Vaginet w paroksyzmach

Vaginet w paroksyzmach

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  28 października 2025 Michalkiewicz

A to dopiero zakpiła sobie z obywatela Tuska Donalda Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje! Kiedy Naczelnik Państwa, co to najpierw patronował sprowadzeniu do naszego nieszczęśliwego kraju nieprzeliczonych migrantów, zarówno z panującej nam miłościwie Ukrainy, a także z reszty szerokiego świata, skapował, że na protestach przeciwko obecności migrantów w Polsce może uciułać trochę procentów PiS-owi – 11 października skrzyknął „wszystkich patriotów”, żeby przyszli na Plac Zamkowy w Warszawie protestować przeciwko paktowi migracyjnemu oraz umowie z Mercosur – Urszula Wodęleje dała obywatelu Tusku Donaldu cynk, że może zdezawuować Naczelnika przy pomocy fake-newsu, jakoby Komisja Europejska właśnie postanowiła („W londyńskiej Wielkiej Loży już postanowiono: siedem pieczęci kładą masoni pod dekret. Nad skrwawionym Talmudem żółte świece płoną, w płachtę zwinęli szczątki i przysięgli sekret” – pisał poeta), iż wyłącza Polskę z paktu migracyjnego z uwagi na „ponad dwa miliony Ukraińców”, którzy przebywają w naszym nieszczęśliwym kraju – i że w związku z tym Polski nie tylko nie będą obowiązywać żadne kwoty, ale w dodatku nie trzeba będzie płacić 20 tys euro za każdego migranta, którego Polska nie przyjmie.

Wprawdzie były to wieści „nieoficjalne” – bo o ostatecznym rozwiązaniu kwestii migracyjnej Komisja Europejska miała ogłosić dopiero 15 października – ale obywatel Tusk Donald uchwycił się tej informacji, jak pijany płotu i ogłosił, że Naczelnik niepotrzebnie tych „wszystkich patriotów” do Warszawy zwabił, bo ten cały protest nie ma sensu w sytuacji, gdy on sprawę załatwił. Początkowo zapanowała konsternacja, ale wkrótce wyjaśniło się, że obywatel Tusk Donald jak zwykle koloryzuje. Wielce Czcigodna Anna Bryłka, posłująca do Parlamentu Europejskiego z ramienia Konfederacji ogłosiła, że to „bujda, granda zwykła” – bo Komisja Europejska żadnej decyzji nie podjęła.

No i w poniedziałek, 13 października okazało się, że rzeczywiście. Nie tylko nie podjęła, ale w ogóle zdjęła sprawę paktu migracyjnego ze środowego porządku obrad Komisji i to w dodatku – ad calendas graecas. Ta sytuacja pokazuje, że nie tylko amerykański prezydent Donald Trump traktuje obywatela Tuska Donalda jak hetkę-pętelkę – ale również – Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje. Inna sprawa, że dlaczego miałaby traktować go inaczej, skoro i ona wie i on wie, że jest u Niemców chłopcem na posyłki?

Skoro tak, to jest oczywiste, że żadnej sprawy załatwić nie może, a co najwyżej – może nam objawić, co tam w „Wielkiej Loży” w naszych sprawach postanowiono. Jest dokładnie tak, jak to nam zachwalał pan dr Andrzej Olechowski podczas imprezy „Forum Dialogu”, jaka w swoim czasie odbyła się w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina w Warszawie. Pan doktor objawił nam, że po Anschlussie „będziemy mogli współdecydować o naszych sprawach”. Najwyraźniej uważał, że „współdecydowanie”, dajmy na to, z Portugalią, jest lepsze od decydowania samodzielnego. Ciekawe, że mnóstwo obywateli w to uwierzyło – wśród nich chyba również Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński – bo czy w przeciwnym razie stręczyłby nam Anschluss? Zawsze mówiłem, że Naczelnik jest wprawdzie wirtuozem intrygi – ale takim, który na końcu potyka się o własne nogi.

Nawiasem mówiąc, Reichsfuhrerin nawet się nie pofatygowała oświecać obywatela Tuska Donalda w sprawie umowy z Mercosur. Zresztą nie było takiej potrzeby w sytuacji, gdy Komisja Europejska pod egidą Reichsfuhrerin właśnie, umowę tę niedawno solennie zatwierdziła, puszczając mimo uszu popiskiwania przedstawicieli poszczególnych bantustanów. Okazuje się, że nadstawianie się Niemcom, w którym w ramach „postawy służebnej” specjalizuje się obywatel Tusk Donald, wcale nie poprawia jego sytuacji, podobnie, jak nie poprawia sytuacji Naczelnika projekt nadstawiania się Amerykanom. Widocznie i jedni i drudzy muszą uważać, iż wszystko zależy od tego, kto im się nadstawia i z jakich pozycji. Na przykład prezydent Donald Trump nie tylko zaprosił Wiktora Orbana na show do Szarm el-Szejk w Egipcie, gdzie zjawili się nie tylko sygnatariusze zbawiennego planu pokojowego dla Strefy Gazy, ale również liczni wasale Stanów Zjednoczonych, którzy mieli stanowić tło dla zastępczego triumfu amerykańskiego prezydenta, któremu właśnie przeleciała przed nosem spodziewana Pokojowa Nagroda Nobla – ale nawet przerwał swoje przemówienie, wypatrując, „gdzie jest Victor” – podczas gdy pana prezydenta Karola Nawrockiego zapomniał zaprosić.

Jak wiadomo Pokojową Nagrodę Nobla dostała pani Maria Machado, która pozostaje w nieprzejednanej opozycji do wenezuelskiego tyrana Mikołaja Maduro – ale pies z kulawą nogą się tym nie zainteresował, bo wszystkie światła zostały skierowane na Szarm el-Szejk, gdzie otrąbiono finał trwającej „ponad 3000 lat” walki o pokój na Bliskim Wschodzie. Ale – jak w swoim czasie zauważył Leszek Miller – prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, tylko – jak kończy. Prawdziwego mężczyznę – a cóż dopiero – twardziela, za jakiego uchodzi prezydent Donald Trump? Więc o ile show w Szarm el-Szejk udał się znakomicie, to dalsze losy zbawiennego planu pokojowego już nie są takie jasne. Wprawdzie złowrogi Hamas przekazał Izraelowi 20 zakładników żywych i szczątki czterech martwych, w zamian za co Izrael przekazał Hamasowi prawie 2 tysiące więźniów, w tym – 250 skazanych na dożywocie, wśród których jest pewnie mnóstwo prominentnych działaczy Hamasu – ale nikt nie wie, co będzie dalej. Zwłaszcza – kto będzie rozbrajał Hamas i z jakim skutkiem – bo na razie hamasowcy wrócili z bronią na ruiny Strefy Gazy. Niby mieli zgodzić się na przekazanie broni „apolitycznej” reprezentacji palestyńskiej – ale nie można z góry wykluczyć, że ta „apolityczna” reprezentacja będzie tylko odkrywką Hamasu na tej samej zasadzie, jak pokojowy noblista Kukuniek był przywódcą „strony społecznej”, co to układała się w Magdalence z generałem Kiszczakiem.

Ale to są sprawy wykraczające i to zdecydowanie, poza nasze podwórko, na którym trwa przepychanka, między innymi na odcinku praworządności socjalistycznej. Z jednej strony obywatel Żurek Waldemar wykombinował sobie ustawę, która miałaby przesądzić o ostatecznym rozwiązaniu kwestii „neo-sędziów”, a z drugiej – pan prezydent Nawrocki właśnie wręczył nominacje 59 sędziom i 4 asesorom. Wszystkich ich rekomendowała Krajowa Rada Sądownictwa, która według żurkowej i Judenratowej jurysprudencji jest „nielegalna”. Wygląda tedy na to, że na odcinku socjalistycznej praworządności walka klasowa jeszcze się u nas zaostrzy, więc nie wiadomo, jak vaginet obywatela Tuska Donalda przetrzyma te wszystkie eksperymenty.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Listopad – niebezpieczna pora

Listopad – niebezpieczna pora

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    26 października 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5917

Nieubłaganie zbliża się listopad, kiedy to pan marszałek Sejmu Hołownia Szymon obiecał był panu wicemarszałkowi Włodzimierzowi Czarzastemu, że ustąpi mu z urzędu, żeby i pan Włodzimierz mógł się nacieszyć pozycją drugiej osoby w państwie – zaraz po panu prezydencie, który uchodzi za osobę pierwszą. Nie jest to do końca prawda, bo na przykład za prezydentury pana Andrzeja Dudy, przynajmniej do lipca 2017 roku, kiedy to pan prezydent Duda zawetował przeforsowane przez PiS ustawy sądowe, pierwszą osobą w państwie był Naczelnik Państwa Kaczyński Jarosław, a pan prezydent Duda – dopiero drugą.

Podobnie i teraz. Zwierzchnikiem pana Włodzimierza jest przecież obywatel Tusk Donald, podobnie jak wynalazcą pana prezydenta Karola Nawrockiego jest Naczelnik Państwa – przynajmniej dopóty, dopóki pan prezydent nie zbuduje sobie własnego politycznego gan… to znaczy – pardon; jakiego tam znowu „gangu”! Pan prezydent nie będzie budował sobie żadnego „gangu”, tylko zwyczajne polityczne zaplecze. Pan prezydent Duda takiego politycznego zaplecza nie zdołał sobie zbudować i dlatego, po utracie różnych iluzji, jak na przykład posada w MKOl, albo w „Kanale Zero” – ostatecznie wylądował na łaskawym chlebie, to znaczy – w radzie nadzorczej firmy pana Dawida Rożka, która najpierw sprzedawała rozmaite gry komputerowe, a teraz zajmuje się enigmatycznymi „innowacjami technologicznymi w sektorze finansów”. Nawet nie śmiem się domyślać, co to konkretnie oznacza, bo wystarcza mi informacja, że pan Rożek sponsoruje podobno również „Kanał Zero” – a skoro tak, to nic dziwnego, że i pan Andrzej Duda najpierw szukał tam przytuliska.

Podobnie z Aleksandrem Kwaśniewskim, który najpierw mierzył wysoko – na I Sekretarza ONZ, a przynajmniej – na I Sekretarza NATO – ale ostatecznie wylądował na posadzie odźwiernego, czy może wykidajły u jakiegoś ukraińskiego nababa, gdzie – mówiąc nawiasem – kolegował z synem amerykańskiego prezydenta Józia Bidena Hunterem. Ten cały Hunter podobno nieźle dokazywał, więc zaraz pojawiły się fałszywe pogłoski, że prezydent Józio Biden doprowadził do wojny na Ukrainie, żeby wszystko ukryć pod gruzami. W tych pogłoskach nie ma oczywiście ani słowa prawdy – chociaż prezydent Trump nieustannie powtarza, że gdyby on był prezydentem, to do tej wojny by w ogóle nie doszło, a z drugiej strony pod gruzami rzeczywiście wiele można ukryć – i pewnie dlatego w naszym nieszczęśliwym kraju narasta wojenna atmosfera – jakbyśmy już nie mogli doczekać się wepchnięcia Polski i mocarstw bałtyckich do wojny z Rosją. Nawiasem mówiąc, główna siedziba firmy pana Rożka mieści się akurat na Litwie, więc – jak mówią gitowcy – „wszystko gra i koliduje”.

Wracając do pana marszałka Hołowni, to chyba już utracił on nadzieję na objęcie posady Wysokiego Komisarza ONZ do spraw Uchodźców, bo zaczyna mówić o objęciu posady ambasadora Polski w Stanach Zjednoczonych. Obawiam się jednak, że i te nadzieje mogą mu się rozwiać, bo Książę-Małżonek z zagadkowych przyczyn upodobał sobie w panu Klichu, lekarzu-psychiatrze – jakby nie zdawał sobie sprawy, że taka kandydatura może zostać w Waszyngtonie uznana za jakąś złośliwą aluzję. Może zresztą Książę-Małżonek rzeczywiście nie zdaje sobie z tego sprawy, a upodobał sobie w panu Klichu, jako „strategu” – bo rzeczywiście – był on właścicielem Instytutu Studiów Strategicznych.

Niech ta nazwa jednak nikogo nie zwiedzie – bo ten cały instytut zajmował się takimi oto zagadnieniami strategicznymi, jak np. wpływ kultury żydowskiej na polską – co mogło się bardzo spodobać Małżonce Księcia-Małżonka – naszej Jabłoneczce. Z uwagi na to, że akurat teraz partia pana Hołowni szoruje po dnie, odnotowując w sondażach coś koło jednego procenta poparcia – najbardziej prawdopodobny wydaje się powrót pana marszałka do nowicjatu u przewielebnych Ojców Dominikanów, gdzie już raz, a może nawet dwa razy próbował szczęścia tyle, że nowicjat mu się nie przyjął.

Teraz może być inaczej, bo Kościół, a zwłaszcza Dominikanie i Jezuici tak się przejęli kultem Świętego Spokoju i zagalopowali na drodze nieubłaganego postępu, że wstępować do tych zakonów chyba będą mogli również mężczyźni żonaci – być może nawet z żonami. Jestem pewien, że żadnych teologicznych przeszkód nie będzie – a skoro tak, to co sobie żałować? Chata, wikt i opierunek są przecież gwarantowane.

Nawiasem mówiąc, podobnie jak partia pana Szymona, po dnie szoruje również Polskie Stronnictwo Ludowe. To nie musi być zapowiedź jakiejś katastrofy, bo PSL od czasów komuny dysponuje sprawnym aparatem wyborczym. Chodzi o to, że działacze PSL jeszcze za komuny obsiedli wszystkie możliwe posady w sektorze publicznym w gminach wiejskich i małych miasteczkach. Nie chodzi tu w ogóle o żadne względy ideowe, tylko o walkę o byt. Każdy z nich ma tam dom, często i kawałek ziemi, no a poza tym właśnie Zosia, Franek i Patrycja robią „magisterki” w wyższych szkołach gotowania na gazie i trzeba się zakręcić wedle zapewnienia im startu życiowego.

Dopóki PSL jest w Sejmie, to każda sprawa jest do załatwienia i dlatego PSL zawsze się przeturla przez klauzulę zaporową, dzięki czemu może profitować swoją stuprocentową, a w patriotycznych porywach nawet większą zdolność koalicyjną. Niestety, jak mówi przysłowie – z kim przestajesz, takim się stajesz – więc obecnie PSL wspólnie z Wielce Czcigodną Kotulą Katarzyną i resztą vaginetu, lansuje projekt ustawy o „osobie najbliższej”, czyli – stary projekt o związkach partnerskich – żeby zrównać je z tradycyjnymi małżeństwami pod każdym względem – zwłaszcza alimentacyjnym i spadkowym. Najwyraźniej „partnerom” już nie wystarcza, że się bzykają i pragną zakosztować staroświeckiego prestiżu. Prawdopodobnie nic z tego nie będzie, bo prezydent Nawrocki już zapowiedział, że nie podpisze żadnej ustawy, która zacierałaby granicę między rodzinami, a związkami „partnerskimi” – ale popieranie takich inicjatyw może dla PSL okazać się gwoździem do trumny.

Tymczasem prezydent Donald Trump znowu podobno obsztorcował ukraińskiego komika i nie tylko nie sprzedał mu „Tomahawków”, ale w dodatku zapowiedział, że spotka się z prezydentem Putinem w Budapeszcie. W związku z tym Niemcy aż przestępują z nogi na nogę z niecierpliwości, czy Polska przepuści samolot z Putinem przez swoją przestrzeń powietrzną, czy może jednak zbrodniarza wojennego zestrzeli? Ponieważ niemieckie samoloty oraz niemieccy piloci już strzegą polskiego nieba, to wepchnięcie w ten sposób Polski do wojny z Rosją nie wydaje się aż tak bardzo trudne, zwłaszcza, że tubylcze niezawisłe sądy musiały zostać upomniane, by pamiętały, iż Polska jest sługą narodu ukraińskiego.

Dlatego niezawisły Sąd Okręgowy w Warszawie się zreflektował, odmówił ekstradycji do Niemiec i wypuścił na wolność „Wołodymira Żurawlowa”, chociaż wcześniej umieścił go w areszcie wydobywczym, najpierw na 7, a potem – nawet na 40 dni. Pan „Żurawlow” jest podejrzewany o wysadzenie w powietrze bałtyckich gazociągów, w których Niemcy mieli prawie połowę udziałów, a około 10 procent miała również firma Eon, której dlatego płacimy w Polsce wyższe rachunki za prąd.

Polska o swoich interesach może nie pamiętać, ale Niemcy – ooo – ci raczej nigdy o nich nie zapominają.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Kot Krzyś męczennikiem praworządności

Krzyś męczennikiem praworządności

Stanisław Michalkiewicz  25 października 2025 michalkiewicz

W środowiskach hołdujących nieubłaganemu postępowi od dość dawna panuje przekonanie, że zwierzęta są, jak ludzie. Doszło nawet do tego, że Wielce Czcigodna Katarzyna Maria Piekarska, którą w swoim czasie Leszek Miller wyłuskał z Unii Demokratycznej, oferując jej fuchę wiceministra spraw wewnętrznych w swoim rządzie, przeforsowała w Sejmie ustawę uznającą zwierzęta za „istoty czujące” – a więc nawet z punktu widzenia jurydycznego nie różniące się specjalnie od ludzi, którzy też są przecież „istotami czującymi”. Taki pogląd jednak ma swoje konsekwencje, jak zresztą wszystkie idee. Skoro zwierzęta są jak ludzie, to – a contrario – ludzie są, jak zwierzęta. Ta idea też robi w naszych czasach postępy, a to za sprawą tak zwanego „powrotu do natury”. Promotorzy tej idei uważają stan naturalny za optymalny, a – co za tym idzie – że jedyną szansą na meliorację świata jest właśnie powrót do natury. Jest to kolejna próba melioracji świata, podjęta w naszych czasach.

Wcześniej meliorować świat próbowali bolszewicy, myśląc, że będzie on lepszy, kiedy usunie się z niego niewłaściwe klasy. Na tym właśnie polegały tzw. ”socjalistyczne przemiany” i nawet w pierwotnej wersji konstytucji PRL znajdował się zapis, iż Polska Rzeczpospolita Ludowa „ogranicza, wypiera i likwiduje” niewłaściwe klasy społeczne – również wrzucając ich przedstawicieli do dołów z wapnem. Inną metodę melioracji świata zaproponował i wprowadził wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler, który uważał, iż nie da się świata ulepszyć, dopóki nie usunie się z niego niewłaściwych ras, a zwłaszcza jednej, którą uważał za szczególnie niewłaściwą. Część przedstawicieli tych niewłaściwych ras kazał rozstrzeliwać, a kiedy pojawiły się obawy, iż ta metoda może prowadzić do demoralizacji zatrudnionych przy niej wykonawców – również truć ich gazem w specjalnych pomieszczeniach. Ponieważ nie jest do końca jasne, w jakich miejscach te pomieszczenia się znajdowały, a w jakich ich nie było, pojawiła się kolejna koncepcja melioracji świata, by każdego kto podaje w wątpliwość podaną do wierzenia wersję tej historii, eliminować – również fizycznie – jako „nosiciela nienawiści”. Nienawiść bowiem – według tej najnowszej idei – musi zostać powszechnie i bez zastrzeżeń znienawidzona. Inaczej nie uda się naprawić świata.

Wracając do „powrotu do natury”, to obserwujemy szaloną konkietę tej idei i to we wszystkich środowiskach – również tych, które do niedawna uchodziły za ostoję wstecznictwa – jak np. Kościół katolicki. O ile przedtem, to znaczy – przed II Soborem Watykańskim panowało przekonanie, że nad naturalnymi zachowaniami należy panować – i to właśnie miało odróżniać gatunek ludzki od innych, które kierują się instynktem – to teraz powszechnie zapanował pogląd, że wszystkie instynktowne zachowania są godne podziwu, a jeśli nawet nie – to w każdym razie pod żadnym pozorem nie wolno ich tłumić. Toteż papież Franciszek pozwolił na „błogosławienie” – to znaczy – na wykonywanie bliżej nieokreślonych czynności o charakterze szamańskim – osób ostentacyjnie demonstrujących rozmaite „naturalne” skłonności, zwane szlachetnymi „orientacjami”. W tej sytuacji musiało w końcu dojść do tego, do czego doszło w niezależnej prokuraturze.

Jak bowiem wiadomo, od marca 2017 roku Nasza Złota Pani po spektakularnym fiasku „ciamajdanu”, który miał być kulminacyjnym punktem walki o demokrację w naszym bantustanie, rozkazała zaangażować się w walkę o praworządność, która właśnie na naszych oczach się nasila, niczym walka klasowa w miarę postępów socjalizmu, co zauważył klasyk demokracji Józef Stalin. Tedy w miarę, jak walka o praworządność zaczęła się nasilać, musiała siłą rzeczy objąć coraz to nowe środowiska, które do tej pory praworządnością specjalnie się nie interesowały. Tym bardziej, że na naszych oczach na tym odcinku frontu doszło do wyraźnego zaostrzenia. Oto bowiem z jednej strony obywatel Żurek Waldemar wykombinował sobie projekt ustawy o ostatecznym rozwiązaniu kwestii tak zwanych „neo-sędziów” – a z drugiej strony pan prezydent Karol Nawrocki właśnie wręczył nominacje sędziowskie 59 sędziom i 4 asesorom sądowym – a wszyscy oni zostali rekomendowani przez Krajową Radę Sądownictwa, która zarówno obywatel Żurek Waldemar, jak , i cały vaginet obywatela Tuska Donalda, nie mówiąc już o Juderacie, mającym siedzibę przy ul. Czerskiej w Warszawie – uważa za „nielegalną”.

