Mamy uwierzyć, że grupa pijanych Ukraińców wysadziła Nord Stream bez żadnego wsparcia struktur państwowych!
26 września 2022 r. infrastruktura o kluczowym znaczeniu zarówno dla Niemiec, jak i dla całej UE została zaatakowana jak nigdy wcześniej w historii powojennej, pokojowej (przynajmniej formalnie) Europy. W pobliżu wyspy Bornholm, w połowie drogi między polskim a szwedzkim wybrzeżem, cztery eksplozje zniszczy masywne gazociągi Nord Stream I i II, które biegną wzdłuż dna Morza Bałtyckiego.
Bezpośrednie konsekwencje były ogromne. Jeśli chodzi o szkody dla środowiska, zbyt często obecnie pomijane, rurociągi były wypełnione metanem, gazem cieplarnianym, który w ogromnym stopniu przyczynia się do globalnego ocieplenia. Według ONZ jego efekt cieplarniany jest 80 razy większy niż dwutlenku węgla. Ponadto metan „jest głównym czynnikiem przyczyniającym się do powstawania ozonu przyziemnego, niebezpiecznego zanieczyszczenia powietrza i gazu cieplarnianego, narażenie na który powoduje milion przedwczesnych zgonów każdego roku”.
Dokładna ilość tego toksycznego gazu, który sabotażyści Nord Streamu spowodowali, że wydostał się do naszej wspólnej atmosfery, jest trudna do oszacowania, ale nie ma wątpliwości, że był duży i wszyscy bylibyśmy w znacznie lepszej sytuacji, gdyby pozostał w rurociągach. Wstępne szacunki wskazywały na pięciokrotność objętości uwolnionej podczas katastrofy metanowej w Kalifornii w 2015 r . Było to „największe znane uwolnienie metanu na Ziemi w historii USA”. Jego wpływ porównano do jazdy siedmioma milionami samochodów dziennie i przesiedlenie tysięcy ludzi.
Inaczej mówiąc, atak na Nord Stream wyznaczył kamień milowy nie tylko w europejskiej, ale i globalnej historii katastrof ekologicznych wywołanych przez człowieka. Ale wyciek w Kalifornii był przynajmniej wypadkiem – ten na Bałtyku, o wiele większy, był wynikiem celowego aktu ekoterroryzmu. Nic dziwnego, że Rob Jackson, klimatolog ze Stanford, szybko – i słusznie – doszedł do wniosku, że „ktokolwiek to zlecił, powinien zostać oskarżony o zbrodnie wojenne i trafić do więzienia”.
Jednak oprócz ekoterroryzmu atak na Nord Stream był oczywiście również aktem agresji przeciwko Niemcom jako państwu. A także przeciwko całej UE, jak podkreślił w czasie sabotażu Michaił Podoliak, notorycznie nieuczciwy główny doradca Władimira Zełenskiego na Ukrainie. Miał oczywiście rację. Rzeczywiście, był to tak poważny akt agresji, że powinien skłonić Niemcy i UE do szybkiego zidentyfikowania sprawców i podjęcia wobec nich drastycznych działań. Co więcej, jeśli terroryści mieli wsparcie państwa, co jest prawdopodobne biorąc pod uwagę złożoność ataku, to działania te powinny obejmować sankcje i zerwanie stosunków dyplomatycznych – jako minimum – po odwet wojskowy. A ponieważ Niemcy są członkiem NATO, słynny Artykuł 5 sojuszu – traktowanie ataku na jednego członka jako ataku na wszystkich – mógł być również łatwo zastosowany.
W tym czasie Podoliak bezczelnie kłamał o ważnym szczególe. Wbrew logice i faktom obwinił Rosję za ataki, która nie miała żadnego interesu w niszczeniu rurociągów, w które mocno zainwestowała, aby ułatwić handel energią z UE, co dawało pewien wpływ geopolityczny (chociaż propagandyści na Zachodzie, a zwłaszcza w Polsce, zawsze mocno wyolbrzymiali ten czynnik) i co, choć uśpione w momencie ataku, mogło zostać ponownie aktywowane.
Jak komik w Kijowie, który z pomocą zachodnich pryncypałów, takich jak Tim Snyder i Anne Applebaum ( żona Radosława Sikorskiego), zachwala ukraińską „demokrację”, „społeczeństwo obywatelskie” i wielką kosmiczną walkę o „wartości zachodnie”.
Ale podobnie jak w przypadku innych kłamstw reżimu Zełenskiego, kłamstwo Podoliaka o wielkich złych Rosjanach strzelających sobie w obie stopy naraz, celowo i po prostu dla zabawy, było wyjątkowe, ponieważ łączyło w sobie bycie całkowicie nieprawdopodobnym z byciem powszechnie RESPEKTOWANYM, przynajmniej na Zachodzie, a szczególnie w Niemczech. Absurdalne, jak to jest, po ataku na Nord Stream nastąpiły dwie rzeczy: minęły wieki, zanim jacyś zachodni urzędnicy oficjalnie wskazali sprawców; a zachodni politycy, główne media i tak zwani eksperci wciąż rozpowszechniali obraźliwie głupią historię o Rosji jako winowajcy.
Ponieważ wielu z nich będzie teraz próbowało zatrzeć ślady, przypomnijmy sobie dwa przykłady. Wiosną 2023 roku amerykańska ikona dziennikarstwa śledczego Seymour Hersh ujawniła, że Waszyngton prawdopodobnie był zamachowcem na Nord Stream, podczas gdy inne raporty zaczęły sugerować, że – w jakiś sposób – Ukraińcy byli w to zamieszani. Jednak nawet wtedy Carlo Masala, naukowiec z uniwersytetu niemieckiej armii, który zrobił karierę medialną, oportunistycznie powtarzając zachodnie punkty rozmów o wojnie informacyjnej, nadal próbował przedstawić wyłaniający się obraz jako operację „ pod fałszywą flagą ” . Innymi słowy, według Masali, podczas gdy możesz myśleć, że widzisz Amerykanów i Ukraińców tuż przed swoimi oczami, w rzeczywistości to – werble! – znowu Rosjanie.
Tyle o czapeczkach z folii aluminiowej i teoriach spiskowych, które są bardzo mile widziane w głównym nurcie Zachodu, o ile trzymają się linii.
Podobnie, Janis Kluge, regionalny „ekspert” z dużego berlińskiego think tanku, właśnie przyznał na X – z zadziwiającą, choć niezamierzoną auto-dyskredytacją – że jego niedorzeczna początkowa ocena obwiniania Rosji była – uwaga! – była błędna. Uważa, że właśnie pojawiły się „nowe informacje” . Ciekawostką jest oczywiście to, że informacje wykluczające Rosję jako możliwego sprawcę były dostępne od pierwszego dnia, a konkretne informacje o USA i Ukrainie jako o wiele bardziej prawdopodobnych podejrzanych pojawiły się niewiele później. Jednak dla Kluge’a, bycie o wiele wolniejszym w pozbywaniu się oczywistego elementu wojny informacyjnej Zachodu i Ukrainy, niż pozwala na to przyzwoita reputacja, wydaje się być nadal powodem do dumy.
Dzieje się tak, ponieważ teraz polega na tym, co jego zdaniem wydaje się być autorytatywnym źródłem, a mianowicie Wall Street Journal i niemieckich prokuratorów. To prowadzi nas do tego, jak i dlaczego atak na Nord Stream znów trafił do wiadomości. W końcu niemieccy prokuratorzy wydali nakaz aresztowania – tak, dobrze przeczytałeś: jeden nakaz – podejrzanego, a mianowicie skromnego ukraińskiego nurka o imieniu Wołodymyr.
W tym samym czasie Wall Street Journal opublikował sensacyjny i nieprzekonujący artykuł wyjaśniający dwie rzeczy: Jak to jednak zrobił Kijów; i – jak wygodnie – nie zrobił tego Waszyngton. Rzeczywiście, zgodnie z tą wzruszającą opowieścią o amerykańskiej prawości, CIA – znana z tego, że nigdy nie wspierała ani nie inscenizowała nieuczciwych, szalonych i brutalnych planów – próbowała powstrzymać Ukraińców przed realizacją jednego z nich. I to jest, jak mówi nam WSJ, „prawdziwa historia”. To jest moment, w którym możesz poczuć się swobodnie płacząc w obliczu tak wielkiej dobroci i uczciwości.
Przyjrzyjmy się bliżej. Pierwszą rzeczą, która sprawia, że artykuł WSJ jest wysoce podejrzany, jest to, że jest pełen politycznie wygodnych szczegółów. Czytelnicy dowiadują się, że Zełenski początkowo zaakceptował plan, ale potem był mu przeciwny, gdy świątobliwi Amerykanie powiedzieli mu, żeby przestał być tak niegrzeczny. Ale ówczesny naczelny dowódca sił zbrojnych Ukrainy, Walerij Załużny – człowiek, którego Zełenski zawsze nienawidził i który został zdegradowany do roli kolejnego nieudolnego ukraińskiego dyplomaty w Londynie – był oczywiście wciągnięty w atak od samego początku. Inny ukraiński oficer wymieniony z nazwiska – jeden z niewielu – w artykule WSJ i tak jest już sądzony. Ups, okazuje się, że to żadna wielka strata.
Czy musimy kontynuować? To parada kozłów ofiarnych, starannie skrojona, aby na razie wykluczyć Zełenskiego, a oczywiście także USA i wszystkich innych na Zachodzie, którzy mogli być w to zamieszani (Cześć, MI6) .
Następnie jest sposób, w jaki zarówno ruchy niemieckich prokuratorów, jak i artykuł WSJ są szybko wzmacniane i wykorzystywane przez inne główne media, próbujące upewnić się, że wszyscy otrzymają nową notatkę informacyjną o wojnie. Niemiecki Spiegel, na przykład, jest bezpośredni w kwestii przekazywania poprawnego – i raczej imbecylnego – przekazu propagandowego. Czytelnicy są w rzeczywistości upominani, że wraz z podaniem nazwiska jednego podejrzanego z Ukrainy „ wszelkie spekulacje na temat udziału Rosji lub USA” w ataku mogą zostać teraz „ograniczone”.
Co można w ogóle powiedzieć? Spróbujmy: Po pierwsze, udział Rosji nigdy nie miał sensu dla żadnego rozsądnego i bezstronnego obserwatora. Wstyd dla auto-cenzurujących i mobilizujących do wojny mediów, takich jak Spiegel, że kiedykolwiek traktowały to jako choćby odległe możliwe wyjaśnienie. Po drugie, udawanie, że podejrzenia wobec Moskwy i Waszyngtonu były równie prawdopodobne lub nieprawdopodobne, jest śmieszne. Po trzecie, ponieważ podejrzenia USA faktycznie zawsze miały idealny sens jako podejrzany numer jeden.
Oto prawdziwy wynik tego połączonego cyrku wojny informacyjnej mediów i polityki. Ale próba sprzedania nam nowego idiotyzmu, że zatem to nie były Stany Zjednoczone – w rzeczywistości Waszyngton próbował powstrzymać ten atak – jest mniej więcej tak wiarygodna, jak to, że laptop Huntera Bidena nie miał znaczenia dla polityki jego ojca wobec Ukrainy, czy że operacja Epsteina nie polegała na wciąganiu i szantażowaniu elity USA. To kolejna bzdura, którą jesteśmy zaproszeni przełknąć.
Nie, dziękuję. Już dość.
Bardziej interesujące jest jednak to, co to wszystko oznacza i dlaczego dzieje się to teraz. Jeśli chodzi o implikacje, nawet jeśli dla dobra argumentu udajesz, że wierzysz w całą historię WSJ/niemieckiego prokuratora, stanowiska Niemiec, UE i NATO okazują się nie do utrzymania i zdyskredytowane. Jak zauważył anonimowy niemiecki urzędnik, „atak na taką skalę jest wystarczającym powodem, aby uruchomić klauzulę obrony zbiorowej NATO, ale nasza krytyczna infrastruktura została wysadzona w powietrze przez kraj” – to znaczy Ukrainę – „który wspieramy ogromnymi dostawami broni i miliardami w gotówce”.
Oznacza to, że polityka Berlina była tak przewrotna, że można ją uznać za zdradę. Dosłownie walczyła z niewłaściwym krajem. W związku z tym nie obroniła Niemiec przed potężnym atakiem i zamiast tego postanowiła nagrodzić agresora, Ukrainę. W normalnym kraju rząd już by upadł, a nie tylko stanąłby przed pytaniami w rodzaju „A co z niemieckimi służbami wywiadowczymi i wojskiem? Gdzie oni drzemali? Pod kamieniem na bałtyckiej plaży?”
A sprawy nie wyglądają dużo lepiej dla UE i NATO jako całości. Wielu, którzy odmawiają dalszego karmienia się idiotyczną propagandą, dojdzie do wniosku, że te organizacje są w istocie spiskami, systematycznie działającymi przeciwko interesom krajów i populacji, które udają, że chronią. Jeśli chodzi o Stany Zjednoczone, co jeszcze można powiedzieć? Oczywiście były zamieszane w atak, jak otwarcie groził prezydent Biden z wyprzedzeniem. Opowiadanie teraz głupiej historyjki, obwiniającej za wszystko Kijów i tylko Kijów, sprawia, że wygląda to po prostu głupio.
To prowadzi nas do pytania, dlaczego to wszystko dzieje się teraz. Kluczowym terminem jest tutaj bezduszność. Najlepszym wyjaśnieniem czasu tych nowych rewelacji jest to, że są one częścią porzucenia ukraińskiego pełnomocnika. Jaki lepszy sposób na wprowadzenie polityki porzucenia Kijowa niż uczynienie go jedynym kozłem ofiarnym ataku na Zachód? Ta operacja może potrwać trochę czasu, ale wyraźnie się rozpoczęła. Nie, to nie przypadek, że Berlin właśnie ogłosił, że znacznie zmniejszy swoje wsparcie wojskowe dla Ukrainy. Podobnie jak inni wcześniej, Kijów ma się nauczyć o amerykańskiej i zachodniej wdzięczności, w bardzo dotkliwy sposób.
Wojciech Cieśla, Anna Gielewska, Anastasiia Morozova Zdjęcie: Norddeutscher Rundfunk
22 czerwca 2023
Nowe fakty ze śledztwa w sprawie wybuchu Nord Stream
Jacht Andromeda, który według niemieckich śledczych mógł brać udział w wysadzeniu gazociągów Nord Stream, w trakcie rejsu we wrześniu 2022 r. zatrzymał się w Kołobrzegu
Załoga łodzi była sprawdzana przez polską Straż Graniczną
Kto wysadził Nord Stream 1 i Nord Stream 2? Spekulacje w sprawie eksplozji rurociągu na Bałtyku trwają od 26 września 2022 r. To tego dnia kilkadziesiąt metrów pod wodą doszło do wybuchów, które zniszczyły trzy rury gazociągu.
Polska do tej pory stała z boku śledztwa. Ale, jak ustaliliśmy w ramach międzynarodowego dziennikarskiego śledztwa, w maju prokuratorzy z Gdańska spotkali się ze prokuratorami z Niemiec. Okazało się, że od wielu miesięcy Polacy mają jeden z kluczy do rozwiązania zagadki. Dlaczego o nim milczeli?
