3 czerwca Kościół Święty wspomina Karola Lwangę – afrykańskiego bohatera, który poszedł za Chrystusem i oddał życie, ponieważ przeciwstawił się perwersyjnej swawoli króla Bugandy. To dobry patron na dzisiejsze czasy – nie tylko dla Afryki, której episkopat wyróżnia się pewnym konserwatyzmem, ale także dla Niemiec… gdzie ideologia LGBT wkroczyła w kościelne progi. Ta ideologia, której „motyw przewodni” wpędził świętego Patrona do grobu…
Żyjemy w epoce, w której błędy i grzechy, którym przeciwstawiali się dawni męczennicy wchodzą do oficjalnej agendy Watykanu i Kościołów partykularnych. Dotyczy to oczywiście nie tylko zjawiska ukrytego pod oksymoronem „katolicy LGBT”, lecz wszystkich zdobyczy modernizmu, takich jak synkretyczny ekumenizm czy nihilistyczna wolność religijna. Ale dzisiejszym motywem będzie panseksualna chuć, która jest motorem napędowym ostatecznego buntu przeciwko Boskiemu porządkowi, jaki podnieśli wyznawcy ideologii homoseksualno-genderowej.
Szaleństwem byłoby wątpić, że święty Karol Lwanga wierzył w jedynozbawczość Kościoła Chrystusowego (co dziś nie jest już, jak sądzę, udziałem większości hierarchii). Podobnie niedorzeczne byłoby podejrzewanie, iż ten wierny sługa Pański był skłonny do usprawiedliwiania grzechu w imię fałszywie pojętej miłości bliźniego bądź… fałszywego posłuszeństwa. W tym wypadku królowi, któremu służył.
Karol Lwanga (1860 – 1886) sroce spod ogona nie wypadł. Jako wódz plemienia Nagweya został mianowany przełożonym paziów króla Mwangi II, czyli po prostu majordomusem. Do stolicy Bugandy (jednego z królestw, które weszły w skład dzisiejszej Ugandy) przybył usłyszawszy o katolickich misjonarzach, głoszących naukę Tego, który zmartwychwstał i niesie nowinę o szczęśliwym życiu wiecznym.
Karol przyjął nową wiarę, która rychło jak klin stanęła pomiędzy nim i królem Mwangą. Ten drugi był synem Mwangi I, który prześladował chrześcijan i wnukiem Mutesy I, który przyjęcie chrześcijaństwa nawet rozważał… do momentu, gdy dowiedział się, że zakazuje ono wielożeństwa. Wówczas dziadek naszego czarnego charakteru przyjął islam. Zwyczajowa liczba czterech żon okazała się jednak zbyt mała w tej dynastii i tak dowiadujemy się, że Mwanga I pierwszy miał aż osiemdziesiąt pięć nałożnic zwanych żonami. Jego syn wprawdzie zatrzymał się na siedemnastu, ale można powiedzieć, że Mwanga „poszerzył” rodzinny apetyt seksualny, gdyż – jak podaje biografia Świętego – Karol Lwanga musiał często interweniować, by bronić podległych mu chłopców przed królem.
W pewnym momencie rozpustnik, biseksualista i pedofil w królewskiej koronie uznał, że z chrześcijanami nie jest mu już po drodze. Rozpoczęły się prześladowania, a święty Karol był świadkiem okrucieństw, których dopuszczali się siepacze Mwangi II. Nie zamierzał jednak udawać, że na drodze dialogu „ubogaci” w jakiś sposób perspektywę ogarniętego szałem zabijania monarchy. Po prostu trwał niewzruszenie w wierze i wierności Chrystusowi.
Postawa ta doprowadziła go najpierw do więzienia, a potem do ostatecznego ultimatum… Obłąkany grzechem nieczystości król postawił przed Lwangą i innymi osadzonymi jednoznaczną alternatywę: albo dokonają aktu sodomskiego (któremu z zasady jako chrześcijanie się sprzeciwiali) – albo zostaną straceni. Wybór był dla nich oczywisty. Wkrótce ustawiono czternaście stosów, na których – w płomieniach ognia – życie oddali święty Karol Lwanga i towarzysze. Do końca Karol krzepił braci w wierze, a ostatnie słowa, jakie mieli usłyszeć świadkowie egzekucji brzmiały: „Za parę chwil spotkamy się w raju”.
Afryka – posiadając tak wspaniałych, wiernych aż do męczeństwa Patronów – do dziś, pomimo całego kryzysu w Kościele, wykazuje się większą niż gdzie indziej dozą chrześcijańskiego ducha. Gdy w dobie „pandemii” wszystkie episkopaty bez szemrania oddały swe duchowne kompetencje w ręce władzy świeckiej, a tylko poszczególni hierarchowie poszli pod prąd, jedynie w Afryce miał miejsce przykład bardziej zorganizowanego oporu. Biskupi Togo wydali wspólny list otwarty, w którym grzecznie, ale bez ogródek wskazywali na eksperymentalny charakter tzw. szczepionek przeciw COVID-19 i na pozamedyczne cele agendy towarzyszącej temu politycznemu projektowi.
Z Afryki pochodzi też Janvier Gbénou, ksiądz, który został wydalony z Opus Dei za to, że odważnie wyrażał krytykę poparcia Franciszka dla ideologii LGBT i tzw. związków partnerskich, twierdząc, iż papież ulega w tej sprawie etyce sytuacyjnej, zamiast trzymać się katolickiej moralności. To oczywiście wciąż odosobnione przypadki, ale trzeba pamiętać, że w Afryce do dziś męczeństwo z rąk nieprzyjaciół wiary jest na porządku dziennym. Dlatego dziedzictwo świętego Karol Lwangi jest Afrykańczykom bliższe, podobnie jak prawdy Ewangelii, które łatwiej pogrzebać, gdy żyje się w bezpieczeństwie i dekadencji zachodnich społeczeństw.
Historia Karola Lwangi to opowieść o krwi i grzechu. Pod koniec XIX wieku krew wiernych wyznawców polała się na znak sprzeciwu wobec grzechu rozpasania seksualnego. To także i przede wszystkim historia krwi męczenników i Krwi Chrystusa. Oby ta pierwsza umacniała afrykańskich katolików prześladowanych dziś przez muzułmanów i komunistów. A ta druga oby posłużyła na otrzeźwienie niemieckich odstępców, którzy – przyjmując przewrotną strategię modernistycznej herezji – nie chcą widzieć się poza Kościołem jak Luter, lecz deklarują swą lojalność, jedną rękę trzymając zdradziecko na sercu, a drugą podkopując duchowe i moralne fundamenty, na których stoją cywilizacja chrześcijańską i wierni poruczeni ich pieczy.
„Ty wiesz, iż fałszywe świadectwo wydali przeciwko mnie” (Dan 13, 43)
Temat komunistycznych prześladowań katolików w Chinach nie jest w Polsce szeroko znany, więc tym bardziej cieszy inicjatywa wydania wspomnień Rose Hu Radość w cierpieniu, książki będącej zapisem losów autorki skazanej za wyznawaną wiarę na 15 lat więzienia, która w aresztach, więzieniach i obozach pracy Chińskiej Republiki Ludowej spędziła łącznie 28 lat. Wspomnienia Rose Hu można traktować jako głos całego pokolenia chińskich katolików, którzy konsekwentnie odpowiedzieli na papieskie wezwanie Piusa XII do „wypełniania obowiązków religii chrześcijańskiej ze stanowczą wiernością, wymagającą w niektórych wypadkach heroicznej siły”. Jest to opowieść o konfrontacji wiary z nieludzkim systemem, który w Polsce ciągle pozostaje mało znany. Niniejszy szkic zapewne nie wyczerpie wszystkich wątków dotyczących tematu prześladowań Kościoła w Chinach, jednak ufam, że pomoże Czytelnikom w lekturze, przybliżając okoliczności opisywanych wydarzeń.
Krwawy świt
Najbardziej dojmującym doświadczeniem katolików dotkniętych prześladowaniami w Chinach była świadomość opuszczenia i pozostawienia własnemu losowi. Pisali o tym liczni misjonarze, wydaleni z Chin w latach 50 XX w. Sukcesem komunistów było stworzenie warunków pozbawiających swoje ofiary wszelkiej nadziei i stawiających je przed wyborem pomiędzy modlitwą o śmierć a akceptacją komunistycznego „porządku”. Siostra Katarzyna Ho, tak podobna do autorki niniejszej książki, aresztowana w wieku 18 lat za aktywne uczestnictwo w Legionie Maryi w Szanghaju (tego samego pamiętnego 8 września 1955 r.) wspominała, że obozy pracy, do których trafiali uznani za wrogów, były miejscami samotności, w których modlono się o śmierć. Głód, fizyczne zmęczenie, choroby i brud, towarzyszące ciężkiej pracy ponad możliwości uwięzionych kobiet, przekładały się na stopniowe osłabienie sił psychicznych i woli człowieka. Buntował się organizm, ustawały jego funkcje, załamywała się struktura psychiczna, a wola ustępowała otępieniu, prowadzącemu do rezygnacji z siebie, ze swoich przekonań i swojej odrębności jako istoty ludzkiej. Tym, którzy przechowywali w duszy płomyk wiary, umęczony Chrystus podawał dłoń i wyciągał z otchłani. Siostra Ho pisała: „Z powodu mojej wiary zamknęli mnie w więzieniu. Odizolowali od świata zewnętrznego. Próbowali zmanipulować swoją propagandą. Wiedziałam, że to kłamstwa. Nie mogłam uciszyć sumienia, nie mogłam zaprzeczyć mojej wierze. Nie mogłam wyrzec się wiary, która jest najcenniejszym darem, za który wielu chrześcijan oddało życie”. Nie pierwszy raz w historii świadomość, że inni zostali wystawieni na śmiertelną próbę, umacniała i skłaniała do złożenia dobrowolnej ofiary z samego siebie. Właśnie to dobrowolne poświęcenie okazało się najjaśniejszą gwiazdą na ciemnym niebie, najdoskonalszym wyrazem naśladowania Chrystusa, a zarazem fundamentem szańca, który pozostał niezdobyty przez komunistów, gdyż był poza zasięgiem ich władzy.
Pierwsze uderzenie
Chińskich katolików umacniał w oporze wzniosły przykład niepozornego, ale otoczonego powszechnym szacunkiem biskupa Szanghaju Ignacego Kunga (Gong Pinmei), wyświęconego przez Piusa XII w sierpniu 1950 r. Hierarcha stanął na czele jednego z najważniejszych katolickich ośrodków w Chinach, zamieszkiwanego przez ponad 110 tys. wiernych (1,6% mieszkańców miasta). Szanghaj był perłą w koronie Matki Bożej nazywanej Cesarzową Chin. Nieliczna w Państwie Środka społeczność katolicka, najczęściej rozproszona na prowincji, w Szanghaju była doskonale zorganizowana; wpływowa i bogata, stanowiła elitę sięgającą korzeniami XVII w. W mieście znajdowało się sanktuarium Matki Bożej w Sheshan, będące mobilizującym chińskich wiernych centrum pielgrzymkowym; tam też nuncjusz Antonio Riberi utworzył Centralne Biuro Katolickie, koordynujące działania wszystkich religijnych i świeckich inicjatyw na terenie całego kraju. W prace biura było zaangażowanych kilkuset zagranicznych i chińskich duchownych.
Wyświęcenie odważnego i pobożnego Kunga stanowiło dla władz nieprzyjemne zaskoczenie. Trwająca wojna w Korei skłaniała chińskich komunistów do rozprawy z przeciwnikami ideologicznymi i politycznymi, oskarżonymi o współpracę z amerykańskimi imperialistami. Tym bardziej, że ogłoszona w 1949 r. papieska ekskomunika dotykająca wszystkich, którzy podejmowali współpracę z komunistami, zdaniem przywódców ChPK stawiała katolików jednoznacznie po drugiej stronie barykady. Im bardziej zmieniała się sytuacja na froncie na korzyść interweniujących wojsk ONZ, tym głośniej w Pekinie wzywano do rozprawy ze szpiegami i kontrrewolucjonistami. W 1951 r. wydalono z Chin nuncjusza Riberiego, a w więzieniach wylądowało wielu „obcych” duchownych, których usiłowano zmusić do przyznania się do szpiegostwa na rzecz USA. Kanadyjczyk o. Arthur Vendam SFM, przełożony diecezji Lishui w Chinach, wspominał: „Zabrano mnie do pustego pokoju. […] Powiedzieli mi, że zostawią mnie w nim na miesiąc, żebym mógł medytować nad moimi zbrodniami i nad wszystkim, co zrobiłem przeciwko władzy podczas moich 24 lat pobytu w Chinach. Rząd wie wszystko o moich przestępstwach i nic nie mogę ukryć. Powinienem je sam wyznać. […] Pod koniec miesiąca zostałem wezwany na przesłuchanie, gdzie powtórzono wszystkie oskarżenia, które zarzucono mi w Lishui. Ponownie zaprzeczyłem wszystkiemu, ale oni ciągle powtarzali te same oskarżenia dzień po dniu. Po pewnym czasie zabrali mnie do innej celi i nadal przychodzili każdego dnia, dwa, trzy, cztery razy i kolejno mnie przesłuchiwali. Za każdym razem pytali, czy myślałem o swoich przestępstwach i chcę się do nich przyznać. Ciągle powtarzali, że «są dwie drogi: droga do życia i droga do śmierci». To było powtarzane regularnie i monotonnie przed każdym przesłuchaniem, w czasie którego zmuszano mnie do zaakceptowania zarzutów, ostrzegając: «Jeżeli nie przyznasz się do swoich przestępstw przeciwko władzy, umrzesz. Jeżeli przyznasz się do swoich zbrodni, zostaniesz uwolniony»”.
Świat chce nas zastraszyć
W Szanghaju starano się działać poprzez zastraszenie, choć i tam zdarzały się porwania, pobicia i tortury, czego najlepszym przykładem są losy chińskiego jezuity o. Bedy Changa, aresztowanego w 1951 r. Torturowany w więzieniu w celu wymuszenia zeznań, zmarł w listopadzie tego samego roku. Jego pogrzeb przekształcił się w olbrzymią manifestację mieszkańców Szanghaju i zaowocował wieloma nawróceniami, jednak największym owocem męczeńskiej śmierci o. Changa, dziekana katolickiego uniwersytetu Aurora w Szanghaju, był masowy napływ młodzieży do Legionu Maryi. Ci, którzy wówczas zasilili organizację, od kilku miesięcy będącą na celowniku bezpieki, nie mieli najmniejszych złudzeń, że droga, którą wybrali, to droga heroicznego trwania u boku Chrystusa. Niepowodzenie zarządzonej w Szanghaju tzw. akcji rejestracyjnej członków Legionu, opisywanej przez Rose Hu w swoich wspomnieniach, spowodowało chwilowe wstrzymanie aresztowań i represji, które komuniści starali się wykorzystać do pozyskiwania osób skłonnych do współpracy.
