Nie jest bezpiecznie

Nie jest bezpiecznie

Stanisław Michalkiewicz 13 grudnia 2025

Adam Grzymała-Siedlecki w swoich wspomnieniach pisze m.in. o sprawie godnej Grahama Greena, albo jakiegoś innego pisarza katolickiego – na przykład pana red. Tomasza Terlikowskiego – o ile Judenrat pozwoliłby mu na napisanie takiej apologetycznej powieści – bo na razie lansuje pana mec. Nowaka, co to podobno był molestowany.

Oto jeszcze za czasów rosyjskich, w pewnej parafii proboszcz podejrzewany był o romansowanie z organiściną – „jarą” – jak pisze Siedlecki – kobietą. Organista wszystkiego się domyślał tym bardziej, że raz omal nie przyłapał ich in flagranti. I stało się, że pewnego dnia znaleziono w obejściu trupa organisty, jeszcze ciepłego. Podejrzenia siłą rzeczy skierowały się na proboszcza. Ten co prawda się wypierał, ale został skazany na katorgę w Nerczyńsku. Minęło wiele lat i oto nowego proboszcza w tej parafii wezwano do umierającego. Podczas spowiedzi penitent wyznał, że to on zamordował organistę, z którym miał jakiś sekretny spór. Umierający żył jeszcze kilka dni, więc – nie wiem, czy pod absolucją, czy bez – zeznał wszystko śledczemu. A było tak: kiedy zamordował organistę, nabrał podejrzeń, czy przypadkiem nie zauważył go proboszcz. Poszedł więc do niego, poprosił o spowiedź i podczas spowiedzi wyznał, że to on zamordował organistę, eliminując w ten sposób jedynego możliwego świadka. – Więc byłeś pewien, że ksiądz dochowa tajemnicy – spytał go śledczy? – Przecież jest księdzem – odparł zbrodniarz – ale wychowany w wierze katolickiej. I rzeczywiście; proboszcz doskonale wiedział, kto jest zabójcą, ale nie złamał tajemnicy spowiedzi, czyniąc dla niej ofiarę ze swego życia.

Było to jeszcze za czasów rosyjskich – a jak by było teraz – zwłaszcza gdyby spowiednik był jednocześnie konfidentem ABW, albo innej bezpieczniackiej watahy? Tylko jedno wydaje się pewne; nikt nie zostałby skazany na katorgę w Nerczyńsku, bo teraz nikt, nawet pan prezydent Nawrocki, nie tylko ani myśli o jakichś konszachtach z Putinem, ale nawet drży na samą myśl o spotkaniu z Wiktorem Obanem, który prowadzi politykę samodzielną, z Putinem rozmawia tak samo, jak z prezydentem Trumpem i – ciekawa rzecz – żaden piorun go nie trafił, w odróżnieniu od Andrieja Jermaka, który wolał nawet „pójść na front”, żeby tylko żadna Schwein nie zaczęła go wypytywać, z kim dzielił się forsą.

Z frontu bowiem – o ile oczywiście pan Jermak w ogóle tam trafi, a nie, dajmy na to – cichaczem do Izraela – ostatecznie można zdezerterować, podczas gdy w celi monitorowanej 24 godziny na dobę, to można tylko powiesić się na własnych skarpetkach – w dodatku „bez swojej wiedzy i zgody”.

Historia opowiedziana przez Adama Grzymałę-Siedleckiego przypomniała mi się natychmiast, gdy usłyszałem, że obywatel Tusk Donald wystąpił z nagłym wnioskiem do pana marszałka Czarzastego o utajnienie obrad Sejmu, podczas których obywatel Tusk Donald miał złożyć „pilną informację” na temat „bezpieczeństwa państwa”. Pan marszałek Czarzasty posłusznie obrady utajnił, w związku z czym my, głupie goje, niczego już się nie dowiemy – w odróżnieniu od Judenratu „Gazety Wyborczej”, który przechwala się, że już wie. Czy jednak obywatel Tusk Donald może mieć wobec Judenratu jakieś tajemnice, niechby nawet dotyczące „bezpieczeństwa państwa”, skoro tylko patrzeć, jak wprowadzi prawo o zwalczaniu antysemityzmu i wspieraniu życia żydowskiego w naszym bantustanie? Jasne, że wobec Judenratu żadnych tajemnic obywatel Tusk Donald mieć w tej sytuacji nie może – ale Wielce Czcigodni posłowie, związani pieczęcią tajemnicy będą bali sie pisnąć nawet słówko w obawie, by obywatel Żurek Waldemar przy pomocy niezawisłego sądu nie wtrącił ich do aresztu wydobywczego.

W tej sytuacji jesteśmy skazani na domysły – ale skoro już jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i domyślajmy się śmiało! Ja na przykład się domyślam, że obywatel Tusk Donald został przez stare kiejkuty poinformowany, że mogą pojawić się śmierdzące dmuchy w związku z pieniędzmi z Amber Gold, które – jak pamiętamy – najpierw zniknęły w nieznanym kierunku, a dopiero potem niezależna prokuratura w znanym na całym świecie z niezawisłości Gdańsku, wszczęła tzw. „energiczne śledztwo”, które niczego ustalić, rzecz prosta, nie mogło. Ale Honorable Correspondants informują, że ta forsa miała zostać zainwestowana w kryptowaluty i to właśnie w Rosji, podobnie jak 15 milionów dolarów, jakie w gotówce otrzymały stare kiejkuty w Ambasadzie Amerykańskiej w Warszawie w nagrodę za stanie na świecy w Starych Kiejkutach, kiedy amerykańscy fachowcy oprawiali tam delikwentów dostarczonych z bazy w Guantanamo.

A skoro już się domyślamy, to czy przypadkiem w kryptowalutach nie została schowana forsa ze szwajcarskiego Sezamu, w którym za komuny Partia i Rząd, to znaczy – bezpieka – lokowała dewizy kradzione przez co najmniej 18 lat z Pewexu? Przykładowo, jednego dnia przesłano tam 22 mln franków szwajcarskich i 750 tys. dolarów. I tak dzień w dzień przez 18 lat! Dzięki temu lepiej rozumiemy, dlaczego tego samego dnia do Sejmu w trybie nagłym przybył Aleksander Kwaśniewski – ten sam, co w ostatnim dniu swojego urzędowania ułaskawił Petera Vogla, który tak naprawdę nazywał się Piotr Filipczyński i pod koniec lat 70-tych został skazany na „ćwiarę” – czyli 25 lat więzienia za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem – ale w stanie wojennym, na przepustkę z więzienia, wyjechał do Szwajcarii, gdzie zmienił nazwisko i został finansistą. To jego w 2008 roku obywatel Tusk lekkomyślnie kazał aresztować, co go omal nie zgubiło, gdyby nie Nasza Złota Pani, która sobie w nim upodobała, podobnie jak Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje.

Otóż pojawiły się fałszywe pogłoski, ze prezydent Putin, zniecierpliwiony wyzywającym zachowaniem Księcia-Małżonka oraz innych tubylczych mężyków stanu, miał zwrócić się do swoich współpracowników o radę, czy w tej sytuacji nie byłoby dobrze te śmierdzące dmuchy wypuścić. Warto przypomnieć, że w informacji o stanie zasobów archiwalnych MSW, jaką 4 czerwca 1992 roku przedstawił parlamentarzystom Antoni Macierewicz, było otwartym tekstem napisane, że przed rozpoczęciem niszczenia archiwów, zostały one zmikrofilmowane co najmniej w 3 kompletach, z których dwa są „za granicą” a jeden – „w kraju”.

A przecież jest rzeczą pewną, że nasi bezpieczniacy nie mają – bo nie mogą mieć – żadnych tajemnic przed rosyjskim GRU tym bardziej, że przecież za poprzedniego vaginetu obywatela Tuska Donalda, Służba Kontrwywiadu Wojskowego, co to wypączkowała z WSI, podpisała porozumienia z ruską bezpieką. Skoro tedy na Kremlu pojawiły się takie fałszywe pogłoski, to nic dziwnego, że obywatel Tusk Donald „w trybie pilnym” musiał „pod absolucją”, zawczasu zamknąć usta Wielce Czcigodnym posłom.

Nic też dziwnego, że magdalenkowa zgraja kombinuje, jakby tu wyeliminować ze sceny politycznej formacje nie zatwierdzone ani przez generała Kiszczaka, ani przez stare kiejkuty – oczywiście pod pretekstem siania „nienawiści” i kolportowania kremlowskiej dezinformacji”. Tyle „pozwolono” powiedzieć Księciu-Małżonku – ale sapienti sat!

Dyplomatołectwo obywatela Tuska

Dyplomatołectwo obywatela Tuska

 Stanisław Michalkiewicz 12 grudnia 2025 michalkiewicz.pl/

Zrobię mamie na złość; niech mi ręce zmarzną. Tak w najkrótszych, żołnierskich, a właściwie nie żołnierskich, tylko infantylnych słowach, można podsumować najnowszą ofertę obywatela Tuska Donalda, którą przedłożył niemieckiemu kanclerzowi, Fryderykowi Merzowi. Obywatelu Tusku Donaldu najwyraźniej zaczynają przychodzić do głowy coraz to nowe „koncepcje” – w czym upodabnia się do Kukuńka, któremu w głowie „koncepcje” lęgną się niczym króliki – aż postronny obserwator ma wrażenie gonitwy myśli. Warto jednak dodać, że nie jest to oryginalna „koncepcja” obywatela Tuska Donalda, ani nawet żaden podszept teściowej, która – jak niesie wieść gminna – podobno sztorcuje wszystkich twardzieli w Volksdeutsche Partei. Wszystko bowiem wskazuje na to, iż obywatel Tusk Donald musiał zapatrzyć się na Naczelnika Państwa, a ściślej – nie tyle może na niego, co na Wielce Czcigodnego Arkadiusza Mularczyka, który Naczelnika Państwa w swoim czasie do tej „koncepcji” przekonał.

Można się dziwić sugestii, jakoby obywatel Tusk Donald zapatrzył się akurat na Naczelnika Państwa, z którym przecież – niczym Kargul z Pawlakiem ze znanego serialu „Sami swoi” – toczy nieubłaganą wojnę. Ale już prof Zbigniew Brzeziński w latach 60-tych ubiegłego wieku lansował teorię konwergencji, za co strasznie był krytykowany przez „Trybunę Ludu”. Chodziło o to, że „Trybunie Ludu” nie podobała się ta teoria, bo głosiła ona, iż tkwiące w śmiertelnym zwarciu antagonistyczne mocarstwa: USA i ZSRR, w miarę upływu czasu coraz bardziej się do siebie upodabniają. Dla mełamedów z „Trybuny Ludu” była to herezja pierwszej wody, bo jakże komunistyczny Związek Radziecki mógł się upodabniać do kapitalistycznej Ameryki, albo odwrotnie, kiedy przecież Ameryka porażona była, niczym zarazą, gnijącym kapitalizmem, podczas gdy ZSRR zdobywczym krokiem maszerował ku świetlanej przyszłości? Ciekawe, że te mądrości mełamedów z „Trybuny Ludu” były przedmiotem gorącej wiary części naszego społeczeństwa, które zupełnie nie zwracało uwagi na drobiazg, że zarówno w USA, jak i na tzw. „Zachodzie”, u władzy były partie socjaldemokratyczne, czasami nawet w koalicjach z partiami komunistycznymi.

Odpowiednikiem europejskiej socjaldemokracji jest w USA Partia Demokratyczna, której lewe skrzydło, to wręcz czysta – jeśli taki przymiotnik tu pasuje – komuna. A cóż robiły te socjaldemokracje, gdy były u steru? Ano, wprowadzały tyle socjalizmu, ile tylko mogły. Z kolei w ZSRR, podobnie jak w innych krajach „demokracji ludowej”, gdzie oficjalnie zniesiono ekonomiczną kategorię zysku, mądrale łamały sobie głowy nad wynalezieniem jakiejś kategorii zastępczej – ale bez skutku – i w rezultacie już od lat 70-tych ( a Polska nawet wcześniej, bo już w latach 60-tych) ZSRR musiał kupować w Ameryce zboże, chociaż zajmował jedną szóstą globu ziemskiego. Tedy wbrew oficjalnej propagandzie zarówno z jednej, jak i z drugiej strony, teoria konwergencji miała solidne podstawy.

Wróćmy jednak do „koncepcji” która wylęgła się w głowie obywatela Tuska Donalda.

Wszystko wskazuje na to, że sprawcą owego wylęgnięcia jest Wielce Czcigodny Arkadiusz Mularczyk, który wpadł na pomysł, by się wylansować na żądaniu od Niemiec reparacji wojennych. Najwyraźniej musiał przekonać do tej „koncepcji” Naczelnika Państwa, który dostrzegł w tym znakomity instrument uwodzenia swoich wyznawców – bo któż by nie chciał wypić i zakąsić za niemieckie pieniądze, otrzymane w charakterze „reparacji”? Takich ludzi jest u nas Legion, toteż nic dziwnego, że Wielce Czcigodny Arkadiusz Mularczyk dostał od Naczelnika Państwa licencję na hulanie po całym świecie. Widząc rezonans, z jakim ta hulanka spotyka się w tak zwanych szerokich kręgach naszego społeczeństwa, obywatel Tusk Donald musiał poczuć kłującą zazdrość tym bardziej, że przecież Stwórca Wszechświata nie tylko dla grzeszników z PiS-u stworzył rzeczy smaczne, ale dla członków Volksdeutsche Partei też. Zatem – cóż to szkodzi, żeby i obywatel Tusk Donald oraz Volksdeutsche Partei też sobie trochę pouwodziła swoich wyznawców „dochodzeniem” reparacji od Niemiec?

To oczywiście nic nie szkodzi – chociaż z drugiej strony obywatel Tusk Donald najwyraźniej musi pamiętać, skąd wyrastają mu nogi. Nie mógł przecież zapomnieć, że to Nasza Złota Pani z Berlina w 2008 roku uratowała go przed katastrofą, załatwiając mu nagrodę im. Karola Wielkiego, co było aluzją, że jeśli ktoś odtąd podniesie rękę na Tuska Donalda, to będzie miał z nią do czynienia. Toteż stare kiejkuty aluzję zrozumiały i nawet się okazało, że nie było żadnej „afery hazardowej”, która zatrzęsła ówczesnym vaginetem obywatela Tuska Donalda. Na wszelki jednak wypadek Nasza Złota Pani mocną ręką przeniosła obywatela Tuska Donald na brukselskie salony, gdzie zrobiła z niego człowieka i europejsa całą gębą. Wprawdzie Nasza Złota Pani kanclerzyną Niemiec już nie jest – ale to nic nie szkodzi, bo teraz w obywatelu Tusku Donaldu upodobała sobie Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje, no i kanclerz Fryderyk Merz, który dostał go w spadku po swoim poprzedniku Olafie Sholzu. Jak w tej – przyznajmy – delikatnej sytuacji podjąć próbę pouwodzenia swoich wyznawców :domaganiem się” od Niemiec wojennych reparacji?

Obywatel Tusk Donald wykombinował tedy sobie, że on reparacji od niemieckiego kanclerza owszem – zażąda – ale wzorem Kukuńka – „jednocześnie” da mu do zrozumienia, że tak naprawdę żadnych reparacji nie chce. Jakże inaczej wytłumaczyć pogróżkę, że jeśli Niemcy nie wypłacą odszkodowań ofiarom wojny w Polsce, to Polska zrobi to sama, ze swojego budżetu? Podobne to jest do pogróżek meksykańskiej cesarzowej Charlotty, która – po uwięzieniu w Meksyku cesarza Maksymiliana [1867] – przyjechała do Europy i molestowała w Paryżu cesarza Napoleona III, żeby go ratował. Kiedy ten się ociągał, Charlotta zagroziła abdykacją. – Ależ abdykujcie jak najprędzej – wypalił Napoleon III, a wtedy Charlotta zaczęła mu wyrzucać niepewne pochodzenie, dostała spazmów, aż wreszcie zwariowała. Żyła jeszcze bardzo długo; kiedy w 1914 roku wojska niemieckie wkroczyły do Belgii, w jednym z zamków natrafiły na Charlottę, żyjącą w stanie całkowitego obłąkania.

Jestem tedy pewien, że słysząc deklarację obywatela Tuska Donalda, że jeśli Niemcy nie zechcą zadośćuczynić polskim ofiarom wojny, to Polska ich w tym wyręczy, kanclerz Merz musiał całą siłą woli powstrzymywać się od okrzyku – ależ wypłacajcie jak najprędzej! Gdyby wydał z siebie taki okrzyk, popełniłby wobec obywatela Tuska Donalda gruby nietakt, bo każdy by zrozumiał, że tego tylko Niemcom brakowało. Jednak zamilczał roztropnie, co klakierom i pochlebcom obywatela Tuska Donalda w naszym nieszczęśliwym kraju stworzyło możliwość snucia karkołomnych teorii, jak to obywatel Tusk Donald Niemców „zawstydził” i jaki w związku z tym odniósł dyplomatyczny sukces.

Stanisław Michalkiewicz

No i jak tu wątpić w profetyczne zdolności Radia Erewań?

Walka o pokój

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    9 grudnia 2025 michalkiewicz

No i jak tu wątpić w profetyczne zdolności Radia Erewań? Jeszcze za głębokiej komuny zadzwonił tam zaniepokojony słuchacz pytając, czy będzie wojna. Radio Erewań odpowiedziało mu, że wojny oczywiście nie będzie, natomiast rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu. Dotychczas uważano powszechnie, że to tylko taki dowcip – ale wygląda na to, że właśnie znajdujemy się w przededniu tej metamorfozy – że mianowicie wojen już nie będzie, ale tylko dlatego, że ich miejsce zajmie walka o pokój, w następstwie której nie zostanie nawet kamień na kamieniu.

Oto w dniach ostatnich pojawiły się pogłoski, że Amerykanie opracowali zbawienny plan zakończenia wojny na Ukrainie, Składał się on aż z 28 punktów, wśród których znajdowały się postanowienia, że Ukraina zrzeknie się, chociaż chyba nieformalnie, 20 procent terytorium, aktualnie zajmowanego przez wojska Federacji Rosyjskiej, że porzuci myśl przystąpienia do NATO, że zredukuje armię do 600 tysięcy żołnierzy [hi,hi.. to „redukcja”? md] , nie będzie miała dalekosiężnej broni – i tak dalej i tak dalej.

Wkrótce okazało się, że plan ten, przygotowany ponoć przez pana Witkoffa, nie tylko autoryzował sam prezydent Trump, ale w dodatku wyznaczył prezydentowi Żełeńskiemu termin do 27 listopada, kiedy to w USA jest Święto Dziękczynienia – żeby do tego dnia się oświadczył, czy się zgadza, czy nie. Jeśli by się nie zgodził, to prezydent Trump dał mu do zrozumienia, że może sobie dalej wojować z Rosją, ile dusza zapragnie – ale już bez współpracy wywiadowczej ze strony USA i bez dostaw amerykańskiej broni. Na takie dictum prezydent Zełeński zwrócił się z orędziem do narodu, że stoi on przed alternatywą – albo utracić godność, albo utracić najważniejszego sojusznika.

Ale kiedy wydawało się, że prezydent Zełeński został przyparty do ściany, w sukurs ruszyła mu „Europa” to znaczy – Niemcy, Francja i Wielka Brytania, które pospiesznie urządziły spotkanie w Genewie. Z tego pospiechu, który – jak pamiętamy – jest wskazany tylko w dwóch przypadkach: przy biegunce i przy łapaniu pcheł – zapomniały doprosić obywatela Tuska Donalda. Najwyraźniej musiały uznać, że skoro jest tam nie tylko niemiecki kanclerz Merz, ale i Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje, to nie ma co obywatela Tuska fatygować – bo i tak dowie się przecież z gazet, co tam w naszych, to znaczy – polskich sprawach – postanowiono.

A postanowiono, że w Polsce będą stacjonować „myśliwce NATO”. Jakaś dobra dusza wytłumaczyła obywatelu Tusku, że to może być pułapka, bo skoro mowa będzie tylko o „myśliwcach”, to ruscy szachiści zaraz zażądają, by z Polski wycofały się siły lądowe, czy tarcza antyrakietowa – i tak dalej. Tedy obywatel Tusk Donald buńczucznie oświadczył, że „nic o nas bez nas”, a kiedy – jak powiadają – poradził się teściowej, to uznał, ze tego punktu w zbawiennym planie pokojowym „nie ma”. Czy poinformował o tym od razu europejskich jego autorów, czy zrobił to dopiero, gdy w jednej koszuli wylądował na lotnisku w angolańskiej stolicy Luandzie – to nie jest do końca jasne.

Coś jednak mogło być na rzeczy, bo w rezultacie okazało się, że gdy narady nad ostateczną wersją zbawiennego planu pokojowego zaczęły się przeciągać, liczba punktów zmniejszyła się z 28 do 19. Ale ruscy szachiści na Kremlu powiedzieli, że oni tego nowego zbawiennego planu oficjalnie nie znają, więc nie będą komentowali medialnych doniesień na ten temat. Sprawiało to wrażenie, że bardziej odpowiada im pierwotna, amerykańska wersja, niż wersja genewsko-luandyjska – bo chyba tak można nazwać wersję drugą. To by się nawet zgadzało z nader krytycznymi ocenami wersji amerykańskiej, którą pan Jerzy Marek Nowakowski uznał w związku z tym za absolutnie nie do przyjęcia nie tylko przez Ukrainę, ale również – nasz nieszczęśliwy kraj. Najwyraźniej nasz nieszczęśliwy kraj stoi na nieubłaganym gruncie zbawiennego planu genewsko-luandyjskiego.

