Program minimum i maksimum

Program minimum i maksimum

22 grudnia 2024 Stanisław Michalkiewicz https://prawy.pl/132721-Michalkiewicz-Program-minimum-i-maksimum

Udzielenie przez Węgry azylu politycznego panu Marcinowi Romanowskiemu, którego w ramach tak zwanych ”rozliczeń”, jegomość twierdzący, że jest Prokuratorem Krajowym, pan Dariusz Korneluk, przy pomocy “niezawisłych sądów” chciał posiekać na kotlety cielęce, żeby w ten sposób na czas drożyzny i kryzysu zapewnić ludowi namiastkę gorącej strawy, szalenie skomplikowało sytuację nie tylko obywatela Tuska Donalda, który sam zaczyna zapędzać się w kozi róg, ale również jego kolaborantów z gabinetu, zwłaszcza ministra niesprawiedliwości, pana Adama Bodnara, podobno z czarnym podniebieniem.

Okazało się bowiem, że obywatel Tusk Donald może panu Romanowskiemu, jak to mówią “skoczyć” – ale to jeszcze nic – bo w dodatku wpisał TVN i Polsat na listę spółek strategicznych – chociaż sekretarz stanu USA, pan Blinken, ostrzegł go, by nie “nadużywał” takich rzeczy w stosunkach wewnętrznych. Jednak obywatel Tusk Donald, w zatwardziałości swojej to pierwsze delikatne ostrzeżenie zlekceważył, najwyraźniej uważając, że protekcja Naszego Złotego Pana oraz Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen, pozwala mu położyć lachę na ostrzeżenia Departamentu Stanu.

Ale dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie, toteż nie można wykluczyć, że po 20 stycznia, kiedy to Donald Trump zostanie zaprzysiężony na prezydenta USA, może się okazać, że ci protektorzy, to cienkie Bolki i trzeba będzie – jak to zakomunikował pewien adwokat swojemu klientowi: wygrał pan sprawę, trzeba tylko zapłacić i odsiedzieć – ponieść Strafe za utrudnianie żydowskiej firmie Discovery przeprowadzenia transakcji. Kto chce psa uderzyć, ten kij znajdzie – powiada przysłowie – a tutaj nie trzeba by nawet specjalnie szukać kija, bo stosowne przepisy stanowią, że owszem – można wpisywać na listę spółek strategicznych – ale tylko takie spółki, w których Skarb Państwa ma przynajmniej udziały.

Podpora gabinetu obywatela Tuska Donalda, Książę-Małżonek, po uzyskaniu informacji o azylu dla pana Romanowskiego, zawiązał krawat i zrobił szalenie groźną minę, ale Wiktor Orban chyba nawet tego nie zauważył, chociaż Książę-Małżonek przez chwilę wyglądał jak Mussolini. Najwyraźniej – co zauważył Leszek Miller – gra już w zupełnie innej lidze politycznej, niż nasi dygnitarze, toteż nie zwraca uwagi na Księcia-Małżonka, ani nawet na obywatela Tuska Donalda, co to robią za chłopców na posyłki u Reichsfuhrerin – niegdyś podobno urodziwej. Toteż w tej sytuacji gabinet, gwoli zachowania pozorów, strasznie się nasrożył, a pan Bodnar wpadł na pomysł, by wykorzystać azyl dla pana Romanowskiego w charakterze pretekstu do urządzenia obławy na PiS-iaków, żeby przy okazji przetrenować bodnarowców w pacyfikowaniu mniej wartościowego, tubylczego narodu polskiego. Albo pan Korneluk, albo może jakiś inny Blady Węszyciel z jego otoczenia, wpadł bowiem na pomysł, że panu Romanowskiemu ktoś musiał pomagać w podróży na Węgry, no a w takim razie – jest okazja do kolejnej akcji w ramach “rozliczeń”. Z zagadkowych przyczyn wybór padł na okolice Biłgoraja. Może to być przypadek, a może nie; okolice Biłgoraja już za pierwszej okupacji niemieckiej stanowiły silne centrum partyzantki, więc możliwe, że wydział Fremde Heere Ost (Obce Armie Wschód) w BND postanowił wykorzystać tę okazję do przeprowadzenia na tym terenie profilaktycznej czystki etnicznej, dla potrzeb Generalnej Guberni, której zainstalowanie jest podstawowym zadaniem obywatela Tuska Donalda.

Ale azyl dla pana Romanowskiego stwarza jeszcze inną perspektywę. Jak wielokrotnie pisałem, Prawo i Sprawiedliwość, a Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński w szczególności, pielęgnuje w czeluściach swego serca gorejącego ideał polityczny w postaci przedwojennej sanacji. To w ramach nawiązywania do tego ideału Naczelnik Państwa popychał Polskę w stronę etatyzmu (o ile w roku 1928 nie było w Polsce spółek prawa handlowego, w której udział Skarbu Państwa był dominujący, o tyle dziesięć lat później, w roku 1938, nie było ani jednej spółki prawa handlowego, w której udział Skarbu Państwa nie byłby dominujący), dzięki czemu stworzone zostało żerowisko, tym razem nie dla sanacyjnych pułkowników i ich żydowskich małżonek, ale dla gołodupców, którzy poczuli w sobie wokację służby Polsce. Toteż kiedy za sprawą Naszego Złotego Pana z Berlina w ubiegłym roku doszło do podmianki na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu, rozpoczęły się “rozliczania”, to znaczy – odpychanie od korytek pretorianów Naczelnika Państwa przez kolaborantów obywatela Tuska Donalda, zarówno z Volksdeutsche Partei, jak i pomniejszych politycznych gangów. Ponieważ Książę-Małżonek, jako stworzony do wyższych rzeczy, rzucony został na odcinek dyplomatyczny, ta brudna robota została powierzona Wielce Czcigodnemu Romanu Giertychu, który “rad staratsia”.

Dalszy ciąg zależy od tego, czy CIA dostanie od prezydenta Donalda Trumpa polecenie przeprowadzenia przesilenia rządowego w naszym bantustanie, w związku z jego ponownym przejściem spod kurateli niemieckiej pod kuratelę amerykańską, czy nie. Jeśli dostanie, to jest szansa, że gospodarzem kwietniowego “szczytu Trójmorza” w Warszawie z udziałem amerykańskiego prezydenta, będzie już całkiem inny rząd, a obywatel Tusk Donald ze swoim gabinetem będzie pakował walizy i rozglądał się za azylem.

Jeśli nie dostanie, no to nikt nie będzie przeszkadzał obywatelu Tusku Donaldu w przerabianiu III Rzeczypospolitej na Generaalne Gubernatorstwo w ramach IV Rzeszy – no i kontynuowaniu “rozliczeń”. Jak już teraz odgrażają się rozmaici kolaboranci obywatela Tuska Donalda z Volksdeutsche Partei, na przykład Wielce Czcigodny poseł Łajza, czy Wielce Czcigodny poseł Pupka, pretorianie Naczelnika Państwa nie będą mieli innego wyjścia, jak pójść w ślady pana Marcina Romanowskiego i wybrać wolność na Węgrzech. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki temu bowiem, do historycznej rekonstrukcji przedwojennej sanacji, na którą stylizuje się PiS, można by dopisać kolejny rozdział. Skoro obywatelu Donaldu Tusku nikt nie przeszkadzałby w niwelacji terenu pod Generalną Gubernię, to kto wie, czy nie zostałaby ona proklamowana zaraz po nowelizacji Traktatu Lizbońskiego, a więc – jeśli dobrze pójdzie – w kolejną rocznicę proklamowania GG przez Adolfa Hitlera, np. już 12 października 2025 roku, z mocą obowiązującą od 26 października.

Wtedy – jeśli liczba azylantów na Węgrzech okaże się dostatecznie duża – będzie można utworzyć Rząd Na Uchodźstwie, dzięki czemu rekonstrukcja historyczna będzie mogła być kontynuowana. Trzeba tylko zadbać o parytet płciowy wśród azylantów – żeby mogli się na Węgrzech rozmnażać. Znowu można będzie utworzyć Państwo Podziemne z Armią Krajową – o ile znajdą się środki na jego zasilanie – jak to było za pierwszej Generalnej Guberni, gdzie lądowali “cichociemni” z pasami wypełnionymi złotymi dolarami. I to jest program minimum naszej polityki amerykańskiej, jako alternatywa do programu maksimum, czyli przeprowadzenia przez CIA przesilenia rządowego już w lutym.

Stanisław Michalkiewicz

W kręgach piekła

W kręgach piekła

22.12.2024 Stanisław Michalkiewicz https://nczas.info/2024/12/22/w-kregach-piekla/

W ostatnim tygodniu ponownie zanurzyłem się w kręgi piekła – to znaczy – ponownie zabrałem się za „Archipelag GUŁ-ag” Aleksandra Sołżenicyna. Ciekawe, że o ile ekscesy Adolfa Hitlera zostały opisane, sfilmowane, przegadane i zanalizowane naukowo, to ekscesami komunistów nikt specjalnie się nie interesuje, a już próżno byłoby oczekiwać takiego zainteresowania na przykład ze strony czy to naszego, warszawskiego Judenratu, czy to ze strony Judenratów z innych, jeszcze bardziej światowych niż nasza stolic.

Składa się na to oczywiście szereg zagadkowych przyczyn. Po pierwsze – kręgi piekieł otworzyły się przed Rosją za sprawą bolszewików, a więc wyznawców ideologii sprokurowanej przez Żyda Karola Marksa, a przystosowanej do warunków lokalnych przez innego Żyda, Włodzimierza Eljaszewicza Ulianowa, czyli Lenina (Jak możemy sprawdzić choćby w pamiętnikach Mieczysława Jałowieckiego, przodkiem Lenina ze strony matki (nee Blank) był handełes ze Starokontantynowa na Wołyniu).

Ci dwaj Żydowie, nie bez pomocy niemieckiego Sztabu Generalnego, który w czasie Wielkiej Wojny wyekspediował Lenina ze Szwajcarii do Rosji, jak wysyła się zarazki dżumy, rozpętali w narodzie rosyjskim mordercze instynkty, dzięki czemu rewolucja bolszewicka się tam udała. Chłopi, którzy jeden przez drugiego rzucili się mordować i rabować ziemian, mogli liczyć tylko na bolszewików – że ci pozwolą im zatrzymać to, co sobie zrabowali. Ale Nemezis dziejowa nawet nie kazała im długo na siebie czekać; już 20 lat później albo konali z głodu po wsiach otoczonych kordonami uzbrojonych czekistów, albo byli rozstrzeliwani na miejscu, albo wreszcie jechali etapami w najdalsze zakątki, gdzie masowo wymierali. Sołżenicyn pisze o „piętnastu milionach” ofiar „mużyckiego pomoru”.

Nawiasem mówiąc, doświadczenia zdobyte wtedy mogą okazać się przydatne dla walki z klimatem. Tak naprawdę – chociaż na razie nie trzeba o tym głośno mówić – chodzi przecież o redukcję światowej populacji do najwyżej miliarda – ten miliard to dlatego, by było komu pożyczać pieniądze na wysoki procent, bo przecież handełesy nie będą pożyczać ich sobie nawzajem, bo to żaden interes. Jak zlikwidować sześć i pół miliarda ludzi, żeby nie zdewastować drzewostanu – co byłoby nieuchronne, gdyby wszystkich powywieszać, ani nie zanieczyścić środowiska gnilną krwawą masą w inny sposób?

Otóż jest precedens! W okresie „mużyckiego pomoru” pewien kontyngent chłopów został wywieziony na Wyspę Zajęczą na Oceanie Lodowatym i tam pozostawiony bez niczego. Po roku specjalna komisja stwierdziła, że nie ma tam już nikogo żywego, a tylko kości, starannie oczyszczone przez morskie ptaki. Recykling – to jest to! Trzeba tylko, żeby państwa leżące nad Oceanem Lodowatym wyznaczyły kilka wysp, dzięki czemu marzenie profesora Paula Ehrlicha z pierwszorzędnymi korzeniami, może zostać zrealizowane bez szkody dla „planety” i to w kilka lat!

No więc porównajmy sobie przynajmniej te „piętnaście milionów” ofiar „mużyckiego pomoru” z całym holokaustem. Okazuje się, że wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler przy bolszewikach, wśród których odsetek Żydowinów był wyjątkowo wysoki, to detalista!

Tymczasem Żydowie zazdrośnie strzegą swego monopolu na martyrologię, bo obcinają i mają nadzieję obcinać od tego kupony aż do końca świata – więc przypominanie o kręgach piekła zgotowanego Ludzkości przez żydowskich mełamedów, psuje im ten świetny interes. Nic więc dziwnego, że nadymają tego całego Hitlera, czyniąc zeń uosobienie zła wcielonego, podsuwają światu pod nos tylko swoje męczeństwo, podczas gdy Żydowie w rodzaju Lenina utrzymywani są przez propagandę w stanie bielszym od śniegu, jakby ktoś skropił ich hyzopem, a ich ekscesy okrywa mgła zapomnienia.

Tedy, żeby przywrócić właściwe proporcje, trzeba o tych wszystkich inspiracjach przypominać, a zasłużone dla piekła postacie eksponować bez względu na przynależność narodową. Jeśli wskutek tego żydowski monopol na martyrologię zostanie nadwątlony albo nawet złamany, to od tego świat się nie zawali. Przeciwnie – być może właśnie dzięki temu uratuje się on przed ponownym wtrąceniem w piekielne kręgi – bo przecież rewolucja komunistyczna do tej pory była w pełnym natarciu zarówno w Europie, jak i Ameryce Północnej. Nie jest żadną tajemnicą, że wśród czołowych rewolucjonistów odsetek Żydów jest cały czas bardzo wysoki. Wprawdzie Donald Trump się odgraża, że tę rewolucję zahamuje i nawet niedawno słyszałem jego przemówienie, w którym zapowiadał natychmiastowe obcięcie funduszy federalnych dla szpitali przeprowadzających na dzieciach operacje zmiany płci, podobnie jak obcięcie funduszy federalnych dla szkół, w których będzie propagowana „zmiana tożsamości płciowej” – ale myślę, że gdyby nawet te wszystkie kontrrewolucyjne posunięcia zostały przeprowadzone, to czteroletnia kadencja, to za mało wobec półwiecznych przygotowań do rewolucji komunistycznej prowadzonej według współczesnej strategii.

Na odwrócenie skutków komunistycznej propagandy nie wystarczy nawet czterdzieści lat, tym bardziej że Żydom nikt chyba nie wybije z głowy marzenia o władzy nad światem, do której najpewniejszą drogą jest właśnie udana rewolucja komunistyczna. Idee mają konsekwencje, a u podstaw tego marzenia leży przekonanie, iż sam Stwórca Wszechświata dlaczegoś w Żydach specjalnie sobie upodobał, a skoro tak, to to upodobanie jakoś musi się zmaterializować. A jak? A jakże by inaczej niż w postaci władzy nad światem? Oczywiście takie opinie stemplowane są przez Judenraty jako „antysemickie” – ale nie powinniśmy się takich oskarżeń obawiać, bo – po pierwsze – to prawda – a po drugie – od kiedy to powinniśmy się podporządkowywać żydowskim wytycznym co do swobody wypowiedzi?

Tymczasem nasz bantustan, to znaczy – jego władze – właśnie odniosły wielki sukces, a w każdym razie tak to przedstawia Książę-Małżonek – że rządzący Ukrainą banderowcy uznali, iż „nie ma przeszkód” by Polska przeprowadziła ekshumację ofiar rzezi wołyńskiej z roku 1943. Ciekawe, co się stało, że do tej pory jakieś „przeszkody” były, a teraz już ich „nie ma”? Co sprawiło, że banderowcom tak zmiękła rura?

Czyżby znowu Putin, który w swoim czasie z dnia na dzień zlikwidował epidemię zbrodniczego koronawirusa? Ale niezależnie od tego, co by to było, warto odnotować, że ten „sukces” bardzo przypomina nasz program-minimum w stosunku do Niemców, sformułowany w „Rocie” Marii Konopnickiej: „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”. No a Ukraińcy? Zgodzili się tylko na ekshumację, więc mogą nam napluć, czy nie?

Na odcinku religijnym. Gdzie przeważają plusy dodatnie, a gdzie – plusy ujemne.

Na odcinku religijnym

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    22 grudnia 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5740

Nie ma rzeczy, ani sytuacji doskonałych. Przeważnie bywa tak, że na jednym odcinku przeważają plusy dodatnie, ale za to na innym – plusy ujemne. Weźmy na przykład Wielce Czcigodnergo pana mecenasa Romana Giertycha. Za czasów pierwszego rządu „dobrej zmiany” był on wicepremierem w vaginecie Jarosława Kaczyńskiego. Stało się to dzięki przewielebnemu ojcu dyrektorowi Tadeuszowi Rydzykowi. Jego bowiem staraniem powstała Liga Polskich Rodzin, dzięki której Wielce Czcigodny Roman Giertych, z osobliwego herszta grupki młodych drapichrustów, czyli Młodzieży Wszechpolskiej, awansował do pierwszej politycznej ligi, jako lider LPR, wicepremier i minister edukacji. Ponieważ z tego awansu nie był zadowolony zarówno Judenrat „Gazety Wyborczej”, jak i bezcenny Izrael, który nawet wystosował do rządu „dobrej zmiany” demarche w tej sprawie, przeciwko Wielce Czcigodnemu Romanu Giertychu młodzież urządzała demonstracje pod hasłem: „Giertych do wora, wór do jeziora!

Ale stało się, że rząd „dobrej zmiany” został podany do dymisji przez Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego wskutek nieudanej, bezpieczniackiej prowokacji, która miała pogrążyć wicepremiera Andrzeja Leppera. W rezultacie Wielce Czcigodny Roman Giertych przestał być wicepremierem, a poza tym Liga Polskich Rodzin też mu się rozleciała na skutek rażącej niewdzięczności pana mecenasa wobec swego wynalazcy i dobroczyńcy, czyli przewielebnego Ojca Dyrektora. W tej sytuacji Wielce Czcigodny Roman Giertych zaczął chwytać się brzytwy w postaci pana Janusza Kaczmarka, który za sprawą prezydenta Lecha Kaczyńskiego zastąpił w rządzie „dobrej zmiany” na stanowisku ministra spraw wewnętrznych „trzeciego bliźniaka” Ludwika Dorna i urzędował dopóty, dopóki nie został przyłapany, jak o północy, na 40 piętrze hotelu „Marriott” w Warszawie składał meldunek sytuacyjny swemu prawdziwemu zwierzchnikowi, czyli panu Ryszardowi Krauzemu. Czy akurat to zdecydowało, że Wielce Czcigodny Roman Giertych zaczął lansować pana Kaczmarka na premiera rządu, czy też była to chwilowa utrata poczucia rzeczywistości spowodowana politycznym upadkiem – trudno zgadnąć.

Potem Wielce Czcigodny pan mecenas wrócił do praktyki adwokackiej, reprezentując jak nie Księcia-Małżonka, to samego obywatela Tuska Donalda i członków jego rodziny, dostarczając w tym czasie licznych dowodów przechodzenia na jasną stronę Mocy, to znaczy – na stronę Volksdeutsche Partei. Przybierało to również formy widowiskowe, na przykład w postaci kicania w obronie demokracji, czy może już praworządności – bo – jak pamiętamy – Nasza Złota Pani w marcu 2017 roku odpuściła walkę o demokrację w naszym bantustanie na rzecz walki o praworządność, która trwa aż do dnia dzisiejszego. Tak czy owak kicający Wiece Czcigodny pan mecenas, to był widok niezapomniany.

Jednak Judenrat „Gazety Wyborczej” i najtwardsze jądro „towarzycha” w osobie pani filozofowej Środy Magdaleny, zachowywało wobec niego chłodną rezerwę – aż wreszcie obywatel Tusk Donald w 2023 roku wciągnął go – ale nie na członka Volksdeutsche Partei – tylko na listę wyborczą KO, dzięki czemu znowu został Wielce Czcigodnym, chociaż tylko prostym posłem. Ponieważ Książę-Małżonek został rzucony na odcinek dyplomatyczny, obowiązki „dorzynania watahy” przejął Wielce Czcigodny Roman Giertych, stając na czele specjalnego zespołu naganiaczy. Oczywiście uczestnictwo w Sejmie po stronie Volksdeutsche Partei wymagało od Wielce Czcigodnego rozmaitych deklaracji, również światopoglądowych, co stało się przyczyną nieprzyjemnego incydentu. Oto Wielce Czcigodnemu jakiś przedstawiciel reakcyjnego kleru odmówił udzielenia Komunii św. pod pretekstem poparcia zapładniania w szklance. Obiach i to publiczny! Wielce Czcigodny poskarżył się na to męczeństwo Judenratowi, publikując na łamach „GW” stosowną relację. Jak się okazało, był to zaledwie wstęp do spowiedzi, jaką Wielce Czcigodny odbył w Juderacie, wyrażając na łamach „GW” żal za grzechy młodości w postaci „antysemityzmu” i „fanatyzmu”. Czy dzięki tej quasi-sakramentalnej czynności Wielce Czcigodny zostanie uznany za godnego dołączenia do stada autorytetów moralnych, czy będą konieczne jeszcze jakieś inne kroki, np. drobny zabieg chirurgiczny – czas pokaże.