Uderzenie nastąpiło 8 sierpnia 1955 r.; to wówczas, kiedy Rose Hu jako jedna z wielu osób, została aresztowana przez chińską bezpiekę. W ciągu kilku dni uwięziono w Chinach co najmniej 20 tys. katolików, z czego 1500 w samym Szanghaju. Uderzenie skierowano w duchownych, zakonników i zakonnice, przywódców grup wiernych oraz aktywnych członków stowarzyszeń. Szczególnie mocno dotknięto aresztowaniami środowisko Legionu Maryi związane z Aurorą. Zwieńczeniem całej akcji było aresztowanie w październiku 1955 r. bp. Ignacego Kunga. Aresztowanym postawiono zarzuty o charakterze kryminalnym. Często były spreparowane, opierały się na niepotwierdzonych donosach lub zeznaniach innych osób. Oskarżeni musieli udowodnić swoją niewinność. Pierwsze przesłuchania miały na celu wyodrębnienie grupy skłonnej do ustępstw, zaparcia się i złożenia zeznań obciążających inne osoby. Los tych, którzy trwali przy swoich przekonaniach, był przesądzony.
Sekta „made in China”
Wszystko wskazuje na to, że w momencie aresztowań w 1955 r. władze partyjne miały już przygotowany scenariusz działań zmierzających do powołania państwowego „kościoła katolickiego”. W lipcu 1957 r. w Pekinie zorganizowano katolicki kongres „patriotyczny” i ściągnięto nań 241 delegatów z całych Chin, żeby położyć podwaliny pod powstanie Patriotycznego Stowarzyszenia Katolików Chińskich. W 1958 r. – przy sprzeciwie papieża – wyświęcono jednego biskupa, po czym w ciągu roku kolejnych 26, tworząc w ten sposób zależną od rządu hierarchię tzw. Kościoła patriotycznego.
Akcja aresztowań z 1955 r. była zakrojona tak szeroko, że w niektórych częściach Chin (szczególnie w Szanghaju) pozostawiła wiernych bez jakiejkolwiek opieki duszpasterskiej.
Sytuacja była łatwa do wykorzystania przez komunistów i utworzenie przez nich tzw. Kościoła patriotycznego przez dużą część chińskich katolików zostało przyjęte biernie lub z uczuciem ulgi. Jedność z Wiecznym Rzymem spoczęła na barkach osób takich jak Rose Hu.
16 marca 1960 r. rozpoczęła się propagandowa rozprawa sądowa przeciwko „Gong Pinmei i jego zdradzieckiej klice kontrrewolucyjnej”. Werdykt trybunału rewolucyjnego, działającego na wzór sądów stalinowskich, skazywał bp. Ignacego Kunga na dożywocie jako winnego przestępstw w postaci: jawnej wrogości wobec decyzji rządu w czasie konfliktu w Korei, sprzeciwianiu się reformie rolnej, wrogości wobec reform socjalistycznych w Chinach i działalności szpiegowskiej w siatce przebywającego w chińskim więzieniu szefa szanghajskiego Centralnego Biura Katolickiego, bp. Jamesa Walha.
Polski czytelnik powinien być świadomy faktu, że w tym krótkim szkicu przedstawiono zaledwie mikroskopijny wycinek prześladowań Kościoła w Chinach. Po 1960 r. trwały one nadal, a osoby podejrzane o nielojalność wobec władz komunistycznych trafiały do obozów pracy. Pod koniec lat 50 XX w. periodyk misyjny „The Scarboro Missions” informował: „W czasie, gdy komunistyczny reżim nieustannie głosi, że w Chinach panuje wolność religijna, doszła do nas informacja o aresztowaniu 40 katolickich prawników w Szanghaju. Oskarżono ich o przestępstwo głoszenia prawdy, że katolik bezwarunkowo podlega władzy Rzymu, z powodu domagania się uwolnienia bp. Ignacego Kunga z Szanghaju oraz utrzymywania, że Legion Maryi nie jest organizacją reakcyjną”. Prześladowania Kościoła katolickiego trwają do chwili obecnej. Katolicy za swoje przekonania trafiają do więzień oraz są zsyłani do obozów pracy.
Terror jako mechanizm rządzenia
Przywódca chińskich komunistów Mao Zedong nigdy nie taił swoich zbrodniczych planów. Jego fascynacje metodami stalinowskimi zaowocowały stworzeniem systemu powszechnej kontroli i strachu, który wprowadzał w zakłopotanie nawet sowieckich towarzyszy. Jeszcze w trakcie wojny domowej z nacjonalistami Mao zdefiniował podstawową zasadę maoistowskiej rewolucji, stwierdzając, że „zabijanie wskazywanych zdrajców jest rewolucyjną koniecznością, dzięki której ludność, pozbawiona innego wyboru, będzie zmuszona do kontynuowania rewolucji”. Fraza „braku wyboru” pojawia się na wszystkich późniejszych etapach rewolucji maoistycznej. Mao miał świadomość, że wśród likwidowanych „zdrajców” tylko około 10% stanowili rzeczywiści, zdeklarowani i aktywni wrogowie komunizmu. W 1944 r. na forum przywódców partyjnych przeprosił za dokonane czystki na terenach opanowanych przez komunistów, za co został nagrodzony oklaskami. W tym samym czasie modyfikował metody eliminowania przeciwników, rozwijał koncepcje reedukacji jako metody represji i budował zręby największego na świecie i najlepiej zorganizowanego ekonomicznie, istniejącego do dziś, systemu obozów niewolniczej pracy. Wraz ze zwycięstwem nad dotychczasowym sojusznikiem, jakim dla komunistów byli nacjonaliści, przyszła kolej na ukrytych wrogów politycznych. W 1949 r. w referacie dla Komitetu Centralnego ChPK Mao stwierdził, że zakończony etap walki militarnej nie kończy rozprawy z innymi wrogami komunizmu w Chinach. Pozostali wrogowie bez karabinów, nieużywający broni, zdaniem Mao byli nie mniej niebezpieczni i zdeterminowani i nie można ich było lekceważyć. Więcej: bagatelizowanie ich byłoby błędem. W swoich wypowiedziach Mao obrazowo stwierdzał, że liczba wrogów i imperialistycznych szpiegów w Chinach jest taka, jak „włosów w futrze”.
W ideologicznej wizji Mao Chiny stały się polem konfrontacji pomiędzy dwoma przeciwstawnymi – ideowymi, kulturowymi, politycznymi i mentalnymi – blokami: „czerwonym” (rewolucyjnym, komunistycznym, proletariackim, w języku propagandy „chłopskim”, robotniczym) a „czarnym” (reakcyjnym, kontrrewolucyjnym, imperialistycznym, obcym, religijnym, prawicowym, a od lat 60 XX w. – dodatkowo inteligenckim). Jako jednego z najbardziej niebezpiecznych wrogów komunizmu w Chinach wskazywano chiński Kościół katolicki, posiadający na początku lat 50 XX w. zaledwie ok. 3 mln wiernych (tj. 0,6% wszystkich ludzi zamieszkujących Chiny).
Tajne plany komunistów wobec Kościoła
Rozprawa z Kościołem katolickim miała być konsekwentna i bezwzględna, ale stosunkowo bezkrwawa. Starano się unikać prowokowania reakcji międzynarodowych i po cichu rozbijać Kościół od wewnątrz. Działania poprzedzała akcja propagandowa, przedstawiająca Kościół katolicki jako narzędzie imperialistów, a duchownych katolickich (zwłaszcza 5500 zagranicznych misjonarzy) jako potencjalnych szpiegów. Kościół katolicki miał działać na szkodę Chińczyków, wspierać wrogów Chin, zajmować się szkodliwą działalnością społeczną, tworzącą atmosferę nielojalności wobec rządu komunistycznego. Partia przyjęła szereg tajnych dyrektyw nakazujących szeroko zakrojone działania, polegające na zbieraniu materiału obciążającego i ujawniającego prawdziwe oblicze duchownych i katolickich działaczy. Według wytycznych Komitetu Centralnego, działalność Kościoła katolickiego miała zostać całkowicie zablokowana, a struktury hierarchiczne rozbite i podporządkowane władzy. W dokumencie nazwanym umownie Zasadą dziewięciu punktów (opublikowanym przez Worldmission Fides Service w 1958 r.) cel ten został wyrażony bezpośrednio, jako nakaz do realizacji przez każdego członka ChPK. „Każdy towarzysz zajmujący stanowisko decyzyjne musi dogłębnie zrozumieć, że Kościół katolicki idący na pasku imperializmu musi zostać całkowicie rozbity i zniszczony”. W dokumencie postulowano infiltrację struktur kościelnych, stowarzyszeń, szkół, organizacji parafialnych itp. Agentów skłaniano do przyjmowania chrztu, aby tym skuteczniej realizowali wytyczne partii komunistycznej. Postulowano zdobywanie popularności wśród wiernych, aktywność w stowarzyszeniach katolickich, inicjowanie wśród wiernych działań propagujących rzekomo obojętną ideologicznie walkę o pokój na świecie, przeciwstawianą dążącemu do wojny imperializmowi. Zalecano praktyczne stosowanie zasady „przyciągnij wroga, aby go zniszczyć” poprzez gorliwy udział w nabożeństwach, „pochlebne i słodkie rozmowy”, wreszcie wszystkie „inteligentne sposoby, aby zbliżyć się do duchownych i śledzić ich każdy krok”. Należało odkryć i uderzyć w słabe punkty w strukturze Kościoła; miało to posłużyć do rozbijania wspólnot, przeciwstawienia świeckich duchownym, szerzenia wśród wiernych podziałów, a wreszcie do wsączenia w nich zwątpienia – „zniszczenia kościelnej i religijnej trucizny przez naszą uleczającą truciznę” (sic!).
Działania przeciwko Kościołowi prowadzono w sposób dobrze przemyślany, dzieląc na kolejne etapy, wg scenariusza nazwanego przez francuskiego badacza Jean-Louisa Margolina „taktyką salami”, polegającą na stopniowym separowaniu kolejnych grup ludzi od reszty społeczeństwa – i likwidowaniu ich. Dokumenty wydobyte z chińskiego archiwum i opracowane przez amerykańskiego historyka Paula Marianiego ukazują etapy działań komunistycznych w opisywanym przez autorkę wspomnień Szanghaju. Pierwsze uderzenie, przy akompaniamencie propagandy, zostało wymierzone w duchownych pochodzących spoza Chin, przede wszystkim Europejczyków i Amerykanów. Zagranicznych misjonarzy przedstawiono jako szpiegów Trumana; aresztowano ich i w większości deportowano, przy okazji przedstawiając w prasie jako najgorszy element imperialistyczny. Drugi etap polegał na propagandowym podkreślaniu przez władze komunistyczne… wolności religijnej, jednocześnie wymierzając uderzenie w elementy rzekomo szkodzące narodowi („zainfekowane przez obcych”). Katolików na podstawie sfabrykowanych materiałów oskarżano o przestępstwa takie jak szpiegostwo, działanie dywersyjne, sabotaż, niegospodarność etc. Celem było dzielenie wiernych i wyodrębnienie grupy podatnej na komunistyczną propagandę, skłonną do ustępstw, nierzadko rekrutowaną spośród osób, które przyznały się do spreparowanych zarzutów. Oba te elementy wyraźnie widać we wspomnieniach Rose Hu, w doświadczeniach bliskich jej kapłanów oraz osób „złamanych”, a także w spreparowanych zarzutach wobec niej samej. Trzecim etapem było propagandowe mobilizowane wiernych do „aktywnego uczestnictwa”, polegające na definiowaniu linii podziałów ideologicznych i wskazywaniu wrogów. Celem tego etapu była całkowita anarchizacja działalności Kościoła i uaktywnienie elementów, na których miał być budowany tzw. Kościół patriotyczny. Komuniści chcieli zniszczyć Kościół poprzez oddzielenie go od Rzymu – wyhodowanie jałowej i niedającej owoców chińskiej hybrydy, a w perspektywie eschatologicznej (o czym oczywiście sami nie myśleli) skazanej na wrzucenie w ogień.
Pewien chiński politruk na jednym z ideologicznych szkoleń (jakich w ówczesnych Chinach odbywało się setki tysięcy) wystawił katolikom zaskakująco dobrą opinię: „Co do katolików, to jest praktycznie niemożliwe, żeby ich przekonać i sprawić, by poszli za nami. Każdy z nich jest jak twierdza w samym sobie; każdy z nich broni się jak forteca. Nie znają strachu, nie boją się poświęcenia; są mistrzami dla samych siebie, niezmienni i odważni. Jeśli przez przypadek zdobędziemy jednego z nich, aby [zrealizować] nasze pomysły, to będzie to ogromne zwycięstwo, zbliżające nas do osiągnięcia celu”. Celem jego przemówienia oczywiście nie było oddanie sprawiedliwości dwudziestoletnim studentom z Legionu Maryi, z całą rozrzutnością młodości stawiającym swoje kariery, szczęście, zdrowie, a nawet życie na szali losu. Jego zadanie polegało na zmobilizowaniu kolektywu do bardziej wytężonej pracy i walki przeciwko „demonicznemu wrogowi”, a przez to niedosiężnemu i prawie niepokonanemu. W istocie katolicy byli dalecy od tego obrazu, o czym uczciwie pisze Rose Hu.