Sprawę wybuchu badają niezależnie od siebie prokuratury w Niemczech, Danii, Szwecji i Polsce. Najintensywniej w Niemczech – tam we wrześniu 2022 r. sześcioosobowa załoga wynajęła 15-metrowy, żaglowy jacht Andromeda. To właśnie z tego jachtu, według najpoważniejszej dzisiaj hipotezy badanej przez niemieckich śledczych, być może dokonano sabotażu (na jachcie znaleziono ślady materiałów wybuchowych).
Jak ujawniliśmy w maju, za wynajem Andromedy zapłaciła tajemnicza spółka Feeria Lwowa, zarejestrowana na warszawskim Powiślu. W teorii działa w branży turystycznej – ale nigdzie się nie reklamuje, nie sposób znaleźć jej klientów, niemożliwe jest zdobycie telefonu do jej właścicieli. Jak wynika z dokumentów rejestrowych, oficjalnym udziałowcem spółki jest kobieta z miasta Kercz na okupowanym Półwyspie Krymskim, prezeską Natalia A. z Kijowa. Obie nie chcą rozmawiać z dziennikarzami.
Tekst jest efektem międzynarodowego śledztwa dziennikarskiego z udziałem „Süddeutsche Zeitung”, „Die Zeit” i nadawcy publicznego ARD (Niemcy), „Expressen” (Szwecja), „Berlingske” (Dania) i FRONTSTORY.PL (Polska).
Jak ujawniliśmy, jednym z wątków, który badają niemieccy śledczy, jest też udział w rejsie Andromedy dwóch obywateli Ukrainy – jeden z nich to prawdopodobnie ukraiński komandos (jego rodzina potwierdziła nam, że w maju był na froncie), który używał fałszywego, rumuńskiego paszportu. Kilkanaście dni temu służby w Niemczach pobrały DNA jego dziecka, aby potwierdzić lub wykluczyć obecność komandosa na pokładzie Andromedy. Drugi Ukrainiec to osoba związana z pracą na morzu.
Jak zaczęła się historia Andromedy?
Kilka miesięcy przed eksplozjami na Bałtyku holenderski wywiad wojskowy MIVD ostrzegł sojuszników: Ukraińcy, zgodnie z informacjami z czerwca 2022 r., planują wynająć łódź, aby przeprowadzić atak na gazociągi na Bałtyku. Informacja dotarła najpierw do amerykańskiej CIA, a stamtąd do niemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej (BND) – chociaż ta ostatnia miała uznać taki plan za mało wiarygodny.
Po atakach we wrześniu holenderski wywiad wojskowy dostał ponownie informacje, że sabotaż przeprowadzili Ukraińcy, prawdopodobnie za pomocą łodzi wynajętej w Niemczech. W trakcie sprawdzania tego wątku niemieccy śledczy z Federalnego Urzędu Kryminalnego (BKA) i Policji Federalnej natknęli się na Andromedę.
Jednym z problemów, jaki z Andromedą od miesięcy mają śledczy we wszystkich krajach, to brak zapisu jej podróży po Bałtyku. Większość dużych jachtów używa systemu AIS, który zapisuje ślad łodzi na wodzie, na przykład odwiedzane porty.
Andromeda nie miała takiego systemu. Do niedawna wiadomo było jedynie, że 6 września 2022 r. wyczarterowana łódź wypłynęła spod Rostocku, zatrzymała się w niemieckim Wiek na Rugii, a potem na duńskiej wyspie Christiansø, niedaleko rurociągów Nord Stream.
Formalnie polska prokuratura (dokładnie: Pomorski Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Gdańsku) jesienią 2022 r. wszczęła śledztwo w sprawie „oddziaływania skutków uszkodzenia gazociągów na środowisko naturalne oraz zagrożenia dla życia i zdrowia ludzi”. Ale – poza skierowaniem wniosków o pomoc prawną do kilku prokuratur za granicą – niewiele robiła.
Naciskana przez Niemców, którzy w połowie maja zwrócili się z europejskim nakazem dochodzeniowym o udzielenie informacji w śledztwie, zgodziła się wreszcie na spotkanie śledczych z obu krajów.
Nasza publikacja o polskich tropach w aferze ukazuje się 21 maja. Prawdopodobnie dopiero kilka dni później dochodzi do „roboczego” spotkania śledczych z Niemiec i Polski (strona niemiecka mówi o 25 maja, polska prokuratura pisze nam oględnie o „połowie miesiąca”).
Dopiero wtedy okazuje się, że Polacy mają informację na wagę złota: Andromeda we wrześniu 2022 r. przypłynęła do Polski – z ich ustaleń wynika, że z Wiek na Rugii. Na pokładzie znajdowało się sześć osób. Po 12-godzinnym pobycie w jednym z polskich portów jacht opuścił Polskę.
Ustalamy, że chodzi o port w Kołobrzegu. Dzwonimy do miejscowej mariny. Potwierdzamy, że Andromeda zatrzymała się tam 19 września. Pytanie o Andromedę nikogo nie dziwi: – Wiele służb ostatnio pyta o tę łódź – mówi pracownik mariny, z którym rozmawiamy.
Prokuratura Krajowa w odpowiedzi na nasze pytania podkreśla: „Z ustaleń śledztwa wynika, że podczas postoju jachtu w polskim porcie nie dokonywano na jego pokład załadunku żadnych przedmiotów”.
Okazuje się jednak, że 19 lub 20 września załogę Andromedy – rzecz rzadko spotykana w polskich portach jachtowych – skontrolowała polska Straż Graniczna. Dopytujemy o szczegóły rzeczniczkę SG por. Annę Michalską. Kim były kontrolowane osoby i czym zakończyła się kontrola? Tego SG ujawnić nie chce: nie ma możliwości prawnych udostępnienia wnioskowanych danych – twierdzi w lakonicznej odpowiedzi.
To oznacza, że Polacy od wielu miesięcy mieli precyzyjne, znaczące dla śledztwa informacje. Dlaczego podzielili się nimi dopiero po ośmiu miesiącach i publikacjach dziennikarzy o sprawie?
Pośrednio wyjaśnia to sama prokuratura – nie wierzy w wersję, w której gazociągi wysadzono używając turystycznego jachtu: „W toku śledztwa brak jest bezpośrednich dowodów wskazujących na udział osób znajdujących się na jachcie Andromeda w dokonaniu uszkodzenia rurociągu Nord Stream”.
Do innych wniosków doszli właśnie niemieccy śledczy. Ekspertyza, którą kilka dni temu ujawnili dziennikarze Der Spiegel, ma potwierdzać wersję udziału Andromedy w wysadzeniu Nord Stream. Szczegóły ekspertyzy omawiała niedawno komisja spraw wewnętrznych Bundestagu.
Z kolei duński nadawca publiczny opublikował nowe wideo z podwodnego drona – zdaniem ekspertów, którzy je analizowali, uszkodzenia gazociągu wskazują na użycie niewielkiego ukierunkowanego ładunku wybuchowego, który mógł zostać przymocowany do rurociągu za pomocą małego nurkującego robota.
Czy Andromeda zatrzymała się w Kołobrzegu w drodze na akcję na Bałtyku czy już po? Czy tylko raz? Tego wciąż nie wiadomo. Prokuratura w mejlu do nas pisze: „Z ustaleń śledztwa wynika, iż jacht ten przypłynął do Polski z Wiek z Rugii, a na jego pokładzie znajdowało się 6 osób”.
To kłóci się z ustaleniami duńskich śledczych – według nich Andromeda zawinęła do duńskiego Christiansø między 16 a 18 września (duńska policja zaapelowała o zdjęcia portu robione w tych dniach). Jeśli to prawda, to do Kołobrzegu jacht przypłynął 19 września właśnie od strony Christiansø, a nie Wiek w Niemczech.
W czerwcu – jak wynika z naszych nieoficjalnych informacji – polskie służby miały przeszukać lokal, w którym mieści się wirtualne biuro spółki Feeria Lwowa (zapłaciła za rejs Andromedy) w Warszawie. Pracownica biura odmówiła nam komentarza na ten temat.
Prezeska firmy Natalia A., gdy do niej zadzwoniliśmy, nie chciała nam udzielić żadnych informacji w tej sprawie i poprosiła o wysłanie pytań na adres mejlowy firmy. Tak zrobiliśmy, ale nie uzyskaliśmy żadnej odpowiedzi.
Polskie służby do czasu opublikowania tego tekstu nie odniosły się do tej informacji.
[Koszmarne , mechaniczne tłumaczenie. Próbuję trochę poprawić, ale… prawie „polski” tekst jednak jest. Dla tych, co nie czytali tekstu oryginalnego, leniwce! How America Took Out the Nord Stream Pipeline . Tam można porównać, gdy znajdziecie jakieś brednie w tłumaczeniu. MD]
Poniżej głośny tekst Seymour’a Hersh’a.
Centrum nurkowania i ratownictwa Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych znajduje się w miejscu równie nieznanym jak jego nazwa – przy wiejskiej drodze koło Panama City, obecnie kwitnącym kurorcie w południowo-zachodniej części Florydy, 70 mil na południe od granicy z Alabamą. Kompleks centrum jest równie niepozorny, jak jego lokalizacja – szara, betonowa budowla z okresu po II wojnie światowej, mająca wygląd szkoły średniej w zachodniej części Chicago. Wzdłuż czteropasmowej drogi znajduje się pralnia na monety i szkoła tańca.
Ośrodek od dziesięcioleci szkoli wysoko wykwalifikowanych nurków głębinowych, którzy po oddelegowaniu do amerykańskich jednostek wojskowych na całym świecie są w stanie nurkować technicznie do celów dobrych – używając materiału wybuchowego C4 do oczyszczania portów i plaż z gruzów i niewybuchów amunicji – a także tych złych, takich jak wysadzanie obcych platform wiertniczych, zanieczyszczanie zaworów zasilających elektrowni podmorskich lub niszczenia śluz na ważnych kanałach okrętowych. Ośrodek w Panama City, który szczyci się drugim co do wielkości krytym basenem w Ameryce, był idealnym miejscem do rekrutacji najlepszych absolwentów szkoły nurkowania, którzy zeszłego lata z powodzeniem wykonali to, do czego zostali upoważnieni 260 stóp pod powierzchnią Morza Bałtyckiego.
Według źródła bezpośrednio obeznanego z planowaniem operacji, w czerwcu ubiegłego roku nurkowie Marynarki Wojennej znani jako BALTOPS 22, pod przykrywką szeroko promowanych ćwiczeń NATO w połowie lata, zdetonowali zdalnie ładunki wybuchowe, które trzy miesiące później zniszczyły trzy z czterech gazociągów Nord Stream.
Dwa z tych gazociągów, znane pod wspólną nazwą Nord Stream 1, dostarczały Niemcom i większości krajów Europy Zachodniej tani rosyjski gaz ziemny przez ponad dekadę. Druga para gazociągów, nazwana Nord Stream 2, została zbudowana, ale nie została jeszcze uruchomiona. Teraz, gdy wojska rosyjskie gromadzą się na ukraińskiej granicy i grożą najkrwawszą wojną w Europie od 1945 roku, prezydent Joseph Biden widział w gazociągach środek, w jaki sposób Władimir Putin może wykorzystać gaz ziemny do swoich politycznych i terytorialnych ambicji.
Rzeczniczka Białego Domu Adrienne Watson, która została poproszona o komentarz, napisała w e-mailu: „To fałszywa i kompletna fikcja”. Tammy Thorp, rzeczniczka Centralnej Agencji Wywiadowczej, napisała podobnie: „To twierdzenie jest całkowicie nieprawdziwe”.
Decyzja Bidena o sabotowaniu rurociągów naftowych została podjęta po ponad dziewięciu miesiącach ściśle tajnych debat w społeczności bezpieczeństwa narodowego w Waszyngtonie na temat najlepszego sposobu osiągnięcia tego celu. Przez większość tego czasu nie zastanawialiśmy się, czy wykonać misję, ale jak ją wykonać, nie wiedząc, kto jest za nią odpowiedzialny.
Istniał ważny biurokratyczny powód, dla którego polegano na absolwentach szkoły nurkowania w Panama City. Nurkowie byli tylko członkami Marynarki Wojennej, a nie Amerykańskiego Dowództwa Operacji Specjalnych, którego tajne operacje muszą być zgłaszane do Kongresu i wcześniej informowane o nich kierownictwu Senatu i Izby Reprezentantów – tzw. Gang Osiem. Administracja Bidena robiła wszystko, aby uniknąć wycieków informacji, ponieważ planowanie miało miejsce pod koniec 2021 roku i w pierwszych miesiącach 2022 roku.
Prezydent Biden i jego zespół ds. polityki zagranicznej – doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan, minister spraw zagranicznych Tony Blinken i Victoria Nuland – wiceminister spraw zagranicznych ds. polityki – konsekwentnie i głośno sprzeciwiali się obu rurociągom. Biegły one obok siebie 750 mil pod Bałtykiem z dwóch różnych portów na północnym wschodzie Rosji w pobliżu granicy z Estonią i przebiegały w pobliżu duńskiej wyspy Bornholm, kończąc się w północnych Niemczech
Bezpośrednia trasa, omijająca tranzyt przez Ukrainę, była korzystna dla niemieckiej gospodarki, dysponującej wystarczającą ilością taniego rosyjskiego gazu do obsługi fabryk i ogrzewania domów, a jednocześnie umożliwiała niemieckim dystrybutorom sprzedaż jego nadwyżek z zyskiem do całej Europy Zachodniej. Działania, które można przypisać administracji, naruszyłyby obietnice USA dotyczące zminimalizowania bezpośredniego konfliktu z Rosją. Tajemnica była konieczna.
Od pierwszych dni Nord Stream 1 był postrzegany przez Waszyngton i jego antyrosyjskich partnerów w NATO jako zagrożenie dla zachodniej dominacji. Spółka holdingowa Nord Stream AG została założona w Szwajcarii w 2005 roku we współpracy z Gazpromem, rosyjską spółką notowaną na giełdzie, przynoszącą akcjonariuszom ogromne zyski jest kontrolowana przez oligarchów, o których wiadomo, że są pod władzą Putina. Gazprom kontrolował 51% spółki, a cztery europejskie firmy energetyczne – jedna we Francji, jedna w Holandii i dwie w Niemczech – posiadały pozostałe 49% akcji z prawem kontroli późniejszej sprzedaży taniego gazu lokalnym dystrybutorom w Niemczech i Europie Zachodniej. Zyski Gazpromu były dzielone przez rząd rosyjski, a dochody państwa ze sprzedaży gazu i ropy w niektórych latach szacowano na 45% rocznego budżetu Rosji.
Amerykańskie obawy polityczne były realne: Niemcy i reszta Europy Zachodniej stałyby się zależne od taniego gazu dostarczanego z Rosji, zmniejszając jednocześnie zależność Europy od Ameryki. W rzeczywistości dokładnie tak się stało. Wielu Niemców uważało Nord Stream 1 za element wyzwolenia słynnej teorii polityki wschodniej byłego kanclerza Willy’ego Brandta, która pozwoliła powojennym Niemcom zrehabilitować siebie i inne narody europejskie zniszczone w II wojnie światowej, między innymi poprzez wykorzystanie taniego rosyjskiego gazu do wspierania dobrze prosperującego rynku zachodnioeuropejskiego i gospodarki handlowej.
