Seebaer czyli morski niedźwiedź: Tsunami na Bałtyku 1497, 1757, 1779…

Seebaer czyli morski niedźwiedź: Tsunami na Bałtyku 1497, 1757, 1779…

Sejsmiczny Bałtyk.

[Przypominam, bo niedawno jakiś głupek umieszczony na stanowisku prezydenta zapewniał, że wybrzeże Bałtyku to „całkowicie bezpieczny tektonicznie obszar”.

A w 2023 inne głupki, też politycy, szukają na środkowym wybrzeżu miejsca [tj. frajerów – przekupnych wójtów] na … składowisko odpadów radioaktywnych… md]

Zofia Florczak dakowski.pl/archiwum 9.05.2011.

Położenie Polski na starych, stabilnych strukturach geologicznych powoduje brak w naszym kraju silnie odczuwalnych i tragicznych w skutkach naturalnych zjawisk sejsmicznych. Ten fakt podkreślam, mówiąc o budowie geologicznej Polski na lekcjach geografii. Dlatego też niemałe zainteresowanie wywołały wstrząsy, które odczuliśmy na północy Polski we wrześniu 2004 roku. Uznałam, że to rzadkie na naszych terenach zjawisko należy młodzieży dokładnie wyjaśnić. W tym celu sięgnęłam do źródeł dokumentujących zarówno ten incydent jak i przypominających podobne w przeszłości geologicznej Bałtyku.

SEJSMICZNY BAŁTYK

Teoretycznie asejsmiczny obszar północnej Polski już kilkakrotnie był nawiedzany średniej wielkości trzęsieniami ziemi. Za większość odpowiadają ruchu izostatyczne (tu: glacjostazja) Skandynawii po ustąpieniu lodowca o grubości trzech do trzech i pół kilometra. Mimo, że niegroźne – wstrząsy mogą spowodować niekiedy poważne uszkodzenia.

Między innymi, to właśnie ze względu na zagrożenie tektoniczne wstrzymano budowę elektrowni atomowej w Żarnowcu.

WILK MORSKI

Z trzęsieniami ziemi na naszych terenach związany jest wątek nordycki – przypowieść o Wilku z Bagien ( Fenris Wolf ). Według mitologii – był to wielki potwór, uwięziony przez boga Thora na łańcuchu, wewnątrz góry . Wierzono, że to właśnie jego przerażające wycie powoduje trzęsienia ziemi, od czasu do czasu nękające Skandynawię. Tuż po ustąpieniu lodowca (11-9 tys. lat temu) odczuwalne na naszych terenach wstrząsy osiągały tam szacowaną magnitudę 7.0, a grunt podnosił się ok. 1.44 mm na dobę. Centrum dzisiejszych ruchów, związanych z glacjostazją, znajduje się w zachodniej partii zatoki Botnickiej, w miejscowości Skuleberget, gdzie szybkość wypiętrzania się wynosi nawet 14 mm na rok. Dziś podnoszenie się półwyspu obejmuje obszar północnej Danii i Bornholm, sięgając aż do granicy Kaliningrad –Smołdzino – Łeba. Niekiedy trzęsienia ziemi są u nas jedynie echem potężnych katastrof z odległych części Europy albo ich przyczyna tkwi w lokalnych ruchach soli (halo-tektonika) czy w zjawiskach krasowych.

LEGENDY I TAJEMNICZE ZJAWISKA

Z dawnymi zjawiskami sejsmicznymi związanych jest wiele legend i cudów. W 1194 roku nastąpił cud św. Ottona, podczas którego niedaleko miasta Wolin teren wypiętrzył się i częściowo osuszył. Dzięki temu możliwe stało się rozpoczęcie budowy kościoła. Już wcześniej – bo w XI wieku – podniosło się dno Dziwny, co uratowało społeczność Wolina przed najazdem Wikingów i pomogło w odpieraniu wrogów. Rzeka Dziwna bowiem – podobne, jak i Wolin – położone są na spotkaniu uskoków ponadregionalnych: Świnoujścia-Drawska, a także Kamienia Pomorskiego. W Kozielicach – 40 km na południowy wschód od Szczecina – w 1625 roku wody przybrały czerwoną barwę, a z nią wygląd „siarkowatej” substancji o nieprzyjemnym zapachu.

NIEDŹWIEDŹ MORSKI

W 1779 roku, L. W. Brueggemann opisał kolejne tajemnicze i niewyjaśnione wówczas zjawisko: „Bałtyk posiada także często swoją własną pogodę, która z pogodą lądowa nie ma związku; czasami jednakże tylko rzadko, występuje podwodna burza w tymże (Bałtyku), o czym można wnioskować z tego, że przy czystym i spokojnym niebie, daje się słyszeć wzdłuż pomorskich brzegów morskich toczący się grzmot, a na ląd wyrzucane są nieżywe lub na wpół żywe ryby morskie i przybrzeżne. Tak było np. 3 kwietnia 1757 r. około południa przy spokojnej i jasnej pogodzie, brzeg Bałtyku koło Trzebiatowa nad Regą stał się nagle tak wzburzony, że wysokie fale zerwały duży prom zacumowany w porcie i przeniosły daleko na ląd. Poczym kiedy to (falowanie) się trzykrotnie powtórzyło morze stało się znowu spokojne. Żeglujący mieszkańcy wybrzeża nazywają to znane im zjawisko „Niedźwiedź Morski” (Seebaer).”

T. Noack pisze w ten sposób: „…niezwykle gwałtowne, ale relatywnie rzadko występujące, pozornie od kierunku wiatru niezależne i nie przez sztormy wywołane falowanie Bałtyku (…). Mieszkańcy wybrzeża wywodzą sobie nazwę „Niedźwiedź Morski” od osobliwego, poprzedzającego to zjawisko huku bądź grzmotu z morza.”

Podobny przypadek miał miejsce 1 marca 1779 roku, gdy podtopiona dość wysoką falą została część Łeby, a zacumowany przy brzegu statek odnaleziono w miejskich ogrodach! Trzy godziny później – w Kołobrzegu – nastąpił nagły odpływ wód, odsłaniając dno morza. Fenomenowi towarzyszyło podziemne dudnienie, a świadkowie opisywali podejrzane zachowanie zwierząt w polu. Popularnie zwane – od legendy – zjawisko „Niedźwiedzia Morskiego” pozostaje niewyjaśnione po dziś dzień, czasem występując także przy silnych bałtyckich sztormach i huraganach.

TSUNAMI NA BAŁTYKU

Według badań istnieje możliwość powstania fal tsunami na Bałtyku. Wydarzenia takie już miały miejsce, czego dowodem są zapisy w kronikach, a w większości przypadków – „zapisy” geologiczne. Najbardziej niszczycielskie tsunami w historii wystąpiło w 1497 roku – w Darłowie. Dr. Andrzej Piotrowski z Pomorskiego Oddziału Państwowego Instytutu Geologicznego w Szczecinie przypomina: „ Trzeba podkreślić, że mówimy jedynie o liczbie faktów udokumentowanych geologicznie. (…) Darłówko, położone na brzegu morza, zostało rozmyte. W Darłowie i okolicy zostały uszkodzone budowle i zginęli ludzie. Fala wdarła się daleko w głąb lądu, wynosząc cztery statki morskie.”

Dodał: „Wysokość fali spiętrzonej na skłonie wysoczyzny po wschodniej stronie Darłowa osiągnęła 20 m. Możemy tak stwierdzić, gdyż na takiej wysokości został osadzony jeden ze statków. Przyczyną tsunami w Darłowie było oddalone 500 km na północ trzęsienie ziemi w rejonie jeziora Wener w Szwecji. Siła trzęsienia ziemi była tam nieduża (…). Było ono zbyt słabe, aby bezpośrednio spowodować tsunami. Należy przyjąć, że to słabe trzęsienie wywołało eksplozję metanu uwięzionego w warstwach tworzących dno morza Bałtyckiego.

[ najpewniej było to lawinowe uwolnienie hydratów metanu z dna. M. Dakowski].

Gwałtowne osiadanie dna wywołało tsunami – stosunkowo niewysoką falę, która spiętrzyła się w strefie brzegowej. Eksplozji metanu towarzyszył grzmot, huk, “pomruk niedźwiedzia morskiego” – tak dawniej określano efekty dźwiękowe poprzedzające nadejście fali tsunami .” Zabudowania w Darłówku znikły całkowicie – podobnie, jak okoliczne wsie wokół Darłowa, gdzie fala uszkodziła wiele kamienic i część umocnień Wieprzy. Statki zostały pchnięte przez żywioł aż po kaplicę Św. Gertrudy i drogi na Koszalin.