Laogai – każda kara jest dożywociem
W 1950 r. komunistyczne Chiny i ZSRS zawarły umowę, dzięki której szereg rozwiązań administracyjno-organizacyjnych miało zostać przeszczepionych ze Związku Sowieckiego do Chin. Jednym z nich stały się obozy pracy, którymi od pewnego czasu interesowali się przywódcy partii komunistycznej. Rezolucja III Konferencji Narodowego Bezpieczeństwa Wewnętrznego ChRL z 1951 r. stawiała w tym zakresie konkretne wymagania: „Wielka liczba ludzi, którzy odsiadują swoje wyroki, to duży potencjał ekonomiczny. W celu ich zreformowania, w celu rozwiązania problemów związanych z [przepełnionymi] więzieniami, w których skazani kontrrewolucjoniści siedzą i jedzą za darmo, powinniśmy zorganizować nasze obozy pracy [laogai]. W sytuacjach, w których taka metoda jest wykorzystywana, należy ją rozszerzyć”. Bardzo szybko przystąpiono do wcielania w życie tego pomysłu, pomimo tego, że oficjalna decyzja o powołaniu do życia obozów zapadła na mocy rezolucji Kongresu ChPK kilka lat później – 7 września 1954 r. Oblicza się, że ok. 80 do 85% wyroków wydawanych przez sądy chińskie w latach 1955–1971 kończyło się deportacją do obozu pracy. Przypadek Rose Hu nie odbiega od losów większości Chińczyków zatrzymanych w ramach masowych akcji represyjnych, urządzanych na polecenie Mao i innych przywódców ChPK. Autorka po aresztowaniu trafiła do doraźnego aresztu, gdzie próbowano ją przekonać do współpracy. Z niego została przeniesiona kolejno do kilku aresztów i więzień. Jej proces nie był jawny, a członkini Legionu Maryi została poinformowana o wyroku skazującym prawie trzy lata po aresztowaniu – w 1958 r. Wyrok skazujący ją na 15 lat więzienia za przestępstwo prowadzenia działalności kontrrewolucyjnej w reakcyjnej organizacji oznaczał deportację do jednego z obozów pracy przymusowej laogai. Należy tu zwrócić uwagę, że odbywanie właściwej kary więzienia rozpoczynało się dopiero wraz z ogłoszeniem wyroku (a nie od momentu zatrzymania), a system sądowniczy w trakcie jego odbywania „uzupełniał” go o kolejne lata za nieprzestrzeganie obozowej dyscypliny. Rose Hu, aresztowana w 1955 r., rozpoczęła odbywanie kary w 1958 r., a na wolność została wypuszczona w 1983 r., po prawie 28 latach pozbawienia wolności! Wyrok wydany w czasach Mao, zauważa Jean-Louis Margolin, prawie zawsze był karą na całe życie.
W okresie, w którym autorka wspomnień przeżywała dramatyczne wydarzenia związane z aresztowaniem i deportacją do obozu pracy przymusowej, system obozów Laogai był na etapie krzepnięcia i przyjmowania ostatecznego kształtu. Stopniowo wyodrębniały się cztery kategorie osób objętych pracą przymusową. Opisał je Harry Wu – nieżyjący już wieloletni więzień obozów i działacz na rzecz pamięci o ich ofiarach. Do 1961 r. system nie rozróżniał pomiędzy osobami trafiającymi do obozów pracy przymusowej na podstawie wyroku sądu czy samego zatrzymania przez organa bezpieczeństwa. Co prawda w 1957 r. komuniści wprowadzili do systemu penitencjarnego pojęcie aresztu administracyjnego, ale do 1961 r. nie był on zbyt często stosowany. Sytuacja uległa zmianie w 1961 r., kiedy to obozy podzielono na podstawowe dwa rodzaje: Obozy Naprawy Poprzez Pracę (laogai) oraz Obozy Reedukacji Poprzez Pracę (laojiao); osadzeni w tych obozach stanowili dwie podstawowe grupy więźniów. Zesłani do laogai byli rzeczywistymi niewolnikami systemu komunistycznego. Skazani najczęściej na wieloletnie lub dożywotnie wyroki, pozbawieni praw obywatelskich, poddani żelaznej dyscyplinie, zorganizowani na sposób wojskowy, pracowali bez widoków na polepszenie swojej doli. Jedynym sposobem skutecznej ucieczki dla nich była śmierć. Z kolei więźniowie laojiao byli w obozach pracy poddawani reedukacji, czyli mieli zostać przywróceni komunistycznemu kolektywowi. Osadzeni nie posiadali wyroków (byli zatrzymani do czasu wydania decyzji administracyjnej o odwołaniu aresztu, na podobnej zasadzie jak internowani w Polsce w czasie stanu wojennego w 1981 r.), nie tracili praw obywatelskich (choć nie uczestniczyli w procedurach wyborczych demokracji ludowej), otrzymywali drobne wynagrodzenie, mieli też prawo do odwiedzin. Długość ich pobytu teoretycznie zależała od sprawowania, choć w praktyce nie była krótsza niż kilka lat. Pomimo tego, że areszt administracyjny był praktyką związaną z prześladowaniami politycznymi, najłatwiej można było znaleźć się w obozach laojiao za zwykłe przestępstwa kryminalne (kradzież, narkomanię, prostytucję etc.). Najmłodsi (znani badaczom) osadzeni w tych obozach mieli po 14 lat, pomimo klauzuli prawnej obowiązującej w Chinach mówiącej o wymaganym wieku „16 lat”. Warunki pracy i organizacji tej kategorii więźniów były takie same jak w laogai. Otrzymany wyrok najczęściej był zakamuflowanym dożywociem, co widać na podstawie funkcjonowania dwóch „wyższych” grup obozowych: „przymusowo zatrudnionych specjalistów”, nazywanych na wyrost „wolnymi pracownikami” oraz kategorii „uwolnionych”. W obu przypadkach jest mowa o osobach przetrzymywanych na potrzeby obozów pracy, które formalnie utraciły prawo do decydowania o sobie: nie mają prawa opuszczenia rejonu obozu, mogą tylko otrzymać jedną lub dwie przepustki na rok, otrzymują niewielkie wynagrodzenie, niektórym z nich przyznaje się prawo do sprowadzenia rodziny lub jej założenia. Proceder przymusowego osiedlania więźniów po odbyciu kary do końca lat 60 XX w. dotyczył prawie 95% wszystkich więźniów laogai. Wszystkie te kategorie spotkamy na kartach wspomnień Rose Hu.
Należy pamiętać, że opisany we wspomnieniach system obozów funkcjonuje do dnia dzisiejszego. Szacuje się, że w chwili obecnej na terenie Chin działa ok. 1000 Obozów Naprawy Poprzez Pracę i Obozów Reedukacji Poprzez Pracę, wraz z placówkami dla nieletnich i obozami specjalnymi (wg Harry’ego Wu, przez 19 lat więźnia tych obozów, w latach 90. XX wieku było to 990 obozów), w których może znajdować się nawet 6,8 mln ludzi (wg oficjalnych danych chińskich – od 0,5 mln do 2 mln więźniów). System obozowy przynosi chińskim komunistom olbrzymie korzyści finansowe. Wydany w 1988 r. przez Biuro ds. Laogai w Ministerstwie Sprawiedliwości ChRL Podręcznik więziennictwa stwierdza wprost, że laogai to nie tylko narzędzie dyktatury proletariatu i naturalny element funkcjonowania społeczeństwa socjalistycznego, ale także duża część należących do państwa przedsiębiorstw produkcyjnych, „dzięki której społeczeństwo się bogaci”. Obiekty laogai – czytamy w tym podręczniku – „to zarazem obiekty dozoru, jak i specjalne przedsiębiorstwa”.
* * *
Mam nadzieję, że powyższe krótkie wprowadzenie oraz przypisy umieszczone w tekście, zawierające biogramy i wyjaśnienie najważniejszych pojęć, pomogą zrozumieć główne wątki wspomnień Rose Hu, a jednocześnie nie przesłonią ich wymiaru duchowego, bowiem to właśnie żarliwa wiara pozwala przetrzymać każdy głód i każde prześladowanie, będąc prawdziwą tarczą i ochroną. Opisany przez św. Ambrożego przykład św. Pelagii jest tego dobrym przykładem. Otoczona przez oprawców, oświadczyła, że życie oddaje dobrowolnie, i tą deklaracją nie tylko odebrała im władzę nad sobą, ale też pozostawiła za sobą wszystko to, co niewolnicze. Nie był to z jej strony incydentalny akt odwagi – jak mogłoby się komuś, patrzącemu powierzchownie, wydawać – ale przejaw wynikającego z podążania za Chrystusem całkowitego wyzbycia się przywiązania do świata, efekt zaparcia się siebie aż do odrzucenia wstydu, dumy i wszelkich światowych myśli. Ścieżka przeznaczona dla nielicznych. Rose Hu bardzo przypomina św. Pelagię.
The Cistercians are one of the many branches of the Catholic Church. Also known as ‘Trappists’, they were founded in 1098 when a saintly abbot named Robert led 21 monks to a remote location of Citeaux, France, where they followed Benedict of Nursia’s ‘Rules for Monasteries,’ written in the sixth century. Trappist monks are characterised by the vow of silence, which applies whenever they are on monastery grounds. From time to time the monks are expected to leave the monastery and share the spiritual lessons they have learned with people in the outside world.
In 1883 a Trappist monastery was established in the mountains of north China at Yangjiaping, just outside the Great Wall, about 80 miles (130 km) north of Beijing. Through great ingenuity and much sweat and tears they carved the monastery grounds out of 10 sq. miles (26 sq. km) of completely barren land, gradually transforming it into a useable condition. One report sayid:
“In the Trappist tradition, the area chosen by the monks…was remote and difficult to reach. Indeed, Yangjiaping was sufficiently isolated that a journey of three days by mule was required to reach the abbey from the nearest railway stop. When the Trappists first came to their hundred square-mile foundation it was virgin wilderness, and the early monks frequently encountered tigers and leopards.”[1]
The monks’ aims were the perusal of quiet meditation, peaceful contemplation, agricultural cultivation, and social work. Although European missionaries had founded the monastery, by the time of the Communist persecution, only a handful of the 75 monks residing at Yangjiaping were foreigners. Over time these harmless men won the respect of the local community to such an extent that people would not cut wood from the forests around the monastic lands. Ironically, the remote location chosen for the Yangjiaping Monastery also turned out to be a strategic location for military manoeuvres during the chaotic 1930s and 1940s in China.
During the Second World War, Japanese troops entered the monastery and stole the monks’ grain and other food. When the Communists came into the area they decided the monks had willingly helped the Japanese by providing food for them. The Communists hatred for the Catholics was obvious. Whenever Japanese troops drew near,
“Communist guerrillas fired off guns whose fire seemed to come from the monastery itself. Their agents painted abusive anti-Japanese slogans upon the monastery walls. These things brought down on the monks reprisals from the Japanese—as they were intended to do.”[2]
In the summer of 1947, a sequence of events that led to the end of the Yangjiaping monastery began. On July 1st two lay brothers herded goats and cows near the monastery were arrested and sentenced as “oppressors of the people.” A large mob consisting of more than 1,000 people from 30 villages were summoned to a mock trial at the ‘Peoples’ Court’, where all kinds of imaginary crimes were shouted at the startled monks. The furniture and other belongings of the monastery were given to people who accused the monks of various imagined crimes at staged public rallies, including some “witnesses” who were trucked in from faraway locations.
The monks had never seen any of these ‘professional accusers’ before. One man was awarded the rectory furniture because he reported his parents had been “frightened” by foreigners in 1909! The monastery’s cows and goats were confiscated and given to locals, while ten tons of grain and other supplies used to feed the poor were stolen to feed Communist troops. Just a few years previously the grateful local community had presented a memorial tablet to the monks, saying “The benefits you have brought us are as weighty as the mountains.”
The mob completely stripped the buildings bare of any removable item. Even the leather covers were torn from books in the monastery library, while the invaluable volumes were discarded on the floor by the illiterate peasants. The Communists took away the eye-glasses used by most of the monks, arguing that the villagers didn’t wear glasses, so why should they? It was later learned that some local Catholics had surreptitiously joined the looters in order to safeguard the sacred vessels and vestments. During the looting,
“the monks knelt in silent prayer for their oppressors. One by one the Trappists were called into the church to stand trial before the altar, where commissars stood armed with clubs to beat them into ‘confessing’. A Catholic woman who protested—her name was Maria Chang—was beaten into unconsciousness and dragged from the church.”[3]
Maria Chang had shown remarkable courage and boldness. She told the judges the truth—that the monks had only come to China only to share Christ and to help the poor. The beating she received was so severe that many thought she had died. Guards threw the church banner over her body. Maria recovered, but was placed under arrest and held at Yangjiaping for months. The judges were embarrassed by Maria’s courage, and determined not to let any other people make speeches to prevent a similar occurrence. The judges moved straight to the ‘peoples’ verdicts,’ calling out names of monks and asking the mob for their decision. One by one the people shouted, “Death!” By the end of the farcical proceedings, the result was
“condemnation to death of a number of the monks. They were accused of conniving with the Japanese in the first instance, and then of collaborating with the Nationalist Government. The other monks were at first sentenced to prison…. They were ordered to leave the monastery. They were forced to leave with their hands tied behind their backs.”[4]
After the looting was over the French abbot was shackled to the frozen ground for two months as punishment. He and two other French priests were later expelled from China.
Most of the Trappist martyrs died during an exhausting death march of approximately 100 miles (162 km). On the evening of August 12, the Communist commander, Li Cuishi, decided to use the monks as pack-animals to move supplies from the monastery to an army battalion at Zhang Gezhuang. The monks were forced to march over extreme terrain day and night. The freezing winter wind cut their bodies. After returning to the monastery three men, including 82-year-old priest Bruno Fu, died on August 15, 1947, from the sheer physical exhaustion and mental strain of their ordeal. Fou had been due to celebrate 50 years as a priest on the very day he died. The celebrations would certainly have exceeded all his expectations as he was welcomed to heaven by Jesus whom he had loved and served for so many years.
The men who survived soon came to envy those who had died. They were “handcuffed with wire tightly bound around their wrists. It was to stay there for weeks and months, so that when they ate, they were forced to lap up the food from the ground, like animals.”[5] Clement Gao, aged 75, dropped dead from exhaustion as he returned to Yangjiaping on August 18th, while Philip Wang Liu, also in his 70s, fell in the doorway after reaching his beloved monastery and never recovered. For those who had survived the initial ordeal, only a short recuperation was allowed before they were ordered to do another march on the night of August 28th. Along the way they were made to sleep in pig-pens. To entertain their captors, daily ‘trials’ were held, where the ‘accused’ were beaten for the soldiers’ sadistic pleasure. This death march took place
“in beating rain and violent winds, across steep, rugged mountains. The younger monks tried to help or even carry the older ones. All had to survive on meagre rations of dry cereal. Guards, enduring in part the same miserable hardships, vented their anger and frustration on the monks. There was no mercy.”[6]
On the night of September 6th, as the group approached Ma Lai village, one of the younger monks carrying the 69-year-old Frenchman William Augustin Camborieu stumbled and fell on the mountain trail. The frail priest’s head was cut open on a jagged rock and he bled to death. Camborieu had already endured imprisonment at the hands of the Japanese a few years earlier. After his release he could have easily returned to the comfort of his native France, but he chose to remain in Yangjiaping because of his love for China and his desire to serve God.
