O kompetencjach orędowników energetyki jądrowej | prof. Mirosław Dakowski
21 minut
21 minut
9.05.2024 Autor: Miroslaw Gajer czy-w-polsce-zostanie-kiedykolwiek-wybudowana-elektrownia-atomowa
W przeprowadzonym niedawno wywiadzie wybitny autorytet w dziedzinie elektroenergetyki, reprezentujący Politechnikę Łódzką profesor Władysław Mielczarski, wylał dosłownie kubeł zimnej wody na rozpalone do czerwoności głowy entuzjastów budowy w Polsce elektrowni atomowych.
Sprawa sprowadza się głównie do tego, że zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Europie, energetyka jądrowa jest już zdecydowanie technologią schyłkową.
W Stanach Zjednoczonych nowych elektrowni atomowych nie buduje się w zasadzie już od ponad 30 lat, co dobitnie pokazuje rysunek 1, gdzie kolorem czerwonym zaznaczono skasowane projekty budowy nowych tego typu obiektów.
Tymczasem w kwestii budowy pierwszej polskiej elektrowni atomowej postawiliśmy właśnie na Amerykanów i na opracowaną przez ich firmę Westinghouse technologię reaktorów typu APD-1000. Tylko, żeby wszystko było jasne, Westinghouse tej pierwszej polskiej elektrowni jądrowej w Lubiatowie-Kopalinie w żadnym wypadku nie wybuduje, ponieważ firma ta realizacją tego rodzaju obiektów po prostu się nie zajmuje.
Od Westinghouse zakupiliśmy tylko dokumentację techniczną, czyli de facto mamy na razie jedynie kilka ton zadrukowanego papieru. Dopiero na podstawie rozważanej dokumentacji technicznej, czyli zakupionej od firmy Westinghouse technologii, tę elektrownię atomową trzeba będzie kiedyś wybudować – według optymistycznych wariantów ma to nastąpić do roku 2036.
I właśnie w tym momencie zaczynają się przysłowiowe „schody”, jak swego czasu zwykł był mawiać generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski, zapewne uprzednio sporo wypiwszy.
Problem polega na tym, że żadna z działających na terenie naszego kraju firm nie ma większego doświadczenia w kwestiach związanych z budową tego typu obiektów. W zasadzie nie posiadamy również odpowiednio wyszkolonych w tym celu kadr, ponieważ te, które były tworzone w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku pod kątem budowy elektrowni atomowej w Żarnowcu, dawno już przeszły na emeryturę albo wręcz przeniosły się już do wieczności.
Tymczasem w mediach głównego nurtu sprawa budowy pierwszej polskiej elektrowni jądrowej przedstawiana jest w taki sposób, jakby miała to być budowa jakiegoś zwykłego bloku mieszkalnego, szkoły bądź co najwyżej powiatowego szpitala, a w istocie jest to bardzo złożony proces, wymagający pospinania licznych łańcuchów dostaw i odpowiedniego harmonogramowania prac. [Potrafią zbudować kładkę przez Wisłę, to co im tam “atomy”. MD]
Skoro nie Amerykanie, to może ktoś inny? Tymczasem w Europie sytuacja nie wygląda o wiele lepiej, co można zobaczyć na rysunku 2. Obecnie elektrownie atomowe w Europie są w stanie wybudować jedynie Francja i Rosja. Oczywiście w naszym przypadku, w obecnej sytuacji politycznej współpraca w tym zakresie z drugim krajem nie wchodzi w ogóle w rachubę. Jednocześnie warto pamiętać, że to właśnie Rosjanie mają już w najbliższej przyszłości przystąpić do rozbudowy istniejącej od dawna w miejscowości Paks węgierskiej elektrowni jądrowej o dwa nowe bloki energetyczne o mocy 1200 MW każdy. Aktualnie Rosja buduje także elektrownię atomową w Turcji. Od Rosji paliwo jądrowe zakupuje ponadto wiele innych krajów europejskich, a także i same Stany Zjednoczone (sic!), co dla wielu czytelników może wydawać się informacją wręcz szokującą.
Potencjalnie elektrownię atomową mogliby nam wybudować Francuzi, którzy posiadają bardzo nowoczesną technologię w postaci produkowanych przez nich reaktorów typu EPR-1600. Jest tylko jeden problem związany przede wszystkim z potencjalnym czasem realizacji tego rodzaju ogromnego przedsięwzięcia. Mianowicie, budowa oddanej przez Francuzów elektrowni atomowej w Finlandii w 2023 roku rozpoczęła się jeszcze w roku 2005, czyli trwała ponad 18 lat – o wiele dłużej niż pierwotnie zakładano. Gdybyśmy zapisali się u Francuzów do kolejki na realizację elektowi atomowej w naszym kraju, to z pewnością by nam ją wybudowali, ale prawdopodobnie dopiero gdzieś w okolicach roku 2045. Jest doprawdy wielką naiwnością sądzić, że w przypadku naszego kraju proces budowy takiej elektrowni przebiegałby szybciej, niż miało to swego czasu miejsce w znacznie bardziej zaawansowanej technologicznie od nas Finlandii.
W mediach mówi się także o innej możliwości, gdyż potencjalnie chętni do wybudowania nam elektrowni atomowej we własnej technologii byliby również Koreańczycy. Jednak opcja taka wydaje się obecnie całkowicie nierealna, głównie z tego względu, że technologie koreańskie różnią się diametralnie od technologii stosowanych w Europie, to po prostu jest inna „bajka”. Uzyskanie zgody na wybudowanie na terytorium Unii Europejskiej elektrowni atomowej w technologii koreańskiej wymagałoby zdobycia wręcz niezliczonej ilości różnego rodzaju certyfikatów i pozwoleń ze strony europejskich agencji atomistycznych, a proces ten ciągnąłby się zapewne latami.
Jak wynika z zamieszczonych powyżej rozważań, nie jest rzeczą bynajmniej definitywnie już przesądzoną, że jakakolwiek elektrownia atomowa w naszym kraju w ogóle powstanie. Zresztą historia budowy elektrowni atomowej w Polsce przypomina przysłowiową pogoń za „króliczkiem”. Ale, być może, w tym całym szaleństwie jest jednak jakaś metoda, bo prawdopodobnie nie chodzi tutaj o to, aby tego „króliczka” kiedyś wreszcie złapać, ale właśnie by gonić go… A swoją drogą, ile to już miliardów złotych na to „gonienie króliczka” w Polsce wydano? Ile ktoś na tym zarobił… I co z tego w sumie mamy? Wszak na to ostatnie pytanie można odpowiedzieć zaledwie jednym rzeczownikiem…
W tym miejscu należałoby przede wszystkim postawić pytanie, po co właściwie potrzebna nam jest ta elektrownia atomowa i dlaczego koniecznie chcemy ją w naszym kraju wybudować? I właśnie tutaj dochodzimy do sedna sprawy.
Otóż przyczyną tego całego „zamieszania” i po prostu „zawracania sobie głowy” niedostępnymi dla nas obecnie technologiami jądrowymi jest podjęcie swego czasu fundamentalnej decyzji, dotyczącej całkowitego porzucenia w polskiej energetyce paliw kopalnych – w pierwszym rzędzie węgla, a następnie docelowo również i gazu ziemnego, ponieważ w zamyśle „utopistów”, którzy podpisali tego rodzaju zobowiązania, wszystko ostatecznie w Polsce ma być „zielone”, a najlepiej byłoby, gdyby już w roku 2040 emisja dwutlenku węgla została zredukowana aż o 90 proc.
Wiara w to, że taka redukcja emisji dwutlenku węgla jest w ogóle możliwa, to po prostu całkowite ignorowanie obowiązujących powszechnie w świecie, w którym żyjemy, praw fizyki. To wszystko są mrzonki i jakieś fantasmagorie, to jest po prostu niewykonalne, no chyba, że mamy cofnąć się cywilizacyjnie wręcz do epoki przedprzemysłowej, gdy antropogeniczna emisja dwutlenku węgla była jedynie śladowa.
Skoro uprzednio ktoś podpisał w imieniu narodu polskiego tego rodzaju zobowiązania, to teraz mamy przysłowiową „żabę”, którą musimy już w najbliższej przyszłości w jakiś sposób zjeść, a że w zasadzie w ogóle nie wiemy, jak ją ugryźć, próbujemy zatem dosłownie wszystkiego (choćby i energetyki jądrowej) – wszak „tonący nawet brzytwy się chwyta”.
Aby zrozumieć, w czym rzecz, wystarczy spojrzeć na rysunek 3, na którym pokazano wykres, przedstawiający, jak wyglądał polski miks energetyczny w 2023 roku.
Jak widać, ze spalania węgla (kamiennego i brunatnego) pochodzi łącznie aż 61 proc. wytworzonej w Polsce energii elektrycznej. Kolejne jej 10 proc. pochodziło ze spalania gazu ziemnego, a prawie 5 proc. ze spalania biomasy. Tymczasem tzw. “bezemisyjne” źródła energii (w rzeczywistości coś takiego nie istnieje, bo co przykładowo choćby z węglem spalonym w celu wytopienia stali i wypalenia cementu na fundamenty wiatraków i budowę zapory elektrowni wodnej?) wyprodukowały zaledwie 22 proc. zużywanej w kraju energii elektrycznej.
Do ukazanych na rys. 3 bezemisyjnych źródeł energii elektrycznej zaliczane są wyłącznie elektrownie wodne, wiatrowe i fotowoltaika. Co ciekawe, nie zalicza się tam już z jakichś powodów biomasy, być może dlatego, że jest to de facto „młodsza siostra” węgla.
Udział energetyki wodnej w polskim miksie energetycznym jest znikomy (zaledwie 1,5 proc.) i nie ma żadnych możliwości istotnego zwiększenia jego udziału w przyszłości, gdyż po prostu jesteśmy krajem raczej ubogim w zasoby wodne. Z kolei fotowoltaika odpowiedzialna jest za 6,9 procent produkcji energii elektrycznej w Polsce, przy czym łączna moc zainstalowana w panelach przekroczyła już wartość 17 GW (dla porównania największa polska elektrownia w Bełchatowie ma nieco ponad 5 GW). Ktoś może naiwnie rozumować, że gdyby podwoić całkowitą moc zainstalowaną w polskich panelach fotowoltaicznych, czyli zwiększyć ją do wartości 34 GW, to automatycznie udział fotowoltaiki w polskim miksie energetycznym również ulegnie podwojeniu i osiągnie w związku z tym wartość 13,8 proc.
Nic bardziej mylnego! To tak po prostu nie działa. W przypadku fotowoltaiki stoimy obecnie już właściwie pod ścianą, o czym najlepiej świadczy fakt, że w marcu, czyli w okresie, gdy okres wzmożonej generacji mocy w instalacjach fotowoltaicznych właściwie na dobre nawet się jeszcze nie zaczął, Polskie Sieci Elektroenergetyczne S. A. (PSE) musiały aż w sześciu dniach tego miesiąca wydać specjalny komunikat o tzw. nierynkowym redysponowaniu mocy ze źródeł fotowoltaicznych, co po prostu sprowadza się do nakazu natychmiastowego odłączenia od sieci przesyłowych wybranych farm fotowoltaicznych. Tego rodzaju komunikat został wydany także w dniu 1 kwietnia 2024 roku i nie był to z całą pewnością prima aprilis. Z jego treścią czytelnik może zapoznać się na rysunku 4.
Analogiczny komunikat wydano zresztą w dniu 7 kwietnia 2024 roku, gdy na rynku pojawiły się przez trzy kolejne godziny ujemne ceny energii elektrycznej, co pokazano na rysunku 5. Taki stan rzeczy stanie się już prawdopodobnie żelazną regułą także i w kolejne weekendy, zapewne aż gdzieś do końca września.
Za tego rodzaju przymusowe odłączenie farm fotowoltaicznych od sieci przesyłowych ich właścicielom wypłacane jest przez PSE stosowne odszkodowanie. Takie postępowanie jest jednak absolutną koniecznością, ponieważ w przeciwnym wypadku nadmiar wprowadzonej do systemu elektroenergetycznego mocy spowodowałby dosłownie jego „eksplozję”, co skończyłoby się ostatecznie blackoutem na terenie całego kraju.
Podobnie sytuacja wygląda w przypadku elektrowni wiatrowych. W najbliższych latach postawienie kolejnych wiatraków lądowych oraz zainstalowanie ponad 7 GW w wiatrowych farmach morskich spowoduje, że w okresie przechodzenia frontów atmosferycznych kilka gigawatów generowanych przez wiatraki będzie musiało zostać przymusowo odłączonych od sieci z tego samego powodu, co wspomniana uprzednio fotowoltaika.
W związku z tym w naszym kraju nie ma już większych możliwości zwiększenia udziału w miksie energetycznym wymienionych źródeł „bezemisyjnych” – być może uda się ostatecznie uzyskać z nich łącznie około 30 proc. W ostatnim czasie różnej maści „eksperci” (najczęściej po jakichś studiach humanistycznych) głoszą powszechnie tezę, jakoby „cudownym” rozwiązaniem, pozwalającym w sposób istotny zwiększyć udział OZE w miksie energetycznym, było upowszechnienie tzw. „wielkoskalowych” magazynów energii. Osoby głoszące tego typu poglądy prawdopodobnie w ogóle nie odróżnią mocy od energii, a ponadto nie znają jednostek wielkości fizycznych i nie mają przede wszystkim pojęcia o rzędach wielkości, którymi operuje się w elektroenergetyce.
Dobowe zapotrzebowanie na energię elektryczną w Polsce przekracza wartość 500 GWh, a zdolność do magazynowania energii elektrycznej przez średniej wielkości elektrownię szczytowo-pompową Porąbka-Żar wynosi tylko 2 GWh. Gdyby jedynie 20 proc. dobowego zapotrzebowania na energię elektryczną w naszym kraju miało być pokrywane z magazynów energii (ponad 100 GWh), to takich elektrowni szczytowo-pompowych jak Porąbka-Żar potrzebowalibyśmy przynajmniej 50. Jest to ilość wręcz niewyobrażalna! W całym kraju trudno byłoby wskazać nawet tyle potencjalnych lokalizacji pod budowę takich potężnych obiektów hydrotechnicznych, a o wysiedleniu tysięcy ich mieszkańców nawet nie wspominając. Ponadto, uwzględniając fakt, że budowa elektrowni Porąbka-Żar trwała około 10 lat, to nawet gdyby budować w Polsce równolegle pięć tego typu magazynów energii, co i tak byłoby niebywałym wręcz wyczynem, to potrzebne ostatecznie 50 elektrowni szczytowo-pompowych mielibyśmy ukończone dopiero po 100 latach!