Katastrofę przedstawia dziś zbiór płaskorzeźb, jakimi udekorowano ambonę w tamtejszym kościele [św. Barbary – należy obejrzeć MD], a także ścienna rzeźba na rynku darłowskim. Potężne trzęsienia ziemi, jakie miały miejsce po ustąpieniu lodowca, pozostawiały ślady w północnej Polsce i Niemczech. W ciągu ostatnich dwunastu tysięcy lat wydarzyło się wiele takich wstrząsów, z których kilka na pewno skutkowało wysoką falą tsunami. Dziś – takie wibracje, jak z września 2004 roku są zbyt słabe, by wywołać eksplozję złóż metanu na dnie Bałtyku. A trzeba powiedzieć, że kratery po wybuchach liczą kilka hektarów! „Takie gwałtowne zjawisko geodynamiczne, jakim jest eksplozja metanu, stwarza niekorzystne warunku geologiczno-inżynierskie dla rurociągu gazowego z Rosji do Niemiec. Problem wymaga jednak szczegółowego rozpoznania na trasie przebiegu gazociągu” – stwierdził uczony.

NAJWIĘKSZE OD CZASÓW ŚW. WOJCIECHA

Największe od ponad tysiąca lat trzęsienie ziemi na terenie Polski wydarzyło się we wtorek, 21 września 2004 roku. Serie wstrząsów odczuły miejscowości na Pomorzu, Warmii, Mazurach, Suwalszczyźnie, Kujawach oraz Podlasiu, a także niektóre z państw ościennych: Obwód Kaliningradzki, Litwa, Białoruś i Czechy.

O 13.06 sejsmografy we wszystkich sześciu polskich obserwatoriach zanotowały pierwszy, kilkusekundowy wstrząs. Ponad dwie godziny później – o 15.35 – pojawiły się jeszcze silniejsze wibracje, następne – trzy minuty później. Wszystkich polskich sejsmologów zaskoczyła niebywała – jak na tą część Europy – siła trzęsienia ziemi. W toku szczegółowych analiz ustalono, iż hipocentra niespotykanych wcześniej zjawisk znajdowały się 25 km pod powierzchnią Ziemi, w okolicach Półwyspu Sambia (Obw. Kaliningradzki), a ich magnituda wynosiła: 5.0 oraz 5.3. Rosyjscy uczeni twierdzili na początku, że przyczyną owych trzęsień mogło być wypłukanie podmorskich pokładów solnych, co owocowało pustkami skalnymi, które w końcu uległy zawaleniu. Nastąpiło przesunięcie skał i w praktyce – wstrząsy. Choć w mediach pojawiły się początkowo spekulacje o sztucznym wywołaniu fal sejsmicznych, to analiza sejsmogramów wykluczyła tą możliwość [?? Bądźmy ostrożniejsi: broń geofizyczna jest testowana i znana. MD].  Powstało prawdopodobieństwo, że owe fale w rzeczywistości oznaczały fazy większego zjawiska i w ciągu kolejnych godzin mogą się powtórzyć. Rzeczywiście – o 17.39 ziemia poruszyła się znów (magnituda-4.0) – tym razem nieodczuwalnie na terenie Polski.

USKOK?

Wkrótce pojawiła się niezwykła wiadomość – ukryty uskok. Dr. Paweł Wiejacz z Zakładu Sejsmologii Instytutu Geofizyki PAN komentuje to w następujący sposób: „Prawdopodobnie przyczyną tego trzęsienia jest aktywny uskok tektoniczny gdzieś w rejonie Kaliningradu. Ta hipoteza wymaga jednak jeszcze sprawdzenia, ale wszystkie dotychczasowe poszlaki wskazują na istnienie dotychczas nieznanego uskoku.” Dodał: „Dysponujemy szczegółowymi danymi z 30 europejskich stacji sejsmicznych, a także z polskich obserwatoriów – w tym stacji w Suwałkach, która była najbliżej miejsca wydarzeń. Ustalono epicentra poszczególnych wstrząsów, które znajdowały się na Półwyspie Sambia. Na podstawie tych danych można wstępnie zlokalizować niewielki fragment tajemniczego uskoku. Potrzebne będą jeszcze dalsze długoletnie badania geologiczne i sejsmiczne tego rejonu.” Tajemniczy – na razie teoretyczny uskok – przebiega dość płytko pod powierzchnią litosfery, ciągnąc się wzdłuż linii Kaliningrad-Suwałki. Niestety – na terenie rosyjskiej enklawy (a nie na Litwie) nie

znajduje się żadna stacja sejsmologiczna, a prowadzenie dotychczasowych badań okazywało się niemożliwe ze względu na strefę zamkniętą, jaką w czasie Z.S.R.R. był Kaliningrad. Jednakże z profilu sejsmicznego na linii Toruń-Suwałki wynikało, że na północ od Suwałk istnieją zaburzenia, mogące  świadczyć o hipotetycznym uskoku tektonicznym. Dr. Andrzej Piotrowski – pracownik Pomorskiego Oddziału Instytutu Geologicznego w Szczecinie – tłumaczy, iż ów uskok mógł zostać uaktywniony przez proces podnoszenia się Skandynawii. Warto tu dodać, że w tym regionie trzęsienia ziemi wydarzały się co sto lat: w Białymstoku – w 1803 roku, w Gołdapi – w 1908 i teraz – w 2004.

Kiedy kolejne ?

====================================

mail:

Darłowo w 1497 roku dopadła fala tsunami. Morska fala wdarła się w głąb lądu. Rokrocznie w Darłowie dla upamiętnienia tego wydarzenia ulicami tego miasta przechodzi procesja błagalno-pokutna. Najtragiczniejszy sztorm w dziejach Darłowa jest uwieczniony na zabytkowej ambonie znajdującej się w tutejszym Kościele Mariackim.

=============================

kroniki spisane przez darłowskich mnichów:

„Sztorm zerwał się w piątek, ósmego dnia po narodzinach Maryi 1497 roku i trwał do późnego wieczora, wywołując powódź. W Darłówku zostało zniszczone całe nabrzeże portowe. Woda wyrzuciła na ląd 4 zacumowane w porcie statki. Prawie wszystkie domy zostały rozmyte i potonęło wszystko bydło. Ucierpiało również Darłowo: w spichlerzach było pełno wody i wiele towarów się zmarnowało, w kościele parafialnym spadła część dachu z wieży, runęło przedbramie bramy Wieprzańskiej, woda przewróciła wiatrak we wsi Krupy. W klasztorze woda stała do wysokości ołtarzy, sad mnichów został zniszczony, a ich piwo i wino było tak zepsute, że ich nie chciał nikt pić”

==================================

Ślady po tsunami odnaleziono w okolicach Darłowa i Darłówka (1497), w Mrzeżynie i Kołobrzegu (1757) oraz w Łebie i Trzebiatowie (1779)

=======================

mail: Krajobraz po tsunami w Indonezji w 2004 r.

Euro w terminie i reaktor w każdej gminie

Euro w terminie i reaktor w każdej gminie

Wojciech Pańszczyca

Pamiętam z czasów rządów PO hasło: „euro w terminie i boisko w każdej gminie”. Wtedy chodziło o mistrzostwa w piłce kopanej i boiska ze sztuczną trawą o wstrętnym zapachu, które Tusk ufundował na swoją pamiątkę ludowi pracującemu miast i wsi. Były to więc – jak mówili złośliwi -piramidy Tuska. Takie piramidy – jaki faraon.

Piramidy Tuska były śmieszne i kosztowne. Kosztowne dla podatnika, bo przecież nie dla Tuska. Piramidy rządu dobrej zmiany mogą natomiast okazać się naprawdę niebezpieczne. „Euro w terminie” oznaczałoby wprowadzenie w Polsce waluty euro. Zwolennikom tego rozwiązania nie życzę, żeby na własnej skórze poznali jego skutki. Zobowiązanie do wprowadzenia euro w Polsce  zostało podpisane już dawno. Nie określono dokładnie terminu tego rozwiązania, ale wisi nad nami jak miecz Damoklesa.  

„Reaktor w każdej gminie” to plan budowy małych reaktorów jądrowych, które miałyby zdaniem autorów tej koncepcji zabezpieczyć nasz kraj przed brakiem energii.

W Polsce w sprawach energetyki jądrowej wiążące decyzje podejmują politycy, którzy są z wykształcenia psychologami, socjologami czy historykami, a nie fizykami czy inżynierami. Zupełnie nie rozumieją i nie mogą zrozumieć zagrożeń tej technologii. Cieszyć się z zastąpienia jednego reaktora licznymi małymi reaktorami to tak jakby cieszyć się z faktu, że groźny zlokalizowany nowotwór rozsiał się po całym organizmie.

