Komu się nadstawić?

Komu się nadstawić?

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    9 października 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5908

Bez względu na to, czy prezydentem naszego bantustanu jest Andrzej Duda, czy Karol Nawrocki, bez względu na to, czy bantustanem naszym rządzi obóz „dobrej zmiany” Naczelnika Państwa Kaczyńskiego Jarosława, czy też obóz zdrady i zaprzaństwa obywatela Tuska Donalda i jego Volksdeutsche Partei – Polska pozostaje „sługą narodu ukraińskiego” – jak to pięknie ujął pan Łukasz Jasina – dziś już poza resortem zawiadywanym przez Księcia-Małżonka, który też służy, komu tylko się da – oczywiście z wyjątkiem Polski – bo – jak nas pouczył JE Andrzej Czaja, biskup diecezji opolskiej – hasło: „Polska dla Polaków” jest nie do pogodzenia z chrześcijaństwem. Żeby chociaż z „judeochrześcijaństwem” – to jeszcze-jeszcze – ale nie – z chrześcijaństwem expressis verbis.

A contrario wynika z tego, iż Polska – aby była w zgodzie z chrześcijaństwem, nie może służyć Polakom. Raczej odwrotnie – po to jest i Polska, by mniej wartościowy polski naród tubylczy służył Ukraińcom, Żydom, Niemcom i w ogóle – każdemu, kto tylko tego zażąda – byle nie Polsce. Zbawienne pouczenia Jego Ekscelencji musiały jakimiś krętymi drogami trafić do niezależnej prokuratury obywatela Żurka Waldemara, która w podskokach umorzyła energiczne śledztwo w sprawie rozwinięcia banderowskich flag podczas występu białoruskiego szansonisty na Stadionie Narodowym. Okazało się, że osobnicy, który te flagi, w dodatku ozdobione „tryzubem”, sobie rozwinęli, zasadniczo chcieli dobrze, a ich zachowanie nie miało znamion przestępstwa.

Co innego, jak Robert Bąkiewicz na niemieckim pograniczu rozwija polskie flagi, które swoimi jaskrawymi barwami kłują dobrych Niemców w oczy. Niezależna prokuratura z Gorzowa Wielkopolskiego co i rusz wysuwa przeciwko niemu coraz to nowe zarzuty i tylko patrzeć, jak jakiś niezawisły sąd wtrąci go do aresztu wydobywczego, żeby żadna Polnische Schwein nie zakłócała idylli na polsko-niemieckim, a właściwie – na niemieckim pograniczu.

Ale na narodzie ukraińskim świat się nie kończy, bo właśnie jest jeszcze szlachetny naród niemiecki, któremu nasz mniej wartościowy naród tubylczy też ma służyć, a właściwie nie „też” – tylko – w pierwszej kolejności. Toteż jeśli występuje kolizja między powinnościami służby narodowi ukraińskiemu, a powinnościami służby narodowi niemieckiemu, to wiadomo, która służba ma charakter priorytetowy. W związku z tym tylko patrzeć, jak polska bezpieka wyda Niemcom, to znaczy – tamtejszemu gestapo („każdy kraj ma gestapo” – pisał w nieśmiertelnym poemacie „Tatuś” Konstanty Ildefons Gałczyński. „Każdy” – a cóż dopiero Niemcy?) Ukraińca zatrzymanego w związku z wysadzeniem w powietrze bałtyckich gazociągów. Podobno zanurkował on z materiałami wybuchowymi aż do gazociągów i w ten sposób je wysadził – co Książę-Małżonek przypisał Amerykanom.

A skoro już mowa o amerykańskich twardzielach, to właśnie zasadzili oni las w którym zamierzają ukryć listek w postaci carte-blanche dla premiera rządu jedności narodowej bezcennego Izraela, żeby mógł sobie spokojnie dokończyć operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej – ale tak, aby całe odium spadło na złowrogi Hamas, ewentualnie – kraje bisurmańskie. Jak bowiem podejrzewam, Żydowie zaniepokojeni ostracyzmem ze strony opinii światowej, podsunęli amerykańskiemu prezydentowi 21-punktowy „plan pokojowy”, którego istotnymi elementami są: rozbrojenie Hamasu, ustanowienie nad Strefą Gazy kurateli „Rady Pokoju” pod egidą prezydenta Donalda Trumpa (chyba nawet wtedy, kiedy już przestanie być prezydentem USA), w której mają podobno brać udział również kraje bisurmańskie (może posłuszna Izraelowi Jordania?). Autonomia Palestyńska nie będzie miała tam nic do gadania, a w ogóle, to musi spełnić wiele warunków, żeby w ogóle była dopuszczona do jakiejkolwiek konfidencji. Jeśli natomiast Hamas się na tę kapitulację nie zgodzi – to prezydent Trump deklaruje „pełne poparcie” dla zakończenia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej. Premier Netanjahu oczywiście się zgodził, po pierwsze dlatego, że – jak podejrzewam – to sami Żydowie podsunęli amerykańskim twardzielom ten chytry plan, a po drugie – że jedynym konkretem, który może być naprawdę zrealizowany, to właśnie amerykańska zgoda na ostateczne rozwiązanie.

Oczywiście trzeba będzie trochę popracować nad opinią światową, żeby całe odium przypisała Hamasowi – ale od czego Judenraty w poszczególnych bantustanach – no i JE Andrzej Czaja, który ewentualnie zastosuje zastawkę „chrześcijańską”? No to dlaczego premier Netanjahu nie miał się zgodzić na pokojowy plan prezydenta Donalda Trumpa? Ten przykład pokazuje, że można służyć narodowi żydowskiemu albo po chamsku, albo finezyjnie – ale tak czy owak, służyć mu trzeba i na to nie ma rady – chyba, żeby zmartwychwstał Adolf Hitler.

Tymczasem Naczelnik Państwa Kaczyński Jarosław podzielił się z nami wątpliwościami, komu by tu lepiej się nadstawić. W roku 2003 i 2008, razem z obywatelem Tuskiem Donaldem stręczył nam Anschluss do Unii Europejskiej i traktat lizboński. Teraz jednak, kiedy okazało się, że Niemcy już odrzucają pozory i zamierzają zainstalować tu Generalną Gubernię, w myśl wskazań Adolfa Hitlera, przedstawionych w 1943 roku na spotkaniu z gauleiterami, Naczelnik Państwa doszedł do wniosku, że tą wizją swoich wyznawców już chyba nie porwie, żeby nadal się dla niego poświęcali. Wykombinował sobie tedy, by już nie nadstawiać się Niemcom, tylko żeby nadstawić się Amerykanom. Rewolucyjna teoria jest taka, że „pax Americana” pozwoli nam nie tylko zachować państwo – ale – kto wie? – może nawet Naczelnika Państwa na jego czele, albo jako prostego obywatela, albo – ewentualnie – kierującego interesem za pośrednictwem swoich wynalazków, jak Andrzej Duda, czy Karol Nawrocki.

Muszę w związku z tym przypomnieć mój projekt racjonalizatorski, by zrezygnować z koncepcji cząstkowych, tylko pójść na całość i zaproponować amerykańskim twardzielom, żeby przyłączyli nasz bantustan do USA, jako kolejny stan. Warszawa leży co prawda daleko od Waszyngtonu, ale Honolulu jest tak samo daleko – i nie ma problemu. Wojsko amerykańskie już u nas jest, a prezydent Trump obiecał, że jak będzie trzeba, to przyśle więcej. Nie musielibyśmy kupować z Ameryce broni, tylko wpłacać tam podatki, które chyba są mniejsze, niż u nas. Wreszcie – nie słychać, by USA zgadzały się na realizację jakichś żydowskich roszczeń ze swego terytorium – podczas gdy naszym chętnie by frymarczyły. Słowem – wiele nie gadać, tylko przyłączać. Skoro Stronnictwo Pruskie lansuje tutaj Generalną Gubernię, to Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie powinno chyba lansować Anschluss – ale tym razem – do Ameryki?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Dreszczyki oburzenia

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    7 października 2025 michalkiewicz

Ach, jakież straszliwe rozterki towarzyszą mi przy podjęciu decyzji, co do wyboru tematu artykułu, który właśnie piszę dla „Najwyższego Czasu!” Czy podjąć temat ludobójstwa, jakiego dopuszcza się bezcenny Izrael na Palestyńczykach w Strefie Gazy, czy też na ten temat zamilczeć roztropnie i zająć się nieostrożnością pani Joanny Krupy, która dała się sfotografować z Wielce Czcigodnym oczywiście Dominikiem Tarczyńskim?

Jeśli zdecydowałbym się wybrać temat ludobójstwa w Strefie Gazy, to chyba nie powinienem cofać się przed żadnymi wnioskami, co naraziłoby i mnie, ale również – Redakcję „Najwyższego Czasu!” nie tylko na ostracyzm – co jest dolegliwością stosunkowo łagodną – ale również na odpowiedzialność sądową – a to już nie są żarty, o czym mogłem się wielokrotnie przekonać na podstawie konfrontacji z moją Prześladowczynią, której wpływy nie pozostają w żadnej proporcji do wpływów żydowskich nie tylko w naszym nieszczęśliwym kraju – ale przede wszystkim – w Stanach Zjednoczonych.

Jak wiadomo, żaden z tamtejszych twardzieli, nie ośmiela się podnieść ręki na bezcenny Izrael, bo wie, że ta ręka zostałaby mu natychmiast odrąbana w tak zwanym „majestacie prawa”. Prezydent Donald Trump nie bez powodu też uchodzi za twardziela – ale kiedy tylko spotka się z premierem rządu jedności narodowej bezcennego Izraela, to zaraz zrobi się cichy i pokornego serca, niczym resortowa „Stokrotka”, czyli pani red. Monika Olejnik, podczas rozmowy z panem generałem Markiem Dukaczewskim.

Każdy bowiem z tych twardzieli wie, że gdyby tak wyłamał się ze świadomej dyscypliny, to zaraz jakieś dziecko przypomniałoby sobie, że przed 40-ma laty włożył mu rękę w majteczki. Zaraz niezależne media głównego nurtu zrobiłyby z niego marmoladę, Hollywood nakręciłoby serię moralizanckich obrazów z których każdy zostałby obsypany „Oskarami” – i zanim by się wyjaśniło, że to wszystko nieprawda, to nie tylko szlag trafiłby znakomicie rozwijającą się karierę, ale w dodatku niezawisłe sądy wyszlamowałby takiego twardziela do gołej skóry – a – jak powiadają Rosjanie – „adin w polie nie woin” – bo oczywiście wszyscy przyjaciele przezornie zerwaliby z nim wszelkie kontakty, żeby i na nich nie padło żadne podejrzenie.

Dlatego premier rządu jedności narodowej jest w amerykańskim kongresie przyjmowany owacją na stojąco, niczym Józef Stalin na zebraniu wyborczym w I Stalinowskim Okręgu Wyborczym Miasta Moskwy. Niechby tylko któryś z twardzieli nie wstał i nie klaskał – ale taka zuchwała myśl żadnemu nawet nie przyjdzie do głowy – co oczywiście ma swoje konsekwencje międzynarodowe. W tej sytuacji rozsądek nakazywałby opisać w pogodny sposób przypadek pani Joanny Krupy i Wielce Czcigodnego Dominika Tarczyńskiego, chociaż i tutaj czają się zasadzki. Chodzi o to, że wprawdzie żyjemy w kraju wolnym, wolność ubezpieczającym i pani Joanna Krupa może widywać się, z kim tylko zapragnie, niechby nawet z Wielce Czcigodnym Dominikiem Tarczyńskim – ale z drugiej strony Wielce Czcigodny Dominik Tarczyński wypowiadał się za odebraniem koncesji żydowskiej stacji telewizyjnej TVN – więc czy w takiej sytuacji TVN nadal powinna lansować panią Joannę? Podobno w TVN prowadzone są w tej sprawie jakieś narady, nie wiadomo, czy nie z udziałem Sanhedrynu, a co najmniej – Judenratu „Gazety Wyborczej” – więc zajmowanie stanowiska w tej sprawie też nie jest, wbrew pozorom, całkowicie bezpieczne. Słowem – i tak źle i tak niedobrze – więc najlepiej byłoby nie pisać w ogóle nic – no ale w tej sytuacji co by się stało z owocną współpracą z prześwietną Redakcją? O tym nawet nie myślę, więc raz kozie śmierć – nie ma rady – trzeba chwycić byka za rogi i podjąć temat ludobójstwa, a potem nasłuchiwać, kiedy na schodach rozlegną się kroki. Literatura bowiem wyprzedza życie i Janusz Szpotański wszystko przewidział, pisząc: „Nie płoszmy ptaszka; niech mu się zdaje, że naszej partii siły nie staje – aż o poranku, za oknem dojrzy kontury tanku, potem na schodach usłyszy kroki. Wnet się posypią piękne wyroki!

Wprawdzie na widok dokonującego się w Strefie Gazy ludobójstwa światem wstrząsa dreszcz oburzenia – ale przecież nie do tego stopnia, by ośmielił się zastosować wobec bezcennego Izraela jakieś sankcje. Nie mówię, żeby jakieś surowe, jak to było i jest w przypadku Rosji – ale jakiekolwiek – żeby wilk był syty i owca cała. Tej cienkiej czerwonej linii miłujący pokój i sprawiedliwość świat nie ośmiela się przekroczyć, co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze – bezcenny Izrael zaatakowałby go swoim Jadem Waszem – czyli oskarżył o antisemitismus – które to oskarżenie współczesne biurokracje uważają za gorsze od śmierci. Jedynym racjonalnym wyjaśnieniem tego lęku może być odmowa finansowania deficytów budżetowych, w jakie współczesne biurokracje popadają, przez lichwiarską międzynarodówkę. Ale tylko jedna lichwiarska międzynarodówką zdominowana jest przez Żydów, podczas gdy dwie inne – już nie – więc w tej sytuacji obawa przed oskarżeniem o antisemitismus wydaje się przesadna. Inna rzecz, że skorzystanie z usług innej międzynarodówki łączyłoby się z odwróceniem sojuszów – a tego już biurokracje mogą się obawiać bardziej.

W przypadku gdyby jakiś biurokratyczny gang zaczął rozważać odwrócenie sojuszy, a wiadomość o tym doszłaby do Centralnej Agencji Wywiadowczej, to taki gang zaraz zostałby zastąpiony w tym bantustanie przez inny gang, który o niczym takim nie myślał – i dobrze, gdyby tylko na tym się skończyło. Toteż biurokratyczne gangi uważają, że nie mogą do takich oskarżeń podchodzić beztrosko, jak np. ś.p. mec. Ryszard Parulski, który z racji poglądów narodowych często był o antisemitismus oskarżany. Nie spierał się z oskarżycielami, tylko teatralnym gestem rozkładał ręce i mówił: „Antysemityzm? Piękna idea!” Taka zuchwałość zapierała oskarżycielom dech, bo nie wiedzieli, co właściwie na takie dictum odpowiedzieć – i na tym się kończyło.

Po drugie – że bezcenny Izrael dysponuje bronią jądrową, której oficjalnie „nie ma”. To działa mitygująco zwłaszcza na sąsiednie kraje i pamiętam, że jak po wojnie Jom Kipur na Oceanie Indyjskim, na południowy wschód od Przylądka Dobrej Nadziei, satelity zarejestrowały błysk wybuchu atomowego, do którego nikt nie chciał się przyznać, to zaraz kraje arabskie zaczęły z list swoich politycznych priorytetów wykreślać postulat „zniszczenia Izraela”.

Ale dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie. Po zaatakowaniu przez bezcenny Izrael stolicy Kataru Dohy, w której spotykali się hamasowcy, Egipt wystąpił z inicjatywą ustanowienia arabskiego, czy też szerzej – muzułmańskiego „NATO”, z udziałem Arabii Saudyjskiej. Jak dotąd pozostaje to w sferze projektów – ale w dniach ostatnich Arabia Saudyjska podpisała z Pakistanem traktat o wojskowym sojuszu. Pakistan, jak wiadomo, dysponuje bronią jądrową, w ilości stosunkowo niewielkiej – ale sojusz wojskowy z Arabią Saudyjską, która sama nie wie, co zrobić z pieniędzmi, może przyczynić się do przełamania finansowej bariery ograniczające rozmiary pakistańskiego arsenału nuklearnego, a w rezultacie saudyjski sojusznik może też położyć swój palec na pakistańskim atomowym cynglu. A przecież jest jeszcze BRICS, który do Arabii Saudyjskiej wystosował uprzejme zaproszenie. Jak przyjęcie tego zaproszenia przez Arabię Saudyjską wpłynęłoby na pozycję dolara jako waluty światowej – z czego USA ciągną grubą rentę? Czy taka możliwość skłoniłaby amerykańskich twardzieli do zastanowienia nad polityką bezwarunkowego popierania Izraela, czy też prędzej doprowadziliby do wojny, bo jużci – utrata grubej renty, to już byłby powód?

Wreszcie kolejny powód, to przekonanie rozpowszechnione wśród amerykańskich protestantów, o nieuchronnym przeznaczeniu Izraela, któremu Stwórca Wszechświata obiecał władzę nad wszystkimi narodami. Rzeczywiście, w tak zwanym „Starym Testamencie”, a więc żydowskiej historii plemiennej, okraszonej quasi-religijnym sosem, w Księdze Powtórzonego Prawa jest wskazówka udzielona rzekomo przez Stwórcę Wszechświata, a odnosząca się do tej obietnicy. „Będziesz pożyczał innym narodom, a sam od nikogo nie będziesz pożyczał. Będziesz panował nad innymi narodami, a one nad tobą nie zapanują.” Jest to wskazówka bardzo praktyczna – ale pod warunkiem utrzymania pewnej konwencji. Bo jeśli konwencja uległaby zmianie, to nie ma na świecie takiego bankiera, który potrafiłby schwytać w rękę kulę wystrzeloną w jego głowę. Pozabijać wierzycieli Niemiec – to było najtwardsze jądro programu NSDAP – bo reszta dotyczyła tego, jak przygotować społeczeństwo, by nikomu nie drgnęła ręka, kiedy przyjdzie co do czego. Jak pamiętamy, w tej części Europy, która znalazła się w zasięgu III Rzeszy, ta część programu została w znacznym stopniu zrealizowana. Czy wskutek tego narody europejskie zyskały większą swobodę manewru? Tego wykluczyć nie można.

O ile na początku sowieckiej okupacji polskich Kresów Wschodnich, jakiś anonimowy Białorus skomponował wierszyk: „Hop, naszi hreczanniki! Usie Żydy naczalniki. Usie Poliaki na wywoz, Biełarusy – w kołchoz!” – to po przejściu Hitlera już o żydowskich „naczalnikach” nie słychać. A wyobraźmy sobie tylko, co by było, jaki zakres swobody manewru miałyby europejskiej narody, gdyby tak Hitler podczas I wojny światowej się na śmierć przeziębił?

Nietrudno sobie wyobrazić, że nie zdobyłyby się nawet na taki pusty gest, jak uznanie państwa palestyńskiego. Jak powiedział premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela, nie pęknie mu z tego powodu serce, bo tak czy owak, żadnego „państwa palestyńskiego” nie będzie. Powód jest prosty; każde państwo musi mieć terytorium, ludność i władze. Palestyna ludność jeszcze ma, chociaż trudno powiedzieć, jak długo jeszcze. „Władze” mogą nawet to tu, to tam, zostać, ale terytorium, jak nie było, tak nie ma. Co więcej – izraelski premier deklaruje, że będzie stawiał żydowskie osiedla, gdzie się tylko da – jako, że czuje się „związany” ideą Wielkiego Izraela. Chodzi o obietnicę, którą Stwórca Wszechświata miał złożyć pewnemu mezopotamskiemu koczownikowi, że jak ów koczownik będzie Stwórcę Wszechświata wychwalał i będzie Go słuchał, to w rewanżu Stwórca Wszechświata uczyni go ojcem wielkiego narodu, któremu odda w arendę obszar „od wielkiej rzeki egipskiej, do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”. W tej sytuacji nawet najwięksi moralizanci muszą się zreflektować, zwłaszcza gdy sami te obietnice traktują serio – a tu w dodatku jeszcze jest bomba atomowa, która wpłynęła na sposób pojmowania zasad moralnych. Toteż światem wstrząsa dreszcz oburzenia – i na dreszczach wszystko się kończy.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Z szacunkiem, bo się może skończyć źle

Z szacunkiem, bo się może skończyć źle

Stanisław Michalkiewicz, „Goniec” (Toronto)    5 października 2025

Strasznie rozczarował mnie Zbigniew Ziobro. Tyle razy przekonywał wszystkich, że sejmowa komisja Madame Sroki jest nielegalna – na co miał potwierdzenie od samego Trybunału Konstytucyjnego – tymczasem kiedy został przez ojczystych policjantów wyciągnięty z samolotu i doprowadzony przed srogie oblicze Madame Sroki i innych uczestników dintojry – jakby zapomniał o tej całej nielegalności i wdał się w jakieś rozhowory.

A przecież sam prezes Trybunału Konstytucyjnego, pan Bogdan Święczkowski, wysłał list do komendanta głównego ojczystej Policji, przestrzegając, że przymusowe doprowadzenie Zbigniewa Ziobry przed oblicze Madame Sroki et consortes, stanowić będzie przestępstwo, za które prędzej czy później ktoś zostanie pociągnięty za konsekwencje – a jakby tego było mało – nawet zawiadomił niezależną prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez niezawisłą sędzię SO w Warszawie, obywatelkę Wójcik Magdalenę, która wydała postanowienie o przymusowym doprowadzeniu Zbigniewa Ziobry na dintojrę, przed srogie oblicze Madame Sroki – a tu tymczasem taki blamaż!

