Mała, zwycięska wojna

Stanisław Michalkiewicz https://prawy.pl/135765-Michalkiewicz-Mala-zwycieska-wojna

No i – jak powiadają gitowcy – wszystko gra i koliduje. Zgodnie z odpowiedzią, jakiej jeszcze za głębokiej komuny udzieliło Radio Erewań zaniepokojonemu słuchaczowi, pytającemu, czy będzie wojna – wojny oczywiście nie będzie, natomiast rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu.

Cóż dopiero, gdy politykom zaczyna się wydawać, że do szczęścia brakuje im jeszcze “małej, zwycięskiej wojny”? Tak właśnie sądził rosyjski minister spraw wewnętrznych, szef tajnej policji Wieńczysław Plehwe, którego Pobiedonoscew nazywał nie tylko łajdakiem, ale i bałwanem. Ten Pobiedonoscew to też był niezły numer. Był on Oberprokuratorem Najświętszego Synodu – bo takie dziwaczne urzędy wprowadził w Rosji Piotr Wielki Krążyła o nim w związku z tym anonimowa fraszka: “Pobiedonoscew dla Synoda, Obiedonoscew dla siebia, Biedonoscew dla naroda i Donoscew dla caria”. Czy donosił on carowi, tego nie jestem pewien, natomiast formułował na jego użytek opinie, które znalazły szerokie zastosowanie dopiero potem, to znaczy – za komuny. Na przykład Pobiedonoscew twierdził, że “wszyscy ludzie rosyjscy” są przeciwni temu, by teatry grały w Wielkim Poście. Skoro “wszyscy” – to również i ci, którzy kupili bilety na przedstawienia. Podobnie twierdzili bolszewicy – że “wszyscy ludzie sowieccy…” – i tak dalej. Władimir Bukowski w książce “I powraca wiatr” wspomina, jak taką gadkę zasadził mu przesłuchujący go oficer KGB: “wy, człowiek sowiecki…” – na co Bukowski odpowiedział, że on żadnym “człowiekiem sowieckim” nie jest, a tylko – obywatelem ZSRR – a to nie to samo.

Tego Pobiedonoscewa rewolucjoniści z jakiejś frakcji postanowili zlikwidować. Podczas jakiegoś pogrzebu uzbrojony w rewolwer rewolucjonista zaczaił się na Pobiedonoscewa i już-już miał do niego strzelić, kiedy ten starowina rozkaszlał się, rozcharkał, a na domiar złego, z nosa zwisała mu kapka – co rewolucjonistę niemal zemdliło z obrzydzenia i odstąpił od wykonania wyroku. Wracając do Wieńczysława Plehwego, to stało się zgodnie z jego wolą. W 1905 roku Japonia zaatakowała Rosję – ale dla Rosji nie była to wojna ani “mała”, ani “:zwycięska”, to zakończyła się pokojem w Portsmouth. Jak szydzono w Warszawie – był to “pokój z japońskim obiciem”. Ale już Platon przestrzegał: “nieszczęsny – będziesz miał to, czegoś chciał” – zaś wtóruje mu Pan Jezus – a w każdym razie tak to przedstawia św. Faustyna Kowalska w swoim “Dzienniczku”. Wśród różnych rzeczy, które Pan Jezus jej objawił, był również sposób, w jaki postępuje z zatwardziałymi grzesznikami. – Upominam ich – powiada – głosem sumienia, głosem Kościoła, zsyłam na nich przygody, które mogą człowieka doprowadzić do opamiętania – a jak już nic nie pomaga, to spełniam wszystkie ich pragnienia.

   Więc jeśli jakiemuś politykowi z tego czy innego powodu przydałaby się jakaś “mała, zwycięska wojna”, to właśnie nastręcza się ku temu okazja. Jak wiemy, zbawienny plan prezydenta Trumpa co do Strefy Gazy udał się nawet nie połowicznie – bo wprawdzie pomoc humanitarna ma tam docierać w stopniu większym, niż przedtem – ale Izrael po staremu kontynuuje operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej i to nie tylko tam, ale rozszerza ją na Zachodni Brzeg Jordanu. Co tu mówić; dobrze to nie wygląda, ale to jeszcze nic w porównaniu z aferą korupcyjną na Ukrainie. Okazało się, że najbliżsi współpracownicy prezydenta Zełeńskiego sprywatyzowali sobie co najmniej 100 mln dolarów – a to może być tylko wierzchołek góry lodowej. Jeden z podejrzanych, Timur Mindycz – oczywiście z pierwszorzędnymi korzeniami – właśnie czmychnął z forsą do Izraela – podobno nawet przez Polskę, co skłania nie tylko do pytań, ile z tego schował w Izraelu prezydent Zełeński, ale również – ile wzięli nasi bezpieczniacy za przymknięcie oczu na obecność pana Mindycza w Polsce i z kim się tą forsą podzielili.

Oczywiście dopóki niezależną prokuraturą kierują kwasiurkowie, a nad bezpieką czuwa obywatel Siemoniak Tomasz, to niczego się nie dowiemy – ale co się odwlecze, to nie uciecze. Wreszcie wygląda na to, że prezydent Putin wykorzystuje do maksimum czas dany mu przez prezydenta Trumpa, który odwołał spotkanie w Budapeszcie, by pokazał, czy może wygrywać w polu – bo chyba już zajął Pokrowsk, skoro strona ukraińska melancholijnie twierdzi, że nie ma co bronić “kupy gruzów”. Sęk w tym, że ta “kupa gruzów”, podobnie jak pozostałe kupy, stanowiła najważniejszy element ukraińskiego “pasa twierdz”, a teraz między wojskiem rosyjskim, a Dnieprem, żadnych gotowych umocnień tak dobrze, jak nie ma.

Wreszcie burmistrzem Nowego Jorku został nawet nie socjaldemokrata, tylko muzułmański komunista, co pokazuje, że nawet na odcinku hamowania postępów komunistycznej rewolucji w USA pojawiły się zgrzyty, a w dodatku coraz to nowe śmierdzące dmuchy wydobywają się z zezwłoku izraelskiego agenta Epsteina, co to podstawiał twardzielom i ważniakom panienki – a wszystko starannie zapisywał, a może nawet kopie wysyłał do centrali Mosadu. Czy w tej sytuacji można się dziwić, że i w głowie prezydenta Trumpa mogło pojawić się marzenie o “małej, zwycięskiej wojnie”?

   Tym łatwiej mogłoby się pojawić, że “mała zwycięska wojna” to właściwie nie byłaby żadna “wojna”, tylko walka o pokój, a konkretnie – o demokrację. Chodzi o to, że obfitującą w ropę i inne bogactwa Wenezuelą włada straszliwy tyran Mikołaj Maduro. Wprawdzie prezydent Trump próbował mu wyperswadować, by nie buntował się przeciwko przeznaczeniu, ani nie wierzgał przeciwko ościeniowi, zatapiając łodzie – podobno z narkotykami – ale zatwardziały Maduro tylko jeszcze bardziej się zatwardził, więc nie ma rady – również i wszystkie jego marzenia mogą zostać spełnione. A tak się szczęśliwie złożyło, że tegoroczną Pokojową Nagrodę Nobla dostała pani Maria Machado, która ze wszystkich sił opiera się tyranowi Maduro. W tej sytuacji nie było rady – CIA musiała zaplanować jakąś operację w wenezuelskiej Zatoce Świń, tylko bez improwizacji. Toteż w rejon Karaibów Ministerstwo Wojny USA skierowało podobno 15 tysięcy żołnierzy, a ponadto samoloty F35 i inny sprzęt – zaś wisienką na tym torcie jest największy lotniskowiec świata “Gerald Ford”, który sam jeden mógłby tę całą Wenezuelę obrócić w perzynę.

Wszystko zatem wydaje się zapięte na ostatni guzik i nie wiadomo, czy jeszcze czekamy na jakąś prowokację gliwicką, czy na sygnał niebieskim obznajmiony cudem – bo wprawdzie wojna jest “mała” – ale “na tym świecie pełnym złości, nigdy nie dość jest przezorności” – a poza tym – jak mówił Józef Stalin – “nasze dieło prawoje” – bo czyż może być jakaś słuszniejsza sprawa od walki o demokrację, w następstwie której na stanowisku prezydenta Wenezueli zostanie osadzona laureatka tegorocznej Pokojowej Nagrody Nobla, pani Maria Machado?

Stanisław Michalkiewicz

Długopisy bezmyślne a myślące

Długopisy bezmyślne i myślące

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org)    20 listopada 2025

michalkiewicz

Sire, burzy się proletariat” – ostrzegał poeta, pisząc o nadchodzącym przewrocie. Niestety przestrogi poetów bywają często lekceważone – o czym przypomina Agnieszka Osiecka w sentymentalnej piosence; gdzie słyszymy o gęsiach, które „kroczą tłumnie w ostatnim sennym kontredansie, jak tłuste księżne, które dumnie witały przewrót, kiedy stał się” – no bo potem – jak pamiętamy – było gorzej: „gęsi już wszystkie po wyroku; nie doczekają się kolędy. Ucięte głowy ze łzą w oku… i tak dalej”. To znaczy – żadnego „dalej” już być nie może – jak twierdził król pruski w rozmowie z kanclerzem Bismarckiem, kiedy ten, wprowadził jakieś niepopularne posunięcia w następstwie których doszło do rozruchów. – Co Pan najlepszego narobił – czynił król gorzkie wyrzuty Bismarckowi podczas podróży pociągiem. – Wie Pan, czym to się skończy? – -Czym Najjaśniejszy Panie? – Ano – powiada król – pod moimi oknami ustawią dwie szubienice; jedną dla Pana, drugą dla mnie. – I co dalej? – zapytał Bismarck. – Jak to: „co dalej”? Dalej już nic nie będzie, będziemy martwi – powiedział znękany król. – Umrzeć i tak kiedyś musimy, Najjaśniejszy Panie – ale to nie powód, żeby teraz robić głupstwa – odparł Bismarck. I to przywróciło królowi równowagę ducha. Najwyraźniej i on musiał pomyśleć, że raz kozie śmierć – i zaraz nabrał odwagi. Ale, tak czy owak, przestróg lekceważyć się nie powinno, zwłaszcza, gdy „burzy się proletariat” – a cóż dopiero, gdy burzyć zaczyna się bezpieka?

A z taką właśnie sytuacją mieliśmy do czynienia tuż przez rocznicą odzyskania niepodległości, kiedy to pan prezydent Karol Nawrocki odmówił promowania 136 oficerów Służby Kontrwywiadu Wojskowego i Służby Wywiadu Wojskowego. Vaginet obywatela Tuska Donalda podniósł klangor, że prezydent „rozbija państwo” i w ogóle – „a tymczasem na mieście inne były już treście” – jak pisał poeta. Okazało się bowiem, że obywatel Tusk Donald, myśląc, że nadal ma do czynienia z prezydentem Dudą, próbował go przetestować, to znaczy – podyktować mu termin podpisania promocji wspomnianych oficerów. Tymczasem nigdzie nie jest napisane, że promocja oficerów, nawet z bezpieczniackich watah, ma się dobywać akurat 11 listopada. Może odbyć się wcześniej, może odbyć się później – i ani dziury w niebie od tego nie będzie, ani państwo się od tego nie rozpadnie.

Co innego, gdy bezpieczniacy odmawiają przekazywania prezydentowi informacji na temat bezpieczeństwa państwa – a taką właśnie informację przekazał opinii publicznej pan prezydent Nawrocki. Jeśli tak, to mamy do czynienia ze spiskiem przeciwko państwu, którego inspiratorem mógł być nie kto inny, tylko właśnie obywatel Tusk Donald.

Warto przypomnieć, że – co prawda w innej sprawie – już raz coś takiego się zdarzyło. Oto w Pałacu Namiestnikowskim, czyli w siedzibie prezydenta Dudy, poszukali schronienia panowie Kamiński i Wąsik, których obywatel Bodnar Adam z czarnym podniebieniem chciał wtrącić do aresztu wydobywczego. W tym celu panu prezydentowi Dudzie zorganizowano spotkanie z panią Swietłaną Cichanouską – ale nie w Pałacu Namiestnikowskim, tylko w Belwederze, gdzie pan prezydent z panią Swietłaną zabawiał się w mocarstwowość. Tymczasem bezpieka u wylotu bramy Belwederu podstawiła miejski autobus, który się akurat w tym miejscu „zepsuł” i pan prezydent nie mógł z Belwederu wyjechać.

Tymczasem do Pałacu Namiestnikowskiego, podobno na rozkaz pana ministra Kierwińskiego, który akurat miał lucidum intervallum, wkroczyła policja, która zwyczajnie panów Kamińskiego i Wąsika pojmała, a ochrona pana prezydenta Dudy podobno bezradnie się temu widowisku przyglądała. Był to niewątpliwy dowód, że pan prezydent nie może być pewnym lojalności swojej ochrony. Wprawdzie najgorsze są nieproszone rady – ale radziłem, że w tej sytuacji pan prezydent powinien zrezygnować z ochrony przysłanej mu przez bezpiekę, tylko wynająć choćby Grupę Wagnera, która – – dbając o swoją reputację – żadnych nieproszonych gości do Pałacu Namiestnikowskiego by nie wpuściła, a „zepsuty” pod bramą Belwederu autobus wysadziłaby w powietrze, razem ze znajdującymi się w środku funkcjonariuszami Propaganda Abteilung.

Pan prezydent Nawrocki aż takich drastycznych środków nie zastosował, mimo uzasadnionych podejrzeń o spisku przeciwko państwu, a tylko odmówił podpisania promocji. Jak wy mi tak – to ja wam tak. Najwyraźniej po uchyleniu niepisanej zasady konstytuującej III Rzeczpospolitą: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych, teraz życie publiczne będzie kształtowane według tej zasady.

Czy podejrzenie zaistnienia spisku przeciwko państwu znajdzie swój epilog w prokuraturze czy sądzie – to nie jest pewne, przynajmniej do czasu, gdy prokuraturą i sądami dyrygują kwasiżurki – ale co się odwlecze, to nie uciecze. I kiedy jeszcze nie zdążyliśmy się nacieszyć świętem Niepodległości, okazało się, że pan prezydent Nawrocki odmówił podpisania awansów 46 sędziów, którzy mieli zasiąść albo w sądach apelacyjnych, albo w sądach okręgowych. Klangor i wycie rozległo się nie tylko w kręgach vaginetu obywatela Tuska Donalda, ale również wśród jurysprudensów, między innymi – panów profesorów Zolla i Matczaka. Odezwał się też męczennik praworządności socjalistycznej, pan sędzia Igor Tuleya oświecając mikrocefali, że pan prezydent mógł odmówić awansowania tego grona tylko w przypadku podejrzenia o przestępstwo. Pycha kroczy przed upadkiem i pan sędzia Tuleya najwyraźniej uwierzył we własną, czy też Judenratu propagandę.

Tymczasem okazało się, że jest inaczej – że mianowicie przyczyną odmowy awansowania tego 46-osobowego grona była okoliczność, że ci sędziowie popodpisywali protesty podsunięte im jak nie przez obywatela Bodnara z czarnym podniebieniem, to przez obywatela Żurka Waldemara – protesty świadczące o kwestionowaniu przez nich legalności niektórych konstytucyjnych organów państwa i ustaw, którym według konstytucji sędziowie „podlegają”. Pan prezydent Nawrocki zresztą z góry zapowiadał, że takich awanturników ani myśli awansować – i najwyraźniej dotrzymał słowa.

To oczywiście bardzo ładnie z jego strony – ale czy ma jakiś argument prawny na uzasadnienie swego postępowania? Ma i to niejeden. Po pierwsze – rota prezydenckiej przysięgi obejmuje stanie na straży konstytucji – nawet jeśli nie podoba się ona Judenratowi, czy kwasiżurkom. A po drugie – czy prezydent musi podpisywać wszystko, co mu obywatel Tusk Donald, czy Żurek Waldemar podsunie do podpisu? Gdyby tak, miało być, to by znaczyło, że prezydent jest w gorszej sytuacji prawnej, niż zwykły obywatel – bo ten nie musi niczego podpisywać, jeśli nie chce. Tymczasem, choćby w imię zasady równości obywateli wobec prawa, sytuacja prezydenta gorsza być nie może. Zatem i on nie musi podpisywać wszystkiego, co mu kwasiżurki podsuną do podpisania. Dotychczasowi prezydenci, najwyraźniej wyznając teorię bezmyślnych długopisów, podpisywali. Tymczasem prezydent Nawrocki, najwyraźniej wyznając teorię długopisów myślących upomniał się o swoje prerogatywy – I to właśnie wywołało taki klangor i wycie w kręgach pchających Polskę w stronę Generalnej Guberni.

Stanisław Michalkiewicz

Początek końca, czy koniec początku?

Początek końca, czy koniec początku?

Stanisław Michalkiewicz  „Goniec” (Toronto)    16 listopada 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5930

To sejmowe głosowanie położyło kres istnieniu III Rzeczypospolitej – formy polskiej państwowości, zaprojektowanej w ramach tak zwanej transformacji ustrojowej. Polegała ona na tym, że najtwardszym jądrem państwa były stare kiejkuty, które gwoli zapewnienia sobie w tych niepewnych czasach polisy ubezpieczeniowej, poprzewerbowywały się na służbę do Naszych Nowych Sojuszników i w zależności od tego pod którego kuratelę akurat przechodzimy, wysuwają do administrowania naszym bantustanem, stosowne stronnictwo; jak nie Ruskie, a Pruskie, a jak nie Pruskie, to Amerykańsko-Żydowskie. Ze względu na zapewnienie płynnego przechodzenia od jednego Stronnictwa do drugiego, niepisana zasada konstytuująca III Rzeczpospolitą głosiła: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych. Co prawda ze względu na stworzenie wrażenia politycznej walki na użytek gawiedzi, poszczególne stronnictwa mogły się „pięknie różnić”, a nawet kopać po kostkach – ale nie wyżej.

Ostatnim pokazem funkcjonowania wspomnianej zasady była komisja sejmowa badając sprawę Amber Gold. Jak pamiętamy, po długich i – co tu ukrywać – nudnawych procedurach, komisja doszła do wniosku, że organy państwowe w tej sprawie nie funkcjonowały prawidłowo – co było wiadome od samego początku – ale zapytać dlaczego tak się stało, komisja już się nie odważyła. Pewne światło na tę sprawę rzuciła okoliczność, że niezależna prokuratura wszczęła tak zwane „energiczne śledztwo” dopiero wtedy, gdy cała ukradziona naiwniakom forsa ulotniła się w nieznanym kierunku.

Tym razem było inaczej. Za sprawą Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje, która nie chce wypuścić naszego bantustanu spod kontroli, by go w końcu przerobić na Generalną Gubernię, vaginet obywatela Tuska Donalda, jako główny i – co tu ukrywać – jedyny punkt swojego programu przyjęła tak zwane „rozliczenia” – w ramach których jedna zorganizowana grupa przestępcza zwalcza konkurencyjną zorganizowaną grupę przestępczą.

Oczywiście w tej sytuacji nie może być już mowy o utrzymywaniu zasady: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych, toteż sejmowe głosowanie w sprawie uchylenia immunitetu złowrogiemu Zbigniewowi Ziobrze oraz wyrażenia zgody na jego zatrzymanie i umieszczenie w areszcie wydobywczym, oznaczało koniec pewnej nie tyle może epoki, co koniec tej formy polskiej państwowości, którą nazywaliśmy „III Rzecząpospolitą”.

W co się teraz III Rzeczpospolita przepoczwarzy – tego jeszcze nie wiemy – ale wszystko wskazuje na to, że najprawdopodobniej w Generalną Gubernię – zwłaszcza gdy Reichsfuhrerin przeforsuje nowelizację traktatu lizbońskiego. Wtedy będziemy musieli porzucić wszelką nadzieję – bo zapoczątkowana przez prezydenta Trumpa linia polityki amerykańskiej w stosunku do Europy zmierza do jej „europeizacji”, to znaczy – pozostawieniu jej Niemcom, ewentualnie do spółki z Francją. Co prawda od tej zasadniczej linii trafiają się odstępstwa – na przykład w postaci amerykańskiej zgody, by wymierzone w Rosję sankcje nie dotyczyły Węgier – co załatwił tamtejszy premier Wiktor Orban zw rozmowie z prezydentem Trumpem – chociaż warto pamiętać, że i Niemcy załatwiły sobie wyłączenie rosyjskiego koncernu „Rosnieft” spod amerykańskich sankcji.

