Zesłanie Ducha świętego każe skierować szczególną uwagę na Kościół. Popularnie mówi się o Pięćdziesiątnicy, jako jego „urodzinach”. Formuła może i infantylna, ale ma swoje uzasadnienie. Chrystus zesłał apostołom Ducha Prawdy – by mogli wypełnić zadanie głoszenia Jego nauki aż po krańce ziemi. Ich misję – mającą trwać po kres czasów – dziedziczy w ścisłym sensie wyłącznie Kościół katolicki. Paraklet towarzyszy Chrystusowej Owczarni w wyjątkowy sposób, tak jak Dwunastu. Katolicka doktryna i nieprzerwana posługa tylu wieków to owoce jego asystencji. Dziś modne stało się poszukiwanie „głosu ducha” rozsianego gdzieś w laickim świecie, czy w niekatolickich wspólnotach. Do tej tendencji trzeba zachować spory sceptycyzm.
„Ponieważ było koniecznym, by Jego boska misja trwała aż do końca czasów, wziął do Siebie Uczniów, wyszkolonych przez siebie, i uczynił ich uczestnikami Jego własnego autorytetu. A, gdy zesłał im Ducha Prawdy, kazał im iść na cały świat i wiernie nauczać wszystkie narody, tego co on Sam nauczał i co nakazał, tak by przez wyznawanie Jego nauki i zachowywanie Jego praw rasa ludzka mogła osiągnąć uświęcenie na ziemi i niekończące się szczęście w niebie. W ten sposób i na tym fundamencie, zrodzony został Kościół”, pisał w encyklice „Satis Cognitum” Leon XIII.
W Pięćdziesiątnicę warto na nowo sięgnąć po lekcję, zapisaną w tym wybitnym dokumencie. Jak wyjaśniał papież, zesłanie Ducha świętego miało zapewnić Uczniom, u początków Kościoła, pomoc niezbędną do wywiązania się z ich posługi.
„Gdy miał wstąpić do nieba, posłał swoich apostołów w mocy tej samej władzy, którą sam otrzymał od Ojca i nakazał im rozszerzać i propagować Jego nauczanie.(…) Ale, że jest zgodne z boską Opatrznością, by nikt nie otrzymywał wielkiej i odpowiedzialnej misji bez zaopatrzenia w środki konieczne dla jej wypełnienia, z tego powodu Chrystus przyobiecał, że ześle na swoich uczniów Ducha Prawdy, by pozostał z nimi na zawsze”, tłumaczył Ojciec święty.
Kluczowe wydaje się dziś przypomnienie, że dziedzicem tego rozesłania jest wyłącznie Kościół katolicki. „Kościół jest zatem zobowiązany bez ograniczeń przemawiać do wszystkich ludzi i przekazywać przez wszystkie wieki zbawienie wysłużone przez Jezusa Chrystusa i płynące z niego błogosławieństwa. Z tego powodu, wolą Jego Założyciela koniecznym jest, by Kościół był jeden zawsze i na całym świecie. By usprawiedliwiać istnienie więcej, niż jednego Kościoła, koniecznym byłoby wyjść poza ten świat i stworzyć jakąś nową i nieznaną rasę ludzką”, zaznaczał papież Pecci.
W wyjątkowy sposób, w jaki Duch święty wspomagał Apostołów w szerzeniu wiary i rządzeniu pierwszymi chrześcijanami, jest on stale obecny w Kościele. To ze wsparciem Ducha Prawdy przez wieki Magisterium zachowywało nieskażoną apostolską doktrynę. Z jego pomocą, mimo wrogości świata, pełniono posługę. Tyle mówi się dziś o „słuchaniu” Ducha świętego i podążaniu za Jego natchnieniami. Zatem nie pozostaje nic innego, jak sięgnąć głęboko do tych owoców jego działania.
A jednak…Ci którzy tyle o słuchaniu Ducha świętego mówią, często szukają Go zupełnie gdzie indziej. Wyraźnie pokazał to m.in. proces synodalny. W dokumencie roboczym, przygotowanym przed drugą sesją synodu, zalecono upowszechnienie metody „słuchania w duchu”. Sednem tej propozycji było twierdzenie, że Kościół powinien szukać dla siebie natchnień w świeckiej rzeczywistości. W wydarzeniach i trendach laickiego świata, a nade wszystko w życzeniach marginalizowanych grup, miałby przemawiać Duch Święty. Trudno powiedzieć, skąd u autorów przekonanie, że w tych źródłach rzeczywiście doszukać się można aktywności Parakleta. Mimo to, mają one stanowić ważny punkt odniesienia.
Rodowód ruchów charyzmatycznych obrazuje podobny trend. Korzeń takiej pobożności to nic innego, jak import obcych praktyk i założeń religijnych pod pozorem ich natchnionego charakteru. Zaczęło się przecież od wątpliwego zjawiska w grupach protestanckich. Wśród ewangelikalnych wspólnot miało dojść do „nowego wylania Ducha świętego”. Jego poświadczeniem mają być widzialne i spektakularne doświadczenia, takie jak „spoczynek w Duchu świętym”. Zainspirowaną tym przekonaniem duchowość uznano za rzeczywisty przejaw działalności Parakleta i importowano do Kościoła.
Podobne przykłady budzą niepokój. Podpowiadają, że utraciliśmy świadomość ścisłego związku między działaniem Ducha Pocieszyciela, a posłaniem przez Syna Bożego na świat jednego Kościoła. W nowej wizji „duch wieje kędy chce” oznacza, że spontanicznie udziela się on to trochę Mistycznemu Ciału Chrystusa, to trochę światu i innym religiom… Toteż Kościół miałby powstrzymać się z głoszeniem, a zacząć słuchać tych obcych przejawów boskiej działalności.
Tymczasem w rzeczywistości to Chrystusowa Owczarnia dziedziczy posłanie apostołów, a wraz z nim dary konieczne, by je wypełniać. Wśród nich współpracę Ducha świętego. Z tego powodu Kościół musi głosić i dawać świadectwo, bo dysponuje prawdą nieznaną poza nim. Nie ma obowiązku wsłuchiwać się w świecką rzeczywistość i poszukiwać działania Parakleta „na zewnątrz”. Cieszy się bowiem Jego największym wsparciem i bliskością. Jeśli z rezerwą dzielimy się owocami Jego współdziałania z Kościołem – to wcale nie słuchamy. Tylko milczymy i chowamy światło pod korcem.
Paweł Kowal, Sebastian Gajewski i Andrzej Szeptycki
Nie dość, że jest kolejny projekt podwyższenia płacy minimalnej, to do tego jest on tak śmieszny, że rodzą się pytania o jakikolwiek sens prac i marnowania na niego publicznych środków. Chodzi bowiem o podwyżkę w wysokości 3,70 zł.
Rząd zapowiedział podniesienie płacy minimalnej w tym roku. Ma ona wynieść 4666 zł.
Podwyżka chwilowo miałaby poprawić byt kosztem wszystkich innych około 3 mln osób. Tyle bowiem jest zatrudnionych na umowie o pracę za najniższe legalne wynagrodzenie.
W praktyce podwyżka jest śmiesznie niska. Ministerstwa, Sejm i komisje miałyby bowiem pracować po to, by podwyższyć minimalną pensję o 3,70 zł.
Temat poruszono w „Śniadaniu w Trójce”.
– Gdyby liczyć minimalne wynagrodzenie za pracę według algorytmu ustawowego i zastosować taki wskaźnik weryfikacyjny, to należałoby podnieść to wynagrodzenie minimalne o 3,70 zł – powiedział Sebastian Gajewski z Lewicy.
– Mamy taką informację od ministra finansów, że nie ma dążenia do tego, żeby podnosić płacę minimalną o 3,70 zł, ewentualnie o wskaźnik inflacji – dodał.
Następnie zaznaczył, że „gdyby stosować przewidziane przez ustawę o minimalnym wynagrodzeniu wskaźnik weryfikacyjny, to wyszłoby 3,70 zł”.
– W rządzie nie ma takiej propozycji, żeby o 3,70 zł podwyższać płacę minimalną – twierdził.
Andrzej Szeptycki z Polski 2050 zauważył, że „efekt wizerunkowy, nawet jeżeli to jest propozycja robocza, jest fatalny”.
– Wracamy do tego, że po jednej strony są te elity warszawskie, a po drugiej stronie są ludzie, dla których naprawdę te pieniądze i ta pensja minimalna to jest część ich rzeczywistości – mówił Szeptycki.
– To brzmi fatalnie i może lepiej tego już nie podnosić, jeżeli jest taka opcja, niż podnosić o 5 złotych, bo dopóki się czegoś nie rusza, to o tym nie ma mowy – kontynuował.
Wówczas Gajewski wtrącił, że „nie ma takiej możliwości, by nie podnosić płacy minimalnej”.
– Powiedziałem tylko, że jeżeli nie ma innej opcji, to zamiast trzech złotych, w ogóle nie podnosić, a najlepiej podnieść więcej – powiedział poseł z Polski 2050.
Obecny w programie Paweł Kowal z PO złapał się w trakcie tego za głowę i zaczął dawać znać koledze z koalicji, że nie zgadza się z tym, co mówi.
Matka, skazana w pierwszej instancji za ostrzeganie przed ginekologiem-aborterem, ponownie staje przed sądem.
Dosłownie za kilka dni, w piątek, 13 czerwca, w Gdańsku odbędzie się rozprawa apelacyjna w sprawie Weroniki – dzielnej mamy, która ostrzegła, że nie poleca prowadzenia ciąży u Piotra A. ze Starogardu Gdańskiego. Kilka lat wcześniej A. chciał zamordować jej dziecko, twierdząc, że ma ono zespół Downa. Weronika odmówiła aborcji, a chłopiec urodził się zdrowy.
Morderca dzieci w roli oskarżyciela
Piotr A. był w przeszłości skazany za aborcję. W 2002 roku prokuratura postawiła mu zarzut zabicia „na żądanie” prawie setki poczętych dzieci, ale udowodniono mu „jedynie” 19 takich zabójstw.
A. mordował dzieci w swoim gabinecie w Gdańsku, przy ul. Przemyskiej. Za pieniądze. Nielegalnie usypiał pacjentki do zabiegów, choć nie miał uprawnień lekarza anestezjologa, a gdy klienci nie chcieli płacić – zlecał swojemu współpracownikowi, aby siłą wymusił zapłatę za aborcję.
Dziennikarzowi, który przygotowywał o nim reportaż dla portalu Trójmiasto.pl, Piotr A. mówił:
Radziłem sobie dobrze, pacjentki były zadowolone.
Mimo że dostał 2 lata więzienia w zawieszeniu, nie stracił prawa wykonywania zawodu. Dlatego po kilku latach Weronika trafiła na niego… w gabinecie.
Ta dzielna kobieta nie zrobiła nic więcej, jak tylko wypowiedziała się w obronie życia – informując potencjalne ofiary o tym, kto morduje poczęte dzieci, zamiast pomagać im bezpiecznie przyjść na świat. Została za to potraktowana jak kryminalistka.
Skandaliczny wyrok w Starogardzie
Proces przed Sądem Rejonowym w Starogardzie Gdańskim odbywał się w skandalicznej atmosferze. Sędzia Wojciech Jankowski wielokrotnie demonstrował swoją stronniczość. Doszło nawet do tego, że wzywał na przesłuchanie proliferów, którzy wspierali oskarżoną pod sądem. Jednej z naszych koleżanek sędzia pokazał wyniki Weroniki z czasu ciąży i… kazał je interpretować.
Na chwilę przed wydaniem wyroku poprosił do siebie adwokata, który obsługuje abortera Piotra A., przebywał z nim kilka minut sam na sam, a następnie wywołał wszystkich do sali i wydał wyrok skazujący Weronikę na:
4 miesiące prac społecznych,
przeproszenie abortera w mediach,
zapłatę na jego rzecz kwoty 1812 zł tytułem kosztów sądowych.
Teraz wszystko w rękach sądu apelacyjnego…
Drogi Panie,
Weronika nie walczy dziś w sądzie dla siebie. Naraża siebie, swoją prywatność i spokój, by ratować innych – kobiety, dzieci, a także sumienia lekarzy. Gdy wielu milczało, ona miała odwagę mówić prawdę. Gdy tylko odezwała się na forum w Internecie, inne matki także podzieliły się swoimi historiami i wszystkie te historie miały wspólny mianownik: pogardę Piotra A. dla życia poczętych dzieci.
Sprawa sądowa to nie tylko stres i wysiłek – to również ogromne koszty: prawne, logistyczne, związane z organizacją pikiet wsparcia pod sądem i inne. Dlatego zwracam się do Pana z prośbą o wsparcie finansowe, które pomoże w dalszej obronie Weroniki.
W obecnej chwili atak aborterów na naszą Fundację jest naprawdę zmasowany. Wobec kilkudziesięciu działaczy toczą się postępowania za pokazywanie zdjęć z aborcji oraz akcje edukacyjne przeciw ideologii LGBT. Sekcja prawna Fundacji ma pełne ręce roboty, a kwoty na fakturach rosną w zastraszającym tempie.
Sprawa Weroniki spędza mi sen z oczu, bo widzę, jak wiele musi wycierpieć matka, która uratowała swoje dziecko, pomogła innym – a teraz płaci za to tak ogromną cenę.
Czy może Pan wesprzeć prowadzenie sprawy?
Bardzo proszę o wpłatę 50, 100, 150 złotych lub innej kwoty, jaka jest dla Pana możliwa.
PS – Nienawiść abortera do dziecka i matki doprowadziła do sprawy w sądzie. W tej sytuacji nie wolno pozostać obojętnym.
WSPIERAM
NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230 NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY: IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230 KOD SWIFT: BIGBPLPW
MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/
Dziś w rodzinnej parafii sierżanta Mateusza Sitka w Nowym Lubielu odbyła się uroczysta Msza Święta oraz odsłonięcie pomnika ku jego pamięci. Jako wicemarszałek Sejmu RP złożyłem kwiaty na jego grobie. W obchodach wraz ze mną i @KarinaBosak uczestniczyła liczna delegacja Ruchu Narodowego.
Dlaczego jeden przegrał – dlaczego drugi wygrał? Pełno takich analiz. Trochę mnie to mierzi, bo z jednej strony te analizy nacechowane są wzdychaniami jak może wygrać takie stanowisko jakiś menel, jak i z drugiej strony, że zwycięzca jest utkany z samych zalet. A to przecież nie o to chodzi.
Chodzi o to – co dalej? Szermierka się odbyła, głównie za pomocą cepa i to z jednej strony. Teraz zaczynają się permutacje możliwych wariantów co do upadku rządu, ewentualnie – jakiegoś przyspieszenia. A tu – jeszcze raz – nie o to chodzi.
