiła, deszcz natychmiast ucichł i ustaliła się ciepła, spokojna i jasna pogoda. O zjawisku tym opowiedziano lokalnemu kapłanowi, ojcu Aleksandrowi Prokopience. Wówczas on wyjaśnił, że tylko Matka Boża może błogosławić dwoma rękami, nikt inny. Również dwoma rękami błogosławią biskupi, ale to nie był męski obraz.

Zjawisko zinterpretowano w ten sposób, że należy się spodziewać nieurodzajnego, suchego lata. I dopiero po upływie lat, już po awarii, stało się jasne, co wieścił ten znak. Niektórzy ludzie znaleźli i zabrali piołun, który spadł z nieba. A dokładnie po dziesięciu latach nastąpiła awaria w Elektrowni Atomowej w Czarnobylu. Ale wtedy takie rzeczy się działy, że nikomu nie przyszło do głowy, że istnieje związek pomiędzy wydarzeniami, odległymi od siebie o dziesięć lat. Dopiero znacznie później ludzie przypomnieli i zaczęli zdawać sobie sprawę, że był to znak Boży.

W 2002 roku z błogosławieństwem Jego Świątobliwości metropolity Kijowa i całej Ukrainy Władimira, została napisana ikona, na której przedstawiono Objawienie Najświętszej Bogurodzicy nad Czarnobylem. Napisał ją sługa Boży Ioann (Jan), który wykonywał malowidła w świątyni. Jest artystą, malarzem, mieszka w Kijowie. Najważniejsze, że jest to osoba bardzo wierząca, pobożna i poważna. Do tego sierota. Przystępując po błogosławieństwu do tak ważnej pracy, jak zwykle pościł i przystępował do Komunii Św. Na ikonie jest przedstawiona nasza świątynia Św. Eliasza, nad którą w Niebie unosi się Królowa Niebios z Archaniołami Michaelem i Gabrielem po obu stronach. W jej rękach jest ziele piołun. Po prawej i lewej stronie ikony umocowane są kapsułki z piołunem, zebrane w strefie Czarnobyla. Jego Świątobliwość Władimir pobłogosławił ten obraz jako naszą czarnobylską lokalnie czczoną ikonę.

———————————

Ikonę Czarnobylski Zbawiciel na łożu śmierci zobaczył sekretarz partii Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej.

Drugą znaną ikoną w świątyni Świętego Eliasza – jest Czarnobylski Zbawiciel (Чернобыльский Спас), która również ma swoją własną historię. Ta ikona, można powiedzieć, wyszła od ludzi. Ludzie przeżyli tragedię, której nie znała historia. Potrzebowali wsparcia i współczucia. Wielu było chorych, początkowo panowała ogromna panika.

Tak wyszło, że Jurij Borysowicz Andriejew, nieżyjący już, sekretarz partii Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej, komunista i można sobie wyobrazić, jakiego światopoglądu człowiek, poważnie zachorował po otrzymaniu ogromnej dawki promieniowania. Bardzo cierpiał, leżał już na łożu śmierci. Wszyscy myśleli, że jego dni są policzone. A jemu ciągle śnił się jeden i ten sam sen – widzenie.

Sekretarz partii Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej wyraźnie widział tę ikonę. Później dokładnie opowiedział on malarzowi, jak powinna ikona wyglądać. Opowiadał też i mi, a potem ja poinformowałem o tym jego Świątobliwość Metropolitę Władimira. Będąc już jedną nogą za kresem życia, sekretarz partii cały czas prosił: „Napiszcie tę ikonę …” Patrząc na otwarty jego duchowemu wzrokowi niespotykany obraz, bardzo mocno czuł, że powinien być on zrealizowany. I Jego Świątobliwość pobłogosławił ten zamiar.

Ikona została napisana w Ławrze Św. Trójcy i Św. Sergiusza w 2003 roku. A konsekrowano ją w Ławrze Kijowsko-Pieczerskiej w Święto Zaśnięcia Matki Bożej (pol. Wniebowzięcia NMP). Kiedy Jego Świątobliwość Metropolita Władimir święcił obraz Czarnobylskiego Zbawiciela, na Niebie pojawiły się od razu trzy znaki – dokładnie nad ikoną na oczach setek ludzi przeleciał gołąb, na Niebie pojawiła się tęcza, a następnie Krzyż, w centrum którego świeciło słońce.

I co najciekawsze – sekretarz partii Jurij Borysowicz po tym wydarzeniu wyzdrowiał. Pan Bóg go wyleczył. Dziwne to, że właśnie sekretarz partii Czarnobylskiej EA, późniejszy prezes Związku „Czarnobyl – Ukraina” został wybrany do takiej misji – przez niego przyszła w świat ikona Czarnobylskiego Zbawiciela, przy której od tamtego czasu Pan Bóg wielokrotnie uzdrawiał chorych i cierpiących.

Nad ikoną pracował malarz ikon Władisław Gorieckij, mistrz wysokiej klasy. Obraz wykonany został subtelnie, wyraziście i duchowo. To wyjątkowa ikona. Wyjątkowa jest ona również dlatego, że w historii ikonografii po raz pierwszy tutaj obok Boga i Świętych przedstawiono ludzi – żywych po prawej stronie i dusze zmarłych ofiar katastrofy – po lewej stronie. Do zaakceptowania tego pomysłu, Jego Świątobliwość Władimir prosił o błogosławieństwo Patriarchę Aleksija II. I Świątobliwość błogosławił, aby napisać (namalować) żywych ludzi.

Fabuła tej ikony jest głęboko symboliczna – jest to oryginalny epizod z “Apokalipsy” św. Jana Teologa. W centrum widzimy lecącą z Nieba „gwiazdę piołun” nad złowieszczym blaskiem wybuchu i sosnę w formie krzyża – krucyfiksu. Ten fenomenalny znak tragedii, która miała przyjść, ręka Pana Boga wzniosła na ziemi Polesia na dziesięciolecia przed awarią, już w czasie II Wojny Światowej było to duże, dojrzałe drzewo. I tak się złożyło, że elektrownia została zbudowana dosłownie w odległości dwóch kilometrów od tego ogromnego żywego krzyża, który wyrósł na skraju lasu. – Kiedy likwidowano skażony promieniowaniem „rudy las” (rudy kolor las przybrał na skutek napromieniowania – A.L.) i przestrzeń została oczyszczona, otworzył się oszałamiający obraz, podobny do duchowej wizji: dwa symbole powszechnej katastrofy, połączone w jednej płaszczyźnie – eksplodowany czwarty reaktor na tle drzewa-krzyża.

Przypomina nam ono od razu krzyżopodobne drzewo ze Starego Testamentu, podlane przez Lota, na którym po dwóch tysiącleciach został ukrzyżowany Chrystus. To drzewo wyrosło z trzech lasek – kijów podróżnych – z gatunków iglastych (cedr, cyprys i sosna), pozostawionych po błogosławieństwie praojcowi Abrahamowi przez Trójcę Świętą, Która odwiedziła go pod postaciami Aniołów. I oto po czterech tysiącleciach z ziemi podniósł się czarnobylski krzyż, – znak przyszłego atomowego krucyfiksu, który przypadł na rok 1986. Po obu stronach drzewa krzyżowego, również sosny, jako trzeciego kija podróżnego Trójcy, na ikonie stoją martwi i żywi likwidatorzy.

A nad tym wszystkim Pan Jezus Chrystus ze zwojem Apokalipsy, otwartym na jej spełnionych wierszach, Najświętsza Bogurodzica i Archanioł Michael. Tak jak wszystko to zobaczył sekretarz partii CzEA. Ikona Czarnobylskiego Zbawiciela mówi z jasnością mistycznego niezmiennego znaku: w czyich rękach znajduje się zwój – do Tego należy plan tego, co w nim jest zapisane ze wszystkimi najdrobniejszymi szczegółami, życiem pokoleń urodzonych na Ziemi, czasami i okresami, wydarzeniami historycznymi i kulminacjami, łącznie z czarnobylską …

Zbawiciel co noc patrzył na kapłana, wskazując, gdzie w strefie skażenia znajduje się Jego obraz.

Jest jeszcze jedna niezwykła ikona, o której wcześniej nie opowiadałem. Jest to obraz Zbawiciela ze świątyni Archanioła Michaela we wsi Krasno w strefie zamkniętej.

Ta cudowna ikona ma naprawdę cudowną historię. Po awarii wszystkich mieszkańców ze wsi Krasno wysiedlono, gdyż chmura promieniowania przepłynęła przez nią w kierunku Białorusi i jest tam bardzo wysoki poziom promieniowania. Jeden mieszkaniec tej wioski w wyniku różnych losów trafił Sankt – Petersburga, gdzie i pozostał. Tam został wyświęcony na kapłana i od tamtego czasu służy jako w Petersburgu.

Jedenaście lat temu znalazł mój numer i pewnego dnia zadzwonił. Przedstawił się, opowiedział swoją całą historię pełną doświadczeń i mówi: “Ojcze Mikołaju, mam wielką prośbę. Nieustannie we śnie widzę oczy Zbawiciela z jednej ikony, pozostawionej w strefie skażeń. Czy nie mógłby Ojciec ją odnaleźć? To duża ikona Chrystusa na desce.” Pytam: “A jakże ją odnajdę?” Kapłan z Petersburga odpowiada: “Powiem gdzie.”

I szczegółowo opowiada, w której wiosce, w jakiej chacie i na jakim strychu jest ukryta ta ikona. W cienkim śnie on dokładnie zobaczył miejsce, w którym niezwykły obraz Zbawiciela o żywym spojrzeniu i opisał mi miejsce ukrycia ikony. Ikony tej w zasadzie nie można było znaleźć: trzeba byłoby być miejscowym i dobrze orientować się w okolicy, która stała się strefą skażoną promieniowaniem.

W świątyni Archanioła Michaela przez wiele lat służył jego dziadek. Tę niezwykłą starą ikonę kiedyś skradziono, ale Pan Bóg cudownie ją zwrócił. Po katastrofie cudowną drewnianą świątynię Św. Archanioła Michaela, zbudowaną w 1800 roku, niestety, całkowicie splądrowali rabusie. A ten obraz został ukryty przez jego dziadka, już zmarłego i nikt nie wiedział, gdzie znajduje się ta świętość (sakramentalium), która, jak można zrozumieć, jest tak droga Panu Bogu, że On Sam dał o niej znak i pouczył, jak ją znaleźć.

I oto w Petersburgu, kapłanowi przybyłemu ze strefy czarnobylskiej, zaczęła się śnić ta ikona – Zbawiciel patrzył na niego każdej nocy. W końcu dodzwonił się do mnie. Pojechałem do wioski, znalazłem opisany opuszczony dom – wszystko się zgadzało! Zdjąłem ikonę ze strychu i wyniosłem. Kiedy ją odrestaurowaliśmy i doprowadziliśmy do porządku, kapłan z Petersburga przyleciał specjalnie, by oddać cześć uratowanej świętości – aby zobaczyć ją nie we śnie, ale w rzeczywistości.

Chrystus patrzy z tej ikony jak żywy, takiego spojrzenia rzeczywiście nie można zapomnieć. Gdy się tylko jeden raz zobaczy te niezwykłe oczy, to już nigdy więcej ich nie zapomnisz, ile tylko będziesz żył.

Anielska służba w strefie radioaktywnej

Stara świątynia we wsi Krasno dawno została pozostawiona przez ludzi. Ale nie została pozostawiona przez tych, którym została poświęcona – Archanioła Michaela i bezcielesne siły niebiańskie. Mamy świadectwa na to, że tam służbę Bożą odprawiają święci Aniołowie. Kilka razy w różnych latach od począwszy od 2005 do 2009 roku przyjeżdżały do mnie ekipy z milicji czarnobylskiej z niezwykłymi wiadomościami i pytaniem: “Ojcze, jak to rozumieć? Co to wszystko znaczy?”

Po dokładnych rozmowach z milicją wyjaśniono następujące kwestie. Pewnego razu patrol, patrolujący opuszczoną strefę, jechał wąską wiejską drogą, która była gęsto otoczona drzewami i krzewami po obu stronach. Zbliżając się do miejsca, gdzie stoi świątynia, milicjanci jeszcze z daleka usłyszeli odgłosy. Najpierw zdecydowali, że tak im się wydało. Ze zdumieniem zatrzymali się i nadsłuchiwali. Ludzi nie mogło tu być: od długiego czasu nikt tu nie mieszka, wykluczeni są również ci, którzy wrócili do swych domów (ros. – caмосёлы зоны отчуждения). Wewnątrz strefy przy wjeździe do skażonych obszarów znajduje się jeszcze jeden punkt kontrolny, przez który już od dawna nikt nie jechał. A przejście przez las jest obecnie praktycznie niemożliwe – zamienił się on w dziki i niebezpieczny gąszcz.

Samochód patrolowy ruszył i zbliżył się do świątyni. Stamtąd niósł się pobożny cerkiewny śpiew o nieziemskim pięknie, widoczne były odblaski światła. Milicjanci wysiedli z samochodu i zamarli. Nagle doznali bezprecedensowego strachu, ogarnęło ich święte przerażenie. Trzeba powiedzieć, że batalion milicji w Czarnobylu – to poważni ludzie, przygotowani na różne ekstremalne sytuacje. Ale ci zdrowi mężczyźni przestraszyli się jak dzieci i wskakując do ich jeepa, dali drapaka.

Po odjechaniu kilku kilometrów uspokoili się i po dyskusji ze sobą postanowili wrócić do świątyni jeszcze raz. Kiedy znów tam pojechali, było już cicho. Ale nie odważyli się wejść do świątyni. O zaobserwowanym niezwykłym zjawisku patrol natychmiast zameldował naczelnikowi. Cały batalion milicji, strzegący strefy Czarnobyla, wiedział o tej niewiarygodnej historii. Potem przyjechali oni do mnie , do świątyni i opowiedzieli o tym, co słyszeli i widzieli. Pytali mnie, co to może znaczyć.

Wyjaśniłem im, że takie przypadki w historii Cerkwi były znane i wcześniej. Aniołowie nie odchodzą od konsekrowanego ołtarza aż do końca czasów. Sami też sprawują Służbę, gdy świątynia z jakiegoś powodu została opuszczona przez ludzi. Tym bardziej, że świątynia w Krasno wzniesiona została ku czci Wodza Wojska Niebieskiego. W tym miejscu, opalonym śmiercionośnym oddechem promieniowania, jednakże przebywa Świętość i Łaska, więc dlatego służą tam Aniołowie. Pan Bóg dopuścił, aby się ludzie o tym dowiedzieli, wybierając odpowiedzialnych świadków jako posłańców Cudu Boga. Następne przypadki, kiedy patrole słyszeli służbę Bożą w pustej świątyni, praktycznie powtórzyły pierwsze wydarzenie.

Od tego czasu jeżdżę służyć do świątyni wsi Krasno w dni świąteczne.

Po pewnym czasie znalazłem w niej ikonę Archanioła Michaela. W starych świątyniach między kopułami znajdowało się przejście na strych. Do miejsca tego ciężko było się dostać, a dodatkowo jeszcze deski tam zgniły – między innymi było tam bardzo niebezpiecznie. Wznosząc się z modlitwą na tyle, ile było to możliwe, poczułem na sobie czyjś wzrok i podniosłem głowę – patrzył na mnie Archanioł Boży z ognistym mieczem w prawej ręce z ikony, ustawionej na wątłym stopniu. Ona do tej pory tam jest. Maruderzy kiedyś wynieśli ze świątyni wszystko, co było możliwe. Ale cudownie ukrytą świątynną ikonę, nikt nie mógł wykryć. Jest tam dlatego, aby chronić świątynię. Nie wiadomo, kto ją tam umieścił – być może sami Aniołowie.

Objawienie się Świętego Serafina z Sarowa i błogosławieństwo, by co roku służyć w Czarnobylu Liturgię w nocy przed dniem 26 kwietnia

W 2001 roku zaistniało wydarzenie, które osobiście mnie głęboko wstrząsnęło. Uwierzcie mi, widziałem wiele rzeczy w moim życiu, ale ta historia miała szczególne znaczenie. Dała mi prawidłowe zrozumienie tego miejsca, które zajmuje tragedia w Czarnobylu w stosunku do Cerkwi i życia na całej Ziemi. Okazało się, że wszystko jest połączone. Eksplozja atomowa, historia Cerkwi/Kościoła Bożego i całego świata – pomiędzy tymi trzema składnikami ogólno ziemskiego misterium istnieje głęboki, wzajemnie przenikający się duchowy związek.

