Zgryzoty imperialne

Zgryzoty imperialne

Stanisław Michalkiewicz 17 kwietnia 2025 michalkiewicz

Gdzie mądry człowiek ukryje kamyk? – Na plaży. – Gdzie mądry człowiek ukryje liść? – W lesie. – A jak nie ma lasu? – To mądry człowiek zasadzi las, aby ukryć w nim liść” – pisze Chesterton w opowiadaniu „Złamana szabla” w cyklu o „Przygodach księdza Browna”.

Nie wiem, czy amerykański prezydent Donald Trump czytywał Chestertona – ale jeśli nawet nie, to postąpił dokładnie w myśl tych wskazówek. Mam oczywiście na myśli wojnę celną, jaką prezydent Trump rozpętał w całym światem – bo 185 państw to przecież cały świat. Pewne podejrzenia mogła wzbudzić okoliczność, że zaporowymi cłami prezydent Trump obłożył nawet bezludne wyspy, zamieszkałe przez pingwiny, ale tak zwani „eksperci”, którzy od swoich oficerów prowadzących musieli dostać rozkaz, by na tym etapie prezydenta Trumpa potępiać albo wyśmiewać, zgodnie uznali, że to jest rezultat jego ignorancji. Ciekawe, jak to się w bezpiece pewne schematy utrwalają bez względu na ustrój.

Na przykład taki Julian Tuwim, kiedy w czasach stalinowskich dostał rozkaz obsmarowania amerykańskich ignorantów, to zachował się podobnie, jak współcześni eksperci. Napisał wierszyk o tym, że we Wrocławiu jest „milion dzikich Chińczyków”, których wodzem jest „Kitajec – straszny Pa Fa Wag z długim warkoczem”.

No to dlaczego teraz bezpieczniacy nie mogą sięgnąć do tamtej skarbnicy, skoro tym razem już nie Moskwa, tylko Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje w Berlinie nakazała naszym folksdojczom obsrywać Trumpa? Nawiasem mówiąc nasza ukraińska duszeńka, prezydent Zełeński, chyba trochę wystraszony przypuszczalnymi konsekwencjami ewakuacji amerykańskich żołnierzy z lotniska w Jasionce, też uczepił się Chińczyków. Niezwyciężona Ukraińska Powstańcza Armia pojmała dwóch Chińczyków w służbie Putina. Widocznie jednak prezydent Trump Chińczyków na Ukrainie się nie boi, bo zaplanowana runda amerykańsko-rosyjskich rokowań w ogóle nie przewiduje poruszania spraw ukraińskich. Warto w tej sytuacji zwrócić uwagę, że chociaż rozpętana przez prezydenta Trumpa wojna celna objęła swoim zasięgiem cały świat – to akurat Rosji – nie.

A dlaczego nie? Czy przypadkiem nie dlatego, że prezydent Trump czegoś od Rosji chce – oczywiście oprócz zakończenia wojny na Ukrainie, gdzie „giną ludzie” i w ogóle. Jak wielokrotnie powtarzałem, w polityce trzeba mieć z góry przygotowaną odpowiedź przynajmniej na dwa pytania. Pierwsze – co mi dasz, jak ci to zrobię? – I drugie – Co mi zrobisz, jak ci tego nie dam?

Jak wiemy, rozpętana z takim rozmachem wojna celna została nagle zawieszona po, tym, jak prezydent Trump się pochwalił, że przedstawiciele 75 państw już się zaoferowali, iż pocałują go w tyłek i że zrobią wszystko, czego będzie sobie życzył („tak, proszę Pana!”) została właśnie aż na 90 dni „zawieszona” – ale nie wobec Chin, którym prezydent Trump w dodatku podwyższył cła do 125 procent.

Nieomylny to znak, że od początku chodziło właśnie o to, że to był ten listek, który z jakichś tajemniczych powodów Amerykanie postawili ukryć i w tym celu zasadzili las w postaci wojny celnej z całym światem. Najwyraźniej Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje dała się na to nabrać i nawet w imieniu Rzeszy wprowadziła cła odwetowe, z których teraz próbuje się wykręcić. Nasi Zasrancen nie mieli oczywiście w tej sprawie nic do gadania, ale może to i dobrze, bo jeszcze by który chlapnął jakieś głupstwo. Inna sprawa, że Amerykanie chyba w ogóle już nie zwracają na naszych Umiłowanych Przywódców uwagi, bo wszystko wskazuje na to, iż minister-ministrowicz Kosiniak-Kamysz Władysław w ogóle nie został poinformowany o ewakuacji amerykańskiego garnizonu z Jasionki.

Czy ta ewakuacja oznacza, że Amerykanie przestaną futrować Ukrainę, jeśli dogadają się z Rosją w sprawach interesujących obydwie strony? Co wtedy z ostatecznym zwycięstwem, które Ukraina ma od naszych Umiłowanych Przywódców od samego początku zagwarantowane? I wreszcie – z jakiego klucza zaczną ćwierkać funkcjonariusze Propaganda Abteilung, kiedy padnie rozkaz, że mamy się znowu z Putinem zaprzyjaźnić – tak, jak po „resecie” prezydenta Obamy z 17 września 2009 roku?

W takiej sytuacji wojnę celną z Chinami możemy potraktować, jako rodzaj „rozpoznania walką” przed przystąpieniem Ameryki do ostatecznego rozwiązywania kwestii chińskiej. Czego w tej sytuacji Amerykanie mogą chcieć od Rosji? Myślę, że jakiejś deklaracji powściągliwości na wypadek rozpoczęcia operacji ostatecznego rozwiązania. Co w zamian byliby gotowi zaoferować Rosji – no bo wiadomo, że Putin za darmo niczego, a już zwłaszcza – czegoś takiego nie zrobi? Na wszelki oczywiście wypadek prezydent Trump ogłosił, że USA podniosą budżet wojskowy do astronomicznej wysokości biliona dolarów – i zaraz Goldmany-Sachsy na Wall Street się uspokoiły.

Jak to za Stalina mawiano w Sowietach – jak zamykają, to znaczy, że będą wypuszczać, a jak wypuszczają, to znaczy, że będą zamykać. Jak giełda leci na łeb na szyję w dół, to nieomylny to znak, że wkrótce rozpocznie się hossa – na co zwrócił uwagę również prezydent Trump wskazując, że takie gwałtowne spadki na giełdzie to najlepszy moment, żeby kupować. I słuszna jego racja, bo niby kiedy kupować – może wtedy, gdy papiery są najdroższe?

A tu jeszcze bezcenny Izrael, którego premier Beniamin Netanjahu nie może zakończyć operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy i w ogóle – odstąpić od realizowania doktryny „wielkiego Izraela”, którą mezopotamskiemu koczownikowi zasuflował sam Stwórca Wszechświata. W przeciwnym razie mogłaby z nim być tak zwana „brzydka sprawa”. Żeby tedy do tego nie dopuścić, trzeba na marginesie operacji ostatecznego rozwiązania kwestii chińskiej wyjaśnić sytuację na odcinku irańskim. W związku z tym – jak informuje mnie mój Honorable Correspondant – do bazy na Diego Garcia na Oceanie Indyjskim ściągane są niewidzialne bombowce strategiczne B2, co to mają zasięg 11 tys. kilometrów i mogą zabierać 15-tonowe bomby, służące do burzenia rozmaitych podziemnych instalacji, od których w złowrogim Iranie aż się roi. Zanim jednak padnie salwa, będzie podjęta próba znalezienia rozwiązania pokojowego, co nie jest sprawą prostą. Chodzi o to, że Iran uważa USA za „Wielkiego Szatana”, więc nie może siadać z nim przy jednym stole. Z drugiej strony, trzeba negocjować – a w tej sytuacji jest to możliwe tylko przez papierek, to znaczy – przez pośredników.

Jak widzimy z mocarstwowością też są same zgryzoty, podobnie jak z suwerennością, której nasz nieszczęśliwy kraj już się pozbył. Tymczasem kandydujący w wyborach prezydenckich pan dr Bartoszewicz odgraża się, że jak tylko obejmie władzę, to zaraz zrobi z Polski imperium. Cóż można na to powiedzieć? Tylko przypomnieć anegdotę, zresztą całkiem prawdziwą, jak to w październiku 1917 roku JEm. Aleksander kardynał Kakowski wrócił do domu i swemu kamerdynerowi Stanisławowi powiedział, że właśnie został członkiem Rady Regencyjnej. – A cóż to takiego, ta Rada Regencyjna? – zapytał Stanisław. – Ano razem z księciem Lubomirskim i panem Ostrowskim mamy rządzić krajem. Stanisław zamyślił się głęboko, po czym stanowczo stwierdził: „nie na naszą głowę, Eminencjo!

Stanisław Michalkiewicz

Świat się męczy

Świat się męczy

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    13 kwietnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5805

Świat jeszcze się otrząsa po wprowadzeniu zaporowych ceł przez prezydenta Trumpa, więc nawet wojna na Ukrainie zeszła na drugi, a może nawet trzeci plan – bo co tam wojna, kiedy tu chodzi o to, by po staremu wypić i zakąsić? Toteż w Białym Domu urywają się telefony od Umiłowanych Przywódców, stąd i stamtąd, którzy próbują na własną rękę kombinować jakieś wyjątki. Podobno zadzwoniło już 50 spośród 185 krajów obłożonych cłami, więc wszystko wskazuje na dobry początek.

Warszawski Judenrat pod przewodem pana red. Michnika, dotychczas w dysonansie poznawczym, teraz odzyskał rezon i z satysfakcją donosi, że amerykańskiej żydokomunie udało się wreszcie poderwać pewną liczbę tamtejszych szabesgojów do demonstracji ulicznych. Inna rzecz, że był to ostatni moment, bo prezydent Trump zabrał się za „oszwiate”, przy pomocy której żydokomuna przez całe dziesięciolecia robiła młodym Amerykanom wodę z mózgu, urabiając ich na tak zwane „masy”, czyli – nawóz historii. Pomysł prezydenta jest taki, by zlikwidować federalny resort edukacji, a sprawy „oszwiate” pozostawić w gestii poszczególnych stanów. Takiego noża żydokomuna ścierpieć już nie mogła i poderwała do demonstracji tylu szabesgojów, ilu tylko mogła, co w warszawskim Judenracie przyjęte zostało z westchnieniem ulgi, że może amerykański eksport komunistycznej rewolucji jeszcze się utrzyma.

Nasi Umiłowani Przywódcy w sprawie ceł siedzą cicho – bo nie mają w tej sprawie nic do gadania. Czekają tedy, co tak naprawdę zrobi Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje. Ona, ma się rozumieć, odgraża się prezydentowi Trumpowi, że „jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie” – ale słychać, że niemieckie firmy samochodowe przemyśliwują, czy w tej sytuacji nie przenieść by paru fabryk do Ameryki i w ten sposób uratować sytuację, nie czekając co tam Reichsfuhrerin wykombinuje. To są sprawy zbyt poważne, żeby pozostawiać je politykierom, więc ludzie interesu będą musieli wziąć sprawy w swoje ręce i w ten sposób ukształtuje się nowy porządek świata. Jak wspomniałem, nasi Umiłowani Przywódcy zamarli w oczekiwaniu – ale bo też nikt nie oczekuje od nich żadnych działań. Przeciwnie; im dłużej nic nie robią tym jest bezpieczniej. U nas też bowiem ludzie poważni wiedzą, że niczyje życie, zdrowie, ani mienie nie jest bezpieczne, gdy trwa sesja Sejmu.

Na szczęście Sejm zajmuje się pyskówkami, wśród których największym echem odbiła się pyskówka między Naczelnikiem Państwa Jarosławem Kaczyńskim, a Wielce Czcigodnym Romanem Giertychem. Naczelnik Państwa nazwał Wielce Czcigodnego „sadystą” i „łobuzem”, a podobno nawet jeszcze gorzej, bo potem posłowie PiS, jeden przez drugiego, wołali do Wielce Czcigodnego Romana Giertycha „morderca” i tak dalej – aż wieczorem w „Kropce nad „i”” musiała go utulać resortowa „Stokrotka”.

Ale nie to zrobiło największe wrażenie, tylko przekazana przez Wielce Czcigodnego Romana Giertycha wiadomość, że obstalował sobie badanie swego drzewa genealogicznego. Od razu pojawiły się na mieście fałszywe pogłoski, że Wielce Czcigodny w prostej linii pochodzi od rzymskiego senatora imieniem Incitatus. Ten Incutatus był koniem, którego do rzymskiego Senatu wprowadził cesarz Kaligula i nawet przydzielił mu do towarzystwa klacz Penelopę, z która Incitatus dochował się potomstwa – aż skończyło się na Wielce Czcigodnym. Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy, bo w przeciwnym razie Wielce Czcigodny musiałby być przynajmniej centaurem, a według narzuconego przez feministrę z vaginetu obywatela Tuska Donalda, Barbarę Nowacką światopoglądu naukowego, centaurów „nie ma”. Inna rzecz, że jeszcze w czasach stalinowskich ludzie widywali żywe centaury – ale czego ludzie wtedy nie widywali?

W tej sytuacji możemy spokojnie zająć się wyborami prezydenckimi. Zgłosiło się aż 52 prezydentów, co pokazuje, iż w opinii publicznej utrwala się przekonanie, że „każdy” może zostać prezydentem. Jednak tylko 17 spośród nich zebrało wymagane co najmniej 100 tys. podpisów – a najwięcej – bo aż 4 miliony zebrał podobno pan red. Krzysztof Stanowski – w każdym razie tak mówi. W ogóle mówi on bardzo interesujące rzeczy – na przykład, że gdy tylko w Polsce obejmie władzę, to zaraz wprowadzi aborcję do 14 roku życia.

Osobiście wiele sobie po zwycięstwie pana red. Stanowskiego obiecuję, bo od lat propaguję tzw. „aborcję opóźnioną”. Dlaczego mielibyśmy obejmować aborcją tylko osoby w stanie prenatalnym, wykluczając w ten sposób z radosnego przywileju bycia abortowanym osoby już urodzone? Taka wyrośnięta zygota zajmuje więcej miejsca w przestrzeni, zostawia ślad węglowy, no a poza tym – robi różne dziwne rzeczy – na przykład – wystawia swoją kandydaturę w wyborach prezydenckich, czego żadna normalna zygota nigdy nie robi.

Jak tam będzie tak tam będzie – chociaż wszystko może rozstrzygnąć się w całkiem innych kategoriach. Przede wszystkim, w Unii Europejskiej mamy do czynienia z forsowaniem modelu demokracji kierowanej. Niezależnie od wypadków rumuńskich, mamy bowiem kolejny incydent z Maryną Le Pen we Francji. Maryna Le Pen w rankingach prezydenckich przoduje, więc nie było innej rady, jak zaangażować niezawisły sąd, których we Francji jest całe mnóstwo, podobnie jak i u nas. Więc niezawisły sąd zakazał Marynie Le Pen obejmowania funkcji publicznych aż przez 5 lat – a tymczasem wybory prezydenckie we Francji już za pasem, bo w roku 2027. Ona się oczywiście od tej „decyzji politycznej” odwołała do innego niezawisłego sądu – ale na wszelki wypadek zwołała liczne wiece protestacyjne. Czy doprowadzi to do kolejnej rewolucji francuskiej – tego nie wiemy, chociaż prezydent Trump określił tę sytuację, jako „poważną”, więc wszystko jest możliwe.

W jakich kategoriach wszystko rozstrzygnie się u nas – tajemnica to wielka i to nie tylko dlatego, że w sprawie wyborów prezydenckich w naszym bantustanie ma być zwołany unijny „okrągły stół”. Co tam uradzą – tego nikt jeszcze nie wie, ale z pewnością zostanie tam wsparta koncepcja demokracji kierowanej.

Niezależnie od tego, z więzienia, w którym odsiadywał dożywocie, został przez niezawisły sąd wypuszczony pan Cyba, który przed laty zamordował działacza PiS, pana Rosiaka. Podobno dokucza mu demencja, ale ja podejrzewam, że może mieć tylko żółte papiery na wypadek, gdyby trzeba było zlikwidować jakiegoś niezatwierdzonego prezydenta, żeby w ten sposób zrobić miejsce temu jedynemu, zatwierdzonemu: wiecie, rozumiecie, Cyba; załatwiliśmy wam żółte papiery, ale kiedy nieubłaganym palcem wskażemy wam obywatela do likwidacji, to niech wam nie zadrży ręka, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Michalkiewicz na konwencji Brauna: Wiele wskazuje, że nasi przywódcy mają zakazane uprawianie polskiej polityki

Michalkiewicz na konwencji Brauna: Wiele wskazuje, że nasi przywódcy mają zakazane uprawianie polskiej polityki [VIDEO]

12.04.2025 nczas/wiele-wskazuje-ze-maja-zakazane-uprawianie-polskiej-polityki

stanislaw michalkiewicz
Stanisław Michalkiewicz / fot. YT / Grzegorz Braun

Stanisław Michalkiewicz na konwencji wyborczej Grzegorza Brauna zwrócił uwagę na inną metodę działania rewolucji komunistycznej, która od dziesięcioleci skutecznie przenika społeczeństwa Zachodu. Dał też jako przykład Węgry, które mimo mniejszych sił, mogą – w przeciwieństwie do rządu warszawskiego – prowadzić własną, narodową politykę.

– Widmo krąży po Europie. Widmo komunizmu – zaczął Stanisław Michalkiewicz, cytując „Manifest komunistyczny” Karola Marksa i Fryderyka Engelsa.

– Teraz trochę wolniej krąży dlatego, że zwycięstwo wyborcze Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych doprowadziło do powstrzymania rewolucji komunistycznej, która się przewalała przez Amerykę Północną i przewala się przez Europę. Jednej kadencji Donalda Trumpa nie wystarczy, żeby nie tylko powstrzymać rewolucję komunistyczną, ale wykorzenić ją stamtąd. A w rezultacie również u wszystkich wasali Stanów Zjednoczonych, a my do tych wasali należymy – kontynuował Stanisław Michalkiewicz.

Następnie zwrócił uwagę, że „nam się wydaje, że rewolucja komunistyczna już się skończyła”.

– Dlatego nam się tak wydaje czasami, że my znamy tylko jedną strategię rewolucji komunistycznej, mianowicie strategię bolszewicką. Ale to nie jest jedyna strategia – bo strategia bolszewicka składała się z takich trzech elementów: Gwałtownej zmiany stosunków własnościowych, masowego terroru i masowego duraczenia – przyniosła rezultaty przerażające. I między innymi dlatego, że przyniosła rezultaty przerażające, pod koniec lat 60-tych promotorzy rewolucji komunistycznej odstąpili od tej strategii na rzecz strategii pozornie łagodniejszej, ale znacznie groźniejszej. W tej strategii nowej na pierwszy plan wysuwa się masowe duraczenie miliardów ludzi, które się dokonuje przy pomocy piekielnej triady: Państwowego monopolu edukacyjnego, mediów i przemysłu rozrywkowego – mówił Michalkiewicz.

– No i widzimy, jedno z pierwszych posunięć prezydenta Donalda Trumpa: Rozbija państwowy monopol edukacyjny. Bo proszę państwa, jak pisał Czesław Miłosz, „wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie”, a cóż dopiero wariat, który ma władzę! – podkreślił publicysta „Najwyższego Czasu!”.

Następnie zapytał, czy „jest możliwość, żeby się temu nie poddać”?

– Jeden z polityków polskich, którego to nazwiska wymieniał nie będę, mówił, że „co istnieje, to znaczy, że jest możliwe”. I chciałbym zwrócić uwagę Państwa na kraj, który tradycyjnie był z Polską zaprzyjaźniony. On teraz jest trzy razy mniejszy od Polski. Ale mimo to, że jest trzy razy mniejszy od Polski i jest członkiem i Unii Europejskiej i Sojuszu Północnoatlantyckiego, prowadzi własną politykę, której Polska prowadzić nie może – podkreślił Michalkiewicz.

– Jeżeli Węgry prowadzą politykę zgodną ze swoimi interesami narodowymi, a Polska jej prowadzić nie może, no to musimy postawić sobie pytanie, dlaczego tak jest? – zapytał.

– Nie dlatego, że są jakieś obiektywne, niemożliwe do przełamania uwarunkowania, bo przykład Węgier pokazuje, że można. Że to jest możliwe, bo istnieje. Widocznie nasi umiłowani przywódcy albo nie chcą, albo nie umieją, albo mają zakazane uprawianie polskiej polityki – kontynuował Stanisław Michalkiewicz i podkreślił, że „wiele wskazuje na to, że mają zakazane”.

– Może nie jest odpowiednim momentem powoływanie się na klasyka demokracji, Józefa Stalina, ale klasyk demokracji Józef Stalin oczywiście mówił różne rzeczy, ale miał ciekawe spostrzeżenia. Między innymi, że kadry decydują o wszystkim. O wszystkim. No to skoro o wszystkim decydują, to być może o tym, czy można uprawiać politykę samodzielną, czy nie można. No i skąd takie kadry wziąć? – zapytał Michalkiewicz.

– Jak się przekonać, że to są kadry właściwe? Musimy korzystać z kadr, które się sprawdziły. A tak się szczęśliwie składa, że Grzegorz Braun się sprawdził – ocenił Stanisław Michalkiewicz.

