NFZ nie zapłaci. Cięcia już uderzają w pacjentów

https://www.money.pl/gospodarka/nfz-nie-zaplaci-szpitale-nie-maja-wyjscia-ciecia-uderzaja-w-pacjentow-7206063258274560a.html

KZ: skoro ludzie płacą – a świadczeniodawca nie wywiązuje się – to może Polacy powinni, w ramach strajku, masowo przestać płacić ?

Szpitale ograniczają zabiegi, bo boją się, że NFZ nie zapłaci im za nadwykonania. A pacjenci cierpią w wielomiesięcznych kolejkach albo zadłużają się na leczenie prywatne. Liczba endoprotezoplastyk stawów spadła już o 14 proc. – informuje „Dziennik Gazeta Prawna”.

Z danych NFZ wynika, że liczba wykonanych w tym roku endoprotezoplastyk spada drugi rok z rzędu, tym razem o ok. 14 proc. Wykonano ich w sumie nieco ponad 55 tys. – najwięcej zabiegów dotyczy stawu biodrowego i właśnie tu zanotowano największy ich spadek – o ok. 17 proc. Tym samym udział tego rodzaju endoprotezoplastyk zmalał do 56 proc., czyli o 2 pkt proc. względem ubiegłego roku – informuje „DGP”.

Gazeta ocenia, że pod względem liczby endoprotezoplastyk ten rok będzie najsłabszym od 2021 r. Jeśli dotychczasowe tempo się utrzyma do końca roku, liczba zabiegów w całym 2025 r. wyniesie około 100 tys. Dla porównania w 2024 r. było to ponad 117 tys., podobnie jak w 2023 r. W 2022 r. ich liczba przekroczyła 105 tys., a w 2021 r. – 87 tys. – wylicza dziennik.

Liczba zabiegów zaczęła wyhamowywać w kwietniu, gdy stało się jasne, że w NFZ brakuje pieniędzy, w związku z czym szpitale mogą mieć kłopot z odzyskaniem pełnej kwoty za nadwykonania. Czerwiec przyniósł pogłębienie tego spadku. Tylko w przypadku stawu biodrowego wykonano 3,3 tys. zabiegów wobec 4,5 tys. w maju i 5,8 tys. w marcu tego roku.

W związku z tym, że problemy z płatnościami trwają, tegoroczne zabiegi również przesuwane są na kolejny rok, a to oznacza, że kolejka jeszcze się wydłuża. Jak wynika z danych portalu Świat Przychodni, obecnie średni czas oczekiwania to 527 dni.

System kaucyjny zwiększy emisję CO₂! Publikujemy dane z najnowszego badania

KZ: oczywiście CO2 to bujda , mowa-trawa neo komuchów – CO2 w powietrzu jest 0,04% , nie zmienia to faktu że można skorzystać z nowo-mowy żeby pokazać głupotę .

https://portalkomunalny.pl/system-kaucyjny-zwiekszy-emisje-co%e2%82%82-publikujemy-dane-z-najnowszego-badania-589896

Czy start systemu kaucyjnego zmniejszy ślad węglowy butelki PET stającej się odpadem? Nie. Wręcz przeciwnie – on go zwiększy, i to prawie trzykrotnie! To wynik badania popartego analizą stu dziewięciu scenariuszy oraz dziesiątkami testów wrażliwości.

Badanie przeprowadziły dr inż. Beata Waszczyłko-Miłkowska i dr inż. Jolanta Kamińska-Borak z BioVeradi sp. z o.o., a jego wyniki są jednoznaczne: w dotychczasowym gminnym systemie zbiórki ślad węglowy wynosił ok. 4 g CO₂e/butelkę PET. W systemie kaucyjnym będzie to ok. 11 g CO₂e/butelkę PET.

Wyniki badań omówimy szeroko w październikowym wydaniu miesięcznika „Energia i Recykling” firmy Abrys sp. z o.o.

750 kg butelek na naczepie ciężarówki

Dysproporcję między dwoma systemami widać też w przeliczeniu na pojedynczą butelkę PET. W systemie kaucyjnym emisja wynosi ok. 11 g CO₂e/butelkę PET, natomiast w przypadku w pełni efektywnego systemu gminnego (100% SG) emisja spada do ok. 4 g CO₂e/butelkę PET. – W skali milionów butelek przekłada się to na emisje, których nie da się obronić przed klimatem ani przed rachunkiem sumienia branży – komentuje współautorka badania Beata Waszczyłko-Miłkowska. Skąd bierze się taka różnica?

Co prawda w dużych miastach dystans do punktu zbiórki bywa symboliczny i możliwy do pokonania pieszo, ale w gminach rozproszonych osiąga kilka kilometrów i w praktyce oznacza dojazd samochodem. Każdy z nich na pokonanej trasie emituje CO₂. Ten problem nie występuje w dotychczasowym systemie, gdzie mieszkańcy korzystali z pojemników ustawionych koło bloku lub domu.

Dodatkowo od punktu zbiórki trzeba przewieźć lekki, ale objętościowy strumień opakowań do węzłów konsolidacji, a stamtąd kierować go dalej w kierunku sortowania i recyklingu. W niedawnej rozmowie z Portale Komunalnym Agata Juzyk, prezeska Reselekt S.A., która odpowiada za uruchomienie jednego z pierwszych w Polsce operatorów systemu kaucyjnego, wyliczała, że na naczepę samochodu ciężarowego wejdzie… ok. 750 kg niezgniecionych butelek PET zebranych w systemie kaucyjnym.

Skomplikowana logistyka

Autorki badania punktują, że emisje generują też „oddzielanie puszek metalowych od butelek PET, rozdział kolorów butelek, rozdział puszek metalowych ze względu na rodzaj metalu i przygotowanie do dalszego przetwarzania”. – Właśnie te operacje zużywają energię oraz generują dodatkowy ruch materiału – mówi dr inż. Jolanta Kamińska-Borak.

Kolejne kilogramy dwutlenku węgla wygenerują również urządzenia do zbiórki butelek i puszek. Składają się na nie pobór mocy, tryby pracy, harmonogramy opróżnień oraz serwis.

Analiza uwzględniła wszystkie etapy zagospodarowania odpadów w obu systemach. Badaczki wzięły pod uwagę trzy różne makroregiony: miejski, miejsko-wiejski i wiejski; każdy z własną specyfiką infrastrukturalną, siecią handlową i dostępem do recyklerów. – W sumie powstało sto dziewięć scenariuszy, co czyni to badanie jednym z najbardziej szczegółowych i wieloaspektowych w tej dziedzinie – przekonuje Beata Waszczyłko-Miłkowska. Każdy scenariusz został policzony z uwzględnieniem realistycznych i reprezentatywnych danych, a następnie poddany testom wrażliwości.

System kaucyjny to przekręt stulecia? 'Miliardy nabite w butelkę’. Kto zarobi fortunę?

https://bithub.pl/artykuly/system-kaucyjny-to-przekret-stulecia-miliardy-nabite-w-butelke-kto-zarobi-fortune

Z dniem 1 października 2025 roku wszedł do Polski system kaucyjny. Dla milionów Polaków do zupełnie niezrozumiała zmiana, która uderza w sens 'selektywnej zbiórki odpadów’. Podstawą krajową do wprowadzenia systemu jest ustawa z 13 lipca 2023 o systemie kaucyjnym. Polska, na wzór Niemiec, Litwy, Danii czy Chorwacji wprowadziła system, który nie zyskał szerokiego poparcia w samej Europie.

Dlaczego zdecydowano się na taki ruch? Dlaczego przez wiele kwartałów państwo nie zdołało wprowadzić szczelnych i przejrzystych przepisów, które umożliwiłyby sprawne działanie systemy? I przede wszystkim, kto na systemie kaucyjnym zarobi prawdziwą fortunę. Co może kryć się za pozornie szczytną, ekologiczną ideą?

W poniższym artykule dokonamy wstępnej analizy, prezentując potencjalne grupy interesów na każdym z etapów cyklu kaucyjnego. Uświadomienie sobie wszystkich tych aspektów ułatwi czytelnikowi prawdziwy cel, w jakim system jest wdrażany mimo oporu drobnych przedsiębiorców z branży spożywczej, jak i krytyki ze strony społeczeństwa.

Oświadczenie Redakcji BitHub.PL

Poniżej prezentowane informacje stanowią subiektywny punkt widzenia Redakcji na system kaucyjny, jego efekty, jak i działanie państwa w zakresie wprowadzenia. Redakcja działa z jak najlepszą intencją, chcąc zwiększyć poziom świadomości obywateli kraju. Celem artykułu nie jest uderzenie w którykolwiek podmiot prywatny, czy państwowy. Stanowi on niezależną analizę systemu kaucyjnego oraz jego potencjalnych efektów. Z drugiej strony efekty te są obarczone dużą dozą niepewności. Redakcja BitHub.PL

Dlaczego mamy system kaucyjny?

Oficjalnym celem tej zmiany jest skokowa poprawa norm recyklingu, by spełnić wygórowane, wręcz absurdalne unijne normy. Te dla członków UE przewidują poziom 90% zebranych butelek PET na 2029 rok. Teoretycznie, gdyby Polska tych norm nie spełniła, mogłaby otrzymać kary (Dyrektywa Single-Use Plastics Directive, 2019/904). Dość naiwnym byłoby sądzić, że cały system powstał z troski o planetę Ziemia.

Aktualnie, jeśli chodzi o normy odzysku w systemie selektywnej zbiórki odpadów, Polska plasuje się powyżej unijnej średniej, z wynikiem ok. 55% wobec ok. 50% średniej. De facto system ten działa w Polsce 'szczelnie’ dopiero od kilku lat i z roku na rok wykazuje poprawę. To jednak za mało dla tych, którzy za wzór stawiają model niemiecki.

Tam wskaźniki wskazują na nawet 97-98%. Wydaje się oczywiste, że poziomy powyżej 90% są możliwe tylko w systemie kaucyjnym… Który w naszej subiektywnej ocenie jest narzędziem dla realizacji wpływów grup interesów, które lobbują, by zarabiać na nim fortunę, i które mają swoją 'reprezentację’ w organach Unii Europejskiej… Wszystko to z hasłami o czystej przestrzeni, zielonej rewolucji i 'zero waste’.

Zatem UE nie każe wprowadzać systemu kaucyjnego. Zamiast tego, tworzy system, bez którego osiągnięcie norm jest praktycznie nierealne i grozi karami. W Polsce zdecydowano się wprowadzić system kaucyjny, 'wbrew logice’, która sugerowałaby najpierw wejście systemu tzw. rozszerzonej odpowiedzialności producenta (ROP), zgodnie z którym to producenci napojów i opakowań musieliby ponosić koszty 'kaucji’, standaryzacji i systemu na każdym z jego etapów.

Informacje o tym, jak działać będzie system są szeroko dostępne i opisanie m.in. na rządowej witrynie gov.pl w tym miejscu. Zdecydowaliśmy się skupić na innych, mniej oczywistych aspektach jego działania.

Za późno na ROP?

Jeśli zaczniemy od kaucji, a nie zbudujemy bazy w postaci ROP, powstaje chaos finansowy i nierównowaga między producentami, operatorami a gminami. Dlaczego najpierw ROP, a dopiero potem kaucja?

  • ROP wprowadza jasne zasady; producent płaci za odpady, które wprowadza na rynek. To sprawia, że system gospodarki odpadami ma stabilne źródło finansowania.
  • Dzięki ROP gminy dostają środki na selektywną zbiórkę i recykling. Bez tego pieniądze odpływają z gmin do operatorów kaucyjnych. Samorządy tracą dochód, zyskują go firmy.
  • Dopiero po wdrożeniu ROP wiadomo, ile naprawdę kosztuje gospodarka odpadami, oraz jaką rolę powinien odegrać system kaucyjny – jako uzupełnienie.
  • System kaucyjny sam w sobie premiuje duże sieci handlowe i operatorów, ale nie reguluje całości rynku odpadów. ROP obejmuje wszystkie opakowania – także te, które nie są w kaucji.

Jeśli najpierw wdroży się kaucję, operatorzy „zbiorą śmietankę” z rynku… Teraz trudniej będzie wprowadzić ROP, bo interesariusze będą blokować rozwiązanie, które zmniejsza ich marże.