Zamiast potraktować to całe towarzystwo wzgardliwym milczeniem, Zbigniew Ziobro najpierw złożył wniosek o wyłączenie wszystkich uczestników dintojry. Nie było to zbyt mądre, bo swój wniosek Zbigniew Ziobro skierował do… komisji. Skoro uznawał ją za nielegalną, to nie powinien składać pod jej adresem żadnych wniosków, ani próśb, bo w przeciwnym razie, mimo twierdzeń o jej nielegalności – uznał jej kompetencję. Uzasadnił tę swoją postawę „szacunkiem dla państwa” – ale to nie ma nic do rzeczy, bo jeśli całe to grono jest nielegalne, to nie reprezentuje w tym momencie żadnego „państwa”, tylko siebie samych.

W dodatku wdał się w jakieś opowieści, że to on był inicjatorem zakupu „Pegasusa”, słowem – umożliwił Madame Sroce stworzenie wrażenia, że jest „przesłuchiwany”. Gdyby potraktował tę dintojrę wzgardliwym milczeniem, to Madame Sroka nie miałaby satysfakcji, że go „przesłuchała” – bo jakże mogła „przesłuchiwać”, skoro poza pytaniami, czy wypowiedziami uczestników dintojry niczego nie byłoby słychać? Skoro jednak wdał się w rozhowory, to nic dziwnego, że Wielce Czcigodny obywatel Giertych Roman, zaraz wykorzystał tę sytuację, by złożyć na niego donos do prokuratury, że składa „fałszywe zeznania”, „zniesławia” i „znieważa”. Obywatelu Żurku Waldemaru tylko tego trzeba, żeby wtrącić Zbigniewa Ziobrę do aresztu wydobywczego – a pozorów legalności może dostarczyć niezawisła sędzia SO w Warszawie, obywatelka Wojcik Magdalena, na której chyba można polegać? Ale – jak powiedzieliby wymowni Francuzi – „tu l’as voulu, Georges Dandin”.

Tymczasem wybory parlamentarne w Mołdawii zakończyły się – jak ponad podziałami utrzymują nasi Umiłowani Przywódcy i niezależne media głównego nurtu – „sukcesem”. Polega on na tym, że zaostrzony wariant rumuński, jaki został w Mołdawii zastosowany, co polegało na tym, że tuż przed wyborami tamtejsza Państwowa Komisja Wyborcza” nie dopuściła dwóch komitetów wyborczych do wyborów, umożliwił rządzącej partii przeturlanie się przez 50 procent. Gdyby PKW nie dopuściła żadnego – poza Partią Działania i Solidarności Madame Sandu – to pani Maja mogłaby uzyskać nie nędzne 50,2 procenta głosów, ale 100, a może nawet 120 – jak to było w przypadku kandydata nazwiskiem Józef Stalin w I Stalinowskim Okręgu Wyborczym Miasta Moskwy – ale rozumiem, że Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje postanowiła zachować w Mołdawii pozory politycznego pluralismusa, dopuszczając do wyborów również niektóre ugrupowania opozycyjne.

W ten sposób Mołdawia pozostaje w niemieckiej strefie Europy, a dla pozostałych bantustanów jest to wskazówka, w jaki sposób kierować wyborami, żeby były one wygrane. Najwyraźniej w każdym bantustanie trzeba będzie wskazać zatwierdzoną partię, ewentualnie również – stronnictwa sojusznicze, w rodzaju Polskiego Stronnictwa Ludowego, znanego ze swojej stuprocentowej, a w patriotycznych porywach nawet większej – zdolności koalicyjnej. Dzięki temu demokracja zyska na przewidywalności – aż do momentu, gdy – zgodnie z dalekosiężną wizją wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera, zaprezentowaną jeszcze w roku 1943 na spotkaniu z gauleiterami – „małe państwa” w rodzaju Mołdawii, a nawet i Polski, przestaną mieć w Europie „rację bytu”.

Wygląda bowiem na to, że wszystko zaczyna zmierzać w tym kierunku. Po zagadkowej deklaracji amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, wygłoszonej po rozmowie z ukraińskim prezydentem Zełeńskim – że Ukraina może odzyskać wszystkie swoje terytoria z Krymem włącznie – widać wyraźnie, że o zakończeniu wojny z Rosją już nie ma mowy – bo skoro tak, to wojna będzie się ciągnąć jeszcze przez najbliższych 10 lat, a może i dłużej – chyba, że na dłużej nie starczy już Ukraińców. Ale i na to jest rada, by zgodnie z pragnieniem ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego, wepchnąć do wojny również Polskę oraz mocarstwa bałtyckie, które już nie mogą się tego doczekać, niczym karpie Wigilii Bożego Narodzenia.

Niezależnie od deklaracji Księcia-Małżonka, który najwyraźniej jest lansowany na premiera, a potem – również prezydenta naszego bantustanu, więc musi przekonać Niemców, by – kiedy Donald Tusk się zaśmierdzi – postawili akurat na niego – również obywatel Tusk Donald właśnie oznajmił, że wojna na Ukrainie, to „nasza wojna” i że on wbije tę zbawienną prawdę całemu narodowi do głowy. Z tym nie będzie problemu,, bo Naczelnik Państwa Kaczyński Jarosław przecież nie będzie protestował, a wszystkie Konfederacje jakoś się uciszy i spacyfikuje – być może zgodnie z metodą mołdawską, w ramach której Madame Maja Sandu, niczym kiedyś Napoleon Bonaparte pokazała nam, jak zwyciężać mamy.

Wychodząc naprzeciw tej linii politycznej, prezydent Donald Trump właśnie ogłosił, iż USA będą Ukrainie sprzedawały dalekosiężne (2,5 tys. km.) pociski Tomahawk, którymi Ukraińcy będą mogli ostrzeliwać Rosję. Można się spodziewać, że Rosja nie pozostawi tego bez odpowiedzi, a w tej sytuacji tylko patrzeć, jak do działań wojennych będą wpychane najpierw państwa Europy Środkowej, a potem jeszcze inne – aż zarówno Rosja, jak i Europa, zostaną do tego stopnia osłabione, że nie będą już stanowiły żadnego problemu dla Stanów Zjednoczonych, które będą mogły wtedy spokojnie przystąpić do ostatecznego rozwiązywania kwestii chińskiej. Co tu dużo gadać; prezydent Trump, o którym złośliwcy mówią, że ma gonitwę myśli i że powtarza, co usłyszał od swego ostatniego rozmówcy I tak dalej – całkiem nieźle to sobie wykombinował – no a teraz przekaże to zwoływanym właśnie z całego świata do Waszyngtonu amerykańskim generałom i admirałom – czego się mają trzymać i jak mają światu nawijać.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Namnożyło się przypadkowych zbieżności! Ujemne i dodatnie plusy ruskiej prowokacji

Namnożyło się przypadkowych zbieżności!

Ujemne i dodatnie plusy ruskiej prowokacji

26.09.2025 Autor:Stanisław Michalkiewicz https://nczas.info/2025/09/26/namnozylo-sie-przypadkowych-zbieznosci-ujemne-i-dodatnie-plusy-ruskiej-prowokacji/

Stanisław Michalkiewicz.
Stanisław Michalkiewicz. / foto: screen YouTube

Ale się namnożyło tych przypadkowych zbieżności! Ledwo tylko w naszym nieszczęśliwym kraju rozpoczęły się ćwiczenia wojskowe pod tytułem „Żelazny Obrońca”, które polegały na tym – co sam widziałem, jadąc 6 września w strugach deszczu z Warszawy w kierunku Pomorza Zachodniego – że sznury pojazdów wojskowych przemieszczały się tu i tam. W tych samych strugach deszczu na terytorium naszego nieszczęśliwego kraju, naruszając przedtem naszą przestrzeń powietrzną, runęło 19 ruskich dronów.

A runęło dlatego że – jak poinformowało DORSZ, czyli Dowództwo Rodzajów Sił Zbrojnych – trzy spośród nich zostały chwalebnie zestrzelone przez naszą niezwyciężoną armię, podczas gdy reszta zwyczajnie spadła tu i tam, gdzie zlokalizowali je przypadkowi przechodnie albo i służby, które oczywiście zaraz zostały zmobilizowane, żeby nikt, a zwłaszcza zimny ruski czekista Putin sobie nie pomyślał, że ktokolwiek może naruszać przestrzeń powietrzną naszego nieszczęśliwego kraju bez odpowiedniej, to znaczy – „adekwatnej” reakcji służb. To znaczy większość została zlokalizowana, podczas gdy mniejszość nadal jest energicznie poszukiwana,– ale oczywiście zostanie znaleziona, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania…”) – bo wiadomo, że na czym jak na czym, ale na naszych niezawodnych służbach można polegać jak na Zawiszy, więc wystarczy tylko trochę poczekać i wszystko będzie gites tenteges.

„Nie dotykać!”

Zaraz tedy w nienależnych mediach głównego nurtu zaczęły pokazywać się poradniki dla obywateli, jak mianowicie mają się zachować, kiedy tylko usłyszą nadlatującego ruskiego drona. Broń Boże, go nie dotykać ani się do niego nie zbliżać, tylko od razu poszukać ukrycia, najlepiej najbliższego, przygotowanego zawczasu przez troskliwe służby, no a potem zadzwonić na alarmowy numer 112 i czekać na przybycie służb, które z ruskim dronem zrobią – jak to się mówi – porządek i po krzyku. To znaczy niezupełnie po krzyku, bo na ostentacyjną ruską prowokację, zaraz energicznie odpowiedziała partia i rząd. Rząd, słodszymi od malin ustami wicepremiera i ministra obrony Władysława Kosiniaka-Kamysza, co to jeszcze niedawno obiecywał, że każdy żołnierz będzie miał w plecaku własnego, osobistego drona – oświecił nas i uspokoił, że „państwo” tym razem „zdało egzamin” – bo podobno wszystkie drony były od samego początku śledzone i tylko przed upadkiem zniknęły z ekranów (to dlatego niektórych do dzisiaj nie można znaleźć) – ale to dlatego, że musiały lecieć za nisko. Ze mnie żaden ekspert, ale w czynie społecznym doradzałem, żeby za pośrednictwem Stolicy Apostolskiej, która dla pokoju gotowa jest na wszystko, zwrócić się do zimnego ruskiego czekisty Putina, żeby sprawił, by drony nadlatywały trochę wyżej, a wtedy nasza niezwyciężona armia nie tylko śledziłaby je aż do momentu upadku, ale, kto wie? – może nawet by niektóre zestrzeliła? Wygląda jednak na to, że pan prezydent Karol Nawrocki podczas wizyty w Watykanie najwyraźniej o tym zapomniał – no i w rezultacie mamy to, co mamy.

Natychmiast uruchamiać!

Oczywiście w naszym fachu nie ma strachu i obywatel Tusk Donald natychmiast zażądał uruchomienia art. 4 traktatu waszyngtońskiego, który został niezwłocznie uruchomiony. Dotyczy on rozkazu, by państwa NATO natychmiast zaczęły się ze sobą konsultować – co się zaczęło i trwa aż do dnia dzisiejszego. Niezależnie do tego nasz nieszczęśliwy kraj zażądał zwołania posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ, w której Rosja ma prawo weta – no i takie posiedzenie wkrótce podobno się odbędzie. Co z tego wyniknie – trudno zgadnąć, bo ruscy szachiści twierdzą, że Polska nie przedstawiła „wiarygodnych dowodów”, że drony były ruskie i w ogóle. Oczywiście nie ma co słuchać tych kłamstw, bo wiadomo, że Rosjanie nic tylko kłamią, podczas gdy my – w odróżnieniu od nich – mówimy prawdę, więc jak jest rozkaz, że drony były ruskie, to były i n’en parlons plus.

Ta wskazówka jest tym ważniejsza, że obywatel Tusk Donald od razu ostrzegł, iż każdy, kto będzie rozpowszechniał ruską dezinformację i nie wierzył w zatwierdzoną wersję wydarzeń, gorzko tego pożałuje. Co konkretnie się z nim stanie, tego taktownie już nie powiedział, ale i bez tego nietrudno się domyślić, że obywatel Żurek Waldemar od razu umieści takiego delikwenta w areszcie wydobywczym, gdzie będzie jęczał i szlochał, niechby i 3 lata – jak Mateusz Piskorski – dopóki go stamtąd nie wypuści niezawisły sąd, nawet nie przedstawiając mu zarzutów. Niech się cieszy, że żywy, zdrowy, jak to w demokratycznym państwie prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.

A czas po temu był najwyższy, bo na mieście zaczęły pojawiać się fałszywe pogłoski, że te wszystkie drony to były takie wabiki. Chodzi o to, że ruscy szachiści, zanim zaatakują demokratyczną Ukrainę, to najsampierw puszczają chmary tych wabików, które są skonstruowane ze sklejki i tylko motor mają żelazny. Na radarach wyglądają tak samo jak drony bojowe, więc ukraińska niezwyciężona armia natychmiast otwierała do nich ogień z kosztownych kartaczy, z których każdy kosztuje ciężkie dolary – no a potem, kiedy już nadlatywały drony właściwe, tych kosztownych kartaczy już nie miała, więc po staremu strzelała bez prochu. Tak było do tej pory. Ale w nocy z 9 na 10 września Ukraińcy nie strzelali do wabików, tylko pozwolili im przelecieć bez przeszkód aż do naszego nieszczęśliwego kraju.

Część z nich leciała nad Białorusią i podobno Białorusy nawet ostrzegali Polskę – ale kto by tam wierzył Białorusom, którymi kieruje znienawidzony Aleksander Łukaszenka, podczas gdy my, jeśli już komuś wierzymy, to tylko pani Swietłanie Cichanouskiej, z którą jeszcze pan prezydent Duda zabawiał się w mocarstwowość. Nawiasem mówiąc, pan Andrzej Duda, jak tylko przestał być prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju, zaraz nabrał odwagi i między innymi przyznał, że w Przewodowie to spadła ukraińska rakieta, co to zabiła dwóch obywateli – ale prezydent Zełenski surowo przykazał mu mówić, że to rakieta ruska, dzięki czemu rodziny ofiar nie dostały żadnego odszkodowania – bo od kogo?

Teraz już prezydent Zełenski panu Andrzejowi Dudzie żadnych rozkazów chyba nie wydaje – ale przecież na Andrzeju Dudzie orszak naszych dygnitarzy się nie kończy, więc z tym akurat nie ma problemu. Toteż ukraiński minister, jak tylko nastał poranek dnia pierwszego, zaraz przypomniał, że Ukraina od samego początku wojny domagała się, by państwa za jej zachodnią granicą zestrzeliwały ruskie drony nad Ukrainą i w ten sposób wciągały się do wojny z Rosją, odciążając ukraińskich oligarchów od nadmiernych kosztów. Jak tam teraz będzie, tak tam będzie; zawsze jakoś będzie, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było – mawiał dobry wojak Szwejk.

Kto pożałuje?

Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy – co podkreślam, zwłaszcza w świetle deklaracji obywatela Tuska Donalda, że każdy, kto będzie rozpowszechniał ruską dezinformację, gorzko tego pożałuje. Nawiasem mówiąc, przy pozorach wojny na wyniszczenie, jaką niby prowadzą przeciwko sobie obydwa nasze polityczne gangi, jak tylko przychodzi co do czego, to okazuje się, że bez słów porozumiewają się ponad podziałami. Oto Naczelnik państwa Jarosław Kaczyński, którym specjalnie wstrząsnęła ruska prowokacja, jako że dokonała się ona w momencie, gdy zdrowe siły przygotowywały się do uroczystych obchodów kolejnej miesięcznicy smoleńskiej, nieubłaganym palcem wskazał, że ta ruska prowokacja z dronami jest wodą na młyn tych wszystkich antypolskich sił, którym uroczyste obchody kolejnych miesięcznic smoleńskich się nie podobają. Niby si duo dicunt idem, non est idem, ale przecież nietrudno zauważyć, że Naczelnik Państwa, co prawda swoimi słowami, mówi jednym tekstem z obywatelem Tuskiem Donaldem, który przecież też jest nieugiętym sługą narodu ukraińskiego, dla którego oddałby ostatnią koszulę, ściągniętą z polskiego podatnika. Okazuje się, że zimny ruski czekista Putin, który w swoim czasie z dnia na dzień zlikwidował epidemię zbrodniczego koronawirusa, jest dobry na wszystko.

Nie tylko na ładną, niewinną panienkę, ale nawet na zakończenie w naszym nieszczęśliwym kraju wojny polsko-polskiej, dzięki czemu teraz zarówno siły zdrowe, jak i te niezdrowe, zwrócą się ku wspólnemu wrogowi, czyli wszystkim Konfederacjom. Czegóż chcieć więcej?

Ujemne i dodatnie plusy ruskiej prowokacji

Ujemne i dodatnie plusy ruskiej prowokacji

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    25 września 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5899

Ale się namnożyło tych przypadkowych zbieżności! Ledwo tylko w naszym nieszczęśliwym kraju rozpoczęły się ćwiczenia wojskowe pod tytułem „Żelazny Obrońca”, które polegały na tym – co sam widziałem, jadąc 6 września w strugach deszczu z Warszawy w kierunku Pomorza Zachodniego – że sznury pojazdów wojskowych przemieszczały się tu i tam, w tych samych strugach deszczu – zaraz na terytorium naszego nieszczęśliwego kraju, naruszając przedtem naszą przestrzeń powietrzną, runęło 19 ruskich dronów. A runęło dlatego, że – jak poinformowało DORSZ, czyli Dowództwo Rodzajów Sił Zbrojnych – trzy spośród nich zostały chwalebnie zestrzelone przez naszą niezwyciężoną armię, podczas gdy reszta – zwyczajnie spadła – tu i tam – gdzie zlokalizowali je przypadkowi przechodnie, albo i służby, które oczywiście zaraz zostały zmobilizowane, żeby nikt, a zwłaszcza zimny ruski czekista Putin – sobie nie pomyślał, że ktokolwiek może naruszać przestrzeń powietrzną naszego nieszczęśliwego kraju bez odpowiedniej, to znaczy – „adekwatnej” reakcji służb. To znaczy – większość została zlokalizowana, podczas gdy mniejszość nadal jest energicznie poszukiwana – ale oczywiście zostanie znaleziona, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania…”) – bo wiadomo, że na czym, jak na czym – ale na naszych niezawodnych służbach można polegać, jak na Zawiszy, więc wystarczy tylko trochę poczekać i wszystko będzie gites tenteges.

Zaraz tedy w nienależnych mediach głównego nurtu zaczęły pokazywać się poradniki dla obywateli – jak mianowicie mają się zachować, kiedy tylko usłyszą nadlatującego ruskiego drona. Broń Boże go nie dotykać, ani się do niego nie zbliżać, tylko od razu poszukać ukrycia, najlepiej najbliższego, przygotowanego zawczasu przez troskliwe służby – no a potem zadzwonić na alarmowy numer 112 i czekać na przybycie służb, które z ruskim dronem zrobią – jak to się mówi – porządek – i po krzyku. To znaczy niezupełnie po krzyku, bo na ostentacyjną ruską prowokację, zaraz energicznie odpowiedziała partia i rząd.

Rząd, słodszymi od malin ustami wicepremiera i ministra obrony Władysława Kosiniaka-Kamysza,, co to jeszcze niedawno obiecywał, że każdy żołnierz będzie miał w plecaku własnego, osobistego drona – oświecił nas i uspokoił, że „państwo” tym razem „ zdało egzamin” – bo podobno wszystkie drony były od samego początku śledzone i tylko przed upadkiem zniknęły z ekranów ( to dlatego niektórych do dzisiaj nie można znaleźć) – ale to dlatego, że musiały lecieć za nisko. Ze mnie żaden ekspert – ale w czynie społecznym doradzałem, żeby za pośrednictwem Stolicy Apostolskiej, która dla pokoju gotowa jest na wszystko, zwrócić się do zimnego ruskiego czekisty Putina, żeby sprawił, by drony nadlatywały trochę wyżej – a wtedy nasza niezwyciężona armia nie tylko śledziłaby je aż do momentu upadku, ale — kto wie? – może nawet by niektóre zestrzeliła? Wygląda jednak na to, że pan prezydent Karol Nawrocki, podczas wizyty w Watykanie, najwyraźniej o tym zapomniał – no i w rezultacie mamy to, co mamy.

Oczywiście w naszym fachu nie ma strachu i obywatel Tusk Donald natychmiast zażądał uruchomienia art. 4 traktatu waszyngtońskiego, który został niezwłocznie uruchomiony. Dotyczy on rozkazu, by państwa NATO natychmiast zaczęły się ze sobą konsultować – co się zaczęło i trwa aż do dnia dzisiejszego. Niezależnie do tego nasz nieszczęśliwy kraj zażądał zwołania posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ, w której Rosja ma prawo weta – no i takie posiedzenie wkrótce podobno się odbędzie. Co z tego wyniknie – trudno zgadnąć, bo ruscy szachiści twierdzą, że Polska nie przedstawiła „wiarygodnych dowodów”, że drony były ruskie i w ogóle.

Oczywiście nie ma co słuchać tych kłamstw, bo wiadomo, że Rosjanie nic, tylko kłamią, podczas gdy my – w odróżnieniu od nich – mówimy prawdę, więc jak jest rozkaz, że drony były ruskie, to były i n’en parlons plus. Ta wskazówka jest tym ważniejsza, że obywatel Tusk Donald od razu ostrzegł, iż każdy, kto będzie rozpowszechniał ruską dezinformację i nie wierzył w zatwierdzoną wersję wydarzeń, gorzko tego pożałuje. Co konkretnie się z nim stanie – tego taktownie już nie powiedział – ale i bez tego nietrudno się domyślić, że obywatel Żurek Waldemar od razu umieści takiego delikwenta w areszcie wydobywczym, gdzie będzie jęczał i szlochał, niechby i 3 lata – jak Mateusz Piskorski – dopóki go stamtąd nie wypuści niezawisły sąd, nawet nie przedstawiając mu zarzutów. Niech się cieszy, że żywy, zdrowy – jak to w demokratycznym państwie prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.