Demokracja kierowana zwycięża

Demokracja kierowana zwycięża

Stanisław Michalkiewicz, michalkiewicz „Magna Polonia” 12 kwietnia 2025

Po wyroku niezawisłego francuskiego sądu, nakazującego Marynie Le Pen powstrzymanie się przez najbliższe 5 lat przed obejmowaniem jakichkolwiek funkcji publicznych, nie możemy już mieć żadnych wątpliwości, że jedyną dopuszczalną formą rządów w IV Rzeszy będzie demokracja kierowana. Bo Maryna Le Pen nie tylko kandydowałaby w wyborach prezydenckich w roku 2027, ale – kto wie? – może by je nawet wygrała? Do tego Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje dopuścić nie może, bo w IV Rzeszy wszystko musi być przewidywalne, aż do bólu. Ponieważ we Francji też nie brakuje niezawisłych sędziów, podobnie, jak i u nas, to z wymiksowaniem złowrogiej Maryny nie było problemów. Czy to oficer prowadzący, czy wielki mistrz wielkiej masońskiej loży, wziął takiego sędziego na stronę i powiedział mu mniej więcej tak: wiecie, rozumiecie sędzio, w waszych rękach spoczywają losy Republiki, więc znajdźcie jakiś sposób, żeby tę całą Marynę zablokować – bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa.

Tymczasem w naszym bantustnie też mają się odbyć wybory prezydenckie i chociaż kandyduje jedyny zatwierdzony przez wszystkie sanhedryny kandydat, nasza Umiłowana Duszeńka Rafał Trzaskowski, to przecież widać, jak na dłoni, że koło pióra robią mu dwaj ekstremiści, a zwłaszcza jeden taki w osobie Sławomira Mentzena. Toteż padł rozkaz, żeby za tego całego Mentzena zabrali się funkcjonariusze Propaganda Abteilung, poumieszczani na posadach w niezależnych mediach głównego nurtu. I zaraz notowania zaczęły mu spadać, no bo kto to widział, żeby sprzeciwiać się zatwierdzonym poglądom i na giewałt i na studia, czy mają być płatne, czy nie – co mi przypomniało akcję działaczy Solidarności w 1989 roku. Rząd chciał ustanowić ceny minimalne na produkty rolnicze, ale działacze zażądali, aby ustanowione zostały ceny maksymalne. Najwyraźniej wydawało się im, że jużci – maksymalne ceny będą lepsze od minimalnych – a czy od tamtej pory cokolwiek się zmieniło?

Nadal nie tylko lud prosty, ale i patentowani ekonomiści stoją na nieubłaganym stanowisku, że głównym twórcą bogactwa kraju jest rząd, któremu w przepastnych piwnicach kocą się pieniądze i chodzi tylko o to, żeby wymyślić pretekst, by trochę ich od rządu wydoić. Takie zbawienne prawdy wykładają w wyższych szkołach gotowania na gazie rozmaici obłąkani docenci, co to ostrogi zdobywali rozpamiętując ekonomię polityczną socjalizmu.

Więc w tej sytuacji rada w radę uradzono, jak zabezpieczyć ostateczne zwycięstwo zatwierdzonego kandydata Rafała Trzaskowskiego. Najwyraźniej obradującym musiała przyświecać rzymska sentencja, że omne trinum perfectum, co się wykłada, że wszystko, co potrójne, jest doskonałe. Toteż – po pierwsze – zastępczyni Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje zapowiedziała zwołanie „okrągłego stołu” w sprawie wyborów prezydenckich w naszym bantustanie. Przy tym okrągłym stole na pewno coś tam zostanie uradzone i Rafał Trzaskowski „i tak” wygra wybory – bo wiadomo, że próżno jest wierzgać przeciwko ościeniowi. Jakże tedy inaczej rozumieć – po drugie – niedawny cyberatak na komputery sztabu wyborczego Rafała Trzaskowskiego, w ramach którego zimny ruski czekista Putin razem ze swoim pomagierem Łukaszenką, próbowali „wpłynąć” na wyniki wyborów w naszym bantustanie. Tak w każdym razie wynika z tajnych raportów „służb”, które ze smakiem powtarzają, podając je do wierzenia, członkowie vaginetu obywatela Tuska Donalda. Wszystko to być może, zwłaszcza, gdyby z Berlina nadeszła do warszawskich „służb” iskrówka: wiecie, rozumiecie, sprokurujcie no cyberiadę w sztabie Rafała Trzaskowskiego – że to niby ją udaremniliście i w ogóle – a my się zastanowimy, jak was za to wynagrodzić. Tylko niczego nie spartolcie, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa. W tej sytuacji „służby” nawet nie musiały niczego markować – i bardzo dobrze, bo jeszcze przypadkowo mogłoby dojść do nieszczęścia – tylko ogłosiły, że „wschód” przypuścił na Rafała Trzaskowskiego cyberiadę, ale energiczne przeciwdziałanie służb tubylczych operację udaremniło.

Tak samo było w przypadku „Operacji Menora”, którą w swoim czasie ABW prowadziła przeciwko prof. Jerzemu Robertowi Nowakowi, Waldemarowi Łysiakowi i mnie. Chodziło o to, że na rocznicę powstania w getcie warszawskim przygotowywaliśmy coś tak okropnego, że nawet między sobą utrzymywaliśmy to w tajemnicy – i dopiero energiczna akcja ABW udaremniła te bezeceństwa. Pieniądze, którymi bezpieczniacy się podzielili, były już oczywiście prawdziwe, tak samo, jak w przypadku wspomnianej cyberiady w sztabie Rafała Trzaskowskiego. Ale cyberiada to jedno, a Putin do rzecz osobna. Skoro mamy wierzyć ABW i dygnitarzom z vaginetu obywatela Tuska Donalda, że Putin wkręca się w prezydenckie wybory w naszym bantustanie, to warto zapytać – na czyją korzyść? Jakiego ma tu faworyta? Rafał Trzaskowski chyba odpada, bo został namaszczony na tubylczego prezydenta przez przewodniczącego Światowego Kongresu Żydów Ronalda Laudera i młodego Sorosa, któremu stary grandziarz przekazał klucze do kasy i który futrował organizowane przez Rafała Trzaskowskiego widowiska Neues Kukiełkes, czyli Campusy Polska Przyszłości. W ramach koordynacji polityki żydowskiej z polityką niemiecką, Rafał Trzaskowski jest raczej faworytem Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje, a nie Putina. A kto jest w takim razie faworytem Putina? Komu mają służyć te cyberiady na sztab wyborczy Rafała Trzaskowskiego? Mój Honorable Correspondant twierdzi, że marszałkowi Szymonowi Hołowni. Wprawdzie pan marszałek jest wynalazkiem amerykańskim, ale obecnie – kiedy nawet pani red. Krystyna Kurczab-Redlich, od 1978 roku współpracująca z SB, a od 1982 roku – z wojskowym Razwiedupr-em – demaskuje prezydenta Trumpa, jako ruskiego agenta, to wszystko – jak powiedzieliby gitowcy – „gra i koliduje”. Taka to ci, panie, kombinacja!

Nigdy jednak nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze lepiej, toteż na wszelki wypadek (strzeżonego Pan Bóg strzeże) rozpoczęta została kombinacja operacyjna z panem Ryszardem Cybą. Jak wiadomo, za zamordowanie pana Rosiaka w Łodzi został on skazany na dożywocie. Ostatnio jednak, pod pretekstem demencji, został wypuszczony z turmy, a niezawisły sąd umieścić go kazał – no właśnie; nie bardzo wiadomo gdzie. Jedni powiadają, że w psychuszce, inni – że w DPS-ie, a jeszcze inni – że siedzi sobie w domu.

W tej sytuacji jesteśmy skazani na domysły, ale skoro już jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i domyślajmy się! Ja na przykład się domyślam, że prowadzący bezpieczniak przekazać mógł panu Cybie wiadomość następującą: wiecie, rozumiecie, Cyba. Załatwiliśmy wam żółte papiery i kazaliśmy wypuścić z turmy – ale coś za coś. Jak przyjdzie co do czego, to zastrzelicie kogo tam wam wskażemy. Nic wam nie będzie, bo przecież macie wariackie papiery. Tylko nie próbujcie nic kombinować, bo inaczej będzie z wami bardzo brzydka sprawa.

Stanisław Michalkiewicz

Para idzie w gwizdek. Marsz Zamiast Niepodległości. Polonez w Poście.

Para idzie w gwizdek

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    8 kwietnia 2025

15 maja 1928 roku wyruszyła na Biegun Północny wyprawa dowodzona przez włoskiego generała Huberta Nobile. Dotarła nad Biegun, gdzie z gondoli sterowca wyrzuciła włoską flagę i podarowany przez papieża krzyż. Wkrótce jednak sterowiec uległ awarii, gondola uderzyła w lód, a sześciu członków załogi, którzy znajdowali się w sterowcu, zostało porwanych przez wiatr i przepadło bez wieści. Dzięki radiu rozbitkowie nawiązali kontakt z jakimś włoskim statkiem i rozpoczęła się akcja ratownicza. Polska w tej akcji udziału nie brała, ale w geście solidarności z rozbitkami, Poczta Polska zwolniła z opłat telegramy wysyłane w związku z operacją ratowania generała Nobile i jego załogi. Ta sytuacja została natychmiast wykorzystana przez sfery kupieckie i poczta została zalana telegramami w stylu: „Panie Cyngielman, pan jedź na pomoc generału Nobile. A jak pan nie możesz, to przyślij mi pan zamówione 12 tuzinów koszul męskich – stop”.

Przypomniały mi się te telegramy, kiedy w dniach ostatnich Wielka Brytania, co to zaoferowała Ukrainie „stuletnie partnerstwo”. Bo właśnie chyba w ramach tego partnerstwa, brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych „wezwało” Rosję do przyjęcia „bezwarunkowego zawieszenia broni”. Ciekawe, że według skąpych, bo skąpych, medialnych doniesień z rozmów amerykańsko-rosyjskich w Arabii Saudyjskiej, strona amerykańska aż tak daleko nie idzie, jak brytyjska, i zdaje się, że przynajmniej wysłuchuje, co Rosjanie mówią, podczas gdy brytyjskie MSZ najwyraźniej nie chce niczego słyszeć. Nic więc dziwnego, że Wielka Brytania nie jest stroną tych rozmów, co pewnie uraża jej imperialną dumę. Kto wie, czy nie najbardziej boleśnie odczuwa tę urazę obecny minister spraw zagranicznych Zjednoczonego Królestwa, pan David Lammy, Murzyn urodzony wprawdzie w Londynie, ale o korzeniach gujańskich. Rzeczywiście – internacjonalizm w Wielkiej Brytanii nabiera rozmachu i jak tak dalej pójdzie, to kto wie – może i brytyjska rodzina królewska ściemnieje? Ale skoro tak, to dlaczego brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie ma wysyłać do Rosji żądań w stylu telegramów zwolnionych w 1928 roku przez Pocztę Polską z opłat? „Panie Putin, pan bezwarunkowo zgódź się na zawieszenie broni, bo jak nie, to będzie z panem brzydka sprawa!

Jestem pewien, że jak na Kremlu taką depeszę przeczytają („I zaraz Żydzi w Kremlu dostali depeszę i skoczyła iskrówka, zawrzały redakcje, paryski Rotszyld ręce zaciera w uciesze…” – pisał natchniony poeta w wierszu „Mocarstwo anonimowe” („Już w podziemiach synagog wszystko złoto leży, amunicję przenoszą czarni przemytnicy, naradzają się szeptem berlińscy bankierzy, dzwoni tajny telefon w warszawskiej bóżnicy” (…) Smok olbrzymi od morza do morza się wije, nocą widzą go w ogniu najśmielsi lotnicy, czarny łopoce w miastach i na trwogę bije, sygnał strzelił rakietę znad pruskiej granicy”) – to zaraz wywieszą białą flagę i dla Ukrainy nastanie 100 lat obfitości. Czy w tej sytuacji ktokolwiek jeszcze może powątpiewać w wartość stuletniego partnerstwa z Wielką Brytanią?

Jak się okazuje, nie tylko nam, to znaczy – naszemu Ministerstwu Spraw Zagranicznych – może przytrafić się casus pascudeus, chociaż właśnie się przytrafił i to nie tylko resortowi na którego czele stoi Książę-Małżonek, ale całemu vaginetowi obywatela Tuska Donalda, który Księcia-Małżonka wziął do swojego vaginetu na chłopaka do spraw zagranicznych. Oto Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje nakazała Komisji Europejskiej pożyczyć pieniądze na sfinansowanie uzbrojenia po zęby Bundeswehry, co to w ramach „kolektywnej obrony” będzie najtwardszym jądrem europejskich sił zbrojnych, z niemieckim palcem położonym na francuskim atomowym cynglu – a pożyczkę zwrócić poszczególnym bantustanom, miedzy innymi – również naszemu nieszczęśliwemu.

Na osłodę rzuciła nam coś w rodzaju makagigi, to znaczy – objęła unijnymi kompetencjami decyzyjnymi przeznaczenie słynnego „Wału Tuska”, zwanego inaczej „Tarczą-Wschód”. Połechtany tym wyróżnieniem w samą łechtaczkę obywatel Tusk Donald tak się rozochocił, że w porywie entuzjazmu dla berlińskiej materii, zarzucił „hańbę” tym wszystkim, co nie wykazali instynktu stadnego i w Knesejmie nie głosowali za poparciem rezolucji Parlamentu Europejskiego w sprawie pożyczki – i tak dalej. Najwyraźniej obywatelu Tusku Donaldu musiało się przedstawić, że żaden europejski bantustan, podobnie jak i on, nie będzie w stanie sprzeciwić się zbawiennym nakazom Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje.

Lecz – jak powiada inny poeta – „tymczasem na mieście inne były już treście”. Oto okazało się, że niektóre bantustany się zbuntowały i w związku z tym nad zbawiennymi pomysłami Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje zawisnął wielki znak zapytania. Premier Włoch Giorgia Meloni wyśmiała zbawienne propozycję Reichsfuhrerin, wskazując, że 800 mld euro, jakie miałyby być wydaje na uzbrojenie po zęby Bundeswehry i makigigi dla naiwniaków w rodzaju naszego nieszczęśliwego kraju, to „wirtualne pieniądze” – a ponadto – Włochy mają więcej zaufania do obecnej amerykańskiej administracji, niż, dajmy na to, Niemcy – które euroatlantyckie pękniecie traktują jako prawdziwy dar Niebios iI szansę dla IV Rzeszy. Podobnie reaguje Hiszpania, a ponadto również Austia, Dania, Holandia i Szwecja nie zgadzają się na sfinansowanie wydatków wojskowych z długu, czyli – z emisji „euroobligacji”. Najwyraźniej przynajmniej część członkowskich bantustanów nie chce dać się nabrać na frazesy o „kolektywnej obronie

Tymczasem nasz nieszczęśliwy kraj wprawdzie bezsilnie zaprotestował w postaci głosowania przeciwko rezolucji – ale był to protest bezsilny, bo opozycja to głosowanie w Sejmie przegrała – w związku z czym Naczelnik Państwa, który jeszcze w czerwcu 2021 roku przeforsował w Sejmie przy pomocy Klubu Parlamentarnego Lewicy ratyfikację ustawy o zasobach własnych Unii Europejskiej, dzięki czemu właśnie Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje mogła forsować program zbrojeniowy IV Rzeszy, to znaczy – Bundeswehry za kredyt zaciągnięty przez Komisję Europejską, który będą musiały spłacać członkowskie bantustany, właśnie w dniach ostatnich wezwał „wszystkich patriotów”, by 12 kwietnia zjawili się na „marszu”, który pod pretekstem tysięcznej rocznicy koronacji Bolesława Chrobrego i pięćsetnej rocznicy „hołdu pruskiego” wsparłby niemrawą kampanię prezydencką pana Karola Nawrockiego, a przy okazji pozwoliła samemu Naczelnikowi wysforowanie się na największego patriotę w Polsce. W ten sposób po raz kolejny potwierdzi się opinia o Polakach, jaką rosyjski ambasador Otto Magnus von Stackelberg zapisał w jednym ze swych raportów do Katarzyny II: „La liberte polonaise n’ayant jamais porte que sur l’immagination… a accutume la nation au seul culte de l’appareil exterieur” – co się wykłada, że wolność polska, zawsze skierowana w dziedzinę wyobraźni… przyzwyczaiła naród do kultu działań pozornych.

Takim działaniem pozornym jest „Marsz Niepodległości”, który z powodzeniem można nazwać Marszem Zamiast Niepodległości – bo odbywa sie on nie po to, by wesprzeć jakieś realne działania niepodległościowe, tylko właśnie jako działanie pozorne, którego tłem są w sferze faktów politycznych operacje skierowane na wypłukiwanie suwerenności państwowej, jak np. ratyfikacja w roku 2009 traktatu lizbońskiego, za którą 1 kwietnia 2008 roku opowiedziało się zarówno PiS, jak i Volksdeutsche Partei. Takie „marsze” nikomu nie szkodzą, bo wprawdzie mają swoją wymowę propagandową, ale cóż z tego, skoro cała para idzie w gwizdek, zamiast zostać użyta na wsparcie działań w sferze politycznych faktów? Zadaniem propagandy jest wspieranie działań realnych, bo w przeciwnym razie, jeśli nawet mobilizuje ona społeczny i polityczny potencjał, to następnie, wobec braku czegoś, co mogłaby wspierać, ten potencjał marnotrawi, dostarczając jednocześnie uczestnikom takich przedsięwzięć złudzenie, że robią coś szalenie ważnego i pożytecznego dla państwa. Jeśli nawet Volksdeutsche Partei czasami podejmuje próby zablokowania takich przedsięwzięć, to może to być obliczone właśnie na ugruntowanie takiego złudzenia u ich uczestników, a jednocześnie – jako podstawa do oskarżeń na użytek zagranicy, zwłaszcza ośrodków zaangażowanych w „walkę o praworządność” w Polsce – jako pozór dowodu, że te operacje są politycznie i moralnie uzasadnione.

I takim działaniem pozornym jest wspomniany wyżej „marsz”, na czele którego, jako inicjator, zamierza stanąć Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, żeby nie tylko wykurować się politycznie, ale umocnić zaprojektowany w Magdalence duopol władzy w naszym bantustanie, w którym nie ma miejsca na żadną polityczną alternatywę, tylko na wybór między dżumą a tyfusem.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

================================

mail:

Podczas marszu ma odbyć się próba pobicia rekordu Polski w tańcu poloneza.
Organizatorzy będą tańczyć w Wielkim Poście, w przededniu Wielkiego Tygodnia.

Przygrywać będzie Kapela Boruty, czy Smętek ?

Z folksdojczami – polski Żyd

Z folksdojczami – polski Żyd

Stanisław Michalkiewicz„Goniec” (Toronto)    6 kwietnia 2025 michalkiewicz

Przypadek zrządził, czy dobry los – bo wydaje się, jakby bodnarowcom z czarnymi podniebieniami kończył się okres dobrego fartu. Do tej pory dokazywali, jak chcieli; w rezultacie doszło do tego, że nie tylko jedne niezawisłe sądy nie uznają innych niezawisłych sądów, z Trybunałem Konstytucyjnym i Sądem Najwyższym na czele (z wyjątkiem Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych, w której muszą zasiadać wyłącznie płomienni szermierze praworządności, co to stawili się na pierwszą linię frontu walki o praworządność, jaką w naszym bantustanie rozpętała w 2017 roku Nasza Złota Pani z Berlina, a którą kontynuuje Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje z Brukseli) – aż tu nagle pojawił się pierwszy trup w osobie pani Barbary Skrzypek. Wprawdzie wszyscy bodnarowcy z czarnymi podniebieniami, a przede wszystkim – sam „Jurek” Owsiak – stanęli „murem” za prokuraturą Ewą Wrzosek, wprawdzie dostała ona ochronę ubowców, którzy podobno nie spuszczają jej z oka nawet w nocy, wprawdzie tylko patrzeć, jak zostanie dołączona do stada autorytetów moralnych – ale absmak pozostał. Chodzi o to, że nawet z walką o praworządność nie należy przesadzać; owszem, skoro taki rozkaz, to walczyć trzeba – tak samo jak z korupcją – ale wszystko w granicach przyzwoitości. Skoro jednak pojawił się pierwszy trup, to znaczy, że granice przyzwoitości zostały przekroczone.

