Ciężkie czasy dla „oszwiate”

Ciężkie czasy dla „oszwiate”

michalkiewicz Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    14 września 2023

Pan prezydent podpisał ustawę – nowelizację prawa geologicznego i górniczego – a pan ambasador Brzeziński w imieniu rządu Stanów Zjednoczonych tym razem nie wyraził żadnego zaniepokojenia. Mamy zatem dwie możliwości: albo pan prezydent przed podpisaniem ustawy poprosił o pozwolenie, albo nawet nie poprosił, ale podpisana ustawa wychodzi naprzeciw oczekiwaniom nie tylko środowisk żydowskich w USA, ale również rządu Stanów Zjednoczonych, który w ustawie nr 447 zobowiązał się do dopilnowania, by Polska zadośćuczyniła żydowskim roszczeniom majątkowym – więc o żadnej samowolce tubylczego pana prezydenta w tym przypadku mowy być nie może.

W tej sytuacji możemy już spokojnie zająć się kłopotami, jakie przeżywa edukacja – bo właśnie rozpoczął się kolejny rok szkolny. Nawiasem mówiąc, te kłopoty utrzymują się od bardzo dawna, o czym świadczy fragment „Syzyfowych prac”, kiedy to pani Borowiczowa radzi się żydowskiego furmana w kwestii edukacji syna. Furman logicznie jej wywodzi, że najlepiej przygotuje syna do egzaminu wstępnego ten nauczyciel, który potem będzie go egzaminował. Oczywiście nie za darmo, co to, to nie – więc nic dziwnego, że furman kończy swój wywód melancholijnym westchnieniem: „to są bardzo ciężkie czasy dla oszwiate!

Teraz, oprócz opisanych tradycyjnych przyczyn ciężkich czasów dla „oszwiate”, dochodzą nowe w osobie pana ministra Przemysława Czarnka. Można nawet odnieść wrażenie, że w środowiskach postępackich pan minister Czarnek w kategorii wrogów publicznych numer jeden, wyprzedził nie tylko Naczelnika Państwa, ale nawet – pana ministra Ziobrę. Judenrat „Gazety Wyborczej” alarmuje, że na widok ministra Czarnka, a nawet na sam dźwięk jego nazwiska, nauczyciele dostają nerwowej drżączki, niczym amerykańscy Żydzi na dźwięk nazwiska przywódcy murzyńskiego Narodu Islamu, Ludwika Farrakhana, który odgraża się, że powytacza im przed niezawisłymi sądami procesy o czerpanie zysku z handlu murzyńskimi niewolnikami. Nie tylko dostają nerwowej drżączki, ale uciekają ze szkoły gdzie pieprz rośnie, nawet do tłuczenia kamieni na szosie, byle tylko jak najdalej od znienawidzonego Czarnka.

Można by te wakaty częściowo wypełnić edukatorkami seksualnymi, co to nauczałyby dzieci i młodzież, jak bezpiecznie się bzykać, ale właśnie pan ministr Czarnek nie chce o tym słyszeć. Tymczasem gdyby na przykład taka pani Anja Rubik tylko opowiedziała o swoich przeżyciach („drogie dzieci, co ja przeżyłam!”), to po takiej edukacji każdy uczeń lub uczennica mogliby, wzorem Madame Anais, śmiało zakładać domy publiczne na najwyższym poziomie – ot choćby takie, jaki mogliśmy oglądać w filmie „Piękność dnia” z udziałem Katarzyny Deneuve, jako czołowej wolontariuszki. Ale nie tylko o to chodzi, bo Judenrat „Gazety Wyborczej” nawet specjalnie nie ukrywa, że przy okazji walki o „oszwiate” chciałby upiec jeszcze jedną pieczeń, a może nawet dwie.

Domaga się mianowicie, żeby powyrzucać ze szkół katechetów. Rzeczywiście, kiedy w latach 70-tych Kościół dostosował swoją administrację do reformy przeprowadzonej przez Edwarda Gierka, w następstwie której powstało 49 województw, namnożyło się też diecezji, które nie zawsze były finansowo zdolne do utrzymania rozbudowanej eklezjastycznej biurokracji. Wprowadzenie religii do państwowych szkół sprawiło, że księża, którzy z parafialnych dochodów nie mogliby związać końca z końcem, dostali pensje nauczycielskie, dzięki którym wielu księży może się w ogóle utrzymać. Tedy w ramach walki Synagogi z Kościołem, Judenrat „Gazety Wyborczej” chciałby pousuwać ze szkół katechetów i w ten sposób podciąć Kościołowi finansowe źródła egzystencji.

Ale to byłby dopiero początek drogi, bo przecież ci katecheci przez znaczną część procesu edukacyjnego nauczają historii żydowskiej – jak to Stwórca Wszechświata upodobał sobie w pewnym mezopotamskim koczowniku, jak to ubił z nim git-interes, a potem nawet udzielił jego potomstwu życzliwej rady, by sami od nikogo nie pożyczali, tylko pożyczali innym – oczywiście na wysoki procent – a wtedy zapanują nad całym światem, który w ten sposób zostanie oddany im w arendę – i tak dalej.

Jeśli nawet katecheci zostaną z państwowych szkół pogonieni, to tego wszystkiego ktoś przecież nadal będzie musiał nauczać, więc nie będzie rady, jak tylko w miejsce katechetów, w charakterze nauczycieli, pozatrudniać rabinów. Dzięki temu wszystkie państwowe szkoły upodobniłyby się do chederów, co tylko ułatwiłoby i pchnęło na nowe tory kulejący dialog z judaizmem. Już tam rabini przekonaliby potomstwo tubylczych głupich gojów, żeby w żadnej sprawie nie ośmielili się Żydom sprzeciwiać, więc dzięki temu – kto wie? – można by nawet zrezygnować z forsowania pedagogiki wstydu, żeby ciągnąć forsę nie tylko od Polski, ale po staremu – znowu i od Niemiec.

Żeby jednak zadośćuczynić konstytucyjnej zasadzie neutralności światopoglądowej państwa, trzeba będzie pozatrudniać również wykładowców kuronizmu-michnikizmu – i w ten sposób zaradzi się trapiącym „oszwiate” trudnościom. W charakterze nauczycieli kuronizmu-michnikizmu mogliby zostać zatrudnieni ci, którzy teraz rejterują ze szkół. Już tam Judenrat, przy pomocy działaczy B’nai B’rith zorganizuje przyspieszone, nocne kursy kuronizmu-michnikizmu („nocne wypychanie ptaków, nocne kursy stenografii…”) i w ten sposób, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, znikną piętrzące się obecnie trudności kadrowe.

Jak widać, program sanacji tubylczej „oszwiate” jest bardzo szeroko zakrojony, toteż nic dziwnego, że zgodnie z leninowskimi zasadami życia partyjnego, Judenrat „Gazety Wyborczej” jak zwykle jest w awangardzie postępowych przemian, które – gwoli ich urzeczywistnienia, wymagają położenia kresu władzy znienawidzonego ministra Przemysława Czarnka, Zbigniewa Ziobry, no i przede wszystkim – Naczelnika Państwa, którego zastąpi Donald Tusk na czele Volksdeutsche Partei. Już tam on będzie wiedział, jak rozprawić się Konfederacją, która sypie piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, lansując utopijne, niemożliwe do zrealizowania pomysły prywatyzacji sfery edukacyjnej, a przynajmniej – wprowadzenia bonu oświatowego, dzięki któremu rodzice zyskaliby większy wpływ na edukację. Ale po co tu jacyś rodzice, kiedy cała „oszwiate” ma przecież służyć wyhodowaniu człowieka sowieckiego, jak nie pod przewodnictwem rabinów, to pod dyrekcją nauczycieli kuronizmu-michnikizmu, dzięki czemu można będzie przejść do drugiego etapu rewolucji komunistycznej, to znaczy – zbudowania człowiekom sowieckim sztucznego środowiska w postaci państwa totalitarnego, w którym mogłyby one żyć. Czyż nie w tym kierunku zmierza IV Rzesza?

Stanisław Michalkiewicz

To może być potrzebne przed pierwszym zebraniem w szkole. I po…

Jeśli wiadomość nie wyświetla się poprawnie, należy skorzystać z linku – wersja przeglądarkowa

RatujŻycie.pl

Szanowny Panie, Drogi Obrońco Życia Dzieci!

Rozpoczął się rok szkolny, a wraz z nim wraca zagrożenie LGBT w szkołach. Tylko w tym tygodniu otrzymałam sygnały z kilku miejsc w Polsce, że sześciokolorowa ideologia atakuje z całą mocą – zarówno dzieci, jak i pedagogów.

Dyrektorzy terroryzują nauczycieli nakazując im mówić do uczniów zgodnie z ich „odczuwaną” płcią, a nie płcią faktyczną.

Dzieci w szkołach są poddawane podobnej presji – aby genderować rówieśników.

W wielu przypadkach genderowanie (zmiana imienia i zaimków) jest wstępem do tranzycji, czyli brutalnych i nieodwracalnych procedur „zmiany” płci. Zaczyna się od słów, a kończy na okaleczaniu.

Zmuszanie innych, by mówili do chłopaka jak do dziewczyny to gwałt na sumieniu, prawdzie i zdrowym rozsądku. Nie wolno zgadzać się na ideologiczny terror.

Poniżej znajdzie Pan wzory ważnych dokumentów:

– dla rodziców, którzy chcą zabezpieczyć dziecko przed niezdrowymi treściami oraz przed przymusem „genderowania” koleżanek lub kolegów,

– oraz dla nauczycieli, którzy wiedzą, że płci są tylko dwie i chcą do swoich uczniów mówić normalnie – zgodnie z ich naturalną biologiczną płcią.

Dokumenty należy wydrukować, podpisać, wpisać miejscowość i datę oraz złożyć u Dyrekcji szkoły. Dobrze jest wziąć potwierdzenie złożenia na kopii!

Dla rodziców: https://ratujzycie.pl/zabezpiecz-dziecko-przed-warsztatami-gender-w-szkole-wzor-oswiadczenia/.

Dla nauczycieli: https://ratujzycie.pl/pracujesz-w-szkole-nie-daj-sie-zmusic-do-genderowania-dzieciwzor-oswiadczenia-dla-nauczycieli/.

Jeśli któraś z tych sytuacji dotyczy Pana lub osoby Panu bliskiej – proszę nie wahać się i wysłać linki. Zaczynają się pierwsze zebrania w szkołach i może to być dobry moment, by rodzice wraz z wieloma innymi dokumentami złożyli także swoje oświadczenia i zabezpieczyli dzieci.

Serdecznie Pana pozdrawiam!

Kaja GodekKaja GodekKaja Godek
Fundacja Życie i Rodzina
www.RatujZycie.pl

PS – Szkoła jest miejscem, które powinno przede wszystkim służyć prawdzie. Ideologia LGBT zakłamuje rzeczywistość, dlatego nie wolno jej ulegać.

WSPIERAM

NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA
TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE
DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY:
IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
KOD SWIFT: BIGBPLPW

MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/

Szkoła – wróg barbarzyńców we Francji. Spalono lub zdemolowano ponad 200.

Szkoła – wróg barbarzyńców we Francji. Spalono lub zdemolowano ponad 200.

szkola-wrog-barbarzyncow

210 szkół zostało zdemolowanych lub spalonych w czasie zamieszek od początku ich trwania, tj. od wtorku. Kilkanaście zostało zniszczonych w takim stopniu, że nie będzie mogło przyjąć uczniów od poniedziałku na ostatni tydzień zajęć przed wakacjami – podało ministerstw edukacji narodowej.

Według szacunków uszkodzone lub całkowicie zniszczone zostały sale dydaktyczne, ale także pokoje nauczycielskie i pomieszczenia administracyjne.

Noc z czwartku na piątek przyniosła szczyt przemocy, ponieważ celem ataków było 117 szkół na całym terytorium kraju. Poprzedniej nocy 50 szkół uszkodzono w porównaniu z 33 między piątkiem a sobotą i „tylko” 10 w nocy z soboty na niedzielę – podał dziennik „Le Parisien” w poniedziałek.

Kilkanaście placówek edukacyjnych nie nadaje się do przyjęcia uczniów i przedszkolaków. W Hericourt regionie Burgundia-Franche-Comte przedszkole Louise-Michel, które zostało podpalone, będzie zamknięte w poniedziałek i wtorek. Dzieci, których rodzice pracują, będą przyjmowane w sąsiedniej szkole podstawowej.

W La Verriere w regionie paryskim, gdzie spłonęło przedszkole i szkoła podstawowa, 200 uczniów pozostaje bez szkoły, a miasto będzie musiało pracować nad naprawą budynków w okresie letnim.

W innych miejscowościach uczniowie będą umieszczani na czas lekcji w ośrodkach wypoczynkowych.

Ministerstwo odmawia na razie oszacowania kosztów zniszczeń. Zachęca natomiast pracowników edukacji, do natychmiastowego składania skarg w przypadku zaatakowania ich przez uczestników zamieszek.

Pars pro toto. Lewacki proletariat zastępczy.

Pars pro toto. Lewacki proletariat zastępczy.

Izabela Brodacka

Pars pro toto to błąd logiczny polegający na przypisywaniu całości własności przysługujących tylko jej części. Na przykład fakt, że wszystkie spotkane dotąd kruki są czarne nie dowodzi, że nie istnieją kruki białe. To tylko indukcja niezupełna albo statystyka. Natomiast znalezienie białego kruka obaliłoby twierdzenie, że wszystkie kruki są czarne. Podobnie choć w tysiącach sprawdzonych przypadków liczbę parzystą można przedstawić jako sumę liczb pierwszych  twierdzenie to nie jest jak dotąd udowodnione. Gdyby jednak znaleziono liczbę parzystą, która nie jest sumą liczb pierwszych twierdzenie, że każdą liczbę parzystą można przedstawić jako sumę liczb pierwszych zostałoby obalone.

Tragedia małego Kamila torturowanego i zamordowanego przez ojczyma uruchomiła zwolenników kary śmierci oraz  ludzi przeświadczonych, że największym zagrożeniem dla dziecka jest patriarchalna rodzina, a największym dobrem piecza zastępcza.

Tymczasem trzeba sobie uświadomić, że choć wykonanie wyroku śmierci bardziej skutecznie niż dożywocie uchroniłoby społeczeństwo przed powtórzeniem przez ojca Kamila jego zbrodni, nie uchroni innych dzieci przed działaniem podobnych psychopatów. Dla psychopaty kara nie ma roli odstraszającej, jest on przeświadczony o tym, że jest inteligentniejszy od reszty społeczeństwa, a poza tym stoi ponad prawem. Natomiast jak na zamówienie zwolenników tezy, że dzieci są własnością rodziców, a bezprawnie zawłaszczanie ich przez państwo przynosi im tylko szkody, kilka dni temu media poinformowały o przypadku znęcania się nad dziećmi w rodzinie zastępczej.

Tymczasem racjonalne podejście do tej sprawy jest następujące. Do katalogu niezbywalnych wolności ludzkich należy – twierdzę – wolność  posiadania w mieszkaniu muszek owocówek. Inaczej mówiąc nic nikomu do tego co jem, jak się ubieram i ile mam książek. A przecież zdarzały się przypadki odbierania dzieci za muszki owocówki w kuchni, a nawet za zakurzone książki w mieszkaniu. Problem polega na tym, że zbyt duża władza została powierzona funkcjonariuszom państwowym niższego szczebla. Pamiętamy czasy PRL gdy panią życia była sklepowa w  „mięśniaku”,  a królem kamienicy zwykły cieć donosiciel. Sklepowa sztorcowała klientów, wydzielała im łaskawie kawałki kiełbasy zwyczajnej albo tej sprzedaży odmawiała, a pokornie podporządkowywali się jej władzy lekarze i profesorowie uniwersytetu. Opinia ciecia mogła zadecydować o odebraniu obywatelowi paszportu, a nawet o umieszczeniu go w celi z okazji obchodów 22 lipca.

Równie idiotyczny i skandaliczny jest obecnie  fakt, że o odebraniu dziecka  rodzinie może zadecydować opinia jakiejś niedouczonej (a nawet wyjątkowo dobrze wykształconej) psycholog lub pracownika opieki społecznej. Natomiast w rzadkich przypadkach, gdy będące w opresji dziecko samo szuka pomocy, system okazuje się niewydolny. Dzieci katowane w rodzinie zastępczej uciekały przecież z domu ale nikt nie zechciał ich wysłuchać. Biologiczna matka dwojga dzieci zatłuczonych na śmierć w rodzinie zastępczej w Pucku  błagała o pomoc ale została zlekceważona pomimo, że dzieci zginęły w odstępie roku i prokurator powinien zauważyć, że w tej rodzinie dzieci zbyt często spadają same ze schodów.

Błąd logiczny pars pro toto popełnia zatem zarówno ten kto po zamordowaniu dwojga dzieci w rodzinie zastępczej w Pucku domaga się całkowitego zlikwidowania instytucji pieczy zastępczej jak i ten kto po śmierci Kamila domaga się kontrolowania wszystkich rodzin przez powołane do tego celu urzędy.

Specyficzne postrzeganie tak zwanego dobra dziecka, którym zasłaniają się sądy rodzinne wyrywające dzieci prawdziwym rodzicom doprowadziło do patowej sytuacji w relacjach pomiędzy dziećmi i rodzicami, a także pomiędzy młodzieżą i nauczycielami w szkole. Nauczyciel może niewiele. Nie może wyprowadzić siłą do dyrektora awanturującego się i używającego pod jego adresem obelg ucznia. Może w takiej sytuacji wzywać policję lecz jest to traktowane przez wszystkich, w tym przez dyrekcję, jako porażka pedagogiczna. Nie może zwrócić uczniowi w zdecydowanej formie uwagi bo zostanie oskarżony o przemoc słowną. Może tylko się zemścić na uczniach stawiając pały za zbyt trudne klasówki albo przyczaić się i „wypłacić” niesfornemu uczniowi nie dopuszczając go do matury. Niestety wielu zdesperowanych nauczycieli tak postępuje. Szkoła jest postrzegana przez młodzież jako instytucja opresyjna. Z kolei młodzież prześladuje słabszych psychicznie nauczycieli. Pamiętamy nauczyciela, któremu rozkoszni wychowankowie nakładali na głowę kosz do śmieci.

Młodzież prześladuje również siebie nawzajem. W wielu szkołach panuje autentyczna „fala”, dzieci są bite przez kolegów, zmuszane do opłacania reketu, poniżane słownie i ośmieszane w sieci. Zdarzają się samobójstwa spowodowane takim prześladowaniem, któremu trudno się przeciwstawić ubezwłasnowolnionym wychowawcom. Do arsenału środków prześladowania nauczycieli przez uczniów zidiociałe lewactwo dołączyło ostatnio zalecenie zwracania się do uczniów zgodnie z deklarowaną przez nich wybraną płcią i używając wybranego przez nich imienia. Zlekceważenie tego zakazu grozi wyrzuceniem z pracy.  Joshua Sutcliffe, nauczyciel matematyki w Szkole Cherwell w Oksfordzie został dożywotnio pozbawiony prawa do wykonywania zawodu po tym, jak przez pomyłkę nazwał dziewczynką udającą chłopca uczennicę. Nic dziwnego, że wśród dzieci i młodzieży panuje epidemia chorób psychicznych, której usiłuje się zaradzić budując szpitale psychiatryczne przeznaczone dla najmłodszych.