Rozpisałem się na temat Wielce Czcigodnego, chociaż nie on sam jest tu najważniejszy, tylko szerszy problem reakcyjnego kleru i odcinka religijnego. Czy odmowa udzielenia Wielce Czcigodnemu Romanowi Giertychowi Komunii św. pod pretekstem popierania przezeń zapładniania w szklance nie dostarcza przesłanek przemawiających za potrzebą reformy Kościoła, a konkretnie – utworzenia Kościoła św. Judasza, który byłby nie tylko „ubogi”, ale również „otwarty” i „tolerancyjny”? Przemawia za tym okoliczność, że Judenrat „GW” już dawno lansował temat Judasza, omawiając stosowną „ewangelię”. Ale nie tylko to za tym przemawia. Oto w vaginecie Donalda Tuska narasta napięcie na tle wybryku ministra nauki pana Wieczorka, który dopuścił się myślozbrodni w postaci ujawnienia nazwiska „sygnalistki”, co to wybrała się z donosem akurat do niego. Ponieważ „sygnaliści” w naszym i tak już wystarczająco nieszczęśliwym kraju zostają objęci specjalnym, ustawowym statusem ochronnym, sytuacja dojrzała do symetrycznego zabezpieczenia ich interesów na odcinku religijnym. Chodzi o to, że każda grupa zawodowa, czy nawet środowisko ma swojego patrona – z wyjątkiem właśnie donosicieli, czyli „sygnalistów” i konfidentów.

Tak się szczęśliwie składa, że znakomitym kandydatem na patrona tych środowisk jest właśnie Judasz – ale żeby wszystko trzymało się kupy, a pozory były zachowane, niezbędne wydaje się powołanie przez Judenrat, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych oraz stare kiejkuty Kościoła Otwartego pod wezwaniem właśnie św. Judasza. Ten Kościół, przyciągając do siebie księży-patriotów, mógłby najsampierw nawiązać dialog z judaizmem, a korzystając z pośrednictwa „judaizmu” – znormalizować stosunki z Kościołem Rzymskim, który – jak się wydaje – też przechodzi rozmaite metamorfozy, więc wszystko – jak powiadają gigtowcy – „gra i koliduje”. W takiej sytuacji nie byłoby już żadnych teologicznych powodów, dla których przedstawiciel reakcyjnego kleru miałby odmówić Wielce Czcigodnemu Romanowi Giertychowi Komunii św. I wreszcie argument sytuacyjny.

Oto Judenrat, piórem red. Wojciecha Czuchnowskiego sugeruje, że pan Marcin Romanowski, skazany przez niezawisły sąd na areszt wydobywczy, ukrywa się, jak nie na Węgrzech, to w jakimś klasztorze w Polsce. Czy nie jest to przypadkiem padgatowka do nalotu Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego na wszystkie klasztory? Jeśli nawet w żadnym z nich pan Romanowski się nie ukrywa, to naloty ABW na klasztory, łącznie z penetracją pomieszczeń klauzurowych, dostarczyłby Judenratowi, nie mówiąc już o panu mecenasie Nowaku, mnóstwa tematów do smakowitych demaskatorskich reportaży i poczytnych książek, sprzyjając jednocześnie pomyślnej niwelacji terenu pod budowę Generalnego Gubernatorstwa.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Skąd powróci „samiec alfa”?

Skąd powróci „samiec alfa”?

Stanisław Michalkiewicz   21 grudnia 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5739

Wydawnictwo 3S Media wydało niedawno książkę pana Romana Warszawskiego pod tytułem „Red Pill”, czyli „czerwona pigułka” z podtytułem, że „samiec alfa musi wrócić”. Jak nietrudno się domyślić, książka jest swoistym manifestem przeciwko feministkom, napisanym również dla pokrzepienia serc – no bo skoro „samiec alfa musi wrócić”, to czegóż chcieć więcej? Skąd jednak ta pewność, że „samiec alfa” w ogóle wróci, a jeśli nawet – że to będzie samiec naszego, to znaczy – europejskiego gatunku? Obawiam się, że takiej pewności nie ma, zarówno co do jednego, jak i co do drugiego – a w tych obawach utwierdziłem się po krótkiej rozmowie z pewnym panem, którego spotkałem w kolejce do urzędu pocztowego na Powiślu. Pan miał numerek niższy od mojego, więc swoją sprawę załatwił wcześniej – ale zaczekał na mnie na ulicy, żeby mi powiedzieć coś, co widocznie uznał za bardzo ważne.

I rzeczywiście. Przedstawił mi się jako specjalista od środowiska i od razu przeszedł do rzeczy, informując mnie, że żywność, a zwłaszcza mięso, którym odżywiają się Europejczycy i w ogóle – mieszkańcy krajów gospodarczo rozwiniętych – zawiera bardzo dużo, a właściwie coraz więcej hormonów kobiecych – estrogenów. Te estrogeny produkowane są w kobiecych gonadach i decydują o kształtowaniu się żeńskich cech płciowych. W rezultacie spożywania żywności nafaszerowanej estrogenami, kobiety mają zwiększoną skłonność do zapadania na choroby nowotworowe, zaś mężczyźni zaczynają stopniowo nabierać coraz więcej cech kobiecych. Zauważalne gołym okiem zmiany nie następują oczywiście natychmiast, ale stałe działanie żywności nafaszerowanej estrogenami sprawia, że na przestrzeni kilku pokoleń (pokolenie, to mniej więcej 25 lat), te zmiany – według mego rozmówcy – również charakterologiczne, mogą stać się zauważalne nawet dla niezbyt spostrzegawczego obserwatora. Przed tym procesem nie chronią modne obecnie diety, zwłaszcza wegańska, ponieważ głównym składnikiem wegańskich namiastek jest soja, zawierająca estrogeny co prawda w stężeniu znacznie słabszym od tego, które jest wynikiem naturalnej produkcji hormonalnej w organizmie kobiety – ale to nic nie szkodzi, bo skoro ktoś tak naprawdę zjada tylko produkty wytworzone na bazie soi, to prędzej czy później estrogenem się nafaszeruje aż po dziurki w nosie. No i wreszcie – polichlorek winylu. Jest on spalany w tak zwanych „bezpiecznych spalarniach”, ale produktem spalania jest m.in. popiół, który stanowi surowiec do produkcji kostki brukowej, powszechnie u nas stosowanej przy tak zwanym „betonowaniu” czego się tylko da – żeby wydać subwencje z Unii Europejskiej, a na resztę inwestycji zaciągnąć kredyty u banksterów. Mój rozmówca powiedział mi, że okres połowicznego rozpadu niebezpiecznych substancji w wytwarzanych z popiołu kostkach brukowych wynosi 25 lat, w związku z czym możemy mieć z nimi do czynienia nawet przez 100 lat – o ile oczywiście dożyjemy takiego matuzalemowego wieku.

Jak widzimy, czynników które przeciwdziałają, a w każdym razie mogą przeciwdziałać powrotowi „samca alfa” jest całkiem sporo, więc wcale nie ma pewności, czy on w ogóle wróci, a jeśli nawet – to pod jaką postacią się pojawi. Jeśli już – to najprędzej pod postacią Murzyna z jakiegoś mniej rozwiniętego kraju afrykańskiego, albo bisurmanina z Azji Środkowe . Chodzi o to, że w takich słabiej rozwiniętych krajach, hodowla nie korzysta w tak dużym stopniu, jak w Europie, czy w Ameryce, z rozmaitych dodatków do pasz, wspomagających przyrosty wagi u zwierząt. W rezultacie mięso tych zwierząt może nie zawierać tylu estrogenów, co mięso z. hodowli europejskich, czy amerykańskich. Zatem pojawienie się „samca alfa” w tamtych populacjach jest znacznie bardziej prawdopodobne, niż w Europie, czy Ameryce tym bardziej, że żyjące w tych krajach kobiety nie bardzo mogą sobie pozwolić na doktrynerskie diety, na przykład – wegańską – więc zamiast soją, odżywiają się, czym tam mogą.

To mi przypomina pewną inną rozmowę, w której z kolei ja przewrotnie wychwalałem plusy dodatnie analfabetyzmu. Przypominałem inwazję państw Układu Warszawskiego na Czechosłowację w roku 1968. Czechosłowacja – kraj kulturalny, bez żadnych analfabetów, przeciwnie – wszyscy, a w każdym razie większość umie czytać, więc czyta książki i gazety. No a cóż mogli ci ludzie wyczytać w tych książkach, a zwłaszcza – w gazetach? A cóż by, jak nie to, że Armia Radziecka jest niezwyciężona? To przekonanie utrwaliło się do tego stopnia, że w sierpniu 1968 roku armia czechosłowacka w ogóle nie wyszła z koszar. W rezultacie dywizja tamańska aresztowała czołówkę tamtejszych polityków i umieściła pod strażą na Hradczanach.

Jeden z tych dygnitarzy, Zdenek Mlynarz w książce „Mróz od wschodu” wspomina, jak to siedzieli w ponurym milczeniu w sali zamku hradczańskiego, aż tu nagle zauważył on swojego kierowcę, którzy przechodzi gładko przez wszystkie posterunki dywizji tamańskiej. Kiedy podszedł blisko, Mlynarz pyta go, jak to się stało, że Rosjanie dopuścili go aż tutaj. Na co szofer powiada: próbowali mnie zatrzymywać, ale ja wtedy im mówiłem: ja wam nie podlegam – a oni się rozstępowali i mnie przepuszczali. Jestem prawie pewien, że wykształconemu Mlynarzowi nie przyszło nawet do głowy, że on Sowietom nie podlega, więc nic dziwnego, że go uwięzili.

Minęły lata i Związek Sowiecki najechał Afganistan. Całkiem inny kraj, niż Czechosłowacja. Większość tamtejszych mieszkańców to analfabeci, którzy nie czytali ani książek, ani gazet, więc nie wiedzieli, że Armia Radziecka jest niezwyciężona i po staremu stawili jej opór – i to z jakim skutkiem – podobnie, jak później Amerykanom, którzy pozostawili złowrogim talibom całą swoją broń i amunicję – chociaż ci talibowie oprymują tamtejsze kobiety, nie pozwalają im się kształcić w wyższych szkołach gotowania na gazie – toteż feminizm jest w tym całym Afganistanie prawie nieznany. Czy w tej sytuacji talibowie mogliby prezentować się jako „samce alfa”, których powrotu z utęsknieniem oczekujemy?

Tego nie jestem pewien, chociaż nie powiem, żeby wizja, jak to na przykład moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, zostaje ubrana w gelabiję, a potem kijem zagnana do haremu pod czujną eunucha straż, była mi nieprzyjemna. Przeciwnie – osłodziłaby mi z pewnością gorycz klęski cywilizacji łacińskiej, która – zgodnie z opinią Felisa Konecznego, musiałaby ulec w konfrontacji z cywilizacją arabską.

Stanisław Michalkiewicz

Opery mydlane na czas nirwany

Stanisław Michalkiewicz: Opery mydlane na czas nirwany https://www.magnapolonia.org/stanislaw-michalkiewicz-opery-mydlane-na-czas-nirwany/

   Jak co roku, tak i teraz nasz nieszczęśliwy kraj pogrąża się w świątecznej nirwanie, która będzie trwała mniej więcej do Trzech Króli, których Wielce Czcigodny Ryszard Petru w swojej szczodrobliwości naliczył aż sześciu. W tym czasie każdy będzie starał się wypić i zakąsić, jako że Pan Bóg stworzył rzeczy smaczne nie tylko dla grzeszników, takich jak Wielce Czcigodna feministra z vaginetu obywatela Tuska Donalda, albo ta druga – ale również, a może nawet przede wszystkim dla porządnych – ot właśnie takich, jak Czytelnicy tych felietonów.

Ale nirwana nie polega tylko na tym, by wypić i zakąsić, ale również – by przy wódeczce, czy czymś, co kto tam lubi, nieśpiesznie przedyskutować w miłym gronie aktualne sprawy, nie tylko polityczne, ale przede wszystkim – opery mydlane, których vaginet obywatela Tuska Donalda i Państwowa Komisja Wyborcza, przygotowały aż w dwóch postaciach.

   Jeśli chodzi o vaginet, to przygotował on operę mydlaną w postaci “poszukiwania” pana Marcina Romanowskiego, którego niezawisły sąd skazał na umieszczenie w areszcie wydobywczym. Domagała się tego niezależna prokuratura, w przede wszystkim – czołowy bodnarowiec w tym gronie, pan Dariusz Korneluk, który twierdzi, że to on jest Prokuratorem Krajowym, a nie inny Dariusz, to znaczy – pan Dariusz Barski. Już sam ten wątek wystarczyłby na operę mydlaną, której scenariusz niewątpliwie wzbogacony powinien zostać o dramatyczny pojedynek na pięści i zęby, pomiędzy obydwoma Dariuszami.

Myślę, że obywatelom, duszonym podatkami, jak nie przez jeden, to przez drugi polityczny gang, też się coś należy za te zgryzoty. Ale spór między prokuratory to tylko jeden z elementów opery mydlanej autorstwa obywatela Tuska Donalda. Jeden z członków jego vaginetu – ale drobniejszego płazu – wpadł na pomysł, żeby bezpieka złapała pełnomocnika pana Romanowskiego, skoro on sam po ogłoszeniu orzeczenia niezawisłego sądu o wtrąceniu go do aresztu wydobywczego, zniknął jak kamfora.

Na takie dictum zawrzało gniewem środowisko adwokackie, a pan mecenas zaraz złożył do niezawisłego sądu zażalenie na to postanowienie, z jednoczesnym wnioskiem o wstrzymanie decyzji co do aresztu. Co niezawisły sąd z tym zrobi – tego oczywiście nie wiemy, bo  bezpieczniacy prowadzący niezawisłych sędziów nam się nie zwierzają – ale nie jest wykluczone, że po dwóch latach zażalenie i wniosek albo oddali albo uwzględni.

Tak właśnie było z moim sprzeciwem od wyroku zaocznego, który w szczodrobliwości swojej przysoliła mi niezawisła pani sędzia Urszula Jabłońska-Maciaszczyk. Zanim jeszcze rozszalała się egzekucja tego wyroku, złożyłem sprzeciw, który został uwzględniony po 22 miesiącach, kiedy już rok minął od zakończenia egzekucji. Oczywiście 190 tysięcy złotych nikt już mi nie oddał; przepadły one w czeluściach mojej Prześladowczyni, bez śladu, niczym w kosmicznej czarnej dziurze.

Teraz czekam na apelację i kto wie – może przed śmiercią się doczekam, chociaż oczywiście nie jest to pewne. Zresztą może to mieć plusy dodatnie, bo jeśli niezawisły sędzia, który tę apelację będzie rozpatrywał, dostanie rozkaz, by ją oddalić, to lepiej byłoby mi wcześniej umrzeć.

Skoro ja sobie tak w nirwanie rozmyślam, to cóż dopiero musi przeżywać pan Romanowski? Właśnie niezawisły Sąd Okręgowy w Warszawie dostał rozkaz wydania za nim europejskiego nakazu aresztowania – więc teraz pana Romanowskiego będą szukali nie tylko nasi, ojczyści bezpieczniakowie, ale również – “bo każdy kraj ma Gestapo” – bezpieczniakowie europejscy.  Chyba jednak nic z tego nie będzie, za sprawą Victora Orbana, który udzielił mu azylu politycznego.

Więc – niczym w porządnej, mydlanej operze – Judenrat w każdym numerze  wyśpiewuje: spieszmy, ach spieszmy chwytać pana Romanowskiego! – ale tak naprawdę ani drgnie, przynajmniej do końca nirwany.

   Z kolei Państwowa Komisja Wyborcza, co to liczy głosy – więc zgodnie ze spiżową tezą klasyka demokracji Józefa Stalina – ważniejsza jest od tych wszystkich suwerenów, co to tylko głosują – właśnie odroczyła decyzję co do ewentualnego przyjęcia lub odrzucenia sprawozdania finansowego PiS – chociaż Izba Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego uwzględniła skargę Naczelnika Państwa na wcześniejszą decyzję PKW o odrzuceniu wspomnianego sprawozdania.

Ale PKW nie uznaje Sądu Najwyższego, a w szczególności – Izby Kontroli Nadzwyczajnej, bo orzekają tam sędziowie nie rekomendowani, ani nie zatwierdzeni przez  stare kiejkuty, no i przez Judenrat. Dlatego odroczyła wydanie decyzji do czasu, aż w Sądzie Najwyższym będą zasiadali tylko sędziowie koszerni. Naczelnik Państwa, któremu wskutek tego przeleciało koło nosa 75 milionów subwencji budżetowej, z tej desperacji naskarżył na PKW do prokuratury – że podejrzewa tu przestępstwo.

Z desperacji – bo przecież nie może nie wiedzieć, że ostatnie słowo będzie miał tu pan Dariusz Korneluk, co to uważa się za Prokuratora Krajowego, a poza tym – jako bodnarowiec z najczarniejszym podniebieniem – zieje nienawiścią do Naczelnika Państwa i jego komandy. Więc albo desperacja – albo pragnienie dołączenia do grona autorów i wykonawców opery mydlanej.

   Ale to jeszcze nic, bo jegomoście z vaginetu obywatela Tuska Donalda zorientowali się, że decyzja PKW może szalenie skomplikować, albo nawet zablokować przyszłoroczne wybory prezydenckie, w których na zwycięzcę zatwierdzony został i ze względu na korzenie i ze względu na pochodzenie z porządnej, konfidenckiej rodzicielki – pan Rafał Trzaskowski.

Toteż spanikowany pan minister Bodnar, którego pan Leszek Miller ironicznie nazywa “wybitnym prawnikiem”, wykombinował sobie, żeby uchwalić, że ważność wyborów stwierdza nie żaden trefny Sąd Najwyższy, tylko koszerna PKW.

Kto by mógł zmienić konstytucję – tego “wybitny prawnik” nie powiedział – i to był ten point faible tej “koncepcji”. W tej sytuacji jakiś życzliwy poradził panu marszałku Hołowni, żeby przyjął “koncepcję” awaryjną. No i pan marszałek ją przyjął, ogłaszając, że przeforsuje ustawę, według której ważność wyborów będzie jednak stwierdzał Sąd Najwyższy – ale w pełnym składzie. Niestety i ta koncepcja ma swój point faible w postaci zbyt krótkiego terminu do jej uchwalenia – abstrahując już od tego, czy pan prezydent Duda by ją podpisał – który przypadałby już w trakcie kampanii, kiedy zasad wyborczych zmieniać już nie wolno.

   Jak widzimy, vaginet obywatela Tuska Donalda zafundował nam na świąteczną nirwanę niezłe widowisko, zatem nie ma rady – trzeba  będzie przy wódeczce nieśpiesznie je zrecenzować.

Stan wojenny i odpowiedzialność zbiorowa

Stan wojenny i odpowiedzialność zbiorowa

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    19 grudnia 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5738

Kiedy wprowadza się w państwie stan wojenny? Ach, co za głupie pytanie! Przecież wiadomo, że wtedy, gdy głowę podnoszą siły antysocjalistyczne! Czyż nie inaczej było w roku 1981 w Polsce? Siły antysocjalistyczne, które „opanowały” Solidarność – bo trzon Solidarności stanowili robotnicy, albo szerzej – pracownicy najemni, którzy „antysocjalistyczni” być nie mogli z definicji – tak w każdym razie twierdzili marksistowscy mełamedowie, czyli „uczeni w Piśmie”, w związku z czym nie było innej rady, jak uradzić, że musieli zostać „opanowani” i dlatego zbuntowali się przeciwko socjalizmowi, Partii i sojuszom. Warto dodać, że stan wojenny w 1981 roku w Polsce wprowadzony został „suwerenną decyzją” generała Wojciecha Jaruzelskiego – co wykorzystałem w liście, jaki napisałem z obozu dla internowanych w Białołęce do generała Czesława Kiszczaka, nazywanego przez złośliwców „Czekiszczakiem”. Dowodziłem tam, że decyzja Komendanta Stołecznego MO w Warszawie o internowaniu mnie pod pretekstem „kontynuowania działalności antysocjalistycznej” to jakieś nieporozumienie.

Lenin, którego kompetencji w tych sprawach nikt chyba nie zamierza podważać pisał, że „socjalizm to władza radziecka, plus elektryfikacja całego kraju”. Tymczasem ja elektryfikacji zwłaszcza „całego kraju” nigdy się nie sprzeciwiałem, zaś „władza radziecka” ze stanem wojennym w Polsce nie ma przecież nic wspólnego, jako że generał Jaruzelski kilkakrotnie z naciskiem podkreślał, iż jest on wynikiem jego własnej, „suwerennej decyzji”. Oczywiście głuche milczenie było mi odpowiedzią, ale nie o to chodzi, by się tu teraz na to żalić, bo ważniejsze jest przecież to, że stan wojenny wprowadza się wtedy, gdy głowę podnoszą siły antysocjalistyczne. Czy rzeczywiście podnosiły one głowę, to z dzisiejszej perspektywy nie jest wcale takie pewne, bo Kukuniek wielokrotnie mówił o stronie solidarnościowej i rządowej, że „oni udawali władzę, a my – opozycję”. To że Lech Wałęsa – boć wszak o nim mowa – „udawał opozycję”, to rzecz pewna, ponieważ właśnie dlatego został przewodniczącym NSZZ Solidarność, a potem nawet – tu podejrzewam, że generał Czekiszczak zakpił sobie w ten sposób z narodu polskiego – prezydentem tak zwanej „wolnej Polski” – ale tak czy owak, tempore criminis, to znaczy – w momencie wprowadzania stanu wojennego, Solidarność uchodziła z formację antysocjalistyczną.