Dodajmy, że nie tylko Węgry i Niemcy pozałatwiały sobie takie odstępstwa od zasadniczej linii – bo i Japonia, jak gdyby nigdy nic – kupuje rosyjski gaz, a prezydent Donald Trump podczas swojej ostatniej wizyty w tym kraju nawet się na ten temat nie zająknął. Więc chociaż retoryka jest ostra, jak sie patrzy, to wszystko wskazuje, że Amerykanie chcą dać prezydentowi Putinowi czas, by pokazał, czy potrafi wygrywać w polu. Surdyna nałożona na wiadomości z ukraińskiego frontu w naszych niezależnych mediach głównego nurtu wskazuje, że prezydent Putin „wszystko verstehen” i tylko patrzeć, jak zajmie Pokrowsk i inne elementy pasa ukraińskich umocnień tak, że drogę do Dniepru będzie miał otwartą. Czy ewentualne zamrożenie konfliktu będzie w związku z tym nawiązywało do ugody perejsławskiej z 1654 roku, kiedy to Bohdan Chmielnicki, bohater narodowy współczesnej Ukrainy, podarował Zadnieprze, to znaczy – dzisiejszą Ukrainę Lewobrzeżną, moskiewskiemu carowi Aleksemu?

Ale mniejsza o to, bo te rozstrzygnięcia i tak od Polski nie będą zależały, jako że naszemu nieszczęśliwemu krajowi nakazano „służyć” narodowi ukraińskiemu, który to rozkaz wykonywany jest bez względu na to, która zorganizowana grupa przestępcza na czele naszego bantustanu stoi. W rezultacie tej „służby” w ramach której Polska od 2016 roku nieodpłatnie udostępnia Ukrainie zasoby całego państwa, jak również na skutek katastrofalnej nieudolności, żeby nie powiedzieć – głupoty – vaginetu obywatela Tuska Donalda, doszło do bankructwa Narodowego Funduszu Zdrowia, w następstwie czego szpitale w całym naszym nieszczęśliwym kraju przekładają planowane operacje i zabiegi na rok przyszły. Ale w przyszłym roku lepiej nie będzie, bo w projekcie budżetu na rok 2026 NFZ będzie miał deficyt na poziomie ponad 25 mld złotych – więc i teraz 3,5 miliardowa kroplówka, niczego nie uratuje.

Tak kończy się jedna z wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Buzka, której prawdziwym celem było stworzenie mnóstwa synekur w sektorze publicznym dla zaplecza politycznego AWS-UW. Jak pamiętamy, długo to zaplecze się tymi synekurami nie nacieszyło, bo w roku 2001 koalicja SLD-PSL, nie mogąc wysiudać mianowańców poprzednie koalicji z Kas Chrych, zwyczajnie je zlikwidowała, a na ich miejsce utworzyła Narodowy Fundusz Zdrowia – biurokratyczny gang, który nawet nie udaje, że kogoś leczy – bo tylko rozdziela pieniądze, uprzednio wydarte obywatelom pod pretekstem że „państwo” będzie ich leczyło. Nazywa się to, że „pieniądze idą za pacjentem”. Może kiedyś i szły – ale obecnie wszelki kontakt, nie tylko wzrokowy, miedzy tymi pieniędzmi a pacjentami został bezpowrotnie utracony. Jedynym remedium na tę sytuację byłoby zerwanie z tą fikcją i zastosowanie innej zasady – że mianowicie pieniądze idą z pacjentem – gdyby rząd przestał łupić obywateli i zamiast zabierać im w podatkach i przymusowych świadczeniach 83 procent rocznych dochodów, zabierałby im nie więcej, jak 20 procent. Wtedy mieliby i na edukację dzieci bez łaski obywatelki Nowackiej Barbary i na leczenie i jeszcze by im zostało na inne wydatki, na przykład – mieszkaniowe.

Sęk w tym, że większość naszego społeczeństwa tego nie rozumie i popiera polityczne gangi, które obiecują im socjal – oczywiście starannie ukrywając, że polega to na przekupywaniu obywateli ich własnymi pieniędzmi. Na tym patencie zorganizowane grupy przestępcze jadą już ponad 30 lat, a wszystko wskazuje na to, że tak będzie również w Generalnej Guberni, która była i będzie państwem socjalistycznym.

Czy ostatnia deklaracja pani Marianny Schreiber, że nie zgadza się z poglądami swego aktualnego ukochanego, pana Piotra Korczarowskiego, dotyczy tych właśnie kwestii, czy też czegoś innego – tego niestety nie wiemy – więc nie wiemy też, czy jest jakaś szansa, że nasze społeczeństwo zmądrzeje na tyle, by zrozumieć, że wybierając bezpieczeństwo za cenę wolności, nie będzie miało w rezultacie ani jednego, ani drugiego?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Kraj zamiera w oczekiwaniu

Kraj zamiera w oczekiwaniu

Stanisław Michalkiewicz. Tygodnik „Goniec” (Toronto)    9 listopada 2025

michalkiewicz

Czym żyje nasz nieszczęśliwy kraj? Nasz nieszczęśliwy kraj nie żyje, tylko zamiera w oczekiwaniu na to, co zrobi złowrogi Zbigniew Ziobro, ongiś minister sprawiedliwości i prokurator generalny w rządzie „dobrej zmiany”, formalnie pod dyrekcją Mateusza Morawieckiego, chociaż każde dziecko wiedziało, że ostatnie słowo należało i należy do Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego.

Otóż, jak tylko weszła w życie umowa Komisji Europejskiej z Ukrainą, na podstawie której rynek produktów rolniczych Unii Europejskiej został otwarty dla ukraińskiego eksportu rolnego, obywatel Tusk Donald postanowił przyśpieszyć na odcinku tak zwanych „rozliczeń”. Zapobiec wejściu w życie umowy z Ukrainą nie mógł, jako że na terenie międzynarodowym uważany jest za tak zwanego „cienkiego Bolka” – co kompensuje sobie groźnymi spojrzeniami i właśnie „rozliczeniami”. „Rozliczenia” bowiem stanowią właściwie jedyny program Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda – jeśli oczywiście nie liczyć stachanowskiego zadłużania naszego nieszczęśliwego kraju, który – jeśli chodzi o dług publiczny – jest już trzykrotnym „bilionerem” – co jest jednym z elementów niemieckiego programu przekształcania Polski w Generalną Gubernię – podobnie jak terroryzowanie obywateli pod pretekstem walki ze znienawidzoną nienawiścią.

W najgorszej sytuacji jest chyba Polskie Stronnictwo Ludowe, które najwyraźniej odpuściło sobie „obronę interesów polskiej wsi i rolnictwa”, bo jakże tu nawet markować obronę, kiedy Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje postanowiła pójść na rękę ukraińskim oligarchom, a zwłaszcza – amerykańskim, holenderskim i niemieckim dzierżawcom ukraińskich latyfundiów? Toteż PSL chyba położył lachę na „wieś i rolnictwo”, przerzucając się na sodomczyków i gomorytki. Przybrało to postać poparcia dla projektu ustawy o związkach partnerskich. Ciekawe, jak to zostanie przyjęte przez Koła Gospodyń Wiejskich – czy przestawią się one na gomorię, podobnie jak strażacy z OSP – na sodomię? Wszystko jest możliwe, skoro sodomią i gomorią zainteresowali się nawet przewielebni Karmelici Bosi, organizując „rekolekcje” – na razie dla rodziców sodomczyków i gomorytek – ale jak ten program pilotażowy wypali, to kto wie – może i na polską wieś wtargnie nowoczesność od całkiem nieoczekiwanej strony?

Cóż więc w takich okolicznościach przyrody mógł zrobić obywatel Tusk Donald, jak nie dokonać przyspieszenia na odcinku „rozliczeniowym”? Toteż obywatel Żurek Waldemar, którego obywatel Tusk Donald wziął do swojego vaginetu na chłopaka od mokrej roboty, złożył do Sejmu wniosek o uchylenie immunitetu złowrogiemu Zbigniewowi Ziobrze, któremu z tej okazji postawionych zostało aż 26 „zarzutów”, wśród których jest również „zarzut” o zorganizowanie w Ministerstwie Sprawiedliwości i Prokuraturze Generalnej „zorganizowanej grupy przestępczej”.

Pretorianie obywatela Tuska Donalda mówią o tym ze zgrozą, jako o „precedensie” – a przecież zarówno w czasach stalinowskich, jak i teraz, właśnie w Ministerstwie Sprawiedliwości i Prokuraturze Generalnej nie było, ani nie ma żadnego normalnego urzędnika, tylko przestępcy – jak nie z tej zorganizowanej grupy, to z tamtej. Dotychczas rotacja zorganizowanych grup przestępczych w tym resorcie przebiegała bezkolizyjnie, zgodnie z niepisaną zasadą, konstytucyjną III Rzeczpospolitą, która też jest przecież organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym – o czym zapewnił nas nie byle kto, tylko sam obywatel Tusk Donald oznajmiając, że będzie używał środków „pozaprawnych”. Tej bezkolizyjności sprzyjała wspomniana zasada: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych” – ale teraz okazało się, że nie da się jej utrzymać i jedni drugich będą musieli ruchnąć.

Z czeluści Ministerstwa Sprawiedliwości dobiegają odgłosy, że złowrogiemu Zbigniewowi Ziobrze grozi nawet 25, albo i 30 lat więzienia. Toteż nic dziwnego, że w dniach ostatnich udał się on na Węgry, gdzie przekonał Wiktora Orbana, że obywatel Tusk Donald popadł „w panikę”, co oczywiście jest „bardzo smutne”. Toteż cały nasz nieszczęśliwy kraj zamiera w oczekiwaniu, czy złowrogi Zbigniew Ziobro wróci na ojczyzny łono, by wylądować w areszcie wydobywczym na długie lata, czy też – jak mawiało się za pierwszej komuny – „wybierze wolność” na Węgrzech. W audycji z udziałem byłych premierów i prezydenta Komorowskiego zdania były podzielone; Jan Krzysztof Bielecki obstawał, że Zbigniew Ziobro wróci, podczas gdy Leszek Miller twierdził, że w żadnym wypadku – a z kolei Bronisław Komorowski nie miał w tej sprawie zdania.

Na razie złowrogi Zbigniew Ziobro naskarżył do prokuratury na obywatela Żurka Waldemara, że „naruszył tajność”. bo zanim jeszcze okazał wniosek o zrzeczenie się immunitetu zainteresowanemu delikwentowi, już wszystko zostało udostępnione funkcjonariuszom Propaganda Abteilung, czyli niezależnych mediów głównego nurtu. Ciekaw jestem, co prokurator zrobi z tym oskarżeniem, czy podetrze się nim od razu, czy przeciwnie – zachowa je na wypadek zmiany rządu, żeby wkupić się w łaski nowej organizacji przestępczej, która przejmie Ministerstwo Sprawiedliwości i Prokuraturę? Chodzi o to, że instynkt samozachowawczy, a także zmysł praktyczny już podszepnął niezawisłym, co przystoi im czynić, by pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić.

Oto niezawisły sędzia Henryk Komisarski, ze sławnego na całym świecie z niezawisłości i nieprzekupności poznańskiego okręgu sądowego uchylił wyrok dożywocia jegomościowi oskarżonemu o potrójne zabójstwo pod pretekstem, że w jego sprawie orzekł „neo-sędzia” Daniel Jurkiewicz. Jestem prawie pewien, że pan sędzia Komisarski uchylił ten wyrok wyłącznie z umiłowania socjalistycznej praworządności, chociaż na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności – bo akurat i moja sprawa leży i czeka na swoją kolej w tamtejszym Sądzie Apelacyjnym, więc co właściwie powinienem w tej sytuacji myśleć? W każdym razie droga została przetarta i jestem pewien, że ten wynalazek niesłychanie wzbogaci jurysprudencję nie tylko w znanym na całym świecie z niezawisłości i w ogóle okręgu sądowym poznańskim, ale i we wszystkich pozostałych okręgach. I słusznie, bo czasy są ciężkie, a w ciężkich czasach kogo wynagradzać, jak nie miłośników socjalistycznej praworządności, co to poświęcają się dla Polski?

Toteż na mieście krążą już fałszywe pogłoski, że jak tylko Zbigniew Ziobro wróci na ojczyzny łono i zostanie wtrącony przez niezawisły sąd do aresztu wydobywczego, to obywatel Żurek Waldemar albo udusi go tam własnymi rękoma, albo wezwie do pomocy Wielce Czcigodnego Giertycha Romana, który ma ręce podobne do Ernesta Kaltenbrunnera, szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA), o którym mówiono, że ma „łapy dusiciela”. Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie musi być ani słowa prawdy – ale czy można się dziwić złowrogiemu Zbigniewowi Ziobrze, że się waha?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Szabesgoje w milickim starostwie

Szabesgoje w milickim starostwie

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl” (prawy.pl)    8 listopada 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5925

Przed drugą wojną światową, podczas której wybitny niemiecki przywódca socjalistyczny Adolf Hitler dokonał masakry znacznej części Żydów europejskich, istniała w Polsce i nie tylko w Polsce grupa społeczna tzw. „szabesgojów”. Szabesgoje, byli to goje, czyli nie-Żydzi, którzy w soboty oraz w święta żydowskie wysługiwali się Żydom, wykonując na ich rzecz rozmaite konieczne prace, na przykład – rozpalenie ognia pod kuchnią gwoli przygotowania posiłku, czy rozpalenia w piecu w okresie zimowym. Żydowie bowiem mają od Stwórcy Wszechświata surowo zakazane wykonywanie wszelkich prac w dni świąteczne – ale ciśnienie tak zwanego życia sprawia, że ktoś musi te prace wykonywać – no i stąd instytucja szabesgoja.

Nie zawsze zresztą dało się skorzystać z usług szabesgojów. Karol Olgierd Borchardt wspomina, jak to podczas rejsu transatlantykiem „Polonia” na linii palestyńskiej, do kapitana Mamerta Stankiewicza przyszła delegacja Żydów pod przewodnictwem rabina z propozycją zakupienia statku za 10 groszy. Kapitan był zdumiony propozycją tym bardziej, że rabin poinformował go, iż oni „zawsze” kupują statek. Na uwagę kapitana Stankiewicza, że statek można kupić tylko raz, rabin zapytał, czy kapitan chce teraz więcej pieniędzy, co kapitana oburzyło i zażądał wyjaśnień. Rabin poinformował go, że Żydom w szabas nie wolno również podróżować – ale jeśli kupią statek, to będą wtedy u siebie – jakby nigdy nie podróżowali. Ale to wyjaśnienie jeszcze bardziej wzburzyło kapitana Stankiewicza, który oznajmił rabinowi, że nie będzie współdziałał z nim przy oszukiwaniu ichniego Pana Boga. Ale teraz i rabin się zirytował. – Pan Bóg nie ma nic lepszego do roboty, tylko patrzeć, co pan robi? Ja takiego zarozumiałego człowieka nigdy nie widziałem! Na takie dictum kapitan Stankiewicz oświadczył: „Znaczy, proszę wyjść! Znaczy – natychmiast!. Delegacja znalazła się w trudnej sytuacji, bo musiała kupić statek i to szybko. Z kłopotu wybawił ich dopiero właśnie Borchardt, wyjaśniając, że pomylili drzwi i zamiast – jak zwykle – załatwić sprawę z ochmistrzem, weszli do kajuty kapitana.

Wydawać by się mogło, że obecnie już żadnych szabesgojów nie ma. To jednak chyba nieprawda. Kiedy kilka lat temu zatrzymałem się w Nowym Jorku u znajomych Polaków, którzy mieszkali na Brooklynie w domu zajmowanym w większości przez Żydów, pewnego dnia wracaliśmy z miasta i zastaliśmy przed drzwiami wejściowymi spory tłumek. Okazało się, że to Żydowie, tutejsi lokatorzy, którzy czekają, aż jakiś goj otworzy im drzwi – bo akurat był szabas. Wreszcie i ja sam kiedyś posłużyłem tam za szabesgoja, bo pomogłem Żydówce wnieść do windy wózek z dzieckiem – ponieważ żaden Żyd w szabas nie chciał jej pomóc. W takiej sytuacji nie ma rady – któż pomoże Żydówce, jeśli nie my, których Judenrat „Gazety Wyborczej” i nowojorska Liga Antydefamacyjna oskarża o antisemitismus?

Nawiasem mówiąc, kiedy na lotnisku w Ottawie surowa pani przesłuchiwała mnie w związku z książką „Protector traditorum”, po wejściu na strony wspomnianej Ligi Antydefamacyjnej, która strasznie mi wymyślała, niemal mnie przepraszała za swoją poprzednią surowość. Pomyślałem sobie wtedy, że są dwie międzynarodówki; jedna butna, arogancka i krzykliwa, a druga – nierównanie bardziej dyskretna – ale też istnieje. A dlaczego dyskretna? Odpowiedź nie nastręcza trudności – bo teraz, między innymi za sprawą Naszego Najważniejszego Sojusznika, jest rozkaz, by Żydów nosić na rękach. Tacy Niemcy nie dadzą się nikomu wyprzedzić w gorliwości – ale gdyby pewnego dnia padł inny rozkaz, to też nie daliby się nikomu wyprzedzić.

Ponieważ u nas, zwłaszcza pod rządami Voldseutsche Partei obywatela Tuska Donalda, wszystko musi być tak samo, jak w Niemczech, więc w końcu stało się to, co stać się musiało. Oto gmina w Miliczu, gdzie w tamtejszych stawach karpie nie mogą już doczekać się wigilii Bożego Narodzenia, podobnie jak nasi Umiłowani Przywódcy, a zwłaszcza – przywódcy mocarstw bałtyckich – wepchnięcia w wojnę z Rosją – rozpoczęły się przygotowania do obchodów rocznicy odzyskania niepodległości, w ramach których ma zostać wyświetlony film Grzegorza Brauna „Gietrzwałd 1877 – wojna światów”.

Okazało się atoli, że kiedy starostwo powiatowe w Miliczu dowiedziało się o projekcji tego filmu, „z przykrością” wycofało się z obchodów Święta Niepodległości. Czy przypadkiem projekcja filmu Grzegorza Brauna nie była tylko dogodnym pretekstem dla starostwa powiatowego w Miliczu, by wycofać się z obchodów Święta Niepodległości Polski, jako że Milicz przed wojną znajdował się na terenie Rzeszy Niemieckiej? Wykluczyć z góry tego się nie da zwłaszcza, gdy naszym nieszczęśliwym krajem administruje Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda, który wykonuje zadanie przekształcenia naszego bantustanu w Generalną Gubernię. Po co w takim razie Starostwo Powiatowe w Miliczu miałby rozdrapywać stare rany? Żeby tego uniknąć, każdy pretekst jest dobry, a już pretekst w postaci Grzegorza Brauna, to prawdziwy dar Niebios! Można dzięki niemu dowieść nie tylko lojalności wobec Niemiec, ale również – gotowości wysługiwania się Żydom, którzy przecież na Polskę mają swoje widoki, a swoją politykę historyczną koordynują z Niemcami Co tu ukrywać; najwyraźniej pan starosta powiatowy w Miliczu – jak to się mówi – w tańcu tupa.

Warto tedy zwrócić uwagę na film Grzegorza Brauna. Składa się on z dwóch wątków, które można nawet nazwać dwoma filmami. Pierwszym wątkiem jest analiza sytuacji politycznej w Europie, w drugiej połowie XIX wieku, ze szczególnym uwzględnieniem niemieckich przygotowań do wojny z Rosją. Analiza polityczno-militarna robi wrażenie i zwłaszcza dla ludzi młodych, może być nieocenioną pomocą w zdobyciu pewnej eksperiencji w sprawach politycznych.

Drugi wątek nazwałbym „mistycznym” – bo dotyczy on objawień Marki Bożej w Gietrzwałdzie, zaś przesłaniem tego wątku jest teza, iż to dzięki Jej dyskretnej interwencji nie doszło do wspomnianej wojny, która doprowadziłaby do wyniszczenia biologicznych zasobów narodu polskiego. Czy tak było rzeczywiście – czy to tylko pogląd Autora filmu – o to mniejsza, bo ważne, że nie ma w nim niczego, do czego mógłby przyczepić się najbardziej wrażliwy sygnalista na usługach Judenratu „Gazety Wyborczej”. Dlatego właśnie podejrzewam, że Starostwo Powiatowe w Miliczu skwapliwie skorzystało z okazji, by wykazać się zarówno wobec Niemiec, jak i wobec Żydów – widocznie w przekonaniu, ze w Generalnym Gubernatorskie to właśnie oni będą robili – jak mówią wymowni Francuzi – la pluie et le beau temps, czyli deszcz i pogodę.