Dobrze ilustruje tę sytuację autentyczna historia pewnej polskiej rodziny.   Rozżalone za dyscyplinujące je zakazy dzieci oskarżyły rodziców o przemoc. W rezultacie spędziły prawie dwa lata w różnych placówkach opiekuńczych poznając na własnej skórze uroki „ pieczy zastępczej”. Tym razem sprawę udało się z najwyższym trudem „ odkręcić”. Dzieci przyznały się do kłamstwa, interweniowały media i dzieci szczęśliwie wróciły do domu.

Rola lewackiego proletariatu zastępczego dzieciom zdecydowanie nie służy.

Polacy i przewrót w edukacji. Czy uciekniemy spod topora? Ruch Obrony Szkoły.

Polacy i przewrót w edukacji. Czy uciekniemy spod topora? Ruch Obrony Szkoły.

Tomasz A. Żak w-edukacji-czy-uciekniemy-spod-topora

Pstryk – i światło!

Pstryknąć potem jeszcze raz,

Zaraz mrok otoczy nas.

Julian Tuwim

Nie wiem czy Państwo wiecie, ale w Polsce coraz więcej ludzi nie zgadza się ze sposobem rządzenia naszym krajem. Zaczyna mi to przypominać „solidarnościowe” przebudzenia Polaków przełomu lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Co ważne, nie chodzi tutaj tylko o dotkliwe podwyżki cen czy nawet o ułomną bieżącą politykę zagraniczną. Prawdziwe polskie elity myślą o naszych dzieciach i wnukach, myślą o przyszłości – i o to tutaj chodzi.

  ===========================

Zdawać by się mogło, że w państwach zrzeszonych w Unii Europejskiej wolność jest czymś oczywistym, zresztą podobnie jak dostępność do edukacji służącej człowiekowi możliwie jak najlepiej. Tymczasem w Polsce w roku 2021 powstało Stowarzyszenie Nauczyciele dla Wolności, a rok później ta jak i podobne inicjatywy z różnych stron kraju skupiły się w organizacji o znamiennej nazwie – Ruch Obrony Szkoły.

W swych pierwszych działaniach środowisko to firmowało się dwoma jednoznacznymi hasłami: „STOP dla segregacji sanitarnej w szkołach!” oraz „Nauczyciele przeciwko covidowemu faszyzmowi”. Bardzo szybko jednak te inicjatywy – jakże potrzebne w terroryzowanym „pandemiozą” świecie – naturalnie przerodziły się w komplementarne myślenia o edukacji. Oświata to tylko jeden z segmentów, w ramach którego jesteśmy dostosowywani do życia w bez-alternatywnej inkluzji, ale kto wie, czy nie segment nader kluczowy. W końcu nauczanie jest obowiązkowe i kontrolowane niemal w całości przez państwo. O ile jeszcze możemy, jako rodzice, zabronić dziecku uczestnictwa w podejrzanej moralnie imprezie rozrywkowej odbywającej się poza godzinami lekcyjnymi, to nie da się nie posłać dziecka do szkoły, gdzie takowa impreza może się również odbyć.

Wziąłem niedawno udział w internetowej konferencji, a raczej dyskusji, zorganizowanej przez te środowiska, którym autentycznie zależy na polskiej szkole i w ogóle na naszej Ojczyźnie. Konferencja dotyczyła tzw. edukacji włączającej, czyli części wdrażanej przez Unię Europejską „agendy zrównoważonego rozwoju 2030”. Choć od jesieni ubiegłego roku temat ten zaczął się przebijać do świadomości społecznej, to niestety wciąż jest nieznany.

Wyjaśnijmy więc, że „edukacja włączająca” oznacza totalną zmianę obecnego systemu oświaty. Ten zostanie pozbawiony szkół specjalnych, a dzieci, którymi dotąd tam się opiekowano, będą włączone do ogólnodostępnych klas szkół publicznych. W unijnej nowomowie szkoły specjalne zwie się „segregacyjnymi”, a „segregacja” jest oczywiście niezgodna z ichnią „polityką spójności”. W efekcie tych, nie tylko semantycznych manipulacji, szkoły specjalne będą pozbawione dofinansowywania z „Funduszu Partnerstwa”, czyli trzeba je będzie po prostu likwidować. Jak się bowiem okazuje, tzw. środki europejskie, gdy chodzi o szkolnictwo, mogą być przeznaczane wyłącznie na edukację włączającą, a nie na pokrycie innych edukacyjnych potrzeb państwa członkowskiego. Pieniądze będą tylko na te inicjatywy, które są zgodne z przyjętymi i usankcjonowanymi dekretowo „europejskimi wartościami”.

Reprezentująca Ruch Obrony Szkoły Hanna Dobrowolska, ekspert oświatowy, mówi otwarcie, że celem tej rewolucji w polskim szkolnictwie „na pewno nie jest zapewnienie rzetelnego wykształcenia młodym Polakom, a raczej przechowanie włączonych we względnym bezpieczeństwie przez kilka godzin dziennie. Na dodatek pod warunkiem całkowitego podporządkowania się rodziców dyrektywom sporządzonym przez inkluzyjne kadry. A dalej – stworzenie nowego „włączonego” społeczeństwa, bez wiedzy, bez tożsamości, otwartego na ideologię gender i LGBT, łatwo sterowalnego i uzależnionego od systemu i zarządzających”.

Udział w konferencji potwierdził dowodnie to, czego się spodziewałem: świat „liberalnej demokracji” konsekwentnie zmierza do totalitarnej kontroli nad człowiekiem, a w ramach takiego „monitoringu” jednocześnie tegoż człowieka „debilizuje”. Uczestnik dyskusji, Bartosz Kopczyński z Towarzystwa Wiedzy Społecznej w Toruniu, nie ma wątpliwości, że od teraz „program nauczania zostanie całkowicie zmieniony”, a podstawa programowa będzie po prostu marksistowska. Od lat widzę to w ramach świata sztuki, szczególnie sztuki teatru, gdzie instytucje przejęte przez współczesnych czekistów od kultury demoralizują na potęgę, a równocześnie dekonstruują piękno oraz prawdę. Obecne „włączanie” oświaty do tego systemu jest prostą konsekwencją takiej polityki. Po sprostytuowaniu środowisk artystycznych koniecznym jest masowe upowszechnienie tego, co dotąd formatuje statystycznie niewielkie grupy premierowych widzów teatralnych, czy wciąż tych samych uczestników wernisaży w galeriach sztuki.

Wszystko to, krok po kroku zmienia naszą tożsamość narodową i w ogóle cywilizacyjną. Plasterek po plasterku odcina się Polakom ich miłość do ojcowizny i do Ojczyzny, a nade wszystko naszą religijność, naszą chrześcijańską duchowość. Aby przekonać nierozumiejących tego, co się dzieje, w sztuce używa się argumentu o „wolności tworzenia” albo o „ekspresji artystycznej”; natomiast w edukacji słyszymy dzisiaj o „szansie dla dzieci pokrzywdzonych przez los” albo o „równości”. Najpopularniejszym słowem-młotkiem, którym posługują się XXI-wieczni rewolucyjni komisarze jest „empatia”.

Jakieś dwa lata temu chór homoseksualistów z San Francisco wyśpiewał całemu światu takie oto przesłanie: „Nawrócimy wasze dzieci. Dzieje się to krok po kroku. Cicho i subtelnie. I ledwo to zauważycie (…). Idziemy po nie. Przychodzimy po wasze dzieci”.

Protestowano tu i ówdzie (również w Polsce), jakby nie zdając sobie sprawy, że za tym „artystycznym eventem” kroczy polityka. Za takim światopoglądowym sztandarem idą dyrektywy, uchwały i ustawy, idzie cały aparat państwa, również ten represyjny wobec opornych lub myślących inaczej. Zaczyna się – można by rzec – niewinnie. Ot, w takiej Ameryce ponad pięćdziesiąt lat temu od hasła „Czyń miłość, nie wojnę”. U nas może od tego złowieszczego „Róbta co chceta”. A potem się to sankcjonuje politycznie. I pojawia się w końcu projekt firmowanej przez Ministerstwo Edukacji i Nauk ustawy pod jakże miłym dla ucha i serca tytułem: „Projekt ustawy o wsparciu dzieci, uczniów i rodzin”, który urzędnicy sygnują po swojemu jako „UD319”, a autorzy projektu puentują zdaniem: „Rozwiązania w powyższym zakresie wejdą w życie 1 września 2026 r.”.

Potęgi klucz

Potęgi klucz

Małgorzata Todd  klucz

Szanowni Państwo!
          „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”. Te święte słowa przed czterystu laty wypowiedział Jan Zamoyski założyciel Akademii. Ktoś z nam współczesnych zauważył, że trudno jest porównać wychowania patriotycznego dawnego i obecnego.

W okresie międzywojennym szkoła mogła uczyć patriotyzmu, bo dzieci słyszały ten sam przekaz od rodziców, w kościele i w szkole.
       W PRL-u szkoła mówiła „po radziecku”. Dzieci kacapskich konfidentów w domu i szkole słyszały to samo, a do kościoła nie chodziły. Powyrastały na internacjonalistów proletariackich, dla których „polskość, to nienormalność”. W domach o patriotycznych tradycjach dzieci wiedziały, że szkoła kłamie. Wyrastały niejako na potencjalnych „spiskowców”.

      Drzewiej mawiano: „Ucz się ucz, bo nauka, to potęgi klucz”. Czy to jeszcze ma sens, kiedy władzę nad światem próbują przejmować nieuki wszelkiej maści? Ma, chociażby z powyższego względu. Czego teraz w szkołach uczą, tego nie wiem. Na szczęście, trafił nam się mądry, a nawet błyskotliwy Minister Oświaty, który wie co robi. Szkoła, mam nadzieję, spełnia nadal trzy podstawowe warunki: wychowuje, przekazuje wiedzę i ćwiczy w nabywaniu umiejętności. Wiedza wszelaka jest już nieznośnie rozległa i nawet po odcedzeniu ideologii strojącej się w piórka nauki, jej zasięg w każdej dziedzinie rośnie lawinowo. Wiedza to jedno, a umiejętności, to drugie. Na początku XX wieku kaligrafia była przydatna i wymagała zapewne więcej ćwiczeń, niż obecnie opanowanie obsługi smartfona.

     A gdyby tak w ramach ćwiczeń, uczyć dzieci umiejętności artystycznych? Wiem, że zamiast poświęcać czas na jakieś nieudolne machanie pędzlem, można pstryknąć fotkę, która zachwyci pięknem. Może zatem więcej wysiłku poświęcić grze na instrumentach, których dawniej zapewne brakowało. Nauka aktorstwa „oprzyrządowania” nie wymaga, a jest to bardzo pożyteczna umiejętność i wcale nie służy ona do wprowadzania w błąd. Przeciwnie, uczy wczuwania się w role osób, z którymi mamy kontakt. Łatwiej ją zastosować w codziennym życiu, niż wykutą nawet na blachę psychologię. Aktorstwo nie przeszkodziło, a moim zdaniem, pomogło osiągnąć to, co osiągnęli tacy ludzie jak Karol Wojtyła, czy Ronald Reagan.

Z pozdrowieniami

Małgorzata Todd

„Szkoły specjalne będą pełnić rolę centrów wsparcia placówek ogólnodostępnych”

Totalna rewolucja w polskiej szkole. Komu służy produkcja „homo debilis”?

Szkoły specjalne będą pełnić rolę centrów wsparcia placówek ogólnodostępnych”

rewolucja-komu-sluzy-produkcja-homo-debilis

W oświacie jest coraz mniej… oświaty. Oczywiście rozumianej jako proces kształcenia – przekazywanie wiedzy, wychowanie zakorzenione w systemie wartości naszej cywilizacji i tradycji, kształtowanie charakterów młodych ludzi – ku stawianym im wymaganiom i celom. Celom innym niż własny „dobrostan”, rodem z hodowli nowego homo debilis.

Jeśli mniej kształcenia – to czego jest więcej? Odpowiedź zawierają informacje płynące z Ministerstwa Edukacji i Nauki, głównie z Departamentu Wychowania i Edukacji Włączającej, o miliardach przeznaczonych na pedagogów i psychologów w szkołach, na zatrudnienie armii asystentów, nauczycieli wspierających, pedagogów specjalnych, pedagogów włączających, superwizorów. Są oni od: wspierania, opieki, wyciągania ręki do każdego, zapewnienia równych szans, zagwarantowania pełnego włączenia, poprawy komfortu, akceptacji. O paradoksie – nawet zwolennicy edukacji włączającej stwierdzają, iż nadmiar specjalistów wokół dziecka niepełnosprawnego wcale dobrze mu nie służy i wcale nie gwarantuje właściwej opieki, gdyż nie w ilości, a w osobistej relacji z uczniem, doświadczeniu, jakości i powołaniu do tej misji – jest klucz powodzenia.

W „języku inkluzji” zaskakuje kariera słowa wsparcie, wobec kompletnego zaniku wyrazu pomoc. Pomóc, pomagać to działać tak, by ktoś, komu pomagamy, w rezultacie naszej pomocy coś mógł np. samodzielnie zrobić, osiągnąć konkretny efekt działań na miarę swoich możliwości. Celem nie jest więc pomoc sama dla siebie, a otwarcie możliwości drugiej osoby. Natomiast w edukacji włączającej nie o pomoc i nie o moc chodzi oraz nie o postawienie jakichkolwiek celów przed uczniem, chodzi o permanentne uzależnienie go od wsparcia, asystowania, monitorowania i kontroli.  

Departament Wychowania i Edukacji Włączającej MEiN, poprzez absorbcję 27 miliardów z UE do 2027 r., nakręca tę spiralę i zmienia funkcję szkoły z kształcącej na opiekuńczą w imię równości i dostępności, pod hasłem Edukacji dla wszystkich oraz wysokiej jakości. Rzecz jasna „jakości edukacji włączającej”, nie faktycznej, gdyż ta leci na łeb i na szyję. Sam kwalifikator „włączająca” sugeruje, iż edukacja ta ma dwuznaczny podtekst, jak „ekonomia socjalistyczna” czasach PRL i „zrównoważony rozwój” – obecnie.

Edukacja włączająca w pełni zasługuje na  miano „totalnej rewolucji inkluzyjnej” o oczywistej neomarksistowskiej proweniencji, choć w Polsce nadal przedstawia się ją jako szansę dla dzieci pokrzywdzonych przez los, nie ujawniając istoty „równościowego” projektu. Poprzednio niepełnosprawni uczniowie, a ostatnio także uczniowie przybyli z Ukrainy służą uzasadnieniu implementacji tej ideologii w polskim systemie oświatowym.

Transformacja systemu edukacji w Polsce ostro przyspieszyła w ostatnim czasie. Polega ona na wdrażaniu założeń edukacji włączającej, która jest równoznaczna z największą ze znanych nam reformą szkolnictwa, tyle że dokonywaną bez wiedzy Polaków. Walec inkluzyjny przetacza się przez polskie szkoły, pomimo publicznych zapewnień ministra Przemysława Czarnka z grudnia 2022 r. [na antenie TV Trwam i Radia Maryja], iż pilotaż edukacji włączającej nie będzie miał swojej kontynuacji.

Nauczycieli szkoli się już tylko włączająco i myśli wyłącznie o włączaniu, temu służą masowo otwierane kierunki studiów na uczelniach wyższych i webinaria. Temu podporządkowują się wydawcy podręczników szkolnych.

Minister Marzena Machałek oświadczyła niedawno publicznie, iż powstanie 300 SCWEW [Specjalistyczne Centra Wspierania Edukacji Włączającej] – głównie poprzez przekształcenie w nie placówek szkolnictwa specjalnego – i że są na to zapewnione środki. Gdyby do tego doszło, byłoby to nieodwracalne tąpnięcie szkolnictwa specjalnego. W jego efekcie nastąpiłoby przekierowanie fali uczniów z wszelkimi niepełnosprawnościami do szkół ogólnodostępnych, czyli faktyczna realizacja ideologii inkluzyjnej.

Pomimo zaprzeczeń, jakoby placówki specjalne nie były zagrożone w ich istnieniu i statusie, raport NIK z 2021 r. nie pozostawia wątpliwości co do charakteru wdrażanych zmian „szkoły specjalne będą pełnić rolę centrów wsparcia placówek ogólnodostępnych”, s.13.

Likwidacja 500 placówek szkolnictwa specjalnego w latach 2016-2020 zapoczątkowała ten proces. Medialne hasła płynące ostatnio z MEiN o finansowaniu kilku szkół specjalnych za kilkadziesiąt milionów złotych oraz o stworzeniu enigmatycznego funduszu dla szkół specjalnych nikogo nie zmylą, wobec konkretnych podejmowanych działań oraz miliardów, a nie milionów złotych, przeznaczonych na projekt edukacji włączającej.

Obecnie trwają spotkania podsumowujące pilotaż 23 dotychczasowych SCWEW, będące przygotowaniem gruntu pod transformację wysokospecjalistycznego znakomitego szkolnictwa specjalnego w Polsce w „centra” wspierające inkluzję. Powtórzmy –  Centra Wspierania Edukacji Włączającej, czyli ideologicznego założenia w postaci „edukacji włączającej”, a nie kształcenia i wsparcia uczniów niepełnosprawnych.

Uczestnicy pilotażu są przepytywani na okoliczność powodzenia centrów, ich roli, rangi, konieczności modyfikacji np. prawa czy podstaw programowych ku ulepszeniu tego modelu… Intencje tych sondaży i pytań są oczywiste. Odpowiedzi są przewidywalne, jako zadawane interesariuszom pilotaży, a nie zwykłym nauczycielom, rodzicom czy obiektywnym obserwatorom postępującej destrukcji oświaty. [Najbardziej znane wyrazy bliskoznaczne słowa z Nowomowy – „interesariusz” to: nabywca, konsument, petent, reflektant, kontrahent, kupujący, amator, zainteresowany, użytkownik, nowonabywca, spożywca, kandydat, klient, odbiorca, chętny, kupiec, … .

A miało – według grudniowych zapewnień ministra P. Czarnka – nie powstać już więcej SCWEW!

Czy wiedzą o tym rodzice szukający najlepszej szkoły dla swojego dziecka? Czy wiedzą o tym nauczyciele, zarówno szkół specjalnych, jak i ogólnodostępnych – co ich czeka już wkrótce i  czego będzie się od nich wymagać?

Włączanie wszystkich uczniów ze skomplikowanymi problemami do zwykłych szkół i klas masowych w nieograniczonej liczbie wywołuje wiele niekorzystnych zjawisk lub znacznie je potęguje. 

W szkołach pogłębia się brak dyscypliny pod wpływem pojawienia się uczniów niedostosowanych społecznie [oni także podlegają włączeniu, o czym nie mówi się wcale!], wzrasta poziom wzajemnej agresji uczniów i agresji wobec nauczycieli, pozbawionych narzędzi dyscyplinujących, szczególnie wobec uczniów z orzeczeniami o „specjalnych potrzebach edukacyjnych”. Wspomina się coraz częściej o likwidacji w ogóle tych orzeczeń, gdyż każdy ma „jakieś potrzeby specjalne” – każdy jest inny, a tę inność należy traktować ze zrozumieniem, szanować i obowiązkowo włączać, a nie „segregować”.

