Według wybitnego lekarza Marka Bishofsky’ego miliony pacjentów hospitalizowanych z powodu COVID-19 zostało celowo zamordowanych na polecenie rządu poprzez podłączenie ich do respiratorów, przy jednoczesnym odmówieniu podawania ratujących życie leków, takich jak iwermektyna, hydroksychlorochina i witamina D.
Bishofsky to światowej sławy terapeuta oddechowy , który zajmuje się leczeniem i kontrolowaniem schorzeń płuc.
Jak podaje Defender : W niedawnym odcinku programu „ Good Morning CHD ” Bishofsky powiedział, że był świadkiem decyzji personelu szpitalnego o przedwczesnej intubacji wielu pacjentów z COVID-19.
Powiedział:
„Wiele, wiele tysięcy pacjentów zmarło z powodu pośpiechu w kwestii wczesnej intubacji i braku możliwości wczesnego leczenia lekami takimi jak iwermektyna i hydroksychlorochina , a nawet witaminą D — nie podawano tym pacjentom nawet witaminy D. Chcieli ich po prostu zaintubować i podawać im remdesivir ”.
Według Bishofsky’ego, pacjentów intubowano „nawet wtedy, gdy potrzebowali zaledwie trzech litrów tlenu”. Dodał, że w swojej 25-letniej praktyce nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział.
„To tak mało tlenu, że gdyby pacjentowi odłączono go od respiratora, wszystko byłoby w porządku” – powiedział. „Ale był pośpiech, żeby intubować tych pacjentów”.
„Intubacja powinna być ostatecznością”
Bishofsky próbował przekonać lekarzy, że „to nie jest właściwa rzecz do zrobienia”. Wyjaśnił:
„Kiedy zaczynałem karierę w 1999 r., pojechałem na… ogromne sympozjum, na którym mówiono o ryzyku intubacji – ryzyku związanym z korzystaniem z respiratora – i już wtedy wiadomo było, że intubacja powinna być ostatecznością.
„W tym czasie zgłaszali 25% wzrost śmiertelności pacjentów, którzy byli intubowani i podłączani do respiratora. A teraz wiemy, że podczas COVID-19 zmarło ponad 80–85% osób podłączonych do respiratorów”.
Respiratory to „jedne z najważniejszych narzędzi ratujących życie, jakie mamy” – powiedział Bishofsky, ale są też „niezwykle niebezpieczne”, ponieważ zazwyczaj wywołują bakteryjne zapalenie płuc .
Lekarze powiedzieli Bishofsky’emu, że to po prostu protokół szpitala . „Tak naprawdę nie mieli wyjaśnienia. … Powtarzali główne punkty rozmów w mediach”.
Bishofsky, który ostatecznie zrezygnował ze stanowiska, gdy ogłoszono obowiązek szczepień przeciwko COVID-19, powiedział, że na początku próbował przekonać lekarzy, aby podawali mu hydroksychlorochinę.
W pierwszym tygodniu pandemii lekarze w szpitalu Bishofsky’ego stosowali hydroksychlorochinę. „Mieliśmy niezwykle dobre wyniki” – powiedział. Ale potem w The Lancet ukazało się „absolutnie fałszywe” badanie na temat hydroksychlorochiny. „Lekarze by to zacytowali”.
Pod koniec swojej kadencji w szpitalu Bishofsky powiedział dyrektorowi medycznemu: „Wiesz, cała ta wczesna intubacja była kompletnie okropna”. Dyrektor medyczny przyznał, że była okropna, ale powiedział: „Robiliśmy, co mogliśmy”.
Zdaniem Bishofsky’ego wielu członków personelu medycznego znajdowało się pod zewnętrzną „kontrolą umysłu” i nie było w pełni świadomych szkód, jakie wyrządzało.
„Myślę, że wielu pracowników służby zdrowia ma złą sławę” – powiedział. „Większość, jeśli nie wszystkie, pielęgniarki, z którymi pracowałem, chciały pomóc i myślę, że robiły, co mogły”.
„Ale znowu, pod kontrolą umysłu — większość z nich poddała się zastrzykowi — nie posłuchali”.
„Trzymałem za ręce zbyt wielu pacjentów, gdy brali ostatni oddech”
„Ci pacjenci chcieli zobaczyć rodzinę bardziej niż cokolwiek innego” – powiedział. „Być może byli tam dwa lub trzy tygodnie. Boją się. Są chorzy. Chcą po prostu zobaczyć kogoś, kogo kochają”.
Przez pewien czas szpital pozwalał pacjentom z COVID-19 na odwiedziny członka rodziny tylko wtedy, gdy pacjent wyraził zgodę na objęcie go „opieką domową”.
„Kiedy już zostaniesz objęty opieką paliatywną” – powiedział – „środki ratujące życie są powoli wycofywane, a pacjent umiera w ciągu kilku minut lub godzin – a ci pacjenci poddawali się temu… wielu z tych pacjentów, których znam, przeżyłoby, ale tak bardzo chcieli zobaczyć członka rodziny, że byli gotowi poddać się eutanazji”.
W innych przypadkach pacjenci z COVID-19 umierali w samotności, bez obecności rodziny przy łóżku. „Trzymałem za ręce zbyt wielu pacjentów, gdy oddawali ostatni oddech, ponieważ rodzinie nie pozwolono być przy nich” – powiedział Bishofsky
mail:
Ordynator:
To prawda, najpierw „ na maskę” dawali przepływ 18-20 litrów tlenu na minute, po 3 dniach pacjent miał spalone gardło, oskrzela i płuca i darł się wniebogłosy, wyrywał kroplówki, klął, bił się z personel i wtedy „rozpoznawano„ covidowe zapalenie płuc” i zakładano respirator gdzie szło jeszcze więcej tlenu na minute i zgon była po 2-3 dobach
Respiratory nigdy nie były zalecane do leczenia covid, ale raczej do zapobiegania transmisji. AlterCabrio
Nie powinno to być szokiem dla stałego czytelnika Off-Guardian – a nawet każdego, kto podczas „pandemii” próbował być na bieżąco poinformowany. Wentylacja mechaniczna nie jest sposobem leczenia infekcji dróg oddechowych, a często pogarsza sytuację.
Nie pozwólmy im napisać historii na nowo: respiratory ZABIJAŁY ludzi… i to nie był żaden przypadek
Nowe badania stwierdzają, że wielu „pacjentów z Covid” zostało zabitych przez inwazyjną wentylację mechaniczną, ale my już wtedy wiedzieliśmy o tym, a teraz ktoś pisze historię na nowo.
Nowe badanie przeprowadzone przez Northwestern University wykazało, że większość pacjentów z „Covid-19” podłączonych do respiratorów została w rzeczywistości zabita przez bakteryjne zapalenie płuc, a nie przez rzekomego wirusa. Możesz przeczytać ten artykuł tutaj.
Nie powinno to być szokiem dla stałego czytelnika Off-Guardian – a nawet każdego, kto podczas „pandemii” próbował być na bieżąco poinformowany. Wentylacja mechaniczna nie jest sposobem leczenia infekcji dróg oddechowych, a często pogarsza sytuację.
Celowe, instytucjonalne nadużywanie wentylacji mechanicznej prawdopodobnie zabiło ogromną liczbę pacjentów podczas tak zwanej „pierwszej fali”. Omówiliśmy to bardzo szczegółowo w naszym zestawieniu „40 faktów” o covid.
Jednak, co było do przewidzenia, gadające głowy głównego nurtu nie są gotowe przyznać się do tego, a gazeta Northwestern wywołała falę nieco gorączkowego rewizjonizmu wśród kurczącej się klasy covidiotów.
