Feministki zaorały same siebie. Strajk, oczywiście seksualny, feministek.

Strajk feministek. Zemsta za to, że Ameryka nie chciała Harris

27.11.2024 Waldemar Krysiak https://dakowski.pl/wp-admin/post.php?post=41278&action=edit

feminizm feministki
Zdjęcie ilustracyjne. / foto: Pixabay

Radykalne feministki z USA zainspirowały się swoimi siostrami z Korei: po wygranej Trumpa w ostatnich wyborach chcą trzymać się celibatu! Zapowiadaną wstrzemięźliwość seksualną nazywają „4B” – ma ona być zemstą za to, że Ameryka nie chciała rządów Kamali Harris, a zamiast niej wybrała na prezydenta krytyka nieograniczonego dostępu do aborcji! Czy Amerykanie muszą spodziewać się czterech lat bez seksu?

Ruch 4B to radykalne zjawisko feministyczne, które zyskało na (pozornej) popularności w Korei Południowej i wywołało zdziwienie zarówno w kraju, jak i za granicą. Przyjęty przez ruch model życia oznaczał odrzucenie tradycyjnych ról płciowych – nie tylko rezygnację z małżeństwa i macierzyństwa, ale także odrzucenie związków romantycznych z mężczyznami. Była to rzekomo reakcja na patriarchalną kulturę oraz dyskryminację kobiet.

Początki ruchu 4B sięgają lat 2010., kiedy to wzrosła liczba koreańskich kobiet oburzonych dotychczasowym porządkiem w kraju. Przełomowym momentem było morderstwo dziewczyny w toalecie na stacji kolejowej w Seulu w 2016 roku, popełnione przez mężczyznę, którego dzisiaj nazwano by pewnie incelem. Incele to mężczyźni, którzy „chcieliby, ale nie mają z kim” – brak im partnerek do życia intymnego.

Mimo tego, że tragedia była pojedynczym wydarzeniem wynikającym z indywidualnych problemów, morderstwo wywołało falę feministycznego wzburzenia. W tym samym okresie w Korei popularność zdobywały radykalne grupy feministyczne, takie jak Tal-Corset, nawołujące do odrzucenia obowiązujących standardów piękna. Mieszanka już istniejących nastrojów i atak na kobietę na stacji kolejowej przerodziła się więc w ruch 4B, prowadząc do sformułowania jego czterech podstawowych zasad. Bihon (żadnego małżeństwa), bichulsan (żadnych dzieci), biyeonae (żadnych randek) oraz bisekseu (żadnego seksu) – zaczęły grozić koreańskie działaczki!

Feminizm w Azji

Podobnie jak nasze rodzime lewaczki, koreańskie feministki argumentowały konieczność promowania 4B rzekomym patriarchatem. W ich opinii kobiety w Korei były jak dotąd postrzegane jako maszyny do rodzenia dzieci lub opiekunki domowe. „Moja macica to nie własność narodowa” – głosiły zwolenniczki 4B.

Feminizm na całym świecie wykorzystuje te same argumenty: działaczki z Korei uzasadniały więc też istnienie 4B rzekomą luką płacową między płciami, czyli różnicą między zarobkami kobiet i mężczyzn. Nie interesowało je to, że kobiety i mężczyźni decydują się wykonywać różne zawody, luka płacowa zawsze będzie więc istnieć w tych kategoriach. Jeżeli istnieje wolność wyboru zawodu, to istnieją też większe i mniejsze zarobki.

Inną motywacją dla ruchu miała być „przemoc cyfrowa” i wykorzystywanie wizerunku kobiet bez ich zgody. Ruch 4B krytykował bowiem „epidemię szpiegowskich kamer”, które nagrywały kobiety podczas intymnych chwil, często bez ich zgody, oraz rozpowszechnianie takich nielegalnych materiałów, jak pornografia typu deepfake. Większość podobnych nagrań była w Korei rozpowszechniana za pomocą aplikacji Telegram – na messengerze, który ostatecznie usunął te materiały ze swojej platformy.

Deepfake’i, generowane za pomocą sztucznej inteligencji, często łączą twarz rzeczywistej osoby z wygenerowanym sztucznie ciałem. Szpiegowskie kamery znajdowały się natomiast w publicznych toaletach albo próbowały uchwycić tzn. upskirting, czyli zdjęcia i filmiki „spod spódniczki”. W Korei Południowej osoby winne dystrybucji takich materiałów mogą liczyć się z grzywną do 50 milionów wonów (około 37 500 dolarów) lub wieloletnim więzieniem – rząd bierze więc i brał sprawę na poważnie. Możliwe nawet, że władze przejęły się sprawami nagłaśnianymi przez ruch 4B o wiele bardziej niż problemami, które zasługują na większą uwagę.

Korea Południowa ma bowiem jeden z najniższych współczynników dzietności na świecie, wynoszący obecnie 0,78 na kobietę. [a minimum przeżycia narodu – to 2.2.md] Jest to więc kraj znajdujący się od dawna w dramatycznej zapaści demograficznej, który o zastępowalności pokoleń może jedynie marzyć. Ruch 4B pogarszał zatem szkodliwe dla narodu trendy.

Albo raczej: tak by było, gdyby ruch ten naprawdę istniał. Jeżeli bowiem sprawdzi się dane obliczające jego popularność, to 4B włączał u szczytu swojej aktywności jedynie kilka tysięcy kobiet w całej Korei, wybrzmiewając głównie w Internecie. To zachodnie media, licząc na tanią sensację, rozdmuchały prawdopodobnie dziwaczny trend feministycznej sekty do rangi zrywu narodowego i prawdziwej, lewicowej rewolucji. Poza feministycznymi forami 4B nie miał jednak pewnie żadnego wpływu na i tak wymierające społeczeństwo Korei.

Druga szansa

Ktoś mógłby zapytać: co to wszystko ma wspólnego z USA i Trumpem?

Odpowiedź jest rozbrajająco prosta: nic. Absolutnie nic, no, może poza tym, że feministki wszędzie są podobne. Myślą (sic!) podobnie, argumentują w zbliżony sposób i rzucają – dzięki pomocy mediów – ogromny cień na wiele krajów, nawet gdy ich radykalne frakcje to niszowe grupy i kropla w morzu każdej cywilizacji. Kiedy więc wybory w USA wygrał Trump, feministki z USA zaczęły grozić, że zrobią to samo, co ich siostry z Korei. Że przestaną chodzić na randki z mężczyznami, że przestaną wchodzić z nimi w związki i rodzić im dzieci.

Amerykańskie lewaczki, które wcześniej liczyły na sukces Kamali Harris, zapowiedziały więc – mówiąc wprost – strajk seksualny. Tak długo, jak Trump (lub jego wiceprezydent Vance) będzie u władzy, one nie zbliżą się do mężczyzny. Najgłośniejsze groźby wybrzmiewają na TikToku i z ust fanatycznych działaczek.

Dla przykładu: Ashli Pollard, jedna ze zwolenniczek 4B z USA, podkreślała w ostatnich tygodniach, że Amerykanki zaczynają dostrzegać, że mogą być szczęśliwe i spełnione bez konieczności opierania swojego życia na mężczyznach. Działaczki, które przystąpiły do ruchu, często wspominają rzekomo o negatywnych doświadczeniach w związkach, takich jak przemoc czy brak wsparcia ze strony partnerów. W ich oczach i według słów Pollard 4B to droga do samodzielności i wolności. To lepszy poziom życia dla Amerykanek!

Inna z promotorek ruchu Alexa Vargas ogłosiła natomiast, że jej decyzja o odcięciu się od relacji z mężczyznami przyniosła jej poczucie wewnętrznego spokoju. „Celem tego ruchu nie jest niszczenie relacji między płciami, ale wyzwolenie kobiet z toksycznych schematów” – mówi Vargas. Jej sojuszniczki podkreślają, że 4B to nie tylko manifest polityczny, ale także wybór osobisty i filozoficzny.

Inne, mniej znane feministki z USA idą o krok dalej, albo raczej pozbywają się warstwy intelektualnej, pod którą Pollard i Vargas prezentują kopiowanie 4B na amerykańską ziemię. Te niezliczone, mniej wysublimowane działaczki krzyczą do kamery, golą swoje głowy (dosłownie) i deklarują nienawiść do wszystkich, którzy wsparli Trumpa w ostatnich wyborach. Niektóre grożą nawet, że przestaną się myć, farbować swoje włosy i elegancko ubierać. Zgolona czupryna ma natomiast być znakiem dla sióstr i sposobem na ostrzeżenie mężczyzn, których feministki oskarżają o rzekome zabranie im praw.

Dyktator Trump

Jakie jednak prawa Trump feministkom odebrał? Odpowiedź może być rozczarowująca: dokładnie żadne. Trump nie został nawet jeszcze ponownie zaprzysiężony na prezydenta i władzę w USA sprawuje Biden i jego administracja. Administracja, podczas której cofnięto federalny przymus przyzwolenia na aborcję, czyli tzw. „Roe v. Wade”.

„Roe v. Wade” było orzeczeniem Sądu Najwyższego USA z 1973 roku, które sprawiło, że prawo do aborcji zinterpretowano jako prawo do prywatności zagwarantowane przez konstytucję USA. Decyzja ta gwarantowała aborcję na poziomie federalnym przez prawie 50 lat, zabraniając stanom wprowadzenia pełnego zakazu zabijania dzieci nienarodzonych.

Jednak 24 czerwca 2022 roku Sąd wydał orzeczenie obalające „Roe v. Wade” i decyzja o tym, czy aborcja jest legalna, czy nie, powróciła na poziom stanowy. Niektóre stany prawo do aborcji podtrzymały (wspierając nawet aborcjonistki dodatkowymi funduszami), a inne aborcji zakazały. Sąd Najwyższy obradował natomiast w składzie, który podczas swojej pierwszej kadencji zmienił Trump – to dlatego feministki go nienawidzą. Innego powodu wszak nie mają – Trump nie ma zamiaru delegalizować aborcji w całych Stanach. Po pierwsze były i przyszły prezydent nie ma nawet takiej mocy, a po drugie Trump jest zadowolony z powrotu do uprzedniej, tradycyjnej interpretacji konstytucji.

Aborcja postnatalna: śmierć 4B

Wszystko też wskazuje obecnie na to, że założenia 4B raczej nie przyjmą się na stałe w USA – to  tylko chwilowy trend internetowy. Powodów, by tak przypuszczać, jest kilka.