Jakże inaczej wytłumaczyć, że niezawisły sąd w Warszawie, w osobie pani sędzi Ptaszek Anny, mimo wniosku, jaki w imieniu sejmowej komisji do spraw „Pegasusa” złożyła sama Wielce Czcigodna Sroka Magdalena, żeby Zbigniewa Ziobrę umieścić co najmniej na 30 dni w areszcie wydobywczym, aż zmięknie mu rura, wniosek ten oddaliła? Ciekawe, że nawet nie dlatego, że ta cała komisja Wielce Czcigodnej Sroki Magdaleny jest „nielegalna” – co stwierdził Trybunał Konstytucyjny. Normalnie to by może wystarczyło, ale organizacja przestępcza o charakterze zbrojnym, czyli III Rzeczpospolita pod firmą Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda, nie jest reżymem normalnym, tylko przeżartym partyjniczym zacietrzewieniem, więc Trybunału Konstytucyjnego „nie uznaje”, a nawet nie wypłaca tamtejszym niezawisłym sędziom poborów. W tej sytuacji pani sędzia Ptaszek Anna wolała nie powoływać się na „nielegalność” – ale za to oddaliła wniosek z tego powodu, że komisja Wielce Czcigodnej Sroki Magdaleny mogła Zbigniewa Ziobrę przesłuchać, ale w podskokach „zakończyła obrady”, kiedy tylko dowiedziała się, że znienawidzony Ziobro Zbigniew jest już w Sejmie. Żeby przypadkiem nie zdążył dotrzeć na posiedzenie komisji przed rozpierzchnięciem się posłów – bo niezbyt kumatych musiała tarmosić Wielce Czcigodna Joanna Kluzik-Rostkowska, co to po rozmaitych przejściach wylądowała w Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda, który używa jej do rozmaitych przedsięwzięć, bardziej lub mniej prestiżowych – Wielce Czcigodna Sroka Magdalena dała cynk Straży Marszałkowskiej, żeby tego całego Ziobrę jeszcze przez kilka minut przetrzymała przy wejściu.

Toteż pani sędzia Ptaszek Anna mogła uznać, że Wielce Czcigodna Sroka Magdalena próbuje ją instrumentalnie wykorzystać do jakiejś prywatniackiej dintojry i pomyśleć sobie – jak ty mi tak, wywłoko, to ja ci tak! Zobaczymy, czy minister Bodnar z czarnym podniebieniem zarządzi wylosowanie jakiegoś dyspozycyjnego szubrawca, który w apelacji, jaką Wielce Czcigodna Sroka Magdalena zapowiada, to postanowienie pani sędzi Ptaszek Anny uchyli. Może znajdzie, bo szubrawców u nas nie brakuje, ale z drugiej strony z szubrawcami nigdy nic nie wiadomo, bo takiego jednego z drugim szubrawca druga strona też może skorumpować i to niekoniecznie finansowo. Jak powiadają Rosjanie, nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara, a już szubrawcy – w szczególności. Tymczasem – jak zauważył Rejent Milczek – „nie brak świadków na tym świecie” – więc i szubrawcowi można oddziaływać nie tylko na trzos – ale i na instynkt samozachowawczy.

Toteż nic dziwnego, że na szubrawców bez przerwy oddziałują promotorzy demokracji kierowanej, którą obywatel Tusk Donald nazywa „walczącą”. Znakomity przykład skuteczności wpływania na szubrawców mieliśmy w Rumunii, teraz możemy oglądać to w Turcji, a ostatnio – we Francji, gdzie tamtejszy szub… to znaczy – pardon – oczywiście tamtejszy niezawisły sąd przysolił piękny wyrok pani Marynie Le Pen, oczyszczając w ten sposób teren dla przyszłych kandydatów na francuskich prezydentów z ramienia żydokomuny. Wprawdzie i pani Maryna wobec Żydów wykazywała elastyczność, ale co żydokomuna, to żydokomuna, więc nic dziwnego, że niezawisły sąd dostał rozkaz, żeby ją z wyborów prezydenckich wymiksować. W ten oto sposób spełni się spiżowe słowo klasyka demokracji Józefa Stalina, żeby przygotować francuskim suwerenom prawidłową alternatywę, która poznamy po tym, że nawet bez względu na to, kto wygra wybory, będą one wygrane.

Ciekawe, co też uradzą uczestnicy zapowiedzianego „okrągłego stołu” Unii Europejskiej w sprawie wyborów prezydenckich w naszym bantustanie. Jakie rozkazy dostanie PKW, jakie – bodnarowcy z czarnymi podniebieniami, a jakie – niezależne media głównego nurtu? Na razie mają rozkaz, żeby grillować dwóch delikwentów: Sławomira Mentzena i Karola Nawrockiego – bo albo jeden, albo drugi ma szanse dostać się do drugiej tury, gdzie by się zmierzył z zatwierdzonym przez organizatorów demokracji kierowanej kandydatem Rafałem Trzaskowskim – ale jak przyjdzie co do czego, to nie wykluczam, że i jeden i drugi zostanie aresztowany pod zarzutem myślozbrodni, a zanim cokolwiek się wyjaśni, będzie już po wyborach. Cóż dopiero Grzegorz Braun, który tylko dlatego nie jest aresztowany, że jest rozkaz, by w sondażach wypadał mizernie?

Jego przypadek podobny jest do opisanego w bajce księdza biskupa Krasickiego” Rybka mała i szczupak”: „Widząc w wodzie robaka, rybka jedna mała – że go połknąć nie mogła – wielce żałowała. Nadszedł szczupak. Robak się przed nim nie osiedział. Połknął go – a z nim haczyk, o którym nie wiedział. Gdy rybak z brzegu ciągnął zdobycz okazałą, rzekła rybka: dobrze to czasem być i małą!

Wszystko jednak może rozstrzygnąć się w całkiem innych kategoriach, by demokracji kierowanej stało się zadość. Oto Naczelnik Państwa wezwał „wszystkich patriotów” na 12 kwietnia, żeby maszerowali w intencji zwycięstwa pana Karola Nawrockiego. Na takie dictum obywatel Tusk Donald wezwał „wszystkich patriotów” na 11 maja, żeby maszerowali w intencji zwycięstwa Rafała Trzaskowskiego. Z tej okazji pragnę wysłać na ludowy konkurs do Ministerstwa Chałtury skomponowany przeze mnie wierszyk w nadziei na stypendium twórcze: Popatrz matko, popatrz ojcze. To maszerują folksdojcze. Jeszcze będzie w Polsce git – z folksdojczami – polski Żyd!

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Wojna, pieniądze i centaury

Stanisław Michalkiewicz: Wojna, pieniądze i centaury magnapolonia/michalkiewicz-wojna-pieniadze-i-centaury

2 kwietnia amerykański prezydent Donald Trump wypowiedział w imieniu Stanów Zjednoczonych wojnę handlową reszcie świata. Nie tylko tradycyjnym nieprzyjaciołom Ameryki, ale przede wszystkim – jej przyjaciołom, czyli wasalom. Jak bowiem powiedział prezydent Trump w okazjonalnym przemówieniu, ci przyjaciele okazywali się gorsi od wrogów. To się często zdarza – o czym świadczy popularne porzekadło: chroń mnie Panie Boże od przyjaciół, bo z wrogami jakoś sobie poradzę.

Więc zgodnie z zapowiedzią prezydenta Trumpa nałożone zostały cła 20 procentowe – na Unię Europejską, a na Chiny – nawet ponad 30-procentowe. Komentatorzy powiadają w związku z  tym, że prezydent Trump wysadził w ten sposób w powietrze cały światowy porządek ekonomiczny, jaki ukształtował się po ogłoszeniu końca “zimnej wojny”. Warto przypomnieć, że już raz coś podobnego się zdarzyło; oto 15 sierpnia 1971 roku prezydent Nixon wysadził w powietrze światowy system finansowy, ukształtowany w 1944 roku na konferencji w Bretton Woods.

Wprawdzie w 1944 roku USA nie wymieniały już dolarów na złoto w stosunkach detalicznych, ale zachowały wymienialność dolara w transakcjach międzynarodowych. Dzięki temu dolar zachowywał standard złota i na nim właśnie opierał się światowy system finansowy. Inne waluty odnosiły swoją wartość do dolara i tak to funkcjonowało aż do lat 60-tych. W latach 60-tych bowiem pojawiły się wielkie ilości amerykańskich dolarów poza granicami USA.

Były to tzw. “eurodolary”, które udało się zgromadzić państwom europejskim, korzystającym z “Planu Marshalla” – oraz tzw. “petrodolary”, które zgromadziły kraje naftowe, dzięki gwałtownemu rozwojowi motoryzacji i komunikacji lotniczej po II wojnie światowej. Te eurodolary i petrodolary stwarzały pewien problem dla Ameryki, bo gwoli podtrzymania parytetu dolara, USA musiały od czasu do czasu  sprzedawać złoto ze swoich rezerw, co budziło w Ameryce krytykę – że cały świat korzysta z dobrodziejstw stabilnego systemu finansowego, ale tylko Ameryka musi za to płacić.

Ci krytycy taktownie nie pamiętali, że z faktu, iż dolar stanowi walutę światową, Stany Zjednoczone ciągną grubą rentę. I kiedy w 1971 roku Francja zagroziła, że zażąda wymiany wszystkich swoich eurodolarów na amerykańskie złoto, prezydent  Nixon uznał, że zabawa posuwa się za daleko i ogłosił, ze USA odstępują od porozumienia z Bretton Woods. W ten sposób od 15 sierpnia 1971 roku świat odszedł od standardu złota i w obiegu pojawił się tzw. :pieniądz fiducjarny”, to znaczy taki, który ma wartość dlatego, że ludzie wierzą, że ma wartość.

W rezultacie upadła ostatnia bariera przed pokusą produkcji “pustego” pieniądza przez banki emisyjne, które są dodatkowo zachęcane do tego przez rządy, bo to rodzi inflację, czyli tzw. “podatek emisyjny”, przy pomocy którego lokalne biurokratyczne gangi grabią współobywateli. O skali produkcji “pustego” pieniądza świadczy okoliczność, że gdy na Dalekim Wschodzie wybuchł kryzys finansowy, to przy okazji wydało się, że na świecie obraca się sumami pieniędzy kilkakrotnie przekraczającymi wartość bogactwa, jakie w ogóle istnieje na Ziemi.

W rezultacie stopniowo przestało mieć znaczenie, ile kto produkuje węgla, stali, ropy i tak dalej – a na czoło wiadomości gospodarczych  wysforowały się rewelacje, jak jeden grandziarz finansowy wydymał drugiego finansowego grandziarza – od czego przecież bogactwa nie przybywa.

Ale nie jestem pewien, czy intencją prezydenta Trumpa jest rzeczywiście w wysadzenie w powietrze dotychczasowego ładu gospodarczego. Jak wynika z jego przemówienia, żywi on nadzieję, że państwa zaatakowane amerykańskimi cłami opamiętają się i obniżą  swoje taryfy celne, dzięki czemu sytuacja wróci do normy i wojna celna będzie mogła się zakończyć.

Tymczasem gdy na naszych oczach chwieją się fundamenty świata, nasi Umiłowani Przywódcy dali w Sejmie przedstawienie, które potwierdza w całej rozciągłości, że uprawianie prawdziwej polityki mają oni surowo zakazane, w związku z czym skazani są na zajmowanie się tzw. “pierdołami”. No więc Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński stanął obok mównicy sejmowej, na której brylował Wielce Czcigodny Roman Giertych i nazwał go “sadystą” i “łobuzem”.

Potem, kiedy wicemarszałek Zgorzelski wyłączył mikrofony przy mównicy, Naczelnik Państwa miał dodatkowo nazwać Wielce Czcigodnego Romana Giertycha “śmierdzielem” i “mordercą”. Musiało to zrobić wrażenie na Wielce Czcigodnym, bo wieczorem musiała go utulać w tej żałości resortowa “Stokrotka”, czyli pani red. Olejnik, która nieomal przygarnęła go do wezbranej współczuciem piersi.  Na zaczepki ze strony Naczelnika Państwa Wielce Czcigodny Roman Giertych poinformował całą Polskę, że obstalował sobie badanie swego drzewa ginekolo… – to znaczy pardon; jakiego tam znowu “ginekologicznego”?

Nie żadnego “ginekologicznego”, tylko oczywiście – genealogicznego. Stamtąd dowiedział się, że jest wujem Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, więc zaproponował mu, by mówił mu on: “wuju”. Naczelnik Państwa ani myślał zadośćuczynić tej propozycji, ale dzięki informacji o obstalowaniu sobie przez Wielce Czcigodnego  badania drzewa genealogicznego, natychmiast pojawiły się na mieście fałszywe pogłoski, jakoby Wielce Czcigodny Roman Giertych był w prostej linii potomkiem rzymskiego senatora imieniem Incitatus. Ten senator był koniem, którego do Senatu wprowadził cesarz Kaligula i nawet dodał mu do towarzystwa klacz Penelopę, z która senator Incitatus dochował się potomstwa. Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach, jakoby Wielce Czcigodny pochodził w prostej linii od Incitatusa i Penelopy, nie ma ani słowa prawdy, bo w przeciwnym razie Wielce Czcigodny Roman Giertych musiałby być centaurem, a według ekspertów istnienie centaurów nie zostało naukowo potwierdzone. Co prawda znaleźli się u nas świadkowie, którzy widzieli żywego centaura.

Było to w czasach stalinowskich, kiedy w Królikarni urządzono wystawę obrazów Pabla Picassa. Picasso był członkiem Partii Komunistycznej, więc jego obrazy uchodziły za szalenie postępowe, jednak u działaczy ukształtowanych przez socrealizm, wzbudzały odruchy wymiotne. Jeden z takich działaczy, już ostatkiem sił powstrzymujący wspomniane odruchy, trafił wreszcie do ostatniej sali, gdzie był wystawiony realistyczny obraz Picassa, przedstawiający centaura. – “A jednak to wielki artysta – zakrzyknął z ulgą działacz – Centaur, jak żywy!”

Widocznie gdzieś widział żywego centaura – ale nie takie rzeczy ludzie wtedy widywali.

Inna sprawa, że gdy się tak uważnie przyjrzeć Wielce Czcigodnemu, to pewne skojarzenia się narzucają – ale ani słowa więcej – bo jeden proces mi wystarczy.

Co z Wylizuchem i Felczakiem?

Co z Wylizuchem i Felczakiem?

Stanisław Michalkiewicz 5 kwietnia 2025 michalkiewicz

Czego to się człowiek o sobie nie dowiaduję! Już zostałem agentem ruskim, bo nie wierzę w Naczelnika Państwa, który – nawiasem mówiąc – oskarżany jest przez obywatela Tuska Donalda, że też jest ruskim agentem – ale czy to aby na pewno prawda w sytuacji, gdy Naczelnik Państwa też oskarża obywatela Tuska Donalda, że jest agentem Putina? Być może, że to nieprawda, bo przecież cała Polska pamięta, jak z ławy sejmowej Naczelnik oskarżył obywatela Tuska Donalda, że jest… agentem niemieckim? („Wiem jedno – powiedział Naczelnik – Jest pan niemieckim agentem!”). Wszystko to oczywiście być może, bo przecież na świecie, a już w naszym nieszczęśliwym kraju szczególnie – aż się roi od agentów podwójnych – do tego stopnia, że wprost nie można splunąć, żeby w jakiegoś nie trafić – no a poza tym jeśli do niedawna Niemcy pozostawały w strategicznym partnerstwie z Rosją, to to partnerstwo chyba musiało przekładać się i na podwójne uzależnienie agentów?

Wróćmy jednak do mnie samego, bo – daleko nie szukając – ja również zostałem uznany nie tylko za agenta ruskiego, ale i za niemieckiego, poza tym – również francuskiego, a nawet – watykańskiego. Spieranie się z tymi podejrzeniami jest zajęciem jałowym, chociaż z drugiej strony trochę żałuję, że to nieprawda – bo gdyby to była prawda, to nie tylko poprawiłbym sobie swoją sytuację socjalną, zwłaszcza w kontekście procesów z moją Prześladowczynią – no a poza tym chyba nasze stare kiejkuty, co to jeszcze w okresie transformacji ustrojowej poprzewerbowywały się asekuracyjnie do naszych obecnych sojuszników większych i mniejszych, udzieliliby mi dyskretnej ochrony, niczym prokuraturze Ewie Wrzosek, na którą podobno uwzięły się ciemne siły, co to z upodobaniem tańcują na trumnach – ot na przykład – na trumnie pana Pawła Adamowicza, który został zadźgany podczas koncertu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, więc choćby z tego względu do tańcowania nadawał się, jak mało kto. Toteż pani Adamowiczowa została awansowana do rangi Wdowy Narodowej i w takim charakterze zasiada w Parlamencie Europejskim.

Wspominam o tym dlatego, że właśnie pan „Jurek” Owsiak, w odpowiedzi na rozkaz mobilizacyjny, stanął „murem” za prokuraturą Ewą Wrzosek, której w związku z tym wróżę świetlaną przyszłość. Dość jednak tych dygresji, bo tu chodzi o mnie samego, który właśnie przez jednego z komentatorów moich nagrań został zdemaskowany, jako agent Wall Street. Nie ukrywam, że na Wall Street nie tylko byłem, ale nawet nagrałem program w pobliskim prywatnym parku, gdzie przeciwko „Wall Street” protestowali rozmaici protestanci. Początkowo nowojorski policjant kazał mi „przechodzić” – ale kiedy zobaczył kamerę, to się zmitygował i nie tylko nic mi już nie kazał, ale nawet nie czynił przeszkód, bym wszedł sobie na teren parku i porozmawiał z protestantami. Wtedy nikt chyba nie miał wątpliwości, że Wall Street rządzi Ameryką – o czym nawet zaświadczała popularna w Polsce w czasach mojej młodości piosenka, w której była m. in. i taka zwrotka: „Złodziej policjant cię opęta, fałszywy sędzia cię osądzi. Nie licz na pomoc prezydenta, bo w Białym Domu dolar rządzi!” Muszę powiedzieć, że w kontekście afery z gangiem dzielnicowych w Gorzowie Wielkopolskim, nabiera to nieoczekiwanej aktualności, bo o „fałszywych sędziach” to nie ma nawet co wspominać, jako że sami sobie tę fałszywość nawzajem wytykają, więc nam, głupim cywilom, nie wypada zaprzeczać.

A co z prezydentami? O tym dowiemy się pod koniec maja, kiedy już PKW prawidłowo policzy wszystkie głosy, wyciągnie z tej liczby pierwiastek kwadratowy, potem odejmie od tego roczną produkcję parasoli i w ten sposób wyłoni zwycięzcę, którym okaże się – no któż by, jak nie nasza duszeńka, czyli zatwierdzony pan Rafał Trzaskowski? Na taki finał wskazuje zachowanie niezależnych mediów głównego nurtu, które pozostałym kandydatom nieubłaganym palcem wytykają a to jedno, a to drugie, zaś kandydatowi Grzegorzowi Braunowi to już nawet niczego nie wytykają, bo nie jest on zatwierdzony nawet do tego, żeby uwzględniać go w tak zwanych „sondażach”. Na razie jeszcze nie został aresztowany, ale widocznie nasz nieszczęśliwy kraj w dziedzinie wdrażania demokracji kierowanej pozostał w tyle nie tylko za Rumunią, ale nawet – za Turcją – wobec której bezsilna okazała się nawet Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje. No, ale Turcja do Unii Europejskiej nie należy, „skąd nauka jest dla żuka”, że wszystko ma swoje plusy dodatnie – niezależnie oczywiście od plusów ujemnych.

Tymczasem w naszym i bez tego wystarczająco nieszczęśliwym kraju, nieubłaganie zbliżają się wybory prezydenckie. Wprawdzie wszystko wskazuje na to, iż odcinek liczenia głosów, na który zwracał uwagę klasyk demokracji Józef Stalin, został odpowiednio zabezpieczony – ale co to komu szkodzi zrobić coś dodatkowego? Od przybytku głowa nie boli; strzeżonego Pan Bóg strzeże, toteż właśnie dlatego, obywatel Tusk Donald, żeby zaprezentować opinii publicznej, jaki z niego płomienny szermierz niepodległości, przeforsował w Knesejmie ustawę o zawieszeniu, „ tak długo, jak długo będzie trzeba”, udzielania przez Polskę azylu rozmaitym „migrantom”, a prezydent Duda – oczywiście po głębokim namyśle – tę ustawę podpisał, w związku z czym już od 27 marca weszła ona w życie – oczywiście tylko na granicy polsko-białoruskiej – bo na granicę polsko-niemiecką obywatel Tusk Donald nie uzyskał razrieszenija od Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje. Jak to mówią – wedle stawu grobla.

Nie o to jednak chodzi, tylko o coś zupełnie innego. Oto mimo proklamowania szczelności granicy polsko-białoruskiej i mimo zawieszenia „tak długo, jak długo będzie trzeba” udzielania przez Polskę azylu rozmaitym „migrantom”, płomienni obrońcy praw człowieków, co to za poprzedniego reżymu nie tylko szarpali druty graniczne, nie tylko biegali z surwiwalowymi reklamówkami dla „uchodźców” wzdłuż granicy, nie tylko próbowali robić w bambuko Straż Graniczną, ale w porywach serca gorejącego nawet jej wymyślali, nie mówiąc już o kręceniu wzruszających obrazów w rodzaju „Zielonej granicy” – teraz z podwiniętymi ogonami pochowali się w mysie dziury. W „strefie buforowej” nie widać ani żadnych Wielce Czcigodnych posłów, ani pana Bartosza Kramka, wobec którego, podobnie jak wobec pani Ludmiły Kozłowskiej z fundacji „Otwarty Dialog”, wszelkie kolano naszej dumnej Rzeczypospolitej zginało się w pokorze, ani pana Władysława Frasyniuka, ani pani „Basi” Kurdej-Szatan, ani wreszcie – pani reżyserowej Agnieszki Holland, co to nakręciła wspomniany wzruszający obraz. „Gdzie tu Wylizuch, Felczak gdzie tu?” – pyta zdesperowany poeta – a głuche milczenie, również niezależnych mediów głównego nurtu mu odpowiada. Czyżby oficerowie prowadzący surowo zabronili naszym płomiennym angażować się przed wyborami, co to mają przynieść upragnione zwycięstwo, zatwierdzonemu przez Ronalda Laudera ze Światowego Kongresu Żydów i młodego Sorosa, któremu stary grandziarz przekazał klucze do kasy, panu Rafału Trzaskowskiemu, w żadne wątpliwe przedsięwzięcia? Bo chyba z Wall Street żadne rozkazy nie padły, jako że według mojego demaskatora, właśnie straciła ona w Ameryce władzę?