Dlaczego jednak „Europa” postanowiła przyjść w sukurs Ukrainie? Składa się na to szereg zagadkowych przyczyn, wśród których chciałbym wskazać na dwie. Oto po ostatniej aferze korupcyjnej na Ukrainie nasiliły się podejrzenia, iż prezydent Zełeński mógł nie tylko patrzeć przez palce na dokazywania tamtejszych parchów-oligarchów, ale że mógł również odpalać część środków, którymi futrowana była Ukraina, swoim europejskim przyjaciołom. Byłoby to nawet zgodne z ewangelicznym nakazem, by „czynić sobie przyjaciół niegodziwą mamoną” – ale nie można wykluczyć, że sprytny prezydent Zełeński mógł pójść nawet krok dalej i w kapowniku pozapisywał nie tylko z kim się forsą podzielił, ale również – gdzie tamten tę forsę schował. To by nawet rzucało światło na skwapliwość, z jaką Książę-Małżonek, jak tylko Timur Mindycz, co to przytulił 100 mln dolarów, uciekł do Izraela, natychmiast zaoferował, że „Polska” przekaże te 100 mln dolarów Ukrainie, żeby przynajmniej w papierach było gites-tenteges.

Druga przyczyna to taka, że od 1990 roku Niemcy i Francja próbują „europeizować Europę” – co mówiąc po chamsku, oznacza cierpliwe i metodyczne wypychanie Ameryki z polityki europejskiej. Niemcy bowiem pamiętają, że na skutek dwukrotnego wtrącenia się Ameryki do europejskiej polityki, przegrały dwie wojny, które przecież mogły wygrać, a z kolei Francja nie może Ameryce darować, że w XX wieku dwukrotnie widziała ją w sytuacji bez majtek. W takich okolicznościach każdy pretekst – niechby nawet i Ukraina – jest dobry, byle prowadził do celu w postaci wspomnianej „europeizacji”.

Co z tego wszystkiego może być? Zwróćmy uwagę, że w miarę przedłużania się dyskusji nad planem pokojowym, liczba punktów zdecydowanie się zmniejsza – a przecież ruscy szachiści jeszcze nawet do dyskusji nie przystąpili. Jaki może być zatem finał? Czy nie taki, że w rezultacie zbawienny plan pokojowy może pojawić się w dwóch alternatywnych wersjach; korzystnej dla Ukrainy i korzystnej dla Rosji. Nie tylko w dwóch wersjach – ale każda z nich będzie zawierała jeden punkt. Wersja korzystna dla Rosji – że Ukraina powinna podpisać bezwarunkową kapitulację, podczas gdy wersja korzystna dla Ukrainy – że bezwarunkową kapitulację będzie musiała podpisać Federacja Rosyjska.

Jak zatem mogą rozwinąć się wypadki? Ano – tylko tak, że wojna na Ukrainie będzie trwała nadal – ale nikt nie będzie mógł powiedzieć, że to jest kontynuacja „wojny” – bo przecież jej celem będzie walka o pokój, to znaczy – o pożądany kształt pokoju. Czyż nie dokładnie to przewidziało Radio Erewań w swojej profetycznej odpowiedzi na pytanie zaniepokojonego słuchacza?

W tej sytuacji powinien chyba zmienić się również nasz emocjonalny stosunek do tej sprawy. O ile bowiem wojnę można i trzeba potępiać i narody miłujące pokój nic innego nie robią, to czyż można potępiać szlachetną walkę o pokój, nawet jeśli w jej następstwie nie pozostanie nawet kamień na kamieniu?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Sen o szpadrynie

[dla czytelników, którzy nie używają szpadryny: To kastet. md]

Sen o szpadrynie

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    7 grudnia 2025 michalkiewicz/o/ szpadrynie

Wielce Czcigodnemu Zbigniewowi Ziobrze kwasiżurkowie z niezależnej prokuratury stawiają „zarzuty” i grożą wtrąceniem do aresztu wydobywczego, to III Rzeczpospolita, ukonstytuowana według niepisanej zasady: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych – dobiegła końca. Wkraczamy w okres przejściowy, który rządzi się całkiem inną zasadą: jak wy mi tak – to ja wam tak – aż wreszcie nadejdzie Generalna Gubernia, w której będą obowiązywały zasady podyktowane przez Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje.

Jakby na potwierdzenie tych podejrzeń, po 12 latach zakończył się proces Wielce Dostojnego senatora – obecnie z Volksdeutsche Partei – Krzysztofa Kwiatkowskiego, Niezawisły sąd skazał go za ustawianie konkursów w Najwyższej Izbie Kontroli na 8 miesięcy więzienia w zawieszeniu. Może obyłoby się i bez tego, ale proces rozpoczął się przed 12 laty, więc już choćby z tego powodu musiał skończyć się wyrokiem skazującym, bo inaczej jakaś Schwein postawiłaby pytania, dlaczego tak długo niewinność senatora nie mogła wyjść na jaw.

Ciekawe, czy teraz Jego Dostojność będzie znowu pyskował przed resortową „Strokrotką” w TVN na temat praworządności – bo przecież przez ostatnie 2 lata prawie nie wychodził ze studia, żeby wszystkich moralizować – czy też Propaganda Abteilung na razie usunie go z linii strzału?

Wygląda bowiem na to, że na odcinku wiodącym do Generalnej Guberni nastąpiło wyraźne przyspieszenie. Pierwszą jaskółką, jaka by na to wskazywała, było zaangażowanie kibiców piłkarskich przeciwko znienawidzonemu Zbigniewowi Ziobrze. Ci kibice co i rusz bywają oskarżani, jak nie o handel narkotykami, to o inne rzeczy – ale myślę, że chodzi tylko o te grupy, które nie są kontrolowane i eksploatowane przez stare kiejkuty. Aresztowana jest tylko samowolna konkurencja, podczas gdy konfidenci z tego środowiska są objęci ochronnym parasolem – za co oczywiście muszą się co jakiś czas rewanżować. Oczywiście stare kiejkuty, gwoli lepszego uwiarygodnienia, muszą od czasu do czasu dać im trochę pohulać – i stąd biorą się na stadionach transparenty w rodzaju: „Donald, matole – twój rząd obalą kibole!” – ale to nikomu nic nie szkodzi – bo zarówno stare kiejkuty, jak i obywatel Tusk Donald doskonale wie, że jego vaginet może zostać obalony nie przez żadnych „kiboli”, tylko przez Naszych Sojuszników – jeśli dojdą do wniosku, że tubylczą scenę polityczną trzeba przemeblować, czy nawet – uporządkować totalnie.

Drugą jaskółką zwiastującą przyspieszenie na tym odcinku była narada w Ministerstwie Sprawiedliwości zwołana przez obywatela Żurka Waldemara. Na naradę została zaproszona „Babcia Kasia”, pan Mateusz Kijowski, co to na etapie walki o demokrację został wysunięty przez stare kiejkuty na fasadę Komitetu Obrony Demokracji, a gdy Nasza Złota Pani z Berlina, po fiasku „ciamajdanu” w grudniu 2016 roku, nakazała w roku 2017 rozpocząć walkę o praworządność – został wycofany do tylnych szeregów, a nawet skompromitowany „zarzutami” malwersacji. Wezwanie przez obywatela Żurka Waldemara do Ministerstwa Sprawiedliwości oznacza dla niego polityczne zmartwychwstanie. Podobnie dla uczestniczącej w naradzie pani Marty Lempart, której stare kiejkuty musiały nałożyć cuhalty na otwór gębowy, by bez rozkazu nie kazała „wypierdalać” komu nie trzeba. Wreszcie zaproszony został przedstawiciel „Obywateli SB” pan Paweł Kasprzak, którego Judenrat „Gazety Wyborczej” w roku 2017 uhonorował tytułem „Człowieka Roku” Warto przypomnieć, że to właśnie w lutym tego roku Nasza Złota pani nakazała rozpocząć w naszym bantustanie walkę o praworządność. Ta narada pod egidą obywatela Żurka Waldemara oznacza, że Volksdeutsche Partei dostała z Berlina rozkaz wznowienia operacji „Ulica i Zagranica”, prowadzonej z dużym przytupem w okresie rządów Naczelnika Państwa, którego zdemaskował pan red. Tomasz Fijałkowski z krakowskiej filii Judenratu, czyli „Dygotnika Powszechnego” – że to hasło z roku 1968. Z uwagi na zaproszone na naradę osobistości widać wyraźnie, że w tym pragnieniu uderzenia w czynów stal nie chodzi o sen o szpadzie, tylko co najwyżej – o szpadrynie.

No dobrze – ale po co ta szpadryna? Wyjaśnia tę sprawę projekt uchwały Rady Ministrów, opracowany przez vaginessę ze stajni obywatela Żurka Waldemara, panią Marię Ejchart – ongiś również „Drewnianą” – bo tak tłumaczymy na polski francuskie nazwisko Dubois – której przedmiotem jest walka z „antysemityzmem” oraz „wspieranie życia żydowskiego” w Polsce. Ogólnie chodzi o stworzenie dwóch reżimów prawnych; jednego dla tubylczych gojów, którzy pod pretekstem walki z antysemityzmem, zostaną wziąć za mordę i poddani terrorowi, a z drugiej – systemu przywilejów dla Żydów, których w Polsce tak dobrze, jak jeszcze „nie ma” – ale tylko patrzeć, jak się od nich zaroi.

A dlaczego się zaroi? A dlatego, że wspomniana uchwała ma być wstępem do przystąpienia strony żydowskiej do dochodzenia roszczeń majątkowych dotyczących własności bezdziedzicznej – o której traktuje amerykańska ustawa nr 447. Gwoli wzmocnienia chwytu za mordę, nowym Metropolitą Krakowskim został JEm. Grzegorz kardynał Ryś, który na odcinku teologicznym będzie wbijał parafianom, że antysemityzm jest grzechem śmiertelnym, który nie będzie odpuszczony ani na tym świecie, ani na tamtym. W ten sposób mniej wartościowy naród tubylczy zostanie wzięty w kleszcze zarówno na odcinku prawno-karnym, jak i na odcinku religijnym w ramach nowoczesnego sojuszu Tronu i Ołtarza..

Ponieważ wychodzi to naprzeciw skoordynowanym politykom historycznym: żydowskiej i niemieckiej, które zgodnie wytypowały Polskę na zastępczego winowajcę II wojny światowej i koncentrują się na przyprawianiu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu odrażającego wizerunku narodu morderców, jest szansa, że Nasi Sojusznicy, włącznie z tym Najważniejszym, który – mówiąc nawiasem – sprawia wrażenie, jakby pozostawiał Europę Niemcom – nie będą mieli nic przeciwko temu – bo w ten sposób łatwiej będzie tym narodem frymarczyć – a do tego celu nadanie mu quasi-państwowej formy Generalnej Guberni znakomicie pasuje. Najwyraźniej pan prezydent Karol Nawrocki musi wiedzieć już coś, czego my jeszcze nie wiemy – bo właśnie demonstracyjnie odmówił przyjęcia zaproszenia węgierskiego premiera Wiktora Orbana pod pretekstem, że właśnie wrócił on z Moskwy, gdzie rozmawiał z prezydentem Putinem. Najwyraźniej pan prezydent Nawrocki nie jest ciekaw, co też Putin mógł powiedzieć premierowi Orbanowi, bo wystarczą mu komunikaty, jakie ad usum debili rozpowszechnia ukraiński Sztab Generalny i tamtejsze SBU.

Toteż ze zrozumieniem przyjmujemy zapowiedź obywatela Żurka Waldemara, że proces Grzegorza Brauna, co to rozpoczyna się 8 grudnia, musi zakończyć się najpóźniej w marcu pięknym wyrokiem, po którym – co obywatel Żurek Waldemar zapowiedział 30 listopada – powinna nastąpić delegalizacja Konfederacji Korony Polskiej. Bo – powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – po co w Generalnej Guberni jakaś „Konfederacja Korony Polskiej”? Gestapo, w które przepoczwarzają się stare kiejkuty – to co innego!

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).


[dla czytelników, którzy jakoś nie używają szpadryny: To kastet. md]

Sodomia i gomoria

Sodomia i gomoria

Stanisław Michalkiewicz, „Prawy.pl”   6 grudnia 2025 michalkiewicz

A to ci dopiero siupryza, a to zaskoczenie! Chociaż z drugiej strony żadnego zaskoczenia być tu nie powinno – ale o tym później. Chodzi oczywiście o wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, który orzekł, że tak zwane „małżeństwo jednopłciowe”, które zostało zawarte w dowolnym kraju Unii Europejskiej, który takie dziwolągi dopuszcza, musi być „uznane” we wszystkich państwach UE – również tych, które takich dziwolągów nie dopuszczają. Dziwolągów – bo między „małżeństwem”, a związkiem osób tej samej płci zachodzi istotna różnica.

O ile małżeństwo – abstrahując od jego wymiaru metafizycznego – jest umową między mężczyzną i kobietą, obejmującą nie tylko wzajemne świadczenie usług seksualnych – ale również obowiązek opieki nad dziećmi, które w następstwie tych „usług” pojawią się na świecie – o tyle związki jednopłciowe dotyczą TYLKO wzajemnego świadczenia usług seksualnych, z których żadne dzieci – wbrew opinii pani prof. Moniki Płatek z parku jurajskiego, pretensjonalnie nazwanego „Uniwersytetem Warszawskim” – pojawić się nie mogą. Z tego powodu, o ile „państwo” ustanawia dla małżeństwa specjalny status prawny – właśnie ze względu na jego prawdopodobne następstwa, w postaci pojawienia się innych ludzi, wobec których małżonkowie zaciągają bardzo wiele różnych i egzekwowanych przez prawo zobowiązań, o tyle umowy o wzajemne świadczenie sobie usług seksualnych specjalnie „państwa” do tej pory nie obchodziły, bo z nich żadne zobowiązania nie wynikają.

Niestety, obecnie Europa i Ameryka Północna znalazły się w mocy wariatów, których jest tak wielu, że w procesach demokratycznych zaczęli wpływać na systemy prawne, co spowodowało stopniowe zacieranie różnicy między małżeństwem a wspomnianymi umowami o wzajemne świadczenie sobie usług seksualnych, że w końcu doszło nie tylko do uznania takich związków za „małżeństwa” przez niektóre państwa UE, ale do wspomnianego wyroku TSUE. Wyrok ten dotyczy również naszego nieszczęśliwego kraju, który lekkomyślnie ratyfikował traktat akcesyjny do Unii Europejskiej, a następnie – traktat lizboński – bo jacyś polscy obywatele zawarli taki związek gdzieś za granicą – no i teraz Polska powinna również u siebie go uznać i zarejestrować, właśnie jako „małżeństwo”.

Najzabawniejsza jest reakcja naszych dygnitarzy na ten wyrok. O ile obywatel Tusk Donald buńczucznie oświadczył, że żaden TSUE nie będzie nam, to znaczy – Polsce – dyktował, co ma robić – o tyle inni członkowie vaginetu obywatela Tuska Donalda, np. obywatel Żurek Waldemar , który w vaginecie obywatela Tuska ma fuchę „ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego” twierdzi – podobnie jak Rzecznik Praw Obywatelskich – że „jakoś” musimy to „załatwić”. Skąd biorą się aż tak daleko idące rozbieżności?

Początków należy oczywiście szukać w roku 2003, kiedy to w naszym bantustanie odbywało się referendum w sprawie Anschlussu. Wówczas zwolennicy Anschlussu, to znaczy – zarówno obywatel Tusk Donald, jak i obywatel Kaczyński Jarosław, stręczyli Polakom Anschluss nie tylko dlatego, że Unia miała obsypać Polskę złotem i znowu miało być, jak za Gierka, ale również dlatego – o czym przekonywał wszystkich – być może wskutek skłonności do koloryzowania – JE abp Józef Życiński – że kwestie „światopoglądowe” będą wyłączone z prawa wspólnotowego, tylko regulowane wyłącznie przez prawa krajowe. Był to pogląd ryzykowny, bo 10 lat wcześniej wszedł w życie traktat z Maastricht, który zasadniczo zmienił sposób funkcjonowania wspólnot europejskich. Odszedł od formuły konfederacji, czyli związku suwerennych państw, ku formule federacji, czyli państwa związkowego. Nikt zatem nie powinien się tłumaczyć, że nie wiedział co Polakom stręczy – bo za taką ignorancję każdy z tych dygnitarzy powinien zapłacić głową.

No ale stało się i Polska traktat akcesyjny ratyfikowała wskutek czego wszedł on z życie 1 maja 2004 roku. Może nie miałoby to jeszcze tak poważnych następstw, gdyby nie to, że 13 grudnia 2007 roku obywatel Tusk Donald i Książę-Małżonek, który w ówczesnym vaginecie obywatela Tuska również miał fuchę ministra spraw zagranicznych, podpisali w Lizbonie kolejny traktat, tzw. traktat lizboński. Obywatel Tusk przyznał już wtedy, że podpisał go bez czytania.

Skoro tak, to jestem prawie pewien, że Książę-Małżonek też go nie czytał. Podejrzewam również, że posłowie, którzy 1 kwietnia 2008 roku głosowali za ustawą upoważniającą prezydenta Lecha Kaczyńskiego do ratyfikacji tego traktatu, też go nie czytali. Czy w tej sytuacji prezydent Kaczyński, który 10 października 2009 roku ten traktat ratyfikował, przedtem go przeczytał? A jakże! W tej sytuacji trudno się dziwić, że nawet dzisiaj nasi dygnitarze nie wiedzą, do czego właściwie Polska się zobowiązała i w związku z tym – czy na przykład Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu może nam nakazać respektowanie „małżeństw” jednopłciowych. Takie niestety są konsekwencje wysuwania durniów i bęcwałów do kierowania państwem.

Ale nawet gdyby któryś z nich ten traktat przeczytał, to i tak nie wiedzielibyśmy na pewno, jak jest naprawdę. Chodzi o to, że traktat lizboński ustanawia zasadę przekazania, według której Unia Europejska ma tylko takie kompetencje, które przekażą jej państwa członkowskie. Niestety obok tej zasady traktat lizboński ustanawia również zasadę lojalnej współpracy, która stanowi, że państwo członkowskie musi powstrzymać się przed KAŻDYM działaniem (a więc niezależnie od zakresu kompetencji przekazanych), które m o g ł o b y zagrozić urzeczywistnieniu celów UE. Skutkiem tej zasady jest podważenie zasady przekazania i wypłukiwanie suwerenności z członkowskich bantustanów, bo wystarczy wpisać w kapowniku Komisji Europejskiej, że np. zrównanie umów o wzajemne świadczenie usług seksualnych przez pary jednopłciowe z małżeństwami jest pryncypialnym celem UE – i wszelkie zaklęcia tracą moc. Taki bowiem był w istocie cel traktatu z Maastricht, który w traktacie lizbońskim został tylko skonkretyzowany. Zatem – na pytanie do czego właściwie Polska się w tych traktatach zobowiązała, a do czego nie – jasna odpowiedź udzielona być nie może. Ale takie są właśnie konsekwencje powierzania sterów „dyplomacji” osobom w rodzaju Księcia-Małżonka.

Na tym zresztą nie koniec, bo TSUE w 1964 roku rozpatrywał sprawę Flaminio Costa przeciwko ENEL i wydając wyrok sformułował obowiązującą do dziś zasadę, według której prawo wspólnotowe ma charakter nadrzędny nad prawami krajowymi i to bez względu na rangę ustawy. Oznacza to, że również konstytucja, w której zapisano, że małżeństwo jest związkiem mężczyzny i kobiety, a nie sodomczyków, czy gomorytek, może dla TSUE nie mieć żadnego znaczenia. Ale o tym trzeba było myśleć najpóźniej w roku 2003, kiedy to zarówno obywatel Tusk Donald, jak i obywatel Kaczyński Jarosław jednomyślnie stręczyli Polakom Anschluss.

Stanisław Michalkiewicz

Wesoły nam dziś dzień nastał!

Wesoły nam dziś dzień nastał!

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org)    4 grudnia 2025

michalkiewicz

Wprawdzie do Świąt Wielkanocnych jeszcze daleko, ale z warszawskiego Judenratu przy ul. Czerskiej, gdzie mieści się redakcja „Gazety Wyborczej” pod dyrekcją zasłużonego cadyka Michnika Adama, dobiegają już odgłosy pieśni „Wesoły nam dziś dzień nastał”, którym wtóruje z oddali obywatel Terlikowski Tomasz, zawodowy katolik, rzucany przez wspomniany Judenrat na rozmaite odcinki frontu ideologicznego – w zależności od aktualnej potrzeby. „Czy instrument niestrojny, czy muzyk się myli?” – pytał Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu”, opisując koncert Jankiela. Ale „nie myli się mistrz taki” – bo wprawdzie do Wielkiej Nocy jeszcze daleko, ale przecież jest ważny powód, by chórem wyśpiewywać tę starą kantyczkę.

Chodzi oczywiście o decyzję Papieża Leona XIV o podmiance na stanowisku Metropolity Krakowskiego. Dotychczas, ku irytacji Judenratu i jego różnych krakowskich filii, między innymi – tej „ze świętej ulicy Wiślnej” – urząd ten piastował Jego Ekscelencja Abp Marek Jędraszewski. Jak piszą w protokołach policjanci, „cieszył się on złą opinią” w środowiskach postępackich, które oskarżały go że „jątrzy”, że „dzieli”, że „gorszy” a przede wszystkim – że angażuje się politycznie. Zgorszenie płynęło właśnie stąd, bo już Stefan Kisielewski twierdził, że nic tak nie gorszy, jak prawda. Tymczasem JE Abp Jędraszewski wygłaszał rozmaite diagnozy na temat sytuacji zarówno w Kościele, jak i w naszym nieszczęśliwym kraju, wskazując zarazem na przyczyny tego stanu rzeczy. Z tego właśnie powodu krytykowany był za „zaangażowanie polityczne”. Chodzi o to, że angażować się politycznie owszem – można, a nawet trzeba – ale po właściwej stronie, czyli – po tej stronie, którą akurat popiera Judenrat oraz jego krakowskie filie. Tymczasem JE Abp Jędraszewski sprawiał wrażenie, jakby dyrektyw Judenratu nie przyjmował w ogóle do wiadomości. Toteż skończyło się to, jak skończyć się musiało; donosy oraz żarliwe modlitwy środowisk postępackich, a także kierowane przez nie akty strzeliste, w końcu przeborowały sobie dostęp do Jego Świątobliwości Leona XIV, który dokonał stosownej podmianki na stanowisku Metropolity Krakowskiego posyłając tam Jego Eminencję Grzegorza kardynała Rysia, dotychczas zarządzającego Archidiecezją Łódzką.

