Czemu Transformacja energetyczna słabnie. Koszty farm wiatrowych i słonecznych gwałtownie rosną.

Transformacja energetyczna słabnie. Dariusz Galczak.

17 grudzień 2023 altershot.tv/transformacja-energetyczna-slabnie

Koszty farm wiatrowych i słonecznych gwałtownie rosną – jak wpływa to na konsumentów?

Teoretycznie energia elektryczna ze słońca i wiatru powinna być tania, ponieważ nic nie kosztuje. Ale tak było kiedyś. Wysokie stopy procentowe, wąskie gardła w dostawach, cła, niekończące się procedury autoryzacji i roszczenia gwarancyjne sprawiają, że energia odnawialna jest złym interesem. Plany Dubaju dotyczące potrojenia produkcji energii to myślenie życzeniowe.

Nadeszły ciężkie czasy dla inwestorów w zrównoważone wytwarzanie energii. Pieniądze zainwestowane w budowę elektrowni i infrastruktury przesyłowej nie przynoszą już takich zysków, jak pięć lat temu. Zwroty są wyższe gdzie indziej, co ma konsekwencje dla wszystkich: Projekty przeciągają się w czasie, a za niektóre z nich nie ma już kto zapłacić. W tym kontekście ambitne cele, takie jak potrojenie rocznej produkcji energii ze źródeł odnawialnych, są warte dążenia, ale są po prostu myśleniem życzeniowym.

Ceny modułów słonecznych i turbin wiatrowych znacznie spadły

Rzeczywistość wygląda następująco. Według danych Międzynarodowej Agencji Energii, ceny paneli słonecznych i turbin wiatrowych zlokalizowanych na lądzie lub w morzu spadły o 87% (energia słoneczna), 64% (wiatr na lądzie) i 55% (wiatr na morzu) w latach 2010-2020. Czysta energia stała się konkurencyjna w stosunku do brudnych alternatyw i była kupowana bezpośrednio od deweloperów przez duże firmy zużywające energię elektryczną. Przyczyną spadku cen były coraz bardziej zaawansowane technologie i rozwój producentów.

Niektóre z największych na świecie firm zarządzających aktywami, takie jak kanadyjskie grupy inwestycyjne Brookfield i australijska Macquarie Group, postawiły na energię odnawialną. Podobnie postąpiły niektóre firmy zajmujące się paliwami kopalnymi, takie jak BP. Przedsiębiorstwa użyteczności publicznej, takie jak RWE i EnBW w Niemczech, zainwestowały w zielone projekty. Według brytyjskiego dziennika ekonomicznego Economist, średni zwrot z inwestycji dla deweloperów projektów wzrósł z trzech procent w 2015 r. do sześciu procent w 2019 r., czyli do poziomu podobnego do produkcji ropy i gazu, choć z mniejszymi wahaniami.

Perspektywy dla branży były tak dobre, że na przykład wartość rynkowa NextEra, wiodącej amerykańskiej firmy zajmującej się energią słoneczną i wiatrową, na krótko przyćmiła wartość Exxon Mobil, najpotężniejszego amerykańskiego giganta naftowego. Przez kilka tygodni NextEra była najcenniejszą amerykańską spółką energetyczną. Dziś inwestorzy zadają sobie pytanie na swoich forach: Co, u licha, dzieje się z NextEra?

Rentowność odnawialnych źródeł energii osłabiona

Sytuacja wygląda następująco: W ciągu ostatnich dwóch lat rentowność energii odnawialnej ucierpiała z powodu rosnących stóp procentowych, problemów z łańcuchem dostaw, opóźnień w wydawaniu pozwoleń i coraz bardziej protekcjonistycznych działań niektórych rządów. “Zielona premia” dla akcji zamieniła się w “zielone dyskonto”, pisze Ecomomist. Dowodem na poparcie tej tezy jest indeks S&P Global Clean Energy, który śledzi wyniki tego sektora. W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy spadł on o 32 procent, podczas gdy globalne rynki akcji wzrosły o jedenaście procent. NextEra jest warta około jedną trzecią tego, co Exxon Mobil. Większość producentów turbin wiatrowych odnotowała straty.