Kto powinien zarabiać na systemie kaucyjnym?

Kontrowersja wokół systemu kaucyjnego w Polsce nie dotyczy tylko technikaliów. Dotyczy fundamentalnego pytania: kto ma być beneficjentem miliardowych przepływów – państwo czy prywatne koncerny. W modelu skandynawskim (Norwegia, Szwecja) systemy kaucyjne są prowadzone przez fundacje lub spółki non-profit nadzorowane przez państwo.

Dzięki temu nadwyżki – zarówno z nieodebranych kaucji, jak i ze sprzedaży PET czy aluminium – wracają do wspólnoty. Trafiają na modernizację infrastruktury komunalnej, ochronę środowiska albo obniżenie kosztów odpadów dla mieszkańców. W Polsce mogłyby trafiać choćby na rozbudowę zdolności obronnych. W Polsce przyjęto jednak model niemiecki.

Operatorami są spółki akcyjne tworzone przez duże sieci i producentów napojów, takie jak PSK czy OK Operator Kaucyjny. To oznacza, że ogromne strumienie pieniędzy … Nawet miliardy złotych rocznie z tzw. „zapominalstwa” konsumentów i przychodów z recyklingu – trafią pośrednio do niemieckiego Schwarz Gruppe (Lidl, Kaufland), czy Carlsberga. Na budowie butelkomatów zarobi skandynawski producent butelkomatów Tomra Systems.

Państwo nie ma w tym bezpośredniego udziału. Mało tego, system kaucyjny uderzy w poziomy recyklingowe gmin. Ludzie będą zanosić butelki do Lidla i innych dużych sklepów. Konsekwencja jest oczywista: miliardy złotych, które mogłyby wzmacniać budżet państwa i finansować np. obronność, zostaną w prywatnych rękach. Decyzję o takim modelu wymusił silny lobbing i presja czasu na wdrożenie dyrektywy UE. W efekcie Polska oddała jeden z największych potencjalnych „zielonych podatków” sektora odpadów prywatnym operatorom. To kolejny dowód na nieudolność aparatu państwa.

Niemiecki model … Ale w Polsce

W Polsce zorganizowano model na wzór niemiecki… Ale nie do końca; różnica jest fundamentalna. Po pierwsze kapitał ma narodowość. W Niemczech system jest w rękach prywatnych, ale rękę nad zarządzającą systemem Deutsche Pfandsystem GmbH) od 2005 roku trzymają prywatne, niemieckie przedsiębiorstwa m.in. Schwarz Gruppe (właściciel Lidla, Kaufland itd.) i ostatecznie zyski trafiają z powrotem do Niemców.

W Polsce to nie polskie firmy będą największymi beneficjentami systemu (choć pośrednio skorzystać może Dino), a raczej operatorzy podpięci do dużych sieci sklepów. Ogromne pieniądze w postaci nieodebranej kaucji, odsetek, sprzedaży PET, aluminium itd. trafiają z powrotem do niemieckich firm. Koło się napędza.

Powody, dla których w Polsce systemem zajmą się prywatne firmy, są w naszej ocenie oczywiste. Po pierwsze presja czasu (zdążyć przed 2029), po drugie brak zaufania do skuteczności działania samorządów (biurokracja, polityka lokalna)… Ale przede wszystkim aktywny lobbing sieci handlowych i olbrzymich koncernów, które 'zwęszyły’ wart miliardy złotych rynek nad Wisłą.

Polskie państwo nie będzie mieć tu wiele do gadania. Interes budżetu pominięto z wyjątkiem VAT, który prawdopodobnie płacić będą operatorzy od zysków z tzw. nieodebranych depozytow. Mało tego, jeszcze za publiczne pieniądze organizowane są konferencje w tej sprawie i cała aparatura 'informacyjna’ wokół wdrożenia tego systemu. Jedynym zarobkiem Polski wydaje się tu 'koszt alternatywy’ w potaci ewentualnych unijnych kar… Pod warunkiem że naprawdę w 2029 uda się przekroczyć 90% poziom odzyskiwalności opakowań.

Inflacyjne flamenco

Czy inflacja wzrośnie z powodu systemu kaucyjnego. Oczywiście, że tak i wzrosłaby również w scenariuszu wspomnianej ograniczonej odpowiedzialności producenta. Koszty wdrożenia, utrzymania systemu, nowej logistyki itd. zostałyby odłożone w cenach napojów. Finalnie, w obu wariantach i tak wszystko zasponsoruje polski obywatel. Oto jak wyglądają kalkulacje 'inflacyjne’ na kilku poglądowych przykładach.

W zależności od tego, jaki procent kaucji finalnie obywatele 'odzyskają z powrotem’ (jaki będą mieli poziom motywacji, by to zrobić), możemy założyć, że:

Nawet w bardzo konserwatywnym scenariuszu, koszt dla konsumenta w skali kraju wzrośnie istotnie.

Operatorzy systemu kaucyjnego. Kim są?

System kaucyjny opierał będzie się na pewnego rodzaju 'współpracy’ między punktami, skąd operatorzy pobierać będą zarówno towar do recyklingu, jak i prowadzić księgowość związaną z kaucją. Poniżej prezentujemy listę spółek, które do tej pory otrzymały 'zielone światło’.

Swoich 'operatorów’ (OK Operator Kaucyjny S.A.) mają już Schwarz Gruppe wspomniana wcześniej (właściciel Lidla, Kauflandu), czy Carslberg, Grupa Żywiec (właścicielem jest Heineken) i Kompania Piwowarska (właścicielem jest Asahi) – operator to Polski System Kaucyjny S.A; PSK S.A. Lista operatorów dostępna jest na gov.pl tutaj. Ale laczego niektóre spółki pospieszyły się, by stworzyć 'własnych’ operatorów?

Co robią operatorzy?

Operator systemu kaucyjnego to taki „dyrygent” całego mechanizmu zwrotu butelek czy puszek. Odpowiada za to, żeby całość działała sprawnie i zgodnie z przepisami. W zasadzie to przeważnie pośrednik, od którego sieci sklepów otrzymają tzw. opłatę manipulacyjną (mającą pokryć koszt finansowania systemu po stronie takiego punktu). Operator organizuje:

  • Prowadzenie rejestrów i raportów – musi wiedzieć, ile opakowań krąży w systemie i raportować to do ministerstw czy instytucji państwowych.
  • Obsługa obiegu opakowań – czyli odbieranie ich od sklepów czy punktów zwrotu i przekazywanie dalej do recyklerów.
  • Rozliczanie kaucji – zbiera pieniądze przy sprzedaży, a potem wypłaca je konsumentom, kiedy oddają puste butelki czy puszki.
  • Logistyka i organizacja – odpowiada za to, żeby były dostępne punkty zwrotne, działały transporty i cała infrastruktura.
  • Wsparcie technologiczne – systemy informatyczne do rejestracji, integracji i rozliczeń, a także mechanizmy chroniące przed nadużyciami.
  • Finansowanie działania systemu – ponosi koszty jego obsługi (część z nich przerzucana jest na producentów czy sklepy).
  • Współpraca z innymi operatorami – bo system musi działać spójnie, nawet jeśli zaangażowanych jest kilka podmiotów.

Krótko mówiąc: operator nie musi sam stawiać wszystkich automatów do zwrotu (RVM), prowadzić transportu czy serwisu .To on odpowiada za to, żeby cały łańcuch działał. Poszczególne sklepy będą podpisywać umowy z wybranymi operatorami i robić z nimi 'biznes’.

W tym miejscu dobrze byłoby zaadresować kwestię tego, jak z systemem kaucyjnym poradzą sobie sklepy o powierzchni 100 m2 i mniejsze, które nie mają przestrzeni niezbędnej do organizacji systemu…. I które musiałyby ponieść potężny koszt, który być może w jakiejś skali zwróciłby się im, gdyby klienci zwracali kilka tysięcy butelek miesięcznie. To cios w mniejsze firmy i konkurencję molochów. Przejdźmy zatem do meritum.

Opłata manipulacyjna. O co chodzi?

To jeden z najbardziej technicznych, a zarazem kluczowych elementów całego systemu kaucyjnego. Mówiąc najprościej: to pieniądz, który trafia od operatora systemu do sklepu w zamian za obsługę zwrotu opakowań. Wcześniej wytłumaczyliśmy rolę operatorów. Teraz czas na to, by wytłumaczyć, co zrobią sklepy. Jak to działa krok po kroku?

  1. Klient kupuje napój i płaci dodatkowe X groszy kaucji.
  2. Gdy butelkę czy puszkę oddaje – sklep musi mu te X groszy zwrócić.
  3. Samo przyjęcie zwrotu nie jest jednak darmowe. Sklep zużywa czas pracowników, miejsce w magazynie, energię do butelkomatu, musi też przygotować odpady do odbioru.
  4. Żeby sklep nie został z tym wszystkim na minusie, operator wypłaca mu właśnie opłatę manipulacyjną – coś w rodzaju rekompensaty.

Co dokładnie obejmuje?

  • koszt pracy – czy to przy kasie (zwroty ręczne), czy przy obsłudze automatu,
  • powierzchnię sklepu, którą zajmują butelkomaty i worki z odpadami,
  • serwis i prąd dla maszyn,
  • czynności logistyczne – przygotowanie paczek ze zużytymi opakowaniami do odbioru,
  • administrację – raportowanie i rozliczenia z operatorem.

Ile to jest w praktyce?

W Niemczech stawka wynosi zwykle od 1,3 do 3 eurocentów za sztukę – wyższa przy zwrotach ręcznych, niższa przy automatach. W krajach bałtyckich podobnie: kilka centów od opakowania, przy czym szkło bywa lepiej płatne niż plastik czy aluminium. Z kolei w Polsce mówi się dziś o poziomie ok. 4 groszy za sztukę, ale tak niski poziom mógłby potężnie uderzyć w mniejsze sieci handlowe.

Dlaczego to punkt zapalny?

  • Za niska stawka → małe sklepy nie będą chciały brać udziału w systemie, bo realnie będą do niego dokładać.
  • Za wysoka stawka → operatorzy będą mieli mniej środków na całą infrastrukturę, co może podbić koszty systemu.
  • Duże sieci chcą odpowiednich opłat, bo mają tysiące punktów i potrafią zamienić to w dodatkowy przychód.
  • Mali sprzedawcy walczą o to, by też dostać uczciwą rekompensatę, inaczej system stanie się dla nich obciążeniem.

Opłata manipulacyjna to nic innego jak „wynagrodzenie” dla sklepów za to, że są częścią systemu zwrotu. Kilka groszy od każdej butelki może wydawać się niewielkie, ale przy miliardach opakowań rocznie to ogromna suma. To oczywiste dlaczego duzi graczie jak Lidl czy Kaufland chcą mieć 'swojego operatora’, który prawdopodbnie 'nie będzie chciał na nich zarabiać’ i zgodzi się na taką opłatę, jak trzeba.

Kto naprawdę zyskał na systemie kaucyjnym w Europie?

Systemy kaucyjne miały być odpowiedzią na rosnące góry plastikowych odpadów i niską efektywność recyklingu. W wielu krajach Europy rzeczywiście udało się ograniczyć śmieci, ale zielona rewolucja pożera własne dzieci. W tle mamy biznes, duże pieniądze. Kto na nim zarobił? To powinno dać nam pewien obraz tego, co stanie się u nas.

Kto zyskał?

1. Duże sieci handlowe
Hipermarkety i dyskonty od początku były na wygranej pozycji. Mają powierzchnię, kapitał i rzesze klientów. Dla nich ustawienie butelkomatów to stosunkowo mały koszt, a w zamian dostają dodatkowy ruch w sklepach. Zyskują też większą kontrolę nad zachowaniami klientów … Skoro i tak trzeba oddać butelkę, to łatwiej zrobić przy okazji zakupy.

2. Dostawcy technologii i infrastruktury
Największym wygranym są producenci butelkomatów – globalni gracze jak norweska TOMRA czy amerykański Envipco. Do tego firmy IT, które dostarczają oprogramowanie do skanowania kodów, rozliczeń i przeciwdziałania oszustwom. Nie brakuje też biznesów wokół logistyki, serwisu, systemów kodowania (GS1, QR, kody kreskowe), a na horyzoncie pojawiają się już rozwiązania blockchainowe do śledzenia obiegu butelek.

