Z obfitości serca…

Z obfitości serca…

16 sierpnia 2025 Stanisław Michalkiewicz https://prawy.pl/134919-Stanislaw-Michalkiewicz-Z-obfitosci-serca-FELIETON

Z obfitości serca usta mówią – czytamy w Ewangelii. Toteż trudno się dziwić, że premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela wyznał to, co wzbudziło pełne hipokryzji zgorszenie w miłującym pokój i sprawiedliwość świecie. A premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela przyznał, iż jest “związany” ideą “Wielkiego Izraela”.

Reakcja miłującego pokój i sprawiedliwość świata na to wyznanie była podobna do reakcji gitowców w jakimś poprawczaku, do którego przyjechał pisarz na spotkanie autorskie. Jak pisze w swoim opowiadaniu Marek Nowakowski, pisarz chciał się trochę gitowcom podlizać, więc używał określeń z grypsery – ale gitowcy, zamiast okazać entuzjazm, ostentacyjnie się dziwili: “to takie słowa są?”

Tymczasem premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela wyznał coś, co – jak myślę – wyznają wszyscy, albo prawie wszyscy Żydowie, zwłaszcza wyznający judaismus. A jakiż Żyd nie wyznaje judaismusa? Judaismus wyznają nawet Żydowie Polarni – gatunek odkryty w 1968 roku przez Antoniego Słonimskiego w Polsce. Źródłem bowiem idei “Wielkiego Izraela” jest Biblia, a konkretnie scena, jak to Stwórca Wszechświata, który z zagadkowych powodów upodobał sobie w pewnym mezopotamskim koczowniku, zawiera z nim umowę – że jak ów koczownik będzie lojalny wobec Stwórcy Wszechświata, będzie Mu kadził i będzie go słuchał, to On, w rewanżu uczyni koczownika ojcem “wielkiego narodu”, któremu przekaże w arendę obszar “od wielkiej rzeki egipskiej, do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”.

To jest właśnie teren objęty ideą “Wielkiego Izraela”, której wyznawcą, ku obłudnemu zdumieniu miłującego pokój i sprawiedliwość świata, okazał się premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela Beniamin Netanjahu. Jego oryginalność polega na tym, że nie tylko się do tego przyznał, ale tą ideową pobudką tłumaczy podejmowane przez siebie działania. Inni przywódcy bezcennego Izraela aż tak daleko swojej szczerości nie posuwali – ale czy to źle, że Beniamin Netanjahu jest szczery?

Jak każdy może się przekonać, realizacja idei “Wielkiego Izraela” jest już w znacznym stopniu zaawansowana. Dzięki kilku wojnom, a także – “operacjom pokojowym” oraz “misjom stabilizacyjnym”, do których bezcenny Izrael sprytnie wykorzystał siłę Stanów Zjednoczonych, które czasami sprawiają wrażenie przygłupiego osiłka, sprytnie manipulowanego przez słabszego mądralę – kraje leżące na obszarze między “wielką rzeką egipską”, czyli Nilem, a “rzeką wielką, rzeką Eufrat”, zostały w okresie ostatnich 70 lat zdewastowane i politycznie zneutralizowane – co z całą pewnością, jest wstępem do politycznego zdominowania tego obszaru przez bezcenny Izrael.

Dzieje się tak za sprawą lobby izraelskiego w USA, które w ostatnim półwieczu do tego stopnia urosło w siłę, że żaden, niechby największy amerykański twardziel, na jakiego pozuje prezydent Donald Trump, nie ośmieli mu się sprzeciwić. Co prawda ostatnio prezydent Donald Trump sprowadził wojsko do Waszyngtonu, aby – jak sam powiedział – go “wyzwolić” – ale okazało się, że nie chodzi tu o wyzwolenie spod izraelskiej okupacji, tylko o oczyszczenie ulic z bezdomnych koczowników. Tymczasem Waszyngton – jak to przed laty powiedział kandydujący na prezydenta USA Patryk Buchanan – “jest terytorium okupowanym przez Izrael”.

Ta sytuacja pokazuje, że zaawansowana w realizacji jest nie tylko idea “Wielkiego Izraela”, ale również inne zalecenie i zarazem obietnica, jaką od Stwórcy Wszechświata otrzymali Żydowie. Wspomina o tym Księga Powtórzonego Prawa w tak zwanym “Starym Testamencie”, będącym w gruncie rzeczy żydowską historią plemienną, podaną w religijnym, czy też quasi-religijnym sosie. Otóż Stwórca Wszechświata powiada Żydom m.in. tak: “Będziesz pożyczał innym narodom, a sam od nikogo nie będziesz pożyczał. Będziesz panował nad innymi narodami, a one nad tobą nie zapanują”.

Wprawdzie nowojorska, żydowska Liga Antydefamacyjna uważa taką opinię za “antysemicką” – ale każdy, kto chociaż trochę zna Amerykę, ten wie, że środowiska żydowskie w USA mają nieproporcjonalnie do swojej liczebności duże wpływy w sektorze finansowym. Nie tylko zresztą w Ameryce – a przyczyną, która się do tego przyczyniła, jest okoliczność, że Europa, a po wielkich odkryciach geograficznych – również inne kontynenty – zostały schrystianizowane. Otóż przywódcy chrześcijan w pierwszych wiekach, zastanawiali się, czy chrześcijanin, czyli “chrystusowiec” – bo tak właśnie należy tłumaczyć to słowo – podobnie jak hitlerowiec, czy stalinowiec – może zajmować się pożyczaniem pieniędzy na procent, czyli tzw. lichwą – i doszli do wniosku, że nie powinien tego robić. Ale już w świecie starożytnym obrót finansowy był rozwinięty, istniały banki i bankierzy – o czym możemy przeczytać również w Ewangelii z przypowieści o talentach.

Dopóki jednak chrześcijaństwo było tylko jedną z licznych religii występujących w Imperium Rzymskim, to ta opinia Ojców Kościoła nie miała katastrofalnych następstw; chrześcijanie lichwą się nie zajmowali – ale “poganie” – jak najbardziej. Kiedy jednak za panowania Teodozjusza Wielkiego chrześcijaństwo stało się religią państwową, to lichwa została uznana nie tylko za “grzech”, ale również – za przestępstwo. Tymczasem uwarunkowania gospodarcze absolutnie nie pozwalały na wyeliminowania obrotu finansowego i z tego właśnie skorzystali Żydowie, którzy w tym czasie obrót finansowy właściwie zmonopolizowali. Ten quasi-monopol istnieje do dzisiaj i stanowi bardzo ważne narzędzie gospodarczego i politycznego ujarzmiania narodów mniej wartościowych, a więc – wszystkich tak zwanych głupich gojów. Temu ujarzmianiu sprzyja dodatkowo ideologia socjalistyczna, w której wynalezieniu i rozpropagowaniu wśród głupich gojów

Żydowie mają ogromny, może nawet decydujący udział. Ideologia ta wmawia ludziom, że to czy tamto im się “należy” bez względu na to, co robią. Demokracja polityczna z kolei sprawia, że każdy ambicjoner, który pragnie zostać Umiłowanym Przywódcą, musi składać gawiedzi, czyli “suwerenom” obietnice, że to czy tamto im “da”. Ponieważ takie obietnice wszyscy składają na wyścigi, podatki bardzo szybko przestają na to wystarczać – a kiedy już rządy się wysprzedają, to muszą pożyczać i pożyczać – właśnie w zdominowanej przez Żydów lichwiarskiej międzynarodówce.

Na przykład nasz nieszczęśliwy kraj powiększa dług publiczny w tempie miliarda złotych na dobę. O spłaceniu tego nie ma mowy – ale ten dług trzeba “obsługiwać”, czyli spłacać procenty. W rezultacie socjalizm doprowadza do wtrącenia wielkich mas ludzi w coraz głębszą niewolę u lichwiarskiej międzynarodówki – bo ktoś, kto musi oddawać coraz większą część bogactwa, jakie wytwarza swoją pracą, lichwiarskiej międzynarodówce – jest jej niewolnikiem. Toteż teraz również obietnica złożona Żydom w Księdze Powtórzonego Prawa tzw. Starego Testamentu jest już bardzo zaawansowana w realizacji. Można oczywiście zastanawiać się nad przyczynami, dla których Stwórca Wszechświata upodobał sobie właśnie we wspomnianym mezopotamskim koczowniku i tyle mu naobiecywał – ale kto przeniknie zamiary Stwórcy Wszechświata, który na dodatek starannie się przed nami konspiruje?

Stanisław Michalkiewicz

Czy prezydent Nawrocki ma szczęście?

Czy prezydent Nawrocki ma szczęście?

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    17 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5878

Co tu gadać; wygląda na to, że pan prezydent Karol Nawrocki ma szczęście – a w polityce to już połowa sukcesu. Po zaprzysiężeniu 6 sierpnia przed Zgromadzeniem Narodowym, które odbyło się bez żadnych incydentów – jeśli oczywiście nie liczyć demonstracyjnego wygalopowania z Sali Plenarnej Sejmu przez Giertycha Romana zaraz po odśpiewaniu hymnu państwowego – oczywiście Wielce Czcigodnego, który nie mógł bez abominacji patrzeć na lekceważenie swoich protestów wyborczych – wydarzenie miało przebieg spokojny, m.in. dlatego, że towarzysząca marszałkowi Hołowni posągowa Małgorzata Kidawa-Błońska tym razem się nie odzywała.

Wprawdzie pojawiły się fałszywe pogłoski, że przeciwnicy prezydenta Nawrockiego rzutem na taśmę spróbują zablokować jego zaprzysiężenie w ten sposób, że na salę plenarną Sejmu, w przebraniu Wielce Czcigodnego Romana Giertycha przedostanie się „Babcia Kasia”, która rzuci się na prezydenta i go ukąsi, wskutek czego specjalnie czekająca karetka na sygnale odwiezie go do infirmerii, gdzie zostanie poddany 40-dniowej kwarantannie przeciwko wściekliźnie – i w ten sposób obowiązki prezydenta będzie musiał przejąć marszałek Hołownia, któremu obywatel Tusk Donald podsunie do podpisu pliki stosownych ustaw.

Jednak Babcia Kasia nie przedostała się na Salę Plenarną, wskutek czego opuścił ją sam Wielce Czcigodny Giertych Roman, nieutulony w żalu, podobnie jak mnóstwo innych mikrocefali, którym obywatel Tusk Donald złożył z tego powodu wyrazy współczucia. Tymczasem zaprzysiężony prezydent Nawrocki wygłosił orędzie, w którym nie tylko dal do zrozumienia, że nie będzie kucał przez Volksdeutsche Partei, ale zapowiedział powołanie Rady gwoli Naprawy Ustroju oraz – że nie będzie ani awansował, ani mianował sędziów, którzy mają lekceważący stosunek do porządku prawnego.

Na takie dictum obywatel Tusk Donald powiedział, że będzie „twardo stał” niczym na weselu i przypomniał, że „prezydent reprezentuje, a rząd rządzi”. To bardzo podobne do formuły z czasów PRL, kiedy się mówiło, że rząd rządzi, ale to partia kieruje – chociaż przy tych podobieństwach są i różnice. Po pierwsze rząd dzisiaj niczym nie „rządzi”, bo uprawianie polityki ma surowo zakazane od Naszych Sojuszników, a tylko administruje naszym nieszczęśliwym krajem, to znaczy – „rozlicza” złowrogi PiS, no i zadłuża państwo w tempie miliarda złotych na dobę, a po drugie partia, wszystko jedno – ta jedna, czy ta druga – niczym nie „kieruje”, bo wszystkim kieruje Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje.

Toteż zaraz po wszystkich ceremoniach towarzyszących objęciu urzędu prezydenta – w skład których weszła również ceremonia przejęcia zwierzchnictwa nad naszą niezwyciężoną armią, pan prezydent, najwyraźniej wzorując się na prezydencie USA Donaldzie Trumpie – zaczął publicznie podpisywać projekty ustaw, które zamierza skierować do Sejmu. Sejm, a konkretnie – aktualna większość, czyli koalicja 13 grudnia- będzie naturalnie te inicjatywy prezydenckie blokował, podczas gdy pan prezydent ze swej strony będzie wetował ustawowe regulacje rządowe. To znaczy te, które będą szkodliwe dla Polski, a więc wszystkie bez wyjątku, bo czy ktoś słyszał, by jakikolwiek rząd zrobił coś korzystnego dla Polski? W ten oto sposób mniej więcej wiemy, jak będą wyglądały najbliższe dwa lata, które w związku z tym zostaną poświęcone kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu.

Poza wzajemnym blokowaniem się, niczego innego być nie może, a to ze względu na fakt, iż według konstytucji prezydent ma jedynie pozory władzy, podczas gdy prezes Rady Ministrów może zdecydowanie więcej. Dobrą ilustracją możliwości pana prezydenta jest choćby sytuacja jego najbliższego współpracownika, szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, pana doktora Sławomira Cenckiewicza, któremu jakaś bezpieczniacka Schwein odebrała certyfikat dostępu do informacji niejawnych. Jeśli ta decyzja się utrzyma, to będzie znaczyło, iż szef BBN – w odróżnieniu od zwykłych, szeregowych konfidentów – nie zostanie dopuszczony do konfidencji. Dziury w niebie oczywiście z tego powodu nie będzie, bo wiadomo, że Nasi Umiłowani Przywódcy uprawianie prawdziwej polityki mają surowo zakazane – ale prestiż ucierpi.

Oto bez echa minął termin ultimatum, jakie prezydent Trump wyznaczył prezydentowi Putinowi w sprawie Ukrainy – za to gruchnęła wieść, że prezydent USA spotka się w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie z prezydentem Putinem na Alasce. Jak dotąd nie słychać, by prezydent Zełeński miał zostać dopuszczony w tej sprawie do konfidencji. Wydębił tylko tyle, że przywódcy kilku państw europejskich, wśród których znalazł się również obywatel Tusk Donald oświadczyli, ze Ukraina „musi” w tych rozmowach uczestniczyć. Nie wyjaśnili wszelako, co się stanie, jeśli uczestniczyć nie będzie – chociaż, ma się rozumieć – „musi”. Ponieważ prezydent Zełeński coś tam mówił o „sprawiedliwym” pokoju, podczas gdy prezydent Trump coś tam mówił o „wymianie” terytoriów, to w ramach dmuchania na zimne mam nadzieję, iż ta „sprawiedliwa wymiana” nie będzie polegała na tym, że w ramach rekompensaty dla Ukrainy za utratę co najmniej 20, a może nawet 25 procent terytorium, Polska nie będzie zmuszona do oddania województwa podkarpackiego, lubelskiego i małopolskiego – do Nowego Sącza – w ramach przyszłej „unii” polsko-ukraińskiej.

Coś może być na rzeczy, bo onegdaj podczas koncertu na Stadionie Narodowym w Warszawie część publiczności rozwinęła banderowskie czarno-czerwone flagi i wznosiła stosowne okrzyki, a „nieznani sprawcy” zbezcześcili pomnik ofiar rzezi wołyńskiej w Domostawie, malując tam banderowskie barwy i wypisując ukraińskie hasła.

Jedyna nadzieja w tym, że prezydent Karol Nawrocki ma szczęście. Nie tylko pojedzie do Waszyngtonu na zaproszenie prezydenta Trumpa, więc może mu wyperswaduje, by na razie nie proklamował żadnej „unii” polsko-ukraińskiej w ramach „sprawiedliwej rekompensaty” – bo obawiam się, że obywatel Tusk Donald w porywie serca gorejącego zgodziłby się nie tylko na „unię” polsko-ukraińską, ale nawet – na „unię” polsko-niemiecką, obejmującą tereny leżące na zachód od wschodniej granicy niemieckiej z 1914 roku. Szczęście prezydenta Nawrockiego wyraża się również w tym, że ni stąd, ni zowąd wybuchła afera z pieniędzmi Krajowego Planu Odbudowy, jakie Donaldu Tusku odblokowała Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje, a które vaginessy z vaginetu obywatela Tuska potrwoniły między innymi na „kluby swingersów”, w których wszyscy bzykają się ze wszystkimi. Wprawdzie zadowolony ze swego rozumu pan wicemarszałek Sejmu, Wielce Czcigodny Piotr Zgorzelski z PSL uważa, że to nie żadna „afera”, ani nawet „aferka” – ale jak w tej sytuacji kontynuować „rozliczenia” z PiS-em, będące jedyną raison d’etre rządu obywatela Tuska Donalda?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Naprawimy „ustrój”?

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5877

Naprawimy „ustrój”?

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org)    16 sierpnia 2025

W swoim inaugurującym prezydenturę orędziu do narodu, wygłoszonym w Sejmie 6 sierpnia, prezydent Karol Nawrocki zapowiedział utworzenie Rady do spraw Naprawy Ustroju. Odebrane to zostało, jako zapowiedź zmiany obowiązującej konstytucji – ale myślę, że „naprawa ustroju” obejmuje znacznie szerszy zakres zagadnień, niż tylko materie konstytucyjne.

Warto w związku z tym przypomnieć, że u podstaw systemu prawnego naszego nieszczęśliwego kraju, leżą dekrety i ustawy komunistyczne, jak np. dekret o reformie rolnej, czy ustawa o przejęciu na własność państwa podstawowych gałęzi gospodarki narodowej. Każda analogia jest trochę kulejąca, ale jest to trochę tak, jakby u podstaw systemu prawnego Republiki Federalnej Niemiec, leżały sobie, jak gdyby nigdy nic, hitlerowskie ustawy norymberskie.

Obawiam się, że rada przy panu prezydencie Nawrockim w ogóle tymi sprawami nie będzie się zajmowała. Uważam tak dlatego, że nie ma w Polsce wpływowej siły politycznej, która by w takim radykalnym odejściu od socjalizmu, czy komunizmu była zainteresowana. Wskazuje na to choćby fakt, że przez ponad 30 lat, jakie minęły od sławnej transformacji ustrojowej, nie została przyjęta ustawa o restytucji mienia, która była przygotowana już na wiosnę 1992 roku. Osobiście proponowałem Kukuńkowi podczas audiencji, by ten projekt ustawy wniósł jako pierwszą swoją inicjatywę ustawodawczą. Mówiłem, że ustawa ta ma charakter ustrojowy; odkręca to, co komuna nakręciła, więc nawet wypada, żeby taki prezydent, jak Kukuniek złożył ją w Sejmie jako pierwszą, własną inicjatywę. Dalej mówiłem, że jeśli ta ustawa wejdzie w życie, to odrodzi się w Polsce gruba warstwa właścicieli, która będzie stanowiła naturalne zaplecze dla ugrupowań antykomunistycznych, czy antysocjalistycznych i wreszcie – że jeśli Kukuniek będzie chciał ponownie kandydować, to będzie miał za sobą historyczny argument. Ale Kukuniek nam odmówił, a 4 czerwca 1992 roku zrozumiałem dlaczego.

Najwyraźniej oficerowie prowadzący mu na to nie pozwolili („wiecie, rozumiecie Wałęsa – bo przypomnimy wam skąd wam wyrastają nogi”), bo już od dwóch lat instalowali w Polsce model kapitalizmu kompradorskiego, w którym o dostępie do rynku i możliwości działania na rynku decyduje przynależność do sitwy, której najtwardszym jądrem jest właśnie bezpieka. Toteż żadną restytucją mienia nie była ona i nie jest do dnia dzisiejszego zainteresowana, bo po co oddawać, kiedy przecież można ponownie ukraść, a potem oddać niechby i za pół ceny Niemcom, albo Żydom – bo przecież bezpieczniacy nadają się do gospodarki, jak paralityk do baletu. Ciekawe, że i AWS tylko markowała chęć przeforsowania ustawy o restytucji mienia, bo wprowadziła do projektu przepis, który nazwałem „paragrafem aryjskim”, co do którego było jasne, że prezydent Kwaśniewski wykorzysta go jako pretekst do veta. Tedy przedstawiłem na piśmie panu prof. Bieli, by zrezygnował z „paragrafu aryjskiego”, bo ten sam cel można osiągnąć przy użyciu narzędzia nie wzbudzającego niczyich podejrzeń – żeby mianowicie zapisać w ustawie, iż pretendujący do odzyskania mienia powinien udowodnić swoje uprawnienia według prawa polskiego.

Ale tu właśnie tkwił „koci pazur”, bo pod pozorem oczywistej oczywistości, zapis nawiązywał do zapomnianego już przepisu wprowadzającego kodeks cywilny, że jeśli do w stosunku do jakiegoś spadku nie zostało wszczęte – wszystko jedno z czyjego wniosku – postępowanie o stwierdzenie nabycia spadku do 1 stycznia 1949 roku, to taki spadek, jako „utracony” przypada bezapelacyjnie Skarbowi Państwa. Zatem zapis o konieczności wykazania swoich uprawnień według prawa polskiego, eliminował wszystkich, czy prawie wszystkich Żydów, bez wzbudzania ich czujności. Wstyd się przyznać, ale zrozumiałem swoją naiwność, że sądziłem iż AWS naprawdę chce przeforsować restytucję mienia, kiedy zobaczyłem, że pan prof. Biela utrzymał paragraf aryjski w ustawie, którą prezydent Kwaśniewski oczywiście zawetował – i do dziś dnia tej ustawy nie ma, a obawiam się, że już nie będzie.

AWS-owi nie chodziło o żadną restytucję mienia, tylko o jej zamarkowanie, sprowokowanie prezydenta Kwaśniewskiego do veta, żeby potem zwalić winę na niego. Ale to nie Kwaśniewski był winien, bo on, jako TW „Alek” podlegał przecież, a może i nadal podlega bezpieczniakom, którzy – jak powiadam – żadną restytucją mienia nie są zainteresowani, bo w kapitalizmie kompradorskim znaleźli odpowiednie warunki rozwoju nie tyko dla siebie, ale i dla swego potomstwa.

Tymczasem jeśli nie odejdziemy od modelu kapitalizmu kompradorskiego, to narodowy potencjał gospodarczy będzie wykorzystany w niewielkim stopniu, ponieważ wszyscy, którzy do bezpieczniackiej sitwy nie należą, muszą być wyrzuceni poza główny nurt życia gospodarczego, z sektorem finansowym, paliwowym, energetycznym i tym podobnymi „sektorami strategicznymi” gdzieś na peryferie gospodarki, bo inaczej przywilej dla sitwy utraciłby ekonomiczny sens. W rezultacie, z powodu tej wady ustrojowej, państwo polskie skazane jest na bycie „sługą”, jak nie „ukraińskiego”, to żydowskiego, albo i niemieckiego narodu, bo nasz mniej wartościowy naród tubylczy jest przez własnych Umiłowanych Przywódców skazany na spłacanie, a właściwie nawet nie spłacanie, tylko na „obsługiwanie” rosnącego w tempie miliarda złotych na dobę długu publicznego – a więc na coraz głębszą niewolę u lichwiarskiej międzynarodówki.