Splot kilku czynników

Trudności w branży są wynikiem połączenia kilku czynników. Są to rosnące koszty w łańcuchu dostaw. Cena polikrzemu, kluczowego materiału do produkcji modułów słonecznych, wzrosła z 10 USD za kilogram w 2020 r. do 35 USD w 2022 r. z powodu problemów z łańcuchem dostaw w Chinach spowodowanych pandemią.

Koszt turbin wiatrowych również gwałtownie wzrósł. Z jednej strony wynika to z inwazji Rosji na Ukrainę, która spowodowała wzrost cen stali. Ale wynika to również z faktu, że turbiny stają się coraz bardziej złożone. Aby zbudować mocniejsze łopaty wirnika, producenci zapuszczają się w nowe obszary technologii i eksperymentują z drogimi materiałami kompozytowymi z włókna węglowego. Aby uchwycić silniejszy wiatr na większych wysokościach, przeciętna wieża ma obecnie prawie 100 metrów wysokości. W 2018 r. firma General Electric zaprezentowała morską turbinę wiatrową o wysokości 260 metrów – wielkości wieży Eiffla. Dostawcy około 8000 części turbiny wiatrowej mają trudności z dotrzymaniem kroku. Statki i ciężarówki mają trudności z transportem części wielkości boisk piłkarskich. Transport wymaga niekończących się procesów zatwierdzania, co sprawia, że projekty są droższe.

Zatwierdzenia i budowa są szybsze w USA

W Ameryce zatwierdzenie farmy słonecznej zajmuje średnio cztery lata, a lądowej farmy wiatrowej – sześć lat. Zasada UE, zgodnie z którą czas zatwierdzania projektów energii odnawialnej w UE nie powinien przekraczać dwóch lat, zwykle nie jest przestrzegana. Ponieważ farmy słoneczne i wiatrowe generalnie generują mniej energii niż konwencjonalne elektrownie i są coraz częściej budowane w odległych obszarach ze względu na już zajęte, łatwe do podłączenia lokalizacje, często wymagają nowych i długich linii przesyłowych. Te również muszą najpierw uzyskać pozwolenie.

Niemieckie ciekawostki

W Niemczech prowadzi to do takich kuriozów, jak “ghost power”: turbiny wiatrowe muszą być wyłączone, ponieważ w przeciwnym razie produkowałyby energię elektryczną, której nie można by przetransportować. Operatorzy otrzymują jednak za to rekompensatę. Według szacunków Niemieckiego Stowarzyszenia Przemysłu Energetycznego i Wodnego, tylko w 2022 r. ograniczono dobre trzy miliardy kilowatogodzin energii wiatrowej, która mogłaby zostać wyprodukowana przez turbiny lądowe. Koszt tego może teraz wynieść ponad miliard euro.

Co więcej: W październiku turbina duńskiej firmy Vestas zapaliła się w stanie Iowa. Mniej więcej w tym samym czasie łopaty turbiny GE w Niemczech odłamały się i spadły na pole. Ze względu na zapisy gwarancyjne w umowach zakupu, producenci muszą ponosić koszty. W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy takie gwarancje kosztowały Vestas 1,2 miliarda dolarów.

Problemy z jakością w Siemens Gamesa, w tym zagniecenia łopat wirnika, spowodowały, że roczne straty operacyjne spółki-matki Siemens Energy wzrosły do 4,6 mld euro. 14 listopada niemiecki rząd udzielił firmie gwarancji kredytowej, w przeciwnym razie Niemcy doświadczyłyby kolejnego spektakularnego bankructwa. Wszystko to doprowadziło na przykład do wzrostu cen morskich projektów wiatrowych o 50% w ciągu ostatnich dwóch lat, zgodnie z obliczeniami dostawcy danych energetycznych BloombergNEF. I to nawet biorąc pod uwagę dotacje zawarte w ustawie o redukcji inflacji (IRA), gigantycznej ustawie klimatycznej prezydenta Joe Bidena.