Później, to znaczy – na przełomie lat 80-tych i 90-tych – już po przeprowadzeniu w strukturach opozycyjnych kuracji przeczyszczającej je z tzw. „ekstremy”, zgodnie z sugestią Jacka Kuronia przekazaną w 1986 roku wywiadowi wojskowemu za pośrednictwem pułkownika SB Jana Lesiaka, Solidarność odrzuciła nawet pozory ruchu antysocjalistycznego, domagając się przy „okrągłym stole” powszechnej indeksacji płac i dochodów oraz zwiększenia roli samorządów w zakładach pracy – które oczywiście miały być państwowe – dzięki czemu stare kiejkuty, czyli wywiad wojskowy, bez problemów je sobie przywłaszczył i przefrymarczył za łapówki zachodnim partnerom – bo przecież wojsko umiało tylko malować trawę na zielono przed wizytą jakiegoś dygnitarza – no i oczywiście – „organizować sobie” to i owo z majątku państwowego. Właśnie dlatego trzeba było przynajmniej na pewien czas, dopóki stare kiejkuty nie zdążą wszystkiego rozkraść, pozostawić państwową własność środków produkcji – jak przykazywał Lenin.

Ale 3 grudnia br. świat został poderwany na równe nogi wiadomością, że stan wojenny został wprowadzony w Korei Południowej. O co naprawdę tam chodzi – trudno na razie powiedzieć, bo tamtejszy prezydent mówi zagadkami – że na przykład opozycja „kontrolowała parlament”. Co to konkretnie znaczy – trudno zgadnąć, bo skoro była opozycją, to ipso facto „kontrolować parlamentu” nie mogła, bo parlament kontroluje aktualna większość – na przykład u nas – Volksdeutsche Partei z satelitami. Ale na tym właśnie polega demokracja – więc o co chodzi z tym stanem wojennym? Kto konkretnie zbuntował się w Korei Południowej przeciwko socjalizmowi – czy opozycja, czy może rząd, czy wreszcie – obywatele, którzy gromadzą się przed gmachami publicznymi i podobno „protestują” – ale przeciwko komu i z jakich pozycji? Czy wreszcie przeciwko socjalizmowi zbuntowało się wojsko, które ponoć „wdarło się” do gmachu parlamentu. „kontrolowanego” przez opozycję? To ostatnie chyba niemożliwe, bo przecież stan wojenny przeprowadza się właśnie siłami wojska, milicji i Służby Bezpieczeństwa, które – jak pamiętamy z przeszłości – niezłomnie stały na nieubłaganym gruncie ustroju socjalistycznego, przewodniej roli Partii w budowie socjalizmu, no i sojuszu ze Związkiem Radzieckim i innymi sojuszniczymi armiami. Kto zatem i w jaki sposób w Korei Południowej zbuntował się przeciwko ustrojowi socjalistycznemu i sojuszom?

Pojawiła się wprawdzie wiadomość, że Stany Zjednoczone „monitorują” sytuację – ale to niewiele wyjaśnia, bo nie wiadomo, czy monitorują „za”, czy „przeciw” stanowi wojennemu? Podczas stanu wojennego w Polsce Stany Zjednoczone, podobnie jak większość państw NATO monitorowały sytuację „przeciw” – może z wyjątkiem Republiki Federalnej Niemiec, której kanclerz Helmut Schmidt wykazał generału Wojciechu Jaruzelskiemu wiele zrozumienia, a nawet jakby życzliwości. Kto wie, czy przypadkiem nie dlatego, że wprowadzenie stanu wojennego, co prawda ex post, niemniej jednak – jakby potwierdzało słuszność wprowadzenia przez Generalnego Gubernatora Hansa Franka surowych praw, godzących w sprawców zdradzieckich zamachów na niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie? Wprawdzie Reinhardt Gehlen, podówczas szef „Fremde Heere Ost”, czyli „Obce armie Wschód” dowodził, że przy pomocy metod policyjnych nie da sie opanować sytuacji – co możemy przeczytać sobie w książce „Polskie podziemie w oczach wroga” – ale i on nie podawał żadnego skuteczniejszego remedium na polskie konspiratorstwo.

Wspominam o tym, bo zastanawiam się, jaką metodę niwelacji terenu pod budowę Generalnego Gubernatorstwa przyjmuje vaginet obywatela Tuska Donalda, któremu to zadanie zleciła sama Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen w ramach podmianki na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu. Pewnej wskazówki dostarcza nam działalność niezależnej prokuratury, która zawsze była gotowa spełniać wszelkie łajdactwa, czy to w służbie komuny, czy w służbie demokracji. Bo w służbie demokracji też trzeba popełniać łajdactwa – o czym przekonuje nas Willy Stark, bohater powieści Roberta Penn Warrena o władzy – pod tytułem „Gubernator”. Tę właśnie powieść zalecałem jako lekturę studentom nauk politycznych, z którymi w swoim czasie miałem zajęcia. Nie ma co czytać opasłych wypracowań uczonych politologów, którzy o mechanizmach władzy nic nie wiedzą, a tylko zrzynają jeden z drugiego i w ten sposób kolekcjonują sobie naukowe tytuły – mówiłem. – Zamiast tej makulatury przeczytajcie sobie tę powieść, a potem jeszcze drugą, polskiego autora Juliusza Kadena-Bandrowskiego „Mateusz Bigda” i stamtąd dowiecie się jeśli nie wszystkiego, to w każdym razie – znacznie więcej, niż ze wspomnianej makulatury, a przy tym doznacie przyjemności, bo obydwaj autorzy wspomnianych powieści, to pisarze całą gębą – nie jak laureaci Nagrody Nobla z literatury z ostatnich dziesięcioleci. Otóż właśnie ów Willy Stark twierdził, że Dobro można tworzyć jedynie ze Zła, bo Zło jest zawsze pod ręką, a poza tym – jest go znacznie więcej, niż Dobra.

Jestem pewien, że do tej reguły stosuje się nasza niezależna prokuratura, przynajmniej na tym etapie. Zauważyli zapewne Państwo, że każde, a przynajmniej prawie każde przestępstwo, którego wykryciem nasza niezależna prokuratura publicznie się chwali, jest ostatnio popełniane, jeśli nie wyłącznie, to w coraz większym stopniu przez „zorganizowaną grupę przestępczą”? Ciekawe, że na poprzednim etapie, to znaczy – na przełomie lat 80-tych i 90-tych oraz w pierwszej połowie lat 90-tych, żadnej „zorganizowanej przestępczości” u nas nie było, w związku z czym niezależna prokuratura niczego takiego nie wykrywała. Zapewniał nas o tym nie byle kto, tylko faworyt Kukuńka, pan minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski. Tymczasem skądinąd wiadomo było, że negatywnie zweryfikowani SB-ecy natychmiast przerzucili się na bandyterkę, tworząc gangi, które terroryzowały nie tylko drobnych przedsiębiorców handlowych, ale i międzynarodowy transport ciężarowy.

Skoro to wszystko było publiczną tajemnicą, to dlaczego niezależna prokuratura niczego takiego nie zauważyła? Otóż dlatego, że niezależna prokuratura była częścią tak zwanej „nomenklatury”, czyli środowiska władzy, które właśnie w tym okresie gwałtownie się „uwłaszczało” kosztem rozkradania majątku państwowego oraz przy pomocy bandyterki, więc trudno, by akurat niezależna prokuratura srała we własne gniazdo. Teraz to co innego. Na tym etapie jedne gangi próbują wykańczać gangi konkurencyjne, toteż prokuratura, w służbie gangów wchodzących, sprawców wszystkich wykrytych przestępstw łączy w „zorganizowane grupy” przywracając w ten sposób, a może nie tyle przywracając, co wprowadzając zasadę odpowiedzialności zbiorowej, która w Generalnym Gubernatorstwie była regułą. Tego oczekuje od niezależnej prokuratury Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen i to właśnie egzekwuje obywatel Tusk Donald w ramach niwelacji terenu pod budowę Generalnej Guberni.

Na koniec wróćmy do Korei Południowej i wprowadzonego tam właśnie stanu wojennego. Czy pewnej wskazówki nie dostarcza nam zwycięstwo Donalda Trumpa w amerykańskich wyborach prezydenckich? Zwróćmy uwagę, że Donald Trump nie tylko przez nominacje członków swojej administracji, ale również przez rozliczne deklaracje, daje do zrozumienia, że sprzeciwia się i będzie się sprzeciwiał rewolucji komunistycznej, której postępy będzie hamował, a jeśli się uda, to nawet cofał? Trudno o wyraźniejszą deklarację antysocjalistyczną, o antysocjalistyczny manifest. Czy w związku z tym proklamowanie stanu wojennego w Korei Południowej nie jest przypadkiem odpowiedzią na ten manifest? Jak wy tak, to my tak? Niech nas nie zwodzi iluzja, że komunizm to był tylko w bloku sowieckim, podczas gdy na Zachodzie, wśród amerykańskich wasali żadnego komunizmu nie było. Przecież przez całe dziesięciolecia państwami wasalnymi rządziły partie socjaldemokratyczne, których odpowiednikiem amerykańskim jest tamtejsza Partia Demokratyczna. Cóż takiego robiły partie socjaldemokratyczne? A cóż by innego, jak wprowadzały w swoich krajach tyle socjalizmu, ile tylko mogły! Stany Zjednoczone nie są tu żadnym wyjątkiem, a kandydatura Kamali Harris uzmysłowiła nam przerażającą wizję, że Ameryka będzie eksportowała do swoich wasali komunę, tak, jak poprzednio – demokrację. Dwie godziny przed napisaniem tych słów, parlament Korei Południowej odrzucił decyzję prezydenta o wprowadzeniu stanu wojennego. A już myślałem, że właśnie został wykonany milowy krok na drodze do zjednoczenia obydwu Korei; I tu stan wojenny i tu.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Tyran na tyranie tyranem pogania

Tyran na tyranie tyranem pogania

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    15 grudnia 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5736

„Gdzieś tam prezydent zbiegł w szlafroku, gdzieś tam przyjęli jako wskaźnik stopę zysku” – śpiewali szansoniści w piosence „A mnie się marzy kurna chata”, popularnej w latach 70-tych. Od tamtej pory sporo prezydentów próbowało się w ten sposób ewakuować. Niektórym się udało innym – jak na przykład rumuńskiemu gensekowi Mikołajowi Ceaucescu – raczej nie, bo został schwytany, a zaraz potem – oddany w ręce doraźnego sądu, który w krótkich abcugach skazał go na rozstrzelanie, razem z żoną Heleną. Wspominam o tym rumuński sądzie, bo – jak się okazuje – na rumuńskich sądach zawsze można polegać.

Właśnie tamtejszy Sąd Najwyższy uznał, że trzeba unieważnić wybory prezydenckie, bo najlepszy wynik w pierwszej turze uzyskał Calin Georgescu, „prawicowy ekstremista” w dodatku – „prorosyjski” – który przez tamtejszy Judenrat, stojący na straży demokracji socjalistycznej, wcale nie został zatwierdzony. U nas, to znaczy – w naszym bantustanie – sytuacja jest inna, bo w Sądzie Najwyższym jedni sędziowie okładają kodeksami po łbach innych sędziów i smagają ich do krwi łańcuchami, więc trudno przewidzieć, czy gdyby na przykład wybory prezydenckie wygrał zatwierdzony przez Judenrat Rafał Trzaskowski z pierwszorzędnymi korzeniami, Sąd Najwyższy też by ich nie unieważnił. Toteż – jak podają niezależne media – w obozie zdrady i zaprzaństwa zapanowała niepewność, zwłaszcza, że zatrzeszczało w koalicji, więc nie jest wykluczone nawet przesilenie rządowe, jak tylko Donald Trump obejmie prezydenturę.

Tymczasem w szlafroku zbiegł syryjski tyran Baszszar al- Asad I to od razu do Rosji, gdzie wraz z małżonką uzyskał azyl. Początkowo tamtejszy lud świętował na ulicach, ale okazało się, że wpadł z deszczu pod rynnę, bo miejsce Baszszara al-Asada zajął wywodzący się z Al-Kaidy Abu Muhamad al-Dżaulani, który nie tylko przez Amerykanów, ale i przez Rosję uznawany jest za „terrorystę”. Toteż nie wiadomo, jak się to wszystko skończy, bo w tej chwili w Syrii wszyscy walczą ze wszystkimi o schedę po Asadzie. W związku z tym amerykańskie B-52 przeprowadziły zmasowane naloty na pozycje Państwa Islamskiego, a kanonadę rozpoczął też bezcenny Izrael, w którego interesie leży, by wszystkie sąsiadujące z nim państwa – z wyjątkiem Jordanii, która pozornie się obrzezała – zamieniły się w morze ruin i zgliszcz. Dotyczy to sąsiadów bliższych I dalszych, krótko mówiąc – całego świata, który może jedynie pokładać nadzieję w tym, że bezcenny Izrael, przeprowadzając operację ostatecznego rozwiązania kwestii światowej – zostawi przynajmniej jakiś miliard głupich gojów – żeby było komu pożyczać pieniądze na wysoki procent.

Stąd nauka jest dla żuka” – tym razem syryjskiego, żeby szanował tyrana swego – bo może mieć gorszego. Ale niezależne media głównego nurtu w naszym bantustanie radują się, że oto Putin w Syrii poniósł klęskę, a to z powodu dostarczonych Al-Kaidzie przez Ukrainę dronów. To pewnie te same drony, które Polska podarowała Ukrainie na podstawie umowy z 2 grudnia 2016 roku o nieodpłatnym udostępnianiu Ukrainie zasobów całego państwa polskiego, a tamtejsi parchowie-oligarchowie sprzedali je następnie Al-Kaidzie i pokupowali sobie posiadłości na Riwierze. Korzystajcie z wojny, bo pokój będzie straszny – nawołują militaryści i słusznie, bo gdyby nie wojna, to skąd ukraińscy parchowie-oligarchowie mieliby tyle szmalcu?

Tymczasem w Paryżu odbyło się zaplanowane z wielkim przytupem otwarcie katedry Notre Dame, odbudowanej po pożarze. Przybyło na tę uroczystość podobno aż 50 dygnitarzy, m.in. prezydent-elekt Donald Trump, którego na krok nie odstępował prezydent Macron, a potem – jak mogliśmy zobaczyć – doskoczył do nich prezydent Zełeński – żeby pokazać, że „chociaż żołnierz obszarpany, przecie stoi między pany”. Chyba jednak niewiele mu to dało, bo Donald Trump oświadczył, że wojnę trzeba kończyć m.in. z uwagi na ofiary, to znaczy – z uwagi na wyczerpywanie się ukraińskich rezerw ludzkich. Co będzie, gdy się okaże, że wojna zakończy się zamrożeniem konfliktu, to znaczy – że Ukraina utraci co najmniej 20 procent terytorium? Czy prezydent Zełeński będzie musiał w szlafroku uciekać do którejś ze swoich posiadłości? Najgorsze są nieproszone rady, ale w razie czego doradzałbym Toskanię, bo na Ukrainie banderowcy chyba by z nim nie żartowali.

Wracając do Paryża, to wprawdzie arcybiskup uderzył we wrota katedry pastorałem, a one posłusznie się otworzyły – ale bigoteria laickości, w jakiej od rewolucji nurza się słodka Francja sprawiła, że pierwszego dnia nie było tam żadnego nabożeństwa, zaś pierwsza msza św. została odprawiona dopiero dnia następnego, gdy wszystkich VIP-ów już stamtąd wymiotło i już nie mogli się strefić. Czy właśnie dlatego papież Franciszek odmówił wzięcia udziału w uroczystości ponownego otwarcia katedry?

Nawiasem mówiąc, przelotną rozmowę odbył z Donaldem Trumpem pan prezydent Andrzej Duda. Na pewno nie zagadnął go o przesilenie rządowe w naszym bantustanie, bo to ani czas, ani miejsce – ale miejmy nadzieję, że kiedy spotka się z Donaldem Trumpem już jako zaprzysiężonym prezydentem USA, to tę sprawę załatwi w pierwszej kolejności. Trzeba kuć żelazo póki gorące; w koalicji trzeszczy, więc dobrze byłoby przeprowadzić przesilenie rządowe najdalej w lutym, bo wtedy Polska odniosłaby co najmniej dwie, a może nawet trzy korzyści: po pierwsze – oddaliłaby się od nas ponura wizja Generalnej Guberni, po drugie – zahamowana zostałaby komunistyczna rewolucja, która właśnie zaczyna nabierać rozpędu, no i – być może – wybory prezydenckie wygrałby ktoś bardziej sensowny od pana Rafała Trzaskowskiego, który z jakichś zagadkowych przyczyn starannie ukrywa swoje pierwszorzędne korzenie.

A tak się składa, że warunki zdają się temu sprzyjać. Oto pan prezydent mianował nowym prezesem Trybunału Konstytucyjnego pana Bogdana Święczkowskiego. Wprawdzie w latach 2006-2007 był szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego – ale prywatnie to bardzo porządny człowiek, który zresztą przecierał się dodatkowo w prokuraturze, pnąc się do coraz to wyższych grządek, aż wreszcie wylądował w Trybunale Konstytucyjnym. Warto dodać, że – w odróżnieniu od pani Julii Przyłębskiej, która jako kobieta niezbyt imponującej postury, była obiektem nieustannych ataków ze strony Judenratu „Gazety Wyborczej”, bodnarowców i gryzipiórów z niezależnych mediów. Pan Święczkowski tymczasem jest mężczyzną postury potężnej, z którym Judenratowi, bodnarowcom i Volksdeutsche Partei, może być znacznie trudniej.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Stany lękowe i deliryczne

Stanisław Michalkiewicz: Stany lękowe i deliryczne https://www.magnapolonia.org/stanislaw-michalkiewicz-stany-lekowe-i-deliryczne/

   Wprawdzie obywatel Tusk Donald, po naradzie z prezydentem Zełeńskim uradzili, że ukraiński prezydent powinien zasiąść do negocjacji pokojowych w zimie – ale zimy jakoś nie widać. Przeciwnie – w związku z zatwierdzonym przez Najwyższy Sanhedryn globalnym ociepleniem, wkrótce temperatura ma dojść do 10 stopni. W rezultacie zimy w ogóle możemy się nie doczekać, a w tej sytuacji – co z wojną? Jedynym wyjściem może okazać się zakręcenie Ukrainie kurka z forsą – bo wtedy wojna może się zakończyć z braku zainteresowania nią ze strony tamtejszych parchów-oligarchów.

Dla nich taka wojna, połączona z futrowaniem Ukrainy forsą, to prawdziwy dar Niebios! Widać to nie tylko po parchach-oligarchach, ale prostych Ukraińcach, co to wożą się luksusowymi samochodami, że daj Boże każdemu! Skąd mają na to szmalec? Ano – nie bez kozery militaryści nawołują, by korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny.

   Już teraz w niektórych środowiskach wywołuje to stany lękowe – na przykład w środowisku “ostatniego pokolenia” – co zresztą sami przyznali w specjalnym orędziu do narodu. Do tej pory stany lękowe psychiatrzy w psychiatrykach leczyli farmakologicznie, a w ostateczności – elektrowstrząsami – ale “ostatnie pokolenie” nie chce słyszeć o żadnych terapiach, tylko domaga się rozmów z obywatelem Tuskiem Donaldem. Nawet wybrali się w tym celu pod Kancelarię Premiera – ale obywatel Tusk Donald dlaczegoś nie zdecydował się do nich wyjść.

Może obawiał się, że się do niego przykleją, to potem żadna siła ich już od niego nie oddzieli i będzie musiał ich ciągać na wszystkie polityczne spotkania? To rzeczywiście może okazać się gorsze od śmierci – ale urażone w swojej dumie “ostatnie pokolenie” zapowiada we związku z tym protest, jakiego świat jeszcze nie widział. Co na to Rafał Trzaskowski, jako prezydent Warszawy? Puści na nich walce drogowe, czy przeciwnie – usiądzie z nimi i przyklei się do asfaltu?

Kto jak kto, ale on  tak właśnie może zrobić – o czym przekonuje nad film Woody Allena pod tytułem “Zelig” – o osobniku z takimi samymi korzeniami, jakimi legitymuje się pan prezydent Trzaskowski. Otóż gdy ten cały Zelig jest w towarzystwie kobiet w ciąży, to zaraz rośnie mu brzuch, a jak trafi między Murzynów, to od razu ciemnieje mu skóra – i tak dalej. No to dlaczego pan Trzaskowski nie miałby doświadczać stanów lękowych i przykleić się do asfaltu?

 Wracając do wojny, to na przykład u nas, to znaczy – w naszym bantustanie – wojny na razie nie ma – no i od razu widać, że mortus.  Właśnie Sejm uchwalił budżet na przyszły rok z prawie 300-miliardowym deficytem. Te 300 mld to oczywiście jeszcze nie jest ostatnie słowo, bo obywatel Tusk Donald właśnie zadeklarował, że zaliczy TVN i Polsat do spółek strategicznych i  w ten sposób sprzeciwi się ich sprzedaży w niepowołane ręce.