Politycy twierdzą, że podejmują swoje decyzje myśląc o losach kraju i losach wielu następnych pokoleń. Obawiam się jednak, że ich myślenie można opisać powiedzeniem przypisywanym Madame de Pompadour, kochance Ludwika XV:„après nous, le déluge”. Po nas choćby potop. W tym przypadku – po wyborach choćby potop. Rozumienie zagrożeń wynikających z zainstalowania w kraju drogiej, niebezpiecznej i wbrew obiegowym opiniom bardzo brudnej technologii całkowicie przekracza  możliwości humanistów. Oczywiste jest, że każda władza ma swoich doradców. Ronald Reagan, średniej klasy aktor wygrał jak pamiętamy „gwiezdne wojny”, bo miał dobrych doradców.

Firmę Westinghouse, którą wybraliśmy bez przetargu poleciła podobno naszym rządzącym słynna Żorżeta. Znana  z tego, że podczas rozmów z dziennikarkami drążyła temat ich sztucznych rzęs. Żorżeta na pewno nie rozumie praw rozpadu i nie widziała nawet z daleka żadnego reaktora. Ale śmiało doradzała naszym władzom nie w kwestii zainstalowania w Polsce amerykańskich fabryk lakieru do paznokci, lecz w kwestii zainstalowania reaktorów jądrowych. Jaka jest Żorżeta każdy widzi. Dlaczego jednak traktowali ją poważnie politycy? Dlaczego w kwestiach energetyki jądrowej nadal najczęściej wypowiadają się entuzjastycznie aktorzy i dziennikarze?  Dlaczego w sprawach pandemii decydował w Polsce ekonomista, który powinien w najlepszym przypadku zarządzać  spółdzielnią pracy chronionej „Zbędny Trud”?

 Fakt, że rządzą nami profesjonalni humaniści to znak czasów.  Я и не знал, что мы были в лапах у гуманистов” (Nie wiedziałem, że trafiliśmy w łapy humanistów) powiedział kiedyś Osip Mandelsztam.  A tak naprawdę rządzą nami humaniści, którzy zostali profesjonalistami w zupełnie obcych im dziedzinach i to tylko de nomine. Absolwent SGH Adam Niedzielski ma być specjalistą w wąskiej dziedzinie wirusologii, a ekonomistka po socjologii na KUL  Anna Moskwa specjalistką od energetyki jądrowej?

Z takimi  specjalistami wygrywa zdrowy rozsądek szarego człowieka. Na współczesne szaleństwo reakcją może być tylko dowcip. Rosjanie mawiają –„Kовчег построен любителем – профессионалы построили Tитаник” (Arkę zbudował amator – profesjonaliści zbudowali Titanic). A oto dowcip rodzimy. Wykładowca uniwersytetu rozmawia z hydraulikiem na temat zarobków. „Jak to możliwe że pan za stukanie młotkiem zarabia więcej niż ja profesor, z doktoratem, z habilitacją, po wyższych studiach?”- mówi wykładowca. „Bo ja, w przeciwieństwie do pana, wiem gdzie trzeba stuknąć”- odpowiada hydraulik. Teraz autentyczna historia. Facet tłumaczy się w kościelnym sądzie metropolitalnym władnym unieważnić jego małżeństwo: „żona zarzuca mi, że jestem humanistą. To nieprawda, przysięgam, ja nie jestem żadnym humanistą, ja jestem zupełnie normalny, ja lubię baby”. 

Tak, być humanistą to nie grzech. Niestety w Polsce i nie tylko w Polsce została naruszona stara dobra zasada: „pilnuj szewcze kopyta”. Pani Żorżeta powinna zapewne być kosmetyczką, a nie politykiem. Mój ulubiony dziennikarz, Rafał Ziemkiewicz dowcipny, inteligentny, wszechstronny, powinien wydawać kolejne znakomite książki. Nie powinien jednak nigdy wypowiadać się na temat energetyki jądrowej.

Energetyka jądrowa to nie jedyny gorący temat.

Od 13 marca trwał protest pracowników stadniny arabów w Janowie Podlaskim występujących przeciwko objęciu funkcji prezesa przez Hannę Sztukę. Sztuka wcześniej była głównym hodowcą w stadninie w Michałowie, gdzie zasłynęła konfliktami z pracownikami.  Z Michałowa została zwolniona dyscyplinarnie, lecz wygrała potem w sądzie pracy. Dotychczasowy prezes Lucjan Cichosz, były senator i poseł PiS, z wykształcenia weterynarz, kierował stadniną od 2020 roku. Zdecydował się odejść z tej funkcji z powodu wieku. Janowska stadnina istnieje od 1817 roku. W PRL kierował nią Andrzej Krzyształowicz, od 2000 roku zaś jego wychowanek Marek Trela zwolniony w lutym 2016 roku. Jego następcą został Marek Skomorowski, który zasłynął stwierdzeniem, że choć nie miał styczności z końmi, jest przekonany że je polubi. Sztuka próbowała objąć funkcję w Janowie siłowo ale przegrała i wraca do Białki. Zamiast niej jako bodajże piątego z kolei prezesa zatrudniono Marcina Oszczapińskiego. Oszczapiński dotychczas związany był ze Stacją Unasieniania Krów w Bydgoszczy. 

Prawdziwych znawców hodowli koni czystej krwi w Polsce nie brakuje. Podobnie jak znawców fizyki jądrowej. Byłoby kogo zapytać o radę. Do kierowania hodowlą arabów jak i energetyką jądrową nie wystarczą jednak właściwe poglądy polityczne i przeświadczenie, że się tę dziedzinę kiedyś pozna, a może nawet i polubi.

O kompetencjach polityków – orędowników energetyki jądrowej | prof. Mirosław Dakowski. 20 minut.

O kompetencjach orędowników energetyki jądrowej | prof. Mirosław Dakowski

21 minut

ATOMOWA CENZURA, CZYLI JAK POLAKOM ODBIERA SIĘ PRAWO GŁOSU. 18 minut

ATOMOWA CENZURA, CZYLI JAK POLAKOM ODBIERA SIĘ PRAWO GŁOSU.

18 minut

St. Krajski

=======================

Posłałem red. Krajskiemu następujące pozycje – nie z lat 90-tych, lecz z drugiej i trzeciej dekady XXI wieku:

O odpadach radioaktywnych z reaktorów w Polsce. To tykająca bomba jądrowa, której zapalnik został starannie schowany.

Niedoszłe energetyczne El Dorado

Poprawna ocena ofiar Czarnobyla: półtora miliona (jak dotąd)

Może jednak uwzględni??

Mirosław Dakowski

O odpadach radioaktywnych z reaktorów w Polsce. To tykająca bomba jądrowa, której zapalnik został starannie schowany.

Gdzie są “bezpieczne mogilniki”?

O odpadach radioaktywnych w Polsce. Decyzje łobuzów i dyletantów. A pewnie też łapowników. To tykająca bomba jądrowa, której zapalnik został przed nami starannie schowany.

Mirosław Dakowski. 22. XII. 2022.

Od kilku dziesięcioleci w Polsce nie tyle decyzje w sprawach energetyki jądrowej, co propaganda na ten temat, zlecana jest niefachowcom. Decyzje istotne podejmowane są chyba daleko i przekazywane „do wykonania”.

Przez jakiś czas w drugim dziesięcioleciu XXI wieku próbą wykonywania formalnie zajmowali się geodeci z zawodu – Aleksander Grad z małżonką. Cytuję z tamtych czasów, już po kompromitacji: „Aleksander Grad złożył dymisję z funkcji prezesa spółki PGE EJ 1, Grad zostanie członkiem Rady Nadzorczej Tauron Polska Energia”. Potem, bezkarnie, bez śledztwa o wyjaśnienie, co zbudowano za użyte nasze 200 [ponad] milionów złotych – przeszli do biznesów prywatnych. Pozatem: Żona niejakiego GRADA [byłego ministra] ma zgarniać kokosy przez 30 lat!

Powtórzę, bo to charakterystyczne dla tematu: W tym czasie na propagandę pro-jądrową wydano i zwinięto ponad 200 000 000 zł, bez żadnych decyzji pozytywnych, merytorycznych.