[Dodaję, bo prof. Mielczarski zawsze o tym zapomina, że są znane technologie magazynowania energii [elektrownie szczytowo – pompowe na wahania dobowe, wodór [też w magazynach podziemnych, jak metan] , metody chemiczne. Nie porównuj, Kolego, z całkowitym zapotrzebowaniem, lecz z jego wahaniami, tak dobowymi, jak sezonowymi !! MD]
Namawiam do nich “rządzących” bałwanów od 35 lat. Mirosław Dakowski].
Jeśli mamy docelowo całkowicie zrezygnować z węgla, z którego pozyskujemy 61 proc. wytwarzanej w naszym kraju energii elektrycznej, to w pierwszym rzędzie należy odpowiedzieć sobie na pytanie, czym właściwie mamy go zastąpić? Teoretycznie mógłby być to gaz ziemny, z którego pozyskujemy obecnie 10 proc. konsumowanej w Polsce energii elektrycznej. Jednak nasze krajowe zasoby tego surowca energetycznego są niewielkie i związku z tym skazani jesteśmy na jego import. Taki stan rzeczy grozi tym, że w pewnym momencie możemy znaleźć się w takiej sytuacji, jak niegdyś Władysław Gomółka, który podobno ubolewał, że „gdybyśmy mieli więcej blachy, to produkowalibyśmy więcej konserw, ino mięsa nie mamy…”. My z kolei prawdopodobnie nie mielibyśmy dodatkowych kilkunastu miliardów metrów sześciennych gazu ziemnego dla nowo wybudowanych bloków elektrowni gazowych.
Obecnie wydajemy w kraju miliardy złotych na modernizację armii, co należy uznać ze wszech miar za słusznie, ponieważ bezpieczeństwo militarne kraju jest bardzo ważne. Niestety, prawdopodobnie niewiele osób zdaje sobie sprawę, że równie ważne jest bezpieczeństwo energetyczne kraju. Zresztą oba rodzaje bezpieczeństwa są ze sobą ściśle powiązane, bo jeśli chroniczne niedostatki podaży energii elektrycznej doprowadzą finalnie do wystąpienia potężnego kryzysu i w jego efekcie upadku gospodarki całego kraju, to fakt ten wpłynie w oczywisty sposób również na zdolności obronne całego państwa. Gwałtowny spadek PKB spowoduje, że po prostu nie będzie już pieniędzy na konieczne zakupy sprzętu dla armii i utrzymanie jej odpowiednio wysokiego stanu liczebnego. Załamie się także produkcja krajowego przemysłu zbrojeniowego.
Co zatem w zaistniałej sytuacji należy zrobić? Przede wszystkim trzeba raz na zawsze porzucić mrzonki związane z utopijną wizją możliwości całkowitego odejścia w polskiej elektroenergetyce od węgla. W kroku kolejnym należy wyrzucić ostatecznie do kosza plany likwidacji największej polskiej elektrowni cieplnej w Bełchatowie. Wręcz przeciwnie, wszystkie 11 bloków tej elektrowni o mocy 360 MW powinno zostać wymienione na nowoczesne bloki nadkrytyczne o półtora razy większej sprawności, niż mają te pracujące obecnie. Po takiej wymianie całkowita moc rozważanej elektrowni powinna zostać podniesiona do przynajmniej 8 GW. W ten sposób, spalając w Bełchatowie mniej więcej tę samą ilość węgla co obecnie, otrzymalibyśmy prawie 3 GW dodatkowej mocy elektrycznej, a jest to w zasadzie tyle samo, ile wynosi moc planowanej w Lubiatowie-Kopalinie elektrowni atomowej. Czyli po wymianie bloków elektrowni w Bełchatowie na nowoczesne bloki nadkrytyczne o odpowiednio większej mocy, 3 GW dodatkowej mocy elektrycznej mielibyśmy właściwie za darmo i żadna kontrowersyjna budowa elektrowni atomowej nie byłaby w naszym kraju w ogóle potrzebna.
Na rysunku 6 przedstawiono przewidywania PSE odnośnie przyszłego deficytu mocy dyspozycyjnej w polskim systemie elektroenergetycznym, który wywołany będzie likwidacją elektrowni węglowych. Jak widać, w roku 2040 spodziewany jest deficyt w wysokości ponad 13 GW. Zatem, aby przywrócić bilans mocy w krajowym systemie elektroenergetycznym, trzeba będzie w tym celu wyłączyć dosłownie połowę Polski. To wywoła wręcz niewyobrażalną katastrofę!
Nawet gdyby w roku 2040 zaczęły z pełną mocą pracować wszystkie trzy bloki elektrowni atomowej w Lubiatowie-Kopalinie o łącznej mocy 3 GW, to i tak deficyt mocy dyspozycyjnej przekraczałby 10 GW – wielkość wręcz niewyobrażalna.
Warto na koniec porównać jeszcze koszty budowy elektrowni węglowych z elektrownią atomową. Otóż budowa bloku węglowego o mocy 1 GW kosztuje obecnie około 8 miliardów złotych, a koszt budowy bloku jądrowego o tej samej mocy przekracza grubo 40 miliardów.
Ponadto warto jest wiedzieć, że na rynku wydobycia uranu w nadchodzących latach spodziewany jest potężny deficyt, co można zobaczyć na rysunku 7.
W związku ze spodziewanym deficytem uranu cena tego surowca energetycznego może już w niedalekiej przyszłości mocno wystrzelić w górę, ponieważ elektrownie będą skłonne zapłacić za niego dosłownie każdą cenę, bo jeśli wybudowało się już blok jądrowy za ponad 40 miliardów złotoch, to nie zrobiono to w tym celu, aby stał teraz bezużytecznie.
Zatem nasze nadzieje na tanią energię elektryczną pochodzącą z “pierwszej polskiej elektrowni atomowej” najprawdopodobniej już niedługo pękną jak bańka mydlana.
Gdzie są “bezpieczne mogilniki”?
O odpadach radioaktywnych w Polsce. Decyzje łobuzów i dyletantów. A pewnie też łapowników. To tykająca bomba jądrowa, której zapalnik został przed nami starannie schowany.
Mirosław Dakowski. 22. XII. 2022.
Od kilku dziesięcioleci w Polsce nie tyle decyzje w sprawach energetyki jądrowej, co propaganda na ten temat, zlecana jest niefachowcom. Decyzje istotne podejmowane są chyba daleko i przekazywane „do wykonania”.
Przez jakiś czas w drugim dziesięcioleciu XXI wieku próbą wykonywania formalnie zajmowali się geodeci z zawodu – Aleksander Grad z małżonką. Cytuję z tamtych czasów, już po kompromitacji: „Aleksander Grad złożył dymisję z funkcji prezesa spółki PGE EJ 1, Grad zostanie członkiem Rady Nadzorczej Tauron Polska Energia”. Potem, bezkarnie, bez śledztwa o wyjaśnienie, co zbudowano za użyte nasze 200 [ponad] milionów złotych – przeszli do biznesów prywatnych. Pozatem: Żona niejakiego GRADA [byłego ministra] ma zgarniać kokosy przez 30 lat!
Powtórzę, bo to charakterystyczne dla tematu: W tym czasie na propagandę pro-jądrową wydano i zwinięto ponad 200 000 000 zł, bez żadnych decyzji pozytywnych, merytorycznych.
W tym mniej więcej czasie również pewna pańcia, mówię o pani Trojanowskiej, która nie miała żadnych publikacji z energetyki jądrowej, była „szefową od spraw energetyki jądrowej”, a pieniądze i ułatwienia wystąpień w telewizjach i na konferencjach na propagowanie otrzymywał podszywający się pod profesurę propagandzista [od lat 60-tych zeszłego wieku !! ] Andrzej Strupczewski, który niestrudzenie kłamał – i dalej kłamie. Pisaliśmy o tym wielokrotnie. Skąd się wzięła Hanna Trojanowska? Przed dziesięcioleciem pisałem : Polowanie na profesurę profesora – a poszukiwanie prawdy .
Również w poprzednich dziesięcioleciach za biznes kupowania energetyki jądrowej wziął się niejaki Jacek M, zbieżność nazwisk z kanclerzem Niemiec jest zapewne przypadkowa, więc ją pominę. Otóż ten człowiek wziął ogromne prowizje, komuś obiecując, że przez swoje możliwości w rządzie przepchnie zakup przez Polskę jakiś reaktorów energetycznych. Gdy zaś się okazało się, że we władzach państwa jest skompromitowany jako agent [nieistotne już jakich mocarstw], żalił się swoim [i naszym] znajomym, skąd weźmie pieniądze na oddanie tej prowizji, które już przepuścił [przy wódeczce mówił kumplom, że to 5% od wartości kontraktu…]. No, ale życzliwi opiekunowie z zagranicy uczynili go, pewnie w nagrodę, prezesem jakiegoś banku, chyba się nazywał Solidarność- Rothschild ?
Obecnie w Polsce również jest dużo propagandy, pojawiają się artykuły żurnalistów, którzy najróżniejsze bajeczki podają do wierzenia jako „niewątpliwą prawdę”. Któryś z nich, nie pamiętam czy to był pan Wątróbka, czy Wiech, mówił o tym, że nie powinniśmy się obawiać o pozostające po pracy reaktorów odpady radioaktywne, bo tym zajmą się Panowie z zagranicy.
Ostatnio, w grudniu 2022 roku ujawniono, że narzucany przez bankruta jądrowego z Ameryki, Westinghouse kontrakt na budowę paru elektrowni jądrowych, nie zawiera jednak klauzuli zwrotu i ewentualnie utylizacji wypalonego paliwa przez Amerykanów.
Jednym z kłamstw szerzonych przez propagandystów jest to, że mówią: przecież można w zakładach utylizacji wypalonego paliwa odzyskać znajdujące się w paliwie pierwiastki rozszczepialne jak uran i wszystkie izotopy plutonu, „co rozwiązuje kwestię”.
Jest w tym totalna nieznajomość rzeczy i jednocześnie próba bezczelnego kłamstwa. Mianowicie, po pierwsze w zakładach tego typu jak la Hague we Francji odzyskiwano rzeczywiście pierwiastki rozszczepialne, ale były z tym związane ogromne koszty, oraz wiele spowodowanych przez radioaktywność, śmierci pracowników. To również generuje ogromne koszty. Zakład miał być zamknięty z tych powodów. Podobny zakład istniał też w Japonii, ale również okazał się tak niebezpiecznym, jak i niezwykle drogim w użytkowaniu.
Natomiast najważniejsze w tym jest to że to były zakłady tylko do wydzielenia, odzyskania części pierwiastków rozszczepialnych, właśnie jak uran i pluton.
[The non-recyclable part of the radioactive waste is eventually sent back to the user nation.]
Natomiast pozostaje cała masa fragmentów rozszczepienia [ponad 90% rozpadów w zużytym paliwie], która z powodu swojej radioaktywności będzie wydzielała ciepło, a również jeszcze groźniejsze promieniowania alfa i gamma, trwające niektóre przez dziesiątki lat, inne przez dziesiątki tysięcy lat [jak pluton-239, czas połowicznego rozpadu to 24 tysiące lat].
Otóż nigdzie na świecie nie ma składowisk, w których wysoko promieniotwórcze izotopy mogłoby być bezpiecznie składowane przez najbliższe 10 lat czy 50 000 lat !! Przeczytałem teraz, szukając materiałów do tego artykułu, informacje w jakiejś prasie pseudo-naukowej w Polsce, że – jakżeż – w Stanach Zjednoczonych jest Waste Isolation Pilot Plant, we wnętrzu skał granitowych miejsce składowania „odpadów radioaktywnych bezpieczne, do którego przywożą w beczkach odpady radioaktywne, są tam starannnie sprawdzane i składowane” – właśnie we wnętrzu masywu granitowego. Byłem poruszony.
Dopiero na koniec tego pochwalnego artykułów zauważyłem, że dotyczy to bardzo nisko aktywnych czyli nisko skażonych elementów jak jakieś rękawiczki, szpitalne tampony, fartuchy osób, które mogły otrzeć się o promieniotwórcze izotopy i podobne elementy. Są to elementy nie wymagające chłodzenia czyli bardzo nisko aktywne. Pozostałości po paliwie jądrowym są miliony a może nawet miliardy razy bardziej aktywne i one wymagają stałego chłodzenia przez najbliższe tysiące lat.
=================================
A sowieci wiedzieli lepiej, oni niczego się nie boją:
Potworną katastrofą składowiska odpadów radioaktywnych, ukrywaną nawet przed rosyjskimi fizykami jądrowymi, był wybuch [termiczny, nie jądrowy !!], w Kisztym w kombinacie Majak [na Uralu]. 29 września 1957 r. wybuchły zbiorniki z radioaktywnymi odpadami. Siła wybuchu odpowiadała 70-100 tonom trotylu. Chmura radioaktywna objęła Czelabińsk, obwód swierdłowski i tiumeński. Promieniowanie osiadło na powierzchnia 20 tys km2, 5000 ludzi dostało dawkę powyżej 100 rentgenów. [To dane sowieckie, znacznie zaniżone].
[Parę lat później był tam następny “chemiczny” wybuch – równie groźny, równie utajniony]
=========================
Koncern Westinghouse, który stara się nam w Polsce wepchnąć swoje reaktory, których nikt na świecie praktycznie nie kupuje, ma jednak orędowniczkę w postaci takiej pani Żorżety, która po zwinięciu majątku trzech kolejnych mężów stała się na starość damą i dyplomatką. Parę lat temu była ambasadorem Stanów Zjednoczonych w Polsce, i z wielką nieudolnością i bezczelnością narzucała premierowi, rządowi między innymi konieczność zakupienia od jej kolegów z Westinghouse reaktorów jądrowych.
Okazuje się że gadania takiej pańci – w dziedzinie nauk ścisłych i logiki – totalnej idiotki, zostały przez władze w Polsce poważnie wzięte pod uwagę! Ostatnio podobno już został parafowany czy nawet podpisany kontrakt. Jednak, jak dowiedzieliśmy się z przerażeniem, nie ma tam klauzul o odbiorze wypalonego paliwa przez kontrahenta amerykańskiego.