Stanisław Michalkiewicz

Wojna trwa i tam i tu

Wojna trwa i tam i tu

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    4 listopada 2025 michalkiewicz

Wygląda na to, że zarówno wojna na Ukrainie, jak i operacja ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy prędko się nie skończy. Wprawdzie prezydent Donald Trump z wielkim przytupem ogłosił, a następnie w egipskim kurorcie Szarm el-Szejk nawet podpisał z trzema innymi sygnatariuszami swój zbawienny, 20-punktowy plan – ale poza punktem pierwszym, przewidującym z jednej strony wydanie Izraelowi żyjących jeszcze zakładników oraz ciał zakładników zmarłych, a z drugiej strony – wypuszczenie z izraelskich więzień prawie 2 tysięcy palestyńskich więźniów – w tym 250 skazanych na więzienie dożywotnie, wśród których musi być wielu, jeśli nie większość, wybitnych działaczy Hamasu – żaden następny punkt nie został zrealizowany – bo zawieszenie broni, które teoretycznie obowiązuje cały czas – jest nieustannie naruszane – a o te naruszenia obydwie strony oskarżają się nawzajem. Która mówi prawdę – tego oczywiście nigdy się nie dowiemy, bo pierwszą ofiarą każdej wojny – a cóż dopiero – operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy – jest właśnie prawda. Czy w związku z tym pozostałe punkty zbawiennego planu prezydenta Trumpa dla Strefy Gazy mają szanse realizacji? To już nie jest takie pewne.

Kto rozbroi Hamas?

Jednym z punktów zbawiennego planu jest rozbrojenie Hamasu. Ale sprawa nie wydaje się prosta, bo – po pierwsze – o ile oficjalnym celem operacji Izraela w Strefie Gazy było rozgromienie Hamasu – to już widać, że ten cel nie został osiągnięty. Izrael, wprawdzie przez papierek, to znaczy – przez pośredników – jednak musiał negocjować warunki zawieszenia broni właśnie z Hamasem – ale to jest najlepszy dowód, że nie tylko nie został on rozgromiony, ale – że nadal sprawuje władzę w tej części Strefy Gazy, która nie jest kontrolowana przez armię izraelską. Dowodem, że tak właśnie jest, są egzekucje, dokonywane na „izraelskich kolaborantach” przez uzbrojone bojówki Hamasu, które natychmiast się tam pojawiły. Tym egzekucjom nikt nawet nie próbuje zapobiegać, a to świadczy o uznaniu władzy Hamasu nad Strefą Gazy de facto.

Wprawdzie Hamas, podobno przyparty do ściany przez prezydenta Trumpa oraz swoich muzułmańskich protektorów i sponsorów, zgodził się na rozbrojenie – ale tylko w przypadku, gdy broń swoją miałby przekazać jakiejś reprezentacji palestyńskiej – której w Strefie Gazy najzwyczajniej w świecie nie ma. Zbawienny plan przewiduje wprawdzie, że powstanie tam Rada Pokoju z prezydentem Trumpem na czele, ale tej Rady też jeszcze nie ma, a co więcej – wcale nie wiadomo czy w ogóle powstanie. Rzecz w tym, że nawet sygnatariusze porozumienia wcale nie kwapią się wysyłać do Strefy Gazy własnych wojsk, by wojowały z Hamasem – również dlatego, że dla takiej Turcji, czy Kataru, obecność Hamasu w Strefie Gazy wcale nie jest niepożądana.

Wygląda zatem na to, że jak dotychczas, Hamasu nie ma kim w Strefie Gazy zastąpić i bardzo możliwe, że ten tymczasowy stan będzie się utrzymywał jeszcze długo – chyba, że zniecierpliwiony brakiem sukcesu prezydent Trump spełni swoją groźbę i zapali Izraelowi zielone światło dla dokończenia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy, a wtedy Hamas być może zostałby rozgromiony – ale razem z resztą tamtejszej ludności. Z punktu widzenia Izraela nie byłoby to najgorsze wyjście, bo wprawdzie opinia międzynarodowa znienawidziłaby Izrael do reszty – ale Izrael tyle razy udowodnił, że żadnymi opiniami głupich gojów się nie przejmuje, przynajmniej dopóty, dopóki Stany Zjednoczone popierają go bez zastrzeżeń – jak to robiły przez cały czas od końca lat 50-tych ubiegłego stulecia.

Najgorsze są nieproszone rady – ale gdyby tak prezydent Trump, na przykład w zamian za przeprowadzenie przez CIA przesilenia rządowego w Polsce, zobligował Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego do wysłania do Strefy Gazy naszej niezwyciężonej armii, by rozbroiła znienawidzony Hamas, to jest prawie pewne, że w ramach niedawno nakreślonego przez Naczelnika politycznego programu nadstawiania się Amerykanom, nasza niezwyciężona armia mogłaby zostać do Strefy Gazy wysłana. Z jakim skutkiem – to inna sprawa.

Dopóki jednak na czele vaginetu w naszym bantustanie jest obywatel Donald Tusk, to o żadnym wysłaniu naszej niezwyciężonej armii do Strefy Gazy mowy być nie może, ponieważ obywatel Donald Tusk wykonać ma tutaj całkiem inne zadanie – mianowicie wepchnięcia Polski pod takim czy innym pretekstem do wojny z Rosją. Świadczy o tym, wywołująca niezamierzony efekt komiczny deklaracja Księcia-Małżonka, który nagle przypomniał sobie, że w Polsce są jednak niezawisłe sądy i gdyby taki jeden z drugim niezawisły sąd wydał vaginetowi rozkaz zatrzymania, czy może nawet – zestrzelenia samolotu wiozącego rosyjskiego prezydenta Putina na spotkanie z prezydentem Trumpem w Budapeszcie , to nie byłoby rady; trzeba by ten samolot zatrzymać, a może nawet zestrzelić.

Na szczęście spotkanie w Budapeszcie zostało bezterminowo odwołane, w czym ludzie pobożni mogą dopatrzyć się dyskretnej interwencji Królowej Korony Polskiej, która – litując się nad nami – postanowiła uchronić nas przed skutkami głupoty Księcia-Małżonka, który próbuje wspinać się do coraz wyższych grządek w postaci stanowiska premiera, a potem – może nawet prezydenta naszego bantustanu.

Obawiam się jednak, że okazji do wkręcenia Polski w maszynkę do mięsa będzie jeszcze bardzo wiele, więc w tej sytuacji co nam szkodzi odwołać się do wspaniałomyślności i wielkoduszności Królowej Korony Polskiej, chociaż od Naszych Umiłowanych Przywódców wielokrotnie doznała Ona ostentacyjnego lekceważenia? Inna sprawa, że nie powinniśmy jednak nadużywać cierpliwości Nieba, bo nie po to Stwórca Wszechświata ustanowił rządzącą światem zasadę przyczynowości (z określonych przyczyn muszą wynikać określone skutki), żeby ją nieustanie zawieszać z powodu naszej lekkomyślności. Byłoby to niekorzystne również ze względów pedagogicznych, bo w przeciwnym razie świat stałby się kompletnie nieprzewidywalny i niezrozumiały.

Trump nie chce umierać za Kijów

Podobnie z wojną na Ukrainie. Nie wydaje się, by zakończyła się ona szybko – co z naszego punktu widzenia nie musi być koniecznie wiadomością złą. Wiele razy zwracałem uwagę, że wiadomość, iż na Ukrainie wyrzynają się Ukraińcy z Rosjanami, nie jest wiadomością najgorszą. Wyobrażam sobie bowiem jeszcze gorsze wiadomości – że na przykład Rosjanie wyrzynają się na Ukrainie również z Polakami, albo nawet jeszcze gorszą, że Rosjanie wyrzynają się z Polakami w Polsce, albo i najgorszą – że robią to do spółki z Ukraińcami i Niemcami.

I chociaż prezydent Trump wylewa łzy, że tylu ludzi ginie, to jednak można w jego postępowaniu wobec Ukrainy dopatrzeć się pewnej racjonalnej linii. Punktem wyjścia niech będą zapewnienia, że gdyby on był prezydentem, to do tej wojny nigdy by nie doszło. Można to oczywiście złożyć na karb megalomanii, jaka przypisywana jest prezydentowi Trumpowi, jednak ja bym sobie tę deklarację rozebrał z uwagą. Prezydent Putin wielokrotnie – również na Alasce – powtórzył, że warunkiem zakończenia wojny na Ukrainie jest usuniecie jej pierwotnych przyczyn. A co było pierwotną przyczyną tego wszystkiego? Nie ulega wątpliwości, że sfinansowanie przez USA kwotą 5 mld dolarów w roku 2014 „majdanu” na Ukrainie, wskutek czego proklamowany na szczycie NATO w Lizbonie 20 listopada 2010 roku porządek polityczny w Europie został wysadzony w powietrze. Prezydent Józio Biden, szczęśliwy, że udało mu się namówić prezydenta Zełeńskiego na wkręcenie Ukrainy w maszynkę do mięsa, gotów był wspierać to państwo forsą i dostawami broni w przekonaniu, któremu podczas pielgrzymki do Kijowa dał wyraz ówczesny sekretarz obrony USA Lloyd Austin, że to „osłabi Rosję”.

Tymczasem skutek jest odwrotny; Rosja zacieśniła stosunki z Chinami, które dla Ameryki stanowią wyzwanie największe. Toteż prezydent Trump próbuje delikatnie, ale cierpliwie i metodycznie, wyplątać Stany Zjednoczone z ukraińskiej awantury, czego nie mogą mu darować jastrzębie z polskiego Instytutu Studiów Wschodnich. W odróżnieniu od naszego bantustanu, który jeszcze w 2016 roku (czy przypadkiem nie z inspiracji prezydenta-elekta Donalda Trumpa?) podpisał z Ukrainą umowę na podstawie której do dnia dzisiejszego nieodpłatnie futruje Ukrainę czym tylko może, państwa poważne, jeśli nawet Ukrainę wspierają, to nie za darmo, tylko każą sobie płacić – niechby i wekslami.

Prezydent Trump poszedł obecnie krok dalej. Owszem, może Ukrainę wspierać – ale za pośrednictwem europejskich państw NATO, które najpierw muszą za amerykańską broń zapłacić, a dopiero potem przekazać ją Ukrainie – jak tam chcą – za darmo, czy za opłatą. Trudno o lepszą ilustrację pragnienia utrzymania Ameryki z dala od tej wojny, nawet za cenę uwikłania w nią Europy, która – wkręcona w maszynkę do mięsa – też przestałaby być dla Ameryki problemem. Inna sprawa, że w Europie też są państwa poważne I pozostałe i że państwa poważne będą starały się naśladować Amerykę, wkręcając ewentualnie w maszynkę do mięsa kierowane przez własnych agentów państwa pozostałe, np. Polskę.

Bardzo dobrą ilustracją tej „linii Trumpa” jest ostatnia afera z dalekosiężnymi pociskami „Tomahawk”. Dociskany do ściany prezydent Zełeński uczepił się tych Tomahawków, jak pijany płotu w nadziei, że w ten sposób sprowadzi prezydenta Putina do stołu rokowań, których warunkiem wstępnym byłoby bezwarunkowe zawieszenie broni i w ten sposób uratuje swój prestiż, a kto wie – może i skórę?.

Widocznie jednak prezydent Trump przejrzał go na wylot, bo po początkowych, skwapliwych deklaracjach, zaczął demonstrować coraz większą rezerwę, aż wreszcie oświadczył, że „ostateczną decyzję” podejmie po rozmowie z prezydentem Putinem. Taka ponad dwugodzinna rozmowa – oczywiście „bardzo udana” – się odbyła – a po niej, przybyły do Waszyngtonu prezydent Zełeński został przez prezydenta Trumpa brutalnie obsztorcowany. Poszlaką na to wskazującą był brak wspólnego komunikatu, nawet takiego, że rozmowy toczyły się „w atmosferze wzajemnego zrozumienia” – co w języku dyplomatycznym oznacza, że w żadnej sprawie nie było porozumienia. Prezydent Zełeński powiedział potem tylko, że Ukraina „potrzebuje zawieszenia broni”, a on sam nawrócił się na „realizm”. Oczywiście o żadnych „Tomahawkach” nie było już mowy, między innymi dlatego, że ich przekazanie byłoby sprzeczne z „linią Trumpa”. Chodzi o to, że ukraińska armia nie potrafi obsługiwać wyrzutni tych pocisków, więc musieliby to robić Amerykanie – niechby nawet wyposażeni w ukraińskie paszporty – niemniej jednak. A potem, kiedy minister Ławrow oświadczył sekretarzowi stanu, że warunki rosyjskie się nie zmieniły, Biały Dom odwołał spotkanie na szczycie w Budapeszcie, na które – po wahaniach i grymasach – prezydent Zełeński też miał przyjechać.

W ten sposób prezydent Trump pozwolił rosyjskiemu prezydentowi pokazać, czy potrafi wygrać w polu. Czy prezydent Putin wykorzysta tę możliwość – to inna sprawa – ale tak czy owak wojna na Ukrainie jeszcze trochę potrwa.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Czego się nie robi dla Polski?

Czego się nie robi dla Polski?

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    2 listopada 2025 michalkiewicz

Kiedy dziadkowi w ogródku wyrosła rzepka, postanowił „schrupać ją z kawałkiem chlebka”. Tak samo postąpił obywatel Tusk Donald, kiedy minęły mu dwa lata przewodzenia swemu vaginetowi, nazywanego szumnie „Radą Ministrów”. Jak wiadomo, vaginets obywatela Tuska Donalda od samego początku miał charakter koalicyjny, co sprawia, że podobny on jest trochę do Arki Noego – każdego zwierzęcia jest tam po parze, żeby mogły się rozmnażać. Niestety vaginet, wbrew zachęcającej nazwie, rozmnażaniu najwyraźniej nie sprzyja. Raczej przeciwnie. Oto wchodząca w skład koalicji 13 grudnia partia Nowoczesna, której wizytówką jest pulchniutka Katarzyna Lubnauer oraz sprawiająca wrażenie przepracowanej Paulina Hening-Kloska, narobiła długów na ponad 2 miliony złotych, a ponieważ nikt nie chce ich spłacać, nie było innej rady, jak podjąć uchwałę o rozwiązaniu tej formacji.

Sic transist gloria – jak mawiali starożytni Rzymianie, ale skoro już wiemy, jak Nowoczesna zakończyła swoje istnienie, warto przypomnieć, jak je rozpoczęła. Oto 18 czerwca 2015 roku, kiedy było już wiadomo, że wybory prezydenckie wygrał Andrzej Duda i że Polska, po zresetowaniu przez prezydenta Obamę swego poprzedniego resetu w stosunkach z Rosją, ponownie przechodzi pod kuratelę amerykańską, odbyła się w Warszawie Międzynarodowa Konferencja Naukowa „Most” – w 25 rocznicę uruchomienia pierwszego transportu Żydów rosyjskich do Izraela. W konferencji wzięli udział przedstawiciele najważniejszych ubeckich dynastii z Polski i grupa ważnych ubeków z Izraela. Pretekstem były rocznicowe wspominki kombatanckie, ale tak naprawdę chodziło o wciągnięcie przez Amerykanów naszych ubeków na listę „naszych sukinsynów” – a ubecy izraelscy mieli to wobec Amerykanów żyrować. Amerykanie chyba mieli wątpliwości, czy w ogóle warto wciągać naszych ubeków na wspomnianą listę – ale kiedy ubecy się uwinęli i powstała partia polityczna „Nowoczesna” z panem Ryszardem Pertu na fasadzie i zanim jeszcze pan Ryszard zdążył otworzyć usta, by nam powiedzieć, jak będzie nam przychylał nieba, już naród obdarzył tę partię 11 procentami zaufania, to i Amerykanie się przekonali, że stare kiejkuty to i owo potrafią. Uznali więc, że lepiej mieć ich na oku, niż żeby hulali nie wiadomo gdzie – i na listę „naszych sukinsynów” ich wciągnęli.

Wkrótce zresztą pan Ryszard partię swoją porzucił wraz z dwiema Joannami: Joanną Schmidt i moją faworytą, Joanną Scheuring-Wielgus, no a teraz Nowoczesna zlała się z Platformą Obywatelską, podobnie jak Inicjatywa Polska obywatelki Nowackiej Barbary, w której przytulisko znalazła Wielce Czcigodna Katarzyna Maria Piekarska, „istota czująca”, którą w swoim czasie Leszek Miller zwabił do swojego rządu na stanowisko wiceministra spraw wewnętrznych. Obecnie tedy koalicję 13 grudnia tworzy Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda, która po polsku nazywa się „Koalicją Obywatelską”, Lewica i PSL oraz szorująca po dnie Polska 2050, którą zamierza wkrótce definitywnie porzucić obywatel Hołownia Szymon. Z tej okazji obywatel Tusk Donald zapowiedział zainwestowanie w Centrum Operacji Satelitarnych. Co to konkretnie ma być – dokładnie nie wiadomo, więc zaczęły krążyć fałszywe pogłoski, że ma to być kontynuacja wcześniejszej penetracji przestrzeni kosmicznej przez sektę „Antrovis”, której wyznawcy – między innymi obywatelka Labuda Barbara, która poza tym piastowała stanowisko ministra w Kancelarii prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w sposób nie zwracający niczyjej uwagi – latali w kosmos na miotłach, odbywając bliskie spotkania III stopnia m.in. z Wenusjanami. Te fałszywe pogłoski, zwłaszcza perspektywa bliskich spotkań III stopnia z Wenusjankami, wywołały zrozumiałe poruszenie nie tylko w środowisku Volksdeutsche Partei, więc obywatel Tusk Donald liczy na to, iż do najbliższych wyborów uda mu się uciułać jeszcze trochę procentów.

Z kolei Naczelnik Państwa przewodniczył Konwencji Prawa i Sprawiedliwości i w wygłoszonym przemówieniu nieubłaganym palcem wytknął obywatelu Tusku Donaldu i jego Volksdeutsche Partei, że oni tylko „gadają” podczas gdy on i PiS – „robią”. A co robią? Realizują hasło: róbmy sobie na rękę! Taki program polityczny nakreślił jeszcze przed wojną Konstanty Ildefons Gałczyński w nieśmiertelnym wierszu „Nocna rozmowa z matką” . Syn zwierza się matce: „sen mam prześliczny mamo – że przystępuję do g… arzy i z nimi robię to samo” – a kiedy matka pyta: „a na czym, ach na czym polega robota, w którąś się wplątał” – syn odpowiada w krótkich żołnierskich słowach: „by rzec prawdę, z pustego w próżne przelewamy, a sobie na konto.” Na program partii to by zupełnie wystarczyło – ale tuż przed Konwencją opublikowany został prowokacyjny sondaż, w którym Volksdeutsche Partei wysunęła się na pierwsze miejsce z wynikiem 28 procent, a PiS spadło na miejsce drugie z wynikiem 23 procent z hakiem.

Najgorsze były wieści o wynikach Konfederacji; Konfederacja Sławomira Mentzena uzyskała wynik na poziomie 12 procent, a Konfederacja Korony Polskiej Grzegorza Brauna – prawie 10 procent!

Toteż Naczelnik Państwa zaproponował, żeby rodzice, którym urodzi się trzecie dziecko, dostali od rządu bon mieszkaniowy w wysokości do 100 tysięcy złotych, a na dziecko drugie – w wysokości do 40 tysięcy złotych. Ten pomysł dowodzi, że PiS niezmiennie stoi na nieubłaganym stanowisku, że wyznawców trzeba pozyskiwać obietnicami przekupywania ich ich własnymi pieniędzmi. Abstrahując na razie od katastrofalnego stanu finansów państwowych, kiedy to w budżecie na przyszły rok zaplanowany został deficyt na poziomie 271 mld złotych, to nawet gdyby budżet był zrównoważony, realizacja takiego pomysłu, podobnie jak innych wynalazków w rodzaju „800 plus” oznacza, że rząd najpierw musi odebrać te pieniądze rodzicom tych dzieci w podatkach i innych haraczach, by potem im je przekazać, nawiasem mówiąc – w rozmiarze uszczuplonym – bo z tych pieniędzy trzeba będzie utrzymać aparat biurokratyczny, który będzie je rozdzielał i kontrolował, czy przypadkiem nikt nie oszukuje.

Co z tego wynika? Ano to, że tego rodzaju programy tworzone są wyłącznie dla dobra biurokratycznych gangów, które oblazły nasz nieszczęśliwy kraj na podobieństwo insektów, a Nasi Umiłowani Przywódcy traktują państwo i obywateli, jako żerowisko – tak samo, jak to było w wieku XVIII. Toteż na uwagę Sławomira Mentzena, że właśnie dlatego nie chce mieć nic wspólnego z PiS-em, bo nie chce przykładać ręki do ostatecznej dewastacji państwa, zareagował Wielce Czcigodny Jacek Sasin, wytykając mu, że nigdy nie rządził, więc nie wie, że w służbie Polsce najważniejsze jest, by wypić i zakąsić.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Kosmiczne bąki obywatela Tuska

Stanisław Michalkiewicz: Kosmiczne bąki obywatela Tuska

“Paczka “Giewont” i litr wódki – taki będzie polski sputnik” – śpiewali – oczywiście półgłosem, by nie usłyszeli tej canzony wszędobylscy funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa – szydercy na wieść, że Związek Radziecki wystrzelił sputnika – pierwszego sztucznego satelitę Ziemi. Ten przykład pokazuje, że również i my uczestniczyliśmy w podboju Kosmosu – oczywiście na swój sposób.