Przede wszystkim 4B nie sprawdzi się w amerykańskim kontekście kulturowym, bo ma swoje korzenie w specyficznych, miejscowych warunkach rozwijającej się Azji i z Ameryką nie ma per se nic wspólnego. W Ameryce nie było żadnej tragedii, która mogłaby 4B napędzać, prawdziwa pornografia wygrywa z tą wygenerowaną komputerowo, a Amerykanie nie muszą posiłkować się filmikami z podnoszenia koleżankom sukienek do góry.

Amerykanki lubią też Trumpa: prawie połowę głosów, które dostał biznesmen, zagwarantowały mu kobiety. Różnica w proporcjach między obiema płciami istniała, to prawda, ta nie była jednak tak dramatyczna, jak chciałyby feministki. Jedyną grupą kobiet, która prawie w całości głosowała na Harris, były Murzynki, które tworzą około 6 proc. populacji. Latynoski i białe kobiety nie były już tak fanatycznie po stronie Demokratki!

Żeby też czymś straszyć, trzeba mieć nad tym kontrolę: trudno więc oczekiwać, że 4B stanie się krajowym zrywem w Ameryce. Feministki – szczególnie te niedomyte, ogolone i krzykliwe – nie są symbolem seksu w USA. Ani w żadnym innym kraju. Perspektywa czterech lat bez takich pań nie jest chyba żadną groźbą dla większości mężczyzn?

I na koniec: nawet gdyby feministki z amerykańskiej wersji 4B wytrzymały te cztery lata i dotrzymały swoich obietnic, to osiągną tym samym jedynie to, do czego i tak namawiała je strona konserwatywna, religijna. Osiągną życie w czystości, ograniczając liczbę zabitych dzieci. Nie będzie seksu? Nie będzie niechcianych ciąż. Nie będzie puszczalstwa, nie będzie aborcji!

Tak czy siak: feministki zaorały same siebie.

Kiedyś byłam „błyskawicą” – wspierałam ruchy aborcyjne oraz LGBT.

Kiedyś byłam „błyskawicą” – wspierałam ruchy aborcyjne oraz LGBT. Rozmowa z byłą feministką Kiedys-bylam-blyskawica

„W tamtym momencie odrzuciłam wszystkie dotychczasowe autorytety, które wyniosłam z domu i przyjęłam tę internetową „sieczkę”. Stałam się skrajnym antyklerykałem, taką wojującą ateistką-feministką (…) Wmówiłam sobie, jak wiele moich koleżanek, że jestem biseksualna, bo to było w modzie.(…) Stwierdziłyśmy też, że skoro żaden kolega nam się nie podoba, to pewnie jesteśmy lesbijkami. Brzydziłyśmy się myślą o fizycznej bliskości z chłopakami, szukałyśmy czułości i wyrozumiałości u kobiet. (…) Dawniej bazowałam na subiektywnych streszczeniach rzeczywistości, przedstawianej przez lewicowych radykałów od aborcji i LGBT. To nie ma nic wspólnego z prawdą.”

======================

Laura Lipińska: Opowiedz coś o sobie. Kim jesteś, czym się zajmujesz, czemu wolisz pozostać anonimowa? Czemu się do nas zgłosiłaś?

„Joanna”: Mam prawie 30 lat, pochodzę z południowo-zachodniej Polski, kiedyś byłam „błyskawicą” – wspierałam ruchy aborcyjne, czyli „end life” oraz LGBT. Chwilami potrafiłam nawet określać samą siebie jako biseksualistkę, a zawsze feministkę. Teraz pracuję z dziećmi. Chcę pozostać anonimowa z racji posiadania własnej rodziny i z powodu mojego zawodu, bo na moim stanowisku poglądy pro-life i antylgbt są dziś bardzo niemodne, według wielu seksistowskie i homo- oraz transfobiczne. W placówkach, z którymi jestem i byłam związana, organizowane są na przykład tzw. tęczowe piątki, a pedagodzy często są niedelikatnie proszeni o posługiwania się nowym imieniem i zmienionymi przez dziecko zaimkami niezgodnymi z ich płcią. Konserwatywne poglądy nie są tu mile widziane. Ja w pracy z dziećmi nie poruszam tematów moich własnych poglądów, uważam, że rolą pedagoga czy wychowawcy jest nie tylko nauczać, ale przede wszystkim kształtować wrażliwość, twórcze myślenie, moralność, empatię i silny charakter dzieci. Placówki publiczne nie są od tego, żeby karmić uczniów wątpliwymi ideologiami, bardzo często nie popieranymi przez ich rodziców. Sprzeciwiam się temu, ale nie chcę stracić pracy, stąd moja prośba o anonimowość. Udzielając tego wywiadu, chciałabym podzielić się moim doświadczeniem psychicznego, emocjonalnego i duchowego uzdrowienia z lewicowej propagandy.

LL: Poruszyłaś bardzo ciekawy wątek, dotyczący zaimków. Mogłabyś go pogłębić? Jak wygląda to w waszej szkole? Czy nauczyciele są zmuszani do stosowania wobec dzieci wymyślonych zaimków?

„J”: Nauczyciele nie mają zbyt wiele do powiedzenia. Zazwyczaj temat zaczyna dyrekcja, ale też czasem wychodzi to od szkolnego pedagoga albo psychologa, do którego dziecko przychodzi np. z jakimś orzeczeniem i poparciem rodziców, żeby zwracać się do niego nowym imieniem, zazwyczaj przeciwnej płci albo zaimkami typu „oni”, „one”. Powiedzmy, że nauczyciele są przekonywani do tego, żeby w ten sposób się do dziecka zwracać, a jeśli się tego nie zrobi, to bardzo często ma się na karku rodziców lub dyrekcję. Boimy się nawet reperkusji ze strony kuratorium. Niestety bardzo mało się o tym mówi w mediach publicznych, czasami wybucha jakiś skandal, że ktoś nazwał dziecko jego prawdziwym imieniem zamiast tym nowym. Nauczyciele albo się boją, albo sami są progresywni i stwierdzają, że wszystko jest w porządku.

Tak to właśnie wygląda w szkołach, w których pracowałam. Transseksualna propaganda (bo inaczej tego nie nazwę) rozprzestrzenia się coraz bardziej. Sama zresztą polecałaś książkę na ten temat – „Nieodwracalna krzywda”. W Polsce sytuacja nie wygląda jeszcze może tak drastycznie, ale to nadciąga. Wielka fala krzywd i samookaleczeń, złamanych żyć, bo tylko to niesie ta ideologia. Obserwuję młodych ludzi w mediach, bo jest to też moją rolą, chcę widzieć, czym młodzież żyje, co jest dla nich ważne, co kreuje ich myślenie. I to, co widzę, jest zatrważające.

LL: Fundacja wypuściła jakiś czas temu opinię prawną dotyczącą zmuszania nauczycieli do używania zaimków niezgodnych z prawdziwą płcią. W świetle polskiego prawa jest to nielegalne. Można znaleźć ją na naszej stronie. Wracając do głównego tematu – jak wyglądało twoje dzieciństwo? W jakim domu się wychowałaś?

„J”: Wychowałam się w bardzo, bardzo bliskiej, kochającej, katolickiej rodzinie. Mój ojciec był religijny, nigdy nie wstydził się swojej wiary, jego autorytetem był św. Jan Paweł II. Był empatyczny, a równocześnie wymagający. Mama przed poznaniem go nie była aż tak wierząca, ale po ślubie się to zmieniło i wraz z rodzeństwem byłam wychowywana w wierze. Śpiewałam w scholi i solo na Mszach dla dzieci, jeździliśmy z rodziną na wycieczki do sanktuariów, prenumerowałam katolickie czasopisma dla dzieci. Codziennie rozmawiałam z Bogiem i pamiętam, że gorąco, bardzo gorąco wierzyłam w Maryję jako moją drugą mamę. Moja mama mi to nawet bardzo często powtarzała: „Maryja to twoja druga mama, zwracaj się do niej zawsze, kiedy potrzebujesz”.

Wszystko się zmieniło po śmierci mojego ojca. Zmarł, kiedy byłam młodziutką nastolatką i żałoba po nim zbiegła się z moim okresem dojrzewania. Pamiętam, że podczas pierwszej po pogrzebie ojca spowiedzi mój ulubiony ksiądz wyjaśnił mi sens śmierci ojca, ale w tak szorstki i nietaktowny sposób, że zraziłam się do tego człowieka. Jako nastolatka z burzą hormonalną patrzyłam na wszystko zerojedynkowo: jeden z autorytetów mnie zawiódł, więc go porzucam, skreślam z mojego życia i szukam innego. Podobne myślenie występuje u dziewcząt z rodzin rozbitych, przechodzących kryzys, obecnie jest ich coraz więcej. W tamtym czasie straciłam jeden po drugim dwa autorytety: ojca i ulubionego duchownego.

Byłam wtedy w gimnazjum i mniej więcej w tym okresie moja koleżanka z ławki podesłała mi przetłumaczone na polski filmiki, w których ludzie szydzili z chrześcijaństwa, katolickich obrzędów i wiary. Oglądałyśmy to na przerwach i czułyśmy dreszczyk emocji związany z czymś trochę zakazanym, łamiącym konwenanse, przeciwnym temu, w czym nas wychowano. Zwyczajny nastoletni bunt. Na nastolatki to działa jak narkotyk. Pokazałam jeden z tych filmików mojej mamie, myślałam, że bardzo się zdenerwuje i że spróbuje wytłumaczyć, dlaczego to, co oglądam, może mieć na mnie zły wpływ. Potrzebowałam takiej konfrontacji z kimś dorosłym, kto powie: „Słuchaj, to nie jest dobre dla ciebie, to niszczy twoja korzenie”. Moja mama tego nie zrobiła, wróciła szybko do własnych spraw i żałoby po ojcu. Zostałam sama z tymi swoimi przemyśleniami, w buntowniczym środowisku, pełnym antykościelnych, lewicowych haseł. Na „Naszej klasie” i „ask.fm” krążyło dużo takich treści: obrazki, posty, muzyka.