Zobacz na przykład ten tweet od „Dra Craiga Spencera”:
Wiecie, dlaczego intubowaliśmy ludzi z Covid w marcu 2020r.? Bo inaczej by umarli. Koniec. Kropka. Pamiętam pacjenta z nasyceniem tlenem 42%, oddychającego dwa razy szybciej niż zwykle, zmagającego się z maską tlenową na twarzy do końca. Co robić? — Craig Spencer MD MPH (@Craig_A_Spencer) 19 maja 2023r.
Jak na ironię, podczas gdy on oskarża innych o rewizjonizm, to właśnie on pisze historię na nowo. Respiratory nigdy nie były zalecane do leczenia covid, ale raczej do zapobiegania transmisji.
WHO, CDC, NHS i ECDC opublikowały wytyczne instruujące pracowników służby zdrowia, aby jak najszybciej podłączali „pacjentów z Covid” do respiratorów i w każdym przypadku było to klasyfikowane jako „środek kontroli infekcji”.
Co więcej, wiadomo było, że polityka ta może wyrządzać szkody, ponieważ były one zgłaszane w artykułach głównego nurtu (takich jak ten z Time’a lub ten z The Spectator) już w kwietniu 2020r.
Ale to nie tylko ten tłum spod znaku „respiratory ratowały życie”, który pisze historię na nowo, ale nawet ta nowa dyskusja uznająca rolę, jaką odegrały respiratory w Covid, zatrzymuje się kilka kroków przed prawdą, określając to jako błąd lub reakcję paniki.
Więc nie, nie jest rewizjonizmem obarczanie respiratorów winą za wiele zgonów zwykle przypisywanych „covidowi”, co było oczywiście prawdą i było powszechnie znane w tamtym czasie.
Prawdziwy rewizjonizm to udawanie, że nikt nie mógł wiedzieć, jaka krzywda została wyrządzona, lub przymknięcie oczu na fakt, że wszystko to zostało zrobione celowo.
Już 400 dni – tyle czasu Prokuratura Okręgowa w Warszawie waha się nad wszczęciem postępowania ws. Janusza Cieszyńskiego i tzw. afery respiratorowej. Jak przypomina portal wp.pl, zgodnie z prawem prokuratura ma na wydanie takiej decyzji 30 dni.
„Od ekspertów słyszymy, że śledczy ustanowili rekord Polski w przewlekłości, a temat może być związany ze sporem Zbigniewa Ziobry z premierem” – donosi wp.pl.
W sprawie chodzi o zakup respiratorów na początku ogłoszonej pandemii. Cieszyński był wówczas wiceministrem zdrowia.A ministrem – Łukasz Szumowski.
6 kwietnia 2022 roku katowicka delegatura Najwyższej Izby Kontroli doszła do wniosku, że mógł on popełnić przestępstwo i wyrządzić szkodę majątkową w wielkich rozmiarach Skarbowi Państwa. W związku z tym skierowała zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa do Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Prokuratura jednak nie spieszy się z podjęciem decyzji w tej sprawie. Jak przekazała rzecznik Aleksandra Skrzyniarz, „postępowanie znajduje się na etapie czynności sprawdzających”.
W ocenie ekspertów, przeszło rok czekania na decyzję, to szmat czasu. – To bardzo, bardzo długo. Pracowałam przy najpoważniejszych sprawach gospodarczych w prokuraturze okręgowej i nie przypominam sobie, by w jakiejkolwiek sprawie czynności sprawdzające trwały ponad rok – wskazała prok. Katarzyna Szeska ze stowarzyszenia „Lex Super Omnia”, cytowana przez wp.pl.
Jak podkreśliła, na tym etapie prokuratura ma jedynie zgromadzić niezbędne dokumenty, aby na tej podstawie podjąć decyzję, czy zajmować się dalej sprawą czy też nie doszło do popełnienia przestępstwa.
Przypomnijmy, że do zakupu respiratorów-widmo miało dojść w kwietniu 2020 roku. To właśnie wtedy resort zdrowia podpisał umowę na dostawę 1 241 respiratorów. Dostarczyć sprzęt miała firma E&K, założona przez Andrzeja I., który niemal rok temu miał umrzeć w Albanii. Wcześniej zajmował się on m.in. handlem bronią i został wpisany na czarną listę ONZ.
Mimo że MZ zamówiło ponad tysiąc respiratorów, Andrzej I. dostarczył ich tylko 200. Ponadto były wadliwe i bez gwarancji producenta. Później zniknął. Głośno o nim zrobiło się znów po jego tajemniczej śmierci w czerwcu 2022 roku.
Pandemiczny resort zdrowia wydał na ten cel 150 mln zł z pieniędzy podatników. Cieszyński zaś utrzymuje, że podpisał umowę, ponieważ było duże zapotrzebowanie na respiratory, a firmę Andrzeja I. miała rekomendować sama Agencja Wywiadu.
Dlaczego prokuratura zwleka z decyzją o wszczęciu postępowania lub odmowie? – Zakładam, że powodem tak długiego postępowania sprawdzającego może być to, że prokurator nie otrzymał jeszcze instrukcji co do kierunku działania od swoich przełożonych. Tak wygląda obecnie „niezależność” prokuratury – stwierdziła prok. Szeska.
Jak podkreślił adwokat Radosław Płonka, według ustawodawcy po upływie 6 tygodni „dochodzi do przewlekłego działania prokuratury w zakresie sprawdzania, czy należy wszcząć postępowanie”. W tym przypadku ciągnie się to od ponad roku.
– Z 13-miesięcznym postępowaniem sprawdzającym nie spotkałem się nigdy, to ewenement. Strach myśleć, ile trwałoby właściwe postępowanie prokuratorskie – zaznaczył wspólnik w kancelarii Płonka Ozga Sokolnicki i ekspert prawny BCC.
Jak dodał, jeśli nie da się jednoznacznie ocenić zasadności złożonego zawiadomienia, wówczas prokuratura powinna wszcząć postępowanie, a później ewentualnie je umorzyć.
Cieszyński UJAWNIA kulisy zakupu respiratorów-widmo. „Rekomendacja była jasna – brać”
Producent oferuje te urządzenia w cenie 2,3 tys. dolarów – czyli ok. 10 tys. zł. W dobie mniemanej pandemii KGHM kupił je w „okazyjnej” cenie 119 tys. zł.
====================
Odpowiedzialny za zakup respiratorów-widmo były wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński, obecnie minister ds. cyfryzacji, skomentował śmierć byłego handlarza bronią Andrzeja Izdebskiego. Mężczyzna sprzedał pandemicznemu resortowi respiratory-widmo. W czerwcu w niejasnych okolicznościach miał umrzeć w Albanii.
Janusz Cieszyński był wiceministrem zdrowia w resorcie kierowanym przez Łukasza Szumowskiego. W związku z aferą respiratorową polityk został przesłuchany przez prokuraturę i NIK. Jak podkreślali kontrolerzy Izby, w marcu 2020 r. Cieszyński zdecydował o wypłaceniu spółce KGHM przeszło 3,5 mln zł za 30 chińskich respiratorów JIXI-H-100A wątpliwej jakości, które nie nadają się do intensywnej terapii.
Producent oferuje te urządzenia w cenie 2,3 tys. dolarów – czyli ok. 10 tys. zł. W dobie mniemanej pandemii KGHM kupił je w „okazyjnej” cenie 119 tys. zł. Cieszyński następnie odkupił ten sprzęt, mimo że nie posiadał on paszportów technicznych i nie spełniały żadnych parametrów, które by pozwalały na korzystanie z nich w polskich szpitalach.