A czas po temu był najwyższy, bo na mieście zaczęły pojawiać się fałszywe pogłoski, że te wszystkie drony, to były takie wabiki. Chodzi o to, że ruscy szachiści, zanim zaatakują demokratyczną Ukrainę, to najsampierw puszczają chmary tych wabików, które są skonstruowane ze sklejki i tylko motor mają żelazny. Na radarach wyglądają tak samo, jak drony bojowe, więc ukraińska niezwyciężona armia natychmiast otwierała do nich ogień z kosztownych kartaczy, z których każdy kosztuje ciężkie dolary – no a potem, kiedy już nadlatywały drony właściwe, tych kosztownych kartaczy już nie miała, więc po staremu – strzelała bez prochu. Tak było do tej pory – ale w nocy z 9 na 10 września Ukraińcy nie strzelali do wabików, tylko pozwolili im przelecieć bez przeszkód – aż do naszego nieszczęśliwego kraju. Część z nich leciała nad Białorusią i podobno Białorusy nawet Polskę ostrzegali – ale kto by tam wierzył Białorusom, którymi kieruje znienawidzony Aleksander Łukaszenka, podczas gdy my, jeśli już komuś wierzymy, to tylko pani Swietłanie Cichanouskiej, z którą jeszcze pan prezydent Duda zabawiał się w mocarstwowość?

Nawiasem mówiąc, pan Andrzej Duda, jak tylko przestał być prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju, zaraz nabrał odwagi i między innymi przyznał, że w Przewodowie to spadła ukraińska rakieta, co to zabiła dwóch obywateli – ale prezydent Zełeński surowo przykazał mu mówić, że to rakieta ruska, dzięki czemu rodziny ofiar nie dostały żadnego odszkodowania – bo od kogo?

Teraz już prezydent Zełeński panu Andrzejowi Dudzie żadnych rozkazów chyba nie wydaje – ale przecież na Andrzeju Dudzie orszak naszych dygnitarzy się nie kończy, więc z tym akurat nie ma problemu. Toteż ukraiński minister, jak tylko nastał poranek dnia pierwszego, zaraz przypomniał, że Ukraina od samego początku wojny domagała się, by państwa za jej zachodnią granicą zestrzeliwały ruskie drony nad Ukrainą i w ten sposób wciągały się do wojny z Rosją, odciążając ukraińskich oligarchów od nadmiernych kosztów. Jak tam teraz będzie – tak tam będzie; zawsze jakoś będzie, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było – mawiał dobry wojak Szwejk.

Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy – co podkreślam, zwłaszcza w świetle deklaracji obywatela Tuska Donalda, że każdy, kto będzie rozpowszechniał ruską dezinformację, gorzko tego pożałuje. Nawiasem mówiąc, przy pozorach wojny na wyniszczenie, jaką niby prowadzą przeciwko sobie obydwa nasze polityczne gangi, jak tylko przychodzi co do czego, to okazuje się, że bez słów porozumiewają się ponad podziałami. Oto Naczelnik państwa Jarosław Kaczyński, którym specjalnie wstrząsnęła ruska prowokacja, jako, że dokonała się ona w momencie, gdy zdrowe siły przygotowywały się do uroczystych obchodów kolejnej miesięcznicy smoleńskie, nieubłaganym palcem wskazał, że ta ruska prowokacja z dronami jest wodą na młyn tych wszystkich antypolskich sił, którym uroczyste obchody kolejnych miesięcznic smoleńskich się nie podobają. Niby si duo dicunt idem, non est idem, ale przecież nietrudno zauważyć, że Naczelnik Państwa, co prawda swoimi słowami, mówi jednym tekstem z obywatelem Tuskiem Donaldem, który przecież też jest nieugiętym sługą narodu ukraińskiego, dla którego oddałby ostatnią koszulę, ściągniętą z polskiego podatnika. Okazuje się, że zimny ruski czekista Putin, który w swoim czasie z dnia na dzień zlikwidował epidemię zbrodniczego koronawirusa, jest dobry na wszystko. Nie tylko na ładną, niewinną panienkę, ale nawet na zakończenie w naszym nieszczęśliwym kraju wojny polsko-polskiej, dzięki czemu teraz zarówno siły zdrowe, jak i te niezdrowe, zwrócą się ku wspólnemu wrogowi, czyli wszystkim Konfederacjom. Czegóż chcieć więcej?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Książę-Małżonek

Książę-Małżonek

Stanisław Michalkiewicz„Najwyższy Czas!”    23 września 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5898

Niewiele jest stałych punktów we Wszechświecie, podobnie, jak niewiele jest stałych punktów w polskiej polityce. Myślę, że po 35 latach, jakie upłynęły od sławnej transformacji ustrojowej, takie stałe punkty możemy policzyć na palcach jednej ręki. Jednym z takich stałych punktów jest Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński. W jaki sposób został stałym punktem? Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, bo w latach 70-tych, a nawet – w 80-tych, o Jarosławie Kaczyńskim specjalnie głośno nie było. To już bardziej znany był obywatel Tusk Donald, jeden z tak zwanych „liberałów gdańskich”, którego poznałem 1 lipca 1989 roku na gdańskim zjeździe towarzystw gospodarczych i środowisk liberalnych. Pojechałem tam jako sygnatariusz deklaracji założycielskiej Ruchu Polityki Realnej i przedstawiciel podziemnego wydawnictwa „Kurs”, w którym z kolegą Marianem Miszalskim staraliśmy się przybliżyć polskim czytelnikom nowości myśli i praktyki wolnorynkowej, od których za komuny większość społeczeństwa była odcięta. Jak bardzo – o tym przekonałem się podczas jakiegoś sympozjonu poświęconego katolickiej nauce społecznej, którego uczestnicy nie wiedzieli na przykład, co to jest dług publiczny. Myślę, że wielu działaczy może nie wiedzieć tego i dzisiaj, co nie przeszkadza im funkcjonować w polityce w sposób nie zwracający niczyjej uwagi.

Wracając do obecnego Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, to – o ile pamiętam – jego polityczna kariera rozpoczęła się od zaproszenia jego brata bliźniaka do Magdalenki, gdzie goście generała Kiszczaka namawiali się, jak wykonać ustalenia poczynione na odcinku transformacji ustrojowej przez Daniela Frieda ze strony amerykańskiej i Władimira Kriuczkowa, szefa KGB ze strony sowieckiej. Mam wrażenie, że podjęte wtedy postanowienia obowiązują do dnia dzisiejszego, chociaż na politycznym firmamencie Polski zaszły spore zmiany. Zniknęła np. Unia Demokratyczna, która przepoczwarzyła się następnie, gdy dołączył do niej Kongres Liberalno-Demokratyczny obywatela Tuska Donalda, w Unię Wolności. W odróżnieniu od niej stałym punktem na firmamencie polskiej polityki został Jarosław Kaczyński, czy to jako bliźniaczy brat Lecha Kaczyńskiego, który przy Kukuńku, nastręczonym przez bliźniaków Polakom na prezydenta został szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, czy to jako przywódca Porozumienia Centrum. Dzięki temu obydwaj bracia trzęśli całym państwem, dopóki nie okazało się, że Mieczysław Wachowski lepiej potrafi utrzymać Kukuńka w ryzach, w związku z czym okres dobrego fartu dla braci Kaczyńskich chwilowo został przerwany. Jednak po kilku latach chudych, spowodowanych pragnieniem przejścia do polityki – jak to nazywa kol. Ziemkewicz – „fabrycznych hersztów” – co zaowocowało pojawieniem się na firmamencie politycznego meteora wielkiej mocy w postaci Akcji Wyborczej „Solidarność”, a skończyło się kapiszonem, po którym, w miejscu Porozumienia Centrum pojawiło się Prawo i Sprawiedliwość, korzystające z licencji na patriotyzm, podczas gdy dawny KL-D obywatela Tuska Donalda pod wpływem „trzech tenorów” wyewoluował w Volksdeutsche Partei, korzystającej z licencji na nowoczesność.

Równocześnie jednak, niczym jeździec znikąd, na firmamencie polskiej polityki zabłysnął i to od razu jasnym światłem, Książę-Małżonek, który – jeszcze jako poddany brytyjski, został wiceministrem obrony narodowej w rządzie premiera Jana Olszewskiego. Ten rząd wprawdzie został przez tzw. „zdrowe siły” skupione wokół bezpieki i Judenratu obalony – ale Książę-Małżonek od tej pory wiąże swoje losy z Naczelnikiem Państwa Jarosławem Kaczyńskim – chociaż zdradzał ich np. z charyzmatycznym Jerzym Buzkiem, który powierzył mu godność wiceministra spraw zagranicznych, ale kiedy obydwaj bliźniacy powracają do władzy, najpierw w osobie Lecha Kaczyńskiego, jako prezydenta, a potem – Jarosława, najpierw jako prostego Naczelnika Państwa, a potem – premiera rządu, Książę-Małżonek znowu do nich dołącza, aby sprawować funkcję ministra obrony narodowej aż do czasu, gdy przekonał się, iż bracia Kaczyńscy mają do niego zaufanie ćwierciowe, podczas gdy pełniejsze – do złowrogiego Antoniego Macierewicza. Wtedy podał się do dymisji, a po rychłym upadku rządu PiS, przeszedł na stronę Volksdeutsche Partei, której zaoferował swoją pomoc w „dorżnięciu watahy”, w zamian za co obywatel Tusk Donald zrobił go w swoim pierwszym vaginecie ministrem spraw zagranicznych.

Kiedy prezydent Obama dokonał 17 września 2009 roku słynnego „resetu”, Książę-Małżonek wkrótce złożył w Berlinie deklarację pragnienia większej niemieckiej aktywności, która przez publicystów została nazwana „hołdem pruskim”, chociaż poprzednio z inicjatywy Kondolizy Rice rozpoczął instalowanie w Polsce amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Kiedy jednak Szymon Peres „przekonał” prezydenta Obamę do rezygnacji z tej tarczy i do „resetu” – nie było rady, tylko – „hołd pruski”. Aliści prezydent Obama wkrótce ten swój poprzedni reset zresetował, a wtedy Książę-Małżonek wziął udział w Majdanie na Ukrainie, na który USA wyłożyły 5 mld dolarów. Chyba jednak nie było mu w smak robienie Amerykanom „laski za darmo”, a w konsekwencji musiał ustąpić ze stanowiska marszałka Sejmu, które wcześniej objął z braku lepszej oferty. Potem było jeszcze gorzej; trafił nawet do luksusowego przytułku dla byłych ludzi, czyli Parlamentu Europejskiego – ale na skutek szczęśliwego splotu okoliczności, obywatel Tusk Donald znowu powołał go do swojego vaginetu na stanowisko ministra spraw zagranicznych, a ostatnio – nawet na wicepremiera.

Ponieważ Małżonka Księcia-Małżonka po linii żydowskiej zaangażowała się w walkę przeciwko znienawidzonemu Donaldowi Trumpowi, co to usiłuje sypać piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, ciągnącego świat w kierunku rewolucji komunistycznej, w której Żydowie tradycyjnie plasują się w awangardzie, Książę-Małżonek nie jest mile widziany w Białym Domu.

W związku z tym postawił na Niemcy, dla których gotów jest wkręcić Polskę w maszynkę do mięsa, żeby po przemieleniu była strawniejsza nawet dla Niemców bezzębnych. Tylko bowiem dzięki niemieckiemu poparciu może zostać w GG ewentualnym następcą obywatela Tuska, gdyby ten się zaśmierdział, a potem – może i prezydenta Nawrockiego?

I wreszcie czwarty stały punkt we Wszechświecie, czyli Janusz Korwin-Mikke. Właśnie ogłosił powstanie kolejnej, trzeciej Konfederacji, a w drodze jest i czwarta w postaci „Obywatelskich Patroli Konfederacji”, które pragnie tworzyć pan dr Jan Pokrywka. Czegóż chcieć więcej?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Zdradzieckie drony. Stanisław Michalkiewicz

Zdradzieckie drony

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    21 września 2025

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5897

Kiedy wydawało się, że jedyną wojną, która zagraża naszemu nieszczęśliwemu krajowi, jest wojna polsko-polska, jaka ze zmiennym szczęściem i rozejmami toczy się od co najmniej 20 lat między obozem zdrady i zaprzaństwa, z Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda na czele, a obozem „dobrej zmiany” z Prawem i Sprawiedliwością Naczelnika Państwa Kaczyńskiego Jarosława, w nocy z 9 na 10 września, kiedy to „wszyscy patrioci” przygotowywali się do uroczystych obchodów kolejnej miesięcznicy smoleńskiej ku czci prezydenta Lecha Kaczyńskiego – zimny ruski czekista Putin dopuścił się zbrodniczej prowokacji. Jak zarządziła nasza niezwyciężona armia, prowokacja polegała na wystrzeleniu w polską przestrzeń powietrzną 19 dronów-wabików, z których trzy zostały zestrzelone viribus unitis Paktu Atlantyckiego, a pozostałe spadły na ziemię, z wyjątkiem jednego, który miał spaść na dach i go uszkodzić.

Energiczne śledztwo grupy prokuratorów, którzy zlecieli się na miejsce niczym ruskie drony, co prawda ustaliło, że dach wcześniej zniszczyła zbrodnicza wichura, ale jeśli nawet, to wichura była też sprokurowana przez Putina, a poza tym – wyjątki potwierdzają regułę. Skoro padł rozkaz, że to ruska prowokacja, to obywatel Tusk Donald natychmiast ostrzegł ludność cywilną, że jeśli ktoś będzie powielał ruską „dezinformację”, to będzie z nim brzydka sprawa. I rzeczywiście – jak tylko pan red. Lisicki, naczelny redaktor „Do Rzeczy”, wyraził pogląd, że cała ta historia mogła być następstwem przypadkowego zbłądzenia dronów, zaraz został ofuknięty jako ruska onuca przez zapomnianego trochę dzisiaj pana red. Piotra Zarembę, który zarazem ujawnił, że takie wypowiedzi wzbudzają sprzeciw „ekspertów i publicystów” – oczywiście publicystów posłusznych, co to słuchają rozkazów swoich oficerów prowadzących.

Co prawda identyczny pogląd wyraził był też amerykański prezydent Donald Trump, ale – co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie – a poza tym Wielce Czcigodny Giertych Roman od razu go zdemaskował: „Trump nas zdradził. Kto w Polsce wspiera Trumpa, należy do zdrajców.” Jak to pisał w „Towarzyszu Szmaciaku” Janusz Szpotański? „Depesza pędzi już do Gnoma. Donald Trump – zdrajca. Punkt i koma.

Wprawdzie na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, że te całe drony, to właśnie wabiki, skonstruowane ze sklejki. Kosztują grosze – ale na radarach wyglądają tak samo, jak te bojowe, więc dotychczas Ukraińcy zestrzeliwali je przy użyciu drogich kartaczy, z których każdy kosztował ciężkie dolary. Aliści właśnie tej nocy przestali je zestrzeliwać, wskutek czego wleciały one do Polski, niektóre nawet przez Białoruś, która Polskę o nich ostrzegła. Coś mogło być na rzeczy, bo już następnego dnia ukraiński minister spraw zagranicznych przypomniał, że Ukraińcowie od dawna domagali się, by państwa NATO, przede wszystkim Polska, zestrzeliwały ruskie drony nad Ukrainą i Białorusią. Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie może być słowa prawdy, bo prawdę, to głoszą „eksperci” i zaangażowani publicyści w rodzaju pana red. Zaremby, a nie jakiś tak Trump Donald. Jeśli chodzi o penetrowanie prawdy, to nasz, tubylczy Donald jest lepszy od amerykańskiego Donalda, ale Donald to jeszcze nic w porównaniu z Księciem-Małżonkiem. Od pewnego czasu mówi się, że Książę-Małżonek szykowany jest na stanowisko premiera rządu – gdyby obywatel Tusk Donald się zaśmierdział – a w perspektywie – nawet na prezydenta naszego bantustanu – żeby Żydowie, za pośrednictwem Pierwszych Dam – mogli kręcić głową państwa.

Toteż ruska prowokacja najwyraźniej stała się dla Księcia-Małżonka prawdziwym darem Niebios. Zaraz pośpieszył do Kijowa, gdzie wysłuchał zbawiennych pouczeń prezydenta Zełeńskiego i już wiedział, że Donald Trump nie miał racji mówiąc o ruskiej pomyłce – gdy to była prowokacja. Kogo słucha ten cały Donald Trump, komu on właściwie służy? Jakby słuchał Księcia-Małżonka, to od razu spenetrowałby prawdę, a Wielce Czcigodny Giertych Roman nie miałby żadnego powodu, by go demaskować, jako zdrajcę. Toteż i Książę-Małżonek zaraz załatwił był w Kijowie, że polscy żołnierze pojadą na Ukrainę, gdzie przez Ukraińców będą szkoleni w zakresie zestrzeliwania ruskich dronów i to nie tylko nad Polską – ale również nad Ukrainą i Białorusią.

Wywołało to w części opinii publicznej zaniepokojenie, bo spełnienie ukraińskich oczekiwań oznaczałoby wciąganie Polski w wojnę z Rosją i to w sposób nie pociągający za sobą żadnych zobowiązań ze strony NATO. Chodzi o to, że słynny art. 5 traktatu waszyngtońskiego przewiduje możliwość uruchomienia procedur sojuszniczych, nawiasem mówiąc – bez żadnego automatyzmu – ale tylko „w razie zbrojnej napaści” na państwo członkowskie. Jeśli natomiast ono samo włączy się do konfliktu, który się toczy od kilku lat, to warunek „zbrojnej napaści” nie jest spełniony. Z uwagi na te obawy, „eksperci” musieli wytłumaczyć Księciu-Małżonku, że chociaż oczywiście chce dobrze, to znaczy – pragnie wciągnąć Polskę w wojnę, to trochę się zagalopował.

W rezultacie Książę-Małżonek sprecyzował swoje poprzednie stanowisko zarówno w kwestii szkolenia polskich żołnierzy w zwalczaniu ruskich dronów – że owszem, będą szkoleni – ale w Polsce, a nie na Ukrainie, a po drugie – w kwestii zestrzeliwania ruskich dronów nad Ukrainą i Białorusią – że decyzja w ten sprawie musi zapaść w kierowniczych gremiach NATO. Z uwagi na to, że o żadnym awansie na stanowisko premiera Książę-Małżonek nie może nawet marzyć bez poparcia Niemiec, zwłaszcza w sytuacji, gdy ma szlaban do Białego Domu, zanim jeszcze pan prezydent Nawrocki przyjedzie do Berlina, już zaczął przekonywać kanclerza Merza do koncepcji zestrzeliwania. Jestem pewien, że kanclerz Merz nie będzie miał nic przeciwko temu, bo z punktu widzenia Niemiec, wkręcenie również Polski w maszynkę do mięsa byłoby prawdziwym darem Niebios.

Z Polski przekręconej przez maszynkę do mięsa, można by zrobić wszystko, nawet dokończyć proces zjednoczenia Niemiec i to nie według granicy z 1937 roku, tylko według granicy z roku 1914. Czegóż chcieć więcej? Jeśli tedy Książę-Małżonek już nie może doczekać się wojenki, to od razu widać, że najlepiej nadaje się i na premiera rządu, a potem – na prezydenta. W dodatku robi dywersję prezydentowi Nawrockiemu, który uparł się na te całe reparacje – a tymczasem, dzięki Księciu-Małżonku – Niemcy poczęstują prezydenta Nawrockiego ofertą „gwarancji bezpieczeństwa” dla Polski. To znakomite wyjście, bo jeśli Niemcy gwarantowałyby Polsce bezpieczeństwo, to znaczy – iż to one w razie czego miałyby tytuł do negocjowania z Putinem. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Książę-Małżonek dostanie od Niemców jakiś Ritterkreuz.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Plecak – i na Zaleszczyki!

Plecak – i na Zaleszczyki!

20 września 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5896

W związku z ruską prowokacją, polegającą na puszczeniu na nasz nieszczęśliwy kraj 19 dronów-wabików, nastąpił skokowy wzrost nastrojów wojowniczych, zwłaszcza wśród naszych Umiłowanych Przywódców, no i wyższych oficerów naszej niezwyciężonej armii. Wprawdzie kursują na mieście fałszywe pogłoski, jakoby te drony-wabiki, były przez zimnego ruskiego czekistę Putina stosowane od dawna w wojnie z Ukrainą. Ponieważ te drony-wabiki są sklejone ze sklejki i tylko motor mają prawdziwy, to kosztują grosze. Ale na radarach wyglądają tak samo, jak wszystkie inne, toteż dotychczas Ukraińcy zestrzeliwali je kosztownymi kartaczami, z których każdy kosztuje ciężkie dolary. Aliści w nocy z 9 na 10 września, kiedy u nas połowa naszego umęczonego narodu przygotowywała się do uroczystych obchodów kolejnej miesięcznicy smoleńskiej, a druga połowa uparła się tej pierwszej przeszkadzać, Ukraińcy postanowili nie strzelać do dronów-wabików, tylko zwyczajnie je przepuścili. Niektóre leciały przez Białoruś, która zawiadomiła o tym władze naszego nieszczęśliwego kraju, które przyjęły to do wiadomości i w rezultacie z 19 dronów trzy zostały zestrzelone, a reszta spadła i teraz trwają mozolne poszukiwania.

Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy tym bardziej, że obywatel Tusk Donald, któremu jak zawsze w takich sprawach basuje Naczelnik Państwa Kaczyński Jarosław, przestrzegł przed kolportowaniem ruskiej dezinformacji, bo z każdym, kto się tej myślozbrodni dopuści, będzie brzydka sprawa.

Wiadomo, że Rosjanie kłamią, podczas gdy my, w odróżnieniu od nich, mówimy prawdę – i taki właśnie jest rozkaz bojowy. Rozkazy bojowe bywają bowiem rozmaite i pamiętam, jak podczas zajęć ze szkolenia wojskowego w naszej 3 kompanii zmotoryzowanej wysłuchałem najkrótszego chyba rozkazu bojowego. Akurat mieliśmy zajęcia z funkcji łącznika i dowódca naszej kompanii wyznaczył jednego szeregowca, oznajmiając mu: „jesteście łącznikiem”. Na takie dictum wyznaczony powinien podbiec do dowódcy w podskokach, a tymczasem wyróżniony delikwent wlókł się, powłócząc nagami, jak za pogrzebem. Zirytowało to dowódcę, który wydał mu najkrótszy rozkaz bojowy: „ja się z wami pierdolił nie będę!” Ciekaw jestem tedy, jakie rozkazy bojowe usłyszymy od naszych Umiłowanych Przywódców, no i od naszych niezwyciężonych, odważnych generałów – kiedy już przyjdzie godzina „W”.