Kogo i gdzie będziemy za chwilę włączać, gdy równościowy projekt obejmie wszystkich i gdy normy przestaną obowiązywać, a tzw. projektowanie uniwersalne obejmie każdego ucznia? Uniwersalne, czyli bez ograniczeń, bez wyjątku, de facto płynne i dostosowujące się na bieżąco do zmiennych okoliczności. Transgresyjne do potęgi! Hasło transgresji, podobnie jak włączanie osób LGBT – dziś jeszcze źle widziane w Polsce –  pojawia się w materiałach o edukacji włączającej z krajów, które dłużej wędrują w tym kierunku, o czym można było się przekonać podczas niedawnej konferencji UNICEF-MEiN na UW w Warszawie.

Wulgaryzacja języka – przejaw choroby ducha narodu

Wulgaryzacja języka – przejaw choroby ducha narodu

Adam Białous pch24.pl/wulgaryzacja-jezyka

Środowiska celebryckie – aktorzy, muzycy, dziennikarze, politycy, a nawet profesorowie uniwersytetów zamiast dawać przykład kultury języka, coraz częściej raczą nas językiem rynsztoku. Ten podły wzorzec przejmują niestety młode pokolenia Polaków. Wystarczy posłuchać jak wulgarnym językiem mówią uczniowie szkoły podstawowej. Niestety, nierzadko u osób na średnim i wyższym stopniu edukacji, jest z tym jeszcze gorzej. A trzeba wiedzieć, że z definicji wulgaryzm jest wyrazem negatywnego stosunku do rzeczywistości, brakiem panowania nad emocjami, a czasem niegodziwą prowokacją. W gruncie rzeczy jest wyrazem agresji.

Totalnym nośnikiem wszelkich wzorców, dobrych i złych, jest w naszych czasach internet. Niestety również wulgarny język, jest tam w wielu miejscach promowany. Oczywiście najszybciej ten zły wzorzec językowy przejmują dzieci i nastolatkowie, którzy najwięcej czasu spędzają właśnie w wirtualnej rzeczywistości, chcąc w ten sposób poznać świat. Wystarczy wejść na jakieś internetowe fora, na których dzieci „dialogują” i wówczas chce się tylko zamknąć oczy i zatkać uszy. Podobne fale pomyj językowych obleją nas, kiedy wmieszamy się w tłumek uczniowski, rozprawiający zawzięcie na korytarzach szkolnych czy na placu przed szkołą.

Przecież dzieci nie nauczono wulgaryzmów na lekcjach języka polskiego. W niektórych domach, mogły wprawdzie nasłuchać się bluzgów rzucanych przez nieodpowiedzialnych rodziców. Ale skala problemu wulgaryzowania się języka, jest zbyt duża, by do tej swoistej infekcji mogło dojść jedynie przez to jedno źródło. Największe „gejzery”, wyrzucające wulgaryzmy, znajdują się gdzie indziej. Między innymi są nimi liczne filmy, seriale, które współcześni nastolatkowie pochłaniają jak gąbka wodę. Przeważnie mamy tu do czynienia z produkcjami amerykańskimi lub pochodzącymi z krajów zachodnioeuropejskich. Filmy te są ogólnie dostępne na popularnych serwisach VOD (m.in. Netflix, HBO, Disney).

Niestety współczesnych polskich produkcji filmowych, ślepo naśladujących zachodnie, lepiej nie dawać młodzieży za wzór językowy. Jest w nich bowiem tyle złośliwych nowotworów językowych co skwarek w dobrej kaszy. Dla przykładu, gdybyśmy spędzili w kryminale, wśród osadzonych tyle czasu, ile na przykład trwa jeden z filmów Patryka Vegi, to na pewno usłyszymy tam mniej wulgaryzmów, niż w tej krajowej produkcji filmowej. To samo można powiedzieć o, lansowanych w największych telewizjach, kabaretach. Członkowie tych grup czy stand – upowcy w swoich występach zawężają środki, za pomocą których próbują rozśmieszyć ludzi, do epatowania chamstwem i wulgaryzmami.    

Podobnie jest w teatrze, który nie licząc chwalebnych wyjątków, stał się tubą propagandową ideologii środowisk lewicowo-liberalnych. Teatr staje się językowym, i nie tylko językowym, ściekiem. Mówiła o tym niedawno na antenie Radia Maryja Temida Stankiewicz-Podhorecka  „Publiczność skazywana jest na to, aby oglądać wulgarne przedstawienia propagujące bluźnierstwa, profanację, dewiacje homoseksualne, zoofilię, uderzanie w Kościół katolicki oraz w wartości patriotyczne” – zauważa krytyk teatralny.

Nawet tak szlachetny rodzaj sztuki jakim jest muzyka, która przecież powinna łagodzić obyczaje, również została zainfekowana ohydnym językiem tekstów pisanych do piosenek. Przykładem na to jest, wywodzący się z USA, rap (wciąż chętnie słuchany przez młodzież) który w ogromnej większości utworów bazuje na bardzo wulgarnych tekstach. Ma to oczywiście swoje złe owoce. Dowodzą tego badania socjologiczne. Naukowcy z Uniwersytetu w Pittsburghu w USA przebadali grupę 711 nastolatków w wieku 13–18 lat pod kątem ich życia seksualnego i preferowanego rodzaju muzyki. Okazało się, że osoby, które regularnie słuchały piosenek o wulgarnych, agresywnych i przesiąkniętych treściami seksualnymi tekstach, były dwukrotnie bardziej skłonne do rozpoczęcia życia seksualnego w młodocianym wieku. To później prowadziło ich zazwyczaj do podjęcia fatalnej decyzji o dokonaniu aborcji, czyli zdecydowaniu się na morderstwo własnych, poczętych dzieci.       

Skoro ludzie kultury, sztuki, polityki na swoich scenach „rugają się” na prawo i na lewo, to co dopiero tak zwani zwykli ludzie wygadują w przepastnej i prawie nie cenzurowanej językowo przestrzeni internetu? Tu może demokratycznie wybluzgać się każdy, kto czuje taką potrzebę.  Stąd m.in. internetowy hejt i jego ofiary, nierzadko śmiertelne. Do wyrzucania ustami szlamu, zachęca sieciowa anonimowość. Pod wulgarnymi komentarzami znajdziemy najwyżej pseudonim.

Często te same osoby, które ujadają, „rzucają mięsem” i gryzą w internecie, uzewnętrzniają swoje wewnętrzne bagno, ochoczo dołączają do pierwszej lepszej ulicznej manifestacji. Tak było podczas „czarnych marszy” czy ataków motłochu na kościoły. A jeśli ktoś chce poznać wszystkie wulgaryzmy zanieczyszczające nasz ojczysty język, to niech się wybierze na marsz równości. Od biorących udział w tym zlocie mężczyzn, kobiet i tych, którzy ciągle jeszcze zastanawiają się, która z tych płci jest ich, nasłucha się, aż mu uszy zwiędną. Tam nawet głuchym miłośnicy „kwiecistej mowy” nie odpuszczą, gdyż to co krzyczą, wypisują dodatkowo na transparentach.     

Dziś bezpieczni od ohydy językowej nie jesteśmy już nawet w miejscach publicznych np. na przystanku autobusowym, idąc chodnikiem, czy robiąc zakupy w sklepie. Chociaż w tych miejscach, przed usłyszeniem przekleństw i wulgaryzmów, powinno nas chronić prawo. Artykuł 141 Kodeksu Wykroczeń mówi jasno „Kto w miejscu publicznym umieszcza nieprzyzwoite ogłoszenie, napis lub rysunek albo używa słów nieprzyzwoitych, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1500 złotych albo karze nagany”. Przekonał się o tym m.in. znany nam wszystkim (niestety) Jerzy Owsiak, który za użycie wulgaryzmów podczas swoich komentarzy głoszonych na scenie Przystanku Woodstock, został ukarany przez Policję grzywną.

Charakterystyczną rzeczą jest to, że język jakim posługuje się nasze społeczeństwo, nie tylko w debacie publicznej, ale i podczas rozmów prywatnych, staje się tym bardziej wulgarny, im bardziej odchodzi ono od wiary i kultury chrześcijańskiej.

Tym bardziej bolesne jest, kiedy wulgaryzacja języka polskiego sięga nie tylko środowisk jawnie odcinających się od naszych chrześcijańskich korzeni, ale czasem nawet osób, które działają w środowiskach związanych z Kościołem. To jakieś bezmyślne uleganie złej modzie językowej, nie ma nic wspólnego z kulturą chrześcijańską, a nawet więcej – z Ewangelią.  Osoba, która używa wulgaryzmów, tylko po to by pokazać innym, jakim to niby jest nowoczesnym katolikiem, zupełnie nie jawi się jako ktoś nowoczesny, ale raczej prymitywny.

Kiedy dotykamy tu sprawy jakości naszej wiary w kontekście naszego języka, to zauważmy choć jedną rzecz pozytywną. Otóż polskie wulgaryzmy nigdy nie dotyczą sfery religijnej. Polak choć niestety potrafi plugawić swój język, to jednak rynsztokowe słowa, krajowej produkcji, w swojej warstwie znaczeniowej, nigdy nie są skierowane przeciw sacrum.        

Jeszcze nie tak dawno osoby z marginesu społecznego można było rozpoznać po wulgaryzmach i tatuażach. One same tak się „przedstawiały”. Obecnie kto jest kim, nie jest tak oczywiste, gdyż mody dawniej kreowane jedynie w środowiskach przestępczych czy patologicznych, dziś są narzucane, przez różne lewicowe tuby propagandowe całym społeczeństwom. Często bierze niestety górę instynkt stadny, a nie chrześcijański personalizm, który karze człowiekowi płynąć pod prąd. Bo przecież „tylko śnięte ryby płyną z prądem”.    

Czy pamiętamy jeszcze, co nam powiedział jeden z pierwszych twórców literatury polskiej – Mikołaj Rej? „A niechaj narodowie wżdy postronni znają. Iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają”. Dziś można by powiedzieć, że niewątpliwie mają, ale czy go znają? Jak wynika z oceny Rady Języka Polskiego „Obniżyła się ranga języka polskiego jako przedmiotu nauczania. Uczniowie szkół ponadpodstawowych uznają lekcje języków obcych czy informatykę za bardziej przydatne w praktyce”.

Może to jest powodem wulgaryzacji języka – nieznajomość jego piękna. Żeby taki uczeń, jeden z drugim, miał odwagę sięgnąć, choćby po fragmenty, dzieł mistrzów ojczystego słowa, to może dostrzegł by to piękno. Może by się nawet w polskiej mowie zakochał i nie bezcześcił jej już więcej wulgaryzmami. Wiosna, która właśnie nadchodzi, to pora roku, w której najłatwiej się zakochać. Życzę więc wszystkim zakochania się w polskiej mowie.

Rozpędzony sześciokolorowy walec zboczeńców z impetem wjechał do szkół. Np. niszczy w II LO im Zamoyskiego w Lublinie.

Rozpędzony sześciokolorowy walecz impetem wjechał do szkół. Np. niszczy w II LO im Zamoyskiego w Lublinie.

Krzysztof Kasprzak – Fundacja Życie i Rodzina < kontakt@zycierodzina.pl >

Szanowny Panie, Drogi Obrońco Życia Dzieci!

Rozpędzony sześciokolorowy walec z impetem wjechał do szkół. Już nie w formie wulgarnej „edukacji” seksualnej (która zresztą nie ma nic wspólnego z edukacją, jest po prostu zwykłym demoralizowaniem dzieci), nie w formie warsztatów o równości (rozumianej jako równość zła z dobrem). Teraz ideologia LGBT wyciąga łapy po dzieci w sposób jeszcze bardziej śmiały – metodą faktów dokonanych – poprzez genderowanie i transowanie dzieciaków.

O co chodzi? O to, że w szkołach zaczyna panować nieformalny przymus dostosowywania się do subiektywnych deklaracji na temat tego, jakiej płci jest uczeń. Jeśli pewnego dnia chłopak obudzi się i stwierdzi, że jest dziewczyną, nauczyciele i koledzy z klasy mają go nazywać imieniem żeńskim i traktować jak dziewczynę. To samo z dziewczynami, które czują się chłopakami. Wszystko dzieje się pod hasłem otwartości i tolerancji, Tyle, że w tym wypadku jest to otwartość na głupotę i tolerancja dla zła. Traktowanie zaburzeń jakby były normą prowadzi do pogłębienia problemu, silnego rozchwiania, a nawet do tendencji samobójczych. Właśnie stąd bierze się podwyższony wskaźnik samobójstw u młodzieży określającej się jako „LGBT”. To nie brak tolerancji, a właśnie jej nadmiar prowadzi zagubione dzieciaki na manowce.

W II LO im Zamoyskiego w Lublinie kwitnie ideologia LGBT. Nauczyciele nie tylko traktują chłopaków jak dziewczyny i odwrotnie, ale też chwalą się tym w lewicowych mediach. Od miesięcy prowadzimy pod szkołą akcję edukacyjno-informacyjną, aby pomóc wyrwać młodzież ze szponów szkodliwej ideologii.

Stajemy z banerami i nagraniami informującymi, że geje gwałcą dzieci, wynajmują je do gwałcenia innym gejom, stosują przemoc i wykazują zwiększone odsetki różnych patologii, a operacje „zmiany” płci wcale płci nie zmieniają, za to okaleczają i mogą spowodować trwałe uniemożliwienie satysfakcjonującego pożycia.

Homolobby próbuje uniemożliwić nam te pikiety!

Koordynator naszych akcji został podany do sądu i skazany zaocznie na 1000 złotych kary. Odwołaliśmy się od wyroku, a do sprawy włączyła się Prokuratura, która także żądała umorzenia. Sąd umorzył sprawę w 10 minut, a zwolennicy LGBT nie kryli swojej złości. Nie udało się nas powstrzymać przy pomocy sądu.

Lokalny oddział „Gazety Wyborczej” i radia TOK FM próbuje obecnie wywrzeć nacisk na Prezydenta Miasta, aby zakazał zgromadzeń, choć brak do tego jakichkolwiek podstaw! Dziennikarka Anna Gmiterek-Zabłocka przychodzi pod szkołę i zachowuje się bardziej jak aktywistka niż jak przedstawiciel mediów. Próbuje instruować pikietujących, co powinni mówić i pokazywać na banerach, a czego nie!

Nauczycielki organizowały kontrmanifestacje używając dzieciaków ze szkoły! Wyprowadzały je naprzeciw naszej pikiety i rozstawiały, aby tam stały i machały sześciokolorowymi chorągiewkami. Same zakrywały twarze, tymczasem swoich uczniów pozwoliły fotografować mediom, które licznie zjawiały się pod szkołą. Wykorzystanie stosunku podległości (uczeń – nauczyciel) w ściśle ideologicznym celu!

Ostatnią pikietę próbował powstrzymać poseł Platformy Obywatelskiej Michał Krawczyk. Domagał się, abyśmy przestali przychodzić pod szkołę rzekomo dla dobra uczniów. To ta sama Platforma Obywatelska, w której niedawno wybuchł skandal pedofilski. Okazało się, że od przeszło roku jeden z działaczy partii odsiaduje wyrok za wykorzystywanie seksualne nieletnich. Sprawę tuszowano do chwili, gdy zainteresowały się nią media. Zupełnie mnie nie dziwi, że poseł tej partii chce ukryć przed młodzieżą prawdę o związku pedofilii z LGBT…

Proszę zresztą zobaczyć relację z ostatniej akcji pod Zamoyem, poseł Krawczyk zachowywał się naprawdę skandalicznie:

Gdyby YouTube usunął film, zobaczy go Pan na BanBye:https://banbye.com/watch/v_9tQWFIWSG4go

WSPIERAM TERAZ

W całej tej sytuacji najbardziej zastanawia mnie postawa dyrektor Zamoya Małgorzaty Klimczak. Od miesięcy w szkole nabrzmiewa problem genderowania uczniów, a dyrektor nic z tym nie robi. Nauczyciele ze szkoły dalej promują groźną ideologię, wykorzystują do tego młodzież, biegają po lewicowych mediach, a ich szefowa nie robi nic, by chronić uczniów przed groźną ideologią.

Czy wie Pan, co odpowiedziała pani dyrektor na zadane jej pytania o gender w szkole? Że biologii naucza się zgodnie z programem. Wynika z tego, że uczniowie na jednej lekcji w tygodniu słyszą o dwóch płciach biologicznych, natomiast przez resztę czasu przebywają w środowisku, które tę obiektywną prawdę neguje. To nie wszystko. Dyrektor Klimczak twierdzi, że nie posiada informacji publicznej, by odpowiedzieć na pytanie, czy w szkole jest toaleta lub przebieralnia dla transseksualistów! Nie posiada informacji, czy w szkole jest trans-toaleta – o czym jeszcze nie posiada informacji…? Kuriozum!

Lobby LGBT specjalnie obsadza szkoły wiedząc, że są kluczem do zdemoralizowania dzieci. Dlatego przed gender w oświacie trzeba się zdecydowanie bronić.

Proszę pamiętać o oświadczeniach przeciw gender, które przygotowali prawnicy Fundacji. Należy je wydrukować, podpisać i złożyć u dyrekcji placówki. Nikt – ani uczniowie ani nauczyciele – nie ma obowiązku traktować osób z zaburzeniami tożsamości płciowej zgodnie z subiektywnymi odczuciami. Chłopcy to chłopcy, a dziewczynki to dziewczynki.

Te dokumenty przygotowaliśmy, aby skorzystało z ich jak najwięcej osób i aby był Pan bezpieczny od strony prawnej.

WSPIERAM TERAZ

Homolobby próbuje uniemożliwić nam te pikiety!

Koordynator naszych akcji został podany do sądu i skazany zaocznie na 1000 złotych kary. Odwołaliśmy się od wyroku, a do sprawy włączyła się Prokuratura, która także żądała umorzenia. Sąd umorzył sprawę w 10 minut, a zwolennicy LGBT nie kryli swojej złości. Nie udało się nas powstrzymać przy pomocy sądu.

Lokalny oddział „Gazety Wyborczej” i radia TOK FM próbuje obecnie wywrzeć nacisk na Prezydenta Miasta, aby zakazał zgromadzeń, choć brak do tego jakichkolwiek podstaw! Dziennikarka Anna Gmiterek-Zabłocka przychodzi pod szkołę i zachowuje się bardziej jak aktywistka niż jak przedstawiciel mediów. Próbuje instruować pikietujących, co powinni mówić i pokazywać na banerach, a czego nie!

Nauczycielki organizowały kontrmanifestacje używając dzieciaków ze szkoły! Wyprowadzały je naprzeciw naszej pikiety i rozstawiały, aby tam stały i machały sześciokolorowymi chorągiewkami. Same zakrywały twarze, tymczasem swoich uczniów pozwoliły fotografować mediom, które licznie zjawiały się pod szkołą. Wykorzystanie stosunku podległości (uczeń – nauczyciel) w ściśle ideologicznym celu!