Rybacy, którzy siedzieli na Prypeci i łowili ryby w nocy 26 kwietnia, najpierw ujrzeli jasny błysk na niebie nad świątynią proroka Eliasza, a dopiero potem nad elektrownią. I ten znak miał swoje znaczenie – to była “gwiazda, płonącą jak lampa”. Kiedy zacząłem służyć w tej świątyni po spustoszeniu, nagromadziło się tutaj wiele różnych prac, odbudowywaliśmy podwórze świątyni, wszystko naprawialiśmy, porządkowaliśmy. Parafii wówczas praktycznie nie było. Ale Liturgię jednak nadal służyłem tak jak należy. I oto nastał dzień 26 kwietnia. To była pierwsza data tragedii, którą spotkałem w tej świątyni. Myślę sobie: cóż, pomodlę się i pójdę do łóżka. Tej nocy po Czarnobylu chodzili wartownicy i wspominali poległych po świecku, jak umieli: koncerty, wódka… Poszedłem odpoczywać i zasnąłem.

Moje okno w domku w pobliżu świątyni wychodzi akurat na urwisko nad Prypecią. Minęło trochę czasu i nagle już nie śpię, postrzegam otoczenie jak zwykle i patrzę przez okno. I widzę, jak od strony rzeki, od urwiska idzie staruszek – z białą brodą, z laską, w białej szacie – rozpoznałem go jako Serafina z Sarowa. Wygląd, postawa i figura dokładnie były takie, jak są przedstawiane na ikonie. Święty Serafin zbliżył się do domku, zatrzymał się przed moim oknem i surowo i uważnie popatrzył na mnie. Potem, patrząc mi prosto w oczy, Święty Boży uderzył laską trzykrotnie w ziemię – głośno uderzył: raz i dwa i trzy.

Następnie zwrócił się w stronę Prypeci i poszedł do rzeki przez cerkiewną bramę do elektrowni jądrowej. Wszystko to widziałem wyraźnie i na jawie. Ale nagle ze zdziwieniem patrzę, że znów jestem w łóżku. Myślę, co to jest? Włączam światło i mój wzrok pada na zegar. Pokazuje dokładnie godzinę 1.30 w nocy – czas eksplozji reaktora. Ach to tak! Pan Bóg posłał Świętego Serafina, aby obudzili mnie na modlitwę i czuwanie w tę noc.

I natychmiast przyszło olśnienie – zrozumiałem jaki jest związek między katastrofą jądrową a Cerkwią. Był to czas dokonania w istniejącym świecie przełomowego wydarzenia historii ludzkiej, zapisanej od samego początku. Moment, w którym tajemnicze i przerażające wersety Objawienia stały się rzeczywistością. Chwila, kiedy ostrze igły przeszyło membranę rozdzielającą światy i przeszło przez Boski zamiar, opisany w zewnętrznej rzeczywistości Apokalipsy. “Trzeci Anioł zatrąbił: i spadła z nieba wielka gwiazda, płonąca jak lampa, a spadła na trzecią część rzek i na źródła wód. A imię tej gwiazdy – “piołun” (Obj. 8: 10-11). Tak też było – związek bezpośredni. Piołun, który obficie rośnie w tutejszych częściach kraju, jest znany u nas jako „czarnobylnik” i z nim związana jest nazwa miasta Czarnobyl.

Dokładnie taki sam jest bezpośredni związek z objawieniem Bogurodzicy nad Czarnobylem na dziesięć lat przed katastrofą. Te zjawiska postawiły wszystko na swoje miejsca. Tutaj, na tej ziemi, Pan Bóg przygotował, aby się spełniła kulminacja Pisma Świętego. Tutaj w materii bytu weszło ostrze Bożego Słowa, które podzieliło historię ludzkości na “przed” i “po” tragedii w Czarnobylu. Pomyślałem, dlaczego właśnie Świętego Serafina Pan Bóg posłał z misją odkrycia duchowego znaczenia katastrofy. Po tym wydarzeniu napisałem list do patriarchy Aleksija II.

Przez dwa lata wymienialiśmy listy. I w końcu otrzymaliśmy cząstkę relikwii Świętego Serafina z Sarowa, którą oficjalnie przekazano do naszej świątyni. Specjalnie w tym celu jeździłem do Diwiejewa. Święty Serafin, oprócz tego, że był ascetą monastycyzmu, wnikał i skuteczną modlitwą uczestniczył we wszystkich ważnych wydarzeniach swoich czasów. Dlatego też ten wielki modlitewnik objawił się i tutaj. Św. Serafin rozpoczął swoją podróż duchowego działania od oddania czci Świątyniom Kijowa i Ławry Pieczerskiej, chciał być wśród mnichów w Ławrze, w Kijowie otrzymał błogosławieństwo, aby iść do Sarowa i nie mógł on pozostać z dala od tego, co dzieje się na ziemi starożytnej Rusi.

Od tych czasów, po objawieniu się św. Serafina w tamtą pamiętną noc rocznicy katastrofy, obowiązkowo odprawiamy całonocne czuwanie i nocną Bożą Liturgię 26 kwietnia w świątyni Czarnobylskiej. W ostatnich latach na tę Bożą Służbę, na której upamiętnia się ofiary awarii, przyjeżdżali arcybiskupi, biskupi i liczni kapłani. Przede wszystkim metropolita Czarnobylski Paweł, proboszcz Ławry Kijowsko-Pieczerskiej, który kiedyś mnie wyświęcił na kapłana.

Uważam, że był on pierwszym opatrznościowym władcą czarnobylskim i w ten sposób Pan Bóg związał go z tą historią. Przybywa do nas w ten pamiętny dzień wraz z kapłaństwem mnóstwo pielgrzymów – w tym dniu wszyscy przyciągani są tutaj jak magnes. Następnie udajemy się do Czarnobylskiej EA, aby odprawić nabożeństwo żałobne przy grobach, gdzie spoczywają strażacy, pierwsi, którzy wspinali się na płonący reaktor jądrowy. W ten oto sposób, dzięki objawieniu Świętego Serafina Sarowskiego, Pan Bóg pobłogosławił nas, abyśmy czuwali i modlili się każdego roku w czasie, gdy planetą wstrząsnął wybuch jądrowy. W 2016 roku od tego dnia minęło już 30 lat.

Prawdopodobnie nie możemy w pełni objąć, umieścić i uświadomić sobie pełnię i wielkość tych znaków i zjawisk, którymi zaznaczona jest historia katastrofy w Czarnobylu. Ale związek pomiędzy wszystkimi jej epizodami z pewnością istnieje. Bezpośredni, silny, mistyczny, głęboko duchowy związek. To, co jest dla nas przydatne do poznania, Pan Bóg objawia we właściwym czasie. Trzeba cierpieć, zaufać Panu Bogu i czekać.

P. S. W czasie Postu Bożonarodzeniowego w 2015 roku ojciec Mikołaj Jakuszyn przyjął tonsurę z imieniem Siergij (pol. – Sergiusz) na cześć świętego męczennika Siergija Czarnobylskiego, zabitego w latach 30-ch XX wieku. Przez Bożą Opatrzność dzień imiennika Archimandryty Siergija (Jakuszyna) przypada w dniu 26 kwietnia.

ZapisałaWalentinaSierikowa.

На фото:

1. Отец Николай Якушин (в постриге архимандрит Сергий)  

2. Храм святого пророка Илии в Чернобыле

3. Икона Чернобыльский Спас 

4. Сосна-крест у четвертого реактора ЧАЭС 

5. Ангел с трубой в Чернобыле

6. Святой преп. Серафим Саровский

Źródło:
26 АПРЕЛЯ – 32 ГОДA ЧЕРНОБЫЛЬСКОЙ КАТАСТРОФЫ. О великих чудесах в Чернобыле до и после аварии. Свидетельства священника

http://3rim.info/10873-26-aprelya-30-let-chernobylskoy-katastrofy-o-velikih-chudesah-v-chernobyle-do-i-posle-avarii-svidetelstvo-svyaschennika.html# [Już, w 2023, nie ma tego portalu. Więc przypominam. MD

Tłumaczył Andrzej Leszczyński 16.5.2018 r.

Kijowskiego reżimu wojna z Panem Bogiem zagraża także wiernym w Polsce. Ukrainizacja prawosławia w Polsce?

Kijowskiego reżimu wojna z Panem Bogiem zagraża także wiernym w Polsce.

Konrad Rękas koscioly-swietego-bandery

Powołanie jeszcze przez reżim Poroszenki własnej prawosławnej organizacji kościelnej, której przyznano państwowy monopol na reprezentowanie wschodnich chrześcijan na Ukrainie, stanowiło usankcjonowanie trwającej już od Euromajdanu kampanii agresji przeciw jedynej kanonicznej wspólnocie, jaką na tych terenach stanowi Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Moskiewskiego.

Akcja ta spotykała się z aplauzem rusofobicznych środowisk w Polsce, bezkrytycznie pomijających antychrześcijańskie i antyreligijne podłoże gwałtownej westernizacji, a więc w praktyce neoliberalnej ateizacji Ukrainy, gdzie napadom na cerkwie towarzyszy wprowadzana pod takie samo dyktando Zachodu promocja agendy LGBTQ+. Nijak to jednak nie przeszkadza fałszywej „prawicy narodowo-chrześcijańskiej” III RP, wprost przeciwnie zupełnie głośno zaczęto się w tych kręgach domagać… ukrainizacji prawosławia w Polsce.

Wojna z chrześcijaństwem

Także dla chrześcijanin obrządków zachodnich powinno być już zupełnie jasne, że wbrew zaciemniającej propagandzie nie mamy do czynienia z żadnym kryzysem (wyłącznie) prawosławia. Od dłuższego już czasu trwa natomiast bezwzględny atak, mający na celu rozsadzenie wspólnot chrześcijańskich od środka, co widzimy przy okazji kolejnych przypadków zastraszania wiernych, przejmowania i profanowania świątyń. To wszystko są nieodłączne elementy prowadzonej przez globalistyczny, neoliberalny, imperialistyczny Zachód duchowej kolonizacji chrześcijańskiego Wschodu.

Ukraina jest tylko kolejnym frontem tej wojny, jak były nimi wcześniej Bośnia, Kosowo czy Syria. Zniszczenie Kościoła jest wszak odwiecznym i niezmiennym celem Antychrysta, niezależnie od tego czy posługuje się on bombami i rakietami, demoralizującą anty-kulturą czy fałszywymi katechezami kłamliwych proroków. Wojna na Ukrainie jest również wojną religijną i ten jej duchowy aspekt nie może pomijany w żadnych analizach.

Groźba ukrainizacji polskiego prawosławia

Zagrożenia tak dotkliwie doświadczające Ukrainę i ukraińskich chrześcijan – przeniknęły także do Polski. Przyjazd blisko 5 milionów przesiedleńców z Ukrainy, przybywających z zamiarem stałego osiedlenia i korzystających z licznych przywilejów politycznych i finansowych – przekształca nasz kraj w państwo faktycznie dwunarodowe, a więc i dwukulturowe. Nowi przybysze, poczynając sobie bezczelnie, starają się zdominować zastane struktury, w tym i te kościelne. Pod pozorem ukrainizacji polskiego prawosławia – na terytorium kanonicznym Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego mamy do czynienia z próbami tworzenia alternatywnej hierarchii, podległej bezpośrednio sekcie Dumenki-Poroszenki-Zełeńskiego. Polskim biskupom zarzuca się „kolaborację z Moskwą”, denuncjuje się używanie rosyjskiego w kazaniach i starocerkiewno-słowiańskiego w Boskiej Liturgii, domagając się zastąpienia ich ukraińskim (nawet w parafiach polskich i białoruskich). Ba, nawet w dawnych parafiach ukraińskich atakuje się duchownych, którzy nie chcą przyjmować zapisków w intencji „walczących na Ukrainie przeciw rosyjskiej agresji”. Taka sytuacja miała miejsce np. w Lublinie, gdzie aktywiści banderowscy chcieli przejąć jedną z cerkwi i naciskali na władze duchowne i państwowe, by usunęły jej proboszcza.

Śmiertelny błąd katolickiej hierarchii

Hasła te wydają się nieprzypadkowo znajome. Od dawna występuje z nimi inne niebezpieczne narzędzie antychrześcijańskie – Ukraińska Cerkiew Uniacka, obecnie z powodzeniem współpracująca z sektą Dumenki. Uniaci działają nie tylko pod osłoną administracji państwowej, ale niestety także części hierarchii rzymsko-katolickiej, która toleruje ośrodki nazistowskiej, banderowskiej propagandy w uniackich seminariach duchownych i na katolickich uczelniach. To kolejny bardzo poważny błąd instytucjonalnego Kościoła w Polsce, po wcześniejszym poddaniu się COVID-dyktaturze państwowo-medialnych ciemniaków. Krok zaś to tym bardziej fatalny, że niemal na pewno nie ustrzeże katolicyzmu przed takim samym naciskiem imperialistyczno-banderowskim, z jakim od lat zmaga się już prawosławie.

Katolicy będą następni

Poparcie dla nazizmu i nienawiść do prawosławia do główne punktu wspólne sekty Dumenki, uniatów i władz w Kijowie, którym wsparcia udziela ślepo także podporządkowana Anglosasom III RP. Czy lepiej pamiętającym lata 90-te nie przypomina to koalicji nienawiści przeciw Jugosławii? Naziści, fałszywi chrześcijanie, fundamentaliści islamscy – zawsze ci sami wrogowie, zawsze w pierwszej linii walki przeciw Prawdzie, podobnie zresztą jak m.in. w Iraku i zwłaszcza w Syrii, gdzie chrześcijańskich wspólnot przed „demokratycznymi przyjaciółmi Zachodu” musiały bronić czy to wojska rządowe, czy proirańskie milicje szyickie. Nie miejmy jednak złudzeń. W Nowym Wspaniałym Świecie miejsca na chrześcijaństwo nie będzie w ogóle, dlatego po Asyryjczykach i jakobitach uderzyli w ukraińskich prawosławnych, ale na liście nie zabraknie i katolicyzmu.

Po wystąpieniu papieża Franciszka do młodzieży rosyjskiej jest tylko kwestią czasu, kiedy na Ukrainie wykreowana zostanie kolejna schizma, tym razem wymierzona w Kościół katolicki, a wraz z jej objawieniem rozpoczną się prześladowania wiernych podejrzanych o sprzyjanie „prokacapskiemu Rzymowi”. W procederze tym chętnie będzie zapewne uczestniczyć Cerkiew uniacka, która podobnie jak sekta Dumenki-Poroszenki-Zełeńskiego już przecież nawet nie udaje, że jest czymś więcej niż zapleczem banderyzmu w duchu fałszywej religijności i szowinizmu. Pierwszym sygnałem wydaje się być wystąpienie biskupa Skomarowskiego, który w imieniu Konferencji Episkopatu Ukrainy pouczył papieża o konieczności „odpowiedniego dialogu” z Kijowem. Niezależnie od tego czy stanowisko to zostało wymuszone, czy jest dowodem politycznej demoralizacji hierarchii katolickiej na Ukrainie – jest to znak, że rzekomy kryzys prawosławia staje się coraz wyraźniej bezpośrednim atakiem na całe chrześcijaństwo w jego kanonicznych formach i wartościach.

Na dzisiejszej Ukrainie nie ma już miejsca na inną wiarę niż ta w nazizm, ideologicznie przykrywający upadek państwa i jego oligarchiczny zarząd w interesie anglosaskiego imperializmu. Nie ma innych apostołów tej wiary niż aktorzy wynajęci do ról prezydentów, metropolitów, patriotów i duchownych. I nie ma innych świętych niż Bandera i jemu podobni.

A te grzechy bałwochwalstwa prowadzić mogą, niestety, tylko do dalszego męczeństwa.

Konrad Rękas

Wystąpienie na konferencji „Kršenje verskih prava sa posebnim osvrtom na Ukrajinsku pravoslavnu crkvu”, zorganizowanej 28. sierpnia 2023 r. w Belgradzie przez serbski Centar za Geostrateške Studije.

Por. także: https://chart.neon24.org/post/172889,kijowskiego-rezimu-wojna-z-panem-bogiem

Ikony Matki Bożej “Trójręcznej”

Икона Божией Матери «Троеручица».

Елейная Нам не дано предугадать, как наше слово отзовется.

https://cont.ws/@renome197/2593402

Икона Божией Матери «Троеручица» — чудотворная икона, почитаемая в Православной Церкви.

Свою славу икона Божией Матери «Троеручица» явила миру во время разгула иконоборческой ереси. 

История чудотворного образа

В 717 году византийский император Лев Исавр начал лютые гонения на почитателей икон. Ссылаясь на Ветхозаветные Заповеди, иконоборцы приравняли прежние священные изображения к идолам, а их почитателей обвинили в идолопоклонстве камням, доскам и стенам. На специально собранном Соборе древние иконы, мозаики, фрески и статуи предали анафеме и начали их замазывать, сжигать и разбивать, тех же, кто старался их защитить, предавали мучительной смерти.