Im starszy się robię, tym bardziej przekonuję się, że więcej zależy od rzeczywistego układu sił politycznych w społeczeństwie, niż od zapisów w konstytucji. Dopóki tedy ostatnie słowo w Polsce będzie należało do bezpieki, dopóty żadna konstytucja nie będzie działała prawidłowo. Pan prezydent Nawrocki powinien się w tym błyskawicznie zorientować choćby na przykładzie swego najbliższego współpracownika, pana doktora Sławomira Cenckiewicza. Pozbawiony on został przez jakąś bezpieczniacką swołocz certyfikatu dostępu do informacji niejawnych – chociaż podobno orzeczenie w tej sprawie jeszcze się nie uprawomocniło.

Jest to sytuacja bardzo podobna do pojmania przez policję w Pałacu Prezydenckim panów Kamińskiego i Wąsika, którzy myśleli, że jako goście prezydenta Dudy, będą w Pałacu Namiestnikowskim bezpieczni. Okazało się jednak, że pan prezydent Duda nie mógł pokładać zaufania nawet w członkach jego osobistej ochrony, którzy MUSIELI uczestniczyć w spisku zmontowanym przez pana Kierwińskiego.

Ciekawe, czy ci sami ochroniarze nadal pracują w Pałacu Prezydenckim i Belwederze, czy też pan prezydent Nawrocki zastąpi ich choćby wagnerowcami – bo wagnerowcy, jako żołnierze najemni, muszą dbać o swoją reputację, bo w przeciwnym razie nikt by ich nie wynajął – jak to niemiecki oficer wyjaśniał pułkownikowi Krzeczowskiemu w powieści Sienkiewicza „Ogniem i mieczem”.

Stanisław Michalkiewicz

Kolejna faza wojny i rewolucji. Stanisław Michalkiewicz

Kolejna faza wojny i rewolucji

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    14 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5876

Polityczna wojna, która od co najmniej 20 lat obezwładnia nasz nieszczęśliwy kraj, 6 sierpnia weszła w nową fazę. Z pozoru toczy się ona między dwoma politycznymi gangami: z jednej strony polityczną ekspozyturą Stronnictwa Pruskiego w postaci Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda, a z drugiej – polityczną ekspozyturą Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego w postaci Prawa i Sprawiedliwości z obywatelem Kaczyńskim Jarosławem – ale konflikt ten został wkomponowany w rewolucję komunistyczną, która przewala się przez Europę, a w Stanach Zjednoczonych napotyka na opór ze strony prezydenta Trumpa, co to próbuje sypać piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów.

Właśnie kończę czytać książkę „Śmierć obywatela”, którą przysłał mi z Ameryki mieszkający tam od lat mój Przyjaciel. Jej autor, Victor Davis Hanson kreśli obraz Ameryki bardzo podobny do sytuacji w naszym nieszczęśliwym kraju – i chociaż niekiedy odnoszę wrażenie, jakby spoza drzew nie widział lasu – to to podobieństwo nie może być przypadkowe. I w Ameryce i u nas zadowolony ze swego rozumu, doktrynerski Jasnogród, walczy z pogardzanym Ciemnogrodem, mobilizując proletariat zastępczy – w USA w postaci niespełnionych życiowo „kobiet”, Murzynów, sodomczyków płci obojga oraz „młodych wykształconych, z wielkich miast”, z powodu snobizmu podatnych na wszelkie doktrynerstwa. U nas tylu Murzynów jeszcze nie ma, by mogli zostać użyci przez Jasnogród w charakterze proletariatu zastępczego, ale jeśli wysiłki J. Em. Grzegorza kardynała Rysia i papieskiego jałmużnika, Konrada kardynała Krajewskiego, który skrytykował hasło „Polska dla Polaków”, nieubłaganym palcem wytykając, że jest ono antychrześcijańskie, ponieważ w takiej Polsce nie byłoby miejsca dla Pana Jezusa, co to „był uchodźcą”, przyniosą oczekiwane rezultaty, to i Murzyni się pojawią.

Dopiero kiedy Polska zapełni się muzułmanami i Murzynami, nie mówiąc już o Ukraińcach, którzy ostatnio zaczynają wykupować przeznaczone przez rząd do likwidacji kopalnie węgla kamiennego, to stanie się godna Pana Jezusa, a wtedy sprowadzi się On do nas z mocą wielką i majestatem, a jego porte-parole może zostać Eminencja – bo chyba nie abp Marek Jędraszewski, którego dymisji nie może już doczekać się warszawski Judenrat, jakby miał nadzieję, że proboszczem parafii mariackiej w Krakowie zostanie pan red. Michnik, który razem z „Tygodnikiem Powszechnym” krzewiłby tam „judeochrześcijaństwo” wśród krakowiaków.

Wprawdzie jakiś uczony ksiądz profesor nieubłaganym palcem wytknął kardynałowi Krajewskiemu, że Pan Jezus wcale nie był żadnym „uchodźcą” bo przedostając się do Egiptu nie przekraczał żadnej państwowej granicy, tylko zmieniał miejsce zamieszkania w obrębie Imperium Rzymskiego – ale rozumiem, że teraz obowiązuje rozkaz, by Polacy zostali sługami „uchodźców” – przede wszystkim – należących do sławnego narodu ukraińskiego, nie mówiąc już o jeszcze sławniejszym narodzie żydowskim, którego przedstawiciele ofuknęli niedawno nawet premiera Tuska i Księcia-Małżonka z powodu popadnięcia w sprośne błędy Niebu obrzydłe na tle ich stosunku do bezcennego Izraela. Polacy to najwyżej mogą być w Polsce tolerowani – oczywiście pod warunkiem dobrego sprawowania.

Mówiąc, iż autor „Śmierci obywatela” sprawa wrażenie, jakby spoza drzew nie widział lasu, mam na myśli cierpliwe i metodyczne działanie promotorów rewolucji komunistycznej w Ameryce. Założony w roku 1923 dzięki pieniądzom żydowskiego przedsiębiorcy Felixa Weila Instytut Badań Społecznych we Frankfurcie doprowadził do powstania tzw. „szkoły frankfurckiej”, która zajęła krzewieniem marksizmu najpierw w Europie, a potem w Ameryce, gdzie wpłynęła na program, a przede wszystkim – snobistyczną modę na marksizm na tamtejszych wyższych uczelniach. Absolwenci tych uczelni kształcili następnie uczniów – również w duchu marksistowskim i w ten sposób, na przestrzeni trzech pokoleń, w Ameryce pojawił się zadowolony ze swego rozumu, marksistowski Jasnogród, który właśnie sięga tam po władzę. Victor Davis Hanson bardzo dokładnie opisuje poszczególne odcinki tego rewolucyjnego frontu, ale sprawia wrażenie, jakby nie ogarniał całości, to znaczy – nie widział istoty sprawy.

Tymczasem taka na przykład francuska Partia Komunistyczna jeszcze w latach 70-tych ubiegłego wieku koncentrowała się „na szkołach podstawowych” a jej zainteresowanie obejmowało nie tylko uczniów, ale i nauczycieli. Podobnie Milton Friedman, kiedy w 1990 roku przybył do Polski na zaproszenie UPR, opowiadał, jak to w połowie lat 80-tych poprosił w Bibliotece Kongresu o program Komunistycznej Partii USA z lat 20-tych i z przerażeniem zorientował się, że WSZYSTKIE punkty tego programu zostały w Ameryce zrealizowane. W rezultacie rewolucyjne wpływy marksistowskie ogarnęły i tam i w Europie wszystkie środowiska opiniotwórcze, Kościoła katolickiego nie wyłączając. Najlepszą tego ilustracją była słynna uwaga papieża Franciszka, że idee Chrystusa w dzisiejszych czasach najlepiej wyrażają komuniści. Wprawdzie między Chrystusem a komunistami występuje istotna różnica, bo Chrystus mówił: „daj!”, podczas gdy komuniści mówią: „bierz!” – a żeby dać, to najpierw trzeba mieć, a poza tym trzeba mieć swobodę dysponowania mieniem – podczas gdy rabujący „nagrabliennoje” nie pyta ograbionego o zdanie – ale skoro jest rozkaz, by podlizywać się komunistom i ich proletariatowi zastępczemu, to nikt nie będzie zaprzątał sobie głowy takimi głupstwami.

Musimy bowiem pamiętać, że bez względu na aktualną strategię, w awangardzie rewolucji komunistycznej była i jest żydokomuna – i to jest jeden z nielicznych, stałych punktów we Wszechświecie. Dlaczego? Dlatego, że komunizm, który oznacza absolutną władzę nielicznej mniejszości nad większością, jest najkrótszą drogą do żydowskiej supremacji w skali globalnej – co podobno w zamierzchłych czasach obiecał pewnemu mezopotamskiemu koczownikowi sam Stwórca Wszechświata. [ależ skądże! talmudyści bezczelnie kłamią jak zawsze. md]

Tedy 6 sierpnia otwarta została nowa faza politycznej wojny nie tylko między wspomnianymi dwoma gangami, które w ten sposób zainaugurowały kampanię wyborczą do Sejmu przed wyborami w roku 2027 – ale i między rewolucyjnym Jasnogrodem, z Judenratem na czele, a zataczającym się od ściany do ściany Ciemnogrodem, uwodzonym przez Naczelnika Państwa, obywatela Kaczyńskiego Jarosława, który dostraja swoje mądrości do aktualnych potrzeb Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, no i interesów swego gangu, który – podobnie jak gang konkurencyjny – pasożytuje na swoich wyznawcach, co to myślą, że to wszystko naprawdę.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Dziesięć przykazań kaczyńskich. Michalkiewicz

Dziesięć przykazań kaczyńskich

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5875

Stanisław Michalkiewicz  tygodnik „Najwyższy Czas!”    12 sierpnia 2025

Motto:

Poglądy, charakter, postawa
Zjawiskiem są dosyć rzadkim.
Więcej się da wytłumaczyć
Zwyczajnym losu przypadkiem.(…)

Grosz dzisiaj jest w MSZ-cie
A Rubel jest u Andersa
Bo tak się właśnie złożyło,
A mogło być vice versa. (…)

Brzechwa by pisał w „Dzienniku”
Wedle przykazań piłsudskich
Karcąc biednego Hemara
Za fraszki do „Szpilek” łódzkich.

Kwapiński by pierwszy pokwapił
Dogadać się z PPR-em
I tylko Ważyk w Londynie
Nie byłby oficerem.

Tak pisał Antoni Słonimski w wierszu „Igraszki losu”. Oczywiście przesadzał – co nieubłaganym palcem wytknął mu właśnie Marian Hemar w „Wierszu do poety reżimu”: „Patrzcież na tego Słonimskiego – To on, sympatyk, lewicowiec, Od Saint-Simona i Steckiego, były beckowiec i ludowiec (…) Przechrzta co tydzień na wyścigi, Co z wszystkich sobie wziął religii, jedną religię: oportunizm. Dziś się obrzezał na komunizm.” Coś było na rzeczy, bo pod koniec życia, kiedy modne w mondzie stało się dysydenctwo, Antoni Słonimski w poemacie „Sąd nad Don Kichotem” dokonuje rozliczenia z „reżymem”, retorycznie pytając „Czy więcej było z hektara pszenicy, kiedy rządzili wielcy okrutnicy?”, a na dodatek przedstawiając scenkę, kiedy to przed trybunał sądzący Don Kichota zgłasza się świadek i powiada: „Wysoki Sądzie, mniejsza o nazwisko, Ja jestem świnia. I skłonił się nisko. (…) Ja mam rodzinę, dzieci, proszę sądu, Więc dawno własnych już nie mam poglądów. Mam przydzielone według rozdzielnika, Tak, jak przystało dziś na urzędnika.” Najwyraźniej to jednak chyba mu nie wystarczyło, bo na zakończenie poematu, w punkcie „Tertio” pisze tak: „

Że kiedyś byłem małoduszny, Że kiedyś brakło mi odwagi I że milczałem wbrew sumieniu, Umierający chcę być nagi. Chcę zrzucić z piersi ciężar duszny I raczej spocząć w zapomnieniu, W przydrożnym prochu i popiele, Niż na wysokim katafalku W waszych fałszywych bóstw kościele.” Hemar aż tak się nie kajał – bo nie musiał – chociaż też się kajał: „Nasza to wielka wina, żeśmy z Twoich cudów nic się nie nauczyli. Na łaski bezbrzeżne Liczyliśmy – tak pewni, jakby nam należne, Aby nas wyręczały z Jej należnych trudów.” Pisał w „Modlitwie”.

Cytuję tu tych wszystkich Autorów, bo te nieśmiertelne strofy są nadal aktualne. Świadczy choćby o tym przypadek Wielce Czcigodnego posła Antoniego Mężydło, który przeszedł z PiS do Platformy, deklarując, że wcale nie musiał przy tym zmieniać poglądów. Jeszcze lepszym przykładem jest Książę-Małżonek, pieszczoszek reżymu i za premiera Olszewskiego i za premiera Kaczyńskiego, no i teraz – za obywatela premiera Tuska Donalda. Poza tym akurat Naczelnik Państwa, obywatel Kaczyński Jarosław, zaprezentował nie tyle może swoim wyznawcom, co – jak się okazało – politykom Konfederacji – dziesięć przykazań kaczyńskich. Oczywiście nazywają się one inaczej, „Deklaracją Polską” – co ma świadczyć, że słodszymi od malin ustami obywatela Kaczyńskiego Jarosława przemawia do nas nasz nieszczęśliwy kraj, nasza udręczona Ojczyzna.

Wiadomo bowiem, że obywatel Kaczyński Jarosław jest zatwierdzony na rzecznika Polski. Co prawda nie bardzo wiadomo, kiedy, gdzie i przez kogo konkretnie, bo okoliczności tej nominacji skrywa mgła tajemnicy, oczywiście mgła w pierwszorzędnym gatunku. Jedno jest pewne, że nie było to w Magdalence, bo do Magdalenki przezorny obywatel Kaczyński Jarosław wysłał swego brata, dzięki czemu dzisiaj nie musi tłumaczyć się z wódeczki z generałem Kiszczakiem, Kukuńkiem i Michnikiem. Brat, jak wiadomo, też już nie, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by przemawiać w imieniu Polski.

Punkt pierwszy kaczyńskiego dekalogu jest trochę podobny do Dekalogu biblijnego, gdzie Stwórca Wszechświata oczekuje wyłączności („Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną.”) Podobnie obywatel Kaczyński Jarosław zaporowo deklaruje, że „Żaden rząd, ani teraz, ani nigdy w przyszłości, nie będzie tworzony z udziałem sił politycznych Donalda Tuska. Za przestępcze działania antypolskie Donald Tusk i jego współpracownicy zostaną pociągnięci do odpowiedzialności karnej i cywilnej.

Ciekawe, jakie to działania obywatel Kaczyński Jarosław może mieć na myśli – bo przecież każde dziecko wie, że w niektórych działaniach, uczestniczył ramię w ramię z obywatelem Tuskiem Donaldem. Tak było w czerwcu 2003 roku, kiedy to podczas referendum akcesyjnego w sprawie Anschlussu, obywatel Kaczyński Jarosław, razem z obywatelem Tuskiem Donaldem, stręczył Polakom Anschluss do Unii Europejskiej. Podobnie virius unitis z obywatelem Tuskiem Donaldem, nawet wbrew stanowisku części własnego klubu parlamentarnego, 1 kwietnia 2008 roku przeforsował ustawę upoważniającą prezydenta Lecha Kaczyńskiego do ratyfikacji traktatu lizbońskiego, który – jak wiadomo – amputował Polsce nie wiadomo nawet dokładnie jak duży obszar suwerenności politycznej. Nie wiadomo dokładnie – bo na przykład Trybunał Konstytucyjny twierdzi, ze najwyższym prawem w naszym batustanie jest konstytucja – ale niezawiśli sędziowie twierdzą, że nic podobnego, że „prawo wspólnotowe” ma rangę wyższą od tubylczych regulacji bez względu na ich rangę – co wynika z wyroku Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości z roku 1964 w sprawie Flaminio Costa przeciwko ENEL, kiedy taka zasada została ogłoszona.

Byłoby niegrzecznie przypuszczać, że akurat obywatel Kaczyński Jarosław o tym nie słyszał, skoro jest uczonym prawnikiem, podobnie, jak byłoby niegrzecznie przypuszczać, że nie słyszał o traktacie z Maastricht, który wszedł w życie na dziesięć lat przed referendum akcesyjnym w Polsce i który w sposób zasadniczy zmienił formułę funkcjonowania Wspólnot Europejskich, odchodząc od formuły konfederacji, czyli związku państw, ku formule federacji, czyli PAŃSTWA ZWIĄZKOWEGO. Wreszcie – tu akurat nie wespół z Tuskiem Donaldem, ale z klubem Lewicy, obywatel Kaczyński Jarosław przeforsował w Sejmie w czerwcu 2021 roku ratyfikację ustawy o zasobach własnych Unii Europejskiej, która wyposażyła Komisję Europejską w dwa nowe uprawnienia – do zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii oraz do nakładania „unijnych” podatków. Czy te działania można nazwać „przestępczymi działaniami antypolskimi”?

Nie można tego wykluczyć tym bardziej, że sam obywatel Kaczyński Jarosław sprawia wrażenie, jakby chciał dzisiaj spalić wszystko, co jeszcze niedawno ukochał. Ot na przykład w punkcie 5 kaczyńskiego dekalogu deklaruje swoje stanowcze „nie” dla „centralizacji Unii Europejskiej”. „Kategorycznie należy odrzucić nowy traktat europejski, zmierzający w kierunku utworzenia jednolitego państwa europejskiego. W interesie Polski należy bronić …” – i tak dalej. No dobrze – nowy traktat europejski należy odrzucić i to „kategorycznie”.

No a co z tym starym, poczciwym traktatem lizbońskim? Dyć to na jego podstawie, a nie na podstawie nowelizacji, której jeszcze nie ma, Unia Europejska wprowadza te wszystkie wynalazki, przed którymi obywatel, Kaczyński Jarosław pragnie Polski „bronić”! Wreszcie – o czym już wspomniałem – traktatem, który wytyczył kierunek ewolucji Unii Europejskiej w kierunku federalnego imperium europejskiego, czyli IV Rzeszy, był traktat z Maastricht, który wszedł w życie w roku 1993. To do takiej Unii Europejskiej stręczył w czerwcu 2003 roku obywatel Kaczyński Jarosław, ramię w ramię z obywatelem Tuskiem Donaldem. Jakby tego było mało, to w punkcie 6 kaczyńskiego dekalogu czytamy, że „Za wszelką cenę” należy bronić polskiego złotego oraz suwerenności monetarnej i gospodarczej Polski, jak również polityki społecznej; niedopuszczalna jest prywatyzacja służby zdrowia i edukacji.

Rychło w czas – kiedy przecież w traktacie akcesyjnym, który dzięki stręczycielskiemu referendum akcesyjnemu wszedł w życie 1 maja 2004 roku, Polska zobowiązała się do przystąpienia do unii walutowej, a tylko nie określiła daty, kiedy to ma nastąpić. Czyżby obywatel Kaczyński Jarosław o tym nie wiedział? Takie przypuszczenie byłoby niegrzeczne, a więc – skoro o tym wie – to po prostu próbuje grać z rodakami w durnia, kreując się na głównego obrońcę polskiej suwerenności, w której rozmontowaniu ma ogromny udział. Jeśli zatem obywatel Tusk Donald miałby za to iść do piekła, to byłoby niesprawiedliwe, gdyby powędrował tam sam jeden. Powinien towarzyszyć mu tam obywatel Kaczyński Jarosław, który w dodatku – jak się okazuje – tęskni za socjalizmem – bo tak właśnie trzeba określić radykalny sprzeciw wobec prywatyzacji służby zdrowia i edukacji. Do czego ta łzawa tęsknica serca zmierza? A do tego, by nadal rządy nad Polską sprawowały biurokratyczne gangi, z których trzeba by tylko powyrzucać „współpracowników Tuska”, żeby kolaboranci obywatela Kaczyńskiego Jarosława mogli, bez przepychania się z konkurentami, umoczyć pyski w melasie. To jest ta podstawowa więź ideowa, która spaja Prawo i Sprawiedliwość, dając obywatelowi Kaczyńskiemu Jarosławowi polityczną siłę, dzięki której może on przez całe dziesięciolecia duraczyć i bezlitośnie wyzyskiwać również swoich naiwnych wyznawców.

Chciałem napisać, że ukoronowaniem socjalistycznych fantasmagorii obywatela Kaczyńskiego Jarosława, dla którego – o czym sam wspominał – wzorem patriotyzmu jest Edward Gierek – ten sam, który wpisał do konstytucji sojusz z ZSRR i przewodnią rolę PZPR w budowie socjalizmu – więc że ukoronowaniem socjalistycznych fantasmagorii obywatela Kaczyńskiego Jarosława jest przyjęcie za własne hasła tubylczej lewizny, jakoby mieszkanie nie było „towarem”, ale „prawem”. Chodzi oczywiście o prawo podmiotowe, w tym konkretnym przypadku – rodzaj roszczenia, którego przedmiotem jest mieszkanie. Skoro każdemu przysługuje roszczenie o mieszkanie, to kto konkretnie jest zobowiązany, by je każdemu dostarczyć? Jestem przekonany, że obywatel Kaczyński Jarosław odpowie na to pytanie, że „państwo”. Ale „państwo” oznacza w tym przypadku wszystkich podatników, którym biurokracja będzie zdzierała skórę po to, by na przykład podarować mieszkania – ot choćby przedstawicielom „ostatniego pokolenia”, żeby choć trochę użyć im w katuszach, jakich doznają z powodu „pożaru planety”.