Trafiłam w pewnym momencie na stronę fanów jakiegoś awangardowego zespołu. Udzielali się tam równie wkręceni młodzi ludzie: 15 lat, niektórzy trochę starsi. Większość z nich określała siebie jako homo- lub biseksualnych. Dużo pisali na temat braku tolerancji dla ludzi ich pokroju w Polsce i o rzekomej instytucjonalnej homofobii. Prawą stronę nastolatkowie tacy jak ja uznawali za największe zło tego świata, bez wchodzenia w szczegóły, bez weryfikowania tej opinii, czy ona w ogóle ma jakiekolwiek odbicie w rzeczywistości. 90% osób na tych forach to były młode dziewczyny, bardzo samotne, bez przyjaciół w życiu realnym, dziewczyny po jakiejś traumie, z rozbitych rodzin, bardzo podatne na manipulacje. Byłyśmy zdesperowane, szukałyśmy akceptacji, miłości, chętnego rozmówcy. W tamtym momencie odrzuciłam wszystkie dotychczasowe autorytety, które wyniosłam z domu i przyjęłam tę internetową „sieczkę”. Stałam się skrajnym antyklerykałem, taką wojującą ateistką-feministką, ale tylko w sferze internetowej, nie miałam odwagi jeszcze wyjść z tym do ludzi.

Wmówiłam sobie, jak wiele moich koleżanek, że jestem biseksualna, bo to było w modzie. Uznawałyśmy same siebie za bardzo nieatrakcyjne i myślałyśmy, że żaden chłopiec nigdy się nami nie zainteresuje. Uznałyśmy chłopaków za brutalnych, głupich i niedojrzałych. Myślałyśmy, że nikt nas nie rozumie, że nie warto wierzyć nikomu, kto nie podziela naszych poglądów, musimy być zamknięte we własnym świecie. Stwierdziłyśmy też, że skoro żaden kolega nam się nie podoba, to pewnie jesteśmy lesbijkami. Brzydziłyśmy się myślą o fizycznej bliskości z chłopakami, szukałyśmy czułości i wyrozumiałości u kobiet.

Pamiętam moje pierwsze zauroczenie poznaną przez internet koleżanką, nazwijmy ją Darią. Ona też była „feministką”. Miałyśmy po 15 lat. Zaprosiła mnie do zarejestrowania się na stronie, która wtedy nazywała się „innastrona.pl”, a teraz jest to „queer.pl”. Tam nawiązywałyśmy kontakty z ludźmi identyfikującymi się z ideologią LGBT. To był taki Facebook dla gejów, lesbijek i trans. Wielu użytkowników strony to były zmanipulowane dzieciaki, ale łatwo można było znaleźć też dorosłych facetów i kobiety, nie było ograniczeń wiekowych. Dorośli zaczepiali dzieci, prosili o zdjęcia, zapraszali na randki. Część z nich należała do grup sadomasochistycznych. Dzięki Bogu byłam zbyt nieśmiała, żeby kiedykolwiek dać się namówić na spotkanie z kimś stamtąd.

Daria bardzo nalegała, byśmy były w związku, a ja się zgodziłam. Zaczęłam mówić znajomym w realu, że mam dziewczynę. Wiele koleżanek mnie wtedy podziwiało, bo w końcu było to coś nowego, słabo znanego, niszowego. Dzisiaj podobnie jest z transseksualizmem – żeby się wyróżnić, trzeba się określić jako osoba niebinarna. Wtedy wystarczyło być gejem lub lesbijką. Moda na transseksualizm jest jeszcze gorsza, bo prowadzi do poważnych samookaleczeń. Podświadomie zawsze czułam, że żyję kłamstwie. Nigdy nie podobały mi się kobiety, po prostu potrzebowałam bliskiej przyjaciółki. Daria była idealną kandydatką.

Czytałyśmy razem o feminizmie i otwarcie nienawidziłyśmy mężczyzn. Ojciec Darii był narkomanem, który opuścił rodzinę i ona również była pozbawiona zupełnie męskiego wzorca. Żyłyśmy w przekonaniu, że współczesne dziewczyny, jeśli chcą w życiu coś znaczyć, to muszą wyrwać się z „sideł patriarchatu”, ta narracja cały czas trwa, widzimy to wszędzie. Brzydziłyśmy się kobiecością, a tak naprawdę zupełnie jej nie znałyśmy, miałyśmy w głowie propagandowe stereotypy „Barbie” i „kury domowej”. Wizja ciąży była dla nas czymś nienaturalnym, paskudnym wręcz, czymś, co może zagrozić naszym karierom i ciekawej przyszłości. Dziecko było dla nas skaraniem Boskim. Taka była narracja osób, z którymi stykałyśmy się w internecie i w realnym życiu. Przyjęłyśmy to jako własną opinię.

Pławiłyśmy się w tej naszej zakazanej miłości, a równocześnie utwierdzałyśmy się w depresyjnych nastrojach. Fantazjowałyśmy nawet o wspólnym samobójstwie. To jest rzeczywistość także współczesnych nastolatków, wchodzących w ruch LGBT. Z niecierpliwością czekałyśmy z Darią na pierwsze wspólne spotkanie, które miało nastąpić na paradzie LGBT. Nie było ich jeszcze wtedy zbyt dużo w Polsce i na szczęście nigdy do spotkania nie doszło. Zresztą kontakt z obiema tymi koleżankami z czasów szkolnych się zatarł. Obserwuję je dziś w mediach, są wciąż aktywne w środowisku gejowskim i ateistycznym.

W liceum karmiłam się treściami lewicowymi z internetu. Czytałam feministyczne manifesty, wierzyłam, że kobiety muszą walczyć o aborcję, że dziecko w brzuchu matki to tylko zlepek komórek, że patriarchat nas uciska, a społeczność LGBT nie ma żadnych praw. Znowu w żaden sposób nie weryfikowałam tych poglądów, nawet nie próbowałam samodzielnie myśleć.

LL: Co było potem?

„J”: Potem poszłam na studia humanistyczne. Już na pierwszym roku wyczuwało się atmosferę pewnej inkluzywności: my wszystkich kochamy, jesteśmy jedną wielką rodziną, trochę jak sekta. Jedna z dziewczyn z roku powiedziała mi nagle w drugim albo trzecim dniu naszej znajomości, że jest lesbijką. Od razu pomyślałam: „Dziewczyno, czemu mi się zwierzasz ze swoich własnych problemów, ja nie chcę o tym wiedzieć drugiego dnia znajomości”. Ale taki panował tam klimat. Dużo osób nosiło ubrania i gadżety właśnie z tęczowymi flagami, zapraszali na marsze czy pikiety propagujące „LGBT pride”. Z dystansu patrząc, zastanawiam się, z czego oni są dumni? Co to jest ta „gay pride”? Gdy ja mówię, że jestem dumna z bycia matką, to mam na myśli, że jestem dumna z bycia matką mojej córeczki, którą staram się wychowywać i która dla mnie jest największym cudem. Gdy mówię, że jestem dumna z siebie, to mam na myśli to, że mam dobre wykształcenie, że sprawdzam się w mojej pracy, że mam jakieś osiągnięcia. A co to za duma z homoseksualizmu, z problemu? Według mnie tu nie ma w ogóle racji bytu słowo „duma”, chyba że tłumaczone z angielskiego na „pycha”, ale oni nigdy nie przyznają, że są pyszni. Mój kierunek oferował też tak zwane „gender studies”. W gablotach wisiały zaproszenia na spotkania i wykłady dotyczące praw kobiet do aborcji, artykuły o płci kulturowej, o potrzebach obalenia patriarchatu etc. Takich treści było pełno.

Gdy kończyłam studia, wybuchł tzw. strajk kobiet. Włączały się w to nie tylko studentki, ale też niestety wykładowcy. Chodzili z nami na strajki, usprawiedliwiali nieobecności, dodawali na Facebooku nakładki z błyskawicami. Ludzie, którzy powinni być autorytetami, wzorami dla studentów, włączali się w wulgarny hejt i walkę o zabijanie dzieci. Ja też miałam te nakładki i udostępniałam różne rzeczy, do dziś jest mi okropnie wstyd, pomimo że pousuwałam te rzeczy z moich sociali. To była walka o prawa kobiet przy jednoczesnym agresywnym atakowaniu kobiet o innych poglądach. Pamiętam dzielenie się obraźliwymi memami, chociażby o Kai Godek. Masz wybór, dopóki jest to wybór akceptowany przez środowiska lewicowe.

Nasiliła się też wtedy kontra do krytyki LGBT. Włącza się w to używanie złych zaimków, tzw. misgendering. Dla niektórych to teraz największa zbrodnia, forma wręcz prześladowania, powód do załamania psychicznego. Rozumiesz to? Nazwanie Kasi Kasią jest prześladowaniem jej, bo ona stwierdziła, że jest Tomkiem. Absurd. Ludzie byli całkowicie wykluczani ze swoich grup za coś takiego. Pamiętam, że najlepsze na roku studentki, dziewczyny naprawdę zdolne, wykazujące się wybitną kulturą słowa, porwane psychologią tłumu, podczas tych czarnych protestów bez oporu szły i skandowały wulgarne teksty albo zamieszczały tego typu treści w internecie. Osoby, po których bym się tego kompletnie nie spodziewała i dotyczyło to też wykładowczyń. Ludzie o innych poglądach byli po prostu brutalnie wyszydzani. To wszystko było tak zupełnie bezrefleksyjne. Przecież na tych marszach domagaliśmy się prawa do zabijania. Pojawiło się hasło „I wish I could abort my goverment”, czyli była świadomość, że „abort” to usunięcie człowieka, zabicie go! Nikt z tego tłumu nie łączył faktów. Nikt nie potrafił tak naprawdę powiedzieć, kiedy zaczyna się człowiek, ale byliśmy absolutnie pewni, że w brzuchu matki, to jeszcze nie. Skąd ta pewność? Z rzucanych w internecie opinii.

LL: Co było punktem zwrotnym w Twoim życiu? Co wpłynęło na zmianę?