Stanisław Michalkiewicz

Zimny prysznic po szczytowaniu

Zimny prysznic po szczytowaniu

Stanisław Michalkiewicz (www.magnapolonia.org)    3 kwietnia 2025 michalkiewicz

A to ci dopiero dysonans poznawczy, a to ci dopiero siurpryza! My tu cały czas myślimy, że Polska pod rządami vaginetu obywatela Tuska Donalda wybija się na mocarstwowe stanowisko w Europie, że cała Europa z zapartym tchem słucha zbawiennych prawd płynących ze słodszych od malin ust obywatela Tuska Donalda, że w lot odgaduje nie tylko jego życzenia, ale nawet – najskrytsze pragnienia – aż tu nagle okazuje się, że… nie mamy amunicji!

Tak samo było w czasie Powstania Warszawskiego – o czym świadczy tragiczny w swojej wymowie wiersz Zbigniewa Jasińskiego wtedy napisany, który kończył się tak: „Oklasków też nie trzeba. Żądamy amunicji!” No ale wtedy, to znaczy – w roku 1944, Polska była okupowana przez Rzeszę Niemiecką i miłujący pokój Związek Radziecki, a magazyny amunicyjne, podobnie jak fabryki amunicji, albo były zajęte przez jednego, albo drugiego okupanta, to znaczy – pardon – jakiego tam znowu „drugiego okupanta”? Nie żadnego „drugiego okupanta”, tylko sojusznika Naszych Sojuszników, z którymi już wtedy tworzyliśmy „koalicję chętnych”, podobną do tej, którą właśnie na kolejnym szczytowaniu paryskim, oferuje nam słodka Francja.

Obywatel Tusk Donald przestępuje z nogi na nogę, nie mogąc się doczekać powstania tej koalicji. Ja go rozumiem. Mogę osobiście zaświadczyć, że szczytowań paryskich nie zapomina się nawet po wielu latach, a jeśli takie szczytowania dodatkowo zabarwione są politycznie, to jasne, że stanowić muszą przeżycie niezapomniane. W takim nastroju świat wydaje się człowiekowi jakiś taki piękniejszy, wszystko wydaje się proste, nawet mocarstwowość bez amunicji.

No a właśnie pan generał Dariusz Łukowski, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego powiedział, że w razie czego nasz nieszczęśliwy kraj mógłby bronić się przez najwyżej tydzień, no – może przez dwa tygodnie – gdyby nasz nieprzyjaciel był jakiś taki ślamazarny – no ale potem już nie, bo zabrakłoby nam amunicji. Po deklaracjach obywatela Tuska Donalda i ministra obrony w jego vaginecie, pana Władysława Kosiniaka-Kamysza, że jesteśmy mocarstwem i w ogóle – że armia nasza jest zwycięska Buffalo Bill Buffalo, taka deklaracja i to ze strony generała „le plus decore de tous les generaux” – jak nazywany był w swoim czasie francuski generał Raul Salan, co to zrobił pucz w 1961 roku – to jak uderzenie obuchem w łeb, jak lodowaty prysznic na rozgorączkowane głowy.

Z czymś takim kojarzy mi się tylko jedno, to znaczy – deklaracja „Dominus Iesus” opublikowana przez kardynała Józefa Ratzingera, „pancernego kardynała”, który potem został nawet papieżem, ale z jakichś zagadkowych powodów zrezygnował i dokończył żywota jako emeritus. Wydawałoby się na pozór, że w tej całej deklaracji nie ma nic nowego, przeciwnie – same stare prawdy – ale właśnie one podziałały na rozgorączkowane głowy zwolenników „Kościoła Otwartego”, niczym lodowaty prysznic. Na świętej ulicy Wiślnej w Krakowie, gdzie mieści się redakcja „Tygodnika Powszechnego”, podobno przez cały tydzień unosiły się gęste opary obłudy, zewnętrznie podobne do pary wodnej z parowozu – bo nic tak nie gorszy, jak prawda, zwłaszcza prawda stara.

Świadczy o tym choćby wierszyk: „Bo to jest zwykła prawda stara; z poczwarki, zamiast motyla, nędzna wykluje się poczwara – i tyla!” Ciekaw jestem, czy Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyzna jakieś stypendium twórcze autorom takich wierszyków. Skoro – jak się dowiadujemy – takie stypendium w wysokości 60 tys. złotych otrzymał pan Jaś Kapela na napisanie wierszy propagujących aborcję, to wszystko staje się możliwe. Wprawdzie „poezji nikt nie zji” – ale co to szkodzi przedstawić na konkurs na przykład taki utwór: „Mam chu… steczkę haftowaną w wszystkie cztery rogi, jak się zaprę, vaginessie wepchnę między nogi, a po wszystkim, gdy dostanie całą swoją porcję, to w klinice, tej na Wiejskiej, zrobi se aborcję, danaż moja dana…” – i tak dalej. Cóż innego, jakiego rodzaju twórczość vaginet obywatela Tuska Donalda miałby wspierać w dzisiejszych zepsutych czasach, jeśli nie poetessa poezyje?

Wróćmy jednak do deklaracji pana generała Dariusza Łukowskiego, szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Jeszcze nie skończył mówić, a już podniósł się niebywały klangor, w którym wprawdzie trudno się połapać, bo „i ten sobie mówi i ten sobie mówi” – ale mimo to można wyodrębnić dwa nurty. Pierwszy – że jak pan generał mógł powiedzieć takie rzeczy? Takie rzeczy, jeśli w ogóle można mówić, to tylko w szczelnie izolowanych przed dywersją ideologiczną czterech ścianach gabinetu – a i to nie każdego, tylko tego jednego, najważniejszego – i to nie w blasku dnia, a tylko przed północą, zgodnie z zasadą, że „les grands secrets ne se disent guere avant que la minuit bien sonne” – co się wykłada, że wielkich tajemnic nie ujawnia się, zanim nie wybije północ.

W tej sytuacji oburzenie na pana generała Dariusza Łukowskiego, że mówi takie rzeczy nie tylko poza gabinetem, ale w dodatku – w biały dzień – jest całkowicie zrozumiałe. To znaczy – byłoby całkowicie zrozumiałe, gdyby w klangorze nie pojawił się drugi nurt, kolportowany przez Wielce Czcigodnego członka vaginetu obywatela Tuska Donalda, wiceministra obrony, pana Cezarego Tomczyka. Oświadczył on nie tylko, że deklaracja pana generała Łukowskiego jest „nieprawdziwa w swej istocie”, a w dodatku nieubłaganym palcem wytknął mu, że „jeszcze nie jest zbyt doświadczony”. Wprawdzie pan Cezary Tomczyk ukończył był „wyższy kurs” w Akademii Obrony Narodowej – ale i pan generał Dariusz Łukowski też nie wypadł sroce spod ogona. O ile tedy pan Cezary Tomczyk był wprawdzie szefem sztabu wyborczego pana Rafała Trzaskowskiego, to pan generał Łukowski był zastępcą szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.

Zakładam tedy uprzejmie, że na amunicji może znać się trochę lepiej od Wielce Czcigodnego, oczywiście niewątpliwie, Cezarego Tomczyka, który w Volksdeutsche Partei też mógł nabyć sporo rozmaitych przydatnych wiadomości, a cóż dopiero – w vaginecie, gdzie atmosfera musi być wprost zawiesista od rozmaitych rewelacji? Tak czy owak, wskutek pojawienia się w klangorze wspomnianych dwóch nurtów, tak naprawdę nie wiemy, czy pan generał Łukowski ujawnił jakąś tajemnicę państwową, czy też – jak sugeruje pan Cezary Tomczyk – zwyczajnie zełgał, a więc – żadnej tajemnicy ujawnić nie mógł.

W tej sytuacji zgłaszam w czynie społecznym pomysł racjonalizatorski na użytek „koalicji chętnych”, w którą – jak się wydaje – będziemy musieli wdepnąć. Chodzi o to, że jak już nasz nieszczęśliwy kraj zostanie wepchnięty w wojnę, to musimy pamiętać o jednym – żeby nieprzyjaciel nie dowiedział się, że już nam wyszła cała amunicja. Jeśli zatem wyszłaby nam cała amunicja, to nie powinniśmy zwracać na to uwagi, tylko spokojnie strzelać dalej, żeby w ten sposób nieprzyjaciela wyprowadzić w pole.

Stanisław Michalkiewicz

Murem za Rzeszą

Murem za Rzeszą

Felieton    serwis „Prawy.pl” (prawy.pl)    1 kwietnia 2025

Jak pamiętamy, pierwszym krokiem na drodze do ostatecznego sformułowania nowej rewolucyjnej teorii, była uwaga obywatela Tuska Donalda, że żyjemy w „okresie przedwojennym”. To bardzo ciekawa uwaga, która każdego badacza rewolucyjnych teorii powinna skłaniać do przyjrzenia się, jak to było w poprzednim „okresie przedwojennym”, żeby lepiej zrozumieć, co właściwie oznacza to dzisiaj.

Otóż charakterystycznym zjawiskiem dla poprzedniego okresu przedwojennego były tzw. „fołksfronty”. Chodziło o pozornie apolityczne ruchy pacyfistyczne, które jednak tak naprawdę były dyrygowane przez Komintern z Moskwy, żeby opinię publiczną państw Europy Zachodniej urabiać w kierunku korzystnym dla polityki sowieckiej.

Celem polityki sowieckiej w latach 30-tych było doprowadzenie państw Europy Zachodniej do stanu obezwładnienia, by stały się one łatwym łupem dla sowieckiego podboju i wprowadzenia tam komunistycznych porządków w ramach rewolucji światowej. Wstępnym posunięciem było zdjęcie przez partie komunistyczne anatemy z socjaldemokratów, z którymi wcześniej nie wolno było wchodzić w sojusze. Odkąd Stalin zatwierdził fołksfronty, partie komunistyczne mogły już tworzyć koalicje nie tylko z socjaldemokratami, ale nawet – chadekami, żeby tylko zrobić „no pasaran” znienawidzonemu faszyzmowi. Ale w sierpniu 1939 roku Stalin dogadał się z Hitlerem, co wszystkich fołksfrontowców wprawiło w wielkie zakłopotanie, jako że musieli to wszystko przełknąć i to bez żadnej omasty.

Chodziło o sowieckie korzyści z rozbioru Polski – podobnie jak to było w wieku XVIII, kiedy to Fryderyk II w podobny sposób wykiwał opłacanych przez siebie francuskich filozofów, co delikatnie wytknął mu sam Voltaire, że wy władcy zawsze zrobicie coś takiego, co nas, filozofów wprawia w konsternację. Ale Fryderyk, podobnie jak i Stalin, wiedział coś z czego filozofowie nie zdawali sobie sprawy, a co w swoim czasie wyraził Bismarck – że zagadnień dziejowych nie rozstrzyga się deklamacjami, tylko krwią i żelazem.

Teraz mamy sytuację podobną, z tą różnicą, że tworzące się obecnie fołksfronty nie słuchają już Moskwy, tylko Berlina, który próbuje wykorzystać prezydenturę Donalda Trumpa w USA do spełnienia co najmniej dwóch swoich marzeń. Pierwszego – żeby nareszcie uwieńczyć budowaną od dziesięcioleci IV Rzeszę własną, to znaczy – europejską armią pod egidą uzbrojonej po zęby za pieniądze całej Europy Bundeswehry i drugie – żeby w ramach tej „europejskiej” armii położyć wreszcie i niemiecki palec na francuskim atomowym cynglu.

W tym celu Niemcy, za pośrednictwem instytucji Unii Europejskiej, opanowanej przez osoby zaaprobowane przez Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje, wykorzystują wojnę na Ukrainie, która w tej sytuacji stanowi dla nich prawdziwy dar Niebios, bo nie tylko ułatwia przekonanie europejskich narodów do podporządkowania własnych bantustanów do militarystycznej polityki niemieckiej, ale również dostarcza pretekstu do wskazania nieubłaganym palcem wroga w postaci Rosji. Jaka Rosja jest – każdy widzi – ale rozdmuchując rosyjskie zagrożenie, Niemcy – jak się okazuje – bez specjalnego trudu, odwróciły ostrze przedwojennych fołksfrontów, które teraz próbują robić „no pasaran” już nie „faszystom”, bo Unia Europejska przezornie nie mówi o sznurze w domu wisielca – tylko „ekstremistom”. A kto jest „ekstremistą”? To proste, jak budowa cepa. Każdy, kto nie akceptuje linii politycznej IV Rzeszy. W tym celu forsowany jest model demokracji kierowanej, który u nas obywatel Tusk Donald nazywa „walczącą”, a którą w działaniu mogliśmy zobaczyć w Rumunii, a tylko patrzeć, jak zobaczymy i u nas, kiedy już zwołany zostanie „okrągły stół” w sprawie wyborów prezydenckich w Polsce.

Skoro tedy Stalin, to znaczy – pardon – oczywiście nie żaden Stalin, tylko Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje, rzuciła hasło przyspieszenia na odcinku militarystycznym, natychmiast zareagował Parlament Europejski, uchwalając rezolucję, bardzo rozbudowaną – ale po odciśnięciu z niej wody, trudno mieć złudzenia co do tego, o co chodzi naprawdę. A naprawdę chodzi o przygotowanie Europy do zaakceptowania europejskich sił zbrojnych oraz – że „Wał Tuska”, czyli „Tarcza Wschód” oraz Bałtycka Linia Obrony, „powinny być sztandarowymi projektami UE”. Co to konkretnie znaczy? Skoro „Tarcza Wschód” ma być „sztandarowym projektem UE”, to znaczy, że Unia Europejska, a ściśle – jej ścisłe kierownictwo, czyli aktualny Reichsfuhrer (czy Reichsfuhrerin), ma przejąć w odniesieniu do niej kompetencje decyzyjne.

Wprawdzie żaden z europosłów mi się nie zwierza, ale uprzejmie zakładam, że właśnie obawa przed przejęciem kompetencji decyzyjnych przez UE, czyli – przez IV Rzeszę Niemiecką – skłoniła europosłów PiS i europosłów Konfederacji do głosowania przeciwko tej rezolucji. O ile jednak europosłom Konfederacji niczego w tej sprawie zarzucić nie można, o tyle politykom PiS, zwłaszcza tym, którzy w Parlamencie Europejskim zasiadają od lat, można zarzucić działania tak bardzo spóźnione, że aż można je podejrzewać o pozorność.

O tym, do czego po wejściu w życie traktatu z Maastricht zmierzają Niemcy, trzeba było myśleć najpóźniej w roku 2003 – ale wtedy Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego nic w tej sprawie nie różniło z szefem Volksdeutsche Partei, obywatelem Tuskiem Donaldem, podobnie jak w roku 2008, kiedy to Naczelnik Państwa, wraz z obywatelem Tuskiem Donaldem przeforsowali w Sejmie ustawę upoważniającą prezydenta do ratyfikacji traktatu lizbońskiego. To wtedy zostaliśmy wepchnięci na równię pochyłą, a teraz jesteśmy już niedaleko jej końca. W tej sytuacji bezsilne protesty mogą służyć tylko podtrzymaniu wśród wyznawców Naczelnika złudzeń, że jeśli nawet popełnia on łajdactwa, a w najlepszym, najbardziej uprzejmym komentarzu – głupstwa – to robi je z miłości do Polski, podczas gdy obywatel Tusk Donald robi to samo, to kieruje się pragnieniem zdrady i zaprzaństwa. Kto chce – niech wierzy.

No i 20 marca odbyło się w Sejmie głosowanie w sprawie poparcia dla wspomnianej rezolucji Parlamentu Europejskiego w sprawie „obronności”. Za poparciem rezolucji głosowało parlamentarne zaplecze polityczne vaginetu obywatela Tuska Donalda, a przeciwko – posłowie PiS i Konfederacji.

Ta sytuacja skłoniła obywatela Tuska Donalda do wzbogacenia rewolucyjnej teorii o nowe odkrycia. Jak pamiętamy, obywatel Tusk Donald wzbogacił był wcześniej rewolucyjną teorię w kwestii przyzwoitości. Wszyscy ludzie przyzwoici stoją murem za Ukrainą do samego końca – w dodatku bez względu na to, co Ukraina robi. Teraz doszła do tego kolejna ocena – nie polityczna, bo przecież obywatelu Donaldu Tusku żadnej polityki wykraczające poza zadania wyznaczone przez Reichsfuhrerin, która przecież tylko dlatego go tu trzyma, uprawiać nie wolno – że ci posłowie głosujący przeciw poparciu rezolucji „wybrali hańbę”. Tu już obywatel Tusk Donald chyba nawet wybiegł przed orkiestrę, bo przedłożył wierność wobec Reichsfuhrerin („nasz honor, to wierność” – deklarowali członkowie SS) nad wszystko inne.

Ciekawe, jakich jeszcze odkryć w zakresie rewolucyjnej teorii dokona.

Stanisław Michalkiewicz

Niemcy odrzucają pozory. Walka o IV Rzeszę.

Niemcy odrzucają pozory

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    30 marca 2025 pozory

Jak już dawno temu zauważył klasyk demokracji Józef Stalin, w miarę postępów socjalizmu walka klasowa się zaostrza. Możemy się o tym przekonać na własne oczy dzisiaj – chociaż oczywiście nie tyle może chodzi o walkę klasową, chociaż ona też się zaostrza – co o walkę o IV Rzeszę. Otóż kiedy tylko pojawiły się rozdźwięki między administracją prezydenta Donalda Trumpa, a europejską kamarylą, Niemcy poczuły, że nadszedł dziejowy moment, sprzyjający realizacji co najmniej dwóch niemieckich marzeń.

Pierwszym marzeniem jest oczywiście odzyskanie hegemonii w Europie poprzez zbudowanie IV Rzeszy, dla której Republika Federalna Niemiec stanowi zaledwie rodzaj pomostu od Rzeszy III. Amerykańska sugestia, żeby Europa wzięła sprawę własnego bezpieczeństwa w swoje ręce, została przez Niemcy potraktowana jako szansa na utworzenie wreszcie europejskich sił zbrojnych niezależnych od Ameryki. Jak bowiem wiadomo, Ameryka przez ostatnie 30 lat na niemieckie i francuskie balony próbne dotyczące europejskiej armii reagowała stanowczym „niet”, słusznie upatrując w tym intencję wyprowadzenia Bundeswehry spod amerykańskiej kurateli. Skoro jednak właśnie z Ameryki popłynęła sugestia, by sprawę własnego bezpieczeństwa Europa wzięła w swoje ręce, w Berlinie odebrano to jako zielone światło dla niemieckiego marzenia.

Toteż w tempie stachanowskim zarówno na forum Unii Europejskiej, jak i na forum RFN, przeforsowany został gigantyczny program zbrojeniowy, przede wszystkim dla zaniedbywanej dotąd Bundeswehry. Pretekstem jest oczywiście Putin, to znaczy – eksponowanie rosyjskiego zagrożenia dla Europy, którą Putin pragnie okupować. Problem wszelako leży w tym, iż program zbrojeniowy, zwłaszcza zakrojony na taką miarę, stanowi obciążenie dla gospodarki. Jeśli bowiem ktoś produkuje broń i sprzedaje ją jakiemuś państwu wojującemu, to na tym zarabia, ale jeśli produkuje broń dla siebie, to na tym nie zarabia.

Tymczasem w gospodarce wszystko powinno się bilansować. W przypadku zbrojeń forsowanych przez Adolfa Hitlera, bilans miał się pojawić za sprawą łupu wojennego. Teraz jednak łupu na razie nie widać, podczas gdy program zbrojeniowy ma być finansowany z długu. Otóż z niemieckiego punktu widzenia to jest właśnie szansa na zbilansowanie. Uzbrojenie Bundeswehry, jako trzonu europejskich sił zbrojnych zostanie sfinansowane poprzez zmuszenie całej Europy do spłaty zaciągniętego długu. W tym celu trzeba jednak zawczasu pozbawić członkowskie bantustany samodzielności nie tylko w zakresie polityki finansowej, ale również – polityki obronnej.

Samodzielność w zakresie polityki finansowej została bantustanom odebrana w czerwcu 2021 roku, kiedy to przeforsowano ratyfikację tzw. „zasobów własnych Unii Europejskiej”. Chodziło o wyposażenie Komisji Europejskiej w prawo zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii i ustanawiania „unijnych” podatków. Samodzielność w zakresie polityki obronnej jest bantustanom odbierana właśnie teraz, na ostatnich szczytowaniach w Brukseli, poświęconych „kolektywnej obronie”, czyli przejęciu kompetencji decyzyjnych w tej dziedzinie przez władze Unii Europejskiej, czyli IV Rzeszę. Jak wiadomo, tubylczy Sejm w Warszawie specjalną uchwałą przyjął rezolucję Parlamentu Europejskiego w tej sprawie, mydląc tubylcom oczy tym, że „wał Tuska”, czyli słynna „Tarcza Wschód”, została uznana za przedmiot „kolektywnej obrony”. Ten rzekomy gest oznacza de facto przejęcie kompetencji decyzyjnych, również w tej sprawie, przez Brukselę.