Zanim jednak przejdę to wisienki na torcie, to odniosę się jeszcze do drugiego i trzeciego przykazania kaczyńskiego dekalogu. Przykazanie drugie obejmuje zakaz współpracy z „putinowską Rosją”. No dobrze – z „putinowską” – nie – a co na przykład ze „stalinowską”, albo z „ziuganowską”? Ale to jeszcze nic w kontekście z przykazaniem trzecim to znaczy – nierozerwalnym sojuszem z USA. A co będzie, jeśli USA dogada się z „putinowską Rosją”? Przecież prezydent Trump, który teraz wprawdzie skrócił Putinowi ultimatum do 12 dni, nie traci nadziej, że wreszcie któraś rozmowa z Putinem będzie tak „dobra”, że już lepszej trudno sobie wyobrazić? I na przykład każe nam nawiązać współpracę z „putinowską Rosją”?

Czy wtedy obywatel Kaczyński Jarosław popełni harakiri I wszystkim „patriotom” każe zrobić to samo, czy też, zgodnie z wolą Waszyngtonu, będzie stręczył nam Putina? Jeśli Polska ma być nierozerwalnym sojusznikiem USA bez względu na to, co Stany Zjednoczone zrobią, to po co te wszystkie opowieści o „suwerenności”? Jedynym ich uzasadnieniem byłaby ślepa wiara, że wszystko, co robią Stany Zjednoczone, jest zgodne z polskim interesem. Taka wiara jest niestety ślepa, bo Stany Zjednoczone kierują się interesem własnym, a nie polskim, a ilustracją tego jest choćby konferencja w Jałcie, gdzie amerykański prezydent Roosevelt zwyczajnie oddał Polskę Rosji Stalinowskiej, która chyba była gorsza nawet od Rosji Putinowskiej.

W odróżnieniu od Dekalogu biblijnego, w którym niektóre przykazania zostały chyba rozciągnięte, dekalog kaczyński czerpie swoją zasadę z „Małego Księcia” Antoniego de Saint-Exupery. Występuje tam m.in. Lis, który wygłasza rozmaite pełne mądrości sentencje, m.in, że „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Dokładnie tak jest w przypadku dekalogu kaczyńskiego, w którym najważniejsze jest niezapisane przykazanie jedenaste – będziesz w każdej sytuacji bez zastrzeżeń słuchał Naczelnika Państwa, obywatela Kaczyńskiego Jarosława, będziesz się dla niego poświęcał nawet w sytuacji wskazującej na zdradę.

Tak właśnie – jak sądzę – obywatel Kaczyński Jarosław myśli i tego właśnie domaga się od swoich wyznawców i kolaborantów, którzy powinni wierzyć, że ten najlepiej potrafi naprawić zegarek, kto wcześniej go zepsuł.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Przed zmianą prezydenta

Przed zmianą prezydenta

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    10 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5874

Już tylko godziny dzielą nas od momentu zaprzysiężenia prezydenta-elekta Karola Nawrockiego, które rozpocznie procedurę przejmowania urzędu prezydenta. Procedura ta obejmuje m.in. uczestnictwo w uroczystej mszy św. w warszawskiej katedrze, która odprawi prymas Polski abp. Wojciech Polak, a kazanie wygłosi abp. metropolita warszawski Adrian Galbas. Potem na Placu Piłsudskiego będzie ceremonia przejęcia zwierzchnictwa nad naszą niezwyciężoną armią – a niezależnie od tego orędzie pożegnalne do naszego mniej wartościowego narodu tubylczego wygłosi ustępujący prezydent Andrzej Duda. Mówiąc o naszym mniej wartościowym narodzie tubylczym mam na myśli nie tylko niedawne wystąpienie ukraińskiego ambasadora w Warszawie, JE pana Bodnara (nawiasem mówiąc, w tych Bodnarów jakoś nam obrodziło, bo i ambasador i minister sprawiedliwości – co prawda już były, niemniej jednak, no i pani posłanka Izabela Bodnar nee Jeremicz, bodajże z Wrocławia, która właśnie puściła w trąbę pana marszałka Hołownię Szymona, słowem – jak powiadają wymowni Francuzi – „l`embarras de richesse”).

Tedy pan ambasador Bodnar ofuknął posła Fritza z Konfederacji Korony Polskiej, który poczuł się zgorszony okrzykiem wydanym z głębi wezbranej piersi posłanki Jachiry Klaudii – „sława Ukrainie!” Zamiar odkrzyknąć – „Herojam sława!” i wymienić herojów z nazwiska: Banderze Stefanowi, Romanowi Szuchewyczowi i innych – zaczął kręcić nosem, za co został ofuknięty przez ambasadora, który nieubłaganym palcem wskazał mu miejsce w szeregu. Nie tylko zresztą on, znaczy – poseł Fritz – bo ofuknięcy został również sam obywatel Tusk Donald, który dopuścił sobie do głowy, że może recenzować politykę bezcennego Izraela. Wprawdzie wygłosił wiernopoddańczą deklarację o „niezmiennym” poparciu Polski dla bezcennego – ale pragnąc „i pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić”, odciął się od aktualnych władz tego państwa. Ofuknięcie tedy polegało na przypomnieniu, że co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie.

Skoro nawet prezydentu Trumpu Donaldu nie przychodzi do głowy pomysł takiego zuchwalstwa, to można sobie wyobrazić, jakie zgorszenie musiało w bezcennym Izraelu wzbudzić oświadczenie tubylczego, warszawskiego kacyka, obywatela Tuska Donalda? Ale na tym nie koniec, bo ofuknięty został również Książę-Małżonek, któremu najwyraźniej nominacja na tubylczego wicepremiera musiała przewrócić w głowie. Na szczęście pan Róża, co to ma zostać amerykańskim ambasadorem w Warszawie, zachował się na poziomie i przypomniał Księciu-Małżonku, że bezcenny Izrael, cokolwiek by nie robił, robi to zawsze zgodnie z prawem międzynarodowym. Jeśli, dajmy na to, strzela do Palestyńczyków, co to gromadzą się przy wodopojach w Strefie Gazy, to pociski mają prawidłowe, zatwierdzone przez ONZ kalibery, więc o co właściwie Księciu-Małżonku chodzi? W ogóle to Książę-Małżonek zachowuje sie jakoś dziwacznie, bo niedawno ofuknął Naczelnika Państwa, że ten „mruga” do antysemitników, dając im do zrozumienia, iż Małżonka Księcia-Małżonka ma pierwszorzędne korzenie. Wiadomo, że korzenie naszej Jabłoneczki są pierwszorzędne – ale dlaczego ma to być „mruganie” do antysemitników? Gdyby bycie Żydem było czymś nieprzyzwoitym, jak dajmy na to, bycie syfilitykiem, to co innego – ale przecież tak wcale nie jest. Tedy gdybym to ja był Małżonką Księcia-Małżonka, to za coś takiego śmiertelnie bym się na niego obraził, a może nawet go porzucił – ale co tam marzyć o tem – jak mawiał pan Ignacy Rzecki z „Lalki”. Tymczasem Naczelnik Państwa opublikował właśnie dziesięć przykazań kaczyńskich w przekonaniu, że każdy patriota natychmiast się pod nimi podpisze – a tymczasem Sławomir Mentzen z Konfederacji nie tylko odmówił podpisu, ale w dodatku uznał to za objaw „gangsterstwa” politycznego. Co tu dużo gadać, w ten sposób daleko nie zajedzie, bo od razu na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, że posłowie i w ogóle – działacze Konfederacji aż przebierają nogami, żeby tylko przejść do PiS-u i razem budować Polskę – ale socjalistyczną – jak to w stanie wojennym proponował mi pułkownik SB, obywatel Reszka, co to rankiem przyszedł mnie aresztować i zawieźć do obozu w Białołęce.

Wracając tedy do inauguracji prezydenta-elekta Karola Nawrockiego, to jeszcze nikt nie wie, czy samemu aktowi zaprzysiężenia nie będą towarzyszyły jakieś incydenty. Nie jest to wykluczone, bo stanowisko Judenratu jest takie, że wybory wygrał „łobuz”, a skoro tak, to można spodziewać się rozmaitych afrontów. Jak tam będzie – tak tam będzie; wiadomo tylko, że w Sejmie nie będzie Kukuńka, którego prezydent-elekt napełnia odrazą, no a poza tym uczestnicząc w ceremonii zaprzysiężenia nie będzie można nic wygrać w totolotka, więc absencja Kukuńka jest w tej sytuacji całkowicie zrozumiała. Podobnie nie będzie Leszka Millera, bo on z kolei „nie wie”, kto wybory prezydenckie wygrał. Czy to nie ta opinia zaważyła na decyzji obywatela Żurka Waldemara, którego obywatel Tusk Donald wziął do swego vaginetu na ministra sprawiedliwości i generalnego prokuratora? Jak powiadają, obywatel Żurek Waldemar wtargnął do Ministerstwa razem z drzwiami i futryną, a urzędowanie swoje rozpoczął od „zawieszenia” 46 prezesów sądów. Niezależnie od tego surowo przykazał Państwowej Komisji Wyborczej, żeby powyrzucała wszystkich tak zwanych”neo—sędziów”, jako że nie dają oni rękojmi niezawisimosti. Taką rękojmię dają tylko niezawisimi sędziowie mianowani za aprobatą starych kiejkutów, na co może wskazywać ich przynależność partyjna. Na przykład, jak taki niezawisimyj sędzia należy do Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”, co to powstało w 1990 roku, zaraz jak rozwiązała się PZPR, która – jak wiadomo – była jednym z pasów transmisyjnych bezpieki do niezawisłych sądów – to wszystko jest w najlepszym porządku, podobnie, jak w przypadku sędziów należących do konkurencyjnego stowarzyszenia „Themis”, którego nazwa jakby nawiązywała do operacji „Temida” jaką w swoim czasie prowadziła, a może nadal prowadzi Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego w celu werbunku konfidentów w środowisku sędziowskim. Tymczasem taki jeden z drugim „neo-sędzia”, których prezydent Duda mianował prawie 5 tysięcy, nie wiadomo, czym dyszyt – jak powiadają rodacy złego ruskiego czekisty Putina.

Tedy przez obywatelem Żurkiem Waldemarem jest jeszcze długa droga, a skoro już wspomnieliśmy tu Leszka Millera, to wypada przypomnieć jego bon-mot o prawdziwym mężczyźnie – którego poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale po tym – jak kończy. Jak skończy obywatel Żurek Waldemar – tego chyba nawet on sam jeszcze nie wie tym bardziej, że złowrogi Zbigniew Ziobro właśnie wykonał wobec niego ultimatum, że jak się nie opamięta, to on zaskarży go do niezależnej prokuratury. Obywatel Żurek Waldemar to zaskarżenie wprawdzie zlekceważył, ale jak prokurator będzie kumaty, bo będzie prowadził postępowanie i prowadził, aż najdalej za dwa lata się wyjaśni, który polityczny gang wygrał wybory i czy w związku z tym obywatela Żurka Waldemara trzeba będzie puścić wolno, czy przeciwnie – umieścić go w areszcie wydobywczym, żeby tam jęczał i szlochał aż po życia kres.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Bon Żur-ek!

Bon Żur-ek!

Stanisław Michalkiewicz 7 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5873

Przenoszona ciąża”. Tak została nazwana głęboka rekonstrukcja rządu obywatela Tuska Donalda. Wprawdzie liczba ministrów nieznacznie się zmniejszyła, bo utworzone zostały dwa super-ministerstwa – jedno pod kierownictwem pana ministra Domańskiego, które ma zajmować się nie tylko finansami, ale w ogóle – całą gospodarką, co jest o tyle dziwne, że jednocześnie zostało utworzone drugie super-ministerstwo – Ministerstwo Energetyki – pod kierownictwem pana Miłosza Motyki, Wunderkinda z Polskiego Stronnictwa Ludowego.

Ta sytuacja przypomina program kabaretu „Hybrydy” z końca lat 60-tych, kiedy to młodziutki wtedy Jan Pietrzak zastanawiał się, co to jest kultura. W swoich rozważaniach wyszedł od nazwy stosownego resortu w ówczesnym rządzie, czyli Ministerstwa Kultury i Sztuki. Wyciągnął z tego jedynie słuszny wniosek, że kultura to coś zupełnie innego niż sztuka – bo czy w przeciwnym razie resort miałby taką nazwę? Ale nie był to koniec rozważań, bo przecież w Warszawie, w samym środku miasta, stoi Pałac Kultury i Nauki, imienia Józefa Stalina. Z nazwy tego Pałacu wynika niezbicie, że kultura to coś innego, niż nauka, to chyba jasne? Poza tym na rynku czasopism zatwierdzonych przez Partię i Rząd do czytania, były periodyki np. pod tytułem „Kultura i Społeczeństwo” – co wyraźnie wskazywało, że społeczeństwo to też nie to samo, co kultura, a być może – że związek społeczeństwa z kulturą może być luźniejszy, niż mogłoby się to na pierwszy rzut oka wydawać. Innym periodykiem była „Kultura i Życie” – z czego można było wyprowadzić niepokojący wniosek, że w państwie socjalistycznym kultura i życie to całkiem różne zjawiska, a nawet – że kultura nie musi mieć wiele, albo nawet nic zgoła wspólnego z życiem. Istniał atoli wtedy w Warszawie przy ul. Foksal Dom Kultury Radzieckiej, a oprócz niego w wielu miejscowościach działały też Domy Kultury.

W tej sytuacji Jan Pietrzak wyciągnął jedynie słuszny wniosek, że kultura to są jakieś osobliwe czynności, uprawiane w domach kultury i Domu Kultury Radzieckiej w Warszawie, które nie mają nic wspólnego ani ze sztuką, ani z nauką, ani ze społeczeństwem, ani nawet z życiem – cokolwiek by to miało znaczyć.

Wygląda na to, że w rządzie, jaki pojawił się w naszym nieszczęśliwym kraju po głębokiej rekonstrukcji, może być podobnie tym bardziej, że nazwa nowego superresortu z panem Domańskim na czele brzmi: Ministerstwo Gospodarki i Finansów. Nieomylny to znak, że w naszym nieszczęśliwym kraju gospodarka i finanse to dwie zupełnie różne sprawy. Coś może być na rzeczy, bo jeśli wierzyć rozmaitym deklaracjom rządowym, bezmyślnie powtarzanym przez niezależne media głównego nurtu, to gospodarka polska jest przedmiotem zazdrości innych krajów.

Co prawda jeszcze nie osiągnęła ona takiego poziomu, jak za panowania Edwarda Gierka, kiedy to Polska była „dziesiątą potęgą gospodarczą świata” – oczywiście dopóty, dopóki wszystko się nie skawaliło i w sklepach królowała odtąd na półkach musztarda i ocet. Jednocześnie – jak powiedziałby Kukuniek – dług publiczny Polski powiększa się się o miliard złotych na dobę, co oznacza, że rozziew między gospodarką i finansami jest większy, niż kompetencje pana ministra Domańskiego, który został przez obywatela Tuska Donalda wzięty chyba do firmowania zjawiska, określanego przez naszych niemieckich sojuszników, jako „Polnische Wirtschaft”.

Cóż robić; taki los wypadł nam, odkąd nasz naród, wysłuchawszy w czerwcu 2003 roku zachęty ze strony obywatela Kaczyńskiego Jarosława i obywatela Tuska Donalda, lekkomyślnie poparł Anschluss do Unii Europejskiej, uwierzywszy zapewnieniom, że Unia sypnie złotem i znowu będzie, jak za Gierka. Tymczasem wygląda na to, że chyba nie będzie, to znaczy – oczywiście będzie – ale w tej fazie, kiedy wszystko się już skawaliło. Najlepszą tego ilustracją jest deklaracja obywatela Tuska Donalda, że nie będzie podniesienia kwoty wolnej od podatku dochodowego do 60 tys. złotych, bo rząd musi wydawać 5 procent Produktu Krajowego Brutto na zbrojenia, nie tyle naszej niezwyciężonej armii, bo ta pokona każdego wroga siłą ducha, podobnie jak niezwyciężona armia francuska – co expressis verbis wyraził tamtejszy prezydent Macron w przemówieniu wygłoszonym 13 lipca – co na uzbrojenie po zęby Bundeswehry, która dzięki temu może już wkrótce osiągnąć gotowość do powtórzenia planu „Barbarossa” – no bo po cóż by się miała w przeciwnym razie tak intensywnie zbroić na koszt całej Europy? Z punktu widzenia Naszego Najważniejszego Sojusznika to może być nawet sprytne, bo wtedy USA będą mogły znowu zawrzeć sojusz z Rosją, żeby życzliwie usposobić ją do Ameryki w momencie, gdy dojdzie do ostatecznego rozwiązywania kwestii chińskiej.

W tej sytuacji jedynym konkretnym rezultatem głębokiej rekonstrukcji rządu obywatela Tuska Donalda może być kontynuowanie „dziwnej wojny” z PiS-em. Dziwnej – bo w tej wojnie, podobnie jak podczas „drole de guerre” w 1939 roku ofiar w zasadzie nie było, podobnie jak i teraz – oczywiście z wyjątkiem pana Roberta Bąkiewicza, najwyraźniej uznanego za wroga publicznego numer 1 z powodu przewodzenia złowrogiemu Ruchowi Obrony Granic. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że obywatel Tusk Donald dostał z Berlina iskrówkę treści następującej: wiecie, rozumiecie, Tusk. Rozprawcie wy mi się z tym całym Bąkiewiczem, bo inaczej z wami będzie brzydka sprawa.

Toteż niezawiśli sędziowie, którym polecono wykonanie tego rozkazu, wpadli na pomysł, że najlepszym sposobem spacyfikowania Roberta Bąkiewicza będzie zmuszenie go do wzięcia na utrzymanie pani Katarzyny Augustynek, używającej pseudonimu operacyjnego „Babcia Kasia”. To wszystko odbyło się jeszcze za ancien regime`u, czyli za rządów obywatela Bodnara Adama z czarnym podniebieniem, ale teraz, kiedy kierownictwo Ministerstwem Sprawiedliwości objął były sędzia, obywatel Żurek Waldemar, może być tylko gorzej. Jak bowiem wiadomo, gdy partia mówi, że da – to mówi – ale jak partia mówi, że weźmie wszystkich za twarz – to weźmie. Obywatel Żurek Waldemar na „bonjour”, czyli Bon-Żur na razie „zawiesił” 46 prezesów niezawisłych sądów, a co z nimi się stanie później – tego się dowiemy, kiedy już niemiecka BND podejmie stosowne decyzje. Wynika to z deklaracji obywatela Tuska Donalda, że dla ministra Żurka to „dopiero rozgrzewka” Co będzie, jak już się rozgrzeje? Nie ma rady; chyba będzie musiał wszystkich prawie 5 tysięcy niezawisłych sędziów mianowanych wbrew starym kiejkutom przez prezydenta Dudę Andrzeja, wpakować do chwilowo nieczynnych obozów koncentracyjnych, razem z Grzegorzem Braunem, który prędzej czy później będzie musiał jednak zostać zagazowany nie tyle na ołtarzu praworządności, co w komorze gazowej w chwilowo nieczynnym obozie koncentracyjnym na Majdanku.

Stanisław Michalkiewicz

„Kaczyński dekalog” i teoria spiskowa

Kaczyński dekalog i teoria spiskowa

Stanisław Michalkiewicz  5 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5872

Wśród dziesięciu przykazań kaczyńskiego dekalogu jest również i takie – pod numerem trzecim – które głosi, co następuje: „Należy bezwzględnie postawić na ścisły, niezachwiany, strategiczny sojusz militarny i gospodarczy ze Stanami Zjednoczonymi. Armia Polska musi zostać rozbudowana we współpracy z USA i nie być podporządkowana rozkazom Unii Europejskiej.

Spróbujmy sobie rozebrać z uwagą treść tego przykazania. Cóż może oznaczać sformułowanie, że „należy bezwzględnie postawić na…” – i tak dalej? Kluczem do zrozumienia, o co chodzi, wydaje się słowo: „bezwzględnie”. Cóż ono oznacza? Że należy coś zrobić bez względu na jakiekolwiek okoliczności. W przypadku sojuszu z innym państwem, który w dodatku ma być „ścisły” i „niezachwiany”, co z jednej strony oznacza chyba, że państwo sojusznicze – w tym przypadku Polska – ma dostosować się do zaleceń a nawet oczekiwań Naszego Sojusznika – a z drugiej – że Polska musi pozostać sojusznikiem USA żeby tam nie wiem co – na przykład nawet gdyby USA zdecydowały się komuś Polskę odstąpić, tak jak zrobiły to w Jałcie w 1945 roku.

Podobny charakter miał wpis do konstytucji PRL, dokonany za panowania Edwarda Gierka, którego Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński nie tak dawno uznał za wielkiego polskiego patriotę. Wtedy wpisano do konstytucji artykuł, według którego Polska umacnia przyjaźń i współpracę ze Związkiem Radzieckim i innymi państwami socjalistycznymi. Taki zapis w konstytucji sprawiał, że Polska MUSIAŁA umacniać przyjaźń i współpracę z ZSRR, który w związku z tym nabywał wobec Polski rodzaj roszczenia – że gdyby, przynajmniej w jego ocenie, Polska tej przyjaźni i współpracy nie „umacniała”, tylko na przykład pozostawiła na poprzednim poziomie, to naruszałaby własną konstytucję – a to z kolei umożliwiałoby Związkowi Radzieckiemu podjęcie działań, które zmusiłyby Polskę, by własnej konstytucji przestrzegała. Trzeba przyznać, że w 1976 roku Edward Gierek nie szedł aż tak daleko w wiernopoddaństwie, jak to uczynił Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński w swoim dekalogu. Gierek nie wpisał do konstytucji, że Polska „bezwzględnie” ma postawić na sojusz z ZSRR, który w dodatku ma być „ścisły” i „niezachwiany”. Dlaczego Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński w stosunku do USA poszedł dalej, niż nawet Edward Gierek w stosunku do ZSRR?

Odpowiedzi można udzielić tylko na gruncie mojej ulubionej teorii spiskowej, według której – po pierwsze – nie można być w Polsce, a przynajmniej nie było można do tej pory, być skutecznym politykiem, nie będąc niczyim agentem. A dlaczego? A dlatego, że – po drugie – bezpieka, która za pierwszej komuny była najtwardszym jądrem systemu, a która przeprowadziła i nadzorowała transformację ustrojową oraz czuwa nad jej prawidłową realizacją do dnia dzisiejszego, poszukując jakiejś asekuracji na wypadek, gdyby z tą transformacją coś poszło nie tak – pod koniec lat 80-tych zaczęła się przewerbowywać do naszych przyszłych sojuszników w przekonaniu, że każdy z nich obroni ich, jako swoich agentów, przed jakimiś nieprzyjemnymi niespodziankami.