Według NATO i Waszyngtonu Nord Stream 1 był wystarczająco niebezpieczny, ale Nord Stream 2, którego budowa została zakończona we wrześniu 2021 roku, podwajałby ilość taniego gazu, który byłby dostępny dla Niemiec i Europy Zachodniej, gdyby został zatwierdzony przez niemieckie organy regulacyjne. Drugi gazociąg zapewniłby również wystarczającą ilość gazu dla ponad 50 proc. rocznego zużycia w Niemczech. Napięcie między Rosją a NATO narastało, popierane przez agresywną politykę zagraniczną administracji Bidena.
Sprzeciw wobec Nord Stream 2 wybuchł w przededniu inauguracji Bidena w styczniu 2021 roku, kiedy republikanie w Senacie pod przewodnictwem Teda Cruza z Teksasu wielokrotnie zwracali uwagę na zagrożenie polityczne związane z tanim rosyjskim gazem ziemnym podczas przesłuchań w sprawie nominacji Blinkena na stanowisko ministra spraw zagranicznych. Do tego czasu zjednoczony Senat zdołał uchwalić ustawę, która, jak powiedział Cruz Blinkenowi, „zatrzymała [gazociąg] w jego początkach”. Niemiecki rząd pod przewodnictwem Angeli Merkel wywierał ogromną presję polityczną i ekonomiczną na uruchomienie drugiego gazociągu.
Czy Biden przeciwstawi się Niemcom? Blinken odpowiedział, że tak, ale dodał, że nie mówił o konkretnych poglądach kandydata na prezydenta. “Znam jego silne przekonanie, że jest to zły pomysł – Nord Stream 2” – powiedział. „Wiem, że chciałby, abyśmy użyli wszystkich dostępnych nam narzędzi perswazji, aby przekonać naszych przyjaciół i partnerów, w tym Niemcy, aby tego nie robili”.
Kilka miesięcy później, gdy budowa drugiego gazociągu zbliżała się do końca, Biden mrugnął. W maju tego roku administracja zdumiewająco zrezygnowała z sankcji wobec Nord Stream AG, przy czym jeden z urzędników MSZ przyznał, że próba zatrzymania gazociągu poprzez sankcje i dyplomację była „zawsze ryzykowna”. Za kulisami urzędnicy administracji nalegali na prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, który w tym czasie był zagrożony rosyjską inwazją, by nie krytykował tego kroku
Miało to natychmiastowe konsekwencje. Republikanie w Senacie z Cruzem na czele ogłosili natychmiastową blokadę wszystkich nominacji Bidena w polityce zagranicznej, a kilka miesięcy później, do jesieni, odłożyli uchwalenie corocznej ustawy o obronności. Politico później opisało zwrot Bidena w kwestii drugiego rosyjskiego gazociągu jako „jedyną decyzję, prawdopodobnie większą niż chaotyczne wycofanie armii z Afganistanu, zagrażająca planowi Bidena”.
Administracja zachwiała się niepewnie, chociaż w połowie listopada doszło do odroczenia kryzysu, gdy niemieckie organy regulacji energetyki zawiesiły zatwierdzenie drugiego gazociągu Nord Stream. Ceny gazu w ciągu kilku dni gwałtownie wzrosły o 8% w wyniku narastających obaw w Niemczech i Europie, że zawieszenie gazociągu i rosnąca możliwość wojny między Rosją a Ukrainą doprowadzi do bardzo niechcianej zimnej wojny. Waszyngton nie wiedział, jak zareaguje na to nowo mianowany kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Kilka miesięcy wcześniej, po upadku Afganistanu, Scholtz w swoim wystąpieniu w Pradze publicznie poparł apel prezydenta Francji Emmanuela Macrona o bardziej niezależną europejską politykę zagraniczną – co wyraźnie wskazywało na mniejszą zależność od Waszyngtonu.
Przez cały czas na granicach Ukrainy stale i złowrogo gromadziły się wojska rosyjskie, a pod koniec grudnia ponad 100 tysięcy żołnierzy było gotowych do ataku z Białorusi i Krymu. W Waszyngtonie narastały obawy, w tym szacunki Blinkena, że liczba tych żołnierzy może „podwoić się w krótkim czasie”.
Administracja po raz kolejny skupiła się na Nord Stream. Dopóki Europa będzie zależna od taniego gazu ziemnego, Waszyngton obawiał się, że kraje takie jak Niemcy będą niechętnie dostarczać Ukrainie pieniędzy i broni, których potrzebuje, aby pokonać Rosję.
Właśnie w tym niespokojnym momencie Biden zlecił Jake’owi Sullivanowi utworzenie międzyagencyjnej grupy, która opracowałaby plan.
Na stole powinny znaleźć się wszystkie możliwości. Pojawiła się jednak tylko jedna.
Planowanie
W grudniu 2021 roku, dwa miesiące przed tym, jak pierwsze rosyjskie czołgi wkroczyły na Ukrainę, Jake Sullivan zwołał spotkanie nowo utworzonej grupy roboczej – mężczyzn i kobiet z Kolegium Szefów Sztabów, CIA oraz Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Finansów – i poprosił ich o zalecenia, jak zareagować na zbliżającą się inwazję Putina.
Było to pierwsze z serii ściśle tajnych spotkań w strzeżonym pomieszczeniu na najwyższym piętrze budynku biurowego Old Executive Office, który sąsiaduje z Białym Domem i siedzibą Prezydenckiego Komitetu Doradczego ds. Wywiadu Zagranicznego (PFIAB). Odbywały się zwykłe rozmowy, które ostatecznie doprowadziły do zasadniczego pytania wstępnego: czy zalecenie, które grupa przekazała prezydentowi, jest odwracalne – na przykład kolejna porcja sankcji i ograniczeń walutowych – czy też nieodwracalne – czyli działania kinetyczne, których nie można cofnąć?
Według źródła bezpośrednio obeznanego z procesem, dla uczestników było jasne, że Sullivan zamierza, aby grupa opracowała plan zniszczenia obu gazociągów Nord Stream – i że spełnia życzenie prezydenta.
Podczas kolejnych spotkań uczestnicy dyskutowali o możliwościach ataku. Marynarka Wojenna zaproponowała użycie nowego okrętu podwodnego do bezpośredniego ataku na rurociąg. Siły Powietrzne dyskutowały o zrzuceniu bomb z opóźnionymi detonatorami, które można zdetonować na odległość. CIA twierdzi, że cokolwiek się stanie, musi pozostać tajne. Wszyscy uczestnicy zdawali sobie sprawę, jaka jest stawka. “To nie jest dziecinna sprawa” – mówi źródło. Jeśli atak byłby możliwy do wyśledzenia w Stanach Zjednoczonych, to „jest to akt wojny”.
W tym czasie CIA kierował William Burns, umiarkowany były ambasador w Rosji, pełniący funkcję wiceministra spraw zagranicznych w rządzie Obamy. Burns szybko zlecił agencji utworzenie grupy roboczej ad hoc, w skład której wchodziła osoba znająca umiejętności nurków głębinowych marynarki wojennej w Panamie. W ciągu kilku następnych tygodni członkowie grupy zadaniowej CIA rozpoczęli przygotowywanie planu tajnej operacji mającej na celu wywołanie eksplozji wzdłuż rurociągu.
Coś podobnego już było. W 1971 roku amerykańska społeczność wywiadowcza dowiedziała się z nieznanych dotąd źródeł, że dwie ważne jednostki rosyjskiej marynarki wojennej komunikują się za pomocą podmorskiego kabla zakopanego w Morzu Ochockim na rosyjskim Dalekim Wschodzie. Kabel łączył regionalne dowództwo marynarki wojennej z dowództwem na lądzie we Władywostoku.
Gdzieś w Waszyngtonie wybrani pracownicy Centralnej Służby Wywiadowczej i Agencji Bezpieczeństwa Narodowego zebrali się w głębokiej tajemnicy i z pomocą nurków marynarki wojennej, zmodyfikowanych łodzi podwodnych i podwodnego pojazdu ratunkowego opracowali plan, który po wielu próbach i błędach doprowadził do odnalezienia rosyjskiego kabla. Nurkowie umieścili na kablu pomysłowe urządzenie podsłuchowe, które z powodzeniem przechwyciło rosyjski ruch i zarejestrowało go w systemie nagrywającym.
NSA odkryła, że wysocy oficerowie rosyjskiej marynarki wojennej, przekonani o bezpieczeństwie swoich połączeń komunikacyjnych, rozmawiali ze swoimi kolegami bez szyfrowania. Urządzenie nagrywające i jego taśma musiały być wymieniane co miesiąc, a projekt był wesoły przez dziesięć lat, dopóki nie zagroził mu czterdziestoczteroletni cywilny technik NSA Ronald Pelton, który mówił płynnie po rosyjsku. W 1985 roku Pelton został zdradzony przez rosyjskiego zbiega i skazany na więzienie. Rosjanie zapłacili mu tylko 5 tysięcy dolarów za ujawnienie operacji i 35 tysięcy dolarów za inne rosyjskie dane operacyjne, które dostarczył, a które nigdy nie zostały upublicznione.
Ten podwodny sukces pod kryptonimem Ivy Bells był innowacyjny i ryzykowny i przyniósł bezcenne informacje na temat intencji i planów rosyjskiej marynarki wojennej.
Jednak grupa międzyagencyjna początkowo była sceptycznie nastawiona wobec entuzjazmu CIA do tajnego ataku głębinowego. Było zbyt wiele pytań bez odpowiedzi. Wody Morza Bałtyckiego były silnie strzeżone przez rosyjską marynarkę wojenną i nie było tam żadnych platform wiertniczych, które mogłyby posłużyć jako przykrywka dla operacji nurkowania. Czy nurkowie będą musieli udać się na szkolenie do Estonii, która znajduje się tuż za granicą z rosyjskimi dokami przeładunkowymi gazu ziemnego? “To będzie kozi chlew” – powiedzieli agencji.
Podczas „wszystkich tych intryg”, powiedziało źródło, „niektórzy pracownicy CIA i Departamentu Stanu mówili: „Nie róbcie tego”. To jest głupota i będzie to polityczny koszmar, jeśli to wyjdzie na jaw”.
Jednak na początku 2022 roku grupa zadaniowa CIA poinformowała międzyagencyjną grupę Sullivana: „Mamy sposób na wysadzenie rurociągów naftowych”.
To, co się stało, było zdumiewające. 7 lutego, niecałe trzy tygodnie przed pozornie nieuchronną rosyjską inwazją na Ukrainę, Biden spotkał się w swoim biurze w Białym Domu z kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem, który po pewnym wahaniu stał teraz mocno po stronie amerykańskiej. Na briefingu prasowym Biden wyzywająco oświadczył: „Jeśli Rosja zaatakuje. . . , Nord Stream 2 już nie będzie. Zakończymy go”.
Dwadzieścia dni wcześniej wiceminister Nuland wygłosiła na briefingu Ministerstwa Spraw Zagranicznych zasadniczo to samo przesłanie, o którym prasa niewiele informowała. “Chcę wam to dzisiaj jasno powiedzieć” – powiedziała w odpowiedzi na pytanie. “Jeśli Rosja zaatakuje Ukrainę, tak czy inaczej Nord Stream 2 nie ruszy naprzód”.
Kilka osób zaangażowanych w planowanie misji do rurociągu było przerażonych tym, co uważali za pośrednie odniesienia do ataku.
“To było jak podłożenie bomby atomowej w Tokio i powiedzenie Japończykom, że ją zdetonujemy” – mówi źródło. „Plan był taki, że te opcje zostaną wdrożone dopiero po inwazji i nie będą publicznie reklamowane. Biden po prostu tego nie rozumiał lub ignorował”.
Niedyskrecja Bidena i Nuland mogła rozczarować niektórych planistów. Jednocześnie stworzyła okazję. Według tego źródła niektórzy wysocy rangą urzędnicy CIA uznali, że wysadzenie rurociągu „nie może być już uważane za tajną opcję, ponieważ prezydent właśnie ogłosił, że wiemy, jak to zrobić”.
Plan wysadzenia Nord Stream 1 i 2 został nagle zdegradowany z tajnej operacji, o której musiał zostać poinformowany Kongres, do operacji, która została uznana za wysoce tajną operację wywiadowczą wspieraną przez wojsko USA. Zgodnie z prawem, wyjaśniło źródło, „nie było już prawnego wymogu informowania Kongresu o operacji. Teraz wystarczyło, że ją po prostu wykonali – ale i tak musiała pozostać tajemnicą. Rosjanie kontrolują Morze Bałtyckie”.
Członkowie grupy roboczej Agencji nie mieli bezpośredniego kontaktu z Białym Domem i chcieli się dowiedzieć, czy prezydent mówił poważnie – czy misja jest teraz gotowa. Źródło wspomina: “Bill Burns wrócił i powiedział: “Zróbcie to”.
Norweska marynarka szybko znalazła właściwe miejsce na płytkiej wodzie, kilka mil od duńskiej wyspy Bornholm.
Operacja
Norwegia była idealna do tej misji.
W ciągu ostatnich kilku lat kryzys między Wschodem a Zachodem znacznie rozszerzył swoją obecność w Norwegii, której zachodnia granica rozciąga się na 1400 kilometrów wzdłuż północnego Atlantyku i za kołem podbiegunowym łączy się z Rosją. Pentagon stworzył wysoko płatne miejsca pracy i kontrakty, pomimo niektórych lokalnych kontrowersji, inwestując setki milionów dolarów w modernizację i rozbudowę obiektów amerykańskiej marynarki wojennej i lotnictwa w Norwegii. Nowe prace obejmowały przede wszystkim zaawansowany radar z syntetyczną aperturą daleko na północy, który był w stanie przeniknąć w głąb Rosji i który został uruchomiony dokładnie w czasie, gdy amerykańska społeczność wywiadowcza straciła dostęp do wielu punktów podsłuchu dalekiego zasięgu w Chinach.
Nowo zrekonstruowana amerykańska baza okrętów podwodnych, budowana przez kilka lat, została uruchomiona, a inne amerykańskie okręty podwodne mogły teraz ściśle współpracować ze swoimi norweskimi kolegami, aby śledzić i szpiegować główną rosyjską redutę jądrową 250 mil na wschód na półwyspie Kola. Ameryka znacznie rozszerzyła również norweską bazę lotniczą na północy kraju i dostarczyła norweskiemu lotnictwu flotę samolotów patrolowych P8 Poseidon produkowanych przez Boeinga, aby wzmocnić zdalne szpiegostwo na wszystko, co dotyczy Rosji.
W listopadzie ubiegłego roku norweski rząd rozgniewał liberałów i niektórych umiarkowanych posłów w parlamencie, przyjmując uzupełniającą umowę o współpracy w dziedzinie obrony (SDCA). Zgodnie z nowym porozumieniem amerykański system prawny w niektórych „uzgodnionych obszarach” na północy będzie miał jurysdykcję nad amerykańskimi żołnierzami oskarżonymi o przestępstwa poza bazą, a także nad obywatelami Norwegii oskarżonymi lub podejrzanymi o zakłócanie pracy w bazie.