Лишь за пределами византийских земель, в мусульманском Дамаске, православные не были стеснены в почитании икон. Причина была в том, что первым министром у местного халифа был ревностный христианин, богослов и гимнограф Иоанн Дамаскин (Мансур). Он родился ок. 676 г. в городе Дамаске, откуда и произошло его прозвище. За красноречие же его называли Хризороем, что означает «золотая струя».

Своим многочисленным знакомым в Византии Иоанн переправлял письма, в которых на основании Священного Писания и святоотеческих преданий доказывал правильность иконопочитания. Он написал тогда три трактата «Против порицающих святые иконы». 

«Я не поклоняюсь веществу, — спорил он со своими противниками, — но поклоняюсь Творцу вещества, сделавшемуся веществом ради меня, соблаговолившему вселиться в вещество и через посредство вещества соделавшему мое спасение».

Преподобный Иоанн Дамаскин

Мудрые вдохновенные писания привели в ярость византийского императора, но, поскольку автор посланий находился вне досягаемости, Лев Исавр решил прибегнуть к клевете. От имени Иоанна было составлено подложное письмо, в котором Иоанн будто бы предлагал императору свою помощь в завоевании сирийской столицы. Это письмо и ответ на него императора были направлены халифу.

Ни личная преданность Иоанна, ни его усердная служба не внушили халифу мысли проверить справедливым расследованием возведенную на Иоанна клевету. Он велел палачу отсечь у Иоанна правую руку, якобы начертавшую план измены, и повесить ее на городской площади в назидание всем.

Вечером, когда гнев раздраженного халифа немного поутих, преподобный Иоанн через друзей направил ему просьбу: «Умножается болезнь моя и несказанно меня мучит, и не могу иметь отрады, доколе рука моя, на позор повешенная, не будет мне отдана».

Правитель сжалился над страдальцем и повелел возвратить ему отсечённую кисть руки. Преподобный затворился в своей келье. Будучи твердо убежден, что, по словам Господа, все возможно верующим в него, Иоанн приложил руку к окровавленному суставу и всю ночь со слезами молился перед иконою Божией Матери об исцелении. После чего он задремал. В сонном видении предстала ему Богоматерь и сказала: «Ты исцелен, трудись же прилежно этой рукой».

Чудо исцеления Иоанна Дамаскина

Наутро, проснувшись, святой Иоанн увидел, что рука приросла, он мог шевелить пальцами, а на месте отсечения остался лишь еле видный рубец.

Иоанн Дамаскин излил свою благодарность к чудной Исцелительнице в дивном песнопении «О тебе радуется…», которая в позднейшей богослужебной практике стала использоваться как задостойник в литургии святого Василия Великого:

О Тебе радуется, Благодатная, всякая тварь,

Ангельский собор и человеческий род,

Освященный Храме и Раю Словесный,

Девственная похвало. из Неяже Бог воплотися

И Младенец бысть, прежде век Сый Бог наш.

Ложесна бо Твоя Престол сотвори.

И чрево Твое пространнее небес содела.

О Тебе радуется, Благодатная, всякая тварь, слава Тебе.

Чудесное исцеление руки Иоанна поразило всех в Дамаске, и халиф, убедившись в его невиновности, возвратил ему свою прежнюю дружбу. Но Иоанн желал исполнить обет, данный Пресвятой Богородице, и решил всего себя посвятить служению православной церкви. 

Издавна помышлявший о монашеской жизни, он отрекся от мира и, несмотря на просьбы халифа, желавшего загладить вину свою новыми милостями, оставил двор его и свою родину. 

Раздав имение церквям, родственникам и бедным и отпустив рабов на волю, Иоанн отправился с учеником своим и другом Космой, взяв с собою икону Божией Матери перед которой молился об исцелении, сначала в Иерусалим для поклонения святым местам, а потом в Лавру Саввы Освященного, где принял постриг.

В благодарность об исцелении преподобный приделал к нижней части иконы изображение руки из серебра, откуда и имя иконы – «Троеручица».

Так что рука, которую мы видим на иконе «Троеручица», не рука Богоматери, а дар в память о совершенном Ею чуде.

До XIII века от Р.Х. икона находилась в Лавре Саввы Освященного, а затем монахи передали ее Святому Савве, Архиепископу Сербскому, и она была перенесена им в Сербию.

Во время турецкого нашествия на Сербию, во избежание надругательства над святыней, хранители иконы положили её на осла и пустили животное на волю Божию. Со своей чудной ношей осёл беспрепятственно дошёл до Афонского монастыря Хиландар, где святыня была с благоговением принята братией.

Вскоре в монастыре не стало игумена, и насельники обители приступили к выбору нового наставника, но никак не могли прийти к единому решению.

Но однажды, придя утром на службу, все неожиданно увидели на игуменском месте икону Божией Матери «Троеручица».

Образ унесли на своё обычное место, но на следующий день он вновь появился на игуменском месте.

Решив испытать это необыкновенное явление, монахи запечатали дверь храма, но утром, сняв печати с двери, они вновь увидели икону на игуменском месте.

В эту же ночь одному монастырскому затворнику явилась Божия Матерь и сказала, что Сама благоволит управлять обителью.

С тех пор в Хилендарском монастыре нет должности игумена, а иноки для получения благословения на те или иные монастырские послушания прикладываются к руке Пресвятой Богородицы.

Описание иконы «Троеручица»

Древняя святыня, хранящаяся на Афоне, — это деревянная двусторонняя икона высотой около метра. В отличие от большинства икон типа Одигитрия, на иконе «Троеручица» Богородица держит Младенца правой рукой, а указывает на Него левой. Взгляд Пречистой устремлен вперед, на молящихся. Христос смотрит на Мать. В нижней части иконы, под правой рукой Богоматери, изображена человеческая кисть, составляющая часть серебряного оклада иконы. 

В русских списках существует традиция выписывать третью руку как бы принадлежащую Богоматери, а не приложенную отдельно.

Не запутаться, где чья рука, помогает понимание значения иконы «Троеручица». Само название Одигитрия (Путеводительница) и иконография этого образа напоминает, что Богородица указывает верующим путь к спасению. Одной рукой Она держит Младенца, Которому предстоит стать Спасителем мира, а другой — указывает на Него. Третья, дополнительная, рука, отлитая из металла, была добавлена на икону преподобным Иоанном Дамаскиным. Эта деталь рассказывает историю защитника святынь от иконоборцев.

Икона Божией Матери «Троеручица». Оригинал иконы из афонского монастыря Хиландар. Дата появления VIII век. Иконографический тип: Одигитрия. Местонахождение: Хиландар, Афон. Дата празднования: 11 июля, 25 июля.

——————————————————————————

Чудотворные списки иконы «Троеручица»

Списки чудотворной иконы «Троеручица» распространились во всех православных странах. Они прославились многими знамениями и исцелениями. Один из них находится с XVII века в Болгарии в Троянском монастыре.

На Руси «Троеручица» появилась 11 июля 1661 года. По просьбе Святейшего Патриарха Никона, с Афона, из Хиландарского монастыря, в Москву был доставлен список образа «Троеручицы», который был помещен в Воскресенском Новоиерусалимском монастыре (Новом Иерусалиме) под Москвой. Оттуда и стали распространяться по России списки иконы.

Список Троеручицы из Екатеринбурга

С него в 1716 году был снят другой список, с тех пор пребывающий в московском храме Успения в Гончарах (Болгарское подворье). С заступничеством этой святыни связывают то, что храм сей никогда, даже во времена наилютейших гонений на веру, не закрывался и сохранил все свои колокола.

Один из наиболее почитаемых в России списков «Троеручицы» находится в Московском Свято-Даниловом монастыре. Этот большой образ был написан во второй половине XVII века. Икона была возвращена в Даниилов монастырь в середине 80-х годов прошлого века.

Во время реставрации она явила свою чудотворную силу, просветляясь более, чем успевала сделать для этого рука реставратора, а у самого иконописца за время работы над иконой восстановилось зрение. Чудотворная икона находится в Троицком соборе.

Троицкий собор Данилова монастыря

В настоящее время храм является действующим, здесь совершаются воскресные и праздничные богослужения.

О чем молятся иконе Божией Матери «Троеручица»?

1. В первую очередь перед образом молятся от различных болезней, особенно болезней рук. Известны случаи массового исцеления от таких заразных болезней, как тиф и холера.

2. Икона Богородицы «Троеручица» считается покровительницей людей, занимающихся рукоделием и творчеством. Особенно почитают ее иконописцы и художники.

3. Как к Заступнице, к Пресвятой Богородице обращаются для защиты своего дома и семейного благополучия.

4. Молятся Ей и о здоровье и улучшения благосостояния наших близких.

Список иконы Храма на Крови

По всей нашей стране во многих православных храмах имеется икона Богородицы «Троеручица». Для любого прихожанина она может стать чудотворной, если с истинной верой обращаются к нему…

Источник.

Generał KGB Traktor [to imię] Gałkin alias Jego Świątobliwość Metropolita Ilja o Fatimie.

Generał KGB Traktor [to imię] Gałkin alias Jego Świątobliwość Metropolita Ilja o Fatimie.

Vladimir Volkoff, „Gość Papieża”.Wyd. Dębogóra 2005

[rok 1978, początek września. Pierwsze dni pontyfikatu Papieża Jana Pawła I. md]

=========================

[Raport dla Jego Świątobliwości Ilji od podwładnego, kapłana, kapitana KGB]:

Prace budowlane bazyliki w Fatimie rozpoczęto w roku 1928. 13 października 1930 roku Kościół katolicki ustami biskupa Leirii uznał objawienia Matki Bożej. 13 października 1942 papież Pius XII ukoronował „Najświętszą Marię Pannę z Fatimy” królową Portugalii i świata.  Oddawanie czci Najświętszej Marii Pannie z Fatimy było odtąd oficjalne i spowodowało liczne pielgrzymki, dochodzące czasami do liczby dwóch milionów osób rocznie.

Są to inne pielgrzymki niż te do Lourdes, mniej ważny bowiem jest w nich aspekt „uzdrawiania chorych”, stąd  młode małżeństwa udają się często do Fatimy, aby tam prosić o błogosławieństwo dla swojego szczęścia.  W odróżnieniu od Lourdes przesłanie z Fatimy nie zawiera żadnych udziwnień teologicznych. Matka Boża prosi przede wszystkim o modlitwy – głównie w formie różańca, bardzo rozpowszechnionego u rzymskich katolików – a osobiste poświęcenia mają na celu zbawienie  grzeszników.

Arcybiskup podrapał się w czubek nosa.

  ,,Udziwnienia teologiczne?” Wiem, co ten Jurij chce przez to powiedzieć. Nie było mowy o Niepokalanym Poczęciu. Tak, ta Matka Boża zachowuje się w sposób doskonale prawosławny.  Różaniec? Oni mają różaniec, my modlitwę Jezusową. Technika  zaś jest ta sama”.  Anioł z wizji początkowych miał podobno nauczyć dzieci modlitwy, która szła w tym samym kierunku. „Proszę o łaskę dla tych, którzy  nie wierzą, którzy nie wielbią, którzy nie mają nadziei i nie kochają”. . .  ,,Cóż, komunia świętych. U nich to dogmat z odwracalnością  zasług, u nas to wiara. Czyli podobnie”. 

I podał im komunię pod dwiema postaciami…  „A to. .. to naprawdę zaskakujące. Dlaczego pod dwiema postaciami? Wiem, że robią to czasami od drugiego Soboru Watykańskiego i że robili to zawsze w rytach wschodnich, ale żeby wtedy, w środku Portugalii, schodził anioł z nieba, aby ustanowić nie dyskryminującą nikogo komunię… Tylko księża przyjmowali wtedy komunię pod dwiema postaciami. Może anioł też był prawosławny?”.

Przesłania fatimskie mają trzy części, tak zwane „tajemnice”, gdyż ich wyjawienie nie było równoczesne. 

Pierwsza tajemnica. Chodzi o wizję piekła, podobną do „oceanu ognia“. Pastuszkowie podobno widzieli „zanurzone w tym ogniu demony i dusze, jakby głownie, przejrzyste i czarne, albo brązowe o ludzkich kształtach. Płynęły w ogniu, podtrzymywane przez płomienie, które unosiły się same wraz z chmurami dymu, opadając na wszystkie strony, podobne do iskier w czasie wielkich pożarów, jakby nieważkie. Krzyczały i jęczały z boleści i beznadziei, które to krzyki przerażały, powodowały drżenie i strach… Demony miały straszne, odpychające postacie nieznanych zwierząt i były jak rozpalone czarne węgle.

Temat nie był dobry do śmiechu, ale arcybiskup uśmiechnął się mimo wszystko.  „Nie wiem, co myśleć o tej wizji, ale rozpoznaję tu rękę mojego Jurija, nie oszczędził mi ani jednej iskry, ani jednego jęku. Na pewno zainspiruje go to do niedzielnego kazania”. 

Druga tajemnica. Poza proroctwami na temat końca pierwszej wojny światowej i początku drugiej (o ile nie nastąpi zbiorowa skrucha). .. 

Proroctwa zrealizowane”. 

…Najświętsza Maria Panna z Fatimy chce poświęcenia Rosji jej przeczystemu sercu (kult rzymskokatolicki pochodzący z XVII wieku i wprowadzony przez świętego Jana Eudesa).

Jeżeli moje prośby zostaną wysłuchane – powiedziała Matka Boża 13 lipca l9l7 roku –  Rosja się nawróci i nastanie pokój. Jeżeli nie, rozniesie swoje błędy na cały świat”.

Ilja wstał podekscytowany.  ,,Rosja?”.  Poczuł gryzące wyrzuty sumienia.  ,,Zapomniałem, że Najświętsza Maria Panna zajmowała się Rosją -jak mogłem !”.  Odwrócił się w stronę małej przedziurawionej ikony przedstawiającej Marię. To była naiwna litografia bez żadnej wartości artystycznej. Odbarwione tło było żółtawe, Maria miała koronę bardzo zdobioną, żółtą, a pod koroną czerwony welon opadał na suknię  tego samego koloru. Twarz miała miłą z maleńkimi usteczkami i poważnym spojrzeniem. Na lewym ręku trzymała Dziecię, które w rękach dzierżyło papirus. Prawą ręką nieśmiało wskazywała swojego syna. Kolano dziecka, a w konsekwencji i pierś Marii, do której przyciskała Dziecię, przedziurawione było jakimś gwoździem wbitym w ikonę jakieś pięćdziesiąt lat wcześniej. i  „Biedni ludzie! – pomyślał llja po raz kolejny – Nadal  krzyżują Naszego Pana”. 

Potem wrócił do tekstu. Najświętsza Maria Panna zajęła się Rosją i to zajęła się nią w najtragiczniejszym momencie jej historii. Czymże były jarzmo tatarskie i okres niepokojów w porównaniu z rewolucją? Zajęła się Rosją w momencie, kiedy kraj miał się pogrążyć w piekle szatańskich prześladowań ze wszystkimi pokusami, jakie tego typu prześladowania ze sobą niosą.

„Rzeczywiście, to piekło, które widzieli pastuszkowie, czy to  nie nasze przyszłe męczeństwo? Ale dlaczego dowiedzieli się o tym mali Portugalczycy, dzieci, które z pewnością nigdy nawet nie słyszały o Rosji? A jeżeli naprawdę była to Matka Boża, dlaczego przemówiła do Portugalczyków? Czy nie lepiej było do Rosjan? Tak, pewnie wiara trochę u nas osłabła. Może staliśmy się zbyt światowi, rytualistyczni, racjonalni, może nazbyt zatopieni byliśmy w wirach rewolucji, by usłyszeć takie przesłanie, podczas gdy trójka pastuszków, analfabetów….  Ale jednak to  dziwne. l9l7 rok, brzeg Atlantyku, trójka pastuszków, a Matka Boska mówi im o Rosji! I mówi im, że Rosja ‹‹rozniesie swoje grzechy po świecie››.

Zastanówmy się”.  Chodził dookoła celi.  Załóżmy, że pastuszków zbytnio oczarował rzymski Kościół katolicki, albo nawet załóżmy, że to katolicy mają rację, a my, prawosławni, po prostu się mylimy. Czy w jednym albo drugim przypadku istnieje jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że Maria,  wspominając rosyjskie „błędy”, miała na myśli schizmę? Schizmę, w którą weszliśmy, idąc za Grekami, schizmę, którą nie przejmowała się przez tysiąc lat, i w „rozprzestrzenianiu” po świecie nie braliśmy żadnego udziału.

I nagle miałaby powiedzieć: ‹‹Trzeba, żeby Rosja poddała się papieżowi, bo jeśli nie,  to. . .?››. Wiem, że tak właśnie wierzy ten angielski student, które-  go Wiera teraz oprawia, ale to absurd. Jedyne błędy, które Rosja rzeczywiście próbowała „roznieść na cały świat”, to błędy polityczne, których powodem był ateizm, a w który wpadła dlatego,  że zafascynowała się zachodnimi myślicielami: Rousseau, Babeufem, Heglem, Marksem. . . I prawdą jest, że wystarczyłoby, by wróciła do chrześcijaństwa, aby pokój, choćby czasowo, został zaprowadzony. I to trójka pastuszków z Portugalii dostaje misję, by o tym powiadomić świat?”.