3. Operatorzy systemów
W każdym kraju powstają specjalne spółki – często konsorcja producentów napojów, sieci handlowych i instytucji publicznych. Dysponują ogromnymi przepływami finansowymi z tytułu nieodebranych kaucji. Te środki można inwestować – co samo w sobie staje się nowym źródłem zysków. Na poziomie europejskim funkcjonuje już EDRSA, stowarzyszenie koordynujące operatorów i lobujące w Brukseli.

4. Producenci napojów
Wielkie koncerny potrafią ustawić przepisy tak, by koszty w większym stopniu uderzały w mniejszych konkurentów. Korzystają też na standaryzacji opakowań – łatwiej im negocjować i taniej produkować, podczas gdy niszowi gracze tracą elastyczność.

5. Banki i instytucje finansowe
Kaucje to miliardowe strumienie pieniędzy, które przez pewien czas „leżą” na kontach operatorów. Banki zarabiają na obsłudze przepływów i tzw. floatcie – to zysk czysty jak łza, bez wielkiego ryzyka.

Kto stracił

1. Małe sklepy
Dla osiedlowych sklepików obowiązek przyjmowania butelek to kłopot: brak miejsca, brak ludzi, brak kapitału na maszynę. W wielu krajach to właśnie mały handel protestował najgłośniej.

2. Mali producenci i niszowe marki
Koszty etykiet, certyfikacji czy logistyki są dla nich proporcjonalnie wyższe. Ciężko im też wynegocjować takie same warunki jak globalnym gigantom.

3. Konkurencja w handlu detalicznym
Sklepy typu convenience czy mniejsze dyskonty, które nie mają przestrzeni na automaty, nie zyskują dodatkowego ruchu. Wręcz przeciwnie – część klientów przenosi się tam, gdzie zwrot butelek jest prostszy.

4. Konsumenci
Po pierwsze: przy kasie płacą więcej (bo doliczana jest kaucja). Po drugie: muszą poświęcić czas i zaplanować oddanie butelek. Starsze osoby czy mieszkańcy terenów słabiej obsłużonych punktami zwrotu często tracą realną możliwość odzyskania pieniędzy. A jeśli butelka jest zgnieciona albo etykieta źle odczytana – kaucja przepada.

Nowa mapa zakupów

System kaucyjny zmienił codzienne nawyki. Konsumenci zaczęli łączyć zwrot opakowań z zakupami – powstała nowa „ścieżka zakupowa”. Sklepy wyposażone w butelkomaty przyciągają większy ruch. Z kolei standaryzacja opakowań, choć pomaga systemowi, ogranicza kreatywność w designie i wspiera masową produkcję.

Zmieniło się też coś mniej widocznego: wcześniej część butelek trafiała w ręce osób prywatnych, które dorabiały do życia, zbierając opakowania. Teraz system formalny praktycznie zlikwidował ten obieg, odbierając im źródło dochodu.

Nieodebrane kaucje, czyli motor napędowy systemu?

W każdym systemie kaucyjnym jest pewien paradoks: nie wszystkie butelki wracają. Część konsumentów zapomni, część wyrzuci opakowanie, inne zginą w obiegu. To oznacza, że odsetek kaucji – w literaturze mówi się najczęściej o 10–20% – zostaje w systemie. Jeśli mówimy o 50 groszach za butelkę, to łatwo policzyć, że w skali kraju robi się z tego gigantyczna kwota.

Co dzieje się z pieniędzmi?

W praktyce nieodebrane kaucje nie trafiają z powrotem do sklepów ani do klienta – zostają w systemie i stanowią jedno z głównych źródeł jego finansowania. Tak to działa w Norwegii, Niemczech czy na Litwie: operatorzy utrzymują za te pieniądze logistykę, systemy IT czy automaty do zwrotu. W Polsce przyjęto, że środki te będzie można przeznaczać m.in. na rozwój infrastruktury kaucyjnej.

Czy system finansuje się sam?

Na papierze wygląda to atrakcyjnie: nieodebrane kaucje + przychód ze sprzedaży surowców (plastik, szkło, aluminium) mają pokrywać koszty działania. Teoretycznie więc sklepy nie muszą „dokładać” z własnej kieszeni. Jednak

  • inwestycje początkowe (centra liczenia, automaty RVM, IT) są ogromne i wymagają realnego kapitału, zanim system zacznie przynosić przychody,
  • ceny surowców są zmienne – gdy spada wartość plastiku czy aluminium, przychód z recyklingu gwałtownie maleje,
  • sklepy muszą dostać rekompensaty za powierzchnię, obsługę i serwis, co zmniejsza marżę operatora,
  • tam, gdzie zwroty będą rzadsze (np. w małych miejscowościach), koszty logistyki mogą przewyższyć wpływy.

Nieodebrane depozyty to z jednej strony gwarancja stabilności systemu, z drugiej – potencjalna pokusa. Jeśli operator może zatrzymać część środków, pojawia się ryzyko, że nie będzie mu zależało na stuprocentowym zwrocie. Niewystarczająca liczba punktów przyjęć, ograniczona dostępność na prowincji – to realne zagrożenia. W skrajnym scenariuszu system mógłby być projektowany tak, by zawsze zostawał wysoki procent „zapomnianych” kaucji.

System nie musi opierać się wyłącznie na publicznych dopłatach i sam generuje przychód. Czy to dobrze? Niekoniecznie. Poza tym, że pieniądze traci konsument jest to pole minowe, bo jeśli zabraknie przejrzystości i kontroli … Nieodebrane kaucje mogą stać się wygodnym „skarbonką” dla operatorów.

I tu właśnie pojawia się rola regulatora: jasne przepisy, audyty i limity tego, na co można wydać te pieniądze. Bez tego system kaucyjny może stać się nie tyle narzędziem recyklingu, co wehikułem finansowym dla wąskiej grupy biznesów. Jak będzie w Polsce? Przekonamy się.

Biznesowe perpetum mobile

Wyobraźmy sobie sytuację, w której to sieć sklepów detalicznych X chce wprowadzić system kaucyjny, wraz z operatorem, którego jest właścicielem. Poniesie pewne koszty, spowodowane inwestycjami w system (butelkomaty, IT, organizacja systemu w sklepie), ale … Czy to na pewno będą tylko koszty? Po pierwsze, sklepy otrzymają tzw. opłatę manipulacyjną od operatora.

Nie ma na razie przepisów, które ustalalyby z góry jaka będzie to kwota. Ale jeśli właścicielem naszego operatora jest sieć sklepów… Zatem na pewno na tym nie straci i operator wróci wszystkie koszty (jak się okaże później, być może z nawiązką!). Opłata manipulacyjna może wynieść np. 10 groszy od każdej 50 groszowej kaucji.

Sieć 'wytnie konkurencję’ montując butelkomaty i sprawiając, że klient będzie wracał 'przy okazji oddając butelki’. To scenariusz realny tym bardziej, jeśli nie będzie takich punktów w okolicy wiele. Idźmy dalej … Środki przechowywane na rachunkach finansowych operatora systemu mogą być oprocentowane np. zdeponowane będą w obligacjach, lub funduszach rynku pieniężnego.

Ewentualne zyski z oprocentowania takich rachunków (float) – na co trafią i czy operator będzie mógł ich używać bez ograniczeń? Nie znaleźliśmy odpowiedzi w ustawie na ten temat. Idźmy dalej. Jak już wspomnieliśmy, nie wszystkie butelki wrócą do sieci zatem możemy założyć, że ok. 10 do 15% kaucji 'zostanie’ w systemie. To od tych środków również może rosnąć procent.

Co prawda ustawa przewiduje, że zyski uzyskane w ten sposób mogą być reinwestowane tylko w dalszy rozwój systemu… Ale to daje bardzo szerokie narzędzia do ew. kreatywnej księgowości, jeśli operatorem jest firma powiązana z siecią sprzedaży. Zawyżanie faktir, marketingu…

Genialny plan

Wygląda na to, że wszystko to generować będzie olbrzymie wyzwania dla audytorów. Idziemy dalej, wreszcie, operator zarabia na recyklingu. Zawozi odpady i otrzymuje za nie pieniądze, które są jego zyskiem… Jeśli właścicielami jest sklep, spółka może zdecydować o wypłacie zysku netto w formie dywidendy i w ten sposób zysk operatora wróci do właściciela, jakim jest sklep.

Jeśli np. 15% butelek nie wróci, to operator zostaje z setkami milionów złotych rocznie, którymi finansuje infrastrukturę. W praktyce oznacza to, że system może sam się finansować, a wielkie sieci czy producenci nie muszą dokładać z własnych kieszeni. Czy to nie cudowny system, przypominający inwestycyjne perpetum mobile?

Nieodebrane kaucje

W teorii wszystko wygląda prosto: środki z nieodebranych kaucji mają finansować system. Mowa tu o logistyce, automatach, systemach IT, kampaniach edukacyjnych czy rekompensatach dla sklepów. Problem zaczyna się wtedy, gdy spojrzymy na przepisy uważniej – brakuje tam precyzji. Gdzie są luki?
Nie ma jasnych odpowiedzi na pytania:

  • jak dokładnie liczyć koszty systemu,
  • kto sprawdza, czy wydatki rzeczywiście dotyczą tylko systemu,
  • co dzieje się z ewentualną nadwyżką, jeśli wpływy okażą się dużo wyższe niż koszty operacyjne.

Taka konstrukcja daje operatorom szerokie pole manewru. Mogą np. wykazać, że system kosztował określoną kwotę, ale część tej kwoty to płatność dla firmy powiązanej kapitałowo z właścicielem. Formalnie wszystko się zgadza – pieniądze poszły „na system”. W praktyce wracają jednak do tej samej grupy.

Ścieżki wypływu pieniędzy? Potencjalne mechanizmy mogą być różne:

  • dywidendy – jeśli operator nie działa jako organizacja non-profit, zysk może być wypłacany właścicielom,
  • usługi powiązane – transport, IT czy reklama zlecane firmom-córkom, które de facto inkasują pieniądze z kaucji,
  • odsetki od tzw. floatu – środki zebrane, a jeszcze niewypłacone, mogą pracować w bankach lub instrumentach finansowych, z których zyski zasilają grupę właścicielską,
  • zawyżona wycena inwestycji – zakup automatów czy usług po cenach „rynkowych”, ale w praktyce korzystnych dla podmiotu powiązanego.

Kto kontroluje operatorów?
Operator to prywatna spółka akcyjna, formalnie odpowiadająca przed resortem środowiska. Jednak ministerstwo nie ma zasobów, by analizować każdą fakturę czy każdy kontrakt. W efekcie realna kontrola jest ograniczona, a wpływ właścicieli na sposób zarządzania pieniędzmi – bardzo bezpośredni.

Ryzyko jest oczywiste: operatorzy mogą legalnie kierować część środków z kaucji do swoich właścicieli… Poprzez dywidendy, spółki zależne czy mechanizmy finansowe. System może wyglądać na samofinansujący się, a nawet generujący nadwyżki. Tyle że to konsumenci, płacąc kaucje, i mniejsze podmioty na rynku, stają się w praktyce sponsorami wzmocnienia pozycji dużych graczy.

Ukryte ryzyka i konflikty interesów

W teorii system kaucyjny ma być prosty. Klient płaci kaucję, oddaje butelkę, dostaje pieniądze z powrotem, a operator dba o logistykę i rozliczenia. Ale w praktyce otwiera się przestrzeń, w której operator i jego właściciele mogą wykorzystać konstrukcję systemu do przerzucania pieniędzy we własne kieszenie. Wszystko formalnie zgodnie z prawem.