Norwegia była jednym z pierwszych sygnatariuszy traktatu NATO w 1949 roku, na początku zimnej wojny. Dziś głównodowodzącym NATO jest Jens Stoltenberg, zdeklarowany antykomunista, który przez osiem lat był premierem Norwegii, zanim w 2014 roku przy wsparciu USA przeniósł się na wysokie stanowisko w NATO. Był zwolennikiem twardej postawy wobec wszystkiego, co dotyczy Putina i Rosji, który współpracował z amerykańską społecznością wywiadowczą od czasu wojny w Wietnamie. Od tego czasu ma do niego pełne zaufanie. “To rękawica, która wpadnie w ręce Amerykanów” – podało źródło.
W Waszyngtonie planiści wiedzieli, że muszą udać się do Norwegii. “Nienawidzili Rosjan, a norweska marynarka wojenna była wypełniona doskonałymi marynarzami i nurkami, którzy od pokoleń mieli doświadczenie w wysoko dochodowych poszukiwaniach ropy i gazu” – podało źródło. Mieli nadzieję, że utrzymają misję w tajemnicy. Norwegowie mogli mieć inne zainteresowania. Zniszczenie Nord Streamu – gdyby udało się to Amerykanom – pozwoliłoby Norwegii sprzedawać znacznie więcej własnego gazu do Europy.
Tymczasem w marcu kilku członków zespołu poleciało do Norwegii na spotkanie z norweskim wywiadem i marynarką wojenną. Jednym z kluczowych pytań było to, gdzie dokładnie na Morzu Bałtyckim jest najlepsze miejsce do umieszczania materiałów wybuchowych. Gazociągi Nord Stream 1 i Nord Stream 2, każdy z dwoma zestawami rurociągów, dzielił nieco ponad kilometr, kierując się do portu Greifswald w dalekich północno-wschodnich Niemczech.
Norweska marynarka wojenna szybko znalazła właściwe miejsce na płytkich wodach Morza Bałtyckiego, kilka mil od duńskiej wyspy Bornholm. Rurociągi przebiegały ponad kilometr wzdłuż dna morskiego na głębokości zaledwie 260 stóp. Byłoby to w zasięgu nurków, którzy nurkowaliby z norweskiego myśliwca min typu Alta z mieszaniną tlenu, azotu i helu wypływającą z ich zbiorników i umieściliby ładunki C4 na czterech rurach z betonowymi osłonami. To byłaby długa, czasochłonna i niebezpieczna praca, ale wody na Bornholmie miały jeszcze jedną zaletę: nie było dużych prądów pływowych, które znacznie utrudniałyby nurkowanie.
[. . . ]
Po kilku godzinach Amerykanie podjęli decyzję.
W tym momencie do gry ponownie przyłączyła się grupa nurków głębinowych Marynarki Wojennej w Panamie. Szkoły głębinowe w Panama City, których uczestnicy uczęszczali do Ivy Bells, są elitarnymi absolwentami Akademii Morskiej w Annapolis, zwykle dążących do sławy, gdyż są sklasyfikowani śmieciarze. Jeśli ktoś musi stać się „czarnym butem” – to znaczy członkiem mniej pożądanego dowództwa okrętów nawodnych – zawsze znajdzie się przynajmniej służba na niszczycielu, krążowniku lub statku płazowym. Najmniej czarująca ze wszystkich jest wojna minowa. Jej nurkowie nigdy nie pojawiają się w hollywoodzkich filmach ani na okładkach popularnych czasopism.
„Najlepsi nurkowie z kwalifikacjami do głębokiego nurkowania tworzą wąską społeczność, a do tej operacji rekrutowani są tylko najlepsi, którym powiedziano, że są gotowi na wezwanie do CIA w Waszyngtonie” – podało źródło.
Norwegowie i Amerykanie mieli do dyspozycji miejsce i jednostkę operacyjną, ale istniała jeszcze jedna obawa: jakakolwiek niezwykła aktywność podwodna na wodach Bornholmu może przyciągnąć uwagę szwedzkiej lub duńskiej marynarki wojennej, która mogłaby o tym poinformować.
Dania była również jednym z pierwotnych sygnatariuszy NATO i była znana w społeczności wywiadowczej ze swoich szczególnych powiązań z Wielką Brytanią. Szwecja złożyła wniosek o członkostwo w NATO i udowodniła swoje wielkie umiejętności w zarządzaniu podwodnymi systemami czujników dźwiękowych i magnetycznych, które z powodzeniem śledziły rosyjskie okręty podwodne, czasami pojawiające się na odległych wodach archipelagu szwedzkiego i zmuszone do wypłynięcia na powierzchnię.
Norwegowie dołączywszy do Amerykanów nalegali, aby niektórzy wysocy urzędnicy w Danii i Szwecji byli ogólnie informowani o możliwej działalności nurkowej w regionie. W ten sposób ktoś z wyższych stanowisk może interweniować i utrzymać wiadomość poza łańcuchem dowodzenia, izolując w ten sposób operację. „To, co im powiedziano, a to, co wiedzieli, celowo się różniło” – powiedziało mi źródło (ambasada norweska, która została poproszona o komentarz na temat tego artykułu, nie odpowiedziała).
Norwegowie byli kluczem do pokonania kolejnych przeszkód. Wiadomo, że rosyjska marynarka wojenna dysponuje technologią śledzenia zdolną do wykrywania i odpalania min podwodnych. Amerykańskie urządzenia wybuchowe musiały być zamaskowane tak, aby rosyjskie systemy wydawały się częścią naturalnego tła – co wymagało dostosowania do specyficznego zasolenia wody. Norwegowie znaleźli rozwiązanie.
Norwegowie mieli również odpowiedź na zasadnicze pytanie, kiedy operacja ma się odbyć. Szósta Flota Stanów Zjednoczonych, której okręt flagowy znajduje się we włoskiej Gaecie na południe od Rzymu, od 21 lat sponsoruje wielkie ćwiczenia NATO na Morzu Bałtyckim, w których biorą udział dziesiątki okrętów alianckich z całego regionu. Obecne ćwiczenia, które odbędą się w czerwcu, znane są pod nazwą Baltic Operations 22, czyli BALTOPS 22. Norwegowie sugerowali, że będzie to idealna przykrywka do podłożenia min.
Amerykanie dostarczyli jeden ważny element: przekonali planistów szóstej floty do włączenia do programu ćwiczeń badawczo-rozwojowych. Ćwiczenia opublikowane przez marynarkę obejmowały szóstą flotę we współpracy z „ośrodkami badawczymi i wojennymi” marynarki. Akcja na morzu miała się odbyć u wybrzeży Bornholmu, w której uczestniczyły zespoły nurków NATO, którzy podłożyli miny, a rywalizujące zespoły wykorzystywały najnowsze podwodne technologie do ich odnalezienia i zniszczenia.
To było przydatne ćwiczenie i genialna przykrywka. Chłopcy z Panama City wykonaliby swoją pracę, a ładunki wybuchowe C4 byłyby na miejscu do końca BALTOPS22, z dołączonym 48-godzinnym timerem. Wszyscy Amerykanie i Norwegowie zniknęliby przed pierwszym wybuchem.
Dni były odliczane. “Czas mijał, a my zbliżaliśmy się do zakończenia misji” – mówi źródło.
Waszyngton zmienił zdanie. Bomby zostały podłożone podczas BALTOPS, ale Biały Dom obawiał się, że dwudniowy termin na ich zdetonowanie będzie zbyt krótki przed zakończeniem ćwiczeń i byłoby oczywiste, że Ameryka była w to zaangażowana.
Zamiast tego Biały Dom złożył nową prośbę: „Czy chłopcy w terenie mogliby wymyślić jakiś sposób, aby wysadzić rury później na rozkaz?”.
Niektórzy członkowie zespołu planowania byli źli i sfrustrowani pozornym niezdecydowaniem prezydenta. Nurkowie w Panamie wielokrotnie ćwiczyli umieszczanie C4 na rurociągu, jak to będzie miało miejsce podczas BALTOPS, ale teraz zespół w Norwegii musiał wymyślić sposób, aby dać Bidenowi to, czego chciał – możliwość wydania polecenia w wybranym przez siebie czasie.
CIA była przyzwyczajona do arbitralnych zmian w ostatniej chwili. Jednocześnie jednak wznowiło to obawy niektórych osób co do konieczności i legalności całej operacji.
Tajne rozkazy prezydenta przypominały również dylemat CIA z czasów wojny w Wietnamie, kiedy prezydent Johnson, w obliczu narastających nastrojów przeciwko wojnie, nakazał agencji naruszyć jej statut – który wyraźnie zabraniał jej działania w Ameryce – i szpiegować przywódców antywojennych, aby sprawdzić, czy nie są kontrolowani przez komunistyczną Rosję.
Agencja w końcu się zgodziła i w latach 70-tych pokazała, jak daleko jest gotowa się posunąć. Po aferze Watergate pojawiły się doniesienia prasowe o szpiegostwie amerykańskich obywateli, zaangażowaniu agencji w zabójstwa zagranicznych przywódców i podważaniu socjalistycznego rządu Salvadora Allende.
Odkrycia te doprowadziły w połowie lat 70. do dramatycznej serii przesłuchań w Senacie pod przewodnictwem Franka Churcha z Idaho, które jasno pokazały, że Richard Helms, ówczesny dyrektor Agencji, przyznał, że jest zobowiązany do robienia tego, czego chce prezydent, nawet jeśli oznacza to złamanie prawa.
W niewypowiedzianym zeznaniu za zamkniętymi drzwiami Helms z żalem wyjaśnił, że „jeśli robisz coś na tajny rozkaz prezydenta, to jest to prawie niepokalane poczęcie”. „Niezależnie od tego, czy to dobrze, że to masz, czy źle, że to masz, [CIA] działa według innych zasad niż jakakolwiek inna część rządu. ” W zasadzie powiedział senatorom, że jako szef CIA rozumie, że pracuje dla Korony, a nie dla Konstytucji.
Amerykanie pracujący w Norwegii kierowali się tą samą logiką i posłusznie zaczęli pracować nad nowym problemem – jak zdalnie zdetonować ładunek wybuchowy C4 na rozkaz Bidena. To było o wiele trudniejsze zadanie, niż się zdawało tym w Waszyngtonie. Drużyna w Norwegii nie wiedziała, kiedy prezydent wciśnie przycisk. Czy będzie to za kilka tygodni, za kilka miesięcy, za pół roku lub dłużej?
System C4 przymocowany do rurociągu zostałby uruchomiony za pomocą boi sonarowej, którą samolot zrzuciłby w krótkim czasie, ale procedura obejmowałaby najnowocześniejszą technologię przetwarzania sygnału. Gdy opóźnione urządzenie zegarowe zostanie przymocowane do dowolnego z czterech rurociągów na miejscu, może zostać przypadkowo uruchomione przez złożoną mieszaninę dźwięków oceanicznego tła w całym silnie uczęszczanym Morzu Bałtyckim – pobliskich i odległych statków, odwiertów podwodnych, zdarzeń sejsmicznych, fal, a nawet zwierząt morskich. Aby temu zapobiec, boja sonarowa po umieszczeniu na miejscu emitowałaby sekwencję unikalnych dźwięków o niskiej częstotliwości – podobnych do tych emitowanych przez flet lub fortepian – które wykryłoby urządzenie zegarowe i uruchomiło ładunki wybuchowe po ustalonym godzinnym opóźnieniu. „Chcesz mieć wystarczająco silny sygnał, aby żaden inny sygnał nie mógł przypadkowo wysłać impulsu, który zdetonowałby ładunek wybuchowy” – powiedział dr Theodore Postol, emerytowany profesor nauk, technologii i polityki bezpieczeństwa narodowego na MIT. Postosto, który był doradcą naukowym szefa operacji morskich Pentagonu, powiedział, że problem, z którym boryka się norweska grupa z powodu opóźnienia Bidena, jest kwestią przypadku: „Im dłużej materiały wybuchowe byłyby w wodzie, tym większe ryzyko przypadkowego sygnału, który zdetonowałby bomby”.
26 września 2022 roku norweski samolot obserwacyjny P8 wykonał pozornie rutynowy lot i strącił boję sonarową. Sygnał rozprzestrzenił się pod wodą, najpierw do sieci Nord Stream 2, a następnie do sieci Nord Stream 1. Kilka godzin później wybuchł potężny ładunek wybuchowy C4, a trzy z czterech rurociągów zostały wyłączone. W ciągu kilku minut na powierzchni wody można było zaobserwować rozprzestrzeniające się kałuże metanu, które pozostały w zamkniętych rurach, a świat dowiedział się, że stało się coś nieodwracalnego.
Bezpośrednio po ataku na rurociąg amerykańskie media potraktowały to wydarzenie jako nierozwiązaną zagadkę. Rosja była wielokrotnie wymieniana jako prawdopodobny sprawca, co było spowodowane wyrachowanymi wyciekami informacji z Białego Domu – ale nigdy nie ustalono jasnego motywu takiego samobójstwa, poza zwykłym odwetem. Kilka miesięcy później, gdy okazało się, że rosyjskie władze po cichu zbierały szacunki kosztów naprawy rurociągu, New York Times opisał ten raport jako „skomplikowaną teorię o tym, kto stoi za atakiem”. Żadna duża amerykańska gazeta nie śledziła wcześniejszych gróźb pod adresem Bidena i wiceministra spraw zagranicznych Nuland, dotyczących gazociągów.
Chociaż nigdy nie było jasne, dlaczego Rosja próbowałaby zniszczyć własny lukratywny gazociąg, bardziej wymowne uzasadnienie kroku prezydenta przedstawił minister spraw zagranicznych Blinken.
Na konferencji prasowej we wrześniu ubiegłego roku Blinken został zapytany o konsekwencje pogarszającego się kryzysu energetycznego w Europie Zachodniej i określił ten moment jako potencjalnie dobry:
„Jest to ogromna szansa, aby raz na zawsze wyeliminować zależność od rosyjskiej energii, a tym samym odebrać Władimirowi Putinowi możliwość uzbrajania energii jako środka do realizacji jego imperialnych celów. Jest to bardzo ważne i stanowi ogromną strategiczną szansę na nadchodzące lata, ale w międzyczasie jesteśmy zdeterminowani, aby zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby nie ponosić konsekwencji tego wszystkiego w naszych krajach i na całym świecie”.