W ramach zaostrzającej się walki klasowej w związku z wyborami prezydenckimi w naszym bantustanie, Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński zwrócił na to uwagę, chociaż z czerwcu 2021 roku osobiście, nawet przy sprzeciwie części swego klubu parlamentarnego, przy pomocy klubu parlamentarnego Lewicy, przeforsował ratyfikację przez Polskę wspomnianej ustawy o zasobach własnych UE – no ale co mu szkodzi zaprezentować się swoim wyznawcom, w charakterze płomiennego bojownika o niepodległość? Wyznawcy Naczelnika bowiem uważają, że wszystko, co on robi, robi dla dobra Polski, więc co sobie będzie w tej sytuacji żałować?

Oczywiście na takie dictum zareagował Książę-Małżonek, który nieubłaganym palcem wytknął Naczelnikowi, że „kłamie pan” – bo „nie zapadły żadne decyzje o przekazaniu dowództwa nad armią, lub budżetem obronnym”. Najwyraźniej Książę-Małżonek traktuje wyznawców obywatela Tuska Donalda jak idiotów, skoro użył takiego zaporowego argumentu. Ja myślę, że słusznie tak ich traktuje, bo któż inny mógłby obdarzać zaufaniem obywatela Tuska Donalda, albo Księcia-Małżonka – podziwem dla jego dyplomatycznego geniuszu?

Niezależnie od taktyki przyjętej na okres wyborczy przez Obydwie Ustawkujące Się Strony, coraz więcej ludzi w Polsce zaczyna dostrzegać, w którą stronę Europa zmierza. Świadomość tego dociera również do Wielce Czcigodnych Parlamentarzystów, którzy podczas tak zwanych „debat” w niezależnych mediach głównego nurtu zaczynają wykazywać niespotykaną wcześniej nerwowość. Pewien wpływ na to miała niewątpliwie śmierć pani Barbary Skrzypek, która zmarła na „rozległy zawał” w dwa dni po poddaniu jej badaniu w tak zwanym krzyżowym ogniu pytań przez prokuraturę Ewę Wrzosek i dwóch wynajętych mecenasów.

Dotychczas bowiem „rozliczenia” traktowane były przez opinię publiczną, przekonaną, że kruk krukowi łba nie urwie, z przymrużeniem oka. Kiedy jednak pojawił się pierwszy trup, sytuacja zmieniła się jakościowo, bo jak już padają trupy, to nieomylny znak, że żarty się kończą i nie wiadomo, na kim się wszystko skrupi. Toteż z jednej strony obóz „dobrej zmiany” wyciska z tego nieszczęścia wszystko, co tylko można i nawet pan prezydent Duda przyznał pośmiertnie pani Skrzypek Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, chociaż trudno powiedzieć, za jakie zasługi – bo w latach 80-tych pani Barbara pracowała w Kancelarii Tajnej Urzędu Rady Ministrów, a potem – jako sekretarka szefa URM, generała Michała Janiszewskiego, uczestnika WRON, który widocznie musiał mieć do niej zaufanie, skoro wziął ją ze sobą do Kancelarii Prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego, której był szefem – no ale potem akurat jej zaufał Jarosław Kaczyński, co też skłania do stawiania różnych pytań – oczywiście bez odpowiedzi.

Z drugiej strony obóz zdrady i zaprzaństwa też zwiera szeregi i pośladki, stając „murem” za prokuraturą Ewą Wrzosek. Murem stoją za nią nie tylko panowie Bodnar i Korneluk, ale zmobilizowany został również „Jurek” Owsiak, co wskazuje, że stare kiejkuty w służbie BND też sięgają po najgłębsze rezerwy. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Judenrat z Czerskiej zainicjuje zbieranie podpisów w stadzie autorytetów moralnych pod wnioskiem o awansowanie prokuratury Ewy Wrzosek na autorytet moralny. Z pozoru tedy wszystko niby „gra i koliduje” – jak powiadają gitowcy – ale Wielce Czcigodni podczas „debat” wykazują coraz większą nerwowość.

Doszło do tego, że pani red. Agnieszka Gozdyra, która do tej pory sztorcowała uczestników „debat”, jeśli nie udzielali jej prawidłowych, to znaczy – zatwierdzonych odpowiedzi – teraz siedziała z otwartą paszczą, milcząco nasłuchując gdakania Wilce Czcigodnego Krzysztofa Kwiatkowskiego, który po różnych perypetiach powrócił na łono obywatela Tuska Donalda akurat teraz. Widocznie jednak zorientował się, w która stronę tę całą Volksdeustche Partei obywatel Tusk Donald ciągnie i targnął nim niepokój co to będzie, jak Donaldu powinie się noga? Na turystykę chyba za późno, a i Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje może machnąć ręką na „sługi nieużyteczne” – no i stąd nerwy i wrażenie zaostrzenia walki klasowej.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Pożytki i pułapki analogii

Pożytki i pułapki analogii

Stanisław Michalkiewicz;  29 marca 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5796

18 marca prezydent Donald Trump przez bodajże dwie godziny rozmawiał przez telefon z rosyjskim prezydentem Putinem, jakby tu zakończyć wojnę na Ukrainie. Nawet nie tyle o samym zakończeniu, bo niby pierwszy krok został już uzgodniony – że będzie nim 30-dniowe zawieszenie broni, tylko o tym, jak do tego doprowadzić. Jeśli wierzyć funkcjonariuszom Propaganda Abteilung, którzy właśnie przeżywają dysonans poznawczy, czy mają bardziej nienawidzić Putina, czy przeciwnie – Donalda Trumpa – sposób jest prosty, jak budowa cepa. Rosja ma bezwarunkowo przyjąć warunki uzgodnione między delegacją USA i Ukrainy w Arabii Saudyjskiej – i tyle.

Czy jednak można wierzyć funkcjonariuszom Propaganda Abteilung z TVP, czy z TVN, a zwłaszcza – z kierowanej przez Judenrat „Gazety Wyborczej”? Oczywiście, że nie można, a kto im lekkomyślnie wierzy, ten sam sobie szkodzi, podobnie jak ten, kto serio traktuje Kukuńka. Gdyby bowiem tak było, jak utrzymują, to po co prezydent Trump miałby aż dwie godziny rozmawiać z prezydentem Putinem? Wystarczyłoby, gdyby mu powiedział: wiecie, rozumiecie, Putin, wy wykonajcie to, cośmy z Ukraińcami ustalili w Arabii Saudyjskiej, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa. Nawet gdyby Putin odpowiedział: tak toczno, słuszaju, Wasze Wieliczestwo – to ile by to mogło trwać? Nie dłużej, jak 3 minuty.

Skoro jednak rozmowa trwała dwie godziny, to musiało tam być coś więcej. I jeszcze tego samego dnia wyjaśniło się – co było. Otóż prezydent Putin powiedział, że owszem – ale wtedy, jak USA zaprzestaną dostarczać Ukrainie pomocy wojskowej i informacji wywiadowczych, a w dodatku – żeby spowodowały, by europejskie państwa NATO też tej pomocy zaniechały.

Ani jeden, ani drugi warunek nie jest możliwy do spełnienia. Pierwszy – bo w przeciwnym razie powstałoby wrażenie, że USA wykonują polecenia Putina – co podkopałoby ich prestiż wśród europejskich sojuszników – może z wyjątkiem Polski – a drugi – bo zwłaszcza teraz, gdy Niemcy do spółki z Francją próbują wykorzystać zaistniałą sytuację dla spełnienia własnych marzeń – nie ma mowy, by wysłuchały amerykańskich sugestii.

Toteż jedynym pewnym ustaleniem w tej rozmowie jest zapowiedź wspólnego – to znaczy – rosyjsko-amerykańskiego meczu w hokeja. Pan generał Roman Polko uważa to za „fiasko” rozmów – ale, jak zwykle zresztą – niekoniecznie musi mieć rację – o czym za chwilę.

19 marca prezydent Trump odbył podobnie dwugodzinną rozmowę z prezydentem Zełeńskim, którą obydwie strony uznały za „obiecującą”. To ciekawe, zwłaszcza w kontekście sugestii prezydenta Trumpa, że najlepszą gwarancją bezpieczeństwa ukraińskiej infrastruktury energetycznej byłoby przekazanie jej na własność Stanom Zjednoczonym. Podobno prezydent Zełeński nie ma nic przeciwko temu – ale prezydent Zełeński nie miał też nic przeciwko przekazaniu USA ukraińskich złóż mineralnych nie tylko w Donbasie, ale i na Ukrainie jeszcze nie zajętej przez Rosję.

Jak wiadomo, nic z tego na razie nie wyszło – a na dodatek krążą fałszywe pogłoski, jakoby Ukraina 16 stycznia sprzedała te złoża Angielczykom w zamian za makagigi, czyli – „stuletnie partnerstwo” ukraińsko-brytyjskie. Czyżby Ukraińcy wierzyli w jakiekolwiek partnerstwo z Anglią, a już zwłaszcza – w „stuletnie”? Gdyby to była prawda, to można by o nich powiedzieć to samo, co w latach 70-tych mówiono o Murzynach w Afryce, którzy otwierali ramiona przed Breżniewem: czarni są czerwoni, bo są jeszcze zieloni.

Być może jednak te fałszywe pogłoski dotarły już i do Donalda Trumpa, skoro w rozmowie z prezydentem Zełeńskim o minerałach nie wspomniał ani słowem, natomiast przerzucił się na atomowe elektrownie? Żeby tylko nie skończyło się tak, jak śpiewał Kazimierz Grześkowiak: „Niech mi chociaż dyferencjał dadzą!” Jak tam będzie – tak tam będzie – zwłaszcza po zaplanowanej na 23 marca rozmowie amerykańsko-rosyjskiej w Arabii Saudyjskiej.

I tu wracam do opinii pana generała Polko – że ten hokej, to „fiasko”. Pan generał jest młody i w 1972 roku, kiedy kończyła się wojna w Wietnamie, miał zaledwie 10 lat, to znaczy, że dopiero zaczynało go interesować, co też dziewczynki mają pod spódniczkami. W przeciwnym razie wiedziałby, że zakończenie wojny wietnamskiej przez prezydenta Nixona zaczęło się od „dyplomacji pingpongowej”, to znaczy – od wyjazdu do ChRL, z którą USA nie miały żadnych stosunków, amerykańskiej drużyny pingpongowej. I tak, od rzemyczka do koniczka, doszło aż do wizyty w Pekinie prezydenta Nixona, który w rozmowie z Mao Zedongiem uzgodnił zakończenie wojny wietnamskiej – co obiecał wyborcom w roku 1968 i tylko dlatego prezydenckie wybory wygrał. Skoro dyplomacja pingpongowa przyniosła takie rezultaty wtedy, to dlaczego dyplomacja hokejowa nie mogłaby przynieść pożądanych rezultatów dzisiaj?

Ale nie tylko od dyplomacji to wtedy zależało. Jak wobec tego może być teraz? We wspomnianej telefonicznej rozmowie, albo zaraz po niej i pod jej wrażeniem, prezydent Zełeński oświadczył ni stąd, ni zowąd, że Ukraina „nie zgodzi się” na rezygnację z terytoriów zajętych przez Rosję. Szkoda, że nie dodał, że „nigdy” się na to nie zgodzi, bo – po pierwsze – zabrzmiałoby to bardziej stanowczo, a po drugie – przypominałoby deklarację Stanisława Mikołajczyka, premiera RP na uchodźstwie, że Polska „nigdy” nie zgodzi się na oddanie Rosji Wilna i Lwowa. Churchill, do którego ta deklaracja była adresowana, mruknął pod nosem: Hmm, nigdy, nigdy… To jest właśnie to słowo, którego nikomu nie można zabronić wymawiać.

Podobnie było i w przypadku wojny wietnamskiej. Mimo uzgodnień w Pekinie, władze w Hanoi nagle oświadczyły, że dopóki prastarą i świętą ziemię wietnamską bezcześci swoimi buciorami chociaż jeden amerykański najeźdźca – oni do stołu rokowań nie usiądą. I cóż w tej sytuacji zrobił prezydent Nixon? Nakazał naloty dywanowe bombowców strategicznych B-52 na Północny Wietnam, że szczególnym uwzględnieniem stołecznego Hanoi i portowego Hajfongu, który wtedy pełnił rolę podobną, jak teraz – lotnisko w Jasionce. I co Państwo powiecie? Zaledwie po kilku dniach delegacja Wietnamu Północnego przygalopowała do stołu rokowań w Paryżu, chociaż prastarą i świętą ziemię wietnamską bezcześciło swoimi buciorami aż 500 tysięcy amerykańskich najeźdźców.

Najwyraźniej Klucznik Gerwazy miał wiele racji mówiąc, że „wygraj w polu, a wygrasz i w sądzie”. Zwłaszcza, gdyby w takim sądzie zasiadali członkowie sędziowskiego gangu „Wolne Sądy”, co to chyba odzyska amerykański jurgielt z USAID – zgodnie z wyrokiem tamtejszego niezawisłego sądu. Co tu dużo gadać; niezawisłe sądy przyjmują funkcję – jeszcze nie wiemy, czy gangsterskiej, czy ideologicznej międzynarodówki. Niezawiśli sędziowie wszystkich krajów – róbcie sobie na rękę! Ciekawe co w tej sytuacji wykombinuje zimny ruski czekista Putin, żeby prezydentowi Trumpowi ułatwić zakończenie wojny na Ukrainie. Bo chociaż starożytni Rzymianie powtarzali, że cuius est condere eius est tolere, co się wykłada, że kto ustanowił, (kto zaczął) ten może znieść (zakończyć)– ale – jak widzimy – w przypadku wojny wszystko się komplikuje, więc pewnie i prezydent Putin jakoś wyjdzie prezydentowi Trumpowi naprzeciw.

Stanisław Michalkiewicz

Vaginessy i kiejkuty

Vaginessy i kiejkuty

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    27 marca 2025 vaginessy/i/kiejkuty

Czyżby zapadła decyzja o przejściu do ostatecznego zneutralizowania Konfederacji? Według mojej ulubionej teorii spiskowej, Konfederacja była wypadkiem przy pracy. Zarówno stare kiejkuty, jak i – przede wszystkim – niemiecka BND – miały pilnować, żeby nasza młoda demokracja nie wyszła poza ramy demokracji kierowanej. Jak wiadomo, demokracja kierowana tym się różni od demokracji spontanicznej, że w demokracji spontanicznej suwerenowie głosują jak chcą i na kogo chcą, podczas gdy w – I tak dalej – demokracji kierowanej, mają to surowo zakazane. Wolno im wprawdzie głosować – ale nie na tych, na których by chcieli, tylko na tych, na których powinni. A na których powinni? To jest właśnie jedna z największych tajemnic demokracji kierowanej, chociaż pewnych wskazówek może nam dostarczyć zarówno aktywność medialna warszawskiego Judenratu, jak i przedstawicieli stada autorytetów moralnych.

W stadzie autorytetów moralnych obowiązuje ścisła hierarchia; jednym autorytetom wolno formułować własne opinie – oczywiście pod warunkiem zgodności ze stanowiskiem Judenratu – podczas gdy innym – tylko powtarzać opinie autorytetów wyższych w hierarchii. W ten sposób stado reaguje stadnie i w rękach Judenratu, a także – współpracujących z nim starych kiejkutów – jest sprawnym narzędziem kształtowania opinii publicznej: „a my wszyscy…” – i tak dalej.

Wracając do Konfederacji, to była ona wypadkiem przy pracy. Wprawdzie i wcześniej pojawiały się podobne inicjatywy polityczne, ale to były ugrupowania jednorazowego użytku, powoływane przez stare kiejkuty gwoli wywołania wrażenia, że scena polityczna podlega procesom naturalnym – ale tak naprawdę chodziło o umocnienie duopolu, ustanowionego przez generał Kiszczaka w Magdalence, gdzie w gronie osób zaufanych naradzał się nad wykonaniem ustaleń Daniela Frieda z Departamentu Stanu i Władimira Kriuczkowa z KGB.

Taką formacją jednorazowego użytku był Ruch Palikota, czy Kukiz 15, a przede wszystkim – majstersztyk starych kiejkutów, wykonany w roku 2015 w celu przekonania Amerykanów, by starych kiejkutów wciągnęli na listę „naszych sukinsynów”. W 2014 roku, w związku z powrotem Ameryki do aktywnej polityki w naszym kącie Europy, trzeba było dokonać podmianki na pozycji lidera tubylczej sceny politycznej to znaczy – ekspozyturę Stronnictwa Pruskiego zamienić na ekspozyturę Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego.

W tej sytuacji również stare kiejkuty uznały, że trzeba doszlusować do nowego kuratora. Amerykanie podobno początkowo się wahali, czy wciągać starych kiejkutów na listą wspomnianych sukinsynów, czy też spuścić ich z wodą. Ale czy to wskutek perswazji ubeków z Izraela, których zaproszono 18 czerwca 2015 roku do Warszawy na Międzynarodową Konferencję Naukową „Most”, czy z przezorności, zaproponowali starym kiejkutom, żeby pokazały, co potrafią. Ony się zakręciły i bodajże w tydzień zorganizowały partię polityczną „Nowoczesna” z panem Ryszardem Petru na fasadzie. I zanim jeszcze pan Ryszard zdążył otworzyć usta, by nam powiedzieć, jak zamierza przychylać nam nieba, już naród obdarzył to 11 procentami zaufania.

Objaśniam ten fenomen tak, że konfidenci WSI dostali rozkaz: w prawo zwrot! Do pana Ryszarda odmaszerować! – i jest partia i 11 procent zaufania.

Z Konfederacją było inaczej. Stare kiejkuty zaspały, podobnie jak w berlińskiej centrali BND i na tubylczej scenie pojawiło się coś, co nie miało prawa się pojawić. Stare kiejkuty miały potężny ból głowy, bo nie wiedziały, co z tym fantem zrobić, podobnie, jak Murzyni, co to na pustyni złapali grubasa. Też nie wiedzieli, co mu zrobić, więc w końcu ucięli… – no, mniejsza z tym.

Kiedy jednak Konfederacja zaczęła wykazywać cechy trwałości, zapadła decyzja o jej neutralizacji, to znaczy – stopniowym upodobnieniu do innych partii jednorazowego użytku, które nie stanowią żadnego zagrożenia dla duopolu. Zaczęło się od czystek, których ofiarą padł Janusz Korwin-Mikke i Grzegorz Braun z kolegami – ale to był dopiero początek neutralizacji. Kiedy pan Sławomir Mentzen zaczął jeździć po powiatach gwoli kaptowania zwolenników, warszawski Judenrat wysłał za nim swoich zaufanych, żeby donosili o każdym jego kroku. Wreszcie przyszła kolej na Państwową Komisję Wyborczą. W dniach ostatnich PKW podjęła jednogłośną (!) decyzję o odrzuceniu sprawozdania finansowego Konfederacji za wybory do PE w roku 2024. Nooo, skoro zostały poruszone Moce Piekielne, to musiały odezwać się pudła rezonansowe. Toteż odezwało się pierwsze pudło w postaci pulchnej vaginessy z vaginetu obywatela Tuska Donalda, nazwiskiem Lubnauer Katarzyny. Ogłosiła ona, że pan Sławomir Mentzen jest kandydatem „groźnym”, podczas gdy „my” – to znaczy – chyba stare kiejkuty, bo któż by inny? – na „poważne czasy” potrzebujemy kandydata „poważnego”. A któż to taki? A któż by, jeśli nie pan Trzaskowski Rafał, co to i korzenie ma prawidłowe i nawet podwójne, bo obok jerozolimskich – również bezpieczniackie. Jakiż inny kandydat daje starym kiejkutom lepszą rękojmię, że wszystko będzie gites tenteges? Żaden – co do tego wątpliwości być nie może.

Jeszcze tylko w maju powinien dać głos pan generał Marek Dukaczewski, że jak wygra obywatel Trzaskowski Rafał, to on z tej radości otworzy sobie butelkę szampana.

Tymczasem nasz nieszczęśliwy kraj żyje tematem zastępczym w postaci zagadkowej śmierci pani Barbary Skrzypek. Pani Skrzypek chyba słusznie uchodziła za osobę, przed którą Naczelnik Państwa nie miał żadnych tajemnic, więc w ramach tak zwanych „rozliczeń”, prokuratura Ewa Wrzosek wezwała ją przed swoje oblicze, by poddać ją przesłuchaniu w tak zwanym krzyżowym ogniu pytań – bo oprócz prokuratury Ewy Wrzosek panią Skrzypek obrabiali jeszcze dwaj mecenasowie. I stało się, że dnia trzeciego pani Skrzypek wzięła i umarła. Prokuratura Ewa Wrzosek zaporowo zagroziła, że przy pomocy niezawisłych sądów zrobi marmoladę z każdego, kto będzie z tego incydentu wyciągał jakieś wnioski, więc nie będę się spierał.