Jego Eminencja już w pierwszych, żołnierskich słowach oznajmił, jakiego Kościoła sobie w Krakowie nie życzy. A więc – nie życzy sobie Kościoła, który nie byłby „misyjny”, dalej – nie życzy sobie Kościoła, który nie były „otwarty” oraz – że nie życzy sobie Kościoła, który nie byłby „miłosierny”. Musimy sobie te słowa rozebrać z uwagą, bo na Krakowie się pewnie nie skończy, jako że Judenrat swoim zasięgiem obejmuje cały nasz nieszczęśliwy kraj, instruując postępactwo w każdym regionie. Niezależnie od Judenratu nowe prądy będą rozpowszechniali wśród ludu również ojczykowie, między innymi przewielebny pater Gużyński, który też dał wyraz swojej wielkiej radości z powodu krakowskiej podmianki.

Cóż zatem znaczy, że w Krakowie pod rządami Jego Eminencji będziemy mieli do czynienia z Kościołem „misyjnym”? Tę wizję musimy rozpatrywać w kontekście projektu uchwały Rady Ministrów, przygotowanym przez vaginessę Marię Ejchart z vaginetu obywatela Tuska Donalda, której przedmiotem jest walka z „antysemityzmem” oraz „wspieranie życia żydowskiego” w naszym bantustanie do roku 2030. O ile vaginet obywatela Tuska Donalda będzie zwalczał antisemitismus na odcinku prawno-karnym i politycznym, to Jego Eminencja będzie tę walkę uzupełniał na odcinku teologicznym – że antisemitismus to również grzech śmiertelny, który – nie wiadomo czy może zostać odpuszczony – zarówno na tym świecie, jak i na tamtym. I kiedy już nasz mniej wartościowy naród tubylczy zostanie zarówno przez „tron”, jak i „ołtarz” wzięty za twarz, Żydowie przystąpią do realizacji roszczeń majątkowych dotyczących własności bezdziedzicznej, o których mówi amerykańska ustawa nr 447. Jak widzimy, jest to nie tylko „misja” ale w dodatku – misja delikatna wymagająca umiejętnego łączenia nie tylko Nieba i Ziemi, nie tylko „Tronu” i „Ołtarza” ale również – nowojorskiej Ligi Antydefamacyjnej, która – jak wiadomo – ma ostatnie słowo w kwestii, co jest antysemityzmem, a co nim nie jest. Antysemityzm, to jest zbyt poważna sprawa, by Żydowie pozostawili ją głupim gojom – niechby nawet utytułowanym – jak na przykład Jego Eminencja.

Druga sprawa, to Kościół „otwarty”. Cóż to może znaczyć? A cóż by innego, jak zakaz wykluczania z Kościoła kogokolwiek – a skoro kogokolwiek, to również Szatana? Jak długo jeszcze można tolerować sytuację, kiedy Szatan, słysząc rozmaite egzorcyzmy, czy deklaracje wyrzeczenia nie tylko jego, ale i wszystkich jego spraw, musi cierpieć niewymowne katiusze? Jasne że temu wykluczeniu, tej karygodnej stygmatyzacji, trzeba jak najszybciej położyć kres tym bardziej, że ten proces jest już dość zaawansowany – co zauważył jeszcze JŚ. Paweł VI – że „swąd Szatana” przez jakąś „szczelinę” jednak przedostał się do „Świątyni Pańskiej”. Kościół „otwarty” oznacza, że nikt już nie będzie musiał przeciskać się przez jakieś „szczeliny”, tylko wejdzie sobie przez szeroko otwarte wielkie drzwi.

No i wreszcie – Kościół „miłosierny”. Tu sytuacja jest jasna; chodzi nie tylko o otwarcie drzwi, jak w przypadku Szatana – ale również o przygarniecie zarówno „kobiet” z „rozdziwaczoną” – jak mawiał marszałek Piłsudski – płcią, ale również – sodomczyków, gomorytek oraz osób „trans”. Nie tylko o „przygarniecie” ale również – o zapewnienie im w Kościele stosownego miejsca, w którym mogliby pielęgnować swoją „dumę”, bez obawy, że jacyś fanatycy, jacyś fundamentaliści, będą ich wytykać nieubłaganym palcem. Myślę, że w związku z tym, dotychczasowy „Nowy Testament” trzeba będzie zastąpić „Najnowszym Testamentem”, nad którym – jak sądzę – prace już trwają, w ramach „synodalności”. Jestem pewien, że ten „Najnowszy Testament” zostanie oczyszczony z rozmaitych anachronizmów, które przez jakieś niedopatrzenie się tam zaplątały.

W związku ze wspomnianą podmianką na stanowisku Metropolity Krakowskiego, pojawiły się też fałszywe pogłoski, jakoby biskupem pomocniczym Metropolii Krakowskiej miała zostać Wielce Czcigodna Anna Maria Żukowska. Si non e vero e ben trovato i to aż z trzech powodów – a wiadomo, że omne trinum perfectum.

Po pierwsze – Wielce Czcigodna ma pierwszorzędne korzenie, więc byłby to widoczny znak, że o żadnym sprośnym antisemitismusie mowy być nie może. Po drugie – w papierach ma, że jest kobietą – więc przy tej okazji załatwiona zostałaby fundamentalna kwestia kobieca w Kościele – co przecież od czegoś trzeba zacząć, a skoro tak, to dlaczego nie od uczynienia Wielce Czcigodnej Anny Marii Żukowskiej biskupem pomocniczym krakowskim? Jestem pewien, że Jego Eminencja nie miałby nic przeciwko temu. Po trzecie wreszcie – Wielce Czcigodna utrzymuje, że mogłaby z każdym, to znaczy – „z każdom pcią”. Czegóż chcieć więcej?

Stanisław Michalkiewicz

Ustawka sejmowa – i kolejowa

Ustawka sejmowa – i kolejowa

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    2 grudnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5939

Nie ma przypadków – są tylko znaki – mawiał przewielebny ksiądz Bronisław Bozowski z kościoła Panien Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie.

I rzeczywiście – w sobotę 15 listopada w okolicy przystanku kolejowego Mika na trasie Warszawa-Lublin, miejscowi ludzie słyszeli w godzinach wieczornych bardzo głośny wybuch, od którego „zatrzęsła się ziemia” – a w każdym razie zadrżały szyby w oknach i kieliszki w kredensach. Następnego ranka, kiedy już okolica zaroiła się od „służb” – jawnych, tajnych i dwupłciowych, a także w poniedziałek – kiedy na miejsce przybył obywatel Tusk Donald z asystą – okazało się, że miał miejsce „akt dywersji” inspirowany oczywiście przez złowrogiego Putina. Dywersja polegała na ubytku szyny, który – jak się okazało – nie przeszkodził temu, by po poddanym dywersji torze przejechały co najmniej cztery pociągi. Co najmniej – bo bardziej optymistyczne wersje wydarzeń mówią o ośmiu, a nawet – o 12 pociągach. Jak tam było, tak tam było; zawsze jakoś było, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było – mawiał dobry wojak Szwejk.

Kiedy tylko obywatel Tusk Donald odwiedził miejsce dywersji, natychmiast spenetrował prawdę, że jej inspiratorem był rosyjski prezydent Putin,. Było to łatwe tym bardziej, że koło toru znaleziony został telefon komórkowy jednego ze sprawców z odciskami palców, po których ustalono jego tożsamość. Okazał się on „obywatelem Ukrainy”, który nawet za dywersję był skazany przez sąd we Lwowie, ale wcale mu to nie przeszkodziło, by w towarzystwie innego „obywatela Ukrainy”, tym razem „z Donbasu”, przez Białoruś przyjechać do Polski, a po dokonaniu aktu dywersji, bez przeszkód, przez przejście graniczne w Terespolu, wrócić na Białoruś.

Bardziej optymistyczne wersje, mające cechy fałszywych pogłosek utrzymywały, albo że obywatel Tusk Donald znalazł przy torach również paszport Władimira Putina, który miał się przebrać za dwóch „obywateli Ukrainy” albo – że w telefonie komórkowym, oprócz odcisków palców, było również pisemne zobowiązanie „obywatela Ukrainy” do współpracy z GRU, opatrzone pseudonimami oraz klauzulą stosowaną i w Polsce, że współpracy tej podjął się on „bez swojej wiedzy i zgody”.

W związku z tym aktem dywersji obywatel Tusk Donald zapowiedział zarządzenie stanu podwyższonej gotowości, a po całonocnej naradzie w gronie ministrów swego vaginetu, odpowiedzialnych za sprawy wewnętrzne i naszą niezwyciężoną armię, podał w Sejmie informację o dywersji. Tak się złożyło, że tego samego dnia Sejm dokonał roszady na stanowisku marszałka. Nowym marszałkiem został Wielce Czcigodny Włodzimierz Czarzasty, podczas gdy dotychczasowy marszałek, Wielce Czcigodny Hołownia Szymon, został wicemarszałkiem. Ta podmianka nastąpiła w rezultacie ustawki, nazwanej elegancko „umową koalicyjną”, więc czy można się dziwić, że ta sejmowa ustawka zbiegła się z ustawką kolejową?

Gangi handlują stołkami

Warto zwrócić uwagę, że sejmowa ustawka Wielce Czcigodnego Czarzastego Włodzimierza z Wielce Czcigodnym Hołownią Szymonem miała swój precedens i to w dodatku – w Rosji – z udziałem zimnego ruskiego czekisty Putina i jego zaufanego kolaboranta, Dymitra Miedwiediewa. Kiedy Władimir Putin w 2008 roku kończył swoją drugą kadencję, „partie polityczne przedstawiły mu kandydaturę Dymitra Miedwiediewa” na kolejnego prezydenta Rosji, a prezydent Putin ten pomysł „poparł”. Toteż Dymitr Miedwiediew w marcu 2008 roku wygrał te wybory już w pierwszym głosowaniu, podobnie, jak Wielce Czcigodny Czarzasty Włodzimierz wygrał w cuglach głosowanie na marszałka.

Zaraz tedy ogłosił, że nowym szefem Kancelarii Sejmu mianuje pana Marka Siwca, tego samego, co to na polecenie prezydenta Kwaśniewskiego, całował Ziemię Kaliską. Czy to przypadek, czy jednak znak? Nieomylny to znak, że stare kiejkuty ze swojego skarbca wydobywają „rzeczy stare i nowe” – i że te „stare” – po wywietrzeniu z naftaliny – będą się prezentowały, jak nowe. Jakże bowiem nie pamiętać, że zarówno Wielce Czcigodny Czarzasty Włodzimierz, jak i Siwiec Marek, a nawet sam Kwaśniewski Aleksander (pseudonim operacyjny „Alek”), pochodzą z tej samej stajni, którą stare kiejkuty nazwały „Ordynacka”?

Okazuje się, że kontynuacja jest większa, niż mogłoby się po tylu latach III Rzeczypospolitej wydawać, nawet jeśli wziąć pod uwagę przerywniki w postaci epizodów „dobrej zmiany”, reprezentowanej przez kolaborantów Naczelnika Państwa Kaczyńskiego Jarosława. Warto dodać, że ci kolaboranci – podobnie jak i tamci – też legitymowali się dyplomami – ale nie Kolegium Tumanum, którego tak się wstydzi obywatel Hołownia Szymon – tylko – Szkoły Liderów przy Departamencie Stanu USA. Naród Polski tylko takich bowiem kocha, tylko takim ufa i tylko takim złoży w ręce swoje losy – chyba, że Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje nakaże starym kiejkutom przedstawić Narodowi Polskiemu nowych kandydatów na Jasnych Idoli.

Wracając do zimnego ruskiego czekisty Putina, to prezydent Dymitr Miedwiediew 8 maja 2012 roku, na podstawie „umowy koalicyjnej” taktownie ustąpił miejsca Władimiru Putinu, który – jako nowy prezydent – odstąpił mu funkcję premiera, podobnie, jak Wielce Czcigodny Czarzasty Włodzimierz odstąpił Wielce Czcigodnemu Hołowni Szymonowi stanowisko wicemarszałka Sejmu. Od razu widać, z czego czerpiemy inspiracje, nie tylko do ustawek sejmowych – ale również i tych kolejowych.

Co wybuchło i gdzie?

Obywatel Tusk Donald tak szybko spenetrował prawdę na odcinku kolejowej dywersji w obrębie przystanku Mika, dzięki energicznemu działaniu „służb”. Skoro obywatel Tusk Donald tak mówi, to oczywiście nie wypada zaprzeczać. Inna sprawa, że nie ma co temu zaprzeczać. Przeciwnie – warto tę wersję rozwinąć w ten sposób, że „służby” nie tylko spenetrowały prawdę o „dywersji”, ale same ją przygotowały. Świadczą o tym rozmaite poszlaki, które przez niedopatrzenie przedostały się do publicznej wiadomości.

Po pierwsze – wybuch. Jak zgodnie zeznają świadkowie, był on bardzo głośny, więc powinien pozostawić po sobie jakieś ślady. Tymczasem nigdzie nie ma żadnych śladów wybuchu. Ani na torze kolejowym, z którego został odłupany kawałek szyny – ale nie widać, by cokolwiek zostało wysadzone, z betonowymi podkładami włącznie, które leżą sobie spokojnie na swoim miejscu, ani nawet nie ma śladów leja na żwirowej podsypce, która leży sobie równiutko, podczas gdy wybuch, zwłaszcza tak potężny, powinien ją rozrzucić na cztery strony świata, nie mówiąc już o wygięciu szyn. „Już tydzień przy skręconych szynach brzuchami świecą parowozy” – pisał proletariacki poeta o wysadzaniu pociągów podczas niemieckiej okupacji. A tu szyny proste, jak drut, a nawet – jak „Histadrut” – czyli Federacja Pracowników Ziemi Izraela – do której Polacy będą już wkrótce musieli się zapisywać – jak za pierwszej komuny do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Co z tego wynika? Ano to, że to nie żadni „dywersanci” spowodowali wybuch – tylko bezpieka – i to tak, żeby było dużo hałasu – ale żeby niczego nie uszkodzić.

Po drugie – „obywatele Ukrainy”. Otóż przypuszczam, że żadnych „obywateli Ukrainy” nie było, a całą operację przeprowadziła Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Widać to po partaninie – że nie zadbano o pozostawienie śladów wybuchu – chyba, że szefowie ABW otrzymali od obywatela Tuska Donalda rozkaz – wiecie, rozumiecie, zróbcie dywersję, ale tak, żeby nie było ani żadnych ofiar, ani szkód. Toteż Abewiaki gdzieś tam rzuciły wiązkę petard i huku było, ile dusza zapragnie.. Skoro tedy obywatel Tusk Donald zdybał przy torach telefon komórkowy z odciskami palców, po których zidentyfikowano „sprawcę”, to nieomylny to znak, że ten telefon, został tam obywatelu Tusku podrzucony – żeby i on miał udział w zdemaskowaniu „dywersji”.

Po trzecie wreszcie – „obywatele Ukrainymimo sądowej kondemnatki jednego i spenetrowania miejsca pochodzenia drugiego – że on „z Donbasu” – wjeżdżają sobie jak gdyby nigdy nic z Białorusi do Polski, a potem tą samą drogą sobie, jak gdyby nigdy nic wracają, przez nikogo nie niepokojeni – bo dopiero po wszystkim Książę-Małżonek nie tylko zamknął rosyjski konsulat w Gdańsku, ale też – ryzykując strefienie się – wystąpił do znienawidzonego Mińska o wydanie „dywersantów”. Jestem pewien, że Mińsk udzieli Księciu-Małżonku odpowiedzi wymijającej z tego prostego powodu, że żadnych „obywateli Ukrainy” nie ma, ani nigdy nie było – że zostali oni od samego początku wykreowani przez prawdziwych wykonawców „dywersji”.

Is fecit cui prodest

No dobrze – ale po co właściwie ABW dostała od obywatela Tuska Donalda rozkaz, by urządzić „dywersję”? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy odwołać się do starożytnej sentencji: is fecit cui prodest” co się wykłada, że zrobił ten, kto skorzystał. A nie da się ukryć, że najbardziej na tej dywersji skorzystał vaginet obywatela Tuska Donalda.

Po pierwsze – vaginet dostał po nosie od pana prezydenta Karola Nawrockiego – i to aż dwa razy. Za pierwszym razem – przy okazji odmowy promowania 136 oficerów służb z powodu odmowy dostarczania przez nie panu prezydentowi informacji niedotyczących bezpieczeństwa państwa. Pan prezydent Nawrocki powiedział to otwartym tekstem – a jest to przecież oskarżenie szefów bezpieki o spisek przeciwko państwu, którego inspiratorem może być sam obywatel Tusk Donald – jeśli inicjatywa wyszła od niego. W sytuacji, gdy prokuratura i sądy opanowane są przez kwasiżurków, to oskarżenie nie jest niebezpieczne – ale potencjalnie – jak najbardziej.

Na domiar złego pan prezydent odmówił też awansowania 46 sędziów, którzy w przeszłości podpisywali różne agitacyjne adresy – co zresztą zapowiadał – że takich warchołów awansował nie będzie. Vaginet wprawdzie uruchomił dyżurnych propagandzistów w rodzaju pana prof. Andrzeja Zolla, czy pana prof. Matczaka – ale ci tylko się ośmieszyli, lansując pogląd, że prezydent musi podpisywać wszystko, co kwasiżurki podsuną mu do podpisu. Gdyby pan prof, Matczak napisał na ten temat piosenkę rapową, to byłoby jeszcze śmieszniej – ale tylko trochę.

Zresztą to jeszcze nic w porównaniu z aferą korupcyjną na Ukrainie. Niejaki Timur Mindicz, jeden z najbliższych kolaborantów prezydenta Żełeńskiego, co to przytulili sobie co najmniej 100 mln dolarów – a to może być tylko wierzchołek góry lodowej – uciekł z forsą do Izraela przez Polskę, gdzie nie tylko się nie konspirował, ale nawet ostentacyjnie uczestniczył w nabożeństwie w warszawskiej synagodze sekty Chabad Lubawicz – tej samej, co paliła chanukę w Sejmie, która zgasił Grzegorz Braun.

Skłania to do postawienia kilku pytań – po pierwsze – czy to przypadkiem nie prezydent Zełeński ostrzegł Timura Mindicza, że „wszystko wykryte” – po drugie – czy zrobił to bezinteresownie, tylko przez wzgląd na starą przyjaźń i „korzenie” – czy też miał w tym interes – dzięki czemu – po trzecie – również nasza bezpieka przymknęła oczy na obecność pana Timura w Polsce – i ewentualnie – po czwarte – ile z tych 100 mln dolarów sobie sprywatyzowała i z kim się tą forsą podzieliła? Precedensy bowiem są.

Wszyscy pamiętamy, jak to stare kiejkuty podjęły się udostępnienia ośrodka szkoleniowego w Starych Kiejkutach, do torturowania delikwentów, przywożonych samolotami z amerykańskiej bazy w Guantanamo na lotnisko w Szymanach, skąd byli przewożeni do Starych Kiejkutów, gdzie amerykańscy specjaliści ich oprawiali, a nasze stare kiejkuty stały na świecy, pilnując, by nikt nim nie przeszkadzał – za co zostały wynagrodzone sumą 15 mln dolarów w gotówce, która w tekturowych kartonach przekazano im w amerykańskiej ambasadzie. W takiej sytuacji całkiem możliwe byłoby, żeby nawet Putin, zamiast wysyłać do Polski swoich dywersantów, zwyczajnie wynajął ABW, żeby przeprowadziła tu dywersje. Nie jest to pomysł oryginalny; amerykański literat Józef Heller opisał ten mechanizm w „Paragrafie 22”. Mielibyśmy wtedy kolejny spisek przeciwko państwu.

Wreszcie – bankructwo Narodowego Funduszu Zdrowia. Ta biurokratyczna struktura powstała w roku 2001, kiedy to okazało się, że premier Miller nie może powyrzucać z Kas Chorych członków zaplecza politycznego koalicji AWS-UW, którzy znaleźli się tam w następstwie wiekopomnej reformy charyzmatycznego premiera Buzka, której celem było stworzenie nowych synekur w sektorze publicznym dla swoich faworytów. Tedy premier Miller rozwiązał Kasy Chorych i na ich miejsce utworzyć kazał NFZ, żeby jego faworyci te synekury sobie obsadzili i mogli sobie wypić i zakąsić.

Nazywało się to, że „pieniądze idą za pacjentem”. Może i idą – ale w takiej odległości, że kontakt nie tylko wzrokowy, ale wszelki – został już dawno bezpowrotnie zerwany. Teraz tylko Konfederacja nawołuje na puszczy, by pieniądze szły nie „ZA” pacjentem – ale razem z nim, to znaczy – żeby państwo nie konfiskowało obywatelom 83 proc. rocznego dochodu, tylko najwyżej 20 – a wtedy żadne NFZ-ty nie byłyby nikomu potrzebne.

Temu jednak zgodnie sprzeciwiają się obydwa antagonistyczne gangi – zarówno Volksdeutsche Partei, jak i PiS. No a teraz NFZ zbankrutował i nawet teściowa obywatela Tuska Donalda nie ma na to żadnego remedium. W tej sytuacji „dywersja kolejowa” była niczym dar Niebios dla znękanego vaginetu – toteż nic dziwnego, że ABW dostała rozkaz, by ją zorganizować.

Warto dodać, że obywatel Tusk Donald obiecuje sobie po tej dywersji znacznie więcej, niż tylko odwrócenie uwagi opinii publicznej np. od bankructwa NFZ. Zapowiada wzięcie wszystkich za twarz w ramach”alertu” , w ramach walki z „kremlowską dezinformacją” – a „kremlowską dezinformacją” jest wszystko, czego by stare kiejkuty nie zatwierdziły do wierzenia, a co kolportują funkcjonariusze Propaganda Abteilung ze stacji „Tu Jedynka” i z innych – a w perspektywie czeka nas przecież „wspieranie żydowskiego życia” w Generalnej Guberni i walka z antysemityzmem.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Jak wy mi tak – to ja wam tak!