Dzisiaj wygląda to całkiem inaczej, przede wszystkim dlatego, że nie ma już żadnych “Giewontów”, które można by wysłać w przestrzeń kosmiczną, żeby zaimponować kosmitom, którzy podobno z ukrycia przyglądają się naszym osiągnięciom w podboju Kosmosu – o czym niedawno całkiem serio deliberował Kongres Stanów Zjednoczonych. Na szczęście wódki jeszcze nie brakuje, więc – jak to się mówi – w naszym fachu nie ma strachu. Najładniej ujęli tę kwestię Starsi Panowie, opiewający w swoim niezapomnianym kabarecie uroki polowania na grubego zwierza.

“Tu borowik, a tam dzik; nie musimy dużo łykać by się przestać lękać dzika” tym bardziej, że uprzednio uczestnicy polowania wzięli ze sobą “amunicję, eksportową śliwowicję”. Ach, łza się w oku kręci na wspomnienie tych delicji-amunicji, tym bardziej, że już i wtedy dała się odczuć nutka nostalgiczna, którą trącał młodziutki wtedy Jan Pietrzak w piosence “Za trzydzieści parę lat”: “zaparzę ziółka, zapalę “Sporta” – i tak dalej.

Alternatywą bowiem była „cisza nieznana, spokój odwieczny, kilka bakterii w głębi mórz” – bo tak właśnie mogła zakończyć się walka o pokój, o której wspominało Radio Erewań, odpowiadając zaniepokojonemu słuchaczowi, który pytał, czy będzie wojna. Radio Erewań odpowiedziało, że wojny oczywiście nie będzie, natomiast rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu.

I właśnie teraz ta profetyczna wizja Radia Erewań zaczyna nabierać niepokojącej aktualności. Ot na przykład na naszych oczach zbawienny plan pokojowy, z takim przytupem podpisany niedawno w egipskim kurorcie Szarm el-Szejk, właśnie wali się w gruzy pod ciosami izraelskiej armii, gdyż premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela nakazał “natychmiastowe” wznowienie bombardowania Strefy Gazy pod pretekstem, że złowrogi Hamas nie zwrócił stronie izraelskiej kilku nieboszczyków.

Kiedy uświadomimy sobie, ilu żydowskich nieboszczyków skrywa polska ziemia, to opuszcza nas wszelka nadzieja  na świetlaną przyszłość tym bardziej, że – jak pokazała niedawna publikacja TVN o krakowskich “Targach Książki Bez Cenzury – “sygnalistów” co to potrafią wytropić antysemitnika pod każdym krzakiem, może być u nas nawet więcej, niż w Strefie Gazy, a wszyscy, jeden przez drugiego, będą prześcigali się w gorliwości, żeby nie tylko Judenrat “Gazety Wyborczej”, ale przede wszystkim – wpływowi Żydowie tę gorliwość zauważyli i gorliwców odpowiednio wynagrodzili.

Nawiasem mówiąc, sprawa tych żydowskich nieboszczyków ze Strefy Gazy pokazuje, iż opowieści rabina, który w Jedwabnem przekonał pana prezydenta Kaczyńskiego, że Żydowie swoich nieboszczyków nie ekshumują i w związku z tym ekshumację trzeba wstrzymać, to zwykłe makagigi.

Jakże “nie ekshumują”, skoro właśnie pod tym pretekstem bezcenny Izrael przystąpił do kontynuowania operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy, wykorzystując fakt, że prezydent Donald Trump właśnie próbuje na Dalekim Wschodzie montować szeroką koalicję państw miłujących pokój, żeby z jej udziałem dokonać operacji ostatecznego rozwiązania kwestii chińskiej?

Tę operację najlepiej będzie obserwować z przestrzeni kosmicznej, a wskazówki dostarczył jeszcze w ubiegłym stuleciu Stanisław Lem. Napisał on, że jeśli w jakimś punkcie nieba, gdzie dotąd gwiazd nie było, nagle pojawia się gwiazda, to nieomylny to znak, że właśnie rozpada się planeta, której mieszkańcy opanowali energię jądrową i przy jej pomocy przeprowadzili operację ostatecznego rozwiązania jakiejś palącej i nie cierpiącej zwłoki kwestii.

Dlatego – jak przypuszczam – obywatel Tusk Donald, przy okazji niedawnej konwencji Volksdeutsche Partei, podczas której zlały się trzy partie: „Platforma Obywatelska”, „Nowoczesna” z pulchniutką panią Lubnauer Katarzyną oraz „Inicjatywa Polska” Wielce Czcigodnej Nowackiej Barbary, ogłosił triumfalnie, że jego vaginet zainwestuje krocie w Ośrodek Badań Satelitarnych, dzięki któremu będziemy mogli zaobserwować Finis Terrae.

W przekonaniu, że obywatel Tusk Donald gdzieś podsłuchał, że oto właśnie zbliżają się zapowiadane “dni ostatnie”, myślałem, że tym razem to nie żadne makagigi, obliczone na uwodzenie wyznawców nieubłaganego postępu, tylko inicjatywa serio. Wstyd się przyznać, ale dopiero na trzeci dzień wyprowadził mnie z błędu członek vaginetu obywatela Tuska Donalda, piastujący stanowisko sekretarza stanu w super-resorcie pana ministra Domańskiego, specjalizującego się w zadłużaniu państwa.

Pan minister Michał Jaros – bo o nim mowa – został poddany przyjaznemu przesłuchaniu przez funkcjonariusza Propaganda Abteilung z przychylnej vaginetowi obywatela Tuska Donalda stacji telewizyjnej. W fazie swobodnej wypowiedzi wygłaszał zdania pełne treści i gdyby funkcjonariusz na tym poprzestał, nikt by się nie zorientował, jak jest naprawdę.

Niestety pod wpływem elokwencji pana Jarosa funkcjonariusz stracił rewolucyjną czujność i zapragnął zapoznać telewidzów ze szczegółami pomysłu obywatela Tuska Donalda, najwyraźniej zapominając, iż właśnie w szczegółach tkwi diabeł.  Zapytał tedy o stronę finansową przedsięwzięcia – i wtedy okazało się, że na razie żadnych pieniędzy na tę wielką inwestycję nikt jeszcze nie przewidział i nie wiadomo czy i kiedy w ogóle przewidzi.

Ponieważ pan minister Jaros również i o tej sprawie wypowiadał się i swobodnie i pogodnie, funkcjonariusz jeszcze nie skapował na jaki grząski grunt właśnie wchodzi i  zapytał pana ministra, czy wiadomo, gdzie ta inwestycja powstanie. Okazało się, że tego też jeszcze nikt nie wie. Nie pozostało zatem nic innego, jak brnąć dalej, więc następne pytanie dotyczyło kwestii, kiedy ta inwestycja zostanie rozpoczęta. Okazało się, że tego też nikt jeszcze nie wie.

“Tak wylazła z archanioła stara świnia reakcyjna” – pisał w profetycznym natchnieniu poeta.

Okazało się, że obywatel Tusk Donald swoim zwyczajem, jak zwykle puścił bąka, nie troszcząc się o to, jak masy przyjmą jego rewelację – bo w przeciwnym razie chyba nie pozwoliłby panu ministrowi Jarosowi na taki przypływ szczerości. Ma to oczywiście swoje plusy dodatnie – bo dzięki temu spadł nam z serca kamień, że żadnego Finis Terrae na razie nie będzie, że to tylko takie propagandowe makagigi.

Zastawki poważne i inne

Zastawki poważne i inne

Stanisław Michalkiewicz michalkiewicz „Prawy.pl” (prawy.pl)    1 listopada 2025

Kiedy prezydent Trump sprawił srogi zawód prezydentowi Zełeńskiemu, odmawiając przekazania Ukrainie za pośrednictwem europejskich państw NATO, które miałyby za to Ameryce zapłacić – dalekosiężnych pocisków manewrujących „Tomahawk”, a w dodatku go obsztorcował – prawdopodobnie za zaprezentowanie w Białym Domu postawy mocarstwowej – jastrzębie z Ośrodka Studiów Wschodnich w Polsce nie zostawili na nim suchej nitki – że to niby został przez Putina „ograny” i w ogóle – że nie starł Rosji z powierzchni ziemi. Było jasne, że eksperci ze wspomnianego Ośrodka zrobiliby to bez wahania.

Ale – jak mówi przysłowie – „nie dał Pan Bóg świni rogów, bo by ludzi bodła”, więc wszystko, co nasz nieszczęśliwy kraj może zrobić, to podskakiwać, przytupywać, pokrzykiwać, wymachiwać rękami – jak przystało na wzorowego ormowca Europy – ale decyzje należą do państw poważnych. Wspominany często przeze mnie austriacki naukowiec Konrad Lorenz zauważył, że zwierzęta wyposażone przez naturę w śmiercionośne narzędzia: kły, pazury, czy rogi, bardzo rzadko walczą na śmierć i życie. Z reguły osobnik słabszy, nie czekając na decydujący cios, ratuje się ucieczką, a zwycięzca nawet go nie goni.

Natomiast zwierzęta w takie śmiercionośne narzędzia nie wyposażone, na przykład synogarlice – z reguły zadziobują się na śmierć.

Tenże Konrad Lorenz twierdził też, że większość zachowań ludzkich, a może nawet wszystkie, którym przypisujemy rodowód kulturowy, tak naprawdę mają podłoże biologiczne, tylko ludzie na skutek pychy, nie chcą tego przyznać. Jest w tym pozór racjonalności, bo czyż w przeciwnym razie rozmnożyłyby się po uniwersytetach studia politologiczne, czy ekonomiczne? Stefan Kisielewski twierdził, że cała tajemnica ekonomii sprowadza się do tego, by tanio wyprodukować a w ostateczności – kupić – i drogo sprzedać – a wszystko inne od Złego pochodzi. Dlatego też na świecie jest znacznie więcej ekonomistów – a nawet – starszych ekonomistów, niż astronomów. Przyczyna leży w tym, że astronomowie wiedzą, iż gwiazdy poruszają się same, podczas gdy wielu ekonomistów szczerze uważa, że rzekę trzeba pchać, bo inaczej popłynęłaby do góry. To samo z politologią. Sprowadza się ona do odpowiedzi na dwa proste, a nawet – excusez le mot – chamskie pytania: Pierwsze – co mi dasz, jak ci to zrobię oraz drugie – co mi zrobisz, jak ci tego nie dam. Cała reszta, to są didaskalia.

Wracając do prezydenta Trumpa, to wygląda na to, iż pogłoski, jakoby został „ograny” przez prezydenta Putina były chyba przedwczesne – bo właśnie w dniach ostatnich zastosował wobec Rosji tak zwaną – jak mówią gitowcy – „poważną zastawkę”w postaci sankcji wymierzonych w dwa rosyjskie koncerny naftowe: Rosnieft i Łukoil. Chodzi o to, by pozostałe kraje, zwłaszcza Indie i Chiny, przestały kupować rosyjską ropę, a w każdym razie – ograniczyły zakupy, bo w przeciwnym razie narażą się na „sankcje wtórne”, to znaczy – Ameryka przestanie kupować od nich w ogóle – wywrze na nich straszliwą zemstę. Celem tych sankcji jest spowodowanie obniżenia rosyjskich dochodów ze sprzedaży ropy, by Rosja nie mogła już finansować wojny na Ukrainie i usiadła do stołu rokowań. Oczywiście człowiek strzela, ale to Pan Bóg kule nosi, więc jeszcze nie wiemy, na ile te sankcje okażą się skuteczne, bo skądinąd wiadomo, że co jeden człowiek próbuje zakryć, to drugi zaraz odkryje.

W tej sytuacji musimy po raz kolejny odwołać się do odkrycia uczonych radzieckich, którzy wynaleźli sposób przewidywania przyszłości; wystarczy trochę poczekać. Gdyby sankcje nie zadziałały, to jedynym, a w każdym razie ważnym ich skutkiem ubocznym, byłoby danie prezydentowi Putinowi czasu, by pokazał, czy na Ukrainie może wygrać w polu. „Wygraj w polu, a wygrasz i w sądzie” – twierdził Klucznik Gerwazy. Coś musi być na rzeczy, bo już wybitny (prześwietna Redakcja dlaczegoś skreśla mi ten przymiotnik, a przecież nie da się ukryć, iż wśród przywódców socjalistycznych Adolf Hitler niewątpliwie wyrastał ponad przeciętną, więc użycie w stosunku do niego przymiotnika: „wybitny” jest całkowicie uzasadnione) przywódca socjalistyczny Adolf Hitler twierdził, że zwycięzcy nikt nie sądzi.

O prawdziwości tego twierdzenia mogliśmy przekonać się całkiem niedawno, kiedy to niezawisły sąd w Warszawie najpierw wtrącił do aresztu wydobywczego pana Wołodymira Żurawlowa, podejrzewanego przez Niemcy o wysadzenie w powietrze bałtyckich gazociągów, potem mu nawet siedmiodniowy areszt przedłużył do dni 40-tu – ale kiedy – jak podejrzewam – dostał iskrówkę („wiecie, rozumiecie, niezawisły sędzio…”), to nie tylko w podskokach kazał go zwolnić, ale w dodatku nawet odmówił wydania go niemieckiemu gestapo.

A przecież Ukraina jeszcze nawet wojny nie wygrała, a tylko nasi Umiłowani Przywódcy lekkomyślnie uwierzyli, iż od jej zwycięstwa zależą również losy naszego bantustanu. Wprawdzie tak twierdzi ukraiński Sztab Generalny, który w rozsiewaniu takich pogłosek ma swój interes – ale tylko ludzie lekkomyślni w tę propagandę wierzą. Bardzo tedy możliwe, że Nasi Umiłowani Przywódcy są bardziej lekkomyślni, niż przewiduje ustawa.

Że cały nasz naród jest lekkomyślny, twierdził Winston Churchill. Z pewnością wiedział, co mówi, bo najlepszym dowodem naszej lekkomyślności było to, że zaufaliśmy właśnie jemu. Nawiasem mówiąc, opinia, iż jesteśmy narodem lekkomyślnym jest i tak uprzejma, bo wszystko jedno – lekko, czy ciężko – to jednak trzeba myśleć. Tymczasem to wcale nie jest takie pewne, bo bardzo często wielu ludzi w ogóle nie myśli, tylko po prostu powtarza po innych.

Przekonujemy się o tym codziennie, oglądając tak zwane „debaty” telewizyjne. Polegają one na tym, iż redaktorzy przesłuchują zaproszonych do studia delikwentów, licząc na to, że każdy z nich w końcu się przyzna, że jest głupszy od redaktora przesłuchującego, który w tym celu sztorcuje swojego gościa, kiedy tylko ten udziela niewłaściwych odpowiedzi na pytania.

Mogliśmy to obserwować również podczas przesłuchania, jakiemu pan redaktor Kraśko z TVN poddał byłego premiera Leszka Millera. W odróżnieniu od pana redaktora Kraśki, który przyswoił sobie zbawienne prawdy, że głód wypędza wilka z lasu i inne takie, a jeśli chodzi o przygody, to mógł odkorkować jakieś panienki, a tymczasem Leszek Miller z niejednego komina wygartywał i za komuny i za demokracji, więc coś tam musi wiedzieć naprawdę. Toteż na pytania pana red. Kraśki udzielał odpowiedzi nieprawidłowych, a pan redaktor nie posiadał się ze zdumienia, że takie słowa, czy nawet takie zdania pełne treści w ogóle istnieją. W tym przypadku nie możemy mówić nawet o lekkomyślności i dlatego uważam, że opinia Winstona Churchilla o Naszych Umiłowanych Przywódcach mogła być jednak uprzejma.

Stanisław Michalkiewicz

„I te dzieci, co we Wrześni, z tą Drzymałą – i tak dalej”

„I te dzieci, co we Wrześni, z tą Drzymałą – i tak dalej”

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia” 30 października 2025 michalkiewicz

Tam od Gniezna i od Warty / Biją głosy w świat otwarty. / Biją głosy, ziemią jęczy. /Prusak dzieci polskie męczy” – pisała Maria Konopnicka w wierszu „O Wrześni”, kiedy to świat obiegła informacja o chłoście, jakiej zostały poddane polskie dzieci we Wrześni za odmowę odmawiania pacierza w języku niemieckim.

Teraz mamy inne czasy; teraz kary cielesne – nawet niewinne klapsy – zostały konstytucyjnie zakazane, chociaż z drugiej strony tylko patrzeć, jak damy zrzeszone w Strajku Kobiet będą domagały się od vaginetu obywatela Tuska Donalda, by podjął próbę legalizacji ćwiartowania bez znieczulenia bardzo małych dzieci w klinikach imienia Króla Heroda. Na razie jednak o chłoście w szkole, zwłaszcza za odmowę odmawiania modlitwy, wszystko jedno, w jakim języku, mowy być nie może. Zmieniły się również stosunki międzynarodowe, w związku z czym „Prusak” za polskie dzieci we Wrześni bezpośrednio się nie zabiera, tylko wykorzystuje w tym celu żydowskiego pośrednika, a ramach koordynacji polityki historycznej i nie tylko historycznej, między Niemcami, a stroną żydowską.

Ale incipiam.

Jakiś czas temu środowiska postępowe wpadły na pomysł wykorzystania dzieci wrzesińskich do wykonania pieśni chanukowych w tamtejszym kościele. Pretekstem było wspomnienie jegomościa, który potrzebował się we Wrześni urodzić, by potem zasłynąć między innymi pieśniami chanukowymi. Pomysł bardzo się spodobał zarówno czynnikom duchownym, jak i świeckim, bo chociaż środowiska hołdujące nieubłaganemu postępowi przy każdej okazji podkreślają świecki charakter naszego bantustanu – to nie obejmuje to celebracji nabożeństw żydowskich, które odbywają się we wszystkich domach publicznych naszego nieszczęśliwego kraju, zwłaszcza w Sejmie i Pałacu Namiestnikowskim.

Tedy w ramach ekspansji na tereny pozostające w granicach Cesarstwa Niemieckiego w roku 1914, pojawił się wspomniany pomysł wykorzystania wrzesińskich dzieci, by w kościele, dobrowolnie i bez użycia żadnych rózeg, wykonały po niemiecku żydowskie pieśni chanukowe. I kiedy wydawało się, że wszystko zakończy się wesołym oberkiem, to znaczy – dzieci zaśpiewają, a dorośli sprawcy tego eventu podzielą się sławą i pieniędzmi – do sprawy wmieszał się Wielce Czcigodny Grzegorz Braun. Narobił on hałasu w następstwie którego znakomicie zapowiadający się program pilotażowy stopniowego powrotu na „ziemie utracone”, spalił na panewce, a skonfundowani wykonawcy zrezygnowali z przedsięwzięcia. Rządowa telewizja (w likwidacji) ogłosiła nie wiedzieć czemu, że Wielce Czcigodny Grzegorz Braun „zbojkotował” imprezę „Wrzesińskiego Ambasadora Kultury Muzycznej”. Jakże „zbojkotował”, skoro jego udział w imprezie w ogóle nie był przez organizatorów przewidziany? Dalej jednak rządowa telewizja (w likwidacji), wyjaśniła, co miała na myśli mówiąc, że „zbojkotował”. Okazało się, że nie tyle „zbojkotował”, co „nakręcił taką falę hejtu”, że sami organizatorzy imprezę zbojkotowali, w związku z czym nie doszło do żadnego nadużycia na wrzesińskich dzieciach.

Nawiasem mówiąc, okazuje się, że dzisiaj „Prusak” cierpliwie i metodycznie testuje reakcję naszego bantustanu na program pilotażowy powrotu na „ziemie utracone” pod pretekstem „kultury muzycznej”. Nie tylko cierpliwie i metodycznie, ale też delikatnie – bo nie kazał dzieciom śpiewać, dajmy na to, „Horst Wessel Lied”, chociaż muzycznie jest to utwór chyba nawet bardziej porywający, niż chanuka. Ale o ile ten pierwszy utwór mógłby wzbudzić rozmaite wątpliwości, to pieśni chanukowe żadnych wątpliwości wzbudzić u nikogo nie mogą. Kto bowiem by się do takich wątpliwości przyznał, tym zaraz zainteresowałaby się niezależna prokuratura, stawiając mu „zarzuty”, a kto wie – może nawet zaciągając przed oblicze niezawisłego sądu – a ten, powinność swej służby rozumiejąc, najpierw wtrąciłby delikwenta do aresztu wydobywczego, a potem przysoliłby mu jakiś piękny wyrok – żeby na resztę życia sobie zapamiętał, kiedy nabierać wątpliwości, a co przyjmować bez najmniejszych zastrzeżeń.