Zwróciłbym natomiast uwagę, że Nieboszczka, zanim została zaufaną osobą Naczelnika Państwa, musiała być ciekawą postacią w ruchu robotniczym. Przez całe lata 80-te pracowała w Urzędzie Rady Ministrów i to w Kancelarii Tajnej w gabinecie kolejnych premierów i szefa URM, generała Michała Janiszewskiego. Kiedy w 1989 roku gen., Janiszewski przeszedł na stanowisko szefa Kancelarii Prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego, wziął ze sobą również panią Barbarę Skrzypek. Czy to nie dlatego właśnie prokuratura Ewa Wrzosek w podskokach udostępniła jej zeznania panu red. Wojciechowi Czuchnowskiemu z Warszawskiego Judenratu, żeby stare kiejkuty nie denerwowały się, co tam pani Barbara prokuraturze Ewie Wrzosek powiedziała?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Wokół pierwszej ofiary „rozliczeń”

Wokół pierwszej ofiary „rozliczeń”

Stanisław Michalkiewicz  tygodnik „Goniec” (Toronto)    23 marca 2025 michalkiewicz

Jak tak dalej pójdzie, to nie będzie rady – trzeba będzie zacząć wierzyć w reinkarnację. Dotychczas opierałem się tej pokusie, no bo jakże tu wierzyć w reinkarnację, skoro osoba, co to reinkarnuje się, dajmy na to w świnię, czy psa, zupełnie nic nie pamięta ze swoich poprzednich wcieleń? Skoro nic nie pamięta, to skąd moglibyśmy czerpać pewność, że taka, dajmy na to świnia, była w przeszłości niezależną prokuraturą, albo niezawisłą sędzią?

Tak było do niedawna, ale teraz zaczyna pojawiać się światełko w tunelu za sprawą niezależnej prokuratury, Wielce Czcigodnej Ewy Wrzosek. Nie chodzi nawet o to, że musi ona posiadać jakieś wyjątkowe zalety w oczach bodnarowskich prowidnyków, co to opanowali tubylczy wymiar sprawiedliwości ludowej, chociaż i ta okoliczność nie jest pozbawiona znaczenia, ale o to, że właśnie na naszych oczach doszło chyba do reinkarnacji.

Ale incipiam.

W związku z jedynym programem vaginetu obywatela Tuska Donalda, czyli tak zwanymi „rozliczeniami”, dotychczas rozmaici delikwenci byli kierowani do aresztów wydobywczych w nadziei, że może wychlapią tam coś, co potem dla niezawisłych sądów, zwłaszcza z gangu „Wolne Sądy”, któremu właśnie prezydent Trump zakręcił kurek z amerykańskim jurgieltem, stanie się pretekstem do sypania pięknych wyroków. Zmiana jakościowa nastąpiła w dniach ostatnich. Oto przed oblicze prokuratury Ewy Wrzosek, stawiła się pani Barbara Skrzypek, z której i wspomniana prokuratura i dwaj mecenasowie, reprezentujący tam etranżera – jegomościa utrzymującego, jakoby wręczył samemu Naczelnikowi Państwa Jarosławowi Kaczyńskiemu łapówkę w związku z tak zwanymi „dwiema wieżami”, co to stopniowo przechodzą już do legendy – chcieli wydobyć jakieś rewelacje. Zachowując „szczytowe standardy” przesłuchiwali ją przez całe 5 godzin, a kiedy pani Skrzypek po indagacjach wróciła do domu, po dwóch dniach jej się zmarło. Od razu na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, jakoby prokuratura Ewa Wrzosek i obydwaj mecenasowie panią Barbarę Skrzypek maltretowali. Pewne jest tylko to, że prokuratura Ewa Wrzosek nie zgodziła się, by podczas przesłuchania pani Skrzypek asystował jej pełnomocnik – a poza tym zagroziła każdemu rozpowszechniającemu fałszywe pogłoski, że zrobi z niego marmoladę za pośrednictwem niezawisłych sądów.

I ja jej wierzę, zwłaszcza w sytuacji, gdyby do losowania takich spraw zostali dopuszczeni wyłącznie niezawiśli sędziowie z gangu „Wolne Sądy”, co to muszą być wyjątkowo rozżarci z powodu utraty amerykańskich alimentów – ale przede wszystkim dlatego, że ta sytuacja skłania mnie do ponownego przemyślenia sprawy reinkarnacji. Podejrzewam bowiem, że w szczupłym ciele prokuratury Ewy Wrzosek mogła zagnieździć się inna, bardziej korpulentna prokuratura, mianowicie Wiesława Bardonowa, znana z dyspozycyjności wobec SB i Partii w stanie wojennym, a kto wie – może również Stanisław Zarako-Zarakowski, co to dokazywał w wojskowej prokuraturze w czasach stalinowskich? Wskazywałaby na to nie tylko dyspozycyjność prokuratury Ewy Wrzosek, której bodnarowscy prowidnykowie bez wahania powierzają „polityczne” śledztwa, ale również – zagadkowe związki z Judenratem z Czerskiej i w ogóle.

Jeszcze bowiem pani Barbara Skrzypek nie zdążyła ostygnąć, a już do jej zeznań przed prokuraturą Ewą Wrzosek i obydwoma mecenasami, jak to się mówi: „dotarł” pan red. Wojciech Czuchnowski, w Juderacie z Czerskiej używany do spraw szczególnie łajdackich. Jak on do tych zeznań „dotarł” – na to pytanie prokuratura Ewa Wrzosek udzielała odpowiedzi wymijających, bo chyba jeszcze prowidnykowie nie zdążyli jej wskazać, jak ma mówić – a poza tym pewne znaczenie może mieć tu okoliczność, że aktualną żoną pana red. Czuchnowskiego jest pani Magdalena nee Fitas, będąca wcześniej małżonką pana generała Marka Dukaczewskiego, co to był szefem Wojskowych Służb Informacyjnych, których teraz oczywiście „nie ma” – ale ta oficjalna nieobecność jest tylko wyższą formą obecności. Nie chcę przez to powiedzieć, że oficer prowadzący powiedział naszej prokuraturze, czyli pani Ewie Wrzosek – wiecie, rozumiecie Wrzosek, zgłosi się do was pan red. Czuchnowski, żeby zeznania tej całej Skrzypek przedstawić swoimi słowami i we właściwym świetle. To jest nasz człowiek, podobnie, jak i wy, więc nie róbcie mu trudności, tylko udostępnijcie mu te zeznania – bo inaczej może być z wami brzydka sprawa.

Wcale nie musiałby niczego takiego jej mówić, bo przecież pani Ewa Wrzosek nie jest dziecko i sama wie, co wypada jej zrobić dla Polski. Bo chyba nie mamy wątpliwości, że jeśli prokuratura Ewa Wrzosek cokolwiek robi, to robi to dla Polski, podobnie, jak robiła to prokuratura Wiesława Bardonowa i prokurator Stanisław Zarako-Zarakowski. A wiadomo, że nie ma takiej rzeczy, której nie można by zrobić dla Polski – a skoro tak, to dlaczegóż by nie uwierzyć w reinkarnację? Taka wiara może dostarczyć nam poczucia ciągłości z PRL-em, a nawet – z III Rzeszą – bo wiadomo, że początki najważniejszych ubeckich dynastii tkwią w mrokach obydwu okupacji. Czegóż chcieć więcej?

Tymczasem na naszych oczach sprawdza się jeszcze jedna prawidłowość – że mianowicie pierwszą ofiarą każdej wojny jest prawda. Oto w dniach ostatnich amerykański prezydent Donald Trump zaapelował do prezydenta Rosji Putina, żeby „oszczędził życie” ukraińskich żołnierzy, których „tysiące” zostały przez rosyjskie wojska okrążone w obwodzie kurskim. Rozumiem, że te informacje zostały prezydentowi Trumpowi przekazane przez amerykański wywiad – ten sam, który znowu dostarcza informacje dla Sztabu Generalnego niezwyciężonych sił zbrojnych Ukrainy. W tej sytuacji między prezydentem Trumpem, a prezydentem Zełeńskim nie powinno być żadnych rozbieżności. Tymczasem znany z bezkompromisowej prawdomówności prezydent Zełeński kategorycznie odrzuca fantasmagorie prezydenta Trumpa i twierdzi, że żadne ukraińskie wojska nie tylko nie są w żadnym okrążeniu w obwodzie kurskim, ale brną od sukcesu do sukcesu na drodze do ostatecznego zwycięstwa, które – jak wiadomo – jest zatwierdzone.

Ponieważ z vaginetu obywatela Tuska Donalda musiały do niezależnych mediów dotrzeć wytyczne, że na tym etapie prezydentu Trumpu absolutnie nie wierzymy, a tylko wierzymy prezydentu Zełeńskiemu, toteż fantasmagorie amerykańskiego prezydenta są pomijane i nie komentowane, natomiast wszyscy podkreślają oddanie prezydentu Zełeńskiemu i Ukrainie, jakie demonstruje nie tylko obywatel Tusk Donald, ale i wszystkie vaginessy z jego vaginetu. W tej sytuacji z taktownym milczeniem spotkała się też uwaga Leszka Millera, że nigdzie „nie ma podstawy prawnej” do płacenia przez Polskę 50 mln dolarów rocznie na Starlinki dla Ukrainy. Myślę jednak, że jak będzie trzeba , to prokuratura Ewa Wrzosek taką podstawę prawną znajdzie, albo w ostateczności – zaimprowizuje – bo czegóż się nie robi dla Polski?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada)

W Generalnej Guberni najbezpieczniej

W Generalnej Guberni najbezpieczniej

 Stanisław Michalkiewicz 18 marca 2025 michalkiewicz

W piątek, 7 marca, tuż przed Międzynarodowym Dniem Kobiet, który w vaginecie obywatela Tuska Donalda będzie obchodzony szczególnie uroczyście, on sam wygłosił w Sejmie przemówienie, w którym wskazał na konieczność pozostawania całego naszego nieszczęśliwego kraju w służbie bezpieczeństwa, podkreślając, że w tej sprawie wśród tak zwanych „elit politycznych”, od co najmniej 33 lat panuje porozumienie ponad podziałami. To sprawa oczywista, jako że tak zwane „elity polityczne” wywodzą się właśnie z bezpieczeństwa, jeśli nie biologicznie, to incydentalnie. Właśnie wpadła mi w ręce książka pani Alicji Jarkowskiej „Brunatna pajęczyna” o agenturze Gestapo na terenie dystryktu krakowskiego. Charakterystyczne jest, że Autorka podaje bardzo wiele przykładów niemal natychmiastowego przechodzenia konfidentów Gestapo na służbę do UB. Chociaż to są tylko przykłady, Autorka na ich podstawie sugeruje, że była to sytuacja typowa. Jest to jeszcze jedna poszlaka wskazująca, że od 1944 roku historyczny naród polski musi dzielić terytorium państwowe z polskojęzyczną wspólnotą rozbójniczą, której charakterystyczną, a właściwie konstytutywną cechą jest gotowość do wysługiwania się każdemu, kto jej zaoferuje możliwość dalszego pasożytowania na historycznym narodzie polskim.

Musimy zatem przypomnieć, że u progu transformacji ustrojowej bezpieka, na sugestię „lewicy laickiej”, a konkretnie – Jacka Kuronia – przeprowadziła selekcję kadrową w strukturach opozycyjnych, eliminując „ekstremę” i w ten sposób wyselekcjonowała „stronę społeczną”, z którą potem prowadziła rozmowy w Magdalence i z której udziałem urządziła widowisko telewizyjne pod tytułem „obrady okrągłego stołu”. Ponieważ generał Kiszczak mi się nie zwierzał, to nie wiem, jakimi kryteriami się kierował, ale tego i owego można przecież się domyślać.

Warto tedy przypomnieć, że w latach 80-tych Amerykanie futrowali najpierw naziemną, a po stanie wojennym – podziemną Solidarność za pośrednictwem dwóch kanałów; uważanego za „bezpieczniejszy” kanału watykańskiego, przez który przeszło ok 200 mln dolarów i drugiego, przez Biuro „S” w Brukseli, którym kierował tajny współpracownik SB Jerzy Milewski, a przez które przeszło ok. 400 mln dolarów. Zwłaszcza w tym drugim przypadku bezpieka doskonale wiedziała, kto ile wziął i gdzie schował – i te wiadomości były bardzo przydatne zarówno w wyselekcjonowaniu „strony społecznej”, ja i późniejszym ukształtowaniu demokratycznej sceny politycznej, która na tych zasadach, oczywiście z incydentalnymi modyfikacjami, funkcjonuje do dnia dzisiejszego. Drugim kryterium było to, że „lewica laicka” wprawdzie w latach 60-tych i 70- tych się zbisurmaniła, ale bezpieka – jak to bezpieka – coś tam musiała przecież wiedzieć, więc wiedziała, że mimo bisurmaństwa, serce ma – jak Stalin przykazał – po lewej stronie. I tak jest do dzisiaj, o czym świadczy choćby to, że Judenrat „Gazety Wyborczej” jest w awangardzie rewolucyjnych przemian , zarówno w sferze płciowej, jak i politycznej.

Po co wracam do tamtych dawnych – ale przecież nadal aktualnych spraw? Po co przypominam o istnieniu polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, której konstytutywną cechą jest gotowość wysługiwania się każdemu, kto jej przynajmniej obieca możliwość dalszego pasożytowania na historycznym narodzie polskim? Dlatego, że właśnie teraz, kiedy wszyscy troszczą się o „bezpieczeństwo”, mamy doskonały przykład takiej sytuacji.

Oto Ameryka pod rządami Donalda Trumpa najwyraźniej przyjmuje do wiadomości, że świat stał się trwale politycznie wielobiegunowy i próbuje się do tej sytuacji akomodować, eliminując ryzyko konfliktu z resztą świata. Mówiąc krótko, wygląda na to, że chce powtórzyć reset w stosunkach amerykańsko-rosyjskich – podobnie, jak 17 września 2009 roku zrobił to prezydent Obama. Jak pamiętamy, w następstwie tego resetu 20 listopada 2010 roku, na szczycie NATO w Lizbonie ogłoszone zostało strategiczne partnerstwo Rosja-NATO – które było najważniejszym elementem nowego porządku politycznego w Europie, jaki po 25 latach od rozpoczęcia jego montowania w 1985 roku, miał zastąpić nieaktualny już porządek jałtański. Czy przypadkiem nie do tego porządku nawiązuje rosyjski prezydent Putin, kiedy w rozmowie telefonicznej z prezydentem Trumpem powiada, że aby zakończyć wojnę na Ukrainie, trzeba usunąć „pierwotne przyczyny” tej wojny?

Warto tedy przypomnieć, że porządek lizboński zakładał podział Europy Środkowej na strefę rosyjską i strefę niemiecką. Polska, jako członek NATO, podobnie jak przyjęte do NATO w 1999 roku republiki bałtyckie, wchodziła do strefy niemieckiej, podczas gdy Białoruś i Ukraina – do strefy rosyjskiej. Wyłożenie w 2014 roku 5 mld dolarów przez prezydenta Obamę na „majdan” na Ukrainie, którego celem było wyłuskanie tego kraju ze strefy rosyjskiej, rozpoczęło konflikt, który prezydent Trump chciałby właśnie zakończyć.

Ja wiem, że się powtarzam, ale chyba nie dość przypominania tamtych wydarzeń w sytuacji, gdy „geopolitycy” przepowiadają, że jak tylko wojna na Ukrainie się zakończy, to Putin zajmie najpierw Litwę, potem Polskę, a potem całą resztę – aż do prastarego Gibraltaru, o którym w 1948 roku mówił Mieczysław Moczar, jako o najdalszych zachodnich rubieżach Związku Radzieckiego. Tymczasem może być zupełnie inaczej, na co wskazuje reakcja Niemiec i Francji na awanturę w Gabinecie Owalnym Białego Domu.

Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje natychmiast zaproponowała, by „Europa” uzbroiła się po zęby, a prezydent Macron – żeby Francja rozciągnęła swój atomowy parasol również na inne kraje sojusznicze. W ten sposób obydwa państwa próbują przybliżyć realizację swego marzenia; Niemcy – by wreszcie powstały europejskie siły zbrojne pod egidą Bundeswehry – no bo niby kogóż innego? – a Francja – żeby w podzięce za rozciągnięcie nad nimi francuskiego parasola, kraje sojusznicze zaczęły jej słuchać. Żeby jednak to marzenie się ziściło, to wojna na Ukrainie musi trwać – a tymczasem prezydent Trump chce położyć łapę na ukraińskich bogactwach, na które Niemcy też mają apetyt.

Dopóki na Ukrainie trwa wojna, dopóty prezydentem jest tam Wołodymir Zełeński, który w związku z tym przez całą „Europę” został uznany za najukochańszą duszeńkę – a przez naszych Umiłowanych Przywódców – niemal za świętość – to będzie próbował kiwać Amerykanów, licząc na Niemcy. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak w Warszawie stanie pomnik Stefana Bandery, a w Krakowie – Romana Szuchewycza – albo odwrotnie, bo nie o to chodzi, gdzie który stanie, tylko – żeby nasz mniej wartościowy naród tubylczy pamiętał, komu bić pokłony – żeby było bezpiecznie. W przeciwnym razie bowiem Berlin poderwie dwumilionową ukraińską diasporę w Polsce do „wołynki” i zrobi wreszcie z nami porządek. Bo przecież chodzi o to, żeby w Warszawie zapanował porządek. Czyż to nie jest „strategia bezpieczeństwa” obywatela Tuska Donalda, który prowadzi nas w stronę Generalnej Guberni?

Stanisław Michalkiewicz

Polityka a dzieci we mgle

Polityka a dzieci we mgle

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    16 marca 2025 michalkiewicz

Po wstrzymaniu amerykańskiej pomocy wojskowej dla Ukrainy przez prezydenta Trumpa, obejmującej również informacje wywiadowcze, Sztab Generalny niezwyciężonej Ukraińskiej Powstańczej Armii zacząć ćwierkać z innego klucza, niż do tej pory. Do tej pory był to klucz triumfalny, że tylko godziny dzielą nas od ostatecznego zwycięstwa nad Rosją, podczas gdy teraz zaczyna dominować ton katastroficzny. Toteż, jak za panią matką, w ton katastroficzny uderzają również niezależne media głównego nurtu i to ponad podziałami. Oczywiście pewne różnice dają się zauważyć, bo o ile TVP i TVN dostrajają się do Volksdeutsche Partei, która z kolei dostraja się do swojej mocodawczyni, Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen, którą nadwiślańscy złośliwcy przechrzcili na „Urszulę Wodęleje” i oprócz zwyczajowego pomstowania na Putina, zaczynają pomstować również na prezydenta Trumpa, to telewizja „Republika” nadal stoi w rozkroku, bo chociaż od pomstowania na prezydenta Trumpa na razie się powstrzymuje, to – żeby za bardzo nie odstawać od głównego nurtu – zaczyna dostrajać się do „Europy”, czyli do Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje – to na Putina pomstuje po staremu. Natomiast ponad podziałami obowiązuje rozkaz obywatela Tuska Donalda, że „każdy człowiek przyzwoity” stoi murem za Ukrainą, aż do końca. A co potem? A potem, to już nic nie będzie – jak mawiał zmarły właśnie pan Kononowicz.

Tymczasem ukraiński prezydent Zełeński nie tylko przestępuje z nogi na nogę z niecierpliwości przed zapowiedzianymi rozmowami z USA w Rijadzie, ale nawet stawia twarde warunki – żeby nie wypaść z kabaretowej roli „sługi narodu”. Gotów jest mianowicie na „częściowy” rozejm z Rosją, ale tylko wtedy, gdy Ameryka wznowi pomoc wojskową dla Ukrainy. Nie wiem, jak na te mocarstwowe deklaracje zareaguje prezydent Trump – ale jeśli akurat będzie w niezbyt dobrym nastroju, to może zapytać prezydenta Zełeńskiego, czy te objawy, to ma od dawna i na tym rozmowy zakończyć. Chodzi o to, że pojawiły się niedawno fałszywe pogłoski, że te złoża metali ziem rzadkich, na których prezydent Trump chce położyć rękę, prezydent Zełeński wespół z tamtejszymi oligarchami, sprzedał już wcześniej nie tylko Anglikom, którzy dlatego zawarli z Ukrainą układ na całe 100 lat, ale również Niemcom, które od czasów Hitlera traktują Ukrainę jako swoje „Indie” Ten buńczuczny nastrój ukraińskiego prezydenta udzielił się też obywatelu Tusku Donaldu, który przemawiając w Sejmie zapowiedział militaryzację naszego nieszczęśliwego kraju, co prawda w formie nieco groteskowej, ale nic innego zrobić przecież nie może. Konkretnie chodzi o powołanie Volkssturmu – bo tylko tak można rozumieć zapowiedź objęcia dobrowolnym przeszkoleniem „wszystkich mężczyzn”. „Powstań narodzie, rozpętaj się burzo, niech rozpocznie się szturm!” – wołał Józef Goebbels w słynnym przemówieniu w berlińskim Sportpalast, kiedy proklamował „wojnę totalną”. Najwyraźniej obywatel Tusk Donald myśli podobnie – że ten Volkssturm samym swoim istnieniem sparaliżuje zimnego ruskiego czekistę Putina i w ten sposób osiągniemy, to znaczy – nie tyle „my”, co bezcenna Ukraina – ostateczne zwycięstwo. W tej sytuacji nikt już nie przechwala się słynnym „wałem Tuska”, bo nie chodzi już o to, by się bronić, tylko – o ostateczne zwycięstwo. Tak naprawdę zaś chodzi o przygotowanie do wysłania polskich żołnierzy, kiedy już nauczą się maszerować, salutować i wykonać komendę „ w czwórki w prawo zwrot!” – na Ukrainę, żeby z ramienia „Europy” nadzorowali rozejm. Na szczęście zimny ruski czekista Putin nie chce nawet słyszeć o obecności na Ukrainie żołnierzy z jakiegokolwiek państwa NATO, więc jest szansa, że uratuje on nas przed skutkami militarystycznego obłędu naszych Umiłowanych tak samo, jak w lutym 2022 roku uratował nas od epidemii zbrodniczego koronawirusa, która zakończyła się z dnia na dzień.