Jak mogłoby to wyglądać w praktyce

  1. Zawyżanie kosztów usług
    Operator zleca transport, IT czy serwis butelkomatów firmom powiązanym z jego właścicielami. Faktury są „rynkowe”, ale tylko na papierze – faktyczne koszty są niższe, różnica zostaje w grupie.
  2. Gra stawką opłaty manipulacyjnej
    Jeśli sieć handlowa jest współwłaścicielem operatora, naturalnym interesem jest wynegocjowanie jak najwyższej opłaty za przyjmowanie zwrotów. Wtedy ta sama grupa księguje pieniądze dwa razy: raz jako operator, drugi raz jako detalista.
  3. Zakupy sprzętu po zawyżonych cenach
    Butelkomaty, oprogramowanie czy magazyny można kupować od spółek-córek po „rynkowej” stawce, która w rzeczywistości jest wyższa niż w niezależnym przetargu.
  4. Opłaty licencyjne i zarządcze
    Operator może płacić macierzystej spółce za „know-how” albo „usługi administracyjne”. Formalnie legalne, ale to kolejny kanał transferu środków.
  5. Gra na floacie
    Nieodebrane kaucje i miliardy złotych przechodzą przez rachunki operatora. Nawet krótkoterminowe lokowanie ich w instrumentach finansowych generuje odsetki. Pytanie: czy te pieniądze w całości wracają na finansowanie systemu, czy też mogą być przekazywane wyżej, np. w formie dywidendy?

Gdzie kończy się legalność?

Prawo wymaga, aby wszystkie transakcje z podmiotami powiązanymi były zawierane na warunkach rynkowych (tzw. arm’s length principle). W praktyce jednak trudno to udowodnić. Szczególnie gdy rynek jest oligopolistyczny i łatwo manipulować benchmarkami. Zawyżone ceny czy sztuczne „usługi doradcze” mogą być trudne do zakwestionowania, ale w skrajnym przypadku można mówić o nadużyciu gospodarczym. Granica między optymalizacją a oszustwem jest cienka.

Jakie zabezpieczenia mogłyby działać

  • Pełna jawność – raportowanie wszystkich transakcji z podmiotami powiązanymi i publikacja umów.
  • Ring-fencing środków – pieniądze z kaucji na odrębnych kontach, z jasno określonym przeznaczeniem.
  • Audyt kwartalny – nie raz do roku, tylko regularnie i przez niezależne podmioty.
  • Limity na opłatę manipulacyjną – powiązane z realnymi kosztami, nie negocjacjami dużych graczy.
  • Sankcje – cofnięcie licencji operatorowi, który używa systemu do transferów zamiast do recyklingu.

Sam mechanizm jest genialny w prostocie, ale podatny na nadużycia. Jeśli właściciel operatora ma jednocześnie interes w maksymalizowaniu przychodów z obsługi zwrotów, pojawia się konflikt interesów, który wymaga ostrych regulacji i jawności. Bez tego system kaucyjny może stać się nie tyle instrumentem recyklingu, co wehikułem transferu wartości od konsumentów do największych graczy.

Magia recyklingu

Wbrew pozorom, kiedy wrzucasz butelkę do butelkomatu, nie zostaje ona „własnością sklepu”. Sklep pełni tu jedynie rolę pośrednika — odbiera opakowanie, przechowuje je chwilę w worku z logo systemu i czeka na odbiór. Prawdziwym właścicielem staje się operator systemu kaucyjnego. To on podstawia ciężarówkę, zabiera materiał do sortowni, a później wystawia fakturę recyklerowi czy zakładowi, który przerobi butelki na granulat.

Innymi słowy: plastik czy aluminium, które oddajesz, nie zostają w miejscu zakupu. Zaczynają drugie życie w rękach operatora — i to on zarabia na ich dalszej sprzedaży.

Ile to wszystko jest warte?

Tu zaczyna się robić ciekawie. Rocznie w Polsce krąży w obiegu około 10–12 miliardów opakowań. Każde z nich to potencjalny przychód, bo surowiec ze zwrotów kaucyjnych jest wyjątkowo „czysty” i posegregowany. Dla recyklera to złoto — wprost nadaje się do ponownej produkcji butelek, czyli tzw. bottle-to-bottle.

  • Plastik PET kosztuje dziś od 2000 do 3000 zł za tonę. A tona to mniej więcej 27–30 tysięcy butelek. Prosty rachunek: operator może zarobić kilkadziesiąt czy nawet sto tysięcy złotych na każdej tonie plastiku.
  • Aluminium jest jeszcze bardziej intratne — puszki osiągają ceny 6000–7000 zł za tonę.
  • Szkło: mniej spektakularnie wyceniane niż aluminium, ale też cenne — cena waha się ok. 500–1000 zł za tonę, przy czym jest bardzo stabilny materiał do recyklingu.

Kto dokłada, a kto liczy zyski?

Na czysto zarabia operator, bo to on sprzedaje surowiec. Reszta uczestników systemu w praktyce dokłada do całej zabawy. Teoretycznie, bo więcej odpowiedzi na pytanie kto zarabia przynosi struktura właścicielka operatorów.

Producent płaci opłatę za wprowadzenie opakowania na rynek — kilka groszy od sztuki. Konsument wykłada kaucję w sklepie i odzyskuje ją tylko wtedy, gdy butelkę odda. A sklep? Dostaje rekompensatę za obsługę zwrotu.

Operator finansuje z tego logistykę i administrację, ale to właśnie jemu zostaje przychód zarówno ze sprzedaży surowca, jak i z kaucji, które nigdy nie zostaną odebrane. Później może zyskiem podzielić się z właścicielami

Patrząc chłodnym okiem — system kaucyjny jest świetnym interesem przede wszystkim dla operatorów. To oni zgarniają nie tylko sprzedaż surowców, ale także nieodebrane kaucje (a tych może być 15–20% wszystkich wpłaconych pieniędzy) i odsetki od środków leżących na kontach.

Ale kto naiwny uwierzyłby, że wart miliardy złotych rynek nagle znalazł się w rękach operatorów, którzy jak grzyby po deszczu wyrośli w 2024 roku i od razu wejdą 'konsumować tę fortunę’… To tak nie działa.

Rozmiar rynku

W Polsce rocznie zużywamy kilkanaście miliardów butelek PET i kilka miliardów puszek aluminiowych. Szacunkowo: w systemie kaucyjnym może to być około 15 miliardów butelek i 5–6 miliardów puszek. To liczby robiące wrażenie — i widać w nich potencjał ogromnego rynku dla operatorów systemu. Nie wszystkie opakowania wracają jednak do automatów.

W krajach z rozwiniętym systemem kaucyjnym typowy wskaźnik zwrotu wynosi 80–85%. Pozostałe 15–20% „przepadnie”: konsumenci zapomną oddać butelkę, wyrzucą ją, zgubią lub po prostu nie skorzystają z automatu. W polskich warunkach w pierwszych latach działania systemu realne może być nawet około 3 miliardów butelek i 1,1 miliarda puszek, które nigdy nie wrócą do operatora.

Ile pieniędzy generuje „przepadek”?

Każda nieoddana butelka czy puszka to dla operatora pieniądz — to tzw. float, czyli nieodebrana kaucja.

  • Kaucja za sztukę: 0,50 zł
  • Nieodebrane opakowania: 4,1 miliarda sztuk (3 mld butelek + 1,1 mld puszek)

Łączny roczny „fundusz z przepadku”: około 2 miliardów złotych. Formalnie powinien on pokrywać koszty systemu: logistykę, IT, edukację, serwis automatów. W praktyce to strumień, który operator może efektywnie kontrolować i wykorzystać.

A co z przychodem z recyklingu?

To druga noga biznesu: sprzedaż surowca wtórnego z opakowań zwróconych. Przy założeniu 80% zwrotu:

  • PET: 12,16 mld butelek → ok. 243 tys. ton → przychód ok. 486–730 mln zł
  • Aluminium: 4,56 mld puszek → ok. 64 tys. ton → przychód ok. 383–447 mln zł

Szkło też trafia do recyklingu, ale jest mniej „tłuste” cenowo — daje stabilny, ale nieporównywalny przychód. Łączny przychód z materiału (PET + ALU): około 870 mln – 1,18 mld zł rocznie.

Faktyczny „rozmiar rynku” dla operatorów

Łącząc nieodebrane kaucje i przychód ze sprzedaży surowca:

  • Nieodebrane kaucje: ~2,05 mld zł
  • Surowce zwrócone (PET + ALU): ~0,87–1,18 mld zł

Suma brutto: 2,9–3,2 mld zł rocznie.

Od tego trzeba odjąć koszty: opłaty manipulacyjne dla sklepów, logistykę, centra liczenia, serwis automatów, systemy IT, marketing edukacyjny. Nawet po uwzględnieniu tych kosztów, nadal mówimy o ryku o wartości ponad miliardów złotych rocznie, kontrolowanym w praktyce przez operatorów.

Kalkulacja

Zrobię to w formie przejrzystej tabeli – „mapa przychodów” dla operatorów systemu kaucyjnego w Polsce. Policzymy 3 źródła przychodów:

  • Float – odsetki z przechowywanych kaucji (przy dużej skali to mogą być setki mln zł).
  • Nadwyżki (unclaimed deposits) – kaucja, której konsumenci nie odbiorą (np. 15–20% opakowań).
  • Przychody z recyklingu – sprzedaż surowców: PET, aluminium, szkło.

A potem odejmiemy opłatę manipulacyjną, którą operator musi zapłacić sklepom (za logistykę i powierzchnię). Zrobię dwa warianty: niski (0,10 zł/opak.) i wysoki (0,25 zł/opak.). Założenia do kalkulacji

  • Rocznie w Polsce:

Butelki PET – ok. 3,0 mld szt.

Puszki alu – ok. 1,1 mld szt.

Butelki szklane (≤1,5 l) – ok. 2,0 mld szt.

Razem: 6,1 mld opakowań rocznie.

  • Kaucja: 0,50 zł (PET, puszki), 1,00 zł (szkło).

Średnia wartość kaucji „w systemie”: ~ 4 mld zł.

  • Nieodebrane zwroty: konserwatywnie 15% (czyli ~600–700 mln zł rocznie).

Ceny surowców (orientacyjne):

  • PET: 2 000 zł/t, średnia waga 30 g/butelkę → 60 tys. t = 120 mln zł.
  • Aluminium: 6 000 zł/t, średnia waga 15 g/puszkę → 16,5 tys. t = 100 mln zł.
  • Szkło: 400 zł/t, średnia waga 300 g/butelkę → 600 tys. t = 240 mln zł.

Float: zakładamy 4% rocznie od średniego depozytu (4 mld zł) → 160 mln zł.

Razem z recyklingu: ~ 460 mln zł.

Poniżej widzimy też główny koszt, jakim dla operatorów będzie opłata manipulacyjna. Celowo użyliśmy do kalkulacji dwóch jej skrajnych wartości. Według szacunków opłata w wys. ok. 20 groszy byłaby dla operatorów punktem 'breakeven’. Co ciekawe, system nawet przy pełny oddaniu butelek z kaucją (100%) na siebie zarabia (!) … Przez float oraz recykling. Wszystko co przyjdzie z niewykorzystanych kaucji jest w zasadzie 'bonusem’.

Butelkomaty i ogromna szansa dla TOMRA Systems?

Wejście Polski w system kaucyjny może okazać się dla producentów butelkomatorówprawdziwym „game-changerem”. Światowy lider w automatach zwrotnych (RVM), czyli TOMRA Systems stoi przed szansą na skokowy wzrost popytu, który w krótkim czasie może wynieść setki procent – pod warunkiem adopcji systemu przez największe sieci handlowe, przede wszystkim Lidla i Biedronkę. Głównym udziałowcem spółki (ponad 20%) jest Investment AB Latour, kontrolowane przez szwedzką rodzinę Douglas.

Obecna sytuacja – Polski rynek dopiero raczkuje

Dziś butelkomatów w Polsce jest bardzo niewiele … To jedynie kilkaset maszyn, głównie w Warszawie, Krakowie i kilku wybranych sieciach takich jak Stokrotka czy Auchan. W porównaniu z Niemcami, gdzie działa ok. 50 tys. RVM dla 83 mln mieszkańców, polski rynek niemal nieistnieje. Szacuje się, że dla sprawnego funkcjonowania systemu kaucyjnego w Polsce, przy populacji 38 mln osób, potrzeba od 15 do 25 tys. butelkomatów.

To oznacza, że dziś mamy jedynie ułamek potrzebnej infrastruktury – a popyt może wzrosnąć wielokrotnie w ciągu kilku lat.TOMRA kontroluje około 80% światowego rynku RVM i już teraz współpracuje z polskimi operatorami, np. Kaucja.pl. Obecnie firma ma w Polsce zaledwie kilkaset maszyn, co przy docelowej liczbie 20–25 tys. oznacza skokowy wzrost popytu o kilkaset procent.