Deweloperzy projektów z problemami

Deweloperzy projektów, którzy uzgadniają ceny energii elektrycznej ze swoimi klientami przed ustaleniem kosztów, wpadają w pułapkę nierentownych projektów. Według BloombergNEF, w Ameryce anulowali oni lub próbowali renegocjować kontrakty na połowę budowanych obecnie morskich elektrowni wiatrowych. W październiku duńska firma Orsted, największy na świecie deweloper morskich elektrowni wiatrowych, musiała odpisać 4 miliardy dolarów, gdy anulowała dwa duże projekty u wybrzeży New Jersey, jak podaje The Economist.

Wszystko to pogarsza rosnący protekcjonizm. Ameryka skutecznie zablokowała chińskich producentów energii słonecznej wysokimi cłami antydumpingowymi. Według firmy konsultingowej Wood Mackenzie, moduły słoneczne są ponad dwukrotnie droższe w tym kraju niż gdzie indziej.

First Solar, największy amerykański producent modułów, zwiększa obecnie swoje krajowe moce produkcyjne z 6 GW w tym roku do 14 GW do 2026 roku. Jest to jednak tylko niewielki ułamek tego, czego Ameryka potrzebuje, aby osiągnąć swoje cele w zakresie dekarbonizacji. W dniu 22 listopada UE przyjęła ustawę Net Zero Industry Act, która wprowadzi minimalny udział energii krajowej w publicznych kontraktach na energię odnawialną. Komisja Europejska rozważa również przeprowadzenie dochodzenia w sprawie chińskich dotacji dla producentów turbin, którzy sprzedają swoje turbiny o 70% taniej w kraju niż zachodni konkurenci w innych częściach świata. Prawdopodobne są niedobory dostaw. Niewiele wskazuje też na to, by protekcjonistyczne nastroje miały ulec poprawie.

Największym zagrożeniem jest protekcjonizm polityczny

Czy jest jakaś nadzieja na poprawę sytuacji? Problemy z podażą będą prawdopodobnie możliwe do opanowania. Jednak protekcjonizm jest napędzany politycznie – i taki pozostanie. Przynajmniej branża zdaje sobie sprawę, że musi pozycjonować się inaczej. “Większe nie zawsze znaczy lepsze”, jeśli chodzi na przykład o turbiny wiatrowe, mówi Henrik Andersen, dyrektor generalny Vestas. Duńska firma niedawno odzyskała rentowność.

autor: Oliver Stock źródło: https://www.focus.de/finanzen/news/energiewende-stockt-kosten-fuer-wind-und-solarparks-explodieren-wer-soll-das-noch-bezahlen_id_259472497.html

Skutek wprowadzania Zielonego Ładu w UE. Najbardziej korzystają Chiny.

Nieoczekiwany skutek wprowadzania Zielonego Ładu. Najbardziej korzystają Chiny

oprac. Agnieszka Maj

Teraz w rankingu 10 największych korporacji produkujących turbiny wiatrowe siedem miejsc zajmują koncerny z Chin.
Teraz w rankingu 10 największych korporacji produkujących turbiny wiatrowe siedem miejsc zajmują koncerny z Chin. / Shutterstock

Wprowadzanie zasad Zielonego Ładu w Europie przybrało “nieoczekiwany” obrót. Okazało się, że na ekologicznych technologiach najbardziej zarabiają chińskie firmy, doprowadzając unijny przemysł do bankructwa.

Jak informuje “Dziennik Gazeta Prawna”,Christian Bruch, prezes Siemens Energy AG zaprotestował przeciwko sprowadzaniu do Europy taniego chińskiego sprzętu do produkcji energii wiatrowej. Wezwał Komisję Europejską podjęcia kroków, które mogłyby ograniczyć podbój unijnego rynku przez Chiny i promować europejskie firmy. Według niego, przyniosłoby to skutek, gdyby UE wprowadziła wymogi dotyczące jakości.

Teraz w rankingu 10 największych korporacji produkujących turbiny wiatrowe siedem miejsc zajmują koncerny z Chin. W efekcie spółki takie jak Siemens Energy AG są na granicy bankructwa i przed całkowitym upadkiem ratują je tylko rządowe fundusze.

Zielony Ład. Plany były inne

Plany i oczekiwania co do Zielonego Ładu były inne. Jeszcze dekadę temu kraje Unii były liderami w technologiach oraz produkcji urządzeń niezbędnych do planowanej wielkiej transformacji energetycznej.