Wskazuje to, że po stronie polskiej tą sprawą zajmują się tylko dyletanci, socjologowie, politycy i podobne nieuctwo. Głosy i wskazania uczonych są ignorowane.
Powtarzam więc z uporem;
Na świecie w roku 2022 nie ma [jeszcze??] ani jednego składowiska na elementy wysokoaktywne, czyli na wypalone paliwo z reaktorów, które by zapewniało bezpieczeństwo na lat kilkadziesiąt, nie mówiąc już o bezpieczeństwie i zapewnieniu energii do chłodzenia tych elementów na przestrzeni lat kilkuset. Czy warto wspominać, podkreślać, przypominać, że konieczne byłoby zapewnienie takiego bezpieczeństwa co najmniej na parę tysięcy lat? Dziś znalazłem następujące zdanie: „Finlandia jest pierwszym i jedynym krajem na świecie, który rozpoczął budowę stałego składowiska odpadów radioaktywnych na swoim terenie”. https://biznesalert.pl/finlandia-biznes-magazynowanie-odpadow-radioaktywnych/
Czy więc Polska skazana jest na naśladowanie tylu nieszczęsnych krajów, które nie wiedzą, co zrobić z piekielnie promieniującym wypalonym paliwem? Przecież w Fukushima jednym z najtrudniejszych problemów po katastrofie z 11 marca 2011 było i dalej jest – stopienie się [meltdown] zużytych prętów paliwowych MOX, składowanych „tymczasowo” na piętrze budynku reaktora nr 4.
Co chcecie zrobić, idioci, z gorącym kartoflem, tfu, gorącym tak termicznie, jak i jądrowo, rdzeniem?? Rdzeniami !!??!!
„Jakoś to będzie” ???
================
Przed 11 laty pisałem: Gdzie, jak i za ile będzie składowane paliwo?
O tym, gdzie, jak i za ile będzie składowane wypalone paliwo, ile realnie kosztować będzie zabezpieczenie na wieczne czasy zużytego reaktora, zwolennicy koncepcji jądrowej nie wspominają. Nieznany mi jest sposób uwzględniania kosztów śmierci dziesiątków tysięcy górników rud uranowych i pracowników zakładów wzbogacania uranu i oczyszczania plutonu. A koszty chorób? W analizie takiej muszą pozatem być jawnie uwzględniane tak koszty inwestycyjne, eksploatacyjne, jak i realne koszty paliwa.
Tylko takie ‘uogólnione koszty’ można i należy porównywać z kosztami produkcji energii z różnych źródeł kopalnych, z energii odnawialnych, czy też z kosztami zwiększenia potencjału energetycznego poprzez poszanowanie energii.
==================
Dotąd nie wyciągnięto żądnych wniosków… Potwierdzam 26 kwietnia 2024, w 38-mą rocznicę wybuchu jądrowego w Czarnobylu, którego tragiczne skutki ciągle obciążają Białorusinów i Ukraińców.
Wokół kosztów Energetyki Jądrowej
Mirosław Dakowski, maj 2011
Wieloznaczność pojęcia KOSZTY
Gdy kupujemy jaja czy jabłka na targu, wybieramy: towar powinien wyglądać jak świeży, kobiecie sprzedającej powinno dobrze patrzeć z oczu, najlepiej – powinna nam być znana choć od miesięcy. Wtedy wybieramy towar tańszy i płacimy od razu. Uczenie nazywa się to OVN (OVer Night).
Ja mam zwyczaj dodawać przekornie: Kupiłem taniej i lepszy produkt. Często jest to prawdą. Tak naturalne reguły stosują się jednak tylko do prostych zakupów.
Gdy młodzi (lub względnie młodzi) chcą kupić dom – w obecnych czasach zwykle muszą rozejrzeć się za kredytem. Czyli – kupić najpierw pieniądze, za przyszłe zobowiązania. Tu już powyższe kryteria są trudne do spełnienia. Sprzedawca pieniędzy to zwykle anonimowy BANK, warunki, jakie stawia, są zwykle dla normalnego człowieka mało zrozumiałe, część z nich (najważniejsza!) jest ukryta w postaci t.zw. fine print (drobny druczkiem). Raty, zmienne stopy, stopy wymiany, czy jakieś spekulacje na giełdzie określają ostateczny koszt zakupu naszego domu. Jest on zwykle znacznie, często wielokrotnie wyższy, niż przy zakupie za gotówkę. A kupujemy od rekino-podobnego, anonimowego banku, lub „od państwa”, cokolwiek by to ostatecznie znaczyło.
„Nietrafione inwestycje”
Gdy w swojej bezgranicznej bezczelności „tamci” (zwani eufemistycznie „finansistami”) się przeliczą, to padają nie tylko wielkie sieci przedsiębiorstw pożyczkowych (np. Fannie Mae and Freddie Mac), lecz i miliony kredytobiorców, czyli ludzi:
Wynagrodzenie rabusia: 400 mln dol. : „…Podczas zeznań przed komisją Kongresu, jeden z większych złodziei – szef upadłego banku inwestycyjnego Lehman Brothers, Richard Fuld Jr, przyznał, że otrzymał z firmy w ramach wynagrodzenia za pracę 400 mln dol. I pieniądze te może zachować dla siebie, mimo że doprowadził do bankructwa bank, a do ruiny miliony ludzi!…”
Padają też setki banków realizując przy tym zyski prezesów i rad nadzorczych. A mózgi tego rabunku np. Alan Greenspan (ponoć z Bełżca) i później Ben Shalom Bernanke – inkasują swoje potwornej wysokości prowizje i „przepraszają za nieudane inwestycje”. Miliony ludzi tracą dorobek życia.
Pojęcie „ceny” czegokolwiek traci w tej sytuacji sens.
Dochodzimy do transakcji zawieranych między konsorcjami banków, a np. rządami państw. Są jeszcze bardziej niejasne i zagmatwane. Przypomnę w charakterze ilustracji, że na początku lat 90-tych dług po PRL-u, po epoce Gierka, który jednak kazano nam spłacać, wynosił 23 miliardy dolarów. Niedługo narósł do 42 miliardów ówczesnych dolarów. O absurdach, których my, zwykli płatnicy, nie rozumieliśmy i nie rozumiemy, świadczą m.inn. następujące fakty: Papiery dłużne po-PRL-owskie chodziły na światowych rynkach wtórnych w cenie 11-16 % ich wartości nominalnej (por. FOZZ). Komuś się ten handel opłacił. Potem wielomiliardowe pakiety długów „skonsolidowano” (używano były też inne słowa-wytrychy), obniżono dwukrotnie (czyli do połowy!!), a banki i państwa, które „Gierkowi” pożyczały i tak miały ogromne zyski.
Podobnie jest teraz z „bankructwem” Islandii, Hiszpanii czy Grecji w UE.
Dla przykładu z dziedziny EJ: w USA dla ożywienia zamówień na elektrownie jądrowe rząd dawał gwarancje kredytowe (przejmował więc ryzyko – ale na barki obywateli). Pozwolił również, by urzędy regulujące ceny zgodziły się na nakładanie zwiększonych opłat na konsumentów. Powstał paradoks: „tańsza energetyka jądrowa –wyższe ceny energii elektrycznej”.
Olkiluoto i Flamanville
[Poniższe, zaznaczone italikiem analizy i rozumowania wzięte są z pracy: Steve Thomas Ekonomika energetyki jądrowej, odnośnik na dole artykułu *) ]
Te dwie elektrownie są szczególnie istotne, ponieważ stanowią jedyne obiekty generacji III+, które pozwoliły na zebranie już pewnych doświadczeń – chociaż jest to doświadczenie jedynie w zakresie budowy, a nie eksploatacji.
Olkiluoto
Fińskie zamówienie na Olkiluoto 3 przemysł jądrowy postrzegał jako szczególnie ważne, ponieważ zdawało się przeczyć znanej prawdzie, że liberalizacji rynków nie da się pogodzić z zamówieniami na siłownie atomowe. Złożone 3 grudnia 2003 roku zlecenie na budowę reaktora Olkiluoto 3 było pierwszym zamówieniem w Europie Zachodniej i Ameryce Północnej od czasu realizacji obiektu Civaux 2 we Francji (1993) oraz pierwszym zamówieniem na reaktor generacji III/III+ pochodzącym spoza regionu Pacyfiku. Od 1992 roku fiński sektor jądrowy starał się uzyskać zgodę parlamentu na piątą instalację w kraju. Projekt uzyskał ostatecznie akceptację w 2002 roku i bardzo ożywił całą branżę, a zwłaszcza koncern Areva NP. Przedstawiciele sektora zakładali, że obiekt ten będzie po ukończeniu instalacją pokazową i źródłem referencji dla potencjalnych przyszłych nabywców reaktorów EPR.
Finlandia jest częścią nordyckiego rynku energetycznego, obejmującego także Norwegię, Szwecję i Danię. Region ten uważa się powszechnie za najbardziej konkurencyjny rynek energii na świecie. Finlandia cieszy się także dobrą opinią jako kraj eksploatujący już na swoim terytorium cztery reaktory, więc pojawiły się wielkie nadzieje znalezienia odpowiedzi na liczne pytania związane z “renesansem energetyki jądrowej”. Jeżeli jednak przyjrzymy się tej transakcji bliżej, okaże się, że zawiera ona kilka elementów, które dowodzą, że nie została zawarta na warunkach reprezentatywnych dla pozostałych rynków.
Podana w 2004 roku cena kontraktowa Olkiluoto 3 wynosiła 3 mld EUR za elektrownię o mocy 1 600 MW. Następnie w publikacjach pojawiały się kwoty 3,2 mld oraz 3,3 mld EUR, Fiński organ dozoru jądrowego STIJK zatwierdził plany bezpieczeństwa obiektu w marcu 2005 roku, a w sierpniu 2005 rozpoczęto pierwsze istotne prace budowlane. W czasie gdy podpisywano kontrakt, jego cena stanowiła równowartość ok. 3,6-4 mld USD (w zależności od przyjętej wartości kontraktu), albo w przeliczeniu ok. 2250-2475 USD/kW (przy kursie 1 EUR= 1,2 USD). Koszt ten obejmował finansowanie projektu oraz dwa rdzenie reaktora; bez uwzględnienia odsetek kapitałowych i uwarunkowanych inflacją wzrostów cen (mówi się również o cenie “Overnight”) koszty za kilowatogodzinę byłyby zatem trochę niższe, chociaż koszty finansowe – o czym poniżej – przy bardzo niskim oprocentowaniu kredytu (2,6%) były niskie.
Chociaż opublikowane koszty znacznie przewyższały docelową wartość dla branży, podawaną jeszcze kilka lat wcześniej (1 000 USD/kW), krytycy i tak postrzegali je jako próbę przyciągnięcia klientów atrakcyjną ceną. Areva NP próbowała namówić EDF oraz przedsiębiorstwa niemieckie od końca lat 90. XX wieku do złożenia zamówienia na EPR i istniały obawy, że w przypadku nieotrzymania w miarę szybko żadnego zlecenia zacznie tracić kluczowych pracowników, a sama konstrukcja stanie się przestarzała. Areva NP potrzebowała także swoistego “okna wystawowego” dla technologii EPR, a Olkiluoto 3 mogłoby posłużyć jako źródło referencji przy kolejnych zamówieniach. Dodatkową zachętą było to, że na życzenie klienta Areva zaoferowała projekt “pod klucz”, z gwarancją stałej ceny końcowej, a także wzięła na siebie odpowiedzialność za zarządzanie budową oraz za obiekty towarzyszące, czyli znacznie większy zakres prac niż tylko dostarczenie “części jądrowej” obiektu. Były to zadania, w których realizacji Areva nie miała wprawy. W przypadku 58 reaktorów PWR dostarczonych przez poprzednika Arevy NP (Framatome) do Francji oraz na rynki zagraniczne (m.in. do Chin i RPA) tymi pracami i usługami zajmował się EDF.
Jak wynika z innych źródeł, projekt Olkiluoto borykał się z poważnymi trudnościami od rozpoczęcia budowy [por. Nabici w REAKTOR (Finowie) ]. W marcu 2009 roku przyznano, że ma on co najmniej trzy lata opóźnienia i przekroczył planowane koszty o 1,7 mld EUR. W sierpniu 2009 roku Areva NP ujawniła, że szacunkowe koszty osiągnęły poziom 5,3 mld EUR, co przy kursie wymiany 1 EUR=l,35 USD oznaczałoby w przeliczeniu 4 500 USD/kW.
Kontrakt stał się także przedmiotem zażartego sporu między Arevą NP i fińskim klientem, Teollisuuden Voitna Oy. Areva NP domaga się odszkodowania w wysokości ok. 1 mld EUR za rzekome błędy TVO, które z kolei – w kontr-pozwie z 29 stycznia 2009 roku – żąda od Arevy 2,4 mld EUR za opóźnienia w realizacji projektu.
Nie wydaje się prawdopodobne, żeby udało się rozwiązać wszystkie problemy, które doprowadziły do opóźnień i przekroczenia budżetu. Ostateczny koszt projektu będzie znacznie wyższy niż planowano. Rezultatem pozwu i kontr-pozwu Arevy i TVO będzie ustalenie – w ramach arbitrażu – jaka część nadwyżki kosztów przypadnie na daną firmę. Niezależnie od tego jest jednak jasne, że obawy inwestora co do kosztów i perspektyw ukończenia obiektu są w dalszym ciągu uzasadnione.
Flamanville
EDF zamówił ostatecznie reaktor EPR w styczniu 2007 roku. Ustalono, że nowy obiekt zostanie umieszczony w wykorzystywanej już przez EDF lokalizacji – Flamanville. Moc reaktora zwiększono do 1 630 MW, a prace rozpoczęto w grudniu 2007 roku. W maju 2006 EDF ocenił koszt projektu na 3,3 mld EUR. Według ówczesnego kursu (1 EUR=1,28 USD) stanowiło to równowartość 2590 USD/kW. Koszt ten nie obejmował jednak pierwszego załadunku paliwa, więc łączne koszty OVN były trochę wyższe. Kalkulacja nie obejmowała także kosztów finansowych.