Niedawno Victoria Nuland wyraziła zadowolenie z powodu zamknięcia najnowszego gazociągu. Podczas przesłuchania Senackiej Komisji Spraw Zagranicznych pod koniec stycznia powiedziała senatorowi Tedowi Cruzowi: „Tak jak wy myślę, że administracja jest bardzo zadowolona, że Nord Stream 2 jest teraz, jak lubicie to nazywać, kawałkiem metalu na dnie morza”. Źródło miało znacznie sprytniejsze spojrzenie na decyzję Bidena o sabotowaniu ponad 1500 milowego gazociągu Gazpromu przed zbliżającą się zimą. — Cóż — powiedział, mówiąc o prezydencie — muszę przyznać, że ten facet ma jaja. Powiedział, że to zrobi i to zrobił”. Na pytanie, dlaczego uważa, że Rosjanie nie zareagowali, cynicznie odpowiedział: „Może chcą mieć możliwość robienia tych samych rzeczy, co USA. “To była piękna przykrywka” – kontynuował. „Stała za tym tajna operacja, podczas której w terenie rozmieszczono ekspertów i urządzenia, które działały na tajnym sygnale. “Jedynym błędem była decyzja, by to zrobić. “ How America Took Out The Nord Stream Pipeline ukazał się 8.2.2023 na seymourhersh.substack.com Tłum. Moje. [Marek-M ] – Słabiutkie, leniwy panie. MD
The U.S. Navy’s Diving and Salvage Center can be found in a location as obscure as its name – down what was once a country lane in rural Panama City, a now-booming resort city in the southwestern panhandle of Florida, 70 miles south of the Alabama border. The center’s complex is as nondescript as its location—a drab concrete post-World War II structure that has the look of a vocational high school on the west side of Chicago. A coin-operated laundromat and a dance school are across what is now a four-lane road.
The center has been training highly skilled deep-water divers for decades who, once assigned to American military units worldwide, are capable of technical diving to do the good—using C4 explosives to clear harbors and beaches of debris and unexploded ordinance—as well as the bad, like blowing up foreign oil rigs, fouling intake valves for undersea power plants, destroying locks on crucial shipping canals. The Panama City center, which boasts the second largest indoor pool in America, was the perfect place to recruit the best, and most taciturn, graduates of the diving school who successfully did last summer what they had been authorized to do 260 feet under the surface of the Baltic Sea.
Last June, the Navy divers, operating under the cover of a widely publicized mid-summer NATO exercise known as BALTOPS 22, planted the remotely triggered explosives that, three months later, destroyed three of the four Nord Stream pipelines, according to a source with direct knowledge of the operational planning.
Two of the pipelines, which were known collectively as Nord Stream 1, had been providing Germany and much of Western Europe with cheap Russian natural gas for more than a decade. A second pair of pipelines, called Nord Stream 2, had been built but were not yet operational. Now, with Russian troops massing on the Ukrainian border and the bloodiest war in Europe since 1945 looming, President Joseph Biden saw the pipelines as a vehicle for Vladimir Putin to weaponize natural gas for his political and territorial ambitions.
Asked for comment, Adrienne Watson, a White House spokesperson, said in an email, “This is false and complete fiction.” Tammy Thorp, a spokesperson for the Central Intelligence Agency, similarly wrote: “This claim is completely and utterly false.”
Biden’s decision to sabotage the pipelines came after more than nine months of highly secret back and forth debate inside Washington’s national security community about how to best achieve that goal. For much of that time, the issue was not whether to do the mission, but how to get it done with no overt clue as to who was responsible.
There was a vital bureaucratic reason for relying on the graduates of the center’s hardcore diving school in Panama City. The divers were Navy only, and not members of America’s Special Operations Command, whose covert operations must be reported to Congress and briefed in advance to the Senate and House leadership—the so-called Gang of Eight. The Biden Administration was doing everything possible to avoid leaks as the planning took place late in 2021 and into the first months of 2022.
President Biden and his foreign policy team—National Security Adviser Jake Sullivan, Secretary of State Tony Blinken, and Victoria Nuland, the Undersecretary of State for Policy—had been vocal and consistent in their hostility to the two pipelines, which ran side by side for 750 miles under the Baltic Sea from two different ports in northeastern Russia near the Estonian border, passing close to the Danish island of Bornholm before ending in northern Germany.
The direct route, which bypassed any need to transit Ukraine, had been a boon for the German economy, which enjoyed an abundance of cheap Russian natural gas—enough to run its factories and heat its homes while enabling German distributors to sell excess gas, at a profit, throughout Western Europe. Action that could be traced to the administration would violate US promises to minimize direct conflict with Russia. Secrecy was essential.
From its earliest days, Nord Stream 1 was seen by Washington and its anti-Russian NATO partners as a threat to western dominance. The holding company behind it, Nord Stream AG, was incorporated in Switzerland in 2005 in partnership with Gazprom, a publicly traded Russian company producing enormous profits for shareholders which is dominated by oligarchs known to be in the thrall of Putin. Gazprom controlled 51 percent of the company, with four European energy firms—one in France, one in the Netherlands and two in Germany—sharing the remaining 49 percent of stock, and having the right to control downstream sales of the inexpensive natural gas to local distributors in Germany and Western Europe. Gazprom’s profits were shared with the Russian government, and state gas and oil revenues were estimated in some years to amount to as much as 45 percent of Russia’s annual budget.
America’s political fears were real: Putin would now have an additional and much-needed major source of income, and Germany and the rest of Western Europe would become addicted to low-cost natural gas supplied by Russia—while diminishing European reliance on America. In fact, that’s exactly what happened. Many Germans saw Nord Stream 1 as part of the deliverance of former Chancellor Willy Brandt’s famed Ostpolitik theory, which would enable postwar Germany to rehabilitate itself and other European nations destroyed in World War II by, among other initiatives, utilizing cheap Russian gas to fuel a prosperous Western European market and trading economy.
Nord Stream 1 was dangerous enough, in the view of NATO and Washington, but Nord Stream 2, whose construction was completed in September of 2021, would, if approved by German regulators, double the amount of cheap gas that would be available to Germany and Western Europe. The second pipeline also would provide enough gas for more than 50 percent of Germany’s annual consumption. Tensions were constantly escalating between Russia and NATO, backed by the aggressive foreign policy of the Biden Administration.
Opposition to Nord Stream 2 flared on the eve of the Biden inauguration in January 2021, when Senate Republicans, led by Ted Cruz of Texas, repeatedly raised the political threat of cheap Russian natural gas during the confirmation hearing of Blinken as Secretary of State. By then a unified Senate had successfully passed a law that, as Cruz told Blinken, “halted [the pipeline] in its tracks.” There would be enormous political and economic pressure from the German government, then headed by Angela Merkel, to get the second pipeline online.
Would Biden stand up to the Germans? Blinken said yes, but added that he had not discussed the specifics of the incoming President’s views. “I know his strong conviction that this is a bad idea, the Nord Stream 2,” he said. “I know that he would have us use every persuasive tool that we have to convince our friends and partners, including Germany, not to move forward with it.”
A few months later, as the construction of the second pipeline neared completion, Biden blinked. That May, in a stunning turnaround, the administration waived sanctions against Nord Stream AG, with a State Department official conceding that trying to stop the pipeline through sanctions and diplomacy had “always been a long shot.” Behind the scenes, administration officials reportedly urged Ukrainian President Volodymyr Zelensky, by then facing a threat of Russian invasion, not to criticize the move.
There were immediate consequences. Senate Republicans, led by Cruz, announced an immediate blockade of all of Biden’s foreign policy nominees and delayed passage of the annual defense bill for months, deep into the fall. Politico later depicted Biden’s turnabout on the second Russian pipeline as “the one decision, arguably more than the chaotic military withdrawal from Afghanistan, that has imperiled Biden’s agenda.”
The administration was floundering, despite getting a reprieve on the crisis in mid-November, when Germany’s energy regulators suspended approval of the second Nord Stream pipeline. Natural gas prices surged 8% within days, amid growing fears in Germany and Europe that the pipeline suspension and the growing possibility of a war between Russia and Ukraine would lead to a very much unwanted cold winter. It was not clear to Washington just where Olaf Scholz, Germany’s newly appointed chancellor, stood. Months earlier, after the fall of Afghanistan, Scholtz had publicly endorsed French President Emmanuel Macron’s call for a more autonomous European foreign policy in a speech in Prague—clearly suggesting less reliance on Washington and its mercurial actions.
Throughout all of this, Russian troops had been steadily and ominously building up on the borders of Ukraine, and by the end of December more than 100,000 soldiers were in position to strike from Belarus and Crimea. Alarm was growing in Washington, including an assessment from Blinken that those troop numbers could be “doubled in short order.”
The administration’s attention once again was focused on Nord Stream. As long as Europe remained dependent on the pipelines for cheap natural gas, Washington was afraid that countries like Germany would be reluctant to supply Ukraine with the money and weapons it needed to defeat Russia.
It was at this unsettled moment that Biden authorized Jake Sullivan to bring together an interagency group to come up with a plan.
All options were to be on the table. But only one would emerge.
PLANNING
In December of 2021, two months before the first Russian tanks rolled into Ukraine, Jake Sullivan convened a meeting of a newly formed task force—men and women from the Joint Chiefs of Staff, the CIA, and the State and Treasury Departments—and asked for recommendations about how to respond to Putin’s impending invasion.
It would be the first of a series of top-secret meetings, in a secure room on a top floor of the Old Executive Office Building, adjacent to the White House, that was also the home of the President’s Foreign Intelligence Advisory Board (PFIAB). There was the usual back and forth chatter that eventually led to a crucial preliminary question: Would the recommendation forwarded by the group to the President be reversible—such as another layer of sanctions and currency restrictions—or irreversible—that is, kinetic actions, which could not be undone?
What became clear to participants, according to the source with direct knowledge of the process, is that Sullivan intended for the group to come up with a plan for the destruction of the two Nord Stream pipelines—and that he was delivering on the desires of the President.
Over the next several meetings, the participants debated options for an attack. The Navy proposed using a newly commissioned submarine to assault the pipeline directly. The Air Force discussed dropping bombs with delayed fuses that could be set off remotely. The CIA argued that whatever was done, it would have to be covert. Everyone involved understood the stakes. “This is not kiddie stuff,” the source said. If the attack were traceable to the United States, “It’s an act of war.”
At the time, the CIA was directed by William Burns, a mild-mannered former ambassador to Russia who had served as deputy secretary of state in the Obama Administration. Burns quickly authorized an Agency working group whose ad hoc members included—by chance—someone who was familiar with the capabilities of the Navy’s deep-sea divers in Panama City. Over the next few weeks, members of the CIA’s working group began to craft a plan for a covert operation that would use deep-sea divers to trigger an explosion along the pipeline.
Something like this had been done before. In 1971, the American intelligence community learned from still undisclosed sources that two important units of the Russian Navy were communicating via an undersea cable buried in the Sea of Okhotsk, on Russia’s Far East Coast. The cable linked a regional Navy command to the mainland headquarters at Vladivostok.
A hand-picked team of Central Intelligence Agency and National Security Agency operatives was assembled somewhere in the Washington area, under deep cover, and worked out a plan, using Navy divers, modified submarines and a deep-submarine rescue vehicle, that succeeded, after much trial and error, in locating the Russian cable. The divers planted a sophisticated listening device on the cable that successfully intercepted the Russian traffic and recorded it on a taping system.
The NSA learned that senior Russian navy officers, convinced of the security of their communication link, chatted away with their peers without encryption. The recording device and its tape had to be replaced monthly and the project rolled on merrily for a decade until it was compromised by a forty-four-year-old civilian NSA technician named Ronald Pelton who was fluent in Russian. Pelton was betrayed by a Russian defector in 1985 and sentenced to prison. He was paid just $5,000 by the Russians for his revelations about the operation, along with $35,000 for other Russian operational data he provided that was never made public.
That underwater success, codenamed Ivy Bells, was innovative and risky, and produced invaluable intelligence about the Russian Navy’s intentions and planning.
Still, the interagency group was initially skeptical of the CIA’s enthusiasm for a covert deep-sea attack. There were too many unanswered questions. The waters of the Baltic Sea were heavily patrolled by the Russian navy, and there were no oil rigs that could be used as cover for a diving operation. Would the divers have to go to Estonia, right across the border from Russia’s natural gas loading docks, to train for the mission? “It would be a goat fuck,” the Agency was told.
Throughout “all of this scheming,” the source said, “some working guys in the CIA and the State Department were saying, ‘Don’t do this. It’s stupid and will be a political nightmare if it comes out.’”
Nevertheless, in early 2022, the CIA working group reported back to Sullivan’s interagency group: “We have a way to blow up the pipelines.”
What came next was stunning. On February 7, less than three weeks before the seemingly inevitable Russian invasion of Ukraine, Biden met in his White House office with German Chancellor Olaf Scholz, who, after some wobbling, was now firmly on the American team.
Twenty days earlier, Undersecretary Nuland had delivered essentially the same message at a State Department briefing, with little press coverage. “I want to be very clear to you today,” she said in response to a question. “If Russia invades Ukraine, one way or another Nord Stream 2 will not move forward.”
Several of those involved in planning the pipeline mission were dismayed by what they viewed as indirect references to the attack.
“It was like putting an atomic bomb on the ground in Tokyo and telling the Japanese that we are going to detonate it,” the source said. “The plan was for the options to be executed post invasion and not advertised publicly. Biden simply didn’t get it or ignored it.”
Biden’s and Nuland’s indiscretion, if that is what it was, might have frustrated some of the planners. But it also created an opportunity. According to the source, some of the senior officials of the CIA determined that blowing up the pipeline “no longer could be considered a covert option because the President just announced that we knew how to do it.”
The plan to blow up Nord Stream 1 and 2 was suddenly downgraded from a covert operation requiring that Congress be informed to one that was deemed as a highly classified intelligence operation with U.S. military support. Under the law, the source explained, “There was no longer a legal requirement to report the operation to Congress. All they had to do now is just do it—but it still had to be secret. The Russians have superlative surveillance of the Baltic Sea.”
The Agency working group members had no direct contact with the White House, and were eager to find out if the President meant what he’d said—that is, if the mission was now a go. The source recalled, “Bill Burns comes back and says, ‘Do it.’”
“The Norwegian navy was quick to find the right spot, in the shallow water a few miles off Denmark’s Bornholm Island . . .”
THE OPERATION
Norway was the perfect place to base the mission.
In the past few years of East-West crisis, the U.S. military has vastly expanded its presence inside Norway, whose western border runs 1,400 miles along the north Atlantic Ocean and merges above the Arctic Circle with Russia. The Pentagon has created high paying jobs and contracts, amid some local controversy, by investing hundreds of millions of dollars to upgrade and expand American Navy and Air Force facilities in Norway. The new works included, most importantly, an advanced synthetic aperture radar far up north that was capable of penetrating deep into Russia and came online just as the American intelligence community lost access to a series of long-range listening sites inside China.
In return, the Norwegian government angered liberals and some moderates in its parliament last November by passing the Supplementary Defense Cooperation Agreement (SDCA). Under the new deal, the U.S. legal system would have jurisdiction in certain “agreed areas” in the North over American soldiers accused of crimes off base, as well as over those Norwegian citizens accused or suspected of interfering with the work at the base.
Norway was one of the original signatories of the NATO Treaty in 1949, in the early days of the Cold War. Today, the supreme commander of NATO is Jens Stoltenberg, a committed anti-communist, who served as Norway’s prime minister for eight years before moving to his high NATO post, with American backing, in 2014. He was a hardliner on all things Putin and Russia who had cooperated with the American intelligence community since the Vietnam War. He has been trusted completely since. “He is the glove that fits the American hand,” the source said.