To europejskie firmy miały bogacić się na turbinach wiatrowych, panelach fotowoltaicznych, bateriach litowo-jonowych, a w następnym, kolejnym etapie – na samochodach elektrycznych w powszechnym użytku.

Do wykorzystania są olbrzymie fundusze: z raportu firmy McKinsey & Company wynika, że osiągnięcie neutralności klimatycznej do połowy stulecia wymaga zainwestowania w transformację aż 28 bln euro. Problem w tym, że największy kawałek tego tortu mogą dostać Chiny. J

uż teraz na rynku europejskich dominują panele fotowoltaiczne, turbiny wiatrowe i pompy ciepła, made in China. Czy azjatycki gigant zniszczy całkowicie tę część europejskiego rynku?

Więcej na temat Zielonego Ładu i dominacji Chin przeczytasz w artykule pod tytułem „Niezdolni do obrony” autorstwa Andrzeja Krajewskiego w Dzienniku Gazecie Prawnej >>>

Durnie, czy łajdacy?

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” • 19 grudnia 2023

Banda idiotów, to znaczy oczywiście grono Wielce Czcigodnych posłów, przede wszystkim – z Koalicji Obywatelskiej i Trzeciej Drogi, ale także – ze Zjednoczonej Prawicy – którzy 15 października zostali wybrani przez ogłupiony propagandą telewizji rządowej i telewizji nierządnych nasz mniej wartościowy naród tubylczy, 6 grudnia, a więc – w dniu św. Mikołaja, kiedy to ludzie wręczają sobie prezenty – uchwaliła ustawę o zamrożeniu cen energii elektrycznej. Wcześniej banda idiotów – ale oczywiście tylko częściowo ta sama, bo w międzyczasie dołączali do niej nowi Wielce Czcigodni Przedstawiciele Ludu Pracującego Miast i Wsi oraz osiedli robotniczych, uzdrowiskowych i rybackich – zgodziła się na to, by władze IV Rzeszy narzuciły słabszym i głupszym bantustanom członkowskim tak zwane limity złowrogiego dwutlenku węgla.

Bantustany, takie jak np. nasz nieszczęśliwy kraj, które energię elektryczną czerpały przede wszystkim z węgla, którego mają pod dostatkiem, zostały pod pretekstem ratowania „planety”, na którą zachorowała niestabilna emocjonalnie szwedzka dziewuszka Greta Thunberg – zostały zmuszone do stopniowego odchodzenia od węgla i zmuszone do korzystania z nośników energii, którymi nie dysponują – co oczywiście podnosi koszty każdej kilowatogodziny. Niezależnie od tego, żeby w ogóle produkować energię elektryczną w ilości wystarczającej do zapewnienia funkcjonowania gospodarki, nie mówiąc już o stworzeniu warunków do jej rozwoju, głupsze i słabsze bantustany muszą kupować limity dwutlenku węgla od innych bantustanów, co oczywiście sprawia, że koszty energii elektrycznej rosną.