Ten militarystyczny obłęd naszych Milusińskich jest oczywiście tylko odbiciem próby realizacji francuskiego i niemieckiego marzenia. Pod pretekstem pęknięcia w stosunkach amerykańsko-europejskich, Francja chciałaby uwolnić się od nieznośnej amerykańskiej kurateli. Nieznośnej – bo w XX wieku Ameryka dwukrotnie widziała dumną Francję w sytuacji bez majtek, czego ta nie może Ameryce darować, podobnie jak przyłożenia ręki do likwidacji francuskiego imperium kolonialnego. Niemcy to co innego. Próbują wykorzystać sprzyjający im moment dziejowy, by stworzyć niezależne od NATO, z którego prawdopodobnym upadkiem chyba nawet się pogodziły, europejskie siły zbrojne, oczywiście pod egidą niemiecką. Drugie niemieckie marzenie jest też bliskie realizacji, bo taka wspólna armia stwarza szansę położenia również niemieckiego palca na francuskim atomowym cynglu – a właśnie prezydent Macron, przemawiając w Zgromadzeniu Narodowym zamiar rozszerzenia francuskiego parasola atomowego na „sojuszników” solennie potwierdził. Na których „sojuszników” – tego nie powiedział, toteż sojusznicy, między innymi pan prezydent Duda, jeden przez drugiego próbują się pod ten parasol wcisnąć. Słowem – jak zwykle chwytamy się brzytwy – bo rozciągnięciem swojego parasola nuklearnego kusi „sojuszników” również Wielka Brytania, więc droga do powtórki z roku 1939 zdaje się stać otworem.

Tymczasem w Sejmie przemawiał Pan Na Chobielinie, czyli Książę-Małżonek. Jak wiadomo, odkąd JE pan ambasador Tomasz Róża uznał go za „geniusza” i to nawet nie jakiegoś karpackiego, tylko geniusza całą gębą, Książę-Małżonek poczuł w gębie „siłę trzystu koni” i splantował PiS-owskiego posła Marcina Przydacza, żeby nie uczył go „putinosceptycyzmu” (to takie słowa są?), bo on był na wojnie z Rosją, gdy ten jeszcze „robił w pieluchy”. Najwyraźniej Książę-Małżonek też poddał się nastrojom wojowniczym, bo w przeciwnym razie eksponowałby jakieś – co prawda nie bardzo wiadomo jakie – sukcesy dyplomatyczne, a nie heroiczne epizody afgańskie.

Ale dopóty dzban wodę nosi, dopóki sie ucho nie urwie. Z posłem Przydaczem poszło łatwo – ale kiedy Książę-Małżonek ofuknął Elona Muska, że jeśli wyłączy on Ukrainie Starlinki, to on – znaczy – Książę-Małżonek – poszuka sobie kogoś innego – Elon Musk poradził mu, żeby „siedział cicho”, a w dodatku nazwał go „małym człowieczkiem”. Takiej zniewagi Księcia-Małżonka nie mógł znieść pan marszałek Hołownia, który zażądał od Elona Muska, żeby zarówno Księcia-Małżonka, jak i „Rzeczpospolitą” przeprosił. Wskórał jednak tylko tyle, że sekretarz stanu USA Marco Rubio przestrzegł Księcia-Małżonka, żeby tak ostentacyjnie nie lekceważył Ameryki, zwracając uwagę, że gdyby nie amerykańska pomoc dla Ukrainy, to Polska miałaby juz Rosję na wschodniej granicy. W tej sytuacji za ciosem poszedł poseł PiS, Wielce Czcigodny Michał Wojcik, stwierdzając, że „Polską rządzi niepoważny rząd”. To miód na moje serce, bo i ja uważam, ze obecna ekipa przy sterze jest najgłupsza od czasów Bolesława Chrobrego. Ale Książę-Małżonek otrzymał wsparcie z zupełnie nieoczekiwanej strony. Oto w jego obronie stanęła pani Marianna Schreiber. Wprawdzie najpierw stwierdziła, że Książę-Małżonek „się wygłupił” – ale widocznie wkrótce uczucia opiekuńcze, to znaczy – „litość i trwoga” – wzięły górę, bo powiedziała, że „nikt nie ma prawa rugać polskiego ministra (…) bo reprezentuje on Polskę”. Czy Elon Musk w obliczu takich auxiliów się zreflektuje i Księcia-Małżonka przeprosi – to nie jest pewne – natomiast przy tej okazji potwierdza się opinia Jacka Kaczmarskiego, który w jednej ze swoich piosenek włożył w usta Repnina opinię o tubylczych elitach, że „rozgrywka z nimi, to nie żadna polityka. To raczej wychowanie dzieci, biorąc rzecz en masse”.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Generalna Gubernia coraz bliżej

Generalna Gubernia coraz bliżej

 Stanisław Michalkiewicz Portal „Magna Polonia”   micha 15 marca 2025

Wygląda na to, że panu prezydentu Dudu nie udało się nic załatwić podczas pobytu w Waszyngtonie i rozmowy z prezydentem Trumpem. To znaczy – nie tyle „nie udało się” – ile pan prezydent Duda w ogóle tej sprawy w rozmowie z prezydentem Trumpem nie poruszył, deklamując mu akty strzeliste o konieczności „wspierania Ukrainy”, co to walczy „o wolność naszą i waszą”. Jeśli moje przypuszczenia są trafne, to nic dziwnego, że prezydent Trump rozmawiał z nim 10 minut – a i to prawdopodobnie tylko dlatego tak długo, że Polska kupuje amerykańskiej broni, ile tylko wlezie. Ja na jego miejscu też bym się zniecierpliwił wysłuchiwaniem aktów strzelistych na temat Ukrainy.

Co innego, gdyby prezydentu Dudu udało się zasugerować prezydentowi Trumpowi przeprowadzenie przesilenia rządowego w Polsce. Wtedy może ta rozmowa potrwałaby trochę dłużej, bo – po pierwsze – prezydent Trump chciałby poznać szczegóły tej propozycji, a po drugie – pewnie chciałby się dowiedzieć, co Polska w zamian za tę przysługę Ameryce zaoferuje w zamian. Niestety prezydentu Dudu nawet chyba nie przyszło do głowy, by prezydenta Trumpa zainteresować czymś innym, niż samostijną Ukrainą.

Przypuszczenie swoje opieram na tym, że mamy już pierwszą dekadę marca, a nie dalej jak 5 marca w telewizji „Polsat” wystąpił niejaki – oczywiście Wielce Czcigodny, jakże by inaczej – Lubczyk Radosław, w cywilu dentysta, a poza tym – oficer Wojska Polskiego i poseł Trzeciej Drogi. Wcześniej zaś był posłem z ramienia Nowoczesnej, która – jak przypuszczam – została utworzona przez stare kiejkuty, co to w roku 2015 chciały, by Amerykanie wciągnęli ich na listę tzw. „naszych sukinsynów”. W tym celu 18 czerwca 2015 roku zorganizowana została w Warszawie Międzynarodowa Konferencja Naukowa „Most”, z udziałem przedstawicieli najważniejszych ubeckich dynastii z Polski i ważnych ubeków z Izraela, którzy mieli żyrować wiarygodność tubylczych starych kiejkutów wobec Amerykanów. Pretekstem dla urządzenia tej konferencji była 25 rocznica uruchomienia transportów rosyjskich Żydów do Izraela przez Warszawę – ale tak naprawdę chodziło o wciągniecie starych kiejkutów na amerykańską listę „naszych sukinsynów”.

Zdaje się, że Amerykanie się wahali, czy ich wciągać, czy nie – aż stanęło na tym: pokażcie no, co potraficie! Starym kiejkutom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać i w ciągu tygodnia utworzyły partię polityczną „Nowoczesna” z panem Ryszardem Petru na fasadzie. I zanim jeszcze pan Ryszard otworzył otwór gębowy, żeby nam powiedzieć, jak będzie przychylał nam nieba, to naród zaliczkowo obdarzył Nowoczesną aż 11 procentami zaufania. Rozbierając sobie z uwagą ten fenomen, nie widzę innego wyjaśnienia, jak to, że konfidenci WSI dostali rozkaz: „W prawo zwrot! Do pana Ryszarda marsz!” – no i powstała partia i 11 procent zaufania. Takich to statystów ma w swoich szeregach „Trzecia Droga”.

Nie o to mi jednak chodzi, bo dla nikogo nie jest przecież tajemnicą, że partie polityczne w Polsce i gdzie indziej mają bezpieczniacką podszewkę, tylko o to, że podczas przesłuchania w Polsacie, Wielce Czcigodny pan Lubczyk nie tylko nawymyślał prezydentowi Trumpowi, ale nawet wyraził wzruszającą wątpliwość, czy w ogóle powinien nazywać go „prezydentem”. Wyobrażam sobie, jakie katiusze będzie przeżywał prezydent Donald Trump, kiedy się dowie, jaką recenzję wystawił mu Wielce Czcigodny Lubczyk Radosław. Ale nie chodzi i o to, tylko o to, że skoro dygnitarze Trzeciej Drogi po staremu pomstują na prezydenta Trumpa i sławią samostijną Ukrainę, to nie ma mowy o żadnym przesileniu rządowym w Polsce.

Tymczasem zaraz po awanturze w Gabinecie Owalnym Białego Domu, Niemcy, które – mimo wszystko – są państwem poważnym, natychmiast zwietrzyły okazję nie tylko do tego, by po raz kolejny wysunąć pomysł utworzenia europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO, którego – jak powiadają – wkrótce może „nie być”, ale też – by Francja rozciągnęła na Niemcy swój nuklearny parasol. W ten sposób spełniłyby się dwa niemieckie marzenia – po pierwsze, IV Rzesza miałaby wreszcie do dyspozycji europejską armię, a po drugie – Niemcy, które po to przecież podpisały w 1957 roku traktat rzymski o utworzeniu Europejskiej Agencji Energii Atomowej – położyłyby wreszcie i swój palec na francuskim, atomowym cynglu. Co więcej – prezydent Emmanuel Macron, przemawiając we francuskim Zgromadzeniu Narodowym potwierdził zamiar rozciągnięcia atomowego parasola na „kraje sojusznicze”. Czegóż chcieć więcej? Toteż Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje natychmiast wystąpiła z propozycją gigantycznego programu zbrojeniowego, bez oglądania się na rygory przewidziane w traktacie z Maastricht. Tak samo robił wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler. Nie dbał o żadne gospodarcze bilanse, tylko zbroił Niemcy po zęby w przekonaniu, że gospodarkę niemiecką zblilansuje już wkrótce obfity łup wojenny. Na jaki łup liczy kierownictwo IV Rzeszy z Reichsfuhrerin Urszulą Wodęleje na czele?

Państwo poważne ma to do siebie, że nigdy o niczym nie zapomina, toteż i my przypomnijmy, co na ten temat mówił Adolf Hitler w „Rozmowach przy stole”. Otóż mówił on, że tereny wschodnie, m.in. Ukraina, to będą „nasze Indie”. Toteż nic dziwnego, że w momencie, gdy na tych „Indiach” położyć łapę chciał prezydent Trump, to Niemcy mało jaja nie znieśli, by mu w tym przeszkodzić. Ukraińcy oligarchowie swoją drogą, ale bez niemieckich zapewnień o poparciu „aż do końca”, prezydentowi Zełeńskiemu na pewno rura już by dawno zmiękła.

Ale Niemcy od Ukrainy oddziela nasz nieszczęśliwy kraj. Toteż w dniach ostatnich zastępczyni Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje w Komisji Europejskiej poinformowała, że wkrótce odbędzie się „europejski okrągły stół” w sprawie wyborów prezydenckich w Polsce. Cóż to może oznaczać? A cóż by innego, jak przeprowadzenie tych wyborów w formule „demokracji kierowanej”, czyli według modelu rumuńskiego.

I cóż Państwo powiecie? Jeszcze pani Henna Vikkunen nie skończyła mówić, a już bodnarowcy w Polsce zostali podkręceni, żeby przystąpić do masowych aresztowań – na początek pod pretekstem „rozliczeń” – ale jak już „rozliczą”, to szykują inny pozór legalności w postaci penalizacji „mowy nienawiści”. Tych nienawistników może być tylu, że nie ma rady – trzeba będzie otworzyć chwilowo nieczynne obozy koncentracyjne – oczywiście po niezbędnych remontach i odtworzeniu infrastruktury.

Wtedy nic już nie będzie stało na przeszkodzie, by przekształcić nasz nieszczęśliwy kraj w Generalną Gubernię, która – podobnie, jak to było w latach 40-tych – będzie pomostem do niemieckich „Indii”. Wszystko jest zatem postanowione i skoordynowane, a jeśli czegoś jeszcze nie wiemy, to już tylko tego, czy prezydentu Dudu dadzą w Generalnej Guberni, albo w „Indiach” jakąś posadę.

Stanisław Michalkiewicz

„A my wszyscy” – zniesmaczeni

„A my wszyscy” – zniesmaczeni

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    13 marca 2025 michalkiewicz

Nie jest chyba żadną tajemnicą, że warszawski Judenrat zieje nienawiścią do obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych – Donalda Trumpa. Z pozoru wydawałoby się to dziwne, bo nie ma takiej rzeczy, której prezydent Trump nie zrobiłby dla bezcennego Izraela, więc skąd ta nienawiść?

Wyjaśnienie jest proste. Otóż w Stanach Zjednoczonych tamtejsi Żydowie dzielą się na dwie grupy: syjonistów i żydokomunę. Syjoniści w ostatniej kampanii wyborczej raczej popierali Donalda Trumpa, podczas gdy żydokomuna, uprzejmie określana również mianem „trockistów” – zwalczała go, jak tylko mogła. O ile bowiem syjonistom zależy na ekspansji bezcennego Izraela, zgodnie z obietnicą, jaką Stwórca Wszechświata złożył był przed wiekami pewnemu mezopotamskiemu koczownikowi – że jak ów koczownik będzie Go wychwalał, to on w rewanżu uczyni go „ojcem wielkiego narodu”, któremu przekaże w arendę obszar „od wielkiej rzeki egipskiej, do rzeki wielkiej – rzeki Eufrat”.

Bezcenny Izrael, korzystając z siły Stanów Zjednoczonych, konsekwentnie dąży do opanowania tego obszaru, na tym etapie go obezwładniając – a na ujarzmienie i „ostateczne rozwiązanie” kwestii tubylczej, czas przyjdzie potem. Żydokomuna z kolei liczy na to, że Żydom uda się uchwycić władzę nad głupimi gojami, poprzez rewolucję komunistyczną, a której awangardzie żydokomuna pozostaje od samego początku. Ponieważ prezydent Trump zdecydowanie wyhamowuje komunistyczną rewolucję w USA, a tym samym – eksport tej rewolucji do wasali Stanów Zjednoczonych na świecie, żydokomuna zieje do niego nienawiścią. Ponieważ warszawski Judenrat pozostaje pod wpływem żydokomuny, a nawet korzysta z jej szmalcu, to nic dziwnego, że i on zieje do prezydenta Trumpa nienawiścią.

I właśnie w związku z awanturą w Gabinecie Owalnym Białego Domu z udziałem ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego, prezydenta Donalda Trumpa i wiceprezydenta Vance’a, list do amerykańskiego prezydenta wystosował Kukuniek, a podpisało się pod nim bodajże aż 30 sygnatariuszy. Ja oczywiście nie wierzę, by Kukuniek był w stanie napisać taki list. Po pierwsze – nie jestem pewien, czy w ogóle umie on pisać, czy tylko n a r y s o w a ć – swoje imię i nazwisko – a po drugie – gdyby list był rzeczywiście z jego inicjatywy i jego autorstwa, to nie podpisałoby się pod nim 30 sygnatariuszy, wśród nich – głowa warszawskiego Judenratu, czyli pan red. Adam Michnik. Podejrzewam tedy, że inicjatywa i autorstwo listu należy do pana red. Michnika, a Kukuniek i pozostali sygnatariusze się pod nim tylko podpisali.

No dobrze – ale dlaczego posłusznie się podpisali? Odpowiedzi na to pytanie szukałbym u progu transformacji ustrojowej, kiedy to pan red. Michnik z jednym tajnym współpracownikiem SB i jednym „cywilem”, tworząc tzw. „komisję Michnika” przez bodajże 3 miesiące buszował w archiwach MSW. Czego tam szukał, czy to znalazł i jaki z tego, co znalazł, zrobił użytek – tego poza nim nikt nie wie – bo o ile mi wiadomo – ani nigdy nie złożył żadnego sprawozdania, ani nawet nie pozostawił we wspomnianych archiwach żadnych śladów. Toteż nie tylko wspomniani sygnatariusze, wśród których jest co najmniej trójka konfidentów, są panu red. Michnikowi posłuszni i wobec niego dyspozycyjni, podobnie jak część przewielebnego duchowieństwa, co to kiedyś „bez swojej wiedzy i zgody” – no a teraz też nie wie, co pan red. Michnik w archiwach MSW znalazł, więc na wszelki wypadek mu się nie sprzeciwia.

Niezależnie od tego, trzeba nam wiedzieć, że w trakcie „karnawału Solidarności”, a zwłaszcza po wprowadzeniu stanu wojennego, Stany Zjednoczone i spora część „wolnego świata” dbały o podtrzymanie ducha oporu w Polsce poprzez transfery pieniężne, przekazywane za pośrednictwem centrali związkowej AFL CIO – bo na pieniądzach nie było napisane, że pochodzą od CIA. Płynęły one do Polski dwoma kanałami: jednym „watykańskim” uchodzącym wtedy za „bezpieczny”, przez który przeszło ok. 200 mln dolarów i drugim – za pośrednictwem Międzynarodowego Biura „S” w Brukseli, którego kierownikiem Kukuniek zrobił tajnego współpracownika SB Jerzego Milewskiego, pseudonim „Franciszek” który w „wolnej Polsce” był nawet szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego u Kukuńka, a potem – nawet ministrem obrony, a przez który przeszło dwa razy tyle. Te rewelacje potwierdziła mi w Australii pani Krystyna Misiak, która to Biuro założyła, a potem została z niego usunięta, by zrobić miejsce panu Jerzemu Milewskiemu. Ale watykański kanał – jak się potem okazało – też wcale nie był bezpieczny, bo też był obstawiony przez konfidentów SB. W rezultacie bezpieka, a zwłaszcza – wywiad wojskowy i jego szef – generał Czesław Kiszczak – doskonale wiedział, kto z płomiennych szermierzy wolności i demokracji ile wziął i gdzie schował. Dzięki temu skompletowanie w 1989 roku „strony społecznej” do okrągłego stołu, do której komunistyczny wywiad wojskowy miał zaufanie i z którą mógł bezpiecznie przeprowadzać transformację ustrojową, było bardzo łatwe. Jak pamiętamy, wstęp do grona autorytetów moralnych otwierało zdjęcie z Kukuńkiem, a rolę zespołu filtracyjnego pełnił Michnikuremek.

I tu mamy ciekawy związek tamtych spraw ze sprawami aktualnymi, to znaczy – a ukraińskim prezydentem Zełeńskim. Elon Musk ani kumaty, ani wyrozumiały, jak pan prezydent Duda, już nie jest i odgraża się, że sprawdzi, co się stało z amerykańskimi miliardami dolarów, które dostał na wojnę prezydent Zełeński. Znaczy – ile sam wziął i gdzie schował, a ile odpalił tym, którzy mu tę forsę dawali. Podobnie było i wtedy; pamiętam, jak red. Jerzy Giedroyć wyrażał nadzieję, że forsa zostanie rozliczona, a wtórowało mu liczne grono działaczy – że owszem, jakże by inaczej – ale dopiero w „wolnej Polsce”, no bo jakże tu się rozliczać na oczach bezpieki? I wreszcie nastała „wolna Polska” i rozpoczął się pierwszy w „wolnej Polsce” zjazd Solidarności. Jakiś prawdziej przypomniał sobie o rozliczeniach i postawił stosowny wniosek.