„J”: Najprościej mówiąc, skończyłam studia, wyszłam z tego środowiska i założyłam rodzinę. Mój narzeczony miał tu największy wpływ. To była miłość od pierwszego wejrzenia, nie miało dla mnie znaczenia, że on nie podziela moich lewicowych poglądów. To była nowość, bo kiedyś nie wyobrażałam sobie związku z kimś takim, „właściwe” poglądy to była podstawa. On pokazał mi, że można żyć inaczej, że można żyć prościej. Przede wszystkim, że nie trzeba cały czas walczyć i że wiara to taka normalna, naturalna rzecz. Kolejną ważną rzeczą była ciąża i urodzenie dziecka. Odkryłam, na czym tak naprawdę polega ten stan błogosławiony i dlaczego tak właśnie określa się ciążę. Zaczęłam cieszyć się i cenić w końcu własną, niepowtarzalną kobiecość. Wywaliłam z głowy te durne feministyczne frazesy. Kobieta nie potrzebuje żadnej progresywnej liberalnej ideologii, żeby nią dyktowała. W ciąży w końcu zaczęłam myśleć i słuchać opinii tej drugiej strony. Okazały się być sensowne. Dawniej bazowałam na subiektywnych streszczeniach rzeczywistości, przedstawianej przez lewicowych radykałów od aborcji i LGBT. To nie ma nic wspólnego z prawdą. Podjęłam poważną refleksję na tematy dotyczące aborcji, znalazłam wiele świetnych organizacji pro-life, które działają na różne sposoby i robią dobre rzeczy. Wróciłam do korzeni, do wiary, do Kościoła, do modlitwy na różańcu, do tego wszystkiego, co daje poczucie bezpieczeństwa. Po raz pierwszy od lat jestem szczęśliwa i spełniona pod każdym względem.

Kulminacyjnym momentem w moim życiu była rozmowa z kilkoma moimi przyjaciółkami. Byłam wtedy w piątym miesiącu ciąży, trudno mi było znaleźć pracę. I wszystkie te moje koleżanki stwierdziły, że aby móc lepiej zarabiać i realizować się jako kobieta, powinnam dokonać aborcji. To był moment zwrotny, nagle coś zaczęło dotyczyć bezpośrednio mnie i mojego dziecka. One zaproponowały mi zabicie mojego dziecka, mojej córeczki! Jakby grom przeszedł przez moją głowę… To były długoletnie znajomości, ale w tym momencie je po prostu zakończyłam. Urwałam kontakt i nie żałuję.

LL: Jak oceniasz środowiska proaborcyjne?

„J”: Są to grupy głównie kobiet o bardzo niskim zadowoleniu z życia i kobiet bardzo pesymistycznych, nastawionych anty: anti-life, antynatalistycznie. Kobiet, które bardzo łatwo skreślają ludzi, nauczyły się tego w wieku nastoletnim i nie wyrosły z tego. Często gardzą mężczyznami z powodu braku ojcowskiego autorytetu. Nie zawsze głoszą ostre hasła, ale będąc w tym środowisku czuje się, że można się przyczepić dosłownie do wszystkiego w zachowaniu mężczyzn. Dziś doszło do takiego poziomu absurdu, że spojrzenie według nich jest już molestowaniem, a miłe gesty ze strony mężczyzn (choćby otwarcie drzwi) to napaść. Te kobiety są jakby uzależnione od tego wojowniczego nastawienia. Będąc feministką, cały czas szarpiesz się z rzeczywistością, na każdym kroku znajdujesz coś, co trzeba poprawić i próbujesz to robić w sposób agresywny i absolutnie bezkompromisowy. Jeśli ktoś ma inne poglądy, to to jest obraza majestatu, seksizm, homofobia i transfobia. Dla nich walka właściwie nigdy się nie kończy, codziennie budzą się z wojowniczym nastawieniem wobec wszystkich o odmiennych poglądach, przekonane, że wszyscy knują przeciwko nim i one muszą walczyć, walczyć, walczyć. To jest wysysająca życiowe siły wściekłość na świat. Gdy należałam do tych grup, zawsze byłam spięta, nie mogłam odetchnąć pełną piersią. Podświadomie czułam, że robię to wbrew sobie i wbrew kobiecej naturze, która jest delikatniejsza i spokojniejsza. I nie domaga się zabijania. Walcząc o prawa kobiet, zapomniałam o prawach człowieka.

LL: Na koniec – co chciałabyś przekazać młodym dziewczynom, żeby ustrzec je przed tym, co przeszłaś?

„J”: Nastoletni bunt jest zrozumiały, ale warto zastanowić się, do czego może doprowadzić odwrócenie się od wartości, które przekazała nam rodzina. Czy nie jest to rezygnacja z tego, co do tej pory dawało mi szczęście? Czy naprawdę nie znajdę w rodzinie wsparcia, które otrzymywałam do tej pory? Czy warto rzucić to wszystko po jednej złej radzie od kogoś? Czy wystąpienie przeciwko rodzinnym wartościom daje ci dreszczyk emocji? Zastanów się, dlaczego. Co cię w tym pociąga, poza poklaskiem kolegów? Czy niesie ci to poza tym jakiekolwiek korzyści? Feminizm to tak naprawdę zacięta, nienawistna walka. Jesteś na to gotowa? Jeśli czujesz się samotna i niezrozumiana, pomyśl czy nie warto zgłosić się do specjalisty lub po prostu porozmawiać z kimś zaufanym. Spróbuj poszukać pomocy, jeśli potrzebujesz i pamiętaj, że grupa znajomych to nie są specjaliści od zdrowia psychicznego. Nie żyłaś do tej pory w żadnej sekcie, tylko w rodzinie, we wspólnocie, której zależy na twoim dobrobycie, na szczęściu, na miłości. A jeśli już odeszłaś, to zawsze możesz wrócić do korzeni. Prawdziwi przyjaciele cię w tym wesprą.

Rozmawiała Laura Lipińska

Lewicowy odlot – na miotle. Czy nowoczesne wiedźmy powiodą nas do komunizmu? Sierp i… miotła?

Lewicowy odlot – na miotle. Czy nowoczesne wiedźmy powiodą nas do komunizmu?

pch24.pl/lewicowy-odlot-na-miotle

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Udział w sabatach czarownic, warsztaty prowadzone przez wiedźmę z Salem, a nawet loty na miotle… Tego typu publiczne wyznania prof. Magdaleny Środy jeszcze w 2010 roku wzbudzały powszechną wesołość. Po kilkunastu latach okazuje się jednak, że pewna część lewicy utwierdziła się w przekonaniu o potencjale wywrotowym figury wiedźmy. Postanawiła bowiem wywiesić ją na sztandarach w walce o emancypację oraz… obalenie kapitalizmu. Kolejne niegroźne samoośmieszenie radykalnych postępowców? Niekoniecznie.

W świetle powszechnej wiedzy dotyczącej czarownic nie powinien dziwić fakt, że właśnie ta postać stała się jedną z głównych bohaterek feministycznej propagandy. Historycznie to właśnie lokalne wiedźmy tworzyły swego rodzaju „podziemie aborcyjne”, dysponowały wiedzą na temat archaicznej antykoncepcji; co więcej – kojarzone były z kultem bogini Hekate, reprezentującej m.in. odwrócenie porządku naturalnego. Czyniło to z nich przodowniczki duchowego wymiaru rewolucji. Owe podstawowe skojarzenia okazują się jednak tylko czubkiem góry lodowej, ponieważ (jakkolwiek nieprawdopobnie by to zabrzmiało) lewica już od ponad dwóch dekad wypracowuje neomarksistowską teorię politycznego czarownictwa.

Przepis na magiczny wywar z Marksa

W kontekście agendy lewicowej już od samego początku wiązano czarownicę nie tylko z zabijaniem dzieci nienarodzonych czy specyficznie rozumianym ekologizmem, ale również z… postulatami socjalistycznymi. W przypadku tego egzotycznego mariażu praktyka wyprzedziła teorię. W 1968 roku, na fali rewolucji obyczajowej powstała organizacja, która za nazwę obrała sobie akronim W.I.T.C.H. (Women’s International Terrorist Conspiracy from Hell, czyli: Międzynarodowy Spisek Terrorystyczny Kobiet z Piekła Rodem). Łączyła ona hasła wyzwolenia kobiet z postulatem obalenia kapitalizmu. Uważała przy tym, że bez realizacji programu rewolucji gospodarczej nie uda się osiągnąć pełnej równości między mężczyznami i kobietami. Prekursorki „politycznego czarownictwa” popadły jednak w konflikt z bardziej rozpoznawalnym nurtem radykalnego feminizmu, który kwestie ustroju gospodarczego i praw kobiet traktował rozdzielnie. Szły więc własną drogą. Ich podstawową metodą działania stały się akcje performatywne wymierzone w symbole ówczesnego kapitalizmu. Do przykładowych eventów należały: przebieranie się w stereotypowe stroje wiedźm z maskami staruch i szpiczastymi kapeluszami oraz teatralne rzucanie klątw na stolicę światowej finansjery – ulicę Wall Street – czy budynek komisji HUAC, badającej komunistyczne powiązania działających w USA organizacji i osób publicznych. Akcje te są dobrze udokumentowane i obecne w każdym większym archiwum feministycznym, co już świadczy o pewnym rozgłosie jaki przynosiła „wiedźmiarska” taktyka ulicznych aktywistek.

Tego typu przedsięwzięcia były kontynuowane w kolejnych dekadach ze względu na nośność przekazu oraz szereg innych czynników, które z aktywistycznego punktu widzenia stanowiły wyraźne atuty (np. łatwe zdobycie widoczności przez nieznany dotąd feministyczny kolektyw).

Prawdziwym przełomem okazał się jednak dopiero rok 2004. Wtedy to włoska marksistowska feministka Silvia Federici napisała poczytną w kręgach postępowych intelektualistów pracę pt. Caliban and the Witch: Women, the Body and Primitive Accumulation. Stanowiła ona rozwinięcie starszej o osiem lat książki innej włoskiej feministki – Leopoldiny Fortunati pt. The Arcane of Reproduction: Housework, Prostitution, Labor and Capital, gdzie zastosowano marksistowską metodę analizy i takiż aparat pojęciowy. Celem było udowodnienie, że niezbędnym dla zaistnienia kapitalizmu czynnikiem było wyzyskanie nieodpłatnej pracy kobiet, a także całej sfery reprodukcyjnej. Zakaz aborcji miałby w tym kontekście stanowić coś w rodzaju spisku systemu kapitalistycznego, który potrzebował licznej siły roboczej, by móc się utrzymać. Z tego punktu widzenia liberalizację prawa aborcyjnego można więc uznać za „walkę z kapitalistycznym uciskiem”, co zresztą wspomniane autorki w wypowiedziach dla prasy niedwuznacznie sugerowały.