Konkurenci, tacy jak Envipco czy Sensomatica, raczej dostaną niewielkie fragmenty rynku. Sieci handlowe w Polsce prawdopodobnie w dużej mierze postawią na dostawcę ze Skandynawii, który gwarantuje serwis i jest obecny na rynku niemieckim (oraz 30 innych rynkach z ok. 80 tys. zaistalowanych RVM).

Sieci handlowe jako motor wzrostu

Największe sieci w Polsce, takie jak Lidl, Kaufland, Biedronka czy Dino, mają tysiące sklepów, w których butelkomaty będą niezbędne:

  • Lidl: ok. 850 sklepów
  • Kaufland: ok. 250 sklepów
  • Biedronka: ~3600 sklepów
  • Dino: ~2300 sklepów

Przykładowo, Schwarz Gruppe (Lidl + Kaufland) mogłaby zamówić minimum 1100 maszyn, przy czym w wielu lokalizacjach zainstalowane zostaną po 2 automaty. Sama Biedronka w pełnej adopcji systemu wymagałaby kilku tysięcy RVM, co tworzy gigantyczny kontrakt dla TOMRA.

Scenariusze przychodów w Polsce

Zakładając ceny maszyn w przedziale 15–20 tys. EUR, z serwisem rocznym ok. 5%, potencjalne przychody TOMRA w Polsce wyglądają następująco:

  • Scenariusz konserwatywny (15 tys. maszyn × 15 tys. EUR): 225 mln EUR + 11 mln EUR/rok z serwisu
  • Scenariusz umiarkowany (20 tys. maszyn × 17 tys. EUR): 340 mln EUR + 17 mln EUR/rok
  • Scenariusz agresywny (25 tys. maszyn × 20 tys. EUR): 500 mln EUR + 25 mln EUR/rok

Dla spółki o kapitalizacji 4,4 mld EUR taki kontrakt stanowi 7–10% jej wartości rynkowej, co czyni go strategicznie znaczącym impulsem wzrostowym. Zatem Polska jest rynkiem o ogromnym potencjale.Duże sieci handlowe mogą wygenerować kontrakty rzędu kilkuset milionów euro. Stabilny dochód z serwisu i oprogramowania dodatkowo wzmacnia perspektywy. W horyzoncie wielu lat przychody z usług TOMRA mogą niemal dorównac tym ze sprzedaży butelkomatów… Ale nawyższej marży.

Podsumowanie

W powyższym artykule prawdopodobnie wyczerpująco wytłumaczyliśmy to, jak rozumiem działanie systemu kaucyjnego w Polsce. Przedstawiliśmy niemal wyłącznie to, co można policzyć. Prawdą jest jednak, że system może sprawić, że kraj będzie jeszcze czystszy. Normy odzysku prawdopodobnie bardzo wzrosną. Pytanie, jakim kosztem i dlaczego sponsorem tego ma być znowu konsument?

W obecnej formie i stadium system wydaje się 'koronnym przykładem’ tego, jak naprwadę działają 'unijne regulacje’. Obnaża też prawdę na temat ekologii, która stała się pretekstem do robienia wielkiego biznesu. Dla nielicznych i dramatem dla drugich.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!

PILNE! Izrael porwał obywateli Polski

Przez Agnieszka Piwar 2025-10-02

https://piwar.info/pilne-izrael-porwal-obywateli-polski

W nocy z 1 na 2 października izraelska armia (IDF) nielegalnie wtargnęła na statki Globalnej Flotylli Sumud, porywając międzynarodową załogę, w tym obywateli Polski. Wśród pojmanych przez Izrael znajdują się poseł na Sejm RP Franciszek Sterczewski oraz Omar Faris, znany palestyńsko-polski aktywista. Porwani są członkami pokojowej misji, której celem jest przełamanie blokady dostaw pomocy humanitarnej do Strefy Gazy.

Na pokładzie przejętych przez Izrael statków znajdowały się pieluchy dla niemowląt, a także leki i żywność dla rannych oraz konających z głodu Palestyńczyków, uwięzionych w oblężonej przez Izrael Gazie. Strona izraelska głosi propagandę, że uczestnicy cywilnej inicjatywy to wspólnicy Hamasu, dlatego grozi im ogromne niebezpieczeństwo ze strony syjonistycznego agresora.

Tuż po porwaniu polskich obywateli, na profilu Global Movement To Gaza Poland, opublikowano nagrania zarejestrowane wcześniej na wypadek pojmania.

Franciszek Sterczewski, pojmany ze statku „Sirius”, powiedział:

„Jeżeli widzicie to wideo, to znaczy, że zostałem porwany przez siły okupacyjne Izraela na międzynarodowych wodach podczas pokojowej misji humanitarnej Global Sumud Flotilla. Gorąca prośba! Wstawcie się za mną i moimi towarzyszami u polskich władz. Panie Premierze, Panie Ministrze Spraw Zagranicznych – z całego serca i najprościej, jak tylko potrafię, proszę Was: zróbcie wszystko, aby wszyscy członkowie Flotylli z polskiej delegacji wrócili bezpiecznie do domu. Niech żyje wolna Palestyna, niech żyje wolna Polska. All eyes on Gaza!”

Omar Faris, pojmany ze statku „Alma”, powiedział:

„Cześć! Jestem Omar Faris, mam polskie obywatelstwo. Jak oglądacie to wideo, to znaczy, że zostałem porwany nielegalnie przez okupacyjną armię Izraela na wodach międzynarodowych koło Gazy. Jestem członkiem polskiej delegacji na Flotylli Sumud. To, co robi Izrael, nie jest legalne. Proszę poinformować mój rząd o konieczności interwencji teraz, gdy wszyscy zostali porwani przez armię Izraela. Dziękuję.”

Podobne wideo nagrali przedstawiciele innych państw i masowo udostępniane są w mediach społecznościowych.

W Globalnej Flotylli Sumud wypłynęło kilkadziesiąt statków z różnych portów basenu Morza Śródziemnego. W misji uczestniczą setki osób z wielu krajów świata, w tym europejscy politycy i znani aktywiści. Wśród nich jest Greta Thunberg, która również minionej nocy została pojmana przez Izrael. Była to kolejna próba młodej Szwedki przełamania izraelskiej blokady morskiej. 9 czerwca izraelskie siły przechwyciły jacht „Madleen” pod brytyjską banderą, zatrzymując Thunberg wraz z tuzinem innych aktywistów.

Greta Thunberg, znana z zaangażowania na rzecz klimatu, we wcześniejszych latach była gloryfikowana przez świat zachodni. Kiedy jednak szwedzka aktywistka zaczęła nagłaśniać zbrodnie Izraela na Palestyńczykach, wyszedł na jaw oportunizm jej wcześniejszych sympatyków i promotorów, którzy nagle stracili zainteresowanie wspieraniem działalności słynnej Szwedki.

Bo tak się składa, że w kwestii Izraela dokonującego ludobójstwa, prędzej czy później spadają wszystkie maski.

Kiedy kończę pisać ten tekst (godz. 4:10 nad ranem), trwają kolejne porwania uczestników flotylli przez Izrael, który przechwycił 13 statków. W wielu europejskich miastach – m.in. Atenach, Berlinie, Brukseli czy Stambule – rozpoczęły protesty przeciwko brutalnym działaniom Izraela. 30 statków nadal płynie w kierunku Strefy Gazy…

Agnieszka Piwar

Poprawność polityczna, to jest rak medycyny! – dr Piotr Witczak

Dr PIOTR WITCZAK | JAN POSPIESZALSKI ROZMAWIA

Gościem “Jan Pospieszalski Rozmawia #136” jest Dr n. med. Piotr Witczak – immunolog, biolog medyczny i wykładowca. Piotr w swoim holistycznym podejściu do zdrowia łączy wiedzę z zakresu immunologii, dietetyki, toksykologii i biochemii. W rozmowie poruszamy temat dramatycznego wzrostu chorób autoimmunologicznych, alergii i zaburzeń neurorozwojowych u dzieci. Dr Witczak pokazuje, jak współczesna medycyna ignoruje fundamentalne mechanizmy biologiczne, a poprawność polityczna blokuje debatę naukową. Mówimy o badaniach, które zostały wyciszone, oraz o toksycznym wpływie etylo-rtęci na organizm. To odcinek o odwadze w mówieniu prawdy, o kryzysie zaufania do systemu ochrony zdrowia i o potrzebie zmiany paradygmatu medycyny.

Gigantyczny dług Polski. W 2026 roku przekroczymy próg ostrożnościowy

https://biznes.interia.pl/gospodarka/news-gigantyczny-dlug-polski-w-2026-roku-przekroczymy-prog-ostroz,nId,22425365#google_vignette

Polski dług osiągnie gigantyczne rozmiary. Z najnowszej rządowej strategii zarządzania długiem wynika, że już w 2026 roku przekroczymy unijny próg ostrożnościowy na poziomie 60 proc. PKB. Dług według metodologii unijnej wyniesie wtedy 65,4 proc. w relacji do PKB. W 2029 roku będzie to zaś poziom 75,3 proc. PKB.

Ze strategii zarządzania długiem opublikowanej właśnie przez resort Andrzeja Domańskiego wynika, że relacja państwowego długu publicznego do PKB (a więc liczonego według krajowej metodologii, a nie unijnej) wyniesie 48,9 proc. w 2025 r. i 53,0 proc. w 2026 r., a następnie będzie rosła, przekraczając poziom 55 proc. w 2027 r. i w horyzoncie prognozy osiągając 59,5 proc.W horyzoncie Strategii relacja państwowego długu publicznego do PKB pozostanie poniżej konstytucyjnego progu 60 proc. PKB.

Większy problem mamy jednak z długiem liczonym według metodologii unijnej (EDP). W tym ujęciu prognozowana relacja długu sektora instytucji rządowych i samorządowych do PKB wyniesie 59,8 proc. w 2025 r. i 65,4 proc. w 2026 r.

To oznacza, że wartość referencyjna relacji długu EDP do PKB na poziomie 60 proc. zostanie przekroczona w 2026 r. W horyzoncie strategii relacja ta wzrośnie do 75,3 proc. w 2029 r.

Dalej bla bla bla- ale nasz druh , UA, poszukuje 60mld dolarow , jakieś 250mld zł, może jeszcze o tyle wzrośnie nasz dług? Jesteśmy mocarstwem humanitarnym, Stronger together! KZ

Dlaczego to państwo musi upaść.

Jutro , 1.10 wchodzi system kaucji na butelki i puszki. Jedyne 50 gr na butelce. Z pozoru wszystko wydaje się być OK – ale jak zwykle w Polsce jest to jeden wielki wał. Każdy zapłaci kaucje – ale kto ją będzie mógł odzyskać?

Mieszkam w Bodzanowie koło Wieliczki – obecnie będę mógł zwrócić butelki w Wieliczce (tu zakładam że będą ze 2-3 punkty – na pewno w Lidlu i Biedronce. Drugim miejscem są Niepołomice jedyne 7-8 km autem.

Z wikipedii : Miasto Wieliczka liczyło 28 173 mieszkańców, a cała gmina Wieliczka (obejmująca miasto i 29 sołectw) miała 69 791 mieszkańców na dzień 31 grudnia 2024 roku. Gmina ta jest położona w województwie małopolskim i jest siedzibą władz powiatu wielickiego.

Czyli wychodzi na to że na 70000 mieszkańców będą dostępne 4-5 punktów zwrotu butelek.

Co to ma wspólnego z państwem Polskim – wiele. To państwo nie potrafi NIC, wprowadzają jakieś idiotyczne ustawy, nie biorąc pod uwagę braku infrastruktury. Potrafią TYLKO doić ludzi podatkami. Ludzie, w razie czego, nie będą chcieli się z tym państwem identyfikować – powiedzą my wolimy być rządzeni przez Niemców itp. Zastanawiam się czy z poziomu międzynarodowego jest to celowe działanie – obrzydzające Polakom własne Państwo.KZ

W Chinach otwierają najwyższy most na świecie, a u nas kaucje na butelki i brak automatów do zwrotu

https://www.money.pl/gospodarka/najwyzszy-most-drogowy-swiata-otwarty-w-chinach-rekordowa-konstrukcja-7205132149603104a.html?utm_source=perplexity

W Europie jak zwykle nic ….