– Ja, podejmując decyzję o tym, by odkupić wymieniony przez pana sprzęt z KGHM, kierowałem się – zgodnie z decyzją wydaną spółce – tylko jedną kwestią: ile spółka za ten sprzęt zapłaciła. Otrzymaliśmy z KGHM komplet dokumentów finansowych, które jasno wskazywały, jakie koszty poniosła firma i Ministerstwo Zdrowia zapłaciło co do złotówki tyle, ile wyniosły koszty KGHM-u. Postąpiliśmy w pełni zgodnie z prawem – mówił w rozmowie z Michałem Wróblewskim z wp.pl Cieszyński.
Polityk PiS był także pytany m.in. o zagadkową śmierć Andrzeja Izdebskiego. Były handlarz bronią, który sprzedał politykom PiS respiratory-widmo, miał umrzeć pod koniec czerwca w Albanii, a jego ciało miało zostać skremowane po przetransportowaniu go do Polski.
– Nie znałem i nie znam okoliczności śmierci pana Andrzeja Izdebskiego. Nigdy się tymi szczegółami nie interesowałem. Nie znałem tego człowieka przed tym, zanim został nam zarekomendowany – zapewniał Cieszyński.
– Dostawcy sprzętu mówili wtedy tak: płacicie tyle i tyle, i podejmujecie decyzje szybko albo towar znika z rynku. Tak to wtedy wyglądało. W tym przypadku zajmował się tym KGHM. A Ministerstwo Zdrowia po prostu zwróciło spółce koszty zakupionego przez nią sprzętu. Na podstawie faktur, które przedstawił KGHM – tłumaczył się, odnosząc się do ogromnej skali przebicia.
Cieszyński wyjaśnił także, w jaki sposób podejmowano decyzję o zakupie konkretnego sprzętu medycznego. – Decyzję podejmowało ministerstwo na podstawie konsultacji z ekspertami. To eksperci, w tym konsultanci krajowi, wskazywali, jakiego rodzaju sprzęt jest potrzebny. Tak też było w przypadku respiratorów kupowanych od E&K. Kiedy zapytałem np. o 645 respiratorów firmy Bellavista, rekomendacja była jasna – brać – twierdził.
Podkreślał też, że „decyzje trzeba było podejmować bardzo szybko”, a sam sprzęt „błyskawicznie znikał z rynku”. – Nie dało się przeprowadzać tak szczegółowych analiz, jak przy zwykłym przetargu, bo oferty nie czekały na to, aż kupujący się namyśli. Wtedy decyzje zapadały z godziny na godzinę, bo tak kształtowała się dostępność sprzętu – powiedział.
Wirtualna Polska przypomniała, że handlarza rekomendowały służby specjalne. Cieszyński zaznaczył, że „przedstawiono go jako wiarygodnego przedsiębiorcę, który w trudnym czasie pandemii może dostarczyć respiratory”.
– Potrzebowaliśmy ich bardzo, żeby ratować ludziom życie, a na świecie trwała walka państw o zakup każdej sztuki – dodał.
– Pan Izdebski był jednym z setek kontrahentów Ministerstwa Zdrowia, nie łączyła mnie z nim żadna więź. To ja zainicjowałem proces, którego efektem były sądowe nakazy zapłaty oraz egzekucje z majątku firmy pana Izdebskiego. Moja reakcja na jego śmierć była więc na miarę tych okoliczności – mówił Cieszyński, pytany o reakcję na śmierć handlarza.
Pytany, czy „poczuł ulgę”, były wiceminister zdrowia odparł, że „nie czuje ulgi z powodu śmierci kogokolwiek”. – Zrozumiałem natomiast, że w naturalny sposób stanę się adresatem tego rodzaju pytań – dodał.
Czy śmierć handlarza respiratorami mogła być mistyfikacją? Coraz więcej wskazuje na to, że może to być teza prawdziwa. Sytuację analizuje „Rzeczpospolita”.
Według ustaleń gazety, Andrzej Izdebski miał umrzeć akurat w czasie, kiedy jego personalia nie figurowały ani w bazie poszukiwawczej Schengen, ani na stronie Interpolu.
„Jeżeli jego śmierć została sfingowana – a lawina dziwnych zdarzeń związanych z jego osobą na to wskazuje – to miałby możliwość bezproblemowego poruszania się nie tylko po Europie, ale i po całym świecie”.
Przypomnijmy, że były handlarz bronią zainkasował od państwa polskiego 154 mln zł i dostarczył nic niewarte respiratory. Lubelska Prokuratura Regionalna chciała postawić mu za to zarzuty, ale nie mogła, bo w październiku 2021 r. przepadł. Finalnie prokuratura chciała wszczęcia wobec Izdebskiego, w celu ekstradycji do Polski, poszukiwań międzynarodowych w Europie. Wniosek skierowano jednak dopiero 25 maja 2022 roku, czyli wiele miesięcy po jego zniknięciu.
Ale dwa dni później KGP odmówiła, twierdząc, że w SIS II (System Informacyjny Schengen) już figuruje zastrzeżenie zrobione przez ABW. „Wpis Agencji faktycznie zablokował ściganie Izdebskiego, choć był tylko tzw. zastrzeżeniem granicznym, które sprowadzało się do przekazania służbom informacji o nim, gdyby się pojawił na granicy. Poszukiwania handlarza policja zaczęła dopiero miesiąc później, co potwierdza nam Prokuratura Krajowa” – podkreśla gazeta.
Ostatecznie poszukiwania wszczęto, gdy handlarz respiratorami już oficjalnie nie żył
Rzecznik PK Łukasz Łapczyński wskazuje w rozmowie z „Rz”, że 27 czerwca 2022 r. prokuratura otrzymała z Biura Międzynarodowej Współpracy Komendy Głównej Policji informację o wszczęciu poszukiwań.
„Tyle tylko, że Izdebski od tygodnia już nie żył. Jak to w ogóle możliwe? Stanisław Żaryn, rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych, zapewnia, że ABW nie blokowała pościgu, a w czerwcu, kiedy tylko otrzymała informację o wniosku prokuratury, natychmiast wycofała swój” – pisze „Rzepa”.
Kiedy dokładnie wycofała wpis? Żaryn odmawia podania konkretnych dat. „Wpis Agencji został wycofany z Systemu SIS II, gdy Andrzej I. żył” – na taką lakoniczną odpowiedź zdobył się Żaryn.
„Rzeczpospolita” zaznacza, iż „aktem jest, że policja poszukiwania handlarza uruchomiła dopiero 27 czerwca tego roku, a to oznacza, że co najmniej przez kilka dni danych Izdebskiego nie było w żadnych bazach osób poszukiwanych – ani w SIS II, ani na stronie Interpolu. W tym czasie ciało mężczyzny uznanego za Izdebskiego zostało znalezione w mieszkaniu w Tiranie, stolicy Albanii – miał umrzeć na zawał serca. To wersja albańskich służb, które zaledwie po czterech dniach umorzyły śledztwo dotyczące tej śmierci.
Ekspresowa kremacja
„Na ile rzetelnie strona albańska zidentyfikowała zmarłego i jakie czynności wykonała?” – pyta „Rz”. Jak podkreślono w dzienniku, polska prokuratura skierowała serię pytań do strony albańskiej i teraz czeka na odpowiedź.
„W całej sprawie zastanawiający jest pośpiech, z jakim sprowadzono ciało Izdebskiego i je skremowano – stało się to 4 lipca o czym wieczorem tego dnia jako pierwszy poinformował na TT Cezary Gmyz, dziennikarz TVP. Przed kremacją ciała nie identyfikował nikt z polskich służb: policja i prokuratura otrzymały informację o śmierci handlarza już po spopieleniu zwłok” – przypomina gazeta.