When the march reached the village of Dengjiayou, Trappist priest Albert L’Heureux[7] felt that he had reached the end of his life. The Canadian-born priest signalled this to the other prisoners with the sign-language Trappists use to communicate with each other during the times they observe a vow of silence. L’Heureux was a former Jesuit theologian who had received permission to leave his former order and dedicate the remainder of his life to monastic prayer and meditation, and so transferred from Hangzhou in Zhejiang Province to the Trappist Monastery at Yangjiaping.
L’Heureux’s hands had been “bound together behind his back with steel wire for more than one month when he arrived at Dengjiayou. His wrists had swollen, and the bones were visible in the horrible wounds.”[8] That night the Canadian passed away. His body had simply expired from the toll of inhumane torture and stress. The next morning a young soldier told the survivors,
“‘He died very peacefully. He looks like that man on the figure-ten frame in your church.’ In Chinese the figure ten is a cross. Brother Marcellus and the three others who went over to bury him had to agree. They found [his] legs crossed, the shrunken right foot resting above the left. The swollen wrists were resting on his breast. There was something deeply beautiful about his emaciated face. Christ had died again for China in his beloved monk.”[9]
Perhaps one indication of the horrors endured by the Trappists can be seen in the fact that the survivors did not give any detailed account of the events for more than 30 years. L’Heureux’s colleague, Father Sebastian, later wrote:
“We took him out and laid him on a stretcher. He did not look like a corpse at all, smiling as he was, with both hands crossed over his breast. Bending on one knee, we took up the stretcher and as we walked, we looked at his smiling face and we prayed for him. When we reached the slope of the mountain, we dug a hole only about one foot deep and buried him, because it was raining and the soldiers would not wait.”[10]
The gentle monks were forced to endure a terrible 25-day stay in Dengjiayou village, during which
“The whole charade of the Peoples’ Court began again. The brutality was worse than ever. And meted out on bodies already severely debilitated by all the hardships of the death march. And the goal of the persecutors? It was now nothing less than that these monks would deny the very existence of God. For the Communists were establishing an atheistic state that would be purged of the opium of religion.”[11]
Because of the incredibly filthy conditions, the stay at Dengjiayou achieved nothing but to further break down the physical and mental health of the prisoners. One report says,
“All lived in conditions of incredible filth, and those who had their hands unbound tried to help their shackled and bound brothers remove lice and other vermin from their unwashed bodies. It was later reported that several of the monks whose hands were bound had almost literally been eaten to death by the vermin which afflicted them.”[12]
One priest, Maurus Bougon, tried to escape from the Communists during the death march. They soon recaptured him and cut off both his feet as punishment, and later executed him to put him out of his misery. A 60-year-old French priest, Stephen Maury, had invested many years of his life in China. Unable to bear the load of the death march, he was carried into Dengjiayou by four of his brethren on September 8th. As soon as they entered the village, Maury breathed his last and passed into the presence of God. Two days later, on September 10, Marcus Li Chang, a 62-year-old monk from Hejian in Hebei Province, also surrendered his life as a result of the intense strain.
During one agonizing day (September 15th), three more Chinese Trappists died. Their names were Matthias Ying[13] (a native of Shandong Province), Aloysius Ma,[14] and Andreas Li. Five days later Bartholomew Qin (aged 54), and Aloysius Ren[15] (75) also perished. Their bodies were placed in shallow graves and dug up by hungry dogs and wolves which ate the flesh and left body parts strewn about the village. To the Trappists, funeral rituals are extremely elaborate, and death is considered a monumental event to be cherished and honoured. To have limbs and body parts of their beloved colleagues devoured by beasts was almost too much for the survivors to bear. More sorrow was added to the monks when they were told the Yangjiaping Monastery had been destroyed. Three of the believers were allowed to return to see for themselves. The huge stone walls remained standing, but everything inside the monastery had been reduced to rubble.
The 62-year-old Prior of Yangjiaping, Anthony Fan, suddenly died on October 13th. The final French priest to die was the acting superior of the community, the 70-year-old Augustine Faure, who perished on October 18th. The fact that these two men’s health had appeared to be improving led the others to suspect they were poisoned.
Even after some of the prisoners were released the impact of the brutal summer continued to reap a harvest of martyrs. On October 31, the 66-year-old Lucas Fan died at Zhejiadai in Hebei Province, as did Malachi Chao and Amadeus Liu on November 1st. In late November and throughout the month of December heaven’s scroll of martyrs was added to by the names of Franciscus Shu (aged 48), Henry Chang (50), Thomas Zhao (45), Michael Xiu (46), Simon Shu (50), and the aged Gabriel Dian (86). Aelred Drost (37), from the Dutch abbey of Tilburg, went to his ultimate reward on December 5th.
On January 18, 1948, Basil Geng (32) died at Huanghuagou. The Communists believed Seraphim Shu (38) was the future leader of the monastery, so he was tried and beaten more than 20 times. By the end, “his thumbs were wired together behind his back, his big toes were wired together, and then a short wire joined the two links. He could only kneel or lie on his side.”[16]
February 5th “was a particularly fateful day. After suffering so much, Seraphim and the 29-year-old Chrysostom Zhang were taken out and laid on a flat stone. Then their heads were crushed with sharp stones, and they were beheaded. At the same time four brothers were shot: Brothers Alexis Liu, Damian Hang,[17] Eligius Sui[18] and John Miu.”[19] Damian Hang had excruciatingly had his hands wired behind his back since July 23rd the previous year, and his feet had been crippled from an earlier frostbite. In the end, “he could only crawl about. And for this he was confined and subjected to additional abuse.”[20] Information was later received that
“six of the Brothers had been beaten to death with clubs. Still later, five of the Trappists and a lay catechist from Banbu were all stoned to death—a death which, in China, means laying one’s head upon a heavy stone, while another is dropped to smash the skull. Brother Wang died of blood poisoning from the festering wounds on his bound wrist. Two more of the monks died in jail in 1951. In all, 33 of the 75 Trappists perished from the death march punishment.”[21]
The final recorded Trappist death resulting from this barbarous persecution was that of 32-year-old Thomas Yuen who died at Mujiazhuang, Hubei, in April 1948. It is likely that the true number of Trappist monks who died from the tortures of 1947 and afterwards is higher than those martyrs named here. Many of the Chinese believers who were released into society and never heard of again. The monks who survived the carnage realized the New China was no place for their ministry. In addition to their physical ailments, they suffered major psychological scars which most of them carried to their graves. A small group of survivors was led to the safe environment of Hong Kong by Paulinius Lee, who founded the Trappist Monastery on Lantau Island which continues to function to this day. Because of the humble nature of the Trappist monks and their refusal to seek any publicity, this terrible incident has rarely been mentioned in the annals of Chinese Church history, even though it ranks among the worst atrocities ever committed against any group of Christians.
1. Myers, Enemies Without Guns, 1. 2. Palmer, God’s Underground in Asia, 8. 3. Palmer, God’s Underground in Asia, 28. 4. Galter, The Red Book of the Persecuted Church, 170 (f.n.10). 5. Palmer, God’s Underground in Asia, 28. 6. Taken from “China’s Hope: The Story of the Chinese Cistercian Martyrs 1942-1949,” published on a website which is no longer operational. 7. Some accounts give his first name as Alphonso. 8. Myers, Enemies Without Guns, 11. 9. “China’s Hope: The Story of the Chinese Cistercian Martyrs 1942-1949.” 10. Patrick J. Scanlan, Stars in the Sky (Hong Kong: Trappist Publications, 1984), 295. Other eyewitness accounts of the terrible massacre of Yangjiaping are Stanislaus M. Jen, The History of Our Lady of Consolation, Yang Jia Ping (Hong Kong: n.p., 1978); Stanislaus M. Jen, The History of Our Lady of Joy (Liesse) Written for Its Golden Jubilee of Foundation (Hong Kong: Catholic Truth Society, 1978); and Jeroom Heyndrickx (ed.), Historiography of the Chinese Catholic Church: Nineteenth and Twentieth Centuries (Louvain Chinese Studies I, Leuven: Ferdinand Verbiest Foundation, 1994). 11. “China’s Hope: The Story of the Chinese Cistercian Martyrs 1942-1949.” 12. Myers, Enemies Without Guns, 11. 13. Some sources give Ying’s first name as Emile. 14. Some sources give Ma’s first name as Conrad. 15. Some sources give Ren’s first name as Gonzaga. 16. “China’s Hope: The Story of the Chinese Cistercian Martyrs 1942-1949.” 17. Some sources give his name as Damien Wang. 18. Some sources give his name as Elgius Zi. 19. “China’s Hope: The Story of the Chinese Cistercian Martyrs 1942-1949.” 20. “China’s Hope: The Story of the Chinese Cistercian Martyrs 1942-1949.” 21. Palmer, God’s Underground in Asia, 29.
He was in the world, and though the world was made through him, the world did not recognize him.” John 1:10
I have just returned from another year in China where I have witnessed the Church grow. I have seen churches struggle to accommodate the crowds who come for Holy Mass, and I have listened to countless stories of Christian suffering under China’s Communist rule. Over the years I have traveled with, worshipped with, and prayed with Chinese Catholics. Priests have risked their safety to meet me at secluded places, accompany me on peasant-filled busses to remote places of Catholic martyrdom, and send me surreptitious messages about the continued suppression, suffering, and humiliation that China’s Catholics endure every day. I once sat across from a crippled underground bishop, his spine permanently stooped over from twenty years of torture in a Communist prison because he refused to denounce the Pope. The bishop’s eyes beamed with joy, despite his distorted face, and he said over and over, “Thank you, Lord.” At such times when I am with holy Chinese Catholics who have suffered tortures for their faith, I recall the famous line from Saint Augustine: “God had one Son on earth without sin, but never one without suffering.” This holy bishop, Hu Daguo (1920-2011), was divinely connected to the suffering Son for whom he too had suffered. For nearly a decade I have preserved testimonies, handwritten accounts, and archival documents that outline how China’s Church has suffered under its Communist authorities, and in the 2 following series I will highlight some of those stories, stories that will help Catholics better understand China’s modern martyrs, from Mao to now.
Looking Ahead: His Excellency, Bishop Thaddeus Ma Daqin 馬達欽主教
While most Westerners hear only of China’s “economic miracle” and its appalling persecution of Tibetan Buddhists, few news sources or those persons in college classrooms discuss the government’s consistent maltreatment and discrimination against Catholic Christians. Only hours after Bishop Ma Daqin was consecrated the Auxiliary Bishop of Shanghai in July, 2012, the 54-year-old champion of Shanghai’s Catholic community was quietly escorted away by plain clothed Communist officers. He has not been publically seen since. Bishop Ma was favored and recognized by Pope Benedict XVI, and was set to succeed the recently-deceased Bishop of Shanghai, Aloysius Jin Luxian, SJ, (1916-2013) a Jesuit who suffered 27 years of imprisonment before his release. China’s Communist government only begrudgingly allows Catholicism to remain active, and the state remains adamant that Church hierarchy remains obedient first to the government, and governs the Catholic community in complete separation from the Holy Father in Rome “in all matters except spiritual ones.” Ma Daqin is first a Catholic, and for this he is now under house arrest. During his ordination as bishop, Ma Daqin allowed the three consecrating bishops who are in communion with the Holy See to lay hands on him, but when an illegitimate, state-supported bishop approached him, Ma stood up to embrace the other bishops, defying state interference in Church law. And after this bold act, the new Bishop Ma announced in his public thank-you speech that he declined any further affiliation with the 3 Communist-controlled Catholic Patriotic Association. He would, he said, devote himself only to his ministry as a bishop of the Roman Catholic Church. Shanghai’s crowded Saint Ignatius cathedral erupted into a long and enthusiastic applause of open support for the bishop’s defiance against the government. While unconfirmed, I was told by sources in Beijing that Bishop Ma is still under arrest at the Sheshan Catholic seminary near Shanghai, and is undergoing “reeducation” by the local authorities. China’s Catholics are heartened by Bishop Ma’s courageous opposition to Communist control, and continue to pray for a renewed era of clerical resistance to the state’s heavy, and often cruel, interference in the Church’s life and affairs in China.
Looking Back: A Communist Attack Against God, the Trappist Abbey of China
The history of Communist hostility against Christianity in China reaches back more than eight decades before Bishop Ma Daqin’s heroic defiance in Shanghai, and perhaps one of the most tragic examples of how merciless the Party can be is the appalling Communist massacre of thirty-three holy martyrs connected to Our Lady of Consolation Trappist Abbey at Yangjiaping. Still today, Chinese Catholics only speak of this incident in hushed tones for fear of the government. In 1947, a bedraggled and terrorized group of Trappist monks arrived in Beijing, where the American Jesuit, Fr. Charles J. McCarthy, SJ, (1911-1991) was the first person to collect the horrible stories of what had happened to their celebrated abbey, then in ruins. The stories they provided Fr. McCarthy had clearly stirred the young priest, for he later penned one of the most harrowing accounts of Communist atrocities in China’s early modern history. He began his narrative in vivid terms:
In the early morning hours of August 30, 1947, the Trappist Abbey of Our Lady of Consolation . . . was reduced to ruins by fire. . . . The burning of their monastery, affected by Communists who control this region, was but one act, and not the most pathetic, in a long tragic persecution inflicted on the brave Trappist Community. At present writing, sixteen Trappists are known to have died during the ordeal.1 The death toll indeed rose beyond sixteen, and as the details of their deaths came to light the inhumane tactics of China’s Communists also became known. Perhaps our best source of what happened in 1947 at Yangjiaping Abbey are the published descriptions by Fr. Stanislaus Jen, OCSO (1936-2003), one of the Chinese monks who witnessed many of the incidents.2 Fr. Jen recounts that Communist forces under Mao Zedong (1893-1976) had gained control of the area around Yangjiaping Abbey in late 1937, and by 1939 had decided to begin a campaign against the Christian monks. At noon one day some of the monastery Oblates left the enclosure to enjoy a walk, and were startled to discover an army of 8,000 Communists that had surrounded the community. Commanding officers entered the Abbey and demanded that the monks surrender the few rifles they had been given during the Boxer Uprising in 1900 to defend themselves; the situation was tense. Fearing an attack on the monastery, the monks surrendered their rifles, and once they were unarmed the Communists forced themselves into the Abbey and searched through every room, even upturning the floors. As Fr. Stanislaus wrote, “Even the Oblates foresaw the end of O. L. of Consolation for the monks.”3 5 Under orders of Chairman Mao’s leader of the People’s Liberation Army, Zhu De (1886-1976), some of the monks were arrested; “they were stripped of their clothes, tied by thumbs and big toes behind their back and hanged in trees in the valley for hours in icy cold winter temperature.”4 Scoffing at Bro. Alexis Liu, OCSO (d. 1948), soldiers shot bullets near his head to frighten him. The People’s Army eventually left the Abbey, leaving behind representatives of the Communist police, and from that time on the monastery was “completely under the control of the Communists.”5 During the decade before 1949, when China became a Communist country, Chairman Mao was already asserting strongly the Party’s position against religion, especially the Christian religion. In one impassioned speech, Mao proclaimed that, “the imperialist powers have never slackened their efforts to poison the minds of the Chinese people,” and this “policy of cultural aggression,” he argued, “is carried out through missionary work, through establishing hospitals and schools, publishing newspapers” to “dupe the people.”6 Christians, he told his followers, were imperialists determined to take over China, and since nearly three-fourths of China’s Christians were Catholic, the People were encouraged to attack Catholic institutions and convert them to their own way of thinking.