Ten zbieg okoliczności musiał podekscytować osoby szczególnie zaangażowane w walkę o praworządność, jak np. niezawisły sędzia Igor Tuleya, w swoim czasie zajmujący pierwsze miejsce w orszaku męczenników praworządności, aż został tam zluzowany przez Wielce Czcigodnego Giertycha Romana. Otóż niezawisły sędzia Tuleya w gorzkich słowach skrytykował pana prezydenta Nawrockiego, używając przy tym argumentum ad personam, co wzbudza podejrzenia, że w swoim zacietrzewieniu nie mógł znaleźć argumentów merytorycznych. Ale zostawmy męczenników praworządności socjalistycznej. Niech – jak zaleca poeta – „we własnym kółku, jak w krzywym zwierciadle, sami się dręczą własną niemożnością” – bo stała się rzecz bardzo ważna. Chodzi o to, że walka o praworządność socjalistyczną przekroczyła antropomorficzne bariery, które dotychczas wydawały się nieprzekraczalne i chyba nieodwołalnie wkroczyła na dziewicze dotąd tereny świata zwierzęcego.

Oto w niezależnej, łódzkiej prokuraturze mieszkał sobie kot Krzyś, który nikomu nie wadził. Dramat rozegrał się w momencie, gdy jedna pani prokuratura przyprowadziła do siedziby tej instytucji dużego psa. Kiedy kot Krzyś to zobaczył, najpierw uciekł, a następnie podrapał właścicielkę psa, a nawet miał ją pokąsać co wymagało kuracji antybiotykami. W tej sytuacji Prokurator Regionalny, Dariusz Sowik wydał postanowienie „natychmiastowego” usunięcia kota Krzysia z budynku Prokuratury.

Na przykładzie tego incydentu widzimy – po pierwsze – że promowanie zachowań naturalnych może prowadzić nie tylko do nieporozumień, ale nawet – do tragedii. Wprawdzie jest rozkaz, że wszystkie zwierzęta są sobie równe, w związku z czym powinna panować między nimi harmonia, ale na to nakłada się anachroniczny antagonizm między psami i kotami, wobec którego ludowy wymiar sprawiedliwości okazał się bezradny. Po drugie – chociaż kot Krzyś należy ustawowo do „istot czujących”, to jednak antropotyczny gatunkowy egoizm przeważył nad dobrem wspólnym i Krzyś został w trybie doraźnym eksmitowany, bez wyroku niezawisłego sądu. To niewątpliwe przekroczenie uprawnień powinno spotkać się z reakcją płomiennych szermierzy praworządności, a niezależnie od tego, musimy uznać Krzysia za lidera męczenników praworządności socjalistycznej, któremu pierwszeństwa powinien ustąpić nie tylko niezawisły sędzia Igor Tuleya, ale i Wielce Czcigodny Giertych Roman.

Stanisław Michalkiewicz

Na froncie walki o pokój

Na froncie walki o pokój

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    21 października 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5914

Ach, co za zawód! Wydawało się, że po rekomendacji, jakiej premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela Beniamin Netanjahu udzielił kandydaturze amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa do Pokojowej Nagrody Nobla, norweski komitet noblowski będzie tą rekomendacją „związany” podobnie, jak Beniamin Netanjahu czuje się „związany” ideą „Wielkiego Izraela”.

Jak pamiętamy, idea ta pochodzi stąd, jakoby Stwórca Wszechświata upodobał sobie w pewnym mezopotamskim koczowniku i w zamian za to, że koczownik będzie Go wychwalał i spełniał wszystkie Jego zachcianki, uczyni go w rewanżu „ojcem wielkiego narodu”, któremu przekaże w arendę obszar „od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej – rzeki Eufrat”. To jest właśnie obszar „Wielkiego Izraela”, a realizacja tej idei jest już stosunkowo nieźle zaawansowana. Dzięki sprytnemu wykorzystaniu przez władze Izraela siły Ameryki, w której Żydowie podporządkowali sobie tamtejszych twardzieli, udało się państwa leżące na tym obszarze politycznie obezwładnić, a to może być wstępem do ich rychłego podboju.

Okazało się jednak, że norweski komitet noblowski nie poczuł się „związany” rekomendacją Beniamina Netanjahu i Pokojową Nagrodę Nobla przyznał pani Marii Korynnie Machado z Wenezueli. Pani Maria, z wykształcenia inżynier, pozostaje w nieprzejednanej opozycji do reżymu wenezuelskiego tyrana Mikołaja Maduro, podobnie jak wcześniej – wobec reżymu poprzedniego tamtejszego tyrana Hugona Chaveza. W tej sytuacji istnieje jednak pewien związek pani Machado z prezydentem Donaldem Trumpem. Chodzi o to, że – jak pamiętamy – prezydent Trump nakazał rozstrzeliwanie wenezuelskich łodzi z dalekonośnych kartaczy – co pokazuje, że los Wenezueli nie jest dla Stanów Zjednoczonych obojętny.

Skoro zaś tak, to nie jest wykluczone, że gdy CIA wreszcie przeprowadzi jakąś udaną inwazję w wenezuelskiej Zatoce Świń, to pani Maria Korynna Machado zostanie demokratycznym prezydentem Wenezueli, tak samo, jak inny laureat Pokojowej Nagrody Nobla, Kukuniek, został demokratycznym prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju. Kogóż w końcu państwa miłujące pokój miałyby wspierać, jeśli nie demokratycznych polityków, którzy w dodatku zostali zatwierdzeni jako osoby zasłużone w walce o pokój? Dlatego pani Marii Korynnie Machado wróżę świetlaną przyszłość – ale jeszcze nie teraz, tylko po szczęśliwym obaleniu złowrogiego reżymu Mikołaja Maduro. Kiedy to nastąpi i w jaki sposób – tego na razie nie wiemy, bo – jak zauważył niemiecki kanclerz Otto Bismarck – to nawet dobrze, że zwykli ludzie, ot tacy jak np. my – nie wiedzą, jak się robi politykę i parówki. Pewnej wskazówki dostarcza nam partyjny buc z filmu „Kontrakt”, grany przez Janusza Gajosa, który powiada, że demokracja – owszem – demokracją – ale ktoś przecież musi tym kierować!

Żeby jednak nieco osłodzić prezydentowi Donaldowi Trumpowi gorycz pominięcia przez norweski komitet noblowski jego kandydatury do Pokojowej Nagrody Nobla został on zaproszony do bezcennego Izraela i tam udelektowany owacją, jeszcze większą, niż te, którymi bywał delektowany premier Beniamin Netanjahu w amerykańskim Kongresie. Niezależnie od owacji, prezydent Trump został uznany za „największego” przyjaciela Izraela. Może to oznaczać nadzieję Żydów, że jak tylko zakładnicy zostaną zwolnieni, co zresztą nastąpiło, to prezydent Trump nie będzie kręcił nosem na izraelskie oskarżenia Hamasu, że złamał warunki zawieszenia broni i w konsekwencji dopuści do realizacji jednego z punktów swojego planu pokojowego w postaci zapalenia Izraelowi zielonego światła dla dokończenia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy – ale tym razem z wyłącznej winy Hamasu. Ze Strefą Gazy trzeba przecież coś zrobić tym bardziej, że Pokojowa Nagroda Nobla została już przyznana i żadnym norweskim mądralom nie trzeba na razie się podlizywać.

Oczywiście – jak przestrzega ;poeta – „na tym świecie pełnym złości, nigdy nie dość jest przezorności” – więc jeśli nawet w tym roku już nie trzeba się żadnym norweskim mądralom podlizywać, to przecież trzeba unikać jakichś ostentacji, bo w przyszłym roku Pokojowa Nagroda Nobla też będzie przyznawana. Jeśli tedy prezydent Trump nawet zapaliłby Izraelowi zielone światło dla dokończenia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy, to powinien opatrzyć je takimi warunkami, żeby w każdej chwili światło zielone mogło zostać zmienione na czerwone.

Coś takiego właśnie prezydent Trump próbuje stosować wobec Ukrainy, której wcześniej obiecał sprzedać „Tomahawki”. Podczas telefonicznej rozmowy z prezydentem Zełeńskim musiał mu chyba powiedzieć, że owszem – sprzeda – ale pod warunkiem, że Ukraińcy tymi ”Tomahawkami” nie będą atakowali cywilów na terenie Rosji. Prezydent Zełeński natychmiast skwapliwie na ten warunek przystał, tym łatwiej, że „Tomahawki” zostały w międzyczasie technicznie udoskonalone do tego stopnia, że – po pierwsze – odróżniają i to z daleka – cywila od żołnierza, czy członka formacji paramilitarnych, a po drugie – dzięki takiemu mechanizmowi rozróżniającemu, starannie omijają cywilów, więc prezydent Zełeński mógł złożyć swoje gwarancje co do pozostawienia cywilów w spokoju z czystym sumieniem.

Widocznie jednak skrupulatnemu prezydentowi Trumpowi to nie wystarczyło, albo może skwapliwość prezydenta Zełeńskiego w udzieleniu gwarancji co do cywilów wzbudziła w nim jakieś wątpliwości, dość, że zaproponował kolejny warunek – że zanim podejmie decyzję o sprzedaniu Ukrainie „Tomahawków”, najpierw porozmawia o tym z rosyjskim prezydentem Putinem. Jaka szkoda, że ta rozmowa nie zostanie nigdy udostępniona szerszej publiczności – bo któż nie chciałby się dowiedzieć, jak sobie między sobą rozmawiają światowi przywódcy, kiedy nikt ich nie podsłuchuje, a przede wszystkim – w jakiej formie prezydent Trump przedstawiłby prezydentowi Putinowi swoje rozterki co do sprzedaży Ukrainie pocisków „Tomahawk” – czy w formie propozycji nie do odrzucenia (wiecie, rozumiecie, Putin, albo zgodzicie się na bezwarunkowe zawieszenie broni, a następnie – na oddanie Ukrainie wszystkich okupowanych terenów z Krymem włącznie – albo sprzedam Ukrainie „Tomahawki” i będzie z wami brzydka sprawa – bo właściwie to do końca nie wiadomo, czy wy jesteście wojskowym, czy głupim cywilem), czy jakiejś innej – no i co na takie dictum mógłby prezydentowi Trumpowi odpowiedzieć zimny ruski czekista Putin.

My chyba nigdy się tego nie dowiemy, ale norweski komitet noblowski może w przyszłym roku takie materiały otrzymać – oczywiście z klauzulą tajności – więc może jakieś przecieki się pojawią.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”

Bisurmanie źli i dobrzy

Bisurmanie źli i dobrzy

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    19 października 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5913

No proszę; daj kurze grzędę, a ona – wyżej siędę! – powiada przysłowie. I słuszna jego racja – o czym możemy przekonać się na przykładzie Wielce Czcigodnego Franciszka Sterczewskiego. Jak tylko powrócił na ojczyzny łono po zakończeniu wesołym oberkiem (z nutką męczeństwa na pluszowym krzyżu) letniego, śródziemnomorskiego pikniku aktywistów, zorganizowanego pod pretekstem pomocy humanitarnej dla Palestyńczyków w Strefie Gazy, zaraz dźgnął nieubłaganym palcem Księcia Małżonka w obłudne i chore z nienawiści oczy, że nie okazał aktywistom należnych względów. Już samo to by wystarczyło do refleksji nad dalszym losem Wielce Czcigodnego Franciszka Sterczewskiego w Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda – ale Wielce Czcigodnemu najwyraźniej było tego za mało, bo zaraz skrytykował naszą niezwyciężoną armię za to, że na granicy polsko-białoruskiej „nie przestrzega procedur”, wskutek czego zginął był tam z rąk nachodźcy-migranta Mateusz Sitek, żołnierz Straży Granicznej.

Biuro Bezpieczeństwa Narodowego natychmiast określiło tę opinię, jako „skandaliczną i kłamliwą”. Początkowo nie było wiadomo, jak zareaguje ścisłe kierownictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, bo BBN stanowi część ekipy pana prezydenta Karola Nawrockiego, a między nim, a obywatelem Tuskiem Donaldem, Księciem Małżonkiem i całym vaginetem, panuje stan napięcia – ale wicepremier i minister obrony, Władysław Kosiniak-Kamysz od razu zorientował się, że to kolejna prowokacja Putina, z którą nie ma co dyskutować.

Dzięki temu przekonaliśmy się, że jeśli chodzi o Putina i jego prowokacje, to mamy do czynienia z porozumieniem ponad podziałami. Znaczy się – jeśli nawet się kopiemy, to tylko po kostkach – ale nie wyżej. Czynnikiem jednoczącym obydwa wrogie obozy polityczne jest służba narodu ukraińskiemu, a wiadomo, że służba nie drużba i jak pan każe – sługa musi. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Wielce Czcigodny Franciszek Sterczewski się doigra – bo los każdej ruskiej onucy, a cóż dopiero – putinowskiego prowokatora, w naszym nieszczęśliwym kraju, wielkimi krokami zdążającego do wojny, nie jest do pozazdroszczenia, zwłaszcza, że Wielce Czcigodny musiał zostać wcześniej zbisurmaniony przez bisurmanów, którzy na wspomnianym pikniku musieli podstępnie zainfekować go wirusem antisemitismusa.

W takim razie ma przechlapane, bo nie ujmie się za nim nawet Judenrat „Gazety Wyborczej”, właśnie świętujący powrót do domu izraelskich zakładników, uwolnionych przez złowrogi Hamas. Jak wynika z oświadczenia Judenratu, czekał on na ten dzień przez 738 dni – a ta deklaracja jest świadectwem spontanicznego wybuchu uczuć narodowych ścisłego kręgu Judenratu, podobnego do tego, jaki nastąpił po uchwale Knesetu o włączeniu Jerozolimy do terytorium państwowego Izraela. „Gazeta Wyborcza” poświęciła temu wydarzeniu całą kolumnę druku, ale najlepszy był tytuł: „JEROZOLIMA NASZA!Jak na gazetę wychodzącą w języku polskim w Warszawie było to trochę dziwne, ale jeśli zrozumiemy, że był to spontaniczny wybuch uczuć narodowych całego Judenratu, to niczego dziwnego w tym nie ma.

Bezcenny Izrael święci bowiem „wielkie zwycięstwo” – o czym zapewnia wszystkich premier tamtejszego rządu jedności narodowej Beniamin Netanjahu. Te zapewnienia są konieczne w sytuacji, gdy nie jest to takie oczywiste. Oficjalnym celem operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy było rozgromienie Hamasu. Tymczasem widać, że wcale nie został on rozgromiony; wprost przeciwnie – bezcenny Izrael, wprawdzie przez papierek, to znaczy – przez pośredników – niemniej jednak, musi nie tylko z tym całym Hamasem negocjować, ale nawet – spełniać jego warunki w postaci np. uwolnienia prawie 2 tysięcy więźniów, w tym – 250 skazanych na dożywotnie więzienie. Hamas wypuścił bodajże 20 żywych żydowskich zakładników, co pokazuje, że proporcja jest podobna do stosowanej podczas niemieckiej okupacji w Generalnej Guberni – za jednego Niemca – 100 Polaków.

W tej sytuacji trudno mówić o „rozgromieniu” – chyba, że teraz, po powrocie zakładników, Izrael oskarży Hamas o złamanie warunków rozejmu – i wszystko rozpocznie się on nowa – tyle, że już z błogosławieństwem Amerykanów, który w dodatku zmłotują wszystkich swoich wasali do przyjęcia, iż wszystkiemu winien jest Hamas. Dlatego właśnie izraelscy Żydowie przyjęli amerykańskiego prezydenta owacjami, jako „najlepszego przyjaciela” bezcennego Izraela.

Niestety te wszystkie owacje mają charakter namiastki Pokojowej Nagrody Nobla, która – jak wiadomo – ominęła prezydenta Donalda Trumpa, a trafiła do rąk Madame Marii Coriny Machado, pozostającej w nieprzejednanej opozycji wobec wenezuelskiego reżymu Mikołaja Maduro, który z kolei jest na amerykańskim celowniku. Można tedy powiedzieć, że część tego noblowskiego splendoru jednak spływa na prezydenta Donalda Trumpa, który już kilka razy dosięgnął wenezuelskich łodzi dalekonośnymi kartaczami. Toteż, jak tylko CIA uda się obalić znienawidzony reżym Mikołaja Maduro w Wenezueli, to nie ulega wątpliwości, że Madame Maria Corina Machado zostanie demokratycznym prezydentem tego kraju, podobnie, jak u nas Kukuniek, który też jest przecież laureatem Pokojowej Nagrody Nobla.

Tymczasem naszym nieszczęśliwym krajem wstrząsnęła wiadomość, że ma on zostać wyłączony z traktatu migracyjnego. Podobno vaginet obywatela Tuska Donalda przekonał Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje i innych brukselskich dygnitarzy, że Polska, która „gości” ponad 2 miliony Ukraińców – to znaczy – wzięła ich na utrzymanie, a poza tym – po staremu futruje Ukrainę forsą i innymi zasobami państwa – oczywiście za darmo, z odróżnieniu od państw poważnych, które za podobne usługi każą sobie płacić – została zwolniona z obowiązku przyjmowania wyznaczonych kwot migrantów, a także – z kar za odmowę ich przyjmowania. Są to na razie „informacje nieoficjalne”, które mają być potwierdzone 15 października – ale kręgi związane z Naczelnikiem Państwa Jarosławem Kaczyńskim nie bardzo wierzą, że to może być prawda. Skoro jednak nasz nieszczęśliwy kraj jest przez państwa poważne wyznaczony do wepchania w wojnę z Rosją, to rzeczywiście – po co wysyłać do nas migrantów, z którymi i tak są same zgryzoty? Jeszcze, nie daj Boże, stałaby się im jakaś krzywda, a wtedy na naszym nieszczęśliwym kraju państwa miłujące pokój nie zostawiłyby suchej nitki tym bardziej, że Jego Świątobliwość Leon XIV 5 października dał do zrozumienia, że Europa powinna migrantów liczących na tutejszy socjal, przyjmować bez żadnych zastrzeżeń.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Dobre wiadomości

Dobre wiadomości

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl” 16 października 2025 michalkiewicz

Nareszcie jakaś dobra wiadomość. Oto letni, śródziemnomorski piknik aktywistów, zorganizowany pod pretekstem niesienia pomocy humanitarnej Palestyńczykom maltretowanym przez władze bezcennego Izraela w Strefie Gazy, nie tylko zakończył się wesołym oberkiem, ale w dodatku oberkiem zaprawionym nutką martyrologiczną w postaci możliwie najłagodniejszej – mianowicie w postaci męczeństwa na pluszowym krzyżu.

Ten rodzaj męczeństwa opisał przed laty Janusz Szpotański we „Wstępie” do „Gnomiady”:

Gdybym był Gęgacz, Gęgacz jak się patrzy, z małpią zręcznością wdrapałbym się na krzyż – ale pluszowy – bo to ważne przecie wisieć na krzyżu, który cię nie gniecie…

W ten oto sposób można połączyć piękne z pożytecznym – bo nikt przecież, z uwagi na szlachetną motywację, nie będzie nieubłaganym palcem wytykał aktywistom piknikowych przyjemności, a dzięki pogodnej nutce martyrologicznej, można będzie przyczepić sobie kolejny listek do wieńca sławy.

Toteż kiedy tylko Wielce Czcigodny Franciszek Sterczewski został powrócony na ojczyzny łono, zaraz nieubłaganym palcem wytknął Księciu-Małżonkowi bezduszność wobec cierpień aktywistów. Wprawdzie Książę-Małżonek próbował się tłumaczyć, że nie ma żadnych zakładników na wymianę, ale kto by tam wierzył w takie usprawiedliwienia, kiedy każde dziecko wie, że w naszym nieszczęśliwym kraju nie ma problemu z wtrąceniem kogokolwiek do aresztu wydobywczego, więc niby dlaczego miałoby brakować zakładników? Mam wszelako nadzieję, że kiedy Wielce Czcigodny znowu się w naszym nieszczęśliwym kraju zaaklimatyzuje, to przebaczy Księciu-Małżonku jego nieczułość na męczeństwo aktywistów, zwłaszcza gdyby dostał telefon: wiecie, rozumiecie, Sterczewski. My tu lansujemy Księcia-Małżonka na premiera, a w perspektywie – i na prezydenta, więc pohamujcie wy się z tymi swoimi żalami, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa.

Podczas kiedy aktywiści wrócili na ojczyzny łono, okazało się, że obywatel Żurek Waldemar przygotował rozporządzenie – że odtąd tylko jeden niezawisły sędzia ma być losowany, a dwaj pozostali niezawiśli sędziowie będą wyznaczani przez prezesów, których właśnie obywatel Żurek Waldemar powymieniał. Opozycja podniosła klangor, że to próba przejścia na ręczne sterowanie niezawisłymi sądami – i słuszna jej racja, bo przecież wcześniej i ona próbowała przejść na ręczne sterowanie niezawisłymi sądami, w czym nieco pomieszał jej szyki pan prezydent Andrzej Duda, w lipcu 2017 roku wetując ustawy sądowe po 45-minutowej rozmowie z Naszą Złotą Panią.

Na to rozporządzenie obywatela Żurka Waldemara zareagowała Krajowa Rada Sądownictwa, zawiadamiając Trybunał Konstytucyjny, że obywatel Żurek Waldemar swoim rozporządzeniem zmienił ustawę o ustroju sądów powszechnych, przekraczając w ten sposób swoje uprawnienia. Jeśli Trybunał Konstytucyjny, stojąc na nieubłaganym gruncie praworządności podzieli ten punkt widzenia, to brzydka sprawa może być również udziałem obywatela Żurka Waldemara – ale jeszcze nie teraz, tylko dopiero po upadku vaginetu obywatela Tuska Donalda. Z tą praworządnością to w ogóle mamy same zgryzoty, bo z jednej strony sędziowie są niezawiśli, ale z drugiej – ktoś musi przecież tym całym bajzlem kierować!