Dodaje, że „SIS II dostarcza służbom informacje na temat osób, które nie mają prawa wjazdu do strefy Schengen lub pobytu w niej oraz poszukiwanych w związku z działalnością przestępczą, zawiera też informacje o zaginionych”.
„Brak danych handlarza w bazie poszukiwawczej oznacza, że w ciągu co najmniej kilku dni mógł – o ile wtedy żył – swobodnie się przemieszczać po całym świecie” – podkreśla „Rz”.
Już nawet w służbach powątpiewają w śmierć Izdebskiego
„Coraz częściej wśród naszych rozmówców ze służb mówi się o tym, że śmierć Izdebskiego mogła być mistyfikacją” – czytamy w dzienniku.
„Jeśli przyjmiemy, że Izdebski był albo na tzw. kontakcie z wywiadem, albo ich funkcjonariuszem ‘pod przykryciem’, to na całą tę sprawę z jego poszukiwaniami, a potem rzekomą śmiercią musimy popatrzeć jako na ‘operację mającą mu zapewnić ochronę po tym, jak wyszło to, co wyszło z respiratorami, a media i opozycja zaczęły rozgrzebywać tę sprawę. Po prostu musieli formalnie go usunąć’” – mówi jeden z rozmówców „Rz”.
„Nasze teksty wywołały panikę w służbach. W KGP pisemnie wydano zakaz udzielania informacji przez telefon oraz interesowania się sprawą Izdebskiego, jeśli nie wynika to z ‘czynności służbowych’” – podkreśla gazeta.
„Niektórzy są odpytywani na wariografie” – zaznacza w „Rz” jeden z funkcjonariuszy. Kolejny rozmówca mówi, że ta nieprawdopodobna „operacja zniknięcia” przypomina historię Rudolfa Skowrońskiego, biznesmena, w latach 90. jednego z najbogatszych Polaków, który był wcześniej także agentem PRL-owskiego wywiadu. W 2005 roku „rozpłynął się” na ulicy, wychodząc z auta. Od tamtej pory jego los pozostaje nieznany. Do dziś jest poszukiwany międzynarodowym listem gończym.
Rz: A. Izdebski (handlarz respiratorami) na 8 dni zniknął z bazy poszukiwanych strefy Shengen. Wpis ABW został na 8 dni wykasowany. Wtedy “miał umrzeć” w Albanii. Gdyby był w bazie Albania o śmierci musiałaby powiadomić stronę polską. Nie powiadomiła. Ciało od razu “skremowano”
Bo nie ma, bo medycyna i nauka póki co okazały się bezradne. Bo jedyne co mamy to “szczepionki”. Tak mówią eksperci. Tak mówią lekarze. Tak mówi nauka. Tak mówią media. Tak mówi władza.
Na szczęście były i są respiratory za ekstra stawkę dla szpitala “kowidowego”. W tym te od ministra Szumowskiego. Po respiratorach trumny w Bergamo. Nie to, że tylko w Polsce. To samo w USA i gdzie indziej. No i ogólnie stawki “kowidowe”, w tym za zgony “z” i “na” “kowid” od ministra Niedzielskiego. Jest dobrze.
Kto się wyliże, ten nie umrze. Dopust boży, prawo przyrody. Jak kto woli. Dlatego: Szczepimy się!
To znaczy oni się szczepią. My nie.Był remdesivir po circa 10000 zł od “skóry”, ale zdaje się, że skuteczniej od “kowida” zwalczał wątrobę i nerki. To ma teraz “warunkową rekomendację negatywną” od Światowej Organizacji Zdrowia (WHO).
W przypadkach krytycznych WHO zaleca, a jakże: warunkowo, przeciwciała monoklonalne. A na ostrą jazdę w burzy cytokinowej, tuż przed śmiercią, zdecydowanie rekomenduje tocilizumab lub sarilumab. Z tym, że te cymesy dla wybrańców losu dopiero na oddziałach “kowidowych” podczas “intensywnej terapii”.
Konkurencja proponuje specyfik o dwukrotnie lepszej skuteczności (6% ARR, 16 NNT, 89% RRR). Wystarczy więc, że szesnastu zażyje pigułki, żeby jeden statystycznie miał nie umrzeć na “kowida” lub nie trafić do szpitala. Z tym, że żeby to zadziałało, muszą jednocześnie zażyć w pakiecie również pigułki starsze, które producent standardowo rekomenduje chorym na AIDS. Trudno powiedzieć, czy to jest wada, czy zaleta. To chyba coś jak booster.
Czyli sytuacja jest jednak rozwojowa. I chyba sprawy rzeczywiście zaczynają iść w dobrym kierunku. No i faktycznie posypią się nowe warunkowe dopuszczenia do obrotu dla nowych eksperymentalnych preparatów.
Bo przykładowo “szczepionką” Pfizera (0,84% ARR, 119 NNV, RRR 95%) trzeba było dotąd “wyszczepić” aż stu dziewiętnastu chłopa, żeby jeden statystycznie miał nie zachorować na “kowida”. Uprzedzam pytanie: to też są dane z badań klinicznych producenta. W dodatku te, w oparciu o które Europejska Agencja Leków (EMA) udzieliła tej “szczepionce” warunkowego dopuszczenia do obrotu. Uprzedzam kolejne pytanie: pozostałe “szczepionki” są mniej więcej tak samo dobre. Choć dla AstraZeneki wskaźnik NNV wynosił 78. Kto ciekawy poczyta sobie niżej w “The Lancet”.
Że “szczepionki miały być “w pełni skuteczne i całkowicie bezpieczne”?
Że miały “chronić w 100% przed hospitalizacją i zgonem”, jak dezinformował za Faucim jeszcze do 22 listopada Państwowy Zakład Higieny na swojej stronie internetowej?
Żeby nieco rozluźnić atmosferę przypomnijmy, że nasze rozważania dotyczą zespołu dość typowych symptomów przeziębieniowych, określanych kryptonimem COVID-19, pod warunkiem potwierdzenia infekcji wirusowej SARS-CoV-2 niezwykle kontrowersyjnym testem PCR (upraszczam nieco – to temat na odrębny artykuł).
Owszem, w niektórych przypadkach symptomy te mogą przerodzić się w poważne powikłania płucne, a także naczyniowe i ogólnoustrojowe, które niekiedy mogą doprowadzić do zgonu.
Przy grypach też tak bywało, tyle że pies z kulawą nogą nie interesował się liczbą zgonów dziennych na choroby układu oddechowego w danym sezonie. No i ewidencja wyglądała odrobinę inaczej niż przy “kowidzie”. “Choroby zakaźne jako przyczyny wyjściowe zgonów są nadrzędne w stosunku do chorób niezakaźnych. (…) Dlatego COVID-19 oznaczony kodem U07.1 (przypadek potwierdzony) będzie stanowił wyjściową przyczynę zgonu” – tak stanowią polskie państwowe “Wytyczne dotyczące kodowania zgonów związanych z epidemią koronawirusa wywołującego COVID-19”, oparte z kolei na wytycznych WHO.