Ostatnią pikietę próbował powstrzymać poseł Platformy Obywatelskiej Michał Krawczyk. Domagał się, abyśmy przestali przychodzić pod szkołę rzekomo dla dobra uczniów. To ta sama Platforma Obywatelska, w której niedawno wybuchł skandal pedofilski. Okazało się, że od przeszło roku jeden z działaczy partii odsiaduje wyrok za wykorzystywanie seksualne nieletnich. Sprawę tuszowano do chwili, gdy zainteresowały się nią media. Zupełnie mnie nie dziwi, że poseł tej partii chce ukryć przed młodzieżą prawdę o związku pedofilii z LGBT…

Proszę zresztą zobaczyć relację z ostatniej akcji pod Zamoyem, poseł Krawczyk zachowywał się naprawdę skandalicznie:

Gdyby YouTube usunął film, zobaczy go Pan na BanBye:

https://banbye.com/watch/v_9tQWFIWSG4go

Szanowny Panie!

W całej tej sytuacji najbardziej zastanawia mnie postawa dyrektor Zamoya Małgorzaty Klimczak. Od miesięcy w szkole nabrzmiewa problem genderowania uczniów, a dyrektor nic z tym nie robi. Nauczyciele ze szkoły dalej promują groźną ideologię, wykorzystują do tego młodzież, biegają po lewicowych mediach, a ich szefowa nie robi nic, by chronić uczniów przed groźną ideologią.

Czy wie Pan, co odpowiedziała pani dyrektor na zadane jej pytania o gender w szkole? Że biologii naucza się zgodnie z programem.

Wynika z tego, że uczniowie na jednej lekcji w tygodniu słyszą o dwóch płciach biologicznych, natomiast przez resztę czasu przebywają w środowisku, które tę obiektywną prawdę neguje. To nie wszystko. Dyrektor Klimczak twierdzi, że nie posiada informacji publicznej, by odpowiedzieć na pytanie, czy w szkole jest toaleta lub przebieralnia dla transseksualistów! Nie posiada informacji, czy w szkole jest trans-toaleta – o czym jeszcze nie posiada informacji…? Kuriozum!

Lobby LGBT specjalnie obsadza szkoły wiedząc, że są kluczem do zdemoralizowania dzieci. Dlatego przed gender w oświacie trzeba się zdecydowanie bronić.

Proszę pamiętać o oświadczeniach przeciw gender, które przygotowali prawnicy Fundacji. Należy je wydrukować, podpisać i złożyć u dyrekcji placówki. Nikt – ani uczniowie ani nauczyciele – nie ma obowiązku traktować osób z zaburzeniami tożsamości płciowej zgodnie z subiektywnymi odczuciami. Chłopcy to chłopcy, a dziewczynki to dziewczynki.

Te dokumenty przygotowaliśmy, aby skorzystało z ich jak najwięcej osób i aby był Pan bezpieczny od strony prawnej.

Krzysztof Kasprzak
Podpis

Krzysztof Kasprzak
Inicjatywa #AborcjaToZabójstwo
Inicjatywa #STOPLGBT
Fundacja Życie i Rodzina
zycierodzina.pl

Ci socjaliści u władzy nie udają ! Są naprawdę GŁUPI. Laptopy dla czwartoklasistów. Cieszyński wierzy, że ustawą zatrzyma proceder opylania…

Ci socjaliści u władzy nie udają. Są naprawdę GŁUPI. Laptopy dla czwartoklasistów. Cieszyński wierzy, że ustawą zatrzyma TEN proceder…

czy rolą rządu jest „rozdawanie” laptopów?

https://nczas.com/2023/01/31/laptopy-dla-czwartoklasistow-cieszynski-wierzy-ze-ustawa-zatrzyma-ten-proceder/

Rząd Prawa i Sprawiedliwości zapowiedział nowy „program socjalny”. Będzie „rozdawać” uczniom czwartych klas szkół podstawowych laptopy. Janusz Cieszyński – ten od zakupu respiratorów od handlarza bronią – twierdzi, że sprzętu nie będzie można odsprzedać, bo… tak będzie zapisane w ustawie.

Niedawno PiS zapowiedział, że od września tego roku wszyscy uczniowie IV klasy otrzymają nieodpłatnie laptopy, które będą służyły im przez kolejne lata edukacji.

Dlaczego akurat czwartoklasiści? Pełnomocnik rządu ds. cyber-bezpieczeństwa Janusz Cieszyński tłumaczył to tak, że uczniowie trzecich klas i niższych są jeszcze za młodzi, a w piątej klasie podstawówki dostać laptopa to trochę za późno. I tak padło na czwartą klasę.

Z pieniędzy podatników na ten program socjalny zostanie wydanych około 750 mln zł. I tak co roku. [??? MD]

Program budzi wiele wątpliwości. Począwszy od tego, czy rolą rządu jest „rozdawanie” laptopów, a skończywszy na tym, co się z tymi laptopami stanie. Mają one być własnością rodziny danego ucznia, więc nietrudno wyobrazić sobie sytuację, że niektórzy od razu go sprzedadzą.

Cieszyński twierdzi, że nikt nie będzie sprzedawał tych laptopów, bo uniemożliwią to… zapisy w ustawie.

Zaproponujemy w projekcie ustawy rozwiązania, które będą zapobiegały możliwości sprzedaży tego sprzętu. Trzeba się tak zabezpieczyć, że gdyby ktoś chciał sprzedać laptop na czarnym rynku, jego wartość byłaby bliska zeru – powiedział w programie „Siódma 9” Cieszyński.

O szczegółach nie chciał na razie mówić. Gorąco wierzy natomiast, że jeśli coś zostanie zapisane w papierkach, to na pewno będzie tak w rzeczywistości. Panu Cieszyńskiemu podpowiemy, że cokolwiek nie zapisze w ustawie, jakich zabezpieczeń systemowych nie nakaże w laptopach dla czwartoklasistów, to z pewnością znajdą się tacy, którzy bez problemu to obejdą.

W ustawie będą też zapisy mające chronić dzieci przed niepożądanymi treściami.

==============================

mail:

Może istnieć drugie dno- pytanie co to będą za laptopy i co będzie na nich zainstalowane? Dobrze byłoby się tego dowiedzieć, bo cel rozdawania tych laptopów na pewno jakiś jest i bynajmniej nie mam na myśli walki z mitycznym “wykluczeniem cyfrowym” itp. Tym bardziej, że laptopy dostaną wszyscy- biedni i bogaci. 

W niewoli ekranów… Pomóżmy naszym dzieciom się z niej wyrwać!

W niewoli ekranów… Pomóżmy naszym dzieciom się z niej wyrwać!

Paweł Ozdoba | Centrum Życia i Rodziny <kontakt@czir.org>

Szanowni Państwo, pamiętają Państwo czasy swojej edukacji?
Mniej lub bardziej ciekawe lekcje, zwykłe czarne albo zielone tablice, po których pisało się kredą? I przerwy spędzane na korytarzach – zabawy w berka lub w gumę, a czasem drobne bójki z kolegami? A kiedy tylko zaczynało się robić cieplej, na całe przerwy wychodziło się na szkolne boisko. Wszyscy biegaliśmy, rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Trudno uwierzyć, że dzisiaj szkoła coraz rzadziej tak wygląda… Na lekcjach dzieci niby są obecne, ale często nie wiedzą, co mówi nauczyciel, nie piszą nic w zeszycie, a wywołane do odpowiedzi, nie mają nawet pojęcia, jaki jest temat zajęć. Na przerwach… tak, też są razem z rówieśnikami. Ale tylko siedzą obok siebie. A wszystko to przez telefony komórkowe, które absorbują całą ich uwagę i pochłaniają tak bardzo, że choć obecni ciałem, myślami są całkowicie zatopieni w świecie wirtualnym. Smartfony w ich rękach zastępują i nauczycieli, i rówieśników. Może pomyślą Państwo, że to przesadzony i wyolbrzymiony obraz, ale, niestety, nie przesadzam ani trochę. Tracimy nasze dzieci i młodzież na rzecz wirtualnego pseudożycia, zamkniętego za ekranem smartfona czy smartwatcha. Dlatego musimy podjąć zdecydowane i radykalne działania w tej sprawie: proszę o Państwa podpis pod petycją do Ministra Edukacji i Nauki o wprowadzenie zakazu używania smartfonów w szkołach!
Chcę walczyć o dobro dzieci i młodzieży!
Proszę przyjrzeć się statystykom z raportu Państwowego Instytutu Badawczego NASK:
Przeciętny nastolatek spędza w sieci średnio 4 godziny i 50 minut dziennie. W dni wolne od zajęć szkolnych czas ten wydłuża się średnio do 6 godzin i 10 minut. Blisko co dziesiąty (11,5%) nastolatek jest aktywny w sieci ponad 8 godzin dziennie! Zjawisko problematycznego [szkodliwego md] używania internetu dotyczy już co trzeciego nastolatka w Polsce. Zapewne sami Państwo dostrzegają, że nadużywanie technologii to dziś ogromny problem wśród młodych ludzi. Ale szczególnie jest on widoczny właśnie w szkołach. To tam używanie telefonów – nawet w czasie lekcji – jest prawdziwą plagą. A jak się Państwo zapewne domyślacie, trudno efektywnie uczyć się, gdy nasze myśli zajęte są przeglądaniem portali społecznościowych czy… oglądaniem pornografii.
To, czym zajmują się dzieci w szkole, właśnie za pośrednictwem swoich smartfonów powinno najbardziej dać nam do myślenia.
Pewnie, podobnie jak ja, przypominają sobie Państwo tragiczne przypadki samobójstw młodych ludzi, do których doszło właśnie w wyniku prześladowania przez rówieśników w przestrzeni wirtualnej.
Statystyki wskazują, że nawet co czwarty nastolatek doświadczył przemocy w internecie. Mogą to być wulgarne czy ośmieszające komentarze na portalach społecznościowych, upublicznianie wstydliwych zdjęć czy filmów, także nagrań ukazujących przemoc czy upokarzanie ze strony rówieśników. Internet stał się więc niezwykle skuteczną areną przemocy.
Ale problemem jest także to, że dzięki stałemu dostępowi do internetu poprzez urządzenia mobilne, dzieci i młodzież mogą mieć styczność z niewłaściwymi treściami, jak patostreamy (nagrania ukazujące przemoc, spożywanie alkoholu i inne patologiczne zachowania) czy pornografia. Apeluję do MEiN ws. smartfonów w szkołach!
To chyba najbardziej szokujące, choć nie jedyne problemy, jakie niesie ze sobą ciągły dostęp do tych urządzeń.
Skutki nadużywania ekranów objawiają się także w sferze psychicznej i po prostu odbijają się na zdrowiu młodego pokolenia. Z powodu zbyt częstego używania smartfonów dzieci mają obniżone zdolności koncentracji (co skutkuje oczywiście gorszymi wynikami w nauce), są nadpobudliwe, rozdrażnione, cierpią na bóle głowy, zaburzenia snu czy stany lękowe i depresyjne.
A w końcu uzależniają się od swoich smartfonów.
Czy potrafią sobie Państwo wyobrazić uzależnienie tak silne, że utrata kontaktu z jego obiektem dosłownie odbiera nam sens życia? To proszę pomyśleć, że aż 40% nastolatków zgadza się ze stwierdzeniem, że ich życie byłoby puste bez ich smartfona czy telefonu.
Lekarstwem na ten problem jest ograniczenie możliwości korzystania z urządzeń elektronicznych w szkołach. Dlaczego właśnie tam? Przecież po powrocie do domów dzieci i tak będą mogły ponownie zatopić się w świecie internetu.
Ale to w szkole dzieci spędzają nawet osiem godzin dziennie. To tam prowadzą większą część swojego życia towarzyskiego, kształtując umiejętności społeczne niezbędne w dalszym życiu. To tam w końcu zdobywają wiedzę, a do tego konieczna jest spokojna głowa i skupienie.
Tymczasem w szkołach często brakuje kontroli nad tym, czy i jak uczniowie mogą korzystać z technologii. Brakuje odpowiednich przepisów albo, nawet jeśli jakieś są, to nie są przez nikogo egzekwowane.
Dlatego apelujemy do Ministra Edukacji i Nauki o wprowadzenie zakazu używania przez uczniów polskich szkół urządzeń elektronicznych m.in. smartfonów i smartwatchów! Podpisuję ten apel, by chronić dzieci przed wirtualnym nałogiem!
Takie rozwiązania z powodzeniem funkcjonują już w innych krajach, np. we Francji, Australii czy we Włoszech. Ich przykład pokazuje, że możliwe jest ich skuteczne wprowadzenie i co najważniejsze egzekwowanie, ale także, że regulacje dotyczące korzystania z technologii w szkołach naprawdę przynoszą efekty.
Wyniki badań przeprowadzonych w 2015 roku przez London School of Economics and Political Science pokazały, że rezultaty uczniów w nauce poprawiają się po wprowadzeniu zakazu używania telefonów komórkowych w szkołach. Dodatkowo poprawa jest szczególnie widoczna u tych uczniów, którzy znajdowali się w najtrudniejszej sytuacji.
To pokazuje, że zmiana – choć wymaga zdecydowania, konsekwencji i współpracy – jest możliwa i osiągalna!
Na stronie www.Szkolabezsmartfonow.pl znajdziecie Państwo naszą petycję skierowaną do Ministra Edukacji i Nauki. Bardzo proszę Państwa o podpisanie tego apelu! Podpisuję ten apel, by chronić dzieci przed wirtualnym nałogiem!
Zależy nam, aby z naszym apelem dotrzeć do jak największej liczby odbiorców. Każdy podpis daje nam większą siłę przebicia i przybliża nas do osiągnięcia sukcesu, którym będzie wprowadzenie przez ministerstwo skutecznych regulacji prawnych w tym zakresie.
Dlatego poza złożeniem podpisu, proszę Państwa o rozesłanie tej wiadomości dalej: do swoich bliskich i znajomych, a także o wsparcie naszych działań promocyjnych.
Chcemy szeroko wypromować ten apel w Internecie, a, jak zapewne zdają sobie Państwo sprawę, skuteczna reklama w mediach społecznościowych jest kosztowna.
Mamy już też sygnały od naszych Przyjaciół w całej Polsce, że są gotowi i chętnie będą zbierać podpisy w swoich środowiskach, wspólnotach i parafiach, ale potrzebują wydrukowanych kart i broszur informacyjnych.
Dlatego bardzo Państwa proszę o wsparcie tej kampanii, której celem jest wprowadzenie zakazu używania smartfonów w szkołach dobrowolnym datkiem w wysokości 30 zł, 60 zł czy 100 zł, 200 zł lub nawet większym, jeśli uznają Państwo, że ta sprawa jest istotna dla przyszłości polskiej młodzieży. Wspieram działania CŻiR w obronie dzieci i młodzieży!
Stawką naszej akcji jest dobro i zdrowie polskich dzieci.
Dlatego bardzo liczę na Państwa zaangażowanie i wsparcie w promocję tego apelu.
Serdecznie pozdrawiam

Wspieram działania Centrum Życia i Rodziny!

Dane do przelewu:
Centrum Życia i Rodziny
Skrytka pocztowa 99, 00-963 Warszawa 81 Nr konta: 32 1240 4432 1111 0011 0433 7056, Bank Pekao SA Z dopiskiem: Darowizna na działalność statutową Centrum Życia i Rodziny”
SWIFT: PKOPPLPW

Dzieci pierdoły. Hodujemy zombie, które nie wiedzą kim są i dokąd zmierzają

Dzieci pierdoły. Hodujemy zombie, które nie wiedzą kim są i dokąd zmierzają

Rafał Drzewiecki https://forsal.pl/artykuly/892182,dzieci-pierdoly

Dzieci pierdoły. Hodujemy zombie, które nie wiedzą kim są i dokąd zmierzają. Żyją w tyranii optymizmu, przekonane, że mogą wszystko, że mają równe szanse, że wystarczy chcieć, by mieć. A nie potrafią poradzić sobie nawet z komarem, a co dopiero z krytyką czy wzięciem odpowiedzialności za innych.

=====================

“Witam, czy wasze dzieci były na obozie harcerskim? Wszystko OK, tylko przerażają mnie te namioty w środku lasu. A co w sytuacji, jak jest burza?” – pyta Beata na internetowym forum pod hasłem „Obóz harcerski”. „Namioty namiotami. Moje dziecko zraziło się w zeszłym roku brakiem higieny. Syf, brud, kąpiele sporadyczne, wróciła totalnie brudna” – odpowiada jej Zofia. Tę bezradność rodziców i dzieci potęgują obecne przepisy. Rok temu sanepid chciał zamknąć obóz harcerski koło Ustki, bo nie było tam elektryczności. Dwa lata temu w Bieszczadach kazano organizatorom obozu survivalowego pociągnąć rurami wodę z ujęcia oddalonego o trzy kilometry. W sumie trudno się więc dziwić, że w styczniu tego roku wychowawca zimowiska koło Karpacza zorganizował zamiast ogniska „świecznisko” w świetlicy, bo na zewnątrz było minus 10 stopni i dzieciaki poskarżyły się rodzicom, że nie chcą marznąć, a ci zagrozili opiekunowi interwencją w kuratorium, jeśli nie odwoła „niebezpiecznej zabawy”.

– Jak zaczynałem przygodę z harcerstwem, wiele lat temu, obozy przygotowywaliśmy od zera. W las pierwsi jechali najbardziej sprawni i silni harcerze, cięli siekierkami drzewa, kopali latryny, myli się w górskim lodowatym strumieniu. Cały obóz budowaliśmy własnymi rękoma. Nikt się nie zastanawiał, czy jajka na jajecznicę zostały wyparzone w „wydzielonym, oznakowanym stanowisku wyparzania jaj”. Dzisiaj nie wolno dać młodemu siekiery, bo jest narzędziem niebezpiecznym, witki nie można uciąć, bo drewno się kupuje w nadleśnictwie. Zamiast dziury w ziemi są wypożyczane toi toie, a każdy garnek czy półka w magazynie muszą być sprawdzone przez armie kontrolerów z sanepidu, gmin i przeróżnych straży. Obozy stawiają profesjonalne firmy, a dzieciaki przyjeżdżają na gotowe, zamiast plecaków mają walizki na kółkach, repelenty i kremy do opalania – opowiada były już harcmistrz z podwarszawskiej miejscowości. Woli pozostać anonimowy, bo dorabia, choć tylko okazjonalnie i nieharcersko, na letnich obozach dla młodzieży.

– Przyjeżdżają takie potworki przekonane o swojej wyjątkowości, mądrości i zaradności, a wrzeszczą w panice, jak zobaczą osę czy komara. Na byle uwagę wychowawcy od razu dzwonią do mam i tatusiów ze skargą, a ci z pretensjami do nas. Cholera mnie bierze, ale cóż poradzić, klient nasz pan. No to robię im ognisko w pokoju na ekranach ich tabletów, bo dym z płonących szczap gryzłby ich w oczy – tłumaczy.