Ponieważ jedni bezpieczniacy przewerbowali się do Amerykanów, inni – do niemieckiej BND, inni – do izraelskiego Mosadu a jeszcze inni – zostali przy rosyjskim GRU, doszło do ukształtowania się i okrzepnięcia trzech politycznych stronnictw, które rotacyjnie rządzą, a raczej – administrują naszym nieszczęśliwym krajem: Stronnictwa Ruskiego, Stronnictwa Pruskiego i Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego. Ten stan rzeczy utrzymuje się już od ponad 30 lat, a to ze względu na występujące u nas zjawisko dziedziczenia pozycji społecznej. Dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, a dzieci agentów – agentami. Z tego względu zależności, jakie powstały pod koniec lat 80-tych, reprodukują się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii aż po dziś dzień i – obawiam się – będą się utrzymywały jeszcze długo, a może nawet – bardzo długo – o ile oczywiście Polska w ogóle będzie bardzo długo istniała.

Rzecz w tym, że bezpieczniackie watahy nie administrują naszym nieszczęśliwym krajem bezpośrednio. Chodzi o to, by uniknąć niepotrzebnej ostentacji, która w szerokich masach ludowych mogłaby wzbudzić wzruszające wątpliwości w autentyczność naszej młodej demokracji. Toteż poszczególne stronnictwa bezpieczniackie rotacyjnie administrują naszym nieszczęśliwym krajem za pośrednictwem swoich politycznych ekspozytur, funkcjonujących, jako partie polityczne. Jak nietrudno się domyślić, polityczną ekspozyturą Stronnictwa Pruskiego jest Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda.

Z kolei ekspozyturą Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego jest Prawo i Sprawiedliwość, kierowane przez Naczelnika Państwa, obywatela Kaczyńskiego Jarosława. Z powodu wojny na Ukrainie ekspozytura Stronnictwa Ruskiego w zasadzie zanikła, chociaż w okresie przedwojennym jej rolę dosyć skutecznie spełniało Polskie Stronnictwo Ludowe.

Z uwagi na stuprocentową, a w patriotycznych porywach nawet większą zdolność koalicyjną, PSL w tej chwili próbuje prezentować się w charakterze ekspozytury Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego – ale wygląda na to, że PiS skutecznie strzeże swego monopolu w tej dziedzinie, a dekalog kaczyński, ze szczególnym uwzględnieniem przykazania trzeciego sprawia, że PSL nie jest w stanie PiS-u przelicytować. Przecież bez narażenia się na ośmieszenie nie proklamuje „jeszcze ściślejszego”, czy „jeszcze bardziej niezachwianego” sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. Co więcej, Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, jako wirtuoz intrygi, właśnie chyba wymiksowuje z grona skutecznych polityków obywatela Hołownię Szymona, który wprawdzie pierwotnie był wynalazkiem amerykańskim na wypadek, gdyby PiS się zaśmierdziało, ale teraz Amerykanie chyba skreślą go z listy „naszych sukinsynów”.

Nawiasem mówiąc, Polska upodabnia się do Ameryki nie tylko wskutek wiernopoddańczych deklaracji w rodzaju kaczyńskiego dekalogu, ale również pod względem stosunków wewnętrznych. Właśnie czytam sobie książkę amerykańskiego autora Victora Davida Hansona „Śmierć obywatela”, z której wynika, że amerykańskie postępactwo zieje nienawiścią do prezydenta Donalda Trumpa z powodu podejmowanych przez niego prób hamowania rewolucji komunistycznej w tym kraju.

Z podobną sytuacją mamy do czynienia również u nas, gdzie pilotujący rewolucyjne przemiany Judenrat, dyrygujący tak zwanym „towarzychem”, co to niezmiennie zadowolone jest ze swego rozumu, razem ze starymi kiejkutami administruje polityczną wojną, dzięki której zagraniczne centrale wywiadowcze mogą kontrolować życie publiczne naszego nieszczęśliwego kraju , skutecznie blokując możliwość pojawienia się autentycznej alternatywy wobec ekspozytur wspomnianych trzech Stronnictw.

Stanisław Michalkiewicz

Judenraty w trosce o Kościół

Judenraty w trosce o Kościół

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl” (prawy.pl)    5 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5871

Kto w Polsce jest najbardziej zatroskany o Kościół katolicki? Mogłoby się wydawać, że Episkopat i w ogóle – całe przewielebne duchowieństwo – ale chyba tak nie jest, chociaż powinno być. A nie jest – bo wśród Episkopatu są wprawdzie tacy biskupi, jak J. Em. Grzegorz kardynał Ryś, ale również tacy, jak JE abp Marek Jędraszewski, żeby nie wspomnieć o JE biskupie Wiesławie Meringu.

Jak wiadomo, podczas pielgrzymki Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę wygłosił on kazanie, które do tego stopnia nie spodobało się Księciu-Małżonkowi, że aż zażądał od „Watykanu”, żeby się nie wtrącał w wewnętrzne sprawy naszego nieszczęśliwego kraju.

Przeczytałem niedawno po raz kolejny „Dzienniki” Józefa Goebbelsa, w których co i rusz uskarża się on na „klechów”, czy to z powodu kazań, czy listów pasterskich – ale nie przypominam sobie żeby on, albo nawet sam Adolf Hitler zasypywał „Watykan” protestami, jak to zrobił Książę-Małżonek. Czym wytłumaczyć taką nietypową reakcję Księcia-Małżonka, który podczas ostatniej głębokiej rekonstrukcji rządu został nawet wicepremierem przy obywatelu Tusku Donaldzie?

Pewne światło na tę sprawę rzuca spostrzeżenie Stefana Kisielewskiego, że „nic tak nie gorszy, jak prawda”. Jeśli tak byłoby rzeczywiście, to by znaczyło, że reakcja Księcia-Małżonka miała charakter emocjonalny, a nie wynikający z głębokiego zatroskania o Kościół katolicki. W tej sytuacji nie ma rady – musimy nie bez pewnej melancholii przyjąć do wiadomości, że najbardziej zatroskany o Kościół i to zatroskany systemowo, jest Juderat „Gazety Wyborczej”. Oczywiście i on ma w tym swoim zatroskaniu swoje widoki, że – dajmy na to – dialog z judaizmem doprowadzi do stuprocentowego sukcesu tak zwanej „pedagogiki wstydu”, która – jak mogliśmy się niedawno przekonać po powszechnym charakterze potępienia Grzegorza Brauna – w zakresie tresury środowisk opiniotwórczych odniosła wielki sukces – ale na odcinku tresury mas ludowych notuje jeszcze poważne niedociągnięcia.

Ale największym problemem nie jest stosunek mas ludowych do Auszwicu, tylko – do migrantów. Pan red. Adam Szostkiewicz z tygodnika „Polityka”, który jest katolikiem zawodowym, chociaż chyba nie do tego stopnia zaangażowanym, jak pan red. Tomasz Terlikowski, twierdzi nawet, że na tym odcinku drogi między Kościołem i „prawicą” najwyraźniej się rozeszły. Ciekawe, że podobny pogląd wygłosił kiedyś papież Franciszek – że to komuniści najlepiej wyrażają myśl Chrystusa. To odkrycie spotkało się z krytyką, że mimo pozornych podobieństw, między ideologią komunistyczną, a chrześcijaństwem jest zasadnicza różnica. Chrystus mówił: „daj!” – podczas gdy komuniści mówią: „bierz!

Różnica zasadnicza – bo żeby dać, to najpierw trzeba mieć i móc samemu decydować, co z tym mieniem zrobić, podczas gdy biorący w ogóle nie liczy się ze zdaniem tego, któremu mienie odebrał, więc on już niczego „dać” nie może.

W ogóle warto zwrócić uwagę na pewien rozziew miedzy szlachetnymi zasadami, a prozą życia. Postępowa cześć przewielebnego duchowieństwa powołuje się na przykład na międzynarodowe pakty praw człowieka ONZ, według których „każdy” może wybrać sobie miejsce zamieszkania na planecie. Gdyby potraktować to dosłownie, to czyż nie znaleźliby się jacyś afrykańscy, czy arabscy amatorzy zamieszkania na przykład w apartamentach papieskich? Myślę, że mogłoby ich być całkiem sporo. I co w tej sytuacji powinna robić Gwardia Szwajcarska? Kierować ich do poszczególnych apartamentów, czy też utworzyć kordon tamujący dostęp?

Podobnie jest ze szlachetnymi deklaracjami międzynarodowych paktów praw człowieka na odcinku poglądów. Zgodnie z literalnym brzmieniem, do dyskursu publicznego powinny bez żadnych ograniczeń zostać dopuszczone nie tylko poglądy polityczne, ale również – „wszelkie inne”. Wszelkie inne – a więc na przykład – antysemityzm, który według niedawnych odkryć teologicznych jest grzechem wołającym o pomstę do Nieba? To bardzo ciekawy problem, bo o tym, co jest antysemityzmem, nie decydują ani teologowie, ani nikt inny, tylko Liga Antydefamacyjna w Nowym Jorku. Uznaje ona za „antysemickie” na przykład opinie, że w USA środowiska żydowskie mają nieproporcjonalnie duże do swej liczebności wpływy w sektorze finansowym, w mediach i przemyśle rozrywkowym. Każdy, kto chociaż pobieżnie zna Stany Zjednoczone, wie, że to prawda. Co z tego wynika? Ano, że Liga Antydefamacyjna stawia znak równości między antysemityzmem, a spostrzegawczością.

W tej sytuacji, w dzisiejszych czasach antysemitą nie jest tylko albo dureń, albo świnia. Jeśli bowiem ktoś nie zauważa tego znaku równości, no to dureń. A jak zauważa, ale z jakichś powodów udaje, że nie zauważa – no to świnia. Tertium non datur. Czyż nie jest to wystarczający powód do rewizji dotychczasowych odkryć na odcinku teologicznym? Wreszcie nawet niektóre wskazania ewangeliczne mogą mieć tylko ograniczone zastosowanie, ale nie mogą być traktowane, jako np. program polityczny. Weźmy wskazówkę Chrystusa odnoszącą się do stanu doskonałości – żeby sprzedać swój majątek, a uzyskaną kwotę rozdać ubogim. Za tym wezwaniem mogą pójść tylko niektórzy – bo gdyby tak wszyscy chcieli sprzedać swoje majątki, to nie byłoby komu ich sprzedać. Toteż na przykład z przypowieści pszenicy i kąkolu można wyciągnąć wniosek, że lepsze jest wrogiem dobrego, że dążenie do zbytniej doskonałości może obrócić się przeciwko dobru, a więc roztropniej jest godzić się na pewne niedoskonałości.

Wracając do migrantów, to warto przypomnieć, że nasilenie tego zjawiska może stanowić realizację projektów rozprawienia się z historycznymi narodami europejskimi. Z takim pomysłem wystąpił już w 1923 roku, w książce „Europa – mocarstwo światowej” wysokiej rangi mason, Ryszard de Coudenhove-Kalergi, jeden z prekursorów Unii Europejskiej. Postulował on, by do Europy pod różnymi pretekstami sprowadzić masę mieszkańców Afryki i Azji i w ten sposób doprowadzić do pozbawienia historycznych europejskich narodów ich tożsamości.

W podobnym duchu wypowiadał się inny świątek Zjednoczonej Europy, Alfiero Spinelli – żeby „zlikwidować” historyczne narody, bo mamy z nimi same zgryzoty. Oczywiście nie fizycznie, tylko – żeby przekształcić je w tak zwany nawóz historii. Kościół katolicki ze swojej istoty jest internacjonalny, ale skoro po II Soborze Watykańskim uznał, że narodu żydowskiego nie powinno się nawet nawracać, bo Żydowie mają własną, szybką ścieżkę zbawienia, to czy przewielebne duchowieństwo nie powinno uważać, by nie dać się lekkomyślnie wykorzystać przez budowniczych Nowego Wspaniałego Świata w charakterze pożytecznych idiotów?

Stanisław Michalkiewicz

Po zamachu – wesoły oberek

Po zamachu – wesoły oberek

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    3 sierpnia 2025 michalkiewicz

Podczas kiedy („podczas kiedy we dworze sztab wesoły łyka, przed domem się zaczęła w wojsku pijatyka” – napisał Wieszcz w „Panu Tadeuszu”) obywatel Tusk Donald dokonywał głębokiej rekonstrukcji swojego vaginetu, za kulisami trwało młotowanie marszałka Sejmu, obywatela Hołowni Szkymona, żeby nie zwoływał Zgromadzenia Narodowego. Dzięki temu prezydent-elekt, obywatel Nawrocki Karol, nie miałby przed kim złożyć przysięgi, więc by jej nie złożył. Tymczasem przysięga ta, która musi być złożona przez Zgromadzeniem Narodowym zgodnie z art. 130 konstytucji, jest warunkiem sine qua non objęcia urzędu przez prezydenta-elekta. W tej sytuacji, zgodnie z art. 131 konstytucji, jeśli wybrany prezydent „nie może” objąć urzędu, obowiązki prezydenta pełni marszałek Sejmu, do czasu wyboru nowego prezydenta.

Taki scenariusz po raz pierwszy zaprezentował publicznie pan prof. Wojciech Sadurski, chluba światowej jurysprudencji. Po nim, jak za panią matką, pomysł podchwycił Wielce Czcigodny obywatel Giertych Roman, który publicznie apelował, by marszałek Hołownia nie zwoływał Zgromadzenia Narodowego i w ten sposób uniemożliwił prezydentowi-elektowi objęcie urzędu. Wreszcie odezwał się pan prof. Andrzej Zoll, który nie tylko publicznie powtórzył scenariusz zaprezentowany przez chlubę światowej jurysprudencji, dodając od siebie, co pan marszałek Sejmu, po przejęciu obowiązków prezydenta państwa powinien zrobić. Otóż powinien popodpisywać wszystkie ustawy, zwłaszcza te, dotyczące wymiaru sprawiedliwości, jakie podsunie mu do podpisu vaginet obywatela Tuska Donalda. Chodzi o usunięcie z wymiaru sprawiedliwości prawie 5 tys. sędziów mianowanych przez prezydenta Dudę z rekomendacji Krajowej Rady Sądownictwa, której skład nie podoba się zarówno Judenratowi „Gazety Wyborczej”, vaginetowi obywatela Tuska Donalda. Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje, przebierańcom z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, obecnemu ministrowi sprawiedliwości w vaginecie obywatela Tuska Donalda, byłemu sędziemu Waldemarowi Żurkowi i wreszcie – „Babci Kasi”, która w naszym bantustanie cieszy się statusem zbliżonym do statusu pana red. Michnika Adama. Nie ma bowiem w Polsce sądu, który odważyłby się skazać obywatela Michnika Adama, który twierdzi, że wybory prezydenckie wygrał „łobuz”, albo „Babcię Kasię”, nawet gdy wymyśla ona prezydentowi Dudzie od „skurwysynów”.

Wracając do pana marszałka Hołowni, to kilkakrotnie, publicznie informował on o wywieranych na niego naciskach, by przeprowadził „zamach stanu” według przedstawionego wyżej scenariusza. Jednak pan marszałek, w otoczeniu swoich partyjnych koleżanek i kolegów, publicznie oświadczył był, że „zamach stanu – to nie z nami”. O „presji” wywieranej na pana marszałka Hołownię mówili również jego partyjni koledzy, aż wreszcie i pan marszałek wyznał, że podczas koalicyjnych spotkań, był do przeprowadzenia zamachu stanu według wspomnianego scenariusza podżegany. Te wszystkie informacje najwyraźniej przypiekły tyłek obywatelowi Tuskowi Donaldowi, który podczas spotkania ze swoimi wyznawcami w Pabianicach, nawymyślał „zdrajcom”, „dzieciom” oraz innym niedorostkom politycznym. Na takie dictum pan marszałek Hołownia zaczął pękać i wycofywać się ze swoich poprzednich informacji wyjaśniając, że określenia „zmach stanu” używał „nie w znaczeniu prawniczym”, tylko – „politycznym”. To idiotyczne wyjaśnienie zostało natychmiast podchwycone nie tylko przez działaczy Volksdeutsche Partei, ale i przez partyjnych kolegów pana marszałka, aż wreszcie panienki z rządowej telewizji („w likwidacji”) na Woronicza oświadczyły, że sprawa „jest zamknięta”. Skoro tak, to nieomylny to znak, że stare kiejkuty, być może na polecenie berlińskiej centrali BND, nacisnęły hamulec, no i teraz wszyscy, z marszałkiem Hołownią na czele, będą sprawę bagatelizowali i tuszowali.

Dotyczy to zwłaszcza nowego kierownictwa Ministerstwa Sprawiedliwości i Prokuratury Generalnej, na których czele stanął obywatel Żurek Waldemar, zażywający reputacji płomiennego szermierza ludowej praworządności. Wprawdzie PiS złożyło do prokuratury stosowne zawiadomienie o przestępstwie – ale nie słychać, żeby niezależna prokuratura pod kierownictwem obywatela Żurka Waldemara, podejmowała jakieś kroki w kierunku wyjaśnienia sprawy. Nie jest to, wbrew pozorom trudne, nawet w sytuacji, gdy pan marszałek Hołownia, najwyraźniej czymś nastraszony, idzie w zaparte. Chodzi o to, że co najmniej trzy osoby podżegały pana marszałka Hołownię do popełnienia przestępstwa zamachu stanu: pan prof. Wojciech Sadurski, Wielce Czcigodny Giertych Roman i pan prof. Andrzej Zoll. Przestępstwo podżegania ma charakter samoistny, więc sprawcy powinni być ukrarani, niezależnie od tego, co z tym fantem zrobił pan marszałek Hołownia tym bardziej, że fakt podżegania jest powszechnie znany, bo wszystko odbywało się publicznie, a sprawcy i stan faktyczny też nie mogą budzić najmniejszych wątpliwości, niezależnie od wymyślań obywatela Tuska Donalda, czy rejterady pana marszałka Hołowni Szymona. Nie ulega zatem najmniejszej wątpliwości, że ta sprawa będzie testem dla obywatela Żurka Waldemara – czy chodzi mu naprawdę o przywrócenie praworządności w państwie, czy też został wzięty przez obywatela Tuska Donalda do vaginetu na siepacza, który metodą „na rympał”, będzie używał swego aparatu prokuratorskiego i zaufanych niezawisłych sędziów do prześladowania każdego, kogo obywatel Tusk Donald i jego pozostali kolaboranci nieubłaganym palcem wskażą mu jako przeciwnika. Szczerze powiedziawszy, po obywatelu Żurku Waldemarze wiele sobie nie obiecuję tym bardziej, że i PiS, które wprawdzie złożyło doniesienie o przestępstwie, zachowuje się tak, jakby mu specjalnie na rygorystycznym potraktowaniu go nie zależało i sprawia wrażenie, że nie miałoby nic przeciwko temu, by sprawa się rozmyła w coraz to głupszych wyjaśnieniach – oczywiście pod warunkiem podobnie pobłażliwego traktowania rozmaitych PiS-owskich winowajców. Krótko mówiąc – być może jesteśmy w przededniu reaktywowania niepisanej zasady konstytuującej III Rzeczpospolitą: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych”. W tej sytuacji wszystko może zakończyć się wesołym oberkiem, co będzie jeszcze jednym potwierdzeniem, że w naszym bantustanie nic nie dzieje się naprawdę – oczywiście z wyjątkiem tego, co nakażą nam zrobić Nasi Sojusznicy, którzy naszym Umiłowanym Przywódcom uprawiania prawdziwej, a zwłaszcza – samodzielnej polityki – surowo zakazali.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

O wyższości narodowego socjalizmu

O wyższości narodowego socjalizmu

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    31 lipca 2025 michalkiewicz

Ledwo francuski prezydent Macron w przemówieniu wygłoszonym 13 lipca do niezwyciężonej armii francuskiej oficjalnie związał los słodkiej Francji z losem Ukrainy, zaraz prezydent Zełeński poczuł się, jakby go kto na sto koni wsadził i „podjął decyzję” między innymi w sprawie Polski – żeby przebywający w naszym nieszczęśliwym kraju Ukraińcy, którzy otrzymali obywatelstwo polskie, mogli jednocześnie korzystać ze wszystkich dobrodziejstw obywatelstwa ukraińskiego. Nawiasem mówiąc, nie tylko Polska dostąpiła tego zaszczytu, bo słychać, że objął on także Czechy i republiki bałtyckie, w których podobno od Ukraińców aż się roi.

Nie wiadomo, czy prezydent Zełeński konsultował się w tej sprawie z rządami wspomnianych państw – ale z polskim rządem chyba się nie konsultował. Najzwyczajniej musiał uznać, że nie ma potrzeby odrywania Księcia-Małżonka od wiązania krawatów tym bardziej, że właśnie gotował się on również do zademonstrowania mocarstwowej postawy wobec Watykanu, któremu pogroził nieubłaganym palcem, by nie ingerował w wewnętrzne sprawy naszego bantustanu.

Chodziło o kazanie, jakie podczas pielgrzymki Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę wygłosił JE bp. Wiesław Mering, a które nie tylko Księciu-Małżonku, ale przede wszystkim – warszawskiemu Judenratowi – nie spodobało się do tego stopnia, że aż biskupa Meringa zlustrował. Watykan na razie nie odpowiedział expressis verbis, ale chyba wykonał [—] pod adresem vaginetu obywatela Tuska Donalda, że pod dnem Bałtyku w okolicach Świnoujścia odkryte zostały spore złoża ropy naftowej i gazu. Odkrycie to Książę- Małżonek zinterpretował, jako poparcie Nieba dla vaginetu obywatela Tuska Donalda. Wszystko to oczywiście być może, ale niepodobna nie zauważyć, że wspomniane złoża zostały odkryte w momencie, kiedy Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje definitywnie nakazała odejście od paliw kopalnych, czyli również ropy naftowej i gazu na rzecz słynnego „Zielonego Wału”. W tej sytuacji poparcie Nieba dla vaginetu obywatela Tuska Donalda już nie jest takie oczywiste tym bardziej, że w entuzjastycznej interpretacji Księcia-Małżonka można dopatrzyć się motywacji prywatniackich, jako, że w rezultacie głębokiej rekonstrukcji vaginetu miał objąć stanowisko wicepremiera, obok przywódcy chłopów polskich, Władysława Kosiniaka-Kamysza.