“Dodatek kowidowy” dla lekarza i szpitala zapewne też robi swoje. Zresztą tym łatwiej o zgon teraz, w sytuacji wysyłania ludzi na kwarantannę bez badania lekarskiego, w erze leczenia nieżytów dróg oddechowych bez minimum badania osłuchowego, paracetamolem poprzez teleporadę. Krzepiące, że w ramach tele-porady pacjent otrzymuje wskazówkę, że będzie mógł wezwać pogotowie, kiedy tylko sam poczuje, że nadszedł już czas na podłączenie go do respiratora. Trzeba jednocześnie podkreślić, że globalna śmiertelność z powodu COVID-19 nie przekroczyła wskaźnika typowego dla grypy sezonowej. Wykazał to szanowany amerykański epidemiolog i biostatystyk prof. John Ioannidis, który obliczył i podał śmiertelność z powodu COVID-19 globalnie na poziomie średnio około 0,15% (wskaźnika IFR – Infection Fatality Rate), w oparciu o dane zebrane do lutego 2021.
Wcześniejsze dane, zebrane do 9 września 2020, które poddał analizie, wskazywały medianę śmiertelności globalnej na poziomie 0,23% IFR. I taką informację podaje zresztą do dziś na swoich stronach WHO.
Na koniec tej części ciekawostka: anonimowy tzw. list Spartakusa prezentujący alternatywne, lecz solidnie udokumentowane źródłowo (kilkaset odnośników), spojrzenie na fenomen COVID-19. Warto się z nim zapoznać.
Rzeczywiście problem – i to potencjalnie nawet śmiertelny – może mieć dziś każdy pacjent przychodni w Polsce,
o ile akurat nie zdobył samodzielnie wiedzy o “kowidzie” i jego leczeniu, albo nie jest z Przemyśla lub okolic. Właściciel przemyskiej Optimy, specjalista pulmonolog dr Włodzimierz Bodnar, chyba jako jedyny lekarz w Polsce ma odwagę na stronie internetowej własnej przychodni oferować “kompleksowe przyczynowe leczenie COVID-19 z zastosowaniem amantadyny i szerokim zestawem leków objawowych, w tym leczenie infekcji SARS-CoV-2 oraz leczenie zespołów poCOVIDowych i LongCOVID.”
Leczył przyczynowo, podkreślmy: przyczynowo amantadyną od początku “pandemii” i robi to nadal, pomimo tego, że państwowy “rzecznik praw pacjenta” wszczął wobec niego niedawno postępowanie wyjaśniające w sprawie rzekomego eksperymentowania na ludziach.
Ten odrażający przykład prześladowania nosi znamiona systemowej zemsty aparatu państwa i korporacji lekarskiej, dokonywanej pod wyjątkowo obłudnym pozorem “troski o dobro pacjenta”, w sytuacji gdy nigdzie indziej “kowida” się przyczynowo nie leczy, bo zgodnie z obowiązującym dogmatem “nie ma na niego żadnych lekarstw”. Z tego punktu widzenia dr Bodnar jest niebezpiecznym wichrzycielem i wywrotowcem, bo udowadnia, że jednak da się skutecznie leczyć pacjentów na nową chorobę dobrze znanym lekiem. Podważa więc fałszywy dogmat, ośmieszając jego twórców i wyznawców. Tego “uczeni w piśmie” kapłani “kowida” z “rady medycznej” i okolic nie mogą mu darować, próbując zrobić z niego szarlatana. Na szczęście dr Bodnar ma ich tam, gdzie oni mogą pana doktora w dupę pocałować.
W Warszawie można zapewne spróbować u dr Marty Roszkowskiej, która też zdaje się potrafi to leczyć, i też “zna” amantadynę, a o “oficjalnych wytycznych”, którymi mają obowiązek kierować się polscy lekarze, w niedawnym wywiadzie dla DoRzeczy.pl powiedziała tak:
– Z ciężkim sercem, stawiam oskarżenie, że w majestacie prawa, nasza grupa zawodowa polskich lekarzy, z powodu śmiercionośnych wytycznych dotyczących terapii pierwszej fazy, zaniechania badania i leczenia, skazała na śmierć kilkadziesiąt tysięcy Polaków.
Żeby pojąć zabójczą mechanikę wojny prowadzonej przez państwo polskie z COVID-19, a w istocie z Polakami (patrz “zgony nadmiarowe”) pod przykryciem “walki z pandemią”, warto dla uzupełnienia przeczytać wywiad z dr. Zbigniewem Martyką, Kierownikiem Oddziału Obserwacyjno-Zakaźnego w Szpitalu ZOZ w Dąbrowie Tarnowskiej pt. Zapaść na życzenie.
No i należałoby przywołać raport opracowany dla Warsaw Enterprise Institute przez dra Pawła Basiukiewicza, kierownika Oddziału Obserwacyjno-Zakaźnego Szpitala Zachodniego w Grodzisku Mazowieckim pt. Ani jednej łzy. Ochrona zdrowia w pandemii.
Na przykład takich jak amantadyna, która – jak udowodnił w praktyce dr Bodnar – skutecznie leczy przyczynowo “kowid”. Wyleczyła kilka tysięcy jego pacjentów, w tym rozmaite osoby publiczne, w tym byłą prezes SN Małgorzatę Gersdorf, wiceministra sprawiedliwości Marcina Warchoła a ostatnio Jana Pospieszalskiego.
Otóż być ich po prostu nie mogło i nie może, bo to, ogólnie mówiąc, popsułoby szyki organizatorom operacji “pandemia”, a w szczególności udaremniłoby błyskawiczną akcję “wyszczepiania” populacji eksperymentalnymi preparatami. Pojawienie się skutecznego leku uniemożliwiłoby w ogóle jej rozpoczęcie, lub też spowodowałoby jej przerwanie ze względów formalnych. Nie można legalnie “wyszczepiać” milionów nieprzebadaną w pełni, wciąż eksperymentalną “szczepionką”, gdy ma się do dyspozycji skuteczny bezpieczny lek. A więc przede wszystkim nie można było do pojawienia się takiego leku dopuścić.
Kto uważnie i krytycznie śledzi rozwój operacji “pandemia”, ten zdążył się już przekonać, że “wyszczepianie” eksperementalnymi preparatami jest dla jej organizatorów kluczowe (dlaczego, jest nadal przedmiotem spekulacji). Przy czym nie dajmy się zwieść, że chodzi tu przede wszystkim o zdrowie i życie “wyszczepianych”. Zbyt wielu z nich zostaje przez “szczepionki” zabitych lub okaleczonych już wkrótce po “wyszczepieniu”, by można uznać ten argument za poważny. A średnio- i długoterminowe skutki zdrowotne będą się dopiero ujawniać.
Bilans ofiar “wyszczepiania” można śledzić na bieżąco aktualizowanej stronie dra Vernona Colemana – są tam publikowane odnośniki do odpowiednich zestawień z UE, USA i UK:
Odpowiedź brzmi: nie ma dla was leków na “kowid”, bo “pandemia” ma trwać, a wy macie dalej przyjmować “szczepionki”,
dokładnie te, które właśnie są w użyciu, czyli nieskuteczne i szkodliwe, oraz ich kolejne “boostery”. W UK zatwierdzono właśnie ich podawanie z interwałem trzymiesięcznym. Jak to się ma do propagandowej “ostatniej prostej”?
Należy raz jeszcze podkreślić, że brak dostępności jakichkolwiek skutecznych lekarstw i metod terapii COVID-19, w szczególności na etapie wstępnym domowo-ambulatoryjnym, został a priori przyjęty jako dogmat w wytycznych terapeutycznych opracowanych przez WHO, a za nią przez wszystkie państwa świata od samego początku “pandemii”.