To perspektywa taktyczna, a więc zawężająca. W poprzednim wpisie pokazać chciałem obraz naszego kraju, co wynika z kampanii dla nas, Polaków, a nie dla zwycięzców czy przegranych. Zarysowałem w zeszłym tygodniu jaki prawdziwy obraz III RP ujawnił się nam w ogniu kampanii, kiedy znikają na chwilę wszystkie „maskirowki”. Teraz – chcę się zastanowić co dalej z tą Polską, ale nie kto wygra czy przegra to starcie, tylko czy te wybory są szansą na refleksję owocującą zmianą paradygmatu naszej politycznej rzeczywistości. A to ważne, bo przy perspektywie taktycznej, czyli kto-kogo, wejdziemy w groźny moment dziejowy bez przygotowania i to bez względu na to, czyje będzie na górze. A że to nie jest kwestia zero-jedynkowa, gdyż suweren odrzucił propozycję „domknięcia układu”, będziemy więc w stanie ciągłego wahania się od jednej plemiennej dintojry do drugiej. A to już kompletny chaos i to nie tylko dlatego, że plemienna wojenka jest bezproduktywna, wręcz cofająca nas w rozwoju, ale że odbywa się na temat konfliktów, które już dawno nie istnieją, jest więc walką z cieniami przeszłości. Obecna scena polityczna nie jest w stanie tego rozczytać, a więc wysadza pociągi nie w wojnie, która się już skończyła, ale w wojnie, w której i wrogowie są gdzie indziej, i armie już nie te, o okopach już nie wspominając. Przypatrzmy się na czym może polegać kompletna wirtualność obecnych, oficjalnych sporów.
Przegrani
Obóz Trzaskowskiego przegrał. Dlaczego – macie Państwo setki diagnoz, które składają się na koherentny i prawdziwy obraz przyczyn porażki. No dobra, ale co przegrani zrobią z tym dalej? Ja widzę jakąś histerię emocjonalną, machanie obelgami w koło, jak z małpą z brzytwą, kolejne deklaracje emigracji, jak nie realnej, to wewnętrznej. Temu smutkowi przegranych towarzyszy bluzg na wygranych, wyzywanie od tumanów, gorzej wykształconych, wzywanie do masowego dokształcania głąbów, co to nie rozumieją żywotnej atrakcyjności przegranej propozycji. Aż zacytuje taką jedną tego emanację – kobiety miejcie się na baczności, bo kolo jest ginekologiem:
„Nie wygraliśmy tych wyborów.Zabrakło 2%. to granica błędu statystycznego. Równie dobrze mogliśmy wygrać jak przegrać. Wiedzieliśmy, że będzie na żyletki i że może być różnie.Ale trzeba ZROZUMIEĆ czego boi się 51% ludzi w Polsce, co im wtłoczono do głów oraz w co stracili wiarę.PÓŁ Polski nadal wierzy w wolną, kulturalną, demokratyczną Rzeczpospolitą.To są wspaniali ludzie.To jest żywa tkanka nowoczesnej Polski.I ci ludzie zasługują na to, byście ani przez chwilę się nie zawahali.Panowie, nie ma czasu na rozpacz.NADAL MACIE PRIORYTETY
1) Nie możecie zawieść kobiet.
2) Nie możecie zawieść lekarzy, nauczycieli, służb mundurowych, przedsiębiorców, seniorów i młodych.
3) Nie możecie zawieść ludzi, którzy od lat stawali na marszach, podpisywali petycje, brali udział w debatach, uczyli dzieci myślenia.
Teraz jesteście latarniami. Strażnikami. Mistrzami gry długodystansowej.
NATYCHMIAST nawiążcie kontakt z:1. UNIWERSYTETAMI2. NAUKOWCAMI3. NAUCZYCIELAMI4. LEKARZAMI5. AKTORAMI6. REŻYSERAMI7. DZIENNIKARZAMI
I poproście ich o pomoc w edukacji społecznej.Do kolejnych wyborów parlamentarnych KAŻDY dorosły człowiek w Polsce MUSI BYĆ ŚWIADOMY:1. co to jest system autorytarny, totalitarny i teokracja,2. jak działają mechanizmy propagandy i strachu,3. czym naprawdę jest Unia Europejska i dlaczego to nie okupant, tylko wspólnota,4. czym różni się imigrant od uchodźcy i co to znaczy legalna migracja,5. na czym polega starzejące się społeczeństwo, ujemny przyrost naturalny i co to ma wspólnego z emeryturami,6. czym są PKB, inflacja, deflacja, jak działa ZUS, jak zarządza się podatkami i budżetem,7. jak Hitler, Franco, Pinochet i Orbán doszli do władzy – i jak ich kraje za to zapłaciły.Edukacja albo mrok.
Wzywam Was – jako wyborca, lekarz, obywatel i ojciec, który nadal wierzy w Polskę europejską, mądrą, wolną i wspólnotową – do natychmiastowego podjęcia strategii narodowej edukacji obywatelskiej.
Proponuję:
1. stworzenie programu edukacji demokratycznej, opartego o dostępne narzędzia cyfrowe i wszystkie media społecznościowe,2. codzienne raportowanie rządowych działań w formie publicznego dashboardu z paskiem realizacji Waszych obietnic wyborczych,3. kampanię „Każdy dorosły człowiek powinien wiedzieć” – obecność w mediach, szkołach, urzędach, kościołach i klubach sportowych,4. szkolenia dla liderów lokalnych – nauczycieli, samorządowców, lekarzy, ludzi kultury,5. wsparcie dla działań fact-checkingowych i platform edukacyjnych odpornych na manipulację.Panowie, dzisiaj połowa Polski płacze, ale pozbiera się. Druga połowa cieszy się ale nie ma świadomości czym są Węgry Orbana, który jest piątą kadencję u władzy.
Przegrane wybory [to] nie koniec tej historii. To nowy rozdział i paradoksalnie : WIELKA SZANSA EDUKACYJNA DLA POLSKI, w którym WSZYSCY MĄDRZY LUDZIE TEGO KRAJU – poprawiają koronę i ZAPIERDALAJĄ Z KAGANKIEM OŚWIATY dla dobra narodu.
Nie dla siebie.Dla dzieci.Dla przyszłych pokoleń.”„Trzeba zebrać RADĘ MĘDRCÓW.Zbierzcie najmądrzejszych ludzi w tym kraju i poproście ich, żeby wymyślili strategię odbudowy zaufania.Wierzę, że zrobiliście wszystko, co możliwe. Teraz czas POPROSIĆ O POMOC i zaangażować INTELIGENCJĘ do działania.Trzeba odwrócić to, co zrobił Kaczyński et Consortes – zmienić kierunek wektora i zacząć ŁĄCZYĆ POLAKÓW.Nikt nigdy więcej w tym kraju nie może płakać z powodu wyborów.Z wyrazami szacunku.Dr Maciej Jędrzejko Tata Ginekolog”
===========================================
Wiem, jak w 2023 roku przegrali prawicowi, to też się wyżywali ze swoją frustracją, nie mówię, że nie. Ale obecny wyrzyg liberalnych przebija wszystko. Ja rozumiem frustracje, ale jak można na jednym tchu mówić o tolerancji, demokracji, wsłuchiwaniu się w innych, wolności słowa, a w drugiej części zdania na tym samym oddechu wyzywać wygrańców od cepów, co to głosują na sutenera i bandytę, że mają etycznie i estetycznie źle poukładane w głowach i duszach, jeśli je w ogóle posiadają.
Nie wiem czy to im przejdzie, bo doświadczenia z przeszłości, kiedy PiS przejął władzę na osiem lat, wskazują, że przy przegranej „młodym, wykształconym z większych ośrodków” puszczają nerwy i z inteligenckich usteczek, co to przez nie codziennie przechodzą piękne słowa i cytaty autorytetów uznanych – dobywa się wręcz ściekowy bluzg. Za pierwszego Dudy też było tak samo, ale nie tak samo. Widać, że i przez te osiem lat rządów, ale i – o dziwo – przede wszystkim przez ostatnie półtora roku uśmiechniętej Polski zacietrzewienie strony tuskowej znacznie wzrosło. Proces ten pielęgnował przez ten czas dyszel władza-media i to one podniosły zacietrzewienie Trzasków, które przerodziło się w totalną frustrację w momencie przegranej.
Robiono to przede wszystkim z powodu mizerii tego rządu. I nie ma tu co zwalać czy to na strasznych koalicjantów (stary numer – to nie ja, to kolega), ani na oporującego Dudę, który zawetował parę ustaw na krzyż, głównie z powodów ideologicznych, a to nie te obszary decydują o tym, czy w polskich kieszeniach jest pełno czy pusto. Tusk nie miał i nie ma innego pomysłu na władzę niż władza dla niej samej. To pierwsza, dodam że najbardziej optymistyczna wersja tych zaniechań. Ale ja daję pod rozwagę wariant drugi, tłumaczący dlaczego rządzący są tacy słabi. Oni mają być słabi, Polska ma być słaba, rozpadająca się, pozbawiona mozolnie budowanego zaufania do instytucji nieufnych Polaków. Nie dostarczająca podstawowych usług państwa: bezpieczeństwa i sprawiedliwości. O niestabilnym systemie politycznym nie mówiąc.
Dla zewnętrznych mocodawców Tuska, a wątek niemiecki w jego działalności wychodzi jak szydło z worka: taki ma być nasz kraj. Inaczej nie mieliby tu zainstalowanej generalnej guberni, przyłączonej do Niemiec za pomocą unijnych pasów, nie bezpieczeństwa, ale takich, którymi krępuje się pacjentów w szpitalach, jeśli nie jesteśmy pewni czy nie obudzą się nagle z letargu, chwytając za gardło pielęgniarkę.
Podział dziedziczony
Tak czy siak czy im nie idzie, bo nie idzie, czy im nie idzie bo ma nie iść, to w tej chwili dla naszych rozważań – nie jest istotne. Ważne, że jak nie ma chleba, to się robi jednak igrzyska. I igrzyskami ściemniało się własny elektorat. A igrzyska polegały na ganianiu i wsadzaniu opozycji. Represje to broń znana. To na ganianych można zrzucić, że wciąż nam nie idzie, gdyż się tam jakieś złogi pochowały i sypią piach w szprychy naszych zamierzeń. Po drugie – to proces, który można regulować w jego intensywności i ukierunkowaniu – jak się chce. Wzmagać i odpuszczać. Nawet nigdy nie kończyć, gdyż polityczne łapanki mogą dowolnie określać swoje taktyczne ramy. Może to być ksiądz, księgowa, polityk. Nie tylko kibol, nie. Mają się bać wszyscy. Poza tym rotacyjność prześladowanych ma pokazywać społeczną rozległość wrażego procederu okradania państwa.
A więc w tych wyborach, i niestety i po nich, zbieramy owoce wzmagania przez władze uśmiechniętego elektoratu – tu kłania się p. Bodnar, kłaniają się i media, które w okresie kampanii osiągnęły już bezwstydne poziomy zaangażowania. Te same media i ci sami politycy, którzy zaraz po przegranej wylewają krokodyle łzy nad podziałami wśród Polaków, które przyniósł do III RP Kaczyński. A więc skoro deficyt kompetencji w rządzeniu jest przykrywany wzmożeniem różnicującym Polaków, to nie tylko z tego nic dla Polski nie będzie, ale oznacza to, że – przy zerowym dowożeniu spraw przez Tuska, sytuacja ta się nie tylko nie zmieni, ale i pogłębi. Więcej igrzysk i pisowcy dla lwów!
Tusk już zapowiedział – będzie jak z Unią: są problemy, ale nie dlatego, że jedziemy w złym kierunku, tylko dlatego, że za słabo pedałujemy. A więc więcej tego samego. Jak się nowa Duda będzie opierała, to się będzie Nawrockiego obchodziło (wiecie już Państwo jak, c’nie? Hehehe). A więc – skoro chłopaki merytorycznie nie dowożą, to jazgot polaryzacyjny będzie jeszcze większy, choć po kampanii wydawałoby się się to niemożliwością. Elektorat Trzaskotuska będzie już na stałe przebywał w bańce urojenia wyższościowego, że debile debila wybrali na prezydenta-sutenera (innych niż medialne dowodów na to nie ma, ale błocko się przykleiło – lepił Tusk wraz z jakimś patusem z gdańskiego półświatka). Czyli – Tuski nic nie zrozumieli, ale do konsekwencji tego wrócimy.
Zwycięzcy
Po drugiej stronie mamy zadowolenie, gdyż wynik był wysoce niepewny. Ale wybory się przegrywa – vide Trzaskowski, nie zaś wygrywa. Wiadomo było i jest, że tym razem wybór mniejszego zła wskazał milimetrowym palcem na zmianę. I tu jest problem PiS-u. Widać to już powolutku i teraz. Zaczyna się jak za pierwszego Dudy – najpierw radość ze zbiegu okoliczności, łącznie z wypadnięciem lewicy z Sejmu i samodzielnymi rządami. Tak i teraz – powolutku dochodzą rosnące głosy, żeśmy tacy fajni, zaś naród nas bezwarunkowo poparł. Nas – PiS.
Nikt tam PiS-u w tych wyborach nie wybierał, raczej Nawrocki swą władzę zawdzięcza przerzucaczom z rosnącej fali prawicowych antystemowców. I jak taka np. Lichocka wyjdzie i znowu zacznie smarować podeszwy prezesowi, jak to wszyscy są za nim, to się skończy tak samo. Elektorat kompromisu mniejszego zła reaguje zawsze podobnie – jak się dowie, po swej gorzkiej decyzji – że go zapisali do twardego PiS-u, to się zawsze odwraca od takich rewelacji. I jak tu PiS zgrzeszy pychą, to leży za dwa lata. Wychodzi więc, że jedni nie wiedzą czemu przegrali, zaś drudzy – dlaczego wygrali. A to koszmar jakiś…
Pośrednio zobaczymy aspekt triumfalizmu przy próbach obsadzania kancelarii Nawrockiemu. Czy Nawrocki będzie tam swoich wpychał? Czy tylko będą (BMW), Bierni, Mierni ale Wierni wobec Kaczyńskiego? Czy tylko będzie się chciało dać takich, co by pilnowali Karola, żeby im się nie urwał jak parę razy Duda? Jeśli tego będzie dużo, i to nie wyłącznie z powodu tego, że nowy prezydent nie ma właściwie swojej ekipy politycznej, to się jawnie okaże, że mamy tu do czynienia z procesem kontynuacji.
Sam jestem ciekaw jaki ma sam PiS pomysł na tę prezydenturę i obawiam się że nie jest on do końca uzgodniony z pałacowym bohaterem. Chyba, że Nawrocki okaże się bezwolnym figurantem, a wtedy będziemy mieli znowu, zapowiadany także przeze mnie stary paradygmat w nowych okolicznościach. A więc może czekać nas jeszcze większy dryf. Narzędzia prezydenta są mizerne, acz do inteligentnego wykorzystania. Blokowaniem ustaw może sobie wyciąć jak maczetą ścieżkę własnej tożsamości. Samymi inicjatywami ustawodawczymi już mniej, gdyż te – w narażeniu na weto, tym razem wrażego parlamentu – będą miały tylko wyraz symboliczny i PR-owski: ot widzicie, obiecałem, staram się, a Tuski mnie blokują. Na tym można zdobyć duży kapitała, a więc czeka nas legislacyjna biegunka, gdyż obie strony będą chciały udowodnić, że się starają, a ci inni przeszkadzają. A więc zobaczymy jak pójdzie tu z tą maczetą i kto będzie ją trzymał.