W swych „Arkanach reprodukcji…” autorka właściwie nie dotykała szerzej problematyki wiedźm i czarownictwa, choć to właśnie jej postrzeganie polityki antyaborcyjnej zainspirowało Federici do dosyć nietypowego odczytania ideologicznej spuścizny Marksa.

Tezy zawarte w tekście Federici (jak zaraz się przekonamy) tchną marksistowskim doktrynerstwem i trudno byłoby traktować je serio, gdyby nie fakt, że wywołały spore poruszenie w środowisku feministycznym. Zainteresowanie nimi wciąż rośnie, również w naszym kraju – żeby wspomnieć nieźle sprzedającą się książkę autorstwa Zofii Krawiec pt. „Szepczące w ciemnościach”, a opartą w dużej mierze na ideach Federici. Streścić je można następująco: wiedźmy zostały okradzione przez rodzący się system kapitalistyczny, który zbudował swoją potęgę na zawłaszczeniu zdobytej przez czarownice wiedzy dotyczącej środowiska naturalnego. Ponadto oskarżenie o uprawianie czarów stało się metodą ujarzmienia kobiet w celu eksploatacji ich ciał oraz pracy, co umożliwiło pozyskanie „niewolniczek”, bez których system ten nigdy by nie powstał i się nie utrzymał. Mamy więc do czynienia ze stylizacją wiedźm na nowy proletariat, który umożliwił pierwotną akumulację kapitału. Stwierdzenia to nie obroniłyby się rzecz jasna przed żadnym poważnym gremium historyków gospodarczych („odkrycia” czarownic prędzej by interesom kapitalistów zaszkodziły, aniżeli pomogły). Dla feministek okazują się jednak atrakcyjne, ponieważ dają pretekst do podważenia „patriarchalnej wersji historii” i rehabilitacji antychrześcijańskiego symbolu w tzw. opinii publicznej.

Sierp i… miotła?

Nie tylko preteksty pseudoekonomiczne sprawiły, że lewica zaczyna inwestować w polityczne czarownictwo. Niebagatelna okazała się też sprawa braku historycznego „kobietobójstwa założycielskiego”, które dawałoby feministkom asumpt do moralnego zadośćuczynienia czy (przede wszystkim) odwetu na tradycyjnych instytucjach kultury „winnych masakry niewinnych kobiet”. Płonące stosy posiadają pozory tego typu mordu, więc są nader często wykorzystywane w politycznej propagandzie. Krytyk literacki Igor Banaszczyk wylicza najczęstsze błędy feministycznej narracji w tej kwestii: nieprawidłowe posługiwanie się przez feministki pojęciem ludobójstwa (zabijanie czarownic w poprzednich epokach nie spełnia jego kryteriów); permanentne przeszacowywanie liczebności zabitych (w absurdalnych „wyliczeniach” najbardziej gorliwych aktywistek miałaby ona przekraczać liczbę zabitych w trakcie Holocaustu!); skazywanie kobiet przez sądy świeckie (niesłuszne przypisywanie większości procesów Kościołowi); pomijanie faktu mordowania czarowników (wbrew narracji, że skazywanie czarownic było ściśle wymierzone w kobiety, co równocześnie stawia pod poważnym znakiem zapytania stosowanie pojęcia „kobietobójstwo”).

Można tutaj jeszcze dodać fakt rzeczywistej szkodliwości społecznej instytucji czarownictwa (z trucicielstwem, skrytobójstwami i stosowaniem stwarzającej powszechne niebezpieczeństwo paramedycyny na czele), która w uzasadniony sposób budziła obawy ówczesnego wymiaru sprawiedliwości.

Wymienione wyżej wątpliwości obalają większą część narracji feministycznej. Rzekomy kapitalistyczny mord założycielski na „babciach feminizmu” politycznie jest jednak zbyt łakomym kąskiem, by tak łatwo z niego zrezygnować. Można go bowiem wykorzystywać, na przykład poprzez wskazywanie, że naturalną konsekwencją dominacji chrześcijaństwa są masowe mordy na kobietach etc. Tworzy on również swego rodzaju wydumane poczucie międzypokoleniowej wspólnoty między palonymi czarownicami, a współczesnymi feministkami (hasło „wszystkich nas nie spalicie” zyskuje wśród feministek coraz większą popularność). Wzmaga to również determinację i poczucie zagrożenia ignorantek, które w lęku przed „kobietobójczym patriarchatem” są w stanie działać niezwykle konsekwentnie, przesuwając moralne granice własnego aktywizmu. Przekonania te umacniają pojawiające się na rynku wydawniczym kolejne książki dotykające tematu zabijania czarownic, jak choćby niezwykle poczytne „Polowanie na wiedźmy. Kronika kobiet niepodporządkowanych” autorstwa feministki Kristen Sollee.

Niestety, na mozolnym tkaniu siermiężnej propagandy politycznej temat czarownictwa politycznego się nie kończy. W niektórych kręgach popularność zyskuje tzw. magiczny aktywizm, powstający na przecięciu zainteresowania ezoteryką i działalnością społeczną.
W jego paradygmacie typowe new-age’owa „energia” (czymkolwiek ona jest) zostaje zastąpiona władzą. By ją pozyskiwać, nagina się znane praktyki i rytuały ezoteryczne do działań politycznych, czego efekt bywa dosyć groteskowy. W przykładowym podręczniku do aktywizmu magicznego pt. Revolutionary Witchcraft: A Guide to Magical Activism („Rewolucyjne czary, przewodnik po magicznym aktywizmie”) autorka – Sarah Lyons, tytułująca się feministyczną wiedźmą, proponuje palenie banknotów jako antykapitalistyczny akt inicjacyjny włączający w poczet wiedźm-aktywistek, a także… „transpłciowy rytuał wyniesienia przodków queerowego ducha”. Zdaniem tego typu magicznych aktywistek kapitalizm spowodował odczarowanie świata. Przyroda zaś, traktowana jako zasób, utraciła ducha, więc potrzebny jest wspólny feministyczny wysiłek, by tę utraconą magię światu przywrócić (przy okazji zaprowadzając co najmniej socjalizm, a najlepiej komunizm).

Oczywiście moglibyśmy jeszcze poruszyć kwestię nawiązujących do czarownictwa odłamów neopoganizmu takich jak wicca, jednak temat wiccanek był już wielokrotnie z perspektywy katolickiej poruszany, choćby przez takich autorów jak Robert Tekieli, do którego książek i wykładów odsyłam zainteresowanych.

Renesans czarownic?

Spoglądając na rosnący stopień zainteresowania politycznym i duchowym wymiarem postaci wiedźmy możemy pokusić się o stwierdzenie, że tradycji stało się zadość. Powstałe w ideologicznym kompoście skrajnej lewicy pomysły, które miały pierwotnie posłużyć do zniszczenia kapitalizmu, zostały bowiem przez kapitalizm wchłonięte i przetworzone. Dostrzeżono w nich sposób na pomnożenie zysków, więc sprzedaje się je w wersji spreparowanej i wyjałowionej z realnego potencjału buntu. Już krótki internetowy rekonesans wystarcza, aby dowiedzieć się o możliwości organizacji specjalnych „wiedźmiarskich” warsztatów czy ceremonii (oferta zarówno dla klienta indywidualnego, jak i biznesu), sesji energetycznych, uroków, nie wspominając sprzedaży amuletów, talizmanów czy zwykłych gadżetów. Jak można się było spodziewać, szybko doszło też do mariażu biznesu coachingowego z biznesem wiedźmiarskim. Możemy dzięki temu zatrudnić odpowiednią mentorkę, która nauczy nas ścieżki życiowej prawdziwej czarownicy lub czarownika.

I po raz kolejny natykamy się na dylemat – czy bardziej szkodliwe społecznie są pomysły wściekle rewolucyjne i niszowe, czy może bezzębne, ale za to skomercjalizowane, masowe i trafiające pod strzechy. Spoglądając na sprawę z religijnego punktu widzenia, w obu przypadkach mamy do czynienia ze stopniowym i systematycznym budowaniem sympatii do zła. Nastawiony na zysk przemysł popkulturowy poddaje wizerunek czarownicy nieustannemu retuszowi – wiedźma staje się istotą mądrą, niezależną i intrygującą, w przeciwieństwie do duchowieństwa – bandy oprawców, pragnących ją zniszczyć jako tę, która nie wpasowuje się w tradycyjny szablon. W ten sposób wiedźma może stać się również orędowniczką już nie tylko rewolucyjnej lewicy, ale i liberalizmu, poprzez fakt bycia ucieleśnieniem różnorodności stylów życia i wyboru własnej unikatowej ścieżki na przekór konserwatystom, a także… ekologizmu poprzez łączność z przyrodą i znajomość jej tajników. Skoro triumwirat trzech najbardziej wpływowych ideologii może odnaleźć w czarownicy ucieleśnienie własnych wartości, nie możemy wykluczyć, że przed tą postacią otwiera się świetlana przyszłość.

Ludwik Pęzioł

Okultystyczne korzenie feminizmu

Okultystyczne korzenie feminizmu – Rachel Wilson

Autor: AlterCabrio , 24 marca 2024 ekspedyt

Feminizm jest formą oszukańczej manipulacji, stosowanej w celu zmiany porządku społecznego i tożsamości osobistej, co zostało przyspieszone przez rewolucję przemysłową i w następstwie tego nie można ignorować jej skutków, takich jak

łatwy rozwód,
rozkład jedności rodziny i
porzucenie tradycyjnych ról płciowych.

−∗−

Tłumaczenie: AlterCabrio – ekspedyt.org

−∗−

Sfeminizowani mężczyźni doskonale nadają się do planowania rodziny

Rachel Wilson o okultystycznych korzeniach feminizmu

Ruch wyzwolenia kobiet (feminizm) pozostawał pod silnym wpływem okultyzmu.

Historia wyzwolenia kobiet obejmuje pogaństwo, kult demonów, czary i CIA. Innymi słowy, przekonanie, że wyzwolenie kobiet, zwłaszcza na Zachodzie, przyniosło kobietom korzyści, jest fałszywe.

Feminizm nie jest otwarty na racjonalny dyskurs. Kłótnie nic nie dają. To świadomość ofiary.

∼Nieznany

W rezultacie zarówno kobiety, jak i mężczyźni doznali negatywnych konsekwencji.