Z łezką w oku czyta dziś w necie wspomnienia ludzi z jego pokolenia, jak w latach 80. wcinali jagody bez strachu, że chory lis je obsikał. Teraz jest psychoza, więc na wszelki wypadek dzieci do lasu nie wysyła się w ogóle, dlatego przerażają je pająki, komary czy osy, a z grzybów znają tylko pieczarki. Z rozrzewnieniem przypomina sobie, jak ganiał w krótkim rękawku w deszcz, przeziębił się i babcia dała mu miód ze spirytusem, cytryną i czosnkiem, i nikt nie oskarżył babci o rozpijanie młodzieży, a on wstał następnego dnia zdrów jak ryba. Dziś na lekki ból gardła dzieciaki dostają antybiotyki, a po złamaniu palca zwolnienie na cały rok z WF. Nikt mu nie pomagał odrabiać lekcji, bo musiał się uczyć sam, a za błędy ortograficzne ojciec go po kilku ostrzeżeniach w końcu sprał, bo tłumaczenie nieuctwa dysgrafią nie było wtedy tak postępowe jak dziś. Gdy z kumplami poszli nad jezioro, nie było ratowników, społecznych kampanii ostrzegających przez skakaniem na główkę i jakoś ani on, ani żaden z jego znajomych karku nie skręcił. A skakali do wody z wysokiego brzegu aż miło. Gdy rozbił nos na rowerze, ciężkim, stalowym składaku bez przerzutek i profilowanych opon, w szkole sińce pod oczyma nie zaalarmowały wychowawców i do rodziców nie przyjechała z interwencją opieka społeczna w obstawie policji. Teraz miałby rozmowę z psychologiem, która uświadomiłaby mu, że jest wrażliwym człowiekiem, z pełnymi prawami i nie wolno nikomu przekraczać jego prywatnej strefy, więc jeśli rodzice go biją, powinien to zgłosić.

– Gdy dostałem manto od silniejszego zabijaki z podwórka i wróciłem zapłakany do domu, ojciec powiedział, żebym się nie mazgaił, bo mężczyzna musi stawiać czoła przemocy. Siłą. Czasami przegram, czasami wygram, ale takie jest życie. A następnego dnia pojechaliśmy do klubu sportowego, gdzie zapisał mnie na boks – opowiada.

„Kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak nas należy »dobrze« wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu” – takie wspomnienia w internecie młodzi czytają dziś jak bajkę o żelaznym wilku.

Ale dwie lewe ręce mają nie tylko najmłodsi. W domach gniją całe pokolenia niedorajdów, włącznie z trzydziestolatkami, przekonanymi, że guzika w koszuli nie da się przyszyć bez certyfikatu krojczego. I nie jest to pusta konstatacja autora tego tekstu w myśl przekonania każdego dorosłego, że „za moich czasów młodzież była bardziej zaradna”, tylko wyniki naukowych analiz. Gdziekolwiek spojrzeć, jest gorzej, niż było.

Jaka jest kondycja dzieci i młodzieży w Polsce?

Naukowcy Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie od wielu lat badają kondycję fizyczną polskiej młodzieży. Ich wnioski są zatrważające: 30 lat temu dzieciaki były znacznie bardziej sprawne niż ich rówieśnicy obecnie. Uczniowie szkół podstawowych z miejsca skakali w dal 129 cm, dzisiaj skoczą najwyżej metr. 600 m przebiegali dawniej średnio w 3 minuty i 5 sekund, teraz wloką się 40 sekund wolniej. Ale prawdziwy dramat widać w sile – kiedy nie było jeszcze internetu, uczeń potrafił w zwisie wytrzymać 17 sekund, teraz zaledwie 7.

O załamaniu sportowych wyników mówią też trenerzy – mimo specjalistycznych planów wysiłkowych, nowoczesnego sprzętu i odzieży, ogólnodostępnych siłowni czy placów do ćwiczeń osiągnięcia sportowe są – delikatnie mówiąc – mizerne. I to mimo że sport uprawia dziś dwa razy więcej osób niż 20–30 lat temu. Tyle że to ćwiczenia tylko do pierwszego potu. Psycholodzy mówią o syndromie nadmiaru możliwości i wynikającego z tego braku wytrwałości. Młodzi rezygnują z doskonalenia się w danej dziedzinie, jeśli tylko napotkają pierwszą trudność. Od razu próbują nowych rzeczy. W konsekwencji mamy mnóstwo nowych dyscyplin, hobby czy możliwości spędzania wolnego czasu. Wszystko to jednak robią po łebkach, żeby tylko zaliczyć, żeby się pokazać na słitfoci w portalu społecznościowym. To powierzchowne próbowanie wszystkiego oznacza, że tak naprawdę nie potrafią niczego.

– Dziś żyjemy w świecie panoptykonu, o którym mówił Michel Foucault, więzienia, w którym wszyscy wszystkich obserwują. Dążymy więc do tego, by się pokazać z jak najlepszej strony. Cokolwiek zaczynamy robić, robimy już nie tyle dla siebie, co dla poklasku, dla pokazania innym. Nie biegamy już dla zdrowia, dla kondycji, tylko żeby pokonywać kolejne dystanse, bić kolejne rekordy, które od razu wrzucamy do internetu. Podobnie jak jazda na rowerze czy ćwiczenia w siłowni. Jednak ten imperatyw ciągłego zdobywania sukcesu powoduje, że zawsze jesteśmy przegrani. Bo jeśli tylko na tym budujemy system własnej wartości, wystarczy drobne potknięcie, żeby ta cała psychologiczna konstrukcja się zawaliła. I wtedy stajemy się bezradni – tłumaczy psycholog Małgorzata Osowiecka z Uniwersytetu Humanistyczno-społecznego w Sopocie.

Podczas zeszłorocznych wykładów w The Royal Institution w Londynie prof. Danielle George z Uniwersytetu w Manchesterze przedstawiła badania, z których wynika, że młodzi, ale już dorośli ludzie stali się uzależnieni od gotowych rozwiązań technologicznych oferowanych przez rynek. W przypadku domowej awarii nawet nie próbują sami naprawić zepsutego kontaktu czy przerwanego kabla odkurzacza. Ba, większość z nich uważa, że urządzenia „po prostu działają”, i nie ma pojęcia, co robić, jak się coś z nimi stanie. Najczęstszymi rozwiązaniami są wezwanie na pomoc specjalistycznej firmy albo wymiana niedziałającego urządzenia na nowe. Kto bogatemu zabroni, ale problem polega na tym, że pytani przez badaczy, czy pomyśleli o naprawie, przylutowaniu zerwanego kabelka, nie zdawali sobie nawet sprawy, że tak można. Pochłonął ich świat jednorazówek.

Czy warto być supermanem?

Dla tego jednak, kto sądzi, że taka życiowa postawa pierdoły to domena osób niezbyt lotnych, kubłem zimnej wody niech będą słowa prof. Jonathana Droriego, który podczas konferencji naukowej TED (Technology, Entertainment and Design) w Kalifornii, organizowanej przez amerykańską organizację non profit Sapling Foundation, opowiedział o eksperymencie przeprowadzonym kilka lat temu w Instytucie Technologicznym w Massachusetts (MIT), uważanym za jedną z najbardziej prestiżowych uczelni na świecie. Naukowcy odwiedzili świeżo upieczonych inżynierów z MIT i zapytali, czy można zapalić żarówkę za pomocą baterii i drutu. – Zapytaliśmy: umiecie to zrobić? Powiedzieli, że to niemożliwe. I nie wyśmiewam tu Amerykanów. Tak samo jest w Imperial College w Londynie – opowiadał rozbawionym słuchaczom prof. Drori.

Lecz to śmiech przez łzy, bo to przecież ci młodzi ludzie niebawem przejmą, a nawet już przejmują stery rządów, gospodarek, bo to oni zaczynają decydować o kierunkach rozwoju świata. Tymczasem dochowaliśmy się, i nadal tak wychowujemy, rzeszy wydmuszek nasączonych wiedzą, z której nie potrafią skorzystać, o skorupkach tak słabych, że pękają od pierwszego niepowodzenia, ba – od niepochlebnej opinii czy krytyki. Inżynierowie z MIT z pewnością doskonale poradzą sobie z odczytaniem schematów silników rakietowych, ale mają problemy z wyzwaniami codziennego życia.

Już ponad 10 lat temu historyk literatury, eseista, profesor Uniwersytetu Gdańskiego Stefan Chwin alarmował, że błędem współczesnego modelu wychowawczego jest tyrania optymizmu, tyrania udawania, że wszystko będzie OK – tylko się starajcie i uczcie pilnie. Że wystarczy wiara, iż wszyscy mogą wszystko, że wystarczy chcieć, by móc. Jednak takie głosy rozsądku przegrały z przekonaniem, iż wszyscy są równi i mają takie same szanse, a szczęśliwy człowiek to człowiek sukcesu. – Zastąpiliśmy zasady i wartości hiper-liberalizmem, który zaprowadził nas na manowce – wskazuje prof. Joanna Moczydłowska z Politechniki Białostockiej.

Przede wszystkim równość to fikcja. Są ludzie bardziej i mniej zdolni, inteligentni i gamonie. – Ludzie są po prostu różni. Jedni mają temperament flegmatyczny, inni choleryczny. To są cechy wrodzone, niezależne od oddziaływania rodziny, szkoły czy pracodawcy. To właśnie geny decydują, dlaczego tak rozbieżne potrafią być ścieżki kariery rodzeństwa, które wychowywane było w jednym domu, w tych samych warunkach, które miało taki sam start i potencjalne możliwości środowiskowe – tłumaczy prof. Moczydłowska.

Zdolnej, inteligentnej młodzieży nie przybędzie dlatego, że udało się wmówić młodym ludziom, że mogą sięgnąć po nieosiągalne. 20 lat temu do szkół z maturą szło najwyżej 30 proc. uczniów po podstawówce. Dziś wskaźnik ten sięgnął prawie 90 proc. Na rynku pojawiła się więc armia z dyplomami, niestety zbyt często bez zdolności, umiejętności i pasji. – Wielu ludziom robimy tym krzywdę. Tej nadprodukcji magistrów rynek nie przyjmuje, rodzi się za to frustracja z niespełnienia oczekiwań, którymi ładuje się ich od najmłodszych lat. Jeśli kibol, który się spełnia, ćwicząc z ciężarkami, pozostanie w dorosłym życiu na swoim poziomie i w swoim otoczeniu, będzie żył w zgodzie z samym sobą, to z punktu widzenia psychologii jest dla wszystkich korzystne. Jeśli ulegnie ułudzie i pójdzie na studia, którym intelektualnie nie jest w stanie sprostać, będzie to groźne dla jego psychiki i otoczenia, na którym może wyładować swoją późniejszą frustrację – zauważa.

Społeczeństwo zachłysnęło się – jak to nazywają specjaliści – amerykanizacją oczekiwań, że każdy może wszystko, i napakowaniem energią do nieustannego odkrywania w sobie supermena. Sęk w tym, że imperatyw wzlatywania ponad poziomy nie ma poduszki bezpieczeństwa. W dzisiejszym świecie jest tylko jeden cel: osiągnięcie sukcesu, ale nie ma porażki. Jest tylko pochwała, ale nie ma krytyki. Jest tylko rozwiązywanie problemów, ale nie ma problemów.

Dzieciom zakłada się kaski, gdy jadą rowerem czy na nartach. Dodatkowo nakolanniki, nałokietniki i ochraniacze na dłonie – gdy zakładają rolki. Przy jeździe konnej modne stały się żółwiki, czyli ochraniacze na kręgosłup. Wszystko dla ich bezpieczeństwa. Zapomina się jednak przy tym o najważniejszym – o zrozumieniu przez dziecko konsekwencji swojego zachowania. Jeśli postąpi nierozważnie, powinno zaboleć, bo ból ostrzega i uczy. Jeśli postąpi głupio, powinno zaboleć mocno i boleć długo, bo ból to najlepszy nauczyciel. Ale nie zaboli w ogóle, bo są środki ochronne. A jeśli Jaś się nie nauczy, że prędkość na rowerze plus nieuwaga są groźne i mogą wywołać ból, Jan nie zrozumie, że szybkość auta plus nieuwaga oznacza już śmierć.

– Mnożenie zakazów i nakazów sprawia, że młodzi ludzie nie potrafią sami sobie wyznaczać granic. Nie rozumieją konsekwencji swoich czynów, nie mają kontroli nad swoim zachowaniem i postępują bezrefleksyjnie. Dlatego nawet najbardziej agresywne reklamy społeczne przedstawiające skutki zażywania dopalaczy nie będą skuteczne, bo zadziała tu mechanizm obronny – nie damy sobie rady z taką hardkorową informacją, więc musimy ją odrzucić. I młodzi niemający własnych fatalnych doświadczeń taki przekaz odrzucają – zaznacza psycholog Małgorzata Osowiecka.

– I do tego ta nieustająca nadopiekuńczość. Ostatnie badania wskazują, że już 43 proc. Polaków mieszka razem z rodzicami, a w wielu przypadkach powodem nie są wcale problemy finansowe. Tak czują się bezpieczniej, wolą pozostać pod rodzicielskim parasolem. Gdy byli mali, rodzice mówili: nie biegaj, bo się wywrócisz i stłuczesz kolano, do szkoły nosili za nich ciężkie tornistry, a teraz mówią: nie pracuj, masz jeszcze czas, my ci pomożemy. Takie ograniczanie samodzielności u dorosłego człowieka to dramat, bo on nie potrafi wziąć odpowiedzialności za siebie i innych. Rezygnuje z podejmowania wyzwań w imię trwania w sferze komfortu – przestrzega prof. Joanna Moczydłowska.

Być to być widzianym

Szklany klosz, pod którym chowamy nasze dzieci, nie wystawiając ich na trudy życia i ryzyko porażki, powoduje, że zatracają umiejętności krytycznego postrzegania rzeczywistości. W USA według sondażu przeprowadzonego przez Columbia University aż 85 proc. rodziców wierzy, że trzeba wmawiać dzieciom, iż są inteligentne, i chwalić je na każdym kroku. Tymczasem – jak przekonuje psycholog Carol Dweck – to błąd wychowawczy.

Przez 10 lat badała osiągnięcia uczniów kilkunastu szkół w Nowym Jorku. Z jej eksperymentów i analiz wynika, że dzieci, które po udanym rozwiązaniu testu były chwalone za mądrość i zdolności, szybciej osiadały na laurach i unikały kolejnych wyzwań, niż te, u których doceniano wysiłek i ciężką pracę w osiągnięcia sukcesu. Te „mądre z natury” bały się porażki przy trudniejszych zadaniach, bo podważałaby one ich wysoką samoocenę. Nie chciały się przekonać, że jednak nie są tak inteligentne, jak uważa otoczenie. A jak już podejmowały ryzyko i skończyło się to niepowodzeniem, rezygnowały z dalszych prób, by nie pogłębiać poczucia przegranej. Te zaś, których sukces był skomentowany jako efekt ciężkiej pracy, dużo chętniej sięgały po bardziej skomplikowane zadania, a niepowodzenie tylko motywowało je do dalszej pracy.

Amerykański psycholog społeczny, prof. Roy F. Baumeister z Uniwersytetu Stanowego Florydy, mówi wprost, że bezstresowe wychowanie prowadzi do spadku motywacji. Porównując zachowanie uczniów USA z rówieśnikami z Japonii i Chin, gdzie rodzice i nauczyciele stosują kary cielesne za złą naukę, doszedł do wniosku, że to właśnie stres i strach zwiększają szansę na osiągnięcie celów. Zaś sztuczne wzmacnianie u dzieci poczucia własnej wartości i puste pochwały powodują, że gdy dorastają, nie radzą sobie nawet z niewielkimi porażkami. Utożsamiają je z własnymi słabościami – przecież wszyscy są ponoć równi i każdego stać na wszystko – czują się oszukani i odreagowują niepowodzenia agresją.

Przez ostatnie lata – kontynuuje prof. Baumeister – tysiące naukowych prac rozwodziły się w samych superlatywach nad „pozytywnymi skutkami wychowywania bez stresu”, budowania w młodych poczucia własnej wartości i wysokiej samooceny, traktowanych jako lekarstwo na całe zło dojrzewania. Ograniczono, wręcz zlikwidowano krytykę, stawiając na piedestale pochwałę. Agresję dorastającej młodzieży odczytywano zaś jako próbę gwałtownego uzupełniania niskiej samooceny. Tymczasem dzisiaj okazuje się, że jest odwrotnie. Przez te lata wyhodowaliśmy „praise junkie”, uzależnionych od pochwał, którzy w zderzeniu z rzeczywistością nie umieją sobie z tym poradzić i reagują agresją z powodu zbyt wysokiego mniemania o sobie. – Ta konkluzja to największe rozczarowanie nauki w mojej karierze – przyznaje profesor Baumeister.

Przeżywamy kryzys wartości – zaznacza prof. Moczydłowska. – Kiedyś oddzielało się „być” od „mieć”, jakość życia od jego poziomu. 20 lat rozpasania konsumpcjonizmu sprawiło, że dzisiaj zrównaliśmy te pojęcia. Nie tylko „być” utożsamia się z „mieć”, ale „być” oznacza być widzianym. Stąd tak gwałtowny wzrost popularności wszelkich talent show, stąd powiedzenie, że „jak cię nie ma na Facebooku, to nie istniejesz”. Stąd miarą wartości człowieka stały się internetowe lajki, a wzorem sukcesu życiowego kariera celebryty – wylicza psycholog.

Młodzi napompowani fantazjami, że są mądrzy, zdolni, wyjątkowi, karmią swoje ego pochwałami – ze strony rodziny, nauczycieli i głównie świata wirtualnego – oraz zarozumialstwem, uznając to za siłę, a skromność za słabość. Potem lądują na kasie w supermarkecie i trudno im to zaakceptować. Ale nawet ci, którzy mają szczęście i trafiają do lepszych z pozoru prac, zderzają się z trudnymi do pokonania różnicami pokoleniowymi. – Różnice między pokoleniami zawsze istniały, ale teraz to jest przepaść. To są już wrogie plemiona. Gdy młody człowiek trafia do firmy, jej szef ma co najmniej 40 lat. A z reguły więcej. I pojawia się trudność nawet na poziomie podstawowej komunikacji. Oni używają innego języka, te same słowa mają dla nich inne znaczenie. A co dopiero mówić o różnicach w aspiracjach, mentalności, postawach życiowych, kulturze – wskazuje psycholog z Politechniki Białostockiej.

Jak pokonać bezradność?

Niespełnione nadzieje i wzajemne nierozumienie w tak powszechnym rozmiarze czynią społeczeństwo słabym. Zamiast leczyć przyczyny, ludzie wybierają antydepresanty, zakładając kolejne kaski ochronne mające uchronić przed skutkami. Efekt? 40 proc. wrocławskich studentów przyznaje się do lęków i zaburzeń nastroju, co 20. cierpi na głęboką depresję, która wymaga leczenia – alarmują naukowcy z Katedry Psychiatrii Akademii Medycznej we Wrocławiu. Z raportu „Epidemiologia zaburzeń psychiatrycznych i dostępność psychiatrycznej opieki zdrowotnej” z 2012 r. wynika, że 2,5 mln Polaków ma zaburzenia lękowe, milion – depresje i manie, kolejny bierze narkotyki, a ponad 3 mln to alkoholicy. Nastąpił lawinowy wzrost przypadków lekomanii i uzależnień od psychotropów. Wśród ofiar największy odsetek to właśnie młodzi.