W ślad za tym wszelkie spontaniczne praktyczne próby eksperymentowania w terapii z dostępnymi i znanymi medycynie lekami, zostały efektywnie stłumione w zarodku lub zepchnięte na margines przez establishment medyczno-urzędniczo-naukowy. Podejmujący je lekarze praktycy zostali stygmatyzowani, ośmieszani i potraktowani jako dysydenci i “czarne owce”, lub też odwoływano się do “braku publikacji naukowych w uznanych recenzowanych czasopismach medycznych”, jako argumentu rozstrzygającego.
I nie bez powodu.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy i dysponując wiedzą płynącą z obserwacji rozwoju operacji “pandemia”, chodziło bowiem raczej nie o to, żeby COVID-19 jakkolwiek skutecznie leczyć metodami domowo-ambulatoryjnymi (jak przeziębienia i grypę) przy pomocy znanych już leków, które mogły okazać się skuteczne, przede wszystkim pod kontrolą lekarzy rodzinnych, ale żeby jego rzekomą “nieuleczalność” wykorzystać jako pretekst do wzbudzenia powszechnej paniki, a następnie “wyszczepienia” całych populacji, wprowadzonymi na rynek bezprecedensowo szybko, i z pominięciem pełnych badań klinicznych, eksperymentalnymi preparatami szczepionkowymi, które zostały przedstawione jako jedyne dostępne w krótkim czasie remedium.
Przy tym całkowicie kontrproduktywnych w przypadku tego rodzaju choroby wirusowej – a w istocie wysoce szkodliwych z epidemiologicznego punktu widzenia – lockdownów, masek, dystansowania społecznego oraz całego tego pandemicznego teatru terroru propagandowego użyto wyłącznie do wytworzenia zapotrzebowania społecznego na wybawienie, które, jak ogłaszano, mogły i miały przynieść tylko “szczepionki”.
Eksperymentalne “szczepionki” wprowadzono na rynek przy pomocy procedury “warunkowego dopuszczania do obrotu”.
Żeby zatem lepiej zrozumieć genezę pełnego rezerwy stosunku do amantadyny polskich władz państwowych i większości środowiska medycznego, jak również analogicznie władz i większości środowisk medycznych w zasadzie wszystkich innych krajów tzw. Zachodu (UE, USA, UK i dominia), tyle że tam raczej do leków takich jak m.in. iwermektyna, fluwoksamina, czy hydroksychlorochina (jako jonofor cynku), należy zapoznać się z procedurą warunkowego dopuszczania do obrotu eksperymentalnych “szczepionek”.
Aktualne polskie państwowe zalecenia terapeutyczne Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji, w COVID-19 można sprawdzić tutaj:
A tak ci polscy urzędnicy medyczni przygotowali sobie prawdopodobną tzw. “podkładkę” pod tymczasowe blokowanie amantadyny, przynajmniej dopóki nie pojawią się w piśmiennictwie naukowym niezaprzeczalne dowody na jej skuteczność w przyczynowym leczeniu COVID-19:
Podobne “opracowania” powstały dla szeregu innych obiecujących leków, o potwierdzonej na świecie w praktyce skuteczności, jak iwermektyna czy fluwoksamina. Proszę się przekonać, samemu zaglądając na stronę AOTMiT.
Amantadyna, a dokładniej chlorowodorek lub siarczan amantadyny jest dobrze poznanym lekiem o właściwościach przeciwwirusowych,
posiadającym od początku, to jest od kilkudziesięciu lat, rejestrację do leczenia grypy typu A, jak również w ramach innego mechanizmu działania objawów neurologicznych – dyskinez typu parkinsonowskiego. Lek całkowicie bezpieczny w stosowaniu pod kontrolą lekarską i bez większych, a przede wszystkim długotrwałych skutków ubocznych. Tu można przeczytać opis medyczny amantadyny w obu wymienionych postaciach chemicznych:
Przypadek amantadyny jest szczególny dla Polski, ponieważ już od kwietnia 2020 r. istniały rodzime opublikowane doniesienia o jej korzystnym działaniu przeciw “kowid” u chorych leczonych na Parkinsona, pochodzące od neurologa prof. Konrada Rejdaka. Do tego bieżące obserwacje potwierdzające skuteczność z praktyki klinicznej przychodni Optima pulmonologa dra Włodzimierza Bodnara z Przemyśla i jego listy do Ministerstwa Zdrowia.
Żeby wprowadzić amantadynę do praktycznego leczenia “kowid” w Polsce nie potrzeba było żadnych dodatkowych badań, ani procedur administracyjnych.
Wystarczyło stworzyć nieformalną atmosferę przychylności, aby lekarze wzorem dra Bodnara i w oparciu o jego schemat dawkowania podejmowali się leczenia “kowid” amantadyną u własnych pacjentów w trybie off-label – czyli “poza wskazaniami rejestracyjnymi”. Było i jest to legalne i nie wymagało zmiany jakichkolwiek przepisów. Proszę porównać:
Jak wiemy minister Niedzielski i “rada medyczna” zrobili odwrotnie. Zrobili wszystko, żeby ten lek i Bodnara zniszczyć w oczach opinii publicznej. Robili to pomimo, że jak widać z oficjalnych wytycznych, nie dysponują niczym, co działałoby na wczesnym etapie rozwoju choroby i blokowało replikację wirusa. Czyli to, co – jak wykazało doświadczenie z praktyki dra Bodnara – robi z powodzeniem amantadyna.
Znamienna była próba administracyjnego odcięcia Polaków od dostępu do amantadyny, którą podjęło Ministerstwo Zdrowia ubiegłej jesieni, ustanawiając całkowity zakaz sprzedaży aptecznej leku Viregyt-K (chlorowodorku amantadyny) poza wskazaniami neurologicznymi. Nie powiodła się ona dzięki interwencji wiceministra Warchoła i jak sądzę również ministra Ziobry, który zapewne poparł Warchoła wewnątrz rządu. W rezultacie wznowiono obrót amantadyną nierefundowaną, ale pochodzącą wyłącznie z importu równoległego, co nie sprzyjało dostępności tego leku. W rezultacie postawy ministerstwa i “rady medycznej” w środowisku lekarskim panował zresztą efektywny bojkot amantadyny. Nieliczni lekarze chcieli i mieli odwagę przepisywać lek. Skorzystały na tym firmy specjalizujące się w wystawianiu recept przez internet w zamian za odpłatność za fikcyjną w praktyce, bo pozbawioną jakiegokolwiek badania, usługę lekarską. Aby otrzymać taką receptę pod żadnym pozorem nie można było wymieniać wprost jako wskazania COVID-19, a jedynie podawać typowe objawy grypy. Rozwinęło się prawdziwe amantadynowe podziemie.
Jak pamiętamy tzw. “rada medyczna” i całe grono telewizyjnych ekspertów starało się na wyścigi zdyskredytować, a właściwie publicznie obrzydzić i zohydzić amantadynę. Robili to tak żarliwie i z takim zaangażowaniem, że wyglądało to tak, jakby każdy z nich kolejno meldował się jakiemuś niewidzialnemu “oficerowi prowadzącemu” z big pharmy, albo i nie stamtąd.