Accusations: The People’s Court and the Trappist Monks of Yangjiaping
An exceptional account of what the Communists did to the Trappists next is found in Gerolamo Fazzini’s, The Red Book of Chinese Martyrs, though even this work does not provide all the tragic details.7 By April 1947, the Communists began gathering people near the Abbey and conducted “peasant association meetings,” during which the Party cadres contrived false allegations that the monks had taken land from “the People,” and that the Catholics were determined to tyrannize the Chinese. After pillaging the 6 monastery, the Communists organized an open-air trial before more than a thousand villagers. At the first of these “People’s courts,” on 1 July 1947, two of the monks were dragged before a crowd, accused of “oppressing the people of China,” and ordered to give the Abbey’s goats to the peasants. At another trial on 10 July, the monks were again presented to the People’s Court. The thirty-nine-year-old Fr. Seraphin, OCSA (1909-1948), was, as Thomas Merton, OCSA (1915-1968), wrote in his The Waters of Siloe, “marked out for particularly cruel treatment,” and was “beaten across the back with clubs for two hours” in the presence of the villagers, many of whom were formerly friends of the Abbey.8 The monks stood on stage stripped to the waist – the Communists tore their habits during their arrests. The charge: the Abbey had collaborated with foreign colonial powers during the Boxer Uprising and used the guns received from the French government to oppress the Chinese people. The verdict: the People’s court ordered the monks to repay to the local peasants all it “had stolen from the people.” The next trial was held on the morning of 23 July. The Communist soldiers kicked the monks as they walked from their residence to the Abbey church, where the soldiers occupied the choir stalls while the monks began to chant the morning Divine Office: Laudáte Dóminum de cælis; laudáte eum in excélsis, “Praise the Lord from the heavens; praise him in the heights above.”9 Peasants filed into the nave as they sang. Theresa Marie Moreau’s dramatic book, Blood of the Martyrs: Trappist Monks in Communist China, describes the scene of this final trial in the Abbey church: 7 A table for the judges had been placed underneath the extinguished sanctuary lamp. . . . Father Gulielmus Cambourieu [OCSO (1870-1947)], gifted with a sensitive nature, whispered to his confreres, ‘Were all going to die martyrs. Let’s make a general Act of Contrition.’ They were to be tried before another People’s Court.10 The Communist court summoned Father Seraphin to the platform and accused him of spying among the neighboring villages, gathering information for the Japanese. After denying the false charge, members of the People’s Liberation Army were ordered to beat the monk with clubs. The abuse was so severe that Father Seraphin cried out, “Have a little mercy.” His judge’s reply was direct: “The time for mercy is past; this is the hour of our revenge.”11 A Catholic woman named Maria Zhang was commanded to testify against Father Seraphin, but after she defended him before the court the young woman was tied to a column and beaten on her head and back. Collapsing from the abuse, the Communists thought she was dead; “they took one of their crude festal banners, threw it over the prostrate form, then calmly resumed the trial.”12 Selected village representatives gathered in the nave, and at last demanded that the entire Trappist community should be executed. The Party cadre officiating at the trial coldly informed the monks that, “the people’s decision is our decision; for the Communist government is the people’s government.”13 One after the next, the Trappist monks were forced to the corner of the church, near where the vigil lamp of the Blessed Sacrament was suspended, and their hands and feet were shackled in chains. Their rosaries, scapulars, and holy medals were taken away, and they were escorted to the monastery refectory, where they were imprisoned to await their punishment. The monks 8 submitted to Christ’s divine will, for as Saint benedict had written in his Rule, “monks are men who can claim no dominion even over their own bodies or wills.”14 The trial and the accusations were a charade. The Abbey and the surrounding villages had always lived in peace, and the monks had even helped the villagers on many occasions. The Party had carefully orchestrated the trials and beatings; they had turned the villagers against the monks with fabricated rumors and encouraged them to raid the monastery’s provisions and seize its land and animals. The Trappists had lost everything but their lives, but many would lose even this.
The Hidden History of China’s Communist Government
China’s current government is careful to hide the events of this tragedy, and few people in and out of China today are aware of the unpitying violence the Communist Party has inflicted upon China’s Catholics. Over the past several years the horrific events of the Trappist martyrdoms in 1947 China have punctuated my research on other historical events. After Mass at Beijing’s West Church, an elderly Catholic man called me to the parish center to show me materials he had gathered about the Yangjiaping massacre, and suggested a surreptitious meeting with one of the Abbey survivors. I later met this survivor and recorded his tragic story of what happened. Last year, Theresa Marie Moreau kindly sent me a copy of her summoning book, Blood of the Martyrs, and in a recent correspondence she expressed her hope that the Trappist martyrs of China are someday elevated to the honor of the Altar as canonized saints in the Catholic Church. And during research visits to important Catholic archives in Europe, I inadvertently came across several rare documents related to the Trappist monks in China who were tried, tortured, and martyred by Chinese Communists. 9 Other accounts of Communist persecution of China’s Catholics have been given to me during recent trips to China. “We can’t say anything about this,” they tell me, “but you can.” In the next several columns I write for Catholic World Report, I will honor the wish of these holy and suffering Chinese Catholics, and tell some of these stories so more may know about the atrocities committed against the Church in China by its current government. Mao’s People’s Liberation Army, his Red Guards, and his Party officials have buried priests alive, tortured them in cruel prisons, and subjected countless faithful Christians to “reeducation” classes and years of harsh conditions at remote Labor Camps. In the next issue of “Clark on China,” I shall outline what happened to the Trappist monks of Our Lady of Consolation Abbey at Yangjiaping after their trials. Relying on several sources, including the report taken by Fr. Charles J. McCarthy in 1947 and the testimony given to me by one of the survivors, I will describe the terrible death march inflicted on the monks, and the awful torments they endured under China’s People’s Liberation Army. As one Communist soldier informed the monks, “Before long, in our territories there will be no Catholic Church.” Despite their sufferings, or perhaps because of them, the area around Yangjiaping now boasts a thriving Catholic population. The Trappist monks, and the Chinese Catholics today who remember their torments in 1947, highlight well the words of Saint Peter in his first Epistle: Beloved, do not be startled at the trial by fire now taking place among you to prove you, as if something strange were happening to you; but rejoice, in so far as you are partakers in the suffering of Christ.
=============================
[Poniższych obrazów nie znalazłem, a szkoda. Gdyby ktoś znalazł, daj mi znać MD]
====================== Images: 001: Our Lady of Consolation Trappist Abbey before its destruction by Chinese Communists in 1947. 002: Our Lady of Consolation Trappist Abbey church during Holy Mass before its destruction by Chinese Communists in 1947. 003: The monks Our Lady of Consolation Trappist Abbey before their persecution by Chinese Communists in 1947. 004: The survivors from Our Lady of Consolation Trappist Abbey after their suffering under Communist persecution. This photo was taken in Beijing, October 1947; Fr. Charles J. McCarthy, SJ, is seen in the back row, fourth from the right. All photographs are from Ren Dayi任達義, Yinshui siyuan Chahaer huai laixian Yangjiaping Shengmu shenwei yuan Shengmu shenle yuan zhi muyuan 飲水思源察哈爾 懷來顯楊家坪聖母神慰院聖母神樂院之母院 (Hong Kong 香港: 1978). 任達義, Yinshui siyuan Chahaer huai laixian Yangjiaping Shengmu shenwei yuan Shengmu shenle yuan zhi muyuan 飲水思源察哈爾懷來顯楊家坪聖母神慰院聖母神樂 院之母院 (In Remembrance of Our Lady of Consolation Abbey, Yangjiaping, Chahar Province, the Mother House of Our Lady of Joy, Liesse) (Hong Kong 香港: 1978). 11 Notes: ============================================= 1 Charles J. McCarthy, SJ, “A Trappist Tragedy,” in Paolino Quattrocchi, Monaci nella Tormenta [Abbaye de Cîteaux, 1991], 136. 2 The document I am relying on most is a fascimile of one of Fr. Jen’s books, provided to me by an anonymous Catholic at Beijing’s West Church: Fr. Stanislaus Jen/Ren Dayi, OCSO 任達義, Yinshui siyuan Chahaer huai laixian Yangjiaping Shengmu shenwei yuan Shengmu shenle yuan zhi muyuan 飲水思源察哈爾懷來顯楊家坪聖母神慰院聖母神樂 院之母院 (In Remembrance of Our Lady of Consolation Abbey, Yangjiaping, Chahar Province, the Mother House of Our Lady of Joy, Liesse) (Hong Kong 香港: 1978). 3 Stanislaus Jen, Yinshui siyuan ,17-18. 4 Stanislaus Jen, Yinshui siyuan, 18. 5 Stanislaus Jen, Yinshui siyuan, 19. 6 Mao Zedong, “The Chinese Revolution and the Chinese Communist Party,” in Selected Works of Mao Tse-tung, Vol. 2 (Beijing: Foreign Language Press, 1965), 312. 7 See Gerolamo Fazzini, The Red Book of Chinese Martyrs (San Francisco: Ignatius Press, 2006), pages 285-310. 8 Thomas Merton, The Waters of Siloe (New York: Harcourt, Brace and Company, 1949), 254. 9 Psalm 148. 10 Theresa Marie Moreau, Blood of the Martyrs: Trappist Monks in Communist China (Los Angeles: Veritas Est Libertas, 2012), 29. 12
11 Merton, The Waters of Siloe, 256. 12 Stanislaus Jen, Yinshui siyuan , 99. 13 Stanislaus Jen, Yinshui siyuan , 99. 14 The Rule of Saint Benedict, Chapter XXXIII (London: Baronius Press, 2005), 48. 15 I Peter 4:12
It was March of 1585. After three exhausting years spent traveling halfway around the world, Julian and his friends, all Japanese converts to the Catholic Faith, looked out on Rome. They were probably the first Japanese to gaze on the Eternal City, which seemed like something out of a dream. As they arrived, a large crowd gathered to welcome them in the evening twilight. Julian and his fellow Japanese nobles were escorted by the cavalry of the Pontifical Army. Trumpets blasted and torches blazed before them in the magnificent Jesuit Church of the Gesù; a solemn Te Deum resounded in thanksgiving for their arrival.
Julian eagerly awaited meeting the Holy Father the next day, so much so that he could hardly sleep. In the morning, he and his entourage were met by the ambassadors of the Catholic powers of Europe. The Papal Guards led the grand procession through the streets. As they approached Castel Sant’Angelo, the cannons fired in salute. Entering the Vatican Palace, Julian and his fellow Japanese prostrated themselves before the Holy Father’s throne.
Pope Gregory XIII rose, bedecked in papal tiara and flowing robes of state. With tears in his eyes, the aging pope raised Julian from the floor and embraced him. He did the same for the others in the entourage, the first of the Holy Father’s Japanese children to have the honor.
Julian, at long last, solemnly presented the letters of the Catholic princes whom he represented. Through an interpreter, he declared: “Your Holiness, we come in our own names and in the names of our princes to acknowledge you as the Vicar of the Son of God on earth, and to pay you the homage of the Christians of Japan.”
Seeking Peter’s Blessing
Julian Nacaura, Mancio Isto, Martin Fara and Michael Cingina had left their homes in Japan in the spring of 1582. Though their mission took three years of traveling to fulfill, here they were, standing before the Vicar of Christ. After a visit to St. Peter’s Basilica, the Holy Father conversed with them at length on the needs of the Church in Japan.
Pope Gregory was gladdened at hearing reports from these serious young men and zealous Catholics. With over 300,000 in the ranks of the baptized, growing seminaries and many converts of influence, the Church in Japan was the largest in Asia. Pope Gregory listened intently as they related their hopes for Japan’s conversion.
Remaining in Rome for some time, the Japanese visited many places of pilgrimage, including the catacombs and tombs of the holy martyrs. The four young Japanese knelt before the shrines of their forerunners in the Faith. Little did they know that Julian Nacaura would one day join the ranks of the martyrs.
Three weeks later, Pope Gregory XIII passed away. His successor was Pope Sixtus V. The new pope immediately called an audience with the Japanese entourage. He imparted the apostolic benediction and gave them places of honor at the awe-inspiring Papal Coronation.
A few days later, Pope Sixtus made the four young men the first Japanese Papal Knights. They knelt before the Holy Father and swore to defend the Faith with their lives. After assisting at a Solemn Mass and receiving the Sacred Host from the hands of Pope Sixtus, the four young men departed to bear the Apostolic Blessing to the Catholics of their country.
Their journey from Japan to Rome had taken three years and two months. The return journey would take even longer. Having left Nagasaki in 1582, they did not see Japan again until 1590. Their return marked the start of brutal persecution.
Brutal Persecution and Martyrdom
Saint Francis Xavier had arrived in Japan in 1549. The Jesuit mission in the country soon flourished. Every kingdom on the islands had large groups of Christians. Trouble began in 1580 as Catholics grew in number. Dutch merchants began spreading lies, insisting the Catholic Jesuits were the means for subjecting Japan to European rule.
The Japanese prince, Taicosama, who came to power by defeating other princes in battle, began to pressure Catholic nobles to abandon their Faith. In 1587, he issued an edict of banishment against foreign Jesuits, Franciscans and Dominicans, forcing most into exile. Twenty-six of their residences and more than 140 churches were destroyed.
In 1590, the news of the arrival of the four young nobles from their embassy to the Vatican soon spread. Advisors close to Taicosama lied to him, saying that they had gone to Europe to hand over Japan’s sovereignty to foreigners of the West.