Od czego kobiety zostały wyzwolone?

Rachel Wilson, autorka książki Occult Feminism: The Secret History of Women’s Liberation, twierdzi, że feminizm zakłócił stabilność ekonomiczną kobiet, zamieniając je w mimowolne obiekty wyzysku korporacyjnego i podatków rządowych.

Wspaniała książka Rachel Wilson

Dodaje, że dążenie do egalitaryzmu zniewoliło kobiety przez wypychanie ich do pracy, aby konkurowały z mężczyznami, i rozbijanie rodziny, zachęcając do nieobecności rodziców w domu, a w konsekwencji opóźniając zawieranie małżeństw i posiadanie mniejszej liczby dzieci.

Wprowadzenie prawa wyborczego kobiet na początku XX wieku, a później rewolucja seksualna i jednoczesne pojawienie się studiów feministycznych jako dyscypliny akademickiej zakończyły proces przekształcania Zachodu w kulturę gynocentryczną, a nie patriarchalną.

Rachel Wilson, Are Patriarchs Perpetrators or Protectors?

Zauważa, że ​​dzięki sufrażystkom kobiety stały się bardziej bezbronne.

Feminizm jest formą oszukańczej manipulacji, stosowanej w celu zmiany porządku społecznego i tożsamości osobistej, co zostało przyspieszone przez rewolucję przemysłową i w następstwie tego nie można ignorować jej skutków, takich jak

  • łatwy rozwód,
  • rozkład jedności rodziny i
  • porzucenie tradycyjnych ról płciowych.

Uogólnione cechy obu płci

Role płciowe mają znaczenie

We współczesnym społeczeństwie tradycyjne role płciowe są potępiane, co powoduje zamieszanie i brak równowagi. Na przykład męskość jest etykietowana jako „toksyczna”.

Dzięki feminizmowi mężczyźni i kobiety stają się sławni przez okazywanie cech płci przeciwnej.

Prowadzi to do zwiększonego zamieszania między mężczyznami i kobietami, co skutkuje niespełnionym życiem i problemami społecznymi.

Transgenderyzm

Promowanie transpłciowości u dzieci jako „miłości” i „akceptacji” to okropny pomysł.

W rzeczywistości chodzi o wprowadzanie w błąd dzieci i rodziców, zarówno w celu uzyskania korzyści finansowych, jak i depopulacji. To rozwijająca się branża, napędzana propagandą w szkołach, mediach społecznościowych oraz w całym Hollywood i przemyśle rozrywkowym.

Wkrada się nawet do coraz większej liczby instytucji religijnych.

Krótko mówiąc, mężczyźni powinni być obrońcami, żywicielami i przywódcami, podczas gdy kobiety powinny być opiekunkami, uzdrowicielkami i zajmować się domem.

Role te są zakorzenione w różnicach biologicznych i psychologicznych, a nie w konstruktach społecznych, i są spójne w różnych kulturach i społeczeństwach na przestrzeni dziejów. Gdyby usunięto wpływy społeczne (takie jak polityka i media), w naturalny sposób wyłoniłyby się domyślne role płciowe z powodu nieodłącznych różnic między mężczyznami i kobietami.

Wyzwolenie kobiet, paradoksalnie, nie wyzwoliło ani kobiet, ani mężczyzn.

https://odysee.com/$/embed/@jermwarfare:2/Rachel-Wilson:07?r=H7EezQRaBk47dHitut13tSBPKNLpZSgo

„Feminizm jest skazany na porażkę, gdyż opiera się na próbie unieważnienia i przebudowania natury ludzkiej.”

∼Phyllis Schlafly

____________

Rachel Wilson on the occultic roots of feminism, 30 Jul 2023

−∗−

Warto porównać:

Strącanie w pospolitość czyli maskulinizacja kobiet
Ten współczesny krzykliwy feminizm, typowy dla różnych lewicowych aktywistek, który dąży do zmiany wszystkich wartości i maskulinizacji kobiety, czyli ściąga ją w pospolitość, musi znaleźć przeciwwagę w postaci feminizmu nowego, […]

Jutro [ósmego] aktywistki-feministki „skrzyżują ręce”. Może by tak – i nogi?

Jutro aktywistki „skrzyżują ręce”…

7.03.2024 aktywistki-skrzyzuja-rece

8 marca został już przemianowany na Dzień Praw Kobiet, co zamiast goździka dla pań, sugeruje już jego rewolucyjny charakter. Z tej okazji na całym świecie rozmaite aktywistki będą się ścigać w akcentowaniu walki o owe „prawa kobiet”.

W Brukseli spodziewane są poważne zakłócenia i manifestacja, która według organizatorek ma liczyć nawet 15 tysięcy osób. O co działaczki będą „walczyć” w Belgii, gdzie mają już aborcję, a nawet dodatkowo… eutanazję?

Tutaj jest podobnie jak z prokuratorem sowieckim Wyszyńskim, któremu przypisuje się powiedzenie, „dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie”… W tym przypadku dajcie im dzień, a jakąś „walkę o równość” się wymyśli.

Manifestację i strajk w Brukseli organizuje po raz szósty Kolektyw 8 Marca w „obronie praw kobiet”. Hasłem jest „potępienie nierówność płci” i pokazanie, że „kiedy kobiety się zatrzymują, zatrzymuje się świat”. Kolektyw zrzesza związkowców, działaczki feministyczne i „zaangażowane obywatelki”.

„Strajk” ma polegać na skrzyżowaniu przez kobiety rąk, zarówno te przebywające akurat w domu, jak w pracy. Dodatkowo Kolektyw zaprasza do demonstracji. Ciekawostką jest, że ów pochód otworzy koncert w… katedrze św. Michała i św. Gduli. Później marsz ruszy Place de l’Albertine, w pobliżu głównego dworca kolejowego w Brukseli pod Pałac Sprawiedliwości przy Place Poelaert. Manifa zakończy się na Rondzie Europy.

Monologi waginy już w sejmie. Tego się nie od-zobaczy….

Tego się nie od-zobaczy. „Po raz pierwszy w historii Sejmu…”, niestety [VIDEO]

14.02.2024 Autor:BD nczas/tego-sie-nie-od-zobaczy

Lewackie pokraczne pląsy w Sejmie. Foto: Klaudia Jachira / X
Lewackie pokraczne pląsy w Sejmie. Foto: Klaudia Jachira / X

Feministyczne pomysły zawitały do Sejmu RP. Lewicowe pomysły powodują, że organ ustawodawczy coraz bardziej przypomina kabaret, w dodatku się swoją głupotą chwalą i jak pisze na „X” słynna z tego typu happeningów Klaudia Jachira: „Zrobiłyśmy to!”

Jachira dodaje, że „Po raz pierwszy w historii w polskim Sejmie zatańczyłyśmy taniec przeciwko przemocy wobec kobiet „Nazywam się Miliard”! W tym roku tańczymy w intencji zmiany definicji gwałtu, bo tylko TAK oznacza zgodę. Jedna za miliard! Miliard za jedną!”.

Klaudia Jachira

@JachiraKlaudia

Zrobiłyśmy to! Po raz pierwszy w historii w polskim Sejmie zatańczyłysmy taniec przeciwko przemocy wobec kobiet “Nazywam się Miliard”! W tym roku tańczymy w intencji zmiany definicji gwałtu, bo tylko TAK oznacza zgodę. Jedna za miliard! Miliard za jedną!

Zdjęcie

Ta lewicowa nowomowa odnosi się do feministycznej akcji „One Billion Rising” i „kampanii społecznej przeciw przemocy wobec kobiet”. Zainicjowała ją w 2011 rok amerykańska feministka Eve Ensler, autorka słynnych już „Monologów waginy”.

Elementem owej kampanii ma być taniec, ponieważ „kobiet tańcząc rządzą swoim ciałem”. Zdaje się, że ta definicja wyklucza już np. tango i kilka innych tańców… Nazwa akcji pochodzi stąd, że Eve Ensler obliczyła sobie, że „w ciągu swojego życia około miliarda kobiet padnie lub padło ofiarą gwałtu”. Od 2011 odbywa się więc w tzw. „Walentynki” – „Powstanie Ofiar Gwałtu – ONE BILLION RISING”.

Na ogół są to jednak pojedyncze akcje feministek. W Polsce pod nazwą „Nazywam się Miliard”. Feministki urządzały takie pokazy w ponad 30 miastach w Polsce, teraz jednak „zaraza” dotarła do Sejmu. Z pewnością na widok tak pląsających pań, liczba gwałtów spadnie. Wystarczy spojrzeć i wszystko opada…

======================================

Janusz Korwin-Mikke.

„Tańczące baby w Sejmie to efekt demokracji. Chcieliśmy mieć demokrację, to ją mamy. Przydałby się ktoś odważny, z gaśnicą w ręku, który by rozgonił to towarzystwo…” – napisał na X (dawniej Twitter).

Terroryści wszystkich “pci” [np. “transfeministki” ??] – maszerowali/-ły/-ło „przeciwko przemocy”. Zaatakowali policję i chcieli koktajlem Mołotowa podpalić siedzibę organizacji pro-life. W Rzymie…

Maszerowali „przeciwko przemocy”. Zaatakowali policję i chcieli podpalić siedzibę organizacji pro-life [VIDEO]

nczas-terroryści-maszerowali-przeciwko-przemocy-zaatakowali-policje-i-chcieli-podpalic 27.11.2023

Rzym. Marsz feministek i
Marsz feministek i “transfeministek” w Rzymie. Atak na siedzibę organizacji pro-life. / Foto: screen X (kolaż)

W niedzielę, po sobotnim ataku feministek na rzymską siedzibę stowarzyszenia pro-life „Pro Vita e Famiglia”, w biurze znaleziono koktajl Mołotowa. Biura stowarzyszenia zaatakowały uczestniczki sobotniego marszu przeciwko „przemocy wobec kobiet” .

We Włoszech tysiące ludzi manifestowały w sobotę w wielu miastach „przeciwko fali przemocy wobec kobiet”. W Rzymie doszło do aktów agresji radykalnych feministek oraz „transfeministek” wobec policjantów, którzy ochraniali siedzibę stowarzyszenia pro-life „Pro Vita e Famiglia” („Dla Życia i Rodziny”). Kordon policji został zaatakowany zarówno fizycznie, jak i werbalnie. Rzucano kamieniami, butelkami i racami dymnymi.