JD Vance i Kamala a la polonaise
Nie wiem czy to przypadek, czy nie, może nawet chytra strategia obu stron, ale wyszło na lekką powtórkę wyborów w USA. Inteligenckiemu establishmentowi, znienawidzonemu coraz bardziej przez doły, ekipa Trumpa, w osobie JD Vance’a jako kandydata na wiceprezydenta, przeciwstawiła bidenowej Kamali chłopaka z blokowiska, co to uosabiał wszelkie frustracje, ale i nadzieje pognębionego suwerena. Ten tracił na bogaceniu się elit, widział tę kumulację bogactwa, zaś z drugiej strony swą systemową bezradność. A więc dostawienie do Trumpa, „naszego chłopaka”, takiego co to się kuflom nie kłaniał, pokazywało jednocześnie wymoczkowatość i pustkę oferty przeciwnej.
Nie był to tylko różnicujący zabieg psychologiczny. Postać JD Vance’a to był role model całych klas społecznych, które traciły na ekspansji elit, a więc… im więcej się nawalało w gościa, tym bardziej rósł. I tak samo wyszło z Nawrockim. Nie wiem, czy tak go ustawiano, może. Może dlatego do końca czekano, aż Tuski wystawią lalusia z Warszawy, by go zaraz skontrować kibolem z ustawek. Wyszło jak w Stanach. Jest u Lema w opowiadaniach [Ratujmy Kosmos!” md] relacja z pewnej planety, gdzie polowano na dziwną faunę z galaktyk. Jednym z obiektów polowań było zwierzę, które żywiło się falami akustycznymi i specjalną przyjemność sprawiało łowczym, kiedy zwierzak pęczniał na skutek wykrzykiwanych do niego przekleństw i obelg. I tak było z Nawrockim.
Do tego należy dodać nitrasowe zapomnienie o starej prawdzie, że Polacy nie lubią jak się na kogoś gremialnie naskakuje. Stają wtedy solidarnie po stronie atakowanego i to, uwaga! – bez względu na to, czy zarzuty są prawdziwe. Decyduje tu bardziej nachalność i natarczywość ataku, niż jego uzasadnienie. I media, i rządzący – zwłaszcza premier na końcówce – dostarczali takich argumentów ludowi, by się jednak za Nawrockim ująć. I – tego nie jest w stanie zrozumieć elektorat estetyzujących uśmiechniętych Katonów. Nie ma żadnego znaczenia kto powie „dość” elitom. Może to być ktokolwiek, nawet sutener, nikt przecież nie zagląda pod spódnicę „wolności wiodącej lud na barykady”.
Mieliśmy do czynienia, i nie jest to analiza kampanii, ale wyjście w przyszłość, z kompletnym sprawdzeniem się kilku zasad. Po pierwsze – jak się rzuca błotem, to zawsze coś przyschnie. Jak się będziesz otrzepywał, to widać, że się oczyszczasz, a więc coś jest na rzeczy… Jak nie – toś brudny na tyle, na ile cię obrzucimy. I na tę starą prymitywną prawdę robienia wody z ludzkiego mózgu nabrały się miliony. Nikt niczego Nawrockiemu nie udowodnił, nie było żadnych papierów na gościa. Ten przyszedł znikąd, spoza polityki i to był chyba najlepszy wist z jego kandydaturą w oczach Nowogrodzkiej – nie było na niego żadnych cytatów z jakichś wystąpień po przekaziorach czy z mównicy, żadnych trefnych głosowań, członkostwa w komisjach – nic. Tylko prywatne rzeczy, a to już znacznie ograniczało pole jego ataku. A więc pluto, a miliony to kupiły. Dziś już nikt nie mówi o zasadności tych zarzutów, to już jest wdrukowany na płytce pewnik. A więc hulamy dalej, tyle, że z tego wzmożenia wychodzi, że naród wybrał na prezydenta sutenera, a więc naród jest straszny, nie rozumie powagi wstydu przed zagranicznym Ryszardem. I plemię przegrane ląduje w bańce utkanej z własnej nienawiści opartej na fałszywym poczuciu wyższości.
A tu, jako się rzekło nie o to chodzi. Zmienił się paradygmat różnic politycznych w Polsce. Jest całkiem gdzie indziej, niż aktualna propozycja obszaru sporu dwóch plemion. To konflikt elity-doły, o których pisałem w swojej książce. Nie jakieś tam prawaki-lewaki, tożsamości, wierzący-ateiści, suwereniści-globaliści. Wiem, naród plemienny nawet takich prymitywnych alternatyw nie bierze za wyznaczniki swojego patrzenia na świat. Dziś już tylko wystarczy wraże plemię, które jest jedyną przeszkodą do nieokreślonego raju. Nieokreślonego bo pasterze tych stadek, zwłaszcza ogólnikowy Trzaskowski, nie są w stanie powiedzieć o Edenie niczego oprócz komunałów. Tę część napędza tylko wzajemna nienawiść, która akurat dziś, po wyborach przyjmuje pokraczne formy inteligenckiego bluzgu do prymitywnych dołów.
Co teraz?
No dobra, mamy diagnozę, że koledzy się mylą i to w obu obozach. Ale kto się nie myli? Nie mylą się antysystemowcy, ale nie w znaczeniu przeciwników systemu demokracji, ale przeciwników systemu III RP. A ten system odtworzył w pokracznej, bo prowincjonalnej formie, międzynarodowy konflikt elit z masami. Tak jest wszędzie i różni się to tylko co do siły elit i samozorganizowania dołów. Te, nieobsługiwane w mainstreamie dążenia znajdują swoją coraz większą ekspresję do realu. Deklaracje Mentzena, Brauna i uwaga – Zandberga pokazały całkowicie inne szwy podziałów politycznych w Polsce. I ta odpowiedź znalazła swoje poparcie. Pozostają już tylko ideologiczne różnice w definicji drogi do zmiany działania III RP, wad, które objawiają się znanymi nam patologiami.
Mentzen deklaruje walkę z systemem, rozpirzenie POPiS-u, ale żeby to zrobić zakłada, że musi się w przyszłości dogadać z którymś z jego członów. Inaczej będzie – znowu – tylko recenzującą opozycją Katonów. Z mojego punktu widzenia – w obecnym systemie i w tej jego fazie rzeczywiście trzeba się najpierw dosiąść do stolika, by go potem wywrócić. Ale – po pierwsze wiedzą o tym wszyscy z POPiS-u i każdy z jego członów, którzy wydaliby zgodę na to, czyli… na samozagładę. A to trudna, wręcz wydaje się niemożliwa decyzja dla POPiS-u. Po drugie – grozi tym, że siedzenie Menztena przy stoliku, zwłaszcza po wyczynach piwnych, spodoba się tej formacji, na tyle, że zapomni się, iż się przyszło do niego w celu wywrotki.
Z Braunem jest tak, że jak widać lud lubi jego ekstremalnie ścisłe diagnozy. Uznaje jego racje, ale obawiam się że tylko w kategoriach dawania czerwonych kartek systemowi. Ale nie wiadomo na razie jak ten system obalić. Droga rewolucyjna jest co najmniej przemilczana, zaś trzeba jednak zagrać z systemem, skoro nie można go obalić z zewnątrz. A tu o tej grze u p. Brauna – cicho. Jeszcze raz powtórzę – jak chce się dojść do gry w czyściutką i nieagresywną siatkówkę wychodzi na to że trzeba się będzie jakiś czas pobabrać w tych zapasach w kisielu jakim jest polska polityka. Trzeba tylko nie marudzić, że brudno, wiedzieć jaki jest cel i kiedy go chcemy uzyskać. I mieć pewność, że banda obalaczy nie polubi tych zapasów, jak już wielu przed nimi.
Nawrocki w Pałacu
I teraz mamy nowego prezydenta. Ten jest jak (w teorii) mianowany sędzia. Wybiera go kto wybiera, ale po tym akcie niewiele już można mu zrobić. Urywa się, nawet swojemu wyborcy, co dopiero mówić o patronie. Oczywiście, idealistycznie, patrząc się na konstytucję, jego funkcja to ustrojowy rozjemca plemiennych sporów, a więc osobnik… bezpartyjny. Taki co to może rozsądzić walkę dwóch kogutów, nawet gasząc im światło. Ale tak nigdy w III RP nie było. Zawsze prezydent był z jakiejś partii (oprócz Wałęsy, ale ten cały sam był partią) i ciągną za sobą ten wór lojalności partyjnej, zamiast lojalności racji stanu. Jest więc taki konstytucyjny ideał, ale wychodzi na to, że jest on naiwny w zderzeniu z pragmatyzmem wyborów mniejszego zła. Pytanie tylko o to w jaki sposób, a właściwie w jakich proporcjach prezydenta stać na niezależność.
Patrząc wstecz widać, że z biegiem kadencji pozycja prezydenta emancypuje się. Tak było przede wszystkim w przypadku Kwaśniewskiego, ale jego końcówka drugiej kadencji to już tylko żałosne zabieganie o kooptację do instytucji międzynarodowych. Duda się powoli emancypował od PiS-u, ale głównie dlatego, że był prezydentem słabym i by wejść w konflikt choćby i z PiS-em trzeba było jednak czegoś chcieć, mieć swoją wyraźną linię. Ważny jest też początek kadencji nowego prezydenta. Czy Nawrocki zostanie przeczołgany jak Duda, którego sny o potędze skończyły się zaraz po powołaniu, kiedy pisowskim kolanem został przyciśnięty do ziemi w przypadku nocnych nominacji nadmiarowych sędziów? Zobaczymy pierwsze sygnały, jak spekulowałem, przy konstruowaniu kancelarii w dużym pałacu.
I żeby nie było – nie szczuję tu, by się zaraz Nawrocki pokłócił z PiS-em. Byłoby to marzenie przeciwnej strony. Ta przecież od pierwszych dni po wyborach nadaje na Nawrockiego jedno: by się ułożył z rządem. Nawet, a właściwie – szczególnie, w opozycji do Kaczyńskiego. Nie sądzę, by TVN-y liczyły tu na to, że Nawrockiego przekonają. Nie, tu chodzi jednak o proste wywołanie nadziei u swoich, że Nawrocki ma szanse na odkupienie swych sutenerskich win, by później – w przypadku pierwszego weta nowego prezydenta – wskazać: widzicie, mógł być niezależny, współpracować, a jest gorszy niż ten Duda. Czyli chodzi o wzbudzenie nadziei, by je zaraz zawieść, ze szkodą dla Nawrockiego.
Jako się rzekło, nic o nowym kandydacie nie wiemy. Znamy jego mroczą przeszłość, co to dała mu władzę ludu kochającego sutenerów. Ale jakie ma poglądy? Kampania takich rzeczy nie wyjawia. Politycy są zbyt mądrzy, by mieć poglądy lub ich nie mieć. Ich intencje widzimy w czynach, a te są często skrywane pod korcem narracji. Tu zaś mieliśmy samą narrację, zaś na czyny Nawrockiego musimy jeszcze poczekać. Jest tu kilka wariantów: całowita podległość wobec Nowogrodzkiej lub jakaś dynamiczna równowaga między celami Kaczyńskiego a Nawrockiego, jeśli je ma i jeśli w ogóle tu objawi się jakaś rozbieżność, zwłaszcza co do działań.
Jest tu też, marzycielski wariant bezpośredni. Nawrocki zwraca się w stronę skąd przyszedł i w miejsca, w których pobywa elektorat, który dał mu władzę. Wraca do dołów, POD, jak powiedział redaktor Ziemkiewicz, ani PONAD podziałami. Starzy się tam na górze nawalają w nieistniejącej wojnie, doły zaś znajdują swoją emanacje woli pokrzywdzonych. Jeśli Nawrocki to zrobi, to może uratuje prawicę, może (jeśli to skuma Kaczyński) uratuje, bo zmieni, PiS, a przede wszystkim odwróci ten układ elity-masy z pozycji na głowie i postawi je na nogach woli politycznej dołów, nada temu odruchowi protestu znamion ruchu politycznego. I wcale nie musi to być populizm, gdyż z krzywdą jest jak z mostem – nie ma barw partyjnych. Tych nabywa tylko wtedy gdy przejdzie od buntu do propozycji remedium.
I zmieni się też gadanie o tym. Bo do tej pory to wszystko stało na gadaniu właśnie. Elity, których jest ułamek w społeczeństwie muszą jakoś w demokracji przekonać lud do siebie. Można tego dokonać na różne sposoby i jesteśmy świadkami całego wachlarza takich środków. Po pierwsze – wszystko jest ok, tylko ty marudzisz, marudo. Po drugie – ok, nie jest słodko, ale chyba nie chcecie być rządzeni przez faszystów? My to nic – popatrzcie na tamtych: głupich, prymitywnych, niedomytych (niepotrzebne skreślić). I końcowe – należycie do elity, my z wami to krew z krwi, może nie starcza do pierwszego, ale to nie przez nas (tym bardziej przez was), tylko przez plemię przeciwne. Nie, to nie ostatni sposób – ostatni to Francja czy Rumunia – wybraliście, ale nie oddamy wam waszego płaszcza wyrażonej woli, i co nam zrobicie?
Z tego prezydenta może wyjść dobra rzecz, ale (bo?) mówimy tu o tabula rasa. Pytanie nie tylko kto na niej będzie pisał, ale jakie to będą teksty. Nowy mieszkaniec Pałacu jeszcze się nie określił, a więc wybaczcie mi – pomarzyć nie można? Przecież publicystyka polega na analizie szans, nawet jeśli doświadczenie mówi, że są one nieosiągalne.
„Król Europy” nie odważył się „unieważnić” wyborów. Robi co może, żeby nie utracić posady premiera, ale bez dalszej akceptacji Berlina dla jego przekrętów, wygląda to mizernie. Stworzona przez niego sitwa ma wiele do stracenia, bo powypuszczała na wolność przestępców, żeby więzienia zapełnić „pisowcami”, ale masowa akcja skazywania ludzi na podstawie fałszywych oskarżeń nie powiodła się.
Nawet „geniusz” Bodnar nie daje rady. Teraz puste cele czekają na tych, co to prawo rozumieli po tuskowemu.Uzurpatorzy wszelkiej maści, z wodzem intrygantem na czele, zaczną sobie uświadamiać, dla kogo mogą zostać przeznaczone te puste cele.