Jak partia mówi, że zaliczy, to mówi – bo sęk w tym, iż zgodnie z prawem, do spółek strategicznych można zaliczać takie, w których udziały ma Skarb Państwa – ale ani w TVN, ani w Polsacie Skarb Państwa udziałów nie ma. Najwyraźniej nie tylko “ostatnie pokolenie”, ale i obywatel Tusk Donald musi doświadczać stanów lękowych na myśl, że TVN, wraz z resortową “Stokrotką”, czyli panią red. Moniką Olejnik, panią red. Anitą Werner, panem red. Kraśką, czy panem red. Marciniakiem, wskutek przekształceń własnościowych, trafiłby w szpony Jarosława Kaczyńskiego.

Z jakiego klucza  ćwierkaliby wtedy tamtejsi funkcjonariusze Propaganda Abteilung? Strach pomyśleć – nie tylko ze względu na dysonanse poznawcze i katiusze, jakich musieliby doznawać zmuszeni do wychwalania Jarosława Kaczyńskiego, ale również ze względu na polityczne skutki takiej metamorfozy. Tedy na razie obywatel Tusk Donald zwrócił się do krętaczy, by jego działaniom dostarczyli przynajmniej jakichś pozorów legalności – no i krętacze już  zaczynają kombinować że “ważne względy społeczne” – i tak dalej.

Przypomina mi to sytuację, kiedy za pierwszej komuny odmawiano mi paszportu; za każdym razem z powodu “ważnych względów państwowych”. Najwyraźniej krętacze musieli sporo zapamiętać z komunistycznej polit-gramoty, która – jak się okazuje – również po transformacji ustrojowej nie traci na aktualności. No dobrze – ale skoro obywatel Tusk Donald sprzeciwi się sprzedaży TVN, to chyba będzie musiał wziąć tę stację na utrzymanie?  Skąd weźmie tyle szmalcu – bo przecież ani resortowa “Stokrotka”, ani inne gwiazdy byle czego nie zjedzą? Nie ma rady, tylko trzeba będzie wziąć byka za rogi i oddać TVN starym kiejkutom.

W końcu to przecież stare kiejkuty założyły tę firmę – o czym zeznawał przed niezawisłym sądem pan Grzegorz Żemek, skazany wraz z panią Janiną Chim w procesie  dotyczącym Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Przypomnę, że z 1700 mln dolarów [to oficjalnie – w rzeczywistości “znikło’ ponad 50 miliardów Mirosław Dakowski] – stare kiejkuty wydały na zakup długów tylko 60 mln, a 1640 mln dolarów gdzieś się rozeszło – czy przypadkiem również nie na TVN? W tej sytuacji byłoby nawet naturalne, że ta stacja telewizyjna wróciłaby do swoich korzeni – tylko nie wiadomo, czy starym kiejkutom  jeszcze coś z tego FOZZ-u zostało.

Jeśli zostało, to prezesem nowej strategicznej spółki mógłby zostać pan Dukaczewski, albo starszy, albo młodszy,  wszystko wróciłoby do bezpieczniackiej przystani, a funkcjonariusze Propaganda Abteilung mieliby zagwarantowane odpowiednie warunki rozwoju zawodowego i w ogóle.

   A skoro już o szmalcu mowa, to warto odnotować, że Sąd Najwyższy, do którego PiS naskarżyło na Państwową Komisję Wyborczą, że odrzuciła mu sprawozdanie finansowe, tę decyzję PKW właśnie uchylił. Ale PKW, podobnie jak całe tak zwane “towarzycho”, co to jeszcze samego znało Stalina, Sądu Najwyższego “nie uznaje”, podobnie jak pan Domański, w vaginecie obywatela Tuska Donalda mający fuchę ministra finansów, “uznaje” z kolei tylko PKW i żadnej subwencji PiS-owi nie wypłaci.

Najdalej idącej wykładni dostarczył oczywiście Wielce Czcigodny Roman Giertych stwierdzając, że żadnego orzeczenia SN “nie ma”, bo Izba Kontroli Nadzwyczajnej “nie istnieje” jako sąd. Wielce Czcigodny Roman Giertych zachowuje się podobnie, jak rosyjski polityk narodowości prawniczej (“matka Rosjanka, ojciec prawnik”) Włodzimierz Żyrynowski. Musiał on pić więcej wódki, niż prawdziwi Rosjanie, głośniej krzyczeć – i tak dalej – aż w końcu organizm tego nie wytrzymał.

Wracając do Wielce Czcigodnego Romana Giertycha, warto przypomnieć, że po wyborach 15 października ub. roku to właśnie ta Izba SN wydała orzeczenie stwierdzające ważność wyborów. Jeśli jednak – jak twierdzi Wielce Czcigodny – ona “nie istnieje”, to znaczy, że również nie może “istnieć” wspomniane orzeczenie. Czy w takim razie wybory 15 października ub. roku były ważne, skoro nikt  istniejący ich ważności nie potwierdził?

W żadnym wypadku! W takiej sytuacji musimy postawić pytanie, na jakiej zasadzie Wielce Czcigodny Roman Giertych  pobiera dietę poselską, a pan minister Domański robi w tym celu przelewy? Czy przypadkiem nie mamy tu do czynienia z kradzieżą szczególnie zuchwałą? Ładny interes!

Głęboka orka

Głęboka orka

Stanisław Michalkiewicz 14 grudnia 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5735

Ładny interes! Wygląda na to, że będziemy mieli do czynienia nie z niwelacją terenu pod Generalne Gubernatorstwo, ale z głęboką orką. Inna rzecz, że taka orka, to dowód, że niemiecka BND najwyraźniej zgadza się z moją ulubioną teorią spiskową, według której nasza demokracja ludowa jest podszyta bezpieką i że to bezpieczniackie watahy reżyserują scenę polityczną naszego bantustanu. Skoro tak, to przecież nie można zadowolić się przetasowaniem politycznych ekspozytur poszczególnych Stronnictw (jak wiadomo, rządy w naszym bantustanie rotacyjnie sprawują trzy Stronnictwa: Ruskie, Pruskie i Amerykańsko-Żydowskie), ale trzeba uporządkować same Stronnictwa, żeby w Generalnym Gubernatorstwie wszyscy wiedzieli, że tubylczy Volk podlega Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen, w której imieniu rękę na pulsie trzymać ma u nas Gestapo, a dla zachowania pozorów, w charakterze dekoracji, będzie występował vaginet obywatela Tuska Donalda, z tymi wszystkimi Katarzynami Kotulami, Barbarami Nowackimi, Izabelami Leszczynami, Paulinami Hening-Kloskami, Robertami Biedroniami, Krzysztofami Śmiszkami i mężykami stanu drobniejszego płazu w rodzaju ministra sportu, pana Sławomira Nitrasa.

Nawiasem mówiąc, przewidział to jeszcze przed wojną Konstanty Ildefons Gałczyński, pisząc w nieśmiertelnym poemacie „Tatuś”, iż „czyli, że co do tych okien – to każdy kraj ma Gestapo”. Każdy – a skoro tak, to i nasz bantustan, w którym dodatkowo odbywa się fermentacja obyczajowa. Niedawno Wielce Czcigodna Katarzyna Kotula przypomniała sobie, jak to była w młodości molestowana przez trenera od penisa, czy może od tenisa – bo nie dosłyszałem – ale oczywiście żadnych szczegółów nie podaje, a szkoda, bo przecież podatnikom też coś się należy, za te wszystkie zgryzoty.

Mniejsza jednak w tej chwili o tę obyczajową fermentację, która zresztą może się nasilić, jeśli tylko pani Nowacka Barbara przeforsuje pornografizację dzieci i młodzieży pod pretekstem „edukacji zdrowotnej”. Dzieci są ciekawe, więc jak tylko czegoś się dowiedzą, to będą chciały się przekonać, czy to prawda.

A kto potrafi je przekonać? Wyjaśnił to już dawno znawca przedmiotu, Tadeusz Boy-Żeleński pisząc, że „tylko poważni panowie” – bo „młody – głupie to, płoche, tylko pobrudzi pończochę”. W tej sytuacji molestowanie z patologicznego marginesu przekształci się w regułę, żeby nie powiedzieć – w rutynę – i wszystkie damy stęsknione za dreszczykami młodości, będą mogły wrócić do czaru dawnych wspomnień na jawie. W tej sytuacji przemysł molestowania, o którym w swoim czasie wspominałem, co tak zbulwersowało drogiego pana mecenasa Jarosława Głuchowskiego z Poznania, że aż naskarżył na mnie do niezawisłego sądu – więc ten cały przemysł molestowania może stać się podstawową gałęzią gospodarki narodowej – bo jużci – inne gałęzie nie będą mogły się rozwijać, by nie konkurować z gospodarką niemiecką, zgodnie z ustaleniami projektu „Mitteleuropa” z roku 1915, który od 1 maja 2004 roku to znaczy – od Anschlussu – cały czas obowiązuje.

Skoro już mniej więcej wiemy, czego możemy spodziewać się na odcinku gospodarczym frontu ideologicznego, wróćmy do owej głębokiej orki, o której wspomniałem na wstępie. Wygląda na to, że obywatel Tusk Donald chyba nie do końca pojął intencje Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen w tej kwestii, bo w stosunku do takiego Centralnego Biura Antykorupcyjnego chciał zastosować frontalny atak z marszu. Kiedy jednak CBA w ramach pierwszego, poważnego ostrzeżenia, zatrzymało prezydenta Wrocławia, pana Jacka Sutryka, obywatelowi Tuskowi Donaldowi mogła przypomnieć się konfrontacja ze starymi kiejkuty w roku 2008, która – niewiele brakowało – a źle by się dla niego skończyła, gdyby Nasza Złota Pani nie załatwiła mu nagrody im. Karola Wielkiego, a potem, na wszelki wypadek, przeniosła go mocną ręką na brukselskie salony, gdzie – ja mówią – zrobiła z niego człowieka – oczywiście wedle stawu grobla, czyli – jak na garbatego. Toteż kiedy w ramach wspomnianego pierwszego poważnego ostrzeżenia piorun strzelił tak blisko, że aż obywatela Tuska Donalda owiało gorąco, natychmiast się zreflektował.

Inna rzecz, że i CBA też się zreflektowało i żeby pokazać swoją użyteczność, „weszło” do siedziby Fundacji Lux Veritatis ojca dyrektora Tadeusza Rydzyka – wykonując rozkaz Prokuratury Regionalnej – dlaczegoś akurat z Rzeszowa – nazwiskiem Barbara Bandyga. Możliwości są dwie; albo ta Pani Prokuratura w Rzeszowie jest znana na całym świecie z niezależności i – jak to mówią – „daje rękojmię”, że wszystko będzie gites tenteges, albo odwrotnie – że w każdej sytuacji można na niej polegać, jako że powinność swej służby rozumie, niczym policmajster z opowiadania Telimeny o petersburskich krotochwilach w „Panu Tadeuszu”. Właśnie tutaj widać całą ostrożność, żeby nie powiedzieć – finezję – z jaką Pani Prokuratura zabiera się do rzeczy. Wprawdzie ojciec dyrektor Tadeusz Rydzyk od prawie 30 lat jest solą w oku pana redaktora Michnika i całego Judenratu „Gazety Wyborczej”, który dopatruje się z jego strony nieuczciwej konkurencji w staraniach o rząd dusz mniej wartościowego narodu tubylczego, ale na razie dostał tylko rykoszetem, bo strzał wymierzony jest w pana Piotra Glińskiego, który z ramienia rządu „dobrej zmiany” wspomniane „dzieła” futrował.

Więc CBA pokazało, że może sobie poradzić ze wszystkimi („z każdom pciom mogę spać, z każdom pciom; zmysły drzemiom, zmysły drzemiom, ale som” – śpiewały doświadczone artystki kabaretowe w czasach, gdy Wielce Czcigodna Kotula Katarzyna chyba nawet nie mogła marzyć o molestowaniu). Krótko mówiąc – wszystko po kolei; na każdego przyjdzie kryska, a CBA, podobnie jak ABW, na zlecenie BND, przekazane im za pośrednictwem obywatela Tuska Donalda, który w roli postillon d’amour sprawdza się znakomicie, wykona kazdy obstalunek – żeby miało nawet aresztować samego Naczelnika Państwa, Jarosława Kaczyńskiego. Nawiasem mówiąc, za niego na razie zabrał się policmajster, którym tak wstrząsnęło „wykroczenie” w postaci zniszczenia wieńca (czy przypadkiem nie był on zakupiony z gadzinowego funduszu ABW?), że aż wystąpił do Sejmu o pozbawienie go immunitetu i zamierzony cel osiągnął. Najwyraźniej zasada, która przez 30 lat tkwiła u podstaw III Rzeczypospolitej: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych – już nie obowiązuje i teraz wszyscy będą ruszać się ze wszystkimi – oczywiście dopóki CIA nie nakaże przeprowadzenia przesilenia rządowego w naszym bantustanie.

Właśnie przesilenie takie nastąpiło w Niemczech i we Francji, a w Rumunii „masy” na polecenie BND protestują przeciwko wygranej Calina Georgescu. Poruszony tymi protestami rumuński Sąd Najwyższy „jednogłośnie” unieważnił wybory. Okazuje się, że skoro Mikołaj Ceaucescu mógł na rumuńskich sądach polegać – chociaż oczywiście do czasu – to dlaczego nie mogłaby liczyć na nie choćby niemiecka BND, która co do Rumunii ma też swoje plany?

U nas tymczasem w Sądzie Najwyższym sędziowie okładają się po łbach kodeksami i smagają łańcuchami – a w rezultacie obywatel Tusk Donald niweluje teren, a nawet głęboko orze pod Generalną Gubernię. Centralna Agencjo Wywiadowcza! Larum grają! Pobudka!

Stanisław Michalkiewicz

W kręgach piekła

W kręgach piekła

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    10 grudnia 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5733

W ostatnim tygodniu ponownie zanurzyłem się w kręgi piekła – to znaczy – ponownie zabrałem się za „Archipelag GUŁ-ag” Aleksandra Sołżenicyna. Ciekawe, że o ile ekscesy Adolfa Hitlera zostały opisane, sfilmowane, przegadane i zanalizowane naukowo, to ekscesami komunistów nikt specjalnie się nie interesuje, a już próżno byłoby oczekiwać takiego zainteresowania na przykład ze strony czy to naszego, warszawskiego Judenratu, czy to ze strony Judenratów z innych, jeszcze bardziej światowych, niż nasza, stolic.

Składa się na to oczywiście szereg zagadkowych przyczyn. Po pierwsze – kręgi piekieł otworzyły się przed Rosją za sprawą bolszewików, a więc wyznawców ideologii sprokurowanej przez Żyda Karola Marksa, a przystosowanej do warunków lokalnych przez innego Żyda, Włodzimierza Eljaszewicza Ulianowa, czyli Lenina (Jak możemy sprawdzić choćby w pamiętnikach Mieczysława Jałowieckiego, przodkiem Lenina ze strony matki (nee Blank) był handełes ze Starokontantynowa na Wołyniu). Ci dwaj Żydowie, nie bez pomocy niemieckiego Sztabu Generalnego, który w czasie Wielkiej Wojny wyekspediował Lenina ze Szwajcarii do Rosji, jak wysyła się zarazki dżumy, rozpętali w narodzie rosyjskim mordercze instynkty, dzięki czemu rewolucja bolszewicka się tam udała. Chłopi, którzy jeden przez drugiego rzucili się mordować i rabować ziemian, mogli liczyć tylko na bolszewików – że ci pozwolą im zatrzymać to, co sobie zrabowali. Ale Nemezis dziejowa nawet nie kazała im długo na siebie czekać; już 20 lat później albo konali z głodu po wsiach otoczonych kordonami uzbrojonych czekistów, albo byli rozstrzeliwani na miejscu, albo wreszcie jechali etapami w najdalsze zakątki, gdzie masowo wymierali. Sołżenicyn pisze o „piętnastu milionach” ofiar „mużyckiego pomoru”.

Nawiasem mówiąc, doświadczenia zdobyte wtedy mogą okazać się przydatne dla walki z klimatem. Tak naprawdę – chociaż na razie nie trzeba o tym głośno mówić – chodzi przecież o redukcję światowej populacji do najwyżej miliarda – ten miliard to dlatego, by było komu pożyczać pieniądze na wysoki procent, bo przecież handełesy nie będą pożyczać ich sobie nawzajem, bo to żaden interes. Jak zlikwidować sześć i pół miliarda ludzi, żeby nie zdewastować drzewostanu – co byłoby nieuchronne, gdyby wszystkich powywieszać, ani nie zanieczyścić środowiska gnilną krwawą masą w inny sposób? Otóż jest precedens! W okresie „mużyckiego pomoru” pewien kontyngent chłopów został wywieziony na Wyspę Zajęczą na Oceanie Lodowatym i tam pozostawiony bez niczego. Po roku specjalna komisja stwierdziła, że nie ma tam już nikogo żywego, a tylko kości, starannie oczyszczone przez morskie ptaki. Recykling – to jest to! Trzeba tylko, żeby państwa leżące nad Oceanem Lodowatym wyznaczyły kilka wysp, dzięki czemu marzenie profesora Paula Ehrlicha z pierwszorzędnymi korzeniami, może zostać zrealizowane bez szkody dla „planety” i to w kilka lat!

No więc porównajmy sobie przynajmniej te „piętnaście milionów” ofiar „mużyckiego pomoru” z całym holokaustem. Okazuje się, że wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler przy bolszewikach, wśród których odsetek Żydowinów był wyjątkowo wysoki, to detalista! Tymczasem Żydowie zazdrośnie strzegą swego monopolu na martyrologię, bo obcinają i mają nadzieję obcinać od tego kupony aż do końca świata – więc przypominanie o kręgach piekła zgotowanego Ludzkości przez żydowskich mełamedów, psuje im ten świetny interes. Nic więc dziwnego, że nadymają tego całego Hitlera, czyniąc zeń uosobienie zła wcielonego, podsuwają światu pod nos tylko swoje męczeństwo, podczas gdy Żydowie w rodzaju Lenina utrzymywani są przez propagandę w stanie bielszym od śniegu, jakby ktoś skropił ich hyzopem, a ich ekscesy okrywa mgła zapomnienia.

Tedy, żeby przywrócić właściwe proporcje, trzeba o tych wszystkich inspiracjach przypominać, a zasłużone dla Piekła postacie eksponować bez względu na przynależność narodową. Jeśli wskutek tego żydowski monopol na martyrologię zostanie nadwątlony, albo nawet złamany, to od tego świat się nie zawali. Przeciwnie – być może właśnie dzięki temu uratuje się on przed ponownym wtrąceniem w piekielne kręgi – bo przecież rewolucja komunistyczna do tej pory była w pełnym natarciu zarówno w Europie, jak i Ameryce Północnej. Nie jest żadną tajemnicą, że wśród czołowych rewolucjonistów, odsetek Żydów jest cały czas bardzo wysoki.

Wprawdzie Donald Trump się odgraża, że tę rewolucję zahamuje i nawet niedawno słyszałem jego przemówienie, w którym zapowiadał natychmiastowe obcięcie funduszy federalnych dla szpitali przeprowadzających na dzieciach operacje zmiany płci, podobnie jak obcięcie funduszy federalnych dla szkół, w których będzie propagowana „zmiana tożsamości płciowej” – ale myślę, że gdyby nawet te wszystkie kontrrewolucyjne posunięcia zostały przeprowadzone, to czteroletnia kadencja, to za mało, wobec półwiecznych przygotowań do rewolucji komunistycznej, prowadzonej według współczesnej strategii. Na odwrócenie skutków komunistycznej propagandy nie wystarczy nawet czterdzieści lat tym bardziej, że Żydom nikt chyba nie wybije z głowy marzenia o władzy nad światem, do której najpewniejszą drogą jest właśnie udana rewolucja komunistyczna. Idee mają konsekwencje, a u podstaw tego marzenia leży przekonanie, iż sam Stwórca Wszechświata dlaczegoś w Żydach specjalnie sobie upodobał, a skoro tak, to to upodobanie jakoś musi się zmaterializować. A jak? A jakże by inaczej, niż w postaci władzy nad światem? Oczywiście takie opinie stemplowane są przez Judenraty, jako „antysemickie” – ale nie powinniśmy się takich oskarżeń obawiać, bo – po pierwsze – to prawda – a po drugie – od kiedy to powinniśmy się podporządkowywać żydowskim wytycznym co do swobody wypowiedzi?