Ponieważ wspomniana banda idiotów, to znaczy pardon – oczywiście Dostojne Grono Wielce Czcigodnych Przedstawicieli Ludu Pracującego – i tak dalej – wmawia naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu, że jej ambicją i powołaniem jest przychylanie obywatelom nieba, to jeszcze przed wspomnianymi wyborami rząd „dobrej zmiany” wykombinował sobie, że oto nadarza się okazja, by pod pretekstem przychylania nieba, stworzyć dla swego zaplecza politycznego dodatkowe żerowisko w postaci pionu biurokratycznego, który będzie zajmował się rekompensowaniem wzrostu cen energii elektrycznej, w związku z czym wysmażyła projekt stosownej ustawy. Ponieważ w następstwie wyborów 15 października, kiedy to nasz, otumaniony propagandą telewizji rządowej i telewizji nierządnych, mniej wartościowy naród tubylczy, wybrał sobie Wielce Czcigodnych Przedstawicieli, którzy – jak głosi wieść gminna, przynajmniej częściowo pomogli sobie wygrać wybory, spędzając swoich zwolenników do kolejek, które głosowały jak gdyby nigdy nic jeszcze kilka godzin po ustawowym zamknięciu lokali wyborczych – za co były karmione i pojone przez Dobroczyńców Ludzkości, to ci nowi Czcigodni Przedstawiciele gorąco zapragnęli sami przychylić obywatelom Nieba, bez łaski rządu „dobrej zmiany”, który już wkrótce zostanie wzięty pod obcasy – a przy okazji oddać to nowe żerowisko swojemu zapleczu politycznemu, wniosła do laski pana marszałka Szymona Hołowni własną ustawę, do której jacyś anonimowi – przynajmniej dotychczas – Dobroczyńcy Ludzkości dopisali – ale tym razem nie: „lub czasopisma”, tylko całkiem inną wrzutkę – żeby Polska za 5 mld euro kupiła od niemieckiego koncernu Siemens wiatraki. Te wiatraki – jak oświeciła nas Wielce Czcigodna Paulina Hening-Kloska, miałyby zaopatrzyć nas w „czysty prąd”. Najwyraźniej w Volksdeutsche Partei znowu rozróżniają „czysty” rasowo prąd od jakiegoś takiego nieczystego. Zawsze mówiłem, że IV Rzesza nie może za bardzo różnic się od Rzeszy III, w której panował pogląd, że czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty, a w tej sytuacji wynalazek „czystego prądu” nie powinien nikogo dziwić. Wprawdzie Wielce Czcigodna Paulina Hening-Kloska daje do zrozumienia, że to ona dokonała tego wynalazku i w ogóle – napisała stosowną ustawę – ale po dokładnym przyjrzeniu się Wielce Czcigodnej raczej w to nie wierzę i przypuszczam, że inni szatani byli tu czynni.

Wróbelki bowiem ćwierkają od samego rana, że zaraz po zwycięstwie demokracji w Polsce, Nasza Złociutka Pani, czyli Urszula von der Layen, która Donaldu Tusku dałaby wszystko, zaoferowała Polsce 5 mld euro „zaliczki”. Jednocześnie gruchnęły hiobowe wieści, że koncern Siemens ma 4 mld euro manka. Toteż zdaniem wróbelków chodziło o to, żeby za tę „zaliczkę” Polska kupiła od Siemensa wiatraki i wszystko będzie gites tenteges. W tym celu szatani zaczęli szeptać Wielce Czcigodnej Paulinie Hening-Klosce do ucha rozmaite pomysły, które ona zaraz uznała za własne i wpisała do ustawy. Jednakowoż wybuchł klangor, kiedy się okazało, że te wiatraki mają stać za blisko zabudowań, że można będzie wywłaszczać działki, jako że wiatraki zostały uznane za inwestycje publiczne – i tak dalej. Kto ile wziął z tego tytułu pod stołem – tajemnica to wielka tym bardziej, że mógł wziąć nie teraz, tylko znacznie wcześniej. Jak bowiem w swoim czasie nawijał pan Paweł Piskorski, który na ten temat coś tam chyba musiał wiedzieć, Niemcy futrowały finansowo Kongres Liberalno-Demokratyczny, którym kierował m.in. Donald Tusk. W związku z tym na mieście krążą fałszywe pogłoski, jakoby do Donalda Tuska przyszedł ktoś starszy i mądrzejszy i powiedział jemu tak: wiecie, rozumiecie Tusk; wy nie walczcie z wiatrakami, tylko je kupcie bez dyskusji, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa. Oczywiście w tych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy, bo właśnie Wielce Czcigodna Paulina Hening-Kloska powiedziała, że o tych 300 metrach to ona sama wymyśliła i napisała, więc nie wypada zaprzeczać.