Ten Władysław Kosiniak-Kamysz najwyraźniej jest ostoją mocy i trwałości vaginetu obywatela Tuska Donalda, bo wiadomo, że każdy jest chłopem – chyba, że jest babą. Toteż nic dziwnego, że PSL ma stuprocentową zdolność koalicyjną, a w patriotycznych porywach – nawet większą – ale mimo to pan prezydent Duda nie odważył się skorzystać ze swojej zażyłości z prezydentem Donaldem Trumpem, by ten przeforsował u nas przesilenie rządowe. Pisałem o tym już w styczniu – ale groch o ścianę – podobnie jak w przypadku racjonalizatorskiego pomysłu, by na podstawie ustawy incydentalnej zagazować Grzegorza Brauna przy pomocy czadu w komorze gazowej na Majdanku za jego myślozbrodnię, którą potępili partyjni i bezpartyjni, wierzący i niewierzący, żywi i umarli, powracając w ten sposób do moralno-politycznej jedności narodu, jaką cieszyliśmy się za panowania Edwarda Gierka, którego Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński najwyraźniej naśladuje na odcinku patriotyzmu.

Co prawda Jarosław Kaczyński nie forsuje wpisania do konstytucji sojuszu z ZSRR, ani przewodniej roli PZPR w budowie socjalizmu, ale za to stręczył Polakom Anschluss w roku 2003, podobnie jak w roku 2008 razem z Tuskiem Donaldem przeforsował w Sejmie ustawę upoważniającą prezydenta do ratyfikacji traktatu lizbońskiego w rezultacie której nie wiemy czy na przykład Sąd Najwyższy jest sądem, a Trybunał Konstytucyjny – trybunałem – czy też to tylko takie bandy przebierańców, czy wreszcie w czerwcu 2021 roku, przy pomocy Lewicy przeforsował w Sejmie ratyfikację ustawy o zasobach własnych Unii Europejskiej, na podstawie której Komisja Europejska zyskała prawo zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii i nakładania „unijnych” podatków. Na pierwszy rzut oka to taka sama zdrada, jak wpisanie do konstytucji sojuszu z ZSRR, ale musimy pamiętać, że wszystko, co robi Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, jest dla Polski dobre. A dlaczego? A dlatego, że Naczelnik Państwa Polskę kocha, podobnie jak Edward Gierek, który w 1976 roku pomstował na „warchołów”, tak, jak Naczelnik dzisiaj pomstuje na paskudnika Brauna i „szkodników” z Konfederacji.

Wróćmy jednak do prezydenta Zełeńskiego i jego wiekopomnych decyzji, obejmujących całkiem spore grono państw Europy Środkowej. Najwyraźniej nie miał z tym trudności, bo przecież przez ostatnie 3 lata państwa te zostały skutecznie wytresowane w posłuszeństwie wobec Ukrainy, podobnie jak dzięki pedagogice wstydu – w posłuszeństwie wobec Żydów, którym dzisiaj nie ośmielają się sprzeciwić ani wierzący, ani niewierzący, ani partyjni, ani bezpartyjni ani żywi, ani umarli – całkiem tak samo, jak za Gierka, kiedy pod przewodnictwem partii panowała jedność moralno-polityczna narodu. Toteż prezydent Zełeński ze łzami w oczach uzasadnia objęcie całej ukraińskiej diaspory ukraińskim obywatelstwem, żeby nie tracili więzi z ojczyzną – ale taktownie nie wspomina już, że ukraińska ojczyzna będzie w zamian oczekiwała od swoich obywateli lojalności.

A jeśli ukraińska ojczyzna czegoś od swoich obywateli oczekuje, to oczekuje serio, bez polskiego safandulstwa, a gdyby komuś się wydawało, że jest inaczej, to SBU mu przypomni, skąd wyrastają mu nogi. Jeśli, dajmy na to, wyda zalecenie, by wstępować do polskiej policji, wojsk obrony terytorialnej i innych struktur siłowych, dzięki czemu ukraińskie władze będą mogły z łatwością realizować swoje mocarstwowe zadania na obszarze nie tylko Europy Środkowej, ale i Kanady, to tak będzie. Co tu dużo gadać; narodowy socjalizm na odcinku ekspansji zawsze wydawał się znacznie sprawniejszy – i za Hitlera i za prezydenta Zełeńskiego. Nawet rekonstrukcja rządu wygląda tam inaczej, niż u nas. Oto właśnie czytam, jak przy pomocy NABU, czyli antykorupcyjnej bezpieki, wyszkolonej przez Amerykanów, przeprowadzana jest rekonstrukcja rządu w Kijowie. Na początek – tysiąc śledztw i 500 oskarżonych. Takiego rozmachu nie było nawet podczas „nocy długich noży” w Rzeszy – a przecież to dopiero początek.

A u nas? A u nas szef Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia” czyni ministru Bodnaru gorzkie wyrzuty za zaniedbania na odcinku przywracania praworządności. Od razu widać, że bez gazowania daleko nie zajedziemy, więc myślę, by i Jego Eminencja Grzegorz kardynał Ryś uderzył wreszcie w czynów stal i wespół z panem rabinem Schuldrichem zdecydował się odkręcić kurek butli z czadem w akcie miłości wobec Grzegorza Brauna, który już sam chyba nie wie, gdzie się zatrzymać.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Kiedy wystawa o „naszych chłopcach” z SS?

Kiedy wystawa o „naszych chłopcach” z SS?

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    29 lipca 2025

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5867

Powszechne potępienie, z jakim spotkała się wypowiedź Grzegorza Brauna, podająca w wątpliwość podany do wierzenia dogmat o Auszwicu, będącym – jak wiadomo – filarem przemysłu holokaustu – ilustruje nie tylko stopień przejęcia przez środowiska żydowskie kontroli nad dyskursem publicznym w Polsce, a śledztwo, wdrożone przez prokuratorów Instytutu Pamięci Narodowej przeciwko sprawcy owej myślozbrodni skłania do przypomnienia, jak doszło do wprowadzenia do ustawy o IPN art. 55, przewidującego penalizację tzw. „kłamstwa oświęcimskiego”, to znaczy – każdej próby weryfikacji wspomnianego dogmatu.

Myślę, że przyczyną ustanowienia tego dogmatu była obawa kapitanów przemysłu holokaustu, że jeśli nie zostanie zadekretowana niepodważalna wersja o Auszwicu, to filar przemysłu holokaustu zacznie się rysować, co popsuje nie tylko znakomity interes finansowy, ale również odbije się na niebagatelnych korzyściach moralnych, jakie strona żydowska czerpie z holokaustu w postaci sparaliżowania obiektywnej oceny poczynań władz bezcennego Izraela na arenie międzynarodowej. Jak wiadomo, władze bezcennego Izraela, pod pretekstem obawy przed następnym holokaustem, przyznają sobie prawo karcenia narodów uznanych za mniej wartościowe – aż do ostatecznego rozwiązania – z czym właśnie mamy do czynienia w Strefie Gazy.

Wracając do dogmatu o Auszwicu, to warto zwrócić uwagę, że z dogmatem się nie dyskutuje, tylko przyjmuje się go do wierzenia pod rygorem ekskomuniki – co w tym przypadku oznacza rodzaj wyjęcia spod prawa. Tymczasem wypada przypomnieć, że w okresie przed dogmatycznym ustalona „ponad wszelką wątpliwość” liczba ofiar tego, obozu ewoluowała. Z dzieciństwa pamiętam, że początkowo chodziło o 6 milionów ofiar – która to liczba w żydowskiej martyrologii ma chyba charakter kabalistyczny.

Jak wiadomo, na tyle właśnie szacowana była liczba żydowskich ofiar tak zwanych „pogromów” w carskiej Rosji. Potem okazało się, że w następstwie tych pogromów z Rosji uciekło 6 milionów Żydów – być może były to te same osoby, które wcześniej zginęły w pogromach – no bo skąd by się w Rosji wzięły?

Wreszcie, po II wojnie światowej, okazało się, że 6 milionów zginęło w Auszwicu. Musiało to budzić już wtedy niejakie wątpliwości, bo już w latach 60-tych liczba 6 milionów została arbitralną decyzją zmniejszona do 4, aż wreszcie, u progu lat 90-tych, stanęło na milionie. Jeśli chodzi o te 4 miliony, to mogły one swoje źródło mieć w oświęcimskim raporcie rotmistrza Witolda Pileckiego. Wprawdzie mógł on dość swobodnie poruszać się po obozie – ale oczywiście nie wszędzie, bo do komór gazowych, czy krematoriów swobodnego dostępu nie miał i dlatego liczbę ofiar oceniał szacunkowo. Pisze on m.in, że Niemcy wprowadzili nowoczesne, elektryczne piece krematoryjne, w których nieboszczyków spalano w trzy minuty. Na tej podstawie wyliczył, że liczba ofiar mogła sięgnąć nawet 5 milionów. Jak wiadomo, stanęło na 4, ale w rezultacie badań, które wtedy były jeszcze możliwe i żadną ekskomuniką nie groziły, została zredukowana do miliona z hakiem.

Pojawiło się w związku z tym niebezpieczeństwo, że jak tak dalej pójdzie, to liczba ofiar Auszwicu będzie się nadal zmniejszała, aż przestanie robić wrażenie, w następstwie czego filar przemysłu holokaustu, który środowiskom żydowskim przynosi takie korzyści, może się zarysować i nawet runąć. Ryzyko to stało się tym większe, odkąd Niemcy, ustami kanclerza Gerharda Schroedera, uznały, że okres niemieckiej pokuty dobiegł końca, co zmusiło kapitanów przemysłu holokaustu do koordynacji żydowskiej polityki historycznej z historyczną polityką niemiecką, która ma na celu stopniowe przerzucanie odpowiedzialności Niemiec za II wojnę światową i towarzyszące jej ekscesy, na winowajców zastępczych, wśród których na pierwszym miejscu znalazła się Polska. Zapowiadał to już w 1996 roku ówczesny sekretarz Światowego Kongresu Żydów Izrael Singer, grożąc, że jeśli Polska nie zadośćuczyni żydowskim roszczeniom odnoszącym się do własności bezdziedzicznej, to będzie „upokarzana na arenie międzynarodowej”. Chodziło nie tylko o przyprawienie narodowi polskiemu odrażającego wizerunku narodu morderców, ale również – o wdrożenie tak zwanej „pedagogiki wstydu”, to znaczy – zaszczepianie Polakom bliżej nieuzasadnionego poczucia winy wobec Żydów tak, żeby już nigdy w przyszłości nie ośmielili się oni w żadnej sprawie środowiskom żydowskim sprzeciwić. Powszechny charakter potępienia Grzegorza Brauna ponad wszelkimi podziałami pokazuje, że ta operacja przyniosła nadspodziewane rezultaty.

Aby jednak nie puszczać „pedagogiki wstydu” na nieprzewidywalne flukta masowych nastrojów, strona żydowska postanowiła ująć całą operację w żelazne ramy ustaw. Zanim tedy Sejm w roku 1998 uchwalił ustawę o Instytucie Pamięci Narodowej, na żądanie strony żydowskiej został w niej umieszczony art. 55, przewidujący odpowiedzialność karną, za każdą próbę „publicznego i wbrew faktom” zaprzeczania zbrodniom określonym w art. 1 wspomnianej ustawy. W tej sytuacji zaistniała paląca potrzeba ustanowienia zestawu „faktów”, zaprzeczanie którym byłoby karane.

Pierwszą operacją „pedagogiki wstydu” były uroczystości w Jedwabnem, które zostały poprzedzone rodzajem programu pilotażowego. Oto u pana Jana Tomasza Grossa, który na tę okoliczność został obwołany „historykiem” i to od razu „światowej sławy”, została obstalowana książka „Sąsiedzi”, napisana przy użyciu – co przyznał sam autor – nowatorskiej w historiografii metody „objawienia”.

Gwoli wyjaśnienia – pan dr Jan Tomasz Gross w ogóle nie jest historykiem, tylko socjologiem, zaś posłużenie się przezeń nowatorską metodą „objawienia” sprawia, że jego dzieło ma cechy charakterystycznego dla kultury żydowskiej literackiego gatunku haggady. W odróżnieniu od opracowań historycznych, haggada nie troszczy się o zgodność z faktami, tylko je nagina, a niekiedy nawet kreuje, żeby służyły zaprojektowanemu z góry tak zwanemu „morałowi”. Jak pamiętamy, operacja „Jedwabne”, niestety również w następstwie kolaboracji z Żydami, jakiej dopuścił się ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski, który – odpowiadając na oczekiwania „pedagogów wstydu”- w imieniu „narodu polskiego” za Jedwabne „przeprosił”, znakomicie się udała.

W tej sytuacji również IPN zatwierdził podaną do wierzenia wersję pana dra Jana Tomasza Grossa, zaś minister sprawiedliwości i Prokurator Generalny RP Lech Kaczyński, skwapliwie uwierzył jakiemuś rabinowi, który mu powiedział, że Żydowie swoich nieboszczyków nie ekshumują i ekshumację przerwał, uniemożliwiając w ten sposób zweryfikowanie „objawień” Jana Tomasza Grossa, co do liczby Żydów spalonych w tamtejszej stodole. Jednak mimo ujęcia pedagogiki wstydu w żelazne ramy ustawy, trzeba ją niestety uzupełniać starą metodą zamilczania na śmierć.

Oto bowiem pan prof. Marek Chodakiewicz i pan dr Tomasz Sommer wykonali benedyktyńską pracę sprawdzenia, co naprawdę wydarzyło się 10 lipca 1941 roku w Jedwabnem. Rezultatem tej benedyktyńskiej pracy jest dwutomowa monografia, której jeden tom zawiera opis wydarzeń, a drugi, znacznie obszerniejszy – zestaw dokumentów. Ustalony w ten sposób przebieg wydarzeń w Jedwabnem jest całkiem inny od zaprezentowanego w haggadzie autorstwa pana doktora Jana Tomasza Grossa i przyklepanego przez funkcjonariuszy Instytutu Pamięci Narodowej. Książka prof. Chodakiewicza i doktora Sommera została wydana „publicznie” – ale jak dotąd żaden prokurator nie postawił jej autorom zarzutu z art. 55 ustawy o IPN.

Najwyraźniej funkcjonariusze IPN nie są do końca pewni, czy przyklepali właściwą wersję i jakie śmierdzące dmuchy mogłyby wyjść na zewnątrz, gdyby doszło do konfrontacji między autorami tej pracy, a oskarżycielami przed niezawisłym sądem. Co prawda z tą niezawisłością nie ma co przesadzać, ale z drugiej strony nie ma też co kusić losu – więc na wszelki wypadek wszyscy zachowują się tak, jakby książki prof. Chodakiewicza i doktora Sommera nie było.

Kiedy od uchwalenia ustawy o IPN minęło 20 lat, pedagogika wstydu została ubogacona o nowe wątki w postaci „polskich obozów zagłady”, których budowę vaginessa z vaginetu obywatela Tuska Donalda, Wielce Czcigodna Nowacka Barbara przypisała „polskim nazistom”, rząd powołany przez Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego postanowił skorzystać z pomysłu strony żydowskiej, która w 1998 roku kazała wstawić do ustawy o IPN art.55, żeby zyskać narzędzie do dyscyplinowania oskarżycieli narodu polskiego o autorstwo „polskich obozów zagłady”. W tym celu do ustawy o IPN wstawiony został art. 55a, który przewidywał penalizację „kłamstwa obozowego”. Najwyraźniej jednak strona żydowska uznała to za karygodne naruszenie swojego monopolu na martyrologię i krzyknęła na cały świat „gewałt!”. Skoro Żydowie krzyknęli „gewałt!” to ten sam okrzyk wydał z siebie Departament Stanu USA, ostrzegając władze naszego nieszczęśliwego kraju, że jeśli się nie opamiętają, to „zagrozi to polskim interesom strategicznym”.

Co Nasz Najważniejszy Sojusznik miał konkretnie na myśli – tego już się nie dowiedzieliśmy i chyba nigdy się nie dowiemy, bo na taką poważną zastawkę ze strony Naszego Najważniejszego Sojusznika rząd zareagował przeprowadzeniem uchylenia tej nowelizacji ustawy o IPN i w ten sposób „strategiczne interesy” naszego nieszczęśliwego kraju zostały uratowane. Ciekawe, czy prokuratorzy IPN, prowadzący postępowanie przeciwko Grzegorzowi Braunowi przypomną sobie o tym incydencie?

Dzięki wykazanej w ten sposób dbałości tubylczego rządu o „interesy strategiczne” naszego nieszczęśliwego kraju, pedagogika wstydu oraz przerzucanie odpowiedzialności na winowajcę zastępczego mogą rozwijać się bez zakłóceń – również dzięki aktywności niektórych samorządów terytorialnych oraz instytucji kultury i „dziedzictwa narodowego”, które najwyraźniej nie są już pewne, w służbie którego narodu pozostają. Odnosi się to m.in. do Dulczessy Wolnego Miasta Gdańska, która chyba nie może się doczekać przyłączenia administrowanego przez siebie miasta do Macierzy – no a ścisłe kierownictwo Muzeum II Wojny Światowej chyba te oczekiwania podziela.

Świadczy o tym wystawa „Nasi Chłopcy”, poświęcona mieszkańcom Pomorza wcielonym podczas II wojny światowej do armii niemieckiej. Nie wiadomo, czy któryś z tych „naszych chłopców” przypadkowo nie trafił do Jedwabnego – ale gdyby okazało się, że trafił, to pedagogika wstydu nabrałaby dodatkowych impulsów rozwojowych. Nie jest to zresztą ostatnie słowo, bo skąd pewność, że żaden z „naszych chłopców” nie trafił do SS? Takiej pewności chyba nikt nie ma, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by kolejna edycja wystawy z tego cyklu nosiła tytuł „Nasi Chłopcy z SS”. W ten sposób, przynajmniej na odcinku „naszych chłopców”, przerzucenie odpowiedzialności na winowajcę zastępczego dobiegnie szczęśliwego końca – no a wtedy strona żydowska będzie mogła przejść do kolejnego kroku w postaci wyegzekwowania od Polski roszczeń majątkowych, odnoszących się do tzw. własności bezdziedzicznej – od czego przecież wszystko się zaczęło.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

„Lalka” w cieniu starych kiejkutów

„Lalka” w cieniu starych kiejkutów

Stanisław Michalkiewicz  26 lipca 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5865

Jak wiadomo filmowcy zamierzają nakręcić kolejną wersję „Lalki” według powieści Bolesława Prusa pod tym samym tytułem. Pierwsza wersja, jaką pamiętam, to była „Lalka” z Beatą Tyszkiewicz i Mariuszem Dmochowskim w rolach głównych. Drugą wersję obsadzała Małgorzata Braunek i Jerzy Kamas. Małgorzata Braunek grała też Oleńkę w „Potopie”, co skłoniło Janusza Głowackiego do uwagi, że „Potop” jest szalenie nowatorski, bo reżyser zdecydował się na obsadzenie w roli Oleńki słynnego szwedzkiego aktora Maxa von Sydow.

No a teraz będziemy mieli wersję kolejną, z panią Kamilą Urzędowską i Marcinem Dorocińskim. Ajajajajajajaj! Ale jeśli o tym wspominam, to nie dlatego, żebym się spodziewał jakichś rewelacji po tej nowej wersji, tylko ze względu na osobę Stanisława Wokulskiego. Jak wiadomo, Stanisław Wokulski prawdziwych pieniędzy dorobił się na dostawach wojskowych, między innymi – na dostawach mąki. Ta mąka od Wokulskiego była podobno bardzo dobra i żołnierze, jak tylko najedli się chleba wypieczonego z tej mąki, czy też zrobionych niej klusek, to z furią rzucali się na wroga – aż do ostatecznego zwycięstwa.

Literatura u nas nie tylko wyprzedza życie, ale niekiedy nawet życiową rzeczywistość zastępuje. W literaturze bowiem, w odróżnieniu od tak zwanego „życia”, można – jak to mawiał pan Tomasz Jastrun – „dodać dramatyzmu” i to w dodatku – dramatyzmu „naszego”, a nie jakiegoś takiego nie naszego – dzięki czemu rzeczywistość literacka, czy filmowa bywa znacznie ciekawsza pod tej prozaicznej. Czyż w tej sytuacji możemy się dziwić, że kto tylko może, próbuje „dodać dramatyzmu” każdej sytuacji? „Tak samo i w wojsku” – jak zwykł kończyć każdą opowieść stary wiarus, major Czeżowski, z którym nasza 3 kompania zmotoryzowana Studium Wojskowego UMCS w Lublinie miała w latach 60-tych zajęcia.

Bo właśnie wielki rezonans w opinii publicznej wywołały nominacje generalskie i awanse. Oto awans na generała – na osobistą prośbę wicepremiera i ministra obrony Władysława Kosiniaka Kamysza – otrzymał z rąk pana prezydenta Dudy pułkownik Piotr Bieniek, syn głównego doradcy ministra, pana generała Mieczysława Bieńka. Jak w takiej sytuacji zachował się generał Tumor, w nieśmiertelnym poemacie „Szmaciak w wojsku”? „Stary towarzysz, zasłużony, samego jeszcze znał Stalina. Fakt, że ma głupawego syna – ale to zawsze syn rodzony…

Jakby tego było mało, awans generalski z rąk prezydenta Dudy otrzymał brat ministra sprawiedliwości w vaginecie obywatela Tuska Donalda, Adama Bodnara, pan Mirosław Bodnar. I wreszcie, w zamian za te uprzejmości, pan Władysław Kosiniak Kamysz, kierowanie funduszem, który ma dostarczać naszej niezwyciężonej armii nowych technologii, powierzył zięciowi pana prezydenta Dudy, panu Mateuszowi Zawistowskiemu. Miejmy nadzieję, że na dostawach dla naszej niezwyciężonej armii nowych technologii też można zarobić, może nawet więcej, niż to się udało Stanisławowi Wokulskiemu na dostawach mąki.