Tymczasem nasz bantustan, to znaczy – jego władze – właśnie odniosły wielki sukces, a w każdym razie tak to przedstawia Książę-Małżonek – że rządzący Ukrainą banderowcy uznali, iż „nie ma przeszkód” by Polska przeprowadziła ekshumację ofiar rzezi wołyńskiej z roku 1943. Ciekawe, co się stało że do tej pory jakieś „przeszkody” były, a teraz już ich „nie ma”? Co sprawiło, że banderowcom tak zmiękła rura? Czyżby znowu Putin, który w swoim czasie z dnia na dzień zlikwidował epidemię zbrodniczego koronawirusa? Ale niezależnie od tego, co by to było, warto odnotować, że ten „sukces” bardzo przypomina nasz program-minimum w stosunku do Niemców, sformułowany w „Rocie” Marii Konopnickiej: „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”. No a Ukraińcy? Zgodzili się tylko na ekshumację, więc mogą nam napluć, czy nie?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Polska w obliczu szansy [koSmicznej]

Polska w obliczu szansy

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    8 grudnia 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5732

Ciepło, coraz cieplej… Wprawdzie – jakby to powiedział Piperman, albo Biberglanc – dwaj emerytowani semiccy czekiści, co to prowadzą dialogi na cztery nogi – teraz „do żyme ydże” – ale za to temperatura polityczna rośnie. Zaczęło się oczywiście od wyborczego zwycięstwa Donalda Trumpa w Ameryce, po którym od razu stało się jasne, że pod jego prezydenturą Stany Zjednoczone nie tylko nie będą eksportowały do swoich wasali komunistycznej rewolucji – co za prezydentury Kamali Harris byłoby chyba nieuchronne – ale pojawiła się nadzieja, że będą postępy tej rewolucji hamowały, a może nawet odwracały. Toteż Żydowie, zwłaszcza trockiści, którzy nadają ton Judenratom na świecie, a zwłaszcza w naszym bantustanie, gdzie Judenrat „Gazety Wyborczej” pretenduje do sprawowania rządu dusz mniej wartościowego narodu tubylczego, zgrzytają zębami, krzyczą „gewałt!”, rozpowszechniają „fakty prasowe” przeciwko prezydentowi-elektowi i w ogóle angażują się ponad ludzką miarę, czego przykładem jest choćby nasza Jabłoneczka, co to porównała Donalda Trumpa do Hitlera i Mussoliniego.

Ale Żydowie swoją drogą, a głupie goje – swoją. Toteż kiedy tylko prawybory w Volksdeutsche Partei wygrał Rafał Trzaskowski, o którym na mieście krążą pogłoski, że po mamie (nee Arens, z „tych” Arensów) ma pierwszorzędne korzenie, swoją kandydaturę do przyszłorocznych wyborów wysunął również marszałek Sejmu Szymon Hołownia. Ponieważ Judenrat chyba pragnął uniknąć zbytniej ostentacji, toteż za pana marszałka zabrał się „Newsweek Polska”, opisując jego związki ze sławnym Collegium Humanum – że niby tam studiował. To „Collegium Humanum”, które chyba powinno zmienić nazwę na Collegium Tumanum, jest oskarżane o wydawanie za pieniądze dyplomów ukończenia studiów wyższych, dzięki którym można było ubiegać się o synekury w zarządach i radach nadzorczych spółek Skarbu Państwa. Okazało się, że nie ma dymu bez ognia i pan marszałek przyznał, że owszem – złożył podanie o przyjęcia na studia we wspomnianej uczelni, ale tam nie studiował. Słowem – wprawdzie palił, ale się nie zaciągał. Przy okazji dał do zrozumienia, że w związku z wysunięciem swojej kandydatury do wyborów prezydenckich, koło pióra zaczyna mu robić bezpieka, którą – jak wiemy skądinąd – bezpośrednio „nadzoruje” obywatel Tusk Donald. Od razu odezwały się nożyce; Judenrat piórem pani Agnieszki Kublik, oskarżył pana marszałka Hołownię o szkalowanie władz państwowych. Pan marszałek już więcej tego wątku nie poruszał tym bardziej, że obywatel Tusk Donald, co to – i tak dalej – zaraz pryncypialnie zapowiedział, że jeśli takie zarzuty się potwierdzą, to on „następnego dnia” wszystkich bezpieczniaków powyrzuca. Zabrzmiało to szalenie groźnie – ale żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak to w 2008 roku stare kiejkuty już-już przystępowały do zrobienia z Tuska Donalda marmolady i tylko Nasza Złota Pani, co to najpierw załatwiła mu nagrodę im. Karola Wielkiego, a potem, na wszelki wypadek, mocną ręką przeniosła na brukselskie salony, gdzie zrobiła z niego człowieka, w ten sposób uchroniła przed nieuniknioną katastrofą. Słowem – jak partia mówi, że „powyrzuca” – to mówi.

Tak czy owak w koalicji 13 grudnia zazgrzytało – a przecież na tym nie koniec, bo po kilku dniach z rządu wyleciał wiceminister aktywów państwowych, pan Jacek Bartmiński z „Polski 2050”, pod pretekstem zwolnienia prezesa PLL „Lot” – ale tak naprawdę – jak wyjaśniał – za domaganie się „odpolitycznienia” spółek Skarbu Państwa. Pan marszałek Hołownia uniósł się honorem i zapowiedział, że „Polska 2050” żadnego „zastępczego” kandydata do tego ministerstwa nie będzie już wystawiała. W tej sytuacji odezwał się pan Maciej Sagal – „przedsiębiorca” – który twierdzi, że pan marszałek jednak chyba trochę się zaciągał, bo w prokuraturze jest jego dyplom wystawiony właśnie przez Collegium Tumanum. Skąd „przedsiębiorcy” wiedzą takie rzeczy – tajemnica to wielka – ale skoro wiedzą, to nie można wykluczyć, że podejrzenia pana marszałka, kto mu robi koło pióra mogą nie być bezpodstawne.

W tej sytuacji warto przypomnieć sejmową arytmetykę. PiS ma w Sejmie 190 posłów, podczas gdy KO, czyli Volksdeutsche Partei z satelitami – 157. „Polska 2050” ma 32 posłów, podobnie, jak PSL. Lewica ma 21, Konfederacja – 18, partia Razem, która niedawno z koalicji rządowej wyszła, ma mandatów 5, Wolni Republikanie mają posłów 4, a niezrzeszony jest jeden. Otóż gdyby „Polska 2050” opuściła koalicję, to rząd obywatela Tuska Donalda miałby za sobą tylko 210 posłów, więc do bezwzględnej większości brakowałoby mu jeszcze 20. Gdyby zaś koalicję opuściło również PSL i wespół z Polską 2050, w dodatku – odwróciło polityczne sojusze – to z dnia na dzień mogłaby się uformować nowa większość rządowa (254 mandaty), wskutek czego Volksdeutsche Partei z satelitami znalazłaby się w mniejszości, musiałaby przejść do opozycji, a rewolucja komunistyczna w Polsce skończyłaby się, zanim się jeszcze na dobre zaczęła, zaś widmo Generalnej Guberni zostałoby od Polski odsunięte. Czy to nie jest okazja, by dzięki takiemu przesileniu rządowemu Polska odniosła dwie niezaprzeczalne korzyści? Czy nie warto w nagrodę powierzyć panu Władysławowi w dwóch osobach; Kosiniakowi-Kamyszowi, stanowiska premiera, by do tego doprowadzić, zwłaszcza, że w koalicji 13 grudnia właśnie zatrzeszczało? Nie potrzebuję dodawać, że trzeba by to zrobić jeszcze przed wyborami prezydenckimi, które w tej sytuacji też mogłyby przynieść wiele niespodzianek. Myślę, że z punktu widzenia Naszego Najważniejszego Sojusznika to też byłoby korzystne, zwłaszcza w sytuacji, gdyby prezydent Trump nie przedłużył Niemcom pozwolenia na urządzanie Europy po swojemu, udzielonego w marcu ub. roku przez prezydenta Józia Bidena. Polska pod kurateli niemieckiej znowu przeszłaby pod kuratelę amerykańską, więc niech i ona i nasz mniej wartościowy naród tubylczy też wreszcie na tym skorzystają!

Tymczasem na Ukrainie, chociaż oczywiście rozkaz, że ma ona odnieść ostateczne zwycięstwo, na razie nie został odwołany, sytuacja zmierza w kierunku odwrotnym. Dotarło to też w końcu nawet do prezydenta Zełeńskiego, który niedawno zadeklarował, że niech sobie Rosja trzyma to co trzyma – tylko żeby Amerykanie obiecali, że Ukrainę przyjmą do NATO. Naprawdę musi mu cierpnąć skóra, skoro gotów jest łyknąć takie makagigi – bo przecież nie może nie wiedzieć, że zgodnie z traktatem waszyngtońskim, przyjęcie nowego członka do Paktu wymaga jednomyślności, a w tym przypadku jej uzyskanie wcale nie jest takie oczywiste.

Toteż władze ukraińskie stwierdziły niedawno, że „nie ma przeszkód” by przeprowadzić ekshumację ofiar tzw. rzezi wołyńskiej – ale chociaż „przeszkód nie ma”, to nie ma też pozwolenia, by zajął się tym polski IPN, bo te ekshumacje chce przeprowadzać IPN ukraiński. Tak sobie z nas pokpiwają.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Judenrat racjonalizuje

Judenrat racjonalizuje

Stanisław Michalkiewicz    7 grudnia 2024

Nie jest dobrze. To znaczy – oczywiście jest, jakże by inaczej – ale nigdy przecież nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze dobrzej. A kiedy może być jeszcze dobrzej? A wtedy, gdy ktoś – najlepiej Judenrat „Gazety Wyborczej” – wdroży jakiś projekt racjonalizatorski. Dlaczego najlepiej, że by taki projekt racjonalizatorski wdrażał Judenrat „Gazety Wyborczej”? Składa się na to szereg zagadkowych przyczyn; po pierwsze – że Judenrat, zgodnie z leninowskimi normami życia partyjnego, które pan red. Michnik musiał wchłonąć będąc jeszcze dzieckiem w kolebce – tak czy owak musi uprawiać organizatorską funkcję prasy. W swoim czasie snop światła na tę sprawę rzucił „drogi Bronisław”, czyli pan prof. Bronisław Geremek, mówiąc o tzw. „faktach prasowych”. Fakty bowiem dzielą się na autentyczne i prasowe. O autentycznych nie mówimy tym bardziej, że według niektórych filozofów, tzw. radykalnych solipsystów, takich faktów w ogóle „nie ma”. Według nich bowiem świat mieści się w ciasnej przestrzeni między ich uszami, więc poza tą przestrzenią nie ma nic. Ciekawe, że ci filozofowie, jak tylko dostaną posadę na uniwersytecie, zaczynają ten radykalny solipsyzm głosić na wykładach. Komu? Przecież nie studentom, tylko jakimś fantomom? No a po co solipsyzm fantomom? Tego oczywiście nikt nie wie, więc dobrze, że chociaż pieniądze, które nasi filozofowie inkasują za te wykłady, są już prawdziwe. W tej sytuacji nie ma rady; musimy wrócić do faktów prasowych. W odróżnieniu od faktu autentycznego, faktu prasowego w ogóle nie musi być; wystarczy, jak Judenrat opublikuje na swoich łamach stosowną informację. Od tego momentu fakt prasowy żyje własnym życiem, a Judenrat może obcinać od tego życia kupony.

Żeby nie być gołosłownym, podam przykład hybrydy faktu autentycznego z prasowym. Mam oczywiście na myśli tak zwany „przemysł molestowania”. To określenie tak zbulwersowało (nic tak nie gorszy, jak prawda!) drogiego pana mecenasa Jarosława Głuchowskiego z Poznania, że aż z obfitości serca naskarżył na mnie do niezawisłego sądu. Hybrydowy charakter przemysłu molestowania polega na tym, że fakt autentyczny zaczyna obrastać w fakty prasowe tak, że potem niepodobna odróżnić jednego od drugiego. Poza tym jest to chyba jeśli nawet nie zakazane, to w każdym razie – niemile widziane przez niezawisłe sądy. Taki jeden z drugim niezawisły sąd już wyrobił sobie pogląd na tak zwany „stan faktyczny” na podstawie wspomnianej hybrydy, a tu przychodzi jakaś pozwana Schwein i zaczyna ten stan faktyczny kwestionować. Jak zauważył nieżyjący już laureat Nagrody Nobla z ekonomii z roku 1992 Gary Stanley Becker („Ekonomiczna teoria zachowań ludzkich”), ludzie zachowują się tak, jakby kalkulowali. Słowem – starają się iść po linii najmniejszego oporu. Skoro tedy niezawisły sąd już wyrobił sobie pogląd na temat „stanu faktycznego”, to nic dziwnego, że odczuwa instynktowną niechęć do wszelkich dysonansów poznawczych, których musiałby doznać, gdyby zaczął słuchać, co mu ma do powiedzenia wspomniana Schwein. Na wszelki tedy wypadek odbiera jej głos, odrzuca wszystkie jej wnioski, nie dopuszczając do żadnych dysonansów, dzięki temu może „mądrze i wesoło”, a także niezawiśle „orzekać”.

Tymczasem wytwarzaniem „stanów faktycznych” zajmuje się właśnie Judenrat, podsuwając niezawisłym sądom tak zwane „gotowce”, którym niezawiśli sędziowie dają wiarę nie tylko z wygodnictwa, ale również – kierowani instynktem samozachowawczym. Jeśli bowiem będą orzekać na podstawie wspomnianych „gotowców”, to nie ma obawy, że Judenrat zrobi z nich potem marmoladę i narazi na dyscyplinarkę. Wydawałoby się tedy, że schemat przemysłu molestowania w naszym nieszczęśliwym kraju działa jak w zegarku; najpierw Judenrat komponuje stan faktyczny w postaci „gotowca”, potem zabiera się za to prawnik, który tak kieruje sprawą, by wszyscy byli zadowoleni – również niezawisły sąd, któremu przecież też się nie przelewa – a płacić za to wszystko ma ten, który akurat znajduje się na linii strzału Judenratu.

A tak się akurat składa, że w miarę rozwoju „dialogu z judaizmem” na celowniku Judenratu znalazł się znienawidzony Kościół katolicki. Warto przypomnieć, że wszelkie ruchy rewolucyjne, z których Żydowie zawsze dlaczegoś znajdowali się w awangardzie, zawsze dybały na majątek Kościoła, jako rzecz ponoć nie do pogodzenia z religią, według której Kościół ma być ubogi, a bogaci – ewentualnie Żydowie. Nic więc dziwnego, że i Judenrat w majątku Kościoła szczególnie sobie upodobał – ale że na tym etapie jeszcze nie może doprowadzić do konfiskaty – jak za Lenina – toteż posługuje się dźwignią Archimedesa w postaci właśnie przemysłu molestowania. Skołowani biskupi, którzy w dodatku nie wiedzą, co tam sławna „komisja Michnika” znalazła w archiwach MSW, wyszli naprzeciw potrzebom wspomnianego przemysłu, tworząc Fundację św. Józefa. Na dochody tej fundacji składają się wpłaty poszczególnych parafii, czyli składają się parafianie, a jej zadaniem jest wypłacanie zadośćuczynień tak zwanym „ofiarom”: jurnych księży czy zakonników. Dzięki temu ciężar odpowiedzialności finansowej został przerzucony na parafian, którzy nikogo nie molestowali. Niezawisłym sądom tylko było w to graj, bo forsa leci, więc pani sędzia Anna Łasik ze znanego na całym świecie z niezawisłości sądowej Poznania, precedensowo wprowadziła zasadę odpowiedzialności zbiorowej: za sprawcę odpowiada majątkowo ogół, w tym przypadku parafianie, którzy nawet o tym nie wiedzą – no ale to przecież tym lepiej.

I kiedy wydawało się, że wszystko – jak mówią gitowcy – „gra i koliduje”, Judenrat wpadł na pomysł racjonalizatorski. Po co tutaj jeszcze jacyś „prawnicy” kiedy przecież można by procedurę uprościć: do biskupa zgłasza się panienka, co to przypomniała sobie, że ksiądz wsadził jej rękę pod spódniczkę, a nawet gmerał w majteczkach, więc nie ma rady – trzeba wypłacić jej milion w gotówce oraz dożywotnią rentę, bo inaczej do śmierci będzie cierpiała katiusze. Podobnie jegomość, który przypomni sobie, jak to ksiądz „gwałcił” go nawet bez przerwy na posiłki i sen, przez trzy lata, zaś on, niebożę, teraz z tej traumy, w każdą miesięcznicę popuszcza w gacie. Więc nie ma rady, tylko milion i renta. Widocznie jednak biskupi skapowali, że jak tak dalej pójdzie, to Judenrat wyszlamuje wszystkich parafian, którzy prędzej, czy później też skapują, o co chodzi i wstrzymają finansowanie wspomnianej Fundacji – i stanęli okoniem. Zgorszony Judenrat nie zostawił na nich suchej nitki za tę „skandaliczną reakcję”. Konkretnie zaś chodzi o to, że tym razem nie dali wiary w „fakty prasowe”, że na przykład dwóch wikarych przez całe trzy lata „gwałciło” pewną panienkę, a ona, jak gdyby nigdy nic, tym praktykom się poddawała – ale oczywiście tylko pozornie, bo wewnątrz cała była przeciw – i tak dalej. Okazuje się, że niestety; trzeba będzie jednak dzielić się z „prawnikami”, przynajmniej do momentu, kiedy Reichsfuhrerin, co to właśnie ponownie stanęła na czele Komisji Europejskiej, nie nakaże obywatelu Tusku Donaldu proklamować Generalne Gubernatorstwo. Wtedy nie tylko możliwe będą konfiskaty jako kara za sabotowanie „niemieckiego dzieła odbudowy”, ale – kto wie – może nawet zostanie otwarty chwilowo nieczynny obóz w Dachau?

Stanisław Michalkiewicz

Obejdzie się bez kawioru i wódki

Obejdzie się bez kawioru i wódki

Stanisław Michalkiewicz, 28 listopada 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5726

A to ci dopiero się rozdokazywał Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze („Gaga, samyj skucznyj gorod w mirie; praszu Wasze Wieliczestwo prisłat’ ikru, wodku i trojku łoszadiej” – pisał do centrali w Petersburgu rosyjski poseł w Hadze, co się wykłada, że Haga jest najnudniejszym miastem na świecie; proszę Waszą Wysokość o przysłanie kawioru, wódki i trójki koni).

Czy w tej sytuacji można się dziwić, że i sędziom, zasiadającym we wspomnianym Trybunale z tych nudów w końcu zaczęła odbijać szajba i nakazali aresztowanie nie byle kogo, tylko samego izraelskiego premiera Beniamina Netanjahu? Tego samego Beniamina Netanjahu, który dopiero co, podczas wizyty w Kongresie Stanów Zjednoczonych w Waszyngtonie, został przez tamtejszych kongresmanów – jeden w drugiego – samych twardzieli – uczczony owacją na stojąco? Z drugiej strony Trybunał mógł się tak rozdokazywać, bo skoro my to wiemy, to deputaci jeszcze lepiej wiedzą, że jeszcze się taki nie urodził, co by Beniamina Netanjahu aresztował – więc śmiało można taki nakaz wydać, tak samo, jak na przykład dekret przeciwko trzęsieniom ziemi, czy przeciwko lodowcom.

Już bardziej powściągliwie zachował się był papież Franciszek, który nikogo aresztować też nie może, jako, że – co przenikliwie zauważył w swoim czasie Ojciec Narodów, Chorąży Pokoju Józef Stalin – nie ma on przecież ani jednej dywizji. Toteż Ojciec Święty, chociaż tylko ograniczył się do uwagi, że warto byłoby zbadać oskarżenia o izraelskim ludobójstwie w Strefie Gazy, gdzie „siły obronne” bezcennego Izraela prowadzą operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej, której miłujący prawa człowieków i pokój świat już nawet się specjalnie nie przygląda – bo cóż takiego przyjdzie mu z tego, jeśli będzie się przyglądał? – a mimo to zaraz został obsztorcowany przez „rabinów”? Warto przypomnieć, że żadne rabiny nigdy by się nie odważyły obsztorcować w ten sposób papieża Pusa XII, a wątpliwe jest, by taki pomysł w ogóle przyszedł im do głowy – no ale teraz sytuacja jest inna. Pius XII nie prowadził żadnego „dialogu z judaizmem”, a tymczasem Jan XXIII już od początku swego pontyfikatu, w ramach tego „dialogu”, zaczął zadawać się z rabinami, więc nic dziwnego, że w końcu musiało dojść do tego, że rabiny obsztorcowały papieża Franciszka, że wpycha nos między drzwi.

Kto z chłopem pije, ten z nim pod płotem leży – mówi przysłowie – więc co tu dużo gadać; sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało! Inna sprawa, że Komitet Centralny Kościoła Katolickiego, a zwłaszcza – jego Biuro Polityczne ma teraz większe zmartwienia, jako że w ramach sławnej „synodalności” już nie wie, kogo ma „słuchać” i kogo zaprosić „pod swój namiot” – no a jak nie wie, to niby dlaczego nie miałby słuchać choćby rabinów? W takiej sytuacji czekamy, co rabiny nakażą papieżowi Franciszkowi w tej sprawie zrobić; czy przypadkiem nie zalecą mu powściągnięcia ciekawości, która, jak wiadomo, jest pierwszym stopniem do piekła?