A perspektywa brzydkiej sprawy rysuje się z uwagi na pogróżki miotane przez marszałka Sejmu, pana Szymona Hołownię. Wprawdzie zadeklarował on, że odchodzi z polityki krajowej, bo aplikuje na stanowisko Wysokiego Komisarza do spraw Uchodźców w Organizacji Narodów Zjednoczonych – ale zanim nie dostanie tej fuchy, to może jeszcze nieźle nawywijać na tubylczej politycznej scenie. Jak wiadomo, chodzi o stanowisko wicepremiera dla partii Polska 2050, które objęłaby na przykład Wielce Czcigodna Pełczyńska-Nałęcz, a oprócz tego – stanowisko wicemarszałka – bo inaczej może być brzydka sprawa.

Brzydka sprawa zaś polega na tym, że zaczęły krążyć fałszywe pogłoski, jakoby PSL próbowało łowić w swoje sieci Wielce Czcigodnych posłów z Polski 2050. PSL oczywiście idzie w zaparte, ale pan marszałek widocznie coś musiał przewąchać, bo powiedział, że w takiej sytuacji to może być koniec koalicji. Rzeczywiście coś może być na rzeczy, bo partia pana marszałka ma w Sejmie 30 posłów. Gdyby ta trzydziestka opuściła koalicję, to vaginetowi obywatela Tuska Donalda zabrakłoby trzech głosów. Czym to może grozić – pamiętamy z roku 1993, kiedy to rząd panny Hanny Suchockiej upadł zaledwie jednym głosem, bo tak się fatalnie złożyło, że gdy głosowany był wniosek posła Alojzego Pietrzyka o votum nieufności dla rządu, to jeden z posłów rządowej koalicji akurat dostał ataku biegunki i w głosowaniu udziału nie wziął. A tu brakowałoby aż trzech – chyba że fałszywe pogłoski o łowieniu posłów Polski 2050 przez PSL by się potwierdziły, albo – gdyby po abdykacji Szymona Hołowni ster Polski 2050 przejął Wielce Czcigodny Ryszard Petru, ongiś lider Nowoczesnej.

Oto 18 czerwca 2015 roku odbywała się w Warszawie Międzynarodowa Konferencja Naukowa „Most”. Pretekstem do jej zorganizowania były kombatanckie wspominki w 25 rocznicę pierwszego transportu rosyjskich Żydów przez Warszawę do Izraela – ale tak naprawdę chodziło o to, że po zresetowaniu przez prezydenta Obamę swojego poprzedniego resetu w stosunkach amerykańsko-rosyjskich z 17 września 2009 roku, Polska znowu przeszła pod kuratelę amerykańską. W związku z tym stare kiejkuty i w ogóle – wszystkie ubeckie dynastie zapragnęły, by w tej sytuacji Amerykanie wciągnęli zarówno starych kiejkutów, jak i inne bezpieczniackie watahy na listę „naszych sukinsynów”. Dlatego na konferencję „Most” zaproszono ważnych ubeków z Izraela – żeby żyrowali u Amerykanów te starania. Amerykanie chyba początkowo się wahali – w w ogóle to warto wciągać was na listę „naszych sukinsynów”? Pokażcie no, co potraficie!

Starym kiekutom nie trzeba było dwa razy tego powtarzać; zakręcili się i w ciągu tygodnia nie tylko powstała partia Nowoczesna z panem Ryszardem na fasadzie, ale w dodatku, zanim jeszcze pan Ryszard zdążył otworzyć usta, żeby powiedzieć nam, jak nam będzie przychylał nieba, zachwycony naród obdarzył tę formację 11 procentami zaufania. Był to, jak wiadomo, pełny spontan i odlot, niczym w Wielkie Orkiestrze Świątecznej Pomocy „Jurka” Owsiaka – chociaż na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, że ten sukces został osiągnięty dzięki temu, że konfidenci dostali od starych kiejkutów rozkaz: w prawo zwrot! Do pana Ryszarda marsz! – i w ten sposób nie tylko partia powstała, ale i osiągnęła 11 procent zaufania. No a teraz pan Ryszard kombinuje, jakby tu zostać następcą pana Szymona Hołowni, który odkrył w sobie inną zgoła wokację. W ten sposób utrzymana zostałaby pewna ciągłość, a i scena polityczna zyskałaby na przewidywalności. Czegóż chcieć więcej?

Stanisław Michalkiewicz

Periculum in mora!

Periculum in mora!

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia” 14 października 2025 michalkiewicz

Już tylko dni dzielą nas od momentu, w którym dowiemy się kto dostanie Pokojową Nagrodę Nobla. Jak wiadomo, premier rządu jedności narodowej Izraela, Beniamin Netanjahu, zgłosił kandydaturę amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa do tej Nagrody – ale konkurencja jest nie tyle może silna, co liczna – bo pretendentów jest ponad 300 – dokładnie – 338. Gdyby premier rządu izraelskiego zgłosił kandydaturę prezydenta Trumpa w innych okolicznościach, może nie byłoby z tym większego problemu, bo wiadomo powszechnie, że krajem najbardziej miłującym pokój jest właśnie Izrael, podobnie, jak i to, że największym peacemakerem w skali światowej jest prezydent Stanów Zjednoczonych – ale obecnie wystąpiły pewne komplikacje.

Wprawdzie zgodnie z odpowiedzią, której w swoim czasie, to znaczy – jeszcze za głębokiej komuny, udzieliło zaniepokojonemu słuchaczowi Radio Erewań, że żadnej wojny nie będzie, natomiast rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu – obecnie żadnych wojen już nie ma. Są tylko operacje pokojowe, misje stabilizacyjne, ewentualnie – specjalne operacje wojskowe. Czyż nie z tego właśnie względu amerykański prezydent Barack Obama dostał Pokojową Nagrodę Nobla w roku 2009, chociaż – o ile pamiętam – właśnie wtedy jeszcze Stany Zjednoczone prowadziły zarówno operację pokojową, jak i misję stabilizacyjną – ale najwyraźniej norweski komitet noblowski musiał uznać, że żadnych teologicznych przeszkód nie ma i Nagrodę prezydentowi Obamie przyznał. Jeszcze wcześniej, bo w roku 1973 dwaj politycy: amerykański sekretarz stanu Henry Kissinger i wietnamski generał Le Duc Tho otrzymali tę Nagrodę ex aequo – z tym że Le Duc Tho odmówił jej przyjęcia pod pretekstem, że USA naruszają warunki wynegocjowanego rozejmu, a w ogóle – to pokój jeszcze nie nastąpił. Ale nie tylko rezultaty się liczą; liczą się też i intencje – a jeśli nawet warunki rozejmu były naruszane, to nie ulega wątpliwości, że Amerykanie chcieli dobrze, to znaczy – chcieli zakończyć wojnę – bo to jeszcze była wojna – i dlatego właśnie wybory w roku 1968 wygrał Ryszard Nixon, bo obiecał, że tę wojnę zakończy.

Takie same obietnice składał również aktualny prezydent USA Donald Trump – że zakończy wojnę na Ukrainie. Nawet wykonał w tym celu rozmaite ruchy – ale co z tego, skoro zimny ruski czekista Putin nie chciał zgodzić się na bezwarunkowe zawieszenie broni – czego żądał ukraiński prezydent Zełeński? Toteż po tych doświadczeniach prezydent Donald Trump, po rozmowie z prezydentem Zełeńskim nieoczekiwanie oświadczył, że Ukraina może odzyskać wszystkie utracone terytoria – z Krymem włącznie. Skoro tak, to wygląda na to, że nie chce on już zakończenia wojny na Ukrainie, tylko jej kontynuowania, bo odzyskanie przez Ukrainę utraconych terenów – o ile w ogóle nastąpi – wymagałoby kontynuowania wojny i to nie przez rok, czy dwa, ale co najmniej przez następne 10 lat – chyba, że wcześniej zabrakłoby Ukraińców chętnych do wojowania. Wygląda na to, że wszyscy z taką ewentualnością się liczą, a w każdym razie – że liczą się z nią państwa poważne – bo widać gołym okiem, że aż przebierają nogami, żeby do tej wojny wepchnąć Polskę, a także – mocarstwa bałtyckie, które same już nie mogą się tego doczekać – podobnie jak karpie, co to nie mogą doczekać się Wigilii Bożego Narodzenia. No dobrze – ale czy w tej sytuacji uda się przeforsować kandydaturę prezydenta Donalda Trumpa do Pokojowej Nagrody Nobla?

Jakby tego było mało, to właśnie minęła druga rocznica rozpoczęcia przez bezcenny Izrael operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy. Przypominam, że pretekstem do rozpoczęcia tej operacji było zaskakujące uderzenie złowrogiego Hamasu na bezcenny Izrael. Zaskoczenia tego trudno zrozumieć, chyba, że przyjmiemy, iż premier Netanjahu wydał Mosadowi rozkaz, by na pewien czas ogłuchnął i oślepł. W przeciwnym razie trudno byłoby wyjaśnić, jak to się stało, że w Strefie Gazy, która musiała być nasycona konfidentami Mosadu, nic nie było wiadomo ani o masowej produkcji domowej roboty rakiet we wszystkich garażach, ani o decyzji o wzięciu zakładników i ataku. Starożytni Rzymianie, którzy na każdą sytuację mieli przygotowaną pełną mądrości sentencję mawiali że is fecit cui prodest – co się wykłada, że ten zrobił, kto skorzystał. A niewątpliwie skorzystał na tym premier Netanjahu. O ile przedtem nader liczni Żydowie domagali się wtrącenia go do więzienia, to po rozpoczęciu operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy, nikt już się na ten temat nie zająknął, a on zaś został powszechnie szanowanym premierem „rządu jedności narodowej”. Jakby tego było mało, to sam ówczesny prezydent USA Józio Biden, przygalopował do Izraela, by osobiście przekazać mu wyrazy solidarności i poparcia. Czegóż chcieć więcej?

Jak wiadomo, operacja ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy rozwija się nader pomyślnie, to znaczy – Izraelowi udało się ją w znacznym stopniu zrównać z ziemią, a Palestyńczycy zostali poddani surowemu reżimowi, który ONZ nazwała nawet „ludobójstwem” – ale światowa opinia publiczna, najwyraźniej podatna na kremlowską dezinformację, zaczęła krytykować Izrael z pozycji, które rząd tego państwa nazwał „antysemickimi”. W tej sytuacji trzeba było znaleźć jakieś wyjście. Okazał się nim zbawienny plan pokojowy prezydenta Donalda Trumpa. Podejrzewam, że mógł on zostać zasuflowany prezydentowi Trumpowi przez stronę izraelską w nadziei, że złowrogi Hamas go odrzuci, a wtedy nie będzie innego wyjścia, jak dokończyć operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej – ale już z winy Hamasu i z błogosławieństwem USA. W razie takiego obrotu sprawy norweski komitet noblowski mógłby przyznać Donaldowi Trumpowi Pokojową Nagrodę Nobla, zwłaszcza gdyby w porę przypomniał sobie słowa Adama Mickiewicza z „Reduty Ordona”, że „dzieło zniszczenia w dobrej sprawie jest święte, jak dzieło tworzenia”. A jakaż sprawa może być lepsza od interesu bezcennego Izraela?

Niestety za sprawą złowrogiego Hamasu, który sypie piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, sprawy się skomplikowały. Po pierwsze – oficjalnym celem operacji ostatecznego rozwiązania, było rozgromienie Hamasu. I widać, że cel ten nie został osiągnięty, bo Hamas nie tylko jest stroną rokowań pokojowych, wprawdzie przez pośredników, niemniej jednak, a poza tym – stawia warunki, które są właśnie dyskutowane. Te dyskusje prędko się chyba nie skończą, a czy w tej sytuacji norweski komitet noblowski zdąży przeforsować kandydaturę prezydenta Donalda Trumpa do Pokojowej Nagrody Nobla?

Stanisław Michalkiewicz

Na krzyżu pluszowym i zwyczajnym

Na krzyżu pluszowym i zwyczajnym

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    12 października 2025 Michalkiewicz

Letni śródziemnomorski piknik aktywistów, dla którego pretekstem było przekazanie pomocy humanitarnej Palestyńczykom mordowanym przez wojsko izraelskie w Strefie Gazy, zakończył się wesołym oberkiem – tym weselszym, że zaprawionym nutką martyrologii. Wielce Czcigodny Franciszek Sterczewski już w momencie wejścia izraelskich żołnierzy, którzy na wodach międzynarodowych otoczyli konwój z piknikującymi aktywistami, na pokład niektórych statków konwoju, poinformował świat, że został „porwany”. Podobnie panna Greta Thunberg, którą można już chyba uznać za aktywistkę zawodową, poskarżyła się, że w izraelskim więzieniu, do którego aresztowani aktywiści zostali skierowani, „nie ma dostępu” do żywności oraz wody, a poza tym – w celi, do której Żydowie ją wtrącili, są pluskwy. Nie wiadomo, czy chodzi o insekty, czy o pluskwy z „Pegasusa” – bo przypuszczam, że te ostatnie są w każdym izraelskim więzieniu i w ogóle – w każdym pomieszczeniu – a może i o jedne i o drugie.

Z pluskwami bowiem podobno trudno jest walczyć i w związku z tym – lepiej się do nich przyzwyczaić. Melchior Wańkowicz wspomina, jak to będąc w Stambule „stanął” w niewielkim hoteliku i w nocy obudziły go pluskwy. Nie mogąc dać sobie z nimi rady, zszedł do portierni. Portierem okazał się biały Rosjanin, więc Wańkowicz przemówił doń po rosyjsku: „czort znajet, kłopy” – na co tamten ochoczo podjął temat: „da, ani prokliatyje, kak abliezut…!” – ale żadnej rady, jak się ich pozbyć – nie dał.

Ten wątek martyrologiczny wkrótce się zresztą skończy, bo – jak słychać – Żydowie już wynajęli miejsca w pasażerskich samolotach, którymi deportują aktywistów do ich nieszczęśliwych krajów – bo za bilety będą chyba musieli zapłacić podatnicy, którym Żydowie przedstawią rachunki. Wyobrażam sobie, że Wielce Czcigodny Franciszek Sterczewski zostanie w warszawskim Knesejmie powitany owacją na stojąco, niczym Beniamin Netanjahu w amerykańskim Kongresie – jako męczennik walki o pokój – bo nic innego nasi Umiłowani Przywódcy bezcennemu Izraelowi nie ośmielą się zrobić. Nawet Książę-Małżonek, co to do wyższych wspina się grządek, tym razem nie robił groźnych min, tylko poinformował, że żadnych zakładników na wymianę nie ma. To nie do końca prawda, bo gdyby tak na przykład kazał aresztować, dajmy na to, pana prof. Jana Hartmana, albo pana prof. Jana Woleńskiego (właśc. Hertricha), to już dwóch zakładników na wymianę by miał – ale gdzie by tam się na coś takiego odważył!

Tymczasem w Strefie Gazy sytuacja jest niejasna. Wprawdzie złowrogi Hamas niby zgodził się na zbawienny plan prezydenta Donalda Trumpa – ale niezupełnie. Na przykład zgodził się wydać zakładników „żywych i martwych” bezcennemu Izraelowi – ale już sprawę rozbrojenia chciałby negocjować, podobnie, jak kwestię władzy nad Strefą Gazy. Owszem, może się rozbroić – ale tylko w ten sposób, że przekaże swoją broń władzom palestyńskim, które nad Strefą Gazy mają sprawować władzę suwerenną – a nie żadnej „Radzie Pokoju” – o której w swoim planie mówił prezydent Trump. Podobno bezcenny Izrael „analizuje” – co wynika z tej odpowiedzi Hamasu, ale nie bardzo mi się chce w to wierzyć. Podejrzewam bowiem, że ten cały plan został dyskretnie zasuflowany prezydentowi Trumpowi przez stronę izraelską w nadziei, że z tych 20 punktów zostanie zrealizowany na pewno jeden, ewentualnie – dwa. Pierwszy – że Hamas odda zakładników – a drugi – że jak będzie kręcił nosem na resztę zbawiennego planu, to Izrael oskarży go o sabotowanie procesu pokojowego i w ogóle – granie na zwłokę – a gdy opinia światowa zostanie przez Judenraty wszystkich krajów przekonana o winie Hamasu – to nie będzie innej rady, tylko prezydent Trump będzie musiał zapalić Izraelowi zielone światło dla dokończenia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej, przynajmniej w Strefie Gazy.

Myślę, że premierowi izraelskiego rządu jedności narodowej o to właśnie chodziło – żeby dla operacji ostatecznego rozwiązania uzyskać międzynarodową sankcję, albo przynajmniej jej pozór, tak, by już żadna Schwein nie pyskowała, by pozbawić Izraela uczestnictwa w Eurowizji, czy europejskich rozgrywkach sportowych – bo na żadne poważniejsze kroki w rodzaju np. sankcji, żadne demokratyczne eunuchy się przecież nie odważą. Co premier Netanjahu – poza pokojową Nagrodą Nobla – obiecał prezydentu Trumpu za firmowanie tego zbawiennego planu pokojowego – tego się wkrótce dowiemy, zgodnie z odkryciem uczonych radzieckich w kwestii przewidywania przyszłości – że wystarczy trochę poczekać. W szczególności ciekawe będzie, czy amerykańscy płomienni szermierze prawdy i praworządności z Partii Demokratycznej nadal będą grzebać przy „liście Epsteina”, czy też dostaną wiadomość: wiecie, rozumiecie, czy wy nie macie większych zmartwień? Cieszcie się, że żywi, zdrowi – i nie pchajcie nosa między drzwi, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa.

Tymczasem nasz nieszczęśliwy kraj stoi w rozkroku z powodu niepewności, czy ma być sługą narodu ukraińskiego – co chyba zostało przez Naszych Sojuszników zatwierdzone – czy też przede wszystkim służyć szlachetnemu narodowi niemieckiemu. Rozkrok nastąpił w momencie, gdy niemiecki trybunał w Karlsruhe zażądał od Polski wydania obywatela Wołodymira Ż. który podejrzewany jest przez niemieckich śledczych o wysadzenie w powietrze bałtyckich gazociągów. Najpierw niezawisły sąd wprawdzie powinność swej służby zrozumiał, ale chyba nie do końca – bo umieścił delikwenta w areszcie na 7 dni. Widocznie jednak ktoś starszy i mądrzejszy zwrócił niezawisłemu sądu uwagę, żeby się nie wygłupiał – toteż niezawisły sąd natychmiast się zreflektował i przedłużył Wołodymirowi Ż. areszt na dni czterdzieści – a jestem prawie pewien, że nie jest to ostatnie słowo – bo jak pan każe – to sługa musi.

Z powodu tego rozkroku Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński uznał, że musi czymś jednak „pięknie się różnić” od obywatela Tuska Donalda, który w służbie narodu ukraińskiemu najwyraźniej nie da się nikomu wyprzedzić i wraz z Księciem-Małżonkiem wpycha Polskę w wojnę z Rosją – ku uldze europejskich państw poważnych, które dzięki temu, że Polska i mocarstwa bałtyckie, które już nie mogą doczekać się wojny z Rosją, niczym karpie – Wigilii Bożego Narodzenia – zostaną wkręcone w maszynkę do mięsa – będą mogły nadal na wojnie na Ukrainie zarabiać. Toteż Naczelnik Państwa, by pięknie się różnić z obywatelem Tuskiem Donaldem, zaczął nam stręczyć „opcję amerykańską” – chociaż na poprzednim etapie stręczył nam Anschluss. Dzięki temu widzimy, że różnica między obozem „dobrej zmiany” a obozem zdrady i zaprzaństwa sprowadza się do tego – komu lepiej się nadstawić.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Piknik aktywistów dobiegł końca

Piknik aktywistów dobiegł końca

Stanisław Michalkiewicz  11 października 2025 michalkiewicz

1 października na wodach międzynarodowych, izraelska marynarka wojenna otoczyła konwój płynący z pomocą humanitarną do Strefy Gazy, niektóre jednostki przejęła, a pozostałe, wraz z pasażerami – skierowała do miejscowości Aszdod na terenie Izraela– wśród nich Wielce Czcigodnego posła z ramienia Koalicji Obywatelskiej, Franciszka Sterczewskiego. Wielce Czcigodny w momencie, gdy izraelscy marynarze weszli na pokład łodzi którą płynął i go aresztowali, zdążył nadać komunikat, że został „porwany” i poprosił polskie władze o opiekę konsularną, która umożliwi mu bezpieczny powrót do Polski. 2 października władze izraelskie podały, że cały konwój został przechwycony przez izraelską marynarkę i do Strefy Gazy nie dotrze – co zresztą wcześniej strona izraelska zapowiadała.

Eksperci spoza Izraela twierdzą, że zatrzymanie konwoju, który nie był uzbrojony, było ze strony Izraela „aktem piractwa” i w ogóle złamaniem prawa międzynarodowego oraz praw człowieka, a co bardziej porywczy domagają się nawet „sankcji” wobec Izraela – takich samych, a może chociaż tylko podobnych, jakie zostały zastosowane wobec Rosji.

Wygląda jednak na to, że – po pierwsze – Izrael żadnych sankcji się nie obawia, bo od samego początku użył wobec konwoju z pomocą humanitarną dla Strefy Gazy bardzo poważnego zaklęcia w postaci oskarżenia jego uczestników o „terroryzm”. Takie oskarżenie jest chyba jeszcze gorsze od oskarżenia o „antysemityzm” – bo to ostatnie tak często bywało nadużywane, że uległo inflacji i obecnie coraz mniej ludzi się go obawia, chociaż sporo jest takich, co uważają, iż gorsze ono jest od śmierci.