W tym mniej więcej czasie również pewna pańcia, mówię o pani Trojanowskiej, która nie miała żadnych publikacji z energetyki jądrowej, była „szefową od spraw energetyki jądrowej”, a pieniądze i ułatwienia wystąpień w telewizjach i na konferencjach na propagowanie otrzymywał podszywający się pod profesurę propagandzista [od lat 60-tych zeszłego wieku !! ] Andrzej Strupczewski, który niestrudzenie kłamał – i dalej kłamie. Pisaliśmy o tym wielokrotnie. Skąd się wzięła Hanna Trojanowska? Przed dziesięcioleciem pisałem : Polowanie na profesurę profesora – a poszukiwanie prawdy .

Również w poprzednich dziesięcioleciach za biznes kupowania energetyki jądrowej wziął się niejaki Jacek M, zbieżność nazwisk z kanclerzem Niemiec jest zapewne przypadkowa, więc ją pominę. Otóż ten człowiek wziął ogromne prowizje, komuś obiecując, że przez swoje możliwości w rządzie przepchnie zakup przez Polskę jakiś reaktorów energetycznych. Gdy zaś się okazało się, że we władzach państwa jest skompromitowany jako agent [nieistotne już jakich mocarstw], żalił się swoim [i naszym] znajomym, skąd weźmie pieniądze na oddanie tej prowizji, które już przepuścił [przy wódeczce mówił kumplom, że to 5% od wartości kontraktu…]. No, ale życzliwi opiekunowie z zagranicy uczynili go, pewnie w nagrodę, prezesem jakiegoś banku, chyba się nazywał Solidarność- Rothschild ?

Obecnie w Polsce również jest dużo propagandy, pojawiają się artykuły żurnalistów, którzy najróżniejsze bajeczki podają do wierzenia jako „niewątpliwą prawdę”. Któryś z nich, nie pamiętam czy to był pan Wątróbka, czy Wiech, mówił o tym, że nie powinniśmy się obawiać o pozostające po pracy reaktorów odpady radioaktywne, bo tym zajmą się Panowie z zagranicy.

Ostatnio, w grudniu 2022 roku ujawniono, że narzucany przez bankruta jądrowego z Ameryki, Westinghouse kontrakt na budowę paru elektrowni jądrowych, nie zawiera jednak klauzuli zwrotu i ewentualnie utylizacji wypalonego paliwa przez Amerykanów.

Jednym z kłamstw szerzonych przez propagandystów jest to, że mówią: przecież można w zakładach utylizacji wypalonego paliwa odzyskać znajdujące się w paliwie pierwiastki rozszczepialne jak uran i wszystkie izotopy plutonu, „co rozwiązuje kwestię”.

Jest w tym totalna nieznajomość rzeczy i jednocześnie próba bezczelnego kłamstwa. Mianowicie, po pierwsze w zakładach tego typu jak la Hague we Francji odzyskiwano rzeczywiście pierwiastki rozszczepialne, ale były z tym związane ogromne koszty, oraz wiele spowodowanych przez radioaktywność, śmierci pracowników. To również generuje ogromne koszty. Zakład miał być zamknięty z tych powodów. Podobny zakład istniał też w Japonii, ale również okazał się tak niebezpiecznym, jak i niezwykle drogim w użytkowaniu.

Natomiast najważniejsze w tym jest to że to były zakłady tylko do wydzielenia, odzyskania części pierwiastków rozszczepialnych, właśnie jak uran i pluton.

[The non-recyclable part of the radioactive waste is eventually sent back to the user nation.]

Natomiast pozostaje cała masa fragmentów rozszczepienia [ponad 90% rozpadów w zużytym paliwie], która z powodu swojej radioaktywności będzie wydzielała ciepło, a również jeszcze groźniejsze promieniowania alfa i gamma, trwające niektóre przez dziesiątki lat, inne przez dziesiątki tysięcy lat [jak pluton-239, czas połowicznego rozpadu to 24 tysiące lat].

Otóż nigdzie na świecie nie ma składowisk, w których wysoko promieniotwórcze izotopy mogłoby być bezpiecznie składowane przez najbliższe 10 lat czy 50 000 lat !! Przeczytałem teraz, szukając materiałów do tego artykułu, informacje w jakiejś prasie pseudo-naukowej w Polsce, że – jakżeż – w Stanach Zjednoczonych jest Waste Isolation Pilot Plant, we wnętrzu skał granitowych miejsce składowania „odpadów radioaktywnych bezpieczne, do którego przywożą w beczkach odpady radioaktywne, są tam starannnie sprawdzane i składowane” – właśnie we wnętrzu masywu granitowego. Byłem poruszony.

Dopiero na koniec tego pochwalnego artykułów zauważyłem, że dotyczy to bardzo nisko aktywnych czyli nisko skażonych elementów jak jakieś rękawiczki, szpitalne tampony, fartuchy osób, które mogły otrzeć się o promieniotwórcze izotopy i podobne elementy. Są to elementy nie wymagające chłodzenia czyli bardzo nisko aktywne. Pozostałości po paliwie jądrowym są miliony a może nawet miliardy razy bardziej aktywne i one wymagają stałego chłodzenia przez najbliższe tysiące lat.

=================================

A sowieci wiedzieli lepie, oni niczego się nie boją:

Potworną katastrofą składowiska odpadów radioaktywnych, ukrywaną nawet przed rosyjskimi fizykami jądrowymi, był wybuch [termiczny, nie jądrowy !!], w Kisztym w kombinacie Majak [na Uralu]. 29 września 1957 r. wybuchły zbiorniki z radioaktywnymi odpadami. Siła wybuchu odpowiadała 70-100 tonom trotylu. Chmura radioaktywna objęła Czelabińsk, obwód swierdłowski i tiumeński. Promieniowanie osiadło na powierzchnia 20 tys km2, 5000 ludzi dostało dawkę powyżej 100 rentgenów. [To dane sowieckie, znacznie zaniżone].

=========================

Koncern Westinghouse, który stara się nam w Polsce wepchnąć swoje reaktory, których nikt na świecie praktycznie nie kupuje, ma jednak orędowniczkę w postaci takiej pani Żorżety, która po zwinięciu majątku trzech kolejnych mężów stała się na starość damą i dyplomatką. Parę lat temu była ambasadorem Stanów Zjednoczonych w Polsce, i z wielką nieudolnością i bezczelnością narzucała premierowi, rządowi między innymi konieczność zakupienia od jej kolegów z Westinghouse reaktorów jądrowych.

Okazuje się że gadania takiej pańci, w dziedzinie nauk ścisłych i logiki, totalnej idiotki, zostały przez władze w Polsce poważnie wzięte pod uwagę! Ostatnio podobno już został parafowany czy nawet podpisany kontrakt. Jednak, jak dowiedzieliśmy się z przerażeniem, nie ma tam klauzul o odbiorze wypalonego paliwa przez kontrahenta amerykańskiego.

Wskazuje to, że po stronie polskiej tą sprawą zajmują się tylko dyletanci, socjologowie, politycy i podobne nieuctwo. Głosy i wskazania uczonych są ignorowane.

Powtarzam więc z uporem;

Na świecie w roku 2022 nie ma [jeszcze??] ani jednego składowiska na elementy wysokoaktywne, czyli na wypalone paliwo z reaktorów, które by zapewniało bezpieczeństwo na lat kilkadziesiąt, nie mówiąc już o bezpieczeństwie i zapewnieniu energii do chłodzenia tych elementów na przestrzeni lat kilkuset. Czy warto wspominać, podkreślać, przypominać, że konieczne byłoby zapewnienie takiego bezpieczeństwa co najmniej na parę tysięcy lat? Dziś znalazłem następujące zdanie: „Finlandia jest pierwszym i jedynym krajem na świecie, który rozpoczął budowę stałego składowiska odpadów radioaktywnych na swoim terenie”. https://biznesalert.pl/finlandia-biznes-magazynowanie-odpadow-radioaktywnych/

Czy więc Polska skazana jest na naśladowanie tylu nieszczęsnych krajów, które nie wiedzą, co zrobić z piekielnie promieniującym wypalonym paliwem? Przecież w Fukushima jednym z najtrudniejszych problemów po katastrofie z 11 marca 2011 było i dalej jest – stopienie się [meltdown] zużytych prętów paliwowych MOX, składowanych „tymczasowo” na piętrze budynku reaktora nr 4.

Co chcecie zrobić, idioci, z gorącym kartoflem, tfu, gorącym tak termicznie, jak i jądrowo, rdzeniem?? Rdzeniami !!??!!

Jakoś to będzie” ???

================

Przed 11 laty pisałem: Gdzie, jak i za ile będzie składowane paliwo?