– Wzrost postaw roszczeniowych idzie w parze z wyuczoną bezradnością. Jedni biorą pastylki, inni ukrywają ją za drogim ciuchem, autem czy gadżetem. Lęk i bezsilność przykrywają tysiącami znajomych na portalach społecznościowych i kolekcjonowaniem lajków dla każdego swojego działania. Jeszcze inni korzystają z usług coachingu, gdzie płacą za odkrywanie ich własnego ja. To patologia – podsumowuje prof. Moczydłowska.

Obok kryzysu wartości psycholog wskazuje również na kryzys tożsamości. Poprawność polityczna obowiązująca w przestrzeni publicznej przeniknęła w sfery prywatne. Rozmyły się tradycyjne role społeczne obu płci, obowiązuje uniseksualność.

– Jak dziś wygląda wychowanie mężczyzny? Bardzo często chłopca wychowuje samotna matka wspierana przez babcię lub nianię, a wychowawca w szkole to też najczęściej kobieta. Chłopak rozwija się w kobiecej sferze, gdzie dba się o paznokcie i ciało. On przejmuje te wzorce. Pomyliliśmy rozwój z absurdem, odeszliśmy od praw natury, gdzie każda płeć ma swoje uwarunkowane biologicznie i kulturowo miejsce. Doszło do tego, że w Szwecji na chłopcach wymusza się zabawę lalkami, by ich rozwój nie był zdefiniowany płcią. To sztuczne, a walka z naturą zawsze kończy się źle. Efekty już zresztą widać. Chłopcy zaczynają się gubić, nie rozumieją swoich predyspozycji, nie znają potencjału. To niestety promieniuje wyżej – na uczelniach pojawił się przedmiot: alternatywna rodzina. Skoro nie umiemy zdefiniować tak podstawowego bytu jak rodzina, nie dziwmy się, że młodzi nie wiedzą, kim są i dokąd zmierzają – zauważa prof. Joanna Moczydłowska.

Dodaje, że gdy swoich studentów poprosiła o podanie trzech cech, które są mocnymi i słabymi stronami ich osobowości, w większości nie potrafili tego zrobić. – A jak nie wiesz, dokąd idziesz, to nie wiesz, gdzie dojdziesz – konkluduje.

Procedury a odpowiedzialność.

Procedury a odpowiedzialność.

Izabela Brodacka 9. XII. 2022.

W czasach gdy zaczynałam pracę w liceum prace maturalne sprawdzało się w domu. Nikt nie podejrzewał nauczycieli o oszustwo choć oczywiście nie można wykluczyć, że jakieś oszustwa się zdarzały. W środowisku nauczycielskim, jak w każdej populacji, może przecież zdarzyć się czarna owca. W tych czasach ludzie poczuwali się jednak do odpowiedzialności za swoje postępowanie i nie były im potrzebne procedury regulujące każdą czynność i każdy najdrobniejszy ruch. Nauczyciele poczuwali się przede wszystkim do odpowiedzialności za wyniki matur uczniów, więc w naszej szkole organizowaliśmy bezpłatne konsultacje. Tylko nieliczni uczniowie brali korepetycje. Czuliśmy się również zobowiązani do sprawiedliwego oceniania uczniów. Jeżeli na przykład uczeń podczas egzaminu przez pomyłkę zmienił treść zadania na trudniejsze i rozwiązał je bezbłędnie to za zgodą komisji egzaminacyjnej ( komisji szkolnej) ocenialiśmy to zadanie na maximum punktów.

Obecna procedura wymaga natomiast żeby każda zmiana treści zadania (na przykład zmiana znaku w równaniu na przeciwny) oznaczała 0 punktów za to zadanie. Procedura ta ma zapobiegać potencjalnym oszustwom polegającym na zmianie treści zadania na łatwiejsze. Przyjmuje się więc z góry, że uczeń jest oszustem, a wyklucza możliwość, że jest po prostu roztargniony albo tylko zdenerwowany egzaminem. Mechaniczne posługiwanie się procedurą przez egzaminatorów wymusza ślepe posłuszeństwo uczniów. Dobra odpowiedź to odpowiedź zgodna z kluczem a nie koniecznie prawdziwa.

Podobnie działa system oceniania uczniów za pomocą testów. Zamiast zastanawiać się jaka odpowiedź jest poprawna uczeń kombinuje jaką uznaje za poprawną autor klucza do odpowiedzi. Pisząc rozprawkę uczeń liczy słowa jakby ich liczba była ważniejsza od sposobu przedstawienia i uzasadnienia swoich poglądów. Takie wymagania premiują brak własnego zdania i pokorne podporządkowanie się bezsensownym przepisom. Jest to doskonała szkoła oportunizmu.

O nierzetelności i braku obiektywizmu podobnego sposobu oceniania najlepiej świadczy fakt, że dwaj profesorowie i znani pisarze (Marcin Król i Antoni Libera) polegli na maturze z języka polskiego, której poddali się kilka lat temu dla eksperymentu. Jeden z nich nie zdał, a drugi zdał maturę tak słabo, że z całą pewnością nie dostałby się na studia na tym wydziale, na którym jest obecnie nauczycielem akademickim.

Procedury zastąpiły indywidualną odpowiedzialność również w medycynie. Obecnie lekarz nie musi troszczyć się czy pacjent przeżyje i wyzdrowieje. Chory może sobie spokojnie umrzeć byle w zgodzie z procedurą. Skończyły się czasy gdy lekarz jechał zimą w nocy chłopskimi saniami do porodu i zamiast zażądać honorarium zostawiał położnicy pieniądze na niezbędne wydatki. Takim lekarzem był jak słyszałam od mieszkańców Mińska Mazowieckiego Władysław Gucewicz – od 1934 r. do lat powojennych lekarz powiatowy w Mińsku. Władysław Gucewicz został oddelegowany przez prezydenta Ignacego Mościckiego do stworzenia systemu opieki zdrowotnej II Rzeczpospolitej. Był absolwentem Uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie. Wśród zasług Władysława Gucewicza wymienić należy powołanie do życia systemu kas chorych oraz stworzenie sieci ośrodków zdrowia. Wielokrotnie honorowano dr. Gucewicza najwyższymi godnościami okresu międzywojennego. Obecna Rada Mińska Mazowieckiego poświęciła Władysławowi Gucewiczowi ulicę w tym mieście. 

Już w bliższych nam czasach takim charyzmatycznym lekarzem był pediatra-doktor Leśkiewicz. Doktor Leśkiewicz przyjmował w przychodni rejonowej przy ulicy Szczęśliwickiej w Warszawie. W tej przychodni nigdy nie czekało się z dziećmi w kolejce na wizytę czy na szczepienie. Pielęgniarki biegały jak frygi z dokumentami, przychodziły również do domu aby odwołać wizytę czy przypomnieć o terminie szczepień. (Nie było wtedy telefonów komórkowych a na telefon stacjonarny czekało się wiele lat).

O doktorze Leśkiewiczu krążyły legendy. Kiedyś podobno wyrzucił przez okno puchowy becik, w którym matka przyniosła przy 30 stopniowym upale przegrzane niemowlę. Innej histerycznej mamusi, która mierzyła dziecku co godzinę temperaturę zagroził przełożeniem przez kolano. Stawiał bezbłędne diagnozy bez odsyłania dziecka na niepotrzebne badania. Kierował się zdrowym rozsądkiem, poczuciem własnej odpowiedzialności i wiedzą a nie procedurami. Ostro sztorcowane matki ceniły go a dzieci uwielbiały. Znam przypadek dziewczyny, która wybrała jako specjalność pediatrię tylko dlatego, że była zapatrzona jak w obraz w doktora Leśkiewicza.

Świat w którym moralność, życzliwość, empatię i poczucie odpowiedzialności zastępuje niewolnicze trzymanie się procedur jest dla jednostki światem groźnym. Mniej jest istotne czy jednostka przeżyje czy zginie czy będzie zdrowa czy chora czy będzie mądra czy głupia niż ślepa zgodność postępowania osób, od których losy tej jednostki zależą – czyli lekarzy, nauczycieli, sędziów i pilotów -z procedurami.

Doskonale pokazuje ten problem historia amerykańskiego pilota Chesley’a Sullenbergera. Sullenberger stał się postacią powszechnie znaną po tym, jak 15 stycznia 2009 roku jako pilot samolotu rejsowego lotu US Airways 1549 zwodował swój samolot na rzece Hudson. Tuż po starcie jego Airbus A320 zderzył się z kluczem gęsi, w wyniku czego obydwa silniki samolotu uległy awarii. Spośród 150 pasażerów i 5 członków załogi znajdujących się na pokładzie nikt nie zginął. Wyczyn Sullenbergera zwanego przez przyjaciół Sully został doceniony przez społeczeństwo, kolegów po fachu, burmistrza Nowego Jorku i dwóch amerykańskich prezydentów lecz nie ominęło go uciążliwe śledztwo, w którym jedynym zarzutem było nie przestrzeganie procedur i odmowa podporządkowania się poleceniom wieży kontroli lotów. Jednak gdyby Sully słuchał kontrolera z pewnością rozbiłby samolot, a wszyscy pasażerowie wraz z nim samym zginęliby w katastrofie.

Wtedy zginęliby zgodnie z procedurą, a więc całkowicie legalnie, natomiast uratowani zostali wbrew procedurze czyli właściwie nielegalnie.

W „Zamoyu” genderują uczniów, a wstydzą się pokazywania swojej twarzy. “Dziennikarka” TOK FM, “nauczycielka”. Podać nazwiska?

W „Zamoyu” genderują uczniów, a wstydzą się pokazywania swojej twarzy.

Genderowanie powinno zostać uznane za zbrodnię.

Wszyscy rodzimy się kobietami lub mężczyznami i jest to obiektywna prawda o człowieku. 

Krzysztof Kasprzak,  – Fundacja Życie i Rodzina kontakt@zycierodzina.pl

https://www.zycierodzina.pl/pomoc/2022.1203m.html

Szanowny Panie, Drogi Obrońco Życia Dzieci!

Mam dla Pana najświeższe wiadomości wprost spod liceum, które genderuje uczniów.

W miniony piątek Fundacja ponownie stanęła tam z pikietą edukacyjno- informacyjną. Po reakcjach na ostatnią akcję widzimy naglącą potrzebę pokazywania prawdy o LGBT dzieciakom ze szkoły, która na co dzień wspiera tę nieludzką ideologię. Młodzież uczęszczająca do „Zamoya” jest pod ogromną presją zwolenników LGBT i jeśli my nie będziemy pokazywać im prawdy, być może znikąd się jej nie dowiedzą. Dlatego nasza obecność tam jest tak ważna. I… dlatego pedagodzy z „Zamoya” tak agresywnie na tę obecność reagują! Oni chcą w spokoju robić swoje, chcą, żeby nikt nie pokazał dzieciom prawdy!

Przesyłam Panu relację video z tego, co działo się w piątkowy poranek.

Proszę zwrócić uwagę na to, że:

  • Zwolennicy homoideologii, którzy na co dzień genderują uczniów, nagle zaczęli się wstydzić pokazywania swojej twarzy.
  • Jedna z nauczycielek wyprowadziła wprost w środek pikiety uczniów, przesuwała ich i rozstawiała pod ścianą szkoły, aby tam machali sześciokolorowymi chorągiewkami. Natomiast sama kategorycznie zabroniła, by ją pokazywać!
  • Kolejna nauczycielka rzuciła się na przewodniczącego zgromadzenia usiłując wyrwać mu kamerę. Była agresywna i posuwała się do rękoczynów! Czy tak zachowuje się nauczyciel? Wychowawca młodzieży? Wzór do naśladowania???
  • Obecna pod szkołą dziennikarka TOK FM Anna Gmiterek-Zabłocka udawała, że zbiera wywiad, ale nie dawała dojść do słowa uczestnikom pikiety – choć jej zadaniem jako dziennikarza powinno być uczciwe relacjonowanie, co się dzieje i co chcą powiedzieć zebrane pod szkołą osoby. Zachowywała się bardziej jak aktywista niż przedstawiciel mediów. W czasie akcji krzyczała i żądała, aby jej nie pokazywać.
  • Swojej twarzy nagle zawstydziła się także Inga Sobólska, Rzeczniczka ds. Równości Młodzieżowej Rady Miasta Lublin, która – jak sama przyznała – była pod „Zamoyem” w ramach pełnienia swoich obowiązków związanych z wykonywaną funkcją.
#StopLGBT

Zastanawiam się, jak to jest, że zwolennicy gender tak chętnie opowiadają w lewicowych mediach, że popierają genderowanie dzieci, ale gdy przychodzimy pokazać prawdę o tym, co promują, nagle tracą rezon…?

Drogi Panie!

Genderowanie powinno zostać uznane za zbrodnię. Buduje ono w młodym człowieku przekonanie, że jego subiektywne odczucie o innej płci jest faktem. Tymczasem wszyscy rodzimy się kobietami lub mężczyznami i jest to obiektywna prawda o człowieku. Zaburzanie poczucia normalnej płci to wstęp do tranzycji – trwałego odebrania zdrowia młodemu człowiekowi.

Prawdą jest, że dzieci po tranzycjach często żałują nieodwracalnych zmian w organizmie. Wystarczy spojrzeć na sprawę największej w Wielkiej Brytani kliniki zmiany płci – Tavistock. Boryka się ona z pozwem od ponad 1000 rodzin po zabiegach tranzycji. Niedawno opisywaliśmy też historię chłopaka, który nie może normalnie korzystać z toalety, a także dziewczyny, która do końca życia będzie miała bolesne stosunki płciowe – bo uwierzyli, że tranzycja da im szczęście.

Nie zostawimy młodych z „Zamoya” bez pomocy. Damy im możliwość poznać prawdę. Jeśli chcą być LGBT, niech najpierw wiedzą, do czego prowadzi bezkrytyczne przyjmowanie tej ideologii. Niezmiennie widzimy, że zdjęcia homoseksualistów, którzy wykorzystali seksualnie dzieci, budzą agresję zwolenników gender. Nie przestaniemy jednak upominać się o ofiary i będziemy przestrzegać przed niebezpieczeństwem czającym się w homoświatku.

Serdecznie Pana pozdrawiam!

Zastanawiam się, jak to jest, że zwolennicy gender tak chętnie opowiadają w lewicowych mediach, że popierają genderowanie dzieci, ale gdy przychodzimy pokazać prawdę o tym, co promują, nagle tracą rezon…?

Drogi Panie!

Genderowanie powinno zostać uznane za zbrodnię. Buduje ono w młodym człowieku przekonanie, że jego subiektywne odczucie o innej płci jest faktem. Tymczasem wszyscy rodzimy się kobietami lub mężczyznami i jest to obiektywna prawda o człowieku. Zaburzanie poczucia normalnej płci to wstęp do tranzycji – trwałego odebrania zdrowia młodemu człowiekowi.

Prawdą jest, że dzieci po tranzycjach często żałują nieodwracalnych zmian w organizmie. Wystarczy spojrzeć na sprawę największej w Wielkiej Brytanii kliniki zmiany płci – Tavistock. Boryka się ona z pozwem od ponad 1000 rodzin po zabiegach tranzycji. Niedawno opisywaliśmy też historię chłopaka, który nie może normalnie korzystać z toalety, a także dziewczyny, która do końca życia będzie miała bolesne stosunki płciowe – bo uwierzyli, że tranzycja da im szczęście.

Nie zostawimy młodych z „Zamoya” bez pomocy. Damy im możliwość poznać prawdę. Jeśli chcą być LGBT, niech najpierw wiedzą, do czego prowadzi bezkrytyczne przyjmowanie tej ideologii. Niezmiennie widzimy, że zdjęcia homoseksualistów, którzy wykorzystali seksualnie dzieci, budzą agresję zwolenników gender. Nie przestaniemy jednak upominać się o ofiary i będziemy przestrzegać przed niebezpieczeństwem czającym się w homo-światku.

Krzysztof Kasprzak,  – Fundacja Życie i Rodzina

STOP edukacyjnej dyskryminacji chłopców

STOP edukacyjnej dyskryminacji chłopców

Obecnie prawie 70% osób kończących wyższe studia to kobiety.

https://citizengo.org/pl/ed/209545-stop-edukacyjnej-dyskryminacji-chlopcow?

CitizenGO zaczął tę petycję do Mateusz Morawiecki – 21.11.2022

Chłopcy i młodzi mężczyźni są od lat w przestrzeni medialnej w Polsce stygmatyzowani etykietami „toksycznej męskości”, obwiniani za skutki „męskich przywilejów” i czerpanie korzyści płynących z „patriarchatu”.

Tymczasem Polska jest krajem, w którym luka w wykształceniu młodych kobiet i mężczyzn od końca lat 90 XX wieku cały czas się powiększa. Obecnie prawie 70% osób kończących wyższe studia to kobiety.

Bardzo prosimy o podpisanie petycji do premiera Morawickiego i ministra Czarnka o o podjęcie szeroko zakrojonych działań na rzecz wyrównywania szans edukacyjnych chłopców i dziewcząt.

Jak dowodzą liczne badania, „wyższy poziom wykształcenia przekłada się na lepsze zarobki, awans społeczny, szeroko pojętą socjalizację (wpływającą m.in. na poglądy i aktywność polityczną), zdrowie czy długość życia”.

Trwające dekady zaniedbania równości szans w polskiej edukacji mają już swoje namacalne efekty w obszarze wielu niepokojących zmian społecznych.

Jedną z nich jest brak tzw. równowagi płci w wielu małych i średnich miastach (przewaga młodych mężczyzn) oraz w pięciu dużych ośrodkach akademickich w Polsce (przewaga młodych kobiet).
Niesie to ze sobą trudności ze znalezieniem partnera życiowego, a co za tym idzie większe poczucie samotności i niemożliwość zaspokojenia aspiracji związanych z założeniem rodziny i posiadaniem dzieci.
To z kolei ma w długiej perspektywie dramatyczne skutki dla, i tak już fatalnej, sytuacji demograficznej naszego kraju.

Samotność natomiast to „kumulujące się reakcje stresowe, przez co osłabia się układ odpornościowy i zwiększa ryzyko chorób m.in. serca (o 29%), udaru (o 32%) i demencji (o 64%). Oznacza to o około 30% większe prawdopodobieństwo przedwczesnej śmierci, w tym samobójczej. Z badań wynika także, że niechciana samotność jest gorsza dla zdrowia niż brak ćwiczeń fizycznych, a także dwukrotnie bardziej szkodliwa niż otyłość.”

W Polsce, jak wynika z ostatnich badań, samotność ma twarz młodego mężczyzny. Aż 55% mężczyzn do 24 roku życia doświadcza głębokiego poczucia samotności (wśród kobiet jest to 38%)

Systemowymi źródłami tego zjawiska są m.in.:

  • skala niepowodzeń i negatywnych doświadczeń szkolnych chłopców w porównaniu z dziewczynkami,
  • jeden z najwyższych w Europie wskaźnik feminizacji zawodu nauczyciela (86% nauczycieli w szkołach podstawowych w Polsce to kobiety)
  • brak programów różnicujących metodykę nauczania chłopców i dziewcząt oraz
  • kompletny brak tolerancji na terenie szkoły dla właściwych do wieku (udowodnionych naukowo) form zachowań rozwojowych młodych chłopców (czyli zabawy w przepychanki i upadki – tzw. rough and tumble play).