Nadszedł wreszcie czas na wywalenie z TRZASKIEM Demokracji Warrrczącej i zabranie się do uprzątnięcia Stajni Augiasza, przy Alejach Ujazdowskich, zwanej polskim rządem. Same szkapy zasiadające na wysokich stołkach tego nie zrobią. Stworzenie rządu fachowców wydaje się dobrym rozwiązaniem.
Od nas wszystkich jednak zależy, czy przywrócenie normalności się powiedzie. Nie miejmy bowiem złudzeń, że siewcy chaosu dadzą za wygraną.
W niedawno recenzowanym przeze mnie zbiorze esejów Eda Curtina ( https://www.paulcraigroberts.org/2025/04/27/are-americans-still-americans/) autor wyjaśnia „Opening the CIA’s Can of Worms”, kto stworzył i utrzymuje fikcyjny, sterowany narracją świat, w którym Amerykanie żyją w nieświadomości prawdziwych celów działania.
Curtin twierdzi, że to CIA, a nie media, firmy internetowe czy politycy, kontroluje narracje. Autentycznymi władcami CIA są potężne interesy finansowe i korporacyjne, od których zależy sukces Ameryki. Relacja Curtina jest zbieżna z wyznaniem dowódcy US Marines, generała Smedleya Butlera, że on i jego US Marines byli egzekutorami w Ameryce Łacińskiej dla United Fruit Company i New York Banks.
Istnieje niezliczona ilość udokumentowanych dowodów na słuszność wniosku Curtina. Wiele napisano o „Operacji Mockingbird” CIA, obecnie opisywanej przez medialne zasoby CIA, takie jak Wikipedia, jako „rzekoma operacja”. Począwszy od 1950 r. CIA zaczęła stosować łapówki, takie jak „przecieki” do amerykańskich mediów, które miały na celu wpływanie na opinię amerykańską i zagraniczną za pomocą kontrolowanych narracji, które promowały tajne plany. „Przecieki” CIA stworzyły kariery reporterów, którzy mogli poświadczyć, że ich redaktorzy są „źródłami CIA” i trafili na pierwsze strony, jeśli nie na nagłówki. Większość dziennikarzy uważanych za wpływowych to zasoby CIA.
Wiemy o tym również z książki Stephena Kinzera pt. Bracia, która opowiada historię o tym, jak sekretarz stanu USA John Foster Dulles oraz dyrektor CIA Allen Dulles wykorzystali Departament Stanu, CIA oraz amerykańskich i zagranicznych dziennikarzy do obsługi klientów korporacyjnych swojej potężnej kancelarii prawnej.
Dzisiaj, oczywiście, wiele udowodnionych faktów jest odrzucanych przez media-kurwy i Wikipedię jako teoria spiskowa. Aktywa CIA nadal wykonują swoją przydzieloną pracę kontrolowania narracji.
Curtin popiera stwierdzenie Douglasa Valentine’a w jego odkrywczej książce The CIA As Organized Crime : „CIA i media są częścią tego samego przestępczego spisku”. Curtin dodaje własnymi słowami:
„Korporacyjne media głównego nurtu są stenografami trwających operacji psychologicznych państwa bezpieczeństwa narodowego wymierzonych w naród amerykański, tak samo jak robiły to dla międzynarodowej publiczności. Od dawna jesteśmy poddawani tej „wojnie informacyjnej”, której celem jest zdobycie serc i umysłów narodu amerykańskiego i uspokojenie go, aby stał się ofiarą własnego współudziału, tak jak było to praktykowane przez CIA w Wietnamie i przez New York Times, Washington Post, CBS itp. na narodzie amerykańskim przez lata, gdy amerykańskie państwo wojenne prowadzi niekończące się wojny, zamachy stanu, operacje pod fałszywą flagą i zabójstwa w kraju i za granicą. . . . role, jakie odgrywają CIA i korporacyjne media głównego nurtu, nie mogą być od siebie odróżnione”.
A miliony głupich Amerykanów wciąż siedzi przed „wiadomościami” w telewizji i poddaje się ich indoktrynacji. Naród tak głupi nie może przetrwać w wolności.
W książce The Secret Team Fletcher Prouty udokumentował, że CIA umieściła agentów w każdej agencji rządu USA. Frances Stonor Saunders ( The Cultural Cold War ) i Joel Whitney ( Finks ) wyjaśnili, w jaki sposób oficerowie CIA Cord Myer i Frank Wisner prowadzili tajne programy, które zmieniały zwolenników Pierwszej Poprawki w głosy cenzury. Widzieliśmy rezultaty. Mamy fałszywą opowieść o 11 września, fałszywe opowieści o naszych wojnach na Bliskim Wschodzie, fałszywą opowieść o Covidzie i „szczepionce” na Covid, fałszywą opowieść o „rosyjskiej inwazji na Ukrainę”, fałszywą opowieść o „irańskiej broni nuklearnej”, ale ani słowa o izraelskiej broni nuklearnej. Jesteśmy ofiarami ogromnej machiny kłamstw.
Curtin przypomina nam, że niedawno New York Times z radością poinformował, że Robert F. Kennedy Jr., który od lat dokumentuje negatywne skutki szczepionek u dzieci, został „zablokowany na Instagramie z powodu fałszywych twierdzeń o wirusie”. Kobieta, Jennifer Jett, która napisała tę kwestię, nie użyła słowa „rzekomo”. Skąd Jennifer Jett lub Instagram miałyby mieć jakiekolwiek uprawnienia, aby wiedzieć, że twierdzenia Kennedy’ego są fałszywe?
Widzimy tutaj, że media są wykorzystywane przez Big Pharma do dyskredytowania wysoce kompetentnego źródła. Przez lata obserwowałem, jak wysoce wiarygodni eksperci byli dyskredytowani przez medialnych agentów o zerowych osiągnięciach. Zero, o którym nikt nigdy nie słyszał, stał się ekspertem.
O ile wiem, ostatnie dwa pokolenia absolwentów amerykańskiego systemu edukacyjnego – w rzeczywistości prania mózgu – nie nauczyły się nigdy czytać.
Potrafią rozpoznać ograniczoną liczbę słów, ale nie potrafią opanować znaczenia słów na stronie. Jest to częściowo celowe, a częściowo wynik zintegrowanych szkół, które wymagają równych wyników rasowych.
Elity rządzącej znacznie łatwiej jest oszukiwać i kontrolować ludzi, którzy nie rozumieją tego, co czytają.
Ponieważ nie jest dopuszczalne, aby biali i Azjaci osiągali lepsze wyniki jako grupa niż czarni i Latynosi, standardy są obniżane do tego stopnia, że wszyscy mogą mieć tę samą ocenę.
Niedawno uczestniczyłem w uroczystości ukończenia szkoły średniej w północnej Florydzie. 41% absolwentów otrzymało oceny Summa Cum Laude, Magna Cum Laude i Cum Laude. Jak myślisz, jakie jest tego wytłumaczenie? Gorący punkt genów geniuszu czy obniżone standardy, aby ukryć różnice rasowe w wynikach edukacyjnych? Za kilka lat 100% absolwentów otrzyma oceny Summa Cum Laude, a to wyróżnienie nie będzie miało żadnego znaczenia.
W numerze City Journal z jesieni 2023 r . Renu Mukherjee informuje o zniszczeniu elitarnych amerykańskich szkół średnich, takich jak Thomas Jefferson High School for Science and Technology w północnej Wirginii, Stuyvesant High School i Bronx High School of Science. Szkoły przeprowadzały surowe testy wstępne, aby upewnić się, że przyjmowani uczniowie są w stanie skorzystać z kosztownego i wymagającego doświadczenia. Ponieważ Azjaci i biali stanowili większość uczniów, standardy edukacyjne oparte na zasługach zostały uznane za rasistowskie przez tyranów DEI, którzy nami rządzą i mają kontrolę nad amerykańską edukacją.
Zamiast testów wstępnych, każda szkoła średnia w danym obszarze geograficznym ma prawo do udziału w przyjęciach. Być może od tego momentu staje się to loterią. Tak czy inaczej, rezultatem jest obniżenie odsetka najbardziej wykwalifikowanych i podniesienie odsetka najmniej wykwalifikowanych. Aby najmniej wykwalifikowani ukończyli szkołę z równym udziałem w wyróżnieniach, standardy muszą zostać obniżone. W interesie DEI elitarne szkoły przygotowawcze są niszczone. Fakt, że elitarne szkoły średnie uległy propagandzie, że zasługi są rasistowskie, zwiastuje upadek amerykańskiej nauki i inżynierii.
Z biegiem czasu Stany Zjednoczone stają się zależne od chińskich, indyjskich i rosyjskich imigrantów w zakresie nauki i technologii.
Tak jak wyróżnienia cum laude tracą znaczenie, tak samo tracą znaczenie nominacje prezydenckie w USA. Dawniej mianowanie na stanowisko zastępcy sekretarza miało jakieś znaczenie. Teraz już nie. Po nominacjach Bidena na stanowisko DEI, które obejmowały zboczeńców seksualnych, zaszczyt, który wiązał się z nominacją i jej zatwierdzeniem przez Senat, już nie istnieje.
To samo stało się z sądownictwem. Niekompetentni dwulicowi ideolodzy punkowi, których Kongres mianował na ławę sędziowską, nie zasługują na szacunek. Są wrogami sprawiedliwości i narodu amerykańskiego. Obecnie są zajęci pracą nad unieważnieniem wyborów prezydenckich. Nic dziwnego, że rządzący establishment pozwolił Trumpowi wygrać. Wiedzieli, że mogą go powstrzymać za pomocą sądownictwa i skierować w swoim kierunku za pomocą porad, które dadzą mu „szersze perspektywy”.
Maga-Amerykanie powinni wziąć pod uwagę, że jeśli prezydent Trump odmówi dostosowania się do rządzącego establishmentu, stanie w obliczu możliwości, że wybory uzupełniające zostaną skradzione dla Demokratów. Ponownie przewodząc Kongresowi, postawią Trumpa w stan oskarżenia i skażą go. Następnie oskarżą go i jego rząd, zastraszą jego zwolenników i ustanowią DEI Woke Truth over America.
Koniec eksperymentu Ojców Założycieli może być już bliski.
Ale nie oczekuj, że głupi Amerykanie to zrozumieją. Są łatwym łupem, ponieważ są uwikłani we własnym współudziale.
Uwaga Edytora IGNACY NOWOPOLSKI: To co pisze dr. Roberts i cytowani przezeń analitycy, w równym stopniu odnosi się do III RP, która jest tylko miniaturową repliką “wiodącej demokracji świata”.
Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” • 7 czerwca 2025
No nie, w dzisiejszych zlaicyzowanych czasach, kiedy nawet postępowa część przewielebnego duchowieństwa podważa historyczny charakter Zmartwychwstania, tłumacząc zawile, że to tylko apostołowie tak pragnęli, tak pragnęli, by Pan Jezus zmartwychwstał, że z tego pragnienia zaczęli mieć halucynacje, co w końcu doprowadziło do pojawienia się znienawidzonego chrześcijaństwa, takie rzeczy nie mają prawa się zdarzać – ale od czego reinkarnacja?
Skoro hiszpańscy jezuici modlą się do Pachamamy, którą nawet nieboszczyk papież Franciszek, co to tylko patrzeć, jak zostanie „santo subito”, otoczył postępowym kultem, to niczego wykluczyć nie można tym bardziej, że gwoli lepszego kamuflażu Adolf Hitler mógł wpakować się w wychudzony korpus panującej miłościwie nad Europą Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje.
Starsi ludzie pamiętają, że z tym Hitlerem to były same zgryzoty, nie tylko za życia, ale jeszcze większe – po śmierci – o czym świadczy anonimowy wierszyk, popularny w roku 1945, pod tytułem „Gdzie jest Hitler”: „
Może w Jaffie, niepoznany,
hoduje słodkie banany (…)
a być może ręka Boża
strąciła go na dno morza
i prosto z zimnej topieli
naprawdę go diabli wzięli?”
Jeśli chodzi o Jaffę, to też jest dobry trop, bo czyż kogokolwiek zdziwiłaby informacja, że Hitler wcielił się w izraelskiego premiera rządu jedności narodowej Beniamina Netanjahu, co to właśnie, na oczach całego miłującego pokój świata, realizuje operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy i puszcza mimo uszu pompatyczne protesty rozmaitych europejskich eunuchów, czy amerykańskich twardzieli? A dlaczego miałby się nimi przejmować, skoro i jedni i drudzy skaczą przed Żydami z gałęzi na gałąź? W końcu to właśnie Adolf Hitler sformułował ten bon-mot, że „zwycięzcy się nie sądzi” – o czym przekonał się inny wybitny przywódca socjalistyczny Józef Stalin – bo to on, viribus unitis z płomiennymi szermierzami wolności i demokracji, co to najpierw oddali mu pół Europy, żeby wycisnął z niej tyle krwi, ile mu się tam podobało, a potem szalenie współczuli tamtejszym nieborakom, za pośrednictwem swoich wysłanników kazał wieszać siepaczy Hitlera w Norymberdze?.
„Wygraj w polu, a wygrasz i w sądzie” – mówił Klucznik Gerwazy – co nabiera aktualności zwłaszcza dzisiaj, kiedy niezawisłe sądy powinność swej służby rozumieją i sypią piękne wyroki, na przykład w Rumunii, czy we Francji – żeby w Europie utrwalić model demokracji kierowanej, bez którego IV Rzesza wpadłaby w jakieś turbulencje?
A IV Rzesza już się nam rysuje w postaci szkicowej, za sprawą amerykańskiego prezydenta Józia Bidena, co to w swoim czasie, w nagrodę za dobre sprawowanie, pozwolił Niemcom na urządzanie Europy po swojemu. Jeszcze nie przebrzmiały echa tego przyzwolenia, jak Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje wystąpiła z pomysłem nowelizacji traktatu lizbońskiego. Obejmuje ona aż 270 punktów, z których najciekawsze wydają się trzy: żeby zlikwidować prawo veta, żeby zmniejszyć liczebność Rady Europejskiej z 27 do 15 członków, wskutek czego „małe państwa” – ot na przykład nasz nieszczęśliwy kraj, dowiadywałyby się z „Volkischer Beobachter”, co tam w ich sprawach starsi i mądrzejsi postanowili, no i wreszcie – przekazanie do wyłącznej kompetencji Unii, czyli IV Rzeszy Niemieckiej – 65 obszarów decyzyjnych.
O czym w takiej sytuacji mogłyby jeszcze decydować członkowskie bantustany? Dokładnie o tym samym, o czym decydowały tak zwane „narodowe” republiki sowieckie – jak we własnym narodowym języku sławić czyny Ojca Narodów, Chorążego Pokoju, Józefa Stalina. Teraz Józef Stalin, podobnie zresztą, jak Adolf Hitler, jest już starym nieboszczykiem, ale to może być pozór, bo za sprawą reinkarnacji żyje sobie jak pączek w maśle, niczym doktor Józef Mengele w ciele Madame Gizele w Oleśnicy. Jakże inaczej myśleć, w sytuacji, kiedy to Parlament Europejski, niczym Reichstag pod przewodnictwem Hermana Goeringa, rekomendował przyjęcie – tym razem nie „ustawy o pełnomocnictwach”, która dała Hitlerowi pełną władzę – tylko nowelizację traktatu lizbońskiego – co przecież na jedno wychodzi. Czegóż w tej sytuacji możemy się jeszcze spodziewać?