W niedzielę w południowej prowincji Kuejczou oddano do użytku najwyższy most drogowy na świecie. Jak informują państwowe media, konstrukcja wznosi się 625 metrów nad lustrem wody w kanionie Huajiang.

Most Huajiang – rekordowa inwestycja w Chinach

Budowa mostu trwała trzy lata i pozwoliła pobić dotychczasowy rekord wysokości o około 60 metrów. Poprzedni rekordzista, most Duge, znajduje się zaledwie 200 km dalej. Nowy most ma łączną długość 2890 m, a główne przęsło nad rzeką Beipan mierzy 1420 m.

reszta w artykule….

Niemcy wstrzymują produkcję aut elektrycznych. Staną fabryki wielkiego europejskiego koncernu

https://moto.pl/MotoPL/7,88389,32283530,niemcy-wstrzymuja-produkcje-aut-elektrycznych-stana-fabryki.html

Produkcja samochodów z przeznaczeniem na powiększanie zapasów na przyfabrycznych parkingach? To nie ma sensu. Lepiej wstrzymać pracę linii produkcyjnych w oczekiwaniu na zwiększenie liczby zamówień. Z problemem mierzy się obecnie największy producent samochodów w Europie. Grupa Volkswagen zaplanowała przymusowe postoje w swoich wybranych zakładach. Na określony czas stanie produkcja wybranych modeli samochodów elektrycznych.

Jako pierwsza zacznie fabryka Volkswagena w niemieckim Zwickau (przed laty miasto słynęło z produkcji m.in. Trabanta w czasach Niemieckiej Republiki Demokratycznej i państwowego przedsiębiorstwa VEB Sachsenring Automobilwerke Zwickau). Na tydzień stanie linia produkcyjna dość nowego modelu samochodu elektrycznego Audi Q4 e-tron. Przerwę zaplanowano od 6 października 2025 r. Otwartą kwestią pozostaje co stanie się z modelami Cupra Born i Volkswagen ID.3, które również zjeżdżają z linii montażowej w Zwickau. Docelowo ich produkcja zostanie przeniesiona do Wolfsburga.

Nie tylko elektryczne

W październiku wstrzymane zostaną także prace w zakładach Volkswagena w Dreźnie. Tam powstaje kompaktowy Volkswagen ID.3. Przynajmniej przez 5 dni potrwa przerwa w Hanowerze, który odpowiada za wytwarzanie modeli Volkswagen ID. Buzz oraz T7 Multivan.

Ograniczenia dotkną także fabrykę w Emden. Według Bloomberga rozważane jest skrócenie godzin pracy, a następnie zamknięcie linii produkcyjnych przynajmniej na kilka dni. To oznacza mniejsze dostawy takich samochodów jak Volkswagen ID.4 oraz ID.7. A to nie wszystko. Według Automotive News skrócony tydzień pracy będzie stosowany w słynnych zakładach w Osnabrueck (ponadto tygodniowy przestój w październiku). W dawnych przejętych od upadłego Karmann powoli kończy się produkcja takich samochodów jak Volkswagen T-Roc Cabriolet oraz dwóch modeli Porsche (Cayman i Boxster).

Słaby popyt i zwolnienia? Stellantis też ma problem

Skąd takie problemy? Automotive News oraz Bloomberg wspominają o słabnącym popycie, oraz rosnącej chińskiej konkurencji. Trudno także nie wspomnieć o planie naprawczym dla koncernu, co oznacza sukcesywne zmniejszanie mocy produkcyjnych w Europie (nawet o 700 tys. egzemplarzy). To zaś wiąże się z redukcją zatrudnienia. Z pracą w niemieckim koncernie pożegna się łącznie aż 35 tys. osób. Plan będzie stopniowo realizowany aż do 2030 r.

Wstrzymanie prac fabryk dotyczy nie tylko Grupy Volkswagen. Produkcję wybranych modeli samochodów zatrzymał także koncern Stellantis w kilku europejskich zakładach (wśród nich także i w Polsce). Na liście znalazły się takie modele jak Alfa Romeo Tonale, Dodge Hornet, DS 3, Fiat Panda oraz Opel Mokka.

Covid ma nowy, „unikalny” objaw… nigdy nie zgadniecie jaki

autor:AlterCabrio, 26 września 2025

Zawsze zabawnie jest czytać wiadomości o covidzie, a jeszcze zabawniej jest widzieć, jak rzekomo normalni ludzie reagują na nie, jakby to coś znaczyło.

Historyczna ciekawostka. Niczym jazda na bicyklu.

Ale szokująco duża liczba takich osób istnieje, wystarczy wejść na Twittera poświęconego covidowi, żeby się o tym przekonać. Podobno na drogach wciąż jest zaskakująco wielu jeżdżących na bicyklu.

Może lepszym porównaniem byliby ci japońscy żołnierze, którzy nie zdawali sobie sprawy, że II wojna światowa już się skończyła.

Tak czy inaczej, mamy do omówienia nowy wariant i „unikalny” objaw. Wariant nosi nazwę XFG i określany jest pseudonimem „stratus”, a ten super unikalny objaw specjalny?

Chrapliwy głos.

Tak, o to właśnie chodzi.

Nie muszę chyba mówić, że „chrypka” to nie jest wyjątkowy objaw. Dosłownie każda infekcja dróg oddechowych może powodować chrypkę, podobnie jak alergie.

Ale co zabawniejsze, nawet nie twierdzą jednoznacznie, że jest to coś wyjątkowego, podaję za The Indy:

«Niektórzy eksperci twierdzą, że Stratus może powodować u pacjentów „chrypkę”.»

Powtórzę to, tym razem z pewnym naciskiem:

«Niektórzy eksperci twierdzą, że Stratus może powodować u pacjentów „chrypkę”.»

Zatem, według niektórych ekspertów, ten całkowicie ogólny objaw może, ale nie musi, być oznaką covid-19 w wariancie „stratus”. Jest to jedynie możliwe. To wszystko, ot i cała nowina.

To świeżo po „nimbusie” (postanowili przejść na chmury z greckich liter, chyba żeby uniknąć wariantu „pi”, ale pewnie nigdy się nie dowiemy), który miał specyficzny objaw „bólu gardła”. Próbowali opisywać to jako „żyletki w gardle” [razor throat], żeby było dramatycznie, ale to po prostu ból gardła.

Zrozumieliście?

Nimbus = „żyletki w gardle”.

Stratus = „ochrypły głos”. Możliwe.

Niech Bóg ma was w opiece, jeśli złapiecie jedno i drugie. Bo co powoduje ból gardła ORAZ chrypkę? Jesienią. Gdy robi się chłodniej. A dzieci wracają do szkoły.

Jakoś wyleciało mi z głowy.

A ludzie – ludzie, którzy mają prawo prowadzić samochód, głosować i samodzielnie się ubierać – będą się śpieszyć, żeby zdobyć jesienne dawki przypominające.

Jaskinia Platona jest naprawdę fascynująca.

Ukraina, Ukraina…

Autor: Izabela Brodacka Falzmann, 27 września 2025

„Ja się nie boję Niemców pro-rosyjskich! Boję się Niemców pro-ukraińskich, którzy wczoraj popierali Stefana Banderę, a jutro razem z Ukrainą mogą ruszyć po Wrocław, Przemyśl, Szczecin, Rzeszów, Opole, Chełm, Koszalin, Zamość. Nawet gdyby w Rosji było okropnie i panowało tam ludożerstwo, byłbym za dobrymi stosunkami z Rosją, bo boję się rosnącej w potęgę Ukrainy”– ten wpis Janusza Korwin-Mikkego wywołał wielkie oburzenie. Polacy wsparli Ukrainę całym sercem i ogromnym wysiłkiem finansowym. Ukraińcy otrzymali w Polsce prawa przysługujące tylko obywatelom polskim ( i to nie wszystkim) takie jak bezpłatne leczenie oraz zasiłek 800+. Wdzięczność jaką okazują Polsce nie jest adekwatna do skali tej pomocy. Czasami jest to wręcz bezczelna niewdzięczność. Niejaki Wołdymyr Wiatrowycz raczył oświadczyć: „Nawrocki działa podobnie jak Putin” a przebił go w bezczelności Witalij Mazurenko nazywając w wywiadzie dla Polsatu polskiego prezydenta „ pahanem” co w grypserze więziennej oznacza przywódcę kryminalistów. Niemcy- jeżeli dobrze pamiętam – ofiarowali Ukrainie stare hełmy ale Ukraińcom wyraźnie jest do nich bliżej niż do nas. Te związki nie są przecież czymś nowym. Niemcy zawsze popierali aspiracje niepodległościowe Ukraińców, Hakata ich finansowała, a Abwehra uzbrajała i szkoliła dywersantów ukraińskich przeciw II RP. Polityka wschodnia Niemiec czyli Drang nach Osten realizowana była początkowo w sojuszu z Rosją, a teraz Rosja przedstawiana jest przez nich jako śmiertelny wróg całej ludzkości, a w szczególności Ukrainy i Polski. Nic dziwnego – Niemcy przegrały II Wojnę Światową czyli przegrały między innymi z Rosją. Nie przeszkodziło im to jednak korzystać z rosyjskiego gazu i realizować budowę wspólnych rurociągów. Obecnie z wypowiedzi polityków niemieckich i polskich znikł gdzieś planowany reset z Rosją „taką jaka ona jest”. Teraz polityka Drang nach Osten będzie zapewne realizowana w sojuszu z Ukrainą. Cel ten realizowany jest dwojako, przez zamianę UE w federację zależnych od Niemiec kadłubowych państw, czyli praktycznie stworzenie IV Rzeszy, oraz podtrzymywanie w Polsce idei jagiellońskiej a raczej jagiellońskich mrzonek. Polska z Ukrainą miałaby stworzyć imperium. Polacy jednak, jeżeli poważnie traktować doktrynę Jasiny, są sługami narodu ukraińskiego. W takim razie w tym imperium Ukraińcy odgrywaliby rolę kluczową a Polacy marginalną.Po II wojnie Światowej zbrodniarze z UPA, nienawidzący Polaków, w tym niemieccy agenci, znaleźli się w wielu krajach. Między innymi w Kanadzie i w USA lecz przeniknęli także do służb PRL. Nie można wykluczyć, że teraz tworzą w tych krajach piątą kolumnę.,,Nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy!’’ – taki kanon polskiego interesu narodowego wtłacza się nam od wielu lat do głów. Tymczasem Stepan Bandera powiedział: ,,Polacy nie chcą niezależnej Ukrainy, bo dobrze wiedzą, że tylko Ukraina może im zadać śmiertelny cios i zniszczyć Polskę’’. Taką dokładnie wizję przedstawia podjęta 22 czerwca 1990 roku uchwała Krajowego Prowidu OUN – Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Jest to antypolska uchwała, opisująca politykę jaką powinni prowadzić ukraińscy nacjonaliści wobec Polski po jej wyjściu ze strefy wpływów Związku Radzieckiego. O jej autorstwo podejrzewa się historyka i politologa Edwarda Prusa. Zgodnie z agendą tej uchwały działacze ukraińscy mają doprowadzić do tego, aby władze polskie zrezygnowały wobec samodzielnej Ukrainy z jakichkolwiek roszczeń terytorialnych. Mają promować twierdzenie, że Polacy uważają UPA za prekursorkę Solidarności. Polacy mają potępić akcję Wisła jako ludobójstwo. Wykazać ukraińskość Zakierzonia zgodnie z granicami nakreślonymi przez OUN oraz UPA jako ziem, z których Ukraina nigdy nie zrezygnuje i o nie się upomni używając nawet siły zbrojnej. Dla wyjaśnienia-Zakierzonie, (Закерзоння) to nazwa ziem leżących na zachód od linii Curzona, które według ukraińskich rewizjonistów znajdują się na dawnym etnicznym i historycznym terytorium ukraińskim, czyli Łemkowszczyźnie, Nadsaniu, oraz części Lubaczowszczyzny, Rawszczyzny, Sokalszczyzny, Chełmszczyzny i Podlasia. To teren obejmujący 19 000 km², zamieszkany przez około 1,5 mln osób. Agenda nacjonalistów ukraińskich nakazuje szerzenie na tych ziemiach kultu Stepana Bandery, Romana Szuchewycza oraz Andrzeja Szeptyckiego przez upamiętnianie tych postaci pomnikami oraz nadawanie ich imienia szkołom, ulicom i placom. Nakazuje nagłaśniać przyznanie Włodzimierzowi Mokremu nagrody imienia Jana Pawła II za krzewienie przyjaźni polsko ukraińskiej oraz za artykuły umieszczone na temat Ukrainy na łamach „Tygodnika Powszechnego”, oraz „Znaku”. Planują doprowadzić do przekształcenia Fundacji imienia Włodzimierza Chrzciciela w Instytut Ukraiński, a następnie w Uniwersytet Ukraiński w Krakowie. Mają doprowadzić do zwrotu przez Kościół Polski katedry ukraińskiej w Przemyślu gdzie miałoby się znaleźć biskupstwo Ukraińskiej Katolickiej Cerkwi oraz powinny osiedlić się ukraińskie zakony.Janusza Korwina Mikkego wielu uważa za prowokatora i nie godzi się z jego tezami. Uchwałę OUN z 1990 roku przedstawia się najchętniej jako fałszywkę. Tego nie można wykluczyć. Jednak masowe nadawanie praw obywatelskich obcej nacji, niezależnie od tego czy jest ona wroga czy przyjacielska, jest bardzo ryzykowne. Grozi przejęciem całych obszarów władzy w kraju przez ludzi reprezentujących z oczywistych przyczyn własne interesy, które nie koniecznie muszą pokrywać się z interesami polskimi. Pozostaje również nadal nierozwiązana kwestia Rzezi Wołyńskiej. Jak pamiętamy zginęło w niej 50 czy 60 tysięcy ludzi zamordowanych w wyjątkowo okrutny sposób. Tymczasem informuje się nas entuzjastycznie o odnalezieniu szczątków 42 osób podczas ekshumacji w Puźnikach, które trwały od 23 kwietnia do 10 maja tego roku oraz o zakończeniu 30 sierpnia ekshumacji we Lwowie-Zboiskach, gdzie we wrześniu 1939 r., w obronie Lwowa, polegli żołnierze Wojska Polskiego. Miejmy nadzieję, że to przełom a nie pozorowane pojednanie.