Dotyczy to zwłaszcza politycznych ambicjonerów, którzy jak ognia starają się unikać wszystkiego, co mogłoby wskazywać, że w ogóle mają jakieś poglądy, a już zwłaszcza – że mają poglądy niezatwierdzone do wyznawania – zaś „antysemityzm” do takich poglądów należy. O ile jednak osoby oskarżane o „antysemityzm” jakoś ten eksperyment przeżywają, to oskarżenie o „terroryzm” jest poważniejsze w skutkach, bo może doprowadzić do przykrych konsekwencji w postaci umieszczenia w areszcie wydobywczym, a potem – nawet w więzieniu. A w tym politycznym sezonie zaklęcie w postaci „terroryzmu” jest nie tylko dobre na wszystko, ale również – jeśli takie określenie by tu w ogóle pasowało – najmodniejsze.

Na przykład prezydent USA Donald Trump uznał urzędowo „Antifę” za „organizację terrorystyczną”. Jest to chyba nawet uzasadnione, o czym mogłem przekonać się podczas pobytu w Anglii, gdzie uczestniczyłem w konferencji zorganizowanej przez tamtejszych polskich działaczy. Wynajęli oni lokal u pewnej religijnej wspólnoty – ale kiedy już konferencja się rozpoczęła, zakłopotani właściciele ośrodka oświadczyli, że wypowiadają umowę, bo zadzwonił do nich jegomość podający się za członka „Antify”, komunikując, że jeśli tego nie zrobią, to „Antifa” spali im ten cały ośrodek. Nie było rady, jak wynająć salę w hotelu – ale i tutaj sytuacja się powtórzyła z tą różnicą, że jegomość podający się za członka „Antify” już nie groził, że hotel spali, tylko – że go zdemoluje. W tej sytuacji organizatorzy zwrócili się do proboszcza miejscowej polskiej parafii w Southampton który żadnych pogróżek się nie przestraszył, dzięki czemu konferencja odbyła się już bez przeszkód.

Wygląda jednak na to, że jakieś wpływowe środowiska w Zjednoczonym Królestwie muszą tę całą „Antifę” ochraniać, bo – jak nas poinformowali właściciele ośrodka i właściciel hotelu – tamtejsza policja całkowicie zbagatelizowała informacje o kierowaniu gróźb karalnych, chociaż w dobie totalnej inwigilacji zidentyfikowanie telefonującego osobnika chyba nie przekraczało możliwości umysłu ludzkiego, a policyjnego, w szczególności. Nie ma zatem innego wyjaśnienia, jak to, że w Zjednoczonym Królestwie ktoś „Antifę” ochrania. Pewne światło na tę sprawę rzuca niedawna rozmowa, jaką na łamach portalu „Onet” przeprowadził pan red. Węglarczyk z panem Lejbem Fogelmanem, „prawnikiem i filozofem”. Pan Fogelman wyznał, że on odmówiłby rozmowy z Grzegorzem Braunem, bo on jest „faszystą” – wiec prawowierny człowiek rozmawiać z nim nie może bez ryzyka strefienia tak samo, jak z Hitlerem.

Pewnie dlatego organizatorzy Targów Książki, jakie mają odbyć się pod koniec października w Krakowie, odprosili stamtąd Wydawnictwo Capital, ponieważ wydało ono książki Grzegorza Brauna. Okazuje się zatem, że terroryzm – swoją drogą – ale gorszą myślozbrodnią od terroryzmu jest „faszyzm” i że chociaż „Antifa” jest organizacją terrorystyczną, to może cieszyć się pewnymi względami, jako młot na „faszystów”. A kto jest „faszystą”? To proste, jak budowa cepa. „Faszystą” jest ten, kto zostanie za takiego uznany przez Judenrat „Gazety Wyborczej” w Polsce, albo przez Judenraty w innych, miłujących wolność i pokój krajach. Dlatego też bez zdziwienia przyjąłem wiadomość, że policja w Warszawie spacyfikowała demonstrantów, którzy przed gmachem MSZ demonstrowali swoją solidarność z Palestyńczykami. Gdyby demonstrowali swoją solidarność z Izraelem, który właśnie liczy na to, że w ramach pokojowego planu prezydenta Trumpa, będzie mógł już bez problemów dokończyć operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy, to żaden z policjantów – o ile w ogóle by się pod gmachem MSZ pojawili – nawet by nie drgnął. Ale nie na darmo przysłowie powiada, że co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie – a wiadomo, że Izrael jest przecież ważniejszy, niż wojewoda. Ach – co ja mówię takie rzeczy! Izrael jest ważniejszy, niż sam prezydent Donald Trump, który swoją służebną rolę względem Izraela sprytnie kamufluje 20-punktowym „planem pokojowym” – być może zasuflowanym mu właśnie przez stronę izraelską.

W tej sytuacji – po drugie – nie do pomyślenia jest, by jakieś kraje, zwłaszcza amerykańscy wasale, odważyli się na jakieś „sankcje” przeciwko Izraelowi. Dotychczas słyszeliśmy tylko nieśmiałe popiskiwania, czy by tak nie wykluczyć Izraela z Eurowizji, czy europejskich rozgrywek sportowych – ale ktoś starszy i mądrzejszy nawet na te popiskiwania musiał nałożyć surdynę – bo już żadnych popiskiwań nie słychać. Toteż i „aktywiści” zatrzymani przez izraelską marynarkę na międzynarodowych wodach, potulnie podkulili pod siebie ogony, posłusznie podreptali do Aszdodu, zadowoleni w głębi duszy, że ten cały uroczy śródziemnomorski piknik zakończył się wesołym oberkiem, to znaczy – nikt nie trafi do turmy pod pretekstem „terroryzmu”, tylko wygodnie wróci do domu. Nawet Książę-Małżonek, który Putinowi potrafi pokazać groźną minę, zakomunikował, że nie ma nikogo na wymianę na Wielce Czcigodnego Franciszka Sterczewskiego – ale chyba nie trzeba będzie dawać za niego żadnego zakładnika, bo – powiedzmy sobie szczerze – Wielce Czcigodny Franciszek Sterczewski potrzebny jest Izraelowi jak psu piąta noga.

Stanisław Michalkiewicz

Komu się nadstawić?

Komu się nadstawić?

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    9 października 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5908

Bez względu na to, czy prezydentem naszego bantustanu jest Andrzej Duda, czy Karol Nawrocki, bez względu na to, czy bantustanem naszym rządzi obóz „dobrej zmiany” Naczelnika Państwa Kaczyńskiego Jarosława, czy też obóz zdrady i zaprzaństwa obywatela Tuska Donalda i jego Volksdeutsche Partei – Polska pozostaje „sługą narodu ukraińskiego” – jak to pięknie ujął pan Łukasz Jasina – dziś już poza resortem zawiadywanym przez Księcia-Małżonka, który też służy, komu tylko się da – oczywiście z wyjątkiem Polski – bo – jak nas pouczył JE Andrzej Czaja, biskup diecezji opolskiej – hasło: „Polska dla Polaków” jest nie do pogodzenia z chrześcijaństwem. Żeby chociaż z „judeochrześcijaństwem” – to jeszcze-jeszcze – ale nie – z chrześcijaństwem expressis verbis.

A contrario wynika z tego, iż Polska – aby była w zgodzie z chrześcijaństwem, nie może służyć Polakom. Raczej odwrotnie – po to jest i Polska, by mniej wartościowy polski naród tubylczy służył Ukraińcom, Żydom, Niemcom i w ogóle – każdemu, kto tylko tego zażąda – byle nie Polsce. Zbawienne pouczenia Jego Ekscelencji musiały jakimiś krętymi drogami trafić do niezależnej prokuratury obywatela Żurka Waldemara, która w podskokach umorzyła energiczne śledztwo w sprawie rozwinięcia banderowskich flag podczas występu białoruskiego szansonisty na Stadionie Narodowym. Okazało się, że osobnicy, który te flagi, w dodatku ozdobione „tryzubem”, sobie rozwinęli, zasadniczo chcieli dobrze, a ich zachowanie nie miało znamion przestępstwa.

Co innego, jak Robert Bąkiewicz na niemieckim pograniczu rozwija polskie flagi, które swoimi jaskrawymi barwami kłują dobrych Niemców w oczy. Niezależna prokuratura z Gorzowa Wielkopolskiego co i rusz wysuwa przeciwko niemu coraz to nowe zarzuty i tylko patrzeć, jak jakiś niezawisły sąd wtrąci go do aresztu wydobywczego, żeby żadna Polnische Schwein nie zakłócała idylli na polsko-niemieckim, a właściwie – na niemieckim pograniczu.

Ale na narodzie ukraińskim świat się nie kończy, bo właśnie jest jeszcze szlachetny naród niemiecki, któremu nasz mniej wartościowy naród tubylczy też ma służyć, a właściwie nie „też” – tylko – w pierwszej kolejności. Toteż jeśli występuje kolizja między powinnościami służby narodowi ukraińskiemu, a powinnościami służby narodowi niemieckiemu, to wiadomo, która służba ma charakter priorytetowy. W związku z tym tylko patrzeć, jak polska bezpieka wyda Niemcom, to znaczy – tamtejszemu gestapo („każdy kraj ma gestapo” – pisał w nieśmiertelnym poemacie „Tatuś” Konstanty Ildefons Gałczyński. „Każdy” – a cóż dopiero Niemcy?) Ukraińca zatrzymanego w związku z wysadzeniem w powietrze bałtyckich gazociągów. Podobno zanurkował on z materiałami wybuchowymi aż do gazociągów i w ten sposób je wysadził – co Książę-Małżonek przypisał Amerykanom.

A skoro już mowa o amerykańskich twardzielach, to właśnie zasadzili oni las w którym zamierzają ukryć listek w postaci carte-blanche dla premiera rządu jedności narodowej bezcennego Izraela, żeby mógł sobie spokojnie dokończyć operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej – ale tak, aby całe odium spadło na złowrogi Hamas, ewentualnie – kraje bisurmańskie. Jak bowiem podejrzewam, Żydowie zaniepokojeni ostracyzmem ze strony opinii światowej, podsunęli amerykańskiemu prezydentowi 21-punktowy „plan pokojowy”, którego istotnymi elementami są: rozbrojenie Hamasu, ustanowienie nad Strefą Gazy kurateli „Rady Pokoju” pod egidą prezydenta Donalda Trumpa (chyba nawet wtedy, kiedy już przestanie być prezydentem USA), w której mają podobno brać udział również kraje bisurmańskie (może posłuszna Izraelowi Jordania?). Autonomia Palestyńska nie będzie miała tam nic do gadania, a w ogóle, to musi spełnić wiele warunków, żeby w ogóle była dopuszczona do jakiejkolwiek konfidencji. Jeśli natomiast Hamas się na tę kapitulację nie zgodzi – to prezydent Trump deklaruje „pełne poparcie” dla zakończenia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej. Premier Netanjahu oczywiście się zgodził, po pierwsze dlatego, że – jak podejrzewam – to sami Żydowie podsunęli amerykańskim twardzielom ten chytry plan, a po drugie – że jedynym konkretem, który może być naprawdę zrealizowany, to właśnie amerykańska zgoda na ostateczne rozwiązanie.

Oczywiście trzeba będzie trochę popracować nad opinią światową, żeby całe odium przypisała Hamasowi – ale od czego Judenraty w poszczególnych bantustanach – no i JE Andrzej Czaja, który ewentualnie zastosuje zastawkę „chrześcijańską”? No to dlaczego premier Netanjahu nie miał się zgodzić na pokojowy plan prezydenta Donalda Trumpa? Ten przykład pokazuje, że można służyć narodowi żydowskiemu albo po chamsku, albo finezyjnie – ale tak czy owak, służyć mu trzeba i na to nie ma rady – chyba, żeby zmartwychwstał Adolf Hitler.

Tymczasem Naczelnik Państwa Kaczyński Jarosław podzielił się z nami wątpliwościami, komu by tu lepiej się nadstawić. W roku 2003 i 2008, razem z obywatelem Tuskiem Donaldem stręczył nam Anschluss do Unii Europejskiej i traktat lizboński. Teraz jednak, kiedy okazało się, że Niemcy już odrzucają pozory i zamierzają zainstalować tu Generalną Gubernię, w myśl wskazań Adolfa Hitlera, przedstawionych w 1943 roku na spotkaniu z gauleiterami, Naczelnik Państwa doszedł do wniosku, że tą wizją swoich wyznawców już chyba nie porwie, żeby nadal się dla niego poświęcali. Wykombinował sobie tedy, by już nie nadstawiać się Niemcom, tylko żeby nadstawić się Amerykanom. Rewolucyjna teoria jest taka, że „pax Americana” pozwoli nam nie tylko zachować państwo – ale – kto wie? – może nawet Naczelnika Państwa na jego czele, albo jako prostego obywatela, albo – ewentualnie – kierującego interesem za pośrednictwem swoich wynalazków, jak Andrzej Duda, czy Karol Nawrocki.

Muszę w związku z tym przypomnieć mój projekt racjonalizatorski, by zrezygnować z koncepcji cząstkowych, tylko pójść na całość i zaproponować amerykańskim twardzielom, żeby przyłączyli nasz bantustan do USA, jako kolejny stan. Warszawa leży co prawda daleko od Waszyngtonu, ale Honolulu jest tak samo daleko – i nie ma problemu. Wojsko amerykańskie już u nas jest, a prezydent Trump obiecał, że jak będzie trzeba, to przyśle więcej. Nie musielibyśmy kupować z Ameryce broni, tylko wpłacać tam podatki, które chyba są mniejsze, niż u nas. Wreszcie – nie słychać, by USA zgadzały się na realizację jakichś żydowskich roszczeń ze swego terytorium – podczas gdy naszym chętnie by frymarczyły. Słowem – wiele nie gadać, tylko przyłączać. Skoro Stronnictwo Pruskie lansuje tutaj Generalną Gubernię, to Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie powinno chyba lansować Anschluss – ale tym razem – do Ameryki?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Dreszczyki oburzenia

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    7 października 2025 michalkiewicz

Ach, jakież straszliwe rozterki towarzyszą mi przy podjęciu decyzji, co do wyboru tematu artykułu, który właśnie piszę dla „Najwyższego Czasu!” Czy podjąć temat ludobójstwa, jakiego dopuszcza się bezcenny Izrael na Palestyńczykach w Strefie Gazy, czy też na ten temat zamilczeć roztropnie i zająć się nieostrożnością pani Joanny Krupy, która dała się sfotografować z Wielce Czcigodnym oczywiście Dominikiem Tarczyńskim?

Jeśli zdecydowałbym się wybrać temat ludobójstwa w Strefie Gazy, to chyba nie powinienem cofać się przed żadnymi wnioskami, co naraziłoby i mnie, ale również – Redakcję „Najwyższego Czasu!” nie tylko na ostracyzm – co jest dolegliwością stosunkowo łagodną – ale również na odpowiedzialność sądową – a to już nie są żarty, o czym mogłem się wielokrotnie przekonać na podstawie konfrontacji z moją Prześladowczynią, której wpływy nie pozostają w żadnej proporcji do wpływów żydowskich nie tylko w naszym nieszczęśliwym kraju – ale przede wszystkim – w Stanach Zjednoczonych.

Jak wiadomo, żaden z tamtejszych twardzieli, nie ośmiela się podnieść ręki na bezcenny Izrael, bo wie, że ta ręka zostałaby mu natychmiast odrąbana w tak zwanym „majestacie prawa”. Prezydent Donald Trump nie bez powodu też uchodzi za twardziela – ale kiedy tylko spotka się z premierem rządu jedności narodowej bezcennego Izraela, to zaraz zrobi się cichy i pokornego serca, niczym resortowa „Stokrotka”, czyli pani red. Monika Olejnik, podczas rozmowy z panem generałem Markiem Dukaczewskim.

Każdy bowiem z tych twardzieli wie, że gdyby tak wyłamał się ze świadomej dyscypliny, to zaraz jakieś dziecko przypomniałoby sobie, że przed 40-ma laty włożył mu rękę w majteczki. Zaraz niezależne media głównego nurtu zrobiłyby z niego marmoladę, Hollywood nakręciłoby serię moralizanckich obrazów z których każdy zostałby obsypany „Oskarami” – i zanim by się wyjaśniło, że to wszystko nieprawda, to nie tylko szlag trafiłby znakomicie rozwijającą się karierę, ale w dodatku niezawisłe sądy wyszlamowałby takiego twardziela do gołej skóry – a – jak powiadają Rosjanie – „adin w polie nie woin” – bo oczywiście wszyscy przyjaciele przezornie zerwaliby z nim wszelkie kontakty, żeby i na nich nie padło żadne podejrzenie.

Dlatego premier rządu jedności narodowej jest w amerykańskim kongresie przyjmowany owacją na stojąco, niczym Józef Stalin na zebraniu wyborczym w I Stalinowskim Okręgu Wyborczym Miasta Moskwy. Niechby tylko któryś z twardzieli nie wstał i nie klaskał – ale taka zuchwała myśl żadnemu nawet nie przyjdzie do głowy – co oczywiście ma swoje konsekwencje międzynarodowe. W tej sytuacji rozsądek nakazywałby opisać w pogodny sposób przypadek pani Joanny Krupy i Wielce Czcigodnego Dominika Tarczyńskiego, chociaż i tutaj czają się zasadzki. Chodzi o to, że wprawdzie żyjemy w kraju wolnym, wolność ubezpieczającym i pani Joanna Krupa może widywać się, z kim tylko zapragnie, niechby nawet z Wielce Czcigodnym Dominikiem Tarczyńskim – ale z drugiej strony Wielce Czcigodny Dominik Tarczyński wypowiadał się za odebraniem koncesji żydowskiej stacji telewizyjnej TVN – więc czy w takiej sytuacji TVN nadal powinna lansować panią Joannę? Podobno w TVN prowadzone są w tej sprawie jakieś narady, nie wiadomo, czy nie z udziałem Sanhedrynu, a co najmniej – Judenratu „Gazety Wyborczej” – więc zajmowanie stanowiska w tej sprawie też nie jest, wbrew pozorom, całkowicie bezpieczne. Słowem – i tak źle i tak niedobrze – więc najlepiej byłoby nie pisać w ogóle nic – no ale w tej sytuacji co by się stało z owocną współpracą z prześwietną Redakcją? O tym nawet nie myślę, więc raz kozie śmierć – nie ma rady – trzeba chwycić byka za rogi i podjąć temat ludobójstwa, a potem nasłuchiwać, kiedy na schodach rozlegną się kroki. Literatura bowiem wyprzedza życie i Janusz Szpotański wszystko przewidział, pisząc: „Nie płoszmy ptaszka; niech mu się zdaje, że naszej partii siły nie staje – aż o poranku, za oknem dojrzy kontury tanku, potem na schodach usłyszy kroki. Wnet się posypią piękne wyroki!

Wprawdzie na widok dokonującego się w Strefie Gazy ludobójstwa światem wstrząsa dreszcz oburzenia – ale przecież nie do tego stopnia, by ośmielił się zastosować wobec bezcennego Izraela jakieś sankcje. Nie mówię, żeby jakieś surowe, jak to było i jest w przypadku Rosji – ale jakiekolwiek – żeby wilk był syty i owca cała. Tej cienkiej czerwonej linii miłujący pokój i sprawiedliwość świat nie ośmiela się przekroczyć, co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze – bezcenny Izrael zaatakowałby go swoim Jadem Waszem – czyli oskarżył o antisemitismus – które to oskarżenie współczesne biurokracje uważają za gorsze od śmierci. Jedynym racjonalnym wyjaśnieniem tego lęku może być odmowa finansowania deficytów budżetowych, w jakie współczesne biurokracje popadają, przez lichwiarską międzynarodówkę. Ale tylko jedna lichwiarska międzynarodówką zdominowana jest przez Żydów, podczas gdy dwie inne – już nie – więc w tej sytuacji obawa przed oskarżeniem o antisemitismus wydaje się przesadna. Inna rzecz, że skorzystanie z usług innej międzynarodówki łączyłoby się z odwróceniem sojuszów – a tego już biurokracje mogą się obawiać bardziej.

W przypadku gdyby jakiś biurokratyczny gang zaczął rozważać odwrócenie sojuszy, a wiadomość o tym doszłaby do Centralnej Agencji Wywiadowczej, to taki gang zaraz zostałby zastąpiony w tym bantustanie przez inny gang, który o niczym takim nie myślał – i dobrze, gdyby tylko na tym się skończyło. Toteż biurokratyczne gangi uważają, że nie mogą do takich oskarżeń podchodzić beztrosko, jak np. ś.p. mec. Ryszard Parulski, który z racji poglądów narodowych często był o antisemitismus oskarżany. Nie spierał się z oskarżycielami, tylko teatralnym gestem rozkładał ręce i mówił: „Antysemityzm? Piękna idea!” Taka zuchwałość zapierała oskarżycielom dech, bo nie wiedzieli, co właściwie na takie dictum odpowiedzieć – i na tym się kończyło.

Po drugie – że bezcenny Izrael dysponuje bronią jądrową, której oficjalnie „nie ma”. To działa mitygująco zwłaszcza na sąsiednie kraje i pamiętam, że jak po wojnie Jom Kipur na Oceanie Indyjskim, na południowy wschód od Przylądka Dobrej Nadziei, satelity zarejestrowały błysk wybuchu atomowego, do którego nikt nie chciał się przyznać, to zaraz kraje arabskie zaczęły z list swoich politycznych priorytetów wykreślać postulat „zniszczenia Izraela”.