Starzy ludzie opowiadają, że podobnie bywało i za pierwszej komuny. Oto potomek świętej rodziny Święcickich ożenił się był z córką komunistycznego dygnitarza Eugeniusza Szyra. W tamtych czasach zawodowi katolicy groszem nie śmierdzieli – ale starszy pan Święcicki stał na czele Komitetu Przeciwalkoholowego. W tej sytuacji rozwiązanie problemów socjalnych narzucało się samo; Eugeniusz Szyr załatwił w rządzie tak zwane „korkowe”; od każdej sprzedanej butelki wódki, jedna złotówka szła na konto Komitetu Przeciwalkoholowego.

W tej sytuacji ciekaw jestem, czy pan minister obrony, tylko zrewanżował się panu prezydentowi, czy też w związku z obydwoma świeżo awansowanymi generałami ma też jakieś widoki? Tak czy owak, trudno nie odczuwać przyjemności na widok, jak nasza niezwyciężona armia kontynuuje tradycje wyrastające wprost z naszej literatury okresu pozytywizmu – w tym przypadku – z „Lalki” Bolesława Prusa.

Pytanie, jakie widoki może mieć pan minister Kosiniak Kamysz z nominacji generalskiej pana Mirosława Bodnara? Może chodzi o osłodzenie panu Adamowi Bodnarowi dymisji, o której wszyscy mówią w związku z zapowiadaną od miesięcy rekonstrukcją vaginetu obywatela Tuska Donalda? No dobrze – ale co z tego będzie miał pan minister, albo i PSL, jeśli uda się w ten sposób osłodzić panu Adamowi Bodnarowi ewentualną dymisję?

Być może chodzi o coś jeszcze innego – mianowicie o jeszcze bardziej zdecydowane wejście Polaków pochodzenia ukraińskiego do tubylczych resortów siłowych? Wykluczyć niczego niepodobna, bo właśnie Ukraina uznała deportacje Ukraińców w latach 40 i w ramach akcji „Wisła” i w ramach przesiedleń do ZSRR za „bezprawie”, z tytułu którego Polska będzie musiała wypłacić Ukraińcom odszkodowania. Widać, jak na tym odcinku Polska wzięta została w dwa ognie; z jednej strony Żydowie, a z drugiej – nasze serdeczne druzja, Ukraińcy. W tej sytuacji, rzeczywiście – lepiej na wszelki wypadek zadbać o odpowiednią obsadę resortów siłowych, bo klasyk demokracji Józef Stalin nie bez powodu mawiał, że „kadry decydują o wszystkim”. O „wszystkim” – a więc również – o ostatecznym zwycięstwie.

Jest to aktualne tym bardziej, że pan minister Bodnar właśnie zmierza do umieszczenia w areszcie wydobywczym Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego, pani Manowskiej – a na niej przecież orszak aresztantów się nie skończy – no i próbuje zmłotować pana marszałka Hołownię, żeby jednak nie dopuścił do zaprzysiężenia prezydenta-elekta, pana Nawrockiego. Ale chociaż na odcinku awansów generalskich i w ogóle – polityki kadrowej w resortach siłowych – rząd obywatela Tuska Donalda z panem prezydentem Dudą robią sobie na rękę, to na innych odcinkach najwyraźniej się przekomarzają. Na przykład pan minister Bodnar, w odwecie za organizowanie patroli Ruchu Obrony Granic, „odwiesił” panu Bąkiewiczowi karę 360 godzin prac społecznych, nakazując mu jednocześnie zapłacenie „Babci Kasi” 10 tys. złotych pod pretekstem „naruszenia jej cielesności” – a pan prezydent Duda pana Bąkiewicza ułaskawił, ale tylko częściowo – bo 10 tys. złotych Babci Kasi będzie musiał zapłacić. Babcia Kasia najwyraźniej myślała, że ułaskawienie obejmuje wszystkie kary i nawymyślała panu prezydentowi Dudzie od „skurwysynów”. Jestem pewien, że żaden prokurator nie ośmieli się postawić Babci Kasi z tego powodu żadnego zarzutu, podobnie jak nie ma w Polsce sądu, który odważyłby się skazać szefa warszawskiego Judenratu, pana redaktora Adama Michnika, za stwierdzenie, że ostatnie wybory prezydenckie wygrał „łobuz”.

Co z tego wynika, jaki wspólny mianownik może łączyć pana red. Adama Michnika z Babcią Kasią? Tajemnica to wielka; skazani jesteśmy na domysły, więc ja się domyślam, że tym wspólnym mianownikiem mogą być stare kiejkuty, które z ramienia Naszych Sojuszników, od kilkudziesięciu lat kręcą nie tylko sceną polityczną, ale w ogóle – całym życiem państwowym naszego bantustanu.

Stanisław Michalkiewicz

Portki w dół!

Portki w dół!

Stanisław Michalkiewicz www.magnapolonia.org)    24 lipca 2025

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5864

Niebieskim oznajmiona cudem i poprzedzona głuchą wieścią między ludem rekonstrukcja vaginetu obywatela Tuska Donalda oddala się w mglistość, jak zresztą większość jego wspaniałych planów. Obywatel Tusk Donald odgrażał się, że vaginet zostanie odchudzony, że odejdzie co najmniej 20 procent dygnitarzy, co to – jak pisze poeta – „z pustego w próżne przelewają, a sobie na konto” – ale tak to już bywa z vaginetami koalicyjnymi, że każdemu z koalicjantów trzeba dać jakąś trafikę, gdzie mógłby przychylać nieba znękanemu ludowi. Rzeczywiście vaginet obywatela Tuska jest bardzo liczny, chociaż nie rekordowo, bo rekord należy do vaginetu panny Hanny Suchockiej, który powstał po przejściowym vaginecie obywatela Pawlaka Waldemara, co to podczas „nocnej zmiany” na głos przepowiadał sobie, co ma zrobić po obaleniu rządu premiera Olszewskiego: „czyszczę sobie MSW…” – i tak dalej.

Ale i vaginet obywatela Tuska Donalda budzi respekt. Razem z premierem liczy 27 ministrów – ale to jeszcze nic, bo najliczniejszą armię dygnitarzy tworzą wiceministrowie, których jest 89 – i każdy ma oczywiście pełne ręce roboty. Ot na przykład teraz – Lewica chciałaby, żeby przydzielić jej „mieszkalnictwo”. „Niech mi chociaż dyferencjał dadzą!” – śpiewał Kazimierz Grześkowiak w piosence „To je moje”. No ale inni też by chcieli przychylać ludowi nieba – każdy na swoim odcinku – wskutek czego dług publiczny rośnie, jak na drożdżach. Według Ministerstwa Finansów, które przecież raczej zainteresowane jest pomniejszaniem długu niż jego rozdymaniem, na koniec kwietnia br. wynosił on ponad 1750 miliardów złotych, a powiększa się w tempie prawie 10 mld miesięcznie. Inni twierdzą jednak, że dług publiczny Polski powiększa się o miliard złotych dziennie. Jak tam jest, tak tam jest; w każdym razie tak rządzić, to potrafi każdy głupi – i dlatego właśnie twierdzę, że vaginet obywatela Tuska Donalda to najgłupsza ekipa przy władzy od czasów Bolesława Chrobrego.

Zapowiedź rekonstrukcji vaginetu wywołała oczywiście tak zwane „wrzenie” w koalicji – a każdy dygnitarz próbuje dowieść, że jego obecność w vaginecie jest dla Polski niezbędna. Wprawdzie trudno sobie wyobrazić, żeby w następstwie rekonstrukcji rządu zlikwidowane zostało Ministerstwo Spraw Zagranicznych, ale najwyraźniej jaskółczy niepokój musiał udzielić się nawet Księciu-Małżonku. Między nami mówiąc, gdyby akurat to ministerstwo zostało zlikwidowane, to nikt nie zauważyłby różnicy, bo – jak powszechnie wiadomo – prowadzenie polityki zagranicznej Nasi Umiłowani Przywódcy mają surowo od naszych sojuszników zakazane – ale MSZ trwa siłą inercji, również ze względu na tak zwaną „godność narodową”. Teraz jednak, kiedy w koalicji „wrze”, również Książę-Małżonek zrobił pokazuchę, demonstrując nie tylko samodzielne politykowanie, ale nawet – politykowanie mocarstwowe. Pretekstem stała się pielgrzymka Radia Maryja na Jasną Górę, podczas której biskup Wiesław Mering i biskup Antoni Długosz dopuścili się myślozbrodni, wprawdzie nie tak strasznej, jak to zrobił Grzegorz Braun, niemniej jednak wypowiedzieli „niedopuszczalne słowa, które godzą w fundamentalne zasady godności człowieka”. Tak w każdym razie głosi nota, którą ambasador naszego nieszczęśliwego kraju przy Watykanie przekazał tamtejszemu szefowi protokołu dyplomatycznego. Ale nie tylko o opis myślozbrodni chodziło, bo Książę-Małżonek zażądał również, by Watykan zaprzestał ingerowania w polskie sprawy wewnętrzne.

Na razie nie ma jeszcze odpowiedzi z Watykanu i nie wiadomo, czy w ogóle będzie, bo na mieście krążą fałszywe pogłoski, iż tamtejsze władze uznały, iż Książę-Małżonek sobie zażartował, jak niegdyś Nikita Chruszczow na spotkaniu z kołchoźnikami. – Jak wam się żyje – zażartował towarzysz Chruszczow? – Znakomicie – zażartowali kołchoźnicy. Jeśli by jednak Watykan na wspomnianą notę odpowiedział, to mógłby co najwyżej zapytać Księcia-Małżonka od kiedy ma te objawy. Chodzi o to, że gdyby myślozbrodni na Jasnej Górze dopuścił się, dajmy na to, nuncjusz apostolski w Warszawie, to taka nota miałaby przynajmniej jakieś uzasadnienie.

Tymczasem obydwaj biskupi nie reprezentowali Watykanu. Są obywatelami polskimi i wypowiadali się w granicach wolności słowa, zagwarantowanej konstytucyjnie. Wolność słowa zaś polega m.in. na tym, że dopuszczane do dyskursu publicznego są również opinie, które innym się nie podobają. Tedy wysyłając do Watykanu wspomnianą, mocarstwową notę, Książę-Małżonek zwyczajnie się wygłupił. To nie byłaby tragedia, bo prawdopodobnie wszyscy na świecie wiedzą, że największą zaletą Księcia-Małżonka jest wiązanie krawatów i że w tej dziedzinie rzeczywiście ociera się o genialność, podczas gdy z innymi zaletami jest znacznie gorzej.

Ot na przykład podczas ostatniej narady w eurokołchozie, kto ma zapłacić za amerykańską broń dla Ukrainy, podobno właśnie Książę-Małżonek zaproponował, by w tym celu ukraść pieniądze z zamrożonych w UE aktywów rosyjskich. Podobno był bardzo ze swojego pomysłu zadowolony, aż dopiero ktoś starszy i mądrzejszy zwrócił mu uwagę, że byłoby to sprzeczne z prawem międzynarodowym. Najwyraźniej tedy Książę-Małżonek mógł nie zdawać sobie z tego sprawy, bo podobno studiował w Anglii teologię stomatologii, czy jakąś podobno do niej dyscyplinę, dzięki czemu myśli, że nabrał eksperiencji w sprawach watykańskich.

Najgorsze są nieproszone rady, ale w czynie społecznym, dla dobra Polski, radziłbym, żeby mimo planowanej rekonstrukcji vaginetu obywatela Tuska, MSZ zostało wzmocnione kadrowo – ale nie kimś w rodzaju pana red. Wrońskiego, tylko poprzez zaangażowanie w charakterze doradczyni doskonałej Wielce Czcigodnej Marty Wcisło, o której wieść gminna głosi, że wszystko u niej poszło w warkocz. Pani Marta charakteryzuje się poczuciem godności w stopniu porównywalnym do pani Anny Fotygi, więc może odradziłaby Księciu-Małżonku kierowanie do biskupa Meringa apelu, by „zdjął sukienkę”. W dzisiejszych czasach bowiem taka propozycja może być uznana za zaproszenie do bliskich spotkań III stopnia – a od tej strony jeszcze Księcia-Małżonka do tej pory nikt o nic nie podejrzewał.

Wielce Czcigodny Biedroń, czy inny Śmiszek – to co innego – ale Książę-Małżonek? Ładny interes! W dodatku w ten sposób naraża się na ewentualną radę wzajemną biskupa Wiesława Meringa, który mógłby mu zacytować wezwanie Wojciecha Cejrowskiego, z którego przed laty zasłynął podczas Ciemnogrodu na Kociewiu: „Podatki w dół i portki w dół!” Jak wiadomo, chodziło o to, że wtedy łatwiej sprawdzić, czy ktoś przeprowadził sobie drobną operację chirurgiczną. Aż strach pomyśleć, jaki klangor by się wtedy podniósł, aż po same nozdrza Najwyższego. Ajajajajajajajaj!

Stanisław Michalkiewicz

Żydokomuna krzyczy „gewałt!”

Żydokomuna krzyczy „gewałt!”

23.07.2025 Stanisław Michalkiewicz https://nczas.info/2025/07/23/zydokomuna-krzyczy-gewalt/

Stanisław Michalkiewicz.
Stanisław Michalkiewicz. / foto: NCzas

Pan prof. Śpiewak, podobnie jak inni liczni Żydowie; twierdził, że „żydokomuna” nie istnieje. Jeszcze dalej szedł w zaparte prezes warszawskiego Judenratu, obywatel redaktor Michnik Adam, który twierdził, że nie tylko żydokomuny, ale nawet Żydów w Polsce „nie ma”. Podobnie „nie ma” Wojskowych Służb Informacyjnych ani izraelskiej broni jądrowej. Jak wiadomo, cały świat wie, że Izrael ma arsenał nuklearny, szacowany przez Sztokholmski Instytut Badań nad Pokojem na 90 głowic – no ale wszyscy udają, że wierzą w te zaprzeczenia, co moim zdaniem stanowi dodatkową poszlakę, iż świat traktuje Żydów jako Herrenvolk, czyli naród panów.

Moim zdaniem taka oficjalna, a nawet ostentacyjna nieobecność, jest tylko wyższą formą obecności, a skoro tak, to trudno się dziwić, że w pewnych sytuacjach szydło wyłazi jednak z worka. W ogóle to w opinii, jakoby żydokomuna nie istniała, nie ma logiki, podobnie jak w przypadku Aaronka, co to chodził sobie podczas lekcji po szkolnym boisku. Kiedy dyrektor surowym tonem spytał go, dlaczego nie jest na lekcji, odparł, że dlatego, iż „logiki nie ma”. – Jak to „logiki nie ma” – zainteresował się dyrektor. – Już wyjaśniam – powiada Aaronek. – Ja się zesmrodziłem i pan nauczyciel wyrzucił mnie z klasy. Teraz oni tam siedzą, a ja chodzę po świeżym powietrzu…

Ta anegdotka była bardzo popularna w Polsce w roku 1968, kiedy to Żydowie masowo opuszczali cudny raj, w którym wcześniej nieźle nasmrodzili, jako uczestnicy aparatu terroru i aparatu partyjnego, udając się na świeże powietrze, czyli Zachód. Wbrew bredniom powtarzanym przez pana prezydenta Dudę, nikt ich do tych wyjazdów nie „zmuszał”. Opuszczali cudny raj z radością – a kto nie chciał, ten zostawał. W jaki sposób w przeciwnym razie w Polsce znalazłby się „Drogi Bronisław”, czy choćby pan red. Adam Michnik?

Od strony logicznej z żydokomuną jest tak, że mamy dwa kręgi: jeden – to Żydowie, a drugi – to komuna. Te dwa kręgi częściowo na siebie zachodzą, a to miejsce, gdzie zachodzą, to właśnie żydokomuna.

Więc chociaż jest rozkaz, że żydokomuny „nie ma”, to niekiedy manifestuje ona swoją obecność w sposób nieoczekiwany. I właśnie tak się stało za sprawą pani Rigamonti, która przeprowadziła rozmowę jednocześnie z obywatelem Kwaśniewskim Aleksandrem i panem redaktorem Michnikiem Adamem, szefem warszawskiego Judenratu. Aleksander Kwaśniewski, jak wiadomo, jest wybitnym przedstawicielem „komuny”.

Wprawdzie teraz obrzezał się na socjaldemokratę, ale – jak wiadomo – żywotne soki czerpie mnóstwem korzonków z krwawej, gnilnej masy, w jaką jego poprzednicy, np. Edmund Kwasek, przerobili polskich patriotów. Aleksander Kwaśniewski pozuje na Europejczyka, mówi językami, nosi garnitury i w ogóle – ale tych korzonków nie przecina. W myśl przysłowia, że pokorne cielę dwie matki ssie – wyssał wszystko, co tylko mógł, z „komuny”, a teraz wysysa, co tylko może z „demokracji”. Pewnej części gawiedzi takie ssaki szalenie imponują i tym właśnie tłumaczę sobie okoliczność, że Aleksander Kwaśniewski został bez żadnego przymusu wybrany na prezydenta Polski na dwie kadencje. Więc Aleksander Kwaśniewski, niezależnie od kostiumów, w jakie akurat się drapuje, jest przedstawicielem „komuny”, zaś pan red. Adam Michnik, jako przewodniczący tubylczego Judenratu, reprezentuje Żydów, których, jak wiadomo, „nie ma”. Pani Rigamonti, kumulując ich odpowiedzi, być może bezwiednie, prezentuje nam punkt widzenia żydokomuny.

Pretekstem do rozmowy jest zaniepokojenie, jakie żydokomuna odczuwa w związku z wynikiem wyborów prezydenckich. Pan red. Adam Michnik, najwyraźniej świadomy, że nie ma w Polsce żadnego niezawisłego sądu, który ośmieliłby się go skazać, twierdzi, że wybory wygrał „łobuz” i że „pół Polski poszło złą drogą”. Wiadomo bowiem, że dobra droga to ta, którą mniej wartościowemu narodowi tubylczemu wskazuje Judenrat. „Najlepsza droga dobra – ZMP!” – śpiewały Judenraty w czasach stalinowskich. Z kolei Kwaśniewski Aleksander martwi się, że jak mniej wartościowy naród tubylczy nadal będzie podążał złą drogą, to znaczy – drogą inną niż mu wskaże Judenrat – to „może być droga do zniweczenia tego wszystkiego, co w sensie ustrojowym, demokratycznym, osiągnęliśmy od 1989 roku”. Najwyraźniej Kwaśniewski Aleksander przestaje w tym momencie panować nad zaimkami, wskutek czego zaczyna być podobny do idioty, któremu wystarczy tylko pozwolić mówić, a sam się sypnie. Bo zastanówmy się – co Aleksander Kwaśniewski i jemu podobni bezpieczniaccy konfidenci, pieszczochy komuny, osiągnęli „ustrojowo” po 1989 roku.

Po pierwsze – bezkarność, dzięki czemu nie ponieśli żadnych konsekwencji za udział w uwłaszczeniu nomenklatury, które – jak wiadomo – odbywało się poprzez rozkradanie majątku państwowego. Czyż nie z obawy przed jakimiś śmierdzącymi dmuchami, Aleksander Kwaśniewski już jako prezydent zagroził „lustracją totalną”, jeśli tylko ukaże się chociaż jedno słowo, jak to PZPR kradła waluty obce z PEWEXU i lokowała je w szwajcarskim Sezamie? Jak pamiętamy, następnego dnia po tej groźbie Jacek Kuroń i Karol Modzelewski (znowu żydokomuna) napisali do niego list w tonie: już się nie kłóćmy, już się pogódźmy, niech tylko Oleksy poda się do dymisji – i końce w wodę. No a „matka wszystkich afer”, czyli FOZZ? Zakończyła się wesołym oberkiem, podobnie jak wiele innych. Ale bezkarność, to tylko jedno z „osiągnięć”.

Drugim, jeszcze większym „ustrojowym” osiągnięciem żydokomuny po 1989 roku, było zbudowanie w Polsce kapitalizmu kompradorskiego.

Kapitalizm kompradorski różni się od zwyczajnego kapitalizmu tym, że o ile w zwyczajnym kapitalizmie o dostępie do rynku i możliwości działania na nim decydują w zasadzie zalety człowieka działającego – czy jest pracowity, pomysłowy, przedsiębiorczy, czy nie boi się ryzyka i czy ma szczęście – to w kapitalizmie kompradorskim o dostępie do rynku i możliwości działania na nim decyduje przynależność do sitwy, której najtwardszym jądrem jest to samo, co i za komuny było najtwardszym jądrem systemu – czyli bezpieka. Ponieważ większość społeczeństwa do sitwesów nie należy, musi zostać wyrzucona poza główny nurt życia gospodarczego, zarezerwowanego dla sitwy (sektor finansowy, paliwowy, energetyczny i podobne „strategiczne”) na obrzeża, gdzie może sobie wydłubywać kit z okien. Wskutek tego jednak narodowy potencjał gospodarczy jest zablokowany.

Czego zatem żydokomuna się boi, dlaczego krzyczy: „gewałt!?” Ano – z obawy, że jeśli większość narodu się zorientuje i przestanie słuchać Judenratu, to rzeczywiście – sitwesowie mogą stracić „zdobycze”, które sobie prawem kaduka przywłaszczyli po roku 1989.

Fakty prasowe

Fakty prasowe

Stanisław Michalkiewicz 22 lipca 2025 michalkiewicz

Lato to nie jest dobry sezon dla niezależnych mediów głównego nurtu. „Sezon ogórkowy” charakteryzuje się tym, że nic ważnego się nie dzieje, toteż nie bardzo jest o czym pisać. Tak bywało i za panowania Najjaśniejszego Pana i na przykład Egon Erwin Kisch twierdzi, że gazety praskie ułatwiały sobie sytuację, „na żądanie Czytelników” drukując ponownie artykuły wstępne z dnia poprzedniego. Czytelnicy mieli ten artykuł przed sobą – ale nie – chcieli go mieć również w kolejnym numerze. Teraz nikt już tak nie robi, ale od czegóż troska o obywateli? Z czasów pierwszej komuny pamiętamy, że Polskę regularnie nawiedzały dwie klęski i cztery kataklizmy. Jedna klęska – to klęska nieurodzaju, a druga – to klęska urodzaju. Kataklizmy zaś to wiosna, lato, jesień i zima. Coś z tej tradycji zostało, bo i teraz, kiedy na przykład – jak to latem – gdzieś przechodzą burze z piorunami, to zaraz ogłaszane są „alerty”, zbierają się „sztaby kryzysowe”, pan minister Siemoniak przemawia na konferencjach prasowych – i „biznes sze kręczy” – jak mawiano w swoim czasie w sferach kupieckich.