Po wypadku latarni na ul. Krzywej otrzymała od burmistrza kwiaty i kosz słodyczy. Za zęby musiała zapłacić sama

KZ: Polska w pigułce – brak poszanowania dla ludzi, brak odpowiedzialności za cokolwiek. Zwykłych ludzi prześladują za byle co, ale urzedasy ponad prawem.

Minęły cztery miesiące, odkąd latarnia w centrum Nowego Targu spadła na przechodzącą ulicą Krzywą 70-letnią panią Krystynę.15 maja uliczna latarnia omal nie zabiła pani Krystyny. Zdj. Czytelnik

Sprawa odbiła się szerokim echem w mediach całego kraju. Było południe, 15 maja, gdy mieszkająca nieopodal 70-letnia pani Krystyna wracała z zakupów w Żabce.Cud, że przeżyłamChodziła tędy tysiące razy. Kątem oka zauważyła, że mężczyzna obok idzie chwiejnym krokiem, więc zrobiła dwa kroki w bok, bardziej na środek ulicy. Dziś wie, że te dwa kroki uratowały jej życie.

– Nagle poczułam, że coś mi się zwaliło na głowę. Przewróciłam się, gdy chwyciłam za głowę, ta cała była we krwi. Dobrze, że lekarze z przychodni obok przybiegli szybko i mnie ratowali. Gdybym nie zrobiła tych dwóch kroków w bok, to by mnie zabiło, to przecież ciężkie żelazo. A tak, uderzył mnie klosz, który rozbił się na mnie. Jeszcze miesiąc później wyciągnęłam z głowy kawałek plastiku, bo się nie chciało goić – wspomina kobieta.

W szpitalu na SOR-ze była do wieczora. Lekarze zrobili badania, założyli szwy i opatrunek, potem do domu odwiozła ją córka. Rozległe siniaki na plecach i boku długo nie chciały zejść. Ból dokuczał tak bardzo, że musiała kupować specjalne plastry, bo tabletki niewiele pomagały.

Rehabilitacja? – Nie mam pieniędzy na prywatne wizyty. Na szpitalu trzeba czekać trzy miesiące w kolejce – przekonuje.

Nietrudno dziś zauważyć, szybciej doczekałaby się na przyjęcie w szpitalnym gabinecie, niż odszkodowanie ze strony miasta. Tymczasem ledwie uciułała półtora tysiąca na naprawę pokruszonych zębów. Nie wszystkich, bo na resztę też zabrakło.

– Śni mi się to po nocach, dobrze, że człowiek przeżył. To był cud, ktoś czuwa nade mną – dodaje cicho nowotarżanka.

Były kwiaty, słodycze… a odszkodowanie?

Sprawa wydawała się oczywista – wina jest, latarnia nie powinna spaść, za uszczerbek na zdrowiu i leczenie należy się stosowne odszkodowanie. Blisko miesiąc po wypadku, gdy pani Krystyna doszła do siebie, udała się na spotkanie z burmistrzem. Oprócz niego przywitało ją jeszcze dwóch urzędników i prawnik. Pani Krystyna została przeproszona, otrzymała piękny bukiet kwiatów i kosz upominkowy. I… to wszystko.

Potem było już mniej miło. Bo pani Krystyna przyszła na to spotkanie z córką oraz prawniczką, która zaproponowała zawarcie ugody.

– Chodziło nam o to, by panią ominął proces związany z zgłoszeniem do ubezpieczyciele, zgłoszeniem szkody, wyceną itd. Wiedzieliśmy, że w sprawę zamieszane jest bardzo dużo osób i nie wiadomo, kto za to ostatecznie ponosi odpowiedzialność, a wszyscy umywają ręce. Chciałam klientkę przed tym ustrzec – tłumaczy nowotarska prawniczka proszą co zachowanie anonimowości.

Padła konkretna kwota, jednak zamiast ugody, kilka dni później pełnomocniczka otrzymała standardowe pismo od ubezpieczyciela domagającego się złożenia stosownych dokumentów.

– Mijają trzy miesiące od spotkania, nie ma wydanej żadnej decyzji, ubezpieczyciel napisał ostatnio, że oczekuje jeszcze na dokumenty od strony miasta i tak na dziś sprawa wygląda – rozkłada ręce prawniczka.

Cena wizerunku Miasta

Przekonuje ona, że tak naprawdę jej klientki nie musi obchodzić jakie są relacje miasta z firmą, która zajmuje się obsługa lamp, kto zawinił czy nie dopilnował. Stało się co się stało, wypadek był głośny na całą Polskę i sprawa jest po ludzku – bulwersująca.

– Nikt nie wątpi, że odszkodowanie powinien wypłacić ubezpieczyciel. Jednak mając na względzie sytuację pani Krystyny i już nadszarpnięty całą historią wizerunek miasta – wydawało się, że burmistrz zgodzi się na uproszczenie całej procedury. Miasto po prostu mogło wypłacić zaproponowana kwotę od razu, a w międzyczasie swoje postępowanie poprowadziłby ubezpieczyciel, który w końcu zwróciłby pieniądze już do miejskiej kasy – podkreśla pełnomocniczka.Gdy pytam o kwotę o jaka się rozchodzi, prawniczka zasłania się tajemnicą, przyznaje jedynie, że nie chodzi o milionowe odszkodowania, a o kilkanaście tysięcy złotych zwrotu kosztów leczenia czy zadośćuczynienia za doznany uszczerbek na zdrowiu.Sąd? To potrwa lataTymczasem swoje postępowanie karne prowadzi w tej sprawie policja. Tu wchodzi w grę artykuł o narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Grozi za to do 3 lat pozbawienia wolności. Jednak tu ustalenie komu konkretnie postawić zarzut może potrwać całe lata.Wytoczenie miastu sprawy sądowej o odszkodowanie spowodowałoby jeszcze większe wydłużenie sprawy.- Myśmy skierowały propozycję zawarcia ugody chcąc nawet negocjować kwotę. Ona została oszacowana rozsądnie. Ale nie wykluczamy, że jeśli to się będzie przeciągać znajdzie swój finał w sądzie – rozkłada ręce pełnomocniczka.Zmierza to do finałuBurmistrz Grzegorz Watycha przyznaje, że sprawa ciągnie się zbyt długo.- Sprawdziłem, że 27 września miną trzy miesiące jak złożyła wniosek o zawarcie ugody. My go przekazaliśmy do naszego ubezpieczyciela. Zmierza to do finału, ale nie jest jeszcze zakończone. Nie podpisaliśmy ugody, wiem, że korespondują pomiędzy sobą, na coś jeszcze firma czeka ze strony poszkodowanej i będzie to zmierzało do ugodowego załatwienia sprawy. Jak nie dostaniemy ugody do końca tego tygodnia, to nasz prawnik w poniedziałek siądzie do porozumienia, bo nie można tego przeciągać – podsumowuje burmistrz.Tymczasem pani Krystyna czeka.

Józef Figura

Niemieccy giganci zwalniają tysiące osób. „Będziemy świadkami bankructw”

https://www.money.pl/gospodarka/niemieccy-giganci-zwalniaja-tysiace-osob-bedziemy-swiadkami-bankructw-7204365923101472a.html

Kryzys w niemieckim przemyśle motoryzacyjnym. Volkswagen ogranicza produkcję, a Bosch Mobility do 2030 r. zwolni 13 tys. pracowników. W sumie w ciągu pięciu lat w pracę w branży straci do 100 tys. osób. W Niemczech dojdzie do bankructwa firm – prognozuje prezes niemieckiego instytutu badawczego DIW

Niemieccy giganci zwalniają tysiące osób. „Będziemy świadkami bankructw”

Problemy niemieckiego przemysłu motoryzacyjnegoProblemy niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego

oprac. Piotr Bera

Agencja Bloomberga zwraca uwagę, że niemiecki przemysł motoryzacyjny cierpi z powodu spadku sprzedaży, wysokich kosztów pracy i energii oraz konkurencji z Chin. Niemcy zainwestowali miliardy euro w rozwój samochodów elektrycznych, ale zainteresowanie ich pojazdami jest mniejsze, niż oczekiwano.

Dlatego w całej branży dochodzi do cięć. Volkswagen ogłosił, że przez pięć lat zmniejszy liczbę pracowników o 35 tysięcy. Kilkanaście tysięcy osób straci pracę też w motoryzacyjnej gałęzi Boscha oraz w ZF Friedrichshafen – dostawca części samochodowych zwolni 14 tys. osób do 2028 r

Problemy niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego.

Agencja Bloomberga zwraca uwagę, że niemiecki przemysł motoryzacyjny cierpi z powodu spadku sprzedaży, wysokich kosztów pracy i energii oraz konkurencji z Chin. Niemcy zainwestowali miliardy euro w rozwój samochodów elektrycznych, ale zainteresowanie ich pojazdami jest mniejsze, niż oczekiwano.Dlatego w całej branży dochodzi do cięć. Volkswagen ogłosił, że przez pięć lat zmniejszy liczbę pracowników o 35 tysięcy. Kilkanaście tysięcy osób straci pracę też w motoryzacyjnej gałęzi Boscha oraz w ZF Friedrichshafen – dostawca części samochodowych zwolni 14 tys. osób do 2028 r.Gala ogólnopolskiego konkursu grantowego dla dziennikarzy i studentów dziennikarstwa – Voice Impact.