            O tym, gdzie, jak i za ile będzie składowane wypalone paliwo, ile realnie kosztować będzie zabezpieczenie na wieczne czasy zużytego reaktora, zwolennicy koncepcji jądrowej nie wspominają. Nieznany mi jest sposób uwzględniania kosztów śmierci dziesiątków tysięcy górników rud uranowych i pracowników zakładów wzbogacania uranu i oczyszczania plutonu. A koszty chorób? W analizie takiej muszą pozatem być jawnie uwzględniane tak koszty inwestycyjne, eksploatacyjne, jak i realne koszty paliwa. Tylko takie ‘uogólnione koszty’ można i należy porównywać z kosztami produkcji energii z różnych źródeł kopalnych, z energii odnawialnych, czy też z kosztami zwiększenia potencjału energetycznego poprzez poszanowanie energii.

==================

Dotąd nie wyciągnięto żądnych wniosków…

O modnych pseudo-ekspertach „od wszystkiego”, co należy nagłośnić.

Pseudoekspert od „zielonej energii” twierdzi, że „ruscy kradli w Szwecji fotoradary, żeby włożyć je w swoje drony”

==============================

[Umieszczam ten, może trochę jedynie złośliwy, lecz realistyczny felieton – jakby po znajomości, bo ten sam pan Jakub Wiech wybiega w mediach również za specjalistę od energetyki jądrowej [tej taniej, sprawdzonej i bezpiecznej]. Poziom i wszechstronność jego intelektu [rozwielitki chyba się nie obrażą?], przypomina mi jego sponsora i „naszego” zarządzającego decydenta –z zawodu chyba „polityka”? – wicepremiera Jacka Sasina. Również wiedza o energetyce jądrowej i ekonomice jest na porównywalnym poziomie.Porównywalnym również z amerykańską “ekspert” – Żorżetą. Mirosław Dakowski.]

===========================

 Zdzisław Markowski 6.11.2022 https://prawy.pl/122790-pseudoekspert-od-zielonej-energii-twierdzi-ze-ruscy-kradli-w-szwecji-fotoradary-zeby-wlozyc-je-w-swoje-drony-felieton/

Jakub Wiech to typowy pseudo-ekspert naszych czasów. To taki „ekspert” na którego nie zasługujemy. Szczególnie za ciężkie pieniądze z naszych podatków, którymi takich ekspertów się futruje. W każdym razie nic nie umie, na niczym się nie zna, ale bryluje na salonach. W tym także na salonach medialnych. Dostał robotę nie tylko na portalu energetyka24.com, ale także na defence24.pl. Ma więc gdzie się błaźnić. Zajmuje się więc „zieloną energią”, „ekologią” i „obronnością”.

I teraz właśnie ogłosił, że… Ruscy kradną w Szwecji fotoradary, żeby je wykorzystywać w swoich dronach…

Błazenady ciąg dalszy

 Mamy w Polsce polityków, którzy mówią w sześciu językach i w żadnym nie mają nic sensownego do powiedzenia, a których zniknięcie z tego ziemskiego łez padołu mogłoby nam Polakom tylko pomóc, lekarzy usilnie przez kilka lat broniących wirusa przed pacjentami, generałów namawiających do uderzenia naszej rozbrojonej armii na Kaliningrad, a już w marcu twierdzących, że „Ruscy mają amunicji na trzy dni”. Mamy wreszcie całą watahę pseudo-ekspertów od energii, ze szczególnym uwzględnieniem tej zielonej. I właśnie do tej ostatniej grupy zalicza się Jakub Wiech. Facet jest tak często cytowany i prezentowany w mediach, że zaczynam się obawiać, że zaraz wyskoczy mi z lodówki ze swoimi mądrościami.

 Fantastyczny wpis „eksperta”

 „W Szwecji skradziono w ostatnich tygodniach ok. 150 fotoradarów. Istnieje spora szansa, że kradną je Rosjanie – pozyskując w ten sposób części do dronów. Chodzi konkretnie o używane w radarach cyfrowe lustrzanki Canon. Sprzęt taki został znaleziony w rosyjskich dronach”. (PAP)

9:59 PM · 21 paź 2022·Twitter for iPhone – napisał na swoim twitterze Jakub Wiech. Kto chce może tę mądrość sam sobie przeczytać na jego twitterze:

 Pytanie brzmi, czy on tylko zacytował jakiś wpis Polskiej Agencji Prasowej, czy może w pełni tę opinię podziela. Sam wpis z wielu przyczyn jest nieprawdopodobnie kretyński i pokazuje upadek Polskiej Agencji Prasowej (PAP). Jednak żaden rozsądny człowiek nie wziąłby tego kretynizmu na serio. Z kilku powodów – otóż gdyby Rosja potrzebowała owe 150 aparatów cyfrowych, to wystarczyłoby, żeby rosyjska policja przeszła się po rozmaitych organizacjach obrony praw człowieka w Moskwie i Petersburgu (często i gęsto finansowanych z innych krajów) i dokonała rekwizycji sprzętu „używanego na szkodę państwa rosyjskiego”. I tyle. Jeszcze lepszy efekt byłby, gdyby ogłoszono zbiórkę takich aparatów. W kilkunastomilionowej (nie licząc gastarbeiterów z całej Azji) Moskwie setki, jak nie tysiące ludzi oddałoby swoje aparaty z pobudek patriotycznych, a gdyby w zamian były jakieś inne gratyfikacje to byłyby to dziesiątki tysięcy ofiarodawców. Zwłaszcza, że mówimy o bardzo bogatym mieście, gdzie jest więcej luksusowych mercedesów, niż w Monachium.
 Cóż musimy sobie jawnie powiedzieć – Jakub Wiech ma potencjał intelektualny rozwielitki pchłowatej i jest „ekspertem” na którego nie zasługujemy. O „dziennikarzach” z Polskiej Agencji Prasowej, którzy wymodzili taki wpis nic już nie wspomnę. Litościwie opuszczając nań zasłonę milczenia.

Niedoszłe energetyczne El Dorado

Wokół kosztów Energetyki Jądrowej

Mirosław Dakowski, maj 2011

Wieloznaczność pojęcia KOSZTY

Gdy kupujemy jaja czy jabłka na targu, wybieramy: towar powinien wyglądać jak świeży, kobiecie sprzedającej powinno dobrze patrzeć z oczu, najlepiej – powinna nam być znana choć od miesięcy. Wtedy wybieramy towar tańszy i płacimy od razu. Uczenie nazywa się to OVN (OVer Night).

Ja mam zwyczaj dodawać przekornie: Kupiłem taniej i lepszy produkt. Często jest to prawdą. Tak naturalne reguły stosują się jednak tylko do prostych zakupów.

            Gdy młodzi (lub względnie młodzi) chcą kupić dom – w obecnych czasach zwykle muszą rozejrzeć się za kredytem. Czyli – kupić najpierw pieniądze, za przyszłe zobowiązania. Tu już powyższe kryteria są trudne do spełnienia. Sprzedawca pieniędzy to zwykle anonimowy BANK, warunki, jakie stawia, są zwykle dla normalnego człowieka mało zrozumiałe, część z nich (najważniejsza!) jest ukryta w postaci t.zw. fine print (drobny druczkiem). Raty, zmienne stopy, stopy wymiany, czy jakieś spekulacje na giełdzie określają ostateczny koszt zakupu naszego domu. Jest on zwykle znacznie, często wielokrotnie wyższy, niż przy zakupie za gotówkę. A kupujemy od rekino-podobnego, anonimowego banku, lub „od państwa”, cokolwiek by to ostatecznie znaczyło.

„Nietrafione inwestycje”

            Gdy w swojej bezgranicznej bezczelności „tamci” (zwani eufemistycznie „finansistami”) się przeliczą, to padają nie tylko wielkie sieci przedsiębiorstw pożyczkowych  (np. Fannie Mae and Freddie Mac), lecz i miliony kredytobiorców, czyli ludzi:

Wynagrodzenie rabusia: 400 mln dol. : „…Podczas zeznań przed komisją Kongresu, jeden z większych złodziei – szef upadłego banku inwestycyjnego Lehman Brothers, Richard Fuld Jr, przyznał, że otrzymał z firmy w ramach wynagrodzenia za pracę 400 mln dol. I pieniądze te może zachować dla siebie, mimo że doprowadził do bankructwa bank, a do ruiny miliony ludzi!…”

Padają też setki banków realizując przy tym zyski prezesów i rad nadzorczych. A mózgi tego rabunku np. Alan Greenspan (ponoć z Bełżca) i później Ben Shalom Bernanke – inkasują swoje potwornej wysokości prowizje i „przepraszają za nieudane inwestycje”. Miliony ludzi tracą dorobek życia.