Ano, kiedy już w Europie utrwali się model demokracji kierowanej, a niezawisłe sądy otrzymają oręż w postaci penalizacji „mowy nienawiści”, to posypie się tyle pięknych wyroków, że więzienia nie pomieszczą nieprzeliczonego tłumu skazańców, dla których trzeba będzie ponownie uruchomić chwilowo nieczynne obozy koncentracyjne, ze słynnym Auświcem na czele. Oczywiście trzeba będzie odtworzyć zniszczoną infrastrukturę, no i zadbać o kadrę nadzorczą – bo nie na darmo Ojciec Narodów Józef Stalin podkreślał, że „kadry decydują o wszystkim” – i praca nad stworzeniem podstaw Nowej Europy, czyli IV Rzeszy wspaniale się rozwinie. Czyż nie w przewidywaniu takiego rozwoju wypadków na czele Rady Muzeum Auświcu postawiona została Madame Barbara Engelking? Niech no tylko w tej sytuacji jakaś Schwein spróbuje podnieść hałasy, to zaraz zostanie umieszczona w areszcie wydobywczym, jak nie przez bodnarowców, to przez innych szermierzy demokracji kierowanej i będzie tam jęczeć i szlochać do końca swoich dni – albo od razu pójdzie do gazu i hałasy ucichną, jak ręką odjął.
Tym wszystkim przedsięwzięciom towarzyszyć będzie racjonalna polityka osiedleńcza, której zasady sformułował w swoim czasie poprzednik naszej Reichsführerin Urszuli Wodęleje, Reichsführer Heinrich Himmler. Oczywiście przy tych wszystkich podobieństwa będą i różnice. Przede wszystkim zmieni się radykalnie pojęcie Herrenvolku, które – za sprawą straszliwej pomyłki Adolfa Hitlera – doprowadziło do tylu tragedii. Jestem pewien, że jeśli Adolf Hitler przesiedlił się w osobę Beniamina Netanjahu, to zrozumiał swój błąd i od tej pory pojęciu Herrenvolku zostanie nadana prawidłowa treść.
Po drugie – wzięte zostaną pod uwagę przemyślenia Alfiero Spinellego, który stał na nieubłaganym stanowisko konieczności likwidacji historycznych narodów europejskich – oczywiście nie fizycznej, żeby nie zdewastować planety do reszty, a poza tym – zapewnić Herrenvolkowi i jego kolaborantom wystarczającą liczbę podatników i kredytobiorców, którym można by pożyczać pieniądze na procent. To zadanie zostanie złożone na pakt migracyjny, a dopływ świeżego materiału ludzkiego zapewni bezcenny Izrael ze swoimi sojusznikami – bo jestem pewien, że przedstawiciele narodów mniej wartościowych nie będą chcieli czekać na ostateczne rozwiązanie, tylko skwapliwie skorzystają z podanej im pomocnej dłoni. Czegóż chcieć więcej?
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Nie milkną echa wyborczej akcji przeprowadzonej przez poseł Koalicji Obywatelskiej Kingę Gajewską. Polityk podarowała jednemu z seniorów w Domu Pomocy Społecznej worek ziemniaków. Sytuację uwieczniono na zdjęciach i wideo. Pracownicy ośrodka nie kryli oburzenia.
Do zdarzenia doszło w DPS-ie w Nowym Dworze Mazowieckim. Z pomocy ośrodka korzystają osoby po operacjach, udarach, z zaawansowanymi chorobami wieku podeszłego. W placówce mieszka przeszło 170 ludzi, którzy wymagają stałej opieki. Część z nich nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje.
– Część leży, część chodzi, kontakt trudny – powiedział w rozmowie z „Super Expressem” jeden z pracowników.
Jeden z pracowników skomentował też happening wyborczy Kingi Gajewskiej. – Myślałem, że może ciastka mają, cukierki. Czasem ktoś coś przywiezie, żeby starszym umilić dzień – relacjonował.
– A oni kartofli nawieźli. Cyrk. Złapali pana Stasia, wracającego akurat ze spaceru. Wręczyli mu worek pięciokilowy, porobili zdjęcia i pojechali, zadowoleni jak po wygranych wyborach – dodał.
Pan Stanisław to około 70-letni mężczyzna, który sam się porusza, ale „kontaktuje słabo”, zmaga się bowiem z demencją. Mężczyzna nie rozumiał, co takiego się stało, że został głównym aktorem politycznej groteski.
– Wstyd i żenada – skwitował krótko pracownik DPS-u.
– Przykro. Mamy dobrą opinię, staramy się. A tu nagle jesteśmy na językach wszystkich. Zostaliśmy wykorzystani, a najbardziej nasz pan Stasiu! – dodał inny.
Do sprawy odniósł się także dyrektor placówki Wacław Kerpert. – Trzy tygodnie temu obchodziliśmy 25-lecie naszej placówki. Było bardzo miło – świętowaliśmy wspólnie z naszymi podopiecznymi i pracownikami. Niestety, obecna sytuacja przyćmiła to radosne wydarzenie. W czasie wizyty pani poseł przebywałem na urlopie zagranicznym. Telefonicznie poinformowano mnie, że przyjedzie jakaś delegacja z darami – nie było mowy o żadnych ziemniakach! – powiedział.
Wiadomo, co stało się z niesławnymi ziemniakami. Następnego dnia zostały ugotowane i zjedzone przez wszystkich.
Dom Pomocy Społecznej często przyjmuje rozmaite dary od sponsorów, firm i osób prywatnych. W przypadku ziemniaków również byłoby podobnie – jednak nie w ilości kilku kilogramów, ale co najmniej dwóch ton. Potrzeby ośrodka są bowiem ogromne. Dyrektor wskazał, że nie poinformowano zespołu DPS-u, jaki charakter będzie miało spotkanie.
– Nasza placówka nie uczestniczyła w żadnym spotkaniu o charakterze wyborczym. Moja zasada jest jasna: nie dzielimy polityków według przynależności partyjnej – ani Platforma, ani PiS, ani inne ugrupowania. Dla nas liczy się wyłącznie dobro naszych podopiecznych. Nikt też nie uzgadniał z nami kwestii zdjęć czy filmowania wizyty. Obecnie rozmowa z panem Stanisławem – naszym podopiecznym, którego dotyczy ta sprawa – nie jest możliwa z kilku powodów. Przede wszystkim chcemy zapewnić naszym mieszkańcom spokój i poczucie bezpieczeństwa, bo cała sytuacja odbiła się na nich bardzo negatywnie. Mam już dość obecności ekip telewizyjnych i dziennikarzy wokół naszej placówki – to powoduje niepokój i stres wśród mieszkańców – podkreślił.
Trudno żebym nie miał refleksji z pozycji chuliganai to akademickiego
Zakończyła się kolejna kampania wyborcza prezydencka, która była jednocześnie kampanią obrzydliwego hejtu wobec niewygodnego, bo konserwatywnego kandydata. Kampanie nienawiści były znane i z poprzednich wyborów ale ta osiągnęła szczyty co umożliwił rozwój internetu i powstanie różnorakich platform społecznościowych, na których bezkarnie można było się wyżywać, niszczyć z nienawiści, aż do utraty rozumu. W ramach kampanii starano się wykorzystywać starsze materiały, utajnione wcześniej w ramach cenzury internetu.
Odtajniono 50-ty odcinek „Wywiadów z chuliganem” przeprowadzony 7 lat temu z Karolem Nawrockim przez twórcę tego programu – Piotra Lisiewicza.
Piotr Lisiewicz jeszcze przed głosowaniem w II turze wyborów informował „Zgodnie z teoriami spiskowymi wywiad z 2017 r. został ukryty, bo mógł by zaszkodzić kandydatowi na prezydenta. W rzeczywistości było odwrotnie – wywiad na YouTube ukrył w ramach cenzorskich zapędów likwidator Radia Poznań z nadania rządu Tuska Piotr Michalak, podobnie jak wszystkie inne odcinki niepoprawnego politycznie programu. Teraz likwidator ten jeden odcinek przywrócił na kanale, jak napisał „z uwagi na ważny interes społeczny w toku kampanii wyborczej”,.
Efekt okazał się odwrotny od oczekiwanego przez likwidatora – pod odcinkiem są niemal wyłącznie pozytywne komentarze. Przed głosowaniem ten odcinek miał pond 600 tys. odsłonięć (obecnie ponad 700 tys.) gdy przed jego ukryciem przez cenzora ok. 8 tys. -czyli całkiem przeciętną oglądalność tych wywiadów.
Warto zapoznać się z komentarzami, które wskazują, że wywiad miał pozytywny wpływ na przebieg głosownia, czyli niezgodnie z oczekiwaniami cenzorów.
Wywiad z chuliganem odcinek 50 – Karol Nawrocki
Zamieszczam nieco przykładowych komentarzy zachęcając do zapoznania się z uwagą i refleksją
Zgadzam się z poprzednim wpisem. Ten wywiad pokazal jakim człowiekiem prawdy i patriota Karol Nawrocki był na długie lata przed wyborami. Ten wywiad otwiera mi oczy na głębię tego człowieka. Dzięki!
Dziękuję Radio Poznań za pomoc w podjęciu ostatecznej decyzji – wahałem się, ale po tym pięknym i szczerym wywiadzie zagłosowałem na prezydenta Nawrockiego. Ten wywiad potwierdza, że nie jest chorągiewką na wietrze i że zawsze był dobrym człowiekiem i patriotą.
Ten wywiad jest dla mnie najlepszym ze wszystkich jakie wdziałem bo poza tym ze KN jest w nim najbardziej naturalny to nie jest zrobiony w kampanii tylko osiem lat temu! Mimo ze jak to mówią czasy się zmieniają to facet cały czas ma te same poglądy i bije od niego patriotyzm ale nie taki sztuczny na czas kampanii tylko autentyczny. Wklejacie ten wywiad gdzie się da i niech jak najwięcej ludzi go zobaczy.
Dziękuję za ten materiał! Dotychczas mówiłam: Idę głosować przeciwko Trzaskowskiemu. Teraz powiem: Idę głosować ZA NAWROCKIM! Wspaniały życiorys! Niezłomny charakter, pracowitość, honor i waleczność! Wiedza, miłość do naszego kraju i jego szlachetnej historii, z której mamy prawo być dumni, co nie wszystkim się podoba! A przy tym wszystkim rzadko spotykana skromność i prostota.
Młodzi powinni pokazać ten wywiad swoim rodzicom! Może otworzy im oczy na te kłamstwa i oszczerstwa wobec człowieka. To, naprawdę podłe, jak można tak niszczyć i opluwać czyjąś godność.”
******************************
Widać jak ważne są w życiu społecznym rejestracje wywiadów, spotkań, rozmów, które dają szansę na pokazanie prawdziwej twarzy ludzi hejtowanych, poniżanych, wykluczonych z przestrzeni publicznej.
Widać, jest ważny interes społeczny aby nie były widoczne. dostępne w sieci.
Nie jest to nic niezwykłego. Poziom fałszowania rzeczywistości, nienawiści do prawdy, na naszej najstarszej uczelni, kiedyś korporacji nauczanych i nauczających poszukujących razem prawdy, jest o wiele większy. Mój wywiad (ok. 6 godz.) nagrany ze mną przed 12 już laty w ramach realizacji programu UJ, wprowadzającego obywatela w błąd bo noszący nazwę:„Pamięć uniwersytetu” nie ukazał się do dnia dzisiejszego. I jak zostałem poinformowany w roku ubiegłym – nie zostanie i już, choć wspierałem ekipę biednego UJ darem materialnym, (telewizor SONY) aby ułatwić realizację tego programu. Nic z tego, ważny interes niepoznania prawdy zaważył na tym, że wywiad (określony przez ekipę realizatorów jako najciekawszy z tych które realizowali) przez siły nadrzędne został zabezpieczony przed opinią publiczną. Uniwersytet abdykujący z poszukiwania prawdy nie może sobie pozwolić aby to prawda a nie kłamstwo/fałsz/manipulacja była górą.
Niestety taki stan rzeczy jest akceptowany przez środowiska akademickie, i nie tylko (także solidarnościowo – opozycyjne)realizujące, mimo ogłoszenia upadku komunizmu jego naczelną powinność – akceptację etyki nikczemnego postępowania” stąd rzeczywisty upadek komunizmu jakoś nastąpić nie może. Dziś nie sposób odróżnić „komucha” od „solidarucha” realizującego principia komunizmu.
Metody niszczenia kandydata na prezydenta, tak bulwersujące środowisko przyzwoitych ludzi, jako żywo w wielu aspektach przypomniało metody stosowne wobec mnie wczasach PRL (zatrudnienie na UJ), jak i w latach transformacji (wręcz gangsterskie i to ze strony aktywistów ‘S”, dziś w KOD) a nawet do dnia dzisiejszego (ataki najbardziej doskonałych akademików kraju).
Niestety nie rozpoczęto nawet realizacji mojego pomysłu opracowania „Czarnej Księgi Komunizmu w nauce i edukacji” ani przenoszenia w stan nieszkodliwości nikczemników i gangsterów akademickich, co postulowałem jeszcze w stanie wojennym (wprowadzony przez 40 laty na ścieżkę dyscyplinarną).
Trzeba będzie niestety zsumować i dokonać rozliczenia stanu sędziowskiego w Polsce, ale poczynając od roku 1989. Wszystkim sędziom, którzy byli umoczeni w komunizm, odebrać stany spoczynku, jeżeli jeszcze żyją. Po prostu. Zakończyć ich karierę sędziowską, gwałtownie ją przerwać, ponieważ nigdy im się to nie należało, ponieważ nigdy nie byli tak naprawdę – zwłaszcza ci, którzy należeli do PZPR – niezawisłymi sędziami Rzeczypospolitej– zapowiedział prezydent.
Niestety konieczności zsumowania i dokonania rozliczenia stanu profesorskiego poczynając od roku 1989 (a właściwie od 1944) nie podniósł.
Nie znam żadnych badań (historycznych, socjologicznych, psychologicznych, prawnych) nad realizowaniem w środowisku akademickim i nie tylko, najważniejszej powinności w cywilizacji komunizmu -akceptacją etyki nikczemnego postępowania.(György Lukács),
W wyszukiwarce gogle mam takie wyniki po wpisaniu „etyka nikczemnego postępowania”:
Czy tak naprawdę wiadomo co obalono, jak się nie wie co trzeba było obalić? Dla przykładu – naczelnym etykiem UJ jest Jan Hartman i nikt nie chce go obalić!