Należy dodać, że ta prośba jest potwierdzona inną wizją, wizją z 1929 roku, w trakcie której Matka Boska objawiła się Łucji, najstarszej z trójki pastuszków, która została karmelitanką w Tuy w Hiszpanii, i miała jej powiedzieć: „Nadszedł moment, w którym Bóg prosi Ojca Świętego, aby w połączeniu z wszystkimi biskupami świata poświęcił  Rosję mojemu niepokalanemu sercu, obiecując ją uratować”.  

Poświęcenia tego nigdy nie dokonano. 13 października 1942 roku, w 25 rocznicę ostatniego objawienia, papież poprosił tylko, by Najświętsza Maria Panna obdarowała pokojem ,,ludy podzielone przez błędy i niezgodę” i aby sprowadziła je „do jedynej owczarni Chrystusa, do jedynego i prawdziwego pasterza”. Nie wymienił Rosji.

7 lipca 1952 roku  papież poszedł o krok dalej. Napisał „do ludów Rosji” list apostolski, w którym mówi: ,,Poświęcamy, w szczególny sposób, wszystkie narody Rosji niepokalanemu sercu Dziewicy Maryi”.

Wyraźnie jednak mowa jest o narodach Rosji, a nie o samej Rosji i że „wszyscy biskupi świata” wcale nie biorą w tym udziału i że to zdarzenie nie jest nawet uroczyste.  Do dzisiaj to formalne poświęcenie, o które prosiła (według słów siostry Łucji) Matka Boska papieża, nadal nie miało miejsca.

Jego Wielebność usiadł i jeszcze raz odczytał ten ustęp.  Że poświęcenie nie miało jeszcze miejsca, dziwne nie było. Od pewnego czasu Watykan targował się ze Związkiem Radzieckim. Sam Ilja uczestniczył w tajnych negocjacjach, które zaprowadziły prawosławnych obserwatorów na Sobór Watykański II, w zamian za zaniechanie ponownego potępienia komunizmu.

Pomiędzy Dziewicą Maryja, która mogła poczekać, a Ostpolítik, która była sprawą aktualną, Stolica Apostolska, wraz z jej zobowiązaniami na  świecie, zdecydowała się zająć tym, co pilniejsze. Prawdę powiedziawszy, generał-arcybiskup nie był człowiekiem na odpowiednim miejscu, by oburzać się, że niebo ma układy z ziemią.

Wyrażenie „narody Rosji” mogło być wybiegiem. Chcieli poświęcić narody, ale nie świętą Rosję z jej własnym przeznaczeniem. Może też chodziło o oddzielenie tych „poświęconych” narodów od Rosji, która poświęcona nie była, i aby sprowadzić je powoli „do jedynej owczarni Chrystusa, do jedynego i prawdziwego pasterza”, co byłoby trudniejsze, niż gdyby Rosja biorąca swoją istotę z prawosławia znajdowała się już pod ochronnym płaszczem Serca Maryi.

Ilji wydawało się jednak, że najważniejsza formuła, najwięcej mówiąca, która łatwo mogła ujść niezauważona, była taka: „W połączeniu z wszystkimi biskupami świata. .. Ojciec Święty  w połączeniu z wszystkimi biskupami świata.., W połączeniu.  Wszyscy biskupi świata. Wszyscy biskupi..”      

Ilja spuścił oczy na wielobarwną ikonę, oznakę władzy, wiszącą na jego szerokiej piersi.  Znów zabrał się do czytania.

Trzecia tajemnica. Trzecia tajemnica nie została jeszcze wyjawiona.  Była zapisana na kartce papieru z zeszytu szkolnego, na której Łucja zapisała tekst 9 stycznia 1944 roku swoim regularnym pismem, pełnym prawdopodobnie błędów ortograficznych. Kartka ta znajduje się w kopercie, którą w rękach miał Wielebny da Silva, biskup Leirii, który to później włożył ją w drugą, zalakowaną kopertę. Po jego śmierci kopertę tę przekazano kardynałowi Lizbony. Jego Wielebność Venancio, zastępca da Silvy, miał okazję zobaczyć przez prześwit, że wiadomość zapisana była na kartce o marginesach trzy czwarte centymetra.  Siostra Łucja prosiła, aby sekret został wyjawiony światu albo po jej śmierci albo w roku 1960 (data podana bez wyjaśnienia przez Matkę Bożą, kiedy przemawiała do Łucji).

Watykan zabrał kopertę w roku  1957. Papież Pius XII, nie otwierając jej, prawdopodobnie schował ją w sejfie. Papież Jan XXIII dowiedział się o niej, dołączył do niej notę, która została włożona do jednej z dwóch kopert i zdecydował się, by minął rok 1960 bez wyjawiania sekretu.

Takie podał powody: l. Siostra  Łucja żyje nadal. 2. Watykan zna już zawartość pisma. 3. Mimo że Kościół uznaje objawienia fatimskie, nie chce brać odpowiedzialności za  prawdziwość słów, które, jak mówią pastuszkowie, miała wypowiedzieć Matka Boska.

W tych okolicznościach jest prawdopodobne, że trzecia tajemnica fatimska pozostanie sekretem na zawsze.

Z tego, co wiadomo, siostra Łucja żyje nadal. Obecny papież Paweł VI złożył jej nawet wizytę.  Ilja powoli złożył kartki.  Wynikało z nich coś, o czym miał ochotę napisać.  Jako że w celi nie miał nic do pisania (nie dowierzał temu, co  mnisi nazywają „myślami”, a co ich oddala od Boga) poszedł do  swojego biura. Całkowity kontrast. Bogate meble z brzozy karelskiej. Brokatowe zasłony i firany. Ikony na złotych blachach, a nad nimi czerwone lampki.  Usiadł przy biurku i zaczął pisać:

1. Święta dziewica z Fatimy:

– Nie mówi o niepokalanym poczęciu. 

– Daje komunię pod dwiema postaciami.

– Uznaje komunie świętych.

– Niepokoi się o Rosję w momencie najstraszniejszym w historii  tego kraju. 

– Chce uczestnictwa wszystkich biskupów w poświęceniu Rosji jej Sercu – a ani Kościół prawosławny, ani katolicki nigdy nie podawały w wątpliwość swoich święceń biskupich. 

2. Papiestwo:

Nie wykonuje woli Świętej Dziewicy wyrażonej w drugiej tajemnicy

– Odmawia wyjawienia trzeciej.

3. Dlaczego?

Wrócił do swojej celi, ukląkł, długo się modlił, w końcu wstał i powiedział głośno

– Muszę pojechać do Fatimy.       

Schizma bez Rusi. Ruś – patrocinium beati Petri. Rozdarte serce Rusi. Cz II.

Schizma bez Rusi. Ruś – patrocinium beati Petri.

Rozdarte serce Rusi. Cz II.

Ryszard Mozgol Zawsze Wierni nr 4/2022 (221) https://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/3069

Ruś specjalnie nie odczuła zerwania jedności kościelnej z Rzymem. Przez długi czas informacja ta mogła najwyżej oddziaływać na środowiska zakonne, ulegające wpływom greckim. Propaganda rosyjska XIX wieku brała sobie za punkt honoru udowodnienie, że po 1054 r. nastąpiło automatyczne zerwanie z Zachodem. Jak pisze rosyjski badacz Michał baron Taube, ta hipoteza nie wytrzymuje najmniejszej krytyki. Przedstawione powyżej fakty związane z dramatycznymi wydarzeniami 1054 r. przypadały na czas rządów „łacińskiego” księcia kijowskiego Jarosława (†1054), utrzymującego ścisłe związki polityczne z papieżem Benedyktem VIII (1012–1024) i wojującego przeciwko Bizancjum. Zerwanie jedności z Rzymem przez Bizancjum, na Rusi poprzedzał rozgrywający się w latach 1039–1043 spór księcia z metropolitą kijowskim, odmawiającym kanonizacji księcia Włodzimierza kijowskiego, oraz trzyletnia wojna z Cesarstwem Bizantyjskim w latach 1043–1046. W momencie zerwania jedności na tronie metropolity kijowskiego zasiadał zaufany człowiek Jarosława, Filaron, piastujący swój urząd bez przyzwolenia Konstantynopola. Jak pisze Taube, schizma „zastała Kościół ruski samodzielny i oderwany kanonicznie od działań patriarchatu bizantyjskiego”. Interesujący jest fakt, że papieska misja, udająca się do Konstantynopola w celu zażegnania tego bolesnego rozłamu, wybrała okrężną drogę przez Kijów, gdzie została przywitana z wszelkimi honorami przez wielkiego księcia i ruskie duchowieństwo. Właśnie w Kijowie doszło do ważnego spotkania pomiędzy legatem kard. Humbertem a wysłannikami bizantyjskiego cesarza Konstantyna, którzy prosili przedstawiciela papieża o przekazanie kopii sporządzonego dekretu ekskomunikującego Cerulariusza. Przy pomocy tej właśnie kopii przywiezionej a civitate Russorum – co odnotowano w jednej z kronik – cesarz udowodnił „bizantyjskiemu papieżowi” fałszerstwa tekstu. Cytowany już prawosławny historyk Kościoła Gieorgij P. Fedotow pisał, że w okresie kijowskim, nie istniały ani polityczne, ani psychologiczne powody do separacji, bo „Ruś była otwarta zarówno na Zachód, jak i na Wschód”.

Jedynym eksponentem polityki patriarchatu konstantynopolitańskiego na Rusi było duchowieństwo zakonne: liczni Grecy i Bułgarzy – zwykli mnisi i przełożeni o bardzo różnych poglądach dotyczących sporu – przebywający na tym terenie. Właśnie w zaciszu klasztornym, przede wszystkim w Ławrze Peczerskiej, powstawały pod koniec XI wieku i przez XII i XIII wiek najbardziej zaciekłe teksty antyłacińskie. Jednym z nich jest szeroko znana Powieść minionych lat, o której Koneczny napisał z pewną przesadą, że jest to w całości dzieło, „w którym szalona nienawiść do «łaciństwa» idzie o lepsze z niesłychanym nieuctwem teologicznym”. Zdaniem autora latopisu, łacińscy duchowni żenią się albo z jedną niewiastą, albo z siedmioma, poza tym odpuszczają grzechy przy pomocy odpustów, „co jest najgorsze ze wszystkiego”4. Społeczeństwo ruskie było odporne na ten rodzaj propagandy, tym bardziej, że była ona głoszona przez znienawidzonych Greków, ale trzeba również przyznać, że wysuwane argumenty teologiczne i liturgiczne były dla ruskich elit politycznych i prostego ludu po prostu niezrozumiałe. W Nowogrodzie w XII wieku kobiety, wraz z dziećmi, powszechnie korzystały z posługi kapłańskiej tzw. duchownych Waregów (łacinników). Metropolita Hilarion (1051–1055) w swoich dziełach, pisanych przecież w czasach rozłamu, nie wspomina ani słowem o rzekomych różnicach teologicznych i liturgicznych. Na początku XII wieku książę Włodzimierz Monomach domagał się wyjaśnień od patriarchatu konstantynopolitańskiego odnośnie do różnic między Kościołami zachodnim i wschodnim. Od metropolity greckiego Nicefora otrzymał odpowiedź, która ograniczała się do powtarzanego za Cerulariuszem zarzutu dotyczącego używania opłatka. Jednak w tym samym czasie Teofilakt, arcybiskup Ochrydy w Bułgarii, oficjalnie głosił, że żadne zarzuty pod adresem łacinników nie dotyczą prawd wiary, natomiast wynikają one z rywalizacji i braku „autentycznego ducha chrześcijańskiej miłości”.

Ruś – patrocinium beati Petri

Następujące po 1054 r. zbliżenie książąt Rusi z Konstantynopolem lub Rzymem było w dużej mierze podyktowane względami politycznymi. Dla społeczeństw księstw ruskich, dla których sprawy polityki były obce, nabierały one nierzadko głębokiego znaczenia religijnego. W trakcie rywalizacji między Rzymem a Konstantynopolem, do XIII wieku społeczeństwo opowiadało się przeważnie po stronie papieża, na co można znaleźć liczne dowody.

Jednym z przykładów takich zależności politycznych między książętami ruskimi a papiestwem i Europą zachodnią była sprawa księcia Izasława. Po śmierci księcia Jarosława Mądrego na Rusi nastąpiło rozbicie dzielnicowe. Centrum politycznym pozostał Kijów, gdzie na tronie książęcym zasiadł najstarszy syn Jarosława – Izasław. Utrzymał się na nim niedługo, obalony przez koalicję młodszych braci. Pozbawiony władzy książę musiał uchodzić z kraju, by szukać wsparcia poza jego granicami. Przez jakiś czas przebywał na dworze Bolesława Śmiałego, prosił o pomoc cesarza Henryka IV, w końcu zdecydował się na wysłanie specjalnego poselstwa do papieża Grzegorza VII. Do Rzymu wyruszył jego syn Jaropełk Piotr, by z rozkazu ojca oddać całą Ruś pod opiekę następcy św. Piotra – patrocinium beati Petri.

Grzegorz, pomimo trwającego sporu z Henrykiem IV, wystąpił w obronie słusznych roszczeń Izasława i przekazał jego synowi dwa posłania – pierwsze dla samego Izasława, zaś drugie dla Bolesława Śmiałego, z rozkazem rozpoczęcia działań wojennych na Rusi. Jak wiemy, dla polskiego króla zakończyły się one fatalnie… Niemniej dzięki staraniom katolickiej Europy w 1077 r. Izasław powrócił do Kijowa. Jego syn Jaropełk Piotr, który został księciem włodzimiersko-wołyńskim i turowskim, wraz ze swoją matką, polską księżniczką Gertrudą, pozostał aż do swojej tragicznej śmierci wiernym poddanym papieża. Na monetach umieścił podobiznę pierwszego papieża, a w Kijowie jego staraniem wzniesiono kościół pw. św. Piotra Apostoła. Natomiast księżnej Gertrudzie Ruś zawdzięcza wspaniały psałterz, tzw. Liber praecum Gertrudis, zawierający modlitwy do św. Piotra i ilustracje przedstawiające Jaropełka, jego żonę i Gertrudę oddających cześć św. Piotrowi i Zbawicielowi. Na kuriozum zakrawa fakt, że Jaropełk Piotr, katolicki książę Rusi, został zaliczony przez prawosławie w poczet świętych i jest czczony 21 listopada.

Ale przypadek Izasława i Jaropełka nie był na Rusi odosobniony. W 1255 r. książę halicki Daniło Romanowicz, ostatni wielki przedstawiciel „zachodnioeuropejskich” władców ruskich sprzed katastrofy tatarskiej, jak pisał o nim rosyjski historyk baron Taube, przyjął koronę i tytuł króla Rusi (rex Russiae) od samego papieża.

O tym, że stosunki Rusi z papiestwem nie były jednostronne i nie były wyłącznie zabiegami peryferii Europy o względy hegemona, świadczą wydarzenia, które rozgrywały się ok. 1089 r. W tym czasie do Kijowa przybyło poselstwo antypapieża Klemensa III (1080–1100), liczącego na udzielenie mu poparcia przez ruskiego księcia oraz metropolitę Jana II i związane z tym wzmocnienie swojej pozycji w Europie wobec papieża Grzegorza VII. Metropolita, pomimo poparcia bizantyjskich zarzutów wobec Kościoła rzymskiego, przyjął poselstwo z wszelkimi honorami i odpowiedział Klemensowi III, używając wyłącznie zwrotów należnych prawowitemu papieżowi, a więc uznając władzę Rzymu. Pochodzący z Grecji metropolita kijowski Jan przez posłów informował antypapieża o toczących się z Konstantynopolem rozmowach, które żywo interesowały Klemensa III. Następca Jana II, metropolita Efrem II (+1093), kontynuował politykę swojego poprzednika. Po wyborze na stolicę metropolitalną (1091) wysłał zwyczajowe poselstwo do papieża w celu uzyskania potwierdzenia swojego wyboru, które otrzymał bez przeszkód.

Jak widać, związki Rusi z łacińską Europą do XIII wieku były żywe i oparte na pełnej łączności z papieżem. Ruskie elity polityczne – świeckie i duchowne – były zainteresowane takimi kontaktami w tej samej mierze, co papiestwo i władcy Zachodu. Powoływanie się na pełne podporządkowanie religijne i polityczne Rusi Konstantynopolowi, należy do XIX-wiecznej fikcji historycznej, podbudowującej rosyjski mit polityczny.