Jak wy mi tak – to ja wam tak!

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    30 listopada 2025 michalkiewicz

Wprawdzie Niebo zesłało vaginetowi Obywatela Tuska Donalda kolejową dywersję – ale cóż z tego, gdy vaginet, zamiast zagospodarować ją po gospodarsku, zwalił wszystko na Putina, który miał wyręczyć się dwoma ”obywatelami Ukrainy”, co to czmychnęli na Białoruś i ślad po nich zaginął? Wprawdzie niezależna prokuratura co i rusz zatrzymuje jakichś delikwentów w desperackiej nadziei, że któryś coś chlapnie i będzie można mu postawić „zarzuty” – ale zdaje się, że nic z tego nie będzie i w tej sposób dar Niebios zostanie zmarnotrawiony. A przecież można było przypisać sprawstwo kierownicze jak nie panu prezydentowi Nawrockiemu, to Grzegorzowi Braunowi, jak nie Grzegorzowi Braunowi, to Robertowi Bąkiewiczowi.

Niestety tak się nie stało i w rezultacie, w ramach nowej formuły funkcjonowania polskiej państwowości po zakończeniu etapu III RP, trzeba otwierać nowe fronty walki, zgodnie z formułą: jak wy mi tak – to ja wam tak – według której funkcjonuje obecnie nasz bantustan, zanim przepoczwarzy się w Generalne Gubernatorstwo. I w ramach tej nowej formuły, nowy marszałek Sejmu, obywatel Czarzasty Włodzimierz, nie tylko zakazał wyszynku alkoholu w sejmowych restauracjach, ale proklamował „veto marszałkowskie”, jako retorsję wobec pana prezydenta Nawrockiego, który nie tylko wetuje ustawy wymyślane przez vaginet obywatela Tuska Donalda, ale również zasypuje Sejm własnymi projektami. „Veto marszałkowskie” ma polegać na tym, iż obywatel Czarzasty Włodzimierz sam będzie decydował, czy prezydencki projekt w ogóle pokazywać Sejmowi, czy jako „szkodliwy” – od razu wrzucić do kosza. Co prawda konstytucja żadnego „veta marszałkowskiego” nie przewiduje, zaś regulamin Sejmu nakazuje marszałkowi poddawać projekty pod obrady Sejmu – ale kto by się tam przejmował takimi głupstwami, kiedy właśnie kwasiżurkowie nasilają walkę o praworządność?

Jakby tego było jeszcze mało, to w dniach ostatnich złowrogi Grzegorz Braun pojechał do Oświęcimia, gdzie na obozowym żwirowisku, na którym ongiś Kazimierz Świtoń próbował obrony krzyża, usiłował zorganizować „zgromadzenie” – ale policja mu nie pozwoliła i usunęła „zgromadzenie” poza obręb eksterytorialnego Auszwicu. A „zgromadzenie” zostało zwołane celem poinformowania opinii publicznej i zarazem wyrażenia sprzeciwu wobec projektu uchwały Rady Ministrów o zwalczaniu antysemityzmu i „wspieraniu życia żydowskiego” w Polsce, której podjęcie nakazała jeszcze premierowi Morawieckiemu Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje. Jak się okazuje, na obecnym etapie Niemcy nie tylko sami noszą Żydów na rękach, ale również nakazują to samo w całej Rzeszy, a zwłaszcza – w Generalnej Guberni. W Generalnej Guberni bowiem Żydowie tak czy owak muszą być na pierwszym planie – jak nie jako ofiary holokaustu, to jako Herrenvolk, któremu głupie goje mają „wspierać życie”. Toteż projekt uchwały Rady Ministrów, z jednej strony przewiduje srogie kary dla głupich gojów za antisemitismus i „mowę nienawiści”, a z drugiej – przywileje dla Żydów, wobec których mniej wartościowy naród tubylczy ma pełnić rolę służebną – podobnie jak wobec narodu ukraińskiego. Wystąpienie Grzegorza Brauna spotkało się z pryncypialnym potępieniem wszystkich mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to rozpoznają się po zapachu – a wszystkich przelicytował obywatel marszałek Czarzasty Włodzimierz, zapowiadając, że nigdy-przenigdy Grzegorza Brauna do Sejmu nie wpuści.

Ale od czego są Żydowie – od których – jak powtarzał król Stanisław August, ilekroć udało mu się uzyskać pożyczkę u jakiegoś lichwiarza – „przychodzi zbawienie?” Jeszcze nie ucichły echa wystąpienia Grzegorza Brauna, a już instytut Yad Waszem ogłosił, że „Polska” była pierwszym na świecie krajem, który nakazał Żydom noszenie specjalnych opasek. Okazuje się, że instytut Yad Waszem nie zauważył takiego słonia w menażerii, że to nie żadna „Polska” nakazała Żydom noszenie opasek, tylko władze Generalnej Guberni, utworzonej 26 października 1939 roku specjalnym postanowieniem wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera.

Trudno się jednak temu dziwić; skoro Niemcy na obecnym etapie nie tylko same noszą Żydów na rękach, ale w dodatku rozciągają ten rozkaz na całą Rzeszę, to jasne, że Żydowie jakoś chcą się Niemcom za to odwdzięczyć. Inna sprawa, że o ile na obecnym etapie Niemcy nie dadzą się nikomu wyprzedzić w gorliwości, o tyle, gdyby pewnego dnia padł inny rozkaz, to też nie daliby się nikomu w gorliwości wyprzedzić. Ale Książę-Małżonek nie posiadał się z oburzenia na tę deklarację Yad Waszem tym bardziej, że zaledwie dzień wcześniej zadeklarował, iż „Polska” przekaże Ukrainie 100 milionów dolarów – dokładnie tyle, ile ukradły i chyba schowały w Izraelu tamtejsze parchy-oligarchy, Timur Mindycz i Aleksander Cukierman – a tu taki casus pascudeus! Skoro jednak jeszcze pan Łukasz Jasina, rzecznik warszawskiego MSZ, jeszcze za ancien regime`u ogłosił, że „Polska jest sługą narodu ukraińskiego”, to trudno; jak pan każe – sługa musi.

A skoro już jesteśmy przy Ukrainie, to koniecznie trzeba oddać sprawiedliwość Radiu Erewań, które rzeczywiście musiały wspierać proroctwa, kiedy na pytanie zaniepokojonego słuchacza, czy będzie wojna – odpowiedziało, że wojny oczywiście nie będzie, za to rozgorzeje taka walka po pokój, ze nie zostanie nawet kamień na kamieniu. Jak wiadomo, amerykański prezydent Donald Trump ogłosił 28-punktowy plan zakończenia wojny na Ukrainie i wyznaczył prezydentowi Zełeńskiemu termin do 27 listopada, żeby ten plan przyjął, bo jak nie, to niech sobie wojuje z Rosją do ostatniego Ukraińca – ale już bez amerykańskiego wsparcia wywiadowczego i amerykańskich dostaw broni. Przerażony prezydent Zełeński wygłosił nawet dramatyczne orędzie do narodu, że musi wybrać między „utratą godności”, a utratą najważniejszego przyjaciela – ale Niemcy i Francuzi, co to od 1990 roku próbują realizować koncepcję „europeizacji Europy”, czyli stopniowego wypychania Ameryki z polityki europejskiej, natychmiast wykorzystały okazję by w Genewie wykombinować alternatywny plan pokojowy.

O ile plan amerykański był uważany za korzystny dla Rosji, to plan europejski jest niewątpliwie korzystny dla Ukrainy. Czy którykolwiek z tych planów zostanie w tej sytuacji wprowadzony w życie – trudno powiedzieć – ale o ile amerykański plan pokojowy może zostać potraktowany z zainteresowaniem przez Rosję, to plan europejski zostanie przyjęty z zainteresowaniem przez Ukrainę. W tej sytuacji wojna na Ukrainie będzie toczyła się nadal, ale będzie ona miała odtąd wszystkie cechy walki o pokój – no bo jej przedmiotem będzie wybór między jednym, a drugim planem pokojowym. W rezultacie może tam nie zostać nawet kamień na kamieniu, co jest jeszcze jedną ilustracją poglądu, że z wielkich idei mogą zrodzić się wielkie nieszczęścia.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Naiwne to – ale winne

Naiwne to – ale winne

Stanisław Michalkiewicz  29 listopada 2025 michalkiewicz

Ino te ciarachy tworde; trza by stoć i walić w morde” – wtrąca się do rozmowy Pana Młodego z Księdzem w „Weselu” Wyspiańskiego Panna Młoda. Ksiądz zaskoczony – więc Pan Młody delikatnie wyjaśnia żonie:” Ależ duszko, tu się mówi o „kościelnej dostojności!” – więc Panna Młoda, trochę speszona, powiada: „Jo myślała, ze co inne” – co uspokojony Ksiądz kwituje: „Naiwne to i niewinne”.

W ramach zagospodarowywania kolejowej dywersji na Kolei Nadwiślańskiej na dystansie Życzyn -Dęblin w rejonie przystanku kolejowego Mika, obywatel Tusk Donald przybił piątkę, niczym Marcin Luter swoje tezy na drzwiach katedry w Wirtemberdze. Chodzi oczywiście o pięć zasad, których powinien przestrzegać każdy obywatel, pragnący zostać „odpowiedzialnym państwowcem” – oczywiście według wyobrażeń folksdojczów na ten temat.

Oto i one. Pierwsza zasada – nie atakuj polskich służb i polskiego wojska. Nietrudno się domyślić, o co tu obywatelu Tusku Donaldu chodzi. Rzecz w tym, że po trochę – co tu ukrywać – partackiej dywersji kolejowej, pojawiły się podejrzenia, że żadnej „dywersji” nie było, tylko obywatel Tusk Donald, nie wiedząc, jak zatuszować bankructwo NFZ, z którym nawet jego teściowa nie potrafi się uporać, nakazał „służbom”, to znaczy – zdolnej do wszystkiego Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Centralnemu Biuru Śledczemu Policji zorganizowanie „dywersji” – ale tak, żeby ani nie było żadnych ofiar, ani większych szkód materialnych. Sprawstwo zostało przypisane dwóm „obywatelom Ukrainy”, którzy w zagadkowy sposób mieli przedostać się na terytorium naszego bantustanu, a po taktownym wykonaniu „dywersji” – ewakuować się na Białoruś przez przejście graniczne w Terespolu.

Podejrzewam, że żadnych ”obywateli Ukrainy” nigdy nie było, w czym utwierdza mnie tempo, w jakim ABW ustaliła ich personalia, chociaż – jak się okazało – nie dysponowała „wizerunkami”. Podejrzewam, że wszystko wykonały „służby tubylcze” o czym świadczy zarówno partanina, jak i brak ofiar oraz szkód. Podobnie było z operacją „Menora”, jaką ABW prowadziła w roku bodajże 2012 przeciwko prof. Jerzemu Robertowi Nowakowi, Waldemarowi Łysiakowi i mnie. Planowaliśmy coś tak okropnego na rocznicę powstania w Getcie, że nawet między sobą utrzymywaliśmy to w tajemnicy i tylko energiczna akcja ABW zapobiegła nieszczęściu.

Przypuszczam, że prawdziwe w tym wszystkim były tylko pieniądze, jakimi abewiaki się podzieliły w nagrodę za udaną operację – podobnie jak stare kiejkuty, co to dostały od Amerykanów 15 mln dolarów w gotówce za stanie na świecy w Starych Kiejkutach, żeby nikt nie przeszkadzał amerykańskim fachowcom w oprawianiu delikwentów dowożonych tam z bazy w Guantanamo. Więc – jak to mawiano w SS – „czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty” – a cóż dopiero – w służbach pracujących dla „demokracji”?

Druga zasada wzywa, by nie powtarzać rosyjskiej propagandy. Jeśli już taki kandydat na „odpowiedzialnego państwowca” ma coś powtarzać, to albo powtarzać to, co podaje mu do wierzenia Judenrat obywatela Michnika Adama, albo – co podaje mu do wierzenia Wydział Propagandy Sztabu Generalnego Ukrainy. Żadnych własnych przemyśleń, żadnych własnych konkluzji – bo jeśli takie własne konkluzje nie będą się pokrywały ani z zaleceniami i Judenratu, ani SBU, to nieomylny to znak, iż będą uznane za powtarzanie ruskiej propagandy, a wtedy kwasiżurkowie z niezależnej prokuratury już się takimi zajmą, zaciągną ich przed niezawisłe sądy, które w podskokach sypną im „piękne wyroki”.

Trzecia zasada odnosi się do pana prezydenta Karola Nawrockiego, nakazując mu surowo „skończyć z wetami” i „sabotażem legislacyjnym”. Z wetami – wiadomo – ale co to jest ten „sabotaż legislacyjny”? Najwyraźniej chodzi o to, by pan prezydent powstrzymał się od realizacji uprawnienia do inicjatywy ustawodawczej, pozostawiając monopol w tej kwestii choćby Wielce Czcigodnej Kotuli Katarzynie, albo jakiejś innej bystrej vaginessie z vaginetu obywatela Tuska Donalda. W przeciwnym razie pan prezydent ani chybi zostanie oskarżony o sypanie piasku w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, którym obywatel Tusk Donald ma nas dowieźć jeśli nawet nie na rampę w Oświęcimiu, w ramiona dr Gizele-Mengele, to w każdym razie – do Generalnej Guberni. Ciekawe, czy obywatel Tusk Donald sam to wykombinował, czy też tak doradziła mu teściowa?

Kolejna zasada nakazuje „odpowiedzialnemu państwowcu” by był „za Zachodem” a nie za „Wschodem” i nie bluźnił Unii Europejskiej. Jestem przekonany, że tę zasadę przetelegrafowała obywatelu Tusku Donaldu sama Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje, którą najwyraźniej muszą irytować do żywego uszczypliwości Wielce Czcigodnej Anny Bryłki, czy Ewy Zajączkowskiej-Hernik, więc nakazała obywatelu Tusku Donadu, by nałożył im surdynę.

No i wreszcie zasada piąta: jestem po stronie Ukrainy w wojnie z Rosją”. Ta zasada budzi zaniepokojenie, bo co to właściwie znaczy, że „odpowiedzialny państwowiec” musi być „po stronie Ukrainy” w wojnie z Rosją? Czy basowanie Ukrainie ma posuwać się tak daleko, by kłaść lachę na polski interes państwowy? Obywatel Tusk Donald właśnie to zrobił, deklarując niedawno, że wojna na Ukrainie, to „nasza wojna”. Dobrze byłoby wyjaśnić, kogo konkretnie obywatel Tusk Donald ma na myśli, używając zaimka „nasza”, Czy tylko agentów BND ewentualnie agentów SBU, czy kogoś jeszcze innego – bo chyba nie wszystkich obywateli Polski, którzy w sprawie wojny na Ukrainie, jaką USA i NATO prowadzą do ostatniego Ukraińca, mają zdania podzielone? Te wątpliwości nabierają wagi zwłaszcza teraz, gdy ogłoszony został 28 punktowy amerykański plan zakończenia wojny na Ukrainie, przewidujący coś w rodzaju zamrożenia konfliktu na obecnej linii frontu i rezygnacji Ukrainy z członkostwa w NATO. Prezydent Zełeński pyskuje przeciwko tym ustaleniom, ale po ostatniej aferze korupcyjnej jego autorytet sięgnął dna – oczywiście nie u nas, gdzie Książę-Małżonek zadeklarował przekazanie Ukrainie przez Polskę 100 mln dolarów – dokładnie tyle, ile ogłoszono, że parchy-oligarchy tam ukradły.

Gdyby obywatel Tusk Donald był humorystą, to te pięć zasad mogłoby wzbudzić wśród publiczności jakiegoś kabaretu sporo wesołości. Ale obywatel Tusk Donald humorystą niestety nie jest. Analiza tych jego pięciu zasada pokazuje, że jeśli myśli, iż ktokolwiek się do tych głupstw zastosuje, to jest naiwniakiem jeszcze większym, niż Panna Młoda z „Wesela”. Puszek niewinności natomiast stracił oddając się na służbę Naszym Złotym Paniom z Berlina – tej poprzedniej i tej obecnej.

Stanisław Michalkiewicz

Korzystajcie z wojny, bo pokój będzie straszny!

Korzystajcie z wojny, bo pokój będzie straszny!

Stanisław Michalkiewicz  27 listopada 2025 michalkiewicz

Ładny interes! Jeszcze nie ochłonęliśmy z wrażenia po doniesieniach o aferze korupcyjnej na Ukrainie, która polegała ogólnie na tym, że najbliżsi kolaboranci prezydenta Zełeńskiego przytulili sobie co najmniej 100 milionów dolarów, a jeden z głównych uczestników, niejaki Timur Mindycz, z pierwszorzędnymi korzeniami, w porę przez anonimowego dobroczyńcę ludzkości ostrzeżony, czmychnął z Ukrainy przez Polskę do bezcennego Izraela, który – jak wiadomo – Żydów żadnemu innemu państwu nie wydaje, nawet gdyby, a nawet zwłaszcza gdyby skradli tam jakieś bajońskie sumy – a już Książę-Małżonek, imieniem vaginetu obywatela Tuska Donalda, w którym ma fuchę „szefa naszej dyplomacji”, czyli ministra spraw zagranicznych, ogłosił, że Polska te 100 milionów dolarów ciepłą rączką natychmiast Ukrainie przekaże – oczywiście w ramach „pomocy”, do której 2 grudnia 2016 roku zobowiązała się jeszcze poprzednia ekipa Naczelnika Państwa, a której vaginet obywatela Tuska Donalda, nie ośmielił się uchylić – a w każdym razie nic nie było słychać, żeby uchylił.

Jak powiadam jeszcze nie tylko nie zdążyliśmy ochłonąć po tych skrzydlatych wieściach, nie mówiąc już o tym, że nie uzyskaliśmy odpowiedzi na pytania, kto właściwie ostrzegł pana Timura, czy np. nie był w to zamieszany prezydent Zełeński – ani dlaczego polskie „służby” przymknęły oko na obecność pana Timura w Warszawie, gdzie zachowywał się on nawet z pewną ostentacją, bo podobno wziął udział w nabożeństwie, jakie odprawowane było w synagodze sekty Chabad Lubawicz – tej samej, która paliła chanuowe świeczki w gmachu Sejmu, zgaszone przy pomocy gaśnicy proszkowej przez Grzegorza Brauna, któremu za tę myślozbrodnię Parlament Europejski uchylił immunitet, wskutek czego tylko patrzeć, jak kwasiżurkowie z niezależnej prokuratury wystąpią z wnioskiem, by niezawisły sąd w składzie całkowicie przewidywalnym, wtrącił go do aresztu wydobywczego, gdzie będzie jęczał i szlochał, aż mu się odechce przewodzenia Konfederacji Korony Polskiej i kandydowania w wyborach do tubylczego Knesejmu.

A przecież warto byłoby spenetrować prawdę, jak to właściwie z tym całym panem Timurem było, czy na przykład w zamian za przymknięcie oczu podzielił się tymi 100 milionami dolarów z kim tam trzeba, czy też rozliczenie miało charakter ogólny – żeby nie powiedzieć – międzynarodowy? Jestem przekonany, że takie odpowiedzi można by bez trudu uzyskać, skoro nasze „służby” tak sprawnie wykryły sprawców „dywersji kolejowej”, że aż zrodziło to podejrzenia, czy przypadkiem same tej dywersji nie dokonały – bo i po co fatygować jakichś „obywateli Ukrainy” kiedy przecież takie obstalunki można wykonać samemu, a i forsa zostanie w rodzinie? Widocznie jednak nie tylko tych odpowiedzi nie można było z jakichś „ważnych względów państwowych” uzyskać, ani nawet postawić takich bluźnierczych pytań? My oczywiście wszystko verstehen, chociaż z drugiej strony pospieszna deklaracja Księcia-Małżonka o przekazaniu Ukrainie 100 milinów dolarów, akurat dokładnie tyle, ile kolaboranci prezydenta Zełeńskiego sobie przytulili i przezornie schowali, gdzie trzeba, skłania do postawienia kolejnych pytań, na które – jak się obawiam – głuche milczenie będzie odpowiedzią? Bo też jakże tu odpowiadać na pytania o taką szczodrość w sytuacji, kiedy Narodowy Fundusz Zdrowia właśnie wziął i zbankrutował i nawet teściowa obywatela Tuska Donalda, co to w innych sprawach energicznie sztorcowała dygnitarzy Volksdeutsche Partei, nie widzi żadnego wyjścia z tej przykrej sytuacji?

Warto przy tej okazji zaznaczyć, że nawet Szwecja okazała zniecierpliwienie i zaczęła się odgrażać, że na dotychczasowych zasadach już Ukrainie nie będzie pomagała – ale my, to co innego. Skoro tak, to muszą być jakieś ważne przyczyny tej polskiej szczodrobliwości, bo – jak twierdzi poeta – „byłby to przypadek rzadki – a czy w ogóle są przypadki?

Ja oczywiście nic nie wiem, ani nawet nie śmiem się domyślać, ale gdybym się ośmielił, to zacząłbym od tego, że mamy tu dwie możliwości. Pierwsza – że mamy tu do czynienia z ilustracją solidarności na tle rasowym. Wprawdzie Książę-Małżonek jest – jak powiadają Żydowie – „głupim gojem” – ale za to przez Jabłoneczkę jest jakoś do tej rasowej solidarności zobowiązany, no i stąd oferta wysłania z Polski 100 mln dolarów na Ukrainę – żeby w papierach wszystko było gites-tenteges. Byłoby to nawet ładne, gdyby nie okoliczność, że obywatel Tusk Donald, który przez Żydów też jest uważany za „głupiego goja”, z Jabłoneczką nie jest nawet spowinowacony – a przecież „bez jego wiedzy i zgody” te 100 mln dolarów na Ukrainę nie mogłoby zostać przesłane. Tedy z nieutulonym żalem tę pierwszą możliwość musimy włożyć między bajki i to nawet nie ze względu na porzekadło, że „kochajmy się jak bracia (albo małżonkowie), ale liczmy się, jak Żydzi” – tylko z całkiem innych powodów.