Wróćmy jednak do haskiego Trybunału i jego dekretu o aresztowaniu premiera Beniamina Netanjahu. Żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak to Trybunał wydał nakaz aresztowania rosyjskiego prezydenta Putina za to, że jako zbrodniarz wojenny, napadł na miłującą pokój Ukrainę. A skąd Trybunał wiedział, że rosyjski prezydent Putin jest zbrodniarzem wojennym? A skądże by, jak nie na podstawie deklaracji amerykańskiego Senatu – tego samego, co to w towarzystwie Izby Reprezentantów Kongresu USA premiera Beniamina Netanjahu uczcił niedawno owacją na stojąco – i to jeszcze zanim zdążył on otworzyć usta, żeby oznajmić światu w jaki sposób będzie przychylał mu Nieba? Toteż od razu widać, że o ile zadekretowanie, iż rosyjski prezydent Putin jest zbrodniarzem wojennym miało jakąś podstawę, o tyle nakaz aresztowania premiera Beniamina Netanjahu żadnej takiej podstawy chyba nie miał. No a skoro nie miał – to czy nie mamy tu do czynienia ze zdradzieckim zamachem na niemiec… – ach co ja plotę; na jakie znowu „niemieckie dzieło odbudowy?” Nie na żadne „niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie”, tylko na „demokrację” i to nawet nie tę „walczącą”, tylko na tę zwyczajną, którą miłujący pokój świat uznaje posłusznie i bez zastrzeżeń za źrenicę oka?

A ponieważ – w czym utwierdza nas ostatnie pozwolenie prezydenta Józia Bidena, by Ukraina atakowała amerykańskimi dalekonośnymi kartaczami cele w głębi Rosji – nie ma takich poświęceń, których nie można by ponieść dla demokracji, to czy przypadkiem Stany Zjednoczone nie przeprowadzą jakiejś operacji pokojowej przeciwko haskiemu Trybunałowi? On też nie ma ani jednej dywizji, więc ryzyko nie jest duże, zwłaszcza dla amerykańskich twardzieli, a poza tym, który twardziel pierwszy rzuciłby hasło rozprawienia się ze zuchwałym Trybunałem, ten niewątpliwie zostanie zauważony przez rabinów i kto wie – może nawet zostanie uznany przez nich za najukochańszą duszeńkę? Byłoby to tym łatwiejsze, że zarówno Stany Zjednoczone, podobnie zresztą, jak Rosja, czy Chiny, tego całego Trybunału nie uznają, a poza tym, jeszcze w 2018 roku, za poprzedniej kadencji prezydenta Donalda Trumpa, ówczesny jego doradca John Bolton przestrzegł nudzących się tamtejszych sędziów, że jeśli tylko „spróbują ścigać nas, Izrael lub jakiegoś innego z naszych sojuszników, niech wiedzą, że nie będziemy przyglądać się temu z założonymi rękami.” Co to konkretnie znaczy – tego dokładnie nie wiemy, podobnie jak nie wiemy, jakie konsekwencje dla świata, a zwłaszcza – dla Europy Środkowej, będzie miała korekta rosyjskiej doktryny nuklearnej, według której Rosja przyznaje sobie prawo uderzenia jądrowego również na państwo, które broni jądrowej nie posiada, czy deklaracji prezydenta Putina, że wojna na Ukrainie stała się „konfliktem globalnym” – ale niewątpliwie ta przestroga dowodzi, że tak czy owak na haski Trybunał spadnie karząca ręka sprawiedliwości ludowej.

Z władzą radziecką nie będziesz się nudził” – twierdził w „Archipelagu GUŁ-ag” Aleksander Sołżenicyn. Wygląda na to, że niekoniecznie tylko z radziecką. Również demokratyczna, miłująca pokój władza może sprawić, że nuda zniknie, jak ręką odjął i to nawet bez kawioru, wódki i trójki koni, zaś Haga stanie się miastem dostarczającym wszystkim jego mieszkańcom niezapomnianych przeżyć. Skoro prezydent Józio Biden postanowił na zakończenie swojej kariery politycznej podpalić świat, to trudno, żeby akurat Hagę miały ominąć związane z tym atrakcje. Zatem, skoro już świat ma zapłonąć, a potem zginąć, to niech się to stanie z miłości do demokracji, a nie z jakiegoś innego powodu – żeby nie było nam przykro.

Stanisław Michalkiewicz

Ostra faza walki z korupcją

Ostra faza walki z korupcją

  26 listopada 2024 Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5725

Nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara – głosi rosyjskie przysłowie. Skoro tak, to trzeba grzeszników wykrywać i demaskować, a potem obwinionych zaciągać przed niezawisłe sądy, które, powinność swej służby rozumiejąc, przysolą im piękne wyroki i w ten sposób grzesznicy zostaną ukarani, najpierw na tym świecie, a potem również na tamtym. Taki jest bowiem ten najlepszy ze światów, to znaczy – tak właśnie jest urządzony i nic na to poradzić nie można. Jedną z plag trapiących ten świat jest na przykład korupcja. Występuje ona na styku sektora publicznego z sektorem prywatnym i jest tym większa, im większy jest ten styk.

Nasi Umiłowani Przywódcy oczywiście dostrzegają ten problem, ale rewolucyjna teoria rozchodzi się z rewolucyjną praktyką. Rewolucyjna teoria bowiem głosi, że korupcję trzeba jak najszybciej wyeliminować, a jeśli takie zadanie okaże się zbyt trudne, to przynajmniej ją ograniczyć – żeby na przykład nie pleniła się w najbardziej szlachetnych dziedzinach życia publicznego, za jaką uchodzi wymiar sprawiedliwości. Zapewne to miał na myśli św. Tomasz z Akwinu pisząc, że „corruptio optimi pessima”, co się wykłada, że zepsucie najlepszego jest najgorsze. Ale w myśl rewolucyjnej praktyki, korupcja sama się nie zlikwiduje, toteż Umiłowani Przywódcy, przyzwyczajeni do tego, że problemy rozwiązuje się poprzez powołanie odpowiednich urzędów, tworzą służby do zwalczania korupcji, na przykład – Centralne Biuro Antykorupcyjne. Działa ono na podstawie ustawy z czerwca 2006 roku, przeforsowanej przez pierwszy rząd „dobrej zmiany” i obejmuje 23 jednostki organizacyjne, zatrudniające ponad 1300 funkcjonariuszy. Ale to dopiero początek rewolucyjnej praktyki, która zaczyna rozwijać się niekoniecznie według dynamiki nadanej jest przez ustawę, tylko według dynamiki własnej.

Wprawdzie zgodnie z rewolucyjną teorią, zlikwidowanie korupcji powinno nastąpić możliwie jak najszybciej, ale rewolucyjna praktyka do tej rewolucyjnej teorii wprowadza stosowne korekty. Skoro bowiem Biuro już powstało, objęło 23 jednostki i zatrudniło ponad 1300 funkcjonariuszy, to nietrudno zauważyć, że zarówno ono, jak i wszystkie 23 jednostki, które mają swoich szefów, a ci szefowie mają swoje biura, sekretarki, komputery i samochody, nie mówiąc już o owych 1300 funkcjonariuszach – wszystko to przecież istnieje dzięki korupcji. Korupcja bowiem jest jedyną racją utrzymywania tego Biura. W tej sytuacji podejście Biura do korupcji jest trochę inne, niżby to wynikało z rewolucyjnej teorii. Z korupcją, owszem, trzeba walczyć, bo tak nakazuje prawo – ale ostrożnie, żeby przypadkiem nie wylać dziecka z kąpielą, to znaczy – żeby na skutek zbytniej gorliwości korupcji przypadkiem nie zlikwidować. Gdyby bowiem została ona zlikwidowana, to co by się stało z Biurem, co by się stało z 23 jednostkami organizacyjnymi, co to mają swoich szefów – i tak dalej – nie mówiąc już o tych ponad 1300 funkcjonariuszach, którzy na walce z korupcją zarabiają na swoje i swoich rodzin utrzymanie?

Dlatego właśnie rewolucyjna praktyka zaczyna rozchodzić się z rewolucyjną teorią i działalność Biura, podobnie jak 1300 jego funkcjonariuszy, zaczyna koncentrować się nie tyle na zwalczaniu korupcji, co na jej dokumentowaniu. Nie znaczy to oczywiście, że od czasu do czasu, tu i ówdzie, Biuro korupcjonistów zdemaskuje, a nawet zaciągnie przed niezawisły sąd – ale wydaje się, że tego rodzaju działalność pozostaje na marginesie głównego nurtu aktywności Biura, czyli dokumentowaniu przypadków korupcji – oczywiście również korupcjonistów, którzy się korumpują. Nie po to, by ich zaraz zdemaskować i zaciągnąć przed niezawisły sąd, tylko żeby walka z korupcją również i dla nich zaczęła przynosić rozmaite korzyści, zarówno finansowe, jak i polityczne. Mechanizm uzyskiwania korzyści finansowych jest prosty, jak budowa cepa. Wystarczy bowiem przekazać takiemu jednemu z drugim delikwentowi wiadomość – ale nie taką, że „uciekaj, wszystko wykryte!” – tylko całkiem inną: wiecie, rozumiecie delikwencie, my tu dowiedzieliśmy się, że nie tylko się korumpujecie, ale że w dodatku chcecie wszystko zjeść samemu. Ładnie to tak? Więc wyciągnijcie z tego wnioski, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa. Wtedy delikwent zaczyna negocjować i w rezultacie wszyscy są zadowoleni. Z kolei korzyści polityczne wynikają wprost z roztropności rządzenia. Nie jest przecież tajemnicą, że celem Biura, skoro już raz powstało, jest położenie trwałych fundamentów własnego istnienia – a ono zależy od tego, ile kompromatów i na kogo zostało zgromadzonych. Umiejętne gospodarowanie kompromatami daje rękojmię trwałości i mocy Biura.

Jak wspomniałem, CBA zostało utworzone przez pierwszy rząd „dobrej zmiany”, no a teraz, kiedy mamy podmiankę na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu, vaginet utworzony przez Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda, dąży do likwidacji CBA, to znaczy – nie tyle likwidacji, co wcielenia go do Centralnego Biura Śledczego Policji i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Miało to być przeprowadzone w ramach tak zwanych ”rozliczeń” – ale okazało się, że bez ustawy zrobić się tego nie da, więc vaginet obywatela Tuska Donalda musi zaczekać z tym do wyborów prezydenckich, które mają się odbyć w drugiej połowie maja przyszłego roku. Skoro my to wiemy, to wiedzą to jeszcze lepiej szefowie Biura, szefowie 23 jednostek organizacyjnych, nie mówiąc już o ponad 1300 funkcjonariuszach, z których każdy zgromadził tyle kompromatów, ile tylko zdołał, traktując je jako polisę ubezpieczeniową.

I właśnie w dniach ostatnich, kiedy to zarówno Książę-Małżonek, jak i pan Rafał Trzaskowski, zamierzają stanąć do „prawyborów” w Volksdeutsche Partei, nie mówiąc już o panu marszałku Szymonie Hołowni, który próbuje uwodzić swoich wyznawców, że będzie „kandydatem i prezydentem niezależnym”, gruchnęła wieść, że CBA zatrzymało nie byle kogo, tylko Umiłowanego Przywódcę, prezydenta Wrocławia, pana Jacka Sutryka, który coś tam miał kombinować z Collegium Humanum. Krążące po Wrocławiu fałszywe pogłoski utrzymują, że tytuły z Collegium Humanum ułatwiały zarówno jemu, jak i innym Umiłowanym Przywódcom, zajęcie miejsc w radach nadzorczych rozmaitych samorządowych spółek, w których pieniądze są już prawdziwe. Ale to zaledwie powierzchnia zjawiska, a my spróbujmy zastąpić do głębi. I cóż tam widzimy? Ano – że CBA, nad którym zawisł miecz Damoklesa, właśnie wystosowało pierwsze poważne ostrzeżenie pod adresem swoich prześladowców: wiecie, rozumiecie, prześladowcy. Zanim wy nas rozparcelujecie, to my do maja przyszłego roku wszystkich was skompromitujemy. Więc albo się w porę opamiętacie, albo będzie z wami brzydka sprawa.

Ponieważ nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara, to takie poważne ostrzeżenie może zrobić ogromne wrażenie na Umiłowanych Przywódcach z vaginetu obywatela Tuska Donalda, który zapewne wie, że w takiej na przykład sprawie Amber Gold ujawniony został zaledwie czubek góry lodowej.

Stanisław Michalkiewicz

Widziałem, jak pochodził

Widziałem, jak pochodził

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    21 listopada 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5722

Słyszałem, że S. jest pochodzenia żydowskiego. Nawet widziałem, jak pochodził.

———————————-

Któż nie pamięta wiekopomnego odkrycia dokonanego w roku 1968 przez Antoniego Słonimskiego? Akurat odbywało się zebranie Związku Literatów Polskich, podczas którego przemówił literat Czesław Centkiewicz. Zazwyczaj zajmował się on Eskimosami, ale tym razem straszliwie pomstował na Żydów. Kiedy skończył swoją perorę, o głos poprosił Antoni Słonimski i powiedział: kolega Centkiewicz tak pomstuje na Żydów, a przecież on sam też Żyd. Na co Czesław Centkiewicz, czerwony z oburzenia, porwał się na równe nogi i krzyknął: jak to, jaki Żyd?! – na co Słonimski wyjaśnił: Żyd Polarny! Ale zanim jeszcze Antoni Słonimski dokonał swego wiekopomnego odkrycia nowego gatunku Żyda, zajmował się też żydowskim pochodzeniem. W cyklu felietonów „Załatwione odmownie” pisał m.in.: słyszałem, że S. jest pochodzenia żydowskiego. Nawet widziałem, jak pochodził.

Wspominam o tych odkryciach i obserwacjach w związku z ostatnim nieporozumieniem, jakie nastąpiło z udziałem naszej resortowej „Strokrotki”, czyli pani red. Moniki Olejnik odraz Księcia-Małżonka. Resortowa „Stokrotka” wezwała bowiem Księcia-Małżonka na przesłuchanie w związku z objawioną przezeń intencją kandydowania na stanowisko tubylczego prezydenta – no i zaczęła go przesłuchiwać. Podobny incydent przytrafił się jej już wcześniej, kiedy wezwała na przesłuchanie prof. Leszka Balcerowicza i swoim zwyczajem wzięła go w obroty – żeby się przyznał. Prof. Balcerowicz najpierw bardzo się zdziwił, ale gdy już ochłonął z pierwszego zaskoczenia, zaczął panią red. Monikę Olejnik bez ceregieli sztorcować. Wyglądało to tak, jakby tygrys w pewnym momencie chwycił batog i zaczął nim okładać swego pogromcę. Pani redaktor zrozumiała wtedy swój błąd i już do końca programu była cicha i pokornego serca. Tym razem było inaczej. Kiedy resortowa „Stokrotka” zagadnęła Księcia-Małżonka, czy przypadkiem jego kandydatura nie przysporzy mu trudności w Volksdeutsche Partei w związku z żydowskim pochodzeniem jego Małżnonki, oburzony Książę-Małżonek wstał i opuścił studio przed zakończeniem przesłuchania, rzucając na odchodne pogróżkę, że wystąpi do właściciela TVN z żądaniem dopilnowania, by zatrudnieni w tej stacji funkcjonariusze Propaganda Abteilung przestrzegali standardów – dlaczegoś akurat „dziennikarskich”.

W sukurs resortowej „Stokrotce” pośpieszył pan mecenas Roman Giertych oświadczając, że z pewnością nie jest ona antysemitką. Skoro sam Wielce Czcigodny pan mecenas Roman Giertych nas o tym zapewnia, to ja mu wierzę. Któż może lepiej znać się na antysemityzmie, niż on? Jego umiejętności w tej dziedzinie doceniły nawet w swoim czasie władze bezcennego Izraela, domagając się od najwyższych władz naszego bantustanu, by pana mecenasa Giertycha usunęły z tubylczego rządu. Na tamtym etapie bowiem pan mecenas był krytykowany nie tylko przez Judenrat „Gazety Wyborczej”, ale również przez młodzież szkolną, która przed gmachem Ministerstwa Edukacji przy Alei Szucha, który – jak wiadomo – jest patronem Gestapo – wykrzykiwała: „Giertych do wora, wór do jeziora!” – właśnie z powodu antysemityzmu, zarzucanego Młodzieży Wszechpolskiej, kierowanej akurat przez pana mecenasa Giertycha. No a teraz pan mecenas występuje w obronie resortowej „Stokrotki”, wystawiając jej certyfikat osoby wolnej od podejrzeń o antysemityzm. Jak to czasy się zmieniają!

Ale nie to jest w tej całej sprawie najważniejsze, chociaż symptomy dołączania pana mecenasa Romana Giertycha do grona autorytetów moralnych też zasługują na uwagę. Ważniejsza jednak jest kwestia świętego oburzenia, jakim zapłonął Książę-Małżonek na wzmiankę o żydowskim pochodzeniu jego Małżonki. Powinniśmy to sobie rozebrać z uwagą, bo zachowanie Księcia-Małżonka wskazywałoby, jakby uważał on żydowskie pochodzenie za coś nieprzyzwoitego, o czym nie wypada przypominać w porządnym towarzystwie. Rzeczywiście; nikt dobrze wychowany nie będzie w towarzystwie nieubłaganym palcem nikomu wytykał, że na przykład cierpi na syfilis, czy inną wstydliwą chorobę, albo – że nie oddaje pożyczonych pieniędzy lub wystawia czeki bez pokrycia. Muszę powiedzieć, że w tym mniemaniu Książę-Małżonek może nie być odosobniony. Przed laty zeznawałem w charakterze świadka w toczącym się przez 7 lat w niezawisłym sądzie w Lublinie w procesie kolegi Grzegorza Wysoka. Został on oskarżony przez niejakiego pana Karola Adamaszka, zatrudnionego w Judenracie lubelskiej mutacji „Gazety Wyborczej”, że w wydawanym przez siebie „Biuletynie” dopuścił się myślo-zbrodni, informując, iż pan red. Adam Michnik jest „Żydem Roku któregoś tam”. Zeznając w tej sprawie przypomniałem, że rzeczywiście pan red. Adam Michnik został przez jakąś nowojorską organizację żydowską uhonorowany tytułem „Żyda Roku”, bodajże 1990 i ten tytuł honorowy przyjął – o ile pamiętam – nawet z satysfakcją. Nie rozumiem tedy, na czym właściwie ma polegać myślozbrodnia kolegi Grzegorza Wysoka, a jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi do głowy, to podejrzenie, iż pan Karol Adamaszek prawdopodobnie uważa, iż bycie Żydem jest okolicznością wyjątkowo nieprzyzwoitą, którą powinno się przed światem ukrywać. Takie przekonanie jednak uważam za antysemickie, podobnie jak negowanie istnienia narodu żydowskiego i nie mogę powstrzymać zdumienia, iż tego rodzaj poglądy wyznawane są w lubelskiej mutacji „Gazety Wyborczej”. Nawiasem mówiąc, niezawisły pan sędzia też musiał mieć wątpliwości, czy myślozbrodnie rzeczywiście miały miejsce, ale z drugiej strony nie ośmielił się wprost zbagatelizować oskarżeń wysuniętych przez wspomniany Judenrat. Wydał bowiem po 7 latach wyrok salomonowy, w którym potwierdzał winę kolegi Wysoka, ale jednocześnie odstępował od wymierzania mu kary.

Ciekawe tedy, co właściwie ma na myśli Książę-Małżonek, mówiąc o konieczności przestrzegania „standardów dziennikarskich”. Przecież informacja o pochodzeniu Małżonki Księcia-Małżonka jest prawdziwa, podobnie jak prawdziwe mogą być opinie, jakoby dotychczasowa kariera polityczna Księcia-Małżonka ma z pochodzeniem jego Małżonki ścisły związek. Tymczasem po mieście krążą fałszywe pogłoski, jakoby pan Rafał Trzaskowski, który też pragnie zostać tubylczym prezydentem, miał pierwszorzędne, żydowskie korzenie. Jeśli to prawda, to nie ma przecież czego ukrywać, przeciwnie – należałoby tę okoliczność szczególnie wyeksponować, zwłaszcza w kontekście powtarzających się oskarżeń naszego mniej wartościowego narodu tubylczego o antysemityzm.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Czego oczekujemy od Donalda Trumpa

Czego oczekujemy od Donalda Trumpa

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    19 listopada 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5721

Postępactwo jest załamane. Przecież było zatwierdzone (”sam potężny Archikrator dał najwyższy protektorat”), że 5 listopada wybory prezydenckie w Ameryce wygra Kamala Harris, która najpierw rozsmaruje Donalda Trumpa na podłodze, a potem zawlecze przed oblicze jakiegoś niezawisłego sądu, a może nawet kilku niezawisłych sądów i w ten sposób ugruntuje „demokrację walczącą” – niczym w pewnym środkowoeuropejskim bantustanie, gdzie „demokrację walczącą” proklamowała Volksdeutsche Partei do spółki z bodnarowcami – przecież sondaże i eksperci zapowiadali mniej więcej to samo, a świat, a zwłaszcza wasale Stanów Zjednoczonych, już przygotowywali się do recepcji eksportu komunistycznej rewolucji – a tu taka nieprzyjemna siurpryza.

Donald Trump nie tylko wygrał, ale w dodatku rozgromił swoją rywalkę do tego stopnia, że schowała się w mysią dziurę, nie mając odwagi pokazać się na oczy swoim zwolennikom. Udało jej się zdobyć zaledwie 223 głosy elektorskie spośród 538, podczas gdy Donald Trump zdobył do tej pory już 291 głosów elektorskich przy minimum koniecznym do wygrania wyborów w ilości 270.