EDF nie zdecydował się na projekt “pod klucz” obejmujący obiekty towarzyszące i postanowił sam zarządzać podwykonawcami – np. w zakresie dostawy turbogeneratora. Nie wiadomo, w jakim stopniu wpłynęły na tę decyzję złe doświadczenia z Olkiluoto, a w jakim potrzeba podtrzymywania własnego potencjału i umiejętności.
W maju 2008 roku francuski urząd dozoru jądrowego zarządził tymczasowe wstrzymanie prac z powodu problemów z jakością wylewanej betonowej płyty fundamentowej obudowy bezpieczeństwa. W związku z tym Areva skorygowała swoje prognozy i stwierdziła, że obiekt zostanie ukończony w 2013 roku (czyli z rocznym opóźnieniem). Jednak w listopadzie 2008 roku EDF oświadczył, że opóźnienie jest do nadrobienia, a budowa zostanie ukończona w pierwotnym terminie (2012). EDF przyznał także, że prognozowany koszt budowy Flamanville wzrósł z 3,3 do 4 mld EUR. Suma ta stanowiła wtedy w przeliczeniu (po kursie l EUR= 1,33 USD) równowartość 3 265 USD/kW, czyli zdecydowanie więcej niż w przypadku ceny kontraktowej na Olkiluoto (wg. pewnej wersji oficjalnych danych), ale znacznie poniżej poziomu cen w Stanach Zjednoczonych oraz rzeczywistych kosztów fińskiego obiektu. Ponadto związki zawodowe pracowników zatrudnionych w projekcie twierdziły, że budowa Flamanville ma co najmniej dwuletnie opóźnienie. Przedstawiciel Arevy sugerował, że koszt instalacji EPR wyniesie przynajmniej 4,5 mld EUR, chociaż nie wspomniał, czy chodzi o koszty OVN.
Stany Zjednoczone
Dużo najnowszych prognoz kosztorysowych przedsiębiorstw nadeszło ze Stanów Zjednoczonych. Szacunki te mogą okazać się bardziej wiarygodne niż szacunki z innych krajów, ponieważ przedsiębiorstwa w USA muszą przedłożyć wiarygodne wyliczenia, aby uzyskać gwarancje kredytowe. Powinny także udokumentować koszty (które będą ponosić) stanowym urzędom regulacji. Do szacunków amerykańskich można już także dodać dane z trzech rozstrzygniętych przetargów oraz doświadczenia z Olkiluoto i Flamanville.
Tabela : Koszty budowy elektrowni jądrowych w USA
Obiekt | Technologia Szacunkowy koszt (w mld USD) Szacunkowy koszt w USD/kW | ||
Bellefonte 3, 4 | AP 1000 | 5/6-10/4* | 2 500-4 600 |
Lee l, 2 | AP 1000 | 11* | 4900 |
Vogtle 3/ 4 | AP 1000 | 9,9 | 4190 |
Summer 2/ 3 | AP 1000 | H/5 | 4900 |
Levy l/ 2 | AP 1000 | 14 | 5900 |
Turkey Point 6, 7 | AP 1000 | 15-18 | 3100-4500 |
South Texas 3, 4 | ABWR | 17 | 6500 |
Grand Gulf | ESBWR | 10+ | 6 600+ |
River Bend | ESBWR | 10+ | 6600+ |
Bell Bend | EPR | 13-15 | 8 100-10 000 |
Fermi | ESBWR | 10 | 6600+ |
*) te szacunki to „koszty OVN”, czyli over night, czyli tak, jakbyśmy wyjęli portmonetkę i zapłacili. Pozostałe zawierają koszty odsetek
————
W tabeli zestawiono najnowsze szacunki kosztów budowy elektrowni jądrowych w USA. Z tabeli tej wynika kilka spostrzeżeń. Pierwsze jest takie, że większość szacunków – zwłaszcza tych najlepiej dopracowanych – dotyczy konstrukcji AP 1000. Razem z ABWR są to jedyne dwie konstrukcje, które mają za sobą procedurę dopuszczeniową NRC (chociaż obie są teraz ponownie oceniane) – i łatwiej jest oszacować koszty budowy, ponieważ konstrukcja jest zbliżona do ostatecznej. Trudno jednak wyciągnąć jednoznaczne wnioski na podstawie tej tabeli – poza takim, że obecne szacunki okazują się co najmniej cztery razy wyższe niż koszty podawane przez branżę jądrową (1000 USD/ kW) jeszcze pod koniec lat 90. ubiegłego wieku oraz że pod koniec 2009 roku koszty nie przestawały rosnąć. Podstawa podanych kosztów jest zróżnicowana: niektóre obejmują finansowanie, a inne koszty przesyłu, bezpośrednie porównania nie są więc wiarygodne.
Podsumowanie
Jest oczywiste, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat koszty budowy nowych elektrowni jądrowych wzrosły kilkukrotnie – prawdopodobnie ponad pięciokrotnie – i nie widać żadnych oznak spowolnienia tempa tego wzrostu. Doświadczenia z przeszłości dowodzą, że wszędzie tam, gdzie ustalono rzeczywiste koszty budowy, okazywały się one znacznie wyższe niż ich szacunki. Natomiast większą trudność sprawia określenie, czy bieżące szacunki są faktycznie znacząco wyższe od kosztów rzeczywistych, a jak tak, to dlaczego szacowane koszty wzrosły aż w takim stopniu.
Najnowsza brytyjska elektrownia jądrowa, Sizewell B, która nie przeżywała istotnych trudności podczas budowy, kosztowała ok. 3 mld. GBP, co pokrywało się z ówczesnymi szacunkami i odpowiadało także kosztom elektrowni amerykańskich, ukończonych w latach 90. Być może konstruktorzy zakładali, że nowe elektrownie – pozbawione “bagażu”, którego zastosowanie stało się konieczne w reaktorach, aby sprostać wymogom bezpieczeństwa po awariach w Three Mile Island i w Czarnobylu – będą mogły spełnić te wymogi dzięki znacznie prostszym konstrukcjom (tańszym i skuteczniejszym). Możliwe, że takie postrzeganie problemu okazało się iluzją, a konstrukcje nie stały się wcale mniej skomplikowane. Wydaje się, że konieczność zapewnienia ochrony przed skutkami uderzenia samolotu również okazała się bardziej uciążliwa, niż przewidywała branża jądrowa.
Koszt l 000 USD/kW także nie był prawdopodobnie wynikiem procesu “oddolnego” (przyjmującego za podstawę opracowania projektowe ), lecz “odgórnego” (czyli rozważań, że takiego właśnie kosztu potrzeba, żeby zapewnić energetyce jądrowej konkurencyjność). Krótko mówiąc, cena l 000 USD/kW była narzuconym z góry celem, pozbawionym podstaw technicznych.
Realistyczna ocena kosztów dla ewentualnej EJ w Polsce
Obecnie reaktory mają moce rzędu 1 600 MW. Do szacunkowych porównań kosztów przyjmę koszt w przeliczeniu na 1 kW mocy elektrycznej z EJ.
W materiałach propagandowych lobbystów EJ jeszcze niedawno pisało się (i „udowadniało” na naukawych, propagandowych konferencjach), że koszt 1 kW do się ograniczyć do 1 tys. $. Gdy jednak przystąpiono do trochę poważniejszych rozmów, mówiono o 1.2 tys. $/kW.
Przed Fukushima propagandyści w Polsce przekonywali „rząd” że elektrownia z czterech reaktorów po 1600 MW może kosztować 32 miliardy złotych, tj. ok. 10 mld $. Dałoby to koszt znormalizowany do 1 kW: ok. 1600 $/kW.
Z tej „najnowszej” generacji reaktorów (zaprojektowanych jednak przed dwoma dziesięcioleciami) zwanej zachęcająco „3+” w Europie budowane są jedynie dwa reaktory: Flamanville we Francji (zamówienie z 2007 roku) i Olkiluoto w Finlandii. W maju 2006 EDF (Electricité do France) ocenił koszt uruchomienia projektu na 3.3 mld. EUR. Stanowiło to wtedy równowartość 2 600 USD/kW. Jednak jak zwykle przy budowie EJ, koszt wzrósł . W 2008 EDF szacowało go na ok. 4 mld. EUR, co wynosiło równowartość 3265 USD/kW (odnośniki i przeliczniki w dobrej, powyżej cytowanej źródłowej pracy „Ekonomika energetyki jądrowej . Aktualizacja” Steve Thomasa).
Koszty EJ w USA podane są w powyższej Tabeli. Są one bardziej wiarygodne, niż podawane w innych częściach świata, bo w USA przedsiębiorstwa muszą przedstawiać wiarygodne wyliczenia, aby uzyskać gwarancje kredytowe.
Rozrzuty kosztów są ogromne: od jednego do dziesięciu.
Nie uwzględniają kosztów składowania wypalonego paliwa z prostej przyczyny: NIGDZIE na świecie nie ma składowisk ostatecznych. Są więc one niewyobrażalnie drogie. Jedyny wyjątek, to składowisko w Finlandii, ale jest ono małe i jego bezawaryjne użytkowanie przez najbliższe 100 tysięcy lat budzi duże, coraz większe wątpliwości.
Co można odpowiedzieć na argument, że ”może inwestycja jest droga, ale .. prąd potem będzie tani..”. Jak widać z powyższych analiz, koszty kredytów, ryzyka, składowisk przyszłościowych, przeróbki paliwa i usuwania starych, silnie radioaktywnych elektrowni nie są jawnie uwzględniane w ocenach kosztów. Więc przerzucane są w ceny „prądu”, czyli na użytkowników. Obecnych i przyszłych. Nie widać żadnych przesłanek, by przy tak ustanowionych wkładach kapitałowych ceny energii elektrycznej dla użytkownika były niewielkie.
Konkluzje proste
Koszty EJ przez ostatnie pół wieku systematycznie i znacznie rosną.
Nie ma w EJ „efektu skali”, czyli zmniejszania kosztów jednostek ze wzrostem urządzeń.
Koszty najdroższej dotąd odmiany energetyki odnawialnej – słonecznej fotowoltaiki (PV) obniżają się tak szybko, że nawet one stały się już porównywalne z kosztami EJ.
Nowe zabezpieczenia i uwarunkowania EJ po FUKUSHIMA koleiny raz podniosą koszty EJ o 30-40 %.
CODA
Największe przedsiębiorstwa energetyczne w Polsce mają zdolności kredytowe ok. 16-17 miliardów zł (ok. 5 mld $) (wg. prof. Władysława Mielczarskiego, np. Zielone Wiadomości, kwiecień 2011 Program energetyki jądrowej to ślepa uliczka dla polskiej gospodarki ).
Budowa elektrowni jądrowych, wspomnianych przez związanych z rządem propagatorów EJ, ma objąć cztery elektrownie po cztery reaktory po 1 600 MW każdy. Razem (docelowo??) 16 reaktorów. Czyli 25 GW mocy podstawowej, nie nadającej się do regulacji. Byłaby to więc katastrofa energetyki od strony podażowej.
Prof. Mielczarski, za informacjami płynącymi z ministerstwa gospodarki, ocenia koszt pierwszej elektrowni na 40 mld złotych, t.j. na poniżej 1 600 $/kW. Jak wykazaliśmy powyżej, jest to koszt co najmniej dwukrotnie niedoszacowany.
Nawet taki kosztorys w sposób oczywisty jest nierealizowalny z pieniędzy i kredytów dostępnych dla polskich firm energetycznych, polskiej gospodarki.
Zobaczmy jednak, jedynie jako ćwiczenie wyobraźni i umysłu, dalsze konsekwencje finansowania „najtańszej energetyki” dla Polski.
Jeśli za realną miarę kosztów weźmiemy stan finansowy reaktorów EPR (tych „na trzy plus”…) w Europie w budowie, to koszty te mieszczą się w widełkach między 3.3 k$/kW a 4.5 k$/kW. [Pamiętajmy, że w USA dochodzą jednak do 10 k$/kW ].
Przeliczmy to, dla uzmysłowienia sobie skali i wagi sprawy, na jedną elektrownię oraz na projektowane cztery.
Jedna: co najmniej 6.4 GW * 3.3 k$/kW = 21 Mld $ = 60 Mld zł
A góra widełek: 6.4 GW * 4.5 k$/kW = 29 Mld $ = 90 Mld zł
Pomnóżmy to przez cztery, bo jak wspominał nasz UKOCHANY PRZYWÓDCA, w planach ma 4 elektrownie:
Jest to między 240 miliardów złotych a 360 miliardów złotych
Jeśli uwzględnimy spodziewane podwyżki „po FUKUSHIMA” rzędu 40%, to zapłacić mamy:
Od 336 miliardów złotych, a góra widełek to 500 miliardów złotych.
Są to liczby niewyobrażalne nie tylko dla laika (mgr. historii, socjologii itp.) ale i dla inżynierów, fizyków , matematyków. Przy tak astronomicznych sumach niezbędne są gwarancje rządowe, co ewidentnie sprawi, że owe koszty poniesiemy my, nasze wnuki i prawnuki.
Czy mają może Państwo w portmonetce taką sumę, by zapłacić na warunkach OVN, czyli jak tej „babie z jajami” z początku artykułu?
Profesor Mielczarski i inni rozsądni energetycy wnioskują z takich i podobnych zestawień liczb, że Polska sobie EJ nie sprawi. Jest Pan optymistą, Profesorze. Miałby Pan rację, gdyby o losie gospodarki decydowali Polacy.
Dlatego na początku artykułu umieściłem rozdział „Nietrafione inwestycje”, jakby czego innego dotyczący.
Otóż komiwojażerowie EJ z USA i Francji mogą użyć „argumentu nie do odrzucenia”: [dodaję w 2021: Była taka, Żorżeta.. ]
My u was będziemy budować elektrownie jądrowe. Jeśli zbudujemy, będziemy mogli eksportować energię elektryczną na przykład do Niemiec, Francji czy Danii. Z zyskiem dla nas. A czy zbudujemy czy nie, inwestować będziemy (t.j. znajdziemy banki kredytujące) np. w zamian za przekazanie nam własności złóż gazu łupkowego oraz złóż węgla kamiennego. Nie potraficie przecież tego gazu wydobyć. Kopalnie zostały co prawda zniszczone w ostatnich 20-tu latach, więc dla was nie są wiele warte. A my już sobie z nimi jakoś poradzimy.