Bo – po drugie – o czym w swoim czasie wspominał mój Honorable Correspondant, który w podobnych sprawach ma pewne doświadczenie – żeby w normalnym czasie skręcić, dajmy na to, 100 mln dolarów, to trzeba się napracować. Wymyśli jakąś transakcję, albo nawet cały ich Legion, stworzyć dokumentację, żeby w papierach wszystko grało i kolidowało, a i tak nie ma pewności, czy jakaś Schwein nie zechce zostać świadkiem koronnym, jak np. faworyt Wielce Czcigodnego Giertycha Romana pan Mraz w sprawie Funduszu Sprawiedliwości?. Aż tu nagle, niczym prawdziwy dar Niebios, wybucha wojna; miliony dolarów transferują się bez żadnego rachunku, podobnie jak dostawy broni i amunicji bez żadnej kontroli walą ponad granicami.

W tej sytuacji – twierdzi mój Honorable Correspondant – tylko jakiś głupek by nie skorzystał. Rozmowa jest wtedy taka: mam tu – dajmy na to – 50 mln dolarów, które mogę ci dać – ale 30 procent dla mnie. Wchodzisz, czy pękasz? Więc jak delikwent nie pęka, to wszystko może być załatwione w mgnieniu oka – i po krzyku. Ale trzeba pamiętać, że „na tym świecie pełnym złości, nigdy nie dość jest przezorności”. Toteż jeśli nawet delikwent nie pęka, to co mu szkodzi zanotować w kapowniku, kto ile sobie przytulił, ewentualnie – nawet gdzie schował? Taki kapownik, zwłaszcza gdy wojna zaczyna się przeciągać, to jest prawdziwy skarb, dzięki któremu można – zgodnie ze wskazaniami Ewangelii – „pozyskiwać sobie przyjaciół niegodziwą mamoną”.

W tej sytuacji lepiej możemy zrozumieć przyczyny, dla których przywódcy Unii Europejskiej, z Reichsfuhrerin Urszulą Wodęleje, a także mężykowie stanu drobniejszego płazu – ot na przykład Książę-Małżonek – niczego Ukrainie odmówić nie potrafią.

W ten właśnie sposób cementuje się przyjaźń miedzy narodami i jedność europejska, o której tyle słyszymy.

Stanisław Michalkiewicz

Żeby było w Polsce git

Żeby było w Polsce git

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    25 listopada 2025 michalkiewicz

Jeszcze będzie w Polsce git – z polską szlachtą polski Żyd!” – takie proroctwa wspierały Stanisława Szczukę, który bardzo nie lubił, kiedy nazywałem go „mecenasem”. Zapytałem go tedy, jak powinienem się do niego zwracać – a on na to, że tak, jak to jest przyjęte: „panie bracie”. Odpowiedziałem, że ja się tak do niego zwracać nie mogę, bo jestem pochodzenia plebejskiego, a nie szlacheckiego – na co Stanisław Szczuka machnął lekceważąco ręką i powiedział: a co tam pan brat wie!

Wspominam o tym akurat w Święto Niepodległości, które dlaczegoś obchodzimy 11 listopada, chociaż tego dnia nic szczególnego z punktu widzenia niepodległości się nie stało. Tego dnia Rada Regencyjna to znaczy – książę Lubomirski, kardynał Kakowski i Józef Ostrowski powierzyła przybyłemu dzień wcześniej do Warszawy z Magdeburga Józefowi Piłsudskiemu, dowództwo nad wojskiem, a wkrótce – kierownictwo całego państwa, jako jego Naczelnikowi. Skoro Rada Regencyjna powierzyła Józefowi Piłsudskiemu dowództwo nad wojskiem, to znaczy, że to wojsko już było, podobnie jak i państwo, to znaczy – aparat administracyjny, skarbowy, policyjny, sądowy – itp.

Józef Piłsudski tego wszystkiego nie stworzył; przyszedł, można powiedzieć – na gotowe. A jednak to właśnie jego kreowano na „wskrzesiciela Polski”, a nie tych, którzy położyli pod niepodległość fundamenty – a co więcej – tę niepodległość proklamowali, tyle że miesiąc wcześniej, bo 7 października 1918 roku. Rada Regencyjna już wcześniej przestała słuchać niemieckich władz okupacyjnych, opierając zarówno swoje własne istnienie i swoją władzę, a także – niepodległość Polski – na podstawie listy amerykańskich celów wojennych, zwłaszcza słynnego „13 punktu” tej listy, przewidującego odtworzenie niepodległego państwa polskiego z dostępem do morza i gospodarką gwarantowaną traktatami. Umieszczenie tego punktu na liście amerykańskich celów wojennych zawdzięczamy też nie Józefowi Piłsudskiemu, tylko Ignacemu Paderewskiemu, który – dzięki osobistej znajomości z prezydentem Wilsonem – oddał Polsce tę przysługę. A jednak za wskrzesiciela Polski przyjęło się uważać Józefa Piłsudskiego tak samo, jak 71 lat później zasługę „obalenia komunizmu” przypisano Kukuńkowi, a co gorsza – on sam w to uwierzył, co stwarza niezamierzony efekt komiczny, wystawiając nasz naród na pośmiewisko.

Oczywiście ani Józefowi Piłsudskiemu, ani później – Kukuńkowi – nie udałoby się narzucić tej „legendy” („legenda” to elegancka nazwa historii zafałszowanej) bez gromady klakierów. Co z tego wszystkiego ci klakierzy mieli i wtedy i później – to sprawa osobna – chociaż przy innej okazji warto się i nad tym zatrzymać tym bardziej, że obecnie – gdy etap III Rzeczypospolitej właśnie na naszych oczach dobiega kresu, jako że nie tylko konstytuująca tę formę polskiej państwowości zasada: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych – bezpowrotnie legła w gruzach, ale na domiar złego – wojskowa i cywilna bezpieka, najwyraźniej wykonując polecenia niemieckiej BND – właśnie wypowiedziała posłuszeństwo panu prezydentowi Karolowi Nawrockiemu. Otwiera się zatem etap walki nie tyle może o władzę, co o to, kto będzie administrował Generalną Gubernią w ramach IV Rzeszy – bo wszystko wskazuje na to, że taki los wypadł nam, zwłaszcza gdy Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje przeforsuje nowelizację traktatu lizbońskiego, którą wcześniej rekomendował już Parlament Europejski. Jest to moment podobny do tego w połowie lat 80-tych, kiedy to bezpieczniacy zorientowali się, że Gorbaczow już nie będzie bronił do upadłego porządku jałtańskiego, tylko szykuje się do manewru „ucieczki do przodu” to znaczy – do zaproponowania

Amerykanom wspólnego ustanowienia nowego porządku politycznego w Europie. Na wieść o tym między bezpieką wojskową w Polsce a bezpieką „cywilną”, czyli SB rozgorzała wojna o to, kto będzie te wszystkie wynalazki wprowadzał w życie, uzyskując dzięki temu hegemonię – oczywiście w ramach stosunku wasalnego. Jak pamiętamy, wtedy wygrał wywiad wojskowy i jako WSI nadzorował przebieg transformacji ustrojowej, przy okazji werbując agenturę, przy pomocy której do dzisiaj kręci nie tylko całym państwem, ale całym życiem publicznym, wystawiając na polityczną scenę te swoje ekspozytury, które najlepiej odzwierciedlają kuratelę, pod jaką znajduje się aktualnie nasz nieszczęśliwy kraj.

Na tym tle chciałbym zwrócić uwagę na nową osobistość, jaka pojawiła się na portalu „Fronda”, reklamującym się, jako „poświęcony” – na tym etapie chyba Naczelnikowi Państwa Jarosławowi Kaczyńskiemu. Już wcześniej, to znaczy – kiedy ze ścisłego kierownictwa tego portalu odszedł obywatel redaktor Terlikowski Tomasz, przez Judenrat rzucony na inny odcinek frontu ideologicznego – pojawił się tam niejaki pan Mikołaj Susujew, który informuje czytelników w kwestii ukraińskiej i antyrosyjskiej. Przedstawia się on jako „Ukrainiec z Donbasu”, co brzmi podobnie, jak „Murzyn z Atlanty”, który oświecał czytelników pisma „Strażnica” w sprawie przyszłości świata zmierzającego ku katastrofie („Świat nasz zmierza ku katastrofie – jak powiedział pewien Murzyn z Atlanty”). Widocznie jednak zaufanie do „Ukraińców z Donbasu” zaczęło podlegać erozji, bo na łamach „Frondy” pojawiła się ostatnio inna postać w ruchu robotniczym, w osobie 55-letniego pana Włodzimierza Iszczuka, „ukraińskiego dziennikarza i publicysty polskiej narodowości”. Nie tylko „polskiej narodowości”, ale w dodatku naczelnego redaktora periodyku „Głos Polonii”, wydawanego przez Zjednoczenie Szlachty Polskiej – oczywiście na Ukrainie, no bo gdzieżby indziej? Wcześniej ostrogi publicystyczne zdobywał przy prezydencie Wiktorze Juszczence , probanderowskim bohaterze „pomarańczowej rewolucji”. No a teraz pan Iszczuk, jako „szlachcic polski” pod nadzorem ukraińskiego Sztabu Generalnego przestrzega tubylczych Polaków przed zagrożeniem, jakie niesie dla nich „putinowska Rosja”. Oczywiście Putin nad nikim osobiście nie stoi i nie sączy mu w uszy swego jadu, bo na jego usługach są „konfederuski” oraz „braunderowcy”. Nie tylko wysługują się Putinowi, ale w dodatku – wa właściwie nie „w dodatku”, tylko przede wszystkim – nie chcą słuchać Naczelnika Państwa, ani się dla niego poświęcać – co – jak wiadomo – jest obowiązkiem każdego „prawdziwego patrioty”. Skąd to wiadomo? Tego nie wiadomo – ale taka „legenda” obowiązuje.

W tej sytuacji wyjaśnienia wymagałyby tylko stosunki pana Iszczuka z Judenratem – no bo skoro reprezentuje on „polską szlachtę” to żeby było w Polsce git – musi się z takim szlachcicem spiknąć „polski Żyd”. Tak w profetycznym uniesieniu wołał Stanisław Szczuka, więc czegóż innego mielibyśmy się trzymać?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Niebo zesłało dywersję

Niebo zesłało dywersję

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    23 listopada 2025 michalkiewicz

Któż nie pamięta buńczucznej deklaracji obywatela Tuska Donalda o wojnie na Ukrainie – że to „nasza wojna”? Wygląda na to, że to marzenie – zarówno jego, jak i Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego właśnie może się materializować. „Nieszczęsny! Będziesz miał to, czegoś chciał!” – przestrzegał grecki filozof Platon.

I rzeczywiście – ledwo tylko Timur Mindicz, jeden z najbliższych współpracowników prezydenta Zełeńskiego, co to sprywatyzowali sobie co najmniej 100 mln dolarów – uciekł przez Polskę do bezpiecznego Izraela, zaraz okazało się, że na kolei – a konkretnie – między Sobolewem a Dęblinem miała miejsce „dywersja”. Polegała ona na tym, że w rejonie przystanku Mika wybuch uszkodził część toru kolejowego. Na szczęście maszynista w porę zauważył, że toru brakuje, w związku z czym nikomu nic się nie stało – ale oczywiście z zimowego snu na równe nogi zostały poderwane tak zwane „służby”, a nawet „wojsko”, które podobno sprawdza tory aż do Hrubieszowa.

Kto dokonał dywersji – tego jeszcze nikt nie wie, więc rysuje się kilka możliwości. Po pierwsze – Putin. No tak – ale przecież Putin własnoręcznie tych torów nie wysadził. W związku z tym rysują się kolejne możliwości. Albo Putin posłużył się jakimiś „obywatelami Ukrainy”, co to wyprawiają u nas rozmaite psoty, albo – zgodnie z sugestią zawartą w powieści „Paragraf 22” – wynajął Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, żeby tę dywersję przeprowadziła. Czegóż to się nie robi dla Polski?

Na tę ostatnią możliwość wskazują stosunkowo niewielkie szkody spowodowane wybuchem – co można przypisać albo partactwu, albo pobudkom patriotycznym – by nawet w sytuacji podwójnego uwikłania specjalnie krajowi nie zaszkodzić. Oczywiście na Putinie świat się nie kończy tym bardziej, że vaginet obywatela Tuska Donalda właśnie się rozdokazywał na odcinku „rozliczeń”. Już nie wystarcza mu prześladowanie obywatela Romanowskiego, czy Ziobry, ale piorun strzelił nawet w Mariana Banasia – do niedawna jeszcze na stanowisku prezesa NIK kolaborującego z vaginetem, a teraz podejrzewanego o jakieś podżeganie – czy obywatela Hołownię Szymona, któremu grafologowie mają udowodnić, że studiował na Kolegium Tumanum. W ogóle pan Szymon ma niemałe zgryzoty, bo podobno aby zostać Wysokim Komisarzem ONZ do spraw Uchodźców, trzeba mieć wyższe wykształcenie.

Tymczasem do ukończenia Koleium Tumanum pan Szymon przyznać się przecież nie może, podobnie jak wolałby się nie tłumaczyć z opowieści, jak to był „namawiany” do „zamachu stanu” – bo zaraz pojawią się żądania typu: „nazwiska, adresy, kontakty, bliskie spotkania III stopnia” – a w tej delikatnej sytuacji nie bardzo wiadomo, kogo wkopywać, a kogo omijać. Toteż obywatel Kosiniak-Kamysz, który właśnie został wybrany na prezesa PSL, podczas gdy pan Zgorzelski – na przewodniczącego Rady Naczelnej Stronnictwa – woli trzymać się paska obywatela Tuska, bo akurat rolnicy buntują się przeciwko eksportowi rolnemu z Ukrainy i umowie z Mercosur .

W tej sytuacji PSL już położyło lachę na obronę interesów „wsi i rolnictwa”, tylko zapowiada budowę metra w co najmniej 10 miastach. I słusznie – bo na budowie metra też można się obłowić, a poza tym, po zakończeniu inwestycji, wszystko zostanie przykryte ziemią i sam diabeł nie odgadnie, kto ile wziął i gdzie schował.

Wracając tedy do kolejowej dywersji, to w vaginecie muszą toczyć się gorączkowe narady, komu przyklepać sprawstwo incydentu. Kandydatów jest co najmniej trzech. Pierwszy – to pan prezydent Karol Nawrocki, który nie tylko zalazł za skórę bezpieczniakom odmową promowania 136 oficerów, ale w dodatku stanął dęba obywatelowi Żurkowi Waldemarowi, któremu nie awansował 46 sędziów do sądów apelacyjnych i okręgowych. Obywatel Zoll Andrzej kompromituje się opiniami, jakoby prezydent musiał podpisywać wszystko, co mu kwasiżurkowie podsuną do podpisu, ale to nie pierwszy raz, a poza tym mikrocefale muszą mieć jakiś pozór uzasadnienia. Panu prezydentowi Nawrockiemu vaginet mógłby przypisać sprawstwo kierownicze, a wykonawców wytypować spośród kibiców. Drugim kandydatem jest Grzegorz Braun, któremu Parlament Europejski właśnie uchylił immunitet z powodu zgaszenia chanuki i naruszenia cielesnego pani doktor Gizele Mengele w Oleśnicy.

Skoro targnął się na chanukę, to cóż mogłoby go powstrzymać przed wysadzeniem torów kolejowych? Każdy niezawisły sąd z przyjemnością wykonałby zadanie wtrącenia go na kilka lat do aresztu wydobywczego – bo leży to zarówno w interesie vaginetu obywatela Tuska Donalda, jak i ekipy Naczelnika Państwa, który właśnie znajduje się „w trasie”, czy może „w transie” – bo po staremu próbuje uwodzić swoich wyznawców „na patriotyzm”. Trzecim wreszcie kandydatem jest pan Robert Bąkiewicz, któremu niezależna prokuratura już przyklepała tyle zarzutów, że jeden więcej – to znaczy – o dywersję kolejową – już chyba nie zrobi specjalnej różnicy – bo jak oskarżać – to oskarżać! Oczywiście każdy wybór kandydata na sprawcę kierowniczego będzie miał swoje konsekwencje, pociągając za sobą „odpryskowe” śledztwa i procesy przed niezawisłymi sądami – więc nic dziwnego, że i vaginet nie ma łatwego zadania i na razie nie może się zdecydować.

A w ogóle, to vaginet ma coś w rodzaju – jak to nazywają wymowni Francuzi – „l’embarras de richesse”. Z jednej strony dywersja, którą jeszcze nie wiadomo, jak zagospodarować, a jakby tego było mało z drugiej – zapaść w sektorze ochrony zdrowia. Złoty plasterek wartości 3,5 mld złotych, którym vaginet próbował zatkać dziurę, w ogóle nie został nawet zauważony, a tu tymczasem pan prezydent Nawrocki próbuje iść za ciosem i zapowiada zwołanie w tej sprawie Rady Gabinetowej. Tymczasem obywatel Tusk Donald już sam nie wie, jakie bajki powinien tam opowiedzieć, więc chociaż najgorsze są nieproszone rady, z czynie społecznym doradzam, by zapytał teściowej. Jak informują niezależne media głównego nurtu, teściowa obywatela Tuska Donalda podobno potrafiła sztorcować dygnitarzy Volksdeutsche Partei, aż miło. Najwyraźniej musiała uprzednio przećwiczyć to na samym obywatelu Tusku Donaldzie – ale może by mu coś na tę Radę Gabinetową doradziła? Nie bez kozery ludowe przysłowie powiada, że gdzie diabeł nie może tam teściową pośle – więc nic by obywatelu Tusku Donaldu nie zaszkodziło, gdyby się jej poradził. Gorzej nie będzie, ale za to może być trochę inaczej, niż zwykle.

Za to Książę-Małżonek tak się rozdokazywał, że nawet zaczął grozić jakimiś retorsjami Wiktorowi Orbanowi, jeśli udzieli on azylu znienawidzonemu Zbigniewowi Ziobrze, który – tylko patrzeć – jak zostanie pozbawiony paszportu. Jestem ogromnie ciekaw, jaką to retorsję może zastosować wobec Węgier Książę-Małżonek – oczywiście poza groźnymi minami, z których śmieje się już cała Europa.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Mała, zwycięska wojna

Stanisław Michalkiewicz https://prawy.pl/135765-Michalkiewicz-Mala-zwycieska-wojna

No i – jak powiadają gitowcy – wszystko gra i koliduje. Zgodnie z odpowiedzią, jakiej jeszcze za głębokiej komuny udzieliło Radio Erewań zaniepokojonemu słuchaczowi, pytającemu, czy będzie wojna – wojny oczywiście nie będzie, natomiast rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu.

Cóż dopiero, gdy politykom zaczyna się wydawać, że do szczęścia brakuje im jeszcze “małej, zwycięskiej wojny”? Tak właśnie sądził rosyjski minister spraw wewnętrznych, szef tajnej policji Wieńczysław Plehwe, którego Pobiedonoscew nazywał nie tylko łajdakiem, ale i bałwanem. Ten Pobiedonoscew to też był niezły numer. Był on Oberprokuratorem Najświętszego Synodu – bo takie dziwaczne urzędy wprowadził w Rosji Piotr Wielki Krążyła o nim w związku z tym anonimowa fraszka: “Pobiedonoscew dla Synoda, Obiedonoscew dla siebia, Biedonoscew dla naroda i Donoscew dla caria”. Czy donosił on carowi, tego nie jestem pewien, natomiast formułował na jego użytek opinie, które znalazły szerokie zastosowanie dopiero potem, to znaczy – za komuny. Na przykład Pobiedonoscew twierdził, że “wszyscy ludzie rosyjscy” są przeciwni temu, by teatry grały w Wielkim Poście. Skoro “wszyscy” – to również i ci, którzy kupili bilety na przedstawienia. Podobnie twierdzili bolszewicy – że “wszyscy ludzie sowieccy…” – i tak dalej. Władimir Bukowski w książce “I powraca wiatr” wspomina, jak taką gadkę zasadził mu przesłuchujący go oficer KGB: “wy, człowiek sowiecki…” – na co Bukowski odpowiedział, że on żadnym “człowiekiem sowieckim” nie jest, a tylko – obywatelem ZSRR – a to nie to samo.

Tego Pobiedonoscewa rewolucjoniści z jakiejś frakcji postanowili zlikwidować. Podczas jakiegoś pogrzebu uzbrojony w rewolwer rewolucjonista zaczaił się na Pobiedonoscewa i już-już miał do niego strzelić, kiedy ten starowina rozkaszlał się, rozcharkał, a na domiar złego, z nosa zwisała mu kapka – co rewolucjonistę niemal zemdliło z obrzydzenia i odstąpił od wykonania wyroku. Wracając do Wieńczysława Plehwego, to stało się zgodnie z jego wolą. W 1905 roku Japonia zaatakowała Rosję – ale dla Rosji nie była to wojna ani “mała”, ani “:zwycięska”, to zakończyła się pokojem w Portsmouth. Jak szydzono w Warszawie – był to “pokój z japońskim obiciem”. Ale już Platon przestrzegał: “nieszczęsny – będziesz miał to, czegoś chciał” – zaś wtóruje mu Pan Jezus – a w każdym razie tak to przedstawia św. Faustyna Kowalska w swoim “Dzienniczku”. Wśród różnych rzeczy, które Pan Jezus jej objawił, był również sposób, w jaki postępuje z zatwardziałymi grzesznikami. – Upominam ich – powiada – głosem sumienia, głosem Kościoła, zsyłam na nich przygody, które mogą człowieka doprowadzić do opamiętania – a jak już nic nie pomaga, to spełniam wszystkie ich pragnienia.