A w dodatku ukraińscy przyjaciele wykiwali pana prezydenta Andrzeja Dudę, zbywając go orderem krzyża zbolałego. Za forsę, którą Polska przekazała, tamtejsze parchy-oligarchy pokupowały sobie, to tu, to tam, luksusowe rezydencje i na przykład będąc w ubiegłym roku w Toskanii dowiedziałem się z pewnego źródła o tamtejszej rezydencji prezydenta Zełeńskiego, że daj Boże każdemu – a tymczasem dla pana prezydenta Dudy tylko ten nieszczęsny order? Toteż nic dziwnego, że rozgoryczony pan prezydent zaczął wreszcie mówić ludzkim głosem – że za korzystanie z lotniska w Jasionce ktoś (kto?) powinien zapłacić – i tak dalej.

Pan prezydent, który wcześniej bredził o jakichś „uniach” z Ukrainą, wreszcie zdradza objawy powrotu do rzeczywistości? Trochę późno – bo na miesiąc przed końcem kadencji – ale powiadają, że lepiej późno, niż wcale. To trochę podobne do zachowania pana prof. Leszka Balcerowicza. Kiedy był wicepremierem i ministrem finansów, robił różne dziwaczne rzeczy. Ale kiedy tylko przestawał pełnić te zaszczytne funkcje, to w felietonach do tygodnika „Wprost” głosił same słuszne poglądy i koncepcje. Niestety potem ponownie zostawał wicepremierem, a nawet – prezesem NBP – i znowu popadał w sprośne błędy Niebu obrzydłe. Czyż trzeba nam lepszej ilustracji, że władza korumpuje?

Ale nie można powiedzieć, by i władza nie dostarczała materiału, dzięki któremu łamy oraz czas antenowy niezależnych mediów głównego nurtu było czym wypełnić. Oto pan minister Adam Bodnar z czarnym podniebieniem, realizując na swoim odcinku frontu „linię porozumienia i walki”, którą obywatel Tusk Donald proklamował gwoli zamarkowania swojej niezależności od Niemiec poprzez przywrócenie tak zwanych „wyrywkowych kontroli” na polsko-niemieckiej granicy i jednoczesnego zwalczania złowrogiego Ruchu Obrony Granic, zadekretował, że Robert Bąkiewicz będzie musiał wykonać 360 godzin prac społecznych i zapłacić Babci Kasi 10 tys. złotych z tytułu „naruszenia jej nietykalności cielesnej”. Obawiam się w związku z tym, że skoro tak, to Babcia Kasia będzie się teraz każdemu nadstawiała, żeby tylko naruszył jej nietykalność – bo 10 tysięcy złotych piechotą nie chodzi.

Ale to jeszcze nic w porównaniu z samopomocową działalnością niezależnych mediów, w której oczywiście przoduje Judenrat „Gazety Wyborczej”, wierny leninowskim zasadom życia partyjnego, zwłaszcza na odcinku organizatorskiej funkcji prasy. Zręby rewolucyjnej teorii zawdzięczamy oczywiście „Drogiemu Bronisławowi”, który odkrył tak zwane „fakty prasowe”. Odkrycie to, jak wszystkie genialne odkrycia, są proste, jak budowa cepa. Najpierw Judenrat koncypuje jakiś „fakt” prasowy, który różni się od „faktu autentycznego” tym, że istnieje wyłącznie w wyobraźni ścisłego kierownictwa Judenratu, ale potem, to znaczy – po publikacji – zaczyna żyć własnym życiem, bo mikrocefale, stanowiący podstawową bazę czytelników żydowskiej gazety dla tubylczych Polaków, dopuszczają sobie ten fakt do głowy, myśląc, że to wszystko naprawdę. W rezultacie rozkręca się afera, która obrasta kolejnymi faktami prasowymi, a niekiedy nawet – tak zwanymi „odpryskowymi” procesami – bo co to komu szkodzi, że z faktów prasowych pożywią się też niezawisłe sądy?

No i właśnie mamy aferę w postaci „profanacji” pomnika w Jedwabnem. Jak wiadomo, w lipcu 1941 roku w tej miejscowości niemiecka Einsatzgruppe zagnała tamtejszych Żydów do stodoły, którą następnie oblała benzyną i podpaliła. Nie byłoby w tym nic osobliwego, gdyby nie to, że Żydowie, którym zależało i nadal zależy na wyduszeniu z Polski szmalu pod pretekstem tak zwanych „roszczeń”, w ramach przyprawiania narodowi polskiemu odrażającego wizerunku narodu morderców, wpadli na pomysł, żeby o to morderstwo oskarżyć ludność polską. Ponieważ na obecnym etapie Żydowie ściśle koordynują swoją politykę historyczną z polityką historyczną niemiecką, to najpierw obstalowali u pana dra Jana Tomasza Grossa, który na tę okoliczność został natychmiast obcmokany jako „historyk” w dodatku – „światowej sławy” , książkę „Sąsiedzi”, która też została obcmokana przez Judenraty wszystkich krajów.

Pan minister sprawiedliwości Lech Kaczyński skwapliwie uwierzył jakiemuś rabinowi, że Żydowie swoich nieboszczyków nie ekshumują i wstrzymał ekshumację w Jedwabnem, dzięki czemu nie doszło do zdemaskowania fantasmagorii Jana Tomasza Grossa, który w ogóle przy pisaniu swojej książki wykorzystał nowatorską w historiografii metodę „objawienia”. Posłuszni funkcjonariusze IPN wersję o polskim autorstwie tej zbrodni przyklepali, a prezydent Aleksander Kwaśniewski ją uroczyście potwierdził, podczas hucpiarskiej uroczystości w Jedwabnem przepraszając „w imieniu narodu polskiego”. Mam nadzieję, że kiedyś odpowie za to łajdackie złamanie przysięgi prezydenckiej, której rota zawiera solenną obietnicę „niezłomnego strzeżenia godności narodu” – ale nie żydowskiego, tylko tubylczego. No i „fakt prasowy” poszedł w świat.

Jednak dwóch ludzi; pan prof. Marek Chodakiewicz i pan dr Tomasz Sommer nie dali za wygraną i benedyktyńską pracą spenetrowali – jak było naprawdę – a swoje ustalenia zawarli w dwóch opasłych tomach, z których jeden zawiera opis wydarzenia, a drugi – drobiazgową dokumentację. Sprawa jest znana od wielu lat – ale Judenrat, a na jego rozkaz – żadna instytucja państwowa – nie przyjmują tego do wiadomości i po staremu forsują łgarstwo jedwabieńskie – bo interes w postaci obcinania kuponów od holokaustu ma taką specyfikę, że trzeba narodowi wytypowanemu na winowajcę zastępczego przyprawić odrażający wizerunek narodu morderców – a cóż nada się tu lepiej, jak nie „fakt prasowy”?

Stanisław Michalkiewicz

Walka o pokój i myślozbrodnia

Walka o pokój i myślozbrodnia

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    20 lipca 2025 micha

Po zarekomendowaniu amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa do Pokojowej Nagrody Nobla przez premiera rządu jedności narodowej bezcennego Izraela Beniamina Netanjahu, jest szansa, że walka o pokój rozgorzeje ze zdwojoną siłą. Prezydent Donald Trump nie tylko naobiecywał Ukraińcom złote góry w postaci dostaw broni i amunicji, za którą zapłacić mają europejscy członkowie NATO, ale w dodatku oświadczył, że zimny ruski czekista Putin go „rozczarował”.

Rzeczywiście – zamiast od razu się posłuchać i bezwarunkowo zgodzić na zawieszenie broni, kombinuje, kręci i wysyła nad Ukrainę drony, od których giną cywile. Nic zatem dziwnego, że prezydent Trump stracił do niego cierpliwość i zapowiedział, że w poniedziałek, 14 lipca, pokaże mu ruski miesiąc. Tymczasem 14 lipca przypada we Francji rocznica rewolucji, podczas której w imię wolności, równości i braterstwa naród francuski zaczął się wzajemnie wyrzynać. W przeddzień tej rocznicy prezydent Macron wygłosił przemówienie do armii, w którym stwierdził, że wolność jest zagrożona. Nie wyjaśnił dokładnie – przez co, czy przez kogo, więc nie wiadomo, czy miał na myśli rozdętą biurokrację, czy może bisurmanów, którzy już pozbawili Francję suwerenności nad przedmieściami wielkich metropolii, czy wreszcie przez Putina, który – jak wiemy – jest dobry na wszystko, więc i na utratę wolności też.

Na tę ostatnią możliwość wskazywałaby teza, że niepodległość Francji związana jest z niepodległością Ukrainy – jak również ambitny program zbrojeniowy, który ma kosztować słodką Francję bajońskie sumy. Skąd te sumy zostaną wzięte – tego prezydent Macron też nie powiedział, chociaż jest to bardzo ciekawe w sytuacji, gdy dług publiczny Francji już dzisiaj przekroczył 3 biliony euro. Za to odwołał się do postawy konia Boksera z „Folwarku zwierzęcego” Jerzego Orwella. Jak pamiętamy, koń Bokser na wszelkie wątpliwości reagował postanowieniem: „będę więcej pracował”. Tedy prezydent Macron zapowiedział, że każdy musi więcej pracować, a poza tym – wykazać „siłę ducha”. Przypomina to trochę program marszałka Filipa Petaina z roku 1940 – że trzeba pracować – i zaklęcia wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera z 1945 roku, który też stawiał na „siłę ducha” – ale miejmy nadzieję, że prezydent Macron będzie miał więcej szczęścia, bo kadencja kończy mu się dopiero w 2029 roku.

Tymczasem w naszym nieszczęśliwym kraju vaginet obywatela Tuska Donalda nie może doczekać się rekonstrukcji. Miała ona nastąpić już 15 lipca, ale na skutek zgrzytów w koalicji, spowodowanych m. in. ambicjami obywatela Hołowni Szymona, który dla Polski 2050 domagał się stanowiska wicepremiera, termin ten został przesunięty – jedni mówiąc, że do 22 lipca (dawniej E. Wedel), a inni – że jeszcze dalej. Dobrze to nie wygląda tym bardziej, że obywatel Hołownia Szymon odbył bliskie spotkanie III stopnia z Naczelnikiem Państwa Jarosławem Kaczyńskim w mieszkaniu obywatela Bielana Adama, gdzie w towarzystwie wicemarszałka Senatu, Michała Kamińskiego z PSL, prowadzili tajemnicze nocne rodaków rozmowy. Ogólnie chodziło o „ratowanie Polski” – ale co konkretnie uradzono w tej kwestii – tego nikt dokładnie nie wie.

Toteż obywatel Tusk Donald, najwyraźniej zirytowany tymi knowaniami, oświadczył był, że „ślubu nie braliśmy” – mając na myśli koalicję z obywatelem Hołownią Szymonem. Taka poważna zastawka ze strony obywatela Tuska może wskazywać, że liczy na wyciśnięcie samego Szymona Hołowni z Polski 2050, podczas gdy posłowie tej partii nadal wspieraliby jego vaginet. Jak tam będzie, tam tam będzie – ale na razie gruchnęła wieść, jakoby obywatel Tusk Donald proponował marszałkowi Hołowni „odwleczenie” zaprzysiężenia prezydenta-elekta Karola Nawrockiego, co marszałek Hołownia skwitował, że „jak chcecie robić zamach stanu, to bez nas”.

Te koalicyjne przepychanki odbywają się jednocześnie z realizowaniem przez vaginet „linii porozumienia i walki” na granicy polsko-niemieckiej, gdzie obywatel Tusk Donald w ramach porozumienia z Niemcami wprowadził „wyrywkowe kontrole” – ale tak, żeby nikomu, a zwłaszcza migrantom, nic się nie stało – no i „walkę” w patrolami Ruchu Obrony Granic. Odpryskowo obywatel Bodnar Adam, piastujący w vaginecie Tuska Donalda fuchę ministra sprawiedliwości odwiesił panu Robertowi Bąkiewiczowi, animatorowi Ruchu Obrony Granic karę 360 godzin prac społecznych, do czego dołożył obowiązek zapłacenia Babci Kasi za „naruszenie nietykalności cielesnej” 10 tysięcy złotych. Zapanowała w związku z tym panika, że teraz nie tylko Babcia Kasia, ale wszystkie Polskie Babcie będą każdemu się nadstawiały, żeby tylko naruszył im nietykalność, bo czasy są ciężkie, a już zwłaszcza takiej jednej z drugą Babci Polskiej 10 tysięcy złotych na pewno się przyda.

Wszystkie te wydarzenia zeszły jednak na plan dalszy w związku z myślozbrodnią, jakiej dopuścił się Grzegorz Braun wyrażając wątpliwości w kwestii Auszwicu, który – jak powszechnie wiadomo – jest fundamentem przemysłu holokaustu. Światem wstrząsnął dreszcz oburzenia i z wyrazami potępienia myślozbrodni oraz myślozbrodniarza pospieszyli nie tylko Żydowie, ale i hierarchowie katoliccy z J.Em. Grzegorzem kardynałem Rysiem, który dał do zrozumienia, że godzenie w przemysł holokaustu jest grzechem, a taki grzesznik będzie miał przechlapane nie tylko na tym świecie, ale i na tamtym.

Myślozbrodnię potępił zarówno obywatel Tusk Donald, jak i Książę-Małżonek, a także Naczelnik Państwa Kaczyński Jarosław, politykowie Konfederacji oraz pan prezydent Andrzej Duda. Z tego powodu uznałem tę myślozbrodnię za rodzaj błogosławionej winy, która stwarza szansę nie tylko na głębokie przemiany ekumeniczne, ale również – na proklamowanie zgodny narodowej w naszym nieszczęśliwym kraju – jednak pod warunkiem, że Grzegorz Braun zostanie na podstawie przyjętej przez Sejm przez aklamację i w podskokach podpisanej przez prezydenta Dudę ustawy incydentalnej, skazany na śmierć przez zagazowanie czadem w komorze gazowej obozu koncentracyjnego na Majdanku w Lublinie.

Za okupacji kurki od butli z czadem odkręcał tam dyżurny SS-man, obserwując skutki przez zakratowane okienko. Teraz – i to jest istota mego pomysłu racjonalizatorskiego – kurki mogłyby odkręcać parami osobistości, które Grzegorza Brauna pryncypialnie potępiły. A więc w pierwszej parze J. Em. Grzegorz kardynał Ryś z Naczelnym Rabinem RP, panem Schudrichem, z drugiej parze – obywatel Tusk Donald z Naczelnikiem Państwa Jarosławem Kaczyńskim, w parze trzeciej – pan prezydent Andrzej Duda z premierem Beniaminem Netanjahu – i tak dalej – aż do wyczerpania kolejki chętnych.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Pokojowy Nobel dla Trumpa i Netanjahu

Pokojowy Nobel dla Trumpa i Netanjahu

Stanisław Michalkiewicz Portal Informacyjny „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org)    19 lipca 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5861

Jeszcze za głębokiej komuny do Radia Erewań zadzwonił zaniepokojony słuchacz z zapytaniem, czy będzie wojna. Radio Erewań odpowiedziało, że wojny oczywiście nie będzie, natomiast rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu. Coś może być na rzeczy, bo nawet święty Paweł, który – jako odwrócony żydowski ubek, coś tam przecież też musiał wiedzieć – w liście do Tessaloniczan zamieścił przestrogę, że gdy wszyscy będą powtarzać: „pokój i bezpieczeństwo” – przyjdzie na nich zagłada. Radio Erewań naprawdę musiały tedy wspierać jakieś proroctwa – bo czy ktoś słyszał dzisiaj o jakiejś wojnie?

Wprawdzie ukraińska – a za nią, jak za panią matką również tubylcza propaganda, to znaczy – funkcjonariusze Propaganda Abteilung z niezależnych mediów głównego nurtu – powtarzają, że na Ukrainie toczy się „wojna”, ale to też nie jest żadna „wojna” tylko – jak zadekretował rosyjski prezydent Putin – „wojskowa operacja specjalna”. Ostatnią wojną, która była tak po staremu nazwana, była wojna w Wietnamie, do której jeszcze wrócimy – a już potem żadnej wojny nie było. Na przykład w Iraku i Afganistanie nie toczyła się żadna „wojna”, tylko prowadzona była „operacja pokojowa”, albo „misja stabilizacyjna”.

Zresztą co było celem wojen, wtedy, kiedy jeszcze się toczyły? Celem każdej wojny jest pokój – co zresztą przewidzieli już starożytni Rzymianie, którzy na każdą okoliczność komponowali na poczekaniu jakąś pełną mądrości sentencję. W sprawie wojny też; si vis pacem para bellum – co się wykłada, że jeśli chcesz pokoju, szykuj wojnę. I słusznie – bo czy ktoś kiedykolwiek słyszał, by jakaś wojna – wtedy, kiedy jeszcze się toczyły – nie prowadzona była o pokój? Czy ktokolwiek słyszał, by jakaś wojna toczyła się o wojnę? Takiego człowieka na świecie szczęśliwie nie ma i dlatego niepodobna odmówić przenikliwości klasykowi demokracji Józefowi Stalinowi, co to – podobnie jak Radio Erewań – przewidział, że w przyszłości nie będzie żadnych wojen, tylko właśnie – walka o pokój.

To głosiły między innymi ówczesne pieśni masowe, jak na przykład ta, że „przez walczące krainy idą chłopcy, dziewczyny, idą silni, promienni, odważni. Stań razem z nami, dotrzymaj kroku, splata nam ręce, braterska pieśń. Wygramy walkę o trwały pokój. Wrogom wolności wzniesiona pięść!” Kiedy zaś była mowa o „wrogach wolności”, to nie chodziło ani o NKWD, ani o Informację Wojskową, tylko o amerykańskich imperialistów. Jak ktoś nie wierzy, to niech zapyta pana redaktora Michnika, który w tamtych czasach nie tylko sam w to wierzył, ale za pośrednictwem drużyn walterowskich, stręczył to stalinowskie wyznanie wszystkim innym, podobnie jak i teraz – tylko oczywiście zgodnie z aktualną mądrością etapu.

Zebrało mi się na te wspominki na wiadomość, że podczas ostatniej swojej inspekcji w Stanach Zjednoczonych, dokąd, zdaje się, przybył wraz z żoną, którą korespondent „Najwyższego Czasu” w Tel Aviwie, Kataw Zar, uporczywie nazywał „sekutnicą Sarą”, premier izraelskiego rządu jedności narodowej Beniamin Netanjahu, w ramach nagrody pocieszenia dla amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, którego wcześniej, na oczach całego świata, zmłotował do zbombardowania złowrogiego Iranu, przekazał mu kopię nominacji do Pokojowej Nagrody Nobla, którą wcześniej wysłał pod wskazany adres.

Prezydent Donald Trump, o którym eksperci powiadają, że o niczym innym tak nie marzy, jak o Pokojowej Nagrodzie Nobla, sprawiał wrażenie, jakby go ktoś na sto komi wsadził i zaraz nabrał wigoru. Wcześniej bowiem gruchnęła wieść, że USA wstrzymują dostawy broni i amunicji na Ukrainę, co ogromnie zasmuciło tamtejszego prezydenta Zełeńskiego i wywołało zaniepokojenie w naszym nieszczęśliwym kraju – że jak tak, to prezydent Trump nakaże uruchomić procedury, w celu zmuszenia Polski do sfinansowania dostaw broni i amunicji na Ukrainę, w ramach realizacji tak zwanych „roszczeń”, wynikających z ustawy nr 447.

Kiedy jednak Beniamin Netanjahu wręczył prezydentu Donaldu Trumpu kopię wspomnianej nominacji, okazało się, że prezydent Trump nic nie wiedział o żadnym wstrzymaniu dostaw broni i amunicji na Ukrainę, że decyzję w tej sprawie – o ile w ogóle zapadła jakaś decyzja – musiał chyba podjąć ktoś zupełnie inny. Mało tego; po rozmowie z prezydentem Zełeńskim, prezydent Trump zadeklarował wysłanie na Ukrainę kolejnych transportów broni „defensywnej” – żeby miała czym się bronić. Jak tylko prezydent Zełeński to usłyszał, zaraz nakazał uderzyć na Kursk – bo wiadomo, że nie ma lepszej metody obrony, jak atak. Słowem – walka o pokój rozgorzała ze zdwojoną siłą, więc nie ulega wątpliwości, że prezydent Trump Pokojową Nagrodę Nobla ma już w kieszeni.

No dobrze – ale przecież i premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela walczy o pokój np. w Strefie Gazy jeszcze bardziej zażarcie, niż prezydent Donald Trump. Chyba zatem nie okaże się on niewdzięcznikiem i skoro Beniamin Netanahu rekomendował go do Pokojowej Nagrody Nobla, to wypadałoby chyba, by i prezydent Donald Trump w rewanżu rekomendował do Pokojowej Nagrody Nobla również Beniamina Netanjahu. Wprawdzie prezydent Obama dostał Pokojową Nagrodę Nobla w całości – no ale on akurat prowadził wtedy nie tylko „operację pokojową”, ale w dodatku – „misję stabilizacyjną”, więc słusznie należała mu się cała Nagroda. W dodatku wyłożył 5 mld dolarów na zorganizowanie na Ukrainie „majdanu”, dzięki czemu również ten kraj dostąpił zaszczytu walki o pokój do ostatniego Ukraińca.

W przypadku, gdyby prezydent Trump zarekomendował do Pokojowej Nagrody Nobla premiera rządu jedności narodowej bezcennego Izraela, to musiałby dzielić tę Nagrodę ex aequo z nim. Nie byłby to precedens, bo w roku 1973 Pokojową Nagrodą Nobla podzielili się dwaj Laureaci. Jednym z nich był doradca prezydenta Ryszarda Nixona do spraw bezpieczeństwa Henry Kissinger, a drugim – wietnamski generał Le Duc Tho. To znaczy – nie podzielili się, bo wprawdzie Pokojową Nagrodę Nobla otrzymali obydwaj za doprowadzenie do zawieszenia broni – ale Le Duc Tho odmówił jej przyjęcia dowodząc, że pokój jeszcze nie został osiągnięty. Pokój bowiem został osiągnięty dopiero w roku 1975, kiedy to armia Wietnamu Północnego pod komendą Le Duc Tho podbiła Wietnam Południowy i nastąpiło zjednoczenie, a potem – „krwawa łaźnia”.