A jeśli technologia „na trzy plus” okaże się równie zawodna, jak dotychczasowe technologie EJ na przestrzeni pół wieku? A, to już wasz, tubylców, problem. Od Niemiec jest wystarczająco daleko, a i wiatry są tu zwykle zachodnie. To samo dotyczy składowisk wypalonego paliwa i starych, promieniujących reaktorów. Może spróbujecie upchać gdzieś za Uralem?
No, dawajcie sobie, dzielni Polacy, radę! Jeśli potrafiliście szarżować z lancami na czołgi, to i teraz dacie se radę!
No, NAPRZÓD do Postępu i Zwycięstwa!
Vive la Pologne!!
*) Steve Thomas, Ekonomika energetyki jądrowej, marzec 2010,
Polecam też inne publikacje Fundacji im. Heinricha Bőlla:
– Gerd Rosenkranz, „Mity energetyki jądrowej: Jak oszukuje nas lobby energetyczne”, oraz
– Antony Froggatt i Mycle Schneider, „Systemy na rzecz zmian: Energia jądrowa kontra efektywność energetyczna i źródła odnawialne”.
Prace te analizują głównie osiągnięcia Europy zachodniej ,w szczególności Niemiec. Przypominam analizę sprzed 10 lat. Jest ciągle aktualna. Oczywiście – koszty w tym czasie wzrosły, a bezpieczeństwo ZMALAŁO. 4 grudzień 2021
Dodam jeszcze uwagę z 2013 roku, ciągle aktualną:
=====================geodetów spod Kłaja Gradów…
Oi ! Ostatni reaktor energetyczny w Japonii wyłączony. W ciągu ćwierćwiecza ilość reaktorów jądrowych energetycznych zmalała z ok. 440-tu do poniżej 400-tu. Koszt jednostkowy (za 1 MWe) wzrósł w tym czasie dwa do trzech razy, gdy w innych działach energetyki koszty szybko malały.
U nas – żywimy z EJ geodetę wioskowego Grada i jego rodzinę (też są to „eksperci”), a sprawdzeni, starzy oficerowie, jeszcze GRU i Informacji Wojskowej też testują swą wieczną niezbędność. I okupują prezesury, rabują profesury, dyrektury czy inne synekury. Co, Haniu, trzymamy się? [Taka była, zdaje się, Trojanowska?? Osiadła na swoim, jak rodzinka geodetów spod Kłaja, Gradów.]
M. Dakowski
=====================
money/zaczelo-sie-zarzadzaja-przymusowe-odlaczanie-fotowoltaiki
Nie zaczęła się jeszcze wiosna, a już ruszyły wyłączenia farm fotowoltaicznych. To marnowanie ogromnych ilości czystego i taniego prądu. – Można temu zapobiec, ale to nie jest w interesie państwa – mówi inwestor na rynku OZE, cytowany przez wyborcza.biz.
Jak informuje serwis, Polskie Sieci Elektroenergetyczne coraz wcześniej zarządzają przymusowe odłączanie fotowoltaiki od sieci. Tani, czysty prąd jest marnowany i nie ma pomysłu na to, jak ten problem rozwiązać. Pierwsze w tym roku nakazowe wyłączenie dużych instalacji PV miało miejsce w miniony weekend.
PSE zarządziły redukcję produkcji w fotowoltaice w wysokości 815 MW ze względu na nadpodaż energii elektrycznej w Krajowym Systemie Elektroenergetycznym.
Sytuacja będzie się powtarzać i nie ma pomysłów, jak to zmienić – ostrzega wyborcza.biz.
W niedzielę 4 marca o godz. 11 produkcja energii z farm fotowoltaicznych wyniosła blisko 7,2 GWh, a farm wiatrowych 1,75 GWh – w sumie to prawie 9 GWh. W tym samym czasie zapotrzebowanie na energię wyniosło zaledwie 16,5 GWh. Polska w ponad 55 proc. produkowała prąd ze źródeł odnawialnych .
A problem jest olbrzymi, bo chodzi o pieniądze. Gdy fotowoltaika nie pracuje, nie tylko nie obniża cen prądu, ale inni użytkownicy sieci muszą się zrzucić na rekompensaty z tytułu wyłączeń. Opłaty są zaszyte w rachunkach za prąd – wyjaśnia “Wyborcza”.
Jak przypomina, odszkodowania za odłączenia źródła energii od sieci wynikają z unijnych przepisów. Inwestorowi, który wybudował farmę PV (albo wiatrową) przysługuje odszkodowanie za czas, w którym nie ze swojej winy musiał ograniczyć produkcję prądu.
Wraz z rozwojem magazynów energii problem nadpodaży czystej i taniej energii powinien zniknąć – to dobra wiadomość. [Spóźniona o trzy dekady, matołku! MD]
Poprzedni rząd jednak zamiast wprowadzić strategię magazynowania energii, w dokumentach planistycznych zapisał, że fotowoltaikę trzeba będzie systemowo odłączać. Przygotowana przez PiS polityka energetyczna Polski do 2040 sankcjonuje wyłączanie fotowoltaiki.
Mamy archaiczny system energetyczny, który pozwala operatorowi jednym przyciskiem wyłączyć źródła OZE. Trzeba go jak najszybciej zreformować i zużyć energię tam, gdzie ktoś jej potrzebuje. Może być też zamieniona na inną energię, którą można zmagazynować, choćby na kilka godzin, gdy nadwyżki mocy już nie będzie – mówił w rozmowie wyborcza.biz Krzysztof Kochanowski, prezes Polskiej Izby Magazynowania Energii.
– Sytuacja jest dramatyczna. Otrzymanie rekompensat jest bardzo skomplikowane, bo w mowach przyłączeniowych są różne klauzule – mówi jeden z inwestorów w OZE.
=================================
Polska na węglu leżała, węglem stała. Mieliśmy go na 700 lat.
Zabili, zasypali.
Teraz – importują:
[ DUREŃ, marionetka.. To już ode mnie, fizyka rozszczepienia. MD]
pch24.pl/andrzej-duda-atom-jest-przyszloscia
(PAP/Radek Pietruszka)
Atom jest przyszłością. W centrum polityki klimatycznej musi stać człowiek – jego bezpieczeństwo, zdrowie, jakość życia. Temu ma służyć racjonalny proces przechodzenia na wydajne i niskoemisyjne źródła energii. Dokładnie takie jak atom – powiedział prezydent Andrzej Duda w Dubaju. Polityk przyjął deklarację o potrojeniu mocy wytwórczej energii jądrowej w skali globalnej do 2050 r.
Polski prezydent, który bierze udział w konferencji klimatycznej COP28 w Dubaju, podkreślił, że atom jest przyszłością czystej, bezpiecznej i stabilnej energii i przyszłością sprawiedliwej transformacji energetycznej.
„Bez energii jądrowej nie uda się zrealizować ambitnych planów klimatycznych, które wszyscy sobie stawiamy. Ochronić naszej planety” – powiedział Andrzej Duda.
Dlatego – jak zaznaczył – tak ważna jest przyjęta w sobotę deklaracja. „Potrojenie mocy wytwórczej energii jądrowej do 2050 roku, zwiększenie i ułatwienie finansowania budowy elektrowni jądrowej, promowanie energii nuklearnej jako czystej energii – to ważne zobowiązania, pod którymi jako prezydent Polski z pełnym przekonaniem się podpisuję” – oświadczył.
Deklarację przyjęło ponad 20 państw; oprócz Polski są to m.in. Francja, Stany Zjednoczone, Rumunia, Finlandia, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Kanada, Szwecja, Bułgaria.
Sygnatariusze zobowiązali się do współpracy na rzecz realizacji globalnego celu potrojenia mocy energii jądrowej do 2050 r., podejmowania działań wewnętrznych w celu zapewnienia, że elektrownie jądrowe są eksploatowane w sposób odpowiedzialny, zgodnie z najwyższymi standardami bezpieczeństwa, zrównoważonego rozwoju, zabezpieczeń i nieproliferacji oraz do odpowiedzialnego, długoterminowego gospodarowania zużytym paliwem, a także do mobilizowania inwestycji w energię jądrową, w tym również innowacyjnych mechanizmów finansowych.
Duda zaznaczył, że Polska, choć nie posiada jeszcze swoich elektrowni jądrowych, intensyfikuje od kilku lat Program polskiej energetyki jądrowej. Wskazał, że trwają już zaawansowane prace nad budową naszej pierwszej elektrowni, która ma powstać do 2033 roku, a którą wybuduje należąca do państwa firma Polskie Elektrownie Jądrowe we współpracy z amerykańskimi koncernami Westinghouse i Bechtel.
„Polska prowadzi proces wyboru lokalizacji i technologii pod budowę drugiej elektrowni jądrowej w naszym kraju. Pragnę podkreślić naszą otwartość na rozmowy o współpracy ze wszystkimi państwami reprezentującymi podobne podejście do kwestii rozwoju energetyki jądrowej” – dodał.
„Ruszyły także prace nad rozpoczęciem budowy kolejnej elektrowni jądrowej w oparciu o silną, sformalizowaną współpracę polskich podmiotów: pozostającej w rękach skarbu państwa PGE S.A. oraz prywatnej ZE PAK, a także koreańskiego koncernu KHNP. W ostatnich dniach polskie ministerstwo klimatu wydało decyzję zasadniczą, która pozwala przejść do kolejnego etapu uzyskiwania decyzji i pozwoleń. Będziemy te ważne inwestycje wspierać” – mówił polski prezydent.
Podkreślił, że uzupełnieniem pełnoskalowych elektrowni jądrowych mogą być reaktory mniejsze i przyznał, że nasz kraj ma ambicje być europejskim liderem w budowie małych reaktorów jądrowych – SMR.
[To wyjątkowo głupie oświadczenie. Chce, byśmy byli królikami doświadczalnymi nie sprawdzonej prze4z projektantów, ale na pewno droższej technologii. . MD
„W COP28 uczestniczy polska firma ORLEN Synthos Green Energy, która zamierza zbudować reaktory w technologii SMR. Współpracuje przy tym projekcie z firmami ze Stanów Zjednoczonych i Kanady. Jestem zadowolony, że rozpoczyna współpracę także z firmą ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich – Emirates Nuclear Energy Corporation. ZEA, czyli gospodarze naszego szczytu klimatycznego, właśnie ukończyły budowę swojej pierwszej, wielkiej elektrowni jądrowej. To pokazuje najlepiej, że energetyka jądrowa ma przyszłość na całym świecie” – ocenił prezydent. Docenił też działania Stanów Zjednoczonych na rzecz rozwoju wielko- i małoskalowej technologii jądrowej.
„Atom jest przyszłością. Pokazaliśmy to także na forum Unii Europejskiej, skutecznie zabiegając o włączenie energii jądrowej do Net-Zero Industry Act. Zaledwie dwa tygodnie temu Parlament Europejski uwzględnił w niej także atom. Zabiegaliśmy o to jako Polska bardzo mocno. To sukces wielu państw członkowskich z panem prezydentem (Francji) Emmanuelem Macronem na czele” – oświadczył.
[“Atom” ma też przeszłość, dyletancie. MD]
W ocenie prezydenta Dudy potrzebne są kolejne zdecydowane kroki w kwestii wsparcia energetyki jądrowej w ramach Unii Europejskiej. Zapowiedział, że jednym z priorytetów polskiej prezydencji w UE w pierwszym półroczu 2025 roku będzie sprawiedliwa transformacja energetyczna ze szczególnym uwzględnieniem energii jądrowej.
„Sprawiedliwa transformacja [a cóż to za nowotwór językowy, marionetko?? Mirosław Dakowski] jest niezwykle istotna. Zgodziliśmy się co do tego podczas COP24, który miał miejsce w Polsce, w Katowicach. W centrum polityki klimatycznej musi stać człowiek – jego bezpieczeństwo, zdrowie, jakość życia. Temu ma służyć racjonalny proces przechodzenia na wydajne i niskoemisyjne źródła energii. Dokładnie takie jak atom” – powiedział Duda.
„Jeśli chcemy zrealizować ambitne cele klimatyczne, to musimy działać w kwestii rozwoju energii atomowej jeszcze odważniej, szybciej i skuteczniej! Pamiętajmy, że nie robimy tego dla siebie! Robimy to dla przyszłych pokoleń, dla naszych dzieci, dla naszych wnuków. Nie mamy czasu, musimy działać teraz” – podkreślił prezydent.
Źródło: PAP/Aleksandra Rebelińska
====================
Mail:
Jak pan może, panie profesorze, tak niesprawiedliwie pisać o naszym kochanym Panu Prezydencie!
Wyjaśniam i informuję:
Jeśli ktoś zdobył wykształcenie co najmniej na poziomie szkoły podstawowej, ale dla osób z nieuszkodzonym mózgiem [w odróżnieniu od tych, którzy zdobywali wiedzę w szkołach specjalnych], to rozumie argumenty przedstawiane przez specjalistów danej dziedziny i uczciwych popularyzatorów. A Duda, jak się wydaje, ich nie rozumie, może nie czyta? Określenie DUREŃ jest więc chyba właściwe?
Jeśli jednak odczytuje napisane dla niego dużymi literami zdania nieprawdziwe czy kłamliwe, to jest marionetką. Uprzejmie nie sugeruję, czyją. MD
polskieradio,szczyt-klimatyczny-cop28-w-dubaju-prezydent-duda-podkresli-znaczenie-energii-jadrowej
Prezydent Andrzej Duda w czwartek udaje się do Zjednoczonych Emiratów Arabskich; w Dubaju weźmie udział w konferencji klimatycznej COP28. Jak zapowiedział prezydencki minister Mieszko Pawlak, podczas tegorocznego szczytu Andrzej Duda będzie przede wszystkim podkreślał znaczenie energii jądrowej.
Polska ma w planach budowę kilku elektrowni atomowych.Foto: Shutterstock/hrui
W czwartek w Dubaju rozpocznie się coroczna konferencja sygnatariuszy Ramowej konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu – COP28. Najpierw obradować będą przywódcy państw, następnie zaplanowano fazę negocjacji, które potrwają do 12 grudnia.
Na tegorocznej konferencji ma zostać dokonana ocena postępów krajów w ograniczaniu wzrostu temperatury na świecie do 1,5 st. Celsjusza – czyli realizacji celu z porozumienia paryskiego z 2015 roku. Możliwe jest także porozumienie w sprawie specjalnego funduszu do rekompensowania szkód i strat wywoływanych przez zmiany klimatyczne. Podczas COP27 w 2022 r. uczestnicy zgodzili się na powstanie funduszu, teraz doprecyzowane mają zostać szczegóły jego funkcjonowania.