Bezczynności państwa wobec skali i skutków społecznych tych i wielu innych wad polskiego systemu edukacji nie można niczym usprawiedliwić.
Dlatego zachęcamy do złożenia podpisu pod petycją w tej sprawie do premiera oraz ministra edukacji.

W wielu krajach dostrzeżono problem samotności i jego dramatyczną dla rozwoju społecznego wagę:


  • w 2018 r. premier Wielkiej Brytanii, Theresa May, mianowała pierwszego na świecie ministra samotności, ogłaszając tę „ukrytą epidemię” dotykającą 9 mln Brytyjczyków jako „jedno z największych wyzwań dla zdrowia publicznego naszych czasów”
  • w 2021 r. powołano w japońskim rządzie pierwszego ministra ds. samotności a bezpośrednią przesłanką takiej decyzji był wzrost liczby samobójstw w czasie pandemii.

Wierzymy, że deklarowana troska rządzących o kondycję polskich rodzin i młodych Polek i Polaków nie kończy się na deklaracjach, ale przełoży się na pilne działania naprawcze, by te niekorzystne trendy społeczne wśród chłopców i młodych mężczyzn powstrzymać.


Więcej informacji:

Przemilczane nierówności. O problemach mężczyzn w Polsce (Klub Jagielloński)
https://klubjagiellonski.pl/wp-content/uploads/2021/09/przemilczane-nierownosci-1.pdf

Feminizacja zawodu nauczyciela (OECD.stat)
https://stats.oecd.org/viewhtml.aspx?datasetcode=EAG_PERS_SHARE_AGE&lang=en

Poczucie samotności wśród dorosłych Polaków (Instytut Pokolenia)
https://instytutpokolenia.pl/pdf/SAMOTNOSC_14.11.pdf

Mołek i Kołek o posyłaniu dzieci na religię i historię

Mołek i Kołek o posyłaniu dzieci na religię i historię

Kategoria: Archiwum, Na wesoło, Niekonwencjonalne, Polecane, Polityka, WażneAutor: CzarnaLimuzyna, 5 listopada 2022

W ostatnim czasie zwiększyła liczba rodzajów osobowości. Ten gwałtowny przyrost można porównać tylko do wzrostu liczby płci. Jedną z nowych rodzajów osobowości jest osobowość telewizyjna. Ten rodzaj jest o wiele bardziej znany niż inne osobowości- na przykład osobowość hydrauliczna lub sklepowa. Uśmiech kasjerki lub mina hydraulika nie ma jednak najmniejszych szans w starciu z fochem osobowości telewizyjnej.

Magda Mołek postanowiła chronić dzieci przed religią

Magda Mołek była wieloletnia współpracowniczka TVN podkreśliła, że zależy jej na tym, by dzieci miały pełną swobodę w kwestii wyboru.

Ustaliliśmy z mężem, że bezwzględnie chronimy nasze dzieci. To jest nasz szacunek do ich wyborów, na każdym poziomie, więc ich również nie chrzcimy ani nie posyłamy na religię. /ofeminin.pl/

Z kolei Magda Kołek (zbieżność imion nie całkiem przypadkowa) postanowiła nie posyłać swojej córki na lekcje historii.

Chcę, aby Margot sama zadecydowała którą wersję historii będzie chciała poznać. Czy musi to być polska wersja historii przedstawiona z punktu widzenia patriotów i nacjonalistów?

– pyta patostreamerka i zaraz potem dodaje:

Jaki ma sens nauka historii przedstawionej jako kronika patriarchatu z dodatkiem opowieści o dzielnych rycerzach, żołnierzach przeklętych. To indoktrynacja. Ja sama byłam zmuszana uczyć się podobnych bzdur. Poza tym wszechobecny męski punkt widzenia mógłby przeszkodzić w przyszłości mojej córce w swobodnej identyfikacji z mężczyzną podczas zmiany płci.

Wychodzimy z Kościoła!

Zastanawiałem się kogo na końcu dołączyć do tego towarzystwa i padło na Maję Staśko promującą różne odmiany kobiecości, łącznie z odmianą męską inaczej nazywaną. Maja jest  aktywistką na rzecz walki o prawo kobiet do decydowania ze skutkiem śmiertelnym o ciele drugiej osoby. Maja od długiego czasu walczy ze złym seksizmem w piosenkach, a także gorąco popiera seksizmu rodzaj najlepszy – widoczny i słyszalny na manifestacjach elgiebete-y. Staśko wzorem akcji rozpoczętej kilka setek lat temu i odnawianej co jakiś czas przez satanistów również ma wielką ochotę wyjść z Kościoła.

cdn…

Lizanie lodów przez szybkę

Izabela BRODACKA

Pewien mój kolega zwykł mawiać: „kocham zwierzątka w ZOO, góry na obrazku i dzieci gdy śpią”. Przypominam sobie zawsze jego słowa  gdy mam do czynienia z niezrozumiałym dla mnie fenomenem, który nazywam „życiem przez szybkę”. Wiele lat temu przed Pałacem Kultury w Warszawie ustawiono symulator zjazdu narciarskiego. Widziałam tę maszynerię tylko z daleka natomiast swoją opinię opieram na opowiadaniach uczniów, którzy korzystali z tej wątpliwej rozrywki. Otóż człowiek zamknięty w zupełnie bezpiecznej, podrygującej kabinie odczuwa jej drgania jak zjazd po muldach, czuje prąd powietrza na twarzy i słyszy świst wiatru, a przed oczami przepływają mu górskie widoki. Czyli za niewielką opłatą przeżywa emocje związane ze zjazdem narciarskim nie ryzykując złamania nogi, bez konieczności podchodzenia po stromym stoku albo marznięcia w kolejce do wyciągu, bez opłacania skipassów i noclegów. W każdej chwili może tę zabawę przerwać i iść na kawę albo do domu. Szuka przyjemności bez wysiłku.

Jeszcze bardziej dziwaczne było dla mnie zachowanie młodych ludzi w słynnej dzielnicy St. Pauli w Hamburgu. Był piękny słoneczny, jesienny dzień. Po ulicach spacerowały ładne dziewczyny i machając torebkami wyraźnie czekały na zaczepkę. Tymczasem do każdego okienka jednego z licznych fotoplastykonów w których prezentowano erotyczne filmiki dosłownie przyklejał się jakiś młody chłopiec ze wzrokiem kurczowo wbitym w szybkę. „ Przecież to przystojni chłopcy, nic im nie brakuje, dlaczego nie zaczepią jakiejś dziewczyny?”- zapytałam zdumiona. Znajomy, który oprowadzał mnie po Hamburgu wytłumaczył to prosto. „Poderwanie dziewczyny wymaga wysiłku, związane jest z kosztami i niesie pewne ryzyko. A tu masz czyste emocje bez kłopotów i zobowiązań”.

Wydaje mi się, że chęć doznawania emocji bez wysiłku  i zobowiązań jest podstawową przyczyną epidemii uzależnień ludzi, a w szczególności młodzieży, od komputerów i telefonów pełniących rolę komputerów. Do Internetu młody człowiek zagląda co chwilę – gdy chce się dowiedzieć jak wygląda wyżeł weimarski, jakie wino podaje się do krewetek i jak rozwiązać zadanie z matematyki.  Komputer, a coraz częściej telefon, stają się jego mentorami, jedynymi przyjaciółmi i jedynym kontaktem ze światem. Przez telefon nie wychodząc z domu opłaca rachunki i załatwia sprawunki. Realizuje się ponura fantazja Lema na temat ludzkości. Jak pamiętam ludzie przyszłości miały to być pokraczne tołuby  funkcjonujące jako terminale urządzeń zaspakajających ich wszelkie potrzeby życiowe. Młodzi ludzie z radością przyjmują udogodnienia wynikające z rozwoju informatyki takie choćby jak płacenie zegarkiem . To wygodnictwo, choć może prowadzić do groźnych w skutkach zjawisk społecznych i politycznych,  jest jednak mniej istotne jako przyczyna uzależnienia od Internetu niż potrzeba imitowania realnego życia, potrzeba przeżywania emocji bez wysiłku i bez zobowiązań czyli- jak to ktoś brutalnie sformułował -chęć lizania lodów przez szybkę. Zamiast pójść na spacer czy do kina z dziewczyną młody człowiek woli przez całe godziny czatować z nią przez komputer. Nie przeszkadza mu możliwość, że dziewczyna przysłała mu zamiast swego zdjęcie jakiejś modelki albo, że rzekoma dziewczyna jest faktycznie obleśnym staruchem. Wirtualnie wyznaje miłość, kultywuje uczucia i również wirtualnie zrywa znajomość. Nie odczuwa potrzeby spotkania z wybranką w realu, wręcz przeciwnie nie chce tego spotkania. Po pierwsze wymagałoby ono pewnego wysiłku, choćby  wyjścia z domu, poza tym niesie niebezpieczeństwo bolesnego rozczarowania. Jeżeli wirtualnie można uprawiać narciarstwo i wspinaczkę -to po co jeździć w góry?. Jeżeli wirtualnie można się przyjaźnić, kochać a nawet uprawiać seks -to po co wychodzić z domu? 

 Istnieją jednak zjawiska bardziej groźne wirtualnie niż realnie. Na przykład ulubiona zabawa nastolatek w wykluczanie i ostracyzm, do której zamiast wąskiej grupy znajomych może dołączyć cała internetowa społeczność czyli wiele ludzi. Wyśmianie czy znieważenie w Internecie młodej osoby to koniec jej świata. Może doprowadzić ją nawet do  samobójstwa.

Zdalne nauczanie związane z prawdziwą czy fałszywą pandemią pogłębiło uzależnienie dzieci i młodzieży od Internetu i ich izolację społeczną. Spędzanie całych godzin przed ekranem komputera zostało usankcjonowane. Zaniepokojeni rodzice przegrali z ustawodawcą. Efektem zdalnego nauczania stała się epidemia nerwic i zaburzeń psychicznych u dzieci. Okazało się, że brakuje dziecięcych lekarzy psychiatrów i szpitalnych oddziałów psychiatrycznych dla dzieci i młodzieży. Podjęto więc budowę nowych szpitali z tym przeznaczeniem lecz braku lekarzy o tej specjalności  tak ławo nie da się usunąć. 

Jak wiadomo amerykańskie towarzystwo psychiatryczne nie umieściło jak dotąd uzależnienia od telefonu na liście zaburzeń psychicznych, na której znajdują się uzależnienia od narkotyków czy od hazardu. Tymczasem jak twierdzą specjaliści te zaburzenia są porównywalne. Wyjaśnieniem jest presja właścicieli takich portali jak facebook. Nie ukrywają oni, że celem ich firmy było skrajne uzależnienie ludzi od jej produktów, a nad kolejnymi sposobami uzależnienia klientów pracują tysiące inżynierów. Są to choćby liczne aplikacje, kolory ikonek, funkcje telefonu. Korzystają przy tym z eksperymentów Skinnera, który badał uzależnienie gołębi od nagrody otrzymywanej za określone zachowania w klatce. Okazało się, że uzależnienie jest głębsze gdy nagroda pojawia się nie za każdym razem co tłumaczy się strategią dozowania dopaminy. Skłania to ptaki do kompulsywnego dziobania w określone okienko. Osoby uzależnione na przykład od liczenia tak zwanych lików uzależniają się tym głębiej gdy ikonka pojawia się nie za każdym razem.

 Jak wykazują badania co trzeci dorosły sprawdza co chwila telefon, nawet w nocy, a nastolatek spędza w telefonie przeciętnie !8 godzin tygodniowo. Wykluczenie z jakiegoś forum dziecko traktuje jak wyrok śmierci, bo telefon to całe jego życie. 

Dla firmy to tylko gigantyczne zyski.

Duch Makarenki unosi się nad polską szkołą

Izabela Brodacka

Trafiła mi w ręce prezentacja sporządzona przez pana mecenasa Mariusza Godlewskiego, którą rozesłano do licznych ( a może i do wszystkich) szkół. Prezentacja pokazuje krok po kroku jak mają zachowywać się i postępować nauczyciele i wychowawcy gorąco przejęci tak zwanym „dobrem dziecka”. Otóż mają przede wszystkim donosić. Donosić o wszelkich dostrzeżonych ich zdaniem nieprawidłowościach. Poza tym nauczyciele i wychowawcy mają wdrażać procedury, pilnować ich wdrażania, a nawet monitorować pracę sądów. Szczegółowa instrukcja pisania donosów zaleca używanie prostych sformułowań i unikanie zwrotów typu, możliwe, prawdopodobne. Jak widać chodzi o to żeby organy decydujące o losach dziecka nie wahały się przed zastosowaniem najbardziej drastycznych środków. Takich jak odebranie dziecka  jego prawdziwej rodzinie i oddanie do domu dziecka albo do rodziny zastępczej. 

Problem jest w tym, że poglądy na dobro dziecka różnią się i to zasadniczo w relacji do środowiska, kultury, oraz nawyków cywilizacyjnych. Zwolennik wczesnego wciągania dzieci w kwestie seksualne będzie uważał że są one poszkodowane nie mając dostępu do odpowiedniej edukacji, na przykład do lekcji masturbacji. W Niemczech protest rodziców przeciwko podobnym praktykom może skutkować odebraniem im dziecka przez Jugendamt.  Stosunek do zwierząt, książek, muzyki, sportu też jest pochodną środowiska. Znany mi jest przypadek gdy kurator wizytująca mieszkanie matki objętej nadzorem zgłosiła, że w mieszkaniu jest zbyt wiele książek, a w książkach są roztocza wywołujące groźne uczulenia i żądała usunięcia tych książek. Dla rodziców rejs morski może być właściwą formą spędzania przez dziecko czasu podczas gdy kurator może taki rejs traktować jako zagrożenie życia i zdrowia. To samo dotyczy wspinaczki, narciarstwa, konnej jazdy czy spadochroniarstwa. Warunki pobytów wakacyjnych też bywają przedmiotem sporu. Niektórzy rodzice życzą sobie żeby dziecko spędzało wakacje w pensjonacie z osobną łazienką w każdym pokoju i jeżeli ich tylko na to stać to ich sprawa. Muszą się jednak liczyć z faktem, że wychowują lalusia i mięczaka. Inni rodzice wybierają dla dziecka obóz sportowy albo wręcz obóz przetrwania. Jeżeli dziecku to odpowiada wszystko jest w porządku. To nie jest tak, że każde dziecko powinno mieć osobny pokój  z własną łazienką w domu i na wakacjach, że powinno mieć prywatny komputer i telefon najnowszej generacji, firmowe ubrania i kosztowne zajęcia dodatkowe. Basen, konną jazdę, lekcje baletu i angielskiego. Jeżeli nawet uznamy to za pożądane takie warunki powinni zapewnić dziecku rodzice, a nie społeczeństwo. 

Otóż twierdzę, że do niezbywalnych praw każdego człowieka należy prawo do życia w biedzie. Dotyczy to również, a właściwie przede wszystkim dzieci, które są najbardziej zagrożone inicjatywami lewactwa. Lewactwo widząc nieskuteczność troski o sztandarowy proletariat oraz  utopijność postulatu bezwzględnej równości ( jak się okazało wszyscy mogą mieć co najwyżej jednakowo źle ) znalazło sobie w dzieciach proletariat zastępczy. To dzieci teraz mają mieć wszystkiego po równo. Dla kamuflażu  nazywa się to równym startem. 

Postulat powszechnej równości zaowocował stalinizmem czyli wymordowaniem milionów ludzi, głodem na Ukrainie, wywózkami i łagrami. Postulat równego startu owocuje obecnie odbieraniem dzieci rodzinie i przekazywaniem ich do tak zwanej pieczy zastępczej. Łatwo domyślić się , że „bidul” to największe nieszczęście dla dziecka. W bidulu panuje fala, wzajemne prześladowanie się przez dzieci, któremu nie są w stanie zapobiec wychowawcy nawet gdyby chcieli. Najczęściej jednak nie chcą. Wypalenie zawodowe jest w tym fachu nieuchronne. Mając do czynienia z dzieckiem trudnym, nieznośnym, agresywnym niezależnie od tego co je ukształtowało i jakie przeżycia były jego udziałem, wychowawca z konieczności sam staje się agresywny. Oczywiście, że w rodzinach zdarzają się przestępstwa przeciwko dziecku. Jak w każdej populacji zwykłych ludzi. Takie przestępstwa powinny być tępione z całą bezwzględnością, a ich ofiary chronione. Zdarza się przecież, że dzieci same proszą o umieszczenie ich w domu dziecka gdy w domu jest, pijaństwo i przemoc. Albo tylko zwykła bieda i głód. Na pewno nie ma jednak sensu odbieranie dziecka rodzinie tylko dlatego, że w domu jest bałagan, fruwają muszki owocówki, albo gusta i priorytety życiowe kuratora różnią się od stylu życia rodziców. A tak zdarza się bardzo często, jeżeli nie najczęściej. 

Jest jeszcze jeden ważny aspekt  proponowanego przez mecenasa Godlewskiego systemu nauczycielskiego donosicielstwa. Uczeń czuje się inwigilowany i  zagrożony dociekliwością pedagogów. Ma świadomość, że siniaki będące wynikiem koleżeńskiej bójki  w szkole czy na podwórku mogą uruchomić zagrażającą bezpieczeństwu jego rodziny procedurę. Uczniowie tracą zaufanie do nauczycieli i pedagogów i pod żadnym pozorem, nawet w poważnej sprawie nie zwrócą się do nich  o pomoc. Uważają ich za zwykłych kapusiów opresyjnego systemu.

Co gorsza w niektórych szkołach wprowadza się samocenę uczniów i ich ocenianie przez kolegów zapewne w nieświadomości tego jakie tradycje mają takie pomysły. Takie właśnie były koncepcje wychowawcze niejakiego Makarenki. Była to cześć systemu powszechnej sowieckiej inwigilacji. Samocena to sowiecka samokrytyka będąca przekleństwem pracowników fabryk i urzędów. Związana z „rozrabianiem” czyli wykańczaniem wskazanych przez partię osób. Po upokarzającej samokrytyce składnej przed kolegami, dotykał te osoby w zakładzie pracy powszechny ostracyzm. Nikt z nimi nie rozmawiał, koledzy uciekali przed nimi na korytarzu. Tak jakby ich naznaczenie było zaraźliwe. I w pewnym sensie tak było.

Niezależnie od kompromitujących tradycji systemu samooceny uczniów i ich oceniania przez kolegów jest on z zasady nieprawidłowy. Od oceniania postępów uczniów i ich zachowania jest nauczyciel. Nie wolno stawiać ucznia w sytuacji konfliktu lojalności.  

Niestety Makarenko jest jak widać wiecznie żywy.

Książka „O wychowaniu” – młodzieży w duchu wartości, nierzadko zapomnianych jak prawda, odpowiedzialność, szacunek, godność, miłość do ojczyzny.