   Więc jeśli jakiemuś politykowi z tego czy innego powodu przydałaby się jakaś “mała, zwycięska wojna”, to właśnie nastręcza się ku temu okazja. Jak wiemy, zbawienny plan prezydenta Trumpa co do Strefy Gazy udał się nawet nie połowicznie – bo wprawdzie pomoc humanitarna ma tam docierać w stopniu większym, niż przedtem – ale Izrael po staremu kontynuuje operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej i to nie tylko tam, ale rozszerza ją na Zachodni Brzeg Jordanu. Co tu mówić; dobrze to nie wygląda, ale to jeszcze nic w porównaniu z aferą korupcyjną na Ukrainie. Okazało się, że najbliżsi współpracownicy prezydenta Zełeńskiego sprywatyzowali sobie co najmniej 100 mln dolarów – a to może być tylko wierzchołek góry lodowej. Jeden z podejrzanych, Timur Mindycz – oczywiście z pierwszorzędnymi korzeniami – właśnie czmychnął z forsą do Izraela – podobno nawet przez Polskę, co skłania nie tylko do pytań, ile z tego schował w Izraelu prezydent Zełeński, ale również – ile wzięli nasi bezpieczniacy za przymknięcie oczu na obecność pana Mindycza w Polsce i z kim się tą forsą podzielili.

Oczywiście dopóki niezależną prokuraturą kierują kwasiurkowie, a nad bezpieką czuwa obywatel Siemoniak Tomasz, to niczego się nie dowiemy – ale co się odwlecze, to nie uciecze. Wreszcie wygląda na to, że prezydent Putin wykorzystuje do maksimum czas dany mu przez prezydenta Trumpa, który odwołał spotkanie w Budapeszcie, by pokazał, czy może wygrywać w polu – bo chyba już zajął Pokrowsk, skoro strona ukraińska melancholijnie twierdzi, że nie ma co bronić “kupy gruzów”. Sęk w tym, że ta “kupa gruzów”, podobnie jak pozostałe kupy, stanowiła najważniejszy element ukraińskiego “pasa twierdz”, a teraz między wojskiem rosyjskim, a Dnieprem, żadnych gotowych umocnień tak dobrze, jak nie ma.

Wreszcie burmistrzem Nowego Jorku został nawet nie socjaldemokrata, tylko muzułmański komunista, co pokazuje, że nawet na odcinku hamowania postępów komunistycznej rewolucji w USA pojawiły się zgrzyty, a w dodatku coraz to nowe śmierdzące dmuchy wydobywają się z zezwłoku izraelskiego agenta Epsteina, co to podstawiał twardzielom i ważniakom panienki – a wszystko starannie zapisywał, a może nawet kopie wysyłał do centrali Mosadu. Czy w tej sytuacji można się dziwić, że i w głowie prezydenta Trumpa mogło pojawić się marzenie o “małej, zwycięskiej wojnie”?

   Tym łatwiej mogłoby się pojawić, że “mała zwycięska wojna” to właściwie nie byłaby żadna “wojna”, tylko walka o pokój, a konkretnie – o demokrację. Chodzi o to, że obfitującą w ropę i inne bogactwa Wenezuelą włada straszliwy tyran Mikołaj Maduro. Wprawdzie prezydent Trump próbował mu wyperswadować, by nie buntował się przeciwko przeznaczeniu, ani nie wierzgał przeciwko ościeniowi, zatapiając łodzie – podobno z narkotykami – ale zatwardziały Maduro tylko jeszcze bardziej się zatwardził, więc nie ma rady – również i wszystkie jego marzenia mogą zostać spełnione. A tak się szczęśliwie złożyło, że tegoroczną Pokojową Nagrodę Nobla dostała pani Maria Machado, która ze wszystkich sił opiera się tyranowi Maduro. W tej sytuacji nie było rady – CIA musiała zaplanować jakąś operację w wenezuelskiej Zatoce Świń, tylko bez improwizacji. Toteż w rejon Karaibów Ministerstwo Wojny USA skierowało podobno 15 tysięcy żołnierzy, a ponadto samoloty F35 i inny sprzęt – zaś wisienką na tym torcie jest największy lotniskowiec świata “Gerald Ford”, który sam jeden mógłby tę całą Wenezuelę obrócić w perzynę.

Wszystko zatem wydaje się zapięte na ostatni guzik i nie wiadomo, czy jeszcze czekamy na jakąś prowokację gliwicką, czy na sygnał niebieskim obznajmiony cudem – bo wprawdzie wojna jest “mała” – ale “na tym świecie pełnym złości, nigdy nie dość jest przezorności” – a poza tym – jak mówił Józef Stalin – “nasze dieło prawoje” – bo czyż może być jakaś słuszniejsza sprawa od walki o demokrację, w następstwie której na stanowisku prezydenta Wenezueli zostanie osadzona laureatka tegorocznej Pokojowej Nagrody Nobla, pani Maria Machado?

Stanisław Michalkiewicz

Długopisy bezmyślne a myślące

Długopisy bezmyślne i myślące

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org)    20 listopada 2025

michalkiewicz

Sire, burzy się proletariat” – ostrzegał poeta, pisząc o nadchodzącym przewrocie. Niestety przestrogi poetów bywają często lekceważone – o czym przypomina Agnieszka Osiecka w sentymentalnej piosence; gdzie słyszymy o gęsiach, które „kroczą tłumnie w ostatnim sennym kontredansie, jak tłuste księżne, które dumnie witały przewrót, kiedy stał się” – no bo potem – jak pamiętamy – było gorzej: „gęsi już wszystkie po wyroku; nie doczekają się kolędy. Ucięte głowy ze łzą w oku… i tak dalej”. To znaczy – żadnego „dalej” już być nie może – jak twierdził król pruski w rozmowie z kanclerzem Bismarckiem, kiedy ten, wprowadził jakieś niepopularne posunięcia w następstwie których doszło do rozruchów. – Co Pan najlepszego narobił – czynił król gorzkie wyrzuty Bismarckowi podczas podróży pociągiem. – Wie Pan, czym to się skończy? – -Czym Najjaśniejszy Panie? – Ano – powiada król – pod moimi oknami ustawią dwie szubienice; jedną dla Pana, drugą dla mnie. – I co dalej? – zapytał Bismarck. – Jak to: „co dalej”? Dalej już nic nie będzie, będziemy martwi – powiedział znękany król. – Umrzeć i tak kiedyś musimy, Najjaśniejszy Panie – ale to nie powód, żeby teraz robić głupstwa – odparł Bismarck. I to przywróciło królowi równowagę ducha. Najwyraźniej i on musiał pomyśleć, że raz kozie śmierć – i zaraz nabrał odwagi. Ale, tak czy owak, przestróg lekceważyć się nie powinno, zwłaszcza, gdy „burzy się proletariat” – a cóż dopiero, gdy burzyć zaczyna się bezpieka?

A z taką właśnie sytuacją mieliśmy do czynienia tuż przez rocznicą odzyskania niepodległości, kiedy to pan prezydent Karol Nawrocki odmówił promowania 136 oficerów Służby Kontrwywiadu Wojskowego i Służby Wywiadu Wojskowego. Vaginet obywatela Tuska Donalda podniósł klangor, że prezydent „rozbija państwo” i w ogóle – „a tymczasem na mieście inne były już treście” – jak pisał poeta. Okazało się bowiem, że obywatel Tusk Donald, myśląc, że nadal ma do czynienia z prezydentem Dudą, próbował go przetestować, to znaczy – podyktować mu termin podpisania promocji wspomnianych oficerów. Tymczasem nigdzie nie jest napisane, że promocja oficerów, nawet z bezpieczniackich watah, ma się dobywać akurat 11 listopada. Może odbyć się wcześniej, może odbyć się później – i ani dziury w niebie od tego nie będzie, ani państwo się od tego nie rozpadnie.

Co innego, gdy bezpieczniacy odmawiają przekazywania prezydentowi informacji na temat bezpieczeństwa państwa – a taką właśnie informację przekazał opinii publicznej pan prezydent Nawrocki. Jeśli tak, to mamy do czynienia ze spiskiem przeciwko państwu, którego inspiratorem mógł być nie kto inny, tylko właśnie obywatel Tusk Donald.

Warto przypomnieć, że – co prawda w innej sprawie – już raz coś takiego się zdarzyło. Oto w Pałacu Namiestnikowskim, czyli w siedzibie prezydenta Dudy, poszukali schronienia panowie Kamiński i Wąsik, których obywatel Bodnar Adam z czarnym podniebieniem chciał wtrącić do aresztu wydobywczego. W tym celu panu prezydentowi Dudzie zorganizowano spotkanie z panią Swietłaną Cichanouską – ale nie w Pałacu Namiestnikowskim, tylko w Belwederze, gdzie pan prezydent z panią Swietłaną zabawiał się w mocarstwowość. Tymczasem bezpieka u wylotu bramy Belwederu podstawiła miejski autobus, który się akurat w tym miejscu „zepsuł” i pan prezydent nie mógł z Belwederu wyjechać.

Tymczasem do Pałacu Namiestnikowskiego, podobno na rozkaz pana ministra Kierwińskiego, który akurat miał lucidum intervallum, wkroczyła policja, która zwyczajnie panów Kamińskiego i Wąsika pojmała, a ochrona pana prezydenta Dudy podobno bezradnie się temu widowisku przyglądała. Był to niewątpliwy dowód, że pan prezydent nie może być pewnym lojalności swojej ochrony. Wprawdzie najgorsze są nieproszone rady – ale radziłem, że w tej sytuacji pan prezydent powinien zrezygnować z ochrony przysłanej mu przez bezpiekę, tylko wynająć choćby Grupę Wagnera, która – – dbając o swoją reputację – żadnych nieproszonych gości do Pałacu Namiestnikowskiego by nie wpuściła, a „zepsuty” pod bramą Belwederu autobus wysadziłaby w powietrze, razem ze znajdującymi się w środku funkcjonariuszami Propaganda Abteilung.

Pan prezydent Nawrocki aż takich drastycznych środków nie zastosował, mimo uzasadnionych podejrzeń o spisku przeciwko państwu, a tylko odmówił podpisania promocji. Jak wy mi tak – to ja wam tak. Najwyraźniej po uchyleniu niepisanej zasady konstytuującej III Rzeczpospolitą: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych, teraz życie publiczne będzie kształtowane według tej zasady.

Czy podejrzenie zaistnienia spisku przeciwko państwu znajdzie swój epilog w prokuraturze czy sądzie – to nie jest pewne, przynajmniej do czasu, gdy prokuraturą i sądami dyrygują kwasiżurki – ale co się odwlecze, to nie uciecze. I kiedy jeszcze nie zdążyliśmy się nacieszyć świętem Niepodległości, okazało się, że pan prezydent Nawrocki odmówił podpisania awansów 46 sędziów, którzy mieli zasiąść albo w sądach apelacyjnych, albo w sądach okręgowych. Klangor i wycie rozległo się nie tylko w kręgach vaginetu obywatela Tuska Donalda, ale również wśród jurysprudensów, między innymi – panów profesorów Zolla i Matczaka. Odezwał się też męczennik praworządności socjalistycznej, pan sędzia Igor Tuleya oświecając mikrocefali, że pan prezydent mógł odmówić awansowania tego grona tylko w przypadku podejrzenia o przestępstwo. Pycha kroczy przed upadkiem i pan sędzia Tuleya najwyraźniej uwierzył we własną, czy też Judenratu propagandę.

Tymczasem okazało się, że jest inaczej – że mianowicie przyczyną odmowy awansowania tego 46-osobowego grona była okoliczność, że ci sędziowie popodpisywali protesty podsunięte im jak nie przez obywatela Bodnara z czarnym podniebieniem, to przez obywatela Żurka Waldemara – protesty świadczące o kwestionowaniu przez nich legalności niektórych konstytucyjnych organów państwa i ustaw, którym według konstytucji sędziowie „podlegają”. Pan prezydent Nawrocki zresztą z góry zapowiadał, że takich awanturników ani myśli awansować – i najwyraźniej dotrzymał słowa.

To oczywiście bardzo ładnie z jego strony – ale czy ma jakiś argument prawny na uzasadnienie swego postępowania? Ma i to niejeden. Po pierwsze – rota prezydenckiej przysięgi obejmuje stanie na straży konstytucji – nawet jeśli nie podoba się ona Judenratowi, czy kwasiżurkom. A po drugie – czy prezydent musi podpisywać wszystko, co mu obywatel Tusk Donald, czy Żurek Waldemar podsunie do podpisu? Gdyby tak, miało być, to by znaczyło, że prezydent jest w gorszej sytuacji prawnej, niż zwykły obywatel – bo ten nie musi niczego podpisywać, jeśli nie chce. Tymczasem, choćby w imię zasady równości obywateli wobec prawa, sytuacja prezydenta gorsza być nie może. Zatem i on nie musi podpisywać wszystkiego, co mu kwasiżurki podsuną do podpisania. Dotychczasowi prezydenci, najwyraźniej wyznając teorię bezmyślnych długopisów, podpisywali. Tymczasem prezydent Nawrocki, najwyraźniej wyznając teorię długopisów myślących upomniał się o swoje prerogatywy – I to właśnie wywołało taki klangor i wycie w kręgach pchających Polskę w stronę Generalnej Guberni.

Stanisław Michalkiewicz

Początek końca, czy koniec początku?

Początek końca, czy koniec początku?

Stanisław Michalkiewicz  „Goniec” (Toronto)    16 listopada 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5930

To sejmowe głosowanie położyło kres istnieniu III Rzeczypospolitej – formy polskiej państwowości, zaprojektowanej w ramach tak zwanej transformacji ustrojowej. Polegała ona na tym, że najtwardszym jądrem państwa były stare kiejkuty, które gwoli zapewnienia sobie w tych niepewnych czasach polisy ubezpieczeniowej, poprzewerbowywały się na służbę do Naszych Nowych Sojuszników i w zależności od tego pod którego kuratelę akurat przechodzimy, wysuwają do administrowania naszym bantustanem, stosowne stronnictwo; jak nie Ruskie, a Pruskie, a jak nie Pruskie, to Amerykańsko-Żydowskie. Ze względu na zapewnienie płynnego przechodzenia od jednego Stronnictwa do drugiego, niepisana zasada konstytuująca III Rzeczpospolitą głosiła: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych. Co prawda ze względu na stworzenie wrażenia politycznej walki na użytek gawiedzi, poszczególne stronnictwa mogły się „pięknie różnić”, a nawet kopać po kostkach – ale nie wyżej.

Ostatnim pokazem funkcjonowania wspomnianej zasady była komisja sejmowa badając sprawę Amber Gold. Jak pamiętamy, po długich i – co tu ukrywać – nudnawych procedurach, komisja doszła do wniosku, że organy państwowe w tej sprawie nie funkcjonowały prawidłowo – co było wiadome od samego początku – ale zapytać dlaczego tak się stało, komisja już się nie odważyła. Pewne światło na tę sprawę rzuciła okoliczność, że niezależna prokuratura wszczęła tak zwane „energiczne śledztwo” dopiero wtedy, gdy cała ukradziona naiwniakom forsa ulotniła się w nieznanym kierunku.

Tym razem było inaczej. Za sprawą Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje, która nie chce wypuścić naszego bantustanu spod kontroli, by go w końcu przerobić na Generalną Gubernię, vaginet obywatela Tuska Donalda, jako główny i – co tu ukrywać – jedyny punkt swojego programu przyjęła tak zwane „rozliczenia” – w ramach których jedna zorganizowana grupa przestępcza zwalcza konkurencyjną zorganizowaną grupę przestępczą.

Oczywiście w tej sytuacji nie może być już mowy o utrzymywaniu zasady: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych, toteż sejmowe głosowanie w sprawie uchylenia immunitetu złowrogiemu Zbigniewowi Ziobrze oraz wyrażenia zgody na jego zatrzymanie i umieszczenie w areszcie wydobywczym, oznaczało koniec pewnej nie tyle może epoki, co koniec tej formy polskiej państwowości, którą nazywaliśmy „III Rzecząpospolitą”.

W co się teraz III Rzeczpospolita przepoczwarzy – tego jeszcze nie wiemy – ale wszystko wskazuje na to, że najprawdopodobniej w Generalną Gubernię – zwłaszcza gdy Reichsfuhrerin przeforsuje nowelizację traktatu lizbońskiego. Wtedy będziemy musieli porzucić wszelką nadzieję – bo zapoczątkowana przez prezydenta Trumpa linia polityki amerykańskiej w stosunku do Europy zmierza do jej „europeizacji”, to znaczy – pozostawieniu jej Niemcom, ewentualnie do spółki z Francją. Co prawda od tej zasadniczej linii trafiają się odstępstwa – na przykład w postaci amerykańskiej zgody, by wymierzone w Rosję sankcje nie dotyczyły Węgier – co załatwił tamtejszy premier Wiktor Orban zw rozmowie z prezydentem Trumpem – chociaż warto pamiętać, że i Niemcy załatwiły sobie wyłączenie rosyjskiego koncernu „Rosnieft” spod amerykańskich sankcji.

Dodajmy, że nie tylko Węgry i Niemcy pozałatwiały sobie takie odstępstwa od zasadniczej linii – bo i Japonia, jak gdyby nigdy nic – kupuje rosyjski gaz, a prezydent Donald Trump podczas swojej ostatniej wizyty w tym kraju nawet się na ten temat nie zająknął. Więc chociaż retoryka jest ostra, jak sie patrzy, to wszystko wskazuje, że Amerykanie chcą dać prezydentowi Putinowi czas, by pokazał, czy potrafi wygrywać w polu. Surdyna nałożona na wiadomości z ukraińskiego frontu w naszych niezależnych mediach głównego nurtu wskazuje, że prezydent Putin „wszystko verstehen” i tylko patrzeć, jak zajmie Pokrowsk i inne elementy pasa ukraińskich umocnień tak, że drogę do Dniepru będzie miał otwartą. Czy ewentualne zamrożenie konfliktu będzie w związku z tym nawiązywało do ugody perejsławskiej z 1654 roku, kiedy to Bohdan Chmielnicki, bohater narodowy współczesnej Ukrainy, podarował Zadnieprze, to znaczy – dzisiejszą Ukrainę Lewobrzeżną, moskiewskiemu carowi Aleksemu?

Ale mniejsza o to, bo te rozstrzygnięcia i tak od Polski nie będą zależały, jako że naszemu nieszczęśliwemu krajowi nakazano „służyć” narodowi ukraińskiemu, który to rozkaz wykonywany jest bez względu na to, która zorganizowana grupa przestępcza na czele naszego bantustanu stoi. W rezultacie tej „służby” w ramach której Polska od 2016 roku nieodpłatnie udostępnia Ukrainie zasoby całego państwa, jak również na skutek katastrofalnej nieudolności, żeby nie powiedzieć – głupoty – vaginetu obywatela Tuska Donalda, doszło do bankructwa Narodowego Funduszu Zdrowia, w następstwie czego szpitale w całym naszym nieszczęśliwym kraju przekładają planowane operacje i zabiegi na rok przyszły. Ale w przyszłym roku lepiej nie będzie, bo w projekcie budżetu na rok 2026 NFZ będzie miał deficyt na poziomie ponad 25 mld złotych – więc i teraz 3,5 miliardowa kroplówka, niczego nie uratuje.

Tak kończy się jedna z wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Buzka, której prawdziwym celem było stworzenie mnóstwa synekur w sektorze publicznym dla zaplecza politycznego AWS-UW. Jak pamiętamy, długo to zaplecze się tymi synekurami nie nacieszyło, bo w roku 2001 koalicja SLD-PSL, nie mogąc wysiudać mianowańców poprzednie koalicji z Kas Chrych, zwyczajnie je zlikwidowała, a na ich miejsce utworzyła Narodowy Fundusz Zdrowia – biurokratyczny gang, który nawet nie udaje, że kogoś leczy – bo tylko rozdziela pieniądze, uprzednio wydarte obywatelom pod pretekstem że „państwo” będzie ich leczyło. Nazywa się to, że „pieniądze idą za pacjentem”. Może kiedyś i szły – ale obecnie wszelki kontakt, nie tylko wzrokowy, miedzy tymi pieniędzmi a pacjentami został bezpowrotnie utracony. Jedynym remedium na tę sytuację byłoby zerwanie z tą fikcją i zastosowanie innej zasady – że mianowicie pieniądze idą z pacjentem – gdyby rząd przestał łupić obywateli i zamiast zabierać im w podatkach i przymusowych świadczeniach 83 procent rocznych dochodów, zabierałby im nie więcej, jak 20 procent. Wtedy mieliby i na edukację dzieci bez łaski obywatelki Nowackiej Barbary i na leczenie i jeszcze by im zostało na inne wydatki, na przykład – mieszkaniowe.

Sęk w tym, że większość naszego społeczeństwa tego nie rozumie i popiera polityczne gangi, które obiecują im socjal – oczywiście starannie ukrywając, że polega to na przekupywaniu obywateli ich własnymi pieniędzmi. Na tym patencie zorganizowane grupy przestępcze jadą już ponad 30 lat, a wszystko wskazuje na to, że tak będzie również w Generalnej Guberni, która była i będzie państwem socjalistycznym.

Czy ostatnia deklaracja pani Marianny Schreiber, że nie zgadza się z poglądami swego aktualnego ukochanego, pana Piotra Korczarowskiego, dotyczy tych właśnie kwestii, czy też czegoś innego – tego niestety nie wiemy – więc nie wiemy też, czy jest jakaś szansa, że nasze społeczeństwo zmądrzeje na tyle, by zrozumieć, że wybierając bezpieczeństwo za cenę wolności, nie będzie miało w rezultacie ani jednego, ani drugiego?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Kraj zamiera w oczekiwaniu

Kraj zamiera w oczekiwaniu

Stanisław Michalkiewicz. Tygodnik „Goniec” (Toronto)    9 listopada 2025

michalkiewicz

Czym żyje nasz nieszczęśliwy kraj? Nasz nieszczęśliwy kraj nie żyje, tylko zamiera w oczekiwaniu na to, co zrobi złowrogi Zbigniew Ziobro, ongiś minister sprawiedliwości i prokurator generalny w rządzie „dobrej zmiany”, formalnie pod dyrekcją Mateusza Morawieckiego, chociaż każde dziecko wiedziało, że ostatnie słowo należało i należy do Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego.