Wokół COP28 narosło sporo kontrowersji, przede wszystkim związanych z faktem, że odbędzie się ona w kraju będącym jednym z największych na świecie producentów ropy, zaś szczytowi przewodniczył będzie Sułtan Ahmed Al Jaber, dyrektor generalny Abu Dhabi National Oil Company (ADNOC), państwowej spółki paliwowej.
Polskę na szczycie reprezentował będzie prezydent Andrzej Duda. Wizyta polskiego prezydenta w Zjednoczonych Emiratach Arabskich rozpocznie się w czwartek i potrwa do soboty.
Szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej Mieszko Pawlak zapowiedział, że podczas tegorocznego COP prezydent będzie przede wszystkim podkreślał znaczenie energii jądrowej, która musi stanowić podstawę polskiej transformacji energetycznej.
– Dlatego też prezydent weźmie udział w bardzo ważnym wydarzeniu odbywającym się w ramach COP, czyli Net Zero Nuclear, którego uczestnicy – w tym Polska – podejmą zobowiązanie do potrojenia produkcji energii jądrowej w skali globalnej do roku 2050 (Declaration to Triple Nuclear Energy). Przyjęcie podczas tegorocznego szczytu tej niezwykle ważnej deklaracji to znaczący krok, który w mojej ocenie zaważy o sukcesie tego wydarzenia – uważa Pawlak.
[MD: 0*3 = 0 , panowie eksperci.. ]
Prezydent będzie przekonywał, jak wartościowym instrumentem polityki proklimatycznej jest energia jądrowa. Przekazał, że rozwój projektu atomowego w Polsce i współpraca z partnerami zagranicznymi na tym polu będzie także jednym z tematów spotkań bilateralnych prezydenta na marginesie szczytu.
Zapowiedział, że podczas tegorocznego szczytu prezydent będzie mówił też o konieczności sprawiedliwej transformacji energetycznej, współpracy międzynarodowej w wypracowywaniu ambitnych rozwiązań proklimatycznych, ale i mających na uwadze godność i jakość życia naszych społeczeństw. Jak podkreślił, to będą główne tematy wystąpienia podczas sesji plenarnej.
Prezydent zabierze również głos w panelu poświęconemu sprawiedliwej transformacji, a także panelu żywnościowym. – Prezydent będzie przypominał m.in. założenia zrównoważonej produkcji rolno-spożywczej i polskim rosnącym wkładzie w globalne bezpieczeństwo żywnościowe – dodał.
Krajowe Składowisko Odpadów Promieniotwórczych w Sławoborzu - interes życia, ale dla kogo???? Sylwia Stolarczyk, Katarzyna Ciupak Na początek parę słów o odpadach promieniotwórczych. Odpady promieniotwórcze są produktem ubocznym wielu procesów przemysłowych. Źródła odpadów promieniotwórczych to między innymi medycyna nuklearna, energetyka jądrowa, instytuty badawcze, budownictwo, wydobycie węgla i metali ziem rzadkich, utylizacja broni jądrowej. Pierwiastki promieniotwórcze emitują niebezpieczne promieniowanie, które może dosłownie wybić elektrony z atomów w naszych komórkach, zaburzając lub uszkadzając ich funkcjonowanie, a nawet powodując mutacje. Każdy element promieniotwórczy ma swój czas połowicznego rozkładu, inaczej zwany też okresem półtrwania - tyle potrzeba, aby połowa jego atomów uległa rozkładowi. Wartości te wynoszą od ułamka sekundy do miliardów lat, na przykład 4,5 mld dla uranu 238. Im dłuższy czas półtrwania, tym mniej intensywne promieniowanie. Sławoborze, gmina leżąca w województwie zachodniopomorskim, w powiecie świdwińskim w linii prostej ok. 25 km od Uzdrowiska Kołobrzeg, ok 30 km od Uzdrowiska Połczyn-Zdrój. Sławoborze nabiera charakteru małomiasteczkowego. Skąd pomysł na lokalizację składowiska odpadów promieniotwórczych w Sławoborzu? Lokalizacja składowiska odpadów promieniotwórczych jest procesem wieloetapowym a proces poszukiwań odpowiedniego miejsca powinien być oparty na zasadach: 1. Transparentności, w każdy etap procesu powinna być włączona opinia lokalnej społeczności. Czy miało to miejsce w przypadku gminy Sławoborze?? Zacznijmy od początku: Trzy lata temu, czyli w 2020 r. Wójt Gminy Sławoborze w swoim gabinecie gościł mieszkańca, rolnika, delegata Izb Rolniczych powiatu świdwińskiego i powiedział mu o wspaniałym pomyśle, jakim jest Krajowe Składowisko Odpadów Promieniotwórczych. Stwierdził, że nie jest to temat,który dobrze się sprzedaje i poszukuje osób, które pomogą mu przekonać w tym mieszkańców. Oczywiście informacja ta, nie miała być skierowana do ogółu,lecz do wybranych osób. W 2020 roku miała się odbyć delegacja do Gminy Różan, gdzie obecnie znajduje się takie składowisko, jednak ze względu na pandemię wyjazd się nie odbył. W maju 2023r. miała miejsce delegacja Radnych, Sołtysów, pracowników gminy oraz wybranych mieszkańców przychylnych Wójtowi do Warszawy, gdzie m. in. zwiedzali składowisko odpadów promieniotwórczych w Różanie. Sam Wójt powiedział, że wizyta ta miała na celu pokazanie, czy gmina będzie chciała podjąć rozmowy na temat wybudowania składowiska, szkoda, że informacja o wyjeździe nie była ogólnodostępna. Przypadek?? Niezależnie Ministerstwo Klimatu i Środowiska prowadzi skuteczną kampanię edukacyjną refundując uczniom klas ósmych, 5-dniową wycieczkę do Warszawy, gdzie jednym z punktów programu jest zwiedzanie Badawczego Reaktora Jądrowego w Świerku. Koszt wycieczki na jednego ucznia wynosił 3500 zł z czego 50 zł dopłacał rodzic. Pojechało ok. 50 osób, co daje łączną kwotę ok. 175 000 zł. Czy naprawdę nie ma ciekawszych miejsc i dziedzin do pokazania dzieciom z zakresu klimatu i środowiska np. Park Narodowy, Muzeum Wody? Z nieoficjalnych informacji wiemy, że poszukuje się lokalizacji na ok. 100 ha, gdzie dla porównania w Gminie Różan składowisko zajmuje obszar 3,5 ha. Niepokojącym faktem jest to, że prowadzone były odwierty geologiczne w miejscowościach: Lepino, gdzie obecnie znajduje się kopalnia [xxxxx] pana Józefa N.[xxxx] oraz Słowenkowo - grunty orne pana Tomasza Stokłosy. Powstają pytania,na czyj wniosek i w jakim celu zostały one zlecone. ============================ 26 lipca po południu dostałem maila od jakiegoś pana, który się podpisuje Łukasz Mackiewicz radca prawny - mam nadzieję że nie naruszę tym jego dóbr osobistych - z prośbą czy żądaniem, bym usunął nazwisko jakiegoś pana JN, ponieważ jak twierdzi: „poprzez absolutne nieuprawnione połączenie zagadnienia odpadów promieniotwórczych z imieniem nazwiskiem i zakładem prowadzonym przez jego [czyli pana Łukasza Mackiewicza] mocodawcę”. Pisze dalej pan radca, że narusza to jego, czyli pana JN, dobra osobiste. W związku z tym, nie znając obu tych panów usuwam z tekstu nazwisko [aha i imię Józef również trzeba by? Przecież Józefów jest kupa...] usuwam nazwisko tego pana. Mirosław Dakowski. =================================== Podsumowując powyższe działania, niektórym mieszkańcom gminy zapaliła się czerwona lampka i nie wierzą w przypadkowość zdarzeń. Mieszkańcy podjęli działania polegające na zbieraniu podpisów pod petycją przeciwko tej inwestycji, informowaniu mieszkańców Gminy Sławoborze i gmin sąsiadujących poprzez rozwieszanie banerów i plakatów, bo choć trudno w to uwierzyć, to nawet kiedy powstaje ten artykuł, nie wszyscy są świadomi, że istnieje możliwość powstania takiego składowiska na terenie naszej Gminy, a część dowiedziała się przypadkiem. Zadziwiające jest to, że podpisów pod petycją nie złożyli: Radni, Sołtysi, pracownicy Gminy oraz Samorządu, ich rodziny i osoby z bliskiego otoczenia. Na Radzie Gminy Sławoborze w dniu 31.05.2023 r. Wójt wraz z Przewodniczącym Rady Gminy odnieśli się do działań mieszkańców. Wójt oświadczył, że rozmowy i tworzenie grup formalnych czy też nieformalnych jest zbędne i sieje niepotrzebny chaos wśród mieszkańców. Przewodniczący podkreślił, że zgoda na lokalizację składowiska odpadów promieniotwórczych wymaga dyskusji całego społeczeństwa i bez tego społeczeństwa nie podejmuje się decyzji. Pytanie, dlaczego społeczeństwo nie miało wiedzy o tym, że trzy lata wcześniej wraz z Wójtem Gminy otrzymali zaproszenie do Ministerstwa Klimatu? Poinformował, że toczyły się rozmowy i rozważany był teren w Gminie Sławoborze oraz teren całego pasa od Torunia w wzwyż ze względu na sytuację i położenie (do czego odniesiemy się w dalszej części artykułu). W kontekście powstania składowiska Przewodniczący przypominał, że nad Gminą Sławoborze cały czas wisi wzrost taryfy na wodę i ścieki i zwrócił się z pytaniem, kto dopłaci do śmieci i innych rzeczy. Czy naprawdę władze uważają, że składowisko odpadów radioaktywnych to jedyna szansa na rozwój i pozyskanie pieniędzy? Nadmienił, że należy rozważyć sytuację, w której znajduje się gmina,czy powstanie zakładu jest potrzebne i dlaczego jest potrzebne, oznajmił, że w przyszłości może być to tak, że nie tylko na terenie gminy Sławoborze, ale w każdej innej gminie - może być prowadzone postępowanie na zasadzie budowy drogi, że zostanie wskazane miejsce i koniec. Z nieoficjalnych informacji wynika, że nasza Gmina mogłaby otrzymać rekompensatę za społeczną akceptację w wysokości ok. 25 milionów złotych oraz 10,5 miliona złotych z tytułu podatku. W lipcu Ministerstwo Klimatu i Środowiska ogłosiło nabór wniosków chętnych gmin na lokalizację Krajowego Składowiska Odpadów Promieniotwórczych. Czy wszystkie działania miały na celu uciszenie lub zastraszenie lokalnej społeczności, kiedy i na jakim etapie dowiemy się, czy lokalne władze złożyły dany akces gminy? 2. Prymatu kryteriów naukowych - warunki geologiczne i sejsmiczne Kluczowym kryterium oceny ma być struktura geologiczna terenu. Odpady promieniotwórcze trzeba koniecznie bezpiecznie izolować od środowiska przez milion lat. Potrzebne będzie wybudowanie pomieszczenia o pojemności minimum 27 tys. m3 w skale o grubości przynajmniej 100 metrów, na głębokości nie mniejszej niż 300 metrów. Wśród rodzajów formacji geologicznych branych pod uwagę znajdują się skały krystaliczne (zwłaszcza granitu), gliny i soli. Ponadto teren składowiska musi być m. in. asejsmiczny, niezatapialny i stabilny geologicznie w ciągu ostatnich 30 milionów lat. Z jakimi warunkami glebowymi mamy do czynienia w Gminie Sławoborze? Grunty w naszej gminie to przeważnie piaski, a wody gruntowe pojawiają się najczęściej do głębokości ok 10 m. Z map GDOŚ wynika, że w obszarze mamy głównie do czynienia Torfowiskami, Mszarami i Bagnami, teren nie można zaliczyć ani do niezatapialnego i ani do stabilnego geologicznie. Ponadto istnieją dowody i badania potwierdzające, iż tereny te, są aktywne sejsmicznie. Jedynie z pozoru Polska leży na stabilnych strukturach geologicznych. Teoretycznie a-sejsmiczny obszar północnej Polski już kilkakrotnie był nawiedzany średniej wielkości trzęsieniami ziemi. Nawet niegroźne wstrząsy mogą spowodować poważne uszkodzenia. To właśnie ze względu na zagrożenie tektoniczne wstrzymano budowę elektrowni atomowej w Żarnowcu. Najbardziej niszczycielskie tsunami w historii wystąpiło w 1497 r. w Darłowie po wybuchu metanu na dnie Bałtyku, które zalało Darłowo. Fala osiągnęła wówczas 20 m wysokości. Przyczyną tsunami w Darłowie było oddalone 500 km na północ trzęsienie ziemi w rejonie jeziora Wener w Szwecji. Siła trzęsienia była nieduża, ale wywołała eksplozję metanu uwięzionego w warstwach tworzących dno morza Bałtyckiego. Ślady po tsunami odnaleziono również w Mrzeżynie i Kołobrzegu w 1757 i w Łebie i Trzebiatowie w 1779r.[por. : Seebaer czyli morski niedźwiedź: Tsunami na Bałtyku 1497, 1757, 1779… md] Największe od ponad tysiąca lat trzęsienie ziemi na terenie Polski miało miejsce 21 września 2004r. Serie wstrząsów odczuły miejscowości na Pomorzu, Warmii, Mazurach, Suwalszczyźnie, Kujawach oraz Podlasiu, a także niektórych Państw ościennych : Obwód Kaliningradzki, Litwa, Białoruś i Czechy. Najprawdopodobniejszą przyczyną tego trzęsienia ziemi był uskok tektoniczny w rejonie Kaliningradu, przebiegający dość płytko pod powierzchnią litosfery, ciągnąc się wzdłuż linii Kaliningrad -Suwałki, niestety na terenie rosyjskiej enklawy. Dr Andrzej Piotrowski pracownik Pomorskiego Oddziału Instytutu Geologicznego w Szczecinie tłumaczy iż w/w uskok mógł zostać uaktywniony przez proces podnoszenia się Skandynawii. Warto dodać, że w tym regionie trzęsienia Ziemi pojawiały się co 100 lat: w Białymstoku w 1803, w Gołdapi w 1908 i w 2004. W obliczu faktów historycznych wynika, że nasze tereny nie nadają się na lokalizację składowisk odpadów jak i elektrowni atomowych. W związku z powyższym należy zadać pytanie, dlaczego rozważany jest teren ze względu na sytuację i położenie, czyżby chodziło o bliskie położenie względem Niemiec? Czyżby w życie wchodził plan stworzenia jednego dużego składowiska dla kilku Państw, w celu „cięcia kosztów”? Budowa składowiska odpadów radioaktywnych jest kwestią delikatną, poprzedzoną wieloletnimi badaniami i konsultacjami społecznymi, a dopiero kiedy pojawią się Samorządy zachęcone możliwością rozwoju gospodarczego - uwarunkowania geologiczne, sejsmiczne, hydrologiczne i akceptacja społeczna schodzą na drugi plan. Gmina, która zgodzi się przyjąć odpady radioaktywne otrzyma wielomilionowe kwoty. Sytuacja odgórnego narzucenia lokalizacji stałego składowiska odpadów radioaktywnych miała miejsce w miejscowości Gorleben w Niemczech, w kopalni soli. Ostatecznie odrzucono pomysł budowy składowiska w tej miejscowości, ze względu na niespełnienie wymogów geologicznych oraz wieloletnie protesty lokalnej społeczności. Nowy proces poszukiwań został zaprojektowany tak, aby nie powtórzyć błędów popełnionych przed laty, kiedy decyzję podjęto w sposób nieprzejrzysty i bez udziału opinii publicznej. ============================ Mirosław Dakowski: Nie ma na razie na planecie "stałego składowiska". Jedyne, bardzo małe, mają, czy budują Finowie. Chodzi o perspektywę czasową rzędu dziesięciu tysięcy lat bezawaryjnej pracy. Stąd pytania: Kto planuje Wielkie Stałe Składowisko na polskim Wybrzeżu? Dla kogo? Dla przyszłych elektrowni w Polsce, czy dla Niemiec? Jakim prawem? Kto zapłaci? Kto będzie ratować i płacić w razie KATASTROFY?