Obóz „dobrej zmiany” domaga się w związku z tym powołania komisji śledczej, która Wielce Czcigodną Paulinę Hening-Kloskę, a może nawet samego Donalda Tuska wytarzałaby w smole i pierzu, ale nic z tego nie będzie, bo na razie reżyserowie naszej młodej demokracji oferują naszej Publiczności trzy programy rozrywkowe: o wyborach kopertowych, o aferze wizowej i o złowrogim „Pegasusie”. Zwłaszcza ten „Pegasus” – jak słyszę – strasznie zbulwersował Umiłowanych Przywódców, ale chciałbym przypomnieć, że i bez „Pegasusa” Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego urządzała rozmaite psoty, który dlaczegoś nikogo nie interesują. Nie mówię już o sprawie operacyjnego rozpracowania m.in. przeciwko mnie, o której przypadkowo dowiedziałem się w roku 2012, ale przede wszystkim – o operacji „Temida”, której celem był werbunek agentury wśród niezawisłych sędziów. Ilu sędziów zwerbowała wtedy ABW, a ilu wcześniej – Wojskowe Służby Informacyjne – tajemnica to wielka, która w ramach przywracania praworządności warto by chyba wyjaśnić. Może by ruszyła cztery litery Wielce Czcigodna Kamila Gasiuk-Pichowicz, czy może Wielce Czcigodna Anna Maria Żukowska, skoro ta pierwsza po konfrontacji werbalnej z „neo-sędzią” w „nielegalnej” KRS tak się przelękła, że musiano wezwać policję, a podobno rozważano nawet wezwanie weterynarzy.

Niestety w obliczu zagrożenia- co prawda niewielkiego, ale „na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności” tym bardziej, że prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie „nielegalnego lobbingu”, czyli – jacy to szatani podpowiadali Wielce Czcigodnej Paulinie Hening-Klosce te zbawienne rozstrzygnięcia – „blok demokratyczny” na wszelki wypadek wycofał z ustawy te wrzutki o wiatrakach i uchwalił tylko samą rekompensatę. Ale sprawa wiatraków wróci i to niebawem, bo wcale bym się nie zdziwił, gdyby do premiera Tuska przyszedł ktoś starszy i mądrzejszy i powiedział jemu tak: wiecie, rozumiecie Tusk; myśmy dali wam te 5 mld euro zaliczki nie po, to, byście sobie za to wypili i zakąsili, tylko – żebyście od Siemensa kupili wiatraki. Więc załatwcie w tym waszym knesejmie, żeby to przyklepał i kupujcie, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa, a my na naszą duszeńkę wylansujemy choćby Wielce Czcigodnego Grzegorza -„zniszczę cię”- Schetynę. Fersztejen? No, to do roboty!

Wróćmy jednak do sprawy „czystego prądu” i jego rosnących cen. Lud Pracujący daje do zrozumienia, że planeta – owszem, pożytek z niej – ale co komu z tego, że planeta przetrwa, jeśli on sam nie przetrwa tego eksperymentu ratowania planety? W tej sytuacji nasi Umiłowani Przywódcy wykombinowali sobie, że owszem – trzeba wyjść naprzeciw tej potrzebie zatroskanego Ludu, a przy okazji stworzyć dodatkowe żerowisko – tym razem już słuszne, bo żaden Pisior się na nim nie pożywi. Kombinacja jest taka, że wprawdzie Lud będzie za „czysty prąd” płacił zamrożone ceny i będzie szczęśliwy – ale z drugiej strony budżet państwa będzie musiał pokryć różnicę między „zamrożoną” ceną i prawdziwą, co ma kosztować co najmniej 16 mld złotych rocznie. Rząd „dobrej zmiany” kombinował, żeby to kosztowało prawie 10 mld złotych więcej, ale ci nowi jeszcze nie zdążyli się rozbuchać konsumpcyjnie, więc na początek mogą poprzestać na małym, żeby przypadkiem nie dostać skrętu kiszek.

No dobrze – ale skąd właściwie „budżet” weźmie te dodatkowe 16 miliardów? To proste, jak budowa cepa; zedrze je z Ludu Pracującego Miast i Wsi – bo jakże by inaczej? Okazuje się, że to dobrodziejstwo, jakie obmyślili dla nas Nasi Umiłowańcy, polega na tym, że wprawdzie z jednej kieszeni nam nie ubędzie, ale za to z drugiej – ho, ho – będzie się sypało aż nic w niej nie zostanie.