Niby jaka może być kampania prezydencka skoro jest taki poziom akceptacji etyki nikczemnego postępowania?.
O innych kampaniach nienawiści, gangsterstwa, hejtu, wiemy znacznie mniej, albo nic i w ramach akceptacji nikczemnego postępowania nie ma nawet woli aby takie kampanie poznać
PS.
To nie jest biadolenie, lecz smutne refleksje poparte setkami (co najmniej) tekstów, nagrań, z którymi nie ma polemik, choć są brutalne ataki najwyżej usytuowanych w domenie akademickiej i znamienne milczenie (więc przyzwolenie) pozostałości.
Znajomość metod stosowanych w domenie akademickiej, w formowaniu elit (raczej jego braku) jest znikoma i nie ma woli aby je poznać.
Ja deklaruję (od lat) swoją osobę na drodze do poznania, ale głównie sam te deklaracje realizuję (tak jak mogę, bez wsparcia) https://blogjw.wordpress.com/autor/
W tym niepewnym i zmiennym świecie jest jedna rzecz niezmienna i pewna: miłość Boga do ludzi i Jego obietnica. Ludzie pewni Bożej obietnicy zbawienia byli w stanie przetrwać kryzysy światowe: upadek – czy raczej metamorfozy – imperium rzymskiego, chaos polityczny wieków ciemnych, konfrontację z imperializmem islamskim, destrukcję reformacji. Kościół i wiara w zbawczą Ofiarę Chrystusa mogłyby być i powinny być również remedium na współczesny kryzys naszej kultury i cywilizacji – mówi w rozmowie z PCh24.pl prof. Tomasz Panfil (KUL, IPN).
Szanowny Panie profesorze, pozwoli Pan, że przedstawię dwa spojrzenia na współczesny świat. Konserwatyści ubolewają, że świat chrześcijański, cywilizacja chrześcijańska jest na skraju upadku. Liberałowie z kolei twierdzą, że Kościół jest wszechpotężny, i to chrześcijanie są dziś najbardziej wpływową grupą na świecie. Która strona ma rację?
Niestety rację ma strona konserwatywna. To co robią bowiem liberałowie to jeden z najbardziej prymitywnych zabiegów. Mam tu na myśli znany od wieków zabieg demonizacji przeciwnika. W wojnie cywilizacyjnej, a z taką mamy obecnie do czynienia, przeciwnika zawsze przedstawia się, jako demona. Demona nie diabła…
Dlaczego?
Ponieważ „największym zwycięstwem diabła, szatana jest to, że udało mu się przekonać ludzi, iż nie istnieje”, jak pisał zmarły pod koniec ubiegłego stulecia szwajcarski intelektualista Denis de Rougemont.
Postępowa Europa, postępowy świat multi-kulti, nie wierzą w diabła, ale wierzą w demony, te z haloweenowych i japońskich horrorów. Liberałowie robią to, co robili im podobni przez stulecia – starają się wzbudzać strach przed tym, kogo obsadzają w roli przeciwnika. Ludzie stygmatyzowanych wrogów zaczynają się bać i/albo nienawidzić i wtedy są skłonni do wielu różnych zachowań, przede wszystkim do aprobowania rozmaitych metod, jakich walczący rzekomo w ich imieniu z wrogiem – w tym wypadku z wszechwładnym Kościołem – będą używać.
Bardzo wyraźnie obserwujemy to w ostatnich miesiącach, że przypomnę chociażby zabiegi władzy i jej propagandy zmierzające do przedstawienia w oczach szerokiej publiczności księdza Olszewskiego i zakonu Sercanów jako gigantycznej, niemalże wszechwładnej mafii, która jak pasożyt żeruje na organizmie państwa. Najgorsze jest to, że ta akcja się udała… Nikt już właściwie nie pamięta, a często nawet nie wie, o co chodzi w sprawie księdza Olszewskiego. Zamiast tego pamiętane są puste, bardzo często niemające pokrycia w rzeczywistości slogany, że ks. Olszewski, jego współbracia tworzą jakąś tajemniczą, potężną strukturę; że nakradli ogromne sumy pieniędzy, że robili biznes na śmiesznych skarpetkach i budowali sobie niemalże pałace.
A co tak naprawdę zrobił ksiądz Olszewski, którego tak się dziś demonizuje? Czy ktoś to jeszcze pamięta?
Raczej mało kto…
No właśnie! Mało kto pamięta, o co naprawdę chodzi… Mało kto wie, jak wyglądają fakty związane z Fundacją Profeto i z wygranym przez nią konkursem grantowym. Wszyscy za to wiedzą, że to jest złowroga struktura, która zapuściła macki w instytucje państwowe, która okradła społeczeństwo na gigantyczne pieniądze.
Nikt się nie zastanawia, że właściwie dowód prawidłowego wydawania tych pieniędzy jest dosyć naoczny. A są nim stojące budynki, które Fundacja Profeto wybudowała dla osób pokrzywdzonych, potrzebujących. Okazuje się, że dla stygmatyzującej propagandy – na której usługi oddano również instytucje związane z wymiarem sprawiedliwości – te budynki żadnym dowodem żadnym nie są….
Główny zarzut polega na tym, że Fundacja Profeto wystartowała w konkursie, mimo że nie spełniała warunków, których zresztą w warunkach tego konkursu nie było. Ale to nie ważne, że ich nie było. Ważne, że Fundacja ich nie spełniała i za to trzeba księdza oraz urzędniczki, które rozpatrywały podania w tym konkursie trzymać pod kluczem.
No i między innymi w taki sposób demonizuje się przeciwnika…
Kościół jest straszny, Kościół jest wszechwładny… Dlaczego? Bo przecież wszyscy już wiedzieli, że ojciec Rydzyk zajmuje się tym, tamtym i owym i na pewno wyłudzał pieniądze na geotermię… Tutaj znowu – może z wyjątkiem tych, którzy mają ciepło w mieszkaniach – niemal nikt nie analizuje dowodów, z których wynika jasno, że Fundacja, której założycielem był ojciec Tadeusz Rydzyk, rzeczywiście do tych wód geotermalnych się dowierciła i znaczna część Torunia jest ogrzewana właśnie tymi wodami. Ale propaganda zdołała przekonać, że złowroga wszechwładna, struktura Lux Veritas, naciągała państwo na pieniądze, a państwo PiS finansowało jej działania…
Tak to wygląda od wieków i tutaj raczej nic się nie zmieni…
Ludzie z współczesnej nam rzeczywistości w znacznej części przestali rozumieć i rozróżniać coś, co kiedyś, jeszcze nie tak dawno było dobrze rozróżniane. Współczesna publiczność, współczesne społeczeństwo żyjące w znacznej części w rzeczywistości wirtualnej przestało odróżniać fakty od faktów wirtualnych. Fakty, czyli zdarzenia, które zaszły naprawdę od tego, co zostało powiedziane, pokazane, skonstruowane w warstwie… Dzisiaj mówimy o warstwie wirtualnej, a kiedyś mówiliśmy o warstwie kulturowej.
Odróżnienie zdarzeń rzeczywistych od zdarzeń wytwarzanych przez kreatorów propagandy – dzisiaj takimi kreatorami rzekomych zdarzeń są przede wszystkim media – to jest klucz do rozumienia świata. Niestety społeczeństwo daje się nabierać, nie odróżnia świata rzeczywistego od wirtualnego…
Kiedyś człowiek, nawet w czasach komuny wiedział na przykład, że na pierwszej stronie choćby wybitnego szmatławca, jakim była „Trybuna Ludu”, podawano informacje, a opinie odredakcyjne znajdowały się na dalszych stronach. Dzisiaj już tej zasady niegdyś przez wszystkie media respektowanej, że rolą mediów jest to, żeby dostarczyć czytelnikowi informacje o faktach (również tych kulturowych), a dopiero na dalszych stronach jest miejsce odredakcyjnych komentarzy, opinii, podsumowań, wniosków. Dzisiaj jest wszystko ze sobą pomieszane. Odredakcyjne opinie są na pierwszej stronie. Komentarze, których autorzy wcale się nie silą nawet na to, żeby one były obiektywne dominują i są zamieszczone wśród informacji i faktów.
Ludzie przestają odróżniać. Ludzie wychowywani już od dziesięcioleci przez rozmaitego typu mydlane opery nie odróżniają co jest informacją, a co opinią…
Jeden z aktorów grających rolę niedobrego dyrektora Kalarusa ze szpitala Leśnej Górze opowiadał, że mu ekspedientka w sklepie odmówiła sprzedaży towaru, bo on był wrednym dyrektorem i zwalniał z pracy Zosię Burską. Kobiecie się pomieszały światy… To tylko jeden z przykładów osób, którym miesza się rzeczywistość z fikcją, z fabułą, z narracją wykreowaną przez scenarzystów, pisarzy, redaktorów.
Takich ludzi są dziś miliony i to oni są adresatami różnych działań manipulacyjnych.
Wśród nich znajduje się może nieco mniejszy zbiór – ale też całkiem pokaźny – wierzący, że Kościół jest wszechpotężny, i że rację ma Nitras mówiąc, że trzeba opiłować katolików.
W rzeczywistości jednak – i mówię to z bólem serca – Kościół jest tak słaby jak chyba jeszcze nigdy w ciągu dwóch tysięcy lat swojego istnienia.
Nigdy w dziejach Kościoła samo jego centrum, rdzeń, czyli władze w Rzymie nie działały na niekorzyść Kościoła i sformułowanie „niekorzyść” jest wybitnym eufemizmem z mojej strony. Właściwie należałoby powiedzieć, że wśród hierarchów Kościoła, zwłaszcza kurialistów watykańskich, jest bardzo dużo takich, którzy usiłują Kościół katolicki zniszczyć. Oczywiście zniszczyć nie w znaczeniu burzenia murów świątyń. W imię tolerancji, ekumenizmu, sztucznej jedności, ekspiacji za winy wydumane, usiłują Kościół katolicki pozbawić tożsamości tak jasno określonej w Credo, zatomizować, sprotestantyzować, tak żeby przestał być święty, katolicki, apostolski.
Czy sami wierni nie widzą, co się dzieje?
Wiernym – jako się rzekło wyżej – mylą się sfery. Bardzo rzadko w ostatnim czasie chodzę do Kościoła, w którym Msza Święta jest po polsku. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy miało to miejsce może z trzy razy, ale za każdym razem z przerażeniem patrzyłem na to, co się w tym Kościele dzieje.
Przede wszystkim celebrans przestał być celebransem, a stał się celebrytą. Kazanie wygłasza jakiś kapłan, który w trakcie Mszy wyłania się z zakrystii ni stąd, ni zowąd i zaczyna opowiadać przedziwne rzeczy. Historie, które można wyczytać w „Strażnicy” świadków Jehowy albo historie żywcem wzięte z opowieści zielonoświątkowców, czy też innych protestanckich odłamów. Opowieści sprytnie opracowane, bardzo dobre z punktu widzenia propagandy narracji protestanckich. Opowieści, w których często Bóg się nie pojawia. A ludzie tego nie zauważają… ludzie się wzruszają, bo ksiądz daje świadectwo.
Gdybyśmy spojrzeli spod sklepienia tych nowoczesnych kościołów (tak często przypominających skocznie narciarskie) na nawę, to zobaczylibyśmy, że celebrujący Mszę i wierni stoją w takim kręgu, w którego środku jest pustka. Bóg jest na zewnątrz… Tabernakulum jest gdzieś w bocznej nawie.
Powtórzę raz jeszcze, bo to naprawdę ważne! Spójrzmy na nowoczesny kościół z góry, unieśmy się pod sklepienie. Zobaczymy, że stojący przy ołtarzu, zwróceni twarzą do wiernych kapłani i wierni tworzą krąg z pustym centrum, w którym nie ma Boga. Bóg jest w tabernakulum umieszczonym w bocznej nawie, na bocznej ścianie, tak jakby był wyłączony z tego, co się odprawia w Jego świątyni. Wierni patrzą na kapłana, a kapłan patrzy na wiernych. Taki krąg wzajemnej adoracji, w którym nikt nie stoi twarzą do Boga, nikt się nie zwraca do Boga, wszyscy zwracają się wzajemnie do siebie. Kapłan mówi coś do wiernych, wierni odpowiadają kapłanowi, potem biegają po kościele podając sobie ręce etc. W tym czasie toczy się liturgia. Kapłan dzieli hostię, a wierni odwróceni do tyłu, na boki przybijają piątki… Dla mnie jest to takie… dziwne.
Ale przecież od wielu lat papieże, kardynałowie, biskupi wzywają kapłanów i wiernych, aby dawali świadectwo…
Szanowny Panie redaktorze, co ja chwilę temu powiedziałem? Nigdy w historii Kościoła nie był on narażony na tak straszliwie skuteczny atak od środka. Większość zjawisk szkodliwych dla Kościoła w ciągu dwóch tysięcy lat jego istnienia, działo się na peryferiach Kościoła. Rozmaite herezje pojawiały się na peryferiach. Ktoś odpadał, ktoś się kłócił. Protestanci, Katarzy, Pelagianie, Arianie, Nestorianie, monofizyci, monoteleci, gnostycy etc. To wszystko były spory jakby na zewnątrz Kościoła, na zewnątrz tego pnia drzewa, w którym jedna gałąź usychała, inna owocowała, inna się wynaturzała etc. To było normalne, tak się działo przez stulecia.
Jakby liczyć herezje, czy nawet może nie herezje, tylko właśnie jakieś takie myśli odszczepieńcze, trochę kontestujące nauczanie Kościoła, to było tego mnóstwo. Natomiast zawsze to były ruchy peryferyjne, z dala od centrum.
Centrum bywało chore. Papieże, antypapieże, Alessandro Borgia… Różne rzeczy się działy, ale nawet Borgia nie próbował zniszczyć Kościoła. On ustanawiał swoje dzieci kardynałami, niemal gloryfikował swoją kochankę, gromadził majątek, natomiast nie niszczył doktryny. A w tej chwili biskupi, kardynałowie niszczą doktrynę, niszczą liturgię. I to jest coś, z czym Kościół jeszcze się nigdy nie musiał mierzyć. Jest to niebezpieczeństwo absolutnie straszliwe i wcale nie wiem, jak to się skończy.
Biskup Rzymu Franciszek zatwierdził nową liturgię meksykańską i częścią tej liturgii uczyniono tupanie.
Tupanie?
Tak, tupanie. Tupanie jest częścią liturgii. Nie wiem czy kapłani mają tupać, żeby w ten sposób przywołać… No właśnie kogo? Bożków azteckich?