„Dzisiaj (w niedzielę – PAP), kiedy udaliśmy się do naszej siedziby «Pro Vita e Famiglia» po wczorajszych brutalnych i kryminalnych atakach transfeministek, znaleźliśmy w naszych biurach ładunek wybuchowy, który na szczęście nie eksplodował. Jesteśmy zszokowani tym aktem terrorystycznym, mającym na celu nas zastraszyć” – napisał na portalu społecznościowym X szef stowarzyszenia Jacopo Coghe.

Dochodzenie w sprawie powierzono wydziałowi Digos (wydział operacji specjalnych policji) z Rzymu. Według wstępnej rekonstrukcji koktajl Mołotowa został wrzucony do biur “przez szybę” w górnej części jednego z okien.

Media zwracają uwagę na milczenie Partii Demokratycznej, której szefowa Elly Schlein uczestniczyła w demonstracji: „Niepotępienie tego gestu przez polityków PD oznacza współudział i poparcie działań przestępców” – napisali członkowie stowarzyszenia pro-life. Politycy rządzącej prawicy, m.in. wicepremier Matteo Salvini, wyrazili solidarność z członkami stowarzyszenia.

Mroczny przedmiot pożądania

Mroczny przedmiot pożądania

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  •  17 grudnia 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5301

Kobiety, to szalenie skomplikowane istoty. Tak skomplikowane, że nie ma pewności, czy potrafią zrozumieć same siebie. Na przykład feministki: malują się i stroją. W jakim celu? A w jakimże innym, jeśli nie w celu zwrócenia na siebie uwagi? No dobrze – ale czyjej uwagi? Przecież nie innych feministek, a nawet – nie innych kobiet, które natychmiast zaczną doszukiwać się w ich wyglądzie jakichś mankamentów; nieważne, czy rzeczywistych, czy urojonych, niczym ciotka felietonisty warszawskiej „Kultury” Hamiltona. Ta ciotka nie mogła wziąć na kolana kota, by go pogłaskać, bo zaraz musiała szukać mu pcheł. Takie miała natręctwo.

Jeśli więc kobiety, wszystko jedno – feministki, czy nie – pielęgnują urodę i modnie się ubierają, to – jeśli nawet za żadne skarby się do tego nie przyznają – robią to w celu zwrócenia na siebie uwagi jakiejś męskiej, szowinistycznej świni. Jak taka świnia już zwróci uwagę na kobietę, to ona wtedy zacznie dawać mu, to znaczy – tej świni – do zrozumienia, że nic a nic jej on nie interesuje. Niekiedy, a właściwie nawet często, bywa odwrotnie, Jeśli kobiecie w żaden sposób nie udaje się zwrócić na siebie uwagi męskiej szowinistycznej świni, to tym bardziej się o to stara, czasami nawet dochodząc do tego, że się w świni zakochuje, od czego bywa nieszczęśliwa. Inna rzecz, że kobiety – paradoksalnie – lubią bywać nieszczęśliwe, o czym świadczy wierszyk Klaudiusza de Rulhiere, autora „Dziejów anarchii w Polsce”: „Un jour une actrice fameuse, me contait les fureurs de son premier amant, moitie riant, moitie reveuse, elle prononcait ce mot charmant: eh, c’etait le bon temps, j’etais bien malheureuse” (Pewnego razu sławna aktorka opowiadając mi o wybrykach swego pierwszego kochanka, na pół ze śmiechem, na pół z rozmarzeniem, wypowiedziała te czarujące słowa: ach, to był piękny czas, byłam taka nieszczęśliwa!)

Kobiety zrzeszające się w gromady nazywane „strajkiem kobiet” najwyraźniej nie tylko są, ale w dodatku chyba lubią być nieszczęśliwe. Świadczą o tym ich pretensje, kierowane dlaczegoś akurat pod adresem Jarosława Kaczyńskiego, który nie tylko jest starszym panem, ale w dodatku – starym kawalerem. Wydawać by się mogło, że i jedno i drugie powinno zniechęcać do niego kobiety. Tymczasem nic z tych rzeczy! Najwyraźniej właśnie z tych powodów Jarosław Kaczyński najwyraźniej musi je fascynować, bo czyż w przeciwnym razie urządzałyby pod jego domem protesty polegające na otwieraniu parasolek? To rozchylanie parasolek to oczywiście taka delikatna aluzja, sygnalizująca gotowość do bliskich spotkań III stopnia. Im bardziej takie bliskie spotkanie III stopnia wydaje się nieprawdopodobne, tym bardzie pobudza kobiecą ambicję, by do niego doprowadzić, by Jarosław Kaczyński znalazł się u ich stóp.

Taki sam mechanizm sprawia, że mnóstwo kobiet angażuje swoje uczucia w rozmaitych nicponiach lub pijakach w nadziei, że to, co nie udało się innym, uda się im. Jarosław Kaczyński, ani żadnym nicponiem, ani żadnym pijakiem oczywiście nie jest, ale za to dysponuje potężnym afrodyzjakiem w postaci władzy, jaką w naszym nieszczęśliwym kraju sprawuje w charakterze Naczelnika Państwa. Najwyraźniej ten afrodyzjak, w połączeniu z dodatkowymi motywacjami sprawia, że tłumy kobiet i to raczej młodych, niż pokonanych w walce z upływem czasu, pielgrzymuje pod jego dom, by rozchylić przed nim swoje parasolki. Kordon policjantów tylko wzmaga ekscytację, bo policjanci to przecież też mężczyźni, w dodatku stylizujący się na personifikacje brutalnej siły. Perspektywa obcowania z czymś takim z pewnością musi wzbudzać rozmaite dreszczyki.

W takich sytuacjach łatwo też o nieporozumienia, o których przed laty rozmawiałem w Paryżu z pewnym starszym, bardzo inteligentnym Francuzem. Jeśli prawdą jest – mówiłem – to, co Hegel mówił o „duszy narodu”, to Francja musi mieć duszę kobiety. – Co pan ma na myśli – zapytał mój rozmówca. – Wyjaśnię to, panie markizie, na przykładzie stosunku Francji do Rosji. Rosyjska brutalność, żeby nie powiedzieć – chamstwo – z jednej strony Francję przeraża, ale z drugiej – perwersyjnie ją pociąga. Ponieważ jednak subtelności duszy kobiecej niekoniecznie muszą być rozumiane przez współczesnych Rosjan – (a rozmawialiśmy jeszcze za komuny) – to francuskie awanse mogą doprowadzić do tego, że Rosja zwyczajnie Francję zgwałci.

Nawiasem mówiąc, nie w tym jednym przykładzie manifestuje się kobiecy charakter duszy francuskiej. Bardzo dobrą tego ilustracją jest również niechętny, a niekiedy wręcz wrogi, stosunek Francji do Ameryki. Francja jest kobietą ambitną, żeby nie powiedzieć – pyszną. Tymczasem w XX wieku Ameryka dwukrotnie widziała Francję w sytuacji bez majtek – i tego właśnie nie może ona Ameryce darować. Mogliśmy przekonać się o tym całkiem niedawno, kiedy francuski prezydent Emmanuel Macron uzasadniał potrzebę utworzenia europejskich sił zbrojnych koniecznością obrony Europy również przed… Stanami Zjednoczonymi. Jak pamiętamy, prezydent Trump nie posiadał się ze zdziwienia i napisał tylko, że przecież Ameryka nigdy Europy nie napadła, dodając, że gdyby nie USA, to w Paryżu wszyscy dzisiaj uczyliby się po niemiecku. A przecież wtedy jeszcze Ameryka nie chwyciła Europy tak mocno za twarz, jak teraz, pod pretekstem wojny na Ukrainie, więc przyczyny tej francuskiej niechęci do USA muszą być głębsze – właśnie natury psychologicznej.

Nie jestem pewien, czy kobiety, aluzyjnie rozchylające swoje parasolki przed domem Jarosława Kaczyńskiego zdają sobie z tego wszystkiego sprawę. Obawiam się, że mogą sobie z tego sprawy nie zdawać. Wprawdzie próbują racjonalizować swoje zachowanie, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że te próby racjonalizacji to tylko taka zasłona dymna, za którą buzują instynkty, w dodatku ambiwalentne. Z jednej bowiem strony Jarosław Kaczyński, choć by z racji posiadania wspomnianego potężnego afrodyzjaku w postaci władzy, budzi ich pożądanie, co do którego mają one w dodatku pewność, że nie zostanie ono nigdy zaspokojone, co jednak wcale nie zmniejsza jego intensywności, chociaż z drugiej strony świadomość daremności tych wszystkich usiłowań niewątpliwie musi być frustrująca. Tym właśnie tłumaczę sobie masowe, histeryczne zachowania kobiet biorących udział w tych demonstracjach, którym kropkę nad „i” postawiła pani Marta Lempart, oświadczając, że chce jej się „rzygać” i jednocześnie – „płakać”. Co prawda powiedziała to w kontekście pragnienia zjednoczenia opozycyjnych gangów politycznych w jedną formację, ale przecież celem tego przedsięwzięcia miało być… pokonanie Jarosława Kaczyńskiego, który w ten sposób w umysłach, sercach i instynktach strajkujących kobiet utrzymuje pozycję dominującą.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Piekło kobiet? Według statystyk „najgorzej mają mężczyźni w Polsce, Portugalii, Estonii i na Łotwie”. Maskulinizm?

Piekło kobiet? Według statystyk „najgorzej mają mężczyźni w Polsce, Portugalii, Estonii i na Łotwie”. Maskulinizm?

https://nczas.com/2022/12/13/pieklo-kobiet-to-ciekawe

Jak się okazuje, nierówności rzeczywiście istnieją, ale często bardziej odczuwają je mężczyźni. Czyżby feministyczna narracja była błędna?