At Taicosama’s orders, soldiers soon arrested all of the clergy in the kingdoms of Osaka and Miyako (modern-day Kyoto). Taicosama next issued an order outlawing the Christian religion. He ordered that six European Franciscan missionaries, three Japanese Jesuits and fifteen Japanese laymen, including three young boys, be executed by crucifixion in Nagasaki. They were transported more than 500 miles and exposed to the insults of the people as they passed. Onlookers were astonished to see looks of profound joy on their faces, knowing they would shed their blood for Jesus Christ.
The three youngest prisoners, Thomas age 14, Anthony age 13, and Louis age 11, tied together in the same cart, began singing the Pater Noster and the Ave Maria when they passed through the cities. The multitudes were filled with admiration.
Two young Japanese Catholics, Peter Sekugiro and Francis Fahalente, followed the condemned religious the entire way. The guards tried in vain to make them leave. Peter and Francis were thus also condemned, bringing the total to 26.
On February 5, 1597, they were led to a hill overlooking Nagasaki where crosses had been prepared for them. They all began to weep tears of joy. Each embraced his cross and kissed it. They were tied to the crosses with coarse cords and lifted up. Father Peter Baptist intoned the canticle Benedictus, which the others joined in. One by one they were pierced through with two lances which, thrust into their sides, crossed each other at the breast and came out through the shoulders. Eyewitnesses said that a heavenly light surrounded their bodies. Faithful Catholics soon approached and gathered the blood of the martyrs.
The Blood of Martyrs: Seed of the Church
Word spread quickly of this first martyrdom. Thousands of Japanese soon flocked for instruction in the Faith, edified by the heroic example of the martyrs. Miracles worked through the prayers of the martyrs became numerous.
Japanese Catholics began to invoke the new martyrs for the grace to suffer and die for Jesus Christ. Our Lord granted their splendid petition in short order. In honor of Our Lady, communities were formed with the particular intention of praying for the fortitude necessary to die for Christ.
The death of Taicosama in 1598 brought no relief to the Catholics of Japan. Daifusama soon replaced him, the first ruler of the Tokugawa Shogunate. This dynasty ruled Japan throughout the 17th century, multiplying the attacks on the Catholic faithful.
Intense pressures were put in place for Catholics to renounce their faith. Officials rounded up the faithful and forced them to step on crucifixes or holy objects as a sign of their repudiation of the Faith. The weak among them relented, but large numbers of the devout refused, marking themselves for death.
When the clergy were expelled, a poor blind man named Damian began to teach catechism and baptize, encouraging his fellow Christians. The local prince offered him great gifts if he would give up his faith, and threatened him with death if he refused. He quickly replied: “You give me the choice of life and death. It is death I choose, and I prefer it to all the goods you promise me.” He was led out to a place of execution, and his executioner told him he could still be saved should he deny his faith. Damian answered: “I am a Christian. Do your work.” He was then beheaded.
Nobility of Japan Martyred
Near Arima, there were eight noble families condemned to die for refusing to renounce their faith. Twenty thousand Christians soon appeared to accompany them to their deaths. They formed columns singing the Litany of the Blessed Virgin as they approached the place of execution.
The youngest, James, was asked if he would like to be carried as he became tired from walking. He replied: “We are imitating our Captain who ascended Calvary on foot. Now we must labor; eternity will give us a long rest.” When others wept at seeing him condemned, he chastised them: “Why do you weep? Do you not envy my happiness? Walk merrily, as you see me doing.”
Approaching the place of execution, the condemned kissed the stakes they would be tied to and burned. Leo Caniemon spoke boldly to the crowds of Christians there: “My brethren, the Christian religion is the only one in which we can be saved. Persevere in the faith. Let not our torments frighten you. The sufferings are light and short. The reward is great and is eternal. Be you the witnesses that we die for faith in Jesus Christ.” The fire beneath them was lit, and all the Christian onlookers fell on their knees. The remains of the martyrs were taken to Nagasaki and buried beside a church.
The following year, any samurai who refused to renounce Christianity was stripped of his title and banished. A famed samurai named Justo Takayama faced exile for his refusal to abandon his faith. He and 300 Japanese Catholics set sail from Nagasaki, never to return.
Throughout the decade of 1620, new persecutions arose, and larger numbers of Catholics were executed. On just one day in 1622, twenty-five religious were burned to death after witnessing the beheading of thirty Japanese faithful.
A Fate Worse than Death: Torture
A new edict came from the emperor: the Christians should no longer be put to death but tortured until they renounce their faith. At Mount Ungen near Nagasaki, hundreds of Christians were tortured with flames, lashings, boiling water poured over their heads, and all manner of cruelties. Many of those tortured died from their wounds. Father Anthony Iscida, a Japanese Jesuit priest, spent three years in prison, after which he was taken to Mount Ungen. All his limbs were dislocated, and sulfuric waters were poured over him for thirty days. He was finally burned alive.
In 1633, Julian Nacaura was led through Nagasaki to be executed. Though far from the Rome of his earlier travels in time and distance, he was closer than ever to the Eternal City in his heart. He was now a Jesuit priest, and was the last remaining in the country. He reminded those he passed that he was among the first Japanese sent to Rome, and was glad to give his life for Christ. Julian was hung head down in a pit, and died after three days of agony.
Shimabara: The Catholics’ Last Stand
For years the Catholics of Japan had suffered persecutions with heroic patience. However, the Catholics of the south soon took up arms against their cruel overlord. Early in 1643, more than 35,000 Catholics rose up and occupied the fortified town of Shimabara, which they held for several months.
The Tokugawa Shogunate sent an invasion force to put down this rebellion. 125,000 troops surrounded Shimabara for a lengthy siege. Shiro Amakusa, a samurai who had lost his position, led the Catholic army to inflict heavy losses on the enemy. He famously cried out during a skirmish, “We would rather die one swift death than a thousand slow ones.”
The Catholics held out for some time. However, the Protestant Dutch landed with their heavy cannons and breached the walls. Men, women and children were massacred. The remaining 4,000 Catholics taken prisoner were transported to the rock of Papenburg overlooking Nagasaki harbor. The last survivors of Shimabara were hurled to their deaths from a high cliff.
Underground “Treasure” Discovered—200 Years Later
The Tokugawa Shogunate fully implemented a policy of isolation that lasted 200 years. Only the Dutch were allowed to maintain a trade mission in the country; all other Europeans were banned. The Jesuit clergy, who would attempt to enter undetected during this time, were all arrested and executed.
Catholicism in Japan went underground for two centuries. In 1867, the Japanese policy officially changed, and religious were allowed back into the country. Priests of the Foreign Mission Society of Paris were the first to arrive and erect a church at Nagasaki. To their great surprise, many Japanese approached, asking if they were celibate and venerated the Blessed Virgin.
Upon investigating, the European priests were shocked to find large communities of believers numbering in the thousands. For centuries they had preserved the sacrament of baptism. Every Catholic they questioned knew the catechism and prayers in Japanese and Latin by heart.
The missionaries soon sent word to Europe of the incredible preservation of the Faith in Japan. Catholics deprived of priests for 200 years had faithfully clung to the Faith and passed on Church teaching intact. Pope Pius IX, on hearing the report, declared it a miracle.
Future Workings of Grace
From the first baptisms by Saint Francis Xavier in 1549, enemies of the Church have been working to extinguish the Faith in Japan. In spite of brutal persecutions, however, the Faith lives on.
Catholics in Japan today make up less than 2% of the population. Through centuries of imposed cultural uniformity, most modern Japanese show little openness to conversion.
God’s ways are not our ways, however. Through the heroic sacrifices of thousands of martyrs, many known only to God, a glorious future period will certainly come to Japan. Contrasting their centuries of isolation, a Christian civilization will one day take root in Japan, sending out missionaries to spread the Gospel.
The Japanese martyrs are now glorifying God forever and stand ready to intercede for us in these dark times. Let us continually beg them for the fortitude needed to be faithful unto the end.
Restrykcje mają na celu zdławienie Kościoła, całkowite odcięcie katolików w Chinach od Kościoła powszechnego i podporządkowanie ich państwu.
Pomimo porozumienia ze Stolicą Apostolską komunistyczne władze w Chinach dławią życie lokalnych wspólnot Kościoła, zarówno katakumbowych, jak i oficjalnych. Wskazuje na to ks. Bernardo Cervellera dyrektor AsiaNews, agencji informacyjnej Papieskiego Instytutu Misji Zagranicznych.
Zakaz ewangelizacji
Powołuje się on na dokument władz prowincji Fujian. Otrzymali go do podpisania wszyscy pracujący tam kapłani i zakonnice. Jeśli go nie podpiszą, nie będą mogli pełnić swej posługi. W dokumencie tym zobowiązują się m.in., że nie będą wpuszczać do kościoła dzieci i młodzieży, ani też nie będą dla nich prowadzić katechezy.
Dokument zakazuje ponadto wszelkiego kontaktu z katolikami z zagranicy, a także ewangelizacji i wypowiadania się na tematy religijne w internecie.
Jak podaje ks. Cervellera, podobne restrykcje zostały nałożone na Kościół również w innych chińskich prowincjach, takich jak Henan, Hubei czy Zhejiang. Mają one na celu zdławienie lokalnego Kościoła, całkowite odcięcie katolików w Chinach od Kościoła powszechnego i podporządkowanie ich państwu – ostrzega dyrektor agencji AsiaNews.
11 maja światowe media obiegła informacja o zatrzymaniu przez chińskie służby 90-letniego kard. Josepha Zena. Datę rozprawy purpurata władze wyznaczyły na 24 maja br. Trudno uznać ją za przypadkową. Tego dnia wypada bowiem Dzień Modlitw za Kościół w Chinach.
Emerytowany ordynariusz Hongkongu to już co najmniej 11 duchowny aresztowany (czy raczej uprowadzony) w tym roku przez chińskie władze. Szczególna czystka dotknęła środowisko katolików w mieście Baoding, położonym na południowy zachód od Pekinu. Miasto to uznawane jest za matecznik tzw. „podziemnego Kościoła” – fenomenu, którego skala nie znajduje swojego odpowiednika w żadnej innej antychrześcijańskiej dyktaturze świata.
Z racji specyfiki zjawiska i nieustannych prześladowań niemożliwa do oszacowania pozostaje dokładna liczba wyznawców Chrystusa obrządku rzymskiego w Państwie Środka. W prorządowym Patriotycznym Stowarzyszeniu Katolików Chińskich zrzeszonych jest ok. 5-6 mln członków. W podziemiu pozostawać może kolejne od 3 do nawet 8 mln wiernych. Liczby te jednak zmieniają się dynamicznie – według niektórych szacunków chrzest w jednej ze wspólnot przyjmować może nawet 2 mln Chińczyków rocznie.
Rozróżnienie pomiędzy wspomnianymi środowiskami nie jest przy tym całkowicie ostre. Według nieoficjalnych doniesień niektórzy „akredytowani” przy komunistach duchowni świadczą bowiem posługę również we wspólnotach podziemnych. Co ciekawe, stosunkowo silna jest w Chinach także licząca ok. 60 mln członków społeczność protestantów.
Narodziny dualizmu
Za moment narodzin współczesnego chińskiego Kościoła podziemnego uznać można umownie rok 1949 lub 1957. Pierwsza z tych dat odnosi się do zakończenia wygranej przez komunistów wojny domowej. Druga to rok ustanowienia wspomnianego już Patriotycznego Stowarzyszenia Katolików Chińskich.
Powołana przy państwowym Biurze ds. Religijnych organizacja miała być od tej pory jedynym dopuszczonym do funkcjonowania środowiskiem rzymskich katolików w Chinach. Wierni tego obrządku stanowili wówczas w Państwie Środka niespełna 1% z blisko 600-milionowej populacji kraju, ich liczba jednak dynamicznie rosła.
Odrzucenie przez PSKCh zwierzchności Rzymu (zakończone nałożoną przez Piusa XII ekskomuniką jego biskupów) i podporządkowanie Stowarzyszenia maoistowskiej władzy zaowocowały przejściem części duchownych i wiernych do działalności podziemnej. Wzorem pierwszych chrześcijan zaczęli się oni spotykać w domach, z dala od wścibskich oczu funkcjonariuszy nowego reżimu.
Jan Paweł II i „tajny” kardynał
Jeszcze jednak przed powołaniem PSKCh, chińscy komuniści podjęli starania o „oczyszczenie” miejscowego Kościoła katolickiego z „elementów wrogich” nowemu ustrojowi. Do historii przeszedł 8 września 1955 r., gdy w szeroko zakrojonej akcji policyjnej aresztowanych zostało przeszło 200 duchownych oraz grupa świeckich katolików z Szanghaju. Większość z nich skazano potem na więzienie za „działalność kontrrewolucyjną”, ewentualnie, w przypadku zagranicznych misjonarzy, za szpiegostwo.
Symbolicznym bohaterem tamtych wydarzeń stał się ordynariusz Szanghaju bp Ignatius Kung Pin-mei. Skazany na dożywocie pod zarzutem zdrady stanu, konsekwentnie odmawiał on autoryzowania swoim nazwiskiem działalności PSKCh. Więzienie opuścił dopiero w 1985 r. po trzydziestu latach od osadzenia. W 1979 r. Jan Paweł II mianował go kardynałemin pectore(„w sercu”).
W pamięci chińskich wiernych zapisała się również postawa innego nieugiętego szanghajskiego duchownego, o. Bedy Changa SJ. 11 listopada 1951 r. zmarł on w więzieniu po dwóch miesiącach okrutnych tortur, a władze, dla uniknięcia wystąpień, ustawiły przy jego grobie straże. Wśród „podziemnych” chińskich katolików o. Beda Chang cieszy się dziś opinią świętości, istnieją również doniesienia o wyproszonych za jego wstawiennictwem cudach i łaskach.
Dwóch niezłomnych
Jak wspomnieliśmy już na początku, bastionem chińskich „podziemnych” katolików pozostaje miasto Baoding i otaczająca je prowincja Hebei. Według szacunków w regionie tym żyje ok. miliona wyznawców Chrystusa obrządku rzymskiego. Dla kondycji miejscowego Kościoła duże znaczenie ma postawa dwóch jego niezłomnych duszpasterzy.
Pierwszym z nich jest nieuznawany przez władze ordynariusz Baodingu, bp James Su Zimin. Duchowny, co do którego nie ma nawet pewności czy żyje, spędził w chińskich więzieniach łącznie przeszło 50 lat. Przetrzymywany przez komunistyczne władze od 1997 r., ostatni raz widziany był publicznie w 2003 r. Jeśli żyje, w lipcu br. ukończy 90 lat.