Ajajajajajajaj! „Co to się działo, co się działo! Iluż delegatów z niesmaku się skręcało!” Z niesmaku – bo jakże inaczej? Tu „wolna Polska”, społeczeństwo odzyskuje podmiotowość, a tu – jakaś Schwein proponuje „rozliczenia”? Toteż mądrzy, roztropni i przyzwoici, co to rozpoznają się po zapachu, rada w radę uradzili, żeby żadnego rozliczenia nie robić. No dobrze – ale co z prawdziejami? Na szczęście na Zjeździe był przewielebny ksiądz prałat Henryk Jankowski, którego obecność objawiła się, jako prawdziwy dar Niebios. Dał on „kapłańskie słowo honoru” , że z tymi co najmniej 600 mln dolarów, wszystko było w jak najlepszym porządku. I to wystarczyło.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Banderowskie zapusty

Banderowskie zapusty

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    11 marca 2025 michalkiewicz

Pod koniec karnawału miały miejsce w Polsce doniosłe wydarzenia. Pierwsze wydarzenie miało charakter na poły polityczny, a na poły towarzyski. Mówię oczywiście o pogrzebie pana Mariana Turskiego, którego w mediach przedstawiano, jako „ocalałego z holokaustu”. Pan Marian Turski rzeczywiście ocalał, chociaż trafił najpierw do Auschwitzu, a potem – do Buchenwaldu, skąd uciekł. Ciekawe jednak, dlaczego żałobnicy zgodnie eksponowali tylko wątek martyrologiczny, chociaż pan Marian Turski po zakończeniu II wojny światowej żył jeszcze bardzo długo. Dlaczegoś jednak o tym – raczej sza! A przecież to było życie bujne i aktywne. Już w 1945 roku pan Marian Turski wstąpił do Polskiej Partii Robotniczej, gdzie powierzano mu różne, odpowiedzialne zadania. Polska Partia Robotnicza w tym okresie, wspomagana przez Informację Wojskową, Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, KBW i oczywiście – NKWD – zajmowała się tzw. „umacnianiem władzy ludowej” to znaczy – mordowaniem i terroryzowaniem rzeczywistych i domniemanych przeciwników sowieckiej okupacji Polski. Bo w latach 1944 – 1956 mieliśmy do czynienia de facto z okupacją, dla niepoznaki kamuflowaną suwerennościową fasadą. Pan Marian Turski chyba nikogo osobiście nie zamordował, bo wykonywał zadania właśnie na odcinku fasadowym i chyba się odznaczył, bo w 1947 roku partia wysłała go do Pragi na Kongres Pokoju. Potem z małpią zręcznością wspinał się po szczeblach kariery partyjnej i już w roku 1951, w czasie najczarniejszej stalinowskiej nocy, objął stanowisko „instruktora” w Wydziale Prasy i Wydawnictw KC PZPR, awansując w roku 1954 na „starszego instruktora” Wydziału Propagandy i Agitacji KC PZPR. Młodszym Czytelnikom wyjaśniam, że obydwa te wydziały były za pierwszej komuny odpowiednikiem Ministerstwa Propagandy, którym w III Rzeszy kierował Józef Goebbels.

W roku 1956, kiedy to uczestnicy komunistycznego aparatu terroru i duraczenia pochodzenia żydowskiego przepoczwarzać się zaczęli w „liberałów” („Zgoda, ja mogę być leberał, tylko wy o tem mnie powiedzcie” – prosił Towarzysz Szmaciak w nieśmiertelnym poemacie Janusza Szpotańskiego), pan Marian Turski zarabiał na życie w utworzonym akurat przez partię tygodniku „Polityka” ale przede wszystkim aktywizował się na odcinku martyrologicznym, rozpamiętując – ale nie krzywdy ofiar zbrodni komunistycznych w Polsce, co to, to nie – tylko penetrując odcinek martyrologii żydowskiej.

W tym bowiem czasie wielu żydowskich uczestników komunistycznego aparatu terroru, wyjechało na Zachód. Tam nie bardzo mogli chwalić się uczestnictwem w komunistycznych zbrodniach, więc żeby zarobić na bułeczkę i masełko, prezentowali się zachodnim sponsorom, jako „ocalałe z holokaustu” ofiary „polskiego antysemityzmu”. Z czasem i pan Marian Turski zorientował się, z której strony chleb jest posmarowany i po tak zwanym „upadku komunizmu” poświęcił się już wyłącznie rozpamiętywaniu. Dzięki temu żadna Schwein nie ośmieliła się już wypominać mu heroicznej walki o umocnienie władzy ludowej na odcinku fasadowym, więc nic też nie stało na przeszkodzie umieszczenia go przez Judenrat w czołówce grona autorytetów moralnych, dzięki czemu mógł mentorować mniej wartościowemu narodowi tubylczemu, po staremu tresując go w obowiązku wzmożonej czujności. Toteż jego pogrzeb na cmentarzu żydowskim przy ul. Okopowej, na którego renowację pan minister Gliński wyłożył w swoim czasie 100 milionów złotych, stał się największym wydarzeniem towarzyskim mijającego karnawału. Obecni byli różnej rangi Żydowie, od pana rabina Schuldricha, poprzez pana Rafała Trzaskowskiego i rzeszę „ocalałych” drobniejszego płazu – a także liczne przedstawicielstwo koniunkturalnych elit mniej wartościowej ludności tubylczej, wśród których zwracała uwagę Mater Dolorosa, czyli Matka Boska Komorowska. Tak to dawne kulty łączą się z postępowymi kultami nowymi.

Ale to jeszcze nic w porównaniu z kolejnym wydarzeniem, bardziej politycznym, niż towarzyskim – chociaż akcenty towarzyskie wybrzmiały i przy tej okazji. Mam tu na myśli uroczyste obchody trzeciej rocznicy rozpoczęcia wojny na Ukrainie. Dlaczego akurat trzeciej – skoro przecież wiadomo, że wojna ta, co prawda jeszcze bez tylu ofiar, rozpoczęła się w roku 2014, kiedy to laureat Pokojowej Nagrody Nobla, amerykański prezydent Obama, wyłożył 5 mld dolarów na urządzenie na Ukrainie „majdanu” – od czego wszystko się zaczęło – tajemnica to wielka – chociaż pewną rolę odgrywa okoliczność, że jeszcze nie został odwołany rozkaz, według którego „agresorem” jest zimny ruski czekista Putin. Jak tam było, tak tam było, tym bardziej, że każdy powód jest dobry, żeby urządzić uroczyste obchody. Skoro starożytni Rzymianie twierdzili, że omne trinum perfectum, co się wykłada, że wszystko co potrójne, jest doskonałe, to dlaczegoż by nie obchodzić trzeciej rocznicy?

Gdyby – jak to od początku było zatwierdzone – Ukraina tę wojnę wygrała, to obchody rocznicowe nie byłyby przede wszystkim uroczyste, tylko radosne, połączone na przykład z wesołymi egzekucjami ruskich zbrodniarzy wojennych i innymi ludowymi atrakcjami. Niestety wesoły nastrój został zwarzony przez złowrogiego amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, który nie tylko nie okazał należytego szacunku ukraińskiemu prezydentowi Zełeńskiemu, ale w dodatku nie zaprosił go do Rijadu, by podyktował tam Rosji warunki bezwarunkowej kapitulacji. W związku z tym nastrój był – jak już wspomniałem – uroczysty.

Podkreślam to dlatego, że na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, że aktywistki uczestniczącego w uroczystych obchodach trzeciej rocznicy wybuchu wojny na Ukrainie Strajku Kobiet przybyły na demonstrację bez majtek, by nie utrudniać sytuacji młodym Ukraińcom. W tych fałszywych pogłoskach nie ma oczywiście ani jednego słowa prawdy, chociaż rzeczywiście, Strajk Kobiet wziął udział w uroczystościach, podobnie jak Komitet Obrony Demokracji i inne organizacje, które utraciły amerykańskie subwencje, w związku z zakręceniem przez prezydenta Trumpa kurka z agencji USAID. Pewnie dlatego, że i Volksdeutsche Partei mogła – przynajmniej pośrednio – partycypować w tym jurgielcie, obywatel Tusk Donald wzbogacił rewolucyjną teorię, dorzucając kolejne kryterium do definicji człowieka przyzwoitego. Powiedział mianowicie, że „przyzwoici ludzie stoją dziś przy Ukrainie”. Jest to ważne novum dlatego, że w głosowaniu nad rezolucją w Zgromadzeniu Ogólnym Narodów Zjednoczonych, przeciwko wskazaniu nieubłaganym palcem, że agresorem jest Rosja, głosował między innymi Izrael. Według kryterium przyzwoitości, zaproponowanego przez obywatela Tuska Donalda, w Izraelu nie byłoby ludzi przyzwoitych. Tymczasem dotychczasowy dorobek w zakresie rewolucyjnej teorii dotyczącej przyzwoitości wskazuje na wysokie prawdopodobieństwo, że człowieki przyzwoite rozpoznają się w tłumie po zapachu. Do tego oczywiście trzeba mieć specjalnego nosa, ale w Izraelu, podobnie jak w Judenratach rozsianych po świecie, akurat z tym nie ma problemu. Wydaje się w związku z tym konieczne, by obywatel Tusk Donald jeszcze dopracował swoją rewolucyjną teorię, bo w przeciwnym razie może być z nim brzydka sprawa.

Jest to konieczne tym bardziej, że funkcjonariusze Propaganda Abteilung z niezależnych mediów głównego nurtu, natychmiast zastosowali to kryterium w kampanii prezydenckiej, Miażdżącej krytyce poddany został pan Karol Nawrocki, że zamiast z okazji rocznicy nadstawić się jakiemuś Ukraińcowi, a przynajmniej – obsłużyć jakąś Ukrainkę – pojechał do Zakładów Mięsnych, gdzie na oczach całej Polski spożywał kiełbasę. Gdyby przynajmniej kiełbasa ta była zrobiona z Putina, a w ostateczności – z jakiegoś starego kurwiarza, to jeszcze można by mu ten wybryk wybaczyć, ale nic z tych rzeczy – była to bowiem kiełbasa wyborcza, w dodatku – podobno koszerna – a ta – jak wiadomo – może być używana tylko przez kandydata zatwierdzonego, czyli pana Rafała Trzaskowskiego

Największego świętokradztwa dopuścił się jednak pan Sławomir Mentzen z Konfederacji. Nie dość, że prowokacyjnie nie złożył przepisanego hołdu rocznicowego, to jeszcze ostentacyjnie pojechał do prastarego Lwowa. Tego było już za wiele dla lwowskiego mera, pana Andrija Sadowego, który nazwał pana Sławomira Mentzena „prorosyjskim politykiem”. Według obowiązujących na Ukrainie kryteriów, takie określenie stanowi największą obelgę. Tymczasem pan Sławomir Mentzen, zamiast posypać sobie głowę popiołem ze spalonego godła Federacji Rosyjskiej, najwyraźniej przebrał miarę w zuchwalstwie i to podwójnie. Po pierwsze – że zaczął się z panem Andrijem Sadowym nie zgadzać – a przecież wiadomo, że każdy przedstawiciel naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, powinien się obywateli Ukrainy, a zwłaszcza – pana Sadowego – słuchać i nie razsużdać. Po drugie – że pan Mentzen, jakby tego pierwszego zuchwalstwa było mu za mało – jeszcze nieubłaganym palcem wytknął panu Sadowemu, że za jego rządów postawiono we Lwowie pomniki Stefanowi Banderze i Romanowi Szuchewyczowi – projektodawcy i wykonawcy ludobójstwa Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w roku 1943 i później. W dodatku zaczął się odgrażać, że jak tylko wygra wybory, to zaraz się postara, by pan Sadowy otrzymał szlaban na wjazd do Polski.

No to już chyba wszyscy mają jasność, że pan Sławomir Mentzen w żadnym wypadku nie powinien tych wyborów wygrać. Myślę, że zgodnie z głoszonym przez pana Mariana Turskiego obowiązkiem wzmożonej czujności, trzeba porzucić pozory i stanąć na nieubłaganym gruncie demokracji kierowanej. Jak pamiętamy, kiedy w Rumunii w pierwszej turze wyborów prezydenckich najlepszy wynik uzyskał niezatwierdzony przez żaden sanhedryn kandydat Calin Georgescu, to tamtejszy niezawisły Sąd Najwyższy unieważnił te wybory i odłożył je ad calendas Graecas. Ponieważ jednak pan Georgescu nie dawał za wygraną i nadal prowokacyjnie uzyskiwał wysokie notowania w sondażach, tamtejsi bodnarowcy doszli do wniosku, że nie ma innej rady, tylko go zatrzymać, a następnie umieścić w areszcie wydobywczym. Jestem pewien, że i naszym bande… to znaczy pardon – nie żadnym „banderowcom” tylko oczywiście – bodnarowcom – nie trzeba będzie ani dwa razy tego powtarzać, ani rysować obrazka – żeby już nic nie zakłócało banderowskich zapustów.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Niemcy w drodze do „Indii”- Realizują się marzenia Führera.

Niemcy w drodze do „Indii”

Stanisław Michalkiewicz, „Goniec” (Toronto)    9 marca 2025 michalkiewicz

Świat nie może ochłonąć z wrażenia po awanturze w Białym Domu, z udziałem prezydenta Trumpa, wiceprezydenta Vance’ a i ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego, któremu, po uwagach prezydenta Trumpa o „dyktatorze” i prezydenta Putina o potrzebie przeprowadzenia na Ukrainie wyborów przed ewentualnym zawieszeniem broni, Najwyższy Sowiet w Kijowie konwalidował status prezydencki. Przebieg awantury jest znany, więc nie ma co go tu opisywać, natomiast warto rozebrać sobie z uwagą, dlaczego właściwie do awantury doszło.

Punktem wyjścia do tej analizy jest odpowiedź na pytanie, jakim państwem jest Ukraina. Otóż jest to oligarchia oligarchów. Oligarchowie są też i w Rosji, ale tam, to Putin decyduje, kto może zostać oligarchą, podczas gdy na Ukrainie, to oligarchowie decydują, kto może zostać prezydentem. Toteż trudno się dziwić, że właśnie oni, którzy eksploatują Ukrainę bez oglądania się na tamtejsze, plebejskie mięso armatnie, nie mogli być zadowoleni z tego, że rękę na ukraińskich zasobach chce położyć amerykański prezydent. Dlatego prezydent Zełeński już dwa razy kiwnął prezydenta Trumpa w tej sprawie – ale tym razem miał podpisać warunki bezwarunkowej kapitulacji Ukrainy przez Stanami Zjednoczonymi.

Podobno tuż przed spotkaniem w Białym Domu odebrał pilny telefon z Kijowa. Z kim rozmawiał, co usłyszał – tego oczywiście nie wiem, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby usłyszał coś takiego: nie podpisuj, frędzlu, tej umowy, bo urżniemy ci łeb. Toteż nie miał innego wyjścia, jak odegrać przed prezydentem Trumpem skecz pod tytułem „sługa narodu”. Myślę, że prezydent Trump tego się nie spodziewał, bo w przeciwnym razie nie urządzałby rozmowy przed kamerami, w obecności tłumu dziennikarzy. I dopiero gdy „sługa narodu” uraczył go mocarstwowymi deklaracjami i ostrzeżeniami, że nic Ameryce nie pomoże nawet Ocean Atlantycki, zorientował się, co tu prezydent Zełeński odstawia i zaczął sprowadzać go na ziemię, uświadamiając, że bez Ameryki nie ma żadnych atutów i może wyjść z tego spotkania z fiutem w garści, z którego będzie oddawał gniewne strzały bez prochu w stronę Putina. I tak się właśnie stało, a w dodatku, kiedy już kamery wyłączono, a delegacja ukraińska znalazła się w pokoju obok, po dwóch minutach przyszła pani, która oznajmiła, iż prezydent Trump prosi, by Ukraińcy „jak najszybciej” opuścili Biały Dom.

Najwyraźniej prezydent Zełeński początkowo nie zdawał sobie sprawy, co nabroił, bo w wywiadzie dla jakiejś stacji telewizyjnej powiedział, że przecież „nie zrobił nic złego” – ale zanim jeszcze doleciał do Londynu na europejskie szczytowanie, mimo trwającego nadal zaczadzenia własną propagandą, zaczęło do niego to i owo docierać. A co do szczytu europejskiego w Londynie, to warto zwrócić uwagę, że jego organizatorem był premier Wielkiej Brytanii, która przecież do Unii Europejskiej już nie należy.

Tymczasem tymczasowy europejski „prezydent” czyli obywatel Tusk Donald był tam tylko jednym z zaproszonych i to wcale nie najważniejszych gości – bo ważniejszy był oczywiście prezydent Macron, Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen i turecki prezydent Erdogan. Jak było do przewidzenia, również londyńskie szczytowanie zakończyło się na niczym, jeśli nie liczyć pożyczki w kwocie 2,6 mld euro dla Ukrainy.

Warto dodać, że ani Zjednoczone Królestwo, ani Unia nie pożyczają Ukrainie pieniędzy własnych, tylko dochody z odsetek od zamrożonych w Europie rosyjskich aktywów.

Co tu gadać, to tylko polskie władze były takie głupie, że 2 grudnia 2016 roku podpisały z Ukrainą umowę iż „nieodpłatnie” będą udostępniać jej zasoby całego państwa.

Poza tym uczestnicy szczytu nawet nie musieli prezydentowi Zełeńskiemu kupować w prezencie szklanego nocnika, żeby zobaczył, co narobił, tylko życzliwie mu poradzili, żeby poszedł do Canossy, bo bez Ameryki – ręka, noga, mózg na ścianie! Periculum in mora tym bardziej, że już następnego dnia po awanturze pojawiły się w mediach informacje, że USA „wstrzymuje” pomoc wojskową dla Ukrainy, a dwa dni później – że Pentagon wstrzymał cybernetyczne operacje przeciwko Rosji. Czy prezydent Trump pozwoli prezydentowi Zełeńskiemu, żeby go kiwnął w tej samej sprawie trzeci raz – nie mam pojęcia. Ja bym go już do Białego Domu nie zapraszał, tylko wysłał mu umowę i to znacznie surowszą, do Kijowa, żeby ją podpisał bez skreśleń i dopisków i odesłał – bo jak nie – no to niech się buja z Putinem na własną rękę. USA bez samostijnej Ukrainy jakoś sobie poradzą, natomiast samostijna Ukraina bez Ameryki – już niekoniecznie.

Na tle tej awantury jeszcze raz się potwierdziło, że Niemcy są państwem poważnym. Zaledwie w odstępie dwóch dni pojawiły się tam głosy o potrzebie rozciągnięcia francuskiego parasola nuklearnego nad Niemcami. Najwyraźniej w Berlinie zwietrzono okazję do utworzenia europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO, które bez USA chyba by nie przetrwało – no i do położenia wreszcie niemieckiego palca na francuskim atomowym cynglu. Dopiero na tym tle możemy ocenić beznadziejność deklaracji obywatela Tuska Donalda, podobnie jak innych Umiłowanych Przywódców, że będą stać za Ukrainą „aż do końca”.

No dobrze – a jak już nadejdzie ów koniec? Co dalej? O „sprawiedliwym pokoju” można bredzić, ile dusza zapragnie – czy jednak którekolwiek państwo europejskie jest gotowe włączyć się do wojny o ten „sprawiedliwy pokój”? Obawiam się, że takiego państwa nie ma – może z wyjątkiem naszego nieszczęśliwego kraju, którego Pan Bóg najwyraźniej doświadcza, stawiając na jego czele coraz głupsze ekipy. I to w momencie, gdy na naszych oczach będzie się tworzył nowy, polityczny porządek w Europie! Jakie karty dostanie Polska w tym nowym rozdaniu? Czy jakieś atuty, czy tylko same blotki?

Na razie Umiłowani Przywódcy nawet się nad tym nie zastanawiają, bo nie wiedzą nawet, co myślą, jako że ani z Ameryki, ani z Berlina nie padły żadne nowe rozkazy. Toteż nie tylko Umiłowani Przywódcy, ale za nimi, jak za panią matką – również funkcjonariusze Propaganda Abteilung, stają w coraz większym rozkroku – między Ameryką, a Ukrainą i „Europą”. W coraz większym – bo między IV Rzeszą, która właśnie stoi w obliczu możliwości dochrapania się własnej armii i położenia niemieckiego palca na francuskim atomowym cynglu, a Ameryką – rozziew nie tylko staje się coraz większy – ale w dodatku pośrodku rozciąga się Ocean Atlantycki. Jeśli zatem ktoś będzie trwał w tym rozkroku zbyt długo, to ryzykuje, że umoczy sobie w Atlantyku tyłek, a kto wie – może nawet się utopi.

Szczególnie rozdarte serce w tej sytuacji musi mieć pan prezydent Andrzej Duda, któremu chyba już nic nie pomoże – chyba, żeby w ramach tasowania europejskich kart, zrealizowało się jego marzenie, któremu dał wyraz przed dwoma laty w przemówieniu z okazji 3 maja – żeby Polska zawarła z Ukrainą „unię”. Ponieważ każda myśl, raz rzucona w powietrze, prędzej, czy później znajdzie swego amatora, to jeśli z uwagi na bezczynność pana prezydenta Dudy, w marcu nie nastąpi przesilenie rządowe w naszym kraju, to prezydent Trump może zniechęcić się do politykowania również z Polską, machnie ręką i pozwoli Niemcom, zrealizować swoje marzenia o niemieckich „Indiach” w Europie Wschodniej – o których w „Rozmowach przy stole” tak pięknie mówił wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).