A ta godzina podobno nadchodzi – co wynika wprost z deklaracji sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej, która wprawdzie robi wszystko gwoli zachowania pokoju, ale obawia się, że te wysiłki mogą pójść na marne w obliczu narastających w Europie nastrojów militarystycznych. Jak wiadomo, militaryści nawołują, by „korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny”. I rzeczywiście – jeśli popatrzeć na ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego, czy tamtejszych oligarchów, a wreszcie – na przewożone na Ukrainę transporty luksusowych samochodów, to każdy widzi, że to święta racja. Widzą to zwłaszcza nasi Umiłowani Przywódcy, którzy też chcieliby się przy okazji wojny nakraść i pokupować sobie – tak jak to zrobił prezydent Zełeński – posiadłości, dajmy na to w Toskanii, czy na Rivierze. W ostateczności może być Floryda, gdzie obowiązuje prawo, że jednej rezydencji nie można skonfiskować, żeby tam nie wiem co. Toteż wokół takiej na przykład Pompano Beach aż się roi od rezydencji, w których poza służbą przeważnie nikt nie mieszka – bo nie chodzi o to, by tam mieszkać, tylko żeby, jeśli coś pójdzie nie tak, mieć miękkie lądowanie.

Oczywiście – przed czym przestrzegał Bułat Okudżawa w piosence, jak to na wojnę wyruszał nasz król – że „słodkich pierniczków dla wszystkich nie starczy i tak”. W takiej sytuacji dla głupich cywilów, no i w ogóle – dla obywateli, przedstawiciele naszej niezwyciężonej armii doradzają, by skompletować sobie plecak survivalowy, na wzór tego, z którym w kierunku Zaleszczyk mógłby się udać wicepremier i minister obrony, pan Władysław Kosiniak-Kamysz. Co tam spakował sobie pan minister – tego akurat nie wiem. Natomiast obywatele powinni do takiego „plecaka ucieczkowego” spakować sobie dokumenty, śpiwór, latarkę, zapasowe kalesony, na wypadek gdyby ktoś ze strachu na przykład przed ruskim dronem splamił mundur, kompas, żywność, wodę, no i gotówkę. Obawiam się, że te oficjalne porady mogą być ocenzurowane.

Bo na przykład – jaką to niby gotówkę zabrać do plecaka ucieczkowego? W polskiej walucie? Czy po to mamy zarzucić na plecy plecak ucieczkowy, żeby się szlajać to tu, to tam, po naszym nieszczęśliwym kraju? Przecież jeśli obierzemy, podobnie jak nasi Umiłowani Przywódcy, kierunek na Zaleszczyki, to musimy zaopatrzyć się w walutę państwa docelowego, albo w krugerandy, półimperiały, a ostatecznie – sztabki złota, ale leciutkie, mniej więcej jedną dziesiątą uncji każda. Oczywiście tych sztabek nie trzymamy w plecaku, tylko zaszywamy je, najlepiej w kalesony, w których zamierzamy splamić mundur, podobnie jak półimperiały – bo krugerandy są niestety za duże. Taka złota waluta będzie z wdzięcznością przyjęta wszędzie. Nie możemy jednak zapomnieć o walucie wymiennej, czyli – o wódeczce. Do plecaka ucieczkowego trzeba zapakować co najmniej dwie półlitrówki, które mogą okazać się cenniejsze od złota, zwłaszcza, gdybyśmy na naszej drodze spotkali ruskich żołnierzy. Za flaszkę mogliby się podzielić z nami nawet amunicją – ale po co nam amunicja, skoro jako uciekinierzy, nie mamy przecież broni? Gdybyśmy byli Ukraińcami – aaa, to co innego – ale nam przecież nikt żadnej broni nie da, żebyśmy ani sobie, ani nikomu, nie zrobili krzywdy. Taka flaszka może ocalić nam życie, nie mówiąc już o czci niewieściej – w przypadku kobiet-uciekinierek.

Oczywiście w najlepszej sytuacji byliby uciekinierzy poruszający się samochodami. Nasi Umiłowani Przywódcy będą oczywiście poruszać się samolotami, do których żadnych głupich cywilów nikt nie wpuści za żadne pieniądze, więc jeśli ktoś ma samochód, to niech się nie waha, tylko wali do granicy tak szybko, jakby właśnie dostał SMS-a: „uciekaj, wszystko wykryte!” Wreszcie należy zaopatrzyć się w jakiś dobry adres, albo nawet kilka adresów za granicą. Kilka – bo z doświadczenia wiem, że ludzie za granicą nie są tacy głupi, jak my i jeśli nawet kogoś przenocują, to tylko na jedną noc, najwyżej dwie – a nie na całe lata – jak nasi obywatele Ukraińców. Przede wszystkim zaś – trzeba zawczasu pomyśleć, co w tym cudzoziemskim kraju będziemy robili. Kiedy Antoniemu Słonimskiemu udało się we wrześniu 1939 roku uciec przez Zaleszczyki do Paryża, wiozący ich taksówką biały Rosjanin udzielił im życzliwej rady: ja by sowiewtował tiepier pakupić taksi – patom budiet tiażeło!

Stanisław Michalkiewicz

Prezesa NIK życie po życiu

Prezesa NIK życie po życiu

Stanisław Michalkiewicz (www.magnapolonia.org) 18 września 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5895

12 września Sejm ma przystąpić do wyboru nowego prezesa Najwyższej Izby Kontroli, jako że kadencja dotychczasowego prezesa, pana Mariana Banasia już się zakończyła. Warto w związku z czym przypomnieć, jak się kadencja pana Mariana Banasia na stanowisku prezesa NIK zaczęła. Wprawdzie Leszek Miller przenikliwie zauważył, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale po tym – jak kończy, ale – po pierwsze – musimy założyć, że pan Marian Banaś jest prawdziwym mężczyzną, a nie jakimś takim fałszywym, a po drugie – że nawet w przypadku prawdziwego mężczyzny decydujący jest koniec kariery – ale początkom też niepodobna odmówić jakiegokolwiek znaczenia. A właśnie początki kariery pana prezesa Banasia zasługują na uwagę.

Najpierw z jakichś zagadkowych powodów pan Marian Banaś musiał podpaść obozowi zdrady i zaprzaństwa, bo podesrała go w opinii publicznej telewizyjna stacja TVN, która tradycyjnie wysługuje się obozowi zdrady i zaprzaństwa kierowanemu przez Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda. W tym czasie Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński nie mógł się pana Mariana Banasia nachwalić, jako człowieka „kryształowego” – ale potem coś musiało pójść nie tak, bo okazało się, że pan Banaś nie tylko nie jest człowiekiem kryształowym, ale ma powiązania ze światem przestępczym i w ogóle. Żeby w tej sytuacji nie znaleźć się między nogami – jak to przytrafiło się Kukuńkowi, który najpierw wspierał prawą nogę, a potem lewą, aż znalazł się między nogami – pan prezes Banaś stanął na nieubłaganym gruncie bezstronności, skierowanej trochę bardziej przeciwko obozowi „dobrej zmiany”, a trochę mniej przeciwko obozowi zdrady i zaprzaństwa. Ten przechył jednostronny dał się zauważyć zwłaszcza po odsunięciu obozu „dobrej zmiany” od władzy przez Volksdeutsche Partei z satelitami w roku 2023, kiedy to pan prezes Banaś nieubłaganym palcem wskazywał nieprawości kolaborantów Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, włączając się tym samym siłą rzeczy w walkę o praworządność, której prowadzenie nakazała nam Nasza Złota Pani jeszcze w lutym 2017 roku, a która pod rządami Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje nabiera coraz większego rozmachu. Biczem karzącym w walce o praworządność został były sędzia, obywatel Żurek Waldemar, którego obywatel Tusk Donald wziął do swojego vaginetu na chłopaka od mokrej roboty na odcinku praworządności. Toteż obywatel Żurek Waldemar w walce o praworządność idzie na skróty do tego stopnia, że – jak głoszą fałszywe pogłoski – przy pomocy zarządzeń zmienia ustawy, a już szczególnie jest zażarty na odcinku neo-sędziów, których by chętnie utopił w łyżce wody. Dopiero na tym tle widać, jak obywatel Żurek Waldemar poświęca się dla Polski – że dla praworządności gotów jest łamać prawo. Tak właśnie uważał Adam Mickiewicz, skoro w „Reducie Ordona” napisał był, że „dzieło zniszczenia w dobrej sprawie jest święte, jak dzieło tworzenia”. A cóż jest lepszą sprawą, niż praworządność socjalistyczna? Żadnej lepszej sprawy od tej nie ma. Nic więc dziwnego, że w tej sytuacji na zakończenie swojej kadencji na stanowisku prezesa NIK, pan prezes Banaś przekazał obywatelu Żurku Waldemaru cały zestaw „przerażających” kompromatów, dzięki którym obywatel Żurek Waldemar będzie mógł dokonać przyspieszenia na odcinku walki o praworządność.

Historia się powtarza i to właśnie na odcinku kontroli państwowej. Jak pamiętamy, po obaleniu Władysława Gomułki, I sekretarzem KC PZPR został Edward Gierek, którego zapragnął wysadzić z siodła Mieczysław Moczar. W tym celu zwołał do Olsztyna sekretarzy wojewódzkich i nie wiadomo, jak by to się skończyło, gdyby nie dowiedział się o tym Edward Gierek, który znienacka też przyjechał do Olsztyna i w ten sposób pucz spalił na panewce. Ale Mieczysław Moczar za karę został odsunięty na boczny tor, to znaczy – na stanowisko prezesa NIK. Tam pracowicie zbierał kompromaty – i kiedy wskutek sierpniowych strajków w roku 1980 Edward Gierek przestał być I sekretarzem, Mieczysław Moczar przeszedł do natarcia. Powstała „komisja Grabskiego”, przy pomocy której, dzięki zgromadzonym kompromatom, partia stworzyła złudzenie przywracania praworządności socjalistycznej, rzucając na pożarcie „Solidarności”, jak nie jednego, to drugiego kolaboranta Edwarda Gierka. W porównaniu z dzisiejszymi standardami, tamte afery sprzed lat, to mizeria – ale wtedy budziły sensację i wielkie emocje – podobnie, jak tedzisiejsze, panabanasiowe, będą budziły przynajmniej w części opinii publicznej, podbechtanej przez niezależne media głównego nurtu, pozostające na usługach Volksdeutsche Partei – no i oczywiście – Judenratu.

W ten sposób były już prezes NIK może zapewnić sobie nie tylko życie po życiu, ale i zdobyć coś w rodzaju polisy ubezpieczeniowej na wypadek, gdy już nie będzie miał immunitetu, który przez całą kadencję dawał mu jakąś ochronę zarówno przez Scyllą, jak i Charybdą, to znaczy – zarówno przed Volksdeutsche Partei, jak i Prawem i Sprawiedliwością. Wprawdzie na razie sroży się w ministerstwie i prokuraturze obywatel Żurek Waldemar, który choćby ze względu na kompromaty, będzie chyba musiał pana Mariana Banasia oszczędzać, choćby z tego powodu, by zeznawał on prawidłowo w charakterze świadka na pokazowych procesach – ale jak tylko koalicji 13 grudnia powinie się noga – to ręka, noga, mózg na ścianie! Już tam nowy minister sprawiedliwości i prokurator generalny, przy pomocy neo-sędziów, którzy wszystkich staro-sędziów pewnie poprzenoszą w stan spoczynku wiekuistego – chyba, że ci z gorliwością neofitów, będą kontynuować walkę o praworządność, tyle, że z drugiej strony frontu – więc nowy minister i tak dalej, ze wszystkich podejrzanych osób, których nieubłaganym palcem wskaże mu Naczelnik Państwa – zrobi marmoladę.

Jedyny ratunek – w Putinie – na co wskazuje skwapliwość, z jaką zarówno uczestnicy obozu zdrady i zaprzaństwa, jak i kolaborantów Naczelnika Państwa, przyjęli rozkaz, że drony, co to spadły na terytorium naszego nieszczęśliwego kraju, zostały wysłane przez Putina w ramach prowokacji. Pragnienie wdania się w wojnę aż bije w oczy – i to jest całkiem w tej sytuacji zrozumiałe. Nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara, a w takiej sytuacji wybuch wojny jawi się jako całkiem pociągająca alternatywa. Kto tam będzie rozgrzebywał gruzy, żeby odszukać tam jakieś kompromaty, zwłaszcza, że zamiast nich, mogą tam być już tylko sadze? „Ach, pójdę aż do piekła, byleby moją zbrodnię wieczysta noc powlekła” – deklarowała Pani, co to zabiła Pana w balladzie „Lilie” Skoro towarzyszy temu aż taka determinacja, to rzeczywiście – jedyna nadzieja w Putinie – chyba, że okaże się on bardziej perfidny, niż przewiduje ustawa i wraz z prezydentem Trumpem zakończy wojnę na Ukrainie.

Stanisław Michalkiewicz

Organizacja przestępcza o charakterze zbrojnym

Organizacja przestępcza o charakterze zbrojnym

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    16 września 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5894

Niektórzy Czytelnicy wysuwają wobec mnie pretensje, że nazywam III Rzeczpospolitą organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym. Twierdzą, że pisząc, czy mówiąc takie rzeczy („Co pan mówisz takie rzeczy?!”) dopuszczam się ekscesu intensywnego krytyki, czyli rodzaju myślozbrodni przeciwko Polsce.

To oczywiście nieprawda, bo III RP jest jedną z wielu postaci państwa polskiego, które oficjalnie istnieje od ponad tysiąca lat – bo właśnie wiosną tego roku obchodziliśmy 1000 rocznicę koronacji Bolesława Chrobrego na pierwszego króla Polski. Najpierw tedy Polska była księstwem, uznanym przez ówczesną społeczność międzynarodową, a od wspomnianej koronacji Bolesława Chrobrego – nawet królestwem. Trwało to przez pewien czas – ale odkąd król Bolesław Krzywousty podzielił Polskę miedzy swoich synów, rozpoczął się okres rozbicia dzielnicowego. Przezwyciężył je dopiero Władysław Łokietek, który ponownie sprawił, że Polska znowu stała się królestwem. Potem, to znaczy – od małżeństwa litewskiego księcia, który po przyjęciu chrztu w obrządku katolickim, ożenił się z Jadwigą pochodzącą z francuskiej rodziny Anjou, która w tym czasie trzęsła sporą częścią Europy (ciotką naszej królowej Jadwigi była np. neapolitańska władczyni Joanna, zwana „Krwawą”, a to dlatego, że zamordowała co najmniej trzech swoich mężów, aż wreszcie czwarty ją uprzedził i tak zakończył jej żywot. Podobno astrolog po obejrzeniu gwiazd powiedział jej „maritabitur cum ALGO”, co się wykłada: „będziesz poślubiona ALGO”. To ALGO, to były pierwsze litery imion mężów Joanny. Uchodziła ona za olśniewającą piękność, toteż wielu ludzi nie chciało wierzyć, że mogła być zdolna do takich zbrodni, podobnie jak dzisiaj mnóstwo ludzi w Polsce wprawdzie „wie”, że obywatel Tusk Donald, to łotr z piekła rodem, podczas gdy Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński jest wzorem cnót wszelakich – ale to nie musi być prawda. Podobnie i wtedy mawiano: „kochajcie Boga i królowę Joannę” – no ale potem brzydka sprawa wyszła na jaw).

Władysław Jagiełło założył dynastię, za panowania której Polska wybiła się nawet na stanowisko mocarstwowe w Europie – a i potem też zażywała reputacji mocarstwowej – ale od „potopu szwedzkiego”, który trwał zaledwie pięć lat, jednak doprowadził do dewastacji państwa, porównywalnej z tą z czasów II wojny światowej, rozpoczął się schyłek. Ostatnim błyskiem polskiej mocarstwowości była odsiecz wiedeńska za panowania Jana Sobieskiego, po której mieliśmy już ześlizg po równi pochyłej, zakończony likwidacją państwa w roku 1795. Po 123 latach niewoli pod zaborami państwo polskie odrodziło się jako republika, co Naczelnik Państwa Józef Piłsudski notyfikował światu w specjalnej depeszy. Ale II Rzeczpospolita przestała istnieć w następstwie II wojny światowej. Co prawda w Londynie aż do 1990 roku istniał rząd RP na uchodźstwie, ale od 1972 roku, to znaczy – po cofnięciu uznania przez Stolicę Apostolską, już chyba nikt na świecie tego rządu nie uznawał, a rolę państwowości polskiej pełniła PRL. O Generalnym Gubernatorstwie nie wspominam, bo GG nie była formą państwowości polskiej, tylko rodzajem niemieckiej kolonii. W roku 1989 PRL zakończyła swój żywot, nastała sławna „transformacja ustrojowa” i „upadł komunizm” – a najlepszą ilustracją tego „upadku” było powołanie przez Zgromadzenie Narodowe, utworzone w następstwie tzw. wyborów kontraktowych, przywódcy tych „upadłych” komunistów, generała Wojciecha Jaruzelskiego na pierwszego prezydenta „wolnej Polski”. III RP narodziła się zatem w rezultacie tej politycznej sodomii – ale to nie jest oczywiście wystarczający powód, żeby tę formę polskiej państwowość nazywać „organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym”. To może nie jest powód – ale to nie znaczy, że nie ma żadnych innych powodów, które by tę charakterystykę uzasadniały. Wiekopomne reformy charyzmatycznego premiera Buzka

Kiedy po wyborach w 1993 roku powstał rząd koalicji SLD – PSL, wkrótce pojawiły się oskarżenia, że „zawłaszczył” on państwo. Warto przypomnieć, że po łacinie takie „zawłaszczenie” nazywa się „ocupatio”. W świetle tego III RP mogłaby zostać uznana za okupacyjną formację polskiej państwowości, bo faktu „zawłaszczenia” nie tylko nikt nie kwestionował – oczywiście poza zawłaszczycielami, czyli okupantami – no ale trudno, żeby oni sami podważali w ten sposób legitymizację swoje władzy. Nie trwało to jednak długo, bo w roku 1997 wybory wygrała Akcja Wyborcza „Solidarność”, która utworzyła koalicyjny rząd z udziałem Unii Wolności, na czele której stał prof. Leszek Balcerowicz. Premierem tego rządu został prof. Jerzy Buzek, cieszący się, przynajmniej w pewnych kolach, opinią premiera „charyzmatycznego”. Okazało się jednak, że okupanci z poprzedniego rządu obwarowali się na posadach w sektorze publicznym tak skutecznie, że nawet zmiana rządu nie mogła ich stamtąd ruszyć. Toteż nie było rady, tylko trzeba było utworzyć kolejne synekury w sektorze publicznym, żeby usadowić na nich zaplecze polityczne zwycięskiej koalicji. Temu celowi służyły cztery wiekopomne reformy charyzmatycznego premiera Buzka.

Tutaj parę słów natury ogólnej. Reformy mają dwojakie cele; cele rzeczywiste i cele deklarowane. Różnica między nimi polega nie tylko na tym że cele deklarowane są z wielką pompą ogłaszane, podczas gdy cele rzeczywiste skrywa z reguły zasłona milczenia, ale przede wszystkim na tym, że cele deklarowane – na przykład, że w następstwie reform obywatelom rząd przychyli nieba – z reguły nie przynoszą zadeklarowanych rezultatów. Tymczasem rzeczywiste cele reform mają to do siebie, że MUSZĄ się pojawić i to z reguły – natychmiast. Toteż w rezultacie wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Buzka nastąpiło niebywałe rozmnożenie synekur w sektorze publicznym, na których zostali osadzeni uczestnicy zaplecza politycznego rządzącej koalicji. To oczywiście pociągnęło za sobą wydatki; w następstwie wzięcia na utrzymanie dodatkowej armii naszych dobroczyńców, koszty funkcjonowania państwa wzrosły o około 100 mld złotych rocznie – bo wiadomo, że nasi dobroczyńcy, co to przychylają nam nieba, byle czego nie zjedzą, ani nie wypiją. Już to by wystarczyło na uzasadnienie nazwania III RP „organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym” – ale być może wielu moich krytyków to by jeszcze nie przekonało, więc postaram się o kolejny argument.

Trzy filary

Jedną z wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Buzka była reforma ubezpieczeń społecznych. Zanim jednak przejdę do jej omawiania, kilka słów natury ogólnej. Charyzmatyczny premier Jerzy Buzek utrzymał przymusowy charakter ubezpieczeń społecznych. Trudno mu się dziwić. Wyobraźmy sobie tylko, że ubezpieczenia społeczne miałyby charakter umowny. Ubezpieczalnia – zakładam, że złożyłaby swoją ofertę uczciwie – proponowałaby obywatelowi, żeby przez 30 albo i 40 lat lat oddawał jej połowę swojego dochodu. – Skoro taki rozkaz, to trudno – mógłby powiedzieć obywatel – ale co ja z tego będę miał? – Kiedyś coś ci damy – brzmiałaby uczciwa odpowiedź ubezpieczalni. „Kiedyś” – bo Sejm w każdej chwili może zmienić wiek emerytalny – i już po wspomnianej reformie zrobił to dwukrotnie! „Coś” – bo tenże Sejm może zmienić sposób naliczania emerytury – a któż może wiedzieć, co będzie za 30, czy 40 lat? Więc oczywiście „kiedyś – coś”. Nietrudno zauważyć, że nikt przytomny takiej umowy by nie podpisał – i dlatego ubezpieczenia społeczne są przymusowe.

Przechodząc do wiekopomnej reformy, przewidywała ona wprowadzenie trzech „filarów”; jednego podstawowego, drugiego wybranego i trzeciego – dobrowolnego. Filarem podstawowym zarządzał ZUS, ale filarem drugim – tym który można było sobie wybrać – administrować miały Fundusze Emerytalne, zaś trzecim – również firmy ubezpieczeniowe. Już mniejsza o te całe Fundusze – bo to był niemal ostentacyjny rabunek – ale ważniejsze, przynajmniej wtedy, wydawały mi się stosunki własnościowe.