Poprzednikiem Zimina na tronie biskupim Baodingu był bp Peter Joseph Fan Xueyan. Jego więzienny „staż” jest zaledwie nieco krótszy niż następcy i sięga 46 lat w celi i obozach „reedukacyjnych” (de facto obozach pracy przymusowej). W listopadzie 1990 r. bp Xueyan „zaginął” po raz kolejny. 13 kwietnia 1992 r. jego ciało w plastikowym worku podrzucone zostało pod drzwi jego rodzinnego domu. Według oficjalnych komunikatów duchowny zmarł z powodu zapalenia płuc, jego szczątki nosiły jednak ślady tortur, w tym łamania kości. Wierni podziemnego Kościoła z Baodingu wysuwać mają wobec Watykanu postulat jego kanonizacji.
Po pierwsze złamać, zabijać w ostateczności
Tego rodzaju drastyczne działania uznać można jednak za pewnego rodzaju ostateczność, jeśli idzie o arsenał środków wykorzystywanych przez chińskie służby. Priorytetem dla nich jest „złamanie” duchownych i wiernych podziemnego Kościoła, i zmuszenie ich do przystąpienia do PSKCh (a tym samym do uznania prymatu władz i ideologii komunistycznej nad zwierzchnictwem Watykanu i doktryną wiary).
Dowodem pewnej skuteczności takiej strategii może być oficjalny następca bp. Zimina na stanowisku ordynariusza Baodingu, bp Francis An Shuxin. Aresztowany w 1996 r., jeszcze jako biskup pomocniczy, duchowny przystał po 10 latach osadzenia na współpracę z komunistami. W 2010 r., bez zgody Watykanu, mianowany został biskupem niepokornej diecezji.
Podobny los staje się prawdopodobnie udziałem 10 uprowadzonych w tym roku kapłanów z Baodingu. Wedle nieoficjalnych informacji poddawani są oni tzw. „guanzhi” – swoistemu aresztowi domowemu połączonemu z intensywną „reedukacją” polityczną. Jeśli wielogodzinne prokomunistyczne pogadanki nie przekonają ich do przystąpienia do PSKCh, grozi im przeniesienie do tradycyjnego zakładu karnego.
Zdrada czy pragnienie ochrony?
Sytuacja podziemnego Kościoła katolickiego w Państwie Środka kłopotliwa jest o tyle, że w pewnym dualiźmie tkwi również sama Stolica Apostolska. Dążąc do normalizacji stosunków dyplomatycznych na linii Watykan-Chiny, Państwo Kościelne porozumiało się z władzami co do większości (ok. 80%) nominacji biskupich.
Szczególne kontrowersje w tym względzie wywołała tymczasowa umowa z 22 września 2018 r., na mocy której rola Watykanu ograniczać się ma do opiniowania i ewentualnego wetowania kandydatów na hierarchów zaproponowanych przez PSKCh. Sądzony dziś kard. Zen nazwał ją nawet „zdradą wobec chińskich katolików„. Zwolennicy porozumienia wskazują z kolei, że jest ona jedynym narzędziem, dzięki któremu papież ma jakikolwiek wpływ na sytuację wyznawców Chrystusa w Państwie Środka.
Równocześnie jednak Stolica Apostolska utrzymuje nieoficjalne stosunki dyplomatyczne z chińskim Kościołem podziemnym. Ten zaś jeszcze w 1989 r. ustanowił własną, niezależną od władz, konferencję episkopatu. Prowadzi również sieć tajnych, niestacjonarnych seminariów duchownych, które przyrównać by można do naszego Uniwersytetu Latającego z czasów carskiego zaboru. Według szacunków do chińskiego Kościoła podziemnego przynależy w tym momencie ponad 40 biskupów, ok. 1200 kapłanów oraz ok. 1200-1300 sióstr zakonnych.
W 2023 zamordowano 20 katolickich misjonarzy. Zginęli, ponieważ głosili wiarę w Jezusa Chrystusa
W 2023 r. na całym świecie zginęło 20 katolickich misjonarzy. Jak podaje watykańska agencja Fides, wśród nich był jeden biskup, ośmiu księży, dwóch braci zakonnych, jeden seminarzysta, jeden nowicjusz i siedmiu świeckich misjonarzy.
Według podziału kontynentalnego, w tym roku największa liczba została odnotowana w Afryce, gdzie zginęło dziewięciu misjonarzy. Wśród nich było pięciu księży, dwóch zakonników, a także jeden seminarzysta oraz jeden nowicjusz. [Tam bezkarnie mordują muzułmanie – Boko Haram. md]
Z kolei w Ameryce Południowej i Północnej zamordowano sześciu misjonarzy. W tym gronie znalazł się jeden biskup, trzech księży oraz dwóch świeckich. W Azji zginęło czworo świeckich
Do tragicznego zdarzenia doszło również w Europie, gdzie hiszpański szewc Diego Valencia został zabity maczetą przez młodego Marokańczyka.
W najwyraźniej motywowanym religijnie ataku w południowo-hiszpańskim mieście portowym Algeciras, ksiądz i trzech innych wiernych również zostało rannych, niektórzy z nich poważnie.
Według Fides, od 1990 r. zginęło łącznie 1168 księży, zakonników, świeckich i biskupów, w tym 248 misjonarzy zabitych podczas ludobójstwa w Rwandzie w 1994 r. W ostatniej dekadzie każdego roku zamordowano ok. 25 misjonarzy.
Podobnie jak w poprzednich latach, Fides używa terminu „misjonarz” w odniesieniu do wszystkich ochrzczonych, uznając, że „na mocy otrzymanego chrztu każdy członek Ludu Bożego stał się uczniem-misjonarzem”.
28 grudnia w Kościele katolickim obchodzone jest święto Świętych Młodzianków, męczenników. Upamiętnia się w ten sposób rzeź niewiniątek dokonaną w Betlejem za czasów Jezusa. Poznaj kilka faktów o młodych męczennikach.
Rzeź niewiniątek
Zapis o męczeńskiej śmierci dzieci betlejemskich znajduje się w Ewangelii św. Mateusza. Kiedy król Herod dowiedział się od Mędrców ze Wschodu, że narodził się przepowiadany przez proroków żydowski król, przeraził się, że straci władzę. Postanowił więc zabić nowo narodzonego Mesjasza. Chciał do tego wykorzystać mędrców ze Wschodu, którzy na jego życzenie, mieli odnaleźć dziecko płci męskiej, a następnie poinformować go o jego dokładnym miejscu przebywania.
Ostrzeżeni jednak przez anioła, nie zawiadomili Heroda i omijając Jerozolimę powrócili do swojej ojczyzny. Rozwścieczyło to króla, dlatego rozkazał zabić wszystkie dzieci w Betlejem poniżej 2. roku życia, licząc, że w ten sposób zamorduje również Jezusa. Jak wiemy z ewangelii, Święta Rodzina uciekła wcześniej do Egiptu, a dzieci z Betlejem, choć nieświadomie, poniosły śmierć za Jezusa.
Chrzest Krwi Młodzianków
Tradycja chrześcijańska podkreśla, że choć dzieci z Betlejem nie zostały ochrzczone, jednak męczeństwo przyłączyło je do Chrystusa, dlatego mówi się, że otrzymały chrzest krwi. W historii chrześcijaństwa wielokrotnie zdarzało się, że ktoś, kto nie był jeszcze ochrzczony – np. katechumeni przygotowujący się dopiero do przyjęcia sakramentów – ponosili śmierć męczeńską. O nich również mówi się, że otrzymali chrzest krwi.
„Flores martyrum”
Kult świętych Młodzianków sięga II w., a wspominają o nim święci Ireneusz z Lyonu i Cyprian. W wieku V kult był już powszechny w całym Kościele. Czczeni jako flores martyrum – pierwiosnki męczeństwa, Młodziankowie nie złożyli świadomie swojego życia za Chrystusa, ale niewątpliwie oddali je z Jego powodu. Zatriumfowali nad światem i zyskali koronę męczeństwa nie doświadczywszy zła tego świata, pokus ciała i podszeptów szatana.
Św. Augustyn pisał o nich: „Niemowlęta, które bezbożność Heroda oderwała od piersi matek, słusznie zostały nazwane męczeńskimi kwiatami. Są to pierwsze pąki Kościoła, rozwinięte wśród niewiary, zaś przedwcześnie zważone mroźną zawiścią prześladowania”. Ku ich czci stawiano świątynie i klasztory. W Kościele zachodnim Msza za świętych Młodzianków jest celebrowana tak jak Msze święte Wielkiego Postu, bez radosnych śpiewów.
Święci Młodziankowie – inspiracja męczeństwem
Święci męczennicy inspirowali też wielkich artystów, którzy wykonali obrazy przedstawiające „Rzeź niewiniątek”. W śród nich są m.in. Rubens, Dürer, Brueghel i wielu innych. Do świętych Młodzianków nawiązał też Adam Mickiewicz w trzeciej części „Dziadów”.
Od kilkunastu lat w Polsce i na świecie w dzień świętych Młodzianków odbywają się Msze Święte i marsze w intencji obrony poczętego życia.
(Flaga ZSRR, zdjęcie ilustracyjne / Źródło: Flickr, Brian Carson)
W Moskwie przeprowadzono 8 listopada konferencję naukową poświęconą setnej rocznicy procesu wytoczonego duchowieństwu katolickiemu w Związku Sowieckim. Odbył się on w dniach 21-26 marca 1923 a sądzono na nim księży katolickich z ówczesnego Piotrogrodu (późniejszego Leningradu). Zakończył się skazaniem ks. Konstantego Butkiewicza na karę śmierci, a abp. Jana Cieplaka i 12 innych kapłanów na różne kary pozbawienia wolności.
Konferencję otworzył arcybiskup archidiecezji Matki Bożej w Moskwie Paweł Pezzi, witając przybyłych dyplomatów polskich oraz przedstawicieli wspólnot religijnych. Mówiąc o rozprawach z 1923, które zapoczątkowały masowe represje przeciw katolikom rosyjskim, hierarcha zauważył, iż proces ten „wniósł coś całkowicie podstępnego, chytrego, diabelskiego, przedstawiając sprawę tak, gdyby oskarżonych prześladowano nie za wiarę, ale za działalność antysowiecką”. I dziś, gdy „chrześcijaństwo przeżywa trudne chwile, gdy usiłuje się je wykluczyć z życia społeczeństwa”, refleksja nad tamtymi wydarzeniami „może być bodźcem dla naszego świadectwa” – powiedział mówca.
Ambasador Polski w Rosji Krzysztof Krajewski powiedział, witając uczestników, że „wiara nas jednoczy, bez niej nie ma przyszłości”. Przypomniał, iż większość sądzonych sto lat temu księży katolickich stanowili Polacy, których oskarżano o działalność kontrrewolucyjną, zaznaczył jednak, że „stali się oni ofiarami prześladowań z powodu swojej wiary”. Dyplomata zaznaczył, że 30 października złożył kwiaty pod tablicą pamiątkową z nazwiskami represjonowanych katolików w krypcie moskiewskiej katedry pw. Niepokalanego Poczęcia NMP. Dodał również, iż w czasie swych podróży po Rosji zawsze przekonuje członków miejscowych stowarzyszeń polskich do poznawania dziejów represji wymierzonych w wierzących w XX wieku, do przekazywania tej wiedzy dzieciom oraz do „pokazywania, że chrześcijaństwo jest religią pokoju”.
Pierwszy referat Moskiewski proces sądowy 1923 roku nad duchowieństwem katolickim w ocenie urzędów sowieckich przedstawiła dr Jewgienija Tokariewa z Rosyjskiej Akademii Nauk (RAN). Na podstawie analizy dokumentów dotyczących tej sprawy stwierdziła, iż sądownictwo sowieckie było dalekie od norm prawnych a decyzje o uznaniu winy podejmowały różne resorty, które „nie zawsze mówiły jednym głosem”. Prelegentka zauważyła, że karę śmierci DLA ks. Butkiewicza i abp. Cieplaka narzuciło sądowi Biuro Polityczne KC Rosyjskiej Partii Komunistycznej (bolszewików), ale nie zgadzali się z tym ówczesny ludowy komisarz spraw zagranicznych Gieorgij Cziczerin i inny dyplomata Wacław Worowski, zatroskani o dobry wizerunek Rosji Sowieckiej na arenie międzynarodowej. Obawiali się też reakcji światowej, zwłaszcza Watykanu, który w owym czasie pomagał głodującym w Rosji. „Nie ma potrzeby płodzić męczenników” – mawiał Worowski. Przeciwny był też prokurator Krylenko, za co otrzymał ostre upomnienie od Biura Politycznego. Zdaniem Tokariewej polemiki te wywołały na Zachodzie pogląd o słabości władzy sowieckiej i odsuwały w czasie jej uznanie międzynarodowej. Ostatecznie na karę śmierci skazano i rozstrzelano tylko ks. Butkiewicza.
Inny historyk Aleksandr Biegłow z RAN nakreślił kościelno-polityczny kontekst tamtego procesu, który toczył sie w okresie ogałacania przez władze świątyń, także katolickich, z kosztowności pod pretekstem pomocy dla głodujących. Według mówcy a kampania ta, przeciw której ostro protestował m.in. ówczesny patriarcha Tichon, stała się kluczową w tworzeniu strategii władzy dążącej do zniszczenia wspólnot religijnych i postawa ta była aktualna przez następnych 20 lat.
O życiu katolików Piotrogrodu w latach dwudziestych opowiedziała dr nauk historycznych Walentina Biełkowska z Sankt-Petersburga. W 1917 w mieście tym było 30 kościołów i kaplic, w których posługiwało ponad 50 kapłanów, a w sumie w Rosji żyło wówczas 1,6 mln katolików. Ale już na początku 1919 rozpoczęły się aresztowania, zakazy sprawowania Mszy i nabożeństw, zamykano kościoły. Prelegentka szczegółowo przedstawiła działalność metropolity mohylowskiego abp. Edwarda von Roopa, wydalonego z Rosji Sowieckiej oraz sprzeciw katolików wobec rozgrabiania świątyń, aktywne popieranie swych duszpasterzy prezez parafian i działalność bp. Antoniego Maleckiego.
„Zajmowanie”, a w gruncie rzeczy rozkradanie i dewastowanie świątyń było również tematem referatu historyczki Anastasiii Miedwiediewej, także z Sankt-Petersburga. Zwróciła ona uwagę, że wierni bronili przede wszystkim sakralnej przestrzeni kościołów przed zbezczeszczeniem ich przez bolszewików, a mniej występowali przeciw samej grabieży. Prowadziło to w efekcie do opieczętowywania, a następnie zamykania świątyń.