Tu muszę wprowadzić pewną korektę, bo wydaje mi się, że użyłem sformułowania „banda idiotów” trochę pochopnie. Nawet nie dlatego, że któryś z Umiłowanych przywódców mógłby to odebrać osobiście – co być może byłoby uzasadnione – i zawlec mnie przed niezawisły sąd, który powinność swej służby by zrozumiał, zwłaszcza, gdyby takie zadanie postawił przed nim jego oficer prowadzący – tylko przede wszystkim dlatego, że wiara w przychylanie Ludowi nieba nie jest wcale – jak mi się wydaje – wśród Naszych Umiłowanych aż tak rozpowszechniona. Być może są wśród nich egzemplarze, które myślą – o ile w ogóle umieją wykonywać taką czynność – że to wszystko naprawdę – ale większość ma na tyle oleju w głowie, żeby wiedzieć, że to blaga i tylko bez ceregieli żeruje na naiwności Ludu Pracującego, który od lat daje się na takie numery nabierać.

Jest to oczywiście łajdactwo, ale z dwojga złego co jest lepsze – łajdak, czy dureń? A przecież przed taką alternatywą stoimy.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Walka z wiatrakami – walka o  wiatraki. 

Walka z wiatrakami – walka o  wiatraki. 

Izabela Brodacka 4 lutego 2023

W piątek 13 grudnia 2022 roku do pierwszego czytania  w sejmowych komisjach zostały skierowane projekty tak zwanych „ustaw wiatrakowych”- dwa autorstwa Senatu, trzy projekty poselskie oraz jeden projekt rządowy.
Rządowy projekt nowelizacji ustawy wiatrakowej wpłynął do Sejmu w lipcu ubiegłego roku. Projekt ten oddaje w ręce gmin decyzje o lokalizacji nowych lądowych elektrowni wiatrowych oraz o rozwoju budownictwa mieszkalnego w sąsiedztwie tych elektrowni. Przede wszystkim projekt ten liberalizuje ustawę 10H z 2016 roku, zgodnie z którą wiatrak można było postawić w odległości od domu nie mniejszej niż dziesięciokrotna wysokość wiatraka.  Zmiany w ustawie 10 H są –co najistotniejsze- jednym z 37 „kamieni milowych”, które Polska ma zrealizować aby otrzymać środki z Krajowego Planu Odbudowy. Obiecywane środki z KPO to marchewka stosowana na przemian z batem wobec Polski przez Unię Europejską.

Zgodnie  z nową ustawą elektrownia wiatrowa może powstać wyłącznie na podstawie Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego (MPZP), który będzie mógł określać inną, niż wyznaczona przez regułę 10H, odległość elektrowni wiatrowej od budynków mieszkalnych, z zachowaniem bezwzględnej minimalnej odległości wynoszącej 500 metrów. Podstawą dla określania odległości elektrowni wiatrowej od zabudowań mieszkalnych będą  wyniki oceny jej oddziaływania na środowisko, a przede wszystkim poziom wytwarzanego przez nią hałasu. Dla ochrony najcenniejszych walorów przyrodniczych, utrzymany zostanie zakaz lokalizacji elektrowni wiatrowych na obszarach parków narodowych, rezerwatów przyrody, parków krajobrazowych i obszarów Natura 2000. Projekt zakłada, że skutkiem rozwoju energetyki wiatrowej będzie spadek cen energii oraz ułatwienie rozwoju zabudowy mieszkaniowej na terenach wiejskich, w których istnieją już elektrownie wiatrowe, a liberalizacja przepisów umożliwi powstanie nowych instalacji wiatrowych o łącznej mocy 6-10 GW.

Zgodnie z ustawą inwestor musi przeznaczać co najmniej 10 procent mocy zainstalowanej elektrowni wiatrowej dla mieszkańców gminy, aby na mocy dobrowolnej umowy z inwestorem mogli oni uzyskać status prosumenta wirtualnego. ( prosument wirtualny to właściciel instalacji OZE w innym miejscu niż miejsce jego zamieszkania) Inwestor w porozumieniu z gminą będzie mógł sfinansować zmianę planu zagospodarowania przestrzennego.