Beniamin Netanjahu pewnie by ze swojej części Pokojowej Nagrody Nobla nie zrezygnował, ale dla prezydenta Trumpa to nie byłaby przecież żadna przeszkoda, bo wiadomo, że na biednego nie trafiło. Zatem zastygamy w oczekiwaniu na rewanżowy gest ze strony amerykańskiego prezydenta i na decyzję Komitetu, bo jak już nagradzać za walkę o pokój, to nagradzać.

Stanisław Michalkiewicz

Żydokomuna krzyczy „gewałt!”

Żydokomuna krzyczy „gewałt!”

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    17 lipca 2025 micha

Pan prof. Śpiewak, podobnie jak inni liczni Żydowie; twierdził, że „żydokomuna” nie istnieje. Jeszcze dalej szedł w zaparte prezes warszawskiego Judenratu, obywatel redaktor Michnik Adam, który twierdził, że nie tylko żydokomuny, ale nawet Żydów w Polsce „nie ma”. Podobnie „nie ma” Wojskowych Służb Informacyjnych, ani izraelskiej broni jądrowej. Jak wiadomo cały świat wie, że Izrael ma arsenał nuklearny, szacowany przez Sztokholmski Instytut Badań nad Pokojem na 90 głowic – no ale wszyscy udają, że wierzą w te zaprzeczenia, co moim zdaniem stanowi dodatkową poszlakę, iż świat traktuje Żydów jako Herrenvolk, czyli naród panów.

Moim zdaniem taka oficjalna, a nawet ostentacyjna nieobecność, jest tylko wyższą formą obecności, a skoro tak, to trudno się dziwić, że w pewnych sytuacjach szydło wyłazi jednak z worka. W ogóle to w opinii, jakoby żydokomuma nie istniała, nie ma logiki, podobnie jak w przypadku Aaronka, co to chodził sobie podczas lekcji po szkolnym boisku. Kiedy dyrektor surowym tonem spytał go, dlaczego nie jest na lekcji, odparł, że dlatego, iż „logiki nie ma” – Jak to”logiki nie ma” – zainteresował się dyrektor. – Już wyjaśniam – powiada Aaronek. – Ja się zesmrodziłem i pan nauczyciel wyrzucił mnie z klasy. Teraz oni tam siedzą, a ja chodzę po świeżym powietrzu.

Ta anegdotka była bardzo popularna w Polsce w roku 1968, kiedy to Żydowie masowo opuszczali cudny raj, w którym wcześniej nieźle nasmrodzili, jako uczestnicy aparatu terroru i aparatu partyjnego, udając się na świeże powietrze, czyli Zachód. Wbrew bredniom powtarzanym przez pana prezydenta Dudę, nikt ich do tych wyjazdów nie „zmuszał”. Opuszczali cudny raj z radością – a kto nie chciał, ten zostawał. W jaki sposób w przeciwnym razie, w Polsce znalazłby się „Drogi Bronisław”, czy choćby pan red. Adam Michnik?

Od strony logicznej z żydokomuną jest tak, że mamy dwa kręgi: jeden – to Żydowie, a drugi – to komuna. Te dwa kręgi częściowo na siebie zachodzą, a to miejsce, gdzie zachodzą, to właśnie żydokomuna.

Więc chociaż jest rozkaz, że żydokomuny „nie ma”, to niekiedy manifestuje ona swoja obecność w sposób nieoczekiwany. I właśnie tak się stało za sprawą pani Rigamonti, która przeprowadziła rozmowę jednocześnie z obywatelem Kwaśniewskim Aleksandrem i panem redaktorem Michnikiem Adamem , szefem warszawskiego Judenratu. Akeksander Kwaśniewski, jak wiadomo, jest wybitnym przedstawicielem „komuny”. Wprawdzie teraz obrzezał się na socjaldemokratę, ale – jak wiadomo – żywotne soki czerpie mnóstwem korzonków a krwawej, gnilnej masy, w jaką jego poprzednicy, np. Edmund Kwasek, przerobili polskich patriotów. Aleksander Kwaśniewski pozuje na Europejczyka, mówi językami, nosi garnitury i w ogóle – ale tych korzonków nie przecina. W myśl przysłowia, że pokorne cielę dwie matki ssie – wyssał wszystko, co tylko mógł, z „komuny”, a teraz wysysa, co tylko może z „demokracji”.

Pewnej części gawiedzi takie ssaki szalenie imponują i tym właśnie tłumaczę sobie okoliczność, że Aleksander Kwaśniewski został bez żadnego przymusu wybrany na prezydenta Polski na dwie kadencje. Więc Aleksander Kwaśniewski, niezależnie od kostiumów, w jakie akurat się drapuje, jest przedstawicielem „komuny”, zaś pan red. Adam Michnik, jako przewodniczący tubylczego Judenratu, reprezentuje Żydów, których, jak wiadomo, „nie ma”. Pani Rigamonti, kumulując ich odpowiedzi, być może bezwiednie, prezentuje nam punkt widzenia żydokomuny.

Pretekstem do rozmowy jest zaniepokojenie, jakie żydokomuna odczuwa w związku z wynikiem wyborów prezydenckich. Pan red. Adam Michnik, najwyraźniej świadomy, że nie ma w Polsce żadnego niezawisłego sądu, który ośmieliłby się go skazać, twierdzi, że wybory wygrał „łobuz” i że „pół Polski poszło złą drogą”. Wiadomo bowiem, że dobra droga, to ta, którą mniej wartościowemu narodowi tubylczemu wskazuje Judenrat. „Najlepsza droga dobra – ZMP!” – śpiewały Judenraty w czasach stalinowskich. Z kolei Kwaśniewski Aleksander martwi się, że jak mniej wartościowy naród tubylczy nadal będzie podążał złą drogą, to znaczy – drogą inną, niż mu wskaże Judenrat – to „może być droga do zniweczenia tego wszystkiego, co w sensie ustrojowym, demokratycznym, osiągnęliśmy od 1989 roku.” Najwyraźniej Kwaśniewski Aleksander przestaje w tym momencie panować nad zaimkami, wskutek czego zaczyna być podobny do idioty, któremu wystarczy tylko pozwolić mówić, a sam się sypnie.

Bo zastanówmy się – co Aleksander Kwaśniewski i jemu podobni bezpieczniaccy konfidenci, pieszczochy komuny, osiągnęli „ustrojowo” po 1989 roku. Po pierwsze – bezkarność, dzięki czemu nie ponieśli żadnych konsekwencji za udział w uwłaszczeniu nomenklatury, które – jak wiadomo – odbywało się poprzez rozkradanie majątku państwowego. Czyż nie z obawy przed jakimiś śmierdzącymi dmuchami, Aleksander Kwaśniewski, już jako prezydent, zagroził „lustracją totalną” jeśli tylko ukaże się chociaż jedno słowo, jak to PZPR kradła waluty obce z PEWEXU i lokowała je w szwajcarskim Sezamie? Jak pamiętamy, następnego dnia to tej groźbie Jacek Kuroń i Karol Modzelewski (znowu żydokomuna) napisali do niego list w tonie: już się nie kłóćmy, już się pogódźmy, niech tylko Oleksy poda się do dymisji – i końce w wodę.

No a „matka wszystkich afer”, czyli FOZZ? Zakończyła się wesołym oberkiem, podobnie jak wiele innych.

Ale bezkarność, to tylko jedno z „osiągnięć”. Drugim, jeszcze większym „ustrojowym” osiągnięciem żydokomuny po 1989 roku, było zbudowanie w Polsce kapitalizmu kompradorskiego. Kapitalizm kompradorski różni się od zwyczajnego kapitalizmu tym, że o ile w zwyczajnym kapitalizmie o dostępie do rynku i możliwości działania na nim decydują w zasadzie zalety człowieka działającego – czy jest pracowity, pomysłowy, przedsiębiorczy, czy nie boi się ryzyka i czy ma szczęście – to w kapitalizmie kompradorskim o dostępie do rynku i możliwości działania na nim decyduje przynależność do sitwy, której najtwardszym jądrem jest to samo, co i za komuny było najtwardszym jądrem systemu – czyli bezpieka.

Ponieważ większość społeczeństwa do sitwesów nie należy, musi zostać wyrzucona poza główny nurt życia gospodarczego, zarezerwowanego dla sitwy (sektor finansowy, paliwowy, energetyczny i podobne „strategiczne”) na obrzeża, gdzie może sobie wydłubywać kit z okien. Wskutek tego jednak narodowy potencjał gospodarczy jest zablokowany.

Czego zatem żydokomuna się boi, dlaczego krzyczy: „gewałt!?” Ano – z obawy, że jeśli większość narodu się zorientuje i przestanie słuchać Judenratu, to rzeczywiście – sitwesowie mogą stracić „zdobycze”, które sobie prawem kaduka przywłaszczyli po roku 1989.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Salon uderza. Niemcy i Żydowie mobilizują

Salon uderza. Niemcy i Żydowie mobilizują

17.07.2025 Stanisław Michalkiewicz https://nczas.info/2025/07/17/salon-uderza-niemcy-i-zydowie-mobilizuja/

Stanisław Michalkiewicz. / Foto: PAP
Stanisław Michalkiewicz. / Foto: PAP

Obywatel Tusk Donald najwyraźniej wystraszony spadającym poparciem dla Volksdeutsche Partei oświadczył, że od 7 lipca przywraca kontrolę na granicy polsko-niemieckiej i polsko-litewskiej, a nawet – że wypowie konwencję ottawską, zakazującą produkcji, magazynowania i stosowania min przeciwpiechotnych, bo zamierza zaminować granicę polsko-białoruską. W odróżnieniu od kampanii prezydenckiej w Polsce, kiedy to Reichsführerin Urszula Wodęleje i niemiecki rząd udzieliły obywatelu Tusku Donaldu dyspensy na rozmaite myślozbrodnie, żeby tylko wybory wygrał obywatel Trzaskowski Rafał z korzeniami, tym razem nie było słychać o żadnych dyspensach.

Przeciwnie – z niemieckich czeluści zaczęły dobiegać pomruki, że co do tego całego Tuska tośmy się chyba pomylili, bo nie tylko przerżnął wybory prezydenckie, ale w dodatku nie potrafi spacyfikować Ruchu Obrony Granic, którego uczestnicy, biorąc sprawę ochrony granicy polsko-niemieckiej w swoje ręce, zaczęli utrudniać niemieckiej policji przerzucanie do Polski migrantów, których Niemcy chcieli się pozbyć.

Procedura – o ile można tu mówić o jakiejś procedurze – polegała na tym, że patrol niemieckiej policji wjeżdżał na terytorium Polski z migrantami, po czym zostawiał ich tak, jak stali, bez dokumentów i w ogóle – bez niczego. Polska Straż Graniczna, o ile ośmieliła się taki incydent zauważyć, to musiała tych migrantów zawieźć potem do jakiegoś ośrodka integracji cudzoziemców, gdzie delikwenci byli zakwaterowani, otrzymywali wikt i opierunek, a podobno nawet – kieszonkowe. W tej sytuacji nietrudno było zmobilizować mieszkańców przygranicznych okolic, by nie tylko wsparli Straż Graniczną, ale też przysporzyli poparcia opozycji, to znaczy – PiS-owi i Konfederacji – bo nie ma takiej rzeczy, z której nie można by wycisnąć korzyści politycznych. Toteż twarzą Ruchu Obrony Granic został pan Robert Bąkiewicz, co stało się przyczyną odkurzenia przez obywatela Tuska Donalda tak zwanej „linii porozumienia i walki”, którą generał Wojciech Jaruzelski proklamował był w latach 80.

Rys historyczny

Linia porozumienia i walki polegała na tym, że bezpieka cywilna i wojskowa, która do połowy lat 80. zgodnie i w harmonii administrowała stanem wojennym i w ogóle – całym naszym bantustanem – aż do 1984 roku, kiedy to w ramach wojny bezpieki cywilnej z wojskową zamordowany został ks. Jerzy Popiełuszko, a w rezultacie – w maju 1985 roku zdymisjonowany został ze wszystkich stanowisk partyjnych i państwowych, to znaczy – z członka Biura Politycznego KC i ministra spraw wewnętrznych – generał Mirosław Milewski. W rezultacie SB została rozgromiona, a zadanie przeprowadzenia transformacji ustrojowej w naszym bantustanie zostało przejęte przez wywiad wojskowy.

Wykonując ustalenia poczynione przez Amerykanów i Sowieciarzy – konkretnie przez Daniela Frieda z Departamentu Stanu USA i Władimira Kriuczkowa, szefa sowieckiej KGB, tubylczy wywiad wojskowy nawiązywał kontakty z przebywającą w „opozycji demokratycznej” tak zwaną „lewicą laicką”, czyli dawnymi stalinowcami w rodzaju Jacka Kuronia, żeby wokół nich zbudować „reprezentację społeczeństwa”, złożoną albo z konfidentów – jak np. Kukuniek – albo z pożytecznych idiotów – jak np. znany z „postawy służebnej” Tadeusz Mazowiecki. Z tymi środowiskami miało być „porozumienie”, natomiast „ekstremie” wywiad wojskowy wydał nieubłaganą walkę.

W rezultacie tej operacji wyłoniona została reprezentacja „społeczeństwa”, złożona z konfidentów oraz pożytecznych idiotów, z którą wywiad wojskowy, nazwany na tę okoliczność „stroną rządową”, zaaranżował widowisko telewizyjne pod tytułem „obrady okrągłego stołu” i podzielił się władzą nad mniej wartościowym narodem tubylczym, któremu powiedziano, że właśnie wyzwolił się od komunizmu. Jak pamiętamy, symbolem „upadku komunizmu” było powierzenie przywódcy tych „upadłych” komunistów – generałowi Wojciechowi Jaruzelskiemu – stanowiska prezydenta „wolnej Polski”.

Taktyka Tuska

Toteż spanikowany spadającymi słupkami sondaży, a zwłaszcza pomrukami dochodzącymi z niemieckich czeluści, obywatel Tusk Donald najwyraźniej przypomniał sobie „linię porozumienia i walki”, modyfikując ją stosownie do sytuacji. „Porozumienie” przeznaczone jest dla Niemiec – bo nikt przytomny w Polsce chyba nie uważa, że obywatel Tusk Donald, z którego Niemcy zrobili człowieka, kiedykolwiek ośmieli się kąsać rękę, która przywiodła go na stanowisko szefa tubylczego vaginetu. Takiego człowieka szczęśliwie w Polsce nie ma, co oznacza, że nasz mniej wartościowy naród tubylczy jeszcze nie utracił do końca poczucia rzeczywistości. No dobrze – więc wprawdzie obywatel Tusk Donald próbuje zamarkować „walkę” z Niemcami, ale tak naprawdę – liczy na to, iż Niemcy nie będą zachowywać się aż tak bezczelnie – i tego dotyczy ewentualne „porozumienie” – natomiast w stosunku do obywateli, którzy bez inspiracji starych kiejkutów czy ABW przyłączyli się do Ruchu Obrony Granic, wydał nieubłaganą „walkę”.

Gdyby na fasadzie Ruchu Obrony Granic znalazł się jakiś jegomość z Komitetu Obrony Demokracji czy pani Marta Lempart ze Strajku Kobiet, co to kazałaby migrantom „wypierdalać”, a w ostateczności – nawet Babcia Kasia – to obywatel Tusk Donald żadnej wojny by temu ruchowi nie wypowiadał, pamiętając o „aferze hazardowej”, która o mały włos nie wysadziła go w powietrze. Skoro jednak tak się złożyło, że twarzą tego Ruchu stał się pan Robert Bąkiewicz, to obywatel Tusk Donald wie, że wydanie mu wojny jest całkowicie bezpieczne, bo będzie miał za sobą nie tylko Niemców, ale i tubylcze stare kiejkuty oraz abewiaków. Niemcy bowiem nie życzą sobie, by w bantustanie, właśnie szykowanym do przekształcenia w Generalną Gubernię, pojawiały się jakieś „ruchy obywatelskie”, a na podobnie nieubłaganym stanowisku stoją tubylcze bezpieczniackie watahy, dla których wszelkie niekontrolowane przez bezpiekę inicjatywy są traktowane jako zagrożenie dla „demokracji”, czyli kapitalizmu kompradorskiego, z którego bezpieka ciągnie grubą rentę.

Mobilizacja

Ale nie tylko obywatel Tusk Donald i jego faktotum, czyli pan minister Tomasz Siemoniak, sprawiający na pierwszy rzut oka wrażenie typowego człowieka niezdolnego – ale być może taki właśnie jest i obywatelu Tusku i niemieckiej BND u nas potrzebny – włączył się do wojny z Ruchem Obrony Granic. O głębokości i skali mobilizacji świadczy wystąpienie obywatela Terlikowskiego Tomasza. Jak wiadomo, obywatel Terlikowski Tomasz jest tak zwanym „katolikiem zawodowym”, a przy tym „filozofem” – chociaż nie takim tęgim jak Wasilij Wasilijewicz Dokuczajew, „filozof gleboznawca, społecznik i demokrata”, o którym rozpisywał się „Mały Słownik Filozoficzny Akademii Nauk ZSRR” z 1953 roku – który dorabia sobie na bułeczkę i masełko w rozmaitych postępowych rozgłośniach, gdzie przynajmniej od czasu do czasu musi zapalać ogarek diabłu. Otóż obywatel Terlikowski Tomasz w przystępie fali miłości bliźniego oświadczył, że policja powinna wszystkich tych uczestników Ruchu Obrony Granic „skuć”, a następnie – „wywieźć”. Obywatel Terlikowski Tomasz wprawdzie taktownie powstrzymał się od wskazania kierunku, w którym trzeba by tych wszystkich delikwentów „wywieźć”, ale i bez tego możemy się domyślić, że do chwilowo nieczynnych obozów koncentracyjnych, które – tylko patrzeć – jak będą musiały zostać ponownie wyremontowane i uruchomione – żeby w Generalnej Guberni osoby dokonujące tchórzliwych zamachów na niemieckie dzieło odbudowy, mogły zostać potraktowane zgodnie z przeznaczeniem.

Okazało się jednak, że obywatel Terlikowski Tomasz był tylko zwiastunem głównego uderzenia, którego właśnie dokonała Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Wyraziła ona właśnie „kategoryczny sprzeciw” wobec działań podejmowanych przez „samozwańcze” grupy „obrońców granic”. Zaapelowała do premiera i ministra sprawiedliwości z czarnym podniebieniem obywatela Bodnara Adama o „natychmiastową reakcję” i „ukrócenie” takich inicjatyw. Trzeba nam wiedzieć, że Helsińska Fundacja Praw Człowieka dostaje regularny jurgielt od starego żydowskiego grandziarza finansowego Jerzego Sorosa, który od lat pozostaje w awangardzie promotorów rewolucji komunistycznej w Europie i Ameryce Północnej.

Jednym z narzędzi tej rewolucji jest zalanie Europy i Ameryki masą ludności murzyńskiej i azjatyckiej, żeby w ten sposób doprowadzić do całkowitego rozwodnienia, a w konsekwencji – likwidacji historycznych narodów europejskich – żeby przekształcić je w tak zwany „nawóz historii”. Pisał o tym jeszcze w 1923 roku Ryszard de Coudenhove-Kalergi w książce „Europa – mocarstwo światowe”, a w roku 1947, również świątek brukselski Altiero Spinelli, według którego historyczne narody europejskie trzeba „zlikwidować”, jako że świat miał z nich powodu tylko same zgryzoty.

Nie chodzi oczywiście o fizyczną eksterminację, tylko o przerobienie na „nawóz historii”, nad którym Żydowie nie tylko roztoczą swoją kuratelę, ale będą mieli komu pożyczać pieniądze na procent. Skoro grandziarz daje forsę, skoro płaci – to i wymaga – więc nic dziwnego, że Helsińska Fundacja Praw Człowieka, posłusznie zareagowała na dźwięk znajomej trąbki – bo na obecnym etapie Żydowie ściśle koordynują nie tylko historyczną, ale i każdą inną politykę z Niemcami, więc nic dziwnego, że Helsińska Fundacja pryncypialnie zwalcza każdą inicjatywę skierowaną przeciwko interesom niemieckim. Żeby było śmieszniej, „na co dzień” Helsińska Fundacja Praw Człowieka wychwala pod niebiosa „społeczeństwo obywatelskie”, oparte o samoorganizację. Najwyraźniej jednak nie każda samoorganizacja jest godna pochwały.

Która zatem jest godna, a która nie? To proste, jak budowa cepa; ta, która na obecnym etapie odpowiada Żydom albo Niemcom jest godna pochwały, a tę, która ani jednym, ani drugim na obecnym etapie nie odpowiada – pryncypialnie potępiamy.

W tej sytuacji, żeby cnota nie pozostała bez nagrody, trzeba by opublikować nazwiska luminarzy Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka – żebyśmy wiedzieli, komu objawić naszą wdzięczność.

Oto zarząd: Maciej Nowicki – prezes, Piotr Kładoczny – wiceprezes, Małgorzata Szuleka – sekretarz, Aleksandra Iwanowska – członek i Marcin Wolny – skarbnik. A oto Rada: Danuta Przywara – przewodnicząca, Henryka Bochniarz, Ireneusz Cezary Kamiński, Andrzej Rzepliński, Wojciech Sadurski, Witolda Ewa Woydyłło-Osiatyńska i Mirosław Wyrzykowski – w swoim czasie wykładowca w szkole milicji i SB im. Feliksa Dzierżyńskiego w Legionowie, potem wypromował na uczonego doktora p. Adama Bodnara i Wielce Czcigodnego Krzysztofa Śmieszka – członkowie.

Jeśli chodzi o panów Andrzeja Rzeplińskiego czy Wojciecha Sadurskiego, to to i owo wiadomo. Pan Rzepliński zasłynął z opinii, że tortury są dobrą metodą na poznanie prawdy – za co złośliwcy obdarzyli go przydomkiem „Starszego Torturanta”. Pan prof. Wojciech Sadurski jest chlubą światowej jurysprudencji, a ostatnio wykombinował, jakby tu jednak zapobiec objęciu urzędu prezydenta przez znienawidzonego obywatela Nawrockiego Karola. Inni – jak np. prezes fundacji, pan Nowicki – nie są aż tak znani, ale też są zdolni – podobno nawet do wszystkiego. No i właśnie możemy się o tym przekonać.