Back in Washington, planners knew they had to go to Norway. “They hated the Russians, and the Norwegian navy was full of superb sailors and divers who had generations of experience in highly profitable deep-sea oil and gas exploration,” the source said. They also could be trusted to keep the mission secret. (The Norwegians may have had other interests as well. The destruction of Nord Stream—if the Americans could pull it off—would allow Norway to sell vastly more of its own natural gas to Europe.)
Sometime in March, a few members of the team flew to Norway to meet with the Norwegian Secret Service and Navy. One of the key questions was where exactly in the Baltic Sea was the best place to plant the explosives. Nord Stream 1 and 2, each with two sets of pipelines, were separated much of the way by little more than a mile as they made their run to the port of Greifswald in the far northeast of Germany.
The Norwegian navy was quick to find the right spot, in the shallow waters of the Baltic sea a few miles off Denmark’s Bornholm Island. The pipelines ran more than a mile apart along a seafloor that was only 260 feet deep. That would be well within the range of the divers, who, operating from a Norwegian Alta class mine hunter, would dive with a mixture of oxygen, nitrogen and helium streaming from their tanks, and plant shaped C4 charges on the four pipelines with concrete protective covers. It would be tedious, time consuming and dangerous work, but the waters off Bornholm had another advantage: there were no major tidal currents, which would have made the task of diving much more difficult.
After a bit of research, the Americans were all in.
At this point, the Navy’s obscure deep-diving group in Panama City once again came into play. The deep-sea schools at Panama City, whose trainees participated in Ivy Bells, are seen as an unwanted backwater by the elite graduates of the Naval Academy in Annapolis, who typically seek the glory of being assigned as a Seal, fighter pilot, or submariner. If one must become a “Black Shoe”—that is, a member of the less desirable surface ship command—there is always at least duty on a destroyer, cruiser or amphibious ship. The least glamorous of all is mine warfare. Its divers never appear in Hollywood movies, or on the cover of popular magazines.
“The best divers with deep diving qualifications are a tight community, and only the very best are recruited for the operation and told to be prepared to be summoned to the CIA in Washington,” the source said.
The Norwegians and Americans had a location and the operatives, but there was another concern: any unusual underwater activity in the waters off Bornholm might draw the attention of the Swedish or Danish navies, which could report it.
Denmark had also been one of the original NATO signatories and was known in the intelligence community for its special ties to the United Kingdom. Sweden had applied for membership into NATO, and had demonstrated its great skill in managing its underwater sound and magnetic sensor systems that successfully tracked Russian submarines that would occasionally show up in remote waters of the Swedish archipelago and be forced to the surface.
The Norwegians joined the Americans in insisting that some senior officials in Denmark and Sweden had to be briefed in general terms about possible diving activity in the area. In that way, someone higher up could intervene and keep a report out of the chain of command, thus insulating the pipeline operation. “What they were told and what they knew were purposely different,” the source told me. (The Norwegian embassy, asked to comment on this story, did not respond.)
The Norwegians were key to solving other hurdles. The Russian navy was known to possess surveillance technology capable of spotting, and triggering, underwater mines. The American explosive devices needed to be camouflaged in a way that would make them appear to the Russian system as part of the natural background—something that required adapting to the specific salinity of the water. The Norwegians had a fix.
The Norwegians also had a solution to the crucial question of when the operation should take place. Every June, for the past 21 years, the American Sixth Fleet, whose flagship is based in Gaeta, Italy, south of Rome, has sponsored a major NATO exercise in the Baltic Sea involving scores of allied ships throughout the region. The current exercise, held in June, would be known as Baltic Operations 22, or BALTOPS 22. The Norwegians proposed this would be the ideal cover to plant the mines.
The Americans provided one vital element: they convinced the Sixth Fleet planners to add a research and development exercise to the program. The exercise, as made public by the Navy, involved the Sixth Fleet in collaboration with the Navy’s “research and warfare centers.” The at-sea event would be held off the coast of Bornholm Island and involve NATO teams of divers planting mines, with competing teams using the latest underwater technology to find and destroy them.
It was both a useful exercise and ingenious cover. The Panama City boys would do their thing and the C4 explosives would be in place by the end of BALTOPS22, with a 48-hour timer attached. All of the Americans and Norwegians would be long gone by the first explosion.
The days were counting down. “The clock was ticking, and we were nearing mission accomplished,” the source said.
And then: Washington had second thoughts. The bombs would still be planted during BALTOPS, but the White House worried that a two-day window for their detonation would be too close to the end of the exercise, and it would be obvious that America had been involved.
Instead, the White House had a new request: “Can the guys in the field come up with some way to blow the pipelines later on command?”
Some members of the planning team were angered and frustrated by the President’s seeming indecision. The Panama City divers had repeatedly practiced planting the C4 on pipelines, as they would during BALTOPS, but now the team in Norway had to come up with a way to give Biden what he wanted—the ability to issue a successful execution order at a time of his choosing.
Being tasked with an arbitrary, last-minute change was something the CIA was accustomed to managing. But it also renewed the concerns some shared over the necessity, and legality, of the entire operation.
The President’s secret orders also evoked the CIA’s dilemma in the Vietnam War days, when President Johnson, confronted by growing anti-Vietnam War sentiment, ordered the Agency to violate its charter—which specifically barred it from operating inside America—by spying on antiwar leaders to determine whether they were being controlled by Communist Russia.
The agency ultimately acquiesced, and throughout the 1970s it became clear just how far it had been willing to go. There were subsequent newspaper revelations in the aftermath of the Watergate scandals about the Agency’s spying on American citizens, its involvement in the assassination of foreign leaders and its undermining of the socialist government of Salvador Allende.
Those revelations led to a dramatic series of hearings in the mid-1970s in the Senate, led by Frank Church of Idaho, that made it clear that Richard Helms, the Agency director at the time, accepted that he had an obligation to do what the President wanted, even if it meant violating the law.
In unpublished, closed-door testimony, Helms ruefully explained that “you almost have an Immaculate Conception when you do something” under secret orders from a President. “Whether it’s right that you should have it, or wrong that you shall have it, [the CIA] works under different rules and ground rules than any other part of the government.” He was essentially telling the Senators that he, as head of the CIA, understood that he had been working for the Crown, and not the Constitution.
The Americans at work in Norway operated under the same dynamic, and dutifully began working on the new problem—how to remotely detonate the C4 explosives on Biden’s order. It was a much more demanding assignment than those in Washington understood. There was no way for the team in Norway to know when the President might push the button. Would it be in a few weeks, in many months or in half a year or longer?
The C4 attached to the pipelines would be triggered by a sonar buoy dropped by a plane on short notice, but the procedure involved the most advanced signal processing technology. Once in place, the delayed timing devices attached to any of the four pipelines could be accidentally triggered by the complex mix of ocean background noises throughout the heavily trafficked Baltic Sea—from near and distant ships, underwater drilling, seismic events, waves and even sea creatures. To avoid this, the sonar buoy, once in place, would emit a sequence of unique low frequency tonal sounds—much like those emitted by a flute or a piano—that would be recognized by the timing device and, after a pre-set hours of delay, trigger the explosives. (“You want a signal that is robust enough so that no other signal could accidentally send a pulse that detonated the explosives,” I was told by Dr. Theodore Postol, professor emeritus of science, technology and national security policy at MIT. Postol, who has served as the science adviser to the Pentagon’s Chief of Naval Operations, said the issue facing the group in Norway because of Biden’s delay was one of chance: “The longer the explosives are in the water the greater risk there would be of a random signal that would launch the bombs.”)
On September 26, 2022, a Norwegian Navy P8 surveillance plane made a seemingly routine flight and dropped a sonar buoy. The signal spread underwater, initially to Nord Stream 2 and then on to Nord Stream 1. A few hours later, the high-powered C4 explosives were triggered and three of the four pipelines were put out of commission. Within a few minutes, pools of methane gas that remained in the shuttered pipelines could be seen spreading on the water’s surface and the world learned that something irreversible had taken place.
FALLOUT
In the immediate aftermath of the pipeline bombing, the American media treated it like an unsolved mystery. Russia was repeatedly cited as a likely culprit, spurred on by calculated leaks from the White House—but without ever establishing a clear motive for such an act of self-sabotage, beyond simple retribution. A few months later, when it emerged that Russian authorities had been quietly getting estimates for the cost to repair the pipelines, the New York Times described the news as “complicating theories about who was behind” the attack. No major American newspaper dug into the earlier threats to the pipelines made by Biden and Undersecretary of State Nuland.
While it was never clear why Russia would seek to destroy its own lucrative pipeline, a more telling rationale for the President’s action came from Secretary of State Blinken.
Asked at a press conference last September about the consequences of the worsening energy crisis in Western Europe, Blinken described the moment as a potentially good one:
“It’s a tremendous opportunity to once and for all remove the dependence on Russian energy and thus to take away from Vladimir Putin the weaponization of energy as a means of advancing his imperial designs. That’s very significant and that offers tremendous strategic opportunity for the years to come, but meanwhile we’re determined to do everything we possibly can to make sure the consequences of all of this are not borne by citizens in our countries or, for that matter, around the world.”
More recently, Victoria Nuland expressed satisfaction at the demise of the newest of the pipelines. Testifying at a Senate Foreign Relations Committee hearing in late January she told Senator Ted Cruz, “Like you, I am, and I think the Administration is, very gratified to know that Nord Stream 2 is now, as you like to say, a hunk of metal at the bottom of the sea.”
The source had a much more streetwise view of Biden’s decision to sabotage more than 1500 miles of Gazprom pipeline as winter approached. “Well,” he said, speaking of the President, “I gotta admit the guy has a pair of balls. He said he was going to do it, and he did.”
Asked why he thought the Russians failed to respond, he said cynically, “Maybe they want the capability to do the same things the U.S. did.
“It was a beautiful cover story,” he went on. “Behind it was a covert operation that placed experts in the field and equipment that operated on a covert signal.
Książka pisana przez 2 lata. Zaczyna się sprawdzać! Ostatnie egzemplarze:
Po tak mocnym tytule, kilka faktów.
Sprzedaż węglowodorów stanowi wartość przeliczoną na USD w wysokości 53% całego eksportu Rosji (dane za 2018 rok). Dochody z tego tytułu to 14% PKB kraju, co odpowiada połowie wartości całego budżetu państwa (liczonego w USD). Największymi importerami rosyjskiego gazu to Europa łącznie z Turcją (ponad 90% sprzedaży). Europa z Turcją są też łącznie drugim największym odbiorcą ropy naftowej z Rosji. Wnioski? Rosyjski budżet jest niezwykle uzależniony od wolumenu sprzedaży surowców energetycznych, a także od ich ceny na międzynarodowym rynku. Co by się stało, gdyby Rosja musiała ograniczyć eksport gazu ziemnego, ropy naftowej i węgla? Czy taki scenariusz jest realny w najbliższych latach? Co mogłoby uratować rosyjską gospodarkę w skrajnie niekorzystnym scenariuszu?
Gazociągowe Trio – Braterstwo, Nord Stream i Jamał,.
Jamał-Europa – czy Polska zakręci kurek?
Podtytuł może wydawać się zabawny, zwłaszcza w kontekście tego, iż to Polska zawsze borykała się z zagrożeniem „zakręcenia kurka” z gazem przez Rosjan. Po raz pierwszy w historii, sytuacja ta może się jednak odwrócić.
Jamał-Europa to jeden z trzech głównych gazociągów z Rosji do Europy. Jego maksymalna przepustowość wynosi blisko 33 mld m³ gazu rocznie. Przy czym Polska za jego pośrednictwem importuje mniej niż 10 mld m³ rosyjskiego surowca. Co za tym idzie, ponad 2/3 przepustowości gazociągu służy dostawom dla odbiorców z zachodu Europy. Do 16 maja 2020 roku między Polską, a Rosją obowiązuje umowa dotycząca tranzytu błękitnej energii na zachód (niezwykle dla nas niekorzystna, bowiem Polska praktycznie na tym nie zarabia). Ponadto jesienią 2022 roku wygasa polsko-rosyjska umowa dotycząca dostaw gazu do Polski.
Tymczasem polski rząd zapowiedział, że nie zamierza przedłużać żadnej z ww. umów. Od maja 2020 roku eksport gazu na zachód ma odbywać się na zasadach aukcji, co zwiększy ceny przesyłowe i pozwoli Warszawie zacząć zarabiać na tranzycie gazu. Brak bilateralnej umowy w tym zakresie sprawi ponadto, iż aukcje będą mogły zostać w każdej chwili „wstrzymane” z przyczyn politycznych (np. z uwagi na dalsze sankcje). Warszawa nie będzie wówczas związana z Moskwą żadną umową nakazującą przesył gazu na zachód.
Z kolei do października 2022 roku Polska ma zamiar ukończyć Baltic Pipe czyli gazociąg o przepustowości 10 mld m³ gazu/rok. Już złożona, wiążąca oferta opiewa na dostawy 8,1 mld³ norweskiego gazu rocznie do 2037 roku. Ponadto rozważane jest wynajęcie pływającego terminala LNG (najpóźniej do 2024-2025r.). Zaplanowała została również rozbudowa terminala w Świnoujściu (do końca 2021 roku zostanie rozbudowany regazyfikator, a do połowy 2023 roku trzeci zbiornik i infrastruktura kolejowa). Może się więc okazać, że do 2022 roku Polska stanie się całkowicie niezależna od dostaw gazu rurociągiem Jamał-Europa, a do 2024 roku będzie ponadto zdolna obsługiwać inne rynki. Warto podkreślić, że Polska to szósty największy importer rosyjskiego gazu w Europie i kraj, przez który surowiec ten dociera m.in. do Niemiec – największego importera rosyjskiego gazu.
Braterstwo w czasie wojny
Na podstawie ukraińsko-rosyjskiej umowy, przez gazociągi poprowadzone na ukraińskim terytorium (Braterstwo i Sojuz) w latach 2009-2019 Rosjanie mieli puszczać na zachód 110 mld m³ gazu rocznie. Maksymalna ich przepustowość wynosi 144 mld m³ gazu rocznie (dotyczy to kierunku zachodniego, bowiem ogólnie system gazociągów ukraińskich może przyjąć 288 mld m³ gazu i eksportować prawie 180 mld m³). Umowa właśnie się kończy, a negocjacje dotyczące jej odnowienia trwają. Dotychczas Kijów był tutaj w pozycji znacznie słabszej. Władze z Kremla groziły, iż jeśli Ukraina nie zgodzi na tranzyt gazu na zachód, po niższych niż dotychczas cenach, to Moskwa odetnie byłą republikę sowiecką od błękitnego paliwa. Szantaż ten był tym bardziej groźny, że brak transferu lotnego surowca przez gazociąg Braterstwo Rosjanie zamierzali zrekompensować m.in. przy pomocy Nord Stream II. Jednak wraz z komplikacjami związanymi z budową i wykorzystaniem bałtyckiego gazociągu, pozycja negocjacyjna Kijowa wzrasta. Bowiem Rosjanie najprawdopodobniej będą zmuszeni przesyłać swój gaz przez Ukrainę jeszcze przynajmniej przez kolejny rok. O ile nie dłużej.
errata:
Ponadto również Ukraina stara się o uniezależnienie się od dostaw gazu z Rosji. Aktualne potrzeby Kijowa to ok. 32 mld m³ gazu na rok. Produkują około 22 mld m³, a brakujące 10 importują. Ukraina ma jednak w planach zwiększenie własnego wydobycia do poziomu 27 mld m³ gazu/rok (w najbliższych latach, plan był na 2020 rok, ale proces się wydłuża). Jednocześnie Polska i Ukraina mają zamiar zbudować dodatkowe połączenie gazociągowe między krajami, które pozwalałoby przesyłać do Kijowa norweski gaz lub LNG w ilości 5 mld m³. Dotychczasowe możliwości Polski w tym zakresie są ograniczone do przepustowości 1,5 mld m³. Gdy projekt zostanie ukończony, Polska może odpowiadać nawet za 65% ukraińskiego zapotrzebowania importowego. Dopóki władze z Kijowa nie zwiększą własnej produkcji. To może doprowadzić w najbliższym czasie (perspektywa 2-4lat?) do całkowitej niezależności Ukrainy od Rosji w opisywanym temacie.