Kiedy byłem zaproszony do telewizji łódzkiej na dyskusję na ten temat, zapytałem Wielce Czcigodną Ewę Tomaszewską, posłankę AWS, kto będzie właścicielem środków zgromadzonych na II filarze. – Ubezpieczony – odpowiedziała pani Ewa. – Aha – upewniałem się – więc jeśli ten ubezpieczony pewnego dnia zechce odbyć podróż dookoła świata, to pójdzie do „swojego” Funduszu, poprosi o wypłacenie mu pieniędzy, a oni, bez mrugnięcia okiem, mu je wypłacą? – No nie – odpowiedziała pani Ewa. – Jak to nie? Właścicielowi na jego żądanie nie wypłacą jego pieniędzy? – Bo każdy by tak chciał – odpowiedziała pani Ewa, zaś uczestniczący w debacie specjalista, pan prof, Hausner, ofuknął mnie, że „wszystko sprowadzam do absurdu”.

Działając wspólnie i w porozumieniu

Nie ma takiego okrucieństwa, ani takiej niesprawiedliwości, jakiej nie dopuściłby się nawet łagodny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy” – pisał Alexis de Tocqueville. No i stało się, że roku 2008 rządowi obywatela Tuska Donalda zabrakło pieniędzy. Skąd wziąć szmalec – oto pytanie! Na szczęście wtedy jeszcze panowała w Polsce praworządność, jak się patrzy, toteż rząd mógł działać wspólnie i w porozumieniu z władzą sądowniczą, na której rządy mogły jeszcze wtedy polegać, jak na Zawiszy. W poczuciu odpowiedzialności za Polskę i stojąc na nieubłaganym gruncie praworządności socjalistycznej, władza sądownicza dostarczyła ówczesnemu rządowi obywatela Tuska Donalda pozoru prawnego uzasadnienia dla masowego rabunku obywateli. Wbrew temu, co myślała Wielce Czcigodna Ewa Tomaszewska i inni Wielce Czcigodni posłowie uchwalający te wszystkie wiekopomne reformy, okazało się, że środki zgromadzone na Otwartych Funduszach Emerytalnych są środkami PUBLICZNYMI!

ego właśnie było trzeba rządowi obywatela Tuska Donalda, który po prostu wziął i przeniósł połowę (ok. 150 mld zł.) środków zgromadzonych na Otwartych Funduszach Emerytalnych do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Jak wyjaśnił obywatel Tusk Donald, stało się tak dla dobra obywateli, bo wiadomo, że pieniądze szczęścia nie dają, a poza tym – psują charakter.

Kropkę nad „i” postawił w listopadzie roku 2015 Trybunał Konstytucyjny stwierdzając, że środki zgromadzone na OFE mają charakter publiczny, a to oznacza, że rząd może nimi dowolnie dysponować. Dzięki temu premier Mateusz Morawiecki zadeklarował, że pozostałą resztę środków z OFE „przekaże Polakom” – a konkretnie – 25 proc. (35 mld zł) przeznaczy na rządowy Fundusz Rezerwy Demograficznej – i tak dalej. W ten sposób odbył się drugi rozbiór OFE – bo już wcześniej jednostki administrujące Otwartymi Funduszami Emerytalnymi wypłacały sobie prowizje – początkowo 10 procent, a potem – ile Bóg da, bez względu na wyniki finansowe Funduszy które zresztą kupowały obligacje Skarbu Państwa. Tak inwestować potrafi każdy głupi – nazwisk nie będę wymieniał, bo jeden proces mi wystarczy.

Zdrada narodowa

Przypominam o tym wszystkim nie tylko dlatego, by uzasadnić nazywanie III RP organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym, ale również dlatego, że Naczelnik Państwa obywatel Kaczyński Jarosław, przemawiając niedawno do swoich wyznawców w sali BHP Stoczni Gdańskiej, ostrzegł Konfederację przez przemyśliwaniem myślozbrodni w postaci ewentualnej koalicji z Platformą Obywatelską. Byłaby to – jak powiedział – „zdrada narodowa”. Wynika z tego, że Konfederacja jest skazana na koalicję z PiS.

No dobrze – ale jaka właściwie jest różnica między PO i PiS, skoro – jak przypomniałem – zarówno jedni, jak i drudzy dopuścili się zdrady narodowej, ograbiając w tak zwanym „majestacie prawa” obywateli III RP z pieniędzy, jakie musieli oni zgromadzić na OFE, a które następnie zostały przejęte przez obydwa rządy tzn. rząd PO i rząd PiS – i ślad po nich zaginął – jak po pieniądzach z FOZZ, czy Amber Gold? To, że dokonało się to przy zachowaniu pozorów legalności, niczego nie zmienia, poza tym, że dostarcza dowodu, iż cała III RP, żadnych jej agend nie wyłączając, jest organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym – bo jakże inaczej nazwać organizację, która przymusza obywateli do niekorzystnego rozporządzenia swoim mieniem, które następnie rabuje?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Judenrat mobilizuje w dniach ostatnich

Judenrat mobilizuje w dniach ostatnich

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    14 września 2025

Zapoczątkowana wizytą w Białym Domu ofensywa polityczna pana prezydenta Karola Nawrockiego rozwija się w tempie stachanowskim. Prosto z Waszyngtonu poleciał do Rzymu, gdzie odbył rozmowę z włoską panią premier Meloni, potem spotkał się z papieżem Leonem XIV, którego zaprosił do Polski – no a w planie – coraz to nowe podróże i wizyty. Ponieważ podejmowane przez funkcjonariuszy Propaganda Abteilung próby ośmieszenia, albo przynajmniej zdyskredytowania wizyty prezydenta Nawrockiego w Białym Domu spełzły na niczym, Książę-Małżonek chwalebnie się spostrzegł i natychmiast postarał się podłączyć pod ojcostwo tego sukcesu – bo wiadomo, że sukces ma wielu ojców, a klęska jest sierotą.

Toteż kiedy prezydent Nawrocki jeszcze nie zdążył odlecieć z Ameryki, Książę-Małżonek naspotykał się w Ameryce z każdym z kim tylko mógł – chociaż z samym prezydentem Trumpem mu się spotkać nie udało. Pewne światło rzucił na tę sprawę Wielce Czcigodny Adam Bielan informując, że obywatel Tusk Donald ma w Białym Domu szlaban z uwagi na głupstwa, których nawygadywał na temat Donalda Trumpa – a wygląda na to, że Książę-Małżonek też nie jest tam chętnie widziany, zarówno ze względu na własne wyczyny, jak i na dokonania jego Małżonki, naszej Jabłoneczki, która na łamach „prasy międzynarodowej”, czyli żydowskiej, obsmarowywała Donalda Trumpa, ile tylko mogła – aż wspomniany, Wielce Czcigodny Adam Bielan twierdzi, że małżeństwo Księcia-Małżonka z jego Małżonką wyświadczyło bardzo złą przysługę naszemu nieszczęśliwemu krajowi w zakresie prezentacji jego wizerunku na arenie międzynarodowej.

Najwyraźniej nasza Jabłoneczka musi być związana bardziej z amerykańską żydokomuną, niż z amerykańskimi syjonistami. O ile bowiem syjoniści Donalda Trumpa wspierali, nawet finansowo, to żydokomuna zieje do niego nienawiścią, przede wszystkim z powodu wyhamowywania przezeń w Ameryce rewolucji komunistycznej, w której awangardzie żydokomuna tradycyjnie występuje.

Wracając tedy do politycznej ofensywy prezydenta Karola Nawrockiego, to wprawdzie Książę-Małżonek odgrażał się, że prezydent próbuje wprawdzie korzystać ze swoich prerogatyw, ale i on, znaczy się – Książę-Małżonek – nie zawaha się korzystać ze swoich. Na razie jednak nie słychać, by Książę-Małżonek ponowił wysłanie panu prezydentowi instrukcji, jak ma się zachowywać za granicą, co ma mówić, a czego nie i w ogóle – bo trudno traktować prezydenta protekcjonalnie, a jednocześnie podłączać się do spółdzielni w charakterze ojca jego politycznego sukcesu. Na tym tle doszło zresztą między prezydentem a Księciem-Małżonkiem do zaiskrzenia, które wywołało falę zdumionego zgorszenia w warszawskim demi-mondzie. Tutejszy demi-mond bowiem we wszystkim słucha wytycznych Judenratu, który – podobnie jak amerykańska żydokomuna – zieje nienawiścią do Trumpa i do wszystkiego, co Trump w Polsce popiera, a przynajmniej – aprobuje.

Tym bardziej, że oto vaginet obywatela Tuska Donalda, a zwłaszcza vaginessa kierująca tam resortem edukacji, czyli obywatelka Nowacka Barbara chyba doznaje porażki, jeśli chodzi o przeforsowanie w szkołach umiłowanego przedmiotu w postaci tak zwanej “edukacji zdrowotnej”. W planach obywatelki Nowackiej Barbary przedmiot ten był pomyślany, jako jeden z taranów, którymi promotorzy rewolucji komunistycznej będą kruszyli bastiony reakcji. Ale rodzaj falstartu zdarzył się już na samym początku, bo „edukacja zdrowotna” nie stała się przedmiotem obowiązkowym, tylko – fakultatywnym, jak religia. Episkopat nawet zelżył nacisk na odcinku katechetycznym, natomiast wezwał rodziców, by nie zgadzali się na udział dzieci w „edukacji zdrowotnej” – a na wyrażenie swego sprzeciwu mają czas do 25 września. Ale już w pierwszych dniach września okazało się, że odmowa udziału w „edukacji zdrowotnej” przybrała charakter masowy.

W tej sytuacji Judenrat przypomniał sobie o leninowskich normach życia partyjnego w zakresie organizatorskiej funkcji prasy. Okazało się bowiem, że zapewnienia zawodowego katolika do specjalnych poruczeń, czyli pana red. Tomasza Terlikowskiego, iż „edukacja zdrowotna” nie zagraża zbawieniu, nikogo, czy prawie nikogo nie przekonały – no bo rzeczywiście – skąd właściwie pan red. Terlikowski może takie rzeczy wiedzieć? Wprawdzie Stwórca Wszechświata podobno nawet targował się z pewnym mezopotamskim koczownikiem – ale tak twierdzą Żydowie, którzy z tych targów uczynili fundament idei „Wielkiego Izraela”, z którą czuje się „związany” premier izraelskiego rządu jedności narodowej Beniamin Netanjahu, który właśnie, kładąc lachę na opinię międzynarodową, zapamiętale kontynuuje operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej – natomiast nic nie wiadomo, by między Niebem, a panem red. Tomaszem Terlikowskim działała jakaś „gorąca linia”.

Chcąc tedy nadrobić zaniedbania na tym odcinku, Judenrat mobilizuje, a to „uczniów”, a to „nauczycieli”, którzy urządzają pikiety, podpisuje listy protestacyjne, puszcza w ruch pana mec. Artura Nowaka, co to do dziś nie może utulić się w żalu po bliskich spotkaniach III stopnia z przedstawicielami przewielebnego duchowieństwa – oraz jego kolaboranta, Stanisława Obirka, który po zrzuceniu jezuickiego habitu, obsrywa Kościół katolicki, ile tylko może. Wydaje się jednak, że to może być musztarda po obiedzie, bo chociaż ludzie ekscytują się pikantnymi obrazami z udziałem księży i panienek płci obojga, to jednak traktują to jako rodzaj rozrywki, a nie przewodnika w życiowych wyborach, zwłaszcza dotyczących edukacji dzieci.

Tym bardziej, że przykład wpływu takiej edukacji na władze umysłowe młodzieży, nie wydaje się zachęcający. Oto grupa młodych ludzi płci obojga, których kiedyś Marianna Schreiber nakryła na biesiadowaniu, a która pretensjonalnie nazwała się „ostatnim pokoleniem”, planuje okupację Sejmu. Ponieważ ostatnio okazało się, że „ostatnie pokolenie” cieszy się poparciem takich „legendarnych” postaci w ruchu robotniczym, jak obywatel Frasyniuk Władysław, czy obywatelka Labuda Barbara, a ponadto podłączają się do niego weterani KOD-u, wzbudziło to podejrzenia o możliwą inspirację ze strony starych kiejkutów.

Jak tam będzie – tak tam będzie – ale marszałek Sejmu, obywatel Hołownia Szymon, może mieć z tego powodu potężne bóle głowy tym bardziej, że z tym całym „ostatnim pokoleniem” nigdy nic nie wiadomo. Oto w dniach ostatnich pewna panienka z tego właśnie pokolenia, położyła się pod obrazem Rejtana i podobnie jak on, rozchyliła sobie koszulę, pokazując wszystkim, co tam ma pod spodem. Okazuje się, że do zrobienia strip-tease’u każdy pretekst jest dobry, zwłaszcza gdy panienka ma co pokazać, a przy okazji pragnie doświadczyć dreszczyku.

Tymczasem innych dreszczyków postanowili dostarczyć obywatelom wojskowi z naszej niezwyciężonej armii. Przesłuchiwała ich pani Edyta Żemła i wszyscy – mimo braku wcześniejszego porozumienia miedzy sobą, zgodnie jej zeznali, że wojna jest nieunikniona, a wybuchnie tylko patrzeć – bo już w roku 2027. Najwyraźniej wojskowi otrzymali już jakieś rozkazy – bo sama tęsknota za wojną, podczas której wojskowi biorą za łeb głupich cywilów, chyba by nie wystarczyła do takiej precyzji. W tej sytuacji może się okazać, że „ostatnie pokolenie” swoja pretensjonalną nazwę zwyczajnie sobie wykrakało.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Jak nie Katarzyna, to król pruski

Jak nie Katarzyna, to król pruski

Stanisław Michalkiewicz 13 września 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5892

Jak wiadomo, sukces ma wielu ojców, podczas gdy klęska jest sierotą. Mimo starań podejmowanych przez Księcia-Małżonka, który ręcznie instruował pana prezydenta Karola Nawrockiego, żeby podczas spotkania z prezydentem Trumpem nie dłubał w nosie, nie trzymał rąk w kieszeniach, nie garbił się, a na pytania odpowiadał zdaniami pełnymi treści – a zwłaszcza przez funkcjonariuszy Propaganda Abteilung, którzy wprost wyłazili ze skóry, żeby już po spotkaniu wskazać jakiś kompromitujący prezydenta Nawrockiego szczegół – stanęło na tym, że pan prezydent Nawrocki odniósł w Waszyngtonie sukces.

Sukces zaś polegał nie tylko na tym, że prezydent Trump powtórzył, iż „nigdy nie myślał” o redukcji amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce; przeciwnie – „jak będzie trzeba”, to gotów jest tę obecność nawet zwiększyć – ale również na tym, że specjaliści od „mowy ciała”, których namnożyło się u nas bez liku, doszli do wniosku, iż prezydent Trump chyba prezydenta Nawrockiego lubi.

Co prawda dziennikarze w Gabinecie Owalnym pytali przede wszystkim o sprawy związane z tzw. aferą Epsteina – bo amerykańska opinia publiczna chciałaby się dowiedzieć, czy w fałszywych pogłoskach, wiążących prezydenta Trumpa z tą aferą jest jakieś ziarenko prawdy, czy nie ma – ale każdy przecież rozumie, że są na świecie sprawy ważne i sprawy nieważne. Oliwy do ognia dolał poza tym towarzyszący panu prezydentowi Nawrockiemu Wielce Czcigodny Adam Bielan, który otwartym tekstem ujawnił, że obywatel Tusk Donald ma w Białym Domu szlaban. Nawet jeśli Wielce Czcigodny swoim zwyczajem trochę koloryzuje, to trudno się temu dziwić, skoro obywatel Tusk Donald otwartym tekstem demaskował amerykańskiego prezydenta jako agenta Putina. Zdaje się, że Książę-Małżonek też nie jest tutaj bez winy – ale on jest w sytuacji znacznie lepszej od obywatela Tuska Donalda. Chodzi o to, że Małżonka Księcia-Małżonka, nasza Jabłoneczka, z uwagi na swoje pierwszorzędne korzenie, zawsze jest w stanie załatwić Księciu-Małżonku w Ameryce jakąś nagrodę pocieszenia. Toteż zanim jeszcze pan prezydent Nawrocki zdołał opuścić Biały Dom, Książę-Małżonek naspotykał się, z kim tylko mógł – czym nie omieszkał się pochwalić na konferencji prasowej, którą pragnąca uchodzić za obiektywną telewizja Polsat, w całości transmitowała. Najwyraźniej Książę-Małżonek też uznał, że panu prezydentowi Nawrockiemu amerykański debiut się udał, w związku z tym postanowił zaprezentować się w charakterze ojca tego sukcesu.

Było to konieczne również z tego powodu, że wprawdzie obywatel Tusk Donald też udał się w zagraniczną podróż, gwoli wzięcia udziału w spotkaniu tzw. „koalicji chętnych” – ale w sieci pojawiły się zdumiewające obrazy, jak to francuski prezydent Macron osobiście wychodzi witać każdego z przybyłych gości – a na powitanie obywatela Tuska Donalda wysyła jakiegoś urzędnika. Pewnie dlatego w niezależnych mediach głównego nurtu pojawiły się informacje, jakoby obywatel Tusk Donald odbył potem rozmowę w cztery oczy z prezydentem Macronem – ale co się stało, to się nie odstanie.

Powtórzyła się scena z kolejowej pielgrzymki „chętnych” do Kijowa, kiedy to starsi i mądrzejsi nie dopuścili obywatela Tuska Donalda do konfidencji, tylko skierowali go w miejsce odosobnione, podobno nawet – w co nie wierzę – do wagonu bydlęcego. Na domiar złego, prosto z Waszyngtonu, prezydent Nawrocki poleciał do Rzymu, gdzie konferował z szefową tamtejszego rządu, panią Meloni, a następnego dnia został, wraz z Pierwszą Damą, przyjęty przez papieża Leona XIV. Wprawdzie papież Leon XIV dlaczegoś zachowuje się tak, jakby go w ogóle nie było, ale tak czy owak, widać wyraźnie, że pan prezydent Nawrocki zamierza przejąć inicjatywę od vaginetu obywatela Tuska Donalda w zakresie polityki zagranicznej i że całkiem nieźle sobie na tym odcinku frontu radzi.

Na tym tle nie bez pewnej melancholii wypada odnotować, że polityka zagraniczna, wszystko jedno – czy w wydaniu vaginetu, czy w wydaniu pana prezydenta, polega na trzymaniu się jakiejś klamki. Obywatel Tusk Donald, najwyraźniej świadom, że jego możliwości w Ameryce są niewielkie, no a poza tym swoje wyniesienie zawdzięcza Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje, trzyma się klamki niemieckiej, podczas gdy pan prezydent Nawrocki – raczej amerykańskiej – a za sukces uważa zapewnienie, iż wojska amerykańskie w Polsce pozostaną, a „jeśli będzie trzeba”, to będzie ich nawet więcej. Warto w związku z tym przypomnieć, że dwa lata temu nawet Ukraina nie życzyła sobie żadnych obcych wojsk na swoim terytorium.

Teraz, to co innego; teraz prezydentowi Zełeńskiemu zmiękła rura i ratunek dla siebie widzi w „siłach pokojowych”, których wystawieniem mami go właśnie „koalicja chętnych” – tym skwapliwiej, że Rosja z góry oświadcza, że na żadne siły pokojowe z krajów NATO się nie zgodzi. Tymczasem my liczymy na Amerykanów, chociaż przecież wiadomo, że amerykańskie wojsko na pewno nie będzie słuchało rozkazów rządu polskiego, tylko własnego – i jak ten ichni rząd powie: chłopaki, tu się robi niebezpiecznie, więc wracamy do domu – to co my wtedy zrobimy?. Okazuje się, że od XVIII wieku nic się u nas nie zmieniło – jak nie Katarzyna, to król pruski.

Wracając do konferencji Księcia-Małżonka, to postawił on tam retoryczne pytanie, czy ktoś potrafi mu przedstawić chociaż jeden powód, dla którego nominacja pana Bogdana Klicha na ambasadora RP w Waszyngtonie byłaby niewłaściwa. Spieszę tedy z odpowiedzią. Pan Bogdan Klich, jak wiadomo, jest lekarzem-psychiatrą. Wysyłanie na ambasadora do Waszyngtonu akurat lekarza-psychiatrę, może być tam potraktowane, jako jakaś piekielna aluzja, a skoro już zdecydowaliśmy się trzymać amerykańskiej klamki, to trzeba takie rzeczy brać pod uwagę. Wprawdzie pan doktor Bogdan Klich w swoim czasie kierował instytutem studiów strategicznych – ale niech ta nazwa nas nie zwiedzie, bo ten cały instytut zajmował się takimi „strategicznymi” zagadnieniami, jak wpływ kultury żydowskiej na Polską – itp.

A skoro dotarliśmy do spraw żydowskich, to warto odnotować inicjatywę obywatela Żurka Waldemara, którego obywatel Tusk Donald wziął do swego vaginetu na chłopaka od mokrej roboty. Otóż obywatel Żurek pochwalił się, że wystąpił do Parlamentu Europejskiego o cofnięcie immunitetu Grzegorzowi Braunowi. Myślę, że Parlament Europejski do tego wniosku się przychyli, bo właśnie Grzegorz Braun, na forum jakiejś komisji, uczynił temuż Parlamentowi gorzkie wyrzuty, że zajmuje się „zielonymi wałami”, a tymczasem w Strefie Gazy, na oczach całego świata, dokonuje się ludobójstwo. To może jeszcze uszłoby mu płazem, gdyby nie postawił pytania, w jakim stopniu odpowiadają za to władze bezcennego Izraela, a w jakim – Żydowie żyjący w diasporze.