Przez wieki tupanie raczej było kojarzone z wywoływaniem diabła…
Bóstw chtonicznych, generalnie…
Komunikat Dykasterii ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów mówi, że ryt meksykański dotyczy niektórych grup etnicznych z południowego Meksyku, grup wywodzących się z dawnych Majów. Wprowadzony do liturgii katolickiej taniec oznacza, że stopy wiernych (?) „pieszczą twarz Matki Ziemi, wykonując lekkie ruchy. Twarz Boga jest witana przez ruch w czterech kierunkach wszechświata”. Jak wyglądały religie przedchrześcijańskie w Meksyku? Majowie, w porównaniu do swych północnych sąsiadów Azteków, byli stosunkowo łagodni. Ofiary z ludzi, w tym z małych dzieci, składano tylko niektórym bogom. Watykan twierdzi, że w rycie meksykańskim nawiązuje do tych kultów tradycyjnych. Obok cywilizacji Majów rozwijała się cywilizacja Azteków.
Religia aztecka to jedna z najpotworniejszych rzeczy, które w ogóle ludzkość wymyśliła. Trudno znaleźć coś podobnego do tego, co robili Aztekowie składający swym bóstw tysiące ofiar ludzkich w ofierze, wycinający serca żywym. Chyba tylko małoazjatycki kult Baala mógł się równać z obrzędami azteckimi. I teraz co robi Kościół katolicki? Wprowadza do liturgii jakieś obrzędy przedchrześcijańskie, na razie z religii Majów, a za chwilę może Azteków?
W chwili, kiedy rozmawiamy jeszcze nie wiadomo w którym kierunku to pójdzie i jaki przybierze kształt, ale wygląda to źle. Przywoływanie bóstw chtonicznych w liturgii chrześcijańskiej… Brrr…
Wie Pan profesor, co jest w tym najbardziej podłe? To, że ludzie, którzy tego bronią powołują się na Sobór Trydencki, który przecież nie wprowadził nowej Mszy Świętej, tylko skodyfikował wszystko, co było do tej pory, a poza tym zezwolił na stosowanie rytów starszych niż 200 lat. No to skoro tutaj to tupanie ma ponad 500 lat, to czemu tego nie dopuścić?
Przypomnę, że Pius XII uznał archeologizm za poważny błąd.
Moim zdaniem nie ma takiego plugastwa, którego się dziś nie popełni, żeby rewolucja w Kościele poszła naprzód. Zawsze znajdzie się jakiegoś papieża sprzed II Soboru Watykańskiego, zawsze znajdzie się jakiś przedsoborowy dokument, zawsze znajdzie się coś, na co moderniści i liberałowie w Kościele powołają się poprzez zafałszowanie, zmanipulowanie etc., żeby na końcu powiedzieć: zobaczcie, tak było w przeszłości…
Archeologizm, czyli te wszystkie uprawiane dzisiaj tak chętnie „paschy” zamiast Mszy Świętej, nawiązania do obrzędów pierwszych chrześcijan, święty Pius XII nazywał nierozsądnymi i nieroztropnymi.
Składanie bochenków chleba na ołtarzu, też jest uzasadnianie, że tak robili pierwsi chrześcijanie. No dobrze, ale wtedy Kościół się dopiero tworzył, nie było jeszcze sprecyzowanej doktryny, nie mówiąc o rycie, czy liturgii. Czy z faktu, że w I wieku po Chrystusie chrześcijanie się spotykali w katakumbach i spożywali posiłek, ma wynikać, że również my mamy przynosić sałatkę cezar do kościoła?
Jest ryt wieczysty. Sobór Trydencki dokonał przeglądu wszystkich rytów i liturgii, i opracował jedną liturgię, mówiąc bardzo wyraźnie na wszystkie warianty: jeżeli ktoś uważa, że… niech będzie wyklęty; jeżeli ktoś się nie zgadza, niech będzie wyklęty etc. I jest to Sobór, który bardzo jasno, precyzyjnie dokonał dzieła, ujął wszystkie swoje postanowienia w księgi soborowe, które później przez władców poszczególnych państw były przyjmowane.
Wymyślanie czegoś, co przez Sobór Trydencki zostało zabronione, podpada pod klątwę po prostu, zgodnie z postanowieniami Soboru Trydenckiego.
Aktualnie klątwa, czy też ekskomunika jest nakładana nie na modernistów, tylko bardziej na wiernych Tradycji, ale to temat na inną dyskusję i mam nadzieję, że kiedyś uda nam się ją przeprowadzić.
Wracając do naszego głównego wątku: może jest tak, że upadek cywilizacji, upadek świata chrześcijańskiego już nastąpił? Imperium Osmańskie przez 100 ostatnich lat swego istnienia było „Imperium w głowach”, a samo mocarstwo już dawno dogorywało. Może z cywilizacją chrześcijańską jest to samo, jest to cywilizacja już „tylko w głowie”.
Zadał mi Pan redaktor strasznie skomplikowało pytanie. Chce Pan, aby moja odpowiedź była szczegółowa, czy ogólna? Szczegółowa powinna mi zająć jedynie pięć, może sześć godzin…
Pozwoli Pan profesor, że spojrzę na zegarek… Mamy 5 minut…
No to odpowiem bardzo ogólnie. Imperium Rzymskie trwało w ludzkich umysłach przez lat kilkaset po jego rzekomym upadku i to we wszystkich aspektach.
Cesarz Otton III w roku 1000 przyjechał do Gniezna, jako cesarz czego?
Świętego Imperium Rzymskiego…
Tak właśnie. W czasach dynastii ottońskiej dodano – choć nieformalnie – do tej nazwy frazę „Narodu Niemieckiego”. Otton przyjechał do Gniezna jako cesarz Świętego Imperium Rzymskiego.
Thietmar jak pisze o Ottonie, to pisze na przykład: „przesunął swoje legiony ze wzgórz w doliny” albo odwrotnie. Nie pisze o oddziałach wojowników niemieckich, pisze o legionach. Pisze o Senacie, pisze o imperatorze, o orłach legionowych… Chrobry używa tytułu Princeps. To jest tytuł rzymski, który trudno w jakikolwiek sposób przetłumaczyć na łacinę średniowieczną, czy na średniowieczną strukturę władzy, bo w średniowiecznej strukturze władzy po prostu czegoś takiego nie było.
Więc to Imperium trwa. Łacina była językiem, którym się wszyscy posługiwali. Wszyscy płacili denarami, wszyscy posługiwali się prawem rzymskim, wszyscy maszerowali rzymskimi drogami. Wszyscy modlili się w kościołach wybudowanych przez Rzymian, na których szczytach zatknięto krzyże.
To Imperium trwało! Ono się zmieniło. Stało się imperium chrześcijańskim, ale to nadal był Rzym.
Więc pytanie, czy Rzym upadł, czy trwał?
I tak samo można sobie zadać pytanie, czy jeżeli ludzie wierzą w Jezusa Chrystusa, Boga i człowieka, który umarł na Krzyżu za człowieka, to czy chrześcijaństwo upada, czy istnieje?
Jeżeli patrzymy na kardynała Fernandeza, możemy powiedzieć, że tak, chrześcijaństwo upadło. Jeśli spojrzymy na tych, którzy wprowadzają tupanie do liturgii również możemy powiedzieć, że chrześcijaństwo upadło. Ale ludzie wciąż wierzą… Niestety są oni zwodzeni na manowce, ponieważ nie są biegli w doktrynie.
Teologia to bardzo trudna nauka, dzieląca się w dodatku jeszcze na całe mnóstwo działów. Wierni nie są teologami. Wierni ufają kapłanom, a to kapłani sprowadzają wiernych na manowce. Niektórzy w dobrej woli, myśląc, że skoro mądrzy hierarchowie tam w Watykanie coś takiego wymyślili, to znaczy, że jest to dobre… Jeżeli Sobór coś postanowił, to chyba to jest dobre, prawda?
A tymczasem bywa różnie…
Ja myślę, że wciąż jeszcze pełne kościoły ludzi świadczą o tym, że tam gdzie powinien być, to tam Chrystus jest: w ludzkich tęsknotach, nadziejach, pobożności czy chociażby wierności obyczajom ojców, dziadów, przodków. To znaczy, że chrześcijaństwo istnieje. Natomiast znacznie poważniejszy problem pojawia się, jeżeli zaczniemy się zastanawiać nad innymi aspektami cywilizacji. Wiara w ludziach jest. Niestety często jest sprowadzana na manowce przez pasterzy. Owieczki błądzą, kiedy pasterze błądzą. Owieczki idą bowiem za pasterzem. Nie bez przyczyny właśnie taką przypowieść Chrystus opowiadał. Zresztą Chrystus powiedział bardzo wyraźnie: uderz w pasterza, a owce się rozproszą.
Więc dlaczego ci, którzy walczą z Kościołem uderzają w księży? Po to, żeby owce się rozproszyły. Po to, żeby wierni byli zdezorientowani. Żeby nie wiedzieli komu wierzyć, w co wierzyć, jak wierzyć. Ale ludzie chcą wierzyć. I to jest wciąż jeszcze wielka szansa i nadzieja, że może się uda. Ale to znowu jest temat na zupełnie inną rozmowę.
Wracając do Pana pytania: nie da się przeprowadzić prostej granicy między „głowami” a „budynkami”. To jest znacznie bardziej skomplikowane. W głowach ludzie często mają miszmasz, bałagan, chaos, dezorientację.
Ludzie chcą, tylko nie wiedzą jak. Albo myślą, że to co robią jest… O właśnie, tu powinno paść te słowa, od których powinniśmy zacząć i wokół których właściwie krążymy… Chodzi o „wartości absolutne”.
Walka z cywilizacją chrześcijańską przede wszystkim jest walką z wartościami i to wartościami absolutnymi. Nie ma ich wiele: prawda, dobro i piękno. To są trzy wartości absolutne. I to z nimi trwa walka.
Właściwie każdemu z tych pojęć powinniśmy poświęcić jakby osobny rozdział, bo są to pojęcia absolutne, tak jak Bóg jest Absolutem. Tak samo te pojęcia się łączą z Bogiem.
Chrystus mówi wyraźnie: „Ja jestem prawdą”. Więc walka z prawdą jest w gruncie rzeczy walką z Bogiem.
A co się ludziom wciska do głów? Całe mnóstwo ludzi powtarza jakieś bzdurne slogany typu, prawda leży po środku. Ja najczęściej słyszałem ten zwrot przy okazji spotkań poświęconych powojennemu podziemiu antykomunistycznemu. Zawsze na takim spotkaniu trafił się ktoś mówiący: Kto miał rację, to nie wiadomo, bo prawda leży pośrodku”. No i wtedy ja pytałem: czy naprawdę sądzi pani, pan, że prawda leży między wylotem lufy pistoletu kata, a karkiem wiernego Polsce żołnierza? Bo tam jest ten środek… między wylotem lufy a potylicą. Czy tam jest prawda? No i wtedy najczęściej była konsternacja.
I możemy równie płynnie tutaj podejść do drugiego pojęcia, czyli do dobra. Jeżeli dziewięćdziesięciu dziewięciu opowie się po stronie zła, a tylko jeden po stronie dobra, czy będzie to znaczyć, że zło stało się dobrem? Nie! I odwrotnie!
Dobro jest po prostu dobrem, niezależnie od tego, co mówią sondaże. Proszę zwrócić uwagę: bardzo usilnie forsuje się pomysł referendum w sprawie tzw. aborcji. No ale cóż to będzie znaczyć? Że jeśli większość poprze zło, to wówczas to zło stanie się dobrem? To przecież tak nie działa…
I tutaj wracamy, Panie profesorze, to problemu pasterzy i owiec. W roku 2023 kardynał Matteo Zuppi stwierdził w wywiadzie, że ustawy 194 [zezwalającej na tzw. aborcję we Włoszech]” nie można dotykać” i że stanowi ona „ważne świeckie prawo”…
Kiedyś Kościół stał na stanowisku bardzo mądrym i słusznym, że żadna władza świecka nie może ingerować w prawa przyrodzone, w prawa naturalne, ponieważ one nie podlegają prawu stanowionemu. Dlatego mówimy o prawo naturalnym i prawie stanowionym, to są w znacznej części odrębne sfery. Na tym polega nasz związek z cywilizacją rzymską.
Rzymianie też mieli dwie sfery, IUS i LEX. LEX, czyli prawo stanowione i IUS, czyli to prawo naturalne, wynikające z wartości absolutnych.
W latach 30. na KUL-u pracował jeden z najmłodszych profesorów prawa w historii Polski, czyli profesor Czesław Martyniak. I on sformułował takie stwierdzenie, że nic co moralnie naganne nie powinno być prawnie dozwolone. W przepiękny sposób połączył prawo naturalne z prawem stanowionym, moralność i prawo.
Prawo stanowione nie może być sprzeczne z prawem moralnym, nie może dopuszczać zła, nie może zabraniać dobra. Oczywiście, ta historia ma smutny epilog: kiedy do Polski wkroczyli niemieccy Kulturträgerzy w roku 1939, to profesora Martyniaka rozstrzelali w Wigilię Bożego Narodzenia 1939 roku. Można powiedzieć, że w ten oto obrazowy sposób cywilizacja zła zwyciężyła.
Profesor Martyniak przegrał, leży w grobie, a ci, którzy go zabili, zdaniem niektórych polityków powinni wyznaczać kierunek rozwoju Europy. Ale to on miał rację! Nie ma znaczenia, że on zginął, a ci, którzy go zabili, być może wojnę przeżyli. Prawda nie przeszła na ich stronę! Prawda po prostu jednocześnie i została pogrzebana w tym samym grobie razem z profesorem Martyniakiem, i jest wciąż żywa.
Bo on mówił prawdę.
Nie da się prawdy ustalić w drodze referendum, głosowania, ani tym bardziej w drodze jakiegokolwiek sondażu. To jest sprzeczne z fundamentami naszej cywilizacji.
Jest zbrodnią wobec cywilizacji ludzkiej, naszej, rzymsko-łacińskiej, separowanie prawa od moralności.
Ta rozmowa jest częścią cyklu PCh24 pt. „Miejsca ginącej cywilizacji”. Będziemy rozmawiać m. in. o opactwie Cluny, świątyni Hagia Sophia, opactwie Canterbury i innych miejscach, które na pierwszy rzut oka przegrały z rewolucją, ale nadal „istnieją w głowach” niczym Cesarstwo Rzymskie. Co Pana zdaniem musiałoby się stać, aby wybuchła katolicka kontrrewolucja, aby zatrzymać te wszystkie szaleństwa, o których rozmawialiśmy i pokazać światu Chrystusa na nowo, ale ortodoksyjnie?
Pokazywać Chrystusa na nowo próbował – i niestety wciąż próbuje – Kościół posoborowy. I tak się w tej koncepcji zapędza, że odrywa się od skały, na której powinien stać niewzruszenie. Najważniejszym zadaniem Kościoła jest nieustannie aktualizować Ofiarę Chrystusa, uzmysławiać wiernym, że Zbawiciel jest z nimi w każdej godnie odprawionej Mszy Świętej, która winna kończyć się zapewnieniem, że możemy iść spokojnie, bo Ofiara za nas i za cały świat właśnie została spełniona.