Otóż, jak tylko weszła w życie umowa Komisji Europejskiej z Ukrainą, na podstawie której rynek produktów rolniczych Unii Europejskiej został otwarty dla ukraińskiego eksportu rolnego, obywatel Tusk Donald postanowił przyśpieszyć na odcinku tak zwanych „rozliczeń”. Zapobiec wejściu w życie umowy z Ukrainą nie mógł, jako że na terenie międzynarodowym uważany jest za tak zwanego „cienkiego Bolka” – co kompensuje sobie groźnymi spojrzeniami i właśnie „rozliczeniami”. „Rozliczenia” bowiem stanowią właściwie jedyny program Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda – jeśli oczywiście nie liczyć stachanowskiego zadłużania naszego nieszczęśliwego kraju, który – jeśli chodzi o dług publiczny – jest już trzykrotnym „bilionerem” – co jest jednym z elementów niemieckiego programu przekształcania Polski w Generalną Gubernię – podobnie jak terroryzowanie obywateli pod pretekstem walki ze znienawidzoną nienawiścią.

W najgorszej sytuacji jest chyba Polskie Stronnictwo Ludowe, które najwyraźniej odpuściło sobie „obronę interesów polskiej wsi i rolnictwa”, bo jakże tu nawet markować obronę, kiedy Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje postanowiła pójść na rękę ukraińskim oligarchom, a zwłaszcza – amerykańskim, holenderskim i niemieckim dzierżawcom ukraińskich latyfundiów? Toteż PSL chyba położył lachę na „wieś i rolnictwo”, przerzucając się na sodomczyków i gomorytki. Przybrało to postać poparcia dla projektu ustawy o związkach partnerskich. Ciekawe, jak to zostanie przyjęte przez Koła Gospodyń Wiejskich – czy przestawią się one na gomorię, podobnie jak strażacy z OSP – na sodomię? Wszystko jest możliwe, skoro sodomią i gomorią zainteresowali się nawet przewielebni Karmelici Bosi, organizując „rekolekcje” – na razie dla rodziców sodomczyków i gomorytek – ale jak ten program pilotażowy wypali, to kto wie – może i na polską wieś wtargnie nowoczesność od całkiem nieoczekiwanej strony?

Cóż więc w takich okolicznościach przyrody mógł zrobić obywatel Tusk Donald, jak nie dokonać przyspieszenia na odcinku „rozliczeniowym”? Toteż obywatel Żurek Waldemar, którego obywatel Tusk Donald wziął do swojego vaginetu na chłopaka od mokrej roboty, złożył do Sejmu wniosek o uchylenie immunitetu złowrogiemu Zbigniewowi Ziobrze, któremu z tej okazji postawionych zostało aż 26 „zarzutów”, wśród których jest również „zarzut” o zorganizowanie w Ministerstwie Sprawiedliwości i Prokuraturze Generalnej „zorganizowanej grupy przestępczej”.

Pretorianie obywatela Tuska Donalda mówią o tym ze zgrozą, jako o „precedensie” – a przecież zarówno w czasach stalinowskich, jak i teraz, właśnie w Ministerstwie Sprawiedliwości i Prokuraturze Generalnej nie było, ani nie ma żadnego normalnego urzędnika, tylko przestępcy – jak nie z tej zorganizowanej grupy, to z tamtej. Dotychczas rotacja zorganizowanych grup przestępczych w tym resorcie przebiegała bezkolizyjnie, zgodnie z niepisaną zasadą, konstytucyjną III Rzeczpospolitą, która też jest przecież organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym – o czym zapewnił nas nie byle kto, tylko sam obywatel Tusk Donald oznajmiając, że będzie używał środków „pozaprawnych”. Tej bezkolizyjności sprzyjała wspomniana zasada: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych” – ale teraz okazało się, że nie da się jej utrzymać i jedni drugich będą musieli ruchnąć.

Z czeluści Ministerstwa Sprawiedliwości dobiegają odgłosy, że złowrogiemu Zbigniewowi Ziobrze grozi nawet 25, albo i 30 lat więzienia. Toteż nic dziwnego, że w dniach ostatnich udał się on na Węgry, gdzie przekonał Wiktora Orbana, że obywatel Tusk Donald popadł „w panikę”, co oczywiście jest „bardzo smutne”. Toteż cały nasz nieszczęśliwy kraj zamiera w oczekiwaniu, czy złowrogi Zbigniew Ziobro wróci na ojczyzny łono, by wylądować w areszcie wydobywczym na długie lata, czy też – jak mawiało się za pierwszej komuny – „wybierze wolność” na Węgrzech. W audycji z udziałem byłych premierów i prezydenta Komorowskiego zdania były podzielone; Jan Krzysztof Bielecki obstawał, że Zbigniew Ziobro wróci, podczas gdy Leszek Miller twierdził, że w żadnym wypadku – a z kolei Bronisław Komorowski nie miał w tej sprawie zdania.

Na razie złowrogi Zbigniew Ziobro naskarżył do prokuratury na obywatela Żurka Waldemara, że „naruszył tajność”. bo zanim jeszcze okazał wniosek o zrzeczenie się immunitetu zainteresowanemu delikwentowi, już wszystko zostało udostępnione funkcjonariuszom Propaganda Abteilung, czyli niezależnych mediów głównego nurtu. Ciekaw jestem, co prokurator zrobi z tym oskarżeniem, czy podetrze się nim od razu, czy przeciwnie – zachowa je na wypadek zmiany rządu, żeby wkupić się w łaski nowej organizacji przestępczej, która przejmie Ministerstwo Sprawiedliwości i Prokuraturę? Chodzi o to, że instynkt samozachowawczy, a także zmysł praktyczny już podszepnął niezawisłym, co przystoi im czynić, by pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić.

Oto niezawisły sędzia Henryk Komisarski, ze sławnego na całym świecie z niezawisłości i nieprzekupności poznańskiego okręgu sądowego uchylił wyrok dożywocia jegomościowi oskarżonemu o potrójne zabójstwo pod pretekstem, że w jego sprawie orzekł „neo-sędzia” Daniel Jurkiewicz. Jestem prawie pewien, że pan sędzia Komisarski uchylił ten wyrok wyłącznie z umiłowania socjalistycznej praworządności, chociaż na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności – bo akurat i moja sprawa leży i czeka na swoją kolej w tamtejszym Sądzie Apelacyjnym, więc co właściwie powinienem w tej sytuacji myśleć? W każdym razie droga została przetarta i jestem pewien, że ten wynalazek niesłychanie wzbogaci jurysprudencję nie tylko w znanym na całym świecie z niezawisłości i w ogóle okręgu sądowym poznańskim, ale i we wszystkich pozostałych okręgach. I słusznie, bo czasy są ciężkie, a w ciężkich czasach kogo wynagradzać, jak nie miłośników socjalistycznej praworządności, co to poświęcają się dla Polski?

Toteż na mieście krążą już fałszywe pogłoski, że jak tylko Zbigniew Ziobro wróci na ojczyzny łono i zostanie wtrącony przez niezawisły sąd do aresztu wydobywczego, to obywatel Żurek Waldemar albo udusi go tam własnymi rękoma, albo wezwie do pomocy Wielce Czcigodnego Giertycha Romana, który ma ręce podobne do Ernesta Kaltenbrunnera, szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA), o którym mówiono, że ma „łapy dusiciela”. Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie musi być ani słowa prawdy – ale czy można się dziwić złowrogiemu Zbigniewowi Ziobrze, że się waha?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Szabesgoje w milickim starostwie

Szabesgoje w milickim starostwie

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl” (prawy.pl)    8 listopada 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5925

Przed drugą wojną światową, podczas której wybitny niemiecki przywódca socjalistyczny Adolf Hitler dokonał masakry znacznej części Żydów europejskich, istniała w Polsce i nie tylko w Polsce grupa społeczna tzw. „szabesgojów”. Szabesgoje, byli to goje, czyli nie-Żydzi, którzy w soboty oraz w święta żydowskie wysługiwali się Żydom, wykonując na ich rzecz rozmaite konieczne prace, na przykład – rozpalenie ognia pod kuchnią gwoli przygotowania posiłku, czy rozpalenia w piecu w okresie zimowym. Żydowie bowiem mają od Stwórcy Wszechświata surowo zakazane wykonywanie wszelkich prac w dni świąteczne – ale ciśnienie tak zwanego życia sprawia, że ktoś musi te prace wykonywać – no i stąd instytucja szabesgoja.

Nie zawsze zresztą dało się skorzystać z usług szabesgojów. Karol Olgierd Borchardt wspomina, jak to podczas rejsu transatlantykiem „Polonia” na linii palestyńskiej, do kapitana Mamerta Stankiewicza przyszła delegacja Żydów pod przewodnictwem rabina z propozycją zakupienia statku za 10 groszy. Kapitan był zdumiony propozycją tym bardziej, że rabin poinformował go, iż oni „zawsze” kupują statek. Na uwagę kapitana Stankiewicza, że statek można kupić tylko raz, rabin zapytał, czy kapitan chce teraz więcej pieniędzy, co kapitana oburzyło i zażądał wyjaśnień. Rabin poinformował go, że Żydom w szabas nie wolno również podróżować – ale jeśli kupią statek, to będą wtedy u siebie – jakby nigdy nie podróżowali. Ale to wyjaśnienie jeszcze bardziej wzburzyło kapitana Stankiewicza, który oznajmił rabinowi, że nie będzie współdziałał z nim przy oszukiwaniu ichniego Pana Boga. Ale teraz i rabin się zirytował. – Pan Bóg nie ma nic lepszego do roboty, tylko patrzeć, co pan robi? Ja takiego zarozumiałego człowieka nigdy nie widziałem! Na takie dictum kapitan Stankiewicz oświadczył: „Znaczy, proszę wyjść! Znaczy – natychmiast!. Delegacja znalazła się w trudnej sytuacji, bo musiała kupić statek i to szybko. Z kłopotu wybawił ich dopiero właśnie Borchardt, wyjaśniając, że pomylili drzwi i zamiast – jak zwykle – załatwić sprawę z ochmistrzem, weszli do kajuty kapitana.

Wydawać by się mogło, że obecnie już żadnych szabesgojów nie ma. To jednak chyba nieprawda. Kiedy kilka lat temu zatrzymałem się w Nowym Jorku u znajomych Polaków, którzy mieszkali na Brooklynie w domu zajmowanym w większości przez Żydów, pewnego dnia wracaliśmy z miasta i zastaliśmy przed drzwiami wejściowymi spory tłumek. Okazało się, że to Żydowie, tutejsi lokatorzy, którzy czekają, aż jakiś goj otworzy im drzwi – bo akurat był szabas. Wreszcie i ja sam kiedyś posłużyłem tam za szabesgoja, bo pomogłem Żydówce wnieść do windy wózek z dzieckiem – ponieważ żaden Żyd w szabas nie chciał jej pomóc. W takiej sytuacji nie ma rady – któż pomoże Żydówce, jeśli nie my, których Judenrat „Gazety Wyborczej” i nowojorska Liga Antydefamacyjna oskarża o antisemitismus?

Nawiasem mówiąc, kiedy na lotnisku w Ottawie surowa pani przesłuchiwała mnie w związku z książką „Protector traditorum”, po wejściu na strony wspomnianej Ligi Antydefamacyjnej, która strasznie mi wymyślała, niemal mnie przepraszała za swoją poprzednią surowość. Pomyślałem sobie wtedy, że są dwie międzynarodówki; jedna butna, arogancka i krzykliwa, a druga – nierównanie bardziej dyskretna – ale też istnieje. A dlaczego dyskretna? Odpowiedź nie nastręcza trudności – bo teraz, między innymi za sprawą Naszego Najważniejszego Sojusznika, jest rozkaz, by Żydów nosić na rękach. Tacy Niemcy nie dadzą się nikomu wyprzedzić w gorliwości – ale gdyby pewnego dnia padł inny rozkaz, to też nie daliby się nikomu wyprzedzić.

Ponieważ u nas, zwłaszcza pod rządami Voldseutsche Partei obywatela Tuska Donalda, wszystko musi być tak samo, jak w Niemczech, więc w końcu stało się to, co stać się musiało. Oto gmina w Miliczu, gdzie w tamtejszych stawach karpie nie mogą już doczekać się wigilii Bożego Narodzenia, podobnie jak nasi Umiłowani Przywódcy, a zwłaszcza – przywódcy mocarstw bałtyckich – wepchnięcia w wojnę z Rosją – rozpoczęły się przygotowania do obchodów rocznicy odzyskania niepodległości, w ramach których ma zostać wyświetlony film Grzegorza Brauna „Gietrzwałd 1877 – wojna światów”.

Okazało się atoli, że kiedy starostwo powiatowe w Miliczu dowiedziało się o projekcji tego filmu, „z przykrością” wycofało się z obchodów Święta Niepodległości. Czy przypadkiem projekcja filmu Grzegorza Brauna nie była tylko dogodnym pretekstem dla starostwa powiatowego w Miliczu, by wycofać się z obchodów Święta Niepodległości Polski, jako że Milicz przed wojną znajdował się na terenie Rzeszy Niemieckiej? Wykluczyć z góry tego się nie da zwłaszcza, gdy naszym nieszczęśliwym krajem administruje Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda, który wykonuje zadanie przekształcenia naszego bantustanu w Generalną Gubernię. Po co w takim razie Starostwo Powiatowe w Miliczu miałby rozdrapywać stare rany? Żeby tego uniknąć, każdy pretekst jest dobry, a już pretekst w postaci Grzegorza Brauna, to prawdziwy dar Niebios! Można dzięki niemu dowieść nie tylko lojalności wobec Niemiec, ale również – gotowości wysługiwania się Żydom, którzy przecież na Polskę mają swoje widoki, a swoją politykę historyczną koordynują z Niemcami Co tu ukrywać; najwyraźniej pan starosta powiatowy w Miliczu – jak to się mówi – w tańcu tupa.

Warto tedy zwrócić uwagę na film Grzegorza Brauna. Składa się on z dwóch wątków, które można nawet nazwać dwoma filmami. Pierwszym wątkiem jest analiza sytuacji politycznej w Europie, w drugiej połowie XIX wieku, ze szczególnym uwzględnieniem niemieckich przygotowań do wojny z Rosją. Analiza polityczno-militarna robi wrażenie i zwłaszcza dla ludzi młodych, może być nieocenioną pomocą w zdobyciu pewnej eksperiencji w sprawach politycznych.

Drugi wątek nazwałbym „mistycznym” – bo dotyczy on objawień Marki Bożej w Gietrzwałdzie, zaś przesłaniem tego wątku jest teza, iż to dzięki Jej dyskretnej interwencji nie doszło do wspomnianej wojny, która doprowadziłaby do wyniszczenia biologicznych zasobów narodu polskiego. Czy tak było rzeczywiście – czy to tylko pogląd Autora filmu – o to mniejsza, bo ważne, że nie ma w nim niczego, do czego mógłby przyczepić się najbardziej wrażliwy sygnalista na usługach Judenratu „Gazety Wyborczej”. Dlatego właśnie podejrzewam, że Starostwo Powiatowe w Miliczu skwapliwie skorzystało z okazji, by wykazać się zarówno wobec Niemiec, jak i wobec Żydów – widocznie w przekonaniu, ze w Generalnym Gubernatorskie to właśnie oni będą robili – jak mówią wymowni Francuzi – la pluie et le beau temps, czyli deszcz i pogodę.

Stanisław Michalkiewicz

Wojna trwa i tam i tu

Wojna trwa i tam i tu

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    4 listopada 2025 michalkiewicz

Wygląda na to, że zarówno wojna na Ukrainie, jak i operacja ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy prędko się nie skończy. Wprawdzie prezydent Donald Trump z wielkim przytupem ogłosił, a następnie w egipskim kurorcie Szarm el-Szejk nawet podpisał z trzema innymi sygnatariuszami swój zbawienny, 20-punktowy plan – ale poza punktem pierwszym, przewidującym z jednej strony wydanie Izraelowi żyjących jeszcze zakładników oraz ciał zakładników zmarłych, a z drugiej strony – wypuszczenie z izraelskich więzień prawie 2 tysięcy palestyńskich więźniów – w tym 250 skazanych na więzienie dożywotnie, wśród których musi być wielu, jeśli nie większość, wybitnych działaczy Hamasu – żaden następny punkt nie został zrealizowany – bo zawieszenie broni, które teoretycznie obowiązuje cały czas – jest nieustannie naruszane – a o te naruszenia obydwie strony oskarżają się nawzajem. Która mówi prawdę – tego oczywiście nigdy się nie dowiemy, bo pierwszą ofiarą każdej wojny – a cóż dopiero – operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy – jest właśnie prawda. Czy w związku z tym pozostałe punkty zbawiennego planu prezydenta Trumpa dla Strefy Gazy mają szanse realizacji? To już nie jest takie pewne.

Kto rozbroi Hamas?

Jednym z punktów zbawiennego planu jest rozbrojenie Hamasu. Ale sprawa nie wydaje się prosta, bo – po pierwsze – o ile oficjalnym celem operacji Izraela w Strefie Gazy było rozgromienie Hamasu – to już widać, że ten cel nie został osiągnięty. Izrael, wprawdzie przez papierek, to znaczy – przez pośredników – jednak musiał negocjować warunki zawieszenia broni właśnie z Hamasem – ale to jest najlepszy dowód, że nie tylko nie został on rozgromiony, ale – że nadal sprawuje władzę w tej części Strefy Gazy, która nie jest kontrolowana przez armię izraelską. Dowodem, że tak właśnie jest, są egzekucje, dokonywane na „izraelskich kolaborantach” przez uzbrojone bojówki Hamasu, które natychmiast się tam pojawiły. Tym egzekucjom nikt nawet nie próbuje zapobiegać, a to świadczy o uznaniu władzy Hamasu nad Strefą Gazy de facto.

Wprawdzie Hamas, podobno przyparty do ściany przez prezydenta Trumpa oraz swoich muzułmańskich protektorów i sponsorów, zgodził się na rozbrojenie – ale tylko w przypadku, gdy broń swoją miałby przekazać jakiejś reprezentacji palestyńskiej – której w Strefie Gazy najzwyczajniej w świecie nie ma. Zbawienny plan przewiduje wprawdzie, że powstanie tam Rada Pokoju z prezydentem Trumpem na czele, ale tej Rady też jeszcze nie ma, a co więcej – wcale nie wiadomo czy w ogóle powstanie. Rzecz w tym, że nawet sygnatariusze porozumienia wcale nie kwapią się wysyłać do Strefy Gazy własnych wojsk, by wojowały z Hamasem – również dlatego, że dla takiej Turcji, czy Kataru, obecność Hamasu w Strefie Gazy wcale nie jest niepożądana.

Wygląda zatem na to, że jak dotychczas, Hamasu nie ma kim w Strefie Gazy zastąpić i bardzo możliwe, że ten tymczasowy stan będzie się utrzymywał jeszcze długo – chyba, że zniecierpliwiony brakiem sukcesu prezydent Trump spełni swoją groźbę i zapali Izraelowi zielone światło dla dokończenia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy, a wtedy Hamas być może zostałby rozgromiony – ale razem z resztą tamtejszej ludności. Z punktu widzenia Izraela nie byłoby to najgorsze wyjście, bo wprawdzie opinia międzynarodowa znienawidziłaby Izrael do reszty – ale Izrael tyle razy udowodnił, że żadnymi opiniami głupich gojów się nie przejmuje, przynajmniej dopóty, dopóki Stany Zjednoczone popierają go bez zastrzeżeń – jak to robiły przez cały czas od końca lat 50-tych ubiegłego stulecia.

Najgorsze są nieproszone rady – ale gdyby tak prezydent Trump, na przykład w zamian za przeprowadzenie przez CIA przesilenia rządowego w Polsce, zobligował Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego do wysłania do Strefy Gazy naszej niezwyciężonej armii, by rozbroiła znienawidzony Hamas, to jest prawie pewne, że w ramach niedawno nakreślonego przez Naczelnika politycznego programu nadstawiania się Amerykanom, nasza niezwyciężona armia mogłaby zostać do Strefy Gazy wysłana. Z jakim skutkiem – to inna sprawa.

Dopóki jednak na czele vaginetu w naszym bantustanie jest obywatel Donald Tusk, to o żadnym wysłaniu naszej niezwyciężonej armii do Strefy Gazy mowy być nie może, ponieważ obywatel Donald Tusk wykonać ma tutaj całkiem inne zadanie – mianowicie wepchnięcia Polski pod takim czy innym pretekstem do wojny z Rosją. Świadczy o tym, wywołująca niezamierzony efekt komiczny deklaracja Księcia-Małżonka, który nagle przypomniał sobie, że w Polsce są jednak niezawisłe sądy i gdyby taki jeden z drugim niezawisły sąd wydał vaginetowi rozkaz zatrzymania, czy może nawet – zestrzelenia samolotu wiozącego rosyjskiego prezydenta Putina na spotkanie z prezydentem Trumpem w Budapeszcie , to nie byłoby rady; trzeba by ten samolot zatrzymać, a może nawet zestrzelić.

Na szczęście spotkanie w Budapeszcie zostało bezterminowo odwołane, w czym ludzie pobożni mogą dopatrzyć się dyskretnej interwencji Królowej Korony Polskiej, która – litując się nad nami – postanowiła uchronić nas przed skutkami głupoty Księcia-Małżonka, który próbuje wspinać się do coraz wyższych grządek w postaci stanowiska premiera, a potem – może nawet prezydenta naszego bantustanu.

Obawiam się jednak, że okazji do wkręcenia Polski w maszynkę do mięsa będzie jeszcze bardzo wiele, więc w tej sytuacji co nam szkodzi odwołać się do wspaniałomyślności i wielkoduszności Królowej Korony Polskiej, chociaż od Naszych Umiłowanych Przywódców wielokrotnie doznała Ona ostentacyjnego lekceważenia? Inna sprawa, że nie powinniśmy jednak nadużywać cierpliwości Nieba, bo nie po to Stwórca Wszechświata ustanowił rządzącą światem zasadę przyczynowości (z określonych przyczyn muszą wynikać określone skutki), żeby ją nieustanie zawieszać z powodu naszej lekkomyślności. Byłoby to niekorzystne również ze względów pedagogicznych, bo w przeciwnym razie świat stałby się kompletnie nieprzewidywalny i niezrozumiały.