Aktualnie trwające badania kliniczne skuteczności amantadyny przeciwko COVID-19 w Polsce, uruchomione zostały pod przemożnym naporem opinii publicznej. Zrobiono to wyłącznie dla upuszczenia pary z kotła, i tak późno, jak to tylko było można przeciągać. Utknęły one zresztą w martwym punkcie, a nawet wygląda na to, że są od środka sabotowane. Istnieją też poważne wątpliwości co do poprawności metodologicznej przynajmniej jednego z tych badań. Amantadyna jest bowiem najbardziej skuteczna w pierwszej fazie choroby do powstrzymania wiremii. Później też pomaga, ale w przypadku narastających powikłań efekty są już mniej spektakularne. W ostatnich dniach minister Warchoł ponownie interweniował w tej sprawie u Niedzielskiego:
Trudno zatem oprzeć się wrażeniu, że działania Ministra Zdrowia w sprawie amantadyny noszą znamiona wyjątkowo perfidnej urzędniczej obstrukcji. Gdyby jednak doszło w przyszłości do jakichś rozliczeń za ewentualne zaniedbania, ministrowi prawdopodobnie udałoby się wykazać przed sądem, że na gruncie formalnoprawnym nie można mu niczego zarzucić. To jest ten typ urzędnika, który na wszystko będzie miał kwity.
“Proponujemy amantadynę jako nowy, tani, łatwo dostępny i skuteczny sposób leczenia COVID-19“
– ogłasza międzynarodowy badawczy zespół autorów artykułu pt. Amantadyna ma potencjał w leczeniu COVID-19, ponieważ hamuje znane i nowe kanały jonowe kodowane przez SARS-CoV-2 in vitro, który ukazał się 1 grudnia 2021 w czasopiśmie naukowym “Communications Biology” grupy Nature Portfolio; całkiem szybko, bo równo rok od daty zgłoszenia przez autorów.
Z depeszy PAP dowiedzieliśmy się właśnie, że konkluzje z opublikowanego badania zostały radykalnie zmienione. Na szczęście kopia oryginalnego artykułu zachowała się w WebArchive (pierwszy odnośnik wyżej).
Na czerwono zaznaczyłem wyżej jak “poprawiono” treść, którą w wersji oryginalnej zacytowałem w niniejszym tekście, usuwając (skreślony) i dodając fragment.
Należy przypuszczać, że pierwotne entuzjastyczne doniesienia badaczy, w sposób skandalicznie nieodpowiedzialny dopuszczone do publikacji przez redaktorów “Communications Biology”, musiały kogoś bardzo zaniepokoić, a może i rozzłościć, na tyle, że naciśnięto gdzie trzeba niewidzialny czerwony guzik.
Ogary poszły w las, a wyrywni badacze, których widać zanadto poniosło szczere uniesienie, towarzyszące nieodmiennie każdemu doniosłemu odkryciu, zostali skarceni i przywołani do porządku. No to co mieli zrobić? Wleźli grzecznie pod stół i odszczekali.
Co dokładnie musieli jeszcze odszczekać, można przeczytać w depeszy PAP lub po prostu porównać ze sobą obie wersje artykułu z cytowanych odnośników.]
W tydzień później Minister Zdrowia wydaje obwieszczenie, którym “ogranicza ordynowanie i wydawanie leku Vigeryt-K
wyłącznie do choroby i zespołu Parkinsona, oraz leczenia dyskinezy późnej u osób dorosłych”. Zdaniem rzecznika Andrusiewicza “Na ten moment badania nie potwierdzają skuteczności leku (przeciwko COVID-19)”.
A więc dostępny będzie tylko siarczan amantadyny (Amantix), lek drugiego wyboru o wolniejszej biodostępności, i miejmy nadzieję, że jak poprzednio Vigeryt-K z importu równoległego; zapewne w ograniczonym zakresie.
Obwieszczenie jest identyczne z zeszłorocznym, które uchylono dopiero 26 lipca 2021. Czyli poza sezonem “kowidowym” resort dozwolił na cztery i pół miesiąca pieredyszki.
Widzimy więc, że minister po raz drugi z premedytacją dusi podaż amantadyny w szczytowym sezonie zachorowań na COVID-19,
obejmującym falę jesienno-zimową oraz zimowo-wiosenną. Dokładnie wówczas, gdy pozbawieni rzeczywistej pomocy lekarskiej Polacy próbują amantadyną ratować zdrowie i życie swoje i swych rodzin. Na szczęście niektórym udaje się jakoś zdobywać recepty. Oficjalna sprzedaż amantadyny w roku 2021 przekroczyła 400 tys. opakowań; o prawie 3,5 raza więcej niż w całym roku 2019, kiedy w Polsce sprzedało się niecałe 118 tys.
W tej sytuacji jedynym rozsądnym posunięciem uczciwej władzy byłoby doprowadzenie do zwiększenia podaży amantadyny w dystrybucji aptecznej.
Ale to byłoby wbrew dogmatowi o “niepotwierdzonej skuteczności leku”. Wobec konieczności jego podtrzymywania za wszelką cenę, zdrowie i życie Polaków nie ma żadnego znaczenia.
Jednocześnie idę o zakład, że jak tylko pojawiłyby się naprawdę mocne kwity, wobec których nawet Niedzielski okazałby się bezradny, ten cwany oportunista jako pierwszy dokona spektakularnej wolty i będzie próbował przedstawić się jako “mesjasz”, który, w oparciu o zlecone przez siebie “rzetelne i niepodważalne badania naukowe” jako pierwszy ofiarował Polakom, a kto wie, czy nie całej ludzkości, amantadynę, jako tzw. “małe remedium” na “kowid”. Dużym i ostatecznym remedium pozostaną bowiem nieodwołalnie “szczepionki”.
Na razie minister Niedzielski i jego Andrusiewicz dzielnie trzymają się linii, że “na ten moment badania nie potwierdzają skuteczności”, choć lista publikacji wskazujących na coś wprost przeciwnego niebezpiecznie się wydłuża:
Okazuje się, że w zasadzie nadal nie ma jednoznacznych zaleceń, a niemal wszystkie rekomendacje mają charakter warunkowy pozytywny, negatywny, lub też całkowicie wykluczający. I dotyczą ostrych lub bardzo ostrych przypadków szpitalnych.
W tym miejscu należy wymienić także “zalecenia diagnostyki i terapii zakażeń SARS-CoV-2” Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych:
A to dlatego, że opierają się one zasadniczo na wytycznych WHO i raczej nie odznaczają się niczym specjalnym, szczególnie na tle niektórych dostępnych pod odnośnikami zamieszczonymi niżej niezależnymi schematami amerykańskimi. I nadal zalecają remdesivir. Żeby więc chorować w polskim szpitalu kowidowym trzeba mieć zdrową wątrobę i nerki. Ma się rozumieć przed terapią.
Warto przy okazji dowiedzieć się jak Polskie Towarzystwo Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych chciałoby urządzić wszystkich Polaków:
Tymczasem poza oficjalnym obiegiem WHO i państwowych krajowych organów zajmujących się wydawaniem wytycznych terapeutycznych, powstało szereg skutecznych praktycznie schematów leczenia COVID-19:
Począwszy od etapów wczesnej infekcji, leczonej ambulatoryjnie, po szpitalne, w tym dla bardzo ciężkich przypadków. Nie jest to dzieło żadnych szamanów, a lekarzy praktyków nierzadko wybitnych, jak np. dr Peter A. McCullough, który przed COVID-19 należał do ścisłej elity najwybitniejszych lekarzy USA. I nadal należy, z tym że robi się z niego publicznie pariasa, jak ze wszystkich odważnych lekarzy i naukowców, którzy nie popłynęli z prądem operacji “pandemia”.
Jako ciekawostkę podaję odnośnik do zaleceń “ludowej terapii” “kowid”, które powstały w oparciu o informacje i porady zamieszczone na forum strony internetowej przychodni Optima” dra Włodzimierza Bodnara. Jest to “mądrość zbiorowa” setek, a nawet tysięcy użytkowników forum, którzy wspierają się wzajemnie i wymieniają informacjami. Na forum jest również aktywnych wielu lekarzy, którzy jak dr Bodnar stosują amantadynę. W żadnym razie nie wolno lekceważyć tego aktualizowanego na bieżąco samopomocowego poradnika, choć oczywiście nie jest to podręcznik medycyny akademickiej. Rady tam zawarte uratowały zdrowie i życie wielu Polakom, podczas gdy publiczna służba zdrowia odwróciła się od nich plecami.