Czyż to nie jest najlepsza metoda krzewienia w naszym, mniej wartościowym narodzie tubylczym, pożądanej kultury muzycznej? Kanclerz Otto Bismarck posługiwał się w tym celu tzw. „kulturtragerami”, podczas gdy kanclerz Friedrich Merz – śpiewakami, ale nie norymberskimi, tylko – chanukowymi.

Ale nie tylko niezależna prokuratura pod dyrekcją obywatela Żurka Waldemara by się takim delikwentem zainteresowała, nie mówiąc już o niezawisłych sądach. Na wieść o kolejnej myślozbrodni Wielce Czcigodnego Grzegorza Brauna, poderwany został na równe nogi obywatel redaktor Terlikowski Tomasz. On z kolei, jak przystało na katolika zawodowego, zaatakował Grzegorza Brauna na odcinku religijnym – że „bojkotując” Wrzesińskiego Ambasadora Kultury Muzycznej dopuścił się nie tylko myślozbrodni, represjonowanej na odcinku świeckim – ale również sprośnych błędów Niebu obrzydłych.

Chodzi o to, że – jak napisał obywatel redaktor Terlikowski Tomasz – niezależnie od świeckiego wydźwięku postępku Grzegorza Brauna – jego postawa nie jest „chrześcijańska”. Chrześcijanin bowiem powinien pamiętać, że Jezus a raczej – Jezusa – bo tak prawidłowo należy wymawiać to imię – był „Żydem”, który w dodatku „spotkał judaizm”.

Jak wiadomo nie przeżył tego eksperymentu i gdyby szczęśliwie nie zmartwychwstał trzeciego dnia, to dzisiaj nie byłoby żadnego chrześcijaństwa, ani żadnych „chrześcijan”, czyli chrystusowców – bo tak właśnie powinno się tłumaczyć to słowo na język polski. Zatem – tłumaczy dalej obywatel redaktor Terlikowski Tomasz – kto odrzuca judaizmus, ten odrzuca Chrystusa, zatem żadnym chrystusowcem być nie może.

No dobrze – ale – po pierwsze – „judaizm” nie tylko odrzuca Chrystusa”, ale w dodatku twierdzi, że przebywa on w piekle, gotując się w ekskrementach.

Skąd w piekle ekskrementy – na to pytanie teologia dotychczas nie znalazła odpowiedzi, ale mniejsza o to, bo wystarczy, że judaismus odrzuca Chrystusa. Zatem z punktu widzenia wyposażenia teologicznego chrystusowca, żaden judaismus nie jest chyba potrzebny. Owszem, jest w Kościele katolickim sporo amatorów judaizmu i chociaż najgorsze są nieproszone rady, to radziłbym w czynie społecznym, by – skoro nie mogą już bez judaizmu wytrzymać – to niech przejdą na judaizm i nie zawracają sobie i innym głowy jakimś chrześcijaństwem, czy „judeo-chrześcijaństwem” – o którym prof. Bogusław Wolniewicz mówił, że „nie ma takiego zwierzęcia”.

Niestety Żydowie chyba nie chcą, by jacyś głupi goje przechodzili na judaizm, bo wtedy byliby oni im potrzebni, jak psu piąta noga. Kiedy wyznają judaizm, ale prezentują się jako katolicy, zwłaszcza tacy zawodowi, to co innego. Jestem pewien, że obywatel redaktor Terlikowski Tomasz też wie, z której strony chleb jest posmarowany i na każdy sygnał podrywa się na równe nogi.

Stanisław Michalkiewicz

Vaginet w paroksyzmach

Vaginet w paroksyzmach

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  28 października 2025 Michalkiewicz

A to dopiero zakpiła sobie z obywatela Tuska Donalda Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje! Kiedy Naczelnik Państwa, co to najpierw patronował sprowadzeniu do naszego nieszczęśliwego kraju nieprzeliczonych migrantów, zarówno z panującej nam miłościwie Ukrainy, a także z reszty szerokiego świata, skapował, że na protestach przeciwko obecności migrantów w Polsce może uciułać trochę procentów PiS-owi – 11 października skrzyknął „wszystkich patriotów”, żeby przyszli na Plac Zamkowy w Warszawie protestować przeciwko paktowi migracyjnemu oraz umowie z Mercosur – Urszula Wodęleje dała obywatelu Tusku Donaldu cynk, że może zdezawuować Naczelnika przy pomocy fake-newsu, jakoby Komisja Europejska właśnie postanowiła („W londyńskiej Wielkiej Loży już postanowiono: siedem pieczęci kładą masoni pod dekret. Nad skrwawionym Talmudem żółte świece płoną, w płachtę zwinęli szczątki i przysięgli sekret” – pisał poeta), iż wyłącza Polskę z paktu migracyjnego z uwagi na „ponad dwa miliony Ukraińców”, którzy przebywają w naszym nieszczęśliwym kraju – i że w związku z tym Polski nie tylko nie będą obowiązywać żadne kwoty, ale w dodatku nie trzeba będzie płacić 20 tys euro za każdego migranta, którego Polska nie przyjmie.

Wprawdzie były to wieści „nieoficjalne” – bo o ostatecznym rozwiązaniu kwestii migracyjnej Komisja Europejska miała ogłosić dopiero 15 października – ale obywatel Tusk Donald uchwycił się tej informacji, jak pijany płotu i ogłosił, że Naczelnik niepotrzebnie tych „wszystkich patriotów” do Warszawy zwabił, bo ten cały protest nie ma sensu w sytuacji, gdy on sprawę załatwił. Początkowo zapanowała konsternacja, ale wkrótce wyjaśniło się, że obywatel Tusk Donald jak zwykle koloryzuje. Wielce Czcigodna Anna Bryłka, posłująca do Parlamentu Europejskiego z ramienia Konfederacji ogłosiła, że to „bujda, granda zwykła” – bo Komisja Europejska żadnej decyzji nie podjęła.

No i w poniedziałek, 13 października okazało się, że rzeczywiście. Nie tylko nie podjęła, ale w ogóle zdjęła sprawę paktu migracyjnego ze środowego porządku obrad Komisji i to w dodatku – ad calendas graecas. Ta sytuacja pokazuje, że nie tylko amerykański prezydent Donald Trump traktuje obywatela Tuska Donalda jak hetkę-pętelkę – ale również – Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje. Inna sprawa, że dlaczego miałaby traktować go inaczej, skoro i ona wie i on wie, że jest u Niemców chłopcem na posyłki?

Skoro tak, to jest oczywiste, że żadnej sprawy załatwić nie może, a co najwyżej – może nam objawić, co tam w „Wielkiej Loży” w naszych sprawach postanowiono. Jest dokładnie tak, jak to nam zachwalał pan dr Andrzej Olechowski podczas imprezy „Forum Dialogu”, jaka w swoim czasie odbyła się w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina w Warszawie. Pan doktor objawił nam, że po Anschlussie „będziemy mogli współdecydować o naszych sprawach”. Najwyraźniej uważał, że „współdecydowanie”, dajmy na to, z Portugalią, jest lepsze od decydowania samodzielnego. Ciekawe, że mnóstwo obywateli w to uwierzyło – wśród nich chyba również Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński – bo czy w przeciwnym razie stręczyłby nam Anschluss? Zawsze mówiłem, że Naczelnik jest wprawdzie wirtuozem intrygi – ale takim, który na końcu potyka się o własne nogi.

Nawiasem mówiąc, Reichsfuhrerin nawet się nie pofatygowała oświecać obywatela Tuska Donalda w sprawie umowy z Mercosur. Zresztą nie było takiej potrzeby w sytuacji, gdy Komisja Europejska pod egidą Reichsfuhrerin właśnie, umowę tę niedawno solennie zatwierdziła, puszczając mimo uszu popiskiwania przedstawicieli poszczególnych bantustanów. Okazuje się, że nadstawianie się Niemcom, w którym w ramach „postawy służebnej” specjalizuje się obywatel Tusk Donald, wcale nie poprawia jego sytuacji, podobnie, jak nie poprawia sytuacji Naczelnika projekt nadstawiania się Amerykanom. Widocznie i jedni i drudzy muszą uważać, iż wszystko zależy od tego, kto im się nadstawia i z jakich pozycji. Na przykład prezydent Donald Trump nie tylko zaprosił Wiktora Orbana na show do Szarm el-Szejk w Egipcie, gdzie zjawili się nie tylko sygnatariusze zbawiennego planu pokojowego dla Strefy Gazy, ale również liczni wasale Stanów Zjednoczonych, którzy mieli stanowić tło dla zastępczego triumfu amerykańskiego prezydenta, któremu właśnie przeleciała przed nosem spodziewana Pokojowa Nagroda Nobla – ale nawet przerwał swoje przemówienie, wypatrując, „gdzie jest Victor” – podczas gdy pana prezydenta Karola Nawrockiego zapomniał zaprosić.

Jak wiadomo Pokojową Nagrodę Nobla dostała pani Maria Machado, która pozostaje w nieprzejednanej opozycji do wenezuelskiego tyrana Mikołaja Maduro – ale pies z kulawą nogą się tym nie zainteresował, bo wszystkie światła zostały skierowane na Szarm el-Szejk, gdzie otrąbiono finał trwającej „ponad 3000 lat” walki o pokój na Bliskim Wschodzie. Ale – jak w swoim czasie zauważył Leszek Miller – prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, tylko – jak kończy. Prawdziwego mężczyznę – a cóż dopiero – twardziela, za jakiego uchodzi prezydent Donald Trump? Więc o ile show w Szarm el-Szejk udał się znakomicie, to dalsze losy zbawiennego planu pokojowego już nie są takie jasne. Wprawdzie złowrogi Hamas przekazał Izraelowi 20 zakładników żywych i szczątki czterech martwych, w zamian za co Izrael przekazał Hamasowi prawie 2 tysiące więźniów, w tym – 250 skazanych na dożywocie, wśród których jest pewnie mnóstwo prominentnych działaczy Hamasu – ale nikt nie wie, co będzie dalej. Zwłaszcza – kto będzie rozbrajał Hamas i z jakim skutkiem – bo na razie hamasowcy wrócili z bronią na ruiny Strefy Gazy. Niby mieli zgodzić się na przekazanie broni „apolitycznej” reprezentacji palestyńskiej – ale nie można z góry wykluczyć, że ta „apolityczna” reprezentacja będzie tylko odkrywką Hamasu na tej samej zasadzie, jak pokojowy noblista Kukuniek był przywódcą „strony społecznej”, co to układała się w Magdalence z generałem Kiszczakiem.

Ale to są sprawy wykraczające i to zdecydowanie, poza nasze podwórko, na którym trwa przepychanka, między innymi na odcinku praworządności socjalistycznej. Z jednej strony obywatel Żurek Waldemar wykombinował sobie ustawę, która miałaby przesądzić o ostatecznym rozwiązaniu kwestii „neo-sędziów”, a z drugiej – pan prezydent Nawrocki właśnie wręczył nominacje 59 sędziom i 4 asesorom. Wszystkich ich rekomendowała Krajowa Rada Sądownictwa, która według żurkowej i Judenratowej jurysprudencji jest „nielegalna”. Wygląda tedy na to, że na odcinku socjalistycznej praworządności walka klasowa jeszcze się u nas zaostrzy, więc nie wiadomo, jak vaginet obywatela Tuska Donalda przetrzyma te wszystkie eksperymenty.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Listopad – niebezpieczna pora

Listopad – niebezpieczna pora

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    26 października 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5917

Nieubłaganie zbliża się listopad, kiedy to pan marszałek Sejmu Hołownia Szymon obiecał był panu wicemarszałkowi Włodzimierzowi Czarzastemu, że ustąpi mu z urzędu, żeby i pan Włodzimierz mógł się nacieszyć pozycją drugiej osoby w państwie – zaraz po panu prezydencie, który uchodzi za osobę pierwszą. Nie jest to do końca prawda, bo na przykład za prezydentury pana Andrzeja Dudy, przynajmniej do lipca 2017 roku, kiedy to pan prezydent Duda zawetował przeforsowane przez PiS ustawy sądowe, pierwszą osobą w państwie był Naczelnik Państwa Kaczyński Jarosław, a pan prezydent Duda – dopiero drugą.

Podobnie i teraz. Zwierzchnikiem pana Włodzimierza jest przecież obywatel Tusk Donald, podobnie jak wynalazcą pana prezydenta Karola Nawrockiego jest Naczelnik Państwa – przynajmniej dopóty, dopóki pan prezydent nie zbuduje sobie własnego politycznego gan… to znaczy – pardon; jakiego tam znowu „gangu”! Pan prezydent nie będzie budował sobie żadnego „gangu”, tylko zwyczajne polityczne zaplecze. Pan prezydent Duda takiego politycznego zaplecza nie zdołał sobie zbudować i dlatego, po utracie różnych iluzji, jak na przykład posada w MKOl, albo w „Kanale Zero” – ostatecznie wylądował na łaskawym chlebie, to znaczy – w radzie nadzorczej firmy pana Dawida Rożka, która najpierw sprzedawała rozmaite gry komputerowe, a teraz zajmuje się enigmatycznymi „innowacjami technologicznymi w sektorze finansów”. Nawet nie śmiem się domyślać, co to konkretnie oznacza, bo wystarcza mi informacja, że pan Rożek sponsoruje podobno również „Kanał Zero” – a skoro tak, to nic dziwnego, że i pan Andrzej Duda najpierw szukał tam przytuliska.

Podobnie z Aleksandrem Kwaśniewskim, który najpierw mierzył wysoko – na I Sekretarza ONZ, a przynajmniej – na I Sekretarza NATO – ale ostatecznie wylądował na posadzie odźwiernego, czy może wykidajły u jakiegoś ukraińskiego nababa, gdzie – mówiąc nawiasem – kolegował z synem amerykańskiego prezydenta Józia Bidena Hunterem. Ten cały Hunter podobno nieźle dokazywał, więc zaraz pojawiły się fałszywe pogłoski, że prezydent Józio Biden doprowadził do wojny na Ukrainie, żeby wszystko ukryć pod gruzami. W tych pogłoskach nie ma oczywiście ani słowa prawdy – chociaż prezydent Trump nieustannie powtarza, że gdyby on był prezydentem, to do tej wojny by w ogóle nie doszło, a z drugiej strony pod gruzami rzeczywiście wiele można ukryć – i pewnie dlatego w naszym nieszczęśliwym kraju narasta wojenna atmosfera – jakbyśmy już nie mogli doczekać się wepchnięcia Polski i mocarstw bałtyckich do wojny z Rosją. Nawiasem mówiąc, główna siedziba firmy pana Rożka mieści się akurat na Litwie, więc – jak mówią gitowcy – „wszystko gra i koliduje”.

Wracając do pana marszałka Hołowni, to chyba już utracił on nadzieję na objęcie posady Wysokiego Komisarza ONZ do spraw Uchodźców, bo zaczyna mówić o objęciu posady ambasadora Polski w Stanach Zjednoczonych. Obawiam się jednak, że i te nadzieje mogą mu się rozwiać, bo Książę-Małżonek z zagadkowych przyczyn upodobał sobie w panu Klichu, lekarzu-psychiatrze – jakby nie zdawał sobie sprawy, że taka kandydatura może zostać w Waszyngtonie uznana za jakąś złośliwą aluzję. Może zresztą Książę-Małżonek rzeczywiście nie zdaje sobie z tego sprawy, a upodobał sobie w panu Klichu, jako „strategu” – bo rzeczywiście – był on właścicielem Instytutu Studiów Strategicznych.

Niech ta nazwa jednak nikogo nie zwiedzie – bo ten cały instytut zajmował się takimi oto zagadnieniami strategicznymi, jak np. wpływ kultury żydowskiej na polską – co mogło się bardzo spodobać Małżonce Księcia-Małżonka – naszej Jabłoneczce. Z uwagi na to, że akurat teraz partia pana Hołowni szoruje po dnie, odnotowując w sondażach coś koło jednego procenta poparcia – najbardziej prawdopodobny wydaje się powrót pana marszałka do nowicjatu u przewielebnych Ojców Dominikanów, gdzie już raz, a może nawet dwa razy próbował szczęścia tyle, że nowicjat mu się nie przyjął.

Teraz może być inaczej, bo Kościół, a zwłaszcza Dominikanie i Jezuici tak się przejęli kultem Świętego Spokoju i zagalopowali na drodze nieubłaganego postępu, że wstępować do tych zakonów chyba będą mogli również mężczyźni żonaci – być może nawet z żonami. Jestem pewien, że żadnych teologicznych przeszkód nie będzie – a skoro tak, to co sobie żałować? Chata, wikt i opierunek są przecież gwarantowane.

Nawiasem mówiąc, podobnie jak partia pana Szymona, po dnie szoruje również Polskie Stronnictwo Ludowe. To nie musi być zapowiedź jakiejś katastrofy, bo PSL od czasów komuny dysponuje sprawnym aparatem wyborczym. Chodzi o to, że działacze PSL jeszcze za komuny obsiedli wszystkie możliwe posady w sektorze publicznym w gminach wiejskich i małych miasteczkach. Nie chodzi tu w ogóle o żadne względy ideowe, tylko o walkę o byt. Każdy z nich ma tam dom, często i kawałek ziemi, no a poza tym właśnie Zosia, Franek i Patrycja robią „magisterki” w wyższych szkołach gotowania na gazie i trzeba się zakręcić wedle zapewnienia im startu życiowego.

Dopóki PSL jest w Sejmie, to każda sprawa jest do załatwienia i dlatego PSL zawsze się przeturla przez klauzulę zaporową, dzięki czemu może profitować swoją stuprocentową, a w patriotycznych porywach nawet większą zdolność koalicyjną. Niestety, jak mówi przysłowie – z kim przestajesz, takim się stajesz – więc obecnie PSL wspólnie z Wielce Czcigodną Kotulą Katarzyną i resztą vaginetu, lansuje projekt ustawy o „osobie najbliższej”, czyli – stary projekt o związkach partnerskich – żeby zrównać je z tradycyjnymi małżeństwami pod każdym względem – zwłaszcza alimentacyjnym i spadkowym. Najwyraźniej „partnerom” już nie wystarcza, że się bzykają i pragną zakosztować staroświeckiego prestiżu. Prawdopodobnie nic z tego nie będzie, bo prezydent Nawrocki już zapowiedział, że nie podpisze żadnej ustawy, która zacierałaby granicę między rodzinami, a związkami „partnerskimi” – ale popieranie takich inicjatyw może dla PSL okazać się gwoździem do trumny.

Tymczasem prezydent Donald Trump znowu podobno obsztorcował ukraińskiego komika i nie tylko nie sprzedał mu „Tomahawków”, ale w dodatku zapowiedział, że spotka się z prezydentem Putinem w Budapeszcie. W związku z tym Niemcy aż przestępują z nogi na nogę z niecierpliwości, czy Polska przepuści samolot z Putinem przez swoją przestrzeń powietrzną, czy może jednak zbrodniarza wojennego zestrzeli? Ponieważ niemieckie samoloty oraz niemieccy piloci już strzegą polskiego nieba, to wepchnięcie w ten sposób Polski do wojny z Rosją nie wydaje się aż tak bardzo trudne, zwłaszcza, że tubylcze niezawisłe sądy musiały zostać upomniane, by pamiętały, iż Polska jest sługą narodu ukraińskiego.

Dlatego niezawisły Sąd Okręgowy w Warszawie się zreflektował, odmówił ekstradycji do Niemiec i wypuścił na wolność „Wołodymira Żurawlowa”, chociaż wcześniej umieścił go w areszcie wydobywczym, najpierw na 7, a potem – nawet na 40 dni. Pan „Żurawlow” jest podejrzewany o wysadzenie w powietrze bałtyckich gazociągów, w których Niemcy mieli prawie połowę udziałów, a około 10 procent miała również firma Eon, której dlatego płacimy w Polsce wyższe rachunki za prąd.