Pojęcie „ceny” czegokolwiek traci w tej sytuacji sens.

Dochodzimy do transakcji zawieranych między konsorcjami banków, a np. rządami państw. Są jeszcze bardziej niejasne i zagmatwane. Przypomnę w charakterze ilustracji, że na początku lat 90-tych dług po PRL-u, po epoce Gierka, który jednak kazano nam spłacać, wynosił 23 miliardy dolarów. Niedługo narósł do 42 miliardów ówczesnych dolarów. O absurdach, których my, zwykli płatnicy, nie rozumieliśmy i nie rozumiemy, świadczą m.inn. następujące fakty: Papiery dłużne po-PRL-owskie chodziły na światowych rynkach wtórnych w cenie 11-16 % ich wartości nominalnej (por. FOZZ). Komuś się ten handel opłacił. Potem wielomiliardowe pakiety długów „skonsolidowano” (używano były też inne słowa-wytrychy), obniżono dwukrotnie (czyli do połowy!!), a banki i państwa, które „Gierkowi” pożyczały i tak miały ogromne zyski.

            Podobnie jest teraz z „bankructwem” Islandii, Hiszpanii czy Grecji w UE.

            Dla przykładu z dziedziny EJ: w USA dla ożywienia zamówień na elektrownie jądrowe rząd dawał gwarancje kredytowe (przejmował więc ryzyko – ale na barki obywateli). Pozwolił również, by urzędy regulujące ceny zgodziły się na nakładanie zwiększonych opłat na konsumentów. Powstał paradoks: „tańsza energetyka jądrowa –wyższe ceny energii elektrycznej”.

Olkiluoto i Flamanville

[Poniższe, zaznaczone italikiem analizy i rozumowania wzięte są z pracy: Steve Thomas Ekonomika energetyki jądrowej, odnośnik na dole artykułu *)  ]

Te dwie elektrownie są szczególnie istotne, ponieważ stanowią jedyne obiekty generacji III+, które pozwoliły na zebranie już pewnych do­świadczeń – chociaż jest to doświadczenie jedy­nie w zakresie budowy, a nie eksploatacji.

Olkiluoto

Fińskie zamówienie na Olkiluoto 3 przemysł jądrowy postrzegał jako szczególnie ważne, po­nieważ zdawało się przeczyć znanej prawdzie, że liberalizacji rynków nie da się pogodzić z za­mówieniami na siłownie atomowe. Złożone 3 grudnia 2003 roku zlecenie na budowę reaktora Olkiluoto 3 było pierwszym zamówieniem w Eu­ropie Zachodniej i Ameryce Północnej od czasu realizacji obiektu Civaux 2 we Francji (1993) oraz pierwszym zamówieniem na reaktor generacji III/III+ pochodzącym spoza regionu Pacyfiku. Od 1992 roku fiński sektor jądrowy starał się uzyskać zgodę parlamentu na piątą instalację w kraju. Pro­jekt uzyskał ostatecznie akceptację w 2002 roku i bardzo ożywił całą branżę, a zwłaszcza koncern Areva NP. Przedstawiciele sektora zakładali, że obiekt ten będzie po ukończeniu instalacją poka­zową i źródłem referencji dla potencjalnych przy­szłych nabywców reaktorów EPR.

Finlandia jest częścią nordyckiego rynku energetycznego, obejmującego także Norwegię, Szwecję i Danię. Region ten uważa się powszech­nie za najbardziej konkurencyjny rynek energii na świecie. Finlandia cieszy się także dobrą opi­nią jako kraj eksploatujący już na swoim teryto­rium cztery reaktory, więc pojawiły się wielkie na­dzieje znalezienia odpowiedzi na liczne pytania związane z “renesansem energetyki jądrowej”. Jeżeli jednak przyjrzymy się tej transakcji bliżej, okaże się, że zawiera ona kilka elementów, które dowodzą, że nie została zawarta na warunkach reprezentatywnych dla pozostałych rynków.

Podana w 2004 roku cena kontraktowa Olkiluoto 3 wynosiła 3 mld EUR za elektrownię o mocy 1 600 MW. Następnie w publikacjach pojawiały się kwo­ty 3,2 mld oraz 3,3 mld EUR, Fiński organ dozoru jądrowego STIJK zatwierdził plany bezpieczeństwa obiektu w marcu 2005 roku, a w sierpniu 2005 roz­poczęto pierwsze istotne prace budowlane. W cza­sie gdy podpisywano kontrakt, jego cena stanowiła równowartość ok. 3,6-4 mld USD (w zależności od przyjętej wartości kontraktu), albo w przeliczeniu ok. 2250-2475 USD/kW (przy kursie 1 EUR= 1,2 USD). Koszt ten obejmował finansowanie projektu oraz dwa rdzenie reaktora; bez uwzględnienia odsetek kapitałowych i uwarunkowanych inflacją wzrostów cen (mówi się również o cenie “Overnight”) koszty za kilowatogodzinę byłyby zatem trochę niższe, chociaż koszty finansowe – o czym poniżej – przy bardzo ni­skim oprocentowaniu kredytu (2,6%) były niskie.

Chociaż opublikowane koszty znacznie prze­wyższały docelową wartość dla branży, podawaną jeszcze kilka lat wcześniej (1 000 USD/kW), krytycy i tak postrzegali je jako próbę przyciągnięcia klien­tów atrakcyjną ceną. Areva NP próbowała namówić EDF oraz przedsiębiorstwa niemieckie od końca lat 90. XX wieku do złożenia zamówienia na EPR i istniały obawy, że w przypadku nieotrzymania w miarę szybko żadnego zlecenia zacznie tracić kluczowych pracowników, a sama konstrukcja stanie się przestarzała. Areva NP potrzebowała także swoistego “okna wystawowego” dla technolo­gii EPR, a Olkiluoto 3 mogłoby posłużyć jako źródło referencji przy kolejnych zamówieniach. Dodat­kową zachętą było to, że na życzenie klienta Areva zaoferowała projekt “pod klucz”, z gwarancją stałej ceny końcowej, a także wzięła na siebie odpowie­dzialność za zarządzanie budową oraz za obiekty towarzyszące, czyli znacznie większy zakres prac niż tylko dostarczenie “części jądrowej” obiektu. Były to zadania, w których realizacji Areva nie miała wprawy. W przypadku 58 reaktorów PWR dostar­czonych przez poprzednika Arevy NP (Framatome) do Francji oraz na rynki zagraniczne (m.in. do Chin i RPA) tymi pracami i usługami zajmował się EDF.

Jak wynika z innych źródeł, projekt Olkilu­oto borykał się z poważnymi trudnościami od rozpoczęcia budowy [por. Nabici w REAKTOR (Finowie) ]. W marcu 2009 roku przy­znano, że ma on co najmniej trzy lata opóźnienia i przekroczył planowane koszty o 1,7 mld EUR. W sierpniu 2009 roku Areva NP ujawniła, że sza­cunkowe koszty osiągnęły poziom 5,3 mld EUR, co przy kursie wymiany 1 EUR=l,35 USD ozna­czałoby w przeliczeniu 4 500 USD/kW.

Kontrakt stał się także przedmiotem zażartego sporu mię­dzy Arevą NP i fińskim klientem, Teollisuuden Voitna Oy. Areva NP domaga się odszkodowania w wysokości ok. 1 mld EUR za rzekome błędy TVO, które z kolei – w kontr-pozwie z 29 stycznia 2009 roku – żąda od Arevy 2,4 mld EUR za opóź­nienia w realizacji projektu.

Nie wydaje się prawdopodobne, żeby udało się rozwiązać wszystkie problemy, które doprowadzi­ły do opóźnień i przekroczenia budżetu. Ostatecz­ny koszt projektu będzie znacznie wyższy niż pla­nowano. Rezultatem pozwu i kontr-pozwu Arevy i TVO będzie ustalenie – w ramach arbitrażu – jaka część nadwyżki kosztów przypadnie na daną fir­mę. Niezależnie od tego jest jednak jasne, że oba­wy inwestora co do kosztów i perspektyw ukończe­nia obiektu są w dalszym ciągu uzasadnione.