Szereg cennych praktycznych informacji na temat leczenia COVID-19, opartych o weryfikowalne źródła i publikacje medyczne i naukowe, agreguje i podaje polska strona: https://covid-19-nieznane-fakty.pl/
Warto przy okazji wymienić polskie najważniejsze niezależne środowiska medyczne i naukowe, które nie płyną z prądem operacji “pandemia”:
Polskie Stowarzyszenie Niezależnych Lekarzy i Naukowców https://psnlin.pl/
Strona zawiera szeroki wybór gotowych pism do obrony przed pandemicznym bezprawiem.
Kancelarii LEGA ARTIS
Warto zwrócić uwagę na wartościowy blog na tej stronie. Zawiera on bieżąco aktualizowane informacje dotyczące “obostrzeń” i szykan nakładanych przez państwo i podmioty prywatne, opinie i porady prawne na ich temat oraz przydatne wskazówki praktyczne.
Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Wiedzy o Szczepieniach “STOP NOP”
Stowarzyszenie udziela wszechstronnego wsparcia poszkodowanym w wyniku “wyszczepienia”. Strona zawiera gotowe wzory pism i szereg informacji przydatnych do obrony swoich praw podczas operacji “pandemia”.
Wygląda na to, że sam dr Włodzimierz Bodnar postanowił rzucić wyzwanie pandemicznemu państwu i organizuje wokół siebie ugrupowanie polityczne, zmierzające w pierwszym rzędzie do zakończenia fałszywej “pandemii” w Polsce. To może być bardzo mocny lider i silne ogniwo szerokiego ruchu przeciwników “pandemicznej” opresji.
Wspólnie dla Zdrowia
Ku konkluzji
“Brak skutecznych lekarstw i metod terapii” lub istnienie “niezaspokojonej potrzeby medycznej” stanowi faktyczny i prawny warunek konieczny, umożliwiający zastosowanie procedury “warunkowego dopuszczania do obrotu” eksperymentalnych szczepionek i leków.
Jest tak zarówno w USA, gdzie nosi ona nazwę EUA – emergency use authorisation, jak i w UE, gdzie nazywa się ona CMA – conditional marketing authorisation.
Podstawą prawną unijnej procedury CMA – conditional marketing authorisation, która może mieć zastosowanie np. właśnie podczas pandemii, jest artykuł nr 14-a Rozporządzenia (WE) nr 726/2004 Parlamentu Europejskiego i Rady.
Ów artykuł nr 14-a został dodany do rozporządzenia (WE) nr 726/2004 nowelizacją z dnia 11 grudnia 2018 r., która weszła w życie na początku 2019 r., zmieniając i porządkując uprzednio obowiązujące w tym zakresie przepisy.
Przypomnijmy, że “pandemia” oficjalnie wystartowała w Europie w marcu 2020 r., ale pamiętamy, że afera z “dziwnym wirusem” w Chinach ruszyła już późną jesienią 2019 r., dokładnie w listopadzie-grudniu.
Wygląda na to, że Unia Europejska przygotowała się do operacji “pandemia”, odpowiednio modyfikując, porządkując i tym samym od nowa ustanawiając podstawę prawną dla “wyszczepiania” swojej populacji eksperymentalnymi preparatami.
Dobrze jest mieć porządek w przepisach na ważnym odcinku. Zwłaszcza gdy się jest tak monstrualną, inercyjną strukturą biurokratyczno-urzędniczą jak Unia Europejska. Zwłaszcza tuż przed nadciągającą katastrofą.
Cytuję niżej ust. 1 i 2 ze wspomnianego “nowego” art.14-a:
“1. W należycie uzasadnionych przypadkach, aby spełnić niezaspokojone potrzeby medyczne pacjentów, pozwolenie na dopuszczenie do obrotu w przypadku produktów leczniczych przeznaczonych do leczenia lub diagnostyki medycznej chorób poważnie upośledzających lub zagrażających życiu, lub do zapobiegania takim chorobom, może zostać wydane przed przedłożeniem wyczerpujących danych klinicznych, pod warunkiem że korzyści wynikające z natychmiastowej dostępności na rynku danego produktu leczniczego przewyższają ryzyko związane z faktem, że wciąż wymagane są dodatkowe dane. W nagłych sytuacjach pozwolenie na dopuszczenie do obrotu takich produktów leczniczych może zostać wydane również w przypadkach, gdy nie zostały dostarczone wyczerpujące dane przedkliniczne lub farmaceutyczne.
2. Na użytek niniejszego artykułu „niezaspokojone potrzeby medyczne” oznaczają stan, w przypadku którego nie istnieje zadowalająca metoda diagnozowania, zapobiegania lub leczenia dopuszczona w Unii lub – nawet jeżeli taka metoda istnieje – w przypadku którego zastosowanie danego produktu leczniczego będzie stanowiło znaczącą korzyść terapeutyczną dla osób dotkniętych chorobą.”
Nowelizacja, o której mowa to Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) nr 2019/5 z dnia 11 grudnia 2018 r. zmieniające rozporządzenie (WE) nr 726/2004 ustanawiające wspólnotowe procedury wydawania pozwoleń dla produktów leczniczych stosowanych u ludzi i do celów weterynaryjnych i nadzoru nad nimi oraz ustanawiające Europejską Agencję Leków (…).
Wprawdzie nie mamy żadnych leków, ale dzięki temu zatwierdzone zostały warunkowo eksperymentalne “szczepionki”, a “pandemia” mogła wejść płynnie w kluczowy dla jej powodzenia etap “wyszczepiania”.
Nic to. Jak tylko błyskawicznie uzyskają warunkowe dopuszczenia do obrotu, dołączą do nich eksperymentalne leki na “kowid”. I będzie się nimi leczyć “wyszczepionych” i nieszczepionych. Tych ostatnich do czasu likwidacji ich dysydenckiej grupy. Później do leczenia pozostaną sami “wyszczepieni”. Za to, przynajmniej na początku, będzie ich bardzo dużo.
—————————————-
Tekst ten, napisany na pohybel winnym zbrodni popełnionych w operacji “pandemia”, poświęcam pamięci tych, którzy w państwowej statystyce figurują jako “zgony nadmiarowe”.
Już po napisaniu tego tekstu, na stronie Fundacji na rzecz Nauki Polskiej natrafiłem na artykuł pt. Dlaczego wciąż czekamy na skuteczny lek przeciwko COVID-19?, stanowiący omówienie, cytuję: “dyskusji wybitnych polskich naukowców podczas debaty pt. Poszukiwanie skutecznego leku na COVID-19, zorganizowanej przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej” 14 października 2021 w ramach akcji “Ufajmy nauce”.
Oczywiście znacznie lepiej obejrzeć film z całej debaty, ale trwa on prawie 1,5 h.
Zainteresowanym postępami w pracach nad poszukiwaniem leków i terapii przeciwko “kowid” można polecić stronę agregującą tego typu informacje o prowadzonych na świecie badaniach, w tym również nad “szczepionkami”:
A także inną, która zbiera dane o m.in. o składnikach terapii wczesnej fazy (early treatment), stosowanych przez poszczególne kraje, jak również agreguje wyniki badań leków i substancji obiecujących w walce z “kowid”, w szczególności na wstępnym etapie choroby.