Polska o swoich interesach może nie pamiętać, ale Niemcy – ooo – ci raczej nigdy o nich nie zapominają.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Kot Krzyś męczennikiem praworządności

Krzyś męczennikiem praworządności

Stanisław Michalkiewicz  25 października 2025 michalkiewicz

W środowiskach hołdujących nieubłaganemu postępowi od dość dawna panuje przekonanie, że zwierzęta są, jak ludzie. Doszło nawet do tego, że Wielce Czcigodna Katarzyna Maria Piekarska, którą w swoim czasie Leszek Miller wyłuskał z Unii Demokratycznej, oferując jej fuchę wiceministra spraw wewnętrznych w swoim rządzie, przeforsowała w Sejmie ustawę uznającą zwierzęta za „istoty czujące” – a więc nawet z punktu widzenia jurydycznego nie różniące się specjalnie od ludzi, którzy też są przecież „istotami czującymi”. Taki pogląd jednak ma swoje konsekwencje, jak zresztą wszystkie idee. Skoro zwierzęta są jak ludzie, to – a contrario – ludzie są, jak zwierzęta. Ta idea też robi w naszych czasach postępy, a to za sprawą tak zwanego „powrotu do natury”. Promotorzy tej idei uważają stan naturalny za optymalny, a – co za tym idzie – że jedyną szansą na meliorację świata jest właśnie powrót do natury. Jest to kolejna próba melioracji świata, podjęta w naszych czasach.

Wcześniej meliorować świat próbowali bolszewicy, myśląc, że będzie on lepszy, kiedy usunie się z niego niewłaściwe klasy. Na tym właśnie polegały tzw. ”socjalistyczne przemiany” i nawet w pierwotnej wersji konstytucji PRL znajdował się zapis, iż Polska Rzeczpospolita Ludowa „ogranicza, wypiera i likwiduje” niewłaściwe klasy społeczne – również wrzucając ich przedstawicieli do dołów z wapnem. Inną metodę melioracji świata zaproponował i wprowadził wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler, który uważał, iż nie da się świata ulepszyć, dopóki nie usunie się z niego niewłaściwych ras, a zwłaszcza jednej, którą uważał za szczególnie niewłaściwą. Część przedstawicieli tych niewłaściwych ras kazał rozstrzeliwać, a kiedy pojawiły się obawy, iż ta metoda może prowadzić do demoralizacji zatrudnionych przy niej wykonawców – również truć ich gazem w specjalnych pomieszczeniach. Ponieważ nie jest do końca jasne, w jakich miejscach te pomieszczenia się znajdowały, a w jakich ich nie było, pojawiła się kolejna koncepcja melioracji świata, by każdego kto podaje w wątpliwość podaną do wierzenia wersję tej historii, eliminować – również fizycznie – jako „nosiciela nienawiści”. Nienawiść bowiem – według tej najnowszej idei – musi zostać powszechnie i bez zastrzeżeń znienawidzona. Inaczej nie uda się naprawić świata.

Wracając do „powrotu do natury”, to obserwujemy szaloną konkietę tej idei i to we wszystkich środowiskach – również tych, które do niedawna uchodziły za ostoję wstecznictwa – jak np. Kościół katolicki. O ile przedtem, to znaczy – przed II Soborem Watykańskim panowało przekonanie, że nad naturalnymi zachowaniami należy panować – i to właśnie miało odróżniać gatunek ludzki od innych, które kierują się instynktem – to teraz powszechnie zapanował pogląd, że wszystkie instynktowne zachowania są godne podziwu, a jeśli nawet nie – to w każdym razie pod żadnym pozorem nie wolno ich tłumić. Toteż papież Franciszek pozwolił na „błogosławienie” – to znaczy – na wykonywanie bliżej nieokreślonych czynności o charakterze szamańskim – osób ostentacyjnie demonstrujących rozmaite „naturalne” skłonności, zwane szlachetnymi „orientacjami”. W tej sytuacji musiało w końcu dojść do tego, do czego doszło w niezależnej prokuraturze.

Jak bowiem wiadomo, od marca 2017 roku Nasza Złota Pani po spektakularnym fiasku „ciamajdanu”, który miał być kulminacyjnym punktem walki o demokrację w naszym bantustanie, rozkazała zaangażować się w walkę o praworządność, która właśnie na naszych oczach się nasila, niczym walka klasowa w miarę postępów socjalizmu, co zauważył klasyk demokracji Józef Stalin. Tedy w miarę, jak walka o praworządność zaczęła się nasilać, musiała siłą rzeczy objąć coraz to nowe środowiska, które do tej pory praworządnością specjalnie się nie interesowały. Tym bardziej, że na naszych oczach na tym odcinku frontu doszło do wyraźnego zaostrzenia. Oto bowiem z jednej strony obywatel Żurek Waldemar wykombinował sobie projekt ustawy o ostatecznym rozwiązaniu kwestii tak zwanych „neo-sędziów” – a z drugiej strony pan prezydent Karol Nawrocki właśnie wręczył nominacje sędziowskie 59 sędziom i 4 asesorom sądowym – a wszyscy oni zostali rekomendowani przez Krajową Radę Sądownictwa, która zarówno obywatel Żurek Waldemar, jak , i cały vaginet obywatela Tuska Donalda, nie mówiąc już o Juderacie, mającym siedzibę przy ul. Czerskiej w Warszawie – uważa za „nielegalną”.

Ten zbieg okoliczności musiał podekscytować osoby szczególnie zaangażowane w walkę o praworządność, jak np. niezawisły sędzia Igor Tuleya, w swoim czasie zajmujący pierwsze miejsce w orszaku męczenników praworządności, aż został tam zluzowany przez Wielce Czcigodnego Giertycha Romana. Otóż niezawisły sędzia Tuleya w gorzkich słowach skrytykował pana prezydenta Nawrockiego, używając przy tym argumentum ad personam, co wzbudza podejrzenia, że w swoim zacietrzewieniu nie mógł znaleźć argumentów merytorycznych. Ale zostawmy męczenników praworządności socjalistycznej. Niech – jak zaleca poeta – „we własnym kółku, jak w krzywym zwierciadle, sami się dręczą własną niemożnością” – bo stała się rzecz bardzo ważna. Chodzi o to, że walka o praworządność socjalistyczną przekroczyła antropomorficzne bariery, które dotychczas wydawały się nieprzekraczalne i chyba nieodwołalnie wkroczyła na dziewicze dotąd tereny świata zwierzęcego.

Oto w niezależnej, łódzkiej prokuraturze mieszkał sobie kot Krzyś, który nikomu nie wadził. Dramat rozegrał się w momencie, gdy jedna pani prokuratura przyprowadziła do siedziby tej instytucji dużego psa. Kiedy kot Krzyś to zobaczył, najpierw uciekł, a następnie podrapał właścicielkę psa, a nawet miał ją pokąsać co wymagało kuracji antybiotykami. W tej sytuacji Prokurator Regionalny, Dariusz Sowik wydał postanowienie „natychmiastowego” usunięcia kota Krzysia z budynku Prokuratury.

Na przykładzie tego incydentu widzimy – po pierwsze – że promowanie zachowań naturalnych może prowadzić nie tylko do nieporozumień, ale nawet – do tragedii. Wprawdzie jest rozkaz, że wszystkie zwierzęta są sobie równe, w związku z czym powinna panować między nimi harmonia, ale na to nakłada się anachroniczny antagonizm między psami i kotami, wobec którego ludowy wymiar sprawiedliwości okazał się bezradny. Po drugie – chociaż kot Krzyś należy ustawowo do „istot czujących”, to jednak antropotyczny gatunkowy egoizm przeważył nad dobrem wspólnym i Krzyś został w trybie doraźnym eksmitowany, bez wyroku niezawisłego sądu. To niewątpliwe przekroczenie uprawnień powinno spotkać się z reakcją płomiennych szermierzy praworządności, a niezależnie od tego, musimy uznać Krzysia za lidera męczenników praworządności socjalistycznej, któremu pierwszeństwa powinien ustąpić nie tylko niezawisły sędzia Igor Tuleya, ale i Wielce Czcigodny Giertych Roman.

Stanisław Michalkiewicz

Na froncie walki o pokój

Na froncie walki o pokój

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    21 października 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5914

Ach, co za zawód! Wydawało się, że po rekomendacji, jakiej premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela Beniamin Netanjahu udzielił kandydaturze amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa do Pokojowej Nagrody Nobla, norweski komitet noblowski będzie tą rekomendacją „związany” podobnie, jak Beniamin Netanjahu czuje się „związany” ideą „Wielkiego Izraela”.

Jak pamiętamy, idea ta pochodzi stąd, jakoby Stwórca Wszechświata upodobał sobie w pewnym mezopotamskim koczowniku i w zamian za to, że koczownik będzie Go wychwalał i spełniał wszystkie Jego zachcianki, uczyni go w rewanżu „ojcem wielkiego narodu”, któremu przekaże w arendę obszar „od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej – rzeki Eufrat”. To jest właśnie obszar „Wielkiego Izraela”, a realizacja tej idei jest już stosunkowo nieźle zaawansowana. Dzięki sprytnemu wykorzystaniu przez władze Izraela siły Ameryki, w której Żydowie podporządkowali sobie tamtejszych twardzieli, udało się państwa leżące na tym obszarze politycznie obezwładnić, a to może być wstępem do ich rychłego podboju.

Okazało się jednak, że norweski komitet noblowski nie poczuł się „związany” rekomendacją Beniamina Netanjahu i Pokojową Nagrodę Nobla przyznał pani Marii Korynnie Machado z Wenezueli. Pani Maria, z wykształcenia inżynier, pozostaje w nieprzejednanej opozycji do reżymu wenezuelskiego tyrana Mikołaja Maduro, podobnie jak wcześniej – wobec reżymu poprzedniego tamtejszego tyrana Hugona Chaveza. W tej sytuacji istnieje jednak pewien związek pani Machado z prezydentem Donaldem Trumpem. Chodzi o to, że – jak pamiętamy – prezydent Trump nakazał rozstrzeliwanie wenezuelskich łodzi z dalekonośnych kartaczy – co pokazuje, że los Wenezueli nie jest dla Stanów Zjednoczonych obojętny.

Skoro zaś tak, to nie jest wykluczone, że gdy CIA wreszcie przeprowadzi jakąś udaną inwazję w wenezuelskiej Zatoce Świń, to pani Maria Korynna Machado zostanie demokratycznym prezydentem Wenezueli, tak samo, jak inny laureat Pokojowej Nagrody Nobla, Kukuniek, został demokratycznym prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju. Kogóż w końcu państwa miłujące pokój miałyby wspierać, jeśli nie demokratycznych polityków, którzy w dodatku zostali zatwierdzeni jako osoby zasłużone w walce o pokój? Dlatego pani Marii Korynnie Machado wróżę świetlaną przyszłość – ale jeszcze nie teraz, tylko po szczęśliwym obaleniu złowrogiego reżymu Mikołaja Maduro. Kiedy to nastąpi i w jaki sposób – tego na razie nie wiemy, bo – jak zauważył niemiecki kanclerz Otto Bismarck – to nawet dobrze, że zwykli ludzie, ot tacy jak np. my – nie wiedzą, jak się robi politykę i parówki. Pewnej wskazówki dostarcza nam partyjny buc z filmu „Kontrakt”, grany przez Janusza Gajosa, który powiada, że demokracja – owszem – demokracją – ale ktoś przecież musi tym kierować!

Żeby jednak nieco osłodzić prezydentowi Donaldowi Trumpowi gorycz pominięcia przez norweski komitet noblowski jego kandydatury do Pokojowej Nagrody Nobla został on zaproszony do bezcennego Izraela i tam udelektowany owacją, jeszcze większą, niż te, którymi bywał delektowany premier Beniamin Netanjahu w amerykańskim Kongresie. Niezależnie od owacji, prezydent Trump został uznany za „największego” przyjaciela Izraela. Może to oznaczać nadzieję Żydów, że jak tylko zakładnicy zostaną zwolnieni, co zresztą nastąpiło, to prezydent Trump nie będzie kręcił nosem na izraelskie oskarżenia Hamasu, że złamał warunki zawieszenia broni i w konsekwencji dopuści do realizacji jednego z punktów swojego planu pokojowego w postaci zapalenia Izraelowi zielonego światła dla dokończenia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy – ale tym razem z wyłącznej winy Hamasu. Ze Strefą Gazy trzeba przecież coś zrobić tym bardziej, że Pokojowa Nagroda Nobla została już przyznana i żadnym norweskim mądralom nie trzeba na razie się podlizywać.

Oczywiście – jak przestrzega ;poeta – „na tym świecie pełnym złości, nigdy nie dość jest przezorności” – więc jeśli nawet w tym roku już nie trzeba się żadnym norweskim mądralom podlizywać, to przecież trzeba unikać jakichś ostentacji, bo w przyszłym roku Pokojowa Nagroda Nobla też będzie przyznawana. Jeśli tedy prezydent Trump nawet zapaliłby Izraelowi zielone światło dla dokończenia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy, to powinien opatrzyć je takimi warunkami, żeby w każdej chwili światło zielone mogło zostać zmienione na czerwone.

Coś takiego właśnie prezydent Trump próbuje stosować wobec Ukrainy, której wcześniej obiecał sprzedać „Tomahawki”. Podczas telefonicznej rozmowy z prezydentem Zełeńskim musiał mu chyba powiedzieć, że owszem – sprzeda – ale pod warunkiem, że Ukraińcy tymi ”Tomahawkami” nie będą atakowali cywilów na terenie Rosji. Prezydent Zełeński natychmiast skwapliwie na ten warunek przystał, tym łatwiej, że „Tomahawki” zostały w międzyczasie technicznie udoskonalone do tego stopnia, że – po pierwsze – odróżniają i to z daleka – cywila od żołnierza, czy członka formacji paramilitarnych, a po drugie – dzięki takiemu mechanizmowi rozróżniającemu, starannie omijają cywilów, więc prezydent Zełeński mógł złożyć swoje gwarancje co do pozostawienia cywilów w spokoju z czystym sumieniem.

Widocznie jednak skrupulatnemu prezydentowi Trumpowi to nie wystarczyło, albo może skwapliwość prezydenta Zełeńskiego w udzieleniu gwarancji co do cywilów wzbudziła w nim jakieś wątpliwości, dość, że zaproponował kolejny warunek – że zanim podejmie decyzję o sprzedaniu Ukrainie „Tomahawków”, najpierw porozmawia o tym z rosyjskim prezydentem Putinem. Jaka szkoda, że ta rozmowa nie zostanie nigdy udostępniona szerszej publiczności – bo któż nie chciałby się dowiedzieć, jak sobie między sobą rozmawiają światowi przywódcy, kiedy nikt ich nie podsłuchuje, a przede wszystkim – w jakiej formie prezydent Trump przedstawiłby prezydentowi Putinowi swoje rozterki co do sprzedaży Ukrainie pocisków „Tomahawk” – czy w formie propozycji nie do odrzucenia (wiecie, rozumiecie, Putin, albo zgodzicie się na bezwarunkowe zawieszenie broni, a następnie – na oddanie Ukrainie wszystkich okupowanych terenów z Krymem włącznie – albo sprzedam Ukrainie „Tomahawki” i będzie z wami brzydka sprawa – bo właściwie to do końca nie wiadomo, czy wy jesteście wojskowym, czy głupim cywilem), czy jakiejś innej – no i co na takie dictum mógłby prezydentowi Trumpowi odpowiedzieć zimny ruski czekista Putin.

My chyba nigdy się tego nie dowiemy, ale norweski komitet noblowski może w przyszłym roku takie materiały otrzymać – oczywiście z klauzulą tajności – więc może jakieś przecieki się pojawią.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”

Bisurmanie źli i dobrzy

Bisurmanie źli i dobrzy

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    19 października 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5913

No proszę; daj kurze grzędę, a ona – wyżej siędę! – powiada przysłowie. I słuszna jego racja – o czym możemy przekonać się na przykładzie Wielce Czcigodnego Franciszka Sterczewskiego. Jak tylko powrócił na ojczyzny łono po zakończeniu wesołym oberkiem (z nutką męczeństwa na pluszowym krzyżu) letniego, śródziemnomorskiego pikniku aktywistów, zorganizowanego pod pretekstem pomocy humanitarnej dla Palestyńczyków w Strefie Gazy, zaraz dźgnął nieubłaganym palcem Księcia Małżonka w obłudne i chore z nienawiści oczy, że nie okazał aktywistom należnych względów. Już samo to by wystarczyło do refleksji nad dalszym losem Wielce Czcigodnego Franciszka Sterczewskiego w Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda – ale Wielce Czcigodnemu najwyraźniej było tego za mało, bo zaraz skrytykował naszą niezwyciężoną armię za to, że na granicy polsko-białoruskiej „nie przestrzega procedur”, wskutek czego zginął był tam z rąk nachodźcy-migranta Mateusz Sitek, żołnierz Straży Granicznej.

Biuro Bezpieczeństwa Narodowego natychmiast określiło tę opinię, jako „skandaliczną i kłamliwą”. Początkowo nie było wiadomo, jak zareaguje ścisłe kierownictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, bo BBN stanowi część ekipy pana prezydenta Karola Nawrockiego, a między nim, a obywatelem Tuskiem Donaldem, Księciem Małżonkiem i całym vaginetem, panuje stan napięcia – ale wicepremier i minister obrony, Władysław Kosiniak-Kamysz od razu zorientował się, że to kolejna prowokacja Putina, z którą nie ma co dyskutować.

Dzięki temu przekonaliśmy się, że jeśli chodzi o Putina i jego prowokacje, to mamy do czynienia z porozumieniem ponad podziałami. Znaczy się – jeśli nawet się kopiemy, to tylko po kostkach – ale nie wyżej. Czynnikiem jednoczącym obydwa wrogie obozy polityczne jest służba narodu ukraińskiemu, a wiadomo, że służba nie drużba i jak pan każe – sługa musi. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Wielce Czcigodny Franciszek Sterczewski się doigra – bo los każdej ruskiej onucy, a cóż dopiero – putinowskiego prowokatora, w naszym nieszczęśliwym kraju, wielkimi krokami zdążającego do wojny, nie jest do pozazdroszczenia, zwłaszcza, że Wielce Czcigodny musiał zostać wcześniej zbisurmaniony przez bisurmanów, którzy na wspomnianym pikniku musieli podstępnie zainfekować go wirusem antisemitismusa.

W takim razie ma przechlapane, bo nie ujmie się za nim nawet Judenrat „Gazety Wyborczej”, właśnie świętujący powrót do domu izraelskich zakładników, uwolnionych przez złowrogi Hamas. Jak wynika z oświadczenia Judenratu, czekał on na ten dzień przez 738 dni – a ta deklaracja jest świadectwem spontanicznego wybuchu uczuć narodowych ścisłego kręgu Judenratu, podobnego do tego, jaki nastąpił po uchwale Knesetu o włączeniu Jerozolimy do terytorium państwowego Izraela. „Gazeta Wyborcza” poświęciła temu wydarzeniu całą kolumnę druku, ale najlepszy był tytuł: „JEROZOLIMA NASZA!Jak na gazetę wychodzącą w języku polskim w Warszawie było to trochę dziwne, ale jeśli zrozumiemy, że był to spontaniczny wybuch uczuć narodowych całego Judenratu, to niczego dziwnego w tym nie ma.

Bezcenny Izrael święci bowiem „wielkie zwycięstwo” – o czym zapewnia wszystkich premier tamtejszego rządu jedności narodowej Beniamin Netanjahu. Te zapewnienia są konieczne w sytuacji, gdy nie jest to takie oczywiste. Oficjalnym celem operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy było rozgromienie Hamasu. Tymczasem widać, że wcale nie został on rozgromiony; wprost przeciwnie – bezcenny Izrael, wprawdzie przez papierek, to znaczy – przez pośredników – niemniej jednak, musi nie tylko z tym całym Hamasem negocjować, ale nawet – spełniać jego warunki w postaci np. uwolnienia prawie 2 tysięcy więźniów, w tym – 250 skazanych na dożywotnie więzienie. Hamas wypuścił bodajże 20 żywych żydowskich zakładników, co pokazuje, że proporcja jest podobna do stosowanej podczas niemieckiej okupacji w Generalnej Guberni – za jednego Niemca – 100 Polaków.

W tej sytuacji trudno mówić o „rozgromieniu” – chyba, że teraz, po powrocie zakładników, Izrael oskarży Hamas o złamanie warunków rozejmu – i wszystko rozpocznie się on nowa – tyle, że już z błogosławieństwem Amerykanów, który w dodatku zmłotują wszystkich swoich wasali do przyjęcia, iż wszystkiemu winien jest Hamas. Dlatego właśnie izraelscy Żydowie przyjęli amerykańskiego prezydenta owacjami, jako „najlepszego przyjaciela” bezcennego Izraela.