Społeczeństwo Rusi a katolicyzm

Warto przyjrzeć się również związkom łączącym ludność Rusi z łacińską Europą. Wynikały one w wielu przypadkach z głębokiej religijności ludu ruskiego. Liczni pielgrzymi z Rusi włączali się w rwący potok ludzi, którzy z modlitwą na ustach przemierzali Europę i Bliski Wschód. W takich miejscach, jak Rzym, Jerozolima czy Betlejem, nie dziwią inskrypcje i notatki o gościach z odległej Rusi. Źródła niemieckie pełne są wzmianek o peregrinantes de Ruzia, którzy przechodzili przez ziemie cesarstwa, wędrując do Rzymu, a nawet Composteli. Ihumen Daniło odwiedził Ziemię Świętą w początkach XII wieku, gdy była ona integralną częścią Christianitas. Księżna Prakseda, pochodząca z linii książąt połockich, odbywała pielgrzymkę do Rzymu, w którym pozostała przez siedem lat „służąc Bogu”, i gdzie zmarła w 1239 r.

Bardzo popularne były pielgrzymki do włoskiego miasta Bari, dokąd przeniesiono ze Wschodu otaczane czcią prochy św. Mikołaja Cudotwórcy (1087), co było wyraźnym działaniem antybizantyjskim. Na Rusi przyjęto to bez jakichkolwiek oporów, podobnie jak odrzucone przez patriarchat konstantynopolitański przesunięcie wspomnienia tego świętego na 9 maja. Zarządzenie papieskie na Rusi wprowadził wspomniany już metropolita Efrem II.

Innymi przejawami silnych związków łączących ówczesną Ruś z cywilizacją łacińską był kult świętych charakterystycznych dla Europy Zachodniej i wynikające z tego sprowadzanie relikwii, obrazów i figur, typowych dla zachodniego kręgu kulturowego, oraz udział Rusi w procesie powstawania fundacji kościelnych. Są to jednak mało znane sprawy. Na Rusi był rozpowszechniony kult papieża i męczennika św. Klemensa Rzymskiego (90/92–101), który po schizmie został patronem licznych kościołów. Książę Izasław szczególną czcią darzył św. Wojciecha. Ruskie dokumenty wspominają o wotum książęcym – sztandarze podarowanym katedrze gnieźnieńskiej. Zapiski kościelne wskazują, że na rzekomo prawosławnej Rusi wierni czcili katolickich świętych: czeskich, skandynawskich i angielskich. W XII wieku modne stały się budowle kościelne nawiązujące wprost do sztuki romańskiej. Prócz ikon przedstawiających Matkę Bożą czcią otaczano wizerunki Madonny Dalmackiej, Weneckiej, Sycylijskiej, Rzymskiej, a nawet Hiszpańskiej. Figura św. Mikołaja Cudotwórcy w soborze mikołajewskim w Możajsku, tak ważna od XVI wieku dla dopełnienia rytu koronacyjnego carów, jest ewidentnym przykładem silnego oddziaływania kultury Europy Zachodniej na Ruś. Arystokracja ruska w pierwszej połowie XII wieku wspierała budowę klasztoru św. św. Jakuba i Gertrudy w Ratyzbonie, przekazując na ten cel jałmużnę w wysokości około 100 marek. W tym samym czasie współfinansowano budowę klasztoru w Lugumkloster w Szlezwiku-Holszynie. Z drugiej strony sobór Uspienski kijowskiej Ławry Peczerskiej, „ostoi” prawosławia na Rusi, został ufundowany przez pochodzącego ze Skandynawii Warega Szymona (1073), pieniądze na budowę kościoła św. Mikołaja w Kijowie przekazał Wareg Holmi, a monastyr w Nowogrodzie powstał w 1106 r. z inicjatywy „Rzymianina Antoniego”. Trudno przypuszczać, aby były to przejawy ówczesnego ekumenizmu. Przykłady te świadczą raczej o katolickości Rusi, która znajdowała się na rozdrożu pomiędzy Rzymem a Konstantynopolem. Niewątpliwie przywiązanie do katolicyzmu było wielkie, choć nie można też bagatelizować wpływów patriarchatu konstantynopolitańskiego.

Mimo wszystko Ruś była traktowana jak kraj misyjny. Do walki ze schizmą, ale również chrystianizacji plemion pogańskich na Wschodzie, przystąpiły zakony. Szlakiem św. Brunona ruszyli mnisi augustiańscy z Bremy, głosząc Ewangelię wśród Liwów i Estów (1184 r.), wspierani po krótkotrwałym zatargu przez księcia połockiego Włodzimierza. W Kijowie niemalże bez przerwy znajdowali się przedstawiciele klasztoru św. Emmerama z Ratyzbony.

W XIII wieku w Kijowie została stworzona placówka dominikańska przy łacińskim kościele Dziewicy Maryi (za tę placówkę odpowiedzialny był pochodzący ze Śląska św. Jacek Odrowąż i jego macierzysty krakowski klasztor dominikanów). Papież Grzegorz IX powierzył opiekę nad ruskimi katolikami polskim biskupstwom we Wrocławiu, Krakowie i Lubuszu. Wśród popularnych na Rusi klarysek znajdowały się liczne przedstawicielki rodów książęcych – co może być zaskakujące – wschodniego obrządku. Wydaje się, że tradycja liturgiczna Wschodu była przez te zakony w pełni respektowana, a ślady tego możemy jeszcze odnaleźć w XIV wieku w nadaniach króla Korony Polskiej – św. Jadwigi Andegaweńskiej.

Z powyższych faktów wynika, że wydarzenia 1054 r., które doprowadziły do rozłamu w Kościele, nie miały na Rusi zbyt dużego znaczenia. Podobnie zdobycie Konstantynopola przez krzyżowców w 1204 r. nie odbiło się tam specjalnym echem. Ziemia św. Włodzimierza pozostawała w łączności z Kościołem katolickim.

Głowa św. Klemensa patrzy na Zachód

Stosunki rusko-bizantyjskie od początku nie układały się zbyt dobrze. Rok 1054 poprzedzały liczne konflikty książąt kijowskich z Konstantynopolem. Sytuacja nie zmieniła się po schizmie. Bizantyjczyków na Rusi nie darzono zaufaniem. Największy spór, który rozpoczął się w 1147 r. i trwał do 1155 r., dotyczył zależności Kijowa od patriarchy Konstantynopola. Ujawnił on w całej rozciągłości apetyty Bizancjum na rozciągnięcie swego panowania duchowego i świeckiego nad Rusią. Książę kijowski Izasław Mścisławicz, wnuk Monomacha, doprowadził do obsadzenia stolicy metropolitalnej w Kijowie przez cieszącego się dużym autorytetem mnicha Klimę. Wybór ruskiego mnicha dokonany przez ruskiego księcia bez porozumienia z „papieżem Wschodu” z Konstantynopola budził wątpliwości. Bizancjum zażądało pozbawienia metropolity Klimy urzędu. Zwołany przez hierarchów ruskich sobór był wyraźnie podzielony, chociaż zwolennicy Konstantynopola działali głównie w obawie o swoje godności. Większość stanowili stronnicy Klimy, a jednocześnie zwolennicy Rzymu.

Biskup czernichowski, odwołując się do nadużywanego przez Konstantynopol zwyczaju, powiedział: „Wiem, że biskupi stanowią sobą sobór, mają prawo ustanowić metropolitę; ponieważ u nas znajduje się głowa św. Klemensa – jeśli Grecy stawiają patriarchę ręką św. Jana, to i my możemy postawić metropolitę”. „Tak też uczynili” – napisał kronikarz. Taube podkreślał, że ustanowienie metropolity kijowskiego bez zgody patriarchy nastąpiło sto lat po schizmie, „która miała zerwać wszelką duchową więź między Rusią a Rzymem i na zawsze związać Ruś z Bizancjum”. Na przeszkodzie zakusom patriarchatu stanęła głowa św. Klemensa, papieża męczennika, otaczana na Rusi czcią od czasów, kiedy według tradycji przyniósł ją na Ruś św. Cyryl.

Badania prawosławnego rosyjskiego historyka A. Pawłowa z drugiej połowy XIX wieku wskazują, że na Rusi nie zapomniano o prymacie św. Piotra ani w sferach duchownych, ani wśród elit świeckich. Działania hierarchii bizantyjskiej w Kijowie odczytywano jako bezprawną uzurpację. Metropolici kijowscy trzymali się litery 28. kanonu Soboru Chalcedońskiego (451), na którym przyjęto, że patriarcha Konstantynopola posiada drugie miejsce w hierarchii Kościoła po biskupie rzymskim5. W ten sposób rozstrzygnięto pytanie postawione przez patriarchę Aleksandrii sto lat wcześniej, w czasie Soboru w Nicei (325), które przez arcybiskupa Konstantynopola zostało wykorzystane do próby wzmocnienia swojej pozycji. To wtedy pojawił się argument, wykorzystywany w zmodyfikowanej formie od XVI wieku przez patriarchat Moskwy, że pozycja Konstantynopola wynika z przeniesienia stolicy cesarstwa nad Bosfor. Na Soborze Chalcedońskim pogląd ten nie uzyskał szerszego poparcia, a papież Leon (440–461) uzyskał od bizantyjskiego cesarza Marcjana i cesarzowej Pulcherii jego uroczyste odwołanie. Na nowo przypomniał go Cerulariusz kilkaset lat później.

Śmierć i zniszczenie

Przełomowym momentem w dziejach tej części Europy był najazd mongolski. Wydarzenie, które odcisnęło piętno przede wszystkim na dziejach politycznych i kulturowych, ale też religii Rusi. Okupacja tatarska zniszczyła uprzywilejowaną pozycję Kijowa i mocno osłabiła jego panowanie na Wschodzie, pozwalając na swobodny rozwój pogańskiego państwa litewskiego; wreszcie zaprzepaściła starania mające na celu trwałe zespolenie Rusi z Zachodem, przez pełne włączenie w obręb Kościoła katolickiego, oddając dziedzictwo św. Włodzimierza prawosławiu.

W 1218 r. posuwające się na zachód plemiona mongolskie, pobiły na rozległych stepach Kubania żyjące tam koczownicze plemiona Alanów, Połowców i Czerkiesów. Pokonani Połowcy zwrócili się o pomoc do książąt ruskich, którzy rozpoczęli żmudne przygotowania do obrony. W maju 1223 r. połączone wojska książąt ruskich poniosły dotkliwą klęskę nad rzeką Kałką. Ruski latopis notował: „Wskutek grzechów naszych przyszły nieznane ludy, o których nikt nie wie, co za jedni są, skąd się wzięli i jaka ich wiara. A zwą ich Tatarami”. W jednej bitwie Ruś straciła sześciu książąt, siedemdziesięciu wojewodów i wielkich bojarów, dziesięć tysięcy wojowników, nie licząc poległych Połowców. Trzynaście lat później rozegrał się finał dramatu. Pod ciosami piekielnych wojowników tatarskich legło w gruzach księstwo riazańsko-muromskie, spalono doszczętnie księstwa włodzimierskie, smoleńskie i czernichowskie. W listopadzie 1240 r. Tatarzy – „wysłannicy Tartaru” – stanęli pod murami Kijowa, który po krótkiej i desperackiej obronie został zdobyty. W mieście urządzono rzeź, mordując tysiące osób. Taki sam los spotkał Halicz…

Kronikarz kijowski, mnich Serapion odmalowywał tragiczną sytuację Rusi słowami:

Poczuliśmy na sobie srogość Boga naszego. Zniszczone cerkwie Boże, splugawione naczynia święte, ciała świątobliwych mnichów ptakom rzucone w śnieg, krew ojców i braci naszych […] napełniła ziemię. Zginęła moc naszych książąt i wojewodów, dzielni nasi, napełnieni strachem, uciekli. Większa część braci naszych wywieziona w niewolę. Wsie nasze zarosły trawą i wielkość nasza została poskromiona, piękność zginęła, bogactwo nasze drugim w korzyść się dostało. Trud nasz poganie otrzymali. Ziemia nasza stała się majętnością obcoplemieńców […]. Jak deszcz ściągnęliśmy na siebie gniew Boga. Nie było kaźni, która by nas ominęła.

Potęga Rusi została zachwiana.

Jedynym księstwem, które uszło cało, było księstwo Aleksandra Newskiego (1220–1263), którego władca zdecydował się na świadomą i pełną współpracę z najeźdźcą. W 1251 r. udał się do Batu-chana i się zaprzyjaźnił się z nim. Usynowiony przez chana i wsparty kontyngentem mongolskim Newruja powrócił na Ruś z uznanym przez Seraj tytułem władcy Wszechrusi. Rozpoczął zdecydowanie wrogie rządy wobec Zachodu, jednoznacznie występując przeciwko katolickiemu władcy Rusi Halicko-Wołyńskiej, łacińskiemu królowi Danielowi (1253–1264), przeciwko katolickim misjonarzom i Kawalerom Mieczowym. Odpowiadając papieżowi na wezwanie do powrotu na łono Kościoła katolickiego, kniaź Aleksander pisał lekceważąco: „[…] znam to wszystko… A co do twoich słów – nie mamy zamiaru ich słuchać i nie chcemy twojej nauki”.

Aleksander Newski znalazł potężne wsparcie w kijowskim metropolicie Cyrylu II (1247–1281), który ok. 1250 r. w pełni poparł jego plany polityczne, opuścił Kijów i schronił się we Włodzimierzu. Kijów przestał pełnić rolę centrum władzy kościelnej na Rusi. Warto zwrócić uwagę, że wrogość Cyryla wobec unii była motorem napędowym poparcia dla programu politycznej symbiozy rusko-mongolskiej budowanego przez Aleksandra Newskiego. Metropolita wraz ze swoimi zwolennikami zalecał wiernym gorliwe modlitwy za „niezależnego króla” (chana), uzyskując od tolerancyjnych religijnie Mongołów zawarowany karą śmierci „zakaz znieważania religii prawosławnej”, wymierzony we wszelkie działania misyjne Kościoła katolickiego.

Jeden z głównych myślicieli nacjonal-bolszewizmu i rosyjskiego eurazjatyzmu Gieorgij Wiernadski jeszcze przed II wojną światową słusznie i logicznie twierdził, że wielki chan był „obrońcą wiary prawosławnej”. Zapewne z głębokiego rosyjskiego sentymentu (powtórzonego przez rosyjskiego historyka Borysa Ramma) wyrósł apokryficzny przekaz o przyjęciu umierającego Aleksandra Newskiego na łono Kościoła katolickiego przez wysłannika papieskiego i misjonarza, franciszkańskiego zakonnika Jana di Piano Carpiniego, przebywającego z misją w stolicy państwa mongolskiego. Postać umierającego w samotności Aleksandra Newskiego, pogromcy krzyżowców z filmu Sergieja Eisensteina, podobno wzruszyła Stalina, który miał stwierdzić, że tak wspaniały kniaź nie mógł w ten sposób umrzeć…

Oczywiście w całej tej historii nie ma ziarna prawdy.

Tatarska fala, która pod koniec lat 30. XIII wieku zalała Ruś, spowodowała wytrącenie księstw ruskich z orbity Christianitas i zerwanie dotychczasowych więzów łączących te tereny z Europą Zachodnią. Gieorgij P. Fedotow w swojej pracy o Rusi Kijowskiej pisze, że najazd mongolski był dla niej kataklizmem, dotykającym nie tylko polityki, ekonomii, ale powodującym również upadek życia religijnego, zanik ducha ruskiego chrześcijaństwa i postępujący rozkład politycznej moralności. Ruś Kijowska nie odbudowała już swojego znaczenia.

Szybciej rozwijający się sąsiedzi – Węgry oraz Polska wychodząca z okresu rozbicia dzielnicowego w początkach XIV wieku – rozpoczęły rywalizację polityczno-militarną o te ziemie. Tereny Rusi południowej zostały przywrócone Kościołowi katolickiemu za cenę utraty niezależności politycznej. Na północy triumfowało jeszcze pogaństwo rozprzestrzeniające się z Litwy prowadzącej szeroką ekspansję militarną na Rusi, hamowaną po 1343 r. przez luźną koalicję krzyżacko-polską. W takiej sytuacji pierwszoplanową rolę odgrywały pozostające pod słabnącym i nieuciążliwym już zwierzchnictwem tatarskim ziemie na peryferyjach Rusi.

Wszystkie te procesy wzmacniały pozycję prawosławia. Katolicyzm, pomimo swobodnego rozprzestrzeniania się na obszarach Rusi znajdujących się pod zwierzchnictwem Polski i Węgier, w szerokich kręgach społecznych utożsamiano z obcymi. Paradoksalnie, państwem swobody religijnej „prawowierija” stała się podporządkowana chanowi, nic nieznacząca do tej pory Moskwa, której wpływy w ciągu całego XV wieku wciąż rosły, m.in. z powodu przeniesienia tam w połowie XIV wieku siedziby metropolity kijowskiego. Wpływy Moskwy rosły o tyle, o ile malało znaczenie Konstantynopola, upadającego pod ciosami rozprzestrzeniającego się bez przeszkód islamu.