Oznacza to, że w niekorzystnym dla Rosji scenariuszu około 2022-2023 roku Polska i Ukraina nie tylko zrezygnują z rosyjskiego gazu, ale i będą mogły zablokować transfer tego surowca na Zachód przez własne terytoria. Co trudno będzie zrekompensować poprzez Nord Stream I i II jeśli te będą ograniczane przez UE.
Nord Stream II – nawet ukończony, może okazać się nieopłacalny
Obie nitki Nord Streamu miały łącznie gwarantować przesył 55 mld m³ gazu rocznie (po 27,5 mld m³ każda).Nord Stream II ma podwoić te możliwości co łącznie da przepustowość 110 mld m³ gazu rocznie.
Tymczasem we wrześniu 2019 roku zapadło orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej podważające decyzję Komisji Europejskiej dającą Gazpromowi pełny dostęp do rurociągu OPAL będącego lądową odnogą Nord Stream. Zmniejszenie przesyłu gazu przez ten rurociąg stało się już faktem. Co każe zastanowić się nad sensownością budowy i opłacalnością Nord Stream II. Ponadto budowa Nord Stream II wydłuża się, z uwagi na brak na brak zgody Duńczyków na przeprowadzenie gazociągu po dnie ich wód terytorialnych. Pod znakiem zapytania stoi więc nie tylko data ukończenia gazociągu, ale i także docelowa efektywność jego wykorzystywania. Nawet w przypadku ukończenia do 2020 roku drugiej nitki bałtyckiego gazociągu, będzie potrzeba aż 5 lat by osiągnęła ona docelową przepustowość. Ponadto, uzgodnienia w UE dotyczące rozszerzenia wymogów trzeciego Pakietu Energetycznego (TPE III) na podmorską infrastrukturę przesyłową może ograniczyć możliwości transportowe Nord Streamu II aż o 50%.
Wobec powyższego rodzi się pytanie, czy Niemcy podporządkują się unijnym regulacjom i czy są gotowi na ewentualne zmniejszenie dostaw rosyjskiego gazu (lub co najmniej brak wzrostu importu)? Odpowiedź na to może stanowić projekt Republiki Federalnej Niemiec dotyczący zbudowania, do 2022 roku, własnego terminala LNG. W ten sposób Niemcy będą mogli importować błękitną energię za pośrednictwem drogi morskiej z innych kierunków.
Amerykańska ofensywa
Jednocześnie trwa amerykańska ofensywa na europejski rynek energetyczny. Amerykanie dostarczają LNG do Europy od 2016 roku. Przy czym sprzedaż tego surowca na skalę istotną dla rynku ma miejsce dopiero od lipca 2018 roku, tj. od czasu porozumienia prezydenta Donalda Trumpa z przewodniczącym Komisji Europejskiej Jeanem-Claude’m Junckerem. Od tego momentu, przez kolejnych 10 miesięcy amerykańskich eksport LNG do Europy wzrósł prawie o 300%. I to zapewne nie jest jeszcze ostatnie słowo Amerykanów w tym zakresie.
Ratunek – Państwo Środka?
Istotne przy tym wszystkim jest to, że Rosjanie po części zrekompensują sobie ewentualne straty na rynku europejskim, dzięki gazociągowi Siła Syberii (ma być ukończony w grudniu 2019 roku). Jednak Siła Syberii ma osiągnąć pełną przepustowość dopiero około 2025 roku. Należy też pamiętać, że gaz płynący tym rurociągiem do Chin, będzie pochodził z innych złóż, niż te, które zaopatrują Europę. Innymi słowy, dla jamalskiego gazu, Rosjanie nadal nie mają alternatywnego odbiorcy.
errata:
Inną alternatywą może być dla Rosjan planowy gazociąg Turk Stream , jednak jego nitka dająca możliwość eksportu gazu do Europy będzie miała przepustowość jedynie 15,75 mld m3/rok. Na lata 2020-2022 planowany jest niewielki przesył surowca do Bułgarii, Grecji i Serbii. Następnie trafi na Słowację, Węgry i Austrię. Więc de facto nie jest to kierunek, z którego będzie korzystać Europa Zachodnia. Konsumująca najwięcej rosyjskiego gazu.
Rosjanie zwiększają również możliwości eksportowe skroplonej wersji gazu – LNG. Problem tutaj jednak jest taki, iż LNG transportowane jest drogą morską. A szlaki morskie kontrolowane są przez US Navy. To oznacza, że gro z rosyjskiego eksportu gazu może być wkrótce zależna od woli USA i jej sojuszników (Polska/Ukraina).
Nadchodzą chude lata dla Rosji?
Z punktu widzenia Moskwy, istnieje spore zagrożenie, iż od 2022 roku europejski, gazowy rynek zbytu może nie być już tak chłonny jak dotychczas. Jeśli Niemcy ograniczą import rosyjskiego gazu (dzięki m.in. terminalowi LNG), a Wielka Brytania, Ukraina i Polska zrezygnują z odbioru tegoż surowca, to straty budżetowe w Rosji mogą okazać się bardzo bolesne. Zwłaszcza, gdy za pośrednictwem Polski, norweski i amerykański gaz będzie płynąć do innych państw Europy środkowo-wschodniej. W tym do Ukrainy (w tym celu planowana jest rozbudowa infrastruktury). Strat tych Rosjanie nie zrekompensują sprzedażą do Chin, z uwagi na fakt, iż te będą importować surowiec z zupełnie innego złoża. Ponadto pełna przepustowość Siły Syberii zostanie osiągnięta dopiero 3 lata po 2022 roku i pozwoli na tranzyt 38 mld m³ gazu rocznie. Tymczasem cały europejski rynek chłonie z Rosji około 200 mld m³ gazu rocznie. Sama Polska w 2018 roku importowała z Rosji ponad 9 mld m³ gazu. Wielka Brytania zakupiła w tym czasie od Moskwy ponad 16,3 mld m³ tegoż surowca, a Niemcy aż 58,5 mld m³. I należy w tym miejscu przypomnieć, że w zeszłym roku Brytyjczycy zapowiedzieli rezygnację z rosyjskiego surowca i pozyskanie gazu z innych źródeł.
Tak więc lata 2022-2025 mogą okazać się dla Kremla bardzo trudnym okresem. W skrajnie niekorzystnym scenariuszu, ich eksport gazu do Europy mógłby spaść nawet o ok. 15% -20% w stosunku do aktualnego poziomu. Jednocześnie transfer gazu na zachód mógłby być podatny na naciski polityczne, gdyby Rosjanom nie udało się podpisać długoterminowej umowy przesyłowej z Ukrainą (Polska będzie już podlegać normom unijnym, więc nie ma na to szans).
O ile w niniejszym artykule skupiłem się na gazie ziemnym, o tyle pamiętać również należy, że Amerykanie bardzo wyraźnie wchodzą na europejski rynek, jeśli chodzi o ropę naftową. Choć w przypadku czarnego złota, możliwości zredukowania eksportu Rosji są bardziej ograniczone.
Widoczna jest wobec tego strategia Stanów Zjednoczonych polegająca na dociskaniu władz z Moskwy na jedynej płaszczyźnie, na której Rosja uzależniona jest od świata zewnętrznego. Pamiętać bowiem należy, iż Federacja Rosyjska to państwo heartlandowe, niezwykle odporne na zewnętrzne naciski handlowo-gospodarcze. Sankcje oraz izolacja polityczno-gospodarcza są dla rosyjskiej gospodarki stosunkowo niegroźne. O ile nie dotyczą surowców energetycznych. W tej kwestii, uzależnieni od rosyjskiego gazu i ropy Europejczycy byli gwarancją utrzymania stałego źródła dochodów dla budżetu Moskwy. Jednakże sytuacja w tej materii może w najbliższych latach ulec zmianie.
Rosyjski atut siły i terroru
Od 2014 roku trwają zmagania pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Rosją. Które można nazywać negocjacjami, przed przyszłym układem. Tzw. drugim resetem lub drugą Jałtą. Dlaczego, w mojej opinii, układ taki nie zostanie zawarty napisałem w analizie, poświęconej właśnie temu zagadnieniu. W tych negocjacjach, niemal wszystkie atuty leżą po stronie Amerykanów. Niemal, bowiem Rosjanie posiadają jeden, bardzo konkretny argument. Argument siły. Federacja Rosyjska jest zbyt słaba gospodarczo, finansowo, handlowo, a także politycznie, by zagrozić pozycji Stanów Zjednoczonych. Nawet w sposób pośredni. Waszyngton stanowi nieosiągalny dla Moskwy cel. Rosja praktycznie nie może symetrycznie odpowiedzieć na nałożone na nią sankcje i ograniczenia. Jednakże władze z Kremla dysponują lądową potęgą militarną, zdolną do osiągania przewag na konkretnych frontach. O ile interwencja w Syrii stanowiła szczyt rosyjskich możliwości, jeśli chodzi o działanie w bardziej odległych zakątkach świata, o tyle w swoim najbliższym sąsiedztwie Rosjanie posiadają duże przewagi. Których dotychczas NATO nie było w stanie zrównoważyć. Rosyjskie interwencje zbrojne na Krymie i Donbasie pozostały bez symetrycznej odpowiedzi. Stany Zjednoczone ściągają do Europy Środkowej pewne siły, w ramach rotacyjnej obecności, jednak wciąż jest to dużo za mało, by móc równoważyć Rosyjski potencjał militarny.
Najlepszą rosyjską walutą negocjacyjną jest więc groźba użycia siły. Waluta ta stanowi tym większą wartość, im groźba jest bardziej realna. Przy jej pomocy Kreml może dokonywać nacisków politycznych na najbliższe otoczenie. I co roku, przy okazji ćwiczeń wojskowych (tj. np. ZAPAD), o tym przypomina. Przypomnieć tutaj należy, że Stany Zjednoczone są z kolei bardzo czułe na ewentualną utratę zaufania. Cały konstrukcja NATO oraz bilateralnych amerykańskich sojuszy opiera się o wiarygodność USA oraz przekonanie, że US Army, a przede wszystkim US Navy dają gwarancję bezpieczeństwa. Rosjanie mogliby w łatwy sposób naruszyć ten wizerunek, bowiem w ich strefie oddziaływania militarnego znajdują się będące w NATO państwa bałtyckie, a także Ukraina posiadająca specjalny status sojusznika specjalnego USA. W tym kontekście, wszelkie nowe działania siłowe (w tym hybrydowe) przeciwko formalnym partnerom Stanów Zjednoczonych uderzałyby w interesy Amerykanów. I mogłyby przyczynić się do zawalenia zbudowanego przez nich systemu bezpieczeństwa światowego. Waszyngton bez sojuszników prawdopodobnie nie miałby szans konfrontować się z Chinami w taki sposób, jaki robi to w tej chwili.
Czas się kończy
Wbrew pozorom, Rosja nie dysponuje nieograniczonym zasobem czasu, jeśli chodzi o możliwość trwania w obecnym stanie relacji z USA i UE. Do 2030 roku ilość Rosjan może wg niektórych szacunków spaść aż o 3,5 miliona (wskazuję tutaj na małą wiarygodność oficjalnych danych, które zakładają utrzymanie wielkości populacji). Niż demograficzny, wysoka śmiertelność wśród mieszkańców (uzależnienia, słaba opieka zdrowotna, etc.etc.) i problem z niską dzietnością rdzennych Rosjanek oznaczają potężne problemy w przyszłości. Tak dla gospodarki, jak i armii (brak rekruta). Rosjanie nie są również w stanie dotrzymać kroku Amerykanom i Chińczykom w wyścigu technologicznym. Co wcześniej czy później musi przełożyć się na skuteczność uzbrojenia. Ramy czasowe mogą się jeszcze bardziej ograniczyć z uwagi na możliwość pojawienia się dziury budżetowej spowodowanej zmniejszeniem eksportu surowców lub ich ceny (vide wcześniejsza część artykułu). Niekorzystne są dla Rosji również perspektywy polityczne. Amerykanie są zdeterminowani by trzymać Berlin i Brukselę na bezpiecznej odległości od Moskwy. Jednocześnie Trump wciąż prowadzi grę na dwa fronty i zachęca Chińczyków do podpisania nowego układu. Który byłby katastrofą dla Moskwy i wykoleiłby kompletnie politykę zagraniczną Kremla. Pamiętać przy tym należy, że o ile Rosjanie są dość odporni na amerykańskie sankcje, o tyle Chińczycy są, póki co, całkowicie zależni od USA, jeśli chodzi o handel. Pekin jest zdeterminowany, by utrzymać dla siebie dotychczasowe, pokojowe warunki systemowe (ze swobodą handlową do USA i Europy). Po to, by zdążyć zbudować własny wewnętrzny rynek z bogatą klasą średnią. Jeśli się to nie uda, Chiny może czekać katastrofa gospodarcza i kryzys, jakiego nie przechodziły od czasów Mao Zedonga. Dlatego Chiny zrobią wszystko (łącznie ze „zdradą” Rosji) by ugrać dla siebie jak najwięcej czasu. Z duetu Rosja-Chiny, to te drugie są dla Amerykanów znacznie łatwiejsze do „odwrócenia”. O czym pisałem w innej analizie. To wszystko będzie szerzej opisane w powstającej właśnie książce (informacje o niej będę wysyłał za pośrednictwem newslettera). Z tego względu pozwalam sobie pisać w dużym skrócie.
Pamiętać również należy, że z każdą kolejną umową dotyczącą obecności żołnierzy USA w Polsce, Wschodnia Flanka NATO staje się bardziej odporna na ewentualne groźby. Wzmacnianie Polski i Bałtów odbywa się miarowo, ale systematycznie. Co w końcu może ograniczyć siłę nacisku Kremla.