Niestety te wszystkie owacje mają charakter namiastki Pokojowej Nagrody Nobla, która – jak wiadomo – ominęła prezydenta Donalda Trumpa, a trafiła do rąk Madame Marii Coriny Machado, pozostającej w nieprzejednanej opozycji wobec wenezuelskiego reżymu Mikołaja Maduro, który z kolei jest na amerykańskim celowniku. Można tedy powiedzieć, że część tego noblowskiego splendoru jednak spływa na prezydenta Donalda Trumpa, który już kilka razy dosięgnął wenezuelskich łodzi dalekonośnymi kartaczami. Toteż, jak tylko CIA uda się obalić znienawidzony reżym Mikołaja Maduro w Wenezueli, to nie ulega wątpliwości, że Madame Maria Corina Machado zostanie demokratycznym prezydentem tego kraju, podobnie, jak u nas Kukuniek, który też jest przecież laureatem Pokojowej Nagrody Nobla.

Tymczasem naszym nieszczęśliwym krajem wstrząsnęła wiadomość, że ma on zostać wyłączony z traktatu migracyjnego. Podobno vaginet obywatela Tuska Donalda przekonał Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje i innych brukselskich dygnitarzy, że Polska, która „gości” ponad 2 miliony Ukraińców – to znaczy – wzięła ich na utrzymanie, a poza tym – po staremu futruje Ukrainę forsą i innymi zasobami państwa – oczywiście za darmo, z odróżnieniu od państw poważnych, które za podobne usługi każą sobie płacić – została zwolniona z obowiązku przyjmowania wyznaczonych kwot migrantów, a także – z kar za odmowę ich przyjmowania. Są to na razie „informacje nieoficjalne”, które mają być potwierdzone 15 października – ale kręgi związane z Naczelnikiem Państwa Jarosławem Kaczyńskim nie bardzo wierzą, że to może być prawda. Skoro jednak nasz nieszczęśliwy kraj jest przez państwa poważne wyznaczony do wepchania w wojnę z Rosją, to rzeczywiście – po co wysyłać do nas migrantów, z którymi i tak są same zgryzoty? Jeszcze, nie daj Boże, stałaby się im jakaś krzywda, a wtedy na naszym nieszczęśliwym kraju państwa miłujące pokój nie zostawiłyby suchej nitki tym bardziej, że Jego Świątobliwość Leon XIV 5 października dał do zrozumienia, że Europa powinna migrantów liczących na tutejszy socjal, przyjmować bez żadnych zastrzeżeń.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Dobre wiadomości

Dobre wiadomości

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl” 16 października 2025 michalkiewicz

Nareszcie jakaś dobra wiadomość. Oto letni, śródziemnomorski piknik aktywistów, zorganizowany pod pretekstem niesienia pomocy humanitarnej Palestyńczykom maltretowanym przez władze bezcennego Izraela w Strefie Gazy, nie tylko zakończył się wesołym oberkiem, ale w dodatku oberkiem zaprawionym nutką martyrologiczną w postaci możliwie najłagodniejszej – mianowicie w postaci męczeństwa na pluszowym krzyżu.

Ten rodzaj męczeństwa opisał przed laty Janusz Szpotański we „Wstępie” do „Gnomiady”:

Gdybym był Gęgacz, Gęgacz jak się patrzy, z małpią zręcznością wdrapałbym się na krzyż – ale pluszowy – bo to ważne przecie wisieć na krzyżu, który cię nie gniecie…

W ten oto sposób można połączyć piękne z pożytecznym – bo nikt przecież, z uwagi na szlachetną motywację, nie będzie nieubłaganym palcem wytykał aktywistom piknikowych przyjemności, a dzięki pogodnej nutce martyrologicznej, można będzie przyczepić sobie kolejny listek do wieńca sławy.

Toteż kiedy tylko Wielce Czcigodny Franciszek Sterczewski został powrócony na ojczyzny łono, zaraz nieubłaganym palcem wytknął Księciu-Małżonkowi bezduszność wobec cierpień aktywistów. Wprawdzie Książę-Małżonek próbował się tłumaczyć, że nie ma żadnych zakładników na wymianę, ale kto by tam wierzył w takie usprawiedliwienia, kiedy każde dziecko wie, że w naszym nieszczęśliwym kraju nie ma problemu z wtrąceniem kogokolwiek do aresztu wydobywczego, więc niby dlaczego miałoby brakować zakładników? Mam wszelako nadzieję, że kiedy Wielce Czcigodny znowu się w naszym nieszczęśliwym kraju zaaklimatyzuje, to przebaczy Księciu-Małżonku jego nieczułość na męczeństwo aktywistów, zwłaszcza gdyby dostał telefon: wiecie, rozumiecie, Sterczewski. My tu lansujemy Księcia-Małżonka na premiera, a w perspektywie – i na prezydenta, więc pohamujcie wy się z tymi swoimi żalami, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa.

Podczas kiedy aktywiści wrócili na ojczyzny łono, okazało się, że obywatel Żurek Waldemar przygotował rozporządzenie – że odtąd tylko jeden niezawisły sędzia ma być losowany, a dwaj pozostali niezawiśli sędziowie będą wyznaczani przez prezesów, których właśnie obywatel Żurek Waldemar powymieniał. Opozycja podniosła klangor, że to próba przejścia na ręczne sterowanie niezawisłymi sądami – i słuszna jej racja, bo przecież wcześniej i ona próbowała przejść na ręczne sterowanie niezawisłymi sądami, w czym nieco pomieszał jej szyki pan prezydent Andrzej Duda, w lipcu 2017 roku wetując ustawy sądowe po 45-minutowej rozmowie z Naszą Złotą Panią.

Na to rozporządzenie obywatela Żurka Waldemara zareagowała Krajowa Rada Sądownictwa, zawiadamiając Trybunał Konstytucyjny, że obywatel Żurek Waldemar swoim rozporządzeniem zmienił ustawę o ustroju sądów powszechnych, przekraczając w ten sposób swoje uprawnienia. Jeśli Trybunał Konstytucyjny, stojąc na nieubłaganym gruncie praworządności podzieli ten punkt widzenia, to brzydka sprawa może być również udziałem obywatela Żurka Waldemara – ale jeszcze nie teraz, tylko dopiero po upadku vaginetu obywatela Tuska Donalda. Z tą praworządnością to w ogóle mamy same zgryzoty, bo z jednej strony sędziowie są niezawiśli, ale z drugiej – ktoś musi przecież tym całym bajzlem kierować!

A perspektywa brzydkiej sprawy rysuje się z uwagi na pogróżki miotane przez marszałka Sejmu, pana Szymona Hołownię. Wprawdzie zadeklarował on, że odchodzi z polityki krajowej, bo aplikuje na stanowisko Wysokiego Komisarza do spraw Uchodźców w Organizacji Narodów Zjednoczonych – ale zanim nie dostanie tej fuchy, to może jeszcze nieźle nawywijać na tubylczej politycznej scenie. Jak wiadomo, chodzi o stanowisko wicepremiera dla partii Polska 2050, które objęłaby na przykład Wielce Czcigodna Pełczyńska-Nałęcz, a oprócz tego – stanowisko wicemarszałka – bo inaczej może być brzydka sprawa.

Brzydka sprawa zaś polega na tym, że zaczęły krążyć fałszywe pogłoski, jakoby PSL próbowało łowić w swoje sieci Wielce Czcigodnych posłów z Polski 2050. PSL oczywiście idzie w zaparte, ale pan marszałek widocznie coś musiał przewąchać, bo powiedział, że w takiej sytuacji to może być koniec koalicji. Rzeczywiście coś może być na rzeczy, bo partia pana marszałka ma w Sejmie 30 posłów. Gdyby ta trzydziestka opuściła koalicję, to vaginetowi obywatela Tuska Donalda zabrakłoby trzech głosów. Czym to może grozić – pamiętamy z roku 1993, kiedy to rząd panny Hanny Suchockiej upadł zaledwie jednym głosem, bo tak się fatalnie złożyło, że gdy głosowany był wniosek posła Alojzego Pietrzyka o votum nieufności dla rządu, to jeden z posłów rządowej koalicji akurat dostał ataku biegunki i w głosowaniu udziału nie wziął. A tu brakowałoby aż trzech – chyba że fałszywe pogłoski o łowieniu posłów Polski 2050 przez PSL by się potwierdziły, albo – gdyby po abdykacji Szymona Hołowni ster Polski 2050 przejął Wielce Czcigodny Ryszard Petru, ongiś lider Nowoczesnej.

Oto 18 czerwca 2015 roku odbywała się w Warszawie Międzynarodowa Konferencja Naukowa „Most”. Pretekstem do jej zorganizowania były kombatanckie wspominki w 25 rocznicę pierwszego transportu rosyjskich Żydów przez Warszawę do Izraela – ale tak naprawdę chodziło o to, że po zresetowaniu przez prezydenta Obamę swojego poprzedniego resetu w stosunkach amerykańsko-rosyjskich z 17 września 2009 roku, Polska znowu przeszła pod kuratelę amerykańską. W związku z tym stare kiejkuty i w ogóle – wszystkie ubeckie dynastie zapragnęły, by w tej sytuacji Amerykanie wciągnęli zarówno starych kiejkutów, jak i inne bezpieczniackie watahy na listę „naszych sukinsynów”. Dlatego na konferencję „Most” zaproszono ważnych ubeków z Izraela – żeby żyrowali u Amerykanów te starania. Amerykanie chyba początkowo się wahali – w w ogóle to warto wciągać was na listę „naszych sukinsynów”? Pokażcie no, co potraficie!

Starym kiekutom nie trzeba było dwa razy tego powtarzać; zakręcili się i w ciągu tygodnia nie tylko powstała partia Nowoczesna z panem Ryszardem na fasadzie, ale w dodatku, zanim jeszcze pan Ryszard zdążył otworzyć usta, żeby powiedzieć nam, jak nam będzie przychylał nieba, zachwycony naród obdarzył tę formację 11 procentami zaufania. Był to, jak wiadomo, pełny spontan i odlot, niczym w Wielkie Orkiestrze Świątecznej Pomocy „Jurka” Owsiaka – chociaż na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, że ten sukces został osiągnięty dzięki temu, że konfidenci dostali od starych kiejkutów rozkaz: w prawo zwrot! Do pana Ryszarda marsz! – i w ten sposób nie tylko partia powstała, ale i osiągnęła 11 procent zaufania. No a teraz pan Ryszard kombinuje, jakby tu zostać następcą pana Szymona Hołowni, który odkrył w sobie inną zgoła wokację. W ten sposób utrzymana zostałaby pewna ciągłość, a i scena polityczna zyskałaby na przewidywalności. Czegóż chcieć więcej?

Stanisław Michalkiewicz

Periculum in mora!

Periculum in mora!

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia” 14 października 2025 michalkiewicz

Już tylko dni dzielą nas od momentu, w którym dowiemy się kto dostanie Pokojową Nagrodę Nobla. Jak wiadomo, premier rządu jedności narodowej Izraela, Beniamin Netanjahu, zgłosił kandydaturę amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa do tej Nagrody – ale konkurencja jest nie tyle może silna, co liczna – bo pretendentów jest ponad 300 – dokładnie – 338. Gdyby premier rządu izraelskiego zgłosił kandydaturę prezydenta Trumpa w innych okolicznościach, może nie byłoby z tym większego problemu, bo wiadomo powszechnie, że krajem najbardziej miłującym pokój jest właśnie Izrael, podobnie, jak i to, że największym peacemakerem w skali światowej jest prezydent Stanów Zjednoczonych – ale obecnie wystąpiły pewne komplikacje.

Wprawdzie zgodnie z odpowiedzią, której w swoim czasie, to znaczy – jeszcze za głębokiej komuny, udzieliło zaniepokojonemu słuchaczowi Radio Erewań, że żadnej wojny nie będzie, natomiast rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu – obecnie żadnych wojen już nie ma. Są tylko operacje pokojowe, misje stabilizacyjne, ewentualnie – specjalne operacje wojskowe. Czyż nie z tego właśnie względu amerykański prezydent Barack Obama dostał Pokojową Nagrodę Nobla w roku 2009, chociaż – o ile pamiętam – właśnie wtedy jeszcze Stany Zjednoczone prowadziły zarówno operację pokojową, jak i misję stabilizacyjną – ale najwyraźniej norweski komitet noblowski musiał uznać, że żadnych teologicznych przeszkód nie ma i Nagrodę prezydentowi Obamie przyznał. Jeszcze wcześniej, bo w roku 1973 dwaj politycy: amerykański sekretarz stanu Henry Kissinger i wietnamski generał Le Duc Tho otrzymali tę Nagrodę ex aequo – z tym że Le Duc Tho odmówił jej przyjęcia pod pretekstem, że USA naruszają warunki wynegocjowanego rozejmu, a w ogóle – to pokój jeszcze nie nastąpił. Ale nie tylko rezultaty się liczą; liczą się też i intencje – a jeśli nawet warunki rozejmu były naruszane, to nie ulega wątpliwości, że Amerykanie chcieli dobrze, to znaczy – chcieli zakończyć wojnę – bo to jeszcze była wojna – i dlatego właśnie wybory w roku 1968 wygrał Ryszard Nixon, bo obiecał, że tę wojnę zakończy.

Takie same obietnice składał również aktualny prezydent USA Donald Trump – że zakończy wojnę na Ukrainie. Nawet wykonał w tym celu rozmaite ruchy – ale co z tego, skoro zimny ruski czekista Putin nie chciał zgodzić się na bezwarunkowe zawieszenie broni – czego żądał ukraiński prezydent Zełeński? Toteż po tych doświadczeniach prezydent Donald Trump, po rozmowie z prezydentem Zełeńskim nieoczekiwanie oświadczył, że Ukraina może odzyskać wszystkie utracone terytoria – z Krymem włącznie. Skoro tak, to wygląda na to, że nie chce on już zakończenia wojny na Ukrainie, tylko jej kontynuowania, bo odzyskanie przez Ukrainę utraconych terenów – o ile w ogóle nastąpi – wymagałoby kontynuowania wojny i to nie przez rok, czy dwa, ale co najmniej przez następne 10 lat – chyba, że wcześniej zabrakłoby Ukraińców chętnych do wojowania. Wygląda na to, że wszyscy z taką ewentualnością się liczą, a w każdym razie – że liczą się z nią państwa poważne – bo widać gołym okiem, że aż przebierają nogami, żeby do tej wojny wepchnąć Polskę, a także – mocarstwa bałtyckie, które same już nie mogą się tego doczekać – podobnie jak karpie, co to nie mogą doczekać się Wigilii Bożego Narodzenia. No dobrze – ale czy w tej sytuacji uda się przeforsować kandydaturę prezydenta Donalda Trumpa do Pokojowej Nagrody Nobla?

Jakby tego było mało, to właśnie minęła druga rocznica rozpoczęcia przez bezcenny Izrael operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy. Przypominam, że pretekstem do rozpoczęcia tej operacji było zaskakujące uderzenie złowrogiego Hamasu na bezcenny Izrael. Zaskoczenia tego trudno zrozumieć, chyba, że przyjmiemy, iż premier Netanjahu wydał Mosadowi rozkaz, by na pewien czas ogłuchnął i oślepł. W przeciwnym razie trudno byłoby wyjaśnić, jak to się stało, że w Strefie Gazy, która musiała być nasycona konfidentami Mosadu, nic nie było wiadomo ani o masowej produkcji domowej roboty rakiet we wszystkich garażach, ani o decyzji o wzięciu zakładników i ataku. Starożytni Rzymianie, którzy na każdą sytuację mieli przygotowaną pełną mądrości sentencję mawiali że is fecit cui prodest – co się wykłada, że ten zrobił, kto skorzystał. A niewątpliwie skorzystał na tym premier Netanjahu. O ile przedtem nader liczni Żydowie domagali się wtrącenia go do więzienia, to po rozpoczęciu operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy, nikt już się na ten temat nie zająknął, a on zaś został powszechnie szanowanym premierem „rządu jedności narodowej”. Jakby tego było mało, to sam ówczesny prezydent USA Józio Biden, przygalopował do Izraela, by osobiście przekazać mu wyrazy solidarności i poparcia. Czegóż chcieć więcej?

Jak wiadomo, operacja ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy rozwija się nader pomyślnie, to znaczy – Izraelowi udało się ją w znacznym stopniu zrównać z ziemią, a Palestyńczycy zostali poddani surowemu reżimowi, który ONZ nazwała nawet „ludobójstwem” – ale światowa opinia publiczna, najwyraźniej podatna na kremlowską dezinformację, zaczęła krytykować Izrael z pozycji, które rząd tego państwa nazwał „antysemickimi”. W tej sytuacji trzeba było znaleźć jakieś wyjście. Okazał się nim zbawienny plan pokojowy prezydenta Donalda Trumpa. Podejrzewam, że mógł on zostać zasuflowany prezydentowi Trumpowi przez stronę izraelską w nadziei, że złowrogi Hamas go odrzuci, a wtedy nie będzie innego wyjścia, jak dokończyć operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej – ale już z winy Hamasu i z błogosławieństwem USA. W razie takiego obrotu sprawy norweski komitet noblowski mógłby przyznać Donaldowi Trumpowi Pokojową Nagrodę Nobla, zwłaszcza gdyby w porę przypomniał sobie słowa Adama Mickiewicza z „Reduty Ordona”, że „dzieło zniszczenia w dobrej sprawie jest święte, jak dzieło tworzenia”. A jakaż sprawa może być lepsza od interesu bezcennego Izraela?

Niestety za sprawą złowrogiego Hamasu, który sypie piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, sprawy się skomplikowały. Po pierwsze – oficjalnym celem operacji ostatecznego rozwiązania, było rozgromienie Hamasu. I widać, że cel ten nie został osiągnięty, bo Hamas nie tylko jest stroną rokowań pokojowych, wprawdzie przez pośredników, niemniej jednak, a poza tym – stawia warunki, które są właśnie dyskutowane. Te dyskusje prędko się chyba nie skończą, a czy w tej sytuacji norweski komitet noblowski zdąży przeforsować kandydaturę prezydenta Donalda Trumpa do Pokojowej Nagrody Nobla?

Stanisław Michalkiewicz

Na krzyżu pluszowym i zwyczajnym

Na krzyżu pluszowym i zwyczajnym

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    12 października 2025 Michalkiewicz

Letni śródziemnomorski piknik aktywistów, dla którego pretekstem było przekazanie pomocy humanitarnej Palestyńczykom mordowanym przez wojsko izraelskie w Strefie Gazy, zakończył się wesołym oberkiem – tym weselszym, że zaprawionym nutką martyrologii. Wielce Czcigodny Franciszek Sterczewski już w momencie wejścia izraelskich żołnierzy, którzy na wodach międzynarodowych otoczyli konwój z piknikującymi aktywistami, na pokład niektórych statków konwoju, poinformował świat, że został „porwany”. Podobnie panna Greta Thunberg, którą można już chyba uznać za aktywistkę zawodową, poskarżyła się, że w izraelskim więzieniu, do którego aresztowani aktywiści zostali skierowani, „nie ma dostępu” do żywności oraz wody, a poza tym – w celi, do której Żydowie ją wtrącili, są pluskwy. Nie wiadomo, czy chodzi o insekty, czy o pluskwy z „Pegasusa” – bo przypuszczam, że te ostatnie są w każdym izraelskim więzieniu i w ogóle – w każdym pomieszczeniu – a może i o jedne i o drugie.

Z pluskwami bowiem podobno trudno jest walczyć i w związku z tym – lepiej się do nich przyzwyczaić. Melchior Wańkowicz wspomina, jak to będąc w Stambule „stanął” w niewielkim hoteliku i w nocy obudziły go pluskwy. Nie mogąc dać sobie z nimi rady, zszedł do portierni. Portierem okazał się biały Rosjanin, więc Wańkowicz przemówił doń po rosyjsku: „czort znajet, kłopy” – na co tamten ochoczo podjął temat: „da, ani prokliatyje, kak abliezut…!” – ale żadnej rady, jak się ich pozbyć – nie dał.

Ten wątek martyrologiczny wkrótce się zresztą skończy, bo – jak słychać – Żydowie już wynajęli miejsca w pasażerskich samolotach, którymi deportują aktywistów do ich nieszczęśliwych krajów – bo za bilety będą chyba musieli zapłacić podatnicy, którym Żydowie przedstawią rachunki. Wyobrażam sobie, że Wielce Czcigodny Franciszek Sterczewski zostanie w warszawskim Knesejmie powitany owacją na stojąco, niczym Beniamin Netanjahu w amerykańskim Kongresie – jako męczennik walki o pokój – bo nic innego nasi Umiłowani Przywódcy bezcennemu Izraelowi nie ośmielą się zrobić. Nawet Książę-Małżonek, co to do wyższych wspina się grządek, tym razem nie robił groźnych min, tylko poinformował, że żadnych zakładników na wymianę nie ma. To nie do końca prawda, bo gdyby tak na przykład kazał aresztować, dajmy na to, pana prof. Jana Hartmana, albo pana prof. Jana Woleńskiego (właśc. Hertricha), to już dwóch zakładników na wymianę by miał – ale gdzie by tam się na coś takiego odważył!