Lepiej zginąć, niż być katolikiem

Wielokrotne propozycje unii kościelnej ze strony Rzymu napotykały na zdecydowanie negatywną odpowiedź „konstantynopolitańskich papieży”. W 1274 r. sprawę unii wziął w swoje ręce cesarz bizantyjski Michał VIII Paleolog, który zaakceptował papieską zwierzchność nad Kościołem wschodnim. W czasie uroczystej Mszy św. w Lyonie przedstawiciele Bizancjum podczas wzniosłego odśpiewania Credo trzykrotnie powtórzyli słowo filioque na znak jedności kościelnej. Unia nie została jednak zaakceptowana przez społeczeństwo cesarstwa i dużą część schizmatycko nastawionego duchowieństwa. Siostra cesarza Michała powiedziała: „Lepiej, żeby zostało zniszczone imperium mojego brata niż czystość wiary prawosławnej”. W czasie przygotowań do zawarcia drugiej unii prawosławia z Kościołem katolickim cesarz bizantyjski Manuel II Paleolog podsumował nieszczere zabiegi duchowieństwa bizantyjskiego w słowach skierowanych do następcy tronu, późniejszego cesarza Jana VIII:

Zbadawszy dogłębnie zamysły niewiernych [mahometan], z całą pewnością wiemy, że bardzo niepokoją się oni oraz obawiają się, byśmy czasem nie pojednali się i nie zjednoczyli z chrześcijanami Zachodu […]. Myśl o soborze i miej to na uwadze, głównie ze względu na to, że musisz bać się niewiernych. Rzeczy tej jednakże nie posuwaj, bo nasi [Bizantyjczycy] – jak mi się wydaje – żadną miarą nie są zdatni do znalezienia drogi i sposobu trwania w łączności, porozumieniu, pokoju, miłości i zgodzie; jeśli zważy się, że nie mają zamiaru ich – mówię o (chrześcijanach) zachodnich – traktować tak, jak czyniliśmy to w dawnych wiekach (przed rozłamem kościelnym).

Mimo wszystko 6 lipca 1439 r., w czasie Soboru Ferraro-Florenckiego, podpisano dekret unijny, likwidujący dotychczasowy rozłam w Kościele. Zgoda nie potrwała długo. W 1485 r. unia została oficjalnie zerwana przez Cerkiew prawosławną. Dodajmy, że mniej więcej w tym samym czasie Iwan III stwierdził, że pokój pomiędzy Moskwą a państwem polsko-litewskim nie jest możliwy, a oba te państwa skazane są na odwieczną walkę, przerywaną krótkimi okresami pokoju.

Zwolennicy ruskiego prawosławia doskonale zdawali sobie sprawę, że dziedzictwo kijowskiej metropolii nie należy całkowicie do nich. Z tego powodu punkt ciężkości prawosławia od połowy XIV wieku przesuwał się stopniowo na północny wschód, z Włodzimierza w kierunku Moskwy. Pierwszym metropolitą kijowskim, który na stałe przeniósł się pod opiekuńcze skrzydła tatarskich czambułów, był Teognost (1328–1353), przeciwnik wszelkich prób zawarcia unii. W 1458 r. metropolici moskiewscy zrzekli się szacownego tytułu metropolitów kijowskich. Wiązało się to z zawarciem unii kościelnej z 1439 r., którą poparł pochodzący z Grecji metropolita kijowski Izydor (1385–1463). Jego los był smutny – został uznany za heretyka, pozbawiony urzędu, wygnany z Moskwy, zmarł na wygnaniu w Rzymie. Na miejsce prawowiernego, katolickiego metropolity kijowsko-moskiewskiego książę Wasyl wyznaczył zaufanego biskupa Jonę. Konstantynopol nie uznał decyzji księcia moskiewskiego, za co przez nowego „prawowiernego” metropolitę został uznany za heretyka. W 1453 r., gdy sułtan wjeżdżał na białym koniu do najpiękniejszej świątyni chrześcijaństwa, kościoła Hagia Sophia w Konstantynopolu, w Moskwie powitano tę wiadomość z radością. „Drugi Rzym” – miasto Konstantyna, zostało ukarane za ustępstwo względem łacinników, za herezję. Rodził się mit „trzeciego Rzymu”.

W czasie gdy Konstantynopol upadał, książęta moskiewscy prowadzili skuteczną walkę z Tatarami, zakończoną ostatecznym zwycięstwem kniazia Iwana III w 1480 r. Księstwo moskiewskie było jedynym niezależnym państwem prawosławnym na świecie, a przejęcie w 1472 r. przez Iwana III spuścizny politycznej Cesarstwa Bizantyjskiego i utworzenie patriarchatu moskiewskiego, było ugruntowaniem zwycięskiej pozycji prawosławia na sporym terytorium moskiewskiej Rusi. W tym czasie patriarchatowi moskiewskiemu podlegało już więcej wiernych niż poddanemu Turkom patriarsze Konstantynopola. Promieniująca z Kijowa stara Ruś katolicka została uśmiercona przez uzurpatorów moskiewskich, zatrutych jadem mongolskiej niewoli.

Trzeci Rzym – jedno kłamstwo – dwie wiary

Twórcą tego mitu był ihumen Filoteusz (ok. 1465–1542) z klasztoru eleazarowskiego w Pskowie. Po Rzymie cesarzy i papieży, po ukaranym za grzech odstępstwa od prawosławia Konstantynopolu patriarchów, przyszła kolej na Moskwę metropolitów. To na Moskwie od tej pory spoczęła misja doprowadzenia ludzkości do zbawienia, ponieważ to w niej połączyła się potęga Rzymu i Konstantynopola. Mo­skwa miała uratować świat pogrążający się w degeneracji. Rosyjską ideę mesjanistyczną wieńczyła budowa królestwa Bożego na ziemi, które – zdaniem Filoteusza – miał urzeczywistnić car Wasyl III, przedstawiciel dynastii, według wykoncypowanej genealogii pochodzącej od starożytnego cesarza Augusta. W Moskwie miał znaleźć swoją siedzibę Mesjasz u boku prawosławnego cara.

Nietrudno odnaleźć w tej utopii pierwociny zaczynu, z którego wykiełkowała sowiecka utopia proletariackiego „raju na ziemi”, który z Moskwy rozniesie po świecie sprawiedliwe i dostatnie społeczeństwo bezklasowe. Również alternatywna utopia globalistycznego putinowskiego „Russkogo Mira” (warto zwrócić uwagę, że słowo „mir” oznacza nie tylko pokój, ale szerzej: ład, porządek, świat i wszechświat), zawiera ten sam ładunek niebezpiecznego założenia, że rosyjskie wybraństwo jest skutecznym lekiem na wszystkie bolączki chorego świata.

Ostrze myśli Filoteusza było skierowane przeciw katolicyzmowi, papiestwu i całej cywilizacji łacińskiej, nazwanej później „zgniłym Zachodem” (ros. gniłyj zapad)6. Najazd tatarski zaczęto postrzegać jako szczęśliwy dopust Boży. Ojciec rosyjskiej historiografii Nikołaj M. Karamzin pisał, że najazd tatarski zawierał wiele elementów pozytywnych, a „Moskwa zawdzięcza swoją wielkość chanowi”, choć Aleksander Puszkin szydził z tego poglądu, zwracając uwagę, że Tatarzy nie byli Maurami, którzy po najazdach zostawili przynajmniej algebrę i Arystotelesa. Aleksiej Chomiakow pisał, że Mongołowie byli „słuczajnostju sczastliwuju” (szczęśliwym przypadkiem) dla Rosji. Według archimandryty Konstantego „jarzmo tatarskie uchroniło Rosję przed pokusami łacinników, a później przed zachodnim humanizmem. A może i jarzmo sowieckie uchroniło Rosję przed jeszcze gorszymi pokusami zachodnimi?” („Russkij wiestnik” nr 12, 18–25 marca 1992 r.)7. Wraz ze wrastaniem prawosławia w Ruś, ze wzajemnym przenikaniem się państwa carskiego z prawosławiem, następowało zatracanie idei powszechności, katolickości. Iwan Groźny twierdził: „Nasza wiara nie jest grecka, lecz rosyjska, chrześcijańska”.

Ale uczciwi prawosławni badacze zwracają uwagę na o wiele istotniejszy problem. Wraz z rozszerzaniem samodzierżawia na Cerkiew prawosławną duch religijny ulegał stopniowemu wypaczeniu, które swój kulminacyjny moment osiągnęło za panowania Piotra I. Zdaniem Gieorgija P. Fedotowa „reformy” religijne cara zdegradowały prawosławie z wiary do elementu kultury politycznej państwa. Stworzony w 1721 r. przez Piotra I Świętobliwy Synod Rządzący był przysłowiową kropką nad „i” wcześniejszego kursu antycerkiewnego cara – podporządkował Cerkiew państwowemu ministerstwu, na czele którego stał zawsze świecki urzędnik (oberprokurator), posiadający kompetencję do określania zasad religijnych, ale przede wszystkim państwową wyłączność w sprawach kanonizacji!

W Związku Sowieckim odpowiednią rolę synodu pełniło przeznaczone do tego ministerstwo z nadzorującym jego prace wydziałem KGB (od lat 60. XX wieku tzw. IV Wydział V Zarządu KGB). Kontrola życia religijnego była rozległa do tego stopnia, że partia komunistyczna opiniowała kandydatów do prawosławnego seminarium. Nie dziwi zatem, że oprócz „widzialnej”, oficjalnej Cerkwi, wspierającej dzisiejsze zbrodnicze działania Kremla, w Rosji do chwili obecnej funkcjonuje katakumbowa Cerkiew prawosławna, nieakceptująca postsowieckiego modelu religijnego.

Dla dzisiejszych zwolenników idei „trzeciego Rzymu”, takich jak Władimir Widemann, w „trzecim Rzymie” z prawosławiem połączyły się ideały rzymskie i hellenistyczne i dzięki „duchowi rosyjskiemu” – rosyjskiemu geniuszowi – zostały wyniesione do formy najwyższej, z pomocą której nastąpi zbawienie ludzkości. Mikołaj Bierdiajew tak podsumował to zjawisko: „Prawosławie okazało się wiarą rosyjską. W wierszach religijnych Ruś to wszechświat, car rosyjski to car nad carami, Jerozolima to również Ruś. Ruś jest tam, gdzie prawda wiary. Rosyjskie posłannictwo religijne, jedyne w swoim rodzaju, związane jest z siłą i wielkością państwa rosyjskiego, z wyjątkowym znaczeniem cara rosyjskiego”.

Myśl tę kontynuuje Oswald Spengler, niemiecki filozof kultury i historii, który w idei „trzeciego Rzymu” zauważył narzędzie polityczne carów dążących do zdobycia drogi do Konstantynopola i Jerozolimy. Rosyjski imperializm religijno-państwowy odrzucił charakterystyczne dla Zachodu pojęcie narodu.

W ostatnim czasie Władimir Putin nazwał w swoim przemówieniu „naród rosyjski” – „narodem trójjedynym”, które to pojęcie, bazując na czytelnym symbolu teologicznym, faktycznie odnosi się do oświeceniowego neologizmu „Rosja – Rosjanin”, pod którym nie rozumie się etnicznego mieszkańca imperium. Pojęcie to przeciwstawiano etnicznemu pojęciu „Rusa”, na rzecz takich mglistych terminów jak „wszechsłowiańskość”, odnoszoną jednak nie do Czechów czy Polaków, ale „sąsiadów” Konstantynopola – Serbów i Bułgarów8… Wszechsłowiańskość, prawosławne postrzeganie rzeczywistości politycznej to „zaklinanie” plemion przez stepowego chana. Jak twierdzi rosyjski ideolog i historyk religii Aleksandr Dugin: „My wszyscy – Rosjanie, Serbowie, Tatarzy itd. – reprezentujemy żywioł barbarzyński”9.

I widzimy to w całej okazałości w trakcie barbarzyńsko prowadzonej na Ukrainie wojny, z ostrzałem artyleryjskim cywilnych osiedli, masowymi gwałtami i mordowaniem cywilów, infiltracją ludności, deportacjami w głąb „imperium”, zorganizowaną grabieżą czy stosowaniem taktyki spalonej ziemi. Dawka turańszczyzny, jaką w czasie okupacji tatarskiej przyjęła Ruś moskiewska, przetrwała do dziś. Mesjanizm komunistyczny był w dużym stopniu kontynuacją mesjanizmu prawosławnego. Już w roku 1921, w obliczu faktycznego zwycięstwa bolszewickiej rewolucji w Rosji (po nieudanej interwencji państw zachodnich, przegranej przez Białych wojnie domowej i dwuznacznych postanowieniach traktatu ryskiego) część rosyjskich działaczy emigracyjnych wezwało do „zwrotu na Wschód”. Gieorgij Wiernadski głosił zwycięstwo czerwonej Międzynarodówki – „naszej partii komunistycznej”, które zapowiada budowę euroazjatyckiego państwa. Stworzenie przez Lenina Kominternu (Trzeciej Międzynarodówki) nacjonal-bolszewik Nikołaj Ustriałow postrzegał jako kontynuację idei Trzeciego Rzymu, wzywając nacjonalistów do wygaszenia walki z sowietami. Trzeci Rzym – Moskwa prawosławia, trzeci Rzym – Moskwa Kominternu, ze swoją quasi-religijną terminologią, był w konsekwencji prostym przeniesieniem idei stolicy świata z prawdziwego Rzymu do Moskwy. Ale Moskwa stanowi antytezę Rzymu. Jest zaprzeczeniem jedności, powszechności, wreszcie apostolskości Kościoła. Jest pogaństwem, samouwielbieniem, antropocentryzmem, partykularyzmem. „Prawosławie, które nie jest religią, lecz tradycją, jest o wiele bliższe temu, co nazywamy pogaństwem. Obejmuje ono i włącza w siebie pogaństwo” – mówi z dumą Dugin.

„Rosja… rozszerzy swoje błędy…”

Metropolita petersburski Ioann pisał na łamach „Russkogo wiestnika”, że„jesteście przecież rodem wybranym”, „sens religijny rosyjskiej historii zdecydowanie przekracza granice narodowe”, a „wszechświatową, kosmiczną” misją Rosji jest pokonanie zgniłego Zachodu – Antychrysta – i utworzenie Nowej Rusi jako „zjednoczonego Kościoła”. To narodowi rosyjskiemu „Bóg wyznaczył szczególną służbę, będącą sensem życia rosyjskiego we wszystkich jego przejawach”, a Rosja jest „Tronem Bożym”, naród rosyjski – „narodem bogonoścą”. Wtóruje mu dziś (wypowiedź z 17 kwietnia 2022 r.) deputowany Dumy, wnuk Wiaczesława Mołotowa, Wiaczesław Nikonow: „We współczesnym świecie jesteśmy ucieleśnieniem sił dobra. To jest metafizyczne starcie sił dobra i zła… Toczymy naprawdę świętą wojnę i musimy ją wygrać”.

Takie wypowiedzi niestety można przywoływać bez końca.

Tymczasem rzeczywistość rosyjskiego „tronu Bożego” jest daleka od wizji prawicowych „Putinversteher” (niem. ‘rozumiejących Putina’), konserwatywnych, tradycjonalistycznych, prorosyjskich „użytecznych idiotów”.

Dzisiejsza Rosja nie stanowi żadnej konserwatywnej, religijnej czy tradycjonalistycznej alternatywy dla zsekularyzowanego Zachodu. Pogrążona jest w głębokiej społecznej, religijnej i ideowej degeneracji. Szumne prawosławne zaklęcia i „konserwatywna” retoryka ideologów skrywają dawne bolszewickie cele – wprowadzenie własnego globalnego „rosyjskiego” porządku. Oficjalne rosyjskie sztandary ustępują w czasie świąt komunistycznej czerwieni, a prawosławna retoryka propagandy szybko wpada w stare stalinowskie tory „walki z faszyzmem”. Społeczeństwo rosyjskie nie tylko nie stanowi żadnej zorganizowanej społeczności opartej na tradycyjnych wartościach, ale w jego obrębie nie ukształtowały się żadne tradycyjne siły z niezależnym zapleczem gwarantującym skuteczne renovatio.

Degeneracja społeczeństwa i depopulacja kraju widoczna jest w państwowych statystykach, które już w 2011 r. rosyjskie media i deputowani Dumy oskarżali o fałszowanie rzeczywistości10. Niemniej dramatycznie wyglądają statystyki religijne. Co prawda 60% Rosjan uważa się za prawosławnych, ale według statystyk policyjnych regularnie uczęszcza do cerkwi kilka procent wiernych (2-4%).