Argumenty przeciwników powstawania ferm wiatraków to ich niska efektywność, wytwarzany przez nie hałas, oraz obniżenie wartości gruntów. Część z tych argumentów jest wyssana z palca. Hałas wytwarzają prawie wyłącznie wiatraki o rozklekotanych turbinach kupowane w Niemczech. Można temu przeciwdziałać wprowadzając surową kontrolę techniczną kupowanych wiatraków lecz to – jak każda kontrola –  sprzyja korupcji i rozwojowi biurokracji. Wielokrotnie podnoszono argument, że skrzydła wiatraków zabijają przelatujące ptaki. Spędziłam w Niemczech wiele godzin pod remontowanymi przez polskich pracowników wiatrakami i nigdy nie widziałam pod wiatrakiem zabitego ptaka. Nie słyszałam również żadnego hałasu. Szum komputera sterującego wiatrakiem umieszczonego u podstawy jego trzonu jest w niemieckich wiatrakach  silniejszy niż dźwięk wytwarzany przez skrzydła i turbinę. Na temat oszpecania krajobrazu przez wiatraki zdania są podzielone.

Znam bardziej szpecące krajobraz instalacje przemysłowe jak choćby linie przesyłowe wysokiego napięcia ale nikomu nie przyjdzie do głowy ich likwidowanie. Pole elektromagnetyczne wytwarzane przez linie wysokiego napięcia z pewnością jest bardziej szkodliwe dla ludzi mieszkających w ich pobliżu niż prawdziwe czy rzekome infradźwięki wytwarzane przez wiatrak.

Zwolennicy wiatraków podnoszą argument, że nowa ustawa umożliwi powstawanie spółdzielni czy klastrów energetycznych oraz współpracę między biznesem, obywatelami i samorządami gminnymi. Umożliwi zatem obywatelom inwestowanie w energetykę wiatrową. Nowe inwestycje w energetykę wiatrową zwiększą bezpieczeństwo energetyczne gmin i stworzą „zielone” miejsca pracy. Przeciwnicy argumentują, że liberalizacja przepisów ( a przede wszystkim możliwość finansowania  przez inwestora farmy wiatrowej zmiany planu zagospodarowania przestrzennego) jest kryminogenna. Prowokuje korupcję i generuje biurokrację gdyż trzeba będzie stworzyć struktury kontrolne przeciwdziałające tej korupcji.

Miałam okazję rozmawiać z niemieckim samorządowcami w wielu gminach w których prawowali na wiatrakach Polacy. Twierdzili, że ich gminy są całkowicie niezależne energetycznie i w przypadku kryzysu nie muszą oglądać się na państwo. Było to przeszło dziesięć lat temu. Wątpię, że ta niezależność energetyczna sprawdza się dzisiaj. Tak czy owak niemieckie wiatraki „na oko” działają doskonale. Widzę tu jednak pewną prawidłowość.

Niemieccy staruszkowie są pod dobrą  opieką gdy zajmują się nimi lekarze pielęgniarki i salowe z Polski. Gdyby ich zabrakło Niemcy musieliby chyba praktykować kolejne w swej historii Endlösung.

Niemieckie szparagi pięknie rosną i przynoszą dochody gdy pracuje przy nich Gastarbeiter z Polski.

Niemieckie wiatraki funkcjonują bez awarii gdy konserwują je alpiniści przemysłowi czyli robotnicy wysokościowi z Polski.  Gdyby ich zabrakło – do wymycia czy naprawienia wiatraka trzeba byłoby użyć dźwigu, a w trudnym, górskim terenie gdzie dźwig nie dojedzie  byłoby to w ogóle niemożliwe. Zużyte wiatraki najlepiej sprzedawać do Polski. Nikt inny nie kupiłby starego wiatraka z rozklekotaną prądnicą. Podobnie jak nikt z Niemców nie kupiłby starego, rozbitego samochodu, a Polacy przedłużają tym samochodom życie w nieskończoność.

To się jednak wkrótce skończy, bo dla samochodów spalinowych nie ma miejsca w Nowym Wspaniałym Świecie. Natomiast choć wiatraki są ideologicznie poprawne,  walka o wiatraki i z wiatrakami będzie się  nieustannie zaostrzać. Bo jak wiadomo: „w miarę postępów w budowie socjalizmu walka klasowa się zaostrza”. Te światłe i prorocze słowa zawdzięczamy Józefowi Wissarionowiczowi Stalinowi.