Tymczasem w Strefie Gazy sytuacja jest niejasna. Wprawdzie złowrogi Hamas niby zgodził się na zbawienny plan prezydenta Donalda Trumpa – ale niezupełnie. Na przykład zgodził się wydać zakładników „żywych i martwych” bezcennemu Izraelowi – ale już sprawę rozbrojenia chciałby negocjować, podobnie, jak kwestię władzy nad Strefą Gazy. Owszem, może się rozbroić – ale tylko w ten sposób, że przekaże swoją broń władzom palestyńskim, które nad Strefą Gazy mają sprawować władzę suwerenną – a nie żadnej „Radzie Pokoju” – o której w swoim planie mówił prezydent Trump. Podobno bezcenny Izrael „analizuje” – co wynika z tej odpowiedzi Hamasu, ale nie bardzo mi się chce w to wierzyć. Podejrzewam bowiem, że ten cały plan został dyskretnie zasuflowany prezydentowi Trumpowi przez stronę izraelską w nadziei, że z tych 20 punktów zostanie zrealizowany na pewno jeden, ewentualnie – dwa. Pierwszy – że Hamas odda zakładników – a drugi – że jak będzie kręcił nosem na resztę zbawiennego planu, to Izrael oskarży go o sabotowanie procesu pokojowego i w ogóle – granie na zwłokę – a gdy opinia światowa zostanie przez Judenraty wszystkich krajów przekonana o winie Hamasu – to nie będzie innej rady, tylko prezydent Trump będzie musiał zapalić Izraelowi zielone światło dla dokończenia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej, przynajmniej w Strefie Gazy.

Myślę, że premierowi izraelskiego rządu jedności narodowej o to właśnie chodziło – żeby dla operacji ostatecznego rozwiązania uzyskać międzynarodową sankcję, albo przynajmniej jej pozór, tak, by już żadna Schwein nie pyskowała, by pozbawić Izraela uczestnictwa w Eurowizji, czy europejskich rozgrywkach sportowych – bo na żadne poważniejsze kroki w rodzaju np. sankcji, żadne demokratyczne eunuchy się przecież nie odważą. Co premier Netanjahu – poza pokojową Nagrodą Nobla – obiecał prezydentu Trumpu za firmowanie tego zbawiennego planu pokojowego – tego się wkrótce dowiemy, zgodnie z odkryciem uczonych radzieckich w kwestii przewidywania przyszłości – że wystarczy trochę poczekać. W szczególności ciekawe będzie, czy amerykańscy płomienni szermierze prawdy i praworządności z Partii Demokratycznej nadal będą grzebać przy „liście Epsteina”, czy też dostaną wiadomość: wiecie, rozumiecie, czy wy nie macie większych zmartwień? Cieszcie się, że żywi, zdrowi – i nie pchajcie nosa między drzwi, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa.

Tymczasem nasz nieszczęśliwy kraj stoi w rozkroku z powodu niepewności, czy ma być sługą narodu ukraińskiego – co chyba zostało przez Naszych Sojuszników zatwierdzone – czy też przede wszystkim służyć szlachetnemu narodowi niemieckiemu. Rozkrok nastąpił w momencie, gdy niemiecki trybunał w Karlsruhe zażądał od Polski wydania obywatela Wołodymira Ż. który podejrzewany jest przez niemieckich śledczych o wysadzenie w powietrze bałtyckich gazociągów. Najpierw niezawisły sąd wprawdzie powinność swej służby zrozumiał, ale chyba nie do końca – bo umieścił delikwenta w areszcie na 7 dni. Widocznie jednak ktoś starszy i mądrzejszy zwrócił niezawisłemu sądu uwagę, żeby się nie wygłupiał – toteż niezawisły sąd natychmiast się zreflektował i przedłużył Wołodymirowi Ż. areszt na dni czterdzieści – a jestem prawie pewien, że nie jest to ostatnie słowo – bo jak pan każe – to sługa musi.

Z powodu tego rozkroku Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński uznał, że musi czymś jednak „pięknie się różnić” od obywatela Tuska Donalda, który w służbie narodu ukraińskiemu najwyraźniej nie da się nikomu wyprzedzić i wraz z Księciem-Małżonkiem wpycha Polskę w wojnę z Rosją – ku uldze europejskich państw poważnych, które dzięki temu, że Polska i mocarstwa bałtyckie, które już nie mogą doczekać się wojny z Rosją, niczym karpie – Wigilii Bożego Narodzenia – zostaną wkręcone w maszynkę do mięsa – będą mogły nadal na wojnie na Ukrainie zarabiać. Toteż Naczelnik Państwa, by pięknie się różnić z obywatelem Tuskiem Donaldem, zaczął nam stręczyć „opcję amerykańską” – chociaż na poprzednim etapie stręczył nam Anschluss. Dzięki temu widzimy, że różnica między obozem „dobrej zmiany” a obozem zdrady i zaprzaństwa sprowadza się do tego – komu lepiej się nadstawić.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Piknik aktywistów dobiegł końca

Piknik aktywistów dobiegł końca

Stanisław Michalkiewicz  11 października 2025 michalkiewicz

1 października na wodach międzynarodowych, izraelska marynarka wojenna otoczyła konwój płynący z pomocą humanitarną do Strefy Gazy, niektóre jednostki przejęła, a pozostałe, wraz z pasażerami – skierowała do miejscowości Aszdod na terenie Izraela– wśród nich Wielce Czcigodnego posła z ramienia Koalicji Obywatelskiej, Franciszka Sterczewskiego. Wielce Czcigodny w momencie, gdy izraelscy marynarze weszli na pokład łodzi którą płynął i go aresztowali, zdążył nadać komunikat, że został „porwany” i poprosił polskie władze o opiekę konsularną, która umożliwi mu bezpieczny powrót do Polski. 2 października władze izraelskie podały, że cały konwój został przechwycony przez izraelską marynarkę i do Strefy Gazy nie dotrze – co zresztą wcześniej strona izraelska zapowiadała.

Eksperci spoza Izraela twierdzą, że zatrzymanie konwoju, który nie był uzbrojony, było ze strony Izraela „aktem piractwa” i w ogóle złamaniem prawa międzynarodowego oraz praw człowieka, a co bardziej porywczy domagają się nawet „sankcji” wobec Izraela – takich samych, a może chociaż tylko podobnych, jakie zostały zastosowane wobec Rosji.

Wygląda jednak na to, że – po pierwsze – Izrael żadnych sankcji się nie obawia, bo od samego początku użył wobec konwoju z pomocą humanitarną dla Strefy Gazy bardzo poważnego zaklęcia w postaci oskarżenia jego uczestników o „terroryzm”. Takie oskarżenie jest chyba jeszcze gorsze od oskarżenia o „antysemityzm” – bo to ostatnie tak często bywało nadużywane, że uległo inflacji i obecnie coraz mniej ludzi się go obawia, chociaż sporo jest takich, co uważają, iż gorsze ono jest od śmierci.

Dotyczy to zwłaszcza politycznych ambicjonerów, którzy jak ognia starają się unikać wszystkiego, co mogłoby wskazywać, że w ogóle mają jakieś poglądy, a już zwłaszcza – że mają poglądy niezatwierdzone do wyznawania – zaś „antysemityzm” do takich poglądów należy. O ile jednak osoby oskarżane o „antysemityzm” jakoś ten eksperyment przeżywają, to oskarżenie o „terroryzm” jest poważniejsze w skutkach, bo może doprowadzić do przykrych konsekwencji w postaci umieszczenia w areszcie wydobywczym, a potem – nawet w więzieniu. A w tym politycznym sezonie zaklęcie w postaci „terroryzmu” jest nie tylko dobre na wszystko, ale również – jeśli takie określenie by tu w ogóle pasowało – najmodniejsze.

Na przykład prezydent USA Donald Trump uznał urzędowo „Antifę” za „organizację terrorystyczną”. Jest to chyba nawet uzasadnione, o czym mogłem przekonać się podczas pobytu w Anglii, gdzie uczestniczyłem w konferencji zorganizowanej przez tamtejszych polskich działaczy. Wynajęli oni lokal u pewnej religijnej wspólnoty – ale kiedy już konferencja się rozpoczęła, zakłopotani właściciele ośrodka oświadczyli, że wypowiadają umowę, bo zadzwonił do nich jegomość podający się za członka „Antify”, komunikując, że jeśli tego nie zrobią, to „Antifa” spali im ten cały ośrodek. Nie było rady, jak wynająć salę w hotelu – ale i tutaj sytuacja się powtórzyła z tą różnicą, że jegomość podający się za członka „Antify” już nie groził, że hotel spali, tylko – że go zdemoluje. W tej sytuacji organizatorzy zwrócili się do proboszcza miejscowej polskiej parafii w Southampton który żadnych pogróżek się nie przestraszył, dzięki czemu konferencja odbyła się już bez przeszkód.

Wygląda jednak na to, że jakieś wpływowe środowiska w Zjednoczonym Królestwie muszą tę całą „Antifę” ochraniać, bo – jak nas poinformowali właściciele ośrodka i właściciel hotelu – tamtejsza policja całkowicie zbagatelizowała informacje o kierowaniu gróźb karalnych, chociaż w dobie totalnej inwigilacji zidentyfikowanie telefonującego osobnika chyba nie przekraczało możliwości umysłu ludzkiego, a policyjnego, w szczególności. Nie ma zatem innego wyjaśnienia, jak to, że w Zjednoczonym Królestwie ktoś „Antifę” ochrania. Pewne światło na tę sprawę rzuca niedawna rozmowa, jaką na łamach portalu „Onet” przeprowadził pan red. Węglarczyk z panem Lejbem Fogelmanem, „prawnikiem i filozofem”. Pan Fogelman wyznał, że on odmówiłby rozmowy z Grzegorzem Braunem, bo on jest „faszystą” – wiec prawowierny człowiek rozmawiać z nim nie może bez ryzyka strefienia tak samo, jak z Hitlerem.

Pewnie dlatego organizatorzy Targów Książki, jakie mają odbyć się pod koniec października w Krakowie, odprosili stamtąd Wydawnictwo Capital, ponieważ wydało ono książki Grzegorza Brauna. Okazuje się zatem, że terroryzm – swoją drogą – ale gorszą myślozbrodnią od terroryzmu jest „faszyzm” i że chociaż „Antifa” jest organizacją terrorystyczną, to może cieszyć się pewnymi względami, jako młot na „faszystów”. A kto jest „faszystą”? To proste, jak budowa cepa. „Faszystą” jest ten, kto zostanie za takiego uznany przez Judenrat „Gazety Wyborczej” w Polsce, albo przez Judenraty w innych, miłujących wolność i pokój krajach. Dlatego też bez zdziwienia przyjąłem wiadomość, że policja w Warszawie spacyfikowała demonstrantów, którzy przed gmachem MSZ demonstrowali swoją solidarność z Palestyńczykami. Gdyby demonstrowali swoją solidarność z Izraelem, który właśnie liczy na to, że w ramach pokojowego planu prezydenta Trumpa, będzie mógł już bez problemów dokończyć operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy, to żaden z policjantów – o ile w ogóle by się pod gmachem MSZ pojawili – nawet by nie drgnął. Ale nie na darmo przysłowie powiada, że co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie – a wiadomo, że Izrael jest przecież ważniejszy, niż wojewoda. Ach – co ja mówię takie rzeczy! Izrael jest ważniejszy, niż sam prezydent Donald Trump, który swoją służebną rolę względem Izraela sprytnie kamufluje 20-punktowym „planem pokojowym” – być może zasuflowanym mu właśnie przez stronę izraelską.

W tej sytuacji – po drugie – nie do pomyślenia jest, by jakieś kraje, zwłaszcza amerykańscy wasale, odważyli się na jakieś „sankcje” przeciwko Izraelowi. Dotychczas słyszeliśmy tylko nieśmiałe popiskiwania, czy by tak nie wykluczyć Izraela z Eurowizji, czy europejskich rozgrywek sportowych – ale ktoś starszy i mądrzejszy nawet na te popiskiwania musiał nałożyć surdynę – bo już żadnych popiskiwań nie słychać. Toteż i „aktywiści” zatrzymani przez izraelską marynarkę na międzynarodowych wodach, potulnie podkulili pod siebie ogony, posłusznie podreptali do Aszdodu, zadowoleni w głębi duszy, że ten cały uroczy śródziemnomorski piknik zakończył się wesołym oberkiem, to znaczy – nikt nie trafi do turmy pod pretekstem „terroryzmu”, tylko wygodnie wróci do domu. Nawet Książę-Małżonek, który Putinowi potrafi pokazać groźną minę, zakomunikował, że nie ma nikogo na wymianę na Wielce Czcigodnego Franciszka Sterczewskiego – ale chyba nie trzeba będzie dawać za niego żadnego zakładnika, bo – powiedzmy sobie szczerze – Wielce Czcigodny Franciszek Sterczewski potrzebny jest Izraelowi jak psu piąta noga.

Stanisław Michalkiewicz

Komu się nadstawić?

Komu się nadstawić?

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    9 października 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5908

Bez względu na to, czy prezydentem naszego bantustanu jest Andrzej Duda, czy Karol Nawrocki, bez względu na to, czy bantustanem naszym rządzi obóz „dobrej zmiany” Naczelnika Państwa Kaczyńskiego Jarosława, czy też obóz zdrady i zaprzaństwa obywatela Tuska Donalda i jego Volksdeutsche Partei – Polska pozostaje „sługą narodu ukraińskiego” – jak to pięknie ujął pan Łukasz Jasina – dziś już poza resortem zawiadywanym przez Księcia-Małżonka, który też służy, komu tylko się da – oczywiście z wyjątkiem Polski – bo – jak nas pouczył JE Andrzej Czaja, biskup diecezji opolskiej – hasło: „Polska dla Polaków” jest nie do pogodzenia z chrześcijaństwem. Żeby chociaż z „judeochrześcijaństwem” – to jeszcze-jeszcze – ale nie – z chrześcijaństwem expressis verbis.

A contrario wynika z tego, iż Polska – aby była w zgodzie z chrześcijaństwem, nie może służyć Polakom. Raczej odwrotnie – po to jest i Polska, by mniej wartościowy polski naród tubylczy służył Ukraińcom, Żydom, Niemcom i w ogóle – każdemu, kto tylko tego zażąda – byle nie Polsce. Zbawienne pouczenia Jego Ekscelencji musiały jakimiś krętymi drogami trafić do niezależnej prokuratury obywatela Żurka Waldemara, która w podskokach umorzyła energiczne śledztwo w sprawie rozwinięcia banderowskich flag podczas występu białoruskiego szansonisty na Stadionie Narodowym. Okazało się, że osobnicy, który te flagi, w dodatku ozdobione „tryzubem”, sobie rozwinęli, zasadniczo chcieli dobrze, a ich zachowanie nie miało znamion przestępstwa.

Co innego, jak Robert Bąkiewicz na niemieckim pograniczu rozwija polskie flagi, które swoimi jaskrawymi barwami kłują dobrych Niemców w oczy. Niezależna prokuratura z Gorzowa Wielkopolskiego co i rusz wysuwa przeciwko niemu coraz to nowe zarzuty i tylko patrzeć, jak jakiś niezawisły sąd wtrąci go do aresztu wydobywczego, żeby żadna Polnische Schwein nie zakłócała idylli na polsko-niemieckim, a właściwie – na niemieckim pograniczu.

Ale na narodzie ukraińskim świat się nie kończy, bo właśnie jest jeszcze szlachetny naród niemiecki, któremu nasz mniej wartościowy naród tubylczy też ma służyć, a właściwie nie „też” – tylko – w pierwszej kolejności. Toteż jeśli występuje kolizja między powinnościami służby narodowi ukraińskiemu, a powinnościami służby narodowi niemieckiemu, to wiadomo, która służba ma charakter priorytetowy. W związku z tym tylko patrzeć, jak polska bezpieka wyda Niemcom, to znaczy – tamtejszemu gestapo („każdy kraj ma gestapo” – pisał w nieśmiertelnym poemacie „Tatuś” Konstanty Ildefons Gałczyński. „Każdy” – a cóż dopiero Niemcy?) Ukraińca zatrzymanego w związku z wysadzeniem w powietrze bałtyckich gazociągów. Podobno zanurkował on z materiałami wybuchowymi aż do gazociągów i w ten sposób je wysadził – co Książę-Małżonek przypisał Amerykanom.

A skoro już mowa o amerykańskich twardzielach, to właśnie zasadzili oni las w którym zamierzają ukryć listek w postaci carte-blanche dla premiera rządu jedności narodowej bezcennego Izraela, żeby mógł sobie spokojnie dokończyć operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej – ale tak, aby całe odium spadło na złowrogi Hamas, ewentualnie – kraje bisurmańskie. Jak bowiem podejrzewam, Żydowie zaniepokojeni ostracyzmem ze strony opinii światowej, podsunęli amerykańskiemu prezydentowi 21-punktowy „plan pokojowy”, którego istotnymi elementami są: rozbrojenie Hamasu, ustanowienie nad Strefą Gazy kurateli „Rady Pokoju” pod egidą prezydenta Donalda Trumpa (chyba nawet wtedy, kiedy już przestanie być prezydentem USA), w której mają podobno brać udział również kraje bisurmańskie (może posłuszna Izraelowi Jordania?). Autonomia Palestyńska nie będzie miała tam nic do gadania, a w ogóle, to musi spełnić wiele warunków, żeby w ogóle była dopuszczona do jakiejkolwiek konfidencji. Jeśli natomiast Hamas się na tę kapitulację nie zgodzi – to prezydent Trump deklaruje „pełne poparcie” dla zakończenia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej. Premier Netanjahu oczywiście się zgodził, po pierwsze dlatego, że – jak podejrzewam – to sami Żydowie podsunęli amerykańskim twardzielom ten chytry plan, a po drugie – że jedynym konkretem, który może być naprawdę zrealizowany, to właśnie amerykańska zgoda na ostateczne rozwiązanie.

Oczywiście trzeba będzie trochę popracować nad opinią światową, żeby całe odium przypisała Hamasowi – ale od czego Judenraty w poszczególnych bantustanach – no i JE Andrzej Czaja, który ewentualnie zastosuje zastawkę „chrześcijańską”? No to dlaczego premier Netanjahu nie miał się zgodzić na pokojowy plan prezydenta Donalda Trumpa? Ten przykład pokazuje, że można służyć narodowi żydowskiemu albo po chamsku, albo finezyjnie – ale tak czy owak, służyć mu trzeba i na to nie ma rady – chyba, żeby zmartwychwstał Adolf Hitler.

Tymczasem Naczelnik Państwa Kaczyński Jarosław podzielił się z nami wątpliwościami, komu by tu lepiej się nadstawić. W roku 2003 i 2008, razem z obywatelem Tuskiem Donaldem stręczył nam Anschluss do Unii Europejskiej i traktat lizboński. Teraz jednak, kiedy okazało się, że Niemcy już odrzucają pozory i zamierzają zainstalować tu Generalną Gubernię, w myśl wskazań Adolfa Hitlera, przedstawionych w 1943 roku na spotkaniu z gauleiterami, Naczelnik Państwa doszedł do wniosku, że tą wizją swoich wyznawców już chyba nie porwie, żeby nadal się dla niego poświęcali. Wykombinował sobie tedy, by już nie nadstawiać się Niemcom, tylko żeby nadstawić się Amerykanom. Rewolucyjna teoria jest taka, że „pax Americana” pozwoli nam nie tylko zachować państwo – ale – kto wie? – może nawet Naczelnika Państwa na jego czele, albo jako prostego obywatela, albo – ewentualnie – kierującego interesem za pośrednictwem swoich wynalazków, jak Andrzej Duda, czy Karol Nawrocki.

Muszę w związku z tym przypomnieć mój projekt racjonalizatorski, by zrezygnować z koncepcji cząstkowych, tylko pójść na całość i zaproponować amerykańskim twardzielom, żeby przyłączyli nasz bantustan do USA, jako kolejny stan. Warszawa leży co prawda daleko od Waszyngtonu, ale Honolulu jest tak samo daleko – i nie ma problemu. Wojsko amerykańskie już u nas jest, a prezydent Trump obiecał, że jak będzie trzeba, to przyśle więcej. Nie musielibyśmy kupować z Ameryce broni, tylko wpłacać tam podatki, które chyba są mniejsze, niż u nas. Wreszcie – nie słychać, by USA zgadzały się na realizację jakichś żydowskich roszczeń ze swego terytorium – podczas gdy naszym chętnie by frymarczyły. Słowem – wiele nie gadać, tylko przyłączać. Skoro Stronnictwo Pruskie lansuje tutaj Generalną Gubernię, to Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie powinno chyba lansować Anschluss – ale tym razem – do Ameryki?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.