Obecnie najliczniejszą wspólnotą prawosławną na świecie jest Cerkiew Prawosławna Ukrainy, a nie – jak mogłoby się wydawać – Cerkiew moskiewska… Od kilku lat putinowski reżim tropi winnych tego rozkładu społeczeństwa, wskazując jednak zawsze wrogów nieuchwytnych lub dalekich, takich jak „amerykański konsumpcjonizm”, „kapitalistyczny kult zysku”, „wrogi świat Zachodu”, a nawet nieżyjący prezydent Jelcyn.

Nie jesteśmy zdziwieni i zaskoczeni tą sytuacją. Otrzymaliśmy czytelne wskazówki w orędziu fatimskim, zawierającym wezwanie do poświęcenia Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi. Miała być to gwarancja powstrzymania prześladowań w Rosji. Jak wiemy zwlekano z tym długo, a przez to sprawa ugrzęzła w plątaninie politycznych interesów. Ostrzeżenie zawarte w objawieniach zazwyczaj zbywano lub przemilczano. „Wtenczas Rosja już rozszerzy swoje błędy na świat, powodując wojny i prześladowania Kościoła”.

Powtórzmy: Początki Rusi wiążą się nierozerwalnie z katolicyzmem. Ruś nie uległa schizmie, ale pozostała wierna papiestwu. Triumf prawosławia na Rusi wiąże się nie ze schizmą Cerulariusza, lecz z najazdem mongolskim. Można rzec, że prawosławie zwyciężyło wraz ze zniszczeniem starej Rusi Kijowskiej, zwyciężyło przy pomocy strzał mongolskich wojowników. Moskiewskie prawosławie wieszczące wielkość „Trzeciego Rzymu”, stało się polityczną ideologią państwową, a nie odłamem chrześcijaństwa. Na gruncie tej ideologii komuniści zbudowali konstrukcję bolszewickiego „raju na ziemi”, który teraz proponuje się w opakowaniu „Rosyjskiego Świata”.

Serce Rusi podzielone na pół, rozdarte między wiernością Kościołowi katolickiemu a przywiązaniem do narodowej odrębności, krwawi do dziś… Rosja dalej rozszerza swoje błędy…

Przypisy

  1. Michał Taube zwraca uwagę na absurdalne działanie polegające na przesuwaniu datacji powstania ruskich praw kanonicznych na czasy późniejsze niż X-XI wiek, co w świetle propagandy prawosławnej, mówiącej o zerwaniu po 1054 r. wszelkich kontaktów ze „zgniłym Zachodem”, wydaje się zabawne.
  2. Został nim z nadania papieskiego uczony Bułgar Aleksy, który jednakże w wyniku greckich intryg musiał opuścić Kijów.
  3. Ten znany prawosławny religioznawca pisał: „Rozłam został spowodowany dodaniem słowa filioque do Credo nicejsko-konstantynopolskiego”. Zdaje się, że Eliade przychyla się do twierdzenia, że odpowiedzialność za przyjęcie na Zachodzie tego terminu teologicznego, używanego w modlitwie przez wiernych do dziś w czasie niedzielnych i świątecznych Mszy św., spada na arbitralną decyzję cesarzy niemieckich. W tym przypadku już 1014 r. i pamiętna koronacja św. Henryka II byłaby datą schizmy. W ten sposób Eliade aluzyjnie przyznaje, że prawosławne rozumienie tego problemu teologicznego zostaje sprowadzone do sporu stricte politycznego…
  4. Inny fragment: „Nie przyjmuj też nauki od łacinników, ich bowiem nauka jest skażona, wszedłszy bowiem do cerkwi nie kłaniają się ikonom, jeno stojąc ukłoni się i, skłoniwszy się, narysuje krzyż na ziemi i całuje, a podniósł­szy się stanie na nim nogami; leżąc tedy całuje, a wstawszy depcze. Tego zaś apostołowie nie przekazali; przekazali bowiem apostołowie krzyż postawiony całować i ikony przekazali”. Dla wzmocnienia akcentu propagandowego fragmenty zostały włożone w usta św. Włodzimierza, księcia odpowiedzialnego za chrystianizację Rusi w IX wieku, czyli jeszcze przed schizmą. Bardzo często autorstwo tekstów antykatolickich przypisywano znanym osobom żyjącym bardzo wiele lat przed rozłamem, aby nadać tekstom większego znaczenia.
  5. 28. kanon Soboru Chalcedońskiego: „Ojcowie słusznie przyznali przywileje stolicy Starego Rzymu, ponieważ był on miastem cesarza. Z tego samego powodu stu pięćdziesięciu najczcigodniejszych biskupów uznało, że najświętsza stolica – Nowy Rzym, zaszczycony pobytem cesarza i senatu i cieszący się takimi samymi przywilejami cywilnymi jak Stary Rzym cesarski, powinien mieć te same przywileje w porządku kościelnym i być na drugim po nim miejscu”.
  6. Fiodor Dostojewski w Idiocie wkłada w usta Myszkina tyradę, która była bliska jego poglądom: „Według mnie, rzymski katolicyzm nie jest wiarą, ale po prostu kontynuacją Zachodniego Imperium Rzymskiego – wszystko w nim podporządkowane jest tej idei, począwszy od wiary. Papież zagarnął ziemię, tron ziemski i ujął miecz w rękę – tylko do miecza dodano kłamstwo, krętactwo, oszustwo, fanatyzm, przesądy, łotrostwo, grano na najświętszych, najszczerszych, najbardziej ufnych i płomiennych uczuciach ludu – wszystko, wszystko sprzedano za pieniądze, za podłą władzę świecką”.
  7. I. Massaka analizując poglądy rosyjskich mesjanistów, pisze: „Większość Eurazjatów oceniła najazd tatarsko-mongolski nie jako kataklizm dziejowy, lecz niezwykle pomyślną dla Rosji okoliczność historyczną – Tatarzy, pod dowództwem Dżyngis-chana, zapoczątkowali jedność polityczną i państwową Eurazji. Najazdy mongolsko-turańskie powstrzymały agresję łacińskiego Zachodu. Nie było podboju ziem ruskich ani tatarsko-mongolskiej niewoli, lecz coś w rodzaju pokojowego współistnienia dwóch państwowości”.
  8. Aleksandr Dugin usiłuje przedstawić rosyjski model polityczny w atrakcyjnych dla wszystkich nacji barwach: „Te narody [narody Europy Środkowo-Wschodniej – przyp. RM] same w sobie są wartościowe i dostojne, z przepiękną historią i kulturą: dostojni Rumuni i Bułgarzy – nasi prawosławni bracia. Bohaterscy i romantyczni Polacy, choć nas nie lubią. Węgrzy – niezwyciężeni wojownicy. Tylko Czesi kojarzą się z piwem i kiełbaskami. Obecnie jednak narody te prowadzą w Europie taką politykę, że gorszej nie można sobie wyobrazić”. Proszę zwrócić uwagę na ukrytą w tej wypowiedzi doraźność, określaną przez „prowadzoną obecnie politykę” wobec Rosji. To ona jest kluczem do zrozumienia roli odgrywanej przez tzw. eurazjatyzm w dzisiejszej polityce rosyjskiej.
  9. Michał Magnicki, rosyjski myśliciel czasów oświecenia, w polemice z historykiem Mikołajem Karamzinem pisał: „Wykładowcy historii powszechnej powinni byli kłaść główny nacisk na takie istotne problemy, jak upadek hardego Rzymu jako kara za wszystkie bezeceństwa, zaś sprawców tego upadku – barbarzyńskie hordy – należało pokazywać jako narzędzie w ręku Boga”.
  10. Poruszone zagadnienie wymagałoby osobnego obszernego opracowania. Wnikliwy czytelnik jest w stanie znaleźć odpowiednie informacje w Internecie. Liczba mieszkańców Rosji w 2020 r. wynosiła 144 mln i pomimo odnotowanego wzrostu w 2014 r. spowodowanego aneksją Krymu i Sewastopola ciągle spada. Spis powszechny Federacji Rosyjskiej z 2010 r. zakończył się skandalem, z brakującymi prawie 10 mln ludzi nieujętymi w spisie, którymi okazali się Chińczycy stanowiący populacyjną większość na Dalekim Wschodzie Rosji. Według oficjalnych danych liczba „legalnych aborcji” w Rosji utrzymuje się na poziomie ok. 1 mln (1,23 mln w 2011 r.; 900 tys. w 2014 r.), choć deputowana Dumy Jelena Mizulina twierdziła w 2011 r., że liczba aborcji niezarejestrowanych w Rosji jest rocznie kilka razy wyższa i może wynosić od 5 do 12 mln przypadków. Liczba dzieci przychodzących na świat w Rosji rocznie wynosi ok. 1,4 mln (1,44 mln w 2020 r.) i nie jest wystarczająca do utrzymania stabilnej polityki ekonomicznej, społecznej i militarnej. Od 2016 r. utrzymuje się stała tendencja spadkowa. System ekonomiczny Rosji od dziesięcioleci opiera się na rabunkowej eksploatacji złóż, a poziom zużycia infrastruktury przemysłowej oceniano oficjalnie na poziomie 48%, przy nieoficjalnych danych zużycia infrastruktury sięgających 75%! Oligarchiczny model drenujący surowce i wyzyskujący najuboższych wraz z rabunkową gospodarką, przekładają się na niewyobrażalne obszary biedy społecznej, która według danych Rosstatu z 2019 r. dotyka 21 mln Rosjan. Wasilij Simczew, dyrektor Naukowo-Badawczego Instytutu Statystyki Rosji stwierdził, że różnica pomiędzy 10% najbogatszych i 10% najuboższych Rosjan nie jest 16-krotna, jak podają instytucje rządowe, ale faktycznie aż 36-krotna! W biedzie żyje zatem blisko 48 mln Rosjan. Jeśli do tego dodamy (dane z 2010 r.) ok. 1 mln bezdomnych dzieci, ok. 12 mln alkoholików, ok. 4,5 mln narkomanów i przestępczość (według prof. S. Inszakowa z Prokuratury Generalnej – 2009 r.) na poziomie minimum 26 mln przestępstw (przy oficjalnie 3 mln przestępstw rocznie), to uzyskujemy obraz daleki od ideału „narodu bogonoścy”.

Rozdarte serce Rusi. Cz I.

Ryszard Mozgol

Zawsze Wierni nr 4/2022 (221) https://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/3069

Od Redakcji: Prezentujemy czytelnikowi artykuł, który ukazał się na łamach „Zawsze Wierni” przed dwudziestu jeden laty. Okazuje się, że nic nie stracił na aktualności, ale wręcz przeciwnie – zyskał. Niniejsza wersja artykułu została rozszerzona i zaktualizowana przez Autora.

====================

Rozgrywające się na naszych oczach tragiczne wydarzenia na Ukrainie skłaniają do postawienia pytań o tożsamość Rusi, o jej związek z Moskwą, o rolę prawosławia i podstawy historyczne dzisiejszych wydarzeń. Czy jest możliwe, aby dawne wydarzenia odgrywały znaczącą rolę w dzisiejszych sporach politycznych? Są one sprężyną tych wydarzeń czy tylko propagandowym ozdobnikiem uzasadniającym zbrodnie, chciwość i bezwzględność polityków? Zastanówmy się nad tym, rozpatrując przeszłość i tradycję prawosławia oraz Rusi.

Rosja od stuleci jest dla Europy zagadką. Od XVII/XVIII-wiecznego przełomu dokonanego przez cara Piotra I przywykło się traktować Rosję jako wschodnią rubież Europy. Powtarzana za rosyjskimi i francuskimi myślicielami teza oświecenia o granicy Europy przebiegającej na Uralu na dobre zadomowiła się w umysłach. Jednak pod cienką powłoką europejskiej glazury Rosja ujawnia swoje azjatyckie – tatarskie, turańskie – oblicze, całkowicie różne od zachodnioeuropejskiego (łacińskiego).

Dzisiejsi historycy traktują Moskwę jako „genetyczne” przedłużenie Kijowa, dokładnie tak samo jak prawosławie, identyfikowane jako element łączący Ruś Kijowską z Księstwem Moskiewskim. Jest to błąd opierający się na nadinterpretacjach prawosławnej historiografii z wcześniejszych stuleci, która za punkt honoru przyjęła udowodnienie powyższych tez. Moskiewskie zainteresowanie Kijowem datuje się na XVI wiek, na czasy panowania króla Zygmunta II Augusta, który bezskutecznie usiłował doprowadzić do zawarcia wieczystego pokoju z Iwanem IV. To wtedy sformułowano pierwsze poważne roszczenia terytorialne względem Rusi Kijowskiej i miast ruskich, jako ojcowizny carów, pozostającej w granicach wrogiego państwa polsko-litewskiego.

Ruś Kijowska stanowiła ważny i uznany element średniowiecznego Christianitas; schizma z 1054 r. nie oderwała jej od Kościoła katolickiego, bo to nastąpiło dopiero po tragicznym w skutkach najeździe tatarskim w XIII wieku. W tym samym czasie kiedy upadł Kijów, rozpoczął się dynamiczny rozwój Moskwy, która – aby podnieść swą rangę – zawłaszczyła przeszłość Rusi. Wrogość wobec katolicyzmu pogłębiał związek Moskwy z podupadającym cesarstwem bizantyjskim: carowie moskiewscy uważali się za jego politycznych i religijnych spadkobierców. Musimy jednak pamiętać, że tradycyjnie ruskim wyznaniem jest katolicyzm w obrządku greckim, nie zaś prawosławie.

W 861 r. silna flota ruskich Normanów (Waregów) znienacka zaatakowała Konstantynopol. Sytuacja miasta była na tyle trudna, że dopiero dyplomatyczne wybiegi patriarchy Focjusza i „cud” uratowały stolicę cesarstwa przed spaleniem. Tak wyglądały pierwsze kontakty Bizantyjczyków z Rusią.

Pierwsze, ale nie ostatnie, ponieważ następny najazd, pod dowództwem kniazia Igora (Ingwara), zagroził Konstantynopolowi w 941 r. Dla przebywających na Rusi dumnych wareskich wojowników Konstantynopol był ostatecznym celem politycznym. Budowane na terytorium całej Rusi – od Skandynawii po brzegi Morza Czarnego – bazy etapowe były traktowane nie jako zalążek państwa ruskiego, ale zaplecze potrzebne do ostatecznego zwycięstwa nad Grekami.

Chrześcijańska Ruś Olgi

Początki chrześcijaństwa na Rusi wiążą się z panowaniem księżnej św. Olgi (Helgi), chociaż ślady pierwszych kontaktów z chrześcijaństwem są dużo wcześniejsze. Już od pewnego czasu na wybrzeżach Morza Czarnego istniały dobrze zorganizowane gminy chrześcijańskie, dla których Ignacy, patriarcha Konstantynopola, wyświęcił biskupa. Nie pozostała również bez echa misja na Rusi św. św. Cyryla i Metodego wśród wyznających judaizm i pogaństwo Chazarów. W 944 r. w Kijowie istniał już Kościół, a pierwszym biskupem ruskim został, przysłany na prośbę Olgi przez Ottona I, mnich Adalbert. Niestety, jego misja zakończyła się niepowodzeniem w związku z oporem pogan. Chrześcijańska księżna Olga w dalszym ciągu utrzymywała serdeczne kontakty z katolickim Zachodem, reprezentowanym przez cesarza Ottona. Po rządach zatwardziałego poganina Świętosława za panowania jego starszego syna Jaropełka pojawiły się w Kijowie poselstwa z Rzymu i Konstantynopola, co odnotowano w ruskich latopisach. Pierwszymi męczennikami Rusi byli prawdopodobnie chrześcijanie obrządku łacińskiego, Waredzy policzeni w poczet świętych – św. św. Jan i Teodor, zabici w Kijowie przez pogan w 983 r. Całe niemalże słownictwo kościelne stosowane na Rusi, jak udowodnili badacze, pochodzi z łaciny, która dotarła tam przyniesiona w języku niemieckim i dialektach skandynawskich. Pochodzące z czasów św. Włodzimierza ruskie prawodawstwo religijne jest nierozerwalnie związane z kanonicznym prawodawstwem pochodzenia niemieckiego, co tak bardzo starała się zafałszować historiografia prawosławna1. Wreszcie bezpośredni wpływ na przyjęcie chrześcijaństwa (987) przez księcia Włodzimierza, późniejszego świętego, którego Daniel-Rops opisuje jako „lubieżnego olbrzyma, nieokrzesanego żołnierza, który zmarł w zgrzebnej szacie pokutnika i wsławił się miłosierdziem i łagodnością”, miał prawdopodobnie normański wódz Olaf Tryggvason, król Norwegii w latach 995–1000, który w czasie jednej ze swoich wypraw przywiózł do Kijowa bp. Pawła z Konstantynopola. Skandynawskie sagi informują o serdecznych stosunkach łączących św. Włodzimierza z Olafem i przekazują wieści o nawróceniu Włodzimierza przez Normana. Ruś wprawdzie przyjęła chrzest z Konstantynopola, ale genetycznie chrześcijaństwo ruskie wiąże się nierozerwalnie z kręgiem kultury zachodniej.