Trump nie chce umierać za Kijów

Podobnie z wojną na Ukrainie. Nie wydaje się, by zakończyła się ona szybko – co z naszego punktu widzenia nie musi być koniecznie wiadomością złą. Wiele razy zwracałem uwagę, że wiadomość, iż na Ukrainie wyrzynają się Ukraińcy z Rosjanami, nie jest wiadomością najgorszą. Wyobrażam sobie bowiem jeszcze gorsze wiadomości – że na przykład Rosjanie wyrzynają się na Ukrainie również z Polakami, albo nawet jeszcze gorszą, że Rosjanie wyrzynają się z Polakami w Polsce, albo i najgorszą – że robią to do spółki z Ukraińcami i Niemcami.

I chociaż prezydent Trump wylewa łzy, że tylu ludzi ginie, to jednak można w jego postępowaniu wobec Ukrainy dopatrzeć się pewnej racjonalnej linii. Punktem wyjścia niech będą zapewnienia, że gdyby on był prezydentem, to do tej wojny nigdy by nie doszło. Można to oczywiście złożyć na karb megalomanii, jaka przypisywana jest prezydentowi Trumpowi, jednak ja bym sobie tę deklarację rozebrał z uwagą. Prezydent Putin wielokrotnie – również na Alasce – powtórzył, że warunkiem zakończenia wojny na Ukrainie jest usuniecie jej pierwotnych przyczyn. A co było pierwotną przyczyną tego wszystkiego? Nie ulega wątpliwości, że sfinansowanie przez USA kwotą 5 mld dolarów w roku 2014 „majdanu” na Ukrainie, wskutek czego proklamowany na szczycie NATO w Lizbonie 20 listopada 2010 roku porządek polityczny w Europie został wysadzony w powietrze. Prezydent Józio Biden, szczęśliwy, że udało mu się namówić prezydenta Zełeńskiego na wkręcenie Ukrainy w maszynkę do mięsa, gotów był wspierać to państwo forsą i dostawami broni w przekonaniu, któremu podczas pielgrzymki do Kijowa dał wyraz ówczesny sekretarz obrony USA Lloyd Austin, że to „osłabi Rosję”.

Tymczasem skutek jest odwrotny; Rosja zacieśniła stosunki z Chinami, które dla Ameryki stanowią wyzwanie największe. Toteż prezydent Trump próbuje delikatnie, ale cierpliwie i metodycznie, wyplątać Stany Zjednoczone z ukraińskiej awantury, czego nie mogą mu darować jastrzębie z polskiego Instytutu Studiów Wschodnich. W odróżnieniu od naszego bantustanu, który jeszcze w 2016 roku (czy przypadkiem nie z inspiracji prezydenta-elekta Donalda Trumpa?) podpisał z Ukrainą umowę na podstawie której do dnia dzisiejszego nieodpłatnie futruje Ukrainę czym tylko może, państwa poważne, jeśli nawet Ukrainę wspierają, to nie za darmo, tylko każą sobie płacić – niechby i wekslami.

Prezydent Trump poszedł obecnie krok dalej. Owszem, może Ukrainę wspierać – ale za pośrednictwem europejskich państw NATO, które najpierw muszą za amerykańską broń zapłacić, a dopiero potem przekazać ją Ukrainie – jak tam chcą – za darmo, czy za opłatą. Trudno o lepszą ilustrację pragnienia utrzymania Ameryki z dala od tej wojny, nawet za cenę uwikłania w nią Europy, która – wkręcona w maszynkę do mięsa – też przestałaby być dla Ameryki problemem. Inna sprawa, że w Europie też są państwa poważne I pozostałe i że państwa poważne będą starały się naśladować Amerykę, wkręcając ewentualnie w maszynkę do mięsa kierowane przez własnych agentów państwa pozostałe, np. Polskę.

Bardzo dobrą ilustracją tej „linii Trumpa” jest ostatnia afera z dalekosiężnymi pociskami „Tomahawk”. Dociskany do ściany prezydent Zełeński uczepił się tych Tomahawków, jak pijany płotu w nadziei, że w ten sposób sprowadzi prezydenta Putina do stołu rokowań, których warunkiem wstępnym byłoby bezwarunkowe zawieszenie broni i w ten sposób uratuje swój prestiż, a kto wie – może i skórę?.

Widocznie jednak prezydent Trump przejrzał go na wylot, bo po początkowych, skwapliwych deklaracjach, zaczął demonstrować coraz większą rezerwę, aż wreszcie oświadczył, że „ostateczną decyzję” podejmie po rozmowie z prezydentem Putinem. Taka ponad dwugodzinna rozmowa – oczywiście „bardzo udana” – się odbyła – a po niej, przybyły do Waszyngtonu prezydent Zełeński został przez prezydenta Trumpa brutalnie obsztorcowany. Poszlaką na to wskazującą był brak wspólnego komunikatu, nawet takiego, że rozmowy toczyły się „w atmosferze wzajemnego zrozumienia” – co w języku dyplomatycznym oznacza, że w żadnej sprawie nie było porozumienia. Prezydent Zełeński powiedział potem tylko, że Ukraina „potrzebuje zawieszenia broni”, a on sam nawrócił się na „realizm”. Oczywiście o żadnych „Tomahawkach” nie było już mowy, między innymi dlatego, że ich przekazanie byłoby sprzeczne z „linią Trumpa”. Chodzi o to, że ukraińska armia nie potrafi obsługiwać wyrzutni tych pocisków, więc musieliby to robić Amerykanie – niechby nawet wyposażeni w ukraińskie paszporty – niemniej jednak. A potem, kiedy minister Ławrow oświadczył sekretarzowi stanu, że warunki rosyjskie się nie zmieniły, Biały Dom odwołał spotkanie na szczycie w Budapeszcie, na które – po wahaniach i grymasach – prezydent Zełeński też miał przyjechać.

W ten sposób prezydent Trump pozwolił rosyjskiemu prezydentowi pokazać, czy potrafi wygrać w polu. Czy prezydent Putin wykorzysta tę możliwość – to inna sprawa – ale tak czy owak wojna na Ukrainie jeszcze trochę potrwa.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Czego się nie robi dla Polski?

Czego się nie robi dla Polski?

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    2 listopada 2025 michalkiewicz

Kiedy dziadkowi w ogródku wyrosła rzepka, postanowił „schrupać ją z kawałkiem chlebka”. Tak samo postąpił obywatel Tusk Donald, kiedy minęły mu dwa lata przewodzenia swemu vaginetowi, nazywanego szumnie „Radą Ministrów”. Jak wiadomo, vaginets obywatela Tuska Donalda od samego początku miał charakter koalicyjny, co sprawia, że podobny on jest trochę do Arki Noego – każdego zwierzęcia jest tam po parze, żeby mogły się rozmnażać. Niestety vaginet, wbrew zachęcającej nazwie, rozmnażaniu najwyraźniej nie sprzyja. Raczej przeciwnie. Oto wchodząca w skład koalicji 13 grudnia partia Nowoczesna, której wizytówką jest pulchniutka Katarzyna Lubnauer oraz sprawiająca wrażenie przepracowanej Paulina Hening-Kloska, narobiła długów na ponad 2 miliony złotych, a ponieważ nikt nie chce ich spłacać, nie było innej rady, jak podjąć uchwałę o rozwiązaniu tej formacji.

Sic transist gloria – jak mawiali starożytni Rzymianie, ale skoro już wiemy, jak Nowoczesna zakończyła swoje istnienie, warto przypomnieć, jak je rozpoczęła. Oto 18 czerwca 2015 roku, kiedy było już wiadomo, że wybory prezydenckie wygrał Andrzej Duda i że Polska, po zresetowaniu przez prezydenta Obamę swego poprzedniego resetu w stosunkach z Rosją, ponownie przechodzi pod kuratelę amerykańską, odbyła się w Warszawie Międzynarodowa Konferencja Naukowa „Most” – w 25 rocznicę uruchomienia pierwszego transportu Żydów rosyjskich do Izraela. W konferencji wzięli udział przedstawiciele najważniejszych ubeckich dynastii z Polski i grupa ważnych ubeków z Izraela. Pretekstem były rocznicowe wspominki kombatanckie, ale tak naprawdę chodziło o wciągnięcie przez Amerykanów naszych ubeków na listę „naszych sukinsynów” – a ubecy izraelscy mieli to wobec Amerykanów żyrować. Amerykanie chyba mieli wątpliwości, czy w ogóle warto wciągać naszych ubeków na wspomnianą listę – ale kiedy ubecy się uwinęli i powstała partia polityczna „Nowoczesna” z panem Ryszardem Pertu na fasadzie i zanim jeszcze pan Ryszard zdążył otworzyć usta, by nam powiedzieć, jak będzie nam przychylał nieba, już naród obdarzył tę partię 11 procentami zaufania, to i Amerykanie się przekonali, że stare kiejkuty to i owo potrafią. Uznali więc, że lepiej mieć ich na oku, niż żeby hulali nie wiadomo gdzie – i na listę „naszych sukinsynów” ich wciągnęli.

Wkrótce zresztą pan Ryszard partię swoją porzucił wraz z dwiema Joannami: Joanną Schmidt i moją faworytą, Joanną Scheuring-Wielgus, no a teraz Nowoczesna zlała się z Platformą Obywatelską, podobnie jak Inicjatywa Polska obywatelki Nowackiej Barbary, w której przytulisko znalazła Wielce Czcigodna Katarzyna Maria Piekarska, „istota czująca”, którą w swoim czasie Leszek Miller zwabił do swojego rządu na stanowisko wiceministra spraw wewnętrznych. Obecnie tedy koalicję 13 grudnia tworzy Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda, która po polsku nazywa się „Koalicją Obywatelską”, Lewica i PSL oraz szorująca po dnie Polska 2050, którą zamierza wkrótce definitywnie porzucić obywatel Hołownia Szymon. Z tej okazji obywatel Tusk Donald zapowiedział zainwestowanie w Centrum Operacji Satelitarnych. Co to konkretnie ma być – dokładnie nie wiadomo, więc zaczęły krążyć fałszywe pogłoski, że ma to być kontynuacja wcześniejszej penetracji przestrzeni kosmicznej przez sektę „Antrovis”, której wyznawcy – między innymi obywatelka Labuda Barbara, która poza tym piastowała stanowisko ministra w Kancelarii prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w sposób nie zwracający niczyjej uwagi – latali w kosmos na miotłach, odbywając bliskie spotkania III stopnia m.in. z Wenusjanami. Te fałszywe pogłoski, zwłaszcza perspektywa bliskich spotkań III stopnia z Wenusjankami, wywołały zrozumiałe poruszenie nie tylko w środowisku Volksdeutsche Partei, więc obywatel Tusk Donald liczy na to, iż do najbliższych wyborów uda mu się uciułać jeszcze trochę procentów.

Z kolei Naczelnik Państwa przewodniczył Konwencji Prawa i Sprawiedliwości i w wygłoszonym przemówieniu nieubłaganym palcem wytknął obywatelu Tusku Donaldu i jego Volksdeutsche Partei, że oni tylko „gadają” podczas gdy on i PiS – „robią”. A co robią? Realizują hasło: róbmy sobie na rękę! Taki program polityczny nakreślił jeszcze przed wojną Konstanty Ildefons Gałczyński w nieśmiertelnym wierszu „Nocna rozmowa z matką” . Syn zwierza się matce: „sen mam prześliczny mamo – że przystępuję do g… arzy i z nimi robię to samo” – a kiedy matka pyta: „a na czym, ach na czym polega robota, w którąś się wplątał” – syn odpowiada w krótkich żołnierskich słowach: „by rzec prawdę, z pustego w próżne przelewamy, a sobie na konto.” Na program partii to by zupełnie wystarczyło – ale tuż przed Konwencją opublikowany został prowokacyjny sondaż, w którym Volksdeutsche Partei wysunęła się na pierwsze miejsce z wynikiem 28 procent, a PiS spadło na miejsce drugie z wynikiem 23 procent z hakiem.

Najgorsze były wieści o wynikach Konfederacji; Konfederacja Sławomira Mentzena uzyskała wynik na poziomie 12 procent, a Konfederacja Korony Polskiej Grzegorza Brauna – prawie 10 procent!

Toteż Naczelnik Państwa zaproponował, żeby rodzice, którym urodzi się trzecie dziecko, dostali od rządu bon mieszkaniowy w wysokości do 100 tysięcy złotych, a na dziecko drugie – w wysokości do 40 tysięcy złotych. Ten pomysł dowodzi, że PiS niezmiennie stoi na nieubłaganym stanowisku, że wyznawców trzeba pozyskiwać obietnicami przekupywania ich ich własnymi pieniędzmi. Abstrahując na razie od katastrofalnego stanu finansów państwowych, kiedy to w budżecie na przyszły rok zaplanowany został deficyt na poziomie 271 mld złotych, to nawet gdyby budżet był zrównoważony, realizacja takiego pomysłu, podobnie jak innych wynalazków w rodzaju „800 plus” oznacza, że rząd najpierw musi odebrać te pieniądze rodzicom tych dzieci w podatkach i innych haraczach, by potem im je przekazać, nawiasem mówiąc – w rozmiarze uszczuplonym – bo z tych pieniędzy trzeba będzie utrzymać aparat biurokratyczny, który będzie je rozdzielał i kontrolował, czy przypadkiem nikt nie oszukuje.

Co z tego wynika? Ano to, że tego rodzaju programy tworzone są wyłącznie dla dobra biurokratycznych gangów, które oblazły nasz nieszczęśliwy kraj na podobieństwo insektów, a Nasi Umiłowani Przywódcy traktują państwo i obywateli, jako żerowisko – tak samo, jak to było w wieku XVIII. Toteż na uwagę Sławomira Mentzena, że właśnie dlatego nie chce mieć nic wspólnego z PiS-em, bo nie chce przykładać ręki do ostatecznej dewastacji państwa, zareagował Wielce Czcigodny Jacek Sasin, wytykając mu, że nigdy nie rządził, więc nie wie, że w służbie Polsce najważniejsze jest, by wypić i zakąsić.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Kosmiczne bąki obywatela Tuska

Stanisław Michalkiewicz: Kosmiczne bąki obywatela Tuska

“Paczka “Giewont” i litr wódki – taki będzie polski sputnik” – śpiewali – oczywiście półgłosem, by nie usłyszeli tej canzony wszędobylscy funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa – szydercy na wieść, że Związek Radziecki wystrzelił sputnika – pierwszego sztucznego satelitę Ziemi. Ten przykład pokazuje, że również i my uczestniczyliśmy w podboju Kosmosu – oczywiście na swój sposób.

Dzisiaj wygląda to całkiem inaczej, przede wszystkim dlatego, że nie ma już żadnych “Giewontów”, które można by wysłać w przestrzeń kosmiczną, żeby zaimponować kosmitom, którzy podobno z ukrycia przyglądają się naszym osiągnięciom w podboju Kosmosu – o czym niedawno całkiem serio deliberował Kongres Stanów Zjednoczonych. Na szczęście wódki jeszcze nie brakuje, więc – jak to się mówi – w naszym fachu nie ma strachu. Najładniej ujęli tę kwestię Starsi Panowie, opiewający w swoim niezapomnianym kabarecie uroki polowania na grubego zwierza.

“Tu borowik, a tam dzik; nie musimy dużo łykać by się przestać lękać dzika” tym bardziej, że uprzednio uczestnicy polowania wzięli ze sobą “amunicję, eksportową śliwowicję”. Ach, łza się w oku kręci na wspomnienie tych delicji-amunicji, tym bardziej, że już i wtedy dała się odczuć nutka nostalgiczna, którą trącał młodziutki wtedy Jan Pietrzak w piosence “Za trzydzieści parę lat”: “zaparzę ziółka, zapalę “Sporta” – i tak dalej.

Alternatywą bowiem była „cisza nieznana, spokój odwieczny, kilka bakterii w głębi mórz” – bo tak właśnie mogła zakończyć się walka o pokój, o której wspominało Radio Erewań, odpowiadając zaniepokojonemu słuchaczowi, który pytał, czy będzie wojna. Radio Erewań odpowiedziało, że wojny oczywiście nie będzie, natomiast rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu.

I właśnie teraz ta profetyczna wizja Radia Erewań zaczyna nabierać niepokojącej aktualności. Ot na przykład na naszych oczach zbawienny plan pokojowy, z takim przytupem podpisany niedawno w egipskim kurorcie Szarm el-Szejk, właśnie wali się w gruzy pod ciosami izraelskiej armii, gdyż premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela nakazał “natychmiastowe” wznowienie bombardowania Strefy Gazy pod pretekstem, że złowrogi Hamas nie zwrócił stronie izraelskiej kilku nieboszczyków.

Kiedy uświadomimy sobie, ilu żydowskich nieboszczyków skrywa polska ziemia, to opuszcza nas wszelka nadzieja  na świetlaną przyszłość tym bardziej, że – jak pokazała niedawna publikacja TVN o krakowskich “Targach Książki Bez Cenzury – “sygnalistów” co to potrafią wytropić antysemitnika pod każdym krzakiem, może być u nas nawet więcej, niż w Strefie Gazy, a wszyscy, jeden przez drugiego, będą prześcigali się w gorliwości, żeby nie tylko Judenrat “Gazety Wyborczej”, ale przede wszystkim – wpływowi Żydowie tę gorliwość zauważyli i gorliwców odpowiednio wynagrodzili.

Nawiasem mówiąc, sprawa tych żydowskich nieboszczyków ze Strefy Gazy pokazuje, iż opowieści rabina, który w Jedwabnem przekonał pana prezydenta Kaczyńskiego, że Żydowie swoich nieboszczyków nie ekshumują i w związku z tym ekshumację trzeba wstrzymać, to zwykłe makagigi.

Jakże “nie ekshumują”, skoro właśnie pod tym pretekstem bezcenny Izrael przystąpił do kontynuowania operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy, wykorzystując fakt, że prezydent Donald Trump właśnie próbuje na Dalekim Wschodzie montować szeroką koalicję państw miłujących pokój, żeby z jej udziałem dokonać operacji ostatecznego rozwiązania kwestii chińskiej?

Tę operację najlepiej będzie obserwować z przestrzeni kosmicznej, a wskazówki dostarczył jeszcze w ubiegłym stuleciu Stanisław Lem. Napisał on, że jeśli w jakimś punkcie nieba, gdzie dotąd gwiazd nie było, nagle pojawia się gwiazda, to nieomylny to znak, że właśnie rozpada się planeta, której mieszkańcy opanowali energię jądrową i przy jej pomocy przeprowadzili operację ostatecznego rozwiązania jakiejś palącej i nie cierpiącej zwłoki kwestii.

Dlatego – jak przypuszczam – obywatel Tusk Donald, przy okazji niedawnej konwencji Volksdeutsche Partei, podczas której zlały się trzy partie: „Platforma Obywatelska”, „Nowoczesna” z pulchniutką panią Lubnauer Katarzyną oraz „Inicjatywa Polska” Wielce Czcigodnej Nowackiej Barbary, ogłosił triumfalnie, że jego vaginet zainwestuje krocie w Ośrodek Badań Satelitarnych, dzięki któremu będziemy mogli zaobserwować Finis Terrae.

W przekonaniu, że obywatel Tusk Donald gdzieś podsłuchał, że oto właśnie zbliżają się zapowiadane “dni ostatnie”, myślałem, że tym razem to nie żadne makagigi, obliczone na uwodzenie wyznawców nieubłaganego postępu, tylko inicjatywa serio. Wstyd się przyznać, ale dopiero na trzeci dzień wyprowadził mnie z błędu członek vaginetu obywatela Tuska Donalda, piastujący stanowisko sekretarza stanu w super-resorcie pana ministra Domańskiego, specjalizującego się w zadłużaniu państwa.

Pan minister Michał Jaros – bo o nim mowa – został poddany przyjaznemu przesłuchaniu przez funkcjonariusza Propaganda Abteilung z przychylnej vaginetowi obywatela Tuska Donalda stacji telewizyjnej. W fazie swobodnej wypowiedzi wygłaszał zdania pełne treści i gdyby funkcjonariusz na tym poprzestał, nikt by się nie zorientował, jak jest naprawdę.

Niestety pod wpływem elokwencji pana Jarosa funkcjonariusz stracił rewolucyjną czujność i zapragnął zapoznać telewidzów ze szczegółami pomysłu obywatela Tuska Donalda, najwyraźniej zapominając, iż właśnie w szczegółach tkwi diabeł.  Zapytał tedy o stronę finansową przedsięwzięcia – i wtedy okazało się, że na razie żadnych pieniędzy na tę wielką inwestycję nikt jeszcze nie przewidział i nie wiadomo czy i kiedy w ogóle przewidzi.

Ponieważ pan minister Jaros również i o tej sprawie wypowiadał się i swobodnie i pogodnie, funkcjonariusz jeszcze nie skapował na jaki grząski grunt właśnie wchodzi i  zapytał pana ministra, czy wiadomo, gdzie ta inwestycja powstanie. Okazało się, że tego też jeszcze nikt nie wie. Nie pozostało zatem nic innego, jak brnąć dalej, więc następne pytanie dotyczyło kwestii, kiedy ta inwestycja zostanie rozpoczęta. Okazało się, że tego też nikt jeszcze nie wie.

“Tak wylazła z archanioła stara świnia reakcyjna” – pisał w profetycznym natchnieniu poeta.

Okazało się, że obywatel Tusk Donald swoim zwyczajem, jak zwykle puścił bąka, nie troszcząc się o to, jak masy przyjmą jego rewelację – bo w przeciwnym razie chyba nie pozwoliłby panu ministrowi Jarosowi na taki przypływ szczerości. Ma to oczywiście swoje plusy dodatnie – bo dzięki temu spadł nam z serca kamień, że żadnego Finis Terrae na razie nie będzie, że to tylko takie propagandowe makagigi.