To pytanie nabiera ciężaru gatunkowego w świetle deklaracji Leszka Millera podczas piwa z Mentzenem. Leszek Miller powiedział, że zapytał Beniamina Netanjahu, czy bezcenny Izrael słucha się Żydów z diaspory, czy odwrotnie – Żydowie w diasporze słuchają władz bezcennego Izraela. Beniamin Netanjahu miał mu powiedzieć, że bez względu na to, czego sprawa dotyczy, decyzje podejmowane są w Tel Avivie. Toteż nic dziwnego, że Juderat już nie może doczekać się wtrącenia Grzegorza Brauna do lochu wydobywczego. A ponieważ u nas prędzej czy później, zwłaszcza pod rządami Volksdeutsche Partei, wszystko musi być na modłę niemiecką, to warto zwrócić uwagę na serię zagadkowych zgonów polityków AfD i to przed wyborami. Wprawdzie wszyscy oni mieli umrzeć śmiercią naturalną – ale tak czy owak, lepiej rozumiemy przyczyny nominacji obywatela Żurka Waldemara.

Stanisław Michalkiewicz

Owulacja, polucja i pchły

Owulacja, polucja i pchły

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia” 11 września 2025 michalkiewicz

Za głębokiej komuny, w warszawskiej „Kulturze” pisywał felietonista używający pseudonimu „Hamilton”. Za tym pseudonimem ukrywał się Jan Zbigniew Słojewski, który czasami sobie różne rzeczy zmyślał. Na przykład opisywał, jak to na polu bitwy pod Verdun (w której rzekomo brał udział), podziwia słynną „La Trancheee de Baionettes”: z równo przystrzyżonej trawy wystają błyszczące ostrza francuskich bagnetów na karabinach należących do żołnierzy przysypanych ziemią wskutek nagłej nawały ogniowej niemieckiej artylerii. Myślałem, że ta transzeja bagnetów tak wygląda, dopóki nie pojechałem na pole bitwy pod Verdun i nie zobaczyłem, jak jest naprawdę. A naprawdę nie ma tam żadnej trawy, zwłaszcza „równo przystrzyżonej”. Zamiast tego, pod betonowym klocem w kształcie litery „L” widać zbryloną ziemię, z której rzeczywiście wystają zardzewiałe ostrza francuskich bagnetów – ale chaotycznie, nie w żadnych „równych szeregach”.

Otóż tenże Hamilton któregoś razu pisał, że ma ciotkę, która cierpi na osobliwe natręctwo: nie może pogłaskać kota, bo jak tylko weźmie go na kolana, to zaraz musi szukać mu pcheł. To akurat mogła być prawda, bo oglądając w rządowej telewizji rozmowę pani Doroty Wysockiej-Schnepf z panem doktorem Andrzejem Olechowskim, doszedłem do wniosku, ze pani redaktor musi chyba cierpieć na natręctwo podobne do tego u ciotki Hamiltona – z tą różnicą, że nie dotyczy ono ani kota, ani pcheł, tylko pana prezydenta Karola Nawrockiego.

Przez cały czas trwania rozmowy, pani Dorota nie tylko sama usiłowała znaleźć u pana prezydenta Nawrockiego jakieś ośmieszające go wpadki, ale najwyraźniej oczekiwała, że jej rozmówca do tych poszukiwań się przyłączy. Tymczasem pan dr Olechowski nie tylko nie chciał się przyłączyć i nawet wobec natarczywości pani Doroty sprawiał wrażenie lekko zniecierpliwionego, ale czy to z prawdomówności, czy może z przekory, wypowiedział na temat wizyty pana prezydenta Karola Nawrockiego w Białym Domu kilka pochlebnych opinii – co pani Dorocie sprawiło widoczny zawód Słowem – jak mawiał Franciszek Fiszer – cały pogrzeb na nic.

Podobna sytuacja wystąpiła w programie obywatelki Gozdyry Agnieszki w telewizji „Polsat”, która to stara się słynąć z obiektywizmu. Niekiedy nawet to się udaje – ale nie w przypadku obywatelki Gozdyry Agnieszki, która chyba za blisko dopuszcza do siebie propagandowego diabełka. Najwyraźniej ten diabełek z powodzeniem kusi obywatelkę Gozdyrę Agnieszkę, żeby – po pierwsze – nie rozmawiała z osobami, które wezwała przed swoje oblicze, tylko – żeby je przesłuchiwała. Pokusy diabełka sięgają zresztą dalej – bo kiedy na pytania obywatelki Gozdyry Agnieszki delikwenci udzielają odpowiedzi nieprawidłowych, obywatelka Gozdyra sztorcuje ich dotąd, dopóki się nie przyznają, chyba, że czas audycji telewizyjnej, która z niewiadomych powodów nazwana jest pretensjonalnie „debatą” – dobiegnie wcześniej końca.

Najgorsze są nieproszone rady, ale mimo to, w czynie społecznym, wielokrotnie doradzałem delikwentom, że skoro już uważają, iż muszą stawiać się u obywatelki Gozdyry Agnieszki na jej wezwania, żeby – gdy zada im ona pytanie – zwracali się do niej scenicznym szeptem z propozycją, żeby im na ucho powiedziała, jak brzmi poprawna odpowiedź – a oni ją potem głośno powtórzą do kamery. Myślę, że taki przebieg „debaty” byłby jeszcze bardziej interesujący, niż zwyczajne sztorcowanie, a poza tym zarówno obywatelka Gozdyra, jak i wezwani przed jej oblicze delikwenci, mogliby uniknąć kłopotliwych sytuacji.

Podobną propozycję złożyłem w swoim czasie pani Elizie Michalik, która obsztorcowała mnie z powodu nieprawidłowych odpowiedzi na pytania dotyczące aborcji, a jeszcze wcześniej, gdy zadzwonił do mnie asystent naszej resortowej „Stokrotki”, czyli pani red. Moniki Olejnik, z propozycją wzięcia udziału w programie, odpowiedziałem, że chętnie przyjdę – ale muszę dostać wezwanie na piśmie, z numerem sprawy i zaznaczeniem, czy będę przesłuchiwany w charakterze świadka, czy podejrzanego. „Porządek musi być!” – zakończyłem uzasadnianie swoich warunków – i na tym się moje kontakty z panią redaktor zakończyły. Najwyraźniej wolała uniknąć ostentacji i nadal udawać, że uprawia dziennikarstwo, a nie czynności śledcze.

Wracając do „debaty” pod nadzorem obywatelki Gozdyry Agnieszki, to wzięła ona w obroty Wielce Czcigodnego Andrzeja Kosztowniaka z PiS, któremu towarzyszyła pulchna Katarzyna Lubnauer, piastująca w vaginecie obywatela Tuska Donalda fuchę wiceministra – bodajże od „edukacji”. Obywatelka Gozdyra Agnieszka, realizując cel przesłuchania w postaci przyznania się delikwenta, zadała mu pytanie, czy wie, co to jest owulacja. Okazało się, że Wielce Czcigodny Andrzej Kosztowniak nie wiedział. Co gorsza – nie wiedział też, co to jest polucja! W ten oto sposób obywatelka Gozdyra Agnieszka sprytnie udowodniła w obliczu pulchnej Lubnauer Katarzyny, że te wszystkie krytyki forsowanego przez MEN przedmiotu w postaci „edukacji zdrowotnej” nie są warte funta kłaków.

Takie zoperowanie Wielce Czcigodnego Andrzeja Kosztowniaka przynosi oczywiście obywatelce Gozdyrze Agnieszce zaszczyt – ale nie da się ukryć, że mogła ona bardziej wziąć sobie do serca interesy telewidzów. Nic bowiem tak nie przekonuje, jak dobry przykład – więc gdyby tak obywatelka Gozdyra Agnieszka przed kamerami podkasała spódnicę, zdjęła dessous i pokazała, na czym polega owulacja, to były z tego większy pożytek, niż z pogrążenia Wielce Czcigodnego Andrzeja Kosztowniaka. A gdyby obywatelka Gozdyra Agnieszka dodatkowo poświęciła się i dla Polski i dla telewidzów i na oczach całego kraju w ramach owulacji zniosła jajeczko, to być może taki widok wywołałby u Wielce Czcigodnego Andrzeja Kosztowniaka polucję i w rezultacie na oczach telewidzów doszłoby do powstania nowego życia. „My nowe życie tworzymy przez jedną noc” – w pieśniach masowych przechwalali się w czasach stalinowskich członkowie ZMP – a tu postęp byłby jeszcze większy, niż wtedy. Właściwie tak powinno być, na dowód, że świat idzie z postępem, co z pewnością udelektowałoby pulchną panią Katarzynę Lubnauer. Co prawda Wielce Czcigodny Andrzej Kosztowniak przyznał się, że nie wie, co to jest polucja – ale taka wiedza wcale nie jest potrzebna do jej wywołania. Molierowski pan Jourdain też nie wiedział, że mówi prozą, a przecież mówił, aż miło!

Ta sytuacja pokazuje, jak wielkie możliwości otwierają się przed telewizją, jeśli jej funkcjonariusze porzucą przestarzałe, bezpieczniackie schematy, tylko zaczną stawiać na kreatywność. Nie ukrywam, że z obywatelką Gozdyrą Agnieszką wiążę wielkie nadzieje.

Stanisław Michalkiewicz

Bilioner!

Bilioner!

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    9 września 2025

Nareszcie jakaś dobra wiadomość! Zaraz po rocznicowych uroczystościach z okazji klęski wrześniowej w 1939 roku, obywatel Tusk Donald ogłosił radosną wieść, że oto Polska dołączyła do grona 20 najlepszych gospodarek świata, czyli do grona „bilionerów” – to znaczy krajów, których Produkt Krajowy Brutto osiągnął bilion dolarów. To oczywiście bardzo miła wiadomość, która każdego obywatela powinna ucieszyć, chociaż żyją jeszcze obywatele pamiętający, jak to w latach 70-tych Polska była nie żadną tam dwudziestą, ale dziesiątą potęgą gospodarczą świata.

Wtedy – jak pamiętam – też bardzośmy się z tego cieszyli, chociaż jednocześnie coraz bardziej dawały nam się we znaki rozmaite uciążliwości dnia codziennego. Były to jednak – jak tłumaczono w rządowej telewizji – a żadnej innej wtedy jeszcze nie było – tak zwane „trudności wzrostu”. Chodzi o to, że rozwój gospodarczy, zwłaszcza rozwój burzliwy – a z takim właśnie mieliśmy wtedy do czynienia – oprócz plusów dodatnich – jak powiedziałby Kukuniek – generuje również plusy ujemne – właśnie w postaci „trudności wzrostu”. Gdyby rozwój gospodarki i w ogóle był mniej dynamiczny i burzliwy, to wszystko rozwijałoby się równomiernie. Tymczasem mieliśmy do czynienia z nader dynamicznym, zapierającym wprost dech rozwojem, w związku z czym jedne dziedziny rozwijały się – znaczy – rosły szybciej, podczas gdy inne – wolniej.

Dlaczegoś najszybciej rosły ceny, podczas gdy ilość towarów dostępnych na rynku, rosła wolniej – i to właśnie potęgowało owe sławne „trudności wzrostu”. No ale tak to już jest w gospodarce, zwłaszcza takiej, co to dynamicznie się rozwija – że takie, dajmy na to, ceny, strzelają w górę, jak radzieckie rakiety, podczas gdy inne dziedziny czołgają się tuż przy ziemi, na podobieństwo czołgów. Ale jeśli nawet, to znaczy – „tu i ówdzie” – jak mówiono w rządowej telewizji – dawały się odczuć „trudności wzrostu”, to przecież ogólny bilans niewątpliwie był krzepiący.

Co prawda i wtedy nie brakowało malkontentów w rodzaju kabaretowego artysty Jana Kaczmarka, który wyśpiewywał, że „pero, pero – bilans musi wyjść na zero!” – ale nikt nie traktował tego serio, ponieważ wszyscy wiedzieli, że Polska jest dziesiątą potęgą gospodarczą świata. Wśród tej dziesiątki była na przykład gospodarka amerykańska, w której też rozmaicie się działo; z jednej strony pasmo sukcesów, ale z drugiej – „trudności wzrostu” – i to wcale nie „tu i ówdzie” – jak u nas – tylko wszędzie, na całego. W związku z tym komunikat ogłoszony przez obywatela Tuska Donalda wprawdzie wzbudził – jak się należało – euforię – ale też przywołał wspomnienia dawnych dni, które – jak wiadomo – już wkrótce zakończyły się katastrofą.

Chociaż w papierach, a zwłaszcza – w przemówieniach – wszystko grało, niczym gruźlikowi w płucach, to jednak nastąpił bolesny powrót do rzeczywistości. Przewidział to laureat Nagrody Nobla z ekonomii, prof. Milton Friedman, który zwrócił uwagę na podobieństwo świata finansów i alkoholizmu. Najpierw – powiadał – jest nadmiar środków płynnych i euforia, a potem – nieubłaganą koleją rzeczy – pojawia się depresja. Żeby zdać sobie z tego sprawę, nie trzeba być laureatem Nagrody Nobla, ani nawet doktorem ekonomii. Takie rzeczy wie każdy praktyk, który eksperymentował ze środkami płynnymi. „Taka kolej rzeczy jest” – śpiewała Violetta Villas w piosence „Przyjdzie na to czas”.

Pogrążyłem się w rozpamiętywaniu tamtych dni nawet nie na wiadomość o kolejnym sukcesie naszego nieszczęśliwego kraju, który tak niespodziewanie, nawet dla siebie samego, awansował do grona 20 światowych potęg gospodarczych. Do rozpamiętywania skłonił mnie nie tyle komunikat obywatela Tuska Donalda o tym niewątpliwym sukcesie, co widok ministra gospodarki i finansów w vaginecie obywatela Tuska Donalda, pana Andrzeja Domańskiego. Właściwie niczego nie można mu zarzucić, ani do niczego się przyczepić – w wyjątkiem jednej rzeczy. Gotów jestem nawet ogłosić ludowy konkurs – czy ktoś widział pana ministra Domańskiego – nie mówię, że radosnego – ale przynajmniej – beztrosko uśmiechniętego? Wydaje mi się, że radość, a nawet beztroski uśmiech nie zagościł na jego twarzy, przynajmniej odkąd został dygnitarzem w vaginecie obywatela Tuska Donalda. Jeśli moje wrażenie jest trafne, to nie da się ukryć – muszą być jakieś przyczyny tego stanu rzeczy, które powinniśmy sobie rozebrać z uwagą.

Jak pamiętamy, orkiestra na „Titanicu” podobno grała do końca – ale nikt nie pamięta, by przy tej muzyce tańcował kapitan tego statku Edward James Smith. A dlaczego nie tańcował? Bo w odróżnieniu od większości pasażerów, wiedział, jaka jest sytuacja, więc gdzie mu tam było do tańca?

Czy to przypadkiem nie ta sama przyczyna sprawia, że pan minister Domański zachowuje poważny wyraz twarzy nawet w sytuacji, gdy Książę-Małżonek wysyła panu prezydentowi Nawrockiemu instrukcje, jak ma się zachowywać i co mówić podczas wizytowania przywódców cudzoziemskich państw? Jak wiadomo, chodzi o to, by nie dłubał w nosie, nie trzymał rąk w kieszeniach, ani się nie garbił – a na pytania odpowiadał zdaniami pełnymi treści – jak to czynił dowódca naszej 3 kompanii zmotoryzowanej Studium Wojskowego UMCS w Lublinie podczas egzaminu z psychologii.

Widocznie pan minister Domański wie już coś, czego my jeszcze nie wiemy, w związku z czym potrafimy weselić się z byle przyczyny, śmiejąc się, jak głupi do sera. No dobrze – ale co takiego właściwie pan minister Domański może wiedzieć, że zmiata mu to nawet cień uśmiechu z twarzy?

Otóż wprawdzie pan minister Domański nie może nie wiedzieć, że Polska dołączyła do grona 20 „bilionerów” – a przypuszczam nawet, że to on właśnie mógł w tej sprawie oświecić obywatela Tuska Donalda – ale jednocześnie ma dręczącą świadomość ciążącego na naszym nieszczęśliwym kraju brzemienia długu publicznego. Według oficjalnych danych, które nie mogą przecież być wyolbrzymiane, żeby niepotrzebnie nie płoszyć obywateli – na koniec I kwartału tego roku, państwowy dług publiczny przekroczył 1713 mld złotych i podobno powiększa się z szybkością około miliarda złotych na dobę.

Według projektu budżetu państwa na rok przyszły, deficyt budżetowy ma wynieść prawie 272 mld złotych. Ale na tym nie koniec, bo obok państwowego długu publicznego, jest też dług sektora instytucji rządowych i samorządowych, który na koniec I kwartału br. wyniósł 2 123,5 mld złotych – no i też rośnie w tempie stachanowskim. Biorąc pod uwagę aktualny kurs walutowy, oficjalny dług publiczny właściwie zrównał się z oficjalnym PKB. W tej sytuacji trudno się dziwić, że pan minister Domański jest taki poważny, żeby nie powiedzieć – ponury. Na jego miejscu każdy by taki był.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Skończyły się wakacje, zaczęły się schody

Skończyły się wakacje, zaczęły się schody

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    7 września 2025

Tegoroczne wakacje zakończyły się tragicznym akcentem. Podczas próby akrobacji nad lotniskiem w Radomiu, gdzie w dniach 30-31 sierpnia miało odbyć się widowisko „Air-Show”, rozbił się myśliwiec F-16, a pilotujący go major Maciej Krakowian z 31 Bazy Lotnictwa Taktycznego w podpoznańskich Krzesinach zginął na miejscu, pozostawiając żonę i osierocając dwóch synków. Co było przyczyną katastrofy – tego dokładnie nie wiadomo, bo na miejsce przybyła cała gromada prokuratorów – a w takiej sytuacji zanim oni między sobą dojdą do porozumienia, jaką wersję wydarzeń przedstawić – musi minąć sporo czasu. W jednej sprawie prokuratorzy mają pewność – że rozmowa, jaką między majorem Krakowianem a kontrolerem lotu nad radomskim lotniskiem przytoczyły media, nigdy się nie odbyła, że to najpewniej wytwór sztucznej inteligencji. Widać w tym uzasadnieniu postęp, bo jeszcze niedawno prokuratorzy bez wahania obciążyliby odpowiedzialnością za tę „dezinformację” ruskiego czekistę Putina – ale sztuczna inteligencja wydaje się wyjściem bezpieczniejszym, zwłaszcza w sytuacji, gdy nie możemy być do końca pewni, czy nadal jesteśmy „sługą narodu ukraińskiego”, czy jednak zaczynamy się powoli od tej służby emancypować.

Chodzi oczywiście o zawetowanie przez prezydenta Karola Nawrockiego ustawy o świadczeniach dla „obywateli Ukrainy”. Ukraińscy agenci, od których w establishmencie aż się u nas roi, od razu podnieśli klangor, że prezydent Nawrocki jest mordercą ukraińskich dzieci, może jeszcze nie takim, jak Putin, ale jak się nie opamięta, to… No właśnie; odpowiedzi na to dręczące pytanie dostarczył pewien „obywatel Ukrainy” wyjaśniając, że jak się nie opamiętamy, to Ukraińcy będą wzniecać w Polsce pożary i w ogóle – rozpocznie się wołynka. Na takie dictum nawet obywatel Kierwiński, któremu obywatel Tusk Donald przydzielił w swoim vaginecie fuchę ministra spraw wewnętrznych, nakazał owego „obywatela Ukrainy” deportować do ojczyzny, gdzie pewnie dostanie jakieś wysokie odznaczenie za bohaterską postawę. Prezydent Nawrocki wprawdzie zadeklarował, ze Polska za Ukrainą stoi „murem” – ale swojego veta nie cofnął, w związku z czym na razie nie wiemy, co w tej sprawie myślimy.

Zresztą sprawę świadczeń dla „obywateli Ukrainy”, za którymi ujęła się nawet przewielebna siostra Małgorzata Chmielewska, wkrótce przyćmiła afera z instrukcją, jaką Ministerstwo Spraw Zagranicznych skierowało do pana prezydenta Nawrockiego – co i jak mu wolno powiedzieć podczas spotkania z amerykańskim prezydentem Donaldem Trumpem 3 września, a czego mu pod żadnym pozorem nie wolno. Jakimści sposobem ta instrukcja przedostała się do niezależnych mediów głównego nurtu, wywołując w opinii publicznej najpierw zdumienie, a potem „litość i trwogę”. Chodziło nie tylko o poziom tego dokumentu, ale przede wszystkim o to, że – jak wyjaśnił Książę-Małżonek – instrukcja była solenną uchwałą, jaką podjął vaginet obywatela Tuska Donalda.

To rzeczywiście wzbudziło zaniepokojenie opinii publicznej, która wprawdzie wie, że obecna ekipa przy sterze naszego bantustanu jest najgłupsza od czasów Bolesława Chrobrego, ale była dotąd przekonana, że nie do tego stopnia. „Bo taka głupia to ja już nie jestem; może głupia – ale taka to już nie”? – śpiewała za pierwszej komuny Krystyna Zachwatowicz w Piwnicy pod Baranami. Okazało się, że sprawdziły się najgorsze przeczucia.

Żeby zatrzeć to nieprzyjemne wrażenie obywatel Tusk Donald zaprosił był Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje na polsko-białoruską granicę. Czy zrobił to z własnej inicjatywy, czy też Reichsfuhrerin, w obliczu narastających w „koalicji chętnych” nastrojów wojowniczych, zapragnęła doznać dreszczyku heroicznego – dość, że znalazła się tuż przy stalowym płocie na granicy z Białorusią. Okazało się, że za płotem są białoruskie sołdaty z długą bronią, w związku z czym obywatel Tusk Donald, powołując się na opinię tubylczych „służb”, zaproponował Reichsfuhrerin, żeby może konferencję prasową

zorganizować w innym miejscu, nie tak na widoku – ale ona nie chciała nawet o tym słyszeć, co utwierdza mnie w podejrzeniach, że chodziło jej o dreszczyk. Tedy obiecała, że Polska może dostać nawet 200 mln euro pożyczki na uzbrojenie Bundeswehry i na tym konferencja się skończyła. Obywatel Tusk podsumował ją krótko: „no to przeżyliśmy!” – i w ten oto sposób Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje uzyskała heroiczny liść do wieńca sławy. Inna sprawa, że obywatel Tusk Donald mógłby postarać się lepiej; taki na przykład Michał Saakaszwili miał zwyczaj wywozić swoich gości spragnionych laurów gdzieś w teren, a tam umówiony sołdat puszczał w ciemności serię z pistoletu maszynowego – co na wszystkich robiło wrażenie: „ale wcale się nie baliśmy!