Łacińskie wpływy czy łacińska Ruś?

Od momentu przyjęcia chrztu na Rusi niemalże co parę lat pojawia się poselstwo z Rzymu. W 989 r. poselstwo papieża Jana XV przywiozło na Ruś czczoną do dziś relikwię głowy św. Klemensa, papieża, o której jeszcze przyjdzie nam pisać. Tworząc chrześcijański porządek europejski w 1000 r., papież Sylwester II i cesarz Otton III nie pominęli również Rusi, wpisanej w funkcjonowanie tzw. Rzeszy Słowiańskiej pod panowaniem Bolesława Chrobrego. Nie dziwi w tym kontekście wytężona praca na Wschodzie biskupa kołobrzeskiego Rainberna. W 1007 r. do Kijowa przybył św. Brunon, przyjaciel Ottona III, nauczyciel cesarza św. Henryka II, goszczony przez św. Włodzimierza. Książę kijowski, żegnając Brunona na granicy swojego państwa, odśpiewał hymn Piotrze, czy mnie kochasz? Paś owce moje, będący „łacińskim” wyznaniem wiary Włodzimierza. Przyjęcie chrztu z Konstantynopola nie oznaczało wcale popadnięcia w ścisłą zależność od patriarchy i cesarza bizantyjskiego. Wzajemne kontakty bizantyjsko-ruskie były raczej chłodne.

Panowanie księcia Jarosława Mądrego (1019–1054) skutkowało dalszym zacieśnieniem kontaktów Rusi z papiestwem i chrześcijańskim Zachodem. Tuż przed rozłamem kościelnym zachodnioeuropejska krew Rurykowiczów powróciła w polityczny krwiobieg europejskiej Res Publica Christiana poprzez małżeństwa licznego potomstwa kniazia z domami panującymi Szwecji, Polski, cesarstwa, Norwegii, Węgier i Francji. Tylko jedno z tych licznych małżeństw połączyło politycznie Ruś z Bizancjum. Syn księżnej Anny Jarosławówny i króla Francji Henryka – Hugo de Vermandois – był jednym z przywódców pierwszej wyprawy krzyżowej. Córka Bolesława Chrobrego wyszła za mąż za syna kniazia – Świętopełka. Całe panowanie księcia Jarosława Mądrego było politycznie ukierunkowane na łaciński Zachód czy to w momencie gdy w 1021 r. poprosił papieża Benedykta VIII o uzyskanie niezależnego od Konstantynopola biskupa2, kiedy patriarcha odmówił kanonizacji księcia Włodzimierza, czy wreszcie gdy wbrew Bizancjum osadził na tronie metropolity prołacińskiego Rusina Filarona. Schizma dokonana w XI wieku przez bizantyjczyków zastała Ruś wrośniętą w Christianitas.

Schizma minor Focjusza

Wielowiekowa niechęć pomiędzy mieszkańcami wschodniej i zachodniej części cesarstwa została podbudowana sprawą Focjusza (IX w.), stając się zarazem przygrywką do majaczącego na horyzoncie historii rozłamu w chrześcijaństwie. Pomimo zupełnego podporządkowania Kościoła władzy świeckiej w Bizancjum znajdowali się jeszcze duchowni zdolni do przeciwstawiania się zepsuciu i nadużyciom cesarskiego dworu. Jednym z nich był patriarcha Ignacy, wspierający odsuniętą od władzy świątobliwą cesarzową Teodorę. Widząc niemoralne, wręcz bluźniercze zachowanie młodego basileusa Michała III, a także rozprężenie panujące wśród zauszników cesarskich, z których np. minister Bardas żył w jawnym związku z własną synową, Ignacy wystąpił przeciw nim. Bardas, potraktowany przez patriarchę w należny jawnogrzesznikom sposób, poprzysiągł starcowi zemstę. Nie trzeba było długo czekać. Sprytna intryga dworska zakończyła się upadkiem Ignacego i zamknięciem go w klasztorze, jednak wywołała ona nieprzewidywalny w skutkach kryzys religijny.

Miejsce po Ignacym zajął gruntownie wykształcony, ambitny i… oddany cesarzowi Focjusz. Problem był jeden – Focjusz był osobą świecką. Nie była to jednak przeszkoda nie do pokonania, a przypadek św. Ambrożego stanowił potrzebny precedens. W ciągu czterech dni od 20 grudnia 858 r. otrzymał wszystkie siedem święceń, łącznie z kapłańskimi, i w Boże Narodzenie był już patriarchą. Drugi kłopot tkwił w fakcie, że święceń udzielał biskup obłożony przez Ignacego karami kościelnymi. Poprzedni patriarcha trwał w świętym uporze, a równolegle kształtowało się stronnictwo przeciwne Focjuszowi. Toteż gdy do Rzymu wpłynął zwyczajowy „list synodalny”, będący czymś w rodzaju wniosku o uznanie święceń wschodnich patriarchów, papież Mikołaj I (858–867) odpowiedział niejednoznacznie i wysłał do Konstantynopola legatów w celu zbadania całej sprawy oraz przekazania cesarzowi żądania zwrotu zagrabionych przez Bizancjum terytoriów. Jednak legaci zwiedzeni przez Focjusza zupełnie nie wywiązali się ze swoich obowiązków, za co zostali pozbawieni urzędu przez Mikołaja. Ferment pogłębiła wizyta zwolenników Ignacego w Rzymie (nie mieli oni poparcia samego Ignacego!) i prośba, traktowanego przez Bizancjum jak lennika króla Bułgarów Borysa, o misjonarzy łacińskich z Rzymu. Focjusz i cesarz byli niezadowoleni. W Konstantynopolu zawiązano wielki spisek, mający na celu detronizację papieża. Na synodzie konstantynopolitańskim Focjusz zaatakował papieża, miotając oskarżenia o sprzeniewierzenie się dogmatom i „nieuzasadnione pretensje”, po czym wschodni hierarchowie zadeklarowali wolę pozbawienia papieża urzędu. Jednak tryumf „patriarchy” okazał się chwilowy, bowiem zdjęty z urzędu papież niespodziewanie zmarł w listopadzie 867 r., w chwili kiedy Focjusz chciał go ostatecznie pognębić. Kilka dni później, po serii morderstw, tron cesarski objął żołdak Bazyli I, założyciel dynastii macedońskiej. Po skrytobójstwie Bardasa i Michała III przyszła kolej na Focjusza, który uratował życie, ale stracił urząd. Ten polityczny nuworysz musiał ze względów politycznych zażegnać napięcia religijne, przeto „rehabilitował” Ignacego i poszedł na ustępstwa wobec Rzymu. Spór z Focjuszem poszedł w niepamięć, ale ujawnił głęboki rozdźwięk pomiędzy chrześcijaństwem zachodnim (rzymskim) a wschodnim (bizantyjskim). Wbrew pozorom nie były to różnice doktrynalne, dogmatyczne, lecz chodziło o prestiż, nadęty w Konstantynopolu do monstrualnych rozmiarów. Dyplomata Focjusz dyskretnie sprawował urząd do ok. 886 r., nie rzucając się w oczy, ale jego traktaty – przeczący prymatowi biskupa Rzymu Przeciw tym, którzy twierdzą, że Rzym jest główną siedzibą i O Duchu Świętym zwalczający łacińskie rozumienie filioque – przygotowały grunt pod schizmę z 1054 r.

Rzymskie sandały Humberta i bizantyjski pył

Reformatorska polityka „kluniackiego” papieża Leona IX (1049–1054) wzbudziła w połowie XI wieku popłoch w patriarchacie konstantynopolskim. Następcą Focjusza na tronie patriarszym został Michał Cerulariusz, potomek senatorskiego rodu bizantyjskiego, u którego wybujałe ambicje łączyły się z surową ascezą i uwielbieniem teologii. Nowy patriarcha wychodził z założenia, że jego godność nie jest „niższa od godności purpury czy diademu”, planując wyłączenie spraw Kościoła bizantyjskiego spod władzy cesarza i ograniczenie wpływów Rzymu poprzez nadanie swemu urzędowi rangi „papieża Wschodu”. Przez pewien czas skrzętnie ukrywał swoje plany, powoli sącząc jad inspirowany dziełami Focjusza. Kazimierz Zakrzewski przypisuje Cerulariuszowi autorstwo absurdalnych zarzutów wysuwanych przez ortodoksów pod adresem łacinników: o używanie do Komunii „martwego chleba”, czyli opłatka zamiast chleba drożdżowego, jedzenie mięsa z niewykrwawionych zwierząt, czczenie soboty jako dnia świętego, zniesienie Alleluja w czasie Wielkiego Postu i… golenie bród. Emigracyjny badacz prawosławny Gieorgij P. Fedotow, zwracał uwagę na specyficzny charakter tych zarzutów, ich brak związku z dogmatami i teologią, sytuując je „w sferze rytualnego tabu” obecnego we wschodnich obrządkach. Fedotow w swojej obszernej pracy na temat ruskiej religijności we wczesnym średniowieczu zwraca uwagę i podkreśla, że bizantyjskie klątwy dotyczące przaśnego chleba, spożywania mięsa z duszonych zwierząt i potraw z krwi czy nieprzestrzegania postu poprzedzającego Wielki Post nie były respektowane na obszarze Rusi pomimo probizantyjskiej postawy metropolity kijowskiego Jana II (†1089). Wręcz przeciwnie, pochodzący z Grecji metropolita w dokumentach wymieniających rzekome błędy katolików stwierdzał autorytatywnie, że przyjmowanie Komunii św. w obrządku łacińskim „w razie potrzeby i z miłości do Chrystusa” jest dopuszczalne i ważne. Prawosławie moskiewskie kilkaset lat później zabroni wszelkich takich przypadków.

Jak na złość ambitnym planom Michała Cerulariusza, początek lat 50. XI wieku przebiegał w duchu pełnej współpracy pomiędzy papieżem, cesarzem bizantyjskim Konstantynem IX a cesarzem łacińskim Henrykiem III. W Europie krążyła przepowiednia, według której „lew i lwiątko miały pokonać i ujarzmić dzikiego osła”. Przepowiednia zwiastowała pokonanie islamu przez sojusz cesarski. Jednak plany wielkiej europejskiej polityki przewidywały miejsce tylko dla trzech graczy, czego patriarcha Konstantynopola nie chciał zaakceptować. Cerulariusz podjął niebezpieczną grę.

Papież Leon IX przez pewien czas nie reagował na prowokacje patriarchy, prowadząc wobec Konstantynopola elastyczną politykę. W tym czasie Cerulariusz rozkazał zamknąć wszystkie kościoły i klasztory łacińskie w stolicy Bizancjum, wyklinając przy tym łacińskie duchowieństwo, które dopuściło się herezji „azymityzmu” (używanie opłatka). Trzy największe władze europejskie starały się uspokajać sytuację w związku ze wspólnym zagrożeniem normańskim w południowej Italii. Patriarcha miał jednak duży posłuch u fanatycznie nastawionego motłochu miejskiego, który już kilka razy udowodnił Konstantynowi, co to znaczy vox populi… Ostatni raz miało to miejsce podczas ogłaszania ekskomuniki nałożonej na „ulegających żydowskim przesądom” łacinników, gdy rozpoczęły się rozruchy, w czasie których w jednym z łacińskich kościołów sprofanowano konsekrowane Hostie. Reakcja papieża była natychmiastowa. Leon IX wysłał do Konstantynopola legatów w osobach kard. Humberta z Moyenmoutier, zdolnego, oddanego, zdecydowanego rzecznika reformy kościelnej, oraz kanclerza kurii Fryderyka Lotaryńskiego, odznaczającego się dużymi zdolnościami umysłowymi, późniejszego papieża Stefana IX (1057–1058). Obaj mieli dobre rozeznanie w sytuacji Kościoła bizantyjskiego i mogli liczyć na przychylność wschodniego cesarza.

Walka z Cerulariuszem nie była łatwa, tym bardziej że całkiem liczni zwolennicy Rzymu w Kościele wschodnim znajdowali się daleko od areny wydarzeń. Kardynał Humbert udzielił patriarsze Cerulariuszowi odpowiedzi na zadane przez niego w prowokacyjnych listach pytania. Papież nie miał już ochoty tolerować impertynencji w stylu: „Jeśli ty uczcisz moje imię chociaż w jednym kościele w Rzymie, ja zobowiązuję się uczcić twoje na całym świecie”, co zostało skwitowane przez legata wezwaniem skierowanym do patriarchy w imieniu papieża o jedność z Rzymem, bo w przeciwnym razie Kościół wschodni stanie się „zgromadzeniem heretyków, zbiorowiskiem odszczepieńców i przybytkiem szatana”. Słowa Humberta odniosły skutek. Traktat o błędach łacinników spalił w obecności cesarza mnich Nicetas, akceptując autorytet papieski. Reszta hierarchów Kościoła bizantyjskiego, pomimo zbicia argumentów patriarchy, przerażona lub wściekła pozostała przy swoich błędnych mniemaniach. Michał Cerulariusz, pozostając w ukryciu, nie odważył się osobiście, twarzą w twarz, spotkać z legatami papieskimi. W związku z tym 15 lipca 1054 r. (podawana jest również data o dzień późniejsza), decydując się na pozbawienie Cerulariusza patriarchatu, kard. Humbert wraz z otoczeniem wkroczył do bazyliki Hagia Sophia, przerywając uroczystości, i złożył na ołtarzu bullę wyklinającą patriarchę. Opuszczając ją, strząsnął bizantyjski pył z rzymskich sandałów na znak zerwania wszelkiej łączności z odszczepieńcami. Schizma stała się faktem. Konstantyn IX chciał jeszcze załagodzić spór, ale ekskomunikowany patriarcha skontrował jego działania, wypuszczając na ulicę antyłacińskie masy. 24 lipca 1054 r. synod Kościoła wschodniego, obradujący w bazylice Hagia Sophia, przyjął edykt wyklinający łacinników. Ze względu na pogorszenie się sytuacji politycznej na Bliskim Wschodzie, śmierć papieża i przedłużający się okres wyboru jego następcy sytuacja nie uległa zmianie. Głosy przeciwników Cerulariusza na Wschodzie – m.in. patriarchy Antiochii Piotra – zostały zagłuszone. Wzrastała wzajemna wrogość, podsycana pismami w rodzaju Traktatu o Frankach, z którego można było się dowiedzieć, że na Zachodzie podczas Mszy kobiety nieprzyzwoicie zabawiają się z kapłanami…

„Mniejszą” schizmę Focjusza od „większej” schizmy Cerulariusza dzieli przepaść intelektualna. Ich przyczyną była wyłącznie walka o władzę – jak to napisał Kazimierz Zakrzewski – pomiędzy głównymi ośrodkami władzy kościelnej i odrzucenie osadzonego głęboko w tradycji Kościoła prymatu św. Piotra. Bunt Focjusza poszukiwał swojego uzasadnienia czy może skrywał swoje intencje za parawanem rzekomych różnic dogmatycznych. Cerulariusz nie był tak drobiazgowy, poprzestając na skutecznym oddziaływaniu propagandowym skierowanym ku ciemnym masom nierozumiejącym subtelnych różnic dogmatycznych. Przykład Cerulariusza jest zapowiedzią rzucającego się w oczy nieuctwa teologicznego, na które zwracał uwagę Feliks Koneczny, pisząc o prawosławnej literaturze religijnej i historiografii.

Można włożyć między bajki opinie mówiące o filioque jako głównej przyczynie rozłamu w Kościele, co czynią przede wszystkim prawosławni, np. Mircea Eliade3. Pobieżny przegląd prawosławnej teologii średniowiecznej dotyczącej pochodzenia Ducha Świętego ukazuje istnienie w jej wnętrzu w pełni „łacińskiego” rozumienia problemu filioque.

Traktaty Nicetasa z Maronei, Nicefora Blemmydesa, Jana Bekkosa powstałe już po schizmie w XII i XIII wieku opierały się, jak pisze o. Benedykt Huculak OFM, na wschodniej tradycji teologicznej, „rozciągającej się od I Soboru Nicejskiego (325) do Nicaenum II (787)”, udowadniając osadzenie rozumienia pochodzenia Ducha Świętego od Ojca i Syna (filioque) w greckiej tradycji. Stworzone przez Focjusza, a przejęte przez Cerulariusza koncepcje również na Wschodzie były uważanie za co najmniej podejrzane teologicznie, żeby nie powiedzieć heretyckie, co dostrzegł już kard. Humbert w pamiętnym roku 1054.

[cdn]