Flamanville

EDF zamówił ostatecznie reaktor EPR w stycz­niu 2007 roku. Ustalono, że nowy obiekt zostanie umieszczony w wykorzystywanej już przez EDF lokalizacji – Flamanville. Moc reaktora zwiększo­no do 1 630 MW, a prace rozpoczęto w grudniu 2007 roku. W maju 2006 EDF ocenił koszt pro­jektu na 3,3 mld EUR. Według ówczesnego kur­su (1 EUR=1,28 USD) stanowiło to równowartość 2590 USD/kW. Koszt ten nie obejmował jednak pierwszego załadunku paliwa, więc łączne koszty OVN były trochę wyższe. Kalkulacja nie obejmo­wała także kosztów finansowych.

EDF nie zdecydował się na projekt “pod klucz” obejmujący obiekty towarzyszące i postanowił sam zarządzać podwykonawcami – np. w zakresie dostawy turbogeneratora. Nie wiadomo, w jakim stopniu wpłynęły na tę decyzję złe doświadczenia z Olkiluoto, a w jakim potrzeba podtrzymywania własnego potencjału i umiejętności.

W maju 2008 roku francuski urząd dozoru jądrowego zarządził tymczasowe wstrzymanie prac z powodu problemów z jakością wylewa­nej betonowej płyty fundamentowej obudo­wy bezpieczeństwa. W związku z tym Areva skorygowała swoje prognozy i stwierdziła, że obiekt zostanie ukończony w 2013 roku (czyli z rocznym opóźnieniem). Jednak w listopa­dzie 2008 roku EDF oświadczył, że opóźnienie jest do nadrobienia, a budowa zostanie ukoń­czona w pierwotnym terminie (2012). EDF przyznał także, że prognozowany koszt budowy Flamanville wzrósł z 3,3 do 4 mld EUR. Suma ta stanowiła wtedy w przeliczeniu (po kursie l EUR= 1,33 USD) równowartość 3 265 USD/kW, czyli zdecydowanie więcej niż w przypadku ceny kontraktowej na Olkiluoto (wg. pewnej wersji oficjalnych danych), ale znacznie poniżej poziomu cen w Stanach Zjednoczo­nych oraz rzeczywistych kosztów fińskiego obiektu. Ponadto związki zawodowe pracow­ników zatrudnionych w projekcie twierdziły, że budowa Flamanville ma co najmniej dwuletnie opóźnienie. Przedstawiciel Arevy sugerował, że koszt instalacji EPR wyniesie przynajmniej 4,5 mld EUR, chociaż nie wspomniał, czy cho­dzi o koszty OVN.

Stany Zjednoczone

Dużo najnowszych prognoz kosztorysowych przed­siębiorstw nadeszło ze Stanów Zjednoczonych. Szacun­ki te mogą okazać się bardziej wiarygodne niż szacunki z innych krajów, ponieważ przedsiębiorstwa w USA muszą przedłożyć wiarygodne wyliczenia, aby uzyskać gwarancje kredytowe. Powinny także udokumentować  koszty (które będą ponosić) stanowym urzędom regu­lacji. Do szacunków amerykańskich można już także dodać dane z trzech rozstrzygniętych przetargów oraz doświadczenia z Olkiluoto i Flamanville.

Tabela : Koszty budowy elektrowni jądrowych w USA

ObiektTechnologia Szacunkowy koszt (w mld USD) Szacunkowy koszt w USD/kW
Bellefonte 3, 4AP 10005/6-10/4*2 500-4 600
Lee l, 2AP 100011*4900
Vogtle 3/ 4AP 10009,94190
Summer 2/ 3AP 1000H/54900
Levy l/ 2AP 1000145900
Turkey Point 6, 7AP 100015-183100-4500
South Texas 3, 4ABWR176500
Grand GulfESBWR10+6 600+
River BendESBWR10+6600+
Bell BendEPR13-158 100-10 000
FermiESBWR106600+

*) te szacunki to „koszty OVN”, czyli over night, czyli tak, jakbyśmy wyjęli portmonetkę i zapłacili. Pozostałe zawierają koszty odsetek

————

W tabeli zestawiono najnowsze szacunki kosz­tów budowy elektrowni jądrowych w USA. Z tabeli tej wynika kilka spostrzeżeń. Pierwsze jest takie, że większość szacunków – zwłaszcza tych najlepiej do­pracowanych – dotyczy konstrukcji AP 1000. Razem z ABWR są to jedyne dwie konstrukcje, które mają za sobą procedurę dopuszczeniową NRC (chociaż obie są teraz ponownie oceniane) – i łatwiej jest oszacować koszty budowy, ponieważ konstrukcja jest zbliżona do ostatecznej. Trudno jednak wyciągnąć jednoznaczne wnioski na podstawie tej tabeli – poza takim, że obecne szacunki okazują się co najmniej cztery razy wyższe niż koszty podawane przez branżę jądrową (1000 USD/ kW) jeszcze pod koniec lat 90. ubiegłego wieku oraz że pod koniec 2009 roku koszty nie przestawały rosnąć. Podstawa podanych kosztów jest zróżnicowana: nie­które obejmują finansowanie, a inne koszty przesyłu, bezpośrednie porównania nie są więc wiarygodne.

Podsumowanie

Jest oczywiste, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat koszty budowy nowych elektrowni jądrowych wzrosły kilkukrotnie – prawdopodobnie ponad pięciokrotnie – i nie widać żadnych oznak spowol­nienia tempa tego wzrostu. Doświadczenia z przeszło­ści dowodzą, że wszędzie tam, gdzie ustalono rze­czywiste koszty budowy, okazywały się one znacznie wyższe niż ich szacunki. Natomiast większą trudność sprawia określenie, czy bieżące szacunki są faktycznie znacząco wyższe od kosztów rzeczywistych, a jak tak, to dlaczego szacowane koszty wzrosły aż w takim stopniu.

Najnowsza brytyjska elektrownia jądrowa, Sizewell B, która nie przeżywała istotnych trudności podczas budowy, kosztowała ok. 3 mld. GBP, co pokrywało się z ówczesnymi szacunkami i odpowiadało także kosztom elektrowni amerykańskich, ukończonych w latach 90. Być może konstruktorzy zakładali, że nowe elektrownie – pozbawione “bagażu”, którego zastosowanie stało się konieczne w reaktorach, aby sprostać wymogom bezpieczeństwa po awariach w Three Mile Island i w Czarnobylu – będą mogły spełnić te wymogi dzięki znacznie prostszym kon­strukcjom (tańszym i sku­teczniejszym). Możliwe, że takie postrzeganie proble­mu okazało się iluzją, a kon­strukcje nie stały się wcale mniej skomplikowane. Wydaje się, że konieczność zapewnienia ochrony przed skutkami uderzenia sa­molotu również okazała się bardziej uciążliwa, niż przewidywała branża jądrowa.

Koszt l 000 USD/kW także nie był prawdopo­dobnie wynikiem procesu “oddolnego” (przyjmu­jącego za podstawę opracowania projektowe ), lecz “odgórnego” (czyli rozważań, że takiego właśnie kosztu potrzeba, żeby zapewnić energetyce jądro­wej konkurencyjność). Krótko mówiąc, cena l 000 USD/kW była narzuconym z góry celem, pozba­wionym podstaw technicznych.

Realistyczna ocena kosztów dla ewentualnej EJ w Polsce

            Obecnie reaktory mają moce rzędu 1 600 MW. Do szacunkowych porównań kosztów przyjmę koszt w przeliczeniu na 1 kW mocy elektrycznej z EJ.

W materiałach propagandowych lobbystów EJ jeszcze niedawno pisało się (i „udowadniało” na naukawych, propagandowych  konferencjach), że koszt 1 kW do się ograniczyć do 1 tys. $. Gdy jednak przystąpiono do trochę poważniejszych rozmów, mówiono o 1.2 tys. $/kW.

            Przed Fukushima propagandyści w Polsce przekonywali „rząd” że elektrownia z czterech reaktorów po 1600 MW może kosztować 32 miliardy złotych, tj. ok. 10 mld $. Dałoby to koszt znormalizowany do 1 kW: ok. 1600 $/kW.

            Z tej „najnowszej” generacji reaktorów (zaprojektowanych  jednak przed dwoma dziesięcioleciami) zwanej zachęcająco  „3+”  w Europie budowane są jedynie dwa reaktory: Flamanville we Francji (zamówienie z 2007 roku) i  Olkiluoto w Finlandii. W maju 2006 EDF (Electricité do France) ocenił koszt uruchomienia projektu na 3.3 mld. EUR. Stanowiło to wtedy równowartość 2 600 USD/kW. Jednak jak zwykle przy budowie EJ, koszt wzrósł . W 2008 EDF szacowało go na ok. 4 mld. EUR, co wynosiło równowartość 3265 USD/kW (odnośniki i przeliczniki w dobrej, powyżej cytowanej źródłowej pracy „Ekonomika energetyki jądrowej . Aktualizacja” Steve Thomasa).