Ale dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie. Po zaatakowaniu przez bezcenny Izrael stolicy Kataru Dohy, w której spotykali się hamasowcy, Egipt wystąpił z inicjatywą ustanowienia arabskiego, czy też szerzej – muzułmańskiego „NATO”, z udziałem Arabii Saudyjskiej. Jak dotąd pozostaje to w sferze projektów – ale w dniach ostatnich Arabia Saudyjska podpisała z Pakistanem traktat o wojskowym sojuszu. Pakistan, jak wiadomo, dysponuje bronią jądrową, w ilości stosunkowo niewielkiej – ale sojusz wojskowy z Arabią Saudyjską, która sama nie wie, co zrobić z pieniędzmi, może przyczynić się do przełamania finansowej bariery ograniczające rozmiary pakistańskiego arsenału nuklearnego, a w rezultacie saudyjski sojusznik może też położyć swój palec na pakistańskim atomowym cynglu. A przecież jest jeszcze BRICS, który do Arabii Saudyjskiej wystosował uprzejme zaproszenie. Jak przyjęcie tego zaproszenia przez Arabię Saudyjską wpłynęłoby na pozycję dolara jako waluty światowej – z czego USA ciągną grubą rentę? Czy taka możliwość skłoniłaby amerykańskich twardzieli do zastanowienia nad polityką bezwarunkowego popierania Izraela, czy też prędzej doprowadziliby do wojny, bo jużci – utrata grubej renty, to już byłby powód?

Wreszcie kolejny powód, to przekonanie rozpowszechnione wśród amerykańskich protestantów, o nieuchronnym przeznaczeniu Izraela, któremu Stwórca Wszechświata obiecał władzę nad wszystkimi narodami. Rzeczywiście, w tak zwanym „Starym Testamencie”, a więc żydowskiej historii plemiennej, okraszonej quasi-religijnym sosem, w Księdze Powtórzonego Prawa jest wskazówka udzielona rzekomo przez Stwórcę Wszechświata, a odnosząca się do tej obietnicy. „Będziesz pożyczał innym narodom, a sam od nikogo nie będziesz pożyczał. Będziesz panował nad innymi narodami, a one nad tobą nie zapanują.” Jest to wskazówka bardzo praktyczna – ale pod warunkiem utrzymania pewnej konwencji. Bo jeśli konwencja uległaby zmianie, to nie ma na świecie takiego bankiera, który potrafiłby schwytać w rękę kulę wystrzeloną w jego głowę. Pozabijać wierzycieli Niemiec – to było najtwardsze jądro programu NSDAP – bo reszta dotyczyła tego, jak przygotować społeczeństwo, by nikomu nie drgnęła ręka, kiedy przyjdzie co do czego. Jak pamiętamy, w tej części Europy, która znalazła się w zasięgu III Rzeszy, ta część programu została w znacznym stopniu zrealizowana. Czy wskutek tego narody europejskie zyskały większą swobodę manewru? Tego wykluczyć nie można.

O ile na początku sowieckiej okupacji polskich Kresów Wschodnich, jakiś anonimowy Białorus skomponował wierszyk: „Hop, naszi hreczanniki! Usie Żydy naczalniki. Usie Poliaki na wywoz, Biełarusy – w kołchoz!” – to po przejściu Hitlera już o żydowskich „naczalnikach” nie słychać. A wyobraźmy sobie tylko, co by było, jaki zakres swobody manewru miałyby europejskiej narody, gdyby tak Hitler podczas I wojny światowej się na śmierć przeziębił?

Nietrudno sobie wyobrazić, że nie zdobyłyby się nawet na taki pusty gest, jak uznanie państwa palestyńskiego. Jak powiedział premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela, nie pęknie mu z tego powodu serce, bo tak czy owak, żadnego „państwa palestyńskiego” nie będzie. Powód jest prosty; każde państwo musi mieć terytorium, ludność i władze. Palestyna ludność jeszcze ma, chociaż trudno powiedzieć, jak długo jeszcze. „Władze” mogą nawet to tu, to tam, zostać, ale terytorium, jak nie było, tak nie ma. Co więcej – izraelski premier deklaruje, że będzie stawiał żydowskie osiedla, gdzie się tylko da – jako, że czuje się „związany” ideą Wielkiego Izraela. Chodzi o obietnicę, którą Stwórca Wszechświata miał złożyć pewnemu mezopotamskiemu koczownikowi, że jak ów koczownik będzie Stwórcę Wszechświata wychwalał i będzie Go słuchał, to w rewanżu Stwórca Wszechświata uczyni go ojcem wielkiego narodu, któremu odda w arendę obszar „od wielkiej rzeki egipskiej, do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”. W tej sytuacji nawet najwięksi moralizanci muszą się zreflektować, zwłaszcza gdy sami te obietnice traktują serio – a tu w dodatku jeszcze jest bomba atomowa, która wpłynęła na sposób pojmowania zasad moralnych. Toteż światem wstrząsa dreszcz oburzenia – i na dreszczach wszystko się kończy.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Z szacunkiem, bo się może skończyć źle

Z szacunkiem, bo się może skończyć źle

Stanisław Michalkiewicz, „Goniec” (Toronto)    5 października 2025

Strasznie rozczarował mnie Zbigniew Ziobro. Tyle razy przekonywał wszystkich, że sejmowa komisja Madame Sroki jest nielegalna – na co miał potwierdzenie od samego Trybunału Konstytucyjnego – tymczasem kiedy został przez ojczystych policjantów wyciągnięty z samolotu i doprowadzony przed srogie oblicze Madame Sroki i innych uczestników dintojry – jakby zapomniał o tej całej nielegalności i wdał się w jakieś rozhowory.

A przecież sam prezes Trybunału Konstytucyjnego, pan Bogdan Święczkowski, wysłał list do komendanta głównego ojczystej Policji, przestrzegając, że przymusowe doprowadzenie Zbigniewa Ziobry przed oblicze Madame Sroki et consortes, stanowić będzie przestępstwo, za które prędzej czy później ktoś zostanie pociągnięty za konsekwencje – a jakby tego było mało – nawet zawiadomił niezależną prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez niezawisłą sędzię SO w Warszawie, obywatelkę Wójcik Magdalenę, która wydała postanowienie o przymusowym doprowadzeniu Zbigniewa Ziobry na dintojrę, przed srogie oblicze Madame Sroki – a tu tymczasem taki blamaż!

Zamiast potraktować to całe towarzystwo wzgardliwym milczeniem, Zbigniew Ziobro najpierw złożył wniosek o wyłączenie wszystkich uczestników dintojry. Nie było to zbyt mądre, bo swój wniosek Zbigniew Ziobro skierował do… komisji. Skoro uznawał ją za nielegalną, to nie powinien składać pod jej adresem żadnych wniosków, ani próśb, bo w przeciwnym razie, mimo twierdzeń o jej nielegalności – uznał jej kompetencję. Uzasadnił tę swoją postawę „szacunkiem dla państwa” – ale to nie ma nic do rzeczy, bo jeśli całe to grono jest nielegalne, to nie reprezentuje w tym momencie żadnego „państwa”, tylko siebie samych.

W dodatku wdał się w jakieś opowieści, że to on był inicjatorem zakupu „Pegasusa”, słowem – umożliwił Madame Sroce stworzenie wrażenia, że jest „przesłuchiwany”. Gdyby potraktował tę dintojrę wzgardliwym milczeniem, to Madame Sroka nie miałaby satysfakcji, że go „przesłuchała” – bo jakże mogła „przesłuchiwać”, skoro poza pytaniami, czy wypowiedziami uczestników dintojry niczego nie byłoby słychać? Skoro jednak wdał się w rozhowory, to nic dziwnego, że Wielce Czcigodny obywatel Giertych Roman, zaraz wykorzystał tę sytuację, by złożyć na niego donos do prokuratury, że składa „fałszywe zeznania”, „zniesławia” i „znieważa”. Obywatelu Żurku Waldemaru tylko tego trzeba, żeby wtrącić Zbigniewa Ziobrę do aresztu wydobywczego – a pozorów legalności może dostarczyć niezawisła sędzia SO w Warszawie, obywatelka Wojcik Magdalena, na której chyba można polegać? Ale – jak powiedzieliby wymowni Francuzi – „tu l’as voulu, Georges Dandin”.

Tymczasem wybory parlamentarne w Mołdawii zakończyły się – jak ponad podziałami utrzymują nasi Umiłowani Przywódcy i niezależne media głównego nurtu – „sukcesem”. Polega on na tym, że zaostrzony wariant rumuński, jaki został w Mołdawii zastosowany, co polegało na tym, że tuż przed wyborami tamtejsza Państwowa Komisja Wyborcza” nie dopuściła dwóch komitetów wyborczych do wyborów, umożliwił rządzącej partii przeturlanie się przez 50 procent. Gdyby PKW nie dopuściła żadnego – poza Partią Działania i Solidarności Madame Sandu – to pani Maja mogłaby uzyskać nie nędzne 50,2 procenta głosów, ale 100, a może nawet 120 – jak to było w przypadku kandydata nazwiskiem Józef Stalin w I Stalinowskim Okręgu Wyborczym Miasta Moskwy – ale rozumiem, że Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje postanowiła zachować w Mołdawii pozory politycznego pluralismusa, dopuszczając do wyborów również niektóre ugrupowania opozycyjne.

W ten sposób Mołdawia pozostaje w niemieckiej strefie Europy, a dla pozostałych bantustanów jest to wskazówka, w jaki sposób kierować wyborami, żeby były one wygrane. Najwyraźniej w każdym bantustanie trzeba będzie wskazać zatwierdzoną partię, ewentualnie również – stronnictwa sojusznicze, w rodzaju Polskiego Stronnictwa Ludowego, znanego ze swojej stuprocentowej, a w patriotycznych porywach nawet większej – zdolności koalicyjnej. Dzięki temu demokracja zyska na przewidywalności – aż do momentu, gdy – zgodnie z dalekosiężną wizją wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera, zaprezentowaną jeszcze w roku 1943 na spotkaniu z gauleiterami – „małe państwa” w rodzaju Mołdawii, a nawet i Polski, przestaną mieć w Europie „rację bytu”.

Wygląda bowiem na to, że wszystko zaczyna zmierzać w tym kierunku. Po zagadkowej deklaracji amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, wygłoszonej po rozmowie z ukraińskim prezydentem Zełeńskim – że Ukraina może odzyskać wszystkie swoje terytoria z Krymem włącznie – widać wyraźnie, że o zakończeniu wojny z Rosją już nie ma mowy – bo skoro tak, to wojna będzie się ciągnąć jeszcze przez najbliższych 10 lat, a może i dłużej – chyba, że na dłużej nie starczy już Ukraińców. Ale i na to jest rada, by zgodnie z pragnieniem ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego, wepchnąć do wojny również Polskę oraz mocarstwa bałtyckie, które już nie mogą się tego doczekać, niczym karpie Wigilii Bożego Narodzenia.

Niezależnie od deklaracji Księcia-Małżonka, który najwyraźniej jest lansowany na premiera, a potem – również prezydenta naszego bantustanu, więc musi przekonać Niemców, by – kiedy Donald Tusk się zaśmierdzi – postawili akurat na niego – również obywatel Tusk Donald właśnie oznajmił, że wojna na Ukrainie, to „nasza wojna” i że on wbije tę zbawienną prawdę całemu narodowi do głowy. Z tym nie będzie problemu,, bo Naczelnik Państwa Kaczyński Jarosław przecież nie będzie protestował, a wszystkie Konfederacje jakoś się uciszy i spacyfikuje – być może zgodnie z metodą mołdawską, w ramach której Madame Maja Sandu, niczym kiedyś Napoleon Bonaparte pokazała nam, jak zwyciężać mamy.

Wychodząc naprzeciw tej linii politycznej, prezydent Donald Trump właśnie ogłosił, iż USA będą Ukrainie sprzedawały dalekosiężne (2,5 tys. km.) pociski Tomahawk, którymi Ukraińcy będą mogli ostrzeliwać Rosję. Można się spodziewać, że Rosja nie pozostawi tego bez odpowiedzi, a w tej sytuacji tylko patrzeć, jak do działań wojennych będą wpychane najpierw państwa Europy Środkowej, a potem jeszcze inne – aż zarówno Rosja, jak i Europa, zostaną do tego stopnia osłabione, że nie będą już stanowiły żadnego problemu dla Stanów Zjednoczonych, które będą mogły wtedy spokojnie przystąpić do ostatecznego rozwiązywania kwestii chińskiej. Co tu dużo gadać; prezydent Trump, o którym złośliwcy mówią, że ma gonitwę myśli i że powtarza, co usłyszał od swego ostatniego rozmówcy I tak dalej – całkiem nieźle to sobie wykombinował – no a teraz przekaże to zwoływanym właśnie z całego świata do Waszyngtonu amerykańskim generałom i admirałom – czego się mają trzymać i jak mają światu nawijać.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Namnożyło się przypadkowych zbieżności! Ujemne i dodatnie plusy ruskiej prowokacji

Namnożyło się przypadkowych zbieżności!

Ujemne i dodatnie plusy ruskiej prowokacji

26.09.2025 Autor:Stanisław Michalkiewicz https://nczas.info/2025/09/26/namnozylo-sie-przypadkowych-zbieznosci-ujemne-i-dodatnie-plusy-ruskiej-prowokacji/

Stanisław Michalkiewicz.
Stanisław Michalkiewicz. / foto: screen YouTube

Ale się namnożyło tych przypadkowych zbieżności! Ledwo tylko w naszym nieszczęśliwym kraju rozpoczęły się ćwiczenia wojskowe pod tytułem „Żelazny Obrońca”, które polegały na tym – co sam widziałem, jadąc 6 września w strugach deszczu z Warszawy w kierunku Pomorza Zachodniego – że sznury pojazdów wojskowych przemieszczały się tu i tam. W tych samych strugach deszczu na terytorium naszego nieszczęśliwego kraju, naruszając przedtem naszą przestrzeń powietrzną, runęło 19 ruskich dronów.

A runęło dlatego że – jak poinformowało DORSZ, czyli Dowództwo Rodzajów Sił Zbrojnych – trzy spośród nich zostały chwalebnie zestrzelone przez naszą niezwyciężoną armię, podczas gdy reszta zwyczajnie spadła tu i tam, gdzie zlokalizowali je przypadkowi przechodnie albo i służby, które oczywiście zaraz zostały zmobilizowane, żeby nikt, a zwłaszcza zimny ruski czekista Putin sobie nie pomyślał, że ktokolwiek może naruszać przestrzeń powietrzną naszego nieszczęśliwego kraju bez odpowiedniej, to znaczy – „adekwatnej” reakcji służb. To znaczy większość została zlokalizowana, podczas gdy mniejszość nadal jest energicznie poszukiwana,– ale oczywiście zostanie znaleziona, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania…”) – bo wiadomo, że na czym jak na czym, ale na naszych niezawodnych służbach można polegać jak na Zawiszy, więc wystarczy tylko trochę poczekać i wszystko będzie gites tenteges.

„Nie dotykać!”

Zaraz tedy w nienależnych mediach głównego nurtu zaczęły pokazywać się poradniki dla obywateli, jak mianowicie mają się zachować, kiedy tylko usłyszą nadlatującego ruskiego drona. Broń Boże, go nie dotykać ani się do niego nie zbliżać, tylko od razu poszukać ukrycia, najlepiej najbliższego, przygotowanego zawczasu przez troskliwe służby, no a potem zadzwonić na alarmowy numer 112 i czekać na przybycie służb, które z ruskim dronem zrobią – jak to się mówi – porządek i po krzyku. To znaczy niezupełnie po krzyku, bo na ostentacyjną ruską prowokację, zaraz energicznie odpowiedziała partia i rząd. Rząd, słodszymi od malin ustami wicepremiera i ministra obrony Władysława Kosiniaka-Kamysza, co to jeszcze niedawno obiecywał, że każdy żołnierz będzie miał w plecaku własnego, osobistego drona – oświecił nas i uspokoił, że „państwo” tym razem „zdało egzamin” – bo podobno wszystkie drony były od samego początku śledzone i tylko przed upadkiem zniknęły z ekranów (to dlatego niektórych do dzisiaj nie można znaleźć) – ale to dlatego, że musiały lecieć za nisko. Ze mnie żaden ekspert, ale w czynie społecznym doradzałem, żeby za pośrednictwem Stolicy Apostolskiej, która dla pokoju gotowa jest na wszystko, zwrócić się do zimnego ruskiego czekisty Putina, żeby sprawił, by drony nadlatywały trochę wyżej, a wtedy nasza niezwyciężona armia nie tylko śledziłaby je aż do momentu upadku, ale, kto wie? – może nawet by niektóre zestrzeliła? Wygląda jednak na to, że pan prezydent Karol Nawrocki podczas wizyty w Watykanie najwyraźniej o tym zapomniał – no i w rezultacie mamy to, co mamy.

Natychmiast uruchamiać!

Oczywiście w naszym fachu nie ma strachu i obywatel Tusk Donald natychmiast zażądał uruchomienia art. 4 traktatu waszyngtońskiego, który został niezwłocznie uruchomiony. Dotyczy on rozkazu, by państwa NATO natychmiast zaczęły się ze sobą konsultować – co się zaczęło i trwa aż do dnia dzisiejszego. Niezależnie do tego nasz nieszczęśliwy kraj zażądał zwołania posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ, w której Rosja ma prawo weta – no i takie posiedzenie wkrótce podobno się odbędzie. Co z tego wyniknie – trudno zgadnąć, bo ruscy szachiści twierdzą, że Polska nie przedstawiła „wiarygodnych dowodów”, że drony były ruskie i w ogóle. Oczywiście nie ma co słuchać tych kłamstw, bo wiadomo, że Rosjanie nic tylko kłamią, podczas gdy my – w odróżnieniu od nich – mówimy prawdę, więc jak jest rozkaz, że drony były ruskie, to były i n’en parlons plus.

Ta wskazówka jest tym ważniejsza, że obywatel Tusk Donald od razu ostrzegł, iż każdy, kto będzie rozpowszechniał ruską dezinformację i nie wierzył w zatwierdzoną wersję wydarzeń, gorzko tego pożałuje. Co konkretnie się z nim stanie, tego taktownie już nie powiedział, ale i bez tego nietrudno się domyślić, że obywatel Żurek Waldemar od razu umieści takiego delikwenta w areszcie wydobywczym, gdzie będzie jęczał i szlochał, niechby i 3 lata – jak Mateusz Piskorski – dopóki go stamtąd nie wypuści niezawisły sąd, nawet nie przedstawiając mu zarzutów. Niech się cieszy, że żywy, zdrowy, jak to w demokratycznym państwie prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.

A czas po temu był najwyższy, bo na mieście zaczęły pojawiać się fałszywe pogłoski, że te wszystkie drony to były takie wabiki. Chodzi o to, że ruscy szachiści, zanim zaatakują demokratyczną Ukrainę, to najsampierw puszczają chmary tych wabików, które są skonstruowane ze sklejki i tylko motor mają żelazny. Na radarach wyglądają tak samo jak drony bojowe, więc ukraińska niezwyciężona armia natychmiast otwierała do nich ogień z kosztownych kartaczy, z których każdy kosztuje ciężkie dolary – no a potem, kiedy już nadlatywały drony właściwe, tych kosztownych kartaczy już nie miała, więc po staremu strzelała bez prochu. Tak było do tej pory. Ale w nocy z 9 na 10 września Ukraińcy nie strzelali do wabików, tylko pozwolili im przelecieć bez przeszkód aż do naszego nieszczęśliwego kraju.

Część z nich leciała nad Białorusią i podobno Białorusy nawet ostrzegali Polskę – ale kto by tam wierzył Białorusom, którymi kieruje znienawidzony Aleksander Łukaszenka, podczas gdy my, jeśli już komuś wierzymy, to tylko pani Swietłanie Cichanouskiej, z którą jeszcze pan prezydent Duda zabawiał się w mocarstwowość. Nawiasem mówiąc, pan Andrzej Duda, jak tylko przestał być prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju, zaraz nabrał odwagi i między innymi przyznał, że w Przewodowie to spadła ukraińska rakieta, co to zabiła dwóch obywateli – ale prezydent Zełenski surowo przykazał mu mówić, że to rakieta ruska, dzięki czemu rodziny ofiar nie dostały żadnego odszkodowania – bo od kogo?

Teraz już prezydent Zełenski panu Andrzejowi Dudzie żadnych rozkazów chyba nie wydaje – ale przecież na Andrzeju Dudzie orszak naszych dygnitarzy się nie kończy, więc z tym akurat nie ma problemu. Toteż ukraiński minister, jak tylko nastał poranek dnia pierwszego, zaraz przypomniał, że Ukraina od samego początku wojny domagała się, by państwa za jej zachodnią granicą zestrzeliwały ruskie drony nad Ukrainą i w ten sposób wciągały się do wojny z Rosją, odciążając ukraińskich oligarchów od nadmiernych kosztów. Jak tam teraz będzie, tak tam będzie; zawsze jakoś będzie, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było – mawiał dobry wojak Szwejk.

Kto pożałuje?

Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy – co podkreślam, zwłaszcza w świetle deklaracji obywatela Tuska Donalda, że każdy, kto będzie rozpowszechniał ruską dezinformację, gorzko tego pożałuje. Nawiasem mówiąc, przy pozorach wojny na wyniszczenie, jaką niby prowadzą przeciwko sobie obydwa nasze polityczne gangi, jak tylko przychodzi co do czego, to okazuje się, że bez słów porozumiewają się ponad podziałami. Oto Naczelnik państwa Jarosław Kaczyński, którym specjalnie wstrząsnęła ruska prowokacja, jako że dokonała się ona w momencie, gdy zdrowe siły przygotowywały się do uroczystych obchodów kolejnej miesięcznicy smoleńskiej, nieubłaganym palcem wskazał, że ta ruska prowokacja z dronami jest wodą na młyn tych wszystkich antypolskich sił, którym uroczyste obchody kolejnych miesięcznic smoleńskich się nie podobają. Niby si duo dicunt idem, non est idem, ale przecież nietrudno zauważyć, że Naczelnik Państwa, co prawda swoimi słowami, mówi jednym tekstem z obywatelem Tuskiem Donaldem, który przecież też jest nieugiętym sługą narodu ukraińskiego, dla którego oddałby ostatnią koszulę, ściągniętą z polskiego podatnika. Okazuje się, że zimny ruski czekista Putin, który w swoim czasie z dnia na dzień zlikwidował epidemię zbrodniczego koronawirusa, jest dobry na wszystko.

Nie tylko na ładną, niewinną panienkę, ale nawet na zakończenie w naszym nieszczęśliwym kraju wojny polsko-polskiej, dzięki czemu teraz zarówno siły zdrowe, jak i te niezdrowe, zwrócą się ku wspólnemu wrogowi, czyli wszystkim Konfederacjom. Czegóż chcieć więcej?

Ujemne i dodatnie plusy ruskiej prowokacji

Ujemne i dodatnie plusy ruskiej prowokacji

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    25 września 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5899

Ale się namnożyło tych przypadkowych zbieżności! Ledwo tylko w naszym nieszczęśliwym kraju rozpoczęły się ćwiczenia wojskowe pod tytułem „Żelazny Obrońca”, które polegały na tym – co sam widziałem, jadąc 6 września w strugach deszczu z Warszawy w kierunku Pomorza Zachodniego – że sznury pojazdów wojskowych przemieszczały się tu i tam, w tych samych strugach deszczu – zaraz na terytorium naszego nieszczęśliwego kraju, naruszając przedtem naszą przestrzeń powietrzną, runęło 19 ruskich dronów. A runęło dlatego, że – jak poinformowało DORSZ, czyli Dowództwo Rodzajów Sił Zbrojnych – trzy spośród nich zostały chwalebnie zestrzelone przez naszą niezwyciężoną armię, podczas gdy reszta – zwyczajnie spadła – tu i tam – gdzie zlokalizowali je przypadkowi przechodnie, albo i służby, które oczywiście zaraz zostały zmobilizowane, żeby nikt, a zwłaszcza zimny ruski czekista Putin – sobie nie pomyślał, że ktokolwiek może naruszać przestrzeń powietrzną naszego nieszczęśliwego kraju bez odpowiedniej, to znaczy – „adekwatnej” reakcji służb. To znaczy – większość została zlokalizowana, podczas gdy mniejszość nadal jest energicznie poszukiwana – ale oczywiście zostanie znaleziona, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania…”) – bo wiadomo, że na czym, jak na czym – ale na naszych niezawodnych służbach można polegać, jak na Zawiszy, więc wystarczy tylko trochę poczekać i wszystko będzie gites tenteges.

Zaraz tedy w nienależnych mediach głównego nurtu zaczęły pokazywać się poradniki dla obywateli – jak mianowicie mają się zachować, kiedy tylko usłyszą nadlatującego ruskiego drona. Broń Boże go nie dotykać, ani się do niego nie zbliżać, tylko od razu poszukać ukrycia, najlepiej najbliższego, przygotowanego zawczasu przez troskliwe służby – no a potem zadzwonić na alarmowy numer 112 i czekać na przybycie służb, które z ruskim dronem zrobią – jak to się mówi – porządek – i po krzyku. To znaczy niezupełnie po krzyku, bo na ostentacyjną ruską prowokację, zaraz energicznie odpowiedziała partia i rząd.

Rząd, słodszymi od malin ustami wicepremiera i ministra obrony Władysława Kosiniaka-Kamysza,, co to jeszcze niedawno obiecywał, że każdy żołnierz będzie miał w plecaku własnego, osobistego drona – oświecił nas i uspokoił, że „państwo” tym razem „ zdało egzamin” – bo podobno wszystkie drony były od samego początku śledzone i tylko przed upadkiem zniknęły z ekranów ( to dlatego niektórych do dzisiaj nie można znaleźć) – ale to dlatego, że musiały lecieć za nisko. Ze mnie żaden ekspert – ale w czynie społecznym doradzałem, żeby za pośrednictwem Stolicy Apostolskiej, która dla pokoju gotowa jest na wszystko, zwrócić się do zimnego ruskiego czekisty Putina, żeby sprawił, by drony nadlatywały trochę wyżej – a wtedy nasza niezwyciężona armia nie tylko śledziłaby je aż do momentu upadku, ale — kto wie? – może nawet by niektóre zestrzeliła? Wygląda jednak na to, że pan prezydent Karol Nawrocki, podczas wizyty w Watykanie, najwyraźniej o tym zapomniał – no i w rezultacie mamy to, co mamy.

Oczywiście w naszym fachu nie ma strachu i obywatel Tusk Donald natychmiast zażądał uruchomienia art. 4 traktatu waszyngtońskiego, który został niezwłocznie uruchomiony. Dotyczy on rozkazu, by państwa NATO natychmiast zaczęły się ze sobą konsultować – co się zaczęło i trwa aż do dnia dzisiejszego. Niezależnie do tego nasz nieszczęśliwy kraj zażądał zwołania posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ, w której Rosja ma prawo weta – no i takie posiedzenie wkrótce podobno się odbędzie. Co z tego wyniknie – trudno zgadnąć, bo ruscy szachiści twierdzą, że Polska nie przedstawiła „wiarygodnych dowodów”, że drony były ruskie i w ogóle.

Oczywiście nie ma co słuchać tych kłamstw, bo wiadomo, że Rosjanie nic, tylko kłamią, podczas gdy my – w odróżnieniu od nich – mówimy prawdę, więc jak jest rozkaz, że drony były ruskie, to były i n’en parlons plus. Ta wskazówka jest tym ważniejsza, że obywatel Tusk Donald od razu ostrzegł, iż każdy, kto będzie rozpowszechniał ruską dezinformację i nie wierzył w zatwierdzoną wersję wydarzeń, gorzko tego pożałuje. Co konkretnie się z nim stanie – tego taktownie już nie powiedział – ale i bez tego nietrudno się domyślić, że obywatel Żurek Waldemar od razu umieści takiego delikwenta w areszcie wydobywczym, gdzie będzie jęczał i szlochał, niechby i 3 lata – jak Mateusz Piskorski – dopóki go stamtąd nie wypuści niezawisły sąd, nawet nie przedstawiając mu zarzutów. Niech się cieszy, że żywy, zdrowy – jak to w demokratycznym państwie prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.

A czas po temu był najwyższy, bo na mieście zaczęły pojawiać się fałszywe pogłoski, że te wszystkie drony, to były takie wabiki. Chodzi o to, że ruscy szachiści, zanim zaatakują demokratyczną Ukrainę, to najsampierw puszczają chmary tych wabików, które są skonstruowane ze sklejki i tylko motor mają żelazny. Na radarach wyglądają tak samo, jak drony bojowe, więc ukraińska niezwyciężona armia natychmiast otwierała do nich ogień z kosztownych kartaczy, z których każdy kosztuje ciężkie dolary – no a potem, kiedy już nadlatywały drony właściwe, tych kosztownych kartaczy już nie miała, więc po staremu – strzelała bez prochu. Tak było do tej pory – ale w nocy z 9 na 10 września Ukraińcy nie strzelali do wabików, tylko pozwolili im przelecieć bez przeszkód – aż do naszego nieszczęśliwego kraju. Część z nich leciała nad Białorusią i podobno Białorusy nawet Polskę ostrzegali – ale kto by tam wierzył Białorusom, którymi kieruje znienawidzony Aleksander Łukaszenka, podczas gdy my, jeśli już komuś wierzymy, to tylko pani Swietłanie Cichanouskiej, z którą jeszcze pan prezydent Duda zabawiał się w mocarstwowość?

Nawiasem mówiąc, pan Andrzej Duda, jak tylko przestał być prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju, zaraz nabrał odwagi i między innymi przyznał, że w Przewodowie to spadła ukraińska rakieta, co to zabiła dwóch obywateli – ale prezydent Zełeński surowo przykazał mu mówić, że to rakieta ruska, dzięki czemu rodziny ofiar nie dostały żadnego odszkodowania – bo od kogo?

Teraz już prezydent Zełeński panu Andrzejowi Dudzie żadnych rozkazów chyba nie wydaje – ale przecież na Andrzeju Dudzie orszak naszych dygnitarzy się nie kończy, więc z tym akurat nie ma problemu. Toteż ukraiński minister, jak tylko nastał poranek dnia pierwszego, zaraz przypomniał, że Ukraina od samego początku wojny domagała się, by państwa za jej zachodnią granicą zestrzeliwały ruskie drony nad Ukrainą i w ten sposób wciągały się do wojny z Rosją, odciążając ukraińskich oligarchów od nadmiernych kosztów. Jak tam teraz będzie – tak tam będzie; zawsze jakoś będzie, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było – mawiał dobry wojak Szwejk.

Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy – co podkreślam, zwłaszcza w świetle deklaracji obywatela Tuska Donalda, że każdy, kto będzie rozpowszechniał ruską dezinformację, gorzko tego pożałuje. Nawiasem mówiąc, przy pozorach wojny na wyniszczenie, jaką niby prowadzą przeciwko sobie obydwa nasze polityczne gangi, jak tylko przychodzi co do czego, to okazuje się, że bez słów porozumiewają się ponad podziałami. Oto Naczelnik państwa Jarosław Kaczyński, którym specjalnie wstrząsnęła ruska prowokacja, jako, że dokonała się ona w momencie, gdy zdrowe siły przygotowywały się do uroczystych obchodów kolejnej miesięcznicy smoleńskie, nieubłaganym palcem wskazał, że ta ruska prowokacja z dronami jest wodą na młyn tych wszystkich antypolskich sił, którym uroczyste obchody kolejnych miesięcznic smoleńskich się nie podobają. Niby si duo dicunt idem, non est idem, ale przecież nietrudno zauważyć, że Naczelnik Państwa, co prawda swoimi słowami, mówi jednym tekstem z obywatelem Tuskiem Donaldem, który przecież też jest nieugiętym sługą narodu ukraińskiego, dla którego oddałby ostatnią koszulę, ściągniętą z polskiego podatnika. Okazuje się, że zimny ruski czekista Putin, który w swoim czasie z dnia na dzień zlikwidował epidemię zbrodniczego koronawirusa, jest dobry na wszystko. Nie tylko na ładną, niewinną panienkę, ale nawet na zakończenie w naszym nieszczęśliwym kraju wojny polsko-polskiej, dzięki czemu teraz zarówno siły zdrowe, jak i te niezdrowe, zwrócą się ku wspólnemu wrogowi, czyli wszystkim Konfederacjom. Czegóż chcieć więcej?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Książę-Małżonek

Książę-Małżonek

Stanisław Michalkiewicz„Najwyższy Czas!”    23 września 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5898

Niewiele jest stałych punktów we Wszechświecie, podobnie, jak niewiele jest stałych punktów w polskiej polityce. Myślę, że po 35 latach, jakie upłynęły od sławnej transformacji ustrojowej, takie stałe punkty możemy policzyć na palcach jednej ręki. Jednym z takich stałych punktów jest Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński. W jaki sposób został stałym punktem? Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, bo w latach 70-tych, a nawet – w 80-tych, o Jarosławie Kaczyńskim specjalnie głośno nie było. To już bardziej znany był obywatel Tusk Donald, jeden z tak zwanych „liberałów gdańskich”, którego poznałem 1 lipca 1989 roku na gdańskim zjeździe towarzystw gospodarczych i środowisk liberalnych. Pojechałem tam jako sygnatariusz deklaracji założycielskiej Ruchu Polityki Realnej i przedstawiciel podziemnego wydawnictwa „Kurs”, w którym z kolegą Marianem Miszalskim staraliśmy się przybliżyć polskim czytelnikom nowości myśli i praktyki wolnorynkowej, od których za komuny większość społeczeństwa była odcięta. Jak bardzo – o tym przekonałem się podczas jakiegoś sympozjonu poświęconego katolickiej nauce społecznej, którego uczestnicy nie wiedzieli na przykład, co to jest dług publiczny. Myślę, że wielu działaczy może nie wiedzieć tego i dzisiaj, co nie przeszkadza im funkcjonować w polityce w sposób nie zwracający niczyjej uwagi.

Wracając do obecnego Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, to – o ile pamiętam – jego polityczna kariera rozpoczęła się od zaproszenia jego brata bliźniaka do Magdalenki, gdzie goście generała Kiszczaka namawiali się, jak wykonać ustalenia poczynione na odcinku transformacji ustrojowej przez Daniela Frieda ze strony amerykańskiej i Władimira Kriuczkowa, szefa KGB ze strony sowieckiej. Mam wrażenie, że podjęte wtedy postanowienia obowiązują do dnia dzisiejszego, chociaż na politycznym firmamencie Polski zaszły spore zmiany. Zniknęła np. Unia Demokratyczna, która przepoczwarzyła się następnie, gdy dołączył do niej Kongres Liberalno-Demokratyczny obywatela Tuska Donalda, w Unię Wolności. W odróżnieniu od niej stałym punktem na firmamencie polskiej polityki został Jarosław Kaczyński, czy to jako bliźniaczy brat Lecha Kaczyńskiego, który przy Kukuńku, nastręczonym przez bliźniaków Polakom na prezydenta został szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, czy to jako przywódca Porozumienia Centrum. Dzięki temu obydwaj bracia trzęśli całym państwem, dopóki nie okazało się, że Mieczysław Wachowski lepiej potrafi utrzymać Kukuńka w ryzach, w związku z czym okres dobrego fartu dla braci Kaczyńskich chwilowo został przerwany. Jednak po kilku latach chudych, spowodowanych pragnieniem przejścia do polityki – jak to nazywa kol. Ziemkewicz – „fabrycznych hersztów” – co zaowocowało pojawieniem się na firmamencie politycznego meteora wielkiej mocy w postaci Akcji Wyborczej „Solidarność”, a skończyło się kapiszonem, po którym, w miejscu Porozumienia Centrum pojawiło się Prawo i Sprawiedliwość, korzystające z licencji na patriotyzm, podczas gdy dawny KL-D obywatela Tuska Donalda pod wpływem „trzech tenorów” wyewoluował w Volksdeutsche Partei, korzystającej z licencji na nowoczesność.

Równocześnie jednak, niczym jeździec znikąd, na firmamencie polskiej polityki zabłysnął i to od razu jasnym światłem, Książę-Małżonek, który – jeszcze jako poddany brytyjski, został wiceministrem obrony narodowej w rządzie premiera Jana Olszewskiego. Ten rząd wprawdzie został przez tzw. „zdrowe siły” skupione wokół bezpieki i Judenratu obalony – ale Książę-Małżonek od tej pory wiąże swoje losy z Naczelnikiem Państwa Jarosławem Kaczyńskim – chociaż zdradzał ich np. z charyzmatycznym Jerzym Buzkiem, który powierzył mu godność wiceministra spraw zagranicznych, ale kiedy obydwaj bliźniacy powracają do władzy, najpierw w osobie Lecha Kaczyńskiego, jako prezydenta, a potem – Jarosława, najpierw jako prostego Naczelnika Państwa, a potem – premiera rządu, Książę-Małżonek znowu do nich dołącza, aby sprawować funkcję ministra obrony narodowej aż do czasu, gdy przekonał się, iż bracia Kaczyńscy mają do niego zaufanie ćwierciowe, podczas gdy pełniejsze – do złowrogiego Antoniego Macierewicza. Wtedy podał się do dymisji, a po rychłym upadku rządu PiS, przeszedł na stronę Volksdeutsche Partei, której zaoferował swoją pomoc w „dorżnięciu watahy”, w zamian za co obywatel Tusk Donald zrobił go w swoim pierwszym vaginecie ministrem spraw zagranicznych.

Kiedy prezydent Obama dokonał 17 września 2009 roku słynnego „resetu”, Książę-Małżonek wkrótce złożył w Berlinie deklarację pragnienia większej niemieckiej aktywności, która przez publicystów została nazwana „hołdem pruskim”, chociaż poprzednio z inicjatywy Kondolizy Rice rozpoczął instalowanie w Polsce amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Kiedy jednak Szymon Peres „przekonał” prezydenta Obamę do rezygnacji z tej tarczy i do „resetu” – nie było rady, tylko – „hołd pruski”. Aliści prezydent Obama wkrótce ten swój poprzedni reset zresetował, a wtedy Książę-Małżonek wziął udział w Majdanie na Ukrainie, na który USA wyłożyły 5 mld dolarów. Chyba jednak nie było mu w smak robienie Amerykanom „laski za darmo”, a w konsekwencji musiał ustąpić ze stanowiska marszałka Sejmu, które wcześniej objął z braku lepszej oferty. Potem było jeszcze gorzej; trafił nawet do luksusowego przytułku dla byłych ludzi, czyli Parlamentu Europejskiego – ale na skutek szczęśliwego splotu okoliczności, obywatel Tusk Donald znowu powołał go do swojego vaginetu na stanowisko ministra spraw zagranicznych, a ostatnio – nawet na wicepremiera.

Ponieważ Małżonka Księcia-Małżonka po linii żydowskiej zaangażowała się w walkę przeciwko znienawidzonemu Donaldowi Trumpowi, co to usiłuje sypać piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, ciągnącego świat w kierunku rewolucji komunistycznej, w której Żydowie tradycyjnie plasują się w awangardzie, Książę-Małżonek nie jest mile widziany w Białym Domu.

W związku z tym postawił na Niemcy, dla których gotów jest wkręcić Polskę w maszynkę do mięsa, żeby po przemieleniu była strawniejsza nawet dla Niemców bezzębnych. Tylko bowiem dzięki niemieckiemu poparciu może zostać w GG ewentualnym następcą obywatela Tuska, gdyby ten się zaśmierdział, a potem – może i prezydenta Nawrockiego?

I wreszcie czwarty stały punkt we Wszechświecie, czyli Janusz Korwin-Mikke. Właśnie ogłosił powstanie kolejnej, trzeciej Konfederacji, a w drodze jest i czwarta w postaci „Obywatelskich Patroli Konfederacji”, które pragnie tworzyć pan dr Jan Pokrywka. Czegóż chcieć więcej?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Zdradzieckie drony. Stanisław Michalkiewicz

Zdradzieckie drony

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    21 września 2025

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5897

Kiedy wydawało się, że jedyną wojną, która zagraża naszemu nieszczęśliwemu krajowi, jest wojna polsko-polska, jaka ze zmiennym szczęściem i rozejmami toczy się od co najmniej 20 lat między obozem zdrady i zaprzaństwa, z Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda na czele, a obozem „dobrej zmiany” z Prawem i Sprawiedliwością Naczelnika Państwa Kaczyńskiego Jarosława, w nocy z 9 na 10 września, kiedy to „wszyscy patrioci” przygotowywali się do uroczystych obchodów kolejnej miesięcznicy smoleńskiej ku czci prezydenta Lecha Kaczyńskiego – zimny ruski czekista Putin dopuścił się zbrodniczej prowokacji. Jak zarządziła nasza niezwyciężona armia, prowokacja polegała na wystrzeleniu w polską przestrzeń powietrzną 19 dronów-wabików, z których trzy zostały zestrzelone viribus unitis Paktu Atlantyckiego, a pozostałe spadły na ziemię, z wyjątkiem jednego, który miał spaść na dach i go uszkodzić.

Energiczne śledztwo grupy prokuratorów, którzy zlecieli się na miejsce niczym ruskie drony, co prawda ustaliło, że dach wcześniej zniszczyła zbrodnicza wichura, ale jeśli nawet, to wichura była też sprokurowana przez Putina, a poza tym – wyjątki potwierdzają regułę. Skoro padł rozkaz, że to ruska prowokacja, to obywatel Tusk Donald natychmiast ostrzegł ludność cywilną, że jeśli ktoś będzie powielał ruską „dezinformację”, to będzie z nim brzydka sprawa. I rzeczywiście – jak tylko pan red. Lisicki, naczelny redaktor „Do Rzeczy”, wyraził pogląd, że cała ta historia mogła być następstwem przypadkowego zbłądzenia dronów, zaraz został ofuknięty jako ruska onuca przez zapomnianego trochę dzisiaj pana red. Piotra Zarembę, który zarazem ujawnił, że takie wypowiedzi wzbudzają sprzeciw „ekspertów i publicystów” – oczywiście publicystów posłusznych, co to słuchają rozkazów swoich oficerów prowadzących.

Co prawda identyczny pogląd wyraził był też amerykański prezydent Donald Trump, ale – co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie – a poza tym Wielce Czcigodny Giertych Roman od razu go zdemaskował: „Trump nas zdradził. Kto w Polsce wspiera Trumpa, należy do zdrajców.” Jak to pisał w „Towarzyszu Szmaciaku” Janusz Szpotański? „Depesza pędzi już do Gnoma. Donald Trump – zdrajca. Punkt i koma.