Wobec powyższego, decydenci z Kremla z pewnością zdają sobie sprawę, że nie mają za wiele czasu. Podatne na naciski (jak blokada handlowa, cła) Chiny mogą pójść w końcu na ugodę z USA. Dlatego Moskwa musi ubiec władze z Pekinu. Jednocześnie Władimir Putin ma świadomość, iż trzeba starać się uzyskać dla siebie jak najlepsze warunki wówczas, gdy posiada się najsilniejsze karty. Więc im dłużej Rosjanie będą zwlekać, tym ich pozycja może być słabsza. Chyba, że podbiją stawkę.
Przyszłe ruchy Kremla
Bliskowschodnie inspiracje
By zachować swoją pozycję negocjacyjną względem USA, Federacja Rosyjska musi utrzymać swoją gospodarkę i budżet państwa na powierzchni. Przy całkowitej bierności, w najbardziej niekorzystnym scenariuszu, już w 2022 roku Moskwa może stanąć przed sporym problemem. By zrekompensować sobie obniżenie wolumenu sprzedaży gazu ziemnego, władze z Kremla mogą starać się wpłynąć na cenę surowców energetycznych. Na niekorzyść Moskwy gra w tej materii fakt, iż państwa OPEC są podatne na wpływy Stanów Zjednoczonych. Które same w sobie są dużym graczem na energetycznym rynku. Współpraca na linii Waszyngton – OPEC praktycznie uniemożliwia Rosjanom wpłynięcie na ceny surowców w sposób rynkowy. Natomiast w politycznych i militarnych możliwościach Kremla jest stworzenie na Bliskim Wschodzie jeszcze większego chaosu. O ile w przypadku Syrii (sojusznika Rosji), rosyjskie działania należy uznać za czynnik stabilizujący region, o tyle w przypadku Iraku czy Iranu, Władimir Putin może grać na wywołanie chaosu i być może konfliktu zbrojnego. Blokada eksportu irańskiej ropy, niedawny atak na rafinerie w Arabii Saudyjskiej, perspektywa całkowitego zamknięcia Zatoki Perskiej (skąd wypływają tankowce z iracką, saudyjską, katarską i irańską ropą) są w jak najlepszym interesie Rosji. Największym wygranym kolejnej wojny w Zatoce Perskiej byłaby obecnie Federacja Rosyjska, o czym pisałem w ostatnim artykule.
Niewątpliwie, w kwestii Bliskiego Wschodu, Władimir Putin elastycznie dopasowuje się do sytuacji w regionie i rozgrywa wszystkie możliwe karty. Rosyjskie wsparcie dla: celów Izraela, ambicji Turcji oraz interesów Iranu przyczynia się do zwiększania napięcia między tymi graczami. Dlatego prezydent Rosji gra na wszystkich tych fortepianach licząc na to, że wzajemne animozje lokalnych graczy doprowadzą do kolejnego chaosu i destabilizacji Bliskiego Wschodu. Gdzie znajdują się najwięksi konkurencji Moskwy, jeśli chodzi o rynek surowców energetycznych. Rosjanie, przykładając rękę do powstania chaosu na Bliskim Wschodzie, upiekliby dwie pieczenie na jednym ogniu. Wyeliminowaliby konkurencję oraz doprowadziliby do wzrostu cen surowców energetycznych.
W interesie Rosji jest, by Izrael działał agresywnie i wywoływał reakcje zwrotne wśród muzułmańskich przeciwników. Dla Rosji atak na Iran nie byłby zagrożeniem, natomiast irańska blokada Cieśniny Ormuz mogłaby okazać się zbawieniem dla gospodarki i budżetu państwa. Tureckie działania przeciwko Kurdom podejmowane wbrew woli USA i Izraela, również są na rękę Putinowi. Działają osłabiająco na sojusz NATO i na identyfikacje się z tym sojuszem przez Ankarę. Wyjaśnia to liczne spotkania premiera Izraela z prezydentem Rosji, a także ostatni szczyt w Ankarze z udziałem Rosji, Iranu i Turcji.
Inspirowanie agresywnych reakcji oraz wzmaganie animozji na Bliskim Wschodzie pomiędzy poszczególnymi państwami stanowi rosyjską rację stanu. Oczywiście w tym wszystkim władze z Kremla starają się bronić Assada i swojego dostępu do regionu, za pośrednictwem portu w Tartus oraz bazy lotniczej w Latakii.
Plan „B”
Istnieje jednak możliwość, iż sytuacja na Bliskim Wschodzie nie doprowadzi do, wystarczających dla rosyjskiej gospodarki, podwyżek cen. W takiej sytuacji, władze z Kremla mogą zagrać bardzo agresywnie w Europie Wschodniej. Przygotowania w tym kierunku (swoistego planu „B”) są już zresztą widoczne. Opisywałem to w tekstach dotyczących znaczenia Białorusi w moskiewskiej układance.
Wówczas Federacja Rosyjska będzie prawdopodobnie wykorzystywać swoją siłę tam, gdzie ma największą przewagę. Czyli w naszym regionie. Naciski Kremla dotyczące integracji z Białorusią nie są powodowane potrzebami politycznymi czy gospodarczymi. Terytorium Białorusi jest natomiast kluczowe, jeśli chodzi o projekcję siły na całym Międzymorzu. Gdyby Rosjanie rozmieścili na Białorusi swoje wojska, wówczas mogliby zagrozić użyciem siły we wszystkich newralgicznych dla wschodniej flanki NATO kierunkach. Zagrożone byłyby państwa bałtyckie. Zagrożona byłaby Polska (z dwóch kierunków, Obwodu Kaliningradzkiego i od strony Brześcia). Wreszcie, w fatalnej sytuacji znaleźliby się okrążeni niemal Ukraińcy. Warto tutaj powrócić do ram czasowych. Kreml nalega bowiem, by do integracji z Mińskiem doszło najpóźniej do 2021 roku. Widać więc pośpiech Rosjan i zbieżność terminów z wcześniej przytoczonymi datami odnoszącymi się do umów na dostawy gazu do Europy.
W mojej opinii, Władimir Putin zamierza zakończyć sprawę negocjacji z USA i resetu jeszcze przed 2022 rokiem. Do tego czasu Rosjanom zależy na wzroście cen surowców energetycznych. Jeśli się to nie stanie w najbliższej przyszłości, decydenci z Kremla będą chcieli doprowadzić do integracji z Białorusią najpóźniej w 2021 roku. Tym, czy innym sposobem (jeśli Łukaszenko będzie dalej lawirował, to możliwe jest nawet zainspirowanie puczu). Po to, by jeszcze przed rokiem 2022 mieć możliwość siłowego szantażu Ukrainy, Polski i Bałtów (nie tylko w kontekście resetu z USA, ale i ze względu na umowy dot. dostaw gazu). Tylko w taki sposób Rosjanie zagwarantują sobie utrzymanie, a nawet wzmocnienie pozycji względem USA.
Dotychczas nakreślałem ww. zagrożenia w wielu analizach, natomiast dopiero teraz, po przeanalizowaniu kwestii związanych z rynkiem gazu ziemnego, mogłem spróbować nakreślić pewnego rodzaju ramy czasowe (to oczywiście czysta spekulacja, jednak oparta na pewnych przesłankach).
Możliwe skutki
Ugoda pomiędzy USA i Iranem jest, w mojej ocenie, niemożliwa do zawarcia. Z różnych, obiektywnych przyczyn (pisałem o nich m.in. w analizie dot. Iranu). Natomiast z pewnością Moskwa będzie inspirowała Teheran do bardziej agresywnych działań. Co zresztą nie powinno być trudne, bowiem Ajatollahowie nie widzą innej możliwości w starciu z USA, niż zablokowanie Cieśniny Ormuz dla wszystkich bogatych w ropę państw znad Zatoki Perskiej (skoro USA blokuje transporty z Iranu). Bliski Wschód czeka prawdopodobnie drugie przesilenie, co może bardzo mocno odbić się na Iraku. Gdzie stabilność polityczna wisi praktycznie na włosku. Póki co, wszyscy przeciwnicy Iranu (Izrael, Saudowie i USA) nie są zainteresowani wojną. Arabia Saudyjska boi się zamknięcia Cieśniny Ormuz, co uniemożliwiłoby jej eksport ropy naftowej. USA nie ma w tej chwili interesu w tym, by angażować się militarnie na Bliskim Wschodzie. I wchodzić w kolejną, kosztowną, chyba niemożliwą do wygrania, wojnę. Izrael z kolei nie jest gotowy na przeprowadzenie lotniczych ataków na terytorium Iranu by zniszczyć newralgiczne placówki nuklearne (bo chyba na tym im teraz najbardziej zależy). Bombardowanie Iranu mogłoby bowiem wywołać odwet w postaci masowego ataku rakietowego znad granic Izraela (Liban, Syria). Żelazna Kopuła to świetny system, ale jak każdy inny, nie jest niezawodny. Można ją „przeciążyć”. Dlatego Izrael w pierwszej kolejności będzie starał uporać się z Hezbollahem w Libanie. I wciąż będzie atakować bojówki irańskie na terenie Syrii.
Wstrzemięźliwa postawa przeciwników, może zachęcić Iran do bardziej stanowczych działań. Zwłaszcza, gdy Teheran będzie mógł liczyć na wsparcie Moskwy. To może z kolei jeszcze bardziej zwiększyć napięcie na Bliskim Wschodzie, a być może doprowadzić do niechcianego (na tą chwilę) przez nikogo (za wyjątkiem Rosji) konfliktu.
W zakresie Europy Wschodniej, trudny czas czeka Aleksandra Łukaszenkę, a być może wszystkich Białorusinów. Rosjanie będą zwiększać presję, co może odbić się na gospodarce naszego wschodniego sąsiada. Zresztą nacisk jest już i tak spory, z uwagi na fakt, że trwają negocjacje w sprawie cen gazu dostarczanego na Białoruś (teoretycznie nowa umowa miała zostać zawarta do 1 lipca 2019 roku). Gaz ten jest dostarczany przez gazociąg Jamał-Europa. I o ile w tej chwili odcięcie Białorusi od tegoż surowca, musiałoby się wiązać z zakręceniem kurka również dla Polski i Niemiec, o tyle za trzy lata może okazać się, że rurociąg jamalski będzie służył tylko i wyłącznie Białorusi. Co kompletnie pozbawi Mińsk jakichkolwiek argumentów w negocjacjach (gdyby przeciągnęły się aż do tego czasu – co wątpliwe). Warto przypomnieć również, że w wyniku zmiany prawa podatkowego w Rosji, do 2024 roku Białoruś przestanie zarabiać na odsprzedaży rosyjskiej ropy naftowej (a zyski z tegoż już są systematycznie zmniejszane).
Idź na całość, albo giń
Pod względem gospodarczo-finansowym Rosja albo będzie musiała dążyć do rozstrzygnięć negocjacyjnych przed 2022 rokiem, albo zabezpieczyć sobie zdolność do przetrwania w okresie co najmniej do 2025 roku. Kiedy to eksport do Chin pozwoli na uzyskanie dodatkowego kapitału. Przy czym należy pamiętać o problemach demograficznych Rosji, które pogłębiają się z każdym kolejnym rokiem i będą już dotkliwe pod koniec tej dekady. Zwłaszcza z uwagi na coraz mniej wydolny system emerytalny. Do 2028 roku w Rosji zostanie podniesiony wiek emerytalny do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn (co ciekawe, obecnie mężczyźni żyją średnio krócej!). Ten kolejny istotny problem może albo spowodować ogromne napięcia społeczne wewnątrz kraju, albo doprowadzić do załamania się budżetu państwa. Innymi słowy. Dla Rosji, każdy rok zwłoki powoduje, iż staje się ona coraz słabsza i przybliża władze z Kremla do konfrontacji z dotykającymi kraj ogromnymi problemami wewnętrznymi.
Dlatego najlepiej dla Moskwy byłoby uzyskanie stosownych koncesji do roku 2022, dzięki czemu, wsparta przez Niemcy i USA gospodarka Rosji, mogłaby stawić czoła przyszłym wyzwaniom. Jeśli Rosjanie nie uzyskają na czas znaczących korzyści oraz gwarancji w sferze polityczno-gospodarczej, wówczas ich państwo może wejść w okres kolejnej smuty. Ale szerzej o tym będzie napisane w książce
Niemniej, perspektywy dla Federacji Rosyjskiej nie wyglądają najlepiej. Wiadomym jest natomiast, iż im bardziej władze z Kremla będą czuły się zagrożone i przyparte do muru, tym bardziej skłonne będą do wykonania agresywnych kroków. Kto przed 2014 roku spodziewał się, że po Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Soczi, Putin wyda rozkaz zajęcia Krymu i zbrojnego wkroczenia do Donbasu?
Mając na uwadze tą analogię, nie wykluczone jest, że Władimir Putin zdecyduje się nie tylko na bardziej lub mniej przymusową integrację Białorusi, ale i, w sytuacji podbramkowej, na uderzenie zbrojne na Ukrainę. Wszystko będzie zależało od sytuacji na arenie międzynarodowej, a także na rynku surowców energetycznych. Jeśli decydenci z Moskwy stwierdzą, iż wszystko zmierza w kierunku ograniczenia eksportu rosyjskich gazu i ropy do Europy, wówczas zaczną reagować bardzo stanowczo. Najpewniej w sposób dla siebie najbardziej właściwy. Czyli siłowy.
W skrajnie niekorzystnym dla Rosji przypadku, władze z Kremla będą zdeterminowane (a może i zdesperowane) by za pomocą siły postawić Amerykanów pod ścianą. Czy to poprzez działania hybrydowe przeciwko Bałtom, czy to nawet otwartą inwazję Ukrainy w celu osadzenia pro-rosyjskich władz. Co ostatecznie doprowadziłoby do postawienia wojsk rosyjskich na całej długości polskiej granicy wschodniej. Groźba jednoczesnego ataku od strony Kaliningradu, Białorusi i Ukrainy byłaby niczym miecz Demoklesa zwisający nad szyją Paktu Północnoatlantyckiego. Amerykanie musieliby wówczas albo zdecydować się na prowadzenie drugiej Zimnej Wojny z Rosją, albo na ugodę na warunkach Kremla. Oznaczałoby to totalną porażkę dotychczasowej polityki zagranicznej USA. Rezygnację z Europy, zgodę na oś Berlin-Moskwa, a w konsekwencji porażkę, jeśli chodzi o utrzymanie hegemonii. Game over. O czym również pisałem kilkukrotnie. USA nie może bowiem prowadzić Zimnej Wojny z Rosją oraz zwozić do Europy Środkowej masy wojska i sprzętu (zdolnych ewentualnie powstrzymać dwie armie rosyjskie) w sytuacji, gdy czekają ich wyzwania na Zachodnim Pacyfiku (vide rywalizacja z Chinami).
Oczywiście wyżej zakreślony scenariusz, to jeden z wielu możliwych wariantów. Należy pamiętać o tym, iż Polska może nie zdążyć z Baltic Pipe, UE może nie ograniczyć możliwości korzystania z Nord Stream II, a Amerykanom nie uda się wymusić na RFN ograniczenia importu gazu ziemnego z Rosji. Niemniej, głównym celem artykułu było przedstawienie zbiorcze kilku dość istotnych informacji, w bardziej przystępnej formie z zarysem ewentualnych skutków związanych z nadchodzącymi wydarzeniami.