Sejsmiczny Bałtyk.
[Przypominam, bo niedawno jakiś głupek umieszczony na stanowisku prezydenta zapewniał, że wybrzeże Bałtyku to „całkowicie bezpieczny tektonicznie obszar”.
A w 2023 inne głupki, też politycy, szukają na środkowym wybrzeżu miejsca [tj. frajerów – przekupnych wójtów] na … składowisko odpadów radioaktywnych… md]
Zofia Florczak dakowski.pl/archiwum 9.05.2011.
Położenie Polski na starych, stabilnych strukturach geologicznych powoduje brak w naszym kraju silnie odczuwalnych i tragicznych w skutkach naturalnych zjawisk sejsmicznych. Ten fakt podkreślam, mówiąc o budowie geologicznej Polski na lekcjach geografii. Dlatego też niemałe zainteresowanie wywołały wstrząsy, które odczuliśmy na północy Polski we wrześniu 2004 roku. Uznałam, że to rzadkie na naszych terenach zjawisko należy młodzieży dokładnie wyjaśnić. W tym celu sięgnęłam do źródeł dokumentujących zarówno ten incydent jak i przypominających podobne w przeszłości geologicznej Bałtyku.
SEJSMICZNY BAŁTYK
Teoretycznie asejsmiczny obszar północnej Polski już kilkakrotnie był nawiedzany średniej wielkości trzęsieniami ziemi. Za większość odpowiadają ruchu izostatyczne (tu: glacjostazja) Skandynawii po ustąpieniu lodowca o grubości trzech do trzech i pół kilometra. Mimo, że niegroźne – wstrząsy mogą spowodować niekiedy poważne uszkodzenia.
Między innymi, to właśnie ze względu na zagrożenie tektoniczne wstrzymano budowę elektrowni atomowej w Żarnowcu.
WILK MORSKI
Z trzęsieniami ziemi na naszych terenach związany jest wątek nordycki – przypowieść o Wilku z Bagien ( Fenris Wolf ). Według mitologii – był to wielki potwór, uwięziony przez boga Thora na łańcuchu, wewnątrz góry . Wierzono, że to właśnie jego przerażające wycie powoduje trzęsienia ziemi, od czasu do czasu nękające Skandynawię. Tuż po ustąpieniu lodowca (11-9 tys. lat temu) odczuwalne na naszych terenach wstrząsy osiągały tam szacowaną magnitudę 7.0, a grunt podnosił się ok. 1.44 mm na dobę. Centrum dzisiejszych ruchów, związanych z glacjostazją, znajduje się w zachodniej partii zatoki Botnickiej, w miejscowości Skuleberget, gdzie szybkość wypiętrzania się wynosi nawet 14 mm na rok. Dziś podnoszenie się półwyspu obejmuje obszar północnej Danii i Bornholm, sięgając aż do granicy Kaliningrad –Smołdzino – Łeba. Niekiedy trzęsienia ziemi są u nas jedynie echem potężnych katastrof z odległych części Europy albo ich przyczyna tkwi w lokalnych ruchach soli (halo-tektonika) czy w zjawiskach krasowych.
LEGENDY I TAJEMNICZE ZJAWISKA
Z dawnymi zjawiskami sejsmicznymi związanych jest wiele legend i cudów. W 1194 roku nastąpił cud św. Ottona, podczas którego niedaleko miasta Wolin teren wypiętrzył się i częściowo osuszył. Dzięki temu możliwe stało się rozpoczęcie budowy kościoła. Już wcześniej – bo w XI wieku – podniosło się dno Dziwny, co uratowało społeczność Wolina przed najazdem Wikingów i pomogło w odpieraniu wrogów. Rzeka Dziwna bowiem – podobne, jak i Wolin – położone są na spotkaniu uskoków ponadregionalnych: Świnoujścia-Drawska, a także Kamienia Pomorskiego. W Kozielicach – 40 km na południowy wschód od Szczecina – w 1625 roku wody przybrały czerwoną barwę, a z nią wygląd „siarkowatej” substancji o nieprzyjemnym zapachu.
NIEDŹWIEDŹ MORSKI
W 1779 roku, L. W. Brueggemann opisał kolejne tajemnicze i niewyjaśnione wówczas zjawisko: „Bałtyk posiada także często swoją własną pogodę, która z pogodą lądowa nie ma związku; czasami jednakże tylko rzadko, występuje podwodna burza w tymże (Bałtyku), o czym można wnioskować z tego, że przy czystym i spokojnym niebie, daje się słyszeć wzdłuż pomorskich brzegów morskich toczący się grzmot, a na ląd wyrzucane są nieżywe lub na wpół żywe ryby morskie i przybrzeżne. Tak było np. 3 kwietnia 1757 r. około południa przy spokojnej i jasnej pogodzie, brzeg Bałtyku koło Trzebiatowa nad Regą stał się nagle tak wzburzony, że wysokie fale zerwały duży prom zacumowany w porcie i przeniosły daleko na ląd. Poczym kiedy to (falowanie) się trzykrotnie powtórzyło morze stało się znowu spokojne. Żeglujący mieszkańcy wybrzeża nazywają to znane im zjawisko „Niedźwiedź Morski” (Seebaer).”
T. Noack pisze w ten sposób: „…niezwykle gwałtowne, ale relatywnie rzadko występujące, pozornie od kierunku wiatru niezależne i nie przez sztormy wywołane falowanie Bałtyku (…). Mieszkańcy wybrzeża wywodzą sobie nazwę „Niedźwiedź Morski” od osobliwego, poprzedzającego to zjawisko huku bądź grzmotu z morza.”
Podobny przypadek miał miejsce 1 marca 1779 roku, gdy podtopiona dość wysoką falą została część Łeby, a zacumowany przy brzegu statek odnaleziono w miejskich ogrodach! Trzy godziny później – w Kołobrzegu – nastąpił nagły odpływ wód, odsłaniając dno morza. Fenomenowi towarzyszyło podziemne dudnienie, a świadkowie opisywali podejrzane zachowanie zwierząt w polu. Popularnie zwane – od legendy – zjawisko „Niedźwiedzia Morskiego” pozostaje niewyjaśnione po dziś dzień, czasem występując także przy silnych bałtyckich sztormach i huraganach.
TSUNAMI NA BAŁTYKU
Według badań istnieje możliwość powstania fal tsunami na Bałtyku. Wydarzenia takie już miały miejsce, czego dowodem są zapisy w kronikach, a w większości przypadków – „zapisy” geologiczne. Najbardziej niszczycielskie tsunami w historii wystąpiło w 1497 roku – w Darłowie. Dr. Andrzej Piotrowski z Pomorskiego Oddziału Państwowego Instytutu Geologicznego w Szczecinie przypomina: „ Trzeba podkreślić, że mówimy jedynie o liczbie faktów udokumentowanych geologicznie. (…) Darłówko, położone na brzegu morza, zostało rozmyte. W Darłowie i okolicy zostały uszkodzone budowle i zginęli ludzie. Fala wdarła się daleko w głąb lądu, wynosząc cztery statki morskie.”
Dodał: „Wysokość fali spiętrzonej na skłonie wysoczyzny po wschodniej stronie Darłowa osiągnęła 20 m. Możemy tak stwierdzić, gdyż na takiej wysokości został osadzony jeden ze statków. Przyczyną tsunami w Darłowie było oddalone 500 km na północ trzęsienie ziemi w rejonie jeziora Wener w Szwecji. Siła trzęsienia ziemi była tam nieduża (…). Było ono zbyt słabe, aby bezpośrednio spowodować tsunami. Należy przyjąć, że to słabe trzęsienie wywołało eksplozję metanu uwięzionego w warstwach tworzących dno morza Bałtyckiego.
[ najpewniej było to lawinowe uwolnienie hydratów metanu z dna. M. Dakowski].
Gwałtowne osiadanie dna wywołało tsunami – stosunkowo niewysoką falę, która spiętrzyła się w strefie brzegowej. Eksplozji metanu towarzyszył grzmot, huk, “pomruk niedźwiedzia morskiego” – tak dawniej określano efekty dźwiękowe poprzedzające nadejście fali tsunami .” Zabudowania w Darłówku znikły całkowicie – podobnie, jak okoliczne wsie wokół Darłowa, gdzie fala uszkodziła wiele kamienic i część umocnień Wieprzy. Statki zostały pchnięte przez żywioł aż po kaplicę Św. Gertrudy i drogi na Koszalin.
Katastrofę przedstawia dziś zbiór płaskorzeźb, jakimi udekorowano ambonę w tamtejszym kościele [św. Barbary – należy obejrzeć MD], a także ścienna rzeźba na rynku darłowskim. Potężne trzęsienia ziemi, jakie miały miejsce po ustąpieniu lodowca, pozostawiały ślady w północnej Polsce i Niemczech. W ciągu ostatnich dwunastu tysięcy lat wydarzyło się wiele takich wstrząsów, z których kilka na pewno skutkowało wysoką falą tsunami. Dziś – takie wibracje, jak z września 2004 roku są zbyt słabe, by wywołać eksplozję złóż metanu na dnie Bałtyku. A trzeba powiedzieć, że kratery po wybuchach liczą kilka hektarów! „Takie gwałtowne zjawisko geodynamiczne, jakim jest eksplozja metanu, stwarza niekorzystne warunku geologiczno-inżynierskie dla rurociągu gazowego z Rosji do Niemiec. Problem wymaga jednak szczegółowego rozpoznania na trasie przebiegu gazociągu” – stwierdził uczony.
NAJWIĘKSZE OD CZASÓW ŚW. WOJCIECHA
Największe od ponad tysiąca lat trzęsienie ziemi na terenie Polski wydarzyło się we wtorek, 21 września 2004 roku. Serie wstrząsów odczuły miejscowości na Pomorzu, Warmii, Mazurach, Suwalszczyźnie, Kujawach oraz Podlasiu, a także niektóre z państw ościennych: Obwód Kaliningradzki, Litwa, Białoruś i Czechy.
O 13.06 sejsmografy we wszystkich sześciu polskich obserwatoriach zanotowały pierwszy, kilkusekundowy wstrząs. Ponad dwie godziny później – o 15.35 – pojawiły się jeszcze silniejsze wibracje, następne – trzy minuty później. Wszystkich polskich sejsmologów zaskoczyła niebywała – jak na tą część Europy – siła trzęsienia ziemi. W toku szczegółowych analiz ustalono, iż hipocentra niespotykanych wcześniej zjawisk znajdowały się 25 km pod powierzchnią Ziemi, w okolicach Półwyspu Sambia (Obw. Kaliningradzki), a ich magnituda wynosiła: 5.0 oraz 5.3. Rosyjscy uczeni twierdzili na początku, że przyczyną owych trzęsień mogło być wypłukanie podmorskich pokładów solnych, co owocowało pustkami skalnymi, które w końcu uległy zawaleniu. Nastąpiło przesunięcie skał i w praktyce – wstrząsy. Choć w mediach pojawiły się początkowo spekulacje o sztucznym wywołaniu fal sejsmicznych, to analiza sejsmogramów wykluczyła tą możliwość [?? Bądźmy ostrożniejsi: broń geofizyczna jest testowana i znana. MD]. Powstało prawdopodobieństwo, że owe fale w rzeczywistości oznaczały fazy większego zjawiska i w ciągu kolejnych godzin mogą się powtórzyć. Rzeczywiście – o 17.39 ziemia poruszyła się znów (magnituda-4.0) – tym razem nieodczuwalnie na terenie Polski.
USKOK?