Z kolei prezydent Zełeński, każdemu gościowi, którego przyjmował w Kijowie, fundował alarm lotniczy, to znaczy – kazał włączać syreny i przy akompaniamencie ich wycia spacerował po Kijowie ze struchlałym cudzoziemcem. Inna rzecz, że Donaldu Tusku może coś takiego i przychodziło do głowy – ale widocznie dostał z Berlina instrukcję: wiecie, rozumiecie Tusk; wy nie przesadzajcie z atrakcjami, żeby się nam Reichsfuhrerin nie przelękła. Na wszelki wypadek „Putin” samolotowi wiozącemu Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje do domu, wyłączył GPS, toteż na brak heroicznych dreszczyków nie powinna się uskarżać.

Jak wiadomo, 31 sierpnia przypadła kolejna rocznica „porozumień gdańskich”, które w Gdańsku, Szczecinie i Jastrzębiu komunistyczna władza podpisała ze swoimi konfidentami: Lechem Wałęsą, Marianem Jurczykiem i Jarosławem Sienkiewiczem. Z tej okazji w wolnym mieście Gdańsku urządzono uroczystość, a właściwie – dwie uroczystości. Jedną z udziałem pana prezydenta Nawrockiego w „sali BHP”, gdzie ta polityczna sodomia miała miejsce i drugą – na zewnątrz, gdzie brylował Bogdan Borusewicz Dodatkowego dramatyzmu dostarczyło „ostatnie pokolenie”, które – jak się okazało – cieszy się protekcją „legendarnego” Władysława Frasyniuka oraz niemniej „legendarnej” Barbary Labudy, której już chyba nie rajcują kosmiczne loty na miotle na inne planety we ramach sławnej sekty „Antrovis”. Warto przypomnieć, że w przerwach między tymi podróżami pani Labuda pełniła obowiązki ministra w kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego w sposób nie zwracający niczyjej uwagi. No a teraz – „ostatnie pokolenie”. Ładny interes!

Tymczasem nadszedł dzień 1 września, kiedy to tradycyjnie rozpoczyna się rok szkolny w którym do szkół wchodzi m.in ”edukacja zdrowotna”. Episkopat uznał, że ta edukacja „szkodzi zbawieniu” i wezwał rodziców, by się nie zgadzali na udział ich dzieci w tych lekcjach. Kiedy to piszę, jeszcze nie wiadomo, czy większość rodziców posłuchała się Episkopatu, czy zawodowego katolika, pana red. Tomasza Terlikowskiego, który wszystkich zapewnił, iż „edukacja zdrowotna” zbawieniu nie zagraża słowem – i oświecił i uspokoił. Tak czy owak wygląda na to iż pan red. Terlikowski wysuwa się na czoło Kościoła Otwartego, od dawna promowanego u nas przez Judenrat „Gazety Wyborczej”.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Głupota, zdrada i męczeństwo. Michalkiewicz.

Głupota, zdrada i męczeństwo

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl” (prawy.pl)    5 września 2025

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5888

Wobec zaostrzającej się między dwoma politycznymi gangami okupującymi nasz nieszczęśliwy kraj, walki klasowej, coraz mniej jest punktów, w których między nimi panuje zgoda. Ot na przykład Książę-Małżonek wysłał prezydentowi Karolowi Nawrockiemu instrukcję, co powinien mówić, a czego nie powinien mówić w rozmowie z amerykańskim prezydentem Donaldem Trumpem. Ze strony Księcia-Małżonka był to chyba podstęp, którego celem było wzbudzenie u prezydenta Trumpa przekonania, że ten cały polski prezydent, to jakiś głupek – chociaż z drugiej strony nie można zapominać, że Książę-Małżonek ujawnił, iż wspomniana instrukcja była solenną uchwałą Rady Ministrów. Skoro tak, to nie można wykluczyć, że podejmując taką uchwałę, vaginet obywatela Tuska Donalda naprawdę życzył sobie, by prezydent Nawrocki podczas wizyty w Białym Domu tak właśnie się zachował.

Utwierdza mnie to w przekonaniu, że obecna ekipa u steru naszego nieszczęśliwego kraju jest najgłupsza od czasów Bolesława Chrobrego.

Z tego właśnie powodu do takiej ekipy znakomicie pasuje Książę-Małżonek. Nawet nie chodzi mi o to, że nie wystarcza mu puszczanie złotych myśli w fotel, tylko – że ulega swoistemu natręctwu, by dzielić się nimi z publicznością. Najgorsze bowiem jest to, że Książę-Małżonek wygaduje i wypisuje głupstwa – a to może szkodzić reputacji Polski na arenie międzynarodowej. Na przykład całkiem niedawno Książę-Małżonek własnymi słowami powtórzył tezę lansowaną wśród mikrocefali przez ukraiński Sztab Generalny – że Ukraina broni nie tylko siebie, ale również Polski i Europy, a nawet świata przed zimnym ruskim czekistą Putinem.

To, że takie opinie powtarzają płatni funkcjonariusze Propaganda Abteilung z niezależnych mediów głównego nurtu, to jasne – chociaż i oni nie grzeszą rozumem. Oto na przykład jednym tchem próbują przekonywać publiczność, że jak tylko Putin upora się z Ukrainą, to natychmiast żelaznym wojskiem runie na Europę, poczynając od naszego nieszczęśliwego kraju – a zarazem przekonują, że Rosja stoi nad przepaścią, że jej armia goni resztkami, a państwo – tylko patrzeć, jak się rozpadnie. Taki na przykład „Onet” potrafi zamieścić tego typu publikacje obok siebie tego samego dnia – pewnie w przekonaniu, że czytający to mikrocefale łykną jedno i drugie. To akurat może być prawda – bo trudno wymagać od mikrocefali, wychowanych na „Gazecie Wyborczej” jakiegoś minimum krytycyzmu – ale ministrowie spraw zagranicznych obcych państw – to chyba co innego? Skoro słyszą, jak Książę-Małżonek bredzi, iż Polska ma wobec Ukrainy dług wdzięczności, to jest rzeczą oczywistą, że muszą dojść do wniosku, że mają do czynienia z jakimś nadętym głupkiem, a jeśli w dodatku dotrą do nich pogłoski, jakoby Książę-Małżonek był szykowany na następcę obywatela Tuska Donalda – to już wiedzą, co mają myśleć o naszym nieszczęśliwym kraju. Ludowe przysłowie głosi, że lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć i tym właśnie tłumaczę sobie objawy lekceważenia i izolowania Polski na arenie międzynarodowej.

Wróćmy jednak do coraz rzadszych punktów, w których między okupującymi nasz nieszczęśliwy kraj politycznymi gangami panuje zgoda. Oto w dniach ostatnich przekonaliśmy się o ich istnieniu, a to dzięki męczeństwu, jakiego od dwóch nietrzeźwych osobników doznał w Siedlcach pan Adam Niedzielski, ongiś minister zdrowia w rządzie Mateusza Morawieckiego czasu epidemii zbrodniczego koronawirusa. Kiedy pan Niedzielski wychodził w towarzystwie z restauracji, nietrzeźwi osobnicy, po upewnieniu się, że to on, zaczęli go bić, a nawet kopać, przy akompaniamencie okrzyków: „śmierć zdrajcom ojczyzny!” Na szczęście restauracyjne towarzystwo odciągnęło napastników, których zresztą błyskawicznie rozpoznała tamtejsza policja, toteż podobno sami zgłosili się na komisariat i od razu przyznali do wszystkiego, co tam było trzeba.

Na ten incydent natychmiast zareagował obywatel Tusk Donald, oświadczając, że sprawcy pobicia Adama Niedzielskiego zostaną wkrótce złapani i pójdą siedzieć. „Zero litości!” – zakończył poleceniem dla niezawisłych sądów. Od razu widać, ile racji jest w znanym przysłowiu, że „bliższa koszula ciała”. Wprawdzie Wielce Czcigodny Grzegorz Napierniczak twierdzi, że pan Niedzielski powinien mieć pretensję do prezesa PiS, który jątrzy i dzieli Polaków – ale nasz męczennik wie swoje. Oto bowiem minister spraw wewnętrznych w vaginecie obywatela Tuska Donalda, obywatel Kierwiński, „z powodów politycznych” odebrał mu policyjną, czy też bezpieczniacką ochronę i dlatego doszło do męczeństwa. Prokuratura twierdzi, że przyczyną zadania męczeństwa panu Niedzielskiemu była „polityczna przynależność” pobitego – ale to niekoniecznie musi być prawda, a to ze względu na okrzyki sugerujące, iż pan Adam Niedzielski jest „zdrajcą ojczyzny”.

Zdrada ojczyzny wcale nie musi być związana z konkretną przynależnością polityczną. Jak bowiem wiadomo, członkowie obydwu gangów okupujących nasz nieszczęśliwy kraj, od dawna oskarżają się nawzajem o agenturalność, czyli zdradę. Któż nie pamięta publicznej deklaracji Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, skierowanej pod adresem obywatela Tuska Donalda: „wiem jedno – jest pan niemieckim agentem!” – albo raportu powołanej przez obywatela Tuska Donalda komisji do badania ruskich i białoruskich wpływów na politykę naszego bantustanu, w następstwie którego oskarżony o „zdradę dyplomatyczną” został złowrogi Antoni Macierewicz? Jednak niezależnie od tego, na mieście zaczęły krążyć fałszywe pogłoski, że obywatel Tusk Donald rozwiązał tę całą komisję pod przewodnictwem pana generała Jarosława Stróżyka, ponieważ złapał się za własną rękę. Jak tak było, tak tam było, zawsze jakoś było, bo wiadomo, że jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było.

Myślę wszelako, że męczeństwo pana Adama Niedzielskiego, to zbyt kusząca gratka, żeby skończyło się na skazaniu na surowe kary tylko dwóch sprawców. Jestem przekonany, że obywatel Żurek Waldemar zleci obywatelce Wrzosek zbadanie dodatkowych wątków – kto nietrzeźwiaków inspirował, ewentualnie – kto zlecił im pobicie byłego ministra zdrowia. Myślę, że przy odpowiednim podejściu pani Ewy Wrzosek, obydwaj delikwenci przyznają się do wszystkich wątków odpryskowych, jakie tylko będą wydawały się pożyteczne z punktu widzenia interesów vaginetu obywatela Tuska Donalda – no i oczywiście – praworządności socjalistycznej.

Oczyma duszy widzę dwa kierunki w jakich może podążać energiczne śledztwo. Pierwszy – to Rodacy-Kamraci, którym już postawiono 154 poważne zarzuty, więc jeszcze jeden więcej nie zrobi im specjalnej różnicy, a drugi – to Wielce Czcigodny Grzegorz Braun, który zapowiedział panu ministrowi Niedzielskiemu:„będziesz wisiał” – pod pretekstem przewinień jakich miałby się on dopuścić w związku z epidemią zbrodniczego koronawirusa, którą z dnia na dzień zakończył w roku 2022 zimy ruski czekista Putin.

Stanisław Michalkiewicz

Stanisław Michalkiewicz: Inflacja sztucznej inteligencji

Stanisław Michalkiewicz: Inflacja sztucznej inteligencji

“z agrestu poddanego torturom niejedno można wyciągnąć.”

Lepsze jest wrogiem dobrego. Przekonałem się o tym na własnej skórze, usiłując połączyć się z administratorem mojego kanału za pośrednictwem zoom. Dotychczas nawiązywałem łączność bez problemów, ale widocznie jakiś mądrala wpadł na pomysł, że on to wszystko ulepszy. Może by i ulepszył, gdyby nie posłużył się sztuczną inteligencją. Sztuczna inteligencja rozpanoszyła się na  zoomie, uniemożliwiając jakąkolwiek łączność,a najgorsze było to, że w żaden sposób nie można było sie jej pozbyć – chyba, żeby w ogóle wyłączyć zoom.

Od dawna wyrażałem obawy przed sztuczną inteligencją. Inteligencja, niechby nawet i “sztuczna” – cokolwiek by to miało znaczyć – to jeszcze-jeszcze. Co jednak będzie, kiedy zamiast inteligencji zdominuje nas sztuczna półinteligencja? Tymczasem taka inflacja wydaje się nieunikniona, ponieważ poziom inteligencji ludzi systematycznie się obniża.

Najlepszą ilustracją działań skierowanych na duraczenie całych pokoleń, są posunięcia w sferze edukacji, dokonywane przez Wielce Czcigodną vaginessę z vaginetu obywatela Tuska Donalda, obywatelkę Nowacką Barbarę.

Oto od 1 września wchodzi do szkół nowy przedmiot pod kryptonimem “edukacja zdrowotna”. W ramach tej dyscypliny uczniowie będą się kształcić w umiejętnościach przydatnych w agencjach towarzyskich, zwanych kiedyś burdelami. Absolwenci tych uczelni pozapisują się później do tej, czy innej partii – najlepiej takiej, którą utworzą stare kiejkuty – dostaną się do Sejmu, albo do Senatu – a nie daj Boże – do rządu – no i będą próbowali rządzić naszym nieszczęśliwym krajem – oczywiście przy pomocy sztucznej inteligencji, bo sami będą wiedzieli, że na własnej opierać się nie bardzo mogą.

Ale poziom sztucznej inteligencji też musi zostać dostosowany do poziomu inteligencji naturalnej – bo w przeciwnym razie wszelki kontakt między inteligencją sztuczną i tą zwyczajną zostałby zerwany – tak samo, jak kontakt pacjenta z pieniędzmi w państwowej służbie zdrowia. Jak pamiętamy, wiekopomna reforma charyzmatycznego premiera Buzka odbywała się pod hasłem, że “pieniądze idą za pacjentem”. Może i idą – ale  w takiej odległości, że wszelki kontakt – nie tylko wzrokowy, ale i każdy inny – został już dawno i bezpowrotnie zerwany.

Gdyby pieniądze szły nie “za” pacjentem, tylko razem z nim – aaa, to do żadnego zerwania kontaktu by nie doszło. No tak – ale co z tego miałaby biurokratyczna armia naszych dobrodziejów? Toteż nie ma rady; kontakt pieniędzy z pacjentem musi być zerwany, byle tylko biurokratyczne gangi tę łączność utrzymały.

Toteż i sztuczna inteligencja musi być skalibrowana z naturalną inteligencją takiej, dajmy na to, Wielce Czcigodnej Katarzyny Kotuli, bo jeśli chodzi o Kukuńka, to myślę, że jego przypadek jest już poza skalą.

W tej sytuacji inflacja sztucznej inteligencji jawi się, jako nieuchronna, a skoro tak – to inwazja sztucznej pół-inteligencji, albo nawet – ćwierć-inteligencji – to tylko kwestia czasu i to krótkiego.

Inna rzecz, że do rządzenia państwem, zwłaszcza takim, jak nasz nieszczęśliwy kraj, taka sztuczna półinteligencja wystarczy. Niedostatki na odcinku inteligencji można bowiem wypełnić tupetem – jak to zrobił wicepremier i minister obrony, obywatel Kosiniak-Kamysz Władysław, po tym, jak w Osinach w powiecie łukowskim dron niewiadomego pochodzenia “jebnął” w pole kukurydzy. Okazuje się, że drony niewiadomego pochodzenia musiały zapatrzyć się na płomiennych szermierzy demokracji i praworządności, co to nawoływali, żeby “jebać PiS”.

Napędzająca takie drony sztuczna inteligencja aż takich ambicji chyba nie ma – bo PiS jest całkiem liczną partią – ale skoro już padł rozkaz, żeby “jebać”, to posłuszny dron “jebnął” jak się należy – w pole kukurydzy. Tak w każdym razie widzi to Wielce Czcigodny Kosiniak-Kamysz Władysław – ni to z chłopów, ni ze szlachty – bo niby z chłopów – ale tych – z Marszałkowskiej.

Jak wspomniałem, półinteligencja wydaje się wystarczająca do rządzenia takim państwem, jak nasz nieszczęśliwy kraj, bo w razie czego niedostatki inteligencji można sztukować sobie jak nie tupetem, to sprytem.

Tak właśnie zamierza robić obywatel Tusk Donald, który po Radzie Gabinetowej ogłosił, że będzie “omijał” veta prezydenta Nawrockiego przy pomocy rozporządzeń.

Ta deklaracja, którą powtórzyła też Wielce Czcigodna Hennig-Kloska, utwierdza mnie w podejrzeniach, że vaginet obywatela Tuska Donalda musiał wziąć pod stołem jakieś spore pieniądze od niemieckiego Siemensa, co to produkuje wiatraki dla “zielonego  wała”. Czy w przeciwnym razie obywatel Tusk Donald, a zwłaszcza – Wielce Czcigodna Kloska-Hening  – nadwerężałaby delikatną własną inteligencję, sztukując ją sobie sprytem?  Inna rzecz, że Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje chyba nie ma już zaufania, ani do półinteligencji obywatela Tuska Donalda, ani – tym bardziej – do obywatelki Hening-Kloski.

Dlatego też – wzorem Naszej Złotej Pani, czyli Anieli Merkelowej, co to 7 lutego 2017 roku przyjechała do Warszawy z gospodarską wizytą, po której kazała przybastować z walką o demokrację, na rzecz wzmożenia walki o praworządność, która trwa do dnia dzisiejszego – zapowiedziała gospodarską wizytę w naszym bantustanie .

  Ciekawe, co po swojej gospodarskiej wizycie rozkaże Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje – bo że coś rozkaże, to nie ulega wątpliwości – jak mawiała stara niania.

Pojawiły się w związku z tym na mieście fałszywe pogłoski, że aktywiści Komitetu Obrony Demokracji dostali już od swoich oficerów prowadzących polecenie przebrania się za wiatraki – a kiedy już Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje w towarzystwie obywatela Tuska Donalda będzie się posuwać w stronę granicy białoruskiej – żeby podążali za rządową kawalkadą i wymachiwali ramionami, to znaczy – wiatrakowymi skrzydłami, ile siły.

Te same fałszywe pogłoski utrzymują, że po niedawnej wizycie obywatela Żurka Waldemara w siedzibie Krajowej Rady Sądownictwa, którą poinformował, że będzie działał na rzecz wyrzucenia członków KRS z tego budynku –  powołanie dotychczasowej pani prokurator, obywatelki Wrzosek Ewy do Ministerstwa  Sprawiedliwości ma na celu objęcie przez nią obowiązków Luny Bristigerowej. Chodzi o neutralizowanie tak zwanych “neo-sędziów”.

Jak taki jeden z drugim “neo-sędzia” zostanie przesłuchany przez obywatelkę Wrzosek Ewę, która – podobnie jak Luna Bristigerowa – przytnie mu genitalia szufladą ministerialnego biurka, to natychmiast się opamięta i podporządkuje się wymaganiom praworządności socjalistycznej. Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma słowa prawdy – ale z drugiej strony – młotowanie “neo-sędziów” jakoś musi się odbywać.

Co na ten temat uważa sztuczna inteligencja? Stanisław Lem w jednym ze swych opowiadań twierdzi, że po wielu operacjach cyfrowych, śledczym maszynom o mocy kilku tysięcy trupsów, dzięki sztucznej inteligencji udało się  uzyskać  informację, że “z agrestu poddanego torturom niejedno można wyciągnąć.”

Czy nie w tym właśnie kierunku  potoczy się walka o praworządność w naszym bantustanie?  W końcu muszą być jakieś przyczyny, dla których obywatel Tusk Donald wziął do swojego vaginetu obywatela Żurka Waldemara na chłopaka od mokrej roboty.

Polecamy również: USA zakazały wjazdu delegatom Palestyny na zjazd ONZ

Walka z wiatrakami. Stanisław Michalkiewicz

Walka z wiatrakami

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    31 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5886

Literatura wyprzedza życie i to niekiedy nawet o ponad 400 lat. Tyle czasu upłynęło bowiem od napisania przez Miguela Cervantesa pierwszej części „Don Kichota”. Jak pamiętamy, jest tam scena, kiedy don Kichot na Rosynancie rusza do ataku na… wiatraki, które omyłkowo bierze za gestykulujących olbrzymów. Skrzydło wiatraka uderza go w głowę, dzięki czemu przekonuje się, że żadnych olbrzymów nie ma – ale bzika pozbyć się już nie może, więc dochodzi do wniosku, że zniknęli oni za sprawą czarnoksiężnika.

Kto by pomyślał, że po 420 latach widowisko walki z wiatrakami powtórzy się – ale nie w Hiszpanii, tylko w Polsce?

Oczywiście polskie widowisko jest zupełnie inne, nowoczesne – ale z literacką wizją Cervantesa ma wspólny mianownik. Jak wiadomo, przyczyną bzika, jaki owładnął Don Kichotem, były rycerskie księgi, czyli – literatura. Tak samo jest w przypadku widowiska polskiego. Ono również jest efektem bzika spowodowanego literaturą, ale nie w postaci opowieści o błędnych rycerzach, tylko – o ociepleniu klimatu, a właściwie – o „zmianach klimatycznych”.

Klimat rzeczywiście się zmienia, ale na tej kanwie powstała literatura fantastyczna, że przyczyny tych zmian są antropogeniczne, czyli – spowodowane działalnością ludzką. Jest to fantasmagoria podobna do opowieści o błędnych rycerzach – ale ponieważ mnóstwo zasobnych i wpływowych cwaniaków zwietrzyło tu możliwość nie tylko wydobycia szmalu („z wszystkiego można szmal wydostać, tak, jak za okupacji z Żyda” – twierdzi słusznie poeta), to propagowaniem bzika zajmują się przekupni eksperci, którzy w nagrodę dostają okruszki ze stołu pańskiego w postaci tzw. „grantów”. Politycy z kolei dostrzegają w tym korzyść podwójną. Po pierwsze – szmal, jako ekwiwalent za zbzikowane ustawodawstwo, te wszystkie „zielone wały” – i temu podobne – a po drugie – że duraczenie klimatyczne nadaje się do tresury obywateli jeszcze lepiej, niż koronawirus.