Wprawdzie na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, że te całe drony, to właśnie wabiki, skonstruowane ze sklejki. Kosztują grosze – ale na radarach wyglądają tak samo, jak te bojowe, więc dotychczas Ukraińcy zestrzeliwali je przy użyciu drogich kartaczy, z których każdy kosztował ciężkie dolary. Aliści właśnie tej nocy przestali je zestrzeliwać, wskutek czego wleciały one do Polski, niektóre nawet przez Białoruś, która Polskę o nich ostrzegła. Coś mogło być na rzeczy, bo już następnego dnia ukraiński minister spraw zagranicznych przypomniał, że Ukraińcowie od dawna domagali się, by państwa NATO, przede wszystkim Polska, zestrzeliwały ruskie drony nad Ukrainą i Białorusią. Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie może być słowa prawdy, bo prawdę, to głoszą „eksperci” i zaangażowani publicyści w rodzaju pana red. Zaremby, a nie jakiś tak Trump Donald. Jeśli chodzi o penetrowanie prawdy, to nasz, tubylczy Donald jest lepszy od amerykańskiego Donalda, ale Donald to jeszcze nic w porównaniu z Księciem-Małżonkiem. Od pewnego czasu mówi się, że Książę-Małżonek szykowany jest na stanowisko premiera rządu – gdyby obywatel Tusk Donald się zaśmierdział – a w perspektywie – nawet na prezydenta naszego bantustanu – żeby Żydowie, za pośrednictwem Pierwszych Dam – mogli kręcić głową państwa.

Toteż ruska prowokacja najwyraźniej stała się dla Księcia-Małżonka prawdziwym darem Niebios. Zaraz pośpieszył do Kijowa, gdzie wysłuchał zbawiennych pouczeń prezydenta Zełeńskiego i już wiedział, że Donald Trump nie miał racji mówiąc o ruskiej pomyłce – gdy to była prowokacja. Kogo słucha ten cały Donald Trump, komu on właściwie służy? Jakby słuchał Księcia-Małżonka, to od razu spenetrowałby prawdę, a Wielce Czcigodny Giertych Roman nie miałby żadnego powodu, by go demaskować, jako zdrajcę. Toteż i Książę-Małżonek zaraz załatwił był w Kijowie, że polscy żołnierze pojadą na Ukrainę, gdzie przez Ukraińców będą szkoleni w zakresie zestrzeliwania ruskich dronów i to nie tylko nad Polską – ale również nad Ukrainą i Białorusią.

Wywołało to w części opinii publicznej zaniepokojenie, bo spełnienie ukraińskich oczekiwań oznaczałoby wciąganie Polski w wojnę z Rosją i to w sposób nie pociągający za sobą żadnych zobowiązań ze strony NATO. Chodzi o to, że słynny art. 5 traktatu waszyngtońskiego przewiduje możliwość uruchomienia procedur sojuszniczych, nawiasem mówiąc – bez żadnego automatyzmu – ale tylko „w razie zbrojnej napaści” na państwo członkowskie. Jeśli natomiast ono samo włączy się do konfliktu, który się toczy od kilku lat, to warunek „zbrojnej napaści” nie jest spełniony. Z uwagi na te obawy, „eksperci” musieli wytłumaczyć Księciu-Małżonku, że chociaż oczywiście chce dobrze, to znaczy – pragnie wciągnąć Polskę w wojnę, to trochę się zagalopował.

W rezultacie Książę-Małżonek sprecyzował swoje poprzednie stanowisko zarówno w kwestii szkolenia polskich żołnierzy w zwalczaniu ruskich dronów – że owszem, będą szkoleni – ale w Polsce, a nie na Ukrainie, a po drugie – w kwestii zestrzeliwania ruskich dronów nad Ukrainą i Białorusią – że decyzja w ten sprawie musi zapaść w kierowniczych gremiach NATO. Z uwagi na to, że o żadnym awansie na stanowisko premiera Książę-Małżonek nie może nawet marzyć bez poparcia Niemiec, zwłaszcza w sytuacji, gdy ma szlaban do Białego Domu, zanim jeszcze pan prezydent Nawrocki przyjedzie do Berlina, już zaczął przekonywać kanclerza Merza do koncepcji zestrzeliwania. Jestem pewien, że kanclerz Merz nie będzie miał nic przeciwko temu, bo z punktu widzenia Niemiec, wkręcenie również Polski w maszynkę do mięsa byłoby prawdziwym darem Niebios.

Z Polski przekręconej przez maszynkę do mięsa, można by zrobić wszystko, nawet dokończyć proces zjednoczenia Niemiec i to nie według granicy z 1937 roku, tylko według granicy z roku 1914. Czegóż chcieć więcej? Jeśli tedy Książę-Małżonek już nie może doczekać się wojenki, to od razu widać, że najlepiej nadaje się i na premiera rządu, a potem – na prezydenta. W dodatku robi dywersję prezydentowi Nawrockiemu, który uparł się na te całe reparacje – a tymczasem, dzięki Księciu-Małżonku – Niemcy poczęstują prezydenta Nawrockiego ofertą „gwarancji bezpieczeństwa” dla Polski. To znakomite wyjście, bo jeśli Niemcy gwarantowałyby Polsce bezpieczeństwo, to znaczy – iż to one w razie czego miałyby tytuł do negocjowania z Putinem. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Książę-Małżonek dostanie od Niemców jakiś Ritterkreuz.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Plecak – i na Zaleszczyki!

Plecak – i na Zaleszczyki!

20 września 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5896

W związku z ruską prowokacją, polegającą na puszczeniu na nasz nieszczęśliwy kraj 19 dronów-wabików, nastąpił skokowy wzrost nastrojów wojowniczych, zwłaszcza wśród naszych Umiłowanych Przywódców, no i wyższych oficerów naszej niezwyciężonej armii. Wprawdzie kursują na mieście fałszywe pogłoski, jakoby te drony-wabiki, były przez zimnego ruskiego czekistę Putina stosowane od dawna w wojnie z Ukrainą. Ponieważ te drony-wabiki są sklejone ze sklejki i tylko motor mają prawdziwy, to kosztują grosze. Ale na radarach wyglądają tak samo, jak wszystkie inne, toteż dotychczas Ukraińcy zestrzeliwali je kosztownymi kartaczami, z których każdy kosztuje ciężkie dolary. Aliści w nocy z 9 na 10 września, kiedy u nas połowa naszego umęczonego narodu przygotowywała się do uroczystych obchodów kolejnej miesięcznicy smoleńskiej, a druga połowa uparła się tej pierwszej przeszkadzać, Ukraińcy postanowili nie strzelać do dronów-wabików, tylko zwyczajnie je przepuścili. Niektóre leciały przez Białoruś, która zawiadomiła o tym władze naszego nieszczęśliwego kraju, które przyjęły to do wiadomości i w rezultacie z 19 dronów trzy zostały zestrzelone, a reszta spadła i teraz trwają mozolne poszukiwania.

Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy tym bardziej, że obywatel Tusk Donald, któremu jak zawsze w takich sprawach basuje Naczelnik Państwa Kaczyński Jarosław, przestrzegł przed kolportowaniem ruskiej dezinformacji, bo z każdym, kto się tej myślozbrodni dopuści, będzie brzydka sprawa.

Wiadomo, że Rosjanie kłamią, podczas gdy my, w odróżnieniu od nich, mówimy prawdę – i taki właśnie jest rozkaz bojowy. Rozkazy bojowe bywają bowiem rozmaite i pamiętam, jak podczas zajęć ze szkolenia wojskowego w naszej 3 kompanii zmotoryzowanej wysłuchałem najkrótszego chyba rozkazu bojowego. Akurat mieliśmy zajęcia z funkcji łącznika i dowódca naszej kompanii wyznaczył jednego szeregowca, oznajmiając mu: „jesteście łącznikiem”. Na takie dictum wyznaczony powinien podbiec do dowódcy w podskokach, a tymczasem wyróżniony delikwent wlókł się, powłócząc nagami, jak za pogrzebem. Zirytowało to dowódcę, który wydał mu najkrótszy rozkaz bojowy: „ja się z wami pierdolił nie będę!” Ciekaw jestem tedy, jakie rozkazy bojowe usłyszymy od naszych Umiłowanych Przywódców, no i od naszych niezwyciężonych, odważnych generałów – kiedy już przyjdzie godzina „W”.

A ta godzina podobno nadchodzi – co wynika wprost z deklaracji sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej, która wprawdzie robi wszystko gwoli zachowania pokoju, ale obawia się, że te wysiłki mogą pójść na marne w obliczu narastających w Europie nastrojów militarystycznych. Jak wiadomo, militaryści nawołują, by „korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny”. I rzeczywiście – jeśli popatrzeć na ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego, czy tamtejszych oligarchów, a wreszcie – na przewożone na Ukrainę transporty luksusowych samochodów, to każdy widzi, że to święta racja. Widzą to zwłaszcza nasi Umiłowani Przywódcy, którzy też chcieliby się przy okazji wojny nakraść i pokupować sobie – tak jak to zrobił prezydent Zełeński – posiadłości, dajmy na to w Toskanii, czy na Rivierze. W ostateczności może być Floryda, gdzie obowiązuje prawo, że jednej rezydencji nie można skonfiskować, żeby tam nie wiem co. Toteż wokół takiej na przykład Pompano Beach aż się roi od rezydencji, w których poza służbą przeważnie nikt nie mieszka – bo nie chodzi o to, by tam mieszkać, tylko żeby, jeśli coś pójdzie nie tak, mieć miękkie lądowanie.

Oczywiście – przed czym przestrzegał Bułat Okudżawa w piosence, jak to na wojnę wyruszał nasz król – że „słodkich pierniczków dla wszystkich nie starczy i tak”. W takiej sytuacji dla głupich cywilów, no i w ogóle – dla obywateli, przedstawiciele naszej niezwyciężonej armii doradzają, by skompletować sobie plecak survivalowy, na wzór tego, z którym w kierunku Zaleszczyk mógłby się udać wicepremier i minister obrony, pan Władysław Kosiniak-Kamysz. Co tam spakował sobie pan minister – tego akurat nie wiem. Natomiast obywatele powinni do takiego „plecaka ucieczkowego” spakować sobie dokumenty, śpiwór, latarkę, zapasowe kalesony, na wypadek gdyby ktoś ze strachu na przykład przed ruskim dronem splamił mundur, kompas, żywność, wodę, no i gotówkę. Obawiam się, że te oficjalne porady mogą być ocenzurowane.

Bo na przykład – jaką to niby gotówkę zabrać do plecaka ucieczkowego? W polskiej walucie? Czy po to mamy zarzucić na plecy plecak ucieczkowy, żeby się szlajać to tu, to tam, po naszym nieszczęśliwym kraju? Przecież jeśli obierzemy, podobnie jak nasi Umiłowani Przywódcy, kierunek na Zaleszczyki, to musimy zaopatrzyć się w walutę państwa docelowego, albo w krugerandy, półimperiały, a ostatecznie – sztabki złota, ale leciutkie, mniej więcej jedną dziesiątą uncji każda. Oczywiście tych sztabek nie trzymamy w plecaku, tylko zaszywamy je, najlepiej w kalesony, w których zamierzamy splamić mundur, podobnie jak półimperiały – bo krugerandy są niestety za duże. Taka złota waluta będzie z wdzięcznością przyjęta wszędzie. Nie możemy jednak zapomnieć o walucie wymiennej, czyli – o wódeczce. Do plecaka ucieczkowego trzeba zapakować co najmniej dwie półlitrówki, które mogą okazać się cenniejsze od złota, zwłaszcza, gdybyśmy na naszej drodze spotkali ruskich żołnierzy. Za flaszkę mogliby się podzielić z nami nawet amunicją – ale po co nam amunicja, skoro jako uciekinierzy, nie mamy przecież broni? Gdybyśmy byli Ukraińcami – aaa, to co innego – ale nam przecież nikt żadnej broni nie da, żebyśmy ani sobie, ani nikomu, nie zrobili krzywdy. Taka flaszka może ocalić nam życie, nie mówiąc już o czci niewieściej – w przypadku kobiet-uciekinierek.

Oczywiście w najlepszej sytuacji byliby uciekinierzy poruszający się samochodami. Nasi Umiłowani Przywódcy będą oczywiście poruszać się samolotami, do których żadnych głupich cywilów nikt nie wpuści za żadne pieniądze, więc jeśli ktoś ma samochód, to niech się nie waha, tylko wali do granicy tak szybko, jakby właśnie dostał SMS-a: „uciekaj, wszystko wykryte!” Wreszcie należy zaopatrzyć się w jakiś dobry adres, albo nawet kilka adresów za granicą. Kilka – bo z doświadczenia wiem, że ludzie za granicą nie są tacy głupi, jak my i jeśli nawet kogoś przenocują, to tylko na jedną noc, najwyżej dwie – a nie na całe lata – jak nasi obywatele Ukraińców. Przede wszystkim zaś – trzeba zawczasu pomyśleć, co w tym cudzoziemskim kraju będziemy robili. Kiedy Antoniemu Słonimskiemu udało się we wrześniu 1939 roku uciec przez Zaleszczyki do Paryża, wiozący ich taksówką biały Rosjanin udzielił im życzliwej rady: ja by sowiewtował tiepier pakupić taksi – patom budiet tiażeło!

Stanisław Michalkiewicz

Prezesa NIK życie po życiu

Prezesa NIK życie po życiu

Stanisław Michalkiewicz (www.magnapolonia.org) 18 września 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5895

12 września Sejm ma przystąpić do wyboru nowego prezesa Najwyższej Izby Kontroli, jako że kadencja dotychczasowego prezesa, pana Mariana Banasia już się zakończyła. Warto w związku z czym przypomnieć, jak się kadencja pana Mariana Banasia na stanowisku prezesa NIK zaczęła. Wprawdzie Leszek Miller przenikliwie zauważył, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale po tym – jak kończy, ale – po pierwsze – musimy założyć, że pan Marian Banaś jest prawdziwym mężczyzną, a nie jakimś takim fałszywym, a po drugie – że nawet w przypadku prawdziwego mężczyzny decydujący jest koniec kariery – ale początkom też niepodobna odmówić jakiegokolwiek znaczenia. A właśnie początki kariery pana prezesa Banasia zasługują na uwagę.

Najpierw z jakichś zagadkowych powodów pan Marian Banaś musiał podpaść obozowi zdrady i zaprzaństwa, bo podesrała go w opinii publicznej telewizyjna stacja TVN, która tradycyjnie wysługuje się obozowi zdrady i zaprzaństwa kierowanemu przez Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda. W tym czasie Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński nie mógł się pana Mariana Banasia nachwalić, jako człowieka „kryształowego” – ale potem coś musiało pójść nie tak, bo okazało się, że pan Banaś nie tylko nie jest człowiekiem kryształowym, ale ma powiązania ze światem przestępczym i w ogóle. Żeby w tej sytuacji nie znaleźć się między nogami – jak to przytrafiło się Kukuńkowi, który najpierw wspierał prawą nogę, a potem lewą, aż znalazł się między nogami – pan prezes Banaś stanął na nieubłaganym gruncie bezstronności, skierowanej trochę bardziej przeciwko obozowi „dobrej zmiany”, a trochę mniej przeciwko obozowi zdrady i zaprzaństwa. Ten przechył jednostronny dał się zauważyć zwłaszcza po odsunięciu obozu „dobrej zmiany” od władzy przez Volksdeutsche Partei z satelitami w roku 2023, kiedy to pan prezes Banaś nieubłaganym palcem wskazywał nieprawości kolaborantów Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, włączając się tym samym siłą rzeczy w walkę o praworządność, której prowadzenie nakazała nam Nasza Złota Pani jeszcze w lutym 2017 roku, a która pod rządami Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje nabiera coraz większego rozmachu. Biczem karzącym w walce o praworządność został były sędzia, obywatel Żurek Waldemar, którego obywatel Tusk Donald wziął do swojego vaginetu na chłopaka od mokrej roboty na odcinku praworządności. Toteż obywatel Żurek Waldemar w walce o praworządność idzie na skróty do tego stopnia, że – jak głoszą fałszywe pogłoski – przy pomocy zarządzeń zmienia ustawy, a już szczególnie jest zażarty na odcinku neo-sędziów, których by chętnie utopił w łyżce wody. Dopiero na tym tle widać, jak obywatel Żurek Waldemar poświęca się dla Polski – że dla praworządności gotów jest łamać prawo. Tak właśnie uważał Adam Mickiewicz, skoro w „Reducie Ordona” napisał był, że „dzieło zniszczenia w dobrej sprawie jest święte, jak dzieło tworzenia”. A cóż jest lepszą sprawą, niż praworządność socjalistyczna? Żadnej lepszej sprawy od tej nie ma. Nic więc dziwnego, że w tej sytuacji na zakończenie swojej kadencji na stanowisku prezesa NIK, pan prezes Banaś przekazał obywatelu Żurku Waldemaru cały zestaw „przerażających” kompromatów, dzięki którym obywatel Żurek Waldemar będzie mógł dokonać przyspieszenia na odcinku walki o praworządność.

Historia się powtarza i to właśnie na odcinku kontroli państwowej. Jak pamiętamy, po obaleniu Władysława Gomułki, I sekretarzem KC PZPR został Edward Gierek, którego zapragnął wysadzić z siodła Mieczysław Moczar. W tym celu zwołał do Olsztyna sekretarzy wojewódzkich i nie wiadomo, jak by to się skończyło, gdyby nie dowiedział się o tym Edward Gierek, który znienacka też przyjechał do Olsztyna i w ten sposób pucz spalił na panewce. Ale Mieczysław Moczar za karę został odsunięty na boczny tor, to znaczy – na stanowisko prezesa NIK. Tam pracowicie zbierał kompromaty – i kiedy wskutek sierpniowych strajków w roku 1980 Edward Gierek przestał być I sekretarzem, Mieczysław Moczar przeszedł do natarcia. Powstała „komisja Grabskiego”, przy pomocy której, dzięki zgromadzonym kompromatom, partia stworzyła złudzenie przywracania praworządności socjalistycznej, rzucając na pożarcie „Solidarności”, jak nie jednego, to drugiego kolaboranta Edwarda Gierka. W porównaniu z dzisiejszymi standardami, tamte afery sprzed lat, to mizeria – ale wtedy budziły sensację i wielkie emocje – podobnie, jak tedzisiejsze, panabanasiowe, będą budziły przynajmniej w części opinii publicznej, podbechtanej przez niezależne media głównego nurtu, pozostające na usługach Volksdeutsche Partei – no i oczywiście – Judenratu.

W ten sposób były już prezes NIK może zapewnić sobie nie tylko życie po życiu, ale i zdobyć coś w rodzaju polisy ubezpieczeniowej na wypadek, gdy już nie będzie miał immunitetu, który przez całą kadencję dawał mu jakąś ochronę zarówno przez Scyllą, jak i Charybdą, to znaczy – zarówno przed Volksdeutsche Partei, jak i Prawem i Sprawiedliwością. Wprawdzie na razie sroży się w ministerstwie i prokuraturze obywatel Żurek Waldemar, który choćby ze względu na kompromaty, będzie chyba musiał pana Mariana Banasia oszczędzać, choćby z tego powodu, by zeznawał on prawidłowo w charakterze świadka na pokazowych procesach – ale jak tylko koalicji 13 grudnia powinie się noga – to ręka, noga, mózg na ścianie! Już tam nowy minister sprawiedliwości i prokurator generalny, przy pomocy neo-sędziów, którzy wszystkich staro-sędziów pewnie poprzenoszą w stan spoczynku wiekuistego – chyba, że ci z gorliwością neofitów, będą kontynuować walkę o praworządność, tyle, że z drugiej strony frontu – więc nowy minister i tak dalej, ze wszystkich podejrzanych osób, których nieubłaganym palcem wskaże mu Naczelnik Państwa – zrobi marmoladę.

Jedyny ratunek – w Putinie – na co wskazuje skwapliwość, z jaką zarówno uczestnicy obozu zdrady i zaprzaństwa, jak i kolaborantów Naczelnika Państwa, przyjęli rozkaz, że drony, co to spadły na terytorium naszego nieszczęśliwego kraju, zostały wysłane przez Putina w ramach prowokacji. Pragnienie wdania się w wojnę aż bije w oczy – i to jest całkiem w tej sytuacji zrozumiałe. Nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara, a w takiej sytuacji wybuch wojny jawi się jako całkiem pociągająca alternatywa. Kto tam będzie rozgrzebywał gruzy, żeby odszukać tam jakieś kompromaty, zwłaszcza, że zamiast nich, mogą tam być już tylko sadze? „Ach, pójdę aż do piekła, byleby moją zbrodnię wieczysta noc powlekła” – deklarowała Pani, co to zabiła Pana w balladzie „Lilie” Skoro towarzyszy temu aż taka determinacja, to rzeczywiście – jedyna nadzieja w Putinie – chyba, że okaże się on bardziej perfidny, niż przewiduje ustawa i wraz z prezydentem Trumpem zakończy wojnę na Ukrainie.

Stanisław Michalkiewicz

Organizacja przestępcza o charakterze zbrojnym

Organizacja przestępcza o charakterze zbrojnym

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    16 września 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5894

Niektórzy Czytelnicy wysuwają wobec mnie pretensje, że nazywam III Rzeczpospolitą organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym. Twierdzą, że pisząc, czy mówiąc takie rzeczy („Co pan mówisz takie rzeczy?!”) dopuszczam się ekscesu intensywnego krytyki, czyli rodzaju myślozbrodni przeciwko Polsce.