Przeraża mnie coraz częstsze udzielanie Komunii w milczeniu. A przecież powinny padać – jak padały przez tysiąclecia i jak padają w rycie nadzwyczajnym – słowa nadziei Corpus Domini nostri Iesu Christi custodiat animam tuam in vitam aeternam – Ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa niech strzeże duszy twojej na żywot wieczny.
W tym niepewnym i zmiennym świecie jest jedna rzecz niezmienna i pewna: miłość Boga do ludzi i Jego obietnica. Ludzie pewni Bożej obietnicy zbawienia byli w stanie przetrwać kryzysy światowe: upadek – czy raczej metamorfozy – imperium rzymskiego, chaos polityczny wieków ciemnych, konfrontację z imperializmem islamskim, destrukcję reformacji. Kościół i wiara w zbawczą Ofiarę Chrystusa mogłyby być i powinny być również remedium na współczesny kryzys naszej kultury i cywilizacji. Jak mówią słowa hymnu Veni Creator Spiritus:
Nieprzyjaciela odpędź w dal, I Twym pokojem obdarz wraz, Niech w drodze za przewodem Twym Miniemy zło, co kusi nas.
Oskarżając Brytanię o odegranie głównej roli w tajnej operacji poprzez dostarczanie informacji wywiadowczych, Kelin ostrzegł, że ataki Ukrainy grożą eskalacją konfliktu do „III wojny światowej”
W wywiadzie dla Sky News powiedział, że działania Ukrainy „sprowadzają konflikt na inny poziom eskalacji” i ostrzegł, że Kijów „nie powinien próbować wciągać w III wojnę światową”.
Sky News podaje: Ponad sto ukraińskich dronów zostało rozmieszczonych na terenie Rosji w ciągu weekendu, niszcząc ponad 40 samolotów bojowych w ataku, który Wołodymyr Zełenski powiedział, że „bez wątpienia przejdzie do historii” .
Ambasador Kelin oskarżył Brytanię, mówiąc, że Ukraina musiała brać udział w atakach.
„[Tego] rodzaju atak obejmuje oczywiście dostarczanie bardzo zaawansowanej technologii, tak zwanych danych geoprzestrzennych, co może być wykonane tylko przez tych, którzy je posiadają. A to jest Londyn i Waszyngton” – powiedział.
„Nie wierzę, że Ameryka [jest w to zaangażowana], prezydent Trump zdecydowanie temu zaprzeczył, ale Londyn nie zaprzeczył.
„Doskonale wiemy, jak bardzo zaangażowany jest Londyn, jak głęboko zaangażowane są siły brytyjskie we współpracę z Ukrainą”.
Stanisław Michalkiewicz ocenił, co może dziać się w najbliższych tygodniach w naszym kraju. Odniósł się do sytuacji rządu po przegranych przez kandydata Koalicji Obywatelskiej Rafała Trzaskowskiego wyborach prezydenckich.
W kolejnym tygodniu w Sejmie ma się odbyć głosowanie nad wotum zaufania dla rządu Donalda Tuska. Koalicja jednak pęka w szwach i daje się słyszeć głosy wzywające do wymiany premiera.
– Zawsze jest tak, że sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą – przypomniał w rozmowie z DoRzeczy Michalkiewicz.
– W tej chwili w koalicji trwa, można powiedzieć, próba ustalenia „ojcostwa” porażki Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich. Jednym z głównych kandydatów do tej roli jest Donald Tusk, który niełatwo może się od tej odpowiedzialności uchylić. Tym bardziej że niektórzy koalicjanci, i to nie tylko z PSL-u, wprost domagają się jego dymisji – dodał.
W ocenie publicysty „w szczególnie trudnej sytuacji” jest PSL. Przypomniał, że „Władysław Kosiniak-Kamysz po pierwszej turze wyborów bezwarunkowo poparł Rafała Trzaskowskiego”.
– Tymczasem po drugiej turze okazało się, że aż 80 proc. mieszkańców wsi zagłosowało na Karola Nawrockiego. To rodzi pytanie: kogo właściwie reprezentują obecne władze PSL-u? Skoro nie rolników, ani mieszkańców wsi, to kogo?– zaznaczył.
– Nie wykluczam, że w związku z tym fermentem – nie tylko w PSL-u, ale też po stronie Lewicy – termin głosowania wotum zaufania może zostać ponownie przesunięty. Już raz to się wydarzyło, na wniosek Szymona Hołowni po rozmowie z Donaldem Tuskiem. Może się okazać, że po prostu nie znajdzie się odpowiednia większość, by to wotum przeszło – skwitował.
Michalkiewicz odniósł się także do pytania o możliwe scenariusze współpracy między rządem a nowym prezydentem Karolem Nawrockim. – Jeszcze nie wiadomo, co się wyłoni z tej fermentacji w koalicji rządzącej. Czy pojawi się jakieś „młode wino”, czy raczej stary ocet? Karol Nawrocki nie został jeszcze zaprzysiężony – nadal urzęduje prezydent Andrzej Duda, który, jak sam powiedział po rozmowie z Nawrockim, próbował go „przekabacić” na, że tak powiem, sługę narodu ukraińskiego. Nie wiadomo, z jakim skutkiem. Z pewnością będą podejmowane rozmaite próby wpływu na prezydenta elekta – wskazał.
Jak podkreślił, zarówno Duda jak i Nawrocki są „wynalazkami” Jarosława Kaczyńskiego. Teraz politolodzy zachodzą w głowę, „czy i kiedy Karol Nawrocki «zerwie się ze smyczy?»”.
– Problem w tym, że nie ma on własnego zaplecza politycznego. Gdyby próbował się uniezależnić zbyt szybko, odciąłby się od jedynego źródła politycznego tlenu. Moim zdaniem, Nawrocki może próbować stopniowo luzować tę smycz, ale całkowicie się jej nie pozbędzie. Nie wiążę z nim nadziei na samodzielną, silną prezydenturę – ocenił
– Może natomiast próbować blokować działania rządu, Donalda Tuska lub ewentualnie innego, przy użyciu dostępnych, legalnych środków – dodał.
– Prawda jest taka, że obecnie nie bardzo możemy coś zrobić, by odwrócić ześlizg Polski w kierunku – nazwijmy to nowoczesnej Generalnej Guberni. Jedyne, na co możemy liczyć, to że prezydent elekt Karol Nawrocki uniemożliwi Donaldowi Tuskowi – lub komukolwiek z jego otoczenia – podejmowanie działań nielegalnych. I w tym sensie mam nadzieję, że przynajmniej w tym zakresie odegra on istotną rolę – skwitował Michalkiewicz.
Węgierski rząd wydał dekret zakazujący eksponowania flag LGBT na budynkach instytucji państwowych. Władze uzasadniają decyzję koniecznością ochrony dzieci oraz ograniczeniem propagandy LGBT w przestrzeni publicznej.
5 czerwca 2025 r. węgierski rząd opublikował rozporządzenie zakazujące „umieszczania symboli odnoszących się do orientacji seksualnych i tożsamości płciowych” na budynkach instytucji państwowych. Rozporządzenie weszło w życie z dniem publikacji.
Przepisy obejmują budynki należące do instytucji rządowych, spółek z większościowym udziałem Skarbu Państwa, Narodowego Banku Węgier oraz szkół publicznych.
Wyłączone z regulacji pozostają nieruchomości należące do władz lokalnych i samorządów.
Jak podkreślono w uzasadnieniu rozporządzenia, jego celem jest „zapewnienie ochrony i prawidłowej opieki niezbędnej dla rozwoju fizycznego, psychicznego i moralnego dzieci” oraz powstrzymanie „propagandy LGBT ”.
Ustawa weszła w życie w symbolicznym momencie, w tym czasie rozpoczyna się 30. edycja festiwalu LGBT Budapest Pride. W reakcji na decyzję władz centralnych burmistrz Budapesztu, Gergely Karácsony, opublikował w mediach społecznościowych zdjęcie ratusza z wywieszoną flagą tęczową. „Węgry to nie to samo co rząd i Budapeszt nie jest tożsamy z rządem. Festiwal Budapest Pride jest świętem wolności nas wszystkich” – napisał.
Węgierski rząd przyznał, że zakaz ma charakter przede wszystkim symboliczny, ponieważ wywieszanie takich flag na budynkach rządowych nie było dotąd powszechną praktyką. Rozporządzenie wpisuje się jednak w szerszy kontekst działań legislacyjnych podejmowanych przez rząd Viktora Orbána.
W 2010 r. węgierski parlament uchwalił ustawę o ochronie dzieci, która zakazuje propagandy seksualnej skierowanej do dzieci poniżej 18 roku życia, promowania i przedstawiania homoseksualizmu lub zmiany płci w mediach, edukacji i reklamie.
W 2020 r. Zgromadzenie Narodowe odrzuciło ratyfikację konwencji stambulskiej. Z kolei w grudniu 2023 r. powołano Urząd Ochrony Suwerenności, którego zadaniem jest przeciwdziałanie zewnętrznym wpływom politycznym.
W połowie marca br. parlament Węgier przyjął nowelizację ustawy o zgromadzeniach, która w praktyce uniemożliwia organizację parad LGBT. Przepisy przewidują możliwość nakładania grzywien na organizatorów wydarzeń, które „przedstawiają lub promują” homoseksualizm w obecności osób poniżej 18. roku życia. Kilka dni temu węgierska policja odrzuciła wniosek o zgodę na zorganizowanie pod koniec czerwca marszu LGBT w Budapeszcie. Mimo to organizatorzy zapowiedzieli jego przeprowadzenie.
Karol Nawrocki odpowiada na groźby niemieckiego europosła: Polska nie podda się szantażowi
– Polska nie jest państwem, które za szantaż finansowy będzie posłuszna wobec linii jakiegokolwiek innego państwa – oznajmił nowo wybrany prezydent Karol Nawrocki w rozmowie z Telewizją Republika. Odniósł się w ten sposób do gróźb niemieckiego europosła w sprawie środków europejskich.
– Wotum zaufania, które Polska otrzymała po wyborach parlamentarnych, wyczerpało się. Okres karencji w rozwiązywaniu problemów z praworządnością w Polsce dobiegł końca. Rząd polski musi teraz uchwalić wszystkie ustawy, które przywrócą rządy prawa w Polsce. Jeśli nowo wybrany prezydent zbojkotuje niezbędne reformy praworządności swoim wetem, UE będzie musiała ponownie zamrozić fundusze dla Polski – stwierdził po zwycięstwie Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich niemiecki europoseł Moritz Koerner.
W czwartek wieczorem w rozmowie z Telewizją Republika do tych słów odniósł się prezydent-elekt.– Jeśli wydaje się panu europosłowi, że będzie stosował wobec dumnego narodu z ponad tysiącletnią tradycją, wobec prezydenta wybranego przez Polaków szantaż finansowy, czy ekonomiczny to się pomylił – powiedział.
„My mamy prawo do tego, aby decydować o przyszłości polskiej, partnerskie relacje budować z Niemcami, w których musi wybrzmiewać, że chcemy rozwiązać sprawę reparacji wojennych, mamy prawo do tego, żeby pomimo dobrych relacji handlowych i finansowych z Niemcami dbać o naszą zachodnią granicę, żeby nie zalewali nas nielegalni imigranci”.
I dodał: „Myślę, że ten polityk – nie wiem ilu jest takich w Niemczech – powinni przyzwyczaić się do tego, że oto Polska jest niepodległym państwem, nie ma w sobie kompleksu i będzie rozwijała się pomimo tego typu słów„.
Odnosząc się do tego, iż w przeszłości UE blokowała środki Polsce, oznajmił, że nie obawia się tego, iż w kampanii wyborczej również stosowano wobec niego szantaż finansowy.
– W wewnętrznym sporze udało się bez pieniędzy, bez środków finansowych, bez subwencji niewypłaconej bezprawnie partii, która mnie popierała Prawu i Sprawiedliwości, wygrać wybory prezydenckie. Tym samym, gdy słyszę szantaż finansowy jednego z europosłów myślę, że ma do przepracowania pewne tematy ze stosunków międzynarodowych – .
„Polska nie jest państwem, które za szantaż finansowy będzie posłuszna wobec linii jakiegokolwiek innego państwa. My jesteśmy sąsiadami. Chcemy budować partnerskie relacje i z tego, co wiem, to jest ta sama Unia Europejska, która w zakresie praworządności nie odezwała się ani razu w ciągu sześciu miesięcy nierównej często i niezgodnej momentami z prawem kampanii wyborczej”
Włoski Decreto Sicurezza czyli dekret o bezpieczeństwie został zatwierdzony przez Senat. Ustanawia m.in. 14 nowych przestępstw, 9 zaostrzeń kar oraz szereg środków mających na celu zwiększenie bezpieczeństwa publicznego, ochronę funkcjonariuszy służb oraz walkę z przestępczością zorganizowaną.
Premier Giorgia Meloni napisała z tej okazji, że „Ostateczne zatwierdzenie Dekretu Bezpieczeństwa przez Senat oznacza, że Rząd podejmuje decydujący krok w celu wzmocnienia ochrony obywateli, grup najbardziej narażonych oraz żołnierzy. Z determinacją walczymy z nielegalnymi okupacjami domów, przyspieszamy eksmisje i chronimy rodziny, osoby starsze i uczciwych właścicieli, którzy zbyt często są pozostawieni samym sobie w obliczu nie do zniesienia niesprawiedliwości”. Dodała: „Legalność i bezpieczeństwo są filarami wolności. I będziemy ich bronić z determinacją”.
Opozycja mówi o „łamaniu praw człowieka”. Media lewicowe skrytykowały Dekret Bezpieczeństwa 2025, nazywając go zbyt represyjnym. Zaalarmowano też agendy ONZ i UE, które twierdzą, że dekret „zagraża wolności słowa i prawom człowieka”
Główne punkty dekretu to walka z plagą nielegalnego zajmowania okupacji domów i mieszkań przez „dzikich lokatorów”. Za taką okupację będzie teraz groziło do 7 lat więzienia, a policja będzie mogła eksmitować dzikich lokatorów bez nakazu sądowego.
Jest też wsparcie dla służb mundurowych. Funkcjonariusze mogą nosić prywatną broń bez zezwolenia poza służbą, spowodowanie obrażeń funkcjonariusza podczas służby będzie kwalifikowane jako przestępstwo. Zaostrzono też kary za przemoc, opór lub zniewagi wobec funkcjonariuszy.
Dekret ustanawia, że za bunty w więzieniach i ośrodkach dla migrantów będzie kara od 1 do 5 lat więzienia. Nielegalne blokady dróg to już nie wykroczenie, a przestępstwo zagrożone karą do 2 lat więzienia, jeśli blokada jest przeprowadzona w sposób zorganizowany przez jakąś grupę.
Dekret zaostrza walkę z terroryzmem, lichwiarskimi pożyczkami, wprowadza dodatkowe kary za oszustwa wobec seniorów, i odnosi się także do migracji. Ci będą musieli okazywać np. pozwolenia na pobyt przy zakupie karty SIM do telefonu.