Wkrótce pojawiła się niezwykła wiadomość – ukryty uskok. Dr. Paweł Wiejacz z Zakładu Sejsmologii Instytutu Geofizyki PAN komentuje to w następujący sposób: „Prawdopodobnie przyczyną tego trzęsienia jest aktywny uskok tektoniczny gdzieś w rejonie Kaliningradu. Ta hipoteza wymaga jednak jeszcze sprawdzenia, ale wszystkie dotychczasowe poszlaki wskazują na istnienie dotychczas nieznanego uskoku.” Dodał: „Dysponujemy szczegółowymi danymi z 30 europejskich stacji sejsmicznych, a także z polskich obserwatoriów – w tym stacji w Suwałkach, która była najbliżej miejsca wydarzeń. Ustalono epicentra poszczególnych wstrząsów, które znajdowały się na Półwyspie Sambia. Na podstawie tych danych można wstępnie zlokalizować niewielki fragment tajemniczego uskoku. Potrzebne będą jeszcze dalsze długoletnie badania geologiczne i sejsmiczne tego rejonu.” Tajemniczy – na razie teoretyczny uskok – przebiega dość płytko pod powierzchnią litosfery, ciągnąc się wzdłuż linii Kaliningrad-Suwałki. Niestety – na terenie rosyjskiej enklawy (a nie na Litwie) nie
znajduje się żadna stacja sejsmologiczna, a prowadzenie dotychczasowych badań okazywało się niemożliwe ze względu na strefę zamkniętą, jaką w czasie Z.S.R.R. był Kaliningrad. Jednakże z profilu sejsmicznego na linii Toruń-Suwałki wynikało, że na północ od Suwałk istnieją zaburzenia, mogące świadczyć o hipotetycznym uskoku tektonicznym. Dr. Andrzej Piotrowski – pracownik Pomorskiego Oddziału Instytutu Geologicznego w Szczecinie – tłumaczy, iż ów uskok mógł zostać uaktywniony przez proces podnoszenia się Skandynawii. Warto tu dodać, że w tym regionie trzęsienia ziemi wydarzały się co sto lat: w Białymstoku – w 1803 roku, w Gołdapi – w 1908 i teraz – w 2004.
Kiedy kolejne ?
====================================
mail:
Darłowo w 1497 roku dopadła fala tsunami. Morska fala wdarła się w głąb lądu. Rokrocznie w Darłowie dla upamiętnienia tego wydarzenia ulicami tego miasta przechodzi procesja błagalno-pokutna. Najtragiczniejszy sztorm w dziejach Darłowa jest uwieczniony na zabytkowej ambonie znajdującej się w tutejszym Kościele Mariackim.
=============================
kroniki spisane przez darłowskich mnichów:
„Sztorm zerwał się w piątek, ósmego dnia po narodzinach Maryi 1497 roku i trwał do późnego wieczora, wywołując powódź. W Darłówku zostało zniszczone całe nabrzeże portowe. Woda wyrzuciła na ląd 4 zacumowane w porcie statki. Prawie wszystkie domy zostały rozmyte i potonęło wszystko bydło. Ucierpiało również Darłowo: w spichlerzach było pełno wody i wiele towarów się zmarnowało, w kościele parafialnym spadła część dachu z wieży, runęło przedbramie bramy Wieprzańskiej, woda przewróciła wiatrak we wsi Krupy. W klasztorze woda stała do wysokości ołtarzy, sad mnichów został zniszczony, a ich piwo i wino było tak zepsute, że ich nie chciał nikt pić”
==================================
Ślady po tsunami odnaleziono w okolicach Darłowa i Darłówka (1497), w Mrzeżynie i Kołobrzegu (1757) oraz w Łebie i Trzebiatowie (1779)
=======================
mail: Krajobraz po tsunami w Indonezji w 2004 r.
Euro w terminie i reaktor w każdej gminie
Wojciech Pańszczyca
Pamiętam z czasów rządów PO hasło: „euro w terminie i boisko w każdej gminie”. Wtedy chodziło o mistrzostwa w piłce kopanej i boiska ze sztuczną trawą o wstrętnym zapachu, które Tusk ufundował na swoją pamiątkę ludowi pracującemu miast i wsi. Były to więc – jak mówili złośliwi -piramidy Tuska. Takie piramidy – jaki faraon.
Piramidy Tuska były śmieszne i kosztowne. Kosztowne dla podatnika, bo przecież nie dla Tuska. Piramidy rządu dobrej zmiany mogą natomiast okazać się naprawdę niebezpieczne. „Euro w terminie” oznaczałoby wprowadzenie w Polsce waluty euro. Zwolennikom tego rozwiązania nie życzę, żeby na własnej skórze poznali jego skutki. Zobowiązanie do wprowadzenia euro w Polsce zostało podpisane już dawno. Nie określono dokładnie terminu tego rozwiązania, ale wisi nad nami jak miecz Damoklesa.
„Reaktor w każdej gminie” to plan budowy małych reaktorów jądrowych, które miałyby zdaniem autorów tej koncepcji zabezpieczyć nasz kraj przed brakiem energii.
W Polsce w sprawach energetyki jądrowej wiążące decyzje podejmują politycy, którzy są z wykształcenia psychologami, socjologami czy historykami, a nie fizykami czy inżynierami. Zupełnie nie rozumieją i nie mogą zrozumieć zagrożeń tej technologii. Cieszyć się z zastąpienia jednego reaktora licznymi małymi reaktorami to tak jakby cieszyć się z faktu, że groźny zlokalizowany nowotwór rozsiał się po całym organizmie.
Politycy twierdzą, że podejmują swoje decyzje myśląc o losach kraju i losach wielu następnych pokoleń. Obawiam się jednak, że ich myślenie można opisać powiedzeniem przypisywanym Madame de Pompadour, kochance Ludwika XV:„après nous, le déluge”. Po nas choćby potop. W tym przypadku – po wyborach choćby potop. Rozumienie zagrożeń wynikających z zainstalowania w kraju drogiej, niebezpiecznej i wbrew obiegowym opiniom bardzo brudnej technologii całkowicie przekracza możliwości humanistów. Oczywiste jest, że każda władza ma swoich doradców. Ronald Reagan, średniej klasy aktor wygrał jak pamiętamy „gwiezdne wojny”, bo miał dobrych doradców.
Firmę Westinghouse, którą wybraliśmy bez przetargu poleciła podobno naszym rządzącym słynna Żorżeta. Znana z tego, że podczas rozmów z dziennikarkami drążyła temat ich sztucznych rzęs. Żorżeta na pewno nie rozumie praw rozpadu i nie widziała nawet z daleka żadnego reaktora. Ale śmiało doradzała naszym władzom nie w kwestii zainstalowania w Polsce amerykańskich fabryk lakieru do paznokci, lecz w kwestii zainstalowania reaktorów jądrowych. Jaka jest Żorżeta każdy widzi. Dlaczego jednak traktowali ją poważnie politycy? Dlaczego w kwestiach energetyki jądrowej nadal najczęściej wypowiadają się entuzjastycznie aktorzy i dziennikarze? Dlaczego w sprawach pandemii decydował w Polsce ekonomista, który powinien w najlepszym przypadku zarządzać spółdzielnią pracy chronionej „Zbędny Trud”?
Fakt, że rządzą nami profesjonalni humaniści to znak czasów. Я и не знал, что мы были в лапах у гуманистов” (Nie wiedziałem, że trafiliśmy w łapy humanistów) powiedział kiedyś Osip Mandelsztam. A tak naprawdę rządzą nami humaniści, którzy zostali profesjonalistami w zupełnie obcych im dziedzinach i to tylko de nomine. Absolwent SGH Adam Niedzielski ma być specjalistą w wąskiej dziedzinie wirusologii, a ekonomistka po socjologii na KUL Anna Moskwa specjalistką od energetyki jądrowej?
Z takimi specjalistami wygrywa zdrowy rozsądek szarego człowieka. Na współczesne szaleństwo reakcją może być tylko dowcip. Rosjanie mawiają –„Kовчег построен любителем – профессионалы построили Tитаник” (Arkę zbudował amator – profesjonaliści zbudowali Titanic). A oto dowcip rodzimy. Wykładowca uniwersytetu rozmawia z hydraulikiem na temat zarobków. „Jak to możliwe że pan za stukanie młotkiem zarabia więcej niż ja profesor, z doktoratem, z habilitacją, po wyższych studiach?”- mówi wykładowca. „Bo ja, w przeciwieństwie do pana, wiem gdzie trzeba stuknąć”- odpowiada hydraulik. Teraz autentyczna historia. Facet tłumaczy się w kościelnym sądzie metropolitalnym władnym unieważnić jego małżeństwo: „żona zarzuca mi, że jestem humanistą. To nieprawda, przysięgam, ja nie jestem żadnym humanistą, ja jestem zupełnie normalny, ja lubię baby”.
Tak, być humanistą to nie grzech. Niestety w Polsce i nie tylko w Polsce została naruszona stara dobra zasada: „pilnuj szewcze kopyta”. Pani Żorżeta powinna zapewne być kosmetyczką, a nie politykiem. Mój ulubiony dziennikarz, Rafał Ziemkiewicz dowcipny, inteligentny, wszechstronny, powinien wydawać kolejne znakomite książki. Nie powinien jednak nigdy wypowiadać się na temat energetyki jądrowej.
Energetyka jądrowa to nie jedyny gorący temat.
Od 13 marca trwał protest pracowników stadniny arabów w Janowie Podlaskim występujących przeciwko objęciu funkcji prezesa przez Hannę Sztukę. Sztuka wcześniej była głównym hodowcą w stadninie w Michałowie, gdzie zasłynęła konfliktami z pracownikami. Z Michałowa została zwolniona dyscyplinarnie, lecz wygrała potem w sądzie pracy. Dotychczasowy prezes Lucjan Cichosz, były senator i poseł PiS, z wykształcenia weterynarz, kierował stadniną od 2020 roku. Zdecydował się odejść z tej funkcji z powodu wieku. Janowska stadnina istnieje od 1817 roku. W PRL kierował nią Andrzej Krzyształowicz, od 2000 roku zaś jego wychowanek Marek Trela zwolniony w lutym 2016 roku. Jego następcą został Marek Skomorowski, który zasłynął stwierdzeniem, że choć nie miał styczności z końmi, jest przekonany że je polubi. Sztuka próbowała objąć funkcję w Janowie siłowo ale przegrała i wraca do Białki. Zamiast niej jako bodajże piątego z kolei prezesa zatrudniono Marcina Oszczapińskiego. Oszczapiński dotychczas związany był ze Stacją Unasieniania Krów w Bydgoszczy.
Prawdziwych znawców hodowli koni czystej krwi w Polsce nie brakuje. Podobnie jak znawców fizyki jądrowej. Byłoby kogo zapytać o radę. Do kierowania hodowlą arabów jak i energetyką jądrową nie wystarczą jednak właściwe poglądy polityczne i przeświadczenie, że się tę dziedzinę kiedyś pozna, a może nawet i polubi.
18 minut
St. Krajski
=======================
Posłałem red. Krajskiemu następujące pozycje – nie z lat 90-tych, lecz z drugiej i trzeciej dekady XXI wieku:
Może jednak uwzględni??
Mirosław Dakowski
==============================
[Umieszczam ten, może trochę jedynie złośliwy, lecz realistyczny felieton – jakby po znajomości, bo ten sam pan Jakub Wiech wybiega w mediach również za specjalistę od energetyki jądrowej [tej taniej, sprawdzonej i bezpiecznej]. Poziom i wszechstronność jego intelektu [rozwielitki chyba się nie obrażą?], przypomina mi jego sponsora i „naszego” zarządzającego decydenta –z zawodu chyba „polityka”? – wicepremiera Jacka Sasina. Również wiedza o energetyce jądrowej i ekonomice jest na porównywalnym poziomie.Porównywalnym również z amerykańską “ekspert” – Żorżetą. Mirosław Dakowski.]
===========================
Zdzisław Markowski 6.11.2022 https://prawy.pl/122790-pseudoekspert-od-zielonej-energii-twierdzi-ze-ruscy-kradli-w-szwecji-fotoradary-zeby-wlozyc-je-w-swoje-drony-felieton/
Błazenady ciąg dalszy
Mamy w Polsce polityków, którzy mówią w sześciu językach i w żadnym nie mają nic sensownego do powiedzenia, a których zniknięcie z tego ziemskiego łez padołu mogłoby nam Polakom tylko pomóc, lekarzy usilnie przez kilka lat broniących wirusa przed pacjentami, generałów namawiających do uderzenia naszej rozbrojonej armii na Kaliningrad, a już w marcu twierdzących, że „Ruscy mają amunicji na trzy dni”. Mamy wreszcie całą watahę pseudo-ekspertów od energii, ze szczególnym uwzględnieniem tej zielonej. I właśnie do tej ostatniej grupy zalicza się Jakub Wiech. Facet jest tak często cytowany i prezentowany w mediach, że zaczynam się obawiać, że zaraz wyskoczy mi z lodówki ze swoimi mądrościami.
Fantastyczny wpis „eksperta”
„W Szwecji skradziono w ostatnich tygodniach ok. 150 fotoradarów. Istnieje spora szansa, że kradną je Rosjanie – pozyskując w ten sposób części do dronów. Chodzi konkretnie o używane w radarach cyfrowe lustrzanki Canon. Sprzęt taki został znaleziony w rosyjskich dronach”. (PAP)
9:59 PM · 21 paź 2022·Twitter for iPhone – napisał na swoim twitterze Jakub Wiech. Kto chce może tę mądrość sam sobie przeczytać na jego twitterze:
Pytanie brzmi, czy on tylko zacytował jakiś wpis Polskiej Agencji Prasowej, czy może w pełni tę opinię podziela. Sam wpis z wielu przyczyn jest nieprawdopodobnie kretyński i pokazuje upadek Polskiej Agencji Prasowej (PAP). Jednak żaden rozsądny człowiek nie wziąłby tego kretynizmu na serio. Z kilku powodów – otóż gdyby Rosja potrzebowała owe 150 aparatów cyfrowych, to wystarczyłoby, żeby rosyjska policja przeszła się po rozmaitych organizacjach obrony praw człowieka w Moskwie i Petersburgu (często i gęsto finansowanych z innych krajów) i dokonała rekwizycji sprzętu „używanego na szkodę państwa rosyjskiego”. I tyle. Jeszcze lepszy efekt byłby, gdyby ogłoszono zbiórkę takich aparatów. W kilkunastomilionowej (nie licząc gastarbeiterów z całej Azji) Moskwie setki, jak nie tysiące ludzi oddałoby swoje aparaty z pobudek patriotycznych, a gdyby w zamian były jakieś inne gratyfikacje to byłyby to dziesiątki tysięcy ofiarodawców. Zwłaszcza, że mówimy o bardzo bogatym mieście, gdzie jest więcej luksusowych mercedesów, niż w Monachium.
Cóż musimy sobie jawnie powiedzieć – Jakub Wiech ma potencjał intelektualny rozwielitki pchłowatej i jest „ekspertem” na którego nie zasługujemy. O „dziennikarzach” z Polskiej Agencji Prasowej, którzy wymodzili taki wpis nic już nie wspomnę. Litościwie opuszczając nań zasłonę milczenia.