Nawiasem mówiąc, kampania wyborcza polegała między innymi na tym, że oboje uczestnicy robili wszystko, by przekonać obywateli, że przeciwnik absolutnie nie nadaje się na prezydenta USA. Jestem przekonany, że zarówno z jednej, jak i z drugiej strony, mogło to się w znacznym stopniu udać – ale kiedy już znaczna część obywateli została przekonana, że zarówno jeden, jak i drugi kandydat się nie nadaje, trzeba było jednak któregoś wybrać. W takich okolicznościach trudno uwierzyć, że tak zachwalana demokracja jest najlepszym sposobem wyłaniania Umiłowanych Przywódców. Na przykład nie tylko w Stolicy Apostolskiej, ale i w Unii Europejskiej, aparat władzy w zasadzie wyłaniany jest metodą kooptacji, a nie demokracji.

Warto zwrócić uwagę, że ten aparat Stolicy Apostolskiej przez setki lat całkiem sprawnie administrował w tej chwili ponad miliardem katolików na świecie. Kłopoty mogą zacząć się dopiero teraz, kiedy zaczęto eksperymentować z tak zwaną „synodalnością”, której nikt nie potrafi w sposób zrozumiały zdefiniować – o co naprawdę tu chodzi – więc tak zwane „masy” podejrzewają, że na pewno chodzi o coś złego, bo w przeciwnym razie ani papieżowi Franciszkowi, ani purpuratom nie zabrakłoby inteligencji, żeby w sposób zrozumiały to wyjaśnili.

Z kolei w Unii Europejskiej kooptacja jest nawet bardziej zrozumiała, bo przecież w IV Rzeszy, która nie może wszak różnić się w sposób istotny od Rzeszy III, żadnej demokracji być nie może – co wyjaśnił raz na zawsze wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler. Dlatego w naszym bantustanie Volksdeutsche Partei, przy pomocy bodnarowców niwelując teren pod budowę Generalnej Guberni, daży do monopolu politycznego, nazywając to „demokracją walczącą”.

Wróćmy jednak do wyborów amerykańskich, którym wyniki okryły nieutulonym żalem środowiska postępackie, a Judenratem „Gazety Wyborczej” na czele. Pan red. Michnik najwyraźniej przeżywa kryzys, więc nie zdążył przekazać stosownego komunikatu, w związku z czym mikrocefale jeszcze nie wiedzą, co myślą. Na razie Judenrat wysunął koncepcję napuszczenia na prezydenta-elekta Donalda Trumpa „ekologów”. Nie jest przy tym jasne, o jakich ekologów konkretnie chodzi, więc możliwe, że Judenrat wyśle do Ameryki ekipę „ostatniego pokolenia”, żeby się do Donalda Trumpa przykleiła i w ten sposób odebrała mu swobodę ruchów. W przeciwnym bowiem razie Donald Trump jako prezydent, nie będzie miał przeciwnego sobie Senatu, ani Izby Reprezentantów, więc będzie miał państwo sterowne.

W takiej sytuacji spróbujmy zastanowić się, jakie ważne konsekwencje wynikają dla nas, to znaczy – dla wasali Stanów Zjednoczonych, dla członków NATO i wreszcie – dla Polski.

Otóż dla wasali Stanów Zjednoczonych zwycięstwo Donalda Trumpa oznacza, że niebezpieczeństwo, iż USA staną się eksporterem rewolucji komunistycznej przede wszystkim dla swoich wasali – bo reszta świata nie byłaby może na ten eksport tak podatna – zostało oddalone. W przypadku wygranej Kamali Harris byłoby ono nieuchronne, jako, że reprezentuje ona lewe skrzydło Partii Demokratycznej, będącej odpowiednikiem europejskiej socjaldemokracji, a to lewe skrzydło, to czysta komuna. Zresztą podczas swojej kampanii koncentrowała się ona na „wyzwalaniu” coraz to nowych grup proletariatu zastępczego: „kobiet”, zboczeńców seksualnych, amatorów amerykańskiego socjalu, czyli tak zwanych „migrantów” – a kwestię, skąd wziąć na to wszystko szmalec zbywała frazesami.

Tymczasem w USA, chociaż nadal ciągną one grubą rentę z tego, iż dolar jest walutą światową, co usiłuje obalić BRICS, rozrzutność rządu pociąga za sobą takie same konsekwencje, co w pozostałych bantustanach; poziom życia spada, rosną ceny i tak dalej. Dla przykładu, o ile przed czterema laty cena galona benzyny tzw. „Błękitnej Sunoco” wynosiła 2 dolary 90 centów, to teraz już 5 dolarów – i tak ze wszystkim. Tymczasem Donald Trump zapowiada, że będzie bronił gospodarczych interesów Ameryki – nie tylko przez Chinami, ale i przed Europą. Nasi Umiłowani Przywódcy wydają się na to kompletnie nieprzygotowani – bo trudno uznać za poważne deklaracje PSL, że ma „znakomite kontakty” zarówno z jedną, jak i drugą stroną amerykańskiej sceny politycznej. Prawdopodobnie są to tylko przechwałki bez pokrycia, a tak naprawdę, to oferta: wykorzystajcie nas! – oczywiście w zamian za jakieś polityczne koncesyjki.

Drugą sprawą jest wojna na Ukrainie. Donald Trump wielokrotnie zapowiadał, że on by ją zakończył w ciągu jednego dnia. To możliwe; wystarczy, że zamknie Ukrainie finansowanie i wojna skończyłaby się z braku prochu. No dobrze – ale jak może się ona zakończyć? Kazimierz Górski, trener naszej reprezentacji piłkarskiej mawiał, że gra się tak, jak przeciwnik pozwala. W tej sytuacji najbardziej prawdopodobnym zakończeniem wojny – o czym zresztą już pisze amerykańska prasa – jest zamrożenie konfliktu. Rosjanie utrzymają to, co zajęli, z Krymem włącznie. Między pozycjami rosyjskimi, a ukraińskimi będzie ustanowiona strefa zdemilitaryzowana – jeszcze nie wiadomo, pod czyim nadzorem. Rosja uzyska gwarancję, że co najmniej przez najbliższe 20 lat Ukraina nie zostanie zaproszona do NATO, a ktoś – jeszcze nie wiadomo kto – stworzy jej jakieś gwarancje bezpieczeństwa. Jeśli tak, to wniosek nasuwa się oczywisty – Ukraina tę wojnę przegrała, tracąc co najmniej 20 procent terytorium, mnóstwo zabitych i rannych, odnosząc zniszczenia materialne i tak dalej – a perspektywa, że koszty jej odbudowy pokryje Rosja jest tak samo prawdopodobna, jak fantasmagorie szefa ukraińskiego wywiadu, który bredził, że zwycięstwo Ukrainy ma oznaczać demilitaryzację europejskiej części Rosji. Co więcej, znając nastawienie Donalda Trumpa do europejskich sojuszników i jego dążenie do odbudowy amerykańskiej gospodarki, wydaje się prawdopodobne, że USA zechcą koszty odbudowy Ukrainy przerzucić w lwiej części na Europę. No a w ramach „Europy” państwa silniejsze i mądrzejsze też będą się starały obciążyć kosztami odbudowy Ukrainy państwa słabsze i głupsze – ot właśnie takie, jak Polska. Na tym odcinku narobiliśmy już tyle głupstw, że należy się obawiać, iż będziemy w nie brnęli coraz głębiej, zwłaszcza, że Volksdeutsche Partei wykona każdy niemiecki rozkaz, a były Naczelnik Państwa, jeśli tylko Waszyngton ukaże mu rąbek nadziei na odzyskanie żerowiska, bez rozkazu zrobi to samo, albo nawet jeszcze więcej.

I sprawa trzecia – chyba najważniejsza, z naszego, polskiego punktu widzenia. Czy prezydent USA Donald Trump potwierdzi pozwolenie udzielone w marcu ub. roku przez prezydenta Józia Bidena Niemcom, że mogą urządzać Europę po swojemu, czy też raczej je uchyli? Jest to sprawa o zasadniczym dla Polski znaczeniu – bo od tego zależy, czy stanie się ona Generalną Gubernią w ramach IV Rzeszy, czy też uchroni się od tego losu. Nieszczęściem jest to, że rządy w Polsce sprawuje akurat Volksdeutsche Partei Donalda Tuska, który otrzymał od Berlina zadanie niwelacji terenu pod budowę Generalnej Guberni. Toteż póki jeszcze Andrzej Duda jest prezydentem, powinien zrobić wszystko, co tylko możliwe, by przekonać amerykańskiego prezydenta do uchylenia tamtego pozwolenia. W pierwszej kolejności zaś powinien – bez specjalnego oglądania się na premiera Tuska, czy Księcia-Małżonka – nawiązać przyjazne stosunki z Wiktorem Orbanem – bo podtrzymywanie dotychczasowej wrogości może skłonić Donalda Trumpa do przekonania, że w takiej sytuacji może rzeczywiście lepiej będzie oddać Niemcom te wszystkie bantustany w arendę.

W tym celu pan prezydent Duda powinien przezwyciężyć swoją dotychczasową nieśmiałość i skłonić prezydenta Trumpa, – nawet jeśli on sam tego panu prezydentowi Dudzie tego nie zaproponuje – by – korzystając z sytuacji, gdy i Senat i Izba Reprezentantów są po jego stronie – doprowadzić do uchylenia ustawy nr 447, która wisi nad nami na podobieństwo miecza Damoklesa. Prezydent Trump z własnej inicjatywy nie będzie narażał się tamtejszemu lobby żydowskiemu, bo nie jest on prezydentem Polski, tylko Stanów Zjednoczonych. Jest jednak punkt zaczepienia, bo podczas swojej kampanii wyborczej Donald Trump zauważył, że chociaż podlizywał się Żydom i jako prezydent i teraz – oni w przeważającej większości – bo oczywiście są wyjątki – zieją do niego nienawiścią – co widać nawet na przykładzie świecącego światłem odbitym warszawskiego Judenratu z Czerskiej. Zatem trzeba próbować, bo chociaż jest to sprawa trudna, to – jak powiedział mi szef waszyngtońskiego Instytutu Polityki Światowej – „trudne sprawy też trzeba podejmować” – a miał na myśli właśnie majątkowe roszczenia żydowskie. Jeśli się nie uda – gorzej nie będzie, ale jeśli się uda, to prezydent Duda zakończyłby swoją drugą kadencję efektownym fajerwerkiem.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Przymilamy się

Przymilamy się

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    17 listopada 2024 micha

Zwycięstwo Donalda Trumpa w amerykańskich wyborach prezydenckich spotkało się w Polsce z mieszanymi uczuciami. W środowiskach zbliżonych do PiS i Konfederacji wywołało nastrój radosnego oczekiwania, podczas gdy Judenrat „Gazety Wyborczej” pogrążył się w nieutulonym żalu, podobnie jak Volksdeutsche Partei oraz lewice obydwu obrządków.

Z tego schematu wyłamuje się tylko Polskie Stronnictwo Ludowe, oświadczając, chyba trochę na wyrost, jakoby miało znakomite stosunki z obydwoma stronnictwami amerykańskimi. To nie musi być prawda; raczej rodzaj oferty prezentującej sławną stuprocentową, a w patriotycznych porywach nawet jeszcze większą zdolność koalicyjną PSL. Czy jednak Partia Republikańska zechce wejść w koalicję z PSL-em w sytuacji, gdy po wyborach prezydent-elekt Donald Trump przejmie państwo i bez tego całkowicie sterowne, jako że Republikanie kontrolują zarówno Senat, jak i Izbę Reprezentantów Kongresu?

Podobnie nastrój radosnego oczekiwania nie jest do końca uzasadniony. Zwycięstwo Donalda Trumpa wprawdzie stwarza nadzieję, że Stany Zjednoczone nie będą eksportowały do swoich wasali komunistycznej rewolucji – co w przypadku zwycięstwa Kamali Harris byłoby chyba nieuchronne – ale przecież nie będzie on prezydentem Polski i w swoim postępowaniu nie będzie kierował się polskim interesem państwowym, tylko amerykańskim. Tymczasem Umiłowani Przywódcy, nawet ze środowisk uradowanych zwycięstwem Donalda Trumpa chyba nie potrafią skoordynować polskich interesów z amerykańskimi, więc zwycięstwo Donalda Trumpa może nie przynieść Polsce niczego specjalnego. Wprawdzie prezydent Duda zamierzał odwiedzić amerykańskiego prezydenta-elekta prawie natychmiast po wyborze, ale wyjazd póki co się odwleka, bo panowie ministrowie Mastalerek i Kolarski dopiero tę wizytę w Ameryce przygotowują.

Ciekawe, czy w następstwie tych przygotowań pan prezydent Duda odważy się z własnej inicjatywy wysondować amerykańskiego prezydenta-elekta, czy podtrzyma on pozwolenie udzielone w marcu ub. roku Niemcom na urządzanie Europy po swojemu, czy też – wzorem precedensu dokonanego przez Donalda Tuska ze swoją kontrasygnatą – je uchyli – no i czy, wykorzystując kontrolę Republikanów nad Senatem i Izbą Reprezentantów, doprowadzi do uchylenia ustawy nr 447? Obydwie sprawy wydają się dla Polski bardzo ważne, bo od pierwszej zależy, czy będziemy musieli pogodzić się ze statusem Generalnej Guberni, a od drugiej – czy Generalna Gubernia znajdzie się pod żydowskim zarządem powierniczym. Ale możliwe jest, że pan prezydent Duda będzie molestował Donalda Trumpa w sprawie Ukrainy- bo czasami można odnieść wrażenie, że czuje się bardziej odpowiedzialny za Ukrainę, niż za Polskę.

Znacznie gorzej pod tym względem wygląda sytuacja obywatela Tuska Donalda. Właśnie jakaś Schwein przypomniała, jak to obywatel Tusk Donald oskarżał Donalda Trumpa, jakoby był agentem Putina. Pojawiły się w związku z tym fałszywe pogłoski, że „zabieg medyczny”, jakiemu niedawno poddał się premier Tusk, polegał na wyparzeniu języka. Toteż nie pojawił się on na obchodach Święta Niepodległości, bo po tym zabiegu musi dojść do siebie. Wprawdzie Książę-Małżonek na obchodach się pojawił, ale bez Małżonki, która przed wyborami rozdokazywała się do tego stopnia, że porównała Donalda Trumpa do Hitlera. W tej sytuacji chyba lepiej i dla niej i dla Księcia-Małżonka, by nasza Jabłoneczka na jakiś czas zniknęła z linii strzału, żeby nie komplikować mu sytuacji w związku z nadchodzącymi w Volksdeutsche Partei prawyborami kandydatów do prezydentury. Walka ma się rozegrać między Księciem-Małżonkiem a prezydentem Warszawy Rafałem Trzaskowskim, którego z powodu predylekcji do sodomczyków złośliwcy nazywają „Rafalalą”.

Z kolei obóz „dobrej zmiany” czeka na decyzję Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego – czy namaści on na kandydata pana profesora Przemysława Czarnka, czy jakiegoś wysokiego przystojniaka? Pewne zamieszanie wprowadziło retoryczne pytanie pani Beaty Szydło, czy prezydentem Polski może być kobieta. Co prawda było to jeszcze przed ogłoszeniem wyniku wyborów w Ameryce., ale skoro tam kobiecie się nie udało, to jakże ma się jej udać w Polsce? Inna sprawa, że jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści, a warto pamiętać, że pani Szydło jest absolwentką Szkoły Liderów przy Departamencie Stanu USA, więc gdyby tak Departament się uparł, to kto wie? Wprawdzie powiadają, że pan Rafał Trzaskowski ma znakomite korzenie, a z kolei Książę-Małżonek jest małżonkiem Jabłoneczki, co to ostatnio się rozdokazywała – ale Departament może kierować się własnymi preferencjami, więc ostatnie słowo jeszcze nie padło.

Tymczasem 11 listopada rozpoczęły się obchody Święta Niepodległości, poprzedzone kolejną miesięcznicą smoleńską. Jak zwykle towarzyszyła jej kontrdemonstracja miłośników smoleńskiej prawdy, którzy tym razem nawet okleili stojący na Placu Piłsudskiego pomnik schodów do nieba kartkami z nadrukiem „Pomnik do rozbiórki”. Podobno Komenda Garnizonu Warszawskiego, która opiekuje się całym placem oświadczyła, że „nie ma nic przeciwko temu”. Tak w każdym razie poinformował pracownika telewizji Republika policjant, który jednocześnie zarzucił mu, że zrywając wspomniane kartki, dopuścił się karygodnego wykroczenia w postaci zniszczenia cudzego mienia. Jak widzimy, kiedy sytuacja tego wymaga, policja wykonując zadania stawiane przez „demokrację walczącą”, chroni własność prywatną aż do przesady. Nie dotyczy to oczywiście kierowców, którym policja konfiskuje samochody. Jużci, jeśli jednego z drugim kierowcę stać na samochód, to znaczy – że ma forsę – a skoro ma forsę, to co to komu szkodzi, jak mu się ją odbierze? Akurat służba zdrowia pod rządami pani Izabeli Leszczyny właśnie doznaje zapaści, podobnie jak pozostałe dziedziny sektora publicznego, więc każdy grosz rządowi się przyda tym bardziej, że „demokraci walczący” nie wojują o demokrację za darmo.

Ale z okazji Święta Niepodległości musiał paść rozkaz, żebyśmy się wzajemnie miłowali, to znaczy – żebyśmy się łączyli, a nie dzielili. Przypomina to fragment „Dziadów”, a konkretnie – scenę balu u Senatora Nowosilcowa: „Patrz, dzisiaj on pazury schował i będzie się przymilał”. Toteż nie tylko „demokraci walczący”, ale i pan prezydent Duda się przymilił stwierdzając w swym okolicznościowym przemówieniu, że pomysł, iż Europa sama się obroni, jest „mrzonką”. Miejmy nadzieję, że ktoś te słowa powtórzy amerykańskiemu prezydentowi-elektowi, dzięki czemu pan prezydent Duda uciuła sobie jeszcze jeden listek do wieńca sławy.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Czteroletni strajk seksualny

Czteroletni strajk seksualny

Stanisław Michalkiewicz   16 listopada 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5718

Ajajajajajaj! Co to z ludźmi robi propaganda! Najgorsze jest nawet nie to, że ulegają propagandzie, ale to, że we własną propagandę wierzą. Zapominają, że we własną propagandę powinni wierzyć inni – ale nie ci, którzy ją produkują. Tymczasem coraz częściej się zdarza, że we własną propagandę zaczynają wierzyć ci, którzy albo ją tworzą, albo ją zlecają.

Mam na myśli zwłaszcza polityków, którzy coraz częściej zapadają na tę dolegliwość. Na przykład Nasza Złota Pani z Berlina. Nie tylko sama uwierzyła w propagandę, że wszystkie kraje powinni chlebem i solą witać egzotycznych amatorów europejskiego socjalu, ale w dodatku próbowała karcić państwa, które się z tej wiary w propagandę wyłamywały.

Z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia w naszym nieszczęśliwym kraju. Zarówno pani reżyserowa, jak i wielce czcigodna Janina Ochojska nie tylko same uwierzyły w swoją, środowiskową propagandę, żeby nachodźców bezpiecznie przeprowadzać przez polsko-białoruską granicę, ale nawet swoim obłędem zaraziły mnóstwo młodych ludzi, którzy chyba myśleli, że to wszystko naprawdę. Dopiero kiedy w Niemczech ludziska zaczęli odzyskiwać poczucie rzeczywistości, a BND nakazała obywatelu Tusku Donaldu, żeby tę propagandę zaczął odkręcać, zaraz większość towarzycha straciła do migrantów smak, przestała wymyślać Straży Granicznej i organizować wyprawy mające na celu przemycanie nachodźców do Polski i dalej. Oczywiście pani reżyserowa tak z dnia na dzień nie mogła się wycofać, bo nakręciła knota pod tytułem „Zielona granica”, za który spodziewała się dostać „Oskara” i w ogóle, podobnie jak pani Ochojska, która ze służby nachodźcom uczyniła sobie sposób na życie w wieku podeszłym, dzięki czemu może w ramach rozrywki dźgać rodaków nieubłaganym palcem w chore z nienawiści oczy. Jednak reszta towarzycha straciła zainteresowanie nachodźcami nieomal z dnia na dzień, co skłania do postawienia pytania, jak bardzo rozbudowaną agenturę może mieć u nas niemiecka BND.

Ale to jeszcze nic w porównaniu z histerią, jaką w Ameryce rozpętali tamtejsi Żydowie, tradycyjnie stojący w awangardzie rewolucji komunistycznej, po zwycięstwie Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich. Wprawdzie Donald Trump podczas swojej poprzedniej prezydenckiej kadencji podlizywał się Żydom, jak tylko mógł, ale nic mu to nie pomogło, nawet gdyby demonstracyjnie się obrzezał. Najwyraźniej sam też musiał dojść do takiego wniosku, bo podczas kampanii wyborczej zauważył, że Żydowie w większości są przeciwko niemu.