Inny historyk Aleksandr Sielicki z Uniwersytetu w Kubaniu i przewodniczący Polskiego Ośrodka Narodowo-Kulturalnego w Krasnodarze, autor wielu opracowań nt. dziejów Polaków na tym terenie, opowiedział o tamtejszych parafiach katolickich, w większości złożonych z Polaków, w latach dwudziestych. Wskazał na bliską i zgodną współpracę katolików łacińskich i ormiańskich i zauważył, że katolicy byli nawet wśród miejscowych Kozaków. Wspomniał również, iż w obronie prześladowanych katolików wystąpiła nawet rodzona siostra Feliksa Dzierżyńskiego.
Czołowy historyk katolicyzmu w Rosji dr Aleksiej Judin mówił o Maurice Conradim (1896-1947) – białym oficerze rosyjskim, który w 1923 zastrzelił w Lozannie wspomnianego W. Worowskiego. Gdy w Szwajcarii rozpoczął się jego proces, emigracja rosyjska starała się przekształcić rozprawę w akt oskarżenia bolszewików, a do obrony Conradiego próbowano namówić wydalonych z Rosji w 1922 dwóch katolików, którzy jednak odmówili podjęcia się tego zadania, głównie z obawy o sytuację swych współwyznawców w Rosji. Nie uchroniło ich to jednak od wzmożenia ich prześladowań.
Po konferencji jej uczestnicy zeszli do znajdującego się w krypcie katedry Muzeum Rzymskokatolickiej Archidiecezji Matki Bożej w Moskiwe, gdzie otwarto wystawę poświęconą represjonowanym ponad sto lat temu katolikom rosyjskim.
Proces w sali byłego Zgromadzenia Szlacheckiego w Moskwie odbywał się w dniach 21-26 marca 1923. Oskarżonym zarzucano tworzenie antysowieckiej organizacji kontrrewolucyjnej w celu przeciwstawiania się dekretowi o rozdziale Kościoła od państwa i instrukcji o trybie wcielenia w życie tego postanowienia. 31 marca ogłoszono wyrok i tego samego dnia rozstrzelano dziekana petersburskiego, proboszcza parafii św. Katarzyny ks. Konstantego Butkiewicza, podczas gdy zwierzchnik Kościoła łacińskiego w Rosji abp Jan Cieplak, egzarcha katolików rosyjskich obrządku bizantyńskiego o. Leonid Fiodorow i dalszych 11 kapłanów otrzymali kary więzienia różnej liczby lat.
80 lat temu w Dreźnie Niemcy wykonali wyrok śmierci na Czesławie Jóźwiaku, Edwardzie Kaźmierskim, Franciszku Kęsym, Edwardzie Kliniku i Jarogniewie Wojciechowskim. Pięciu młodych wychowanków salezjańskiego oratorium w Poznaniu zginęło za udział w konspiracyjnej organizacji. W 1999 r. Jan Paweł II ogłosił ich błogosławionymi.
Wieczorem 24 sierpnia 1942 r. na dziedzińcu Landgericht (sądu krajowego) przy Münchner Platz 3 w Dreźnie kat Alfred Roselieb uruchomił gilotynę. Pod jej ostrzem zginęli młodzi błogosławieni. Pięciu wychowanków salezjańskiego oratorium w Poznaniu wcześniej zostało skazanych na karę śmierci „z powodu przygotowań do zdrady stanu” wobec III Rzeszy.
Czesława Jóźwiaka, Edwarda Kaźmierskiego, Franciszka Kęsego, Edwarda Klinika oraz Jarogniewa Wojciechowska połączyło oratorium przy ul. Wronieckiej 9 w Poznaniu. „Właściwie to mam dwa domy – jeden na Łąkowej, drugi przy Wronieckiej 9. Nawet trudno powiedzieć, w którym spędzam więcej czasu” – pisał w prowadzonym przez siebie pamiętniku Kaźmierski.
Szacuje się, że na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych w ośrodku przy ul. Wronieckiej wolny czas po zajęciach szkolnych spędzało łącznie ok. 300 osób w wieku od 10 do 18 lat.
We wrześniu 1939 r. Czesław uczestniczył w walkach obronnych jako żołnierz ochotnik batalionu Przysposobienia Wojskowego. Jego pozostali czterej koledzy również zgłosili się do tej formacji, lecz nie zdążyli już uczestniczyć w walkach. Po powrocie do Poznania zastali tam już niemieckich okupantów.
8 października 1939 r. Wielkopolska została włączona do Rzeszy pod nazwą tzw. Kraju Warty. Polska ludność została pozbawiona wszelkich praw, ograbiona z majątku, a jej część (inteligencję, działaczy niepodległościowych) poddano eksterminacji. Niektórych mieszkańców regionu wysiedlono na terytorium Generalnego Gubernatorstwa. Pozostałych poddano germanizacji i policyjnemu terrorowi. Na czele „Kraju Warty” stanął gauleiter NSDAP, Arthur Greiser.
Jeszcze w 1939 r. na terenie Wielkopolski powstały pierwsze konspiracyjne organizacje. Jedną z nich była Narodowa Organizacja Bojowa (NOB), kierowana przez Antoniego Wolniewicza, który powierzył tworzenie struktur konspiracyjnego harcerstwa Lechowi Masłowskiemu. Ten skontaktował się z Czesławem Jóźwiakiem, który zasilił szeregi podziemnej struktury i wprowadził do niej swoich czterech towarzyszy.
W ramach konspiracyjnej działalności piątka salezjańskich wychowanków podjęła rozpoznanie wywiadowcze niemieckich jednostek stacjonujących na terenie Poznania, m.in. oddziałów Luftwaffe w dawnym gimnazjum Bergera. Kolportowali pismo konspiracyjne „Polska Narodowa”. Podkomendni Jóźwiaka, pseudonim „Piotr”, zbierali informacje o Polakach, którzy starali się o wnioski o wpis na niemiecką listę narodowościową, by stać się volksdeutschami.
21 września 1940 r. gestapowcy aresztowali Edwarda Klinika. Dwa dni później do cel Staatspolizeileitstelle Posen w dawnym Domu Żołnierza, podczas okupacji siedzibie gestapo w Poznaniu, trafili Jóźwiak, Wojciechowski, Kaźmierski i Kęsy.
„Pierwsze śledztwo – jeden z najstraszniejszych dni w moim życiu, którego nigdy nie zapomnę” – pisał Klinik w liście z 23 września do rodziny. Wyjątkowo brutalnym torturom poddano także przywódcę grupy.
Z cel w Forcie VII piątka trafiła do więzienia we Wronkach. 23 kwietnia 1941 r. osadzono ich w Berlinie-Neukölln, a później w więzieniu na zamku Osterstein koło Zwickau (Saksonia).
Według ustaleń IPN 31 lipca 1942 r. Landgericht Posen (sąd krajowy w Poznaniu) podczas sesji wyjazdowej w Zwickau skazał poznańską piątkę na karę śmierci za „przygotowania do zdrady stanu” wobec III Rzeszy. „Oskarżeni zagrozili bezpieczeństwu Wielkiej Rzeszy Niemieckiej podczas stanu wojny. Zgodnie z zasadą prawną stosowaną przez sąd zasłużyli na karę, jakiej, biorąc pod uwagę aktualną fazę walki o istnienie narodu niemieckiego, wymaga bezpieczeństwo Rzeszy” – pisano w uzasadnieniu wyroku.
18 sierpnia przewieziono ich do więzienia przy drezdeńskim Landgericht (sądzie krajowym) i osadzono w pojedynczych celach śmierci.
„Bóg dobry bierze mnie do siebie […] Idę do nieba, do zobaczenia” – oświadczał Franciszek Kęsy w ostatnim liście do rodziny.
Zachowały się także listy pozostałych skazanych. Mimo tragicznego położenia i zbliżającej się śmierci zaskakuje spokojny, pełen wiary ton, w jakim pisali.
„Do ostatniej chwili z moją silną wiarą w sercu idę spokojnie do wieczności, gdyż nie wiadomo, co by mnie tutaj na ziemi czekało. Was proszę, moi kochani, o modlitwę za moją grzeszną duszę, proszę Was o przebaczenie mych grzechów młodości. Ściskam Was i całuję z całego serca i z całej duszy. Wasz zawsze kochający Syn i brat Edzio” – pisał Klinik do swoich najbliższych.
24 sierpnia 1942 r. ok. godz. 20.30 Jóźwiak, Kaźmierski, Kęsy, Klinik oraz Wojciechowski zostali straceni. Świadkiem ich śmierci był kapelan więzienny ks. Franz Bänsch. Tuż przed śmiercią skazańcy zaintonowali pieśń religijną. Jeszcze tego samego dnia Bänsch zapisał: „Dziś przeszli do wieczności ludzie święci”. Ciała zamordowanych pogrzebano poza murami cmentarza w Dresden-Plauen.
13 czerwca 1999 r. papież Jan Paweł II ogłosił ich błogosławionymi wśród 108 męczenników II wojny światowej.
OŚWIADCZENIE ARCYBISKUPA VIGANÒ w sprawie aresztowania Jego Eminencji Kardynała Józefa Zena
Niedawno ogłoszono, że kardynał Joseph Zen został aresztowany przez władze Hongkongu. Śledztwa i aresztowania dokonała specjalna sekcja policji powołana przez rząd w Pekinie do pilnowania bezpieczeństwa narodowego Chin, czyli do tłumienia wszelkich form sprzeciwu i protestów wobec łamania praw człowieka przez chińską dyktaturę.
Leciwy kardynał – który w przeszłości ostro krytykował tajne porozumienie podpisane między reżimem chińskim a Stolicą Apostolską – został przesłuchany, a następnie zwolniony za kaucją. Skonfiskowano także jego paszport. To, co się stało, jest bardzo poważnym naruszeniem wolności i praw przysługujących każdemu człowiekowi, tym bardziej godnym ubolewania w przypadku kardynała Świętego Kościoła Rzymskiego.
Watykańskie Biuro Prasowe, z oczywistym zakłopotaniem, ograniczyło się do wyrażenia „zaniepokojenia”, nie kierując żadnych formalnych protestów do rządu w Pekinie.
Zaledwie kilka dni wcześniej dziesięciu innych księży ze wspólnoty w Baoding, należących do tajnego Kościoła, zostało uprowadzonych i wysłanych na przymusową „reedukację” przez Komunistyczną Partię Chin, ponieważ nie chcieli przyłączyć się do patriotycznej sekty, co powiększyło listę nadużyć i opresji wobec katolików wiernych podziemnemu Kościołowi.
Zatrute owoce porozumienia chińsko-watykańskiego są teraz widoczne. Kościół bergogliański woli milczeć na temat prześladowań katolików należących do tajnego Kościoła, po tym jak wydał ich na pastwę sekty patriotycznej i Komunistycznej Partii Chin. W zamian, Pekin co roku wynagradza Stolicę Apostolską za jej usługi znacznymi funduszami. Najemnicy pozwalają się kupić za trzydzieści srebrników, które ociekają krwią męczenników milczącego Kościoła.
We wrześniu 2020 r., w przeddzień odnowienia tego niesławnego porozumienia, kardynał Zen przybył do Rzymu, aby spotkać się z Bergoglio, który upokorzył go oburzającą odmową spotkania z nim z powodu dobrze znanego stanowiska chińskiego kardynała w sprawie porozumienia i jego powtarzających się naruszeń. Ten afront wobec Księcia Kościoła był wyraźnym sygnałem dla chińskiej dyktatury, która poczuła się wtedy swobodnie, nie obawiając się konsekwencji ani tego, że Watykan zajmie stanowisko.
Lokator Watykanu znajduje jednak czas na przyjmowanie wysokich rangą przedstawicieli Nowego Porządku Świata, przedstawicieli globalizmu i lichwiarskiej finansjery, dyktatorów i zbrodniarzy wojennych, a nawet żon żołnierzy walczących w neonazistowskim batalionie Azow, który w ostatnich dniach używał cywilów jako żywych tarcz podczas rosyjskiego oblężenia huty Azowstal. Ktoś zwrócił uwagę, że na audiencji papieskiej, dwóm ukraińskim żonom towarzyszył rosyjsko-kanadyjski aktywista Piotr Werzyłow. Jest on założycielem i rzecznikiem feministycznej grupy Pu**y Riot, znanej z dokonywania profanacji i świętokradztw wobec cerkwi prawosławnych w Rosji, na wzór Femenu na Zachodzie. Pozostawia nas w zakłopotaniu fakt, że przedstawiciel ruchu antychrześcijańskiego, który z bluźnierstwa uczynił sedno swej wywrotowej działalności, został dopuszczony do audiencji w Watykanie.
Ta nie mająca sobie równej, dwulicowość, która nie jest bynajmniej dwuznaczna, pokazuje, jak głęboki Kościół Bergoglio jest całkowicie zgodny nie tylko z narracją psycho-pandemiczną, ale także z obłąkańczym zarządzaniem kryzysem rosyjsko-ukraińskim przez “głębokie państwo”. Kardynał Zen został dodany do listy kardynałów- autorów Dubiów, którym Bergoglio nigdy nie odpowiedział ani nie udzielił audiencji, chociaż osobiście napisał list poparcia do Jamesa Martina, S.J. Tym kolejnym poparciem Bergoglio potwierdza, że zamierza unormować w Kościele Katolickim panseksualizm niesławnej ideologii LGBTQ, a wraz z nim wieczne zatracenie wielu dusz.
Mądrość i roztropność watykańskiej dyplomacji, cenna spuścizna wielowiekowego doświadczenia, którą niegdyś podziwiały wszystkie kancelarie świata, dziś, pod przewodnictwem Pietro Parolina, jest tylko odległym wspomnieniem. Na oczach Boga i ludzi bezwstydnie panoszą się dworskie interesy, ekonomiczne zyski i przestępcze konszachty. Wierni patrzą ze zgorszeniem na przemianę Stolicy Apostolskiej w jaskinię zbójców (Łk 19, 46).
Zachęcam moich współbraci biskupów i kapłanów, a także wiernych świeckich, aby wspierali Jego Eminencję modlitwą, wyrażając swoją bliskość i solidarność z nim w tym trudnym czasie. Niech próby, którym poddawany jest Kardynał Zen, przyniosą z nieba nagrodę, którą Pan obiecał tym, którzy wiernie służą Kościołowi Świętemu i pozostają niezachwiani w wierze, nie dając się skazić duchowi tego świata.
+ Carlo Maria Viganò, Arcybiskup
13 maja 2022 r. Rocznica objawienia Najświętszej Maryi Panny w Fatimie