W swoim najnowszym felietonie na łamach „Najwyższego Czasu” Jakub Zgierski poruszył temat dyskryminacji, jakiej doświadczają mężczyźni w Polsce czy generalnie świecie Zachodu. Jak się okazuje, w wielu sferach życia społeczno-gospodarczego to właśnie kobiety mogą pochwalić się dużo lepszą sytuacją. Sporo przykładów zostało opisanych m.in. w głośnym raporcie „Przemilczane nierówności. O problemach mężczyzn w Polsce” think tanku Klub Jagielloński, który został opublikowany w 2021 roku. Z wniosków, które sformułował jego autor Michał Gulczyński, doktorant w dziedzinie polityki publicznej i administracji na Uniwersytecie Bocconiego w Mediolanie, wynika, że w naszym kraju dominuje kobiecy punkt widzenia, a problemy mężczyzn są bagatelizowane,

„Okazuje się, że obszarów, w których można zaobserwować nierówności na szkodę mężczyzn, jest naprawdę wiele. Jednak z jakiegoś powodu te problemy nie znajdują większego posłuchu w mediach (…) Jak wskazuje badacz, największe problemy mężczyzn w Polsce wiążą się m.in. z: systemem edukacji (więcej kobiet ma wyższe wykształcenie), ubezpieczeniami społecznymi (60 lat dla kobiet, 65 lat dla mężczyzn), bezdomnością (ponad 80 proc. to mężczyźni) czy feminizacją sądów (powszechny zwyczaj przekazywania prawa do opieki nad dziećmi kobietom oraz alienacja rodzicielska ojców)” – pisze Jakub Zgierski w felietonie „Czy jest nam potrzebny maskulinizm?”, który został opublikowany w najnowszym wydaniu naszego magazynu.

Piekło kobiet czy mężczyzn?

W swoim artykule Jakub Zgierski przywołał m.in. europejskie badanie, które zostało opisane w ramach wikipedycznego hasła „Maskulinizm”. Jak możemy się z niego dowiedzieć, największa nierówność płci w państwach Unii Europejskiej panuje w Polsce, Portugalii, Estonii i na Łotwie (od -0,06 do -0,04). Co najlepsze, jest to wskaźnik przemawiający na niekorzyść… mężczyzn! Jak to możliwe? To proste – feministyczna propaganda wcale nie ma umocowania w faktach, które niejednokrotnie wskazują na dużo gorsze położenie mężczyzn. Jedyny kraj, w którym kobiety mają być poszkodowane, to Włochy (0,00 do 0,01). Jak więc widzimy, zgodnie z badaniem tylko w słonecznej Italii coś paniom doskwiera, ale i tak niewiele. Kto by się tego spodziewał?

„We wspomnianym na początku haśle w Wikipedii »Maskulinizm« możemy również natrafić na bardzo interesujące badanie (A simplified approach to measuring national gender inequality) z 2019 roku, które przedstawia zróżnicowanie nierówności płci w państwach Unii Europejskiej (wskaźnik Basic Index of Gender Inequality). To ciekawe, bo z załączonej mapki wynika, że najgorzej mają mężczyźni w Polsce, Portugalii, Estonii i na Łotwie. Jak czytamy, »ujemne wartości wskaźnika stanowią o gorszej sytuacji mężczyzn niż kobiet, dodatnie wartości wskaźnika stanowią o gorszej sytuacji kobiet niż mężczyzn«. Niesamowite, biorąc pod uwagę opinie różnych krzykaczek o »piekle kobiet« w naszym zacofanym kraju” – wyjaśnia Jakub Zgierski na łamach „Najwyższego Czasu!”.

Eksponowanie których „organów kobiecych” obraża feministki/lesbijki, a których – zachwyca?

Eksponowanie których „organów kobiecych” obraża feministki/lesbijki, a których – zachwyca?

Czy słyszeli Państwo ostatnie wiadomości?

Konstanty Radziwiłł – Wojewoda Mazowiecki – został zaatakowany ponownie. Tym razem przez tzw. Warszawską Radę Kobiet.  

Warszawska Rada Kobiet to ciało powołane przez Prezydenta Warszawy, Rafała Trzaskowskiego, składające się z kilkunastu kobiet znanych ze swoich lewackich i radykalnie feministycznych poglądów (m.in. Magdalena Środa, Małgorzata Fuszara, Elżbieta Korolczuk).

Przyczyną ataku to oczywiście ostatnia decyzja wojewody w sprawie Moniki Strzępki byłej Dyrektor Teatru Dramatycznego w Warszawie.

Kobiety z Warszawskiej Rady Kobiet skupiają się na sprzeciwie Wojewody wobec umieszczeniu w przestrzeni publicznej, jaką jest budynek teatru, instalacji przedstawiającej kobiecy organ rodny ustylizowany dodatkowo tak, by przypominał figurę Matki Boskiej z Fatimy.

Ciekawe, że feministki uważają ten sprzeciw Wojewody wobec eksponowania tylko tej części kobiecego ciała za obraźliwe wobec kobiet.

My, jako CitizenGO pamiętamy jak te same środowiska feministyczne (a niejednokrotnie te same osoby) protestowały przeciwko naszej kampanii społecznej z 2019 roku “Od początku”.   Wtedy eksponowanie przez nas na billboardach wizerunku ciążowego brzucha było dla feministek obraźliwe, bo odbierały to jako próbę uprzedmiotowienia kobiet, sprowadzanie ich do roli ubezwłasnowolnionych i nie mających prawa głosu właścicielek narządów. Jak widać wizerunek brzucha uprzedmiotawia kobietę i ją obraża, zaś wizerunek kobiecych narządów rodnych nie uprzedmiotawia, a ten kto twierdzi inaczej obraża kobiety. Przyznają Państwo, że za zmieniającą się i zależną od sytuacji logiką feministycznych aktywistek trudno nadążyć. Bardzo proszę dołączyć do nas i podziękować Wojewodzie Mazowieckiemu – Konstantemu Radziwiłłowi – za jego odwagę w obronie godności kobiet oraz instytucji publicznej przed zawłaszczeniem przez środowiska radykalnie lewicowe i feministyczne.

Czy pomogą nam Państwo, by nasze podziękowania dla Wojewody Radziwiłła zdobyły 20.000 podpisów? Pokażmy, że decyzja Wojewody nie jest tylko odbiciem jego osobistych, konserwatywnych poglądów, ale jest podzielana przez tysiące Polaków. Musimy połączyć nasze siły i wspólnie stawić czoła silnemu lobby feministycznemu, by Teatr Dramatyczny był miejscem kontynuującym chwalebne tradycje tego miejsca na mapie polskiej kultury, a nie zmienił się w megafon lewackiej propagandy. Pozdrawiam serdecznie Paweł Woliński z całym zespołem CitizenGO P.S. Jeśli już podpisali Państwo petycję, proszę podzielić się nią z przyjaciółmi. Poniżej wiadomość, którą wysłałem Państwu wcześniej:

Jeśli nie będziemy stanowić mocnego oparcia dla urzędników, którzy odważą się iść pod prąd i bronić wartości naszej cywilizacji, to trudno spodziewać się, że w przyszłości takich śmiałych decyzji będzie więcej.
Wojewoda Mazowiecki, Konstanty Radziwiłł, po tym jak 23 listopada 2022 r. stwierdził nieważność Zarządzenia w sprawie powołania dyrektor Teatru Dramatycznego – Moniki Strzępki, stał się obiektem zmasowanej krytyki i szeregu napaści w mediach i internecie ze strony lewicy i feministek.
Dlatego jest bardzo ważne, byśmy to my, jako sygnatariusze petycji o odwołanie dyrektor Moniki Strzępki, dali teraz wyraz naszego uznania i podziękowań za tę decyzję jej autorowi. PROSZĘ O PODPIS 
Wojewoda Mazowiecki, Konstanty Radziwiłł, po tym jak 23 listopada 2022 r. stwierdził nieważność Zarządzenia w sprawie powołania dyrektora Teatru Dramatycznego, stał się obiektem zmasowanej krytyki i szeregu napaści w mediach i internecie. Przodują w tym, co nie zaskakuje, środowiska lewicowe i feministyczne. Bardzo proszę o podpis , dziękując Wojewodzie Mazowieckiemu za odważną decyzję w sprawie dyrektor Moniki Strzępki! Zawieszona Dyrektor Teatru Dramatycznego Monika Strzępka w licznych wywiadach nie tylko potwierdziła swoimi wypowiedziami, że obawy Wojewody Radziwiłła były całkowicie słuszne, ale pokazuje też swoje niebezpieczne oblicze osoby, która jest owładnięta ideologiczną manią walki z tzw. patriarchatem.

Jego przejawy godne symbolicznego unicestwienia widzi niemal we wszystkim. Na przykład są nimi, według niej, warszawskie wieżowce (a szczególnie Pałac Kultury). Czy osoba, która patrzy na kulturę i jej instytucje jako pole walki motywowanej stereotypami płci powinna być powoływana na takie stanowiska jak dyrektor publicznego teatru?

Decyzja Wojewody była z tego punktu widzenia niezwykle odważna, bo skalę histerii i hejtu, jaka wylewa się na tych, którzy ośmielą się sprzeciwić feministycznej agendzie mogliśmy już, przy innych okazjach, obserwować wielokrotnie. Tym razem nie jest inaczej, a dodatkowo wydaje się, że głosy w obronie stanowiska Wojewody są w mediach stosunkowo nieliczne. Dlatego jest bardzo ważne, byśmy to my, jako sygnatariusze petycji o odwołanie dyrektor Moniki Strzępki i wszyscy, którzy jej nie podpisywali, ale się z jej treścią zgadzają, dali teraz wyraz naszego uznania i podziękowań za tę decyzję jej autorowi – Wojewodzie Mazowieckiemu Konstantemu Radziwiłłowi. Proszę dodać swój podpis: Dziękujemy Panie Wojewodo! Jeśli nie będziemy stanowić mocnego oparcia dla urzędników, którzy odważą się iść pod prąd i bronić wartości naszej cywilizacji, to trudno spodziewać się, że w przyszłości takich śmiałych decyzji będzie więcej. Naszym zadaniem jest w takich sytuacjach nie tylko presja na polityków i urzędników państwowych, ale ich obrona zawsze, gdy stają się celem ataków radykalnych środowisk lewicowych, czy feministycznych za swoje decyzje lub wypowiedzi. Dlatego zachęcamy do podpisania listu z podziękowaniami, by Wojewoda Mazowiecki, ale także każdy inny urzędnik, który stanie w obronie wartości cywilizacyjnych i kulturowych wiedział, że my, zwykli obywatele, stoimy za nim murem i i będziemy robić to za każdym razem. Bardzo proszę o podpis, by wyrazić poparcie dla odważnej decyzji Wojewody. Dziękuję za wszystko, co Państwo robią, Paweł Woliński z całym zespołem CitizenGO