Bogusław Homicki

Szanowni Państwo,

Pod koniec czerwca br. została wydana przez Wydawnictwo FOSZE z Rzeszowa moja najnowsza książka, „O wychowaniu”. Mam wielką nadzieję, że znajdzie ona  uznanie w Państwa oczach i stanie się  cenną pozycją w posiadanych przez Państwa zbiorach podręczników na tematy wychowawcze.

Książka traktuje o wychowaniu młodzieży w duchu wartości, nierzadko zapomnianych jak prawda, odpowiedzialność , szacunek, godność,  miłość do ojczyzny. Książka została oparta głównie na dorobku pedagogicznym znanego polskiego pedagoga i wychowawcy dzieci i młodzieży – Kazimierza Lisieckiego „Dziadka” (1902-1976), założyciela w latach 20. XX wieku Towarzystwa Przyjaciół Dzieci Ulicy oraz prekursora placówek opiekuńczo-wychowawczych nazwanych przez niego – ogniskami.

Wydaje się, że pozycja ta jest ważna szczególnie obecnie, gdy wiele dzieci i młodzieży terroryzuje swoich rodziców i wychowawców, i wymusza od rodziców pieniądze np. za dobre wyniki w nauce czy też za wypełnianie domowych  obowiązków obecnie traktowanych przez młodzież jako odpłatne prace. A przecież  „non scholae, sed vitae discimus” – uczymy się nie dla szkoły i nie dla rodziców, lecz dla życia i dla siebie.

W książce postawione zostało też bardzo ważne pytanie: Na kogo chcemy wychować młodzież? Czy na bezwolne, samolubne jednostki, czy też na przyszłych, wartościowych obywateli swojej ojczyzny?

Jest to moja już czwarta książka,  w tym trzy o tematyce wychowania i wartości oraz  jedna na temat polityczno-społeczny („”Ciekawe” życie w PRL-u i … co dalej”). 

Przesyłam też opinię polonisty, profesora oświaty, prezesa Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców, autora wielu publikacji o tematyce oświatowej, wychowawczej, literackiej i teatralnej – prof. Antoniego Buchały, który bardzo pozytywnie ocenił tę pozycję.

Cena książki w księgarni wynosi 25 zł.

Dla potrzeb placówek opiekuńczo-wychowawczych proponuję cenę 

                                                   22 zł, 

W tym cena ta będzie zawierała również koszt wysyłki pocztowej.

Książkę można nabyć, wpłacając powyższą kwotę (lub wielokrotność, jeśli będzie większe zamówienie) na moje konto bankowe: 
Nr 35 1240 2728 1111 0010 4359 3580

Oraz podanie w korespondencji mailowej dokładnego adresu pocztowego, 
na który przesyłka ma być wysłana.

Bogusław Homicki,  ul. WP 14, 08-440 Pilawa

bhomicki@yahoo.com tel. 609 429 255

================================

Recenzja książki „O wychowaniu” Bogusława Homickiego

Obecne czasy obfitują w intensywne dyskusje dotyczące metod oddziaływania wychowawczego na dzieci i młodzież. Jednak można zauważyć następujący paradoks: im więcej się o tym mówi, tym częściej twierdzi się wręcz, że dorośli powinni zrezygnować ze świadomego kształtowania zachowań dzieci i młodzieży; że każde dziecko powinno korzystać z daleko posuniętej autonomii. Zresztą wiele ze współczesnych systemów wychowawczych w teorii mówi o konieczności wychowania (lub raczej: o konieczności stworzenia dzieciom „warunków do samowychowania”), a w praktyce abdykuje z jakichkolwiek prób wpłynięcia na ich zachowania, koncentrując się na zapewnieniu opieki i bezpieczeństwa, bo ostatecznie tylko z tego jest rozliczana przez instytucje nadzorcze.

Książka Bogusław Homickiego precyzyjnie charakteryzuje wyżej przedstawiony, aktualny stan wychowawczy obserwowany w życiu publicznym, i trafnie identyfikuje jego genezę, upatrując ją w błędnych teoriach oraz wychowawczych zaniedbaniach. Autor nie poprzestaje jednak na krytyce: zasadniczą częścią jego książki jest syntetyczne przedstawienie dorobku Kazimierza Lisieckiego – „Dziadka”, uznanego i szanowanego warszawianina, zasłużonego wychowawcy kilku pokoleń dzieci i młodzieży, twórcy Towarzystwa Przyjaciół Dzieci Ulicy, jednego z prekursorów pedagogiki opiekuńczo – wychowawczej w Polsce. Homicki, jako wdzięczny wychowanek, rekonstruuje teoretyczne zasady i podaje przykłady ich stosowania w praktyce. Barwne przykłady sytuacji i zachowań, żywe postacie i osobiste świadectwo to niezaprzeczalny atut książki, która dzięki temu nie jest kolejnym teoretycznym podręcznikiem teorii wychowania, tylko praktycznym przewodnikiem, z którego mogą korzystać współcześni wychowawcy, pedagodzy, a nawet (może szczególnie!) rodzice; ogólnie wszyscy ci, którym bliska jest idea odpowiedzialnego wychowania młodego pokolenia.

Homicki omawia dzieło życia Kazimierza Lisieckiego na tle historycznych i współczesnych teorii wychowania. Sam sytuuje system opracowany przez „Dziadka” po stronie teorii „konserwatywnych”, jednak z całego wywodu autora można śmiało wnioskować, że systemy wychowawcze nie dzielą się na konserwatywne (czy też tradycyjne) i nowoczesne (inaczej: postępowe), tylko na dobre i złe; skuteczne i przeciwskuteczne. Jeżeli przyjmiemy, że wiemy, do czego zmierzamy, wiemy, jakiego chcemy wychować dorosłego, i szerzej: jeżeli wiemy, czym powinna się charakteryzować wspólnota narodowa i społeczna, to stosowane metody wychowawcze powinny wydawać się oczywiste. I to jest kolejna zaleta tego wartościowego dzieła: autor wskazuje cel wychowania, którym jest ukształtowanie prawych obywateli, odpowiedzialnych liderów w swoich środowiskach, wreszcie, jak pisze – wychowanie ludzi, dla których ważne jest „nie tylko zaspokojenie własnych potrzeb bytowych, ale też aktywne uczestniczenie w budowaniu dobrobytu własnej ojczyzny”.

Autor rekonstruuje sposoby działania „Dziadka” Lisieckiego, wskazując jego umiejętność znajdowania niezbędnej równowagi między pozornymi sprzecznościami w wychowawczym oddziaływaniu: partnerstwem i zachowaniem dystansu, karą i nagrodą, wymaganiami i niezbędnymi rozrywkami, obowiązkami i prawami, poczuciem indywidualności i lojalności grupowej. Tylko prawdziwi mistrzowie umieją sprawić, że te przeciwstawienia nie stoją z sobą w sprzeczności, lecz się uzupełniają. Z tego też wynika jeszcze jeden wniosek: wychowanie człowieka to właściwie dziedzina sztuki, a nie rzemiosła; owszem, wielu działań można się nauczyć (ostatecznie temu celowi służy omawiana książka), ale największe osiągnięcia możliwe są dzięki talentowi pedagogicznemu, którym „Dziadek” dysponował w stopniu rzadko spotykanym.

Jeżeli przejrzymy programy wychowawcze obecnych szkół, świetlic czy innych instytucji wychowawczych, zapewne w większości z nich znajdziemy zapisy o stworzeniu warunków dla „rozwoju osobowości” wychowanków. Jest to pojęcie nieostre, pozbawione konkretnego celu, to znaczy wizji człowieka, do której zmierza wychowawca. Wszak rozwinąć osobowość można w dowolnym kierunku, np. wzmacniając ekspresję wrodzonych predyspozycji. W takim podejściu nie widać hierarchizacji różnorodnych cech osobowości, wśród których przecież jedne mogą być pożyteczne, a inne szkodliwe, co w skrajnej wersji grozi relatywizacją dobra i zła.

Jakże różnią się od tych zapisów cele realizowane przez Kazimierza Lisieckiego, który miał zasadniczo jedno zamierzenie: kształtowanie charakteru. Młody człowiek, wychowywany do określonego modelu osobowości według stałych zasad, jedynie elastycznie modyfikowanych w zależności od grupy lub konkretnego chłopca, miał szansę stać się człowiekiem prawym, znającym swoje miejsce w społeczności; takim, dla którego honor i godność nie są pojęciami pustymi, który umie odróżniać dobro od zła, a szacunek i lojalność stają się nieusuwalnymi cechami jego osobowości. Budowanie poczucia wspólnoty przez częste śpiewanie, hasła „nic za darmo” czy „oddaj, coś wziął” – to fundamenty wychowawczego oddziaływania „Dziadka”.

Właśnie to ostatnie hasło przybrało w środowisku wychowanków Kazimierza Lisieckiego wyjątkowy wymiar: już jako dorośli ludzie czują imperatyw „oddawania” kolejnym pokoleniom młodzieży to, co otrzymali od swego wychowawcy. Liczne akcje dobroczynne wynikają u nich nie tyle z prostego odruchu serca, ile są spłacaniem długu wdzięczności, owego niewypłacalnego zobowiązania, które zaciągnęli w przeszłości, gdy jako dzieci mieli to szczęście, że stali się obiektem wychowawczej troski Kazimierza Lisieckiego – „Dziadka”.

Właśnie z owego poczucia przynależności do nieformalnej sztafety w dziele wychowania zrodziła się ta niezwykła książka Bogusława Homickiego.

Antoni Buchała – profesor oświaty, polonista, prezes Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców, autor publikacji o tematyce wychowawczej, oświatowej, literackiej i teatralnej.

Pro-obronna fundacja Ad Arma wspiera i inicjuje edukację domową dzieci.

https://pch24.pl/proobronna-fundacja-wspiera-i-inicjuje-edukacje-domowa-dzieci/

Pierwsza grupa dzieci rozpoczęła od 1 września naukę pod patronatem Fundacji Ad Arma, w ramach oferty edukacji domowej dostępnej bezpłatnie dla rodzin z całej Polski.

Fundacja zaprasza do współpracy kolejne rodziny oraz do wsparcia tego projektu, który umożliwia wychowywanie dzieci zgodnie ze swoimi wartościami oraz daje osłonę przed trudnościami administracyjnymi.

Jak informuje Fundacja Ad Arma, 25 dzieci rozpoczęło od 1 września naukę pod jej patronatem. W ramach edukacji domowej, którą umożliwia nowa oferta Fundacji, ich rodziny mogą żyć własnym rytmem i mają zapewnioną możliwość wychowania dzieci zgodnie ze swoimi wartościami, a Fundacja osłania je przed trudnościami administracyjnymi.

Zapraszamy kolejne rodziny do współpracy, a wszystkich, szczególnie osoby, które nie mają już dzieci w wieku szkolnym, do finansowego wsparcia naszego projektu, co umożliwi jego rozwój i kształcenie kolejnych Polaków do umiłowania prawdy, dobra, piękna i wolności – mówi Jacek Hoga, prezes Fundacji Ad Arma.

Inicjatywa zrodziła się z potrzeby reakcji na zapaść polskiej szkoły.

 – Nie mamy złudzeń co do realnego stanu systemu edukacji. Od dawna nie spełnia on już swoich celów – nie uczy, nie kształtuje, nie wspiera wychowania. Oduczanie samodzielnego i krytycznego myślenia, nieustanne obniżanie wymagań, polityczna poprawność – te i inne bolączki dzisiejszego szkolnictwa odbijają na jakości niemal każdej dziedziny naszego życia. Jeżeli ktoś osiąga dzisiaj ponadprzeciętne wyniki, to najczęściej dzięki własnym uzdolnieniom i niezależnej pracy, a nie dzięki kolejnym godzinom spędzanym w szkolnej ławce – wyjaśnia prezes Fundacji.

Ad Arma zwraca też uwagę na to, że dzisiejsze szkoły stały się poligonem doświadczalnym dla eksperymentów ideologicznych i pedagogicznych. Zdaniem Fundacji, miejsce prawdziwych nauczycieli z powołania coraz szybciej wypełniają tacy, którzy w praktyce są aktywistami rozmaitych ideologii. Zamiast lekcji polegających na poszukiwaniu prawdy, uczniowie coraz częściej biorą udział w zajęciach, których celem jest dekonstrukcja rzeczywistości i negacja kolejnych faktów, w szczególności biologicznych, historycznych, kulturowych czy lingwistycznych. Również z samych uczniów robi się aktywistów i zachęca się ich do tego, aby publicznie manifestowali oni swoje (a raczej przyswojone bezrefleksyjnie z mediów) poglądy.

Fundacja podkreśla także, że współczesny system edukacji nie wspiera też wychowania i nie pomaga rodzicom w kształceniu dzieci zgodnie z własnymi wartościami, w szczególności chrześcijańskimi, patriotycznymi i wolnościowymi. Wielu rodziców z całego kraju, z którymi Fundacja ma kontakt, z bólem przyznaje, że w całej klasie ich dziecka nie ma ani jednej rodziny, która podzielałaby ten sam system wartości i starałaby się wychowywać dzieci w podobny sposób. Dużym problemem jest, zdaniem organizacji, także narastająca w młodym pokoleniu wulgarność w języku, obyczajach i strojach, co wzmacnia się w środowisku szkolnym.

Problemy te wydają się być tak głębokie, że nie pomoże wygrana wyborów przez bardziej „naszą” partię czy zmiana ministra edukacji na bardziej „naszego”. Nie pomogą też kosmetyczne zmiany w podręcznikach szkolnych, o które głośno bije się pianę w prasie i telewizji, aby spalać energię Polaków i odwracać uwagę społeczeństwa od realnych rozwiązań – podkreśla Jacek Hoga.

Zachęcamy do edukacji domowej swoich dzieci. Nasi przodkowie niezbędnej wiedzy i umiejętności, a przede wszystkim właściwej postawy moralnej, nabywali przede wszystkim u boku ojców, matek, dziadków, wujków czy starszego rodzeństwa. Tradycja, historia, wiara, obyczaje, zasady – to wszystko przekazywane było w rodzinach kolejnym pokoleniom. Dzięki temu Polska mogła trwać również pod zaborami oraz w czasach okupacji, gdy nasza kultura obecna była w domach, a szkoły, instytucje i media zdominowane były przez obcą propagandę. Jeśli dzisiaj chcemy przetrwać jako naród, warto wrócić do sprawdzonych przez wieki rozwiązań – dodaje.

Inicjatywa w praktyce wygląda w taki sposób: dziecko jest zapisane do szkoły (w tym przypadku szkoły Ogród Edukacji w Toruniu, z którą współpracuje Fundacja Ad Arma), ale obowiązek szkolny spełnia w swoim domu. Raz w roku uczeń przystępuje do egzaminów, a przez resztę czasu uczy się, wychowuje i kształci we własnej rodzinie. Fundacja Ad Arma przypomina, że obecnie w Polsce w ten sposób uczy się już blisko 20 tysięcy dzieci, a w USA jest to już kilka milionów.

Fundacja zwraca uwagę na to, że nie należy edukacji domowej mylić z tzw. zdalnym nauczaniem, które narzucane było społeczeństwu w ostatnim czasie. Środowisko edukacji domowej nie jest grupą rekonstrukcyjną, która stara się zbudować własną szkołę w domu. W opinii Fundacji, dzięki takiej formie edukacji rodzina może po prostu być rodziną, żyć w zgodzie z własnym rytmem, dostosowanym do swoich możliwości, warunków i celów. Sama edukacja najczęściej przebiega również sprawniej niż w szkole, niezależnie od stopnia wykształcenia rodziców. Dzieci potrafią myśleć nieszablonowo i mają więcej czasu na rozwijanie swoich pasji. Dzięki edukacji domowej dzieci nabywają też ważnej umiejętności samodzielnego uczenia się, co procentuje w dalszym życiu.

Chęć edukowania swoich dzieci w taki sposób wiąże się też często z powrotem do tradycyjnego modelu rodziny, w którym ojciec zarabia na jej utrzymanie, a matka zajmuje się domem. – Wiemy, że w dzisiejszych czasach oznacza to wiele wyrzeczeń, ale bez poświęcenia nie będzie dla nas przyszłości. Albo dziećmi zajmą się ich mamy, do czego są stworzone, i które najlepiej znają swoje pociechy, rozumiejąc ich zalety, wady oraz słabości, albo z chęcią zrobią to za nas ministrowie, biurokraci, urzędnicy i aktywiści, którzy już czekają z kolejnymi „cudownymi” programami edukacyjnymi, opracowanymi w „postępowych” think-tankach, utrzymywanych z dotacji globalistycznych korporacji – zauważa Jacek Hoga.

Fundacja utrzymuje relacje z wieloma rodzinami, z różnych środowisk, o różnej przeszłości i zamożności, które postanowiły w ten sposób przejąć odpowiedzialność za edukację i wychowanie swoich dzieci. Zyskały nie tylko lepsze wyniki w nauce oraz ochronę dzieci przed zagrożeniami, ale przede wszystkim możliwość zacieśniania więzi w rodzinie i spędzania więcej czasu razem oraz wśród znajomych, którym ufają. – To szczególnie ważne w dzisiejszych czasach, gdy mamy do czynienia z niezwykle silną polaryzacją społeczeństwa oraz rozbijaniem relacji rodzinnych. Daje to także pole do rozwoju lokalnych społeczności, a także rodzinnych przedsiębiorstw i biznesów. To oddolna praca u podstaw i fundamentów naszego narodu – mówi prezes Fundacji Jacek Hoga.

Oferta Fundacji Ad Arma dostępna jest bezpłatnie dla każdej rodziny, niezależnie od miejsca zamieszkania. Nie trzeba mieszkać w Toruniu. Aby wejść w program edukacji domowej należy zapoznać się z informacjami i dokumentami na stronie Fundacji w zakładce „edukacja domowa”. – Już teraz mamy pod naszym patronatem rodziny z północy i południa Polski, które żyją tak, jak chcą, a Fundacja Ad Arma pomaga i czuwa nad kwestiami administracyjnymi. Przede wszystkim dbamy również o relacje na linii szkoła – rodzice. Szkoła dostaje od nas wiedzę i doświadczenie niezbędne do dobrego prowadzenia egzaminów dla dzieci z doświadczeniem innym niż szkolna ławka. Chcemy też dalej się rozwijać. Dla dzieci i rodziców z okolic Torunia otwieramy zajęcia z fechtunku historycznego, rekreacyjne i integracyjne. W najbliżej przyszłości chcemy poszerzać tę ofertę o kolejne propozycje, których celem będzie wsparcie rodzin (również tych z innych regionów kraju) w edukacji i wychowaniu – zapowiada Jacek Hoga.

Oprócz kolejnych rodzin, kluczowe dla rozwoju tego projektu jest wsparcie finansowe. – Jeżeli nie macie Państwo dzieci, albo Wasze dzieci zakończyły już edukację, prosimy o pomoc. Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie. Dzisiejszy system edukacji tego wychowania nie wspiera. Aby wiara, tradycja, wolność, zasady i wartości mogły trwać, muszą rozwijać się w rodzinach, które potrzebują pomocy i osłony przed trudnościami administracyjnymi. Takim parasolem ochronnym jest Fundacja Ad Arma, która otacza opieką proponowaną ofertę edukacji domowej – podsumowuje prezes Fundacji.

Źródło: Fundacja Ad Arma (adarma.pl/edukacja)