Na przykład u nas udało się już oduraczyć grupę młodych filutów, co to obwołali się „ostatnim pokoleniem” i odgrażają się, ze od września zaczną okupować tutejszy, warszawski Knesejm. Zobaczymy jak to będzie wyglądało; czy wytworzy się jakaś kohabitacja miedzy „ostatnim pokoleniem” a obywatelem Hołownią Szymonem, czy obywatelem Zgorzelskim Piotrem, czy też obywatel Żurek Waldemar, którego obywatel Tusk Donald wziął do swojego vaginetu na chłopaka od mokrej roboty, wtrąci „ostatnie pokolenie” do aresztu wydobywczego, gdzie na razie, w ramach programu pilotażowego, trzymani są „Rodacy-Kamraci”, którym niezależna prokuratura przedstawiła aż 154 poważne zarzuty, m. in. – że podobały się im obrazy Eligiusza Niewiadomskiego, co to zastrzelił prezydenta Gabriela Narutowicza.

Tymczasem vaginet obywatela Tuska Donalda przeforsował w Knesejmie „ustawę wiatrakową”, którą już wcześniej próbowała przepchnąć vaginessa nazwiskiem Henning-Kloska. Tym razem udało się ją przepchnąć, dopisując do niej postanowienia o zamrożeniu cen energii elektrycznej. Przy okazji jednak vaginet obywatela Tuska Donalda wepchnął tam zapis, że wiatraki, będące źródłem „energii odnawialnej”, która w ramach „zielonego wału” jest specjalnie preferowana, mogą być stawiane nawet w odległości 500 m. od zabudowań. Oczywiście to tylko pierwszy krok, bo jakby to się udało, to najbliższa nowelizacja zalegalizowałaby stawianie wiatraków w obrębie zabudowań, albo nawet – zamiast nich.

I kiedy wydawało się, że wszystko jest na najlepszej drodze, prezydent Karol Nawrocki nie tylko ustawę zawetował, ale ze swej strony wniósł własną – o zamrożeniu cen energii elektrycznej, które to przepisy zwyczajnie skopiował z ustawy zawetowanej.

Rozpoczęła się tedy walka nie tyle może z wiatrakami, chociaż odgrywają tu one zasadniczą rolę, co o wiatraki. Vaginet obywatela Tuska Donalda oskarża prezydenta Nawrockiego o działanie na szkodę „Polaków” – którzy wskutek tego będą musieli płacić „odmrożone” rachunki za prąd, ale prezydent Nawrocki odpiera te zarzuty – że przecież ustawę o zamrożeniu cen prądu do Knesejmu skierował, natomiast nie pozwoli szantażować się „lobbystom”. O jakich „lobbystów” może tu chodzić?

Produkcją wiatraków zajmuje się niemiecki koncern Siemens, zaś zapamiętałość vaginetu obywatela Tuska Donalda w walce o wiatraki nasuwa skojarzenia z aferą przeciętą przez złowrogiego Antoniego Macierewicza, którego obywatel Żurek Waldemar ma teraz zaciągnąć przed niezawisły sąd. Chodzi o francuskie śmigłowce „Caracal”, które zostały zakontraktowane za poprzedniego vaginetu obywatela Tuska Donalda. Aliści złowrogi Antoni Macierewicz, kiedy w roku 2015 został ministrem obrony w rządzie Beaty Szydło, kontrakt ten anulował.

Zapanowała sytuacja nieznośna, bo z okoliczności wynikało, że transakcji musiały towarzyszyć grube łapówki. Na dobrą sprawę trzeba by było tę forsę oddać – ale jak tu oddać, kiedy już się rozeszła? Wyobrażam sobie tedy, ilu ważniaków musiało budzić się w środku nocy zlanych zimnym potem i nie zasypiali już do rana. Aliści po felonii prezydenta Dudy w 2017 roku i głębokiej rekonstrukcji rządu na przełomie lat 2017-2018, kiedy to z nowego rządu Mateusza Morawieckiego wyleciał na zbity łeb minister Macierewicz, rada w radę uradzono, że nie żadni łapownicy, tylko Skarb Państwa, czyli podatnicy, zapłacą Francuzom 80 mln złotych. Można się tylko domyślać, ilu ważniaków odetchnęło z ulgą, że udało się im i pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić – ale na złowrogiego Macierewicza, ma się rozumieć, zagięli parol.

Tym razem może być podobnie – o czym świadczy zapamiętałość vaginetu obywatela Tuska Donalda i vaginessy nazwiskiem Henning-Kloska. Odgrażają się, że ponownie skierują do Knesejmu identyczną ustawę – ale co z tego, skoro vaginet nie ma tam co najmniej 276 posłów – a przynajmniej tylu trzeba, żeby odrzucić veto prezydenta. Podejrzewam tedy, że albo Siemens dał pod stołem forsę, komu tam było trzeba, albo niemiecka BND nakazała obywatelu Tusku Donaldu (wiecie, rozumiecie, Tusk. Wy kupcie u Siemensa tyle wiatraków, ile się tylko u was, w Generalnej Guberni zmieści – bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa) – albo i jedno i drugie. Czyż nie dlatego obywatel Tusk Donald, mimo rekonstrukcji rządu, utrzymał w swoim vaginecie obywatelkę Hening-Kloskę – bo nie zmienia się koni podczas przeprawy?

Jak pamiętamy, Don Kichota walnęło w głowę skrzydło wiatraka, co przywróciło mu częściowo poczucie rzeczywistości, chociaż bzik pozostał. W przypadku vaginetu obywatela Tuska Donalda bzik też pozostanie, bo został nakazany przez Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje – ale jak się rozwinie i zakończy sprawa ze szmalem?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Ostrzeganie spóźnione. Stanisław Michalkiewicz.

Ostrzeganie spóźnione

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl”   30 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5885

Nie jest dobrze. Ach, co ja mówię takie rzeczy! Nie jest dobrze, bo jest niedobrze! Na przykład wydawało się, że po spotkaniu prezydenta Trumpa z prezydentem Putinem na Alasce, zakończenie wojny na Ukrainie jest już w zasięgu ręki. Toteż do Waszyngtonu 18 sierpnia zlecieli się europejscy przywódcy – że to niby chcą wesprzeć ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego w jego rozmowach z prezydentem Trumpem, a przede wszystkim – udzielić Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa, bo wtedy jest nadzieja, że Ukraina im też udzieli jakichś gwarancji – na przykład podobnych do tych, jakie otrzymały USA na minerały, czy Anglicy – którzy też coś tam przecież musieli dostać w zamian za podpisanie „stuletniego partnerstwa” z Ukrainą.

Toteż Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje zaproponowała, by te gwarancje były „podobne” do art. 5 traktatu waszyngtońskiego, a więc – jeszcze słabsze od tego artykułu. I kiedy wydawało się, że wszystko zakończy się wesołym oberkiem, a prezydent Zełeński nabrał wigoru i swoim zwyczajem znowu zaczął marudzić – tym razem – w którym mieście może spotkać się z prezydentem Putinem, a w którym nie – rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow ogłosił, że takie spotkanie w ogóle nie jest planowane! W dodatku prezydent Trump wygłosił zagadkowy komunikat, że rezygnuje z roli pośrednika miedzy Ukrainą i Rosją. Ładny interes! I cóż my teraz poczniemy?

Ano, chyba po staremu Polska będzie „nieodpłatnie” udostępniała Ukrainie zasoby całego państwa – bo nie było słychać, by umowę z 2 grudnia 2016 roku ktoś wypowiedział – a jakby tego było mało, to obywatel Tusk Donald w ubiegłym roku zawarł z Ukraińcami jeszcze jedną taką umowę. Słowem – nawet bez żadnej okupacji pozostajemy „sługą narodu ukraińskiego”, którego przedstawiciele skutecznie kierują tubylczą administracją, zarówno za ancien regime’u, jak i za reżymu obecnego, znaczy – za Volksdeutsche Partei.

Chociaż Judenrat „Gazety Wyborczej” uspokaja, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo ukraińscy uchodźcy, w chwilach wolnych od służby dla rosyjskiego wywiadu, konwojowania nielegalnych migrantów, czy od bandyterki, w pocie czoła wypracowują znaczną część polskiego PKB, więc gdyby Polska wzięła na utrzymanie wszystkich w ogóle Ukraińców, to byłoby u nas jeszcze dobrzej – ale inni Żydowie, to znaczy – ci z lichwiarskiej międzynarodówki, muszą uważać inaczej, bo zaczynają vaginetowi obywatela Tuska Donalda ciskać kłody pod nogi. Wprawdzie vaginet siłą rozpędu jeszcze powiększa dług publiczny w tempie miliarda złotych na dobę, ale widocznie panu ministrowi Domańskiemu brakuje jeszcze więcej, bo postanowił cisnąć nas podatkami.

Od Nowego Roku ma podnieść akcyzę na alkohole i napoje chłodzące, ale na tym nie koniec, bo chce dobrać się też i do banków – a słyszymy, że w Senacie Wielce Czcigodni senatores mają dyskutować o „podatku od wiary” – jak to finezyjnie nazwał wspomniany Judenrat. Warto w tym miejscu przypomnieć starożytne, rzymskie porzekadło, że „senatores boni viri sed Senatus mala bestia” – co się wykłada, że senatorowie dobrzy ludzie, ale Senat – wściekłe zwierzę.

Teraz jest chyba jeszcze gorzej, bo do Senatu trafiają osobnicy, którzy nie nadają się nawet do Sejmu, a więc nie trzymają standardów Wielce Czcigodnej Kotuli Katarzyny, czy równie Wielce Czcigodnej Jachiry Klaudii, nie mówiąc już o również Wielce Czcigodnym Giertychu Romanie – a wisienką na torcie jest prezydująca temu towarzystwu posągowa Małgorzata Kidawa-Błońska, której Wielce Czcigodny poseł Pupka musiał scenicznym szeptem podpowiadać, co ma mówić do mikrofonu na konferencji prasowej, kiedy to kandydowała na prezydenta naszego bantustanu.

Otóż senatores wykombinowali sobie, że jak ustanowią podatek w wysokości kilkuset złotych miesięcznie od każdego katolika, to po upływie roku, z Kościoła katolickiego nie zostanie nawet mokra plama. Ciekawe, że gorącym zwolennikiem takiego podatku był JE Tadeusz Pieronek. Zwróciłem wtedy uwagę, że to, co nie udało się Józefowi Stalinowi, może się udać księdzu biskupowi Pieronkowi. Najwyraźniej promotorzy rewolucji komunistycznej zamierzają wykorzystać doświadczenia niemieckie, gdzie purpurates najwyraźniej położyli lachę na to całe chrześcijaństwo z jego dogmatami i już tylko nawołują: „róbta, co chceta!”, a my będziemy wam błogosławili – ale nie za darmo! Jestem pewien, że i u nas taka perspektywa spodoba się entuzjastom „Kościoła Otwartego”, który od dziesięcioleci lansuje u nas Judenrat i jego krakowska ekspozytura w postaci „Dygotnika Powszechnego”. Okazuje się, że taki „sojusz tronu i ołtarza” niekoniecznie musi być zły; że ma on – jak się okazuje – również plusy dodatnie.

Inna sprawa, czy te posunięcia doprowadzą do rezultatów oczekiwanych przez pana ministra Domańskiego, czy raczej odwrotnych. Wprawdzie pan Domański jest dużym chłopczykiem, ale może nie pamiętać fiskalnych incydentów sprzed 24 lat, bo wtedy pewnie bardziej interesowało go, co tam dziewczynki mają pod spódniczkami. Otóż ówczesny premier Leszek Miller podniósł akcyzę na alkohol – bodajże o 15 procent – tak jak ma być teraz.

Niestety – zgodnie z efektem Laffera – dochody budżetu z akcyzy gwałtownie spadły, gorzelnie zaczęły bankrutować, a z zagranicy wlała się do Polski potężna rzeka wódki z przemytu. [No i bimberek! md] Na szczęście premier Miller rychło się spostrzegł, podwyżkę akcyzy cofnął i znowu dochody budżetu wróciły do poprzedniego poziomu, gorzelnie zaczęły pracować na trzy zmiany, a rzeka wódki popłynęła – ale w drugą stronę. W tej sytuacji inicjatywa pana ministra Domańskiego stanowi znakomitą ilustrację aforyzmu Franciszka ks. de La Rochefoucauld, że „tylko dlatego Pan Bóg nie zsyła na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego”.

Ale podnoszenie podatków, a zwłaszcza – forsowanie „podatku od wiary” – dowodzi również postępów socjalizmu. Jak wiadomo z marksistowsko-leninowskiej politgramoty, socjalizm ma doprowadzić do komunizmu, no a w komunizmie – wiadomo: nie ma własności prywatnej, więc wszędzie roi się od gołodupców, stuprocentowo uzależnionych od „państwa”, czyli – biurokratycznych gangów, które „państwo” oblazły. Toteż na tym tle lepiej rozumiemy, ile racji miał Józef Stalin głosząc spiżową tezę, że w miarę postępów socjalizmu walka klasowa się zaostrza.

Bo rzeczywiście się zaostrza; obywatel Żurek Waldemar, którego Tusk Donald wziął do swojego vaginetu na chłopaka od mokrej roboty, musiał podkręcić niezależnych prokuratorów, bo ci zaczęli się uwijać nie tylko wedle pana Roberta Bąkiewicza, ale również – wedle pana Mariusza Błaszczaka, czy szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, pana dra Cenckiewicza. Podobno zdradzili oni tajemnice państwowe. Ale przecież nasze państwo nie ma wobec nikogo żadnych tajemnic, bo nawet przy okazji upadku drona w Osinach w powiecie łukowskim wydało się, iż nasza niezwyciężona armia nie ma żadnego systemu wczesnego ostrzegania, a tylko systemy ostrzegania spóźnionego.

Stanisław Michalkiewicz

Bliskie spotkania III stopnia z biskupami

Bliskie spotkania III stopnia z biskupami

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    27 lipca 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5866

Nie milkną echa myślozbrodni, jakiej dopuścił się Grzegorz Braun. Wprawdzie został potępiony ponad podziałami, bo zgodnie potępili go wierzący i niewierzący, partyjni i bezpartyjni, żywi i uma… – no, mniejsza z tym – ale nadal nie wiadomo, co z tym fantem zrobić.

Władze, to znaczy – vaginet obywatela Tuska Donalda zachowuje się w tej sprawie tak, jak Murzyni, co to na pustyni złapali grubasa. Nie wiedzieli co mu zrobić, ucięli – no, mniejsza z tym. Pewne światło na tę sprawę rzucił Naczelnik Państwa, obywatel Kaczyński Jarosław. Stwierdził, że Grzegorz Braun „zaprzeczył holokaustowi” – przy czym słowo „holokaust” Naczelnik Państwa wymówił z dużej litery. Podobnie postępował pewien handlarz bydłem, który dorobił się na sprzedaży wołów. Kiedy już się dorobił, to słowo „wół” też zawsze pisał z dużej litery.

Wracając do Naczelnika, to stwierdził on dodatkowo, że myślozbrodnia Grzegorza Brauna negatywnie rzutuje na nasze stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. Najwyraźniej Naczelnik Państwa, podobnie jak wszyscy inni antysemici uważa, że Ameryką rządzą Żydowie, a już specjalnie kręcą prezydentem Donaldem Trumpem, który pragnąłby uchodzić za twardziela.. Coś może być na rzeczy, bo ostatnio przeczytałem energiczne dementi szefa Mosadu, który zaklinał się, że niejaki Epstein, co to – jak zwykle Żydowie – podsuwał rozmaitym twardzielom panienki i robił im tak zwane kompromitujące fotografie – na pewno nie był agentem Mosadu.

Zaraz przypomniało mi się, że „na pewno”, to wszyscy umrzemy, a poza tym – opinia księcia Gorczakowa, ministra spraw zagranicznych u cesarza Aleksandra III, co to twierdził, że nie wierzy nie zdementowanym informacjom. Ponieważ informacja, jakoby Epstein był agentem Mosadu, została energicznie zdementowana, to dzięki temu lepiej rozumiemy przyczyny, dla których prezydent Trump i inni amerykańscy twardziele, są tacy bezradni wobec premiera izraelskiego rządu jedności narodowej, Beniamina Netanjahu. Inna sprawa, że ta bezradność może być rezultatem panującej w USA hipokryzji, która – według francuskiego aforysty, Franciszka księcia de La Rochefoucauld – jest „hołdem, jaki występek składa cnocie”.

Kiedy za komuny SB przedstawiła Stanisławowi Catowi-Mackiewiczowi „kompromitujące” zdjęcia z nieskromnymi kobietami w nadziei, że w ten sposób skłonią go do uległości, ten, po obejrzeniu fotografii, zapytał, czy może pokazać je Wańkowiczowi – „bo jak mu opowiadam, to nie wierzy”.

Wracając do Naczelnika Państwa, to jego poglądy na sojusz polsko-amerykański sprawiają, że coś mogło być na rzeczy w krążących przed 2010 rokiem po Warszawie fałszywych pogłoskach, że jeden z braci Kaczyńskich jest Żydem tylko nie wiadomo który.

Tymczasem z potępieniem Grzegorza Brauna spieszą przedstawiciele kolejnych środowisk, w nadziei, że dzięki temu w Ameryce będą cieszyć się dobrą opinią i czesać fosę za występy. Na przykład ostatnio klawischowitz z muzycznego zespołu „Myslowitz” na widok plakatu z Grzegorzem Braunem aż przerwał koncert, żeby poinformować publiczność, że on też go potępia. Skoro communis opinio Grzegorza Brauna potępia, to ani chybi zostanie on potępiony i z powodu swojej myślozbrodni pójdzie do piekła, gdzie – jak wiadomo – cały czas będzie bolało. Myślę, że gdyby J. Em. Grzegorz kardynał Ryś (co zatwierdzicie na ziemi to będzie zatwierdzone w Niebiesiech) wystąpił z taką poważną zastawką, to już nikt, nawet niewierzący, nie odważyłby się podawać w wątpliwość zatwierdzonych dogmatów przemysłu holokaustu, a nasze stosunki z Ameryką weszłyby w wiek złoty.

Tymczasem nasz nieszczęśliwszy kraj zastyga w oczekiwaniu dwóch wydarzeń. Po pierwsze – głębokiej rekonstrukcji rządu, która już raz została odłożona, a po drugie – zaprzysiężeniu prezydenta-elekta Karola Nawrockiego przed Zgromadzeniem Narodowym. Vaginet obywatela Tuska Donalda wydrukował wreszcie stosowny komunikat, co oznacza, że obywatel Bodnar Adam z czarnym podniebieniem, już utracił nadzieję, że ponowne przeliczanie głosów w komisjach na coś się przyda. Toteż obywatel Hołownia Szymon rozsyła zaproszenia na to uroczyste zaprzysiężenie, które ma odbyć się 6 sierpnia, o godzinie 10.00. Wysłał je również do Kukuńka, który odpowiedział na nie jednym słowem: „odmawiam”. Miejmy tedy nadzieję, że nieobecność Kukuńka na uroczystości jakoś przeżyjemy.

Ale to jeszcze nic w porównaniu z mocarstwowym wystąpieniem Księcia-Małżonka wobec Watykanu. Otóż podczas pielgrzymki Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę, JE biskup Wiesław Mering wygłosił przemówienie, które się Księciu-Małżonku nie spodobało. W rezultacie nie tylko wysłał do Watykanu notę, by Stolica Apostolska zaniechała ingerencji w wewnętrzne sprawy Polski, ale w dodatku publicznie wezwał biskupa Meringa, by „zdjął sukienkę”. Podobno to wezwanie przez część przewielebnego duchowieństwa, zwłaszcza tę, która skłania się ku postępowi, zostało uznane za zaproszenie do bliskich spotkań III stopnia z vaginetem obywatela Tuska Donalda i rozbudziło wielkie oczekiwania. Z Watykanu żadna odpowiedź do tej pory nie doszła, ale gdyby doszła, to mogłaby składać się z zapytania, od kiedy Książę-Małżonek ma te objawy.

Chodzi o to, że biskupi uczestniczący w uroczystościach na Jasnej Górze nie są obywatelami Watykanu, tylko – obywatelami RP. Gdyby przemawiał tam dajmy na to, nuncjusz, to co innego – ale nuncjusza w ogóle tam nie było. W związku z tym w czynie społecznym proponuję by wzmocnić kadrowo Ministerstwo Spraw Zagranicznych, powołując na wiceministra Wielce Czcigodną Martę Wcisło, której – jak twierdzą znawcy przedmiotu – wszystko poszło w warkocz. Lepiej może nie będzie, ale za to – weselej.

A trochę radości akurat nam się przyda, bo Adam Bodnar z czarnym podniebieniem właśnie wystąpił o uchylenie immunitetu pani Małgorzacie Manowskiej, będącej Pierwszą Prezes Sądu Najwyższego, z zamiarem umieszczenia jej w areszcie wydobywczym. Jestem pewien, że na niej się nie skończy, tym bardziej, że pani Manowska zawiadomiła prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez vaginet Tuska Donalda, który opublikował wprawdzie uchwałę SN o ważności wyborów prezydenckich, ale dopisał tam opinię, że ten cały sąd nie jest w ogóle sądem, tylko bandą przebierańców. Jak tak dalej pójdzie, to ani się obejrzymy, a wszyscy wyaresztują się nawzajem i w ten sposób nastąpi finis Poloniae.

Przewidział to jeszcze za głębokiej komuny Sławomir Mrożek pisząc sztukę „Policjanci – dramat ze sfer żandarmeryjnych”, której pointa polega właśnie na tym, że wszyscy wyaresztowują się nawzajem. Jak się okazuje, wcale nie potrzeba tu Putina, wystarczy samoobsługa.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).