Wypada to sobie rozebrać z uwagą, dlaczego właściwie są przeciw, skoro tak się im podlizywał? Otóż myślę, że przyczyna leży w tym, iż Żydowie są w awangardzie komunistycznej rewolucji. Byli w awangardzie zarówno wtedy, gdy komunistyczna rewolucja prowadzona była według strategii bolszewickiej, która składała się z trzech elementów: gwałtownej zmiany stosunków własnościowych, masowego terroru i masowego duraczenia, jak i obecnej strategii kulturowej, która głównym polem bitwy rewolucyjnej czyni sferę ludzkiej świadomości, czyli szeroko pojętej kultury. Dlaczego akurat Żydowie byli i są w awangardzie? Dlatego, że komunizm jest znakomitym sposobem uchwycenia i utrwalenia władzy mniejszości nad większością. Jeśli, czy to gwałtownie, czy to drogą systematycznego duraczenia, doprowadzi się do likwidacji własności prywatnej, to wszyscy ludzie staną się niewolnikami stosunkowo nielicznego gangu, który opanuje władzę polityczną.

Żydowie są wyznawcami poglądu, iż Stwórca Wszechświata dlaczegoś sobie akurat w nich upodobał, z czego wyprowadzają wniosek, że skoro tak, to powinien oddać im władzę nad światem. Komunizm wydaje się znakomitym sposobem, toteż nic dziwnego, że Żydowie byli i są w awangardzie promotorów komunistycznej rewolucji. Zresztą coś może rzeczywiście być na rzeczy, bowiem w Księdze Powtórzonego Prawa czytamy takie oto zalecenie Stwórcy Wszechświata do Żydów: Będziesz pożyczał innym narodom, a sam od nikogo nie będziesz pożyczał. Będziesz panował nad innymi narodami, a one nad tobą nie zapanują. Czegóż chcieć więcej?

Ale rewolucjoniści muszą mieć proletariat, który by „wyzwalali”. Ponieważ tradycyjni proletariusze, czyli pracownicy najemni, w większości stracili smak do rewolucji komunistycznej, to rewolucjoniści obrócili swoje argusowe oko na proletariat zastępczy, w pierwszej kolejności – na kobiety. Kobieta zresztą lepiej nadaje się na proletariusza, niż pracownik najemny, bo wszystko jedno – bogata, czy biedna – kobietą być nie przestanie. Wystarczy tylko jej wmówić, że jest nieszczęśliwa z powodu oprymowania jej przez „męskie szowinistyczne świnie”, od której to opresji uwolni ją dopiero komunistyczna rewolucja. Rozwój ruchu feministycznego, dla którego to właśnie przekonanie jest najtwardszym jądrem jego ideologii, jest ilustracją, że był to strzał w dziesiątkę, podobnie, jak pomysł „wyzwalania” sodomczyków i gomorytek. Toteż Kamala Harris, która po przegranej najpierw schowała się w mysią dziurę, skąd starsi i mądrzejsi już następnego dnia ją wypędzili: wy Harris, nie chowajcie się w mysią dziurę, tylko stańcie na czele kampanii przeciwko znienawidzonemu Trumpu, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa – zwróciła się z apelem, by „kontynuować walkę”.

Jako pierwsze odezwały się feministki, które ogłosiły czteroletni strajk seksualny. Polega on na tym, że przez cztery lata, dopóki znienawidzony Trump będzie przy władzy, będą one konsekwentnie odmawiały swoim dobiegaczom słodyczy swojej płci. Ponieważ Judenrat „Gazety Wyborczej” mobilizuje przeciwko złowrogiemu Trumpu ekologów, to feministyczny strajk seksualny można będzie połączyć z ratowaniem planety przed rodzajem ludzkim. Chodzi o to, by populację światową zredukować – ale nie całkiem, bo miliard trzeba będzie pozostawić, by Żydowie mieli komu pożyczać pieniądze na wysoki procent. Przecież sobie nawzajem pożyczać nie mogą bo to żaden interes.

Ale wyciągnijmy z tego strajku seksualnego wnioski. Pierwszy wniosek to ten, że feministki, a może nawet wszystkie kobiety, traktują słodycz swojej płci jako rodzaj narzędzia do osiągania rozmaitych celów. Stawia to pod znakiem zapytania autentyczność uczuć kobiecych. Tak zwana kokieteria potwierdza najgorsze podejrzenia. I pomyśleć, że trzeba było wygranej Donalda Trumpa w amerykańskich wyborach prezydenckich, byśmy mogli się o tym przekonać. Nie jest to wiadomość przyjemna, bo burzy rozmaite iluzje, ale czy lepiej jest ulegać iluzjom, czy spojrzeć prawdzie w oczy? Nic tak nie gorszy, jak prawda, ale podobno to właśnie ona również wyzwala.

Stanisław Michalkiewicz

A Niemiec pluje w najlepsze!

Stanisław Michalkiewicz: A Niemiec pluje w najlepsze! michalkiewicz-a-niemiec-pluje-w-najlepsze

   Żydowska gazeta dla Polaków wprawdzie teraz jest nieutulona w żalu po zwycięstwie Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w Ameryce, ale trzyma też rękę na pulsie wydarzeń krajowych. Te “wydarzenia”, to z reguły burze w szklance wody, bo jakież autentyczne wydarzenia mogą mieć miejsce w kraju, którego kierownictwo ma surowo zabronione uprawianie polityki, a Judenrat “Gazety Wyborczej” wraz z Judenratami innych mediów, czuwa nad tym, by lewizna laicka nie utraciła panowania nad językiem mówionym – które według Antoniego Gramsciego ma być pierwszym krokiem do zwycięstwa rewolucji komunistycznej?

W dodatku uzyskała  dodatkowe narzędzie; oprócz donosów, jakie do prokuratury składają tak zwani “sygnaliści” z założonego przez oszusta Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych – w postaci penalizacji “mowy nienawiści”. Ciekawe, że Niemcy, to znaczy – jacy tam znowu “Niemcy”; nie żadni “Niemcy”, tylko “naziści”, co to nawet mówili specjalnym, nazistowskim językiem, a pod koniec wojny, obawiając się sądu zagniewanego ludu, wywołali Powstanie Warszawskie, które stłumił Tewje Bielski do spółki z pułkownikiem Stauffenbergiem, wskutek czego “naziści” rozproszyli się w nocy i mgle.

Nic tedy dziwnego, że natrafienie na nazistę nie mówię, że dzisiaj, ale nawet w latach 70-tych, było niepodobieństwem. Upewnił mnie o tym dr Zarach, kiedy podczas podróży po NRD wyjaśnił mi, dlaczego pomnik w Berlinie nosi nazwę “żołnierza polskiego i nieznanego antyfaszysty”. Bo nie było żadnego znanego. Skoro nie było żadnego znanego antyfaszysty, to któż może dzisiaj wskazać na nazistę? Mogliby ewentualnie Żydowie i od czasu do czasu to nawet robią, ale na tym etapie ściśle koordynują swoją politykę historyczną z Niemcami, toteż o nazistach raczej sza! – a za to rozgadują się o “faszystach”.

A kto jest faszystą? To proste, jak budowa cepa. Faszystą jest ten, kogo Judenrat wskaże, podobnie jak w roku 1968 Żydem był nie ten, kto był Żydem, nawet Żydem Polarnym – ale ten, kogo Partia wskazała. Dzisiaj funkcję Partii przejmuje Judenrat, mając do pomocy ochotników-sygnalistów, co to piszą, piszą i piszą – jak nie “Szanowny Panie Gestapo!” to “Panie Prokuratorze!” – jak się należy w “demokracji walczącej”.

   Więc burza w szklance wody wybuchła po tym, jak pani feministra od edukacji seksualnej i pozostałej w vaginecie obywatela Tuska Donalda, czyli obywatelka Nowacka Barbara, została oskarżona, że ocenzurowała w podręczniku szkolnym “Rotę” Marii Konopnickiej, w której we fragmencie: “nie będzie Niemiec pluł nam w twarz” –  słowo “Niemiec”, zastąpiła słowem “Krzyżak”.

Okazało się  jednak, że ten “Krzyżak” został zatwierdzony jeszcze przez vaginet obywatela Morawieckiego Mateusza, który w czasie swego urzędowania nie potrafił niczego Niemcom odmówić, a dzisiaj znajduje się w pierwszym szeregu płomiennych szermierzy niepodległości, podobnie, jak były Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński.

On też, podobnie jak obywatel Tusk Donald, stręczył Polakom Anschluss, podobnie jak ratyfikację traktatu lizbońskiego, który wypłukuje z Polski polityczną suwerenność, a wreszcie w czerwcu 2021 roku, przy pomocy klubu parlamentarnego Lewicy, przeforsował w Sejmie  ratyfikację ustawy o zasobach własnych Unii Europejskiej, która wyposażyła Komisję Europejską w nowe uprawnienia – do zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii oraz nakładania “unijnych” podatków. Mimo to uwodzi swoich wyznawców opowieściami, że w Unii Europejskiej jesteśmy i być chcemy – suwerenni.

Tak właśnie powiedział latem ub. roku na wiecu w Bolesławcu, najwyraźniej przekonany, że jego wyznawcy łykną każdą bzdurę. No a teraz – słyszę – że ma pójść w pierwszym szeregu Marszu Niepodległości. Trudno o lepszą ilustrację, że to będzie Marsz Zamiast Niepodległości – bo przecież obóz “dobrej zmiany” musi czymś się “pięknie różnić” od obozu zdrady i zaprzaństwa. Ot choćby tym, że jeden podłącza się do Marszu Niepodległości, a drugi nie.

   Wróćmy jednak do burzy w szklance wody. Okazało się, że Judenrat “Gazety Wyborczej”, co to w zasadzie jest przeciwko lustracji, zwłaszcza takiej “dzikiej”, to jeśli tylko trafi się społeczne zamówienie, lustruje na prawo i lewo, aż miło. Nie tylko lustruje, ale i demaskuje  – niczym w “Bezbożniku”, redagowanym  w Sowietach przez Żydowinę Izaaka Gubelmana. Toteż Judenrat zdemaskował Konopnicką jako lesbijkę, co to bzykała się z Marię Dulębianką – ale nie przeszkadzało jej to w napisaniu nie tylko bajki o krasnoludkach i sierotce Marysi, ale również “Roty”.

Nawiasem mówiąc po mieście krążą fałszywe pogłoski, jakoby Judenrat utworzył specjalny zespół – ale nie gwoli zdemaskowania złowrogiego Antoniego Macierewicza – bo ten stworzył minister sprawiedliwości Adam Bodnar z bodnarowców ze sprawdzonym czarnym podniebieniem – tylko gwoli zmodernizowania klasyki literackiej pod kątem edukacji seksualnej. Ta zmodernizowana wersja bajki o krasnoludkach i sierotce Marysi ma nosić tytuł: “Życie płciowe krasnoludków z sierotką Marysią”.

Podobno pani Nowacka jest tym pomysłem zachwycona, ale z decyzjami czeka do przyszłorocznych wyborów prezydenckich, kiedy to jak nie “Rafalala” – jak mówią na mieście – czyli pan Rafał Trzaskowski, to Książę-Małżonek już nie będzie sypał piasku w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów.

   Ale modernizacja klasyki literackiej to jedna sprawa, a “Rota” to sprawa druga.  Otóż eksperci twierdzą, że Maria Konopnicka napisała dwie wersje “Roty” – jedną z “Niemcem”, a drugą – z “Krzyżakiem”. To, że dzisiaj eksperci  piszą ekspertyzy zarówno “za”, jak i “przeciw” – to rzecz znana – ale żeby również Konopnicka? Ładny interes! Jak tam było, tak tam było; ważne jest, żeby było dobrze, to znaczy – żeby obywatelka Nowacka Barbara była czysta, jak łza.

Zresztą – czy “Niemiec”, czy “Krzyżak” – ważne jest, że ten fragment “Roty” wyraża nasz, czyli polski program-minimum w stosunku do Niemców: “nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”. Okazuje się jednak, że nawet ten minimalistyczny program jest nierealny. Co znaczy, że Niemiec “nie będzie pluł nam w twarz”, kiedy właśnie pluje i to za naszym, polskim przyzwoleniem, wyrażonym w referendum akcesyjnym w roku 2003? Jak pamiętamy, głównym argumentem za Anschlussem było to, że Niemcy sypną złotem i znowu będzie, jak za Gierka.

W 2009 roku traktat lizboński ratyfikował prezydent Kaczyński, otaczany dziś przez Naczelnika i jego wyznawców kultem – a kiedy Józio Biden w marcu ub. roku pozwolił Niemcom na urządzanie Europy po swojemu, to wskutek  podmianki rządy objęła Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda, który wiedzie nas do Generalnej Guberni. I nawet się nie fatyguje, żeby pluć.

Zdradek dyplomatyczny i rakietowy

Zdradek dyplomatyczny i rakietowy

Stanisław Michalkiewicz  tygodnik „Goniec” (Toronto)    10 listopada 2024 Michalkiewicz

Wprawdzie jest zatwierdzone, że Ukraina odniesie ostateczne zwycięstwo, które – jak to w swoim czasie ujawnił szef tamtejszego wywiadu – ma polegać na „demilitaryzacji” europejskiej części Rosji, czego nie da się chyba osiągnąć bez osadzenia Kremla ukraińską załogą – ale póki co sytuacja zmierza w kierunku odwrotnym, co sprawia, że prezydent Zełeński w coraz większych nerwach. Doszło nawet do tego, że w jakimś akcie desperacji postawił coś w rodzaju ultimatum przywódcom najważniejszych państw NATO – że jak Ukraina nie zostanie przyjęta do Sojuszu Atlantyckiego, jak nie dostanie forsy, broni i amunicji, jak nie dostanie pozwolenia na atakowanie celów w głębi Rosji i wreszcie – jeśli Amerykanie nie zgodzą się na zluzowanie ich wojska w bazach w Europie przez wojsko ukraińskie, czyli na okupację Europy przez Ukrainę – to Ukraina postara się o broń jądrową, a wtedy zobaczymy.

Jak wiadomo, obradująca w Berlinie „wielka czwórka”, czyli Józio Biden, francuski prezydent Macron, niemiecki kanclerz Olof Scholz i brytyjski premier Keir Starmer, nie chciała go nawet widzieć na oczy, tylko zdalnie dała żydowskiemu komikowi po łapach za to zuchwalstwo (‘to ty frędzlu tak chciałeś z nami pogrywać?!), aż następnego dnia ukraiński rząd pokornie wyjaśniał, że komik miał na myśli zupełnie coś innego. Więc wprawdzie wycofał się z ultimatum z podkulonym ogonem – no ale jakiegoś winowajcę klęski wojennej Ukrainy trzeba przecież zawczasu wytypować – więc od czego jest Polska? Wprawdzie na podstawie ciągle chyba jeszcze obowiązującej umowy z 2 grudnia 2016 roku, Polska nieodpłatnie przekazała Ukrainie wszystko, co tylko mogła – ale właśnie dlatego, że już nic więcej przekazać nie może, znakomicie nadaje się na winowajcę ukraińskiej klęski. Toteż prezydent Zełeński pryncypialnie Polskę skrytykował, że nie robi wszystkiego, co powinna dla ostatecznego, ukraińskiego zwycięstwa, a zwłaszcza, że nie chce przystąpić do wojny z Rosją po stronie Ukrainy. Przybrało to postać nie tylko roszczeniowych utyskiwań, ale przede wszystkim oskarżeń, że Polska nie chce zestrzeliwać nadlatujących nad Ukrainę rosyjskich rakiet.

Do tej pory rzeczywiście nie chciała, chociaż ukraińscy agenci w polskich władzach co i rusz takie balony próbne wypuszczali. Przyczyna jest taka, że oznaczałoby to wkręcenie również Polski w maszynkę do mięsa i to w dodatku bez żadnych zobowiązań ze strony pozostałych państw NATO. Rzecz w tym, iż słynny art. 5 traktatu waszyngtońskiego przewiduje wprawdzie uruchamianie rozmaitych procedur sojuszniczych, ale pod jednym warunkiem – że państwo członkowskie padnie ofiarą „zbrojnej napaści”. Jeśli natomiast państwo członkowskie samo na kogoś napadnie – a tak właśnie wyglądałoby zestrzeliwanie przez Polskę rosyjskich rakiet nad Ukrainą – albo włączy się do trwającego już konfliktu, w dodatku po stronie państwa, które do NATO nie należy, to dla sojuszników żadne zobowiązania z tego tytułu nie powstają. I do niedawna Polska powstrzymywała się przed takim włączeniem się do wojny – ale ostatnio Książę-Małżonek, który dopuścił sobie do głowy, żeby zostać tubylczym prezydentem, czyli (Zd)Radek Sikorski, zaczął wykazywać w tym kierunku entuzjazm tym bardziej, że amerykańscy twardziele z obydwu tamtejszych politycznych gangów dają do zrozumienia, że nie mieliby nic przeciwko temu. Miejmy nadzieję, że to tego głupstwa jednak nie dojdzie, chociaż fakt, że urodzony w czepku Książę-Małżonek, któremu obywatel Tusk Donald dał w swoim vaginecie fuchę ministra spraw zagranicznych (czyżby w ramach zgniłego kompromisu Niemiec z USA musiał to zrobić?) zaczyna się taką możliwością entuzjazmować, budzi w polskiej opinii wielkie zaniepokojenie.

Tymczasem w ramach tak zwanych „rozliczeń” vaginet obywatela Tuska Donalda nie tylko zasypał prokuratury ponad 150 tysiącami donosów, ale ostatnio rozpoczął polowanie z nagonką na złowrogiego Antoniego Macierewicza. Komisja do badania ruskich i białoruskich wpływów w naszej – pożal się Boże – „polityce”, powolna w miejsce tej rozpędzonej, PiS-owskiej, właśnie oskarżyła złowrogiego Antoniego Macierewicza od „zdradę dyplomatyczną” z art.129 kodeksu karnego, za co grozi do 10 lat wiezienia. Na czele tej nowej – tuskowej – komisji, stoi generał Jarosław Stróżyk, którego korzenie prowadzą do starych kiejkutów. To ciekawa postać w ruchu robotniczym, bo kiedy we wrześniu 2013 roku, wypączkowana ze zlikwidowanych w roku 2006 przez złowrogiego Macierewicza Wojskowych Służb Informacyjnych Służba Kontrwywiadu Wojskowego, podpisała z rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa (FSB) porozumienie o współpracy, to akurat wtedy pan generał Strużyk został attache wojskowym polskiej ambasady we Waszyngtonie. Czy miało to związek z zawartym właśnie porozumieniem – tego ma się rozumieć – nie wiem, ale przecież nie można tego z góry wykluczyć. Zwłaszcza w takiej sytuacji pan generał Jarosław Stróżyk dawałby absolutne gwarancje, że polowanie z nagonką na złowrogiego Antoniego Macierewicza będzie przebiegało w myśl politycznego zapotrzebowania starych kiejkutów i Volksdeutsche Partei.

Wspominam o „nagonce” bo oto jak tylko pojawiło się oskarżenie o „zdradę dyplomatyczną”, złowrogiego Antoniego Macierewicza obleźli niezależni dziennikarze z pisma „Fakt”. I kiedy złowrogi Antoni Macierewicz spieszył się na jakieś spotkanie, sygnaliści z „Faktu” zameldowali, że naruszył mnóstwo przepisów ruchu drogowego. Skoro oni jechali z top za nim, to też musieli te przepisy ponaruszać – ale wiadomo, że ustawa o ochronie sygnalistów zapewnia im bezkarność. Krótko mówiąc – jak już oskarżać, to oskarżać – o co tylko się da, zwłaszcza, że w powodzi tych oskarżeń można ukryć to zasadnicze – że w roku 1976 złowrogi Antoni Macierewicz, wbrew zakazowi rządu, partii i bezpieki, założył Komitet Obrony Robotników, do którego potem doskoczył Michnikuremek w trzech osobach, dostrzegając w tym przedsięwzięciu znakomity polityczny geszeft dla „lewicy laickiej”. Wtedy złowrogiemu Antoniemu Macierewiczowi się upiekło; pan generał Stanisław Kowalczyk, ówczesny szef bezpieki, najwyraźniej zaniedbał wtedy ten odcinek, ale to nic, bo dzisiaj stare kiejkuty, dzięki panu generałowi Jarosławowi Stróżykowi, spuszczą na złowrogiego Antoniego Macierewicza surową rękę sprawiedliwości ludowej za tamtą zbrodnię – no i oczywiście za wszystkie inne, których przeciw autorytetom moralnym i starym kiejkutom uzbierało się sporo. Oczywiście – jak to u nas – nigdy nie jest tak, żeby nawet najsmutniejszej sprawie nie towarzyszył niezamierzony efekt komiczny. Oto z jednej strony komisja generała Stróżyka poluje z nagonką na złowrogiego Antoniego Macierewicza, a tymczasem w gmachu zajmowanym przez spółkę „Agora” przy ulicy Czerskiej w Warszawie, gdzie ma swoją siedzibę Judenrat „Gazety Wyborczej”, jak gdyby nigdy nic, urzęduje białoruska firma, która nawet ostentacyjnie wiesza sobie na ścianach wynajmowanych pomieszczeń portrety prezydenta Aleksandra Łukaszenki. Jak się okazuje, Żydowie nie pogardzą żadnymi pieniędzmi, a pan generał Stróżyk pod żadnym pozorem nie ośmiela się ich ruchnąć, bo zaraz by mu przypomniano, że co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).