Cięcia czekają też pracowników Continentala (10,5 tys.), Audi (7,5 tys.), Schaefflera (4,7 tys.), Porsche (1,9 tys.) oraz w fabryce pojazdów elektrycznych Forda w Kolonii (1 tys.). Sytuacji nie poprawiają cła na samochody ciężarowe wprowadzone przez Donalda Trumpa. Po ich ogłoszeniu spadły akcje Daimler Truck oraz Tratona – spółki zależnej Grupy Volkswagen.Bloomberg, powołując się na dane niemieckiego Stowarzyszenia Przemysłu Motoryzacyjnego (VDA), podkreśla, że przez ostatnie dwa lata w niemieckiej branży motoryzacyjnej zlikwidowano już 55 tys. miejsc pracy.- Ogłoszenie znacznych zwolnień w firmie Bosch to dopiero początek poważnej restrukturyzacji przemysłowej w Niemczech. W najbliższych latach będziemy świadkami wielu kolejnych zwolnień, a także bankructw – ocenił Marcel Fratzscher, prezes niemieckiego instytutu badawczego DIW, cytowany przez Bloomberga.

PKB w dół!

W drugim kwartale roku PKB Niemiec skurczyło się o 0,3 proc. Gospodarka zachodniego sąsiada Polski jest w dołku.W porównaniu z innymi dużymi gospodarkami Unii Europejskiej Niemcy wypadają najsłabiej. W II kwartale roku PKB wzrósł w Hiszpanii o 0,7 proc., we Francji o 0,3 proc., a w całej UE o 0,2 proc. We Włoszech odnotowano spadek o 0,1 proc.

Ruszają ekshumacje BANDYTÓW z UPA – nowo mowa Polsatu

KZ: Polsat , podobnie jak Der Onet używa specyficznych pojęć. Za chwilę napiszą że, Polska była narodem sprawców. Kto może niech napisze do Der Polsat sekretariat@polsatmedia.pl lub zadzwoni (22) 514 40 00 – i przekaże co myśli o takim nazewnictwie

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2025-09-26/ruszaja-ekshumacje-bojownikow-upa-w-polsce-wskazano-miejsce-i-podano-date/?fbclid=IwdGRjcAND5RVjbGNrA0PlC2V4dG4DYWVtAjExAAEe5_GJlfkcvx8v3UFkP39ZlX42rsw8714MCK_1n41M19va7u7XiZCbA3Gf2aI_aem_kaCwogW1yeYbHEM0vnBK7Q

Ekshumacje bojowników UPA w Polsce. Wskazano miejsce i podano datę

– Strona ukraińska zacznie prace poszukiwawczo-ekshumacyjne w Polsce 30 września – oświadczył w czwartek wiceminister kultury Ukrainy Andrij Nadżos na konferencji prasowej. Przekazał, że poszukiwania będą prowadzone we wsi Jureczkowa na Podkarpaciu, gdzie – według ukraińskich historyków – ma znajdować się mogiła bojowników Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA).

Wyjazd zaplanowano na 29 września. Mówimy o datach przybliżonych. Strona polska zgodziła się na początek prac 30 września – oznajmił Nadżos.

Ekshumacje bojowników UPA w Polsce. Zgoda na prace w kilku miejscach

Powiedział, że strona ukraińska zawiadomiła stronę polską, którą działkę w lesie chce badać. – Stoi na niej stary kamienny krzyż. Jest on dla nas pewną wskazówką, chociaż nie wiadomo, czy akurat w tym miejscu znajduje się zbiorowa mogiła – zaznaczył.

Według jego słów, na pierwszym etapie prac przewiduje się usunięcie górnej warstwy gruntu. Możliwe też, że niezbędne okaże się ścięcie drzew, co będzie wymagać zgody miejscowych władz.

Nadżos powiedział, że wstępne dane – na podstawie badań ukraińskich historyków – wskazują na to, iż we wsi Jureczkowa w województwie podkarpackim znajdują się szczątki około 20 bojowników Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA).

Nadżos dodał, że strona polska zgodziła się na prace poszukiwawczo-ekshumacyjne w czterech miejscach, ale w rzeczywistości może ich być więcej.

Polski Instytut Pamięci Narodowej (IPN) wydał w czerwcu tego roku wstępną zgodę na przeprowadzenie przez stronę ukraińską prac poszukiwawczo-ekshumacyjnych w miejscowości Jureczkowa, położonej w województwie podkarpackim.

Decyzję tę potwierdził ówczesny rzecznik IPN, dr Rafał Leśkiewicz w rozmowie z Polską Agencją Prasową. Prace, które mają rozpocząć się najwcześniej jesienią 2025 roku, będą finansowane przez Ukrainę i dotyczą poszukiwań grobów członków UPA.

Zgoda na prace w tej miejscowości jest jednym z trzech wniosków Ukrainy – pozostałe dotyczą Łaskowa koło Hrubieszowa i cmentarza w Przemyślu.

Ukraiński IPN za dialogiem ws. ekshumacji

Dyrektor Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej Ołeksandr Ałfiorow poparł wznowienie prac przez Polsko-Ukraińskie Forum Historyków oraz dalszy rozwój dialogu wokół kwestii ekshumacji.

„Podczas wywiadu w Polskim Radiu Rzeszów podkreślił znaczenie współpracy pomiędzy Polską a Ukrainą w przeciwdziałaniu rosyjskiej agresji, a także poparł potrzebę wznowienia prac Polsko-Ukraińskiego Forum Historyków oraz dalszej dwustronnej współpracy wokół kwestii ekshumacji i pochówków” – napisano w czwartek w komunikacie na stronie Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej po roboczej wizycie Ałfiorowa w Polsce.

Szef Ukraińskiego IPN przebywał w Przemyślu, gdzie odwiedził Dom Ukraiński i ukraińską bibliotekę. W Pikulicach koło Przemyśla Ałfiorow złożył kwiaty na ukraińskim cmentarzu wojennym, gdzie pochowani są m.in. żołnierze armii Ukraińskiej Republiki Ludowej.

Polsko-Ukraińskie Forum Historyków, będące platformą spotkań pomiędzy badaczami z Instytutów Pamięci Narodowej obu krajów, funkcjonowało w latach 2015-2017. W ramach prac odbyło się pięć spotkań w Polsce i na Ukrainie.

Miliardy z dywidend wypływają z Polski. Oto gdzie trafiają pieniądze [MAPA]

źródło: https://businessinsider.com.pl/gospodarka/strumien-miliardow-dywidend-z-polskiej-gospodarki-oto-gdzie-trafiaja-pieniadze-mapa/2twp3p9

Polska gospodarka rozwija się dzięki inwestycjom, w dużej mierze tym przynoszonym z zagranicy wraz z technologiami. Jednak po wstępnej fazie, gdy już inwestycja okrzepnie, inwestorzy oczekują wypłat z zysków. Przygotowana przez Business Insidera mapa wypłat dywidend największych spółek w Polsce pokazuje przy okazji skalę przepływów finansowych z polskiej gospodarki za granicę.

Z największych spółek działających w Polsce 12,8 mld zł dywidend trafiło do Holandii, ale to kraj bardziej pośredniczący niż docelowy. Z Holandii pieniądze idą potem na cały świat Do Niemiec ostatecznie trafiło 5,9 mld zł i to ten kraj jest największym odbiorcą wypłat z zysków osiągniętych w Polsce. Największe wypłaty były od Rossmanna i Lidla Drugimi co do wielkości odbiorcami dywidend pochodzących z Polski była Portugalia. Tu większość kwoty wysłał właściciel Biedronki.

Oczywiście jest i druga strona, polskie firmy inwestują za granicami kraju i też pobierają z tego dywidendy. Z racji dostępności informacji skoncentrowaliśmy się jednak na tym, gdzie płyną dywidendy z Polski. Przeanalizowaliśmy dane stu największych pod względem kapitalizacji spółek giełdowych oraz pierwszą setkę firm, które w 2023 r. wykazały największe zyski przed opodatkowaniem wg zestawienia Ministerstwa Finansów za 2024 r. Może nie da nam to obrazu kompletnego, ale skoro mamy dane największych firm, które miały największe zyski, to pozostała grupa tego obrazu znacząco by nie zmieniła. Od podawanych kwot nie odejmowaliśmy podatków płaconych w Polsce od dywidend.

„Huby dywidendowe”, czyli Holandia i Luksemburg

Największa kwota dywidend popłynęła z Polski do Holandii. Aż 12,8 mld zł wypłacone zostało podmiotom zarejestrowanym w tym kraju. Holandia to jednak nie jest kraj docelowy, ale przyjazny podatkowo rodzaj „hubu dywidendowego”, gdzie rejestrują się spółki z całego świata, żeby zaoszczędzić na fiskusie.

Z tych 12,8 mld zł realnie w Holandii zostało tylko 3,5 mld zł, głównie z dywidendy ING Banku Śląskiego (3,3 mld zł), reszta trafiła do innych krajów, gdzie są akcjonariusze docelowi. Przez Holandię przechodzi np. 4,1 mld zł dywidendy wypłaconej holenderskiemu akcjonariuszowi przez Jeronimo Martins Polska, czyli właściciela sieci Biedronka i Hebe, ale dalej te pieniądze kierowane są do Portugalii. Podobna zasada dotyczy spółki Rossmann Supermarkety Drogeryjne, która holenderskiemu właścicielowi wypłaciła w ub.r. 1,6 mld zł, ale spółką nadrzędną jest podmiot niemiecki i tam ostatecznie trafiają pieniądze. To samo jest w przypadku: Grupy OLX (632 mln zł dywidendy przez Holandię idą dalej do RPA), Ikea Retail (403 mln zł przez Holandię idzie potem do Szwecji), Coca-Colą (211 mln zł przez Holandię idzie do USA). Co więcej, są przypadki jak np. Polpharma, gdzie po przejściu przez Holandię dywidenda 784 mln zł trafia ostatecznie do polskiego właściciela Jerzego Staraka.

Drugim dużym „hubem dywidendowym” jest Luksemburg. Tu z analizowanej przez nas grupy spółek trafiło 1,4 mld zł. Ale 639 mln zł z tej kwoty to dywidenda Volkswagena Poznań, która docelowo trafia do Niemiec, a 200 mln zł to wypłata Qemetica (dawniej Ciech), która ostatecznie później zawraca z Luksemburga do Polski do Sebastiana Kulczyka. W Luksemburgu zostały tylko pieniądze wpłacone przez Integer.pl (Grupa InPost, 344 mln zł) i Dom Development (177 mln zł). W przypadku InPostu część tej kwoty trafiła do Rafała Brzoski, który ma 12,5 proc. akcji luksemburskiego InPostu.

Poniższa mapa pokazuje, gdzie pieniądze trafiają docelowo, tj. bez uwzględnienia hubów pośredniczących. Dane obejmują te spółki, które płaciły dywidendę. Część dużych firm zagranicznych zachowała wszystkie zyski na inwestycje lub poniosła straty jak np. hinduski Arcelor Mittal Poland, niemiecki Kaufland Polska Markety czy południowokoreański LG Energy Solutions Wrocław.

Przepływ za granicę dywidend z największych spółek w Polsce w 2024 r.

Niemcy otrzymują najwięcej

Jak widać, kluczowym zagranicznym odbiorcą dywidend wypracowywanych w polskiej gospodarce są Niemcy, gdzie z badanych przez nas firm trafiło docelowo 5,9 mld zł. Największe wypłaty przelewał przez Holandię Rossmann Supermarkety Drogeryjne (1,6 mld zł), bezpośrednio do Niemiec płacił Lidl (835 mln zł) oraz pośrednio przez Luksemburg — Volkswagen Poznań (639 mln zł). Na liście bezpośrednio wpłacających do Niemiec są jeszcze ubezpieczyciele: Warta (360 mln zł) i Ergo Hestia (332 mln zł) oraz Mercedes-Benz Manufacturing Poland (331 mln zł).

Na drugim miejscu jest Portugalia z 4,1 mld zł, a to głównie za sprawą właściciela Biedronki, który za pośrednictwem spółki w Holandii otrzymał 4 mld 50 mln zł.

Trzecie miejsce zajmuje sama Holandia z 3,5 mld zł (ING BSK 3,3 mld zł, Grupa Żywiec 122 mln zł), czwarte Hiszpania z 3,3 mld zł (Santander Bank Polska 2,9 mld zł, Budimex 457 mln zł) a piąte Francja z 3 mld zł (operator telefonii Play firma P4 1,4 mld zł, BNP Paribas Bank Polska 410 mln zł).

Autor: Jacek Frączyk, redaktor Business Insider Polska

KZ: Skoro z jakiegoś obszaru wyciąga się dobra to można założyć że ten obszar jest kolonią.