Koszty EJ w USA podane są w powyższej Tabeli. Są one bardziej wiarygodne, niż podawane w innych częściach świata, bo w USA przedsiębiorstwa muszą przedstawiać wiarygodne wyliczenia, aby uzyskać gwarancje kredytowe.

Rozrzuty kosztów są ogromne: od jednego do dziesięciu.

Nie uwzględniają kosztów składowania wypalonego paliwa z prostej przyczyny: NIGDZIE na świecie nie ma składowisk ostatecznych. Są więc one niewyobrażalnie drogie. Jedyny wyjątek, to składowisko w Finlandii, ale jest ono małe i jego bezawaryjne użytkowanie przez najbliższe 100 tysięcy lat budzi duże, coraz większe wątpliwości.

Co można odpowiedzieć na argument, że ”może inwestycja jest droga, ale .. prąd potem będzie tani..”. Jak widać z powyższych analiz, koszty kredytów, ryzyka, składowisk przyszłościowych, przeróbki paliwa i usuwania starych, silnie radioaktywnych elektrowni nie są jawnie uwzględniane w ocenach kosztów. Więc przerzucane są w ceny „prądu”, czyli na użytkowników. Obecnych i przyszłych. Nie widać żadnych przesłanek, by przy tak ustanowionych wkładach kapitałowych ceny energii elektrycznej dla użytkownika były niewielkie.

Konkluzje proste

Koszty EJ przez ostatnie pół wieku systematycznie i znacznie rosną.

Nie ma w EJ „efektu skali”, czyli zmniejszania kosztów jednostek ze wzrostem urządzeń.

Koszty najdroższej dotąd odmiany energetyki odnawialnej – słonecznej fotowoltaiki (PV) obniżają się tak szybko, że nawet one stały się już  porównywalne z kosztami EJ.

Nowe zabezpieczenia i uwarunkowania EJ po FUKUSHIMA  koleiny raz podniosą koszty EJ o 30-40 %.

CODA

Największe przedsiębiorstwa energetyczne w Polsce mają zdolności kredytowe ok. 16-17 miliardów zł (ok. 5 mld $) (wg. prof. Władysława Mielczarskiego, np. Zielone Wiadomości, kwiecień 2011 Program energetyki jądrowej to ślepa uliczka dla polskiej gospodarki ).

Budowa elektrowni jądrowych, wspomnianych przez związanych z rządem propagatorów EJ, ma objąć cztery elektrownie po cztery reaktory po 1 600 MW każdy. Razem (docelowo??) 16 reaktorów.  Czyli 25 GW mocy podstawowej, nie nadającej się do regulacji. Byłaby to więc katastrofa energetyki od strony podażowej.

Prof. Mielczarski, za informacjami płynącymi z ministerstwa gospodarki, ocenia koszt pierwszej elektrowni na 40 mld złotych, t.j. na poniżej 1 600 $/kW. Jak wykazaliśmy powyżej, jest to koszt co najmniej dwukrotnie niedoszacowany.

Nawet taki kosztorys w sposób oczywisty jest nierealizowalny z pieniędzy i kredytów dostępnych dla polskich firm energetycznych, polskiej gospodarki.

Zobaczmy jednak, jedynie jako ćwiczenie wyobraźni i umysłu, dalsze konsekwencje finansowania „najtańszej energetyki” dla Polski.

Jeśli za realną miarę kosztów weźmiemy stan finansowy reaktorów EPR (tych „na trzy plus”…) w Europie w budowie, to koszty te mieszczą się w widełkach między 3.3 k$/kW a 4.5 k$/kW. [Pamiętajmy, że w USA dochodzą jednak do 10 k$/kW ].

Przeliczmy to, dla uzmysłowienia sobie skali i wagi sprawy, na jedną elektrownię oraz na projektowane cztery.

Jedna: co najmniej      6.4 GW * 3.3 k$/kW = 21 Mld $ = 60 Mld zł

A góra widełek:           6.4 GW * 4.5 k$/kW =  29 Mld $ = 90 Mld zł

Pomnóżmy to przez cztery, bo jak wspominał nasz UKOCHANY PRZYWÓDCA, w planach ma 4 elektrownie:

Jest to między 240 miliardów złotych  a 360 miliardów złotych 

Jeśli uwzględnimy spodziewane podwyżki „po FUKUSHIMA” rzędu 40%, to zapłacić mamy:

Od 336 miliardów złotych, a góra widełek  to 500 miliardów złotych.

Są to liczby niewyobrażalne nie tylko dla laika (mgr. historii, socjologii itp.) ale i dla inżynierów, fizyków , matematyków. Przy tak astronomicznych sumach niezbędne są gwarancje rządowe, co ewidentnie sprawi, że owe koszty poniesiemy my, nasze wnuki i prawnuki.

Czy mają może Państwo w portmonetce taką sumę, by zapłacić na warunkach OVN, czyli jak tej „babie z jajami” z początku artykułu?

Profesor Mielczarski i inni rozsądni energetycy wnioskują z takich i podobnych zestawień liczb, że Polska sobie EJ nie sprawi. Jest Pan optymistą, Profesorze. Miałby Pan rację, gdyby o losie gospodarki decydowali Polacy.

Dlatego na początku artykułu umieściłem rozdział „Nietrafione inwestycje”, jakby czego innego dotyczący.

Otóż komiwojażerowie EJ z USA i Francji mogą użyć „argumentu nie do odrzucenia”: [dodaję w 2021: Była taka, Żorżeta.. ]

My u was będziemy budować elektrownie jądrowe. Jeśli zbudujemy, będziemy mogli eksportować energię elektryczną na przykład  do Niemiec, Francji czy Danii. Z zyskiem dla nas. A czy zbudujemy czy nie, inwestować będziemy (t.j. znajdziemy banki kredytujące) np. w zamian za przekazanie nam własności złóż gazu łupkowego oraz złóż węgla kamiennego. Nie potraficie przecież tego gazu wydobyć. Kopalnie zostały co prawda zniszczone w ostatnich 20-tu latach, więc dla was nie są wiele warte. A my już sobie z nimi jakoś poradzimy.

A jeśli technologia „na trzy plus” okaże się równie zawodna, jak dotychczasowe technologie EJ na przestrzeni pół wieku? A, to już wasz, tubylców, problem. Od Niemiec jest wystarczająco daleko, a i wiatry są tu zwykle zachodnie. To samo dotyczy składowisk wypalonego paliwa i starych, promieniujących reaktorów. Może spróbujecie upchać gdzieś za Uralem?

No, dawajcie sobie, dzielni Polacy, radę! Jeśli potrafiliście szarżować z lancami na czołgi, to i teraz dacie se radę!

No, NAPRZÓD do Postępu i Zwycięstwa!

Vive la Pologne!!

*) Steve Thomas, Ekonomika energetyki jądrowej, marzec 2010,

Polecam też inne publikacje Fundacji im. Heinricha Bőlla:

– Gerd Rosenkranz, „Mity energetyki jądrowej: Jak oszukuje nas lobby energetyczne”, oraz

– Antony Froggatt i Mycle Schneider, „Systemy na rzecz zmian: Energia jądrowa kontra efektywność energetyczna i źródła odnawialne”.
Prace te analizują głównie osiągnięcia Europy zachodniej ,w szczególności Niemiec. Przypominam analizę sprzed 10 lat. Jest ciągle aktualna. Oczywiście – koszty w tym czasie wzrosły, a bezpieczeństwo ZMALAŁO. 4 grudzień 2021

Dodam jeszcze uwagę z 2013 roku, ciągle aktualną:

=====================geodetów spod Kłaja Gradów…

Oi ! Ostatni reaktor energetyczny w Japonii wyłączony. W ciągu ćwierćwiecza ilość reaktorów jądrowych energetycznych zmalała z ok. 440-tu do poniżej 400-tu. Koszt jednostkowy (za 1 MWe) wzrósł w tym czasie dwa do trzech razy, gdy w innych działach energetyki koszty szybko malały.

U nas – żywimy z EJ geodetę wioskowego Grada i jego rodzinę (też są to „eksperci”), a sprawdzeni, starzy oficerowie, jeszcze GRU i Informacji Wojskowej też testują swą wieczną niezbędność. I okupują prezesury, rabują profesury, dyrektury czy inne synekury.  Co, Haniu, trzymamy się? [Taka była, zdaje się, Trojanowska?? Osiadła na swoim, jak rodzinka geodetów spod Kłaja, Gradów.]

M. Dakowski