To oczywiście nieprawda, bo III RP jest jedną z wielu postaci państwa polskiego, które oficjalnie istnieje od ponad tysiąca lat – bo właśnie wiosną tego roku obchodziliśmy 1000 rocznicę koronacji Bolesława Chrobrego na pierwszego króla Polski. Najpierw tedy Polska była księstwem, uznanym przez ówczesną społeczność międzynarodową, a od wspomnianej koronacji Bolesława Chrobrego – nawet królestwem. Trwało to przez pewien czas – ale odkąd król Bolesław Krzywousty podzielił Polskę miedzy swoich synów, rozpoczął się okres rozbicia dzielnicowego. Przezwyciężył je dopiero Władysław Łokietek, który ponownie sprawił, że Polska znowu stała się królestwem. Potem, to znaczy – od małżeństwa litewskiego księcia, który po przyjęciu chrztu w obrządku katolickim, ożenił się z Jadwigą pochodzącą z francuskiej rodziny Anjou, która w tym czasie trzęsła sporą częścią Europy (ciotką naszej królowej Jadwigi była np. neapolitańska władczyni Joanna, zwana „Krwawą”, a to dlatego, że zamordowała co najmniej trzech swoich mężów, aż wreszcie czwarty ją uprzedził i tak zakończył jej żywot. Podobno astrolog po obejrzeniu gwiazd powiedział jej „maritabitur cum ALGO”, co się wykłada: „będziesz poślubiona ALGO”. To ALGO, to były pierwsze litery imion mężów Joanny. Uchodziła ona za olśniewającą piękność, toteż wielu ludzi nie chciało wierzyć, że mogła być zdolna do takich zbrodni, podobnie jak dzisiaj mnóstwo ludzi w Polsce wprawdzie „wie”, że obywatel Tusk Donald, to łotr z piekła rodem, podczas gdy Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński jest wzorem cnót wszelakich – ale to nie musi być prawda. Podobnie i wtedy mawiano: „kochajcie Boga i królowę Joannę” – no ale potem brzydka sprawa wyszła na jaw).

Władysław Jagiełło założył dynastię, za panowania której Polska wybiła się nawet na stanowisko mocarstwowe w Europie – a i potem też zażywała reputacji mocarstwowej – ale od „potopu szwedzkiego”, który trwał zaledwie pięć lat, jednak doprowadził do dewastacji państwa, porównywalnej z tą z czasów II wojny światowej, rozpoczął się schyłek. Ostatnim błyskiem polskiej mocarstwowości była odsiecz wiedeńska za panowania Jana Sobieskiego, po której mieliśmy już ześlizg po równi pochyłej, zakończony likwidacją państwa w roku 1795. Po 123 latach niewoli pod zaborami państwo polskie odrodziło się jako republika, co Naczelnik Państwa Józef Piłsudski notyfikował światu w specjalnej depeszy. Ale II Rzeczpospolita przestała istnieć w następstwie II wojny światowej. Co prawda w Londynie aż do 1990 roku istniał rząd RP na uchodźstwie, ale od 1972 roku, to znaczy – po cofnięciu uznania przez Stolicę Apostolską, już chyba nikt na świecie tego rządu nie uznawał, a rolę państwowości polskiej pełniła PRL. O Generalnym Gubernatorstwie nie wspominam, bo GG nie była formą państwowości polskiej, tylko rodzajem niemieckiej kolonii. W roku 1989 PRL zakończyła swój żywot, nastała sławna „transformacja ustrojowa” i „upadł komunizm” – a najlepszą ilustracją tego „upadku” było powołanie przez Zgromadzenie Narodowe, utworzone w następstwie tzw. wyborów kontraktowych, przywódcy tych „upadłych” komunistów, generała Wojciecha Jaruzelskiego na pierwszego prezydenta „wolnej Polski”. III RP narodziła się zatem w rezultacie tej politycznej sodomii – ale to nie jest oczywiście wystarczający powód, żeby tę formę polskiej państwowość nazywać „organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym”. To może nie jest powód – ale to nie znaczy, że nie ma żadnych innych powodów, które by tę charakterystykę uzasadniały. Wiekopomne reformy charyzmatycznego premiera Buzka

Kiedy po wyborach w 1993 roku powstał rząd koalicji SLD – PSL, wkrótce pojawiły się oskarżenia, że „zawłaszczył” on państwo. Warto przypomnieć, że po łacinie takie „zawłaszczenie” nazywa się „ocupatio”. W świetle tego III RP mogłaby zostać uznana za okupacyjną formację polskiej państwowości, bo faktu „zawłaszczenia” nie tylko nikt nie kwestionował – oczywiście poza zawłaszczycielami, czyli okupantami – no ale trudno, żeby oni sami podważali w ten sposób legitymizację swoje władzy. Nie trwało to jednak długo, bo w roku 1997 wybory wygrała Akcja Wyborcza „Solidarność”, która utworzyła koalicyjny rząd z udziałem Unii Wolności, na czele której stał prof. Leszek Balcerowicz. Premierem tego rządu został prof. Jerzy Buzek, cieszący się, przynajmniej w pewnych kolach, opinią premiera „charyzmatycznego”. Okazało się jednak, że okupanci z poprzedniego rządu obwarowali się na posadach w sektorze publicznym tak skutecznie, że nawet zmiana rządu nie mogła ich stamtąd ruszyć. Toteż nie było rady, tylko trzeba było utworzyć kolejne synekury w sektorze publicznym, żeby usadowić na nich zaplecze polityczne zwycięskiej koalicji. Temu celowi służyły cztery wiekopomne reformy charyzmatycznego premiera Buzka.

Tutaj parę słów natury ogólnej. Reformy mają dwojakie cele; cele rzeczywiste i cele deklarowane. Różnica między nimi polega nie tylko na tym że cele deklarowane są z wielką pompą ogłaszane, podczas gdy cele rzeczywiste skrywa z reguły zasłona milczenia, ale przede wszystkim na tym, że cele deklarowane – na przykład, że w następstwie reform obywatelom rząd przychyli nieba – z reguły nie przynoszą zadeklarowanych rezultatów. Tymczasem rzeczywiste cele reform mają to do siebie, że MUSZĄ się pojawić i to z reguły – natychmiast. Toteż w rezultacie wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Buzka nastąpiło niebywałe rozmnożenie synekur w sektorze publicznym, na których zostali osadzeni uczestnicy zaplecza politycznego rządzącej koalicji. To oczywiście pociągnęło za sobą wydatki; w następstwie wzięcia na utrzymanie dodatkowej armii naszych dobroczyńców, koszty funkcjonowania państwa wzrosły o około 100 mld złotych rocznie – bo wiadomo, że nasi dobroczyńcy, co to przychylają nam nieba, byle czego nie zjedzą, ani nie wypiją. Już to by wystarczyło na uzasadnienie nazwania III RP „organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym” – ale być może wielu moich krytyków to by jeszcze nie przekonało, więc postaram się o kolejny argument.

Trzy filary

Jedną z wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Buzka była reforma ubezpieczeń społecznych. Zanim jednak przejdę do jej omawiania, kilka słów natury ogólnej. Charyzmatyczny premier Jerzy Buzek utrzymał przymusowy charakter ubezpieczeń społecznych. Trudno mu się dziwić. Wyobraźmy sobie tylko, że ubezpieczenia społeczne miałyby charakter umowny. Ubezpieczalnia – zakładam, że złożyłaby swoją ofertę uczciwie – proponowałaby obywatelowi, żeby przez 30 albo i 40 lat lat oddawał jej połowę swojego dochodu. – Skoro taki rozkaz, to trudno – mógłby powiedzieć obywatel – ale co ja z tego będę miał? – Kiedyś coś ci damy – brzmiałaby uczciwa odpowiedź ubezpieczalni. „Kiedyś” – bo Sejm w każdej chwili może zmienić wiek emerytalny – i już po wspomnianej reformie zrobił to dwukrotnie! „Coś” – bo tenże Sejm może zmienić sposób naliczania emerytury – a któż może wiedzieć, co będzie za 30, czy 40 lat? Więc oczywiście „kiedyś – coś”. Nietrudno zauważyć, że nikt przytomny takiej umowy by nie podpisał – i dlatego ubezpieczenia społeczne są przymusowe.

Przechodząc do wiekopomnej reformy, przewidywała ona wprowadzenie trzech „filarów”; jednego podstawowego, drugiego wybranego i trzeciego – dobrowolnego. Filarem podstawowym zarządzał ZUS, ale filarem drugim – tym który można było sobie wybrać – administrować miały Fundusze Emerytalne, zaś trzecim – również firmy ubezpieczeniowe. Już mniejsza o te całe Fundusze – bo to był niemal ostentacyjny rabunek – ale ważniejsze, przynajmniej wtedy, wydawały mi się stosunki własnościowe.

Kiedy byłem zaproszony do telewizji łódzkiej na dyskusję na ten temat, zapytałem Wielce Czcigodną Ewę Tomaszewską, posłankę AWS, kto będzie właścicielem środków zgromadzonych na II filarze. – Ubezpieczony – odpowiedziała pani Ewa. – Aha – upewniałem się – więc jeśli ten ubezpieczony pewnego dnia zechce odbyć podróż dookoła świata, to pójdzie do „swojego” Funduszu, poprosi o wypłacenie mu pieniędzy, a oni, bez mrugnięcia okiem, mu je wypłacą? – No nie – odpowiedziała pani Ewa. – Jak to nie? Właścicielowi na jego żądanie nie wypłacą jego pieniędzy? – Bo każdy by tak chciał – odpowiedziała pani Ewa, zaś uczestniczący w debacie specjalista, pan prof, Hausner, ofuknął mnie, że „wszystko sprowadzam do absurdu”.

Działając wspólnie i w porozumieniu

Nie ma takiego okrucieństwa, ani takiej niesprawiedliwości, jakiej nie dopuściłby się nawet łagodny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy” – pisał Alexis de Tocqueville. No i stało się, że roku 2008 rządowi obywatela Tuska Donalda zabrakło pieniędzy. Skąd wziąć szmalec – oto pytanie! Na szczęście wtedy jeszcze panowała w Polsce praworządność, jak się patrzy, toteż rząd mógł działać wspólnie i w porozumieniu z władzą sądowniczą, na której rządy mogły jeszcze wtedy polegać, jak na Zawiszy. W poczuciu odpowiedzialności za Polskę i stojąc na nieubłaganym gruncie praworządności socjalistycznej, władza sądownicza dostarczyła ówczesnemu rządowi obywatela Tuska Donalda pozoru prawnego uzasadnienia dla masowego rabunku obywateli. Wbrew temu, co myślała Wielce Czcigodna Ewa Tomaszewska i inni Wielce Czcigodni posłowie uchwalający te wszystkie wiekopomne reformy, okazało się, że środki zgromadzone na Otwartych Funduszach Emerytalnych są środkami PUBLICZNYMI!

ego właśnie było trzeba rządowi obywatela Tuska Donalda, który po prostu wziął i przeniósł połowę (ok. 150 mld zł.) środków zgromadzonych na Otwartych Funduszach Emerytalnych do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Jak wyjaśnił obywatel Tusk Donald, stało się tak dla dobra obywateli, bo wiadomo, że pieniądze szczęścia nie dają, a poza tym – psują charakter.

Kropkę nad „i” postawił w listopadzie roku 2015 Trybunał Konstytucyjny stwierdzając, że środki zgromadzone na OFE mają charakter publiczny, a to oznacza, że rząd może nimi dowolnie dysponować. Dzięki temu premier Mateusz Morawiecki zadeklarował, że pozostałą resztę środków z OFE „przekaże Polakom” – a konkretnie – 25 proc. (35 mld zł) przeznaczy na rządowy Fundusz Rezerwy Demograficznej – i tak dalej. W ten sposób odbył się drugi rozbiór OFE – bo już wcześniej jednostki administrujące Otwartymi Funduszami Emerytalnymi wypłacały sobie prowizje – początkowo 10 procent, a potem – ile Bóg da, bez względu na wyniki finansowe Funduszy które zresztą kupowały obligacje Skarbu Państwa. Tak inwestować potrafi każdy głupi – nazwisk nie będę wymieniał, bo jeden proces mi wystarczy.

Zdrada narodowa

Przypominam o tym wszystkim nie tylko dlatego, by uzasadnić nazywanie III RP organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym, ale również dlatego, że Naczelnik Państwa obywatel Kaczyński Jarosław, przemawiając niedawno do swoich wyznawców w sali BHP Stoczni Gdańskiej, ostrzegł Konfederację przez przemyśliwaniem myślozbrodni w postaci ewentualnej koalicji z Platformą Obywatelską. Byłaby to – jak powiedział – „zdrada narodowa”. Wynika z tego, że Konfederacja jest skazana na koalicję z PiS.

No dobrze – ale jaka właściwie jest różnica między PO i PiS, skoro – jak przypomniałem – zarówno jedni, jak i drudzy dopuścili się zdrady narodowej, ograbiając w tak zwanym „majestacie prawa” obywateli III RP z pieniędzy, jakie musieli oni zgromadzić na OFE, a które następnie zostały przejęte przez obydwa rządy tzn. rząd PO i rząd PiS – i ślad po nich zaginął – jak po pieniądzach z FOZZ, czy Amber Gold? To, że dokonało się to przy zachowaniu pozorów legalności, niczego nie zmienia, poza tym, że dostarcza dowodu, iż cała III RP, żadnych jej agend nie wyłączając, jest organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym – bo jakże inaczej nazwać organizację, która przymusza obywateli do niekorzystnego rozporządzenia swoim mieniem, które następnie rabuje?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Judenrat mobilizuje w dniach ostatnich

Judenrat mobilizuje w dniach ostatnich

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    14 września 2025

Zapoczątkowana wizytą w Białym Domu ofensywa polityczna pana prezydenta Karola Nawrockiego rozwija się w tempie stachanowskim. Prosto z Waszyngtonu poleciał do Rzymu, gdzie odbył rozmowę z włoską panią premier Meloni, potem spotkał się z papieżem Leonem XIV, którego zaprosił do Polski – no a w planie – coraz to nowe podróże i wizyty. Ponieważ podejmowane przez funkcjonariuszy Propaganda Abteilung próby ośmieszenia, albo przynajmniej zdyskredytowania wizyty prezydenta Nawrockiego w Białym Domu spełzły na niczym, Książę-Małżonek chwalebnie się spostrzegł i natychmiast postarał się podłączyć pod ojcostwo tego sukcesu – bo wiadomo, że sukces ma wielu ojców, a klęska jest sierotą.

Toteż kiedy prezydent Nawrocki jeszcze nie zdążył odlecieć z Ameryki, Książę-Małżonek naspotykał się w Ameryce z każdym z kim tylko mógł – chociaż z samym prezydentem Trumpem mu się spotkać nie udało. Pewne światło rzucił na tę sprawę Wielce Czcigodny Adam Bielan informując, że obywatel Tusk Donald ma w Białym Domu szlaban z uwagi na głupstwa, których nawygadywał na temat Donalda Trumpa – a wygląda na to, że Książę-Małżonek też nie jest tam chętnie widziany, zarówno ze względu na własne wyczyny, jak i na dokonania jego Małżonki, naszej Jabłoneczki, która na łamach „prasy międzynarodowej”, czyli żydowskiej, obsmarowywała Donalda Trumpa, ile tylko mogła – aż wspomniany, Wielce Czcigodny Adam Bielan twierdzi, że małżeństwo Księcia-Małżonka z jego Małżonką wyświadczyło bardzo złą przysługę naszemu nieszczęśliwemu krajowi w zakresie prezentacji jego wizerunku na arenie międzynarodowej.

Najwyraźniej nasza Jabłoneczka musi być związana bardziej z amerykańską żydokomuną, niż z amerykańskimi syjonistami. O ile bowiem syjoniści Donalda Trumpa wspierali, nawet finansowo, to żydokomuna zieje do niego nienawiścią, przede wszystkim z powodu wyhamowywania przezeń w Ameryce rewolucji komunistycznej, w której awangardzie żydokomuna tradycyjnie występuje.

Wracając tedy do politycznej ofensywy prezydenta Karola Nawrockiego, to wprawdzie Książę-Małżonek odgrażał się, że prezydent próbuje wprawdzie korzystać ze swoich prerogatyw, ale i on, znaczy się – Książę-Małżonek – nie zawaha się korzystać ze swoich. Na razie jednak nie słychać, by Książę-Małżonek ponowił wysłanie panu prezydentowi instrukcji, jak ma się zachowywać za granicą, co ma mówić, a czego nie i w ogóle – bo trudno traktować prezydenta protekcjonalnie, a jednocześnie podłączać się do spółdzielni w charakterze ojca jego politycznego sukcesu. Na tym tle doszło zresztą między prezydentem a Księciem-Małżonkiem do zaiskrzenia, które wywołało falę zdumionego zgorszenia w warszawskim demi-mondzie. Tutejszy demi-mond bowiem we wszystkim słucha wytycznych Judenratu, który – podobnie jak amerykańska żydokomuna – zieje nienawiścią do Trumpa i do wszystkiego, co Trump w Polsce popiera, a przynajmniej – aprobuje.

Tym bardziej, że oto vaginet obywatela Tuska Donalda, a zwłaszcza vaginessa kierująca tam resortem edukacji, czyli obywatelka Nowacka Barbara chyba doznaje porażki, jeśli chodzi o przeforsowanie w szkołach umiłowanego przedmiotu w postaci tak zwanej “edukacji zdrowotnej”. W planach obywatelki Nowackiej Barbary przedmiot ten był pomyślany, jako jeden z taranów, którymi promotorzy rewolucji komunistycznej będą kruszyli bastiony reakcji. Ale rodzaj falstartu zdarzył się już na samym początku, bo „edukacja zdrowotna” nie stała się przedmiotem obowiązkowym, tylko – fakultatywnym, jak religia. Episkopat nawet zelżył nacisk na odcinku katechetycznym, natomiast wezwał rodziców, by nie zgadzali się na udział dzieci w „edukacji zdrowotnej” – a na wyrażenie swego sprzeciwu mają czas do 25 września. Ale już w pierwszych dniach września okazało się, że odmowa udziału w „edukacji zdrowotnej” przybrała charakter masowy.

W tej sytuacji Judenrat przypomniał sobie o leninowskich normach życia partyjnego w zakresie organizatorskiej funkcji prasy. Okazało się bowiem, że zapewnienia zawodowego katolika do specjalnych poruczeń, czyli pana red. Tomasza Terlikowskiego, iż „edukacja zdrowotna” nie zagraża zbawieniu, nikogo, czy prawie nikogo nie przekonały – no bo rzeczywiście – skąd właściwie pan red. Terlikowski może takie rzeczy wiedzieć? Wprawdzie Stwórca Wszechświata podobno nawet targował się z pewnym mezopotamskim koczownikiem – ale tak twierdzą Żydowie, którzy z tych targów uczynili fundament idei „Wielkiego Izraela”, z którą czuje się „związany” premier izraelskiego rządu jedności narodowej Beniamin Netanjahu, który właśnie, kładąc lachę na opinię międzynarodową, zapamiętale kontynuuje operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej – natomiast nic nie wiadomo, by między Niebem, a panem red. Tomaszem Terlikowskim działała jakaś „gorąca linia”.

Chcąc tedy nadrobić zaniedbania na tym odcinku, Judenrat mobilizuje, a to „uczniów”, a to „nauczycieli”, którzy urządzają pikiety, podpisuje listy protestacyjne, puszcza w ruch pana mec. Artura Nowaka, co to do dziś nie może utulić się w żalu po bliskich spotkaniach III stopnia z przedstawicielami przewielebnego duchowieństwa – oraz jego kolaboranta, Stanisława Obirka, który po zrzuceniu jezuickiego habitu, obsrywa Kościół katolicki, ile tylko może. Wydaje się jednak, że to może być musztarda po obiedzie, bo chociaż ludzie ekscytują się pikantnymi obrazami z udziałem księży i panienek płci obojga, to jednak traktują to jako rodzaj rozrywki, a nie przewodnika w życiowych wyborach, zwłaszcza dotyczących edukacji dzieci.

Tym bardziej, że przykład wpływu takiej edukacji na władze umysłowe młodzieży, nie wydaje się zachęcający. Oto grupa młodych ludzi płci obojga, których kiedyś Marianna Schreiber nakryła na biesiadowaniu, a która pretensjonalnie nazwała się „ostatnim pokoleniem”, planuje okupację Sejmu. Ponieważ ostatnio okazało się, że „ostatnie pokolenie” cieszy się poparciem takich „legendarnych” postaci w ruchu robotniczym, jak obywatel Frasyniuk Władysław, czy obywatelka Labuda Barbara, a ponadto podłączają się do niego weterani KOD-u, wzbudziło to podejrzenia o możliwą inspirację ze strony starych kiejkutów.

Jak tam będzie – tak tam będzie – ale marszałek Sejmu, obywatel Hołownia Szymon, może mieć z tego powodu potężne bóle głowy tym bardziej, że z tym całym „ostatnim pokoleniem” nigdy nic nie wiadomo. Oto w dniach ostatnich pewna panienka z tego właśnie pokolenia, położyła się pod obrazem Rejtana i podobnie jak on, rozchyliła sobie koszulę, pokazując wszystkim, co tam ma pod spodem. Okazuje się, że do zrobienia strip-tease’u każdy pretekst jest dobry, zwłaszcza gdy panienka ma co pokazać, a przy okazji pragnie doświadczyć dreszczyku.

Tymczasem innych dreszczyków postanowili dostarczyć obywatelom wojskowi z naszej niezwyciężonej armii. Przesłuchiwała ich pani Edyta Żemła i wszyscy – mimo braku wcześniejszego porozumienia miedzy sobą, zgodnie jej zeznali, że wojna jest nieunikniona, a wybuchnie tylko patrzeć – bo już w roku 2027. Najwyraźniej wojskowi otrzymali już jakieś rozkazy – bo sama tęsknota za wojną, podczas której wojskowi biorą za łeb głupich cywilów, chyba by nie wystarczyła do takiej precyzji. W tej sytuacji może się okazać, że „ostatnie pokolenie” swoja pretensjonalną nazwę zwyczajnie sobie wykrakało.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).